1978
Szczegóły |
Tytuł |
1978 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1978 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1978 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1978 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ma�gorzata Musierowicz
�wiate�ko
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z "Wydawnictwa
Pozna�skiego", Pozna� 1989
Pisa� W. Cagara
Korekty dokona�y
D. Jagie��o
i K. Kruk
Ten pi�kny dzie� zacz�� si� od
p�aczu.
Tak, od p�aczu - chocia� by�
to wakacyjny poranek, s�oneczny
i rozwichrzony, kwiaty w
ogrodzie ta�czy�y, a bia�e
prze�cierad�a rozwieszone mi�dzy
drzewami, trzepota�y weso�o i
g�o�no jak �agle.
Mimo to dzie� zacz�� si� dla
Emilki od p�aczu, poniewa�
zgin�y spinki do w�os�w. By�y
to spinki Zosi - czerwone,
lakierowane, w kszta�cie
kokardek - i starsza siostra
spojrza�a na Emilk� surowo,
m�wi�c: - To na pewno twoja
sprawka!
Emilka zakrztusi�a si� z
oburzenia, a kakao, kt�re
w�a�nie pi�a na �niadanie,
bryzn�o jej z buzi wprost na
obrus, gdzie te� pozosta�o w
formie brzydkiej plamy. - Moja
sprawka? Moja sprawka? Wcale
nie! - wykas�a�a Emilka. Ale
Zosia nie dawa�a si� przekona�.
Kto� zabra� jej spinki,
powiedzia�a, a tym kim� mog�a
by� tylko Emilka, bo ma�y Bolu�
nie potrafi jeszcze otwiera�
torebki, za� Andrzej, starszy
brat, nie interesuje si� ani
torebkami swych si�str, ani ich
spinkami.
Emilka, kt�ra dzi� jeszcze nie
zd��y�a zajrze� do torebki Zosi,
poczu�a si� g��boko skrzywdzona.
Wybuchn�a wi�c p�aczem. A jak
ju� Emilka si� rozp�acze, to
naprawd� z ca�ego serca. Teraz
�zy trysn�y obficie z jej
b��kitnych oczek, g�o�ny szloch
wprost rozrywa� jej piersi, a
ca�a mi�a okr�g�a buzia
przybra�a kolor buraczka.
Zosia ju� tego nie widzia�a,
bo wesz�a do �azienki. Wobec
tego Emilka postanowi�a p�j�� po
pociech� do Andrzeja.
Najstarszy brat le�a� jak
d�ugi pod jab�oni� i czyta�
grub� ksi��k�, zjadaj�c
bezustannie jab�ka, jedno po
drugim. Kosmaty trzmiel zapl�ta�
mu si� we w�osy, ale Andrzej
czyta� z takim zaj�ciem, �e nie
zauwa�y� ani bucz�cego trzmiela,
ani bucz�cej siostrzyczki, cho�
t� ostatni� s�ycha� by�o bardzo
dobrze. Kiedy szlochaj�c,
przypad�a do jego ramienia,
Andrzej poklepa� j� z
roztargnieniem po g�owie i
doradzi�:
- Id� do mamy, ona ci
zabanda�uje.
- Co mi zabanda�uje? -
zdenerwowa�a si� w jednej chwili
Emilka. - Jestem skrzywdzona, a
nie skaleczona!
- To id� do taty, on ci
zawi��e - powiedzia�
nieprzytomnie Andrzej i
przewr�ci� kartk� ksi��ki.
- Co mi zawi��e?! - wrzasn�a
Emilka zapominaj�c o p�aczu. -
Przecie� tu nie chodzi o
sznurowad�o!
- To we� moje - rzek� Andrzej
niecierpliwie. - Zawi�� sobie i
daj mi czyta�.
Emilk� zatka�o z oburzenia,
ale poniewa� starszy brat nawet
na ni� nie spojrza�, tupn�a
nog� i posz�a si� u�ali�
tatusiowi.
Tata, ubrany tylko w d�insy,
brodaty, bosy i zamy�lony,
siedzia� na trawie i uwa�nie
naprawia� rower. - Hm, co, ma�a?
- spyta�, postukuj�c kluczem w
nakr�tk�. - Co si� sta�o?
P�aka�a�?
- P�aka�am, tato! - zap�aka�a
Emilka. - I p�acz�, tato! Jestem
skrzywdzona, a on my�li, �e ja
chc� sznurowad�o!
- Id� z tym do mamy - rzek�
tatu� troskliwie i przykr�ci�
�rub�. - I nie p�acz, kupi� ci
nowe sznurowad�o.
- Ja nie chc� sznurowad�a! -
wrzasn�a Emilka, wymachuj�c
r�kami, ale tatu� przerwa� jej z
ca�� surowo�ci�, m�wi�c:
- No, no, Misiulku, to chcesz
sznurowad�o, to nie chcesz
sznurowad�a... Ej, co� mi si�
zdaje, �e kaprysisz!
Tego ju� by�o stanowczo za
wiele.
Emilka posz�a do mamy.
Mama by�a w domku, w kuchni i
zmienia�a w�a�nie pieluch�
swojemu najm�odszemu dziecku.
Czajnik gwizda� tu przera�liwie,
a ma�y Bolu� dar� si� tak, jakby
chcia� zag�uszy� czajnik. Mama
by�a czerwona na twarzy i
sapi�c, zawi�zywa�a synkowi
plastykowe majteczki. Bolu� tego
nie lubi�. Skr�ca� si� jak
�ruba, wyrywa�, wierzga� i kopa�,
poniewa� chcia� jak najszybciej
si� znale�� na pod�odze i zn�w
tupa� po niej nowymi butkami.
- Mamo! - zacz�a Emilka, ale
w tej samej chwili Bolu� zawy�
d�ugo i przeci�gle jak
lokomotywa. By�o jasne, �e nikt
tu Emilki nie us�yszy. Nawet nie
warto by�o zaczyna� rozmowy.
Emilka wysz�a na ganek pe�na
poczucia krzywdy i powiedzia�a
sobie zawzi�cie: - Ach, tak! No
dobra. Id� sobie od was. Wszyscy
tylko zaj�ci i zaj�ci, nikt nie
ma czasu dla biednego dziecka.
P�jd� sobie w �wiat, zobaczycie.
Ju� by�a ko�o furtki, kiedy
nagle przystan�a.
Jeszcze nigdy nie wyrusza�a
sama w �wiat.
Trzeba by chyba uprzedzi�
mamusi�.
Wr�ci�a do kuchni. Czajnik
wci�� gwizda�, Bolu� wci�� wy�.
- Uprzedzam ci�, mamusiu, �e
wyruszam w �wiat! - zawo�a�a co
si�. - Dobrze! - odkrzykn�a
mama nieuwa�nie, wci�gaj�c
Bolusiowi porteczki.
- Lala! - wrzasn�� Bolu�
przera�liwie. - Lala tiki tiki!
Go!
- W daleki �wiat! - powt�rzy�a
g�o�niej Emilka, bo nie by�a
pewna, czy mama s�yszy.
- Dodo! - krzykn�� Bolu�
�widruj�cym g�osem. - Dodo tiki
tiki! Go!
- Tylko wr�� na obiad -
powiedzia�a mama zdyszanym
g�osem. - I nie objadaj si�
s�odyczami, lepiej zjedz jab�ko.
- Jajo! - rykn�� Bolu�, a� si�
�ciany zatrz�s�y. - Jajo
tiki tiki! Go!
- O, jaki to m�dry ch�opczyk!
- ucieszy�a si� nagle mama i
poca�owa�a Bolusia w czubek
bielutkiej czuprynki.
- Ci�gle tylko Bolu� i Bolu�
- powiedzia�a Emilka ura�onym
tonem. - No, nie, no po prostu z
nikim si� nie mo�na dogada� w
tym domu!
Odwr�ci�a si� na pi�cie i
zdecydowanym krokiem wyruszy�a w
�wiat. Zaraz za furtk� poczu�a
si� ra�niej. Cudownie wygl�da�o
s�o�ce na ciemnob��kitnym
niebie, rado�nie d�� mocny
wiatr. Emilka sz�a przed siebie
w�r�d ci�g�ego szumu drzew,
droga ucieka�a spod jej
sanda�k�w, a kretonowa sukienka
furkota�a. A po drodze by�o
mn�stwo rzeczy do ogl�dania,
takich jak ogr�dki s�siad�w,
domki letnie, p�oty i �ywop�oty,
psy goni�ce si� w k�ko,
traktory, mr�wki i kury ksi�dza
proboszcza, w�z konny z ceg�ami
i listonosz na rowerze,
zaskroniec pod li�ciem �opianu i
s�siad Micha�ek bawi�cy si� z
kolegami w wojn� laserow�, i
ostatni domek letniska, ten z
czerwono kwitn�c� fasol� i
polanka, gdzie ros�y maliny i
nagle ju� drzewa, drzewa i
drzewa. By� to las i Emilka by�a
w nim ca�kiem sama, i to okaza�o
si� o wiele ciekawsze, ni�
chodzenie za r�czk� z kim�
starszym. Na przyk�ad, prosz�,
obok �cie�ki na powalonym pniu
siedzia� wielki, t�usty i
zielony smok w szlafroku i
ob�era� si� �mietankowymi
kr�wkami.
A poniewa� nikt Emilki nie
ci�gn�� za r�k� i nie
przynagla�, mog�a teraz
najspokojniej przystan��,
podej�� bli�ej i rzec z
najmilszym u�miechem:
- Dzie� dobry!
- Moje uszanowanie, kochanie -
rzek� �askawie smok i �ypn�� na
Emilk� ��tym okiem spod
zielonej powieki. Potem mlasn��
ze smakiem, rozwin�� trzy
kolejne kr�wki, papierki rzuci�
sobie pod nogi, a cukierki
wpu�ci� do paszczy i zjad�,
b�ogo przymykaj�c powieki.
Emilka zrobi�a jeszcze jeden
ma�y kroczek i zerkn�a w g��b
z�ocistej torby, kt�r� smok
trzyma� na kolanach. By�o tam
pe�no kr�wek. Pe�niusie�ko.
Chyba ca�y kilogram.
- Wygl�daj� pysznie -
zauwa�y�a.
- One s� pyszne - rzek� smok
niedbale i obliza� si� jaskrawo
r�owym j�zorem, wydaj�c ten
rodzaj st�kni�cia, kt�ry
nieomylnie zdradza natur�
�akomczucha.
- S�odycze to �wietna rzecz -
zauwa�y�a Emilka z
roztargnieniem.
- Tak - zgodzi� si� smok,
zazdro�nie tul�c torb�. - Tylko,
�e tucz�. Okropnie tucz�. Znam
mn�stwo ma�ych dziewczynek,
kt�re w swym �akomstwie
zapomnia�y o wszelkim umiarze i
po�eraj�c s�odycze doprowadzi�y
si� do stanu jak najbardziej
obrzydliwej i niewskazanej
oty�o�ci. Sta�y si�, kr�tko
m�wi�c, tak potwornie grube, �e
brzuch im si� ci�gn�� po ziemi.
- Komu si� ci�gn��? - zdziwi�a
si� Emilka.
- Tym dziewczynkom. Tym
�akomym.
- Czy to by� ich wsp�lny
brzuch? - spyta�a Emilka, kt�ra
lubi�a wszystko wiedzie�
dok�adnie.
Nie wiadomo dlaczego niewinne
to pytanie bardzo rozdra�ni�o
smoka. Warkn�� gro�nie, a z
nozdrzy buchn�� mu sinawy dymek
o zapachu siarki.
- M�oda osobo - rzek�
w�ciek�ym g�osem - zapami�taj
sobie moj� rad�: nigdy, ale to
nigdy nie kpij z wybitnych
poet�w. Poetom nale�y si� cze��.
Spok�j, zn�w b�d� je��.
- Prosz�?... - spyta�a
niepewnie Emilka, kt�ra nie
rozumia�a z tej przemowy prawie
nic. - Ja nie znam przecie�
�adnego poety.
Smok cmokn�� z politowaniem. -
C� za wiejski g�uptasek! -
rzek� g�osem nadal pe�nym
w�ciek�o�ci. - To ja jestem
wybitnym poet�, ty wiejski
g�uptasku, a nazwisko me, kt�re
musia�o przynajmniej obi� ci si�
o uszy, brzmi Bambolczyk. Ale,
momencik, czeg� to ja wymagam
od takiego dziecka. Przecie� ty
chyba nawet nie umiesz czyta�?
- O, przepraszam - obrazi�a
si� Emilka. - Umiem czyta�
doskonale, cho� mam lat sze�� i
jeszcze nigdy w �yciu nie
chodzi�am do szko�y. Nauczy�a
mnie czyta� moja siostra Zosia.
- Zna�em kiedy� pewn� Zosi� -
stwierdzi� smok. - To ona
nauczy�a mnie je�� kr�wki, co
wkr�tce sta�o si� prawdziw�
nami�tno�ci� mojego �ycia. - To
m�wi�c, zn�w sypn�� papierkami
pod nogi, a do paszczy wrzuci�
sobie kolejn� porcj� kr�wek. - A
wi�c - rzek� prze�uwaj�c -
czyta�a� oczywi�cie zbi�r moich
poemat�w pod tytu�em "W locie i
pocie ku� si� m�j zn�j"?
- Ku� si�? - powt�rzy�a Emilka
z namys�em. - Nie. Znam tylko
wiersz o kuku�ce.
- Bzdura - zirytowa� si� smok.
- Nigdy w �yciu nie napisa�em
ani s�owa o kuku�ce. Pisa�em,
owszem, o skowronku, ale chyba
przyznasz, �e jest powa�na
r�nica mi�dzy kuku�k� a
skowronkiem.
- A jaka? - spyta�a ciekawie
Emilka, wlepiaj�c w smoka
b��kitne ocz�ta.
Smok rykn��: - Aaaah!!! Jeste�
jeszcze wi�kszym g�uptaskiem,
ni� przypuszcza�em. S�uchaj i
ju� nic nie gadaj!
Zagi�� starannie brzegi
z�ocistej papierowej torby i
wpu�ci� j� do wielkiej kieszeni
szlafroka, po czym wskoczy� na
zwalony pie� i zarycza�:
Skowronek
O, niewinny idioto, o, ma�y
skowronku,@ o, ty polny �piewaku
szary!@ O, fruwaczu podniebny o
mizernym ogonku@ i mizernych
skrzyde�kach do pary!@
O, czy� widzia� lataj�c pod
niebem wysoko,@ o, czy� spotka�
tam kiedy kogo,@ co by bardziej
ode mnie my�l�ce mia� oko,@ i
wspanialsze skrzyd�a lub ogon?@
O, skowronku, �piewaku,
artysto ubogi,@ o, czy� widzia�
poet� wi�kszego,@ ni� genialny
Bambolczyk, szlachetny i drogi,@
i pi�kniejszy ni� ty, kolego?@
O, ju� nie p�acz, skowronku,
nie popadaj w rozterk�,@ o, nie
zazdro�� mi mej wielko�ci!@ O,
le� sobie wysoko, zarzucaj�c
kuperkiem,@ o, daj upust
ptasz�cej rado�ci!@
O, tw� rol� �wierkanie
cichutkie i nudne,@ mnie za�
wielka przypad�a rola.@ O, twe
�ycie jest proste, o, me �ycie
jest trudne.@ Jam poeta - a ty
le� nad pola!@
- I c�? - spyta� Bambolczyk,
k�ad�c zielon� �ap� na sercu i
sk�aniaj�c g�ow� w poetyckiej
zadumie. - Jakie wra�enia?
- Przepraszam, ale nie
rozumiem, o co pan pyta -
powiedzia�a Emilka, pocieraj�c
nosek palcem.
- Pytam, wiejski g�uptasku, co
my�lisz o moim wierszu?!
- My�l� o pana wierszu -
odpowiedzia�a grzecznie Emilka -
�e bardzo cz�sto u�ywa pan
literki "o".
- Chrrr! Czy to jest wszystko,
co my�lisz o moim wierszu? -
spyta� z irytacj� smok.
- Nie - odpar�a Emilka po
kr�tkim zastanowieniu. - My�l�
tak�e o pana wierszu, �e to
wcale nie jest wiersz o
skowronku. Tylko o panu. Ja
bardzo lubi� skowronki.
Skowronki wcale nie zarzucaj�
kuperkiem. To kaczki zarzucaj�
kuperkiem. I smoki.
Bambolczyk omal si� nie
rozp�aka�. - Smoki kuperkiem?! -
zawy�. - A c� to za ohydna
plotka! I jak �miesz jednym
tchem m�wi� o mnie i o kaczce?!
Opuszczam ci� natychmiast,
poniewa� twa obecno�� jest dla
mnie obelg�! Precz mi z oczu! -
to rzek�szy, smok mimo woli
zarzuci� kuperkiem, po czym
poderwa� si� w powietrze z
�opotem b�oniastych skrzyde� i
wkr�tce znikn�� za lasem.
Emilka wzruszy�a ramionami i
pow�drowa�a dalej w �wiat,
�a�uj�c tylko jednego: �e
niesympatyczne smoczysko nie
pocz�stowa�o jej kr�wk�.
Kiedy dotar�a w okolice
jeziora, apetyt na kr�wki
zmieni� si� jej w apetyt na
wszystko. C�, by�a w drodze ju�
od przesz�o godziny, a na
�niadanie pi�a tylko kakao, bo
po sporze z Zosi� nie mog�a ju�
prze�kn�� niczego. Tymczasem
s�o�ce wznosi�o si� powoli, lecz
stale, po�udnie by�o coraz
bli�ej i �o��dek Emilki zacz��
przypomina� o sobie, wydaj�c
kr�tkie, nagl�ce odg�osy.
- Hej�e, co s�ysz�? Burczy mi
w brzuchu - powiedzia�a sobie
Emilka, przystaj�c na trawiastym
brzegu jeziora.
Zjad�abym co�, cokolwiek, po
prostu cokolwieczek,@ bo je��
naprawd� musi ma�y jak ja
cz�owieczek.@ Zjad�abym tort w
ca�o�ci, oczywi�cie bez
�wieczek,@ zjad�abym g�r� kremu
i wielki stos ciasteczek.@ A
potem bym z rozkosz� po�ar�a sto
bu�eczek@ (one by�yby z szynk�,
a w ka�dej - og�reczek!)@ A na
deser: przepyszna galaretka z
porzeczek,@ ha�da lod�w,
�mietany i w ko�cu -
cukiereczek.@ Co prawda, brat
mnie straszy, �e zgrubia� mi
ty�eczek@ i on ma mo�e racj�,
tak, mo�e, ja nie przecz�,@ lecz
je�� naprawd� musi ma�y jak ja
cz�owieczek,@ wi�c dajcie mi co�
teraz, cokolwiek, cokolwieczek!@
Ledwie wyrzek�a te s�owa,
ujrza�a czyje� kr�tkie, grube
n�ki wyci�gni�te na trawie, za
krzakiem leszczyny. Poprzez
targane wiatrem listowie ujrza�a
r�wnie� nale��cy do n�ek p�katy
brzuch �pi�cej za krzakiem
osoby. Widoczny by� te� wysoki
okr�g�y koszyk, z kt�rego
apetycznie wyziera�a serwetka w
bia�o_czerwon� kratk�. Koszyk
wygl�da� dok�adnie tak, jak
zwyk�y wygl�da� koszyki
zawieraj�ce smakowite drugie
�niadanko wycieczkowe.
Zach�cona tym widokiem Emilka
podesz�a bli�ej.
Niestety. Nie by� to nikt
znajomy. Za krzakiem le�a�
r�owy Grubasek w pasiastym
podkoszulku i sportowych
spodenkach. Le�a� sobie i od
czasu do czasu cichutko szlocha�
przez sen.
Emilka odesz�a na bok,
przysiad�a na trawie, wrzuci�a
do pomarszczonej od wiatru wody
ze trzy kamyki, wreszcie
zakas�a�a.
- A!!! - przebudzi� si� Grubasek
i zerwa� tak, jakby strzeli� w
niego piorun. Spojrza� na Emilk�
oczami okr�g�ymi z przera�enia i
przycisn�� r�ce do ust.
- Przepraszam - odezwa�a si�
Emilka. - Nie chcia�am ci�
budzi�. Czy nie widzia�e� w
okolicy czego� do zjedzenia?
- Ja jestem niedobry! -
kwikn�� Grubasek sk�adaj�c r�ce.
- Hm? Nie wierz� - powiedzia�a
Emilka nieco zdziwiona.
- Jestem niedobry! Jestem
skwa�nia�y! Jestem zgorzknia�y!
- piszcza� Grubasek, dr��c na
ca�ym ciele.
- No co� ty, na pewno jeste�
dobry - pociesza�a go Emilka.
Grubasek run�� na kolana.
- Nie! Nie po�eraj mnie,
szlachetna istoto! - zawo�a�
cienko, �lini�c si� ze strachu.
- Bzdury - powiedzia�a
gniewnie Emilka. - Wcale nie
chc� ci� po�re�, te� pomys�!
Pyta�am tylko, czy nie ma tu
czego� do zjedzenia.
- Wszystko - be�kota� Grubasek
popadaj�c w jeszcze wi�ksze
przera�enie. - Wszystko, co
widzisz! Tak jest, szlachetna
istoto, oczywi�cie, szanowna
osobo, wszystko do zjedzenia
opr�cz Grubaska, o pani!
To m�wi�c zacz�� gwa�townie
gmera� w koszyczku, wyjmuj�c po
kolei ca�� jego zawarto�� i
rozk�adaj�c j� na trawie:
serwetk� w kratk�, papierek od
kr�wki, ogryzion� do ko�ci nog�
kurczaka, pust� butelk� po
oran�adzie oraz p� herbatnika.
- To wszystko, co posiadam, o
pani - j�kn�� dr��c gwa�townie i
za�ama� r�ce. - Ale nie mnie,
nie mnie, b�agam! Nie zjadaj
mnie!
- Przesta� ju� powtarza�
w k�ko t� bzdur� - powiedzia�a z
niesmakiem Emilka. - Jeste�
nies�ychanie tch�rzliwy,
Grubasku. Sk�d w og�le przysz�o
ci do g�owy, �e mog�abym ci�
po�re�?!
- Mia�em ci ja pyszne drugie
�niadanko - mamrota� Grubasek
wci�� nieprzytomny ze strachu -
pyszne drugie �niadanko
wycieczkowe. Tak si� cieszy�em,
�e sobie podjem nad tym pi�knym
jeziorem! Ale w chwili, gdy
zjad�em pierwsz� kr�wk�, z
drzewa spad� potworny smok,
�cisn�� mi gard�o i zagrozi�, �e
mnie po�re, chyba �e oddam mu
wszystko, co mam w koszyku. - Tu
Grubasek chlipn�� �a�o�nie. -
Zjad� mi kurczaka, bu�eczki z
sa�at� oraz pasztet, poch�on��
wszystkie ciasteczka, a na
zako�czenie zabra� mi ca�e kilo
kr�wek �mietankowych w z�ocistej
torebce po kawie!
- Co?! - zawo�a�a Emilka.
Grubasek zaszlocha� kr�tko i
wysmarka� nos.
- TEraz rozumiem. Obudzi�e�
si� tak nagle i w pierwszej
chwili wzi��e� mnie za jakiego�
mniejszego smoka? - spyta�a
Emilka.
- Tak jest, bez urazy,
szlachetna istoto, za
pozwoleniem, wznios�a damo! -
si�ka� Grubasek.
- A ja przecie� jestem zwyk��
dziewczynk�, kt�ra w�druje sobie
w �wiat! - wyja�ni�a mu Emilka.
- Jestem bardzo g�odna, a w
dodatku spotka�am niedawno tego
smoka, kt�ry si� w�a�nie ob�era�
kr�wkami ze z�ocistej torebki! I
wyobra� sobie - ten wstr�ciuch
nie pocz�stowa� mnie wcale!
- Bydl� z niego - rzek� nagle
Grubasek g�osem dziarskim i zn�w
wysmarka� nos w chusteczk�. -
Zbir, zb�j i zbrodniarz. Niech
no on mi si� jeszcze kiedy�
nawinie, z�ami� mu pysk jak
pietruszk�, st�uk� go tak, �e
przele�y w gipsie a� do
Gwiazdki!
- Oho_ho, naprawd�? - spyta�
z�o�liwym tonem smok Bambolczyk,
sp�ywaj�c z powietrza na p�asko
rozpostartych skrzyde�kach.
- A! A! - wrzasn�� Grubasek
cienko i z przera�enia pad�
plackiem na brzuch.
- Pysk jak pietruszk�, hm? W
gipsie a� do Gwiazdki, hm? -
dopytywa� si� gro�nie
Bambolczyk. - Wszystko
s�ysza�em, kochasiu,
wszy�ciutko! No, a teraz - chod�
tutaj, moje pulchne male�stwo!
Mniamm, ile to t�uszczyku na nim!
- chwyci� Grubaska za kark,
podni�s� na wysoko�� swych oczu
i woln� r�k� uszczypn�� w
po�ladek.
- A! a! - krzykn��
przera�liwie Grubasek. - Pomocy,
ratunku! Jedz� mnie!
- Pu�� go! - wrzasn�a w tej�e
chwsili Emilka i dzielnie
uwiesi�a si� po�y smoczego
szlafroka, ci�gn�c co si�. -
Pu�� go natychmiast! - lecz
niespodziewanie znalaz�a si� w
powietrzu, tu� obok
wierzgaj�cego Grubaska. Smok
podni�s� j� za pasek sukienki i
trzyma� przed samym swoim nosem!
- A_chrrrr! - rykn��, co
pozwoli�o Emilce ujrze�
wype�niaj�ce smocz� paszcz�
wspania�e, l�ni�ce i ostre
uz�bienie z du�� plomb� w dolnym
trzonowcu. - Chrrr - powiedzia�
Bambolczyk. - Ju� po was, moje
pulchne p�czusie. Chrrr, chrrr,
�e tak powiem...
Nagle niebezpiecze�stwo
zosta�o oddalone. Na skraju
trawiastej pla�y pojawi�a si�
bowiem wdzi�czna d�ugonoga
posta� o aksamitnych oczach,
ciemnych w�osach i podrapanych
kolankach. By�a to Marysia,
kole�anka z s�siedniego
letniska, osoba w wieku
szkolnym, o tyle starsza, �e
Emilka mog�a j� podziwia� z
ca�ego serca. Ta Marysia,
nazywana w domu Ma�k�, by�a
rzeczywi�cie �wietn� dziewczynk�.
W�a�nie wysz�a z k�pieli. Mia�a
na sobie rozwleczone, niegdy�
r�owe, a obecnie dziwnej barwy
k�piel�wki, kt�re nosi�a z
niepor�wnanym szykiem.
K�piel�wki nieustannie zje�d�a�y
po jej p�askim brzuszku, wskutek
czego Ma�ka zmuszona by�a
podci�ga� je co jaki� czas jedn�
r�k�. W drugiej trzyma�a mokry
r�cznik, zwini�ty przy wy�ymaniu
w �rub�. na widok smoka
unosz�cego dwie wrzeszcz�ce
postacie Ma�ka bez namys�u
podskoczy�a bli�ej i z ca�ej
si�y trzepn�a Bambolczyka po
�ydkach tym w�a�nie mokrym,
ciasno zwini�tym r�cznikiem.
- Puszczaj ich, stary
t�u�ciochu! - wrzasn�a i
przy�o�y�a smokowi po p�cinach
jeszcze raz, a kiedy i to nie
pomog�o - smok bowiem zamar� z
b�lu i zdumienia - Ma�ka cisn�a
r�cznik w traw� i wspi�a si� na
smoka od ty�u, w�a��c na niego
tak zwinnie, jak ma�pka wchodzi
na roz�o�yste drzewo. Kiedy
znalaz�a si� na odpowiedniej
wysoko�ci, natychmiast zacz�a
bezlito�nie �askota� smoka pod
pachami. Dopiero ten spos�b
poskutkowa�. - Hu, hu! - rykn��
smok. - Hu_hu! Hi! hi! hi! - i
zwijaj�c si� oraz chichocz�c,
wypu�ci� swoje ofiary. Spadli
oboje, Emilka i Grubasek, wprost
na mi�kk� traw�, ale i tak przez
d�u�sz� chwil� nie mogli si�
pozbiera�. Ma�ka zeskoczy�a na
traw� obok nich i zn�w z�apa�a
za r�cznik. Ledwie si�
zamierzy�a, smok podskoczy� ze
strachu. - R�ce precz od
Bambolczyka! - rykn��. Porwa�
Grubaska pod pach�, po czym
wzbi� si� w powietrze i frun�c z
du�� pr�dko�ci� wnet znik� za
czubkami sosen. Jeszcze przez
chwil� s�ycha� by�o rozpaczliwe
krzyki Grubaska wzywaj�cego
pomocy, ale i one wnet ucich�y.
Dziewczynki zosta�y same.
- �adna heca - powiedzia�a
Ma�ka, gniewnie wykr�caj�c
resztki wody z r�cznika. - Zn�w
ten dra� tu si� kr�ci.
- Znasz go? - spyta�a Emilka.
- Pewnie. Ty te� go znasz,
tylko �e nie pami�tasz. Kiedy
ostatnio go widzia�a�, mia�a�
dwa lata. Spytaj tylko Zosi i
Andrzeja, oni ci opowiedz�,
jakie to by�y awantury. Mnie ju�
nieraz opowiadali.
- W�a�ciwie to oni i mnie
opowiadali - przypomnia�a sobie
Emilka. - A mama nawet to
opisa�a. Ale zawsze my�la�am, �e
to taka bajka.
- A sk�d? - mrukn�a Ma�ka i z
wdzi�kiem podci�gn�a
k�piel�wki.
- Wszystko prawda. Psiako��,
czuj�, �e zn�w b�d� k�opoty. W
zesz�ym roku, kiedy was nie by�o
na letnisku, Bambolczyk te� tu
grasowa�. Naszej mamie wy�ar� z
werandy wszystkie galaretki
porzeczkowe, ca�e dwadzie�cia
osiem s�oik�w. On uwielbia
s�odycze, ten t�u�cioch.
- Mimo to mo�e po�re� tego
biednego Grubaska - Emilka by�a
bliska p�aczu.
- Przesta� mrugga� - skarci�a
j� Ma�ka. - On chyba nie jest
taki straszny.
Ale obie zamy�li�y si� smutno.
Biedny Grubasek. Co si� z nim
teraz dzieje?
- Id� - o�wiadczy�a nagle
Ma�ka.
- Dok�d? - spyta�a Emilka
patrz�c z podziwem na starsz�
kole�ank�.
- Tropem Bambolczyka. Nie m�g�
ulecie� zbyt daleko z Grubaskiem
pod pach�. Zbyt przyty�
ostatnio, ma zadyszk� przy
lataniu. Jestem pewna, �e zaraz
musia� l�dowa�. Znajd� go bez
trudu. Id�!
- Ja z tob�! - krzykn�a z
zapa�em Emilka.
- A nie b�dziesz becze� o byle
co? - upewni�a si� Ma�ka.
- N_nie wiem - odpowiedzia�a
uczciwie Emilka, kt�ra znana
by�a z tego, �e mia�a oczy na
mokrym miejscu.
- W ka�dym razie postaraj si�,
z �aski swojej - powiedzia�a
Ma�ka. - Bo inaczej b�d�
zmuszona odes�a� ci� do domu.
Zdj�a z sosnowego s�czka sw�j
podkoszulek i spodenki,
trzepn�a par� razy sanda�kami o
pie�, �eby usun�� z nich piasek
i kamyki - i ju� by�a gotowa.
Ruszy�y, zabieraj�c oczywi�cie
koszyk Grubaska, a w nim
serwetk� w kratk� i mokry
r�cznik Ma�ki.
�adny to by� widok, jak tak
sobie w�drowa�y le�n� �cie�k� -
szczuplutka Marysia, podobna do
weso�ego �rebaczka z ciemn� grzyw�
i Emilka - pulchna, opalona i
mocna jak orzeszek. Wiatr
nachyla� nad ich g�owami
szumi�ce, potargane czupryny
sosen, s�o�ce pali�o jak
szalone, a na jeziorze drga�y
p�on�ce kreseczki blasku.
Wszystko wok� by�o wyra�nie
widoczne w czystym powietrzu, z
wyj�tkiem jakichkolwiek �lad�w
smoka i Grubaska - tych nie by�o
wcale, ani jednego.
Dziewczynki w�drowa�y lasem
jeszcze jaki� czas, a �cie�ka
wiod�a je wok� jeziora.
Wreszcie poczu�y, �e s� g�odne
nie na �arty, wi�c zatrzyma�y
si� na s�oneczznej polanie i
objad�y si� wspania�ymi,
pachn�cymi malinami wprost z
krzaka. Usmarowa�y si� przy tym
po uszy s�odkim r�owym sokiem,
a zaraz potem zagryz�y kawa�kiem
czekolady, kt�ry by� cieplutki i
mi�kki, bo go Ma�ka wyj�a z
kieszeni. Tote� wkr�tce
usmarowane by�y tak�e na
br�zowo.
Emilka obliza�a palce. -
Prawd� m�wi�c - zauwa�y�a - mama
prosi�a mnie, �ebym si� nie
opycha�a s�odyczami przed
obiadem.
Ma�ka te� obliza�a palce. -
Prawd� m�wi�c - rzek�a spokojnie
- wydaje mi si�, �e nie b�dziesz
dzi� jad�a obiadu. Nie wiadomo,
moja droga, czy jeszcze
kiedykolwiek zjesz obiad we
w�asnym domu. By� mo�e
zab��dzimy w puszczy lub oddamy
�ycie w naszej niebezpiecznej
wyprawie.
- Taa_ak? - przeci�gn�a
�a�o�nie Emilka, a do jej oczu
natychmiast nap�yn�y �zy.
- Przesta� mruga� - skarci�a
j� Ma�ka. - I zastan�w si�
szybko: mo�e wolisz wraca� do
domu, do mamusi?
- Oj tak, wol� - odpowiedzia�a
szczerze Emilka, ale Ma�ka,
jakby nie s�ysz�c, pyta�a dalej:
- Mo�e wolisz siedzie� przed
telewizorem i d�uba� w nosie,
moja droga, zamiast prowadzi�
barwne �ycie pe�ne przyg�d i
niebezpiecze�stw, kt�re
doprowadz� do uwolnienia
Grubaska?
- Nigdy nie d�ubi� w nosie -
obrazi�a si� Emilka.
- No, wi�c widzisz -
powiedzia�a Ma�ka �askawie. - To
idziemy dalej.
I ruszy�y, �piewaj�c gromko i
z zapa�em:
O, nie d�ubmy d�u�ej w nosie@
przed telewizorem,@ lecz
nurzajmy si� we wrzosie@
sierpniowym wieczorem.@ Lub
w�drujmy w �wiat po rosie@
sierpniowym porankiem,@ lub
spr�bujmy sprawdzi�, co si�@
kryje za kurhankiem,@ albo
z��wmy dwa �ososie@ w
przejrzystym strumieniu@ i
spo�yjmy oba w sosie@ w mi�ym
le�nym cieniu.@ Wytarzajmy si�
jak �osie@ w�r�d wysokiej trawy@
i podpalmy drwa na stosie@ dla
lepszej zabawy.@ Tylko prosi�
d�ubie w nosie -@ oto s�uszne
s�owa.@ Wi�c nie d�ubmy,
przecie� chcemy@ Grubaska
ratowa�.@
Min�y podmok�� ��k�, pe�n�
zielonych pokrzyw i ��tych
jaskr�w, przeskoczy�y potoczek i
znalaz�y si� na skraju niedu�ego
ogrodu, kt�ry, je�li wierzy�
tabliczce przybitej po�rodku
furtki, by� w�asno�ci� Teodora
Blumke. W g��bi pod grusz� sta�a
przyjemna zielona cha�upka z
�aweczk�. Na �aweczce, w mi�ym
cieniu, siedzia� sam pan Teodor
Blumke, chudy i opalony na
ciemny br�z, z wyj�tkiem czo�a,
kt�re by�o bia�e, jak to zwykle
si� zdarza ludziom du�o
pracuj�cym na �wie�ym powietrzu
i u�ywaj�cym kapelusza albo
czapki. Ot� pan Blumke wola�
kapelusz. W�a�nie si� nim
wachlowa�, drug� r�k� wspieraj�c
na s�katej lasce.
- Dzie� dobry - powiedzia�a
uprzejmie Ma�ka, gdy podesz�y. -
Czy nie widzia� pan dzisiaj
wielikiego zielonego smoka w
szlafroku z ma�ym r�owym
Grubaskiem?
- Co takiego, co, co? - spyta�
pan Blumke dono�nie.
Ma�ka powt�rzy�a swoje
pytanie.
- Musisz m�wi� g�o�niej - rzek�
g�o�no pan Blumke. - Nie
dlatego, �ebym uwa�a�, �e to
�adnie. Ale dlatego, �e jestem
odrobin� g�uchy.
- Czy nie widzia� pan dzisiaj
- hukn�a Ma�ka - wielkiego
zielonego szlafroka w smoku z
ma�ym r�owym Grubasiem?
- Niew�tpliwie - zgodzi� si�
pan Blumke, kiwaj�c przyja�nie
g�ow�. - Nie masz to jak naw�z
naturalny.
- Prosz� pana! - wrzasn�a
Ma�ka co si� w p�ucach, a� jej
krew nabieg�a do twarzy. - Czy
nie widzia� pan dzisiaj
naturalnego r�owego smoka w
Grubasku z wielkim zielonym
szlafrokiem?
- O, nie - rzek� pan Blumke
stanowczo. - Co to, to nie.
Nigdy nie stosuj� nawoz�w
sztucznych. Nie ma nic gorszego
ni� nawozy sztuczne, zw�aszcza
dla sa�aty, zupe�nie s�usznie,
panienko.
Powachlowa� si� zn�w
kapeluszem, po czym nagle wsta�
i poszed� w k�t ogrodu, gdzie z
wielkim niezadowoleniem nabi�
jaki� papierek na czubek swej
laski.
- Co to si� lato� nie wyrabia
- gdera� niecierpliwie. -
Deszczu ani na lekarstwo, koper
ca�kiem uschnie, a jak ju� co
leci z nieba, to s� to papierki
od kr�wek!
- Papierki od kr�wek?! -
wrzasn�y jednym g�osem Ma�ka i
Emilka i skoczy�y w k�t ogrodu
za panem Blumke.
- Mamy �lad! - powiedzia�a
Ma�ka rozgl�daj�c si� czy nie
wida� w okolicy jeszcze innych
papierk�w. - Na pewno
przelatywali t�dy.
- Ale w kt�r� stron�? -
spyta�a Emilka.
- Trezba zbada� kierunek
wiatru - rzek�a Ma�ka, splun�a
sobie w d�o� i wystawi�a palec
w powietrze.
- Moim zdaniem - orzek�a -
dmucha z po�udniowego zachodu.
- Albo z zachodniego po�udnia
- dorzuci�a Emilka, kt�ra
chcia�a udowodni�, �e te� si� na
czym� zna.
- To niemo�liwe - prychn�a
Ma�ka.
- Dlaczego, dlaczego? Mo�liwe,
m�wi� ci.
- Oczywi�cie - wtr�ci� swoje
pan Blumke. - Oczywi�cie, bez
deszczu ani rusz. Tak, tak, moje
mi�e panienki, co to, to prawda.
Bez deszczu ani rusz.
Tak sobie pogadali, po czym
Ma�ka zdecydowa�a, �e
natychmiast nale�y si� uda�
tropem poszukiwanych. Poniewa�
nie ustalono ostatecznie, sk�d
wieje wiatr, ani jaki to ma
zwi�zek z kierunkiem po�cigu,
obie dziewczynki ruszy�y po
prostu dalej, przed siebie, tam
gdzie je prowadzi�a piaszczysta
dr�ka le�na.
- Wypatruj papierk�w od kr�wek
- powtarza�a Ma�ka co chwila,
rozgl�daj�c si� uwa�nie po obu
stronach �cie�ki. Emilka za�
patrza�a pod nogi, na boki, w
niebo i w ty�, tote� nie mo�na
powiedzie�, by droga si� jej
d�u�y�a. Spostrzeg�a te�, �e
kiedy cz�owiek si� rozgl�da
id�c, to zauwa�a mn�stwo rzeczy,
jakich nie zauwa�y�by bez
rozgl�dania si�, takich jak
mrowiska, poziomki, �limaki
winniczki, szafirowe wa�ki i
zielone muchy, ob�oczki w
kszta�cie barank�w, baranki w
kszta�cie ob�oczk�w, koleiny
odci�ni�te w piasku i piasek w
koleinach, dzi�cio�a na pniu
sosny, �lady wielkich bosych
st�p, papierek od kr�wki...
- Jest!!! - wrzasn�a.
- Gdzie? - podskoczy�a w
miejscu Ma�ka, kt�rej Emilka
rykn�a wprost w lewe ucho.
- Tu, o tu. Obok tych
wielkich �lad�w.
- Co te� to s� za �lady?
- S� to na pewno �lady
Bambolczyka, Masiu. Tylko on
mo�e mie� tak� wielk� stop�.
- Moja Emilko, wielk� stop�
mo�e mie� ka�dy.
- Na pewno nie ka�dy i na
pewno a� tak wielk�.
- Przesta� si� k��ci�.
Ani zauwa�y�y, jak zgubi�y
�cie�k�. Zbyt bowiem uparcie
trzyma�y si� wielkich �lad�w. A
�lady wiod�y w bok i najpierw
widoczne by�y na mokrym piasku,
potem zanik�y, bo trawa si�
zrobi�a g�stsza i wy�sza, a
potem zn�w odnalaz�y si� w
grz�skim czarnym b�otku,
pokrywaj�cym stok wzg�rza. Wok�
sta�o si� ch�odno i wilgotnie,
zielone �wiat�o s�czy�o si�
s�abo z wysoka, przez sklepienie
z bukowych li�ci.
- Nie podoba mi si� tu -
szepn�a Emilka.
- Przesta� mruga� -
powiedzia�a Ma�ka i energicznie
podci�gn�a spodenki, kt�re
zje�d�a�y jej z brzuszka r�wnie
cz�sto jak k�piel�wki. - O co ci
zn�w chodzi. Las jak las.
- Ale ponury taki -
odpowiedzia�a Emilka l�kliwie.
- Ponure lasy te� musz� by� -
o�wiadczy�a Ma�ka i ostro�nie
obejrza�a si� przez rami�, bo
jej si� wyda�o, �e co� sapie za
krzakiem leszczyny. W rzeczy
samej, sapn�o nawet do��
g�o�no, po czym odezwa�o si� zza
li�ci znudzonym basem:
Hej, hej, hej,@ kiedy by�em
nieletnim smocz�ciem,@ to
wszy�ciutko robi�em z przej�ciem.@
Ale kiedy podros�em ju� nieco,@
to zrobi�o si� ze mnie byle co@
i przesta�em robi� wszystko z
przej�ciem.@
Dzisiaj nadal przejmuj�
si� ma�o,@ sam doprawdy nie
wiem, co si� sta�o,@ mo�e winna
jest temu ma tusza,@ lecz
kompletnie mnie nic nie
porusza,@ cho�by nie wiem co
wok� si� dzia�o.@
Wszystko wok� mnie m�czy i
nudzi,@ ju� nie lubi� ni smok�w,
ni ludzi.@ Nie chce mi si�
zachwyca� przyrod�,@ ani m�
niew�tpliw� urod�,@ bowiem nawet
i ona mnie nudzi.@
Jeszcze tylko z przej�ciem bym
dr�czy�,@ prze�ladowa�, dokucza�
i m�czy�.@ To przyjemne, gdy
kto� mnie si� l�ka,@ gdy si�
trwo�y, ca�uje po r�kach,@
prosz�c, �ebym go wi�cej nie
dr�czy�.@ Hej, hej, hej.@
- Ach, �aski! �aski! -
zakrzykn�� nagle jaki� zbola�y
g�osik i ucich� zaraz, jakby
kto� go si�� zd�awi�.
Dziewczynki podkrad�y si�
bli�ej, rozchyli�y ga��zie
leszczyny i ujrza�y Bambolczyka.
Siedzia� sobie wygodnie na s�gu
z�o�onym z grubych pni bukowych
i jad� beztrosko kr�wki,
rzucaj�c papierki gdzie popad�o.
Jedna z jego wielkich zielonych
st�p spoczywa�a na trawie, a
drug� opiera� na plecach
Grubaska.
Nieszcz�sny Grubasek le�a�
pos�usznie i p�asko,
przyci�ni�ty ci�k� smocz�
stop�, si�ka� nosem, roni� �zy,
a od czasu do czasu wierzga�
nogami i macha� r�kami, lecz
daremnie. Smok ani my�la�
pofolgowa�.
- Nie kr�� si�, nie kr�� -
mrukn�� i przycisn�� Grubaska
mocniej do ziemi.
- �aski, przecudny kr�lewiczu!
- zawrzasn�� Grubasek na nowo. -
Wypu�� mnie, �wietlista postaci,
pozw�l mi odej��!
- He he he, nie ma mowy -
powiedzia� Bambolczyk spokojnie.
- Przecie� doskonale wiesz, �e
zaraz zostaniesz zjedzony.
- A! a! - zakrzykn�� w trwodze
biedny Grubasek i zala� si�
�zami.
- Tylko, sam rozumiesz, musz�
ci� przedtem troch� podr�czy� -
doda� z zadowoleniem smok.
Ukryte za krzakiem dziewczynki
spojrza�y po sobie z oburzeniem.
- �winia nie smok - mrukn�a
Ma�ka.
- Ach, biedny Grubasek -
szepn�a Emilka.
- Musimy go ocali�!
- To ju� wiemy, tylko jak?!
- Na pewno jako� tak -
odpowiedzia�a Ma�ka - �eby przy
okazji i nas nie po�ar�.
Odesz�y na paluszkach nieco
dalej i ukry�y si� za pniem
pot�nego buka dla odbycia
narady.
- Co robi�?
- Chyba nie ma wyj�cia.
Bambolczyk go po�re!
- Musi by� jaki� spos�b -
upiera�a si� Ma�ka.
- Ach - szepn�a Emilka ze
�zami w oczach. - M�wi� ci, �e
nie ma inego wyj�cia, jak usi���
i za�ama� r�ce.
- Nigdy nie za�amuj r�k, je�li
masz cho� odrobin� sprawnego
rozumu - powiedzia�a Ma�ka
surowo. - I przesta� mruga�.
Zaraz co� wymy�l�.
Nad�a si� i my�la�a usilnie
przez jakie� dwie minuty,
drapi�c si� w przybrudzone
kolanko, wreszcie jej buzia
poja�nia�a, a wszystkie z�by,
nowe i stare, ukaza�y si� w
u�miechu. - Ju� wymy�li�am! -
og�osi�a, po czym przepasa�a si�
r�cznikiem, owi�za�a g�ow�
kraciast� serwetk�, nasuwaj�c
jej brzeg na oczy, i
przewiesi�a sobie koszyk przez
r�k�. Nast�pnie zaczerpn�a
pe�n� gar�� b�otka z przydro�nej
ka�u�y i wysmarowa�a nim
policzki oraz nogi. Tak
odmieniona nie do poznania
wygl�da�a na ubog� sierot�
zbieraj�c� chrust w lesie.
- Je�li si� ma do czynienia z
silniejszym przeciwnikiem -
powiedzia�a - nale�y przede
wszystkim u�y� inteligencji.
Zaraz zobaczysz, jaki wspania�y
podst�p obmy�li�am. Obserwuj
mnie. Gdy us�yszysz, �e wo�am:
Musz� go zobaczy� z bliska! -
wypadnij z krzak�w, porwij
Grubaska i uciekajcie co si� w
nogach w stron� jeziora. Reszt�
zostawcie mnie.
I nie zwlekaj�c ni chwili, ta
dzielna dziewczynka przesz�a
przez zaro�la leszczynowe i
stan�a przed zdumionym
Bambolczykiem.
- Kim jeste�? - spyta� smok
ciekawie.
- Jestem ubog� sierot�
zbieraj�c� chrust w lesie -
powiedzia�a Ma�ka g�osem
j�kliwym i zawodz�cym. -
Us�ysza�am, jak kto� deklamuje
wiersze niezwyk�ej pi�kno�ci.
Ojejusiu, jak mi si� podoba�y.
Czy nie wie pan, kto tak pi�knie
deklamowa�?
Bambolczyk rozpromieni� si�
natychmiast. - Ale� tak, uboga
sieroto! Wiem. Tym kim�, moje
dzieci�, by�em ja. A te wiersze,
moje dzieci�, by�y moje. Jestem
wybitnym poet�, a nazwisko moje
brzmi: Bambolczyk. - To
rzek�szy, smok uczyni� przerw�,
daj�c ubogiej sierocie czas na
przypomnienie sobie tego
nazwiska.
- Ach! - zawo�a�a Ma�ka
piskliwie i podci�gn�a spodenki
wraz z r�cznikiem. - Czy to by�
mo�e? S�awny Bambolczyk w
naszej ubogiej okolicy?
- Tak, moje urocze male�stwo,
to ja we w�asnej osobie -
potwierdzi� Bambolczyk zupe�nie
rozanielony.
- Bambolczyk! Sam mistrz
Bambolczyk! - wrzasn�a
przera�liwie Ma�ka. - Musz� go
zobaczy� z bliska! - to m�wi�c,
z szale�cz� odwag� wgramoli�a
si� smokowi na kolana i z
rozmachem wsadzi�a mu koszyk na
g�ow�. Koszyk by� akurat tego
rozmiaru, �e pomie�ci� i
unieruchomi� g�ow� Bambolczyka,
zatrzymuj�c si� na jego
ramionach. Smok, zaskoczony,
zerwa� si� naturalnie na r�wne
nogi, uwalniaj�c niechc�cy sw�
ofiar�. Wtedy Emilka, kt�ra jak
burza wypad�a z leszczyny,
porwa�a Grubaska za r�k� i
poci�gn�a za sob�, wo�aj�c: -
Szybko, uciekajmy!
Podczas gdy uciekali w stron�
jeziora, Bambolczyk kr�ci� si�
w k�ko og�upia�y, rycz�c,
obijaj�c si� o drzewa i usi�uj�c
zerwa� koszyk z g�owy, co
mog�oby si� uda� tylko w
wypadku, gdyby si� zdecydowa� na
utrat� nosa. Tymczasem Ma�ka
wdrapa�a si� na s�g drewna,
zaczeka�a na odpowiedni� chwil�
i nat�ywszy wszstkie si�y,
zepchn�a le��c� z wierzchu
ci�k� k�od� wprost na ogon
Bambolczyka. Przygwo�dzi�a go
tym sposobem do ziemi i co si� w
nogach pogna�a w stron� jeziora.
* * *
- Najgorsze w tym wszystkim
jest - powiedzia�a Emilka, kiedy
ju� wyk�pali si� wszyscy w
jeziorze, dla och�ody, dla
orze�wienia, a tak�e dlatego by
zmy� z siebie sok malinowy,
czekolad�, b�oto i kurz. -
Najgorsze w tym wszystkim jest
to, �e mi zawsze ka�dego �al. Na
przyk�ad teraz okropnie �al mi
Bambolczyka, kt�ry z koszykiem
na g�owie, przygwo�d�ony za ogon
do ziemi, wyje i rozpacza w
samotno�ci po�r�d wilgotnych
ciemnych las�w i nikt
absolutnie nie mo�e mu pom�c.
- Bez presady, bez przesady -
powiedzia�a Ma�ka przetrz�saj�c
kieszenie w poszukiwaniu czego�
jadalnego. - Po pierwsze, sama
wiesz, �e nie by�o innego
sposobu na uratowanie Grubaska.
A po drugie, pom�c Bambolczykowi
mo�e ka�dy przechodzie�, co
radzi�abym wam uwzgl�dni� i czym
pr�dzej wia� z tego miejsca.
- Jestem g�odny - oznajmi�
Grubasek.
- Ja te� - burkn�a Ma�ka. -
O! - o�ywi�a si� nagle, grzebi�c
w tylnej kieszeni. - Popatrzcie,
co znalaz�am! - wyj�a monet� i
podrzuci�a j� na d�oni. - He,
he. Mo�na za to kupi� co� do
jedzenia.
- O, ja mam wi�cej! - ucieszy�
si� Grubasek, wyjmuj�c banknot z
kieszeni swych porteczek. - A tu
opodal jest wioska, a w niej
ma�y kiosk spo�ywczy. Chod�my
tam jak najszybciej, oczywi�cie
przez las, unikaj�c odkrytych
teren�w i jak najcz�ciej
spogl�daj�c w niebo.
W najlepszych humorach ruszyli
wi�c przez las - Emilka tu� za
Ma�k�, a za nimi Grubasek,
ledwie nad��aj�c na swych
kr�tkich n�kach.
- Ach, jakie dzielne
dziewczynki, Grubaska
uwolni�y!@ O, ju� nie j�czy w
niewoli Grubasek nasz przemi�y!@
Och, jakie� one odwa�ne, i smoka
przechytrzy�y!@ Ach, och, to nie
do wiary, �e mia�y tyle si�y!@
O, tak, niewiarygodne, a
przecie� to zrobi�y!@ Tego
biednego malca po prostu
ocali�y! -@
- wykrzykiwa�y dziewczynki na
ca�e gard�o, a Grubasek
przy�piewywa� rytmicznie: -
Turum_durum! Turum_durum!
Wioska Promienko by�a ca�kiem
niedaleko, a kiosk spo�ywczy
znajdowa� si� na skraju lasu, tak
�e mogli dokona� zakup�w nie
wychodz�c nawet na odkryt�
przestrze�. Byli wi�c spokojni i
zupe�nie pewni, �e Bambolczyk,
nawet gdyby jakim� cudem si�
uwolni�, nie m�g� ich dot�d
wy�ledzi� z powietrza.
Kupili w kiosku sporo �wie�ych
rogalik�w, s�oik d�emu
�liwkowego oraz dwa topione
serki, zapakowali wszystko do
plastykowej torebki i ruszyli z
powrotem do lasu, unikaj�c
otwartych przestrzeni i jak
najcz�ciej spogl�daj�c w niebo.
Do posi�ku zasiedli na
niewielkiej zacisznej polanie,
pod zielonym pag�rkiem. S�o�ce
rzuca�o ruchliwe z�ote plamy
przez korony d�b�w, a trawa
by�a bujna i pachn�ca. Ma�ka
roz�cieli�a na niej kraciast�
serwetk�, a Emilka u�o�y�a
pi�knie trzy rogaliki, k�ad�c
przy ka�dym po stokrotce.
- To rozumiem - rzek� Grubasek
z zadowoleniem i opar� si�
plecami o zielony pag�rek. - To
jest dopiero naprawd� kulturalny
posi�ek. Dwie urocze i
eleganckie damy do towarzystwa,
wytworne nakrycie i kwiaty na
stole - oto jak powinien
wygl�da� posi�ek d�entelmena. W
tych warunkach smakuje nawet
suche pieczywo z d�emem. W
dodatku szczeg�ln� przyjemno��
sprawia mi my�l, �e ten �ajdak
Bambolczyk, ta n�dzna kreatura,
obija si� w tej chwili po omacku
mi�dzy drzewami, o ile
oczywi�cie uda�o mu si� pozby�
tej k�ody.
- N�dzna kreatura, hm? -
powt�rzy� kto� w�ciek�ym g�osem.
Zapad�a cisza.
- Czy m�wi�a� co�, Masiu? -