2114
Szczegóły |
Tytuł |
2114 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2114 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2114 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2114 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Irena Zarzycka
Dzikuska
historia mi�o�ci
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Pzn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Krajowa Agencja Wydawnicza",
Lublin 1989
Pisa� A. Galbarski
korekty dokona�y
B. Krajewska
i K. Markiewicz
S�owo wst�pne
Propozycja wydania "Dzikuski"
w roku 1988, w przesz�o 60 lat
po jej ukazaniu si� na rynku
wydawniczym (1927 rok), jest dla
autorki czystym surrealizmem.
Czuj� si� jak prababka, maj�ca
gra� rol� w�asnej prawnuczki, a
tu i kostium za ciasny, i rola
trudna do ud�wigni�cia.
"Dzikuska" by�a pierwszym
kostiumikiem literackim Ireny
Zarzyckiej. Autorka - m�oda,
oczarowana �yciem, mi�o�ci�,
urod� �wiata, w�drowa�a wraz z
m�em, topografem Wojskowego
Instytutu Geograficznego, po
ca�ej Polsce z miejsca na
miejsce, z kwatery na kwater�.
Wita�y j� wci�� nowe wra�enia,
nowi ludzie, nowe serdeczne
kontakty, kt�re wtedy
nawi�zywa�a szybko i �atwo, a do
dzi� wiele z nich przechowuje w
pami�ci. S�ucha�a zwierze�
weso�ych i smutnych, historii,
opowiada� i plotek. Jak w
kalejdoskopie przesuwa�y si�
imiona, twarze, wypadki s�yszane
i zaobserwowane, a poniewa� nic
nie ginie w naturze, wi�c te
wszystkie wra�enia i doznania
�y�y, kipia�y... no i
wybuch�y... Ukaza�a si�
"Dzikuska", a zaraz w
nast�pstwie nap�yn�a lawina
list�w i propozycji.
Gdy po wojnie przypadkowo
wpad�a mi ta ksi��ka do r�ki,
by�am troch� zdziwiona, troch�
ubawiona... Przecie� uwa�a�am j�
za grzech m�odo�ci. I to by�
grzech... A pokuta...?
Najsro�sz� zada�a mi wojna,
zabieraj�c dom, m�a i
15_letniego syna, wi�nia
"Majdanka". Mia�am jednak do��
si�y, by wychowa� male�k�
w�wczas c�rk�, dla kt�rej
chcia�am �y�. Okaza�o si�, �e
zachowa�am �w ogromny,
niewyczerpany �adunek mi�o�ci,
pozwalaj�cy przetrwa� wiele lat
i nie udusi� si� �zami �alu i
goryczy.
Nie mog� si� do "Dzikuski" nie
przyzna� - ale naprawd� wtedy
pisa�a j� inna Irena Zarzycka,
co chyba wida� w powie�ci,
beztroskiej, pe�nej optymizmu i
rado�ci �ycia.
Trudno dzi� uwierzy�, jak
wielka by�a popularno�� tej
ksi��ki, nie posiadaj�cej
przecie� godno�ci wydarzenia
literackiego, b�d�cej jednak
pewnego rodzaju zjawiskiem
socjologicznym, jako cz�stka
folkloru tamtych lat. Podobne
kariery i popularno�� zdobywaj�
dzi� niekt�re zespo�y
m�odzie�owe, z t� r�nic�, �e
maj� one fan�w w�r�d m�odej
widowni. "Dzikusk�" czytali
m�odzi i starzy. Listy pisali i
jedni, i drudzy.
Ta przedwojenna Irena Zarzycka
tyle mia�a dowod�w sympatii i
uwielbienia, tak bardzo j�
rozpieszczano dziesi�tkami
list�w, �e brn�a sobie
niefrasobliwie w pisarstwo a� do
roku 1939. W�wczas by�a zbyt
zaj�ta urokami �ycia, by
przejmowa� si� krytyk�,
zw�aszcza ostr�, rzeczow�.
Wola�a serdeczne i �yczliwe
uwagi Wac�awa Sieroszewskiego,
kt�rego list przechowuje do
dzi�, czy te� Melchiora
Wa�kowicza - jej pierwszego
wydawcy. Ich rady i wskaz�wki,
namawiaj�ce j� do g��bszych
refleksji i obserwacji �ycia,
postanowi�a realizowa� "potem".
A potem to by�a wojna i
sko�czy�a si� "Irusia" Zarzycka.
Wiele os�b s�dzi�o i zapewne
s�dzi nadal, �e nie ma jej w�r�d
�ywych, zw�aszcza �e uwielbiana
przez ni� Zofia Kossak_szczucka
u�mierci�a j� w obozie w jednym
ze swoich wspomnie�.
�ycie dostarcza�o wci��, jak
niegdy�, gotowych scenariuszy,
tylko si�gn�� r�k� po pierwszy z
brzegu, ale nikt z najbli�szych
i najserdeczniejszych
przyjaci� nie zdo�a� jej
nam�wi� do pisania. Mimo
wszystko bowiem pozosta�a wierna
dawnym przyja�niom, dawnym
sympatykom i swojej z�otej
m�odo�ci.
(Irena Zarzycka)
5 maja 1988 roku
Rozdzia� I
Pan Kruszy�ski, w�a�ciciel
niedu�ego folwarku Kruszelnicy,
a zarazem zarz�dca maj�tku
barona Ziemskiego, siedzia� w
swym gabinecie. W tej chwili
w�a�nie ko�czy� rozmow� z m�odym
cz�owiekiem o pi�knej, powa�nej
twarzy, rozja�nionej weselem
�miej�cych si� czarnych oczu.
- A teraz - m�wi� Kruszy�ski -
chcia�bym przedstawi� mej c�rce
kochanego profesora.
- A� profesora? Brzmi to
zab�jczo powa�nie... Doprawdy, z
punktu mo�na straci� zaufanie do
mej osoby.
- Ma pan racj�! Ona gotowa si�
tak ukry�, �e nawet Anto� jej
nie znajdzie. Jeszcze raz pana
uprzedzam... Prosz� si� nie
zra�a�, �e dziewuszysko troch�
dzikie, ale, panie,
jedynaczka... z samymi
ch�opakami chowana, bez matki.
- My�l�, �e zdo�am pozyska�
sympati� Ity, cho� jestem tym
nienawistnym, jak pan wspomnia�,
belfrem.
Pan Kruszy�ski pokiwa�
siwiej�c� g�ow�.
- Hm... R�nie to tam bywa�o
do tej pory. C�rka mia�a ju�
sze�� nauczycielek, czterech
profesor�w i nic z ni� nie
wsk�rali, bo ka�dy po paru
dniach ucieka�... Mo�e pan...
m�ody, pe�en zapa�u do wiedzy,
potrafi ujarzmi� moj� jedynaczk�.
- A c� to za przera�aj�ca
panna! - zas�pi� si� przez
chwilk� Witold, lecz zaraz
weso�y u�miech rozchyli� mu
usta. - To chod�my... -
zaproponowa� g�o�no. - Jestem
szalenie ciekawy mej uczennicy!
Pan Kruszy�ski spojrza� z
pewnym zak�opotaniem, otworzy�
usta, chc�c jeszcze co�
powiedzie�, ale machn�� r�k� i
zrobi� min� odpowiedni� do
tematu "raz kozie �mier�".
Wyszli na podw�rze zalane
potokami s�o�ca. Cztery ogromne
lipy zastyg�y w swej �wie�ej
krasie... Nie drgn�� �aden
listek. Zaraz za furtk� podw�rka
n�ci� zapachem i czarem m�odej
masy zieleni wielki ogr�d.
Upojn� cisz� czerwcowego
po�udnia przerywa� szum rzeki,
p�yn�cej w dole brzegiem ogrodu,
ci�gn�cego si� a� na wzg�rze,
oraz weso�y chlupot dw�ch
g�rskich potok�w.
Dooko�a sadu, gdzie okiem
si�gn��, falowa�y pasma wy�szych
i ni�szych g�r, zaro�ni�tych
lasem lub ��kami obsypanymi
bujnym kwieciem.
Witold szed� za panem
Kruszy�skim w�sk� �cie�k� i
podziwia� pi�kno krajobrazu
wschodnich Karpat.
- B�dzie mi tu dobrze - my�la�
- tylko ta panna...
Przewodnik stan��.
- Ot� i uczennica.
Witold wytrzeszczy� oczy.
- Gdzie?!
- A tu... - Kruszy�ski machn��
w g�r�.
Pi�kna twarz m�odego
nauczyciela wyra�a�a
bezgraniczne zdumienie.
- Przepraszam pana, ale ja nic
nie widz�.
- No przecie� siedzi na
drzewie... o tam... nogi.
Witold spojrza� na wysoki,
pot�ny kasztan, otulony u st�p
krzakiem bzu. Tam w�a�nie mi�dzy
fio�kowymi ki�ciami kiwa�y si�
dwie ma�e, bose, brunatne n�ki.
- �adna perspektywa... Co ja
tu, biedny, jeszcze zobacz�? -
przebieg�y ch�opcu przez g�ow�
sk�opotano_rozweselone my�li.
- Itu�, c�ruchno... zejd� na
chwil�, masz go�cia.
- Nie jestem ciekawa... nie
prosi�am go - dobieg� ich
burkliwy g�os spomi�dzy masy
li�ci i ga��zi.
- Ale zejd� tylko... b�dziesz
zadowolona... Ita, nie r�b�e
ojcu wstydu.
- Powiedzia�am tacie raz, �e
nie chc� belfr�w. Mam ich ju�
dosy�. Niech idzie do stu
diab��w... Nie zejd�!
Witold, och�on�wszy nieco,
rzek� spokojnie:
- Widz�, �e moja uczennica
jest bardzo energiczna.
- Nie jestem jeszcze
uczennic�, nie ma co sobie
j�zyka strz�pi�... - przerwa�
gniewny g�os. M�ody nauczyciel
ci�gn�� dalej tym samym
ch�odno_spokojnym tonem:
- ...Bardzo mi przyjemnie
us�ysze� serdeczne i zach�caj�ce
przywitanie... oraz ujrze�
apetycznie wygl�daj�ce n�ki...
Rad bym jednak przyjrze� si� i
twej buzi, male�ka. S�dz�c
bowiem z zachowania, nie masz
pewno wi�cej ni� siedem lat...
Pan Kruszy�ski wygl�da� w tej
chwili jak pos�g nabo�nego
zdumienia...
Zatrz�s�y si� ga��zki,
posypa�y kwiatki wi�dn�cych ju�
bz�w... Kto� roztr�ci�
gwa�townie krzaki...
- Jak pan do mnie m�wi... jak
pan �mie?
Przed Witoldem stan�a
dziewczynka prawie smuk�a, ale
nie chuda... Sukienka, ledwo do
kolan, ods�ania�a podrapane
brunatne nogi. Panienka zadar�a
hardo g��wk�, okryt� niebywale
bujnymi k�dziorami, si�gaj�cymi
ramion... Wygl�da�y tak, jakby z
grzebieniem nie mia�y absolutnie
nic wsp�lnego. Szczeg�lny by�
jednak kolor tych zwichrzonych,
skr�conych pukli... Po�yskliwe i
puszyste mieni�y si� barw�
mahoniu lub �wie�o wy�uskanych
kasztan�w... Otula�y twarzyczk�
bardzo spalon�... i bardzo
dziecinn�.
- Czy� mog�em przypuszcza�, �e
uczennica moja b�dzie pann�
doros��? Bardzo przepraszam w
takim razie, ale nie wiedzia�em
tylko o dziwnym tutejszym
zwyczaju przyjmowania
nieznajomych...
Dwoma piorunami cisn�y du�e,
pod�u�ne, w tej chwili z�e,
zielone oczy.
- Nie potrzebuj� nikogo
przyjmowa�... Nasy�aj� mi na
kark durni�w, kt�rzy udaj�, �e
co� wi�cej ode mnie umiej�...
Nie chc� si� uczy�, nie chc� by�
dobrze wychowan� pann�, dajcie
mi �wi�ty spok�j, bo si� wezm� z
pi�ciami do roboty!
- Dzi�kuj� za komplement...
Ach! Niech si� pan nie przejmuje
- rzek� m�ody cz�owiek do
Kruszy�skiego, kt�rego
nieszcz�liwa mina wo�a�a:
lito�ci.
- Panna Ita chce mi
zaimponowa� sw� wiedz�. Jestem
jej za to wdzi�czny... ale pani
pozwoli, �e si� przedstawi�.
Witold Leski, przyjaciel
serdeczny Antosia... Zdecyduje
si� pani mo�e poda� mi r�k�?
Swobodny ton, weso�y u�miech i
spojrzenie czarnych oczu
podzia�a�y wida� na nastroszon�
pann�... Wyci�gn�a ma�� i
zgrabn�, ale haniebnie podrapan�
i brudn� r�k�.
Witold przytrzyma� j� chwil� w
u�cisku i rzek� z wolna, uwa�nie
patrz�c:
- Nie mog� powiedzie�, �eby ta
r�czka by�a tak gro�na, jak
obiecuj� spojrzenia... Jest
tylko troszk� brudna.
Ita tym razem zmilcza�a, ale
wyrwa�a r�k� i patrzy�a spode
�ba na Witolda.
- Itu�, poka� panu ogr�d... Ja
musz� jecha� w pole - rzek�
Kruszy�ski i szybko si�
oddali�...
- Pan mo�e sam obejrze�.
- Stokro� przyjemniej b�dzie
mi z pani�...
- Niech idzie - rzuci�a
niedbale i, ruszywszy przodem,
m�wi�a szybko ze z�o�liwym
u�miechem:
- To s� jab�ka, to gruszki, to
�liwki, to altana, to wi�nie...
Tam �wierki... to rzeka -
wskazywa�a machaj�c r�k� - a tam
druga altana, ale wchodzi� do
niej nie wolno, bo moja. Ju� pan
teraz wszystko wie. Zrobi�am, co
chcia� ojciec. Do widzenia.
- Zaraz... chwileczk�... Do
tej altany wejdziemy oboje.
Pokaza�a mi pani tyle ciekawych
rzeczy, o kt�rych w istocie nie
mia�em poj�cia... Musz� zobaczy�
i altan�.
- Ja nie pozwol�! Tam nie
wchodzi nikt, tylko ja...
- Tak. Ale ja wejd�. - Wzi��
opieraj�c� si� pod r�k� i z
wyszukan� grzeczno�ci�, ale
silnie trzymaj�c, prowadzi�
przez trawnik do ukrytej w
krzakach bzu i tarniny budki na
kraw�dzi ogrodu.
- Ja panu nie pozwol�... No!
draniu jeden... puszczaj! - Byli
ju� przy altance... i dziewczyna
usi�owa�a jeszcze si� broni�. -
Jak pan spr�buje si� tam
wdrapa�, to trzepn� w �eb
kamieniem...
- Ach tak... A zatem...!
Witold podni�s� pann� jak
pi�rko i oszo�omion� posadzi� w
altance na stole.
Uk�oni� si� dwornie m�wi�c:
- Bardzo dzi�kuj�, �e pani tak
grzecznie pokaza�a mi swoje
kr�lestwo. Tymczasem do widzenia.
Wyszed� i ruszy� na prze�aj
trawnikiem ku domowi.
Dopiero teraz poczu�
zm�czenie. W g�owie mu hucza�o.
- Ale� to rar�g! Z tak�
pracowa�... - my�la� przera�ony.
- Jezus Maria, tom wdepn��... A
niech tego Antka! Ubra� mnie...
no... - W tej chwili �wisn�o mu
co� nad g�ow�. Uchyli� si� w
bok, a potem podni�s� z ziemi
kamie� i schowa� do kieszeni.
Tymczasem od furtki szed� mu
naprzeciw Antek, szczup�y,
wysoki student...
- Witek, chod��e pr�dzej!
Czekamy na ciebie... Pozna�e�
It�?
- Mia�em przyjemno��... Wiesz,
Antek, nie b�d� k�ama� przed
tob�... Przecie� to jaki�
ordynarny dzikus, gdzie ona by�a
dotychczas!? B�j si� Boga!
Patrz! To dla mnie ten kamyczek.
Szesnastoletnia pannica... Jak
wy j� chowali�cie?! - m�wi�
zirytowanym g�osem.
Antek opu�ci� g�ow� i
milcza�... Wreszcie po chwili
rzek� powa�nie:
- M�j drogi, przebacz mi,
narazi�em ci� na przykro�ci,
sprowadzaj�c tutaj nieopatrznie,
ale mia�em nadziej�, �e mo�e ty
co� wsk�rasz z naszym dzikuskiem.
- Nie uciekam przecie�, ale
jestem zdumiony. Taki okaz...
- Pos�uchaj! Nie b�dziesz si�
dziwi�, gdy poznasz histori�
tego biedactwa.
Usiedli na trawie.
- Matka moja, wychodz�c za
ojca, by�a �liczn� rozpieszczon�
jedynaczk�... M�� ub�stwia� j�,
ludzie psuli. Przyjecha�a tu na
pustkowie, ale ojciec otoczy� j�
wygodami, nawet do pewnego
stopnia komfortem. Pomimo �e
czu�a si� szcz�liwa, zdrowie
zacz�a traci�, zw�aszcza gdy
przysz�y dzieci. By�o ju� nas
czterech, lecz matka, mimo
zapracowania, marzy�a o c�rce...
Wreszcie, gdy mia�em trzy lata,
a Mietek pi��, urodzi�a si� Ita,
ale matka po dw�ch miesi�cach
umar�a. Pomy�l... Ojciec zosta�
z gromadk� dzieci, z kt�rych
najstarsze mia�o pi�tna�cie
lat... Zosta� zrozpaczony,
bezradny i pe�en �alu do c�rki...
Przyjecha�a jaka� zasuszona,
gderliwa kuzynka, ale da�a nam
wszystko pr�cz serca, bo to w
ca�o�ci posiada� syn, doros�y
prawie, kt�remu wci�� wysy�a�a
za granic� pieni�dze i paczki.
A ojciec, kt�ry, marz�c o
c�rce, wyobra�a� sobie �liczne,
rozkoszne bobo, do matki podobne
- traci� coraz wi�cej serca do
brzydkiego, krzykliwego
brudaska... Sp�dza� zreszt� ca�e
dnie poza domem i nie wnika� w
przyczyny samowoli i opuszczenia
c�rki.
Nie mia�a, biedactwo, ani
zabawek, ani odpowiedniego
towarzystwa. Od starszych
braci nabiera�a tylko
sztubackich wyra�e�. Najwi�cej
lgn�a do mnie. Przecie� by�em
jej najbli�szy wiekiem...
Wreszcie i ja poszed�em do
szk�. Ciotka umar�a i dzieciak
zosta� zupe�nie na �asce
boskiej, dziewek folwarcznych, a
czasem pastuch�w...
Sp�dzaj�c ca�e dnie poza
domem, licho wie gdzie, stawa�a
si� coraz wi�cej nieokie�znana,
nie uznaj�ca niczyjego
autorytetu... Kiedy bracia
zje�d�ali si� na �wi�ta i na
wakacje, zwracali jej ci�gle
uwag�, a nieraz i
poszturchiwali. Tote� ucieka�a
od nich do mnie. Ja nauczy�em j�
czyta� i pisa�, a gdy
odje�d�a�em do szk�, wy�a jak
zwierz�tko.
Gdy wreszcie ojciec zdecydowa�
si� wzi�� nauczycielk�, by�o ju�
za p�no. Nikt z It� nie
wytrzymywa�. Nauczycielki si�
zmienia�y, dziewucha dzicza�a.
Ojciec rozpacza�, wi�c my�la�em,
�e mo�e ty... taki elegancki...
- No, no! Bez g�upstw -
przerwa� Witold.
- �e mo�e ty w�a�nie potrafisz
uj�� siostr�... ale... - urwa� i
patrzy� w oczy przyjaciela.
- Nie ma ju� ale... Daj pyska,
Antek, mo�e mi si� uda. Biedna,
ma�a sierotka - doda� po chwili.
Ruszyli ku domowi.
Min�y trzy dni. Wszystkie
pr�by przywo�ania Ity na lekcj�
spe�z�y na niczym. Chocia�
deszcz la� jak z cebra, przez
ca�y ten czas w��czy�a si� nie
wiadomo gdzie, a Witoldowi kto�
wybi� szyb� w pokoju, kto�
pochlapa� ubranie atramentem,
kto� w�o�y� je�a do ��ka.
Nasta� wreszcie dzie� suchy,
pachn�cy, s�oneczny. Przy
obiedzie Ita usiad�a, jak
zwykle, obok Antosia i patrzy�a
spode �ba na Witolda, kt�ry nie
zwraca� na ni� zupe�nie uwagi.
Rozmawia� swobodnie z ojcem i
bra�mi Antka, Mietkiem i
Lutkiem, kt�rzy przyjechali na
wakacje. W pewnym momencie wyj��
z kieszeni kamie� i, obracaj�c
go w palcach, rzek� z u�miechem:
- Znalaz�em bardzo �adny okaz,
b�d� m�g� �mia�o do��czy� go do
mego zbioru.
- Zajmujesz si� mineralogi�?
- spyta� Antek.
- Tak, ale my�l�, �e kariery
na tym polu nie zrobi�, bo nie
zd���... �ycie kr�tkie, a na
ka�dym kroku czyha
niebezpiecze�stwo.
Ita zaczerwieni�a si� i
spu�ci�a g�ow�. Zaiskrzy�y barw�
kasztan�w potargane k�dziory.
- Po obiedzie proponuj� spacer
��dkami - rzek� Lutek, zawo�any
wio�larz.
- Doskonale - zgodzi�o si�
towarzystwo.
- Czy pan umie p�ywa�? -
rzuci�a nagle Ita w stron�
Witolda.
- Niestety, �askawa pani -
sk�ama� zapytany.
W zielonych oczach b�ysn��
ognik.
- Oho... trzymaj si�,
profesorze - zwr�ci� sobie
Witold w duchu uwag�, ale z
u�miechem rzek� do Lutka:
- B�dziecie jednak musieli
poczeka� na nas, gdy� zaraz po
obiedzie chcia�bym odby� lekcj�
z siostrzyczk�... My�l�, �e
zejdzie nam szybko i mi�o.
- To mo�emy jecha� sami. B�d�
wios�owa� - zaproponowa�a
niezwykle grzecznie panienka.
- W takim razie nie czekajcie,
tylko p�y�cie wolno, to albo was
dogonimy, albo spotkamy si� u
celu...
- B�dziemy jecha� w g�r� rzeki
do lasu po lewej stronie, tam
jest bardzo �adnie - m�wi� Lutek.
- Panna Ita zatem obiecuje
mnie tam zawie��, czy tak? -
Panna Ita kiwn�a g�ow� i
mrukn�a co� pod nosem.
Tym razem Antkowi uda�o si�
przyprowadzi� siostr� do
ojcowskiego gabinetu, gdzie
czeka� ju� Witold. Dziewczyna
wesz�a z wyzywaj�c� min�.
Usiad�a na kanapie, za�o�ywszy
nogi na wa�ek, i zacz�a
gwizda�, patrz�c na Witolda,
kt�ry sta� przy oknie z r�koma
splecionymi na piersiach.
- No! Niech pan zaczyna swoje
m�dro�ci, ja s�ucham.
- Nie, to ja s�ucham, patrz� i
podziwiam. Gwi�d�e pani
cudownie, poza jest czaruj�ca,
wobec czego id� w pani �lady...
Usiad� obok niej i,
przerzuciwszy nogi przez drugi
wa�ek, zacz�� pogwizdywa�.
Dziewczyna patrzy�a chwil�
zdumiona, a potem zerwa�a si� i
w�ciek�a krzycza�a:
- Co pan sobie my�li do
cholery! Ojciec panu p�aci, �eby
mnie uczy�, a nie przedrze�nia�!
Witold przyblad� i zacisn��
pi�ci. Po chwili jednak rzek�
zupe�nie spokojnym g�osem:
- Wobec tego zaczynam: W
gwarze wielkiego miasta na
trzecim pi�trze szarej kamienicy
mieszka para staruszk�w. Przez
okno ich pokoiku, zas�oni�te
bia�ym mu�linem, wida� tylko
skrawek nieba, szare, brudne,
smutne �ciany i kominy dom�w...
Niekiedy na szafirowym
kawa�eczku zatrzepocz�, jak
p�atki czarnych r�, jask�ki.
Staruszkowie s� samotni. Nad
siwymi ich g�owami przesz�o
wiele burz... �ycie nie mia�o
dla nich tajemnic - znali z�e i
dobre. Teraz siadaj� w okienku.
Porozumiewaj� si� z sob�
g��bokim, zamy�lonym u�miechem.
Patrz� na ziele� zwisaj�c� z
doniczek... i t�skni�.
Nie zawsze byli samotni.
Dzieci zabra� im �wiat. Z czasem
zapomnia�y o siwej parze
staruszk�w. Zosta� tylko jeden
syn, najm�odszy, ci�ko
pracuj�cy �ywiciel rodzic�w.
Emerytura ojca nie wystarczy�aby
im z pewno�ci�, tym bardziej, �e
ch�opak uczy� si� jeszcze. Teraz
zn�w s� tylko we dwoje, bo i
ten jedyny musia� wyjecha� dla
chleba.
Staruszkowie siedz� wi�c w
okienku z bia�ym mu�linem.
U�miechaj� si� do siebie smutno.
Czekaj� z t�sknot�, kiedy wr�ci
ich syn. Wieczorem szumi samowar
na stole, ale oni patrz� na nie
zaj�te miejsce i kiwaj�
srebrnymi g�owami. My�li ich
biegn� w dal...
Zegar g�ucho wydzwoni�
godzin�... Wiele� jeszcze ich
przeminie, zanim zn�w do sto�u
we troje usi�d�?
Witold umilk� i spojrza� na
It�, kt�ra ju� przy pierwszych
s�owach przesta�a gwizda� i
usiad�a przyzwoicie. Teraz twarz
mia�a ukryt� w d�oniach. Po
chwili milczenia w pokoju
rozleg� si� przedziwnie
melodyjny, jakby nieukojon�
t�sknot� nabrzmia�y g�os:
- Ach, gdyby mnie tak kto�
kocha�, gdybym ja mia�a matk�,
nigdy nie zapomnia�abym o niej.
Po chwili doda�a:
- Ale ten najm�odszy wr�ci do
nich. Tak?
Witold s�ucha� zdumiony, nie
wierz�c w�asnym uszom. To Ita?
Ona potrafi tak wzruszaj�co
m�wi�? Serce uderzy�o mu
�ywiej... Biedna, dzika
duszyczka.
- Niech pani teraz spr�buje
napisa� us�yszane opowiadanie.
Zako�czy� mo�e pani wedle
woli...
Bez s�owa sprzeciwu dziewczyna
pochyli�a si� nad zeszytem.
Witold chodzi� miarowymi krokami
po gabinecie. Stan�� przy
uczennicy, chc�c zobaczy�, co i
jak pisze, lecz g�owa Ity
niziutko schylona zas�ania�a
zeszyt. I nagle Witold poczu�
szalon� ch��, aby po�o�y� r�k�
na l�ni�cym puchu zwichrzonych
k�dzior�w. Nie m�g� si� opanowa�
i nie�mia�ym, pieszczotliwym
ruchem pog�adzi� pochylon�
g��wk�.
Ita spojrza�a... Oczy jej by�y
teraz jak dwa rozmarzone w
ksi�ycu szafirowe jeziora -
�agodne, t�skni�ce i s�odkie.
Zaraz pochyli�a nosek znowu...
- Sko�czy�am!
- Dzi�kuj�, na dzi� starczy.
Teraz przypominam obietnic�.
Jedziemy, prawda?
- No przecie, ale ja polec�
przyszykowa� ��dk�... Niech pan
czeka - pospiesznie potwierdzi�a
i wyskoczy�a oknem.
Witold najpierw przebra� si� w
swoim pokoju. Potem przejrza�
szybko prac� uczennicy i wyszed�
do ogrodu.
Tysi�c r�nych my�li kr��y�o w
jego g�owie. W uszach brzmia� mu
jeszcze cudowny, �piewny g�os
Ity. Przed oczyma mia� jej twarz
rozja�nion� spojrzeniem t�sknym
i tkliwym. Otrz�sn�� si� z
zamy�lenia i niecierpliwie
przyspieszy� kroku.
Sz�a naprzeciw.
- Niech pan idzie. ��dka ju�
jest.
Oczy teraz zn�w b�yska�y
zielonymi iskrami, a g�os
brzmia� ostro, nieprzyjemnie...
Zeszli na d� do rzeki.
Wsiedli. Ita chwyci�a wios�a i
za chwil� p�yn�a z pr�dem.
Witold, pewny jakiego� figla,
udawa� zapatrzonego w krajobraz.
Zerka� jednak bystro i uwa�nie
na towarzyszk�, obserwuj�c ka�dy
jej ruch... Zauwa�y�, �e Ita nie
jest, jak zwykle, na bosaka, ale
w podartych �apciach,
zawi�zanych rzemykiem. Widzia�
te� z prawej strony na dnie
��dki p�k ga�gan�w, moczonych od
pewnego czasu przez wod�, kt�rej
by�o w ��dce coraz wi�cej.
- No, profesorze, miej si� na
baczno�ci - pomy�la� i rzek�
u�miechni�ty: - Ta ��dka chyba
dziurawa... Jeszcze si� gdzie
wysypiemy.
- Ee, dlaczego dziurawa...
Rozesch�a si� tylko. Do lasu
wytrzyma. Niech si� pan nie boi.
- Dobrze pani p�ywa?
- A co? Pewnie �e dobrze.
- To chyba b�d� bra� u pani
lekcje, bo ja to jestem
prawdziwa k�oda, kt�r� ci�gnie
na dno.
- Mog� nauczy�... Ojoj...
Nawet dzi�! - W oczach
dziewczyny b�ysn�y zielone
p�omyki.
- Panno Ito, a co tam sterczy
z wody?
- �lepy czy co? Przecie to
kawa�ki mostu... To bale wy�a��,
bo most woda zabra�a w tamtym
roku.
- A czy ��dka tam przejdzie?
- No chyba... Taka w�ska, to i
przejdzie...
Ju� zbli�ali si� do
wystaj�cych s�up�w. ��dka
przemkn�a mi�dzy nimi. W tej
samej chwili Ita zacz�a co�
przy nogach majstrowa�.
- Te psiekrwie trepy mnie
cisn� - burkn�a.
Witold bacznie patrzy�... R�ka
dziewczyny manipulowa�a ko�o
ga�gan�w... Nagle Ita
wyprostowa�a si�, rzuci�a k��b
szmat do wody, a sama jednym
susem wyskoczy�a z ��dki...
Przez du�� dziur� szybko zacz�a
z chlupotem wlewa� si� woda.
Dziewczyna tymczasem sta�a ju�
na s�upkach.
- Niech si� pan uczy p�ywa� -
krzykn�a i, skacz�c po palach,
ruszy�a do brzegu.
A profesor sta� po kolana w
wodzie. Dziury nie by�o,
oczywi�cie, czym zatka�. W
dodatku nawet wios�a kiwa�y si�
na falach ur�gliwie... Skoczy�
wi�c rad nierad w bystr� tutaj
rzek�. T� sam� drog�, co mi�a
uczennica, ruszy� do brzegu,
gdzie, dotar�szy, rozebra� si�,
po czym umie�ci� ubranie na
krzakach, wybieraj�c miejsce
najbardziej s�oneczne, a sam
znowu plusn�� w wod�.
Ita w tym czasie szybko
bieg�a, nie ogl�daj�c si�, bo
chcia�a jak najpr�dzej znale��
si� w swej altance...
By�o ju� ko�o pi�tej, gdy
Witold skrada� si� przez ogr�d
cichaczem. Niepostrze�ony dotar�
do swego pokoju. Tu zdj�� suche
ju� wprawdzie, ale wygniecione
ubranie. Usiad�szy przy oknie, z
kt�rego widzia� ogr�d i rzek�,
j�� czyta� uwa�nie wypracowanie
Ity.
B��d�w ortograficznych
narobi�a moc. Styl jednak mia�a
prosty i jasny, cho�
niewyrobiony. Niezwyk�a moc
uczucia o�ywia�a nieporadn�
konstrukcj�. I znowu niezgrabne
litery straci�y dla Witolda
ostro��. Przes�oni�y je
szafirowe t�sknot� oczy,
zdradzaj�ce samotne,
nieposkromione, ale gor�ce serce.
Powr�ci� do rzeczywisto�ci.
Poprawi� interpunkcj� i
przeczyta� jeszcze raz
zako�czenie.
"...A gdy zn�w zegar
zadzwoni�, to by�a ju� jasna
godzina, bo syn wr�ci� i po�o�y�
g�ow� na kolanach matki. My�la�,
�e jest takim ma�ym
ch�opczykiem, a bez matki tam mu
by�o smutno i t�skno, tak jak
�lepemu szczeniakowi, gdy sam
zostanie. Powiedzia�: Mamo, ty
jeste� jak s�o�ce, cho� zamkn�
oczy, czuj� twoje ciep�o, a
ojciec te� si� u�miecha� i ju�
zawsze tak dobrze im by�o".
Witold znowu podda� si�
ogarniaj�cym go uczuciom.
- Biedactwo - my�la� -
pozostawione samo sobie ro�nie
jak dzikie drzewo. Kto m�g�
znale�� do niej dost�p? Ojciec?
Mo�e, gdyby nie by� taki
zapracowany... Bracia? To� oni,
wr�ciwszy ze �wiata, nie
potrafili zapewne zni�y� si� do
poziomu dziewczyny. Razi�o ich
zachowanie Ity, nieumiej�tno��
jedzenia, ordynarne wyrazy...
Jeszcze Antek mia� dla niej
najwi�cej serca, ale ma�o czasu.
Mo�e i zm�czenie nie pozwoli�o
mu ca�kowicie po�wi�ci� wakacji
siostrze, zw�aszcza �e ca�y rok
pracowa� solidnie i du�o.
I tak dziewczynka wyros�a
w�r�d s�u�by, nie wiedz�c o tym,
�e poza ma��, rozkoszn� dolink�
jest �wiat pi�kny i tajemniczy,
ale niedost�pny dla niej, tak
zaniedbanej. Przypomnia� sobie
zn�w d�wi�k jej g�osu i
spojrzenie.
- Musz�, musz� zdoby� t�
smutn� duszyczk� - przemkn�a
nagle ostro jasna my�l.
Na falach zamajaczy� w dali
ciemny kszta�t...
- Pewno wracaj� - rzek� do
siebie Witold. Chcia� koniecznie
porozmawia� z Antkiem, czeka�
wi�c niecierpliwie, a� ��dka
przybije do brzegu. Kiedy
wreszcie zauwa�y� przyjaciela
ju� w ogrodzie, blisko dworku,
gwizdn��. Antek spojrza� i,
widz�c wymachuj�ce r�ce, pod��y�
na g�r�.
- C� to? Nie byli�cie z It�
na rzece?
- Owszem. Nawet k�pali�my si�
razem...
- Co?! Wywr�ci�a?!
- Mniej wi�cej... ale, Antek,
ani s��wka, �e tu jestem.
Postaraj mi si� tylko o �elazko
i nie daj pozna� siostrze, �e
mnie widzia�e�.
- Nie gniewasz si�?
- E, m�j kochany! Dobrze jest
jak jest! Poczekaj miesi�c,
b�dzie jeszcze lepiej... Twoja
Ita jest zachwycaj�c� os�bk�,
ale teraz przynie� mi �elazko.
Trzy uderzenia gongu wezwa�y
domownik�w na kolacj�. By�a ju�
godzina dziewi�ta. Jadalny
pok�j, po�o�ony od p�nocy,
pogr��y� si� w cieniach
wieczoru. Przez otwarte okno
dolatywa�y tysi�ce
najr�niejszych woni ogrodu i
szum drzew wko�o rosn�cych.
- Kasiu, anio�ku! Daj�e tu
lamp�! - wo�a� rozpaczliwie pan
Kruszy�ski.
- Zara, zara... nie chce si�,
psiama�, odkr�ci�!
Ko�o sto�u siedzieli ju�
m�odzi Kruszy�scy, dw�ch
praktykant�w rolnych i Witold w
elegancko wyprasowanym
garniturze, w jakim uda� si� na
spacer. Nawet kwiatek taki sam
jak przedtem tkwi� w butonierce.
Obuwie starannie wyczyszczone
te� nie zdradza�o niedawnej z
wod� za�y�o�ci.
Jeszcze jedna osoba wpad�a jak
burza do pokoju, przewracaj�c po
drodze krzes�o. Witold szybko
usun�� si� w cie� za Mieczys�awa.
- Anto�, nie widzia�e� gdzie
tego belfra? - zapyta� zdyszany
g�os.
- Nie... sk�d�e? Przecie�
byli�cie razem...
- Chorroba!! - zawo�a�a
panienka z nut� �alu i strachu.
- Mia� twego mi�ego
towarzystwa do�� i zwia� -
odezwa� si� Lutek ironicznie.
- Zamknij g�b�, bo wcale si�
ciebie nie pytam - krzykn�a
w�ciekle i usiad�szy przy stole
opar�a o� �okcie i schowa�a
twarz w d�onie...
Stary Kruszy�ski siedzia� jak
na niemieckim kazaniu, nie
wiedz�c, o co m�odym chodzi...
Witold mia� uczucie, jak gdyby
kto� pog�aska� go po g�owie z
serdeczn� pieszczot�... Bracia
tr�cali si� wymownie pod sto�em.
Kasia wnios�a w ko�cu lamp�...
Panienka opu�ci�a r�ce, a wtedy
Witold uk�oni� si� jej z mi�ym,
ciep�ym u�miechem.
- Dzi�kuj� pani za
troskliwo��... Szkoda, �e nie
wracali�my razem z przyjemnej
przeja�d�ki.
Ita zaczerwieni�a si�. W
oczach jej b�ysn�a rado��, ale
na sekund�, bo zn�w zielone
skry�y j� p�omyki. Ruszy�a
ramionami, ale spod g�stych rz�s
patrzy�a na �wie�e ubranie, na
kwiat i kombinowa�a: - Jak to
si� sta�o?
Gdy wstawali od sto�u, Witold
podszed� do dziewczyny i, mimo
oporu, poca�owa� j� w r�k�,
m�wi�c:
- Pani tu jest gospodyni�, a
zatem dzi�kuj� i dobranoc,
kr�lewno fal...
Do p�nej nocy w dw�ch
pokojach pali�o si� �wiat�o...
Witold pisa� list do matki, a
potem co� malowa�. Ita za�
siedzia�a przy oknie i patrzy�a
na sw� brunatn� r�czk�,
rozpami�tuj�c:
- Kr�lewno fal... Jaki ten
belfer inny od wszystkich...
Nikt mnie nigdy nie poca�owa� w
r�k�. Bracia zawsze tylko
pokrzykiwali, chocia� Antek nie,
ale on te� jest coraz wi�cej do
nich podobny... A ten, ten
belfer...
Ukl�k�a w oknie i, z�o�ywszy
r�ce, szepta�a:
- Pot�ny Bo�e, nie gniewaj
si�, �e nie chodz� do ko�cio�a,
ale nie mam sukienki jak inne
panny i jestem czupidron, jestem
z�a. Daj, prosz�, tym
staruszkom, �eby ich syn wr�ci�
i �eby mnie nie kusi�o dokucza�
belfrowi...
�wita�o. Z g�r pokrytych
zieleni� dymi�y bia�e mg�y. Na
rzek� r�owoz�otym blaskiem k�ad�
si� u�miech id�cego z dali
s�o�ca, kt�re l�ni�cym kluczem
otwiera�o podwoje dla dnia
krocz�cego ju� z szelestem zi�,
ze �wiergotem ptasz�t. A tymi
samymi podwojami uchodzi�a wonna
letnia noc.
Witold sta� w oknie i patrzy�,
jak z bia�ych ca�un�w odtula�y
si� zielone szczyty, a szara
rzeka nabiera�a jak ba�ka
mydlana kolor�w i blask�w.
Patrzy� na dziki, zapuszczony i
pi�kny ogr�d, tchn�cy rze�wym,
pachn�cym ch�odem. S�o�ce ju�
wzesz�o w triumfie i ptaki
dzwoni�y hymn powitania.
Zszed� do hallu. Pusto by�o
tutaj, ale porozsiada�y si�
wsz�dzie z�ote promienie,
nadaj�c du�ej sali mi�y,
przytulny wygl�d. Dopiero teraz
zauwa�y� we wn�ce przy oknie
fortepian, a nad nim portret
kobiety.
Twarzyczka przypomina�a It�,
ale tchn�a czarem subtelnego,
s�odkiego u�miechu... W�osy, nie
tak burzliwe, otula�y z�ocistym
cieniem bia�o�� lica. Ale
spojrzenie... - to� to
wczorajsze spojrzenie Ity,
spojrzenie zamy�lonych g��bin.
- Mo�e z twoj� pomoc� uda mi
si� zbudzi� dobro w duszy
dziewczyny - pomy�la� Witold i
wyszed� do ogrodu. Szed� przez
trawniki, syc�c si� urokiem
�wie�ego poranka. B��dzi� w�r�d
zaro�ni�tych i popl�tanych
�cie�ek. Nagle znalaz� si�
niedaleko altanki Ity.
Bez namys�u skierowa� tam
kroki... Gdy by� ju� bliziutko,
zda�o mu si�, �e s�yszy g�os
dziewczyny. Podszed� na palcach
i, rozsun�wszy nieco ziele�,
obrastaj�c� �ciany, spojrza� do
wn�trza.
Na stole siedzia�a Ita w
nocnej, rozpi�tej na piersiach
koszuli. W r�ku trzyma�a talerz,
z kt�rego troje koci�t i dwa
male�kie szczeni�tka po�ywia�y
si� zapalczywie, rozpryskuj�c
mleko woko�o. Ita by�a
u�miechni�ta, a u�miech ten tak
rozpromienia� ciemn�, dziecinnie
okr�g�� twarzyczk�, �e Witold
si� zdumia�... Znik� dziki wyraz
oczu, spok�j rys�w pozwoli�
upaja� si� kszta�tem
purpurowych, male�kich ust,
lekko zadartego noska i okr�g�ej
br�dki. Z ca�ej postaci bi�a
mi�kko��.
G�os dziewczyny znowu wibrowa�
melodyjn� t�sknot� i czu� by�o w
nim ciep�� g��bi�.
- Pijcie, moje sierotki! Ja
te� nie mam nikogo. Nikt Ity nie
kocha, bo jestem rar�g... Te,
Mi�ka, nie pchaj si�. I tak
dostaniesz swoj� porcj�...
Ro�nijcie, draniulki, to potem
sprowadz� wam belfra na lekcj�
grzeczno�ci.
Pouk�ada�a towarzystwo w du�ym
koszu, jednego kota przytrzyma�a
d�u�ej i, tul�c go, m�wi�a:
- Ty m�j, biedaczku,
skrzywdzili ci�. Ita wyleczy
n�k� sierotce, przyniesie co
dobrego.
Witold w ostatniej chwili
zauwa�y�, �e najwy�szy czas
oddali� si�, tote� ucieka� na
palcach co tchu. Usiad� w
bocznej alei pod przekwitaj�c�
trze�ni�. Podpar� g�ow� na r�ku.
- Dusza w tej dziewczynie jest
jak jej ogr�d - my�la�. - Na
poz�r dzika i zaniedbana, a co
krok spotyka ci� jaka� mi�a
niespodzianka. To, co widzia�em
przed chwil�, �wiadczy, �e Ita
ma dobre, gor�ce serduszko, �e
odczuwa bole�nie krzywd� swego
zaniedbania. Przypomnia� sobie
pierwsze z "rarogiem" spotkanie,
przebieg� my�l� inne chwile a�
do obecnej. Zamajaczy�a mu w
wyobra�ni k�dzierzawa g��wka i
twarzyczka ma�ej Hinduski z
obrazka. Jakie trafne
por�wnanie! Ma�a Hinduska... -
u�miechn�� si�.
W tej chwili spad� na niego
deszcz mokrych p�atk�w i
prysznic ch�odnej rosy otrze�wi�
go z marze�... Zadar� g�ow�. Na
czere�ni siedzia�a uczennica w
tej samej nocnej koszulce, w
jakiej by�a w altanie...
Patrzy�a nienawistnie,
strzelaj�c zielonymi b�yskami.
Nie przebiera�a te� w s�owach:
- Czego pan tu chce? To moja
�awka!
- Wiedzia�em tylko, �e altanka
jest pani wy��czn� w�asno�ci�.
�awka nie ma karteczki z
imieniem w�a�cicielki.
- Niech si� pan wynosi!
- Przykro mi, ale nie
zastosuj� si� do �yczenia.
- Zobaczymy!
Zielon� tward� szyszk�
pocz�stowa�a Witolda w rami�. On
nie my�la� odchodzi�.
Drug� szyszk� paln�a go w
czo�o.
- Czekam, a� si� zapas
wyczerpie... Na czere�ni chyba
szyszki nie rosn�, a zauwa�y�em,
�e pani fartuszka nie ma, aby
magazynowa� pociski - rzek�
belfer.
Dziewczyna tym razem
wycelowa�a lepiej, bo Witold
poczu� dotkliwy b�l w oku. Z�o��
na chwil� odj�a mu mow�.
Przymkn�� oczy.
Jeszcze raz poczu� zimny
prysznic i nagle us�ysza�
g��boki i ciep�y g�os:
- Bardzo pana boli?
Spojrza� zdumiony... Przed nim
sta�a Ita, nie kr�puj�c si�
najzupe�niej swego stroju, kt�ry
pozwala� widzie� wi�cej ni�
najg��bszy dekolt. G�owa
obsypana bia�ymi p�atkami
pochyla�a si� nad nim, a oczy
dziewczyny by�y zn�w szafirowe.
- Nie, nie bardzo boli... ale,
panno Ito, pani jest nie ubrana.
Prosz� i�� do domu!
Spojrza�a ze zdziwieniem,
protestuj�c:
- Mnie ciep�o. Ja nie
chcia�am, aby pana bola�o. To
tylko...
- Ja wiem...
Wzi�� j� za r�k� i przyci�gn��
do siebie:
- Prosz� po�o�y� d�o� na moim
czole, to przestanie bole�.
U�miechn�a si� coraz wi�cej
zdumiona, ale us�ucha�a.
Chwil� czu� bliziutko jej
�wie�e, ch�odne od rosy,
zieleni� pachn�ce cia�o... Nagle
zacisn�� z�by.
- Niech pani ucieka do domu!
Za godzin� spotkamy si� w
gabinecie. Mam co� dla pani!
Szybko pobieg� do swego
pokoju. Chodzi� roztr�caj�c
krzes�a jak wariat. Nie m�g�
zebra� my�li, dr�czy� go
dra�ni�cy niepok�j, budzi�o si�
tysi�ce pyta�, na kt�re nie m�g�
znale�� odpowiedzi. Wreszcie i
pewien nieokre�lony wstyd
ogarn�� jego prost�, szczer�
dusz�.
Najbardziej gn�bi�a go my�l,
�e musi spotka� si� z dziewczyn�
przy �niadaniu. Tote�, gdy
rozleg� si� dzwonek i domownicy
usiedli przy stole, j�� z
wielkim zainteresowaniem
wypytywa� pana Kruszy�skiego o
miejscowe warunki rolne.
Zagadni�ty u�miechn�� si�
zadowolony. To by� jego ulubiony
temat. M�wi� du�o i ze
znajomo�ci� rzeczy.
- Ale pan podobno artysta, a
�aden taki nie by� dobrym
agronomem - roze�mia� si� w
ko�cu.
- Ech... zaraz artysta. To
Antek mnie tak uczci�. Maluj�
troch�, ale to jeszcze nie
artyzm.
- NIe b�d� taki skromny!
Wszyscy twierdz�, �e masz talent!
- Tak! Du�y talent i pust�
kiesze�, a wi�c wszelkie dane,
by zosta� s�awnym artyst�.
- Nigdy nie trzeba traci�
nadziei - rzek� Kruszy�ski. -
Kto wie, czy nie b�d� kiedy�
podziwia� prac s�ynnego malarza,
Witolda Leskiego. Trzeba tylko
chcie�.
Po �niadaniu Ita podesz�a do
nauczyciela, kt�ry poczu�, �e
si� rumieni. By�a teraz w
r�owej, perkalowej sukience,
ale on mia� jeszcze oczy pe�ne
innego widoku.
- Mia� mi pan co� da�.
- Tak, przejd�my do gabinetu.
Pobieg�a naprz�d, dudni�c
bosymi stopami.
Za chwil� znalaz� si� sam na
sam z uczennic�. Odwin�� spory
karton.
- Niech pani spojrzy na ten
obrazek.
Dziewczyna schyli�a g��wk�.
Ciekawo�� nada�a ciemnej buzi
dzieci�cy, ciep�y wyraz.
- Jaki� kr�l, jaka� kr�lowa...
A co oni robi�? Jak �licznie!
Czy to ko�ci�?
Obrazek przedstawia� Mieszka i
D�br�wk� u kr�la Boles�awa.
Witold stara� si� przedstawi�
jak najbarwniejsz� scen� z �ycia
Mieszka I, pragn�c zainteresowa�
dziewczyn�, i nie zawi�d� go ten
spos�b. Ita patrzy�a zachwycona.
Witold cichym g�osem zacz��
opowiada� histori� tak, jakby
m�wi� jak�� pi�kn� bajk�.
Uczennica s�ucha�a z
rozchylonymi ustami i
b�yszcz�cymi oczyma.
- A teraz mo�e ja pos�ucham, a
pani mi to powt�rzy... dobrze?
- Ja tam nie potrafi�.
- R�cz�, �e opowie pani lepiej
ode mnie. Prosz� tylko
spr�bowa�, patrz�c na obrazek.
Niech si� pani zdaje, �e to pani
w�a�nie jest D�br�wk� i opowiada
o sobie.
I rzeczywi�cie. Opowiadanie
Ity, cho� bardzo proste, by�o
dobre. Z przymkni�tymi oczyma
m�wi�a melodyjnie, jakby
prze�ywaj�c w�asn� opowie��.
Nagle rzuci�a niespodziewanie:
- Mnie �al Mieszka, on pewno
wola� swoje bo�ki i ba�wany. Im
przecie by�o te� smutno, �e tak
od razu ich przesta� lubi�.
Witold mia� wi�c sposobno��
opowiedzie� szerzej o
wierzeniach pogan i religii
chrze�cija�skiej.
- Widzi pani - ko�czy� -
chrze�cijanie uczyli kocha�.
Kocha� wszystkich. Poganom wolno
by�o nienawidzi�.
- Iwan te� jest chrze�cijanin,
a co dzie� pierze swoj� Parask�
po mordzie i m�wi, �e j�
zat�ucze.
- Iwan to zwierz�. Na kobiet�
nikt nie ma prawa r�ki podnie��,
to wstyd i grzech.
- A mnie tyle razy bracia
wyt�ukli...
- Pani by�a jeszcze dzieckiem,
Ito... Nie rozumieli�cie si�.
Bracia na pewno chcieli tylko
pani dobra. Ale nie m�wmy o tym.
Teraz nikt pani nie skrzywdzi,
p�ki ja tu jestem! - zawo�a�
gor�co i poczu�, �e m�wi prawd�.
Spojrza�y na� ciemne,
migotliwe oczy. Ita chcia�a co�
powiedzie�, ale potrz�sn�a
g�ow�, odp�dzaj�c jakby zrodzon�
w tej chwili my�l. Nagle, wedle
zwyczaju, wyskoczy�a oknem.
P�niej bracia Kruszy�scy
zabrali Witolda nad rzek�.
Chcieli si� wyk�pa�. Antek
spyta� zaciekawiony:
- Jak posz�a dzi� lekcja?
- Wy�mienicie! - odpar� Witold
i u�miechn�� si�. By� zadowolony.
Min�y upalne godziny
po�udnia, kiedy stali na mo�cie
niedaleko domu, czekaj�c na
w�skotorow� kolejk�, wo��c�
drzewo. Wybierali si� na daleki
spacer i chcieli kawa�ek drogi
podjecha�. By�o ju� ko�o
godziny czwartej.
- Ciekawe, czemu ta smarkata
nie przysz�a na obiad? Ojciec
zn�w si� zirytowa� - rzek� Lutek.
- Nie znasz jej? Nie chc� i
ju�, do cholery! - na�ladowa�
siostr� Mieczys�aw.
- O wilku mowa... Panna Ita
w�a�nie p�dzi - zauwa�y� Witold.
Jako� na drugim ko�cu mostu
zadudni�a bosymi nogami. Chcia�a
przebiec ko�o ch�opc�w, ale
nagle Lutek chwyci� jej r�k�,
wo�aj�c z nagan�:
- Gdzie ty si� w��czysz!
Wiesz, o kt�rej obiad? �eby mi
to by�o ostatni raz.
- Poszo�! - odepchn�a go
energicznie i pobieg�a dalej.
Wtem us�ysza�a za sob�
zdyszany g�os:
- Panno Ito, prosz� nie
ucieka�. Bardzo prosz�...
Idziemy na obiad razem!
Zwolni�a kroku, ale milcza�a.
- Pani zrobi�a zapewne du�y
spacer, prawda? Ale gdyby pani i
jutro gdzie� si� wybiera�a, to
prosz� i mnie pozwoli�
towarzyszy� sobie.
- Jeszcze czego!... Te�! -
opryskliwie, gburowato rzucone
wyrazy dotkn�y go.
- B�d� si� naprzykrza� i musi
pani pozwoli�. To dla mnie taka
przyjemno��.
- Musi to na Rusi, a w Polsce
jak kto chce... Nie mo�e pan sam
i��?
- Wol� mie� przewodniczk�
obeznan� z okolic� i tutejsz�
przyrod�. A zatem zgoda?
Weszli do jadalni.
- Kasia! Co u diab�a, wszystko
zimne! C� to, prosi� jestem?
Zagrzej w tej chwili.
- Starszy pan nie kaza�. Ita
ma si� nie sp�nia�...
- Co? Ja ci te garnki na �bie
porozbijam, jak nie us�uchasz -
wali�a pi�ci� w st�.
- Starszy pan nie kaza�!
- Mo�e Kasia b�dzie �askawa w
takim razie da� dla mnie obiad,
ale ja lubi� gor�ce - rzek�
Witold grzecznie.
S�u��ca wytrzeszczy�a oczy jak
m�y�skie ko�a. Widzia�a
przecie�