16893
Szczegóły |
Tytuł |
16893 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16893 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16893 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16893 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BUNSCH KAROL
PSIE POLE
POWIE�CI PIASTOWSKIE 10
I. SPOTKANIE
O
d czasu gdy odpad�y �u�yce, maj�ce stanowi� przedmurze
pa�stwa Wielkiego Boles�awa przeciw parciu drapie�nych
margraf�w na wsch�d, ju� tylko nieprzebyte bory, bagna
i zalewy mi�dzy wodami Bobru i Nysy stanowi�y zapor� umocnion�
wa�ami, kt�re Chrobry jeszcze zbudowa�. Na p�noc od nich by�o
przej�cie pod Krosnem, na po�udnie - Bram� �u�yck� naprzeciw Le-
gnicy, ale ziemie mi�dzy nimi, po lewym brzegu Bobru, le�a�y puste,
rzadko nawiedzane przez napastnika, bo i grabi� nie by�o kogo tam,
gdzie zwierz by� jedynym osadnikiem.
Tote� blask p�omienia, znami� obecno�ci cz�owieka, bardziej dzi-
wi�, ni� trwo�y� le�nych mieszka�c�w. Podchodzili do ogniska; zdra-
dza�o ich ostrzegawcze warczenie psa, na kt�re jednak pan jego zda�
si� nie zwraca� uwagi, zapatrzony w p�omie� o�wietlaj�cy jego m�o-
d�, zamy�lon� twarz. Drgn�� jednak, gdy pies d�wign�� si� z naje�on�
na karku sier�ci�. K�ad�c na nim r�k�, drug� przys�oni� oczy od bla-
sku i spojrza� za siebie. Ale nawyk�e do �wiat�a oczy nic nie dostrze-
ga�y w ciemno�ci, natomiast uszy rozr�ni�y szelest krok�w. Kroki
by�y ludzkie, a id�cy widocznie nie zamierza� si� ukrywa�. Po chwili
istotnie ukaza� si� w kr�gu blask�w p�omienia, przyst�pi� do ogniska
i przez chwil� patrzyli wzajem na siebie bez s�owa. Pies warcza� jesz-
cze, ale widz�c, �e pan si� nie poruszy�, machn�� oboj�tnie ogonem
i przylgn�� do ziemi.
Przyby�y odezwa� si� wreszcie. M�wi� narzeczem obcym, ale zro-
zumia�ym:
- Co robisz w boru?
- Siedz�.
- W�dy widz�. Ostro�ny�, cho� m�ody. Ale nie ma przed kim. Ja je-
stem zbiegiem.
M�odzian spojrza� na przygodnego towarzysza. Ciemny zarost
okrywa� wychud�� twarz, tylko jasne oczy �wieci�y w blaskach p�o-
mienia. Mowa zdradza�a �u�yczanina i wygl�d nie budzi� obawy.
-1 ja uciek�em - odpar�.
- Od swoich uciek�e�? Ubi�e� kogo? Ty� �l�zak?
- Dziadoszanin. Nie ubi�em nikogo, cho� zda�oby si�. Nie chc� tak �y�.
- Jak?
- Jak w�.
- M�ody�. Ja bym chcia� �y� jak w�. Ciep�a obora, pe�ny ���b,
cho�by i ora� od �witu do zmroku. A �yj� jak bezpa�ski pies. Ale i to
lepsze...
Urwa�, po czym podj��:
-Jeno zimy nijak prze�y�. Zdycha� przyjdzie. Ale i to lepsze ni�
�ycie u nas.
- A u nas?! - wybuchn�� m�ody. - Wolni�my! Jak ta ziemia stara,
na niej siedzimy by ten zwierz w boru. A co pokolenie, to gorzej.
Dawniej las i woda by�y niczyje; �y� z nich, kto chcia�. Teraz ksi���ce
albo klasztorne czy rycerskie. Ziemie podle nas ksi��� Przeds�awowi
�ab�dziowi nada�. Dobry pan - za�mia� si� - bo go nie ma. Pono leg�
czy w niewoli siedzi, tedy ziemia jak niczyja, po�ytku nikt nie wzbra-
nia. Ale c� z tego: jak bydl� do roboty komesi pop�dzaj�, to mosty,
to drogi, to grody naprawia�, jeszcze karm pastucha, co stoi nad tob�.
Wolni�my dziedzice, a z niewolnikami nas r�wnaj�. Tu jeszcze nie
si�gn�. Radziej �y� w lesie. Uciek�em.
- Dawno?
- Ju� trzeci dzie�.
- To jeszcze chleb masz pewnikiem. Da�by�. M�ody si�gn�� z oci�-
ganiem do sakwy i wydoby� glon chleba, prze�ama� i wr�czy� cz��
nieznajomemu. My�la�, �e ten zacznie je�� chciwie, bo wygl�da� na
wyg�odzonego, ale on patrzy� z nabo�e�stwem i szepta�:
- Chleb jedz�... i �le im.
Kiwa� g�ow� w zadumie; m�ody ze�li� si� i warkn��:
- C� wydziwiasz, jakby� chleba nie widzia�? Nieznajomy popa-
trzy� na niego szklanym wzrokiem i odpar� cicho:
- Ja widzia�em. Ale moje dzieci ju� nie widzia�y.
- Tedy wr�� im pokaza� - rzuci� m�ody drwi�co, ale zacisn�� wargi,
gdy obcy odpar�:
- Wr�ci�bym... i po �mier�... jeno nie ma do kogo.
- Pomar�y? - zapyta� m�ody, stropiony. - Zdech�y... z g�odu.
- Powiadaj!
- Du�o by m�wi�... cho�by do �witu.
- Gadaj! Mamy czas.
S�ucha� z przymkni�tymi oczyma. Chwilami rzuca� spojrzenie na
m�wi�cego, jakby chcia� sprawdzi�, �e to nie z�y sen. �u�yczanin
m�wi� spokojnie, nie o sobie, jeno o doli nieszcz�snego plemienia,
kt�re na �mier� skazano za to jeno, �e wed�ug innego obyczaju �y�o,
i kt�re ju� umar�o. M�odzian nie chcia� s�ucha� wi�cej i zarazem nie
chcia� przerywa� m�wi�cemu, jakby si� spodziewa�, �e przecie co�
us�yszy, co rozja�ni ponury obraz, pozwoli �ywi� nadziej�. Ale �u�y-
czanin ci�gn��:
-Nie nazw� ci� inaczej ni� psem. Nie dotkn� inaczej ni� nog�.
N�dzny kawa�ek ziemi, kt�ry ci z ojcowizny zosta�, drewnian� soch�
skroba� musisz, bo z �elaza niewolnik m�g�by uczyni� miecz. Nie za-
grzejesz si� w chacie, bo komina mie� nie wolno. M�g�by� upiec
chleb, a sk�d m�ka, je�li �aren te� mie� nie wolno? Co z sierocej zie-
mi wydusisz, na daniny prawic starczy. Nie urodzi si�, twoja strata,
zabior� ostatni� krow�, by� kropli mleka nie mia� dla dziecka. A do
sprz�aju �on� i dzieci bra� mo�esz... jeno ich karmi� nie ma czym.
Co� si� �onie poobrywa�o na wn�trzu... posz�a. Za ni� dzieci... po
m�odsze�stwie. Dziwne ci, �e wola�bym wo�em by�? W� nic ma �o-
ny ni dzieci, nie musi patrzy�, jak zdychaj�. Nie my�li. Nie dasz mu
�re�, uwali si�, nie p�jdzie, cho�by� ubi�. A nowego kupi� trzeba.
Cz�ek darmo przychodzi. Nas wygubi�, do was przyjd�. Nie b�j si�!
Na te s�owa siedz�cy wyprostowa� si� i rzuci� zawzi�cie:
- Nie boj� si�. Nie przyjd�.
- G�upi� - bezbarwnie odpar� nieznajomy. - Nie wydojona krowa
ryczy.
M�ody �achn�� si�, ale towarzysz ci�gn��, jakby tego nie zauwa�y�:
8
9
- C�e�cie, Dziadoszanie? Ilu was jest? A wiesz, ilu Niemc�w?
I cesarz wszystkich w gar�ci dzier�y i g�osi, �e �wiat ca�y jego. Nie
przyjdzie do was dzi�, to jutro. Nie obronicie si�.
M�odemu za�wieci�y si� oczy. Odpar� �ywo:
- M�j dziad opowiada�, �e jego dziad w Niemczy by�, gdy przy-
szed� cesarz z Niemcami. Jeszcze poga�skich Lutyk�w w pomoc
przybra�. Nie wsk�rali nic. I my si� obronim.
- Dziadoszanie?
-Nie sami�my. S� jeszcze Bobrzanie i Trzebowianie, Go��yce,
Opolanie i �l�zanie. Nie damy si�.
- Go��yce przecie do Czech odpadli. Z nimi cesarzowi, a nie wam
b�d� pomaga�. Wszystkich was razem za ma�o.
- G�upi�! - pop�dliwie rzuci� m�ody. - Niemcza si� obroni�a, bo
wiedzieli, �e przyjdzie Chrobry z Polanami, Wi�lanami i innymi.
Przyszed� i zbi� cesarza.
- Jeno nie ma ju� Chrobrego. S�ysza�em ci o nim. Pie�ni u nas pie-
j�... gdy panowie nie s�ysz�. On�e wszystkie ludy, co S�owem m�wi�,
zebra� chcia� razem. Za �ab� by�my przegnali duk�w i margraf�w,
hercog�w i ritter�w, sk�d przyszli... A tak!
Urwa� i zaduma� si�, a po chwili doda�:
- Cz�ek sam jeden ani si� wilkom nie obroni, cho�by jaki m�ny.
Zdycha� przyjdzie.
- C� nam kraczesz? Za nami ksi��� Bolko stoi. I on chrobry jest,
naddziadowe pa�stwo zjednoczy�, zdrad�c� Zbigniewa wyganiaj�c.
Nie damy si�.
- Daj to B�g! Niechby nas cho� pom�ci�.
�ci�gn�� kurt� i otuli� si� ni� wraz z g�ow�, nogami odwracaj�c si�
ku ognisku, bo noc by�a ch�odna i wietrzna. M�ody siedzia� nadal, nad
czym� g��boko zadumany, dorzucaj�c chrustu do ognia i s�uchaj�c
jego trzeszczenia. Potem s�ucha�, jak zrazu pojedyncze, potem coraz
g�stniej�ce krople szeleszcz� po zwi�d�ym listowiu i sycz�c padaj�
w ognisko, kt�re dymi� zacz�o. Oczy zas�oni�, bo wiatr kr�ci� dy-
mem, i zdrzemn�� si� musia�, bo gdy je otworzy�, nieprzebita ciem-
no�� jesiennej nocy wypar�a blask zgas�ego ognia. Skuli� si�
i przytuliwszy do psa, szcz�kaj�c z�bami, czeka� �witu. Wreszcie nie-
bo poszarza�o na tyle, �e rozr�ni� ju� zarysy ogo�oconych z listowia
ga��zi, zatarte nisko le��c�, przenikliw� mg��. Tr�ci� towarzysza
i powiedzia�:
- Wstawaj!
Zagadni�ty nie spa� widocznie, bo nie poruszywszy si�, zapyta�:
- Po co?
- Wracam do swoich.
�u�yczanin d�wign�� si� i patrzy� zaskoczony. Odezwa� si� z waha-
niem i pro�b�:
- Siekier� masz i n�. Ostawi�by� mi... mo�e jako� przezimuj�,
cho� daszek nad g�ow� skleciwszy. Ty sobie doma poradzisz.
- P�jdzi ze mn�. Dziada mam m�drego. Stary jest, du�o widzia�.
Tarczownikiem by� u Odnowiciela, gdy �l�sk Brzetys�awowi odbie-
ra�. Mo�e co doradzi.
W oczach �u�yczanina wida� by�o walk� ch�ci z obaw�.
- Jam obcy, do niczego niezda�y. Si� nie mam, a swoich g�b macie
zado��...
- Czego si� l�kasz? - rzuci� m�ody niecierpliwie. - Zajedno ci,
gdzie zdycha�, tedy p�jdzi. Pod dachem nawet zdycha� l�ej.
- P�jd�my. Bogudar mnie wo�ali.
- Mnie Kosek.
U uj�cia Kwisy do Bobru, w�r�d bagien, le�a�a wie� Moczyd�o.
Starsza by�a ni� wa�y Chrobrego, zamyka�a przerw� mi�dzy po�u-
dniow� a p�nocn� ich cz�ci�. Zbudowana w okr�glic�, dom przy
domu, ze wsp�ln� obor� dla byd�a i spichrzem po�rodku, obwiedziona
by�a wa�em i ostroko�em, otoczona wod� Kwisy, prowadzon� rowem.
Niegdy� by�a siedzib� rodu, potem opola. Teraz nale�a�a do grodu
w Bytomiu i, jak ka�da inna wie�, powinno�ci pe�ni� i daniny sk�ada�
musia�a. Ale pami�� pozosta�a o opolnym staro�cie, kt�ry tu niegdy�
s�dzi� i rz�dzi�. Teraz, cho� starosty nie by�o, Sapek powag� sw� i do-
�wiadczeniem niejedn� spraw� rozstr^gajjsa�tylko we w�asnej wsi,
ale i okolicznych, z kt�rych coraz W^s zjez^^Wo niego, bo i bli�ej
10
by�o ni� do Bytomia, i koc�w1 p�aci� nie by�o trzeba za s�d, jak ko-
mesowi lub pods�dkowi.
Nawet zbuntowany Kosek powag� dziada uznawa� i do niego po-
stanowi� si� zwr�ci� o rad�, co pocz�� z �u�yczaninem, kt�rego mu
si� �al uczyni�o. Ale nie dlatego jeno wr�ci�. To, co od niego us�ysza�,
wiele mu da�o do my�lenia, a my�li si� ch�odniej w bezsenn�, s�otn� noc.
Rodzic Rasko, kt�ry sam ju� do Bytomia na s�u�b� za syna zbiera�
si�, by grzywny unikn��, powita� powr�t marnotrawnego syna z kijem
w r�ku, ale Sapek powiedzia�:
- Ostaw! M�odzi zaw�dy chadzaj� po w�asny rozum do g�owy.
A nie najd� go, wracaj� po cudzy.
Wie�cina, jak to niewiasta, miast ofukn�� w��cz�g�, u�ali�a si� nad
nim, �e przyn�dznia�y wr�ci�, i kur� wsadzi�a do garnka, jak na wiel-
kie �wi�to, udaj�c, �e nie s�yszy mruczenia m�a:
-Kurami tucz wa�konia... i jeszcze �az�g�w ze �wiata. B�dzie ich
lepiej nosi�o.
Bogudar, niepewny przyj�cia, sp�oszy� si� wyra�nie i wymkn�� si�
zamierza�, ale stary Sapek rzek� surowo:
- Go�ciem jest. Jeszcze ten dach nie odm�wi� schronienia nikomu
i nie odm�wi, p�ki ja �ywi�. Ani nas �y�ka strawy nie og�odzi. Osta�
- zwr�ci� si� do �u�yczanina.
Rasko zawstydzi� si� i gdy Wie�cina poda�a misk� jaglanej kaszy
i garnek z kur�, sam do jedzenia zach�ca� go�cia, kt�ry nie�mia�o si�-
ga� do misy, cho� spogl�da� na ni� chciwie.
- Jedz! Tyle twego. A co jutro b�dzie, nie wiada.
- Byle jeno Niemce do was nie przyszli - szepn�� Bogudar.
- Swoi te� drze� potrafi�. Dwa razy z jednej krowy sk�r� by �ci�ga-
li. I doi� chc�, i mi�so z niej �re�.
- Co wy wiecie!
Pojad�szy, o�mieli� si� i rozgada�. S�uchali zas�pieni. Gdy sko�czy�,
zapanowa�o milczenie, kt�re przerwa� Sapek:
Wynagrodzenia s�dziego w futrach.
12
- P�onne �ale nad tym, co min�o, a �y� trzeba. Kosek niech si� do
Bytomia zbiera na rok. Minie to, ani si� obejrzysz. M�odemu rok d�u-
gi si� zda, a wspomnisz, to jeno chwila. Ty za� - zwr�ci� si� do �u�y-
czanina - chcesz, to osta�. G�odno u nas bywa na przedn�wku,
a nawet i w zimie, ale ju�ci lepiej ni� u was lubo i w lesie.
Rasko chcia� co� wtr�ci�, ale Sapek nie dopu�ci� go do s�owa:
-Nie stanie Koska, nie stanie r�k do pracy. Ja swoje ju� urobi�em,
a twoich ma�o. Ot i teraz, do Wroc�awia jecha� trzeba, bo targ na
�w. Marcin i ceny na �upie�e najlepsze, a soli i �elaza przykupi�. Wie-
�cina sama wszystkiemu nie wydoli, pomoc w domu zda si�.
Bogudar podj�� starego pod nogi.
- Nawyk�em pracowa� o g�odzie. Si� nie mam wiele, ale odp�ac�,
ile ich starczy.
- Od�ywisz si�, to i si� przyb�dzie. Niestary�. Nie wierz� ja w pok�j
mi�dzy cesarzem a Bolkiem, mo�e i do czego innego si� b�dzie potrzeba.
- Rad bym i panom niemieckim odp�aci�!
-Dlatego nie zawadzi, �e si� Kosek broni� robi� nauczy. Mnie nie
zawadzi�o. Ksi��� z rycerstwem sami nie wydol� kraju broni�.
- Niech broni�, kiedy sobie za to p�aci� ka�� - mrukn�� Rasko, ale
stary ofukn�� go:
- Gadaj tak, jeno si� potem nie dziw, �e si� Kosek buntuje. Na co
stary pies warczy, to m�ody gryzie, p�ki z�b�w nic wyszczerbi. S�y-
sza�e�, co Bogudar m�wi�? Nie maj� swoich ksi���t ni rycerstwa, to
maj� cudzych. Widno taki porz�dek nastaje na �wiecie. Ale wygnaj ze
stada ogiery, bo najwi�cej �r�, a najmocniej k�saj�, to si� stado od
wilk�w nie uchroni. Sapek zamy�li� si�, jakby w pami�ci grzeba�,
a gdy nikt nie przerywa� milczenia - podj��:
- By�em ci ja wyrostkiem, ale dobrze pami�tam, gdy po �mierci
Mieszka Boles�awica kap�an�w i rycerstwo nasi wygnali. Przyszed�
Brzetys�aw z biskupem praskim Sewerem, niby za zniewa�onymi
�wi�tyniami si� uj��. A jak si� ujmowali, �wiadczy�a gnie�nie�ska
katedra, kt�r� z ziemi� zr�wnali, co jeno by�o cennego zrabowawszy.
Wzi�li zw�oki Radzima, co go nasi za �w. Wojciecha podstawili,
i szczeroz�ote tablice z jego grobu, i krzy�, co go Chrobry �wi�temu
13
ofiarowa�, wagi tej, co sam Bolko, a ci�ki by�. Niech ta! Ale gorzej,
�e po ich przej�ciu ko� na �l�sku by� tak rzadki jak on wielb��d, co go
Mieszko podarowa� Ottonowi, i do dzi� ich brak, a cha�up naszych nie
wi�cej szcz�dzili ni� �wi�ty�, cho� kraj zabrali jako sw�j. Dlategom
krwie nie szcz�dzi�, gdy Odnowiciel wr�ci�. Nie zap�aci� mi za ni�
nikt, ale nie pora si� tar�y�, gdy o w�asn� sk�r� sprawa. G�upi ten, co
chc�c si� robactwa zby�, kt�re go ssie, sam si� utopi, cho� ju�ci trupa
wszy nie gryz�. I Piastowicom pomoc da� trzeba, bo im inaczej wiel-
mo�e nad g�owy wyrosn� a nas zdusz�...
- Sprawiedliwie m�wicie - wtr�ci� Bogudar. - Mi�e �ycie ka�de-
mu... jeno nie takie jak u nas. Lepiej zgin��, byle z broni� w gar�ci.
II. POWR�T
P
oczekaj, niech jeno rodzic wr�ci!
Wysoki, niewie�ci glos �ciga� wyrostka i sfor� ps�w, biegn�-
cych razem od zabudowa� obszernego dworca ku lesistym
wzg�rzom po�o�onym opodal. Psy w�szy�y i tropi�y doko�a, przysta-
j�c przy ka�dym kamieniu i krzaczku, a ch�opak zbyt by� zaj�ty ocze-
kiwanymi przygodami, by zwr�ci� uwag� na zawart� w wo�aniu
gro�b�, kt�rej ostrze st�pi�o si� zupe�nie od cz�stego powtarzania.
S�ysza� j� kilka razy dziennie od paru lat. Matczyne �ajania i po-
szturchiwania traci�y sw� skuteczno��, w miar� jak r�s� i stawa� si�
coraz odporniejszy na wszelkie sposoby karcenia. Nauczy� si� zar�w-
no znosi� je, jak te� zapobiega� im. I teraz, wypu�ciwszy ca�� psiar-
ni�, uchodzi� przed kar� do lasu: tam bez pomocy psa nie znajdzie go
nikt. Kiedy� wprawdzie trzeba wr�ci�, ale to daleka przysz�o��. Musi
bowiem pozosta� w lesie tak d�ugo, a� matka zacznie si� niepokoi�,
czy mu si� co� nic przygodzi�o. Wtedy zamiast kary czekaj� go piesz-
czoty, kt�rych nie lubi�, i przysmaki, kt�re lubi� bardzo, zw�aszcza
gdy przeg�odzi� si� dobrze. Jedzenie by�o jedyn� przyn�t�, kt�ra �ci�-
ga�a go do domu; zazdro�ci� psom, �e same potrafi� si� wy�ywi�.
Pr�bowa� wprawdzie �re� wraz z nimi surowe mi�so z�owionych sarn
i zaj�cy, ale nie m�g� si� prze�ama�. Trzeba si� nauczy� roznieca�
ogie�. Wtedy b�dzie m�g� ucieka� do lasu nawet zim� i wcale nic b�-
dzie musia� wraca� do domu, gdzie mu si� cni�o.
Zapowied� powrotu ojca Zdzich przywyk� uwa�a� za gadk�. Gdyby
nie to, �e pami�ta�, jak przez sen, siedz�cego na koniu woja, kt�ry
zdawa� si� mu olbrzymi jak chojar, w�tpi�by w og�le o jego istnieniu.
Zadziera� musia� w�wczas g�ow� jak ku wroniemu gniazdu. Na szy-
szaku ojca gra�o s�o�ce, a� oczy si� mru�y�y. Potem matka poda�a
malca wojowi, kt�ry przycisn�� dziecko do piersi. Pier� mia� z �elaza,
zimn� i nieust�pliw�. Gdy pochyli� si� nad Zdzichem, by go uca�o-
15
wa�, zawis�y nad ch�opcem oczy surowe i suche. Z twarzy ojca zapa-
mi�ta� tylko te oczy, a lepiej jeszcze - wymalowanego na szyszaku
�ab�dzia. Takie same ptaki widywa� czasem wiosn� lub jesieni�, gdy
ci�gn�y na l�gi lub odlatywa�y na zimowisko. Niekt�re nawet zosta-
wa�y gniazdowa� na zalewiskach nad Odr�. Raz Ustek przetr�ci� jed-
nemu skrzyd�o kamieniem. Ptak podrywa� si� bezsilnie za odlatu-
j�cym stadem, krzycz�c �a�o�nie. Potem skry� si� w szuwarach. Teraz
Zdzich ju� wiedzia�, �e �ab�d� to ojcowy znak rodowy i �e r�d to
najmo�niejszy na ca�ym �l�sku. Ale Zdzich wiedzia� te�, �e nie mi-
�owali jego rodzica. Wyrzekli si� go, bo ze �mia�ym przeciw w�asne-
mu rodowi trzyma� i do ko�ca mu wiary dochowa�. Ale �ab�dziem
pozosta�. Gdy ksi��� Bolko �l�sk odzier�y�, ziemie mu nada� obszer-
ne, cho� puste, na lewym brzegu Odry. Ale ojciec nie wraca� ani wio-
sn�, ani jesieni�, tylko gniazdo jego zosta�o. Naprz�d m�wiono, �e
zgin��, potem wie�� przysz�a, �e ranny dosta� si� do niewoli poga�-
skich Pomorzan, i wtedy zacz�to ch�opcu grozi� jego powrotem. Nie
t�skni� za nim wcale, nawet ba� si�. Wreszcie przesta� wierzy�, gdy
gro�by powtarza�y si� tym cz�ciej, im trudniej by�o poskromi� wyrostka.
My�l �atwo przeskoczy�a od rzekomego powrotu ojca do �ab�dzi.
Dojrza�e ptaki s� pi�kne i mocne, m�ode - szare i brzydkie. Kto by
zgad�, co z nich wyro�nie? Podobne do g�si�t. Prawda to jest, ale niech-
by mu kto tak powiedzia�! Spr�bowa� raz w�odarzowy Ustek g�siorem
go nazwa� i cho� starszy i o g�ow� wy�szy, kijem dosta� i d�ugo mia�
pami�tk�. Od tego czasu nie lubili si�, a szkoda, bo nie by�o si� z kim
bawi� we dworcu: same dziewczyska. Dobrze, �e s� cho� psy.
Nie by�o te� kim pracowa� i marne by�o gospodarstwo. Bra�cy, kt�-
rych ojciec z wojny przywi�d� i ko�o dworca osadzi�, by karczowali
las i uprawiali ziemi�, skorzystali, �e pana nie ma, i zbiegli. Ostali je-
no Przeda i Prusina, on, bo kulawy i ucieka� mu by�o nijak, ona, bo
si� ca�� pani� zrobi�a, gdy s�abowita i nieporadna matka zda�a
wszystko na jej g�ow�. W�odarz, daleki krewniak matki, nie mia� kim
w�odarzy�. Dw�ch przypisa�c�w, z dawna siedz�cych przy dworcu,
strzeg�o koni, kt�rych stado ongi by�o okiem w g�owie Przeds�awa.
O reszt� gospodarstwa nie dba� nigdy, chroma�o te� i za jego czas�w.
Dziewki, kt�re matka w wianie otrzyma�a, zagarn�a Prusina do do-
mowych zaj�� i byd�a, �az�gi �adnego nie uda�o si� �ci�gn��, bo pracy
by�o wi�cej ni� r�k, przy karczowaniu trzeba za� si� krwawo napoci�,
a i na nowinach ci�ki moz�. Tedy nawet wykarczowane ju� ��chy
zarasta�y m�odnikiem.
Zdzich si� tym nie trapi�. W�odarz mawia�, �e wda� si� w ojca, kt�-
remu jeno wojna by�a w g�owie. W miar� jak ch�opak r�s�, zdobywa�
coraz wi�ksz� swobod� i nie uznawa� ju� nad sob� nikogo.
Krzykn�� na Zagraj�, wodza sfory, bo nie m�g� ju� za ni� nad��y�.
Psom zda si�, �e ka�dy mo�e tak gania� jak one. Albo te� uwa�aj�
ch�opca za swego. Pacho�ek Przeda, kt�ry by� psiarkiem, nazwa� raz
Zdzicha �psubratem" i za to oberwa�o mu si� od w�odarza, ale tym
Zdzich nie czu� si� wcale dotkni�ty. Brata nie mia�, tylko siostrzyczk�
Radk�. Niczego sobie, jak na dziewuch�, nawet zdatna by�aby do za-
bawy, jeno �e matka wiecznie j� trzyma przy sobie. Przylgn�� przeto
do ps�w, bawi� si� z nimi po ca�ych dniach i gdyby od niego zale�a�o,
zamieszka�by w psiarni. Trzymali z sob� niez�omnie i nawet z Radk�,
cho� j� lubi�, por�ni� si� raz, gdy powiedzia�a:
- Umy�by� si�, bo cuchniesz jak pies.
- Psy wcale nic cuchn�. Maj� �wiatr" - odpar� ura�ony za towarzy-
szy, kt�rych nie dopuszczano do mieszkalnych izb. - Ale co si� taki
skrzat na tym rozumie!
- Widzisz go! �ra�y m��! Dawnom ci nos wyciera�a?
Istotnie, m�odszym by� od niej niespe�na o rok, ale wy�szy i t�szy.
Ojciec o�eni� si� p�no, bo zwi�zawszy si� za m�odu ze Szczodrym,
wraz z nim uchodzi� musia�. Powr�ci� dopiero z Mieszkiem, a gdy
m�odego ksi�cia otruto, ukrywa� si� znowu przed m�ciwym Siecie-
chem. Dopiero gdy Bolko i Zbigniew wygnali palatyna, Przedstaw
�ab�d� osiad� na swej ojcowi�nie, poj�� za �on� sierot� po druhu -
Wyszun�, i dzieci z ni� sp�odzi�, a Krzywousty ch�tnie przyj�� do-
�wiadczonego wojaka, bo mu ich brak�o do ustawicznych boj�w.
Los jednak �ciga� Przeds�awa: ranny w nog� w walce z Pomorza-
nami, dosta� si� do niewoli i dopiero zdobycie Ko�obrzegu i ho�d z�o-
�ony przez pomorskich pank�w polskiemu ksi�ciu da�y wolno��
16
17
staremu ju� wojakowi. Gorzk� wolno��, bo wraca kalek� bez nogi.
Teraz ju� na sta�e w domu osi�dzie i sko�czy si� Zdzichowa swoboda.
Tak grozi�a matka, ale Zdzich nie zwyk� wierzy� jej gro�bom.
Zreszt� kaleka bez nogi nie wydoli utrzyma� rozbieganego �r�bka.
Tymczasem trzeba wykorzysta� swobod�, a nu� jednak co� si� od-
mieni? A mo�e na lepsze? Z ojcem �acniej dojdzie do �adu, by mu do
koni nie broniono dost�pu. Czasem chy�kiem jeno dopad� �oszaka na
��gu, bo koniary surowo mieli wzbronione do koni Zdzicha dopusz-
cza� od czasu, gdy gramol�c si� przez ogon na ko�ski grzbiet oberwa�
kopytem, �e go bez duszy odniesiono do domu. To by� r�wnie� jeden
z powod�w, �e zosta� wierny psom. Nie ma jak psy! Pos�uszne, ro-
zumne, m�ne, zaci�te, wytrzyma�e na b�l i trud. Nie ma zwierza,
kt�ry by nie uchodzi� przed nimi. �Psubrat" to nie wyzwisko!
P�ki Zdzich by� mniejszy, je�dzi� na Zagraju. Teraz ju� jest za ci�-
ki, ale radzi sobie; trzymaj�c za powr�zek przywi�zany do obro�y
Zagraj�. Przez to pies biegnie wolniej, a Zdzich pr�dzej. Zagraj
wszystko znosi cierpliwie od ch�opca. Jest powa�ny i wyrozumia�y.
W tej chwili zatrzymali si�, dotar�szy pod las. Starsze psy biega�y
z nosami przy ziemi, szczeniaki za� rzuci�y si� na stado k�z, szczy-
pi�cych traw� na ska�kach rozrzuconych mi�dzy chaszczami na sk�o-
nie wzg�rza. Pastuszka uderzy�a w krzyk, usi�uj�c psy odegna�, ale
kozy pop�dzi�y w las, a psy za nimi i s�ycha� by�o jeno szczeni�ce
ciawkanie, coraz odleglejsze. Tylko stary cap zaj�� przezornie obron-
ne stanowisko na stromym kamieniu i d�ugimi rogami ogania� si� ob-
skakuj�cym go psiakom.
Ciechna chwyci�a si� za g�ow�, p�aczem si� zanosz�c.
-Nie becz! - pociesza� j� Zdzich, ale sam by� troch� zmieszany.
Jaki� zauroczony dzie�. Ciechna oberwie od klucznicy, je�li k�z do
udoju nie przyp�dzi, psiarek Przeda - od w�odarza, �e ps�w nie do-
pilnowa�. Ledwo ju� s�ycha� by�o ich gon za rozbieganym po lesie
stadem, a do zachodu niedaleko. Jeszcze jedno nie przysch�o, ju� dru-
gie sobie namota�.
- Dobrze ci m�wi� - chlipa�a dziewczyna. - Bata nie ma na ciebie
i na twoje psy. �eby ju� raz pan wr�ci�, da on wam rady.
- Ju�ci - odburkn�� lekcewa��co, ale by� z�y i zmieszany. Wszyscy
mu gro�� ojcem. Co� w tym by� musi. Jak te� wygl�da cz�ek, kt�rego
widno sami si� boj�? Lepiej by�oby, gdyby nie wr�ci�.
Zdzich zawstydzi� si� jednak swej my�li. Przecie� to rodzic! I ma�o
si� matka za nim nap�aka�a! S�abowita jest i rady sobie da� nie mo�e
z gospodarstwem. A on, zamiast pom�c, jeszcze jej zgryzot przyczynia.
- Chod��e! - krzykn�� na Ciechn�. - Zagraj pomo�e kozy odszuka�.
Przesta�a chlipa�, ale by�a nieprzejednana.
- Jako onegdaj g�si - rzuci�a zgry�liwie.
- Co prawisz! - fukn��. - G�si lis pewnikiem podusi�. Nie brak jam
nad rzek�.
- A pogin� kozy, to za� na wilki zgonisz. Twoje psy na powr�z
wzi��, to i spok�j b�dzie.
- G�upia� - krzykn�� oburzony. - Wiadomo, szczeniaki swawol�.
No, idziesz, czy nie? Albo na mnie nie pomstuj, jak kozy pogin�.
D�ugo chodzili po wzg�rzach, nim naszli zbite w gromadk� wystra-
szone kozy. Widocznie psy znalaz�y sobie inn� ofiar� swych �owiec-
kich nami�tno�ci, gdy� posz�y w las. Jednej kozy brakowa�o. Zdzich,
zmieszany, pomaga� zgania� je, to sz�o niesporo, bo wystraszone by�y
i zegnane.
- Mleko gotowe zatrzyma� - rzek�a Ciechna z wyrzutem. - Skara-
nie bo�e z tob�. Unka ca�a posiniaczona chodzi o te g�si, a tobie nic.
Nijakiej sprawiedliwo�ci nic ma. W las przyjdzie ucieka� czy utopi�
si� albo co!
Zdzich szed� milcz�cy. Unce da� na pociech� wst��k�, kt�r� wypro-
si� u Radki. Teraz my�la�, jak udobrucha� Ciechn�, gdy j� spierze
klucznica. Prusina z�a baba. C� tam jedna koza...
Gdy wyszli na skraj lasu i dom by� ju� widoczny, Zdzich odezwa� si�:
- Wr�c� ja tej kozy poszuka�.
- Kozy b�dziesz szuka� o �mie! Znaj� ci�! Znowu� napsoci� i do
dom wraca� nie chcesz, a potem pani ludzi do lasu wygania po nocy,
by ci� szukali jako z�ego ziela po nowym ksi�ycu.
Istotnie, wysoko na niebie tkwi� cieniutki i ledwo jeszcze widoczny
m�ody miesi�c jak srebrna czasza, z kt�rej na ciemniej�ce niebo roz-
18
19
sypi� si� z�ociste gwiazdy, gdy jeno zgasn� zorze, jakimi s�o�ce
ubarwi�o �wiat. Sp�aszczone i rude, schowa�o si� ju� za oparem, kt�ry
wstawa� z wilgotnych bor�w ci�gn�cych si� na zach�d nieprzerwa-
nym sp�achciem, zda si� do kra�ca ziemi. Ale Zdzich wiedzia�, �e te
bory maj� kres, a za nimi siedz� ju� Niemce na ziemiach zgn�bionych
�u�yczan. W borach nie mieszka nikt, chyba zwierz. Nawet przy rze-
ce osiadano niech�tnie na lewym brzegu Odry, tak �e s�siad�w �ad-
nych woko�o nie by�o.
Zdzich po prawdzie ani my�la� szuka� kozy. Pu�ci� Zagraj�, kt�ry
umia� psy sam sprowadzi�, i usiad� na p�askiej, pokrytej mchem ska�-
ce. Lubi� tak siadywa� o wieczornej godzinie i puszcza� my�li po
�wiecie na wymarzone przygody. My�l dalej i pr�dzej nios�a ni� nogi,
chy�ej i pr�dzej nawet ni� skrzyd�a, kt�rych zazdro�ci� �ab�dziom,
s�ysz�c jesieni� ich dono�ny zew, gdy niedostrzegalne, wtopione
w granat nocnego nieba, g�osi�y sw�j odlot na po�udnie. A mo�e to
dusze zmar�ych �ab�dzi�w lec� Ptasi� Drog�1? Wiedzia�, �e przod-
kowie jego przybyli tak�e z p�nocy. Wprawdzie Wy�ga, proboszcz
le��cego opodal na odrzanym Ostrowiu G�ogowa, kt�ry dwa razy do
roku przyje�d�a� na nauk�, m�wi�, �e dusze �piewaj� przed bo�ym
tronem, a przera�liwy krzyk �ab�dzi nie przypomina� anielskich ch�-
r�w, ale skrzyd�a maj� pewnikiem podobne. W�drowny g�d�ek za�,
kt�ry przyszed� raz od Trzebnicy, zgo�a co innego prawi�. M�wi�, �e
kim kto by� za �ycia, tym b�dzie i po �mierci i �e wszystko, co �yje,
dusz� ma. Dlatego dawniej palono na stosie psy i konie razem ze
zmar�ym wojem, by mu dalej s�u�y�y. Zdzich chcia�by po �mierci
mie� Zagraj�. Nie wiedzia�, komu wierzy�, plebanowi czy g�d�kowi.
Matka, cho� zwykle �agodna i p�aksiwa, bardzo si� zagniewa�a, �e
Zdzich gada� z poganinem, jakich biskup wroc�awski �ciga� ka�e
i przed sw�j s�d dostawia�. Du�o ich ma by� jeszcze ko�o Lubi��a,
Trzebnicy i �agania, ale kto ich tam b�dzie chwyta�! Ludzie ich lubi�,
bo prawi� o dawnych czasach, kiedy pono narodowi lepiej by�o. Gdy
matka kaza�a chwyta� g�d�ka, w�odarz jeno ramionami wzruszy�.
�Kt� go b�dzie wi�d� do Wroc�awia?" - powiedzia�. Ale matka nie
s�ysza�a, jak odchodz�c, mrukn��: �Niech go biskup sam chwyta, kie-
dy mu wredny. Mnie nie wadzi".
Zdzich nie wiedzia�, czego si� trzyma�, ale co szkodzi marzy�, �e
i on kiedy� poleci w niebo na �ab�dzich skrzyd�ach? Nie m�wi� o tym
nikomu, boby si� �mieli z niego, chyba Zagrajowi, ale pies, cho� m�-
dry, pewnie nie rozumia�, mimo �e kiwa� domy�lnie ogonem. Psy ma-
rz� o swoich sprawach. Zdzich nieraz widzia�, jak Zagraj, zdrzem-
n�wszy si� w s�o�cu, z nag�a zaczyna� przebiera� �apami i poszcze-
kiwa�. Za� Zdzichowi cz�sto �ni�o si�, �e lata.
Dzi� jednak nawet my�l Zdzichowa nie chcia�a lata� - zwi�za� j�
zapowiadany powr�t ojca. Powinien by� si� cieszy�, ale nie cieszy� si�
wcale. Czu� si� jak �r�bek, gdy go z ��k, gdzie hasa swobodnie, po raz
pierwszy bior� do zaprz�gu. Targa uprz�� i bije kopytami, a� ujm� mu
obroku, a do�o�� bata. Nawyknie, ale straci sw� �ywo�� i weso�o��.
Doros�e konie s� smutne. Gdy wr�c� z pracy, stoj� z opuszczonymi
�bami. Im si� pewnikiem nic nie marzy.
Zdzich wyci�gn�� si� na ska�ce i patrzy� w roziskrzaj�ce si� niebo,
szukaj�c znajomych gwiazd. Zamruga�a nad wschodnim niebosk�o-
nem Gwiazda Wieczorna, d�wign�� si� W�z, zal�ni�y Kosce1. Zdzich
zrazu liczy� je, ale miesza�y mu si� i wnet straci� rachunek. Oczy za-
cz�y mu si� klei� i usn��.
Zbudzi� si�, gdy Zagraj zacz�� go tr�ca� nosem. Usiad� i przetar�
oczy. Ksi�yca ju� nic by�o i Kurki2 zasz�y. W domu pewnie wszyscy
�pi�. Zziajane psy nadbiega�y jeden po drugim. Ruszyli ku dworcowi.
Zdzich szed� wolno, bo szczeniaki, kt�re nic umiej� obliczy� si�
z si�ami, ledwo si� wlok�y, a nie chcia� czeka� na nie pod psiarni�.
Gdy jednak zbli�yli si� do dworca, Zdzich przyspieszy� kroku. O tej
porze zazwyczaj panowa�a tu g�ucha cisza. Niskie, w czworobok roz-
�o�one zabudowania zda�y si� jeszcze ni�ej przypada� do ziemi, kry-
j�c si� w mroku. Teraz s�ycha� by�o jakie� odg�osy, a przez serca
1 Mleczn� Drog�.
Gwiazdozbi�r
Oriona.
Konstelacja
Plejad.
20
21
w okiennicach �wietlicy wybiega�y w ciemno�� jasne smugi �wiate�.
Zdzich pomy�la�, �e pewnie matka znowu ludzi chce wys�a�, by go
szukali, ale Zagraj, kt�ry co� w�szy�, pop�dzi� nagle ze szczekaniem,
a za nim inne psy, robi�c harmider zdolny obudzi� umar�ego. Zdzich
zakl��. Nie by�o po co si� skrada�. Ruszy� prosto do �wietlicy. Niech
b�dzie, co ma by�, przynajmniej spa� nie p�jdzie na g�odno. Otworzy�
drzwi - stan�� jak wryty.
Mroczn� zazwyczaj izb� z niskim, belkowanym pu�apem o�wietla�y
p�on�ce w piecu z polnego kamienia suche szczapy. Migotliwy blask
wydobywa� z cienia biegn�ce doko�a �cian p�y, na kt�rych niegdy�
sta�y ojcowe przybory wojenne i �owieckie: �uby z �ukami, tu�y pe�ne
be�t�w, siod�a, tarcza i sz�om, na rozwieszonych za� pod nimi sk�rach
wilczych i rysich wisia�y kolczugi, miecze, no�e, topory, sulice i ro-
gaciny. Cz�� ojciec zabra� z sob�, gdy szed� na ostatni� wypraw�,
reszta rozlaz�a si�. Niema�o rozw��czy� w zabawie sam Zdzich. Teraz
na �cianach, z kt�rych znikn�y zniszczone przez czas �upie�e, zwie-
sza�y si� rzeszota i przetaki, kopy�cie i warz�chy, na p�ach sta�y
niecki do pra�enia zbo�a, dzie�e, czerpaki, misy, dzbany i garnki,
tworzyd�a do sera i inne naczynia gospodarskie. Nic tu nie czeka�o na
powr�t gospodarza.
Za sto�em z d�bowych tarcic opartych na koz�ach, kt�ry r�wnie�
nosi� liczne �lady Zdzichowych zabaw, przys�oni�tym ninie bia�ym
r�cznikiem, siedzia� jaki� nieznany m��. G�ow� opiera� na ko�cistej
d�oni i wodzi� po otoczeniu ponurym spojrzeniem. Wychudzon� twarz
o�wietla�y woskowe �wiece p�on�ce w �elaznych �wiecznikach, kt�re
zazwyczaj zapalano tylko w najwi�ksze �wi�ta. Tak�e st� zastawiony
by� jak na Gody cynowymi misami, miast zwyczajnymi glinianymi.
Naprzeciw nieznajomego siedzia�a zap�akana matka, a siostra sta�a
opodal, patrz�c na go�cia szeroko rozwartymi oczyma, w kt�rych cie-
kawo�� walczy�a ze sp�oszeniem.
Gdy Zdzich wszed�, matka podnios�a g�ow� i powiedzia�a g�osem
przerywanym od szlochu:
- Przecie to rodzic. Powitaj�c go!
Widocznie zapomnia�a o psotach. Zdzich odetchn�� i podszed� do-
sy� �mia�o, ale nie wiedzia�, co dalej czyni�. Ojciec mu nie u�atwi�.
Nie poruszy� si� ni r�k nie wyci�gn��. Podni�s� jeno na ch�opca
wpadni�te oczy. Te same! Surowe i suche, cho� co� si� w nich zmie-
ni�o. By zacz��, Zdzich zapyta�:
- Przyjechali�cie?
- Przywie�li mnie jako gn�j na wozie - pos�ysza� niski i szorstki g�os.
Do reszty straci� �mia�o��, gdy matka rozp�aka�a si�, a ojciec prze-
rwa� jej surowo:
- Przesta�!
W og�lnym milczeniu stary zacz�� niby je��, ale �u� d�ugo ka�dy
k�s i wida� by�o wyra�nie, �e mu przez gard�o przechodzi� nie chce.
Zdzich sta�, nie wiedz�c, co pocz��, gdy Radka, kt�ra zbli�y�a si�
ostro�nie, niespodzianie obj�a ojca r�koma za szyj�. Spojrza� na ni�
jakby zaskoczony. U�miechn�a si� do niego, m�wi�c:
- Piwa wam nie dali, dlatego i je�� wam niesporo. Zdro�cni�cic.
Migiem przynios�.
Poskoczy�a i znikn�a za drzwiami. Wyszuna powiedzia�a, jakby si�
usprawiedliwiaj�c:
- Ani wiem, gdzie mi g�owa stoi. Zaby�am ju�, �e�cie piwem popi-
ja� zwykli.
- Co tam! Zaby�em i ja - burkn��.
Ale gdy wpad�a Radka z dzbanem i kubkiem, przygarn�� j� i po-
wiedzia� mi�kko:
- Ty jeno wiesz, c�ruchno, czego mi potrzeba, cho� pewno mnie
nie pomnisz.
- A nieprawda - zaprzeczy�a gor�co. - Nieraz �ni�am o was. Ino
zrazu pozna� nic mog�am, bo�cie si� troch� zmienili.
- Troch�! - za�mia� si� gorzko.
- Troch� - przytwierdzi�a Radka, udaj�c, �e nie wyczuwa goryczy.
- Wyn�dznieli�cie, to si� wam na licach bruzdy poczyni�y. - G�aska�a
starego po twarzy, niby chc�c je wyg�adzi�. - Niech no si� do was
wezm�, wraz si� zaokr�glicie jak moje kr�liki i kury. Jeno one jedz�,
a nie jako wy, tylko patrz� w mis�...
22
23
- Ju� jem, c�ruchno.
Usiad�a obok niego, paplaj�c o swym gospodarstwie. Matka prze-
rwa�a jej m�wi�c:
- Przeszkadzasz ojcu.
- Ostaw! - fukn�� stary gniewnie.
Przypomnia�a sobie, �e pop�dliwy jest, i zamilk�a.
Zdzich tymczasem sta� jak ko�ek, nie wiedz�c, co uczyni� z sob�.
Co� mu si� w sercu rusza�o, ale z�y by� na Radk�, mo�e dlatego, �e
ojciec na niego ju� ani spojrza�. Wyczeka�, gdy przerwa�a gadanie,
i wtr�ci�:
-1 ja was pomn�. Sz�om mieli�cie na g�owie b�yszcz�cy z wyma-
lowanym �ab�dziem. A gdzie za� on?
Stary zmarszczy� brwi i odpar� zgry�liwie:
- Tam osta�, gdzie i noga moja. Tedy nic mi ju� po nim.
- Pod sz�omem nie by�oby wida�, �e�cie wylinieli - powiedzia�
Zdzich, usi�uj�c na�ladowa� sposoby Radki, ale widno chybi�, bo sta-
ry fukn�� gniewnie:
- G�upi�!
Zdzich zamilk�, zmieszany, a Przeds�aw po chwili doda�:
- Spa� id�cie, bo wt�re kury ju� piej�.
Radka jeszcze raz u�ciska�a ojca, ale Zdzich jako� nie mia� �mia�o-
�ci. Gdy szli razem z siostr�, szturchn�� Radk� i powiedzia�:
- A ty si� ojcu przymilasz. Pewnikiem go�ci�ca ci przywi�z�?
- Przecie tyle lat nie mia� nikogo swojego. A wr�ci�, to go nawet
matka nie u�cisn�a, jeno zacz�a becze�; a ty� mu przypomnie� mu-
sia�, �e stary i kaleka! Dobrze ci rzek�, �e� g�upi.
- Sama� g�upia! - zaperzy� si� Zdzich, ale czu�, �e s�uszno�� jest po
stronie siostry. Jeno nie m�g� znie��, by dziewucha nad nim si� m�-
drzy�a. I jemu �al by�o starego wojaka, kt�ry ju� nigdy wojowa� nie
b�dzie. Nie umia� tego powiedzie�. Przypomnia� mu si� �ab�d� ze
z�amanym skrzyd�em i jego �a�osny krzyk, gdy inne wzbija�y si�
w niebo, porzucaj�c samego na zawsze.
III. WROC�AW
W
roc�aw z dawna musia� by� najcelniejszym grodem �l�ska,
skoro go Chrobry w tysi�cznym roku na r�wni z Krako-
wem i Ko�obrzegiem siedzib� biskupstwa uczyni�. Podnio-
s�o to jeszcze znaczenie grodu. Gdy za� Herman syn�w obdziela�,
Wroc�aw sta� si� stolic� ca�ego �l�ska, a cho� ksi��� niecz�sto w nim
przebywa�, namiestnik z jego ramienia st�d rz�dzi� ca�� krain�.
Od najdawniejszych czas�w skupia�o si� �ycie na Tumskim Ostro-
wiu, oblanym ze wszech stron wodami Odry. Liczne ramiona rzeki
broni�y przeprawy skuteczniej ni� kamienny zamek, ko�o drewnianej
katedry, z dworcem biskupim nad wod� po�o�ony, na miejscu dawne-
go grodu plemiennego �l�zan. Wie�cem doko�a le�a�y osady, stare
jak �l�sk: Grabiszyn, Osobowice, Muchob�r, Ma�licc i inne nowsze,
bo przybywa�o ich, w miar� jak miasto zyskiwa�o na znaczeniu, i dla
potrzeb grodu osadzono w pobli�u kowali, d�bnik�w, �erdnik�w,
szczytnik�w, ratai, �wi�tnik�w i innych. I niejeden rycerz, urz�dem
zwi�zany z grodem czy ziemie maj�cy w pobli�u, osiad� przy mie�cie,
jak na Elbl�gu Mikora czy Pietrek W�ostowic, do kt�rego nale�a�a
Wyspa Piaskowa naprzeciw zamkowego ko�cio�a �w. Marcina i ob-
szerne ziemie na lewym brzegu Odry a� po uj�cie �l�zy.
Prastare, z rzymskich czas�w jeszcze, szlaki handlowe �ci�ga�y
r�wnie� ludzi do Wroc�awia. Przy uj�ciu O�awy do Odry, naprzeciw
Wyspy Piaskowej, wok� ko�ci�ka �w. Wojciecha i karczmy stoj�cej
u przeprawy, rozrasta� si� zaczyna�a nowa osada z przystani� na rze-
ce, gdy w starej ciasno ju� by�o. Tu krzy�owa�y si� drogi z Krakowa
do Szczecina i z Pragi do Gniezna. Nic brak�o te� nigdy we Wroc�a-
wiu przyjezdnych, ale targ i odpust w dniu �w. Marcina, patrona kup-
c�w, �ci�ga� ich ze wszystkich stron, tak �e miejsca w gospodach
brakowa�o.
25
W tym roku zjazd liczniejszy by� jeszcze ni� zazwyczaj, bo nie tyl-
ko targi i odpust �ci�ga�y ludzi. Ksi���, po powrocie z ko�obrzeskiej
wyprawy i rozprawieniu si� ze Zbigniewem, zapowiedzia� sw�j przy-
jazd do Wroc�awia na narad� dostojnik�w scalonego kr�lestwa. Nie
wszyscy stan�li na wezwanie. Wiele rod�w trzyma�o si� na uboczu,
nie wierz�c, by walka mi�dzy bra�mi ju� by�a sko�czona. Arcybiskup
Marcin, a z nim cz�� duchowie�stwa za z�e mieli Boles�awowi, �e
podzia�u pa�stwa z ojcowej woli nie uszanowa�. Dogodniej im te� by-
�o mie� dw�ch s�abszych pan�w ni� jednego silnego. Stronnik�w
Zbigniewa podtrzymywa�y wie�ci nadchodz�ce z Niemiec i Czech.
Henryk po niepowodzeniach na zachodzie zawar� pok�j z mias-
tami flandryjskimi i si�y j�� gromadzi� na wschodzie. Zbigniew dawa�
dogodny poz�r cesarzowi do wmieszania si� w wewn�trzne sprawy
Polski, schronienie za� udzielone Borzywojowi i jego stronnikom
przez Boles�awa sk�ania�o �wi�tope�ka do odebrania �l�ska, z kt�rego
Boles�aw p�acenia danin odm�wi�. Chmurne niebo nad krajem ciem-
nia�o jeszcze, a pierwsze uderzenie nadchodz�cej burzy, jak zwykle,
�l�sk mia� wytrzyma�. Niecierpliwie czekano na ksi�cia.
W sam� wigili� �w. Marcina dzwony katedry, ko�cio��w �w. Piotra
i Paw�a, �w. Wojciecha i zamkowej kaplicy �w. Marcina przyt�umio-
nym przez mg�� d�wi�kiem obwie�ci�y wreszcie przybycie Boles�awa.
Co �y�o, wyleg�o go wita� rado�nie, nawet przyjezdni kupcy, kt�rym
zjazd najmo�nicjszych pan�w kr�lestwa zyski obiecywa� niepowsze-
dnie. Duchowie�stwo nada� si� spodziewa�o, wielmo�e na ust�pstwa
liczyli, za� prosty lud i drobne rycerstwo ufno�� pok�adali, �e ksi���
zas�oni ich swym niezwyci�onym ramieniem. Oni pierwsi pomogli
mu, gdy pachol�ciem jeszcze walki wszcz�� z tyrani� i knowaniami
Sieciecha i wielmo��w. Teraz od ws�awionego ju� wojownika sami
czekali pomocy. Ksi��� nie zapomnia� przychylno�ci �l�skiego ludu,
dlatego, miast w sto�ecznym Krakowie, tutaj zwo�a� narad�, by osob�
sw� i dobrodziejstwami do wierno�ci zach�ci�.
Ju� u brodu trzebnickiego go�ci�ca przez Widaw� zbiegli si�
mieszka�cy prawobrze�nych osad, witaj�c pana, a t�um g�stnia�,
w miar� jak orszak posuwa� si� ku miastu. Ko�o mostu na Tumski
Ostr�w falowa�o ju� morze g��w, a krzyk powitalny szed� jak huk fa-
li. Wielu widzia�o ksi�cia po raz pierwszy i ci dziwili si� �e taki m�o-
dzik, kt�remu w�s dopiero zakrywa� zaczyna� krzyw� warg�, tyle ju�
dokona� potrafi�. Ksi��� odpowiada� na, powitania r�k� i u�miechem,
kt�ry zgas� jednak, gdy na mo�cie wita�o go duchowie�stwo z bisku-
pem Pietrkiem i mo�now�adcy z wojewod� Magnusem na czele.
W jasnych jego oczach widnia�a troska, kt�rej przed nimi nie ukry-
wa�, bo nad jej przyczynami radzi� mieli.
W t�umie sta� Rasko. Dopcha� si� a� ku mostowi, widzia� ksi�cia
z bliska i wraz z innymi krzycza� na jego cze��. Ale wr�ciwszy na go-
spod�, zadumany by�. Wszystko tu, pocz�wszy od �wietno�ci ksi���-
cego orszaku i wspania�o�ci budynk�w do jaci pe�nych towaru,
przywodzi�o mu przed oczy bied� Moczyd�a. Jak wezbrany strumie�
p�yn�o tu dobro wszelakie, sukna, futra, bro�, narz�dzia, ozdoby,
�ywno�� i napoje. Srebro przelewa�o si� z r�k do r�k, cho� targ si�
jeszcze nie rozpocz��, Rasko korzystniej, ni� si� spodziewa�, sprzeda�
miejscowemu kupcowi swe b�amy kun, gronostai i tch�rz�w, i gar��
denar�w mia� w kiesie. Ale to krople w tym morzu. Gdy kupi najpo-
trzebniejsze przedmioty, nie zostanie mu nic. A ca�� zim� marzn��
i mozoli� si� trzeba, by znowu zebra� troch� �upie�y. Pytano go o bo-
browe sk�rki, najbardziej poszukiwane. Nic brak �eremi na rzece,
kt�ra od bobr�w wzi�a sw� nazw�, szczeg�lnie w g�r� nad Kwis�,
Szprotaw� i innymi dop�ywami na ziemiach Przeds�awa �ab�dzia. Co
kilkana�cie staja� bobrze jeziorko i tama, drzewa przybrze�ne wyci�-
te, jakoby drwale tamt�dy przeszli. Nic dziwnego, bo od lat nic �owi
ich nikt, odk�d Przeds�aw w niewoli poga�skiej. Bobry zabagni�y
kraj, sam przez si� do�� bagnisty, wnet zdycha� zaczn� ze staro�ci,
bez po�ytku dla nikogo.
Po namy�le Rasko zakupi� pa�ci na bobry, �e mu ledwo na s�l pie-
ni�dzy starczy�o, i cho� trwaj�cy siedem dni targ dopiero si� rozpo-
cz�� - zbiera� si� j�� do powrotu. Nie mia� tu ju� nic do szukania,
w mie�cie darmo nie ma go�ciny. P�aci� trzeba za misk� strawy i za
dach nad g�ow�, jesienne ch�ody za� na przemian ze s�ot� nie pozwa-
la�y nocowa� pod go�ym niebem. Rasko dopyta� si� o rybaka, kt�ry
26
27
p�yn�� w d� rzeki, i zabrawszy zakup usadowi� si� w �odzi. Rad by�,
�e sobie oszcz�dzi d�wigania p�ku �elaza po przepadlistych ju� dro-
gach oraz �e syna odwiedzi w Bytomiu, sk�d do domu mniej ni� p�
drogi.
W G�ogowie dowiedzia� si� przypadkiem, �e Przeds�aw �ab�d�
z niewoli powr�ci�. Zakl��: teraz pod okiem pa�skim pilnowa� zaczn�
�eremi. Chyba sprzeda� �elaza ze strat�? Ale tak ju� nawyk� do my�li,
i� na przysz�y targ kilka bobrowych b�am�w powiezie, �e ci�ko z ni�
rozsta� si� by�o jak z gotowym pieni�dzem. Przypomnia� sobie Bogu-
dara. Ma darmo je�� w zimie, gdy o �ywno�� najtrudniej, a roboty
najmniej, niech on bobry �owi. Schwytaj� go, nie musi m�wi�, kto go
wys�a�. A grzywny nie zap�aci, bo i nie ma z czego. Zaprzedaj� go
za�, zajedno mu. Sam m�wi�, �e chcia�by wo�em by�. Rasko posta-
nowi� zatrzyma� �elaza, jeno nie m�wi� o tym nikomu. Nie powie-
dzia� nawet Koskowi, gdy spotka� go w Bytomiu. Parobczak
przychud�, ale gdy si� Rasko nad nim u�ali�, powiedzia�:
- Je�� daj�, a mniej do rob�t p�dz� ni� do wojennej zaprawy, gdy
si� kto zdatny oka�e. Widno wojny si� spodziewaj�. Mnie sam komes
przychwali�.
- Ju�ci, po naszym o�cistym chlebie ka�dy smaczny. Wola�bym,
by� si� innego ni�eli wojackie rzemios�a wyuczy�. Nic ci po nim. Po-
no si� ksi��� Bolko, com go we Wroc�awiu widzia�, z cesarzem swa-
rzy, ale b�dzie wojna - nie b�dzie, jego rzecz i ze starszyzn� nad tym
radz�. A ty bacz, by� si� czego� wyuczy�, co si� w gospodarstwie przyda.
- Do�� si� o gospodarce namy�l�, kiedy na niej siedz� - odpar� Ko-
sek, a Rasko jeno spojrza� gro�nie, ale nie odrzek� nic. Samemu nieraz
brzyd�a, c� si� m�odemu dziwi�, �e woli co� nowego. A co za dobro�
w cha�upie?
Dotar� na odwieczerz drugiego dnia do Moczyd�a, zzi�bni�ty i z�y.
Nawilg�a s�l zdwoi�a sw�j ci�ar, �elaza uwiera�y ramiona. Schowa�
je na podstryszu, s�l przystawi� do paleniska, by obesch�a, i wzi�� si�
do gotowania wieczerzy, gdy� Wie�cina do byd�a posz�a. Nakl�� pod
nosem, bo chata nie ogacona i zi�b ci�gn�� przez szpary, suchych
szczap nie by�o, a ogie� dogasa� na palenisku. Koskowych r�k brak�o,
a Bogudar s�abowa� pod nieobecno�� gospodarza. Na Sapkowe zapy-
tanie Rasko odburkn��, �e �upie�e za byle co sprzeda� musia�, i wzi��
si� do jedzenia polewki z jagie� i ryby. Stropiony jednak �u�yczanin
jedzenia si� nie ima�, a� go Sapek ofukn��:
- Jed��e! Krup jeszcze nie liczym.
1 Rasko, gdy si� rozgrza� i pojad�, zrobi� si� �askawszy. Otar� w�s
i powiedzia�:
- Jedz jak swoje. Odrobisz. Mnie czasu nie starczy za �upie�� cho-
dzi�, b�dziesz chodzi� ty. Niech jeno �nieg spadnie, bo i �lad zwierz
zostawia, i futro najcenniejsze, gdy si� w �niegu wytarza.
- Aby jeno na s�l starczy�o, co za nie wzi��e�.
- Umy�li�em ja co�, �e starczy i na srebrne ozdoby. Jeno si� nabra�
musisz, bo nicletka to praca.
Sapek patrzy� na syna badawczo, ale Rasko, pojad�szy, spa� po-
szed�, bo zm�czony by� istotnie.
Rasko myli� si�, m�wi�c synowi, �e ksi��� swarzy si� z cesarzem.
Bolko czyni�, co m�g�, by nie dopu�ci� do starcia. Cho� m�ody i za-
ufany w swe si�y, wiedzia�, �e ich do walki na wszystkie strony
zbraknie. Jeszcze wewn�trz kraju czu� ukryty op�r zwolennik�w Zbi-
gniewa, kt�ry przy nadarzonej sposobno�ci w otwarty bunt m�g� si�
przerodzi�. Ruski sprzymierzeniec by� daleko, w�gierski Koloman,
nad kt�rym r�wnie� jak nad Polsk� zawis�a gro�ba cesarska, nieufny
by� z powodu poparcia, jakiego Boles�aw udzieli� bratu jego, Almu-
sowi. Gdyby W�gry cesarzowi uleg�y lub ust�pi�y, �wi�tope�k wraz
z cesarzem zyskaj� woln� r�k� na po�udniu i b�d� mogli wszystkie
si�y na Polsk� skierowa�, a pomorscy ksi���ta nie omieszkaj� wyko-
rzysta� sposobno�ci, by zrzuci� zwierzchnictwo Boles�awa. Na marne
p�jd� pot i krew na Pomorzu przelane. �wiczonych wojsk brakowa�o,
wykruszy�y je ci�g�e walki, grod�w z za��g ogo�oci� nie mo�na. By�o
o czym my�le�.
I w samej radzie, kt�ra, sk�adaj�c si� ze starszyzny co najmo�nicj-
szych rod�w, odzwierciedla to, co w kraju m�wiono, wyczuwa� si�
da�o zniech�cenie. Ksi��� wiedzia� o szeptach, �e nadto hojnie krwi�
szafuje i zbyt wiele od rycerstwa wymaga. Prawda, �e wi�cej �ycia na
28
29
koniu sp�dzali ni� w �o�u pod w�asnym dachem, ale Bolko od pacho-
l�cia sam tak �y�. Nie �a�owa� siebie i nie my�la� ich �a�owa�. Cele
i ich kolejno�� mia� ju� jasno wytkni�te i je�li od tygodnia s�ucha�
krzy�uj�cych si� zda� starszyzny, to jeno po to, by da� si� jej wyga-
da�, w�asne my�li jeszcze raz rozwa�y�, a niech�tnych przekona�,
ust�puj�c jeno tam, gdzie z g�ry ust�pi� zamierza�.
Bez oporu przysta�, i� od�o�y� nale�y plany wprowadzenia na pra-
sk� stolic� Borzywoja, w�adcy od siebie zale�nego. Niebezpiecznie
by�o dra�ni� �wi�tope�ka. Zgodzi� si� nawet Racib�rz mu odst�pi�.
Ale gdy pad�o s�owo, �e i Pomorza nale�a�oby poniecha�, bo si�y jeno
z�era, a ko�ca sprawy nie wida�, ksi��� za�mia� si� przez zaci�ni�te
szcz�ki i rzuci�:
- Pok�j chc�c mie� ze wszystkimi, trzeba by nie jeno Pomorza od-
st�pi�, kt�re od wybrze�a nas odcinaj�c, zaraz zajm� Niemce, ale
Zbigniewa do w�adzy dopu�ci�, cesarzowi ho�d z Polski z�o�y�,
a �l�sk odda� Czechom. Jeno �e taki pok�j przywilejem jest niewol-
nika, co broni w r�ku nie ma i znosi� musi wszystko, co si� panu
spodoba. Pomorza nie ust�pi�, jako tej r�ki nie ust�pi� - pokaza� jak-
by z gro�b� pot�n� pi�� - bobym splun�� na najlepsz� krew, jaka
tam wyciek�a.
-1 mojej tam nie brak�o. Kto na ni� splunie? - wtr�ci� palatyn
Skarbimir.
Bezr�ki �elis�aw Belina odezwa� si�:
- Co zacz�te, ko�czy� trzeba, a i na nic Pomorc�w poniecha�, skoro
oni nas nie poniechaj�. Dawno�my ich zbili, a oto ni paru niedziel nie
ma, gdy ko�ci� w Spicymierzu z�upili i omal nie pojmali samego ar-
cybiskupa, jeno si� za o�tarzem ukry�. Mo�e go to przekona, �e Zbi-
gniewowe z nimi knowania nie tylko cha�upom gro�ne, ale i kate-
drom, I je�li si� cesarz ruszy, na nic te� czeskiego kr�la �agodzi�, bo
jako lennik pom�c musi, cho�by nie chcia�. A chcia� b�dzie, bo mu
sposobno�� najlepsza.
- Tak ci jest - przytakn�� ksi��� - ale cho�by do czasu �agodzi�
trzeba cesarza, bo to jest w�ze� onej p�tli, co na nasz� szyj� zadierzg-
ni�ta. Z Pomorza ho�d mu przyrzekn�, byle mi nie przeszkadza�.
A z Polski, p�kim �yw, nigdy, bo nie z cesarskiej �aski tu siedzim.
- Tedy s�a� nam do cesarza - wtr�ci� biskup Pietrek. - Ja wam du-
chownych dam do poselstwa. Mam i Niemc�w, ludzi, na kt�rych po-
lega� mo�em, a naj�acniej si� dogadaj�, bo i u Henryka kanclerz
i kancelaria sami duchowni. Je�li nie wi�cej, to rokowania przewlec
potrafi�, a czas drogi.
- Kruk krukowi oka nie wykol� - b�kn�� kto�, a Skarbimir wtr�ci�:
- Kogo� chytrego by s�a�, co si� na wojnie zna, by si�y przepatrzy�
i przygotowania.
- Sami by�cie jechali - rzuci� ksi���. - Nie nowina wam uk�ady
i chytro�ci wam nic brak.
- Ka�ecie, to pojad�. Ale rozwa�cie, czy nie pilniejsze Kolomana
pozyska�. Na m�j rozum wojny z cesarzem i tak nie uniknicm. Tedy
wa�niejsze sprzymierze�ca mie�, co by cho� cz�� si� na siebie �ci�-
gn��, bo nie wydolim.
- Jed�cie tedy na W�gry.
- Do cesarza za� m�odego Skarbka z G�r po�lijcie. Ni my�li w g�o-
wie, ni s��w w g�bie mu nie brak.
Inni mniemali, �e nie brak mu i poparcia przemo�nego krewniaka,
ale nie odezwa� si� nikt, a ksi���, wyraziwszy zgod�, zako�czy�, jak-
by o drobiazg chodzi�o:
- Jeno bagna stan�, Bogus�aw Bo�cza wypraw� powiedzie na pru-
skich Sasin�w. Przepuszczaj� mi Pomorc�w na Mazowsze, a i nam
tamt�dy droga kr�tsza do Gda�ska.
-Jeszcze�my tam nie bywali - mrukn�� kto�, ale Bogus�aw, kt�ry
dotychczas nie zabiera� g�osu, dzi�kowa� j�� jak za �ask�, a ksi���
rzek� do niego:
-Nie dzi�kuj. S�a�bym kogo� starszego, ale znu�eni, widz�. Starczy
zreszt� wojny dla wszystkich, daj Bo�e, by nie by�o za wiele. Tedy
niech si� m�odzi wojewodzie przyucz�, by starych zast�pi�, bo pr�dko
wojna ludzi zdziera.
30
31
M�ody Pietrek W�ostowic �ab�d�, kt�ry komesem by� w G�ogowie,
gdzie mu si� cni�o i s�awy dorobi� si� nie spodziewa�, a ubod�o go, �e
Bogus�aw otrzyma� samodzielne dow�dztwo, odezwa� si�:
- Po grodach by�cie trzymali tych, co si� zdarli, gdzie si� mniej
trzeba, a do�wiadczenie wi�cej znaczy. I jam niestary, cho� starszy od
Bogus�awa.
- Praw jeste� - rzek� Bolko. - Przypomnia� mi si� Przeds�aw. W po-
lu ju� na nic, ale do�wiadczony jak ma�o kto, a i nagrod� jakow�� za
Ko�obrzeg obmy�le� mu trzeba. Tedy jemu zdasz gr�d, je�li go obj��
zechce, bo �ycie ca�e na wojnie sp�dzi� i nale�y mu si� spoczynek. Ty
za� do Krakowa zje�d�aj, najdzie si� i dla ciebie robota.
Zwracaj�c si� za� do Mikory, doda�:
- Ty pojedziesz z wie�ci� do Przeds�awa, by cze�� mu uczyni�, bo
zas�u�y� na ni�. A� wstydno, �em pr�dzej o nim nie pomy�la�, ale wy-
baczy� musi, bo te� niejedno mam na g�owie. Dary dla niego z Kra-
kowa przy�l�, bo nic godnego