2122
Szczegóły |
Tytuł |
2122 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2122 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2122 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2122 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zane Grey
Stara kopalnia
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
Prze�o�y�a
R�a Czeka�ska_Heymanowa
T�oczono pismem puktowym dla
niewidomych w Drukarni Zwi�zku
Niewidomych,
Warszawa,
ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa "Glob",
Szczecin 1995
Pisa�a G. Cagara
Korekty dokona�y
I. Stankiewicz
i K. Markiewicz
`ty
I
Ciemne i wzburzone morze
przypomina�o Forrestowi
rozko�ysane pastwiska jego
ukochanego Zachodu, kt�ry tak
bardzo chcia�by zobaczy� raz
jeszcze, nim �mier� upora si�
ostatecznie z jego tak bole�nie
do�wiadczonymi przez wojn�
cia�em i dusz�.
Opar� si� ci�ko o reling w
mrocznym zak�tku rufowego
pok�adu os�oni�tym przez �odzie
ratunkowe. By�a to druga noc po
opuszczeniu Cherbourga i
pierwsza, jak� mia� sp�dzi� na
morzu. Wzburzony Atlantyk ci�ko
ko�ysa� si� na nier�wnej linii
horyzontu. Miotaj�cy si� po
pok�adzie wicher przypomina� mu
wiatry hulaj�ce po bawe�nianych
polach w rodzinnym kraju.
T�skni� za g�rami, pustyni�,
dolinami, polami bawe�ny, domem
i matk� - najdro�szymi w�z�ami,
kt�re go jeszcze ��czy�y z
�yciem. Wzruszenie ogarnia�o go
w tych momentach, gdy
zapominaj�c o w�asnej niemocy i
cierpieniu, patrzy� w mroczn�
g��b oceanu ze �wiadomo�ci�, �e
sen nawiedzaj�cy go przez
dziewi�� d�ugich miesi�cy
sp�dzonych w szpitalu nareszcie
przemienia� si� w rzeczywisto��.
Tak, by� w powrotnej drodze do
domu, do Cottonwoods.
Widzia� w my�li kr�t� dolin�
po�r�d srebrnych wzg�rz, drzewa
bawe�niane, od kt�rych
miejscowo�� wzi�a nazw�, potok
wij�cy si� leniwie w d�, stary
hiszpa�ski dw�r o bia�ych
�cianach poros�ych winoro�l� a�
po czerwone dach�wki.
Obrazy te uwalnia�y go od
okropnych wspomnie� wojennych.
Skoro wraca� do domu na ten
kr�tki czas, kt�ry mu pozosta�
do �ycia, dobrze by�o zanurzy�
si� w o�ywczych wspomnieniach o
rodzinnych stronach.
Musia�y tam zaj�� jakie�
zmiany. Matka wspomina�a o nich
niejasno w tym dziwnym li�cie,
kt�ry nadszed� po d�ugim okresie
milczenia, li�cie tryskaj�cym
rado�ci�, �e wiadomo�� o jego
�mierci okaza�a si� mylna, a
jednocze�nie pe�nym jakiego�
t�umionego smutku i dziwnych
nowin. Forrest wspomnia� o paru
dawniejszych listach, z kt�rych
wyziera�a troska, ale my�l, �eby
jego ojciec, Clay Forrest, mia�
straci� ziemi� albo dobytek
wyda�a mu si� absurdalna.
Co te� zastanie w domu?
Spodziewa� si�, �e wszystko
dobrze, rodzice pewnie zdrowi.
Ze wzgl�du na jego s�u�b� w
wojsku i ofiary, wybacz� mu
chyba, �e zosta� wyrzucony z
uczelni. Pow�d wydalenia wydawa�
mu si� teraz taki trywialny -
karty, pija�stwo, bijatyki
zako�czy�y jego uniwersyteck�
karier�. Potem w��cz�ga po
�wiecie i praca wzbudzaj�ca
nadziej�, �e jeszcze b�d� z
niego ludzie. Wreszcie rok 1914
i wojna! A teraz, z�amany na
duchu i ciele, ofiara z�udze�,
wraca w rodzinne strony.
Olbrzymi statek ora� pos�pne
morze, rozpryskiwa� atramentowe
fale w bia�� pian�, kt�ra przez
chwil� k��bi�a si� wzd�u� jego
burt, ja�nia�a widmowym blaskiem
i przepada�a w ciemno�ci.
Jedynie na pok�adzie
spacerowym �wiat�o lamp
niedyskretnie przenika�o w
g��bokie wyci�cia dekolt�w
wykwintnych dam i muska�o
konwencjonaln� czer� m�skich
smoking�w.
Forrest opu�ci� swoj� kryj�wk�
i zacz�� przechadza� si� po
pok�adzie, staraj�c si� ukry�
swe niedo��stwo, b�le w
zranionym boku i palenie w
piersi. Szed� wyprostowany. Na
pok�adzie byli przewa�nie
Amerykanie, w�r�d nich wielu
m�odych. Nie czu� z nimi �adnego
powinowactwa. Czym by�
okaleczony �o�nierz dla tych
bogatych pr�niak�w? Gdy znalaz�
si� w swojej kabinie, maska
opad�a mu z twarzy. Dowl�k� si�
do ��ka i le�a� w ciemno�ci,
s�uchaj�c rytmicznego pulsowania
statkowych maszyn. Wreszcie
dobroczynny sen sklei� mu
powieki.
Nazajutrz dopiero p�nym
rankiem opu�ci� kabin�, aby
odetchn�� �wie�ym powietrzem.
Morze uspokoi�o si�. Okr�t nie
przechyla� si� ju� na boki, lecz
r�wnomiernie ko�ysa� si�
popychany umiarkowanym,
po�udniowo_wschodnim wiatrem. W
powietrzu czu� by�o wiosn�.
Pasa�erowie rozkoszowali si�
pi�kn� pogod�. Morze by�o jasne,
zielone, bez bia�ych czub�w. Na
horyzoncie dymi� przep�ywaj�cy
statek.
Forrest u�o�y� si� na le�aku
na tyle wygodnie, na ile
pozwala�a mu sztywna noga. Obok
siedzia� m�czyzna, kt�rego
przyjazne zaczepki niegrzecznie
by�oby zby� milczeniem. A wi�c
Forrest zamieni� z nim kilka
zda� o pogodzie, o tym, �e
po�ow� podr�y maj� ju� za sob�
i �e pasa�erowie t�umnie dzi�
wyszli na pok�ad.
- Widz�, �e pan by� na froncie
- zauwa�y� w pewnej chwili
uprzejmy pasa�er.
Forrest skin�� g�ow�. Widzia�,
�e wzbudzi� ciekawo�� w swoim
s�siedzie i �e b�dzie musia�
odej��, a na to zn�w nie mia�
ochoty, gdy� ka�dy wysi�ek
sprawia� mu b�l.
- Wracamy z �on� z Francji -
ci�gn�� nieznajomy. - Mieli�my
syna na froncie. Przed rokiem
wymieniono go w�r�d zaginionych.
Pojechali�my wi�c, �eby odnale��
chocia� jego mogi��.
- Doprawdy? - zapyta� ze
wsp�czuciem. - I c� pa�stwo
znale�li?
- Nic! Nie ma go, oto
wszystko.
Forrest spojrza� na ojca
m�wi�cego tak spokojnie o swoim
nieszcz�ciu. Wygl�da� na
drobnego kupca z prowincji albo
na farmera, kt�ry czuje si�
nieswojo bez burki i kaloszy.
Nie pr�bowa� nawet ukrywa�
g��bokich bruzd na twarzy ani
g��bokiego smutku w oczach.
Forrest wyrazi� swoje
wsp�czucie i zapyta� o pu�k
zaginionego syna. Ale ojciec
zna� tylko go�e fakty i nie
zdawa� si� by� sk�onny do
dalszej rozmowy na ten temat.
- Ja sam przez ca�y rok by�em
zaginiony - u�miechn�� si�. -
Przynajmniej za takiego uwa�ali
mnie moi rodzice. Przywieziono
mnie do szpitala, ale nikogo o
tym nie powiadomiono, a ja sam
znajdowa�em si� w takim stanie,
�e nie wiedzia�em, co si� ze mn�
dzieje.
- Ale teraz pa�ska rodzina ju�
wie? - zapyta� nieznajomy ze
szczerym zaciekawieniem.
- Tak.
- Jak to dobrze, �e pana
spotka�em! Odt�d ju� chyba nigdy
nie przestan� mie� nadziei, �e
m�j syn jeszcze �yje.
- To zupe�nie mo�liwe.
- Chcia�bym pozna� pana z moj�
�on�. Czy nie ma pan nic
przeciwko temu?
- Ale� nie.
- Gdzie pan mieszka?
- W Nowym Meksyku.
- Ma pan jeszcze przed sob�
d�ug� podr�... A nie wygl�da
pan na zbyt silnego.
- Mo�e jako� mi si� uda -
u�miechn�� si� blado Forrest.
- Ale� na pewno! Niech pan
my�li o swoich rodzicach. A
mo�e przy zej�ciu na l�d m�g�bym
by� w czym� pomocny?
- Nie, dzi�kuj�. Sam sobie dam
rad�. Od wielu miesi�cy nie
czu�em si� tak dobrze.
Nieznajomy nie nalega� d�u�ej.
Taktownie zmieni� temat i po
chwili oddali� si�.
Forrestowi dobrze zrobi�a ta
rozmowa, cho� nie umia�by
okre�li� dlaczego. Zrozumia�
jednak, �e nie powinien
separowa� si� od wszystkich.
S�o�ce wznosi�o si� coraz
wy�ej. Pi�kna pogoda zach�ca�a
pasa�er�w do zabaw na pok�adzie,
ale Forrestowi mimo ciep�ych
pled�w by�o ch�odno. Zacz��
przygl�da� si� towarzyszom
podr�y. Po chwili ze
zdziwieniem zauwa�y�, �e sam
sta� si� przedmiotem
zainteresowania obecnych na
pok�adzie kobiet. Zmiesza�o go
to i w pierwszym odruchu chcia�
schroni� si� do kabiny, ale
powstrzyma� si�. W ka�dym razie
tu by�o mu wygodniej i
przyjemniej. C� te kobiety
zauwa�y�y w nim szczeg�lnego? -
To tylko wsp�czucie - pomy�la�.
U�o�y� si� na wznak i zamkn��
oczy, a gdy po chwili otworzy�
je, drgn��. Patrzy� wprost w
�liczn� twarz jakiej�
dziewczyny, kt�r� widzia� ju�
przedtem, nie zauwa�y� jednak,
�e by�a a� tak �adna. Dziewczyna
zaczerwieni�a si�, odwr�ci�a
g�ow� i poci�gn�a za sob� sw�
towarzyszk�. Kasztanowe k�dziory
jeszcze chwil� b�yszcza�y w
s�o�cu. Forrestowi wyda�o si�,
�e widzia� ju� kiedy� te oczy i
ich badawcze spojrzenie utkwione
w swojej twarzy.
Po chwili dziewcz�ta przesz�y
zn�w obok niego, trzymaj�c si�
pod r�ce, zar�owione od ruchu
na �wie�ym powietrzu. Tym razem
zdawa�y si� nie zwraca� na niego
uwagi. Obie by�y Amerykankami
ubranymi wedle najnowszej
paryskiej mody w kr�tkie
sukienki. Rudow�osa mia�a budow�
dziewcz�t z Zachodu i ch�d
g�ralki. Dawno ju� nie widzia�
panien z tamtych stron, ale nie
zapomnia� przecie�, jak
wygl�daj�.
Dziewcz�ta przystan�y w
pobli�u, podnios�y porzucone
przez kogo� kr��ki i zacz�y si�
nimi bawi�. Wy�sza stan�a
blisko Forresta. Po jej ruchach
pozna�, �e nawyk�a do otwartych
przestrzeni i konnej jazdy. M�g�
teraz dobrze si� jej przyjrze�.
Dziwnie mu kogo� przypomina�a.
By�a weso�a, pe�na �ycia.
Podczas gry zerka�a w jego
stron�. Zrozumia�, �e robi to
nie przez kokieteri�.
Co� drgn�o w stygn�cym z
wolna sercu Forresta. Od sze�ciu
lat kobiety odgrywa�y ma�� rol�
w jego �yciu, cho� dawniej by�
do�� sentymentalny i prze�y�
kilka mi�ostek. We Francji
pozna� dwie dziewczyny, z
kt�rych ka�d� m�g� pokocha�,
gdyby pozwoli�y na to warunki.
Sam nie rozumia�, dlaczego widok
m�odej Amerykanki przypomnia� mu
jedn� z nich, gdy� nie by�y
nawet do siebie podobne.
Nagle jeden z kr��k�w upad�
pod le�ak Forresta.
Miedzianow�osa dziewczyna
podbieg�a zdyszana,
onie�mielona.
- Zbyt silnie rzuci�am...
Przepraszam.
Zapomnia�, �e powinien
wystrzega� si� gwa�townych
ruch�w, tote� gdy schyli� si� po
kr��ek, poczu� przeszywaj�cy b�l
w boku.
- Pana co� zabola�o? -
zapyta�a ze wsp�czuciem.
- Troszeczk�! Ale to nic -
odpowiedzia� s�abo.
- Powinien pan by� pozwoli�,
�ebym sama podnios�a.
- Zwykle pami�tam, �e jestem
inwalid� - odpar� z bladym
u�miechem - ale tym razem pani
wdzi�k sprawi�, �e zapomnia�em o
tym.
- Pan jest ameryka�skim
�o�nierzem? - zapyta�a.
- Tak, odwo�� do domu te
smutne resztki, kt�re ze mnie
zosta�y.
Nic nie odpowiedzia�a, ale na
jej twarzy odmalowa�o si�
szczere wsp�czucie. Wyra�nie
zmieszana, powr�ci�a do gry.
Forrest le�a� bez ruchu. W
zranionym boku odczuwa� bolesne
pulsowanie. Jak trudno sta� si�
niewra�liwym na b�l! My�la�
teraz z niech�ci� o pi�knej
zdrowej dziewczynie i o jej
pe�nym lito�ci spojrzeniu.
Pod wiecz�r, gdy pozostali
pasa�erowie zwykle przebierali
si� do obiadu, Forrest zazwyczaj
wymyka� si� na pok�ad, �eby
zgodnie z zaleceniem lekarzy
troch� pospacerowa�. Jak na
ci�ko rannego dawa� sobie
nie�le rad� i mimo b�lu ruch
robi� mu dobrze.
Zauroczony bladoz�ot� po�wiat�
zachodz�cego s�o�ca z wysi�kiem
docz�apa� do swego le�aka i
znalaz� przypi�t� do pledu ma��
paczuszk� zawini�t� w bia��
bibu�k�. Fio�ki! W lot poj��,
kto m�g� je tam po�o�y�. Poczu�
si� g��boko wzruszony tym
gestem, gdy� wzi�� go za wyraz
tego, co nie mog�o zosta�
wypowiedziane. Zani�s� je do
kabiny i po�o�y� na poduszce.
Jednym z jego licznych utrapie�
by� fakt, i� nie m�g� jada�
cz�ciej ni� raz dziennie, na
dodatek w umiarkowanych
ilo�ciach, a �e unika� salon�w i
by� bardzo nerwowy, przez co nie
czyta� przy sztucznym �wietle,
nie pozostawa�o mu nic innego,
jak po�o�y� si� spa�.
Wkr�tce le�a� w ciemno�ci z
twarz� przytulon� do pachn�cych
fio�k�w, na kt�re pada�y jego
�zy. By� to mi�y gest ze strony
miedzianow�osej dziewczyny, ale
mimo to zabola� go, poniewa�
nadw�tli� skorup� goryczy, w
kt�r� by� uzbrojony. W ciemno�ci
i ciszy przerywanej tylko
�oskotem maszyn i hukiem fal
zdawa� sobie spraw�, czego mu
by�o brak podczas tych
straconych lat i czego ju� na
zawsze b�dzie pozbawiony. Czu�,
�e jego po�wi�cenie by�o
daremne. Uniesienie i zapa�, z
jakim zaci�gn�� si� na wojn�,
zgas�y w upiornej
rzeczywisto�ci. Nawet wiara w
Boga zachwia�a si�.
Jakie to dziwne, �e robi
jeszcze na nim wra�enie
spojrzenie dziewcz�cych oczu, �e
wzrusza go jej pachn�cy dar.
Wszak powinien znajdowa� si� ju�
poza zasi�giem ludzkich uczu�! A
jednak nie by�. Min�y d�ugie
godziny, zanim zmorzy� go sen.
Nazajutrz nie dostrzeg�
nigdzie ofiarodawczyni fio�k�w.
Dopiero po dw�ch dniach mign�y
mu przelotnie jej z�otawe w�osy,
by ju� wi�cej si� nie pokaza�.
Stopniowo wra�enie ca�ego
incydentu zblad�o. Ulotne
zainteresowanie, kt�re na kr�tko
powstrzyma�o go od ponurych
my�li, min�o. Miedzianow�ose
dziewcz�ta nie by�y dla niego!
Gdy statek sk�pany w blasku
wczesnego poranka przesuwa� si�
obok Statuy Wolno�ci, Forresta
ogarn�o g��bokie wzruszenie.
Dotar� do rodzinnego kraju.
Nareszcie jedna z jego modlitw
zosta�a wys�uchana!
Formalno�ci zwi�zane z
l�dowaniem nie trwa�y d�ugo.
Forrest trzyma� si� z dala od
ci�by ludzkiej i obserwowa� z
g�ry powitalne gesty i
pospieszne zbieganie pasa�er�w
po trapie. Nagle w t�oku
zobaczy� j�. By�a ubrana na
bia�o i widzia� j� wyra�nie
otoczon� przez grup� m�odych
dziewcz�t i ch�opc�w, kt�rzy
poci�gn�li j� za sob�. Zosta�
tylko nic nie znacz�cy, kolorowy
t�um.
Po dokonaniu formalno�ci
celnych, Clifton Forrest
poprosi� stewarda, aby
odprowadzi� go do taks�wki.
Wkr�tce poch�on�� go wartki
potok ulicznego ruchu, kt�ry
wyda� mu si� r�wnie
osza�amiaj�cy i niebezpieczny
jak atak czo�g�w podczas wojny.
W g�rnej cz�ci miasta ulice z
poczw�rnym szeregiem
rozp�dzonych aut przypomina�y mu
nieprawdopodobny fakt, �e
znajduje si� w Nowym Jorku.
Wprawdzie tysi�ce przeszk�d
dzieli�o go jeszcze od miejsca
przeznaczenia, ale mimo to by�
ju� niejako w domu! Serce zabi�o
mu z wdzi�czno�ci dla losu.
Na dworcu resztk� si� dowl�k�
si� do �awki w poczekalni.
Dobrze, �e do odjazdu poci�gu
mia� jeszcze kilka godzin, bo
czu� si� bardzo wyczerpany.
Patrzy� czas jaki� na
wielobarwny t�um, a� wreszcie
zapad� w zwyk�e u niego
odr�twienie, z kt�rego wyrwa� go
dopiero baga�owy.
- Chod�, bracie - rzek� z
u�miechem. - Wesprzyj si� na
mnie i jazda naprz�d.
Forrest wyprostowa� si� i sam
wsiad� do wagonu. Ci�ko usiad�
w fotelu, westchn�� i otar�
zimny pot z czo�a. Czeka� go
jeszcze jeden wysi�ek - przejazd
ze stacji na stacj� w Chicago, a
potem ju� tylko kolej� do Santa
F'e! Ile� to razy jad�c konno do
Las Vegas zatrzymywa� si�, by
popatrze� na s�ynny zachodni
poci�g.
G�ry nad Hudsonem, za kt�rymi
zachodzi�o s�o�ce, pokry�y si�
ju� mgie�k� wiosennej zieleni.
Tam, w domu, drzewa bawe�niane
ju� maj� li�cie, ga��zie b�d� od
nich puszyste i zielone niby
szmaragdy. Do zmierzchu patrzy�,
jak w szerokiej rzece odbijaj�
si� ska�y i wzg�rza, wreszcie
uda� si� do wagonu
restauracyjnego.
Tej nocy nie spa� dobrze, cho�
le�a� wygodnie. Ko�ysanie
poci�gu nie by�o zbyt przyjemne,
ale przecie� z ka�dym obrotem
k� przybli�a� si� do domu.
Przyszed� ranek, a wraz z nim
spowite chmurami dymu Chicago.
Baga�owych by�o niewielu.
Forrest wolno wysiad� na peron.
Poci�g do Santa F'e odchodzi�
niebawem. Kto� pom�g� mu przy
wsiadaniu do autobusu, a na
Dear�born Street posadzono go w
fotelu na k�kach i podwieziono
do wagonu. Poci�g zgrzytliwie
j�kn��, ruszy� z miejsca i za
chwil� wy�oni� si� z mrocznej
hali na �wiat�o dnia.
Rodzinny dom zbli�a� si� z
ka�d� chwil�, a rado�� z tego
powodu by�a silniejsza ni�
protesty zmaltretowanego cia�a.
Podni�s� ci�kie powieki i
pierwsz� osob�, kt�r� zobaczy�,
by�a miedzianow�osa dziewczyna.
II
- Zdaje mi si�, panienko, �e
zemdla� - powiedzia� Murzyn z
obs�ugi poci�gu.
- Jest strasznie blady! -
zawo�a� czyj� dziewcz�cy g�os.
- Ginio, czy jeste� pewna, �e
to ten sam m�odzieniec ze
statku?
- Ale� tak!
Forrest rozpozna� d�wi�czny
g�os. Mia� on moc obudzenia go z
letargu, ale wola� jeszcze przez
chwil� pozosta� w
p�wiadomo�ci.
- Panienko, tego pana
przywieziono w fotelu na k�kach
- powiedzia� pos�ugacz. -
Zaj��em si� umieszczeniem jego
baga�u i my�la�em, �e ten, kto
go przywi�z�, pomo�e mu przy
wsiadaniu. Gdy zobaczy�em, �e
si� chwieje, by�o ju� za p�no.
- Mamo - odezwa�a si� pierwsza
dziewczyna. - Ginia powiada, �e
widzia�a tego m�odego cz�owieka
na "Berengarii".
- Czy by� mo�e? A kto to jest?
- zapyta�a matka.
- Nie wiem - odpowiedzia�a
miedzianow�osa. - Wiem tylko, �e
to ranny, powracaj�cy z frontu
�o�nierz.
- Sk�d wiesz, moja droga?
- �atwo to pozna�. Zreszt�
powiedzia� mi to sam... Na
statku nie by�o przy nim
nikogo... Czy i teraz jedzie
sam?
- Tak, panienko.
- Prosz� przynie�� mokry
r�cznik - powiedzia�a Ginia. - A
ty, E�thel, podaj mi sole
trze�wi�ce.
Forrest poczu�, �e czyja�
mi�kka, ciep�a r�ka dotkn�a
jego policzka. Wstrz�sn�� nim
lekki dreszcz.
- Bo�e, jaki zimny! - szepn��
znany mu ju� g�os.
- Biedaczysko! Jakie by to
by�o straszne, gdyby teraz
umar�! - zawo�a�a Ethel.
- Cicho! Jeszcze ci� us�yszy!
I nie st�j jak s�up. Id� lepiej
do mamy albo powiedz s�u��cemu,
�eby da� poduszk�.
Forrest poczu� na czole i
skroniach lekki ucisk mokrego
r�cznika i dotyk palc�w
odgarniaj�cych mu w�osy.
Ogarn�o go dziwne wzruszenie.
By�a przy nim dziewczyna, kt�ra
ofiarowa�a mu bukiecik fio�k�w.
Ma je jeszcze przy sobie. I oto
los zn�w zetkn�� ich w poci�gu
jad�cym na Zach�d.
- Jeszcze nie odzyska�
przytomno�ci - szepn�a do kogo�
dziewczyna. - Trzeba si�
dowiedzie�, czy nie ma w poci�gu
lekarza.
Forrest uzna�, �e czas ju�
najwy�szy odzyska� przytomno��.
Otworzy� oczy. Kto� westchn��,
twarz dziewczyny pochyli�a si�
nad nim z u�miechem.
- Nareszcie przyszed� pan do
siebie! My, to jest ja, ba�am
si�, �e ju� nigdy nie otworzy
pan oczu.
- To �adnie, �e pani si� o
mnie troszczy�a - powiedzia�
s�abym g�osem.
- Musia� si� pan bardzo
spieszy�.
- Tak. Ba�em si�, �e poci�g mi
ucieknie. A wtedy musia�bym
czeka� ca�y dzie�.
�adna blondynka wsun�a g�ow�
do przedzia�u.
- Ginio, czy ju� mu lepiej?
- W ka�dym razie odzyska�
przytomno��.
- Dzi�kuj� paniom -
odpowiedzia� Forrest. - Sam
fakt, �e jestem w tym poci�gu,
powinien mnie uzdrowi�.
S�u��cy przyni�s� poduszk� i
wsun�� mu pod plecy.
- Czy mog� panu jeszcze czym�
s�u�y�?
Forrest potrz�sn�� g�ow�.
Ginia odda�a pos�ugaczowi
wilgotny r�cznik i zrobi�a ruch,
jakby chcia�a wsta�. Forrest
wpatrywa� si� w jej oczy, co j�
widocznie peszy�o, ale
jednocze�nie zatrzymywa�o w
przedziale.
- Czy spotkali�my si� na
statku? - zapyta� niepewnie.
- Tak.
- To dziwne, ale mam wra�enie,
jakbym ju� kiedy� pani� widzia�.
- Nic o tym nie wiem.
Wsun�� r�k� do kieszeni i
wyci�gn�� bukiecik zwi�d�ych
fio�k�w.
- Znalaz�em je przypi�te do
mojego pledu. Czy to pani je tam
po�o�y�a?
Zaczerwieni�a si�.
- Ja? Dlaczego pan tak my�li?
- Bo na statku nie by�o
nikogo, komu chcia�oby si�
okaza� mi troch� serca. A wi�c
pani?
- Dlaczego chce si� pan tego
dowiedzie�?
- Bo wola�bym, aby zrobi�a to
pani, a nie kto� obcy.
- Ja r�wnie� jestem obca.
- To prawda, chocia�... Nie
potrafi� pani tego wyt�umaczy�.
Mam jednak wra�enie, �e naprawd�
ju� kiedy� si� zetkn�li�my.
Prze�ycia frontowe, p�niej
szpital i walka ze �mierci�
wystudzi�y moje serce. I nagle
ten bukiecik. Po�o�y�em go na
poduszce i tak zasn��em. Przyzna
pani, �e jak na by�ego
�o�nierza, do�� to
melodramatyczne zachowanie. Czy
teraz mi pani odpowie?
- Co� mi kaza�o to zrobi� -
odpar�a pospiesznie. - Teraz, po
tym, co pan powiedzia�, jestem
zadowolona ze swego gestu.
Wsta�a troch� zmieszana.
- Niebawem poczuje si� pan
lepiej - powiedzia�a i wysz�a z
przedzia�u.
Forrest w duchu przyzna� jej
racj�. Musi odpocz��, je�li chce
dojecha� �ywy do Las Vegas. Z
tym postanowieniem zasn��.
Gdy si� obudzi�, s�o�ce
znajdowa�o si� po drugiej
stronie wagonu. Z uczuciem ulgi
usiad� i wyjrza� przez okno.
P�aski zielony kraj i rozleg�e
ogrodzone farmy wskazywa�y, �e
mijaj� stan Illinois.
Korytarzem przechodzi�a
znajoma blondynka z jak��
starsz� dam�, zapewne matk�, i
u�miechn�a si� do niego
przyja�nie.
- D�ugo pan spa�. Mam
nadziej�, �e czuje si� pan
znacznie lepiej?
- Tak, dzi�kuj� pani.
- Pos�ugacz chcia� budzi� pana
na �niadanie, ale nie
pozwoli�y�my mu.
- Jestem paniom wdzi�czny.
Bardziej ni� jedzenia potrzeba
mi snu.
- Nie wygl�da pan ju� tak �le
- powiedzia�a naiwnie.
Zostawszy sam, Forrest
wychyli� si� i obserwowa�
uciekaj�cy krajobraz. Trudno mu
by�o uwierzy�, �e znajduje si� w
drodze do domu.
Raptem us�ysza� czyj� g�os.
Odwr�ci� si� i ujrza� w drzwiach
przedzia�u miedzianow�os�
dziewczyn�.
- Lepiej panu? - zapyta�a.
- Znacznie! Dzi�kuj� pani za
troskliwo��.
- Troch� mnie pan nastraszy� -
powiedzia�a �artobliwie. - Czy
pan rzeczywi�cie jest tak chory,
jak da� mi to do zrozumienia?
- Kiedy? - u�miechn�� si�
uj�ty jej prostot� i
bezpo�rednio�ci�.
- Na statku. Powiedzia� pan
w�wczas, �e odwozi do domu swoje
smutne resztki.
- Czy� nie jest to prawda?
- Nie wiem - odpowiedzia�a
powa�nie. - W tej chwili nie
wygl�da pan na a� tak chorego.
Usiad�a obok niego i r�koma
oplot�a kolana. W jasnej
sukience wygl�da�a uroczo.
- Na statku my�la�am, �e
troch� pan przesadzi�. Ale dzi�
rano wygl�da� pan rzeczywi�cie
na ci�ko chorego. Teraz jednak
zn�w mam nadziej�, �e wykaraska
si� pan z tego.
Zamilkli.
- Lekarze twierdz�, �e
pozosta� mi miesi�c �ycia -
rzek� po chwili.
- To straszne! - szepn�a
zd�awionym g�osem.
- Nie. ���mier� jest niczym.
��Widzia�em tysi�ce m�odych ludzi,
��kt�rzy ocierali si� o ni�
��ka�dego dnia.
��- Tak ma�o wiemy o �mierci -
��powiedzia�a w zadumie. - �eby j�
��zrozumie�, trzeba si� z ni�
��zetkn��.
��- Czy ma pani kogo� bliskiego
��we Francji?
��- Nie.
��W przedziale zn�w zapanowa�a
��k�opotliwa cisza.
��- B�d� si� modli�a o pa�ski
��szcz�liwy powr�t do domu -
��powiedzia�a po chwili prawie
��szeptem. - Kto wie, mo�e to pana
��uzdrowi?
��Wsta�a gwa�townie i wybieg�a
��na korytarz.
��Forrest zdumia� si�. Widok
��dziewczyny wywo�a� uczucia
��dotychczas mu nie znane. Kim
��by�a? Dok�d jec��h��a�a? Zapewne nie
��by�a krewn� �adnego z m�odych
��ludzi, kt�rzy si� wok� niej
��obracali. Jeden zauwa�y� jej
��zainteresowanie m�odym
���o�nierzem i zdawa� si� by� z
��tego mocno niezadowolony.
��Okoliczno�� ta szczeg�lnie
��uradowa�a Forresta. Widocznie
��nie by� jeszcze duchem, skoro
��inni m�czy�ni mog� by� o niego
��zazdro�ni.
��Wyj�� ksi��k� i udawa�, �e
��czyta. My�lami jednak kr��y�
��ca�y czas wok� dziewczyny.
��U�miecha� si� do niej, gdy
��przechodzi�a ko�o jego
��przedzia�u. Odpowiada�a mu tym
��samym. Stopniowo ta wymiana
��spojrze� i u�miech�w przerodzi�a
��si� w rodzaj flirtu.
��W pewnej chwili Forrest
��dostrzeg� w jej wzroku wyraz
��smutku i wsp�czucia.
��Zaniepokoi�o go to. Poniewa� nie
��umia� wyja�ni� sobie przyczyn
��tej nag�ej zmiany, zakre�li� w
��ksi��ce sw�j ulubiony wiersz i
��ruszy� w stron� dziewczyny.
��- ��Chcia�bym, �eby pani to
przeczyta�a - powiedzia� i
oddali� si�, by zje�� obiad.
- Jak si� pani podoba� wiersz?
- zapyta� wracaj�c.
- Nie przeczyta�am go -
odpar�a z wyra�n� niech�ci�.
Odebra� ksi��k� i wr�ci� bez
s�owa do przedzia�u. Machinalnie
zacz�� wertowa� jej stronice.
Zatrzyma� wzrok na swoim
nazwisku. Czy je przeczyta�a?
W nocy nie m�g� zasn��. Gdy
poci�g przeje�d�a� przez
Lawrence, przypomnia�a mu si�
jego kr�tka kariera
uniwersytecka sko�czona tak
sromotnie. Wreszcie zapad� w
niespokojny sen.
Nazajutrz rano zobaczy� d�ugie
sk�ony r�wnin. Przygl�da� si�
zaoranym zagonom, bladej zieleni
pastwisk, z rzadka rozsianym
farmom i �migaj�cym po polach
kr�likom.
Wreszcie wsta�. D�ugo i
starannie my� si� w �azience,
gdy poci�g mija� Kolorado. Ca�y
dzie� przep�dzi� niby we �nie.
Dwukrotnie dostrzeg� k�tem oka
przechodz�c� korytarzem
dziewczyn�. Zatem by�a jeszcze w
poci�gu! Co jednak spowodowa�o
jej dziwne zachowanie?
Nazajutrz rano zobaczy� ca�e
�any sza�wii, sk�ony g�rskie
poro�ni�te ostr� traw�, cedry,
pinie, zielone pastwiska. By� w
Nowym Meksyku!
Kilka godzin napawa� si�
rozmaito�ci� krajobrazu.
Zapomnia� o ca�ym �wiecie i
ch�on�� kolory, przestrzenie,
monumentaln� pot�g� samotnych
g�rskich szczyt�w.
W dali zamajaczy�a Old Baldy,
bo�yszcze jego ch�opi�cych lat.
Jak dawniej wynios�a, chropawa,
progowana bia�o w g��bokich
kanionach, nakryta czap�
ciemnego boru, wspania�a g�ra
Old Baldy. Na jej widok zadr�a�
i poczu� dziwny ucisk w sercu. A
wi�c jego modlitwy zosta�y
wys�uchane! Wr�ci� do domu!
Gdy poci�g zatrzyma� si� na
stacji w Las Vegas, siedzia�
nieporuszony, nie zwracaj�c
uwagi na wysi�ki baga�owego. Nie
poruszy� go nawet fakt, �e
miedzianow�osa dziewczyna
r�wnie� wysiad�a na tej stacji.
Z poci�gu wyszed� ostatni.
Rozejrza� si� wok�, jakby
szuka� wzrokiem kogo� znajomego,
ale po peronie, opr�cz
podr�nych, kr�cili si� tylko
Indianie i Meksykanie. Stan��
bezradnie ko�o swoich baga�y -
widzia�, s�ysza�, czu�, ale
jeszcze nie wierzy�.
- Mo�e taks�wk�? - zagadn�� go
znienacka jaki� kierowca.
Ockn�� si�.
- Czy pan wie, gdzie jest
Cottonwoods?
- Ma pan na my�li farm�?
- Tak.
- Oczywi�cie! Zawie�� tam
pana?
- Je�li pan tak dobry. Prosz�
po�o�y� baga�e na tylnym
siedzeniu. Ch�tnie usi�d� ko�o
pana.
- Widz�, �e nie obawia si� pan
guz�w - za�mia� si� kierowca. -
Drog� mamy tu raczej marn�.
- Zawsze by�a fatalna - odpar�
Forrest, sadowi�c si� w aucie.
Ruszyli. �r�dmie�cie Las Vegas
niewiele zmieni�o si� przez tych
kilka lat, za to na peryferiach
przyby�o sporo nowych budynk�w.
- Co s�ycha� w handlu byd�em?
- zapyta� Forrest.
- Kompletna klapa. Dlatego
musia�em zaj�� si� szoferk�.
Droga zacz�a pi�� si� w g�r�.
Rozci�ga� si� z niej widok na
pustynie i pastwiska. Forrest
nie m�g� nasyci� oczu. Wreszcie
zobaczy� rozleg�� dolin�, a w
niej wielkie drzewa bawe�niane.
Zdawa�o mu si�, �e ka�de z nich
zna. Szosa wi�a si� wzd�u�
potoku. Dolina by�a w�asno�ci�
jego ojca.
Wreszcie dostrzeg� bia�e
�ciany i czerwony dach
rodzinnego domu. Na tle zieleni
sta� tak samo pi�kny jak
dawniej! Zacisn�� spotnia�e
d�onie. Nierealno�� sta�a si�
faktem! Za chwil� znajdzie si� w
obj�ciach matki i u�ci�nie d�o�
ojca. Z pewno�ci� zastanie ich w
domu, pewnie oczekuj� go.
Po drugiej stronie doliny
widnia� ceglany dom, na kt�rego
widok drgn�o serce Forresta.
Mieszka� tam Lundeen, wr�g jego
ojca, kt�ry podst�pem usadowi�
si� na tych gruntach.
Przypomnia� sobie jego c�rk�,
w�wczas kilkuletniego podlotka,
kt�r� pewnie polubi�by, gdyby
nie wrogo�� ojc�w. Zapewne
wyros�a. Mo�e nawet wysz�a za
m��?
Malowniczy domek Lundeen�w i
du�y bia�y dw�r znikn�y za
zakr�tem. Znajdowali si� ju�
wysoko. Szofer prowadzi� teraz
w�z pod poros�� dzikim winem
�cian� pag�rka. Tam gdzie
wzg�rze �agodnym sk�onem r�wna�o
si� z poziomem ziemi, kipia� i
szumia� po skalistym dnie g�rski
potok, a za nim rozsypane by�y
spichrze, stodo�y, cegielnie,
ku�nie, sklep i czworaki
meksyka�skiej s�u�by.
Forrest zdziwi� si�. Za jego
pami�ci budynk�w tych nie by�o w
pobli�u dworu. Co� si� zmieni�o.
A przecie� ojciec,
tradycjonalista, niech�tnie
wprowadza� jakiekolwiek zmiany.
Nie by�o ju� czasu na
zastanawianie si�, gdy� samoch�d
zatrzyma� si� przed werand�.
Szofer co� powiedzia�, ale
Forrest nie zrozumia� ani s�owa.
Dr��c na ca�ym ciele wysiad� z
wozu. Dostrzeg� stoj�cy opodal
domu l�ni�cy lakierem bia�y
samoch�d. Z wn�trza dochodzi�
szmer weso�ych g�os�w i �miech.
Ruszy� w stron� budynku.
Nagle na progu ukaza�a si�
miedzianow�osa dziewczyna. By�a
w podr�nym p�aszczu i podnios�a
r�ce, by zdj�� kapelusz.
Zobaczy�a Forresta i zamar�a w
bezruchu. Ciemny rumieniec
wyp�yn�� na jej twarz.
Poczu�, �e ziemia usuwa mu si�
spod n�g. Zdj�� kapelusz,
sk�oni� si� i chcia� przem�wi�,
ale na widok poblad�ej nagle
twarzy dziewczyny i jej szeroko
otwartych oczu s�owa uwi�z�y mu
w krtani.
- Co pani tu robi? - wyj�ka�
wreszcie.
- Przyjecha�am do domu, do
rodzic�w - odpowiedzia�a g�ucho.
- Jak to? Kim pani jest?
- Bo�e! Czy� to mo�liwe, �eby
pan nic nie wiedzia�?
- O czym?
- �e to ju� nie jest pa�ski
dom.
- Kiedy to jest m�j dom -
upiera� si� zrozpaczony.
- Dlaczego nikt pana nie
zawiadomi�! - wybuchn�a. - Jest
mi strasznie przykro, ale ten
dom nale�y teraz do mojego ojca.
- Wracam z Francji, tak si�
cieszy�em - b�ka� bezradnie.
- Panie Forrest, wsp�czuj�
panu - powiedzia�a ze smutkiem.
Szmer g�os�w w budynku usta�.
Na werandzie ukaza�a si� znajoma
ju� Forrestowi blondynka i
stan�a obok przyjaci�ki.
- Czy pani wie, kim jestem? -
zapyta�.
- Przeczyta�am pa�skie
nazwisko w ksi��ce. Ale ju� na
statku zdawa�o mi si�, �e znam
pana, nie pami�ta�am jednak
sk�d. Gdybym mog�a oszcz�dzi�
panu tej przykro�ci...
- Bo�e! Co si� sta�o z moimi
rodzicami? Gdzie s�?
- Nie mam poj�cia. Nie by�o
mnie tu dwa lata. Gdy
wyje�d�a�am st�d, mieszkali tam,
gdzie dawniej my mieszkali�my.
- Jak si� pani nazywa?
- Wirginia Lundeen.
- To pani jest tym rudym
podlotkiem, kt�remu czasem
dokucza�em?
- Tak, to ja.
- Wi�c ojciec musia� opu�ci�
sw�j rodzinny dom?
- Niestety...
Forrest dostrzeg�, �e twarz
dziewczyny zaczyna rozp�ywa� si�
jakby we mgle. Straci�
przytomno��.
III
- Co robi�? - krzykn�a Ethel.
Na werandzie ukaza� si� ojciec
Wirginii w towarzystwie kilku
os�b. By� to ros�y m�czyzna w
�rednim wieku o ogorza�ej
twarzy.
- Co to za cz�owiek? - zapyta�
zdziwiony.
- Ojcze, sta�o si� co�
okropnego!
- Pijany? Kto to taki? Wydaje
mi si�, �e go znam.
- Nie, nie jest pijany -
odpar�a oburzona. - To jest
Clifton Forrest, kt�ry dawniej
tu mieszka�. Wr�ci� ci�ko ranny
z wojny. Widocznie nie wiedzia�,
�e my tu mieszkamy. Gdy mu o tym
powiedzia�am, zemdla�.
Twarz Lundeena stwardnia�a.
- M�ody Forrest... wraca z
wojny... Wygl�da rzeczywi�cie
marnie.
- Ojcze, wnie�my go do pokoju,
pom�my mu! - b�aga�a Wirginia.
- Co? Mam wpu�ci� Forresta do
mojego domu? - warkn��. - Hej,
szofer! - zwr�ci� si� do
kierowcy taks�wki. - Prosz�
natychmiast zabra� te rzeczy
wraz z ich w�a�cicielem!
- Dobrze! Ale dok�d?
- To jest syn Claya Forresta,
kt�ry mieszka przy zachodnim
go�ci�cu. Trafi pan �atwo -
odpowiedzia� Lundeen i wszed� do
mieszkania.
- Ethel, musimy pomy�le� o
jego matce - powiedzia�a
Wirginia p�g�osem. - Kto�
powinien j� przygotowa�.
P�jdziesz ze mn�?
Kierowca wzi�� Cliftona na
r�ce, Wirginia podtrzyma�a mu
g�ow�.
- Ostro�nie! On jest ci�ko
chory - szepn�a.
- Oczywi�cie, panienko. Do
licha! Nie mo�na powiedzie�,
�eby by� ci�ki.
- Siadaj, Ethel. Wsu� mu
poduszk� pod plecy.
- Niepotrzebnie robicie sobie
tyle k�opotu - powiedzia� jaki�
m�ody m�czyzna, zapewne jeden z
go�ci.
- Prosz� si� o nas nie
troszczy�, Ryszardzie.
Na progu ukaza� si� Lundeen z
twarz� ponur� jak gradowa
chmura. Matka Wirginii usi�owa�a
go powstrzyma�.
- Co to ma znaczy�?
- Tato, trzeba przygotowa�
jego matk�.
- Wysiadaj natychmiast! -
rozkaza� w�ciek�y.
- Nie! - odpar�a zdecydowanie.
- Musz� jecha�. Przynajmniej to
powinni�my dla niego zrobi�.
- Pojedzie Ryszard.
- Pojad� ja!
- Wypraszam sobie!
- Tato, jestem ju�
pe�noletnia. Zechciej wzi�� to
pod uwag�.
Zatrzasn�a drzwiczki i auto z
wolna ruszy�o.
- Prosz� jecha� ostro�nie -
zwr�ci�a si� do kierowcy. -
Zatrzymamy si� na moment przy
potoku.
- Tak si� ciesz�, �e nie
ust�pi�a� ojcu - powiedzia�a
�Ethel.
- On zawsze nienawidzi�
Forrest�w.
Samoch�d stan��.
- Prosz� zmoczy� chustk� w
wodzie - zwr�ci�a si� do
kierowcy Wirginia. - A ty,
Ethel, obmyj mu twarz.
- Ginio - zapyta�a z
niepokojem. - Czy omdlenie
zawsze trwa tak d�ugo?
- Nie znam si� na tym,
kochanie, ale s�dz�, �e nie.
- A mo�e on umar�? Ma tak�
zimn� twarz!
- To by�oby straszne! -
Wirginia dr��c� r�k� odpi�a
choremu kamizelk�, szukaj�c
serca. Nie bi�o.
- Przy�� d�o� wy�ej -
szepn�a Ethel.
- Czuj�... Dzi�ki Bogu, �yje.
Gdyby umar�, nigdy bym sobie
tego nie darowa�a.
Ethel ze zdwojon� energi�
zacz�a go cuci�. Po chwili
szepn�a:
- Ginio, drgn�y mu powieki!
Wirginia, trzymaj�c g�ow�
Forresta na piersi, nie mog�a
tego widzie�. Przymkn�a tylko
oczy z uczuciem ulgi.
- Panie Forrest, nareszcie
przyszed� pan do siebie! -
krzykn�a rado�nie Ethel.
- Co si� sta�o? - spyta�
s�abym g�osem.
- Pan zemdla�. I tak d�ugo nie
mog�y�my pana docuci�.
- Tak? Zn�w jestem w taks�wce.
Dok�d mnie pani wiezie?
- Do pa�skiej matki. To ju�
niedaleko. Zaraz b�dziemy na
miejscu.
- Do matki? Gdzie ona jest?
- M�wi�am ju� panu, �e mieszka
niedaleko st�d.
- A panna Lundeen?
- Jest tu. Podtrzymuje panu
g�ow� - szepn�a Ethel
nie�mia�o. - To w�a�nie ona
postanowi�a odwie�� pana do
domu.
Na dalsze wyja�nienia zabrak�o
czasu. Samoch�d zatrzyma� si�
w�a�nie przed poros�� winem
bram� w ceglanym murze. Widok
tego miejsca przypomnia�
Wirginii dzieci�stwo. Szybko
jednak otrz�sn�a si� ze
wspomnie�.
- Przytrzymaj go, Ethel. Wejd�
tam sama.
Wysiad�a i ruszy�a ocienion�
�cie�k� w stron� domu. My�la�a o
matce Cliftona. Olbrzymie drzewa
bawe�niane zdawa�y si� spogl�da�
na ni� z wyrzutem, jakby i one
wiedzia�y, �e niesie do tego
domu katastrof�.
Okr��y�a budynek i skierowa�a
si� ku gankowi. W duchu b�aga�a
Boga, �eby starego Forresta nie
by�o w domu. Pami�ta�a dobrze,
�e jest tak samo niezno�ny jak
jej ojciec. Odetchn�a z ulg�,
gdy drzwi otworzy�a jej matka
Cliftona.
- Czy pani mnie sobie
przypomina? - zapyta�a
nie�mia�o.
- Na Boga! Wirginia! -
zawo�a�a pani Forrest. - Co za
odwiedziny! Prosz� dalej. Ale�
pannica z ciebie! A mo�e jeste�
ju� m�atk�?
Bawialnia by�a obecnie o wiele
bardziej przytulna ni� za
czas�w, gdy mieszkali tu
Lundee�nowie. Clay Forrest zdo�a�
uratowa� z ruiny pi�kne dywany i
obrazy, kt�re jednak wydawa�y
si� by� zbyt wspania�e do tego
skromnego domu.
- Nie, pani Forrest, nie
jestem m�atk�. Przywo�� pani
wiadomo�� o Cliftonie.
Twarz pani Forrest skurczy�a
si�, dr��ca r�ka podnios�a si�
do serca. Gest ten powiedzia�
Wirginii, �e dobrze zrobi�a,
chc�c przygotowa� j� na
spotkanie z synem.
- O Cliftonie? Czy widzia�a�
go we Francji? To mi�o z twej
strony - oczy matki wpi�y si� w
dziewczyn� b�agalnie.
- Nie, nie tam. Widzia�am go
na statku i czy pani uwierzy,
pocz�tkowo wcale go nie
pozna�am.
- Na statku? Wi�c wraca do
domu?
- Tak. Dziwnym zbiegiem
okoliczno�ci jechali�my p�niej
tym samym poci�giem. Tam r�wnie�
go nie pozna�am, a szkoda, bo
mog�abym mo�e oszcz�dzi� mu
p�niejszych przykro�ci.
Pani Forrest ci�ko usiad�a w
fotelu. Ogl�dne s�owa Wirginii
nape�ni�y j� wprawdzie
niepokojem, ale jednocze�nie
wla�y w jej serce nadziej�.
- Przykro�ci? Wi�c my�lisz, �e
on o niczym nie wie?
- Tak, nie wiedzia� i zajecha�
wprost do swego starego domu.
Dopiero tam mog�am mu powiedzie�
o wszystkich... zmianach. A
teraz przywioz�am go tutaj.
- Wi�c on jest tu? - szepn�a
matka.
- Tak. Siedzi w samochodzie.
Widzi pani, on wyszed� niedawno
ze szpitala i jest jeszcze
bardzo s�aby. Przysz�am zatem,
aby pani� uprzedzi�.
- Zawsze wiedzia�am, �e masz
serce - odpowiedzia�a pani
Forrest.
- Prosz� si� st�d nie rusza�.
Zaraz go przyprowadz�. Tak
b�dzie lepiej.
- Nie obawiaj si�, jestem
zupe�nie spokojna. Ale pospiesz
si�!
Wirginia wybieg�a z bij�cym
sercem. Tu� za rogiem domu
zobaczy�a Cliftona wspartego na
ramionach Ethel i kierowcy.
- Jak matka? - zapyta� j� z
niepokojem.
- Wszystko w porz�dku.
- Czy pani j� przygotowa�a?
- Cliftonie, ona nawet nie
podejrzewa, jak bardzo jest pan
chory. Nie �mia�am jej
powiedzie� ca�ej prawdy.
Wspomnia�am tylko, �e jest pan
s�aby i wyczerpany. Prosz� by�
dzielny!
- Gdzie jest?
- Czeka w bawialni.
Wysun�� si� z podtrzymuj�cych
go ramion i ruszy� ku domowi.
- Dzi�kuj�, p�jd� sam.
Pewnym, cho� wolnym krokiem
zbli�a� si� do domu. Wirginia i
Ethel pod��a�y za nim. Stan�li
przed gankiem. Dziewcz�ta
cofn�y si�.
- Matko!
- Cliff, synku!
- C� to za cz�owiek! Mog�abym
go pokocha� - szlocha�a
wzruszona Ethel.
- Masz racj�! - zgodzi�a si� z
ni� Wirginia.
- Ginio, zaczekam przy
samochodzie. Gdybym teraz
zobaczy�a jego matk�,
rozp�aka�abym si� w g�os.
- Dobrze. Powiedz szoferowi,
�eby przyni�s� rzeczy.
Wirginia zosta�a sama. Z domu
nie dochodzi� �aden d�wi�k.
Zacz�a si� denerwowa�. Mia�a
ch�� uciec st�d, skry� si� w
swoim pokoju. Jednak na
wspomnienie nowego domu ogarn�a
j� niech��. To raczej ten ma�y
ceglany dworek by� jej domem. To
na tym ganku obiera�a niegdy�
kartofle. St�d spogl�da�a na
przeje�d�aj�cego konno Cliftona,
kt�rego w my�lach nazywa�a swoim
rycerzem. Nie marzy�a nigdy o
nikim innym.
Potok my�li przerwa�o otwarcie
drzwi.
- Wirginio, prosz� ci�, wejd�
- zaprasza�a pani Forrest.
Wsun�a si� do pokoju, czuj�c
na ramionach ci�ar minionych
lat. Clifton le�a� na kanapie
pod oknem.
- Matka chce ci podzi�kowa� -
powiedzia�.
- Ale� nie ma za co -
obruszy�a si�.
- Dziewczyno, tak bardzo mi
pomog�a� - powiedzia�a pani
Forrest. - Niech ci� B�g
b�ogos�awi.
- Wirginio Lundeen, podejd�
bli�ej, abym m�g� spojrze� w
twoje oczy - prosi� Clifton. -
Czy wiesz, jak tw�j ojciec
post�pi� z moim?
- Cliff, musisz mi uwierzy�,
�e nie mia�am poj�cia o niczym.
Od kilku lat prawie nie by�o
mnie w domu - krzykn�a.
Forrest d�u�sz� chwil�
milcza�. Zdawa� si� by�
pogr��ony w my�lach. Wreszcie
odezwa� si� spokojnie:
- Jeste�my zrujnowani. A ja
przyjecha�em tu po �mier�.
- Nie m�w tak - prosi�a
b�agalnie Wirginia. - B�dziesz
�y�, musisz �y�. Nie mo�esz
teraz zostawi� rodzic�w samych.
Nie tylko zreszt� ich - doda�a
prawie szeptem.
- Modlitwa i silna wola mog�
wiele - wspiera�a j� matka.
- Clifton, pomog� ci. Mam
pieni�dze...
- Czy my�lisz, �e m�g�bym
przyj�� cokolwiek od ciebie? -
przerwa� jej brutalnie.
Na ganku rozleg�y si� ci�kie
kroki i dalsze s�owa zamar�y
Wirginii na ustach. Drzwi
otworzy�y si� na o�cie� i stan��
w nich wysoki m�czyzna o
siwiej�cych w�osach. Pozna�a go
natychmiast, cho� od lat nie
widzia�a tej surowej twarzy.
- Panie Forrest - powiedzia�a
odwa�nie. - Jestem Wirginia
Lundeen. Clifton nie�wiadomie
wr�ci� do Cottonwoods. Poniewa�
potrzebowa� pomocy, przywioz�am
go tu.
Forrest sk�oni� g�ow�, jakby
przyjmowa� to do wiadomo�ci i
bez s�owa wskaza� jej drzwi.
Gestem tym da� do zrozumienia,
�e pod jego dachem nie ma
miejsca dla panny Lundeen.
Wybieg�a. By�a ju� na ganku,
gdy us�ysza�a g�os starego
Forresta:
- Witaj marnotrawny synu!
Trzeba by�o a� wojny, by� wr�ci�
do domu.
IV
Dopad�a samochodu zdyszana, z
p�on�cymi policzkami.
- Ginio, czy ten stary diabe�
wyrz�dzi� ci krzywd�? - spyta�a
zaniepokojona Ethel.
- Raczy� mi tylko wskaza�
drzwi - odpowiedzia�a nie mog�c
z�apa� tchu. - Prosz� nas
odwie�� - zwr�ci�a si� do
kierowcy.
- Czy co� powiedzia�?
- Ani s�owa. Uzna�, �e kalam
jego dom i wyrzuci� mnie. To
wszystko.
- Po tym co zrobi�a� dla jego
syna?
- Daj spok�j, Ethel. I jed�my
ju�, na Boga - krzykn�a
wzburzona.
Samoch�d p�dzi� roz�o�on� w
kszta�cie wachlarza dolin�.
S�o�ce przegl�da�o si� w wodzie
potoku. �wie�o�� i pi�kno
wiosny, zwykle tak silnie
dzia�aj�ce na Wirgini�, teraz
zblak�y.
- Ginio! - szepn�a w pewnej
chwili Ethel. - Czuj�, �e
zakochasz si� w Cliftonie.
- Gdybym wiedzia�a, �e to
pomo�e wr�ci� mu do zdrowia...
- To znaczy, �e jeste�
zakochana!
- Przesta�, Ethel! Jeste�
sentymentaln� g�si� -
rozgniewa�a si� Wirginia.
- Nie kochasz go? Zatem
dobrze! O�wiadczam ci, �e ja si�
w nim zakocham!
- Ethel! Jutro ode�l� ci� do
Denver i nigdy ju� nie
przest�pisz progu tego domu!
- Zapominasz, �e zaprosi�a�
mnie na dwa miesi�ce. A ja nie
mam zamiaru ruszy� si� st�d
wcze�niej. Wiesz dobrze, z�otko,
�e ten czas w zupe�no�ci mi
wystarczy, �eby...
- M�wmy powa�nie, Ethel. Czuj�
si� taka nieszcz�liwa!
- Ale� ja m�wi� powa�nie.
Trudno, aby� czu�a si�
szcz�liwa, b�d�c tak ozi�b��.
Wszyscy ch�opcy na Zachodzie
byli tego zdania. Nie masz
poj�cia co to mi�o�� i
nami�tno��. A to najwa�niejsze
rzeczy na �wiecie.
- M�wisz, jakby� mia�a B�g wie
jakie do�wiadczenie. Flirt, moja
droga, to jeszcze nie mi�o��.
- Przemawia przez ciebie
pruderia. B�d� szczera,
Wirginio. Wpad�a� w kaba��, to
oczywiste, ale nie wszystko
stracone!
- C� zatem, droga poradnio
dla dziewcz�t, mam robi�?
- Musisz pom�c temu biednemu
ch�opcu. Pokochaj go, a wr�ci mu
nadzieja. Za wszystko, co
straci�, oddaj mu siebie!
- Moja droga, je�li Clifton
nie pogardza mn� jeszcze, to na
pewno stanie si� tak pod wp�ywem
ojca.
- Ale� nonsens! Oka� mu
serce...
- Ty bezwstydnico! - przerwa�a
jej Wirginia. - Chcesz, �ebym
rzuci�a si� w ramiona Cliffa?
- Oczywi�cie! - odpali�a
Ethel.
Samoch�d zatrzyma� si�.
- No, jeste�my w domu -
powiedzia�a. - Rada jestem, �e
mamy to ju� za sob�. A teraz do
roboty, bo wieczorem przyjd�
go�cie.
Ethel zanios�a si� �miechem.
- A wi�c dopad�o to wreszcie i
ciebie. Wiedzia�am, �e tak
b�dzie. Nikt nie umknie mi�o�ci!
W domu zasta�y tylko pani�
Lundeen, co Wirgini� bardzo
ucieszy�o. Nie mia�a ochoty
spotka� si� teraz z ojcem.
- Kochanie, to niedobrze, �e
okaza�a� ojcu niepos�usze�stwo -
powiedzia�a matka z wyrzutem,
gdy tylko znalaz�y si� w pokoju.
- Mo�e i niedobrze, mamo -
odpowiedzia�a Wirginia z
rezygnacj�. - Nie zawsze jednak
mo�na robi� to, co si� powinno.
Czy przywieziono ju� baga�e?
- Tak. Twoi go�cie r�wnie�
rozmieszczeni. Ethel b�dzie tu�
ko�o ciebie.
- B�dzie mi potrzebna
pokojowa.
- Dam ci Juanit�. M�wi po
angielsku i jest najlepsza z
ca�ej s�u�by. Wszystko tu teraz
meksyka�skie! Z�a jestem na to,
ale folwarkiem zarz�dza Malpass.
- Malpass? - zapyta�a Wirginia
zdziwiona.
- Tak, August Malpass. Nie
pami�tasz go?
- Nazwisko nie jest mi obce,
ale jako� nie mog� go sobie
przypomnie�.
- To dawny rz�dca, a teraz
wsp�lnik ojca. Radz� ci
przypomnie� go sobie - doda�a ze
smutkiem w g�osie.
Pokoje Wirginii znajdowa�y si�
w zachodnim skrzydle i
wychodzi�y na obszern� dolin�
poros�� drzewami bawe�nianymi,
na pag�rkowate p�aty pastwisk i
ton�ce w purpurowej mgle g�ry.
Ethel zdj�a kapelusz i
p�aszcz, po czym zarzuci�a
Wirginii r�ce na szyj�.
- Bardzo ci� kocham, Ginio -
powiedzia�a.
- Moja ty g�sko -
odpowiedzia�a tul�c j� Wirginia.
- Mam przeczucie - ci�gn�a
Ethel - �e jeszcze b�d� mog�a
okaza� ci sw� przyja��. Gdyby
przysz�y na ciebie z�e dni...
- Z�e dni? - przerwa�a jej
Wirginia.
Ethel pokiwa�a g�ow�.
- Powtarzam ci, �e mam jakie�
dziwne przeczucie.
- Nie m�w takich rzeczy. Wiem,
�e jeste� mi bardzo oddana i
uwa�am ci� za jedyn� prawdziw�
przyjaci�k�. Nigdy o tym nie
zapomn�. Ale do�� tego. Musimy
si� rozpakowa�. A od jutra jemy,
pijemy, palimy papierosy,
flirtujemy i ta�czymy!
- Kiedy� to nabra�a� takich
obyczaj�w?
- Jeszcze nie zd��y�am, ale
nabior� - za�mia�a si� Wirginia.
- Zobaczysz, �e wybierzemy sobie
wspania�ych m��w.
- Dzi�kuj� ci, ju� wybra�am -
powiedzia�a Ethel powa�nie. -
Jest jeszcze nie opierzonym
m�odzikiem, ale popracuj� nad
nim!
- Co s�ysz�? Nigdy mi o tym
nie m�wi�a�.
- Bo nie by�o okazji.
- Powiedz, kto to jest, a
natychmiast go zaprosz�.
- Za nic na �wiecie!
- Ty wstr�tna zazdro�nico!
Dalsz� sprzeczk� przerwa�o
wej�cie pokojowej.
- Jestem Juanita, do us�ug
panienki.
�niadanie zebra�o go�ci
Wirginii przy stole w jadalni.
Byli to przewa�nie ludzie
Zachodu. Niekt�rych spotka�a
dopiero na stacji i stamt�d
zostali zabrani na weekend do
Cotton�woods.
Wirginia zauwa�y�a nieobecno��
ojca i Malpassa, kt�ry - jak jej
powiedziano - traktowany by� nie
jako go��, ale bez ma�a cz�onek
rodziny.
Po �niadaniu Wirginia
zaproponowa�a wszystkim wsp�ln�
przechadzk� do stajni. Zosta�o
to przyj�te z rado�ci�. Konie
Lundeena by�y s�awne w ca�ej
okolicy. Teraz za� ka�dy mia�
sobie wybra� jednego, kt�rego
b�dzie dosiada� w czasie ca�ego
pobytu. Ruszyli ochoczo
prowadzeni przez Wirgini�.
- Nie p�d� tak - b�aga�a po
drodze E�thel.
- I to maj� by� ludzie
Zachodu! - �mia�a si� Wirginia.
Jeden z go�ci, Ryszard Fenton,
dogoni� Wirgini� i korzystaj�c z
okazji, o�wiadczy� si� jej.
- Ryszardzie! - zawo�a�a
Wirginia. - Dopiero od kilku
godzin jestem w domu, a ty zn�w
zaczynasz swoje!
- Oczywi�cie! Je�li mam sta� w
kolejce, to wol� by� pierwszy!
- Po co ten po�piech?
- Tw�j ojciec by� niedawno w
Las Vegas i g�o�no opowiada�, �e
zamierza ci� wyda� za m��.
- Doprawdy? A to dobre! -
zawo�a�a weso�o.
- Ale nie dla mnie. W og�le
dowiedzia�em si� wielu nowin.
Wielkie pieni�dze, kt�re tw�j
ojciec ostatnio zarobi�,
pochodz� z kopalni fosfatu na
po�udniu. Udzia�owcem tej
kopalni, jak w og�le wszystkiego
co posiada Lundeen, jest August
Malpass. Ci ludzie s�
nieroz��czni. Dwa lata nie by�o
ci� w domu, a to szmat czasu.
Wiele si� zmieni�o. Jest
publiczn� tajemnic�, �e to
w�a�nie Malpass pom�g� twemu
ojcu zrujnowa� starego Forresta.
Co� czuj�, �e Lundeen chce tob�
uszcz�liwi� tego miesza�ca.
- Ale� to �mieszne! - zawo�a�a
Wirginia.
- Czy nadal mi odmawiasz? -
nie ust�powa�.
- Oczywi�cie! I ci�gle z tego
samego powodu.
- Spodziewa�em si� tego.
Przypu��my jednak, �e z
Malpassem to prawda.
- Przypu��my, �e co jest
prawd�?
- �e Lundeen chce ci� wyda� za
niego.
- Dlaczego nazywasz stale
mojego ojca Lundeen?
- Przepraszam, wszyscy tak o
nim m�wi�.
- Gdybym nie mog�a da� sobie z
nim rady, udam si� pod twoj�
opiek�.
- Tylko wtedy?
Wirginia oddali�a si� bez
s�owa.
- Ethel, chod� do mnie! -
zawo�a�a ze �miechem. Weszli
ca�� gromad� do zagrody, gdzie
by�y stajnie i stodo�y. Kr�cili
si� tu sami Meksykanie.
- Czy nie ma tu �adnego
kowboja? - zapyta�a
niecierpliwie Wirginia.
- Mo�e by� mnie zgodzi�a? Znam
si� �wietnie na koniach -
zawo�a� jeden z go�ci, Mark
Aschbridge.
- Z jak� pensj�?
- Powiedzmy sze��dziesi�t
dolar�w i ty.
- Wirginio, zadowol� si� tylko
tob�! - �mia� si� Fenton.
G��wna stajnia by�a d�ugim
budynkiem o dwudziestu boksach.
Sta�y w nich pi�kne konie pe�nej
krwi, ale Wirginia ze
zdziwieniem stwierdzi�a, �e nie
zna ich. Ch�opak stajenny nie
umia� jej tego wyt�umaczy�. Z
jego s��w zrozumia�a tylko, �e
wiele koni znajduje si� na
pastwisku w Watrous. By� to
jeden z folwark�w nale��cych do
jej ojca.
- Moi drodzy - zwr�ci�a si� do
go�ci. - Nie znam tych koni.
Nigdy na nich nie je�dzi�am.
Musz� zapyta� ojca, co sta�o si�
z moim tabunem.
- To dziwne - zawo�a�a Ethel.
- Jeste�my w najwspanialszym
ranczo na Zachodzie, a nie widz�
tu ani jednego typowego kowboja.
Wirgini� r�wnie� zdziwi�o to,
ale nie da�a nic po sobie
pozna�. Nieco zawiedzeni wr�cili
do dworu.
Pierwsz� napotkan� osob� by�
Malpass. Ubrany w str�j do
konnej jazdy sprawia� wra�enie
Amerykanina, kt�remu powiod�o
si� w �yciu.
- Augu�cie! Za�o�� si�, �e nie
pozna�e� Wirginii - przedstawi�
mu Lundeen c�rk�.
- Rzeczywi�cie - przyzna�
Malpass. - Przypominam sobie
go�onogiego podlotka, a stoi
przede mn� niezwyk�ej urody
panna.
- To w�a�nie ona! Czy
pami�tasz Augusta, Wirginio?
- Ulecia�o mi nazwisko pana
Malpassa, ale pozna�am go
natychmiast.
W jej g�osie wyra�nie
wyczuwa�o si� ch��d i
lekcewa�enie.
- Ojcze, gdzie s� moje konie?
Zabra�am przyjaci� do stajni,
by pochwali� si� swymi
ulubie�cami i spotka�a mnie
przykra niespodzianka.
- Nic o tym nie wiem - odpar�.
- A ty, Augu�cie?
- Trzymam je w Watrous. Tam s�
lepsze pastwiska.
- Zawie� wi�c tam Wirgini�.
- Chc� mie� moje konie tutaj -
odpar�a. - Pan przecie�
wiedzia�, �e wracam. Dom bez
koni, to jakby nie m�j dom.
- Zawioz� pani� i wybierze
pani te, kt�re chcia�aby mie�
tutaj.
- To zbyteczne. Wszystkie maj�
wr�ci� na swoje miejsce.
Podobnie jak Jake i Con, moi
kowboje. Chyba nie oddali� ich
pan.
- Niestety, tak.
- A to jakim prawem?
- Wirginio - wtr�ci�
zak�opotany Lundeen. - August
zarz�dza teraz ca�ym
gospodarstwem. Interesy w
kopalni poch�aniaj� m�j czas.
- W takim razie nie b�d�
k�opota� pana Malpassa i sama
zajm� si� swoimi ko�mi.
Malpass sk�oni� si� grzecznie,
ale pod oliwkow� sk�r� zawrza�a
mu krew. Wirginia spostrzeg�a,
�e ojciec niecierpliwie �uje
koniec cygara, szybko wi�c
po�egna�a si� i pobieg�a do
swego pokoju.
Wirginia cicho zamkn�a drzwi,
narzuci�a szlafrok i usiad�a
przy oknie.
Czu�a niejasno, �e w jej domu
dziej� si� jakie� dziwne rzeczy.
Nie t�umaczy� tego bynajmniej
fakt, �e ojciec zawsze lubi�
wyr�cza� si� w gospodarstwie
innymi. Przypominaj�c sobie
r�ne zdarzenia z przesz�o�ci i
wi���c je z tym, co us�ysza�a i
zobaczy�a sama po powrocie,
dosz�a do wniosku, �e sytuacja w
domu sta�a si� bardzo
nieprzyjemna. Ojciec, cho�
kocha�a go, nigdy nie budzi� jej
zaufania. Matka za� by�a przez
niego kompletnie zahukana. Nie
wr�y�o to nic dobrego.
Z zamy�lenia wyrwa�o j� ciche
skrzypni�cie drzwi. W progu sta�
ojciec.
- Czy jeste� sama? - spyta�. -
Mog� zapali�?
- Wola�abym, aby� nie pali�.
Nie znosz� dymu.
- Dziwna jeste� - rzek�
patrz�c na ni� badawczo. -
Rozmawia�em o tobie z matk�
Ethel. Ona jest zdania, �e ju�
czas najwy�szy, aby� wysz�a za
m��.
- Nie dziwi mnie to. Swatanie
ka�dego, to wszak jej
specjalno��.
- Chcia�em o tym z tob�
pom�wi�.
Wirginia milcza�a. Postanowi�a
niczego ojcu nie u�atwia�.
- Pani Wayne powiedzia�a, �e
przyjecha�a� na sta�e.
- Czyta�e� m�j ostatni list?
- Nawet je�li tak, to nie
pami�tam.
- Ale chcia�by�, abym
pozosta�a w domu, prawda?
- Naturalnie! Pod warunkiem
jednak, �e nie b�dziesz taka jak
twoja matka. Widzisz,
gospodarstwem musi si� zaj��
kto� m�ody. Ja ci�gle wyje�d�am,
a tu wszystko trzeba trzyma� w
gar�ci.
- Nie jestem podobna do mamy i
umiem mie� w�asne zdanie.
- Ju� to zauwa�y�em. Nie
rozmawia�em jeszcze z Malpassem,
ale na pewno jest w�ciek�y.
- I co z tego? Zrobi� mi
przykro��, bo zabra� konie i
odprawi� moich stajennych. To
bezczelno��! Poza tym, jest tu
wy��cznie meksyka�ska s�u�ba. Co
to ma znaczy�?
- Malpass uwa�a, �e s� ta�si i
bardziej karni. Zreszt� gdzie
nie ma byd�a, nie trzeba
kowboj�w.
- To ju� nie hodujesz byd�a? -
zapyta�a zdumiona.
- Nie, hodowla sta�a si�
nieop�acalna i zrujnowa�a wielu
ludzi. Chocia�by Claya Forresta.
- W jaki spos�b ojciec wszed�
w posiadanie Cottonwoods?
- Na pocz�tku wo