1798

Szczegóły
Tytuł 1798
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1798 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1798 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1798 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOHN TOLAND BOGOWIE WOJNY TOM 2 (Prze�o�y�: Bohdan Drozdowski) CZʌ� PI�TA DECYDUJ�CE BITWY ROZDZIA� DWUDZIESTY 1. Okolice Saipanu, czerwiec 1944 Noc by�a parna. Mark spa� niespokojnie i zbudzi� si� o czwartej nad ranem dnia D, zanim uderzono w dzwon okr�towy. Czterdzie�ci pi�� minut p�niej, podczas �niadania, zjad� na si�� serwowany co dzie� stek z jajami. By� to ich ostatni gor�cy posi�ek w perspektywie wielu dni - a by� mo�e jego ostatni w og�le. - To tak, jakby cz�owiek siedzia� w celi �mierci San Quentin - zauwa�y� kt�ry� z weteran�w Tarawy. Trwa� �oskot, g�o�ny jak zawsze, ale wyczuwa�o si� w nim niezwyk�e napi�cie. Trudno by�o w �adowniach oddycha�, wi�c Mark i Tullio porwali swoje plecaki i wyszli na pok�ad z karabinami, w he�mach, z pasami do pistolet�w i no�y. Ledwie wstawa� �wit, ale Mark dostrzeg� widmow�, purpurow� bry��. Saipan. Niecz�sto widywa� tak pi�kny wsch�d s�o�ca. Wyspa Saipan wygl�da�a na spokojn�, cho� przypomina�a, pasmem swoich g�r, wy�aniaj�cego si� z morza prehistorycznego potwora. Po tak d�ugim przebywaniu na wodzie, ziele� dzia�a�a na� o�ywczo. Czu� si� jeszcze bardziej spi�ty ni� na Tarawie. Wiedzia�, �e wyl�duj� tego ranka, tu� za pierwszymi falami desantu, i �e straty b�d� du�e. Cisz� przerwa�a nagle kanonada ci�kich dzia� pancernych i kr��ownik�w. Reszty ostro dokona�y niszczyciele. By� to ostatni akord przeorywania pla�. Im wi�cej tego, tym lepiej, my�la� Mark, wspominaj�c Taraw�. Wype�ni� �adownic� osiemdziesi�cioma nabojami, sprawdzi� apteczk�, manierki i zarzuci� plecak na kark. Ogl�da� wielkie okr�ty desantowe. Wioz�y p�ywaj�ce ci�gniki zwane aligatorami, zdolne pokonywa� rafy z dwudziestoma �o�nierzami na pok�adzie. Z megafon�w grzmia� g�os kapelana. Tullio nie m�g� go rozpozna�. A by� to z pewno�ci� g�os Wielkiego J�zia. - Z pomoc� Bo�� zwyci�ymy, a podczas gdy wi�kszo�� z was powr�ci, niekt�rzy spotkaj� si� z Bogiem, co ich stworzy�. - Pad�o troch� pogardliwych komentarzy. - �a�ujcie za grzechy wasze. Kt�rzy jeste�cie wyznania moj�eszowego, powtarzajcie za mn�... - Czyta� z podr�cznika hebrajskiego. - A teraz wy, chrze�cijanie, protestanci i katolicy, powtarzajcie za mn�... - Wpakowa�bym mu w ten rozwarty dzi�b par� kul - powiedzia� Tullio. Mark mia� ochot� pu�ci� seri� w g�o�nik, ale powt�rzy� tylko. - Co to za po�egnanie! Billy J. zacz�� z�azi� za Markiem po okach sieci do barki desantowej wy�adowanej aligatorami, wyposa�onymi w rycz�ce silniki lotnicze. Odnale�li sw�j pojazd i zaj�li w nim miejsca. Wkr�tce bark� zape�nili ludzie z plecakami i karabinami tak, �e zanurzy�a si� po burty. Ryk motor�w i dym spalin zamienia�y j� w piek�o, Mark czu�, �e si� udusi, zanim dobij� do pla�y. W ko�cu jednak wielkie wrota barki rozwarto i aligatory zacz�y osuwa� si� do morza niczym wodne gady. Zderzenie z wod� i wstrz�s omal nie wyrzuci�y Marka za burt�. Billy J., przekrzykuj�c huk motor�w, poleci� im na wypadek, gdyby musieli p�yn��, odpi�� ci�kie pasy z �adownicami. Mark odetchn�� z ulg� �wie�ym powietrzem i rad poddawa� twarz s�onym chla�ni�ciom wody. Bobrowali wzd�u� brzegu, czekaj�c a� obsadzi go pierwszy rzut i umocni przycz�ek; 1/6 mia� i�� tam i wtedy, gdzie i kiedy b�dzie potrzebny. Tu� po �smej, w �lad za kanonierkami i p�ywaj�cymi czo�gami ruszy�y aligatory, wype�nione sze�cioma batalionami piechoty morskiej. Rozci�gni�ta na cztery mile flotylla podp�yn�a do wybrze�a szeroko�ci o�miuset jard�w, sk�d obsypa� j� grad pocisk�w artyleryjskich i mo�dzierzowych. Pierwsza �awica aligator�w j�a prze�azi� raf� sposobem krab�w. Kilka uton�o, ale nast�pne par�y naprz�d nieust�pliwie, a� wychyn�y na p�ytkiej lagunie. T�uk�y o raf� wysokie grzywacze, jedne ci�gniki wywracaj�c, inne wytr�caj�c z kursu. Zepchni�te z trasy oddzia�y szturmowe l�dowa�y na p�noc od wyznaczonych pla�. Kiedy 1/6 czyni� manewr, by podej�� do wyznaczonych mu l�dowisk, ujrza� ca�e stada samolot�w szturmuj�cych zaj�te pla�e. Okr�ty wojenne po raz ostatni ostrzela�y obron� wybrze�a. Widowisko by�o niesamowite. Dom wariat�w tak skot�owany, �e Mark nie m�g� dojrze�, jak si� wiedzie pierwszemu rzutowi. Dok�adnie o 8.44 pierwsi Marines dobili do brzegu. Powita� ich jednak ogie� tak piekielny, �e zmusi� nast�pne aligatory do zrzucenia �adunk�w na samym jego skraju. Ci�gniki, kt�re wesz�y g��biej, ugrz�z�y w piasku albo zapad�y w leje. Mimo to kilka minut po dziewi�tej ponad dziewi�� tysi�cy Marines by�o ju� na Saipanie i, mimo zaciek�ego oporu, po desperacku wdziera�o si� w g��b wyspy. O 10.15 Sullivan odebra� wreszcie rozkaz l�dowania i wsparcia dwu innych batalion�w 6 Pu�ku Marines. Teraz mia�a nast�pi� najzabawniejsza cz�� ca�ej operacji: pokonanie rafy. Stercza�a dok�adnie tam, gdzie prze�amywa�y si� przybrze�ne fale. Problem polega� na tym, �eby przep�yn�� nad raf� w poprzek, to znaczy, �eby nie da� si� obr�ci� bokiem i nie wyr�n�� w raf� burt�. Batalion podchodzi� do rafy w dobrym stylu, przeby� j� fachowo i sp�yn�� na ciche, b��kitne i zielone wody laguny. I tu wpad� pod ostrza� artylerii i mo�dzierzy. Jeszcze bardziej morderczy ogie� dosta� z czo�gu okopanego na flance. Aligatory pocz�y si� gubi� i gmatwa� szyki. Oficerowie wystawiali g�owy nad burty, mimo ci�kiego ostrza�u z broni maszynowej, byle tylko ustali� kierunek. Mark, s�ysz�c jak pociski obijaj� kad�ub aligatora, skuli� si�, chroni�c za jego pancerzem. Billy J. sta� tu� przy Marku, wystawiaj�c g�ow� nad burt�, po czym niespodziewanie siad� na skrzynce amunicji. Mark schyli� si� nad nim, by spyta�, co mu jest. B�ysn�o nad ich g�owami. Spostrzeg�, �e pu�kownik op�ywa krwi�. Krew tryska�a na Marka. Pomy�la�, �e to z pu�kownika. Po chwili spostrzeg�, �e Billy J. porusza palcami, jakby sprawdza�, czy jeszcze �yje. Obr�cili si� jednocze�nie. Stoj�cy za nimi cz�owiek, oficer, nie mia� g�owy. Inny, tu� obok niego, te� nie �y�, ale aligator tak by� przet�oczony, �e obaj stali nadal. Mark poczu� md�o�ci. - Zdrowa� Mario, �aski� pe�na, Pan z Tob� - wymamrota�, ale dalej zapomnia�. Kolejny pocisk uruchomi� pok�adowe karabiny maszynowe kalibru 50. - Podjed� tak blisko, jak tylko mo�esz! - krzykn�� Billy J. w stron� sternika. - Nie mog� ju� bli�ej. Sullivan rozkaza� wyskakiwa� przez sterburt�, po stronie przeciwnej do ostrza�u. - Wyskakujcie po dw�ch, po trzech jednocze�nie. Potem razem walcie na brzeg. - Przekazywano rozkaz na ty�y, Sullivan za� sprawdza� przez radio, co si� dzieje w jego kompaniach i wydawa� stosowne rozkazy. Mark nadal nie m�g� si� poruszy�. Podziwia� spok�j swego dow�dcy. Co z niego, do stu diab��w, za cz�owiek? - Nie le�cie w g��b pla�y - uprzedza� ch�odno. - Czekajcie, a� wydam rozkazy. - Popchn�� Marka. - Ruszaj! Mark czu� si� s�aby jak koci�. Billy J. pod�wign�� go na nogi. Mark sta� zgarbiony. Podszed� Tullio. - Skacz, zanim b�dziesz mia� dwie dziury w dupie! Ca�� tr�jk� wyskoczyli z aligatora jako ostatni. - Wszystko u pana w porz�dku, pu�kowniku? - spyta� Mark p�przytomnie. - Jasne. Sp�jrz, ca�y jeste� we krwi. Sullivan po�piesznie zmywa� z siebie plamy krwi i p�aty m�zgu; Mark patrzy� na to w zupe�nym ot�pieniu. - Gnojek z ciebie, Mark. Pieprz to, chod�! - Mark zrobi�, co mu kazano, niemal automatycznie. Gdy podchodzili do brzegu, �oskot by� przera�aj�cy. Ludzie padali na piach, jedni w milczeniu, inni krzycz�c. Sullivan spostrzeg�, �e jego kompani� rozrzuci�o po ca�ej pla�y. Trzeba j� by�o pozbiera�. Wys�a� na lewo kompanijnych go�c�w. - Mark, ty wal do tamtych wydm. - Wyci�gn�� rami� w prawo. - Poszukaj kapitana Beldinga, Kompania Charlie. To w stron� 8 Pu�ku Marines. Postaraj si� go znale�� i osobi�cie tu przyprowad�. - Mark nadal si� kuli�. - Rusz�e ju� st�d swoj� dup�! Ostry g�os Sullivana podzia�a� jak chlu�ni�cie szklanki zimnej wody w twarz. - Rozkaz, sir! Pobieg�. Nagle znalaz� si� przed masywnym, dobrodusznym kapelanem, kt�ry przypomina� mu braciszka Tucka. Pochyla� si� nad skurczonym �o�nierzem, udzielaj�c mu niew�tpliwie ostatniego namaszczenia. Nie. Szuka� czego� w p��ciennej torbie, a gdy wyj�� d�o�, trzyma� udko pieczonego kurcz�cia i poda� j� oszo�omionemu piechurowi. - No, synu, to ci� postawi na nogi. - I gdy Marin� ugryz� kawa�ek, kapelan wydoby�, z torby przewieszonej przez drugie rami�, butelk� szkockiej whisky. - Nie chcia�by� sobie przep�uka� gardzio�ka? - Ranny Marin� za�mia� si�, �ykn�� solidnie, po czym porwa� sw�j karabin i skoczy� w krzaki. Mark pomacha� kapelanowi d�oni� i pobieg�, lekcewa��c wybuchaj�ce ze wszystkich stron miny mo�dzierzowe. Us�ysza� ostry szcz�k karabinu maszynowego. Zawirowa� piach po prawej. Mark pad�, poturla� si�, poderwa� i skulony pobieg�. Jeszcze by� w szoku, ale nad sob� panowa�. Nie m�g� nawali� Billy'emu J. Pociski armatnie wybucha�y w wodzie. Nagle zacz�y przelatywa� tu� nad jego g�ow�, fjuu, fjuu, i l�dowa�y dwadzie�cia jard�w dalej, wyrzucaj�c chmury piasku. Szrapnele. Mark pada� jednak mechanicznie na piach i od�amki szrapneli przelatywa�y z w�ciek�ym gwizdem nad jego he�mem. Rannych pozbierano na pla�ach w grupy, czekaj�c a� ostrza� pla� i raf zostanie st�umiony i b�dzie mo�na przewie�� ich na okr�ty-szpitale. Mark w pewnej chwili spostrzeg�, �e gapi si� w d� na s�ynne, wygi�te jak kierownica roweru rude w�sy J ima Crowe'a, dow�dcy 2/8 i starego przyjaciela Billy'ego J. Przypad� do le��cego. Crowe wciska� kciuk w �rodek skrwawionej piersi. - Cze��, Mark - powiedzia� cicho. - Mam dziur� w piersi. Nie wa� si� wyci�ga� mojego kciuka, zanim doktor czym� t� dziur� zatka, albo wykrwawi� si� na �mier�. I gdy Mark si�ga� po swoj� apteczk�, Crowe rzek�: - Nie, ona mo�e si� przyda� tobie albo Billy'emu J. Po�� mi plecak na brzuchu, nie oberw� w bebechy szrapnelem. Zrobiwszy to, Mark pobieg� i wkr�tce znalaz� Beldinga, drobnego Irlandczyka o czarnych w�osach i b��kitnych oczach, po czym obaj ruszyli z powrotem. Kapelan nadal dzier�y� kurcz� i whisky. Belding zdawa� si� ubawiony. - Moja matka nigdy by w to nie uwierzy�a - krzykn��, gdy go mijali. Sullivan w�a�nie zszed� z pla�y w zaro�la. Dawa� znaki swemu radzi�cie, kt�ry czo�ga� si� w jego stron�. - Po��cz mnie z pu�kiem. - Podszed� do Beldinga, wyda� mu kr�tki rozkaz i zwolni�, po czym rzek�: - Tu Czerwony Bill. Sz�sta. - Ruszamy. Dwiema kompaniami. Jedna kompania w odwodzie. - S�ucha�, kiwa� g�ow�. - Tak, sir. Dam panu zna�, jak tylko wejdziemy w styczno�� z nieprzyjacielem. Nadesz�y wie�ci z s�siednich batalion�w. Poniewa� obydwaj dow�dcy byli ranni, zast�powali ich szefowie sztab�w. Mimo to obie jednostki powoli posuwa�y si� w g��b wyspy, post�puj�c tak, jak to robi czasem stra� po�arna. Wtedy Belding z Kompanii Charlie z�o�y� pierwszy meldunek. Zebra� swych ludzi i naciera� w dobrym szyku. Sam by� ranny w rami�, ale nie pozwoli� si� ewakuowa�. Dziesi�� minut p�niej z Kompanii Charlie nadesz�a kolejna wiadomo��. Tym razem dzwoni� szef sztabu. - Przykro mi, �e musz� panu o tym donie��, pu�kowniku. Kapitan Belding zosta� trafiony. - Jak ci�ko? - Niech to szlag, �miertelnie. - Pan obejmuje dow�dztwo. - Rozkaz, sir. Sullivan wys�a� raport do pu�ku i otrzyma� rozkaz kontynuowania natarcia i nieokopywania si� a� do osi�gni�cia celu. Najmilsza sercu Juna Kato, kuzynka Hiroko, obserwowa�a bitw� z pieczary z widokiem na Garapan. Wbrew zastrze�eniom ojca, kt�ry by� w�a�cicielem wielkich plantacji trzciny cukrowej, zosta�a ochotniczo sanitariuszk�. Podczas wczorajszego straszliwego ostrza�u uciek�a z punktu opatrunkowego dos�ownie kilka sekund przed wybuchem pocisku z dzia�a okr�towego, kt�ry rozwali� go w py� i proch. Uciek�a na zbocze g�ry Tapotchau, a teraz, patrz�c na hord� Marines dobijaj�c� powoli do pla� na dziwnych �odziach, my�la�a: "Nigdy nie wyjd� za m�� i nie b�d� mia�a dzieci". Ameryka�scy barbarzy�cy zajm� ca�� t� wysp�, ale przedtem ona raczej si� zabije, ni� pozwoli zgwa�ci�. Ukochane Garapan sta�o jeszcze w p�omieniach. Jej dom run��. Rodzice i ma�e siostry zapewne ju� nie �yj�, za� brat tkwi� w jednym z tych czo�g�w sun�cych naprzeciw naje�d�com, �eby ich zatrzyma�. Krzykn�a: - Bracie m�j, Tokiji! Jaki� �o�nierz wrzasn��: - Dziewczyno, w�a� do pieczary, tam b�dziesz bezpieczniejsza! - Ale ona zawsze by�a nieustraszona, a jej brat, cho� o dwa lata starszy, pozwala� towarzyszy� sobie w najbardziej awanturniczych wyprawach w g�ry. Wysun�a si� ku przodowi, by lepiej widzie�. Czo�gi japo�skie na dole dosz�y ju� do przystani i ostrzeliwa�y hurmem wype�zaj�ce na brzeg aligatory. Na wielkich okr�tach wojennych daleko od brzegu zacz�o b�yska�. Kilka sekund p�niej wstrz�sn�a Garapanem seria grzmot�w i wybuch�w. Samoloty wroga, niczym w�ciek�e osy, zacz�y k�u� pla�e, podczas gdy z �odzi desantowych, wysoko unosz�c karabiny, wyskakiwa�y malutkie figurki. Zanurzone w wodzie do piersi, brn�y przez lagun� w stron� przystani i ku jej ukochanemu bratu. Zamar�a z przera�enia. Ma�e figurki wdrapywa�y si� na molo i sz�y w stron� czo�g�w, z kt�rych wiele dymi�o. Nie strzela�y. Zapewne jej brat i pozostali dzielni czo�gi�ci ju� nie �yli. A jeszcze przed dwoma dniami Tokiji z dum� pokazywa� sw�j czo�g, "Jask�k�". Pozwoli� zej�� do wn�trza. To by�o fascynuj�ce. �a�owa�a, �e nie jest ch�opcem, mog�aby wtedy taki czo�g prowadzi�. A teraz brat nie �y�. I martwy by� ca�y Garapan, i nie �yli ju� wszyscy jego mieszka�cy. Zdumia�o j� sam�, �e nie p�acze. Wszystko to uzna�a za koszmarny sen, kt�ry wkr�tce si� sko�czy. Ale to by�a rzeczywisto��, a ona - samotna w �wiecie, zosta�a na wyspie sponiewieranej przez barbarzy�c�w. Przypomnia�a sobie owe cudowne opowie�ci, jakie snu� kuzyn Jun o Amerykanach na Hawajach. Jacy uprzejmi, jacy inteligentni. Wierzy�a mu a� do tej chwili. Racj� mia� ojciec. Amerykanie to barbarzy�cy, a ona musi s�u�y� swemu krajowi. Niewiele kobiet opiekowa�o si� dzielnymi rannymi obro�cami. Podj�a nag�� decyzj�. P�jdzie na prze�aj przez wysp�, ku jej drugiemu brzegowi, gdzie w pobli�u g�ry Donnay mie�ci si� g��wny szpital polowy. Zg�osi si� ochotniczo jako piel�gniarka. Sk�oni�a g�ow� przed Garapanem, ku kt�remu skradali si� teraz - zaj�wszy ju� przysta� - Amerykanie. - �egnaj, bracie - powiedzia�a, po czym zacz�a si� �wawo wspina� na zbocze. Panowa� tam spok�j, jakby w og�le nie istnia�o co� takiego jak wojna. Do podn�a g�ry Donnay dotar�a przed wieczorem, a gdy podchodzi�a do szpitala, zacz�o zmierzcha�. Os�upia�a. Dostrzeg�a tylko tysi�ce rannych, u�o�onych rz�dami na nagim polu. Na mgnienie zemdli�o j� od smrodu i mia�a ochot� ucieka�. Zacisn�a jednak z�by i wesz�a mi�dzy rz�dy u�o�one tak blisko siebie, �e musia�a przesuwa� si� bokiem. - Co tu, u diab�a, robisz, kimi? - pogrozi� jej palcem m�ody lekarz w brudnym bia�ym fartuchu. - To nie jest miejsce dla dziewczyny. Zmiataj st�d! Szed� ku niej lekarz w �rednim wieku, zgarbiony ze zm�czenia. - O co chodzi, poruczniku Fukuda? - Podni�s� latark�, zdumia� go widok dziewczyny. - Moja droga m�oda damo. Tu nie jest bezpiecznie. - Kaza� Hiroko zej�� z g�ry, zanim si� nadto �ciemni. - Ale ja nie mam dok�d i��. Ca�a moja rodzina zgin�a. Porucznik Fukuda uj�� j� stanowczo za rami� i zacz�� wyprowadza�. Uwolni�a si� i ruszy�a za starszym lekarzem. - Nie rozumie pan, przysz�am, �eby zosta� piel�gniark�. - Powiedzia�a, �e ma za sob� kurs pierwszej pomocy. Zlekcewa�y� j�, ale by�a tak uparta, �e w ko�cu westchn��. - Robi� to wbrew sobie, ale zosta�. - Majorze Ogawa -zaprotestowa� Fukuda. - To nie miejsce dla dziewcz�t. Tu jest nieprzyzwoicie. - Poruczniku - powiedzia� Ogawa - nie ma czasu na przyzwoito��. Ona mo�e si� przyda�. - Zdj�� z ramienia opask� z czerwonym krzy�em i poda� j� Hiroko. - Od tej chwili jeste� pod moimi rozkazami i b�dziesz robi� wszystko, co powiem. - Zdj�� he�m i w�o�y� na jej g�ow�. - Teraz jeste� w wojsku. Fukuda zmarszczy� brwi, nierad z takiego dowcipu. - Od tej chwili - powiedzia� Ogawa surowo - b�dziesz my�le� tylko o rannych. Jest nas tu dziesi�cioro. Trzech lekarzy i siedmiu medyk�w. Ty b�dziesz jedenasta. - Obejrza� j� od st�p do g��w i g�os mu z�agodnia�. - To wymaga odwagi, ale my�l�, �e j� masz. Staraj si�, m�oda damo. Zak�ada�a opask� Czerwonego Krzy�a z nie skrywan� dum�. - Ona my�li, �e to co� w rodzaju filmu - powiedzia� Fukuda. - Kiedy zobaczy, jak tu jest naprawd�, nie s�dz�, �eby to potrafi�a znie��. Major Ogawa wr�czy� jej latark�. - Staraj si� na co� przyda�, siostro. - Przy�wieca�a, gdy dwaj lekarze i student medycyny - medyk - szli wzd�u� rz�du, oceniaj�c w po�piechu ka�dy z przypadk�w. Mdli� j� widok krwi, ba�a si�, �e zaraz zwymiotuje. - O�wietlaj ran�! - strofowa� Fukuda. - Spokojnie, siostro - powiedzia� mi�kko Ogawa i Hiroko wzi�a si� w gar��. Podeszli do cz�owieka z g��bok� ran� w ramieniu. - Zdejmij banda�, siostro. Opatrunek tak nasi�k� krwi�, �e przywar� do rany. Hiroko szarpn�a i pacjent j�kn��. Poci�gn�a delikatniej, bez skutku. - Partaczysz - powiedzia� zniecierpliwiony Fukuda. Odepchn�� j� na bok, a sam szarpa� ostro do chwili, gdy tampon pu�ci� i chlusn�a krew. Hiroko zblad�a. Major Ogawa pokr�ci� g�ow�. - Odetniemy ci rami�, �o�nierzu. Za�� mu ten stary banda�, siostro. Zajmiemy si� nim p�niej. Gdy podeszli do nast�pnego pacjenta, Ogawa rzek�: -- Tym zajmiesz si� sama. Hiroko pragn�a, by to by�o lekkie dra�ni�cie, ale �o�nierz mia� powa�n� ran� w nodze. Pacjent u�miechn�� si� do niej, cho� tym razem zrywa�a banda� ze stanowczo�ci� porucznika. Ogawa obejrza� ran�, wymrucza� pochwa�� i kaza� Hiroko zmieni� banda�. Zrobi�a to zr�cznie. Po up�ywie godziny nawet Fukuda przesta� j� krytykowa�. W�wczas zdoby�a si� na odwag� i przypomnia�a majorowi, �e ma operowa� �o�nierza ze strzaskanym ramieniem. - Dzi�kuj�, siostro, to mi wypad�o z pami�ci. Przynie�cie go na st� operacyjny. - Sanitariusze ustawili nosze na dwu skrzyniach. Gdy Ogawa zacz�� pi�owa� ko�� tu� nad �okciem, Hiroko dozna�a szoku. A gdy pacjent zaciskaj�c z�by sycza� z b�lu, czu�a, �e serce podchodzi jej do gard�a. Wykrztusi�a: - Trzymaj si�, �o�nierzu. To prawie koniec. - Czu�a pod pachami zimny pot. Ul�y�o jej, operacja by�a sko�czona, ale zacz�a si� nowa potworno��. Z kikuta bluzga�a krew. Ogawa szuka� arterii, ale ona mu si� wymyka�a. Przetar� szk�a i pr�bowa� znowu. - Nie mog� znale��! - powiedzia�. M�ode oczy Hiroko by�y lepsze. Odsun�a go na bok i si�gn�a bez s�owa po szczypce. Jednym d�gni�ciem uchwyci�a krwawi�c� �y��. Chwil� p�niej zwi�za�a j�, spi�a i zabanda�owa�a, zdumiewaj�c tym nawet Fukud�, ale ten nie wyrzek� ni s�owa. Pacjent u�miechn�� si� blado. - Tak - powiedzia� Ogawa. - To dobra robota, siostro. Hiroko poczu�a przyp�yw dumy i ufno�ci. Wreszcie mog�a si� przyda�. Po drugiej stronie wyspy 1/6 osi�gn�� cel kilkaset jard�w od brzegu morza i okopa� si� na noc. Sullivan i Mark le�eli cicho na nowym stanowisku dowodzenia, w obszernym leju. - My�l�, �e noc� b�dziemy mie� atak banzai - powiedzia� pu�kownik i pu�ci� po oddzia�ach komunikat, �e maj� si� spodziewa� noc� Japo�c�w i ciska� w nich wszystkim, ��cznie z kuchennymi klamotami. O jedenastej przyczo�ga� si� do nich Tullio. Chwil� p�niej us�yszeli w pobli�u dono�ny szelest. Mark chwyci� karabin i wyjrza�. - To tylko kraby l�dowe - powiedzia� Tullio. - Japonce tak nie ha�asuj�. Zabrz�cza� polowy telefon. Kto� z Kompanii Charlie donosi� szeptem, �e co� si� przed ich frontem porusza. Billy J. za��da� od swego niszczyciela iluminacji. Po chwili rozleg�y si� wybuchy i nad polem bitwy zawis�y flary na spadochronach, o�wietlaj�c je trupim blaskiem. Nie dostrzegli cieni ani ruchu. Fa�szywy alarm. Oko�o p�nocy co� si� zacz�o dzia� na przedpolu. Posz�y w g�r� flary i Mark dostrzeg� w m�tnym �wietle jeden japo�ski czo�g. Potem us�ysza� �piew i dzikie wrzaski. Nagle zapad�a cisza i trwa�a do chwili, gdy jaki� Amerykanin krzykn��: - Powiedzcie staremu, �e tu s� kuchenne klamoty! Wywo�a� ryk �miechu, po czym Batalion zacz�� miota� obelgi na cesarza Japonii. To doprowadzi�o wroga do sza�u. Tr�bacz da� z czo�gu sygna� do natarcia. I gdy czo�g z chrz�stem ruszy�, kto� waln�� we� z bazuki. Szcz�liwie trafi�, unieruchomi� czo�g i japo�ska piechota da�a dyla. Wkr�tce ucich�o na ca�ym froncie. - My�l�, �e na t� noc maj� dosy� - powiedzia� pu�kownik i zasn��. 2. O �wicie Billy J. wycofa� swoje czujki. Widzia�, �e s� dobrze kryci. - Na ko�! - Rozkaz poszed� do trzech jego kompanii i zacz�� si� powolny, nu��cy marsz ku zboczom g�r. Le�a�a przed nimi lekko sfalowana ziemia. Kilka rozbitych zabudowa� gospodarskich w�r�d rzadko rozrzuconych bananowc�w i drzew chlebowych. P�ytkie rowy melioracyjne i opuszczone japo�skie okopy dawa�y dobr� os�on�. Wpadali pod ostrza� licznych gniazd karabin�w maszynowych, dobrze zamaskowanych snajper�w, zapadali w potrzaski, wi�c do zmierzchu posun�li si� zaledwie kilkaset jard�w. Sullivan kaza� si� im okopa�. By� niemal pewien, �e tej nocy nieprzyjaciel spr�y si� do du�ego natarcia. Ani on sam, ani Mark nie zmru�y� oka, ale godziny mija�y bez �adnych oznak dzia�a� bojowych, je�eli nie liczy� d�ugiego, ha�a�liwego pojedynku artylerii. Trudno by�o co� widzie� przed sob�, poniewa� ksi�yc raz po raz nurkowa� w mg�awe chmury. Mark w ko�cu zapad� w drzemk�, ale ju� w kilka minut p�niej obudzi� go polowy telefon. Us�ysza� jak Billy J. m�wi cicho: - Informuj mnie. - I odwiesi� s�uchawk�. - Kompania Baker wycofuje forpoczty - powiedzia� Markowi. - S�ysz� przed sob� ruch. Grzechot ci�gnik�w. - Wezwa� Kompani� Able. - S�yszycie co� przed sob�? Nie s�yszeli. - Marku, id� i powiedz pu�kownikowi MacDowellowi z JASCO, �eby porz�dnie o�wietli� prawe skrzyd�o. - Mark wyczo�ga� si� z leja i ruszy� w stron� zespo�u radzist�w, kt�rzy zamawiali ostrza� z niszczyciela. Gdy wr�ci� na stanowisko dowodzenia Batalionu, na niebie wybucha�y ju� �wiec�ce pociski. Sullivan wywo�a� teraz Kompani� Sztabow�, poderwawszy kapitana Mullinsa, kt�ry wycedzi�: - Nie ma tu �ywej duszy, szefie, pr�cz nas, kurczak�w. - Ksi�yc od�o�y� s�uchawk� i skin�� na Tullia. - Postaw na nogi pluton szturmowy i wszystkich, jakich mo�emy zebra�. - Nie m�wi� w czym rzecz, doda� jedynie, �e idzie na stanowisko dowodzenia, �eby si� dowiedzie� czego� wi�cej od Billy'ego J. - I nie zapomnij o automacie. - Wzi�� sw�j pistolet automatyczny browning i u�miechn�� si� uszcz�liwiony, poniewa� przepada� za dobr� bitw�. Kiedy Ksi�yc wr�ci�, Tullio mia� ju� przy sobie pluton szturmowy oraz "cz�ci zamienne" - w sumie dwudziestu pi�ciu ch�opa. Ksi�yc by� podniecony. Mieli donosi� zaopatrzenie i wesprze� kompanie liniowe. - Za mn�! - powiedzia� i poprowadzi� grup� w stron� okop�w Kompanii Baker tak, jakby si� udawali na piknik. Przele�li powoli przez r�w przeciwczo�gowy i wyszli na otwarte pole. Kilka minut p�niej Tullio us�ysza� pomruki i odg�osy walki dobiegaj�ce z rowu. Jeden z jego ludzi spad� na �ywego Japo�czyka. Przygniata� twarz wroga pot�nym ramieniem. - Co u diab�a mam z nim zrobi�? - dysza�. - Udu� gnoja - szepn�� Tullio. - Ale nie r�b, na Boga ojca, ha�asu, po�piesz si� z tym. Tullio wiedzia�, �e co� si� nie klei. Przebiegli lini� Kompanii B i weszli na teren wroga. Patrol, nios�cy amunicj� i zaopatrzenie dla dwu kompanii strzelc�w, wl�k� si� z ty�u. Wtedy dostrzeg� jak przez mg�� japo�ski ci�ki karabin maszynowy z trzema lud�mi obs�ugi. - Cekaem! - krzykn��. - Padnij! Tullio widzia�, �e wi�kszo�� ch�opc�w pada jak pijany rekrut, ale Ksi�yc tak by� zaj�ty popychaniem w d� id�cego przed nim �o�nierza, �e seria zerwa�a mu z g�owy he�m. Zab�ys�a flara i Tullio ujrza� twarz Ksi�yca we krwi. Sier�ant kanonier Kelly, Bestia, zakl�� szpetnie. Uni�s� strzelb� i opr�ni� obydwa patrony, czym uciszy� gniazdo nieomal natychmiast. Chwil� potem rozleg� si� koszmarny wrzask i ze wszystkich stron naraz ruszy�y na Tullia i jego pluton szturmowy japo�skie czo�gi. - Nazad! - krzykn��. - Kry� si� w dziurach A i B! - Nagle zda� sobie spraw�, �e wpadli we dwa ognie, krzykn�� wi�c za siebie: - My jeste�my Marines! - Us�ysza� za plecami zgrzyt. To oficer japo�ski wymachiwa� mieczem. - Na rany boskie, niech tam kt�ry r�bnie tego sukinsyna! - Sam nie m�g� strzeli�, ale w ko�cu kto� z Kompanii B wystawi� �eb z rowu i wypali� miecznikowi w samo czo�o. Tullio zagna� wszystkich swoich ludzi do okop�w Kompanii B. Nigdy nie widzia� podobnego burdelu. Czo�gi rozgniata�y transzeje, a Marines wstawali ze swymi bazukami i obt�ukiwali im boki pociskami. W �rodku tego rejwachu stercza� dow�dca Kompanii B, kapitan Rawlings, kieruj�c bitw� jak india�ski w�dz. Tullio nigdy nie widzia� faceta z r�wnym mu charakterem. Bimba� na o�wietlaj�ce go flary, na kule fruwaj�ce wok� g�owy. Otaczaj�cy go Marines dokonywali cud�w waleczno�ci. Jeden wpe�z� do okopu tu� przed g�sienicami czo�gu. Cud, �e go nie rozgniot�y. Wskoczy� na czo�g. Marin� wyrwa� zawleczk� granatu, wrzuci� go do wn�trza pojazdu, po czym zatrzasn�� klap� wie�y. Sta� na czo�gu do chwili, gdy granat eksplodowa� i czo�g stan�� w ogniu. Kapitan Rawlings sk�ada� Billy'emu J. metodyczne sprawozdania z przebiegu bitwy, nie opuszczaj�c stanowiska dowodzenia; tak, jakby relacjonowa� przebieg meczu futbolowego. - Nadchodz� ze wszystkich stron - m�wi�. - S� w�r�d nas. Billy J. us�ysza� wybuch i radiotelefon umilk�. Zwr�ci� si� do Marka. - Trafili Rawlingsa. Ale chwil� p�niej Rawlings da� si� s�ysze� ponownie. - W�a�nie odpali�em granat z karabinu - powiedzia� spokojnie. - I trafi�em gnoja. Jestem ca�y, tylko nie s�ysz�. Mog� m�wi�, nie jestem ranny, pu�kowniku. Ale ni cholery nie s�ysz�, musz� zawo�a� mojego szefa. Przej�� telefon szef sztabu, a Sullivan kaza� mu przej�� dow�dztwo. Zwr�ci� si� do Marka. - Wal na ty�y i sprowad� tu kapitana Grogana. - Obaj wr�cili po paru minutach... - Ruszaj do Kompanii Baker, we� paru sanitariuszy - rozkaza� Groganowi. - My�l�, �e wi�kszo�� japo�skiej piechoty pad�a. Ode�lij Rawlingsa i sanitariuszy z rannymi. Przejmiesz dow�dztwo nad Kompani� Baker. Pi�tna�cie minut p�niej sta� przy telefonie szef sztabu Rawlingsa. - Sanitariusze ju� tu s� - powiedzia�, ale kapitan Grogan zosta� po drodze zabity i pozostawili go tam, gdzie pad�. - W porz�dku. Ty dowodzisz. Ode�lij kapitana Rawlingsa i innych rannych, i dono� mi o wszystkim. Widzieli przed sob� czo�gi pal�ce dos�ownie wszystko. Trwa� dziki, szalej�cy wir setek zaciek�ych ma�ych walk na bagnety i karabiny. Najskuteczniejsi byli nieustraszeni bazukowcy z Kompanii B, kt�rych rakiety sia�y �mier�. Bitwa czo�g�w trwa�a nieca�� godzin�, ale rozproszeni japo�scy piechurzy atakowali nieust�pliwie a� do zmierzchu. Potem Billy J. wylaz� z leja, by obejrze� pobojowisko. To by�a jatka. Ponad dwadzie�cia pi�� czo�g�w zamieniono w tl�ce si� wraki. Ocala� jeden i pu�kownik dostrzeg� go, jak wspina si� po kr�tej drodze po stromym wzg�rzu. Dostrzeg� go tak�e porucznik MacDowell z JASCO i po up�ywie kilku minut oficer dowodz�cy artyleri� na niszczycielu wspieraj�cym 1/6 odda� dwadzie�cia strza��w, nim trafi� w cel. Z ostatniego japo�skiego czo�gu buchn�� oleisty dym. W okopach Kompanii B Bestia op�akiwa� �mier� Ksi�yca Mullinsa. Obydwaj z Tulliem przysi�gali zaopiekowa� si� jego matk� i dwunastoletnim bratem, brzydkim dzieckiem, z kt�rego Ksi�yc by� tak dumny. Ksi�yc sta� si� cz�onkiem ich w�asnych rodzin. Billy J. obchodzi� wraz z Markiem jatk� Kompanii B. Towarzyszy� im szef sztabu Rawlingsa. Ujrzeli, obok tl�cego si� czo�gu, cia�a sze�ciu Japo�czyk�w. Tworzyli groteskow� kup�. Mark spostrzeg� ze zdumieniem, �e Billy J. pochyla przed nimi g�ow�, jakby si� modli�. Wtedy wybuch� wrzask. Ludzie obiegli osobnika podtrzymywanego przez dwu medyk�w. By� to niepokonany Ksi�yc z banda�em przewi�zanym ukosem przez czo�o. - Tylko mnie drasn�o, Bill - powiedzia�. - Ale potrzebuj� nowego he�mu. - Odwie�cie go - poleci� Sullivan medykom. - Ech, do czorta, jestem ledwie ciut przymroczony. - Rozejrza� si� po zniszczonych czo�gach. - Jasny gwint, popatrzcie, co mnie omin�o! Pu�kowniku, prosz�! - My�l�, �e on jest w porz�dku - powiedzia� jeden z medyk�w. - Chcia�bym sobie tylko dobrze goln�� i dosta� nowy he�m. - Okay, id� do diab�a. - Billy J. zwr�ci� si� do Marka. - Wol� dowodzi� tym pomylonym Batalionem, ni� sypia� z Hedy LaMarr. 3. W �wietle dnia rankiem 17 czerwca Hiroko Kato ujrza�a, �e "szpital" le�y w kotlinie otoczonej stromymi wzg�rzami. Podesz�a do m�odego porucznika odzianego jedynie w przepask� na biodrach. Zawstydzony zakry� twarz r�kami. Oderwa�a je i omal nie zwymiotowa�a, ujrzawszy jego opuch�e lewe oko zakryte k��bowiskiem larw. Drugi oczod� mia� pusty, oko wy�ar�o robactwo. Chcia�a ucieka�, ale powiedzia�a spokojnie: - My�l�, �e mog� ci pom�c. - Zacz�a zr�cznie wyrywa� larwy szczypcami. - M�j brat by� �o�nierzem. Kierowa� czo�giem. Poleg� walcz�c za cesarza. Gdy powiedzia�a porucznikowi - a nazywa� si� Shimada - �e zosta�a piel�gniark�, poniewa� ca�a jej rodzina nie �yje, jego lewe oko zacz�o obficie �zawi�. Z wyra�nym wysi�kiem wyj�� z przepaski pogniecion� fotografi�. Przedstawia�a mi��, kr�g�olic� dziewczyn� ubran� w kimono. Jego �on�. W po�udnie s�o�ce piek�o tak dokuczliwie, �e pacjenci b�agali o wi�cej wody. Hiroko posz�a do m�odego doktora, Fukudy. - Poruczniku - spyta�a - czy mog� i�� po wod�? - Nie - odpar� grzecznie. - To absurd. - Wr�g nie ostrzeliwa� obszaru szpitala, ale pali� do ka�dego, kto si� zbli�y� do pobliskiego strumienia. - Ona jednak nie mog�a znie�� b�aga� �o�nierzy i, kiedy Fukuda nie patrzy�, ukradkiem pozbiera�a ich manierki. Strumie� p�yn�� mil� dalej. Najpierw sama napi�a si� wody zaczerpni�tej w z�o�one d�onie. Jak�e ta woda by�a s�odka! Nape�ni�a tuzin manierek i przerzuci�a je przez ramiona. By�y tak ci�kie, �e kusi�o j�, by po�ow� zostawi�. Ale tylu prosi�o o wod�, pomaszerowa�a wi�c dalej. Kiedy si� zn�w pojawi�a w kotlinie, podszed� do niej roze�lony Fukuda. - Sk�d bra�a� wod�? Z gospodarstwa? - Nie, ze strumienia. - Zakaza�em ci robienia takich g�upstw! - powiedzia� gniewnie. - Musisz nauczy� si� s�ucha� prze�o�onych. Tego� wieczoru, gdy Hiroko przechodzi�a mi�dzy �o�nierzami, rozdzielaj�c ostatnie krople wody, porucznik z zarobaczywionym okiem spyta�, czy zna s�owa "Ryoshu". By� to japo�ski odpowiednik "Dom, ukochany rodzinny dom". Zna�a. - Za�piewaj j�, siostro, prosz�, - powiedzia� inny �o�nierz. Hiroko zacz�a �piewa� czystym, mi�ym g�osem. Usta�y nawet j�ki, poniewa� ranni skupili si�, �eby j� s�ysze�. Pod niebem dalekim od kraju jesienna noc p�no zapada, me serce przepe�nia t�sknota za domem, za ojcem, za matk�, wi�c wracam tam we �nie co noc. Pod niebem dalekim od kraju jesienna noc p�no zapada, me serce przepe�nia t�sknota, bo czuj� si� tu tak samotnie. Burza za oknem wyrywa mnie ze snu, wi�c wracam do domu my�lami. Jak�e mi t�skno do ojca i matki, drzew szczyty majacz� mi w oczach. Burza za oknem wyrywa mnie ze snu, wi�c wracam do domu my�lami. Kiedy sko�czy�a, kto� z drugiego kra�ca pola krzykn��: - S�owiczku, przyjd� do nas i za�piewaj te� nam ! Fukuda przywar� do jej r�kawa. - Siostro - powiedzia� - musz� przyzna�, �e jeste� naprawd� wspania�a! Mam, wiesz, siostr� w twoim wieku. Brzydzi�em si� na sam� my�l ujrzenia jej w tym koszmarnym miejscu. Wybacz mi, prosz�. Tego popo�udnia 1/6 powoli posuwa� si� w g�r� zbocza. Natarcie Kompanii Able wspiera� sun�cy przodem czo�g. Szed� obok niego dow�dca kompanii, kapitan Murphy, kt�ry na Tarawie zdoby� Krzy� Marynarki Wojennej. Czo�g �ci�ga� na siebie huragan ognia z broni�cej wzg�rza broni ma�okalibrowej, ale Murphy to lekcewa�y�. Zdj�� s�uchawk� telefonu ustawionego na tyle czo�gu i kierowa� ogniem przeciw karabinom maszynowym wroga, kt�re powstrzymywa�y natarcie. Pukn�� pojedynczy strza� karabinowy i Murphy osun�� si� na ziemi� martwy. Jego szef, porucznik Morrow, wezwa� Sullivan a do radiotelefonu. - Murphy poleg� - powiedzia� roztrz�siony. - Okay - odpar� Billy J. - przejmij dow�dztwo. - Nie rozumiesz? - krzykn�� Morrow niemal histerycznie - Murphy zosta� zabity! - Tak, us�ysza�em ci�. Kapitan Murphy nie �yje. Powtarzam, przejmiesz dow�dztwo. Pauza. - Tak, tak, sir. Billy J. szed� z Markiem za�miecon� drog� w kierunku Kompanii Able. - Musz� obejrze� Morrowa. Jest roztrz�siony. - Morrow czeka� na nich u szczytu drogi. Otrzyma� postrza� i niemal p�aka�. - W porz�dku, poruczniku - powiedzia� Sullivan. - Ode�l� ci� na ty�y. Przeka�� dow�dztwo nast�pnemu facetowi, wedle stopnia. Morrow zaprotestowa�. - Jeste� ranny, poruczniku. Odejd� st�d. To rozkaz. - Wezwa� medyka. - Zajmij si� nim, doktorku. Odprowad� go na ty�y. Kompani� A znale�li w niez�ym stanie, cho� wstrz�sn�a ni� strata lubianego dow�dcy. Billy J. zrobi� obch�d, chwal�c �o�nierzy za ich czyny i wyda� rozkaz zaj�cia ska�y jeszcze tej nocy. Nie, nie b�dzie przygotowania artyleryjskiego. - Chcemy ich zaskoczy�. - Kiedy si� odczo�gali na stanowisko dowodzenia, Mark pragn�� spyta� czemu, u diab�a, maj� bra� t� ska�� jeszcze tej nocy. By�o to samob�jstwo. Jedz�c racj� C, Mark milcza�. - Co� ci� gryzie, Mark? - spyta� Billy J. - Nie, sir. - Odstawi� puszk�. - Wygl�da na to, �e pana guzik obchodzi to, co si� dzisiaj sta�o. Wie pan, co mam na my�li, strata kapitana Murphy'ego, potem Morrow i ta zawszona ska�a. - Jeste�my w dobrej formie. C� to by� za cz�owiek? - Wie pan, pu�kowniku - powiedzia� Mark - mieli�my troch� szcz�cia, po wyj�ciu na ten brzeg. - Czuj�, �e B�g opar� d�o� na moim ramieniu - odpar� Sullivan. Zamilkli obaj. Zatrzaska� przed nimi karabin maszynowy. Billy J. wywo�a� przez telefon Kompani� B, powiedzieli mu, �e to chyba jaki� znerwicowany Japoniec. - Modl� si� przed za�ni�ciem i modl� si� po przebudzeniu, prosz�c Go przed atakiem o pomoc. To przypomnia�o Markowi modlitw�, jak� Billy J. zdawa� si� odmawia� nad poleg�ymi Japo�czykami. - Czy modli� si� pan za nich? - Tak. Wierzymy, �e s�uszno�� jest po naszej stronie. Oni wierz�, �e po ich. A wielu z nas pada w ko�cu trupem. Toczymy brutaln� wojn�, a do mnie nale�y zabijanie Japo�c�w i ratowanie tak wielu naszych ch�opc�w, ilu to w og�le mo�liwe. - Zamilk� na d�ugo, po czym rzek�. - Ten pieprzony Murphy nie musia� le�� za czo�giem. Powinien by� zosta� na stanowisku dowodzenia i kierowa� akcj�, a nie odgrywa� kowboja. - Murphy chcia� si� rozejrze�. I oberwa� kul� dok�adnie mi�dzy rogi. Po p�nocy rozszala�a si� orgia ognia, po czym zaterkota� polowy telefon. Billy J. s�ucha�. - Wzi�li ich znienacka. Dobra. Ile ofiar? Tylko trzech lekko rannych. Bardzo dobrze. - Odwiesi� s�uchawk�. - Wzi�li ska��? - spyta� Mark, gdy pu�kownik owija� si� swoim poncho. - Taaa. Bez wysi�ku. Jutro o zmierzchu zrobimy nast�pny skok. Mark obudzi� go przed �witem. - Ojciec O'Brian odprawia porann� msz� - powiedzia� Billy J. Zwil�y� szczeciniast�, zmizernia�� twarz i obaj do��czyli do t�umu m�czyzn id�cych na ty�y. Gdy doszli do niewielkiego zagajnika rzadkich drzew, b�ysn�o pierwsze �wiat�o dnia. Wielkiego J�zia otacza�a grupka �o�nierzy. Wygl�da�, jak oni, kiepsko. Jeszcze si� msza nie sko�czy�a, a Billy J. spojrza� na zegarek i skin�� na Marka. - Lepiej wracajmy na stanowisko dowodzenia, trzeba popchn�� sprawy. - Gdy odchodzili, Wielki J�zio m�wi�: - Dominus vobiscum. - Rozleg� si� �wist i kap�an wrzasn��: - Padnij! Wypatrzyli zagajnik kanonierzy dzia�a ukrytego w jednej z niezliczonych pieczar g�ry Tapotchau. Billy J. wskoczy� w zag��bienie. Mark sekund� po nim. Przypad�szy do ziemi, us�ysza� wybuch i �wist przelatuj�cych nad g�ow� od�amk�w szrapnela. Potem rozleg�y si� krzyki b�lu. Tam, gdzie sta� Wielki J�zio, miota�o si� k��bowisko ludzkich cia�. Mark sta� oszo�omiony, Sullivan krzycza�: - Sanitariusz! - Wielki J�zio le�a� na kupie, krwawi�c obficie z plec�w. Wylaz� spod niego �o�nierz. Krzycza� histerycznie. - Wskoczy� na mnie Wielki J�zio! Os�oni� m�j zad! Przybiegli sanitariusze, pu�kownik wydawa� suche rozkazy, formuj�c oddzia� noszowych, kt�rzy w te p�dy odnosili rannych na pla��. Mark odwr�ci� �o�nierza le��cego obok Wielkiego J�zia. By� to jego przyjaciel, nie mia� po�owy twarzy. �aska boska, pomy�la�. - Ta bomba mia�a na sobie nasze nazwiska, pu�kowniku - powiedzia�. - G�wno, kapralu. Dowodzisz sanitariuszami. Wal z nimi na pla��, ale gazem! Dwadzie�cia minut p�niej Mark pomaga� przenosi� Wielkiego J�zia na aligatora. Kap�an zamruga� oczyma. Ujrzawszy Marka, wyci�gn�� s�abe rami�. - Niech ci� B�g b�ogos�awi. Mark zwr�ci� si� do sanitariusza. - Zajmij si� tym �o�nierzem porz�dnie, doktorku. - Nie martw si�. Powiedz Billy'emu J, �e jeszcze zd���. Hiroko obudzi� j�k. By�o jasno, ale s�o�ce sta�o nisko i panowa� ch��d. Czuwa�a przez wi�ksz� cz�� nocy, dogl�daj�c tych, kt�rzy wo�ali o wod�. Wsta�a oci�ale, wezwa�a dwu medyk�w i przyst�pi�a do codziennych zaj��. Czu�a si� ju� jak weteranka. Nikt nie �mia� jej zwraca� uwagi, a pacjenci nazywali j� S�owiczkiem. Witali �artami, a ci, kt�rzy mogli, u�miechami. Stwierdzi�a, �e cia�o Shinody jest wilgotne. - Poruczniku, zimno panu? - Nie odpowiedzia�, nie poruszy� si�. Wyczu�a jego puls. Nie by� martwy. Nie �y� jego s�siad. Pobieg�a do porucznika Fukudy i spyta�a, czy mo�e rozebra� nieboszczyka i ubra� Shinod�, kt�ry mia� na sobie tylko przepask�. Fukuda zawaha� si�, ale medyk rzek�: - Dziewczyna dobrze my�li. Martwi nie maj� oczu. Medyk zani�s� wraz z Hiroko martwego �o�nierza w krzaki. Zawaha�a si�, potem, wzi�wszy si� w gar��, zdj�a ze� mundur. Ubra�a Shinod�, ale tak si� czu�a winna rabunku odzie�y martwego cz�owieka, �e pobieg�a do pobliskiego, opuszczonego domostwa, znalaz�a w szafie jakie� brudne szmaty i odzia�a w nie trupa. Wr�ci�a do Shinody i odwin�a banda� z jego oczu. Larwy przegryz�y gaz�. Nie zabi� ich �rodek dezynfekuj�cy. - Sk�d pochodzisz, poruczniku? - Szepn��, �e z prefektury Aichi i znowu wyci�gn�� zdj�cie �ony. - Kiedy umr�, ode�lij to prosz�, mojej �onie. - Po co tak m�wisz? Nie umrzesz. Ja ci� wylecz�. 4. Noc min�a spokojnie, ale w czasie po�piesznego �niadania samoloty z lotniskowca wychyn�y z morza, by nurkowa� nad i poza g�r� Tapotchau. Rakiety furcza�y tak, jakby jaki� olbrzym dar� w niebie olbrzymie jedwabne prze�cierad�a. Tego popo�udnia goniec z plutonu szturmowego doni�s�, �e patrol Kompanii Sztabowej wykry� pieczar�, w kt�rej s� jacy� ludzie. Za��dali natychmiastowego przybycia starszego sier�anta. Tullio poprosi� Billy'ego J. o pozwolenie zabrania Marka. Otrzyma� zgod� pod warunkiem, �e obaj wr�c� przed zmierzchem. Poszli wi�c, zachowuj�c ostro�no��, do pieczary przes�oni�tej przez drzewa bananowca. U wej�cia spotkali Besti� uzbrojonego w strzelb�. Za nim sta�o pi�ciu �o�nierzy z miotaczami ognia, dwiema bazukami i plecakami dynamitu. Bestia krzycza� w pieczar� z po�udniowym akcentem. - Dataycoyo! - Co to ma znaczy�? - spyta� Mark. - Wy�azi�, g�upie gnojki! Mark wspi�� si� ku wej�ciu do pieczary i powiedzia� po japo�sku: - Nie chcemy was skrzywdzi�. Jeste�my �o�nierzami, ale nie chcemy was zniszczy�. - M�wi� spokojnie, przekonuj�co. - Mamy dla was du�o wody i jedzenia. �adnego odzewu. - Dajmy im popali� - powiedzia� Bestia do jednego z miotaczy ognia. - Pozw�l mi tam zajrze� - rzek� Tullio. - Trzymaj m�j karabin. - Ukl�k� i zajrza� do jamy. Us�ysza� p�acz dziecka. Potem j�k b�lu. Wsun�� g�ow� i to, co ujrza�, zje�y�o mu w�osy na g�owie. By�a tam ranna kobieta, Azjatka. Trzyma�a w ramionach dziecko. Wyci�gn�� d�o�, by pom�c jej wyj��. Kobieta odtr�ci�a j� z gniewem. - Na lito�� Chrystusa, pani, nie mam zamiaru pani krzywdzi�. Chc� pani pom�c. Niech pani natychmiast st�d wy�azi, albo j� wyci�gn� si��! - Szarpn�� i pojawi�a si� z oci�ganiem zakonnica w �rednim wieku. Wysz�o za ni� siedmioro dzieci i dwie m�ode zakonnice. Tullio zacz�� m�wi� po w�osku, ale roze�li� tym mniszk� jeszcze bardziej. Mark przem�wi� do niej po angielsku, cedz�c s�owa, wtedy zrozumia�a. Pochodzi�a z Columbus, Ohio, ale na Marianach przebywa�a ju� tak d�ugo, �e niemal zapomnia�a ojczystego j�zyka. Odpycha�a Tullia jakby w obawie, �e ten zamierza j� zgwa�ci�. Mark przekonywa� p� godziny, zanim uwierzy�a, �e jest w r�kach przyjaci�. Tej nocy Billy J. wzi�� Marka na stron�. - Winienem ci� kopn�� w dup�. Nie wspomnia�e� w podaniu o przyj�cie do Marines ani s�owem, �e m�wisz po japo�sku. - Chcia�em bi� Hitlera, a nie Japo�czyk�w. Wychowa�em si� w�r�d nich. - Dlaczego mi o tym nie powiedzia�e�? - Nie chcia�em, �eby mnie zrobili pu�kowym t�umaczem. Chc� zosta� w 1/6. - Ale... - zacz�� Sullivan, po czym rzek�: - Ech, do diab�a z tym. - To by� przecie� jego pieprzony b��d. Maj�c za ojca profesora McGlynna, cz�owiek musi, rzecz jasna, gada� p�ynnie po japo�sku. Naciskany przez dwie ameryka�skie dywizje, dow�dca si� japo�skich genera� Yoshitsugu Saito po raz kolejny musia� przenie�� swoj� kwater�, tym razem do ma�ej pieczary po�o�onej o mil� od g�ry Tapotch.au. Usiad� w milczeniu, patrz�c jak jego oficer operacyjny wyznacza ostateczn� lini� obrony w poprzek wyspy. Pytanie tylko, jak mo�na tego dokona�, maj�c ledwie kilka tysi�cy zdolnych do noszenia broni �o�nierzy i kilka linii ��czno�ci. Najlepszych oficer�w wyznaczono do utrzymywania wi�zi mi�dzy oddzia�ami. Na g�r� Donnay wys�ano majora, by pozbiera� resztki 36 Pu�ku. Znalaz� tam jednak tylko pacjent�w polowego lazaretu. Tego popo�udnia Hiroko znalaz�a wreszcie czas, by odwiedzi� swego ulubionego pacjenta, porucznika Shinod�, i kolejny raz oczy�ci� mu oczy z robactwa. Nie le�a� jednak na dawnym miejscu, przeniesiono go na bok. Nie dawa� znaku �ycia. I jakim� cudownym sposobem pozby� si� z twarzy larw. Wygl�da� spokojnie. - Dlaczego nie przysz�a� zesz�ej nocy? - spyta� jaki� pacjent. - Nieszcz�sny Shinoda wzywa� ci� od rana. Potem umar�. S�ysza�a tej nocy tyle wezwa�. Rozbrzmiewa�y niczym �piew cykad. Jak�e mog�aby przychodzi� na wszystkie? Mimo to mia�a do siebie �al, �e nie dos�ysza�a w�a�nie wo�ania Shinody. Nast�pnego ranka 1/6 przys�ano posi�ki. Jeden z oficer�w, kapitan Kevin McCarthy, kawaler Krzy�a Marynarki za Guadalcanal, pali� si� do walki. Wdzia� na siebie nakrochmalony mundur khaki z krawatem i ma�� zawadiack� czapk�. - Co ty tu, bracie, wyrabiasz? - spyta� Sullivan. - Gdzie masz he�m? - Nie mia�em czasu na zbieranie wojennych klamot�w, sir. - No, ale my tu ich u�ywamy. Postaraj si� o nie. - Rozkaz, sir. - Dam panu Kompani� A - powiedzia� Sullivan. - B�dzie pan dowodzi� kup� ��todziob�w. - Pan si� nie martwi - odpar� McCarthy bu�czucznie. - Zadbam o nich i podszlifuj�. Dwa dni p�niej Billy J. poszed� z Markiem popatrze�, jakie te� Kompania A czyni post�py. A tam McCarthy pod krawatem, w nakrochmalonym mundurze khaki, z go�� g�ow�, sun�� przed frontem swoich �o�nierzy i warcza� jak dziki w�ciek�y pies. Ch�opcy deptali mu po pi�tach, szcz�liwi jak na paradzie. Skin�� na� Billy J. i odprowadzi� za poka�n� ska��. - Co pan, u diab�a, robi? - No c�, ch�opc�w bawi oficer w khaki. To dobrze wp�ywa na ich morale. - By� mo�e. Ale to �le wp�ywa na pa�skie zdrowie. Je�li nast�pnym razem nie zobacz� pana w przepisowym mundurze, ode�l� pana do Tulagi, brachu. I niech pan nie zadziera z Billem Sullivanem, jasne? Nie dam za pana ani centa, ale je�li pan nie w�o�y he�mu, jak mog� oczekiwa�, �e ch�opcy na�o�� he�my? A o nich musz� dba�. - Tak jest, sir! Nast�pnego ranka, gdy Billy J. gratulowa� sobie wyprostowania McCarthy'ego, Tullio doni�s�, �e na froncie robi si� cyrk. Pu�kownik wlaz� z Markiem na niewielkie wzg�rze, sk�d roztacza� si� widok wr�cz fantastyczny. By� tam wysztyftowany McCarthy, kt�ry wy� jak pies, a tu� za nim szed� �o�nierz nios�cy na d�ugim bambusowym kiju ogromny sztandar. By�a to zr�cznie zrobiona flaga z jaskrawoczerwonego p��tna z ci�kimi kutasami. ��te pasy tworzy�y "A 1/6". Widok by� cudaczny, ale wzruszaj�cy: ch�opcy szli za McCarthym jak w transie. Kilka minut p�niej wezwano Sullivana do pu�ku. - Co to za krety�ska flaga powiewa nad pa�skimi liniami frontu? - Rozgniewany pu�kownik rozkaza� odnie�� flag� na punkt dowodzenia pu�ku w ci�gu godziny. Billy J. pos�a� po McCarthy'ego, kt�ry i teraz by� bez he�mu, odci�gn�� za du�� ska�� i rozkaza� zanie�� flag� pu�ku. - Ej, daj pan spok�j - przekonywa� McCarthy, kt�ry zarobi� ju� na przydomek "W�ciek�ego Psa". - Ch�opcy �wietnie si� bawi�. Nie boj� si�, �e mi Japonce mog� co� zrobi�. Mnie nigdy nawet nie tkn�li. - Pan mnie guzik obchodzi, McCarthy. Je�li trafi� pana, zdejm� mi chyba najwi�kszy ci�ar z plec�w. Ale pan si� wyg�upia z t� szmat�aw� flag� kosztem moich Marines. I gdzie, u diab�a, jest pa�ski he�m? McCarthy pukn�� si� w g�ow�. - O ku, musia�em go gdzie� zapomnie�. - Je�li raz jeszcze zobacz� pana bez he�mu, zdejm� z dow�dztwa. Pan mnie odbiera, kapitanie? Do 25 czerwca dzieli� Amerykan�w od zwyci�stwa ju� tylko trudny do przebycia teren. Japo�czycy mieli zaledwie trzy czo�gi i jakie� dwa tysi�ce zdolnych do walki �o�nierzy. Ale i te resztki walczy�y tak zaciekle, �e ka�da pi�d� ziemi kosztowa�a bardzo drogo. W jednym dniu poleg�o trzech �o�nierzy z 1/6, a siedemnastu zosta�o rannych. Billy J. utraci� wi�kszo�� podoficer�w, a Mark dojrzewa� tak szybko, �e pu�kownik zaproponowa� mu przej�cie do Kompanii B, do pomocy nowemu porucznikowi w dowodzeniu jednym z pluton�w. - Nie, dzi�kuj�, - powiedzia� Mark. - To by si� r�wna�o awansowi do stopnia sier�anta. Jako m�j ordynans pozostaniesz na zawsze kapralem. A je�li si� sprawdzisz w Kompanii B, mo�esz dosta� patent oficerski. - Nie zale�y mi na tym. Tu si� spotyka wi�cej ciekawych typ�w. W dodatku, przy panu czuj� si� znacznie bezpieczniej. Japo�com nigdy nie uda si� pana zabi�. - Spyta�, czy mo�e odej��, bo chcia�by porozmawia� z nowym kapelanem. Znalaz� ojca Josepha Callaghana w okopie, gdzie udziela� rozgrzeszenia rannemu ch�opcu z uzupe�nie�. Mark, gdy przysz�a jego kolej, zwierzy� si� z zamiaru przej�cia na katolicyzm. - Czy ci� co� przed tym powstrzymuje? - spyta� Callaghan, masywny jegomo�� o zara�liwym u�miechu, kt�rego ju� ch�opcy przezwali "Skacz�cym J�ziem". - Co� ci� trapi? - Nie - odpar� Mark niepewnie. - Chocia�, tak. Nie czuj� si� wystarczaj�co gotowy. - Opowiedzia� o swoich poszukiwaniach za radami Wielkiego J�zia i o tym, �e na wi�kszo�� pyta� znalaz� ju� odpowiedzi. - Ci�gle mam koszmarne sny o tych Japo�cach, kt�rych zabi�em na Tarawie. Widz� ci�gle ich twarze, jak patrz� na mnie i oskar�aj�. - Czy� nie broni�e� w�asnego �ycia? - Tak, ale... - A wi�c to nie by� grzech. To tak samo, kiedy policjant jest zmuszony zabi� przest�pc� w obronie w�asnej albo dla ratowania ofiary. Gdyby� zabi� z zimn� krwi� je�ca, to by�by grzech. Niekt�rzy Japo�czycy wychodz� z jaski� tylko w przepaskach na biodrach i z r�koma podniesionymi do g�ry, a potem znienacka wyci�gaj� n�. Czy by�oby s�uszne oskar�a� cz�owieka o grzech, poniewa� si� tego obawia� i ze strachu strzeli� do je�ca? Nie. By�aby to tylko tragedia. Ale ty bronisz swego kraju i narodu. Musia�e� zabija� i wype�ni�e� sw�j obowi�zek. - Po�o�y� d�o� na ramieniu Marka. - Ale cieszy mnie, �e to nie daje ci spokoju. Tego� wieczoru, po drugiej stronie pasma g�r, kucharze przyrz�dzili dla szpitala w Donnay danie zaiste niespodziewane - ry�owe placki nadziewane mi�sem krab�w. Starszy lekarz przystawi� jeden niemal do ust Hiroko. - Wszyscy dostan�, kiedy siostra skosztuje jako pierwsza. - Wygl�da�o to tak, jakby ojciec karmi� swoj� ma�� c�reczk�, a m�ody lekarz, porucznik Fukuda, by� tym wyra�nie uj�ty. - To by�aby niez�a filmowa scena - powiedzia�. Hiroko otworzy�a usta szeroko i ugryz�a omusubi. By�o tak smakowite, �e poczu�a si� winna. Przyniesiono na noszach kapitana marynarki wojennej. Mia� poka�n� ran� w jednej nodze, a ca�y mundur we krwi. - Dlaczego nie umar�em? - powtarza� raz po raz. - Szkoda tylko tego, �e nie umar�em! Zosta� opatrzony i odniesiony. Godzin� p�niej us�ysza�a krzyk, Tenno haika! Banzai! A potem ostry strza�. Wr�ci�a do kapitana marynarki wojennej. Z jego podbr�dka tryska�a krew. W d�oni trzyma� jeszcze pistolet. Co za bohaterska �mier�, pomy�la�a. By�a oszo�omiona, ale nie p�aka�a. Pomy�la�a, �e jej brat tak�e umiera� krzycz�c "Niech �yje cesarz!". M�ody podporucznik, kt�ry opiekowa� si� kapitanem, p�aka� jakby wbrew sobie. Major Ogawa i porucznik Fukuda patrzyli na� pochyliwszy g�owy. Nast�pnego popo�udnia, w ostatnim dniu czerwca, linie japo�skie p�k�y i z kwatery dow�dztwa nadszed� do szpitala rozkaz: "likwidowa�". Ciemnia�o, rozdawano granaty, jeden na o�miu �o�nierzy. Ogawa wspi�� si� oci�ale na jedno z niewielkich wzg�rz. - Na rozkaz naczelnego dow�dztwa - krzykn�� - lazaret polowy zostanie przeniesiony do wsi odleg�ej o cztery mile od p�nocnego cypla tej wyspy. Na obszernej arenie panowa�a cisza. - Wszyscy pacjenci ambulatorium p�jd� za mn�. Z wielkim smutkiem, ale musz� opu�ci� towarzyszy, kt�rzy nie mog� chodzi�. �o�nierze, zr�bcie tak, jak to uczyni� ten m�ny marynarz ostatniej nocy. Umrzyjcie �mierci� honorow� japo�skiego �o�nierza. - Zostan� i zabij� si� razem z moimi pacjentami - powiedzia�a Hiroko. Podszed� do niej kapitan. - P�jdziesz z nami. To rozkaz. Schyli�a g�ow�. Podczo�gali si� ku niej pacjenci, kt�rzy nie mogli chodzi�. Ka�dy mia� przes�anie dla kogo� ukochanego. Ka�dy pr�bowa� opowiedzie� co� o swojej rodzinie. Obiecywa�a cierpliwie, �e opowie o wszystkim, co si� dzia�o na Donnayu, je�li tylko wr�ci do Japonii. Jeden z �o�nierzy, chc�c zwr�ci� na siebie jej uwag�, wykonywa� rozpaczliwe gesty. Mia� zmia�d�on� szcz�k�, napisa� na piasku: Kudanzaka, potem "piosenka". - Chcesz, �ebym za�piewa�a piosenk� Kudanzaka? Potwierdzi� gwa�townymi ruchami g�owy. By�a to jedna z jej ulubionych pie�ni. Wzruszaj�ca historia o matce zanosz�cej medal poleg�ego syna do Yasukuni Jinja, �wi�tyni japo�skich wojownik�w na wzg�rzu Kudan w Tokio. Gdy zacz�a �piewa�, exodus z pola zamar�. W jasnej po�wiacie ksi�yca wszyscy s�uchali wzruszeni. By�am ja czarn� kur�, co urodzi�a soko�a. To przecie dola cudowna i ponad moje zas�ugi. Chcia�am ci przypi��, m�j synku, Order Z�otego Latawca, A teraz przysz�am zobaczy� ci� na Kudanzaka. W amfiteatrze natury zapad�a cisza. Potem wybuch�y okrzyki: - Do Yasukuni Jinja! Do Yasukuni Jinja razem! - Potem krzyczeli: - �egnaj, S�owiczku! Dzi�kuj�, S�owiczku! �cigana okrzykami tych, co pozostali w tyle, Hiroko sz�a z d�ugim szeregiem rannych. �wieci� jasny