2000
Szczegóły |
Tytuł |
2000 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2000 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2000 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2000 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lucy Maud Montgomery
Dziewcz� z sadu
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
Prze�o�y�a z angielskiego
W�adys�awa Wieli�ska
T�oczono w nak�adzie egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni Pzn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9,
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa:
"Optimus", Warszawa 1989
Pisa� A. Galbarski,
korekty dokona�y
D. Jagie��o
i Kopi�ska
M�odzie�cze zamiary
Wczesne s�o�ce wiosennego
poranka zalewa�o �wiat�em
z�ocistym jak mi�d i jak mi�d
�agodnym czerwone, ceglane
budynki college'u w Queenslea
oraz otaczaj�ce je boiska. Jego
promienie poprzez nagie, okryte
p�kami klony i wi�zy rzuca�y na
�cie�ki delikatne rysunki, z�ote
i br�zowe, budz�c pieszczotliwie
do �ycia �onkile, kt�re
wychyla�y si� z ziemi pod oknami
garderoby dziewcz�t.
Kwietniowy wiaterek, �wie�y i
�agodny - przywiany jakby znad
roz�og�w wspomnie�, a nie z
mrocznych ulic miasta - szumia�
w wierzcho�kach drzew i ko�ysa�
p�dami bluszczu, spowijaj�cego
front g��wnego budynku. Wiatr
ten �piewa� o wielu rzeczach,
ale ka�demu, kto go s�ucha�,
wydawa�o si�, �e s�yszy pie��
najbli�sz� swemu sercu.
Studentom, kt�rym "Karol
Stary", dostojny dyrektor
college'u w Queenslea, wr�czy�
w�a�nie dyplomy w obecno�ci
podziwiaj�cej ich rzeszy
rodzic�w, si�str, narzeczonych i
przyjaci�, �piewa� on zapewne o
radosnych nadziejach,
b�yskotliwym powodzeniu i
wielkich czynach. �piewa� o
m�odzie�czych marzeniach, kt�re
nie spe�ni� si� mo�e nigdy, a
kt�re mimo to snu� warto.
Niechaj bowiem B�g ma w swej
opiece tego, kto nie �ywi� nigdy
podobnych marze� - i nie
opuszcza� swej Alma Mater
bogaty w zamki na lodzie, jako
w�a�ciciel licznych w�o�ci na
ksi�ycu. Cz�owiek taki zosta�
pozbawiony prawa, nale�nego mu z
urodzenia!
T�um wyp�yn�� z wej�ciowego
hallu i rozproszy� si� po
boisku, nikn�c w pobliskich
uliczkach.
Eryk Marshall i Dawid Baker
poszli razem.
Pierwszy otrzyma� dyplom
wydzia�u humanistycznego, b�d�c
przy tym najlepszym z uczni�w.
Drugi za� przyby�, by wzi��
udzia� w zako�czonej dopiero co
uroczysto�ci, za� wyr�nienie
Eryka napawa�o go dum�.
��czy�a ich obu dawna,
wypr�bowana i trwa�a przyja��,
chocia� Dawid by� o dziesi�� lat
starszy od Eryka wiekiem, a o
sto lat znajomo�ci� walk i
trudno�ci �yciowych, kt�re
postarzaj� cz�owieka o wiele
szybciej i skuteczniej, ni�
przemijanie czasu.
Zewn�trznie obaj m�czy�ni,
mimo, i� ��czy�o ich
pokrewie�stwo, byli zupe�nie do
siebie niepodobni.
Eryk Marshall wysoki,
barczysty, muskularny, szed�
krokiem lekkim, swobodnym, kt�ry
�wiadczy� o niewyczerpanej sile
i energii.
By� on jednym z tych m�czyzn,
na widok kt�rych bardziej
upo�ledzeni �miertelnicy nie
mog� oprze� si� zdziwieniu,
czemu wszystkie dary fortuny
przypad�y w udziale jednej
osobie. By� nie tylko zdolny i
przystojny, lecz posiada� �w
nieokre�lony osobisty urok,
zupe�nie niezale�ny od
zewn�trznej urody czy zalet
umys�u.
Mia� spokojne, szaroniebieskie
oczy, ciemnokasztanowe w�osy o
z�otym po�ysku - gdy pad�o na
nie �wiat�o s�o�ca - oraz
wydatny podbr�dek.
By� synem cz�owieka bogatego i
mia� za sob� pogodn� m�odo��
oraz wspania�e widoki na
przysz�o��. Uwa�ano go za
cz�owieka trze�wego, nie
ulegaj�cego �adnym romantycznym
mrzonkom i rojeniom.
- Obawiam si�, �e Eryk
Marshall nie pope�ni nigdy czynu
nierozwa�nego - wyrazi� si� o
nim jeden z profesor�w, kt�ry
zwyk� by� wypowiada� dosy�
zagadkowe sentencje. - Lecz
je�li uczyni to kiedykolwiek,
uzupe�ni jedyny sw�j brak.
Dawid Baker by� niski i kr�py.
Mia� ciemne oczy, bystre i
przenikliwe, a twarz poci�gaj�c�
mimo brzydkich, nieregularnych
rys�w. Zabawne skrzywienie ust
stawa�o si� zale�nie od jego
woli �artobliwe, ironiczne lub
ujmuj�ce. G�os brzmia� na og�
cicho i melodyjnie, jak u
kobiety, ale nieliczne osoby,
kt�re widzia�y Dawida,
ogarni�tego s�usznym gniewem i
us�ysza�y d�wi�ki, wydobywaj�ce
si� w�wczas z jego ust, nie
�pieszy�y, by go ponownie
wyprowadzi� z r�wnowagi.
By� on lekarzem, specjalist�
chor�b gard�a i strun g�osowych
i zaczyna� cieszy� si� s�aw� w
kraju. By� cz�onkiem sztabu
lekarskiego College'u Medycznego
w Queenslea i szeptano sobie, �e
niebawem zostanie powo�any do Mc
Gill, aby obj�� tam powa�ne
stanowisko. Sw�j sukces
wywalczy� sobie poprzez
trudno�ci i przeszkody, kt�re
odstraszy�yby wi�kszo�� ludzi.
W roku, w kt�rym urodzi� si�
Eryk, Dawid Baker by� go�cem w
wielkim sk�adzie okr�gowym
Marshall i Sp�k�a. W trzyna�cie
lat p�niej, wyr�niony
zaszczytnie, uzyska� dyplom
College'u Medycznego. W�wczas
pan Marshall, kt�ry �o�y� na
jego nauk� tyle tylko, ile
ambitny ch�opak godzi� si�
przyj��, wys�a� go na dalsze
studia do Londynu i Niemiec.
Dawid zwr�ci� z czasem wydane
na niego pieni�dze co do grosza,
lecz nie przesta� �ywi�
g��bokiej wdzi�czno�ci dla tego
zacnego, szlachetnego cz�owieka,
a syna jego kocha� mi�o�ci�
wi�cej ni� bratersk�. Z bacznym,
�ywym zainteresowaniem �ledzi�
post�py Eryka w College'u.
Teraz, gdy Eryk uko�czy� wydzia�
humanistyczny, pragn��, aby
po�wi�ci� si� studiom prawniczym
lub lekarskim. Tote� dozna�
wielkiego zawodu, gdy Eryk
postanowi� ostatecznie pracowa�
u ojca.
- Marnujesz swoje zdolno�ci -
mrucza� Dawid, gdy pod��ali
razem do domu. - Jako prawnik
zdoby�by� rozg�os i wybi�by�
si�. Tw�j j�zyk, �atwo��
formu�owania my�li, to cechy
adwokata i sprzeciwiasz si� po
prostu Opatrzno�ci, chc�c
pos�ugiwa� si� nim w celach
handlowych. Krzy�ujesz
niezr�cznie zamiary losu. Gdzie
twoje ambicje, cz�owieku?
- Na w�a�ciwym miejscu -
roze�mia� si� Eryk. - S� inne
ni� twoje, ale w tym naszym
m�odym, zasobnym kraju znajdzie
si� pole dla wszelkiego ich
rodzaju. Tak, wst�puj� do firmy
ojca. Przede wszystkim by�o to
jego serdeczne �yczenie odk�d
przyszed�em na �wiat i zawi�d�by
si� bole�nie, gdyby si� sta�o
inaczej. Chcia�, abym uko�czy�
college, gdy� jest zdania, �e
ka�dy cz�owiek powinien otrzyma�
takie wykszta�cenie, jakie mo�e
osi�gn��, ale teraz, gdy
zdoby�em je, pragnie mie� mnie w
swej firmie.
- Nie sprzeciwi�by si�, gdyby�
chcia� po�wi�ci� si� czemu�
innemu.
- O nie. Ale rzecz w tym,
Dawidzie, �e ja tego nie pragn�.
Nie cierpisz interes�w, wi�c nie
mo�esz poj��, �e kto� m�g�by je
lubi�. Wielu jest na �wiecie
prawnik�w - a� zbyt wielu mo�e -
ale nie b�dzie nigdy nadmiaru
porz�dnych, uczciwych ludzi
interesu, gotowych podj�� si�
rzeczy powa�nych dla dobra
ludzko�ci i rozbudowy swego
kraju, projektowa� wielkie
przedsi�wzi�cia i przeprowadza�
je rozumnie i odwa�nie, kierowa�
i zarz�dza�, stawia� sobie
wielkie cele i osi�ga� je. Ale
dam temu lepiej spok�j, bo robi�
si� gadatliwy. Ambicje,
cz�owieku! Nie mog� ich wprost
opanowa�! Chc�, by okr�gowy
sk�ad Marshall i Sp�ka sta� si�
znany od oceanu po ocean...
Ojciec rozpocz�� prac� jako
ubogi ch�opak z folwarku w Nowej
Szkocji. Stworzy� plac�wk�,
znan� ju� teraz w ca�ej
prowincji. Chc� rozwija� j�
dalej. Za pi�� lat b�dzie znana
na wybrze�u, za dziesi�� w ca�ej
Kanadzie. Pragn�, aby firma
Marshall i Sp�ka odegra�a
powa�n� rol� w handlu Kanady.
Czy� nie s� to ambicje r�wnie
chwalebne, jak gdybym usi�owa�
dowie�� w s�dzie, �e czarne jest
bia�e, lub odkry� now� chorob� o
dziwacznej nazwie, ku udr�ce
biednych istot, kt�re umar�yby
inaczej spokojnie w b�ogiej
nie�wiadomo�ci tego, co im
dolega�o?
- Je�li zaczynasz robi�
kiepskie dowcipy, to lepiej
zmie�my temat - rzek� Dawid,
wzruszaj�c ramionami. - Z r�wnym
skutkiem m�g�bym przypu�ci�, sam
jeden, atak do twierdzy, co
stara� si� odwie�� ci� od raz
powzi�tego zamiaru. Ale� ta
ulica da�a mi si� we znaki! Co
te� sk�oni�o naszych ojc�w, aby
wznie�� miasto na stokach
wzg�rza? Nie jestem ju� taki
rze�ki i szczup�y jak dziesi��
lat temu, w dniu otrzymania
dyplomu. Skoro mowa o dyplomie,
ile� to dziewcz�t by�o na twoim
kursie! Ze dwadzie�cia, je�li
si� nie myl�. Kiedy ja ko�czy�em
studia, by�y na naszym kursie
tylko dwie panny - pierwsze w
og�le studentki. Niem�ode,
bardzo srogie, kanciaste i
powa�ne. I nawet za swych
najlepszych lat nie potrzebowa�y
z pewno�ci� zagl�da� cz�sto do
lusterka. Ale wiesz, by�y to
bardzo warto�ciowe niewiasty - o
tak, bardzo. S�dz�c po tym
szeregu dziewcz�t dzisiaj, czasy
zmieni�y si�, bior�c odwet. By�a
tam jedna studentka, nie mog�ca
mie� ponad lat osiemna�cie -
ca�a jak ze z�ota, p�atk�w
r�anych i kropel rosy.
- Wyrocznia przemawia g�osem
poety - za�mia� si� Eryk. - To
Florencja Percival, najlepsza
matematyczka. Uwa�ana jest przez
wielu za najpi�kniejsz� na swoim
kursie. Ja jestem odmiennego
zdania. Nie przepadam za
jasnow�os�, dzieci�c� urod� -
wol� Agnieszk� Campion. Czy
zauwa�y�e� j�? Wysoka,
ciemnow�osa z warkoczami i
twarz� niby barwny kwiat o
aksamitnym puszku. Uko�czy�a z
wyr�nieniem wydzia� filozofii.
- Zauwa�y�em j� - rzek� Dawid
z naciskiem, obrzucaj�c
przyjaciela przenikliwym
spojrzeniem. - Przyjrza�em si�
jej wyj�tkowo uwa�nie, bo kto�
za mn� wyszepta� jej imi�,
dodaj�c, �e panna Campion to
prawdopodobnie przysz�a pani
Erykowa Marshall. Wobec tego
nie spuszcza�em z niej oczu.
- To plotki - o�wiadczy� Eryk,
a w g�osie jego zabrzmia�o
niezadowolenie. - Agnieszka i ja
jeste�my bardzo dobrymi
przyjaci�mi, ale nic poza tym.
Lubi� j� i podoba mi si�
bardziej, ni� wszystkie znane
panny. O ile jednak istnieje
przysz�a pani Erykowa
Marshall, nie spotka�em jej
dot�d. Zreszt� nie zacz��em jej
nawet szuka�, ani nie zamierzam
w ci�gu najbli�szych lat. Mam
inne sprawy na g�owie -
zako�czy� lekcewa��cym tonem, za
kt�ry - nikt nie m�g� w�tpi� -
poniesie kiedy� zas�u�on� kar�,
o ile Kupido nie by� r�wnie
g�uchy jak �lepy.
- Spotkasz pewnego dnia sw�
przysz�� �on� - o�wiadczy� Dawid
kr�tko. - I wbrew twej pogardzie
o�miel� si� przepowiedzie�, �e o
ile los nie ze�le ci jej
niebawem, wybierzesz si� wkr�tce
sam na poszukiwanie. A teraz
ma�a rada, o synu twej matki!
Uzbr�j si� w zdrowy rozs�dek,
staraj�c si� o �on�.
- Czy my�lisz, �e m�g�bym si�
go wyzby�? - zapyta� ubawiony
Eryk.
- Nie dowierzam ci - rzek�
Dawid, potrz�saj�c z powag�
g�ow�. - Pr�cz nizinnej,
szkockiej krwi, masz w sobie
r�wnie� troch� krwi celtyckiej
po babce, g�ralce. A nie wiadomo
nigdy, jak wp�ynie to na
m�czyzn� i do czego go
doprowadzi, zw�aszcza w sprawach
sercowych. Mo�esz r�wnie dobrze
straci� g�ow� dla jakiej�
g�upiej, czy swarliwej kobietki,
kt�ra poci�gnie ci� urod� i
unieszcz�liwi na ca�e �ycie.
Zapami�taj sobie prosz�, �e gdy
wybierzesz �on�, zastrzegam
sobie prawo wydania o niej
szczerego s�du.
- Wydawaj jakie chcesz s�dy,
ale ostatecznie rozstrzygnie
moje zdanie, ono jedynie.
- Tam do licha! Ty uparta
latoro�li upartego rodu! -
mrukn�� Dawid, patrz�c na�
serdecznie. - Wiem o tym, i tak
d�ugo nie b�d� o ciebie
spokojny, a� nie zobacz� ci�
o�enionym z odpowiedni�
dziewczyn�. �atwo j� znale��. Na
dziesi�� dziewcz�t w naszym
kraju dziewi�� nadaje si� do
kr�lewskich pa�ac�w. Ale zawsze
trzeba si� liczy� z t� dziesi�t�.
- Jeste� nielepszy od bajkowej
"Przezornej Alicji", kt�ra
martwi�a si� przysz�o�ci� swych
nie narodzonych dzieci -
o�wiadczy� Eryk.
- Nies�usznie si� z niej
�miano - powiedzia� Dawid
powa�nie. - My, lekarze, wiemy
co� o tym. Mo�e martwi�a si�
zanadto, ale w zasadzie mia�a
racj�. Gdyby ludzie troszczyli
si� wi�cej o swe nie narodzone
dzieci, przynajmniej na tyle, by
zapewni� im nale�yte
dziedzictwo, tak pod wzgl�dem
fizycznym, jak umys�owym i
moralnym - a nie martwiliby si�
o nie po ich urodzeniu, by�oby o
wiele przyjemniej �y� na
�wiecie, a rasa ludzka
osi�gn�aby wi�kszy post�p w
jednym pokoleniu, ni� uda�o si�
jej to przez ca�e dzieje.
- Je�li zaczynasz dosiada�
swego ulubionego konika, o
dziedziczno�ci przestaj� z tob�
dyskutowa�, Dawidzie. Co za� do
tego, abym si� po�pieszy� i
o�eni�, czemu�...
Eryk mia� ju� na ustach s�owa:
"Czemu ty sam nie dasz mi
przyk�adu i nie wyszukasz sobie
odpowiedniej �ony?" Ale
powstrzyma� si�. Wiedzia�, �e
�ycie Dawida kry�o jaki� dawny
b�l, kt�rego nawet
uprzywilejowany przyjaciel nie
powinien by� dotyka�
nieodpowiednimi �artami. Zmieni�
wi�c swe pytanie na: - Czemu nie
zostawisz tej sprawy bogom, do
kt�rych ona nale�y. My�la�em,
Dawidzie, �e wierzysz mocno w
przeznaczenie.
- Owszem, do pewnego stopnia -
powiedzia� Dawid ostro�nie. -
Wierz� - jak m�wi�a jedna z
moich ciotek - �e co si� ma
sta�, to si� stanie, a co nie ma
si� sta�, zdarza si� czasami. I
w�a�nie takie niepo��dane
wydarzenia psuj� bieg rzeczy.
Eryku, uwa�asz mnie za starego
zrz�d�, ale znam �wiat lepiej
ni� ty i wraz z Arturem
Tennysonem wierz�, i� "nie ma na
ziemi bardziej przebieg�ego
w�adcy nad m�odzie�cze uczucie
dla dziewczyny". Chcia�bym
widzie� ci� bezpiecznym mi�o�ci�
kobiety warto�ciowej i to jak
najpr�dzej. To wszystko. �a�uj�,
�e panna Campion nie jest twoj�
wybran�. Podoba�a mi si�. Musi
by� dobra, dzielna i prawa, a ma
oczy kobiety, kt�rej mi�o��
warto zdoby�. Poza tym jest z
dobrej rodziny i otrzyma�a
staranne wychowanie i
wykszta�cenie - trzy rzeczy
niezb�dne, gdy chodzi o wyb�r
kobiety, kt�ra ma zaj�� miejsce
twej matki, m�j przyjacielu.
- Masz racj� - rzek� Eryk
niedbale. - Nie m�g�bym o�eni�
si� z kobiet�, nie odpowiadaj�c�
tym warunkom. Ale jak
powiedzia�em, nie kocham si� w
Agnieszce Campion - i gdybym si�
kocha�, by�oby to daremne. Jest
w�a�ciwie zar�czona z Larrym
Westem, pami�tasz Westa?
- Ten szczup�y, d�ugonogi
ch�opiec, z kt�rym przyja�ni�e�
si� tak bardzo przez dwa
pierwsze lata w Queenslea? Co
si� z nim sta�o?
- Musia� opu�ci� college po
dw�ch latach ze wzgl�d�w
finansowych. Dobija si�
wykszta�cenia w�asnymi si�ami.
Przez dwa ostatnie lata by�
nauczycielem w jakiej� zapad�ej
miejscowo�ci na wyspie Ksi�cia
Edwarda. Zdrowie nie bardzo
biedakowi dopisuje - nie by�
nigdy zbyt silny, a uczy� si�
bez wytchnienia. Od lutego nie
mia�em od niego wiadomo�ci.
Pisa� wtedy, i� obawia si�, �e
nie b�dzie m�g� dotrwa� do ko�ca
roku szkolnego. Mam nadziej�, �e
nie da si� jednak chorobie. To
taki szlachetny cz�owiek i wart
nawet Agnieszki Campion. No,
jeste�my na miejscu. Wejdziesz,
Dawidzie?
- Nie mam dzi� czasu. Musz�
i�� do p�nocnej dzielnicy, do
pacjenta, kt�ry ma niezwyk��
chorob� gard�a. Nikt nie mo�e
doj��, co to takiego. Wszyscy
doktorzy �ami� sobie nad tym
g�owy i ja tak�e. Ale dojd� co
mu jest, byleby tylko �y�
wystarczaj�co d�ugo.
Los rozstrzyga
Stwierdziwszy, �e ojciec nie
wr�ci� jeszcze z college.u, Eryk
uda� si� do biblioteki i usiad�,
by przeczyta� list, kt�ry
znalaz� na stole w hallu.
List by� od Larry'ego Westa.
Ju� po pierwszych kilku
wierszach twarz Eryka utraci�a
wyraz roztargnienia. Odbi�o si�
na niej zaciekawienie.
- Eryku, zwracam si� do ciebie
z pro�b� - pisa� West. - Ot�
wpad�em w r�ce Filistyn�w -
czyli doktor�w. Nie czu�em si�
zbyt dobrze przez ca�� zim�, ale
trzyma�em si�, maj�c nadziej�
dotrwa� do ko�ca roku szkolnego.
W zesz�ym tygodniu moja
gospodyni - �wi�ta w okularach i
perkalowej sukni - spojrza�a na
mnie przy �niadaniu i
powiedzia�a z wielk�
�agodno�ci�: "Musi pan pojecha�
jutro do miasta i zasi�gn��
porady lekarza". Pojecha�em
zgodnie z jej nakazem. Pani
Williamson trzeba s�ucha�. Ma
niemi�y zwyczaj uprzytamniania
cz�owiekowi, �e to, co ona m�wi,
jest zupe�nie s�uszne i �e
by�oby doprawdy niem�drze, nie
zastosowa� si� do jej rady.
Cz�owiek wie, �e jutro b�dzie
sam tego zdania, co ona dzi�. W
Charlottetown uda�em si� do
lekarza. Opuka� mnie, obejrza�,
przyk�ada� r�ne przyrz�dy i
ws�uchiwa� si�. A w ko�cu
o�wiadczy�, �e musz� przerwa�
prac� "natychmiast, od razu" i
wyruszy� czym pr�dzej w okolice,
gdzie nie ma wiosn�, jak na
wyspie Ks. Edwarda,
p�nocno_wschodnich wiatr�w. Do
jesieni nie wolno mi zupe�nie
pracowa�. Tak brzmia�o jego
orzeczenie, a pani Williamson je
popiera. B�d� uczy� jeszcze do
ko�ca tego tygodnia. Potem
rozpoczynaj� si� trzytygodniowe
wakacje wiosenne. Chcia�bym,
�eby� przyjecha� tu i obj�� moje
miejsce w lindsayskiej szkole na
ostatni tydzie� maja i ca�y
czerwiec. Ko�czy si� w�wczas rok
szkolny i b�dzie wielu
nauczycieli, ubiegaj�cych si� o
t� posad�, ale teraz nie mog�
znale�� odpowiedniego zast�pcy.
Mam kilku uczni�w, kt�rzy
przygotowuj� si� do egzamin�w
wst�pnych do Akademii Kr�lowej i
nie chcia�bym sprawi� im zawodu
lub pozostawi� ich na �asce
jakiego� trzeciorz�dnego
nauczyciela, maj�cego sk�pe
wiadomo�ci z �aciny, a jeszcze
mniejsze z greki. Przyjed� i
obejmij szko�� do ko�ca roku,
ty wypieszczone dzieci�
dostatku. Bardzo dobrze to ci
zrobi, gdy przekonasz si�, jak
bogatym czuje si� cz�owiek,
zarabiaj�c 25 dol. miesi�cznie
w�asnym trudem, bez niczyjej
pomocy! Ale bez �art�w. Mam
nadziej� Eryku, �e b�dziesz m�g�
przyjecha�, bo do nikogo poza
tob� nie mog� si� zwr�ci�. Praca
nie jest ci�ka, cho� wyda ci
si� zapewne jednostajna. Rozumie
si�, �e ta ma�a osada farmer�w
na p�nocnym wybrze�u jest
miejscowo�ci� bardzo spokojn�.
Wsch�d i zach�d s�o�ca to
najciekawsze wydarzenia dnia
powszedniego. Ale ludzie s� tu
poczciwi i go�cinni. A wyspa Ks.
Edwarda w czerwcu to co�, czego
nie widuje si� cz�sto, chyba �e
w pi�knych snach. W stawie s�
pstr�gi, a na przystani
znajdziesz zawsze starego
rybaka, kt�ry zabierze ci�
ch�tnie na po��w homar�w lub
ryb. Zostawi� ci moje
mieszkanie. B�dzie ci tam
wygodnie i niedaleko do szko�y.
Pani Williamson to najmilsza
istota na �wiecie i jedna z tych
staro�wieckich gospody� - nie do
op�acenia - kt�re racz�
cz�owieka mn�stwem t�ustych
potraw. M�� jej Robert, czyli
Bob, jak go zw� powszechnie mimo
jego 60 lat, to typ jedyny w
swoim rodzaju. Zabawny stary
gadu�a, lubi�cy wyg�asza�
dowcipne uwagi i wtyka� wsz�dzie
sw�j nos. Wie wszystko o ka�dym
mieszka�cu Lindsay na trzy
pokolenia wstecz. Williamsonowie
s� bezdzietni, lecz Bob ma
starego kota, kt�ry jest jego
ulubie�cem i dum�. Kot ten
nazywa si� Tymoteusz i tak
trzeba go wo�a� i m�wi� o nim.
Je�li dbasz o dobr� opini� u
Roberta, nie powiniene� nazywa�
przy nim jego ulubie�ca "kotem"
lub cho�by "Tymkiem". Nie
przebaczy�by ci tego nigdy i
uwa�a�by, �e nie nadajesz si� na
kierownika szko�y. Zajmiesz m�j
pok�j, niewielk� izdebk� nad
kuchni� z sufitem, kt�ry opada z
jednej strony odpowiednio do
nachylenia dachu i o kt�ry
uderzysz g�ow� niezliczone
ilo�ci razy, dop�ki nie nauczysz
si� pami�ta� o jego istnieniu.
Znajdziesz r�wnie� lustro, kt�re
zmniejszy ci jedno oko do
rozmiar�w ziarnka grochu,
nadaj�c drugiemu wielko��
pomara�czy. Braki te wynagradza
natomiast wielka ilo��
r�cznik�w. Pokoik ma te� okno,
wychodz�ce na zach�d, sk�d
b�dziesz ogl�da� codziennie
lindsaysk� przysta� i zatok�,
cudownie pi�kn�. W chwili, gdy
pisz�, s�o�ce zachodzi ponad ni�
i widz� "morze ognia i p�ynnego
szk�a". Statek odp�ywa, nikn�c w
z�ocie i czerwieni widnokr�gu.
Wielkie, ruchome �wiat�o na
kra�cu wybrze�a za przystani�
zap�on�o w�a�nie. Mruga i rzuca
b�yski, niby sygna� alarmowy,
"wys�any z czarodziejskiej
krainy spoza spienionych fal
niebezpiecznych m�rz".
Zadepeszuj, czy mo�esz
przyjecha� i je�li tak, b�d� w
Lindsay 23 maja.
Pan Marshall_senior wszed� do
pokoju w chwili, gdy Eryk w
zamy�leniu sk�ada� otrzymany
list.
Pan Marshall wygl�da� raczej
na duchownego lub filantropa ni�
na bystrego, sprytnego i troch�
surowego, chocia� sprawiedliwego
i uczciwego cz�owieka interesu,
jakim by� w istocie. Mia�
okr�g��, r�ow� twarz, siwe
w�sy, pi�kn� siw� g�ow� i
wydatne usta. Jedynie w jego
niebieskich oczach tli� si�
b�ysk, kt�ry sprawia�, �e
cz�owiek, chc�cy okpi� go przy
za�atwianiu interesu, namy�li�by
si� dobrze, zanim spr�bowa�by to
uczyni�. �atwo by�o stwierdzi�,
�e Eryk odziedziczy� urod� i
wyr�niaj�c� si� postaw� po
matce. Jej portret wisia� na
ciemnej �cianie mi�dzy oknami.
Umar�a m�odo, gdy Eryk mia�
dziesi�� lat. M�� i synek byli
do niej g��boko przywi�zani, a
szlachetna, wyrazista i tchn�ca
s�odycz� twarz na portrecie
�wiadczy�a, �e kobieta ta by�a
godna ich mi�o�ci i czci. T� sam�
twarz, tylko o rysach m�skich
mia� Eryk. Kasztanowate w�osy
okala�y jego czo�o w podobny
spos�b. Za� oczy przypomina�y
zupe�nie oczy matki, zw�aszcza
gdy by� powa�ny i gdy pojawia�
si� w ich g��bi podobny wyraz
tkliwej zadumy.
Pan Marshall by� bardzo dumny
z wyr�nienia Eryka w szkole,
ale nie zamierza� mu tego
okaza�. Kocha� syna ponad
wszystko na �wiecie i pok�ada� w
nim nadzieje i ambicje.
- No, dzi�ki Bogu, ju� po
wszystkim - o�wiadczy�, siadaj�c
w swym ulubionym fotelu.
- Czy program uroczysto�ci
nie by� interesuj�cy? - zapyta�
Eryk, my�l�c o czym innym.
- Wi�kszo�� by�a nic nie warta
- rzek� ojciec. - Jedyne, co mi
si� podoba�o, to �aci�ska
modlitwa, kt�r� odm�wi� "Karol"
i te �adne dziewcz�ta,
podchodz�ce kolejno po swoje
dyplomy. �acina, oto moim
zdaniem, j�zyk nadaj�cy si� do
modlitwy - przynajmniej je�li
kto� ma taki g�os, jak nasz
"Karol Stary". S�owa p�yn�y
g�adko i sam ich d�wi�k
przenika� mnie do g��bi. A
dziewcz�ta wygl�da�y jak kwiaty,
nieprawda? Naj�adniejsza by�a,
moim zdaniem, Agnieszka.
S�ysza�em, �e masz wobec niej
powa�ne zamiary. Mam nadziej�,
�e to prawda?
- A niech to! - rzek� Eryk na
wp� gniewnie, na wp� ze
smutkiem. - Zm�wili�cie si� z
Dawidem, by sk�oni� mnie do
ma��e�stwa, cho�by wbrew mojej
woli?
- Nie porusza�em wcale tej
sprawy z Dawidem - zapewni� pan
Marshall.
- NIe lepszy jednak jeste� od
niego. Ca�� drog� z College'u do
domu nie szcz�dzi� mi odno�nych
poucze�. Ale czemu tak ci pilno,
tatku, bym si� o�eni�?
- Bo pragn� mie� w domu jak
najpr�dzej kogo�, kto stworzy w
nim prawdziwe ognisko domowe. A
nie mieli�my go od czasu �mierci
twej matki. Dosy� mam ju�
gospody�. I zanim umr�,
chcia�bym widzie� twoje dzieci
na moich kolanach, Eryku. Jestem
ju� starym cz�owiekiem.
- C�, twoje �yczenie jest
zrozumia�e, ojcze - powiedzia�
Eryk �agodnie, spojrzawszy na
portret matki. - Ale nie mog�
przecie� p�j�� i o�eni� si� tak,
z miejsca. Obawiam si� te�, �e
nawet w dzisiejszych czasach nie
mia�oby sensu og�oszenie, i�
szukam �ony.
- Nie kochasz si� w nikim? -
zapyta� pan Marshall z min�
cz�owieka, kt�ry puszcza
cierpliwie mimo uszu puste �arty
m�odzie�y.
- Nie. Nie spotka�em jeszcze
kobiety, kt�ra by przy�pieszy�a
bicie mego serca.
- Nie rozumiem doprady, jacy
wy, m�odzi, jeste�cie dzisiaj -
mrukn�� ojciec. - Zanim
doszed�em do twego wieku,
kocha�em si� ze sze�� razy.
- Owszem, mog�e� "kocha� si�".
Ale nie kocha�e� nigdy �adnej
kobiety, dop�ki nie pozna�e�
mojej matki. Wiem o tym, ojcze.
A sta�o si� to dopiero, gdy nie
by�e� ju� pierwszej m�odo�ci.
- Jeste� zbyt wymagaj�cy. W
tym rzecz.
- Nie przecz�. Je�li kto� mia�
tak� matk� jak moja, wymaga
bardzo du�o od kobiety. Ale do��
o tym. Przeczytaj, prosz�, ten
list. Od Larry'ego.
- Hm! - mrukn�� pan Marshall,
przeczytawszy list. - No i c�,
pojedziesz?
- Tak, o ile nie masz nic
przeciwko temu.
- S�dz�c z tego, co pisze
Larry, b�dzie tam dosy� nudno.
- Prawdopodobnie. Ale nie jad�
tam w poszukiwaniu wra�e�, tylko
chc� pom�c Larry'emu i zobaczy�
wysp�.
- Jest rzeczywi�cie warta tego
- przyzna� pan Marshall. - Gdy
jestem latem na wyspie Ksi�cia
Edwarda, rozumiem starego,
szkockiego wyspiarza, kt�rego
spotka�em kiedy� w Winnipeg.
Opowiada� stale o "Wyspie". Raz
kto� zapyta� go: "O jakiej
wyspie pan m�wi?" Spojrza� na
owego ignoranta, po czym rzek�:
"No przecie� o Wyspie Ksi�cia
Edwarda! Jaka� tu jest inna
wyspa?" Jed� wi�c, skoro masz
ochot�. Potrzebny ci odpoczynek
po tej orce przed egzaminami,
zanim we�miesz si� do pracy u
mnie. Ale uwa�aj, ch�opcze, aby�
czego nie zbroi�.
- Nie wyobra�am sobie, abym w
takiej miejscowo�ci jak Lindsay
mia� wiele sposobno�ci -
za�mia� si� Eryk.
- Dla pr�nuj�cych r�k diabe�
znajdzie tyle� zaj�cia w
Lindsay, co gdziekolwiek
indziej. Najwi�ksza tragedia, o
jakiej s�ysza�em, wydarzy�a si�
na folwarku, odleg�ym o
pi�tna�cie mil od kolei, a o
pi�� od najbli�szego sk�adu.
Spodziewam si� jednak, �e jako
godny syn twej matki, zachowasz
si�, jak przysta�o porz�dnemu
cz�owiekowi i dobremu
chrze�cijaninowi. Najgorsza
rzecz, jaka mo�e ci si�
przytrafi� - wed�ug wszelkiego
prawdopodobie�stwa - to to, �e
jaka� niem�dra niewiasta
po�cieli ci na noc w pokoju
go�cinnym. A w�wczas niech B�g
ulituje si� nad tob�!
Nowy nauczyciel
Pewnego popo�udnia miesi�c
p�niej Eryk wyszed� ze starego,
bielonego wapnem budynku
szkolnego w Lindsay i zamkn��
drzwi, na kt�rych wyr�ni�te by�y
niezliczone litery. Drzwi te, z
podw�jnych desek, mog�y oprze�
si� wszelkim atakom oraz
pociskom, na jakie by�yby
wystawione. Uczniowie Eryka
rozeszli si� przed godzin�, lecz
on pozosta�, aby przygotowa�
�wiczenia z �aciny dla tych,
kt�rzy byli bardziej
zaawansowani w nauce.
S�o�ce rzuca�o z ukosa ciep�e,
��te smugi przez g�stwin�
klonowego lasu, znajduj�cego si�
po zachodniej stronie budynku,
a mroczna, zielona przestrze�
pod drzewami rozkwita�a
z�oci�cie. Dwie owce skuba�y
bujn� traw� w odleg�ym k�cie
boiska. Dzwonek u szyi krowy,
pas�cej si� gdzie� w lesie,
d�wi�cza� cicho i melodyjnie w
kryszta�owym powietrzu, kt�re
pomimo swej �agodno�ci zachowa�o
jednak pewn� orze�wiaj�c�
surowo�� i ostro�� w�a�ciw�
kanadyjskiej wio�nie.
Wydawa�o si�, �e ca�y �wiat
pogr��y� si� w tej chwili w
mi�ym, niczym nie zak��conym
�wiecie.
Obraz ten tchn�� sielskim
spokojem.
"A� zbyt sielskim" - pomy�la�
m�ody cz�owiek, wzruszaj�c
ramionami, gdy stan�� na
zniszczonych schodkach i
spojrza� dooko�a. Zastanawia�
si�, jak zdo�a wytrzyma� tu ca�y
miesi�c i u�miechn�� si� z
lekka.
"Dopiero by si� ojciec �mia�,
gdyby wiedzia�, �e mam ju� tego
do��" - pomy�la�, id�c przez
boisko ku d�ugiej, czerwonawej
drodze, biegn�cej obok szko�y.
"No, w ka�dym razie jeden
tydzie� ju� min��. Przez pi��
dni zarabia�em na �ycie, a to
co�, czym nie m�g�bym si� dot�d
pochwali�, cho� mam ju�
dwadzie�cia cztery lata. Bawi
mnie ta my�l. Za to nauczanie w
lindsayskiej powiatowej szkole
nie jest stanowczo zabawne - a
przynajmniej nie w takiej jak
ta, gdzie uczniowie sprawuj� si�
przesadnie grzecznie i nie ma
nawet tradycyjnego urozmaicenia,
jakim by�oby ukaranie
niezno�nych, wrzaskliwych
ch�opak�w. W tutejszej
instytucji wychowawczej
wszystko idzie jak w zegarku.
Larry musia� mie� doprawdy
wybitny dar uczenia i
organizowania. Czuj� si� tylko
trybem w sprawnie dzia�aj�cej
maszynie, kt�ra porusza si�
sama. Wiem jednak, �e s�
uczniowie, kt�rzy nie pojawili
si� dot�d w szkole i wed�ug tego,
co o nich s�ysza�em, nie�atwa z
nimi b�dzie sprawa. Mo�e oni
wnios� pewne o�ywienie. No i
jeszcze kilka takich wypracowa�
jak Janka Reid, a moja praca
zawodowa nabra�aby uroku."
�miech Eryka obudzi� echo, gdy
skr�ca� na drog� u st�p stromego
wzg�rza.
Na dzisiejszej lekcji zada�
swym uczniom z czwartego
oddzia�u wypracowanie na temat
dowolny.
Janek Reid, rozs�dny, rzeczowy
malec, ca�kowicie pozbawiony
poczucia humoru, us�ucha� rady,
udzielonej mu szeptem przez
�obuza, s�siada w �awce i wybra�
temat "Zaloty".
Twarz Eryka drga�a od �miechu,
ilekro� przypomnia� sobie w
ci�gu dnia zdanie, kt�rym Janek
rozpocz��. "Zaloty, to rzecz
bardzo przyjemna, ale wiele os�b
posuwa si� w tym za daleko".
Dalekie wzg�rza i lesiste wy�yny
wygl�da�y lekko i powiewnie,
przybrane w delikatne, wiosenne
szaty.
M�ode klony, pokryte zielonymi
li��mi cisn�y si� a� na skraj
drogi po jednej stronie, a za
drzewami ci�gn�y si�
szmaragdowe pola, sk�pane w
s�o�cu, ponad kt�rymi przesuwa�y
si� cienie chmur.
Daleko poni�ej p�l drzema�
spokojnie b��kitny ocean
wzdychaj�c we �nie szumem,
brzmi�cym nieustannie w uszach
tych, kt�rzy mieli szcz�cie
narodzi� si� tam, sk�d dochodzi
jego g�os. Od czasu do czasu
spotyka� Eryk ch�opca na koniu,
bosego, w barwnej koszuli, albo
gospodarza, kt�ry jecha� wozem i
wita� nauczyciela skinieniem
g�owy, wo�aj�c weso�o:
- Dzie� dobry panu!
M�oda dziewczyna o r�owej,
okr�g�ej twarzy, z do�eczkami na
policzkach i o �adnych,
ciemnych oczach, pe�nych
nie�mia�ej zalotno�ci, min�a
Eryka, a spojrzenie jej m�wi�o
wyra�nie, �e nie by�aby wcale
przeciwna zawarciu bli�szej
znajomo�ci z nowym nauczycielem.
W po�owie drogi w d� zbocza
spotka� Eryk wlok�cego si�
powoli, starego siwka,
zaprz�onego do wozu, kt�ry
pami�ta� zapewne lepsze dni.
Powozi�a kobieta. S�dz�c z jej
wygl�du by�a to jedna z tych
bezbarwnych istot, kt�re nie
zazna�y serdecznego wzruszenia w
ca�ym swym �yciu.
Zatrzyma�a konia i skin�a na
Eryka s�kat� r�czk� wyblak�ej
parasolki o stercz�cych drutach.
M�ody cz�owiek us�ucha�
wezwania i podszed�.
- To pan jest nowym
nauczycielem? - zapyta�a.
Eryk potwierdzi�.
- Dobrze, �e pana spotka�am -
rzek�a kobieta, podaj�c mu r�k�
w bardzo wycerowanej,
bawe�nianej r�kawiczce, kt�ra
kiedy� musia�a by� czarna. -
Wielka to szkoda, �e pan West
wyjecha�. To by� naprawd� dobry
nauczyciel. Najpoczciwszy w
�wiecie cz�owiek, muchy by nie
skrzywdzi�. Ale m�wi�am mu
zawsze, ile razy go widzia�am,
�e musi by� chory. Pan to
wygl�da zdrowo, o tak - chocia�
nie zawsze mo�na s�dzi� po
wygl�dzie. Mia�am brata, taki
by� jak pan i zgin�� w
katastrofie kolejowej w m�odym
wieku. Mam ch�opaka, kt�rego
przy�l� panu do szko�y w
przysz�ym tygodniu. Powinien by�
p�j�� ju� teraz, ale zatrzyma�am
go w domu, �eby mi pom�g� przy
sadzeniu kartofli. Bo jego
ojciec nie chce pracowa�, nic
nie robi i nie mo�na go zap�dzi�
do roboty. Sandy - na imi� ma
Edward Aleksander, po obu
dziadkach - nie ma ch�ci do
nauki. Nie lubi szko�y. Ale
b�dzie chodzi�, bo uwa�am, �e
czas, aby nauczy� si� czego�
wi�cej. Wiem, �e b�dzie pan
mia� z nim k�opot. Jest g�upi
jak but, a uparty jak osio�
kr�la Salomona. Ale niech pan
pami�ta, �e trzymam z panem.
Ile razy b�dzie potrzeba,
spraw mu pan porz�dne lanie i
przy�lij mi przez niego par�
s��w na karteczce, a do�o�� mu
drugie tyle. S� ludzie, co bior�
zawsze stron� swych dzieci jak
si� w szkole zdarzy awantura,
ale ja do nich nie nale�� i
nigdy nie nale�a�am. Na Rebek�
Reid mo�e pan zawsze liczy�.
- Dzi�kuj�. Nie w�tpi� w to -
powiedzia� Eryk swym najbardziej
ujmuj�cym g�osem.
Twarz jego ani drgn�a.
U�miechn�� si� dopiero, kiedy
m�g� to uczyni� bezpiecznie.
I pani Reid odjecha�a, doznaj�c
�agodniejszego ni� zwykle
uczucia. Trudy i bieda, znoszone
przez d�ugie lata oraz prze�ycia
z m�em, kt�ry nie chcia�
s�ysze� o pracy, uczyni�y jej
serce twardym, ma�o wra�liwym
wobec przedstawicieli odmiennej
p�ci. Ale zachowanie si� m�odego
nauczyciela podoba�o jej si�.
Eryk zna� ju� z widzenia
wi�kszo�� mieszka�c�w Lindsay.
Lecz u st�p wzg�rza natkn�� si�
na m�czyzn� i ch�opca, kt�rych
widzia� po raz pierwszy.
Siedzieli na n�dznym,
staro�wieckim wozie i poili
konia w potoku, szemrz�cym
rado�nie w zag��bieniu pod ma�ym
drewnianym mostkiem.
Eryk przyjrza� im si� z pewnym
zaciekawieniem. R�nili si�
zupe�nie od og�u mieszka�c�w
Lindsay. Zw�aszcza ch�opak
wygl�da� stanowczo na
obcokrajowca pomimo we�nianej
koszuli i spodni z samodzia�u,
stanowi�cych, zdaje si�, zwyk�e
odzienie do pracy miejscowych
ch�opak�w.
By� on gibki i smuk�y, mia�
pochy�e ramiona i chud�,
jedwabisto g�adk�, brunatn�
szyj�, kt�r� os�ania� rozpi�ty
ko�nierzyk koszuli. W�osy jego
by�y g�ste, l�ni�ce i czarne, a
r�ka zwisaj�ca z wozu, niezwykle
d�uga i wysmuk�a. Twarz o rysach
pi�knych, cho� troch� grubych,
by�a barwy oliwkowej, tylko
policzki okrywa� mocny
rumieniec. Usta mia� czerwone i
kusz�ce jak u dziewczyny, a oczy
wielkie, czarne, o mi�ym
spojrzeniu. By� w og�le
niezwykle urodziwy, lecz twarz
mia�a wyraz pos�pny. Ch�opak ten
przywodzi� Erykowi na my�l
jakie� stworzenie o w�owych czy
kocich ruchach, wygrzewaj�ce si�
na s�o�cu z leniwym wdzi�kiem,
ale gotowe w ka�dej chwili do
nieoczekiwanego skoku.
Towarzysz jego by� to
m�czyzna lat oko�o 65_#70. Mia�
stalowoszare w�osy, d�ug�, g�st�
i siw� brod�, twarz o ostrych
rysach i g��boko osadzone,
orzechowe oczy, ocienione
krzaczastymi, naje�onymi
brwiami. By� najwidoczniej
wysoki, ale przygarbiony, bo
wygl�da� niepozornie i raczej
odpychaj�co. Na zaci�ni�tych
ustach o surowym wyrazie u�miech
nie go�ci� chyba nigdy.
Tak, my�l o u�miechu nie
kojarzy�a si� z tym cz�owiekiem
i wydawa�a si� w najwy�szym
stopniu niedorzeczna. A jednak
twarz jego nie mia�a w sobie nic
odpychaj�cego, przeciwnie,
przyci�ga�a uwag� Eryka, kt�ry
chlubi� si� sw� znajomo�ci�
fizjonomii. By� on przekonany,
�e cz�owiek ten nie jest zwyk�ym
lindsayskim farmerem, weso�ym i
gadatliwym, jak ci, kt�rych
dot�d spotyka�. I jeszcze d�ugo
po tym, gdy stary w�z, wlok�c
si� pod g�r�, oddali� si� wraz z
dziwacznie dobran� par�, Eryk
widzia� przed sob� m�czyzn� o
surowej twarzy i g�stych brwiach
oraz czarnow�osego ch�opaka o
czerwonych ustach.
Pogaw�dka przy wieczerzy
Dom Williamson�w, u kt�rych
mieszka� Eryk, wznosi� si� na
szczycie nast�pnego wzg�rza.
Erykowi by�o tam tak dobrze,
jak przepowiedzia� Larry.
Williamsonowie, na r�wni z
pozosta�ymi mieszka�cami
Lindsay, uwa�ali Eryka za
biednego studenta z Kolegium,
kt�ry szed� przez �ycie o
w�asnych si�ach, podobnie jak
Larry West.
Eryk pozostawi� ich w tym
mniemaniu, chocia� nie
przyczyni� si� do� niczym.
Gdy Eryk wr�ci� ze szko�y,
Williamsonowie siedzieli w
kuchni przy wieczerzy.
Pani Williamson by�a ow�
"�wi�t� w okularach i perkalowej
sukni", jak j� nazwa� Larry i
Eryk lubi� j� bardzo. By�a to
drobna, siwow�osa kobieta. Na
szczup�ej, �agodnej twarzy o
szlachetnych rysach widnia�y
g��bokie �lady prze�ytych
cierpie�. M�wi�a ona zazwyczaj
niewiele, przy czym nie
pos�ugiwa�a si� nigdy wiejsk�
gwar�.
Jedyn� rzecz�, kt�ra
zastanawia�a zawsze Eryka by�o,
�e ta kobieta po�lubi�a Roberta
Williamsona.
U�miechn�a si� po
macierzy�sku do Eryka, gdy
usiad� przy stole, powiesiwszy
sw�j kapelusz na bielonej
�cianie.
Brzozowy gaj, widoczny za
oknem, ja�nia� w zachodz�cym
s�o�cu migotliw� wspania�o�ci�
barw, a w g�stym poszyciu
tworzy�y si� za ka�dym podmuchem
wiatru z�ociste fale.
Robert siedzia� na �awie
naprzeciw m�odego nauczyciela.
By� to niewysoki, chudy
staruszek w zbyt obszernym
ubraniu. M�wi� g�osem piskliwym
i cienkim, jak i on sam.
Drugi koniec �awy zajmowa�
Tymoteusz, uk�adny i �askawy, ze
�nie�n� piersi� i bia�ymi
�apkami. Robert dzieli� si� z
nim ka�dym k�sem, a Tymoteusz
jad� �agodnie, mrucz�c na znak
podzi�ki.
- Czekali�my na pana, jak pan
widzi - odezwa� si� Robert. -
Co� pan dzi� p�no wraca.
Zatrzyma� pan kt�rego� z
ch�opc�w? Kiepska to kara dla
nich i dla pana. Nauczyciel,
kt�rego mieli�my cztery lata
temu zamyka� ch�opc�w w szkole,
no i szed� sobie do domu. A za
godzin� musia� wraca�, �eby ich
wypu�ci� - o ile jeszcze tam
byli. Bo zdarza�o si�, �e ich
nie zastawa�. Tomek Ferguson
wywali� kiedy� drzwi i wydosta�
si�. Wstawili�my potem nowe, z
podw�jnych desek, kt�rym nie
dali rady.
- Zosta�em d��u�ej, bo mia�em
troch� roboty - rzek� Eryk
kr�tko.
- I rozmin�� si� pan z
Aleksandrem Tracy. By� tu.
Chcia� si� dowiedzie�, czy pan
gra w szachy. Powiedzia�em mu,
�e tak, wi�c zostawi� dla pana
karteczk�, �eby pan przyszed� do
niego kt�rego� wieczora i zagra�
z nim. Tylko nie wygrywaj pan za
cz�sto, cho�by� pan m�g�. Musi
pan z nim dobrze �y�, bo on ma
syna, kt�ry mo�e panu nawarzy�
piwa, jak zacznie chodzi� do
szko�y. O, Seth Tracy to urwis,
kt�remu psoty milsze s� ni�
jad�o. Pr�buje wojowa� z ka�dym
nowym nauczycielem i dw�ch
wygryz� po prostu ze szko�y. Ale
w panu West trafi�a kosa na
kamie�. Za to z ch�opakami
Wilhelma Tracy nie b�dzie pan
mia� najmniejszego k�opotu.
Sprawuj� si� dobrze, bo matka
powtarza im ka�dej niedzieli, �e
p�jd� prosto do piek�a, jak nie
b�d� grzeczni.
To skutkuje. Czemu� pan nie
je? Przecie� pan wie, �e nie
zapraszamy do jedzenia tak, jak
pani Adamowa Scott, kiedy ma
sto�ownik�w: "Pan ju� pewnie nie
b�dzie tego jad�? - ani pan? -
ani pan?" Matko, Alek opowiada�,
�e stary Jerzy Wright u�ywa
sobie za wszystkie czasy.
Jego �ona pojecha�a odwiedzi�
siostr� w Charlottetown, wi�c
jest sam na gospodarstwie po raz
pierwszy, odk�d si� o�eni� przed
czterdziestu laty. No i korzysta
ze swobody, jak powiada Alek.
Pali fajk� w bawialnym pokoju i
przesiaduje do jedenastej,
czytaj�c r�ne powie�ci.
- Czy nie spotka�em pana
Tracy? - zapyta� Eryk. - Taki
wysoki m�czyzna o siwych
w�osach i mrocznej, surowej
twarzy?
- Nie. Alek jest weso�y i
t�gi, a rosn�� przesta� zanim
jeszcze na dobre zacz��.
Domy�lam si�, �e m�wi pan o
Tomaszu Gordon. Widzia�em go,
jak jecha� drog�. Co do niego
nie ma obawy, �eby zanudza� pana
zaproszeniami. Tak, Gordonowie
nie s� towarzyscy, o co to, to
nie.
Matko, przysu� panu herbatniki.
- A co to za ch�opak z nim
jecha�? - zapyta� Eryk z
ciekawo�ci�.
- Neil - Neil Gordon.
- Szkockie imi�, a ta twarz i
oczy... Spodziewa�bym si�
raczej, �e nazywa si� Giuseppe,
albo Angelo. Ch�opak wygl�da na
W�ocha.
- No nic w tym dziwnego, bo
te� nim jest. Trafnie pan
odgad�. Tak jest prosz� pana,
W�och. I troch� za wiele ma w
sobie z W�ocha, my�l�, �eby si�
to mog�o podoba� przyzwoitym
ludziom.
- Sk�d�e ten w�oski ch�opak o
szkockim imieniu wzi�� si�
tutaj, w Lindsay?
- Ano widzi pan, to by�o tak.
B�dzie temu lat dwadzie�cia dwa
- dwadzie�cia dwa matko, czy
dwadzie�cia cztery? Nie,
dwadzie�cia dwa - bo to by�o w
tym samym roku, kiedy urodzi�
si� nasz Jim. A gdyby by� �y�,
mia�by biedak dwadzie�cia dwa
lata. Ot� prosz� pana,
dwadzie�cia dwa lata temu
zjawi�o si� tu dwoje w�oskich
handlarzy w�drownych. Roi�o si�
wtedy od nich w okolicy. Nie
by�o dnia, �ebym nie poszczu�
psem przynajmniej jednego. Tych
dwoje to by�o ma��e�stwo. Zaszli
oni do Gordon�w i kobieta zleg�a
tam. Jana Gordon wzi�a j� do
domu i zaopiekowa�a si� ni�. Na
drugi dzie� kobieta urodzi�a
dziecko i umar�a. A m�czyzna
zbieg�, zabieraj�c sw�j tob� i
nie widziano go odt�d wi�cej.
Dziecko pozosta�o na opiece
Gordon�w. Radzono im, aby oddali
je do przytu�ku - by�oby to
najrozs�dniejsze. C�, kiedy
Gordonowie nie lubili s�ucha�
rad. Stary James, ojciec Tomasza
i Jany �y� jeszcze wtedy i
powiedzia�, �e nie wyrzuci
dziecka ze swego domu. By� to
cz�owiek samowolny i lubi�
rz�dzi�. Ludzie mawiali, �e ma
�al do s�o�ca, bo nie wschodzi i
nie zachodzi wed�ug jego woli.
Do��, �e dziecko zosta�o u nich.
Ochrzcili je, daj�c mu na imi�
Neil. Dbali o ch�opca. Posy�ali
go do szko�y, brali ze sob� do
ko�cio�a i chowali go jak swego.
Niekt�rzy ludzie uwa�aj�, �e
byli dla niego za dobrzy, a to