2127
Szczegóły |
Tytuł |
2127 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2127 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2127 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2127 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ ZBYCH
STAWKA WI�KSZA
NI� �YCIE
II
W IMIENIU RZECZYPOSPOLITEJ
1
Kloss mia� tego ranka za�atwi� par� spraw w dow�dztwie garnizonu, skorzysta� wi�c z okazji i wyszed� z biura wcze�niej. Jego szef, gderliwy oberst von Ossetzky, suchy jak tyka, z wiecznie skwaszon� min� cz�owieka cierpi�cego na woreczek ��ciowy, wyjecha� do Lwowa na odpraw� szef�w oddzia��w Abwehry "Ost", wi�c Kloss nie musia� si� przed nikim opowiada�.
Machni�ciem r�ki odp�dzi� kilka riksz, pragn�cych zaofiarowa� mu us�ugi, z nawyku raczej ni� z potrzeby przyjrza� si� ka�demu z rikszarzy, aby si� upewni�, czy nie ma w�r�d nich przypadkiem twarzy sk�d� mu znanych, oznacza�oby to bowiem, �e jest �ledzony. Zanotowa� w pami�ci, �e �adnego z tych ubranych we w��czkowe czapeczki ch�opak�w nigdy dotychczas nie widzia�, wi�c spokojnie ju� skr�ci� w Koszykow�.
Zatrzyma� si� przed wystaw� z obuwiem, �eby przyjrze� si� ludziom id�cym za nim, ale tak�e niczego podejrzanego nie zobaczy�. W witrynie sta�a jedna para eleganckich but�w z cholewami, zwanych "oficerkami", ulubiony str�j m�skiej m�odzie�y z tych lat. Smuk�a linia but�w zniewala�a nawet niemieckich oficer�w. Wielu z nich paradowa�o w "oficerkach" roboty warszawskich szewc�w. Kloss przypomnia� sobie, �e nawet nowo mianowany zast�pca szefa Sonderdienstu w Warszawie, hauptsturmfuehrer Neumann, przyodzia� swoje krzywe nogi w polskie buty - i u�miechn�� si� do tego obrazu. On sam jednak nigdy nie pomy�la� o tym, �eby zmieni� wys�u�one regulaminowe obuwie oficera Wehrmachtu, zwijaj�ce si� nad kostk� w przepisow� harmonijk�. Nie lubi� munduru, kt�ry musia� nosi�, mierzi�a go my�l przyozdabiania nienawistnego stroju.
Przeszed� na skos Mokotowsk�. W tej cz�ci Koszykowej ruch by� niewielki, nieliczni cywile przesuwali si� w pobli�u �cian dom�w, jakby w ka�dej chwili gotowi do skrycia si� w bramie. Umundurowanych Niemc�w-cho� by�o to przecie� centrum zaj�tej przez Niemc�w dzielnicy Warszawy - te� by�o niewielu, o tej porze siedzieli pracowicie przy biurkach w licznych w tej dzielnicy "Amtach", wype�niaj�c z niemieck� pedanteri� niezliczone rubryki pism, sprawozda� i wykres�w, kt�rych ci�gle by�o ma�o nie nasyconemu Berlinowi.
Drzewa w Alejach Ujazdowskich ju� si� zazieleni�y, Kloss z przyjemno�ci� nabra� w p�uca �wie�ego powietrza. Co� go zdumia�o w obrazie pustej zupe�nie o tej porze ulicy. Przez chwil� nie m�g� sobie u�wiadomi� przyczyny swego zdumienia. Dopiero gdy z rykiem swoich sze�ciu cylindr�w przemkn�� ko�o niego czarny mercedes z zatkni�tym na b�otniku hitlerowskim proporczykiem, Kloss zrozumia�, �e czar prys�. Po prostu przez chwil� w polu jego widzenia nie by�o ani jednego munduru feldgrau ani jednej flagi, nie s�ycha� by�o tupotu podkutych �andarmskich but�w. Aleje by�y tak jak dawniej - ciche, pi�kne, spokojne. Dopiero ten mercedes, kt�ry zazgrzyta� w�a�nie hamulcami u wlotu w alej� Szucha, przypomnia�, w czyich r�kach jest Warszawa. Kloss odwr�ci� si� w tamt� stron�; powoli unosi� si� czarno-czerwono-bia�y szlaban, trzech SS-man�w w opadaj�cych na oczy he�mach sprawdza�o dowody pasa�er�w mercedesa.
Wzmocnione �rodki ostro�no�ci po ostatnim udanym zamachu - stwierdzi�, i ta my�l sprawi�a mu przyjemno��, bo akurat on, Kloss, wie na pewno, �e �adne �rodki ostro�no�ci me pomog�, �e wyroki wydane przez polskie podziemie b�d� nadal wykonywane.
Przeszed� na drug� stron� ulicy, ju� z daleka zobaczy� na �awce starego, kiepsko ubranego cz�owieka z niedopa�kiem przylepionym do wargi. Podlasi�ski by� zawsze punktualny. Nikomu z obserwuj�cych Klossa w tej chwili nie mog�oby przyj�� do g�owy, �e ten biedny stary Polak, usi�uj�cy bez powodzenia utrzyma� w jakim takim stanie wytarte ubranko - typowy urz�dnik na emeryturze - i ten wymuskany, spr�ysty oficer o twarzy, kt�ra mog�aby figurowa� w ob��kanych ksi��kach teoretyk�w rasizmu jako najidealniejszy przyk�ad czystej rasy nordyckiej, mog� mie� ze sob� co� wsp�lnego.
C�, stary cz�owiek zauwa�y� zapewne, �e niemiecki oficer zapali� papierosa, dlatego wsta� z �awki i poszed� za nim w odleg�o�ci, jak� nakazywa� respekt i strach. Pewnie ma nadziej�, �e m�ody oficer nie dopali do ko�ca papierosa, �e ci�nie gdzie� niedbale niedopa�ek zgnieciony butem. Czy najbardziej szczwany szpicel m�g�by przypu�ci�, �e niedopa�ek, kt�ry w�a�nie podni�s� stary cz�owiek i w�o�y� do blaszanego pude�eczka po tytoniu z wymalowanym na wieku portretem marynarza, zawiera kilka informacji, kt�rych ujawnienie nara�a zar�wno oficera, rzucaj�cego nie dopalonego papierosa, jak i starego cz�owieka na zarzut zdrady g��wnej?
Ale na szcz�cie nikt nie obserwuje tej sceny, a nawet gdyby obserwowa�, trudno by�oby skojarzy�, �e owych dw�ch ludzi mo�e co� ze sob� ��czy�.
Kloss przyspieszy� kroku, jakby teraz nagle zacz�o mu si� spieszy�, a przecie� w�a�ciwe zaj�cia oficera Abwehry dopiero go czeka�y. B�dzie musia� przes�ucha� paru �o�nierzy, kt�rych przy�apano na tym, �e gdzie� po pijanemu przeklinali wojn�, narodowy socjalizm i ukochanego wodza. C� mo�e pom�c tym biednym, oszukanym ch�opcom, kt�rym zaczynaj� si�, niestety zbyt p�no, otwiera� oczy? Od czasu do czasu zniszczy jakie� bardziej obci��aj�ce zeznanie gorliwego szpicla, w protokole przes�uchania zasugeruje okoliczno�ci �agodz�ce. Niewiele to zreszt� pomo�e tym �o�nierzom, wiadomo, co ich czeka - s�d polowy i karna kompania na froncie wschodnim.
Pomy�la�, �e Podlasi�ski doszed� ju� pewnie do brzydkiej secesyjnej kamienicy przy ulicy Mokotowskiej, wysypa� na kuchenny st� gar�� niedopa�k�w, w�r�d kt�rych tylko jeden, porzucony przez Klossa, jest wa�ny, a pozosta�e spe�niaj� jedynie rol� kamufla�u, przecina w�a�nie delikatnie bibu�k�, wyjmuje skrawek cieniutkiego papieru i pochyla si� nad wypisanymi maczkiem informacjami. Pierwsza dotyczy �odzi podwodnej U-265, kt�rej uda�o si� przedosta� na Morze P�nocne.
A mo�e Podlasi�ski min�� oboj�tnie naro�ny dom przy ulicy Mokotowskiej, skr�ci� w Wilcz� i tam dopiero wszed� na schody, �eby jednym z czterech kluczy otworzy� drzwi, na kt�rych przy�rubowano eleganck� mosi�n� tabliczk� z nazwiskiem Feliks �ytogniewski?
Podlasi�ski? Dlaczego w�a�ciwie Podlasi�ski? - zastanowi� si�. - Czy to jest prawdziwe nazwisko? Ilekro� o nim pomy�la�, zawsze nazywa� go Podlasi�skim. Czasem J�zefem. A ten cz�owiek, ten niepozorny staruszek z Alej Ujazdowskich, zbieraj�cy niedopa�ki rzucane przez niemieckich oficer�w, u�ywa a� czterech nazwisk i to w czasach, kiedy zdobycie lipnych papier�w na inne nazwisko sta�o si� dla wielu ludzi spraw� �ycia. Podlasi�ski to biedny emeryt, cz�owiek korzystaj�cy z zapom�g RGO, pobo�ny, ma�y eks-urz�dniczek, kt�ry z regularno�ci� nabyt� w czasach, gdy by� podreferentem w magistracie, przychodzi codziennie na wczesn� msz� do ko�cio�a Zbawiciela.
Natomiast ca�kiem kim innym jest Feliks �ytogniewski, wynajmuj�cy mieszkanie przy Wilczej (a nikt nie m�g� wiedzie�, �e mi�dzy mieszkaniami Podlasi�skiego i Zytogniewskiego istnieje zamaskowane szaf� przej�cie).
Lekkomy�lny ziemianin, kt�remu powodzi si� wcale nie�le, kt�ry nie gardzi handlem z niemieckimi intendentami i przy ka�dym pobycie w Warszawie korzysta z us�ug kasyna, zorganizowanego przez okupanta dla takich w�a�nie jak on.
�ytogniewski z kolei stanowi oczywiste przeciwie�stwo Franciszka Bu�y, w�a�ciciela czterech platform dwukonnych, nazywanych przez niego szumnie przedsi�biorstwem spedycyjnym.
Codziennie od dziesi�tej do czwartej Bu�a siedzia� w kantorku przy telefonie, przyjmowa� zg�oszenia na przew�z mebli albo kontyngentowych ziemniak�w. I cho� mo�e si� to wyda� dziwne, te zlecenia jego przedsi�biorstwo, czyli czterech wiecznie podrajcowanych bimbrem wozak�w, realizowa�o ca�kiem sprawnie. Czy ten solidny drobnomieszczanin, patriota zapewne, ale w�a�nie w drobnomieszcza�skim stylu, nienawidz�cy Niemc�w, ale bogac�cy si� na ich obecno�ci, kt�ra unieruchomi�a w Warszawie inny transport poza konnym, czy ten cz�owiek, dumnie pokazuj�cy grub� dewizk� wyzieraj�c� z kieszonki kamizelki, mo�e mie� co� wsp�lnego ze zdrajc� i renegatem, Witalisem Kazimirusem?
Niegdy� Polak - teraz szybko sta� si� nacjonalist� litewskim i wys�uguje si� Niemcom jako konsultant G��wnego Urz�du Bezpiecze�stwa Rzeszy do spraw okupowanych teren�w litewskich. Przynajmniej tyle mo�na wyczyta� z jego papier�w. A papiery s� autentyczniejsze chyba od rzeczywistych, bo wyprodukowane przez najlepszych specjalist�w w bran�y, kt�rzy uznali, �e powo�anie Kazimirusa na stanowisko, o jakim G��wnemu Urz�dowi Bezpiecze�stwa Rzeszy nawet si� nie �ni�o, b�dzie bezpieczniejsze ni� zaopatrzenie go w papiery kt�rego� z istniej�cych niemieckich urz�d�w. W skomplikowanej machinie hitlerowskiej biurokracji gubi� si� sami Niemcy.
Kloss po ka�dym spotkaniu z Podlasi�skim czu� przyp�yw podziwu dla tego cz�owieka. On sam przeistoczy� si� co prawda w Niemca, z powodzeniem gra� rol� od dobrych paru lat, zespoli� si� z ni� tak �ci�le...
Ale Podlasi�ski gra cztery role naraz i w ka�dej jest autentyczny.
Wartownik zast�pi� mu drog�.
- Bardzo przepraszam, przepustka, panie poruczniku.
Zatopiony w my�lach nie zauwa�y�, �e doszed� do budynku komendy garnizonu warszawskiego. �o�nierz zasalutowa�, otworzy� przed nim drzwi.
2
By�o, jak Kloss przewidywa�. J�zef Podlasi�ski wszed� do brudnej bramy obskurnej kamienicy przy ulicy Mokotowskiej, min�� pierwsze i drugie podw�rze, dopiero w trzecim, pogaw�dziwszy najpierw z dozorc�, spojrza� na okna swego mieszkania. Firanka zaci�gni�ta, wszystko powinno by� w porz�dku.
Na dzisiejsze spotkanie z Klossem nie zabra� Mundka, osiemnastoletniego cwaniaka z ulicy Ludnej, kt�ry zwykle towarzyszy� mu w bezpiecznej odleg�o�ci trzydziestu metr�w, got�w w ka�dej chwili si�gn�� po ukryt� w kieszeni spodni parabelk�. Rzecz w tym, �e przed po�udniem mia� przyj�� Adam, nie byli um�wieni dok�adnie, J�zef ba� si�, �e nie zastanie go w domu, przyjdzie dopiero po po�udniu, a to skomplikowa�oby spraw� dalszego przekazania zawarto�ci male�kiej kartki papieru. Zostawi� wi�c Mundka, �eby zatrzyma� Adama w razie potrzeby, dlatego zanim wszed� do domu, odruchowo spojrza� na firank� w oknie, poniewa� wiedzia�, �e Mundek, gdyby znalaz� si� w sytuacji niebezpiecznej, zrobi wszystko, aby go o niebezpiecze�stwie uprzedzi�. Mundka nie by�o w male�kiej kuchni, do kt�rej wchodzi�o si� wprost ze schod�w. Wsadzi� rozczochran� g�ow� w drzwi dopiero wtedy, gdy Podlasi�ski, znalaz�szy w stosie niedopa�k�w ten jeden potrzebny, wyci�gn�� z kuchennej szafki starego Underwooda i rozpocz�� zamian� informacji o ruchu jakiej� �odzi podwodnej na rz�dek cyfr, w�r�d kt�rych przewa�a�y jedynki, tr�jki i si�demki.
- Nie by�o Adama? - zapyta�.
- By� - powiedzia� Mundek. - Za p� godziny odwiedzi hrabiego �ytogniewskiego.
- Dobra. Mo�esz spa� dalej.
Wys�a� ch�opaka do pokoju, bo cho� zna� go dobrze i codziennie powierza� jego refleksowi, oku i sprawno�ci swoje �ycie, to jednak nie chcia�by, aby ch�opiec zauwa�y�, �e ksi��ka, kt�r� Podlasi�ski roz�o�y� na stole obok zapisanej wyra�nym maczkiem Klossa kartki, znalezionej w niedopa�ku, nosi tytu� "Prokurator Alicja Horn". Ta modna przed wojn� powie�� by�a w tym miesi�cu kluczem szyfrowym ca�ej siatki dzia�aj�cej w Warszawie. Im ch�opak mniej b�dzie wiedzia�, tym lepiej. Ju� i tak wie do�� du�o, cho�by to, �e Podlasi�ski i Zytogniewski to ta sama osoba. Tego nie da�o si� unikn��.
Jeszcze wi�cej wie Adam. Zna wszystkie cztery jego wcielenia; ale Adamowi J�zef ufa bezgranicznie. Dwa lata sp�dzi� z nim w jednej celi w Rawiczu. Dwa lata sam na sam z cz�owiekiem we dnie i w nocy - to wystarczy, �eby cz�owiekowi ufa�.
O jego wcieleniach wie jeszcze Kloss, ale to ju� zupe�nie inna historia. Nie J�zef decydowa�, czy mo�e ufa� Klossowi, za niego zadecydowa�a centrala. Po prostu kt�rego� dnia, osiem miesi�cy temu, otrzyma� pilny szyfrogram centrali, z kt�rego dowiedzia� si�, �e od dzi� pocz�wszy zosta� wraz ze swymi lud�mi oddany do wy��cznej dyspozycji oficera wywiadu, kryptonim J-23.
A w par� dni p�niej, gdy we wcieleniu Franciszka Bu�y odpoczywa� w ulubiony spos�b: karmi� �ab�dzie w Parku Ujazdowskim, m�ody cz�owiek w mundurze hitlerowskiego oficera, usiad� obok niego i najniespodziewaniej w �wiecie najczystsz� polszczyzn� wypowiedzia� tr�jcz�onowe has�o. Od tej pory s� w nieustannym kontakcie. Ka�dy dzie� przynosi mu je�li nie bezpo�rednie spotkanie, to przynajmniej telefony lub kartk� w kt�rej� ze skrytek albo, tak jak dzi�, w niedopa�ku papierosa.
W�a�nie sko�czy� szyfrowanie meldunku, gdy dobieg� go st�umiony odg�os dzwonka. Nie budz�c Mundka otworzy� drzwi przepa�cistej szafy, wszed� do �rodka, odsun�� jej tyln� �cian� i znalaz� si� w podobnej, cho� z pewno�ci� bardziej eleganckiej i stylowej szafie w sypialni Feliksa Zytogniewskiego. Kwiecisty, jedwabny szlafrok narzuci� w locie i ten nowy str�j jakby go przeobrazi� wewn�trznie. Zgarbiony emeryt zosta� gdzie� tam za �cian�, a tu ku drzwiom zmierza� stary d�entelmen, cz�owiek, kt�ry zawsze mia� pieni�dze, ma je teraz i spodziewa si�, �e b�dzie je mia� w przysz�o�ci.
W okularze judasza dostrzeg� otok magistrackiej czapki Adama, potem jego oczy. Spojrza� w g��b, judasz umieszczony by� w ten spos�b, �e mo�na by�o swobodnie zobaczy� zar�wno g�rny podest, jak i ten p� pi�tra ni�ej. Wszystko w porz�dku, Adam by� sam.
- Rachuneczek za gaz, panie hrabio - u�miechn�� si� szelmowsko, wchodz�c w otwarte drzwi. Nigdy nie zaniedbywa� tej formu�y, cho� przeznaczona by�a dla kogo�, kto m�g�by w jednym z s�siednich mieszka� sta� przy drzwiach. O�wietli� elektryczn� latark� gazomierz, porz�dnie wypisa� na kwicie ilo�� zu�ytego gazu, przyj�� pieni�dze, wprawnie od��czaj�c od nich ma�� karteczk�, kt�r� wsun�� za otok czapki.
-Jak leci, Adam?
- Wszystko w porz�dku, szefie. Kiedy mnie wy�lesz do lasu, jak obieca�e�? Dostan� �ylak�w od tego �a�enia po schodach.
-Jeste� mi potrzebny. Pami�tasz, gdzie za tydzie�?
- Przedsi�biorstwo spedycyjne. Pami�tam.
Mocno u�cisn�li sobie d�onie. Wizyta inkasenta z gazowni nie trwa�a d�u�ej, ni� powinna by�a trwa�. Obaj byli do�wiadczonymi konspiratorami i wiedzieli, �e nawet taki drobiazg, jak przeci�gni�cie wizyty inkasenta mo�e sta� si� przyczyn� nieszcz�cia.
Na dobr� spraw� - pomy�la� Podlasi�ski - nie mam nawet czasu z ch�opakiem pogada�. - I przez chwil� �al mu si� zrobi�o celi numer 311 w wi�zieniu karnym w Rawiczu.
3
Kloss szybko sko�czy� robot� w areszcie komendy garnizonu. By�a jeszcze g�upsza, ni� przewidywa�. Trzech urlopowanych z frontu �o�nierzy nawymy�la�o sier�antowi, dow�dcy patrolu �andarmerii, od brudnych pruskich �wi�, z czego ten postanowi� uczyni� spraw� polityczn�, jako �e �o�nierze byli wiede�czykami.
Kloss musia� go przywo�a� do porz�dku. Podoficer a� poczerwienia� z w�ciek�o�ci, kiedy oberleutnant Kloss w kr�tkich s�owach wyja�ni� mu, jaka jest r�nica mi�dzy frontowymi �o�nierzami, kt�rzy na kr�tki tydzie� wyrywaj� si� z piek�a wschodniego frontu, a szczurem �andarmskim, kt�ry od pocz�tku wojny tkwi na g��bokim zapleczu i wy�ywa si� w prze�ladowaniu �o�nierzy przelewaj�cych krew za fuehrera.
Ch�opak�w oczywi�cie kaza� zaraz wypu�ci�, podoficerowi zapowiedzia�, �e za samowolne przetrzymywanie urlopowanych �o�nierzy w areszcie zostanie postawiony do raportu, dla siebie za� ca�kiem niespodziewanie, w toku badania �o�nierzy (nie bohater�w bynajmniej, jak Kloss sugerowa� �andarmowi, ale typowych frontowych cwaniak�w, co to z niejednego kot�a wcinali kasz�) uzyska� informacje o dyslokacji dw�ch pu�k�w pancernych i jednej dywizji piechoty.
Nie by�y to zapewne rewelacje, by� mo�e centrala zdo�a�a to ju� ustali� wcze�niej, ale Kloss nigdy nie rezygnowa� z przekazywania nawet takich, niewiele znacz�cych drobiazg�w, poniewa� zdawa� sobie spraw�, �e w najgorszym razie b�d� stanowi�y potwierdzenie wcze�niej zdobytych danych, a zsumowane z innymi podobnymi drobiazgami pozwol� sztabowcom na stworzenie sobie prawdziwego obrazu si� niemieckich na poszczeg�lnych odcinkach, co umo�liwi im zaplanowanie nowego dotkliwego uderzenia, kt�re przybli�y koniec wojny.
Jaki udzia�, jak� cz�stk� w nowym sukcesie b�dzie mia� Kloss? Nigdy si� nad tym nie zastanawia�. Wiedzia�, �e takich jak on jest wi�cej. Czu� swoj� przydatno�� po ka�dej udanej ofensywie, po ka�dej zatopionej �odzi podwodnej. Wiedzia� oczywi�cie, �e najwa�niejsi s� ci na froncie, twarz w twarz z wrogiem. Ale wiedzia� te�, �e dzi�ki niemu mog� strzela� celniej.
Wyszed� na o�wietlony s�o�cem plac przed budynkiem komendy garnizonu i zastanawia� si� w�a�nie, co ma ze sob� zrobi�. Do biura zbyt p�no, zreszt� szef wr�ci dopiero wieczorem. Ponury pok�j w hotelu oficerskim te� go nie n�ci�. Postanowi� p�j�� do kasyna.
- Panie poruczniku - odezwa� si� kto� za nim. Odwr�ci� si�. Sta� przed nim jeden z �o�nierzy, kt�rych kaza� wypu�ci�.
- Czego chcecie?
- W imieniu swoim i koleg�w - zaj�kn�� si� �o�nierz. - Koledzy bardzo si� spieszyli, maj� teraz poci�g, ja dopiero za dwie godziny, wi�c zosta�em, �eby panu porucznikowi podzi�kowa�.
- Nie pojechali�cie z nimi? Wydawa�o mi si�, �e pochodzicie z Wiednia.
- Tak, pochodz� - powiedzia� ch�opak - ale od trzydziestego �smego mieszkam w Gda�sku na Horst Mayerstrasse i wydawa�o mi si�...
- Co wam si� wydawa�o? - zapyta� z u�miechem.
Ale nie potrzebowa� s�ucha� odpowiedzi.
W trzydziestym �smym, kiedy Frau Bildtke, wdowa po radcy gda�skiego senatu, wypowiedzia�a mu mieszkanie, doszed�szy do wniosku, �e pobieranie s�onego komornego w gda�skich guldenach od Polaka przynosi jej ujm�, musia� szuka� nowego lokum. Trudno by�o znale��. Gda�skie gazety ca�kiem otwarcie judzi�y przeciwko Polsce i Polakom. Wreszcie uda�o mu si� znale�� pokoik na poddaszu w domu starego kolejarza, kt�ry mimo szalej�cego brunatnego terroru, nie zdj�� ze �ciany w swoim saloniku wyci�tego z gazety portretu Karola Liebknechta. To by�o w�a�nie na ulicy Horsta Mayera.
- C� wam si� wydawa�o? - powt�rzy� i poczu� kropelki zimnego potu sp�ywaj�ce wzd�u� kr�gos�upa. Czy�by prowokacja? Wiedz� ju� o nim? Mo�e dlatego von Ossetzky tak nagle wyjecha�?
- Bardzo przepraszam, to chyba pomy�ka - powiedzia� �o�nierz. Mia� mi��, piegowat�, inteligentn� twarz. - Po prostu wydawa�o mi si�, �e pana porucznika ju� gdzie� widzia�em. Ale to niemo�liwe! Tamten by� przecie� Polakiem!
-Jaki tamten, m�wcie wyra�nie! - u�miechn�� si� do �o�nierza i poczu�, �e znikn�o napi�cie. Ch�opak najwyra�niej widywa� go z daleka, bez trudu da si� przekona�, �e oberleutnant Hans Kloss nie ma nic wsp�lnego z jakim� Polakiem, na kt�rego facjatce p�no w noc pali�o si� �wiat�o.
Pozwoli� ch�opakowi opowiedzie� o tym Polaku, tak "niezwykle podobnym do pana porucznika", wzruszy� go ten obraz m�odego studenta, kt�ry za wszelk� cen�, nawet za cen� poni�e�, chcia� od niemieckich profesor�w nauczy� si� budowy okr�t�w.
- Rzeczywi�cie takie zadziwiaj�ce podobie�stwo? -zapyta�, a gdy tamten skin�� g�ow�, doda�: - To z�udzenie. Gdyby�my stan�li obok siebie, dostrzeg�by pan mas� r�nic. - Powiedzia� w�a�nie tak: "pan", zamiast u�y� regulaminowej formy "wy". Chwila s�abo�ci wywo�ana wspomnieniem tego ch�opca, kt�ry widzia� go pochylonego do p�nej nocy nad niemieckimi skryptami i ksi��kami. Na szcz�cie �o�nierz nawet tego nie zauwa�y�.
- A wie pan porucznik - powiedzia� ju� na odchodnym - tego kolejarza, kt�ry wynajmowa� pok�j Polakowi, zaraz potem zabrali. Wi�cej nie wr�ci�.
- Kto zabra�? - nie zrozumia� Kloss.
- We wrze�niu trzydziestego dziewi�tego, po powrocie Gda�ska do Rzeszy. Gestapo.
- Widocznie zas�u�y� - powiedzia� zimno Kloss. Bez u�miechu odsalutowa� �o�nierzowi i spiesznie przeci�� jasny plac.
Przez ca�� drog� do kasyna nie opuszcza�o go wspomnienie chudego staruszka w drucianych okularach, nieustannie poruszaj�cego ustami. Stary kolejarz zwyk� by� bowiem �u� tyto�.
4
Adam Pruchnal doszed� do wniosku, �e nadesz�a pora obiadu. Min�� jasno o�wietlony plac przed budynkiem komendy garnizonu. Nie lubi� t�dy chodzi�, bo zawsze kr�ci�o si� tu pe�no Niemc�w, dzisiaj tak�e, na �rodku placu jaki� piegowaty �o�nierz t�umaczy� co� wysokiemu oberleutnantowi, a grupa �andarm�w �adowa�a si� w�a�nie do ci�ar�wki. Ale magistracka czapka i prawdziwy Ausweiss gwarantowa�y bezpiecze�stwo, przynajmniej wzgl�dne bezpiecze�stwo.
Jad�odajnia, do kt�rej kierowa� si� Pruchnal, nie wiadomo dlaczego nosi�a miano "Klubowej". Klientami jej nie byli bowiem cz�onkowie ekskluzywnych klub�w, chocia� menu, wypisane kred� na czarnej tablicy u wej�cia, oferowa�o klientom zestaw obfity, nieco tylko monotonny. Pyzy, placki ziemniaczane, kotlety z ziemniak�w, kartoflanka, kopytka. Na os�od� na samym ko�cu listy figurowa� kapu�niak. Ale Adam nie czyta� jad�ospisu, zreszt� nie potrzeba zjedzenia porcji pyz�w go tu przygna�a. Chocia� pyzy postanowi� jednak zje��. Dopiero p�ac�c rachunek pannie Stasi, wsun�� jej wraz z pieni�dzmi male�k� karteczk�, wyj�t� zr�cznie zza otoka magistrackiej czapki. Nie musia� jej m�wi�, co ma zrobi� z t� karteczk�, poniewa� Stanis�awa Zar�bska, pseudo "Zi�ba", zna�a dok�adnie adres, pod kt�ry od kilku miesi�cy dostarcza zapisane cyferkami kartki. Nie narzucaj�c nawet p�aszcza na kelnerski fartuszek, wybieg�a na ulic�, przemkn�a si� za nadje�d�aj�cym, oblepionym lud�mi tramwajem do kamienicy przy Polnej 26. Od jad�odajni "Klubowej" trzysta metr�w najwy�ej. Szyld zawieszony po prawej stronie bramy g�osi�, �e krawiec damski, Marian Skowronek, przyjmuje reperacje i nicowanie odzie�y, ale got�w jest tak�e szy� na zam�wienie, je�li klient dostarczy materia�.
Dziewczyna nie musia�a czyta� tego szyldu, aby wiedzie�, �e z bramy nale�y skr�ci� w prawo i do drzwi na parterze zadzwoni� trzy razy - dwa razy kr�tko i raz d�ugo. Otworzy� jej po chwili, zapyta�a go, czy kostium zosta� skr�cony i uzyska�a odpowied�, jakiej oczekiwa�a, �e b�dzie gotowy za tydzie�. Wetkn�a kartk� w d�o� krawca, przez chwil� spotka�a si� z nim wzrokiem, wyda� jej si� czym� przera�ony...
Musia�o mi si� przywidzie� - t�umaczy�a sobie biegn�c w stron� restauracji.-Przecie�, gdyby si� czego� ba�, gdyby grozi�o jakie� niebezpiecze�stwo, znikn��by wymalowany kred� napis K+M+B, tymczasem symbol trzech kr�li tkwi� ci�gle na drzwiach pracowni Mariana Skowronka. Bieg�a spiesznie, w�a�ciciel "Klubowej", pan Warcho�, nie powinien w og�le zauwa�y� jej nieobecno�ci.
Gdyby, zgodnie z zasadami konspiracji, kt�re poznawa�a ubieg�ej zimy w tajnej szkole podoficerskiej, obejrza�a si� cho� raz, dostrzeg�aby bez trudu dw�ch ludzi pod��aj�cych za ni� krok w krok.
5
W dwie godziny p�niej hauptsturmfuehrer Neumann pogwizduj�c szed� korytarzem gmachu gestapo w alei Szucha. W windzie przyjrza� si� sobie z zadowoleniem w wielkim lustrze, niecierpliwi� si�, �e winda zje�d�a zbyt wolno, chcia� jak najszybciej znale�� si� w gabinecie standartenfuehrera Luetzke.
Standartenfuehrer nie okaza� rado�ci, jego blada twarz z podkr��onymi oczyma nie wyra�a�a, jak zwykle, niczego. Spokojnie wys�ucha� relacji Neumanna o zidentyfikowaniu ��czniczki, dostarczaj�cej zaszyfrowane meldunki do pracowni krawieckiej Mariana Skowronka, przez ca�y czas rozmowy bawi� si� automatycznym o��wkiem.
- Co pan proponuje? - zapyta�, gdy Neumann wreszcie sko�czy�.
- Szuka� nast�pnego ogniwa.
- Ile mo�e by� jeszcze tych ogniw? - Grafit wyci�ni�ty ze z�otego o��wka standartenfuehrera upad� na g�adk� powierzchni� biurka i powoli toczy� si� w stron� zaci�ni�tej w pi�� d�oni Neumanna. Poda� szefowi czarny sztyfcik, ten nawet nie podzi�kowa�, patrz�c na podw�adnego bezbarwnym spojrzeniem ryby.
-Trudno powiedzie� - zacz�� ostro�nie. -W zesz�ym roku w Berlinie uda�o mi si� rozbi� du�� siatk� komunistyczn�. Niestety, szef siatki umkn�� nam, pope�niaj�c samob�jstwo, ale od ��cznika, kt�rego przypadkiem chwycili�my, do zast�pcy szefa siatki by�o ni mniej ni wiece), tylko dwana�cie ogniw. Przyzna pan, panie standartenfuehrer, �e to by�a spora rob�tka...
- Do rzeczy - przerwa� Luetzke. - Za berli�skie sukcesy otrzyma� ju� pan awans, chcia�bym, �eby pokaza� pan, co pan potrafi na moim terenie.
-Nie przypuszczam... - zacz��.
-Nie mamy czasu na przypuszczenia, Neumann. Mnie nie chodzi o szefa, diabli zreszt� wiedz�, mo�e on jest szefem. Pan wie, o kogo mi chodzi? O nieuchwytnego "J-23". Kilkakrotnie byli�my ju� o krok i zawsze uda�o mu si� wymkn��. Od dw�ch tygodni ma pan radiostacj� wrogiej agentury. Teraz wreszcie znalaz� pan dziewczyn�, kt�r� m�g�by pan mie� wcze�niej po poddaniu tego krawca ma�ej obr�bce. I wymaga pan ode mnie, �ebym si� z pana cieszy�.
- Obawiam si� - zacz�� Neumann. Przyzwyczajony by� do tego w�a�nie sposobu wys�awiania. Nawyk dwudziestu lat pracy w przyzwoitej policji politycznej. Jego szefami byli dotychczas starsi panowie o nieskazitelnych manierach, z tytu�ami naukowymi, zdobytymi w Bonn lub Heidelbergu. Teraz musi pracowa� z tym p�inteligentem, kt�ry patrzy zimnym wzrokiem ryby, a za jedyn� robot� godn� policjanta uwa�a "wycisk", czyli "obr�bk�". Postanowi� zmieni� ton. �adne "obawiam si�". Z takim trzeba wprost. - Nie, panie standartenfuehrer, ze Skowronka nie wycisn�liby�my z tej prostej przyczyny, �e Skowronek nawet nie zna� nazwiska dziewczyny, kt�ra raz na tydzie� przynosi�a mu zaszyfrowane meldunki.
Luetzke zatrzepota� bia�ymi rz�sami. Na jego bladosinych wargach ukaza�o si� co� w rodzaju u�miechu.
- Wi�c dobrze - powiedzia� cicho. - Daj� panu woln� r�k�, je�li idzie o metody. Ale musz� mie� tego J-23. Prosz� jednak pami�ta�, �e czasu mamy niewiele. Na ile w�a�ciwie planuje pan t� akcj�?
- Dwa miesi�ce - powiedzia� Neumann - to minimum.
- Dwa tygodnie - Luetzke zastuka� dwukrotnie o��wkiem w blat biurka. - Ze wzgl�du na sympati�, jak� �ywi� do pana, dorzuc� panu - stukn�� o��wkiem o blat - jeszcze tydzie�. Razem trzy tygodnie. I ani dnia d�u�ej.
Neumann wraca� jednak zadowolony. Co prawda tempo, jakie pragnie narzuci� sprawie standartenfuehrer, jest szale�stwem. Neumann wie, �e takie sprawy trzeba za�atwia� delikatnie, nieustannie maj�c przed oczyma dewiz�: "Spiesz si� powoli". Nadmierny po�piech mo�e tylko sp�oszy� grubego zwierza, na kt�rego Neumann mia� ochot� zapolowa�.
Natychmiast po powrocie od Luetzkego zwo�a� narad� ca�ego wydzia�u. Gra, kt�r� zamierza� podj�� z nieuchwytnym agentem J-23, wymaga�a skupienia wszystkich si� na tym w�a�nie zadaniu. Na narad� �ci�gn�� wi�c nawet ma�ych �apaczy, kr�c�cych si� nieustannie po mie�cie, pods�uchuj�cych rozmowy w zat�oczonych tramwajach czy kolejkach po kartkowy chleb.
- Moi panowie - powiedzia�, gdy usta�o wreszcie szuranie kilkudziesi�ciu krzese� �cie�nionych w jego niewielkim gabinecie. - Moi panowie - powt�rzy� i z u�miechem potoczy� wzrokiem po zwyczajnych, pospolitych twarzach, jakie powinny charakteryzowa� tajniak�w dla �atwiejszego wtopienia w t�um, a kt�re przez swoj� nijako�� i bezbarwno�� w�a�nie ich z t�umu wyr�niaj�, co pozwala bystremu obserwatorowi rozpozna� tajmaka.
Kilkudziesi�ciu ludzi, niezbyt bystrych co prawda, ale oddanych, potrafi�cych strzela� w razie potrzeby i bi� bez skrupu��w. Cz�� z nich to reichsdeutsche i volksdeutsche, kt�rzy cho� wykarmieni na polskim chlebie, gotowi s� na wszystko dla nowej ojczyzny. Na nich Neumann liczy� najbardziej. Znajomo�� polskiego, stosunk�w, zwyczaj�w, wzgl�dna �atwo�� w dotarciu do hermetycznie zamkni�tych przed Niemcami �rodowisk polskich.
W stosunku do nich Neumann mia� rozliczne plany. Postanowi�, �e po sukcesie tej sprawy zaproponuje szefowi plan, kt�ry ho�ubi� w sobie od chwili przyjazdu do Generalnej Guberni. Zamierza� zorganizowa� prowokacj� na skal� do�� niezwyk��, stworzy� z reichsdeutsch�w i volksdeutsch�w tajn� polsk� organizacj�, wci�gaj�c� spragnion� czynu m�odzie� polsk�. Po paru sukcesach, sprytnie przez Neumanna wyre�yserowanych, mog�aby si� ona zintegrowa� z kt�r�� z wielkich podziemnych organizacji polskich.
Ale o tym b�dzie jeszcze czas pomy�le�. Na razie jest sprawa tej przekl�tej radiostacji, na kt�rej �lad wpad� przypadkiem niedawno, nied�ugo po sprowadzeniu si� do Warszawy.
Krawiec Marian Skowronek by� cz�owiekiem rozs�dnym. Tak g�o�no okre�la� Neumann ludzi, kt�rymi w gruncie rzeczy gardzi�. Skowronek mia� przy sobie cyjanek, kt�ry m�g�by u�y�, ale odda� fiolk� Neumannowi, �eby, jak si� wyrazi�, "nie kusi�o go". Chcia� prze�y� za wszelk� cen�. Zgodzi� si� poinformowa� Neumanna o istocie szyfru, jakim si� pos�ugiwa�, chocia� i bez tego znalezienie w jego pracowni ksi��ki "Prokurator Alicja Horn" pozwoli�oby specjalistom w par� godzin szyfr zg��bi�. Wa�niejsze jednak, �e zgodzi� si� pracowa� dalej pod kontrol� Niemc�w.
Luetzke by� zdania, �e nale�y postawi� na miejscu krawca kogo� innego, ale Neumann przekona� go bez trudu, ze uderzenia palca radiotelegrafisty w klucz s� dla do�wiadczonego ucha tak samo indywidualne jak charakter pisma i najbezpieczniej b�dzie, je�li Skowronek pozostanie na swoim miejscu. Oczywi�cie nie odst�powa�o go nigdy dw�ch ludzi Neumanna, ale poza tym w �yciu Mariana Skowronka, na poz�r przynajmniej, nic si� nie zmieni�o. Neumann obieca� mu �ycie, zamierzaj�c zreszt� dotrzyma� obietnicy. Wiedzia� bowiem, �e Skowronkowi nie uda si� uj��. Rodzaj wyroku z prolongat�. Wcze�niej czy p�niej organizacja, dla kt�rej Skowronek pracowa�, dowie si� prawdy, a wtedy...
Tak wi�c mia� Skowronka. Teraz dosz�a do tego ta dziewczyna, Stanis�awa Zar�bska. Ju� pierwsze dni obserwacji ustali�y ponad wszelk� w�tpliwo��, �e jedynym mo�liwym punktem kontaktowym jest restauracja "Klubowa", gdzie dziewczyna pracowa�a w charakterze kelnerki. Mieszka�a k�tem u dozorcy domu naprzeciw restauracji, nigdzie nie bywa�a, obserwacja nie ustali�a, aby spotyka�a si� z kimkolwiek poza prac�. Dozorca, u kt�rego mieszka�a, by� sparali�owany, nie wychodzi� z domu, jego funkcje spe�nia�a ma��onka, ogromne babsko o tubalnym g�osie i prymitywnej umys�owo�ci.
Neumann znany by� z tego, �e niczego me zaniedbywa�, podda� wi�c dyskretnej obserwacji �on� dozorcy, ale obserwacja, jak si� tego spodziewa�, nie przynios�a �adnych efekt�w. Pozosta�a zatem jedynie jad�odajnia. Neumann obstawi� wi�c garkuchni� tajniakami, kt�rzy chc�c nie chc�c wcinali pyzy, placki kartoflane dla dobra sprawy i fuehrera, �eby za� mie� pewno�� absolutn�, osobi�cie odwiedzi� w mieszkaniu w�a�ciciela "Klubowej", pana Warcho�a i bez wi�kszych trudno�ci, poniewa� wizyt� z�o�y� o pi�tej rano, sk�oni� grubasa do zatrudnienia jednego z ludzi Neumanna w charakterze kasjera, kt�r� to funkcj� spe�nia� do tej pory pan Warcho� osobi�cie. Par� wypowiedzianych cichym, spokojnym tonem gr�b powinno przekona� Warcho�a, �e pi�niecie komukolwiek z personelu, kim naprawd� jest "kuzyn" siedz�cy przy kasie, zako�czy ziemsk� w�dr�wk� restauratora.
Teraz pozosta�o tylko czeka�. Wi�c Neumann czeka�, zbieraj�c tymczasem informacje o dziewczynie. By�a c�rk� rolnika spod Wrze�ni, wysiedlona wraz z rodzicami, kt�rzy zmarli podczas ci�kiej zimy czterdziestego roku. Nic wi�cej nie uda�o si� ustali�.
Do wtorku nic si� nie zdarzy�o i hauptsturmfuehrer zacz�� si� obawia�, �e restaurator Warcho� jest facetem szczwanym, kt�ry usi�owa� jego, Neumanna, wyprowadzi� w pole, ale we wtorek zaraz po drugiej zadzwoni� telefon i Neumann us�ysza� w s�uchawce zadyszany szept jednego ze swoich agent�w z obstawy jad�odajni: "Mamy go!".
Teraz sprawa by�a prosta. Komplikacje zacz�y si� dopiero p�niej, kiedy okaza�o si�, �e m�ody cz�owiek w czapce pracownika magistratu jest naprawd� pracownikiem tej instytucji. Po ustaleniu nazwiska Adama Pruchnala si�gni�to do ocala�ych kartotek granatowej policji, gdzie Pruchnal figurowa� na li�cie karanych za dzia�alno�� wywrotow�.
Neumann poczu� si� jak �owczy pies, kt�ry natrafi� na w�a�ciwy trop. Wiedzia�, �e �ladu tego nie pu�ci.
6
Mocno znudzony wyszed� Kloss z gabinetu obersta von Ossetzky'ego. Stary Prusak, �wie�o naszpikowany na lwowskiej odprawie pouczeniami berli�skiej centrali, blisko trzy godziny m�czy� Klossa, a wraz z nim kierownik�w pozosta�ych referat�w "Abwehrstelle Warschau", �e nale�y wzm�c dzia�alno�� "na odcinku walki z coraz liczniejszymi agenturami bolszewickimi".
Von Ossetzky'ego poinformowano o sformowaniu w Rosji polskiej dywizji, wywiad hitlerowski zdoby� te� informacje o powstaniu przy dywizji sztabu, koordynuj�cego dzia�ania lewicowej partyzantki.
Po referacie Ossetzky'ego wywi�za�a si� do�� niemrawa dyskusja, z kt�rej wynika�o, �e warszawska Abwehra dysponuje zbyt ma�� liczb� sprz�tu radiopelengacyjnego, zbyt ma�� liczb� pieni�dzy i agent�w. Przy okazji oberleutnanta Klossa spotka�o wyr�nienie, szef pochwali� go za zorganizowanie punktu kontaktowego dla agent�w.
Gdyby wiedzia�, do czego s�u�y�o naprawd� to brudne, czteropokojowe mieszkanie w na p� wypalonym domu, tu� przy granicy getta... Gdyby wiedzia�, �e w mieszkaniu wynaj�tym za pieni�dze Abwehry pod pod�og� �azienki przechowywane by�y papiery, za kt�re Abwehra i gestapo da�yby ka�d� sum� w "m�ynarkach"! Oczywi�cie oberleutnant Kloss przyjmowa� tam niekiedy zwerbowanych przez Abwehr� pracownik�w niemieckich biur i instytucji, ale spotyka� si� tak�e z lud�mi, za kt�rych g�owy wyznaczano w Generalnej Guberni nagrody po kilkana�cie i kilkadziesi�t tysi�cy z�otych. Kilkakrotnie w lokalu, pozostaj�cym pod opiek� Abwehry, przyjmowa� wys�annik�w centrali, ustali� nawet, �e w wypadku utraty kontaktu w�a�nie tam znajdzie go kto�, kto b�dzie chcia� kontakt nawi�za� powt�rnie.
Ale Kloss bez zmru�enia oka przyj�� pochwa�� szefa. Ka�de takie wypowiedziane przez zwierzchnik�w s�owo umacnia�o jego bezpiecze�stwo, odsuwa�o ode� gro�b� zdemaskowania. Oficer, kt�rego chwali nieskory do g�askania po g��wce von Ossetzky, nie mo�e by� przecie� przez nikogo podejrzany.
Wynudzony wi�c setnie, wyszed� z gmachu Abwehry, skonstatowa�, �e li�cie na drzewach rozwin�y si� bardziej, czu� by�o zbli�aj�ce si� lato. Z rozk�adu dnia J�zefa Podlasi�skiego wynika�o, �e powinien o tej porze siedzie� w kantorze jako Franciszek Bu�a. Zadzwoni� tam z pierwszego ulicznego automatu.
- Chcia�bym przewie�� dwie tony w�gla pierwszego gatunku - powiedzia� w s�uchawk�, cho� us�ysza� g�os J�zefa. Tamten tak�e by� ostro�ny, cho� z pewno�ci� r�wnie� pozna� Klossa po g�osie.
- Jaki adres? - zapyta�.-Aleja R� 127.
To nic, �e ta kr�tka uliczka, licz�ca zaledwie kilkana�cie dom�w, nie mog�a mie� kamienicy oznaczonej tak wysokim numerem. Ca�a rozmowa mia� znaczy�, �e Kloss pragnie spotka� si� z J�zefem w zwyk�ym miejscu nad stawem w Parku Ujazdowskim, a cyfra ponad sto oznacza�a, �e spotkanie powinno si� odby� natychmiast, w ci�gu najbli�szej godziny. Gdyby Kloss wymieni� numer domu ni�szy ni� sto, znaczy�oby to, �e pragnie spotka� si� dopiero nazajutrz, ale wtedy trzeba by�oby okre�li� godzin� za pomoc� liczby wi�zek drewna, kt�re maj�
by� przywiezione.
"Bu�a" siedzia�, tak jak by�o ustalone, na skraju �awki tu� nad stawem, ubrany solidnie, lecz nieelegancko, tak jak powinien by� ubrany w�a�ciciel czterech platform konnych, nazywaj�cy siebie nieco na wyrost przedsi�biorc� spedycyjnym. Z papierkowej torebki wybiera� sk�rki chleba, kruszy� je w palcach i rzuca� wyg�odnia�ym �ab�dziom.
- Czy nada�e� m�j poprzedni meldunek o �odzi podwodnej U-265? - zapyta� Kloss patrz�c w przestrze�.
- Oczywi�cie - odpar�, nie przestaj�c drobi� chleba.
- Co� mi si� nie zgadza - powiedzia� Kloss. - To by�o tydzie� temu, a wczoraj ��d� oznaczona tym numerem storpedowa�a kilka statk�w z konwoju p�yn�cego do Murma�ska. To nie �adne przechwa�ki, to nie z komunikatu dla prasy, tylko z wewn�trznego biuletynu Abwehry.
- Mo�e nie uda�o im si� zniszczy�.
- W ka�dym razie sprawd�, czy dostali t� informacj�. W razie potrzeby powt�rz j� jeszcze. Ta ��d� ma baz� w p�nocnej Norwegii.
- W porz�dku, przeka��. Masz co� jeszcze?
- Par� drobiazg�w. We�miesz, kiedy si� oddal�. Przeka� to dzisiaj.
- Co z radiostacj�?
- Na razie bezpieczna - odpowiedzia� Kloss wstaj�c i popychaj�c w stron� Podlasi�skiego pude�ko zapa�ek. - Ci�gle nie mog� z�apa� systemu nadawania o r�nych porach. Gdyby by�y jakie� polecenia dla mnie...
- Proponuj� kawiarni� w samo po�udnie. Je�li nie b�dzie pada�o, na tarasie. Tam zawsze o tej porze jest t�ok. Przysi�d� si� do ciebie, je�li b�d� co� mia�.
Kloss nie spiesz�c si� wsta� z �awki i z wolna pod��y� ku g��wnej alei. Z kt�rej� z bocznych dr�ek wybieg� mu wprost pod nogi czteroletni mo�e berbe�. By�by upad�, gdyby go Kloss nie pochwyci�. Malec dopiero teraz dostrzeg� mundur Klossa. Grymas p�aczu wykrzywi� mu buzi�. Wyrwa� si� z obj�� oficera i z rykiem pobieg� w stron� matki.
Kloss przywyk� do tego, �e jego mundur budzi� strach i pogard� doros�ych, tym bole�niej odczuwa� zachowanie dzieciak�w.
Najgorsze s� takie przypadkowe sytuacje, najtrudniej wtedy utrzyma� si� w roli - my�la� Kloss id�c do kasyna, gdzie um�wi� si� z leutnantem Tietschem. Przypomnia�o mu si� spotkanie z �o�nierzem sprzed paru dni, mo�e dlatego, �e ten ch�opczyk w parku by� piegowaty jak tamten �o�nierz.
Je�li kiedy wpadn� - pomy�la� - to stanie si� to w�a�nie dzi�ki jakiemu� g�upiemu przypadkowi. G�upiemu i pozornie bez znaczenia.
Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielu ludzi nas zna. Ka�dy z nich by� dla Klossa gro�ny. Ten �o�nierz, kt�ry wymieni� Horst Mayerstrasse na �rodku rozs�onecznionego placu przed komend� garnizonu, wytr�ci� go z r�wnowagi na dobre par� godzin. Ale bywaj� gorsze spotkania. Na przyk�ad zdarzenie sprzed p� roku.
Um�wi� si� ze sturmfuehrerem Brunnerem i paroma innymi gestapowcami w Alejach Jerozolimskich przy Dworcu G��wnym. Mieli jecha� z jakim� �wie�o przyby�ym z Berlina bonz� partyjnym na polowanie do Puszczy Bia�owieskiej i Kloss czeka� niecierpliwie na Brunnera, kt�ry jak zwykle nie grzeszy� punktualno�ci�.
Z�y i zmarzni�ty, w kr�tkim my�liwskim p�ko�uszku, przest�powa� z nogi na nog� - od czasu do czasu demonstracyjnie przywdziewa� cywilne ubranie. Jego praca w Abwehrze w charakterze rzeczoznawcy spraw polskich dostatecznie usprawiedliwia�a t� maskarad�, a chcia� przyzwyczai� swych przyjaci� z gestapo na wypadek, gdyby kiedy� jakiemu� szpiclowi wpad� w oko oberleutnant Kloss w cywilu. Sta� wi�c i marz�, gdy nagle us�ysza� tu� za sob� okrzyk: "Janek!"
Jak przez mg�� przypomnia� sobie t� dziewczyn�. Na imi� mia�a Krystyna, ale kaza�a m�wi� do siebie Krycha. Pozna� j�, kiedy po ucieczce z Ko�cierzyny w jesieni trzydziestego dziewi�tego roku szuka� w Warszawie kontaktu z jak�� organizacj�. Krycha, daleka kuzynka w�a�cicieli willi, w kt�rej znalaz� schronienie, marzy�a o tym samym. Kiedy wszelkie pr�by zawiod�y, postanowili przez S�owacj� i W�gry przedrze� si� do Francji, gdzie genera� Sikorski formowa� polsk� armi�. W ko�cu jednak ca�kiem przypadkowo uda�o mu si� trafi� do jednej z dopiero co powsta�ych organizacji patriotycznych i z rozkazu organizacji powr�ci� do Ko�cierzyny, utraciwszy wszelki kontakt z Krycha.
Zosta�o mu wspomnienie niejasne i zatarte przez czas. Dwa czy trzy tygodnie, kilkana�cie wieczor�w po�wi�conych snuciu plan�w przedarcia si� na W�gry, cie� zaledwie jakiego� romansu, dwa czy trzy przelotne poca�unki, ale wi�cej podnios�ych patriotycznych rozm�w.
I w�a�nie teraz, kiedy czeka na ludzi ubranych w czarne mundury, musia�a si� napatoczy�. Chcia� si� z ni� natychmiast po�egna�, powiedzia�, �e bardzo si� spieszy, ale w tym momencie nadjecha� samoch�d z Brunnerem i jego kamratami.
Kloss dostrzeg� zdumienie pomieszane ze wstr�tem, gdy samoch�d zatrzyma� si� tu� przy nich i Brunner z okrzykiem: "Hans, nie podrywaj Polek!" wci�gn�� go niemal do auta.
Dziewczynie wydawa�o si�, �e zrozumia�a wszystko. Gdyby mia�a bro� - tyle wyczyta� w jej wzroku - zastrzeli�aby go na miejscu. D�ugo prze�ladowa�o go spojrzenie Krychy, ba� si�, �e nigdy wi�cej jej nie spotka i �e w jej oczach na zawsze pozostanie sprzedawczykiem i zdrajc�.
Tak. Mo�liwo�� takich spotka� przera�a�a go najbardziej. We Francji czy w Rosji, gdzie od czasu do czasu przerzuca go kapry�ny rozkaz dow�dztwa, czuje si� znacznie bezpieczniej. Ale tu przydaje si� najbardziej i dlatego z uczuciem ulgi wita ka�de wezwanie do powrotu.
Tietscha jeszcze w kasynie nie by�o. Powoli ci�gn�� kiepskie piwo, �owi�c uchem strz�py rozm�w przy s�siednich stolikach. Jedna zainteresowa�a go szczeg�lnie.
Czerwony na twarzy - czy to od upa�u, czy od nadmiernej ilo�ci wypitego alkoholu - major z naszywkami czo�gisty opowiada� co� blademu jakby dla kontrastu kapitanowi intendentury, kt�rego Kloss zna� z widzenia.
- Wiesz, bracie, ilu naszych zgin�o w samej tylko Chorwacji? Dwadzie�cia procent stan�w osobowych. To tak, jakby co pi�tego postawi� pod �cian� i... tratatata -zacz�� imitowa� strzelanie. - Ale to jest �rednia, bracie, �rednia statystyczna, niech j� szlag... Z niekt�rych batalion�w piechoty nie ocala� ani jeden cz�owiek. Wystrzelali do nogi.
Dalej Kloss nie dos�ysza�, bo zmitygowany - wida� przez kapitana - czerwonolicy major �ciszy� g�os.
Kloss doszed� do wniosku, �e nadarzy�a si� okazja, aby podtrzyma� o sobie opini� s�u�bisty. Podszed� do stolika, przy kt�rym siedzieli major i kapitan, odwo�a� majora na bok.
- Oberleutnant Kloss z Abwehry - przedstawi� si�. -Chcia�em panu majorowi zwr�ci� uwag�, �e zbyt g�o�no m�wi pan o sprawach, b�d�cych s�u�bow� tajemnic�. Na szcz�cie ja siedzia�em najbli�ej pa�skiego stolika, ale m�g� przecie� siedzie� kto� inny.
- Wydawa�o mi si� - wyb�ka� major - �e w klubie oficerskim...
- M�g� siedzie� - przerwa� mu w p� s�owa Kloss -kto�, kto sporz�dzi�by raport. Nie musz� panu m�wi�, �e sianie defetyzmu i wyolbrzymianie naszych strat oceniane jest bardzo surowo...
-Ale�...
- Prosz� s�ucha�. - Kloss ani my�la� zrezygnowa� ze swojej przewagi. By� to rodzaj jego prywatnego odwetu. - M�g� tu tak�e siedzie� wr�g. Wr�g jest wsz�dzie. Zapomnia� pan, co doktor Goebbels powiedzia� na ten temat? - zauwa�y�, �e twarz majora sp�sowia�a jeszcze bardziej i zaczyna nabiera� odcienia sinego.
- Tym razem daruj� panu majorowi. Rozumiem, �e oficer, kt�ry dopiero co wr�ci� z frontu, ma ochot� wygada� si�, pochwali� sukcesami, ale o sukcesach tak�e - doda� tonem nauczyciela - prosz� m�wi� ciszej.
Odwr�ci� si� na pi�cie i zostawi� og�upia�ego, lekko chwiej�cego si� na nogach majora. Oczywi�cie informacja o stratach w Chorwacji zostanie przekazana, gdzie nale�y.
Dostrzeg� wchodz�cego Tietscha, machn�� mu r�k� wskazuj�c stolik. K�tem oka dostrzeg�, �e major przywo�a� gestem kapitana i obaj pospiesznie opuszczaj� kasyno. Prawdopodobnie major zapyta intendenta, kim jest ten m�ody, bezczelny porucznik, tamten wys�ucha, jakiej to reprymendy udzielono majorowi i utwierdzi si� w przekonaniu, �e oberleutnant Kloss to niebezpieczny, zapalony nazista. By� mo�e podzieli si� z kim� t� opini�, a na tym przecie� Klossowi zale�a�o najbardziej.
My�la� o tym, s�uchaj�c monotonnego jak ciurkanie wody z kranu g�osu leutnanta Tietscha, w cywilu aptekarza z ma�ej bawarskiej mie�ciny. Tietsch skar�y� si�, �e jego sekcja ci�gle nie mo�e z�apa� radiostacji, kt�ra przyprawia dow�dztwo o w�ciek�o��, ale c� on mo�e zrobi�, kiedy radiostacja dzia�a w kwadracie kilkunastu najg�ciej zaludnionych ulic �r�dmie�cia. Co prawda ka�dego wtorku, ale zawsze o innej godzinie, a Tietsch nie mo�e przecie� pos�a� tych swoich marnych pi�ciu woz�w pelengacyjnych na ca�y dzie�, bo po pierwsze -potrzebne s� gdzie indziej, a po drugie - gdy raz zorganizowa� tak� sekcj�, radiostacja, jakby kpi�c ze� w �ywe oczy, w ten w�a�nie wtorek, kiedy za wstawiennictwem oberleutnanta Klossa uda�o mu si� �ci�gn�� kilkana�cie woz�w z prowincji, najbezczelniej w �wiecie w og�le si� nie odezwa�a.
Tietsch o�ywi� si� nieco, gdy zjawi� si� kelner i zaproponowa� panom oficerom baranin�, poniewa� mimo niepozornej postury by� okropnym �ar�okiem, i zawsze wprawia� Klossa w zdumienie ilo�ci� poch�anianego jad�a. Kloss imponowa� mu przede wszystkim wojskow� postaw�, kt�rej sam, mimo usi�owa�, nie potrafi� naby�, a tak�e ujmuj�cym sposobem bycia, zjednuj�cym oberleutnantowi przyjaci�. �yczliwe kole�e�stwo, okazywane przez Klossa, przyj�� jako dar. Kloss nigdy zreszt� nie wyzyskiwa� tej przewagi, przeciwnie - podsuwaj�c Tietschowi rady i sugestie stara� si� to uczyni� w taki spos�b, aby Tietsch m�g� my�le�, �e wyl�g�y si� w jego g�owie. Kloss w zamian zyskiwa� dost�p o ka�dej porze do pomieszcze� zajmowanych przez referat Tietscha, a to pozwala�o mu chroni� w�asn� radiostacj�.
- Powiedz, Hans, co ja mam robi�, �eby mi nie zabierano ludzi - �ali� si� swoim p�aczliwym g�osem, poch�aniaj�c trzeci� porcj� budyniu, polanego sokiem malinowym. - Co ja mam zrobi�, �eby mi nie zabierano ludzi? Dzisiaj znowu musia�em da� czterech swoich ch�opak�w do dyspozycji gestapo. Ten Neumann strasznie si� tam szarog�si, a nasz Ossetzky ulega Luetzkemu, jakby by� jego fagasem.
- Po co Neumannowi twoi ludzie? - zapyta� bez zainteresowania Kloss.
- Diabli go wiedz� - prychn�� Tietsch znad budyniu. -Szykuje jak�� gigantyczn� policyjn� akcj�. Interesuj� go abonenci elektrowni czy gazowni, ju� nie pami�tam.
Zamglonym wzrokiem spogl�da� na kelnera zbieraj�cego talerze. Klossowi si� zdawa�o, �e Tietsch zastanawia si�, czy nie zam�wi� jeszcze czego�. Ale wida� uzna�, �e ma do��, bo zam�wi� tylko piwo.
- Wiesz, Hans - powiedzia� zgarniaj�c pian� - cholernie mnie denerwuj� ci byli policjanci, wyspecjalizowani w �apaniu drobnych z�odziejaszk�w i alfons�w. Przyodziali teraz czarne mundury i r�n� wielkich as�w wywiadu.
- Masz racj� - powiedzia� bezmy�lnie, bo zastanawia� si� w�a�nie, c� to za wielk� akcj� policyjn� szykuje krzywonogi hauptsturmfuehrer. Cho� przyzna� Tietschowi racj�, bynajmniej nie lekcewa�y� Neumanna. Zna� ten gatunek funkcjonariuszy powolnych, cierpliwych, upartych jak mu�y. Wiedzia�, �e w�a�nie tacy bywaj� najtrudniejszymi przeciwnikami
7
G�os standartenfuehrera Luetzkego w telefonie nie wr�y� nic dobrego.
- Zaraz schodz� - powiedzia� Neumann.
Tym razem nie skorzysta� z windy, nie spieszy� si� do obejrzenia rybich, bezbarwnych oczek swego szefa. G��wnymi schodami dw�ch podoficer�w SS ci�gn�o w d� pokrwawion� dziewczyn�. Musia�a by� kim� znacznym, je�li przes�uchiwano j� na g�rze. Normalne przes�uchiwania odbywa�y si� w piwnicy, w gmachu by�ego polskiego Ministerstwa O�wiecenia i Wyzna� Religijnych. Dziewczyna uczepi�a si� kurczowo por�czy. Jeden z podoficer�w zacz�� wy�amywa� jej r�ce. Neumann odwr�ci� si� z niesmakiem.
Stosuj� swoje ulubione metody - pomy�la� z sarkazmem. - Z tej dziewczyny nie wycisn� ju� nic.
Gdyby sprawa dotar�a do niego, wiedzia�by, jak post�pi�. Po pierwsze nie aresztowa�by dziewczyny...
Ten obraz nasun�� mu my�l o akcji, kt�r� w�a�nie prowadzi i za chwil� zrelacjonuje standartenfuehrerowi, kt�ry, gdyby nie jego rozbiegane r�ce, bezustannie obracaj�ce jaki� przedmiot, wygl�dem przypomina�by nieboszczyka.
Dla Neumanna sprawa by�a prosta. Ustalono, �e z kelnerk� z restauracji "Klubowa" kontaktuje si� niejaki Adam Pruchnal, lat dwadzie�cia osiem, notowany w kartotekach polskiej przedwojennej policji jako osobnik karany za dzia�alno�� komunistyczn�. Od tygodnia jest pod nieustann� inwigilacj�. Jednocze�nie drobiazgowemu badaniu poddawana jest przesz�o�� ludzi, z kt�rymi si� styka� poza prac�.
Ale najwa�niejsza jest praca tego Pruchnala. Neumann czuje, �e inkasent gazowni otrzymuje meldunki w kt�rym� z mieszka� w rejonie swego inkasa. Rejon znajduje si� w �r�dmie�ciu i obejmuje kilka przyleg�ych ulic. Skromnie licz�c, trzy i p� tysi�ca mieszka�. Gdyby uda�o si� stwierdzi�, w kt�rym z tych mieszka� Pruchnal bywa cztery razy w miesi�cu, meldunki nap�ywaj� bowiem regularnie co tydzie�, sprawa by�aby prosta... Luetzke zaproponuje oczywi�cie zdj�cie tego inkasenta. W zesz�ym tygodniu wysun�� tak� sugesti�.
- Czy ma pan do mnie zaufanie, szefie? - zapyta� wtedy Neumann. - Oczywi�cie, mo�emy mie� w sieci p�otk�, ale wtedy szczupak si� wymknie, a on jest naprawd� gro�ny. Rozszyfrowa�em tekst ostatniego meldunku. Nasz szczupak ju� wie o sukcesie �odzi U-265, chocia� ostatni komunikat OKW jeszcze o tym nie wspomina�. W meldunku jest informacja, �e do wyposa�enia plutonu piechoty ma wej�� CKM ze specjalnym ch�odzeniem, przygotowany do warunk�w afryka�skich, i obiecuje dostarczy� dane dotycz�ce tego CKM-u.
- Nie musi mnie pan przekonywa� - rzek� wtedy Luetzke - �e J-23 jest gro�ny i niebezpieczny. Nie b�d� si� wtr�ca�, ale niech si� pan pospieszy.
Neumann skorzysta� z okazji i wym�g� na szefie, �eby ten za�atwi� wypo�yczenie paru ludzi z Abwehry; akcja, kt�r� prowadzi�, nie mia�a bowiem precedensu. Trzy i p� tysi�ca ludzi, b�d�cych g��wnymi lokatorami, plus cz�onkowie rodzin i sublokatorzy? Nawet po wy��czeniu dzieci, pozostaje oko�o dziesi�ciu tysi�cy os�b. Nale�a�o ustali� personalia tych os�b, prawdziwe personalia, bo musz� si� w�r�d nich znale�� ludzie z fa�szywymi papierami, poszuka� w�r�d nich oficer�w rezerwy, zwolnionych z oflag�w, b�d� te� ludzi, kt�rzy ukrywaj� si� przed w�adzami niemieckimi. Przedwojenna dzia�alno�� Pruchnala zdaje si� wskazywa�, �e J-23 ma powi�zania z kr�gami skrajnej lewicy, a wi�c nale�y w�r�d tych dziesi�ciu tysi�cy os�b znale�� takich, kt�rzy przed wojn� zamieszani byli w dzia�alno�� komunistyczn�.
Tak jak przewidywa�, sekcja CI, zajmuj�ca si� badaniem kontakt�w pozaurz�dowych Adama Pruchnala, nie wnios�a nic nowego. Instynkt Neumanna nie myli� - tego by� pewien. Kontakt musi odbywa� si� w kt�rym� z tych trzech i p� tysi�ca mieszka�. Na podstawie badania rachunk�w usi�owano dociec, czy inkasent odwiedza kt�re� z tych mieszka� cz�ciej ni� raz w miesi�cu. Nic na to nie wskazywa�o.
Wtedy Neumann uczepi� si� innej koncepcji. Radiostacja pracuje co wtorek, tego samego dnia Stanis�awa Zar�bska przynosi meldunki do krawca Skowronka, a przedtem, ale tak�e zawsze we wtorek, spotyka si� z Adamem Pruchnalem. Jest rzecz� ma�o prawdopodobn�, �eby Pruchnal chodzi� z tak niebezpiecznym materia�em po mie�cie lub przechowywa� go gdzie�. Prawdopodobnie tak�e wrogiej agenturze zale�y na maksymalnej aktualno�ci nadsy�anych materia��w, wynika�oby wi�c z tego, �e inkasent otrzymuje meldunki w ka�dy wtorek.
Ta hipoteza pozwoli�aby zacie�ni� kr�g do czterystu mieszka�, ale je�li Neumann by si� pomyli�, zaprowadzi�oby go to na manowce. Na wszelki jednak wypadek trzech ludzi po pi�tna�cie godzin na dob� �l�cza�o nad kartotekami os�b mieszkaj�cych w owych czterystu lokalach, usi�uj�c za wszelk� cen� znale�� mi�dzy nimi jakie� powi�zania.
Neumann wiedzia�, �e jest to jedyna mo�liwa metoda, ale zdawa� sobie