1889
Szczegóły |
Tytuł |
1889 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1889 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1889 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1889 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pi�� melon�w
Edmund Niziurski
"5 melon�w na r�k�"
Wydanie I
i
Projekt ok�adki: Aneta Krella-Moch
� Edmund Niziurski, Warszawa 1996
ISBN 83-87080-13-6
Wydawnictwo Literatura, ��d� 1996
90-723 ��d�, ul. Zachodnia 95, tel./fax 30 25 17
Druk poUflfafla Sp�ka z o.o. w Sieradzu
Rozdzia� I
Czemu �ciga� mnie gang braci Ryps? �Dzisiaj nie b�dzie
obiadu". Moje wyst�py w Szulerni. Daremne k�amstwa,
Mariusz i Dariusz wiedz� wszystko. Cz�owiek sukcesu?
To na pewno nie tato. AM witamina. Boj� si� szerszeni
pod mostem.
By�o to w czasach, gdy jajko kosztowa�o tysi�c, a kilogram szyn-
ki sto tysi�cy, portfele p�cznia�y od banknot�w i wszyscy byli milio-
nerami... no, prawie wszyscy, ja w ka�dym razie nie by�em. Tego
dnia troch� wcze�niej ni� zwykle (bo w szkole nie by�o matmy)
sta�em przed wystaw� sklepu sportowego Bucholca i po��dliwie
wlepia�em oczy w czarne �y�worolki, dr�cz�cy mnie od miesi�cy,
niedo�cig�y przedmiot moich marze�. I tym razem nie mog�em si� o-
prze� pokusie. Wlaz�em do �rodka i kaza�em sobie poda� numer
czterdzie�ci dwa do przymiarki, cho� wiedzia�em, �e nie b�dzie mnie
sta� na kupno, ani jutro, ani za miesi�c, ani w daj�cej si� przewidzie�
przysz�o�ci, zw�aszcza po tym, co nas ostatnio spotka�o.
Ekspedientka niech�tnie poda�a mi pude�ko. Musia�a zapami�ta�,
�e kiepski ze mnie klient. Ogl�da�em w�a�nie moj� lew� nog� uzbro-
jon� w rolki, gdy us�ysza�em znajome g�osy, zachryp�e i kogucie a je-
den jakby barani. Zerkn��em niespokojnie w stron� okna. Tak, nie
omyli�em si�, to byli ONI! Darek i Mariusz bracia Ryps oraz ich pa-
czka: ten atleta Ryszard Gr��el (g�os barani) obok niego niezwykle
skuteczny adept walk dalekowschodnich, szczup�y Picio Koz�owski
zwany Igie�k� i jeszcze s�oniowaty Eryk Kn�ber, czyli Elefant (g�osy
kogucie), a tak�e gruby Kluch, kt�rego brali z sob� chyba tylko po
to, by bawi� si� jego kosztem (jak si� naprawd� nazywa�, nie wie-
dzia�em).
Od paru dni mia�em na karku t� niebezpieczn� szajk�. Wk�adali
nadspodziewanie du�o wysi�ku, �eby mnie dopa�� i ...rozliczy�. Mu-
sieli pewnie wytropi�, �e wracam t�dy z budy, no i postanowili za-
czai� si� tutaj. Ale ja z pewnych zasadniczych powod�w nie mia�em
najmniejszej ochoty z nimi si� spotka�, rzuci�em wi�c buty z rolkami
i na wszelki wypadek schowa�em si� za rz�dem pstrokatych kurtek
w stoisku z odzie�� sportow�. �ywi�em nadziej�, �e nie wejd� do
sklepu, ale oni po kr�tkiej dyskusji weszli.
No, to b�dzie cyrk i jaja - pomy�la�em i nie pomyli�em si�, Zaraz
zacz�li na oczach bezradnych ekspedientek przewraca� sklep do
g�ry nogami, rzuca� pi�kami, pojedynkowa� si� kijami golfowymi,
zak�ada� r�kawice bokserskie i boksowa�, przymierza� kaski moto-
cyklowe i wali� si� po �bach rakietami. A �eby by�o �mieszniej, ma�e-
mu Kluchowi zamiast kasku wsadzili na g�ow� p�katy kocio�ek bi-
wakowy. Biedak nie m�g� go potem zdj�� i skar�y� si� p�aczliwie:
- No i co�cie zrobili! �ci�gnijcie mi to teraz, �wiry! Zawsze musi-
cie mi co� zrobi�!
- Zaraz, ma�y! Zabawimy si� w ciuciubabk�! - �miej�c si� wci-
skali mu naczynie jeszcze g��biej na oczy.
- Rany, co wy... Nic nie widz�! - og�upia�y Kluch z wyci�gni�ty-
mi r�kami jak �lepiec obija� si� o manekiny popychany to w jedn�
to w drug� stron� przez rozochoconych �obuz�w, kt�rzy zarykiwali
si� z ubawu.
Dopiero zaalarmowany kierownik Bucholc z dwoma uzbrojony-
mi ochroniarzami po�o�y� kres tym wulgarnym wybrykom. Kaza�
bandzie wynosi� si� ze sklepu, ale przedtem odstawi� towar na
p�ki, co w przypadku kocio�ka biwakowego okaza�o si� niewyko-
nalne, poniewa� nie chcia� Kluchowi zej�� z g�owy.
- To dlatego, �e on ma odstaj�ce uszy - orzek� Mariusz.
- I �le uformowan� czaszk� - doda� Dariusz. - Biegnij po
mas�o - krzykn�� do Igie�ki. - Trzeba szczylowi nasmarowa�
ma��owiny.
- Lepiej olejem sojowym - radzi� flegmatycznie Elefant.
- Najlepiej �elem FA! Tylko �elem FA! - przekonywa� Gr��el. -
�el FA jest najbardziej �liski!
- E, szkoda �elu - powiedzia� Mariusz. - Wystarczy namydM�
ma�ego myd�em. Przy okazji umyjemy mu brudne uszy. ,
- Pr�dzej, bydlaki - niecierpliwi� si� Kluch - duszno mi, �eb mi
p�ka, r�bcie co�! - bulgota�. - Tak mnie urz�dzi�, �mierdziele!...
�eby was pokr�ci�o, zawsze musicie mi co� zrobi�.
- Wszystko dlatego, �e masz nietypow� czaszk� - t�umaczy� Da-
riusz. - Kto widzia� mie� �eb w kszta�cie gruszki!
- Najdusy, gnojone chmyzy! - pieni� si� Kluch.
- Przesta� bluzga� - straszy� go Mariusz. - Jak b�dziesz za
du�o m�wi�, to spuchniesz, a wtedy ju� w og�le nie da si� tego
�ci�gn�� i trzeba b�dzie uci�� ci g�ow�.
Kluch umilk� przera�ony tak� perspektyw�.
- A ty tu czego si� czaisz? - us�ysza�em za sob� m�ski g�os. Kto�
z�apa� mnie za ko�nierz. �ypn��em przez rami�. Zobaczy�em gniew-
ne, nabieg�e krwi� oczy. To kierownik sklepu, Bucholc!
Sp�oszony wyrwa�em si� gwa�townie i skoczy�em do wyj�cia. Roz-
p�dzony jak byk na korridzie pchn��em po drodze ci�kiego Elefan-
ta. Zwali� si� na Igie�k�, Igie�ka na Gr��ela, Gr��el na braci Ryps! Co
za fuks! Sam by�em zaskoczony, �e mi si� tak uda�o! A �eby galima-
tias by� wi�kszy, rzuci�em im jeszcze pod nogi manekin w d�okejce.
Ju� w drzwiach zerkn��em za siebie i z satysfakcj� stwierdzi�em, �e
ca�a hultajska pi�tka le�y.
Niemniej moja sytuacja by�a nie do pozazdroszczenia, bo wszyscy
b�yskawicznie poderwali si� rozjuszeni i dysz�c zemst� pognali za
mn� z dzikim wrzaskiem:
- Mucha, st�j! Zatrzymaj si�, ty gnojku! �apa� Much�!
Nieszcz�sny Kluch, wci�� z kocio�kiem na g�owie, te� jakim� cu-
dem wydosta� si� na ulic� i zataczaj�c si� be�kota� p�aczliwie:
- Gdzie jeste�cie, parszywcy! Nie zostawiajcie mnie, dranie...
Ale bracia Ryps nawet si� nie obejrzeli i na czele swojej bandy sa-
dzili za mn� wielkimi susami zmniejszaj�c za ka�dym krokiem dy-
stans...
Czu�em, �e nie wytrzymam d�ugo. By�em s�aby, od paru dni nie
zjad�em porz�dnego posi�ku, dzi� wsun��em tylko �liwki w occie (nic
innego nie znalaz�em ju� w spi�arce) i zagryz�em resztk� przedwczo-
rajszej bu�ki. Ten bieg u�wiadomi� mi, jak bardzo straci�em kondycj�.
Tydzie� temu mama powiedzia�a:
- Przykro mi, Witku, dzisiaj nie b�dzie obiadu!
Nie zrozumia�em w pierwszej chwili.
- Nie szkodzi - odpar�em - mo�emy zje�� co� u �Kr�la".
�Kr�l" to by�a nowa, elegancka restauracja na s�siedniej ulicy.
- Obawiam si�, �e nie sta� nas na to - o�wiadczy�a zak�opotana
mama.
- Jak to nie sta�, mamo?!
- Tata nie wr�ci�, zn�w nie wiadomo, gdzie si� podziewa, a mnie
sko�czy�y si� pieni�dze.
- Po�ycz!
- Po�yczam ju� od miesi�cy... obawiam si�, �e nikt nam ju�
wi�cej nie po�yczy, a nie chc� sprzedawa� rzeczy, to ju� by�oby dno.
- A wuj Karol?
- Wyjecha� do Frankfurtu.
- A ciotka Trafek-Tro�ska?
- Od ciotki Trafek nikt jeszcze nie wydusi� ani grosza.
- Mamo, to co zrobimy! - wykrzykn��em.
- Nie wiem, spr�buj� znale�� jak�� prac�.
Przygryz�em wargi. Nie wierzy�em, �eby jej si� uda�o. Nie mia�a
ani referencji, ani wykszta�cenia, ani �adnej praktyki... I zdj�� mnie
strach. Nigdy dot�d przez g�ow� mi nie przesz�o, i� mo�e nadej�� ta-
ki dzie�, �e b�d� g�odny i nie dostan� obiadu.
Tego dnia uprzytomni�em sobie ze zgroz�, �e nie mog� ju� liczy�
na moich starych i �e to ja, ja sam, musz� teraz zatroszczy� si�
o mam� i o siebie. I kiedy g��wkowa�em, jak zdoby� troch� pie-
ni�dzy przypomnia�em sobie, co mi dawno powiedzia� Wojtu� Py-
cek.
Grali�my na �awce w parku w pokera i kiedy ogra�em go po raz
trzeci z rz�du, �obuz zamrucza� z podziwem:
- Ty, Mucha, m�g�by� �mia�o zmierzy� si� z bra�mi Ryps
w Szulerni. Po godzinie wyszed�by� z melonem w kieszonce.
Szulerni� nazywali�my zaciszne miejsce w nadbrze�nych za-
ro�lach pod pierwszym i jedynym ocala�ym prz�s�em starego mostu
na Pilicy. Mia�o ono fataln� opini�, porz�dni ludzie omijali z daleka
ten zak�tek. Panowa�o og�lne przekonanie, �e to melina najgorszych
m�t�w i szumowin naszego niezbyt bogobojnego miasteczka, siedli-
sko wszelkiego zepsucia, co by�o po cz�ci prawd�, lecz odk�d te-
ren ten opanowa� gang braci Ryps, zasz�y tam widoczne zmiany, py-
tanie tylko, czy na lepsze.
Pomys�owi bracia urz�dzili pod mostem, jak to �adnie okre�lili,
o�rodek relaksu. W rzeczywisto�ci r�n�li tam w karty, g��wnie w po-
kera, obrabiaj�c m�odszych koleg�w z budy. Nazywa�o si� to
strzy�eniem baran�w. Zarobili wtedy na nowe przezwisko. Nazywa-
no ich klasykami, bo m�odocianych amator�w hazardu za�atwiali kla-
sycznym sposobem. Najpierw pozwalali im wygrywa� i zarazi� si�
gor�czk� hazardzist�w, a potem, rozochoconych, �strzygli" do ostat-
niego grosza, wyci�gaj�c od nich nie tylko kieszonkowe i wszystkie
oszcz�dno�ci, ale tak�e co cenniejsze fanty: zegarki, kasety, medali-
ki, �a�cuszki...
Ale kto nie traci� g�owy, nie dawa� si� ponie�� emocjom i umia�
w por� wycofa� si� z gry, ten m�g� podobno zarobi� tu sporo forsy.
- Dobra, stary - powiedzia�em do Pycka - ale wiesz, �e nie
�mierdz� groszem. Sk�d wezm� fors� na pocz�tek?
- Zablefuj - odpar� bez wahania. - Oni wiedz�, �e Karol Man-
tyka, ten handlowiec z mercedesem, to tw�j wuj. Mo�esz �mia�o u-
da�, �e pomagasz mu w interesach i jeste� dobrze nadziany. Wystar-
czy, jak w�o�ysz co� do puli na pocz�tek i zablefujesz, a potem ju�
b�dziesz operowa� tym, co wygrasz.
Zastawi�em wi�c w lombardzie u Szyjki medalik, pami�tk� po
pierwszej komunii i z bij�cym mocno sercem uda�em si� do Szuler-
ni.
Karta sz�a mi nadzwyczajnie. �Karety" i �fulle" pcha�y mi si�
w �apy, podczas gdy moi partnerzy dostawali do r�ki lub dokupywa-
li same �mieci. Tego popo�udnia zarobi�em trzysta patyk�w z ha-
kiem, a nazajutrz jeszcze 'wi�cej i ...rozbyczy�em si� na ca�ego. Za-
cz��em zagrywa� coraz bardziej bezczelnie i ryzykownie podbija�em
stawki. Chyba uwierzy�em, �e szcz�cie w kartach kupi�em sobie na
sta�e. A potem ta decyduj�ca rozgrywka, kt�r� b�d� pami�ta� do
�mierci...
W �banku", na skrzynce po cytrusach pi�trzy� si� �adny stosik
banknot�w. Bracia Ryps przestali si� nagle u�miecha�. Dariusz
westchn�� i powiedzia�:
- No, to, Mucho, czas na lep!
- Sko�cz jak ka�dy kiepski kiep! - doda� Mariusz.
I wtedy co� si� z moim szcz�ciem pokr�ci�o. Niespodziewanie
w r�kach Dariusza znalaz� si� fuli, ja mia�em tylko tr�jk� walet�w.
Przegra�em wszystko, a potem ju� si� potoczy�o klasycznym torem.
�eby si� odegra� przyst�powa�em do kolejnej gry blefuj�c ordynar-
nie, rzecz jasna przegrywa�em, bracia Ryps po mistrzowsku robili
mnie w konia, a w�wczas zn�w chcia�em si� odegra� i tak w k�ko,
a� sp�uka�em si� do ostatniej nitki. Ma�o mi by�o tego. Zamiast si�
opami�ta� bezwstydnie poprosi�em braci o kredyt. Zgodzili si�
�atwo. Wiedzia�em, �e ta partyjka, to dla mnie ostatnia szansa. Posta-
nowi�em pozby� si� reszty skrupu��w i szachrowa� teraz na ca�ego,
ale oni okazali si� lepszymi szachrajami, zreszt� by�o ich dwu.
Tak, to byli du�ej klasy klasycy i klasycznie mnie za�atwili. W re-
zultacie pod koniec dnia by�em im winien ca�ego melona z pestka-
mi, co musia�em po�wiadczy� w�asnym podpisem na kawa�ku papie-
ru. Dali mi termin trzydniowy na uregulowanie d�ugu i zagrozili, �e
b�d� mia� tragiczny wypadek po drodze do szko�y, je�li nie dotrzy-
mam terminu.
Przez ca�e trzy dni my�la�em, sk�d wytrzasn�� tego melona, ale
nic nie przychodzi�o mi do g�owy. Liczy�em ju� tylko na jaki� cud,
ewentualnie na powr�t nadzianego taty (tata nie wraca, ranki i wie-
czory...) ale to te� r�wna�o si� z cudem.
Wi�c nawet nie zdziwi�em si� zbytnio, gdy nazajutrz po up�ywie
terminu znalaz�em w skrzynce na listy kartk� z trupi� g��wk� i pisz-
czelami oraz z nast�puj�cym tekstem:
Oj, nie�adnie, Mucho, niehonorowo! Termin min��, a ty co? Ani
mru-mru ani kukuryku! Przykro nam, ale musimy rozpocz�� proce-
dur� egzekucyjn�. Masz zg�osi� si� natychmiast do Sz., inaczej znaj-
dziesz si� na li�cie DO LIKWIDACJI.
10
Oczywi�cie nie mia�em zamiaru si� zg�asza�. Ba�em si�, �e nie
wyjd� z Szulerni �ywy. Moje po�o�enie by�o rozpaczliwe. Wie-
dzia�em, �e mi nie przepuszcz� i �y�em w permanentnym strachu.
Z domu wychodzi�em przez okno spuszczaj�c si� po linie pioru-
nochronu na podw�rko, stamt�d przez p�ot prze�azi�em na skwer
Piast�w i bocznymi uliczkami p�dzi�em do szko�y. Tu czu�em si� sto-
sunkowo bezpiecznie, natomiast ba�em si� powrotu. Czu�em, �e
czaj� si� gdzie� na mnie i odwa�y�em si� wyj�� z budy dopiero dwie
godziny po lekcjach i dalek�, okr�n� drog� przez zgie�kliw� ulic�
Radomsk� przemyka�em si� do chaty.
Niestety, ta zabawa nie mog�a trwa� d�ugo. W ko�cu musieli mnie
wytropi�, no i wytropili, �e po drodze ze szko�y wst�puj� do sklepu
sportowego Bucholca. Dzi� te� mnie licho skusi�o, �eby wst�pi�,
a teraz siedz� mi na karku i chyba ju� nie ods�dz� si� od nich.
Czuj�c, �e s�abn�, resztk� si� skr�ci�em na plac targowy przy An-
dersa i lawiruj�c mi�dzy straganami pr�bowa�em zmyli� tropy. Na ra-
zie los mi sprzyja�. Gr��el i Igie�ka byli tu� tu�, ale zawadzili o st�
z piramid� wielkich arbuz�w, arbuzy jak bomby rozlecia�y si� po
ziemi i na chwil� powstrzyma�y pogo�. Niestety wci�� by�em
w opa�ach, bo od strony stoiska rybnego pr�bowali zabiec mi drog�
bracia Ryps. Nie namy�laj�c si� wiele wywali�em im pod nogi tac�
ze �ni�tymi karpiami. Warto by�o popatrze�, jak z przera�eniem wpa-
daj� w po�lizg... A jednak nie przewr�cili si�. Jako wytrawni �y�wia-
rze na medal dali sobie rad� z t� nieoczekiwan� przeszkod�. Rutyna
im pomog�a... zakodowane obronne odruchy! Natychmiast obni�yli
�rodek ci�ko�ci i przybrali dla zachowania r�wnowagi optymaln�
w tych warunkach pozycj�. Ale nadbiegaj�cy za nimi Elefant ju� nie
zd��y� wyhamowa� z powodu zbyt du�ej wagi cia�a i z piskliwym
okrzykiem grozy przejecha� si� na rybach jak na rolkach a� do stoi-
ska mleczarskiego, a tam ca�� mas� swojego stukilowego cielska
wbi� si� w stert� jogurt�w, kefir�w, �mietanki, tudzie� kolorowych
krem�w. Wszystkie apetyczne danony i bakomy rozprys�y si� po
os�upia�ych sprzedawcach i klientach, a na moje szcz�cie tak�e po
og�upia�ych Rypsiakach.
11
Zanim, o�lepieni, przyszli do siebie, zyska�em nad nimi kilka se-
kund przewagi. Mia�em nadziej�, �e dadz� za wygran� i odczepi� si�
ode mnie, ale oni byli za�arci. Upa�kani jak klowni na bia�o i r�o-
wo pozbierali si� szybko i na nowo podj�li po�cig nawet nie ocie-
raj�c pysk�w.
Teraz pozosta�a mi ju� tylko jedna szansa... Znale�� si� jak naj-
pr�dzej w parku na skarpie i tam zaszy� jak �cigane zwierz�
w g�stwinie krzak�w. Ale czy zd���?
Na trawniku, obr�cony do mnie ty�em, ogrodnik z w�em w r�ku
rozmawia� z muskularnym inwalid� o bujnej czuprynie, kt�ry sie-
dzia� w w�zku. Od razu wiedzia�em, co zrobi�. Wyrwa�em ogrodni-
kowi z r�k sikawk� i skierowa�em mocny strumie� wody prosto
w zbli�aj�cych si� Rypsiak�w. Najpierw w grubego Elefanta. Nie wy-
trzyma� i czmychn��, potem za�atwi�em w ten sam spos�b Igie�k�.
Zajad�o�� we mnie wst�pi�a. Ju� zacz��em wierzy�, �e si� obroni�,
ale szcz�cie niespodziewanie odwr�ci�o si� ode mnie. Szpryco-
wa�em w�a�nie do�� skutecznie obu braci ca�� si�� sze�ciu atmosfer
ci�nienia, gdy nagle w�� zakrztusi� si� i zwiotcza�, a bystry strumie�
za�ama� si� �a�o�nie. Zrozumia�em - nag�y spadek ci�nienia, typowa
dolegliwo�� naszych biednych d�ubkowskich wodoci�g�w.
Sprawy potoczy�y si� teraz fatalnie. Ogrodnik wyszed� z chwilo-
wego os�upienia, rozz�oszczony wyrwa� mi sflacza�ego w�a i zacz��
mnie nim ok�ada� bezlito�nie; odskoczy�em w bok, ale tak
nieszcz�liwie, �e prosto w �apy tego kud�acza na inwalidzkim
w�zku. Typ �cisn�� mnie stalowym chwytem i przydusi�. Mia� po-
tworn� si�� w r�kach (inwalidzi na w�zkach cz�sto maj�).
- Co pan wyrabia! - wykrztusi�em. - Niech pan mnie pu�ci!
Goni� mnie! Ca�a banda! To �li ch�opcy.
On jednak ani my�la� mnie pu�ci�.
- Znasz tego gnojka? - zapyta� ogrodnika. - Gdzie� go chyba
widzia�em.
- To m�j m�odszy brat - rozleg� si� g�os Darka Rypsa. Zdyszany
ociera� mokr� twarz. - �wietnie, �e pan go przytrzyma�. Jest psy-
chicznie chory. Stale ucieka z domu i rozrabia w mie�cie. Gdy do-
staje ataku, bywa niebezpieczny. Ci�ko porani� ju� paru ludzi. Jutro
12
odwozimy go do czubk�w. Dzi�kujemy za pomoc... to by� wspania�y
chwyt! Tylko pozazdro�ci� takiej krzepy w r�kach!
- Niech pan nie s�ucha, to k�amstwa! - be�kota�em rozpaczliwie,
ale w�tpi�, czy inwalida mnie zrozumia�. Mile pochlebiony komple-
mentami bez wahania odda� mnie w r�ce braci Ryps, kt�rzy zaraz
obezw�adnili mnie fachowo i wierzgaj�cego bezradnie jak ciel� za-
ci�gn�li na �awk� w k�cie ogrodu.
By�em przygotowany na najgorsze. Wiedzia�em, �e zn�caj� si� be-
stialsko nad swoimi ofiarami, ju� na wst�pie cz�stuj�c pojmanych
je�c�w nadzwyczaj bolesnym ciosem w �o��dek. Pewien, �e mnie
te� to spotka, napi��em obronnie mi�nie brzucha, by z�agodzi�
skutki ciosu, ale, o dziwo, ciosu nie by�o, ani tortur, w og�le nic
z tych rzeczy.
- Czemu ucieka�e� jak g�upi zaj�c - zapyta� Mariusz.
- Nerwowy jestem - b�kn��em.
- Ba�e� si� nas? Nieczyste sumienie, co Mucha?
- Nie mam jeszcze tej forsy, ale jutro... przysi�gam...
- Jutro b�dzie futro. Masz nas za g�upk�w? Od pocz�tku wiedzie-
li�my, �e chcesz nas zrobi� w konia. Wymy�li�e� sobie, �e ob�owisz
si� u nas zgrywaj�c si� na Wielkiego Szu i ci�gn�c zyski ze strzy�e-
nia baran�w. A naprawd� to taki z ciebie szuler, jak ze mnie karme-
lita bosy. Nie masz zielonego poj�cia o szulerce, a gdyby� nawet
mia�, to te� zda�oby si� psu na bud�, bo jeste� mi�czak i rozklejasz
si� na widok p�acz�cego barana. Kr�tko m�wi�c blagier z ciebie,
Mucha, a my bardzo nie lubimy blagier�w, prawda, Darek?
- Oj, nie lubimy! - potwierdzi� Dariusz.
- Zw�aszcza, gdy pr�buje nas zwodzi� taki gnojek, takie waluto-
we zero, taki finansowy trup jak ty!
- Ja, finansowy trup! - oburzy�em si� - owszem mieli�my
w domu chwilowy k�opot z got�wk�, bo ojca zatrzyma�y interesy...
ale ju� dzwoni�, �e wraca... dzi�, najdalej jutro, dostan� zaleg�e kie-
szonkowe, pi�� i p� melona i sp�ac� d�ug pod hajrem! Z nowym
wozem wraca. Zarobi� dwana�cie miliard�w na komputerach z Taj-
wanu, co zrobi�y furor� na rynku... - blago wa�em bez zaj�knienia,
ale oni nie kupili tej gadki.
13
- Ty, ty, czaru�, daruj sobie - za�miali mi si� w twarz - to s�
bajeczki, kt�re sam sobie opowiadasz przed snem. Prawda jest taka,
�e tw�j stary k�adzie ka�de przedsi�wzi�cie, zawala ka�d� trans-
akcj�, nic jeszcze mu nigdy w �yciu nie wysz�o i nie wyjdzie! To
kompletny nieudacznik, noga do interes�w. Wszyscy to m�wi�! Na-
robi� tylko niebosi�nych d�ug�w, samemu Szyjce winien jest miliard
z ok�adem! O, bo naci�ga� na po�yczki to on umia�. Nabra� nawet
Karola Mantyk�.
- Nc 10, licz si� ze s�owami! - warkn��em. - M�j tata nikogo
nie naci�gn��.
- Owszem, to znana sprawa, nam�wi� swojego szwagra na jaki�
ksi�y^ interes, kt�ry okaza� si� wielk� plajt�, a teraz, biedak,
ukrywa si� przed wierzycielami.
- Wcale si� nie ukrywa. By�by wr�ci� ju� wcze�niej, ale niespo-
dziewanie musia� przeprowadzi� wa�ne rozmowy z koncernem
Daewoo.
- No prosz�, tak ci powiedzia�? Biedak, zgrywa si� na cz�owieka
sukcesu, ale zapytaj go jak wr�ci, co si� sta�o z maj�tkiem twojej
matki. Niech ci opowie, jak go zmarnowa� na nieudane przed-
si�wzi�cia...
- Nieprawda! Niczego nie zmarnowa�. Mama ma wci�� sto dzie-
si�� dzia�ek budowlanych w Radomiu Firleju, tak jak mia�a...
- Co ty powiesz, sto dziesi�� dzia�ek!
- �eby� wiedzia� i na najwi�kszej firma �Pla�a" chce postawi� ho-
tel na dwadzie�cia kondygnacji... Mama w�a�nie wyjecha�a do Rado-
mia przeprowadzi� pertraktacje.
Bracia Ryps parskn�li �miechem.
- Ty, Mucha, masz wyobra�ni�, niech ci� licho! Powie�ci
m�g�by� pisa�! - powiedzia� Dariusz. - A co do twojej mamy, to
owszem wyjecha�a, ale ambulansem do szpitala, po tym jak zas�ab�a
na ulicy pod poczt�. To tw�j stary wp�dzi� j� w chorob�, wszyscy
m�wi�. To smutne, ale jeste�cie na dnie, Mucha...
- Wuj Karol...
14
- Wuj Karol te� ci nie pomo�e - przerwa� mi ostro Mariusz. -
Podobno nakry� ci�, jak majstrowa�e� przy jego komputerze i nie
masz ju� prawa wst�pu do jego domu.
Zaczerwieni�em si� i przygryz�em upokorzony wargi. Dranie,
wszystko o nas wiedzieli, o mnie, o rodzicach, nawet o wuju i nie
mylili si�, byli�my na dnie. A tata, zamiast sko�czy� z aferami i wyj��
wreszcie na prost�, popisa� si� ostatnio nowym zagraniem. Pi�� dni
temu, gdy wr�ci�em ze szko�y, stan��em w progu os�upia�y. W miesz-
kaniu panowa� rozgardiasz, jakby przeszed� przez nie huragan. Po-
rozrzucane rzeczy, pootwierane szafy, powyci�gane szuflady. Od ra-
zu domy�li�em si�, czyja to sprawka. Znikn�o radio, znikn�� telewi-
zor, aparat fotograficzny, magnetofon z odtwarzaczem, a nawet mik-
ser z kuchni i sokowir�wka. A ze �cian ulotni�o si� (co mnie najbar-
dziej wzburzy�o) sze�� Nikifor�w, ostatnie z ma�ej kolekcji obraz�w,
kt�re mama odziedziczy�a po dziadku. Z ulg� stwierdzi�em, �e oca-
la� magnetowid, chyba dlatego, �e stanowi� w�asno�� wuja Karola
(buduj�ca uczciwo�� taty!).
Na stole le�a�a kartka z du�ego notesu agendy z nakre�lonym
w widocznym po�piechu tekstem:
Przykro mi, musia�em zabra� par� rzeczy. Interes, kt�ry roz-
kr�cam, potrzebuje pilnie got�wki. Nikifory wr�c� do nas nied�ugo.
Daj� je tylko na zabezpieczenie kredytu, kt�ry bior�. Wybaczcie, �e
zostawiam ba�agan, ale bardzo si� �piesz�. Tym razem kura zniesie
na pewno Z�OTE JAJKO. Jeszcze troch� zaufania i cierpliwo�ci, ko-
chani. Zobaczymy si� wkr�tce. B�d�cie dobrej my�li! Kocham was!
TATA
Dobrze, �e mama tego nie widzia�a. Dwa dni wcze�niej zabrano
j� do szpitala. Co za bezwzgl�dny cz�owiek! - pomy�la�em. - Zu-
pe�nie bez hamulc�w w maniakalnym d��eniu do sukcesu. Ale tym
razem przeholowa�! Odnajd� go! Nie mia� prawa zastawia� Niki-
for�w, to w�asno�� mamy. Odzyskam je! Odbior�, u kogokolwiek te-
raz si� znajduj�!
15
Zmi��em list w r�ce i wrzuci�em do kosza, lecz po kr�tkiej chwi-
li wydoby�em go z powrotem i wyg�adzi�em. �To jest dokument nie-
bezpiecznej beztroski taty - pomy�la�em - zachowam go". W ko-
szu zauwa�y�em obce �mieci: jakie� faktury, kosztorysy, podart�
�Gazet� bankow�" i... kwit parkingowy. Obejrza�em go z ciekawo�ci.
Mia� nadruk: PARKING STRZE�ONY S.C. SILNICA, ul. SOKO��W,
KIELCE. Data wskazywa�a, �e dnia poprzedniego ojciec parkowa�
tam pojazd o numerze rejestracyjnym KIC 9119- A wi�c tat� co� wi��e
z Kielcami. Poszukiwania powinienem zacz�� od tego miasta...
- No, co, ju� nie brz�czysz, Mucho? - za�mia� si� Mariusz. -
Zrozumia�e� w ko�cu, �e mydli� nam oczu nie ma sensu. My wszyst-
ko wiemy. Czas sko�czy� t� g�upi� rozmow�. Do�� ju� nawciska�e�
kit�w, a teraz g�ba w ciup i pos�uchaj: gwi�d�emy na twoj� fors�.
- Cooo?!
- Na tej forsie po�o�yli�my krzy�yk, prawda, Darek?
- Tak, czarny krzy�yk z kropk� - przytakn�� Dariusz. - Nie
chcemy od ciebie tego melona.
- To... to co chcecie? - zaniepokoi�em si� nie na �arty.
- Zrobisz co� dla nas - powiedzia� Mariusz.
- Co takiego?
- Wy�wiadczysz nam ma�� grzeczno��.
- Mianowicie?
- Przewieziesz paczk� do drogerii �Mi�" w Radomiu.
- Nie mo�ecie jej wys�a�... na przyk�ad poczt�?
- To zbyt cenna przesy�ka, boimy si�, �e zginie.
- C� to takiego?
- Nie musisz wiedzie� - mrukn�� Darek.
Spojrza�em na niego podejrzliwie.
- Chcecie mnie wpakowa� w �ajno, to co� trefnego, prawda?
- Sk�d�e znowu! - zaprzeczy� z oburzeniem Mariusz. - To
sprawa po prostu... tajemnicy handlowej. Widzisz, Mucha, mamy
swoje doj�cia, dobre uk�ady z importerami, od czasu do czasu nawi-
ja si� bombowy interes, ale nie chcemy o tym tr�bi�, bo konkuren-
cja tylko czyha...
- Nikomu nie powiem, ale musz� wiedzie�, co mam przewie��.
16
Bracia Ryps spojrzeli po sobie.
- Powiedz mu, Darek - rzek� Mariusz - on ju� zrozumia�
i b�dzie trzyma� j�zyk za z�bami! f'
- To jest... Lekarstwo. A>
- Lekarstwo? ??'<
- Dok�adnie witamina.
- Jaka witamina? -">
Dariusz spojrza� pytaj�co na brata.
- Powiedz mu, Darek. >f
- To jest AM witamina - powiedzia� Dariusz. *�
- Nie s�ysza�em o takiej witaminie. Na co to jest?
- Na pryszcze. i
- Oczyszcza krew - doda� Mariusz.
- Ale czemu ja? Czemu nie dostarczycie tego sami? - patrzy�em
na nich nieufnie.
- No, wiesz - skrzywi� si� Mariusz - gliniarze uprzedzili si� do
nas, o byle co si� czepiaj�, maj� nas stale na oku. Ubzdurali sobie,
�e towar, kt�ry rozprowadzamy, pochodzi z lewego obiegu.
- A nie pochodzi?
- Jasne, �e nie! To towar czysty jak pielucha pampers. Prosto
z jednej likwidowanej apteki, tyle �e nie wolno go sprzedawa� bez
recepty. Dlatego si� nas czepiaj�. Wiesz, zaraz przes�uchania, sk�d
tyle mamy, szykany, konfiskaty i takie r�ne rzeczy, od razu ci wy-
najd� odpowiednie paragrafy i jeste� za�atwiony, bracie. Z tob�, to
co innego, ciebie nikt nie zahaczy, jeste� nowy w interesie. Przebie-
rzesz si� za harcerza, towar b�dzie w plecaku, uszcz�liwisz Misia
przesy�k�, da ci pokwitowanie i b�dziemy kwita.
- Oczywi�cie dostaniesz na bilet i diety, pr�cz tego p� melona
na drobne wydatki - wtr�ci� Dariusz.
- A jak nie?
- Co, jak nie?
- Jak si� nie zgodz� pojecha�?
- O raju, chyba nie b�dziesz taki g�upi. Wiesz, �e wypadki
chodz� po ludziach.
17
- I jeszcze co� ci powiem na ucho - Mariusz u�miechn�� si� z�o-
wrogo. - Tam pod mostem zagnie�dzi�y si� szerszenie. Wyj�tkowo
niebezpieczny gatunek. Jak kto� jest uczulony, ginie od jednego icK
uk�ucia, uk�ucia niewidocznego. W zesz�y pi�tek znaleziono w tym
miejscu trupa m�czyzny bez �ladu jakichkolwiek obra�e�. Nie
chcieliby�my, �eby ciebie spotka�o co� podobnego, Mucha. Lubimy
ci�.
- Wi�c nie nawal! - podj�� Dariusz. - Jutro o �smej rano spoty-
kamy si� w Szulerni. Stawisz si� w mundurku, wypucowany, schlud-
ny harcerzyk z ma�ym plecakiem na ramionkach, pami�taj!
Tak powiedzia�, a ja zrozumia�em, �e jest to propozycja nie do od-
rzucenia.
- To do jutra, Mucho - podnie�li si� z �awki.
- Aha, masz tu ma�� zaliczk�. Kup sobie bu�k� - Mariusz chcia�
mi wr�czy� par� banknot�w, ale unios�em si� honorem i nie przy-
j��em.
Rozdzia� II
Isia, czyli m�j specjalny problem. Co mi zaproponowa�
Jacek Bolek dwojga imion Paj�k, zwany pospolicie
Pampersem? Sp�ka �Pyton" Artura Saledy. Je�li nie
bardzo wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi
o pieni�dze. Zastawi� magnetowid wuja Karola
u dobroczy�cy naszego miasta, pana Szyjki? Obrzydliwy
to pomys�, ale nie widz� lepszego.
Roztrz�siony wr�ci�em do domu. Stanowczo nie podoba�a mi si�
ta witamina braci Ryps. Nie wierzy�em im za grosz i czu�em, �e chc�
mnie wrobi� w kryminaln� kaba��. Ale czy mia�em jakie� wyj�cie?
Gro�by tych drani to nie przelewki, wiedzia�em, do czego s� zdolni.
18
Przed bram� zobaczy�em Isi� Matersk�, c�rk� naszej gospodyni.
Isia to by� m�j specjalny problem...
- Nie chod� na g�r� - uprzedzi�a mnie. - Tam jeden taki czeka
na ciebie. Powiedzia�am, �e ci� nie ma, ale on upar� si�, �e zaczeka.
Siedzi twardo pod twoim mieszkaniem i przegl�da papierki.
- Pewnie komornik - mrukn��em. - Czy ma teczk�? <.:?
- Tak� dyplomatk� kwadratow�.
- Mo�e by� z banku. Tata narobi� d�ug�w, bank ma ju� orzecze-
nie s�du i nakaz egzekucji.
- Nie, on raczej nie wygl�da na komornika - powiedzia�a Isia. -
Jest bardzo m�ody, sylwetka sportowca, musku�y jak u boksera, d�in-
sy...
- Niedobrze, to mo�e by� prywatny odbieracz d�ug�w, a tacy s�
najgorsi. Pewnie Szyjka go nas�a�. Tata m�wi, �e ju� p� miasta sie-
dzi w kieszeni u Szyjki. Diabli nadali tego odbieracza.
- W ko�cu mu si� znudzi i p�jdzie - powiedzia�a Isia. - A na
razie zaczekasz u mnie. Pocz�stuj� ci� szarlotk�.
- Ale twoja mama - skrzywi�em si�. Stara Matersk� patrzy�a z�ym
okiem na przyjacielskie kontakty Isi ze mn�.
- Mamy nie b�dzie co najmniej dwie godziny. Posz�a na pogrzeb
pana Dudki, wiesz, tego co robi� w piwnicy sztuczne ognie i wysa-
dzi�o go w powietrze razem z domem. Maj� odpali� mu na grobem fa-
jerwerki. Podobno za�yczy� sobie w testamencie. Wystrzel� race
w czterech kolorach! - swoim zwyczajem Isia rozgada�a si� na dobre.
S�ucha�em pi�te przez dziesi�te, my�lami by�em daleko od fajer-
werk�w pana Dudki. Dopiero zapach �wie�ego ciasta przywr�ci�
mnie do rzeczywisto�ci. Przypomnia�em sobie, �e wczoraj Matersk�
nosi�a z piwnicy resztki nadgni�ych Jonatan�w z zesz�orocznych
zbior�w. Ta szarlotka pewnie z tych jab�ek. Odbi�o mi si�, ale
w ko�cu g��d zwyci�y�. Szarlotka nie by�a wcale taka z�a, by�a na-
wet ca�kiem dobra, kwaskowata, krucha, pachnia�a dro�d�ami i cy-
namonem. Zjad�em trzy kawa�ki, zjad�bym jeszcze ?wi�cej, ale Isia
siad�a naprzeciw i przygl�da�a mi si� z u�miechem czarnymi rozma-
rzonymi oczyma, a w kr�g�ej buzi zrobi�y si� jej dwa do�eczki, jak za-
19
wsze, kiedy si� u�miecha�a. G�upio mi by�o, �e mnie tak obserwuje
i wstydzi�em si� wi�cej zje��.
- Och, by�abym zapomnia�a - powiedzia�a nagle - jest pocztr
dla ciebie. Poda�a mi spor� stert� list�w i pisemek. Przerzuci�em je
szybko. Wci�� �adnych wiadomo�ci od ojca. Same rachunki, pona-
glenia, upomnienia i straszenie egzekucj�.
- Martwisz si� o tat�? - zauwa�y�a Isia.
- Tak. Bardzo si� martwi�. I o mam�. Dzisiaj rano dzwoni�em do
szpitala. Daj� mi jakie� dziwne odpowiedzi...
- Przykro mi - popatrzy�a na mnie zatroskana - poczekaj
chwil�! - skoczy�a do kuchni i po chwili wr�ci�a z p�katym g�sior-
kiem w r�ku.
- Co ty! - wytrzeszczy�em oczy.
- To jest wino z porzeczek.
- Z jakiej to okazji?
- Z bardzo prostej: mam dzisiaj urodziny!
- Przepraszam ci� - b�kn��em zak�opotany - zapomnia�em. No
to, Isiu, du�o zdrowia i spe�nienia marze� - u�cisn��em j� ostro�nie,
bo... szczerze m�wi�c, to troch� ba�em si� Isi. Isia wyra�nie lgn�a
do mnie, ubzdura�a sobie, �e jestem jej ch�opakiem, a ja poza zwyk��
sympati� nic do niej nie czu�em i z tego powodu sytuacja cz�sto sta-
wa�a si� k�opotliwa.
Teraz te� nie opuszcza�o mnie skr�powanie. Natomiast Isia nie
mia�a tego rodzaju zahamowa� i bez �enady zarzuci�a mi r�ce na
szyj�. Napalona dziewczyna!
Chcia�em co� powiedzie�, ale nie da�a mi.
- Nic nie m�w - szepn�a i mocno przywar�a ustami do moich
ust.
Usi�owa�em wykrzesa� z siebie troch� ochoty, ale nadaremnie. Co
mia�em robi�? Nie chcia�em sprawi� jej przykro�ci, wi�c pr�bowa�em
dzielnie wytrzyma� ten nami�tny poca�unek. Nie wiem, jak d�ugo
wytrzyma�bym, na szcz�cie kto� zastuka� energicznie do drzwi. Isia
pu�ci�a mnie i zapyta�a g�o�no:
- Kto tam?
20
- To ja! Nie b�d� d�u�ej czeka�. Zostawiam w drzwiach wiado-
mo�� dla Witka Muchy. Prosz� mu przekaza�, koniecznie do rak
w�asnych! - g�os zabrzmia� mi dziwnie znajomo.
Rozleg�o si� skrzypienie desek na klatce schodowej. Kto� zbieg�
do bramy.
- To ten, co siedzia� na schodach - powiedzia�a Isia.
Spojrza�em przez okno. To �aden z nachodz�cych mnie typ�w;
ani komornik, ani �aden inny egzekutor, tylko znany mi dobrze Ja-
cek Paj�k, zwany Pampersem, siedemnastolatek licealista. Kiedy� by-
li�my razem w jednej paczce, w paczce, kt�ra zapisa�a si� w historii
naszego miasteczka jako gang Artura Saledy, ale przecie� od dwu lat
stracili�my kontakt. Co mo�e Pampers chcie� ode mnie?
- Przepraszam ci�, Isiu - wybieg�em z mieszkania.
Dogna�em typa pod restauracj� Kr�la.
- Chcia�e� mnie widzie�? - wysapa�em. - O co chodzi?
Ale on zamiast odpowiedzie� najpierw u�cisn�� mi r�k� i pokle-
pa� mnie po plecach jak starego kumpla. Jego niebieskie oczy �mia-
�y si� do mnie. Potem odsun�� mnie na krok od siebie i taksowa�
uwa�nie. Ja te� mu si� przygl�da�em. Nie widzia�em go od paru mie-
si�cy. Zmieni� si� przez ten czas, zm�nia�, wydoro�la� jako� i wyprzy-
stojnia�... no i ta elegancja, wygl�da� jak rasowy makler gie�dowy,
bia�a koszula, czerwone szelki, krawat, modnie skrojone spodnie.
- Nie wygl�dasz najlepiej - powiedzia� do mnie. - Wi�c to
prawda...
- Co prawda?
- O twoich rodzicach. Zosta�e� sam?
- Tak jakby - mrukn��em. - Czy przyszed�e� z�o�y� mi wyrazy
wsp�czucia?
- Niezupe�nie, Lord.
Lord! Nic cierpia�em tego przezwiska. W gangu Artura Saledy,
kt�ry zgrywa� si� na d�entelmena w angielskim stylu, nadano mi je
chyba przez przekor�. Mia�o oznacza�, �e mam kiepskie maniery
i du�e braki w wychowaniu og�lnym.
Przygryz�em wargi.
- Wi�c o co chodzi? - zapyta�em ch�odno.
21
Jacek u�miechn�� si� pod nosem.
- Mam dla ciebie propozycj� nie do odrzucenia. f-
- To ju� druga dzisiaj - zauwa�y�em ponuro. '-'
- Moja z pewno�ci� lepiej trafi w tw�j wybredny gust, Lord.
- Mianowicie? ?'
- Czy chcia�by� troch�... pokupczy�?
- Pokupczy�? Jak to?
- No, zabawi� si� w handel i zarobi� par� melon�w.
Zaskoczy� mnie. I co tu gada�, z miejsca podnieci�, ale stara�em
si� ukry� podniecenie.
- Jak sobie to wyobra�asz? - zapyta�em. - Nie bardzo znam si�
na handlu, ale wiem, �e na pocz�tek trzeba mie� jaki� kapita�, a ja
nie mam ani grosza...
- Fors� ma Artur. Nasz stary dobry boss Artur Saleda, nie zapom-
nia�e� chyba Artura?
U�miechn��em si� do moich wspomnie�. Zapomnie� Artura? Ni-
gdy nie zapomn� tych dwu lat w jego paczce! Szesnastoletni dryb-
las, urodzony przyw�dca z fantazj� �owcy przyg�d i my dziewi�cio-,
dwunastoletnie ��dne silnych wra�e� p�taki. Te fascynuj�ce zabawy
w Indian i pirat�w, kt�re nam fundowa�, te podchody, te czaty
i przeszpiegi, te dzikie harce w wodzie... A potem to ju� by�o na se-
rio. �wi�ta wojna przeciw ludziom z tomaszowskiej fabryki pluszu
i tkanin tapicerskich, kt�rzy chcieli ogrodzi� nasz� pla�� nad Pilic�
i postawi� tam bungalowy. Ale to by� zarazem koniec naszego gan-
gu. Artur zda� na uniwerek i wyjecha� do Warszawy. Co prawda nie
zagrza� tam d�ugo miejsca. Niebawem dosz�y nas wie�ci, �e narozra-
bia� jako student i zosta� wylany z uczelni. Nie wr�ci� ju� do nasze-
go D�ubkowa, przepad� gdzie� bez echa. Zdawa�o si�, �e poszed� na
dobre pod wod�, a� tu nagle w zesz�ym roku wyp�yn�� odmieniony
jako �powa�ny biznesmen". Pami�tam jego triumfalny powr�t
w czerwonym �prawie nowym" volkswagenie golfie z jednym tylko
wgnieceniem na lewym b�otniku. Wkr�tce potem zarejestrowa�
w D�ubkowie sp�k� handlow� �Pyton" o do�� niewyra�nym polet-
ku dzia�ania.
22
- Czy to znaczy, �e Artur chce mnie zatrudni�? - zapyta�em
z niedowierzaniem.
- Zatrudni�? To nie tak! Widzisz, Artur kr�ci teraz na wy�szym
poziomie, przesiad� si� z klasy, powiedzmy, turystycznej do klasy
prawdziwych biznesmen�w. Operuje w zgo�a innej strefie. Grube
mi�dzynarodowe interesy od Moskwy po Amsterdam i Bruksel�. Zo-
sta�o jednak tutaj par� dobrze przygotowanych, napi�tych transakcji
�Pytona" do za�atwienia, kt�re przesta�y Artura w�a�ciwie obchodzi�,
ale kt�re �al zmarnowa�. Dlatego chce je odst�pi� nam.
- Nam?
- Tych rzeczy nie da si� za�atwi� w pojedynk�, zbyt du�o har�w-
ki i mitr�gi, czy cho�by zwyk�ego d�wigania towaru. Mam ju� w tym
pewne do�wiadczenie. Od p� roku pracuj� dla Artura...
- Na co ci to? - spojrza�em na Jacka podejrzliwie, wci�� nie bar-
dzo rozumia�em powody, dla kt�rych chce mnie wrobi� w jakie� in-
teresy. - Masz przecie� nadzianych starych. Idzie wam �wietnie.
- My�lisz o naszym rodzinnym straganie? N�dzni kramarze! -
u�miechn�� si� wzgardliwie. - Marzy im si�, �e kiedy� mnie posta-
wi� za lad�, ale niedoczekanie ich! Niezale�no��, Lord - zaakcento-
wa� - to jest to, co najbardziej ceni�. Chc� robi� w�asne interesy na
w�asn� odpowiedzialno�� i ryzyko! Interesy w wielkim stylu. Kram
na targowisku, to nie dla mnie. Jaki to interes? Pieni�dze, prawdziwe
pieni�dze robi si� w ruchu, a nie stercz�c godzinami w budce. To co
oni ciu�ali przez dwadzie�cia lat, ja zdob�d� w dwa miesi�ce.
Pokiwa�em g�ow�. Pomy�la�em, �e jego nienawi�� do budki i stra-
ganu wynika st�d, �e kiedy� starzy zmusili go do sprzedawania kon-
fekcji dzieci�cej, w tym pieluszek dla niemowl�t. Sta� si� z tego po-
wodu przedmiotem g�upich �art�w w szkole i przyczepiono mu
przezwisko Pampers.
- No, dobrze, rozumiem ci�, ale czemu zwracacie si� z tym aku-
rat do mnie? - zapyta�em.
- Jak to, Lord? A do kogo niby mamy si� zwr�ci�? Sam Artur mnie
zach�ci�.
- Artur?!
23
- Tak, on sam. �Nie namy�laj si� wiele, powiedzia�, smaruj do na-
szego cz�owieka z Costa del Soi znanego pod imieniem Lord i prze-
ka� jego lordowskiej mo�ci, �e Capitan Arturo ma dla niego robot�".
Tak powiedzia�.
- E, wciskasz kity!
- Pod hajrem tak powiedzia�! On pami�ta, �e by�e� do ko�ca
w jego paczce i �e z min� lorda bez skrzywienia buzi wy�o�y�e� ca��
swoj� fors� na �fundusz wojenny", gdy trzeba by�o przegna� z pla�y
�pluszowych ludzi". Artur Saleda nie zapomina takich rzeczy.
S�ucha�em mi�o po�echtany.
- Ja te� od razu pomy�la�em o tobie - ci�gn�� Jacek. - Inteli-
gentny z ciebie bystro�, nie masz na�og�w, nie palisz, nie pijesz, nie
�pasz. I nie jeste� z�odziejem.
- Dzi�kuj�.
- Nie�atwo kogo� tutaj dobra� na wsp�lnika. Jak nie �pun i nie
szajbus, to le� patentowany albo niedojda bez ikry. Na tym tle pre-
zentujesz si� raczej korzystnie. Masz g�adk� mow�, s�ownictwo na
uniwersyteckim poziomie, nie przymierzaj�c jak z jakiego� Oksfordu
czy z Harvardu, no i cho� taki przem�drza�y i nad wiek rozwini�ty
jeste� nieletni, Lord, to du�y atut w naszej sp�ce, w razie czego
mo�na b�dzie na ciebie zwali� win�, bo jako dzieciak i tak nie
p�jdziesz siedzie�...
Skrzywi�em si�.
- M�w powa�nie, bez bajer�w. Nie we�miesz mnie na takie le-
py, chociem Mucha. Na pewno jest drugi pow�d.
- Owszem, nie b�d� ukrywa�, jest drugi pow�d. Ot� jako
m�odociany wsp�lnik jeste� atrakcyjny z racji swoich rodzic�w, a ra-
czej... ich braku. O ile si� nie myl�, zosta�e� sam jak palec, a taka sie-
rotka jak ty mo�e si� �atwo i bez pytania urwa� z chaty, po prostu
jeste� wolny, a to nies�ychanie upraszcza sytuacj�.
- To ju� lepiej brzmi - mrukn��em - ale to jeszcze chyba nie
wszystko. Zagrajmy w otwarte karty, ty co� ukrywasz, Pampers,
wci�� my�l�, o co tu naprawd� chodzi. Wujek Karol m�wi, �e jak nie
wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieni�dze. Zgadza si�?
Jacek roze�mia� si�.
24
- Masz cynicznego wujka - powiedzia� i spojrza� na zegarek. -
Ju� czwarta. Nie lubi� rozmawia� z pustym �o��dkiem. Mo�e by�my
zjedli gdzie� obiadek i pogadali spokojnie. Ja funduj�!
By�a to propozycja nader pon�tna i na czasie, zwa�ywszy, i� od
rana, nie licz�c Isinej szarlotki, nic nie jad�em i kiszki marsza mi
gra�y.
- Je�li zapraszasz mnie do �Kr�la", to prosz� bardzo, czemu nie!
- odpar�em z min� starego bywalca lokali.
Jadanie u �Kr�la" by�o dobrze punktowane w naszym mie�cie,
zw�aszcza przez m�odzie�, odk�d wprowadzono tam dobr� rockow�
muzyk� i zaanga�owano do obs�ugi przy stolikach pi�kne bli�nia-
czki, siostry Graj, umiej�tnie robi�ce si� na Madonn�.
- Jadasz u �Kr�la"? - Jacek spojrza� na mnie z nieukrywanym
szacunkiem.
- Kiedy jestem przy forsie - odpar�em skromnie - ale w�a�nie
wyczerpa�a mi si� forsa - zrobi�em min� zbiednia�ego lorda.
O tej porze w restauracji przewali�a si� ju� g��wna fala obiado-
wych go�ci i by�o troch� pustawo.
Przy stoliku Jacek zam�wi� dwa befsztyki, kt�re przynios�a jedna
z bli�niaczek z tak promiennym u�miechem, jakby mia�a szcz�cie
obs�ugiwa� co najmniej ksi�cia Walii z ksi�ciem Yorku. Z pocz�tku
ba�em si� pokaza�, jak bardzo jestem g�odny, ale widz�c, �e Jacek
pa�aszuje mi�cho be� �adnej �enady i w tempie ekspresowym, roz-
lu�ni�em si� i poszed�em w jego �lady. Potem Jacek zam�wi� jeszcze
sznycle wieprzowe po wiede�sku i malutkie golonki z chrzanem, pi-
klami i innymi pikantnymi przystawkami, tudzie� dwie butelczyny
bawarskiego piwa, a kiedy chcia�em zaprotestowa�, kuksn�� mnie
bole�nie w brzuch.
- Sied� cicho. Powiedzia�em: ja p�ac�.
Przez kilka minut wcinali�my w milczenu, a� nam si� uszy trz�s�y,
wreszcie, gdy zako�czyli�my operacj� na golonkach i zosta�y po nich
tylko po dwie ko�ci na talerzach, Jacek nala� reszt� piwa, tr�ci� si�
ze mn� i zagai�:
25
- Wr��my do interes�w. Nie b�d� ukrywa�. Faktycznie chodzi
0 to, �eby� do sp�ki wni�s� troch� got�wki, na rozruch, powiedz-
my sobie.
- M�wi�e�, �e to Artur Saleda finansuje - przypomnia�em mocno
zdegustowany.
- Tak. zgadza si�, finansuje te interesy, kt�re zaklepa� �Pyton",
ale cz�owieku, ja mam troch� ambitniejsze plany ni� handlowa ob-
s�uga �Pytona".
- Jak to ambitniejsze? Nie rozumiem - zaniepokoi�em si�. - Co
ty w�a�ciwie kombinujesz? Co chcesz zrobi�?!
- Zahandlowa� na boku, Lord... na w�asny rachunek, bez ogl�da-
nia si� na �Pyton?", bez p�acenia mu haraczu. To dopiero zapewni
nam godziwy zysk. W terenie zdarzaj� si� nies�ychane okazje, Lord!
S� transakcje, na kt�rych masz trzykrotne, ba czasem dziesi�ciokrot-
ne przebicia. Tylko trzeba mie� rozeznanie, dobrego nosa, �ut
szcz�cia, no i troch� got�wki na pocz�tek. Pomy�la�em wi�c, �e
mo�na by uruchomi� twoje melony, kt�re sobie pie�cisz bezproduk-
tywnie.
- Ja?! Pieszcz� melony?! - za�mia�em si�. - A to� dobrze trafi�!
W�a�nie dzi� ostatni grosik wylecia� mi przez dziur� w prawej kieszeni.
- Nie szkodzi - Jacek nie stropi� si� bynajmniej. - Grosik wyle-
cia� ci z prawej, a do lewej jak nic wleci ci pi�� melon�w!
- A to jakim sposobem?
- Pewien szlachetny dobroczy�ca si� o to postara. Nazywa si�
J�zef Szyjka. Zdaje si�, �e wasza rodzina zawar�a ju� z nim bli�sz�
znajomo��.
Zaniem�wi�em. Szyjka by� to stary lichwiarz i waluciarz, do kt�re-
go si� sz�o, gdy przycisn�� z�y los i potrzeba by�o szybko got�wki.
Mia� dobre serce, nie gardzi� �adnym fantem, po�yczy� ka�demu, kto
m�g� da� minimalne zabezpieczenie. Obecnie wyszed� z podziemia
1 otworzy� interes pod �adn� nazw�: �Milano Lombard". Przybytek
ten zawalony nagromadzonym dobrem wszelkiego rodzaju mie�ci�
si� w �B��kitnym Pa�acyku", w dawnym ��obku, kt�ry w latach czter-
dziestych urz�dzono tu po wyp�dzeniu hrabi�w Poraj-Pilickich.
26
- Chcesz, �ebym co� zastawi� u tego dobroczy�cy? - j�kn��em.
- Ale� ja nic nie mam!
- Masz. Magnetowid dobrej marki Sony.
- Sk�d wiesz, u licha?!
- Powiedzia� mi m�j kuzyn, Pycek. Nagrywa�e� dla niego kaset�
z Batmanem. W tej zabawce �pi� miliony, Lord. Trzeba je uruchomi�,
�eby przynios�y zysk. Prosta sprawa.
- Nadzwyczaj prosta - zadrwi�em - jest tylko ma�y szkopu�. Ta
zabawka nie nale�y do mnie. Po�yczy�em j� od wuja.
- Karol Mantyka to tw�j wuj?
- Tak, a bo co?
- S�ysza�em od Pycka, �e wyjecha� na dziesi�� dni.
- I co z tego?
- Procedura narzuca si� sama. Magnetowid idzie sobie odpocz��
w dobrym towarzystwie do pa�acu Szyjki. Dostajesz od naszego do-
broczy�cy x melon�w. Obracasz nimi. Pieni��ki uwielbiaj� obr�t.
Rosn�, p�czniej�, m�niej� od obrotu. I rozmna�aj� si�, rozmna�aj�
jak kr�liki! Z x melon�w robi si� 5 x, z 5 x 25 x, to narasta lawino-
wo w post�pie geometrycznym i jeszcze szybciej! Potem oddajesz
Szyjce d�ug z procentem, odbierasz magnetowid i zostaje ci w r�ku
sto melon�w, mo�e wi�cej...
- Bajeczki, Pampers. Nie lubi�, jak si� robi ze mnie balona. Po-
wiedz uczciwie, czy da si� podwoi� wy�o�on� sum�, to wszystko
czego pragn�.
- Skromny jeste�, ale masz moj� gwarancj�. Za tydzie� zwr�c� ci
tw�j wk�ad, a pr�cz tego...
- Tylko nie m�w jak dziecku, �e dostan� sto milion�w, b�d� po-
wa�ny - wtr�ci�em gniewnie.
- No wi�c dobrze, nie dostaniesz stu milion�w, to mog�oby si�
zdarzy� tylko w wyj�tkowo sprzyjaj�cych warunkach i idealnych ob-
rotach. Ale zagwarantuj� ci pi�� melon�w na r�k�. Wystarczy?
- Zaraz, zaraz, kochany, ca�y czas m�wimy o moim wk�adzie,
a co z twoim wk�adem?
Jacek chrz�kn��.
- Ja bior� na siebie problem transportu i wnosz� do interesu
w�z.
- W�z?! - zaskoczy� mnie.
- Od niedawna jestem posiadaczem starego FSO combi. Prezent
urodzinowy od moich starych, kt�rzy przesiedli si� na Japo�czyka.
Pr�cz tego wnios� do sp�ki swoje chody, znajomo�ci, do�wiadcze-
nie, ca�� moj� handlow� wiedz�, Lord i zasady nowoczesnego mar-
ketingu. Czy to ma�o?
- Mam nied�ugo egzamin do liceum - b�kn��em.
- Nie b�j si�, zd��ysz. Nie jedziemy na ksi�yc. Nasz najdalszy
zasi�g, to Soko��w Podlaski, Radom, Kielce. Obskoczymy w dziesi��
dni, g�ra! No to jak?'
Milcza�em i my�la�em: w Radomiu m�g�bym odwiedzi� mam�
w szpitalu, w Kielcach rozejrze� si� za ojcem. Ten kwit parkingowy
to niewielka poszlaka, ale warto sprawdzi�... tak, to by�a z r�nych
wzgl�d�w kusz�ca propozycja, tylko... tylko czy mo�na wierzy�
Pampersowi? Mo�liwe, �e chce po prostu wyci�gn�� ode mnie pi��
melon�w. A je�li nawet dopu�ci mnie do interes�w, to nie wiadomo,
czy to b�d� uczciwe interesy, uczciwsze ni� braci Ryps. Czy nie
wpadn� przypadkiem z deszczu pod rynn�? Za ca�� gwarancj� mam
tylko s�owa Pampersa. No i paskudna sprawa z tym magnetowidem.
Nie mog�em pozby� si� my�li, �e robi� co� bardzo z�ego. Czy musz�
moj� �karier� handlowca" zaczyna� od oczywistego przest�pstwa?
- Co z tob�, Lord - zaniepokoi� si� Jacek. - Nie s�yszysz, co
m�wi� do ciebie? Chc� wiedzie�, czy decydujesz si�.
- Musz� wszystko spokojnie przemy�le� - powiedzia�em. -
B�d� tak dobry i zadzwo� do mnie o sz�stej.
Tak powiedzia�em Jackowi, ale naprawd� to by�em ju� zdecydo-
wany. Mia�em a� nadto powod�w, by skwapliwie przyj�� jego pro-
pozycj�, a jeden by� zasadniczy i wystarczy� za wszystkie. Ba�em si�
braci Ryps i musia�em szybko ucieka� z tego miasta.
28
Rozdzia� III
Na dworcu lotniczym Ok�cie. Czy kto� nas �ledzi?
Pude�ka po whisky marki Johny Walker. Pierwsze
rozczarowania. Straszna przygoda w mie�cie �ysych
kobiet. Transakcja w Domu Emeryt�w. Kursy ?.
Przystosowawcze doktora Golda. Uroki motelu
�Charles". Jak niecnie wyzyska�em kowboja nad- ;
bu�a�skiego. Pogaduszki z yuppies to pi�knie, ale gdzie
moja forsa?!
Od �witu deszcz leje niemi�osiernie, wycieraczki na szybie wozu
pracuj� z j�kiem bez wytchnienia. D�ubk�w Mazowiecki �egna nas
p�aczliwie. Mog�oby si� zdawa�, �e zalewa si� rz�sistymi �zami na
nasze po�egnanie, ale naprawd� to ja jestem bliski p�aczu. Siedz�
skulony i, co tu owija� w bawe�n� - wystraszony. Czuj�, �e wpako-
wa�em si� w jak�� szalon� kaba��, a w dodatku zrobi�em wujowi Ka-
rolowi �wi�sk� rzecz: zastawi�em u Szyjki wiadomy przedmiocik.
Operacj� przeprowadzi�em jeszcze wczoraj wieczorem, gdy ta
wied�ma Materska wyprawia�a c�rce urodziny, na kt�re mimo pro-
test�w Isi oczywi�cie nie zosta�em (szcz�liwie) zaproszony jako nic-
po� i niepo��dany element. Jak z�odziej nie zauwa�ony przez roz-
bawione towarzystwo, przemkn��em si� po schodach z ci�kim fan-
tem pod pach�. Dosta�em za niego trzy melony po�yczki. (Cholerny
�dobroczy�ca" nie chcia� da� wi�cej.) S� teraz w kieszeni Pampersa,
kt�ry ucieszy� si� nawet z tej kwoty i p�dzi rozlu�niony po warszaw-
skiej szosie pogwizduj�c weso�o. A to dlatego, �e wczoraj p�nym
wieczorem rozmawia� przez telefon z Arturem Sa�ed� i ma dosta� od
niego (pr�cz upowa�nie� do zawierania odno�nych transakcji, tu-
dzie� za�wiadczenia, �e jest przedstawicielem firmy �Pyton"), tak�e
sze�� dodatkowych melon�w �na wej�cie w obr�t", jak si� wyrazi�.
W tym celu mamy si� spotka� z szefem o �smej rano na lotnisku
na Ok�ciu. Artur wci�� jest w rozjazdach, na Ok�ciu te� b�dzie
uchwytny tylko w przelocie. Przyleci z Moskwy i za dwie godziny
29
wyrusza do Amsterdamu. P�dzimy wi�c najpierw na Ok�cie. Tu zo-
stawiamy w�z na parkingu i spieszymy do dworca lotniczego. Jacek
zachowuje si� do�� dziwnie, co chwil� ogl�da si� za siebie, przesta-
je pogwizdywa� i ma skonsternowan� min�.
- Co si� dzieje? - pytam go niespokojnie.
- Dziesi�� krok�w za nami idzie typ - mruczy �ciszonym g�o-
sem. - Zauwa�y�em go jeszcze przed Gr�jcem. Jecha� za nami ca�y
czas w czerwonej toyocie corolli, a teraz idzie za nami. Nie podoba
mi si� to. Obawiam si�, �e nas �ledzi.
- Jeste� pewien, �e to ten z toyoty?
- O pomy�ce nie ma mowy, dwa razy nas wyprzedza� i przy-
jrza�em mu si� dok�adnie. Nietrudno zapami�ta� faceta. Uroda tro-
glodyty. Musimy mie� go na oku, obejrzyj si� dyskretnie i zapami�taj
typa.
Obejrza�em si�. Faktycznie mia� okropnie zdeformowan� twarz,
wygl�d je�li nie troglodyty, to z pewno�ci� eks-boksera na inwalidz-
kiej rencie.
- Lepiej na razie zosta� tutaj i uwa�aj na niego - powiedzia� Ja-
cek, gdy weszli�my do hali dworca lotniczego. - Zobaczymy, co
zrobi. Gdyby poszed� za mn�, ty te� id�!
Zosta�em wi�c i dyskretnie obserwowa�em Boksera (tak go na-
zwa�em na w�asny u�ytek). Kr�ci� si� po hali niecierpliwie, czasem
tylko przystawa� w k�cie, by zapali�" papierosa. Chyba przez kwa-
drans nudzili�my si� obaj. W pewnej chwili zauwa�y�em, �e pod-
szed� do niego drugi typ, elegant pod krawatem w rozpi�tym d�ugim
czarnym cha�acie. �Playboyowaty" - jakby okre�li� wuj Karol, kt�ry
mia� swoje powiedzonka. Wymienili par� s��w, po czym playboyo-
waty zosta�, a Bokser ruszy� w t� stron�, gdzie znikn�� Jacek. Ja te�
ruszy�em. U wej�cia do hali przylot�w nadzia�em si� na Jacka. Po je-
go zadowolonej minie pozna�em, �e wszystko za�atwi� pomy�lnie.
- Mam wszystkie potrzebne papierki - oznajmi� triumfalnie. -
Od tej chwili jeste�my oficjalnymi przedstawicielami �Pytona".
B�dziemy w sta�ym kontakcie z Benonem, to zaufany goryl i agent
handlowy Artura. Mamy co dzie� informowa� go przez telefon, jak
nam idzie. A tu sze�� m