1717

Szczegóły
Tytuł 1717
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1717 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1717 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1717 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Paragraf 22" autor: Joseph Heller tekst wklepa�: [email protected] �wiat Ksi��ki Obwolut�, ok�adk� i strony tytu�owe projektowa�:Andrzej Jacyszyn Copyright c 1955, 1961 by Joseph Heller Copyright for the Polish book-club edition by "B.M." Sp. z o.o. VI O/Warszawa, 1994 Wydanie I ukaza�o si� w 1982 roku nak�adem Pa�stwowego Instytutu Wydawniczego "B.M." Sp. z o.o. VI O/Warszawa - �wiat Ksi��ki Warszawa 1994 Drukowano w Niemczech, Graphischer Grofibetrieb, GGP ISBN 83-7129-061-6 Nr 1062 * * * Spis rozdzia��w 1. Teksa�czyk 2. Clevinger 3. Havermeyer 4. Doktor Daneeka 5. W�dz White Halfoat 6. Joe G�odom�r 7. McWatt 8. Porucznik Scheisskopf 9. Major Major MaJor Major 10. Wintergreen 11. Kapitan Black 12. Bolonia 13. Major de Coyerley 14. Kid Sampson 15. Plitchard i Wren 16. Luqana 17. �o�nierz w bieli 18. �o�nierz kt�ry wszystko widzia� podw�jnie 19. Pu�kownik Cathcart 20. Kapral Whilcomb 21. Genera� Dreedle 22. Burmistrz Milo 23. Stary Nately ego 24. Milo 25. Kapelan 26. Aarfy 27. Siostra Duckett 28. Dobbs 29. Peckem 30. Dunbar 31. Pani Daneeka 32. Yo-Yo i nowi lokatorzy 33. Dziwka Natelyego 34. �wi�to Dzi�kczynienia 35. Milo militarysta 36. Piwnica 37. Genera� Scheisskopf 38. M�odsza siostra 39. Wieczne Miasto 40. Paragraf 22 41. Snowden 42 Yossarian * * * Mojej matce, mojej �onie Shirley i moim dzieciom Erice i Tedowi * * * By� tylko jeden kruczek... paragraf 22. Wyspa Pianosa znajduje si� na Morzu �r�dziemnym o osiem mil na po�udnie od Elby. Jest bardzo ma�a i oczywi�cie nie mog�y si� na niej pomie�ci� wszystkie wydarzenia opisane w ksi��ce. Podobnie jak miejsce akcji, r�wnie� wszystkie osoby s� fikcyjne. 1 Teksa�czyk By�a to mi�o�� od pierwszego wejrzenia. Kiedy Yossarian po raz pierwszy ujrza� kapelana, natychmiast zapa�a� do niego szalonym uczuciem. Yossarian le�a� w szpitalu z b�lami w�troby, kt�re jako� nie mog�y si� przerodzi� w pospolit� ��taczk�. Lekarzy zbija�o to z tropu. Gdyby to by�a ��taczka, mogliby przyst�pi� do leczenia. Gdyby to nie by�a ��taczka i b�le ust�pi�yby same, mogliby go wypisa� ze szpitala. Tymczasem fakt, �e by�o to ca�y czas takie ni to, ni owo, wprawia� ich w zak�opotanie. Codziennie rano przychodzi�o trzech energicznych, powa�nych d�entelmen�w, wygadanych i kr�tkowzrocznych, w asy�cie r�wnie energicznej i powa�nej siostry Duckett, jednej z piel�gniarek, kt�re nie lubi�y Yossariana. Ogl�dali kart� choroby wisz�c� w nogach ��ka i wypytywali go niecierpliwie o b�le. Denerwowa�o ich, kiedy m�wi�, �e b�le s� takie same jak dotychczas. - Nadal nie ma stolca? - pyta� pu�kownik. Potrz�sa� g�ow�, a lekarze wymieniali spojrzenia. - Prosz� da� mu jeszcze jedn� pigu�k�. Siostra Duckett notowa�a sobie polecenie i ca�a czw�rka przechodzi�a do nast�pnego ��ka. �adna z piel�gniarek nie lubi�a Yossariana. W�a�ciwie jego b�le w�troby min�y, ale nie przyznawa� si� do tego, a lekarze nic nie podejrzewali. Podejrzewali go jedynie, �e ma wypr�nienia, ale si� z tym nie zdradza. Yossarian mia� w szpitalu wszystko, czego potrzebowa�. Jedzenie by�o nie najgorsze, posi�ki podawano do ��ka. Chorzy otrzymywali dodatkowe porcje �wie�ego mi�sa, w upalne popo�udnia roznoszono ch�odzone soki owocowe i mro�one kakao. Poza lekarzami i piel�gniarkami nikt go tu nie niepokoi�. Musia� wprawdzie rano po�wi�ca� nieco czasu na cenzurowanie list�w, ale za to ca�� reszt� dnia mia� prawo przele�e� bezczynnie z czystym sumieniem. W szpitalu by�o mu bardzo dobrze, a m�g� tu pozostawa� bez trudu, gdy� od urodzenia mia� podwy�szon� temperatur�. By� w znacznie lepszej sytuacji ni� Dunbar, kt�ry, �eby dostawa� posi�ki do ��ka, musia� pada� na twarz. Kiedy Yossarian postanowi� przeczeka� tutaj do ko�ca wojny, napisa� do wszystkich znajomych, �e jest w szpitalu, nie wspominaj�c jednak, z jakiego powodu. Pewnego dnia wpad� na jeszcze lepszy pomys�. Napisa� do wszystkich znajomych, �e otrzyma� bardzo niebezpieczne zadanie. "Pytali, kto si� zg�asza na ochotnika. Zadanie jest bardzo niebezpieczne, ale kto� musi je wykona�. Napisz� do was zaraz po powrocie". I odt�d nie pisa� ju� do nikogo. Wszyscy oficerowie przebywaj�cy w szpitalu mieli obowi�zek cenzurowania list�w pacjent�w-szeregowc�w, kt�rzy le�eli w innych salach. By�o to nudne zaj�cie i Yossarian dozna� zawodu, przekonawszy si�, �e �ycie szeregowc�w jest niewiele ciekawsze ni� �ycie oficer�w. Po pierwszym dniu tej pracy straci� do niej zupe�nie serce i, aby si� nieco rozerwa�, zacz�� sobie wymy�la� zabawy. Precz z okre�lnikami, o�wiadczy� pewnego razu, i we wszystkich listach, kt�re przesz�y przez jego r�ce, znik�y przys��wki i przymiotniki. Innego dnia wypowiedzia� wojn� sp�jnikom. Jeszcze wi�ksz� inwencj� wykaza� w dniu, kiedy to powykre�la� wszystko opr�cz "a", "i", "ale" itp. Stwierdzi�, �e dynamizuje to napi�cie mi�dzy wierszo we, a poza tym prawie zawsze nadaje listom o wiele bardziej uniwersalny charakter. Potem zamazywa� pozdrowienia, pozostawiaj�c tekst list�w nietkni�ty. Pewnego razu zaczerni� wszystko z wyj�tkiem s��w "Kochana Mary" i dopisa� pod spodem "T�skni� za tob� tragicznie. A.T. Tappman, kapelan Armii Stan�w Zjednoczonych". A.T. Tappman by� ich kapelanem. Kiedy wyczerpa� ju� wszystkie mo�liwo�ci w tek�cie list�w, zacz�� atakowa� nazwiska i adresy na kopertach, jednym niedba�ym ruchem d�oni unicestwiaj�c ca�e domy i ulice, niwecz�c metropolie, jakby by� Bogiem. Paragraf 22 wymaga�, aby ka�dy ocenzurowany list by� podpisany przez oficera, kt�ry go czyta�. Yossarian wi�kszo�ci list�w nie czyta� w og�le i na tych podpisywa� si� imieniem i nazwiskiem. Te, kt�re czyta�, podpisywa� jako Washington Irving. Kiedy sta�o si� to zbyt monotonne, pisa� lrving Washington. Cenzurowanie kopert mia�o powa�ne nast�pstwa, gdy� wywo�a�o fal� zaniepokojenia w pewnej nie lubi�cej rozg�osu instytucji wojskowej, kt�ra skierowa�a do szpitala swojego cz�owieka jako rzekomego pacjenta. Wszyscy wiedzieli, �e jest to facet z Wydzia�u �ledczego, poniewa� wypytywa� o oficera nazwiskiem Irving lub Washington i ju� na drugi dzie� odm�wi� cenzurowania list�w. Zbyt go to nudzi�o. Dostali tym razem dobr� sal�, jedn� z lepszych, w jakich Yossarian czy Dunbar mieli kiedykolwiek przyjemno�� le�e�. By� w�r�d nich dwudziestoczteroletni pilot w stopniu kapitana, z rzadkim z�otawym w�sikiem, kt�ry, zestrzelony w �rodku zimy nad Adriatykiem, nie dosta� nawet kataru. Teraz by�o lato, nikt kapitana nie zestrzeli�, a on twierdzi�, �e ma gryp�. Po prawej r�ce Yossariana le�a� wci�� jeszcze w erotycznej pozycji na brzuchu kapitan ze zdziwieniem na twarzy, malari� we krwi i ty�kiem pok�sanym przez komary. Naprzeciwko Yossariana po drugiej stronie sali le�a� Dunbar, a obok niego kapitan artylerii, z kt�rym Yossarian nie grywa� ju� w szachy. Kapitan by� dobrym szachist�, wi�c gra z nim by�a zawsze interesuj�ca. Yossarian przesta� z nim grywa�, poniewa� stawa�o si� to tak interesuj�ce, �e a� g�upie. Mieli te� w sali wykszta�conego Teksa�czyka z Teksasu, kt�ry wygl�da�, jakby wyszed� z filmu w technikolorze, i kt�ry jako patriota wierzy�, �e ludzie zamo�ni, czyli przyzwoici obywatele, powinni mie� wi�cej g�os�w w wyborach ni� w��cz�dzy, kurwy, kryminali�ci, degeneraci, atei�ci i obywatele nieprzyzwoici, czyli ludzie bez pieni�dzy. W dniu, kiedy pojawi� si� Teksa�czyk, Yossarian t�pi� w listach rymuj�ce si� s�owa. By� to kt�ry� z rz�du cichy, upalny, spokojny dzie�. Lej�cy si� z nieba �ar t�umi� d�wi�ki. Dunbar znowu le�a� na wznak, bez ruchu, wpatrzony szklanym wzrokiem w sufit. Pracowa� nad przed�u�eniem sobie �ycia. Osi�ga� to przez uprawianie nudy. Dunbar tak gorliwie pracowa� nad przed�u�eniem sobie �ycia, �e mo�na go by�o wzi�� za nieboszczyka. Teksa�czyk dosta� ��ko po�rodku sali i ju� wkr�tce udost�pni� wszystkim swoje pogl�dy. Dunbar podskoczy� jak uk�szony. - Ot� to! - krzykn�� z zapa�em. - Czego� tu brakowa�o i teraz ju� wiem czego. - Uderzy� si� pi�ci� w otwart� d�o�. - Brakowa�o patriotyzmu - o�wiadczy�. - Masz racj� - zawt�rowa� mu Yossarian. - Masz �wi�t� racj�. Par�wki, dru�yna Brooklyn Dodgers, szarlotka upieczona przez mam�. To jest to, o co wszyscy walczymy. Ale czy kto� walczy o przyzwoitych obywateli? Czy kto� walczy o wi�ksz� ilo�� g�os�w dla przyzwoitych obywateli? Nie ma w tym wszystkim patriotyzmu, ot co. Zreszt� matriotyzmu r�wnie�. Na chor��ym, kt�ry le�a� na lewo od Yossariana, nie zrobi�o to �adnego wra�enia. - G�wno mnie to obchodzi - powiedzia� zm�czonym g�osem i przewr�ci� si� na drugi bok. Teksa�czyk okaza� si� cz�owiekiem dobrodusznym, kole�e�skim i mi�ym. Po trzech dniach wszyscy mieli go po dziurki w nosie. Dostawali na jego widok drgawek i unikali go, jak tylko mogli. Jedynie �o�nierz w bieli znajdowa� si� w sytuacji przymusowej. �o�nierz w bieli by� od st�p do g��w zakuty w gips i spowity banda�ami. Mia� dwie bezu�yteczne r�ce i dwie bezu�yteczne nogi. Przemycono go na sal� w nocy i nikt nie mia� poj�cia o jego obecno�ci a� do rana, kiedy to po przebudzeniu ujrzeli dwie dziwne nogi i dwie dziwne r�ce wyci�gni�te pionowo w g�r�, zawieszone dziwacznie w powietrzu za pomoc� o�owianych ci�ark�w zwisaj�cych z�owieszczo nad jego nieruchomym cia�em. W banda�ach po wewn�trznej stronie jego �okci mie�ci�y si� zasuwane na zamek b�yskawiczny usta, do kt�rych sp�ywa� przezroczysty p�yn z przezroczystego naczynia. Z gipsu pokrywaj�cego pachwin� wystawa�a milcz�ca metalowa rurka, z pod��czonym cienkim elastycznym przewodem, kt�ry bardzo sprawnie odprowadza� produkty jego nerek do zakorkowanego przezroczystego naczynia stoj�cego na pod�odze. W miar� tego jak opr�nia�o si� naczynie od�ywiaj�ce jego �okie�, naczynie na pod�odze nape�nia�o si� p�ynem i w�wczas po prostu naczynia szybko przestawiano i p�yn m�g� z powrotem sp�ywa� w jego cia�o. W�a�ciwie z ca�ego �o�nierza w bieli nigdy nie widzieli nic pr�cz czarnej, strz�piastej dziury nad jego ustami. Po�o�ono go obok Teksa�czyka, kt�ry siada� bokiem na swoim ��ku i przemawia� do niego rano, po po�udniu i wieczorem przyjemnym basem po�udniowca, rozci�gaj�c g�oski. Brak odpowiedzi zupe�nie mu nie przeszkadza�. Dwukrotnie w ci�gu dnia chorym mierzono temperatur�. Codziennie wczesnym rankiem i drugi raz przed wieczorem wkracza�a na sal� siostra Cramer ze s�ojem pe�nym termometr�w i przechodzi�a wzd�u� jednego rz�du ��ek, a potem wraca�a wzd�u� drugiego rz�du, rozdaj�c wszystkim pacjentom termometry. Z �o�nierzem w bieli radzi�a sobie wk�adaj�c termometr do dziury nad jego ustami i opieraj�c go na dolnym brzegu otworu. Potem wraca�a do pierwszego pacjenta, bra�a jego termometr, notowa�a temperatur� i tak sz�a kolejno od ��ka do ��ka. Pewnego popo�udnia, gdy zako�czy�a pierwsz� rund� i podesz�a powt�rnie do �o�nierza w bieli, spojrza�a na termometr i stwierdzi�a, �e pacjent zmar�. - Morderca - powiedzia� spokojnym g�osem Dunbar. Teksa�czyk spojrza� na niego z niepewnym u�miechem. - Zab�jca - doda� Yossarian. - O czym wy m�wicie? - spyta� nerwowo Teksa�czyk. - To ty go zamordowa�e� - powiedzia� Dunbar. - Zabi�e� go - zawt�rowa� Yossarian. Teksa�czyk cofn�� si� przera�ony. - Czy�cie powariowali? Nawet go nie dotkn��em. - Zamordowa�e� go - powiedzia� Dunbar. - S�ysza�em, jak go zabija�e� - powiedzia� Yossarian. - Zabi�e� go, bo by� Murzynem - powiedzia� Dunbar. - Oszaleli�cie? - krzykn�� Teksa�czyk. - Tutaj Murzyn�w nie wpuszczaj�. Dla czarnych maj� osobne miejsce. - Sier�ant go tu przeszmuglowa� - powiedzia� Dunbar. - Sier�ant komunista - doda� Yossarian. - A ty si� o tym dowiedzia�e�. Na chor��ym, kt�ry le�a� na lewo od Yossariana, cala sprawa �o�nierza w bieli nie zrobi�a wra�enia. Na chor��ym w og�le nic nie robi�o wra�enia i je�li si� odzywa�, to tylko po to, �eby da� upust niezadowoleniu. Na dzie� przed tym, jak Yossarian pozna� kapelana, w jadalni wybuch� piec, wskutek czego barak kuchenny stan�� w p�omieniach. Podmuch gor�cego powietrza da�o si� odczu� w ca�ej bazie. Nawet w sali Yossariana, odleg�ej o prawie trzysta st�p, s�ycha� by�o huk po�aru i ostre trzaski p�on�cych belek. Za pomara�czowo po�yskuj�cymi szybami p�dzi� dym. Po pi�tnastu minutach nadjecha�y z lotniska samochody stra�y po�arnej. Przez p�l godziny mimo rozpaczliwych wysi�k�w stra�ak�w sprawa wygl�da�a gro�nie. Zaledwie stra�acy zacz�li bra� g�r� nad ogniem, rozleg�o si� dobrze znane jednostajne buczenie powracaj�cych bombowc�w, musieli wi�c zwin�� swoje w�e i p�dzi� na lotnisko, na wypadek, gdyby kt�ry� z samolot�w rozbi� si� i zapali� przy l�dowaniu. Wszystkie wyl�dowa�y pomy�lnie. Gdy tylko ostatni z bombowc�w znalaz� si� na ziemi, stra�acy zawr�cili swoje ci�ar�wki i pop�dzili na z�amanie karku, �eby podj�� na nowo walk� z ogniem w szpitalu. Kiedy przybyli na miejsce, ognia ju� nie by�o. Zgas� sam, znik�, nie pozostawiaj�c nawet �aru, kt�ry mo�na by pola� wod�. Zawiedzeni stra�acy nie maj�c nic do roboty popijali letni� kaw� i kr�cili si� ko�o szpitala w nadziei, �e uda im si� przer�n�� jak�� piel�gniark�. Kapelan zjawi� si� nazajutrz po po�arze. Yossarian by� w�a�nie zaj�ty wykre�laniem z list�w wszystkiego pr�cz zakl�� mi�osnych, kiedy na krze�le ko�o ��ka usiad� kapelan i spyta� go, jak si� czuje. Siedzia� bokiem, Yossarian widzia� wi�c jedynie dystynkcje kapitana na jego ko�nierzu. Nie wiedz�c, kto to jest, uzna�, �e to jaki� nowy lekarz albo nowy wariat. - Zupe�nie nie�le - odpowiedzia�. - Mam lekkie b�le w�troby i nie bardzo mo�na na mnie polega�, je�li chodzi o stolec, ale w sumie musz� przyzna�, �e .czuj� si� zupe�nie nie�le. - To dobrze - powiedzia� kapelan. - Tak - przyzna� Yossarian. - Tak, to dobrze. - Przyszed�bym wcze�niej - powiedzia� kapelan - ale czu�em si� niezbyt dobrze. - To niedobrze - powiedzia� Yossarian. - By�em tylko przezi�biony - wyja�ni� po�piesznie kapelan. - Mam temperatur� sto jeden stopni - dorzuci� Yossarian r�wnie szybko. - To niedobrze - powiedzia� kapelan. - Tak - zgodzi� si� Yossarian. - To niedobrze. Kapelan zacz�� si� wierci� na krze�le. - Czy m�g�bym co� dla pana zrobi�? - spyta� po chwili. - Nie - westchn�� Yossarian. - Lekarze robi� chyba wszystko, co w ludzkiej mocy. - Ale� nie - zarumieni� si� z lekka kapelan. - Mia�em na my�li co� innego. Mo�e papierosy... ksi��ki... zabawki... - Nie, nie - powiedzia� Yossarian. - Dzi�kuj�. Mam wszystko, czego cz�owiekowi potrzeba, wszystko pr�cz zdrowia. - To niedobrze. - Tak - westchn�� Yossarian. - Tak, to niedobrze. Kapelan znowu zacz�� si� wierci�. Zerkn�� kilka razy na boki, spojrza� na sufit, potem na pod�og�. Wreszcie westchn�� g��boko. - Porucznik Nately przesy�a panu pozdrowienia - powiedzia�. Yossarian z przykro�ci� si� dowiedzia�, �e maj� wsp�lnego znajomego. Wygl�da�o na to, �e teraz maj� rzeczywi�cie temat do rozmowy. - Zna pan porucznika Nately? - spyta� z �alem w g�osie. - Tak, znam go do�� dobrze. - Troch� zwariowany, prawda? Kapelan u�miechn�� si� z za�enowaniem. - Na ten temat niestety nic nie mog� powiedzie�. Nie znam go a� tak dobrze. - Mo�e mi pan wierzy� na s�owo - powiedzia� Yossarian. - Trudno o wi�kszego wariata. Kapelan starannie wa�y� kolejn� chwil� milczenia, a� nagle przerwa� je niespodziewanym pytaniem: - Pan kapitan Yossarian, prawda? - Nately mia� trudne dzieci�stwo. Pochodzi z dobrej rodziny. - Prosz� mi wybaczy� - nalega� boja�liwie kapelan - ale mo�liwe, �e pope�ni�em powa�ny b��d. Czy pan jest kapitan Yossarian? - Tak - wyzna� kapitan Yossarian. - Kapitan Yossarian to ja. - Z 256 eskadry? - Z 256 eskadry bojowej. Nie s�ysza�em, �eby byli jacy� inni kapitanowie Yossarianowie. O ile wiem, jestem jedynym kapitanem Yossarianem, jakiego znam, ale mog� m�wi� tylko za siebie. - Rozumiem - powiedzia� kapelan z nieszcz�liw� min�. - To jest dwa do �smej pot�gi bojowej - zauwa�y� Yossarian - gdyby chcia� pan napisa� symboliczny wiersz o naszej eskadrze. - Nie - mrukn�� kapelan - nie planuj� pisania symbolicznego wiersza o pa�skiej eskadrze. Yossarian poderwa� si� gwa�townie, gdy� wypatrzy� male�ki srebrny krzy�yk po drugiej stronie ko�nierza kapelana. Wywar�o to na nim piorunuj�ce wra�enie, bo nigdy dot�d nie rozmawia� z kapelanem. - Pan jest kapelanem! - krzykn�� zachwycony. - Nie wiedzia�em, �e pan jest kapelanem. - Ale� tak - odpowiedzia� kapelan. - To pan nie wiedzia�, �e jestem kapelanem? - Ale� sk�d! Nie wiedzia�em, �e pan jest kapelanem. Yossarian po�era� go zachwyconymi oczami, z u�miechem szcz�cia na twarzy. - Nigdy w �yciu nie widzia�em kapelana - wyzna�. Kapelan zn�w si� zap�oni� i spu�ci� oczy. By� to drobny, mo�e trzydziestodwuletni m�czyzna o kasztanowatych w�osach i nie�mia�ych piwnych oczach. Twarz mia� poci�g�� i blad�. Niewinny m�odzie�czy tr�dzik pokrywa� jego wpadni�te policzki. Yossarian chcia� mu jako� pom�c. - Czy mog� co� dla pana zrobi�? - spyta� kapelan. Yossarian potrz�sn�� g�ow�, nadal u�miechaj�c si� od ucha do ucha. - Nie, dzi�kuj�. Mam wszystko, czego mi potrzeba, i czuj� si� zupe�nie dobrze. Prawd� m�wi�c, nie jestem nawet chory. - To dobrze - powiedzia� kapelan i natychmiast si� zreflektowa�. Parskn�wszy �miechem zas�oni� d�oni� usta, ale Yossarian sprawi� mu zaw�d, gdy� pozosta� niewzruszony. - Musz� jeszcze odwiedzi� innych �o�nierzy z naszej grupy - powiedzia� kapelan po chwili. - Odwiedz� pana znowu, mo�e jutro. - Bardzo prosz�. - Przyjd� pod warunkiem, �e sam pan sobie tego �yczy - powiedzia� kapelan spuszczaj�c nie�mia�o g�ow�. - Zauwa�y�em, �e wielu moja obecno�� kr�puje. Yossarian promieniowa� serdeczno�ci�. - Ale� chc�, �eby mnie pan odwiedzi�. Wcale nie b�d� si� czu� skr�powany. Kapelan u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci� i zerkn�� w d� na skrawek papieru, kt�ry przez ca�y czas ukrywa� w d�oni. Poruszaj�c bezg�o�nie wargami policzy� ��ka i z pow�tpiewaniem zatrzyma� wzrok na Dunbarze. - Przepraszam - spyta� szeptem - czy to jest porucznik Dunbar? - Tak - odpowiedzia� Yossarian na ca�y g�os - to jest porucznik Dunbar. - Dzi�kuj� - szepn�� kapelan. - Bardzo panu dzi�kuj�. Jemu te� musz� z�o�y� wizyt�. Musz� odwiedzi� wszystkich �o�nierzy naszej grupy, kt�rzy przebywaj� w szpitalu. - Tych w innych salach te�? - spyta� Yossarian. - Tych w innych salach te�. - Niech ksi�dz b�dzie ostro�ny w innych salach - ostrzeg� Yossarian. - Trzymaj� w nich chorych umys�owo. Pe�no tam wariat�w. - Nie trzeba si� do mnie zwraca� per "ksi�dz" - wyja�ni� kapelan. - Jestem anabaptyst�. - M�wi� o tych innych salach zupe�nie powa�nie - ci�gn�� Yossarian ponuro. - �andarmi pana nie b�d� broni�, bo sami s� najwi�kszymi wariatami. Poszed�bym z panem, ale sam jestem w strachu. Ob��d jest zara�liwy. Z ca�ego szpitala tylko nasza sala jest normalna. Wszyscy opr�cz nas to wariaci. Mo�liwe, �e to w og�le jedyna normalna sala na ca�ym �wiecie. Kapelan po�piesznie wsta� i odsun�� si� od ��ka Yossariana, a potem kiwn�� g�ow� z uspokajaj�cym u�miechem i obieca� zachowa� nale�yt� ostro�no��. - A teraz musz� odwiedzi� porucznika Dunbara - powiedzia�. Mimo to oci�ga� si� jeszcze, jakby mia� skrupu�y. - Chcia�bym si� o nim czego� dowiedzie� - powiedzia� wreszcie. - To wspania�y cz�owiek - zapewni� go Yossarian. - Prawdziwy hrabia. Jeden z najlepszych, najmniej sk�onnych do po�wi�ce� ludzi na �wiecie. - Nie to mia�em na my�li - wyja�ni� szeptem kapelan. - Czy on jest bardzo chory? - Nie, nie jest bardzo chory. Prawd� powiedziawszy, wcale nie jest chory. - To dobrze - westchn�� z ulg� kapelan. - Tak - zgodzi� si� Yossarian. - Tak, to bardzo dobrze. - Kapelan! - zawo�a� Dunbar, kiedy kapelan po�egna� si� z nim i wyszed�. - Widzia�e� co� takiego? Kapelan. - Uroczy, prawda? - powiedzia� Yossarian. - Chyba powinni mu da� ze trzy g�osy. - Kto ma da� mu trzy g�osy? - spyta� podejrzliwie Dunbar. Na ko�cu sali za przepierzeniem z pomalowanej na zielono dykty pracowa� niestrudzenie w swoim ��ku powa�ny pu�kownik w �rednim wieku. Codziennie odwiedza�a go �agodna, mi�a kobieta o kr�conych popielatoblond w�osach, kt�ra nie nale�a�a ani do personelu szpitalnego, ani do Kobiecego Korpusu Pomocniczego, ani do Czerwonego Krzy�a, a mimo to zjawia�a si� niezmiennie ka�dego popo�udnia w szpitalu na Pianosie, ubrana w bardzo eleganckie pastelowe letnie sukienki, bia�e pantofelki na obcasie i nylonowe po�czochy o nieskazitelnie prostych szwach. Pu�kownik by� ��czno�ciowcem i dzie� i noc bez przerwy wycharkiwa� �luzowate komunikaty ze swego wn�trza do p�atk�w gazy, kt�re nast�pnie starannie sk�ada� i odsy�a� do bia�ego naczynia z pokryw�, stoj�cego na jego nocnym stoliku. Pu�kownik by� wspania�y. Mia� wpadni�te usta, wpadni�te policzki, wpadni�te, smutne, zaple�nia�e oczy. Jego twarz mia�a barw� oksydowanego srebra. Kas�a� cicho, ostro�nie i powoli przyk�ada� do warg p�atki gazy z obrzydzeniem, kt�re sta�o si� ju� automatyczne. Wok� pu�kownika k��bili si� specjali�ci, specjalizuj�cy si� w pr�bach ustalenia, co mu jest. �wiecili mu w oczy, �eby si� przekona�, czy widzi, wbijali mu ig�y w o�rodki nerwowe, �eby us�ysze� na w�asne uszy, czy czuje. By� tam urolog od uryny, limfolog od limfy, endokrynolog od endokryn�w, psycholog od psychiki, dermatolog od dermy; by� patolog zajmuj�cy si� jego patosem, cytolog zajmuj�cy si� jego cystami oraz �ysy i pedantyczny cetolog z wydzia�u zoologii na Uniwersytecie Harvarda, bezlito�nie porwany w szeregi lekarzy wojskowych na skutek przepalenia si� lampy w m�zgu elektronowym, usi�uj�cy teraz dyskutowa� z umieraj�cym pu�kownikiem na temat Moby Dicka. Pu�kownik zosta� przebadany, co si� zowie. Ka�dy organ jego cia�a naszpikowano lekarstwami, sponiewierano, wydrenowano i wydrylowano, obmacano i sfotografowano, wyj�to, spl�drowano i wsadzono z powrotem. Schludna, szczup�a, prosta jak trzcina kobieta dotyka�a go i u�miecha�a si� siedz�c przy jego ��ku, jak uciele�nienie godnego smutku. Pu�kownik by� wysoki, chudy i zgarbiony. Kiedy wstawa�, garbi� si� jeszcze bardziej, a� ca�a jego posta� stawa�a si� wkl�s�a. Chodz�c stawia� stopy z najwi�ksz� ostro�no�ci�, przesuwaj�c je o kilka cali. Pod oczami mia� fioletowe worki. Kobieta m�wi�a bardzo cicho, ciszej nawet ni� pu�kownik kas�a�, i nikt z le��cych na sali nie s�ysza� jej g�osu. W ci�gu niespe�na dziesi�ciu dni Teksa�czyk wyp�oszy� wszystkich. Pierwszy za�ama� si� kapitan artylerii, zapocz�tkowuj�c istny exodus. Dunbar, Yossarian i kapitan-pilot zwiali tego samego ranka. Dunbar przesta� cierpie� na zawroty g�owy, kapitanowi przeszed� katar. Yossarian powiedzia� lekarzom, �e b�le w�troby ust�pi�y. Nawet chor��y uciek�. Nie trzeba by�o niczego wi�cej. W ci�gu niespe�na dziesi�ciu dni Teksa�czyk zap�dzi� wszystkich z powrotem do szereg�w - wszystkich z wyj�tkiem faceta z Wydzia�u �ledczego, kt�ry si� zarazi� od kapitana-pilota i dosta� zapalenia p�uc. 2 Clevinger Pod pewnym wzgl�dem ten facet z Wydzia�u �ledczego mia� szcz�cie, gdy� poza �cianami szpitala nadal toczy�a si� wojna. Ludzie wpadali w szal i dostawali medale. Na ca�ym �wiecie ch�opcy po obu stronach linii frontu gin�li za co�, co, jak im powiedziano, jest ich ojczyzn�, i nikt jako� nie mia� nic przeciwko temu, nawet oni sami. Nie wida� by�o ko�ca temu wszystkiemu. Jedyny koniec, jakiego mo�na si� by�o spodziewa�, to by� koniec Yossariana, a m�g� przecie� le�e� sobie w szpitalu do dnia S�du Ostatecznego, gdyby nie ten patriotyczny Teksa�czyk ze swymi lejkokszta�tnymi policzkami i wymi�toszonym, rozmam�anym, niezniszczalnym u�miechem, przecinaj�cym niezmiennie jego twarz niczym rondo wielkiego czarnego kowbojskiego kapelusza. Teksa�czyk pragn��, aby wszyscy na sali z wyj�tkiem Yossariana i Dunbara byli zadowoleni. By� naprawd� bardzo chory. Ale Yossarian nie potrafi� by� zadowolony, cho�by nawet Teksa�czyk �yczy� mu czego� wr�cz przeciwnego, gdy� poza murami szpitala nadal dzia�y si� nieweso�e rzeczy. Nadal trwa�a wojna i wygl�da�o na to, �e opr�cz Yossariana i Dunbara nikt tego nie dostrzega. Kiedy za� Yossarian usi�owa� ludziom o tym przypomina�, odsuwali si� od niego jak od wariata. Nawet Clevinger, po kt�rym mo�na si� by�o spodziewa� czego� wi�cej, nawymy�la� mu od wariat�w, kiedy si� ostatnio widzieli, to znaczy tu� przed ucieczk� Yossariana do szpitala. Clevinger wpatrywa� si� w niego bliski apopleksji z w�ciek�o�ci i kurczowo trzymaj�c si� sto�u krzycza�: - Jeste� wariat! - Clevinger, czego ty w�a�ciwie chcesz od ludzi? - tonem znu�enia odpowiedzia� Dunbar, w rozgwarze klubu oficerskiego. - Ja nie �artuj� - upiera� si� Clevinger. - Oni chc� mnie zabi� - powiedzia� spokojnie Yossarian. - Nikt nie chce ci� zabi� - krzykn�� Clevinger. - To dlaczego do mnie strzelaj�? - spyta� Yossarian. - Oni strzelaj� do wszystkich - odpowiedzia� Clevinger. - Chc� zabi� wszystkich. - A co to za r�nica? Clevinger, podniecony, uni�s� si� z krzes�a, oczy mu zasz�y �zami, zbiela�e wargi dr�a�y. Jak zwykle, kiedy broni� zasad, w kt�re �wi�cie wierzy�, zaczyna� sapa� nerwowo i �yka� gorzkie �zy fanatyzmu. Clevinger mia� wiele takich zasad, w kt�re �wi�cie wierzy�. Clevinger by� wariatem. - Co to znaczy oni? - dopytywa� si�. - Kto, wed�ug ciebie, chce ci� zamordowa�? - Oni wszyscy - odpowiedzia� mu Yossarian. - Jacy oni? - A jak ci si� wydaje? - Nie mam poj�cia. - No to sk�d wiesz, �e nie chc� mnie zamordowa�? - St�d, �e... - Clevingera zatka�o i umilk� zbity z tropu. By� przekonany, �e ma racj�, ale Yossarian rozporz�dza� niezbitymi dowodami, gdy� zupe�nie nie znani mu ludzie strzelali do niego z dzia�ek za ka�dym razem, kiedy lecia� zrzuca� na nich bomby, co nie by�o wcale zabawne. A tyle innych rzeczy, jeszcze mniej zabawnych? Nie by�o te� nic zabawnego w tym, �e mieszka� jak w��cz�ga w namiocie na Pianosie, maj�c za plecami wielkie g�ry, a przed sob� spokojn�, b��kitn� to� morza, kt�re mog�o poch�on�� cz�owieka w mgnieniu oka i odes�a� go po trzech dniach z powrotem na brzeg, loco i franco, wzd�tego, sinego i nadgni�ego, z zimn� wod� wyciekaj�c� z nozdrzy. Namiot Yossariana sta� pod w�skim bezbarwnym laskiem oddzielaj�cym jego eskadr� od eskadry Dunbara. Tu� obok przebiega� wykop nieczynnej linii kolejowej, w kt�rym u�o�ono ruroci�g doprowadzaj�cy benzyn� lotnicz� do cystern na lotnisku. Dzi�ki Orrowi by� to najbardziej luksusowy namiot w ca�ej eskadrze. Ilekro� Yossarian wraca� z wakacji w szpitalu albo z urlopu w Rzymie, zaskakiwa�o go jakie� nowe udogodnienie, kt�re Orr wprowadzi� podczas jego nieobecno�ci. Raz by�a to woda bie��ca, innym razem kominek lub betonowa pod�oga. Yossarian wybra� miejsce i wsp�lnie z Orrem ustawili namiot. Orr, wiecznie u�miechni�ty pigmej z odznak� pilota i g�st�, faluj�c� kasztanowat� czupryn� z przedzia�kiem po�rodku, wnosi� swoj� wiedz�, Yossarian za�, jako wy�szy, silniejszy, szerszy w ramionach i szybszy, wykonywa� wi�kszo�� prac. Mieszkali tylko we dw�ch, chocia� namiot by� sze�cioosobowy. Kiedy przysz�o lato, Orr podwin�� boczne �cianki, �eby wpu�ci� wiatr, kt�ry jednak nie chcia� jako� wia� i od�wie�a� rozpalonego powietrza. Najbli�szym s�siadem Yossariana by� Havermeyer, kt�ry uwielbia� sezamki, mieszka� sam w dwuosobowym namiocie i noc w noc strzela� do malutkich polnych myszek wielkimi kulami z czterdziestki pi�tki skradzionej nieboszczykowi z namiotu Yossariana. W nast�pnym namiocie McWatt nie mieszka� ju� z Clevingerem, kt�ry jeszcze nie wr�ci�, gdy Yossarian wyszed� ze szpitala. McWatt mieszka� teraz z Natelym, kt�rym sp�dza� urlop w Rzymie, gdzie zakochany po uszy zaleca� si� do pewnej zaspanej dziwki, �miertelnie znudzonej i swoim procederem, i jego zalotami. McWattowi brakowa�o pi�tej klepki. By� pilotem i przy ka�dej okazji przelatywa� najni�ej, jak tylko m�g�, nad namiotem Yossariana, �eby go nastraszy�. Lubi� r�wnie� pikowa� z szale�czym rykiem motor�w na tratw� z desek i pustych beczek, przy kt�rej lotnicy k�pali si� nago tu� przy piaszczystej, nieskazitelnie bia�ej pla�y. Mieszkanie w jednym namiocie z wariatem nie by�o �atwe, ale Nately nie mia� nic przeciwko temu. On te� by� wariatem i wszystkie wolne chwile sp�dza� przy budowie klubu oficerskiego, do kt�rej Yossarian nawet nie przy�o�y� r�ki. Prawd� m�wi�c, wiele by�o klub�w oficerskich, do kt�rych budowy Yossarian nie przy�o�y� r�ki, ale najbardziej szczyci� si� tym na Pianosie, by� to bowiem trwa�y i okaza�y pomnik jego silnej woli. Yossarian ani razu nie przyszed� pom�c przy budowie, za to p�niej, gdy klub ju� uko�czono, przychodzi� bardzo cz�sto, urzeczony tym du�ym, pi�knym, nieregularnym budynkiem krytym gontem. By�a to rzeczywi�cie wspania�a konstrukcja i Yossariana przepe�nia�o uczucie niek�amanej dumy, ilekro� spojrza� na ni� i pomy�la�, �e nawet nie kiwn�� palcem przy jej wznoszeniu. Ostatnim razem, kiedy nawymy�lali sobie z Clevingerem od wariat�w, siedzieli we czterech w g��bi sali, obok sto�u do gry w ko�ci, przy kt�rym niezmiennie wygrywa� Appleby. Appleby gra� w ko�ci r�wnie dobrze jak w ping-ponga, a w ping-pongu by� r�wnie dobry jak we wszystkim innym. Wszystko, co robi�, robi� dobrze. By� jasnow�osym ch�opcem z Iowy, wierzy�, nigdy si� nad tym nie zastanawiaj�c, w Boga, Macierzy�stwo i Ameryka�ski Styl �ycia i by� przez wszystkich lubiany. - Jak ja nienawidz� tego skurwysyna - warkn�� Yossarian. K��tnia mi�dzy nim a Clevingerem wybuch�a przed kilkoma minutami, kiedy to Yossarian nie m�g� znale�� karabinu maszynowego. Wiecz�r by� pe�en ruchu i gwaru. Rojno by�o przy barze, przy stole do gry w ko�ci i przy stole do ping-ponga. Ludzie, kt�rych Yossarian chcia� wykosi� z karabinu maszynowego, t�oczyli si� przy barze �piewaj�c stare sentymentalne piosenki, kt�re wszystkim opr�cz niego si� podoba�y. Nie maj�c karabinu maszynowego, Yossarian rozgni�t� obcasem pi�eczk� pingpongow�, gdy potoczy�a si� w jego stron� odbita rakietk� jednego z dw�ch graj�cych oficer�w. - Ach, ten Yossarian - dwaj oficerowie ze �miechem pokr�cili g�owami i wzi�li now� pi�eczk� z pude�ka na p�ce. - Ach, ten Yossarian - odpowiedzia� im Yossarian. - Yossarian - szepn�� Nately ostrzegawczo. - Sami widzicie - powiedzia� Clevinger. Oficerowie roze�mieli si�, �e Yossarian ich przedrze�nia. - Ach, ten Yossarian - powt�rzyli g�o�niej. - Ach, ten Yossarian - zawt�rowa� im Yossarian. - Yossarian, prosz� ci� - b�aga� Nately. - Sami widzicie - powt�rzy� Clevinger - �e on jest nie przystosowany do �ycia w spo�ecze�stwie. - Zamknij si� - powiedzia� Dunbar. Dunbar lubi� Clevingera, poniewa� Clevinger go dra�ni�, zwalniaj�c w ten spos�b bieg czasu. - Appleby'ego wcale tu nie ma - obwie�ci� tryumfalnie Clevinger. - A kto m�wi� o Applebym? - spyta� Yossarian. - Pu�kownika Cathcarta te� nie ma. - A kto tu m�wi� co� o pu�kowniku Cathcarcie? - No, to kt�rego skurwysyna tak nienawidzisz? - A jaki skurwysyn jest na sali? - Nie b�d� si� z tob� sprzecza� - zdecydowa� nagle Clevinger. - Sam nie wiesz, kogo nienawidzisz. - Wszystkich, kt�rzy chc� mnie otru� - powiedzia� Yossarian. - Nikt ci� nie chce otru�. - Jak to, przecie� ju� dwa razy zatruli mi jedzenie. Mo�e nie wsypali mi trucizny do jedzenia, raz kiedy bombardowali�my Ferrar�, a drugi raz podczas Wielkiego Obl�enia Bolonii? - Wtedy wszyscy dostali zatrute jedzenie - wyja�ni� Clevinger. - A co to za r�nica? - A poza tym to wcale nie by�a trucizna! - krzykn�� Clevinger podniecaj�c si� coraz bardziej, w miar� jak coraz mniej z tego wszystkiego rozumia�. Yossarian wyja�ni� mu z cierpliwym u�miechem, �e jak daleko si�ga pami�ci�, kto� zawsze czyha na jego �ycie. S� ludzie, kt�rzy go lubi�, i s� inni, kt�rzy go nie lubi� i chc� go ukatrupi�. Nienawidz� go za to, �e jest Asyryjczykiem. Ale nie mog� mu nic zrobi�, jak t�umaczy� Clevingerowi, poniewa� ma zdrowego ducha w zdrowym ciele i jest silny jak byk. Nie mog� mu nic zrobi�, poniewa� jest Tarzanem, Mandrakiem i Flash Gordonem z komiks�w w jednej osobie. Jest Billem, Szekspirem. Jest Kainem, Ulissesem, Lataj�cym Holendrem; jest Lotem z Sodomy, Deirdre z legendy, Sweeneyem w�r�d s�owik�w, jest tajemniczym Z-247. Jest... - Wariat! - zapia� Clevinger. - Wiesz, kto ty jeste�? Jeste� wariat! - ...wspania�y, najprawdziwszy, bombowy, autentyczny cud natury. Jestem bona fide supraman. - Superman? - krzykn�� Clevinger. - Ty jeste� superman? - Supraman - poprawi� go Yossarian. - Panowie, dajcie spok�j - ucisza� ich zawstydzony Nately. - Wszyscy na nas patrz�. - Jeste� wariat - krzycza� g�o�no Clevinger ze �zami w oczach. - Masz kompleks Jehowy. - Dla mnie wszyscy s� Natanielami. Clevinger przerwa� swoj� oracj� wietrz�c jaki� podst�p. - Kto to jest Nataniel? - spyta�. - Jaki Nataniel? - rzuci� niewinnie Yossarian. Clevinger zr�cznie omin�� pu�apk�. - Wed�ug ciebie ka�dy jest Jehow�. Jeste� nie lepszy ni� Raskolnikow... - Ni� kto? - ...tak, Raskolnikow, kt�ry... - Raskolnikow! - ...kt�ry s�dzi�, �e mo�na usprawiedliwi� morderstwo staruszki... - Nie lepszy? - ...tak, usprawiedliwi�... siekier�! Mog� ci to udowodni�! Sapi�c nerwowo Clevinger wylicza� symptomy choroby Yossariana: nieuzasadnione przekonanie, �e otaczaj� go sami wariaci, morderczy pop�d do koszenia obcych ludzi z karabinu maszynowego, przekr�canie fakt�w, wyssane z palca podejrzenia, �e ludzie go nienawidz� i spiskuj�, aby go zg�adzi�. Yossarian by� jednak pewien swojej racji, gdy� jak wyja�ni� Clevingerowi, o ile wie, nigdy si� nie myli. Wsz�dzie widzi wok� siebie tylko szale�c�w i jedyn� rzecz�, jak� w�r�d tego szale�stwa mo�e zrobi� rozs�dny m�ody d�entelmen taki jak on, to zachowa� rozs�dek. Jest to tym wa�niejsze, �e wie, i� jego �ycie znajduje si� w niebezpiecze�stwie. Yossarian po powrocie ze szpitala przygl�da� si� wszystkim spod oka. Milo wyjecha� do Smyrny na zbi�r fig, lecz mimo jego nieobecno�ci kuchnia dzia�a�a sprawnie. Yossarian poczu� przenikliwy zapach ostro przyprawionej baraniny ju� w karetce, kt�ra podskakiwa�a po wyboistej drodze ci�gn�cej si� jak stare szelki pomi�dzy szpitalem a eskadr�. Na obiad by�y kebabcze, du�e smakowite porcje przyprawionego mi�sa, marynowanego przez siedemdziesi�t dwie godziny w miksturze, kt�rej tajemnic� Milo wykrad� jakiemu� chytremu lewanty�skiemu handlarzowi; skwiercza�y teraz na ruszcie jak diabli. Do tego podano perski ry� i szparagi z parmezanem, a na deser by� krem z wi�niami i �wie�o parzona kawa z koniakiem lub benedyktynem. Posi�ek serwowali w ogromnych porcjach na adamaszkowych obrusach zr�czni w�oscy kelnerzy, kt�rych major... de Coverley porwa� i przywi�z� na wysp� w darze Milowi. Yossarian opycha� si�, dop�ki nie poczu�, �e zaraz p�knie, i w b�ogiej oci�a�o�ci osun�� si� na oparcie krzes�a, maj�c usta wype�nione soczystym wspomnieniem uczty. Nikt z oficer�w eskadry nie jada� nigdy w �yciu tak dobrze jak teraz w sto��wce Mila i Yossarian zastanawia� si� przez chwil�, czy nie jest to wystarczaj�c� rekompensat� za wszystko inne. Zaraz jednak odbi�o mu si� i natychmiast przypomnia� sobie, �e jego �ycie jest w niebezpiecze�stwie, wyskoczy� wi�c jak oparzony ze sto��wki, �eby poszuka� doktora Daneeki i za��da� zwolnienia ze s�u�by liniowej i odes�ania do kraju. Doktor Daneeka siedzia� na wysokim sto�ku, wygrzewaj�c si� w s�o�cu przed swoim namiotem. - Pi��dziesi�t akcji - powiedzia� kr�c�c g�ow�. - Pu�kownik ��da pi��dziesi�ciu lot�w bojowych. - Ale ja mam tylko czterdzie�ci cztery! Doktor Daneeka pozosta� niewzruszony. By� to smutny, podobny do ptaka cz�owiek, ze szpatu�kowat� twarz� o ostrych rysach przywodz�cych na my�l dobrze utrzymanego szczura. - Pi��dziesi�t lot�w bojowych - powt�rzy� kr�c�c g�ow�. - Pu�kownik ��da pi��dziesi�ciu lot�w. 3 Havermeyer Kiedy Yossarian wr�ci� ze szpitala, zasta� jedynie Orra i nieboszczyka. Ten nieboszczyk z namiotu Yossariana by� niezwykle uci��liwy i Yossarian go nie lubi�, mimo �e nigdy go nie widzia�. Fakt, �e on tak le�y pod bokiem przez ca�y dzie�, dra�ni� Yossariana do tego stopnia, �e kilkakrotnie ju� chodzi� na skarg� do sier�anta Towsera, kt�ry twierdzi�, �e nieboszczyk w og�le nie istnieje, co zreszt� teraz by�o ju� prawd�. Jeszcze bardziej beznadziejnie ko�czy�y si� pr�by zwracania si� bezpo�rednio do majora Majora, wysokiego, ko�cistego dow�dcy eskadry, kt�ry wygl�da� troch� jak udr�czony Henry Fonda i ucieka� ze swego pokoju przez okno, ilekro� Yossarianowi uda�o si� sforsowa� sier�anta Towsera. Nieboszczyk z namiotu Yossariana nie by� zbyt przyjemnym wsp�lokatorem. Wyprowadza� z r�wnowagi nawet Orra, te� niezbyt przyjemnego wsp�lokatora, majstruj�cego w dniu powrotu Yossariana przy kraniku do piecyka na rop�, kt�ry zacz�� budowa�, kiedy Yossarian le�a� w szpitalu. - Co robisz? - spyta� na wszelki wypadek Yossarian wchodz�c do namiotu, chocia� od razu zobaczy�, o co chodzi. - Chc� naprawi� kranik - odpowiedzia� Orr. - Troch� przecieka. - Prosz� ci�, przesta� - powiedzia� Yossarian. - Denerwujesz mnie. - Kiedy by�em ma�ym ch�opcem - odpowiedzia� Orr - ca�ymi dniami chodzi�em z dzikimi jab�kami w ustach, po jednym z ka�dej strony. Yossarian po�o�y� worek, z kt�rego zacz�� wyk�ada� przybory toaletowe, i zastyg� podejrzliwie w pozie pe�nej napi�cia. Po minucie nie wytrzyma� i spyta�: - Dlaczego? Orr zachichota� zwyci�sko. - Bo s� lepsze ni� kasztany - odpowiedzia�. Orr kl�cza� w namiocie na ziemi. Pracuj�c bez wytchnienia rozbiera� kranik, uk�ada� starannie wszystkie drobniutkie cz�ci, liczy� je i bez ko�ca bada� ka�d� z osobna, jakby nigdy w �yciu nie widzia� czego� podobnego, a potem sk�ada� malutkie urz�dzenie z powrotem i znowu zaczyna� od pocz�tku, nie trac�c cierpliwo�ci ani zainteresowania, nie wykazuj�c najmniejszych oznak zm�czenia, nie zdradzaj�c niczym, �e kiedykolwiek sko�czy. Yossarian patrzy� na to jego majsterkowanie i czu� rosn�c� pewno��, �e je�eli Orr natychmiast nie przestanie, b�dzie musia� go z zimn� krwi� zamordowa�. Jego spojrzenie pow�drowa�o w stron� kordelasa, kt�ry nieboszczyk w dniu swego przybycia zawiesi� na ramie moskitiery. N� wisia� obok pustej kabury nieboszczyka, z kt�rej Havermeyer ukrad� rewolwer. - Jak nie by�o dzikich jab�ek - m�wi� dalej Orr - u�ywa�em kasztan�w. Kasztany s� prawie tej samej wielko�ci co dzikie jab�ka, a kszta�t maj� nawet lepszy, chocia� kszta�t nie gra tu �adnej roli. - Pyta�em ci�, dlaczego chodzi�e� z dzikimi jab�kami w ustach - powt�rzy� Yossarian. - O to pyta�em. - Bo maj� lepszy kszta�t ni� kasztany - odpowiedzia� Orr. - Ju� ci to m�wi�em. - Dlaczego - zakl�� Yossarian z podziwem - w og�le wypycha�e� sobie czymkolwiek policzki, ty diabelski, technicznie uzdolniony, wydziedziczony skurwysynu? - Wcale nie wypycha�em sobie policzk�w czymkolwiek - odpowiedzia� Orr - tylko dzikimi jab�kami. A kiedy nie by�o dzikich jab�ek, u�ywa�em kasztan�w. Do wypychania policzk�w oczywi�cie. Zachichota�. Yossarian postanowi� nie odzywa� si� wi�cej. Orr czeka�, ale Yossarian go przetrzyma�. - Po jednym z ka�dej strony - powiedzia� Orr. - Po co? Orr natychmiast chwyci� go w swoje szpony. - Co po co? - spyta�. Yossarian roze�mia� si� i potrz�saj�c g�ow� odmawia� odpowiedzi. - Ciekawa historia z tym zaworem - zastanawia� si� na g�os Orr. - Dlaczego? - spyta� Yossarian. - Bo chcia�em mie�... Yossarian ju� si� domy�la�. - Jezu Chryste! Ale dlaczego chcia�e� mie�... - ...policzki jak jab�uszka. - ...policzki jak jab�uszka? - spyta� Yossarian. - Chcia�em mie� policzki jak jab�uszka - powt�rzy� Orr. - Od dziecka marzy�em o tym, �eby mie� kiedy� policzki jak jab�uszka, i postanowi�em pracowa�, dop�ki nie osi�gn� swojego celu, i B�g mi �wiadkiem, �e nie spocz��em, dop�ki nie osi�gn��em swojego celu, chodz�c po ca�ych dniach z dzikimi jab�kami w ustach. Po jednym z ka�dej strony - doda� chichocz�c. - Ale dlaczego chcia�e� mie� policzki jak jab�uszka? - Wcale nie chcia�em mie� policzk�w jak jab�uszka - powiedzia� Orr. - Chcia�em mie� puco�owate policzki. Nie zale�a�o mi specjalnie na kolorze, chcia�em tylko, �eby by�y puco�owate. Pracowa�em nad tym jak ci zwariowani faceci, o kt�rych si� czasem czyta, �e po ca�ych dniach �ciskaj� w d�oni gumow� pi�eczk�, �eby sobie wzmocni� r�k�. Prawd� m�wi�c, ja te� nale�a�em do tych zwariowanych facet�w. Te� po ca�ych dniach �ciska�em gumow� pi�eczk� w d�oni. - Po co? - Co po co? - Po co �ciska�e� po ca�ych dniach gumow� pi�eczk�? - Bo gumowe pi�eczki... - zacz�� Orr. - ...s� lepsze ni� dzikie jab�ka? Orr parskn�� �miechem i pokr�ci� g�ow�. - Robi�em to, �eby zachowa� twarz, w razie gdyby kto� mnie przy�apa� na tym, �e nosz� dzikie jab�ka w ustach. Maj�c gumow� pi�eczk� w d�oni m�g�bym wyprze� si� dzikich jab�ek w ustach. Gdyby mnie kto� spyta�, dlaczego trzymam dzikie jab�ka w ustach, mog�em po prostu otworzy� d�o� i pokaza�, �e trzymam gumow� pi�eczk�, a nie dzikie jab�ka, i nie w ustach, tylko w d�oni. Pomys� by� dobry, ale nie wiedzia�em, czy ludzie co� z tego rozumiej�, bo nie�atwo jest co� wyt�umaczy�, kiedy si� m�wi z dzikimi jab�kami w ustach. Yossarian stwierdzi�, �e on te� nie bardzo rozumie, i zastanawia� si�, czy Orr nadymaj�c te swoje policzki jak jab�uszka nie robi z niego balona. W tej sytuacji Yossarian postanowi� nie odzywa� si� ju� ani s�owem. By�by to daremny trud. Zna� Orra i wiedzia�, �e za nic w �wiecie nie wydob�dzie teraz z niego, po co chcia� mie� policzki jak jab�uszka. Nie warto by�o go o to pyta�, podobnie jak nie warto by�o go pyta�, dlaczego pewnego ranka w Rzymie pewna dziwka wali�a go pantoflem po g�owie w zat�oczonym korytarzu przed otwartymi drzwiami pokoju m�odszej siostry dziwki Nately'ego. By�a to dorodna dziewucha z d�ugimi w�osami i z wyra�nie zaznaczaj�c� si� sieci� b��kitnych �y�ek, zw�aszcza w miejscach, gdzie cia�o jest najdelikatniejsze. Miota�a wyzwiska, wrzeszcza�a i podskakiwa�a wysoko w g�r� na swoich bosych stopach, aby m�c wali� Orra ostrym obcasem pantofla w sam czubek g�owy. Byli oboje nadzy i narobili takiego szumu, �e wszyscy wyjrzeli na korytarz zobaczy�, co si� dzieje, i stali parami w drzwiach swoich pokoj�w - wszyscy nago, z wyj�tkiem starej baby w swetrze i fartuchu, kt�ra co� tam gdaka�a niezadowolona, oraz spro�nego, rozpustnego starucha, kt�ry podczas ca�ej sceny zanosi� si� radosnym chichotem z jak�� chciw� i pe�n� satysfakcji uciech�. Dziewczyna wrzeszcza�a, a Orr si� za�miewa�. Na ka�de uderzenie obcasem w g�ow� odpowiada� g�o�niejszym wybuchem �miechu, czym doprowadza� j� do jeszcze wi�kszego sza�u, wi�c podskakiwa�a jeszcze wy�ej, �eby wali� go po tym �bie, a jej niewiarygodnie pe�ne piersi fruwa�y po ca�ym korytarzu jak chor�gwie �opocz�ce na wietrze, za� pot�ne po�ladki i uda podrygiwa�y niczym jakie� przera�aj�ce Eldorado. Ona wrzeszcza�a, a Orr za�miewa� si� tak d�ugo, a� po kolejnej porcji wrzask�w zwali�a go celnym, t�gim ciosem w skro�, po kt�rym Orr przesta� si� �mia� i zosta� zabrany na noszach do szpitala z niezbyt g��bok� dziur� w g�owie i z bardzo �agodnym wstrz�sem m�zgu, w sumie zaledwie na dwana�cie dni zwolnienia lekarskiego. Nikt nie zdo�a� ustali�, co si� wtedy zdarzy�o, nawet chichocz�cy staruch i gdacz�ca starucha, kt�rzy wiedzieli o wszystkim, co si� dzia�o w tym rozleg�ym, nieogarnionym burdelu, z jego niezliczonymi pokojami po obu stronach w�skich korytarzy, rozchodz�cych si� z przestronnego salonu z zas�oni�tymi oknami i jedyn� lamp�. Zawsze potem na widok Orra dziewczyna zadziera�a sukienk� powy�ej obcis�ych, bia�ych elastycznych majtek i drwi�cym, ordynarnym ruchem wypina�a na niego sw�j mocny, kr�g�y brzuch, obrzucaj�c go przy tym wyzwiskami i �miej�c si� ochryple, on za� chichota� l�kliwie i chowa� si� za Yossariana. Cokolwiek zrobi�, usi�owa� zrobi� albo nie zdo�a� zrobi� za zamkni�tymi drzwiami pokoju m�odszej siostry dziwki Nately'ego, pozostawa�o tajemnic�. Dziewczyna nie chcia�a nic powiedzie� ani dziwce Nately'ego, ani �adnej innej dziwce, ani Nately'emu, ani Yossarianowi. Orr mo�e by i powiedzia�, ale Yossarian postanowi� nie odzywa� si� wi�cej do niego ani s�owem. - Powiedzie� ci, dlaczego chcia�em mie� puco�owate policzki? - spyta� Orr. Yossarian jakby nabra� wody w usta. - Pami�tasz - m�wi� Orr - jak wtedy w Rzymie ta dziewczyna, co ci� nie znosi, wali�a mnie po g�owie obcasem? Czy chcesz wiedzie�, dlaczego? Nadal nie spos�b by�o wyobrazi� sobie, czym m�g� j� rozz�o�ci� do tego stopnia, �e przez pi�tna�cie czy dwadzie�cia minut t�uk�a go po g�owie, nie do tego jednak, �eby chwyci� go za nogi i roztrzaska� mu czaszk�. Niew�tpliwie mia�a tak� przewag� wzrostu, �e mog�a to zrobi�. Orr opr�cz puco�owatych policzk�w mia� wystaj�ce z�by, wy�upiaste oczy i by� ni�szy nawet od m�odego Huple'a, kt�ry mieszka� po gorszej stronie tor�w kolejowych, czyli tam, gdzie mie�ci�a si� administracja i gdzie Joe G�odom�r noc w noc krzycza� przez sen. Strefa administracji, w kt�rej Joe G�odom�r przez pomy�k� rozbi� sw�j namiot, znajdowa�a si� po�rodku obozu eskadry, mi�dzy wykopem z zardzewia�ymi torami a wyboist� szos�. Na tej szosie �o�nierze mogli podrywa� dziewcz�ta, je�eli tylko obiecali podwie�� je tam, gdzie chcia�y - piersiaste, m�ode, proste, roze�miane, szczerbate dziewuchy, z kt�rymi mo�na by�o zjecha� z szosy i roz�o�y� je na ��ce, z czego Yossarian korzysta�, kiedy tylko m�g�, nie tak cz�sto jednak, jak go do tego namawia� Joe G�odom�r, kt�ry mia� dost�p do jeepa, ale nie umia� prowadzi�. Namioty szeregowych sta�y po drugiej stronie drogi tu� obok kina pod go�ym niebem, gdzie ku codziennej uciesze umieraj�cych �ciera�y si� co wiecz�r na sk�adanym ekranie armie ciemniak�w i gdzie tego w�a�nie popo�udnia zjecha�a kolejna trupa objazdowego zespo�u estradowego. Zespo�y te nasy�a� genera� P. P. Peckem, kt�ry przeni�s� swoj� kwater� do Rzymu i nie mia� nic lepszego do roboty, gdy nie by� zaj�ty kopaniem do�k�w pod genera�em Dreedle. Genera� Peckem nade wszystko ceni� sobie porz�dek. By� to energiczny, g�adki w obej�ciu, pedantyczny genera�, kt�ry zna� obw�d r�wnika i zawsze pisa� "prolongata", kiedy chodzi�o o "przed�u�enie". By� to kawa� kutasa, o czym najlepiej wiedzia� genera� Dreedle, rozw�cieczony najnowszym poleceniem genera�a Peckema, aby wszystkie namioty w rejonie Morza �r�dziemnego sta�y wzd�u� r�wnoleg�ych linii, z wej�ciami zwr�conymi dumnie w stron� pomnika Waszyngtona. Genera� Dreedle, kt�ry dowodzi� jednostk� liniow�, uwa�a�, �e jest to wielka bzdura. Co wi�cej, genera� Peckem nie mia� nic do tego, jak s� ustawione namioty w oddziale genera�a Dreedle. Wynik� z tego za�arty sp�r kompetencyjny pomi�dzy oboma ksi���tami udzielnymi, kt�ry rozstrzygn�� na korzy�� genera�a Dreedle by�y starszy szeregowy Wintergreen, sortuj�cy poczt� w dow�dztwie Dwudziestej Si�dmej Armii Lotniczej. Wintergreen przes�dzi� o wyniku sporu wrzucaj�c do kosza wszystkie pisma od genera�a Peckema. Uwa�a�, �e s� zbyt rozwlek�e. Pogl�dy genera�a Dreedle, wyra�ane mniej pretensjonalnym stylem, znajdowa�y uznanie w oczach by�ego starszego szeregowego Wintergreena, kt�ry bezzw�ocznie przekazywa� je dalej, z niezwyk�� gorliwo�ci� trzymaj�c si� wszelkich przepis�w. Genera� Dreedle zwyci�y� walkowerem. Aby odbudowa� sw�j nadszarpni�ty autorytet, genera� Peckem zacz�� wysy�a� wi�cej zespo��w estradowych ni� kiedykolwiek przedtem i obci��y� samego pu�kownika Cargilla odpowiedzialno�ci� za to, aby przyjmowano je z nale�ytym entuzjazmem. Tymczasem w grupie Yossariana nie by�o �adnego entuzjazmu. By�o za to coraz wi�cej szeregowych i oficer�w, kt�rzy po kilka razy dziennie zjawiali si� uroczy�cie w kancelarii sier�anta Towsera, �eby spyta�, czy przyszed� ju� rozkaz przeniesienia ich do kraju. Wszyscy mieli zaliczone po pi��dziesi�t lot�w bojowych. By�o ich teraz wi�cej ni� w�wczas, kiedy Yossarian poszed� do szpitala, i nadal czekali. Denerwowali si� i ogryzali paznokcie. Byli groteskowym obrazem m�odych bezrobotnych z lat kryzysu. Poruszali si� bokiem, jak kraby. Czekali na rozkaz, kt�ry ode�le ich bezpiecznie do kraju, a czekaj�c nie mieli nic lepszego do roboty, jak tylko si� denerwowa�, ogryza� paznokcie i zjawia� si� uroczy�cie po kilka razy dziennie w kancelarii sier�anta Towsera z pytaniem, czy przysz�y ju� rozkazy o wys�aniu ich do kraju. Zdawali sobie spraw� z tego, �e walcz� z czasem, gdy� wiedzieli z gorzkiego do�wiadczenia, �e pu�kownik Cathcart mo�e w ka�dej chwili podnie�� wymagan� ilo�� lot�w bojowych. Nie mieli nic innego do roboty, jak tylko czeka�. Jedynie Joe G�odom�r mia� co robi� po powrocie z ka�dego kolejnego lotu. W nocy dr�czy�y go zmory i odnosi� zwyci�stwa w walkach na pi�ci z kotem Huple'a. Siada� z aparatem fotograficznym w pierwszym rz�dzie na wszystkich wyst�pach artystycznych i usi�owa� robi� zdj�cia, zagl�daj�c pod sp�dnic� jasnow�osej �piewaczce z wielkim biustem rozpieraj�cym bluzk� naszyt� cekinami. Ani jedno zdj�cie si� nie uda�o. Pu�kownik Cargill, prawa r�ka genera�a Peckema, pot�ny, rumiany m�czyzna, przed wojn� by� czujnym, bezwzgl�dnym i energicznym dyrektorem handlowym. Pu�kownik Cargill by� z�ym handlowcem. By� tak okropnym handlowcem, �e wyrywa�y go sobie firmy zmuszone ze wzgl�d�w podatkowych wykaza� straty. W ca�ym cywilizowanym �wiecie, od Battery Park do Fulton Street, znano go jako cz�owieka, na kt�rym mo�na polega�, kiedy chodzi o szybkie obni�enie stopy podatkowej. Jego us�ugi by�y drogie, gdy� niepowodzenia s� cz�sto trudne do osi�gni�cia. Musia� zaczyna� od szczytu i torowa� sobie drog� w d�, a kiedy si� ma przyjaci� w rz�dzie, nie�atwo jest robi� z�e interesy. Wymaga�o to nieraz miesi�cy ci�kiej pracy i nieomylnie b��dnego planowania. Cz�owiek dezorganizowa�, podejmowa� b��dne decyzje, nie dogl�da�, wszystkie drzwi zostawia� otworem, a kiedy si� zdawa�o, �e ju� zrobi� swoje, rz�d dawa� mu jezioro albo las, albo pole naftowe i psu� ca�� robot�. Jednak na pu�kowniku Cargillu mo�na by�o polega�. Nawet w tak nie sprzyjaj�cych okoliczno�ciach potrafi� zrujnowa� najlepiej prosperuj�ce przedsi�biorstwo. Doszed� do tego w�asn� prac� i swoje niepowodzenia zawdzi�cza� wy��cznie sobie. - Panowie - zacz�� pu�kownik Cargill przem�wienie w eskadrze Yossariana, starannie odmierzaj�c pauzy. - Jeste�cie oficerami Armii Stan�w Zjednoczonych. Oficerowie �adnej innej armii na �wiecie nie mog� tego o sobie powiedzie�. Zastan�wcie si� nad tym. Sier�ant Knight zastanowi� si� nad tym i poinformowa� uprzejmie pu�kownika, �e zwraca si� do podoficer�w i szeregowych, oficerowie za� czekaj� na niego po drugiej stronie placu. Pu�kownik Cargill podzi�kowa� mu energicznie i odszed� wielce z siebie zadowolon