1776
Szczegóły |
Tytuł |
1776 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1776 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1776 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1776 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Desmond Bagley
List Vivero
Prze�o�y�:
ANDRZEJ GOSTOMSKI
Rozdzia� l
Drog� do West Country pokona�em w dobrym czasie. Szosa by�a pusta i tylko od czasu do czasu o�lepia� mnie jaki� samoch�d nadje�d�aj�cy z przeciwka. Za Honiton zjecha�em z drogi, wy��czy�em silnik i zapali�em papierosa. Nie chcia�em zjawi� si� na farmie o tak nieprzyzwoicie wczesnej porze. Poza tym chcia�em jeszcze przemy�le� par� rzeczy.
M�wi si�, �e ten, kto pods�uchuje, nigdy nie us�yszy komplement�w na sw�j temat. Z punktu widzenia logiki takie stwierdzenie ma w�tpliw� warto��, ale nie uda�o mi si� podwa�y� go empirycznie. Nie zamierza�em pods�uchiwa� - s� takie sytuacje, gdy nie mo�na si� taktownie wycofa� - po prostu przypadkowo us�ysza�em opini� o sobie, kt�rej wola�bym chyba nie zna�.
Zdarzy�o si� to poprzedniego dnia na przyj�ciu, jednym ze zwyk�ych, na wp� improwizowanych spotka�, w kt�re obfituje rozbawiony Londyn. Poszli�my na imprez�, bo Sheila tego chcia�a, a jej znajomy by� znajomym gospodarza. Dom znajdowa� si� w tej cz�ci Golders Green, kt�r� mieszka�cy ch�tniej nazywali Hampstead, a w�a�cicielem by� przedsi�biorczy m�odzieniec �wietnie zorientowany w sprawach mody. Pracowa� w przemy�le p�ytowym, a w wolnych chwilach uczestniczy� w wy�cigach samochodowych. Swoj� uwag� po�wi�ca� mniej wi�cej w po�owie gl�dzeniu o teoriach Marshalla, MacLuhana, w po�owie za� wy�cigom formu�y I na torze Brand's Hatchery. Wszystko to nadwer�a�o b�benki moich uszu. Ani Sheila, ani ja nie znali�my go osobi�cie - by�a to w�a�nie tego rodzaju impreza.
Najpierw zostawia�o si� p�aszcze w sypialni, a potem cz�owiek zanurza� si� w szum bez�adnej paplaniny, �ciska� szklank� ciep�ej whisky i rozpaczliwie usi�owa� nawi�za� kontakt z lud�mi. Wi�kszo�� z nich by�a sobie obca, mimo �e sprawiali wra�enie, jakby znali si� od lat, co stwarza�o dodatkow� trudno�� dla samotnego intruza. W panuj�cym gwarze usi�owa�em uchwyci� sens s�ownego ping-ponga, kt�ry zast�puje przy takich okazjach zwyczajne rozmowy, ale wkr�tce mnie to znudzi�o. Jednak Sheila najwyra�niej nie�le sobie radzi�a, wi�c widz�c, �e si� to zapowiada na d�u�ej, westchn��em i si�gn��em po nast�pnego drinka.
W po�owie wieczoru zabrak�o mi papieros�w. Pami�ta�em, �e gdzie� w kieszeni p�aszcza mia�em now� paczk�, wi�c uda�em si� do sypialni. Kto� zabra� p�aszcze z ��ka i rzuci� je na pod�og� za du�ym awangardowym parawanem. Grzeba�em w tej stercie, usi�uj�c odnale�� sw�j, gdy kto� wszed� do pokoju. Us�ysza�em kobiecy g�os:
- Ten facet, z kt�rym przysz�a�, to zupe�ny dure�, no nie?
Po g�osie �atwo rozpozna�em niejak� Helen, blondynk�, kt�r� przyprowadzi� jaki� facet b�d�cy typow� dusz� towarzystwa. Si�gn��em do kieszeni p�aszcza, znalaz�em papierosy i nagle znieruchomia�em, s�ysz�c Sheil�:
- Owszem.
- Nie wiem, po co sobie zawracasz nim g�ow� - powiedzia�a Helen.
- Te� nie wiem - roze�mia�a si� Sheila. - Zawsze lepiej mie� pod r�k� jakiego� m�czyzn�. Dziewczyna powinna mie� si� z kim pokaza�.
- Mog�a� wybra� kogo� weselszego. Ten to zupe�ny ponurak. Co on robi?
- Chyba jest ksi�gowym. Nie m�wi zbyt wiele na ten temat. Ot, taki szary cz�owieczek na szarej posadce. Rzuc� go, gdy tylko znajd� sobie kogo� ciekawszego.
Pozosta�em za parawanem w �miesznym p�przysiadzie. Po tym, co us�ysza�em, z pewno�ci� nie mog�em si� pokaza�. Dobiega�o mnie przyt�umione trajkotanie od strony toaletki, gdzie dziewczyny poprawia�y makija�. Przez kilka minut papla�y o fryzurach, po czym Helen zapyta�a:
- Co si� sta�o z Jimmym Jak-mu-tam?
- O, ten by� zbyt drapie�ny - zachichota�a Sheila. - Przebywanie w jego towarzystwie nie by�o bezpieczne. Podniecaj�cy, owszem, ale w ubieg�ym miesi�cu firma wys�a�a go za granic�.
- Nie s�dz�, �eby ten obcy mu dor�wnywa�.
- Jemmy jest w porz�dku - odpar�a Sheila zdawkowo. - Nie musz� si� przy nim martwi� o cnot�. To, dla odmiany, bardzo uspokajaj�ce.
- A mo�e to peda�? - spyta�a Helen.
- Nie wydaje mi si� - odrzek�a Sheila, ale w jej g�osie d�wi�cza�a nuta w�tpliwo�ci. - S�dz�c z zachowania, nie.
- Nigdy nie wiadomo. Wielu z nich dobrze si� maskuje. Jaki �adny odcie� szminki, co to jest?
Ponownie zacz�y papla� o b�ahostkach, podczas gdy ja poci�em si� za parawanem. Wydawa�o si�, �e up�yn�a godzina, zanim sko�czy�y, mimo �e w rzeczywisto�ci nie trwa�o to d�u�ej ni� pi�� minut. Kiedy wreszcie us�ysza�em trza�niecie drzwiami, ostro�nie wsta�em, wyszed�em z ukrycia i zszed�em na d�, by znowu wmiesza� si� w t�um go�ci.
Cierpliwie dotrwa�em do chwili, gdy Sheila mia�a do��, i odwioz�em j� do domu. By�em prawie zdecydowany, by jej udowodni� w jedyny mo�liwy spos�b, �e nie jestem peda�em, ale szybko porzuci�em t� my�l. Gwa�t nie nale�y do moich ulubionych rozrywek. Wysadzi�em Sheil� w pobli�u mieszkania, kt�re zajmowa�a z dwiema innymi dziewczynami, i serdecznie po�egna�em si�. Musia�bym by� bardzo spragniony czyjego� towarzystwa, by chcie� zobaczy� si� z ni� ponownie.
Szary cz�owieczek na szarej posadce... czy rzeczywi�cie tak widzieli mnie inni? Nigdy si� nad tym specjalnie nie zastanawia�em. Jak d�ugo interesy oparte b�d� na cyfrach, tak d�ugo potrzebni b�d� ksi�gowi, �eby w nich miesza�. Zaj�cie to zreszt� nigdy nie wydawa�o mi si� szar� robot�, zw�aszcza po wprowadzeniu komputer�w. Nie m�wi�em o swojej pracy, bo czy� jest to temat do rozmowy z dziewczyn�? O zaletach j�zyk�w komputerowych takich jak COBOL czy ALGOL nie da si� gaw�dzi� tak b�yskotliwie, jak o tym, co powiedzia� John Lennon na ostatniej sesji nagraniowej. Tyle o pracy, ale co ze mn�? Czy rzeczywi�cie nie mam klasy i jestem bez gustu? Szary i ma�o interesuj�cy? Bardzo mo�liwe, �e w�a�nie tak mnie widz� inni. Nigdy nie nale�a�em do tych, co to maj� serce na d�oni, by�em te� mo�e jak na dzisiejsze czasy zbyt zasadniczy. Nie odpowiada�a mi atmosfera swobody obyczajowej Anglii po�owy lat sze��dziesi�tych - tandetna, szalona, niekiedy wprost wulgarna. Mog�em si� bez tego obej��. C�, taki ze mnie Johnny Niedzisiejszy.
Sheil� pozna�em przed miesi�cem zupe�nie przypadkowo. Teraz, przypominaj�c sobie rozmow� pods�uchan� w sypialni, wiem, jak to musia�o wygl�da�. Jimmy Jak-mu-tam akurat znikn�� z jej �ycia, wi�c przyczepi�a si� do mnie. Mia�em przez jaki� czas pe�ni� funkcj� substytutu.
Z r�nych powod�w, z kt�rych najwa�niejszy mo�na wyrazi� przys�owiem: "Kto si� raz sparzy�, ten na zimne dmucha", nie mia�em zwyczaju wskakiwa� na o�lep do ��ka dopiero co poznanej dziewczyny. Je�eli wi�c Sheila tego si� spodziewa�a czy nawet pragn�a, wybra�a nieodpowiedniego faceta. C� to za cholerne towarzystwo, w kt�rym ka�dego nieco bardziej wstrzemi�liwego m�czyzn� natychmiast pos�dza si� o homoseksualizm.
By� mo�e by�em g�upi, bior�c sobie tak mocno do serca t� z�o�liw� gadanin� pustych kobiet, ale spojrzenie na siebie oczyma innych bywa zbawienne, sk�ania do przyjrzenia si� sobie z dystansu. I to w�a�nie czyni�em, siedz�c w samochodzie w pobli�u Honiton.
Kr�tka charakterystyka: Jeremy Wheale, z dobrego ziemia�skiego rodu o silnych tradycjach rodzinnych. Wst�pi� na uniwersytet, mo�e nie najlepszy, ale sko�czy� w nim z wyr�nieniem matematyk� i ekonomi�. Obecnie, w wieku trzydziestu jeden lat, ksi�gowy wyspecjalizowany w obs�udze komputer�w, z dobrymi perspektywami na przysz�o��. Charakter: introwertyk, zamkni�ty w sobie, ale nie przesadnie. W wieku 25 lat prze�y� p�omienny romans, kt�ry wyja�owi� go uczuciowo. Obecnie ostro�ny w kontaktach z kobietami. Hobby - w zaciszu czterech �cian rozrywki matematyczne i szermierka, na wolnym powietrzu - nurkowanie z akwalungiem. Maj�tek w got�wce, na bie��cym rachunku bankowym 102 funty, 18 szyling�w i 4 pensy, papiery warto�ciowe i akcje o warto�ci rynkowej 940 funt�w. Do tego przestarza�y ford cortina, w kt�rym w�a�nie siedzi i rozmy�la, jeden zestaw hi-fi wysokiej klasy, jeden komplet sprz�tu do nurkowania w baga�niku samochodu. Pasywa - w�asna osoba.
I c� w tym z�ego? Pomy�lmy raczej, co w tym wszystkim dobrego? Mo�e Sheila mia�a racj�, okre�laj�c mnie jako szarego cz�owieka, ale tylko w pewnym sensie. Spodziewa�a si� Seana Connery'ego przebranego za Jamesa Bonda, a dosta�a mnie - po prostu dobrego, staro�wieckiego, przeci�tnego cz�owieka.
Sprawi�a jednak, �e spr�bowa�em spojrze� na siebie obiektywnie, a to, co zobaczy�em, nie napawa�o optymizmem. Patrz�c w przysz�o�� tak daleko, jak tylko potrafi�em, widzia�em siebie, jak uk�adam coraz bardziej skomplikowane programy do coraz bardziej skomplikowanych komputer�w na ��danie ludzi, kt�rzy zrobili maj�tek. Bezbarwna perspektywa, by nie okre�li� tego nadu�ywanym ju� s�owem - szara! A mo�e wpad�em w rutyn� i przej��em zachowanie typowe dla ludzi w �rednim wieku, zanim jeszcze nadszed� m�j czas?
Wyrzuci�em przez okno niedopa�ek trzeciego papierosa i uruchomi�em silnik. Nie s�dzi�em, �ebym m�g� wiele zmieni�, i czu�em si� ca�kiem zadowolony ze swojego losu. Chocia� ju� mo�e nie tak szcz�liwy i zadowolony jak przedtem, zanim Sheila ws�czy�a we mnie sw� trucizn�.
Z Honiton do farmy w pobli�u Totnes jest oko�o p�torej godziny jazdy, je�li wyjedzie si� wcze�nie rano, by unikn�� weekendowego t�oku na obwodnicy Exeteru. Dok�adnie po 90 minutach zatrzyma�em si�, tak jak to zawsze robi�em, na poboczu przy Outler's Corner, gdzie teren opada� w dolin� i otwiera�a si� przerwa w wysokim �ywop�ocie. Wysiad�em z samochodu i wygodnie opar�em si� o ogrodzenie.
Urodzi�em si� tutaj trzydzie�ci jeden lat temu, na farmie, kt�ra przytulona do doliny pozostawa�a z ni� w takiej harmonii, jak gdyby by�a tworem natury, a nie dzie�em cz�owieka. Wybudowa� j� Wheale i Wheale'owie mieszkali na niej ju� ponad czterysta lat. Zgodnie z rodzinn� tradycj� najstarszy syn dziedziczy� farm�, a m�odsi zaci�gali si� na statki. Naruszy�em te regu�y, oddaj�c si� interesom, ale m�j brat, Bob, trzyma� si� farmy Hay Tree i dba� o ziemi�. Nie zazdro�ci�em mu tego, gdy� by� lepszym farmerem, ni� ja m�g�bym kiedykolwiek zosta�. Nie poci�ga mnie ani hodowla byd�a, ani owiec i przy tego rodzaju pracy dosta�bym chyba kr��ka. Obecnie ca�y m�j wk�ad polega na pomocy w prowadzeniu prawid�owej ksi�gowo�ci i doradzaniu Bobowi w sprawach inwestycji.
W�r�d Wheale'�w by�em nietypow� jednostk�. Na ko�cu d�ugiej linii �owc�w lis�w, morderc�w ba�ant�w, �redniorolnych farmer�w znale�li�my si� my, Bob i ja. Bob podtrzymywa� tradycje, dobrze uprawia� ziemi�, jak wariat polowa� na lisy i najwi�ksz� przyjemno�� sprawia�o mu brutalne strzelanie do celu przez ca�y dzie�, a ja by�em tym dziwol�giem, kt�ry jako ch�opiec nie lubi� masakrowania kr�lik�w za pomoc� wiatr�wki, a jako m�czyzna za pomoc� strzelby. Rodzice, gdy jeszcze �yli, patrzyli na mnie z zak�opotaniem i chyba stanowi�em du�y problem dla ich nieskomplikowanych umys��w. Nie by�em normalnym dzieckiem, nie psoci�em, natomiast przejawia�em nietypow� dla Wheale'�w ochot� do czytania ksi��ek i zdolno�ci robienia r�nych cud�w z cyframi. Cz�sto kr�cono g�ow� z pow�tpiewaniem i m�wiono: "C� te� z tego ch�opaka wyro�nie?"
Zapali�em papierosa i ob�ok dymu rozsnu� si� w rze�kim porannym powietrzu. U�miechn��em si�, widz�c, �e z komin�w farmy nie unosi si� jeszcze dym. Bob musia� zaspa�. Zdarza�o mu si� to wtedy, gdy zasiedzia� si� do p�nej nocy w kt�rym� ze swoich ulubionych pub�w, w Kingsbridge Inn czy Cott Inn. Ten radosny zwyczaj m�g� si� jednak sko�czy� z chwil�, gdy si� o�eni. By�em zadowolony, bo nareszcie mia� zamiar to zrobi�. Troch� si� ju� martwi�em, nie mog�c wyobrazi� sobie Hay Tree bez Wheale'�w, a gdyby Bob umar� jako kawaler, pozosta�bym tylko ja, a z pewno�ci� nie chcia�em zajmowa� si� farmerstwem.
Wsiad�em do samochodu, przejecha�em jeszcze kawa�ek, potem skr�ci�em na drog� dojazdow� do farmy. Bob zniwelowa� j� i pokry� now� nawierzchni� - zrobi� w ko�cu co�, o czym m�wi� od lat.
Zje�d�a�em w d� na luzie obok roz�o�ystego d�bu, kt�ry, jak g�osi�a rodzinna legenda, zasadzi� m�j pradziadek. Min��em zakr�t wiod�cy wprost na podw�rze farmy. Raptem przyhamowa�em, bo dostrzeg�em, �e jaki� cz�owiek le�y na �rodku drogi.
Wysiad�em z wozu i spojrza�em na niego. Le�a� twarz� w d�, z jednym ramieniem odrzuconym w bok, a gdy ukl�kn��em i dotkn��em jego d�oni, okaza�o si�, �e by�a ju� zimna jak kamie�. Ja te� skamienia�em, kiedy obejrza�em ty� jego g�owy. Ostro�nie spr�bowa�em unie�� j�, ale nast�pi�o ju� st�enie po�miertne i musia�em odwr�ci� cia�o na plecy, by zobaczy� twarz. Odetchn��em z ulg�, gdy zobaczy�em, �e to obcy cz�owiek.
Nie mia� lekkiej �mierci, ale za to szybk�. �wiadczy�y o tym jego rysy. Usta, �ci�gni�te w grymasie b�lu, ods�oni�y z�by, a otwarte oczy wpatrywa�y si� ponad moim ramieniem w poranne niebo. Pod nim czerwieni�a si� spora ka�u�a na wp� zakrzep�ej krwi pokrywaj�cej r�wnie� jego pier�. Nikt nie m�g�by utraci� tyle krwi powoli, musia�a buchn�� nagle silnym strumieniem, przynosz�c szybk� �mier�.
Unios�em si� i rozejrza�em wko�o. By�o bardzo cicho i s�ysza�em tylko pogwizdywanie kosa, a �wir, gdy przesun��em stop�, zachrz�ci� nienaturalnie g�o�no. Od strony domu dobiega� ponury skowyt psa, potem nieco bli�ej rozleg�o si� w�ciek�e ujadanie i m�ody owczarek wypad� zza rogu, obszczekuj�c mnie zajadle. Nie by� jeszcze doros�y, m�g� mie� dziewi�� miesi�cy, wi�c uzna�em, �e to jeden ze szczeniak�w starej Jess.
Wyci�gn��em r�k� i strzeli�em palcami. Agresywne warczenie przemieni�o si� w radosny skowyt i pies, machaj�c ogonem, zbli�y� si� przymilnym truchtem. Nagle od strony domu rozleg�o si� wycie drugiego. Odg�os ten zje�y� mi w�osy na g�owie. Wszed�em na podw�rze i od razu dostrzeg�em, �e drzwi do kuchni by�y uchylone. Delikatnie pchn��em je i zawo�a�em: - Bob!
Zas�ony by�y zaci�gni�te, wi�c w pomieszczeniu panowa� p�mrok. Wyczu�em jednak jaki� ruch i us�ysza�em gro�ne warczenie. Otworzy�em drzwi jeszcze szerzej, by wpu�ci� wi�cej �wiat�a, i ujrza�em star� Jess, skradaj�c� si� do mnie z wyszczerzonymi k�ami.
- Ju� dobrze, Jess - powiedzia�em �agodnie. - Ju� dobrze, staruszko. - Znieruchomia�a, przyjrza�a mi si� uwa�nie i przesta�a warcze�. Poklepa�em si� po nodze. - Chod� tu, Jess.
Nie chcia�a podej��. Zamiast tego zaskomli�a smutno i znikn�a za du�ym kuchennym sto�em. Poszed�em za ni� i zobaczy�em, jak pochyla si� nad cia�em Boba.
R�ce mia� ch�odne, ale nie trupio zimne, a na nadgarstku wyczu�em s�aby puls. Ca�y prz�d koszuli nasi�k� �wie�� krwi� p�yn�c� z okropnej rany na piersi. Wiedzia�em, �e przy tak powa�nych obra�eniach nie wolno go rusza�. Pobieg�em szybko na g�r�, �ci�gn��em koce z ��ka i znios�em na d�, by go okry� i ogrza�.
Nic wi�cej nie mog�em zrobi�. Podszed�em do telefonu i wykr�ci�em numer 999.
- M�wi Jeremy Wheale z farmy Hay Tree. By�a tu strzelanina. Jeden cz�owiek nie �yje, drugi jest ci�ko ranny. Prosz� o doktora, karetk� i policj�. W takiej w�a�nie kolejno�ci.
Rozdzia� 2
W godzin� p�niej rozmawia�em z Dave'em Goosanem. Karetka zabra�a ju� Boba. Jego stan by� ci�ki i doktor Grierson wyperswadowa� mi jazd� do szpitala.
- To zbyteczne, Jemmy. Zawadza�by� tylko i by�by� niezno�ny. Wiesz, �e zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
- Jakie ma szans�? - zapyta�em. Grierson pokr�ci� g�ow�.
- Prawd� m�wi�c, niewielkie. Ale powiem ci co� wi�cej, gdy mu si� przyjrz� bli�ej.
Rozmawia�em wi�c z Dave'em Goosanem, policjantem. Gdy go widzia�em ostatnio, by� sier�antem, a teraz ju� inspektorem. Chodzi�em do szko�y z jego m�odszym bratem, Harrym, kt�ry tak�e wyl�dowa� w policji. Ten zaw�d by� ju� tradycj� w ich rodzinie.
- Brzydka sprawa, Jemmy - powiedzia�. - Przekracza moje kompetencje. Mam zbyt nisk� rang�, by zajmowa� si� morderstwem. Przy�l� nadinspektora z Newton Abbot.
- Kto zosta� zamordowany?
Zak�opotany wyci�gn�� r�k� w kierunku podw�rza.
- Przepraszam. Nie chcia�em przez to powiedzie�, �e tw�j brat kogo� zamordowa�. W ka�dym razie zosta�a pope�niona zbrodnia.
Byli�my w pokoju go�cinnym i przez okno widzia�em ruch w obej�ciu. Cia�o, przykryte ju� teraz plastikow� p�acht�, ci�gle jeszcze le�a�o w tym samym miejscu. By�o tam r�wnie� z tuzin policjant�w, cywil�w i mundurowych. Kilku z nich sprawia�o wra�enie zaj�tych tylko rozmow�, ale pozostali dok�adnie przetrz�sali podw�rze.
- Kim on by�, Dave? - spyta�em.
- Nie wiem jeszcze - skrzywi� si�. - Opowiedz mi t� histori� od pocz�tku. Musimy to zrobi� dok�adnie, Jemmy, bo nadinspektor wypruje ze mnie flaki. To pierwsza zbrodnia, z kt�r� mam do czynienia. - Wygl�da� na bardzo zmartwionego.
Powt�rzy�em wi�c wszystko jeszcze raz: jak przyjecha�em na farm�, jak znalaz�em martwego m�czyzn�, a p�niej Boba. Kiedy sko�czy�em, Dave zapyta�: - Odwr�ci�e� tylko cia�o, nic wi�cej?
- My�la�em, �e to Bob - odpar�em. - Sylwetka i w�osy wydawa�y mi si� podobne.
- Powiem ci co� - przerwa� mi Dave. - On m�g� by� Amerykaninem, w ka�dym razie jego ubranie o tym �wiadczy. Czy to ci co� m�wi?
- Nic.
- W porz�dku - westchn�� - i tak dowiemy si� o nim wszystkiego wcze�niej czy p�niej. Zosta� zastrzelony z bliskiej odleg�o�ci. Wed�ug lekarza rozerwana aorta spowodowa�a ten silny krwotok. Zbadali�my te� strzelb� twojego brata, strzelano z obu luf.
- Wobec tego Bob go zastrzeli� - powiedzia�em cicho. - Ale to jeszcze nie �wiadczy o morderstwie.
- Oczywi�cie, �e nie. Zrekonstruowali�my do�� dok�adnie wszystko, co si� tutaj wydarzy�o, i wygl�da to na dzia�anie w obronie w�asnej. Ten cz�owiek by� z�odziejem, tyle ju� wiemy na pewno.
- Co ukrad�?
- Chod� ze mn�, to ci poka��. Ale id� po moich �ladach i nie zbaczaj z drogi.
Pod��y�em za nim na podw�rze, niemal depcz�c mu po pi�tach. Zataczaj�c p�kole, zbli�y�em si� do �ciany kuchni. Zatrzyma� si� i spyta�:
- Czy ju� to kiedy� widzia�e�?
Spojrza�em tam, gdzie wskazywa�, i zobaczy�em tac�, kt�ra, odk�d pami�tam, sta�a zawsze na g�rnej p�ce kuchennego kredensu. Moja matka mia�a zwyczaj zdejmowa� j� od czasu do czasu i polerowa�, ale tak naprawd� to u�ywa�a jej tylko z okazji �wi�t lub innych wyj�tkowych wydarze�. Na Bo�e Narodzenie stawiano j� wype�nion� owocami na �rodku wigilijnego sto�u.
- Chcesz mi powiedzie�, �e zosta� zabity dlatego, bo pr�bowa� zwin�� mosi�n� tac�? �e to z jej powodu strzela� do Boba? - Pochyli�em si�, by j� podnie��, lecz Dave z�apa� mnie za r�k�. Spojrza� na mnie uwa�nie.
- Mo�e nie wiedzia�e�, ale to nie mosi�dz, Jemmy, to z�oto!
Gapi�em si� na niego z os�upieniem. Mimowolnie otworzy�em usta, ale zamkn��em je w ostatniej chwili, nim muchy zd��y�y wlecie� do �rodka.
- Ale to zawsze by�a mosi�na taca - powiedzia�em bezmy�lnie.
- Bob te� tak s�dzi� - zgodzi� si� Dave. - Odkry� to dopiero niedawno. Muzeum w Totnes organizowa�o specjaln� wystaw� lokalnych staroci i wtedy poproszono Boba o wypo�yczenie tacy. Jest chyba w waszej rodzinie od dawna.
- Podobno ju� dziadek mojego dziadka o niej wspomina� - powiedzia�em.
- No, to troch� ju� tu jest. Tak czy inaczej Bob wypo�yczy� j� do muzeum i tam zosta�a wystawiona razem z innymi rzeczami. Wtedy kto� powiedzia�, �e to z�oto, i na Boga, okaza�o si�, �e to prawda! Dla pracownik�w muzeum sytuacja sta�a si� bardzo k�opotliwa i wtedy, dla odmiany, poprosili Boba, �eby zabra� tac� z powrotem. Nie by�a przecie� ubezpieczona, a zacz�y kr��y� pog�oski o mo�liwo�ci kradzie�y. Pisano te� o tym w prasie, zamieszczono fotograf�e, a przecie� zamki muzeum w Totnes ka�dy sprytniejszy ch�opak m�g�by otworzy� zwyk�� szpilk� do w�os�w.
- Nie widzia�em prasowych komentarzy.
- Wiadomo�� o tym nie dotar�a do prasy og�lnokrajowej - powiedzia� Dave. - Poda�y j� tylko gazety lokalne. W ka�dym razie Bob zabra� tac� z muzeum. S�uchaj, czy on wiedzia�, �e przyjedziesz na ten weekend?
- Zadzwoni�em do niego w czwartek. Opracowa�em plan modernizacji farmy i s�dzi�em, �e go zainteresuje.
- No, to wszystko jasne. Tego odkrycia dokonano chyba z dziesi�� dni temu i pewnie chcia� ci zrobi� niespodziank�.
- Uda�o mu si� - powiedzia�em z gorycz�, spogl�daj�c na tac�.
- Musia�a by� bardzo cenna, przynajmniej ze wzgl�du na z�oto - kontynuowa� Dave. - Mog�a zwr�ci� uwag� z�odzieja. A do tego eksperci twierdz�, �e jest w niej co�, co powi�ksza jeszcze jej warto��. Nie potrafi� ci nic wi�cej powiedzie�, bo przecie� nie jestem antykwariuszem. - Potar� kark d�oni�. - Jest jedna rzecz w tym wszystkim, kt�ra mnie naprawd� martwi. Chod� i popatrz na to, tylko nie dotykaj.
Przeprowadzi� mnie przez podw�rze i podeszli�my do cia�a z drugiej strony. Kawa�ek matowej folii przykrywa� jaki� przedmiot na ziemi.
- To z tego strzelano do twego brata.
Uni�s� p�acht� � wtedy zobaczy�em bro� - starodawn� kr�cic�.
- Kto chcia�by u�ywa� czego� takiego? - spyta�em.
- Paskudne, prawda?
Pochyli�em si�, przyjrza�em dok�adniej i zrozumia�em swoj� pomy�k�. To wcale nie by�a kr�cica, ale strzelba z kr�tko obci�tymi lufami i kolb�, z kt�rej pozosta�a jedynie r�koje��. Dave powiedzia�:
- Kt�ry z�odziejaszek przy zdrowych zmys�ach poszed�by na robot� z takim obrzynkiem? Za samo posiadanie czego� takiego dosta�by rok. I jeszcze co�: by�y dwie.
- Strzelby?
- Nie, osoby. Co najmniej dwie. Dalej, przy drodze dojazdowej, parkowa� jaki� samoch�d. Znale�li�my w b�ocie �lady k� i krople oleju. S�dz�c po wczorajszej pogodzie, mo�na przypuszcza�, �e samoch�d skr�ci� na drog� po dziesi�tej wieczorem. Grierson twierdzi, �e ten facet zosta� zastrzelony przed p�noc�. Stawiam sto do jednego, �e samoch�d i ten facet s� ze sob� powi�zani. W�z sam nie odjecha�, musia� wi�c by� jeszcze jeden m�czyzna.
- Albo kobieta - wtr�ci�em.
- By� mo�e - zgodzi� si� Dave. Nagle przysz�a mi do g�owy pewna my�l:
- A gdzie byli Edgecombe'owie ostatniej nocy? - Jack Edgecombe by� totumfackim Boba na farmie, a jego �ona, Madge, prowadzi�a mojemu bratu gospodarstwo. Mieli w�asne ma�e mieszkanie w g��wnym budynku farmy. Wszyscy pozostali pracownicy mieszkali w swoich domach.
- Stwierdzi�em to - powiedzia� Dave. - S� teraz, jak sprawdzi�em, na wakacjach na Jersey. Tw�j brat by� sam. Od strony domu nadszed� umundurowany policjant.
- Inspektorze, jest pan pilnie proszony do telefonu.
Dave przeprosi� mnie i odszed�, a ja zosta�em sam na sam z potokiem chaotycznych my�li. Dave szybko powr�ci� i gdy zobaczy�em jego powa�n� twarz, wiedzia�em ju�, co ma mi do zakomunikowania.
- Bob nie �yje - uprzedzi�em go.
- Dziesi�� minut temu - potwierdzi� z wyrazem przygn�bienia na twarzy.
- Na mi�o�� bosk�! - krzykn��em. - Zmarnowa�em p� godziny za Honiton, to mog�o wszystko zmieni�.
- Nie powiniene� si� obwinia�. Nawet gdyby� znalaz� go dwie godziny wcze�niej, nie mia�oby to �adnego znaczenia. Rana by�a zbyt powa�na. - Nagle g�os mu si� zmieni�. - Teraz ju� naprawd� chodzi o morderstwo, Jemmy. Musimy znale�� tego cz�owieka. W Newton Abbot wpad� nam w r�ce jaki� porzucony samoch�d. To zapewne ten, kt�rego szukamy. Oka�e si� po sprawdzeniu opon.
- Czy Elizabeth Horton ju� o tym wie?
- A kto to taki? - Dave zmarszczy� brwi.
- Narzeczona Boba.
- O Bo�e! No tak, mia� si� przecie� �eni�. Nie, jeszcze nic nie wie.
- W takim razie lepiej b�dzie, je�li ja jej to powiem.
- W porz�dku. Nie zapomnij te�, �e masz teraz na g�owie farm�, a krowy nie wydoj� si� same. Musisz si� zmobilizowa�, w przeciwnym wypadku wszystko szybko si� rozleci. Radz� ci, �ci�gnij Jacka Edgecombe'a. A zreszt� nie martw si� tym, dowiem si�, gdzie jest, i sam wy�l� telegram.
- Dzi�ki, Dave, czy nie wykracza to jednak poza twoje obowi�zki?
- Zawsze do us�ug - odpowiedzia�, udaj�c beztrosk�. - Dbamy o swoich. Bardzo lubi�em Boba, wiesz. - Zawaha� si�. - Kto by� jego adwokatem?
- Odk�d pami�tam, to sprawami rodziny zajmowa� si� stary Mount.
- Lepiej skontaktuj si� z nim jak najszybciej - poradzi� Dave. - Trzeba b�dzie za�atwi� spraw� testamentu i pewnie jeszcze par� formalno�ci. - Spojrza� na zegarek. - S�uchaj, je�eli z�apie ci� nadinspektor, to sp�dzisz tu jeszcze par� �adnych godzin. Lepiej znikaj st�d i bierz si� za to, co masz do zrobienia. Przeka�� mu twoje zeznania, a je�li b�dzie chcia� ci� osobi�cie przes�ucha�, mo�e to zrobi� p�niej. Ale, prosz�, zadzwo� za kilka godzin, �eby�my wiedzieli, gdzie jeste�.
Rozdzia� 3
W drodze do Totnes zerkn��em na zegarek i ze zdumieniem spostrzeg�em, �e nie by�o jeszcze dziesi�tej. Dla niekt�rych ludzi dzie� dopiero si� rozpoczyna�, a ja czu�em ci�ar tych ostatnich trzech godzin, jakbym w tym czasie prze�y� ca�e �ycie. M�j umys� jeszcze nie funkcjonowa� normalnie, ale ju� czu�em, jak narasta� we mnie gniew, stopniowo wypieraj�c dotychczasowy smutek. To, �e cz�owiek zosta� zastrzelony we w�asnym domu, w dodatku z tak barbarzy�skiej broni, wydawa�o mi si� potwornym, koszmarnym snem. Nad spokojn� dolin� Deyonu zerwano na chwil� zas�on�, ukazuj�c inny �wiat. �wiat okrutny. �wiat, w kt�rym gwa�towna �mier� nie szokowa�a nikogo. Wstrz�sn�o mn�, �e ta w�a�nie rzeczywisto�� wdar�a si� w moje �ycie.
Spotkanie z Elizabeth okaza�o si� trudne. Gdy jej opowiedzia�em o wszystkim, zastyg�a w bezruchu, ze skamienia�� nagle twarz�. W pierwszej chwili wyda�a mi si� tym typem Angielki, dla kt�rej okazywanie jakichkolwiek wzrusze� jest niemal�e w z�ym gu�cie, ale ju� za chwil� wybuchn�a niepohamowanym p�aczem i matka musia�a j� wyprowadzi�. By�o mi jej naprawd� �al. Oboje z Bobem p�no stan�li do ma��e�skich wy�cig�w, a teraz ten bieg zosta� odwo�any. Nie zna�em jej zbyt dobrze, ale przypuszcza�em, �e by�aby dobr� �on� dla Boba.
Pan Mount przyj�� wiadomo�� du�o spokojniej. Dla tego starego prawnika �mier� by�a chlebem powszednim. By� jednak wzburzony jej rodzajem. Nag�y zgon nie by� dla niego czym� obcym i gdyby Bob na przyk�ad skr�ci� kark �cigaj�c lisa, mie�ci�oby si� to w tradycji, zosta�oby jako� zaakceptowane. Ale to by� pierwszy przypadek morderstwa w Totnes w ci�gu ca�ej jego prawniczej kariery. By� wi�c wstrz��ni�ty, jednak szybko si� opanowa�, pr�buj�c podeprze� sw�j rozsypuj�cy si� w gruzy �wiat solidnymi i pewnymi formu�ami prawa.
- Oczywi�cie, jest testament - powiedzia�. - Tw�j brat rozmawia� ze mn� o nowym zapisie. Nie wiem, czy si� orientujesz, ale w momencie �lubu wszystkie dotychczasowe akty zostaj� automatycznie uniewa�nione i trzeba sporz�dzi� nowe. Jednak nie dosz�o do jego podpisania. B�dziemy wi�c brali pod uwag� poprzedni testament.
Na jego twarzy pojawi� si� s�aby u�miech.
- Nie widz� powodu, Jemmy, aby�my mieli cokolwiek owija� w bawe�n�. Z wyj�tkiem jednego czy dw�ch niewielkich zapis�w dla pracownik�w farmy i osobistych przyjaci� ty jeste� jedynym spadkobierc�. Farma Hay Tree jest teraz twoja, a raczej b�dzie po potwierdzeniu autentyczno�ci testamentu. Oczywi�cie, nale�y si� spodziewa� jakich� op�at, ale ziemia nale��ca do gospodarstw rolnych ma czterdzie�ci pi�� procent ulgi przy wycenie.
Zrobi� jak�� notatk�.
- Musz� zobaczy� si� z dyrektorem banku, w kt�rym lokowa� pieni�dze tw�j brat, by dowiedzie� si� szczeg��w o jego kontach.
- Wi�kszo�� tych danych mog� panu poda� - powiedzia�em. - By�em ksi�gowym Boba i wszystkie dane mam przy sobie. Opracowywa�em w�a�nie plan modernizacji farmy i dlatego przyjecha�em do domu na weekend.
- To u�atwi mi spraw� - odpar� Mount. Rozwa�a� co�. - Przypuszczam, �e przy wycenie farma oka�e si� warta oko�o stu dwudziestu pi�ciu tysi�cy funt�w. Nie licz�c, rzecz jasna, �ywego inwentarza i trwa�ego dobytku.
- M�j Bo�e! A� tyle! - wykrzykn��em, gwa�townie unosz�c g�ow�. Spojrza� na mnie z rozbawieniem.
- Je�eli farma nale�y tak d�ugo do jednej rodziny, jak w waszym przypadku, rzeczywista, materialna warto�� ziemi jest zazwyczaj pomijana, traktuje si� j� na zasadzie zainwestowanego kapita�u. A ta warto�� bardzo wzros�a w ostatnich latach, Jemmy. Masz teraz pi��set akr�w pierwszorz�dnej ziemi, same r�dziny. Na aukcji dosta�by� nie mniej ni� dwie�cie pi��dziesi�t funt�w za akr. Je�eli dodasz do tego inwentarz i nieruchomo�ci, nie zapominaj�c o doskona�ej oborze dla kr�w mlecznych, kt�r� wybudowa� Bob, i o wszelkich modernizacjach, jakich dokona�, to zaryzykowa�bym twierdzenie, �e wycena dla po�wiadczenia testamentu wyniesie niewiele poni�ej stu siedemdziesi�ciu tysi�cy funt�w.
Musia�em mu uwierzy�, cho� brzmia�o to niezbyt realnie. Mount by� prawnikiem, kt�ry mieszka� na wsi i wiedzia� o warto�ci okolicznych farm tyle, ile pozbawiony z�udze� gospodarz, spogl�daj�c krytycznym wzrokiem na pole s�siada. Zn�w zabra� g�os:
- Gdyby� to sprzeda�, Jemmy, mia�by� powa�n� fortun�.
- Nie m�g�bym sprzeda� Hay Tree - odpar�em, potrz�saj�c przecz�co g�ow�. Spojrza� na mnie ze zrozumieniem.
- Nie - powiedzia� zamy�lony. - Chyba nie. To tak, jakby kr�lowa mia�a sprzeda� pa�ac Buckingham jakiemu� dorobkiewiczowi. Ale co masz zamiar zrobi�? Poprowadzisz j� sam?
- Nie wiem - powiedzia�em nieco rozpaczliwie. - Nie zastanawia�em si� jeszcze.
- B�dzie czas, �eby to przemy�le� - uspokoi� mnie. - Jednym z mo�liwych rozwi�za� by�oby wyznaczenie zarz�dcy maj�tku. Jack Edgecombe cieszy� si� dobr� opini� u twojego brata. Zrobi�by� wi�c nie najgorzej, mianuj�c go zarz�dc� farmy. On zaj��by si� stron� praktyczn�, o kt�rej ty nie masz poj�cia, a sam poprowadzi�by� interesy, co dla niego jest czarn� magi�. Nie musia�by� w takim uk�adzie porzuca� swego obecnego zaj�cia.
- Pomy�l� jeszcze nad tym.
- S�uchaj - zapyta� Mount - wspomnia�e� o planach modernizacji farmy. Mo�na wiedzie�, co to takiego?
- Rz�dowe farmy eksperymentalne u�ywaj� komputer�w do opracowania maksymalnego wykorzystania zasob�w naturalnych. Mam dost�p do komputera, wi�c w�o�y�em do niego dane Hay Tree i zaprogramowa�em go na uzyskanie z niej optymalnego zysku.
Mount u�miechn�� si� z pob�a�aniem.
- Twoja farma jest prawid�owo prowadzona od czterystu lat. W�tpi�, �eby uda�o ci si� znale�� lepsze metody gospodarowania na niej ni� te, kt�re tradycyjnie stosuje si� w naszej dolinie.
Spotka�em si� ju� wcze�niej z takimi opiniami i wiedzia�em, jak sobie z tym poradzi�.
- Tradycyjne metody s� dobre, ale nikt nie powiedzia�, �e doskona�e. Je�eli we�mie si� pod uwag� wszystkie warto�ci zmienne, wyst�puj�ce nawet na niewielkiej farmie, odpowiedni� proporcj� grunt�w rolnych i pastwisk, struktur� hodowli zwierz�t, to, jakie pasze uprawia�, a jakie kupowa� - je�li si� wi�c we�mie te wszystkie warto�ci i poda je permutacji oraz kombinacji, to w efekcie mo�na uzyska� kilkana�cie milion�w rozwi�za�. Dzi�ki tradycyjnym metodom osi�gni�to wysoki poziom i farmerowi nie op�aca si� ich udoskonalanie. Musia�by by� zdolnym matematykiem, a i tak te kalkulacje zaj�yby mu z pi��dziesi�t lat. Komputer natomiast mo�e to zrobi� w ci�gu pi�tnastu minut. W przypadku farmy Hay Tree r�nica mi�dzy metod� tradycyjn� a najlepsz� daje pi�tna�cie procent wzrostu dochodu netto.
- Zaskakujesz mnie - powiedzia� Mount z zainteresowaniem. - B�dziemy musieli o tym porozmawia�, ale w stosowniejszym czasie.
By� to temat, na kt�ry m�g�bym m�wi� godzinami, lecz, jak s�usznie zauwa�y� Mount, czas nie by� zbyt odpowiedni. Zapyta�em wi�c:
- Czy Bob rozmawia� z panem o tej tacy?
- No, oczywi�cie - powiedzia� Mount. - Przyni�s� j� do mojego biura prosto z muzeum i rozmawiali�my na temat ubezpieczenia. To bardzo warto�ciowa rzecz.
- W�a�nie, jaka jest jej warto��?
- Trudno teraz powiedzie�. Zwa�yli�my j� i je�eli z�oto jest bez domieszek, to warto�� samego kruszcu mo�na oszacowa� na dwa i p� tysi�ca funt�w. Do tego oczywi�cie dochodz� warto�ci artystyczna i historyczna. Czy wiesz co� o jej dziejach?
- Zupe�nie nic. Odk�d pami�tam, by�a po prostu w naszym domu.
- Trzeba j� b�dzie r�wnie� wyceni� jako cz�� maj�tku. S�dz�, �e najlepiej zrobi� to Sotheby's. - Mount ponownie co� zanotowa�. - B�dziemy musieli powa�nie zag��bi� si� w interesy twojego brata. Mam nadziej�, �e znajdzie si� dosy�... eee... got�wki pod r�k� na zap�acenie podatku spadkowego. By�oby szkoda, gdyby si� okaza�o, �e trzeba spieni�y� na to cz�� farmy. Czy zgodzi�by� si� na sprzedanie tacy, je�li zasz�aby taka konieczno��?
- Oczywi�cie, gdyby tylko pozwoli�o to utrzyma� farm� w ca�o�ci. - Pomy�la�em, �e prawdopodobnie i tak bym j� sprzeda�. Jak na m�j gust by�o na niej zbyt du�o krwi, by cieszy�o mnie jej posiadanie.
- Nie s�dz�, �eby�my mogli teraz jeszcze co� zrobi� - powiedzia� Mount. - Nadam bieg sprawom zwi�zanym z formalno�ciami prawnymi, w tym mo�esz na mnie polega�. - Wsta�. - Jestem wykonawc� testamentu, Jemmy, a to znaczy, �e mam du�� swobod�, szczeg�lnie przy pewnej znajomo�ci kruczk�w prawnych. B�dziesz potrzebowa� got�wki na prowadzenie farmy, na przyk�ad na op�acenie ludzi. Te pieni�dze mo�na �ci�gn�� z masy spadkowej. - Twarz wykrzywi� mu grymas. - Formalnie rzecz bior�c, to ja powinienem prowadzi� farm� do czasu urz�dowego potwierdzenia testamentu, ale mog� te� wyznaczy� pe�nomocnika. I nikt mi nie zabroni wybra� w�a�nie ciebie. My�l� wi�c, �e na tym poprzestaniemy. A mo�e wola�by�, abym zatrudni� na ten okres jakiego� zarz�dc� maj�tku?
- Prosz� da� mi kilka dni do namys�u - odrzek�em. - Przede wszystkim chcia�bym jeszcze porozmawia� z Jackiem Edgecombe'em.
- W porz�dku - zgodzi� si� Mount. - Byle nie d�u�ej.
Zanim opu�ci�em biuro Mounta, zadzwoni�em jeszcze na farm�, zgodnie z tym, co obieca�em Dave'owi Goosanowi. Powiedziano mi, �e nadinspektor Smith �yczy� sobie, bym zajrza� na posterunek
w Totnes jeszcze dzisiaj o trzeciej po po�udniu. Obieca�em, �e tak zrobi�, i wyszed�em na ulic�. Czu�em si� nieco zagubiony i nie mia�em poj�cia, co robi� dalej. Dokucza�o mi co� nieokre�lonego. Wreszcie zrozumia�em. By�em g�odny!
Kiedy spojrza�em na zegarek, okaza�o si�, �e dochodzi�a dwunasta, a ja by�em przecie� bez �niadania. Poprzedniego wieczoru zjad�em tylko w po�piechu co� lekkiego, wi�c nie by�o si� czemu dziwi�. Jednak pomimo g�odu nie mia�em ochoty na jaki� wyszukany posi�ek, dlatego wsiad�em do samochodu i pojecha�em do Cott, gdzie mog�em dosta� kanapki.
Przy barze by�o prawie pusto. W rogu sali siedzia�a tylko jaka� starsza para. Poszed�em do baru i powiedzia�em do Pauli:
- Jedno du�e prosz�!
- Och, panie Wheale, tak mi przykro z powodu tego, co si� sta�o. Nie min�o du�o czasu, a ju� wszyscy wiedzieli. Ale w tak ma�ym miasteczku, jak Totnes, mo�na si� by�o tego spodziewa�.
- Tak - powiedzia�em - paskudna sprawa. Odwr�ci�a si�, by nala� piwo, gdy z drugiego pomieszczenia nadszed� Nigel.
- Przykro mi z powodu twojego brata, Jemmy.
- Tak - powt�rzy�em. - S�uchaj, Nigel, chcia�em tylko piwo i kilka kanapek. Wybacz, ale nie jestem teraz w nastroju do rozm�w. Skin�� g�ow� i zaproponowa�:
- Je�eli chcesz, podam ci w pokoju na zapleczu.
- Nie, to nie ma znaczenia. Zjem tutaj.
Przekaza� polecenie do kuchni, nast�pnie zamieni� kilka s��w z Paul�. Poci�gn��em �yk piwa i k�tem oka dostrzeg�em, �e Nigel ponownie podchodzi do lady.
- Wiem, �e nie masz ochoty do rozm�w - powiedzia� - ale jest co�, o czym powiniene� wiedzie�.
- O co chodzi?
- Czy to prawda - zawaha� si� - �e ten zabity, no, ten w�amywacz, by� Amerykaninem?
- Nie mam jeszcze pewno�ci, ale to prawdopodobne.
- To mo�e nie mie� znaczenia, ale kilka dni temu Harry Hannaford m�wi� mi, �e w�a�nie jaki� Amerykanin chcia� odkupi� od Boba tac�, wiesz, t�, kt�ra okaza�a si� taka cenna.
- Gdzie to by�o?
- Tutaj! Nie by�o mnie wtedy, lecz Harry wszystko s�ysza�. M�wi�, �e wypili po setce.
- Znasz go? - spyta�em.
- Chyba nie. Przyje�d�a tu sporo jankes�w, ostatecznie prowadz�c knajp� tak star� jak Cott, wchodzi si� automatycznie do obiegu kulturowego. Ale akurat wtedy nie mieli�my tu �adnych Amerykan�w. Za to teraz jest jaki�, przyjecha� wczoraj.
- O! Co to za typ?
- Starszy go�� - Nigel u�miechn�� si�. - Mo�e mie� ko�o sze��dziesi�tki. Nazywa si� Fallon. Ma te� chyba sporo forsy, s�dz�c po jego rachunku za telefon. Ale nie wygl�da podejrzanie.
- A wracaj�c do Hannaforda i tamtego jankesa - spyta�em - mo�esz mi powiedzie� o tym co� jeszcze?
- Nie ma nic wi�cej do opowiadania. Jedynie, �e jankes chcia� kupi� tac�, tyle powt�rzy� mi Harry. - Spojrza� na wisz�cy zegar. - Harry pewnie zaraz tu wpadnie na swoje po�udniowe jasne. Zazwyczaj przychodzi o tej porze. Znasz go?
- Chyba nie.
- W porz�dku. Gdy b�dzie wchodzi�, dam ci zna�.
Podano kanapki, kt�re zabra�em do naro�nego stolika przy kominku. Gdy usiad�em, poczu�em ogarniaj�ce mnie zm�czenie, co mnie wcale nie zdumia�o, je�li si� we�mie pod uwag�, �e mia�em za sob� nie przespan� noc i wiele godzin cholernego napi�cia. Jad�em powoli, popija�em kanapki piwem. Dopiero teraz ust�powa� szok, kt�rego dozna�em, gdy znalaz�em cia�o Boba, a jego miejsce zajmowa� b�l.
Pub zape�nia� si� powoli. Zobaczy�em kilka znajomych twarzy, ale na szcz�cie nikt mi si� nie narzuca�, chocia� przechwyci�em par� w�cibskich, ukradkowo rzucanych spojrze�. Podstawowa zasada przyzwoito�ci zabrania�a wie�niakom jawnego okazywania ciekawo�ci.
Niebawem ujrza�em Nigela rozmawiaj�cego z wysokim m�czyzn� w tweedowym ubraniu. Po chwili podszed� do mnie i powiedzia�:
- Jest tu Hannaford. Chcesz z nim pogada�? Rozejrza�em si� po zat�oczonym ju� teraz barze.
- Wola�bym gdzie� indziej. Masz mo�e jaki� pok�j?
- Skorzystaj z mojego biura - zaproponowa� Nigel bez namys�u. - Id� tam, zaraz przy�l� Harry'ego.
- Podrzu� te� dwa du�e - doda�em i wyszed�em z baru przez zaplecze.
Hannaford do��czy� do mnie po paru minutach.
- Przykro mi z powodu Boba - zacz�� g��bokim g�osem. - Troch� si� tu razem po�miali�my. By� fajnym kumplem.
- Tak, panie Hannaford.
Bez trudu domy�li�em si�, jakie stosunki ��czy�y mojego nowego znajomego z Bobem. Kiedy kto� regularnie przesiaduje w tym samych czterech �cianach pubu, �atwo zawiera przygodne znajomo�ci. Najcz�ciej nie si�gaj� one zbyt g��boko i mo�e nigdy nie doj�� do spotkania poza barem. Jednak to wcale nie znaczy, �e musz� by� p�ytkie, s� po prostu nieskomplikowane i przyjazne.
- Nigel m�wi� mi, �e jaki� Amerykanin chcia� odkupi� tac� od Boba.
- Bo tak by�o i to nie jeden. O ile wiem, to Bob mia� dwie propozycje. Obie od Amerykan�w.
- Doprawdy? Wie pan co� o tych ludziach, panie Hannaford?
- Pan Gatt by� prawdziwie mi�ym gentlemanem - Hannaford poci�gn�� si� za ucho. - Wcale nie takim namolnym, jak wi�kszo�� tych jankes�w. Elegancki facet w �rednim wieku. A� si� pali�, �eby kupi� t� tac� od Boba.
- Czy zaproponowa� jak�� konkretn� cen�?
- Tak wprost, to nie. Pana brat powiedzia�, �e w og�le nie ma co proponowa� mu jakiej� sumy, dop�ki nie wyceni tacy, a pan Gatt m�wi�, �e da�by Bobowi tyle, na ile j� oszacuj�. No i wygl�da� na zbitego z tropu, gdy Bob roze�mia� mu si� w nos, lekcewa��c ofert� i m�wi�c, �e by� mo�e wcale nie sprzeda tacy, bo to pami�tka rodzinna.
- A co z tym drugim cz�owiekiem?
- Tym m�odym facetem? Nie przypad� mi specjalnie do gustu, bo za bardzo zadziera� nosa. Z tego, co s�ysza�em, to nie z�o�y� �adnej oferty, ale by� zawiedziony, kiedy Bob powiedzia� mu, �e jeszcze nie zdecydowa� si� na sprzeda�. Wtedy do�� ostro naskoczy� na Boba i dopiero �ona zamkn�a mu g�b�.
- �ona?
Hannaford u�miechn�� si�.
- No, nie przysi�g�bym. Przecie� nie pokazywa� metryki �lubu, ale wydaje mi si�, �e to jednak by�a �ona albo mo�e siostra.
- Poda� jakie� nazwisko?
- A tak. Zaraz, jak to by�o? Hall? Nie, to nie to. Steadman? Nieee. Chwileczk�, przypomn� sobie. - Czerwona twarz Hannaforda nabrzmia�a z wysi�ku i nagle wypogodzi�a si�. - Halstead, to jest to. To nazwisko brzmia�o Halstead. Da� pa�skiemu bratu swoj� wizyt�wk�, pami�tam. Powiedzia�, �e skontaktuje si� z nim znowu, kiedy taca b�dzie wyceniona. Bob go uprzedzi�, �e tylko traci czas, i wtedy tamten rozz�o�ci� si�.
- Pami�ta pan co� jeszcze? Hannaford pokr�ci� g�ow�.
- To chyba wszystko. Aha, pan Gatt m�wi�, �e kolekcjonuje takie rzeczy. Przypuszczam, �e to jeden z tych ameryka�skich milioner�w.
Pomy�la�em, �e w okolicy Cott zaroi�o si� nagle od bogatych
Amerykan�w.
- Kiedy to by�o? - zapyta�em jeszcze.
- Chwileczk� - Hannaford potar� brod� - to by�o po tym, jak wydrukowali wiadomo�� o tacy w "Western Morning News", o ile dobrze pami�tam, dwa dni p�niej. To by by�o pi�� dni temu, czyli we wtorek.
- Dzi�kuj� panu, panie Hannaford. Policj� mo�e to tak�e zainteresowa�.
- Powiem im to wszystko co panu - zapewni� powa�nie i po�o�y� mi d�o� na ramieniu. - Kiedy b�dzie pogrzeb? Chcia�bym odda� Bobowi t� ostatni� przys�ug�.
Nie pomy�la�em o tym jeszcze. Zbyt wiele zdarzy�o si� w tak kr�tkim czasie.
- Nie wiem - odrzek�em. - Najpierw musi si� zako�czy� �ledztwo.
- Oczywi�cie - zgodzi� si� Hannaford. - Jak pan tylko b�dzie wiedzia� co� konkretnego, to prosz� powiedzie� Nigelowi, a on da mi zna�. I innym te�. Bob Wheale by� tu bardzo lubiany.
- Obiecuj� to panu.
Wr�cili�my do baru. Nigel da� mi znak, �ebym podszed� do niego. Postawi�em kufel na kontuarze, a on skin�� dyskretnie g�ow� w drug� stron� lokalu.
- To Fallon, ten jankes, kt�ry tu teraz mieszka.
Odwr�ci�em si� i zobaczy�em siedz�cego blisko ognia nienaturalnie chudego faceta, trzymaj�cego w d�oniach szklank� whisky. Mia� ko�o sze��dziesi�tki, a jego szczup�a twarz kolorem opalenizny przypomina�a dobrze znoszon� sk�r�. Gdy tak patrzy�em, wydawa�o mi si�, �e zadr�a� i przysun�� krzes�o bli�ej ognia.
Ponownie odwr�ci�em si� od Nigela, kt�ry powiedzia�:
- M�wi� mi, �e wiele czasu sp�dza w Meksyku. Nie lubi angielskiego klimatu, uwa�a, �e jest zbyt ch�odny.
Rozdzia� 4
T� noc sp�dzi�em samotnie na farmie Hay Tree. Mo�e powinienem by� zosta� w Cott, by zaoszcz�dzi� sobie cierpie�, jednak zamiast tego w��czy�em si� po cichych pokojach, wype�nionych teraz widmami przesz�o�ci, i ogarnia�a mnie coraz wi�ksza rozpacz.
By�em ostatnim z Wheale'�w, opr�cz mnie nie pozosta� ju� nikt. �adni wujkowie, ciotki, bracia czy siostry - zosta�em sam. Ten rozbrzmiewaj�cy echami przesz�o�ci pusty dom, uginaj�cy si� pod ci�arem wiek�w, by� przez te wszystkie lata �wiadkiem d�ugiego korowodu Wheale'�w - tych z czas�w El�biety i Jakuba I, Restauracji i Regencji, Wiktorii i Edwarda. Ma�y skrawek Anglii wok� domu nasi�ka� potem Wheale'�w przez ponad cztery stulecia, przez lata dobre i z�e, a teraz wszystko to ograniczy�o si� do jednego punktu - mnie. Do mnie - szarego cz�owieka na szarej posadce.
To nie by�o fair.
Zorientowa�em si� nagle, �e stoj� w pokoju Boba. ��ko ci�gle jeszcze by�o rozbebeszone tam, gdzie wyci�ga�em koce potrzebne, by go okry�. Niemal odruchowo wyg�adzi�em ko�dr�. Na toaletce jak zawsze panowa� ba�agan, a g�rn� cz�� lustra ozdabia�a kolekcja nie oprawionych fotografii. By�y to zdj�cia naszych rodzic�w, moje i Stalwarta - pi�knego, narowistego konia, ulubionego wierzchowca Boba - oraz �adna fotografia Elizabeth. Wyci�gn��em zdj�cie Elizabeth, by lepiej si� przyjrze�, i wtedy co� spad�o na blat toaletki.
Schyli�em si�. By�a to wizyt�wka Halsteada, o kt�rej m�wi� Hannaford. Beznami�tnie przeczyta�em: Paul Halstead, Avenida Quintillana 1534, Mexico City.
Zaskakuj�co g�o�no zadzwoni� telefon. Podnios�em s�uchawk� i us�ysza�em suchy g�os pana Mounta.
- Hallo, Jeremy. W�a�nie sobie pomy�la�em, �e nie ma potrzeby, by� zajmowa� si� formalno�ciami pogrzebowymi. Zrobi� to za ciebie.
- To bardzo mi�o z pana strony - odpowiedzia�em.
- Tw�j ojciec i ja byli�my dobrymi przyjaci�mi. Ale nie s�dz�, aby ci kiedykolwiek wspomina�, �e gdyby on nie o�eni� si� z twoj� matk�, ja bym to zrobi�. - Od�o�y� s�uchawk� i po��czenie zosta�o przerwane.
Tej nocy spa�em w swoim pokoju, kt�ry zajmowa�em od dziecka.
Zasypiaj�c p�aka�em jak nigdy od czas�w dzieci�stwa.
Rozdzia� 5
Dopiero na rozprawie pozna�em nazwisko zabitego. By� to Victor Niscemi, obywatel Stan�w Zjednoczonych.
Przew�d s�dowy nie trwa� d�ugo. Polega� na formalnym stwierdzeniu to�samo�ci i mojej relacji o okoliczno�ciach, w jakich znalaz�em cia�a Niscemiego i mego brata. Nast�pnie w imieniu policji z�o�y� o�wiadczenie Dave Goosan, a z�ota taca i strzelby zosta�y przedstawione w charakterze dowod�w.
Koroner szybko zebra� to wszystko i wyda� werdykt w sprawie Niscemiego, stwierdzaj�cy, �e zosta� on zabity przez Roberta Blake'a Wheale'a, kt�ry dzia�a� w obronie w�asnej. Natomiast orzeczenie dotycz�ce �mierci Boba brzmia�o: "Zamordowany przez Victora Niscemiego i osob� lub osoby nieznane".
Spotka�em Dave'a Goosana na w�skiej, brukowanej uliczce za Guildhall, gdzie odby�a si� rozprawa. Skin�� g�ow� w kierunku oddalaj�cych si� dw�ch kr�pych m�czyzn.
- Ze Scotland Yardu - powiedzia�. - To teraz ich parafia. Wtr�caj� si� do wszystkiego, co mo�e mie� mi�dzynarodowy zasi�g.
- My�lisz, �e to dlatego, i� Niscemi by� Amerykaninem?
- W�a�nie. Powiem ci co� jeszcze, Jemmy. By� notowany po drugiej stronie Atlantyku. Drobne kradzie�e i rabunek z broni� w r�ku, w sumie niewiele.
- Wystarczy�o, �eby wyko�czy� Boba - wtr�ci�em zjadliwie. Dave przytakn�� rozgoryczony.
- Prawd� m�wi�c, troch� to wszystko nie trzyma si� kupy. Niscemi nie osi�gn�� sukcesu jako z�odziej i nigdy nie doszed� do pieni�dzy. Rozumiesz, taki swego rodzaju przedstawiciel klasy pracuj�cej. Z pewno�ci� nigdy nie mia� forsy na przyjazd tutaj, chyba �e zrobi� co� wi�kszego ni� zazwyczaj. I nikt nie wie, dlaczego przyjecha� do Anglii. By�by tu przecie� jak ryba wyci�gni�ta z wody. Tak samo czu�by si� w�amywacz z Bermondsey w Nowym Jorku. Mimo to policja bada ten trop.
- Czego Smith dowiedzia� si� na temat Halsteada i Gatta, tych jankes�w, na kt�rych �lad trafi�em? Dave spojrza� mi w oczy.
- Nie mog� ci tego powiedzie�, Jemmy. Nie mog� z tob� rozmawia� o sprawach s�u�bowych, nawet je�li jeste� bratem Boba. Nadinspektor zdj��by mi skalp. - Szturchn�� mnie w pier�. - Nie zapominaj, ch�opcze, �e ty te� by�e� przez pewien czas podejrzany.
Moje zdumienie musia�o by� chyba widoczne, bo wyja�ni� szybko:
- C�, do licha, w ko�cu kto najbardziej zyska� na �mierci Boba? Ca�a ta historia z tac� mog�a si� okaza� bzdur�. Ja wiedzia�em, �e nie masz z tym nic wsp�lnego, ale dla nadinspektora by�e� jeszcze jednym cz�owiekiem, b��kaj�cym si� po miejscu zbrodni.
Odetchn��em g��boko.
- Mam nadziej�, �e ju� nie figuruj� na jego li�cie podejrzanych - powiedzia�em ironicznie.
- Nie zawracaj sobie tym g�owy, cho� nie twierdz�, �e m�j szef ju� o tobie nie my�li. To najwi�kszy niedowiarek, jakiego znam. Gdyby sam znalaz� cia�o, to te� by si� wpisa� na list�. - Dave poci�gn�� si� za ucho. - Powiem ci tyle, �e Halstead jest chyba czysty. By� w tym czasie w Londynie i ma alibi. - U�miechn�� si�. - Przes�uchano go w czytelni British Museum. Ci londy�scy gliniarze musz� by� bardzo taktownym towarzystwem.
- Kim on jest? Co robi?
- Twierdzi, �e jest archeologiem - odpar� Dave i zapatrzy� si�, lekko skonsternowany, w jaki� punkt poza mn�. - O Chryste, nadchodz� ci cholerni reporterzy. W�a� szybko do ko�cio�a, mo�e nie b�d� na tyle bezczelni, �eby tam p�j�� za tob�. Ja spr�buj� ich zatrzyma�, a ty tymczasem zwiewaj przez zakrysti�.
Opu�ci�em go pospiesznie i w�lizgn��em si� na dziedziniec ko�cielny. Gdy wchodzi�em do �wi�tyni, us�ysza�em jazgot, jakby sfora ps�w osaczy�a zdobycz.
Pogrzeb odby� si� nast�pnego dnia po rozprawie. Przysz�o mn�stwo ludzi, wi�kszo�� z nich zna�em, ale nie wszystkich. W�r�d uczestnik�w ceremonii dostrzeg�em pracownik�w Hay Tree, byli mi�dzy nimi tak�e Madge i Jack Edgecombe'owie, kt�rzy wr�cili z Jersey. Pogrzeb by� kr�tki, a mimo to odczu�em ulg�, gdy si� sko�czy�, i mog�em wreszcie po�egna� tych wszystkich, okazuj�cych mi swoje wsp�czucie, ludzi. Zanim odszed�em, zamieni�em kilka s��w z Jackiem Edgecombe'em.
- Zobaczymy si� na farmie, s� pewne sprawy do om�wienia.
Przyjecha�em do Hay Tree przygn�biony. A wi�c ju� po wszystkim. Bob zosta� pochowany. Niscemi pewnie te�, chyba �e policja zatrzyma�a jeszcze jego cia�o wsadzone do jakiej� ch�odni. Z wyj�tkiem nie rozwik�anej sprawy hipotetycznego wsp�lnika Niscemiego wszystko wr�ci�o do ustalonego porz�dku i �wiat m�g� si� ju� spokojnie toczy� dalej.
My�la�em o farmie, o tym, co by�o na niej do zrobienia, i o tym, jak sobie poradz� z Jackiem, kt�ry m�g� okaza� zachowawczy op�r wie�niaka w stosunku do moich nowomodnych pomys��w. Zaj�ty tymi sprawami automatycznie skr�ci�em w podw�rze i niewiele brakowa�o, bym wpakowa� si� na wielkiego mercedesa, zaparkowanego przed domem.
Wyskoczy�em z samochodu, to samo zrobi� kierowca mercedesa, rozprostowuj�c szczup�� sylwetk�, swoj� nieprawdopodobn� d�ugo�ci� przypominaj�c� wst�g�. By� to Fallon, Amerykanin, kt�rego Nigel wskaza� mi w Cott.
- Pan Wheale? - zapyta�.
- Zgadza si�.
- Wiem, �e nie powinienem panu przeszkadza� w takim momencie, ale mam niewiele czasu. Nazywam si� Fallon. - Wyci�gn�� do mnie r�k� i u�cisn��em palce chude jak u ko�ciotrupa.
- Czym mog� panu s�u�y�, panie Fallon?
- Gdyby zechcia� mi pan po�wi�ci� par� minut, nie spos�b tego wyja�ni� w dw�ch s�owach... - jego g�os by� pozbawiony typowego ameryka�skiego akcentu.
- Niech pan wejdzie do �rodka - powiedzia�em z wahaniem.
Schyli� si� i wyj�� z samochodu walizeczk�. Zaprowadzi�em go do Boba... to znaczy do mojego gabinetu, wskaza�em krzes�o i bez s�owa usiad�em naprzeciwko.
Odkaszln�� nerwowo, najwyra�niej nie wiedz�c, od czego zacz��, ale mu nie pomog�em. Znowu zakaszla�, wreszcie odezwa� si�.
- Panie Wheale, mam �wiadomo��, �e mo�e to by� dra�liwy temat, lecz czy m�g�bym zobaczy� t� z�ot� tac�, kt�ra jest w pa�skim posiadaniu?
- Obawiam si�, �e to zupe�nie niemo�liwe - odpowiedzia�em stanowczo.
- Chyba jej pan nie sprzeda�? - W jego oczach pojawi� si� strach.
- Nie, wci�� znajduje si� w r�kach policji.
- Och! - odpr�y� si� i otworzy� zatrzask walizeczki. - Szkoda. Ale mo�e m�g�by pan rzuci� okiem na te fotografie.
Poda� mi plik zdj�� o wymiarach 20 x 25. U�o�y�em je w wachlarz. By�y l�ni�ce i ostre jak ig�a, najwyra�niej stanowi�y dzie�o zawodowego fotografa. Przedstawia�y tac� we wszystkich mo�liwych uj�ciach. Kilka w ca�o�ci, a ca�e serie innych przybli�a�y delikatny ornament winnej latoro�li widniej�cy na jej obrze�u.
- Te mog� okaza� si� bardziej pomocne - powiedzia� Fallon i poda� mi nast�pny plik. Te zdj�cia by�y kolorowe, mo�e nie tak ostre jak czarno-bia�e, ale chyba lepiej oddawa�y rzeczywisty wygl�d tacy.
- Sk�d pan je ma? - spyta�em, unosz�c g�ow�.
- Czy to ma znaczenie?
- Policja mo�e tak uwa�a� - powiedzia�em z naciskiem. - Ta taca odegra�a decyduj�c� rol� w morderstwie i mog� chcie� wiedzie�, jak pan wszed� w posiadanie tak doskona�ej dokumentacji mojej tacy.
- Nie pa�skiej - przerwa� �agodnie - mojej tacy.
- Nonsens - unios�em si�. - O ile mi wiadom