1736
Szczegóły |
Tytuł |
1736 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1736 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1736 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1736 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Sobowt�r"
Autor: FIODOR DOSTOJEWSKI
PRZE�O�Y� SEWERYN POLLAK
POEMAT PETERSBURSKI
ROZDZIA� I
By�a prawie �sma rano, gdy radca tytularny Jakub Pietrowicz Goladkin ockn�� si� po d�ugim �nie, ziewn��, przeci�gn�� si� i wreszcie ca�kiem otworzy� oczy. Zreszt� ze dwie minuty le�a� jeszcze nieruchomo na ��ku jak cz�owiek niezupe�nie jeszcze przekonany, czy si� obudzi�, czy dalej jeszcze �pi, czy wszystko, co si� ko�o niego teraz dzieje, jest na jawie i w rzeczywisto�ci, czy te� to dalszy ci�g jego bez�adnych sennych marze�. Jednakowo� wkr�tce ju� zmys�y pana Goladkina zacz�y dok�adniej i wyra�niej odbiera� zwyk�e codzienne wra�enia. Po dawnemu spojrza�y na niego brudnawozielone, zakopcone i zakurzone �ciany jego malutkiego pokoiku, jego mahoniowa komoda, krzes�a pod maho�, st� pomalowany na czerwono, ceratowa czerwona turecka kanapa z zieloniut-kimi kwiatuszkami i w ko�cu ubranie, zdj�te wczoraj w po�piechu i rzucone bez�adnie na kanap�. Zreszt� szary jesienny dzie�, zamglony i b�otnisty, tak ponuro i z tak krzywym u�miechem zajrza� przez m�tn� szyb� do pokoju, �e pan Goladkin ca�kiem ju� nie m�g� w�tpi�, �e nie znajduje si� w jakim� tam kr�lestwie za siedmioma g�rami, lecz w mie�cie Petersburgu, w stolicy, na ulicy Sze�ciu Sklep�w, na trzecim pi�trze pewnego bardzo du�ego, solidnego domu, we w�asnym mieszkaniu. Uczyniwszy tak wa�ne odkrycie pan Goladkin mimo woli zamkn�� oczy, jak gdyby �a�uj�c minionego snu i pragn�c go na chwil� przywr�ci�. Ale po chwili wyskoczy� z ��ka, bo zapewne wpad� wreszcie na ten pomys�, ko�o kt�rego do tej chwili kr��y�y jego rozproszone, nie uporz�dkowane nale�ycie
785
my�li. Wyskoczywszy z ��ka natychmiast podbiegi do niewielkiego okr�g�ego lusterka stoj�cego na komodzie. Aczkolwiek odbita w lustrze zaspana, z kaprawymi oczkami i do�� ju� �ysawa posta� by�a w�a�nie tak niewielkiego znaczenia, �e na pierwszy rzut oka nie zwraca�a na siebie absolutnie niczyjej wy��cznej uwagi, posiadacz jej by� wida� ca�kiem zadowolony z tego wszystkiego, co ujrza� w lustrze. "Ale to by�by kawa� - rzek� do siebie p�g�osem pan Goladkin - ale to by�by kawa�, gdybym si� dzisiaj w czymkolwiek zaniedba�, gdyby na przyk�ad wysz�o co� nie tak jak trzeba - powiedzmy, gdyby wyskoczy� mi jaki� niepotrzebny pryszczyk albo te� wynik�a jaka� inna nieprzyjemna historia; zreszt� na razie jest ca�kiem nie�le; na razie wszystko w porz�dku." Bardzo zadowolony z tego, �e wszystko jest w porz�dku, pan Goladkin odstawi) lustro na miejsce i nie bacz�c na to, �e by� boso i wci�� mia� na sobie ten sam str�j, w kt�rym zazwyczaj k�ad� si� spa�, podbieg� do okna i z wielkim zainteresowaniem zacz�� szuka� czego� wzrokiem na podw�rzu, na kt�re wychodzi�y okna jego mieszkania. Zapewne r�wnie� i to, co zobaczy� na podw�rzu, ca�kowicie go zadowoli�o, twarz jego bowiem rozja�ni�a si� pe�nym satysfakcji u�miechem. Potem - zajrzawszy zreszt� uprzednio za przepierzenie, do kom�rki Pietrka, swego kamerdynera, i przekonawszy si�, �e Pietrka w niej nie ma - podszed� na palcach do sto�u, otworzy� szuflad�, poszpera� w najdalszym jej k�cie, wreszcie wyci�gn�� spod starych po��k�ych papier�w i jakich� tam szparga��w zielony wytarty pugilares, otworzy� go ostro�nie i - uwa�nie a z zadowoleniem zajrza� do najg��bszej, ukrytej jego przedzia�ki. Prawdopodobnie plik zieloniutkich, szarych, niebie�ciuch-nych, czerwoniutkich i r�nych barwnych banknot�w r�wnie� bardzo uprzejmie i zach�caj�co spojrza� na pana Goladkina, �w bowiem z rozja�nion� twarz� po�o�y� przed sob� na stole otwarty pugilares i mocno zatar� r�ce na znak najwy�szego zadowolenia. Wreszcie wyci�gn�� ten sw�j daj�cy pocieszenie plik asygnat pa�stwowych i po raz setny zreszt�, licz�c od dnia wczorajszego, zacz�� je przelicza�, starannie pocieraj�c ka�dy banknot wielkim i wskazuj�cym palcem. "Siedemset pi��dziesi�t rubli asygnatami! - zakonkludowa� wreszcie p�-szeptem. - Siedemset pi��dziesi�t rubli... niezgorsza sumka! To mila sumka! - ci�gn�� dr��cym, nieco os�abionym z za-
786
dowolenia g�osem, �ciskaj�c plik w r�ku i u�miechaj�c si� znacz�co-to bardzo mila sumka! Dla ka�dego mi�a sumka! Chcia�bym widzie� teraz cz�owieka, dla kt�rego ta suma by�aby n�dzn� sum�! Taka suma mo�e daleko zaprowadzi�..."
�"Jednak�e c� to znaczy?-pomy�la� pan Goladkin- gdzie� si� podzia� Pietrek?" Wci�� jeszcze w tym samym stroju, zajrza� po raz drugi za przepierzenie. Pietrka zn�w za przepierzeniem nie by�o i tylko postawiony tam na pod�odze samowar z�o�ci� si�, irytowa� i traci� panowanie nad sob�, nieustannie gro��c, �e wykipi, i szybko, gor�czkowo w swoim zawi�ym j�zyku, grasejuj�c i sepleni�c, mamrota� co� do pana Goladkina - zapewne co� w tym sensie: we�cie mnie nareszcie, dobrzy ludzie, przecie� jestem ju� zupe�nie got�w.
"Diabli nadali - pomy�la� pan Goladkin. - Ta leniwa bestia mo�e ka�dego wyprowadzi� z cierpliwo�ci, gdzie� to on si� w��czy?" Pe�en s�usznego oburzenia wyszed� do przedpokoju - by� to ma�y korytarzyk, w kt�rego ko�cu znajdowa�y si� drzwi do sieni - lekko uchyli� te drzwi i ujrza� swego s�u��cego w otoczeniu sporej grupki wszelkiej lokaj skiej miejscowej i przypadkowej ha�astry. Pietrek co� im opowiada�, reszta s�ucha�a. Zapewne ani temat rozmowy, ani sama rozmowa nie spodoba�y si� panu Goladkinowi. Natychmiast zawo�a� Pietrka i wr�ci� do pokoju ogromnie niezadowolony, a nawet zirytowany. "Ta bestia gotowa za grosz sprzeda� cz�owieka, a tym bardziej swojego pana - pomy�la� - i sprzeda�, na pewno sprzeda�, got�w jestem si� za�o�y�, �e sprzeda� za z�amany grosz. No, co?..."
- Przynie�li liberi�, wielmo�ny panie.
- W�� i przyjd� tutaj.
W�o�ywszy liberi� Pietrek z g�upim u�miechem wszed� do pokoju pana. Przebrany by� w spos�b wprost nieprawdopodobny. Mia� na sobie zielon�, mocno podniszczon� lokajsk� liberi� ze z�otymi wytartymi galonami, szyt� zapewne na kogo� o ca�y arszyn wy�szego. W r�ku trzyma� kapelusz, r�wnie� z galonami i z zielonymi pi�rami, a u biodra mia� lokajski miecz w sk�rzanej pochwie.
Wreszcie, dla dope�nienia obrazu, Pietrek zgodnie ze swoim zwyczajem chodzenia zawsze w negli�u, po domowemu, i teraz by� bosy. Pan Goladkin obejrza� Pietrka doko�a i widocznie zosta� usatysfakcjonowany. Liberia by�a niew�tpliwie
787
wynaj�ta na jak�� uroczyst� chwil�. Wida� by�o przy tym, �e w czasie ogl�dzin Pietrek patrza� na pana z jakim� dziwnym wyczekiwaniem i z niezwyk�� ciekawo�ci� �ledzi� ka�dy jego ruch, co pana Goladkina bardzo konfundowalo.
- No, a kareta?
- Kareta te� przyjecha�a.
- Na ca�y dzie�?
- Na ca�y dzie�. Dwadzie�cia pi�� asygnatami.
- Buty te� przynie�li?
- Buty te� przynie�li.
- Ba�wanie! Nie mo�esz powiedzie�: przynie�li, wielmo�ny panie. Dawaj je tu zaraz.
Wyraziwszy zadowolenie, �e buty pasowa�y jak ula�, pan Goladkin za��da� herbaty i o�wiadczy�, �e chce umy� si� i ogoli�. Ogoli� si� bardzo starannie i r�wnie starannie si� umy�, napr�dce �ykn�� troch� herbaty i przyst�pi� do najwa�niejszego, do ubierania si�: w�o�y� prawie zupe�nie nowe spodnie, potem p�lkoszulek z mosi�nymi guziczkami, kamizelk� w bardzo jaskrawe mile kwiatuszki, szyj� obwi�za� barwnym jedwabnym halsztukiem i wreszcie w�o�y� przepisowy mundur, r�wnie� nowiutki i starannie oczyszczony. Ubieraj�c si� kilkakro� z lubo�ci� spogl�da� na swoje buty, co chwila podnosi� to jedn�, to drug� nog�, podziwia� fason i ustawicznie szepta� co� sobie pod nosem, co pewien czas przytwierdzaj�c swoim my�lom wyrazistym grymasem. Zreszt� tego ranka pan Goladkin by� ogromnie roztargniony, poniewa� prawie nie zauwa�y� u�mieszk�w i grymas�w, jakie pod jego adresem robi� pomagaj�cy mu ubiera� si� Pietrek. Wreszcie poradziwszy sobie nale�ycie ze wszystkim, ca�kiem ubrany, pan Goladkin w�o�y� do kieszeni sw�j pugilares, jeszcze raz z lubo�ci� spojrza� na Pietrka, kt�ry w�o�y� buty i w ten spos�b by� te� ca�kiem got�w, i zauwa�ywszy, �e wszystko zosta�o dokonane i nie ma ju� na co czeka�, pospiesznie, niecierpliwie, z lekkim dr�eniem serca zbieg� ze schod�w. Niebieska wynaj�ta kareta z jakimi� herbami zajecha�a z turkotem przed ganek. Pietrek, mrugaj�c do stangreta i do jeszcze jakich� tam gapi�w, podsadzi� swego pana, nienawyk�ym g�osem i ledwo powstrzymuj�c g�upi �miech zawo�a�: "Jazda!", wskoczy� na tylny stopie� i wszystko to z hukiem i turkotem, brz�cz�c i trzeszcz�c potoczy�o si� na Newski Prospekt.
788
Ledwo b��kitny pow�z zd��y� wyjecha� za bram�, pan Goladkin nerwowo zatar� r�ce i zani�s� si� cichym, niedos�yszalnym �miechem, jak kto� o weso�ym usposobieniu, komu uda�o si� zrobi� �wietny kawa�, a kto z tego kawa�u sam jest nies�ychanie rad. Zreszt� natychmiast po ataku weso�o�ci twarz pana Goladkina nabra�a jakiego� dziwnie zatroskanego wyrazu. Chocia� dzie� by� wilgotny i ponury, opu�ci� oba okna karety i skrz�tnie zacz�� wypatrywa� na prawo i lewo przechodni�w przybieraj�c godn� i stateczn� min�, skoro tylko zauwa�y�, �e kto� na niego patrzy. Gdy kareta skr�ci�a z Li-tiejnej w Newski Prospekt, drgn��, przej�ty jakim� nader niemi�ym wra�eniem, i krzywi�c si� jak nieszcz�nik, kt�remu nadepni�to przypadkiem na odcisk, gwa�townie, a nawet z pewnym l�kiem wcisn�� si� w najciemniejszy k�cik pojazdu. Rzecz polega�a na tym, �e zauwa�y� swoich dw�ch koleg�w biurowych, dw�ch m�odych urz�dnik�w z tego samego urz�du, w kt�rym pracowa�. Urz�dnicy za�, jak to si� wyda�o panu Goladkinowi, te� z kolei byli nader zdumieni spotkawszy w ten spos�b swego wsp�lkoleg�; jeden z nich wskaza� nawet palcem na pana Goladkina. Panu Goladkinowi wyda�o si� nawet, �e drugi zawo�a� go g�o�no po imieniu, co oczywi�cie na ulicy by�o bardzo niestosowne. Bohater nasz ukry� si� i nie odezwa�. "C� to za smarkacze! - zacz�� m�wi� sam do siebie. -No i co w tym dziwnego? Cz�owiek w powozie, cz�owiek musi by� w powozie, no to sobie wynaj�� pow�z. Po prostu �wi�stwo! Ja ich znam - to po prostu smarkacze, kt�rym jeszcze trzeba sprawia� lanie! Marz� tylko, aby otrzy-mawszy pensj� zagra� w orla i reszk� i gdzie� tam si� w��czy�, tylko to ich obchodzi. Powiedzia�bym ja im wszystkim, tylko �e..." Pan Goladkin nie sko�czy� i zdr�twia�. Para bystrych kaza�skich konik�w, dobrze znana panu Goladkinowi, zaprz�ona do wytwornego powoziku, szybko mija�a z prawej strony jego karet�. Pan siedz�cy w powoziku, przypadkiem ujrzawszy twarz pana Goladkina, kt�ry do�� nieostro�nie wysun�� g�ow� przez okno karety, te� by� zapewne ogromnie zdumiony tym niespodzianym spotkaniem i wychyliwszy si�, jak tylko m�g�, z nadzwyczajn� ciekawo�ci� i zainteresowaniem zacz�� zagl�da� w ten k�t karety, gdzie pospiesznie ukry� si� nasz bohater. Panem w powoziku by� Andrzej Filipowicz, naczelnik wydzia�u w tym urz�dzie, gdzie pan Goladkin pra-
789
cowa� jako pomocnik referenta. Pan Goladkin widz�c, �e Andrzej Filipowicz niew�tpliwie go pozna�, �e patrzy uporczywie i �e nie spos�b ukry� si� przed nim, poczerwienia� a� po uszy. "Uk�oni� si� czy nie? Odezwa� si� czy nie? Przyzna� si� czy nie?-my�la� w nieopisanej rozterce nasz bohater. - A mo�e uda�, �e to nie ja - �e to kto� inny, uderzaj�co do mnie podobny, i patrze� jak gdyby nigdy nic? W�a�nie nie ja, nie ja, i tyle! -m�wi� pan Goladkin zdejmuj�c kapelusz przed Andrzejem Filipowiczem i nie spuszczaj�c z niego wzroku. - Ja, ja nic takiego - szepta� przez si�� - ja ca�kiem nic, to w og�le nie jestem ja, Andrzeju Filipowiczu, to w og�le nie ja, nie ja, i tyle." Wkr�tce jednak powozik przegoni� karet� i sko�czy� si� magnetyzm wzroku naczelnika. Mimo to pan Goladkin wci�� jeszcze rumieni� si�, u�miecha�, mrucza� co� do siebie... "By�em g�upi, �e si� nie odezwa�em - pomy�la� wreszcie - trzeba by�o po prostu, na ca�ego i szczerze, ze szlachetn� dum�: �e to niby, Andrzeju Filipowiczu, tak i tak, i ja te� zosta�em zaproszony na obiad, i tyle!" Potem przypomniawszy sobie, �e si� zblamowal, bohater nasz zap�oni� si� jak r�a, nas�pi� brwi i rzuci� straszne, wyzywaj�ce spojrzenie na przedni k�t karety, spojrzenie po prostu przeznaczone, aby obr�ci� naraz w proch wszystkich jego wrog�w. Wreszcie, jak gdyby w jakim� natchnieniu, poci�gn�� nagle za sznurek przywi�zany do �okcia wynaj�tego stangreta, zatrzyma� karet� i kaza� zawr�ci� z powrotem na Litiejn�. Rzecz polega�a na tym, �e pan Goladkin musia� natychmiast, zapewne dla w�asnego spokoju, zakomunikowa� co� bardzo interesuj�cego swemu doktorowi, Kristianowi Iwanowiczowi. I chocia� z Kristianem Iwanowiczem zna� si� od bardzo niedawna, dok�adniej m�wi�c dla jakich� tam przyczyn odwiedzi� go raz jeden w zesz�ym tygodniu, ale przecie� doktor, jak powiadaj�, to prawie spowiednik - ukrywa� co� przed nim by�oby g�upio, a znajomo�� pacjenta jest jego obowi�zkiem. "Czy tak zreszt� b�dzie dobrze - ci�gn�� nasz bohater wysiadaj�c z karety przed podjazdem pewnego czteropi�trowego domu na Litiejnej, przy kt�rym kaza� zatrzyma� sw�j pow�z - czy tak zreszt� b�dzie dobrze? Czy to b�dzie przyzwoicie? Czy to b�dzie mia�o sens ? A zreszt� o co chodzi - ci�gn�� id�c na g�r� po schodach, �api�c oddech i wstrzymuj�c bicie serca, kt�re mia�o zwyczaj mocno bi� na wszystkich obcych
790
schodach - o co chodzi? przecie� chc� m�wi� o swoich sprawach, a w tym nie ma nic nagannego... Ukrywa� co� by�oby g�upio. W�a�nie w ten spos�b udam, �e to nic wa�nego, �e tak sobie, przeje�d�aj�c obok... A wtedy on zobaczy, �e tak w�a�nie powinno by�."
Rozwa�aj�c w ten spos�b pan Goladkin wszed� na pierwsze pi�tro i zatrzyma� si� przed mieszkaniem numer pi��, na kt�rego drzwiach wisia�a �adna mosi�na tabliczka z napisem:
. Kristian Iwanowicz Rutenszpic, � Doktor Medycyny i Chirurgii.
Stan�wszy przed drzwiami nasz bohater postara� si� nada� swojej fizjonomii wygl�d solidny, swobodny, nie pozbawiony pewnej uprzejmo�ci, i got�w ju� by� poci�gn�� za sznurek dzwonka. B�d�c ju� gotowym poci�gn�� za sznurek dzwonka, natychmiast i w sam� por� os�dzi�, �e mo�e by�oby lepiej zrobi� to jutro i �e tymczasem nie ma chyba na razie potrzeby tego robi�. Ale poniewa� pan Goladkin nagle us�ysza� na schodach czyje� kroki, natychmiast wi�c zmieni� swoje nowe postanowienie, a zarazem zadzwoni�, zreszt� z min� pe�n� zdecydowania, do drzwi Kristiana Iwanowicza.
ROZDZIA� II
Doktor medycyny i chirurgii, Kristian Iwanowicz Rutenszpic, bardzo krzepki, cho� ju� starszy cz�owiek, obdarzony g�stymi siwiej�cymi brwiami i bakami, wyrazistym, ostrym spojrzeniem, kt�rym zapewne przep�dza� wszystkie choroby, a wreszcie wysokim orderem - siedzia� tego ranka w gabinecie w wygodnym fotelu, pil kaw� przyniesion� mu w�asnor�cznie przez doktorow�, pali� cygaro i od czasu do czasu wypisywa� recepty pacjentom. Zapisawszy ostatni� fiolk� pewnemu cierpi�cemu na hemoroidy staruszkowi i wyprowadziwszy cierpi�cego staruszka przez boczne drzwi, Kristian Iwanowicz usiad� w oczekiwaniu na nast�pn� wizyt�. Wszed�
pan Goladkin.
Prawdopodobnie Kristian Iwanowicz bynajmniej nie spodziewa� si�, a nawet chyba nie pragn�� ujrze� przed sob� pana Goladkina, gdy� nagle zmiesza� si� na mgniente i mimo woli
791
na jego twarzy ukaza� si� jaki� dziwny grymas, a nawet mo�na by powiedzie� niezadowolenie. Poniewa� pan Goladkin z kolei prawie zawsze jako� nie w por� traci� kontenans i miesza� si� w chwilach, kiedy zdarza�o mu si� anga�owa� czyj� czas w swoich w�asnych sprawach, to i teraz, nie przygotowawszy pierwszego zdania, kt�re w takich wypadkach bywa�o dla niego istn� zapor�, zmiesza� si� nies�ychanie, co� tam wymamrota� - zreszt�, jak si� zdaje, jakie� tam usprawiedliwienie - i nie wiedz�c, co czyni� dalej, wzi�� krzes�o i usiad�. Przypomniawszy sobie jednak, �e usiad� bez zaproszenia;
od razu u�wiadomi� sobie sw�j nietakt i pospieszy� naprawi� to wykroczenie przeciw znajomo�ci �wiatowych manier i dobrego tonu, wstaj�c natychmiast z zaj�tego bez zaproszenia miejsca. Potem opami�tawszy si� i mimochodem u�wiadomiwszy sobie, �e zrobi� dwa g�upstwa naraz, ani chwili nie zwl�-cz�c zdoby� si� na trzecie, to znaczy spr�bowa� si� usprawiedliwi�, z u�miechem co� tam wymamrota�, zaczerwieni� si� zmiesza�, wyrazi�cie zamilk�, a wreszcie rozsiad� si� na d�br i nie wsta� ju�, a tylko tak na wszelki wypadek zabezpieczy� sil? owym wyzywaj�cym spojrzeniem, kt�re mia�o niezwyk�� moc rozgramiania w py� i proch i spopielania w my�li wszystkich wrog�w pana Goladkina. Ponadto spojrzenie owo w pe�ni wyra�a�o niezale�no�� pana Goladkina, to znaczy m�wi�o wyra�nie, �e pan Goladkin nic nie potrzebuje, �e jest niezale�ny i �e na wszelki wypadek do niczego si� nie wtr�ca. Kristian Iwanowicz chrz�kn��, zapewne na znak aprobaty i zgody na to wszystko i skierowa� inspektorski, pytaj�cy wzrok na pana Goladkina.
- Przyszed�em, Kristianie Iwanowiczu - zacz�� pan Goladkin z u�miechem - po raz drugi pana niepokoi�, a teraz po raz drugi o�mielam si� prosi� pana o �askaw� uwag�... - Panu Goladkinowi wyra�nie brak�o s��w.
- Hm... tak!-odezwa� si� Kristian Iwanowicz wypu�ciwszy z ust strug� dymu i k�ad�c cygaro na st� - ale pan musi stosowa� si� do zalece�; t�umaczy�em panu przecie�^;
�e pa�skie leczenie powinno polega� na zmianie przyzwyczaje�... no, jakie� rozrywki, no, powiedzmy, trzeba odwiedza� przyjaci� i znajomych, a jednocze�nie nie by� wrogiem butelczyny, a zarazem przebywa� w weso�ym towarzystwie.
Pan Goladkin, wci�� jeszcze si� u�miechaj�c, pospieszy�
792
zauwa�y�, i� wydaje mu si�, �e jest taki jak inni, �e ma sw�j dom, �e rozrywki ma takie' jak wszyscy inni... �e oczywi�cie mo�e chodzi� do teatru, albowiem tak samo jak inni ma na to �rodki, �e w ci�gu dnia bywa w urz�dzie, a wieczorem u siebie w domu i je�li chodzi o niego, on... tego... owszem; nawet zauwa�y� mimochodem, �e o ile mu si� wydaje, nie jest gorszy od innych, �e przebywa we w�asnym mieszkaniu i wreszcie, �e ma Piotrka. W tym miejscu pan Goladkin zaj�kn�� si�.
- Hm, nie, nie o to chodzi i ca�kiem nie o to chcia�em pana pyta�. A w og�le chcia�bym wiedzie�, czy z pana jest wielki amator weso�ego towarzystwa, czy weso�o pan czas wykorzystuje. No, powiedzmy, czy melancholijny, czy weso�y tryb �ycia prowadzi pan teraz?
- Ja, Kristianie Iwanowiczu...
- Hm... powiadam - przerwa� doktor - �e powinien pan gruntownie ca�e swoje �ycie przekszta�ci� i w pewnym sensie prze�ama� sw�j charakter. (Kristian Iwanowicz mocno zaakcentowa� s�owo "prze�ama�" i na chwil� przerwa� z nader znacz�c� min�.) Nie unika� weso�ego �ycia, na spektakle i do klubu chodzi�, a w ka�dym razie nie by� wrogiem butelki. W domu siedzie� nie nale�y... pan stanowczo w domu siedzie� nie powinien.
- Ja, Kristianie Iwanowiczu, lubi� cisz� - odezwa� si� pan Goladkin, rzucaj�c znacz�ce spojrzenie na Kristiana Iwa-nowicza i wyra�nie szukaj�c s��w dla najzr�czniejszego wyra�enia swoich my�li - w mieszkaniu jestem tylko ja i Pietrek... chc� powiedzie�: m�j lokaj, Kristianie Iwanowiczu. Chc� powiedzie�, Kristianie Iwanowiczu, �e id� w�asn� drog�, odr�bn� drog�, Kristianie Iwanowiczu. Jestem sam dla siebie i, jak mi si� wydaje, od nikogo nie zale��. Poza tym, Kristianie Iwanowiczu, chodz� na spacery.
- Co?... Tak! No, teraz spacer nie sprawia �adnej prz;
jemno�ci, pogoda jest paskudna.
- Tak jest, Kristianie Iwanowiczu, cho� jestem, Kristia-pie Iwanowiczu, cz�owiekiem spokojnym, jak to ju� mia�em zdaje si� zaszczyt panu wyja�ni�, to jednak�e droga moja jest odr�bna, Kristianie Iwanowiczu. Droga �ycia jest szeroka... Chc�... przez to, Kristianie Iwanowiczu, powiedzie�... prosz� mi wybaczy�, Kristianie Iwanowiczu, nie umiem si� pi�knie wyra�a�.
- Hm... powiada pan..;
34 Dostojewski, t. III
793
- Powiadam, �e prosz� o wybaczenie, Kristianie Iwano-wiczu, poniewa�, jak mi si� wydaje, nie umiem wyra�a� si� pi�knie - rzek� pan Goladkin na wp� obra�onym tonem, pl�cz�c si� nieco i trac�c w�tek. - Pod tym wzgl�dem, Kristianie Iwanowiczu, nie jestem taki jak inni - doda� z jakim� szczeg�lnym u�miechem - i nie umiem du�o m�wi�, nie uczy�em si� pi�knego stylu. Za to ja, Kristianie Iwanowiczu, dzia�am, za to ja dzia�am, Kristianie Iwanowiczu!
- Hm... Jak�e to... pan dzia�a?-odezwa� si� Kristian Iwanowicz. Po czym na kr�tk� chwil� zaleg�o milczenie. Doktor jako� dziwnie i nieufnie spojrza� na pana Goladkina. Z kolei pan Goladkin, r�wnie� do�� nieufnie zerkn�� na doktora.
- Ja, Kristianie Iwanowiczu - ci�gn�� wci�� dawnym tonem pan Goladkin, nieco podra�niony i zaskoczony skrajnym uporem Kristiana Iwanowicza - ja, Kristianie Iwanowiczu, lubi� spok�j, a nie �wiatowy gwar. Tam u nich, powiadam, w wielkim �wiecie, powiadam, Kristianie Iwanowiczu, trzeba umie� butami szlifowa� parkiety... (tu pan Goladkin szurn�� lekko n�k� po pod�odze), tam tego ��daj�, kalambur�w te� ��daj�... wonne komplementy trzeba umie� uk�ada�... o, tego w�a�nie tam ��daj�. A ja si� tego nie uczy�em, Kristianie Iwanowiczu - nie uczy�em si� tych wszystkich wymy�lno�ci, nie mia�em czasu. Jestem cz�owiekiem prostym, nieskomplikowanym, nie mam zewn�trznego poloni. Pod tym wzgl�dem, Kristianie Iwanowiczu, sk�adam bro�, sk�adam j� m�wi�c w tym sensie. - Wszystko to pan Goladkin oczywi�cie wypowiedzia� z tak� min�, kt�ra wyra�nie dawa�a do poznania, �e nasz bohater nie �a�uje tego, i� pod tym wzgl�dem sk�ada bro� i �e nie uczy� si� tych wymy�lno�ci, lecz �e wprost przeciwnie. Kristian Iwanowicz s�uchaj�c go oczy mia� spuszczone, a na twarzy nieprzyjemny grymas, jak gdyby z g�ry co� przeczuwa�. Po tyradzie pana Goladkina nast�pi�o do�� d�ugie
i znacz�ce milczenie.
- Pan, zdaje si�, nieco odbieg� od tematu - rzek� wreszcie p�g�osem Kristian Iwanowicz - przyznam, �e zupe�nie nie
mog�em pana zrozumie�.
- Nie umiem si� pi�knie wyra�a�, Kristianie Iwanowiczu, mia�em ju� zaszczyt panu o�wiadczy�, Kristianie Iwanowiczu, �e nie umiem si� pi�knie wyra�a� - rzek� pan Goladkin, tym razem tonem ostrym i stanowczym.
794
- Hm...
- Kristianie Iwanowiczu! - zacz�� zn�w pan Goladkin cichym, lecz znacz�cym g�osem, nieco uroczy�cie, zatrzymuj�c si� przy ko�cu ka�dego zdania. - Kristianie Iwanowiczu! Wchodz�c tutaj zacz��em od usprawiedliwie�. Teraz powtarzam, co powiedzia�em uprzednio, i na nowo prosz� o �askaw� uwag� na kr�tki czas. Ja, Kristianie Iwanowiczu, nie mam nic do ukrywania przed panem. Jestem cz�owiekiem ma�o znacz�cym, sam pan o tym wie, ale na moje szcz�cie nie �a�uj� tego, �e jestem cz�owiekiem ma�o znacz�cym. Wprost przeciwnie, Kristianie Iwanowiczu, �eby ju� wszystko powiedzie�, to nawet dumny jestem z tego, �e nie jestem cz�owiekiem wybitnym, lecz ma�o znacz�cym. Nie jestem intrygantem - z tego te� jestem dumny. Dzia�am nie cichaczem, lecz otwarcie, bez �adnych podst�p�w i chocia� m�g�bym i ja z kolei komu� zaszkodzi�, i to jeszcze jak m�g�bym, a nawet wiem komu i jak to zrobi�, to jednak, Kristianie Iwanowiczu, nie chc� si� za-babra� i pod tym wzgl�dem umywam r�ce. Pod tym wzgl�dem, powiadam, umywam je, Kristianie Iwanowiczu! - Pan Goladkin na kr�tk� chwil� wyrazi�cie zamilk�; m�wi� z �agodnym o�ywieniem.
- Id�, Kristianie Iwanowiczu - ci�gn�� nasz bohater - prosto i otwarcie, omijaj�c boczne �cie�ki, poniewa� gardz� nimi i pozostawiam je innym. Nie staram si� poni�a� tych, kt�rzy s� by� mo�e ode mnie i od pana wa�niejsi... to znaczy chc� powiedzie�, �e ode mnie i od nich, Kristianie Iwanowiczu, nie chcia�em powiedzie�, �e od pana. P�s��wek nie lubi�, n�dznej dwulicowo�ci nie uznaj�, oszczerstwami i plotkami brzydz� si�. Mask� wk�adam jedynie na maskarad�, a nie chodz� w niej przed lud�mi na co dzie�. Chcia�bym tylko pana zapyta�, Kristianie Iwanowiczu, jak by si� pan m�ci� na swoim wrogu, na swoim najokrutniejszym wrogu-na tym, kogo by pan za takiego uwa�a�?-zako�czy� pan Goladkin rzucaj�c wyzywaj�ce spojrzenie na Kristiana Iwanowicza.
Chocia� pan Goladkin wypowiedzia� to wszystko nies�ychanie wyrazi�cie, jasno, z pewno�ci� siebie, wa��c s�owa i licz�c na niezawodny efekt, to jednak z niepokojem, z wielkim niepokojem, ze skrajnym niepokojem patrza� teraz na Kristiana Iwanowicza. Zamieni� si� teraz ca�y we wzrok i nie�mia�o, z przykr�, markotn� niecierpliwo�ci� oczekiwa� odpowiedzi
795
Kristiana Iwanowicza. Lecz ku zdziwieniu i najwy�szemu zdumieniu pana Goladkina Kristian Iwanowicz wyb�ka� co� pod nosem, potem przysun�� krzes�o do sto�u i do�� oschle, ale zreszt� uprzejmie o�wiadczy� co� w tym sensie, �e czas jego jest drogi, �e jako� nic z tego nie rozumie, �e zreszt�, je�li chodzi o niego, got�w jest wedle mo�no�ci do us�ug, ale �e nie wtr�ca si� do wszystkich innych rzeczy, kt�re go nie dotycz�. Tu wzi�� pi�ro, przysun�� arkusz papieru, odci�� od niego kartk� formatu recepty i o�wiadczy�, �e natychmiast
zapisze co trzeba.
- Nie, nie trzeba, Kristianie Iwanowiczu! Nie, tego bynajmniej nie trzeba!-rzek� pan Goladkin, wstaj�c i chwytaj�c Kristiana Iwanowicza za praw� r�k� - to, Kristianie Iwanowiczu, jest tu absolutnie niepotrzebne...
A tymczasem, kiedy pan Goladkin m�wi� to wszystko, zasz�a w nim jaka� dziwna przemiana. Szare jego oczy zab�ys�y jako� dziwnie, wargi mu zadr�a�y, wszystkie mi�nie, wszystkie rysy twarzy zacz�y mu drga�, porusza� si�. Ca�y dr�a�. Uleg�szy pierwszemu odruchowi i powstrzymawszy r�k� Kristiana Iwanowicza, pan Goladkin sta� teraz nieruchomo, jak gdyby sam sobie nie dowierza� i oczekiwa� natchnienia do dalszych poczyna�.
A wtedy nast�pi�a do�� dziwna scena.
Kristian Iwanowicz, nieco zaskoczony, na mgnienie jak gdyby przyr�s� do Swego fotela i, zdetonowany, patrza� uporczywie w oczy panu Goladkinowi, kt�ry patrza� na niego w ten sam spos�b. Wreszcie Kristian Iwanowicz wsta� przytrzymuj�c si� z lekka wy�ogu munduru pana Goladkina. Przez kilka chwil stali tak obaj nieruchomo, nie spuszczaj�c oczu jeden z drugiego. A wtedy, w niezwykle zreszt� dziwny spos�b, zjawi� si� drugi odruch pana Goladkina. Wargi mu zadr�a�y, podbr�dek zacz�� skaka� i nasz bohater zupe�nie niespodzianie rozp�aka� si�. Pochlipuj�c, kiwaj�c g�ow� i bij�c si� w pier� praw� r�k�, a lew� r�wnie� uchwyciwszy si� wy�ogu domowego stroju Kristiana Iwanowicza, chcia� co� powiedzie� i co� natychmiast wyja�ni�, ale nie potrafi� wyrzec ani s�owa. Wreszcie Kristian Iwanowicz otrz�sn�� si� ze zdumienia.
- Niech�e pan przestanie, niech si� pan uspokoi, niech pan siada! - rzek� wreszcie usi�uj�c posadzi� pana Goladkina w fotelu.
796
- Mam wrog�w, Kristianie Iwanowiczu, mam wrog�w, mam zaciek�ych wrog�w, kt�rzy zaprzysi�gli si� mnie zniszczy�... - l�kliwie i szeptem odpowiada� mu pan Goladkin.
- Niech�e pan przestanie, niech pan przestanie, co tam wrogowie,) Nie trzeba wspomina� wrog�w! Nie trzeba wspomina� wrog�w, absolutnie nie trzeba. Niech pan siada, niech pan siada - ci�gn�� Kristian Iwanowicz, usadawiaj�c w ko�cu pana Goladkina w fotelu.
Pan Goladkin usiad� wreszcie nie spuszczaj�c wzroku z Kristiana Iwanowicza. Kristian Iwanowicz z nader niezadowolon� min� zacz�� chodzi� z k�ta w k�t po swoim gabinecie. Nasta�a d�uga cisza.
- Jestem panu wdzi�czny, Kristianie Iwanowiczu, ogromnie wdzi�czny i ogromnie wzrusza mnie to, co pan dla mnie teraz zrobi�. A� do �mierci nie zapomn� pa�skiej uprzejmo�ci, Kristianie Iwanowiczu - wyrzek� wreszcie pan Goladkin wstaj�c z krzes�a z obra�on� min�.
- Niech�e pan przestanie, niech pan przestanie! M�wi� panu, niech pan przestanie! - do�� surowo odpowiedzia� Kristian Iwanowicz na wyskok pana Goladkina, jeszcze raz usadawiaj�c go na dawnym miejscu. -No, co tam u pana? Prosz� mi opowiedzie�, co tam pan ma za nieprzyjemno�ci - ci�gn�� Kristian Iwanowicz - i o jakich to wrogach pan m�wi? Co tam u pana takiego?
- Nie, Kristianie Iwanowiczu, teraz dajmy lepiej temu spok�j - odpowiedzia� pan Goladkin, wlepiaj�c wzrok w ziemi� - od��my to lepiej do czasu... do innych czas�w, Kristianie Iwanowiczu, do bardziej odpowiednich czas�w, gdy wszystko wyjdzie na jaw i z niekt�rych twarzy spadnie maska, i co nieco si� obna�y. A tymczasem po tym, co zasz�o mi�dzy nami... zgodzi si� pan sam, ma si� rozumie�, Kristianie Iwanowiczu... Pozwoli pan, �e pana po�egnam, Kristianie Iwanowiczu - rzek� pan Goladkin, tym razem stanowczo i na serio, wstaj�c i chwytaj�c za kapelusz.
- Ano... jak pan chce... hm... (nasta�a chwila ciszy). Je�li chodzi o mnie, to wie pan, czym mog�... i szczerze �ycz� panu wszystkiego dobrego.
- Rozumiem pana, Kristiariie Iwanowiczu, rozumiem, doskonale pana teraz rozumiem... Tak czy inaczej, prosz� mi wybaczy�, �e pana niepokoi�em, Kristianie Iwanowiczu.
797
- Hm... Nie, nie to chcia�em panu/powiedzie�. Zreszt�, jak pan woli. Lekarstwa niech pan za�ywa nadal...
- B�d� za�ywa� lekarstwa tak, jak pan m�wi, Kristianie Iwanowiczu, b�d� za�ywa� i b�d� kupowa� w tej samej aptece... W dzisiejszych czasach, Kristianie Iwanowiczu, nawet aptekarz to ju� jest powa�ne zaj�cie...
- Co? W jakim sensie pan to m�wi?
- W ca�kiem zwyczajnym sensie, Kristianie Iwanowiczu. Chc� powiedzie�, �e w dzisiejszych czasach �ycie wzi�o taki obr�t...
- Hm...
- I �e byle smarkacz, nie tylko ch�opak z apteki, zadziera teraz nosa przed porz�dnym cz�owiekiem.
- Hm... Jak to pan rozumie?
- M�wi�, Kristianie Iwanowiczu, o pewnym panu... O naszym wsp�lnym znajomym, Kristianie Iwanowiczu, na przyk�ad chocia�by o W�odzimierzu Siemionowiczu...
- AL.
- Tak, Kristianie Iwanowiczu, i znam pewnych ludzi, Kristianie Iwanowiczu, kt�rzy nie zawsze stosuj� si� do powszechnej opinii, �e czasem nale�y m�wi� prawd�.
- A!... Jak�e to tak?
- Ano ju� tak, to zreszt� sprawa uboczna, umiej�, �e tak powiem, czasami przypi�� komu� �atk�.
- Co? Co przypi��?
- �atk�, Kristianie Iwanowiczu, to takie rosyjskie przys�owie. Umiej� czasami w por�, na przyk�ad, komu� powinszowa�; s� tacy ludzie, Kristianie Iwanowiczu.
- Powinszowa�?
- Tak, powinszowa�, Kristianie Iwanowiczu, jak to zrobi� w tych dniach pewien m�j bliski znajomy...
- Pewien pa�ski bliski znajomy... A! Jak�e to?-rzek� Kristian Iwanowicz spojrzawszy uwa�nie na pana Goladkina.
- Tak jest, pewien m�j bliski znajomy winszowa� awansu, awansu na asesora, innemu r�wnie� bardzo bliskiemu znajomemu, a w dodatku przyjacielowi, jak to si� m�wi, najbli�szemu przyjacielowi. Tak jako� si� zgada�o. "Serdecznie, powiada, ciesz� si� z okazji, �e mog� z�o�y� panu, W�odzimierzu Siemionowiczu, moje powinszowania, moje szczere powinszowania z powodu awansu. Ciesz� si� tym bardziej,
798
�e w dzisiejszych czasach, jak o tym wiadomo ca�emu �wiatu, powymiera�y babki maj�ce lekk� r�k� do dobrych wr�b." - W tym miejscu pan Goiadkin chytrze kiwn�� g�ow� i przymru�ywszy oko spojrza� na Kristiana Iwanowicza...
- Hm... Wi�c tak powiedzia�...
- Tak powiedzia�, Kristianie Iwanowiczu, powiedzia� i od razu spojrza� na Andrzeja Filipowicza, na wuja naszego ga-gatka, W�odzimierza Siemionowicza. A co mnie obchodzi, Kristianie Iwanowiczu, �e zrobiono go asesorem? Co mnie do tego? Ano, �eni� si� chce, chocia� mu jeszcze mleko, �e tak powiem, wybaczy pan, me obesch�o na wargach. Tak w�a�nie powiedzia�. �e niby, powiadam, W�odzimierz Siemionowicz! Teraz ju� wszystko powiedzia�em, pan pozwoli, �e odejd�.
- Hm...
- Tak, Kristianie Iwanowiczu, niech�e pan teraz pozwoli, powiadam, �e odejd�. A wtedy, �eby ju� jednym kamieniem zabi� dwa wr�ble - gdy tamten doci�� owemu zuchowi babkami, zwracam si� do Klary O�sufiewny (dzia�o si� to przedwczoraj u O�sufia Iwanowicza), a ona w�a�nie przed chwil� od�piewa�a tkliwy romans - i powiadam, �e niby "raczy�a pani czule �piewa� romanse, tylko �e s�uchaj� pani� z nieczystymi intencjami". I w ten spos�b wyra�nie daj� do zrozumienia, rozumie pan, Kristianie Iwanowiczu, daj� w ten spos�b wyra�nie do zrozumienia, �e chodzi tu nie o ni�, lecz o co� innego...
- A! I co on na to?!...
- Prze�kn�� gorzk� pigu�k�, Kristianie Iwanowiczu, jak m�wi przys�owie.
- Hm...
- Tak jest, Kristianie Iwanowiczu. Samemu staremu te� powiadam, �e, niby, O�sufiu Iwanowiczu, powiadam, wiem, co panu zawdzi�czam, w pe�ni doceniam pa�skie dobrodziejstwa, kt�rymi obdarza� mnie pan prawie od lat dziecinnych. Ale, powiadam, O�sufiu Iwanowiczu, niech�e pan otworzy oczy. Niech pan si� przyjrzy. Je�li chodzi o mnie, to post�puj� po prostu i otwarcie, O�sufiu Iwanowiczu.
- A, to tak!
- Tak, Kristianie Iwanowiczu. To w�a�nie tak...
- A co on na to?
- Ano c�, Kristianie Iwanowiczu, jak to on, co� tam bel-
799
koce; i to, i owo, i znam ci� przecie�, i �e niby jego ekscelencja to cz�owiek �yczliwy; i nagada�, i nagl�dzil... ano c�? Ze staro�ci, jak to si� m�wi, straci� rozum do reszty.
- A! To tak teraz jest!
- W�a�nie, Kristianie Iwanowiczu. I wszyscy�my w ten spos�b, co m gada�! Staruch! Jedn� nog� w grobie, patrzy na ksi꿹 obor�, jak si� to m�wi, a jak kto� namota jakie� babskie plotki, to natychmiast si� przys�uchuje; bez niego nie spos�b...
- Plotki, m�wi pan?
- Tak, Kristianie Iwanowiczu, namotali plotk�. Macza� w tym palce i nasz nied�wied�, i jego siostrzeniec, nasz gaga-tek; spikn�li si�, ma si� rozumie�, ze starymi ciotami i obga-dali spraw�. Jak pan s�dzi, co te� mogli wymy�li�, �eby zabi� cz�owieka?...
- �eby zabi� cz�owieka?
- Tak, Kristianie Iwanowiczu, �eby zabi� cz�owieka, moralnie zabi�. Rozpu�cili... wszystko to m�wi� o moim dobrym znajomym...
Kristian Iwanowicz kiwn�� g�ow�.
- Rozpu�cili o nim wie��... Przyznam si� panu, �e a� mi przykro m�wi�, Kristianie Iwanowiczu...
- Hm...
- Rozpu�cili wie��, �e podpisa� ju� by� zobowi�zanie o�enku, �e jest ju� narzeczonym innej... Jak pan my�li, Kristianie Iwanowiczu, czyim jest narzeczonym?
- Czy�by?
- Kuchmistrzyni, pewnej nieobyczajnej Niemki, u kt�rej jada obiady; ofiarowuje jej r�k� w zamian za swoje d�ugi.
- To oni tak m�wi�?
- Czy pan uwierzy, Kristianie Iwanowiczu? Niemka, pod�a, obrzydliwa, bezwstydna Niemka, Karolina Iwanowna, je�li panu wiadomo...
- Przyznam, �e co do mnie...
- Rozumiem pana, Kristianie Iwanowiczu, rozumiem, i je�li chodzi o mnie, odczuwam to...
- Niech mi pan �askawie powie, gdzie pan teraz mieszka?
- Gdzie ja teraz mieszkam, Kristianie Iwanowiczu?
- Tak... chcia�bym... pan zdaje si� dawniej mieszka�...
- Mieszka�em, Kristianie Iwanowiczu, mieszka�em, mieszka�em i dawniej. Jak�ebym m�g� nie mieszka�! - odrzek� pan
800
Goladkin, a s�owom jego towarzyszy� cichy �mieszek; odpowied� jego nieco zdetonowa�a Kristiana Iwanowicza.
- Nie, pan mnie �le zrozumia�; co do mnie, chcia�em...
- Ja te� chcia�em, Kristianie Iwanowiczu, je�li chodzi o mnie, to ja te� chcia�em -- ci�gn�� �miej�c si� pan Goladkin. - Jednak�e, Kristianie Iwanowiczu, okropnie si� u pana zasiedzia�em. Mam nadziej�, pozwoli pan teraz, �e pana po�egnam...
- Hm...
- Tak, Kristianie Iwanowiczu, rozumiem pana, ca�kowicie teraz pana rozumiem - rzek� nasz bohater pozuj�c nieco przed Kristianem Iwanowiczem. - Pozwoli wi�c pan, �e pana po�egnam...
Tu nasz bohater szurn�� n�k� i wyszed� z pokoju zostawiaj�c Kristiana Iwanowicza w skrajnym zdumieniu. Kiedy schodzi� ze schod�w, u�miecha� si� i rado�nie zaciera� r�ce. Na ganku, odetchn�wszy �wie�ym powietrzem i czuj�c si� wolnym, istotnie by� got�w uzna� si� za najszcz�liwszego ze �miertelnik�w, a potem ruszy� prosto do departamentu- gdy naraz przed podjazdem zaterkota�a jego kareta; spojrza� i przypomnia� sobie wszystko. Pietrek otwiera� ju� drzwiczki. Jakie� dziwne i zdecydowanie przykre uczucie ogarn�o pana Goladkina. Na chwil� jak gdyby si� nawet zaczerwieni�. Co� go tkn�o. Zacz�� ju� stawia� nog� na stopniu karety, gdy naraz si� obejrza� i spojrza� na okno Kristiana Iwanowicza. Ano tak! Kristian Iwanowicz sta� przy oknie, praw� r�k� przyg�adza� bokobrody i z niejakim zainteresowaniem patrzy� na naszego bohatera.
"G�upiec z tego doktora-pomy�la� pan Goladkin kryj�c si� w g��bi karety - ostatni g�upiec. Mo�e dobrze leczy swoich chorych, a jednak... g�upi jest jak pie�." Pan Goladkin siad�, Pietrek zawo�a�: "Jazda!"-i kareta znowu potoczy�a si� na Newski Prospekt.
ROZDZIA� III
Ca�y ten poranek min�� panu Goladkinowi na za�atwianiu licznych spraw. Zajechawszy na Newski Prospekt nasz bohater kaza� stan�� przed Go�cinnym Dworem. Wyskoczy� ze swego powozu, pobieg� w towarzystwie Pietrka pod arkad�
801
i wszed� prosto do sklepu jubilerskiego. Ju� z samej miny pana Goladkina wida� by�o, �e ma co niemiara r�nych spraw i cale mn�stwo zaj��. Upatrzywszy pe�ny serwis do obiadu oraz do herbaty za z g�r� tysi�c pi��set rubli w banknotach i wytargowawszy sobie jeszcze w tej samej cenie wymy�lnego kszta�tu cygarniczk� i srebrny komplet do golenia, wypytawszy wreszcie o ceny jeszcze jakich� tam sk�din�d po�ytecznych i mi�ych przedmiocik�w, pan Goladkin sko�czy� na tym, �e przyrzek�, i� niezawodnie nie p�niej ni� jutro wst�pi, a mo�e jeszcze dzisiaj przy�le po wybrane rzeczy i zapytawszy o numer sklepu, a tak�e uwa�nie wys�uchawszy kupca, kt�ry prosi� o zadatek, przyrzek�, �e w swoim czasie b�dzie i zadatek. Po czym pospiesznie po�egna� zaskoczonego kupca i prze�ladowany przez ca�e stado sprzedawc�w ruszy� wzd�u� sklep�w, co chwila ogl�daj�c si� na Pietrka i pilnie szukaj�c jakiego� nowego sklepu. Mimochodem wst�pi� do kantoru wymiany i zmieni� wszystkie swe grube banknoty na drobne i chocia� straci� na wymianie, lecz za to tak czy inaczej wymieni� je, jego pugilares znacznie pogrubia�, co wyra�nie sprawia�o mu du�� satysfakcj�. Wreszcie stan�� przed sk�adem r�nych damskich materia��w. Pan Goladkin porobiwszy znowu zakupy na solidn� sum� i tutaj przyrzek� kupcowi, �e na pewno wst�pi, zapyta� o numer sklepu, a na pytanie o zadatek znowu powt�rzy�, �e w swoim czasie b�dzie i zadatek. Potem odwiedzi� jeszcze kilka sklep�w; we wszystkich co� zamawia�, wypytywa� o ceny r�nych przedmiot�w, czasami d�ugo targowa� si� z kupcami, wychodzi� ze sklepu i po trzy razy wraca� - s�owem, wykazywa� niezwyk�� aktywno��. Z Go�cinnego Dworu nasz bohater uda� si� do pewnego znanego sk�adu mebli, gdzie zam�wi� meble do sze�ciu pokoj�w. Przez d�u�sz� chwil� podziwia� jak�� modn� i nader wymy�ln� damsk� toaletk� w najnowszym stylu i zapewniwszy kupca, �e z pewno�ci� po wszystko przy�le, wyszed� ze sk�adu, swoim zwyczajem obiecuj�c zadatek, potem wst�pi� jeszcze gdzie� tam i jeszcze co� tam zam�wi�. S�owem, jak wida� by�o, mia� niezliczone mn�stwo spraw. Wreszcie wszystko to, zdaje si�, zacz�o mocno nudzi� samego pana Goladkina. B�g wie z jakiego powodu, ni z tego, ni z owego, zacz�y go nawet dr�czy� wyrzuty sumienia, za �adne skarby nie zgodzi�by si� teraz spotka� z Andrzejem Filipowiczem czy cho�by z Kristianem Iwano-
802
wiczem. Na miejskim zegarze wybi�a trzecia po po�udniu. Kiedy pan Goladkin ostatecznie siad� do karety, ze wszystkich zakup�w, kt�re poczyni� tego ranka, rzeczywist� okaza�a si� jedynie para r�kawiczek i buteleczka perfum za p�tora rubla asygnatami. Poniewa� dla pana Goladkina by�o jeszcze do�� wcze�nie, kaza� wi�c stangretowi zatrzyma� si� przed pewn� znan� restauracj� na Newskim Prospekcie, o kt�rej do tej pory wiedzia� tylko ze s�yszenia, wysiad� z karety i pobieg� co� przek�si�, odpocz�� i przeczeka� do w�a�ciwej chwili.
Przek�siwszy tak, jak czyni to cz�owiek, kt�ry ma w perspektywie wytworny proszony obiad, czyli przegryz�szy co� nieco�, aby, jak si� m�wi, po�o�y� co� na z�b, i wypiwszy jeden kieliszeczek w�dki, pan Goladkin rozsiad� si� w fotelu i skromnie rozejrzawszy si� doko�a, spokojnie zag��bi� si� w lekturze pewnej kiepskiej nacjonalistycznej gazetki1. Przeczytawszy ze dwie linijki wsta�, przejrza� si� w lustrze, poprawi� ubranie i przyg�adzi� w�osy; potem podszed� do okna i popatrza�, czy stoi jego kareta... potem zn�w siad� na dawnym miejscu i zn�w wzi�� gazet�. Wida� by�o, �e nasz bohater by� mocno zdenerwowany. Spojrza� na zegarek i widz�c, �e jest dopiero pi�tna�cie po trzeciej, a wi�c, �e pozostaje jeszcze du�o czasu na czekanie, a jednocze�nie bior�c pod uwag�, �e tak siedzie� nie wypada, pan Goladkin kaza� poda� sobie czekolad�, na kt�r� zreszt� w tej chwili nie mia� wi�kszej ochoty. Wypi� czekolad� i gdy zauwa�y�, �e czas nieco si� posun��, wyszed�, aby zap�aci�. Wtem kto� uderzy� go po ramieniu.
Obejrza� si� i ujrza� przed sob� dw�ch swoich koleg�w biurowych, tych samych, kt�rych spotka� rano na Litiejnej - byli to ch�opcy jeszcze bardzo m�odzi, zar�wno wiekiem, jak i rang�. Nasz bohater by� z nimi ni tak, ni owak, ani w przyja�ni, ani te� w jawnie wrogich stosunkach. Oczywi�cie, obie strony zachowywa�y wzgl�dy przyzwoito�ci, dalsze zbli�enie natomiast nie nast�pi�o i zreszt� nast�pi� nie mog�o. W danej chwili spotkanie to by�o dla pana Goladkina bardzo nieprzyjemne. Skrzywi� si� nieco i na chwil� si� zmiesza�.
- Jakubie Pietrowiczu, Jakubie Pietrowiczu!-za�wier-kali obaj registratorzy-pan tutaj? Z jakiego...
- A! To panowie!-przerwa� im spiesznie pan Goladkin, nieco skonfundowany i zgorszony zdumieniem urz�dnik�w, a jednocze�nie ich poufa�ym zachowaniem, lecz udaj�c,
51. 803
zreszt� z konieczno�ci, zuchowato�� i swobod�. - Zdezerterowali�cie, panowie, h�, h�, h�!...-Tu, aby nie poni�y� swej godno�ci, a nawet okaza� �askawo�� wobec kancelaryjnej m�odzi, z kt�r� zawsze przestrzega� nale�nych granic, spr�bowa� poklepa� jednego z m�odzie�c�w po ramieniu, ale w tym wypadku protekcjonalne zachowanie nie uda�o si� panu Goladkinowi i zamiast przyzwoitego a poufa�ego gestu wysz�o mu zupe�nie co innego.
- No co, siedzi nasz nied�wied�?...
- Kto taki, Jakubie Pietrowiczu?
- No, nied�wied�, jakby�cie nie wiedzieli, kogo nazywaj� nied�wiedziem?...-Pan Goladkin roze�mia� si� i odwr�ci� si� do bufetowego, aby wzi�� reszt�. - M�wi�, panowie, o Andrzeju Pilipowiczu - ci�gn�� sko�czywszy z bufetowym i tym razem z bardzo powa�n� min� zwracaj�c si� do urz�dnik�w. Obaj registratorzy znacz�co mrugn�li jeden do drugiego.
- Jeszcze siedzi i pyta� o pana, Jakubie Pietrowiczu - odrzek� jeden z nich.
- Siedzi, a! W takim razie niech siedzi, panowie. A o mnie pyta�, co?
- Pyta�, Jakubie Pietrowiczu, ale c� to si� z panem dzieje, taki pan wyperfumowany, wypomadowany, taki elegant?...
- Tak, panowie, tak! Dajcie spok�j...-odpar� pan Goladkin patrz�c w bok i u�miechaj�c si� z wysi�kiem. Widz�c, �e pan Goladkin si� u�miecha, urz�dnicy roze�miali si�. Pan Goladkin nieco si� nad�sa�.
- Powiem wam, panowie, po przyjacielsku - rzeki po chwili milczenia nasz bohater, jak gdyby (a niech ju� tam) postanowi� wyzna� co� urz�dnikom - wy mnie, panowie, wszyscy znacie, ale do tej pory znali�cie tylko jednostronnie. W tym wypadku nie nale�y mie� do nikogo pretensji i przyznam, �e poniek�d sam by�em temu winien.
Pan Goladkin zacisn�� wargi i znacz�co spojrza� na urz�dnik�w. Urz�dnicy zn�w mrugn�li do siebie.
- Do tej pory �e�cie mnie, panowie, nie znali, wyja�nia� to teraz i tutaj by�oby ca�kiem nie na miejscu. Powiem wam tylko co nieco nawiasem i mimochodem. Istniej�, wiecie panowie, ludzie, kt�rzy nie lubi� okr�nych dr�g i maskuj� si� tylko na maskarad�. Istniej� ludzie, kt�rzy nie dopatruj� si� bezpo�redniego celu istnienia cz�owieka w zr�cznej umiej�tno�ci szlifowania butami parkiet�w. Istniej� r�wnie� tacy ludzie, prosz� pan�w, kt�rzy nie b�d� m�wili, �e s� szcz�liwi i �e u�ywaj� w pe�ni �ycia, je�eli, powiedzmy, nosz� dobrze skrojone spodnie. Istniej� wreszcie ludzie, kt�rzy nie lubi� podskakiwa�, ubiega� si� o wzgl�dy i podlizywa�, a przede wszystkim, prosz� pan�w, pcha� si� tam, gdzie ich bynajmniej nie prosz�... Powiedzia�em, moi panowie, prawie wszystko;
pozwolicie, �e teraz odejd�.
Pan Goladkin przerwa�. Poniewa� panowie registratorzy byli teraz w pe�ni usatysfakcjonowani, wobec tego nagle obaj nader nieuprzejmie zacz�li si� zatacza� ze �miechu. Pan Goladkin wybuch�.
- �miejcie si�, panowie, �miejcie, do czasu! Jak po�yjecie, to zobaczycie - rzek� z uczuciem obra�onej godno�ci, bior�c kapelusz i cofaj�c si� ku drzwiom.
- Ale powiem wi�cej, panowie - doda� zwracaj�c si� po raz ostatni do pan�w registrator�w !- powiem wi�cej - obaj jeste�cie tu ze mn� oko w oko. Mam takie zasady, prosz� pan�w: jak si� nie uda - to wytrzymam, kiedy si� uda - to si� trzymam, ale w �adnym wypadku pod nikim do�k�w nie kopi�. Nie jestem intrygantem - i tym si� szczyc�. Na dyplomat� nie nada�bym si�. Powiadaj� te�, prosz� pan�w, �e ptak .sam leci na my�liwego. To prawda i got�w jestem si� z tym zgodzi�; ale kto tu jest my�liwym, a kto ptakiem? To jeszcze, panowie, pytanie!
Pan Goladkin wymownie zamilk� i z nader znacz�c� min�, to znaczy unosz�c brwi i zaciskaj�c do niemo�liwo�ci wargi, po�egna� si� z panami urz�dnikami, a potem wyszed� pozostawiaj�c ich w skrajnym zdumieniu.
- Dok�d pan ka�e jecha�? - zapyta� do�� oschle Piotrek, kt�remu ju� zapewne znudzi�o si� w��czy� na zimnie. - Dok�d pan ka�e jecha�?-zapyta� pana Goladkina, ale natkn�� si� na jego straszne, zab�jcze spojrzenie, kt�rym nasz bohater ju� dwa razy zabezpiecza� si� tego ranka, a do kt�rego uciek� si� teraz po raz trzeci schodz�c ze schod�w.
- W stron� mostu Izmai�owskiego.
- W stron� mostu Izmai�owskiego! Jazda! "Obiad zacznie si� u nich nie wcze�niej ni� przed pi�t�, a mo�e nawet o pi�tej - my�la� pan Goladkin - czy to jeszcze nie za wcze�nie? Zreszt�, mog� nieco wcze�niej, przecie� to
804
805
obiad rodzinny, mog� przecie� tak sam fafon*, jak to si� m�wi w przyzwoitym towarzystwie. Dlaczego nie wolno by mi by�o sans fafonf Nasz nied�wied� te� m�wi�, �e wszystko b�dzie sansfafon i wobec tego ja te�..." Tak my�la� pan Golad-kin, a tymczasem zdenerwowanie jego ros�o coraz bardziej. Wida� by�o, �e szykowa� si� do czego� bardzo k�opotliwego, �eby nie okre�li� tego mocniej, szepta� sam do siebie, gestykulowa� praw� r�k�, nieustannie wygl�da� przez okienka karety, tote� patrz�c teraz na pana Goladkina nikt nie m�g�by doprawdy powiedzie�, �e wybiera si� na dobry obiad, zwyczajnie, po prostu, i to jeszcze w rodzinnym gronie-sans fafon, jak to si� m�wi w przyzwoitym towarzystwie. Wreszcie tu� przed mostem Izmai�owskim pan Goladkin wskaza� pewien dom; kareta z turkotem wtoczy�a si� w bram� i zatrzyma�a si� przed podjazdem z prawej strony. Zauwa�ywszy w oknie pierwszego pi�tra jak�� posta�, pan Goladkin pos�a� jej r�k� ca�usa. Zreszt� sam nie wiedzia�, co robi, poniewa� w tej chwili by� stanowczo p�ywy. Z karety wyszed� blady, roztargniony;
wszed� na ganek, zdj�� kapelusz^ machinalnie poprawi� ubranie i czuj�c zreszt� lekkie dr�enie w kolanach, wszed� na schody.
- Czy O�sufij Iwanowicz w domu?-zapyta� s�u��cego, kt�ry mu otworzy�.
- Jest, to znaczy nie ma, nie ma go w domu, �askawy panie.
- Jak to? Co ty m�wisz, m�j kochany? Ja, bracie, przychodz� na obiad. Przecie� mnie znasz?
- Jak�ebym mia� nie zna�! Nie kazano pana przyjmowa�, �askawy panie.
- Ty... ty, braciszku... ty si� pewno mylisz, braciszku. To ja jestem. Jestem, braciszku, zaproszony, przychadz� na obiad - m�wi� pan Goladkin zdejmuj�c p�aszcz i wyra�nie zamierzaj�c ruszy� na pokoje.
- Pan wybaczy, nie wolno, �askawy panie. Kazano pana nie przyjmowa�, kazano pana odprawi�. Tak jest!
Pan Goladkin poblad�. W tej chwili otworzy�y si� drzwi od mieszkania i wyszed� Gierasimowicz, stary kamerdyner O�sufia Iwanowicza.
- Ten pan, Jemielianie Gierasimowiczu, chce wej��, a ja...
* bez ceremonii
806
- A� was g�upiec, Aleksieiczu. Id�cie na pokoje, a tutaj przy�lijcie �ajdaka Siemionycza. Nie wolno, �askawy panie - rzek� uprzejmie, ale stanowczo zwracaj�c si� do pana Goladkina. - W �aden spos�b nie wolno. Pan prosi wybaczy�, nie mo�e przyj�� �askawego pana.
- Tak w�a�nie powiedzia�, �e nie mo�e przyj��?-niepewnie zapyta� pan Goladkin. - Wybacz, Gierasimycz. Dlaczego w �aden spos�b nie wolno?
- W �aden spos�b nie wolno, �askawy panie. Meldowa�em, �askawy panie; pan powiedzia�, �e prosi wybaczy�. �e nie mo�e pana przyj��.
- Dlaczeg� to? Jak�e to tak? Jak...
- Pan pozwoli, pan pozwoli!...
- Ale jak�e to tak? Tak nie mo�na! Prosz� zameldowa�... Jak�e to tak? Przychodz� na obiad...
- Pan pozwoli, pan pozwoli!...
- A zreszt�, je�li prosi o wybaczenie - to inna sprawa. Jednak�e pozw�l, Gierasimycz, jak�e to tak, Gierasimycz?
-Pan pozwoli, pan pozwoli!...-odpar� Gierasimycz, bardzo stanowczo odpychaj�c r�k� pana Goladkina i daj�c szerokie przej�cie dw�m panom, kt�rzy w�a�nie w tej chwili wchodzili do przedpokoju.
Byli to: Andrzej Filipowicz i jego bratanek, W�odzimierz Siemionowicz. Obaj ze zdumieniem popatrzyli na pana Goladkina. Andrzej Filipowicz chcia� co� powiedzie�, ale pan Goladkin ju� si� zdecydowa�; wychodzi� z przedpokoju O�sufia Iwanowicza zaczerwieniony, opu�ciwszy wzrok, u�miechaj�c si� z nader zak�opotan� min�.
- Wst�pi� tu p�niej, Gierasimycz; wyja�ni� t� spraw�;
mam nadziej�, �e wszystko w swoim czasie si� wyja�ni - rzek� na progu, a cz�ciowo ju� na schodach.
- Jakubie Pietrowiczu, Jakubie Pietrowiczu! - rozleg� si� g�os Andrzeja Filipowicza, kt�ry pod��y� za panem Golad-kinem.
Pan Goladkin znajdowa� si� ju� na pierwszym pode�cie. Odwr�ci� si� szybko do Andrzeja Filipowicza.
- Czego pan sobie �yczy, Andrzeju Filipowiczu?-odezwa� si� do�� stanowczym tonem.
- C� to si� z panem dzieje, Jakubie Pietrowiczu? Jakim cudem?...
807
- Nic takiego, Andrzeju Filipowiczu. Jestem tu z w�asnej woli. To moje prywatne �ycie, Andrzeju Filipowiczu.
- Co takiego?
- M�wi�, Andrzeju Filipowiczu, �e to moje prywatne �ycie i �e w tym, jak mi si� wydaje, nie mo�na si� dopatrzy� niczego nagannego w sensie moich oficjalnych stosunk�w.
- Jak pan m�wi? W sensie oficjalnych... Co si� z panem dzieje?
- Nic takiego, Andrzeju Filipowiczu, absolutnie nic; bezczelne dziewczynisko i nic wi�cej...
- Co?... co?...-Andrzej "Filipowicz straci� g�ow� ze zdumienia. Pan Goladkin, kt�ry dot�d rozmawiaj�c z do�u schod�w z Andrzejem Filipowiczem, patrza� tak, jak gdyby got�w by� mu skoczy� prosto do oczu, widz�c, �e naczelnik wydzia�u nieco si� zmiesza�, zrobi� prawie nie�wiadomie krok naprz�d. Andrzej Filipowicz cofn�� si�. Pan Goladkin wst�pi� na jeszcze jeden i jeszcze jeden schodek. Andrzej Filipowicz rozejrza� si� doko�a niespokojnie. Pan Goladkin naraz szybko wszed� na schody. Andrzej Filipowicz jeszcze szybciej skoczy� do pokoju i zatrzasn�� za sob� drzwi. Pan Goladkin zosta� sam. W oczach mu pociemnia�o. Zupe�nie straci� g�ow� i stal teraz w jakim� bezsensownym zamy�leniu, jak gdyby przypomina� sobie jak�� r�wnie� bezsensown� okoliczno��, kt�ra si� niedawno wydarzy�a. "Ech-ech!"-wyszepta� u�miechaj�c si� z wysi�kiem. Tymczasem na schodach, w dole, rozleg�y si� g�osy i kroki zapewne nowych go�ci O�sufia Iwanowicza. Pan Goladkin nieco si� opami�ta�, szybko podni�s� sw�j szopowy ko�nierz, zas�oni� si� nim ja