2122

Szczegóły
Tytuł 2122
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2122 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2122 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2122 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zane Grey Stara kopalnia Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 Prze�o�y�a R�a Czeka�ska_Heymanowa T�oczono pismem puktowym dla niewidomych w Drukarni Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Glob", Szczecin 1995 Pisa�a G. Cagara Korekty dokona�y I. Stankiewicz i K. Markiewicz `ty I Ciemne i wzburzone morze przypomina�o Forrestowi rozko�ysane pastwiska jego ukochanego Zachodu, kt�ry tak bardzo chcia�by zobaczy� raz jeszcze, nim �mier� upora si� ostatecznie z jego tak bole�nie do�wiadczonymi przez wojn� cia�em i dusz�. Opar� si� ci�ko o reling w mrocznym zak�tku rufowego pok�adu os�oni�tym przez �odzie ratunkowe. By�a to druga noc po opuszczeniu Cherbourga i pierwsza, jak� mia� sp�dzi� na morzu. Wzburzony Atlantyk ci�ko ko�ysa� si� na nier�wnej linii horyzontu. Miotaj�cy si� po pok�adzie wicher przypomina� mu wiatry hulaj�ce po bawe�nianych polach w rodzinnym kraju. T�skni� za g�rami, pustyni�, dolinami, polami bawe�ny, domem i matk� - najdro�szymi w�z�ami, kt�re go jeszcze ��czy�y z �yciem. Wzruszenie ogarnia�o go w tych momentach, gdy zapominaj�c o w�asnej niemocy i cierpieniu, patrzy� w mroczn� g��b oceanu ze �wiadomo�ci�, �e sen nawiedzaj�cy go przez dziewi�� d�ugich miesi�cy sp�dzonych w szpitalu nareszcie przemienia� si� w rzeczywisto��. Tak, by� w powrotnej drodze do domu, do Cottonwoods. Widzia� w my�li kr�t� dolin� po�r�d srebrnych wzg�rz, drzewa bawe�niane, od kt�rych miejscowo�� wzi�a nazw�, potok wij�cy si� leniwie w d�, stary hiszpa�ski dw�r o bia�ych �cianach poros�ych winoro�l� a� po czerwone dach�wki. Obrazy te uwalnia�y go od okropnych wspomnie� wojennych. Skoro wraca� do domu na ten kr�tki czas, kt�ry mu pozosta� do �ycia, dobrze by�o zanurzy� si� w o�ywczych wspomnieniach o rodzinnych stronach. Musia�y tam zaj�� jakie� zmiany. Matka wspomina�a o nich niejasno w tym dziwnym li�cie, kt�ry nadszed� po d�ugim okresie milczenia, li�cie tryskaj�cym rado�ci�, �e wiadomo�� o jego �mierci okaza�a si� mylna, a jednocze�nie pe�nym jakiego� t�umionego smutku i dziwnych nowin. Forrest wspomnia� o paru dawniejszych listach, z kt�rych wyziera�a troska, ale my�l, �eby jego ojciec, Clay Forrest, mia� straci� ziemi� albo dobytek wyda�a mu si� absurdalna. Co te� zastanie w domu? Spodziewa� si�, �e wszystko dobrze, rodzice pewnie zdrowi. Ze wzgl�du na jego s�u�b� w wojsku i ofiary, wybacz� mu chyba, �e zosta� wyrzucony z uczelni. Pow�d wydalenia wydawa� mu si� teraz taki trywialny - karty, pija�stwo, bijatyki zako�czy�y jego uniwersyteck� karier�. Potem w��cz�ga po �wiecie i praca wzbudzaj�ca nadziej�, �e jeszcze b�d� z niego ludzie. Wreszcie rok 1914 i wojna! A teraz, z�amany na duchu i ciele, ofiara z�udze�, wraca w rodzinne strony. Olbrzymi statek ora� pos�pne morze, rozpryskiwa� atramentowe fale w bia�� pian�, kt�ra przez chwil� k��bi�a si� wzd�u� jego burt, ja�nia�a widmowym blaskiem i przepada�a w ciemno�ci. Jedynie na pok�adzie spacerowym �wiat�o lamp niedyskretnie przenika�o w g��bokie wyci�cia dekolt�w wykwintnych dam i muska�o konwencjonaln� czer� m�skich smoking�w. Forrest opu�ci� swoj� kryj�wk� i zacz�� przechadza� si� po pok�adzie, staraj�c si� ukry� swe niedo��stwo, b�le w zranionym boku i palenie w piersi. Szed� wyprostowany. Na pok�adzie byli przewa�nie Amerykanie, w�r�d nich wielu m�odych. Nie czu� z nimi �adnego powinowactwa. Czym by� okaleczony �o�nierz dla tych bogatych pr�niak�w? Gdy znalaz� si� w swojej kabinie, maska opad�a mu z twarzy. Dowl�k� si� do ��ka i le�a� w ciemno�ci, s�uchaj�c rytmicznego pulsowania statkowych maszyn. Wreszcie dobroczynny sen sklei� mu powieki. Nazajutrz dopiero p�nym rankiem opu�ci� kabin�, aby odetchn�� �wie�ym powietrzem. Morze uspokoi�o si�. Okr�t nie przechyla� si� ju� na boki, lecz r�wnomiernie ko�ysa� si� popychany umiarkowanym, po�udniowo_wschodnim wiatrem. W powietrzu czu� by�o wiosn�. Pasa�erowie rozkoszowali si� pi�kn� pogod�. Morze by�o jasne, zielone, bez bia�ych czub�w. Na horyzoncie dymi� przep�ywaj�cy statek. Forrest u�o�y� si� na le�aku na tyle wygodnie, na ile pozwala�a mu sztywna noga. Obok siedzia� m�czyzna, kt�rego przyjazne zaczepki niegrzecznie by�oby zby� milczeniem. A wi�c Forrest zamieni� z nim kilka zda� o pogodzie, o tym, �e po�ow� podr�y maj� ju� za sob� i �e pasa�erowie t�umnie dzi� wyszli na pok�ad. - Widz�, �e pan by� na froncie - zauwa�y� w pewnej chwili uprzejmy pasa�er. Forrest skin�� g�ow�. Widzia�, �e wzbudzi� ciekawo�� w swoim s�siedzie i �e b�dzie musia� odej��, a na to zn�w nie mia� ochoty, gdy� ka�dy wysi�ek sprawia� mu b�l. - Wracamy z �on� z Francji - ci�gn�� nieznajomy. - Mieli�my syna na froncie. Przed rokiem wymieniono go w�r�d zaginionych. Pojechali�my wi�c, �eby odnale�� chocia� jego mogi��. - Doprawdy? - zapyta� ze wsp�czuciem. - I c� pa�stwo znale�li? - Nic! Nie ma go, oto wszystko. Forrest spojrza� na ojca m�wi�cego tak spokojnie o swoim nieszcz�ciu. Wygl�da� na drobnego kupca z prowincji albo na farmera, kt�ry czuje si� nieswojo bez burki i kaloszy. Nie pr�bowa� nawet ukrywa� g��bokich bruzd na twarzy ani g��bokiego smutku w oczach. Forrest wyrazi� swoje wsp�czucie i zapyta� o pu�k zaginionego syna. Ale ojciec zna� tylko go�e fakty i nie zdawa� si� by� sk�onny do dalszej rozmowy na ten temat. - Ja sam przez ca�y rok by�em zaginiony - u�miechn�� si�. - Przynajmniej za takiego uwa�ali mnie moi rodzice. Przywieziono mnie do szpitala, ale nikogo o tym nie powiadomiono, a ja sam znajdowa�em si� w takim stanie, �e nie wiedzia�em, co si� ze mn� dzieje. - Ale teraz pa�ska rodzina ju� wie? - zapyta� nieznajomy ze szczerym zaciekawieniem. - Tak. - Jak to dobrze, �e pana spotka�em! Odt�d ju� chyba nigdy nie przestan� mie� nadziei, �e m�j syn jeszcze �yje. - To zupe�nie mo�liwe. - Chcia�bym pozna� pana z moj� �on�. Czy nie ma pan nic przeciwko temu? - Ale� nie. - Gdzie pan mieszka? - W Nowym Meksyku. - Ma pan jeszcze przed sob� d�ug� podr�... A nie wygl�da pan na zbyt silnego. - Mo�e jako� mi si� uda - u�miechn�� si� blado Forrest. - Ale� na pewno! Niech pan my�li o swoich rodzicach. A mo�e przy zej�ciu na l�d m�g�bym by� w czym� pomocny? - Nie, dzi�kuj�. Sam sobie dam rad�. Od wielu miesi�cy nie czu�em si� tak dobrze. Nieznajomy nie nalega� d�u�ej. Taktownie zmieni� temat i po chwili oddali� si�. Forrestowi dobrze zrobi�a ta rozmowa, cho� nie umia�by okre�li� dlaczego. Zrozumia� jednak, �e nie powinien separowa� si� od wszystkich. S�o�ce wznosi�o si� coraz wy�ej. Pi�kna pogoda zach�ca�a pasa�er�w do zabaw na pok�adzie, ale Forrestowi mimo ciep�ych pled�w by�o ch�odno. Zacz�� przygl�da� si� towarzyszom podr�y. Po chwili ze zdziwieniem zauwa�y�, �e sam sta� si� przedmiotem zainteresowania obecnych na pok�adzie kobiet. Zmiesza�o go to i w pierwszym odruchu chcia� schroni� si� do kabiny, ale powstrzyma� si�. W ka�dym razie tu by�o mu wygodniej i przyjemniej. C� te kobiety zauwa�y�y w nim szczeg�lnego? - To tylko wsp�czucie - pomy�la�. U�o�y� si� na wznak i zamkn�� oczy, a gdy po chwili otworzy� je, drgn��. Patrzy� wprost w �liczn� twarz jakiej� dziewczyny, kt�r� widzia� ju� przedtem, nie zauwa�y� jednak, �e by�a a� tak �adna. Dziewczyna zaczerwieni�a si�, odwr�ci�a g�ow� i poci�gn�a za sob� sw� towarzyszk�. Kasztanowe k�dziory jeszcze chwil� b�yszcza�y w s�o�cu. Forrestowi wyda�o si�, �e widzia� ju� kiedy� te oczy i ich badawcze spojrzenie utkwione w swojej twarzy. Po chwili dziewcz�ta przesz�y zn�w obok niego, trzymaj�c si� pod r�ce, zar�owione od ruchu na �wie�ym powietrzu. Tym razem zdawa�y si� nie zwraca� na niego uwagi. Obie by�y Amerykankami ubranymi wedle najnowszej paryskiej mody w kr�tkie sukienki. Rudow�osa mia�a budow� dziewcz�t z Zachodu i ch�d g�ralki. Dawno ju� nie widzia� panien z tamtych stron, ale nie zapomnia� przecie�, jak wygl�daj�. Dziewcz�ta przystan�y w pobli�u, podnios�y porzucone przez kogo� kr��ki i zacz�y si� nimi bawi�. Wy�sza stan�a blisko Forresta. Po jej ruchach pozna�, �e nawyk�a do otwartych przestrzeni i konnej jazdy. M�g� teraz dobrze si� jej przyjrze�. Dziwnie mu kogo� przypomina�a. By�a weso�a, pe�na �ycia. Podczas gry zerka�a w jego stron�. Zrozumia�, �e robi to nie przez kokieteri�. Co� drgn�o w stygn�cym z wolna sercu Forresta. Od sze�ciu lat kobiety odgrywa�y ma�� rol� w jego �yciu, cho� dawniej by� do�� sentymentalny i prze�y� kilka mi�ostek. We Francji pozna� dwie dziewczyny, z kt�rych ka�d� m�g� pokocha�, gdyby pozwoli�y na to warunki. Sam nie rozumia�, dlaczego widok m�odej Amerykanki przypomnia� mu jedn� z nich, gdy� nie by�y nawet do siebie podobne. Nagle jeden z kr��k�w upad� pod le�ak Forresta. Miedzianow�osa dziewczyna podbieg�a zdyszana, onie�mielona. - Zbyt silnie rzuci�am... Przepraszam. Zapomnia�, �e powinien wystrzega� si� gwa�townych ruch�w, tote� gdy schyli� si� po kr��ek, poczu� przeszywaj�cy b�l w boku. - Pana co� zabola�o? - zapyta�a ze wsp�czuciem. - Troszeczk�! Ale to nic - odpowiedzia� s�abo. - Powinien pan by� pozwoli�, �ebym sama podnios�a. - Zwykle pami�tam, �e jestem inwalid� - odpar� z bladym u�miechem - ale tym razem pani wdzi�k sprawi�, �e zapomnia�em o tym. - Pan jest ameryka�skim �o�nierzem? - zapyta�a. - Tak, odwo�� do domu te smutne resztki, kt�re ze mnie zosta�y. Nic nie odpowiedzia�a, ale na jej twarzy odmalowa�o si� szczere wsp�czucie. Wyra�nie zmieszana, powr�ci�a do gry. Forrest le�a� bez ruchu. W zranionym boku odczuwa� bolesne pulsowanie. Jak trudno sta� si� niewra�liwym na b�l! My�la� teraz z niech�ci� o pi�knej zdrowej dziewczynie i o jej pe�nym lito�ci spojrzeniu. Pod wiecz�r, gdy pozostali pasa�erowie zwykle przebierali si� do obiadu, Forrest zazwyczaj wymyka� si� na pok�ad, �eby zgodnie z zaleceniem lekarzy troch� pospacerowa�. Jak na ci�ko rannego dawa� sobie nie�le rad� i mimo b�lu ruch robi� mu dobrze. Zauroczony bladoz�ot� po�wiat� zachodz�cego s�o�ca z wysi�kiem docz�apa� do swego le�aka i znalaz� przypi�t� do pledu ma�� paczuszk� zawini�t� w bia�� bibu�k�. Fio�ki! W lot poj��, kto m�g� je tam po�o�y�. Poczu� si� g��boko wzruszony tym gestem, gdy� wzi�� go za wyraz tego, co nie mog�o zosta� wypowiedziane. Zani�s� je do kabiny i po�o�y� na poduszce. Jednym z jego licznych utrapie� by� fakt, i� nie m�g� jada� cz�ciej ni� raz dziennie, na dodatek w umiarkowanych ilo�ciach, a �e unika� salon�w i by� bardzo nerwowy, przez co nie czyta� przy sztucznym �wietle, nie pozostawa�o mu nic innego, jak po�o�y� si� spa�. Wkr�tce le�a� w ciemno�ci z twarz� przytulon� do pachn�cych fio�k�w, na kt�re pada�y jego �zy. By� to mi�y gest ze strony miedzianow�osej dziewczyny, ale mimo to zabola� go, poniewa� nadw�tli� skorup� goryczy, w kt�r� by� uzbrojony. W ciemno�ci i ciszy przerywanej tylko �oskotem maszyn i hukiem fal zdawa� sobie spraw�, czego mu by�o brak podczas tych straconych lat i czego ju� na zawsze b�dzie pozbawiony. Czu�, �e jego po�wi�cenie by�o daremne. Uniesienie i zapa�, z jakim zaci�gn�� si� na wojn�, zgas�y w upiornej rzeczywisto�ci. Nawet wiara w Boga zachwia�a si�. Jakie to dziwne, �e robi jeszcze na nim wra�enie spojrzenie dziewcz�cych oczu, �e wzrusza go jej pachn�cy dar. Wszak powinien znajdowa� si� ju� poza zasi�giem ludzkich uczu�! A jednak nie by�. Min�y d�ugie godziny, zanim zmorzy� go sen. Nazajutrz nie dostrzeg� nigdzie ofiarodawczyni fio�k�w. Dopiero po dw�ch dniach mign�y mu przelotnie jej z�otawe w�osy, by ju� wi�cej si� nie pokaza�. Stopniowo wra�enie ca�ego incydentu zblad�o. Ulotne zainteresowanie, kt�re na kr�tko powstrzyma�o go od ponurych my�li, min�o. Miedzianow�ose dziewcz�ta nie by�y dla niego! Gdy statek sk�pany w blasku wczesnego poranka przesuwa� si� obok Statuy Wolno�ci, Forresta ogarn�o g��bokie wzruszenie. Dotar� do rodzinnego kraju. Nareszcie jedna z jego modlitw zosta�a wys�uchana! Formalno�ci zwi�zane z l�dowaniem nie trwa�y d�ugo. Forrest trzyma� si� z dala od ci�by ludzkiej i obserwowa� z g�ry powitalne gesty i pospieszne zbieganie pasa�er�w po trapie. Nagle w t�oku zobaczy� j�. By�a ubrana na bia�o i widzia� j� wyra�nie otoczon� przez grup� m�odych dziewcz�t i ch�opc�w, kt�rzy poci�gn�li j� za sob�. Zosta� tylko nic nie znacz�cy, kolorowy t�um. Po dokonaniu formalno�ci celnych, Clifton Forrest poprosi� stewarda, aby odprowadzi� go do taks�wki. Wkr�tce poch�on�� go wartki potok ulicznego ruchu, kt�ry wyda� mu si� r�wnie osza�amiaj�cy i niebezpieczny jak atak czo�g�w podczas wojny. W g�rnej cz�ci miasta ulice z poczw�rnym szeregiem rozp�dzonych aut przypomina�y mu nieprawdopodobny fakt, �e znajduje si� w Nowym Jorku. Wprawdzie tysi�ce przeszk�d dzieli�o go jeszcze od miejsca przeznaczenia, ale mimo to by� ju� niejako w domu! Serce zabi�o mu z wdzi�czno�ci dla losu. Na dworcu resztk� si� dowl�k� si� do �awki w poczekalni. Dobrze, �e do odjazdu poci�gu mia� jeszcze kilka godzin, bo czu� si� bardzo wyczerpany. Patrzy� czas jaki� na wielobarwny t�um, a� wreszcie zapad� w zwyk�e u niego odr�twienie, z kt�rego wyrwa� go dopiero baga�owy. - Chod�, bracie - rzek� z u�miechem. - Wesprzyj si� na mnie i jazda naprz�d. Forrest wyprostowa� si� i sam wsiad� do wagonu. Ci�ko usiad� w fotelu, westchn�� i otar� zimny pot z czo�a. Czeka� go jeszcze jeden wysi�ek - przejazd ze stacji na stacj� w Chicago, a potem ju� tylko kolej� do Santa F'e! Ile� to razy jad�c konno do Las Vegas zatrzymywa� si�, by popatrze� na s�ynny zachodni poci�g. G�ry nad Hudsonem, za kt�rymi zachodzi�o s�o�ce, pokry�y si� ju� mgie�k� wiosennej zieleni. Tam, w domu, drzewa bawe�niane ju� maj� li�cie, ga��zie b�d� od nich puszyste i zielone niby szmaragdy. Do zmierzchu patrzy�, jak w szerokiej rzece odbijaj� si� ska�y i wzg�rza, wreszcie uda� si� do wagonu restauracyjnego. Tej nocy nie spa� dobrze, cho� le�a� wygodnie. Ko�ysanie poci�gu nie by�o zbyt przyjemne, ale przecie� z ka�dym obrotem k� przybli�a� si� do domu. Przyszed� ranek, a wraz z nim spowite chmurami dymu Chicago. Baga�owych by�o niewielu. Forrest wolno wysiad� na peron. Poci�g do Santa F'e odchodzi� niebawem. Kto� pom�g� mu przy wsiadaniu do autobusu, a na Dear�born Street posadzono go w fotelu na k�kach i podwieziono do wagonu. Poci�g zgrzytliwie j�kn��, ruszy� z miejsca i za chwil� wy�oni� si� z mrocznej hali na �wiat�o dnia. Rodzinny dom zbli�a� si� z ka�d� chwil�, a rado�� z tego powodu by�a silniejsza ni� protesty zmaltretowanego cia�a. Podni�s� ci�kie powieki i pierwsz� osob�, kt�r� zobaczy�, by�a miedzianow�osa dziewczyna. II - Zdaje mi si�, panienko, �e zemdla� - powiedzia� Murzyn z obs�ugi poci�gu. - Jest strasznie blady! - zawo�a� czyj� dziewcz�cy g�os. - Ginio, czy jeste� pewna, �e to ten sam m�odzieniec ze statku? - Ale� tak! Forrest rozpozna� d�wi�czny g�os. Mia� on moc obudzenia go z letargu, ale wola� jeszcze przez chwil� pozosta� w p�wiadomo�ci. - Panienko, tego pana przywieziono w fotelu na k�kach - powiedzia� pos�ugacz. - Zaj��em si� umieszczeniem jego baga�u i my�la�em, �e ten, kto go przywi�z�, pomo�e mu przy wsiadaniu. Gdy zobaczy�em, �e si� chwieje, by�o ju� za p�no. - Mamo - odezwa�a si� pierwsza dziewczyna. - Ginia powiada, �e widzia�a tego m�odego cz�owieka na "Berengarii". - Czy by� mo�e? A kto to jest? - zapyta�a matka. - Nie wiem - odpowiedzia�a miedzianow�osa. - Wiem tylko, �e to ranny, powracaj�cy z frontu �o�nierz. - Sk�d wiesz, moja droga? - �atwo to pozna�. Zreszt� powiedzia� mi to sam... Na statku nie by�o przy nim nikogo... Czy i teraz jedzie sam? - Tak, panienko. - Prosz� przynie�� mokry r�cznik - powiedzia�a Ginia. - A ty, E�thel, podaj mi sole trze�wi�ce. Forrest poczu�, �e czyja� mi�kka, ciep�a r�ka dotkn�a jego policzka. Wstrz�sn�� nim lekki dreszcz. - Bo�e, jaki zimny! - szepn�� znany mu ju� g�os. - Biedaczysko! Jakie by to by�o straszne, gdyby teraz umar�! - zawo�a�a Ethel. - Cicho! Jeszcze ci� us�yszy! I nie st�j jak s�up. Id� lepiej do mamy albo powiedz s�u��cemu, �eby da� poduszk�. Forrest poczu� na czole i skroniach lekki ucisk mokrego r�cznika i dotyk palc�w odgarniaj�cych mu w�osy. Ogarn�o go dziwne wzruszenie. By�a przy nim dziewczyna, kt�ra ofiarowa�a mu bukiecik fio�k�w. Ma je jeszcze przy sobie. I oto los zn�w zetkn�� ich w poci�gu jad�cym na Zach�d. - Jeszcze nie odzyska� przytomno�ci - szepn�a do kogo� dziewczyna. - Trzeba si� dowiedzie�, czy nie ma w poci�gu lekarza. Forrest uzna�, �e czas ju� najwy�szy odzyska� przytomno��. Otworzy� oczy. Kto� westchn��, twarz dziewczyny pochyli�a si� nad nim z u�miechem. - Nareszcie przyszed� pan do siebie! My, to jest ja, ba�am si�, �e ju� nigdy nie otworzy pan oczu. - To �adnie, �e pani si� o mnie troszczy�a - powiedzia� s�abym g�osem. - Musia� si� pan bardzo spieszy�. - Tak. Ba�em si�, �e poci�g mi ucieknie. A wtedy musia�bym czeka� ca�y dzie�. �adna blondynka wsun�a g�ow� do przedzia�u. - Ginio, czy ju� mu lepiej? - W ka�dym razie odzyska� przytomno��. - Dzi�kuj� paniom - odpowiedzia� Forrest. - Sam fakt, �e jestem w tym poci�gu, powinien mnie uzdrowi�. S�u��cy przyni�s� poduszk� i wsun�� mu pod plecy. - Czy mog� panu jeszcze czym� s�u�y�? Forrest potrz�sn�� g�ow�. Ginia odda�a pos�ugaczowi wilgotny r�cznik i zrobi�a ruch, jakby chcia�a wsta�. Forrest wpatrywa� si� w jej oczy, co j� widocznie peszy�o, ale jednocze�nie zatrzymywa�o w przedziale. - Czy spotkali�my si� na statku? - zapyta� niepewnie. - Tak. - To dziwne, ale mam wra�enie, jakbym ju� kiedy� pani� widzia�. - Nic o tym nie wiem. Wsun�� r�k� do kieszeni i wyci�gn�� bukiecik zwi�d�ych fio�k�w. - Znalaz�em je przypi�te do mojego pledu. Czy to pani je tam po�o�y�a? Zaczerwieni�a si�. - Ja? Dlaczego pan tak my�li? - Bo na statku nie by�o nikogo, komu chcia�oby si� okaza� mi troch� serca. A wi�c pani? - Dlaczego chce si� pan tego dowiedzie�? - Bo wola�bym, aby zrobi�a to pani, a nie kto� obcy. - Ja r�wnie� jestem obca. - To prawda, chocia�... Nie potrafi� pani tego wyt�umaczy�. Mam jednak wra�enie, �e naprawd� ju� kiedy� si� zetkn�li�my. Prze�ycia frontowe, p�niej szpital i walka ze �mierci� wystudzi�y moje serce. I nagle ten bukiecik. Po�o�y�em go na poduszce i tak zasn��em. Przyzna pani, �e jak na by�ego �o�nierza, do�� to melodramatyczne zachowanie. Czy teraz mi pani odpowie? - Co� mi kaza�o to zrobi� - odpar�a pospiesznie. - Teraz, po tym, co pan powiedzia�, jestem zadowolona ze swego gestu. Wsta�a troch� zmieszana. - Niebawem poczuje si� pan lepiej - powiedzia�a i wysz�a z przedzia�u. Forrest w duchu przyzna� jej racj�. Musi odpocz��, je�li chce dojecha� �ywy do Las Vegas. Z tym postanowieniem zasn��. Gdy si� obudzi�, s�o�ce znajdowa�o si� po drugiej stronie wagonu. Z uczuciem ulgi usiad� i wyjrza� przez okno. P�aski zielony kraj i rozleg�e ogrodzone farmy wskazywa�y, �e mijaj� stan Illinois. Korytarzem przechodzi�a znajoma blondynka z jak�� starsz� dam�, zapewne matk�, i u�miechn�a si� do niego przyja�nie. - D�ugo pan spa�. Mam nadziej�, �e czuje si� pan znacznie lepiej? - Tak, dzi�kuj� pani. - Pos�ugacz chcia� budzi� pana na �niadanie, ale nie pozwoli�y�my mu. - Jestem paniom wdzi�czny. Bardziej ni� jedzenia potrzeba mi snu. - Nie wygl�da pan ju� tak �le - powiedzia�a naiwnie. Zostawszy sam, Forrest wychyli� si� i obserwowa� uciekaj�cy krajobraz. Trudno mu by�o uwierzy�, �e znajduje si� w drodze do domu. Raptem us�ysza� czyj� g�os. Odwr�ci� si� i ujrza� w drzwiach przedzia�u miedzianow�os� dziewczyn�. - Lepiej panu? - zapyta�a. - Znacznie! Dzi�kuj� pani za troskliwo��. - Troch� mnie pan nastraszy� - powiedzia�a �artobliwie. - Czy pan rzeczywi�cie jest tak chory, jak da� mi to do zrozumienia? - Kiedy? - u�miechn�� si� uj�ty jej prostot� i bezpo�rednio�ci�. - Na statku. Powiedzia� pan w�wczas, �e odwozi do domu swoje smutne resztki. - Czy� nie jest to prawda? - Nie wiem - odpowiedzia�a powa�nie. - W tej chwili nie wygl�da pan na a� tak chorego. Usiad�a obok niego i r�koma oplot�a kolana. W jasnej sukience wygl�da�a uroczo. - Na statku my�la�am, �e troch� pan przesadzi�. Ale dzi� rano wygl�da� pan rzeczywi�cie na ci�ko chorego. Teraz jednak zn�w mam nadziej�, �e wykaraska si� pan z tego. Zamilkli. - Lekarze twierdz�, �e pozosta� mi miesi�c �ycia - rzek� po chwili. - To straszne! - szepn�a zd�awionym g�osem. - Nie. ���mier� jest niczym. ��Widzia�em tysi�ce m�odych ludzi, ��kt�rzy ocierali si� o ni� ��ka�dego dnia. ��- Tak ma�o wiemy o �mierci - ��powiedzia�a w zadumie. - �eby j� ��zrozumie�, trzeba si� z ni� ��zetkn��. ��- Czy ma pani kogo� bliskiego ��we Francji? ��- Nie. ��W przedziale zn�w zapanowa�a ��k�opotliwa cisza. ��- B�d� si� modli�a o pa�ski ��szcz�liwy powr�t do domu - ��powiedzia�a po chwili prawie ��szeptem. - Kto wie, mo�e to pana ��uzdrowi? ��Wsta�a gwa�townie i wybieg�a ��na korytarz. ��Forrest zdumia� si�. Widok ��dziewczyny wywo�a� uczucia ��dotychczas mu nie znane. Kim ��by�a? Dok�d jec��h��a�a? Zapewne nie ��by�a krewn� �adnego z m�odych ��ludzi, kt�rzy si� wok� niej ��obracali. Jeden zauwa�y� jej ��zainteresowanie m�odym ���o�nierzem i zdawa� si� by� z ��tego mocno niezadowolony. ��Okoliczno�� ta szczeg�lnie ��uradowa�a Forresta. Widocznie ��nie by� jeszcze duchem, skoro ��inni m�czy�ni mog� by� o niego ��zazdro�ni. ��Wyj�� ksi��k� i udawa�, �e ��czyta. My�lami jednak kr��y� ��ca�y czas wok� dziewczyny. ��U�miecha� si� do niej, gdy ��przechodzi�a ko�o jego ��przedzia�u. Odpowiada�a mu tym ��samym. Stopniowo ta wymiana ��spojrze� i u�miech�w przerodzi�a ��si� w rodzaj flirtu. ��W pewnej chwili Forrest ��dostrzeg� w jej wzroku wyraz ��smutku i wsp�czucia. ��Zaniepokoi�o go to. Poniewa� nie ��umia� wyja�ni� sobie przyczyn ��tej nag�ej zmiany, zakre�li� w ��ksi��ce sw�j ulubiony wiersz i ��ruszy� w stron� dziewczyny. ��- ��Chcia�bym, �eby pani to przeczyta�a - powiedzia� i oddali� si�, by zje�� obiad. - Jak si� pani podoba� wiersz? - zapyta� wracaj�c. - Nie przeczyta�am go - odpar�a z wyra�n� niech�ci�. Odebra� ksi��k� i wr�ci� bez s�owa do przedzia�u. Machinalnie zacz�� wertowa� jej stronice. Zatrzyma� wzrok na swoim nazwisku. Czy je przeczyta�a? W nocy nie m�g� zasn��. Gdy poci�g przeje�d�a� przez Lawrence, przypomnia�a mu si� jego kr�tka kariera uniwersytecka sko�czona tak sromotnie. Wreszcie zapad� w niespokojny sen. Nazajutrz rano zobaczy� d�ugie sk�ony r�wnin. Przygl�da� si� zaoranym zagonom, bladej zieleni pastwisk, z rzadka rozsianym farmom i �migaj�cym po polach kr�likom. Wreszcie wsta�. D�ugo i starannie my� si� w �azience, gdy poci�g mija� Kolorado. Ca�y dzie� przep�dzi� niby we �nie. Dwukrotnie dostrzeg� k�tem oka przechodz�c� korytarzem dziewczyn�. Zatem by�a jeszcze w poci�gu! Co jednak spowodowa�o jej dziwne zachowanie? Nazajutrz rano zobaczy� ca�e �any sza�wii, sk�ony g�rskie poro�ni�te ostr� traw�, cedry, pinie, zielone pastwiska. By� w Nowym Meksyku! Kilka godzin napawa� si� rozmaito�ci� krajobrazu. Zapomnia� o ca�ym �wiecie i ch�on�� kolory, przestrzenie, monumentaln� pot�g� samotnych g�rskich szczyt�w. W dali zamajaczy�a Old Baldy, bo�yszcze jego ch�opi�cych lat. Jak dawniej wynios�a, chropawa, progowana bia�o w g��bokich kanionach, nakryta czap� ciemnego boru, wspania�a g�ra Old Baldy. Na jej widok zadr�a� i poczu� dziwny ucisk w sercu. A wi�c jego modlitwy zosta�y wys�uchane! Wr�ci� do domu! Gdy poci�g zatrzyma� si� na stacji w Las Vegas, siedzia� nieporuszony, nie zwracaj�c uwagi na wysi�ki baga�owego. Nie poruszy� go nawet fakt, �e miedzianow�osa dziewczyna r�wnie� wysiad�a na tej stacji. Z poci�gu wyszed� ostatni. Rozejrza� si� wok�, jakby szuka� wzrokiem kogo� znajomego, ale po peronie, opr�cz podr�nych, kr�cili si� tylko Indianie i Meksykanie. Stan�� bezradnie ko�o swoich baga�y - widzia�, s�ysza�, czu�, ale jeszcze nie wierzy�. - Mo�e taks�wk�? - zagadn�� go znienacka jaki� kierowca. Ockn�� si�. - Czy pan wie, gdzie jest Cottonwoods? - Ma pan na my�li farm�? - Tak. - Oczywi�cie! Zawie�� tam pana? - Je�li pan tak dobry. Prosz� po�o�y� baga�e na tylnym siedzeniu. Ch�tnie usi�d� ko�o pana. - Widz�, �e nie obawia si� pan guz�w - za�mia� si� kierowca. - Drog� mamy tu raczej marn�. - Zawsze by�a fatalna - odpar� Forrest, sadowi�c si� w aucie. Ruszyli. �r�dmie�cie Las Vegas niewiele zmieni�o si� przez tych kilka lat, za to na peryferiach przyby�o sporo nowych budynk�w. - Co s�ycha� w handlu byd�em? - zapyta� Forrest. - Kompletna klapa. Dlatego musia�em zaj�� si� szoferk�. Droga zacz�a pi�� si� w g�r�. Rozci�ga� si� z niej widok na pustynie i pastwiska. Forrest nie m�g� nasyci� oczu. Wreszcie zobaczy� rozleg�� dolin�, a w niej wielkie drzewa bawe�niane. Zdawa�o mu si�, �e ka�de z nich zna. Szosa wi�a si� wzd�u� potoku. Dolina by�a w�asno�ci� jego ojca. Wreszcie dostrzeg� bia�e �ciany i czerwony dach rodzinnego domu. Na tle zieleni sta� tak samo pi�kny jak dawniej! Zacisn�� spotnia�e d�onie. Nierealno�� sta�a si� faktem! Za chwil� znajdzie si� w obj�ciach matki i u�ci�nie d�o� ojca. Z pewno�ci� zastanie ich w domu, pewnie oczekuj� go. Po drugiej stronie doliny widnia� ceglany dom, na kt�rego widok drgn�o serce Forresta. Mieszka� tam Lundeen, wr�g jego ojca, kt�ry podst�pem usadowi� si� na tych gruntach. Przypomnia� sobie jego c�rk�, w�wczas kilkuletniego podlotka, kt�r� pewnie polubi�by, gdyby nie wrogo�� ojc�w. Zapewne wyros�a. Mo�e nawet wysz�a za m��? Malowniczy domek Lundeen�w i du�y bia�y dw�r znikn�y za zakr�tem. Znajdowali si� ju� wysoko. Szofer prowadzi� teraz w�z pod poros�� dzikim winem �cian� pag�rka. Tam gdzie wzg�rze �agodnym sk�onem r�wna�o si� z poziomem ziemi, kipia� i szumia� po skalistym dnie g�rski potok, a za nim rozsypane by�y spichrze, stodo�y, cegielnie, ku�nie, sklep i czworaki meksyka�skiej s�u�by. Forrest zdziwi� si�. Za jego pami�ci budynk�w tych nie by�o w pobli�u dworu. Co� si� zmieni�o. A przecie� ojciec, tradycjonalista, niech�tnie wprowadza� jakiekolwiek zmiany. Nie by�o ju� czasu na zastanawianie si�, gdy� samoch�d zatrzyma� si� przed werand�. Szofer co� powiedzia�, ale Forrest nie zrozumia� ani s�owa. Dr��c na ca�ym ciele wysiad� z wozu. Dostrzeg� stoj�cy opodal domu l�ni�cy lakierem bia�y samoch�d. Z wn�trza dochodzi� szmer weso�ych g�os�w i �miech. Ruszy� w stron� budynku. Nagle na progu ukaza�a si� miedzianow�osa dziewczyna. By�a w podr�nym p�aszczu i podnios�a r�ce, by zdj�� kapelusz. Zobaczy�a Forresta i zamar�a w bezruchu. Ciemny rumieniec wyp�yn�� na jej twarz. Poczu�, �e ziemia usuwa mu si� spod n�g. Zdj�� kapelusz, sk�oni� si� i chcia� przem�wi�, ale na widok poblad�ej nagle twarzy dziewczyny i jej szeroko otwartych oczu s�owa uwi�z�y mu w krtani. - Co pani tu robi? - wyj�ka� wreszcie. - Przyjecha�am do domu, do rodzic�w - odpowiedzia�a g�ucho. - Jak to? Kim pani jest? - Bo�e! Czy� to mo�liwe, �eby pan nic nie wiedzia�? - O czym? - �e to ju� nie jest pa�ski dom. - Kiedy to jest m�j dom - upiera� si� zrozpaczony. - Dlaczego nikt pana nie zawiadomi�! - wybuchn�a. - Jest mi strasznie przykro, ale ten dom nale�y teraz do mojego ojca. - Wracam z Francji, tak si� cieszy�em - b�ka� bezradnie. - Panie Forrest, wsp�czuj� panu - powiedzia�a ze smutkiem. Szmer g�os�w w budynku usta�. Na werandzie ukaza�a si� znajoma ju� Forrestowi blondynka i stan�a obok przyjaci�ki. - Czy pani wie, kim jestem? - zapyta�. - Przeczyta�am pa�skie nazwisko w ksi��ce. Ale ju� na statku zdawa�o mi si�, �e znam pana, nie pami�ta�am jednak sk�d. Gdybym mog�a oszcz�dzi� panu tej przykro�ci... - Bo�e! Co si� sta�o z moimi rodzicami? Gdzie s�? - Nie mam poj�cia. Nie by�o mnie tu dwa lata. Gdy wyje�d�a�am st�d, mieszkali tam, gdzie dawniej my mieszkali�my. - Jak si� pani nazywa? - Wirginia Lundeen. - To pani jest tym rudym podlotkiem, kt�remu czasem dokucza�em? - Tak, to ja. - Wi�c ojciec musia� opu�ci� sw�j rodzinny dom? - Niestety... Forrest dostrzeg�, �e twarz dziewczyny zaczyna rozp�ywa� si� jakby we mgle. Straci� przytomno��. III - Co robi�? - krzykn�a Ethel. Na werandzie ukaza� si� ojciec Wirginii w towarzystwie kilku os�b. By� to ros�y m�czyzna w �rednim wieku o ogorza�ej twarzy. - Co to za cz�owiek? - zapyta� zdziwiony. - Ojcze, sta�o si� co� okropnego! - Pijany? Kto to taki? Wydaje mi si�, �e go znam. - Nie, nie jest pijany - odpar�a oburzona. - To jest Clifton Forrest, kt�ry dawniej tu mieszka�. Wr�ci� ci�ko ranny z wojny. Widocznie nie wiedzia�, �e my tu mieszkamy. Gdy mu o tym powiedzia�am, zemdla�. Twarz Lundeena stwardnia�a. - M�ody Forrest... wraca z wojny... Wygl�da rzeczywi�cie marnie. - Ojcze, wnie�my go do pokoju, pom�my mu! - b�aga�a Wirginia. - Co? Mam wpu�ci� Forresta do mojego domu? - warkn��. - Hej, szofer! - zwr�ci� si� do kierowcy taks�wki. - Prosz� natychmiast zabra� te rzeczy wraz z ich w�a�cicielem! - Dobrze! Ale dok�d? - To jest syn Claya Forresta, kt�ry mieszka przy zachodnim go�ci�cu. Trafi pan �atwo - odpowiedzia� Lundeen i wszed� do mieszkania. - Ethel, musimy pomy�le� o jego matce - powiedzia�a Wirginia p�g�osem. - Kto� powinien j� przygotowa�. P�jdziesz ze mn�? Kierowca wzi�� Cliftona na r�ce, Wirginia podtrzyma�a mu g�ow�. - Ostro�nie! On jest ci�ko chory - szepn�a. - Oczywi�cie, panienko. Do licha! Nie mo�na powiedzie�, �eby by� ci�ki. - Siadaj, Ethel. Wsu� mu poduszk� pod plecy. - Niepotrzebnie robicie sobie tyle k�opotu - powiedzia� jaki� m�ody m�czyzna, zapewne jeden z go�ci. - Prosz� si� o nas nie troszczy�, Ryszardzie. Na progu ukaza� si� Lundeen z twarz� ponur� jak gradowa chmura. Matka Wirginii usi�owa�a go powstrzyma�. - Co to ma znaczy�? - Tato, trzeba przygotowa� jego matk�. - Wysiadaj natychmiast! - rozkaza� w�ciek�y. - Nie! - odpar�a zdecydowanie. - Musz� jecha�. Przynajmniej to powinni�my dla niego zrobi�. - Pojedzie Ryszard. - Pojad� ja! - Wypraszam sobie! - Tato, jestem ju� pe�noletnia. Zechciej wzi�� to pod uwag�. Zatrzasn�a drzwiczki i auto z wolna ruszy�o. - Prosz� jecha� ostro�nie - zwr�ci�a si� do kierowcy. - Zatrzymamy si� na moment przy potoku. - Tak si� ciesz�, �e nie ust�pi�a� ojcu - powiedzia�a �Ethel. - On zawsze nienawidzi� Forrest�w. Samoch�d stan��. - Prosz� zmoczy� chustk� w wodzie - zwr�ci�a si� do kierowcy Wirginia. - A ty, Ethel, obmyj mu twarz. - Ginio - zapyta�a z niepokojem. - Czy omdlenie zawsze trwa tak d�ugo? - Nie znam si� na tym, kochanie, ale s�dz�, �e nie. - A mo�e on umar�? Ma tak� zimn� twarz! - To by�oby straszne! - Wirginia dr��c� r�k� odpi�a choremu kamizelk�, szukaj�c serca. Nie bi�o. - Przy�� d�o� wy�ej - szepn�a Ethel. - Czuj�... Dzi�ki Bogu, �yje. Gdyby umar�, nigdy bym sobie tego nie darowa�a. Ethel ze zdwojon� energi� zacz�a go cuci�. Po chwili szepn�a: - Ginio, drgn�y mu powieki! Wirginia, trzymaj�c g�ow� Forresta na piersi, nie mog�a tego widzie�. Przymkn�a tylko oczy z uczuciem ulgi. - Panie Forrest, nareszcie przyszed� pan do siebie! - krzykn�a rado�nie Ethel. - Co si� sta�o? - spyta� s�abym g�osem. - Pan zemdla�. I tak d�ugo nie mog�y�my pana docuci�. - Tak? Zn�w jestem w taks�wce. Dok�d mnie pani wiezie? - Do pa�skiej matki. To ju� niedaleko. Zaraz b�dziemy na miejscu. - Do matki? Gdzie ona jest? - M�wi�am ju� panu, �e mieszka niedaleko st�d. - A panna Lundeen? - Jest tu. Podtrzymuje panu g�ow� - szepn�a Ethel nie�mia�o. - To w�a�nie ona postanowi�a odwie�� pana do domu. Na dalsze wyja�nienia zabrak�o czasu. Samoch�d zatrzyma� si� w�a�nie przed poros�� winem bram� w ceglanym murze. Widok tego miejsca przypomnia� Wirginii dzieci�stwo. Szybko jednak otrz�sn�a si� ze wspomnie�. - Przytrzymaj go, Ethel. Wejd� tam sama. Wysiad�a i ruszy�a ocienion� �cie�k� w stron� domu. My�la�a o matce Cliftona. Olbrzymie drzewa bawe�niane zdawa�y si� spogl�da� na ni� z wyrzutem, jakby i one wiedzia�y, �e niesie do tego domu katastrof�. Okr��y�a budynek i skierowa�a si� ku gankowi. W duchu b�aga�a Boga, �eby starego Forresta nie by�o w domu. Pami�ta�a dobrze, �e jest tak samo niezno�ny jak jej ojciec. Odetchn�a z ulg�, gdy drzwi otworzy�a jej matka Cliftona. - Czy pani mnie sobie przypomina? - zapyta�a nie�mia�o. - Na Boga! Wirginia! - zawo�a�a pani Forrest. - Co za odwiedziny! Prosz� dalej. Ale� pannica z ciebie! A mo�e jeste� ju� m�atk�? Bawialnia by�a obecnie o wiele bardziej przytulna ni� za czas�w, gdy mieszkali tu Lundee�nowie. Clay Forrest zdo�a� uratowa� z ruiny pi�kne dywany i obrazy, kt�re jednak wydawa�y si� by� zbyt wspania�e do tego skromnego domu. - Nie, pani Forrest, nie jestem m�atk�. Przywo�� pani wiadomo�� o Cliftonie. Twarz pani Forrest skurczy�a si�, dr��ca r�ka podnios�a si� do serca. Gest ten powiedzia� Wirginii, �e dobrze zrobi�a, chc�c przygotowa� j� na spotkanie z synem. - O Cliftonie? Czy widzia�a� go we Francji? To mi�o z twej strony - oczy matki wpi�y si� w dziewczyn� b�agalnie. - Nie, nie tam. Widzia�am go na statku i czy pani uwierzy, pocz�tkowo wcale go nie pozna�am. - Na statku? Wi�c wraca do domu? - Tak. Dziwnym zbiegiem okoliczno�ci jechali�my p�niej tym samym poci�giem. Tam r�wnie� go nie pozna�am, a szkoda, bo mog�abym mo�e oszcz�dzi� mu p�niejszych przykro�ci. Pani Forrest ci�ko usiad�a w fotelu. Ogl�dne s�owa Wirginii nape�ni�y j� wprawdzie niepokojem, ale jednocze�nie wla�y w jej serce nadziej�. - Przykro�ci? Wi�c my�lisz, �e on o niczym nie wie? - Tak, nie wiedzia� i zajecha� wprost do swego starego domu. Dopiero tam mog�am mu powiedzie� o wszystkich... zmianach. A teraz przywioz�am go tutaj. - Wi�c on jest tu? - szepn�a matka. - Tak. Siedzi w samochodzie. Widzi pani, on wyszed� niedawno ze szpitala i jest jeszcze bardzo s�aby. Przysz�am zatem, aby pani� uprzedzi�. - Zawsze wiedzia�am, �e masz serce - odpowiedzia�a pani Forrest. - Prosz� si� st�d nie rusza�. Zaraz go przyprowadz�. Tak b�dzie lepiej. - Nie obawiaj si�, jestem zupe�nie spokojna. Ale pospiesz si�! Wirginia wybieg�a z bij�cym sercem. Tu� za rogiem domu zobaczy�a Cliftona wspartego na ramionach Ethel i kierowcy. - Jak matka? - zapyta� j� z niepokojem. - Wszystko w porz�dku. - Czy pani j� przygotowa�a? - Cliftonie, ona nawet nie podejrzewa, jak bardzo jest pan chory. Nie �mia�am jej powiedzie� ca�ej prawdy. Wspomnia�am tylko, �e jest pan s�aby i wyczerpany. Prosz� by� dzielny! - Gdzie jest? - Czeka w bawialni. Wysun�� si� z podtrzymuj�cych go ramion i ruszy� ku domowi. - Dzi�kuj�, p�jd� sam. Pewnym, cho� wolnym krokiem zbli�a� si� do domu. Wirginia i Ethel pod��a�y za nim. Stan�li przed gankiem. Dziewcz�ta cofn�y si�. - Matko! - Cliff, synku! - C� to za cz�owiek! Mog�abym go pokocha� - szlocha�a wzruszona Ethel. - Masz racj�! - zgodzi�a si� z ni� Wirginia. - Ginio, zaczekam przy samochodzie. Gdybym teraz zobaczy�a jego matk�, rozp�aka�abym si� w g�os. - Dobrze. Powiedz szoferowi, �eby przyni�s� rzeczy. Wirginia zosta�a sama. Z domu nie dochodzi� �aden d�wi�k. Zacz�a si� denerwowa�. Mia�a ch�� uciec st�d, skry� si� w swoim pokoju. Jednak na wspomnienie nowego domu ogarn�a j� niech��. To raczej ten ma�y ceglany dworek by� jej domem. To na tym ganku obiera�a niegdy� kartofle. St�d spogl�da�a na przeje�d�aj�cego konno Cliftona, kt�rego w my�lach nazywa�a swoim rycerzem. Nie marzy�a nigdy o nikim innym. Potok my�li przerwa�o otwarcie drzwi. - Wirginio, prosz� ci�, wejd� - zaprasza�a pani Forrest. Wsun�a si� do pokoju, czuj�c na ramionach ci�ar minionych lat. Clifton le�a� na kanapie pod oknem. - Matka chce ci podzi�kowa� - powiedzia�. - Ale� nie ma za co - obruszy�a si�. - Dziewczyno, tak bardzo mi pomog�a� - powiedzia�a pani Forrest. - Niech ci� B�g b�ogos�awi. - Wirginio Lundeen, podejd� bli�ej, abym m�g� spojrze� w twoje oczy - prosi� Clifton. - Czy wiesz, jak tw�j ojciec post�pi� z moim? - Cliff, musisz mi uwierzy�, �e nie mia�am poj�cia o niczym. Od kilku lat prawie nie by�o mnie w domu - krzykn�a. Forrest d�u�sz� chwil� milcza�. Zdawa� si� by� pogr��ony w my�lach. Wreszcie odezwa� si� spokojnie: - Jeste�my zrujnowani. A ja przyjecha�em tu po �mier�. - Nie m�w tak - prosi�a b�agalnie Wirginia. - B�dziesz �y�, musisz �y�. Nie mo�esz teraz zostawi� rodzic�w samych. Nie tylko zreszt� ich - doda�a prawie szeptem. - Modlitwa i silna wola mog� wiele - wspiera�a j� matka. - Clifton, pomog� ci. Mam pieni�dze... - Czy my�lisz, �e m�g�bym przyj�� cokolwiek od ciebie? - przerwa� jej brutalnie. Na ganku rozleg�y si� ci�kie kroki i dalsze s�owa zamar�y Wirginii na ustach. Drzwi otworzy�y si� na o�cie� i stan�� w nich wysoki m�czyzna o siwiej�cych w�osach. Pozna�a go natychmiast, cho� od lat nie widzia�a tej surowej twarzy. - Panie Forrest - powiedzia�a odwa�nie. - Jestem Wirginia Lundeen. Clifton nie�wiadomie wr�ci� do Cottonwoods. Poniewa� potrzebowa� pomocy, przywioz�am go tu. Forrest sk�oni� g�ow�, jakby przyjmowa� to do wiadomo�ci i bez s�owa wskaza� jej drzwi. Gestem tym da� do zrozumienia, �e pod jego dachem nie ma miejsca dla panny Lundeen. Wybieg�a. By�a ju� na ganku, gdy us�ysza�a g�os starego Forresta: - Witaj marnotrawny synu! Trzeba by�o a� wojny, by� wr�ci� do domu. IV Dopad�a samochodu zdyszana, z p�on�cymi policzkami. - Ginio, czy ten stary diabe� wyrz�dzi� ci krzywd�? - spyta�a zaniepokojona Ethel. - Raczy� mi tylko wskaza� drzwi - odpowiedzia�a nie mog�c z�apa� tchu. - Prosz� nas odwie�� - zwr�ci�a si� do kierowcy. - Czy co� powiedzia�? - Ani s�owa. Uzna�, �e kalam jego dom i wyrzuci� mnie. To wszystko. - Po tym co zrobi�a� dla jego syna? - Daj spok�j, Ethel. I jed�my ju�, na Boga - krzykn�a wzburzona. Samoch�d p�dzi� roz�o�on� w kszta�cie wachlarza dolin�. S�o�ce przegl�da�o si� w wodzie potoku. �wie�o�� i pi�kno wiosny, zwykle tak silnie dzia�aj�ce na Wirgini�, teraz zblak�y. - Ginio! - szepn�a w pewnej chwili Ethel. - Czuj�, �e zakochasz si� w Cliftonie. - Gdybym wiedzia�a, �e to pomo�e wr�ci� mu do zdrowia... - To znaczy, �e jeste� zakochana! - Przesta�, Ethel! Jeste� sentymentaln� g�si� - rozgniewa�a si� Wirginia. - Nie kochasz go? Zatem dobrze! O�wiadczam ci, �e ja si� w nim zakocham! - Ethel! Jutro ode�l� ci� do Denver i nigdy ju� nie przest�pisz progu tego domu! - Zapominasz, �e zaprosi�a� mnie na dwa miesi�ce. A ja nie mam zamiaru ruszy� si� st�d wcze�niej. Wiesz dobrze, z�otko, �e ten czas w zupe�no�ci mi wystarczy, �eby... - M�wmy powa�nie, Ethel. Czuj� si� taka nieszcz�liwa! - Ale� ja m�wi� powa�nie. Trudno, aby� czu�a si� szcz�liwa, b�d�c tak ozi�b��. Wszyscy ch�opcy na Zachodzie byli tego zdania. Nie masz poj�cia co to mi�o�� i nami�tno��. A to najwa�niejsze rzeczy na �wiecie. - M�wisz, jakby� mia�a B�g wie jakie do�wiadczenie. Flirt, moja droga, to jeszcze nie mi�o��. - Przemawia przez ciebie pruderia. B�d� szczera, Wirginio. Wpad�a� w kaba��, to oczywiste, ale nie wszystko stracone! - C� zatem, droga poradnio dla dziewcz�t, mam robi�? - Musisz pom�c temu biednemu ch�opcu. Pokochaj go, a wr�ci mu nadzieja. Za wszystko, co straci�, oddaj mu siebie! - Moja droga, je�li Clifton nie pogardza mn� jeszcze, to na pewno stanie si� tak pod wp�ywem ojca. - Ale� nonsens! Oka� mu serce... - Ty bezwstydnico! - przerwa�a jej Wirginia. - Chcesz, �ebym rzuci�a si� w ramiona Cliffa? - Oczywi�cie! - odpali�a Ethel. Samoch�d zatrzyma� si�. - No, jeste�my w domu - powiedzia�a. - Rada jestem, �e mamy to ju� za sob�. A teraz do roboty, bo wieczorem przyjd� go�cie. Ethel zanios�a si� �miechem. - A wi�c dopad�o to wreszcie i ciebie. Wiedzia�am, �e tak b�dzie. Nikt nie umknie mi�o�ci! W domu zasta�y tylko pani� Lundeen, co Wirgini� bardzo ucieszy�o. Nie mia�a ochoty spotka� si� teraz z ojcem. - Kochanie, to niedobrze, �e okaza�a� ojcu niepos�usze�stwo - powiedzia�a matka z wyrzutem, gdy tylko znalaz�y si� w pokoju. - Mo�e i niedobrze, mamo - odpowiedzia�a Wirginia z rezygnacj�. - Nie zawsze jednak mo�na robi� to, co si� powinno. Czy przywieziono ju� baga�e? - Tak. Twoi go�cie r�wnie� rozmieszczeni. Ethel b�dzie tu� ko�o ciebie. - B�dzie mi potrzebna pokojowa. - Dam ci Juanit�. M�wi po angielsku i jest najlepsza z ca�ej s�u�by. Wszystko tu teraz meksyka�skie! Z�a jestem na to, ale folwarkiem zarz�dza Malpass. - Malpass? - zapyta�a Wirginia zdziwiona. - Tak, August Malpass. Nie pami�tasz go? - Nazwisko nie jest mi obce, ale jako� nie mog� go sobie przypomnie�. - To dawny rz�dca, a teraz wsp�lnik ojca. Radz� ci przypomnie� go sobie - doda�a ze smutkiem w g�osie. Pokoje Wirginii znajdowa�y si� w zachodnim skrzydle i wychodzi�y na obszern� dolin� poros�� drzewami bawe�nianymi, na pag�rkowate p�aty pastwisk i ton�ce w purpurowej mgle g�ry. Ethel zdj�a kapelusz i p�aszcz, po czym zarzuci�a Wirginii r�ce na szyj�. - Bardzo ci� kocham, Ginio - powiedzia�a. - Moja ty g�sko - odpowiedzia�a tul�c j� Wirginia. - Mam przeczucie - ci�gn�a Ethel - �e jeszcze b�d� mog�a okaza� ci sw� przyja��. Gdyby przysz�y na ciebie z�e dni... - Z�e dni? - przerwa�a jej Wirginia. Ethel pokiwa�a g�ow�. - Powtarzam ci, �e mam jakie� dziwne przeczucie. - Nie m�w takich rzeczy. Wiem, �e jeste� mi bardzo oddana i uwa�am ci� za jedyn� prawdziw� przyjaci�k�. Nigdy o tym nie zapomn�. Ale do�� tego. Musimy si� rozpakowa�. A od jutra jemy, pijemy, palimy papierosy, flirtujemy i ta�czymy! - Kiedy� to nabra�a� takich obyczaj�w? - Jeszcze nie zd��y�am, ale nabior� - za�mia�a si� Wirginia. - Zobaczysz, �e wybierzemy sobie wspania�ych m��w. - Dzi�kuj� ci, ju� wybra�am - powiedzia�a Ethel powa�nie. - Jest jeszcze nie opierzonym m�odzikiem, ale popracuj� nad nim! - Co s�ysz�? Nigdy mi o tym nie m�wi�a�. - Bo nie by�o okazji. - Powiedz, kto to jest, a natychmiast go zaprosz�. - Za nic na �wiecie! - Ty wstr�tna zazdro�nico! Dalsz� sprzeczk� przerwa�o wej�cie pokojowej. - Jestem Juanita, do us�ug panienki. �niadanie zebra�o go�ci Wirginii przy stole w jadalni. Byli to przewa�nie ludzie Zachodu. Niekt�rych spotka�a dopiero na stacji i stamt�d zostali zabrani na weekend do Cotton�woods. Wirginia zauwa�y�a nieobecno�� ojca i Malpassa, kt�ry - jak jej powiedziano - traktowany by� nie jako go��, ale bez ma�a cz�onek rodziny. Po �niadaniu Wirginia zaproponowa�a wszystkim wsp�ln� przechadzk� do stajni. Zosta�o to przyj�te z rado�ci�. Konie Lundeena by�y s�awne w ca�ej okolicy. Teraz za� ka�dy mia� sobie wybra� jednego, kt�rego b�dzie dosiada� w czasie ca�ego pobytu. Ruszyli ochoczo prowadzeni przez Wirgini�. - Nie p�d� tak - b�aga�a po drodze E�thel. - I to maj� by� ludzie Zachodu! - �mia�a si� Wirginia. Jeden z go�ci, Ryszard Fenton, dogoni� Wirgini� i korzystaj�c z okazji, o�wiadczy� si� jej. - Ryszardzie! - zawo�a�a Wirginia. - Dopiero od kilku godzin jestem w domu, a ty zn�w zaczynasz swoje! - Oczywi�cie! Je�li mam sta� w kolejce, to wol� by� pierwszy! - Po co ten po�piech? - Tw�j ojciec by� niedawno w Las Vegas i g�o�no opowiada�, �e zamierza ci� wyda� za m��. - Doprawdy? A to dobre! - zawo�a�a weso�o. - Ale nie dla mnie. W og�le dowiedzia�em si� wielu nowin. Wielkie pieni�dze, kt�re tw�j ojciec ostatnio zarobi�, pochodz� z kopalni fosfatu na po�udniu. Udzia�owcem tej kopalni, jak w og�le wszystkiego co posiada Lundeen, jest August Malpass. Ci ludzie s� nieroz��czni. Dwa lata nie by�o ci� w domu, a to szmat czasu. Wiele si� zmieni�o. Jest publiczn� tajemnic�, �e to w�a�nie Malpass pom�g� twemu ojcu zrujnowa� starego Forresta. Co� czuj�, �e Lundeen chce tob� uszcz�liwi� tego miesza�ca. - Ale� to �mieszne! - zawo�a�a Wirginia. - Czy nadal mi odmawiasz? - nie ust�powa�. - Oczywi�cie! I ci�gle z tego samego powodu. - Spodziewa�em si� tego. Przypu��my jednak, �e z Malpassem to prawda. - Przypu��my, �e co jest prawd�? - �e Lundeen chce ci� wyda� za niego. - Dlaczego nazywasz stale mojego ojca Lundeen? - Przepraszam, wszyscy tak o nim m�wi�. - Gdybym nie mog�a da� sobie z nim rady, udam si� pod twoj� opiek�. - Tylko wtedy? Wirginia oddali�a si� bez s�owa. - Ethel, chod� do mnie! - zawo�a�a ze �miechem. Weszli ca�� gromad� do zagrody, gdzie by�y stajnie i stodo�y. Kr�cili si� tu sami Meksykanie. - Czy nie ma tu �adnego kowboja? - zapyta�a niecierpliwie Wirginia. - Mo�e by� mnie zgodzi�a? Znam si� �wietnie na koniach - zawo�a� jeden z go�ci, Mark Aschbridge. - Z jak� pensj�? - Powiedzmy sze��dziesi�t dolar�w i ty. - Wirginio, zadowol� si� tylko tob�! - �mia� si� Fenton. G��wna stajnia by�a d�ugim budynkiem o dwudziestu boksach. Sta�y w nich pi�kne konie pe�nej krwi, ale Wirginia ze zdziwieniem stwierdzi�a, �e nie zna ich. Ch�opak stajenny nie umia� jej tego wyt�umaczy�. Z jego s��w zrozumia�a tylko, �e wiele koni znajduje si� na pastwisku w Watrous. By� to jeden z folwark�w nale��cych do jej ojca. - Moi drodzy - zwr�ci�a si� do go�ci. - Nie znam tych koni. Nigdy na nich nie je�dzi�am. Musz� zapyta� ojca, co sta�o si� z moim tabunem. - To dziwne - zawo�a�a Ethel. - Jeste�my w najwspanialszym ranczo na Zachodzie, a nie widz� tu ani jednego typowego kowboja. Wirgini� r�wnie� zdziwi�o to, ale nie da�a nic po sobie pozna�. Nieco zawiedzeni wr�cili do dworu. Pierwsz� napotkan� osob� by� Malpass. Ubrany w str�j do konnej jazdy sprawia� wra�enie Amerykanina, kt�remu powiod�o si� w �yciu. - Augu�cie! Za�o�� si�, �e nie pozna�e� Wirginii - przedstawi� mu Lundeen c�rk�. - Rzeczywi�cie - przyzna� Malpass. - Przypominam sobie go�onogiego podlotka, a stoi przede mn� niezwyk�ej urody panna. - To w�a�nie ona! Czy pami�tasz Augusta, Wirginio? - Ulecia�o mi nazwisko pana Malpassa, ale pozna�am go natychmiast. W jej g�osie wyra�nie wyczuwa�o si� ch��d i lekcewa�enie. - Ojcze, gdzie s� moje konie? Zabra�am przyjaci� do stajni, by pochwali� si� swymi ulubie�cami i spotka�a mnie przykra niespodzianka. - Nic o tym nie wiem - odpar�. - A ty, Augu�cie? - Trzymam je w Watrous. Tam s� lepsze pastwiska. - Zawie� wi�c tam Wirgini�. - Chc� mie� moje konie tutaj - odpar�a. - Pan przecie� wiedzia�, �e wracam. Dom bez koni, to jakby nie m�j dom. - Zawioz� pani� i wybierze pani te, kt�re chcia�aby mie� tutaj. - To zbyteczne. Wszystkie maj� wr�ci� na swoje miejsce. Podobnie jak Jake i Con, moi kowboje. Chyba nie oddali� ich pan. - Niestety, tak. - A to jakim prawem? - Wirginio - wtr�ci� zak�opotany Lundeen. - August zarz�dza teraz ca�ym gospodarstwem. Interesy w kopalni poch�aniaj� m�j czas. - W takim razie nie b�d� k�opota� pana Malpassa i sama zajm� si� swoimi ko�mi. Malpass sk�oni� si� grzecznie, ale pod oliwkow� sk�r� zawrza�a mu krew. Wirginia spostrzeg�a, �e ojciec niecierpliwie �uje koniec cygara, szybko wi�c po�egna�a si� i pobieg�a do swego pokoju. Wirginia cicho zamkn�a drzwi, narzuci�a szlafrok i usiad�a przy oknie. Czu�a niejasno, �e w jej domu dziej� si� jakie� dziwne rzeczy. Nie t�umaczy� tego bynajmniej fakt, �e ojciec zawsze lubi� wyr�cza� si� w gospodarstwie innymi. Przypominaj�c sobie r�ne zdarzenia z przesz�o�ci i wi���c je z tym, co us�ysza�a i zobaczy�a sama po powrocie, dosz�a do wniosku, �e sytuacja w domu sta�a si� bardzo nieprzyjemna. Ojciec, cho� kocha�a go, nigdy nie budzi� jej zaufania. Matka za� by�a przez niego kompletnie zahukana. Nie wr�y�o to nic dobrego. Z zamy�lenia wyrwa�o j� ciche skrzypni�cie drzwi. W progu sta� ojciec. - Czy jeste� sama? - spyta�. - Mog� zapali�? - Wola�abym, aby� nie pali�. Nie znosz� dymu. - Dziwna jeste� - rzek� patrz�c na ni� badawczo. - Rozmawia�em o tobie z matk� Ethel. Ona jest zdania, �e ju� czas najwy�szy, aby� wysz�a za m��. - Nie dziwi mnie to. Swatanie ka�dego, to wszak jej specjalno��. - Chcia�em o tym z tob� pom�wi�. Wirginia milcza�a. Postanowi�a niczego ojcu nie u�atwia�. - Pani Wayne powiedzia�a, �e przyjecha�a� na sta�e. - Czyta�e� m�j ostatni list? - Nawet je�li tak, to nie pami�tam. - Ale chcia�by�, abym pozosta�a w domu, prawda? - Naturalnie! Pod warunkiem jednak, �e nie b�dziesz taka jak twoja matka. Widzisz, gospodarstwem musi si� zaj�� kto� m�ody. Ja ci�gle wyje�d�am, a tu wszystko trzeba trzyma� w gar�ci. - Nie jestem podobna do mamy i umiem mie� w�asne zdanie. - Ju� to zauwa�y�em. Nie rozmawia�em jeszcze z Malpassem, ale na pewno jest w�ciek�y. - I co z tego? Zrobi� mi przykro��, bo zabra� konie i odprawi� moich stajennych. To bezczelno��! Poza tym, jest tu wy��cznie meksyka�ska s�u�ba. Co to ma znaczy�? - Malpass uwa�a, �e s� ta�si i bardziej karni. Zreszt� gdzie nie ma byd�a, nie trzeba kowboj�w. - To ju� nie hodujesz byd�a? - zapyta�a zdumiona. - Nie, hodowla sta�a si� nieop�acalna i zrujnowa�a wielu ludzi. Chocia�by Claya Forresta. - W jaki spos�b ojciec wszed� w posiadanie Cottonwoods? - Na pocz�tku wo