1738

Szczegóły
Tytuł 1738
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1738 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1738 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1738 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "BIESY" Autor: FIODOR DOSTOJEWSKI WARSZAWA 1984 PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY r FIODOR DOSTOJEWSKI BIESY RZE�O�YLI TADEUSZ ZAG�RSKI I ZBIGNIEW PODG�RZEC WARSZAWA 1984 PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY Tytu�y orygina��w: �BIESY�, �KROTKAJA�, �DWOJNIK�. Ok�adk� i obwolut� projektowa� TADEUSZ PIETRZYK Opracowanie typograficzne WAC�AW WYSZY�SKI Copyright for the Polish edition by Pa�stwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1958, 1972, 1962 BIESY POWIE�� W TRZECH CZʌCIACH Przek�ad TADEUSZA ZAG�RSKIEGO przegrzany i poprawiony przez ZBIGNIEWA PODG�RQ� Rozdzia� U Tichona prze�o�y� oraz przypisy do ca�o�ci opracowa� ZBIGNIEW PODG�RZEC Wok� mrok, cho� wykol oczy; Co tu robi�? B�dzie �le! Bies nas, wida�, w polu toczy I ko�uje nami w mgle. Biesy kr�c� si� szalone, Jako li�cie w s�otny dzie�. Sk�d ich tyle? Dok�d p�dz�, Zawodz�ce straszn� pie��? Czy to czart si� �eni z j�dz�? A. Puszkin1 A by�a tam du�a trzoda �wi�, pas�cych si� na g�rze. Prosi�y Go wi�c (z�e duchy), �eby im pozwoli� wej�� w nie. I pozwoli� im. Wtedy z�e duchy wysz�y z cz�owieka i wesz�y w �winie, a trzoda ruszy�a p�dem po urwistym zboczu do jeziora i uton�a. Na widok tego, co zasz�o, pasterze uciekli i rozpowiedzieli to w mie�cie i po zagrodach. Ludzie wyszli zobaczy�, co si� sta�o. Przyszli do Jezusa i zastali cz�owieka, z kt�rego wysz�y z�e duchy, ubranego i przy zdrowych zmys�ach, siedz�cego u n�g Jezusa. Strach ich ogarn��. A ci, kt�rzy widzieli, opowiedzieli im, w jaki spos�b op�tany zosta� uzdrowiony. �uk. VIII, 32-36* CZʌ� PIERWSZA ZAMIAST PRZEDMOWY: NIECO SZCZEGӣ�W Z �YCIORYSU CZCIGODNEGO STIEPANA TROFIMOWICZA WIERCHOWIE�SKIEGO KSI��� HARRY. SWATY CUDZE GRZECHY KUTERNӯKA PRZEBIEG�Y W�� ROZDZIA� PIERWSZY ZAMIAST PRZEDMOWY: NIECO SZCZEGӣ�W Z �YCIORYSU CZCIGODNEGO STIEPANA TROFIMOWICZA WIERCHOWIE�SKIEGO Rozpoczynaj�c opis niedawnych, a tak dziwnych zdarze�, kt�rych �wiadkiem by�o nasze skromne i niczym dotychczas nie ws�awione miasto1, nim przyst�pi� do rzeczy, musz�, ze wzgl�du na moj� nieudolno��, zacz�� od paru szczeg��w z �ycia utalentowanego i czcigodnego Stiepana Trofimowi-cza Wierchowie�skiego.2 Niech te szczeg�y b�d� tylko wst�pem do niniejszej kroniki,3 zdarzenia za�, kt�re zamierzam opisa�, przyjd� p�niej. Powiem po prostu: Stiepan Trofimowicz odgrywa� w�r�d nas osobliw� rol�, �e tak powiem, "obywatelsk�", a rol� t� lubi� nami�tnie, i to tak bardzo, �e, jak mi si� zdaje, nie m�g�by �y� bez niej. Nie chc� bynajmniej por�wnywa� go do aktora z teatru: uchowaj Bo�e, tym bardziej �e sam go przecie szanuj�. Mog�o to wszystko by� kwesti� przyzwyczajenia lub raczej sta�ej i szlachetnej, od lat dziecinnych trwaj�cej sk�onno�ci do przyjemnych marze� o pi�knym, obywatelskim stanowisku. Nies�ychanie na przyk�ad lubowa� si� w roli "�ciganego" i, �e tak powiem, "zes�a�ca". Oba te s�owa l�ni� swego rodzaju klasycznym blaskiem, kt�ry go urzek� raz na zawsze i wywy�szaj�c go stale, przez d�ugie lata, w jego mniemaniu wprowadzi� ostatecznie na piedesta� wznios�o�ci, niezmiernie �echc�cej jego ambicj�. W pewnej angielskiej powie�ci satyrycznej zesz�ego stulecia niejaki Guliwer, powr�ciwszy z kraju Liliput�w, kt�rego mieszka�cy mieli zaledwie dwa werszki* * werszek (starorosyjska miara d�ugo�ci) = 4,45 cm 11 wzrostu, tak z�y� si� ze swoj� rol� olbrzyma, �e na ulicach Londynu wola� na widok przechodni�w i pojazd�w, ostrzegaj�c, by mu ust�powali z drogi, wci�� bowiem my�la�, �e jest olbrzymem, a oni - karze�kami, i �e mo�e ich rozdepta�. �miano si� z niego, �ajano go, a ordynarni stangreci nieraz nawet �mign�li batem urojonego olbrzyma. Ale czy s�usznie? Czego bowiem nie robi przyzwyczajenie! Ono to doprowadzi�o prawie do takiego samego stanu Stiepana Trofimowicza, lecz objawy tego stanu by�y bardziej, je�li mo�na tak rzec, niewinne i nieszkodliwe, by� to bowiem cz�owiek arcypoczciwy. My�l� nawet, �e pod koniec wsz�dzie o nim zapomniano; lecz nie wynika z tego wcale, aby i przedtem go nie znano. B�d� co b�d�, nale�a� ongi� do znakomitego grona s�awnych dzia�aczy minionej doby i przez pewien czas, �ci�lej m�wi�c, przez kr�tk� chwil�, zbyt pochopni ludzie owej epoki wymawiali jego nazwisko omal�e na r�wni z nazwiskami Czaadajewa, Bieli�skiego, Granowskiego i Hercena,4 kt�ry w�a�nie wtedy rozpoczyna� za granic� swoj� dzia�alno��. Ale dzia�alno�� Stiepana Trofimowicza sko�czy�a si� prawie w tym samym momencie, w kt�rym si� rozpocz�a, a to - je�li mo�na tak rzec - z powodu "wichru wydarze�". I c� si� sta�o? Jak si� okazuje, nie tylko "wichru", ale nawet "wydarze�" �adnych nie by�o, przynajmniej w danym wypadku. Teraz dopiero, w tych dniach, ale za to z ca�kowicie pewnego �r�d�a, dowiedzia�em si� z najwy�szym zdumieniem, �e pobyt Stiepana Trofimowicza po�r�d nas, w naszej guberni, wcale nie by� "zes�aniem", jake�my wszyscy my�leli, a nawet �adnej inwigilacji nigdy nie by�o. Jak olbrzymia jest si�a wyobra�ni! Przecie� on szczerze, przez ca�e �ycie wierzy� niez�omnie, �e w pewnych sferach boj� si� go, �e ka�dy jego krok jest wci�� strze�ony i notowany i �e ka�dy z trzech gubernator�w, kt�rych mieli�my w ci�gu ostatnich lat dwudziestu, jad�c celem obj�cia stanowiska, wi�z� ze sob� k�opotliw� my�l o nim, o Wierchowie�skim, zaszczepion� przy przekazywaniu .urz�du przez wy�sz� instancj�. Gdyby ktokolwiek w�wczas udowodni� Stiepanowi Trofimowiczowi niezbicie, �e nie ma si� czego obawia� - on, cz�owiek najuczciwszy, obrazi�by si� na pewno. By� przy tym jednak cz�owiekiem naj rozumniej szym, najbardziej utalentowanym naukowcem, chocia� zreszt�, co do nauki... s�owem, dla nauki zrobi� nie 12 tak znowu wiele, a w�a�ciwie, zdaje si�, prawie nic.5 Ale przecie� u nas w Rosji zdarza si� to z naukowcami na ka�dym kroku. Wierch�wie�ski, wr�ciwszy z zagranicy, zas�yn�� jako lektor na katedrze uniwersyteckiej pod sam koniec pi�tego dziesi�ciolecia, ^�a�ciwie zd��y� wyg�osi� zaledwie kilka wyk�ad�w, jak si� zdaje, o Arabach; zd��y� tak�e obroni� wspania�� dysertacj� o wzro�cie praw obywatelskich i znaczenia w zwi�zku hanzeatyckim niemieckiej mie�ciny Hanau6 mi�dzy 1413 a 1428 rokiem i o tych specyficznych a nieco m�tnych przyczynach, kt�re sprawi�y, �e wzrost ten w og�le nie nast�pi�. Dysertacja ta zgrabnie a bole�nie ugodzi�a w �wczesnych s�owianofil�w i przysporzy�a autorowi licznych i za�artych w�r�d nich wrog�w. Potem - nawiasem m�wi�c, ju� po utracie katedry - zd��y� wydrukowa� (jak gdyby przez zemst� i by pokaza�, kogo utracono w jego osobie) w post�powym miesi�czniku, w kt�rym drukowano t�umaczenia z Dickensa i g�oszono kult Gebrge Sand, pocz�tek nies�ychanie g��bokiego traktatu - zdaje si�, o przyczynach niezwyk�ej szlachetno�ci pewnych rycerzy w pewnej epoce czy co� w tym rodzaju. W ka�dym razie my�l przewodnia traktatu by�a na pewno wznios�a i szlachetna. M�wiono potem, �e dalszy ci�g traktatu zosta� szybko wstrzymany przez cenzur� i �e nawet post�powy miesi�cznik ucierpia� za wydrukowanie pierwszej po�owy. By�o to bardzo mo�liwe, c� to si� bowiem nie zdarza�o w owych czasach. Prawdopodob-niejszym jednak w danym wypadku jest przypuszczenie, �e nic podobnego nie by�o, �e sam autor z powodu lenistwa nie doko�czy� swego traktatu. Przerwa� za� wyk�ady o Arabach dlatego, �e kto� (prawdopodobnie z jego reakcyjnych wrog�w) w jaki� spos�b przy�apa� list Wierchowie�skiego pisany do kogo�, z wy�uszczeniem pewnych okoliczno�ci, na skutek czego kto� inny za��da� pewnych wyja�nie�. Nie wiem, ile w tym prawdy, twierdzono jednak, �e w tym samym czasie wykryto w Petersburgu jakie� olbrzymie stowarzyszenie, o dzia�alno�ci wymierzonej przeciw naturalnemu porz�dkowi rzeczy i przeciw pa�stwu, sk�adaj�ce si� z oko�o trzynastu ludzi, kt�re omal nie wstrz�sn�o posadami ustroju. Zbierano si� tam podobno, aby t�umaczy� samego Fouriera.7 Jak na z�o��, przychwycono jednocze�nie w Moskwie poemat Stie- 13 pana Trofimowicza, napisany przed sze�ciu laty, w zaraniu m�odo�ci, jeszcze w Berlinie. Poemat ten kr��y� w odpisach pomi�dzy dwoma mi�o�nikami literatury i jednym studentem. Le�y teraz i przede mn� na stole; otrzyma�em go nie dalej jak w zesz�ym roku we w�asnor�cznym, ca�kiem �wie�ym odpisie od samego Stiepana Trofimowicza, z dedykacj�, we wspania�ej czerwonej, safianowej oprawie. Utw�r ten, nawiasem m�wi�c, nie by� pozbawiony poezji, a nawet pewnego talentu, nieco dziwaczny, lecz wtedy (czyli dok�adniej mi�dzy 1830 a 1840 rokiem) cz�sto pisywano w tym stylu. Trudno mi opowiedzie� tre��, bo, prawd� m�wi�c, zupe�nie jej nie rozumiem. Jest to jaka� alegoria, o charakterze liryczno--dramatycznym, przypominaj�ca drug� cz�� Fausta* Akcj� rozpoczyna ch�r kobiet, potem nast�puje ch�r m�czyzn, potem - jakich� mocy, wreszcie ch�r dusz, kt�re jeszcze nie �y�y, lecz kt�re bardzo pragn�yby^ po�y�. Wszystkie te ch�ry �piewaj� o czym� bardzo nieokre�lonym, najwi�cej za� o jakiej� kl�twie, a wszystko zabarwione domieszk� wytwornej satyry. Znienacka zmienia si� scena i rozpoczynaj� si� jakie� "Gody �ycia", na kt�rych �piewaj� nawet owady, zjawia si� ��w i wyg�asza jakie� sakramentalne �aci�skie s�owa, a nawet, je�eli mnie pami�� nie zawodzi, �piewa jaki� minera�, a wi�c przedmiot ca�kiem nie�ywotny. Na og�l wszyscy �piewaj� bez przerwy, a je�eli czasem co� powiedz�, to tak jak gdyby si� jako� spierali, i znowu zawarty jest w tym jaki� g��bszy sens. Wreszcie scena znowu si� zmienia i zjawia si� dzika okolica, a po�r�d ska� samotnie b��dzi pewien kulturalny m�odzieniec, zrywaj�c i wysysaj�c jakie� trawy, zapytany za� przez bogink�, po co ssie te trawy, odpowiada, i� czuje w sobie nadmiar �ycia, szuka zapomnienia i znajduje takowe w soku tych traw, g��wnie jednak pragnie czym pr�dzej postrada� rozum (pragnienie mo�e nawet zbyteczne). Potem zjawia si� znienacka bosko pi�kny m�odzieniec na karym koniu, a za nim pod��aj� niezliczone t�umy wszystkich narod�w. M�odzieniec wyobra�a �mier�, a wszystkie narody jej pragn�. Wreszcie, ju� w scenie ostatniej, ukazuje si� nagle wie�a Babel, a jacy� atleci dobudowuj� j� do Iro�ca, �piewaj�c pie�ni nowej nadziei. A gdy doprowadzaj� ju� budowl� do szczytu, w�wczas w�adca, dajmy na to Olimpu, ucieka w komiczny spos�b, po czym ludzko��, przejrzawszy, zajmuje 14 jego miejsce i niezw�ocznie rozpoczyna nowe �ycie z pe�n� �wiadomo�ci� rzeczy. Ten w�a�nie poemat uznany by� won-czas za niebezpieczny. W zesz�ym roku proponowa�em Wier-chowie�skiemu, by oddal dzie�o do druku, poniewa� w naszych czasach by�o ono najzupe�niej niewinne, ale Wiercho-wie�ski uchyli� moj� propozycj� z jawnym niezadowoleniem. Uk�u�o go zdanie o naj zupe�niej szej niewinno�ci poematu i przypuszczam, �e tu kryje si� �r�d�o pewnego och�odzenia naszych stosunk�w, kt�re trwa�o ca�e dwa miesi�ce. I c�? W�a�nie wtedy, gdym proponowa�, by wydrukowa� poemat tu, drukuj� go znienacka tam, to znaczy za granic�, w jednym z rewolucyjnych wydawnictw i zupe�nie bez wiedzy autora. Wierchowie�ski z pocz�tku zl�k� si�, pop�dzi� do gubernatora i napisa� list do Petersburga, usprawiedliwiaj�c si� w spos�b jak najbardziej szlachetny. Czyta� mi ten list dwukrotnie, lecz go nie wys�a�, nie wiedzia� bowiem, do kogo zaadresowa�. S�owem, przez ca�y miesi�c by� niespokojny. Jestem jednak przekonany, �e w g��bi duszy czu� si� niezwykle pochlebiony. Omal�e k�ad� si� do ��ka z nades�anym mu egzemplarzem, a na dzie� chowa� go pod materac i nie pozwala� s�u��cej sta� ��ka, a chocia� oczekiwa� z dnia na dzie� maj�cej sk�d� nadej�� jakiej� depeszy, zachowywa� si� wynio�le. Depesza jednak nie nadesz�a. W�wczas Wierchowie�ski pogodzi� si� i ze mn�, co �wiadczy o nadzwyczajnej dobroci jego czu�ego i niepomnego uraz serca. II Nie twierdz� bynajmniej, �e Wierchowie�ski wcale nie ucierpia�, jestem jednak ca�kowicie teraz przekonany, �e m�g�by, jak d�ugo by mu si� podoba�o, wyk�ada� o Arabach, z�o�ywszy jedynie odpowiednie wyja�nienia. Uni�s� si� jednak ambicj� i z niezwyk�ym po�piechem sam nakaza� sobie raz na zawsze uwierzy�, �e jego kariera jest do ko�ca �ycia z�amana przez "wicher wydarze�". Je�eli mamy ju� m�wi� ca�� prawd�, to istotn� przyczyn� zmiany kariery by�a dawna, a teraz wznowiona, bardzo delikatna propozycja Barbary Pietrowny Sta-wrogin, ma��onki genera�a-lejtnanta, bardzo bogatej osoby, kt�ra prosi�a go, by zaj�� si� wychowaniem i wykszta�ceniem 15 jedynego jej syna. Mia� to uczyni� jako wytrawny pedagog i przyjaciel, nie m�wi�c ju� o �wietnym wynagrodzeniu. Propozycj� t� otrzyma� po raz pierwszy ju� w Berlinie, i to w�a�nie gdy owdowia� po raz pierwszy. Pierwsz� jego ma��onk� by�a pewna lekkomy�lna panna z naszej guberni, z kt�r� si� o�eni� w zaraniu swej nierozumnej jeszcze m�odo�ci. Zdaje si�, �e ta osoba, sk�din�d poci�gaj�ca, przysporzy�a mu wiele zmartwie�, a to z powodu braku �rodk�w na jej utrzymanie i z innych, po cz�ci do�� delikatnych przyczyn. Umar�a w Pary�u, ostatnie trzy lata �ycia sp�dziwszy z dala od niego, i pozostawi�a mu pi�cioletniego syna, "owoc pierwszej, radosnej i jeszcze niczym nie zam�conej mi�o�ci", jak si� raz wyrazi� przy mnie melancholijnie usposobiony Stiepan Tro-fimowicz. Dzieci� to natychmiast po urodzeniu zosta�o wys�ane do Rosji i oddane na wychowanie jakim� starym ciotkom gdzie� na g�uchej prowincji. W�wczas w�a�nie Wierchowie�-ski odrzuci� propozycj� Barbary Pietrowny i rych�o, nie doczekawszy nawet ko�ca roku, o�eni� si� powt�rnie, i nawet bez jakiejkolwiek konieczno�ci, z jak�� mrukliw� berli�sk� Niemeczk�. Nowe ma��e�stwo nie by�o jedynym powodem, dla kt�rego odrzuci� posad� wychowawcy: n�ci�y go w�wczas g�o�ne sukcesy jednego z wybitnych profesor�w i sam z kolei polecia� na katedr�, aby wypr�bowa� swoich orlich skrzyde�. I oto teraz, gdy po�amano mu te skrzyd�a, musia� naturalnie przypomnie� sobie o propozycji, kt�r� wtedy niech�tnie odrzuci�. Niespodziewana jednak �mier� drugiej �ony, po kr�tkim, niespe�na rocznym po�yciu, upro�ci�a ostatecznie sytuacj�. M�wi�c bez ogr�dek, o wszystkim rozstrzygn�o gor�ce wsp�czucie Barbary Pietrowny i jej nieoceniona, klasyczna przyja��, je�li wolno w ten spos�b okre�la� przyja��. Pad� w obj�cia tej przyja�ni i los jego ustali� si� na dobre dwadzie�cia lat. Je�eli u�y�em zwrotu "pad� w obj�cia", niech nikt bro� Bo�e nie my�li o jaki� swawolach i zbytkach: obj�cia te nale�y rozumie� w sensie wysoce moralnym. Najwytwomiejsza, najdelikatniejsza przyja�� po��czy�a na wieki te dwie tak niepowszednie istoty. Stanowisko wychowawcy przyj�� Wierchowie�ski i z tego r�wnie� powodu, i� maj�teczek, kt�ry pozosta� mu po pierwszej �onie - malusie�ki - znajdowa� si� w najbli�szym s�siedztwie Skworesznik, wspania�ej, podmiejskiej maj�tno�ci " 16 Stawrogin�w w naszej guberni. Poza tym zawsze mo�na by�o w ciszy gabinetu, nie zajmuj�c si� wyczerpuj�c� prac� na uniwersytecie, po�wi�ci� si� nauce i wzbogaci� literatur� ojczyst� najbardziej dociekliwymi badaniami. Wprawdzie bada� tych nie by�o, ale za to Stiepan Trofimowicz m�g� przez reszt� �ycia, przesz�o lat dwadzie�cia, przynajmniej sta� w obliczu ojczyzny jak �ywy wyrzut sumienia, co wed�ug s��w ludowego poety brzmi tak: Idealista i libera�, Niby sumienia wyrzut �ywy, Stal przed obliczem swej ojczyzny.9 Lecz osoba, o kt�rej pisa� �w ludowy poeta, mia�aby prawdopodobnie prawo, gdyby chcia�a, przez ca�e �ycie pozowa� w ten spos�b - chocia� to bardzo nudne. Nasz za� Stiepan Trofimowicz by�, prawd� m�wi�c, tylko na�ladowc� owych os�b, a zreszt� nie stal zn�w wci�� w takiej pozie, gdy� �atwo si� m�czy� i cz�sto g�sto wylegiwa� si� na boku. Lecz trzeba mu odda� sprawiedliwo��, �e nawet w pozycji, le��cej zachowywa� oblicze wcielonego wyrzutu sumienia, tym bardziej �e, jak na nasz� guberni�, by�o to do��. Warto by�o go widzie�, gdy zasiada� u nas w klubie do kart. Ca�a jego posta� zdawa�a si� m�wi�: "Karty! Ja - siadam z wami do jera�asza! Czy to mo�liwe? Kto temu winien? Kto unicestwi� moj� prac� i zamieni� j� w jera�asza? Ach, gi�, Rosjo!" -po czym statecznie wychodzi� w kiery. A prawd� m�wi�c, strasznie lubi� r�n�� w karci�ta i z tego powodu, zw�aszcza ostatnio, miewa� nierzadko przykre utarczki z Barbar� Pietrown�, tym bardziej �e stale przegrywa�. Ale o tym potem. Zwr�c� tylko uwag�, �e nawet mia� sumienie wra�liwe (to znaczy, od czasu do czasu) i z tego te� powodu cz�sto ogarnia� go smutek. W ci�gu ca�ej dwudziestoletniej przyja�ni z Barbar� Pietrown� regularnie trzy lub cztery razy do roku zapada� na tak zwany przez nas "smutek obywatelski",10 jak zwyk�a to okre�la� czcigodna Barbara Pietrown�. By�a to po prostu zwyk�a chandra. W rezultacie obok smutku obywatelskiego s�abo�ci� jego stal si� r�wnie� szampan; lecz wra�liwa Barbara Pietrown� przez cale �ycie stara�a si� go ustrzec od wszelkich p�askich przyzwyczaje�. Istotnie, potrzebna mu by�a nia�ka, gdy� czasem jego dziwactwa stawa�y si� ju� niezrozumia�e. Niekiedy w�r�d najg��bszego smutku znienacka zaczyna� �mia� si� w spos�b najbardziej rubaszny. Bywa�y chwile, kiedy nawet sam o sobie zaczyna� wyra�a� si� w spos�b humorystyczny. Lecz Barbara Pietrowna niczego chyba tak si� nie ba�a, jak tego rodzaju humoru. By�a to niewiasta-klasyk, niewiasta-mecenas, zawsze dzia�aj�ca w imi� wznios�ych pobudek. Dwudziestoletni wp�yw tej wybitnej kobiety na jej biednego przyjaciela by� nies�ychanie donios�y. Nale�a�oby pom�wi� o niej osobno, co te� i uczyni�. III Dziwne bywaj� przyja�nie. Obaj przyjaciele zjedliby jeden drugiego i �yj� tak ca�e �ycie, a rozsta� s�� nie mog�. Rozsta� im si� nawet w �aden spos�b nie wolno: ten z przyjaci�, kt�ry pod wp�ywem kaprysu pierwszy zerwie �w zwi�zek, na pewno zachoruje, a mo�e i umrze. Wiem na pewno, �e Stie-pan Trofimowicz niejednokrotnie, po najbardziej osobistej wymianie my�li w cztery oczy z Barbar� Pietrowna, po jej wyj�ciu zrywa� si� z kanapy i zaczyna� wali� pi�ciami w �cian�. Nie ma w tym najmniejszej przesady, raz nawet odlecia� kawa�ek tynku. Mo�e mnie kto zapyta, sk�d wiem o tak delikatnym szczeg�le? A co powiecie, je�eli sam bywa�em tego �wiadkiem? A co, je�li Stiepan Trofimowicz nieraz p�aka� na moim ramieniu, w jaskrawych barwach maluj�c wszystkie swe najtajniejsze prze�ycia? (I o czym on wtedy nie m�wi�!) C� jednak prawie zawsze dzia�o si� nazajutrz po takich szlochach? Nazajutrz by� ju� got�w da� si� ukrzy�owa� za tak� czarn� niewdzi�czno��. Wzywa� mnie nagle do siebie, lub sam do mnie wpada� jedynie po to, aby mi oznajmi�, i� Barbara Pietrowna jest "anio�em delikatno�ci i honoru, on za� - przeciwie�stwem tego wszystkiego". I nie tylko przede mn� tak si� zwierza�: niejednokrotnie wszystko to wypisywa� w g�rnolotnych listach do Barbary Pietrowny i stwierdza� w�asnym podpisem, �e nie dalej jak na przyk�ad wczoraj pomawia� j� przed obc� osob�, �e ona, Barbara Pietrowna, trzyma go tylko przez zwyk�� pr�no��, 18 �e zazdro�ci mu wiedzy i talentu; pomawia� j�, i� nienawidzi go i tylko l�ka si� ujawni� sw� nienawi��, l�ka si�, aby nie porzuci� przyjaci�ki i nie zaszkodzi� w ten spos�b jej opinii w�r�d literat�w. Pisa� dalej, �e za to wszystko gardzi sob� i postanawia odebra� sobie �ycie; od niej za� czeka ostatniego s�owa, kt�re rozstrzygnie o wszystkim, i tak dalej, i tak dalej, wszystko w tym samym stylu. Mo�na sobie wobec tego wyobrazi�, do jakiej histerii dochodzi�y czasem ataki nerwowe tego najniewinniejszego spo�r�d pi��dziesi�cioletnich niemowl�t! Sam kiedy� czyta�em jeden z takich list�w, pisany nazajutrz po k��tni o jaki� drobiazg, kt�ry nabra� potem cech jadowitych. Przerazi�em si� nie na �arty i b�aga�em go, aby listu nie wysy�a�. - Musz�... tak uczciwiej... obowi�zek... umr�, je�eli nie wyznam jej wszystkiego, wszystkiego! - odpowiedzia� gor�czkowo i oczywi�cie wys�a� list. Ca�a r�nica mi�dzy nimi na tym w�a�nie polega�a, �e Barbara Pietrowna nigdy by takiego listu nie wys�a�a. To inna kwestia, �e Wierchowie�ski w og�le do pisania list�w mia� szczeg�ln� s�abo�� i pisywa� do Barbary Pietrowny nawet wtedy, kiedy mieszka� z ni� pod jednym dachem, a w napadzie histerii pisa� nawet po dwa listy dziennie. Wiem na pewno, �e ona zawsze jak najuwa�niej odczytywa�a te listy, nawet je�eli by�y dwa dziennie, a po przeczytaniu sk�ada�a do specjalnej szkatu�ki, segreguj�c je i opatruj�c jakimi� notatkami; poza tym sk�ada�a je w swoim sercu. Potem, przetrzymawszy przyjaciela ca�y dzie� bez odpowiedzi, spotyka�a si� z nim najspokojniej w �wiecie, jak gdyby nic nie zasz�o. Z czasem go tak wyszkoli�a, �e sam ju� nie o�miela� si� wspomnie� o tym, co zasz�o poprzedniego dnia, i tylko przez d�u�sz� chwil� patrzy� jej w oczy. Ona jednak nie zapomina�a o niczym, gdy on zapomina� mo�e nawet zbyt szybko i niekiedy, zach�cony jej spokojem, tego� dnia �mia� si� i figlowa� przy szampanie, gdy przychodzi� kt�ry� z przyjaci�. Jak zjadliwie musia�a wtedy na niego patrze�! On jednak nie widzia� nic. Czasem tylko, po tygodniu, po miesi�cu czy nawet po p� roku, w jakiej� szczeg�lnej chwili przychodzi� mu do g�owy pewien zwrot z wys�anego listu, a nast�pnie ca�y list wraz z okoliczno�ciami towarzysz�cymi. Wtedy pali� go wstyd i tak bardzo dr�czy�, �e wreszcie ko�czy�o si� to wszystko zwykle atakiem 19 czego� w rodzaju choleryny. Te osobliwe ataki, przypominaj�ce choleryn�, by�y w pewnych wypadkach normalnym rezultatem wstrz�s�w nerwowych i stanowi�y oryginalny, w�a�ciwy jego organizmowi fenomen. Istotnie, Barbara Pietrowna 'na pewno nienawidzi�a go do�� cz�sto; on jednak a� do ko�ca nie zauwa�y� jednego: nie zauwa�y�, �e w ko�cu sta� si� dla niej synem, jej tworem, nawet, rzec mo�na, jak gdyby w�asnym jej wynalazkiem. Sta� si� krwi� jej krwi i wcale nie przez sam� "zazdro�� o talent" trzyma�a go przy sobie i utrzymywa�a. Samo podejrzenie o to ju� by�o dla niej obraz�! Barbara Pietrowna nosi�a w sobie niezno�ne przywi�zanie do tego cz�owieka, przeplatane nienawi�ci�, zazdro�ci� i pogard�. Chroni�a go przed lada py�kiem, nia�czy�a przez dwadzie�cia dwa lata; mog�aby, stroskana, nie spa� po ca�ych nocach, gdyby chodzi�o o jego opini� poety, uczonego czy dzia�acza. Ona go wymy�lili i pierwsza musia�a we� uwierzy�. By� czym� w rodzaju jej marzenia... Za to jednak wymaga�a od niego rzeczywi�cie du�o, czasem nawet chcia�a, aby by� jej niewolnikiem. By�a niezwykle pami�tliwa. Przy sposobno�ci opowiem o dw�ch wydarzeniach. IV Kiedy�, jeszcze przy pierwszych pog�oskach o zniesieniu pa�szczyzny, gdy ca�� Rosj� ogarn�a niezwyk�a rado�� i wszyscy przygotowywali si�, by wst�pi� na drog� odrodzenia, odwiedzi� Barbar� Pietrowna pewien b�d�cy w przeje�dzie baron z Petersburga, cz�owiek o olbrzymich stosunkach i stoj�cy blisko steru. Barbara Pietrowna niezmiernie ceni�a takie wizyty, gdy� jej stosunki towarzyskie po �mierci m�a rozlu�nia�y si� coraz bardziej i wreszcie przerwa�y si� zupe�nie. Baron siedzia� ca�� godzin� i pi� herbat�. Nikogo wi�cej nie by�o, ale Barbara Pietrowna zaprosi�a i zaprezentowa�a Stie-pana Trofimowicza. Baron co� nieco� s�ysza� ju� o nim albo udawa�, �e s�ysza�, lecz przy herbacie rzadko si� do niego zwraca�. Rzecz prosta, �e Stiepan Trofimowicz nie m�g� si� zblamowa�, a zreszt� spos�b bycia mia� jak najbardziej wytworny. Chocia� nie by� zbyt wysoko urodzony, los zdarzy�, �e od dzieci�stwa otrzyma� wychowanie w pewnym 20 arystokratycznym domu w Moskwie - by� wi�c wychowany dobrze, a po francusku m�wi� jak rodowity pary�anin. Tote� baron powinien by� od pierwszej chwili zrozumie�, jakimi lud�mi otacza si� Barbara Pietrowna nawet tu, w zaciszu prowincjonalnym. Nie uda�o si� to jednak. Gdy baron potwierdzi� ca�kowicie �wie�e' jeszcze wie�ci � wielkiej reformie, Stiepan Trofimowicz nie wytrzyma� nagle i zawo�a�: "Hura!", a nawet zrobi� jaki� gest, kt�ry mia� wyra�a� zachwyt. Krzykn�� niezbyt g�o�no i nawet z pewn� dystynkcj�; mo�e zreszt� sam zachwyt by� z g�ry uplanowany, a gest wystudiowany przed lustrem p� godziny przedtem; widocznie jednak co� tu si� nie uda�o, gdy� baron pozwoli� sobie nawet u�miechn�� si� z lekka, chocia� natychmiast bardzo uprzejmie rzuci� frazes o powszechnej rado�ci, kt�ra nape�nia serca wszystkich Rosjan z powodu tak donios�ego wydarzenia. Wkr�tce potem zacz�� si� �egna�, a �egnaj�c si� nie omieszka� poda� dw�ch palc�w Wierchowie�skiemu. Wr�ciwszy do salonu, Barbara Pietrowna kilka chwil milcza�a, jak gdyby szuka�a czego� na stole. Potem jednak zwr�ci�a si� do Stiepa-na Trofimowicza i blada, z b�yskiem w oku, wycedzi�a szeptem: - Nigdy panu tego nie przebacz�! Nazajutrz spotka�a si� z przyjacielem jak zawsze i ju� o tym mowy nie by�o. Lecz po trzynastu latach, w pewnym tragicznym momencie, przypomnia�a mu to i zblad�a tak samo jak przed trzynastu laty. Tylko dwa razy w �yciu Wier-chowie�ski s�ysza� z ust Barbary Pietrowny: "Nigdy panu tego nie przebacz�!" Zdarzenie z baronem - to by� ju� drugi wypadek. Lecz i pierwszy jest tak charakterystyczny i takie mia� znaczenie w �yciu Stiepana Trofimowicza, �e nie waham si� go przytoczy�. Dzia�o si� to w 1855 roku na wiosn�, w maju, wkr�tce po nadej�ciu do Skworesznik wiadomo�ci o �mierci genera�a--lejtnanta Stawrogina, lekkomy�lnego starca, kt�ry zmar� na chorob� �o��dka w drodze na Krym, kiedy spieszy� na front. Barbara Pietrowna zosta�a wdow� i przywdzia�a ci�k� �a�ob�. Co prawda nie mog�a zbyt si� martwi�, gdy� ostatnie cztery lata by�a z m�em w separacji z powodu niezgodno�ci charakter�w i wyp�aca�a mu pensj�. (Genera� mia� tylko sto pi��dziesi�t dusz i pobory s�u�bowe, poza tym nazwisko i sto- 21 sunki; ca�y maj�tek za� wraz ze Skworesznikami nale�a� do Barbary Pietrowny, jedynej c�rki pewnego bogatego propi-natora!) Niemniej by�a wstrz��ni�ta nieoczekiwan� wie�ci� i pogr��y�a si� w samotno�ci. Rzecz prosta, �e Stiepan Trofi-mowicz nie odst�powa� jej na krok. Maj by� w pe�nym rozkwicie. Wieczory - cudowne. Zakwit�y czeremchy. Przyjaciele spotykali si� co wiecz�r w ogrodzie i do p�nej nocy przesiadywali w altanie, zwierzaj�c sobie wzajemnie my�li i uczucia. Bywa�y chwile pe�ne poezji. Barbara Pietrowna, pod wp�ywem zmiany losu, m�wi�a wi�cej ni� zwykle. Lgn�a, zdawa�o si�, sercem do przyjaciela. Trwa�o to przez kilka wieczor�w. Raptem Wierchowie�skiego ol�ni�a dziwna my�l: czy ta niepocieszona wdowa nie liczy przypadkiem na niego i czy nie spodziewa si� o�wiadczyn, gdy up�ynie rok �a�oby? By�a to my�l cyniczna, lecz ludzie o duszach wznios�ych czasem nawet maj� tendencje do my�li cynicznych, chocia�by tylko dzi�ki wszechstronno�ci swego rozwoju. Zacz�� obserwowa�, sprawdza� i zdawa�o mu si�, �e tak jest w istocie. Zamy�li� si�: "Maj�tek olbrzymi, to prawda, ale..." Istotnie Barbara Pietrowna nie mog�a uchodzi� za pi�kno��. By�a to niewiasta wysoka, ��ta, ko�cista, o nadmiernie wyd�u�onej, nieco ko�skiej twarzy. Coraz wyra�niej waha� si� Stiepan Trofunowicz, dr�czy�y go w�tpliwo�ci, nawet rozp�aka� si� par� razy wobec trudno�ci decyzji (p�aka� w og�le do�� cz�sto). Wieczorami jednak, to znaczy w altanie, twarz jego mimo woli zacz�a zdradza� co� kapry�nego i �artobliwego, jak�� kokieteri�, a jednocze�nie wynios�o��. Dzieje si� to zwykle wbrew woli, ale im szlachetniejszy cz�owiek, tym bardziej jest to widoczne. B�g jeden wie, co o tym s�dzi�, lecz prawdopodobnie w sercu Barbary Pietrowny nie kie�kowa�o nic takiego, co mog�oby usprawiedliwia� podejrzenia Stiepana Trofimowicza. A zreszt� czy� zgodzi�aby si� zmieni� nazwisko Stawrogin na jego nazwisko, cho�by nawet tak s�ynne? Mo�e w tym by�o troch� kobiecej gry, jaki� przejaw nie�wiadomych pragnie� kobiecych, tak naturalnych w pewnych niezwyk�ych okoliczno�ciach. Nie mog� zreszt� zar�czy�. Do dzi� nikt nie zbada� g��bi kobiecego serca. Lecz id�my dalej. Nale�y przypuszcza�, �e Barbara Pietrowna wkr�tce zrozumia�a ten dziwny wyraz twarzy przyjaciela; by�a wra�li- 22 wa i domy�lna, on za� czasami - zbyt naiwny. Lecz wieczory up�ywa�y jak dawniej, a rozmowy wci�� by�y poetyczne i zajmuj�ce. I oto pewnego razu, gdy noc ju� zapad�a, po bardzo o�ywionej i poetycznej rozmowie rozstali si� po przyjacielsku, gor�co u�cisn�wszy sobie d�onie przy wej�ciu do oficyny, gdzie mieszka� Stiepan Trofimowicz. Zawsze przenosi� si� na lato z ogromnego dworu Stawrogin�w do tej oficynki, stoj�cej ju� prawie w ogrodzie. W�a�nie zd��y� wej�� do swego pokoju i w zak�opotanej zadumie wzi�� cygaro, w�a�nie chcia� je zapali� i sta�, zm�czony, nieruchomy, przed otwartym oknem wpatruj�c si� w lekkie jak puch ob�oczki przemykaj�ce wok� jasnego ksi�yca, gdy rozleg� si� cichy szmer. Stiepan Trofimowicz drgn�� i odwr�ci� si�. Sta�a przed nim znowu Barbara Pietrowna, z kt�r� po�egna� si� przed czterema minutami. Jej ��ta twarz by�a prawie sina, usta zaci�ni�te i dr��ce w k�cikach. Przez ca�e dziesi�� sekund milcz�c patrzy�a mu w oczy twardym, nieub�aganym wzrokiem i nagle szybko powiedzia�a: - Nigdy panu tego nie przebacz�! Gdy w dziesi�� lat potem Stiepan Trofimowicz opowiada� mi t� smutn� histori�, a opowiada� j� szeptem, starannie zamkn�wszy przedtem drzwi - przysi�ga�, �e tak si� wtedy przerazi� i tak os�upia�, i� nie s�ysza� i nie widzia�, kiedy Barbara Pietrowna wysz�a. Poniewa� za� ona nigdy potem nie wspomnia�a o tym zdarzeniu, a wszystko sz�o dalej normalnie, Wierchowie�ski do ko�ca �ycia sk�ania� si� nawet ku przypuszczeniu, �e by�a to tylko halucynacja przed chorob�, tym bardziej �e istotnie tej�e nocy zachorowa� i naprawd� przele�a� ca�e dwa tygodnie. Choroba ta przerwa�a dalsze spotkania w altanie. Wmawiaj�c w siebie, �e by�a to halucynacja, Stiepan Trofimowicz z dnia na dzie�, przez ca�e �ycie, oczekiwa� dalszego ci�gu i, �e tak powiem, rozwik�ania tej sprawy. Nie wierzy�, aby na tym mia�o si� sko�czy�. A je�li tak by�o, jak�e dziwnym wzrokiem musia� spogl�da� czasem na swoj� przyjaci�k�! 23 v Barbara Pietrowna wynalaz�a dla Wierchowie�skiego nawet str�j, w kt�rym te� chodzi� przez cale �ycie. By� to ubi�r wytworny i oryginalny: d�ugi, czarny surdut, zapi�ty do samej g�ry, le��cy szykownie; mi�kki kapelusz (latem s�omkowy) o szerokim rondzie; halsztuk bia�y, batystowy, z szerok� kokard� o zwisaj�cych ko�cach; laska ze srebrn� ga�k�; do tego w�osy d�ugie, spadaj�ce na ramiona. By� ciemnym szatynem i dopiero w ostatnich latach zacz�� siwie�. Brod� i w�sy goli�. Podobno w m�odo�ci by� bardzo pi�kny. Twierdz� jednak, �e i w starszym wieku by� wyj�tkowo interesuj�cy. Zreszt� c� to za staro�� w pi��dziesi�tym trzecim roku �ycia? Przez pewn� stateczn� kokieteri� nie tylko nie stara� si� odm�adza�, lecz nawet podkre�la� powag� swego wieku. Wysoki, szczup�y, o d�ugich w�osach, w oryginalnym stroju, przypomina� patriarch�, a jeszcze bardziej - portret poety Kukolnika," umieszczony przed laty w jakim� wydawnictwie, zw�aszcza gdy siedzia� latem w ogrodzie, na �awce, pod krzakiem kwitn�cego bzu, oparty o lask�, z ksi��k� le��c� obok, poetycznie zadumany nad zachodem s�o�ca. Co do ksi��ek, trzeba przyzna�, �e pod koniec je zaniedbywa�. Ale to ju� pod sam koniec. Dzienniki i czasopisma, prenumerowane przez Barbar� Pietrown� w du�ej ilo�ci, czytywa� stale. Zdradza' zawsze zainteresowanie rosyjsk� literatur�, dba� jednak, by nie uroni� przy tym odrobiny w�asnej godno�ci. W pewnym okresie zacz�� studiowa� z zapa�em zasady naszej polityki wewn�trznej i zagranicznej, wkr�tce jednak machn�� r�k� i da� temu spok�j. Bywa�o i tak, �e bra� ze sob� do ogrodu Tocqueville'a, a w kieszeni ni�s� schowanego Pau� de Kocka.12 S� to zreszt� drobiazgi. Jeszcze s��wko wtr�c� o portrecie Kukolnika: trafi� on do r�k Barbary Pietrowny po raz pierwszy, gdy jako dziewczynka by�a jeszcze na pensji dla panien z dobrych dom�w w Moskwie. Zakocha�a si� w tym portrecie od razu, zwyczajem wszystkich pensjonarek, zakochuj�cych si� �atwo, bez wyboru, zw�aszcza w nauczycielach, przewa�nie w profesorach kaligrafii i rysunku. Nie chodzi�o tu o cechy wsp�lne wszystkin, podlotkom, lecz o to, �e nawet w pi��dziesi�tym roku �ycie Barbara Pietrowna przechowywa�a ten portrecik jako jedn�- 24 z najcenniejszych pami�tek i mo�e dlatego tylko stworzy�a dla Stiepana Trofimowicza str�j przypominaj�cy str�j z portretu. Zreszt� i o tym oczywi�cie nie warto m�wi�. W pierwszych latach, a raczej w pierwszym okresie pobytu u Barbary Pietrowny, Wierchowie�ski wci�� jeszcze my�la� o jakim� traktacie i co dzie� powa�nie zabiera� si� do pisania. Lecz p�niej wywietrza�o mu to wszystko z g�owy. Coraz cz�ciej mawia� do nas: "Zdaje si�, �e jestem dostatecznie przygotowany, materia�y mam zebrane, ale jako� nie idzie mi robota! Wcale nie idzie!" - i melancholijnie opuszcza� g�ow�. Niew�tpliwie powinno to by�o otoczy� go w naszych oczach aureol� m�cze�stwa dla wiedzy. Jemu jednak chodzi�o o co innego. "Zapomnieli o mnie, nikomu nie jestem potrzebny!" - wybucha� nieraz. Ta spot�gowana melancholia ogarn�a go zw�aszcza oko�o roku 1850. Barbara Pietrowna zrozumia�a w ko�cu, �e sprawa przedstawia si� powa�nie. Sama te� nie mog�a pogodzi� si� z my�l�, �e jej przyjaciel jest zapomniany i niepotrzebny. Aby rozerwa� przyjaciela, a tak�e aby 'przypomnie� o nim wsp�czesno�ci, zawioz�a go do Moskwy, gdzie mia�a wiele znajomo�ci w �wiecie literackim i naukowym; Sednak i Moskwa nie pomog�a. iDziwne to by�y czasy; sz�o co� nowego, niepodobnego zu-:'-rfnie do uprzedniej ciszy, co� niezrozumia�ego, co dawa�o �'�4 wyczuwa� wsz�dzie, nawet w Skworesznikach. Rozchodzi�y si� r�ne wie�ci. Zdarzenia by�y mniej lub wi�cej znane, ale pr�cz nich zjawia�y si� towarzysz�ce im idee, a zjawia�y si� w ilo�ci nadmiernej. To w�a�nie budzi�o w�tpliwo�ci. Trudno by�o dostosowa� si� i �ci�le dowiedzie�, co znacz� te idee. Barbara Pietrowna, dzi�ki kobiecym w�a�ciwo�ciom umys�u, usilnie dopatrywa�a si� w tym wszystkim jakiego� sekretu. Zacz�a studiowa� dzienniki, czasopisma, zagraniczne zakazane wydawnictwa, nawet proklamacje, kt�re wtedy w�a�nie zacz�y si� ukazywa� (dostarczano jej tego wszystkiego); ale od tej lektury jeszcze bardziej zam�ci�o si� jej w g�owie. '.acz�a pisywa� listy; rzadko jej odpowiadano, a im dalej, �"ym odpowiedzi stawa�y si� mniej zrozumia�e. Prosi�a Stiepana rrofimowicza, by wyt�umaczy� jej raz na zawsze te wszystkie 'ec; lecz otrzymane wyja�nienia stanowczo nie by�y zadowalaj�ce. Pogl�dy Stiepana Trofimowicza na ca�y ten ruch by�y �1/iwnie wynios�e; wszystko sprowadza�o si� do my�li, �e jest 25 @ zapomniany i niepotrzebny. Wreszcie jednak przypomniano sobie o nim, z pocz�tku w wydawnictwach zagranicznych, �e to niby ofiara prze�ladowa� i wygnaniec, a wkr�tce potem w Petersburgu, jako o by�ej gwie�dzie w okre�lonej konstelacji; por�wnano go nawet, nie wiadomo dlaczego, z Ra-diszczewem. Potem kto� wydrukowa�, �e Wierchowie�ski umar�, i zapowiedzia� umieszczenie nekrologu. Stiepan Tro-fimowicz od razu zmartwychwsta� i wyprostowa� ramiona. Ca�a wynios�o�� spojrzenia, kt�rym mierzy� wsp�czesnych, znik�a natychmiast, a w sercu zakwit�o marzenie: przy��czy� si� do nowego ruchu i pokaza� swe si�y. Barbara Pietrowna momentalnie uwierzy�a w niego na nowo i zacz�a gorliwie si� krz�ta�. Postanowiono jecha� do Petersburga nie zwlekaj�c ani chwili, tam na miejscu dowiedzie� si� o wszystkim gruntownie, zbada� osobi�cie i w miar� mo�liwo�ci ca�kowicie i niepodzielnie pogr��y� si� w nowej dzia�alno�ci. Barbara Pietrowna, nawiasem m�wi�c, oznajmi�a', �e gotowa za�o�y� pismo i po�wi�ci� mu ca�kowicie reszt� �ycia. Widz�c, jak daleko sprawa zasz�a, Stiepan Trofimowicz zhardzia�, a w drodze zacz�� traktowa� przyjaci�k� niemal protekcjonalnie. Barbara Pietrowna nie omieszka�a natychmiast zanotowa� tego w swoim sercu. Trzeba doda�, �e mia�a inny, tak�e nie mniej wa�ny pow�d do wyjazdu; ch�� wznowienia dawnych stosunk�w w wy�szych sferach. Nale�a�o przypomnie� �wiatu o sobie, a w ka�dym razie spr�bowa� to uczyni�. Oficjalnym za� pretekstem do podr�y by�a ch�� odwiedzenia jedynaka, kt�ry ko�czy� nauki w liceum petersburskim. VI Ca�y sezon zimowy sp�dzili w Petersburgu. Przed wielkim postem wszystko p�k�o jak t�czowa ba�ka mydlana. Rozwia�y si� marzenia, a zam�t w g�owie nie tylko nie znik�, lecz przeciwnie - spotwornia� jeszcze. Po pierwsze, ze stosunk�w w wy�szych sferach nic prawie nie wysz�o, chyba w rozmiarach ca�kiem mikroskopijnych i to kosztem poni�aj�cych wysi�k�w. Obra�ona Barbara Pietrowna odda�a si� tedy bez reszty "nowym ideom" i zacz�a urz�dza� u siebie wieczory. Zaprosi�a literat�w i tych sprowadzono do niej 26 natychmiast ca�e zast�py. Potem ju� przychodzili sami, bez zaprosze�; jeden przyprowadza� drugiego. Nigdy jeszcze nie widywa�a takich literat�w. Byli zarozumiali niemo�liwie, ale tak otwarcie, jak gdyby z poczucia obowi�zku. Niekt�rzy (nie wszyscy zreszt�) zjawiali si� nawet pijani, upatruj�c w tym niby osobliwe, wczoraj zaledwie odkryte pi�kno. Ka�dy jako� dziwnie che�pi� si� czym�. Na ich twarzach mo�na by�o wyczyta�, �e w�a�nie przed chwil� odkryli jak�� nies�ychanie wa�n� tajemnic�. Wymy�lali sobie wzajemnie, upatruj�c w tym punkt honoru. Do�� trudno by�o dowiedzie� si�, co w�a�ciwie napisa� ka�dy z nich, lecz byli tam krytycy, powie�cio-pisarze, satyrycy, komediopisarze, pamfieci�ci. Stiepan Trofimowicz dotar� do samych szczyt�w, sk�d kierowano ca�ym ruchem. Do tych sternik�w dost�p by� niewiarygodnie trudny, lecz Stiepan Trofimowicz przyj�ty zosta� �yczliwie, aczkolwiek nie s�yszano tam o nim nic wi�cej ponad to, i� jest "reprezentantem idei". Tak manewrowa�, �e uda�o mu si� �ci�gn�� par� razy tych olimpijczyk�w do salonu Barbary Pietrowny. Byli bardzo powa�ni i bardzo uprzejmi. Zachowywali si� przyzwoicie. Reszta ba�a si� ich. Wida� by�o jednak, �e nie maj� czasu na wizyty. Zjawi�o si� te� kilka dawnych znakomito�ci literackich, obecnych chwilowo w Petersburgu, z kt�rymi Barbara Pietrowna od dawna podtrzymywa�a znajomo��. Zdziwi�o j� jednak, �e te s�awy istotne i niew�tpliwe zachowywa�y si� cicho, skromnie, a niekt�rzy spo�r�d nich zacz�li lgn�� do ca�ej tej nowej zgrai i p�aszczy� si� przed ni� haniebnie. Stiepan Trofimowicz mia� na razie powodzenie. Zacz�to wysuwa� go na publicznych zebraniach literackich. Gdy wyszed� po raz pierwszy na estrad� na wieczorze literackim jako jeden z uczestnik�w, rozleg�y si� frenetyczne oklaski, kt�re nie milk�y chyba z pi�� minut. Po dziewi�ciu latach wspomnia� o tym ze �zami w oczach, nawiasem m�wi�c, raczej dzi�ki swej artystycznej naturze ni� przez wdzi�czno��. "Przysi�gam panu i nawet got�w jestem si� za�o�y� - m�wi� mi sam (powiedzia� tylko mnie, i to w sekrecie) - �e nikt z tej publiczno�ci nie wiedzia� o mnie absolutnie nic." Ciekawe wyznanie: mia� widocznie bystry umys�, je�eli ju� wtedy, na estradzie, tak jasno zdawa� sobie spraw� ze swej roli, pomimo upojenia s�aw�; z drugiej strony, widocznie nie mia� bystrego umys�u, je�eli nawet po dziewi�ciu latach nie m�g� my�le� o tym bez 27 poczucia krzywdy. Kazano mu z�o�y� podpis pod paru zbiorowymi protestami (przeciw czemu - nie wiedzia� dok�adnie). Podpis z�o�y�. Barbarze Pietrownie tak�e dano do podpisu co� o jakim� "haniebnym czynie". Podpisa�a. Zreszt� wi�kszo�� tych nowych ludzi, odwiedzaj�c Barbar� Pietrown�, uwa�a�a za sw�j obowi�zek traktowa� j� z pogard�, a nawet z nie ukrywanym szyderstwem. Stiepan Trofimowicz w przyst�pie goryczy dawa� mi potem do zrozumienia, �e wtedy w�a�nie zacz�a mu zazdro�ci�. Rozumia�a dobrze, �e nie powinna wcale obcowa� z tymi lud�mi, mimo to podejmowa�a ich zapami�tale, z niecierpliwo�ci� prawdziwie kobieca, a zw�aszcza ci�gle si� czego� spodziewa�a. W czasie przyj�� m�wi�a ma�o, chocia� mog�aby m�wi�; wola�a s�ucha�. M�wiono tu o zniesieniu cenzury i "twardego znaku", o zamianie Jiter rosyjskich na �aci�skie, o onegdajszym zes�aniu pewnej osoby, o jakim� skandalu w Pasa�u, o korzy�ciach, jakie wynikn� z podzia�u Rosji na narodowo�ci i stworzenia wolnego zwi�zku federacyjnego, o likwidacji armii i floty, o odbudowie Polski po Dniepr, o reformie w�o�cia�skiej i proklamacjach, o skasowaniu spadkobrania rodzin, dzieci i duchowie�stwa, o prawach kobiet, o domu Krajewskiego,13 kt�rego to domu nikt nigdy nie m�g� panu Krajewskiemu wybaczy�, itp., itd. By�o a� nadto jasne, �e w�r�d tej zbieraniny nowych ludzi jest sporo oszust�w, niezawodnie jednak by�y i jednostki uczciwe, a nawet, pomimo wielu rys�w dziwacznych, bardzo poci�gaj�ce. Ludzi uczciwych trudniej by�o zrozumie� ni�' brutalnych oszust�w, lecz nie wiadomo by�o, kto kogo ma w r�ku. Gdy Barbara Pietrowna zdradzi�a ch�� wydawania pisma, zaroi�o si� jeszcze wi�cej os�b wok� niej, lecz jednocze�nie rzucono jej w oczy oskar�enie, �e jest kapitalistk� i eksploatuje cudz� prac�. Oskar�enia te by�y zar�wno bezceremonialne, jak nieoczekiwane. Stary genera� Iwan Iwanowicz Drozd�w, dawny przyjaciel i towarzysz broni zmar�ego genera�a Stawrogina, cz�owiek godny (w swoim rodzaju), kt�rego tu wszyscy dobrze znamy, cz�owiek nies�ychanie obra�liwy i uparty, lubi�cy strasznie du�o je�� i panicznie boj�cy si� ateizmu, posprzecza� si� kiedy� na jednym z wieczor�w u Barbary Pietrowny z pewnym znakomitym m�odzie�cem. A ten mu zaraz odpali�: "Skoro pan tak m�wi - jest pan genera�em." A powiedzia� to w tym sensie, jak gdyby nie m�g� znale�� obelgi gorszej nad s�owo "genera�". 28 Drozd�w oburzy� si� strasznie: "Tak, m�j panie, jestem genera�em, genera�em-lejtnantem, i mojemu cesarzowi s�u�y�em, a ty, panie, jeste� ch�ystkiem i bezbo�nikiem!" Wybuch� skandal niedopuszczalny. Nazajutrz to zdarzenie przedosta�o si� do prasy i zacz�to zbiera� podpisy pod protestem przeciwko "haniebnemu czynowi" Barbary Pietrowny, kt�ra nie zechcia�a wtedy od razu wyprosi� genera�a za drzwi. W pi�mie ilustrowanym ukaza�a si� karykatura, zjadliwie przedstawiaj�ca Drozdowa, Wierchowie�skiego i Barbar� Pietrown� jako tr�jc� reakcyjnych przyjaci�; u do�u by� wierszyk okoliczno�ciowy, napisany przez jednego ze wsp�czesnych poet�w. Dodam tu od siebie, �e istotnie wiele os�b w szlifach generalskich ma zabawny zwyczaj m�wienia: "s�u�y�em mojemu cesarzowi" - jak gdyby ich cesarz by� inny ni� ten nasz, cesarz zwyk�ych poddanych, �e niby ich cesarz jest jaki� specjalny, ich w�asny. Rozumie si�, �e nie mog�o ju� by� mowy o dalszym pozostawaniu w Petersburgu, tym bardziej �e Stiepana Trofi-mowicza spotka�o ostatecznie fiasko. Nie wytrzyma� i zacz�� broni� praw sztuki, lecz coraz g�o�niej go wy�miewano. W czasie ostatniej dyskusji literackiej usi�owa� podzia�a� na zebranych wymow� obywatelsk�, my�l�c, �e poruszy ich serca, i licz�c na szacunek dla "wygna�ca". Bez protestu zgodzi� si�, �e s�owo "ojczyzna" jest niepotrzebne i komiczne, zgodzi� si� tak�e, �e religia jest rzecz� szkodliw�, lecz g�o�no i mocno o�wiadczy�, �e buty z cholewami s� mniej warte ni� Puszkin, i to znacznie mniej.14 Wygwizdano go nielito�ciwie, tak �e rozp�aka� si� publicznie, jeszcze na estradzie. By� ledwo �ywy, gdy go Barbara Pietrowna przywioz�a do domu. "On m'a traite comme un vieux bonnet de coton!"* - be�kota� nieprzytomny. Barbara Pietrowna piel�gnowa�a go ca�� noc, aplikowa�a krople laurowe i powtarza�a do �witu: "Jest pan jeszcze potrzebny; przyjdzie czas, oceni� pana... gdzie indziej." Nazajutrz wczesnym rankiem zjawi�o si� u Barbary Pietrowny pi�ciu literat�w, w tej liczbie trzech zupe�nie nie-. znanych, kt�rych nigdy przedtem nawet nie widzia�a. Surowo o�wiadczyli jej, �e rozwa�yli spraw� jej pisma i powzi�li co do tego decyzj�. Barbara Pietrowna jako �ywo nigdy nikomu * Potraktowano mnie jak starego niedo��g�! 29 nie poleca�a ani rozwa�ania czegokolwiek, co dotyczy�o jej pisma, ani decydowania. Decyzja polega�a na tym, �e Barbara Pietrowna, jako w�a�cicielka pisma, ma odda� je wraz z kapita�ami im, jako sp�ce, sama za� ma niezw�ocznie wyjecha� do Skworesznik, nie zapominaj�c zabra� ze sob� Stiepana Trofimowicza, "kt�ry si� ju� zestarza�!". Przez delikatno�� zgadzali si� uzna� jej prawo w�asno�ci i posy�a� co roku sz�st� cz�� zysk�w. Najbardziej rozczulaj�ce by�o to, �e spo�r�d tych pi�ciu ludzi czterech na pewno nie kierowa�o si� przy tym �adnymi wzgl�dami materialnymi, lecz dzia�ali jedynie w imi� "wsp�lnej sprawy". - Wyje�d�ali�my jak zaczadzeni - opowiada� Stiepan Trofimowicz - nic nie rozumia�em i pami�tam tylko, �e w takt stuku wagonu powtarza�em jakie� bezsensowne wyrazy: Wiek i Wiek i Lew Kambek, Lew Kambek i Wiek i Wiek..." i diabli wiedz� co jeszcze, i tak a� do samej Moskwy. Dopiero w Moskwie opami�ta�em si�, jakbym rzeczywi�cie m�g� tu znale�� co� innego. "O, przyjaciele! - wo�a� czasem jak w natchnieniu - nie mo�ecie wyobrazi� sobie, jaki smutek i gniew ogarniaj� dusz�, gdy wielk� ide�, �wi�cie przez was z dawna czczon�, porw� ludzie nieudolni i rzuc� j� na ulic� takim samym g�upcom jak oni - i nagle ujrzycie j� na rynku, zmienion� nie do poznania, utarzan� w b�ocie, ustawion� g�upio, niezdarnie, bez zachowania proporcji, harmonii, jako zabawk� dla g�upich dzieci! Nie! Inaczej by�o za naszych czas�w i nie do tego�my d��yli. O nie, wcale nie do tego! Niczego nie poznaj�... Lecz przyjdzie nasza godzina i wszystko, co chwiejne, co dzisiejsze, wyjdzie na prosty szlak... Bo gdyby mia�o by� inaczej - c� z tego b�dzie?..." VII Natychmiast po powrocie z Petersburga Barbara Pietrowna wyprawi�a przyjaciela za granic�, "by odpocz��"; a zreszt� czu�a, �e powinni si� rozsta� na jaki� czas. Stiepan Trofimowicz wyjecha� z rado�ci�. "Odrodz� si� tam! - wo�a�. - 30 Tam wreszcie wezm� si� do pracy naukowej." Ale pierwsze ju� listy z Berlina d�wi�cza�y t� sam� star� nut�: "Serce mi p�ka - pisa� do Barbary Pietrowny - nie mog� zapomnie� o niczym! Tu w Berlinie wszystko przypomina mi moj� przesz�o��, moje pierwsze uniesienia i pierwsze m�czarnie. Gdzie ona teraz? Gdzie one obie? Gdzie jeste�cie dwa anio�y, kt�rych nie by�em godzien? Gdzie m�j syn, m�j ukochany jedynak? Gdzie wreszcie ja sam, dawny ja, o mocy �elaznej i jak ska�a nieugi�ty, je�eli teraz jaki� tam Andrejeff, un prawos�awny brodaty b�azen, peut briser mm existence en deux..."* itd., itd. Syna za� swego Stiepan Trofimowicz widzia� w og�le tylko dwa razy w �yciu, pierwszy raz po urodzeniu, drugi raz niedawno w Petersburgu, gdzie m�odzieniec mia� w�a�nie wst�pi� na uniwersytet. Jak ju� m�wili�my, ch�opiec przez ca�e �ycie wychowywa� si� u ciotek w oskiej guberni (na koszt Barbary Pietrowny), o siedemset wiorst od Skworesznik. Co si� tyczy owego Andrejeff, czyli Andriejewa, by� to po prostu zwyk�y tutejszy kupiec, sklepikarz, wielki dziwak, archeolog-samouk, nami�tny zbieracz staro�ytno�ci rosyjskich, kt�ry-nieraz do-cina� Wierchowie�skiemu podkre�laj�c swoj� wiedz�, a zw�aszcza przekonania. Ten szanowny kupiec, siwobrody, w du�ych srebrnych okularach, nie dop�aci� Stiepanowi Trofimowiczowi czterystu rubli za nabyte w jego maj�tku (obok Skworesznik) kilka dziesi�cin lasu na wyr�b. Wprawdzie Barbara Pietrowna sowicie zaopatrzy�a przyjaciela w got�wk�, wyprawiaj�c go do Berlina, jednak na tych czterystu rublach specjalnie zale�a�o mu przed wyjazdem, prawdopodobnie przeznacza� je na wydatki intymne. Prawie p�aka�, gdy Andriejew poprosi� o odroczenie terminu na miesi�c, maj�c zreszt� ca�kowite prawo do prolongaty, gdy� na skutek specjalnych �wczesnych nalega� Stiepana Trofimowicza uprzednie raty wyp�aci� jakie sze�� miesi�cy przed terminem. Barbara Pietrowna chciwie przeczyta�a ten pierwszy list, podkre�li�a o��wkiem s�owa: "Gdzie one obie?", opatrzy�a dat� i zamkn�a do szkatu�ki. Wierchowie�ski, ma si� rozumie�, wspomina� swoje �ony nieboszczki. W drugim li�cie, pisanym z Berlina, brzmia�a ju� nuta odmienna: "Pracuj� po dwana�cie godzin na dob� (�eby cho� po jedena�cie - mrukn�a Barbara Pietrow- * mo�e z�ama� moj� egzystencj� na), szperam w bibliotekach, sprawdzam, notuj�, szukam; by�em u profesor�w. Wznowi�em znajomo�� ze znakomit� rodzin� Dundasow�w. Jaka zachwycaj�ca jest Nadie�da Ni-ko�ajewna jeszcze dzisiaj! Kaza�a si� Pani k�ania�. Jej m�ody m�� i wszyscy trzej siostrze�cy s� w Berlinie. Wieczorami gwarzymy z m�odzie�� do �witu, urz�dzamy wieczory prawdziwie ate�skie, oczywi�cie tylko pod wzgl�dem smaku i elegancji, wszystko szlachetne. Du�o muzyki, motywy hiszpa�skie, marzenia o odrodzeniu ludzko�ci, idea wiecznego pi�kna. Madonna Syksty�ska, �wiat�o przeplatane cieniem, bo� i na s�o�cu s� plamy! Dusz� ca�� jestem z Pani�. Tylko z Pani� zawsze, en tout pays, chocia�by nawet dans le pays de Makar et de ses veaux,* o kt�rym, pami�ta Pani, tak cz�sto m�wili�my z trwog� w Petersburgu przed wyjazdem. Z u�miechem dzi� przypominam to sobie. Przejechawszy przez granic�, poczu�em si� bezpiecznym. Dziwne to uczucie, nowe, po raz pierwszy po tylu latach..." itd., itd. - No, to wszystko g�upstwa! - zdecydowa�a Barbara Pietrowna chowaj�c i ten list. - Je�eli wieczory ate�skie trwaj� do �witu, nie mo�na przecie� po dwana�cie godzin na dob� �l�cze� nad ksi��kami. Czy pisa� pijany? Jak �mie ta Dundasowa posy�a� mi uk�ony? A zreszt� niech on tam robi, co chce... Zdanie ,^lans le pays de Makar et de ses veaux" mia�o znaczy�: "tam gdzie Makar ciel�t nie gania�".16 Stiepan Trofi-mowicz umy�lnie w najg�upszy spos�b lubi� t�umaczy� rosyjskie przys�owia i charakterystyczne powiedzenia na j�zyk francuski, chocia� niew�tpliwie rozumia� je dobrze i potrafi�by lepiej przet�umaczy�. Widzia� w tym pewien szyk i uwa�a� to za dowcipne. Bawi� si� jednak nied�ugo. Nie wytrzyma� nawet czterech miesi�cy i lotem strza�y powr�ci� do Skworesznik. Ostatnie listy wype�nione by�y ca�kowicie wylewami najtkliwszego przywi�zania do nieobecnej przyjaci�ki i literalnie skropione �zami roz��ki. S� ludzie, kt�rzy nies�ychanie z�ywaj� si� z domem, jak pieski pokojowe. Spotkanie przyjaci� pe�ne by�o uniesie�. Na trzeci dzie� wszystko wesz�o w zwyk�e tryby i mo�e nawet by�o nudniejsze ni� dawniej. "M�j przy- wsz�dzie (...) w krainie Makara i jego wo��w �V) jacielu - m�wi� Stiepan Trofimowicz w dwa tygodnie potem pod najwi�kszym sekretem - przyjacielu, odkry�em rzecz now� dla mnie, a... straszn�: ./e suis najpowszedniejszy rezydent et rien de plus! Mais r-r-rien de plus!"* VIII Potem ucich�o wszystko i cisza ta trwa�a przez ca�e ostatnie dziewi�� lat. Histeryczne wybuchy i szlochy na moim ramieniu, powtarzaj�ce si� regularnie, bynajmniej nie m�ci�y og�lnego spokoju. Dziwi� si�, �e Stiepan Trofimowicz nie uty� przez ten czas. Nieco mu tylko nos poczerwienia� i przyby�o dobroduszno�ci. Stopniowo ustali�o si� k�ko naszych przyjaci�, stale zreszt� niewielkie. Barbara Pietrowna ma�o si� nam udziela�a, lecz wszyscy uznawali�my jej patronat. Po