16865
Szczegóły |
Tytuł |
16865 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16865 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16865 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16865 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anis D. Pordes Irek Grin
ICH MIASTO
Wspomnienia Izraelczyków, przedwojennych mieszkańców Krakowa
Prószyński i S-Ka.
Copyright © Anis D. Pordes & Irek Grin 2004
Projekt okładki: EMG
Na okładce wykorzystano zdjęcie rodziny Efraima Rakowera, wykonane ok. 1906,
pochodzące z prywatnej kolekcji;
Autorzy i Wydawca dziękują profesorowi Aleksandrowi Skotnickiemu za udostępnienie prywatnych zbiorów i zgodę na wykorzystanie archiwalnych fotografii w książce;
Zdjęcia bohaterów: Anis D. Pordes
Zdjęcie autorów na czwartej stronie okładki: Adrian Fichmann
Redakcja:
Wiesława Karaczewska
Redakcja techniczna: Małgorzata Kozub Barbara Wójcik
Łamanie: Ewa Wójcik
Korekta: Grażyna Nawrocka
ISBN 83-7337-840-5
Wydawca:
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa:
Drukarnia Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna
03-828 Warszawa, ul. Mińska 65
Pamięci Rafaela F. Scharfa
Wstęp
Zvi Barlev, wnuk naczelnego rabina Krakowa, Mozesa Samuela Bleichera, przyjechał do Polski po sześćdziesięciu latach i poszedł pokazać swoim dzieciom dom, w którym dorastał. Starszej kobiecie, wychylającej się z okna, powiedział, że niegdyś tu mieszkał. Chciał wiedzieć, czy może żyje tu jeszcze ktoś, kogo mógłby znać. „Niech pan pyta - odrzekła kobieta -ja tu mieszkam najdłużej". „A od kiedy?" - zapytał gość. „Od 1942..."
Kilka lat temu profesor Zbigniew Mach, w owym czasie dziekan Wydziału Filozoficznego UJ, przyjął w Londynie zaproszenie na piątkową kolację w domu Rafaela E Scharfa. W pewnym momencie pan Scharf, ów niestrudzony eksplorator przedwojennego życia Żydów krakowskich, zapytał profesora, czy spośród jego studentów nie znalazłby się ktoś, zdolny dokonać dokumentacji tamtego Miasta za pomocą najwspanialszego narzędzia, dostępnego psychologowi i socjologowi - rozmów ze świadkami.
Anis D. Pordes, studentka profesora Macha, szukała właśnie tematu pracy doktorskiej. I tak to się zaczęło.
Miałem szczęście przyglądać się przez lata pracy Anis. Próbowałem pomagać. Jednak - bądźmy szczerzy - skorzystałem na tej współpracy znacznie więcej niż ona. Nie tylko miałem przed oczami całkowicie niepowtarzalny materiał, pisząc powieść „Ze złości", i scenariusz filmu dokumentalnego o przedwojennym żydowskim Krakowie, ale także, a może przede wszystkim, poznałem wielu ludzi, którzy pokazali mi Miasto w sposób niedostępny dla większości turystów.
Spośród tysięcy żyjących na całym świecie krakowskich Żydów Anis Pordes wybrała grupę, która po opuszczeniu Polski osiadła w Izraelu, w państwie żydowskim. Wybór nie był podyktowany jedynie ograniczeniami badawczymi czy ekonomicznymi. Izraelscy krakowianie stanowią bardzo silną społeczność, której nie waham się nazwać: sąsiedzką. Zwykle ludzie mieszkający w miastach oddalonych o dziesiątki czy setki kilometrów nie mają wspólnych wspomnień szkolnych czy podwórkowych. Zasada ta nie dotyczy Żydów. Wskutek tragicznej historii narodu Żyd mieszkający w Hajfie i ten w Beer Szewie przechowują w pamięci nazwę tego samego sklepu, w którym ich matki robiły zakupy, albo pogrzeb Naczelnika Państwa w jakimś bardzo odległym kraju, od którego oddziela ich już nie tylko morze, ale i całe dojrzałe życie. Bo mimo że była wtedy sobota, krakowscy Żydzi wylegli na ulice wzdłuż trasy konduktu, aby pożegnać Marszałka. Z powodów, które chciałoby się nazwać magicznymi, to właśnie izraelscy krakowianie z konsekwencją bronią pamięci o Mieście, również wtedy, gdy - jakże często - uważają, że Polska ich zdradziła. Bo nawet jeśli nie ma w nich tęsknoty za krajem dzieciństwa, to pozostała miłość do Miasta.
Powiedzą niektórzy: nie demonizujcie Krakowa, wspomnienia dzieciństwa, nawet krztuszące się dymem Holokaustu, pozostawiają idylliczny obraz Miasta oraz implikują idealizowanie miejsca. I zapewne będzie w tym trochę racji; zdają sobie z tego sprawę również bohaterowie tomu. Powiedzą inni: to nie pamięć o Krakowie ma taką siłę, to
pamięć o rodzicach, braciach, siostrach, których zostawiło się na zawsze w obozach zagłady, tych którzy nie chodzą już po Grodzkiej, Rynku, Plantach, Błoniach. Im również przyznajemy jakąś część racji. Ale to właśnie świadomość złożoności zjawiska powoduje, że słowo „Miasto" zapisujemy wielką literą. I dlatego mówimy: Ich Miasto. Bo nasze jest zupełnie inne. Ta świadomość, ta używająca bezwzględnego zaimka „ich", jest udręczona.
Wiele razy Anis Pordes podróżowała do Izraela, godzinami rozmawiała z bohaterami, zebrała sporo ponad dwa tysiące stron wspomnień o Mieście. Z perspektywy sześćdziesięciu lat i milionowego niemal Krakowa, w którym żyje obecnie kilkuset może Żydów, autorka dostarczyła nam materiału unikalnego. Jej rozmówcy zapraszają w podróż po ulicach, na których żydowscy obywatele stanowili przed wojną co najmniej jedną czwartą przechodniów. Słowo „podróż" jest tu jak najbardziej na miejscu. Przechadzka po tamtym Mieście w niczym nie przypomina wycieczki meleksem po krakowskim Kazimierzu, największej zachowanej dzielnicy żydowskiej w Europie, śladem synagog, z nosem wlepionym w broszurowe przewodniki. To jest podróż, a jak to stwierdzono celnie, tym się różni turysta od podróżnika, że ten drugi wykupuje bilet w jedną stronę.
Bo nie ma powrotu z tej wyprawy. Poznawszy tamten świat, nigdy się już tak samo nie powędruje po Krakowie.
Na czym polega wyjątkowość tej książki? Napisano wszak dziesiątki ksiąg na temat przedwojennego żydowskiego Krakowa - wiele z nich autorstwa bohaterów tomu. Otóż, po pierwsze, metoda badania pamięci przyjęta przez Anis Pordes implikuje powtarzalność i drobiazgowość pytań. Te same pytania, z pozoru nudne i niepotrzebnie pedantyczne, kierowane są do ludzi pochodzących z różnych środowisk żydowskiego Krakowa. Owo szczegółowe odtwarzanie mapy obyczajowej Miasta - a także jej różnorodności - pozwala na przywołanie nie tylko żydowskich ulic, szkół, sklepów i zwyczajów, ale także rodów, nazwisk, koligacji, imion. Staje się więc to kopanie w pamięci niczym wyprawa po skarb, uparte i wyczerpujące. Dużo skarbów - chociaż to nie te same, o których krążą legendy -zakopali w sobie Żydzi wygnani z Polski. To żmudna praca wydobyć je na zewnątrz, szczególnie jeśli istnieje niebezpieczeństwo, że po tylu latach trudno będzie dociec ich historycznej prawdziwości. Anis Pordes się to udało. Na naszych oczach rysują się tamte ścieżki, zarówno w sensie topograficznym, jak i swoiście mistycznym. Bo zapełniają się ludźmi żywymi, uśmiechniętymi, szczęśliwymi, smutnymi, zmartwionymi, przerażonymi, wpatrzonymi znowu w frontony kamienic i kasztanowce i słuchającymi hejnału, który przed wojną niósł się znacznie dalej niż dzisiaj. Mieszają się światy, bo chociaż, jak mówi Miriam Gobernik, „w Krakowie jak jakiś kamień źle leżał kiedyś, to dalej tak leży", to nie ma kto go pokazać, a skąd my dziś mamy wiedzieć, że on od zawsze tak krzywo leżał? Sami zaś świadkowie, żegnając się z Polską, zostawiając tu głównie groby, najczęściej nie mieli już komu tego opowiedzieć. Wielką laskę czynią nam rozmówcy Anis Pordes. Powinniśmy być wdzięczni, że obcym ludziom opowiadają o swoim dzieciństwie i młodości.
Bohaterowie tomu pochodzą w większości z rodzin całkowicie niemal zasymilowanych z polskim społeczeństwem. Wychowywani byli na polskich patriotów. Nie znali pisarzy żydowskich, w domach rozmawiali po polsku, judaizm był dla nich już tylko tradycją, nie zaś religią. Znacznie lepiej rozumieli polską kulturę niźli pobożność pokolenia dziadków. Rzadko bywali na ortodoksyjnym Kazimierzu. Wstydzili się, kiedy ortodoksyjni żydzi kaleczyli polszczyznę. Dopiero po wojnie, gdy nie było już pobożnych żydów, zaczynali odczuwać żal, że nie zwracali na nich uwagi albo wręcz traktowali ich jako przeszkodę w całkowitej asymilacji narodu żydowskiego z polskim. Być może dobitnie zrozumieli wówczas to, co
przed wojną jedynie przeczuwali: oderwanie od własnej tradycji nie gwarantuje akceptacji ze strony polskich sąsiadów. „Kochałam Kraków w dziki sposób, ale Kraków mnie zdradził" - powie jedna z bohaterek. „To była jednostronna miłość" - doda inna.
Zagłada nie pozwoli już nigdy odpowiedzieć, czy postępowanie spolonizowanych rodzin żydowskich, gdzie koszerną kuchnię utrzymywało się tylko dlatego, że „dziadkowie by do nas nie przyszli", i kultywowało się tradycję udziału członków rodziny w narodowowyzwoleńczych polskich powstaniach XIX stulecia przyniosłoby efekt w postaci aprobaty ze strony polskich sąsiadów. Czy bożonarodzeniowe drzewka, stawiane przez polskie służące w żydowskich domach, stałyby się czymś więcej niż tylko dziecięcą igraszką? Czy tradycja śpiewania polskiego hymnu w żydowskich szkołach nadal, po sześćdziesięciu latach, wywoływałaby takie samo wzruszenie w bohaterach książki, jak wtedy, gdy pieśń ta była także hymnem trzech milionów żydowskich obywateli Polski? Czy Zvi Nathan, sławny trębacz Gimnazjum Hebrajskiego, po pięćdziesięciu latach odgrywający dla izraelskiej młodzieży krakowski hejnał na górze Karmel w Hajfie, ma wciąż nadzieję, że będzie go słychać na Kazimierzu? Czy my, współcześni krakowianie, potrafimy usłyszeć symboliczne wezwanie trębacza?
Jesteśmy odpowiedzialni za to, że krakowianie z Miasta, odwiedzając po półwieczu swoje mieszkania, rozpoznając tę samą farbę na ścianach dziecinnych pokojów i te same piece i szyby w drzwiach, witani są jak obcy i groźni. Nie pamiętając, że było Miasto, jesteśmy winni nienawiści. Dobrze, że świadkowie chcą nam jeszcze opowiadać. Dobrze, że Miasto nawiedza ich jak mara i każe snuć opowieści o historii, którą tutaj wciąż się świadomie i nieświadomie kastruje. Być może wielu czytelnikom te rozmowy właśnie uzmysłowią, że krakowskie żydostwo żyje i z daleka uśmiecha się do swojego Miasta, chociaż czasem tylko przez sen.
Wnuk rabina Bleichera, Zvi Barlev, znowu jest w Polsce. Opowiadając o tym, gdzie był posterunek policji i przychodnia dla dzieci na Rynku Podgórskim, rysuje długopisem plan na dłoni. Wokół jest dość papieru, a on rysuje na dłoni. Nieco poniżej numeru obozowego. Dziwnie wygląda ten Rynek Podgórski na niemłodej już ręce Izraelczyka.
Dziwnie znajomo.
Irek Grin
Podziękowania
Dziękuję:
Profesorowi Zdzisławowi Machowi za pomysł, zaufanie, cierpliwość i wyrozumiałość.
Miriam Akavii za wsparcie i pomoc w dotarciu do krakowian w Izraelu.
Piotrowi Puchcie za wszelką pomoc w Izraelu.
Irkowi Grinowi za nieocenioną pomoc merytoryczną.
Arturowi Kotwicy za ogromną pomoc techniczną.
Monice Wasilewskiej za stałe wsparcie duchowe.
Profesorowi Aleksandrowi Skotnickiemu za udostępnienie zdjęć do tej publikacji.
Mojej Mamie za cierpliwość.
Tacie za utwierdzanie mnie w wierze, że jestem na dobrej drodze.
Wszystkim moim rozmówcom w Izraelu dziękuję za zaufanie i powierzenie unikalnych wspomnień. Dzięki tym rozmowom jestem dzisiaj lepszą krakowianką.
Anis D. Pordes
Shoshana Adler
(Rozalia Kiihrneich) ur. 1926 r. w Krakowie
Rozmowa przeprowadzona w marcu 2001 r.
w domu Shoshany Adler w Beer Szewie.
Powtórzona, pierwsze spotkanie w marcu 2000 r.
Anis D. Pordes: Cieszę się, że się znowu spotykamy.
Shoshana Adler: Ja też się cieszę, że wróciła pani do mnie. Wtedy moja opowieść była bardzo pobieżna, a my mamy bardzo złożone i bardzo bogate biografie. Bardzo dużo wzlotów, ale też więcej upadków. Jesteśmy teraz na tym etapie życia, kiedy robimy flashbacki i podróże w przeszłość, oczywiście otwierają się wtedy traumy, ale to jest nieuniknione. Bardzo ważne jest dla nas teraz „zamykanie kręgów". To naturalne, że człowiek, który ma taki ciężar gatunkowy życiowych doświadczeń, bardzo często wraca do przeszłości, ale nie tylko do tych trudnych przeżyć w czasach okupacji, w czasach zagłady, ale też do dzieciństwa. Moje dzieciństwo było naprawdę sielskie, anielskie - jak pisał Mickiewicz...
W którym roku pani się urodziła?
W 1926, w Krakowie. Rodzina w ogóle pochodziła z Krakowa. Rodzice prowadzili bardzo udane z handlowego punktu widzenia interesy. Matka miała swój osobny zakład, dużą far-biarnię chemiczną. Farbiarnia nazywała się „Krakowianka", znajdowała się na ulicy Staro-wiślnej 18. Ojciec też miał swój sklep. Mieszkaliśmy we własnym domu, właśnie przy ulicy Starowiślnej 18. Ten dom należał do nas i mojej babci, matki ojca, która mieszkała razem z nami. Pralnia matki to był rodzaj takiej małej fabryczki, cały kompleks z maszynami, biurami i pokojem przyjęć - dość duże przedsiębiorstwo. Ojciec zajmował się dostawą mięsa, miał też w tej samej kamienicy sklep.
Jak się nazywał ojciec?
Józef Kiihrneich. Matka miała na imię Helena, z domu Grinberg. Babcia nazywała się Ama-lia Kiihrneich. Dziadek już wtedy nie żył. Mieszkaliśmy więc w tym domu, dom był bardzo
11
duży, z oficyną. Na dole były różne sklepy i przedsiębiorstwa. My zajmowaliśmy pierwsze piętro. To było duże mieszkanie, pięć pokoi. Myśmy mieli swoją część, babcia swoją.
Czy to mieszkanie należało wcześniej do pani babci?
Nie, to było nasze mieszkanie. Babcia po prostu chciała mieszkać z nami. Ojciec był jej ukochanym synem, a ponieważ stosunki z synową też układały się bardzo dobrze, więc mieszkała u nas. Ponieważ moja matka była bardzo zajęta interesami, mieliśmy też służącą, panią Anielcię, która była taką naszą zaufaną, ukochaną osobą. Mieszkała w oddzielnym, specjalnym pokoju, służbówce. Trudno nawet powiedzieć, że ona u nas służyła, bo była raczej członkiem rodziny. W czasie wojny bardzo nam pomogła!
To była Polka?
Oczywiście, Polka! Bardzo pobożna, chodziłam z nią do wszystkich kościołów. Dlatego teraz mam do tego taki sentyment. Kiedy był tutaj teraz papież, to wychodziłam z siebie, bo wracały od razu wspomnienia z dzieciństwa!
Czy Anielcia opiekowała się też dziećmi?
Nie, od tego była inna osoba. Anielcia zajmowała się domem, ale nie wykonywała ciężkich prac. Przed wojną było tak, że od czasu do czasu przychodziła do nas na przykład praczka, a ona tylko gotowała i prowadziła dom.
W jakim była wieku?
Była mniej więcej w wieku mojej matki, a moja matka była bardzo młoda, bo wyszła za mąż, mając siedemnaście lat. Anielcia była młoda, miała może ponad trzydziestkę. Była niezamężna.
Czy pani rodzice zostali zeswatani?
Nie, w jakiś inny sposób się poznali, przez kogoś. Matka pochodzi ze Skawiny. Opowiem o tym, bo moja druga babcia, właśnie ze Skawiny, była bardzo ważnym elementem w moim wychowaniu. Myślę, że jeśli wybrałam zawód pracownicy socjalnej, to korzenie tej decyzji sięgają właśnie babci. Więc jeździłam do tej Skawiny i przypominam sobie, że stanowiłam tam pewną atrakcję, bo pochodziłam przecież z Krakowa. Nasz ojciec wszystkie swoje wysiłki - to może trudno sobie teraz wyobrazić - poświęcał naszemu wykształceniu. Wszystkie pieniądze inwestował nie w jakieś stroje, nie w luksusy, ale w naszą naukę...
Jak dużo miała pani rodzeństwa?
Była nas dwójka, miałam jeszcze brata. Nazywał się Zygmunt Aleksander, urodził się w 1929 roku. Więc przede wszystkim ojciec inwestował we mnie. Przychodziła do nas panna Bronią, Żydówka, która opowiadała mi o literaturze i o przeczytanych książkach. To
12
było dosyć typowe, że taka żydowska, mieszczańska rodzina kładła nacisk przede wszystkim na wykształcenie dzieci. To było najważniejszym celem. Przychodziła więc ta panna Bronią, ja bardzo często chodziłam „pod łabędzie"1 i tam mówiliśmy o „Janie Krzysztofie" i o „Duszy zaczarowanej" Romaina Rollanda, i o wszystkich tych pisarzach pacyfistycznych, bo to było wtedy w modzie. John Dos Passos i „Rodzina Thibault"... Z drugiej strony, ojciec dbał bardzo, abym otrzymała wykształcenie muzyczne. Miałam stosunkowo dobry słuch, grałam na fortepianie, od momentu kiedy skończyłam sześć lat. Była więc również panna Jakubowicz, jedna z sióstr bliźniaczek, która była nauczycielką muzyki. Przychodziła do nas i uczyła mnie gry na fortepianie. Odbywały się też koncerty i tak dalej... Ojciec kupił mi bardzo piękne pianino, pamiętam, marki Petrof, czarne. Zrobię teraz dygresję: podczas wojny, kiedy chciałam od czasu do czasu uciec od tego wszystkiego, co się wtedy działo, do muzyki, to pamiętam, że grałam mazurka Chopina i „Pieśni bez słów" Mendelssohna. Potem przyszli Niemcy, zabrali wszystko, co mieliśmy w domu, również ten fortepian. Nie zapomnę tego, co wtedy się zdarzyło, to było bardzo wzruszające: nasza Anielcia, która nas bardzo kochała, wzięła szybko nożyk i na fortepianie wydrapała: „Fortepian Panny Rózinki" - bo nie nazywano mnie Róża2, tylko zdrobniale: Rózinka. Ona wyobrażała sobie, że ten fortepian kiedyś do mnie wróci, bo jak to tak: przychodzą i go zabierają!
Poza tym miałam w domu nauczycielkę języka francuskiego, choć uczyłam się go też w szkole, w gimnazjum. Ciekawe jest to, że mój ojciec był takim pracownikiem socjalnym bez wykształcenia akademickiego. Był człowiekiem bardzo wrażliwym na cierpienie, ból i ludzkie nieszczęścia. Do jego sklepu przychodzili czasem ludzie, którzy pożyczali od niego pieniądze, opowiadali mu o swoich smutkach i radościach. Między innymi przychodziła pewna kobieta, dosyć zaniedbana, o siwych włosach. Ojciec widział, że ona coś bardzo głęboko przeżywa. Kiedyś zapytał ją: „Powiedz mi, co z tobą jest?". Wtedy opowiedziała mu bardzo niezwykłą historię. Ona była córką aktorów, którzy pracowali w Comedie Francaise w Paryżu. Zakochała się nieprzytomnie w Polaku, o którym dzisiaj powiedzielibyśmy: playboy. On jej tak zawrócił w głowie, że przyjechała za nim do Polski, do Krakowa, miała z nim trójkę dzieci, a potem on ją rzucił. Z tej rozpaczy rozpi-ła się bardzo. Więc ojciec powiedział do niej: „Dobrze byłoby, gdybyś mogła zacząć pracować. Ja mam córkę i jestem zainteresowany, żebyś nauczyła ją francuskiego, będę ci dobrze płacił! Ona ma koleżanki, też z takich domów, w których mogą sobie na to pozwolić, i dzięki temu będziesz miała jakiś dochód i mogła lepiej żyć!". Ona się zgodziła. Ponieważ to była rodowita Francuzka, to przekazała mi miłość do języka i literatury francuskiej. Te wszystkie piosenki... „Sur le pont d'Avignon", „Les petits bergers", „Al-lons enfants de la patrie..." - Marsyliankę. Przekazała mi to w taki sposób, w jaki potrafiłby to zrobić tylko człowiek, który się tam urodził i tęskni za tymi miejscami. Ta pani przychodziła do nas codziennie, można powiedzieć, że też była częścią naszej rodziny. Dzięki temu znałam dobrze francuski.
Uczyła tylko panią czy również pani brata?
Tylko mnie, brat był jeszcze za mały, miał wtedy może dziewięć lat. Uczyła też inne moje
1 Chodzi o nieistniejący staw na Plantach, po którym pływały łabędzie.
2 Hebrajskie imię pani Adler „Shoshana" oznacza właśnie „Róża".
13
koleżanki. Znałam również język niemiecki. W domu mówiło się wyłącznie po polsku, ja nie znałam na przykład języka żydowskiego, byliśmy dość zasymilowani.
Pani rodzice znali żydowski?
Matka rozumiała, ale mówiła raczej po niemiecku, ojciec tak samo. Kiedy chcieli, żebyśmy czegoś nie zrozumieli, to rozmawiali właśnie po niemiecku. Nie uczyłam się tego języka, tak jak francuskiego, ale znałam go na tyle, że -jak to się mówi - po niemiecku nie można mnie było sprzedać. Później, niestety, w czasie wojny, nauczyłam się go. Dopiero potem zrozumiałam, jaką wartość w moim życiu miały te starania ojca, żebym uczyła się języków. Doceniłam też później to, że otrzymałam wykształcenie muzyczne, które w najgorszych chwilach wojny pomagało mi uciec w świat dźwięków i fantazji. Miałam bardzo bogate dzieciństwo nie tylko ze względu na to, że zapewniano mi wszystko, czego potrzebowałam, ale też dlatego, że ojciec kładł wielki nacisk na zaspokojenie moich potrzeb w sferze emocjonalnej i intelektualnej. Ponieważ byłam pierwszą córką i pierwszą wnuczką ze strony matki, to oczywiście bardzo mnie rozpieszczały wszystkie ciotki i babka. Ale ojciec mówił mi: „Ty nigdy nie patrz w górę, na tych, którzy mają więcej. Patrz w dół i zauważaj tych, którzy mają mniej!". Ja z tym poszłam przez życie! Ojciec mówił mi też: „Tego, co człowiek umie, ani ogień, ani woda nie zabiorą. O to musisz dbać i na tym musi ci zależeć!". Bardzo to mocno zapamiętałam i można powiedzieć, że do dzisiaj wręcz obsesyjnie się uczę, choć to już mi do niczego nie jest potrzebne. Nie potrzebuję więcej naukowych tytułów, nie wpłynie to już na mój status życiowy, a jednak... Tak samo mój syn, to widocznie jest już w genach. Zajmuje się komputerami, pracuje w elektrowni atomowej w Dimo-nie, ale też ma zdolności humanistyczne, tak jak ja. Zdobył już drugi tytuł z przedmiotów humanistycznych - tylko dla samej przyjemności uczenia się, bo to nic więcej mu nie daje. Więc mój dom z czasów dzieciństwa był zawsze pełen miłości i światła. Zawsze przyjmowało się w nim wszystkich potrzebujących. Pamiętam, że jeszcze gdy byłam w szkole powszechnej, ojciec zawsze mówił: „Może są tam jakieś koleżanki, które nie mają swoich kanapek?", i zawsze robił ich więcej, żebym mogła się nimi podzielić. To są takie rzeczy, które zobowiązują na całe życie, człowiek idzie przez nie z takim właśnie bagażem.
Do jakich szkół pani poszła?
Chodziłam do szkoły im. Marii Konopnickiej, to było na ulicy Sebastiana. To była polska szkoła dla dziewczynek, ale pamiętam, że chodziła tam większość albo wyłącznie Żydówki. To była taka dzielnica - nie można powiedzieć, że żydowska, ale bardzo wielu Żydów mieszkało w rejonie ulic Dietla, Sebastiana, Jasnej3, Zielonej4, Starowiślnej. Także Natan Gross tam mieszkał. Nauczycielkami w tej szkole były Polki. Pamiętam, że było tam bardzo patriotycznie. Uczennice pochodziły raczej z asymilujących się domów, bo te z tych tradycyjnych chodziły do bardziej żydowskich szkół. Codziennie rano śpiewałyśmy: „Kiedy ranne wstają zorze, Tobie ziemia, Tobie morze...". W naszym domu nie było wtedy w ogóle żadnego nurtu syjonistycznego. Byłam wychowana w bardzo polskim duchu, wśród literatury polskiej, poezji, w której byłam rozkochana.
3 Dzisiaj ul. Bogusławskiego.
4 Dzisiaj ul. Sarego.
14
Czy w szkole były lekcje religii?
Były lekcje religii żydowskiej. Pamiętam, że był taki nauczyciel, nazywał się Helfrot, ale ja niechętnie się tego uczyłam. A propos - ponieważ miałam tylu dodatkowych nauczycieli, to miałam też nauczyciela języka hebrajskiego, żeby znać podstawowe rzeczy. To był bardzo uroczy człowiek, taki humanista, liberał. Wiedział, że mnie to nie bardzo interesuje, więc rozmawialiśmy też na różne inne tematy. W ten sposób, ze szkodą dla mnie, nie nauczyłam się prawie nic. Nie chodziłam w dodatku do Hebrajskiej Szkoły5, poszłam później również do polskiego gimnazjum, na ulicy Starowiślnej, gdzie chodziły same Żydówki. Był tam zespół nauczycieli i polskich, i żydowskich. Pamiętam, że nauczycielka francuskiego nazywała się Krylówna i ona nas fantastycznie uczyła tego języka. Zdałam maturę ze wszystkich przedmiotów po wojnie, bo kiedy się zaczęła, nie miałam jeszcze czternastu lat. Potem byłam na Uniwersytecie Jagiellońskim, który miał już wtedy wielką renomę. Powiedziano mi, że gdybym, na przykład, chciała robić doktorat w Ameryce, to wszystkie tamtejsze uniwersytety uznają mój dyplom. To był jeden z najlepszych uniwersytetów na świecie, bez wątpienia.
Co się czytało w pani domu?
Oczywiście czytało się literaturę polską. Rodziewiczówna, Orzeszkowa, Mickiewicz, Słowacki, Krasicki - wszystko. Poza tym rodzice czytali przede wszystkim gazety. Mieliśmy zawsze „Kurier Codzienny", „Nowy Dziennik"6 , mama lubiła też pismo „Światowid". Czasem docierała do nas lwowska „Chwila"7, bo to było żydowskie pismo na bardzo dobrym poziomie. Oprócz tego przychodziły do nas „Wiadomości Literackie" i jeszcze inne pisma, takie bardziej rozrywkowe. Matka bardzo lubiła operetkę i chodziła na przedstawienia. Ojciec wolał muzykę klasyczną. Pamiętam, że kiedy przyjeżdżał do Krakowa Imre Ungar, to ojciec zawsze biegł szybko, żeby kupić nam bilety, i byłam raz na jego koncercie. W Bagateli występowała Josephine Baker, poszłam tam wtedy z matką. Pamiętam, jak śpiewała: „J'ai deux amours mon pays et Paris, Paris toujours...". Była też w Krakowie Habima8 i dała przedstawienie, „Krótki piątek". Na Bocheńskiej był Teatr Żydowski, tam też rodzice mnie zabierali. Chodziłam także na balet i na rytmikę, jedna z nauczycielek nazywała się Dusia Busterbinde, a druga Waksówna, bardzo znana. Była choreografem, miała własne studio baletowe. Pamiętam, że w Bagateli tańczyłam barkarolę, nie pamiętam już do czyjej muzyki. Byłam wtedy w takiej liliowej sukni! Innym razem tańczyłam mazurka Chopina. Otrzymywałam w ten sposób typowe dla mieszczańskiego, żydowskiego domu wykształcenie. Ponieważ byliśmy mniejszością, to ciągle trzeba było udowadniać, że nie jest się mniej wartym od innych,
5 Hebrajska Szkoła Powszechna i Żydowskie Gimnazjum Koedukacyjne, od 1936 r. Prywatne Gimnazjum Ko-edukacyjne im. Chaima Hilfsteina, mieszczące się na rogu ulic Podbrzezia i Brzozowej. Najbardziej znana szkolą żydowska w przedwojennym Krakowie, wychowująca młodzież przede wszystkim w duchu syjonizmu i polskiego patriotyzmu. Z racji wyjątkowej pozycji Szkoły Hebrajskiej we wspomnieniach bohaterów tomu przyjęto pisownię wielkimi literami.
6 „Nowy Dziennik" - gazeta żydowska wydawana w Krakowie w języku polskim od r. 1918 do 1939. Niezwykle popularna w środowiskach zasymilowanych rodzin o nastawieniu syjonistycznym.
7 „Chwila" - gazeta żydowska wydawana we Lwowie w języku polskim od r. 1919 do 1939. Dziennik o charakterze narodowo-syjonistycznym.
8 Habima (hebr. scena) - najsławniejszy teatr przedwojenny grający w języku hebrajskim. Założony w 1917 r. w Moskwie przez Cemacha Nachuma Dawida.
15
a może nawet, że trochę więcej. Maturę zdałam eksternistycznie już po wojnie. Z polskiego pisałam o szklanych domach Żeromskiego.
Musieliście więc państwo udowadniać swoją polskość?
Tak! Swoją polskość, co do której dla mnie nie było żadnych wątpliwości. Ja nie otrzymałam żadnego innego wychowania niż polskie. Z tym że święta obchodziliśmy żydowskie.
Właśnie o to chciałam zapytać: w czym przejawiało się państwa żydostwo?
Wszystkie święta obchodziliśmy bardzo uroczyście. Na przykład święto Pesach...9.To jest też to, co zostało mi z tamtych lat w tym moim bagażu rodzinnym: nie wolno pozwolić, żeby ktoś, kto nie ma nikogo bliskiego, spędzał to święto samotnie. Do dziś zbieram u siebie wtedy różnych ludzi i to jest ta nasza Wielkanoc, Święto Wiosny, Święto Wolności - wspomnienie chwili, kiedy Żydzi wyszli z Egiptu.
Jak obchodziło się wtedy to święto?
Ojciec odprawiał seder10, zbierała się rodzina, zapraszało się też różnych samotnych ludzi.
Święto Pesach odbywało się u was, tak?
Tak, dlatego, że mieliśmy bardzo duże mieszkanie i kucharkę, Anielcię.
Wciąż wraca Anielcia...
Anielcia była częścią wszystkiego i ona to rozumiała. Kiedy przychodziła niedziela, miała cały dzień wolny, chodziłam z nią wtedy do kościoła. Mogła też w niedzielę wyjechać do rodziny na wieś. Ona strasznie mnie kochała! Do dziś żyją we mnie różne ślady, które pozostawiła. Pamiętam wciąż: „Panna Rózinka się przeziębi, proszę włożyć ciepłe pończochy!", i nagle się reflektuję: po co ja się tak ciepło ubieram, nie jestem już małą dziewczynką! Nie za bardzo lubiłam jeść, więc ona się dwoiła i troiła, żeby mnie nakarmić. Denerwowała się, że trwonię różne rzeczy, bo na przykład dostawałam prezenty i je natychmiast rozdawałam. Mój ojciec był pod tym względem taki sam. Opowiadano o nim wtedy taką anegdotę: kiedy przychodzili do ojca różni ludzie po to, żeby pożyczyć od niego pieniądze, to on im je pożyczał. Kiedy matka mówiła: „Dałeś temu człowiekowi pieniądze, a przecież nawet nie zapytałeś, jak on się nazywa!", to ojciec odpowiadał: „Przecież jak będzie chciał mi je oddać, to i tak odda, a jeśli nie, to po co ja mam znać jego nazwisko?". Był człowiekiem majętnym, ale do materialnych spraw nie przykładał wagi. I widocznie również mnie to przekazał: nie trzymam się tak kurczowo przedmiotów.
9 Pesach (hebr. oszczędzony) - najważniejsze święto żydowskie przypadające 14 dnia miesiąca nisan. Tradycyjnie rozumiane jako święto upamiętniające wyjście Izraelitów z Egiptu. Podczas Pesach Żydzi powstrzymują się od jedzenia zakwasu.
10 Seder (hebr. porządek) - uroczysta kolacja pierwszego dnia święta Pesach.
16
Wróćmy jeszcze do sederu. Kto w czasie tego wieczoru zadawał cztery pytania?^
Mój brat, bo on był młodszy. Ze świąt Nowego Roku pamiętam tylko niektóre obrazy: ojca, który chodził do swojej bóżnicy w te święta, nazywała się chewretilem, po hebrajsku to jest chawertil. Ta bóżnica była w dzielnicy żydowskiej, ale nie pamiętam, przy jakiej ulicy.
Więc ojciec, mimo że był zasymilowany, nie chodził do Templuu?
Nie, właśnie chodził do tej bóżnicy. Być może dlatego, że tam chodzili jego znajomi. W czasie tego święta odmawia się modlitwę za umarłych, jizkor13, ojciec bardzo tego przestrzegał. Był też wtedy zwyczaj związany z rogami, które nazywają się szofar14, to była wielka atrakcja dla dzieci. Kiedy kończy się post, jest Sądny Dzień, Jom Kipur15. Wtedy też ojciec pościł i chodził do bóżnicy. Mimo że ja nie jestem w ogóle religijna, to też tego dnia teraz poszczę, choć to bardziej związane jest z Zagładą i tymi wszystkimi ludźmi, którzy zginęli.
Czy w okresie świąt widać było na ulicach, że to jest jakiś szczególny czas?
Widać było, bo tam mieszkali głównie Żydzi, może osiemdziesiąt procent. To nie była taka ludność ortodoksyjna, żeby chodzili od razu ubrani jak chasydzi, ale czuło się tę świąteczną atmosferę. Sklepy były pozamykane, bo ich większość była przecież żydowska. Pamiętam jeszcze, że w Nowy Rok szło się nad Wisłę i rzucało okruchy chleba rybom na znak, że zrzuca się z siebie grzech. Pamiętam, jak szło się wtedy na most, który prowadził na Podgórze. Było też święto Purim16, bardzo wesołe. Przygotowuje się wtedy „uszy Hamana". Robi się je z ciasta, do środka wkłada się czekoladę, mak, orzechy. Na ulicach w dzielnicy żydowskiej grali wtedy klezmerzy. Był też pochód w maskach, zwany adlojada17. Pamiętam Zielone Świątki - szawuot18, czyli przekazanie Tory na górze Synaj. Wtedy Anielcia przygotowywała bardzo dobre rzeczy z sera. Robiła cudowne serniki, paluszki z sera, pierożki z serem, naleśniki z serem - bo to jest takie święto, w czasie którego nie je się mięsa, tylko właśnie potrawy z sera. Było też święto Sukot19 - szałasy i wszystkie te biblijne opowiadania o mannie.
11 Cztery pytania tradycyjnie stawiane w czasie wieczerzy sederowej przez najmłodsze z dzieci. Są one ściśle określone i dotyczą wyjątkowości święta Pesach.
12 Tempel - synagoga postępowa w Krakowie na rogu ulic Miodowej i Podbrzezia. Zbudowana w latach sześćdziesiątych XIX w. W okresie międzywojennym skupiała wokół siebie zasymilowaną inteligencję żydowską. Kazania wygłaszano w języku niemieckim i polskim. Najbardziej znanym rabinem synagogi Tempel był Ozjasz Thon (por. przyp. 31).
13 Jizkor (hebr. Oby wspominał) - pierwsze słowa modlitwy za zmarłych krewnych oraz męczenników za wiarę. W okresie międzywojennym nazwą tą określano wszystkie modlitwy odprawiane w najważniejsze święta, a związane ze wspomnieniem zmarłych.
14 Szofar - instrument muzyczny wykonany z rogu baraniego. Dęcie w szofar tradycyjnie obwieszcza ważne wydarzenia, np. nadejście Nowego Roku i koniec Dni Pokuty.
15 Jom Kipur (hebr. Dzień Pojednania) - najważniejszy dzień w religii żydowskiej, obchodzony dziesiątego dnia miesiąca tiszri. Czas oczyszczenia z grzechów, rachunku sumienia, skruchy. Dzień wybaczenia bliźnim i prośby o wybaczenie tych, których się skrzywdziło.
16 Purim (hebr. Przeznaczenie) - święto przypadające czternastego dnia miesiąca adar. Obchodzi się je na pamiątkę uniknięcia przez Żydów zagłady z rąk Hamana.
17 Adlojada (aram. aż nie będziesz wiedział) - tradycja nadużywania alkoholu w czasie święta Purim.
18 Szawuot (hebr. Tygodnie) - święto obchodzone szóstego dnia miesiąca siwan. Związane z rozpoczęciem żniw, a także z przekazaniem Tory na Synaju.
19 Sukot (hebr. Szałasy) - święto przypadające piętnastego dnia miesiąca tiszri. Związane z zakończeniem zbiorów. Żydzi mają obowiązek zamieszkania na czas święta w szałasach na pamiątkę drogi z Egiptu do Ziemi Obiecanej.
17
2. Ich Miasto
Czy u państwa stawiało się szałasy? \ Nie, nie przypominam sobie. Wiedzi się ono Kuczki, jadło się wtedy te; Chanuka20, na cześć zwycięstwa IV nazywają się lewiwot21. ¦
Te wszystkie potrawy przygotowywała
i
Anielcia wszystko potrafiła zrobić!
I
lam tylko, że jest takie święto, po polsku nazywało tradycyjne przysmaki. Potem było jeszcze święto ichabeuszy. Przygotowuje się wtedy placki, które
[nielcia?
waniaf
Mama w ogóle nie wtrącała się dogot^ Nie, Anielcia była udzielną księżną vi kuchni! Poza tym miała wielką charyzmę, autorytet. Ojciec nas wychował tak, że nie bytó wolno podnieść głosu na Anielcię. On nigdy mnie nie uderzył, ale wystarczyło, że tylko r< i mnie spojrzał. Ona była naprawdę bardzo ceniona i bardzo kochana, ale odwzajemniła ?ię za to stokrotnie!
Czy państwa dom był koszerny? i
Teraz nie pamiętam już takich szcz6i?ółów... Być może był koszerny ze względu na naszą
babcię, ale generalnie matka nie zwf acała na to chyba uwagi.
Czy w piątek zapalano w domu świec ki? Kto je zapalał?
Być może świecono... Pamiętam, żei )o wojnie matka zapalała świeczki, ale to za tych, którzy nie mogli zapalić ich sami. Przei wojną nie pamiętam, czy to było tak dokładnie przestrzegane. Dużo gestów było wykon Rwanych ze względu na babcię. Babcia postawiona była na piedestale, ojciec bardzo ją kochał. Przychodziła do niej fryzjerka, babcia była jeszcze z tego poprzedniego pokolenia, wię i nosiła perukę22. Była bardzo zadbana i bardzo siebie kochała, tak myślę. Wszystkie jej ż^:zenia zawsze spełniano, była taką prawdziwą matro-ną. Wszyscy wokół niej skakali i ws syscy się z nią liczyli.
kaliśmy były dwa kina: w następnej kamienicy, obok nas kino Uciecha, a naprzeciwko, tam gdzie teraz jest teatr, kino Adria24. Chodziłam na filmy, na które wolno mi było chodzić, ale chciałam też bardzo zobaczyć te, które były tylko dla dorosłych. To był już okres dojrzewania, dziewczyny chciały oglądać filmy bardziej pikantne, podniecające, tymczasem przed wojną bardzo przestrzegano tych zakazów. Byłam też słaba z matematyki i na klasówkach potrzebowałam zawsze ściągawek. Więc co robiłam? Brałam kapelusz mojej mamy, a miała ich całą kolekcję, wkładałam buty na wysokich obcasach i szłam do kina! Pamiętam, że był na przykład taki film, „Krzyk ulicy" z Vivien Leigh, romans. Kiedy go tym sposobem zobaczyłam, to następnego dnia opowiadałam go w szkole, a w zamian za to dostawałam od koleżanek ściągawki z matematyki. Robiłam dobre interesy! Miałam wtedy więcej takich ograniczeń. Ponieważ przez dłuższy czas byłam jedynym dzieckiem wśród najbliższej rodziny, to wszyscy strasznie się o mnie martwili i bali. Nie wolno mi było chodzić na łyżwy, bo mogę złamać nogę, nie wolno mi było pływać, bo utonę... To jest jedyna rzecz, o którą mam dziś do swojej rodziny pretensje! W takiej sytuacji zawsze musiałam się najpierw wykradać z domu i dopiero wtedy biegać gdzieś z koleżankami.
Kim były pani koleżanki? Kim byli najbliżsi znajomi rodziny?
Moje najbliższe koleżanki poznałam jeszcze w szkole powszechnej. To były Żydówki, wszystkie potem zginęły. Szczególnie zaprzyjaźniona byłam z jedną, nazywała się Dunka Daffner, była ze mną bardzo związana, przez wszystkie lata. Chodziłyśmy później razem do tego samego gimnazjum. O tym, jak dalece byłam z nią zaprzyjaźniona, świadczy pewien zabawny epizod, który zdarzył się, kiedy byłyśmy w czwartej czy piątej klasie szkoły powszechnej. Ona zachowywała się wtedy niegrzecznie, rozmawiała na lekcji - a wtedy dyscyplina była dyscypliną, nie tak jak teraz. Postawiono ją więc do kąta. Ja wiedziałam, że to nie ona była winna, bo to ta druga dziewczyna zaczynała z nią rozmowę, ale ukarano tylko Dunkę. Wstałam wtedy i powiedziałam: „To jest bardzo niesprawiedliwe! Idę z nią stać w kącie, bo to nie ona zawiniła!", i stanęłam obok niej! Dunka zginęła potem tragicznie, została wysłana do Bełżca. Miałam jeszcze jedną koleżankę, Rutkę Meier, która była najlepszą uczennicą. Ona też zginęła. Przeżyła tylko jedna koleżanka, z którą chodziłam do gimnazjum, mieszka teraz w Tel Awiwie. Nazywa się Krysia Trajbicz. I jeszcze Marylka Monderer.
Czy ubrania, które nosiliście, były szj l.e specjalnie, czy kupowano je gotowe?
Ubrania dla mnie mama kupowała ^ ;r jednym z najelegantszych krakowskich salonów dla
dzieci, który nazywał się „Koral". Prowadziły go siostry Koralówny, tam były najpiękniej-
sze rzeczy dla dzieci. Sklep był na S ka ubierała się u bardzo dobrych kr;
les. Kupowała też dużo kapeluszy ;Z kapeluszami mamy wiąże się też taka anegdota:
bardzo kochałam kino! Przeżywalai
20 Chanuka (hebr. Poświęcenie) - święto ol zwycięstwa powstania Machabeuszy.
21 Lewiwot - rodzaj placków ziemniaczanyc
22 Ortodoksyjne Żydówki po zamążpójściu
23 Najprawdopodobniej na Floriańskiej.
18
:ewskiej23 czy gdzieś w tamtych okolicach. Moja mat-ivcowych: jedna z nich nazywała się Stein, druga Abe-
bardzo mocno każdy film. W okolicy, w której miesz-
thodzone dwudziestego piątego dnia miesiąca kislew na pamiątkę
.inaly wtosy i nosiły peruki.
Czy miała pani znajomych Polaków? Niekoniecznie z podwórka: czy w ogóle mieliście państwo kontakt z Polakami?
W naszym domu mieszkali sami Żydzi. Tylko stróżka Antosia była Polką. Wiem, że matka miała kontakty z Polakami: z klientami, którzy przychodzili do pralni, mieliśmy też pracowników, wyłącznie Polaków. Oni bardzo przeżywali to, że nie mogli nam potem pomóc.
Czy Polacy byli zapraszani do domu?
Tak, przychodzili napić się kawy czy coś zjeść. Ale jeśli chodzi o stosunki towarzyskie, to nie, nie przypominam sobie takich. Po wojnie - owszem!
24 W miejscu tym znajduje się obecnie Scena Kameralna Starego Teatru.
19
Czy pani była w tych czasach w polskim domu?
Kiedy jeździłam do Skawiny, to tam odwiedzałam wiele polskich domów. Moja babcia była tam wielkim autorytetem. Jeśli były jakieś problemy lub konflikty, to wszyscy przychodzili do mojej babci i radzili się. Babcia miała tam bardzo duży dom.
Jak babcia się nazywała?
Anna Grinberg. Była kobietą pełną takich niezwykłych ludzkich walorów! Była bardzo mądra, bardzo wrażliwa. Całe polskie otoczenie bardzo ją ceniło. Jej dom nazywano domem „na szpicu", bo to był największy dom w Skawinie. Mówiło się więc: „Aaa, Grinbergowa «na szpicu», to jest kobieta!". Babcia była bardzo aktywna, pamiętam to z czasów, kiedy jeździłam tam na wakacje. W piątki przygotowywało się w jej domu paczki dla wdów i samotnych osób.
Pani zdaniem, dlaczego relacje polsko-żydowskie były w tym miasteczku lepsze?
Może dlatego, że ludzie lepiej się znali? Była tam taka rodzina Różewiczów. Ich córka była bardzo piękna, miała fantastyczne nogi, pamiętam! Oni przychodzili często do babci, spotykali się. Było więcej takich rodzin. W Skawinie mieszkał też brat matki, Zygmunt. Był wspaniałym sportowcem, pływakiem, był bardzo przystojny. On miał bardzo dużo przyjaciół Polaków, więcej niż Żydów! To właśnie tam, w Skawinie, spotykałam się z Polakami tak bezpośrednio. Będąc w Krakowie, żyłam Polską, żyłam literaturą, ale nie pamiętam, żebym tam miała jakieś bliższe relacje z Polakami. Inni, którzy chodzili do polskiego gimnazjum, byli w odmiennej sytuacji, bo byli z nimi w jednej klasie. Moje gimnazjum było tylko dla dziewcząt i chodziły tam same Żydówki. U babci dużo częściej byliśmy razem. Urządzaliśmy pikniki nad Skawą, mieliśmy o wiele bliższy kontakt z Polakami, niż mogłam go mieć w Krakowie. Poza tym, kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje, a wyjeżdżaliśmy każdego roku, Anielcia pakowała wtedy wielkie kosze i wybieraliśmy się, na przykład, do Krynicy. Mieliśmy tam dom, który nazywał się „Willa Oaza".
To był państwa dom?
Tak. Ojciec po pierwszej wojnie światowej, kiedy była tak wielka inflacja i dewaluacja pieniędzy, zebrał razem z bratem zarobioną gotówkę i kupili dwa domy w Berlinie. Gdy do władzy doszli hitlerowcy, to ojciec jeden z tych domów sprzedał, a drugi zamienił na tę „Willę Oazę". I tam właśnie jeździliśmy na wakacje. Mogliśmy też pojechać do Rabki albo do Szczyrku. W Szczyrku spędzaliśmy chyba najwięcej czasu. Zostawaliśmy tam przynajmniej na sześć tygodni. Ojciec miał siostrę, która mieszkała w Katowicach, miała trzech synów. Wszyscy przyjeżdżali tam w tym samym czasie. Było zawsze bardzo wesoło. Ci wszyscy kuzyni zginęli.
Jak wychowywany był pani brat?
Wszyscy nazywali go „Kusociński", bo był bardzo dobrym biegaczem. Kiedy wybuchła wojna, miał dopiero dziewięć lat. Gdy zabierano nas do Płaszowa i była ta straszna selekcja, kiedy oddzielano dzieci od rodziców, kiedy dźgano przenoszone plecaki bagnetami,
20
żeby sprawdzić, czy nikogo się nie przemyca - wtedy bałam się, że nas rozdzielą. Brat miał wtedy zaledwie dwanaście lat. Na szczęście był wysoki, wysportowany i jakoś udało mu się - na palcach - przejść do obozu. Był z nami w Płaszowie, później zginął. Chodził wcześniej do polskiej szkoły, nie pamiętam dokładnie której. Na niego rodzice nie nakładali tylu obowiązków, bo zawsze był mały. Był wesołym dzieckiem, o takim dosyć hedoni-stycznym usposobieniu. Ja traktowałam poważnie naukę i obowiązki, a on prowadził swoje życie: wychodził z domu, lubił się bawić.
Brat jak na swój wiek był bardzo rozwinięty. Dzięki temu tak długo przeżył w obozach, zginął dopiero w 1944 roku. Niewiele wiem na jego temat. Dopiero tutaj dowiedziałam się trochę od mojego kuzyna, doktora Friszera. On chodził z moim bratem do szkoły. W czasie wojny sześciodniowej25 był tu lekarzem, mieszkał u nas i wtedy trochę wspominaliśmy.
Czy czytała pani jakichś żydowskich pisarzy przed wojną?
Nie. Dlatego, że zawsze byłam bardzo obciążona obowiązkami. Dużo czytałam, ale po polsku, później relacjonowałam te lektury pannie Broni. Byłam bardzo wielką ignorantką w zakresie literatury hebrajskiej, teraz dopiero to trochę nadrabiam, chodzę na specjalny kurs.
A nie czytaliście niczego z literatury hebrajskiej przed wojną?
Nie, nie miałam z tym nic wspólnego. Może widziałam jakieś przedstawienie, może przeczytałam jakąś nowelę. Wiedziałam, że jest Bialik26 i takie rzeczy, ale nie żyłam tym. Przed wojną nie czytałam na przykład Singera. Tutaj, w Izraelu, są wspaniali pisarze. Ja dosyć późno zaczęłam czytać po hebrajsku. Dlaczego? Jeszcze dzisiaj, kiedy chcę mieć przyjemność z czytania, to biorę polską książkę. Jeśli się chce wychwycić te wszystkie niuanse, trzeba znać dobrze język. Kiedy tu przyjechałam, były straszne warunki, w ogóle nie było możliwości uczenia się języka. Dzisiaj są ulpany27 i wszystko jest zorganizowane. Wtedy wychodziła taka gazetka dla nowo przybyłych i przy lampie naftowej codziennie uczyłam się pięćdziesięciu lub więcej słów. Kiedy znałam już tysiące, to nie potrafiłam ich połączyć. Nie uczyłam się języka tak regularnie, jak te późniejsze fale imigrantów. Długo więc nie czytałam po hebrajsku. Później zaczęłam od gazet. Kiedy pracowałam w pomocy socjalnej, to musiałam wypełniać raporty, a przecież nie umiałam. Zrobiłam sobie wtedy takie szablony dla poszczególnych sytuacji rodzinnych, z którymi się stykałam, i wpisywałam tylko nazwiska. To było dla mnie bardzo trudne! Minęło wiele lat, zanim tak naprawdę „weszłam" w język. Byłam więc kompletną ignorantką. Największy pisarz izraelski, Szmuel Agnon28, który dostał Nagrodę Nobla, był dla mnie zupełnie nieosiągalny. Zupełnie nie znałam hebrajskiej poezji.
25 Wojna sześciodniowa - trzecia wojna izraelsko-arabska w czerwcu (6-11) 1967 r. Zakończona zwycięstwem Izraela i zjednoczeniem Jerozolimy.
26 Chaim Nachman Bialik (1873-1934) - wybitny poeta i prozaik, piszący w językach hebrajskim i jidysz. Zwany „odnowicielem poezji hebrajskiej".
27 Ulpan (hebr. Studio) - szkoła przygotowawcza dla nowych imigrantów do Izraela (por. przyp. 48).
28 Szmuel Josef Agnon (wt. Szmuel Josef Czaczkes, 1888-1970) - pierwszy piszący w języku hebrajskim autor, uhonorowany Nagrodą Nobla (1966).
21
Wróćmy do Krakowa. Czy wśród pani rodziny mówiło się o Palestynie? Czy ktokolwiek spośród niej był syjonistą? Czy wiedziała pani cokolwiek o organizacjach syjonistycznych?
Mogę powiedzieć, że prawie nic. W domu nigdy się o tym nie mówiło, nigdy nie pojawiła się żadna myśl o emigracji. Wiem tylko, że w 1938 roku była w Niemczech Kryształowa Noc i wyrzucono stamtąd wszystkich Żydów, którzy mieli obywatelstwo polskie. Myśmy przyjęli do domu dwie takie osoby. Wtedy właśnie ojciec postanowił, że musi coś zrobić z naszymi domami w Berlinie, że to nie ma już dłużej sensu. Były minorowe nastroje, bo widać było, że kraj kroczy ku przepaści, choć nikt nie wiedział jeszcze, jak wielkiej. Słyszało się o Chamberlainie i Daladierze i o tym, że oni nie reagują na to wszystko. Ci ludzie, którzy trafili do nas, opowiadali nam straszne rzeczy: jak to było, jak zabierano ich w nocy. To i tak było bardzo idylliczne w stosunku do tego, co nastąpiło potem, ale jednak stanowiło pewne symptomy początku katastrofy. Powinno się było wtedy wyciągnąć z tego wnioski i uciec gdzieś, ale nikt tego nie zrobił. Słyszałam, że byli pionierzy, którzy wyjeżdżali, opuszczając swoje ciepłe łóżka i kochające rodziny, i jechali tu, na pustynię, do Galilei, gdzie panowała malaria... Znałam te wszystkie opowiadania, ale nie rozumiałam do końca sensu takiego postępowania. W naszej rodzinie nikt nie sądził, że może nastąpić taki kataklizm. Gdyby było inaczej, to ojciec mógłby przecież sprzedać te domy w Berlinie i moglibyśmy wyjechać. Mówiło się o Sławo-ju-Składkowskim; były różne antysemickie wypowiedzi w Sejmie, ale to wszystko nie stanowiło jeszcze powodu do tego, żeby opuścić Polskę! Byliśmy przecież bardzo do niej przywiązani, od pokoleń. Niektórzy wyjeżdżali za granicę na studia, ale wszyscy wracali. Nie otrzymałam więc żadnego wychowania syjonistycznego, przeciwnie: byłam superpatriotką!
Czy byt taki moment w pani życiu, kiedy uświadomiła sobie pani, że jest Żydówką?
Cały czas wiedziałam, że jestem Żydówką. Miałam tę tożsamość. Wiedziałam, że jesteśmy mniejszością. Może jako młoda dziewczyna nie interpretowałam tego tak do końca, ale nie byłam przecież do tego stopnia wyłączona z rzeczywistości. Wiedziałam, jakie są różnice. Czasami były rozmowy na ten temat...
Czyli odczuwała to pani głównie poprzez aspekty negatywne?
Tak, ale z drugiej strony, widziałam, że wszystko toczy się normalnie, że nie wpłynęło to tak bardzo na moje osobiste życie - bo przecież nie wpłynęło. Chodziłam do szkół, korzystałam ze wszystkich dobrodziejstw kultury i codziennego życia. Kiedy wyjeżdżałam na wakacje i spotykałam się ze studentami, to oni oczywiście opowiadali o różnych incydentach. Czytało się też o tym w prasie. Byli przecież żydowscy przedstawiciele w Sejmie: Schwarzbart29 i Griinbaum30, którzy ciągle wnosili interpelacje w sprawie różnego rodzaju wykroczeń i incydentów.
29 Ignacy Schwarzbart (1888-1961) - prawnik, działacz syjonistyczny. Długoletni radny Krakowa. Od 1938 poseł na Sejm RR
30 Izaak Griinbaum (1879-1970) - działacz syjonistyczny. W latach 1919-1933 poseł na Sejm RE
22
Czy w szkole dyskutowało się z koleżankami o syjonizmie?
Nie, nie pamiętam niczego takiego. Wszystkie moje ko