2119
Szczegóły |
Tytuł |
2119 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2119 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2119 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2119 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mary Stewart
Ta przyziemna magia
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Z angielskiego prze�o�y�a
Ewa O�wiecimska
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw ZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: Wydawnictwo
"Novus Orbis",
Gda�sk 1997
Korekta:
U. Maksimowicz
i I. Stankiewicz
`rp
Johnowi Attenborough
dedykuj�
Od autorki
Podczas pracy nad ksi��k�
zaci�gn�am wiele d�ug�w
wdzi�czno�ci, lecz do dw�ch
przywi�zuj� szczeg�ln� wag�.
Chcia�abym t� drog� z�o�y�
specjalne podzi�kowanie panu
Michaelowi Halikiopoulosowi,
Dyrektorowi Biura Turystycznego,
mieszcz�cego si� przy ulicy
Arseniou 5 w Korfu, za ogromn�
uprzejmo�� i r�wnie wielk�
pomoc. Tak samo gor�co pragn�
podzi�kowa� panu Antony'emu
Alpersowi, kt�rego cudowna
ksi��ka "Book of Dolphins" (John
Murray, 1960) sta�a si� dla
mnie natchnieniem, a tak�e
�r�d�em wielu cennych
informacji, niezb�dnych do
napisania tej powie�ci.
M.S.
Wszystkie postaci i
okoliczno�ci w tej ksi��ce s�
fikcyjne i jakiekolwiek
podobie�stwo do prawdziwych os�b
lub sytuacji jest przypadkowe.
Rozdzia� I
"(...) powiastka, kt�r� przy
�niadaniu@ rzec mo�na.@"
("Burza", akt V, scena 1
- przek�ad
Macieja S�omczy�skiego)
- A je�li to b�dzie ch�opiec -
o�wiadczy�a weso�o Phyllida -
damy mu na imi� Prospero.
Parskn�am �miechem.
- Biedne male�stwo. Dlaczego?
Ach, oczywi�cie... Czy kto�
przypadkiem nie m�wi� ci, �e
Korfu stanowi�a pierwowz�r
czarodziejskiej wyspy Szekspira
w "Burzy"?
- Je�eli chodzi o �cis�o��,
ten kto� uczyni� to nie dalej
ni� wczoraj, ale na mi�o��
bosk�, nie pytaj mnie teraz o
szczeg�y. Mo�e jeste� do tego
przyzwyczajona, ale ja nie
zajmuj� si� Szekspirem przed
�niadaniem. - Tu moja siostra
ziewn�a, wyci�gn�a stop�, tak
by si�gn�� s�onecznej plamy na
brzegu tarasu i przez chwil�
podziwia�a kosztowny pla�owy
sanda�ek. - Zreszt� i tak nie
m�wi�am serio. W ko�cu mamy tu
ju� i Mirand�, i Spira, co mo�e
i nie stanowi skr�tu od
Prospera, ale brzmi nader
podobnie...
- Och? To brzmi nad wyraz
romantycznie. A kim�e oni s�?
- Ch�opak i dziewczyna; oboje
tutejsi, a w dodatku bli�ni�ta.
- Wielkie nieba! Ich ojciec
musia� by� oczytanym
jegomo�ciem?
Phyllida u�miechn�a si�
k�cikiem ust.
- Mo�na i tak to okre�li� -
przyzna�a.
Co� w wyrazie jej twarzy
wzbudzi�o moj� ciekawo��;
zreszt� zdawa�am sobie spraw�,
�e w�a�nie o to jej chodzi�o. A
poniewa� potrafi� by� r�wnie
niezno�na jak moja siostrzyczka,
je�eli tylko si� do tego
przy�o��, odpowiedzia�am
niedbale:
- W takim razie chyba lepiej
zmieni� pierwotn� koncepcj�? Co
my�lisz o imieniu Kaliban dla
twego nie narodzonego male�stwa?
Pasuje jak ula�.
- A to niby dlaczego? -
spyta�a z oburzeniem.
- "Brzemienn� wied�m� o sinych
powiekach pozostawili tu sam�
�eglarze" - zacytowa�am
niewinnie. - Czy zosta�o jeszcze
troch� kawy?
- Naturalnie. Jest tutaj. Och,
na mi�o�� bosk�, dobrze �e
przyjecha�a�, Lucy! Pewnie nie
powinnam cieszy� si� z tego, �e
straci�a� prac� i mog�a� zjawi�
si� w�a�nie teraz, a jednak si�
ciesz�. To istna sielanka po
Rzymie.
- A raj po Londynie. Ju� teraz
si� lepiej czuj�. Kiedy sobie
przypomn�, gdzie by�am wczoraj o
tej porze... i pomy�l� o
deszczu...
Wzdrygn�am si� i popijaj�c
kaw�, wyci�gn�am si� w fotelu,
spogl�daj�c poprzez puszyste
wierzcho�ki sosen na iskrz�ce
si� w dali morze, po czym
podda�am si� rozmarzeniu, jakie
ogarnia zm�czonego cz�owieka,
wyje�d�aj�cego na wakacje w
takie miejsce. Oto zaledwie
wczoraj marz�am w kwietniowym
ch�odzie Anglii i nagle zosta�am
przeniesiona na czarodziejsk�,
s�oneczn� wysp� na Morzu
Jo�skim.
By� mo�e powinnam wyja�ni�
(tym, kt�rzy nie s� takimi
szcz�ciarzami jak ja), �e Korfu
jest wysp� po�o�on� u
zachodniego wybrze�a Grecji. Jej
wyd�u�ony, sierpowaty kszta�t
najbardziej przybli�a si� do
l�du na p�nocy, gdzie tylko
dwie mile dziel� j� od Albanii;
natomiast miasto Korfu, po�o�one
mniej wi�cej w �rodku krzywizny
sierpa, oddalone jest od
wybrze�a greckiego o jakie
siedem do o�miu mil. W cz�ci
p�nocnej wyspa jest g�rzysta i
szeroka; po czym �yznymi
dolinami i �agodnymi stokami
pag�rk�w schodzi ku p�askiemu,
wyd�u�onemu jak ogon skorpiona
po�udniowemu cyplowi; st�d, jak
s�dz� niekt�rzy, bierze si� jej
imi� Kerkyra, Korfu.
Dom mojej siostry le�y jakie�
dwana�cie mil na p�noc od
miasta Korfu, tam w�a�nie, gdzie
linia brzegowa zaczyna si�
wygina� ku sta�emu l�dowi, a
podn�e g�ry Pantokrator chroni
�yzny zak�tek od wielu, wielu
lat stanowi�cy posiad�o��
rodziny jej m�a.
Moja starsza ode mnie o trzy
lata siostra po�lubi�a w wieku
lat dwudziestu rzymskiego
bankiera, Leonarda Forli. Jego
rodzina osiad�a na Korfu jeszcze
w czasach, kiedy nad wysp�
panowa�o Ksi�stwo Weneckie i
jakim� cudem zdo�a�a zachowa�
sw�j maj�tek mniej wi�cej
nietkni�ty podczas przer�nych
p�niejszych "okupacji", a
nawet, jak to si� zdarza
wielokrotnym zaprza�com, nie�le
im si� ca�y czas powodzi�o.
Kiedy wyspa znajdowa�a si� pod
brytyjskim protektoratem,
pradziadek Leonarda wybudowa� na
zalesionym wzg�rzu, nad ma��
zatoczk�, stanowi�c� morsk�
granic� jego posiad�o�ci,
pretensjonalny, a zarazem
romantyczny Castello dei Fiori.
Za�o�y� r�wnie� winnic� i gaj
pomara�czowy oraz, je�li mo�na
to tak nazwa�, plantacj�
miniaturowych, japo�skich
pomara�czek zwanych koum koyat,
dzi�ki kt�rym posiad�o�� Forlich
sta�a si� s�awna. Pradziadek
nawet wykarczowa� kawa�ek lasu i
za�o�y� tam ogr�d, nie m�wi�c
ju� o tym, �e tu� za po�udniowym
cyplem, czyli poza zasi�giem
wzroku, zbudowa� nabrze�e i
ogromny hangar jachtowy. Wedle
s��w Phyllidy, przysta� owa
mog�aby pomie�ci� prawie ca��
Sz�st� Flot�, za� w
rzeczywisto�ci go�ci�a
niewiarygodn� liczb� wszelkiego
rodzaju jednostek p�ywaj�cych,
kt�rymi przybywali do Castello
dei Fiori liczni go�cie. Swego
czasu, jak zdo�a�am poj��, dom
�w by� scen� jednego wielkiego i
nigdy si� nie ko�cz�cego
przyj�cia; w lecie go�cie
�eglowali i �owili ryby,
natomiast jesieni� urz�dzali
polowania; w�wczas grupa z�o�ona
z trzydziestu lub wi�cej
my�liwych udawa�a si� na
alba�ski brzeg, by tam p�oszy�
ptactwo i n�ka� kozioro�ce
alpejskie.
Jednak epoka ta min�a wraz z
pierwsz� wojn� �wiatow�, kiedy
to rodzina przenios�a si� do
Rzymu. Posiad�o�ci nie
sprzedali, a w latach
dwudziestych i trzydziestych
stanowi�a ich letni� rezydencj�.
Zmienne koleje drugiej wojny
�wiatowej prawie doprowadzi�y
maj�tek do ruiny, mimo to
rodzina Forlich w tajemniczy
spos�b wyp�yn�a w powojennym
Rzymie z nietkni�t� fortun�, po
czym Forli senior - czyli ojciec
Leonarda - zn�w zaj�� si�
posiad�o�ci� na Korfu. Pr�bowa�
j� odrestaurowa�, lecz zmar�
trzy lata temu i jego syn
uznawszy, �e nie dla niego
zblak�e splendory Castello, na
cyplach okalaj�cych zatok�, nad
kt�r� g�rowa� Castello,
wybudowa� dwie niewielkie,
nowoczesne wille, a w�a�ciwie
bli�niacze bungalowy. Oboje wraz
z Phyllid� zamieszkiwali will�
Forli na p�nocnym cyplu;
bli�niacza willa Rotha zajmowa�a
po�udniowy cypel g�ruj�cy nad
w�sk� zatoczk�, kt�ra wrzynaj�c
si� w urwisko, tworzy�a kryt�
przysta�. Will� Rotha wynajmowa�
od zesz�ej jesieni Anglik, pan
Manning; pracowa� nad ksi��k�.
(Znasz ten rodzaj album�w -
wyja�ni�a mi siostra - nic tylko
fotografie opatrzone jedn�
linijk� tekstu wielk� czcionk�,
ale fotografie s� naprawd�
dobre). Trzy domostwa ��czy�a ze
�wiatem droga do Castello, a ze
sob� nawzajem liczne le�ne
�cie�ynki; poza tym dr�ki
wiod�y w d� prosto nad zatok�.
Tego roku upalna rzymska
wiosna zapowiadaj�ca jeszcze
gor�tsze lato, wcze�niej ni�
zazwyczaj wyp�dzi�a rodzin�
Forli na Korfu. Phyllida by�a w
ci��y i z trudem znosi�a upa�,
tote� nam�wiono j�, by zostawi�a
dw�jk� starszych dzieci pod
opiek� babki, za� Leo przywi�z�
j� na Korfu par� dni wcze�niej,
nim ja si� tu zjawi�am. Jednak�e
sam musia� natychmiast wraca� do
Rzymu pilnowa� interes�w, wi�c
zapowiedzia� tylko wizyty w
weekendy, oczywi�cie je�eli
zdo�a si� wyrwa�, a tak�e
obieca� przywie�� dzieci na
Wielkanoc. Gdy tylko Phyllida
us�ysza�a, �e jestem chwilowo
bezrobotna, napisa�a do mnie
natychmiast, b�agaj�c, bym
przyjecha�a i dotrzyma�a jej
towarzystwa.
Zaproszenie nie mog�o nadej��
bardziej w por�. Sztuczka, w
kt�rej gra�am, zrobi�a klap� po
kilku zaledwie przedstawieniach,
a ja znalaz�am si� na bruku.
W�a�nie to, �e owa rola by�a
moj� pierwsz� w Londynie... �e
by�a to moja "wielka szansa",
wprawia�o mnie w takie
przygn�bienie. Nic wi�cej si�
dla mnie nie szykowa�o; agenci
teatralni byli uprzejmi, lecz
unikali wi���cych odpowiedzi;
poza tym akurat prze�y�am
wyj�tkowo ohydn� zim�. By�am
zm�czona, podupad�a na duchu i w
wieku lat dwudziestu pi�ciu
zupe�nie serio zastanawia�am
si�, czy aby na pewno nie robi�
z siebie idiotki, wbrew
�yczliwym radom upieraj�c si�
przy karierze aktorki. Ale jak
wie ka�dy, kto kiedykolwiek mia�
do czynienia z t� profesj�,
aktorstwo nie jest zawodem, lecz
na�ogiem, a ja ju� zd��y�am w
niego wpa��. Tak d�ugo walczy�am
i przeciera�am sobie drog�, a� w
zesz�ym roku podj�am decyzj�,
by po trzech latach grania
podrz�dnych r�lek w
prowincjonalnych teatrach
spr�bowa� szcz�cia w Londynie.
Zreszt� pocz�tkowo zdawa�o si�,
�e mi ono sprzyja. Mniej wi�cej
po dziesi�ciu miesi�cach
statystowania w telewizji, a od
czasu do czasu wyst�p�w w
reklamie, dosta�am obiecuj�c�
rol� w sztuce, kt�ra nie mia�a
nic lepszego do roboty, ni� pa��
po dw�ch miesi�cach jak
zdychaj�cy wielb��d.
Ale i tak mog�am zaliczy� si�
do szcz�ciarzy, w odr�nieniu
od tysi�cy pechowc�w, kt�rzy
wci�� jeszcze pr�bowali wspi��
si� cho�by na najni�szy szczebel
drabiny. I podczas gdy oni
wysiadywali nadal w dusznych
agencjach teatralnych, ja
siedzia�am na tarasie willi
Forli; mog�am sp�dzi� w gor�cych
promieniach greckiego s�o�ca
tyle czasu, ile zapragn�.
Wy�o�ony kamiennymi p�ytami
szeroki taras osadzony by� na
samym kra�cu cypla; dalej
zalesione urwisko opada�o stromo
do morza. Tu� za balustrad�
ko�ysa�y si� korony sosen
nagrzanych porannym s�o�cem i
intensywnie pachn�cych �ywic�.
Dom sta� na wzg�rzu i zewsz�d
otacza�y go ch�odne lasy pe�ne
ptasiego �wiergotu. Sama
zatoczka ukryta by�a za
drzewami. Widok by� cudowny...
jak okiem si�gn�� l�ni�y i
migota�y wody zatoki, kt�r�
obejmuje krzywizna sierpa Korfu.
Na p�nocy, za ciemnoniebieskim
przesmykiem ju� po alba�skiej
stronie, majaczy�y, nierealne
jak mg�a, �nie�ne szczyty.
Krajobraz jakby zastyg� w
g��bokiej, czarodziejskiej
ciszy. Nie dochodzi� znik�d
�aden d�wi�k poza ptasim
�wiergotem, za� przede mn� by�y
tylko drzewa, niebo i
rozmigotane morze.
Westchn�am. - C�, je�li
nawet nie jest to czarodziejska
wyspa Prospera, to powinna ni�
by�... Ale, ale kim s� te twoje
romantyczne bli�ni�ta?
- Spiro i Miranda? To dzieci
Marii, kobiety, kt�ra u mnie
pracuje. Ma domek przy g��wnej
bramie wjazdowej do Castello...
Na pewno widzia�a� go wczoraj w
nocy, jad�c z lotniska.
- Pami�tam �wiate�ko... Taka
malutka chatka? A wi�c to
mieszka�cy Korfu... w�a�ciwie
jak si� ich nazywa?
Korfuzjanami?
Parskn�a �miechem. -
Korfijczykami, idiotko. Tak, to
tutejsi wie�niacy. Ch�opak
pracuje dla Godfreya Manninga w
willi Rotha. A Miranda pomaga
matce tutaj.
- Wie�niacy? - zaintrygowana
podj�am w�tek, na kt�ry tak
pragn�a mnie naprowadzi� od
pocz�tku rozmowy. - Troch�
dziwne imiona jak na Korfu. Kim
by� ten oczytany ojczulek? Leo?
- Z tego co wiem - odpar�a
jego kochaj�ca �ona - Leo przez
ostatnie osiem lat nie czyta�
nic poza rzymsk� edycj�
"Financial Times". S�dzi�by
zatem, �e Prospero i Miranda to
nazwa Trustu Inwestycyjnego.
Nie, sytuacja przedstawia si�
jeszcze ciekawiej, moja
kochana... - Na jej twarzy
pojawi� si� przekorny u�mieszek,
jaki go�ci� tam, ilekro�
zamierza�a uraczy� mnie
najbardziej nieprawdopodobnymi
plotkami, okre�lanymi przez ni�
jako "interesuj�ce fakty, kt�re
moim zdaniem powinna� zna�". -
Prawd� m�wi�c, oficjalnie Spiro
otrzyma� imi� tutejszego
�wi�tego... co drugi ch�opiec na
Korfu ma na imi� Spiridion...
ale poniewa� nasz dystyngowany
lokator Castello wzi�� na siebie
odpowiedzialno�� za
ochrzczenie... a tak�e opiek�
nad bli�ni�tami, jak si�
domy�lam... mog� si� za�o�y�, o
co chcesz, �e w ksi�gach
parafialnych, czy jak si� to
tutaj zwie, ch�opiec figuruje
jako Prospero.
- Wasz "dystyngowany lokator"?
- Najwyra�niej to by� ten
smakowity k�sek, z kt�rym si�
tak czai�a. Patrzy�am na ni�
lekko zaskoczona pami�taj�c, jak
kiedy� barwnie opisa�a mi
Castello dei Fiori: "Jest w tak
op�akanym stanie, �e nie da si�
tego opisa�, co� w rodzaju
wagnerowskiego gotyku, idealna
scenografia dla muzycznej wersji
"Drakuli"." Zastanawia�am si�,
kto da� si� nam�wi�, by zap�aci�
za te operowe splendory.
- Kto� wynaj�� niebia�skie
sale Walhalli? Macie szcz�cie.
Kt� to taki?
- Julian Gale.
- Julian Gale? - Unios�am si�
raptownie i wpatrzy�am w ni�
os�upia�a. - Nie my�lisz chyba
o... to znaczy nie chodzi ci o
Juliana Gale'a? Tego aktora?
- Ni mniej, ni wi�cej. - Moja
siostrzyczka sprawia�a wra�enie
bardzo zadowolonej z wra�enia,
jakie na mnie uczyni�a. By�am
niezmiernie poruszona, chocia�
dotychczas raczej przysypia�am
podczas jej d�ugich opowie�ci o
sprawach rodzinnych. Sir Julian
Gale by� nie tylko po prostu
"aktorem"; odk�d pami�ta�am,
uwa�ano go za wielk� znakomito��
teatru angielskiego. A ostatnio
sta� si� r�wnie� jedn� z jego
tajemnic.
- Co� takiego! - powiedzia�am.
- A wi�c to tu si� skry�.
- Pomy�la�am sobie, �e to ci�
zainteresuje - zauwa�y�a z
zadowolon� min�.
- No wiesz! Nie ma cz�owieka,
kt�ry by si� co jaki� czas nie
zastanawia�, dlaczego dwa lata
temu ni z tego, ni z owego
Julian Gale wszystko rzuci�.
Oczywi�cie wiedzia�am, �e wci��
jeszcze chorowa� po tym okropnym
wypadku, ale �eby zostawi� teatr
i znikn��... Musia�a� s�ysze�
plotki.
- Mog� je sobie w ka�dym razie
wyobrazi�. W ko�cu my tu te�
mamy ich lokaln� odmian�. Ale
niech ci si� oczy nie �wiec� i
nie wyobra�aj sobie, moje
dziecko, �e go poznasz. Odci��
si� od �wiata, a kiedy m�wi�
"odci��", to w�a�nie to mam na
my�li. W og�le si� nie udziela
towarzysko... czasami tylko bywa
u przyjaci�, a poza tym ca�a
jego posiad�o�� jest otoczona
ustawionymi co jard tabliczkami
z napisem "Przej�cie wzbronione
pod kar� �mierci", za� ogrodnik
wszystkich nieproszonych go�ci
zrzuca z urwiska prosto do
morza.
- Nie zamierzam mu
przeszkadza�. Zbyt wielkie mam
dla niego powa�anie. Ale chyba
ty go widzia�a�. Jak si� czuje?
- Och, sprawia wra�enie
zdrowego. Tyle tylko, �e nigdzie
nie bywa. Spotka�am go ledwie
kilka razy. I to w�a�nie on
powiedzia� mi, �e Korfu
przypuszczalnie stanowi
pierwowz�r wyspy z "Burzy". -
Zerkn�a na mnie spod oka. -
Chyba... chyba zgodzisz si�, �e
jest on "oczytanym jegomo�ciem"?
Ale tym razem nie zareagowa�am
na zaczepk�. - "Burza" to by�
jego �ab�dzi �piew -
powiedzia�am. - Dosta�am si� na
ostatnie przedstawienie w
Stratfordzie i p�aka�am rzewnymi
�zami, kiedy pod koniec m�wi�
ten fragment, wiesz: "Lecz t�
przyziemn� magi� dzi� odrzucam".
Czy w�a�nie dlatego wybra� Korfu
na sw� kryj�wk�?
Roze�mia�a si�. - W�tpi�. Nie
wiesz, �e on czuje si� tu prawie
jak w domu? Przebywa� tutaj w
czasie wojny i zosta� na wyspie
po jej zako�czeniu, a potem, jak
mi m�wiono, co roku przywozi� tu
rodzin� na wakacje, p�ki dzieci
by�y ma�e. Mieli do�� d�ugo dom
ko�o Ipsos, ale sprzeda� go, gdy
jego �ona i c�rka zgin�y w
wypadku. Niemniej jednak
widocznie mia� tu jeszcze
jakie�... powi�zania... wi�c,
jak postanowi� gdzie� si� ukry�,
przypomnia� sobie Castello.
Nawet nie my�leli�my o jego
wynaj�ciu, w ko�cu ta ruina nie
nadaje si� do zamieszkania, ale
on tak bardzo pragn�� znale��
jaki� odosobniony i spokojny
zak�tek. Poza tym wygl�da�o na
dar z nieba, �e Castello stoi
pusty, a Maria z rodzin� mieszka
tu� obok, tote� Leo w ko�cu
uleg�. Maria z bli�ni�tami
zaj�a si� domem i przygotowa�a
kilka pokoi, by nadawa�y si� do
zamieszkania. Poza tym po
drugiej stronie sadu
pomara�czowego mieszka para
wie�niak�w; dogl�daj� ca�ej
posiad�o�ci, a ich wnuk pracuje
w ogrodzie i pomaga im w razie
potrzeby. Skoro kto� pragnie
tylko spokoju i odosobnienia, to
chyba ubi� dobry interes... I
tak to wygl�da nasza ma�a
kolonia. Nie mog� powiedzie�, �e
przypominamy Saint Tropez w
pe�ni sezonu, ale je�eli
marzy�a� o spokoju, s�o�cu i
k�pielach morskich, zaznasz tych
przyjemno�ci do woli.
- To mi odpowiada - odpar�am
rozmarzona. - Och, jak mi to
odpowiada.
- Chcesz teraz zej�� na d�?
- Z przyjemno�ci�. Dok�d?
- Do zatoki, oczywi�cie. T�dy.
- I palcem wskaza�a kierunek.
- My�la�am, �e tabliczki
zakazuj� przechodzenia przez
teren prywatny?
- Och, nie tak dos�ownie, a w
ka�dym razie nie dotyczy to
pla�y. Nigdy by�my nie wynaj�li
zatoki, w ko�cu po to w�a�nie tu
przyje�d�amy! Docierasz do
pla�y, id�c prosto w d� �cie�k�
po p�nocnej stronie cypla, tam
gdzie jest nasze ma�e prywatne
molo. Dno jest piaszczyste,
pla�a cudowna, a miejsce
zupe�nie odosobnione... Jednym
s�owem, r�b dzi�, co chcesz.
Mo�e sama p�niej zejd�, ale
je�li masz zamiar pop�ywa� ju�
teraz, Miranda wska�e ci
�cie�k�.
- Jest tutaj?
- Kochanie - zauwa�y�a moja
siostra. - �yjemy tu w
obrzydliwym luksusie, nie
dostrzeg�a� jeszcze tego?
Naprawd� s�dzisz, �e t� kaw�
sama przygotowa�am?
- Pojmuj�, hrabino -
o�wiadczy�am nietaktownie. - Ale
jak dzi� pami�tam pewien
dzie�...
Przerwa�am, gdy� na taras
wesz�a dziewczyna z tac�.
Zerkn�a na mnie z ciekawo�ci�
tym bezpo�rednim, pozbawionym
skr�powania, charakterystycznym
dla Grek�w spojrzeniem, do
kt�rego trzeba si� przyzwyczai�,
bo nie mo�na po prostu
zareagowa� na nie tak samo, po
czym si� do mnie u�miechn�a.
Jej u�miech pog��bi� si�
jeszcze, gdy wypr�bowa�am swoj�
znajomo�� greckiego m�wi�c
"dzie� dobry", co jak na razie
stanowi�o ca�y m�j dorobek. By�a
do�� niska i kr�pa, o kr�tkiej
szyi, kr�g�ej buzi i g�stych
niemal zro�ni�tych brwiach.
L�ni�ce, ciemne oczy i �wie�a
cera przyci�ga�y wzrok
naturalnym powabem m�odo�ci i
zdrowia. Wyblak�a czerwie�
sukienki dodawa�a jej tylko
subtelnego uroku, jak�e
odmiennego od agresywnej urody
wielkomiejskich greckich
emigrant�w, kt�rych dotychczas
widywa�am. Wygl�da�a na jakie�
siedemna�cie lat.
Moja nieporadna pr�ba
powitania wyzwoli�a lawin�
greckich s��w, ale Phyllida
�miej�c si�, w ko�cu j�
powstrzyma�a.
- Ona nic nie rozumie,
Mirando. Zna zaledwie dwa s�owa
na krzy�. M�w po angielsku. Czy
mog�aby� jej, prosz�, pokaza�
�cie�k� na pla��, kiedy ju�
sprz�tniesz ze sto�u?
- Oczywi�cie! Z przyjemno�ci�!
Wydawa�a si� nie tylko
zadowolona, lecz wr�cz
uszcz�liwiona. U�miechn�am
si�, my�l�c cynicznie, �e cieszy
j� tak mo�liwo�� ma�ego spacerku
w �rodku porannej roboty, ale
jak si� okaza�o, by�am w
b��dzie. Przybywszy dopiero co z
szarego, przygn�biaj�cego
Londynu i zostawiwszy za sob�
fatalny nastr�j spowodowany
kl�sk� sztuczyd�a, nie
potrafi�am jeszcze poj��
prostej, greckiej rado�ci
wyp�ywaj�cej z mo�liwo�ci
us�u�enia komu�.
Z wigorem i ha�asem zacz�a
zbiera� naczynia ze sto�u.
- To nie potrwa d�ugo.
Najwy�ej chwilk�, dos�ownie
minutk�...
- Czyli oko�o p� godziny -
powiedzia�a spokojnie moja
siostra, kiedy dziewczyna wysz�a
z po�piechem. - A poza tym, po
co si� �pieszy�? Masz czasu a
czasu.
- Co racja, to racja -
przyzna�am z zadowoleniem.
** ** **
�cie�ka na pla�� by�a cienista
i wy�cielona sosnowymi ig�ami.
Bieg�a mi�dzy drzewami,
otwieraj�c si� znienacka na
niewielki prze�wit, tam gdzie
spadaj�cy z pluskiem do morza
strumie� tworzy� ma��,
rozs�onecznion� sadzawk� ze
zwieszaj�c� si� nad ni� g�st�
kurtyn� kapryfolium.
Tutaj �cie�ka si� rozwidla�a.
Jedna jej odnoga sz�a w g�r�,
pogr��aj�c si� w lesie,
natomiast druga zbiega�a po
stromi�nie w d�, wij�c si�
po�r�d sosen i d�b�w.
Miranda stan�a i wskaza�a w
d�. - T�dy trzeba i��. Ta druga
�cie�ka prowadzi do Castello, a
w og�le to ju� teren prywatny.
Nikt t�dy nie chodzi, tylko
domowi, rozumie pani.
- A gdzie jest druga willa,
ta, kt�r� wynaj�� pan Manning?
- Po drugiej stronie zatoki,
na szczycie urwiska. Nie zobaczy
jej pani z pla�y, bo drzewa
zas�aniaj�, ale wiedzie do niej
taka �cie�ka - tu nakre�li�a w
powietrzu stromy zygzak - od
hangaru a� na szczyt urwiska.
M�j brat tam pracuje, m�j brat
Spiro. To �adny dom, bardzo
pi�kny, taki jak Signory,
chocia� oczywi�cie nie tak
wspania�y jak Castello. Bo
Castello przypomina pa�ac.
- Tak s�ysza�am. Czy tw�j
ojciec te� tu pracuje?
To pytanie rzuci�am zupe�nie
bezmy�lnie; zupe�nie zapomnia�am
o wygadywanych przez Phyllid�
g�upstwach, a poza tym i tak w
nie nie wierzy�am. Ku memu
g��bokiemu za�enowaniu
dziewczyna zawaha�a si� i przez
kr�tk�, przera�aj�c� chwil�
zastanawia�am si�, czy Phyllida
przypadkiem nie powiedzia�a
prawdy. Nie wiedzia�am jeszcze,
�e Grecy spokojnie traktuj�
najbardziej osobiste pytania,
jakby to by�a rzecz sama przez
si� zrozumia�a; zreszt� sami te�
je zadaj�. J�kaj�c si�, zacz�am
co� niewyra�nie m�wi�, lecz
Miranda odpowiedzia�a z
prostot�:
- Wiele lat temu m�j ojciec
nas opu�ci�. Poszed� tam.
"Tam" w danej chwili stanowi�o
nieprzebit� �cian� drzew, na tle
kt�rych misternie odbija�a
koronka krzew�w mirtowych, lecz
wiedzia�am, co le�y dalej:
ponura, odci�ta od �wiata
komunistyczna Albania.
- Jako wi�zie�? - spyta�am
przera�ona.
Potrz�sn�a przecz�co g�ow�. -
Nie. On by� komunist�.
Mieszkali�my wtedy w Argyrathes,
na po�udniu Korfu, a tam jest
wielu takich. - Zawaha�a si�. -
Nie mam poj�cia, dlaczego.
Zupe�nie inaczej jest w
p�nocnej cz�ci Korfu, sk�d
pochodzi moja matka.
M�wi�a tak, jakby wyspa
liczy�a przynajmniej czterysta
mil d�ugo�ci, a nie
czterdzie�ci, ale uwierzy�am
jej. Gdzie spotyka si� dw�ch
Grek�w, tam s� co najmniej dwie
partie polityczne, a je�eli to
tylko mo�liwe, nawet wi�cej.
- I nigdy ju� o nim nie
s�ysza�a�?
- Nigdy. Pocz�tkowo matka
wci�� mia�a nadziej�, �e wr�ci,
ale teraz oczywi�cie granica
jest zamkni�ta dla wszystkich i
nikt tam nie mo�e ani wej��, ani
wr�ci�. Je�li �yje, musi tam
by�. Ale nawet tego nie wiemy.
- Chcesz powiedzie�, �e nikt
nie mo�e si� dosta� do Albanii?
- Nikt. - Czarne oczy �ywo
b�ysn�y, jakby jaka� my�l j�
poruszy�a. - Poza tymi, kt�rzy
�ami� prawo.
- No, nie jest to prawo, kt�re
mia�abym ochot� z�ama� -
zauwa�y�am. Te dalekie �niegi
wygl�da�y obco, zimno i
okrutnie.
Niezr�cznie doda�am: - Tak mi
przykro. To musi by� smutne dla
twej matki.
Wzruszy�a ramionami. - To
wszystko zdarzy�o si� tak dawno.
Czterna�cie lat temu. Chyba go
ju� nawet nie pami�tam. A mamy
przecie� Spira i on si� nami
opiekuje. - Zn�w w jej oczach
rozb�ys�a iskierka. - Pracuje
dla pana Manninga, m�wi�am
pani... przy jachcie i przy
samochodzie, wspania�ym
samochodzie, bardzo drogim... i
przy fotografiach, kt�re pan
Manning wykonuje do swojej
ksi��ki. Powiedzia�, �e kiedy
ksi��ka zostanie uko�czona...
prawdziwa ksi��ka, taka jak�
sprzedaj� w ksi�garni... umie�ci
w niej nazwisko Spira drukiem.
Tylko prosz� to sobie wyobrazi�!
Och, nie ma rzeczy, kt�rej Spiro
by nie potrafi�! On jest moim
bli�niakiem, rozumie pani.
- Czy jest do ciebie podobny?
Wydawa�a si� zaskoczona. -
Podobny? Och, nie, w ko�cu jest
m�czyzn�, a poza tym w�a�nie
powiedzia�am pani, jaki jest
m�dry. A ja wcale nie, ale
przecie� jestem kobiet� i nie
musz� by� m�dra. Z m�czyznami
jest inaczej. Prawda?
- Tak zwykli twierdzi�
m�czy�ni - roze�mia�am si�. -
No nic, wielkie dzi�ki za
pokazanie drogi. Czy zechcesz
przekaza� mojej siostrze, �e
zjawi� si� w porze lunchu?
Zacz�am schodzi� strom�
�cie�k�. Na pierwszym zakr�cie,
nie wiadomo dlaczego, obejrza�am
si� w stron� polanki na
rozdro�u.
Miranda ju� odesz�a. Ale
odnios�am wra�enie, �e wyblak�a
czerwie� mign�a wcale nie na
dr�ce wiod�cej do willi Forli,
lecz znacznie wy�ej, tam gdzie
wi�a si� zakazana �cie�ka
prowadz�ca do Castello.
Rozdzia� II
Panie, wzburzony@ jestem
(...).@
IV.#1.
Zatoczka by�a niewielka i
os�oni�ta od wiatr�w. Sierp
bia�ego piasku ostro odcina� si�
od akwamarynowego morza, z
przeciwnej strony obrze�ony
g�ruj�cym nawisem urwiska,
ciemn� zieleni� sosen oraz
z�ocisto_zielonym listowiem
d�b�w. �cie�ka spada�a stromo w
d� i tu� za k�p� d�bczak�w
nagle znalaz�am si� na pla�y.
Przebra�am si� po�piesznie w
jakim� skrytym przed ludzkim
wzrokiem zak�tku i wysz�am na
s�oneczny �ar.
W ca�ej zatoce nie by�o wida�
�ywego ducha, a morze spokojnie
po�yskiwa�o w s�o�cu. Po obu
stronach zalesione przyl�dki
schodzi�y a� do migotliwej,
lustrzanej toni. Poza zatok�
morze pog��bia�o si� gwa�townie,
przechodz�c od pawich po�ysk�w
a� do soczystego granatu, tam
gdzie odbija�y si� w nim g�ry
Epiru, bardziej nierealne ni�
tuman mg�y. Dalekie �niegi na
alba�skich szczytach odbija�y
si� w wodzie jak chmury.
Piasek a� parzy� stopy; dzi�ki
temu woda zdawa�a si�
ch�odniejsza i bardziej
jedwabista w dotyku. Zanurzy�am
si� w spokojn� to� i zacz�am
leniwie p�yn�� wzd�u� brzegu w
stron� po�udniowego cypla. Z
l�du dociera�a ledwie
dostrzegalna bryza, przynosz�c w
lekkich podmuchach upajaj�cy
s�odki zapach pomara�czowych
kwiat�w i �ywiczn� wo� sosen;
owe zapachy miesza�y si� ze
s�onymi bryzgami morza. Wkr�tce
znalaz�am si� w pobli�u cypla,
tam gdzie bia�e ska�y schodzi�y
nad sam� wod�, a k�pa sosen
zacienia�a g��boki, wype�niony
zielon� wod� basen. Pozosta�am
jednak na s�o�cu; odwr�ci�am si�
na plecy, zamierzaj�c nieco
pole�e� na wodzie i zamkn�am
oczy, by nie razi� mnie jego
odblask.
Delikatny wietrzyk szepta� w
koronach sosen, wyciszona woda
nawet si� nie marszczy�a...
Nag�a fala zahu�ta�a mn�
gwa�townie. Miota�am si�,
usi�uj�c utrzyma� si� na
powierzchni, w�wczas zachybota�a
mn� nast�pna spora fala, taka
jak ta, kt�r� pozostawia za sob�
��d�, i ponios�a na swym
grzbiecie. Lecz nie s�ysza�am
ani wiose�, ani silnika; nie
s�ysza�am niczego poza
pluskaniem fal o ska�y.
Kot�uj�c si� w wodzie,
rozgl�da�am si� na wszystkie
strony, zdumiona i nieco
wystraszona. �ywego ducha. Morze
migota�o, puste i spokojne a� po
turkus i b��kit horyzontu.
Spr�bowa�am stan��, ale
odkry�am, �e znios�o mnie dalej
od brzegu i ledwie dotykam dna
ko�cami palc�w. Zawr�ci�am wi�c
w stron� p�ycizny.
Tym razem fala zbi�a mnie z
n�g i przykry�a razem z g�ow�,
za� nast�pna skot�owa�a
zupe�nie, tak �e przez dobr�
chwil� bezsilnie miota�am si�,
pluj�c s�on� wod�. Teraz ju�
pot�nie wystraszona
zdecydowanie ruszy�am do brzegu.
Nagle, tu� obok woda wzburzy�a
si� i zaszumia�a. Co� mnie
dotkn�o... by�o to ch�odne,
b�yskawiczne mu�ni�cie wzd�u�
mego uda... jakby jakie� cia�o
przep�yn�o bardzo blisko pod
wod�...
Przera�ona gwa�townie
wci�gn�am haust powietrza, a
nie wrzasn�am z tej prostej
przyczyny, �e zamiast niego
zaczerpn�am ogromny haust wody
i posz�am na dno. Miotaj�c si�,
wyp�yn�am na powierzchni�, w
panice przetar�am oczy zalane
s�on� wod� i rozejrza�am dziko
doko�a... by stwierdzi�, �e
zatoka jest wci�� pusta, ale jej
powierzchni� rozcina pienisty
�lad morskiego stworzenia, kt�re
przed chwil� mnie musn�o.
Prosty jak strza�a �lad na
wodzie oddala� si� szybko ku
pe�nemu morzu, aby po chwili
szerokim �ukiem zawr�ci� znowu
ku mnie...
Nie czeka�am, by sprawdzi�, co
to za stw�r. W moim
spanikowanym, acz niedouczonym
umy�le co� wrzasn�o: Rekiny!
M��c�c r�kami wod�, pop�yn�am w
stron� ska� na cyplu.
Nadp�ywa� b�yskawicznie. Gdy
znalaz� si� o trzydzie�ci jard�w
ode mnie, powierzchnia wody
wybrzuszy�a si� i rozdzieli�a
przeci�ta ogromnym
srebrno_czarnym grzbietem. Woda
sp�ywa�a po nim jak p�ynne
szk�o. Us�ysza�am sapni�cie i
przez moment dojrza�am po�ysk
ciemnego, l�ni�cego oka oraz
p�etw� grzbietow� w kszta�cie
ro�ka ksi�yca, po czym
stworzenie zn�w zanurkowa�o z
impetem, kt�ry przeni�s� mnie o
kilka jard�w bli�ej mojej ska�y.
Zdo�a�am si� jej chwyci�,
zawis�am na chwil� i absolutnie
przera�ona wygramoli�am si� na
ni�, ci�ko dysz�c.
Z pewno�ci� nie by� to rekin.
Setki przygodowych ksi��ek
nauczy�y mnie ju�, �e rekina
rozpoznaje si� po wielkiej
tr�jk�tnej p�etwie grzbietowej,
a ponadto widzia�am przecie�
zdj�cia potwornej paszczy i
malutkich, okrutnych oczek. To
stworzenie oddycha�o powietrzem,
za� jego oko by�o ciemne i du�e
jak u psa... wi�c mo�e to foka?
Ale w tych ciep�ych morzach nie
ma �adnych fok, a poza tym one
nie maj� p�etwy grzbietowej.
Jaki� ��w? Za du�e...
Wreszcie dotar�o do mnie
rozwi�zanie tej zagadki i
przyj�am je z uczuciem
dojmuj�cej ulgi i zachwytu. To
by�o ukochane stworzenie Morza
Egejskiego, "ten, kt�ry
wyprzedza wiatr", ulubieniec
Apolla, "owoc po��dania morza",
delfin... cudowne okre�lenia
pop�yn�y w �lad za nim, a ja
podci�gn�am si� wy�ej i
usiad�szy w cieniu sosen na
suchej skale, obj�am kolana
r�kami i patrzy�am.
Nadp�ywa� znowu wielkim
�ukiem, g�adki i l�ni�cy, o
ciemnym grzbiecie i jasnym
brzuchu, pe�en wdzi�ku niczym
jacht pod �aglami. Tym razem
wyp�yn�� na powierzchni� i
ko�ysa� si� na niej, �ypi�c na
mnie oczkami o ciemnej obw�dce.
By� ca�kiem spory jak na
delfina, mia� prawie dwa i p�
metra. Le�a� na wodzie lekko si�
kolebi�c, got�w w ka�dej chwili
da� nura, a jego ogon w
kszta�cie p�ksi�yca...
zupe�nie niepodobny do rybiego
pionowego steru... spoczywa�
poziomo na wodzie, utrzymuj�c
ogromne cielsko w r�wnowadze. W
dalszym ci�gu nie spuszcza� ze
mnie oka. Mog�abym przysi�c, �e
obserwowa� mnie przyja�nie i z
ciekawo�ci�. G�adki pysk wygi�ty
by� w wiecznym delfinim
u�miechu.
Podniecenie i zachwyt uderzy�y
mi do g�owy. - Ty moje
�liczno�ci! - powiedzia�am
idiotycznie i wyci�gn�am r�k�,
jak gdyby to by� go��b na
Trafalgar Square.
Delfin oczywi�cie nie zwr�ci�
na to uwagi, dalej ko�ysa� si�
na wodzie, spokojnie si�
u�miechaj�c i obserwuj�c mnie
bez �ladu strachu.
A wi�c te historie by�y
prawdziwe... Zna�am oczywi�cie
legendy... literatura staro�ytna
pe�na jest opowie�ci o delfinach
zaprzyja�nionych z cz�owiekiem.
I chocia� nie spos�b uwierzy� we
wszystkie cudowne delfiny z
owych legend, przecie� w czasach
nam bli�szych zdarzy�o si� wiele
podobnych historii, fakt�w
popartych wszelkimi dowodami,
jakich wymaga i potrafi
dostarczy� wsp�czesno��.
Pi��dziesi�t lat temu �y� w
wodach nowozelandzkich delfin
zwany Pelorus Jack, kt�ry przez
dwadzie�cia lat pilotowa� statki
przez Cie�nin� Cooka; w latach
pi��dziesi�tych znany by� delfin
z Opononi, zabawiaj�cy w zatoce
wakacyjnych pla�owicz�w.
Podobnie w latach
sze��dziesi�tych na w�oskim
wybrze�u pojawi� si� delfin, co
bawi� si� z dzie�mi przy brzegu,
�ci�gaj�c w to miejsce takie
t�umy, �e w ko�cu ma�a grupa
biznesmen�w z pobliskiego
kurortu opuszczonego przez
turyst�w zwabionych now�
atrakcj�, zaczai�a si� na
delfina i zastrzeli�a biedaka,
kiedy podp�yn�� bli�ej, by si� z
nimi pobawi�. Te i inne historie
sprawia�y, �e stare legendy
stawa�y si� wiarygodne ponad
wszelk� w�tpliwo��.
I w�a�nie przede mn� ko�ysa�
si� �ywy dow�d. Oto mnie, Lucy
Waring, delfin zaprasza� do
zabawy w morzu. Nie m�g� okaza�
wyra�niej swych zamiar�w, nawet
gdyby przyczepi� sobie do p�etwy
grzbietowej tabliczk� z
informacj� tej tre�ci. Koleba�
si� w wodzie, patrz�c na mnie, a
po jakim� czasie p�obrotem
zanurkowa� i wynurzy� si�
jeszcze bli�ej...
Powiew wietrzyka poruszy�
wierzcho�kami sosen; obok mego
policzka jak pocisk przelecia�a
pszczo�a. Delfin znienacka
wygi�� si� w �uk i g��boko
zanurkowa�. Powsta�y w tym
miejscu wir sk��bi� wod�, fale
zacz�y rozchodzi� si� kr�gami
na wszystkie strony, a po chwili
to� si� wyg�adzi�a.
A wi�c to tak. Z uczuciem
dojmuj�cego rozczarowania i
opuszczenia obr�ci�am g�ow�, by
odprowadzi� go wzrokiem, gdy
b�dzie odp�ywa� na pe�ne morze.
Nagle tu� ko�o mojej ska�y morze
rozwar�o si�, jakby wybuch�a
bomba g��binowa, i delfin
wystrzeli� ostrym �ukiem prawie
na metr w g�r�, po czym
nurkuj�c, z potwornym trzaskiem
klapn�� ogonem w wod�. Jak
torpeda przep�yn�� obok ska�y i
o dwadzie�cia jard�w dalej
wytkn�� �eb z wody i raz jeszcze
wpi� we mnie bystre spojrzenie
jasnych, weso�ych �lepi.
To by� cudowny popis i zrobi�
swoje. - Dobrze - powiedzia�am
mi�kko. - Id� ju�. Ale je�eli
jeszcze raz mnie zbijesz z n�g,
utopi� ci�, m�j drogi, jak amen
w pacierzu.
Spu�ci�am nogi do wody,
ze�lizguj�c si� ze ska�y. Z
dziwnym cienkim bzyczeniem zn�w
przelecia�a obok mnie pszczo�a,
kieruj�c si� w stron� morza.
Co�... chyba jaka� ma�a rybka...
plusn�o tu� za delfinem.
Jeszcze si� zastanawia�am, co to
takiego, kiedy us�ysza�am
nast�pne bzyczenie, o wiele
bli�sze... woda ponownie
chlupn�a i us�ysza�am dziwny,
wysoki d�wi�k, jak �piew
rozedrganego drutu.
W�wczas poj�am. S�ysza�am ju�
ten d�wi�k. To nie by�y ani
pszczo�y, ani ryby. To by�y
kule, prawdopodobnie z karabinu
zaopatrzonego w t�umik, a jedna
z nich w�a�nie odbi�a si�
rykoszetem od powierzchni morza.
Kto� strzela� do delfina z las�w
nad zatok�.
To �e owe rykoszety mog�y by�
gro�ne dla mnie, jako� nie
przysz�o mi do g�owy. By�am tak
rozw�cieczona, �e musia�am
natychmiast co� zrobi�. Oto tu
le�a� na wodzie u�miechni�ty
delfin, podczas gdy jaki�
krwio�erczy "my�liwy" bez
�adnych skrupu��w w�a�nie bra�
go na muszk�...
Najprawdopodobniej jeszcze
mnie nie dostrzeg�, jako �e
siedzia�am w cieniu sosen.
Wrzasn�am na ca�y g�os: -
Przesta� strzela�! Natychmiast!
- I rzuci�am si� do wody.
Z pewno�ci� nikt nie b�dzie
strzela� do zwierz�cia, gdy musi
si� liczy� z mo�liwo�ci�
trafienia mnie. Chlapi�c,
wy�oni�am si� z cienia z
nadziej�, �e ha�as wystraszy
delfina i ten ucieknie z
niebezpiecznego rejonu.
Uda�o si�. Pozwoli� zbli�y�
si� na odleg�o�� paru st�p, ale
kiedy wyci�gn�am r�k�, jakbym
go chcia�a dotkn��, cofn�� si�,
zanurzy� w wodzie i znikn��.
Sta�am po piersi w wodzie i
obserwowa�am morze. Nic.
Rozci�ga�o si� puste i ciche a�
po spokojne, p�yn�ce po wodzie
szczyty Epiru. Drobne fale
dotar�y rz�dem do brzegu i tam
wyg�adzi�y si� szemrz�c. Delfin
odp�yn��. A wraz z nim znikn�a
ca�a magia. Teraz by�a to tylko
ma�a i opustosza�a zatoka, nad
kt�r� gdzie� na zboczu czeka�
niesympatyczny i zawiedziony typ
ze strzelb�.
Obr�ci�am si�, by popatrze� na
g�ruj�ce nade mn� urwisko.
Przede wszystkim dojrza�am
g�rne pi�tra Castello dei Fiori
i strzelaj�ce w niebo wie�yczki
zako�czone bezsensownymi
blankami. T�o dla tej scenerii
tworzy�y skalne d�by, cedry i
�r�dziemnomorskie cyprysy.
Budowla sta�a w g��bi, tote� nie
widzia�am st�d okien parteru, a
tylko osadzony nad samym
urwiskiem szeroki balkon czy
taras otoczony kamienn�
balustrad�. Z pla�y poni�ej nie
by�oby nic wida� poprzez
g�stwin� kwitn�cych pn�czy
os�aniaj�cych skaln� stromizn�,
lecz st�d dostrzega�am
balustrad� z omszonymi pos�gami
ustawionymi w jej naro�nikach, z
kamiennymi donicami pe�nymi
kwiat�w, odcinaj�cych si� barwn�
plam� na ciemnym tle cyprys�w
oraz stoj�cy nie opodal w cieniu
pinii stolik i krzes�a.
A tak�e m�czyzn�, kt�ry
prawie niewidoczny w cieniu
pinii, bacznie mnie obserwowa�.
Wystarczy�a mi chwila, by si�
upewni�, �e nie m�g� to by� sir
Julian Gale. W�osy mia� zbyt
ciemne i nawet z tej odleg�o�ci
nie przypomina� znajomej
sylwetki... mo�e trzyma� si�
jako� niedbale... a ju� na pewno
by� bardzo m�ody. Pewnie
ogrodnik... prawdopodobnie ten,
co mia� zwyczaj zrzuca� natr�t�w
prosto do morza. Tak czy owak,
je�li ogrodnik sir Juliana lubi�
zabawia� si� strzelaniem,
najwy�szy czas, by kto� go
powstrzyma�.
Wyskoczy�am z wody, nim delfin
zd��y� drugi raz zanurkowa�,
chwyci�am sanda�y i okrycie i
pop�dzi�am w kierunku mocno
wyszczerbionych schodk�w
wspinaj�cych si� stromo na
urwisko i - mia�am nadziej� -
prowadz�cych do tarasu.
Z g�ry dobieg�o mnie wo�anie;
unios�am g�ow�. M�czyzna
podszed� do balustrady i
wychyli� si�. Ledwo go widzia�am
przez g�stwin� hibiskusa i
je�yn, lecz nie wygl�da� na
Greka. Kiedy zatrzyma�am si�,
zawo�a� po angielsku: - T�dy,
prosz�! - i gestem wskaza� na
po�udniowy kraniec zatoki.
Zlekcewa�y�am to. Kimkolwiek
by� - zapewne jakim� go�ciem
Juliana Gale'a - musia�am
za�atwi� z nim t� spraw�
natychmiast, p�ki by�am naprawd�
w�ciek�a; nie zamierza�am
czeka�, a� go spotkam na jakiej�
uprzejmej potyczce s�ownej u
Phyllidy... - Ale� panie, Taki
czy Owaki, nie powinien pan
strzela� do delfin�w, one s�
zupe�nie nieszkodliwe... - Ta
sama stara gadka tysi�ce razy
przerabiana z durnymi,
uwielbiaj�cymi zabija�
m�czyznami, kt�rzy strzelali
lub �apali w sid�a borsuki,
wydry, czy pustu�ki - niewinne
istoty gin�ce tylko dlatego, �e
jaki� typ mia� ochot� na
spacerek z psem w pi�kny
dzionek. O nie, tym razem
ogarni�ta by�am tak� furi�, �e
nie czu�am nawet strachu i
zamierza�am powiedzie� temu
komu�, co o nim my�l�.
Pop�dzi�am w g�r� jak strza�a.
Schody by�y niezmiernie strome
i kr�te; wi�y si� poprzez
najwi�ksz� g�stwin� le�n�.
Omija�y bokiem d� urwiska,
pi�y si� wok� k�p mirtu i
ja�minu, aby wreszcie wynurzy�
si� na pochy�ej polance
poc�tkowanej s�onecznymi
plamami.
Sta� tutaj, do��
zaniepokojony; najwyra�niej
zszed� z tarasu, by mnie
przechwyci�. Dopiero jak
stan�am z nim twarz� w twarz,
zda�am sobie spraw� z tego, �e
znalaz�am si� w bardzo
niekorzystnej sytuacji. Zszed�
na d� jakie� pi��dziesi�t st�p,
podczas gdy ja p�dzi�am jak
szalona co najmniej sto st�p w
g�r�. Najwyra�niej mia� prawo tu
by�, czego nie da�o si�
powiedzie� o mnie. Zajmowa� si�
swoimi sprawami; bez w�tpienia
Lucy Waring one nie dotyczy�y.
Co wi�cej, by� ubrany, natomiast
ja mia�am na sobie ociekaj�cy
wod� kostium k�pielowy i
rozche�stan� mokr� kieck�.
Otuli�am si� ni� po�piesznie i
przez d�u�sz� chwil� pr�bowa�am
z�apa� oddech, czuj�c coraz
bardziej wzbieraj�c� w�ciek�o��;
teraz jednak nic mi to nie
pomaga�o i nie mog�am z siebie
wydusi� ani s�owa.
Bynajmniej nie napastliwie,
ale i niezbyt uprzejmie
powiedzia�:
- Zdaje sobie chyba pani
spraw� z tego, �e to jest teren
prywatny. Mo�e wi�c b�dzie pani
tak mi�a i powr�ci t� sam�
drog�, kt�r� tu pani przysz�a?
T�dy dojdzie pani tylko do
tarasu i domu.
Wreszcie odzyska�am oddech.
Nie traci�am te� czasu na zb�dne
s�owa.
- Dlaczego strzela� pan do
delfina?
Sprawia� wra�enie tak
zmieszanego, jakbym go uderzy�a
w twarz.
- Dlaczego, co zrobi�em?
- Przecie� to w�a�nie pan
przed chwil� strzela� do delfina
w zatoce?
- Moja kochana dziew... -
Zatrzyma� si� w p� s�owa i
powiedzia�, jak kto� maj�cy do
czynienia z wariatk�: - O czym
pani m�wi?
- Mo�e pan nie udawa�, �e nic
pan nie wie! To musia� by� pan!
Skoro tak gorliwie wygania pan
st�d ka�dego natr�ta, kt� inny
m�g�by to by�? - Dysza�am
ci�ko, a r�ce mi si� trz�s�y,
kiedy niezgrabnie usi�owa�am si�
ogarn��. - Kto� strzela� do
niego jak do tarczy ledwie kilka
minut temu. By�am tam. Widzia�am
pana na tarasie.
- Oczywi�cie, ja te� widzia�em
delfina. Nie spostrzeg�em pani,
p�ki z krzykiem nie wyskoczy�a
pani z k�py drzew. Ale musia�o
si� pani wydawa�. Nie by�o
�adnych strza��w. A na pewno bym
je us�ysza�, b�d�c tutaj.
- Jasne, �e kto� strzela� z
t�umikiem - odpar�am
niecierpliwie. - M�wi� panu, �e
by�am w wodzie, gdy zacz�a si�
strzelanina! Czy naprawd� pan
uwa�a, �e przybieg�abym tutaj
dla zabawy? To by�y bez
najmniejszej w�tpliwo�ci
strza�y! Rozpoznam rykoszet, jak
go s�ysz�.
Zmarszczy� brwi i spogl�da� na
mnie tak, jakby po raz pierwszy
zauwa�y�, �e jestem istot�
ludzk�, a nie tylko natr�tem,
kt�rego najch�tniej zrzuci�by z
urwiska i pozby� si� problemu.
- Wi�c dlaczego wskoczy�a pani
do wody w pobli�u delfina?
- Ale� oczywi�cie po to, by go
przep�dzi�, zanim go kto� zrani!
- Przecie� sama mog�a pani
zosta� postrzelona. Nie wie
pani, �e kule odbijaj� si� od
wody, tak jakby to by�a ska�a?
- Pewnie, �e wiem! Ale
musia�am chyba co� zrobi�?
- Dzielna dziewczyna -
skomentowa� kostycznie, co
sprawi�o, �e m�j stygn�cy
temperament zn�w osi�gn�� stan
wrzenia. Odparowa�am z
w�ciek�o�ci�: - A wi�c nie
wierzy mi pan? Powtarzam, �e to
prawda! To by�y strza�y.
Oczywi�cie wskoczy�am do wody,
�eby pana powstrzyma�!
Wiedzia�am, �e b�dzie pan musia�
przerwa� strzelanie, je�eli kto�
znajdzie si� obok w wodzie.
- Niech si� pani wreszcie
zdecyduje - zauwa�y�. - Albo,
albo. Albo to ja strzela�em,
albo nie wierz�, �e ktokolwiek
strzela�. W �adnym wypadku jedno
i drugie. Mo�e pani wybra� jedn�
z tych wersji. Na pani miejscu
wybra�bym raczej drug�, bo czy
nie uwa�a pani, �e to jednak
ma�o prawdopodobne? Nawet je�eli
za�o�ymy, �e kto� chcia�
zastrzeli� delfina, po c� by
u�ywa� t�umika?
- W�a�nie pana o to pytam -
odpowiedzia�am.
Przez chwil� podejrzewa�am, �e
posun�am si� za daleko.
Zacisn�� wargi i spojrza� na
mnie gniewnie. Zapanowa�a chwila
milczenia, patrzy� na mnie ze
�ci�gni�tymi brwiami i nawzajem
mierzyli�my si� wzrokiem.
Przede mn� sta� silnie
zbudowany m�czyzna lat oko�o
trzydziestu ubrany niedbale w
marynarskie spodnie i
rozche�stan� koszul� bez
r�kaw�w; pot�ny tors i ramiona
mog�y nale�e� do jednego z
greckich robotnik�w, buduj�cych
drogi przy u�yciu w�asnych r�k i
niewielu narz�dzi. Jego oczy i
w�osy by�y r�wnie ciemne, lecz
co� w linii ust, co� zmys�owego
i wra�liwego, zaprzecza�o
pierwszemu wra�eniu, �e oto mam
przed sob� robotnika. Czu�am
raczej, �e stoi przede mn�
m�czyzna, kt�ry co prawda ulega
gwa�townym emocjom, ale zna
cen�, jak� musi za to zap�aci�.
Nie �mia�am nawet sobie
wyobra�a�, co pomy�la� o mnie; o
moich mokrych w�osach,
zaczerwienionej twarzy,
w�ciek�o�ci pomieszanej z
za�enowaniem i przekl�tym,
bezustannie si� zsuwaj�cym
okryciu. Lecz jednego by�am
pewna. W�a�nie w tej chwili
kierowa� si� jednym z tych nie
kontrolowanych agresywnych
odruch�w. Na szcz�cie nie
fizycznych... przynajmniej na
razie.
- No tak - o�wiadczy� w ko�cu
kr�tko. - Obawiam si�, �e w tej
sprawie b�dzie musia�o pani
wystarczy� moje s�owo. Nie
strzela�em do delfina ani z
karabinu, ani z katapulty, ani z
czegokolwiek innego. Czy to
wystarczy? A teraz, je�eli pani
wybaczy, by�bym niezmiernie
zobowi�zany, gdyby zechcia�a
pani...
- Wr�ci� drog�, kt�r�
przysz�am? W porz�dku.
Zrozumia�am. Przykro mi, by�
mo�e si� myli�am. Jednak na
pewno nie w kwestii strza��w.
Nie mam najmniejszego poj�cia,
dlaczego ktokolwiek mia�by
strzela� do delfina, ale fakt
pozostaje faktem. - Zaj�kn�am
si� pod jego oboj�tnym wzrokiem.
- Nie chcia�abym si� narzuca�,
ale przecie� nie mog� tego tak
zostawi�... To si� mo�e
powt�rzy�... Skoro nie by� to
pan, kt� to m�g� by�?
- Nie mam poj�cia.
- Mo�e ogrodnik?
- Nie.
- Albo lokator willi Rotha?
- Manning? A gdzie� tam, wr�cz
przeciwnie, je�eli pragnie pani
rozp�ta� wok� delfina kampani�
obronn�, radz� pani uda� si� tam
natychmiast. Manning
fotografowa� tego delfina ca�ymi
tygodniami. To przecie� on
w�a�nie go oswoi�, on i ten
grecki ch�opak, kt�ry dla niego
pracuje.
- Oswoi� go? Ach... teraz
rozumiem. No wi�c - doda�am
niezr�cznie - to z ca��
pewno�ci� nie on.
Nic nie odpowiedzia�, czekaj�c
cierpliwie i oboj�tnie, bym
sobie wreszcie posz�a.
Przygn�biona zagryz�am warg�,
wahaj�c si� i czuj�c
zdecydowanie g�upio. (Dlaczego
cz�owiek czuje si� zawsze
g�upio, ilekro� w gr� wchodzi
kwestia dobroci... czy te�
czego�, co bardziej przem�drzali
ludzie nazwaliby
sentymentalizmem?). Poczu�am, �e
dr��. W�ciek�o�� i jeszcze przed
chwil� rozsadzaj�ca serce
energia wyczerpa�y mnie
doszcz�tnie. Polanka by�a
ch�odna i cienista.
- No nic - powiedzia�am. -
Przypuszczam, �e wkr�tce spotkam
pana Manninga i je�li on nie
zdo�a mi pom�c, z pewno�ci�
uczyni to m�j szwagier. My�l�,
�e skoro to jest prywatny teren,
i to ��cznie z lini� brzegow�,
chyba zdo�amy powstrzyma� tego
rodzaju intruz�w.
- Zdo�amy? - powt�rzy�
po�piesznie.
- To znaczy w�a�ciciele
posiad�o�ci. Jestem Lucy Waring,
siostra Phyllidy Forli. Domy�lam
si�, �e pan mieszka z sir
Julianem?
- Jestem jego synem. A wi�c to
pani jest pann� Waring? Nie
mia�em poj�cia, �e ju� pani
przyby�a. - Wydawa�o si�, �e
waha si�, czy nie usprawiedliwi�
swego zachowania, lecz zamiast
tego spyta�: - Czy Forli te�
przyjecha�?
- Nie - odpar�am kr�tko i
obr�ci�am si� na pi�cie. Do
sanda�a przyczepi� si� p�d
je�yny, wi�c schyli�am si�, by
go usun��.
- Przykro mi, �e by�em nieco
szorstki - powiedzia�
zdecydowanie �agodniejszym
tonem, cho� mo�e �w ton wynika�
ze skr�powania. - Ostatnio
mieli�my istny najazd intruz�w,
m�j ojciec... by� ci�ko chory,
a przyby� tu, by wr�ci� do
zdrowia, dlatego, jak si� pani
pewnie domy�la, woli, by
zostawiono go w �wi�tym spokoju.
- Czy wygl�da�am na �owczyni�
autograf�w?
Po raz pierwszy po jego twarzy
przemkn�� wyraz rozbawienia. -
Raczej nie. Lecz ten pani delfin
stanowi� nawet wi�ksz� atrakcj�
ni� m�j ojciec; jakim� cudem
wie�� o tym, �e w�a�nie tu go
fotografuj�, rozesz�a si� po
okolicy, po czym uros�a w
plotk�, �e jest tu kr�cony film.
Przyp�yn�o kilka �odzi pe�nych
turyst�w, nie m�wi�c o pieszych
wycieczkach b��kaj�cych si� po
lesie. To wszystko by�o raczej
m�cz�ce. Osobi�cie nie mia�bym
nic przeciwko temu, �eby ludzie
korzystali z pla�y, byleby nie
zjawiali si� z tranzystorami, bo
tego nie znosz�. Z zawodu jestem
muzykiem i przyjecha�em tu
pracowa�. - Po czym doda�
ch�odno i zgry�liwie: - A je�eli
w zwi�zku z tym uwa�a pani, �e
mia�em pow�d, �eby si� pozby�
delfina, zapewniam pani� jeszcze
raz, �e jako� mi to nie przysz�o
do g�owy.
- No tak - odpowiedzia�am. -
Wydaje mi si�, �e wyczerpali�my
temat. Przykro mi, �e
przeszkodzi�am panu w pracy.
P�jd� ju�, dzi�ki czemu b�dzie
m�g� pan do niej wr�ci�. Do
widzenia, panie Gale.
Moje godne zej�cie ze sceny
ca�kowicie zniweczy� fakt, �e
p�d je�yny zahaczy� si� o
okrycie, zrywaj�c je ze mnie.
Dobre trzy potworne minuty
m�czy�am si�, �eby je odczepi�.
Ale ju� nie musia�am si�
obawia�, �e na skutek tego
zaj�cia zosta�am o�mieszona.
Odszed�. Gdzie� powy�ej, i to
ca�kiem blisko, dos�ysza�am
pytanie i odpowied�, tak kr�tkie
i zdawkowe, �e a� obra�liwe. Po
czym w ciszy rozleg�y si�
atonalne akordy dziwnej muzyki,
jakby w��czono gramofon czy
radio.
Mog�am by� pewna, �e dawno o
mnie zapomniano.
Rozdzia� III
�w galant, kt�rego
dostrzegasz,@ prze�y� rozbicie
to straszliwe; gdyby@ nieco nie
szpeci� go smutek (b�d�cy@
wrogiem urody), mog�aby� rzec o
nim,@ �e urodziwy jest (...)@.
I.#2.
Dopiero gdy wzi�am prysznic i
przebra�am si�, poczu�am, �e
wraca mi spok�j; by�am ju�
prawie gotowa opowiedzie� ca�e
to zdarzenie Phyllidzie i
wys�ucha� jadowitych komentarzy,
jakimi opatrzy zachowanie
niezbyt uprzejmego pana Gale'a.
Wyjrza�am na taras, ale nie by�o
po niej �ladu. Dostrzeg�am
jedynie cz�ciowo nakryty do
lunchu stolik; na �rodku obrusa
le�a�a sterta sztu�c�w, tak
jakby kto� porzuci� je tam w
po�piechu. Nigdzie nie by�o ani
Mirandy, ani jej matki.
Us�ysza�am, jak otwieraj� si�
i zamykaj� z trzaskiem kuchenne
drzwi i wreszcie dojrza�am moj�
siostr�. Spiesznym krokiem
przemierzy�a hall i wpad�a do
bawialni, kt�r� zwa�a salotto.
- Lucy? Czy to ciebie
us�ysza�am?
- Jestem tutaj, na tarasie. -
M�wi�c to, podesz�am do
balkonowych drzwi, lecz ona ju�
�pieszy�a ku mnie. Jedno
spojrzenie na jej twarz
sprawi�o, �e wszelka my�l o
porannej przygodzie zupe�nie
wywietrza�a mi z g�owy.
- Phyllida! Co si� sta�o?
Wygl�dasz okropnie. Czy to ju�
Kaliban?
Potrz�sn�a przecz�co g�ow�. -
To by�oby zbyt proste. Nadesz�y
z�e wie�ci, sta�o si� co�
strasznego. Syn biednej Marii
uton��. Spiro, ten ch�opak, o
kt�rym opowiada�am ci podczas
�niadania.
- Phyllida! Kochanie, to
potworne! Ale... jak? Kiedy?
- Zesz�ej nocy. �eglowali
razem z Godfreyem... wiesz,
Godfreyem Manningiem... i mieli
wypadek. Godfrey w�a�nie
przyni�s� t� wiadomo��, a ja
przekaza�am j� Marii i
Mirandzie. Ja... wys�a�am je
obie do domu. - Z udr�k� unios�a
r�k� i dotkn�a ni� czo�a. -
Lucy, to by�o straszne! Nie
potrafi� ci powiedzie� jak
bardzo. Gdyby tylko Maria co�
powiedzia�a, ale nie rzek�a
jednego s�owa... No nic, chod�my
do bawialni. Godfrey wci�� tam
jest, wi�c lepiej wejd� i poznaj
go.
Cofn�am si�. - Nie, nie, nie
przejmuj si� mn�. P�jd� do
swojego pokoju albo gdzie
indziej. Pan Manning na pewno
nie jest w nastroju do
towarzyskiej pogaw�dki.
Biedactwo, tak mi przykro...
Pos�uchaj, czy nie wola�aby� si�
mnie pozby� na reszt� dnia?
Gdzie� zjem lunch, a potem...
- Nie, prosz� ci�, wola�abym,
�eby� ze mn� zosta�a. - Zni�y�a
na chwil� g�os. - Bardzo ci�ko
to prze�ywa i, s�owo honoru,
uwa�am, �e dobrze by mu zrobi�o,
gdyby o tym pogada�. Wejd�,
prosz�. O Bo�e! Przyda�by mi si�
�yk alkoholu! Kaliban b�dzie
musia� go ten jeden raz
prze�kn��. - U�miechn�a si�
blado i powiod�a mnie przez
balkonowe drzwi w stron�
bawialni.
Salotto by� to d�ugi, ch�odny
pok�j z trzema ogromnymi oknami
wychodz�cymi na taras i z
ol�niewaj�co pi�knym widokiem.
Promienie s�oneczne przedziera�y
si� przez pn�cza wistarii
ocieniaj�cej taras od g�ry, na
skutek czego bawialnia by�a
ch�odna i przewiewna; jej �ciany
pomalowane na delikatny b��kit w
kolorze skorupki kaczego jaja
oraz biel stolarki stanowi�y
idealne t�o dla br�z�w w�oskich
zwierciade� i bladego z�ota
woskowanego parkietu. Spokojny
pok�j o pe�nej wdzi�ku
prostocie, jak� mo�na osi�gn��,
maj�c wiele pieni�dzy i gustu.
Phyllida zawsze odznacza�a si�
znakomitym smakiem i dobrze si�
sta�o - czasami przynajmniej tak
sobie my�la�am - �e to ona, a
nie ja, po�lubi�a bogatego
m�czyzn�. M�j w�asny gust -
odk�d wyros�am z kraciasty