2029

Szczegóły
Tytuł 2029
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2029 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2029 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2029 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Nurowska Panny i wdowy Pio�un Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Niezale�na Oficyna Wydawnicza", Warszawa 1992 Sk�ad komputerowy Logoscript Sp. z o.o. Korekty dokona�a K. Markiewicz l�ni�a matowo w �wietle gazowych latarni; Ewelina zwolni�a kroku. Po raz pierwszy od czasu opuszczenia Lechic poczu�a si� bezdomna. Wtedy wszystko stawa�o si� samo, bez udzia�u jej woli. Zupe�nie jakby kto� inny podejmowa� za ni� decyzje, a ona si� im tylko podporz�dkowywa�a. Spakowa�a walizk�, potem usiad�a obok Suzanne i brata w bryczce, kt�ra zawioz�a ich na dworzec. Suzanne udziela�a jej i Jasiowi ostatnich uwag. Ewelina nie s�ucha�a tych wszystkich dobrych rad ciotki, jak si� nie zgubi� w Pary�u, a gdyby do tego dosz�o, jak pyta� o drog�. - Ty ze swoim francuskim mog�aby� mie� k�opoty, Ewelinko - m�wi�a Suzanne, nie domy�laj�c si�, co naprawd� Ewelina zamierza zrobi�. By�o jej przykro, �e musia�a sprawi� zaw�d kobiecie od tylu lat zast�puj�cej jej matk�, ale nie mog�a inaczej. Czeka�y na ni� ramiona m�czyzny, kt�remu ufa�a ponad wszystko. I mo�na powiedzie�, �e si� nie zawiod�a. Do dzisiejszego ranka, kiedy to przeprowadzili t� bez w�tpienia najtragiczniejsz� w jej �yciu rozmow�. - Sowieci przekroczyli wschodni� granic� - powiedzia� Stanis�aw. - To oznacza koniec... - Wojny - rzek�a z nadziej�. - Polski - powiedzia� wolno, patrz�c jej przy tym w oczy. - Musimy teraz my�le� o sobie. Ewelina nie wiedzia�a, co by to mia�o oznacza�, instynktownie wyczuwa�a jednak, �e kry�o si� za tym co� niedobrego. Chcia�a go jako� powstrzyma�, da� mu do zrozumienia, i� to, co ma do zaproponowania, jest dla niej nie do przyj�cia. Jak m�g� wypowiedzie� tak potworn� my�l? Przypomnia�y jej si� s�owa ojca, by�a wtedy ma�a, a jednak zapami�ta�a je, zapad�y w ni� bardzo g��boko. P�yn�li ��dk�, by� pi�kny letni dzie�. Na niebie bez jednej chmurki jarzy�o si� ��te ko�o s�o�ca, cienie przybrze�nych drzew podrygiwa�y na falach; by�y to przewa�nie wierzby, kt�re pochyla�y si�, zanurzaj�c w wodzie d�ugie, wiotkie ga��zie. Ojciec rozebrany do pasa, z si�� zagarnia� wod� wios�ami, ��d� chybota�a si�, a drobne kropelki osiada�y na rozgrzanej sk�rze Eweliny. - S�yszysz g�os rzeki? - spyta�. Ewelina nat�y�a s�uch, ale dobiega� do niej tylko bez�adny �oskot fal. Ojciec u�miechn�� si�, gdy mu o tym powiedzia�a. - Nauczysz si� jej j�zyka, ona m�wi po polsku... Bardzo by�a tym zaintrygowana, przychodzi�a nad rzek� i ws�uchiwa�a si�, ale dociera�y do niej odg�osy nie przypominaj�ce ludzkiej mowy. W ko�cu poskar�y�a si� matce, �e ojciec j� oszuka�. Matka bardzo si� najpierw zdziwi�a, a potem rzek�a: - Tatu� ci� nie oszuka�, Ewelinko, ten dom, w kt�rym mieszkamy, rzeka, las, ty i ja, to jest to samo. To jest Polska. Tatu� chcia� ci powiedzie�, �e tylko tutaj mo�esz si� czu� u siebie... Te s�owa by�y jak testament pozostawiony przez rodzic�w. - Re�yser z naszego teatru ma dwa miejsca w swoim packardzie - powiedzia� Stanis�aw - ale musimy da� zaraz odpowied�. - A dok�d on jedzie? - spyta�a, czuj�c jak krew odp�ywa jej z serca. - Jeste� jak ma�e dziecko - odrzek� ze z�o�ci�. - Wieje za granic�. Ewelina zacz�a si� wolno cofa�, jakby chcia�a si� ukry� przed tymi s�owami. Stanis�aw przesta� zwraca� na ni� uwag�, wspi�� si� na pawlacz i zdj�� stamt�d walizki. Po�piesznie wyjmowa� teraz ich rzeczy z szafy. - Pom� mi! - rzuci� przez rami�. - Co tak stoisz jak ko�ek? Zwykle podobny ton jego g�osu dzia�a� na Ewelin� otrze�wiaj�co, tym razem jednak nie potrafi� przywo�a� jej do porz�dku. Wszystko si� nagle rozprz�g�o, �wiat zaw�zi� si� do �cian ich mieszkania, czu�a, �e je�eli je opu�ci, nigdy ju� nie b�dzie bezpieczna. Najgorsze by�o to, �e i tutaj opanowywa�o j� uczucie zagro�enia. Odk�d zamieszka�a ze Stanis�awem, to on podejmowa� wszystkie decyzje, on jej organizowa� czas w najdrobniejszych szczeg�ach. �y�a, mo�na powiedzie�, z dnia na dzie�, czeka�a na Stanis�awa, kiedy wr�ci z teatru, czasami mu towarzyszy�a. Wychodzi� na scen�, a ona siedzia�a w jego garderobie, rozmawiaj�c z garderobian�. Potem, po spektaklu szli do domu, jedli we dwoje kolacj�. Prawie nie prowadzili �ycia towarzyskiego, ale Ewelina nie t�skni�a za lud�mi, wystarcza�o jej towarzystwo m�a. To, co ich ��czy�o, by�o ci�gle czym� tak zachwycaj�cym, by�o tak� warto�ci�, �e jej �ycie wydawa�o si� wype�nione po brzegi. Jego rytm wyznacza� g�os Stanis�awa, tak dobrze zapami�tany, kroki na schodach, oddech, gdy le�a� obok w g��bokim �nie. Zwykle zasypia� pierwszy, Ewelina za� robi�a rachunek ca�ego dnia i by� on kolejnym potwierdzeniem, �e nie pomyli�a si� stawiaj�c na tego cz�owieka i na swoj� mi�o�� do niego. Tak by�o do dzisiejszego dnia, do tej rozmowy, kt�ra nie dawa�a si� wymaza� z pami�ci, przeciwnie, w�era�a si� w ni�, pulsowa�a niczym nabrzmiewaj�cy wrz�d. Stanis�aw z pewno�ci� siedzia� ju� w samochodzie cz�owieka, kt�rego nigdy nie lubi�a, by�a mimowolnym �wiadkiem jego umizg�w do m�odziutkiej aktorki, mimo �e ca�kiem niedawno si� o�eni�. To j� wr�cz oburza�o. Jak mo�na upa�� tak nisko, jak mo�na oszukiwa� kobiet�, z kt�r� si� dzieli�o dom, �ycie. Tak niedawno kl�cza� obok niej przed o�tarzem, powtarzaj�c za ksi�dzem s�owa przysi�gi. I nie opuszcz� ci� a� do �mierci... A opu�ci� j� w tydzie� p�niej. Tamta, co prawda, o tym nie wiedzia�a, ale to w�a�nie by�o najbardziej obrzydliwe. Ewelina zastanawia�a si� nawet, czy by jej delikatnie nie da� do zrozumienia, i� cz�owiek, kt�rego wybra�a sobie na towarzysza �ycia, nie jest jej wart. Nie by�y jednak na tyle blisko, by mog�a to uczyni� w spos�b naturalny. A teraz ten oszust sta� si� przyczyn� jej nieszcz�cia. Swoj� propozycj� rozdzieli� j� ze Stanis�awem na zawsze. Wiedzia�a, czu�a ca�� sob�, �e ju� go nie zobaczy... W uszach ci�gle mia�a jego g�os: - Ewelina, dok�d ty idziesz? Wracaj, s�yszysz! - Zbiega�a po schodach, ogarni�ta rozpacz�. G�os Stanis�awa �ciga� j�, ale nie by� w stanie jej zatrzyma�. Ewelina mia�a te� wra�enie, �e ucieka przed sob�, tak�, jak� by�a do tej pory. Zupe�nie jakby dopiero teraz sta�a si� doros�a. Wysok� cen� przychodzi�o jej p�aci� za to �wiadectwo dojrza�o�ci. - To kolejny rozbi�r, rozumiesz? - m�wi� zmienionym g�osem Stanis�aw. - Tu ju� nic nie jest nasze, oni wszystko podziel� mi�dzy sob�, Hitler i Stalin! Dziwna rzecz, s�owa Stanis�awa zupe�nie do niej nie dociera�y. Nie umia�a sobie wyobrazi� tej zmowy dw�ch mocarzy. Do tej pory nie interesowa�a si� polityk�. Owszem, m�wi�o si� o wojnie, jednak�e te rozmowy by�y jak bajka o �elaznym wilku. Wszyscy go przywo�ywali, ale tak naprawd� nikt go nie widzia�. Rani�a j� decyzja Stanis�awa, �eby st�d wyjecha�. Ale i jego nie wini�a do ko�ca, bo z pewno�ci� nie zdecydowa�by si� na ucieczk�, gdyby nie ten oszust re�yser. Niechby sobie sam jecha�, ma�a strata. S�ysza�a na w�asne uszy, jak Szyfman do kogo� powiedzia�, �e to beztalencie. Najch�tniej pozby�by si� go z teatru, ale jego �ona spodziewa�a si� dziecka. Biedna kobieta, nie mia�a poj�cia, kim naprawd� jest jej m��... Ewelina nie my�la�a o dziecku. Mo�e dlatego, �e wyczuwa�a, i� Stanis�aw nie by�by tym uszcz�liwiony. Nie znosi� ma�ych dzieci, zwykle wymigiwa� si� od wizyt u znajomych, kt�rym w�a�nie powi�kszy�a si� rodzina. Raz jeden o tym rozmawiali, ale nie by�a to rozmowa serio. W Ogrodzie Saskim napatoczy�a si� Cyganka. By�a m�oda, mia�a na sobie niezliczon� ilo�� kolorowych sp�dnic. Chcia�a im obojgu powr�y�. - Powr� tej m�odej damie - rzek� Stanis�aw. - Ma przed sob� d�u�sze �ycie... Cyganka uj�a r�k� Eweliny, przyjrza�a si� liniom na wewn�trznej stronie d�oni, a potem pokr�ci�a g�ow�. - Wyfruniesz nied�ugo spod skrzyde�ka tatusia, nie b�dziesz z nim chodzi�a za r�czk�... Ewelina szarpn�a si�, bo zrozumia�a, �e tamta ma na my�li j� i Stanis�awa. On to te� zrozumia�, roze�mia� si�, ale chyba by�o mu przykro. Potem ju� w domu powiedzia� co� takiego, �e mimo wszystko jest szcz�ciarzem, za jednym zamachem zdoby� �on� i c�rk�. - Ale ty, Linu�, jeste� w gorszej sytuacji... - Pokr�ci�a przecz�co g�ow�, a potem przytuli�a si� do niego. Chcia�a mu powiedzie�, jak bardzo go kocha, jaki jest dla niej wa�ny, ale chwyci� j� skurcz w gardle. Nigdy nie potrafi�a odda� w s�owach, co czuje. Mo�e dlatego, �e z nikim o sobie nie rozmawia�a, przedtem najbli�sz� jej istot� by�a klacz, z kt�r� porozumiewa�a si� za pomoc� gest�w. Tak doskonale si� rozumia�y, �e klacz reagowa�a nawet na wyraz twarzy Eweliny. Cyganka powiedzia�a prawd�: oto, w nieca�y miesi�c p�niej Ewelina wyfrun�a spod skrzyde�ek Stanis�awa. Ale kto m�g� wtedy przewidzie�, jak si� to wszystko potoczy? Wojna by�a tak blisko, w�a�ciwie sta�a za progiem, a nikt w ni� nie wierzy�. Wakacje sp�dzali u krewnego Stanis�awa, niedaleko Grodna. Okolice by�y tak pi�kne, �e Ewelina poczu�a si� jak wypuszczona na wolno��. Warszawa sta�a si� jej wi�zieniem, przyzwyczajona by�a do przestrzeni, a w mie�cie t� przestrze� ogranicza�y mury. T�skni�a za Lechicami, ale bardziej jeszcze brakowa�o jej d�ugich w�dr�wek po okolicy, p�ywania kajakiem po rzece, a przede wszystkim obcowania z natur�. Na wiosn� drzewa pokrywa�y si� zawi�zkami li�ci, co sprawia�o wra�enie seledynowego nalotu na ga��ziach, kt�ry przemienia� si� z wolna w g��bok� ziele�. To, co w malarstwie bywa ryzykowne, to operowanie jaskrawymi kolorami, w przyrodzie sprawdza si� w stu procentach, zachwyca, osza�amia, nigdy nie jest kiczowate. Szale�stwo jesiennych barw od ostrej czerwieni po wszystkie odcienie ��ci, tego nie spos�b przenie�� na p��tno, zawsze si� co� po drodze pogubi... W mie�cie pory roku mijaj� prawie nie zauwa�one, to j� najbardziej bola�o, nawet bzy kwitn�ce w �azienkach nie by�y tymi bzami z lechickiego parku... Utraci�a te� rzecz najcenniejsz�, pasj� swojego �ycia: konie. Pocz�tkowo uczestniczy�a w zawodach je�dzieckich z konieczno�ci jako widz, na trybunie. Stanis�aw jednak i z tego by� niezadowolony, nie lubi�, kiedy Ewelina dok�dkolwiek wypuszcza�a si� sama. Zaprzesta�a wi�c tych wypraw, bez wi�kszego �alu, bo takie wysiadywanie na �awce, kiedy wszystko w niej wyrywa�o si� na parcours, nie nale�a�o do przyjemno�ci. I nie czu�a si� jako� specjalnie pokrzywdzona przez los, rozumia�a, �e zawsze jest co� za co�, �e trzeba wybiera�, ona wybra�a mi�o��. Te wakacje na skraju katastrofy by�y teraz jak pi�kny, nierealny sen. Dw�r po�o�ony za wsi� okala�y stare drzewa, a zaraz za nimi rozpo�ciera� si� widok zapieraj�cy dech w piersiach. Pofa�dowane pag�rki z szachownic� p�l tak kolorow�, �e mieni�o si� od tego w oczach. Przyjechali w pierwszych dniach sierpnia, wi�c powita�y ich z�ociste r�yska, na kt�rych tylko gdzieniegdzie osta�y si� nie zwiezione snopki �yta. Kartofliska nabiera�y z wolna jesiennej barwy, jakby kto� gar�ciami rozsypa� rdz�, kwit� �ubin, jego delikatne kwiatki w kszta�cie dziobk�w mieni�y si� barwami, z odcieni fioletu, poprzez delikatne r�e przechodz�c w najczystsz� biel. Za wzg�rzami zaczyna� si� prawdziwy b�r, kt�ry w por�wnaniu z lasami Mazowsza wydawa� si� Ewelinie tajemniczy, niech�tny ludzkiej stopie. Ale to w�a�nie j� fascynowa�o. By�o jej przykro, �e Stanis�aw, typowy mieszczuch, nie rozumie przyrody i wynajduje co dzie� inny pow�d, by m�c pozosta� w domu i oddawa� si� lenistwu. Uwielbia� przesiadywa� na werandzie i s�czy� po kieliszeczku nalewk� domowej roboty. Ewelina musia�a si� zadowala� towarzystwem jego kuzyna. Chora z zachwytu patrzy�a na pot�ne d�by, na �wierki, si�gaj�ce nieba, na brzozy ostro rysuj�ce si� na tle zieleni, na pl�tanin� leszczyn, gdzie pod li��mi mo�na ju� by�o znale�� wi�zki orzech�w. Kuzyn Stanis�awa stwierdzi�, �e s� jeszcze niedojrza�e, mimo to Ewelina zerwa�a jeden. W �rodku �upiny, niby w bia�ej wacie, tkwi� orzech nie wi�kszy od pestki s�onecznika. Kuzyn Stanis�awa roze�mia� si� widz�c jej min�. By� to cz�owiek niem�ody, wdowiec, kt�ry po �mierci �ony o�eni� si� z w�asn� kuchark�. Po okolicznych dworach nieprzychylnie komentowano �w fakt, nikt od czasu tego maria�u nie zaprasza� kuzyna i nikt te� nie kwapi� si� z odwiedzinami. Mo�e to by�o powodem wylewnego listu, jaki Stanis�aw otrzyma� od niego tej wiosny, i zaprosin do sp�dzenia wakacji. Na Ewelinie zrobi� wra�enie cz�owieka dobrodusznego i - co wa�niejsze - znaj�cego si� na rzeczy. Mo�na z nim by�o pogada� o koniach, o psach, o metodach przycinania drzewek owocowych, o tym wszystkim, o czym wieczorami rozprawiano w Lechicach. T�skni�a za domem, cieszy�y j� wi�c teraz te rozmowy. Ewelina znalaz�a w nim towarzysza le�nych wypraw, sama by si� ba�a zapuszcza� dalej, a on wydawa� si� jej towarzystwem wr�cz zaszczycony. Troch� j� to nawet dziwi�o, bo w ko�cu, prawie dwa razy od niej starszy, m�g� j� uwa�a� za smarkat�. Sprawa wyja�ni�a si�, kiedy kt�rego� dnia natkn�li si� na jednego z jego s�siad�w. - To ma��onka siostrze�ca mojej �wi�tej pami�ci pierwszej �ony - przedstawi� j�. - Ewelina Chmurka - powiedzia�a podaj�c tamtemu r�k�. - Z hrabi�w Lechickich - dorzuci� kuzyn Stanis�awa. Teraz wszystko by�o jasne. Le�ne w�dr�wki w towarzystwie tego cz�owieka straci�y dla Eweliny urok. Ju� i ona wymawia�a si� przed nimi, najcz�ciej m�wi�c ze �miechem, �e nie mo�e na tak d�ugo zostawia� m�a samego. Nie ma jednak tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o. Ot� zwiedzaj�c z konieczno�ci bli�sze okolice, Ewelina natkn�a si� na ogrodzony �erdziami wybieg dla koni. Ten widok przyci�gn�� j� jak magnes. Sta�a z brod� opart� na ogrodzeniu, zapatrzona w te szlachetne zwierz�ta, kt�re jakby specjalnie defilowa�y przed ni�, demonstruj�c ca�� swoj� urod�. Powia� wiatr i dobieg� j� niepowtarzalny zapach ko�skiego potu i rozgrzanej s�o�cem sk�ry. Bezwiednie wyci�gn�a rami�, konie zwr�ci�y �by w jej stron�, a jeden z nich, tak na oko dwulatek, podszed� ca�kiem blisko i pocz�� obw�chiwa� jej r�k�. Ewelina poczu�a na d�oni wilgo� i ciep�o. - Nic dla ciebie nie mam - powiedzia�a z czu�o�ci� - ale si� poprawi�. Pog�adzi�a konia po chrapach, a on prychn�� potrz�saj�c g�ow�. Ewelina roze�mia�a si�, rozpiera�a j� rado�� i zachwyt nad t� chwil�, nad �wiatem i nad sob� sam�. By�a m�oda, pe�na si�, gotowa wyj�� naprzeciw ka�dej sytuacji. Nie by�o rzeczy, kt�ra mog�a by si� jej nie uda�. - Skoro znajomo�� zosta�a zawarta, s�u�� siod�em - us�ysza�a tu� obok czyj� g�os i obejrza�a si� zaskoczona. Zobaczy�a wysokiego m�czyzn� o jasnej czuprynie opadaj�cej na czo�o. M�czyzna mia� na sobie str�j do konnej jazdy. - Wi�c jak, przejedzie si� pani? - Ja pana nie znam - odrzek�a, robi�c na wszelki wypadek lekko obra�on� min�. - Aleksander Butkiewicz, mo�e pani m�wi� do mnie jak wszyscy, po prostu Olo. - No wie pan - Ewelina wzruszy�a ramionami. - Wiem, nazywa si� pani Ewelina Lechicka i w trzydziestym si�dmym roku wygra�a pani zawody na klaczy o pi�knym imieniu Carmelita. Zgadza si�? Patrzy�a na niego jak oniemia�a, a on wydawa� si� ubawiony jej zaskoczeniem. Zlitowa� si� w ko�cu i doda�: - Znalaz�em si� tam, bo kupowa�em konia z tamtejszej stadniny, to znaczy usi�owa�em kupi�. Nic z tego nie wysz�o, ale nie �a�uj�, bo obejrza�em pani brawurow� jazd� na Carmelicie. - Zapami�ta� pan... - b�kn�a speszona. - Trudno nie zapami�ta� tak pi�knej damy - odrzek� na to sk�aniaj�c g�ow�, w�osy opad�y mu na oko. Odgarn�� je w spos�b tak bardzo ch�opi�cy, �e Ewelina poczu�a wzruszenie, przypomina� Jasia, tego jej zakochanego w muzyce brata, z kt�rym straci�a wszelki kontakt. Ostatni raz widzia�a go w poci�gu, z kt�rego uciek�a tylnymi drzwiami. - Ma pan na my�li Carmelit�? - Zgad�a pani! By�o jej przyjemnie w towarzystwie tego cz�owieka, czu�a si� tak, jakby si� znali od dawna. - To co - spyta� - wypuszczamy si� na przeja�d�k�? Wiedzia�a, �e w jej oczach nietrudno wyczyta� odpowied�, powiedzia�a jednak: - Jestem... m�atk�. Przerazi�a si�, bo dotar�o do niej, �e przez chwil� o tym zapomnia�a. - W takim razie, gdzie jest obr�czka? Ewelina odruchowo spojrza�a na swoj� d�o�. - Zgubi�am... By�a to prawda. W czasie s�ynnego wtargni�cia Suzanne do kabaretu, Ewelina zdj�a obr�czk� i wsun�a do szuflady, a potem nie mia�a czasu wyj��. Ciotka nie pozwoli�a jej przecie� nawet si� przebra�, narzuci�a Ewelinie p�aszcz na kostium i wypchn�a z garderoby. Obr�czka oczywi�cie ju� si� nie znalaz�a. To podobno z�y znak, ale Ewelin� bardziej dr�czy�a my�l, �e by� taki moment, kiedy chcia�a si� wyprze� Stanis�awa i swojego z nim zwi�zku. - Mam pani uwierzy�? - spyta�, nagle powa�niej�c. - Jak pan chce. - Chcia�bym, tylko �e pani nie wygl�da na m�atk�, pani jest... - umilk�, a potem doda�:: - Ale chyba przejecha� si� pani mo�e? - Chyba mog� - odrzek�a, niezbyt o tym przekonana. Nagle znalaz�a si� w siodle i wszystko przesta�o si� liczy�, poza jazd�. P�d powietrza uderzy� j� w twarz, rozrzuci� w�osy. Ewelina pochyli�a si� do przodu; ko� szed� twardo, opornie, nie reaguj�c od razu na jej polecenia. Zupe�nie, jakby chcia� wybada�, na ile mo�e sobie pozwoli�. Wreszcie jej cia�o pochwyci�o rytm, kt�ry decyduje o harmonijnej je�dzie. Mo�na to nazwa� porozumieniem bez s��w pomi�dzy koniem i je�d�cem. Ono albo jest od pierwszej chwili, albo tak naprawd� nie ma go nigdy. I nie pomog� najlepsi nauczyciele. K�tem oka dostrzeg�a, �e Olo dogania j� na swoim wspania�ym wierzchowcu. Wyprzedzi� j� osadzaj�c konia. Ogier stan�� d�ba, przednie nogi zata�czy�y w powietrzu. Jechali teraz obok siebie. Ewelina stara�a si� nie spogl�da� w jego stron�, ale czu�a, �e on ca�y czas na ni� patrzy. Spi�a klacz i ta wyrwa�a do przodu, jednak�e szanse ucieczki by�y do�� nik�e. Wkr�tce Olo ponownie znalaz� si� obok, jechali tak blisko, �e ich strzemiona uderza�y o siebie. Ewelina poczu�a si� nagle jak osaczona, tym bardziej �e wjechali pomi�dzy pierwsze drzewa brzozowego lasku. Klacz zwolni�a, a potem stan�a. M�czyzna zatoczy� ko�o i ustawi� si� tak, �e konie zetkn�y si� �bami, jakby si� chcia�y do siebie przytuli�. Ewelina pomy�la�a, �e to pewnie sta�y numer Ola, kt�ry przywozi tutaj swoje ofiary. Postanowi�a mu o tym powiedzie�, a tak�e da� do zrozumienia, �e z ni� mu si� to nie uda. Odrzuci�a g�ow� i przybra�a odpowiednio surowy wyraz twarzy, ale naprzeciw zobaczy�a jasne spojrzenie i �yczliwy u�miech. - �wietnie sobie pani radzi - powiedzia�. - Diana wcale nie jest taka potulna, pr�bowa�em j� prowadzi�, ale to chyba zb�dne. To co, wracamy? - Wracamy - odrzek�a, wci�gaj�c powietrze ca�� piersi�. S�dzi�a, �e jad� z powrotem do zagrody, gdzie b�dzie mog�a zostawi� konia i bezpiecznie po�egna� si� z jego w�a�cicielem. Okaza�o si� jednak, �e wracaj� inn� drog�. Nieoczekiwanie zza pag�rka wy�oni�a si� wie�, rozpozna�a k�p� drzew obok domu kuzyna Stanis�awa. Wkr�tce znale�li si� przed furtk�. M�ody m�czyzna zeskoczy� pierwszy i wyci�gn�� r�k� w stron� Eweliny. Nie przyj�a jej i kiedy znalaz�a si� na ziemi, chcia�a mu odda� uzd� klaczki. On jednak powiedzia�: - Prosz� j� przywi�za�, wypada wst�pi� na chwil�, przywita� si� z panem Rozwadowskim. W ko�cu jeste�my s�siadami... Kuzyn zreszt� szed� ju� spiesznie w ich stron�. - Koniki na podw�rze - wo�a� rozpromieniony - a pa�stwo prosz� na werand�, na ma�y pocz�stunek. Na ich widok Stanis�aw podni�s� si� z plecionego fotela, by� ju� po niez�ej porcji "kropelek", jak nazywa� nalewk� na �liwkach, kt�r� donoszono mu z piwniczki. Oczy mu si� �wieci�y, a wok� ust pojawi� si� lekki u�mieszek. Ewelina nie lubi�a tego, Stanis�aw wydawa� si� jej wtedy sztuczny. Zupe�nie jakby odgrywa� jak�� rol�, a przecie� nie by� na scenie. Sk�oni� si� teatralnie, nie podaj�c go�ciowi r�ki. - Stanis�aw Chmurka - rzek�. - Aktor. - Aleksander Butkiewicz - odpowiedzia� nowy znajomy Eweliny. - W�a�ciciel ziemski. - To brzmi dumnie - w g�osie Stanis�awa pojawi�a si� zaczepna nuta. - Wiesz, �e pan by� na tych zawodach, kt�re wygra�am? - zaszczebiota�a Ewelina. - Ty mnie te� wtedy zobaczy�e� po raz pierwszy... - Ale to ja przeszed�em rzek�. Pojawi�a si� �ona kuzyna z tac�, na kt�rej sta�y fili�anki, dzbanek z czarn� kaw� i ciasto na ozdobnym porcelanowym talerzu. Jej twarz i szyj� pokrywa�y czerwone plamy, a od�wi�tna sukienka by�a krzywo zapi�ta na plecach, wi�c u do�u wystawa� kawa�ek halki. Wygl�da�a z tym dosy� �a�o�nie. M�ody m�czyzna usiad� w fotelu naprzeciw Stanis�awa. Ewelina wyczuwa�a mi�dzy m�czyznami napi�cie, mimo �e ich rozmowa toczy�a si� na tematy og�lne: czy b�dzie wojna, czy to tylko plotki. - Jaka tam wojna - rzek� pogardliwie kuzyn Stanis�awa. - Niech tylko Niemiaszki wsun� sw�j nos za nasz� granic�, to my im ten nos utniemy! - Jasne - podchwyci� go��. Ewelina chcia�a wzi�� kawa�ek ciasta, ale Olo j� uprzedzi�, zerwa� si� i ujmuj�c srebrn� �opatk�, zwr�ci� si� ca�y w jej stron�. - Kt�ry kawa�ek? - spyta� us�u�nie. - Ten? Czy ten? - Wszystko jedno - odrzek�a, odnosz�c wra�enie, �e jest wci�gana w jak�� gr� i �e gra toczy si� przeciw jej m�owi. Kiedy m�ody m�czyzna podawa� jej talerzyk, ich r�ce na chwil� si� zetkn�y, Ewelin� ogarn�o uczucie gor�ca. Wyda�o jej si�, �e nast�pi�a jaka� zamiana. �e to on jej towarzyszy, on jest jej partnerem, a Stanis�aw znalaz� si� tutaj przez pomy�k�. Odwr�ci�a g�ow� w jego stron� i napotka�a uwa�ne spojrzenie. Jednocze�nie zobaczy�a zmarszczki wok� oczu, kt�re tak j� zawsze wzrusza�y, i siwiej�ce ju� w�osy. M�odo�� jest nudna - pomy�la�a - m�odo�� nic nie rozumie... A ona ze swoim m�em porozumiewa�a si� bez s��w. Nikt nie m�g� si� tak do niej zbli�y� jak Stanis�aw, nikomu by na to nie pozwoli�a. I nagle wszystko powr�ci�o na swoje miejsce. Ewelina prawie bezwiednie wsta�a i przysiadaj�c na por�czy fotela m�a, po�o�y�a mu g�ow� na ramieniu. On obj�� j� przez plecy. - Zm�czona moja dziewczynka? - spyta� tym jedynym na �wiecie g�osem. - Zm�czona - odrzek�a cichutko. Go�� podni�s� si� ze swojego miejsca, kuzyn Stanis�awa przytrzyma� go jednak za r�kaw. - Do wieczora daleko. Niech ma��e�stwo sobie wypocznie, mieszczuchy uwielbiaj� te swoje sjesty, a my wypijemy jeszcze po kieliszeczku. - Z�apa� za karafk�, ale m�ody m�czyzna przykry� d�oni� kieliszek. - Na mnie ju� czas - powiedzia�, a potem spojrza� na Ewelin�. - Gdyby mia�a pani ochot� na konn� przeja�d�k�, serdecznie zapraszam. I pana te�. - Tu zrobi� uk�on w stron� Stanis�awa. - Ja wygrywam swoje zawody, nie ruszaj�c si� z fotela - odrzek�. Od wielu godzin kr��y�a bez celu ulicami. Nie bardzo mia�a dok�d wr�ci�. Stanis�aw z pewno�ci� zamkn�� drzwi na klucz, no bo jak inaczej. Nie m�g� zostawi� otwartego mieszkania, a nie le�a�o w jego zwyczaju k�a�� klucz pod wycieraczk�. Twierdzi�, �e z�odziej, zanim decyduje si� na w�amanie, najpierw tam w�a�nie zagl�da. Nie zd��y�a spyta�, jak� tras� b�d� jechali ani gdzie si� zatrzymaj� po drodze. W�a�ciwie, nie zd��y�a spyta� o nic. A przede wszystkim o to, kim naprawd� dla niego by�a. Zawsze zdrabnia� jej imi�, zwraca� si� do niej pieszczotliwie, jak do ma�ego dziecka. Nie pozwala� jej dorosn��, a teraz pozostawi� sam� naprzeciw decyzji, kt�ra zawa�y, by�a tego ca�kowicie pewna, na jej dalszym �yciu. Decyzji, kt�r� po raz pierwszy musia�a podj�� we w�asnym imieniu. Nie jako Ewelina Chmurka, ale jako Ewelina Lechicka. Na pewne rzeczy po prostu nie mog�a przysta�, nie pozwala�o na to jej pochodzenie. Mia�a �al do m�a, �e j� zmusi� do takiego postawienia sprawy... By� mo�e b�d� si� dzia�y straszne rzeczy, by� mo�e przepowiednie Stanis�awa si� sprawdz�, dojdzie do rozbioru Polski. Ale pozostan� jeszcze Polacy... Tej my�li zawt�rowa�y d�wi�ki "Mazurka D�browskiego". Przez chwil� s�dzi�a, �e brzmi jej tylko w uszach, ale potem dotar�o do niej, i� stoi przed jakim� domem i s�yszy hymn nadawany w radiu. Okno w czyim� mieszkaniu by�o otwarte... Spiker odczytywa� or�dzie prezydenta Mo�cickiego do narodu. Ewelina s�ucha�a jak wbita w ziemi�. Or�dzie ko�czy�o si� s�owami: Z przej�ciowego potopu uchroni� musimy uosobienie Rzeczypospolitej i �r�d�o konstytucyjnej w�adzy. Dlatego, cho� z ci�kim sercem, postanowi�em przenie�� siedzib� Prezydenta Rzeczypospolitej i naczelnych organ�w pa�stwa na terytorium jednego z naszych sojusznik�w. Uciekaj� - pomy�la�a z rozpacz�. - Jak on... Odczu�a fizyczny b�l w piersi, a� j� przygi�o do ziemi. U�wiadomi�a sobie jednocze�nie, �e wojna zosta�a przegrana i �e nie wie, co to naprawd� znaczy. Przecie� urodzi�a si� w wolnym kraju... ojciec jej to tyle razy powtarza�. Teraz wejd� obce wojska... Do tej pory jako� to do niej nie dociera�o. By�y naloty, kopano rowy przeciwlotnicze, przez par� dni nie mieli wody i �wiat�a. Chodzi�o si� z wiaderkiem do hydrantu, siedzia�o si� po ciemku. Ale to nie by�o takie straszne, raz jeden przerazi�a si�, kiedy bomba trafi�a w s�siedni dom i widzia�a, jak wynosz� zabitych. Jaka� kobieta rozpacza�a nad trupem swojego synka. Ewelina bardzo jej wsp�czu�a, ale ani ta �mier�, ani kobiecy szloch nie dotyka�y jej bezpo�rednio. �y�a w swoim �wiecie, obserwowa�a ludzkie dramaty jak przez szyb�. Teraz by�o inaczej... Powlok�a si� przed siebie, deszcz rozpada� si� na dobre i mokre w�osy przyklei�y si� jej do policzk�w. Pomy�la�a, �e mog�aby teraz p�aka�, bez obawy, i� kto� to zobaczy. Pojawi�a si� w niej t�sknota za ojcem. Czasami my�la�a o nim, ale by� jak odleg�e wspomnienie. A teraz zapragn�a jego fizycznej obecno�ci. Mo�e dlatego, �e tak bardzo potrzebowa�a s�owa otuchy, a nie by�o nikogo, od kogo mog�aby je us�ysze�. Wesz�a do kamienicy, w kt�rej mieszkali. Mia�a nadziej�, �e jednak Stanis�aw zostawi� klucz pod wycieraczk�. Nie s�dzi� chyba, �e pobieg�a rzuci� si� pod poci�g... Klucza pod wycieraczk� nie znalaz�a. Usiad�a na schodach, ju� tak kiedy� tutaj siedzia�a, ale wtedy czeka�a na Stanis�awa... Opar�a g�ow� o balustrad� i nie wiedz�c kiedy, zasn�a. Przy�ni�a jej si� Carmelita. Oto p�dzi�y przez ��k�, od strony rzeki nap�ywa�a mg�a, wkr�tce klacz brodzi�a w niej po kostki. Ewelina zobaczy�a, �e mg�a si� podnosi. Zrobi�o jej si� zimno, czu�a na sk�rze dreszcze. Przytuli�a si� do ciep�ej szyi zwierz�cia, kt�re rozgarnia�o piersi� t� matowobia�� zas�on�. Nie wiadomo by�o, co si� kryje poza ni�. Sun�y tak przed siebie w zgodnym rytmie... Nagle uczu�a na ramieniu czyj� dotyk, drgn�a i otworzy�a oczy. Zobaczy�a Stanis�awa. - My�la�am, �e wyjecha�e� z Boreckimi - powiedzia�a. - A ja, �e si� wynios�a� do Lechic. - Nie zostawi�e� mi klucza - rzek�a z pretensj� w g�osie. - Ale siebie ci zostawi�em, przyda ci si� na co� stary, zm�czony aktor? Ewelina przytuli�a si� do niego. - By� mo�e skaza�a� nas na �mier� - rzek� cicho. - Ale przynajmniej umrzemy razem - odpowiedzia�a. Sowieci przekroczyli wschodni� granic� Polski... W twarzy pani Jadwigi Suzanne wyczyta�a t�p� rozpacz. Ona musia�a wygl�da� podobnie. Milcza�y. Bo co mo�na by�o powiedzie� w tej sytuacji. Pewnie w innych polskich domach panowa�o takie samo milczenie. Kl�ska sta�a ju� za progiem, tym razem nie by�o �adnej nadziei. W radiu nadano najpierw hymn, a potem spiker odczyta� "Or�dzie do narodu" prezydenta Mo�cickiego: Stan�li�my nie po raz pierwszy w naszych dziejach w obliczu nawa�nicy, zalewaj�cej nasz kraj z zachodu i wschodu. Polska sprzymierzona z Francj� i Angli�, walczy o prawo przeciwko bezprawiu... Tyle �e bez prezydenta i rz�du, kt�ry przekroczy� granic� rumu�sk� - pomy�la�a zjadliwie. A ju� zupe�nie absurdalny wydawa� si� rozkaz dow�dcy obrony Warszawy, genera�a Juliusza R�mmla, aby "nie bi� si� z bolszewikami i traktowa� ich jak oddzia�y sprzymierzone". Widocznie genera� nabra� si� na propagand� sowieck�, a w dodatku chyba przekroczy� swoje kompetencje. Nie by� przecie� Wodzem Naczelnym. Tylko dziecko mog�o uwierzy� w dobre intencje nied�wiedzia ze wschodu i jego zapewnienia, �e idzie na Niemca. Mo�e zreszt� idzie, ale po to, by wydrze� z teren�w Polski jak najwi�cej dla siebie. Suzanne ca�e godziny siedzia�a z uchem przy radiu, s�uchaj�c francuskoj�zycznych stacji. Dowiedzia�a si�, �e si�dmego wrze�nia og�oszono w Sowietach mobilizacj�, a w dzie� p�niej odby� si� w moskiewskim parku imienia Gorkiego wiec, na kt�rym m�wcy nawo�ywali do wyzwolenia spod polskiego jarzma "braci Ukrai�c�w i Bia�orusin�w". Jeszcze ci bracia zobacz�, co to znaczy prawdziwe jarzmo - pomy�la�a. Te sygna�y by�y odbierane na Zachodzie jako przygotowania do akcji zbrojnej przeciwko Polsce, ale widocznie genera� R�mmel nie mia� czasu s�ucha� radia... I te wszystkie sprzeczne o�wiadczenia w�adz polskich. Dowodzi�o to, �e nie uzgodniono odpowiedniej reakcji politycznej. Ich dzia�ania by�y wynikiem improwizacji, pobo�nych �ycze�, braku wyobra�ni i zwyk�ej niekompetencji. Tak to Suzanne ocenia�a. Chyba najprzytomniej zachowywa� si� Beck. W godzinach rannych siedemnastego wrze�nia nada� instrukcj� dla polskich plac�wek dyplomatycznych i nakaza� im informowanie rz�d�w, i� drugi agresor przekroczy� granice Polski. A prezydent mia� do powiedzenia swojemu narodowi tylko tyle, �e wierzy g��boko, i� wyjdzie on z tej walki zwyci�sko... Przypomnia�a jej si� scena sprzed lat, kiedy Jan opowiada� Karolinie historyjk� o pilocie, kt�remu zepsu� si� samolot. Mia� do wyboru albo skaka� do morza, gdzie czeka�y na niego rekiny, albo na brzeg, gdzie oblizywa�y si� wyg�odnia�e lwy. - I co w ko�cu zrobi�? - dopytywa�a si� Karolina. - Uratowa� sobie �ycie - odrzek� ze �miechem. - Jak to, uratowa�? A co z tymi rekinami i lwami? - Nic. On po prostu zreperowa� samolot... Ale tego polskiego samolotu nie da si� uratowa�... Piloci wyl�dowali na spadochronach w Rumunii, a on p�dzi z wielk� szybko�ci� ku katastrofie. - Zajrz� do obory - powiedzia�a pani Jadwiga, a Suzanne skin�a g�ow�. Kiedy administratorka wysz�a, zacz�a bezmy�lnie wyg�adza� fa�dy na serwecie. Zauwa�y�a plam�, kt�r� kiedy� zrobi�a Ewelina i kt�rej nie da�o si� w �aden spos�b wywabi�, przyblad�a tylko po licznych praniach. To by�o tyle lat temu. Bardzo si� wtedy rozgniewa�a na siostrzenic�, bo serweta, osobi�cie przez Suzanne wyszywana, stanowi�a cenn� pami�tk�. Suzanne podarowa�a j� matce Eweliny w prezencie �lubnym. Karolina... My�li Suzanne ci�gle skierowane by�y w jej stron�, mimo �e od tak dawna nie �y�a. W jaki� spos�b nigdy nie przyj�a tego do wiadomo�ci. Rozmawia�a ze zmar��, opowiada�a jej zdarzenie po zdarzeniu, jakby tamta mog�a naprawd� us�ysze� i zrozumie�. Suzanne nie by�a osob� przesadnie wierz�c�, a jednak mia�a nadziej�, �e Karolina na ni� czeka. W miar� up�ywu lat, widz�c zachodz�ce zmiany w swoim wygl�dzie, ca�kiem ju� siwe w�osy, coraz bardziej pochylaj�ce si� plecy, nabiera�a przekonania, �e si� do Karoliny przybli�a. Musia�y si� rozsta� na jaki� czas, ale nied�ugo si� spotkaj�. Mo�e w�a�nie dlatego staro�� i �mier� jej nie przera�a�a. �ycie od dawna by�o dla Suzanne obowi�zkiem. W tej minucie, kiedy dowiedzia�a si� o �mierci Karoliny, �wiat poszarza�. Nie umia�a ju� si� niczym naprawd� cieszy�. Zdarza�o si�, �e co� j� zachwyci�o, na przyk�ad muzyka w radiu; to by� naprawd� cudowny wynalazek, nie ruszaj�c si� z domu, mog�a wys�ucha� koncertu na orkiestr�... Wzruszenie zalewa�o j� jak przyp�yw morza, ale w takich chwilach zawsze pojawia�a si� my�l, i� Karolina tego nie s�yszy. Dopiero dzisiaj, po raz pierwszy od tamtego strasznego dnia, przysz�o jej na my�l, �e los czego� Karolinie oszcz�dzi�. �ycia w niewoli. Ona by chyba nawet tak �y� nie potrafi�a, zawsze by�a taka dumna i niezale�na. Suzanne nie mia�a w�tpliwo�ci, jak to b�dzie teraz wszystko wygl�da�o. Wolno�� trwa�a tak kr�tko, dobrze �e chocia� dzieci jej zakosztowa�y. Ja� by� bezpieczny w Pary�u. Podobnie my�la�a o jego matce, podczas tamtej wojny, a ona zjawi�a si�, omijaj�c lini� frontu. Na szcz�cie ch�opiec nie odziedziczy� po niej rogatego charakteru. Zupe�nie, jakby to Suzanne go urodzi�a. Odnajdywa�a w nim wiele podobie�stw ze sob�, chocia�by s�uch muzyczny. Siostrzeniec wprawdzie komponowa� i by� te� od niej lepszy technicznie, ale kto wie do czego by ona dosz�a, gdyby otrzyma�a takie jak Ja� wykszta�cenie. Pozosta�a amatork�, ale chwile, kt�re sp�dza�a przy fortepianie, upaja�y jak narkotyk. Tak, z Jasiem wszystko by�o w porz�dku. Ale Ewelina... ten jej wieczny wyrzut sumienia. Suzanne dowiadywa�a si� r�nymi drogami, jak si� Ewelinie wiedzie, i po nalotach bombowych na Warszaw� bardzo si� nawet niepokoi�a. Na szcz�cie okaza�o si�, �e siostrzenica jest ca�a i zdrowa. A teraz... wsz�dzie by�o tak samo niebezpiecznie, nie wiadomo kt�ry okupant pierwszy dotrze w te okolice. Pewnie Niemcy. Mo�e to lepiej, w ko�cu ten nar�d wyda� nie tylko Hitlera, ale tak�e Beethovena i Bacha. Adolf Hitler by� zreszt� Austriakiem... Jakkolwiek b�dzie, trzeba nauczy� si� z tym �y�. Cz�owiekowi tak naprawd� nie mo�na odebra� wolno�ci, je�eli si� sam na to nie zgodzi. Z tak� my�l�, kt�ra j� nieco pokrzepi�a, Suzanne wsta�a od sto�u. Postanowi�a zajrze� do Jana. Kiedy dzieci wyjecha�y z Lechic, Suzanne odebra�a go ze szpitala. Zakonnice tego oczywi�cie nie pochwala�y, uwa�aj�c, i� bierze na siebie niepotrzebny ci�ar. A co do samego pacjenta, je�eli w og�le zauwa�y t� zmian�, mo�e si� odbi� na nim jedynie niekorzystnie. Od tylu lat przebywa� w swoim w�asnym �wiecie, �e wszelkie pr�by wyrwania go stamt�d skazane by�y na niepowodzenie. - Ja niczego si� nie spodziewam - powiedzia�a Suzanne. - Chc� tylko, �eby wr�ci� do domu... Prze�y�a szok, kiedy zobaczy�a Jana id�cego korytarzem w towarzystwie zakonnicy. Mia� na sobie garnitur, kt�ry Suzanne mu przywioz�a i wygl�da� na zupe�nie normalnego. Przez chwil� pomy�la�a, �e sta� si� cud i wraz ze szpitaln� pi�am� opu�ci�o go szale�stwo. Niestety, widok jego twarzy z bliska odebra� jej nadziej�. Spogl�da�y na ni� oczy pozbawione wyrazu. Opiekunka uczyni�a mu krzy�yk na czole i powiedzia�a: - Id� z pani�... Jan nie ruszy� si� z miejsca, u�miecha� si� �agodnie. Suzanne uj�a go pod r�k�. Pozwoli� si� prowadzi�, ale przy ko�cu korytarza przystan�� i obejrza� si� za siebie. Na jego twarzy pojawi� si� wyraz niepewno�ci. - Nie b�j si�, przecie� to ja - powiedzia�a. - Nie zrobi� ci krzywdy... Delikatnie poci�gn�a go za �okie�. Pos�usznie ruszy� za ni�. Bez opor�w wsiad� do doro�ki, kt�ra czeka�a przed szpitalem. W czasie jazdy na dworzec co jaki� czas zwraca� g�ow� w stron� Suzanne, jakby sprawdzaj�c, czy jest obok. - Jestem, jestem - odpowiada�a uspokajaj�co, my�l�c jednocze�nie, �e tylko szatan m�g� tak zako�czy� histori� dwojga najpi�kniejszych ludzi, jakich zdarzy�o jej si� widzie�. Kocha�a ich oboje. Ba�a si�, �e co� zniszczy ich szcz�cie. Z�a by�a na Karolin�, i� zamiast go pilnowa�, gdzie� tam lata po �wiecie, najpierw posz�a bi� bolszewik�w, potem zawraca�a sobie g�ow� jakimi� mrzonkami o karierze adwokackiej, zamiast siedzie� w Lechicach, wzi�� jak przysta�o �lub i chowa� dzieci. Uspokoi�a si�, kiedy Karolina wr�ci�a wreszcie do domu. S�dzi�a, �e teraz zacznie normalnie �y�... Jan siedzia� w fotelu, zapatrzony gdzie� przed siebie. Na widok Suzanne u�miechn�� si� szeroko. To by� dow�d, �e jednak j� rozpoznaje. Kiedy kt�rego� dnia zamiast niej wesz�a pani Jadwiga, zaniepokoi� si�. Tak przynajmniej twierdzi�a administratorka. Mo�e chcia�a zrobi� jej przyjemno��, domy�laj�c si�, jak bardzo Suzanne chce udowodni� sobie i innym, �e Jan nie wiedzie �ycia ro�liny, �e co� si� w nim ko�acze. Chyba jednak naprawd� co� si� w nim ko�ata�o, chwilami na jego twarzy pojawia� si� pos�pny wyraz, jakby nagle chory u�wiadamia� sobie, w jakiej si� znajduje sytuacji. Ale zawsze potem jego oczy nabiera�y nienaturalnej pogody, kt�ra doprowadza�a Suzanne do rozpaczy. Min�o tyle lat, a ona nie mog�a przysta� na t� jego przemian�, nie mog�a go zapomnie� takiego, jakim by� przed chorob�. Tyle �ycia by�o w tym cz�owieku, tyle r�nych talent�w, i w jednej chwili si� to wszystko zaprzepa�ci�o. By� �o�nierzem, obro�c� tego kraju, a teraz kiedy znowu toczy�a si� wojna, okrutny los wy��czy� go z biegu wypadk�w. - Sowieci weszli - powiedzia�a, jakby ta informacja mog�a do niego dotrze�. Wyraz twarzy Jana nie zmieni� si� ani na jot�. Patrzy� na Suzanne z niezm�conym spokojem. - Mia�e� racj�, wojna w dwudziestym roku by�a papierkiem lakmusowym... Oni znowu si� zw�chali z Niemcami... Tym razem og�osz� wsp�lnie, �e Warschau gefallen... Warschau - powt�rzy�a z b�lem i rozp�aka�a si�, zakrywaj�c r�kami twarz. �zy p�yn�y jej mi�dzy palcami. Nagle uczu�a dotyk czyjej� r�ki, wzdrygn�a si� przera�ona. To by� Jan. Zapomnia�a o nim w tej chwili s�abo�ci. Zajrza� jej w oczy, u�miechaj�c si� przepraszaj�co. Mo�e wydawa�o mu si�, �e Suzanne p�acze z jego powodu. - Nie wiadomo, co si� z nami wszystkimi stanie, co si� stanie z tob�, biedaku... Jan dotkn�� jej policzka, a potem zacz�� go g�adzi�, jakby chcia� osuszy� �zy. Suzanne ba�a si� uczyni� najmniejszy ruch, przej�ta tym do g��bi. Po raz pierwszy chory zrobi� co� takiego, co mia�o �cis�y zwi�zek z rzeczywisto�ci�. Wygl�da�o to wr�cz na �wiadome dzia�anie. Wi�c mo�e by�a jeszcze jaka� nadzieja... - Janek! - powiedzia�a z moc�. Na d�wi�k jej g�osu drgn��, chowaj�c g�ow� w ramiona. Uciek� w sw�j u�mieszek, przez kt�ry nie mo�na by�o si� przebi�. Wszystko nadaremnie - pomy�la�a. Potem zabra�a si� za �cielenie ��ka, by�o bardzo p�no, o tej porze Jan zwykle ju� spa�. Wydawa�o si�, �e wszystko jest mi�dzy nimi jak dawniej. Stanis�aw zwraca� si� do niej w tej samej nieco �artobliwej formie, ona robi�a niewinne minki, ale lekcja, jak� otrzyma�a tamtego dnia, b��dz�c po mie�cie, co� w niej zmieni�a. Nie czu�a bli�szego zwi�zku z Warszaw�, mieszka�a tutaj, bo tak si� jej u�o�y�o �ycie, ale gdyby tylko by�o to mo�liwe, bez �alu by st�d wyjecha�a. Niekoniecznie do Lechic, dok�dkolwiek, byle nie do innego du�ego miasta. Ale tamtego dnia po raz pierwszy zobaczy�a Warszaw� tak�, jaka jest naprawd�. Przedtem j� onie�miela�a swoj� elega