Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2106 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
ks. Jan Wasilewski
W szponach
Antychrysta
wspomnienia ksi�dza z Rosji bolszewickiej
Wydawnictwo
Instytut Edukacji Narodowej Lublin 2001
Copyright (c) Fundacja Servire Yeritati Wydawnictwo Instytut Edukacji Narodowej
Ksi��ka przygotowana na podstawie wydania:
Ks. Jan Wasilewski "W szponach Antychrysta. Wspomnienia ksi�dza z Rosji
bolszewickiej" Wydawnictwo Ksi�y Jezuit�w, Krak�w 1924
Projekt ok�adki: Marcin Pieczyrak
Opracowanie redakcyjne: Krystyna Radwan Alina Brz�zka
Sk�ad i �amanie: Ewa Wrona
ISBN 83-88162-16-0
Fundacja Servire Veritati
Wydawnictwo INSTYTUT EDUKACJI NARODOWEJ
20-082 Lublin; ul. 3 Maja 22/13
tel. 0604 06 06 44 e-mail:
[email protected]
PO PRZEWROCIE
Miesi�c luty 1917 roku stworzy� now� er� dla pa�stwa rosyjskiego. Upadek s�abego caratu wraz z jego przegni�ym ustrojem sprowadzi� prze�om tak w �yciu spo�ecznym, jak i politycznym Rosji. Nar�d uczu� si� wolnym. Chcia� �y� i dzia�a� pod�ug wymarzonych swoich idea��w. I na razie nikt nie kr�powa� jego wielkich rozp�d�w. Wsz�dzie i we wszystkim by�a wolno��. Po raz pierwszy w pa�stwie bezwzgl�dnego imperializmu, wy�wiczonej �andarmerii i rutynowej biurokracji mo�na by�o cieszy� si� wolno�ci� sumienia, religii, szkolnictwa, prasy, s�owa i zebra�. Rosja za czas�w rz�du Kiere�skiego rzeczywi�cie by�a najliberalniejszym pa�stwem na �wiecie.
Ale nied�ugo to trwa�o. Mia�a si� zebra� konstytuanta, aby ostatecznie urz�dzi� pa�stwowo�� i spo�ecze�stwo stosownie do woli narodu - na zasadach rozumnej wolno�ci. Odbywa�y si� wybory. �ciera�y si� i walczy�y z sob� r�ne partie i stronnictwa polityczne. Szczeg�lniej wsp�ubiegali si� o palm� pierwsze�stwa kadeci i bolszewicy. Pierwsi obiecywali, co da� mogli, ostatni ok�amywali i ol�niewali umys�y t�um�w fantastycznymi horoskopami na przysz�o��; jedni walczyli prawd� i zdrowym rozs�dkiem, drudzy podst�pem i fa�szem. Przy wyborach zwyci�yli kadeci; partia ich uzyska�a przewag� w og�lnej liczbie pos��w. Czy mogli na to bolszewicy patrze� okiem oboj�tnym? Naturalnie, �e nie. Przewiduj�c, �e ich idee nie znajd� uznania w konstytuancie, po stano wili j� zerwa�. Poruszyli wszystkie spr�yny swojej partii tak w Niemczech, jak w Rosji i dopi�li swego. Zamiast konstytuanty zapanowa� Lenin i sp�ka. Czasy prawdziwej i kr�tkiej wolno�ci prys-n�y jak ba�ka mydlana. Zmora krwawego, bezwzgl�dnego,
wyj�tkowego w dziejach terroru przys�oni�a swoimi strasznymi skrzyd�ami ca�e pa�stwo rosyjskie.
Po zagarni�ciu w�adzy w swoje r�ce bolszewicy przyst�pili natychmiast do urz�dzania raju socjalistycznego na ziemi. Zabijali lub wi�zili urz�dnik�w policyjnych, wy�sze oficerstwo, rodow� arystokracj� i w og�le ludzi inteligentnych i bogatych. Wsz�dy snu�y si� samochody z czerwonymi, szukaj�c "faraon�w" i "bur�uj�w". W poj�ciu bolszewika, kierowanego umiej�tnie przez �yd�w, faraonem by� ka�dy policjant lub �andarm, gdy� on to rzekomo prze�ladowa� lud, jak ongi� faraon �yd�w; "bur�ujem" za� ten, kt�ry je�li nie bogaty, przynajmniej by� inteligentnym oraz ubiera� si� przyzwoicie i czysto. W �udz� rozstrzelano obywatela, kt�ry si� nazywa� Pa�aczow. "Za co chcecie mnie rozstrzela�?" - zapyta� skazaniec przed �mierci�. "Za to - odpowiedziano mu - �e si� nazywasz Pa�aczow. Tw�j przodek musia� by� "pa�aczem", (katem) i zabija� biednych proletariuszy. Ty jeste� jedynym przedstawicielem tego rodu. Zabijemy ci�, a�eby o twym rodzie nie pozosta�o nawet wspomnienie". Czy przodek rozstrzelanego by� katem - trudno o tym co� pewnego powiedzie�. Wiadomo tylko, �e zabity Pa�aczow by� cz�owiekiem zacnym. Cara, jego rodzin�, wielmo�nych ksi���t, hrabi�w, baron�w i innych magnat�w rozstrzelano jedynie za to, �e si� urodzili arystokratami. Dobra ich zosta�y cz�ciowo rozkradzione przez mot�och i gawied� uliczn�, cz�ciowo skonfiskowane na rzecz skarbu narodowego. Przedmioty artystycznej warto�ci, ze z�ota, platyny, srebra lub ko�ci s�oniowej, najsubtelniej rze�bione, zdobione emali� i wysadzane drogimi kamieniami, pochodz�ce z pa�ac�w carskich, ksi���cych i innych bogaczy mo�na by�o w pierwszych dniach przewrotu bolszewickiego kupi� na ulicach za bezcen. Ka�dy, kto si� poczuwa� do jakiejkolwiek ��czno�ci z "bur�uazj�"
albo si� kry�, albo ucieka� za granic�, zostawiaj�c na los szcz�cia ca�� swoj� maj�tno��. Wszyscy ci uchod�cy byli g��boko przekonani, �e bolszewizm d�ugo trwa� nie b�dzie, �e lada dzie� nar�d si� opami�ta. Dlatego to inteligencja we wszystkich instytucjach pa�stwowych strajkowa�a, nie chc�c swoj� prac� popiera� bolszewik�w; magnaci i w og�le ludzie bogaci nie troszczyli si� zbytnio o sw�j maj�tek, spodziewaj�c si� wynagrodzenia od przysz�ego rz�du za poniesione straty.
By� to wielki i niepowetowany b��d dziejowy inteligencji i arystokracji rosyjskiej! Zamiast kokietowa� bolszewik�w i w ten spos�b stara� si� powoli zagarn�� w�adz� znowu w swoje r�ce, inteligencja i arystokracja ust�pi�a dobrowolnie z zajmowanych stanowisk, s�dz�c, �e g�upi plebs nie potrafi pokierowa� naw� pa�stwow� i z korn� pro�b� zwr�ci si� do niej o pomoc. Tymczasem ze wszystkich stron przybyli do Rosji inteligentni i p�inteligentni �ydzi i dobrawszy sobie dla szyldu stosunkowo nieliczn� garstk� wykolejonych, lecz wykszta�conych goim�w, zagarn�li ca�� w�adz� pa�stwow� i zacz�li rz�dzi� na mod�� zjazd�w syjonistycznych i instytucji kana�owych.
PIERWSZA FAZA RZ�D�W BOLSZEWICKICH
Bolszewicy zagarn�li w�adz� pa�stwow� podst�pem i przemoc�. Trzeba wi�c by�o na razie pozyska� sobie szersze masy spo�ecze�stwa, aby si� wzmocni� i utrzyma� d�u�ej przy panowaniu. By� to czas wojny. Oko�o dziesi�ciu milion�w �o�nierza rosyjskiego sta�o pod broni�. Si�a to gro�na i niebezpieczna. Za wszelk� cen� trzeba by�o j� zdoby�. W tym celu tysi�ce wykwalifikowanych agitator�w rozproszy�o si� po wszystkich oddzia�ach wojskowych.
Pi�knym, i du�o obiecuj�cym mowom towarzyszy�a energiczna dzia�alno�� rz�du bolszewickiego. W wojsku zniesiono stopnie, mundury przepisowe i uk�on wojskowy, a og�oszono r�wno�� wszystkich wojskowych. Odt�d �o�nierze sami mieli wybiera� swoich oficer�w, kontrolowa� ich i kara�. Jednocze�nie rz�d usi�owa� zawrze� pok�j z Niemcami, kt�ry te� rzeczywi�cie doszed� do skutku. Po dw�ch mniej wi�cej miesi�cach z pot�nej armii pozosta�y tylko marne szcz�tki. �o�nierstwo, ob�adowane �upem, raczej dobrem skarbowym, wraca�o bez�adnie do domu, dopuszczaj�c si� po drodze r�nych wybryk�w. Na ruinach dawnej armii powsta�a "armia czerwona", sk�adaj�ca si� z p�atnych "krasnoarmiejc�w" - towarzyszy partyjnych, �otysz�w i Chi�czyk�w. Na razie do tej armii nale�a�y same wyrzutki spo�eczne. Kiedy za� Lejba Trockij zosta� naczelnym wodzem, wyda� rozkaz przymusowej s�u�by wojskowej. Tote� powoli armia zacz�a zmienia� sw� moraln� posta�. Od 1919 roku pod gwiazd� czerwon� mo�na by�o spotka� cz�sto serca i umys�y bia�e.
Wszelk� maj�tno��, tak ruchom� jak i nieruchom�, og�oszono za w�asno�� narodu. W fabrykach zagospodarowali si� robotnicy, na kolejach kolejarze, w wielkich maj�tkach ziemskich biedniejsi w�o�cianie lub przedstawiciele rz�du. Zamiast handlu prywatnego powsta� handel wy��cznie pa�stwowy. Dop�ki trwa�y stare zapasy, bolszewicy stosowali bezp�atny przejazd na kolejach, tramwajach i parostatkach, bezp�atne lecznictwo, szkolnictwo i mieszkania. Natomiast ka�dy obowi�zany by� zajmowa� jak�� pa�stwow� posad�. Na razie, p�ki mo�na by�o korzysta� ze zrabowanej cudzej w�asno�ci, �y�o si� nie�le, zw�aszcza w klasie fizycznie pracuj�cej. Du�o pracowa� nie trzeba by�o. Codziennie odbywa�y si� w teatrach i kinematografach przedstawienia tre�ci agitacyjnej lub erotycznej.
Codziennie bywa� jaki� mityng lub odczyt bezbo�ny, wy�miewaj�cy chrze�cija�stwo, oczerniaj�cy kap�an�w lub godz�cy w instytucj� rodziny. Jednym s�owem, codziennie �wi�to i weso�a rozrywka. Nic dziwnego, �e nieroztropny i ciemny t�um szed� owczym p�dem za bolszewikami, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, dok�d idzie. Zastanowi� si� dopiero wtedy, kiedy ca�y stary ustr�j i porz�dek spo�eczny by� ju� zrujnowany i kiedy rozstr�j i bez�ad zapanowa� w ca�ej pe�ni we wszystkich dziedzinach �ycia pa�stwowego. Otrze�wia� nieco wtedy, gdy zajrza� mu w oczy taki g��d i m�r, jakich dzieje Rosji nie pami�taj�. Niestety, by�o ju� za p�no. Bolszewicy pokonali wrog�w, st�umili "reakcj�" i w ten spos�b utrwalili swe panowanie.
SZKOLNICTWO
Rewolucja rosyjska zasta�a mnie na stanowisku katechety i wychowawcy w gimnazjum katolickim �w. Katarzyny w Piotrogrodzie. Pi�kny w ostatnich czasach rozw�j szkolnictwa rosyjskiego zosta� wstrzymany, a nawet cofni�ty przez przewr�t bolszewicki. Drog� konstytucji pa�stwowej bolszewicy znie�li wszelkie szkolnictwo nie maj�ce cech komunistycznych. Nasz� szko�� spotka� ten sam los, co i inne. Wyrzucono z niej wszelkie przedmioty kultu, zniesiono wyk�ad religii, usuni�to katechet�w i w og�le duchownych, zajmuj�cych si� dzia�alno�ci� pedagogiczn�. Ze smutkiem opuszcza�em katolicki zak�ad, w kt�rym przepracowa�em lat siedem. Z trwog� patrzy�em na przysz�o�� tych dzieci i tej m�odzie�y, kt�r� warunki �yciowe zmusza�y do pozostania w takiej szkole. Dwa katolickie gimnazja, m�skie i �e�skie, po��czono w jedn� szko�� koedukacyjn�. Prawda, zostali na razie ci sami pedagogowie
i te same dzieci, ale duch wion�� ju� inny. Po dw�ch latach z dawnych szk� katolickich nie pozosta�o ani �ladu. Zmieni�o si� grono nauczycielskie. Dzieci katolickie wbrew woli rodzic�w rozmieszczono po innych zak�adach, a na ich miejsce sprowadzono przewa�nie niekatolickie. Zacz�to zabrania� ucz�cej si� m�odzie�y ucz�szczania do ko�cio�a, tak na wyk�ady religii, jak i na nabo�e�stwa.
Trzeba przyzna�, �e bolszewicy zabrali si� do kszta�cenia dzieci i m�odzie�y z ca�ym zapa�em. Nie �a�owali na to ani pieni�dzy, ani pracy. W dzieciach, zupe�nie zreszt� s�usznie, widzieli swoj� przysz�o��. Otworzyli ca�y szereg przytu�k�w, ochronek i ogr�dk�w dzieci�cych. Szko�y �rednie i ni�sze rozmaitych typ�w i program�w zredukowali do typu "powszechnej szko�y ludowej". Szko�a ta dzieli si� na dwa stopnie: ni�szy i wy�szy. Pierwszy, w zakresie mniej wi�cej trzech klas gimnazjalnych, obejmuje kurs nauk pi�cioletni, drugi - czteroletni. Po�r�d wyk�adowych przedmiot�w naczelne miejsce zaj�a socjologia materialistyczna. Wyk�ady jej zast�puj� dogmatyk� i etyk�. Opieraj�c si� na "dogmacie kosmologii materialistycznej", wpajaj� w czyste umys�y dzieci�ce najpotworniejsze poj�cia, nie maj�ce nic wsp�lnego z rzeteln� nauk�. Histori� przerobiono te� na sw�j spos�b. Przyrodoznawstwo popiera socjologi� Marksa. Zamiast wychowania moralnego wprowadzono wyk�ady estetyki, muzyki, �piewu i r�nego sportu. Uczniowie zajmuj� si� polityk�. Pod przewodnictwem czerwonego towarzysza przynajmniej raz na miesi�c urz�dzaj� zebrania, na kt�rych omawiaj� tak sprawy szkolne, jak i polityczne. Uczniowie maj� swoich przedstawicieli w zarz�dzie szkolnym, tudzie� w radzie pedagogicznej. G�os ich jest decyduj�cy. Uczniowie maj� prawo, drog� wskazan� przez prawodawstwo szkolne, usuwa� nauczycieli i wnosi� projekty do rady. S�owem, sami daj� swoim
10
wychowawcom wskaz�wki, jak ich maj� wychowywa�. Internaty urz�dzono "na wz�r rodziny". Wychowankowie chowaj� si� w internatach, jak wsz�dzie, bez r�nicy p�ci i nadzorowani s� przez taki� personel. Wszystko jest wsp�lne. Razem si� ucz�, bawi�, k�pi� i �pi�. Szko�y wy�sze i specjalne obok swego specjalnego programu maj� zwykle obszerny zakres dzia�alno�ci politycznej i spo�ecznej, naturalnie, �ci�le zastosowany do zasad marksizmu. Do zak�adu wy�szego mo�e ucz�szcza� ka�dy - bez wzgl�du na stopie� wykszta�cenia. Oko�o pi��dziesi�ciu profesor�w o nazwiskach znanych w �wiecie naukowym musia�o opu�ci� Rosj�, nie mog�c lub nie chc�c przystosowa� si� do wymaga� bolszewickich.
Tak mniej wi�cej przedstawia si� w zarysach szkolnictwo sowieckie. Skutek by� fenomenalny. Dzieci i m�odzie� przesta�a s�ucha� i szanowa� nauczycieli, a nawet w�asnych rodzic�w. M�odzie� rozleniwi�a si� i zdemoralizowa�a; odda�a si� przede wszystkim karciarstwu, pija�stwu i rozpu�cie. Wed�ug sprawozda� bolszewickich po�owa dzieci w internatach zara�ona jest syfilisem. Nieraz s�ysza�em o matkach, maj�cych zaledwie 13 lat. Walcz� z tym, co prawda, i bolszewicy. Wzmocnili w�adz� nauczycieli, zwi�kszyli karno�� i doz�r, wydali surowe prawa przeciwko gwa�cicielom niewinno�ci, cz�sto zwo�uj� zjazdy pedagogiczne, miewaj� na podobne tematy odczyty, szeroko rozprawiaj� o tym na �amach czasopism, ale jak dot�d, bezskutecznie. Pr�na bowiem jest walka ze z�em jedynie �rodkami naturalnymi.
ZNAJOMO�� Z "CZEKA"
Rok 1919 by� bodaj najci�szym dla Sowdepii. W Archangielsku i na Kaukazie gospodarzyli Anglicy, na
11
zachodzie walczyli Polacy, �otysze i armia Denikina, na wschodzie i po�udniu armie Ko�czaka i innych. W miastach ludno�� wymiera�a od g�odu, zimna i epidemii. Tu i �wdzie wybucha�y zbrojne powstania. Bolszewizm musia� walczy� tak z wrogiem zewn�trznym, jak i wewn�trznym. W tej walce bez w�tpienia najg��wniejsz� rol� odegra�a zorganizowana w roku 1918 "nadzwyczajna komisja do walki z kontrrewolucj� i spekulacj�", znana zwykle pod nazw� "czeka". G��wnym jej zadaniem by�o wi�zienie i rozstrzeliwanie ludzi, kt�rzy si� nie solidaryzowali z bolszewickim pogl�dem na �wiat, oraz rabunek. Ka�de miasto, a nawet miasteczko posiada�o t� "arcypo�yteczn�" instytucj�. Mnie te� wypad�o zaznajomi� si� z ni� w tym ci�kim dla bolszewii roku, w nocy z 30 kwietnia na 1 maja.
Po kolacji oko�o godziny dziewi�tej wieczorem mia�em zamiar usi��� przy biurku do dalszej pracy, gdy wtem ku wielkiemu memu zdziwieniu drzwi otwar�y si� na o�cie� i jaki�, jak mi si� wydawa�o, bandyta, wpad� jak bomba do pokoju z okrzykiem: "R�ce do g�ry!" Za nim wesz�o jeszcze kilku m�czyzn, w�r�d nich prezes domowego "kombiedu" ("komitet biedoty"). Jaki by� cel rzeczywisty tych odwiedzin, nie mog� z pewno�ci� powiedzie�. Wiem tylko, �e w praktyce szpiegowa�y i obdziera�y owe "kombiedy" zamo�niejszych z mienia, zbiera�y mieszka�c�w domu na wsp�lne zebrania, troszczy�y si� rzekomo o �wiat�o, opa� i remont dom�w. Pod wp�ywem tej troski popalono w Piotrogrodzie wszystkie drewniane budowle; w domach zwykle brak�o nale�ytego o�wietlenia i dostatecznej ilo�ci opa�u; brak�o i wody, gdy� rury p�ka�y od mrozu, a same domy tu i �wdzie zacz�y si� wali�. Zobaczywszy przeto mi�dzy przyby�ymi prezesa tak szacownej instytucji, nie wiedzia�em zrazu, co my�le�. Stan��em jak wryty. Oprzytomnia�em nieco dopiero wtedy, gdy kt�ry� z tych nieproszonych
12
jegomo�ci�w zabra� si� do przetrz�sania moich kieszeni.
- Co z pana za jeden? - zapyta�em.
- Milcze�! - by�a odpowied�. - Odda� bro�!
- Przepraszam, nie mog� milcze� - rzek�em g�osem podniesionym - gdy napadaj� na mnie bandyci i zabieraj� si� do rabowania mieszkania. Broni nie mam.
- Tu nie ma bandyt�w!
- Prosz� da� dow�d! !
- Chcesz, czytaj!
W tej chwili podsuni�to mi niewielki papierek z odciskiem sowieckiej piecz�ci. By�o to zlecenie wydane przez "czek�", aby zrobiono rewizje we wszystkich mieszkaniach ksi�y i aresztowano ks. Dziekana W. Issajewicza, prawie 90-letniego starca, kap�ana wschodniego obrz�dku, protojereja o. Aleksego Zierczaninowa, licz�cego r�wnie z g�r� 80 lat, ks. Antoniego Racewicza, paulina o. Alfonsa J�drzej e wskiego i mnie.
- Teraz wiem, z kim mam do czynienia - rzek�em po przeczytaniu - prosz� wykona� rozkaz, nie przeszkadzam.
Co prawda, s�owa te by�y zgo�a niepotrzebne, gdy� "czerwoni towarzysze", wprawni do rabunku, ju� przetrz�sali i przewracali wszystko w mieszkaniu, konfiskuj�c jednocze�nie rzeczy kosztowniejsze. Tak rzeczy, jak i nas zabrano do mieszkania o. Zierczaninowa. Brakowa�o tylko o. Alfonsa, kt�ry jak si� potem dowiedzia�em, szcz�liwie unikn�� aresztu i przedosta� si� do Polski.
Umieszczono nas pod stra��. Komisarz, m�odzieniec bodaj czy nie 18-letni, z wyra�nymi na twarzy �ladami wielkiego ub�stwa moralnego, zasiad� za sto�em i z min� co najmniej ministra zacz�� spisywa� protok� z odbytej rewizji.
- Mo�e kto z aresztowanych ma jakie pretensje? - zapyta�.
13
- Owszem - rzek� o. Zierczaninow - mia�em pami�tkowy srebrny pugilares. By� na komodzie. Teraz nigdzie go nie widz�.
- Towarzysze - zwr�ci� si� do swych podkomendnych
- pugilares musi si� znale��. Poszukajcie! Szukali, szukali i nie znale�li.
- Zierczaninow - zapyta� komisarz - mo�e ty ��esz?
- Nie! - odrzek� starzec.
- To c�, taki synu... - tu zakl�� obel�ywymi s�owami
- my�lisz mo�e, �e�my skradli? Ja g�ow� r�cz� za swoich ludzi!... Nikt z nich kra�� nie b�dzie!... Niech prezes kombiedu zrewiduje ich kieszenie... Sta�!
"Zacni ludzie" zrzucili paltoty i podchodzili kolejno do prezesa kombiedu dla rewizji, ale do paltot�w nikt nie zagl�da�. Rozumie si�, po takiej rewizji pugilares si� nie znalaz�.
- Widzisz ty - zacz�� znowu komisarz - widzisz ty - tu nast�pi� szereg najwstr�tniejszych i najpotworniejszych obel�ywo�ci, jakich nawet w Rosji nigdy nie s�ysza�em - �e nikt twego pugilaresu nie skrad�.
- Ja wcale nie m�wi�em o kradzie�y - odpowiedzia� spokojnie starzec. - Twierdz� tylko, �e zgin�� on w czasie rewizji mego mieszkania!
- Znaczy to, �e pos�dzasz mnie o kradzie�! - wrzasn�� poirytowany komisarz. - Zastrzel� ci� na miejscu, �ajdaku!
Przy tych s�owach wydoby� z kieszeni rewolwer i wymierzy� w czo�o starca. Struchleli�my wszyscy. O. Zierczaninow nie zmiesza� si� jednak bynajmniej, lecz odpar� najspokojniej:
- Niech si� pan uspokoi. Nie trzeba si� irytowa�. Ja pana wcale o kradzie� nie pos�dzam. Nie trzeba �aja� i przeklina�. Tym pan sam sobie najwi�cej szkodzi. Niech pan
14
rewolwer schowa do kieszeni i nie straszy mnie nim, gdy� ja zupe�nie �mierci si� nie boj�. Mam z g�r� 80 lat i tak umrze� ju� musz�. Zastrzeli� mnie mo�na, ale fakt b�dzie faktem, �e pugilares zgin��. Nie wszczyna�bym o niego kwestii, gdyby nie by� pami�tkowym. Nie o srebro mi idzie, lecz o pami�tk�, drog� mojemu sercu.
Wobec spokoju starca i powy�szych jego s��w nerwy komisarza nieco si� uspokoi�y. Schowa� rzeczywi�cie rewolwer z powrotem i zupe�nie �agodnie oraz przekonywaj�co zwr�ci� si� do swoich towarzyszy:
- C� b�dzie?... Trzeba pugilares znale��. Inaczej nie mog� zako�czy� protoko�u.
- Trzeba poszuka� lepiej - odezwa� si� jeden z towarzyszy.
Po tych s�owach zbli�y� si� do komody, podni�s� niby stamt�d pugilares i zapyta�: ..
- Czy to czasem nie ten?
- Ten! - potwierdzi� o. Zierczaninow.
P�niej dowiedzia�em si� od o. Zierczaninowa, �e pugilares rzeczywi�cie by� skradziony. On sam widzia�, jak jeden z rewiduj�cych towarzyszy wsun�� go do swojej kieszeni. B�d� co b�d�, przykra scena si� sko�czy�a. Oko�o p�nocy wpakowano nas do du�ego samochodu otoczonego karabinierami i zawieziono do "czeki".
Urz�dnicy o twarzach wybitnie semickich przyj�li nas nader grzecznie. Zapisali nasze nazwiska, zanotowali skonfiskowane nam rzeczy i ulitowawszy si� nad nami, wydali milicji rozkaz umieszczenia nas w wi�ziennej poczekalni. Przed drug� po p�nocy zostali�my po kolei wezwani do komisarza �ledczego.
W niedu�ym pokoju przy biurku ujrza�em dw�ch ludzi. Obaj, zdaje si�, byli �otyszami. Kiedym wszed�, wskazali mi krzes�o i poprosili usi���.
15
Zacz�o si� badanie.
- Jak si� pan nazywa: imi�, nazwisko, imi� ojca? Kiedy si� urodzi�? Gdzie? Czym si� zajmowa� do przewrotu bolszewickiego i czym po przewrocie? Gdzie i jakie sko�czy� szko�y?
Naturalnie, na ka�de pytanie dawa�em stosown� odpowied�. Najbardziej zainteresowali si� tym, �e si� zajmuj� prac� naukow�.
- A pan wierzy w Boga? - zapytali.
- Ma si� rozumie�! - odpowiedzia�em.
- Czy mo�e cz�owiek wykszta�cony wierzy�, �e B�g istnieje?
Z kolei ja zadziwi�em si� i ze swej strony zadaj� pytanie:
- Ja w�a�nie tego nie rozumiem, jak cz�owiek wykszta�cony, a zw�aszcza uczony, mo�e nie wierzy�?
- Czy s� jakie dowody istnienia Boga?
-Ju�ci! ;
- Czy mo�na wiedzie� jakie?
- Dowod�w - zacz��em - jest du�o. Wszystko bowiem, co tylko istnieje, doprowadza nas do wniosku o Pierwszej Przyczynie wszech�wiata, o jakim� Perpetuum Mobile wszechistnienia. Sp�jrzmy tylko na siebie. Co nam m�wi �wiadomo�� o pocz�tku naszego istnienia? Czy� sami siebie powo�ali�my do �ycia? Czy rodzice nas stworzyli, czy te� jaka� inna Moc niepoj�ta? Wszak wiemy, �e urodzili�my si� i ro�li�my bez w�asnej woli. Jeste�my tak bezsilni i niedo��ni, �e nie mo�emy uczyni� siebie samych ani wy�szymi, ani ni�szymi; nie mo�emy obdarzy� si� wed�ug upodobania ani pi�kno�ci�, ani m�dro�ci�, ani innymi po��danymi przymiotami. Rodzice w stosunku do nas s� tak�e bezsilni. Bez ich woli przychodzimy na �wiat, nale��c do tej lub innej p�ci; bez ich wysi�k�w przynosimy
16
z sob� takie lub inne zdolno�ci - miernot�, talent lub genialno��. S� oni w�a�ciwie tylko t� gleb�, na kt�rej zaczyna kie�kowa� nasze �ycie; tym �wiat�em o�ywczym, pod kt�rego ciep�em �y� zaczynamy. Czym s� gleba i �wiat�o dla ro�lin, tym s� rodzice dla nas - i niczym wi�cej! Ani my sami siebie, ani rodzice nas nie stworzyli i nie rozwin�li. Jest przeto jaka� Moc niepoj�ta, kt�ra nas do �ycia powo�a�a; jest jaki� Rozum nadludzki, kt�ry nas kszta�tuje, rozwija i utrzymuje przy �yciu. Ta Moc - ten Rozum, tworzy i �ywi nas, zwierz�ta i ptasz�ta, krzewi ro�liny, odziewa r�e i lilie polne1. T� Moc tw�rcz�, wsz�dzie si� objawiaj�c�, Rozum tak m�drze kieruj�cy wszystko do w�a�ciwego celu, nazywamy zazwyczaj Bogiem. Podobnie jak istnieniu dzia�ania tej Mocy i tego Rozumu nie radzna zaprzeczy�, tak nie mo�na rozumnie zaprzeczy� istnieniu Boga. Cia�o nasze, a zw�aszcza dusza nasza mo�e by� dzie�em tylko Ducha...
- Wi�c pan s�dzi, �e cz�owiek ma dusz�? - przerwa� mi jeden z moich s�uchaczy.
- A pan inaczej my�li? - zapyta�em. - Ka�dy, kto ma pretensj� do rozumu, musi uznawa� odr�bny w cz�owieku pierwiastek, zwany pospolicie dusz�. Dusza bowiem jest tym, co w nas my�li, chce i pami�ta -jest to si�a obdarzona rozumem, woln� wol� i pami�ci�. Gdzie jest rozum, tam jest dusza.
- Rozum jest wytworem, czyli wydzielin� m�zgu - przerwa� mi jeden. - Wobec tego dusza nie jest pierwiastkiem odr�bnym, duchowym, lecz jest si�� fizyczn�.
-Jaki� jest dow�d, �e rozum jest rzeczywi�cie wydzielin� m�zgu? - zapyta�em.
- To zdanie jest przyj�te og�lnie przez nauk�! - brzmia�a
1 Por. Mt. 6, 26-30.
17
odpowied�.
- Nie wiem, co to za nauka - odpar�em ironicznie - kt�ra ze swojego zakresu wyrzuci�a chemi� i fizyk�. Gdyby bowiem tego nie zrobi�a, na pewno by wiedzia�a, �e tak cia�o ludzkie, jak i m�zg zu�ywa si� przez prac� i odnawia si� przez od�ywianie i oddychanie. M�zg nasz sk�ada si� z tych samych pierwiastk�w materialnych, chemicznych, z jakich sk�adaj� si� nasze pokarmy, napoje i powietrze. Fizyka m�wi nam o r�nych energiach materialnych, ale dot�d ani s�owa nie powiedzia�a o energii my�l�cej. St�d, uznaj�c chemi� i fizyk� za nauk�, trzeba przyzna�, �e czy tak, czy owak b�dziemy uk�adali pierwiastki chemiczne naszego po�ywienia, nigdy nie zdo�amy z nich wytworzy� energii my�l�cej, gdy� to przewy�sza natur� materii.
- Naturalnie - przerwa� jeden z moich s�uchaczy - �e pierwiastki chemiczne nieo�ywione nie wytworz� energii my�l�cej, ale w rzeczywisto�ci w naszym organizmie jest inaczej. Pierwiastki, wchodz�c w sk�ad naszego cia�a �ywego, same si� o�ywiaj� i staj� si� zdolnymi do my�lenia.
- Bardzo to pi�knie brzmi, co pan powiedzia�, ale nie godzi si� z fizyk�. Pierwiastki bowiem maj� wy��cznie energi� fizyczn�. Energia fizyczna sama nie mo�e si� zamieni� na energi� �yciow�. �e si� dzieje rzekomo inaczej, trzeba by tego dowie��, a dot�d nikt tego nie dowi�d�. Je�eli za� pierwiastki chemiczne, wchodz�c w sk�ad organizmu �ywego, staj� si� �ywymi, nie znaczy to bynajmniej, �e one same si� o�ywiaj�, lecz raczej to, �e energia �yciowa, tkwi�ca ju� w organizmie, o�ywi�a je. Pierwiastki s� bierne. Energia �yciowa, jako czynna, drog� pracy w laboratorium trawienia oraz oddychania spala te pierwiastki, rozcie�cza, klasyfikuje i odnawia zu�yte cz�ci cia�a. Jest to praca niezwykle misterna, delikatna i nader rozumna. M�zg nasz jest najbardziej skomplikowan� cz�ci� naszego
18
organizmu. Odnowa jego nie mo�e by� dzie�em materii. Sam z�o�ony z pierwiastk�w biernych i nie my�l�cych, jest z natury swojej bierny i nie my�l�cy. Nie mo�e niczego wytwarza�. Jak oko nasze nie wytwarza widzenia ani ucho s�yszenia, tak m�zg nie wydziela my�lenia. Jak oko nasze i ucho s� organami, za pomoc� kt�rych dzia�a energia �yciowa, tak te� podobnie m�zg jest organem my�lenia
- narz�dziem, z pomoc� kt�rego dzia�a nasz rozum - albo lepiej, nasza dusza. Nie m�zg wi�c wytwarza rozum lub w og�le dusz�, ale dusza, o�ywiaj�ca nasz organizm z pierwiastk�w zewn�trznych wytwarza m�zg.
- Je�eli dusza nasza nie jest wytworem m�zgu - przerwa� komisarz - dlaczego� w niemowl�ctwie i w dzieci�stwie, kiedy m�zg nie jest nale�ycie rozwini�ty, �yjemy jak gdyby we �nie, nie my�l�c i nie pami�taj�c; dlaczego przy uszkodzeniu m�zgu cz�owiek traci rozum?
- Nie widz� w tym nic dziwnego! - odpowiedzia�em.
- Skoro m�zg jest narz�dziem my�lenia, nie mo�e si� odbywa� proces my�lenia prawid�owo, je�eli samo narz�dzie my�lenia zostanie uszkodzone. C� nam pomo�e zupe�nie dobry s�uch przy zepsutym telefonie! Co pomo�e talent i znajomo�� muzyki przy rozstrojonym fortepianie? Co zrobi dobry chirurg z zepsutymi narz�dziami? Ka�dy ob��kany rozumuje tak jak w okresie zdrowia, tote� bardzo si� dziwi, kiedy go nie rozumiemy, a nawet s�dzi, �e nie on, ale my jeste�my wariatami. Rozum u niego dzia�a prawid�owo, ale zepsute narz�dzie nie pozwala mu nale�ycie porozumiewa� si� ze �wiatem otaczaj�cym. Dziecko ma�e nie jest zdolne do g��bszego my�lenia, poniewa� narz�dzie my�lenia, jak pan sam powiedzia�, nie jest u niego dostatecznie rozwini�te. My�li ono nieraz "cudownie" i wprawia nas w zachwyt. My�lenie to jednak�e jest powierzchowne, wi�cej wra�eniowe ani�eli umys�owe. Dziecko
19
uczy si� mowy, ale nie pojmuje wyraz�w w ca�ej pe�ni i ich znaczenia. My�li, ale ma�o zdobywa wiedzy. Nie maj�c wiedzy, nie mo�e pami�ta�. Pami�ta� bowiem d�ugo mo�emy tylko to, co dobrze wiemy. St�d wysi�ki my�lenia w pierwszych latach naszego istnienia s� nam nieznane. Nie rozumieli�my, cho� my�leli�my, bo narz�dzie my�lenia by�o za s�abe. Nie pami�tamy, bo nie rozumieli�my. Narz�dzie bez dzia�acza nie ma �adnego znaczenia. M�zg bez duszy jest tylko bry�k� martwej materii. Najzdrowszy m�zg bez rozumu nie jest zdolny my�le�. I zwierz�ta maj� m�zg, ale nie mog� my�le� tak, jak my�li cz�owiek.
- Czy pan s�dzi - przerwano mi - �e rozum zwierz�cy istotnie si� r�ni od naszego? Czy mo�e pan dowie��, �e rozum ludzki nie jest dalszym rozwojem zwierz�cego?
- Czy pan si� zgadza - zapyta�em - z tym, �e r�ne skutki pochodz� od r�nych przyczyn?
- Naturalnie! - odrzek�.
- A czy pan si� zgadza, �e istotnie r�ne skutki pochodz� od istotnie r�nych przyczyn?
- Rozumie si�!
- W takim razie - ci�gn��em - pan si� musi zgodzi�, �e rozum ludzki istotnie r�ni si� od zwierz�cego, gdy� skutki my�lenia tych rozum�w istotnie mi�dzy sob� si� r�ni�. "Rozum" bowiem zwierz�cy nigdy nie si�ga poza zakres swego od�ywiania si� i rozradzania. Dzia�a on zawsze w obr�bie rzeczy zmys�owych podpadaj�cych pod zmys�y. Rozum za� ludzki niesko�czenie przekracza ten zakres. Ma on rozleg�� dziedzin� my�lenia ma�o albo zgo�a od zmys��w niezale�n�. Jest to dziedzina abstrakcji. Dzi�ki niej tworzy on poj�cia oderwane, wydaje s�dy, nieraz przeciwne naszym zmys�om, tudzie� rozumuje, wysnuwaj�c z przes�anek wnioski. Rozum nasz wytworzy� mow� artyku�owan�, zbudowa� wspania�y gmach nauki i wzni�s� si�
20
do filozofii i teologii. Najdzikszego cz�owieka mo�na nauczy� korzystania z owoc�w kultury i cywilizacji. Ka�dego cz�owieka przy zdrowych zmys�ach mo�na nauczy� jakiego b�d� j�zyka, czytania, pisania i rachunk�w. Ale to wszystko przekracza granice "rozumu" chocia�by najrozumniejszych zwierz�t: s�onia, konia lub psa. Niekt�re z ptak�w �atwo powtarzaj� pos�yszane zdania, lecz nie rozumiej�c ich tre�ci, nigdy nie potrafi� logicznie lub przynajmniej stosownie rozmawia�. Zr�wnajmy tylko poj�cia oderwane, nadzmys�owe cz�owieka, z poj�ciami zmys�owymi zwierz�t, a wnet zobaczymy mi�dzy nimi istotn� r�nic�. Pierwsze p�yn� ze �r�d�a sta�ego, nie�miertelnego, drugie ze �r�d�a czasowego, podleg�ego rozk�adowi.
- Znaczy to wed�ug zdania pa�skiego, �e rozum ludzki jest nie�miertelny. Czy pan s�dzi, �e cz�owiek po �mierci zachowa jak�� �wiadomo�� swojego bytu? - zagadni�to mnie znowu.
- Bez w�tpienia! - odpar�em. - Dusza nasza, kt�rej rozum jest w�adz�, stanowi odr�bny od cia�a pierwiastek - duchowy. Dowodzi tego nieprzerwana �wiadomo�� to�samo�ci naszej osoby, chocia� cia�o nasze od pocz�cia a� do �mierci podlega ci�g�ej zmianie. Dusza nasza jest niezmienn� cz�ci� naszej osoby, cia�o za� zmienn�. Nie zwa�aj�c na zmian� cia�a, a wi�c i m�zgu, dusza nasza zachowuje �wiadomo�� tego samego istnienia, swej woli, rozumu i pami�ci. Kiedy z utrat� wi�kszo�ci zmys��w zwierz� ginie, cz�owiek zazwyczaj �yje i my�li, niezale�nie od tej straty. Nieraz czynno�� umys�u naszego zadziwia nas we �nie zwyk�ym lub hipnotycznym oraz w niekt�rych chorobach, podczas kt�rych cz�owiek traci czasem zupe�nie przytomno��. To wszystko wskazuje, �e dusza mo�e dzia�a� niezale�nie od cia�a: kiedy utraci cia�o, zmys�y, zostanie dziedzina abstrakcji. Nie b�dzie �ycia zmys�owego,
21
ale b�dzie �ycie duchowe, umys�owe. Nie b�d� mia� wra�e� zmys�owych, ale b�d� rozumia� i wiedzia�.
- Je�eli tak si� rzecz ma - przerwa� znowu komisarz - dlaczeg� tedy tyle jest z�ych duchownych?
- Czy mo�e pan - rzek�em - da� s�owo honoru, �e nigdy w �yciu nie wykroczy� pan �wiadomie przeciwko zasadom rozumu? Zasady wiary s� sta�e i pewne, ale ludzie s� chwiejni i niepewni. Mo�na wiele wiedzie�, ale z wiedzy nie korzysta�. Niejeden wie, �e tyto� mu szkodzi, ale pali. Ka�dy wie, �e pija�stwo rujnuje nie tylko zdrowie, lecz tak�e maj�tek i rodzin�, a jednak wielu oddaje si� temu na�ogowi. Cz�owiek ma woln� wol�; mo�e post�powa� tak zgodnie z rozumem i prawem, jak i wbrew nim. To samo widzimy i w�r�d duchownych. Wi�kszo�� wierzy, i �yje pod�ug wiary, ale nie brak i takich, kt�rzy pod wp�ywem przyrodzonej s�abo�ci lub z�ych okoliczno�ci przynajmniej na pewien czas zrywaj� z zasadami przez si� wyznawanymi. Lepiej jednak wierzy� ani�eli by� bezbo�nym, albowiem wiara nie tylko pobudza do poprawy, ale rzeczywi�cie daje mo�no�� poprawy �ycia i odrobienia z�a. Po kr�tkiej pauzie komisarz znowu zapyta�:
- Czy Ko�ci� katolicki uznaje komunizm?
- Ko�ci� katolicki - odpowiedzia�em - uznaje wszelki komunizm oparty na zasadach wiary i mi�o�ci chrze�cija�skiej. Ju� na pocz�tku chrze�cija�stwa mieli�my niekt�re gminy komunistyczne. W XVII stuleciu by�o w Paragwaju nawet pa�stwo katolicko-komunistyczne, kt�re przetrwa�o oko�o 140 lat. Do dzi� dnia zakony katolickie s� zorganizowane na zasadach chrze�cija�skiego komunizmu, kt�ry liczy daleko wi�cej cz�onk�w ani�eli ca�a partia bolszewicka. Komunizmu za� bolszewickiego Ko�ci� katolicki nie uznaje i uzna� nie mo�e, dlatego �e ignoruje dziedzin� duchow� cz�owieka, co, jak ju� wiemy, jest rzecz� nierozumn�;
22
dalej dlatego, �e prze�laduje religi�, szerzy nienawi�� klasow�, znosi instytucj� ma��e�stwa, uwa�a dzieci za w�asno�� pa�stwow� i pozbawia przymusowo w�asno�ci prywatnej tych, kt�rzy do niej maj� prawo z natury. Za te swoje tendencje bolszewizm przez Ko�ci� katolicki jest pot�piony, a ka�dy katolik, kt�ry by si� odwa�y� zapisa� do tej partii, przez to samo jest wy��czonym z Ko�cio�a
- czyli przestaje by� katolikiem.
- Czy pan uznaje w�adz� sowieck�?
- De facto uznaj�, gdy� musz� si� z ni� liczy�; de iure
- nie, poniewa� nie jest z woli narodu.
- Czy pan jest obywatelem polskim?
- Jeszcze nie, poniewa� niedawno dopiero z�o�y�em opcj�.
- Pan jest Polakiem?
-Tak!
- Pan zostanie w wi�zieniu, w roli zak�adnika.
- Nie rozumiem... Zak�adnicy w XX wieku... Jakim zreszt� mam by� zak�adnikiem? - zapyta�em.
- Polskim!
- Przecie� jestem dot�d obywatelem rosyjskim. Swego obywatela bierzecie za zak�adnika polskiego. Na takich zak�adnik�w Polacy wcale nie b�d� zwracali uwagi.
- Wystarczy - brzmia�a odpowied� - �e pan jest Polakiem. Polacy prowadz� wci�� ofensyw� i nie szcz�dz� naszych. B�dziemy was rozstrzeliwali.
- Panie! - rzek�em - Czy pan naprawd� my�li, �e gdy tu nas rozstrzeliwa� b�dziecie, Polacy przestan� wojowa�? Czy pan s�dzi, �e Polacy wi�cej �a�owa� b�d� nas kilku, nieznanych w dodatku, obywateli wrogiego im pa�stwa, ani�eli setki tysi�cy swoich najlepszych syn�w umieraj�cych na wojnie za ojczyzn�?
- Zobaczymy!...
23
Na tym sko�czy�o si� to dziwne �ledztwo, kt�rego protok� zaledwie w setnej cz�ci mog�em uzna� i podpisa�. Wr�ci�em do swoich koleg�w, z kt�rymi po poprzedniej gruntownej i kilkakrotnej rewizji pow�drowa�em niebawem do wstr�tnego wi�zienia.
WI�ZIENIE NA GROCHOWEJ
Oko�o godziny czwartej po p�nocy znale�li�my si� w wi�zieniu. By�y to dwa niezbyt du�e pokoje, w kt�rych dusi�o si�, jak �ledzie w beczce, oko�o 170 os�b. Wsz�dzie brud. Powietrze zg�szczone. Umeblowanie tych pokoi sk�ada�o si� z ��ek, z jednego w�skiego a d�ugiego sto�u i ma�ej szafki. ��ek dla wielu nie by�o. Spali oni, gdzie mogli: na ��kach, pod ��kami i w przej�ciach. W tym mrowisku ludzkim znale�li�my znajomych. W�r�d wszystkich pierwsze miejsce zajmowa� JE arcybiskup i metropolita E. Ropp, aresztowany o jeden dzie� wcze�niej od nas. Cieszy� si� on og�lnym szacunkiem w�r�d wsp�wi�ni�w. Wszyscy zwracali si� do niego jak do ojca. A jeden z oficer�w, oczekuj�cych na rozstrzelanie, wyrzek� si� prawos�awia i w jego r�ce z�o�y� wyznanie wiary, po spowiedzi �wi�tej.
Jedynie tylko bolszewicy, zanim go lepiej poznali, starali si� na razie wyrz�dza� mu, jako arystokracie z urodzenia, rozmaite przykro�ci. Najbardziej zawzi�tych umia� jednak�e metropolita rozbraja� i zjednywa� swoim taktem. Inni wi�niowie byli to ludzie przewa�nie inteligentni. W ich liczbie byli zak�adnicy podejrzani o szpiegostwo, politycznie niepewni i inni.
Kiedy�my weszli, niemal wszyscy spali. Metropolita czuwa�. Zobaczywszy nas, bardzo si� zasmuci�. Niemniej
24
i my byli�my wzruszeni, widz�c naszego kochanego arcypasterza w tym wstr�tnym miejscu. Arcypasterz najstarszego z nas wiekiem, ks. Issajewicza, ulokowa� na swoim ��ku, sam za� dalej czuwa�. Ks. Zierczaninow po�o�y� si� na brudnej pod�odze w miejscu jeszcze przez nikogo nie zaj�tym. Ks. Racewicz i ja roz�o�yli�my si� na w�skim stole. Mimo ch�ci nie mogli�my zasn��. Uniemo�liwia�y nam sen nasze nerwy, z�e powietrze, niewygodna po�ciel i robactwo, kt�re natychmiast rzuci�o si� na �wie�y �er.
Po dw�ch godzinach takiego wypoczynku musieli�my wsta�. Zawita� pierwszy dzie� w wi�zieniu. By� to czwartek, 1 maja. Nie mieli�my z sob� nic. Spa� Si� chcia�o, g��d dokucza�. Zaledwie na drugi dzie� mogli�my si� spodziewa� jakiejkolwiek posy�ki z domu. Na wikcie wi�ziennym wy�y� by�o niepodobna. Dawano nam na ca�y dzie� p� funta (200 g) razowego chleba, trzy razy gor�c� wod� i tylekro� jakie� wstr�tne pomyje, kt�re tutaj szumnie by�y nazywane zup�. Pomimo g�odu i przymuszania si� nie mog�em prze�kn�� tej zupy. Zreszt�, gdybym i jad�, nied�ugo bym �y�. B�d� co b�d�, we dnie by�o lepiej ni� w nocy, mieli�my przynajmniej lepsze powietrze, albowiem przez ca�y dzie� trzymali�my okna otwarte. Ks. Racewicz, dwaj �wieccy Polacy i ja sp�dzili�my dwie nast�pne noce wygodnie na pod�odze, na wp� pod ��kiem.
Nazajutrz po�o�enie nasze znacznie si� polepszy�o. Nasi zacni parafianie, dowiedziawszy si� o aresztowaniu nas, przys�ali nam tyle po�ywienia, �e�my mogli �y� co najmniej dwa tygodnie. Skorzystali z tego i wsp�wi�niowie. Wed�ug zwyczaju narzuconego przez bolszewik�w z przys�anych nam posy�ek mogli�my zabiera� sobie tylko p�yny i chleb, reszta sz�a do tak zwanej "komuny", z kt�rej ka�dy z wi�ni�w otrzymywa� r�wn� cz��. Z powodu pobytu arcybiskupa i nas, ksi�y, w wi�ziennych celach by� prawdziwy
25
bal. Tote� nic dziwnego, �e kiedy�my opuszczali ten przybytek cierpienia, wszyscy �a�owali nas szczerze.
W wi�zieniu "czeki" na Grochowej sp�dzi�em trzy doby. W niedziel� rano, 4 maja, 40 os�b z inteligencji - w tej liczbie arcypasterza, ks. Zierczaninowa, ks. Racewicza i mnie - przeprowadzono pod surow� eskort� do wi�zienia etapowego przy ulicy Szpalernej. Ks. Issajewicza, jako chorego i niedo��nego starca, na razie zostawiono na miejscu, a jak si� dowiedzia�em p�niej, nazajutrz wypuszczono go na wolno��. Po dw�ch, wzgl�dnie trzech tygodniach wypu�cili r�wnie� ks. Zierczaninowa i ks. Racewicza: pierwszego jako Rosjanina, drugiego jako Litwina. Wszystkich aresztowano w charakterze zak�adnik�w polskich. I bardzo si� bolszewicy dziwili, gdy si� dowiedzieli, �e nie ka�dy kap�an katolicki musi by� Polakiem.
W wi�zieniu przy ul. Szpalernej rozmieszczono nas pocz�tkowo w r�nych celach. Po kilku dniach wszystkich zak�adnik�w polskich (razem oko�o 20 os�b) pomieszczono razem, obok siebie i obdarzono pewnymi przywilejami. Siedzieli wtedy niemal wszyscy cz�onkowie przedstawicielstwa polskiego z panem �arnowskim na czele, poza tym inni jeszcze obywatele. Mnie umieszczono razem w jednej celi z JE arcypasterzem Roppem.
WI�ZIENIE PRZY ULICY SZPALERNEJ :
Wi�zienie przy Szpalernej jest jednym z najlepszych w Rosji. Za czas�w caratu siedzieli w nim, z ma�ymi wyj�tkami, tylko przest�pcy polityczni. W roku 1919 by�o ono nape�nione wi�niami ponad miar�. Siedzia�a przewa�nie arystokracja i inteligencja. Komendant wi�zienia wygl�da� na marnego komunist�, gdy� by� dosy� sprawiedliwym
26
i lubi� utrzymywa� wszystko we wzorowym porz�dku i czysto�ci. Wskutek tego w wi�zieniu by�o dosy� czysto i porz�dnie. Siedzieli�my po dw�ch w celi. Na miejscu mieli�my wod� i wszystkie inne rzeczy niezb�dne do �ycia. Pod�og� betonow� i �ciany malowane olejno mo�na by�o utrzyma� w zupe�nej czysto�ci. Z rana otrzymywali�my 3/4 funta razowego chleba i wrz�tek lub �o��dziow� kaw�, do kt�rej raz na tydzie� dodawano �y�eczk� cukru. Na obiad i na kolacj� opr�cz wrz�tku dostawali�my jak�� m�tn� polewk�, zwan� tu "zup� mi�sn�" lub "rybn�". Rozumie si� samo przez si�, �e na pr�no szuka�by w niej kto� bodaj odrobiny mi�sa lub ryby. G�odu wszak�e nie doznawali�my, chocia� w mie�cie g��d by� wielki. Otrzymywali�my bowiem co dzie� �wie�y obiad i kolacj� z kuchni przedstawicielstwa polskiego, bogate posy�ki od Du�skiego Czerwonego Krzy�a, a nadto my, duchowni, podarki od parafian.
Na mocy przywileju wychodzili�my na przechadzk� dwa razy dziennie: p� godziny przed po�udniem i tyle� po po�udniu. Przechadzka odbywa�a si� na ma�ym podw�rku pod najsurowsz� kontrol�. Wszyscy zak�adnicy byli wtedy razem z innymi przygodnymi wi�niami i mogli swobodnie tak ze sob�, jak i z nimi rozmawia�. Dzielili�my si� podczas tych przechadzek wra�eniami, otrzymanymi wiadomo�ciami i �udzili�my si� nadziej� pr�dkiego wyjazdu do kraju. Po przechadzkach mogli�my si� porozumiewa� tylko za pomoc� pukania. Jest to tradycyjny spos�b porozumiewania si�. Litery alfabetu rozk�ada si� w pi�ciu rz�dach po pi�� liter w ka�dym. Liter zmi�kczonych wcale nie ma. A mianowicie:
1)
a f k o u
P
w
3) c
h �
r
y
l
m
s
5) e
j n
�
Przypu��my, �e chc� wypuka� zdanie: Co s�ycha�? Wolniejszym lub silniejszym tempem oznaczam wiersz, w kt�rym si� znajduje po��dana litera, cz�stszym lub s�abszym pukaniem wskazuj� miejsce litery w wierszu. Dla oznaczenia litery c g�o�no uderzam raz, a nast�pnie s�abiej - trzy razy, gdy� ta litera znajduje si� w pierwszym wierszu na trzecim miejscu. Dla oznaczenia litery o uderzam silniej cztery razy, a nast�pnie - raz, poniewa� ta litera znajduje si� w czwartym wierszu na pierwszym miejscu. W u�amkach zdanie: Co s�ycha�? - mo�na wyrazi� w
ten spos�b: /3 Vi - V4 3/a Va Va Vi Va?
Przy porozumiewaniu si� przez okno, na pewn� odleg�o��, wskazuje si� wiersze lew� r�k�, a litery wybija praw�. Pozornie wygl�da to na spos�b zbyt powolny. Kiedy si� jednak nauczy i wy�wiczy �w alfabet, porozumiewanie si� nast�puje dosy� pr�dko. Niekiedy mo�na si� porozumie� za pomoc� �piewu. Tote� tak pierwszy, jak i drugi spos�b w wi�zieniach jest wzbroniony pod groz� kar.
W wi�zieniu przy Szpalernej jest du�a biblioteka. Powsta�a ona z ksi��ek skonfiskowanych. Do wi�zienia bowiem pozwala si� sprowadza� ksi��ki pod warunkiem, �e po przeczytaniu odda si� je na w�asno�� wi�ziennej bibliotece. Najwi�cej dzie� by�o z beletrystyki, ale nie brak�o i naukowych. Dzia� polski by� najwi�kszy po rosyjskim. Je�eli ksi��ka zawsze jest najlepszym przyjacielem, to tym bardziej w wi�zieniu. Z ni� cz�owiek o niedoli zapomina, ni� sobie ci�kie i nudne chwile os�adza.
Co do mnie, nie tylko czyta�em, lecz tak�e i pisywa�em. Zach�cony przez JE arcybiskupa Roppa napisa�em niedu�� mariologi�, przeznaczon� do czytania na miesi�c maj.
Mieli�my w wi�zieniu wszystko, co potrzebne jest do �ycia. Pok�j do�� czysty i przestronny, bo o pojemno�ci oko�o 70 metr�w sze�ciennych, wikt dobry, �wiat�o elektryczne
28
i wszelkie potrzeby na miejscu. Dwa razy dziennie przechadzka. Towarzystwo swojskie i mi�e. �a�nia co miesi�c. Lekarz, szpital i apteka na zawo�anie. Czeg� wi�cej pragn��? Tym bardziej, �e za to wszystko nie trzeba by�o p�aci� ani z�amanego grosza. Niejeden leniuch m�g�by nam pozazdro�ci�. A tymczasem jedno by�o u wszystkich marzenie, jedno pragnienie -jak najpr�dzej wydosta� si� na wolno��, powr�ci� do swoich i zn�w zabra� si� do przerwanej pracy. Jedni zostawili swoje narzeczone i matki, inni �ony i dzieci, inni jeszcze sw� prac� ideow�. Ka�dy mia� kogo� za murami, o kim my�la� i za kim t�skni�. Ka�dy zostawi� tam co�, co ukocha� i czemu si� po�wi�ca�. Z wi�niem cierpi� ci wszyscy, kt�rzy go kochaj�, szanuj� lub potrzebuj�. Nieraz ten wi�zie� by� ostoj� rodziny. Bez niego rodzina przymiera g�odem. Nieraz by� on kierownikiem jakiej� organizacji, jakiej� sprawy, przedsi�biorstwa, wi�c bez niego wszystko si� rozprz�ga�o i ustawa�o. Areszt bolszewicki spada nagle i niespodzianie, jak �mier� lub choroba. Odrywa on cz�owieka tak od krewnych, przyjaci� i wsp�pracownik�w, jak i od tej pracy, kt�rej si� oddawa�. Cz�owiek, przed chwil� po�yteczny, staje si� paso�ytem. Nie tylko nie zarabia wi�cej sam na siebie i innych, ale odrywa od pracy tych, kt�rzy w jego sprawie musz� traci� czas. Ka�dy przeto wi�zie�, maj�c to wszystko na wzgl�dzie, cierpi podw�jnie: znosi niewol� i martwi si� z racji innych. Ta niewola i to przymusowe odosobnienie jest og�lnym wi�ziennym robakiem, kt�ry ustawicznie toczy pier� wi�nia, nie daj�c mu znale�� spokoju nawet we �nie.
Specyficzn� kar� wi�zie� bolszewickich jest niepewno��. Cz�owieka aresztuj�, nie m�wi�c zwykle za co; wtr�caj� go do wi�zienia i szukaj� w nim winy. Czas leci. Przechodz� tygodnie, miesi�ce, a cz�owiek siedzi i nie wie cz�sto,
29
za co i co go czeka. Za mego pobytu w wi�zieniu na Szpalernej pewien kolejarz przesiedzia� ca�y rok. Szukali, szukali w nim winy, nie znale�li i wypu�cili. Ca�y rok udr�cze�, niepokoju i niepewno�ci! Ca�y rok zmarnowany dla rzetelnej pracy! Poszed� nieborak z rado�ci� do domu, jak tylu innych, nie zastanawiaj�c si� bodaj nad tym, jak wielk� i niepowetowan� wyrz�dzili mu bolszewicy krzywd�. Kto mu wr�ci stracony czas? Kto wynagrodzi �zy jego najbli�szym? Czy w tym �yciu - nie wiem, ale nie w�tpi�, �e to nast�pi w �yciu przysz�ym...
Drug� specyficzn� kar� wi�zie� bolszewickich jest obawa nag�ej �mierci bez wszelkiej pomocy kap�a�skiej. Nic tu nie pomog� ani pro�by, ani powo�ywanie si� na konstytucj�, kt�ra rzekomo daje wolno�� sumienia. Zabij� i kwita, a trupa spal� lub wyrzuc�. Bolszewicy �ycie ludzkie ceni� mniej ni� �ycie zwierz�t domowych. W wi�zieniu na Szpalernej dwa razy na tydzie� zabierali na rozstrzelanie od 40 do 60 os�b naraz. Raz arcypasterz grupie takiej dawa� przez okno rozgrzeszenie warunkowe. Zauwa�y� to komendant i najsurowiej zabroni�. Szli biedacy na �mier�, pozbawieni religijnych pociech. Brano ich z cel oko�o p�nocy; prowadzono do biura wi�ziennego; tam sprawdzano to�samo�� osoby i gromadzono wszystkich na podw�rku wi�ziennym, otoczonym silnym oddzia�em czerwonych karabinier�w. St�d wywo�ono po kilku samochodami do fortecy Piotropaw�owskiej. Na korytarzu tamtejszych kazamat ustawiano wszystkich skaza�c�w w jeden rz�d, zabierano im ca�e ubranie, zostawiaj�c tylko doln� bielizn� i obuwie. Potem musieli wszyscy siada� na pod�odze z r�koma na zgi�tych kolanach i komisarz og�asza� wyrok. W�wczas czterech z milicji wyprowadza�o kolejno ka�dego nad wykopany d�, po czym nag�y wystrza� rani� �miertelnie lub od razu k�ad� trupem skaza�ca. Cia�a rozstrzelanych
30
le�a�y we wsp�lnym dole do rana. Rano siepacze obdzierali je z resztek bielizny i obuwia, dobijali jeszcze �ywych i wywozili. Dok�d? Trudno co� pewnego powiedzie�. By�y r�ne pog�oski. Jedni twierdzili, �e tymi cia�ami karmili zwierz�ta w ogrodzie zoologicznym, inni byli przekonani, �e cia�a palono, a byli i tacy, kt�rzy dowodzili niezbicie, �e lepsze kawa�ki sz�y na sprzeda� zg�odnia�ym naonczas mieszka�com Piotrogrodu, a gorsze przeznaczano na pokarm dla zwierz�t. B�d� co b�d�, nie ma w�tpliwo�ci, �e z cia�ami "bur�uj�w" bolszewicy ceremonii nie robili. W 1919 rozstrzelania by�y na porz�dku dziennym. Co kilka dni nawet gazety sowieckie podawa�y spis rozstrzelanych, lwia za� ich cz�� wiadom� jest tylko jednemu Bogu. Nic te� dziwnego, �e ka�dy wi�zie�, przebywaj�cy w wi�zieniu najcz�ciej bez wszelkiej winy, na domiar z�ego dr�a� jeszcze o swoje �ycie. Wszelki szmer w nocy na korytarzu wi�ziennym, brz�k kluczy, skrzyp otwieranych drzwi w s�siedztwie - wszystko to wstrz�sa�o jego nerwami, przenika�o do szpiku ko�ci i m�ci�o i tak ju� sko�atan� dusz�.
Te i inne przyczyny nie sprzyja�y zgo�a pracy umys�owej w wi�zieniu.
Pod koniec maja JE arcypasterz zosta� wezwany na �ledztwo. Bada�a go trzy godziny specjalna komisja z Moskwy. Mniej wi�cej co p� godziny komisja usuwa�a si� do innego pokoju na kilkuminutow� narad�. Przebiegu tego badania wedle opowiadania JE arcypasterza dzi� detalicznie powt�rzy� nie mog�. Nosi�o ono jednak charakter ko�cielny i polityczny.
- Wiemy - m�wi�a mi�dzy innymi komisja - �e Ekscelencja jest cz�owiekiem liberalnym. Czy nie zechce zaj�� si� pojednaniem katolik�w z bolszewikami? Czy nie zrobi tu pewnych ust�pstw?
31
- Owszem - brzmia�a odpowied�. - Bardzo mi na tym zale�y, aby by�a zgoda i jedno��. Ch�tnie si� tym zajm� i p�jd� na wszelkie ust�pstwa a� do granic dogmatu i prawa kanonicznego, kt�rych mi przekroczy� nie wolno.
- A czy mo�na wiedzie�, jakie to s� te granice?
- Owszem. Pierwsz� tak� granic� jest dekalog. On jest zasadniczo przeciwny tendencjom waszym. On ka�e uznawa� i czci� Boga, wy zaprzeczacie Jego istnieniu i zwalczacie cze�� Boga. On nakazuje czci� i s�ucha� rodzic�w, wy uczycie dzieci, by czci�y pa�stwo i nie s�ucha�y rodzic�w. Wy m�wicie: "zabijaj!" - dekalog: "nie zabijaj!" Wy: "cudzo��!" - dekalog: "nie cudzo��!" Wy: "kradnij!" - dekalog: "nie kradnij!"
- Jak to, wi�c my uczymy kra��? - zapytano z oburzeniem.
- Nie tylko uczycie, ale sami rabujecie, zabieraj�c przemoc� cudz� w�asno��.
- Jak�e� inaczej zaprowadzi� komun�? Wszak nikt dobrowolnie swej w�asno�ci nie odda?
- To ju� inna kwestia i ona si� mnie nie tyczy...
- Czy Ekscelencja �yczy sobie pojecha� do Polski?
- Nie mam prawa opuszcza� dobrowolnie diecezji, a zreszt� trzeba na to mie� rozkaz Ojca �w. i pozwolenie samego rz�du.
- A gdyby to wszystko si� znalaz�o?
- Wtedy, naturalnie, z przyjemno�ci� pojecha�bym do Polski jako do kraju wi�cej kulturalnego ni� wasz.
- Dobra tam kultura - rzekli ironicznie - gdzie s� pogromy �ydowskie na porz�dku dziennym.
- Je�eli to prawda, co wy piszecie - m�wi� arcypasterz - tedy bez w�tpienia pot�piam tych, kt�rzy takie pogromy urz�dzaj� lub na nie zezwalaj�. Ale co do mnie, bardzo w to w�tpi�.
32
- A czy to nar�d kulturalny mo�e zagarnia� cudze ziemie, jak to teraz w�a�nie czyni� Polacy?
- Polacy cudzej w�asno�ci nie zabieraj�. Im si� od was nale�� granice z 1772 roku. To ich prawo. I dziwi� si�, �e wy, co�cie g�osili prawo narod�w do samorz�du, prowadzicie z nimi dot�d wojn�.
- A co Ekscelencja powie wtedy, kiedy Polacy przekrocz� wspomniane granice i p�jd� w g��b Rosji?
- Je�eli Polacy posun� si� dalej, aby zagarn�� ziemi� cudz�, wtedy ich pot�pi�. Je�eli p�jd� dalej, chocia�by a� do Moskwy, ale tylko aby usun�� ten bez�ad, jaki teraz tu panuje, a zaprowadzi� porz�dek, wtedy ich pochwal� i b�ogos�awi� b�d�...
Po takich i tym podobnych odpowiedziach, arcyniemi�ych dla ucha bolszewickiego, komisja przekona�a si�, �e u arcypasterza nic nie wsk�ra. Nic dziwnego, �e po kilku dniach jeden z cz�onk�w owej komisji tak si� wyrazi�: "My�leli�my, �e ten zdaje si� stary i zgrzybia�y arcybiskup katolicki b�dzie mi�kki jak wosk i �e z nim sprawa b�dzie �atwiejsza ani�eli z patriarch� Tichonem. Tymczasem on pod ka�dym wzgl�dem o ca�e niebo patriarch� przewy�sza". Jak si� p�niej dowiedzia�em, mieli tak arcypasterza, jak i mnie rozstrzela�. W g�osowaniu w "WCzK" przewa�y� jeden g�os, i dzi�ki temu �ycie nasze ocala�o.
Po badaniu w ci�gu kilku dni nast�pnych wobec JE arcypasterza zastosowane zosta�y pewne represje. Czu� by�o, �e nadchodzi jaka� burza. Nie trzeba by�o na ni� d�ugo czeka�. Pewnego razu w nocy, w porze, kiedy zwykle zabierano na rozstrzelanie, JE arcypasterza zabrali z rzeczami. By�a p�noc. �wiat�o w celach by�o zgaszone. Wszyscy ju� byli w ��kach. Naraz zap�on�o, drzwi si� otwar�y i do celi wszed� z posterunkowym uzbrojony milicjant. Kazali JE arcypasterzowi wsta� i zabra� z sob� rzeczy.
33
Miny przyby�ych i wszystkie inne okoliczno�ci nic dobrego nie wr�y�y. Tak arcypasterz, jak ja byli�my g��boko przekonani, �e go bior� na rozstrzelanie. Co wtedy i p�niej w noc prze�y�em - niepodobna opisa�. Stara�em si� by� spokojnym, ale by�em nim tylko na zewn�trz. Wewn�trz wszystko we mnie si� trz�s�o, drga�o, t�tni�o, a wyobra�nia przedstawia�a ca�� okropno�� i zgroz� tej tragicznej chwili, jak� musia� prze�ywa� dostojny m�j wsp�wi�zie�. Tymczasem arcypasterz, najspokojniej rozmawiaj�c ze mn� i z milicjantem, ubra� si�, zabra� z sob� kilka drobnych rzeczy - reszt� pozostawi� u mnie - pob�