2017

Szczegóły
Tytuł 2017
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2017 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2017 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2017 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Nurowska Panny i wdowy Poker Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Narga� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa Niezale�na Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1991 Pisa�a K. Kruk Korekty dokonali St. Makowski i B. Krajewska A� do dzisiejszego ranka �wiat wydawa� si� Karolinie czym� zachwycaj�cym i ogranicza� si� do wioski, kt�r� zna�a jak w�asn� pi��. Mog�a trafi� wsz�dzie z zamkni�tymi oczami, nawet do zagrody Ku�my Wasilicza na wzg�rku poro�ni�tym krzewami ja�minu. Kiedy nadchodzi�a pora kwitnienia, ca�e obej�cie pachnia�o jak bukiet. Karolina uwielbia�a ten zapach, co o ma�o nie sko�czy�o si� tragicznie. Zasn�a pod krzakiem i nie mo�na jej by�o dobudzi�, wo�ano nawet doktora. Doktor to by� ten najwa�niejszy punkt orientacyjny w jej siedmioletnim �yciu. To on decydowa� o wszystkim, co wi�za�o si� z jej osob�, od niego zale�a�o, czy Karolina b�dzie mog�a pojecha� drabiniastym wozem na ��k� po siano, a potem wraca� na wysokiej stercie ko�ysz�cej si� gdzie� a� pod samym niebem, od niego zale�a�o, czy w og�le wyjdzie z domu i kiedy do niego powr�ci. Dom to by�a jedna izba, w kt�rej mieszkali we dwoje, nie wchodz�c sobie w drog�. Ona mia�a sw�j k�t na zabawki, on - st� zawalony papierami, do kt�rego nie pozwalano jej si� zbli�a�. Kiedy doktor przy nim siedzia�, nie wolno by�o te� ha�asowa�. Wysuwa�a si� wtedy na palcach do kuchni, gdzie by�o tak weso�o. Gospodarze mieli du�o dzieci, a te najm�odsze mia�y mniej wi�cej tyle lat co ona. Najbardziej lubi�a Tani�, kt�ra by�a zreszt� jej mleczn� siostr�. Urodzi�y si� w tym samym roku, a nawet miesi�cu; poniewa� matka Karoliny umar�a, gospodyni przygarn�a j� do piersi i karmi�a swoim mlekiem. Nazywa�a j� "swoj� go��beczk�" i przy ka�dej sposobno�ci g�adzi�a po g�owie albo przyciska�a do rozleg�ego boku. Powtarza�a przy tym, �e Karolina ma oczy matki, ale nie jest do niej podobna. Gdyby Aksinia Pietrowna zna�a babk� Karoliny, odkry�aby nadzwyczajne podobie�stwo ich rys�w. Karolina mia�a przepi�knie osadzon� g�ow� na d�ugiej szyi, poci�g�e policzki i kszta�tny nos, nadaj�cy jej twarzy z profilu wyj�tkowo szlachetn� lini�. By� prosty, o delikatnym wyci�ciu, na ko�cu jakby nieznacznie zadarty, przez co g�rna warga wydawa�a si� lekko uniesiona. Babka mia�a niezwyk�y kolor oczu, du�ych i jasnych, oczy Karoliny by�y ciemne, z pod�u�nie wykrojonymi powiekami, nadaj�cymi jej wyraz senno�ci, ale tak inny ni� u matki. Twarz Karoliny w otoczeniu w�os�w koloru dojrza�ej pszenicy mia�a w sobie co� tajemniczego, przyci�ga�a uwag�. Jej oczy spogl�da�y zagadkowo spod g�stych, wywini�tych rz�s. Ludzie we wsi nie mogli si� nadziwi� tej niezwyk�ej urodzie dziecka i jako� je wyr�niali, by� mo�e nie bardzo nawet zdaj�c sobie z tego spraw�. - Jak doro�nie, poprzewraca ch�opakom w g�owach - powiedzia�a do doktora gospodyni. - O ile nie zbrzydnie - odrzek� z u�miechem. Wyra�nie bagatelizowa� urod� Karoliny, kt�ra na innych wywiera�a tak silne wra�enie. Mimo protest�w gospodyni obcina� dziewczynce w�osy, uwa�aj�c, �e tak jest praktyczniej. Gospodyni patrzy�a na to oszpecenie ze zgroz�, ale wiedzia�a, �e nie ma po co si� doktorowi sprzeciwia�. I tak by nie pomog�o. Wiedzia�a o tym tak�e Karolina i przywyk�a ju�, �e to, co on m�wi, jest �wi�te. Zawsze wybiera� wyj�cie dla niej najlepsze, tyle razy ju� przekona�a si� o tym. Nie pozwala� jej prze�azi� przez wysoki p�ot do s�siad�w, a ona nie pos�ucha�a i z�ama�a r�k�. Nosi�a j� potem w �upkach. Sama by�a sobie winna. Nie rozmawiali ani o wypadku, ani o jej niepos�usze�stwie, ale wisia�o to gdzie� w powietrzu, jego wym�wka i jej poczucie winy. To by�a prawa r�ka i Karolina nie potrafi�a si� sama ubra�, doktor jej pomaga�, a nawet karmi� jak ma�e dziecko. Wydawa�o jej si�, �e ten stan rzeczy nigdy si� nie zmieni, �e zawsze b�d� razem. No bo jak inaczej? By� z ni�, odk�d pami�ta�a, na ka�de zawo�anie, obja�nia� jej �wiat. Kiedy ba�a si� ciemno�ci, t�umaczy�, �e nic gro�nego nie czai si� w k�cie, nic nie skrada si� zza okna, jest tylko noc, kt�r� trzeba przespa� z policzkiem wtulonym w poduszk�. Wczoraj tak w�a�nie zasypia�a w poczuciu bezpiecze�stwa, jakie stwarza�a jego sta�a obecno��, dzisiaj to si� nagle zmieni�o, zupe�nie jakby zawali� si� ca�y �wiat. Bawi�a si� z dzie�mi na podw�rku, bo w nocy spad� �nieg, tarzali si� w nim, rzucaj�c w siebie �nie�kami. �wieci�o s�o�ce, czu�a si� szcz�liwa. Na wo�anie doktora z ganku z oci�ganiem opuszcza�a dzieciarni�. - Karolino - rzek�, kiedy znale�li si� w pokoju. - Pos�uchaj mnie... Nast�pi zmiana w twoim �yciu... Po raz pierwszy m�wi� do niej takim tonem i po raz pierwszy spogl�da� na ni� tak powa�nie, bez u�miechu. Co mia�a oznacza� ta zmiana, ju� samo s�owo budzi�o l�k. Nie chcia�a wiedzie�, co si� pod nim kryje. - A u Wasilionka wo dworie rodi�sia tielonok - powiedzia�a. Ale tym razem wypr�bowana metoda zawiod�a. Doktor nie zwr�ci� jej uwagi, podejrzewa�a nawet, �e nie dotar�o do niego, i� Karolina m�wi po rosyjsku. - Karolino - powt�rzy� - tw�j ojciec wraca do Polski i chce ci� zabra�... Patrzyli sobie w oczy. - A ty? - spyta�a wreszcie. - Ja... musz� tu jeszcze zosta�... Oczy Karoliny z wolna wype�ni�y si� �zami. Czu�a, �e od tych s��w nie ma odwo�ania. Sylwetka cz�owieka, kt�rego zawsze si� troch� ba�a, nagle wy�oni�a si� z cienia, zupe�nie jakby po raz pierwszy naprawd� go dostrzeg�a. Tamta twarz, w kt�r� nigdy nie spogl�da�a wprost, ale tak troch� z ukosa, by nie napotka� oczu, by�a obca. Mia� z�amany nos i bezw�adn� powiek�, do po�owy zakrywaj�c� oko, co sprawia�o odpychaj�ce wra�enie. Kiedy przychodzi� do nich, siada� w k�cie i prawie si� nie odzywa�. Karolina omija�a go z daleka, chocia� doktor stale powtarza�, �e to przecie� jej ojciec. To nic dla niej nie znaczy�o, tak samo jak wizyty na grobie matki. Doktor prowadza� j� tam, odk�d tylko pami�ta. Szli na cmentarz wiosn�, latem, jesieni�, nawet zim�. Kiedy by� za du�y �nieg, on bra� j� na barana, stawiaj�c dopiero przy kopczyku z brzozowym krzy�em. Zawsze powtarza�: "Tu le�y twoja mamusia..." Karolina robi�a odpowiednio przej�t� min�, �eby mu nie sprawia� przykro�ci. Nigdy nie my�la�a o matce, nie odczuwa�a te� jej braku. �yciowa przestrze� Karoliny zagospodarowana by�a osob� doktora, nie istnia�a �adna luka. A teraz ta przestrze� nagle kurczy�a si�, jakby mia�a za chwil� znik��, a z ni� ona sama, Karolina. Bo przecie� on by� zawsze... Kiedy w zesz�ym roku nadepn�a w sadzie pod jab�oni� na szerszenia, przez ca�� noc nosi� j� na r�kach, a� zasn�a zn�kana gor�czk� i b�lem. Stop� mia�a czerwon� i obrzmia��. A co b�dzie teraz? Do kogo si� wsunie pod ko�dr�, �eby ogrza� zmarzni�te nogi, komu zawierzy wszystkie swoje tajemnice. Ju� na zawsze pozostanie samotna. Patrzy� na ni� z mi�o�ci�, ale w jego oczach widzia�a ten wyrok, kt�rego nie potrafi�a ani zrozumie�, ani przebaczy�. - Karolino... Odwr�ci�a si� i wybieg�a na dw�r, brn�c przez kopny, roziskrzony �nieg. Mru�y�a oczy od tej o�lepiaj�cej bieli, mo�na powiedzie�, �e mru�y�a si� jej ca�a twarz, i to by�o jak obrona przed czym�, co zagra�a�o jej z ka�dej strony tak dot�d szcz�liwego �ycia. Teraz osacza�o Karolin�, czu�a si� jak w pu�apce. - Nie chc� z nim jecha�! - powiedzia�a g�o�no. - Nigdzie z nim nie pojad�... A jednak sta�o si� inaczej. Zajecha�y sanie, z przodu siedzia� Ku�ma Wasilicz, a z ty�u on, ten ojciec. Nawet gdyby nie mia� pos�pnej, brzydkiej twarzy, nie umia�aby mu wybaczy�, �e to on nim jest, a nie doktor, kt�ry wynosi� teraz jej rzeczy, zapakowane do drewnianego kuferka. Ku�ma zeskoczy� na ziemi� i przymocowa� go do baga�y ojca. Karolina sta�a obok w swoim nowym ko�uszku, z kt�rego tak si� cieszy�a, a okaza�o si�, �e uszyto go na podr�. Kuferek zosta� umocowany, trzeba by�o wsiada� do sa�. Postanowi�a nie da� pozna� po sobie, czym dla niej jest rozstanie z dotychczasowym �yciem, a przede wszystkim z nim, z doktorem. Gospodyni wyca�owa�a j� w�r�d �ez, wyca�owa�y j� dzieci, ka�de wciska�o jej podarunek na drog�: wystrugan� w drewnie laleczk�, tak� �mieszn�, p�kat�, w kt�rej mie�ci�y si� inne, coraz mniejsze, r�kawiczki z owczej we�ny, szalik. A teraz doktor, podsadzaj�c Karolin� na sanie, gdzie� w powietrzu poca�owa� j� w policzek. Odwr�ci�a g�ow� walcz�c ze �zami. Nie chcia�a, �eby je widzia�. Bo przecie� to wszystko to by�a jego wina. M�g� si� nie zgodzi�, m�g� j� zatrzyma� przy sobie, a tak �atwo przysta� na jej wyjazd. By�a pewna, �e gdyby doktor naprawd� j� kocha�, nie pozwoli�by jej sobie zabra�. - B�d� zdrowa, moja dziewczynko - us�ysza�a. Konie ruszy�y, postanowi�a si� nie ogl�da�, ale g�owa sama odwr�ci�a si� do ty�u. Doktor, stoj�c przy furtce, wzni�s� r�k� na po�egnanie. Ten gest by� jak uderzenie, bo do ostatniej chwili czeka�a na co�, na jaki� cud, kt�ry j� zdejmie z tych sa�. Tym czym� mog�o by� jedno zawo�anie doktora: Karolina! Ale on jej nie zawo�a�. Wioska sko�czy�a si�, konie brn�y w g��bokim �niegu, chwilami si�ga� im do kolan. Parska�y, niecierpliwie podrzucaj�c �by, na bokach potworzy�y si� im wielkie ciemne �aty potu. W oddali majaczy�a sina linia lasu, do kt�rego chodzi�a tyle razy, ale zawsze przecie� powraca�a. Ten powr�t zosta� teraz odci�ty. Patrzy�a przed siebie, mocuj�c si� z w�asnym nieszcz�ciem, kt�re postanowi�a ukry� przed �wiatem, tak nagle obcym. Niech nikt si� nigdy nie dowie, co Karolina naprawd� czuje, a przede wszystkim niech nie dowie si� on, ten cz�owiek siedz�cy obok, r�wnie obcy i nienawistny jak ca�e otoczenie. Wje�d�ali teraz w g��b tajgi, przykrytej jakby wielk�, bia�� p�acht�; ga��zie drzew ugina�y si� pod ci�arem �nie�nych nawis�w, a niekt�re mniejsze �wierczki ukryte by�y pod �niegiem. Mi�kki i puszysty, nie by� poznaczony �adnymi �ladami, zwierz�ta pozostawia�y za sob� tunele, w�sze mog�y by� sprawk� lisa albo zaj�ca, szersze - dzika lub sarny. Konie zapada�y si� chwilami po pier� i Ku�ma Wasilicz musia� u�ywa� r�nych zakl��, a cz�sto i bata, �eby sz�y dalej. S�o�ce przesun�o si�; prze�wiecaj�c pomi�dzy drzewami pozostawia�o na �niegu ruchome �aty. W powietrzu wirowa�y wilgotne drobinki, kt�re ulatuj�c spod ko�skich n�g osiada�y na twarzy jak niewidzialna siatka. Karolina patrzy�a przed siebie albo w bok, staraj�c si� nie napotka� wzroku cz�owieka siedz�cego przy niej. Prawie si� nie odzywa�, czasami tylko wymienia� z Ku�m� Wasiliczem kilka s��w na temat ci�kiej drogi; w normalnych warunkach przemierzyliby j� w kilka godzin. Tymczasem s�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, pomi�dzy pniami wysokich drzew k�ad�y si� cienie, a �nieg wydawa� si� Karolinie szary jak popi�. Ogarn�o j� jeszcze wi�ksze uczucie samotno�ci po�r�d tajgi, kt�ra ku wieczorowi stawa�a si� coraz bardziej pos�pna. Ucieszy�a si�, kiedy wyjechali wreszcie na otwart� przestrze�. By� ju� zmrok i wioska w dolinie wygl�da�a jak wysepka przy�mionego �wiat�a; w miar� gdy si� przybli�ali, z ciemno�ci pocz�y wy�ania� si� g�ruj�ce nad wsi� bia�e �ciany cerkwi. Nad jej kopu�ami unosi�a si� niebieskawa po�wiata. Karolina s�ysza�a, �e podobno zdarza�y si� w niej cuda. Kto� nagle ozdrowia�, kto� inny odzyska� zgub�, jeszcze inny wr�ci� szcz�liwie z wojny. Od razu zajechali do zagrody siostry Ku�my Wasilicza, kt�ra od lat �y�a samotnie, bo jej m�� stoczy� kiedy� przegrany pojedynek z nied�wiedziem, a jedyny syn poszed� do wojska i tyle go widziano. �udzi�a si�, �e wr�ci, bo zostawi� tutaj narzeczon�, ale wydano j� za innego i to by� koniec nadziei. Nastazja Pietrowna wysz�a na ich powitanie wysoka i chuda, z siwymi w�osami zaczesanymi do ty�u i upi�tymi w kok. Ramiona otula�a czarn� chust�. Na jej twarzy trwa� �yczliwy u�miech. - Zachod�cie, go�cie mili - powiedzia�a d�wi�cznym i du�o m�odszym od jej wygl�du g�osem, a potem zwr�ci�a si� do brata: - Chyba zanocujesz, bo gdzie� to wraca� po ciemku. - Tak zrobi� - odpar�. - Edward Edwardowicz pewnie ciekaw, czy konie zgodzone. - Czeka�y od po�udnia, ale wy si� op�nili�cie. - Drog� mieli�my ci�k�. - Tak i my�la�am. Weszli do izby. Na stole przygotowana by�a kolacja, ale Karolina prawie nie mog�a je��. Zastanawia�a si�, czy nie by�by to dobry pomys� w og�le odm�wi� jedzenia. Mo�e wtedy ojciec zrozumia�by, jak bardzo j� krzywdzi. Ale on siedzia� milcz�cy przy stole i chyba wcale jej nie widzia�, patrzy� gdzie� przed siebie w �cian�. Za to Nastazja Pietrowna zwr�ci�a si� do Karoliny: - Jedz, dziewczynko, si�y du�o trzeba na tak� d�ug� drog�... �zy stan�y Karolinie w oczach. Dziewczynko... - tymi s�owami po�egna� j� doktor. Ciekawe, co teraz robi. Czy siedzi zgarbiony przy stole, w kr�gu �wiat�a naftowej lampy, czy mo�e nabija fajk�, aby pali� j� potem z namys�em? Zawsze si� wtedy ba�a, �e nie pami�ta o niej, i stara�a si� jako� przypomnie� o sobie. U�miecha� si� jak przy�apany. - To ty, Karolino - m�wi� tym najlepiej znanym na �wiecie g�osem. Teraz dopiero docenia�a w pe�ni, czym by�a jego obecno��. A on... czy my�li o niej, czy jest mu chocia� troch� przykro... �za sp�yn�a po policzku, poczu�a si� upokorzona. Na szcz�cie nikt nie zauwa�y�, Ku�ma Wasilicz opowiada� siostrze nowinki ze wsi, a ojciec wydawa� si� nieobecny. Nie mog�a spa�, przewraca�a si� z boku na bok. Dop�ki Ku�ma Wasilicz by� obok, za �cian�, nie wszystko wydawa�o si� stracone. Zawsze przecie� mog�a znale�� si� w jego saniach i wr�ci� do wioski. Prawie widzia�a siebie, jak biegnie od furtki, pokonuje schodki, otwiera drzwi i ju� jest w obj�ciach doktora. Tylko... jak przekona� Ku�m�. Przecie� rano maj� podstawi� konie, kt�re powioz� j� dalej, coraz dalej. Mog�aby p�j�� do szopy i ukry� si� w saniach, ale gdyby Ku�ma nie wyje�d�a� przed nimi, wszystko by si� wyda�o. Nagle przysz�o jej do g�owy, �eby p�j�� do cerkwi. Teraz, bo rano b�dzie za p�no. Ale by�a noc, wszyscy we wsi ju� spali. Mo�e psy spuszczono z �a�cuch�w. Jak dotrze� na wzg�rze... Musi tam dotrze�, je�eli chce wr�ci�. Chcia�a wr�ci�, pragn�a tego ze wszystkich si�. Wi�c powinna spr�bowa�... W komorze na drugim pos�aniu spa� ojciec. W przeciwie�stwie do doktora nie chrapa�, ale to jeszcze bardziej j� do niego zra�a�o, by� przez to jeszcze mniej podobny do cz�owieka. Kiedy nie mog�a znie�� odg�os�w wydobywaj�cych si� na r�ne nuty z gard�a doktora, budzi�a go, a on otwiera� oczy i pyta� zdumiony: - Ja chrapi�? - Powtarza�o si� to cz�sto, a on zawsze si� tak dziwi�... Ubra�a si� w ciemno�ciach, a potem, staraj�c si� zachowywa� jak najciszej, wymkn�a si� do sieni, odnalaz�a swoje walonki, si�gn�a po ko�uszek. Chcia�a wyj�� na dw�r, ale drzwi okaza�y si� zamkni�te na skobel, kt�rego w �aden spos�b nie mog�a odsun��. Mocowa�a si� z nim jaki� czas, coraz bardziej zrozpaczona. Za kt�rym� razem skobel odskoczy�. Owia�o j� mro�ne powietrze. Niebo by�o jasne, usiane gwiazdami. Wyra�nie widzia�a �ciany cerkwi na wzg�rzu, wydawa�a si� bli�ej ni� za dnia. Ruszy�a przed siebie. Psy ujada�y, ale �aden nie wybieg� na drog�. Mo�e uwi�za�a je czyja� r�ka, przyjazna Karolinie, przecie� nawet gwiazdy jej sprzyja�y, o�wietlaj�c drog�... Bardzo szybko znalaz�a si� u podn�a wzniesienia, na kt�rym sta�a cerkiew, ale gdziekolwiek st�pn�a, zapada�a si� po kolana. W kt�rym� momencie zrozumia�a, �e droga jest niewidoczna pod �niegiem i �e musi przedosta� si� w poprzek zasp. Teraz zapada�a si� coraz g��biej, czasami po same pachy. Pot zalewa� jej twarz, ociera�a go, ogarni�ta tym jedynym pragnieniem: dosta� si� na wzg�rze. Mniej wi�cej w jego po�owie nogi odm�wi�y pos�usze�stwa, przysiad�a wi�c i zaraz poczu�a przenikliwe zimno. Z�by urz�dzi�y ca�y koncert. Je�li nie chcia�a zamarzn��, musia�a i�� dalej. Przecie� doktor kiedy� powiedzia�, �e gdyby znalaz�a si� w podobnej sytuacji, nie wolno jej spa�. Bo nigdy by si� ju� nie obudzi�a. A ona przygotowywa�a si� ju� do snu, wystarczy�o tylko sk�oni� g�ow� na rami�... Zebra�a si�y i ruszy�a dalej. Jeszcze kilka razy ustawa�a po drodze, zanim dotar�a do celu. R�ka jej dr�a�a, kiedy si�ga�a do klamki, ale drzwi cerkwi okaza�y si� zamkni�te. To by�o tak nieoczekiwane, �e Karolina poczu�a si� nagle pokonana, wszystko w niej dr�a�o, g�owa lata�a jej na boki jak u najm�odszego syna Ku�my, kt�ry cierpia� na nieuleczaln� chorob�. Doktor nazywa� to epilepsj�, zapami�ta�a t� nazw�, bo wydawa�a jej si� tajemnicza. Czasami powtarza�a g�o�no: - Epilepsja, epilepsja... - i najm�odszy syn Ku�my zyskiwa� w jej oczach, chocia� inni si� z niego na�Miewali. Co mia�a teraz pocz��? Niebo sta�o si� ja�niejsze, gwiazdy poblad�y, cie� cerkwi wyra�nie odbija� si� od �niegu. Nagle dostrzeg�a schowan� za wzg�rzem cha�up�, kt�rej przedtem nie zauwa�y�a. Musia� tam mieszka� batiuszka. I mia� klucze. A je�eli to jego �ona wyjdzie Karolinie na spotkanie... Obok cerkwi, do kt�rej czasami chodzi�a z dzie�mi, te� sta�a taka cha�upa, a popadia by�a gruba i brzydka i m�wi�a prawie m�skim g�osem. Ta mo�e by� taka sama... To by�oby gorsze ni� wszystkie psy w wiosce spuszczone z �a�cuch�w. Nas�uchiwa�a, wewn�trz domu by�o cicho. Najpierw zapuka�a, a potem pocz�a wali� w drzwi pi�ciami. I w ko�cu ust�pi�y. Naprzeciw siebie mia�a teraz brodatego m�czyzn� w d�ugiej bia�ej koszuli, w r�ku trzyma� lichtarz z zapalon� �wiec�. Patrzyli na siebie bez s�owa. - Co ci� sprowadza? - spyta� wreszcie. Karolina prze�kn�a �lin�, bo nie wiedzia�a, co odpowiedzie�. On patrzy� na ni� podejrzliwie i ba�a si�, �e zaraz zamknie jej drzwi przed nosem. - Ja... przysz�am do cerkwi. - Cerkiew zamkni�ta. - Ale ja musz�... musz�... Przygl�da� jej si� uwa�nie, a ona wpatrzy�a mu si� prosto w oczy, staraj�c si� przekaza� wszystko bez s��w. - Ty kto? - Ja... jestem Karolina... Pokiwa� g�ow�, jakby by�o to wystarczaj�ce wyja�nienie. - Poczekaj tutaj - powiedzia�. Po chwili pojawi� si� w ko�uchu narzuconym na nocn� koszul�. Sz�a za nim z bij�cym sercem. Us�ysza�a zgrzyt klucza w zamku, a potem drzwi si� otworzy�y. Wewn�trz by�o ciemno, migota�y tylko wieczne lampki. Pop zapali� �wiece i oczom Karoliny ukaza�o si� wn�trze ze z�ot� �cian� obwieszon� ikonami. Spogl�da�y na ni� surowo oczy brodatych �wi�tych. Czy to do nich powinna si� modli�, czy ich prosi� o przys�ug�, kt�ra nie by�a niczym trudnym dla kogo�, kto potrafi wszystko? A dla niej... dla niej to by� warunek �ycia. Wi�c zaraz si� do nich pomodli, do tych bog�w prawos�awnych, tylu ich tu jest, kt�ry� z pewno�ci� jej wys�ucha. Tylko, jak zacz�� i do kt�rego si� zwr�ci�... wszyscy patrz� tak smutno. Ukl�k�a i z�o�y�a r�ce, ale nie mog�a zebra� my�li, p�omyki �wiec tak migota�y, na �cianach k�ad�y si� cienie... Batiuszka znalaz� j� �pi�c� na zgi�tym �okciu. Zani�s� do siebie. Przebudzi�y j� dopiero czyje� g�osy, wyjrza�a spod ko�ucha, kt�rym by�a okryta, i zobaczy�a ojca. Rozmawia� z duchownym ubranym teraz na czarno, z ci�kim krzy�em na piersi. Kilka razy zmieniali konie, zatrzymywali si� na postojach, zanim dotarli do miejsca, sk�d mo�na by�o jecha� dalej kolej�. Ojciec powiedzia�, �e miejscowo�� nazywa si� Nerczy�sk. Bardzo rzadko ze sob� rozmawiali. Karolina uparcie odpowiada�a mu po rosyjsku, chc�c w ten spos�b da� do zrozumienia, �e wcale si� nie pogodzi�a z now� sytuacj�. Poci�g odchodzi� st�d raz na tydzie�, musieli wi�c znale�� kwater�, bo zjawili si� w dzie� po jego odje�dzie. Miasteczko ci�gn�o si� w niesko�czono��, dla Karoliny, przyzwyczajonej do pi�ciu cha�up na krzy�, by�a to ogromna miejscowo��. Ulice bieg�y w r�nych kierunkach, panowa� na nich ruch, �rodkiem p�dzi�y konie i Karolina ba�a si�, �e dostanie si� pod ich kopyta. Przechodnie dok�d� si� spieszyli, brodaci kupcy w rozpi�tych ko�uchach i du�ych czapach, baby zakutane w chusty; ale trafia�y si� kobiety, jakich Karolina do tej pory nie widywa�a. Kiedy po raz pierwszy zobaczy�a dam� w futrzanej czapce, a� przystan�a zadziwiona. Ta dama u�miechn�a si� do niej i Karolinie zrobi�o si� jako� wstyd, �e tak wygl�da. Mia�a chustk� na g�owie, a na nogach walonki. Kwater� znale�li na ko�cu miasta, na dole mie�ci�a si� traktiernia, a na g�rze pokoje do wynaj�cia. Pokoik by� ma�y, ciemny, z pochy�� �cian�, ale za to dosy� tani. Te lepsze przeznaczono dla bogatych kupc�w. Kiedy si� tam znale�li, Karolina spojrza�a pytaj�co na ojca, kt�re z ��ek jej przeznaczy. Wskaza� to pod �cian�. - Mo�e wia� od okna - powiedzia�, rzucaj�c na to pod oknem swoje rzeczy. Karolina przysiad�a na brze�ku pos�ania, nie bardzo wiedz�c, co ma ze sob� pocz��. Do tej pory stale byli w�a�ciwie w drodze, zatrzymywali si� na nocleg, a rano ruszali skoro �wit. Nie mieli czasu na d�u�sz� rozmow�, dopiero teraz zrobi�o si� go bardzo du�o. Za oknem by�o jasno, wi�c nie wypada�o k�a�� si� do ��ka. Ojciec te� chyba odczuwa� podobnie, bo spogl�da� w okno, niezdecydowany, czy ma sta�, czy usi���. - Przejd� si� - powiedzia�. - Chcesz i�� ze mn�? W milczeniu pokr�ci�a g�ow�. Wyszed�, nie spojrzawszy na ni� ani razu. Kiedy zosta�a sama, zacz�o jej si� zbiera� na p�acz. Co dalej z ni� b�dzie? Ba�a si� tego obcego �wiata, czu�a si� w nim zagubiona. Doktor... czasami wydawa�o jej si�, �e wystarczy odwr�ci� g�ow�, by go zobaczy�. A przecie� by� tak daleko, coraz dalej, ka�dy kolejny dzie� oddala� go od niej. Ju� nigdy si� nie odnajd�. Nie mog�a si� z tym pogodzi�, czasami ta my�l bardzo j� rani�a. Chcia�o jej si� krzycze� z nag�ego buntu, ale milcza�a. Nie by�o przecie� nikogo, komu mog�aby si� zwierzy� z tych wszystkich my�li. Ojciec wr�ci� o zmroku; kiedy otworzy� drzwi, wdar� si� do pokoju dochodz�cy z do�u gwar g�os�w, brz�k naczy� i sztu�c�w. - Chod�, zejdziemy co� zje�� - powiedzia�. - Mnie nie choczetsia kuszat' - odrzek�a, przera�ona my�l�, �e nagle ma si� znale�� po�r�d tych obcych, ha�a�liwych ludzi. - Trzeba co� zje�� - powt�rzy� stanowczo i Karolina potulnie posz�a za nim. Na dole wszystkie sto�y by�y zaj�te, siedzieli przy nich przewa�nie brodaci, rozczochrani m�czy�ni, nachyleni ku sobie i przekrzykuj�cy si� nawzajem. Pomi�dzy sto�ami biega�o dw�ch ch�opak�w, z przewi�zanymi w pasie �cierkami nie pierwszej ju� czysto�ci, roznosz�c zam�wione dania. Ten i �w �apa� ich w locie, zg�aszaj�c pretensje, �e trzeba za d�ugo czeka�. Chocia� obaj biedacy zwijali si� jak w ukropie. W ko�cu sali sta�a przy bufecie, maj�c na wszystko oko, w�a�cicielka traktierni, gruba baba o ciemnorudych w�osach i brzydkiej, piegowatej twarzy. Karolina przyjrza�a jej si�, gdy ta prowadzi�a ich schodami na g�r�. Zaj�li wolne miejsca przy stole w rogu, niedaleko drzwi. Siedzia�o tam dw�ch kud�atych m�czyzn, dobrze ju� pijanych. Jeden z nich wlepi� w Karolin� przekrwione oczy. Przygl�da� jej si� w taki spos�b, jakby nagle zobaczy� przed sob� nadprzyrodzone zjawisko. Ten drugi szturchn�� go nawet w bok. - Czto z toboj, Wania? - spyta�. - Kakaja krasiwaja - odpar� tamten w zachwycie. Karolina spu�ci�a g�ow� zawstydzona, a ojciec uda�, �e nie s�yszy. Jedzenie by�o bardzo niesmaczne, ale gor�ce. Karolina jad�a �apczywie, bo nagle poczu�a g��d. By�a pochylona nad talerzem, kiedy drzwi rozwar�y si� na o�cie� i do traktierni wesz�a grupa Cygan�w. Szli �rodkiem sali ze �piewem, pobrz�kiwaniem tamburyn�w i bransolet na r�kach kobiet. Jedna z nich by�a bardzo pi�kna, o czarnych, wij�cych si� w�osach i bladej twarzy, w kt�rej wida� by�o pa�aj�ce oczy i czerwone, pe�ne usta. Mia�a na sobie bluzk�, opinaj�c� jej kszta�tne, wydatne piersi, i szerok� sp�dnic�, podkre�laj�c� cienko�� talii. Przepi�kna muzyka p�yn�a w stron� Karoliny, przebijaj�c si� przez panuj�cy tu ha�as. Z wolna g�osy si� ucisza�y i s�ycha� by�o d�wi�k skrzypiec i s�owa pie�ni: "Nie ujez�aj ty moj go�ubczyk@ pieczalna �iz� mnie bez tiebia@ daj na praszczanije obieszczanije@ czto nie zabudiesz ty mienia..."@ I dalej: "Ska�i ty mnie, ska�i ty mnie@ czto lubisz mienia, czto lubisz mienia..."@ Cyganka �piewa�a tak czystym i d�wi�cznym g�osem, �e Karolina poczu�a nag�y skurcz w gardle. Ten g�os j� przyzywa�, brzmia� jak s�odka obietnica. Gdyby nie l�k przed ojcem, wsta�aby z miejsca, by podej�� bli�ej, ca�kiem blisko. Ale to tamta podesz�a, przemierzy�a sal� ko�ysz�c si� w biodrach i usiad�a na skraju sto�u. Patrzy�a Karolinie w oczy z leciutkim u�miechem, od tego spojrzenia zakr�ci�o jej si� w g�owie. Cyganka wyci�gn�a r�k� i Karolina uczu�a na policzku dotkni�cie mi�kkiej kobiecej d�oni. Do oczu nap�yn�y jej �zy. - Oddaj mi j� - zwr�ci�a si� Cyganka do ojca. Po tych s�owach Karolina poczu�a l�k, ale tak�e nadziej�, �e nagle wszystko si� zmieni, ta pi�kna kobieta przytuli j� do siebie, b�dzie j� ko�ysa�a w ramionach, �piewaj�c swoim niezwyk�ym g�osem. Karolina pragn�a tego ze wszystkich si�. Uleg�a te� rodzajowi halucynacji, wydawa�o jej si�, �e oto wstaje i obie odchodz� �rodkiem sali... Ba�a si� spojrze� w stron� ojca, ba�a si� wyrazu jego oczu, w kt�rych odnalaz�aby potwierdzenie wyroku. Skoro nie pozwoli� jej zosta� z doktorem, tym bardziej nie zgodzi si� na propozycj� obcej kobiety. Dla Karoliny nie by�a obca, mia�a takie uczucie, �e znaj� si� od dawna, od dnia jej narodzin, mo�e nawet ta kobieta jest jej matk�, kt�ra wcale nie umar�a... - Oddaj mi to pi�kne dziecko - powt�rzy�a Cyganka, kiedy ojciec milcza�. - B�dzie ze mn� szcz�liwe... Nachyli�a si� w jego stron�, jej bujne, mi�kkie w�osy przesun�y si� Karolinie po twarzy, poczu�a ich zapach i znowu opanowa�o j� wra�enie blisko�ci. Ojciec ci�gle milcza�, Cyganka uj�a jego d�o�, spojrza�a w ni�, a potem roze�mia�a si� na ca�y g�os. On wyrwa� r�k�, a ona, z bliska zagl�daj�c mu w oczy, rzek�a: - Ko�czy si� ju� twoja podr�... Potem zwinnie zsun�a si� na pod�og�; zanim jednak odesz�a, pochyli�a si� do Karoliny i poca�owa�a j� w czo�o. - �egnaj, moja �liczna - powiedzia�a. Karolina patrzy�a z rozpacz�, jak do��cza do swoich towarzyszy, kt�rzy czekali na ni� przy drzwiach, i jak za tymi drzwiami znika. Po raz drugi powr�ci�o uczucie buntu, �e ten cz�owiek, ponury i milcz�cy, zg�asza jakie� prawa do jej �ycia, chocia� ona wcale tego nie chce. Ale kiedy wsta� od sto�u, posz�a za nim, bo nie mia�a innego wyj�cia. By�a ze wszystkim od niego zale�na. W nocy nie mog�a spa�, przed oczami majaczy�a jej posta� tej kobiety. S�ysza�a g�os, �miech. Nie mog�a pogodzi� si� z my�l�, �e ju� nigdy jej nie zobaczy. Zasn�a nad ranem, kiedy zaczyna�o szarze� w oknach, odje�d�ali ju� pierwsi go�cie, na schodach rozlega�o si� szuranie but�w, a potem przed traktierni� zaje�d�a�y sanie, wo�nice pokrzykiwali na konie. Ale mimo to zasn�a i obudzi�a si�, kiedy w oknach by�o ju� ca�kiem widno. Ojciec gdzie� wyszed�, co Karolina stwierdzi�a z ulg�. Wr�ci� jednak niebawem i przyni�s� co� do jedzenia. Od wczorajszego wieczoru nie zamienili ze sob� jednego s�owa i Karolina modli�a si�, �eby tak by�o dalej. Bo gdyby otworzy�a usta, to po to, aby wybuchn�� p�aczem. Te �zy by�y tak blisko, tak niebezpiecznie blisko. On potem znowu wyszed�. W�a�ciwie ca�y dzie� sp�dzi�a sama, a kiedy us�ysza�a pod drzwiami kroki, wskoczy�a pod ko�dr� i nakry�a si� po szyj�. Udawa�a, �e �pi. Zatrzyma� si� przy jej pos�aniu, zrobi� nawet ruch, jakby chcia� dotkn�� jej policzka, ale potem zrezygnowa�. Po�o�y� si� na swoim ��ku. Nie zszed� na kolacj�. Kiedy Karolina przebudzi�a si� w nocy, stwierdzi�a, �e ci�gle le�y w ubraniu. Nie wiedzia�a, czy �pi, ale na wszelki wypadek postanowi�a zachowywa� si� cicho. Nast�pnego dnia poszli do �a�ni. Zdarzy� si� tam przykry incydent, kto� zabra� ko�uch Karoliny, pozostawiaj�c sw�j, o wiele bardziej zniszczony. Wr�ci�a w nim, bo nie by�o innego wyj�cia. Ale w nocy okaza�o si�, �e oblaz�y j� wszy. Pocz�tkowo nie bardzo zdawa�a sobie z tego spraw�, sw�dzia�o j� tylko ca�e cia�o, zacz�a si� drapa�. Ojciec si� obudzi�. - Co si� sta�o? - spyta�. - Nie wiem - odrzek�a z p�aczem. - Wszystko mnie sw�dzi. Zapali� lamp�, potem pochyli� si� nad ni�, z uczuciem upokorzenia musia�a zdj�� koszul�. Wszystko si� wyja�ni�o. Wyrzucili ten ko�uch, Karolina zmieni�a ubranie. Nie mogli sobie pozwoli� na kupno nowego okrycia dla niej, ojciec odda� wi�c jej sw�j kr�tki ko�uszek bez r�kaw�w. By� o wiele za du�y, ale �ci�gni�ty paskiem, od biedy m�g� uchodzi� za co� w rodzaju ochrony przed zimnem. Zapomnia�a o nim zreszt�, kiedy zobaczy�a przez okno grup� Cygan�w. Szli �rodkiem ulicy, nie zwracaj�c uwagi na p�dz�ce konie, kt�re musia�y schodzi� im z drogi. Karolinie wyda�o si�, �e widzi w�r�d nich pi�kn� Cygank�. Nie mog�a rozpozna� twarzy, ale sylwetka, spos�b poruszania si�... To musia�a by� ona. Odchodzili do�� szybko, ba�a si�, �e znikn� za rogiem i zgubi ich tym razem na zawsze. Nie namy�laj�c si�, wybieg�a z pokoju, na szcz�cie ojca nie by�o, i pop�dzi�a schodami w d�. Przed traktierni� sta�y rz�dem sanie, jacy� ludzie w�a�nie przyjechali, inni wyje�d�ali �aduj�c towary, w kt�re si� tu zaopatrzyli. Karolina musia�a przeciska� si� pomi�dzy nimi, kiedy wreszcie wydosta�a si� na drug� stron�, Cygan�w ju� nie by�o. Pobieg�a tam, dok�d zmierzali, ale nie znalaz�a ich u wylotu ulicy. By� mo�e skr�cili w jedn� z przecznic. By�y do�� w�skie, zat�oczone lud�mi, p�niej okaza�o si�, �e to droga prowadz�ca na targ. Karolina chodzi�a pomi�dzy straganami, trz�s�c si� z zimna. Nagle z daleka mign�a jej sylwetka kobiety okrytej barwn� chust�. To mog�a by� ona... Pobieg�a za ni�, kobieta sz�a do�� szybkim krokiem i by�a sama, Karolina postanowi�a j� dogoni�. Co� jej m�wi�o, �e napotka ten ciep�y wzrok, te oczy przyzywaj�ce j�, ��daj�ce jakiej� blisko�ci. Kobieta wreszcie przystan�a, okaza�o si�, �e to kto� obcy. Karolina straci�a wszelk� nadziej�. Postanowi�a wr�ci� do traktierni, ale nagle dotar�o do niej, �e znajduje si� w nieznanej cz�ci miasta i nie wie, kt�r�dy ma wraca�. Pyta�a ludzi, jak ma i�� w stron� traktierni, okaza�o si� jednak, �e jest ich w mie�cie kilka. Ani ulicy, ani nazwy zajazdu Karolina oczywi�cie nie zna�a. - W�a�cicielk� jest taka ruda kobieta - m�wi�a ze �zami w oczach, ale przechodnie wzruszali na to ramionami. By�a przera�ona i zmarzni�ta na ko��. Po kilku godzinach takiego beznadziejnego kr��enia ulicami, znalaz�a si� po�r�d opustosza�ych stragan�w. Mia�a nadziej�, �e tym razem odnajdzie drog�. By�a prawie pewna, �e ulica, kt�r� teraz idzie, zaprowadzi j� do traktierni i zap�aka�a g�o�no na widok szarej �ciany. Powlok�a si� z powrotem. Min�a straganiarskie budy id�c ulic�, kt�r� tutaj przysz�a, i dobrze wiedz�c, �e to jest z�a droga. Nagle zobaczy�a przed sob� ojca. By�o to tak nieoczekiwane, �e przez chwil� my�la�a, i� ma przywidzenie. Ale to by� on, szed� w jej stron�. Rzuci�a si� nieprzytomnie do przodu i przywar�a do niego. Zaraz po nowym roku tysi�c dziewi��set drugim zawali� si� dach w prawym skrzydle pa�acu, w nocy pada� �nieg i s�abe stropy nie wytrzyma�y obci��enia. Suzanne by�a wtedy w kuchni, prowadz�c cz�ciowo na migi rozmow� ze stajennym, ju� prawie ca�kiem g�uchym. On jeden pozosta� ze s�u�by i pe�ni� kilka funkcji naraz, zajmowa� si� ko�mi, je�dzi� po prowianty i stara� si� utrzymywa� porz�dek, co dawa�o raczej op�akane rezultaty. Kto� nie wtajemniczony m�g�by pomy�le�, �e pa�acu nikt nie zamieszkuje. Z daleka sprawia� wra�enie opuszczonej ruiny, zielsko zaros�o gazon, a krzewy po obu stronach ganku zas�ania�y okna na parterze. Odrapane �ciany i wyszczerbiona balustrada tarasu na pierwszym pi�trze dope�nia�y reszty. W kuchni by�o brudno, w zlewie pi�trzy�a si� g�ra naczy�, kt�re Franciszek pr�bowa� zmywa�, czyni� to raczej nieudolnie. - Co� mi si� widzi, �e klaczka okula�a - rzek�, bardziej do siebie ni� do Suzanne. - Rano na niej je�dzi�am - odpowiedzia�a gniewnie. - Mo�e by�, �e kopn�a w koryto. - A mnie si� zdaje, �e by�a �le uwi�zana! Stajenny udawa�, �e nie s�yszy, a mo�e tak by�o naprawd�. Pewne jest, �e ha�as dochodz�cy z prawego skrzyd�a us�ysza�a tylko Suzanne. Wesz�a na g�r�, niczego niepokoj�cego nie zauwa�y�a, tylko w dawnym pokoju Karoliny zrobi� si� zaciek, kt�ry powi�ksza� si� w oczach. Dopiero na strychu zasta�a kompletne spustoszenie, przez wielk� dziur� w dachu prze�witywa�o niebieskie, bezchmurne niebo. Suzanne patrzy�a na to ze zgroz�. Nagle u�wiadomi�a sobie, jakie prowadzi�a do tej pory �ycie; by�o tak, jakby obudzi�a si� z d�ugiego snu. Po �mierci matki Suzanne unika�a ludzi, nie tylko dlatego zrezygnowa�a z posady w szkole, �eby nie widywa� Andrieja, po prostu nie chcia�a widywa� nikogo. Ju� pierwszego dnia po pogrzebie zwolni�a wi�kszo�� s�u�by, z czasem inni sami odeszli, nie mog�c si� z ni� porozumie�; pozosta� tylko Franciszek, kt�remu nie przeszkadza�y nowe porz�dki w pa�acu, bo nic mu w�a�ciwie nie przeszkadza�o. Podobnie jak Suzanne �y� w swoim w�asnym �wiecie, nie zwracaj�c uwagi na drobiazgi, nie upomina� si� o zaleg�e pensje ani nie buntowa� si� przeciw pustkom w pa�acowej spi�arni. Bywa�o, �e na obiad jadali kartofle w mundurkach i te� byli zadowoleni. Ludzie zaczynali omija� lechicki pa�ac, nie mo�na by�o znale�� nawet sezonowych pracownik�w do zbioru z pola. Obawiano si�, �e Suzanne po prostu nie zap�aci, grunty zarasta�y wi�c perzem, a na zim� piwnic� zaopatrywa� Franciszek na targu. Andriej oczywi�cie nie od razu da� za wygran�, przychodzi� do pa�acu, puka� do drzwi, zagl�da� w okna. Suzanne ucieka�a wtedy na strych i zatyka�a uszy. Odejd�, odejd� - ko�ata�o w niej. Powstrzymywa�a si� ostatkiem woli, by nie zbiec na d� i mu nie otworzy�. Wszystko w niej wyrywa�o si� do tego cz�owieka, nie mog�a przesta� o nim my�le�. Kocha�a go w gor�cy, nami�tny spos�b, jej m�ode, rozbudzone cia�o pragn�o pieszczot i nie potrafi�o podporz�dkowa� si� jej woli. Ca�e noce Suzanne sp�dza�a na rozpami�tywaniu tamtych miesi�cy, gdy w ko�cu uleg�a i otworzy�a mu drzwi. Moment ich pierwszego zbli�enia... Zrozumia�a wtedy, �e mi�o�� do m�czyzny wi��e si� z b�lem i zostaje przypiecz�towana krwi�. Odczuwa�a zdumienie, do jakiego stopnia biologia jest w stanie zaw�adn�� cz�owiekiem, odebra� mu spok�j, jasno�� my�li. W jaki� zwierz�cy spos�b t�skni�a nie tyle za samym m�czyzn�, co za jego cia�em. Suzanne czu�a si� rozdzielona z nim jak ci�ciem no�a. Czu�a si� okaleczona, wydawa�o jej si� nawet, �e krwawi. Pragn�a m�czyzny i nie mog�a z nim by�, rozdziela�a ich przeszkoda nie do przebycia. T� przeszkod� by� trup matki. Jej martwa, udr�czona twarz, jej zamkni�te powieki, jej milczenie. Gdyby Suzanne mog�a jej o�wiadczy�, �e nie zrezygnuje z Andrieja, gdyby matka j� us�ysza�a, walczy�aby o swoje szcz�cie. Ale jak walczy� z kim�, kto nie mo�e odpowiedzie�, kto jest tak bezbronny. W par� tygodni po pogrzebie by�a w stajni, cz�sto tam zachodzi�a, bo klaczka mia�a si� �rebi� i Suzanne niepokoi�a si� o ni�. Sta�a obok boksu, obserwuj�c konia, kiedy odezwa�y si� czyje� szybkie kroki. Wiedzia�a, �e to nie Franciszek, kt�ry chodzi� pow��cz�c nogami. Ba�a si� odwr�ci� g�ow�, a zaraz potem obj�y j� znajome ramiona. Upadli na s�om� rozrzucon� obok boksu, odurzeni swoj� blisko�ci�, szukaj�cy siebie w spos�b tak niecierpliwy i bolesny. On b�aga� j�, �eby z nim wyjecha�a, zosta�a jego �on�. - Suzanne, rzu� w czortu to wszystko... B�dziemy mieli dzieci... W milczeniu kr�ci�a g�ow�, �zy nie pozwala�y jej m�wi�. On spojrza� jej g��boko w oczy. Zobaczy� w nich ostateczny wyrok, kt�ry nim wstrz�sn��. W odruchu nag�ego buntu z ca�ej si�y uderzy� Suzanne w twarz, z rozci�tej wargi p�yn�a krew. Ociera� j� przera�ony, po twarzy pociek�y mu �zy. I ona p�aka�a, bezg�o�nie, jak skrzywdzone dziecko. Odszed�, pozostawiaj�c j� skulon� na s�omie. Nazajutrz wyruszy�a w drog� do Drukczyna. Ciotka Eda, kt�ra ju� nie opuszcza�a domu, wzywa�a j� wielokrotnie. Suzanne odk�ada�a t� wizyt�, ale tym razem uczepi�a si� jej jak ostatniej deski ratunku. Czu�a, �e Andriej ju� nie przyjdzie, ale gdyby jednak przyszed�, nie by�oby si�y, kt�ra by j� mog�a od niego oderwa�. Wola�a nie wystawia� siebie na tak� pr�b�. Ju� w momencie, kiedy znalaz�a si� w poci�gu, Franciszek odwi�z� j� ko�mi na stacj�, ogarn�� j� l�k przed tak� dalek� podr�. Tak dawno nie rusza�a si� z domu, �e zupe�nie zapomia�a, jak �yj� inni ludzie. Dziwi�a si�, �e s� tacy zaaferowani, �e si� dok�d� spiesz�. Na dworcu w Warszawie podr�ni potr�cali j�, jakby by�a zawalidrog�, a ona po prostu tylko sz�a wolniej. Z trudem dopyta�a si� o peron, z kt�rego odchodzi� jej poci�g, a potem pilnowa�a, �eby nie przegapi� stacji, na kt�rej ma wysi���. Przez ca�� noc nie zmru�y�a z tego powodu oka. Kiedy wreszcie wysiad�a, przerazi�a si�, �e nikt po ni� nie wyjecha�. Sta�a przed dworcem, nie wiedz�c, co pocz��. Po p� godzinie podszed� elegancki m�czyzna i spyta�, czy nie jest przypadkiem Suzanne Lechick�. Skwapliwie przytakn�a, dziwi�c si�, �e ten wytworny jegomo�� nale�y do s�u�by. Oczywi�cie zauwa�y�a go od razu, ale nie przysz�o jej do g�owy, �e czeka w�a�nie na ni�. On te� j� widzia� i pewnie my�la� podobnie. W swoim podniszczonym p�aszczyku i chustce na g�owie z pewno�ci� nie wygl�da�a na dam�. Ciotka Eda nie wstawa�a ju� z ��ka, ale w�a�ciwie si� nie zmieni�a, suma zmarszczek pozosta�a ta sama, mo�e tylko siwe w�osy si� przerzedzi�y i prze�wieca�a przez nie sk�ra. R�ce le��ce na ko�drze pokryte by�y brunatnymi plamami, palce porusza�y si�, niecierpliwie skubi�c koronki. - Usi�d� ko�o mnie, Suzanne - powiedzia�a. I Suzanne pos�usznie przysiad�a na skraju rozleg�ego �o�a pod baldachimem. - Zosta�a� zupe�nie sama. Kto wie, kiedy Karolina stamt�d wr�ci... Musisz jako� sobie u�o�y� �ycie. - Ja... ja sobie daj� rad�, ciociu. - Ach, co ty opowiadasz - �achn�a si� staruszka. - Ju� Ewelina nie dawa�a sobie rady. Lechice podupadaj�, potrzebuj� m�skiej r�ki. Suzanne prze�kn�a �lin�, nie bardzo wiedz�c, co odpowiedzie�. Jad�c tu przygotowa�a sobie ca�� przemow� do ciotki, chcia�a jej te� zada� par� pyta�. Czu�a, �e z jej osob� wi��e si� jakie� niedom�wienie. Chcia�a to wyja�ni�, chcia�a wiedzie�, kim jest w rzeczywisto�ci. Podejrzewa�a, �e tajemnica zwi�zana jest z jej pocz�ciem. By�a prawie pewna, �e Cyprian Lechicki nie jest jej ojcem. Kto wi�c by� nim? Jecha�a tu tak�e po to, by t� spraw� wyja�ni�, a teraz zabrak�o jej nagle odwagi. - Nie ma na co czeka�, musisz wyj�� za m��. - Ja... ja nie mog�... - odpar�a przera�ona. - Dlaczego nie mo�esz? - ostro spyta�a ciotka. - Inne kobiety mog�, a ty masz by� wyj�tkiem? - Ja nie mam narzeczonego... - pl�ta�a si� Suzanne. - Nikt si� nie stara o moj� r�k�... - To ju� pozostaw mnie. Po to ci� w�a�nie wezwa�am. I jeszcze tego samego wieczoru w Drukczynie zjawi� si� kandydat do r�ki Suzanne. Ciotka kaza�a si� przynie�� do sto�owego, fotel d�wiga�o dw�ch s�u��cych, zgi�tych niemal w p� pod ci�arem jej rozleg�ego cia�a. Fotel chwia� si� niepokoj�co i Suzanne wstrzyma�a na chwil� oddech. Z ulg� przyj�a koniec ryzykownego przedsi�wzi�cia, zaj�cie miejsca przez ciotk� u szczytu sto�u. Suzanne siedzia�a po lewej, a go�� po prawej r�ce. By� ju� cz�owiekiem niem�odym, o wyrazistej, pobru�d�onej twarzy i bujnych, siwiej�cych w�osach. Nosi� bokobrody zachodz�ce na policzki, co na Suzanne zrobi�o niekorzystne wra�enie. Uwa�a�a to za pretensjonalne. I by�o co� takiego w jego sylwetce, w sposobie bycia. Ujmuj�c fili�ank� odstawia� ma�y palec u r�ki, i to te� j� irytowa�o. Prowadzi� z ciotk� �wiatow� rozmow�, co jaki� czas wymownie spogl�daj�c na Suzanne. A ona zaraz odwraca�a oczy. W pewnej chwili ciotka powiedzia�a: - No c�, wszyscy tak m�odo poumierali, a ja ju� bli�sza jestem setki ni� dziewi��dziesi�tki, pora si� zabiera� z tego �wiata. - Zwr�ci�a si� do Suzanne: - Wyobra�asz sobie, kochaneczko, ile widzia�y moje oczy... - I jeszcze wiele zobacz�, ciocia cieszy si� doskona�ym zdrowiem. Ona jakby nie s�ysz�c ci�gn�a dalej: - Dzieci B�g mi nie da�, wszystko odziedzicz� siostrzenice. Jak wr�ci ta starsza, Suzanne mog�aby osi��� tutaj... - Maj�tek pi�knie utrzymany - odpar� rozmarzonym g�osem m�czyzna, a potem niemal z czu�o�ci� spojrza� na Suzanne. Poczu�a piek�cy wstyd. Wygl�da�o na to, �e ciotka Eda zamierza j� przehandlowa� jak ja��wk�. Chcia�a odpowiedzie�, �e nie ma zamiaru wyje�d�a� z Lechic, ale ciotka opu�ci�a nagle g�ow� na piersi, a z k�cika ust pociek�a stru�ka �liny. Suzanne przerazi�a si�, �e staruszka naprawd� umar�a, wkr�tce jednak odezwa�o si� g�o�ne chrapanie. S�u��cy zbli�yli si� szybko, unie�li fotel i taszcz�c go wraz z jego w�a�cicielk�, znikn�li w drzwiach. Suzanne nie mia�a odwagi podnie�� oczu znad fili�anki, czu�a si� coraz gorzej. Po co w og�le tu przyje�d�a�a... - Jak si� pani u nas podoba? - dobieg� j� g�os z naprzeciwka. - Pi�kne okolice - odrzek�a nie unosz�c g�owy. - U nas nie ma tyle zieleni... - Zieleni mamy tu pe�no - podchwyci� go��. - A pani ma bardzo pi�kne imi�... Suzanne pr�bowa�a si� u�miechn��, gor�czkowo my�l�c przy tym, jakby tu wsta� od sto�u, by nie okaza�o si� to niegrzeczne. Postanowi�a zwali� wszystko na zm�czenie. - Jecha�am dwa dni z przesiadk� - b�kn�a. - Troch� mnie to wyczerpa�o... - Nasze powietrze ka�dego postawi na nogi, ja na przyk�ad w Warszawie si� dusz�. Te dymy, o, tu mi wchodz�, w p�uca - postuka� si� po klatce piersiowej, a� zadudni�o. - A wracam do domu i od razu staj� si� sob�... - W Lechicach klimat jest bardzo dobry, latem nie ma komar�w, chyba �e w cieniu, nad rzek�... - Tu komar�w zatrz�sienie, ale kto by si� tam przejmowa� komarami - odrzek�, po czym wsta� i sk�oni� si� Suzanne. - By�o mi bardzo mi�o pani� pozna�, ale co dobre, musi si� niestety sko�czy�, zasiedzia�em si�... Suzanne poda�a mu r�k�, a on uca�owa� j� w spos�b nieco teatralny. Ca�a ta sytuacja przypomina�a zreszt� fars�, tyle tylko, �e Suzanne przypad�a jedna z g��wnych r�l, a to by�o ju� ma�o zabawne. S�dzi�a, �e to koniec przedstawienia, myli�a si� jednak bardzo. Nazajutrz lokaj poinformowa� j�, �e ma go�cia. - Ja tu nikogo nie znam - odpar�a ze zdumieniem. - Pan Kamilian Niesio�owski czeka w salonie - powiedzia� na to lokaj, po czym sk�oniwszy si� odszed�. Suzanne wpad�a w panik�, w pierwszej chwili chcia�a pakowa� rzeczy i wyje�d�a�, ale przecie� ciotka nigdy by na to nie pozwoli�a. Suzanne mia�a przed ni� respekt, a tak�e co� na kszta�t poczucia winy, �e nie jest dok�adnie tym, kim powinna. Kiedy� Karolina powiedzia�a "m�j ojciec", a potem szybko spojrza�a na Suzanne i poprawi�a si� "ojciec". To by� pierwszy sygna�, �e co� nie jest w porz�dku. A matka tu� przed �mierci� m�wi�a r�ne dziwne rzeczy. To wszystko sprawia�o, �e Suzanne czu�a si� niezbyt pewnie. I teraz ta sytuacja, zupe�nie nie wiedzia�a, jak si� z niej wypl�ta�. Ciotki Edy nie warto by�o odwodzi� od jej zamiar�w, to nic by nie da�o. Jedyne, co Suzanne mog�a zrobi�, to zniech�ci� konkurenta. Zesz�a do salonu da� odpraw� temu m�czy�nie, ale sama nie wiedzie� kiedy da�a si� zaprosi� do cukierni. Mieli wyruszy� zaraz po obiedzie, bo do Wilna jecha�o si� kilka godzin. Suzanne sta�a przed lustrem z rozpacz� w oczach. Po pierwsze, nie mia�a najmniejszej ochoty na towarzystwo tego cz�owieka, irytowa� j� spos�b jego bycia i to, �e m�wi� tak du�o. Po drugie, ju� tak dawno nigdzie nie bywa�a. Ostatnio kilkana�cie lat temu, z Karolin�. Sz�y do teatru, ju� nie pami�ta, jaka to by�a sztuka, pami�ta tylko, �e Karolina p�aka�a, bo tu� przed wyj�ciem dosz�o do ostrej wymiany zda� pomi�dzy ni� a Edwardem. I co ma na siebie w�o�y�, jej jedyna sukienka wizytowa ju� dawno wysz�a z mody. W�a�ciwie nie wiadomo dlaczego j� ze sob� zabra�a. Nie s�dzi�a, �e kto� j� zaprosi... Sta�a tak przed lustrem zdegustowana swoim wygl�dem. Sukienka by�a troch� za ciasna i zbyt wyzywaj�co opina�a piersi. Rozejrza�a si� bezradnie, jakby szukaj�c ratunku, i wzrok jej pad� na szal ciotki, le��cy na fotelu. Suzanne owin�a si� nim i poczu�a si� znacznie bezpieczniej. A potem konie p�dzi�y jak szalone, bo ten po�al si� Bo�e amant popisywa� si� przed ni�, a ona modli�a si� w duchu, �eby tylko nie wyl�dowa� w rowie. Kiedy wjechali do miasta, troch� si� uspokoi�a. Po raz pierwszy by�a w Wilnie, wi�c rozgl�da�a si� ciekawie. To by�o zupe�nie inne miasto ni� Warszawa, kt�rej Suzanne szczerze nie znosi�a. Nie potrafi�a powiedzie�, na czym to polega�o, mo�e ludzie byli inni, nie tak zaaferowani niezrozumia�ymi dla niej sprawami. Tutaj panowa�a szczeg�lna atmosfera, co� si� unosi�o w powietrzu. Ludzie chodzili tak, jakby spacerowali, nie mieli tego zegara w oczach. Bardzo chcia�a odwiedzi� Ostr� Bram�, ale musia�aby zwr�ci� si� z tym do swojego towarzysza, a to zupe�nie nie wchodzi�o w gr�. Postanowi�a o nic go nie prosi�. On jednak, jakby czytaj�c w jej my�lach, spyta�, czy nie chcia�aby przej�� si� po mie�cie, zobaczy� Ostrej Bramy. No i poszli tam, zdziwi�a si�, �e to s�ynne miejsce wygl�da tak skromnie. A potem ogarn�o j� wzruszenie; �e tutaj w�a�nie matka Mickiewicza przysz�a b�aga� o zdrowie dla ukochanego syna. I wyb�aga�a... Jej towarzysz, ujmuj�c j� pod rami�, co by�o kr�puj�ce, zaprowadzi� j� do s�ynnej cukierni, w kt�rej zbiera�a si� ca�a �mietanka towarzyska. Suzanne mia�a opory przy zdejmowaniu p�aszcza, bo nie wiedzia�a, jak si� zaprezentuje w eleganckim wn�trzu jej sukienka. To wn�trze j� ol�ni�o, przystan�a nie wierz�c w�asnym oczom. Kryszta�owe �yrandole mieni�y si� setkami kolor�w, a po �cianach przesuwa�y si� cienie. Przy stolikach siedzia�y bardzo pi�kne kobiety, w sukniach ods�aniaj�cych ramiona, i m�czy�ni we frakach. Jak ona musia�a wygl�da�, zapi�ta po sam� szyj�. Nigdy w �yciu nie odwa�y�aby si� publicznie obna�y�, pr�dzej umar�aby ze wstydu. Pomy�la�a te� z pewn� nadziej�, �e tak fatalnie si� prezentuje na tle tych wile�skich pi�kno�ci, i� jej konkurent te� to w ko�cu odkryje i da jej spok�j. On jednak patrzy� na ni� z aprobat� i wydawa� si� bardzo zadowolony z jej towarzystwa. Od czasu do czasu nachyla� si� do niej i szepta�: - Tam na lewo siedzi... - Albo: - Dwa stoliki za nami siedz�... Wymienia� nazwiska, kt�re nic Suzanne nie m�wi�y, a wida� powinny, bo wymawia� je niemal z nabo�e�stwem. Suzanne napi�a si� wina, zjad�a ciastko i nagle bardzo dobrze si� poczu�a. Teraz mia�a co� tylko dla siebie, takie swoje pi�� minut. Opr�cz frak�w dostrzeg�a tak�e rosyjskie mundury, kt�rym towarzyszy�y tak samo roznegli�owane kobiety. Przysz�o jej do g�owy, �e Polacy i Rosjanie mog� si� porozumie� tylko w kwestii mody. Kiedy wyszli na ulic�, by� ju� zmrok, zapali�y si� gazowe latarnie i w ich �wietle miasto wygl�da�o jeszcze pi�kniej. - To chyba jedyne miejsce poza Lechicami, gdzie mog�abym �y� - powiedzia�a nieoczekiwanie dla samej siebie. To by�o osobiste zwierzenie. On doceni� je w pe�ni, bo bez s�owa podni�s� jej r�k� do ust. Suzanne powstrzyma�a si� si��, aby jej nie wyrwa�. Poczu�a na twarzy gor�cy rumieniec. Idiotka - skarci�a siebie w my�li. Jeszcze dwa dni sp�dzi�a Suzanne w Drukczynie, zanim ciotka zgodzi�a si� na jej wyjazd. - I c� pan Kamilian? - spyta�a. - Przypad