1729
Szczegóły |
Tytuł |
1729 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1729 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1729 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1729 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "bia�a r�a"
autor: GLEN COOK
Bia�a R�a jest ostatni� nadziej� ludzko�ci w walce ze Z�� Pani� -
pot�n� bogini� z�a. Po wielu perypetiach Czarna Kompania
odnajduje Bia�� R�� i walczy razem z ni� po stronie Dobra.
Jednak niespodziewanie pojawia si� Dominator - kolejna mroczna
si�a, przy kt�rej Z�a Pani wydaje si� wr�cz dobrym duszkiem. Nowy
naje�d�ca morduje bez lito�ci i pustoszy wszystko wok�. Czy
Czarnej Kompanii uda si� pokona� t� z�owieszcz� si��, zanim �wiat
zmieni si� w wielk� krain� cieni?
GLEN COOK
BIA�A RӯA
(Prze�o�y�a: Beata Jankowska-Rosadzi�ska)
Wydawnictwo Werdana !998
1. R�WNINA STRACHU
Martwe, pustynne powietrze mia�o w�a�ciwo�ci soczewki.
Je�d�cy wydawali si� zamro�eni w czasie, jakby poruszali si� w
miejscu. Wzi�li�my obrotomierz. Nie mog�em uzyska� tej samej
liczby przy dw�ch obrotach. Lekki podmuch wiatru zaj�cza� w
koralu i poruszy� li��mi Starego Ojca Drzewa, kt�re zaszele�ci�y
mu do wt�ru. Od strony p�nocnej na horyzoncie pojawi�y si�
migocz�ce �wiat�a jak dalekie b�yskawice tocz�cych wojn� bog�w.
Rozleg� si� chrz�st piasku. Odwr�ci�em si�. Milczek wskaza� na
m�wi�cego menhira, kt�ry musia� pojawi� si� w ci�gu ostatnich
kilku sekund. Pe�zaj�ce ska�y. Zachowuj� si�, jakby to by�a
zabawa. - Obcy s� na R�wninie - powiedzia� menhir.
Kiedy zerwa�em si� na r�wne nogi, zachichota�. �miech menhir�w
to najokropniejsze i z�owrogie brzmienie, jakie mo�na sobie
wyobrazi� w tej zaczarowanej historii. Z ponur� min� ukry�em si�
w cieniu menhira. - Robi si� tu gor�co - warkn��em.
- To Jednooki i Goblin wracaj� z Grabarza - oznajmi� menhir.
Oczywi�cie, on mia� racj�, a ja si� myli�em. Moje nastawienie
by�o jednostronne. Patrol powr�ci� o miesi�c p�niej. Martwili�my
si�, poniewa� wojska Pani coraz cz�ciej przekracza�y granice
R�wniny Strachu. G�az zn�w zachichota�. Mia� ju� trzyna�cie st�p
wysoko�ci, a by�a to dopiero po�owa jego wielko�ci, cho� g�azy
rzadko pokazuj� wi�cej ni� pi�tna�cie st�p swego kamiennego
cielska. Je�d�cy zbli�ali si�, cho� trudno by�o to zauwa�y�.
Przekl�te nerwy. Nasta�y beznadziejne czasy dla Czarnej Kompanii.
Nie by�o nas sta� na straty. Ka�dy, kto gin��, by� wieloletnim
przyjacielem. Przeliczy�em jeszcze raz. Tym razem zgadza�o si�,
ale jeden ko� by� bez je�d�ca... Zadr�a�em mimo upa�u. Je�d�cy
zmierzali do potoku, trzysta jard�w od kryj�wki, z kt�rej ich
obserwowali�my. W�druj�ce drzewa przy brodzie poruszy�y si�, mimo
�e wiatr ucich�. Je�d�cy poganiali wierzchowce. Musia�y by�
bardzo zm�czone, gdy� opiera�y si�, a przecie� wiedzia�y, �e s�
prawie w domu. Przesz�y przez br�d, rozpryskuj�c wod�.
U�miechn��em si� i klepn��em Milczka w plecy. Wr�cili wszyscy,
co do jednego. Milczek porzuci� sw� zwyk�� powag� i r�wnie�
u�miechn�� si�. Elmo wy�lizn�� si� z korala i wyszed� naszym
braciom na spotkanie. Otto, Milczek i ja po�pieszyli�my za nim.
Za naszymi plecami wzesz�o poranne s�o�ce - wielka krwawa kula.
M�czy�ni rozsiod�ali konie. U�miechali si�, ale wygl�dali �le.
Najgorzej Jednooki i Goblin. C�, wr�cili na terytorium, na
kt�rym ich czarnoksi�ska moc by�a bezu�yteczna. W pobli�u Pupilki
niczym nie r�nili si� od reszty braci. Obejrza�em si�. Pupilka,
ca�a w bieli, sta�a w cieniu wyj�cia z tunelu. Wygl�da�a jak
widmo. M�czy�ni u�ciskali si�, a potem odezwa� si� w nich stary
nawyk. Wszyscy zgodnie twierdzili, �e by� to po prostu kolejny
dzie� s�u�by. - On jest stamt�d? - zapyta�em Jednookiego,
wskazuj�c na nieznajomego, kt�ry z nimi przyjecha�. - Tak. -
Wyschni�ty Murzyn wyda� mi si� mniejszy ni� dotychczas. - Dobrze
si� czujesz?
- Dosta�em strza�� - potar� bok. - Otwarta rana.
- Prawie nas dorwali - zaskrzecza� za jego plecami Goblin. -
�cigali nas ca�y miesi�c. Nie mogli�my si� ich pozby�. - Zejd�my
do jaskini - powiedzia�em do Jednookiego.
- Rana nie jest zainfekowana. Oczy�ci�em j� - rzek� Jednooki. -
Nadal chc� j� obejrze� - nalega�em, cho� nie w�tpi�em w jego
umiej�tno�ci. By� moim asystentem, odk�d zwerbowa�em go jako
lekarz Kompanii. Jednak teraz to ja by�em odpowiedzialny za jego
zdrowie. - Czekali na nas, Konowale.
Pupilka wycofa�a si� do naszej podziemnej siedziby. S�o�ce wci��
mia�o krwawy kolor, pozosta�o�� po minionej burzy. Co� du�ego
przelecia�o na tle jego tarczy. Lataj�cy wieloryb? - Zasadzka? -
Obejrza�em si� na patrol.
- Mo�e nie konkretnie na nas, ale wpakowali�my si� w ni�. Oni
byli w kuli. Patrol mia� podw�jn� misj�: skontaktowa� si� z
naszymi stronnikami w Grabarzu i dowiedzie� si�, czy ludzie Pani
prze�yli d�ug� przerw� oraz urz�dzi� najazd na garnizon, a to w
tym celu, by zaniepokoi� cesarstwo w�adaj�ce po�ow� �wiata. -
Konowa�, na R�wninie s� obcy - powiedzia� menhir, gdy
przechodzili�my obok niego. Dlaczego w�a�nie mi si� to
przytrafia? Wielkie g�azy m�wi� do mnie cz�ciej ni� do innych.
Podw�jny urok? Zastanawia�em si�, czy nie powinienem krytyczniej
podchodzi� do wiadomo�ci przekazywanych mi przez menhiry. -
�cigali was? - zapyta�em Jednookiego.
Wzruszy� ramionami.
- Nie zrezygnowaliby - odpar�.
- Co tam si� dzieje? - Ukrywaj�c si� na R�wninie, czu�em si�, jak
pogrzebany za �ycia. Twarz Jednookiego pozosta�a nieodgadniona.
- Corder opowie.
- Corder? Ten facet, kt�rego przywie�li�cie? - Zna�em go tylko
z imienia. By� jednym z naszych najlepszych informator�w. - Tak.
- Niedobre wie�ci, co?
- Nie.
Weszli�my do tunelu prowadz�cego w d�, do naszego labiryntu,
smrodu, ple�ni, wilgoci, do naszych ma�ych, kr�liczych nor.
Miejsce by�o wstr�tne, ale by�o te� sercem i dusz� Buntu Nowej
Bia�ej R�y. Nowej Nadziei, jak szeptano w�r�d zniewolonych
narod�w. Kpi�cej Nadziei dla tych z nas, kt�rzy tutaj �yli. By�o
jak cela wi�zienna pe�na szczur�w, cho� cz�owiek m�g� z niej
wyj��. Je�li nie przejmowa� si� ryzykiem czekaj�cym go w �wiecie,
w kt�rym ca�a pot�ga cesarstwa by�a zwr�cona przeciwko niemu.
2. R�WNINA STRACHU
Corder by� naszymi oczyma i uszami w Grabarzu. Wsz�dzie mia�
kontakty, a jego praca przeciwko Pani trwa�a ju� kilkadziesi�t
lat. By� jednym z niewielu, kt�rym uda�o si� umkn�� przed jej
gniewem z Uroku, gdzie zmia�d�y�a Buntownik�w. Odpowiedzialno��
za tamt� masakr� ci��y�a na Kompanii, kt�ra wtedy by�a siln�
praw� r�k� Pani i wci�gn�a jej wrog�w w pu�apk�. W Uroku zgin�o
�wier� miliona ludzi. Nigdy nie by�o tak rozleg�ej i okrutnej
bitwy. Nawet krwawa kl�ska Dominatora w Starym Lesie poch�on�a
po�ow� mniej ofiar. Los zmusi� nas do przej�cia na przeciwn�
stron�. Jednak nie by�o nikogo, kto pom�g�by nam w tej walce.
Rana Jednookiego by�a tak czysta, jak zapewnia�, �e tylko
zmieni�em mu opatrunek i pozwoli�em rozgo�ci� si� w moich
kwaterach. Pupilka chcia�a, �eby patrol wypocz��, zanim poprosi
ich o raport. Dr�a�em z niepokoju, �e wie�ci b�d� gorsze, ni�
przypuszcza�em. Stary, zm�czony cz�owiek. Oto kim jestem. Co si�
sta�o z dawnym ogniem, energi�, ambicj�? By�y marzeniami
minionego czasu. W smutne dni odkurzam je i pieszcz�
nostalgicznie, dziwi�c si� naiwnemu m�odzie�cowi, kt�ry je
stworzy�. Niepok�j przypomnia� mi o starym projekcie zwi�zanym
z osiemdziesi�cioma funtami staro�ytnych dokument�w odebranych
genera�owi Szept, gdy my s�u�yli�my Pani, a ona Buntownikom.
Przypuszczali�my, �e zawieraj� klucz do pokonania Pani i
Schwytanych. Studiowa�em je przez sze�� lat i niczego nie
znalaz�em. Za du�o przygn�biaj�cych kl�sk. Ostatnio tak cz�sto,
�e trudno by�o u�wiadomi� sobie wszystkie, a co dopiero opisa�
w kronikach. Od naszej ucieczki z Ja�owca dokumenty sta�y si�
czym� wi�cej ni� osobistymi zapiskami. Remanent Kompanii zrodzi�
swego rodzaju podniecenie. Jednak wiadomo�ci, kt�re
otrzymywali�my z zewn�trz by�y tak ma�o wa�ne i niegodne
zaufania, �e rzadko trudzi�em si�, by zapisywa� je. Co wi�cej,
od zwyci�stwa nad swym m�em w Ja�owcu, Pani zdawa�a si� pogr��a�
w bezczynno�ci jeszcze bardziej ni� my. Oczywi�cie, pozory myl�.
A istota Pani jest iluzj�.
- Konowale!
Spojrza�em znad strony zapisanej Starym Tellekurre, kt�r�
studiowa�em ju� ze sto razy. W drzwiach sta� Goblin. Wygl�da� jak
stara ropucha. - Co jest? - spyta�em.
- Co� si� dzieje na szczycie. �ap za miecz.
Chwyci�em �uk i sk�rzan� opo�cz�. Za stary jestem na walk� wr�cz.
Raczej zostan� z ty�u i postrzelam z �uku, je�li w og�le b�d�
musia� walczy�. Pod��y�em za Goblinem, �ciskaj�c w d�oni ten sam
�uk, kt�ry dosta�em od Pani w czasie bitwy pod Urokiem. Och,
wspomnienia. Strzelaj�c z niego, pomog�em jej pozby� si�
Duszo�apa - Schwytanego, kt�ry wci�gn�� Kompani� w s�u�b� Pani.
Tamte dni wydawa�y si� teraz niemal prehistoryczne. Wybiegli�my
prosto w promienie s�o�ca. Wszyscy rozproszyli si� pomi�dzy
kaktusy i koral. Je�dziec, zbli�aj�cy si� jedynym prowadz�cym tu
szlakiem, nie by� w stanie nas zobaczy�. Jecha� samotnie na
nadgryzionym przez mole mule. Nie by� uzbrojony. - Takie
zamieszanie z powodu jednego staruszka na mule - zapyta�em.
M�czy�ni szybko przebiegli przez koral mi�dzy kaktusami, robi�c
piekielny ha�as. Starzec musia� wiedzie�, �e tam byli�my. -
Lepiej popracujmy nad cichszym przemieszczaniem si�. - Racja.
Wierci�em si� nerwowo. Elmo przyczai� si� zaraz za mn�. Jedn�
r�k� przys�ania� oczy. Wygl�da� na starego i zm�czonego. Ka�dego
dnia co� przypomina�o mi, �e �aden z nas nie jest ju� m�ody. Do
diab�a, ju� wtedy nie byli�my m�odzi, kiedy przybyli�my na
p�noc, przez Morze Udr�k. - Potrzebujemy m�odej krwi, Elmo -
westchn��em.
Elmo za�mia� si� szyderczo.
Tak. B�dziemy du�o starsi, zanim to osi�gniemy. Je�eli
przetrwamy. Na razie zyskujemy na czasie, maj�c nadziej�, �e
nadejd� dla nas lepsze dni. Je�dziec przeci�� potok i zatrzyma�
si�. Kiedy podni�s� r�ce, wyszli�my z ukrycia, niedbale trzymaj�c
bro�. Samotny starzec w sercu obozu Pupilki nie stanowi�
zagro�enia. Elmo, Goblin i ja zeszli�my do niego.
- Dobrze si� bawili�cie z Jednookim? - zapyta�em po drodze
Goblina. Przez wieki k��cili si� i robili sobie kawa�y, ale
tutaj, gdzie obecno�� Pupilki zakazywa�a tego, nie mogli bawi�
si� czarodziejskimi trikami. Goblin u�miechn�� si� od ucha do
ucha.
- Pokona�em go.
Zbli�yli�my si� do je�d�ca.
- Opowiesz mi p�niej.
Goblin zachichota�, wydaj�c z siebie d�wi�k przypominaj�cy
bulgotanie wody w czajniczku na herbat�. - Jasne.
- Kim jeste�? - zapyta� Elmo przybysza.
- Pami�tki.
Nie by�o to nazwisko, lecz has�o dla kuriera z dalekiego zachodu.
Nie s�yszeli�my go ju� od dawna. Zachodni pos�a�cy musieli
dotrze� na R�wnin�, mimo �e wi�kszo�� prowincji uleg�a Pani. -
No - odezwa� si� Elmo-co masz nam do powiedzenia? Zechcesz
zsi���? Starzec zsun�� si� z grzbietu mu�a i oznajmi�:
- Mam tu dwadzie�cia funt�w materia�u - wskaza� na worek
przymocowany za siod�em. - Ka�de przekl�te miasto do�o�y�o si�
do tego �adunku. - Sam pokona�e� ca�� drog�? - zapyta�em.
- Ka�d� stop� z Wios�a.
- Wios�a? To jest...
Wi�cej ni� tysi�c mil. Nie wiedzia�em, �e mamy tam kogo�. Ale
jest sporo rzeczy, kt�rych nie wiedzia�em o organizacji
utworzonej przez Pupilk�. Sp�dza�em czas na przegl�daniu tych
przekl�tych papier�w w nadziei, �e znajd� co�, czego mo�e wcale
w nich nie by�o. Starzec przeszy� mnie wzrokiem, jakby chcia�
przejrze� na wylot moj� dusz�. - To ty jeste� lekarzem? Konowale?
- Tak, no i co z tego?
- Przywioz�em dla ciebie co�... osobistego. - Otworzy� sw�
kuriersk� torb�. Przez moment wszyscy obserwowali czujnie ka�dy
jego ruch. Nigdy nic nie wiadomo. Ale m�czyzna wyj�� z torby
paczk� zawini�t� w nieprzemakaln� tkanin�, maj�c� chroni� co� z
drugiego ko�ca �wiata. - Przez p� drogi pada�o - wyja�ni� i
poda� mi j�. Zwa�y�em j� w d�oni. Nie by�a zbyt ci�ka. - Od kogo
to?
Starzec wzruszy� ramionami.
- Gdzie j� dosta�e�? - spyta�em ponownie.
- Od kapitana mojej kom�rki - odpar�.
Oczywi�cie. Pupilka z wielk� uwag� rozbudowywa�a sw� organizacj�
i dzi�ki temu by�o prawie niemo�liwe, by Pani zniszczy�a wi�cej
ni� jej fragment. To dziecko by�o geniuszem. Elmo wys�ucha�
reszty wiadomo�ci i wyda� polecenia.
- Otto, zabierz go na d� i znajd� mu jakie� pos�anie. Odpocznij,
staruszku. Bia�a R�a przepyta ci� p�niej. Zapowiada�o si�
interesuj�ce popo�udnie. Nie mog�em si� doczeka�, kiedy us�ysz�
raporty kuriera i Cordera, ale mia�em jeszcze tajemnicz�
przesy�k�. - P�jd� zobaczy�, co to jest - poinformowa�em Elmo.
Kto m�g� to przes�a�? - zastanawia�em si�. Nie zna�em nikogo poza
R�wnin�. C�... Pani chyba nie wys�a�aby list�w do podziemia.
Chocia�? Przeszy� mnie dreszcz strachu. Przecie� obieca�a, �e
b�dzie ze mn� w kontakcie. M�wi�cy menhir, kt�ry ostrzeg� nas
przed zbli�aj�cym si� kurierem, na dobre zakorzeni� si� przy
�cie�ce. - Konowale, obcy s� na R�wninie - powiedzia�, gdy go
mija�em. Zatrzyma�em si�.
- Co? Jeszcze wi�cej? - zapyta�em, ale nie odpowiedzia�.
Nigdy nie pojm� tych starych kamieni. Do diab�a, nadal nie
rozumiem, dlaczego s� po naszej stronie. Nienawidz� wszystkich
przybysz�w z zewn�trz, generalnie i ka�dego z osobna oraz ich
czar�w. Zszed�em do mojej kwatery i opar�em �uk o �cian�.
Usiad�em przy stole i otworzy�em paczk�. Nie rozpozna�em
charakteru pisma, a na ko�cu nie znalaz�em podpisu. Zacz��em
czyta�.
3. OPOWIE�� Z WCZORAJSZEGO UCHA
Konowale:
Kobieta znowu �le si� prowadzi�a. Bomanz rozmasowa� skronie, lecz
pulsowanie nie usta�o. Zakry� oczy. - Saita, sayta, suta -
mrucza�, �wiszcz�c z w�ciek�o�ci.
Ugryz� si� w j�zyk. Nie mia� wp�ywu na swoj� �on� i cierpia� z
powodu upokarzaj�cych konsekwencji m�odzie�czego szale�stwa. Ach,
ale co za temperament! Co za prowokacja! Do��, g�upcze! Studiuj
ten przekl�ty plan.
Ani Jasmine, ani b�l g�owy nie ust�powali.
- Krwawe piek�o! - Odstawi� ci�arki z naro�nik�w planu i nawin��
cienki jedwab na szklane pr�ty, po czym ukry� plan w wydr��onym
drzewcu antycznej w��czni o l�ni�cej powierzchni uchwytu. -
Upiaszczony wykry�by plan w ci�gu minuty - gdera�.
Zacisn�� z�by, w�sz�c niebezpiecze�stwo. Mia� zszarpane nerwy.
Obawia� si�, �e p�knie przy ostatniej przeszkodzie, �e po�re go
tch�rzostwo i b�dzie �y� na pr�no. �y� przez trzydzie�ci siedem
lat w cieniu siekiery swego szefa - to bardzo d�ugo. - Jasmine -
mrukn��. - Zawo�aj loch� �licznotk�. - Kto� zako�ata� do drzwi.
- O co chodzi tym razem? - wrzasn�� na d� Bomanz. Jak zwykle o
to samo. Dr�czenie nie zwi�zane z powodem jej niezadowolenia.
Przerwa w jego studiach, jako zap�ata za jej urojenia,
przyczyni�a si�, jego zdaniem, do zmarnowania ich �ycia. M�g�
sta� si� wa�nym cz�owiekiem w Wio�le. M�g� da� jej wspania�y dom
pe�en rogatej s�u�by. M�g� odzia� j� w szaty przetykane z�otem
i tuczy� mi�sem, podawanym na ka�dy posi�ek. Zamiast tego, wybra�
�ycie uczonego, maskuj�c swoje imi� i profesj�, wci�gaj�c j� w
ten smutek, szukaj�c wytchnienia w Starym Lesie. Nie da� jej nic,
pr�cz brudu, lodowatych zim i obelg, kt�rymi obrzuca� ich Wieczny
Stra�nik. Bomanz tupi�c zszed� w�skimi, stromymi i trzeszcz�cymi
schodami. Przekl�� kobiet�, splun�� na pod�og�, wcisn��
srebrniaka w jej nadstawion� d�o� i odes�a� j� pod pretekstem
przyniesienia czego� na kolacj�. Zniewaga? - pomy�la�. Opowiem
ci o zniewadze, ty stara wrono. Opowiem ci, jak to jest �y� z
wiecznym lamentem, odra�aj�c� t�pot�, m�odzie�czymi marzeniami...
- Przesta�, Bomanz - mrukn�� do siebie. - Ona jest matk� twojego
syna. Daj jej to, co si� jej nale�y. Ona nie zdradzi�a ci�. -
Nawet je�li, nic ich ju� nie ��czy�o, nadal dzielili nadziej�
zwi�zan� z map� na jedwabiu. Oczekiwanie by�o dla Jasmine tym
trudniejsze, �e nie�wiadoma post�p�w poczynionych przez m�a,
wiedzia�a tylko, i� min�y blisko cztery dekady, a wci�� nie by�o
widocznych rezultat�w. Zad�wi�cza� dzwonek przy drzwiach
sklepowych. Bomanz wcieli� si� w posta� sprzedawcy - grubego,
�ysego m�czyzny z za�o�onymi na piersiach r�kami, pokrytymi
sieci� niebieskich �y�. - Tokarze - uk�oni� si� nisko. - Nie
spodziewa�em si� ciebie tak szybko. Tokar by� handlarzem z Wios�a
i przyjacielem syna Bomanza, Stancila. Jego szczero��, uczciwo��
i nienaganne maniery sprawia�y, �e Bomanz widzia� w nim w�asnego
ducha z czas�w m�odo�ci. - Nie planowa�em tak szybkiego powrotu,
Bo, ale antyki s� mani�, kt�rej nie pojmuj�. - Chcesz kolejn�
parti� towaru? Ju�? Ogo�ocisz mnie - za�mia� si� i pomy�la�:
Bomanz, to oznacza dope�nienie pracy. Czasu straconego na
badania. - Dominacja jest gor�ca tego roku. Przesta� lepi�
garnki, Bo. Ko� siano i znikaj. W przysz�ym roku ten sklep mo�e
by� tak samo martwy jak Schwytany. - Oni nie s�... Mo�e si�
starzej�, Tokarze. Nie bawi mnie ju� zamieszanie z Upiaszczonym.
Do diab�a. Dziesi�� lat temu poszed�em go szuka�. Dobra sprzeczka
zabija nud�. Kopanie te� mnie wyko�czy�o. Jestem zu�yty. Chc� po
prostu usi��� i patrze�, jak mija �ycie - papla� Bomanz,
wyk�adaj�c najlepsze antyczne miecze, kawa�ki zbroi, �o�nierskie
amulety i niemal idealnie zachowan� tarcz�. Pude�ko grot�w do
strza� z wygrawerowanymi r�ami, par� obosiecznych w��czni,
staro�ytne g�ownie zamocowane na replikach drzewc. - Mog�
przys�a� ci kilku ludzi. Poka� im, gdzie kopa�. Op�ac� ci
pe�nomocnictwo. Nie b�dziesz musia� nic robi�. Do licha, �wietna
siekiera, Bo. TelleKurre? Mog�em sprzeda� ca�� bark� broni
TelleKurre. - UchiTelle, aktualnie. Nie, �adnych pomocnik�w. -
Akurat potrzebowa� bandy m�odych zapale�c�w, wisz�cych mu na
ramionach, kiedy zaj�ty by� swoimi kalkulacjami. - To tylko
propozycja.
- Przepraszam. Nie miej mi tego za z�e. Jasmine by�a u mnie dzi�
rano. - Znalaz�e� co� zwi�zanego ze Schwytanymi? - zapyta�
ostro�nie Tokar. Przez wszystkie dekady Bomanz ukrywa�
przera�enie.
- Schwytani? Czy jestem g�upcem? Nie dotyka�bym tego, gdybym m�g�
zostawi� to Monitorowi. Tokar u�miechn�� si� konspiracyjnie. -
Pewnie. Nie chcemy obrazi� Wiecznego Stra�nika. Tym niemniej...
Jest w Wio�le cz�owiek, kt�ry dobrze zap�aci�by za co�, co mog�o
by� przypisane jednemu ze Schwytanych. Sprzeda�by w�asn� dusz�
za co�, co nale�a�o do Pani. Jest w niej zakochany. - Ona by�a
z tego znana. - Bomanz unika� spojrzenia m�odszego m�czyzny. Jak
wiele wyjawi� Stance? Czy by� to jeden z po�ow�w Upiaszczonego?
Starszy Bomanz da� o sobie zna� w najmniej stosownym momencie.
Jego nerwy nie by�y w stanie znie�� tego podw�jnego �ycia. Kusi�o
go, by wyspowiada� si� dla ulgi. Nie, do diab�a! Za du�o w to
zainwestowa�. Trzydzie�ci siedem lat. Kopi�c i skrobi�c ka�dej
minuty. Skradaj�c si� i udaj�c. �yj�c w poni�aj�cym ub�stwie.
Nie, nie zrezygnuje. Nie teraz, kiedy jest tak blisko. - Ja te�
j� kocham, na sw�j spos�b - wyzna�. - Ale nie straci�em zdrowego
rozs�dku. Zawy�bym na Upiaszczonego, gdybym co� znalaz�. I to tak
g�o�no, �e us�ysza�by� mnie w Wio�le. - W porz�dku - u�miechn��
si� Tokar. - Koniec przerwy. - Si�gn�� do sk�rzanej torby. -
Listy od Stancila. Bomanz spojrza� na spor� paczk�. - Nie mia�em
od niego �adnych wiadomo�ci, odk�d by�e� tu ostatni raz. - Mog�
rozpocz�� za�adunek, Bo?
- Pewnie. Id� przodem - powiedzia� Bomanz. Sprawia� wra�enie
nieobecnego. - Zaznacz wszystko, co we�miesz - doda�, podaj�c
Tokarowi spis inwentarza. - Tym razem bior� wszystko, Bo -
roze�mia� si�. -Tylko podaj mi cen�. - Wszystko? Po�owa to graty.
- Powiedzia�em ci, �e Dominacja jest gor�ca.
- Widzia�e� Stance'a? Jak si� ma? - zapyta�, gdy przeczyta�
pierwszy list do po�owy. Syn nie mia� mu nic konkretnego do
zakomunikowania. Tylko trywialne plotki. Obowi�zkowe listy pisane
przez syna do rodzic�w, nie mog�ce wype�ni� niesko�czonej pustki.
- Chorobliwie zdrowy i znudzony uniwersytetem. Czytaj dalej, to
znajdziesz niespodziank�. - By� tu Tokar - oznajmi� Bomanz,
u�miechaj�c si� i przest�puj�c z nogi na nog�. - Ten z�odziej? -
Jasmine rzuci�a mu ponure spojrzenie. - Pami�ta�e� o odebraniu
zap�aty? - Jej pucowata twarz wyra�a�a wieczne niezadowolenie.
Nawet usta mia�y t� sam� sk�onno��. - Przywi�z� listy od
Stance'a. Patrz. - Pokaza� jej ca�y pakiet. Nie m�g� si�
opanowa�. - Stance przyje�d�a do domu. - Do domu? Nie mo�e.
Przecie� ma posad� na uniwersytecie. - Bierze wolne na lato.
- Dlaczego?
- �eby nas zobaczy�, pom�c w sklepie, �eby wyrwa� si� stamt�d i
doko�czy� sw� prac�. Jasmine gdera�a. Nie czyta�a list�w. Nie
wybaczy�a synowi tego, �e podziela� zainteresowania ojca
Dominacj�. - Przyje�d�a tu tylko po to, �eby razem z tob� wtyka�
nos tam, gdzie nie powinni�cie. Zgadza si�? Bomanz ukradkiem
spogl�da� na sklepowe okna. Jego paranoja by�a usprawiedliwiona.
- Jest Rok Komety. Duchy Schwytanych powstan�, by op�akiwa�
przemijanie Dominacji. Tego lata mia� nast�pi� dziesi�ty powr�t
komety, kt�ra pojawi�a si� w godzinie upadku Dominatora.
Dziesi�ciu, Kt�rzy Zostali Schwytani manifestowa�oby odwa�nie.
Bomanz by� ju� �wiadkiem jednego przej�cia, kiedy latem przyby�
do Starego Lasu, na d�ugo przed narodzinami Stancila. Kraina
Kurhan�w zrobi�a na nim wra�enie, gdy spacerowa�y po niej duchy.
Podniecenie �cisn�o mu wn�trzno�ci. Jasmine mog�a tego nie
zauwa�y�, ale zn�w zbli�a�o si� lato. Koniec d�ugiego
poszukiwania. Brakowa�o mu tylko jednego klucza, a kiedy ju� go
znajdzie, b�dzie m�g� nawi�za� kontakt i zacz�� czerpa�, zamiast
dok�ada�. Jasmine za�mia�a si� szyderczo.
- Dlaczego wpakowa�am si� w to? Matka ostrzega�a mnie.
- Kobieto, rozmawiamy o Stancilu, naszym jedynaku.
- Ach, Bo, nie nazywaj mnie okrutn� star� kobiet�. Oczywi�cie,
�e powitam go z rado�ci�. Czy� ja te� nie darz� go uczuciem? -
Nie wysilasz si�, �eby to okaza�. - Bomanz przejrza� resztk�
inwentarza. - Nie zosta�o nic, pr�cz najgorszych grat�w. Na sam�
my�l o kopaniu, kt�re mnie czeka, bol� mnie wszystkie stare
ko�ci. Cia�em by� wprawdzie s�aby, lecz silny duchem.
Uzupe�nianie inwentarza by�o dobrym pretekstem do w�dr�wek na
obrze�a Krainy Kurhan�w. - Najwy�sza pora zacz��.
- Pr�bujesz wyci�gn�� mnie z domu?
- Nie zrani�oby to moich uczu�.
Bomanz dokona� przegl�du sklepu. By�o tam kilka nadgryzionych
przez czas �ach�w, z�amane sztylety, ma�a ��dka, kt�rej nikomu
nie mo�na by�o przypisa�, poniewa� brakowa�o tr�jk�tnej wstawki
charakterystycznej dla oficer�w Dominacji. Kolekcjonerzy nie
zainteresowaliby si� r�wnie� ko��mi zwolennik�w Bia�ej R�y.
Ciekawe - pomy�la�. Dlaczego tak bardzo intryguje nas z�o? Bia�a
R�a by�a bardziej bohaterska ni� Dominator czy Schwytani.
Zosta�a zapomniana przez wszystkich, pr�cz ludzi Monitora. �aden
wie�niak nie potrafi� wymieni� imion po�owy Schwytanych. Kraina
Kurhan�w, gdzie z�o le�y niespokojnie, jest pilnie strze�ona, a
gr�b Bia�ej R�y zagin��. - Ani tu, ani tam - mrucza� Bomanz. -
Czas odszuka� to miejsce. Tutaj. Tutaj. �opata. R�d�ka. Torby...
Mo�e Tokar mia� racj�. Mo�e powinienem wynaj�� pomocnika.
Szczotki. Z pomocnikiem wydoby�bym wi�cej tych klamot�w. Luneta.
Mapy. Nie mog� ich zapomnie�. Co jeszcze? �adne wst��ki.
Oczywi�cie, ten godny po�a�owania Men fu. Drobiazgi zapakowa� w
w�ze�ek i obwiesi� si� sprz�tem.
- Jasmine! Jasmine! - wrzasn��, gdy pozbiera� ju� �opat�, grabie
i lunet�. - Otw�rz te cholerne drzwi! Jasmine wyjrza�a przez
firanki oddzielaj�ce pomieszczenia mieszkalne. - Trzeba by�o
najpierw je otworzy�, ciemnoto. -Przesz�a przez sklep z dumnie
uniesion� g�ow�. -Kiedy wreszcie nauczysz si� organizowa� sobie
prac�, Bo? Pewnie dzie� po moim pogrzebie. Szed� ulic� potykaj�c
si� i gderaj�c:
- Zorganizuj� sobie wszystko w dniu twojej �mierci. Do diab�a,
lepiej w to uwierz. Chc�, �eby� znalaz�a si� w ziemi, zanim
zmienisz zdanie.
4. BLISKA PRZESZ�O��: CORBIE
Kraina Kurhan�w le�a�a daleko na p�noc od Uroku, w Starym Lesie
os�awionym w legendach o Bia�ej R�y. Corbie przyby� do miasta
rok po tym, jak Dominatorowi nie uda�o si� wydosta� z grobu przez
Ja�owiec. Poddanych Pani zasta� w �wietnej formie, gotowych na
ka�de jej skinienie. Nie bali si� ju� starego z�a z Wielkiego
Kurhanu, a buntownicy zostali rozgromieni. Cesarstwo nie mia�o
ju� wrog�w. Wielka Kometa, zwiastun wszystkich katastrof, nie
wr�ci przez kilka kolejnych dekad. Pozosta�o tylko samotne
ognisko oporu - dziecko podaj�ce si� za reinkarnacj� Bia�ej R�y.
Ale ono by�o zbiegiem, uciekaj�cym z niedobitkami zdradzieckiej
Czarnej Kompanii. Nie by�o si� czego obawia�. Pani zgniot�aby ich
bez problemu. Corbie, kulej�c, szed� drog� z Wios�a. Samotny, z
tobo�kiem na plecach. Podpiera� si� kijem. Chcia� uchodzi� za
pozbawionego si� weterana kompanii Kulawca. Chcia� pracowa�, a
tutaj by�o mn�stwo pracy dla niezbyt dumnego cz�owieka. Wieczni
Stra�nicy byli dobrze op�acani, a najemnicy wyr�czali ich w
ci�kiej pracy. W tym czasie pu�k stacjonowa� w Krainie Kurhan�w.
Niewielu cywili kr�ci�o si� wok� nich, ale Corbie bez trudu
wtopi� si� w t�um. Kiedy kompanie i bataliony wynios�y si�, by�
ju� sta�� cz�ci� krajobrazu. Zmywa� naczynia, oporz�dza� konie,
wyprz�ta� stajnie, przenosi� wiadomo�ci, wyciera� pod�ogi,
obiera� warzywa, przyjmowa� ka�de zlecenie, za kt�re m�g� zarobi�
kilka miedziak�w. By� spokojny, wysoki, ciemny, o
powierzchowno�ci, kt�ra nie przysparza�a mu przyjaci� ani te�
wrog�w. Rzadko szuka� towarzystwa. Po kilku miesi�cach poprosi�
o pozwolenie zaj�cia rozpadaj�cego si� ze staro�ci domu. Zale�a�o
mu na tym domu, gdy� kiedy� nale�a� do czarownika z Wios�a. Z
czasem uzbiera� �rodki na odbudowanie go i, jak jego poprzednik-
czarownik, wype�nia� misj�, kt�ra przywiod�a go na p�noc.
Dziesi��, dwana�cie, czterna�cie godzin dziennie Corbie pracowa�
wok� miasta, potem wraca� do domu i dalej pracowa�. Ludzie
zastanawiali si�, kiedy odpoczywa�. Je�li by�o co�, co przynios�o
mu ujm� w oczach ludzi, to fakt, �e odmawia� ca�kowitego
przyj�cia na siebie swojej roli. Wi�kszo�� najemnik�w musia�a
znosi� poni�anie i obelgi. Corbie nie zaakceptowa�by tego. Tylko
jeden cz�owiek wywar� presj� na Corbiego, gdy zaskoczy� go
sk�adaj�cego siebie w ofierze. Corbie zbi� go bezlito�nie. Nikt
nie podejrzewa� go o prowadzenie podw�jnego �ycia. Na zewn�trz
by� Corbiem - najemnikiem i nikim wi�cej. Ta rola wros�a mu w
serce. Kiedy by� w domu, a miasto t�tni�o jeszcze �yciem, by�
Corbiem - odbudowuj�cym nowy dom ze starego. Dopiero gdy zapada�a
noc, a ulice przemierza� tylko nocny patrol, stawa� si� Corbiem -
cz�owiekiem z misj�. Corbie - znalaz� skarb w �cianie kuchni
czarownika i zabra� go na g�r�, gdzie inny Corbie - przyszed� z
g��bin. Ogl�da� skrawek papieru, zawieraj�cy tuziny s��w,
skre�lone dr��c� r�k�. Zaszyfrowany klucz. Wtedy wychudzon�,
ogorza�� twarz Corbiego rozpromieni� szeroki u�miech. Ciemne oczy
zab�ys�y, a palce zapali�y lamp�. Corbie usiad� i przez godzin�
patrzy� przed siebie zamy�lony. Potem, nadal u�miechaj�c si�,
zszed� na d� i wyszed� z domu. Ilekro� spotka� nocny patrol,
unosi� r�k� w niemym pozdrowieniu. By� teraz znany. Nikt nie
kwestionowa� jego prawa do spacerowania po okolicy i ogl�dania
uk�adu k�. Wr�ci� do domu, gdy jego nerwy uspokoi�y si�. I tak
nie m�g�by usn��, wi�c zabra� si� za studiowanie papier�w,
odszyfrowywanie i t�umaczenie, a� napisa� opowie�� w formie
listu, kt�ry przez ca�e lata czeka� na swoje przeznaczenie.
5. R�WNINA STRACHU
Jednooki przystan��, �eby powiadomi� mnie, �e Pupilka zamierza
przes�ucha� Cordera i pos�a�ca. - Konowale, widzia�e� j�? Wygl�da
mizernie.
- Widz�, radz�, ale ona ignoruje moje uwagi, wi�c co mog� zrobi�?
- Minie ze dwadzie�cia lat, zanim znowu poka�e si� kometa. Nie
ma sensu, �eby zapracowywa�a si� na �mier�, prawda? - Jej to
powiedz. Ja otrzymuj� wci�� t� sam� odpowied�, �e zamieszanie
zacznie si� na d�ugo przed ponownym pojawieniem si� komety, �e
to jest wy�cig z czasem. Wierzy�a w to. Ale jej ogie� jako� nie
m�g� nas rozpali�. Byli�my odizolowani na R�wninie Strachu,
odci�ci od �wiata. Walka z Pani� czasami wkrada�a si� w nasz�
szar� codzienno��, pobudzaj�c nas do �ycia. R�wnina zbyt cz�sto
absorbowa�a nasze umys�y. Przy�apa�em si� na obserwowaniu
Jednookiego. Ten przedwczesny pogrzeb nie by� dla niego dobry.
Nie wykorzystuj�c swych umiej�tno�ci, os�ab� fizycznie. Wiek
zacz�� odciska� na nim swoje pi�tno. - Podobno ty i Goblin
�wietnie si� bawili�cie - zagai�em, chc�c podnie�� go na duchu.
Nie m�g� si� zdecydowa�, czy roze�mia� si� szyderczo, czy
obrzuci� mnie ponurym spojrzeniem. - Znowu byli�cie sob�, co? -
podpuszcza�em go, ale w odpowiedzi tylko mrukn�� co� pod nosem. -
Co? - Hej, wy! - wrzasn�� kto�. - Wszyscy na g�r�! Alarm! Alarm!
Jednooki splun��.
- Dwa razy w jeden dzie�? Co za czort?
Wiedzia�em, co mia� na my�li. W ci�gu ca�ych dw�ch lat nie
mieli�my dwudziestu alarm�w, a teraz a� dwa w ci�gu jednego dnia?
Nieprawdopodobne. Rzuci�em si� po �uk.
Tym razem wyszli�my z mniejszym ha�asem. Elmo uciszy� kilku
gadaj�cych karc�cym spojrzeniem. S�o�ce jeszcze nie zasz�o i
�wieci�o nam prosto w oczy, zanim dotarli�my do wyj�cia z tunelu.
- Ty cholerny g�upku! - wrzeszcza� Elmo. - Co robisz, do diab�a?
- M�ody �o�nierz sta� na otwartej przestrzeni i wskazywa� co�
palcem. Spojrza�em w tamtym kierunku. - O, do diab�a - szepn��em.
- Do stu tysi�cy diab��w. Jednooki te� go zobaczy�. - Schwytany.
Unosz�cy si� w powietrzu punkt zatacza� ko�a nad nasz� kryj�wk�.
Nagle zachwia� si�. - Tak, Schwytany. Szept czy Podr�?
- Dobrze widzie� starych przyjaci� - powiedzia� Goblin,
do��czaj�c do nas. Nie widzieli�my Schwytanych, odk�d przybyli�my
na R�wnin�. Po naszej ucieczce z Ja�owca przez cztery lata
deptali nam po pi�tach, a� zmusili nas do ukrycia si� tutaj. Byli
jej satrapami1, wykonawcami jej woli. By�o ich dziesi�ciu. W
czasie Dominacji, gdy Pani i jej m�� zniewolili najpot�niejszych
sobie wsp�czesnych, uczynili ich swymi poddanymi. Zwano ich
Dziesi�cioma, Kt�rzy Zostali Schwytani. Cztery wieki temu, kiedy
Bia�a R�a pokona�a Dominatora, Schwytani zeszli pod ziemi� razem
ze swoimi w�adcami, gdy� kilku pozosta�o wiernych Dominatorowi.
Wi�kszo�� jednak zgin�a. Lecz Pani postara�a si� o nowych
niewolnik�w: Pi�rko, Szept i Podr�. Pi�rko i jeden ze starych
Schwytanych, Kulawiec, polegli w Ja�owcu, gdzie my r�wnie�
zap�acili�my wysok� cen� za uniemo�liwienie zmartwychwstania
Dominatorowi. Pozostali - Szept i Podr� - wyjechali. Lataj�cy
dywan ko�ysa� si�, poniewa� znalaz� si� w polu dzia�ania mocy
Pupilki. Schwytany zawr�ci� i uda�o mu si� odlecie� wystarczaj�co
daleko, by odzyska� ca�kowit� kontrol� nad dywanem. - Szkoda, �e
nie przylecia� bli�ej - powiedzia�em. - Spad�by jak g�az. - Oni
nie s� tacy g�upi - odpowiedzia� Goblin. - Na razie tylko nas
tropi�. - Pokiwa� g�ow� i zadr�a�. Wiedzia� co�, o czym nawet nie
mieli�my poj�cia. Prawdopodobnie dowiedzia� si� czego� w czasie
patrolu poza R�wnin�. - Kompania rozgrzewa si�? - zapyta�em.
- Tak. Co robisz, oddechu nietoperza? - Goblin skarci�
Jednookiego. - Uwa�aj. Ma�y Murzyn, ignoruj�c Schwytanego,
patrzy� na dzikie, ukszta�towane przez wiatr stromizny na
po�udnie od nas. - Naszym zadaniem jest prze�y� - powiedzia�
Jednooki z takim patosem, �e by�o jasne, i� by�o to wyzwanie dla
Goblina. - A to znaczy, nie nale�y da� si� zaintrygowa�
pierwszym, b�yskotliwym pokazem, jaki zobaczysz. - Co to znaczy,
do diab�a? - rzek� Goblin.
- To, �e podczas gdy wszyscy wyba�uszali�cie oczy na tego klauna
na g�rze, inny wyl�dowa� za tamtymi ska�ami i wysadzi� kogo� -
odpar� Jednooki. Obaj z Goblinem spojrzeli�my na czerwone klify,
ale nic nie zauwa�yli�my. - Za p�no - powiedzia� Jednooki. - Ju�
odlecia�. Uwa�am, �e kto� powinien i�� i z�apa� szpiega.
Uwierzy�em Jednookiemu. - Elmo! Otrz�sn�li si� - wyja�ni�em.
- Zacz�li dzia�a�-mrukn��. - W�a�nie kiedy mia�em ju� nadziej�,
�e o nas zapomnieli. - Och, zapewniam ci�, �e nie zapomnieli -
powiedzia� Goblin. Zn�w odnios�em wra�enie, �e mia� co� na my�li.
Elmo dok�adnie zbada� teren mi�dzy nami a klifem. Wiedzia�,
r�wnie dobrze jak my wszyscy, �e pewnego dnia nasze �ycie b�dzie
zale�a�o bardziej od tego, co wiemy o nim ni� o naszym
prze�ladowcy. - W porz�dku-powiedzia� do siebie.-Widz� to. Wezm�
czterech ludzi, ale najpierw musz� zobaczy� si� z Porucznikiem.
Porucznik nie wychodzi� na alarmy. On i dwaj inni m�czy�ni
pe�nili stra� pod drzwiami kwater Pupilki. Je�li kiedykolwiek
wr�g dotar�by do niej, to po ich trupach. Lataj�cy dywan oddali�
si� na zach�d. Zastanawia�em si�, dlaczego stworzenia R�wniny nie
wyzwa�y go. Poszed�em do menhira, kt�ry m�wi� do mnie wcze�niej
i zapyta�em, ale nie chcia� mi tego wyja�ni�. - Konowale, zaczyna
si�. Zaznacz ten dzie� - powiedzia� tylko. - Tak. Jasne. - I
nazwa�em ten dzie� pocz�tkiem, cho� wszystko zacz�o si� wiele
lat temu. By� to dzie� pierwszego listu, dzie� Schwytanych, dzie�
Tropiciela i Psa Zab�jcy Ropuch. Menhir mia� jeszcze ko�cow�
uwag�.
- Na R�wninie s� obcy. - Najwyra�niej nie zamierza� broni�
Schwytanych. - Menhir m�wi, �e mo�emy mie� wi�cej go�ci -
powiedzia�em, gdy wr�ci� Elmo. - Teraz twoja i Milczka kolej na
obserwacje? - zapyta�, unosz�c brwi. - Tak.
- B�d�cie ostro�ni. Goblinie i Jednooki, chod�cie tutaj. -
Pochylili ku sobie g�owy. Potem Elmo wybra� jeszcze czterech
m�czyzn i poszli na polowanie.
6. R�WNINA STRACHU
Poszed�em na m�j punkt obserwacyjny. Nigdzie nie by�o wida� Elma
i jego ludzi. Menhir te� znikn��. S�o�ce by�o nisko, a jedynym
d�wi�kiem, jaki dociera� do moich uszu, by� j�k wiatru. Milczek
usiad� wewn�trz rafy koralowej, gdzie przez spl�tane ga��zie
przedostawa�o si� niewiele promieni s�onecznych. Koral stanowi�
dobr� kryj�wk�. Niekt�rzy rdzenni mieszka�cy R�wniny uwa�ali rafy
za truj�ce. Tak wi�c tubylcza egzotyka zawsze jest dla
obserwatora wi�kszym zagro�eniem ni� nasi wrogowie. Przekrad�em
si� mi�dzy martwymi grzbietami do Milczka. By� wysokim,
przygarbionym m�czyzn�. Jego ciemne oczy zdawa�y si� skupia� na
marzeniu, kt�re umar�o. Od�o�y�em bro�. - Nic?
Pokr�ci� g�ow� w niemym zaprzeczeniu. Uporz�dkowa�em poduszki,
kt�re przynios�em. Z ka�dej strony os�ania�y nas ga��zie korala,
wznosz�ce si� dwadzie�cia st�p w g�r�. Nie widzieli�my zbyt
wiele. Jedynie przej�cie przez potok, kilka martwych menhir�w i
w�druj�ce drzewa na dalekiej pochy�o�ci. Jedno z drzew sta�o nad
brzegiem potoku z korzeniami zanurzonymi w wodzie. Jakby
wyczuwaj�c moje zainteresowanie, zacz�o powoli wycofywa� si�.
Widoczna R�wnina jest ja�owa. Egzystuje na niej tylko skromna,
pustynna flora i fauna - porosty i kar�owate krzaki, �mije i
jaszczurki, skorpiony i paj�ki, dzikie psy i nornice. Natykasz
si� na ni� g��wnie wtedy, gdy jest ci to nie na r�k� i stawia
prawdziwy op�r w najmniej odpowiednim momencie. Porucznik, kt�ry
kiedy� chcia� pope�ni� samob�jstwo, m�g� sp�dzi� tu ca�e lata,
nie zaznaj�c uczucia smutku. Przewa�aj�cymi kolorami by�y
czerwienie i br�zy, rdza, ochra. Piasek na stromiznach mia�
odcie� krwawy, jak czerwone wino, a miejscami przechodz�cy w
pomara�cz. Rafy koralowe le�a�y w dole, upstrzone biel� i r�ami.
Nigdzie nie by�o ani skrawka prawdziwej zieleni. W�druj�ce drzewa
i kar�owate krzaki mia�y zakurzone, szarozielone li�cie, w
kt�rych ziele� istnia�a jakby z przyzwyczajenia. Menhiry, �yj�ce
i martwe, by�y szarobr�zowe, jak �adne rodzime kamienie na
R�wninie. Nabrzmia�y cie� przemkn�� ponad dzikimi osypiskami
klif�w. Pokry� wiele akr�w i by� zbyt ciemny, by m�g� by� cieniem
chmury. - Lataj�cy wieloryb? - spyta�em.
Milczek skin�� g�ow�.
Wieloryb kr��y� mi�dzy nami a s�o�cem, ale nie mog�em go
dostrzec. Od lat nie widzia�em ani jednego. Ostatnim razem, kiedy
wraz z Elmo i Szeptem przemierza�em R�wnin� na polecenie Pani...
Dawno temu? Tak, czas p�ynie szybko, kpi�c sobie ze wszystkich. -
Obce wody pod mostem, przyjacielu.
Milczek, jak to milczek, skin�� g�ow�, nie odzywaj�c si�. Nie
odzywa� si�, odk�d go pozna�em, przez wszystkie lata sp�dzone z
Kompani�, cho� Jednooki i m�j poprzednik, Kronikarz, twierdzili
zgodnie, �e potrafi m�wi�. Z nagromadzonych aluzji i plotek
wywnioskowa�em, �e w m�odo�ci, zanim zaci�gn�� si� do Kompanii,
poprzysi�g� nigdy nie m�wi�. Niezag��bianie si� we wcze�niejsze
�ycie cz�owieka by�o �elaznym prawem Kompanii, wi�c niczego nie
mog�em si� dowiedzie�. Kilka razy widzia�em, �e niewiele
brakowa�o, a odezwa�by si�, kiedy by� bardzo z�y albo rozbawiony.
Jednak zawsze powstrzymywa� si� w ostatniej chwili. Przez d�ugi
czas ludzie zabawiali si� dra�ni�c go, pr�buj�c nak�oni� do
z�amania przyrzeczenia, ale wi�kszo�� szybko z tego rezygnowa�a.
Milczek mia� setki sposob�w na zniech�cenie natr�t�w, jak na
przyk�ad nape�nianie ich pos�a� kleszczami. Cienie wyd�u�a�y si�.
W ko�cu Milczek wsta�, przeskoczy� nade mn� i wr�ci� do tunelu.
By� jedynie ciemno ubranym cieniem w mroku. Dziwnym facetem. Nie
tylko nie m�wi�, ale nie plotkowa�. I jak tu polega� na kim�
takim? Na dodatek to jeden z moich najstarszych i najbli�szych
przyjaci�. I jak to wyja�ni�? - No, Konowale. - G�os brzmia�
g�ucho. Poderwa�em si�. Z�owrogi �miech wstrz�sn�� raf� koralow�.
Menhir zaskoczy� mnie, zjawiaj�c si� nagle. Odwr�ci�em si�
lekcewa��co. Menhir sta� na �rodku �cie�ki, kt�r� pod��y�
Milczek. Mia� dwana�cie st�p wysoko�ci i by� ohydny. - Cze��,
ska�o.
Zabawiwszy si� moim kosztem, zignorowa� mnie. Sta� milcz�cy, jak
g�az. Ha, ha. Menhiry s� naszymi g��wnymi sprzymierze�cami na
R�wninie. Rozmawiaj� z innymi czuj�cymi gatunkami, lecz informuj�
nas tylko wtedy, gdy im to odpowiada. - Co si� dzieje z Elmo? -
zapyta�em.
- Nic - odrzek� menhir.
Czy s� magiczne? Nie s�dz�. W przeciwnym razie nie prze�y�yby w
promieniu oddzia�ywania mocy Pupilki. Ale czym s�? Tajemnic�, jak
wi�kszo�� �yj�cych tu dziwnych stworze�. - Na R�wninie s� obcy -
powiedzia� menhir.
- Wiem, wiem.
Nocne stworzenia wysz�y ze swych kryj�wek. Na tle ciemniejszego
nieba pojawi�y si� �wiec�ce punkty. Lataj�cy wieloryb oddali� si�
na wsch�d i wreszcie mog�em dostrzec jego po�yskuj�ce podbrzusze.
Potem zni�y� lot i wlok�c za sob� pn�cza, zaznacza� sw�j szlak.
Poczu�em podmuch wiatru. Charakterystyczny zapach zi� dra�ni�
moje nozdrza. Powietrze chichota�o i szepta�o, mrucza�o i
gwizda�o w koralu. W oddali rozlega�a si� melodia wietrznych
dzwon�w Starego Ojca Drzewa. Nie wiem, czy pierwszym, czy
ostatnim ze swego rodzaju, ale by� unikatem. Sta� tam, wysoki na
dwadzie�cia st�p i gruby na dziesi��, rozmy�laj�cy nad brzegiem
potoku, promieniuj�cy czym� podobnym do strachu, z korzeniami
wro�ni�tymi w geograficznym centrum R�wniny. Milczek, Goblin i
Jednooki pr�bowali rozwik�a� znaczenie Starego Ojca Drzewa. Uda�o
im si� dowiedzie� tylko tyle, �e nieliczni, dzicy tubylcy czcz�
go i m�wi�, �e by� tu od �witu. Tubylcy nie mieli bowiem poczucia
czasu. Wzeszed� ksi�yc. Kiedy skamienia�y i p�katy wisia� nad
horyzontem, wydawa�o mi si�, �e co� przeci�o jego tarcz�.
Schwytany? Albo jedno ze stworze� �yj�cych na R�wninie? Z tunelu
dochodzi� ha�as.
- Tego mi jeszcze trzeba -j�kn��em. - Goblin i Jednooki.
Wola�bym, �eby zawr�cili. Goblin doskoczy� do korala i u�miechn��
si� zach�caj�co. Wygl�da� na wypocz�tego. Najwyra�niej odzyska�
ju� si�y. - Dziwnie si� czujesz, Konowale? - zapyta� Jednooki.
- To ma�o powiedziane. Co tu robicie? - spyta�em.
- Potrzebowali�my troch� �wie�ego powietrza. - Zadar� g�ow�,
spogl�daj�c na lini� klif�w. A wi�c martwili si� o Elmo. - Nic
mu si� nie stanie - powiedzia�em.
- Wiem - odpowiedzia� Jednooki. - Sk�ama�em. Pupilka nas tu
przys�a�a. Wyczu�a jakie� poruszenie na zachodniej kraw�dzi swego
pola oddzia�ywania. - Tak?
- Nie wiem, co to by�o, Konowale. - Nagle Jednooki przyj��
obronn� postaw�. By� przygn�biony. Gdyby nie Pupilka, wiedzia�by,
co si� dzieje. Nie mog�c robi� tego, co �wiczy� przez ca�e �ycie,
zaj�� moje miejsce medyka. - Co zamierzacie zrobi�?
- Wznieci� ogie�.
- Co?
Ogie� hucza�. Jednooki da� upust swoim ambicjom i zwl�k�
wystarczaj�co du�o suchego drewna, by wyposa�y� w nie p�
legionu. P�omienie rozja�nia�y ciemno�� tak, �e mogli�my dojrze�
teren za potokiem w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu jard�w. W ko�cu
w�druj�ce drzewa wycofa�y si� na bezpieczn� odleg�o��.
Prawdopodobnie zwietrzy�y nadchodz�cego Jednookiego. Jednooki z
Goblinem przywlekli powalone drzewo zwyk�ego gatunku. W�druj�ce
zostawili w spokoju, opr�cz pokrak nie radz�cych sobie z
podr�owaniem na w�asnych korzeniach, ale tych by�o niewiele.
Sprzeczali si�, depcz�c sobie po pi�tach, a� wreszcie rzucili
drzewo. - Znika� - powiedzia� Goblin i w tym samym momencie nie
zosta�o po drzewach �ladu. �udz�c si�, dok�adnie zbada�em
ciemno��. Nie widzia�em i nie s�ysza�em ju� niczego.
Stwierdzi�em, �e mam k�opoty z zachowaniem przytomno�ci.
Po�ama�em martwe drzewo, �eby tylko co� robi�. Potem ogarn�o
mnie dziwne uczucie. Wstrzyma�em oddech. Jak d�ugo zbiera�y si�
menhiry? W obr�bie �wiat�a naliczy�em ich czterna�cie. Rzuca�y
d�ugie g��bokie cienie. - Co si� dzieje? - zapyta�em. Nerwy
mia�em napi�te do granic wytrzyma�o�ci. - Na R�wninie s� obcy -
rzek� menhir.
Niech diabli wezm� ton, jakim to m�wi. Usiad�em ty�em do niego
i dorzuci�em drewna do ognia. Po przeciwnej stronie zobaczy�em
kolejnych dziesi�� menhir�w. - Niezbyt dok�adna wiadomo�� -
rzek�em po chwili.
- Przyszed� jeden.
To by�o co� nowego. I na dodatek powiedziane z nami�tno�ci�,
kt�rej nigdy przedtem nie by�em �wiadkiem. Raz czy dwa wydawa�o
mi si�, �e uchwyci�em cie� emocji w jego g�osie, ale nie mia�em
pewno�ci. Ogie� zacz�� przygasa�, wi�c dorzuci�em wi�cej drewna.
Od strony potoku powoli posuwa� si� w moj� stron� jaki� cie�.
Sprawia� wra�enie zm�czonego. Siedzia�em, udaj�c, �e �pi�.
M�czyzna podszed� bli�ej. Przez prawe rami� przewieszone mia�
siod�o, w lewej r�ce trzyma� d�ug�, drewnian� skrzynk�, a pod
pach� koc. Politurowana skrzynka b�yszcza�a w �wietle ognia.
Mia�a siedem st�p d�ugo�ci i cztery cale grubo�ci oraz osiem cali
szeroko�ci. Ciekawe. Kiedy m�czyzna przeszed� przez potok,
zauwa�y�em tak�e psa. Wyn�dznia�ego, parszywego kundla o
brudnobia�ej sier�ci z czarn� �at� na jednym oku i kilkoma
czarnymi plamkami na bokach. Kula�, unosz�c nad ziemi� jedn�
�ap�. Gdy spojrza� na ogie�, jego oczy zap�on�y jasn�
czerwieni�. M�czyzna mia� ponad sze�� st�p wzrostu i oko�o
trzydziestu lat. Mimo zm�czenia porusza� si� zwinnie. By�
muskularny. Poszarpana koszula ods�ania�a ramiona i piersi
pokryte paj�czyn� blizn. Twarz nie wyra�a�a �adnych uczu�.
Zbli�aj�c si� do ognia, napotka� moje spojrzenie. Nie u�miechn��
si� ani nie zdradzi� wrogich zamiar�w. Niemal czu�em na sk�rze
bij�cy od niego ch��d. Wygl�da� na twardego, lecz
niewystarczaj�co, by samotnie zmierza� si� z R�wnin� Strachu.
Przede wszystkim nale�a�o rozmawia� z nim tak, by zyska� na
czasie. Ogie� powinien zaalarmowa� Otta, a kiedy przyjdzie
sprawdzi�, co si� dzieje, zobaczy obcego i sprowadzi pomoc. -
Witaj - powiedzia�em.
M�czyzna zatrzyma� si� i wymieni� spojrzenie ze swym kundlem.
Pies zbli�y� si� powoli, w�sz�c w powietrzu, jakby bada�
otaczaj�c� nas noc. Zatrzyma� si� kilka st�p ode mnie, otrzepa�,
jakby dopiero co wyszed� z wody, i po�o�y� na brzuchu. Obcy
podszed� na t� sam� odleg�o��.
- Rozgo�� si� - zaprosi�em go.
Zrzuci� z ramienia siod�o, od�o�y� skrzynk� i usiad�. By�
sztywny. Mia� k�opoty ze skrzy�owaniem n�g. - Straci�e� konia?
Przytakn��.
- Z�ama� nog�. Pi��, sze�� mil na zach�d st�d. Zgubi�em szlak -
odrzek� m�czyzna. Przez R�wnin� przebiega�y szlaki. Kilka z nich
uchodzi�o nawet za bezpieczne. Czasami. Zgodnie z formu�k� znan�
tylko jej rdzennym mieszka�com. Tylko kto� zrozpaczony albo g�upi
przemierza�by je samotnie, chocia�... Ten facet nie wygl�da� na
idiot�. Pies zaskomla�, wi�c m�czyzna podrapa� go za uszami.
- Dok�d zmierzasz? - spyta�em.
- Do miejsca zwanego Fortec�.
By�a to legendarna, propagandowa nazwa naszej siedziby, wymy�lona
dla oddzia��w z odleg�ych miejsc. - Nazwisko?
- Tropiciel. A to jest Pies Zab�jca Ropuch.
- Mi�o mi was pozna�, Tropicielu, Zab�jco Ropuch.
Pies warkn��.
- Musisz u�ywa� jego ca�ego imienia. Pies Zab�jca Ropuch -
wyja�ni� m�czyzna. Zachowa�em powag� tylko dlatego, �e by� taki
du�y, ponury i wygl�da� na twardziela. - Co to jest ta Forteca? -
zapyta�em. - Nigdy o niej nie s�ysza�em. Oderwa� ciemne oczy od
kundla i u�miechn�� si�.
- S�ysza�em, �e le�y w pobli�u Pami�tek.
Dwa razy wym�wiono t� nazw� w ci�gu jednego dnia! Czy to dzie�
dw�jek? Nie, do diab�a, to nieprawdopodobne. Wygl�d tego faceta
nie podoba� mi si�. Za bardzo przypomina� naszego brata Kruka.
L�d i �elazo. Uda�em zak�opotanie i chyba nie�le mi to wysz�o. -
Pami�tki? Pierwsze s�ysz�. To musi by� gdzie� dalej na wsch�d.
Po co tam idziesz? Zn�w si� u�miechn��. Pies otworzy� jedno oko
i rzuci� mi zgubne spojrzenie. Nie uwierzyli mi. - Mam przekaza�
wiadomo�ci.
- Rozumiem.
- Przede wszystkim paczk� zaadresowan� do kogo� imieniem Konowa�.
Strzykn��em �lin� mi�dzy z�bami i ostro�nie zbada�em otaczaj�c�
nas ciemno��. Kr�g �wiat�a skurczy� si�, lecz liczba menhir�w
pozosta�a nie zmieniona. Zastanawia�em si�, gdzie podziali si�
Jednooki i Goblin. - To imi� s�ysza�em - powiedzia�em. - To chyba
jaki� �amacz ko�ci. - Pies spojrza� na mnie z politowaniem.
Jednooki wyszed� z ciemno�ci za plecami Tropiciela, z mieczem
gotowym do zadania ciosu. Do diab�a, ale cicho si� porusza�.
Czy�by u�ywa� czar�w. Zdradzi�em go, robi�c zdziwion� min�.
Tropiciel i jego pies obejrzeli si�. Obaj przestraszyli si� na
jego widok. Pies poderwa� si� i obna�y� k�y. Potem przywar� do
ziemi i kr�ci� si�, szukaj�c miejsca, z kt�rego m�g� mie� nas
wszystkich na oku. Po chwili, r�wnie cicho, pojawi� si� Goblin.
U�miechn��em si�. Tropiciel rozejrza� si�. Jego oczy zw�y�y si�.
Wygl�da� na zamy�lonego, jak cz�owiek odkrywaj�cy, �e wci�gni�to
go w karcian� gr� z graczem ostrzejszym ni� oczekiwa�. Goblin
zachichota�. - Konowale, on chce wej��. To znaczy, zabieramy go
na d�. Tropiciel wyci�gn�� r�k� po swoj� skrzynk�, ale pies
warkn��. Tropiciel zamkn�� oczy, a kiedy je otworzy�, zn�w
odzyska� kontrol� nad sob�. U�miech powr�ci� na jego twarz. -
Konowa�, co? A wi�c znalaz�em Fortec�.
- Znalaz�e�, przyjacielu.
Powoli, �eby nie alarmowa� nikogo, Tropiciel otworzy� torb�
przymocowan� do siod�a, wyj�� z niej paczk� owini�t� w
nieprzemakalny materia� i poda� mi j�. By�a bli�niaczo podobna
do tej, kt�r� otrzyma�em p� dnia wcze�niej. - Gdzie j� dosta�e�?
- zapyta�em, chowaj�c paczk� za pazuch�. - W Wio�le. -
Opowiedzia� mi t� sam� historyjk�, co poprzedni pos�aniec.
Skin��em g�ow�.
- A wi�c przyjecha�e� z daleka?
- Tak.
- Powinni�my zabra� go do �rodka - oznajmi� Jednooki. Uchwyci�
sens moich s��w. Nale�a�o postawi� tego pos�a�ca twarz� w twarz
z poprzednim i sprawdzi�, czy posypi� si� skry. Jednooki
u�miechn�� si� z�o�liwie. Spojrza�em na Goblina. Zaakceptowa�
plan.
Nie wiem dlaczego, ale �aden z nas nie czu� si� w porz�dku wobec
Tropiciela. - Chod�my - powiedzia�em. Podnios�em si� z ziemi, nie
wypuszczaj�c �uku z r�ki. Tropiciel spojrza� na �uk. Chcia� co�
powiedzie�, lecz w ostatniej chwili zamkn�� usta, jakby dopiero
wtedy rozpozna� go. U�miechn��em si� i odwr�ci�em. Mo�e pomy�la�,
�e zdoby�em go w starciu z Pani�. - Chod� za mn� - poleci�em.
Pos�ucha�. Jednooki i Goblin pod��yli za nim, ale �aden nie
pom�g� mu nie�� baga�y. Pies ku�tyka� obok niego z nosem przy
ziemi. Zanim weszli�my do �rodka, spojrza�em na po�udnie. Czy
Elmo wr�ci� ju� do domu? Mo�e nie zauwa�y�em go? Zaprowadzili�my
Tropiciela i jego kundla do strze�onej celi. Nie protestowali.
Obudzi�em Ottona, kt�ry zaspa� i nie stawi� si� na wart�, a potem
poszed�em do swoich kwater. Pr�bowa�em zasn��, ale ta przekl�ta
paczka, le��ca na stole, nie dawa�a mi spokoju. Nie by�em pewien,
czy chc� przeczyta� jej zawarto��. Jednak ciekawo�� okaza�a si�
silniejsza.
7. DRUGI LIST
Konowale:
Bomanz patrzy� przez lunet� na dzi�b Wielkiego Kurhanu. Cofn��
si�, zanotowa� k�t i rozwin�� jedn� ze swych jedwabnych map. To
tam odkopa� siekier� TelleKurre. Teren by� lekko pofa�dowany. To
dobrze, my�la� Bomanz. Mniej gruntowej wody, kt�ra mog�aby
zniszczy� zakopane dzie�a sztuki. Jedynym problemem by�a bujna
ro�linno�� - kar�owate d�by, dzikie r�e i truj�cy bluszcz.
Przede wszystkim truj�cy bluszcz. Bomanz nienawidzi� tego
szkodliwego chwastu. Na sam� my�l o nim zaczyna� si� drapa�. -
Bomanz.
- Co? - Odwr�ci� si�, unosz�c grabie.
- Prrr! Uspok�j si�, Bo.
- Co jest z tob�? �eby zakrada� si� w ten spos�b! To nie jest
�mieszne, Upiaszczony. Chcesz, �ebym zgrabi� ten idiotyczny
u�miech z twojej twarzy? - O, jeste�my dzisiaj w paskudnym
nastroju? - Upiaszczony by� zgarbionym starcem mniej wi�cej w
wieku Bomanza. Jego ramiona opad�y do przodu w �lad za g�ow�,
jakby zw�szy� �lad. D�onie pokrywa�a sie� niebieskich �y�, a na
sk�rze widnia�y plamy w�trobowe. - A czego, do diab�a,
oczekujesz? Wyskakujesz na cz�owieka z krzak�w... - Krzak�w?
Jakich krzak�w? �wiadomo�� p�ata ci figle, Bo? - Upiaszczony,
pr�bowa�e� z�apa� mnie w pu�apk�, odk�d ksi�yc by� zielony.
Dlaczego nie za�atwisz tego raz na zawsze? Najpierw Jasmine
zatruwa mi �ycie, potem Tokar kupuje ode mnie wszystek towar i
musz� wykopywa� nowy, a teraz jeszcze musz� ta�czy� z tob�?
Odejd�. Nie jestem w nastroju. Upiaszczony u�miechn�� si�
szeroko, pokazuj�c resztki spr�chnia�ych z�b�w. - Nie z�apa�em
ci�, Bo, ale nie oznacza to, �e jeste� niewinny. Tylko �e nigdy
ci� nie z�apa�em. - Je�li nie jestem niewinny, to musisz by�
cholernie g�upi, skoro nie z�apa�e� mnie przez czterdzie�ci lat.
Do diab�a, cz�owieku, nie mo�esz uczyni� �ycia �atwiejszym dla
nas obu? Upiaszczony roze�mia� si�.
- Masz szcz�cie. Wkr�tce wysy�aj� mnie na emerytur�.
Bomanz opu�ci� grabie, przygl�daj�c si� Stra�nikowi. Upiaszczony
wydziela� kwa�ny od�r b�lu. - Naprawd�? Przykro mi - powiedzia�
Bomanz.
- No chyba! M�j zast�pca mo�e by� wystarczaj�co sprytny, by ci�
z�apa�. - Daj spok�j. Chcesz wiedzie�, co robi�? Ustalam, kt�r�dy
zeszli rycerze TelleKurre. Tokar chce okazalszych przedmiot�w.
Najlepsze, co mog� zrobi�, to i�� tam i da� ci pretekst do
powieszenia mnie. Podaj mi r�d�k�. - Rabowanie pag�rk�w, co? -
zapyta�, podaj�c ��dany instrument. - Tokar to zasugerowa�?
Lodowate ig�y wbi�y si� w grzbiet Bomanza. To by�o co� wi�cej ni�
przypadkowe pytanie. - Musimy to ci�gle robi�? Czy nie znamy si�
wystarczaj�co d�ugo, by przesta� bawi� si� w kotka i myszk�? -
Ale ja to lubi�, Bo. - Upiaszczony zaprowadzi� go do zaro�ni�tego
pag�rka. - Trzeba b�dzie go oczy�ci�. Ju� wi�cej nie mog�o tego
wyrosn��. Nie do�� ludzi, nie do�� pieni�dzy. - M�g�by� to
powyrywa�? Tutaj w�a�nie chc� kopa�. Truj�cy bluszcz. - O, znasz
truj�cy bluszcz, Bo - szydzi� Upiaszczony. Ka�dego lata Bomanz
przeklina� sw� drog� z powodu licznych botanicznych zagro�e�. -
A je�li chodzi o Tokara... - Nie zadaj� si� z lud�mi, kt�rzy chc�
�ama� prawo. Zawsze przestrzegam tej zasady. Nikt wi�cej mi nie
przeszkadza. - Nieuczciwe, ale do przyj�cia.
R�d�ka Bomanza drgn�a.
- Ob�owi� si�. Dok�adnie na �rodku.
- Jeste� pewien?
- Patrz, jak skacze. Musieli zakopa� ich w jednej, du�ej dziurze.
- Je�li chodzi o Tokara...
- Co z nim, do diab�a? Chcesz go