16834

Szczegóły
Tytuł 16834
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16834 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16834 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16834 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARZENA FLORKOWSKA OJCIEC PIOTR BENEDYKTYN - KAMEDUŁA - REKLUZ Wydawnictwo „M" Kraków 2004 1 Fragment listu Ojca Świętego Jana Pawła II do ojca Leona Knabita Redakcja techniczna: Ewa Czyżowska Łamanie: Joanna Łazarów Projekt okładki: Marek Florkowski Copyright by Marzena i Marek Florkowscy, Kraków 2004 © Copyright by Wydawnictwo „M", Kraków 2004 ISBN 83-7221-964-8 Wydawnictwo „M" ul. Łukasiewicza 1, 31-429 Kraków tel. (012) 61-77-590 dz. handlowy (012) 61-77-591, 61-77-592 www.wydm.pl e-mail: [email protected] Watykan, 7 listopada 2003 r. Drogi Ojcze Leonie, (...) Proszę podziękować pp.Marzenie i Markowi Florkowskim za życzenia na 25-lecie Pontyfikatu i za pracę nad biografią O.Piotra Rostworowskiego. Niech Pan Jezus błogosławi Im, Ich pracy, córeczce Agnieszce i całej Rodzinie. Z wdzięcznością za wspierające mnie modlitwy, serdecznie pozdrawiam i błogosławię P Wstęp Wielu dzisiaj mamy ludzi zagubionych, cierpiących z powodu upadku autorytetów, bezradnych wobec faktu, że średnie i młodsze pokolenie używa niczym nie skrępowanej wolności, głęboko zaniepokojonych „nowoczesnymi" systemami etycznymi, tworzonymi na miarę aktualnych potrzeb czy zachcianek człowieka. Rodzi się pytanie: „jak im pomóc?" I oto mamy książkę o Człowieku, który znalazł drogę. Młodzi poszukujący ateiści, którzy w latach sześćdziesiątych dyskutowali do późnej nocy w podwarszawskich Laskach z ojcem Piotrem Rost-worowskim, powiedzieli potem: „Trudno o porozumienie, bo my dopiero szukamy, a on już znalazł". Dla ojca Piotra racją istnienia i działania, przyjętą jak najbardziej świadomie, był Bóg. Jemu chciał się oddać całkowicie w oderwaniu od świata w najściślejszym zakonie kontemplacyjnym. Stwórca jednak prowadził go inną ścieżką. W Tyńcu, który stał się ostatecznie celem jego benedyktyńskiego przeznaczenia, kazał mu być proboszczem, opiekunem wielkiej rzeszy biednych podczas zawieruchy II wojny światowej i wreszcie przełożonym klasztoru. Trzeba więc było pełne zaangażowanie się w Boga przetwarzać na pełne zaangażowanie się w człowieka. Ileż tu pokus dla kochającego serca! Od zaangażowania się w człowieka nie mógł się ojciec Piotr uwolnić nawet wtedy, gdy udziałem jego stało się życie kamedulskie, w zasadzie przecież na wpół pustelnicze. „Zanadto ulegałem skłonnościom serca" - powie pod koniec życia, robiąc rozrachunek z sobą samym. Według 8 Ojciec Piotr współczesnego myślenia można by zapytać z uśmieszkiem: „Taki był kochliwy?". O właśnie! Był! Był świadkiem prawdziwej miłości, tej która według św. Tomasza „chce dobra bliźniego". Gdy spotkał człowieka potrzebującego, nie wahał się iść do niego, jak Dobry Pasterz poszukujący zabłąkanych owiec, zostawiający stado dla jednej zbłąkanej. Powodowało to niekiedy problemy, bo stado też nie zawsze dorastało do tego, by dawać sobie radę bez pasterza i wyrażało żal z powodu osamotnienia. Może łatwiej byłoby ojcu Piotrowi być podwładnym, któremu przełożony wyznaczałby proporcje czasu między przebywaniem w klasztorze, a działalnością duszpasterską. Ale tego właśnie mu Pan Bóg wiele nie dawał. Przeważnie był przełożonym. Musiał więc we własnym sumieniu rozstrzygać nienowy dla mnicha-kapłana dylemat: mnich powinien siedzieć w odosobnieniu i służyć radą tym, którzy się ewentualnie do niego zgłoszą - kapłan ma iść „na cały świat i nauczać". Będziemy więc mieli okazję przyjrzeć się postaci człowieka zewnętrznie zintegrowanego, uderzającego już od młodego wieku szczególną dojrzałością, pełnego specyficznego humoru, a jednocześnie niewolnego od rozterek wewnętrznych, których postronny widz mógł się nawet nie domyślać oraz od decyzji nie zawsze najtrafniejszych, które potrafiły nieraz irytować otoczenie. Dziękujemy Autorce, że dotarła do wielu świadectw mówionych i pisanych, które pozwolą nam zarówno podziwiać wielkość i głębię niezaprzeczonego Autorytetu, jak i odnajdywać w jego problemach swoje sprawy. Przybliżenie ojca Piotra zwykłemu człowiekowi, który w swych codziennych dylematach rad by znaleźć „bohatera pozytywnego zgrabnie podanego" może dopomóc do lepszego poznania własnej drogi. Przed nami świadek i przewodnik. Idąc z nim do Chrystusa łatwiej nam będzie wygrać własne życie. Tyniec, 27 grudnia 2003 roku, O. w 50. rocznicę święceń kapłańskich Od autora Kiedy dowiedziałam się o Nim, jeszcze żył. Był rekluzem we włoskim eremie kamedulskim we Frascati koło Rzymu. To był ten pierwszy impuls: rekluz. Całkowity pustelnik. Zupełnie sam w swoim domku. Bez żadnego kontaktu nawet z członkami Wspólnoty. Kameduli mówili o tym z podziwem, bo choć większość z nich myśli o takim życiu, bardzo rzadko ktoś decyduje się na takie sam na sam z Panem Bogiem. To bardzo piękne, ale i bardzo trudne powołanie. Nie mogłam nawet marzyć o tym, by móc się z Nim spotkać. Drugi impuls to była Jego śmierć. Pogrzeb prowadzony w dalekiej Italii przez arcybiskupa Stanisława Dziwisza. I telegram od Ojca Świętego Jana Pawia II, który wyznał: „Był zawsze bliski mojemu sercu". Tak zaczęła się moja fascynacja ojcem Piotrem Rostwo-rowskim. Stopniowe poznawanie wydarzeń z Jego życia, a przez to w tajemniczy sposób zbliżanie się do Niego samego. Najpierw okres rekluzji, potem lata kamedulskie w Polsce, we Włoszech i dalekiej Kolumbii, miesiące spędzone w PRL--owskim więzieniu, okres benedyktyński i czas odnawiania Tyńca po latach nieistnienia, w przededniu wybuchu II wojny światowej. Aż do początków życia i bogatych tradycji rodzinnych. 10 Ojciec Piotr To było wczytywanie się i wsłuchiwanie w słowa Ojca Piotra udostępnione mi głównie dzięki życzliwości Archiwum Benedyktynów w Tyńcu. Niezwykłe pisma i konferencje, czasami sprzed pół wieku, a jakże wciąż aktualne i przemawiające. To były także, a może przede wszystkim, spotkania z ludźmi, którzy mieli szczęście osobiście poznać Ojca Piotra Rost-worowskiego. Więcej, być z Nim w przyjaźni przez ponad czterdzieści czy nawet pięćdziesiąt lat, przeżywać razem różne sytuacje i pozostawać pod Jego kierownictwem duchowym. Ojciec Piotr nas łączył. Stwarzał pomost już przy pierwszym spotkaniu. Czasem poprzez pokolenia i ponad barierą językową. Pobudzał nieoczekiwane przyjaźnie, budował nagłą bliskość, otwierał wiele drzwi i wiele dusz. Bo te wszystkie spotkane przeze mnie osoby chciały nie tylko podzielić się tym, co wiedziały o Ojcu, ale dawały świadectwo tego, kim był w ich życiu i jak je całkowicie odmienił. I jak ciągle jest... Moje życie też odmienił. Z tak niezwykłą mocą wtargnął w nie w momencie najmniej spodziewanym i wiele planów życiowych kazał podporządkować swojej sprawie... Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w tej pracy. Szanownym Ojcom i Braciom Benedyktynom i Kamedu-łom — za możliwość skorzystania ze zgromadzonych materiałów oraz nadzwyczajną cierpliwość, ciepło i uśmiech wyrozumiałości, z jakim odpowiadali na niekończące się pytania. Za szansę przebywania w bliskości klasztorów, czerpania z niezwykłej mocy tych miejsc i duchowego bogactwa zakonników. Szczególną wdzięczność chciałabym wyrazić ojcom: Leonowi Knabitowi OSB, Jackowi Cieślikowi EC i Korneliuszowi Wenclowi EC, którzy konsultowali duże fragmenty tej książki i wspierali mnie swoją wiedzą, serdecznością i modlitwą. 11 Od autora Rodzinie, Przyjaciołom i Znajomym Ojca Piotra - za życzliwość i otwartość. Za możliwość spotkania. Za wszystkie rozmowy, wyznania i świadectwa. Za chwile obustronnego wzruszenia. Za zaufanie, którym zostałam obdarowana. Mojemu Mężowi Markowi - za inspirację i pomoc. Za to, że był moimi oczami i uszami, a także duszą - przez cały ten czas i wszędzie tam, gdzie wspólnie szukaliśmy śladów Ojca Piotra i gdzie ja osobiście nie mogłam dotrzeć. Wszystkim moim Bliskim, którzy pomagając w opiece nad naszą córką Agnieszką, ułatwili mi tę pracę. Ojciec Piotr Rostworowski stał się członkiem naszej rodziny. Kraków, Boże Narodzenie 2003 Marzena Florkowska „Historia naszego życia to nie jest to, co robiliśmy, że najpierw byliśmy w Warszawie, a potem w Krakowie, że mieliśmy taką pracę, a taką postawę, to studiowaliśmy, a to umiemy, ale historia naszego życia to historia naszej duszy. Ważne jest, jak On, Bóg, stanął na drodze, jak Go poznaliśmy, kiedy z Nim poszliśmy". Ojciec Piotr Rozdział 1 , , „BYŁA WE MNIE MENTALNOŚĆ ZIEMIAŃSKA" (O. Piotr Rostworowski) Dziadek Antoni Ignacy Rostworowski był jedynakiem. Przyszedł na świat 31 lipca 1833 roku w gmachu dawnego Pałacu Radziwiłłowskiego w Lublinie, ówczesnej siedzibie wojewody, gdyż jego ojciec był prezesem Komisji Województwa Lubelskiego i Podlaskiego. W ten sposób została zapoczątkowana najmłodsza gałąź rodziny Rostworowskich, tzw. linia milejowska. Wcześniej, co prawda, urodziło się Antoniemu i Amelii Marii Jansen Rostworowskim kilkoro dzieci, ale wszystkie one zmarły w dzieciństwie. Antoni Ignacy także był wątły i chorowity, więc zaniepokojeni rodzice nieustannie troszczyli się o jego zdrowie, rozpieszczali ponad miarę, a jednocześnie wszelkimi sposobami próbowali okiełznać burzliwy temperament syna. On sam, już jako dorosły człowiek, opowiadał, że był niesłychanie uparty i nie dawał opiekunom chwili wytchnienia. Kiedyś, obrażony za jakąś reprymendę, schował się w domu do szafy i siedział w niej kilka godzin ku rozpaczy rodziców, którzy nie wiedzieli, co się z nim stało. Wreszcie wieczorem matka uklękła w pokoju, w którym był schowany, i płacząc zaczęła się głośno modlić o jego odnalezienie. Syna ruszyło sumienie, wyszedł z kryjówki i, po chwili obustronnej radości, dostał porządnie w skórę. 16 Ojciec Piotr Innym razem, podczas pierwszej przymiarki fraka, zniecierpliwiły go przedłużające się zabiegi krawca i tak napiął krzyż, że wszystkie szwy popękały. Jego matka nie dała jednak za wygraną: postanowiła za wszelką cenę ze swego jedynaka zrobić chłopca dobrze ubranego i wychowanego, ogładzonego i światowego, tym bardziej że jego ojciec był osobą publiczną. Antoni Meliton Rostworowski, ojciec Antoniego Ignacego i pradziadek ojca Piotra, był majorem-adiutantem artylerii konnej. W bitwie pod Możajskiem 7 września 1812 roku był wysłany do Napoleona z raportem o rozpoczęciu natarcia i gdy pędził z meldunkiem, kula armatnia urwała mu ramię. Co prawda zdołał dojechać do Napoleona, ale z powodu upływu krwi zemdlał przed nim. Cesarz od razu udekorował go Legią Honorową, a miesiąc później król saski i książę warszawski nadali mu Złoty Krzyż Virtuti Militari. Kilkanaście lat później, po upadku powstania listopadowego, Antoni Meliton Rostworowski został mianowany przez rosyjskiego generała kawalerii Cypriana Antonowicza Kreutza prezesem Komisji Województwa Lubelskiego i Podlaskiego. Z końcem lat trzydziestych car Mikołaj I powołał go na członka Rady Stanu Królestwa Polskiego i senatora Cesarstwa Rosyjskiego. W ten sposób Antoni Meliton Rostworowski dał wyraz swej orientacji prorosyjskiej. Zmarł w Warszawie w 1843 roku, gdy jego jedyny syn miał zaledwie dziesięć lat. Dwanaście lat później, podczas epidemii cholery w 1855 roku, zmarła również jego żona. Rządy dziedzicznego Milejowa objął młody i niedoświadczony jedynak. W przeciwieństwie do swego ojca, którego pociągało życie polityczne, Antoni Ignacy całkowicie oddał się pracy na roli: powiększył majątek o trzy dalsze folwarki, skutecznie przeprowadził osuszanie i prace melioracyjne gruntów, wybudował kościół parafialny. Prowadził życie spokojne, a nawet samotne. Nad jego losem ciążyło odium dokonań ojca, którego władze rosyjskie i sam car obdarowali 17 „Byla we mnie mentalność ziemiańska" wielkimi godnościami, a co wśród Polaków oceniane było niezbyt przychylnie. Tym m.in. tłumaczy się fakt, że dopiero w trzydziestym ósmym roku życia ożenił się z Klarą, córką Bogusława Osuchowskiego, rządcy dóbr generałowej Kickiej w pobliskim Jaszczowie. Ślub odbył się 8 stycznia 1871 roku w kościele milejowskim i państwo młodzi zamieszkali w Mile-jowie. Z małżeństwa tego urodziło się sześciu synów, z czego dwóch zmarło w dzieciństwie. Pozostało czterech: Antoni Jan - doktoryzował się z ekonomii i napisał rozprawę z dziedziny stosunków włościańskich w Królestwie Kongresowym w XIX w. Wawrzyniec — wstąpił do seminarium duchownego i po czterech latach studiów odprawił uroczyste prymicje w kaplicy Matki Bożej Nieustającej Pomocy w kościele św. Anny w Warszawie, a w dzień Zielonych Świąt uroczystą sumę prymicyjną w Milejowie. Jednak w 1906 roku, ku smutkowi całej rodziny, przeszedł na mariawityzm i w 1923 roku został wyświęcony na biskupa diecezji lubelsko-podlaskiej Kościoła Mariawitów. Wojciech Hilary - ojciec ojca Piotra, senator RP w latach 1930-38, był wybitną postacią życia politycznego początku XX wieku. Jan Jacek - od dzieciństwa bardzo porywczy i nieobliczalny. Maturę zdał aż w Baku, uczył się w Studium Rolniczym w Krakowie i za radą braci wyemigrował do Peru. Tam opracował koncepcję przeprowadzenia pierwszej peruwiańskiej reformy rolnej. Wychowanie dzieci pozostawało całkowicie w rękach matki, która - jak oceniał po latach Wojciech Hilary - miała zupełnie wyjątkowy talent pedagogiczny. To on sprawił, że kształtowanie czterech synów odbywało się zupełnie bez kar. Jedno jej spojrzenie wystarczyło, by uspokoić jakąś sprzeczkę między braćmi czy przypomnieć dobre maniery przy stole. Wojciech Hilary uwielbiał słodycze i chętnie jeździł z matką 18 Ojciec Piotr O O GO 19 „Była we mnie mentalność ziemiańska" do krewnych, u których na powitanie gości służąca Marianna wnosiła zawsze tacę z konfiturami i inne przysmaki. Podczas jednej z takich wizyt oczekiwanie na łakocie zbyt się przeciągało i Wojciech Hilary dał temu wyraz głośną uwagą: „Jako dziwnie długo Marianny nie widać". Dostał podobno za to burę od matki i podczas następnej wizyty, chcąc się zrehabilitować, oświadczył uroczyście: „Siedzimy, siedzimy, ale na nic nie czekamy...". W sprawie wykształcenia dzieci matka również miała wyrobione zdanie: nie chciała zbyt wcześnie oddawać synów do szkół rosyjskich w Lublinie, zatrudniała zatem do nauki języków obcych Francuzki i Niemki, a do przygotowania do gimnazjum nauczycieli Polaków. Wojciech Hilary, po maturze zdanej w Gimnazjum Męskim w Warszawie, ukończył celująco studia prawne na Wydziale Prawa Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego i po odbyciu służby wojskowej w artylerii we Włodawie wyjechał do Paryża, do Szkoły Nauk Politycznych. Edukację przerwała jednak choroba i śmierć matki. Po tych wydarzeniach, chcąc iść w ślady ojca, zapisał się jako wolny słuchacz na Studium Rolnicze w Krakowie. Od początku jednak, bardziej niż gospodarka rolna, pociągała go praca społeczna, polityczna, publicystyczna i literacka. W 1908 roku we Lwowie wydał pisane trzy lata wcześniej „Psalmy dnia dzisiejszego", a kilka lat później opublikował również „Fiordy. Fragment z dziennika" pisanego w czasie podróży po Norwegii. W tym okresie ożenił się z Elżbietą Plater-Zyberk, córką Jana Kazimierza i Weroniki z Hutten-Czapskich herbu Leliwa (oprócz Elżbiety mieli jeszcze siedmioro dzieci). Liksna, majątek rodziny Plater-Zyberk, leżał w tzw. polskich Inflantach. Wśród zamieszkującego je ziemiaństwa przeważały rody pochodzenia niemieckiego, m.in. właśnie 20 Ojciec Piotr Platerowie czy Czapscy, które jednak bardzo szybko spolonizowały się i wiele z nich wydało bohaterów narodowych: z linii Broel-Platerów wywodziła się Emilia Plater - uczestniczka powstania listopadowego. Liksna słynęła w okolicy jako miejsce promieniujące polską atmosferą. Znajdował się tam, zbudowany w 1798 roku przez Józefa Zyberka, kościół pod wezwaniem Jezusa, Marii i Józefa oraz piękny pałac, którego urok i bogata biblioteka były powszechnie znane. Liksna rozwijała się także gospodarczo, funkcjonowała tam fabryka terpentyny, piękna pasieka, wreszcie stacja Kolei Rysko-Dyneburskiej. A Jan Kazimierz Plater-Zy-berk, ojciec Elżbiety i dziadek ojca Piotra, zbudował w Liksnie dużą fabrykę igieł, założył także znane uzdrowisko „Pohulanka" nad Dźwiną, na której uruchomił własną żeglugę parową. Jego żona, Weronika z Hutten-Czapskich, matka Elżbiety i babcia ojca Piotra, była córką hrabiego Edwarda i Antoniny z Różyckich herbu Poraj. Wychowywała się w Swojatyczach, w pięknym pałacu zbudowanym przez trzech Włochów w końcu XVIII wieku. Jednym z ważniejszych pomieszczeń otaczanych swoistym kultem była biblioteka z dziełami Rous-seau, Voltaire'a oraz innych współczesnych im pisarzy w pięknych oprawach z epoki. Ale nie tylko umiłowaniem literatury i sztuki promieniował dwór w Swojatyczach. Słynął również z niezwykłej miłości do zwierząt: opiekowano się tam chętnie bezdomnymi, ślepymi i kulawymi psami, a zdarzało się, że chłopi znosili do pałacu młode zajączki, które pozostawały w nim do czasu osiągnięcia samodzielności. Państwo swoja-tyccy nie zapominali i o ludziach: dawna, zżyta i zaprzyjaźniona służba mogła bezpiecznie spędzić tu ostatnie lata życia. Weronika przesiąknięta tym duchem miłości bliźniego starannie go kultywowała także później, już w przez siebie założonej rodzinie. Nieraz żartowano, że mąż mógł nie mieć przysłowiowych butów, ale na dobroczynność środki zawsze się znalazły. 21 „Była we mnie mentalność ziemiańska" o as < II1? ¦=l = u E 'S .2, II, i _* N N ii i ¦s s i i iii 22 Ojciec Piotr Po powstaniu styczniowym w 1864 roku ojciec Weroniki i pradziadek ojca Piotra - Edward Czapski - został skazany na 12 lat katorgi syberyjskiej, potem na szczęście niespodziewanie ułaskawiony przez cara. Ale przez wiele lat krążyła w rodzinie opowieść o tym, jak to zesłańcy szli ulicą pod strażą żołnierzy, a mała Wercia weszła na drzewo i chciała rzucić zza muru, pod nogi więźniów woreczek uzbieranego cukru. Niestety, żołnierz to zauważył i podbiegł do niej z nastawionym bagnetem. Na szczęście dziewczynka spadła z drzewa i uniknęła kary. Rozdział 2 „BÓG DAŁ MI DOBRĄ RODZINĘ" (O. Piotr Rostworowski) Ślub rodziców ojca Piotra, Elżbiety Plater-Zyberk i Wojciecha Hilarego Rostworowskiego, odbył się 17 lipca 1906 roku w majątku Liksna, w wybudowanym pod koniec XVIII wieku kościele pod wezwaniem Jezusa, Marii i Józefa. Pan młody miał dwadzieścia dziewięć lat, panna młoda była o dziesięć lat młodsza. Jej matka, Weronika z Czapskich Plater-Zyberk, poradziła córce, aby na towarzyszkę życia małżeńskiego i rodzinnego wzięła sobie młodą, również dziewiętnastoletnią Angielkę, Kattie Clinton. Trudno rozstrzygać, jakie były motywy czy prawdziwe przyczyny takiej decyzji, gdyż właściwie do dziś pojawienie się i rola tej, w żaden sposób niespo-krewnionej z rodziną osoby, pozostaje tajemnicą. T i , ,, -p Fot. 1. Elżbieta Plater-Zyberk „ 1 aK zarówno Qia 1 atu- Wojciechowa Rostworowska, sia, jak i dla Mamusi Kattie matka o. Piotra 24 Ojciec Piotr miała jakby jakąś świętą misję i była w pełni godna zaufania - pisał ojciec Piotr. - Była tu, jakby miała zadanie rzeczywiste, bez żadnego tytułu zobowiązujące do przyjaźni, miłości i wierności. Taka była Kattie aż do śmierci. (...) Jak babunia Weronika znalazła Kattie, to wie Bóg, od którego otrzymała to natchnienie". Kattie była towarzyszką życia Elżbiety, a wkrótce stała się także guwernantką dzieci, które uczyła języka francuskiego i angielskiego. Dzieci było troje, nie licząc dwóch córek, Elżbiety i Weroniki, zmarłych w dzieciństwie. Najstarsza Maria przyszła na świat w Liksnie na Inflantach 30 grudnia 1908 roku. Potem, już w majątku ojca w Rybczewicach, w powiecie krasnostawskim, urodzili się chłopcy: 12 września 1910 roku - Wojciech Jan (ojciec Piotr), a 27 stycznia 1912 roku Henryk. Rok później Wojciech Hilary Rostworowski sprzedał Rybczewice Julianowi Florkowskiemu i kupił mniejszy majątek Winiary w powiecie grójeckim. Tam przeniósł się z całą rodziną. „Bóg dał mi dobrą rodzinę i dobre warunki życia - napisał kilka lat przed śmiercią ojciec Piotr. - Nie poznałem od młodości ciężaru ubóstwa i trudnych warunków materialnych i mozolnych. Rodzina była wierząca i zjednoczona. Dyscyplina życia rodzinnego była oparta na miłości, wzajemnym szacunku i zaufaniu. (...) Była we mnie mentalność ziemiańska. Podobało mi się to, co szlachetne, miałem skłonność do-przyjaźni i do miłosierdzia, ale także do lenistwa, wygodnictwa i niedbalstwa". O pierwszym okresie życia pisał również: „Wzajemny stosunek moich Rodziców był tym, co niewątpliwie zaważyło na całym moim życiu i co uczyniło mnie szczególnie wrażliwym na te sprawy. Ojciec mój był człowiekiem wyjątkowej dobroci i łagodności charakteru, był bardzo ustępliwy i łatwy w pożyciu. Do Matki miał nieograniczone zaufanie i dał jej zupełną swobodę decyzji w sprawach domowych. Żyliśmy 25 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" w atmosferze wielkiego szczęścia rodzinnego i nie pamiętam, bym kiedykolwiek był świadkiem jakiejś kłótni czy nawet ostrzejszego słowa między Rodzicami. Zresztą prosili nas, żebyśmy im zwrócili uwagę, jeżelibyśmy kiedykolwiek coś niewłaściwego spostrzegli. Otóż Matka, która przy tak ustępliwym charakterze Ojca łatwo mogła uchwycić w swoje ręce inicjatywę, zawsze pozostała na swoim miejscu i zawsze w nas wpajała, że głową rodziny jest Ojciec, bo taka jest myśl Boża. Pokój, gdzie Ojciec pracował, kazała nam otaczać wielkim szacunkiem". Ojciec rzeczywiście pracował bardzo dużo. Chociaż miał wykształcenie rolnicze, to nigdy się ziemią nie zajmował, interesowała go raczej polityka i jej poświęcił wiele lat życia. Początkowo związany był z ruchem narodowo-demokratycznym, ale już w 1914 roku razem z Adamem Ronikierem, swoim szwagrem żonatym ze starszą siostrą Elżbiety, Jadwigą Plater-Zyberk, współtworzył Stronnictwo Narodowe. Grupowało ono nieliczne, lecz wpływowe grono osób piastujących wysokie funkcje w polskich organizacjach rolniczych i bankowych. W latach I wojny światowej zaangażował się w pracę Rady Głównej Opiekuńczej, która miała objąć troską ludność cywilną. RGO rozpoczęła swoją działalność w 1916 roku i wów- Fot. 2. Wojciech Hilary Rostworowski, ojciec o. Piotra 26 Ojciec Piotr 27 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" czas prezesem Zarządu Głównego został Adam Ronikier, a Wojciech Hilary Rostworowski wszedł w skład zarówno Rady Głównej, jak i Zarządu Głównego. W tym czasie reaktywowała swoją działalność także Polska Macierz Szkolna, której wiceprezesem został Ronikier, a członkiem Zarządu Głównego Rostworowski. W 1917 roku Wojciech Hilary Rostworowski należał do dwudziestopięcioosobowej Tymczasowej Rady Stanu, której zadaniem miało być utworzenie wojska polskiego, a także przygotowanie gruntu dla ukształtowania się polskich władz państwowych, i objął w niej funkcję dyrektora Departamentu Spraw Politycznych. Oznaczało to, że w pierwszej polskiej instancji rządowej został Wojciech Hilary Rostworowski nieoficjalnym ministrem spraw zagranicznych. Jeździł na rozmowy do Berlina i Wiednia, był członkiem delegacji, która wręczyła amerykańskiemu konsulowi w Warszawie telegram do prezydenta Wilsona z podziękowaniem za słowa orędzia ze stycznia 1917 roku. Uczestniczył też w obradach Komisji Konstytucyjno-Sejmowej i Komisji Wojskowej. W powołanym w 1917 roku przez Radę Regencyjną gabinecie Jana Kucharzewskiego objął kierownictwo Departamentu Stanu, a w działającej Radzie Stanu Królestwa Polskiego pracował w Komisji Sejmowej i Komisji Wojskowej. Tak więc w okresie I wojny światowej Wojciech Hilary Rostworowski był człowiekiem szalenie zajętym. Równocześnie, chcąc zapewnić rodzinie bezpieczeństwo, doszedł do wniosku, że Liksna, z której pochodziła żona, leżała trochę na uboczu, z dala od działań wojennych i tam jego najbliżsi powinni się przenieść. Z powodów jednak do tej pory niewyjaśnionych matka z dziećmi, całym fraucymerem, pannami do towarzystwa i służącymi nie dojechała do Liksny, ale trafiła do majątku Czetwertyńskich na Białorusi i część wojny przeżyła w tamtych stronach. Mąż był natomiast w Warszawie. Te dwie rodziny - Rostworowskich i Czetwertyńskich -były ze sobą mocno powiązane, a dzieci: Maria, Wojciech, Henryk i Karolinka z Maryjką często spędzały ze sobą wolny czas. Podczas różnych zabaw i gier Henryk był zwykle w drużynie z Karoliną, a Szeszek z Maryjką. Zdrobnienie narodziło się tak: Wojciech, Woj -cieszek, Szeszek. Z kolei na Karolinkę wołali Linka. Powstał nawet czterowiersz: „Mały Helin (czyli Henryk i Karolinka) święty Szema (czyli Szeszek i Maryjką - późniejsi zakonnicy) ponad nich lepszego nie ma". Można oczywiście nie przywiązywać żadnej wagi do dziecięcych zabaw i określeń, ale w pewnym sensie są one świadectwem Fot. 3. Szeszek Rostworowski, upodobań ojca Piotra JUŻ od czyli o. Piotr jako dziecko wczesnej młodości. Takie postawy przywiązania do religii i Kościoła były zresztą w rodzinie bardzo wysoko cenione i popierane. Babcia Weronika Plater-Zyberk uchodziła za świętą nie tylko wśród najbliższej rodziny. Dziadek Antoni Ignacy Rostworowski znał się doskonale na obrzędach liturgicznych. Podziwiał piękno uroczystości kościelnych szczególnie w Wielkim Tygodniu i w oktawie Bożego Ciała. W tych okresach codziennie uczestniczył we Mszy świętej, a jego przykład n; mógł pozostać bez wpływu na synów i domowników. Również stryj Antoni Jan Rostworowski odcisną* piętno na psychice Szeszka. W 1918 roku zaang' w prace prowadzące do powołania Katolickiego T 28 Ojciec Piotr Lubelskiego, a pod koniec życia działał w Sodalicji Mariańskiej, był też członkiem III zakonu św. Franciszka. O atmosferze domu, którego był głową, świadczy choćby fakt, że dwie jego córki wstąpiły do klasztoru. Maria, w Zgromadzeniu des Dames de St. Maur w Callenelle w Belgii, przyjęła imię Klara i w 1973 roku uroczyście obchodziła jubileusz pięćdziesięciolecia życia zakonnego, a Anna przyłączyła się do Zgromadzenia Panien Kanoniczek w Warszawie. Także syn Antoni myślał o życiu konsekrowanym, ale z powodu złego zdrowia nie dostał się do zakonu i opiekował się niewidomymi w Laskach. W 1917 roku, kiedy wojna zbliżała się do końca, a w Rosji narastały ruchy rewolucyjne, Wojciech Hilary Rostworowski postanowił sprowadzić rodzinę do stolicy. Przekroczenie linii frontu było jednak niemożliwe, zatem Elżbieta Rostworowska z domu Plater-Zyberk z całym towarzystwem wędrowała przez Sankt Petersburg, Finlandię, Szwecję, aż w końcu dojechała do Warszawy. Heniś opowiadał potem, że w pociągu, którym podróżowali, było dużo oficerów carskich w białych mundurach. Na jakiejś stacji ich pociąg spotkał się z drugim, którym bardzo powoli jechał w przeciwną stronę eszelon wojskowy. Już można było odczuć nastroje rewolucyjne, już pokrzykiwano różne hasła. Większość oficerów kucnęła, żeby się schować poniżej linii okien. Tylko jeden z nich nie drgnął, stał wyprostowany z kamienną twarzą. I to na Henryku zrobiło ogromne wrażenie. Nie jest pewne, czy ojciec Piotr dzielił w tym czasie losy matki i rodzeństwa, gdyż prawdopodobnie w sierpniu 1914 roku przebywał z krewnymi w Sopocie i gdy wybuchła wojna, nie mógł powrócić do Królestwa. Przymuszony sytuacją międzynarodową podróżował przez całą I wojnę światową i dopiero po jej zakończeniu spotkał się z najbliższymi w Warszawie. 29 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" Fot. 4. Heniś i Szeszek - o. Piotr (z prawej) Rostworowscy W stolicy Szeszek i Heniś rozpoczęli naukę w powołanym w 1908 roku przez hrabiego Zygmunta Wielopolskiego Gimnazjum Męskim im. św. Stanisława Kostki. Ośmioklasowa męska szkoła filologiczna miała na celu nie tylko gruntowne wykształcenie młodzieży, ale także wyrabianie mocnych charakterów i wychowywanie w zasadach wiary rzymskokatolickiej. Zwyczajem było, aby przed pierwszą lekcją i po ostatniej nauczyciele wspólnie z chłopcami odmawiali modlitwę w postawie klęczącej, prosząc o potrzebne łaski i dziękując za wszystko, co otrzymali podczas lekcji w danym dniu. Praktykowano to do końca istnienia gimnazjum z tym, że w latach późniejszych uczniowie ze wszystkich klas modlili się wspólnie w sali gimnastycznej przed rozpoczęciem zajęć. Uczęszczanie na nabożeństwa w niedzielę i święta o godzinie 9.00 było obowiązkowe. Kościołem szkolnym był kościół św. Józefa Oblubieńca zwany potocznie kościołem Karmelitów przy Krakowskim Przedmieściu 52/54. Znajdował się on zresztą niedaleko szkoły, która w czasach braci Rostworowskich mieściła się przy ul. Traugutta, na rogu Krakowskiego Przedmieścia. Był sierpień 1923, kiedy młody Wojciech Rostworowski przekroczył próg gimnazjum. Rozpoczął naukę w klasie IV, gdyż synowie z rodzin ziemiańskich i arystokratycznych, stanowiący zasadniczą część uczniów, długo uczyli się w do- 30 Ojciec Piotr mu i do szkoły przybywali najczęściej w czwartej, piątej czy nawet szóstej klasie. Ojciec Piotr, jak sam zaświadczał, należał do prymusów: „Bóg mi dał dobrą inteligencję tak, że nauki nie sprawiały mi trudności i miałem dobre wyniki bez wielkiego utrudzenia". Rzeczywiście, w latach przedmaturalnych był zdecydowanie najlepszym uczniem swojego rocznika. Razem z bratem wyróżniali się w szkole nie tylko inteligencją, ale i delikatną urodą, niemal dziewczęcym wdziękiem, toteż obu natychmiast przezwano: Wojciecha - Zosia, Henryka - Jadzia. Szkoła miała wielki dziedziniec, boisko, gdzie grano w siatkówkę i koszykówkę, ćwiczono na ,, -lekcjach gimnastyki, odpoczywano w czasie dużych pauz. Ale, jak pamiętają rówieśnicy, dobre wychowanie nie pozwalało Szeszkowi grać w piłkę nożną czy tenisa, wagarować — nawet pod okiem i za zgodą nauczycieli - czy brać udział w innych imprezach typowych dla tego wieku. A mimo to przez wszystkich był lubiany i szanowany. „Zawsze jednak trochę żal mi było, że nie jest taki, jak my wszyscy"— wspomina jego kolega Szkolny Wacław Fot. 5. Wojciech - o. Piotr (z lewej) i Henryk Kfyszewski. Rostworowscy 31 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" Będąc uczniem „Wielopolskiego", był Wojciech Rostwo-rowski świadkiem kilku ważnych wydarzeń w życiu szkoły. 14 września 1923 roku kardynał Aleksander Kakowski świętował sześćdziesiąte urodziny. Dyrektor gimnazjum Adam Jaczynowski z ks. Romanem Archutowskim i dziesięcioma uczniami z klasy VIII złożyli osobiście życzenia jubilatowi. W roku 1924 odwiedził Polskę marszałek Francji Ferdynand Foch. Na rogu Krakowskiego Przedmieścia i ul. Traugutta witała go młodzież ubrana w przepisowy strój: czapkę - granatowe, francuskie kepi ze skórzanym, czarnym paskiem nad daszkiem, granatowe spodnie i granatową kurtkę. Chłopcy machali chorągiewkami o barwach polskich i francuskich. Corocznie obchodzono uroczystości ku czci św. Stanisława Kostki - patrona szkoły, opiekuna młodzieży, jednego z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Tradycyjnie był to zawsze dzień wolny od nauki. Rano wszyscy szli do kościoła Karmelitów na Mszę świętą, potem w sali gimnastycznej odbywała się akademia, w czasie której przedstawiano sceny z życia świętego. Szczególnie uroczystą oprawę miały obchody dnia patrona szkoły w roku 1926. Była to nie tylko doroczna uroczystość, ale także 200 rocznica jego kanonizacji. „Wielopolski" był szkołą znaną i uznawaną. Wśród jej absolwentów znalazło się wiele wybitnych osobowości, m.in. Witold Gombrowicz, maturzysta z roku 1922, wybitny pisarz, autor powieści i utworów dramatycznych, Stanisław Baliński, poeta, autor zbiorów wierszy, a także noweli i przekładów poezji francuskiej, angielskiej, rosyjskiej i włoskiej. W murach tej szkoły naukę pobierali Henryk Sztompka, pianista, laureat Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina w 1927 roku za wykonanie mazurków, juror wielu międzynarodowych konkursów pianistycznych, czy Antoni Unie-chowski, rysownik, autor ilustracji książkowych m.in. do 32 Ojciec Piotr „Anny Kareniny" Lwa Tołstoja czy „Lalki" i „Emancypan-tek" Bolesława Prusa. Do grona uczniów gimnazjum należał Władysław Bartoszewski, więzień Auschwitz, współtwórca Rady Pomocy Żydom „Żegota", uczestnik powstania warszawskiego, współredaktor „Tygodnika Powszechnego", przewodniczący Międzynarodowej Rady Państwowego Muzeum w Oświęcimiu i minister spraw zagranicznych. Wśród absolwentów znaleźli się także Wojciech i Henryk Rostworo-wscy. ,¦¦¦¦¦¦¦ ¦¦ , , ; ..- .,. > Ten, wydawać by się mogło, najbardziej beztroski okres życia naznaczyła śmierć matki. Ostatnią wolą odchodzącej było, aby wychowanie dzieci powierzono niani i guwernantce Katarzynie Clinton. „Jako młoda Angielka przyjechała do Polski i zaprzyjaźniła się z moją Matką rodzoną - zanotował ojciec Piotr - która umierając w wieku lat 37, prosiła mego Ojca, aby Ona mogła zajmować się dziećmi, ponieważ z naszą rodziną przebyła całą pierwszą wojnę i pozostała aż do śmierci Mamusi w roku 1924. Spełniając tę wolę, Ojciec się z Nią ożenił i była dla nas wszystkich jak najlepsza Matka". Katuszka, jak ją nazywano, była zawsze w rodzinie kochana i szanowana, choć patrząc z perspektywy czasu, wielu zdaje sobie sprawę, że jej rola była bardzo niewdzięczna, bo szalenie trudno jest zastąpić dzieciom zmarłą matkę. Nigdy nie nauczyła się dobrze mówić po polsku, posługiwała się mieszaniną francuskiego, angielskiego i polskiego, wplatała także słowa z języka służby, na przykład „nazad". - Całe jej życie było ułożone tak, żeby nikomu nie przeszkadzać i nie sprawić przykrości czy kłopotu - zamyśla się Wojciech Rostworowski, bratanek ojca Piotra. - Kiedy już 33 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" była ciężko chora, prawie umierająca, mieszkała u nas w Warszawie. Pamiętam, studiowałem wówczas i we wrześniu miałem jakiś egzamin poprawkowy. Umarła następnego dnia, żebym ten egzamin ze spokojną głowę mógł zdać. To był rok 1973. „Moja Matka gaśnie cicho w Zalesiu i lada dzień spodziewam się wiadomości, że już odeszła do Pana — pisał w tamtych dniach ojciec Piotr. - Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem Jej nadzwyczajnego spokoju i pogody ducha. Jest nawet wesoła i robi dowcipne przytyki do obecnych swoją zabawną polszczyzną. Mówi, żeby jej specjalnie nie podtrzymywać, «bo stary człowiek musi umrzeć, taki już jest Boży porządek rzeczy». Czasem mówi: «Tak dziwnie jest odchodzić*. Jest pełna wdzięczności dla Boga i ludzi (...). Odchodzi człowiek cichy, niezwykle delikatny, z natury miłujący samotność, człowiek o dużej mądrości życiowej i wielkim sercu. Rzadko się zdarza, by druga matka mogła być taka jak pierwsza i tak kochana jak pierwsza. Odchodzi jak dojrzały kłos i to odchodzenie jest tak zwyczajne i tak normalne, że przynosi ukojenie najbliższym". ; To był rok 1973, ojciec Piotr był już wówczas dorosłym człowiekiem i dojrzałym zakonnikiem. Ale w roku 1924, gdy umierała jego mama, był bardzo młody, zaledwie rozpoczął naukę w gimnazjum i było to zapewne dla niego doświadczenie trudne, wymagające wielkiej dojrzałości, choć szkolny egzamin dojrzałości zdawał dopiero cztery lata później, w dniach 21-25 maja 1928 roku. Z całej klasy do matury dopuszczono wówczas dwudziestu uczniów, czterech nie dopuszczono, a maturę otrzymało siedemnastu. Jak potwierdza notarialny odpis świadectwa maturalnego, Wojciech Rost- 34 Ojciec Piotr Fot. 6. Przedmaturalne zdjęcie Wojciecha Rostworowskiego 35 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" Fot. 7. Rok 1928 - VIII klasa przed maturą. Wojciech Rostworowski w górnym rzędzie drugi od prawej worowski otrzymał następujące oceny z przedmiotów egzaminacyjnych: z religii — bardzo dobrą, z języka polskiego - dostateczną, z języka francuskiego — dobrą, z historii wraz z nauką o Polsce współczesnej — dobrą, z matematyki - dostateczną. Zachowało się maturalne zdjęcie klasy VIII: ustawieni na tle szkoły prawie wszyscy uczniowie z profesorami: dyrektorem gimnazjum błogosławionym ks. Romanem Archutow-skim, historykiem Kościoła, w czasie okupacji zamordowanym na Majdanku, a w 1999 roku beatyfikowanym przez Jana Pawła II, profesorem Czesławem Cieplińskim, nauczycielem języka polskiego starszych klas, profesorem Józefem Alich-niewiczem, specjalistą od fizyki i chemii oraz profesorem historii Januszem Wolińskim. 36 Ojciec Piotr Po zdaniu matury Szeszek zgłosił się na ochotnika do wojska i 25 lipca 1928 roku rozpoczął roczny Kurs Podchorążych Rezerwy Kawalerii prowadzony w Grudziądzu przez Centrum Wyszkolenia Kawalerii. Szkoła ta miała opinię elitarnej, stąd chętnych na takie szkolenie nie brakowało i dla wielu rozpoczęcie w niej nauki było marzeniem życia. Rok w rok zgłaszało się do niej około pięciu i więcej kandydatów na jedno miejsce, a ostatecznie naukę rozpoczynali mający najlepsze obycie z koniem i... „dobrze urodzeni". Nie brakowało jednakże synów robotników, mieszczan, małorolnych i średniorolnych chłopów. Przeważali oczywiście katolicy, ale odnotowano starozakon-nych, mahometan, protestantów i ateistów. Na wyszkolenie składało się doskonalenie jazdy konnej w terenie i na ujeżdżalni, władanie bronią białą, opanowanie sztuki strzeleckiej, wolty-żerka oraz wiedza teoretyczna z zakresu taktyki, terenoznawstwa, topografii, historii wojen czy nauki o broni. Najważniejszym i najpewniejszym środkiem wychowawczym stosowanym w szkole był przykład osobisty dowódcy. To on miał pokazać, czym jest pogarda dla niebezpieczeństwa, odwaga, szybki refleks i zdecydowanie w działaniu. Fot. 8. Wojciech Rostworowski (o. Piotr) 37 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" Doceniano rolę ćwiczeń fizycznych i rygoru, gdyż uważano, że wyrabiają one męstwo i siłę charakteru, a także budzą pewność siebie i odwagę. Kształtowano także prawdziwe koleżeństwo, głównie podczas ćwiczeń w polu w warunkach zbliżonych do wojennych. Wyrażać się ono miało gotowością ratowania za wszelką cenę kolegi znajdującego się w niebezpieczeństwie. Przy tym wszystkim nie zaniedbywano takich wartości jak poczucie piękna. Schludność i elegancja były wyróżniającymi cechami ubioru kawalerzysty, a do porządku w koszarach przywiązywano dużą wagę. Najważniejszy jednak zawsze i wszędzie był koń. Podstawowym obowiązkiem w czasie przerwy w marszach była troska o zwierzę, które musiało być trzy razy dziennie napojone, nakarmione i wyczyszczone. Następną czynnością było doprowadzenie do porządku rzędu końskiego, broni, a dopiero na samym końcu zadbanie o siebie. Wiele lat później ojciec Piotr opowiadał, że kiedyś zaatakował go jakiś kapral: „Człowieku kulturalno-oświatowy, jak ty tego kunia trzymasz?". To było takie jego ulubione wspomnienie. Pierwszym sprawdzianem umiejętności były coroczne, organizowane 3 listopada, biegi myśliwskie św. Huberta. Były one, z powodu zbyt krótkiego okresu szkolenia, bardzo trudne, ale ułani, którzy po półtoramiesięcznej nauce jazdy konnej zaledwie potrafili trzymać się na koniu, pokonywali przeszkody z dużą odwagą. Rok szkolenia ojca Piotra zapisał się kilkoma wydarzeniami. Po pierwsze, została założona kasa pomocy koleżeńskiej zasilana darami zamożniejszych uczniów. Niektórzy z nich zrzekali się nawet na rzecz kasy należnego im żołdu, a z zebranych pieniędzy korzystali wszyscy, którzy potrzebowali pomocy finansowej. Po drugie, założono „Księgę tradycji szkoły", wykonano ją w stylu starych kronik, a przechowywano w specjalnie oszklonej gablocie w sali wykładowej. Po 38 Ojciec Piotr trzecie wreszcie, wprowadzono zasadę, że zarówno mundury wyjściowe, jak i buty mogły być odtąd dopasowywane przez szwadronowego krawca i szewca do figury i stopy każdego z ułanów, co oczywiście znacznie poprawiło estetykę ubioru. W roku szkolenia 1928/29 aura nie rozpieszczała uczniów. Zima była wyjątkowo mroźna: w styczniu, lutym i aż do połowy marca słupek rtęci spadał, osiągając minus 40 stopni Celsjusza! Dla przyszłych ułanów najbardziej przykre były wtedy wyjazdy na plac ćwiczeń, gdy należało powoli przebyć most na Wiśle. Jeden z podchorążych, Adam Borowski, wspomina: „Wiatr skowyczał w stalowych kratownicach, a powolne tempo pochodu nie rozgrzewało i przejazd przez most dłużył się w nieskończoność. A potem komenda: «Szwa-dron śpiewa!». Chciało nam się śpiewać jak psu wyć. Na szczęście zdrowie nie zawiodło, a młodzieńcza fantazja i humor pomogły przetrwać przeciwności meteorologiczne. Po kilku tygodniach wydano rozkaz, że jeżeli o siódmej rano temperatura spadnie poniżej minus 30 stopni, zajęć polowych nie będzie, tylko jazda w krytej ujeżdżalni". Te niespotykane mrozy zapadły w pamięć także innego kolegi ojca Piotra. Andrzej Kiełczewski, wspominając bal Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii, który odbył się 9 lutego 1929 roku, dodawał: „Datę tę będę wspominał i pamiętał przez całe życie, bo termometry 10 lutego, następnego dnia po balu, o godzinie 6 rano wskazywały minus 44°C". Wkrótce jednak przyszła wiosna i 25 kwietnia 1929 roku Wojciech Jan Rostworowski, razem z pozostałymi 171 podchorążymi rezerwy, ukończył dziesięciomiesięczny kurs z wynikiem „zupełnie dobrym" i stopniem plutonowego, a następnie został skierowany na dwumiesięczną praktykę do XIII Pułku Ułanów Wileńskich. 39 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" \TRi \! WYSZKOi KR 11 ŚWIADECTWO Fot. 9. Świadectwo ukończenia przez Wojciecha Rostworowskiego Kursu Podchorążych Rezerwy Kawalerii 40 Ojciec Piotr W tym czasie jego ojciec, Wojciech Hilary Rostworowski, po kilkuletniej przerwie znów zaangażował się w życie polityczne. Uczestniczył w spotkaniach grup konserwatywnych oraz polityków z otoczenia Władysława Sikorskiego i Józefa Piłsudskiego, bywał na spotkaniach towarzyskich i politycznych u Janusza Radziwiłła i Kazimierza Lubomirskiego oraz na „herbatkach politycznych" u Jana Bobrzyńskiego. Miał opinię najbardziej wpływowego w obozie zachowawczym. W 1930 roku został wybrany do Senatu z listy BBWR w województwie łódzkim, a w 1935 roku został do niego powołany przez prezydenta RP. Brał udział w pracach przygotowujących projekt Konstytucji kwietniowej z 1935 roku i był nawet uważany za jednego z jej współtwórców. Tymczasem w roku akademickim 1929/30 jego syn Sze-szek rozpoczął studia na wydziale prawa w Paryżu. Prawdopodobnie korespondencyjnie została załatwiona wcześniej dla niego pensja prowadzona przez rodzinę francuską. Poszczególne pokoje wynajmowano studentom, a posiłki jadano wspólnie. Wojciech Jan po dwóch spotkaniach zrozumiał, że dostał się do jakiegoś, w jego odczuciu, strasznego środowiska, zupełnie odbiegającego wykształceniem i kulturą od tego, do czego był z domu przyzwyczajony. Szybko przeprowadził się do innego mieszkania. Nie oznacza to jednak, że w tym okresie nie. myślał przyszły ojciec Piotr o teologii i życiu zakonnym. Niektórzy świadkowie sugerują, że rozpoczęcie nauki w Paryżu było wypełnieniem warunków postawionych mu przez ojca. Ten, dowiedziawszy się, że syn zamierza resztę życia spędzić w stanie duchownym, nakazał mu podjęcie innych studiów lub odbycie rocznej wędrówki po Europie. Zdaniem doświadczonego Wojciecha Hilarego Rostworowskiego miała to być ostateczna weryfikacja decyzji, a także podróż edukacyjna przed 41 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" zamknięciem się w murach klasztornych. Podobno ojciec obiecał, że jeśli po roku syn w dalszym ciągu będzie marzył o takim właśnie życiu, on nie będzie stawał na przeszkodzie. Był to czas podejmowania ważnych decyzji o kierunku dalszego rozwoju, czas, kiedy każde z trójki rodzeństwa Rostworowskich - Maria, Wojciech, Henryk - rozpoczynało własną drogę życiową. Fot. 10. Rodzeństwo Rostworowskich: Mąka, Szeszek — o. Piotr (w środku) i Heniś — Dwaj bracia, Wojciech i Henryk, byli bardzo odmienni zarówno w sensie fizycznym, jak i duchowym i tak też różnymi drogami potoczyło się ich życie - opowiada wybitny historyk sztuki, przez kilkadziesiąt lat wykładowca historii malarstwa na KUL-u, a także wieloletni redaktor naczelny Wydawnictwa „Znak" profesor Jacek Woźniakowski. — Heniś był nadzwyczaj przystojnym mężczyzną i stanowił ozdobę wielu spotkań towarzyskich. Pamiętam go z różnego rodzaju dancingów, kiedy tak rzewnie i lirycznie, niemal wzorcowo tańczył walca. 42 Ojciec Piotr W ojcu Piotrze nic nie było z takiego salonowca i nie było w nim także takiej kokieterii. Heniś to był taki motyl, lekki kaliber, a sylwetkę ojca Piotra widzę jako lekko ociężałą, masywną. Był bardzo dowcipny i to być może najbardziej upodobniało go do brata. Mieli także bardzo podobne głosy i podobny sposób mówienia, więc zabawnie było zobaczyć w dwóch rozmaitych wydaniach, tak różnych od siebie, podobieństwo akustyczne. Henryk został tłumaczem, autorem i wykonawcą pieśni i piosenek. Działalność literacką, teatralną i aktorską rozwinął w dosyć nietypowych okolicznościach, mianowicie podczas pobytu w niemieckich obozach jenieckich, w których spędził całą II wojnę światową. A później, przez wiele lat, tłumaczył głównie ballady starofrancuskie, przekładał również z języka francuskiego utwory sceniczne. Wykonywał układane przez siebie piosenki i wiele z nich nagrał na płytach. Po wojnie ożenił się z rzeźbiarką Teresą Czartoryską. - Wieczny, niepoprawny optymista - opowiada o nim jego syn Wojciech Rostworowski — zarażał wszystkich wokół swoją pogodą, życzliwością i całkowitym brakiem żółci. Pewnie z powodu tych cech był tak lubiany, ba - uwielbiany w towarzystwie. Ludzie przytłoczeni kłopotami dnia codziennego po spotkaniu z moim ojcem wychodzili odświeżeni, odmłodzeni. Wyróżniał się całkowitym brakiem umiejętności technicznych. Nie potrafił wbić gwoździa ani niczego zreperować w domu. Wszystkie tzw. męskie prace robiła mama, a później ja. Nigdy też, w przeciwieństwie do swego brata ojca Piotra, nie zrobił prawa jazdy. Zresztą wydaje mi się, że nie miał takiej potrzeby. Był zwinny i wysportowany, dobrze jeździł konno, grał w tenisa, jeździł na nartach, wspaniale tańczył, a nigdy nie nauczył się dobrze pływać. Świetnie strzelał, ale na polowania jeździł tylko towarzysko, polować nie lubił. 43 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" os 09 O O W NM CZ5 < o 44 Ojciec Piotr Miał dobrze skrojone garnitury i doskonale dopasowane krawaty, a także zawsze idealnie wyczyszczone i wyglansowane buty. Doceniał markowe trunki, zwłaszcza whisky, ale nigdy nie pamiętam go pijanego czy nawet lekko wstawionego. Zabawny szczegół: w pamięci wielu znajomych pozostało przekonanie, że pięknie grał na fortepianie, podczas gdy w rzeczywistości nigdy nie nauczył się najprostszej melodii i jednej nuty. Wszystkie koncerty i nagrania śpiewał z pamięci. Siostra ojca Piotra, Maria Klara — Mąka jak ją nazywano — wyszła za mąż za ziemianina Józefa Krzyżanowskiego i miała z nim sześcioro dzieci. Wcześnie owdowiała, w wieku czterdziestu kilku lat i nagle, z dnia na dzień, musiała nauczyć się radzić sobie finansowo i zapewnić utrzymanie tak licznej rodzinie. W Sieradzu, gdzie mieszkała, uczyła języka francuskiego i angielskiego i można śmiało powiedzieć, że większość osób posługujących się wówczas tam językami obcymi wyszła spod jej ręki. Aż do lat osiemdziesiątych dawała bardzo dużo, stosunkowo tanich lekcji. — Matka swoje młodsze dzieci wychowywała zupełnie inaczej niż starsze - komentuje Hubert Krzyżanowski — być może dlatego, że między najstarszym a najmłodszym dzieckiem jest siedemnaście lat różnicy. Nas z siostrą traktowała w sposób bardzo surowy, nastawiony na ascezę. Pamiętam, miałem dwadzieścia kilka lat, wróciłem do domu i zobaczyłem moich dziewi