2029
Szczegóły |
Tytuł |
2029 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2029 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2029 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2029 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Nurowska
Panny i wdowy
Pio�un
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Zak�adu Nagra�
i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Niezale�na Oficyna
Wydawnicza", Warszawa 1992
Sk�ad komputerowy
Logoscript Sp. z o.o.
Korekty dokona�a
K. Markiewicz
l�ni�a matowo w �wietle gazowych
latarni; Ewelina zwolni�a kroku.
Po raz pierwszy od czasu
opuszczenia Lechic poczu�a si�
bezdomna. Wtedy wszystko stawa�o
si� samo, bez udzia�u jej woli.
Zupe�nie jakby kto� inny
podejmowa� za ni� decyzje, a ona
si� im tylko podporz�dkowywa�a.
Spakowa�a walizk�, potem usiad�a
obok Suzanne i brata w bryczce,
kt�ra zawioz�a ich na dworzec.
Suzanne udziela�a jej i Jasiowi
ostatnich uwag. Ewelina nie
s�ucha�a tych wszystkich dobrych
rad ciotki, jak si� nie zgubi� w
Pary�u, a gdyby do tego dosz�o,
jak pyta� o drog�. - Ty ze swoim
francuskim mog�aby� mie�
k�opoty, Ewelinko - m�wi�a
Suzanne, nie domy�laj�c si�, co
naprawd� Ewelina zamierza
zrobi�. By�o jej przykro, �e
musia�a sprawi� zaw�d kobiecie
od tylu lat zast�puj�cej jej
matk�, ale nie mog�a inaczej.
Czeka�y na ni� ramiona
m�czyzny, kt�remu ufa�a ponad
wszystko. I mo�na powiedzie�, �e
si� nie zawiod�a. Do
dzisiejszego ranka, kiedy to
przeprowadzili t� bez w�tpienia
najtragiczniejsz� w jej �yciu
rozmow�.
- Sowieci przekroczyli
wschodni� granic� - powiedzia�
Stanis�aw. - To oznacza
koniec...
- Wojny - rzek�a z nadziej�.
- Polski - powiedzia� wolno,
patrz�c jej przy tym w oczy. -
Musimy teraz my�le� o sobie.
Ewelina nie wiedzia�a, co by
to mia�o oznacza�, instynktownie
wyczuwa�a jednak, �e kry�o si�
za tym co� niedobrego. Chcia�a
go jako� powstrzyma�, da� mu do
zrozumienia, i� to, co ma do
zaproponowania, jest dla niej
nie do przyj�cia. Jak m�g�
wypowiedzie� tak potworn� my�l?
Przypomnia�y jej si� s�owa
ojca, by�a wtedy ma�a, a jednak
zapami�ta�a je, zapad�y w ni�
bardzo g��boko. P�yn�li ��dk�,
by� pi�kny letni dzie�. Na
niebie bez jednej chmurki
jarzy�o si� ��te ko�o s�o�ca,
cienie przybrze�nych drzew
podrygiwa�y na falach; by�y to
przewa�nie wierzby, kt�re
pochyla�y si�, zanurzaj�c w
wodzie d�ugie, wiotkie ga��zie.
Ojciec rozebrany do pasa, z si��
zagarnia� wod� wios�ami, ��d�
chybota�a si�, a drobne kropelki
osiada�y na rozgrzanej sk�rze
Eweliny.
- S�yszysz g�os rzeki? -
spyta�.
Ewelina nat�y�a s�uch, ale
dobiega� do niej tylko bez�adny
�oskot fal. Ojciec u�miechn��
si�, gdy mu o tym powiedzia�a.
- Nauczysz si� jej j�zyka, ona
m�wi po polsku...
Bardzo by�a tym zaintrygowana,
przychodzi�a nad rzek� i
ws�uchiwa�a si�, ale dociera�y
do niej odg�osy nie
przypominaj�ce ludzkiej mowy. W
ko�cu poskar�y�a si� matce, �e
ojciec j� oszuka�. Matka bardzo
si� najpierw zdziwi�a, a potem
rzek�a: - Tatu� ci� nie oszuka�,
Ewelinko, ten dom, w kt�rym
mieszkamy, rzeka, las, ty i ja,
to jest to samo. To jest Polska.
Tatu� chcia� ci powiedzie�, �e
tylko tutaj mo�esz si� czu� u
siebie... Te s�owa by�y jak
testament pozostawiony przez
rodzic�w.
- Re�yser z naszego teatru ma
dwa miejsca w swoim packardzie -
powiedzia� Stanis�aw - ale
musimy da� zaraz odpowied�.
- A dok�d on jedzie? -
spyta�a, czuj�c jak krew odp�ywa
jej z serca.
- Jeste� jak ma�e dziecko -
odrzek� ze z�o�ci�. - Wieje za
granic�.
Ewelina zacz�a si� wolno
cofa�, jakby chcia�a si� ukry�
przed tymi s�owami. Stanis�aw
przesta� zwraca� na ni� uwag�,
wspi�� si� na pawlacz i zdj��
stamt�d walizki. Po�piesznie
wyjmowa� teraz ich rzeczy z
szafy.
- Pom� mi! - rzuci� przez
rami�. - Co tak stoisz jak
ko�ek?
Zwykle podobny ton jego g�osu
dzia�a� na Ewelin�
otrze�wiaj�co, tym razem jednak
nie potrafi� przywo�a� jej do
porz�dku. Wszystko si� nagle
rozprz�g�o, �wiat zaw�zi� si� do
�cian ich mieszkania, czu�a, �e
je�eli je opu�ci, nigdy ju� nie
b�dzie bezpieczna. Najgorsze
by�o to, �e i tutaj opanowywa�o
j� uczucie zagro�enia. Odk�d
zamieszka�a ze Stanis�awem, to
on podejmowa� wszystkie decyzje,
on jej organizowa� czas w
najdrobniejszych szczeg�ach.
�y�a, mo�na powiedzie�, z dnia
na dzie�, czeka�a na Stanis�awa,
kiedy wr�ci z teatru, czasami mu
towarzyszy�a. Wychodzi� na
scen�, a ona siedzia�a w jego
garderobie, rozmawiaj�c z
garderobian�. Potem, po
spektaklu szli do domu, jedli we
dwoje kolacj�. Prawie nie
prowadzili �ycia towarzyskiego,
ale Ewelina nie t�skni�a za
lud�mi, wystarcza�o jej
towarzystwo m�a. To, co ich
��czy�o, by�o ci�gle czym� tak
zachwycaj�cym, by�o tak�
warto�ci�, �e jej �ycie wydawa�o
si� wype�nione po brzegi. Jego
rytm wyznacza� g�os Stanis�awa,
tak dobrze zapami�tany, kroki na
schodach, oddech, gdy le�a� obok
w g��bokim �nie. Zwykle zasypia�
pierwszy, Ewelina za� robi�a
rachunek ca�ego dnia i by� on
kolejnym potwierdzeniem, �e nie
pomyli�a si� stawiaj�c na tego
cz�owieka i na swoj� mi�o�� do
niego.
Tak by�o do dzisiejszego dnia,
do tej rozmowy, kt�ra nie dawa�a
si� wymaza� z pami�ci,
przeciwnie, w�era�a si� w ni�,
pulsowa�a niczym nabrzmiewaj�cy
wrz�d. Stanis�aw z pewno�ci�
siedzia� ju� w samochodzie
cz�owieka, kt�rego nigdy nie
lubi�a, by�a mimowolnym
�wiadkiem jego umizg�w do
m�odziutkiej aktorki, mimo �e
ca�kiem niedawno si� o�eni�. To
j� wr�cz oburza�o. Jak mo�na
upa�� tak nisko, jak mo�na
oszukiwa� kobiet�, z kt�r� si�
dzieli�o dom, �ycie. Tak
niedawno kl�cza� obok niej przed
o�tarzem, powtarzaj�c za
ksi�dzem s�owa przysi�gi. I nie
opuszcz� ci� a� do �mierci... A
opu�ci� j� w tydzie� p�niej.
Tamta, co prawda, o tym nie
wiedzia�a, ale to w�a�nie by�o
najbardziej obrzydliwe. Ewelina
zastanawia�a si� nawet, czy by
jej delikatnie nie da� do
zrozumienia, i� cz�owiek,
kt�rego wybra�a sobie na
towarzysza �ycia, nie jest jej
wart. Nie by�y jednak na tyle
blisko, by mog�a to uczyni� w
spos�b naturalny. A teraz ten
oszust sta� si� przyczyn� jej
nieszcz�cia. Swoj� propozycj�
rozdzieli� j� ze Stanis�awem na
zawsze. Wiedzia�a, czu�a ca��
sob�, �e ju� go nie zobaczy... W
uszach ci�gle mia�a jego g�os: -
Ewelina, dok�d ty idziesz?
Wracaj, s�yszysz! - Zbiega�a po
schodach, ogarni�ta rozpacz�.
G�os Stanis�awa �ciga� j�, ale
nie by� w stanie jej zatrzyma�.
Ewelina mia�a te� wra�enie, �e
ucieka przed sob�, tak�, jak�
by�a do tej pory. Zupe�nie jakby
dopiero teraz sta�a si� doros�a.
Wysok� cen� przychodzi�o jej
p�aci� za to �wiadectwo
dojrza�o�ci.
- To kolejny rozbi�r,
rozumiesz? - m�wi� zmienionym
g�osem Stanis�aw. - Tu ju� nic
nie jest nasze, oni wszystko
podziel� mi�dzy sob�, Hitler i
Stalin!
Dziwna rzecz, s�owa Stanis�awa
zupe�nie do niej nie dociera�y.
Nie umia�a sobie wyobrazi� tej
zmowy dw�ch mocarzy. Do tej pory
nie interesowa�a si� polityk�.
Owszem, m�wi�o si� o wojnie,
jednak�e te rozmowy by�y jak
bajka o �elaznym wilku. Wszyscy
go przywo�ywali, ale tak
naprawd� nikt go nie widzia�.
Rani�a j� decyzja Stanis�awa,
�eby st�d wyjecha�. Ale i jego
nie wini�a do ko�ca, bo z
pewno�ci� nie zdecydowa�by si�
na ucieczk�, gdyby nie ten
oszust re�yser. Niechby sobie
sam jecha�, ma�a strata.
S�ysza�a na w�asne uszy, jak
Szyfman do kogo� powiedzia�, �e
to beztalencie. Najch�tniej
pozby�by si� go z teatru, ale
jego �ona spodziewa�a si�
dziecka. Biedna kobieta, nie
mia�a poj�cia, kim naprawd� jest
jej m��... Ewelina nie my�la�a o
dziecku. Mo�e dlatego, �e
wyczuwa�a, i� Stanis�aw nie
by�by tym uszcz�liwiony. Nie
znosi� ma�ych dzieci, zwykle
wymigiwa� si� od wizyt u
znajomych, kt�rym w�a�nie
powi�kszy�a si� rodzina. Raz
jeden o tym rozmawiali, ale nie
by�a to rozmowa serio. W
Ogrodzie Saskim napatoczy�a si�
Cyganka. By�a m�oda, mia�a na
sobie niezliczon� ilo��
kolorowych sp�dnic. Chcia�a im
obojgu powr�y�.
- Powr� tej m�odej damie -
rzek� Stanis�aw. - Ma przed sob�
d�u�sze �ycie...
Cyganka uj�a r�k� Eweliny,
przyjrza�a si� liniom na
wewn�trznej stronie d�oni, a
potem pokr�ci�a g�ow�.
- Wyfruniesz nied�ugo spod
skrzyde�ka tatusia, nie b�dziesz
z nim chodzi�a za r�czk�...
Ewelina szarpn�a si�, bo
zrozumia�a, �e tamta ma na my�li
j� i Stanis�awa. On to te�
zrozumia�, roze�mia� si�, ale
chyba by�o mu przykro. Potem ju�
w domu powiedzia� co� takiego,
�e mimo wszystko jest
szcz�ciarzem, za jednym
zamachem zdoby� �on� i c�rk�. -
Ale ty, Linu�, jeste� w gorszej
sytuacji... - Pokr�ci�a
przecz�co g�ow�, a potem
przytuli�a si� do niego. Chcia�a
mu powiedzie�, jak bardzo go
kocha, jaki jest dla niej wa�ny,
ale chwyci� j� skurcz w gardle.
Nigdy nie potrafi�a odda� w
s�owach, co czuje. Mo�e dlatego,
�e z nikim o sobie nie
rozmawia�a, przedtem najbli�sz�
jej istot� by�a klacz, z kt�r�
porozumiewa�a si� za pomoc�
gest�w. Tak doskonale si�
rozumia�y, �e klacz reagowa�a
nawet na wyraz twarzy Eweliny.
Cyganka powiedzia�a prawd�:
oto, w nieca�y miesi�c p�niej
Ewelina wyfrun�a spod
skrzyde�ek Stanis�awa. Ale kto
m�g� wtedy przewidzie�, jak si�
to wszystko potoczy? Wojna by�a
tak blisko, w�a�ciwie sta�a za
progiem, a nikt w ni� nie
wierzy�. Wakacje sp�dzali u
krewnego Stanis�awa, niedaleko
Grodna. Okolice by�y tak pi�kne,
�e Ewelina poczu�a si� jak
wypuszczona na wolno��. Warszawa
sta�a si� jej wi�zieniem,
przyzwyczajona by�a do
przestrzeni, a w mie�cie t�
przestrze� ogranicza�y mury.
T�skni�a za Lechicami, ale
bardziej jeszcze brakowa�o jej
d�ugich w�dr�wek po okolicy,
p�ywania kajakiem po rzece, a
przede wszystkim obcowania z
natur�. Na wiosn� drzewa
pokrywa�y si� zawi�zkami li�ci,
co sprawia�o wra�enie
seledynowego nalotu na
ga��ziach, kt�ry przemienia� si�
z wolna w g��bok� ziele�. To, co
w malarstwie bywa ryzykowne, to
operowanie jaskrawymi kolorami,
w przyrodzie sprawdza si� w stu
procentach, zachwyca, osza�amia,
nigdy nie jest kiczowate.
Szale�stwo jesiennych barw od
ostrej czerwieni po wszystkie
odcienie ��ci, tego nie spos�b
przenie�� na p��tno, zawsze si�
co� po drodze pogubi... W
mie�cie pory roku mijaj� prawie
nie zauwa�one, to j� najbardziej
bola�o, nawet bzy kwitn�ce w
�azienkach nie by�y tymi bzami z
lechickiego parku... Utraci�a
te� rzecz najcenniejsz�, pasj�
swojego �ycia: konie. Pocz�tkowo
uczestniczy�a w zawodach
je�dzieckich z konieczno�ci jako
widz, na trybunie. Stanis�aw
jednak i z tego by�
niezadowolony, nie lubi�, kiedy
Ewelina dok�dkolwiek wypuszcza�a
si� sama. Zaprzesta�a wi�c tych
wypraw, bez wi�kszego �alu, bo
takie wysiadywanie na �awce,
kiedy wszystko w niej wyrywa�o
si� na parcours, nie nale�a�o do
przyjemno�ci. I nie czu�a si�
jako� specjalnie pokrzywdzona
przez los, rozumia�a, �e zawsze
jest co� za co�, �e trzeba
wybiera�, ona wybra�a mi�o��.
Te wakacje na skraju
katastrofy by�y teraz jak
pi�kny, nierealny sen. Dw�r
po�o�ony za wsi� okala�y stare
drzewa, a zaraz za nimi
rozpo�ciera� si� widok
zapieraj�cy dech w piersiach.
Pofa�dowane pag�rki z
szachownic� p�l tak kolorow�, �e
mieni�o si� od tego w oczach.
Przyjechali w pierwszych dniach
sierpnia, wi�c powita�y ich
z�ociste r�yska, na kt�rych
tylko gdzieniegdzie osta�y si�
nie zwiezione snopki �yta.
Kartofliska nabiera�y z wolna
jesiennej barwy, jakby kto�
gar�ciami rozsypa� rdz�, kwit�
�ubin, jego delikatne kwiatki w
kszta�cie dziobk�w mieni�y si�
barwami, z odcieni fioletu,
poprzez delikatne r�e
przechodz�c w najczystsz� biel.
Za wzg�rzami zaczyna� si�
prawdziwy b�r, kt�ry w
por�wnaniu z lasami Mazowsza
wydawa� si� Ewelinie tajemniczy,
niech�tny ludzkiej stopie. Ale
to w�a�nie j� fascynowa�o. By�o
jej przykro, �e Stanis�aw,
typowy mieszczuch, nie rozumie
przyrody i wynajduje co dzie�
inny pow�d, by m�c pozosta� w
domu i oddawa� si� lenistwu.
Uwielbia� przesiadywa� na
werandzie i s�czy� po
kieliszeczku nalewk� domowej
roboty. Ewelina musia�a si�
zadowala� towarzystwem jego
kuzyna. Chora z zachwytu
patrzy�a na pot�ne d�by, na
�wierki, si�gaj�ce nieba, na
brzozy ostro rysuj�ce si� na tle
zieleni, na pl�tanin� leszczyn,
gdzie pod li��mi mo�na ju� by�o
znale�� wi�zki orzech�w. Kuzyn
Stanis�awa stwierdzi�, �e s�
jeszcze niedojrza�e, mimo to
Ewelina zerwa�a jeden. W �rodku
�upiny, niby w bia�ej wacie,
tkwi� orzech nie wi�kszy od
pestki s�onecznika. Kuzyn
Stanis�awa roze�mia� si� widz�c
jej min�. By� to cz�owiek
niem�ody, wdowiec, kt�ry po
�mierci �ony o�eni� si� z w�asn�
kuchark�. Po okolicznych dworach
nieprzychylnie komentowano �w
fakt, nikt od czasu tego maria�u
nie zaprasza� kuzyna i nikt te�
nie kwapi� si� z odwiedzinami.
Mo�e to by�o powodem wylewnego
listu, jaki Stanis�aw otrzyma�
od niego tej wiosny, i zaprosin
do sp�dzenia wakacji. Na
Ewelinie zrobi� wra�enie
cz�owieka dobrodusznego i - co
wa�niejsze - znaj�cego si� na
rzeczy. Mo�na z nim by�o pogada�
o koniach, o psach, o metodach
przycinania drzewek owocowych, o
tym wszystkim, o czym wieczorami
rozprawiano w Lechicach.
T�skni�a za domem, cieszy�y j�
wi�c teraz te rozmowy. Ewelina
znalaz�a w nim towarzysza
le�nych wypraw, sama by si� ba�a
zapuszcza� dalej, a on wydawa�
si� jej towarzystwem wr�cz
zaszczycony. Troch� j� to nawet
dziwi�o, bo w ko�cu, prawie dwa
razy od niej starszy, m�g� j�
uwa�a� za smarkat�. Sprawa
wyja�ni�a si�, kiedy kt�rego�
dnia natkn�li si� na jednego z
jego s�siad�w.
- To ma��onka siostrze�ca
mojej �wi�tej pami�ci pierwszej
�ony - przedstawi� j�.
- Ewelina Chmurka -
powiedzia�a podaj�c tamtemu
r�k�.
- Z hrabi�w Lechickich -
dorzuci� kuzyn Stanis�awa.
Teraz wszystko by�o jasne.
Le�ne w�dr�wki w towarzystwie
tego cz�owieka straci�y dla
Eweliny urok. Ju� i ona
wymawia�a si� przed nimi,
najcz�ciej m�wi�c ze �miechem,
�e nie mo�e na tak d�ugo
zostawia� m�a samego. Nie ma
jednak tego z�ego, co by na
dobre nie wysz�o. Ot�
zwiedzaj�c z konieczno�ci
bli�sze okolice, Ewelina
natkn�a si� na ogrodzony
�erdziami wybieg dla koni. Ten
widok przyci�gn�� j� jak magnes.
Sta�a z brod� opart� na
ogrodzeniu, zapatrzona w te
szlachetne zwierz�ta, kt�re
jakby specjalnie defilowa�y
przed ni�, demonstruj�c ca��
swoj� urod�. Powia� wiatr i
dobieg� j� niepowtarzalny zapach
ko�skiego potu i rozgrzanej
s�o�cem sk�ry. Bezwiednie
wyci�gn�a rami�, konie zwr�ci�y
�by w jej stron�, a jeden z
nich, tak na oko dwulatek,
podszed� ca�kiem blisko i pocz��
obw�chiwa� jej r�k�. Ewelina
poczu�a na d�oni wilgo� i
ciep�o.
- Nic dla ciebie nie mam -
powiedzia�a z czu�o�ci� - ale
si� poprawi�.
Pog�adzi�a konia po chrapach,
a on prychn�� potrz�saj�c g�ow�.
Ewelina roze�mia�a si�,
rozpiera�a j� rado�� i zachwyt
nad t� chwil�, nad �wiatem i nad
sob� sam�. By�a m�oda, pe�na
si�, gotowa wyj�� naprzeciw
ka�dej sytuacji. Nie by�o
rzeczy, kt�ra mog�a by si� jej
nie uda�.
- Skoro znajomo�� zosta�a
zawarta, s�u�� siod�em -
us�ysza�a tu� obok czyj� g�os i
obejrza�a si� zaskoczona.
Zobaczy�a wysokiego m�czyzn� o
jasnej czuprynie opadaj�cej na
czo�o. M�czyzna mia� na sobie
str�j do konnej jazdy. - Wi�c
jak, przejedzie si� pani?
- Ja pana nie znam - odrzek�a,
robi�c na wszelki wypadek lekko
obra�on� min�.
- Aleksander Butkiewicz, mo�e
pani m�wi� do mnie jak wszyscy,
po prostu Olo.
- No wie pan - Ewelina
wzruszy�a ramionami.
- Wiem, nazywa si� pani
Ewelina Lechicka i w
trzydziestym si�dmym roku
wygra�a pani zawody na klaczy o
pi�knym imieniu Carmelita.
Zgadza si�?
Patrzy�a na niego jak
oniemia�a, a on wydawa� si�
ubawiony jej zaskoczeniem.
Zlitowa� si� w ko�cu i doda�:
- Znalaz�em si� tam, bo
kupowa�em konia z tamtejszej
stadniny, to znaczy usi�owa�em
kupi�. Nic z tego nie wysz�o,
ale nie �a�uj�, bo obejrza�em
pani brawurow� jazd� na
Carmelicie.
- Zapami�ta� pan... - b�kn�a
speszona.
- Trudno nie zapami�ta� tak
pi�knej damy - odrzek� na to
sk�aniaj�c g�ow�, w�osy opad�y
mu na oko. Odgarn�� je w spos�b
tak bardzo ch�opi�cy, �e Ewelina
poczu�a wzruszenie, przypomina�
Jasia, tego jej zakochanego w
muzyce brata, z kt�rym straci�a
wszelki kontakt. Ostatni raz
widzia�a go w poci�gu, z kt�rego
uciek�a tylnymi drzwiami.
- Ma pan na my�li Carmelit�?
- Zgad�a pani!
By�o jej przyjemnie w
towarzystwie tego cz�owieka,
czu�a si� tak, jakby si� znali
od dawna.
- To co - spyta� - wypuszczamy
si� na przeja�d�k�?
Wiedzia�a, �e w jej oczach
nietrudno wyczyta� odpowied�,
powiedzia�a jednak:
- Jestem... m�atk�.
Przerazi�a si�, bo dotar�o do
niej, �e przez chwil� o tym
zapomnia�a.
- W takim razie, gdzie jest
obr�czka?
Ewelina odruchowo spojrza�a na
swoj� d�o�.
- Zgubi�am...
By�a to prawda. W czasie
s�ynnego wtargni�cia Suzanne do
kabaretu, Ewelina zdj�a
obr�czk� i wsun�a do szuflady,
a potem nie mia�a czasu wyj��.
Ciotka nie pozwoli�a jej
przecie� nawet si� przebra�,
narzuci�a Ewelinie p�aszcz na
kostium i wypchn�a z garderoby.
Obr�czka oczywi�cie ju� si� nie
znalaz�a. To podobno z�y znak,
ale Ewelin� bardziej dr�czy�a
my�l, �e by� taki moment, kiedy
chcia�a si� wyprze� Stanis�awa i
swojego z nim zwi�zku.
- Mam pani uwierzy�? - spyta�,
nagle powa�niej�c.
- Jak pan chce.
- Chcia�bym, tylko �e pani nie
wygl�da na m�atk�, pani jest...
- umilk�, a potem doda�:: - Ale
chyba przejecha� si� pani mo�e?
- Chyba mog� - odrzek�a,
niezbyt o tym przekonana.
Nagle znalaz�a si� w siodle i
wszystko przesta�o si� liczy�,
poza jazd�. P�d powietrza
uderzy� j� w twarz, rozrzuci�
w�osy. Ewelina pochyli�a si� do
przodu; ko� szed� twardo,
opornie, nie reaguj�c od razu na
jej polecenia. Zupe�nie, jakby
chcia� wybada�, na ile mo�e
sobie pozwoli�. Wreszcie jej
cia�o pochwyci�o rytm, kt�ry
decyduje o harmonijnej je�dzie.
Mo�na to nazwa� porozumieniem
bez s��w pomi�dzy koniem i
je�d�cem. Ono albo jest od
pierwszej chwili, albo tak
naprawd� nie ma go nigdy. I nie
pomog� najlepsi nauczyciele.
K�tem oka dostrzeg�a, �e Olo
dogania j� na swoim wspania�ym
wierzchowcu. Wyprzedzi� j�
osadzaj�c konia. Ogier stan��
d�ba, przednie nogi zata�czy�y w
powietrzu. Jechali teraz obok
siebie. Ewelina stara�a si� nie
spogl�da� w jego stron�, ale
czu�a, �e on ca�y czas na ni�
patrzy. Spi�a klacz i ta
wyrwa�a do przodu, jednak�e
szanse ucieczki by�y do�� nik�e.
Wkr�tce Olo ponownie znalaz� si�
obok, jechali tak blisko, �e ich
strzemiona uderza�y o siebie.
Ewelina poczu�a si� nagle jak
osaczona, tym bardziej �e
wjechali pomi�dzy pierwsze
drzewa brzozowego lasku. Klacz
zwolni�a, a potem stan�a.
M�czyzna zatoczy� ko�o i
ustawi� si� tak, �e konie
zetkn�y si� �bami, jakby si�
chcia�y do siebie przytuli�.
Ewelina pomy�la�a, �e to pewnie
sta�y numer Ola, kt�ry przywozi
tutaj swoje ofiary. Postanowi�a
mu o tym powiedzie�, a tak�e da�
do zrozumienia, �e z ni� mu si�
to nie uda. Odrzuci�a g�ow� i
przybra�a odpowiednio surowy
wyraz twarzy, ale naprzeciw
zobaczy�a jasne spojrzenie i
�yczliwy u�miech.
- �wietnie sobie pani radzi -
powiedzia�. - Diana wcale nie
jest taka potulna, pr�bowa�em j�
prowadzi�, ale to chyba zb�dne.
To co, wracamy?
- Wracamy - odrzek�a,
wci�gaj�c powietrze ca��
piersi�.
S�dzi�a, �e jad� z powrotem do
zagrody, gdzie b�dzie mog�a
zostawi� konia i bezpiecznie
po�egna� si� z jego
w�a�cicielem. Okaza�o si�
jednak, �e wracaj� inn� drog�.
Nieoczekiwanie zza pag�rka
wy�oni�a si� wie�, rozpozna�a
k�p� drzew obok domu kuzyna
Stanis�awa. Wkr�tce znale�li si�
przed furtk�. M�ody m�czyzna
zeskoczy� pierwszy i wyci�gn��
r�k� w stron� Eweliny. Nie
przyj�a jej i kiedy znalaz�a
si� na ziemi, chcia�a mu odda�
uzd� klaczki. On jednak
powiedzia�:
- Prosz� j� przywi�za�, wypada
wst�pi� na chwil�, przywita� si�
z panem Rozwadowskim. W ko�cu
jeste�my s�siadami...
Kuzyn zreszt� szed� ju�
spiesznie w ich stron�.
- Koniki na podw�rze - wo�a�
rozpromieniony - a pa�stwo
prosz� na werand�, na ma�y
pocz�stunek.
Na ich widok Stanis�aw
podni�s� si� z plecionego
fotela, by� ju� po niez�ej
porcji "kropelek", jak nazywa�
nalewk� na �liwkach, kt�r�
donoszono mu z piwniczki. Oczy
mu si� �wieci�y, a wok� ust
pojawi� si� lekki u�mieszek.
Ewelina nie lubi�a tego,
Stanis�aw wydawa� si� jej wtedy
sztuczny. Zupe�nie jakby
odgrywa� jak�� rol�, a przecie�
nie by� na scenie. Sk�oni� si�
teatralnie, nie podaj�c go�ciowi
r�ki.
- Stanis�aw Chmurka - rzek�. -
Aktor.
- Aleksander Butkiewicz -
odpowiedzia� nowy znajomy
Eweliny. - W�a�ciciel ziemski.
- To brzmi dumnie - w g�osie
Stanis�awa pojawi�a si� zaczepna
nuta.
- Wiesz, �e pan by� na tych
zawodach, kt�re wygra�am? -
zaszczebiota�a Ewelina. - Ty
mnie te� wtedy zobaczy�e� po raz
pierwszy...
- Ale to ja przeszed�em rzek�.
Pojawi�a si� �ona kuzyna z
tac�, na kt�rej sta�y fili�anki,
dzbanek z czarn� kaw� i ciasto
na ozdobnym porcelanowym
talerzu. Jej twarz i szyj�
pokrywa�y czerwone plamy, a
od�wi�tna sukienka by�a krzywo
zapi�ta na plecach, wi�c u do�u
wystawa� kawa�ek halki.
Wygl�da�a z tym dosy� �a�o�nie.
M�ody m�czyzna usiad� w fotelu
naprzeciw Stanis�awa. Ewelina
wyczuwa�a mi�dzy m�czyznami
napi�cie, mimo �e ich rozmowa
toczy�a si� na tematy og�lne:
czy b�dzie wojna, czy to tylko
plotki.
- Jaka tam wojna - rzek�
pogardliwie kuzyn Stanis�awa. -
Niech tylko Niemiaszki wsun�
sw�j nos za nasz� granic�, to my
im ten nos utniemy!
- Jasne - podchwyci� go��.
Ewelina chcia�a wzi�� kawa�ek
ciasta, ale Olo j� uprzedzi�,
zerwa� si� i ujmuj�c srebrn�
�opatk�, zwr�ci� si� ca�y w jej
stron�.
- Kt�ry kawa�ek? - spyta�
us�u�nie. - Ten? Czy ten?
- Wszystko jedno - odrzek�a,
odnosz�c wra�enie, �e jest
wci�gana w jak�� gr� i �e gra
toczy si� przeciw jej m�owi.
Kiedy m�ody m�czyzna podawa�
jej talerzyk, ich r�ce na chwil�
si� zetkn�y, Ewelin� ogarn�o
uczucie gor�ca. Wyda�o jej si�,
�e nast�pi�a jaka� zamiana. �e
to on jej towarzyszy, on jest
jej partnerem, a Stanis�aw
znalaz� si� tutaj przez pomy�k�.
Odwr�ci�a g�ow� w jego stron� i
napotka�a uwa�ne spojrzenie.
Jednocze�nie zobaczy�a
zmarszczki wok� oczu, kt�re tak
j� zawsze wzrusza�y, i siwiej�ce
ju� w�osy. M�odo�� jest nudna -
pomy�la�a - m�odo�� nic nie
rozumie... A ona ze swoim m�em
porozumiewa�a si� bez s��w. Nikt
nie m�g� si� tak do niej zbli�y�
jak Stanis�aw, nikomu by na to
nie pozwoli�a. I nagle wszystko
powr�ci�o na swoje miejsce.
Ewelina prawie bezwiednie wsta�a
i przysiadaj�c na por�czy fotela
m�a, po�o�y�a mu g�ow� na
ramieniu. On obj�� j� przez
plecy.
- Zm�czona moja dziewczynka? -
spyta� tym jedynym na �wiecie
g�osem.
- Zm�czona - odrzek�a
cichutko.
Go�� podni�s� si� ze swojego
miejsca, kuzyn Stanis�awa
przytrzyma� go jednak za r�kaw.
- Do wieczora daleko. Niech
ma��e�stwo sobie wypocznie,
mieszczuchy uwielbiaj� te swoje
sjesty, a my wypijemy jeszcze po
kieliszeczku. - Z�apa� za
karafk�, ale m�ody m�czyzna
przykry� d�oni� kieliszek.
- Na mnie ju� czas -
powiedzia�, a potem spojrza� na
Ewelin�. - Gdyby mia�a pani
ochot� na konn� przeja�d�k�,
serdecznie zapraszam. I pana
te�. - Tu zrobi� uk�on w stron�
Stanis�awa.
- Ja wygrywam swoje zawody,
nie ruszaj�c si� z fotela -
odrzek�.
Od wielu godzin kr��y�a bez
celu ulicami. Nie bardzo mia�a
dok�d wr�ci�. Stanis�aw z
pewno�ci� zamkn�� drzwi na
klucz, no bo jak inaczej. Nie
m�g� zostawi� otwartego
mieszkania, a nie le�a�o w jego
zwyczaju k�a�� klucz pod
wycieraczk�. Twierdzi�, �e
z�odziej, zanim decyduje si� na
w�amanie, najpierw tam w�a�nie
zagl�da. Nie zd��y�a spyta�,
jak� tras� b�d� jechali ani
gdzie si� zatrzymaj� po drodze.
W�a�ciwie, nie zd��y�a spyta� o
nic. A przede wszystkim o to,
kim naprawd� dla niego by�a.
Zawsze zdrabnia� jej imi�,
zwraca� si� do niej
pieszczotliwie, jak do ma�ego
dziecka. Nie pozwala� jej
dorosn��, a teraz pozostawi�
sam� naprzeciw decyzji, kt�ra
zawa�y, by�a tego ca�kowicie
pewna, na jej dalszym �yciu.
Decyzji, kt�r� po raz pierwszy
musia�a podj�� we w�asnym
imieniu. Nie jako Ewelina
Chmurka, ale jako Ewelina
Lechicka. Na pewne rzeczy po
prostu nie mog�a przysta�, nie
pozwala�o na to jej pochodzenie.
Mia�a �al do m�a, �e j� zmusi�
do takiego postawienia sprawy...
By� mo�e b�d� si� dzia�y
straszne rzeczy, by� mo�e
przepowiednie Stanis�awa si�
sprawdz�, dojdzie do rozbioru
Polski. Ale pozostan� jeszcze
Polacy... Tej my�li zawt�rowa�y
d�wi�ki "Mazurka D�browskiego".
Przez chwil� s�dzi�a, �e brzmi
jej tylko w uszach, ale potem
dotar�o do niej, i� stoi przed
jakim� domem i s�yszy hymn
nadawany w radiu. Okno w czyim�
mieszkaniu by�o otwarte...
Spiker odczytywa� or�dzie
prezydenta Mo�cickiego do
narodu. Ewelina s�ucha�a jak
wbita w ziemi�. Or�dzie ko�czy�o
si� s�owami:
Z przej�ciowego potopu
uchroni� musimy uosobienie
Rzeczypospolitej i �r�d�o
konstytucyjnej w�adzy. Dlatego,
cho� z ci�kim sercem,
postanowi�em przenie�� siedzib�
Prezydenta Rzeczypospolitej i
naczelnych organ�w pa�stwa na
terytorium jednego z naszych
sojusznik�w.
Uciekaj� - pomy�la�a z
rozpacz�. - Jak on...
Odczu�a fizyczny b�l w piersi,
a� j� przygi�o do ziemi.
U�wiadomi�a sobie jednocze�nie,
�e wojna zosta�a przegrana i �e
nie wie, co to naprawd� znaczy.
Przecie� urodzi�a si� w wolnym
kraju... ojciec jej to tyle razy
powtarza�. Teraz wejd� obce
wojska... Do tej pory jako� to
do niej nie dociera�o.
By�y naloty, kopano rowy
przeciwlotnicze, przez par� dni
nie mieli wody i �wiat�a.
Chodzi�o si� z wiaderkiem do
hydrantu, siedzia�o si� po
ciemku. Ale to nie by�o takie
straszne, raz jeden przerazi�a
si�, kiedy bomba trafi�a w
s�siedni dom i widzia�a, jak
wynosz� zabitych. Jaka� kobieta
rozpacza�a nad trupem swojego
synka. Ewelina bardzo jej
wsp�czu�a, ale ani ta �mier�,
ani kobiecy szloch nie dotyka�y
jej bezpo�rednio. �y�a w swoim
�wiecie, obserwowa�a ludzkie
dramaty jak przez szyb�. Teraz
by�o inaczej...
Powlok�a si� przed siebie,
deszcz rozpada� si� na dobre i
mokre w�osy przyklei�y si� jej
do policzk�w. Pomy�la�a, �e
mog�aby teraz p�aka�, bez obawy,
i� kto� to zobaczy. Pojawi�a si�
w niej t�sknota za ojcem.
Czasami my�la�a o nim, ale by�
jak odleg�e wspomnienie. A teraz
zapragn�a jego fizycznej
obecno�ci. Mo�e dlatego, �e tak
bardzo potrzebowa�a s�owa
otuchy, a nie by�o nikogo, od
kogo mog�aby je us�ysze�. Wesz�a
do kamienicy, w kt�rej
mieszkali. Mia�a nadziej�, �e
jednak Stanis�aw zostawi� klucz
pod wycieraczk�. Nie s�dzi�
chyba, �e pobieg�a rzuci� si�
pod poci�g... Klucza pod
wycieraczk� nie znalaz�a.
Usiad�a na schodach, ju� tak
kiedy� tutaj siedzia�a, ale
wtedy czeka�a na Stanis�awa...
Opar�a g�ow� o balustrad� i nie
wiedz�c kiedy, zasn�a.
Przy�ni�a jej si� Carmelita. Oto
p�dzi�y przez ��k�, od strony
rzeki nap�ywa�a mg�a, wkr�tce
klacz brodzi�a w niej po kostki.
Ewelina zobaczy�a, �e mg�a si�
podnosi. Zrobi�o jej si� zimno,
czu�a na sk�rze dreszcze.
Przytuli�a si� do ciep�ej szyi
zwierz�cia, kt�re rozgarnia�o
piersi� t� matowobia�� zas�on�.
Nie wiadomo by�o, co si� kryje
poza ni�. Sun�y tak przed
siebie w zgodnym rytmie... Nagle
uczu�a na ramieniu czyj� dotyk,
drgn�a i otworzy�a oczy.
Zobaczy�a Stanis�awa.
- My�la�am, �e wyjecha�e� z
Boreckimi - powiedzia�a.
- A ja, �e si� wynios�a� do
Lechic.
- Nie zostawi�e� mi klucza -
rzek�a z pretensj� w g�osie.
- Ale siebie ci zostawi�em,
przyda ci si� na co� stary,
zm�czony aktor?
Ewelina przytuli�a si� do
niego.
- By� mo�e skaza�a� nas na
�mier� - rzek� cicho.
- Ale przynajmniej umrzemy
razem - odpowiedzia�a.
Sowieci przekroczyli wschodni�
granic� Polski...
W twarzy pani Jadwigi Suzanne
wyczyta�a t�p� rozpacz. Ona
musia�a wygl�da� podobnie.
Milcza�y. Bo co mo�na by�o
powiedzie� w tej sytuacji.
Pewnie w innych polskich domach
panowa�o takie samo milczenie.
Kl�ska sta�a ju� za progiem, tym
razem nie by�o �adnej nadziei. W
radiu nadano najpierw hymn, a
potem spiker odczyta� "Or�dzie
do narodu" prezydenta
Mo�cickiego:
Stan�li�my nie po raz pierwszy
w naszych dziejach w obliczu
nawa�nicy, zalewaj�cej nasz kraj
z zachodu i wschodu. Polska
sprzymierzona z Francj� i
Angli�, walczy o prawo przeciwko
bezprawiu...
Tyle �e bez prezydenta i
rz�du, kt�ry przekroczy� granic�
rumu�sk� - pomy�la�a zjadliwie.
A ju� zupe�nie absurdalny
wydawa� si� rozkaz dow�dcy
obrony Warszawy, genera�a
Juliusza R�mmla, aby "nie bi�
si� z bolszewikami i traktowa�
ich jak oddzia�y sprzymierzone".
Widocznie genera� nabra� si� na
propagand� sowieck�, a w dodatku
chyba przekroczy� swoje
kompetencje. Nie by� przecie�
Wodzem Naczelnym. Tylko dziecko
mog�o uwierzy� w dobre intencje
nied�wiedzia ze wschodu i jego
zapewnienia, �e idzie na Niemca.
Mo�e zreszt� idzie, ale po to,
by wydrze� z teren�w Polski jak
najwi�cej dla siebie. Suzanne
ca�e godziny siedzia�a z uchem
przy radiu, s�uchaj�c
francuskoj�zycznych stacji.
Dowiedzia�a si�, �e si�dmego
wrze�nia og�oszono w Sowietach
mobilizacj�, a w dzie� p�niej
odby� si� w moskiewskim parku
imienia Gorkiego wiec, na kt�rym
m�wcy nawo�ywali do wyzwolenia
spod polskiego jarzma "braci
Ukrai�c�w i Bia�orusin�w".
Jeszcze ci bracia zobacz�, co to
znaczy prawdziwe jarzmo -
pomy�la�a. Te sygna�y by�y
odbierane na Zachodzie jako
przygotowania do akcji zbrojnej
przeciwko Polsce, ale widocznie
genera� R�mmel nie mia� czasu
s�ucha� radia... I te wszystkie
sprzeczne o�wiadczenia w�adz
polskich. Dowodzi�o to, �e nie
uzgodniono odpowiedniej reakcji
politycznej. Ich dzia�ania by�y
wynikiem improwizacji, pobo�nych
�ycze�, braku wyobra�ni i
zwyk�ej niekompetencji. Tak to
Suzanne ocenia�a. Chyba
najprzytomniej zachowywa� si�
Beck. W godzinach rannych
siedemnastego wrze�nia nada�
instrukcj� dla polskich plac�wek
dyplomatycznych i nakaza� im
informowanie rz�d�w, i� drugi
agresor przekroczy� granice
Polski. A prezydent mia� do
powiedzenia swojemu narodowi
tylko tyle, �e wierzy g��boko,
i� wyjdzie on z tej walki
zwyci�sko...
Przypomnia�a jej si� scena
sprzed lat, kiedy Jan opowiada�
Karolinie historyjk� o pilocie,
kt�remu zepsu� si� samolot. Mia�
do wyboru albo skaka� do morza,
gdzie czeka�y na niego rekiny,
albo na brzeg, gdzie oblizywa�y
si� wyg�odnia�e lwy. - I co w
ko�cu zrobi�? - dopytywa�a si�
Karolina. - Uratowa� sobie �ycie
- odrzek� ze �miechem. - Jak to,
uratowa�? A co z tymi rekinami i
lwami? - Nic. On po prostu
zreperowa� samolot... Ale tego
polskiego samolotu nie da si�
uratowa�... Piloci wyl�dowali na
spadochronach w Rumunii, a on
p�dzi z wielk� szybko�ci� ku
katastrofie.
- Zajrz� do obory -
powiedzia�a pani Jadwiga, a
Suzanne skin�a g�ow�.
Kiedy administratorka wysz�a,
zacz�a bezmy�lnie wyg�adza�
fa�dy na serwecie. Zauwa�y�a
plam�, kt�r� kiedy� zrobi�a
Ewelina i kt�rej nie da�o si� w
�aden spos�b wywabi�, przyblad�a
tylko po licznych praniach. To
by�o tyle lat temu. Bardzo si�
wtedy rozgniewa�a na
siostrzenic�, bo serweta,
osobi�cie przez Suzanne
wyszywana, stanowi�a cenn�
pami�tk�. Suzanne podarowa�a j�
matce Eweliny w prezencie
�lubnym. Karolina... My�li
Suzanne ci�gle skierowane by�y w
jej stron�, mimo �e od tak dawna
nie �y�a. W jaki� spos�b nigdy
nie przyj�a tego do wiadomo�ci.
Rozmawia�a ze zmar��, opowiada�a
jej zdarzenie po zdarzeniu,
jakby tamta mog�a naprawd�
us�ysze� i zrozumie�. Suzanne
nie by�a osob� przesadnie
wierz�c�, a jednak mia�a
nadziej�, �e Karolina na ni�
czeka. W miar� up�ywu lat,
widz�c zachodz�ce zmiany w swoim
wygl�dzie, ca�kiem ju� siwe
w�osy, coraz bardziej
pochylaj�ce si� plecy, nabiera�a
przekonania, �e si� do Karoliny
przybli�a. Musia�y si� rozsta�
na jaki� czas, ale nied�ugo si�
spotkaj�. Mo�e w�a�nie dlatego
staro�� i �mier� jej nie
przera�a�a. �ycie od dawna by�o
dla Suzanne obowi�zkiem. W tej
minucie, kiedy dowiedzia�a si� o
�mierci Karoliny, �wiat
poszarza�. Nie umia�a ju� si�
niczym naprawd� cieszy�.
Zdarza�o si�, �e co� j�
zachwyci�o, na przyk�ad muzyka w
radiu; to by� naprawd� cudowny
wynalazek, nie ruszaj�c si� z
domu, mog�a wys�ucha� koncertu
na orkiestr�... Wzruszenie
zalewa�o j� jak przyp�yw morza,
ale w takich chwilach zawsze
pojawia�a si� my�l, i� Karolina
tego nie s�yszy. Dopiero
dzisiaj, po raz pierwszy od
tamtego strasznego dnia,
przysz�o jej na my�l, �e los
czego� Karolinie oszcz�dzi�.
�ycia w niewoli. Ona by chyba
nawet tak �y� nie potrafi�a,
zawsze by�a taka dumna i
niezale�na. Suzanne nie mia�a
w�tpliwo�ci, jak to b�dzie teraz
wszystko wygl�da�o. Wolno��
trwa�a tak kr�tko, dobrze �e
chocia� dzieci jej zakosztowa�y.
Ja� by� bezpieczny w Pary�u.
Podobnie my�la�a o jego matce,
podczas tamtej wojny, a ona
zjawi�a si�, omijaj�c lini�
frontu. Na szcz�cie ch�opiec
nie odziedziczy� po niej
rogatego charakteru. Zupe�nie,
jakby to Suzanne go urodzi�a.
Odnajdywa�a w nim wiele
podobie�stw ze sob�, chocia�by
s�uch muzyczny. Siostrzeniec
wprawdzie komponowa� i by� te�
od niej lepszy technicznie, ale
kto wie do czego by ona dosz�a,
gdyby otrzyma�a takie jak Ja�
wykszta�cenie. Pozosta�a
amatork�, ale chwile, kt�re
sp�dza�a przy fortepianie,
upaja�y jak narkotyk. Tak, z
Jasiem wszystko by�o w porz�dku.
Ale Ewelina... ten jej wieczny
wyrzut sumienia. Suzanne
dowiadywa�a si� r�nymi drogami,
jak si� Ewelinie wiedzie, i po
nalotach bombowych na Warszaw�
bardzo si� nawet niepokoi�a. Na
szcz�cie okaza�o si�, �e
siostrzenica jest ca�a i zdrowa.
A teraz... wsz�dzie by�o tak
samo niebezpiecznie, nie wiadomo
kt�ry okupant pierwszy dotrze w
te okolice. Pewnie Niemcy. Mo�e
to lepiej, w ko�cu ten nar�d
wyda� nie tylko Hitlera, ale
tak�e Beethovena i Bacha. Adolf
Hitler by� zreszt�
Austriakiem... Jakkolwiek
b�dzie, trzeba nauczy� si� z tym
�y�. Cz�owiekowi tak naprawd�
nie mo�na odebra� wolno�ci,
je�eli si� sam na to nie zgodzi.
Z tak� my�l�, kt�ra j� nieco
pokrzepi�a, Suzanne wsta�a od
sto�u. Postanowi�a zajrze� do
Jana. Kiedy dzieci wyjecha�y z
Lechic, Suzanne odebra�a go ze
szpitala. Zakonnice tego
oczywi�cie nie pochwala�y,
uwa�aj�c, i� bierze na siebie
niepotrzebny ci�ar. A co do
samego pacjenta, je�eli w og�le
zauwa�y t� zmian�, mo�e si�
odbi� na nim jedynie
niekorzystnie. Od tylu lat
przebywa� w swoim w�asnym
�wiecie, �e wszelkie pr�by
wyrwania go stamt�d skazane by�y
na niepowodzenie.
- Ja niczego si� nie
spodziewam - powiedzia�a
Suzanne. - Chc� tylko, �eby
wr�ci� do domu...
Prze�y�a szok, kiedy zobaczy�a
Jana id�cego korytarzem w
towarzystwie zakonnicy. Mia� na
sobie garnitur, kt�ry Suzanne mu
przywioz�a i wygl�da� na
zupe�nie normalnego. Przez
chwil� pomy�la�a, �e sta� si�
cud i wraz ze szpitaln� pi�am�
opu�ci�o go szale�stwo.
Niestety, widok jego twarzy z
bliska odebra� jej nadziej�.
Spogl�da�y na ni� oczy
pozbawione wyrazu. Opiekunka
uczyni�a mu krzy�yk na czole i
powiedzia�a:
- Id� z pani�...
Jan nie ruszy� si� z miejsca,
u�miecha� si� �agodnie. Suzanne
uj�a go pod r�k�. Pozwoli� si�
prowadzi�, ale przy ko�cu
korytarza przystan�� i obejrza�
si� za siebie. Na jego twarzy
pojawi� si� wyraz niepewno�ci.
- Nie b�j si�, przecie� to ja
- powiedzia�a. - Nie zrobi� ci
krzywdy...
Delikatnie poci�gn�a go za
�okie�. Pos�usznie ruszy� za
ni�. Bez opor�w wsiad� do
doro�ki, kt�ra czeka�a przed
szpitalem. W czasie jazdy na
dworzec co jaki� czas zwraca�
g�ow� w stron� Suzanne, jakby
sprawdzaj�c, czy jest obok. -
Jestem, jestem - odpowiada�a
uspokajaj�co, my�l�c
jednocze�nie, �e tylko szatan
m�g� tak zako�czy� histori�
dwojga najpi�kniejszych ludzi,
jakich zdarzy�o jej si� widzie�.
Kocha�a ich oboje. Ba�a si�, �e
co� zniszczy ich szcz�cie. Z�a
by�a na Karolin�, i� zamiast go
pilnowa�, gdzie� tam lata po
�wiecie, najpierw posz�a bi�
bolszewik�w, potem zawraca�a
sobie g�ow� jakimi� mrzonkami o
karierze adwokackiej, zamiast
siedzie� w Lechicach, wzi�� jak
przysta�o �lub i chowa� dzieci.
Uspokoi�a si�, kiedy Karolina
wr�ci�a wreszcie do domu.
S�dzi�a, �e teraz zacznie
normalnie �y�...
Jan siedzia� w fotelu,
zapatrzony gdzie� przed siebie.
Na widok Suzanne u�miechn�� si�
szeroko. To by� dow�d, �e jednak
j� rozpoznaje. Kiedy kt�rego�
dnia zamiast niej wesz�a pani
Jadwiga, zaniepokoi� si�. Tak
przynajmniej twierdzi�a
administratorka. Mo�e chcia�a
zrobi� jej przyjemno��,
domy�laj�c si�, jak bardzo
Suzanne chce udowodni� sobie i
innym, �e Jan nie wiedzie �ycia
ro�liny, �e co� si� w nim
ko�acze. Chyba jednak naprawd�
co� si� w nim ko�ata�o, chwilami
na jego twarzy pojawia� si�
pos�pny wyraz, jakby nagle chory
u�wiadamia� sobie, w jakiej si�
znajduje sytuacji. Ale zawsze
potem jego oczy nabiera�y
nienaturalnej pogody, kt�ra
doprowadza�a Suzanne do
rozpaczy. Min�o tyle lat, a ona
nie mog�a przysta� na t� jego
przemian�, nie mog�a go
zapomnie� takiego, jakim by�
przed chorob�. Tyle �ycia by�o w
tym cz�owieku, tyle r�nych
talent�w, i w jednej chwili si�
to wszystko zaprzepa�ci�o. By�
�o�nierzem, obro�c� tego kraju,
a teraz kiedy znowu toczy�a si�
wojna, okrutny los wy��czy� go z
biegu wypadk�w.
- Sowieci weszli -
powiedzia�a, jakby ta informacja
mog�a do niego dotrze�.
Wyraz twarzy Jana nie zmieni�
si� ani na jot�. Patrzy� na
Suzanne z niezm�conym spokojem.
- Mia�e� racj�, wojna w
dwudziestym roku by�a papierkiem
lakmusowym... Oni znowu si�
zw�chali z Niemcami... Tym razem
og�osz� wsp�lnie, �e Warschau
gefallen... Warschau -
powt�rzy�a z b�lem i rozp�aka�a
si�, zakrywaj�c r�kami twarz.
�zy p�yn�y jej mi�dzy palcami.
Nagle uczu�a dotyk czyjej� r�ki,
wzdrygn�a si� przera�ona. To
by� Jan. Zapomnia�a o nim w tej
chwili s�abo�ci. Zajrza� jej w
oczy, u�miechaj�c si�
przepraszaj�co. Mo�e wydawa�o mu
si�, �e Suzanne p�acze z jego
powodu. - Nie wiadomo, co si� z
nami wszystkimi stanie, co si�
stanie z tob�, biedaku...
Jan dotkn�� jej policzka, a
potem zacz�� go g�adzi�, jakby
chcia� osuszy� �zy. Suzanne ba�a
si� uczyni� najmniejszy ruch,
przej�ta tym do g��bi. Po raz
pierwszy chory zrobi� co�
takiego, co mia�o �cis�y zwi�zek
z rzeczywisto�ci�. Wygl�da�o to
wr�cz na �wiadome dzia�anie.
Wi�c mo�e by�a jeszcze jaka�
nadzieja...
- Janek! - powiedzia�a z moc�.
Na d�wi�k jej g�osu drgn��,
chowaj�c g�ow� w ramiona. Uciek�
w sw�j u�mieszek, przez kt�ry
nie mo�na by�o si� przebi�.
Wszystko nadaremnie -
pomy�la�a. Potem zabra�a si� za
�cielenie ��ka, by�o bardzo
p�no, o tej porze Jan zwykle
ju� spa�.
Wydawa�o si�, �e wszystko jest
mi�dzy nimi jak dawniej.
Stanis�aw zwraca� si� do niej w
tej samej nieco �artobliwej
formie, ona robi�a niewinne
minki, ale lekcja, jak�
otrzyma�a tamtego dnia, b��dz�c
po mie�cie, co� w niej zmieni�a.
Nie czu�a bli�szego zwi�zku z
Warszaw�, mieszka�a tutaj, bo
tak si� jej u�o�y�o �ycie, ale
gdyby tylko by�o to mo�liwe, bez
�alu by st�d wyjecha�a.
Niekoniecznie do Lechic,
dok�dkolwiek, byle nie do innego
du�ego miasta. Ale tamtego dnia
po raz pierwszy zobaczy�a
Warszaw� tak�, jaka jest
naprawd�. Przedtem j�
onie�miela�a swoj� elega