1971

Szczegóły
Tytuł 1971
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1971 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1971 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1971 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Pod jednym dachem, pod jednym niebem" Autor: Stanis�awa Fleszarowa_Muskat Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zaka�d Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. Iii-B�1 Przedruk z wydawnictwa "Glob", Szczecin 1988 Pisa�a K. Pabian Korekty dokona�y: D. Jagie��o i K.Kruk Zima tego roku by�a �agodna, poprzeplatana kr�tkimi okresami s�abych mroz�w i nag�ych odwil�y, podczas kt�rych ogrody i pola zn�w ciemnia�y pod topniej�cym �niegiem. Dawniej, jak opowiada�a babka Izabelka (dwie by�y babki w rodzinie - i obydwie siedzia�y teraz przy stole - Izabelka, sam �ywio� i prawda w ka�dym s�owie i spojrzeniu, i babka Wysoczarska, nigdy nie nazywana imieniem, jakby spreparowana z samych refleksji i zahamowa�), a wi�c dawniej, mawia�a babka Izabelka, by�y ca�kiem inne, prawdziwe zimy, siarczy�cie mro�ne, jak Pan B�g przykaza�. Popatrz, Karolinko, m�wi�a do c�rki, jak �wiat si� zmieni� za mego �ycia. Czy dawniej kobiety chodzi�yby w grudniu w takich cienkich po�czochach? - Pewnie dawniej nie by�o takich cienkich po�czoch - wtr�ci�a Sylwia, nie podnosz�c g�owy znad talerza. - A nie by�o - stropi�a si� nieco babka. - Ale nawet gdyby by�y, to i tak nikt by nie m�g� w takich po�czochach wytrzyma�. Zima by�a naprawd� �agodna, �udz�ca wci�� nadziej� wczesnego przedwio�nia. Sterty �niegu, zgarni�tego na brzegi alejki wiod�cej od furtki do drzwi werandy, obni�a�y si� w oczach, a na ich brzegach zaczyna�y nawet wystawa� z ziemi, czarnej, rozpulchnionej wilgoci�, zielone czubki krokus�w. Karolina, siedz�c wraz z Wiktorem u szczytu sto�u, rozsuni�tego na ca�� d�ugo��, �eby zmie�cili si� przy nim wszyscy go�cie, widzia�a t� alejk� poprzez otwarte szeroko ogromne drzwi mi�dzy werand� a pokojem, patrzy�a wci�� na ni�, cho� wiedzia�a, �e nikt ju� ni� teraz nie nadejdzie - Agnieszka mia�a przyjecha� z Warszawy dopiero w nocy, po przedstawieniu, a pr�cz niej przy stole siedzieli ju� wszyscy, kt�rych zaprosi�a. Doznawa�a tego dnia dziwnego uczucia przerysowania, niezwyk�ej ostro�ci wra�e�, kt�re w dodatku odbiera�a w takim nat�oku, jakby ca�e jej �ycie zgromadzi�o si� nagle wok� niej i pozwoli�o ogl�da� si� z przejmuj�cej blisko�ci. Nawet ta �cie�ka, uj�ta tego dnia w dwa obrze�a topniej�cego �niegu, o�wietlona uliczn� latarni� i blaskiem bij�cym z pokoju, wydawa�a jej si� chwilami obramowana puszystymi g�owami piwonii, rozkwitaj�cych w lecie czy te� pomara�czowym bogactwem nasturcji, kt�r� pokonywa�y dopiero pierwsze przymrozki. Nigdy zapewne te kolory nie wydawa�y jej si� tak �ywe i nigdy nie widzia�a ludzi zbli�aj�cych si� �cie�k� ku domowi tak wyrazi�cie, jak teraz, gdy nadchodzili ni� z g��bi lat. Tylko Wiktor nie wszed� t�dy po raz pierwszy; frontowe wej�cie w tamtym, z�ym czasie nie by�o dla tych, kt�rzy musieli si� ukrywa�. Mo�e przedosta� si� przez p�ot, cho� obsadzony by� kolczast� wysok� a�ycz�, pokryt� jesieni� g�sto z�otymi soczystymi �liwkami, z kt�rych Izabelka Szymankowa robi�a pyszne kompoty na zim�, a mo�e otworzy� furtk� o zmroku i od razu skierowa� si� ku budynkowi, w kt�rym ojciec trzyma� konia i bryczk�, tak pomocne przy pe�nieniu obowi�zk�w weterynarza. Ko� - niezapomniany Bia�ek - sta� pod �cian� w mrocznym k�cie swojej ma�ej stajni, i tam zobaczy�a - ukrytego za jego bokiem, nadaremnie usi�uj�cego obwi�za� chustk� zranione rami�, ch�opaka. Wsun�a d�o� pod obrus i po�o�y�a j� na kolanie Wiktora. Poczu� to od razu, przechyli� g�ow� i u�miechn�� si� do niej, a potem tak jak ona podni�s� obrus i po�o�y� r�k� na jej d�oni. Nie wydawali si� sobie �mieszni, cho� cieszy�o ich to, �e mogli zrobi� to ukradkiem, bo mo�e �mieszni wydaliby si� Krystianowi i jego �onie, a ju� na pewno Markowi, a zw�aszcza Sylwii, o tak! zw�aszcza Sylwii, kt�ra sko�czy�a ju� czterna�cie lat, do czego nie przyznawa�a si� ch�tnie Agnieszka. - A wi�c w�a�ciwie... - Krystian powi�d� spojrzeniem po wszystkich zebranych przy stole, ale g��wnie m�wi� do rodzic�w - w�a�ciwie jest to nasza wizyta po�egnalna. Wyje�d�amy z kraju na pocz�tku przysz�ego miesi�ca. Nie widywali syna zbyt cz�sto, cho� do Warszawy (i z Warszawy) by�o tak blisko, ale godzili si� z tym jako�, nie manifestuj�c przykro�ci. Teraz jednak wyobra�enie oceanu czyni�o t� jego, przysz�� przecie� dopiero, nieobecno�� stokro� bole�niejsz�. - I nie znajdziesz ju� czasu - spyta�a cicho Karolina - �eby wpa�� cho� na kr�tko przed samym wyjazdem? - Och, mamo - zniecierpliwi� si� Krystian - wiesz, jak to jest. W takiej sytuacji spada na cz�owieka tysi�c spraw bardziej lub mniej wa�nych, ale wszystkie trzeba za�atwi�. - Kasia ci pomo�e. - Ona ma do�� zaj�� z wyekwipowaniem siebie i Marka. - Tutaj? - roze�mia� si� Kamil; nie rozumia� przedwyjazdowych k�opot�w brata. - A tutaj! Tutaj! - do�� opryskliwie potwierdzi� Krystian. - Wszystkie sprawunki musz� by� za�atwione w kraju. - Nie znam si� na tym - mrukn�� Kamil. Pochyli� si� nad swoj� porcj� karpia w galarecie i zacz�� starannie oddziela� mi�so od o�ci. Karolina niespokojnie spojrza�a ku niemu. Zawsze trwog� j� przejmowa� cho�by najl�ejszy ton uszczypliwo�ci w s�owach Krystiana, kierowanych do m�odszego brata. Ale Kamil nie wygl�da� na ura�onego. Manipuluj�c wci�� sztu�cami, powt�rzy� nawet do�� pogodnie: Nie znam si� na tym. - S�usznie - wmiesza� si� do rozmowy Rozci�owski, pierwszy m�� Agnieszki, cho� dawno z ni� rozwiedziony, zaproszony jednak przez by�ych te�ci�w na rodzinn� uroczysto��. By� przed kilku laty w Stanach i Krystian pochyli� si� ku niemu, ciekaw jego zdania na temat, kt�ry zdawa� si� najbardziej go interesowa�. - Na pocz�tku ka�dego przybysza z Polski przera�a to, �e tak ma�o mo�na kupi� za dolara. W bufetach uniwersyteckich, kt�re s� przecie� ta�sze od najta�szych restauracji, befsztyk - co prawda do�� pot�ny - kosztuje dwa dolary. Od razu tracimy na� apetyt, uzmys�owiwszy sobie, co by�my za te pieni�dze kupili w Polsce. Wszyscy roze�miali si�, tylko ksi�dz Rudek pozosta� powa�ny. - Gdyby to przeliczy� na dach�wki! - westchn��. Remontowa� dach na kaplicy i mia� nadziej� wszystkich parafian wci�gn�� w swoje k�opoty. Ale Rozci�owski nie by� z jego parafii, ci�gn�� dalej: - M�wi�y mi panie z naszej ambasady, z kt�rymi mia�em okazj� si� zetkn��, �e podczas urlop�w lub s�u�bowych wyjazd�w do kraju, zawsze za�atwiaj� tu wszystkie powa�niejsze sprawunki. - S�yszysz? - zwr�ci� si� Krystian do �ony. - No, ale w ko�cu liczy si� przede wszystkim fason! - powiedzia�a babka Wysoczarska, bez przychylno�ci patrz�c na wnuka. Zasi�ga� informacji na temat Stan�w u Rozci�owskiego, kt�ry tam by� przed kilku laty, zapominaj�c, �e ona wr�ci�a stamt�d zaledwie przed rokiem po d�u�szym pobycie u c�rki w Los Angeles. Cho� ju� prawie osiemdziesi�cioletnia, w�o�y�a na ten uroczysty rodzinny wiecz�r czarny kostiumik z brokatu, rozja�niony bluzk� ze z�otej lamy o wyrafinowanie skromnym koszulowym kroju. - Liczy si� przede wszystkim fason - powt�rzy�a. - Moja mama jest zawsze ubrana najmodniej na �wiecie - odezwa�a si� Sylwia. Wszystko potrafi wyszpera� w warszawskich sklepach za ca�kiem tanie pieni�dze. - M�wi�a z pe�nymi ustami, wymachuj�c widelcem, ale to nie razi�o Rozci�owskiego. Patrzy� na c�rk� z mi�o�ci�, mo�e dlatego, �e - cho� podrzucona przez Agnieszk� dziadkom - by�a jednak najwyra�niej dumna z matki. - Nie znam si� na tym - powt�rzy� zn�w Kamil, w�a�ciwie bez zwi�zku, ale jakby ze wzrastaj�c� satysfakcj�. O czym oni m�wi�? my�la�a babka Izabelka. Zdumiewa�o j�, �e tyle rzeczy, tyle w og�le wszystkiego potrzebuj� teraz ludzie. Ona przysz�a do tego domu w jednej sukienczynie, kiedy Karol po �mierci matki naj�� j� do piel�gnowania ojca i prowadzenia domowego gospodarstwa. I wystarczy�o, �e tr�ci�a go piersi� w w�skich drzwiach, �e otar�a si� o niego biodrem, a ch�op zg�upia� do tego stopnia, �e prost� dziewczyn� uczyni� pani� weterynarzow�, cho� mog�a z nim �y� na koci� �ap� i wcale by go do tego nie przymusza�a. Piotru� (ten b�l w sercu, nie ustaj�cy po tylu latach, na przypomnienie jego imienia, wyrazu jego oczu) urodzi� si� dopiero w rok po �lubie, i wszyscy j� - Izabelk� - za to w mie�cie szanowali. Pani doktorowo, zwracali si� do niej od razu, cho� mo�e inne doktorowe wcale nie by�y z tego zadowolone. - Poda� barszcz? - przechyli�a si� ku Karolinie. - My�l�, �e chyba tak... - Karolina powiod�a wzrokiem po p�miskach z resztkami zak�sek - powiem zaraz Pawlisiowej, �eby go podgrza�a. - Ty sied�! - powstrzyma�a j� matka unosz�c si� z miejsca. - To dzi� tw�j wiecz�r. A poza tym ja z Pawlisiow� najlepiej si� rozumiem. �eby� wiedzia�a, jakie pyszne uszka zrobi�a do barszczu! - Bo to Galicjanka - wyja�ni� ksi�dz Rudek. - A u tych z dawnej Galicji, jak barszcz, to tylko z grzybowymi uszkami. - Pawlisiowa by�a ksi꿹 gospodyni�, wypo�yczon� Wysoczarskim na t� rodzinn� uroczysto��. �wietna kucharka i tego wieczoru da�a popis swoich umiej�tno�ci. Ksi�dz, kt�ry podczas kazania ostatniej niedzieli napomkn�� aluzyjnie, �e niekt�rzy parafianie �yj� ponad stan, podczas gdy ich zabytkowy ko�ci� wymaga wci�� kosztownych remont�w, nie kry� jednak tego wieczoru dumy ze swojej gospodyni. Sam lubi� dobr� kuchni�, a Wysoczarskim nale�a�o si� takie przyj�cie w okr�g�� rocznic� ich �lubu. Tylko jako� dzisiejsza data... dzisiejsza data nie zgadza�a mu si� z t�, kt�r� zapami�ta� sprzed lat i zapisa� w parafialnych ksi�gach... Dlaczego obchodzili t� rocznic� w grudniu, skoro polskie wojsko wkroczy�o do miasta 22 stycznia i dopiero wtedy... By� m�odziutkim wikarym, kiedy obj�� parafi� w tym mie�cie po zas�u�onym proboszczu, zam�czonym w Dachau. Wojna jeszcze trwa�a, ale tutaj ju� si� sko�czy�a, front przesun�� si� na zach�d, ludzie wracali do swoich miejsc, cho� oczywi�cie nie wszyscy, nie wszyscy... Stara� si� w�a�nie, zebrawszy troch� informacji o losach mieszka�c�w tego miasta, uporz�dkowa� parafialne ksi�gi - gdy stan�a przed nim m�odziutka para. Dziewczyna by�a w �a�obie, tym bardziej go wi�c zdziwi�o, gdy poprosili o spowied� i �lub nazajutrz. - Bez zapowiedzi? - zdumia� si�. - I bez dyspensy? To niemo�liwe. - Musi by� mo�liwe - powiedzia� ch�opak. Jutro id� do wojska. - I na front. - Dosta� pan powo�anie? - Nie, nie dosta�em. - Dlaczego wi�c... - zaj�kn�� si�, ale urwa�, nie wiedzia� kogo ma przed sob�. - Nie dosta�em powo�ania - powt�rzy� ch�opak - ale id�. I chc�, �eby ona - wzi�� dziewczyn� za r�k�, a jej �zy nap�yn�y do oczu - czeka�a na mnie jako moja �ona. Chcia� m�odych o co� zapyta�, ale nie naby� jeszcze dostatecznej praktyki w duszpasterskich sprawach, ogarn�o go zawstydzenie, kt�re mia� nadziej� zwalczy� w sobie, zadaj�c to pytanie w mroku konfesjona�u. Otworzy� ksi�g� i zapyta� o nazwiska. Kiedy dziewczyna wymieni�a swoje, zrozumia� dlaczego jest w �a�obie. Ojcem jej by� weterynarz Szymanko, kt�ry zgin�� ostatniego dnia pobytu Niemc�w w tym mie�cie, chowa� go przed kilkoma dniami na miejscowym cmentarzu. Ludzie o tym wci�� m�wili, nie musia� o nic pyta�. "Karolina Szymanko, zapisa�, c�rka Karola i Izabeli z domu Skrobek". - Wiktor Wysoczarski - powiedzia� m�ody, gdy zwr�ci� ku niemu wzrok. - Sk�d? - spyta� mimo woli, bo ch�opak, cho� zbiedzony i wymizerowany, nie pasowa� mu jako� do tego miasteczka. Nie odpowiedzia� na to pytanie, wzruszy� tylko ramionami. - W�a�ciwie... sam nie wiem. - Jak mo�na tego nie wiedzie�? - W�drowa�em ostatnio. - Od kiedy jest pan tutaj? - Od pa�dziernika. Ale... nie meldowany. - Teraz te� nie? - Nie. Nie zapyta� dlaczego, cho� wtedy w pe�ni jeszcze tego nie rozumia�, a fakt, �e m�ody prosi� o sakrament ma��e�stwa przed do��czeniem do przyby�ego zza Wis�y wojska, spraw� dodatkowo zaciemnia�. Dopiero p�niej, gdy zaprzyja�ni� si� z Wysoczarskim, gdy razem zbierali ksi��ki o drugiej wojnie, wyja�niaj�ce i porz�dkuj�ce niejako czyn zbrojny Polak�w, zagmatwany konspiracj� podczas jego trwania, dopiero wtedy zrozumia� to "w�drowanie" m�odego cz�owieka, kt�re z dopalaj�cej si� po powstaniu Warszawy zawiod�o go wraz z wycofuj�cymi si� przez �oliborz oddzia�ami AK do Puszczy Kampinoskiej, sk�d Niemcy wypchn�li je w m�ciwie precyzyjnej akacji "Sternschnuppe" a� pod �yrard�w i Jaktor�w. Tu zadano im cios ostateczny, tylko cz�� zdo�a�a przedrze� si� do oddzia��w partyzanckich dzia�aj�cych pod Opocznem... M�g� mu ju� to wtedy powiedzie�, gdy stan�� przed nim w zakrystii z t� dziewczyn�, kt�ra powstrzymywa�a �zy. Ale nie powiedzia�. Jak bole�nie - ale i jak koniecznie - nieufni byli Polacy w tamtych latach. Zapyta� go wi�c o miejsce urodzenia. I nawet na to pytanie odpowiedzia� jakby z wahaniem i bardzo cicho: - Wysoczary w Sandomierskiem. Nie wyobra�a� sobie - on, ch�opski syn (Rudek - mo�e jaki� szlachcic nazwa� tak pradziadka od koloru w�os�w?), �e b�dzie kiedy� �a�owa� ziemian, kt�rym teraz wraz z odzyskaniem wolno�ci grozi�a parcelacja, ach, �eby� to tylko ona. A jednak ogarn�� go jaki� jakby w�asny �al na my�l o tej cudzej ziemi, kt�r� miano kraja�, o domu, kt�ry przesta� ju� by� dla kogo� spu�cizn� po przodkach, po wiekach... Do tej chwili - mimo �a�oby dziewczyny, mimo �ez, kt�re zab�ys�y w jej oczach, mimo dr��cych niekiedy ust ch�opaka - wydawali mu si� promienn� m�od� par�. Ka�da m�odo�� by�a wspania�a - m�odo�� ludzi, drzew traw, m�odo�� dnia, wschodz�cego zalewaj�c� niebo jutrzni� - ale najwspanialsza by�a m�odo�� uczucia i ona to ich rozja�nia�a, a� bi� od nich blask, a� chwilami chcia�o mu si� mru�y� przed nim oczy. Dziwne, �e tamtego dnia nie przysz�o mu do g�owy, �e ten ch�opak, ten Wiktor Wysoczarski z Wysoczar, w kt�rych gospodarzyli ju� zapewne fornale jego ojca, mo�e z Berlina nie wr�ci�. Bo przecie� jasne by�o, �e szed� na Berlin. Wszyscy, kt�rzy przeszli przez to miasto w marszu na zach�d, szli na Berlin. Wi�c i on, jak m�g� si� domy�le�, cho� tego od niego nie us�ysza�, i on - ze spalonej Warszawy, z puszczy przetrzebionej przez Aktion "Sternschnuppe", nazwan� tak chyba przez kogo� rozczytuj�cego si� w bajkach braci Grimm, z bitwy pod Jaktorowem wreszcie, po kt�rej, na kr�tko! przesta� by� �o�nierzem - i on musia�, musia�, na rany Chrystusa! musia� i�� na Berlin. - Wiesz, Wiktor - ksi�dz Rudek przechyli� si� ponad sto�em ku Wysoczarskiemu - wtedy, kiedy stan�li�cie przede mn� i poprosi�e�, �ebym da� wam �lub, przez my�l mi nie przesz�o, �e mo�esz nie wr�ci�. Wiktor wyj�� spod obrusa le��c� wci�� na jego kolanie d�o� �ony, poca�owa� j� i trzyma� przez chwil� przy ustach. - Musia�em wr�ci�. Ona na mnie czeka�a. - Och, jak czeka�am! - westchn�a Karolina. �zy nap�yn�y jej do oczu, opu�ci�a powieki, �eby nikt ich nie dostrzeg�. Taki dzie� szcz�liwy... po c� �zy w taki dzie�? Mia�a przy sobie tych, kt�rych kocha�a... Wiktor siedzia� obok niej i wci�� by� dla niej ch�opcem, kt�rego z przera�eniem, ale i z zachwytem obudzonym ju� w tej pierwszej chwili, spostrzeg�a obok Bia�ka pod �cian� stajni w �w pami�tny pa�dziernikowy wiecz�r. I ona pozosta�a chyba dla niego dziewczyn�, ujrzan� nagle we wrotach i od razu budz�c� nadziej�, cho� wtedy ka�dy cz�owiek m�g� tak�e budzi� strach. Czy to mo�liwe, �eby nie postarzeli si� dla siebie, cho� dw�ch ich syn�w zbli�a�o si� ju� do czterdziestki? Obydwaj zreszt� nie wygl�dali na to. Panuj�ca moda wyra�nie teraz odm�adza�a m�czyzn. Kurtki zamiast p�aszczy, d�insowe spodnie - na d�ugie lata czyni�y z nich m�odzie�c�w, czasem nawet wbrew usposobieniu i psychicznemu samopoczuciu, co w�a�nie odnosi�o si� do Krystiana i Kamila. Krystian zreszt� nigdy nie mia� czasu na m�odo��. Chyba nawet nie mia� ju� czasu na dzieci�stwo. Od najwcze�niejszych lat poch�ania�o go pragnienie wyprzedzania innych, pokonywania ich, spychania na dalsze miejsca w toczonym bezustannie, cho� niekiedy tylko przez niego u�wiadamianym sobie, wy�cigu. Najbardziej ceni� ludzi, kt�rzy go podziwiali. Ju� w przedszkolu darzy� uczuciem tylko te wychowawczynie, kt�re podkre�la�y jego wyj�tkowo�� i wyr�nia�y go w�r�d dzieci. To samo powtarza�o si� w szkole podstawowej i w �redniej, na wy�szej uczelni. Ko�czy� je wszystkie z pierwsz� lokat�, co nigdzie nie przysporzy�o mu przyjaci�, chyba nie tylko ze wzgl�du na zawi��. Prac� w handlu zagranicznym ceni� sobie prawdopodobnie tak�e przede wszystkim dlatego, �e dawa�a mu mo�liwo�ci b�yszczenia, �e czu� si� podziwiany wsz�dzie, gdzie si� zjawia� - przystojny, dobrze u�o�ony m�ody Polak, �wietnie w�adaj�cy kilkoma j�zykami. �yciowy prymus! m�wi�a o nim jego �ona Katarzyna, co zawiera�o tak�e - szczeg�lnie przez ni� akcentowan� - pochwa�� ich ma��e�stwa. Konkurs na �on� wygra�a spo�r�d licznych kandydatek sposobem patrzenia na niego tak intensywnym, jakby wszyscy inni m�czy�ni utracili nagle (dla niej!) wszelkie zalety, jakby stali si� (dla niej!) band� nieurodziwych g�upc�w. Tak samo patrzy�a na niego babka Wysoczarska. Nara�a� si� jej niekiedy, jak on spragnionej podziwu i wzmo�onej uwagi (cho�by dzi� przy stole rozpytywaniem Rozci�owskiego o Stany), ale wybacza�a mu to wszystko, bo by� dla niej jedynym Wysoczarskim. Wiktor ju� dawno nim by� przesta�, Kamil nigdy nie budzi� nadziei, �e nim zostanie, a z Marka nie wiadomo co mog�o wyrosn��. Wysoczary przepad�y, ale Krystian zawsze sprawia� wra�enie, �e w�a�nie z nich wyjecha� i, �e zaraz tam wr�ci po za�atwieniu swoich - tylko swoich - spraw. M�j Wysoczarski! m�wi�a o nim z czu�o�ci� babka i w jaki�, cho� cz�ciowy spos�b, wyr�wnywa�o jej to straty, kt�re w �yciu ponios�a. Teraz siedzia� przy stole uszcz�liwiony bardziej od rodzic�w tym, �e nie sprawi� im zawodu, �e jednak przyjecha� mimo tylu zaj�� i pozwala im widzie� siebie przed d�ug� roz��k�. Tylko czasem w spojrzeniu jawi�o mu si� roztargnienie, kt�re budzi�o w Karolinie smutn� niepewno��, czy jej syn naprawd� jest obecny przy stole. Patrzy�a jeszcze przez chwil� na jego pi�knie sklepione czo�o, prosty ani troch� nie zadarty nos i usta, kt�re rzadko pozwala�y sobie na spontaniczny u�miech. A potem - szybko i jakby z pragnieniem doznania nale�nej jej w tym dniu �agodno�ci i odpr�enia po uczuciach zbyt trudnych - przenios�a spojrzenie na Kamila. Nie by� podobny do brata, wda� si� najwidoczniej w Szymank�w, a tak�e w tych Skrobk�w zza Wis�y, z kt�rych wywodzi�a si� babka Izabelka. Mo�e nawet urodziwszy by� od brata, smag�y jak matka i babka, spojrzenie mia� jasne, ujmuj�cy wyraz twarzy, w ustach co� prawie dziewcz�cego, cho� tak�e nie u�miecha� si� zbyt cz�sto i - nie do ka�dego. W jawny spos�b nie dba� o to, jak go ludzie odbieraj� i nie stara� si� tego odbioru polepszy�. Nawet w tym dniu uroczystym zjawi� si� u rodzic�w w przyciasnym, spranym sweterku, w wytartych spodniach. (Na lito�� bosk�! my�la�a babka Wysoczarska. Czy�by nauczycielom p�acono teraz tak ma�o, �e nie mia� nic innego do w�o�enia?) Kamila tak�e m�odo�� po prostu nie zajmowa�a. Nie uwa�a� jej za co� nadzwyczajnego, nie stara� si� jej wykorzysta�. T� spraw�, ten spos�b bycia, nawyk, rozci�gni�ty na lata mimo ich up�ywu, obydwaj bracia pozostawili Agnieszce. To jej obecno�� w domu by�a promieniuj�c� na wszystkich rado�ci�, niekiedy - gdy nauczy�a si� k�ama� - mo�e nawet sztuczn� i wymagaj�c� wysi�ku. Ale Kamila nie zajmowa�a w�asna m�odo��, o cudz� potrafi� si� troszczy�, mo�e w�a�nie dlatego, �e uwa�a� ten okres za najmniej szcz�liwy w �yciu, a za najbardziej odpowiedzialny za ca�� jego reszt�. Uczniowie uwa�ali go za m�drzejszego koleg�, pragn�li jego przyja�ni, nawet po opuszczeniu szko�y starali si� j� utrzymywa�. Gdy przyje�d�a� do rodzic�w przynajmniej na cz�� wakacji, Karolin� zadziwia�a mnogo�� otrzymywanych przez niego list�w. O czym oni do ciebie pisz�? pyta�a. Odpowiada�: O �yciu. Czy zdawa� sobie spraw�, �e tak bardzo podzielony mi�dzy tylu ludzi coraz mniej mia� siebie dla siebie? I dla swoich bliskich. �ucja sze�� lat czeka�a na sukces. Na sukces inny ni� te, kt�re on - w swoim odr�bnym mniemaniu - odnosi�. Mog�a to by� praca habilitacyjna, powr�t do pracy naukowej na uniwersytecie, gdzie przyj�to by go z otwartymi ramionami, albo prywatna op�acalna dzia�alno��, w kt�rej wreszcie mog�yby by� w pe�ni wykorzystane jego studia. Kamil na nic takiego nie mia� ochoty. Bezdzietnemu ma��e�stwu �atwo by�o si� rozsta�, cho� Karolina podejrzewa�a, �e t� �atwo�� jej m�odszy syn zagra� z talentem, kt�rego mog�aby mu pozazdro�ci� Agnieszka. Kt�ry z nich by� szcz�liwy? Krystian, tak perfekcyjny w denerwuj�cy dla Kamila spos�b, czy Kamil o za ma�ych - wed�ug Krystiana - ambicjach? Drzwi, prowadz�ce do kuchni, otworzy�y si� gwa�townie, pchni�te energiczn� d�oni� Pawlisiowej. Widnia�a w nich przez chwil� okr�g�a i rumiana, ale zaraz wysun�a si� zza jej plec�w i przes�oni�a j� sob� babka Izabelka z ogromn� tac�, zastawion� fili�ankami z dymi�cym barszczem. - Ja babci pomog� - zerwa�a si� od sto�u Sylwia. Powinna by�a w�a�ciwie nazywa� j� prababk�, ale brzmia�oby to �miesznie, zw�aszcza, �e Izabelka Szymankowa trzyma�a si� jeszcze krzepko, pier� mia�a pe�n�, nogi zgrabne i szybkie, a r�ce, kt�rymi podawa�a barszcz go�ciom, opalone do �okci jeszcze od plewienia w ogrodzie, nie by�y r�kami starej kobiety. Sylwia, d�wigaj�c tac� z fili�ankami, post�powa�a za ni� krok w krok, prawie ju� tak wysoka jak babka i zadziwiaj�co do niej podobna. Ona teraz mia�a przej�� pa�eczk� urodziwych dziewcz�t w tej rodzinie i chyba - c� za smarkata! - wiedzia�a ju� o tym. Pe�nym wdzi�ku ruchem g�owy odrzuca�a na plecy l�ni�ce ciemne w�osy, co czyni�o j� podobn� do �rebaka o d�ugiej smuk�ej szyi i pod�u�nych oczach skrytych za d�ug� rz�s�. Karolina zwr�ci�a g�ow� ku Rozci�owskiemu, ciekawa czy to widzi. Istotnie patrzy� na c�rk�, ale jakby ukradkiem, mo�e nie chcia�, �eby kto� spostrzeg�, jak bardzo cieszy go jej widok, mo�e ba� si� przede wszystkim tego, �eby ona sama tego si� nie domy�li�a. Ten du�y, silny m�czyzna mia� chyba z�e do�wiadczenia ze zbyt jawnym okazywaniem uczu� kobietom i wola� si� strzec, co rozumia�a tylko Karolina. Do dzisiejszego dnia nie przebaczy�a Agnieszce jej pierwszego rozwodu i we wszystkich sporach, kt�re - przed nim i po nim - wynika�y, zawsze by�a po stronie zi�cia. On zreszt� odp�aca� jej przywi�zaniem, kt�rego daremnie oczekiwa�a ze strony dzieci. Krystian i Agnieszka od najwcze�niejszych lat byli zaj�ci tylko w�asnymi sprawami, inni ludzie w ich �yciu mieli znaczenie wy��cznie us�ugowe. Kamil... Czy nie za du�o o nich my�l�? przestraszy�a si�. Maj� swoje �ycie i trzeba to zrozumie�, dlaczego akurat dzi� zdaje mi si�, �e jeszcze tego nie zrozumia�am? - Przesta� rozmy�la� - lszepn�� Wiktor. - Barszcz ci wystygnie. - Nie lubi� gor�cego. - My�l�, �e Agnieszka o�ywi towarzystwo przy stole, bo jako� zaczyna by� sennie. - Nie przyjedzie przed dwudziest� drug�. - Zostanie na noc? - Chyba tak. Jutro niedziela, nie ma pr�by w teatrze. - My�lisz, �e spodziewa si� zasta� tu Rozci�owskiego? - Dla niej to oboj�tne. - Szkoda. - No w�a�nie - wielka szkoda. - Babciu! - Sylwia zwraca�a si� teraz do Karoliny. - Czy b�d� mog�a po kolacji zagra� z Markiem w ping_ponga? Rozstawimy st� u dziadka w gabinecie. - A pyta�a� Marka, czy ma ochot�? - Och, na pewno ma ochot�! - zdecydowa�a, nie przewiduj�c sprzeciwu, Sylwia. Marek by� m�odszy od niej o ca�y rok; wyro�ni�ty ponad wiek mia� jednak dziecinn� jeszcze twarz, troch� niemraw� po p�owej i jakby usuni�tej w cie� m�a matce. Pewny siebie na pocz�tku wizyty z racji zapowiadanego wyjazdu z rodzicami do Stan�w, podczas kolacji gas� przy Sylwii, obok kt�rej siedzia�, przyt�oczony podziwem dla niej, a mo�e nawet ju� m�skim l�kiem przed po raz pierwszy w tej postaci napotkan� kobieco�ci�. Karolina to widzia�a. - Causinen sind die Kaninchen der Liebe - powiedzia�a cicho do Wiktora. - Zapomnia�em ju�, co to znaczy. - Kuzyni s� kr�likami do�wiadczalnymi mi�o�ci. - Daj spok�j, to jeszcze dzieci. - Dzieci? - przed sam� sob� zw�tpi�a Karolina. - Przypomnia� jej si� dzie� i spos�b, w jaki przed dwoma laty Sylwia powiedzia�a jej, �e oto dojrza�a, �e ma ju� to, jak wiele innych dziewcz�t w klasie. Najpierw �mia�a si� d�ugo, potem potrz�sn�a g�ow�, co zwyk�a by�a czyni�, gdy czu�a si� z czego� dumna. - Babciu, gdybym si� teraz pu�ci�a, to ju� bym mia�a dziecko. Nie pyta�a - wiedzia�a. Ale to tylko pocz�tkowo wydawa�o si� straszne. P�niej przysz�a uspokajaj�ca, pe�na ulgi refleksja: nie trzba jej by�o nic m�wi�, t�umaczy�, przestrzega�. Wiedzia�a. Jej matka, Agnieszka, w takiej samej chwili powiedzia�a tylko: - Mamo! To ju� si� zacz�o. Cieknie ze mnie, jak z dziurawej beczki. Musz� i�� do apteki po wat�. Ona sama, kiedy j� to spotka�o, kiedy to na ni� spad�o, by�a w pe�ni nie�wiadoma tak bole�nie, tak k�opotliwie i nieestetycznie objawiaj�cego si� kobiecego losu. U�wiadomiona przez matk�, poinformowana przez ni�, �e odt�d tak ju� b�dzie co miesi�c, p�ak�a przez ca�y dzie� pe�na rozpaczy i wstr�tu do swojej p�ci. W ko�cu ojciec uzna�, �e mo�e to naprawd� za wcze�nie i, �e trzeba i�� z dzieckiem do doktora. Pami�ta�a dok�adnie s�omkowy kapelusz, jaki matka za�o�y�a tego dnia, kwiecist� sukni� bez r�kaw�w, jej nagie opalone ramiona i mo�e by�o w tym jakie� pocieszenie, �e mia�a sta� si� kim� takim jak ona. Ca�a wizyta u doktora Zaczy�skiego przebiega�a w tej podniecaj�cej (doktora), aurze kobieco�ci. Kaza� jej si� rozebra�, ale nie po to, �eby j� bada�. - Niech pani na ni� spojrzy - powiedzia� do matki, a j� sam� zaprowadzi� przed lustro, aby tak�e mog�a si� sobie przyjrze�. Zapami�ta�a z tego, ogl�danego w pomieszaniu i przera�eniu swego wizerunku, nie piersi, kt�rych najbardziej si� wstydzi�a, ale ciemne, pos�pne oczy i usta, bardzo czerwone, obrzmia�e, jakby dopiero co kto� je ca�owa�. - Niech pani na ni� spojrzy - powt�rzy� doktor. - S� rodziny, w kt�rych dziewczynki bardzo szybko dojrzewaj�. To sprawa pewnych predyspozycji, wrodzonej zmys�owo�ci, temperamentu... A do niej powiedzia�... uj�� jej brod� dwoma gor�cymi palcami i powiedzia�: - Jeste� ju� teraz ma�� kobietk�. Na wszystko wok� siebie zaczniesz patrze� innymi oczyma. - Jakimi? - zapyta�a ochryple. - M�drzejszymi. I czulszymi mo�e tak�e. - W naszej wiosce... - odezwa�a si� matka niefrasobliwym tonem - w naszej wiosce to si� nikt takimi sprawami nie przejmowa�. - Gdzie...? - spyta� nieco stropiony doktor. - A tamuj - odpowiedzia�a Izabelka Szymankowa, machn�wszy r�k�. - Za Wis��. O czym ja my�l�? przerazi�a si� Karolina. Wparte w ni� wyczekuj�ce spojrzenie Sylwii przywr�ci�o j� rzeczywisto�ci. - Oczywi�cie, mo�esz rozstawi� st� do ping_ponga w gabinecie dziadka - powiedzia�a. - Ale dopiero po kolacji. - Przecie� m�wi�, �e po kolacji - wzruszy�a ramionami Sylwia. - Nie zajmujesz si� wcale swoim go�ciem - powiedzia�a z naciskiem babka Wysoczarska do syna. - Pan Zi�ko prawie nic nie je. - Zio�ko - sprostowa� z lekkim uk�onem milcz�cy dot�d �ysawy m�czyzna, siedz�cy obok �ony Krystiana, Katarzyny. Mo�e i ona milcza�a dlatego, �e nie potrafili nawi�za� ze sob� kontaktu. - Pan Zio�ko nic nie je?! - powt�rzy�a z serdecznym niepokojem babka Izabelka. Rozdawszy fili�anki z barszczem, usiad�a ju� przy stole, ale teraz zerwa�a si� ze swego miejsca i zacz�a podsuwa� Zio�ce nie opr�nione jeszcze p�miski. - Ale� jem, jem... prosz� si� mn� nie zajmowa� - broni� si�, zmieszany coraz bardziej zwr�con� na niego uwag�, go��. Zachowa� �piewny akcent, co wywo�a�o od razu u�mieszek na ustach Marka. - I wszystko mi bardzo smakuje. A te uszka! Moja mama gotowa�a taki barszcz i takie uszka. Pami�tasz, Wiktor, zawsze ci o nich opowiada�em. To �mieszne, teraz nikt by w to nie uwierzy�. Tu wojna, Niemcy si� ostrzeliwuj�, w ka�dej chwili mo�e cz�owiek zgin��, a ja o tych uszkach... Pami�tasz chyba Wiktor, co? - Pami�tam - mrukn�� Wysoczarski - zdumiewa�o go to, ale i z lekka niecierpliwi�o, �e Zio�ko podczas trwaj�cej ponad czterdziestu lat przyja�ni w ka�dej rozmowie wraca� do wspomnie�. Przecie� ca�a droga na Berlin, a potem ten prawie rok w Bieszczadach, to by� towarzysz�cy im wci�� strach przed �mierci�, bezustanne ni� zagro�enie, krew cudza i w�asna, niedospanie i brud, �o�nierska udr�ka i niewygoda w ka�dej godzinie, �o�nierski wysi�ek ponad ludzk� miar�. A jemu wci�� chcia�o si� o tym m�wi�. Nieraz, gdy grali w szachy i gdy s�dzi�, �e jego partner w d�ugim zamy�leniu rozwa�a nast�ne posuni�cie, on nagle wyrywa� si� ze swoim "pami�tasz?". Zaobserwowa�, �e z innymi lud�mi potrafi� rozmawia� na inne tematy. Interesowa� si� polityk�, zatrudniony w cegielni, rzetelnie przejmowa� si� jej sprawami i nieraz o niej m�wi� - ale nie z nim. Z nim rozmawia� tylko o tym, co wtedy - w ten najgorszy czas - razem prze�yli. Ale czy najgorszy? Mo�na by�o zgin�� ka�dej chwili, ale jednak czas by� wspania�y! Wspania�y! Do dzi� nie zblad�a w nim, nie wywietrza�a odczuwana wtedy rado��, �e oto wojna si� ko�czy, a oni zwyci�aj�! Id� na Berlin i zwyci�aj�! A �e to by�a tak�e rado�� zemsty? Niech tam ksi�a m�wi�, co chc�, ale w tamtych dniach nie mog�a by� grzechem i nie by�o kapelana w polskich szeregach, kt�ry by za ni� naznaczy� �o�nierzom pokut�. A je�li by�o inaczej... je�li by�o inaczej, to do dzi� dnia nosi� ten grzech w sobie, poniewa� nie przysz�o mu do g�owy wyspowiada� si� z niego po powrocie przed ksi�dzem Rudkiem. Gdy po ka�dym ataku liczyli straty, my�la�, �e poleg�ym nie �ycia by�o �al, ale tego, �e nie doszli, �e nie zobaczyli ostatecznej kl�ski wroga, kt�remu pycha kaza�a uzna� zabijanie za swoj� misj� i wy��czny sw�j przywilej. - Wiecie, jaki film uwa�am za najpi�kniejszy film �wiata? - spyta� nagle, cho� przy stole toczy�a si� w�a�nie pogodna rozmowa na temat pierog�w z kartoflami i serem, kt�rymi nieust�pliwie zachwyca� si� Zio�ko, cho� babka Izabelka twierdzi�a, �e nie ma to, jak pierogi z kiszon� kapust�, doprawione obficie grzybami. Nikt nie zapyta� - jaki to film, ale jego nie powstrzyma�o to od wyjawienia swojej my�li. - M�g�bym go ogl�da� dwa razy dziennie - ci�gn�� - rano po przebudzeniu i wieczorem przed za�ni�ciem. My�l�, �e w najwi�kszej pospolito�ci �ycia �wiadomo��, pami��, �e si� co� takiego prze�y�o, �e bra�o si� w tym udzia�... - C� to za film? - spyta� wreszcie Rozci�owski. A teraz Wiktor nie odpowiada� d�ug� chwil�, przymkn�� powieki, jakby sam dla siebie rozpocz�� wy�wietlanie obraz�w, kt�re uwa�a� za tak pi�kne. - C� to za film? - powt�rzy� Rozci�owski. Jeszcze i teraz odpowiedzia� nie od razu. Otworzy� w ko�cu oczy, ale wydawa�o si�, �e musi przyzwyczaja� si� do widoku twarzy, kt�re mia� przed sob�. - S� sekwencje... - zacz�� cicho - s� sekwencje, nakr�cone podczas czerwcowej defilady zwyci�stwa w Moskwie w czterdziestym pi�tym roku... - Dziadziu! - szepn�a Sylwia. - Nie m�wi�em o tym! - krzykn�� Wiktor. - NIgdy o tym dot�d nie m�wi�em! - Zdawa�o mu si�, �e Sylwia stawia go teraz na r�wni z Zio�k�, �e uwa�a go za takiego samego, nie mog�cego oderwa� si� od wojennych wspomnie� nudziarza. - Nigdy o tym dot�d nie m�wi�em - powt�rzy� �agodniej. - I powiem tylko raz: Najpi�kniejszy film �wiata! Zbli�aj�ce si� kolumny �o�nierzy, rzucaj�cych na ziemi� zdobyte na wrogu sztandary. Prze�yli, zwyci�yli i oto id�, �eby rzuci� hitlerowskie sztandary na coraz wy�sz� stert�... - Dziadziu! - nie wytrzyma�a zn�w Sylwia. Ale tym razem skarci�a j� Karolina ostro i chyba przesadnie. Poczerwienia�a z oburzenia i a� unios�a si� na krze�le. - Cicho b�d�! - krzykn�a. - A je�li nie chcesz, albo nie umiesz uczestniczy� w rozmowie doros�ych, to id� do swego pokoju! Sylwia najpierw si� zdziwi�a, babka nigdy si� tak do niej nie odzywa�a. Ale skoro si� tak odezwa�a, trzeba by�o mie� trroch� honoru... Wsta�a powoli, u�miechn�a si� do wszystkich, nawet dygn�a. - No, to sp�ywam. - Nie, nie, Sylweczko - powstrzyma� j� dziadek. - Nie r�b mi tej przykro�ci. Zreszt� ju� sko�czy�em. Chcia�em tylko powiedzie�, jaki to pi�kny film. - Ale ni st�d, ni zow�d... teraz, podczas dzisiejszej kolacji - babka Wysoczarska by�a wyra�nie niezadowolona z syna - taki temat... - Pan by� z ojcem w pierwszej armii? - pospiesznie zagada� incydent Rozci�owski, zwracaj�c si� do Zio�ki. - Tak - Zio�ko wyra�nie si� o�ywi�, odsun�� fili�ank�, w kt�rej by�y tak chwalone przez niego uszka, zapomnia� o nich. - Tak, w 6 Pomorskiej Dywizji Piechoty. Tylko �e ja doszlusowa�em do niej pod Przemy�lem, a Wiktor dopiero tu za Wis��. - Przynajmniej nie musia�em jej forsowa� - u�miechn�� si� niewyra�nie Wysoczarski. - Ale omin�o ci� wej�cie do Warszawy. - A tego nie �a�uj�. Nie, naprawd� - tego nie �a�uj�! Przecie� dopiero co, przed niespe�na czterema miesi�cami z niej wyszed�em. I wci�� mia�em przed oczyma gruzy. I tylko gruzy innych miast mog�y przes�oni� mi ten widok. "Gruzy Berlina za gruzy Warszawy" - pisali�my wsz�dzie, wchodz�c na ziemi� niemieck� - pami�tasz? Teraz on m�wi� "pami�tasz" do Zio�ki, tego si� nigdy po sobie nie spodziewa�. Ogarn�a go w�ciek�o�� na Rozci�owskiego, kt�ry zn�w sprowadzi� rozmow� na zaniechany ju� - po protestach Sylwii i matki - temat. Rzuci� mu niech�tne spojrzenie, ale on tego nie zauwa�y�. Pochylony ponad sto�em ku Zio�ce, oczekiwa� od niego odpowiedzi na pytanie te�cia. - Ja bym mia� nie pami�ta�? - za�mia� si� szeroko Zio�ko. - Sam to smarowa�em na wszystkich ruinach! W Ko�obrzegu, a potem w Berlinie! Ostatni raz nasmarowa�em w Sch~onfeld, gdzie spotkali�my si� z Amerykanami. - Ale tamte gruzy mo�e by�y ich dzie�em - wtr�ci� Rozci�owski. - Wszystko jedno. Nikt wtedy jeszcze niczego nie rozdziela�. Nad �ab� sta�a ich 9 Armia i te� chyba po gruzach sz�a na Berlin. Tylko, �e my�my doszli pierwsi! - Zn�w za�mia� si� ha�a�liwie, uderzy� si� po udach, a babka Wysoczarska spojrza�a na� ze zgroz�. Pami�ta�a tego Zi�k� - nosz�cego dzi� �wi�teczny, paradny garnitur, �nie�n� koszul� i ca�kiem nie�le zawi�zany krawat - pami�ta�a tego Zi�k� w �o�nierskim mundurze, kiedy Wiktor o�mieli� si� przywie�� go do niej na dwudniowy urlop otrzymany dopiero w Bieszczadach, dok�d skierowano ich pu�k tu� po zako�czeniu wonjny. Mieszka�a ju� wtedy z m�em w Krakowie w mieszkanku znalezionym im przez dalek� kuzynk�, od kt�rej Wiktor dosta� adres rodzic�w. Zdo�ali uratowa� i wywie�� cenniejsze meble, obrazy i srebra. Ledwie si� to mie�ci�o w dw�ch klitkach na poddaszu, dla ludzi pozostawa�o ju� w nich naprawd� bardzo ma�o miejsca. Ale za to by�o co sprzedawa� w ci�gu tych czterdziestu lat, co by�o smutn� konieczno�ci� zw�aszcza na pocz�tku, gdy Xawery nie zdecydowa� si� jeszcze przyj�� posady dyrektora Stadniny Koni. Potem zn�w zamieszka� w pa�acu (w dodatku - co za ulga! - nic go nie obchodzi�y jego remonty) ale ona nigdy go tam nie odwiedza�a i, prawd� powiedziawszy, nie za bardzo korzysta�a z jego dyrektorskiej pensji. Wystarczy�o jej to, co uzyskiwa�a ze sprzeda�y rodzinnych pami�tek, by�a cz�stym go�ciem krakowskiej Desy, gdzie j� znano i szanowano. Zastanowi�a si� przez chwil�... czy nie za nisk� ustali�a cen� za mahoniowy sekretarzyk z czas�w Marii Teresy, ozdobiony miniatur� cesarzowej? Postanowi�a to przemy�le� i zaraz po powrocie do Krakowa p�j�� do kantoru Desy, �eby spraw� jeszcze raz przedyskutowa�... I w tym to mieszkanku, zawalonym po sufity zbywalnymi na szcz�cie dowodami dawnej �wietno�ci Wysoczarskich, zjawi� si� kt�rego� dnia Wiktor w �o�nierskim mundurze. Z Zi�k�. Powia�o odorem wojska i rzeczywisto�ci, kt�rej w Krakowie przy odrobinie wysi�ku mo�na by�o w og�le nie zauwa�a�. Nie od razu pozna�a Wiktora. Pospolito�� twarzy Zi�ki po�o�y�a si� jakby i na tym drugim obliczu pod daszkiem �o�nierskiej czapki z orze�kiem bez korony. Czego to u niej - akurat u niej - szukali ci ludzie? - Nie poznaje mnie mama? - zdumia� si� Wiktor. Jego g�os by� najpierw nim dawnym, potem oczy, roze�miane, jak za tamtych lat, kiedy tak cz�sto mia� si� z czego cieszy� - z wygranej partii tenisa czy udanej przeja�d�ki konnej, z poznania nowej dziewczyny. Teraz dopiero zrozumia�a, �e stoi przed ni� jej syn, tak odmieniony ubiorem, ale jednak najpewniej jej syn, jej dziecko. Widzia�a go ostatni raz, gdy by� jeszcze ch�opcem, wys�anym tak niefortunnie i niepotrzebnie na te jakie� tajne studia w Warszawie, teraz sta� przed ni� m�czyzna, w przedziwny spos�b bardzo pewny siebie w swoim odmienionym losie. - M�j Bo�e! To naprawd� ty? - szepn�a i rzuci�a si� ku niemu z wyci�gni�tymi ramionami, a on tak�e j� obj�� i uni�s� do g�ry, bo zrobi�a si� przy nim jaka� ma�a i lekka, czu�a to, gdy przytuli� jej g�ow� do piersi na kr�tk� chwil� szcz�liwego p�aczu. Ten Zi�ko sta� obok. Zdj�� czapk� i gni�t� j� w r�kach z rozradowanym, ale i zak�opotanym wyrazem twarzy; trwa�o to chyba do�� d�ugo, nim zwr�cili na niego uwag�. - Sylwester! To moja matka! - powiedzia� Wiktor. Tak ma�o up�yn�o czasu, a zapomnia� o podstawowych zasadach dobrego wychowania. Zamiast przedstawi� go�cia matce, uzna� za s�uszne najpierw j� jemu zaprezentowa�, ale - cho� to zauwa�y�a i odczu�a - w tamtej chwili, w takiej chwili nie mia�o to �adnego znaczenia. Poda�a r�k� przyby�emu, staraj�c si� nie pami�ta�, �e podobni do niego ludzie wtargn�li do jej domu i ledwo uda�o si� jej - co� nieco� - przed nimi uratowa�. - Niech si� pan rozgo�ci, prosz� - powiedzia�a. - Wiktor! Pro� swego go�cia! Widzisz, jak teraz mieszkamy. W jakiej ciasnocie, w jakich warunkach! Ojciec wyszed�, �eby zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Ale zaraz wr�ci. M�j Bo�e, �eby wiedzia�! I zn�w zacz�a ca�owa� syna, �ciska� go i dotyka�, jakby potwierdzaj�c w ten spos�b jego obecno��, jego istnienie, jego powr�t. - �yjesz! �yjesz! - powtarza�a wci�� w�r�d �ez. - Przecie� wiedzia�a mama, �e prze�y�em powstanie - powiedzia�. Usiad� przy stole i zacz�� rozlu�nia� owijacze. - Po to pos�a�em Karolin�... t� dziewczyn� do Wysoczar, �eby to