16924
Szczegóły |
Tytuł |
16924 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16924 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16924 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16924 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ILSE KLEBERGER
NASZA BABCIA
(Przełożyła: Wiesława Skład)
NASZA KSIĘGARNIA
2002
Nauka dobrego zachowania
Janek, Frycek i mała Karolina siedzieli na trzepaku Pieselangów i przechwalali się jedno przez drugie.
Gruby Frycek przesunął językiem gumę do żucia w drugą stronę ust i powiedział:
- My jesteśmy najbogatszymi gospodarzami, mamy najwięcej ziemi!
Dumnie spojrzał na żółcące się pole pszenicy, które ciągnęło się aż do zagrody jego ojca.
- Wiemy, wiemy! Już wiele razy to mówiłeś! - odcięła się mała Karolina. Ze złością przerzuciła rudawy warkocz na plecy. A potem zadarła nos i zawołała: - Za to my mamy dziesięć razy tyle kur co wy!
Na Frycku nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
- Nasze krowy mają klozet powiedział spokojnie.
To także wiedzieli, że u bogatego gospodarza, Frycka, nawóz krowi spłukiwany jest do ścieku.
Ale ostatecznie zatriumfowała jednak Karolina.
- A nasze koguty noszą okulary!
I rzeczywiście od paru tygodni była we wsi wielka sensacja, bo największe koguty na kurzej farmie nosiły nieprzezroczyste, plastikowe okulary, przez które mogły patrzeć tylko na boki, i wreszcie przestały się dziobać do krwi.
Janek przez cały czas milczał, zastanawiając się gorączkowo, czym mógłby się pochwalić. Domek nauczyciela Pieselanga, z ciemnymi belkami i białym tynkiem, był wprawdzie ładny, ale mały. Nie należały do niego żadne pola, jedynie ogród warzywny. Pieselangowie nie mieli ani jednej krowy, a kur tylko piętnaście.
Naraz okrągła, piegowata twarz Janka rozjaśniła się.
- Ale my mamy naszą babcię!
Karolina i Frycek zwrócili się gwałtownie ku niemu.
- Och, Janku, czy moglibyśmy pójść do niej?
Janek, uradowany, że nagle stał się punktem zainteresowania, skinął głową.
- Muszę zobaczyć, czy was przyjmie - powiedział i zeskoczył z trzepaka. Z rękoma w kieszeniach spodni, niedbałym krokiem ruszył ku domowi.
Po chwili ukazał się z powrotem.
- Możecie przyjść oznajmił z ważną miną - ale zachowujcie się! Ty, Frycek, wyjmij gumę z ust. Babcia nie cierpi gumy do żucia!
Frycek zdumiewająco potulnie wyjął gumę brudnymi palcami i przykleił ją sobie za uchem.
I bądźcie cicho. Babcia właśnie daje Brygidzie lekcję dobrego zachowania, więc nie wolno przeszkadzać. Ale możecie posłuchać. Nic wam to nie zaszkodzi.
Nauczyciel Pieselang miał sześcioro dzieci i pragnął, żeby były porządnie wychowane. Rzadko jednak przebywał w domu, a mamie Pieselang, która poza dziećmi i mężem musiała jeszcze zajmować się kurami, kozą i ogrodem, brakowało czasu, by troszczyć się o właściwe obyczaje dzieci. Kiedy któreś z nich przeskrobało coś poważniejszego, mówiła: „Idź do babci i weź lekcję dobrego zachowania”.
Babcia, po pierwsze, miała czas, a po drugie, znała się na eleganckich manierach. Jako panna von Haselburg wychowywała się bowiem w majątku szlacheckim. Potem wyszła za mąż za nauczyciela Pieselanga, a ich syn, Jan, również został nauczycielem.
Janek otworzył drzwi i ostrzegawczo przytknął palec do ust. Dzieci wsunęły się do dużego, prawie pustego pokoju i przycupnęły na drewnianej ławie, koło dziewczynki z jasnymi jak len włosami, która siedziała z rękoma grzecznie złożonymi na kolanach. Babcia, królująca w fotelu przy oknie, skinęła dzieciom głową na przywitanie. Prócz drewnianej ławy i fotela, w pokoju znajdowała się jeszcze tylko klatka na ptaki. Przy ścianie z prawej strony stała drabina prowadząca na strych. Babcia nie przerwała swego wykładu. Robiąc na drutach długą, czerwoną kiszkę, mówiła:
- Myj ręce, czyść paznokcie i czesz włosy, nie rozrzucaj dokoła swoich rzeczy, sprzątaj pokój, siedź prosto, nie sprzeczaj się. Myj ręce... - i tak dalej.
Przy czwartym „siedź prosto” wszystkie dzieci wyglądały tak, jakby kij połknęły.
„Zabawne - pomyślała Karolina - przecież ona w ogóle nie porusza ustami. Czyżby była brzuchomówcą?” Ostatecznie we wsi takie rzeczy opowiadano o babci Pieselangów, że i to nie wydawało się niemożliwe.
- Siedź prosto, siedź prosto, siedź prosto, siedź prosto, siedź prosto... - mówiła babcia.
Karolina przyglądała się z boku Brygidzie. Dlaczego babcia ciągle to powtarza? Czyżby Brygida się garbiła? Nie, siedzi sztywno jak kij od miotły.
Babcia pomajstrowała chwilę przy jakiejś skrzynce, która stała koło niej, i znów się rozległo:
- Siedź prosto, myj ręce...
- Igła wyskoczyła z rowka - szepnął Janek, a widząc zdumione spojrzenie Karoliny, wyjaśnił: - Babcia nagrała zasady dobrego zachowania na płycie gramofonowej i wciąż nam je puszcza. Wyobrażasz sobie, że mogłaby to powtarzać tyle razy w ciągu dnia?
Babcia w środku zdania wyłączyła gramofon i zawołała:
- Wystarczy na dziś!
Cała czwórka natychmiast z wielką przyjemnością wygięła plecy, niczym koty na słońcu.
Frycek i Karolina nie mogli się dość napatrzyć babci. Drobna i delikatna, tonęła w swoim ogromnym fotelu. Jej twarz wyglądała jak pomarszczone jabłko. Okulary tkwiły na czubku nosa. Śnieżnobiałe włosy upięte były na wierzchu głowy w koczek. Babcia miała na sobie długą, czarną suknię i czarną aksamitkę na szyi. Na lewym ramieniu babci przycupnął biały kot i zza jej głowy zezował na prawe ramię, na którym podskakiwała i wesoło paplała niebiesko-zielona papużka falista.
- Myj ręce! - krzyknęła papużka, dumna, że i ona nauczyła się czegoś z lekcji dobrego zachowania.
Babcia przeciągnęła się i ziewnęła.
- Od długiego siedzenia człowiek robi się całkiem sztywny.
Zwinęła robótkę, wsadziła ją do koszyczka z przyborami do szycia, który stał na parapecie okiennym, i na wierzchu położyła okulary.
- Muszę zażyć trochę ruchu!
Janek trącił łokciem Karolinę.
- Teraz zobaczysz!
Babcia podeszła do Janka dużymi krokami i posadziła mu na kolanach kota Fridolina. Kot miauczał niezadowolony i patrzył ze złością na papużkę, której wolno było pozostać na ramieniu babci. Babcia wyciągnęła spod ławy wrotki, siadła obok Frycka i przypięła je do swoich czarnych, sznurowanych trzewików.
- Kiedy się jest starym, trzeba uważać, żeby nie zardzewieć - stwierdziła energicznie. - Chcę przez to powiedzieć, że ten sport pozwala mi zachować młodość. - I już jeździła wzdłuż i wszerz pokoju, zakreślała eleganckie łuki i kołysała się z boku na bok, unosząc do góry to jedną, to drugą nogę. Długa, czarna suknia trzepotała i szeleściła, chwilami wybłyskiwała czerwona, wełniana halka. Papużka, wczepiona mocno pazurkami w jej ramię, skrzeczała:
- Brawo, brawo!
A dzieci wtórowały:
- Brawo, brawo!
Babcia uśmiechnęła się zadowolona, zrobiła jeszcze kilka obrotów i zatrzymała się. Oklaskiwana przez dzieci, skłoniła się wytwornie.
- To dlatego pokój jest taki pusty! - powiedziała Karolina, kiedy babcia znów zaczęła jeździć. - Ale gdzie ona śpi?
Janek wskazał na drabinę.
- Na górze!
- Na poddaszu? I wasz ojciec pozwala na to?
Janek wzruszył ramionami.
- Babcia tak chce, a jak babcia chce, nic na to nie można poradzić.
W tejże chwili otworzyły się drzwi i do pokoju wpadła Ingeborga, najstarsza siostra Janka. W jednej ręce trzymała talerz, a drugą ciągnęła za sobą trzyletniego mniej więcej chłopca. Chłopiec wił się jak węgorz i ryczał:
- Nie, nie, nie chcę kaszki, nie, nie, nie!
- Babciu - wysapała Ingeborga - on za nic w świecie nie chce jeść! Tylko ty potrafisz dać sobie z nim radę!
Babcia z dezaprobatą potrząsnęła głową.
- W tym domu nie można nawet spokojnie uprawiać sportu!
Odpięła wrotki, chwyciła talerz i pociągnęła chłopca do swego fotela. Ścisnęła go kolanami i podniosła łyżkę do jego ust.
- Nie chcę! - wrzasnął chłopiec.
- Ależ, Piotrusiu, chcesz przecież stać się dorosłym mężczyzną, a więc musisz jeść.
- Nie, nie chcę stać się mężczyzną!
- Tylko jedną łyżkę kaszki za tatusia i jedną za Janka.
- Nieeee!
- A więc posłuchaj, zjesz dwie łyżki i zaraz dostaniesz cukierek. Tylko dwie małe łyżki kaszki!
- I dostanę cukierek?
- Tak.
Piotruś przestał płakać i otworzył buzię. Babcia zaczęła liczyć:
- Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwie. Przy każdej liczbie wsuwała pełną łyżkę w otwarte usta. I oto talerz był już pusty, a babcia wygrzebała z koszyczka do szycia malinowy cukierek i wetknęła go szybko w rozdziawioną buzię. Także pozostałe dzieci dostały po cukierku.
Karolina i Frycek pożegnali się, jedno dygnięciem, drugie ukłonem, i pobiegli do domu na obiad, bo zrobiło się już późno.
Podczas obiadu mama Karoliny powiedziała:
- Dziś przyjedzie do nas babcia!
Karolina, która swoją babcię naprawdę bardzo lubiła, zmarszczyła czoło.
O czwartej babcia przyjechała autobusem z pobliskiego miasta. Miała na sobie krótką, letnią sukienkę w kolorze bzu i włożyła biały kapelusz.
- Babciu, ty stajesz się coraz młodsza! - zawołała mama, gdy się witały.
Kiedy pili kawę, Karolina uparcie milczała.
- Co się dzieje z tym dzieckiem? - spytała babcia. - Nie służą jej wakacje?
Wtedy Karolina wybuchnęła:
- Babciu, ty malujesz na czerwono usta i farbujesz włosy!
Babcia zaczerwieniła się.
- Tak, dziecko, bo chcę możliwie jak najdłużej zachować dla was młodość.
- A umiesz jeździć na wrotkach? - spytała Karolina.
Babcia omal nie udławiła się ciastkiem.
- Ależ, dziecko, jeździć na wrotkach! Nie, oczywiście, że nie!
- A widzisz! - Karolina zerwała się z krzesła i wypadła z pokoju, głośno trzasnąwszy drzwiami.
- Karolino! - zawołał za nią rozgniewany ojciec, ale ona już go nie usłyszała.
Siedziała w kurniku i beczała, otoczona przez gdakający drób, który zezował na nią zza swoich plastikowych okularów.
Odra
Pierwsze promienie słoneczne, które wpadły do dziecinnego pokoju, obudziły Brygidę. Ziewnęła i zamierzała przewrócić się na drugi bok, gdy nagle coś przyszło jej do głowy. Jeżeli zaraz wstanie, będzie mogła zobaczyć, jak babcia się ubiera. Bardzo lubiła przyglądać się babci przy ubieraniu. Wyskoczyła obiema nogami z łóżka. Piotruś poruszył się w swoim łóżeczku z siatką. Chciała na palcach wymknąć się z pokoju, ale Piotruś siedział już wyprostowany i patrząc na nią zaspanymi oczami, zapytał:
- Gdzie idziesz?
- Do babci.
- Pójdę z tobą!
- Nie, ty powinieneś jeszcze spać!
- Nie chcę spać, chcę do babci!
Pomogła mu przeleźć przez siatkę i trzymając się za ręce przekradli się cichutko przez śpiący dom. Wkrótce siedzieli już na okiennym parapecie u babci. Mieli szczęście; babcia jeszcze się ubierała. Nie miała swojej zwykłej, wspaniałej fryzury. Przez cienkie białe pasemka włosów przeświecała różowa skóra na głowie. Babcia poprawiła kołnierz sukni i zawiązała na szyi czarną aksamitkę. Potem włożyła buty. Zwinnym ruchem postawiła prawą stopę na ławie i zaczęła sznurować trzewik.
- Babciu, jak się dostaje odry? - spytała Brygida. - Tak bardzo chciałabym mieć odrę!
Babcia sznurowała lewy trzewik.
- Odra to choroba. Dlaczego chcesz zachorować?
- Karolina ma odrę. Okno w jej pokoju zawieszone jest kocem i dostaje ciasto z kruszonką i coca-colę, i zeszyty z Myszką Miki, ile tylko chce.
- Gdzie są moje okulary? - spytała babcia.
- Może w kuchni? - powiedziała Brygida.
Babcia z namysłem potrząsnęła głową.
- W łóżku? - Piotruś zsunął się z parapetu i zaczął się wspinać po drabinie prowadzącej na poddasze.
Babcia mocno chwyciła go za nogę.
- Zejdź! Okulary są w koszyczku do szycia.
I rzeczywiście, kiedy Brygida otworzyła koszyczek, okulary zabłysły między szpilkami i szpulkami nici.
Babcia włożyła okulary i zapytała:
- Skąd wiesz, że Karolina dostaje ciasto i coca-colę?
- Zapukałam w szybę, a ona odsunęła koc i otworzyła okno. Ucieszyła się, że przyszłam, bo się nudzi, i wszystko mi pokazała. Do pokoju nie mogłam wejść z powodu infekcji.
Babcia ze zrozumieniem kiwnęła głową i zaczęła czesać włosy.
- I poczęstowała mnie ciastem z kruszonką. Zjadłyśmy razem spory kawałek, jeden kęs ona, jeden kęs ja, jeden kęs ona, jeden kęs ja, jeden kęs ona, jeden kęs ja. I dała mi też kawałek dla Piotrusia. Smakowało ci, Piotrusiu, prawda?
Piotruś kiwnął głową i pogłaskał się po brzuszku.
- Babciu - jęknęła Brygida - jak się dostaje odry? Ja tak bardzo chciałabym mieć odrę!
- Poczekaj trochę, kochanie - powiedziała babcia - niedługo będziesz miała.
- Hurrra! Brygida zeskoczyła z parapetu. - Kiedy, babciu?
Ale babcia zajęta już była czymś innym. Lustrującym spojrzeniem rozglądała się po pokoju.
- Gdzie jest mój warkocz?
Dzieci wiedziały, że babcia ma przyprawiany warkocz, i często się nim bawiły. Ale gdzie on się teraz podział? Brygida zajrzała do koszyczka z szyciem, a Piotruś tym razem wdrapał się jednak na poddasze, gdzie stało łóżko babci i gdzie między belkami dachu rozpięty był hamak, w którym babcia odpoczywała po obiedzie. Babcia szukała pod fotelem i pod ławą. Nic. Piotruś zszedł na dół z kotem Fridolinem. Nasunęło to Brygidzie myśl, by zajrzeć do papużki. Ptaszek sprawiał wrażenie, że jeszcze śpi w swojej klatce.
- Babciu! - zawołała. - Pawełek zrobił sobie z twojego warkocza gniazdko!
Babcia podeszła bliżej. Rzeczywiście, w jednym kącie klatki leżał warkocz babci zwinięty na kształt okrągłego, małego gniazdka, a w środku umościł się Pawełek.
- Jak to sobie przytulnie urządził - powiedziała babcia. - Ale, niestety, mój drogi, muszę ci zabrać warkocz. Sama go potrzebuję.
- Och, babciu - prosiła Brygida - zostaw mu warkocz!
- Hm. - Babcia przyjrzała się sobie w lustrze. - No, tak, jestem trochę łysa, a poza tym te przeciągi... Ale, co tam, ostatecznie włożę kapelusz.
Zdjęła z haka na ścianie słomkowy kapelusz w kolorze lila i wcisnęła go na głowę.
- Ale teraz chodźcie już! Jestem głodna.
Nauczyciel Pieselang lubił, kiedy podczas wakacji cała rodzina gromadziła się wokół niego przy stole. Gniewnie zmarszczył czoło, gdyż stojące obok niego krzesło jego szesnastoletniego syna Henryka było puste. Potem przyjrzał się uważnie swoim pozostałym dzieciom: osiemnastoletniej Ingebordze, dwunastoletniemu Jankowi, dziesięcioletniej Brygidzie i trzyletniemu Piotrusiowi. Janek miał czarne paznokcie, a Brygidzie włosy opadały nieporządnie na twarz. Wysłał ich oboje do łazienki. Kiedy wracali, wraz z nimi wszedł Henryk.
- Mój drogi synu - powiedział nauczyciel Pieselang - pozwoliłem ci raz w tygodniu jeździć na lekcję tańca do miasta. Skoro robię ci taką przyjemność, to ty również mógłbyś zrobić mi przyjemność i punktualnie zjawić się na śniadanie.
Henryk, który ostatnio bywał niekiedy zbyt pewny siebie, ośmielił się zaprotestować:
- Przynajmniej podczas wakacji człowiek musi się porządnie wyspać!
Na czole nauczyciela Pieselanga nabrzmiała mała żyłka. Groźny znak! Matka uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu. Poprzestał więc na ukaraniu syna pogardliwym milczeniem. Odmówił modlitwę i właśnie zagłębił łyżeczkę w jajku, kiedy Brygida oparła głowę na stole i wybuchnęła głośnym szlochem.
- Cóż się tu znowu dzieje? - zirytował się nauczyciel.
Mama próbowała uspokoić płaczącą dziewczynkę.
- Ona ma odrę - powiedziała babcia, nie podnosząc oczu.
- Bzdury, odrę, skąd możesz to wiedzieć? - zawołał nauczyciel. - I dlaczego podczas śniadania masz na głowie kapelusz?
- Wiem różne rzeczy, których ty nie wiesz, a kapelusz włożyłam, bo mi głowa marznie - odrzekła babcia.
Teraz nauczyciel Pieselang stracił już całkiem panowanie nad sobą. Odstawił na pół zjedzone jajko, rzucił serwetkę na stół i wypadł z pokoju, głośno trzasnąwszy drzwiami.
Nieco później mama natknęła się na babcię z wrotkami w ręku.
- Gdzie się wybierasz?
- Na wieś, po zakupy. - I babcia zaczęła wyliczać na palcach: - Dwie butelki coca-coli, zeszyt z Myszką Miki, cukier, mąka i masło na ciasto z kruszonką. Żebym tylko niczego nie zapomniała.
- Czy możesz wziąć z sobą Malca? - spytała zapracowana mama.
Wkrótce babcia sunęła na wrotkach wyasfaltowaną ulicą, popychając przed sobą dziecięcy wózek. Torbę na zakupy i parasolkę powiesiła na poręczy wózka. Kiedy dotarła do wsi, jej słomkowy kapelusz w kolorze lila był nieco przekrzywiony, ale nikt się temu nie dziwił. We wsi znano babcię.
Po południu babcia upiekła ciasto z kruszonką.
Nazajutrz, kiedy temperatura zaczęła ustępować, Brygida, cała pokryta wysypką, mogła sobie jeść ciasto z kruszonką, pić coca-colę i oglądać zeszyt z Myszką Miki. Najprzyjemniej jednak było, gdy babcia czytała jej „Podróże doktora Dolittle”.
Następnego dnia położył się do łóżka Piotruś. Babcia znów upiekła ciasto z kruszonką i czytała mu „Baśnie” Grimmów. W dwa dni później zachorował Janek i babcia musiała jeszcze raz upiec ciasto z kruszonką, i czytała mu Karola Maya.
Po ośmiu dniach babcia całkiem ochrypła i była ledwie żywa. Dziewiątego dnia nie przyszła na śniadanie.
Było to smutne śniadanie. Tata, mama, Ingeborga i Henryk sami siedzieli przy ogromnym stole. Ingeborga ze łzami w oczach opowiadała, że lis porwał dużą pstrą kurę, która właśnie wysiadywała jajka.
- I jajka też zniknęły! - powiedziała wzburzona mama.
- A gdzie jest babcia? - spytał nauczyciel.
Ingeborga poszła zobaczyć.
- Babcia jest chora - powiedziała wróciwszy po chwili. - Zachorowała na odrę.
- Ma wysypkę?
Ingeborga wzruszyła ramionami.
- Nie pozwoliła mi podejść do łóżka. Powiedziała, żebyśmy zostawili ją w spokoju i przynosili jej na górę dużo jedzenia, ale żadnego ciasta z kruszonką.
- Jeżeli chce dużo jedzenia, to nie jest tak źle! - orzekła mama.
Ojciec potrząsnął głową.
- Odra! Babcia nigdy nie stanie się dorosła.
Nikomu nie wolno było pójść do babci. Do koszyka, który na sznurku spuszczała z poddasza, Ingeborga wkładała jej jedzenie. Na zatroskane pytania Ingeborgi, czy ma sprowadzić lekarza lub może poprawić łóżko, babcia odpowiadała energicznie i w głosie jej nie było śladu słabości.
- Zostawcie mnie w spokoju! Za dziesięć dni będę zdrowa!
Czas mijał. Chorujące na odrę dzieci wstały z łóżka. Po raz pierwszy znów cała rodzina zebrała się rano przy stole, tylko babci brakowało. Ojciec właśnie rozbił jajko, dając tym znak do rozpoczęcia śniadania, kiedy otworzyły się drzwi. W drzwiach ukazała się babcia, zdrowa i wesoła, w swojej czarnej sukni i z aksamitką na szyi.
- Dzień dobry! - powiedziała z promienną miną i wkroczyła do pokoju, a za nią dreptała, popiskując, gromadka maleńkich, puchatych kurczątek. Piotruś i Brygida zerwali się ze swoich miejsc z okrzykiem radości.
- Skąd ty je wzięłaś? - spytała mama.
- Wysiedziałam! - odrzekła babcia dumnie.
- Wysiedziałaś? A więc ty wcale nie miałaś odry?
Babcia potrząsnęła głową.
- Chciałam tylko, żebyście zostawili mnie w spokoju. Wyścieliłam watą koszyczek, włożyłam jajka i wzięłam koszyczek do łóżka, gdzie zawsze jest ciepło. I oto wylęgły się kurczątka.
Z niewzruszonym spokojem siadła przy stole i posmarowała sobie kromkę chleba masłem i miodem.
Emigracja
- Jak się nazywają niemieckie dopływy Dunaju? - spytała Ingeborga.
Janek wyliczał monotonnie:
- Iller, Lech, Izara, Sun wpadają do Dunaju po prawej stronie, hm, hm, Nab i Regen po przeciwnej.
- Co to znaczy: hm, hm?
Janek ziewnął.
- Zapomniałem.
- Musisz to wiedzieć. Jak cię jutro nauczycielka zapyta i nie będziesz wiedział, znowu dostaniesz dwóję. Weź atlas i znajdź te rzeki.
Janek, znudzony, wyciągnął z teczki atlas. Kiedy Ingeborga wróciła po kwadransie, studiował z błyszczącymi oczyma jakąś mapę.
- Znalazłeś?
- Tak, tu jest Oklahoma, a tu Góry Skaliste, w których są wielkie rezerwaty.
- Co za rezerwaty? Myślałam, że szukasz dopływów Dunaju.
- Ach, Dunaj nic mnie nie obchodzi. Szukam terenów, na których w Ameryce mieszkają Indianie. Spójrz tylko, tu!
Ingeborga odsunęła atlas i powiedziała gniewnie:
- A mnie nic nie obchodzą twoi Indianie, tak jak prawdopodobnie i twoją nauczycielkę. Jeżeli nadal będziesz taki leniwy i nie weźmiesz się do nauki, zostaniesz w tej samej klasie na drugi rok.
Jankowi nabiegły łzy do oczu.
- Po co mam się uczyć tych wszystkich bzdur, skoro chcę pojechać do Ameryki i zostać kowbojem? - rozbeczał się.
- Ładny kowboj, który płacze jak dziewczyna! - zaśmiała się szyderczo Ingeborga i wyszła.
Janek wytarł łzy. Miała rację, że kowboj nie powinien beczeć, ale absolutnie nie miała racji, że kowboj musi znać dopływy Dunaju. Zdecydowanie zamknął atlas, wsadził pod pachę książkę, która nosiła tytuł: „Jako chłopiec okrętowy - do Ameryki”, i wyniósł się po cichu do koziej obórki, gdzie aż do wieczornego dojenia nikt mu nie będzie przeszkadzał. Tu usiadł na żłobie i czytał: „Nagle zobaczyli ląd, i to była Ameryka. Małemu chłopcu okrętowemu zabiło serce. Oto teraz zobaczy ziemię, gdzie żyją Indianie i kowboje, gdzie są drapacze chmur i wodospad Niagara”.
Podniósł oczy znad książki i w zamyśleniu patrzył na kozę, która ocierała się o jego nogi. Ach, gdyby mógł zostać chłopcem okrętowym! Ale właściwie dlaczego miałby nie zostać?
Kiedy w sobotnie popołudnie znów siedział z Fryckiem na trzepaku, szepnął mu:
- Posłuchaj, mam pewną tajemnicę. Jeżeli nikomu nie powtórzysz, powiem ci.
Frycek wypluł gumę do żucia i wetknął w usta świeżą.
- A co to takiego? - spytał dość obojętnie.
Janek wahał się. Ale ponieważ bardzo chciał zobaczyć zdumioną minę Frycka, powiedział:
- Emigruję.
- Co? Frycek na chwilę przestał żuć gumę.
- Jadę do Ameryki - oznajmił Janek z ważną miną.
Frycek postukał się palcem w czoło.
Janek się wściekł.
- A właśnie, że tak! - wrzasnął. - Wyjeżdżam jutro, w niedzielę! Pojadę do Hamburga, zaciągnę się jako chłopiec okrętowy i popłynę do Ameryki. Tam zostanę kowbojem. No, to teraz już wiesz!
- Jak będziesz się tak wydzierał, to zaraz przyleci cała twoja rodzina, żeby ci powiedzieć „Do widzenia!” - odrzekł Frycek.
Przestraszony Janek przygryzł wargi i obejrzał się w stronę otwartego okna babci. Ale nic się tam nie poruszało.
Wieczorem zapakował płócienną torbę, którą dostał na szkolne wycieczki, wytrząsnął ze świnki-skarbonki cztery marki i pięćdziesiąt fenigów i wetknął je do swojej czerwonej portmonetki. W niedzielny poranek ubrał się szybko, wziął swoje rzeczy i wymknął się z domu. Dopiero gdy siedział w wagonie kolejki wąskotorowej, odetchnął. Usadowił się przy oknie i przyglądał się krajobrazom. Kiedy zniknęły dachy wioski, nagle obleciał go strach. E tam, przecież powróci kiedyś, później, kiedy w Ameryce stanie się bogaty albo sławny, a może i bogaty, i sławny. Przywiezie wtedy mamie nową sukienkę, tacie zegarek, a babci...
- Dzień dobry! - powiedziała babcia przyjaźnie i siadła naprzeciw niego.
Janek zamrugał oczami, ale nie, nie mylił się. Przed nim naprawdę siedziała babcia w swojej czarnej sukni i w słomkowym kapeluszu koloru lila, w prawej ręce trzymała klatkę z Pawełkiem, a w lewej torebkę i parasolkę.
- Och, bądź tak miły i połóż moją walizeczkę na półce. - Parasolką pokazała brązową walizkę, stojącą na korytarzu.
Janek, zmieszany, spełnił jej prośbę.
Babcia postawiła klatkę z Pawełkiem obok siebie na ławce, otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej rolkę kwaśnych dropsów.
- Chcesz jednego? Kiedy podróżuję, zawsze muszę ssać cukierki.
- A gdzie ty jedziesz? - wyjąkał Janek, wkładając do ust cytrynowego dropsa.
Babcia długo szukała malinowego dropsa, aż wreszcie odpowiedziała:
- Do Ameryki.
- Do Ameryki? - Janek głośno wciągnął ustami powietrze. - Ty chcesz jechać do Ameryki?
- A dlaczegóż by nie? - Babcia przez chwilę ssała cukierek. - Zawsze bardzo chciałam pojechać do Ameryki. Już jako mała dziewczynka chciałam uciec, ale dostałam wietrznej ospy, a i później zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. Najpierw miałam lekcje tańca, potem wyszłam za mąż, a potem rodziły się dzieci, potem wyście się rodzili, więc musiałam uczyć was chodzenia i dawać wam lekcje dobrego zachowania, i piec ciasto z kruszonką, kiedy chorowaliście na odrę, i czytać książki. Ale wszyscy już przeszliście odrę, Malec dostanie odry dopiero, jak będzie miał pięć lat, a lekcje dobrego zachowania nie na wiele wam się przydają. Kiedy wczoraj usłyszałam, że chcesz jechać do Ameryki, postanowiłam ci towarzyszyć.
Janek, zmieszany, patrzył w okno. Babcia chce mu towarzyszyć, babcia w swoim komicznym liliowym kapeluszu, z przyprawianym warkoczem i Pawełkiem w klatce?
- Czy może jesteś z tego niezadowolony?
- Ależ nie, nie!
- No, to wszystko w porządku.
Babcia wydobyła robótkę i zaczęły pobrzękiwać druty. Przez chwilę milczeli. Janek nie wiedział, czy się gniewać, czy cieszyć.
- Dużo masz pieniędzy? - spytał.
- Dziewięć marek. A ty? - babcia przyglądała mu się z ciekawością, patrząc znad okularów.
Janek liczył.
- Bilet kosztował jedną markę, a więc mam jeszcze trzy marki i pięćdziesiąt fenigów.
- Niezbyt dużo, ale wystarczy - powiedziała babcia.
- Jak chcesz się dostać do Ameryki? - zapytał Janek nieśmiało.
- Dokładnie tak samo, jak ty.
- Przecież ty nie możesz zostać chłopcem okrętowym!
- Nie, chociaż być może lepiej potrafię się wspinać niż niejeden z was, młodzików. Ale ponieważ musiałabym dużo przebywać na zimnym wietrze, dostałabym reumatyzmu. Będę obierała w kuchni kartofle i w ten sposób zarobię na przejazd.
- A co chcesz robić tam, w Ameryce?
- Może będę pracować jako kucharka na farmie, gdzie ty zostaniesz kowbojem.
- Wtedy mogłabyś mi czasami zrobić zapiekankę z makaronem.
- Naturalnie!
Jankowi coraz bardziej zaczynała podobać się myśl, żeby razem z babcią podróżować do Ameryki.
- Eberbach, stacja końcowa! - zawołał konduktor.
Babcia poderwała się i chwyciła torebkę, parasolkę i klatkę z Pawełkiem.
- Może ty poniesiesz moją walizeczkę?
Janek zdjął walizkę z półki i wysiadł za babcią. Stojąc przed dworcem, popatrzyli na siebie.
- I co teraz? - spytała babcia.
- Ja chciałbym jechać autostopem - odrzekł Janek z wahaniem.
- Dobrze, jedziemy autostopem!
Ustawili się na skraju szerokiej ulicy. Trzy pierwsze samochody, które Janek próbował zatrzymać, pojechały dalej.
- Pozwól mnie! - powiedziała babcia.
Widząc nadjeżdżającą ciężarówkę, stanęła na środku jezdni i machnęła parasolką. Na platformie ciężarówki stała krowa. Kierowca zatrzymał się i wychylił z okna.
- No, a gdzie starsza pani chce jechać?
- Do Hamburga - powiedziała babcia. - Proszę, niech nas pan zabierze!
- Moja krowa nie jedzie do Hamburga, jedzie do Heidenfeldu, a to jest w zupełnie innym kierunku. Bardzo mi przykro.
Kierowca uśmiechnął się przyjaźnie, dotknął palcami czapki i odjechał.
Przez następne pół godziny nic się nie działo.
- Skoro nie widać żadnego samochodu, musimy iść na piechotę - powiedziała babcia ochoczo.
Ruszyli, lecz po kilku krokach babcia zatrzymała się.
- Ale czy my idziemy we właściwym kierunku?
Janek, gestem wyrażającym niepewność, wzruszył ramionami.
- Gdzie leży Hamburg? - spytała babcia.
- Na - na północy - wyjąkał Janek.
- Ale czy jest to północny wschód, czy północny zachód? Nie byłam w szkole zbyt dobra z geografii.
- Ja także raczej nie - odrzekł Janek zbity z tropu.
Pawełek, który ochłonął ze strachu, jakiego napędziła mu jazda pociągiem, strzepnął piórka i zawołał:
- Północny zachód!
- Pawełek uważa, że północny zachód - powiedziała babcia. - Ale gdzie jest północny zachód?
Janek uznał, że nie może się już więcej kompromitować, i pokazał prosto przed siebie.
Babcia, zadowolona, założyła parasolkę na ramię, powiesiwszy na jej rączce torebkę. W drugiej ręce niosła klatkę z Pawełkiem. Ruszyła dziarskim krokiem, śpiewając: „Wędrówka to radość młynarza”.
Janek próbował śpiewać wraz z nią, ale szybko stracił oddech. Niedzielne buty gniotły go, a walizka babci wydawała się coraz cięższa.
- Co ty masz w tej walizce? - spytał.
Babcia, która właśnie ciągnęła głośno: „Wędrówka, wędrówka”, przerwała natychmiast i spytała troskliwie:
- Czy może jest dla ciebie za ciężka? Włożyłam do niej tylko kilka drobiazgów. Koszulę nocną, szczoteczkę do zębów, mydło, książkę kucharską, karmę dla ptaków i wrotki. Aha, jeszcze bluzkę, bieliznę na zmianę, ranne pantofle, pigułki na przeczyszczenie i karty do pasjansa. To wszystko. Może raczej ja ją poniosę?
- Nie, nie, jest całkiem lekka! - powiedział szybko Janek.
- A co ty z sobą zabrałeś?
- Czapkę indiańską, pistolet wodny, jedną książkę Karola Maya, jeden zeszyt z Myszką Miki, paczkę gumy do żucia, ręcznik... - spojrzał trochę niepewnie na babcię. - Przecież lasso też mi będzie potrzebne!
- Naturalnie, że będzie ci potrzebne. A co z mydłem i szczoteczką do zębów?
- Ach, zapomniałem!
Babcia kiwnęła głowy.
- Zdarza, się. Mydła mogę ci pożyczać, a zęby Indianie czyszczą małymi gałązkami, jak czytałam w pewnej książce.
Janek był zdumiony, że babcia wie cokolwiek o Indianach. Jego szacunek dla niej wzrósł ogromnie i teraz bardzo się już cieszył, że babcia jedzie z nim do Ameryki.
Tymczasem zrobiło się okropnie gorąco. Janek pocił się. Ramię mu ścierpło i poczuł, że na prawej pięcie ma pęcherz. A babcia wędrowała zadowolona i żwawa. Nie chciał pierwszy zaproponować przerwy na odpoczynek.
- Jak wygląda twój angielski? - spytała babcia. - W Ameryce trzeba będzie mówić po angielsku. Muszę wyznać, że w szkole także w angielskim nie byłam wcale taka mocna. A ty?
- Ujdzie - mruknął Janek.
- Jak brzmi na przykład: „Proszę metr tasiemki gumowej”? - spytała babcia.
- Please...* [Please - proszę.] - zaczął Janek i umilkł.
- Please to ja też wiem - powiedziała babcia. - Ale co dalej?
- Please... - powtórzył Janek. - Ach, dlaczego chcesz wiedzieć akurat coś takiego?
- Posłuchaj, to jest ważne. Jeżeli przerwie mi się gumka i opadnie jakaś część garderoby, będę musiała kupić nowej. A może mam pozwolić, żeby mi ciągle coś opadało?
Przez dłuższy czas szli obok siebie w milczeniu. Humor babci jak gdyby się nieco pogorszył, a Janek czuł coraz większe zmęczenie. Poza tym był głodny. Ale gdzie tu można dostać coś do jedzenia?
Nagle babcia powiedziała:
- Teraz zjemy obiad.
- A gdzie ty masz jedzenie? - spytał Janek zdumiony.
- Tu! - Babcia klepnęła w swoją torbę.
Janek znów nabrał otuchy. Z pewnością babcia ma coś dobrego w torbie, może ciastka albo kanapki, albo sałatkę z kartofli. Ślinka nabiegła mu do ust.
Babcia rozglądała się za cienistym miejscem. Na łące, gdzie pasły się dwie krowy i byk, rosło na małym wzgórku drzewo. Babcia zaczęła przedzierać się przez druty kolczaste.
- Ale ten byk!... - zaprotestował Janek.
- Ech, jeśli nie będziemy go niepokoić, to i on nas zostawi w spokoju - powiedziała babcia i ruszyła przez łąkę ku wzgórkowi. Miała rację. Ani byk, ani krowy nie zwracały na nich uwagi.
Siedli w cieniu. Babcia wydobyła z torby papierową tutkę z karmą dla ptaków i napełniła miseczkę Pawełka. Potem wyjęła serwetkę i rozłożyła ją na kolanach. Później wyciągnęła z kieszeni termos i jakąś małą paczuszkę. Janek przyglądał się jej z zaciekawieniem. W brzuchu burczało mu już okropnie. Na koniec babcia wypakowała jeszcze kilka sucharów.
- No i co powiesz? - spytała z dumną miną. - To są prawdziwe okrętowe suchary, jakie będziemy dostawać do jedzenia, jeśli nasz statek ulegnie katastrofie i, pozbawiony steru, tygodniami będzie błąkał się po morzu. Kiedy wszystkie zapasy zostają zjedzone, je się tylko suchary. Byłoby chyba dobrze, gdybyśmy już teraz zaczęli przyzwyczajać się do ich smaku.
Janek był nieco rozczarowany. Ale chłopiec okrętowy nie może grymasić. Żuł mozolnie. Suchar był bardzo twardy.
- Smakuje trochę jak gałki przeciwmolowe.
Babcia skinęła głową.
- Tak. Leżały przez kilka lat w szufladzie koło gałek przeciwmolowych, ale wszystko jest w porządku. Suchary okrętowe zawsze czymś zalatują, smołą albo słoną wodą, albo pastą do butów.
- Co masz w termosie?
- Wodę - odpowiedziała babcia.
Janek napił się trochę. Woda była ciepława i miała niedobry smak. Kiedy już zaspokoił głód i pragnienie, położył się na trawie. Babcia z przyjemnością żuła swój suchar, popijając wodą z termosu. Potem wyciągnęła robótkę na drutach. Przy akompaniamencie podzwaniających drutów Janek czytał zeszyt z Myszką Miki. Cieszył się, że nie musi tu odpoczywać sam.
Kiedy zaczął grzebać w swojej torbie, babcia sięgnęła po zeszyt, położyła go sobie na kolanach i czytała, dalej robiąc na drutach. Wkrótce całkowicie pogrążyła się w czytaniu i nie zauważyła, że Janek wydobył linkę do wieszania bielizny. Niedaleko za nimi pasł się byk.
W Ameryce Janek będzie musiał łapać dzikie byki na lasso. Jak to dobrze, że już tu może poćwiczyć! Zawiązał pętlę i z linką w ręku podkradł się do byka. Byk nie zwracał na niego uwagi. Janek rzucił linką nieco od tyłu, żeby byk nie mógł go zobaczyć. Chciał pochwycić zwierzę za rogi i jednym szarpnięciem pociągnąć jego głowę do tyłu. Ale rzucił za blisko i trafił byka w zad. Byk nawet się nie obejrzał i tylko machnął ogonem, jakby siadła na nim mucha.
Teraz Janek spróbował podejść z boku. Byk odwrócił głowę i popatrzył na niego ponuro swoimi wielkimi oczami. Janek rzucił lasso. Pętla wprawdzie zaczepiła o jeden róg, ale zsunęła się i mocno uderzyła byka w pysk. Byk przeciągnął się i ryknął, a Janek aż podskoczył z przerażenia.
- Babciu - wrzasnął - babciu! - I ruszył, ile miał sił w nogach, do drzewa, pod którym babcia spokojnie robiła na drutach. Za sobą słyszał tupot i sapanie.
Babcia popatrzyła na biegnącego chłopca i pędzącego za nim byka. Odrzuciła robótkę i zeszyt z Myszką Miki i chwyciła parasolkę. Kiedy Janek dobiegł do niej, rozpięła parasolkę i trzymała ją zwróconą w stronę byka.
- Precz, precz, idź sobie precz, ty zwierzaku! - wołała.
Osłupiały byk stanął. A ledwie się tylko poruszył, babcia znów zamykała i otwierała parasolkę. Byk przyglądał się tej dziwnej zabawie speszony i trochę przestraszony.
- Weź rzeczy! - wyszeptała babcia do Janka.
Janek złapał klatkę z Pawełkiem, walizkę i torebkę babci i swoją torbę. I podczas gdy babcia ciągle zamykała i otwierała parasolkę wycelowaną w byka, zaczęli się wycofywać. Dyszeli oboje ze strachu i napięcia, kiedy w końcu przeleźli przez ogrodzenie. Przyprawiany warkocz babci zaczepił się na drucie kolczastym i powiewał teraz na wietrze niczym mała, szara flaga. Ten widok wytrącił wreszcie byka z osłupienia. Z wściekłym rykiem rzucił się ku ogrodzeniu. Ale gdy zobaczył, że drogę ma zamkniętą, pobiegł z powrotem pod drzewo, gdzie została robótka babci i zeszyt z Myszką Miki, i zaczął wdeptywać je w ziemię. Babcia i Janek ze zgrozą patrzyli na ten atak furii. Jak łatwo to samo mogło ich spotkać! Babcia zdjęła warkocz z ogrodzenia i umocowała na głowie szpilkami do włosów.
- Uff! - powiedziała. - I tak to się jeszcze dobrze skończyło! Życie naprawdę jest bardzo niebezpieczne! Chyba teraz powinniśmy raczej wrócić do domu. Muszę też zabrać się do nowej robótki. Jak myślisz?
Janek nie był w stanie słowa wydusić. Ze strachu odjęło mu mowę. Kiwnął tylko głową.
Kiedy szli obok siebie szosą, babcia powiedziała z zastanowieniem:
- Myślę, że emigrację odłożymy na później. Może będzie lepiej, jeśli najpierw poduczymy się trochę geografii i angielskiego.
Jankowi kamień spadł z serca. Nurtowała go tylko jedna troska. Jak przyjmą ich w domu?
Ku jego zaskoczeniu nikt nic nie powiedział. Zjawili się na krótko przed kolacją i stół był już nakryty. Mama zadała dziwne pytanie:
- No, przyjemnie było?
Dzięki paplaninie rodzeństwa nikt nie zwrócił uwagi, że Janek podczas jedzenia milczał. Był śmiertelnie zmęczony i wcześnie poszedł do łóżka. Kiedy się wyciągnął na miękkich poduszkach, wzdrygnął się na myśl, gdzie by teraz spał, gdyby babci nie przyszło do głowy, że powinni wrócić do domu.
Babcia pomagała mamie przy zmywaniu.
- Udała się wam wycieczka? - spytała mama.
Babcia kiwnęła głową.
- Czy możesz mi oddać tę karteczkę, którą zostawiłam ci rano na stole? Po drugiej stronie jest rachunek. Będzie mi jeszcze potrzebny.
Mama wyjęła z kieszeni fartucha kawałek papieru i podała go babci. Było na nim napisane: „Wybieram się z Jankiem na jednodniową wycieczkę. Wrócimy na kolację. Babcia”.
Przyjęcie
W kuchni było bardzo przyjemnie. Mama mieszała ciasto, babcia łuskała fasolę, Brygida odrabiała lekcje, a Piotruś malował portret babci.
- Ha - powiedziała do niego Brygida - twoja babcia ma tylko głowę i nogi, a wcale nie ma brzucha. Gdzie będzie szło jedzenie?
- W brodę - wymruczał Piotruś i zaczął rysować palce u babcinej nogi.
- Ha - powiedziała znów Brygida - namalowałeś babci siedem palców u nogi!
- Odrabiaj swoje lekcje, a Piotrusia zostaw w spokoju! - zawołała mama.
Piotruś pokazał Brygidzie język i starannie namalował ósmy palec.
- Uważam, że dobrze jest mieć siedem palców - orzekła babcia. - Na pewno można wtedy szybciej biegać niż z pięcioma.
Nagle z łomotem wpadł do kuchni Janek, cisnął teczkę na krzesło i zawołał do wszystkich:
- Dzień dobry! - a potem zwrócił się do babci:
- Hallo, old girl!* [Hallo, old girl! - cześć, kochanie!]
- How do you do?* [How do you do? - jak się masz?] - odpowiedziała babcia.
Od niedawna zaczęli rozmawiać z sobą po angielsku, żeby się wyćwiczyć przed podróżą do Ameryki.
Janek pociągnął nosem.
- Co się tu dzieje? Dlaczego pieczesz ciasto, mamusiu?
- Przecież Henryk urządza dzisiaj przyjęcie! - wykrzyknęła podniecona Brygida. - Przychodzą jego przyjaciele z lekcji tańca, będzie ciasto, kanapki i sałatka fasolowa!
- Henryk urządza przyjęcie! - wycedził Janek pogardliwie. - Okropnie się przechwala tym swoim przyjęciem. Zapowiedział mi: „Biada, jeśli ośmielisz się zajrzeć do nas! Dzieci nie mają nic do roboty na przyjęciu!”.
- Czy nie dostaniemy ciasta, skoro nie możemy być na przyjęciu? - spytała zaniepokojona Brygida.
- Na pewno sami będą chcieli wszystko zjeść - stwierdził z goryczą Janek. - Dlatego nie wolno nam tam wejść. I dlatego, że podobno nie mamy dobrych manier. Ale czemu on nie chce, żeby babcia z nimi była? Babcia je przecież tak niewiele i ma bardzo dobre maniery.
- Henryk nie będzie musiał wstydzić się swojej babci - powiedziała babcia.
- Więc ty pójdziesz do nich? - wykrzyknęli Janek i Brygida.
- Naturalnie! Przecież ktoś musi powitać młodych ludzi. A ponieważ rodzice i Ingeborga wybierają się wieczorem do pana aptekarza na muzykowanie, ja przejmę ten obowiązek. Będę damą do towarzystwa.
Tego dnia, jeśli któreś z młodszych dzieci znalazło się na drodze Henryka, burczał na nie:
- Nie plączcie mi się ciągle pod nogami! Mam w końcu co robić!... Dajcie mi spokój ze swoimi głupimi pytaniami!... Biada, jeśli dziś wieczorem któreś z was się pokaże albo będzie hałasowało!
Henryk ogromnie był zdenerwowany.
W dużym pokoju zrobił miejsce na tańce, pod ścianą ustawił krzesła. Wybrał płyty gramofonowe i porozstawiał na stołach popielniczki. Kiedy już skończył te przygotowania, przyjrzał się swemu dziełu i wszystko jeszcze raz przemeblował. Podczas obiadu był milczący i zatopiony w sobie. W końcu zapytał:
- Tato, pożyczysz mi golarkę?
- Po co? - spytał ze zdumieniem nauczyciel Pieselang.
- Do golenia, oczywiście - powiedział Henryk dotknięty do żywego.
- Do golenia?! - wykrzyknęła chórem cała rodzina.
Janek przejechał palcami po twarzy brata.
- Przecież ty jeszcze wcale nie potrzebujesz się golić! Twarz masz gładką jak pupa niemowlęcia!
Henryk poderwał się z wściekłością i rzucił się na niego. Mimo napominających okrzyków rodziców obleciał trzy razy stół dokoła, goniąc uciekającego Janka, a w końcu wypadł za nim na dwór.
- Zostawcie ich, to im dobrze zrobi - powiedziała babcia.
I rzeczywiście, niebawem wrócili w najlepszej komitywie. Janek miał podbite na niebiesko oko, a z nosa Henryka ciekła krew.
- Dobrze chociaż, że nie mam siniaka pod okiem - powiedział. - Do wieczora krew przestanie płynąć.
Po obiedzie wykąpał się, włożył świeżą, białą koszulę, garnitur od konfirmacji i pożyczył od Ingeborgi trochę wody kolońskiej, żeby skropić chusteczkę, którą chciał zatknąć w kieszonkę marynarki. Od szóstej do siódmej siedział samotnie, bardzo poważny, w pokoju stołowym i oczekiwał na swoich gości. Rodzice i Ingeborga zajrzeli do niego przed wyjściem, żeby się pożegnać.
- Dziecko - powiedziała mama - wyglądasz tak, jakby cię czekał ciężki egzamin.
- No, jestem przecież gospodarzem przyjmującym gości, a to wcale nie taka drobnostka. Boję się, że sobie nie poradzę.
- Na pewno sobie poradzisz - powiedziała mama z całkowitym przekonaniem i pocałowała go.
Kiedy Henryk znów został sam, zaczął rozmyślać: „Żeby tylko babcia nie wpadła nagle na przyjęcie! Babcia jest kochana, ale wygląda tak komicznie i tak bardzo różni się od innych babć. Na pewno wszyscy by mnie wyśmiali, gdyby zobaczyli, jaką mam babcię”.
Babcia siedziała w swoim pokoju i robiła na drutach, a Janek biegał tam i z powrotem między ogrodem i jej pokojem. Ponieważ Henryk zabronił mu pokazywać się gościom, wdrapywał się na drzewo, z którego mógł widzieć oświetlony duży pokój. Od czasu do czasu przynosił babci najnowsze wiadomości.
- Teraz są już wszyscy! - zawołał, wpadając do pokoju po raz któryś z rzędu. - Zuzanna i Ulryk od aptekarza, Gerda pastora i dwaj chłopcy i dwie dziewczyny z miasta. Oni przyjechali autem. Chłopak, który prowadzi auto, jest bardzo stary, ma co najmniej osiemnaście lat.
Babcia, zdziwiona, potrząsnęła głową.
- W moich czasach przyjeżdżało się dorożką.
- Bye, bye!* [Bye, bye! - do widzenia!] - zawołał Janek i znów zniknął.
Pokazał się po półgodzinie.
- No, całkiem inaczej wyobrażałem sobie przyjęcie! Przeważnie tylko stoją dookoła ze szklankami coca-coli w rękach.
- A więc nie tańczą?
- Od czasu do czasu tańczą, ale mają przy tym takie miny, jakby się octu napili. A dziewczyny, no, tak... Jedna jest bardzo ładna, ma takie wielkie oczy!
- Pokazał na filiżankę do kawy. - A jedna, blondynka, wygląda na dziewczynę Henryka. Oczy ma na wpół zamknięte, jakby się okropnie nudziła. Wszyscy wyglądają, jakby się nudzili. Tak, całkiem inaczej wyobrażałem sobie przyjęcie!
Kiedy przybiegł następnym razem, babcia zapytała:
- Czy teraz dzieci są weselsze?
- Ani trochę!
- To może my poprawimy im nastrój?
- Okay!* [Okay! - dobrze!; w porządku!] - Janek z zapałem kiwnął głową.
Henryk także nie był zadowolony ze swego przyjęcia. Tańczyli wprawdzie, pili coca-colę, jedli ciasto i rozmawiali, ale tak naprawdę nikt nie miał humoru. Może sprawiła to obecność osiemnastoletniego Joachima, brata jasnowłosej Gizeli. Nie należał właściwie do ich paczki, ale ponieważ przywiózł swoją siostrę i tamtych dwoje, Henryk musiał go zaprosić. Choć wszyscy mówili sobie po imieniu, Joachim uparcie używał formy „pan”.
- Nie ma pan przypadkiem szklaneczki whisky? Coca-cola mi nie służy.
Henryk zaczerwienił się. Nie, nie ma whisky. Joachim rozsiadł się w najwygodniejszym fotelu, palił jednego papierosa za drugim i obserwował tańczących. Jego piękna siostra, w niebieskiej jedwabnej sukience i z wysoko spiętrzoną fryzurą, prawie się nie odzywała. Kiedy Henryk z nią tańczył, mówiła tylko „tak” i „nie”. Na lekcjach tańca była o wiele weselsza i naturalniejsza. Najwidoczniej krępowała ją obecność brata. Inni też nie czuli się swobodnie. Kiedy Sybilla i Axel, najmłodsi z paczki, zaczęli tańczyć wściekłego twista, Joachim podniósł wysoko brwi, a oni, zawstydzeni, siedli cicho na parapecie okiennym. Henryk nastawił swoją ulubioną płytę, przy której często tańczył z Gizelą na lekcjach tańca.
Dziewczyna ziewnęła.
- O mój Boże, znowu ta stara płyta!
W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła babcia.
„Jeszcze i to! - pomyślał Henryk. - Teraz już wszystko przepadło! Nic już nie uratuje przyjęcia!”
Babcia włożyła swoją najlepszą czarną suknię, na szyi miała aksamitkę, przez rękę przewiesiła torebkę. Na prawym jej ramieniu siedział Pawełek - papużka falista.
- Dobry wieczór, dzieci! - powiedziała.
Henryk najchętniej zapadłby się w ziemię z powodu owych „dzieci”.
- Nie przeszkadzajcie sobie, chciałam tylko trochę popatrzeć - ciągnęła miłym tonem i podeszła do fotela, na którym rozwalał się długi Joachim.
- Byłoby ładnie z pana strony, gdyby odstąpił pan fotel starej damie!
Joachim zerwał się z miejsca, czerwony po uszy. Henryk założył nową płytę, ale nikt nie chciał tańczyć. Chodził więc szybko od jednej osoby do drugiej i nalewał im pełne szklanki coca-coli. Babcia wyciągnęła z torebki robótkę i zaczęła robić na drutach. Znad okularów popatrywała przyjaźnie na młodych ludzi. Siedzący na jej ramieniu Pawełek zaczął się kręcić. Początkowo obecność tylu osób onieśmielała go, ale teraz strzepnął piórka i głośno zawołał:
- Hopla!
Sybilla i Axel roześmieli się. Zachęcony tym objawem uznania, Pawełek poderwał się w górę, okrążył pokój i wyszukał sobie najwyższe miejsce do wylądowania. A najwyższym miejscem była spiętrzona fryzura jasnowłosej Gizeli. Pawełek wylądował z gracją, ale bardzo się przeląkł, bo wieża blond była miękka i jedna noga zapadła mu się w głąb, podczas gdy druga znalazła oparcie na grzebieniu. Zdenerwowany trzepotał skrzydłami i piszczał.
Gizela krzyknęła, wzburzona i przestraszona:
- Henryku, zabierz to bydlę!
Lecz zanim Henryk zdążył podbiec, Axel już ostrożnie uwolnił ptaka. Trzymał go delikatnie w ręku i gładził uspokajająco po piórkach na grzbiecie.
- Jaki on miły! - zawołał.
- Jaki on miły! - pisnął Pawełek.
Śmiejąc się, wszyscy stłoczyli się wokół Axela i podziwiali mówiącego ptaka.
- Wesołych świąt! - wołał Pawełek. - Półgłówki! Półgłówki!
Triumfalnie odniesiono go do babci. Gizela została gdzieś z tyłu i nikt nie zwracał na nią uwagi, aż w końcu Henryk pociągnął ją do tańca, i tym razem nie oponowała. Babcia i Pawełek przypatrywali się z zainteresowaniem.
- Za czasów mojej młodości w tańcu trzeba było możliwie jak najwięcej się ruszać - powiedziała babcia, gdy taniec się skończył. - I po co wy właściwie tańczycie?
Na takie pytanie trudno było odpowiedzieć.
- My też mamy tańce, w których trzeba się dużo ruszać. Sybillo, zademonstruj twista!
Henryk nastawił płytę, a Sybilla zaczęła się wyginać w takt muzyki.
Babcia patrzyła na nią z napięciem. A po chwili bardzo się zaniepokoiła.
- Może zrobiłabym jej herbaty miętowej? - spytała szeptem Henryka.
- Dlaczego?
- Temu biednemu dziecku z pewnością jest niedobrze, skoro tak się wije.
Henryk, zrozpaczony, potrząsnął głową.
- Ależ, babciu, to jest właśnie taki taniec!
Zadowolony był, że nikt nie słyszał ich rozmowy.
- Aha, aha, to jest taki taniec - mruczała babcia.
W końcu Sybilla, zmęczona, przykucnęła u stóp babci. Babcia pogłaskała ją po policzku.
- Bardzo pięknie tańczyłaś, moje dziecko! A może pokazać wam, jak myśmy kiedyś tańczyli?
- Tak, prosimy! - zawołali młodzi ludzie chórem.
Babcia obrzuciła krytycznym spojrzeniem sukienki dziewcząt.
- Ale najpierw musicie się inaczej ubrać. Wasze sukienki są o wiele za wąskie i za krótkie. W pięknym tańcu spódnica musi fruwać wokół nóg. Mam jeszcze w kufrze suknie z czasów, kiedy byłam młodą dziewczyną. Chcecie je przymierzyć?
Niczym stadko kurcząt zagarnęła dziewczęta do swego pokoju. Młodzieńcy zostali sami. Ledwie zamknęły się drzwi za damami, Joachim rzekł szyderczo do Henryka:
- Skąd wytrzasnęliście taką babcię? Ze skrzyni przeciwmolowej?
Zanim Henryk zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wesoły Axel zawołał:
- Twoja babcia jest prima, Henryk, superprima!
Panowie musieli