2137

Szczegóły
Tytuł 2137
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2137 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2137 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2137 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alistair MacLean Z�OTE RENDEZ-VOUS Prze�o�y� Robert Ginalski Tytu� orygina�u The Golden Rendezvous Spis tre�ci I. Wtorek, od po�udnia do siedemnastej 3 II. Wtorek, mi�dzy dwudziest� a dwudziest� pierwsz� trzydzie�ci 14 III. Wtorek, od dwudziestej pierwszej trzydzie�ci do dwudziestej drugiej pi�tna�cie 25 IV. Wtorek, dziesi�ta pi�tna�cie wieczorem �roda, �sma czterdzie�ci pi�� rano 36 V. �roda, od �smej czterdzie�ci pi�� do pi�tnastej trzydzie�ci 46 VI. �roda, mi�dzy dziewi�tnast� czterdzie�ci pi�� a dwudziest� pi�tna�cie 60 VII. �roda, godzina dwudziesta trzydzie�ci - czwartek, godzina dziesi�ta trzydzie�ci 71 VIII. Czwartek, od szesnastej do dwudziestej drugiej 84 IX. Czwartek, od dwudziestej drugiej do p�nocy 95 X. Pi�tek, dziewi�ta rano - sobota, pierwsza w nocy 107 XI. Sobota, mi�dzy pierwsz� a drug� pi�tna�cie w nocy 125 XII. Sobota, mi�dzy sz�st� a si�dm� rano 136 I. Wtorek, od po�udnia do siedemnastej Zamiast koszuli mia�em na sobie sflacza��, lepi�c� si� szmat� przesi�kni�t� potem. Pal�cy �ar stalowych p�yt pok�adu przypieka� mi stopy. Koszmarny ucisk bia�ej czapki z daszkiem rozsadza� mi g�ow�, mia�em wra�enie, �e lada chwila strac� skalp. Ostry blask promieni s�onecznych, odbity od metalu, wody i bielonych wapnem budynk�w portowych, razi� mi oczy. A pragnienie przyprawia�o mnie o b�l gard�a. By�em rozgoryczony jak wszyscy diabli. Ja by�em rozgoryczony, za�oga by�a rozgoryczona, pasa�erowie byli rozgoryczeni. Rozgoryczony by� te� kapitan Bullen, skutkiem czego ja sam by�em rozgoryczony podw�jnie, poniewa� gdy tylko sprawy kapitana Bullena przybiera�y z�y obr�t, nieodmiennie odgrywa� si� na swoim pierwszym oficerze. Ja by�em jego pierwszym oficerem. Przechylony przez reling, nas�uchiwa�em skrzypienia drewna i �a�cuch�w, Spogl�daj�c na ruf�, gdzie nasz pot�ny d�wig z mozo�em podnosi� z nabrze�a szczeg�lnie wielk� skrzyni�. Oho, znowu kapitan Bullen, pomy�la�em ponuro, gdy czyja� d�o� dotkn�a mojego ramienia, lecz zaraz u�wiadomi�em sobie, �e kapitan, mimo rozlicznych ekstrawagancji, nie u�ywa Chanel nr 5. Mog�a to by� tylko panna Beresford. I rzeczywi�cie. W charakterze dodatku do Chanel nosi�a bia��, jedwabn� sukienk�, a na twarzy mia�a kpiarski, z lekka rozbawiony u�mieszek, sprawiaj�cy, �e wi�kszo�� oficer�w na statku wywija�a w duchu kozio�ki, ale we mnie wzbudzaj�cy jedynie irytacj�. Mam swoje s�abostki, to fakt, ale trudno do nich zaliczy� wysokie, ch�odne i przem�drza�e kobiety o nieco uszczypliwym poczuciu humoru. - Witam naszego pierwszego oficera - odezwa�a si� s�odko. Mia�a mi�kki, melodyjny g�os, z ledwie dostrzegaln� nut� wy�szo�ci czy protekcjonalno�ci, gdy zwraca�a si� do kogo� z ni�szych sfer, na przyk�ad do mnie. - Zastanawiali�my si�, gdzie pan jest. Pana rzadko brakuje na aperitifie. - Wiem, panno Beresford, przykro mi. - To, co powiedzia�a, by�o szczer� prawd�; nie wiedzia�a jednak, �e na aperitif z pasa�erami stawiam si� niczym prowadzony na �ci�cie. Regulamin towarzystwa stwierdza�, �e do obowi�zk�w oficera nale�y w r�wnym stopniu zabawianie pasa�er�w, co kierowanie statkiem, a kapitan Bullen, kt�ry do wszystkich pasa�er�w �ywi� zagorza��, totaln� odraz�, dopatrzy�, by wi�ksza cz�� tego� zabawiania spad�a na mnie. Wskaza�em wielk� skrzyni�, unosz�c� si� w�a�nie nad lukiem pi�tej �adowni, a potem skrzynie zgromadzone na nabrze�u. - Niestety, mam robot�. Co najmniej na cztery, pi�� godzin. Dzi� nie mog� sobie pozwoli� nawet na obiad, a co dopiero na aperitif. - Mia� mi pan m�wi� Susan - powiedzia�a. Zabrzmia�o to, jak gdyby us�ysza�a tylko moje pierwsze s�owa. - D�ugo jeszcze b�d� musia�a pana o to prosi�? A� do Nowego Jorku, powiedzia�em sobie w duchu, a i wtedy nic z tego. Na g�os za� odpar�em ze �miechem: - Nie powinna mi pani utrudnia� �ycia. Zgodnie z regulaminem mamy traktowa� wszystkich go�ci z nale�nymi wzgl�dami, kurtuazj� i szacunkiem. - Jest pan beznadziejny - skwitowa�a i u�miechn�a si�. By�em zbyt ma�ym kamyczkiem, �eby spowodowa� cho�by zmarszczk� na oceanie jej samozadowolenia. - Nie dostanie pan obiadu, biedaczysko. Przechodz�c t�dy w�a�nie sobie my�la�am, �e wygl�da pan dosy� pos�pnie. - Zerkn�a na operatora d�wigu i marynarzy, przesuwaj�cych opuszczon� skrzyni� po dnie �adowni. - Mam wra�enie, �e pa�scy ludzie te� nie s� zachwyceni tak� perspektyw�. Tworz� raczej ponur� gromadk�. Rzuci�em na nich okiem. Tworzyli ponur� gromadk�. - Och, nie ma obawy, zrobi� sobie przerw� na obiad. Maj� po prostu w�asne, prywatne zmartwienia. Na dole w �adowni jest ponad czterdzie�ci stopni, a niepisane prawo m�wi, �e w tropiku biali marynarze nie powinni pracowa� po po�udniu. W dodatku wci�� jeszcze op�akuj� poniesione straty. Prosz� nie zapomina�, �e nie min�y nawet siedemdziesi�t dwie godziny od ich utarczki z celnikami na Jamajce. "Utarczka", jak mi si� zdawa�o, by�a odpowiednim s�owem - w trakcie czego�, co najwierniej mo�na by okre�li� jako dzik� napa��, celnicy skonfiskowali czterdziestu cz�onkom naszej za�ogi nie mniej ni� dwadzie�cia pi�� tysi�cy papieros�w i ponad dwie�cie butelek trunk�w, kt�re przed wp�yni�ciem na wody Jamajki powinny trafi� do okr�towego sk�adu celnego. To, �e trunki nie znalaz�y si� w sk�adzie, by�o najzupe�niej zrozumia�e, jako �e za�og� obwi�zywa� przede wszystkim bezwzgl�dny zakaz posiadania alkoholu w kajutach. A to, �e nawet papieros�w nie oddano do sk�adu, by�o rezultatem intencji za�ogi, by - zgodnie z normaln� praktyk� - przeszmuglowa� na brzeg i trunki, i tyto�, po czym odst�pi� je z przyzwoitym zyskiem tubylcom, nader sk�onnym do zap�acenia niebagatelnych sum za luksus popijania wolnej od c�a whisky z Kentucky i palenia ameryka�skich papieros�w. Tyle tylko, �e nikt nie poinformowa� za�ogi, i� - po raz pierwszy w ci�gu pi�ciu lat s�u�by na wodach Indii Zachodnich - ss. "Campari" zostanie przeszukany od dziobu po ruf�, z niezwyk��, wr�cz bezlitosn� skrupulatno�ci�, przypominaj�c� gwa�towny, porywisty wicher, kt�rego podmuch wymi�t� statek do czysta. By� to czarny dzie�. Podobnie jak dzisiejszy. W momencie, gdy panna Beresford klepa�a mnie pocieszaj�co po ramieniu, szepcz�c na odchodnym wyrazy wsp�czucia, zdecydowanie nie id�ce w parze z b�yskiem w jej oczach, na szczycie trapu, prowadz�cego na d� z g��wnego pok�adu, dostrzeg�em kapitana Bullena. Zwrot "patrzenie wilkiem" najtrafniej, jak s�dz�, oddawa�by wyraz jego twarzy. Widz�c pann� Beresford, Bullen zdoby� si� na heroiczny wysi�ek i nada� swym rysom pozory u�miechu. Wytrwa� tak przez ca�e dwie sekundy, potrzebne �eby j� min��, i natychmiast zn�w zacz�� patrze� wilkiem. Ludziom ubranym od st�p do g��w w l�ni�c� biel rzadko kiedy udaje si� stworzy� wra�enie nadci�gaj�cej chmury gradowej, ale kapitanowi przysz�o to bez trudu. Bullen by� pot�nie zbudowany, mia� prawie dwa metry wzrostu, sp�owia�e brwi i w�osy, g�adk� czerwon� twarz, kt�rej �adne s�o�ce nie by�o w stanie opali� i jasnoniebieskie oczy, kt�rych zamgli� nie mog�a �adna ilo�� whisky. Z jednakow� dezaprobat� obrzuci� wzrokiem nabrze�e, �adowni� i mnie. - Co s�ycha�, poruczniku? - odezwa� si� ponuro. - Jak leci? Panna Beresford wam pomaga, co? - Kiedy by� w z�ym humorze, nieodmiennie zwraca� si� do mnie per "poruczniku". W nastroju neutralnym tytu�owa� mnie "Pierwszy", a w dobrym humorze - czyli, szczerze m�wi�c, prawie zawsze - m�wi� do mnie "Johnny, m�j ch�opcze". Dzi� jednak us�ysza�em "poruczniku". Stan��em wi�c na baczno�� i zignorowa�em ukryty w podtek�cie zarzut, �e si� obijam. Nast�pnego dnia b�dzie mnie burkliwie przeprasza�. Jak zawsze. - Nie najgorzej, kapitanie. Chocia� troch� si� �limacz� - odpar�em i skin��em g�ow� w kierunku doker�w, usi�uj�cych za�o�y� p�tl� z �a�cucha na skrzyni� mierz�c� co najmniej sze�� metr�w na dwa. - Nie s�dz�, �eby tragarze w Carracio byli przyzwyczajeni do tak ci�kich �adunk�w. Przyjrza� im si� bacznie. - Ci to by nie podnie�li nawet taczek! - warkn�� w ko�cu. - Uwiniecie si� z tym do sz�stej? - Sz�sta oznacza�a godzin� po maksymalnym przyp�ywie i musieli�my do tej pory wyj�� poza mielizn� przed portem albo czeka� nast�pne dziesi�� godzin. - My�l�, �e tak, kapitanie. Po chwili, aby oderwa� jego my�li od k�opot�w, a tak�e przez ciekawo��, zapyta�em: - A co jest w tych skrzyniach? Samochody? - Samochody? Czy� pan na g�ow� upad�? - Jego zimne niebieskie oczy przesun�y si� na bielon� wapnem zabudow� miasteczka i ciemn� ziele� wznosz�cych si� z ty�u stromych zalesionych g�r. - Ta ho�ota nie zmajstrowa�aby na eksport nawet klatki dla kr�lik�w, a co dopiero samochodu. Urz�dzenia mechaniczne, W ka�dym razie tak podano w konosamencie. Pr�dnice, generatory, ch�odziarki, aparaty klimatyzacyjne i wyposa�enie cukrowni. Do Nowego Jorku. - Chce pan przez to powiedzie�, �e generalissimus najpierw skonfiskowa� wszystkie ameryka�skie rafinerie cukru, a teraz je demontuje i odsprzedaje z powrotem Amerykanom? - zapyta�em ostro�nie. - Takie jawne z�odziejstwo? - Z�odziejstwo to drobne kradzie�e dokonywane przez poszczeg�lnych ludzi - o�wiadczy� kapitan Bullen pos�pnie. Kiedy rz�dy zajmuj� si� kradzie�ami na wielk� skal�, to ju� ekonomika. - Generalissimus i jego rz�d gwa�townie potrzebuj� got�wki? - A jak pan my�li? - warkn�� Bullen. - Nikt nie wie, ilu ludzi zgin�o w stolicy i dziesi�ciu innych miastach we wtorkowych rozruchach g�oduj�cej biedoty. W�adze Jamajki szacuj� ich liczb� na setki. Odk�d wywalili wi�kszo�� cudzoziemc�w i zamkn�li lub skonfiskowali niemal wszystkie obce przedsi�biorstwa, nie zarobili za granic� ani grosza. Kufer rewolucji jest pusty jak b�ben. Ten facet rozpaczliwie potrzebuje forsy. Odwr�ci� si� i wpatrzy� w dal. Olbrzymie d�onie opar� na por�czy relingu i sta� sztywny, jakby kij po�kn��. Zrozumia�em ten znak - po trzech latach �eglowania z nim nie mo�na by�o nie zrozumie�. By�o co�, czym chcia� si� podzieli�, chcia� wypu�ci� z siebie par�, dla kt�rej nie by�o lepszego uj�cia ni� wypr�bowany, zaufany wentyl - pierwszy oficer Carter. Tyle tylko, �e kiedy chcia� si� wy�adowa�, duma nie pozwala�a mu na zagajenie tematu. Nietrudno by�o odgadn��, co go k�opocze, tote� wy�wiadczy�em mu t� przys�ug�. -A co z tymi telegramami wys�anymi do Londynu, kapitanie? - spyta�em od niechcenia. - Przysz�a ju� mo�e odpowied�? - W�a�nie dziesi�� minut temu - warkn�� i odwr�ci� si� oboj�tnie, jakby ta sprawa ju� dawno wypad�a mu z pami�ci, jednak�e zdradzi� go purpurowy odcie� czerwonej twarzy, a i jego g�os by� daleki od oboj�tno�ci, kiedy m�wi� dalej: - Spoliczkowali mnie, masz pan poj�cie! Spoliczkowali. Moje w�asne towarzystwo. I Ministerstwo Transportu. Jedni i drudzy. Kazali mi o tym zapomnie�, stwierdzili, �e protest by� bezzasadny, przestrzegli mnie na przysz�o�� przed konsekwencjami odmawiania wsp�pracy z odno�nymi w�adzami, bez wzgl�du na to, co to za w�adze! Moje w�asne towarzystwo! Od trzydziestu pi�ciu lat p�ywam na liniach Blue Mail, a teraz... teraz... - zacisn�� pi�ci, zd�awi� g�os i zapad�a gniewna cisza. - Kto� tu chyba wywiera� niezgorszy nacisk - mrukn��em. - A �eby� pan wiedzia�. - Zimne, niebieskie oczy by�y faktycznie bardzo zimne, a wielkie d�onie zaciska�y si� i otwiera�y, a� zbiela�y kostki. Bullen by� wi�cej ni� kapitanem - by� komandorem floty Blue Mail, a dooko�a komandora floty nawet rada nadzorcza chodzi na palcach, a w ka�dym razie nie traktuje go jak go�ca. - Je�eli kiedykolwiek dostan� w �apy doktora Slingsby Caroline, to skr�c� mu ten jego wredny kark! Kapitan Bullen marzy�, �eby dosta� w �apy nosz�cego dziwne nazwisko doktora Slingsby Caroline. Dziesi�tki tysi�cy policjant�w, agent�w federalnych i �o�nierzy ameryka�skich, bior�cych udzia� w ob�awie na doktora, tak�e marzy�y o dostaniu go w �apy. Podobnie jak i miliony zwyk�ych obywateli, chocia�by z tego powodu, �e za informacj� przyczyniaj�c� si� do uj�cia Caroline'a wyznaczono nagrod� w wysoko�ci pi��dziesi�ciu tysi�cy dolar�w. Jednak�e zainteresowanie kapitana Bullena i za�ogi ss. "Campari" mia�o bardziej osobisty charakter - zaginiony doktor by� �r�d�em wszystkich naszych k�opot�w. Doktor Slingsby Caroline znikn�� - nader stosownie - w Po�udniowej Karolinie. Pracowa� w �ci�le tajnym, rz�dowym Instytucie Bada� Wojskowych, niedaleko miasta Columbia, instytucie zwi�zanym - jak si� okaza�o mniej wi�cej tydzie� temu - z produkcj� nowego typu bomby atomowej, przydatnej w lokalnych, taktycznych wojnach j�drowych. Bomba ta, zaprojektowana dla my�liwc�w i ma�ych wyrzutni rakietowych, by�a - w por�wnaniu z gigantami o mocy pi�ciu megaton, wytwarzanymi ju� zar�wno w Stanach Zjednoczonych, jak w ZSRR - zupe�n� bagatelk�, o sile wybuchu r�wnej zaledwie jednej tysi�cznej mocy tamtych bomb i z trudem niszcz�c� obszar nieco wi�kszy ni� p�tora kilometra kwadratowego. A jednak, dysponuj�c potencja�em wybuchowym r�wnowa�nym pi�ciu tysi�com ton TNT, nie by�a to zabawka. Ot� pewnego dnia - a �ci�lej m�wi�c, pewnej nocy - doktor Slingsby Caroline znikn��. Fakt, �e by� on dyrektorem instytutu wojskowego, sam w sobie wystarczy� ju� do spowodowania wrzawy, ale najgorsze by�o to, �e doktor zabra� ze sob� funkcjonuj�cy prototyp bomby. Wygl�da�o na to, �e zaskoczyli go dwaj nocni stra�nicy na terenie instytutu, a on ich zastrzeli�, prawdopodobnie pos�uguj�c si� pistoletem zaopatrzonym w t�umik, jako �e nikt nie s�ysza� ani nie podejrzewa� nic dziwnego. Oko�o dziesi�tej w nocy wyjecha� z instytutu za kierownic� w�asnego niebieskiego chevroleta kombi. Wartownicy przy bramie, poznaj�c samoch�d i swojego szefa, i wiedz�c, �e zwykle pracuje do p�nej nocy, przepu�cili go, nie przygl�daj�c mu si� zbytnio. I by� to ostatni raz, kiedy widziano doktora Caroline i "Tornado" - jak, z bli�ej niewiadomego powodu, nazwano t� bomb�. Niebieskiego chevroleta widziano natomiast raz jeszcze - porzuconego przed portem w Savannah, jakie� dziewi�� godzin od pope�nienia zbrodni, lecz w nieca�� godzin� od jej wykrycia, co oznacza�o, �e w policji kto� odwali� kawa� dobrej roboty. I trzeba by�o naszego pieskiego szcz�cia, �eby ss. "Campari" zawin�� do Savannah akurat wieczorem w dniu znikni�cia doktora. Po odkryciu w instytucie martwych stra�nik�w natychmiast wstrzymano wszystkie po��czenia mi�dzystanowe i zagraniczne w po�udniowo-wschodniej cz�ci USA. Od si�dmej rano wszystkie samoloty tkwi�y na lotniskach, dop�ki nie zosta�y skrupulatnie przeszukane. Od si�dmej rano policja zatrzymywa�a i sprawdza�a wszystkie ci�ar�wki przekraczaj�ce granic� stanu i oczywi�cie wydano zakaz wyp�ywania w morze wszystkim jednostkom wi�kszym od zwyk�ych �odzi. Na nieszcz�cie w�adz, a tym bardziej nasze, ss. "Campari" wyp�yn�� z Savannah o sz�stej rano, automatycznie staj�c si� podejrzanym numer jeden. Pierwsze wezwanie radiowe nadesz�o o �smej trzydzie�ci rano. Czy kapitan Bullen zgodzi�by si� zawr�ci� natychmiast do Savannah? Kapitan, nienawyk�y do owijania w bawe�n�, zapyta� dlaczego, psiakrew, mia�by wraca�. O�wiadczono mu, �e jego powr�t jest spraw� najwy�szej wagi. Nie, odpowiedzia� kapitan, dop�ki nie przedstawi� mu konkretnych powod�w. Odm�wili przedstawienia powod�w, a kapitan Bullen odm�wi� powrotu. Impas. A� wreszcie, nie maj�c praktycznie wyboru, w�adze federalne, kt�re przej�y spraw� od stanowych, poda�y fakty. Kapitan Bullen zapyta� o szczeg�y. Za��da� opisu zaginionego naukowca i bomby, m�wi�c, �e sam wkr�tce wykryje, czy znajduj� si� na pok�adzie, czy nie. Nast�pi�o pi�tna�cie minut przerwy na przygotowanie wypuszczenia w eter �ci�le tajnych informacji, po czym, acz niech�tnie, podano oba opisy. By�y one dziwnie podobne do siebie. D�ugo�� "Tornada" - metr dziewi��dziesi�t - dok�adnie odpowiada�a wzrostowi doktora Caroline. Doktor by� niezwkle chudy, bomba za� mia�a tylko dwadzie�cia osiem centymetr�w �rednicy. Doktor wa�y� dziewi��dziesi�t kilogram�w, "Tornado" - sto trzydzie�ci pi��. "Tornado" okrywa� jednocz�ciowy futera� z polerowanego, anodyzowanego aluminium, doktora za� dwucz�ciowy, szary garnitur z gabardyny. G�owic� "Tornada" wie�czy� szary kaptur z piroceramu, a g�ow� doktora czarne w�osy, przedzielone zdradzieckim siwym kosmykiem. W sprawie doktora rozkaz brzmia�: zidentyfikowa� i zatrzyma�; w sprawie "Tornada"-zidentyfikowa�, ale nie, powtarzam, nie dotyka�. Bomba powinna by� zabezpieczona, a nastawi� j� m�g� tylko jeden z dw�ch ekspert�w znaj�cych jej budow�, jednak trudno by�o przewidzie�, jaki efekt na delikatnym mechanizmie "Tornada" mog�y wywrze� wstrz�sy spowodowane transportem. Trzy godziny p�niej kapitan Bullen m�g� z absolutn� pewno�ci� stwierdzi�, �e na pok�adzie nie ma ani zaginionego naukowca, ani broni. S�owo "intensywne" kiepsko oddawa�oby przebieg tych poszukiwa� - ka�dy centymetr kwadratowy mi�dzy komor� �a�cuchow� a ster�wk� przeszukano tam i z powrotem. Kapitan Bullen wys�a� depesz� radiow� do w�adz federalnych i zapomnia� o wszystkim. Nieszcz�cie spad�o w Kingston. Ledwie tam dotarli�my, na pok�adzie zjawi�y si� w�adze portowe z pro�b�, by�my zezwolili na skontrolowanie ss. "Campari" przez ekip� z ameryka�skiego niszczyciela, stoj�cego tu� obok nas. Ekipa ta, w sile oko�o czterdziestu ch�opa, czeka�a ju� na pok�adzie okr�tu, gotowa do akcji. Cztery godziny p�niej wci�� tam sta�a. Kapitan Bullen, w kilku prostych dobitnych s�owach, nios�cych si� wyra�nie i daleko po zalanych s�o�cem wodach portu w Kingston, o�wiadczy� w�adzom, �e je�eli wojacy z marynarki wojennej Stan�w Zjednoczonych zamierzaj� w bia�y dzie� wedrze� si� na statek brytyjskiej marynarki handlowej w brytyjskim porcie, to niech spr�buj�, b�d� mile widziani. R�wnie mile, doda�, co ich odniesione w trakcie tego rany i przelana krew oraz nader ci�kie kary, na�o�one przez mi�dzynarodowy trybuna� morski, a wynikaj�ce z oskar�enia o napad, piractwo i dzia�ania wojenne. Na szcz�cie trybuna� morski, dorzuci� kapitan Bullen znacz�co, ma siedzib� nie w Waszyngtonie, lecz w Hadze, w Holandii. To ich zastopowa�o radykalnie. W�adze wycofa�y si� na konsultacje z Amerykanami. Jak si� p�niej dowiedzieli�my, z Waszyngtonem i Londynem wymieniono zakodowane depesze. Kapitan Bullen pozosta� nieugi�ty. Nasi pasa�erowie, w dziewi��dziesi�ciu procentach Amerykanie, udzielili mu entuzjastycznego poparcia. Zar�wno z dyrekcji towarzystwa, jak i z Ministerstwa Transportu otrzymali�my depesze, prosz�ce kapitana Bullena o wsp�prac� z marynark� Stan�w Zjednoczonych. Naciskano zewsz�d. Bullen podar� depesze i skwapliwie skorzysta� z oferty lokalnego przedstawiciela firmy Marconi, zamawiaj�c u niego przegl�d sprz�tu radiowego. Dzi�ki temu m�g� z czystym sumieniem zwolni� ze s�u�by radiotelegrafist�w, a poza tym rozkaza� nie przyjmowa� �adnych depesz. Czekali�my tak ca�e trzydzie�ci godzin. K�opoty jednak zawsze chodz� parami, tote� skoro �wit nast�pnego dnia po naszym przybyciu do Kingston Harrisonowie i Curtisowie - dwie spokrewnione rodziny, zajmuj�ce dwa pierwsze apartamenty na pok�adzie "A" - otrzymali telegramy z wstrz�saj�c� wiadomo�ci�, �e cz�onkowie obu rodzin ponie�li �mier� w wypadku samochodowym; skutkiem tego Harrisonowie i Curtisowie natychmiast wr�cili do kraju. Nad "Campari" zawis�y czarne chmury. Impas prze�ama� pod wiecz�r dow�dca ameryka�skiego niszczyciela, dyplomatyczny, uprzejmy i wielce zak�opotany komandor nazwiskiem Varsi. Otrzyma� pozwolenie wst�pu na "Campari", da� si� nam�wi� na szklaneczk� whisky, po czym - bardzo skruszony i pe�en szacunku - zaproponowa� rozwi�zanie dylematu. Gdyby tak rewizj� przeprowadzili nie Amerykanie, lecz brytyjscy celnicy, w ramach zwyk�ych obowi�zk�w, a jego ludzie byliby obecni jedynie w charakterze obserwator�w? Kapitan Bullen, gniewnie chrz�kaj�c i pomrukuj�c, wyrazi� ostatecznie zgod�. Propozycja ta pozwoli�a mu zachowa� twarz i do pewnego stopnia uratowa� honor, a zreszt� wiedzia�, �e jest w sytuacji bez wyj�cia. Do czasu zako�czenia poszukiwa� w�adze Kingston odm�wi�y za�atwienia odprawy lekarskiej, a bez niej nie mo�na by�o przyst�pi� do wy�adunku sze�ciuset ton �ywno�ci i urz�dze� mechanicznych, kt�re mieli�my tam dostarczy�. W dodatku urz�dnicy portowi mogli wielce skomplikowa� spraw�, odmawiaj�c zezwolenia na wyp�yni�cie. Poszukiwania, rozpocz�te o dwudziestej pierwszej, a zako�czone o drugiej nad ranem nast�pnego dnia, wygl�da�y tak, jakby zebrano do kupy wszystkich celnik�w z ca�ej Jamajki. Kapitan Bullen zia� ogniem i siark� niczym wulkan przed erupcj�. Pasa�erowie kipieli gniewem - cz�ciowo dlatego, �e musieli znosi� poni�aj�c�, drobiazgow� rewizj� w�asnych kabin, a tak�e dlatego, �e trzymano ich na nogach prawie do rana. Jednak�e przede wszystkim w�cieka�a si� za�oga, gdy� przy tej okazji celnicy, zazwyczaj tolerancyjni, nie mogli przymkn�� oka na setki butelek trunk�w i tysi�ce papieros�w, ujawnionych w trakcie rewizji. Oczywi�cie, nie znaleziono nic wi�cej. Na "Campari" zignorowano przeprosiny i - po zako�czeniu odprawy lekarskiej - przyst�piono do wy�adunku. Kingston opu�cili�my p�no w nocy. Przez nast�pne dwadzie�cia cztery godziny kapitan Bullen duma� nad ostatnimi wydarzeniami, a nast�pnie wys�a� dwa kablogramy - do dyrekcji w Londynie i do Ministerstwa Transportu - o�wiadczaj�c co on, kapitan Bullen, o tym my�li. Teraz za� wygl�da�o na to, �e oni przekazali kapitanowi Bullenowi, co s�dz� o nim. Rozumia�em uczucia, jakie w nim wzbudza� doktor Slingsby Caroline, kt�ry tymczasem by� ju� pewnie w Chinach. Ostry, ostrzegawczy krzyk przywr�ci� nas gwa�townie do rzeczywisto�ci. Z wielkiej skrzyni, zawieszonej dok�adnie nad lukiem czwartej �adowni, niespodziewanie zsun�a si� jednasz dw�ch p�tli �a�cucha, a jeden koniec skrzyni opad� pod k�tem sze��dziesi�ciu stopni i zatrzyma� si� z szarpni�ciem, od kt�rego nawet gigantyczny d�wig zatrz�s� si� i zachwia�. Wygl�da�o na to, �e skrzynia wy�li�nie si� zaraz z drugiej p�tli i roztrzaska na pod�odze �adowni. I pewnie tak by si� sta�o, gdyby dwaj marynarze, trzymaj�cy naro�n� lin� zabezpieczaj�c�, nie byli na tyle rozgarni�ci, �eby ca�ym ci�arem uwiesi� si� na niej, chroni�c skrzyni� przed nag�ym przechy�em i upadkiem. Ale nawet teraz wszystko wisia�o na w�osku. Skrzynia przechyli�a si� z powrotem w stron� burty statku, a dwaj m�czy�ni wci�� wisieli desperacko na linie. Poni�ej, na nabrze�u, dojrza�em k�tem oka doker�w, kt�rych twarze wykrzywia�a panika - w tej nowej demokracji, gdzie wszyscy ludzie byli r�wni i wolni, kar� za takie niedopatrzenie by� pewnie pluton egzekucyjny. Nic innego nie mog�o t�umaczy� ich autentycznego przera�enia. Skrzynia zacz�a si� przechyla� z powrotem ku �adowni. Wrzasn��em na doker�w, �eby si� usun�li, jednocze�nie daj�c sygna� do awaryjnego opuszczania. Na szcz�cie operator d�wigu by� r�wnie rozgarni�ty, co do�wiadczony, i w momencie, gdy dziko rozhu�tana skrzynia powr�ci�a z szarpni�ciem do pionu, opu�ci� j� z dwukrotn�, a mo�e nawet trzykrotn� szybko�ci�, hamuj�co kilka sekund wcze�niej, nim jej dolny kraniec z chrz�stem roz�upa� si� o pod�og� �adowni. Po chwili ca�a skrzynia spoczywa�a na dnie. Kapitan Bullen wy�owi� chusteczk� z drelichowego munduru, zdj�� czapk� ze z�otymi naszywkami i powoli przetar� jasne w�osy i spocone brwi. Przez chwil� wygl�da�, jakby mamrota� co� sam do siebie. - Psiakrew - wyrzek� wreszcie. - No to koniec. Kapitan Bullen popad� w nie�ask�. Za�oga z�a jak cholera. Pasa�erowie warcz� z w�ciek�o�ci. Mamy dwa dni op�nienia. Amerykanie nas przeszukali od deski do deski jak kontrabandzist�w. Teraz przypuszczalnie przewozimy kontraband�. Po naszych nowych pasa�erach ani �ladu. Musimy wyj�� za mielizn� przed portem do sz�stej. A do tego jeszcze ci idioci chc� nas pos�a� na dno. Za du�o tego wszystkiego, Pierwszy, oj, za du�o. - Na�o�y� czapk�. - Szekspir pisa� co� na ten temat. - Morze k�opot�w, kapitanie? - Nie, co innego. Ale w tym stylu. - Westchn��. - Niech ci� zmieni drugi oficer. Trzeci sprawdza magazyny. We� czwartego... nie, tylko nie tego sko�czonego os�a, we� bosmana, on gada po hiszpa�sku jak tubylec, niech przejmie nadz�r nad dokerami. Jak b�d� mieli zastrze�enia, to b�dzie to ostatni �adunek, jaki zabierzemy. A potem ty i ja zjemy obiad, Pierwszy. - Powiedzia�em pannie Beresford, �e nie b�d� m�g�... - Je�eli uwa�asz, �e zamierzam s�ucha� tej zgrai, pobrz�kuj�cej sakwami z fors� i u�alaj�cej si� nad swoim ci�kim losem od przystawki a� po kaw�, to� chyba zwariowa� - przerwa� mi ci�ko kapitan Bullen. - Zjemy w mojej kabinie. Tak wi�c zjedli�my w jego kabinie. By� to zwyk�y posi�ek na "Campari" - co�, o czym m�g�by marzy� nawet najbardziej zblazowany epikurejczyk. Po raz pierwszy, ze zrozumia�ych wzgl�d�w, kapitan Bullen uczyni� wyj�tek od regu�y, �e ani on, ani �aden z jego oficer�w nie powinien pi� alkoholu do obiadu. Nim sko�czyli�my, zn�w poczu� si� niemal cz�owiekiem, a raz nawet zapomnia� si� tak dalece, �e zwr�ci� si� do mnie "Johnny, m�j ch�opcze". Nie mog�o to d�ugo trwa�. By�o mi jednak ca�kiem przyjemnie i z du�ym oporem zamieni�em w ko�cu ch��d klimatyzowanej kabiny kapita�skiej na pal�ce s�o�ce na zewn�trz, aby zluzowa� drugiego oficera. U�miechn�� si� szeroko, kiedy podszed�em do czwartej �adowni. Tommy Wilson zawsze si� u�miecha�. By� to �niady, �ylasty, �redniego wzrostu Walijczyk o zara�liwym u�miechu. Kocha� �ycie na dobre i na z�e. - Jak leci? - spyta�em. - Sam widzisz - odrzek� z zadowoleniem i wskaza� na stos przygotowanych do za�adunku skrzy�, mniejszy teraz o dobr� jedn� trzeci� ni� wtedy, gdy go ostatnio widzia�em. - Szybko�� po��czona ze skuteczno�ci�. Gdy Wilson bierze si� do roboty, to niech nikt si� nie wa�y... - Bosman nazywa si� MacDonald, nie Wilson - wtr�ci�em. - I owszem - przyzna� z u�miechem i spojrza� na d�, gdzie bosman - wielki, silny wyspiarz z Hebryd�w, niezast�piony fachowiec - przemawia� do brodatych robotnik�w. Wilson z podziwem potrz�sn�� g�ow�. - Chcia�bym rozumie�, co on m�wi. - Szkoda czasu na t�umaczenie - stwierdzi�em sucho. - Zmieniam ci�. Stary chce, �eby� si� przelecia� na brzeg. - Na brzeg? - powt�rzy� Tommy. Rozpromieni� si�. W ci�gu zaledwie dw�ch lat wyczyny naszego drugiego oficera podczas wypraw na l�d przesz�y ju� do legendy. - Jeszcze si� nie zdarzy�o, �eby Wilson odm�wi� spe�nienia obowi�zku. Dwadzie�cia minut na prysznic, golenie i wykopanie paru... - Biuro agenta jest tu� za bram� doku - przerwa�em. - Mo�esz i�� tak jak stoisz. Dowiedz si�, co si� sta�o z naszymi ostatnimi pasa�erami. Kapitan zaczyna si� o nich martwi�, je�eli si� nie zjawi� do pi�tej, to odp�ywamy bez nich. Wilson odszed�. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, lecz wci�� by�o gor�co jak w piecu. Dzi�ki do�wiadczeniu MacDonalda i jego bezb��dnej znajomo�ci j�zyka hiszpa�skiego �adunek na nabrze�u szybko i r�wnomiernie si� zmniejsza�. Wilson powr�ci� z wiadomo�ci�, �e po pasa�erach ani �ladu. Nasz agent by� mocno zdenerwowany. To bardzo wa�ne osobisto�ci, senor, bardzo, bardzo wa�ne. Jeden z nich to najwa�niejszy cz�owiek w ca�ej prowincji Camafuegos. Wys�ano ju� im na spotkanie jeepa. Czasami zdarza si�, rozumie senor, �e p�knie resor lub trza�nie amortyzator. Gdy Wilson niewinnie zapyta�, czy to dlatego, �e rz�d rewolucyjny nie ma pieni�dzy na za�atanie olbrzymich dziur na szosach, agent zdenerwowa� si� jeszcze bardziej i odrzek� z godno�ci�, �e to wy��czna wina kiepskiego metalu, u�ywanego do produkcji samochod�w przez tych perfidnych Americanos. Wilson przyzna�, �e niemal da� si� przekona� twierdzeniu, jakoby w Detroit by�a specjalna linia produkcyjna, s�u��ca wy��cznie do monta�u wybrakowanych samochod�w przeznaczonych dla tego konkretnego skrawka Karaib�w. Wilson odszed�. �adunek wci�� przemieszczano do czwartej �adowni. Oko�o czwartej po po�udniu us�ysza�em zgrzyt zmienianych bieg�w i astmatyczne charczenie mocno sfatygowanego silnika. To pewnie wreszcie pasa�erowie, pomy�la�em, ale nie - w bramie doku ukaza�a si� zdezelowana ci�ar�wka z resztkami farby na karoserii, wychodz�cym z opon bia�ym p��tnem i zdj�t� przedni� mask�. Z mojego punktu obserwacyjnego dojrza�em, �e w miejscu, gdzie zazwyczaj znajduje si� silnik, widnieje solidna bry�a rdzy. Jak nic jeden ze specjalnych produkt�w z Detroit. Na potrzaskanej platformie jecha�y trzy �redniej wielko�ci skrzynie, �wie�o zapakowane i zabezpieczone metalowymi ta�mami. Spowita niebiesk� mgie�k� ze strzelaj�cego staccato ga�nika, drgaj�ca niczym z�amany kamerton, z klekotem sworzni w przestarza�ym podwoziu ci�ar�wka przetoczy�a si� ci�ko po kocich �bach i zatrzyma�a nieca�e pi�� krok�w od MacDonalda. Z zast�puj�cego drzwi otworu wyskoczy� ma�y cz�owieczek w drelichach i czapce z daszkiem. Przez kilka sekund zatacza� si�, dop�ki nie z�apa� przyczepno�ci do terra firma, a nast�pnie pop�dzi� w stron� nabrze�a. Rozpozna�em w nim naszego agenta z Carracio - tego, kt�ry wyrzeka� na Detroit - i zastanawia�em si�, jakie to nowe k�opoty nam sprowadza. Dowiedzia�em si� tego r�wno trzy minuty p�niej, kiedy na pok�adzie ukaza� si� kapitan Bullen, za kt�rym p�dzi� wystraszony agent. Zimne oczy kapitana pa�a�y, czerwon� cer� pokrywa� ciemny rumieniec, lecz jego wentyl by� zamkni�ty. - Trumny! - wycedzi� przez z�by. - Ni mniej, ni wi�cej, tylko trumny. Przypuszczam, �e istnieje jaka� szybka a m�dra odpowied�. na taki gambit, ale nie zna�em jej, tote� powiedzia�em uprzejmie: - Trumny, kapitanie? - Trumny, poruczniku. Razem z zawarto�ci�. Na przew�z do Nowego Jorku. - Pomacha� jakimi� papierkami. - Upowa�nienie, �wiadectwo za�adowania, wszystko w porz�dku. Mam nawet opiecz�towany list polecaj�cy, podpisany przez samego ambasadora. Truposz�w jest trzech. Dw�ch Brytyjczyk�w, jeden Amerykanin. Zgin�li podczas zamieszek. - Za�odze si� to nie spodoba, kapitanie- powiedzia�em.- Zw�aszcza stewardom z G�a. Wie pan, jacy s� przes�dni i jak... - Wszystko b�dzie dobrze, senor - po�piesznie wtr�ci� ubrany na bia�o cz�owieczek. Wilson mia� racj�, m�wi�c o jego zdenerwowaniu, lecz wyczuwa�o si� w nim jeszcze co�: nadmierny niepok�j, granicz�cy z rozpacz�. - Za�atwili�my... - Zamknij si� pan! - przerwa� mu kr�tko kapitan Bullen i odwr�ci� si� do mnie. - Za�oga nie musi o tym wiedzie� - warkn��. - Ani pasa�erowie. - Wida� by�o, �e ci akurat najmniej go obchodz�. Trumny s� opakowane.... o tam, na ci�ar�wce. - Tak jest, kapitanie. Zgin�li podczas zamieszek. W zesz�ym tygodniu. - Po kr�tkiej przerwie podj��em delikatnie: - Przy takim upale... - On twierdzi, �e s� opakowane w o��w. Wi�c mo�na je da� do �adowni. Ale w jaki� osobny k�t. Kt�ry� z, hm... nieboszczyk�w by� krewnym jednego z wsiadaj�cych tu pasa�er�w. Przypuszczam, �e nie da rady upakowa� tych trumien pomi�dzy pr�dnicami. - Westchn�� ci�ko. - Do tego wszystkiego prowadzimy jeszcze zak�ad pogrzebowy. To ju� koniec, Pierwszy, czara si� przepe�ni�a. - Zgadza si� pan na ten, hm... �adunek, kapitanie? - Ale� oczywi�cie, oczywi�cie - ma�y cz�owieczek zn�w wtr�ci� swoje trzy grosze. - Jeden z nich to kuzyn senora Carreras, kt�ry z wami p�ynie. Senora Miguela Carreras. Senor Carreras ma, jak to m�wicie, z�amane serce. Senor Carreras to najwa�niejszy cz�owiek... - Spok�j! - uci�� Bullen zm�czonym g�osem. Machn�� papierami. - Tak, zgadzam si�. Dosta�em pismo od ambasadora. Zn�w nacisk. Mam do�� depesz przecinaj�cych Atlantyk. Za du�o tych nieszcz��. Jestem starym, przegranym cz�owiekiem, Pierwszy, starym, przegranym cz�owiekiem. Sta� jeszcze przez chwil�, szeroko opieraj�c r�ce na balustradzie i bezskutecznie usi�uj�c stworzy� obraz starego, przegranego cz�owieka, po czym wyprostowa� si� gwa�townie, gdy bram� doku min�a procesja samochod�w i skierowa�a si� ku "Campari". - Sto do jednego, �e oto nadci�ga kolejne nieszcz�cie. Procesja, w postaci dw�ch wielkich, przedwojennych packard�w, z kt�rych jednego holowa� jeep, zatrzyma�a si� w�a�nie przy nabrze�u i pasa�erowie zacz�li wysiada�. To znaczy ci, kt�rzy mogli - poniewa� by�o oczywiste, �e jeden z nich nie mo�e. Pierwszy kierowca, ubrany w zielone, tropikalne drelichy i okr�g�y kapelusz, otworzy� baga�nik swojego wozu, wyci�gn�� sk�adany, r�cznie poruszany w�zek inwalidzki i z dowodz�c� wieloletniej praktyki wpraw� roz�o�y� go w r�wne dziesi�� sekund, podczas gdy drugi szofer, z pomoc� wysokiej, chudej piel�gniarki, ubranej ca�kowicie na bia�o, pocz�wszy od zgrabnego, krochmalonego czepka a� po si�gaj�c� kostek sp�dnic�, z tylnego siedzenia drugiego packarda uni�s� ostro�nie zgi�tego starca i delikatnie posadzi� go na w�zku. Staruszek - nawet z tej odleg�o�ci mog�em dostrzec pobru�d�on� i nadwer�on� przez wiek twarz oraz �nie�n� biel wci�� obfitych w�os�w - w miar� swych mo�liwo�ci stara� si� im pom�c. Mo�liwo�ci mia� jednak niewielkie. Kapitan Bullen spojrza� na mnie. Ja spojrza�em na kapitana Bullena. Wszelki komentarz by� zbyteczny. �adna za�oga nie lubi mie� na pok�adzie inwalid�w - sprawiaj� oni k�opot lekarzom okr�towym, kt�rzy musz� dogl�da� ich zdrowia, stewardom kajutowym, kt�rzy musz� sprz�ta� ich kabiny, stewardom kuchennym, kt�rzy musz� ich karmi�, oraz wszystkim cz�onkom za�ogi pok�adowej, kt�rzy maj� obowi�zek ich wozi�. A kiedy inwalid� jest cz�owiek starszy i schorowany - czego nasz staruszek by� najlepszym przyk�adem - w�wczas zawsze nale�y si� liczy� z mo�liwo�ci� �mierci na morzu, tego za� marynarze nie cierpi� ponad wszystko. To r�wnie� �le wp�ywa na pasa�er�w. - No, s�dz�, �e powinienem przywita� na pok�adzie naszych ostatnich go�ci - wysapa� ci�ko kapitan Bullen. - Uwi� si� pan z tym jak najszybciej. - Rozkaz, kapitanie. Bullen skin�� mi g�ow� i odszed�. Obserwowa�em kierowc�w, kt�rzy wsun�li par� d�ugich pr�t�w pod siedzenie w�zka inwalidy i z �atwo�ci� podnie�li go na zbity z pali pomost nabrze�a. Za nimi sz�a wysoka, kanciasta piel�gniarka, a za ni� jeszcze jedna, ubrana tak samo jak pierwsza, ale ni�sza i kr�pa. Staruszek zabiera� ze sob� ca�y sztab medyczny, to oznacza�o, �e albo ma za du�o forsy, albo jest hipochondrykiem, albo te� faktycznie jest z nim kiepsko. A mo�liwe, �e by�a to kombinacja wszystkich tych czynnik�w. Mnie jednak bardziej interesowa�y dwie ostatnie osoby, kt�re wysiad�y z packard�w. Pierwsz� z nich by� m�czyzna mniej wi�cej mojego wieku i wzrostu, lecz na tym podobie�stwo si� ko�czy�o. Wygl�da� jak skrzy�owanie Ramona Novarro i Rudolfa Valentino, tyle �e by� przystojniejszy. Wysoki, barczysty, o �niadych, doskonale wyrze�bionych latynoskich rysach, mia� klasyczny, d�ugi i cienki w�s, silne r�wne z�by, kt�rych wrodzony, naturalny blask sprawia�, �e zdawa�y si� l�ni� przy ka�dym �wietle od po�udnia a� po zmierzch, i ciemn�, b�yszcz�c� pian� czarnych w�os�w na g�owie - gdyby go wpu�ci� na teren �e�skiego uniwersytetu, by�by to stracony facet. Ale daleko mu by�o do mi�czaka - jego ostro zarysowany podbr�dek, spokojne ruchy i lekki, spr�ysty krok boksera zdradza�y cz�owieka, kt�ry wie, �e przejdzie przez �ycie bez nia�ki. Mo�e przynajmniej, pomy�la�em cierpko, b�d� mia� z g�owy pann� Beresford. Drugi m�czyzna by� nieco mniejsz� kopi� pierwszego, o takich samych rysach, z�bach, w�siku i w�osach, tyle �e siwiej�cych. Mia� pewnie z pi��dziesi�t pi�� lat. Otacza�a go nieuchwytna atmosfera autorytetu i pewno�ci siebie, bior�ca si� z w�adzy, pieni�dzy lub starannie kultywowanego pozerstwa. To pewnie senor Miguel Carreras, pomy�la�em, ten sam, kt�ry wzbudza� takie przera�enie w naszym lokalnym agencie. Swoj� drog�, ciekawe dlaczego. Dziesi�� minut p�niej reszta naszego �adunku znalaz�a si� na statku i pozosta�y jedynie trzy opakowane trumny na platformie starej ci�ar�wki. Przygl�da�em si�, jak bosman nak�ada p�tl� na jedn� z nich, kiedy us�ysza�em za sob� nienawistny g�os: - To jest pan Carreras, poruczniku. Przys�a� mnie kapitan Bullen. Odwr�ci�em si� i pos�a�em czwartemu oficerowi Dexterowi spojrzenie, kt�re rezerwowa�em specjalnie dla czwartego oficera Dextera. By� on wyj�tkiem od regu�y, m�wi�cej, �e komandor floty zawsze dobiera sobie najlepsz� za�og�, ale stary nic tu nie zawini� - s� ludzie, kt�rych nawet komandor floty musi tolerowa�, a Dexter by� jednym z nich. Ten dosy� przystojny m�odzieniec w wieku dwudziestu jeden lat, o jasnych, nieco wy�upiastych niebieskich oczach, przygn�biaj�co prawdziwym akcencie prywatnej szko�y i ograniczonej inteligencji, by� jednocze�nie synem - a niestety tak�e i spadkobierc� - lorda Dextera, prezesa i dyrektora Blue Mail. Lord Dexter, kt�ry w wieku lat pi�tnastu odziedziczy� oko�o dziesi�ciu milion�w i, co zrozumia�e, nigdy nie w�tpi� w swe racje, wpad� na osobliwy pomys�, by jego w�asny syn zaczyna� od samego do�u i mniej wi�cej przed pi�ciu laty wys�a� go na morze jako kadeta. Dexter junior zapatrywa� si� na to bez entuzjazmu; wszyscy ludzie na statku, od Bullena w d�, bez entuzjazmu zapatrywali si� i na to, i na Dextera - niestety w tej sprawie nie da�o si� nic zrobi�. - Witam pana - powiedzia�em i u�cisn��em wyci�gni�t� d�o� Carrerasa. Przyjrza�em mu si� bacznie. Spokojne, ciemne oczy i kurtuazyjny u�miech nie przes�ania�y faktu, �e z odleg�o�ci p� metra wok� jego oczu i ust wida� by�o du�o wi�cej zmarszczek ni� z trzydziestu metr�w; nie przes�ania�y jednak tak�e i tego, �e atmosfera autorytetu i opanowania by�a teraz podw�jnie wyra�na i przekona�em si�, �e moje pierwsze wra�enie by�o b��dne - by� to produkt jak najbardziej naturalny. - Pan Carter? Bardzo mi mi�o - odezwa� si� Carreras. Zwr�ci�em uwag� na jego mocny u�cisk, uk�on b�d�cy czym� wi�cej ni� tylko powierzchownym sk�onem, kulturalny angielski, nabyty w ekskluzywnej szkole. - Chcia�bym zobaczy�, jak za�aduj� te skrzynie, tote� je�li pan pozwoli... - Ale� oczywi�cie, senor Carreras - wtr�ci�em po�piesznie. Carter, nieoszlifowany anglosaski diament, nie da si� prze�cign�� latynoskiej uprzejmo�ci. Machn��em r�k� w kierunku luku. - Gdyby tylko by� pan tak uprzejmy trzyma� si� od sterburty... po prawej stronie luku... U�miechn�� si�. - "Sterburta" wystarczy, panie Carter. Kiedy� dowodzi�em w�asnymi statkami. Niestety, takie �ycie do mnie nie przemawia�o. Sta� jeszcze przez chwil�, patrz�c, jak MacDonald zaciska p�tl�, ja za� odwr�ci�em si� do Dextera, kt�ry najwyra�niej nie zamierza� odej��. Dexter rzadko kiedy si� �pieszy�. By� zadziwiaj�co grubosk�rny. - Masz co� do roboty, Czwarty? - Musz� pom�c panu Cummingsowi. A zatem by� bezrobotny. Cummings, p�atnik, by� nadzwyczaj sprawnym oficerem, kt�ry nigdy nie potrzebowa� pomocy. Mia� tylko jedn� wad�, wynikaj�c� z obcowania przez lata z pasa�erami - by� stanowczo zbyt uprzejmy. Zw�aszcza dla Dextera. - Te mapy, kt�re zabrali�my z Kingston. M�g�by� je skorygowa�? - Murowane, �e w ci�gu kilku dni wysadzi�by nas na rafie Wysp Bahama. - Ale pan Cummings oczekuje... - Mapy, Dexter. Spogl�da� na mnie przez d�u�sz� chwil�, a jego twarz stopniowo ciemnia�a. W ko�cu okr�ci� si� na pi�cie i odszed�. Poczeka�em, a� zrobi trzy kroki, i powiedzia�em cicho: - Dexter. Zatrzyma� si� i odwr�ci� powoli. - Mapy, Dexter - powt�rzy�em. Przez mo�e pi�� sekund sta� z oczyma utkwionymi w moich, a� wreszcie przesta� si� gapi�. - Rozkaz, poruczniku. - Na s�owie "porucznik" po�o�y� lekki, ale znacz�cy akcent. Zn�w odwr�ci� si� i odszed�, sztywny jakby kij po�kn��. Rumieniec si�ga� mu szyi. Ma�o mnie to obchodzi�o - rzuc� t� prac� du�o wcze�niej ni� on zasi�dzie w fotelu prezesa. Patrzy�em, jak odchodzi, a nast�pnie zwr�ci�em si� do Carrerasa, kt�ry w milczeniu taksowa� mnie wzrokiem. Szacowa� pierwszego oficera Cartera, je�eli jednak doszed� do jakich� wynik�w, to zatrzyma� je dla siebie, gdy� bez po�piechu odwr�ci� si� i ruszy� w kierunku prawej strony czwartej �adowni. Gdy si� odwraca�, po raz pierwszy dostrzeg�em w�ziutk� wst��k� z czarnego jedwabiu, przymocowan� w poprzek lewej klapy jego szarego, tropikalnego garnituru. Na oko niezbyt pasowa�a do bia�ej r�y, kt�r� nosi� w butonierce, mo�liwe jednak, �e w tych stronach takie zestawienie by�o oznak� �a�oby. By�o to zreszt� wielce prawdopodobne, poniewa� kiedy wci�gano na pok�ad trzy skrzynie z trumnami, sta� bez ruchu, niemal na baczno��. Gdy trzecia, rozko�ysana skrzynia przesun�a si� nad relingiem, niedbale zdj�� kapelusz, jak gdyby chcia� si� wystawi� na podmuch lekkiej bryzy, kt�ra w�a�nie powia�a z p�nocy, od otwartego morza; nast�pnie za�, rozgl�daj�c si� niemal ukradkiem, wsun�� praw� r�k� pod kapelusz, kt�ry trzyma� w lewej d�oni, i uczyni� szybki, skr�cony znak krzy�a. Mimo upa�u poczu�em zimny powiew i dreszcz przechodz�cy przez moje ramiona, cho� w�a�ciwie sam nie wiem czemu - w �aden spos�b nie by�em w stanie wyobrazi� sobie prozaicznego luku czwartej �adowni jako otwartego grobowca. Jedna z moich babek by�a Szkotk�, mo�e wi�c odziedziczy�em dar jasnowidzenia albo mia�em "podw�jny wzrok", czy jak to tam nazywaj� w g�rach Szkocji. A mo�e po prostu za du�o zjad�em. Je�eli jednak kt�ry� z nas dw�ch sprawia� wra�enie zatroskanego, to w ka�dym razie nie senor Carreras. Kiedy ostatnia skrzynia delikatnie dotkn�a pod�ogi �adowni, na�o�y� kapelusz, przez kilka sekund spogl�da� w d�, a nast�pnie skierowa� si� na dzi�b i mijaj�c mnie uni�s� kapelusz i pos�a� mi pogodny, beztroski u�miech. Z braku lepszego zaj�cia r�wnie� u�miechn��em si� do niego. Pi�� minut p�niej antyczna ci�ar�wka, oba packardy, jeep oraz ostatni dokerzy znikn�li, a MacDonald nadzorowa� uszczelnianie luku czwartej �adowni. O pi�tej, na ca�� godzin� przed ostatecznym terminem i dok�adnie w porze najwi�kszego przyp�ywu, ss. "Campari" p�yn�� wolno na p�noc, przez mielizn�, a potem ku zachodz�cemu s�o�cu, wioz�c skrzynie, maszyneri�, nieboszczyk�w, w�ciek�ego kapitana, utyskuj�c� za�og� i gruntownie obra�onych pasa�er�w. O pi�tej po po�udniu tego pi�knego, czerwcowego dnia nie by� to specjalnie weso�y statek. II. Wtorek, mi�dzy dwudziest� a dwudziest� pierwsz� trzydzie�ci Tego samego dnia o �smej wieczeorem �adunek, skrzynie i trumny by�y przypuszczalnie w takim samym stanie co o pi�tej, za to nastr�j pasa�er�w i za�ogi zmieni� si� radykalnie, przechodz�c z g��bokiego niezadowolenia w beztrosk� satysfakcj�. Oczywi�cie, by�y ku temu powody. W wypadku kapitana Bullena - kt�ry wysy�aj�c mnie na kolacj� dwa razy zwr�ci� si� do mnie "Johnny, m�j ch�opcze" - wynika�o to st�d, �e wreszcie znalaz� si� z dala od (jak to z upodobaniem mawia�) "zapowietrzonego portu Carracio", �e zn�w by� na pe�nym morzu, zn�w sta� na mostku i �e wpad� na znakomity pomys�, aby wys�a� mnie na d�, samemu pozostaj�c na mostku i unikaj�c tym samym towarzyskiej tortury w postaci kolacji z pasa�erami. W wypadku marynarzy przyczyn� zmiany nastroju by� fakt, �e kapitan, cz�ciowo z poczucia sprawiedliwo�ci, a tak�e chc�c si� odegra� na dyrekcji za doznane poni�enia, przyzna� im za ostatnie trzy dni wynagrodzenie za godziny nadliczbowe, kt�rych faktycznie nie przepracowali. No a w wypadku oficer�w i pasa�er�w pow�d by� prosty - istniej� pewne �ci�le okre�lone, podstawowe prawa natury ludzkiej, a jedno z nich g�osi, i� nie spos�b pozostawa� d�ugo w kiepskim nastroju na ss. "Campari". Jako statek bez regularnych port�w zawijania, z bardzo ograniczon� liczb� pomieszcze� pasa�erskich i przepastnymi �adowniami, kt�re rzadko nie by�y pe�ne, ss. "Campari" mo�na by przypuszczalnie zaliczy� do kategorii statk�w �eglugi trampowej - i faktycznie tak by� sklasyfikowany w prospektach reklamowych Blue Mail. Lecz - jak to podkre�la�y reklam�wki z w�a�ciw� sobie pow�ci�gliwo�ci�, id�c� w parze z wydelikaconymi uczuciami nieprzyzwoicie nadzianej klienteli, do kt�rej by�y adresowane - ss. "Campari" nie by� zwyk�ym statkiem �eglugi trampowej. W gruncie rzeczy nie by� to zwyk�y statek w �adnym tego s�owa znaczeniu. By� to, jak prosto, spokojnie i bezpretensjonalnie stwierdza�y prospekty, "�redniej wielko�ci towarowiec, oferuj�cy najbardziej luksusowe pomieszczenia i najznakomitsz� kuchni� ze wszystkich wsp�czesnych statk�w na �wiecie." Jedyne, co powstrzymywa�o wszystkie najwi�ksze towarzystwa �eglugi pasa�erskiej, pocz�wszy od Cunnard White Star w d�, od oskar�enia Blue Mail za to niedorzeczne stwierdzenie, to fakt, �e by�a to szczera prawda. Pomys�odawc� by� prezes Blue Mail, lord Dexter, kt�ry najwyra�niej zatrzyma� ca�� inteligencj� dla siebie, nie zamierzaj�c jej przekaza� swojemu synowi, a naszemu czwartemu oficerowi. Pomys� ten, jak zgodnie przyznawali wszyscy konkurenci, zawzi�cie dok�adaj�cy stara�, �eby samemu wej�� do gry, by� dzie�em czystego geniuszu. Lord Dexter podziela� to zdanie. Wszystko zacz�o si� ca�kiem zwyczajnie, na pocz�tku lat pi��dziesi�tych, od poprzedniego statku Blue Mail, ss. "Brandywine" (przedziwny kaprys, daj�cy si� wyja�ni� jedynie w kategoriach psychoanalitycznych, sprawia�, �e lord Dexter, zaprzysi�g�y abstynent, nadawa� swoim statkom nazwy pochodz�ce od win i innych napoj�w wyskokowych). "Brandywine" by� jednym z dw�ch statk�w Blue Mail kursuj�cych regularnie mi�dzy Nowym Jorkiem a r�nymi posiad�o�ciami brytyjskimi w Indiach Zachodnich. Lord Dexter, przypatruj�c si� luksusowym statkom pasa�erskim kr���cym na tej trasie i nie widz�c powodu, dla kt�rego i on nie mia�by si� wepchn�� na ten lukratywny rynek, zainstalowa� na "Brandywine" kilka kabin ekstra i pos�a� og�oszenie do paru bardzo starannie wybranych ameryka�skich gazet i czasopism, wyra�nie daj�c do zrozumienia, �e interesuje go wy��cznie elita. Atrakcje, jakie zaproponowa�, to ca�kowity brak orkiestr, ta�c�w, koncert�w, bal�w kostiumowych, basen�w, loterii fantowych, gier pok�adowych, wywo�ywania duch�w i przyj�� - tylko geniusz m�g� stworzy� tak cenne, poci�gaj�ce zalety z tego, czego tak czy inaczej nie mia�. Na plus oferowa� jedynie tajemniczo�� i romantyczno�� statku �eglugi trampowej, p�yn�cego w nieznanym kierunku (co nie oznacza�o zmian trasy, a tylko to, �e kapitan trzyma� w tajemnicy nazwy port�w docelowych i podawa� je na kr�tko przed przybyciem) oraz mo�liwo�� korzystania z salonu telegraficznego, pozostaj�cego w sta�ym kontakcie z gie�dami Nowego Jorku, Londynu i Pary�a. Pocz�tkowy sukces by� fantastyczny. M�wi�c j�zykiem gie�dowym, popyt na akcje stukrotnie przewy�szy� emisj�. Dla lorda Dextera by�o to nie do przyj�cia. Stwierdzi�, �e najwyra�niej zainteresowa� swoim pomys�em wielu ludzi spoza elity, tych, kt�rzy mieli ambicj� doj�� zaledwie do �rednich szczebli drabiny spo�ecznej, kt�rzy dorobili si� zaledwie kilku n�dznych milion�w - jednym s�owem ludzi, z kt�rymi elita nie chcia�aby si� zadawa�. Podwoi� ceny... bez skutku. Potroi� je wi�c, dokonuj�c przy okazji mi�ego odkrycia, �e na tym �wiecie jest wielu ludzi gotowych zap�aci� absolutnie ka�d� sum� nie tylko po to, by si� wybi� i dosta� do .elity, ale po to, aby ich awans sta� si� powszechnie znany. Lord Dexter wstrzyma� budow� swojego najnowszego statku, ss. "Campari", kaza� zaprojektowa� i wbudowa� do niego tuzin najbardziej luksusowych kabin, jakie kiedykolwiek widziano, i wys�a� go do Nowego Jorku, wierz�c, �e niebawem zwr�ci mu si� nak�ad w wysoko�ci �wier� miliona funt�w, poniesiony na te przer�bki. Jak zwykle, jego wiara nie by�a bezpodstawna. Oczywi�cie, znale�li si� na�ladowcy, jednak r�wnie dobrze mo�na by si� stara� skopiowa� pa�ac Buckingham, Wielki Kanion lub diament Cullinana. Lord Dexter pozostawi� wszystkich na starcie. Znalaz� sw� formu�� i trwa� przy niej niezachwianie: komfort, wygoda, spok�j, dobra kuchnia i dobre towarzystwo. Je�li chodzi o komfort, to trzeba by�o zobaczy� na w�asne oczy przes�awne luksusowe apartamenty, �eby w nie uwierzy�; wygod�, w wypadku wi�kszo�ci m�skiej cz�ci pasa�er�w, zapewnia�o zestawienie unikalnego salonu telegraficznego i odbioru notowa� gie�dowych z jednym z najlepiej zaopatrzonych bar�w na �wiecie; spok�j zapewnia� wysoki stopie� izolacji apartament�w od maszynowni, na�ladowanie kr�lewskiego jachtu "Brytania" w tym, �e nigdy nie wykrzykiwano rozkaz�w, a za�oga pok�adowa i stewardzi stale nosili sanda�y na gumowej podeszwie, a tak�e wyeliminowanie wszelkich orkiestr, przyj��, gier i ta�c�w, kt�re pasa�erowie skromniejszych statk�w uwa�ali za nieodzowne do osi�gni�cia pe�nej rado�ci �ycia na pok�adzie; wspania�� kuchni� zapewniono kaptuj�c, za cen� olbrzymich pieni�dzy i fatalnego samopoczucia, szef�w kuchni jednej z najwi�kszych ambasad w Londynie i jednego, z najlepszych hoteli w Pary�u - ci mistrzowie sztuki kulinarnej dzia�ali co drugi dzie� na zmian�, a rajskie efekty ich wysi�k�w, aby si� nawzajem prze�cign��, by�y na zachodnim oceanie tematem zawistnych plotek. Mo�liwe, �e innym armatorom uda�oby si� powt�rzy� niekt�re czy nawet wszystkie z tych czynnik�w, cho� najprawdopodobniej na mniejsz� skal�. Jednak lord Dexter nie by� zwyczajnym armatorem - jak powiedziano, by� geniuszem, co przejawia�o si� przede wszystkim w uporczywym dobieraniu odpowiedniej klienteli. Nie by�o rejsu, �eby na li�cie pasa�er�w "Campari" nie figurowa�y Osobisto�ci - pocz�wszy od wysoko urodzonych, a ko�cz�c na �wiatowych s�awach. Dla Osobisto�ci zarezerwowany by� specjalny apartament. Znani politycy, ministrowie, czo�owe gwiazdy sceny i ekranu, s�awni ekscentryczni pisarze lub arty�ci (o ile mieli zwyczaj si� my� i u�ywa� brzytwy) oraz angielscy arystokraci ni�szego szczebla podr�owali w tym apartamencie po mocno obni�onych cenach. Cz�onkowie rodzin panuj�cych, byli prezydenci, byli premierzy i arystokraci od ksi�cia w g�r�, podr�owali za darmo. M�wiono, �e gdyby na "Campari" mo�na by�o ulokowa� jednocze�nie wszystkich par�w oczekuj�cych w kolejce na miejsce, to Izba Lord�w zamkn�aby podwoje. Nie trzeba chyba dodawa�, �e w propozycji darmowej go�ciny nie by�o nic z filantropii - lord Dexter podbi� jedynie ceny dla bogatych go�ci pozosta�ych jedenastu apartament�w, kt�rzy byli gotowi zap�aci� dos�ownie ka�d� sum� ju� za sam przywilej podr�owania w tak wysoko postawionym towarzystwie. Po kilku latach kurs�w na tej trasie niemal wszyscy pasa�erowie byli naszymi sta�ymi klientami. Wielu p�ywa�o z nami nawet trzy razy do roku, co dawa�o niez�e poj�cie o stanie ich kont. Obecnie pasa�erowie "Campari" tworzyli najbardziej ekskluzywny klub na �wiecie. Nie ma przesady w stwierdzeniu, �e lord Dexter przedestylowa� snob�w ze sfer towarzyskich i finansowych, odkrywaj�c w nich niewyczerpane �r�d�o dop�ywu z�ota. Za�o�y�em serwetk� pod brod� i rozejrza�em si� po obecnej kopalni z�ota. Pi��set milion�w dolar�w jak na d�oni, a raczej na szarym zamszu, wy�cie�aj�cym fotele w tej przestronnej, klimatyzowanej jadalni. Przypuszczalnie jednak by�o to bli�sze miliarda dolar�w, a stary Beresford sam jeden wart by� co najmniej jedn� trzeci� tej sumy. Julius Beresford, prezes i g��wny udzia�owiec Zjednoczenia Kopalni Hart-McCormicka, sie