Langan Ruth Ryan - Mroczna tajemnica Blackthorne
Szczegóły |
Tytuł |
Langan Ruth Ryan - Mroczna tajemnica Blackthorne |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Langan Ruth Ryan - Mroczna tajemnica Blackthorne PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Langan Ruth Ryan - Mroczna tajemnica Blackthorne PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Langan Ruth Ryan - Mroczna tajemnica Blackthorne - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
RUTH LANGAN
Mroczna tajemnica
Blackthorne
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kornwalia, rok 1662
Wieczorne cienie kładły się na falistych wzgórzach
i soczystej zieleni łąk, na których gdzieniegdzie pasły się
owce. Dzierżawcy folwarków, utrudzeni po całym dniu
w polu, zatrzymywali się za pędzonymi stadami, by przyj
rzeć się eleganckiej karecie, która zmierzała ku rysującej
się w oddali rezydencji.
- A więc wróciło to diabelskie nasienie. - Starzec
oparł się na kiju i odwrócił do syna. - Zamordował młodą
żonę i zrzucił brata ze skały, czyniąc z niego niemego in
walidę, po czym uciekł z Anglii i pędził zbrodnicze życie
na morzach, zostawiając wszystko na głowie starego pana.
A teraz wydaje mu się, że przyjaźń z królem daje mu pra
wo, by wrócić i zażądać odziedziczonego majątku, jakby
nic się nie stało.
- A kto go powstrzyma? - rzucił przez zęby młodszy
mężczyzna.
- Właśnie, kto? Bogacze rządzą się swoimi prawami.
- Oczy starca zwęziły się, gdy ujrzał, że karoca zatrzyma-
Strona 3
ła się na odległym dziedzińcu. - Wystarczy, że żyje z na
szego potu i krwi. Gorszy los mają ci, którzy muszą mie
szkać pod jego dachem w Blackthorne.
- Niech Bóg ma nas w swojej opiece! Jaśnie pan przy
jechał. - Pani Thornton, gospodyni w Blackthorne, mająt
ku lorda Quentona Stamforda, klasnęła w ręce, by zwrócić
uwagę wszystkich, po czym swym wysokim, skrzekliwym
głosem zaczęła wzywać służących. - Edlyn, ty leniwa flą
dra! Tylko ci figle w głowie! Przestać kręcić tyłkiem i do
łącz do reszty.
Gdy służba rozsypała się przed głównym wejściem
i utworzyła długą kolumnę na dziedzińcu, gospodyni wraz
z panem Pembroke'em, kamerdynerem, wystąpili naprzód.
Tworzyli komiczną parę. Pani Thornton była równie okrągła
jak wysoka, przybrudzony fartuch miała krzywo zawiązany
na wydatnym brzuchu, a pognieciony czepek ledwo się trzy
mał na siwych, zmierzwionych lokach. Pembroke natomiast,
wysoki i chudy jak tyka, miał starannie zaczesany każdy
ciemny włosek, a ubranie nienagannie zaprasowane. Ona
skrzypiała niczym zardzewiałe koła; on mówił dystyngowa
nym głosem potomka królewskiego rodu.
Woźnica zatrzymał zaprzęg, po czym zeskoczył z kozła
i otworzył drzwi powozu. Wysiadł zeń mężczyzna okryty
płaszczem, ledwie rzucając okiem na zgromadzonych do
mowników.
- Witamy w domu, wasza lordowska mość - powie
dział Pembroke, uprzednio głośno odchrząknąwszy.
Strona 4
- Mam nadzieję, że podróż przebiegła gładko - dodała
gospodyni.
- Jaśnie pan pozwoli, że przedstawię panu służbę. - Pem
broke odwrócił się, by sprawdzić, czy pokojówki kłaniają się
jak należy i czy wszyscy parobcy zdjęli czapki z głów.
Lord Stamford skwitował tę prezentację krótkim skinie
niem głowy, po czym odwrócił się, gdy z powozu wysiadł
mały chłopiec.
Pembroke nadał stał wyprostowany, jakby kij połknął,
nie okazując najmniejszego zdziwienia, lecz obrzucił
szybkim spojrzeniem opaloną skórę malca, kruczoczarne
włosy i szeroko rozwarte, ciemne oczy.
Chłopiec z oszołomieniem przyglądał się imponującej
budowli, połaciom starannie wypielęgnowanego trawnika
i wieżom, chronionym wieżyczkami strzelniczymi, które
chwytały ostatnie promienie zachodzącego słońca.
- Kolacja gotowa, milordzie - rzekła pani Thornton.
- Nie. Nic nie będę jadł.
Gdy postać okryta płaszczem oddalała się, gospodyni
zawołała w kierunku jej pleców:
- Milordzie, na pańskie przybycie przygotowaliśmy
pokój pańskiego dziadka.
Zatrzymał się.
- Wolę zamieszkać w moich dawnych pokojach, pani
Thornton - powiedział lord Stamford, nie odwracając się.
- Pańskich dawnych...? Ależ, za pozwoleniem, są tro
chę za małe dla takiego... teraz, skoro jaśnie pan jest pa
nem całego majątku.
Strona 5
Quenton odwrócił się z tak gniewną miną, że gospody
ni cofnęła się ze strachu.
- W tej chwili. Sama wszystkiego dopilnuję - powie
działa.
Kiwnął głową i zwrócił się do kamerdynera:
- Pembroke, chcę odwiedzić grób dziadka.
- Słucham, milordzie. Jutro z rana?
- Teraz.
Pembroke poruszył grdyką.
- Tak, milordzie. Sam pana tam zaprowadzę. Ale mo
że najpierw zechciałby pan zobaczyć się z bratem. Na
wieść o pańskim powrocie bardzo się... ożywił.
Quenton uniósł wzrok. W górnym oknie majaczyła
twarz mężczyzny. W odblasku ognia z kominka wydawa
ła się upiornie blada.
Westchnął głośno, co stanowiło jedyną oznakę jakich
kolwiek uczuć.
- No dobrze. Pójdę do niego.
Pani Thornton, zebrawszy się na odwagę, zapytała:
- A co z chłopcem, milordzie? Gdzie go ulokujemy?
Wzruszył lekceważąco ramionami.
- Chyba we wschodnim skrzydle.
Pulchna gospodyni zerknęła na chłopca, który nadal
stał obok powozu.
- Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Wszedł z nią do imponującego holu. Pani Thornton za
uważyła, że błyszczące kandelabry, płonące światłem se
tek świec, zrobiły na nim należyte wrażenie, a gdy zaczęli
Strona 6
wstępować po szerokich schodach, bardzo zaciekawiły go
kolorowe gobeliny, które wisiały na ścianach.
- Jesteś głodny, chłopcze? - Nie wiedziała, jak się do
niego zwracać, gdyż jaśnie pan nie zadał sobie trudu, by
go przedstawić, a sam chłopak w ogóle się nie odzywał.
Skinął potwierdzająco głową.
- W takim razie najpierw wskażę ci twój pokój, a po
tem przypilnuję, żeby przysłali ci smaczny posiłek. - Gdy
doszli do wschodniego skrzydła, otworzyła podwójne
drzwi, a potem zaprowadziła go do apartamentu, w któ
rym znajdował się salon i sypialnia.
- To Edlyn.
Nachmurzona dziewka służebna, która podsycała ogień
na kominku, podniosła się, otrzepując spódnice.
- Ta niezdarna dziewucha, która ma same kiełbie we
łbie, pomoże ci się rozpakować i dopilnuje, żeby ci było
wygodnie.
Chłopiec zachichotał, niezbyt pewien znaczenia po
szczególnych słów.
- A jak paniczowi na imię? - spytała Edlyn,
- Liat - powiedział śpiewnie, wyraźnie oddzielając obie
samogłoski. Wyszedł na balkon, gdzie wspiął się na gzyms,
by podziwiać rozciągające się przed nim faliste zielone pola.
- Liat? A cóż to za prostackie, pogańskie imię? - wy
mruczała pod nosem gospodyni. Przeżegnała się i odwró
ciła z westchnieniem. - Każę mu przysłać kolację na tacy.
Gdy pospiesznie odchodziła, głowę miała zaprzątniętą
kłopotliwymi myślami. Zbyt wiele się zdarzyło w zbyt
Strona 7
krótkim czasie. Stary hrabia, tak kochany, zmarł niespo
dziewanie. Powszechnie było wiadomo, że jego wnuk nie
chętnie porzucił morze, by przejąć majątek. A do tego
przywiózł ze sobą chłopca niewiadomej proweniencji. Nie
miała pojęcia, czego jeszcze można się spodziewać. Jedno
wiedziała na pewno: życie w Blackthorne nigdy już nie
będzie takie samo jak dawniej.
Oksford, 1662
Cmentarz był ponurym, smaganym wichrami kawał
kiem zbocza obok wiejskiej kaplicy. Przez zasłonę mgły
można było dojrzeć szczyty dachów budynków uniwersy
teckich oraz malownicze domy, wtulone w rozciągającą
się niżej zieloną dolinę.
Wikary, zgarbione straszydło, recytował słowa, mające
przynieść pociechę osieroconej rodzinie. Ale wersy, które po
wtarzał już chyba setki razy, niewiele znaczyły dla Olivii St.
John, stojącej obok niego z pochyloną głową i twarzą zalaną
łzami.
Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Mama i tata spadli
i zabili się podczas jednej z codziennych wspinaczek. Je
szcze młodzi, energiczni, pełni życia i miłości. A teraz
odeszli. Została sama. Sama. Słowo to bezustannie do niej
wracało, za każdym razem bardziej złowieszcze. Bez ro
dziców, dziadków, rodzeństwa. Sama, nie licząc wuja
i ciotki, których zupełnie nie znała.
Zerknęła na siostrę matki, Agatę, lady Lindsey, która
Strona 8
stała obok swego męża, Roberta, mężczyzny o surowych
rysach. Gdy dwie proste, drewniane trumny zagłębiły się
w dołach, mąż i żona odwrócili się i pospieszyli ku
czekającemu na nich powozowi, chcąc zdążyć przed bu
rzą. Jakby na zawołanie, niebiosa pociemniały i lunął
deszcz.
Olivia stała samotnie, nie bacząc na strugi zimnej wody,
która przemoczyła jej ubranie, a otwarty grób zmieniła
w błotniste bajoro. Ulewa podkreślała jeszcze smutek tej
uroczystości. ,,Aniołki w niebie płaczą" - mówiła mama
o częstych angielskich deszczach.
Nie mogła oderwać wzroku od dwóch trumien, które
grabarz powoli zasypywał ziemią. Nawet gdy już wykonał
swe zadanie, stała nadal, czując tak rozdzierający smutek,
jakby miało pęknąć jej serce.
- Chodźże, dziewczyno. Twoja ciotka się zaziębi. -
Wuj szorstko schwycił ją za nadgarstek. Kiedy tylko
wsiadła do powozu, woźnica strzelił z bata i konie ru
szyły.
W pewnym momencie słowa ciotki, wypowiadane
przez zaciśnięte zęby, dotarły do zrozpaczonej Olivii:
- Mówiłam Margaret, że wychodzi za mąż poniżej
swej pozycji, ale nie chciała słuchać. Jej spadkiem bardzo
źle zarządzano.
- Spadkiem...?
- Niestety niewiele z tego zostało. Praktycznie nie
masz nic.
- Zawsze żyliśmy bardzo skromnie, ciociu Agato. Ma-
Strona 9
ma mówiła, że jej pieniądze są w Londynie i ty nimi za
rządzasz. Ty i wuj Robert.
Usta wuja zacisnęły się w wąską linię.
- Powinnaś być nam za to wdzięczna, młoda damo.
Gdyby nasz syn Wyatt nie pilnował tak starannie twoich
interesów, ten twój ojciec, z nosem w starych, zakurzo
nych księgach, kompletnie oderwany od życia, już dawno
roztrwoniłby majątek żony.
- Ojciec nie interesował się pieniędzmi matki.
- To było widać na pierwszy rzut oka - zauważyła sar
kastycznie ciotka. - Dzięki temu ledwo co zostało na two
je utrzymanie, choć przypuszczam, że dostaniesz coś za
sprzedaż domku.
- Z tego również nie będzie złamanego szeląga, bo
twoja siostrzenica postanowiła go oddać.
- Oddać...?
Gdy ciotka zaczęła protestować, Olivia z trudem poha
mowała narastający w niej gniew.
- Ofiarowałam go wdowie Dillingham, która była
przyjaciółką rodziców. Od czasu śmierci jej syna nikt się
z nią nie widuje. Wiem, że mama i tata chcieliby podzielić
się z nią nawet tymi niewieloma rzeczami, które mieli na
własność.
- To nie ma znaczenia - powiedział wuj z lekceważą
cym machnięciem dłoni. - I tak niewiele będzie z tego
miała, bo to właściwie rudera.
Okrutne słowa. Olivia poczuła kolejne ukłucie w sercu.
- To jedyny dom, jaki miałam.
Strona 10
- A teraz nie masz żadnego - rzekła Agata niecierpli
wie. - Chyba ze względu na szacunek należny pamięci
mojej siostry powinnam zabrać cię ze sobą do Londynu.
- To nie jest konieczne. Sama mogę o siebie zadbać tu,
w Oksfordzie. Nie chcę być ciężarem, ciotko Agato.
- Do tego nie dopuszczę. - We wzroku lady Lindsey
błyszczała przebiegłość. Zauważyła niegustowną, bez
kształtną suknię, zniszczone, tandetne buty, wytarty
płaszcz podróżny. Postać, którą okrywał ten nieefektowny
strój, prezentowała się równie mało atrakcyjnie. Mała
i chuda nie miała kusząco zaokrąglonych kształtów.
Ciemne, wilgotne włosy były wciśnięte pod nędzny kap
turek. Jeżeli ta dziewczyna odziedziczyła uderzającą uro
dę matki, musi ją dobrze ukrywać.
Jakże ten kopciuszek wyglądałby na tle bogatych, uty
tułowanych londyńskich dam? Agata pomyślała o włas
nych dzieciach, o córce Catherine, zaręczonej z hrabią
Gathwick, i synu Wyatcie, który podzielał jej upodobanie
do pieniędzy. Tak umiejętnie zarządzał ich posiadłościa
mi, że obecnie stali się jedną z najzamożniejszych rodzin
w Anglii, a nawet otrzymali zaproszenie na obiad do kró
la. To było jedno z najpiękniejszych przeżyć lady Lindsey.
- Przynajmniej możesz zarobić na swoje utrzymanie.
Wikary powiedział nam, że jesteś inteligentna, a ojciec
dbał o twoje wykształcenie. Mam nadzieję, że znajdę ci
posadę w którejś z zamożniejszych londyńskich rodzin.
Londyn. Olivia przypomniała sobie, jakie wrażenie od
niosła podczas jedynej wizyty w tym mieście przed paro-
Strona 11
ma laty. Rzędy kamienic. Stukot powozów na wąskich,
brudnych ulicach. Handlarze, tłumy ludzi, parki wypełnio
ne nianiami z dziećmi. Po powrocie do swego cichego,
wiejskiego domku odetchnęła z ulgą.
- Nie chcę jechać do Londynu. Wolę tu zostać.
- To wykluczone. Jako jedyna krewna twojej matki nie
mam wyboru. Muszę zabrać cię ze sobą.
Powóz zatrzymał się przed skromnym domkiem.
- Pakuj swoje rzeczy, dziewczyno - rzekła ostro
Agata.
- Teraz?
- Oczywiście - warknęła. - Myślisz, że wyruszaliby
śmy w jeszcze jedną podróż tylko po to, żeby cię tu
przywieźć?
- Czy mogę was zaprosić do środka? - Olivia starała
się pamiętać o dobrych manierach. - Może napijecie się
herbaty, kiedy będę się pakowała?
- Nie będziemy nic pili - ucięła krótko Agata. Skrzy
żowała ramiona na bujnym biuście. - Śpieszy nam się do
Londynu. Dość już znieśliśmy niewygód.
Olivia z ulgą przyjęła odmowę ciotki. Rozpaczliwie
chciała być sama, żeby zebrać myśli i nacieszyć się po raz
ostatni zapachami, widokami i dźwiękami rodzinnego do
mu, pozwolić sobie na chwilę żałoby.
Gdy zamknęła drzwi i oparła się o nie, jej oczy na no
wo wypełniły się łzami. Jakże kochała te skromne cztery
ściany! Odkąd pamięta, był to jej dom. Przyjazny, pełen
miłości azyl.
Strona 12
Dotknęła półki, na której leżały cenne rękopisy rodzi
ców. Poleciła wikaremu, by przekazano je uniwersytetowi.
Być może w oczach innych St. Johnowie sprawiali
wrażenie oryginałów. Bezustannie krążyli po okolicy,
szkicując dzikie zwierzęta i zapisując swoje spostrzeżenia
w dzienniku. Ale uczeni bardzo cenili ich oboje. Olivia
uwielbiała rodziców i najbardziej lubiła spędzać czas
w ich towarzystwie.
Słysząc niecierpliwe tupanie koni, pospieszyła do swe
go pokoju i zaczęła się pakować. Niewiele jej strojów na
dawało się do zabrania do Londynu. Dwie suknie, które
od biedy ujdą, jedna szara, druga niebieska. Szal, kaptu
rek, parasolka. Wiedziała, że resztę wdowa Dillingham
rozda biednym w parafii.
Pod wpływem nagłego impulsu weszła do pokoju ro
dziców i starannie zwinęła małą, haftowaną narzutę, leżą
cą w nogach łóżka. Matka zrobiła ją przed ślubem. Olivia
przytuliła ją do twarzy, wdychając zapach, który zachował
się w fałdach materiału.
- Spakowałaś się już, dziewczyno? - doszedł ją od
progu poirytowany głos wuja.
Pobiegła do swego pokoju i wzięła kuferek. Rozejrzała
się po małym domku ze ściśniętym gardłem. Jak może po
rzucić wszystko, co jest jej tak drogie? Jak może tak po
prostu odejść od swych wspomnień, dzieciństwa, swego
życia?
Spojrzała na dwa bujane krzesła, które ojciec osobiście
wyciosał, ustawione obok siebie przed kominkiem. W du-
Strona 13
szy usłyszała głos matki: „Umysł to cudowny dar, Livvy.
Niesiemy w nim wszystkie skarby życia. Każdy uśmiech
i całą miłość. I póki są bezpiecznie schowane w naszych
głowach, zawsze możemy po nie sięgnąć, gdy ich po
trzebujemy, by je sobie przypomnieć, rozkoszować się
nimi..."
- Ruszże się, dziewczyno! - zawołał ostro wuj.
Wyżej uniosła podbródek i pewnym krokiem podeszła
do czekającego na nią powozu. Woźnica pomógł jej
wsiąść i schował kuferek. Ruszyli, gdy tylko wuj usadowił
się obok żony.
Olivia obejrzała się, chłonąc ostatnim spojrzeniem wi
dok ukochanego domu. Kiedy zniknął jej z oczu, odwró
ciła głowę i spostrzegła świdrujące, nieprzychylne spoj
rzenie ciotki. Przygryzła drżącą wargę aż do krwi. Przy
rzekła sobie, że tych dwoje ludzi nie ujrzy już najmniejszej
oznaki jej słabości. Przymknęła oczy, udając, że drzemie,
i zaczęła wspominać cudowne chwile, jakie spędziła
z ukochanymi rodzicami. Pocieszała się, że nie odeszli, bo
zawsze będą żyli w jej pamięci.
Strona 14
ROZDZIAŁ DRUGI
- Za pozwoleniem, milordzie... - Pani Thornton mu
siała dwukrotnie chrząknąć, zanim lord Stamford uniósł
wzrok znad ksiąg.
- Co się stało?
- Chodzi o chłopca.
- A co się z nim dzieje?
Gospodyni wzruszyła ramionami. Przepowiadała sobie
tę kwestię od paru dni. Teraz, gdy czuła na sobie to ciemne,
przenikliwe spojrzenie, słowa uwięzły jej w gardle.
- No więc? - Był wyraźnie zirytowany. - Czy jest
chory?
- Nie, milordzie. Ale... nie ma nikogo, kto by się
o niego zatroszczył - wybąkała wreszcie.
- Niech pani każe jakiemuś służącemu, żeby się nim
zajął.
- Już to zrobiłam. - Ujrzała, że znowu ujął pióro i za
częła mówić szybciej: - Powiedziałam temu aroganckie
mu tłumokowi, tej Edlyn, by miała na niego oko. Ona ma
jeszcze obowiązki domowe na głowie i zapomina o chło
pcu. A on jest taki cichutki... nie potrafi się o nic upo
mnieć. Jeśli wolno mi się wtrącić, milordzie, chłopak w je-
Strona 15
go wieku nie powinien spędzać tyle czasu w swoim po
koju. Zrobił się blady i sprawia wrażenie niezdrowego.
- Bzdura. Widziałem go wczoraj wieczorem. Nie za
uważyłem niczego niepokojącego. - Stamford znowu całą
uwagę skierował na księgi.
- Jest jeszcze coś, milordzie.
- Co takiego? - zapytał niecierpliwie.
- Chłopiec wygląda na rozgarniętego. Powinien się
uczyć.
- Oczywiście, ma pani rację. Może szkoła przykla
sztorna...
- Nie, wasza miłość. Dzieciak ma najwyżej pięć czy
sześć lat. - Zamilkła w nadziei, że dowie się dokładnie,
w jakim chłopiec jest wieku. Ale lord Stamford nie spie
szył z odpowiedzią, więc dodała: - Jest za mały, żeby go
odsyłać do szkoły.
- Wobec tego co pani proponuje, pani Thornton? -
W głosie Stamforda słychać było rosnącą irytację.
- Nianię, milordzie. Taką, która będzie się chłopcem
opiekować i uczyć go. To chyba najlepsze rozwiązanie.
- Nianię. - Rozważał ten pomysł przez chwilę, po
czym skinął głową. - Guwernantkę raczej. Zajmę się tym.
- Jak, milordzie?
Odwrócił stronicę w księdze i poprawił świecę, by rzu
cała odpowiednie światło.
- Tak jak to się zwykle robi. Niech pani powie służbie,
żeby popytała po okolicy. Może ktoś w sąsiedniej wiosce
czy hrabstwie...
Strona 16
- Większość z nich nie jest lepsza od Edlyn, milordzie.
- Zastanawiała się przez chwilę. - Mam kuzynkę w Lon
dynie. Może ona mogłaby popytać...
- Świetny pomysł. Proszę się tym zająć, pani Thorn
ton.
Gdy w chwilę później gospodyni schodziła do pomie
szczeń kuchennych, czuła wzbierający w niej gniew.
Z każdym dniem przybywało jej obowiązków. Od powro
tu lorda Stamforda życie stało się bardzo skomplikowane.
Londyn
Olivia zeszła ze schodów okazałego domu wujostwa
i poszła w stronę, którą wskazała jej Letty, starsza poko
jówka pełniąca służbę na piętrze.
- Od razu panienkę poznałam - powiedziała, uśmie
chając się serdecznie. Był to pierwszy prawdziwy
uśmiech, jaki Olivia ujrzała od paru dni.
- A skąd Letty mnie zna?
- Panienka jest żywym obrazem swojej matki, kiedy
była w tym wieku.
- Letty znała moją matkę?
- O, tak, panienko. Była taka miła i słodka. Cała służ
ba za nią tęskniła, gdy wyjechała, żeby poślubić swego
profesora.
- To znaczy, że moja matka mieszkała w tym wspania
łym, wielkim domu?
- Naturalnie. Nie wiedziała panienka o tym?
Strona 17
Olivia była kompletnie oszołomiona.
- Bardzo mało opowiadała mi o swoim dzieciństwie.
Wydawało mi się, że niektóre wspomnienia były dla niej
bardzo bolesne.
- Ona i jej siostra... - Służąca ugryzła się w język
i zakończyła kulawo: - Bardzo się od siebie różniły. - Ro
zejrzała się niespokojnie. - Musi panienka już iść. Nie
można kazać czekać lady Agacie.
- Już idę, Letty. Mam nadzieję, że jeszcze później po
rozmawiamy.
- Tak, panienko. Bardzo bym chciała. Panienka tak
bardzo przypomina mi swoją matkę, aż dziw.
- Dziękuję, Letty! - zawołała przez ramię Olivia. - To
najmilsza rzecz, jaką mogłaś mi powiedzieć.
Była to dla niej pierwsza okazja, by zwiedzić dom, gdyż
ciotka ograniczała jej swobodę poruszania się do pokoju go
ścinnego, zalecając, aby w nim pozostawała. Nawet posiłki
tam jej zanoszono. Olivia nie protestowała, nie była zasko
czona takim traktowaniem. Przez całą drogę Agata utyski
wała na zimno, zacinający deszcz, późną godzinę, a nawet
i na to, że jej siostra i szwagier zmarli w tak niedogodnej po
rze. Olivia musiała powstrzymywać się całą siłą woli, by nie
wybuchnąć podczas gniewnej tyrady ciotki.
Podróż upłynęła nieprzyjemnie, ale przyjazd do domu
okazał się jeszcze gorszy. Elegancka młoda osoba w różo
wej sukni, którą z pewnością uszyto dla księżniczki, przy
witała podróżnych nie uściskiem, lecz narzekaniem, że
jest bardzo śpiąca. Okazało się, że to kuzynka Catherine.
Strona 18
Gdy przedstawiono jej Olivię, skrzywiła się równie cierp
ko jak matka, kiwnęła głową i bez słowa poszła do swo
jego pokoju, zostawiając Olivię samą.
Kiedy zaświtał nowy dzień, a za oknem rozległ się
świergot ptaków, Olivia postanowiła przypisać wybuchy
złości i narzekań nieoczekiwanemu obrotowi wydarzeń.
W końcu, jeżeli ona była zrozpaczona utratą rodziców,
Agata również pewnie jeszcze nie przyszła do siebie po
śmierci jedynej siostry. Może po paru dniach odpoczynku
ciotka i jej córka staną się sympatyczniejsze.
Olivia zatrzymała się przed jadalnią, wdychając wspa
niały zapach świeżo upieczonego chleba. Widziała, jak pa
ruje góra cienko pokrojonych płatów wołowiny, ułożo
nych na srebrnej tacy na kredensie. Nad stołem pochylała
się pokojówka, nalewając coś ze srebrnej wazy.
Z uśmiechem na ustach Olivia wygładziła spódnice
swej prostej szarej sukni. Ale gdy zrobiła krok do przodu,
kątem oka ujrzała wysokiego, mocno opalonego mężczy
znę, który kroczył przez pokój.
- Wyatt! - Agata zerwała się na nogi, pełna uśmie
chów, wyciągając ramiona. - Kiedy przyjechałeś? Niech
no ci się przyjrzę.
Olivia cofnęła się na korytarz i oparła o ścianę. Do do
mu powrócił jedyny syn wujostwa, toteż czułaby się jak
intruz, asystując przy powitalnej scenie. A choć w brzu
chu burczało jej z głodu, doszła do wniosku, że nie może
przeszkadzać. Rodzina na pewno chciałaby pobyć przez
chwilę w ścisłym gronie.
Strona 19
- Mój okręt zawinął do portu dwa tygodnie temu - do
biegł ją głęboki, dudniący głos kuzyna.
- Dwa tygodnie? To dlaczego pojawiłeś się dopiero
dzisiaj? - zapytał Robert z irytacją.
- Miałem sprawy do załatwienia, ojcze.
- To oczywiste. - Ton Agaty nie pozostawiał wątpliwo
ści, że zawsze weźmie stronę syna. - Jeżeli mężczyzna ma
osiągnąć sukces, musi stawiać interes na pierwszym miejscu.
- Zawsze mi to powtarzałaś, mamo, i dzięki temu
osiągnąłem więcej niż kiedykolwiek przedtem. Ale teraz
wy mi opowiedzcie, co tu się zdarzyło podczas mojej nie
obecności.
- Matka i ojciec musieli jechać do Oksfordu na po
grzeb siostry mamy... - Olivia rozpoznała płaczliwy głos
Catherine. - Nigdy się nie domyślisz, kogo przywieźli ze
sobą. - Zanim Wyatt zdążył odpowiedzieć, dokończyła:
- Naszą kuzynkę, starą pannę z prowincji!
Twarz Olivii spłonęła rumieńcem. Zrozpaczona, przy
cisnęła dłonie do zaczerwienionych policzków. Jękliwy
głos ciągnął:
- I ostrzegam cię, mamo, że nie pozwolę, by ta żałosna
kreatura paradowała w moich sukniach.
- To tylko przez parę dni, Catherine, dopóki krawcowa
nie uszyje jej nowych ubrań. Nie może chodzić w tych
swoich żałosnych łachmanach.
- Może sobie nawet chodzić nago. Nie pożyczę jej
swoich rzeczy. Dlaczego ulokowaliście ją w apartamencie
gościnnym?
Strona 20
- A gdzie miałam ją umieścić? W pokojach dla
służby?
- I to byłoby dla niej za dobre. Mamo, nie pamiętasz?
Niedługo przyjeżdża z wizytą Jan z rodziną. Nie życzę so
bie, żeby przedstawiono ją hrabiemu Gathwick. Umarła
bym, gdyby mój narzeczony i jego matka dowiedzieli się,
że jesteśmy spokrewnieni z tą... tą... prostaczką.
- Nie zawracaj sobie tym ślicznej główki, moja księż
niczko. Nic nie przekreśli twoich szans u hrabiego i je
go rodziny - powiedziała uspokajająco Agata. - Ojciec
i ja nie chcemy jej tutaj tak samo jak ty. Znajdę dla niej
jakieś miejsce, nawet gdyby musiała wyrzucać gnój ze
stajni.
Olivia, oszołomiona i przerażona tym, co usłyszała, za
częła się wycofywać. Postanowiła ukryć się w apartamen
cie dla gości i zaczekać tam do chwili, kiedy będzie mogła
spakować swoje rzeczy i uciec z tego nienawistnego miej
sca. Odwróciła się, zakrywając ręką drżące wargi. Gdy pę
dziła korytarzem, biegł za nią okrutny, szyderczy śmiech.
- A więc tu ukrywa się nasza mała myszka - usłyszała
od drzwi po paru minutach.
Uniosła wzrok znad kuferka, do którego wkładała swo
je rzeczy. O drzwi opierał się wysoki mężczyzna o jasnych
włosach i bladoniebieskich oczach, trzymając ręce skrzy
żowane na piersi.
- Tak sobie pomyślałem, że skoro słyszała pani wszy
stko, co mówiliśmy na dole, zastanę panią przy pako
waniu.