2114

Szczegóły
Tytuł 2114
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2114 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2114 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2114 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Irena Zarzycka Dzikuska historia mi�o�ci Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Krajowa Agencja Wydawnicza", Lublin 1989 Pisa� A. Galbarski korekty dokona�y B. Krajewska i K. Markiewicz S�owo wst�pne Propozycja wydania "Dzikuski" w roku 1988, w przesz�o 60 lat po jej ukazaniu si� na rynku wydawniczym (1927 rok), jest dla autorki czystym surrealizmem. Czuj� si� jak prababka, maj�ca gra� rol� w�asnej prawnuczki, a tu i kostium za ciasny, i rola trudna do ud�wigni�cia. "Dzikuska" by�a pierwszym kostiumikiem literackim Ireny Zarzyckiej. Autorka - m�oda, oczarowana �yciem, mi�o�ci�, urod� �wiata, w�drowa�a wraz z m�em, topografem Wojskowego Instytutu Geograficznego, po ca�ej Polsce z miejsca na miejsce, z kwatery na kwater�. Wita�y j� wci�� nowe wra�enia, nowi ludzie, nowe serdeczne kontakty, kt�re wtedy nawi�zywa�a szybko i �atwo, a do dzi� wiele z nich przechowuje w pami�ci. S�ucha�a zwierze� weso�ych i smutnych, historii, opowiada� i plotek. Jak w kalejdoskopie przesuwa�y si� imiona, twarze, wypadki s�yszane i zaobserwowane, a poniewa� nic nie ginie w naturze, wi�c te wszystkie wra�enia i doznania �y�y, kipia�y... no i wybuch�y... Ukaza�a si� "Dzikuska", a zaraz w nast�pstwie nap�yn�a lawina list�w i propozycji. Gdy po wojnie przypadkowo wpad�a mi ta ksi��ka do r�ki, by�am troch� zdziwiona, troch� ubawiona... Przecie� uwa�a�am j� za grzech m�odo�ci. I to by� grzech... A pokuta...? Najsro�sz� zada�a mi wojna, zabieraj�c dom, m�a i 15_letniego syna, wi�nia "Majdanka". Mia�am jednak do�� si�y, by wychowa� male�k� w�wczas c�rk�, dla kt�rej chcia�am �y�. Okaza�o si�, �e zachowa�am �w ogromny, niewyczerpany �adunek mi�o�ci, pozwalaj�cy przetrwa� wiele lat i nie udusi� si� �zami �alu i goryczy. Nie mog� si� do "Dzikuski" nie przyzna� - ale naprawd� wtedy pisa�a j� inna Irena Zarzycka, co chyba wida� w powie�ci, beztroskiej, pe�nej optymizmu i rado�ci �ycia. Trudno dzi� uwierzy�, jak wielka by�a popularno�� tej ksi��ki, nie posiadaj�cej przecie� godno�ci wydarzenia literackiego, b�d�cej jednak pewnego rodzaju zjawiskiem socjologicznym, jako cz�stka folkloru tamtych lat. Podobne kariery i popularno�� zdobywaj� dzi� niekt�re zespo�y m�odzie�owe, z t� r�nic�, �e maj� one fan�w w�r�d m�odej widowni. "Dzikusk�" czytali m�odzi i starzy. Listy pisali i jedni, i drudzy. Ta przedwojenna Irena Zarzycka tyle mia�a dowod�w sympatii i uwielbienia, tak bardzo j� rozpieszczano dziesi�tkami list�w, �e brn�a sobie niefrasobliwie w pisarstwo a� do roku 1939. W�wczas by�a zbyt zaj�ta urokami �ycia, by przejmowa� si� krytyk�, zw�aszcza ostr�, rzeczow�. Wola�a serdeczne i �yczliwe uwagi Wac�awa Sieroszewskiego, kt�rego list przechowuje do dzi�, czy te� Melchiora Wa�kowicza - jej pierwszego wydawcy. Ich rady i wskaz�wki, namawiaj�ce j� do g��bszych refleksji i obserwacji �ycia, postanowi�a realizowa� "potem". A potem to by�a wojna i sko�czy�a si� "Irusia" Zarzycka. Wiele os�b s�dzi�o i zapewne s�dzi nadal, �e nie ma jej w�r�d �ywych, zw�aszcza �e uwielbiana przez ni� Zofia Kossak_szczucka u�mierci�a j� w obozie w jednym ze swoich wspomnie�. �ycie dostarcza�o wci��, jak niegdy�, gotowych scenariuszy, tylko si�gn�� r�k� po pierwszy z brzegu, ale nikt z najbli�szych i najserdeczniejszych przyjaci� nie zdo�a� jej nam�wi� do pisania. Mimo wszystko bowiem pozosta�a wierna dawnym przyja�niom, dawnym sympatykom i swojej z�otej m�odo�ci. (Irena Zarzycka) 5 maja 1988 roku Rozdzia� I Pan Kruszy�ski, w�a�ciciel niedu�ego folwarku Kruszelnicy, a zarazem zarz�dca maj�tku barona Ziemskiego, siedzia� w swym gabinecie. W tej chwili w�a�nie ko�czy� rozmow� z m�odym cz�owiekiem o pi�knej, powa�nej twarzy, rozja�nionej weselem �miej�cych si� czarnych oczu. - A teraz - m�wi� Kruszy�ski - chcia�bym przedstawi� mej c�rce kochanego profesora. - A� profesora? Brzmi to zab�jczo powa�nie... Doprawdy, z punktu mo�na straci� zaufanie do mej osoby. - Ma pan racj�! Ona gotowa si� tak ukry�, �e nawet Anto� jej nie znajdzie. Jeszcze raz pana uprzedzam... Prosz� si� nie zra�a�, �e dziewuszysko troch� dzikie, ale, panie, jedynaczka... z samymi ch�opakami chowana, bez matki. - My�l�, �e zdo�am pozyska� sympati� Ity, cho� jestem tym nienawistnym, jak pan wspomnia�, belfrem. Pan Kruszy�ski pokiwa� siwiej�c� g�ow�. - Hm... R�nie to tam bywa�o do tej pory. C�rka mia�a ju� sze�� nauczycielek, czterech profesor�w i nic z ni� nie wsk�rali, bo ka�dy po paru dniach ucieka�... Mo�e pan... m�ody, pe�en zapa�u do wiedzy, potrafi ujarzmi� moj� jedynaczk�. - A c� to za przera�aj�ca panna! - zas�pi� si� przez chwilk� Witold, lecz zaraz weso�y u�miech rozchyli� mu usta. - To chod�my... - zaproponowa� g�o�no. - Jestem szalenie ciekawy mej uczennicy! Pan Kruszy�ski spojrza� z pewnym zak�opotaniem, otworzy� usta, chc�c jeszcze co� powiedzie�, ale machn�� r�k� i zrobi� min� odpowiedni� do tematu "raz kozie �mier�". Wyszli na podw�rze zalane potokami s�o�ca. Cztery ogromne lipy zastyg�y w swej �wie�ej krasie... Nie drgn�� �aden listek. Zaraz za furtk� podw�rka n�ci� zapachem i czarem m�odej masy zieleni wielki ogr�d. Upojn� cisz� czerwcowego po�udnia przerywa� szum rzeki, p�yn�cej w dole brzegiem ogrodu, ci�gn�cego si� a� na wzg�rze, oraz weso�y chlupot dw�ch g�rskich potok�w. Dooko�a sadu, gdzie okiem si�gn��, falowa�y pasma wy�szych i ni�szych g�r, zaro�ni�tych lasem lub ��kami obsypanymi bujnym kwieciem. Witold szed� za panem Kruszy�skim w�sk� �cie�k� i podziwia� pi�kno krajobrazu wschodnich Karpat. - B�dzie mi tu dobrze - my�la� - tylko ta panna... Przewodnik stan��. - Ot� i uczennica. Witold wytrzeszczy� oczy. - Gdzie?! - A tu... - Kruszy�ski machn�� w g�r�. Pi�kna twarz m�odego nauczyciela wyra�a�a bezgraniczne zdumienie. - Przepraszam pana, ale ja nic nie widz�. - No przecie� siedzi na drzewie... o tam... nogi. Witold spojrza� na wysoki, pot�ny kasztan, otulony u st�p krzakiem bzu. Tam w�a�nie mi�dzy fio�kowymi ki�ciami kiwa�y si� dwie ma�e, bose, brunatne n�ki. - �adna perspektywa... Co ja tu, biedny, jeszcze zobacz�? - przebieg�y ch�opcu przez g�ow� sk�opotano_rozweselone my�li. - Itu�, c�ruchno... zejd� na chwil�, masz go�cia. - Nie jestem ciekawa... nie prosi�am go - dobieg� ich burkliwy g�os spomi�dzy masy li�ci i ga��zi. - Ale zejd� tylko... b�dziesz zadowolona... Ita, nie r�b�e ojcu wstydu. - Powiedzia�am tacie raz, �e nie chc� belfr�w. Mam ich ju� dosy�. Niech idzie do stu diab��w... Nie zejd�! Witold, och�on�wszy nieco, rzek� spokojnie: - Widz�, �e moja uczennica jest bardzo energiczna. - Nie jestem jeszcze uczennic�, nie ma co sobie j�zyka strz�pi�... - przerwa� gniewny g�os. M�ody nauczyciel ci�gn�� dalej tym samym ch�odno_spokojnym tonem: - ...Bardzo mi przyjemnie us�ysze� serdeczne i zach�caj�ce przywitanie... oraz ujrze� apetycznie wygl�daj�ce n�ki... Rad bym jednak przyjrze� si� i twej buzi, male�ka. S�dz�c bowiem z zachowania, nie masz pewno wi�cej ni� siedem lat... Pan Kruszy�ski wygl�da� w tej chwili jak pos�g nabo�nego zdumienia... Zatrz�s�y si� ga��zki, posypa�y kwiatki wi�dn�cych ju� bz�w... Kto� roztr�ci� gwa�townie krzaki... - Jak pan do mnie m�wi... jak pan �mie? Przed Witoldem stan�a dziewczynka prawie smuk�a, ale nie chuda... Sukienka, ledwo do kolan, ods�ania�a podrapane brunatne nogi. Panienka zadar�a hardo g��wk�, okryt� niebywale bujnymi k�dziorami, si�gaj�cymi ramion... Wygl�da�y tak, jakby z grzebieniem nie mia�y absolutnie nic wsp�lnego. Szczeg�lny by� jednak kolor tych zwichrzonych, skr�conych pukli... Po�yskliwe i puszyste mieni�y si� barw� mahoniu lub �wie�o wy�uskanych kasztan�w... Otula�y twarzyczk� bardzo spalon�... i bardzo dziecinn�. - Czy� mog�em przypuszcza�, �e uczennica moja b�dzie pann� doros��? Bardzo przepraszam w takim razie, ale nie wiedzia�em tylko o dziwnym tutejszym zwyczaju przyjmowania nieznajomych... Dwoma piorunami cisn�y du�e, pod�u�ne, w tej chwili z�e, zielone oczy. - Nie potrzebuj� nikogo przyjmowa�... Nasy�aj� mi na kark durni�w, kt�rzy udaj�, �e co� wi�cej ode mnie umiej�... Nie chc� si� uczy�, nie chc� by� dobrze wychowan� pann�, dajcie mi �wi�ty spok�j, bo si� wezm� z pi�ciami do roboty! - Dzi�kuj� za komplement... Ach! Niech si� pan nie przejmuje - rzek� m�ody cz�owiek do Kruszy�skiego, kt�rego nieszcz�liwa mina wo�a�a: lito�ci. - Panna Ita chce mi zaimponowa� sw� wiedz�. Jestem jej za to wdzi�czny... ale pani pozwoli, �e si� przedstawi�. Witold Leski, przyjaciel serdeczny Antosia... Zdecyduje si� pani mo�e poda� mi r�k�? Swobodny ton, weso�y u�miech i spojrzenie czarnych oczu podzia�a�y wida� na nastroszon� pann�... Wyci�gn�a ma�� i zgrabn�, ale haniebnie podrapan� i brudn� r�k�. Witold przytrzyma� j� chwil� w u�cisku i rzek� z wolna, uwa�nie patrz�c: - Nie mog� powiedzie�, �eby ta r�czka by�a tak gro�na, jak obiecuj� spojrzenia... Jest tylko troszk� brudna. Ita tym razem zmilcza�a, ale wyrwa�a r�k� i patrzy�a spode �ba na Witolda. - Itu�, poka� panu ogr�d... Ja musz� jecha� w pole - rzek� Kruszy�ski i szybko si� oddali�... - Pan mo�e sam obejrze�. - Stokro� przyjemniej b�dzie mi z pani�... - Niech idzie - rzuci�a niedbale i, ruszywszy przodem, m�wi�a szybko ze z�o�liwym u�miechem: - To s� jab�ka, to gruszki, to �liwki, to altana, to wi�nie... Tam �wierki... to rzeka - wskazywa�a machaj�c r�k� - a tam druga altana, ale wchodzi� do niej nie wolno, bo moja. Ju� pan teraz wszystko wie. Zrobi�am, co chcia� ojciec. Do widzenia. - Zaraz... chwileczk�... Do tej altany wejdziemy oboje. Pokaza�a mi pani tyle ciekawych rzeczy, o kt�rych w istocie nie mia�em poj�cia... Musz� zobaczy� i altan�. - Ja nie pozwol�! Tam nie wchodzi nikt, tylko ja... - Tak. Ale ja wejd�. - Wzi�� opieraj�c� si� pod r�k� i z wyszukan� grzeczno�ci�, ale silnie trzymaj�c, prowadzi� przez trawnik do ukrytej w krzakach bzu i tarniny budki na kraw�dzi ogrodu. - Ja panu nie pozwol�... No! draniu jeden... puszczaj! - Byli ju� przy altance... i dziewczyna usi�owa�a jeszcze si� broni�. - Jak pan spr�buje si� tam wdrapa�, to trzepn� w �eb kamieniem... - Ach tak... A zatem...! Witold podni�s� pann� jak pi�rko i oszo�omion� posadzi� w altance na stole. Uk�oni� si� dwornie m�wi�c: - Bardzo dzi�kuj�, �e pani tak grzecznie pokaza�a mi swoje kr�lestwo. Tymczasem do widzenia. Wyszed� i ruszy� na prze�aj trawnikiem ku domowi. Dopiero teraz poczu� zm�czenie. W g�owie mu hucza�o. - Ale� to rar�g! Z tak� pracowa�... - my�la� przera�ony. - Jezus Maria, tom wdepn��... A niech tego Antka! Ubra� mnie... no... - W tej chwili �wisn�o mu co� nad g�ow�. Uchyli� si� w bok, a potem podni�s� z ziemi kamie� i schowa� do kieszeni. Tymczasem od furtki szed� mu naprzeciw Antek, szczup�y, wysoki student... - Witek, chod��e pr�dzej! Czekamy na ciebie... Pozna�e� It�? - Mia�em przyjemno��... Wiesz, Antek, nie b�d� k�ama� przed tob�... Przecie� to jaki� ordynarny dzikus, gdzie ona by�a dotychczas!? B�j si� Boga! Patrz! To dla mnie ten kamyczek. Szesnastoletnia pannica... Jak wy j� chowali�cie?! - m�wi� zirytowanym g�osem. Antek opu�ci� g�ow� i milcza�... Wreszcie po chwili rzek� powa�nie: - M�j drogi, przebacz mi, narazi�em ci� na przykro�ci, sprowadzaj�c tutaj nieopatrznie, ale mia�em nadziej�, �e mo�e ty co� wsk�rasz z naszym dzikuskiem. - Nie uciekam przecie�, ale jestem zdumiony. Taki okaz... - Pos�uchaj! Nie b�dziesz si� dziwi�, gdy poznasz histori� tego biedactwa. Usiedli na trawie. - Matka moja, wychodz�c za ojca, by�a �liczn� rozpieszczon� jedynaczk�... M�� ub�stwia� j�, ludzie psuli. Przyjecha�a tu na pustkowie, ale ojciec otoczy� j� wygodami, nawet do pewnego stopnia komfortem. Pomimo �e czu�a si� szcz�liwa, zdrowie zacz�a traci�, zw�aszcza gdy przysz�y dzieci. By�o ju� nas czterech, lecz matka, mimo zapracowania, marzy�a o c�rce... Wreszcie, gdy mia�em trzy lata, a Mietek pi��, urodzi�a si� Ita, ale matka po dw�ch miesi�cach umar�a. Pomy�l... Ojciec zosta� z gromadk� dzieci, z kt�rych najstarsze mia�o pi�tna�cie lat... Zosta� zrozpaczony, bezradny i pe�en �alu do c�rki... Przyjecha�a jaka� zasuszona, gderliwa kuzynka, ale da�a nam wszystko pr�cz serca, bo to w ca�o�ci posiada� syn, doros�y prawie, kt�remu wci�� wysy�a�a za granic� pieni�dze i paczki. A ojciec, kt�ry, marz�c o c�rce, wyobra�a� sobie �liczne, rozkoszne bobo, do matki podobne - traci� coraz wi�cej serca do brzydkiego, krzykliwego brudaska... Sp�dza� zreszt� ca�e dnie poza domem i nie wnika� w przyczyny samowoli i opuszczenia c�rki. Nie mia�a, biedactwo, ani zabawek, ani odpowiedniego towarzystwa. Od starszych braci nabiera�a tylko sztubackich wyra�e�. Najwi�cej lgn�a do mnie. Przecie� by�em jej najbli�szy wiekiem... Wreszcie i ja poszed�em do szk�. Ciotka umar�a i dzieciak zosta� zupe�nie na �asce boskiej, dziewek folwarcznych, a czasem pastuch�w... Sp�dzaj�c ca�e dnie poza domem, licho wie gdzie, stawa�a si� coraz wi�cej nieokie�znana, nie uznaj�ca niczyjego autorytetu... Kiedy bracia zje�d�ali si� na �wi�ta i na wakacje, zwracali jej ci�gle uwag�, a nieraz i poszturchiwali. Tote� ucieka�a od nich do mnie. Ja nauczy�em j� czyta� i pisa�, a gdy odje�d�a�em do szk�, wy�a jak zwierz�tko. Gdy wreszcie ojciec zdecydowa� si� wzi�� nauczycielk�, by�o ju� za p�no. Nikt z It� nie wytrzymywa�. Nauczycielki si� zmienia�y, dziewucha dzicza�a. Ojciec rozpacza�, wi�c my�la�em, �e mo�e ty... taki elegancki... - No, no! Bez g�upstw - przerwa� Witold. - �e mo�e ty w�a�nie potrafisz uj�� siostr�... ale... - urwa� i patrzy� w oczy przyjaciela. - Nie ma ju� ale... Daj pyska, Antek, mo�e mi si� uda. Biedna, ma�a sierotka - doda� po chwili. Ruszyli ku domowi. Min�y trzy dni. Wszystkie pr�by przywo�ania Ity na lekcj� spe�z�y na niczym. Chocia� deszcz la� jak z cebra, przez ca�y ten czas w��czy�a si� nie wiadomo gdzie, a Witoldowi kto� wybi� szyb� w pokoju, kto� pochlapa� ubranie atramentem, kto� w�o�y� je�a do ��ka. Nasta� wreszcie dzie� suchy, pachn�cy, s�oneczny. Przy obiedzie Ita usiad�a, jak zwykle, obok Antosia i patrzy�a spode �ba na Witolda, kt�ry nie zwraca� na ni� zupe�nie uwagi. Rozmawia� swobodnie z ojcem i bra�mi Antka, Mietkiem i Lutkiem, kt�rzy przyjechali na wakacje. W pewnym momencie wyj�� z kieszeni kamie� i, obracaj�c go w palcach, rzek� z u�miechem: - Znalaz�em bardzo �adny okaz, b�d� m�g� �mia�o do��czy� go do mego zbioru. - Zajmujesz si� mineralogi�? - spyta� Antek. - Tak, ale my�l�, �e kariery na tym polu nie zrobi�, bo nie zd���... �ycie kr�tkie, a na ka�dym kroku czyha niebezpiecze�stwo. Ita zaczerwieni�a si� i spu�ci�a g�ow�. Zaiskrzy�y barw� kasztan�w potargane k�dziory. - Po obiedzie proponuj� spacer ��dkami - rzek� Lutek, zawo�any wio�larz. - Doskonale - zgodzi�o si� towarzystwo. - Czy pan umie p�ywa�? - rzuci�a nagle Ita w stron� Witolda. - Niestety, �askawa pani - sk�ama� zapytany. W zielonych oczach b�ysn�� ognik. - Oho... trzymaj si�, profesorze - zwr�ci� sobie Witold w duchu uwag�, ale z u�miechem rzek� do Lutka: - B�dziecie jednak musieli poczeka� na nas, gdy� zaraz po obiedzie chcia�bym odby� lekcj� z siostrzyczk�... My�l�, �e zejdzie nam szybko i mi�o. - To mo�emy jecha� sami. B�d� wios�owa� - zaproponowa�a niezwykle grzecznie panienka. - W takim razie nie czekajcie, tylko p�y�cie wolno, to albo was dogonimy, albo spotkamy si� u celu... - B�dziemy jecha� w g�r� rzeki do lasu po lewej stronie, tam jest bardzo �adnie - m�wi� Lutek. - Panna Ita zatem obiecuje mnie tam zawie��, czy tak? - Panna Ita kiwn�a g�ow� i mrukn�a co� pod nosem. Tym razem Antkowi uda�o si� przyprowadzi� siostr� do ojcowskiego gabinetu, gdzie czeka� ju� Witold. Dziewczyna wesz�a z wyzywaj�c� min�. Usiad�a na kanapie, za�o�ywszy nogi na wa�ek, i zacz�a gwizda�, patrz�c na Witolda, kt�ry sta� przy oknie z r�koma splecionymi na piersiach. - No! Niech pan zaczyna swoje m�dro�ci, ja s�ucham. - Nie, to ja s�ucham, patrz� i podziwiam. Gwi�d�e pani cudownie, poza jest czaruj�ca, wobec czego id� w pani �lady... Usiad� obok niej i, przerzuciwszy nogi przez drugi wa�ek, zacz�� pogwizdywa�. Dziewczyna patrzy�a chwil� zdumiona, a potem zerwa�a si� i w�ciek�a krzycza�a: - Co pan sobie my�li do cholery! Ojciec panu p�aci, �eby mnie uczy�, a nie przedrze�nia�! Witold przyblad� i zacisn�� pi�ci. Po chwili jednak rzek� zupe�nie spokojnym g�osem: - Wobec tego zaczynam: W gwarze wielkiego miasta na trzecim pi�trze szarej kamienicy mieszka para staruszk�w. Przez okno ich pokoiku, zas�oni�te bia�ym mu�linem, wida� tylko skrawek nieba, szare, brudne, smutne �ciany i kominy dom�w... Niekiedy na szafirowym kawa�eczku zatrzepocz�, jak p�atki czarnych r�, jask�ki. Staruszkowie s� samotni. Nad siwymi ich g�owami przesz�o wiele burz... �ycie nie mia�o dla nich tajemnic - znali z�e i dobre. Teraz siadaj� w okienku. Porozumiewaj� si� z sob� g��bokim, zamy�lonym u�miechem. Patrz� na ziele� zwisaj�c� z doniczek... i t�skni�. Nie zawsze byli samotni. Dzieci zabra� im �wiat. Z czasem zapomnia�y o siwej parze staruszk�w. Zosta� tylko jeden syn, najm�odszy, ci�ko pracuj�cy �ywiciel rodzic�w. Emerytura ojca nie wystarczy�aby im z pewno�ci�, tym bardziej, �e ch�opak uczy� si� jeszcze. Teraz zn�w s� tylko we dwoje, bo i ten jedyny musia� wyjecha� dla chleba. Staruszkowie siedz� wi�c w okienku z bia�ym mu�linem. U�miechaj� si� do siebie smutno. Czekaj� z t�sknot�, kiedy wr�ci ich syn. Wieczorem szumi samowar na stole, ale oni patrz� na nie zaj�te miejsce i kiwaj� srebrnymi g�owami. My�li ich biegn� w dal... Zegar g�ucho wydzwoni� godzin�... Wiele� jeszcze ich przeminie, zanim zn�w do sto�u we troje usi�d�? Witold umilk� i spojrza� na It�, kt�ra ju� przy pierwszych s�owach przesta�a gwizda� i usiad�a przyzwoicie. Teraz twarz mia�a ukryt� w d�oniach. Po chwili milczenia w pokoju rozleg� si� przedziwnie melodyjny, jakby nieukojon� t�sknot� nabrzmia�y g�os: - Ach, gdyby mnie tak kto� kocha�, gdybym ja mia�a matk�, nigdy nie zapomnia�abym o niej. Po chwili doda�a: - Ale ten najm�odszy wr�ci do nich. Tak? Witold s�ucha� zdumiony, nie wierz�c w�asnym uszom. To Ita? Ona potrafi tak wzruszaj�co m�wi�? Serce uderzy�o mu �ywiej... Biedna, dzika duszyczka. - Niech pani teraz spr�buje napisa� us�yszane opowiadanie. Zako�czy� mo�e pani wedle woli... Bez s�owa sprzeciwu dziewczyna pochyli�a si� nad zeszytem. Witold chodzi� miarowymi krokami po gabinecie. Stan�� przy uczennicy, chc�c zobaczy�, co i jak pisze, lecz g�owa Ity niziutko schylona zas�ania�a zeszyt. I nagle Witold poczu� szalon� ch��, aby po�o�y� r�k� na l�ni�cym puchu zwichrzonych k�dzior�w. Nie m�g� si� opanowa� i nie�mia�ym, pieszczotliwym ruchem pog�adzi� pochylon� g��wk�. Ita spojrza�a... Oczy jej by�y teraz jak dwa rozmarzone w ksi�ycu szafirowe jeziora - �agodne, t�skni�ce i s�odkie. Zaraz pochyli�a nosek znowu... - Sko�czy�am! - Dzi�kuj�, na dzi� starczy. Teraz przypominam obietnic�. Jedziemy, prawda? - No przecie, ale ja polec� przyszykowa� ��dk�... Niech pan czeka - pospiesznie potwierdzi�a i wyskoczy�a oknem. Witold najpierw przebra� si� w swoim pokoju. Potem przejrza� szybko prac� uczennicy i wyszed� do ogrodu. Tysi�c r�nych my�li kr��y�o w jego g�owie. W uszach brzmia� mu jeszcze cudowny, �piewny g�os Ity. Przed oczyma mia� jej twarz rozja�nion� spojrzeniem t�sknym i tkliwym. Otrz�sn�� si� z zamy�lenia i niecierpliwie przyspieszy� kroku. Sz�a naprzeciw. - Niech pan idzie. ��dka ju� jest. Oczy teraz zn�w b�yska�y zielonymi iskrami, a g�os brzmia� ostro, nieprzyjemnie... Zeszli na d� do rzeki. Wsiedli. Ita chwyci�a wios�a i za chwil� p�yn�a z pr�dem. Witold, pewny jakiego� figla, udawa� zapatrzonego w krajobraz. Zerka� jednak bystro i uwa�nie na towarzyszk�, obserwuj�c ka�dy jej ruch... Zauwa�y�, �e Ita nie jest, jak zwykle, na bosaka, ale w podartych �apciach, zawi�zanych rzemykiem. Widzia� te� z prawej strony na dnie ��dki p�k ga�gan�w, moczonych od pewnego czasu przez wod�, kt�rej by�o w ��dce coraz wi�cej. - No, profesorze, miej si� na baczno�ci - pomy�la� i rzek� u�miechni�ty: - Ta ��dka chyba dziurawa... Jeszcze si� gdzie wysypiemy. - Ee, dlaczego dziurawa... Rozesch�a si� tylko. Do lasu wytrzyma. Niech si� pan nie boi. - Dobrze pani p�ywa? - A co? Pewnie �e dobrze. - To chyba b�d� bra� u pani lekcje, bo ja to jestem prawdziwa k�oda, kt�r� ci�gnie na dno. - Mog� nauczy�... Ojoj... Nawet dzi�! - W oczach dziewczyny b�ysn�y zielone p�omyki. - Panno Ito, a co tam sterczy z wody? - �lepy czy co? Przecie to kawa�ki mostu... To bale wy�a��, bo most woda zabra�a w tamtym roku. - A czy ��dka tam przejdzie? - No chyba... Taka w�ska, to i przejdzie... Ju� zbli�ali si� do wystaj�cych s�up�w. ��dka przemkn�a mi�dzy nimi. W tej samej chwili Ita zacz�a co� przy nogach majstrowa�. - Te psiekrwie trepy mnie cisn� - burkn�a. Witold bacznie patrzy�... R�ka dziewczyny manipulowa�a ko�o ga�gan�w... Nagle Ita wyprostowa�a si�, rzuci�a k��b szmat do wody, a sama jednym susem wyskoczy�a z ��dki... Przez du�� dziur� szybko zacz�a z chlupotem wlewa� si� woda. Dziewczyna tymczasem sta�a ju� na s�upkach. - Niech si� pan uczy p�ywa� - krzykn�a i, skacz�c po palach, ruszy�a do brzegu. A profesor sta� po kolana w wodzie. Dziury nie by�o, oczywi�cie, czym zatka�. W dodatku nawet wios�a kiwa�y si� na falach ur�gliwie... Skoczy� wi�c rad nierad w bystr� tutaj rzek�. T� sam� drog�, co mi�a uczennica, ruszy� do brzegu, gdzie, dotar�szy, rozebra� si�, po czym umie�ci� ubranie na krzakach, wybieraj�c miejsce najbardziej s�oneczne, a sam znowu plusn�� w wod�. Ita w tym czasie szybko bieg�a, nie ogl�daj�c si�, bo chcia�a jak najpr�dzej znale�� si� w swej altance... By�o ju� ko�o pi�tej, gdy Witold skrada� si� przez ogr�d cichaczem. Niepostrze�ony dotar� do swego pokoju. Tu zdj�� suche ju� wprawdzie, ale wygniecione ubranie. Usiad�szy przy oknie, z kt�rego widzia� ogr�d i rzek�, j�� czyta� uwa�nie wypracowanie Ity. B��d�w ortograficznych narobi�a moc. Styl jednak mia�a prosty i jasny, cho� niewyrobiony. Niezwyk�a moc uczucia o�ywia�a nieporadn� konstrukcj�. I znowu niezgrabne litery straci�y dla Witolda ostro��. Przes�oni�y je szafirowe t�sknot� oczy, zdradzaj�ce samotne, nieposkromione, ale gor�ce serce. Powr�ci� do rzeczywisto�ci. Poprawi� interpunkcj� i przeczyta� jeszcze raz zako�czenie. "...A gdy zn�w zegar zadzwoni�, to by�a ju� jasna godzina, bo syn wr�ci� i po�o�y� g�ow� na kolanach matki. My�la�, �e jest takim ma�ym ch�opczykiem, a bez matki tam mu by�o smutno i t�skno, tak jak �lepemu szczeniakowi, gdy sam zostanie. Powiedzia�: Mamo, ty jeste� jak s�o�ce, cho� zamkn� oczy, czuj� twoje ciep�o, a ojciec te� si� u�miecha� i ju� zawsze tak dobrze im by�o". Witold znowu podda� si� ogarniaj�cym go uczuciom. - Biedactwo - my�la� - pozostawione samo sobie ro�nie jak dzikie drzewo. Kto m�g� znale�� do niej dost�p? Ojciec? Mo�e, gdyby nie by� taki zapracowany... Bracia? To� oni, wr�ciwszy ze �wiata, nie potrafili zapewne zni�y� si� do poziomu dziewczyny. Razi�o ich zachowanie Ity, nieumiej�tno�� jedzenia, ordynarne wyrazy... Jeszcze Antek mia� dla niej najwi�cej serca, ale ma�o czasu. Mo�e i zm�czenie nie pozwoli�o mu ca�kowicie po�wi�ci� wakacji siostrze, zw�aszcza �e ca�y rok pracowa� solidnie i du�o. I tak dziewczynka wyros�a w�r�d s�u�by, nie wiedz�c o tym, �e poza ma��, rozkoszn� dolink� jest �wiat pi�kny i tajemniczy, ale niedost�pny dla niej, tak zaniedbanej. Przypomnia� sobie zn�w d�wi�k jej g�osu i spojrzenie. - Musz�, musz� zdoby� t� smutn� duszyczk� - przemkn�a nagle ostro jasna my�l. Na falach zamajaczy� w dali ciemny kszta�t... - Pewno wracaj� - rzek� do siebie Witold. Chcia� koniecznie porozmawia� z Antkiem, czeka� wi�c niecierpliwie, a� ��dka przybije do brzegu. Kiedy wreszcie zauwa�y� przyjaciela ju� w ogrodzie, blisko dworku, gwizdn��. Antek spojrza� i, widz�c wymachuj�ce r�ce, pod��y� na g�r�. - C� to? Nie byli�cie z It� na rzece? - Owszem. Nawet k�pali�my si� razem... - Co?! Wywr�ci�a?! - Mniej wi�cej... ale, Antek, ani s��wka, �e tu jestem. Postaraj mi si� tylko o �elazko i nie daj pozna� siostrze, �e mnie widzia�e�. - Nie gniewasz si�? - E, m�j kochany! Dobrze jest jak jest! Poczekaj miesi�c, b�dzie jeszcze lepiej... Twoja Ita jest zachwycaj�c� os�bk�, ale teraz przynie� mi �elazko. Trzy uderzenia gongu wezwa�y domownik�w na kolacj�. By�a ju� godzina dziewi�ta. Jadalny pok�j, po�o�ony od p�nocy, pogr��y� si� w cieniach wieczoru. Przez otwarte okno dolatywa�y tysi�ce najr�niejszych woni ogrodu i szum drzew wko�o rosn�cych. - Kasiu, anio�ku! Daj�e tu lamp�! - wo�a� rozpaczliwie pan Kruszy�ski. - Zara, zara... nie chce si�, psiama�, odkr�ci�! Ko�o sto�u siedzieli ju� m�odzi Kruszy�scy, dw�ch praktykant�w rolnych i Witold w elegancko wyprasowanym garniturze, w jakim uda� si� na spacer. Nawet kwiatek taki sam jak przedtem tkwi� w butonierce. Obuwie starannie wyczyszczone te� nie zdradza�o niedawnej z wod� za�y�o�ci. Jeszcze jedna osoba wpad�a jak burza do pokoju, przewracaj�c po drodze krzes�o. Witold szybko usun�� si� w cie� za Mieczys�awa. - Anto�, nie widzia�e� gdzie tego belfra? - zapyta� zdyszany g�os. - Nie... sk�d�e? Przecie� byli�cie razem... - Chorroba!! - zawo�a�a panienka z nut� �alu i strachu. - Mia� twego mi�ego towarzystwa do�� i zwia� - odezwa� si� Lutek ironicznie. - Zamknij g�b�, bo wcale si� ciebie nie pytam - krzykn�a w�ciekle i usiad�szy przy stole opar�a o� �okcie i schowa�a twarz w d�onie... Stary Kruszy�ski siedzia� jak na niemieckim kazaniu, nie wiedz�c, o co m�odym chodzi... Witold mia� uczucie, jak gdyby kto� pog�aska� go po g�owie z serdeczn� pieszczot�... Bracia tr�cali si� wymownie pod sto�em. Kasia wnios�a w ko�cu lamp�... Panienka opu�ci�a r�ce, a wtedy Witold uk�oni� si� jej z mi�ym, ciep�ym u�miechem. - Dzi�kuj� pani za troskliwo��... Szkoda, �e nie wracali�my razem z przyjemnej przeja�d�ki. Ita zaczerwieni�a si�. W oczach jej b�ysn�a rado��, ale na sekund�, bo zn�w zielone skry�y j� p�omyki. Ruszy�a ramionami, ale spod g�stych rz�s patrzy�a na �wie�e ubranie, na kwiat i kombinowa�a: - Jak to si� sta�o? Gdy wstawali od sto�u, Witold podszed� do dziewczyny i, mimo oporu, poca�owa� j� w r�k�, m�wi�c: - Pani tu jest gospodyni�, a zatem dzi�kuj� i dobranoc, kr�lewno fal... Do p�nej nocy w dw�ch pokojach pali�o si� �wiat�o... Witold pisa� list do matki, a potem co� malowa�. Ita za� siedzia�a przy oknie i patrzy�a na sw� brunatn� r�czk�, rozpami�tuj�c: - Kr�lewno fal... Jaki ten belfer inny od wszystkich... Nikt mnie nigdy nie poca�owa� w r�k�. Bracia zawsze tylko pokrzykiwali, chocia� Antek nie, ale on te� jest coraz wi�cej do nich podobny... A ten, ten belfer... Ukl�k�a w oknie i, z�o�ywszy r�ce, szepta�a: - Pot�ny Bo�e, nie gniewaj si�, �e nie chodz� do ko�cio�a, ale nie mam sukienki jak inne panny i jestem czupidron, jestem z�a. Daj, prosz�, tym staruszkom, �eby ich syn wr�ci� i �eby mnie nie kusi�o dokucza� belfrowi... �wita�o. Z g�r pokrytych zieleni� dymi�y bia�e mg�y. Na rzek� r�owoz�otym blaskiem k�ad� si� u�miech id�cego z dali s�o�ca, kt�re l�ni�cym kluczem otwiera�o podwoje dla dnia krocz�cego ju� z szelestem zi�, ze �wiergotem ptasz�t. A tymi samymi podwojami uchodzi�a wonna letnia noc. Witold sta� w oknie i patrzy�, jak z bia�ych ca�un�w odtula�y si� zielone szczyty, a szara rzeka nabiera�a jak ba�ka mydlana kolor�w i blask�w. Patrzy� na dziki, zapuszczony i pi�kny ogr�d, tchn�cy rze�wym, pachn�cym ch�odem. S�o�ce ju� wzesz�o w triumfie i ptaki dzwoni�y hymn powitania. Zszed� do hallu. Pusto by�o tutaj, ale porozsiada�y si� wsz�dzie z�ote promienie, nadaj�c du�ej sali mi�y, przytulny wygl�d. Dopiero teraz zauwa�y� we wn�ce przy oknie fortepian, a nad nim portret kobiety. Twarzyczka przypomina�a It�, ale tchn�a czarem subtelnego, s�odkiego u�miechu... W�osy, nie tak burzliwe, otula�y z�ocistym cieniem bia�o�� lica. Ale spojrzenie... - to� to wczorajsze spojrzenie Ity, spojrzenie zamy�lonych g��bin. - Mo�e z twoj� pomoc� uda mi si� zbudzi� dobro w duszy dziewczyny - pomy�la� Witold i wyszed� do ogrodu. Szed� przez trawniki, syc�c si� urokiem �wie�ego poranka. B��dzi� w�r�d zaro�ni�tych i popl�tanych �cie�ek. Nagle znalaz� si� niedaleko altanki Ity. Bez namys�u skierowa� tam kroki... Gdy by� ju� bliziutko, zda�o mu si�, �e s�yszy g�os dziewczyny. Podszed� na palcach i, rozsun�wszy nieco ziele�, obrastaj�c� �ciany, spojrza� do wn�trza. Na stole siedzia�a Ita w nocnej, rozpi�tej na piersiach koszuli. W r�ku trzyma�a talerz, z kt�rego troje koci�t i dwa male�kie szczeni�tka po�ywia�y si� zapalczywie, rozpryskuj�c mleko woko�o. Ita by�a u�miechni�ta, a u�miech ten tak rozpromienia� ciemn�, dziecinnie okr�g�� twarzyczk�, �e Witold si� zdumia�... Znik� dziki wyraz oczu, spok�j rys�w pozwoli� upaja� si� kszta�tem purpurowych, male�kich ust, lekko zadartego noska i okr�g�ej br�dki. Z ca�ej postaci bi�a mi�kko��. G�os dziewczyny znowu wibrowa� melodyjn� t�sknot� i czu� by�o w nim ciep�� g��bi�. - Pijcie, moje sierotki! Ja te� nie mam nikogo. Nikt Ity nie kocha, bo jestem rar�g... Te, Mi�ka, nie pchaj si�. I tak dostaniesz swoj� porcj�... Ro�nijcie, draniulki, to potem sprowadz� wam belfra na lekcj� grzeczno�ci. Pouk�ada�a towarzystwo w du�ym koszu, jednego kota przytrzyma�a d�u�ej i, tul�c go, m�wi�a: - Ty m�j, biedaczku, skrzywdzili ci�. Ita wyleczy n�k� sierotce, przyniesie co dobrego. Witold w ostatniej chwili zauwa�y�, �e najwy�szy czas oddali� si�, tote� ucieka� na palcach co tchu. Usiad� w bocznej alei pod przekwitaj�c� trze�ni�. Podpar� g�ow� na r�ku. - Dusza w tej dziewczynie jest jak jej ogr�d - my�la�. - Na poz�r dzika i zaniedbana, a co krok spotyka ci� jaka� mi�a niespodzianka. To, co widzia�em przed chwil�, �wiadczy, �e Ita ma dobre, gor�ce serduszko, �e odczuwa bole�nie krzywd� swego zaniedbania. Przypomnia� sobie pierwsze z "rarogiem" spotkanie, przebieg� my�l� inne chwile a� do obecnej. Zamajaczy�a mu w wyobra�ni k�dzierzawa g��wka i twarzyczka ma�ej Hinduski z obrazka. Jakie trafne por�wnanie! Ma�a Hinduska... - u�miechn�� si�. W tej chwili spad� na niego deszcz mokrych p�atk�w i prysznic ch�odnej rosy otrze�wi� go z marze�... Zadar� g�ow�. Na czere�ni siedzia�a uczennica w tej samej nocnej koszulce, w jakiej by�a w altanie... Patrzy�a nienawistnie, strzelaj�c zielonymi b�yskami. Nie przebiera�a te� w s�owach: - Czego pan tu chce? To moja �awka! - Wiedzia�em tylko, �e altanka jest pani wy��czn� w�asno�ci�. �awka nie ma karteczki z imieniem w�a�cicielki. - Niech si� pan wynosi! - Przykro mi, ale nie zastosuj� si� do �yczenia. - Zobaczymy! Zielon� tward� szyszk� pocz�stowa�a Witolda w rami�. On nie my�la� odchodzi�. Drug� szyszk� paln�a go w czo�o. - Czekam, a� si� zapas wyczerpie... Na czere�ni chyba szyszki nie rosn�, a zauwa�y�em, �e pani fartuszka nie ma, aby magazynowa� pociski - rzek� belfer. Dziewczyna tym razem wycelowa�a lepiej, bo Witold poczu� dotkliwy b�l w oku. Z�o�� na chwil� odj�a mu mow�. Przymkn�� oczy. Jeszcze raz poczu� zimny prysznic i nagle us�ysza� g��boki i ciep�y g�os: - Bardzo pana boli? Spojrza� zdumiony... Przed nim sta�a Ita, nie kr�puj�c si� najzupe�niej swego stroju, kt�ry pozwala� widzie� wi�cej ni� najg��bszy dekolt. G�owa obsypana bia�ymi p�atkami pochyla�a si� nad nim, a oczy dziewczyny by�y zn�w szafirowe. - Nie, nie bardzo boli... ale, panno Ito, pani jest nie ubrana. Prosz� i�� do domu! Spojrza�a ze zdziwieniem, protestuj�c: - Mnie ciep�o. Ja nie chcia�am, aby pana bola�o. To tylko... - Ja wiem... Wzi�� j� za r�k� i przyci�gn�� do siebie: - Prosz� po�o�y� d�o� na moim czole, to przestanie bole�. U�miechn�a si� coraz wi�cej zdumiona, ale us�ucha�a. Chwil� czu� bliziutko jej �wie�e, ch�odne od rosy, zieleni� pachn�ce cia�o... Nagle zacisn�� z�by. - Niech pani ucieka do domu! Za godzin� spotkamy si� w gabinecie. Mam co� dla pani! Szybko pobieg� do swego pokoju. Chodzi� roztr�caj�c krzes�a jak wariat. Nie m�g� zebra� my�li, dr�czy� go dra�ni�cy niepok�j, budzi�o si� tysi�ce pyta�, na kt�re nie m�g� znale�� odpowiedzi. Wreszcie i pewien nieokre�lony wstyd ogarn�� jego prost�, szczer� dusz�. Najbardziej gn�bi�a go my�l, �e musi spotka� si� z dziewczyn� przy �niadaniu. Tote�, gdy rozleg� si� dzwonek i domownicy usiedli przy stole, j�� z wielkim zainteresowaniem wypytywa� pana Kruszy�skiego o miejscowe warunki rolne. Zagadni�ty u�miechn�� si� zadowolony. To by� jego ulubiony temat. M�wi� du�o i ze znajomo�ci� rzeczy. - Ale pan podobno artysta, a �aden taki nie by� dobrym agronomem - roze�mia� si� w ko�cu. - Ech... zaraz artysta. To Antek mnie tak uczci�. Maluj� troch�, ale to jeszcze nie artyzm. - NIe b�d� taki skromny! Wszyscy twierdz�, �e masz talent! - Tak! Du�y talent i pust� kiesze�, a wi�c wszelkie dane, by zosta� s�awnym artyst�. - Nigdy nie trzeba traci� nadziei - rzek� Kruszy�ski. - Kto wie, czy nie b�d� kiedy� podziwia� prac s�ynnego malarza, Witolda Leskiego. Trzeba tylko chcie�. Po �niadaniu Ita podesz�a do nauczyciela, kt�ry poczu�, �e si� rumieni. By�a teraz w r�owej, perkalowej sukience, ale on mia� jeszcze oczy pe�ne innego widoku. - Mia� mi pan co� da�. - Tak, przejd�my do gabinetu. Pobieg�a naprz�d, dudni�c bosymi stopami. Za chwil� znalaz� si� sam na sam z uczennic�. Odwin�� spory karton. - Niech pani spojrzy na ten obrazek. Dziewczyna schyli�a g��wk�. Ciekawo�� nada�a ciemnej buzi dzieci�cy, ciep�y wyraz. - Jaki� kr�l, jaka� kr�lowa... A co oni robi�? Jak �licznie! Czy to ko�ci�? Obrazek przedstawia� Mieszka i D�br�wk� u kr�la Boles�awa. Witold stara� si� przedstawi� jak najbarwniejsz� scen� z �ycia Mieszka I, pragn�c zainteresowa� dziewczyn�, i nie zawi�d� go ten spos�b. Ita patrzy�a zachwycona. Witold cichym g�osem zacz�� opowiada� histori� tak, jakby m�wi� jak�� pi�kn� bajk�. Uczennica s�ucha�a z rozchylonymi ustami i b�yszcz�cymi oczyma. - A teraz mo�e ja pos�ucham, a pani mi to powt�rzy... dobrze? - Ja tam nie potrafi�. - R�cz�, �e opowie pani lepiej ode mnie. Prosz� tylko spr�bowa�, patrz�c na obrazek. Niech si� pani zdaje, �e to pani w�a�nie jest D�br�wk� i opowiada o sobie. I rzeczywi�cie. Opowiadanie Ity, cho� bardzo proste, by�o dobre. Z przymkni�tymi oczyma m�wi�a melodyjnie, jakby prze�ywaj�c w�asn� opowie��. Nagle rzuci�a niespodziewanie: - Mnie �al Mieszka, on pewno wola� swoje bo�ki i ba�wany. Im przecie by�o te� smutno, �e tak od razu ich przesta� lubi�. Witold mia� wi�c sposobno�� opowiedzie� szerzej o wierzeniach pogan i religii chrze�cija�skiej. - Widzi pani - ko�czy� - chrze�cijanie uczyli kocha�. Kocha� wszystkich. Poganom wolno by�o nienawidzi�. - Iwan te� jest chrze�cijanin, a co dzie� pierze swoj� Parask� po mordzie i m�wi, �e j� zat�ucze. - Iwan to zwierz�. Na kobiet� nikt nie ma prawa r�ki podnie��, to wstyd i grzech. - A mnie tyle razy bracia wyt�ukli... - Pani by�a jeszcze dzieckiem, Ito... Nie rozumieli�cie si�. Bracia na pewno chcieli tylko pani dobra. Ale nie m�wmy o tym. Teraz nikt pani nie skrzywdzi, p�ki ja tu jestem! - zawo�a� gor�co i poczu�, �e m�wi prawd�. Spojrza�y na� ciemne, migotliwe oczy. Ita chcia�a co� powiedzie�, ale potrz�sn�a g�ow�, odp�dzaj�c jakby zrodzon� w tej chwili my�l. Nagle, wedle zwyczaju, wyskoczy�a oknem. P�niej bracia Kruszy�scy zabrali Witolda nad rzek�. Chcieli si� wyk�pa�. Antek spyta� zaciekawiony: - Jak posz�a dzi� lekcja? - Wy�mienicie! - odpar� Witold i u�miechn�� si�. By� zadowolony. Min�y upalne godziny po�udnia, kiedy stali na mo�cie niedaleko domu, czekaj�c na w�skotorow� kolejk�, wo��c� drzewo. Wybierali si� na daleki spacer i chcieli kawa�ek drogi podjecha�. By�o ju� ko�o godziny czwartej. - Ciekawe, czemu ta smarkata nie przysz�a na obiad? Ojciec zn�w si� zirytowa� - rzek� Lutek. - Nie znasz jej? Nie chc� i ju�, do cholery! - na�ladowa� siostr� Mieczys�aw. - O wilku mowa... Panna Ita w�a�nie p�dzi - zauwa�y� Witold. Jako� na drugim ko�cu mostu zadudni�a bosymi nogami. Chcia�a przebiec ko�o ch�opc�w, ale nagle Lutek chwyci� jej r�k�, wo�aj�c z nagan�: - Gdzie ty si� w��czysz! Wiesz, o kt�rej obiad? �eby mi to by�o ostatni raz. - Poszo�! - odepchn�a go energicznie i pobieg�a dalej. Wtem us�ysza�a za sob� zdyszany g�os: - Panno Ito, prosz� nie ucieka�. Bardzo prosz�... Idziemy na obiad razem! Zwolni�a kroku, ale milcza�a. - Pani zrobi�a zapewne du�y spacer, prawda? Ale gdyby pani i jutro gdzie� si� wybiera�a, to prosz� i mnie pozwoli� towarzyszy� sobie. - Jeszcze czego!... Te�! - opryskliwie, gburowato rzucone wyrazy dotkn�y go. - B�d� si� naprzykrza� i musi pani pozwoli�. To dla mnie taka przyjemno��. - Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce... Nie mo�e pan sam i��? - Wol� mie� przewodniczk� obeznan� z okolic� i tutejsz� przyrod�. A zatem zgoda? Weszli do jadalni. - Kasia! Co u diab�a, wszystko zimne! C� to, prosi� jestem? Zagrzej w tej chwili. - Starszy pan nie kaza�. Ita ma si� nie sp�nia�... - Co? Ja ci te garnki na �bie porozbijam, jak nie us�uchasz - wali�a pi�ci� w st�. - Starszy pan nie kaza�! - Mo�e Kasia b�dzie �askawa w takim razie da� dla mnie obiad, ale ja lubi� gor�ce - rzek� Witold grzecznie. S�u��ca wytrzeszczy�a oczy jak m�y�skie ko�a. Widzia�a przecie�