MARZENA FLORKOWSKA OJCIEC PIOTR BENEDYKTYN - KAMEDUŁA - REKLUZ Wydawnictwo „M" Kraków 2004 1 Fragment listu Ojca Świętego Jana Pawła II do ojca Leona Knabita Redakcja techniczna: Ewa Czyżowska Łamanie: Joanna Łazarów Projekt okładki: Marek Florkowski Copyright by Marzena i Marek Florkowscy, Kraków 2004 © Copyright by Wydawnictwo „M", Kraków 2004 ISBN 83-7221-964-8 Wydawnictwo „M" ul. Łukasiewicza 1, 31-429 Kraków tel. (012) 61-77-590 dz. handlowy (012) 61-77-591, 61-77-592 www.wydm.pl e-mail: wydm@wydm.pl Watykan, 7 listopada 2003 r. Drogi Ojcze Leonie, (...) Proszę podziękować pp.Marzenie i Markowi Florkowskim za życzenia na 25-lecie Pontyfikatu i za pracę nad biografią O.Piotra Rostworowskiego. Niech Pan Jezus błogosławi Im, Ich pracy, córeczce Agnieszce i całej Rodzinie. Z wdzięcznością za wspierające mnie modlitwy, serdecznie pozdrawiam i błogosławię P Wstęp Wielu dzisiaj mamy ludzi zagubionych, cierpiących z powodu upadku autorytetów, bezradnych wobec faktu, że średnie i młodsze pokolenie używa niczym nie skrępowanej wolności, głęboko zaniepokojonych „nowoczesnymi" systemami etycznymi, tworzonymi na miarę aktualnych potrzeb czy zachcianek człowieka. Rodzi się pytanie: „jak im pomóc?" I oto mamy książkę o Człowieku, który znalazł drogę. Młodzi poszukujący ateiści, którzy w latach sześćdziesiątych dyskutowali do późnej nocy w podwarszawskich Laskach z ojcem Piotrem Rost-worowskim, powiedzieli potem: „Trudno o porozumienie, bo my dopiero szukamy, a on już znalazł". Dla ojca Piotra racją istnienia i działania, przyjętą jak najbardziej świadomie, był Bóg. Jemu chciał się oddać całkowicie w oderwaniu od świata w najściślejszym zakonie kontemplacyjnym. Stwórca jednak prowadził go inną ścieżką. W Tyńcu, który stał się ostatecznie celem jego benedyktyńskiego przeznaczenia, kazał mu być proboszczem, opiekunem wielkiej rzeszy biednych podczas zawieruchy II wojny światowej i wreszcie przełożonym klasztoru. Trzeba więc było pełne zaangażowanie się w Boga przetwarzać na pełne zaangażowanie się w człowieka. Ileż tu pokus dla kochającego serca! Od zaangażowania się w człowieka nie mógł się ojciec Piotr uwolnić nawet wtedy, gdy udziałem jego stało się życie kamedulskie, w zasadzie przecież na wpół pustelnicze. „Zanadto ulegałem skłonnościom serca" - powie pod koniec życia, robiąc rozrachunek z sobą samym. Według 8 Ojciec Piotr współczesnego myślenia można by zapytać z uśmieszkiem: „Taki był kochliwy?". O właśnie! Był! Był świadkiem prawdziwej miłości, tej która według św. Tomasza „chce dobra bliźniego". Gdy spotkał człowieka potrzebującego, nie wahał się iść do niego, jak Dobry Pasterz poszukujący zabłąkanych owiec, zostawiający stado dla jednej zbłąkanej. Powodowało to niekiedy problemy, bo stado też nie zawsze dorastało do tego, by dawać sobie radę bez pasterza i wyrażało żal z powodu osamotnienia. Może łatwiej byłoby ojcu Piotrowi być podwładnym, któremu przełożony wyznaczałby proporcje czasu między przebywaniem w klasztorze, a działalnością duszpasterską. Ale tego właśnie mu Pan Bóg wiele nie dawał. Przeważnie był przełożonym. Musiał więc we własnym sumieniu rozstrzygać nienowy dla mnicha-kapłana dylemat: mnich powinien siedzieć w odosobnieniu i służyć radą tym, którzy się ewentualnie do niego zgłoszą - kapłan ma iść „na cały świat i nauczać". Będziemy więc mieli okazję przyjrzeć się postaci człowieka zewnętrznie zintegrowanego, uderzającego już od młodego wieku szczególną dojrzałością, pełnego specyficznego humoru, a jednocześnie niewolnego od rozterek wewnętrznych, których postronny widz mógł się nawet nie domyślać oraz od decyzji nie zawsze najtrafniejszych, które potrafiły nieraz irytować otoczenie. Dziękujemy Autorce, że dotarła do wielu świadectw mówionych i pisanych, które pozwolą nam zarówno podziwiać wielkość i głębię niezaprzeczonego Autorytetu, jak i odnajdywać w jego problemach swoje sprawy. Przybliżenie ojca Piotra zwykłemu człowiekowi, który w swych codziennych dylematach rad by znaleźć „bohatera pozytywnego zgrabnie podanego" może dopomóc do lepszego poznania własnej drogi. Przed nami świadek i przewodnik. Idąc z nim do Chrystusa łatwiej nam będzie wygrać własne życie. Tyniec, 27 grudnia 2003 roku, O. w 50. rocznicę święceń kapłańskich Od autora Kiedy dowiedziałam się o Nim, jeszcze żył. Był rekluzem we włoskim eremie kamedulskim we Frascati koło Rzymu. To był ten pierwszy impuls: rekluz. Całkowity pustelnik. Zupełnie sam w swoim domku. Bez żadnego kontaktu nawet z członkami Wspólnoty. Kameduli mówili o tym z podziwem, bo choć większość z nich myśli o takim życiu, bardzo rzadko ktoś decyduje się na takie sam na sam z Panem Bogiem. To bardzo piękne, ale i bardzo trudne powołanie. Nie mogłam nawet marzyć o tym, by móc się z Nim spotkać. Drugi impuls to była Jego śmierć. Pogrzeb prowadzony w dalekiej Italii przez arcybiskupa Stanisława Dziwisza. I telegram od Ojca Świętego Jana Pawia II, który wyznał: „Był zawsze bliski mojemu sercu". Tak zaczęła się moja fascynacja ojcem Piotrem Rostwo-rowskim. Stopniowe poznawanie wydarzeń z Jego życia, a przez to w tajemniczy sposób zbliżanie się do Niego samego. Najpierw okres rekluzji, potem lata kamedulskie w Polsce, we Włoszech i dalekiej Kolumbii, miesiące spędzone w PRL--owskim więzieniu, okres benedyktyński i czas odnawiania Tyńca po latach nieistnienia, w przededniu wybuchu II wojny światowej. Aż do początków życia i bogatych tradycji rodzinnych. 10 Ojciec Piotr To było wczytywanie się i wsłuchiwanie w słowa Ojca Piotra udostępnione mi głównie dzięki życzliwości Archiwum Benedyktynów w Tyńcu. Niezwykłe pisma i konferencje, czasami sprzed pół wieku, a jakże wciąż aktualne i przemawiające. To były także, a może przede wszystkim, spotkania z ludźmi, którzy mieli szczęście osobiście poznać Ojca Piotra Rost-worowskiego. Więcej, być z Nim w przyjaźni przez ponad czterdzieści czy nawet pięćdziesiąt lat, przeżywać razem różne sytuacje i pozostawać pod Jego kierownictwem duchowym. Ojciec Piotr nas łączył. Stwarzał pomost już przy pierwszym spotkaniu. Czasem poprzez pokolenia i ponad barierą językową. Pobudzał nieoczekiwane przyjaźnie, budował nagłą bliskość, otwierał wiele drzwi i wiele dusz. Bo te wszystkie spotkane przeze mnie osoby chciały nie tylko podzielić się tym, co wiedziały o Ojcu, ale dawały świadectwo tego, kim był w ich życiu i jak je całkowicie odmienił. I jak ciągle jest... Moje życie też odmienił. Z tak niezwykłą mocą wtargnął w nie w momencie najmniej spodziewanym i wiele planów życiowych kazał podporządkować swojej sprawie... Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w tej pracy. Szanownym Ojcom i Braciom Benedyktynom i Kamedu-łom — za możliwość skorzystania ze zgromadzonych materiałów oraz nadzwyczajną cierpliwość, ciepło i uśmiech wyrozumiałości, z jakim odpowiadali na niekończące się pytania. Za szansę przebywania w bliskości klasztorów, czerpania z niezwykłej mocy tych miejsc i duchowego bogactwa zakonników. Szczególną wdzięczność chciałabym wyrazić ojcom: Leonowi Knabitowi OSB, Jackowi Cieślikowi EC i Korneliuszowi Wenclowi EC, którzy konsultowali duże fragmenty tej książki i wspierali mnie swoją wiedzą, serdecznością i modlitwą. 11 Od autora Rodzinie, Przyjaciołom i Znajomym Ojca Piotra - za życzliwość i otwartość. Za możliwość spotkania. Za wszystkie rozmowy, wyznania i świadectwa. Za chwile obustronnego wzruszenia. Za zaufanie, którym zostałam obdarowana. Mojemu Mężowi Markowi - za inspirację i pomoc. Za to, że był moimi oczami i uszami, a także duszą - przez cały ten czas i wszędzie tam, gdzie wspólnie szukaliśmy śladów Ojca Piotra i gdzie ja osobiście nie mogłam dotrzeć. Wszystkim moim Bliskim, którzy pomagając w opiece nad naszą córką Agnieszką, ułatwili mi tę pracę. Ojciec Piotr Rostworowski stał się członkiem naszej rodziny. Kraków, Boże Narodzenie 2003 Marzena Florkowska „Historia naszego życia to nie jest to, co robiliśmy, że najpierw byliśmy w Warszawie, a potem w Krakowie, że mieliśmy taką pracę, a taką postawę, to studiowaliśmy, a to umiemy, ale historia naszego życia to historia naszej duszy. Ważne jest, jak On, Bóg, stanął na drodze, jak Go poznaliśmy, kiedy z Nim poszliśmy". Ojciec Piotr Rozdział 1 , , „BYŁA WE MNIE MENTALNOŚĆ ZIEMIAŃSKA" (O. Piotr Rostworowski) Dziadek Antoni Ignacy Rostworowski był jedynakiem. Przyszedł na świat 31 lipca 1833 roku w gmachu dawnego Pałacu Radziwiłłowskiego w Lublinie, ówczesnej siedzibie wojewody, gdyż jego ojciec był prezesem Komisji Województwa Lubelskiego i Podlaskiego. W ten sposób została zapoczątkowana najmłodsza gałąź rodziny Rostworowskich, tzw. linia milejowska. Wcześniej, co prawda, urodziło się Antoniemu i Amelii Marii Jansen Rostworowskim kilkoro dzieci, ale wszystkie one zmarły w dzieciństwie. Antoni Ignacy także był wątły i chorowity, więc zaniepokojeni rodzice nieustannie troszczyli się o jego zdrowie, rozpieszczali ponad miarę, a jednocześnie wszelkimi sposobami próbowali okiełznać burzliwy temperament syna. On sam, już jako dorosły człowiek, opowiadał, że był niesłychanie uparty i nie dawał opiekunom chwili wytchnienia. Kiedyś, obrażony za jakąś reprymendę, schował się w domu do szafy i siedział w niej kilka godzin ku rozpaczy rodziców, którzy nie wiedzieli, co się z nim stało. Wreszcie wieczorem matka uklękła w pokoju, w którym był schowany, i płacząc zaczęła się głośno modlić o jego odnalezienie. Syna ruszyło sumienie, wyszedł z kryjówki i, po chwili obustronnej radości, dostał porządnie w skórę. 16 Ojciec Piotr Innym razem, podczas pierwszej przymiarki fraka, zniecierpliwiły go przedłużające się zabiegi krawca i tak napiął krzyż, że wszystkie szwy popękały. Jego matka nie dała jednak za wygraną: postanowiła za wszelką cenę ze swego jedynaka zrobić chłopca dobrze ubranego i wychowanego, ogładzonego i światowego, tym bardziej że jego ojciec był osobą publiczną. Antoni Meliton Rostworowski, ojciec Antoniego Ignacego i pradziadek ojca Piotra, był majorem-adiutantem artylerii konnej. W bitwie pod Możajskiem 7 września 1812 roku był wysłany do Napoleona z raportem o rozpoczęciu natarcia i gdy pędził z meldunkiem, kula armatnia urwała mu ramię. Co prawda zdołał dojechać do Napoleona, ale z powodu upływu krwi zemdlał przed nim. Cesarz od razu udekorował go Legią Honorową, a miesiąc później król saski i książę warszawski nadali mu Złoty Krzyż Virtuti Militari. Kilkanaście lat później, po upadku powstania listopadowego, Antoni Meliton Rostworowski został mianowany przez rosyjskiego generała kawalerii Cypriana Antonowicza Kreutza prezesem Komisji Województwa Lubelskiego i Podlaskiego. Z końcem lat trzydziestych car Mikołaj I powołał go na członka Rady Stanu Królestwa Polskiego i senatora Cesarstwa Rosyjskiego. W ten sposób Antoni Meliton Rostworowski dał wyraz swej orientacji prorosyjskiej. Zmarł w Warszawie w 1843 roku, gdy jego jedyny syn miał zaledwie dziesięć lat. Dwanaście lat później, podczas epidemii cholery w 1855 roku, zmarła również jego żona. Rządy dziedzicznego Milejowa objął młody i niedoświadczony jedynak. W przeciwieństwie do swego ojca, którego pociągało życie polityczne, Antoni Ignacy całkowicie oddał się pracy na roli: powiększył majątek o trzy dalsze folwarki, skutecznie przeprowadził osuszanie i prace melioracyjne gruntów, wybudował kościół parafialny. Prowadził życie spokojne, a nawet samotne. Nad jego losem ciążyło odium dokonań ojca, którego władze rosyjskie i sam car obdarowali 17 „Byla we mnie mentalność ziemiańska" wielkimi godnościami, a co wśród Polaków oceniane było niezbyt przychylnie. Tym m.in. tłumaczy się fakt, że dopiero w trzydziestym ósmym roku życia ożenił się z Klarą, córką Bogusława Osuchowskiego, rządcy dóbr generałowej Kickiej w pobliskim Jaszczowie. Ślub odbył się 8 stycznia 1871 roku w kościele milejowskim i państwo młodzi zamieszkali w Mile-jowie. Z małżeństwa tego urodziło się sześciu synów, z czego dwóch zmarło w dzieciństwie. Pozostało czterech: Antoni Jan - doktoryzował się z ekonomii i napisał rozprawę z dziedziny stosunków włościańskich w Królestwie Kongresowym w XIX w. Wawrzyniec — wstąpił do seminarium duchownego i po czterech latach studiów odprawił uroczyste prymicje w kaplicy Matki Bożej Nieustającej Pomocy w kościele św. Anny w Warszawie, a w dzień Zielonych Świąt uroczystą sumę prymicyjną w Milejowie. Jednak w 1906 roku, ku smutkowi całej rodziny, przeszedł na mariawityzm i w 1923 roku został wyświęcony na biskupa diecezji lubelsko-podlaskiej Kościoła Mariawitów. Wojciech Hilary - ojciec ojca Piotra, senator RP w latach 1930-38, był wybitną postacią życia politycznego początku XX wieku. Jan Jacek - od dzieciństwa bardzo porywczy i nieobliczalny. Maturę zdał aż w Baku, uczył się w Studium Rolniczym w Krakowie i za radą braci wyemigrował do Peru. Tam opracował koncepcję przeprowadzenia pierwszej peruwiańskiej reformy rolnej. Wychowanie dzieci pozostawało całkowicie w rękach matki, która - jak oceniał po latach Wojciech Hilary - miała zupełnie wyjątkowy talent pedagogiczny. To on sprawił, że kształtowanie czterech synów odbywało się zupełnie bez kar. Jedno jej spojrzenie wystarczyło, by uspokoić jakąś sprzeczkę między braćmi czy przypomnieć dobre maniery przy stole. Wojciech Hilary uwielbiał słodycze i chętnie jeździł z matką 18 Ojciec Piotr O O GO 19 „Była we mnie mentalność ziemiańska" do krewnych, u których na powitanie gości służąca Marianna wnosiła zawsze tacę z konfiturami i inne przysmaki. Podczas jednej z takich wizyt oczekiwanie na łakocie zbyt się przeciągało i Wojciech Hilary dał temu wyraz głośną uwagą: „Jako dziwnie długo Marianny nie widać". Dostał podobno za to burę od matki i podczas następnej wizyty, chcąc się zrehabilitować, oświadczył uroczyście: „Siedzimy, siedzimy, ale na nic nie czekamy...". W sprawie wykształcenia dzieci matka również miała wyrobione zdanie: nie chciała zbyt wcześnie oddawać synów do szkół rosyjskich w Lublinie, zatrudniała zatem do nauki języków obcych Francuzki i Niemki, a do przygotowania do gimnazjum nauczycieli Polaków. Wojciech Hilary, po maturze zdanej w Gimnazjum Męskim w Warszawie, ukończył celująco studia prawne na Wydziale Prawa Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego i po odbyciu służby wojskowej w artylerii we Włodawie wyjechał do Paryża, do Szkoły Nauk Politycznych. Edukację przerwała jednak choroba i śmierć matki. Po tych wydarzeniach, chcąc iść w ślady ojca, zapisał się jako wolny słuchacz na Studium Rolnicze w Krakowie. Od początku jednak, bardziej niż gospodarka rolna, pociągała go praca społeczna, polityczna, publicystyczna i literacka. W 1908 roku we Lwowie wydał pisane trzy lata wcześniej „Psalmy dnia dzisiejszego", a kilka lat później opublikował również „Fiordy. Fragment z dziennika" pisanego w czasie podróży po Norwegii. W tym okresie ożenił się z Elżbietą Plater-Zyberk, córką Jana Kazimierza i Weroniki z Hutten-Czapskich herbu Leliwa (oprócz Elżbiety mieli jeszcze siedmioro dzieci). Liksna, majątek rodziny Plater-Zyberk, leżał w tzw. polskich Inflantach. Wśród zamieszkującego je ziemiaństwa przeważały rody pochodzenia niemieckiego, m.in. właśnie 20 Ojciec Piotr Platerowie czy Czapscy, które jednak bardzo szybko spolonizowały się i wiele z nich wydało bohaterów narodowych: z linii Broel-Platerów wywodziła się Emilia Plater - uczestniczka powstania listopadowego. Liksna słynęła w okolicy jako miejsce promieniujące polską atmosferą. Znajdował się tam, zbudowany w 1798 roku przez Józefa Zyberka, kościół pod wezwaniem Jezusa, Marii i Józefa oraz piękny pałac, którego urok i bogata biblioteka były powszechnie znane. Liksna rozwijała się także gospodarczo, funkcjonowała tam fabryka terpentyny, piękna pasieka, wreszcie stacja Kolei Rysko-Dyneburskiej. A Jan Kazimierz Plater-Zy-berk, ojciec Elżbiety i dziadek ojca Piotra, zbudował w Liksnie dużą fabrykę igieł, założył także znane uzdrowisko „Pohulanka" nad Dźwiną, na której uruchomił własną żeglugę parową. Jego żona, Weronika z Hutten-Czapskich, matka Elżbiety i babcia ojca Piotra, była córką hrabiego Edwarda i Antoniny z Różyckich herbu Poraj. Wychowywała się w Swojatyczach, w pięknym pałacu zbudowanym przez trzech Włochów w końcu XVIII wieku. Jednym z ważniejszych pomieszczeń otaczanych swoistym kultem była biblioteka z dziełami Rous-seau, Voltaire'a oraz innych współczesnych im pisarzy w pięknych oprawach z epoki. Ale nie tylko umiłowaniem literatury i sztuki promieniował dwór w Swojatyczach. Słynął również z niezwykłej miłości do zwierząt: opiekowano się tam chętnie bezdomnymi, ślepymi i kulawymi psami, a zdarzało się, że chłopi znosili do pałacu młode zajączki, które pozostawały w nim do czasu osiągnięcia samodzielności. Państwo swoja-tyccy nie zapominali i o ludziach: dawna, zżyta i zaprzyjaźniona służba mogła bezpiecznie spędzić tu ostatnie lata życia. Weronika przesiąknięta tym duchem miłości bliźniego starannie go kultywowała także później, już w przez siebie założonej rodzinie. Nieraz żartowano, że mąż mógł nie mieć przysłowiowych butów, ale na dobroczynność środki zawsze się znalazły. 21 „Była we mnie mentalność ziemiańska" o as < II1? ¦=l = u E 'S .2, II, i _* N N ii i ¦s s i i iii 22 Ojciec Piotr Po powstaniu styczniowym w 1864 roku ojciec Weroniki i pradziadek ojca Piotra - Edward Czapski - został skazany na 12 lat katorgi syberyjskiej, potem na szczęście niespodziewanie ułaskawiony przez cara. Ale przez wiele lat krążyła w rodzinie opowieść o tym, jak to zesłańcy szli ulicą pod strażą żołnierzy, a mała Wercia weszła na drzewo i chciała rzucić zza muru, pod nogi więźniów woreczek uzbieranego cukru. Niestety, żołnierz to zauważył i podbiegł do niej z nastawionym bagnetem. Na szczęście dziewczynka spadła z drzewa i uniknęła kary. Rozdział 2 „BÓG DAŁ MI DOBRĄ RODZINĘ" (O. Piotr Rostworowski) Ślub rodziców ojca Piotra, Elżbiety Plater-Zyberk i Wojciecha Hilarego Rostworowskiego, odbył się 17 lipca 1906 roku w majątku Liksna, w wybudowanym pod koniec XVIII wieku kościele pod wezwaniem Jezusa, Marii i Józefa. Pan młody miał dwadzieścia dziewięć lat, panna młoda była o dziesięć lat młodsza. Jej matka, Weronika z Czapskich Plater-Zyberk, poradziła córce, aby na towarzyszkę życia małżeńskiego i rodzinnego wzięła sobie młodą, również dziewiętnastoletnią Angielkę, Kattie Clinton. Trudno rozstrzygać, jakie były motywy czy prawdziwe przyczyny takiej decyzji, gdyż właściwie do dziś pojawienie się i rola tej, w żaden sposób niespo-krewnionej z rodziną osoby, pozostaje tajemnicą. T i , ,, -p Fot. 1. Elżbieta Plater-Zyberk „ 1 aK zarówno Qia 1 atu- Wojciechowa Rostworowska, sia, jak i dla Mamusi Kattie matka o. Piotra 24 Ojciec Piotr miała jakby jakąś świętą misję i była w pełni godna zaufania - pisał ojciec Piotr. - Była tu, jakby miała zadanie rzeczywiste, bez żadnego tytułu zobowiązujące do przyjaźni, miłości i wierności. Taka była Kattie aż do śmierci. (...) Jak babunia Weronika znalazła Kattie, to wie Bóg, od którego otrzymała to natchnienie". Kattie była towarzyszką życia Elżbiety, a wkrótce stała się także guwernantką dzieci, które uczyła języka francuskiego i angielskiego. Dzieci było troje, nie licząc dwóch córek, Elżbiety i Weroniki, zmarłych w dzieciństwie. Najstarsza Maria przyszła na świat w Liksnie na Inflantach 30 grudnia 1908 roku. Potem, już w majątku ojca w Rybczewicach, w powiecie krasnostawskim, urodzili się chłopcy: 12 września 1910 roku - Wojciech Jan (ojciec Piotr), a 27 stycznia 1912 roku Henryk. Rok później Wojciech Hilary Rostworowski sprzedał Rybczewice Julianowi Florkowskiemu i kupił mniejszy majątek Winiary w powiecie grójeckim. Tam przeniósł się z całą rodziną. „Bóg dał mi dobrą rodzinę i dobre warunki życia - napisał kilka lat przed śmiercią ojciec Piotr. - Nie poznałem od młodości ciężaru ubóstwa i trudnych warunków materialnych i mozolnych. Rodzina była wierząca i zjednoczona. Dyscyplina życia rodzinnego była oparta na miłości, wzajemnym szacunku i zaufaniu. (...) Była we mnie mentalność ziemiańska. Podobało mi się to, co szlachetne, miałem skłonność do-przyjaźni i do miłosierdzia, ale także do lenistwa, wygodnictwa i niedbalstwa". O pierwszym okresie życia pisał również: „Wzajemny stosunek moich Rodziców był tym, co niewątpliwie zaważyło na całym moim życiu i co uczyniło mnie szczególnie wrażliwym na te sprawy. Ojciec mój był człowiekiem wyjątkowej dobroci i łagodności charakteru, był bardzo ustępliwy i łatwy w pożyciu. Do Matki miał nieograniczone zaufanie i dał jej zupełną swobodę decyzji w sprawach domowych. Żyliśmy 25 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" w atmosferze wielkiego szczęścia rodzinnego i nie pamiętam, bym kiedykolwiek był świadkiem jakiejś kłótni czy nawet ostrzejszego słowa między Rodzicami. Zresztą prosili nas, żebyśmy im zwrócili uwagę, jeżelibyśmy kiedykolwiek coś niewłaściwego spostrzegli. Otóż Matka, która przy tak ustępliwym charakterze Ojca łatwo mogła uchwycić w swoje ręce inicjatywę, zawsze pozostała na swoim miejscu i zawsze w nas wpajała, że głową rodziny jest Ojciec, bo taka jest myśl Boża. Pokój, gdzie Ojciec pracował, kazała nam otaczać wielkim szacunkiem". Ojciec rzeczywiście pracował bardzo dużo. Chociaż miał wykształcenie rolnicze, to nigdy się ziemią nie zajmował, interesowała go raczej polityka i jej poświęcił wiele lat życia. Początkowo związany był z ruchem narodowo-demokratycznym, ale już w 1914 roku razem z Adamem Ronikierem, swoim szwagrem żonatym ze starszą siostrą Elżbiety, Jadwigą Plater-Zyberk, współtworzył Stronnictwo Narodowe. Grupowało ono nieliczne, lecz wpływowe grono osób piastujących wysokie funkcje w polskich organizacjach rolniczych i bankowych. W latach I wojny światowej zaangażował się w pracę Rady Głównej Opiekuńczej, która miała objąć troską ludność cywilną. RGO rozpoczęła swoją działalność w 1916 roku i wów- Fot. 2. Wojciech Hilary Rostworowski, ojciec o. Piotra 26 Ojciec Piotr 27 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" czas prezesem Zarządu Głównego został Adam Ronikier, a Wojciech Hilary Rostworowski wszedł w skład zarówno Rady Głównej, jak i Zarządu Głównego. W tym czasie reaktywowała swoją działalność także Polska Macierz Szkolna, której wiceprezesem został Ronikier, a członkiem Zarządu Głównego Rostworowski. W 1917 roku Wojciech Hilary Rostworowski należał do dwudziestopięcioosobowej Tymczasowej Rady Stanu, której zadaniem miało być utworzenie wojska polskiego, a także przygotowanie gruntu dla ukształtowania się polskich władz państwowych, i objął w niej funkcję dyrektora Departamentu Spraw Politycznych. Oznaczało to, że w pierwszej polskiej instancji rządowej został Wojciech Hilary Rostworowski nieoficjalnym ministrem spraw zagranicznych. Jeździł na rozmowy do Berlina i Wiednia, był członkiem delegacji, która wręczyła amerykańskiemu konsulowi w Warszawie telegram do prezydenta Wilsona z podziękowaniem za słowa orędzia ze stycznia 1917 roku. Uczestniczył też w obradach Komisji Konstytucyjno-Sejmowej i Komisji Wojskowej. W powołanym w 1917 roku przez Radę Regencyjną gabinecie Jana Kucharzewskiego objął kierownictwo Departamentu Stanu, a w działającej Radzie Stanu Królestwa Polskiego pracował w Komisji Sejmowej i Komisji Wojskowej. Tak więc w okresie I wojny światowej Wojciech Hilary Rostworowski był człowiekiem szalenie zajętym. Równocześnie, chcąc zapewnić rodzinie bezpieczeństwo, doszedł do wniosku, że Liksna, z której pochodziła żona, leżała trochę na uboczu, z dala od działań wojennych i tam jego najbliżsi powinni się przenieść. Z powodów jednak do tej pory niewyjaśnionych matka z dziećmi, całym fraucymerem, pannami do towarzystwa i służącymi nie dojechała do Liksny, ale trafiła do majątku Czetwertyńskich na Białorusi i część wojny przeżyła w tamtych stronach. Mąż był natomiast w Warszawie. Te dwie rodziny - Rostworowskich i Czetwertyńskich -były ze sobą mocno powiązane, a dzieci: Maria, Wojciech, Henryk i Karolinka z Maryjką często spędzały ze sobą wolny czas. Podczas różnych zabaw i gier Henryk był zwykle w drużynie z Karoliną, a Szeszek z Maryjką. Zdrobnienie narodziło się tak: Wojciech, Woj -cieszek, Szeszek. Z kolei na Karolinkę wołali Linka. Powstał nawet czterowiersz: „Mały Helin (czyli Henryk i Karolinka) święty Szema (czyli Szeszek i Maryjką - późniejsi zakonnicy) ponad nich lepszego nie ma". Można oczywiście nie przywiązywać żadnej wagi do dziecięcych zabaw i określeń, ale w pewnym sensie są one świadectwem Fot. 3. Szeszek Rostworowski, upodobań ojca Piotra JUŻ od czyli o. Piotr jako dziecko wczesnej młodości. Takie postawy przywiązania do religii i Kościoła były zresztą w rodzinie bardzo wysoko cenione i popierane. Babcia Weronika Plater-Zyberk uchodziła za świętą nie tylko wśród najbliższej rodziny. Dziadek Antoni Ignacy Rostworowski znał się doskonale na obrzędach liturgicznych. Podziwiał piękno uroczystości kościelnych szczególnie w Wielkim Tygodniu i w oktawie Bożego Ciała. W tych okresach codziennie uczestniczył we Mszy świętej, a jego przykład n; mógł pozostać bez wpływu na synów i domowników. Również stryj Antoni Jan Rostworowski odcisną* piętno na psychice Szeszka. W 1918 roku zaang' w prace prowadzące do powołania Katolickiego T 28 Ojciec Piotr Lubelskiego, a pod koniec życia działał w Sodalicji Mariańskiej, był też członkiem III zakonu św. Franciszka. O atmosferze domu, którego był głową, świadczy choćby fakt, że dwie jego córki wstąpiły do klasztoru. Maria, w Zgromadzeniu des Dames de St. Maur w Callenelle w Belgii, przyjęła imię Klara i w 1973 roku uroczyście obchodziła jubileusz pięćdziesięciolecia życia zakonnego, a Anna przyłączyła się do Zgromadzenia Panien Kanoniczek w Warszawie. Także syn Antoni myślał o życiu konsekrowanym, ale z powodu złego zdrowia nie dostał się do zakonu i opiekował się niewidomymi w Laskach. W 1917 roku, kiedy wojna zbliżała się do końca, a w Rosji narastały ruchy rewolucyjne, Wojciech Hilary Rostworowski postanowił sprowadzić rodzinę do stolicy. Przekroczenie linii frontu było jednak niemożliwe, zatem Elżbieta Rostworowska z domu Plater-Zyberk z całym towarzystwem wędrowała przez Sankt Petersburg, Finlandię, Szwecję, aż w końcu dojechała do Warszawy. Heniś opowiadał potem, że w pociągu, którym podróżowali, było dużo oficerów carskich w białych mundurach. Na jakiejś stacji ich pociąg spotkał się z drugim, którym bardzo powoli jechał w przeciwną stronę eszelon wojskowy. Już można było odczuć nastroje rewolucyjne, już pokrzykiwano różne hasła. Większość oficerów kucnęła, żeby się schować poniżej linii okien. Tylko jeden z nich nie drgnął, stał wyprostowany z kamienną twarzą. I to na Henryku zrobiło ogromne wrażenie. Nie jest pewne, czy ojciec Piotr dzielił w tym czasie losy matki i rodzeństwa, gdyż prawdopodobnie w sierpniu 1914 roku przebywał z krewnymi w Sopocie i gdy wybuchła wojna, nie mógł powrócić do Królestwa. Przymuszony sytuacją międzynarodową podróżował przez całą I wojnę światową i dopiero po jej zakończeniu spotkał się z najbliższymi w Warszawie. 29 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" Fot. 4. Heniś i Szeszek - o. Piotr (z prawej) Rostworowscy W stolicy Szeszek i Heniś rozpoczęli naukę w powołanym w 1908 roku przez hrabiego Zygmunta Wielopolskiego Gimnazjum Męskim im. św. Stanisława Kostki. Ośmioklasowa męska szkoła filologiczna miała na celu nie tylko gruntowne wykształcenie młodzieży, ale także wyrabianie mocnych charakterów i wychowywanie w zasadach wiary rzymskokatolickiej. Zwyczajem było, aby przed pierwszą lekcją i po ostatniej nauczyciele wspólnie z chłopcami odmawiali modlitwę w postawie klęczącej, prosząc o potrzebne łaski i dziękując za wszystko, co otrzymali podczas lekcji w danym dniu. Praktykowano to do końca istnienia gimnazjum z tym, że w latach późniejszych uczniowie ze wszystkich klas modlili się wspólnie w sali gimnastycznej przed rozpoczęciem zajęć. Uczęszczanie na nabożeństwa w niedzielę i święta o godzinie 9.00 było obowiązkowe. Kościołem szkolnym był kościół św. Józefa Oblubieńca zwany potocznie kościołem Karmelitów przy Krakowskim Przedmieściu 52/54. Znajdował się on zresztą niedaleko szkoły, która w czasach braci Rostworowskich mieściła się przy ul. Traugutta, na rogu Krakowskiego Przedmieścia. Był sierpień 1923, kiedy młody Wojciech Rostworowski przekroczył próg gimnazjum. Rozpoczął naukę w klasie IV, gdyż synowie z rodzin ziemiańskich i arystokratycznych, stanowiący zasadniczą część uczniów, długo uczyli się w do- 30 Ojciec Piotr mu i do szkoły przybywali najczęściej w czwartej, piątej czy nawet szóstej klasie. Ojciec Piotr, jak sam zaświadczał, należał do prymusów: „Bóg mi dał dobrą inteligencję tak, że nauki nie sprawiały mi trudności i miałem dobre wyniki bez wielkiego utrudzenia". Rzeczywiście, w latach przedmaturalnych był zdecydowanie najlepszym uczniem swojego rocznika. Razem z bratem wyróżniali się w szkole nie tylko inteligencją, ale i delikatną urodą, niemal dziewczęcym wdziękiem, toteż obu natychmiast przezwano: Wojciecha - Zosia, Henryka - Jadzia. Szkoła miała wielki dziedziniec, boisko, gdzie grano w siatkówkę i koszykówkę, ćwiczono na ,, -lekcjach gimnastyki, odpoczywano w czasie dużych pauz. Ale, jak pamiętają rówieśnicy, dobre wychowanie nie pozwalało Szeszkowi grać w piłkę nożną czy tenisa, wagarować — nawet pod okiem i za zgodą nauczycieli - czy brać udział w innych imprezach typowych dla tego wieku. A mimo to przez wszystkich był lubiany i szanowany. „Zawsze jednak trochę żal mi było, że nie jest taki, jak my wszyscy"— wspomina jego kolega Szkolny Wacław Fot. 5. Wojciech - o. Piotr (z lewej) i Henryk Kfyszewski. Rostworowscy 31 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" Będąc uczniem „Wielopolskiego", był Wojciech Rostwo-rowski świadkiem kilku ważnych wydarzeń w życiu szkoły. 14 września 1923 roku kardynał Aleksander Kakowski świętował sześćdziesiąte urodziny. Dyrektor gimnazjum Adam Jaczynowski z ks. Romanem Archutowskim i dziesięcioma uczniami z klasy VIII złożyli osobiście życzenia jubilatowi. W roku 1924 odwiedził Polskę marszałek Francji Ferdynand Foch. Na rogu Krakowskiego Przedmieścia i ul. Traugutta witała go młodzież ubrana w przepisowy strój: czapkę - granatowe, francuskie kepi ze skórzanym, czarnym paskiem nad daszkiem, granatowe spodnie i granatową kurtkę. Chłopcy machali chorągiewkami o barwach polskich i francuskich. Corocznie obchodzono uroczystości ku czci św. Stanisława Kostki - patrona szkoły, opiekuna młodzieży, jednego z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Tradycyjnie był to zawsze dzień wolny od nauki. Rano wszyscy szli do kościoła Karmelitów na Mszę świętą, potem w sali gimnastycznej odbywała się akademia, w czasie której przedstawiano sceny z życia świętego. Szczególnie uroczystą oprawę miały obchody dnia patrona szkoły w roku 1926. Była to nie tylko doroczna uroczystość, ale także 200 rocznica jego kanonizacji. „Wielopolski" był szkołą znaną i uznawaną. Wśród jej absolwentów znalazło się wiele wybitnych osobowości, m.in. Witold Gombrowicz, maturzysta z roku 1922, wybitny pisarz, autor powieści i utworów dramatycznych, Stanisław Baliński, poeta, autor zbiorów wierszy, a także noweli i przekładów poezji francuskiej, angielskiej, rosyjskiej i włoskiej. W murach tej szkoły naukę pobierali Henryk Sztompka, pianista, laureat Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina w 1927 roku za wykonanie mazurków, juror wielu międzynarodowych konkursów pianistycznych, czy Antoni Unie-chowski, rysownik, autor ilustracji książkowych m.in. do 32 Ojciec Piotr „Anny Kareniny" Lwa Tołstoja czy „Lalki" i „Emancypan-tek" Bolesława Prusa. Do grona uczniów gimnazjum należał Władysław Bartoszewski, więzień Auschwitz, współtwórca Rady Pomocy Żydom „Żegota", uczestnik powstania warszawskiego, współredaktor „Tygodnika Powszechnego", przewodniczący Międzynarodowej Rady Państwowego Muzeum w Oświęcimiu i minister spraw zagranicznych. Wśród absolwentów znaleźli się także Wojciech i Henryk Rostworo-wscy. ,¦¦¦¦¦¦¦ ¦¦ , , ; ..- .,. > Ten, wydawać by się mogło, najbardziej beztroski okres życia naznaczyła śmierć matki. Ostatnią wolą odchodzącej było, aby wychowanie dzieci powierzono niani i guwernantce Katarzynie Clinton. „Jako młoda Angielka przyjechała do Polski i zaprzyjaźniła się z moją Matką rodzoną - zanotował ojciec Piotr - która umierając w wieku lat 37, prosiła mego Ojca, aby Ona mogła zajmować się dziećmi, ponieważ z naszą rodziną przebyła całą pierwszą wojnę i pozostała aż do śmierci Mamusi w roku 1924. Spełniając tę wolę, Ojciec się z Nią ożenił i była dla nas wszystkich jak najlepsza Matka". Katuszka, jak ją nazywano, była zawsze w rodzinie kochana i szanowana, choć patrząc z perspektywy czasu, wielu zdaje sobie sprawę, że jej rola była bardzo niewdzięczna, bo szalenie trudno jest zastąpić dzieciom zmarłą matkę. Nigdy nie nauczyła się dobrze mówić po polsku, posługiwała się mieszaniną francuskiego, angielskiego i polskiego, wplatała także słowa z języka służby, na przykład „nazad". - Całe jej życie było ułożone tak, żeby nikomu nie przeszkadzać i nie sprawić przykrości czy kłopotu - zamyśla się Wojciech Rostworowski, bratanek ojca Piotra. - Kiedy już 33 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" była ciężko chora, prawie umierająca, mieszkała u nas w Warszawie. Pamiętam, studiowałem wówczas i we wrześniu miałem jakiś egzamin poprawkowy. Umarła następnego dnia, żebym ten egzamin ze spokojną głowę mógł zdać. To był rok 1973. „Moja Matka gaśnie cicho w Zalesiu i lada dzień spodziewam się wiadomości, że już odeszła do Pana — pisał w tamtych dniach ojciec Piotr. - Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem Jej nadzwyczajnego spokoju i pogody ducha. Jest nawet wesoła i robi dowcipne przytyki do obecnych swoją zabawną polszczyzną. Mówi, żeby jej specjalnie nie podtrzymywać, «bo stary człowiek musi umrzeć, taki już jest Boży porządek rzeczy». Czasem mówi: «Tak dziwnie jest odchodzić*. Jest pełna wdzięczności dla Boga i ludzi (...). Odchodzi człowiek cichy, niezwykle delikatny, z natury miłujący samotność, człowiek o dużej mądrości życiowej i wielkim sercu. Rzadko się zdarza, by druga matka mogła być taka jak pierwsza i tak kochana jak pierwsza. Odchodzi jak dojrzały kłos i to odchodzenie jest tak zwyczajne i tak normalne, że przynosi ukojenie najbliższym". ; To był rok 1973, ojciec Piotr był już wówczas dorosłym człowiekiem i dojrzałym zakonnikiem. Ale w roku 1924, gdy umierała jego mama, był bardzo młody, zaledwie rozpoczął naukę w gimnazjum i było to zapewne dla niego doświadczenie trudne, wymagające wielkiej dojrzałości, choć szkolny egzamin dojrzałości zdawał dopiero cztery lata później, w dniach 21-25 maja 1928 roku. Z całej klasy do matury dopuszczono wówczas dwudziestu uczniów, czterech nie dopuszczono, a maturę otrzymało siedemnastu. Jak potwierdza notarialny odpis świadectwa maturalnego, Wojciech Rost- 34 Ojciec Piotr Fot. 6. Przedmaturalne zdjęcie Wojciecha Rostworowskiego 35 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" Fot. 7. Rok 1928 - VIII klasa przed maturą. Wojciech Rostworowski w górnym rzędzie drugi od prawej worowski otrzymał następujące oceny z przedmiotów egzaminacyjnych: z religii — bardzo dobrą, z języka polskiego - dostateczną, z języka francuskiego — dobrą, z historii wraz z nauką o Polsce współczesnej — dobrą, z matematyki - dostateczną. Zachowało się maturalne zdjęcie klasy VIII: ustawieni na tle szkoły prawie wszyscy uczniowie z profesorami: dyrektorem gimnazjum błogosławionym ks. Romanem Archutow-skim, historykiem Kościoła, w czasie okupacji zamordowanym na Majdanku, a w 1999 roku beatyfikowanym przez Jana Pawła II, profesorem Czesławem Cieplińskim, nauczycielem języka polskiego starszych klas, profesorem Józefem Alich-niewiczem, specjalistą od fizyki i chemii oraz profesorem historii Januszem Wolińskim. 36 Ojciec Piotr Po zdaniu matury Szeszek zgłosił się na ochotnika do wojska i 25 lipca 1928 roku rozpoczął roczny Kurs Podchorążych Rezerwy Kawalerii prowadzony w Grudziądzu przez Centrum Wyszkolenia Kawalerii. Szkoła ta miała opinię elitarnej, stąd chętnych na takie szkolenie nie brakowało i dla wielu rozpoczęcie w niej nauki było marzeniem życia. Rok w rok zgłaszało się do niej około pięciu i więcej kandydatów na jedno miejsce, a ostatecznie naukę rozpoczynali mający najlepsze obycie z koniem i... „dobrze urodzeni". Nie brakowało jednakże synów robotników, mieszczan, małorolnych i średniorolnych chłopów. Przeważali oczywiście katolicy, ale odnotowano starozakon-nych, mahometan, protestantów i ateistów. Na wyszkolenie składało się doskonalenie jazdy konnej w terenie i na ujeżdżalni, władanie bronią białą, opanowanie sztuki strzeleckiej, wolty-żerka oraz wiedza teoretyczna z zakresu taktyki, terenoznawstwa, topografii, historii wojen czy nauki o broni. Najważniejszym i najpewniejszym środkiem wychowawczym stosowanym w szkole był przykład osobisty dowódcy. To on miał pokazać, czym jest pogarda dla niebezpieczeństwa, odwaga, szybki refleks i zdecydowanie w działaniu. Fot. 8. Wojciech Rostworowski (o. Piotr) 37 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" Doceniano rolę ćwiczeń fizycznych i rygoru, gdyż uważano, że wyrabiają one męstwo i siłę charakteru, a także budzą pewność siebie i odwagę. Kształtowano także prawdziwe koleżeństwo, głównie podczas ćwiczeń w polu w warunkach zbliżonych do wojennych. Wyrażać się ono miało gotowością ratowania za wszelką cenę kolegi znajdującego się w niebezpieczeństwie. Przy tym wszystkim nie zaniedbywano takich wartości jak poczucie piękna. Schludność i elegancja były wyróżniającymi cechami ubioru kawalerzysty, a do porządku w koszarach przywiązywano dużą wagę. Najważniejszy jednak zawsze i wszędzie był koń. Podstawowym obowiązkiem w czasie przerwy w marszach była troska o zwierzę, które musiało być trzy razy dziennie napojone, nakarmione i wyczyszczone. Następną czynnością było doprowadzenie do porządku rzędu końskiego, broni, a dopiero na samym końcu zadbanie o siebie. Wiele lat później ojciec Piotr opowiadał, że kiedyś zaatakował go jakiś kapral: „Człowieku kulturalno-oświatowy, jak ty tego kunia trzymasz?". To było takie jego ulubione wspomnienie. Pierwszym sprawdzianem umiejętności były coroczne, organizowane 3 listopada, biegi myśliwskie św. Huberta. Były one, z powodu zbyt krótkiego okresu szkolenia, bardzo trudne, ale ułani, którzy po półtoramiesięcznej nauce jazdy konnej zaledwie potrafili trzymać się na koniu, pokonywali przeszkody z dużą odwagą. Rok szkolenia ojca Piotra zapisał się kilkoma wydarzeniami. Po pierwsze, została założona kasa pomocy koleżeńskiej zasilana darami zamożniejszych uczniów. Niektórzy z nich zrzekali się nawet na rzecz kasy należnego im żołdu, a z zebranych pieniędzy korzystali wszyscy, którzy potrzebowali pomocy finansowej. Po drugie, założono „Księgę tradycji szkoły", wykonano ją w stylu starych kronik, a przechowywano w specjalnie oszklonej gablocie w sali wykładowej. Po 38 Ojciec Piotr trzecie wreszcie, wprowadzono zasadę, że zarówno mundury wyjściowe, jak i buty mogły być odtąd dopasowywane przez szwadronowego krawca i szewca do figury i stopy każdego z ułanów, co oczywiście znacznie poprawiło estetykę ubioru. W roku szkolenia 1928/29 aura nie rozpieszczała uczniów. Zima była wyjątkowo mroźna: w styczniu, lutym i aż do połowy marca słupek rtęci spadał, osiągając minus 40 stopni Celsjusza! Dla przyszłych ułanów najbardziej przykre były wtedy wyjazdy na plac ćwiczeń, gdy należało powoli przebyć most na Wiśle. Jeden z podchorążych, Adam Borowski, wspomina: „Wiatr skowyczał w stalowych kratownicach, a powolne tempo pochodu nie rozgrzewało i przejazd przez most dłużył się w nieskończoność. A potem komenda: «Szwa-dron śpiewa!». Chciało nam się śpiewać jak psu wyć. Na szczęście zdrowie nie zawiodło, a młodzieńcza fantazja i humor pomogły przetrwać przeciwności meteorologiczne. Po kilku tygodniach wydano rozkaz, że jeżeli o siódmej rano temperatura spadnie poniżej minus 30 stopni, zajęć polowych nie będzie, tylko jazda w krytej ujeżdżalni". Te niespotykane mrozy zapadły w pamięć także innego kolegi ojca Piotra. Andrzej Kiełczewski, wspominając bal Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii, który odbył się 9 lutego 1929 roku, dodawał: „Datę tę będę wspominał i pamiętał przez całe życie, bo termometry 10 lutego, następnego dnia po balu, o godzinie 6 rano wskazywały minus 44°C". Wkrótce jednak przyszła wiosna i 25 kwietnia 1929 roku Wojciech Jan Rostworowski, razem z pozostałymi 171 podchorążymi rezerwy, ukończył dziesięciomiesięczny kurs z wynikiem „zupełnie dobrym" i stopniem plutonowego, a następnie został skierowany na dwumiesięczną praktykę do XIII Pułku Ułanów Wileńskich. 39 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" \TRi \! WYSZKOi KR 11 ŚWIADECTWO Fot. 9. Świadectwo ukończenia przez Wojciecha Rostworowskiego Kursu Podchorążych Rezerwy Kawalerii 40 Ojciec Piotr W tym czasie jego ojciec, Wojciech Hilary Rostworowski, po kilkuletniej przerwie znów zaangażował się w życie polityczne. Uczestniczył w spotkaniach grup konserwatywnych oraz polityków z otoczenia Władysława Sikorskiego i Józefa Piłsudskiego, bywał na spotkaniach towarzyskich i politycznych u Janusza Radziwiłła i Kazimierza Lubomirskiego oraz na „herbatkach politycznych" u Jana Bobrzyńskiego. Miał opinię najbardziej wpływowego w obozie zachowawczym. W 1930 roku został wybrany do Senatu z listy BBWR w województwie łódzkim, a w 1935 roku został do niego powołany przez prezydenta RP. Brał udział w pracach przygotowujących projekt Konstytucji kwietniowej z 1935 roku i był nawet uważany za jednego z jej współtwórców. Tymczasem w roku akademickim 1929/30 jego syn Sze-szek rozpoczął studia na wydziale prawa w Paryżu. Prawdopodobnie korespondencyjnie została załatwiona wcześniej dla niego pensja prowadzona przez rodzinę francuską. Poszczególne pokoje wynajmowano studentom, a posiłki jadano wspólnie. Wojciech Jan po dwóch spotkaniach zrozumiał, że dostał się do jakiegoś, w jego odczuciu, strasznego środowiska, zupełnie odbiegającego wykształceniem i kulturą od tego, do czego był z domu przyzwyczajony. Szybko przeprowadził się do innego mieszkania. Nie oznacza to jednak, że w tym okresie nie. myślał przyszły ojciec Piotr o teologii i życiu zakonnym. Niektórzy świadkowie sugerują, że rozpoczęcie nauki w Paryżu było wypełnieniem warunków postawionych mu przez ojca. Ten, dowiedziawszy się, że syn zamierza resztę życia spędzić w stanie duchownym, nakazał mu podjęcie innych studiów lub odbycie rocznej wędrówki po Europie. Zdaniem doświadczonego Wojciecha Hilarego Rostworowskiego miała to być ostateczna weryfikacja decyzji, a także podróż edukacyjna przed 41 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" zamknięciem się w murach klasztornych. Podobno ojciec obiecał, że jeśli po roku syn w dalszym ciągu będzie marzył o takim właśnie życiu, on nie będzie stawał na przeszkodzie. Był to czas podejmowania ważnych decyzji o kierunku dalszego rozwoju, czas, kiedy każde z trójki rodzeństwa Rostworowskich - Maria, Wojciech, Henryk - rozpoczynało własną drogę życiową. Fot. 10. Rodzeństwo Rostworowskich: Mąka, Szeszek — o. Piotr (w środku) i Heniś — Dwaj bracia, Wojciech i Henryk, byli bardzo odmienni zarówno w sensie fizycznym, jak i duchowym i tak też różnymi drogami potoczyło się ich życie - opowiada wybitny historyk sztuki, przez kilkadziesiąt lat wykładowca historii malarstwa na KUL-u, a także wieloletni redaktor naczelny Wydawnictwa „Znak" profesor Jacek Woźniakowski. — Heniś był nadzwyczaj przystojnym mężczyzną i stanowił ozdobę wielu spotkań towarzyskich. Pamiętam go z różnego rodzaju dancingów, kiedy tak rzewnie i lirycznie, niemal wzorcowo tańczył walca. 42 Ojciec Piotr W ojcu Piotrze nic nie było z takiego salonowca i nie było w nim także takiej kokieterii. Heniś to był taki motyl, lekki kaliber, a sylwetkę ojca Piotra widzę jako lekko ociężałą, masywną. Był bardzo dowcipny i to być może najbardziej upodobniało go do brata. Mieli także bardzo podobne głosy i podobny sposób mówienia, więc zabawnie było zobaczyć w dwóch rozmaitych wydaniach, tak różnych od siebie, podobieństwo akustyczne. Henryk został tłumaczem, autorem i wykonawcą pieśni i piosenek. Działalność literacką, teatralną i aktorską rozwinął w dosyć nietypowych okolicznościach, mianowicie podczas pobytu w niemieckich obozach jenieckich, w których spędził całą II wojnę światową. A później, przez wiele lat, tłumaczył głównie ballady starofrancuskie, przekładał również z języka francuskiego utwory sceniczne. Wykonywał układane przez siebie piosenki i wiele z nich nagrał na płytach. Po wojnie ożenił się z rzeźbiarką Teresą Czartoryską. - Wieczny, niepoprawny optymista - opowiada o nim jego syn Wojciech Rostworowski — zarażał wszystkich wokół swoją pogodą, życzliwością i całkowitym brakiem żółci. Pewnie z powodu tych cech był tak lubiany, ba - uwielbiany w towarzystwie. Ludzie przytłoczeni kłopotami dnia codziennego po spotkaniu z moim ojcem wychodzili odświeżeni, odmłodzeni. Wyróżniał się całkowitym brakiem umiejętności technicznych. Nie potrafił wbić gwoździa ani niczego zreperować w domu. Wszystkie tzw. męskie prace robiła mama, a później ja. Nigdy też, w przeciwieństwie do swego brata ojca Piotra, nie zrobił prawa jazdy. Zresztą wydaje mi się, że nie miał takiej potrzeby. Był zwinny i wysportowany, dobrze jeździł konno, grał w tenisa, jeździł na nartach, wspaniale tańczył, a nigdy nie nauczył się dobrze pływać. Świetnie strzelał, ale na polowania jeździł tylko towarzysko, polować nie lubił. 43 „Bóg dal mi dobrą rodzinę" os 09 O O W NM CZ5 < o 44 Ojciec Piotr Miał dobrze skrojone garnitury i doskonale dopasowane krawaty, a także zawsze idealnie wyczyszczone i wyglansowane buty. Doceniał markowe trunki, zwłaszcza whisky, ale nigdy nie pamiętam go pijanego czy nawet lekko wstawionego. Zabawny szczegół: w pamięci wielu znajomych pozostało przekonanie, że pięknie grał na fortepianie, podczas gdy w rzeczywistości nigdy nie nauczył się najprostszej melodii i jednej nuty. Wszystkie koncerty i nagrania śpiewał z pamięci. Siostra ojca Piotra, Maria Klara — Mąka jak ją nazywano — wyszła za mąż za ziemianina Józefa Krzyżanowskiego i miała z nim sześcioro dzieci. Wcześnie owdowiała, w wieku czterdziestu kilku lat i nagle, z dnia na dzień, musiała nauczyć się radzić sobie finansowo i zapewnić utrzymanie tak licznej rodzinie. W Sieradzu, gdzie mieszkała, uczyła języka francuskiego i angielskiego i można śmiało powiedzieć, że większość osób posługujących się wówczas tam językami obcymi wyszła spod jej ręki. Aż do lat osiemdziesiątych dawała bardzo dużo, stosunkowo tanich lekcji. — Matka swoje młodsze dzieci wychowywała zupełnie inaczej niż starsze - komentuje Hubert Krzyżanowski — być może dlatego, że między najstarszym a najmłodszym dzieckiem jest siedemnaście lat różnicy. Nas z siostrą traktowała w sposób bardzo surowy, nastawiony na ascezę. Pamiętam, miałem dwadzieścia kilka lat, wróciłem do domu i zobaczyłem moich dziewięcio- i dziesięcioletnich braci, którzy oświadczyli, że idą do kina. To było dla nas trudne do wyobrażenia. Ile myśmy musieli batalii toczyć, żeby wyjść do kina i udowodnić, że to nie jest żadna pogoń za przyjemnościami, tylko kulturalna rozrywka!!! Poza tym matka zaczęła interesować się tymi samymi zagadnieniami, którymi zajmowały się jej młodsze dzieci; na przykład w domu zaczęto rozmawiać o sporcie i czytać sportowe czasopisma. Myśmy z siostrą nigdy nie doświadczyli takiej postawy. 45 „Bóg dał mi dobrą rodzinę" Maria Krzyżanowska często korespondowała z ojcem Piotrem i to nie tylko z racji więzów krwi. On był kimś w rodzaju jej kierownika sumienia, co oczywiście było niełatwe w relacji z własną siostrą. Często też ją odwiedzał i w pamięci dzieci zachował się obraz mamy, która zawsze na przyjazd wuja Szeszka robiła lane ciasto do zupy z samych żółtek, żeby tylko dać mu wszystko, co najlepsze. 47 „Zakonnikiem jestem od młodości" Rozdział 3 „ZAKONNIKIEM JESTEM OD MŁODOŚCI" (O. Piotr Rostworowski) Wojciech Jan Rostworowski miał narzeczoną. Spotykali się często i razem snuli plany na przyszłość. Pewnego dnia spacerowali po ogrodzie w majątku rodziców dziewczyny i nagle panna niespodziewanie zniknęła. Szukano jej wszędzie: w domu, w ogrodzie, w całej okolicy. Nikt jej nie widział. Szukał jej także całymi dniami zrozpaczony Wojciech Jan. Po około dwóch tygodniach, chodząc po tymże ogrodzie, nagle wpadł w bardzo głęboką jamę czy studnię. Okazało się, że znajdował się tam źle zabezpieczony właz, przez który wpadało się wprost do głębokiej piwnicy. Tam, młodzieniec znalazł ciało swej ukochanej częściowo nadgryzione już przez szczury i podlegające rozkładowi. Nieszczęsna dziewczyna nie mogła o własnych Fot. 11. Z prawej Wojciech Jan Rostworowski (o. Piotr) siłach wydostać się z pułapki, a nikt nie usłyszał wołania 0 pomoc. Tragiczny narzeczony, pomimo głębokiego szoku, jakiego doznał, zdał sobie sprawę, że jeśli ktoś jakimś cudem nie przyjdzie mu na ratunek, to jego życie skończy się podobnie. Wzywał ciągle pomocy i nie tracił nadziei. Przekazy rodzinne mówią, że właśnie wtedy złożył ślub, że jeżeli uda mu się wyjść z tej opresji cało, to poświęci swoje życie Bogu. Po trzech dniach przypadkowo znaleźli go jacyś ludzie. Historia ta, choć wielce barwna i mrożąca krew z żyłach, znana jest bardzo niewielu osobom. Spośród kilkudziesięciu świadków potwierdza ją zaledwie dwóch, m.in. spokrewniony z Rostworowskimi Romuald Szpor. Inni, jak choćby kolega gimnazjalny Wacław Kłyszewski, zadawali po latach bratu Szeszka, Henrykowi, pytania wprost: „Co spowodowało, że Wojciech tak się zmienił? Czy to był jakiś zawód życiowy? Sprawy uczuć? Kobieta?". Henryk odpowiedział zdecydowanie: „To była świadoma od początku droga życiowa, którą Wojciech wybrał sobie 1 wyznaczył już w bardzo wczesnej młodości". On sam pod koniec życia stwierdził: „Zakonnikiem jestem od młodości. Od dwunastego roku życia byłem przekonany, że takie jest moje powołanie". A wiele lat później lubił powtarzać: „Jak masz powołanie, to się Panu Bogu nie oprzesz. Ale bądź ostrożny dlatego, że jak realizujesz swoje powołanie, to wsiadasz jak do samolotu i już nie masz wyjścia. A jak masz żonę, dzieci, pracę, to jak się na jednym odcinku nie układa, to się możesz podbudować na drugim. A tu stawiasz wszystko na jedną kartę". Ojciec Piotr zdecydował się na taki radykalny krok i w roku 1930 wstąpił do benedyktynów w opactwie św. Andrzeja w Zevenkerken w Belgii. Wybór tego właśnie stylu życia wynikał m.in. z faktu, że idee głoszone przez żyjącego 1500 lat wcześniej świętego Benedykta były wciąż aktualne 48 Ojciec Piotr Fot. 12. Św. Benedykt okolicznych pasterzy, którzy coraz częściej odwiedzali go i słuchali jego nauki, a wielu z nich zdecydowało się przyjąć taki styl życia. W ten sposób, niejako wbrew zamierzeniom, narodziła się pierwsza wspólnota. Przed śmiercią napisał Benedykt Regułę dla swoich mnichów, której treść można by oddać w trzech słowach: „słuchaj - módl się - pracuj". Styl życia zaproponowany przez świętego Benedykta zaczął wkrótce zataczać coraz szersze kręgi i w coraz to nowych miej- i na nowo odczytywane, pomimo okresowych trudności. Wielu osobom bliski był młodzieniec, którego rodzice marzyli o tym, by w Rzymie studiował nauki wyzwolone, a który nie czuł się dobrze w środowisku studenckim prowadzącym całkowicie obcy mu styl życia. Udał się w góry, zatrzymał się w Subiaco i wybrał jedną z grot na miejsce swego pobytu. Chciał przebywać sam na sam z Panem Bogiem przez resztę życia. Wkrótce jednak został zauważony przez Fot. 13. Strona z Reguły św. Benedykta 49 „Zakonnikiem jestem od młodości" scach powstawały wspólnoty żyjące według Reguły. We wczesnym średniowieczu mnisi ci stanowili elitę umysłową Europy zachodniej, prowadzili szkoły, biblioteki, skryptoria klasztorne, w których ocalili wiele z dorobku starożytności. Stworzyli wspaniały chorał gregoriański, odegrali też znaczącą rolę w dziejach architektury, budując choćby wspaniałe opactwo w Cluny. Duchowość benedyktyńska odegrała tak istotną rolę w historii Europy, że papież Paweł VI w roku 1964 ogłosił św. Benedykta jej głównym patronem. Jednak ostatnie dziesięciolecie XVIII i pierwsze XIX wieku tragicznie zapisały się w historii zakonu. Niezliczone klasztory ginęły w wyniku wielkiej rewolucji we Francji, wojen napoleońskich i sekularyzacji w Prusach. Także w Polsce, w której benedyktyni obecni byli od połowy XI, a może nawet od końca X wieku, zaborcy zlikwidowali wszystkie opactwa. Na szczęście odnowa przyszła dość szybko i rozpoczęła się wraz z podjęciem przez ojca Prospera Guerangera życia monastycznego w Solesmes we Francji w 1833 roku. Odrodzenie rozszerzało się także na Włochy, Niemcy, Belgię i gdy w 1880 roku obchodzono uroczyście 1400. rocznicę narodzin świętego Benedykta, największy kryzys należał już do przeszłości. * * * Opactwo świętego Andrzeja w Zevenkerken w Belgii, które wybrał ojciec Piotr, było jednym z najbardziej prężnie rozwijających się. Jego głównym posłannictwem miała być pomoc benedyktynom w Brazylii i Kongo, ale równie dynamicznie rozwijał się tam ruch liturgiczny zapoczątkowany w Solesmes, gdzie kultywowano i odradzano śpiew gregoriański. Ojciec Gaspar Lefebwe z opactwa św. Andrzeja przygotował Mszał łacińsko-francuski, który pod nazwą „Lefebvra" stał się ogromnie popularny. Ten wybór łacińskich modlitw mszał- 50 Ojciec Piotr nych z tłumaczeniami i wybór z liturgii sakramentów i brewiarza rozszedł się w pierwszym roku w 85 tysiącach egzemplarzy. Tłumaczono go na język angielski, hiszpański, portugalski, włoski, flamandzki, niemiecki i w przyszłości także polski. W opactwie św. Andrzeja powstał apostolat liturgiczny, tam przychodziła niezliczona korespondencja, tam redagowano czasopisma, organizowano kongresy, tygodnie i dnie liturgiczne. Życie benedyktyńskie tętniło i promieniowało. Równocześnie przy opactwie św. Andrzeja prowadzona była niewielka elitarna szkoła. Uczyli się w niej także synowie polskiej arystokracji: Adam Czartoryski, Henryk i Zygmunt Dembińscy, Adam, Stanisław i Jan Jędrzejowiczowie, Antoni i Andrzej Mańkowscy, Benedykt Tyszkiewicz i inni. W ówczesnej Polsce brakowało odpowiednich szkół z internatem i wielu, zgodnie z tradycją, wysyłało synów do szkół benedyktyńskich za granicę. To dzięki tym kontaktom ojciec Karol van Oost OSB, późniejszy odnowiciel i przeor klasztoru tynieckiego, a wówczas mnich opactwa w Belgii, poznał synów polskiej arystokracji i nawiązał kontakt z księdzem Stani-sławem Szczerbińskim, który myślał o założeniu podobnej szkoły w Polsce. „W czasie letnich wakacji 1924 roku przyjechał do nas, do Brugii, polski oratorianin, ojciec Stanisław Szczerbiński, który pragnął poznać system nauczania w naszej szkole - wspominał ojciec Karol. - Zupełnie przypadkowo znajdowałem się u furtiana, gdy on zadzwonił do klasztoru. Jeden z ojców, który był kierownikiem hostelu dla gości, odbywał właśnie rekolekcje. Poprosił mnie więc o zajęcie się nowo przybyłym. W ten sposób narodziła się nasza przyjaźń i rozwijała się w ciągu dwóch lat jego pobytu w opactwie św. Andrzeja. Zainteresowanie młodzieżą, które było celem wizyty tego Polaka, ułatwiało nasz kontakt. (...) Tak zaczął się mój «roman polonais» - jak to określiłem". 51 „Zakonnikiem jestem od młodości" Ojciec Stanisław Szczerbiński powrócił do Polski pod koniec roku szkolnego 1925-26. Spotkał się wówczas m.in. z benedyktynami z Lubinia w Wielkopolsce, których klasztor dzieliło zaledwie około 12 km drogi od domu oratorianów na Świętej Górze w Gostyniu. Poradził im, by zwrócili się do opata ojca Teodora Neve OSB z Belgii z prośbą, aby ojciec Karol van Oost OSB przyczynił się do odbudowy ich fundacji. Co prawda praskie opactwo Emaus wskrzesiło klasztor w Lu-biniu w Wielkopolsce w 1924 roku, ale kolejnym krokiem okazała się potrzeba przeniesienia Lubinia do kongregacji belgijskiej i zakładanie nowych fundacji. Opatowi pomysł odnowy fundacji w Polsce spodobał się i zaprzyjaźniony z ojcem Szczerbińskim ojciec Karol van Oost OSB przyjechał do Lubinia. „Ojciec Karol utkwił nam w pamięci jako wysoki, dorodny mężczyzna - wspominał długoletni bibliotekarz tyniecki, dr historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ojciec Paweł Sczaniecki OSB. - Jego głowa, podłużna, bez kości policzkowych odróżniała go od Słowian. Sylwetkę van Oosta nazywano hiszpańską, podkreślano jej elegancję. Z usposobienia był ojciec Karol wesoły, przyjazny, spragniony życzliwych uczuć. Oczy jasne, baczne, lecz opanowane, patrzyły z głębi w głębię. Wygląd ojca Karola zdradzał przynależność do innej rasy, wyróżniał się zresztą także na tle belgijskim. Indywidualność uformowana według benedyktyńskiego wzoru manifestowała kulturę zachodnią. Liczył ojciec Karol ówcześnie dwadzieścia osiem lat, a zaczynał «okres polski», który trwał omalże równie długo". Ten „roman polonais" ojca Karola van Oosta OSB rozpoczął się 28 kwietnia 1928 roku. Przez około rok benedyktyn z Belgii urządzał konferencje i wygłaszał pogadanki po francusku głównie w środowisku ziemiańskim i arystokratycznym. Z czasem nauczył się także polskiego i dobrze posługiwał się 52 Ojciec Piotr nim do końca życia. W pierwszej kolejności trzeba było popularyzować ideał życia benedyktyńskiego i przygotowywać grunt pod przyszłe fundacje. W ciągu kilku miesięcy poznał takie ośrodki jak: Gniezno, Warszawę, Kraków, Poznań, Lwów. W tym okresie otrzymał również upoważnienie rekrutowania postułantów i rozpoczął poszukiwania. Po kilku miesiącach sześciu postułantów przywdziało habity w opactwie św. Andrzeja. Jedną z osób, która w tym właśnie okresie zdecydowała się włączyć swoje życie w nurt wyznaczony przez belgijskie opactwo, był Wojciech Jan Rostworowski. Od początku zrobił dobre wrażenie. Ojciec Karol van Oost OSB w swoim pamiętniku zanotował: „Ledwo wróciłem po paru dniach do opactwa, przybył młody Polak studiujący w Paryżu, Wojciech Rostworowski. Od razu można było wyczuć, że ma się do czynienia z kimś, kto wie i kto chce. Duch głęboko refleksyjny, ale nie pozbawiony humoru. I oto kandydat pozytywny". Sam zainteresowany tak pisał: „Gdy więc w roku 1930 rozpocząłem życie zakonne, poddałem się od razu dyscyplinie życia wspólnotowego i liturgicznego. Wspólnota przyjęła mnie życzliwie. Przełożeni cenili moją kulturę i moją szczerą, dobrą wolę, bo zakon przyjąłem z prostotą wiary i sympatią. Ale ascezy systematycznej nie podjąłem. Nie zdawałem sobie sprawy z jej konieczności". Wojciech Rostworowski rozpoczął nowicjat i 25 stycznia 1932 roku złożył śluby czasowe. Otrzymał imię Piotr. Wspominał: „Bardzo mi się ten klasztor podobał. Był uniwersalny, szeroki, pełen entuzjazmu, dynamizmu, młodości, a jednocześnie bez ciasnoty dawnej". Dodawał też: „W opactwie św. Andrzeja był autentyczny i bardzo żywy duch rodzinny. Bracia bardzo to odczuwali. Nie było żadnej klasowości, żadnej «przepaści». Tego ducha odziedziczyli pierwsi mnisi polscy". 53 „Zakonnikiem jestem od młodości" W 1934 roku ojciec Piotr został skierowany do Kolegium św. Anzelma na Awentynie w Rzymie na studia teologiczne. Uczelnia, powołana do życia przez papieża Leona XIII, w której pierwsza grupa 67 benedyktyńskich studentów rozpoczęła naukę jesienią 1896 roku, cieszyła się bardzo dobrą opinią. Oprócz wiedzy filozo-ficzno-teologicznej dawała okazję do zgłębiania tajemnic ludzkich osobowości i indywidualności. „Różne są bowiem na każdym kroku języki, kolory skóry, ubrania, kultury, sposoby myślenia i przeżywania nie tylko spraw codziennych od refektarza poczynając, ale także i spraw wiary, człowieczeństwa, monastycyzmu - wyjaśnia ojciec Maciej Bielawski OSB, profesor teologii w Kolegium św. Anzelma w Rzymie. - W efekcie św. Anzelm jest miejscem, gdzie uczy się człowiek, obok mądrości akademickiej, także Sztuki Spotkania z innymi, z sobą, z Chrystusem oraz w Chrystusie. Jest to miejsce przyjaźni". Ojciec Piotr z radością podsumowywał czas spędzony w Kolegium: „Osobiście byłem wierzącym od lat dziecięcych, nie znając problemów apologetycznych. Zacząłem je studiować dopiero w 25 roku życia. Wydaje mi się - o ile dobrze Fot. 14. Wojciech Rostworowski jako miody benedyktyn 54 Ojciec Piotr pamiętam te dawne czasy — że samej wiary we mnie to studium nie wzmocniło, gdyż ona tkwiła korzeniami gdzie indziej, ale doznałem bardzo dużo radości, dowiadując się, na jak bardzo solidnych, racjonalnych fundamentach się opieramy. Jest wielką radością dla katolika świadomość, że wiara jego jest rozumna, że jest w pełni uzasadniona nie tylko wobec Boga i własnego sumienia, ale i wobec całej ludzkości". Wszystko wskazywało na to, że ojciec Piotr odnalazł już swą drogę życiową w Regule św. Benedykta i stopniowo będzie przygotowywał się do złożenia ślubów wieczystych. Tymczasem nieoczekiwanie pojawiła się myśl czy pragnienie jeszcze radykalniejszego oddania się Bogu i wstąpienia do kartuzów. To była fascynacja życiem pustelniczym według jednej z najsurowszych reguł ustanowionej w XI wieku przez św. Brunona z Kolonii. Zgodnie z nią, niezmiennie od tysiąca lat kartuzi żyją na osobności, spotykają się tylko na modlitwach i rzadkich rekreacjach. Nie utrzymują żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym, nie prowadzą działalności duszpasterskiej. Ich powołaniem, jedynym sensem i celem życia jest modlitwa. Ci, którzy choćby przez krótki czas mieli okazję przebywać w murach kartuzji, wychodzą stamtąd poruszeni. W księdze gości w kartuzji św. Hugona w Parkminster pozostały m.in. takie słowa: „Znalazłem tu ten pokój, którego świat dać nie może". „Teraz wiem, że jestem miłowany, przedtem tylko miałem nadzieję tego". „Kamień milowy w moim życiu. Wiele da się powiedzieć w ciszy". „Tu spotkałem najszczęśliwszych ludzi na świecie". „Chciałbym tu żyć i umrzeć". 55 „Zakonnikiem jestem od młodości" Także ojciec Piotr miał wewnętrzne przekonanie, że to jest jego miejsce na ziemi. O planach wstąpienia do kartuzów krążą niezwykłe opowieści. Podobno po raz pierwszy zetknął się z tym ideałem życia podczas studiów świeckich we Francji. Postanowił wówczas spotkać się z kartuzami i był z nimi nawet umówiony na określony dzień i godzinę. Ponieważ nie było dobrych środków komunikacji, a klasztor był oddalony od centrum, spóźnił się na umówione spotkanie i zastał furtę klasztorną zamkniętą. Ojcowie wiedzieli, że nowy kandydat czeka, jednak nikt mu nie otworzył. Ojciec Piotr nie miał już możliwości powrotu, było późno, ciemno i zimno. Przez całą noc siedział pod furtą kartuzów, a rano zaziębiony i chory, nie wchodząc nawet za bramę, wrócił do Paryża. Niektórzy świadkowie podają, że zakonnicy byli bardziej miłosierni, wpuścili ojca Piotra do środka klasztoru i zaprosili na kolację. Postawili przed nim miskę kaszy tak wielką, że nie mógł zjeść tej porcji i ktoś mu wtedy powiedział: „Ty do nas nie możesz wstąpić, bo nie zjadłeś wszystkiego". Oczywiście, to jest półhumorystyczna opowieść, ale pokazuje, jak ten Bt Fot. 15. Ojciec Piotr ze swoim ojcem w Szczakach 56 Ojciec Piotr młody człowiek szukał swej drogi życiowej, jakie go spotkały różne przeszkody i równocześnie jaka wokół jego osoby narasta legenda. O swoim zamiarze ojciec Piotr rozmawiał podobno także ze swoim tatą, ale ten odradził mu taką decyzję. Jego zdaniem kartuzi są takim przedziwnym zakonem, który zachowuje całkowitą anonimowość moich członków i nie dba nawet 0 wynoszenie ich na ołtarze, a to nie jest droga dla szlachetnie urodzonych. Po śmierci kartuz grzebany jest w habicie wprost do ziemi, bez trumny, na cmentarzu znajdującym się w obrębie klasztoru. Niezależnie od tego, czy zmarły był bratem, ojcem, przeorem czy przełożonym głównym zakonu, jego grób zawsze wygląda tak samo: zwykły, drewniany krzyż bez imienia mnicha. A wszystko to w imię dewizy „formować świętych bez rozgłosu". Właśnie o świętości opowiadał ojciec Piotr niezwykłą historię. Kiedyś pojechał do klasztoru kartuzów we Francji, do świątobliwego zakonnika. Wszedł do ogrodu, a ów karmił ptaki. Zapytany o dążenie do świętości kartuz powiedział: „Jak będziesz pamiętał, że Pan Bóg ciebie kocha, to będziesz święty. A jak będziesz pamiętał, że Pan Bóg ciebie bardzo kocha, to będziesz bardzo święty". O swojej pokusie kartuzjańskiej tak opowiadał sam ojciec Piotr: „W grudniu 1933 roku, na świętego Jana Apostoła, przed oficjum nieszporów miałem jakąś jasność: «Pójdziesz do kartuzów». Uwierzyłem bardzo mocno, jakby to było jakieś wezwanie. Ale powiedziałem sobie: «Nie. To może być iluzja. Ponieważ to tak bardzo ciebie cieszy i tak bardzo ciągnie, to może być iluzja. Więc półtora roku nie będziesz o tym myślał 1 będziesz robił wszystko tak, jakbyś miał pozostać u benedyk-tynów». Ale gdy zbliżały się śluby wieczyste w lipcu 1935 roku, czyli po półtora roku, napisałem do ojca opata, że mam 57 „Zakonnikiem jestem od młodości" zamiar iść do kartuzów. Ojciec opat Teodor Neve, który był człowiekiem bardzo dobrym i mądrym, odpisał mi tak: «To nie byłoby rozsądne, żebyś teraz rezygnował ze ślubów wieczystych i szedł do kartuzów, bo jeśli tam ci coś nie pójdzie, to całkowicie stracisz życie zakonne. Więc ja ci radzę śluby wieczyste złożyć u benedyktynów pod warunkiem, że jesteś gotów trwać aż do śmierci w tym zakonie. Jeżeli po kapłaństwie będziesz chciał wstąpić do kartuzów, ja ci nie będę robił żadnych trudności». Poszedłem więc za tą radą. Złożyłem śluby wieczyste w lipcu 1935 roku. Święcenia miałem dostać w 1937 roku i tak sobie urządziłem powrót z Rzymu do Belgii na święcenia, żebym mógł się widzieć z przeorem kartuzów w klasztorze koło Fryburga i tam odbyć tydzień rekolekcji przed święceniami. Miałem już wyjeżdżać z Rzymu do Fryburga, gdy dostałem telegram od opata: «Wracaj natychmiast, bo biskup przyspieszył święce-nia». I przyjąłem kapłaństwo 18 lipca 1937 w opactwie św. Andrzeja. Po kapłaństwie został mi jeszcze rok studiów teologicznych, więc pomyślałem, że ten ostatni rok zrobię w Rzymie i potem pójdę do kartuzów, żeby tam mieć tylko życie zakonne i żadnych rozproszeń. W trakcie tego roku miałem być na Mszy świętej prymicyjnej jednego z moich kolegów, a potem pojechać na kilka dni do kartuzów. Przed wyjazdem znów przyszedł telegram od opata: «Jedź natychmiast do Polski na fundację». A więc, przerywając studia i rezygnując z rekolekcji u kartuzów, pojechałem cło Polski. Wszystko przełożyłem przed Panem Bogiem. Jeśli chcesz mnie w klasztorze kontemplacyjnym, to uczyń to. Ja idę za posłuszeństwem tak, jak powinien to zrobić normalny zakonnik. Powierzam wszystko Bogu". Rozdział 4 „OTO WOLĄ BOŻĄ BYŁO, ABY TYNIEC POZOSTAŁ" (O. Karol van Oost) Był to czas opuszczenia, kiedy benedyktyni związani z Tyńcem od prawie tysiąca lat, zostali stamtąd usunięci dekretem cesarza Franciszka I z dnia 8 września 1816 roku. Rozpadła się wówczas nie tylko wspólnota ojców i braci, niszczał także, przechodzący nieustannie z rąk do rąk, kościół i zabudowania klasztorne. Zamierał promieniujący przez tyle wieków ośrodek religijny, kulturalny i artystyczny. Równocześnie wciąż ożywało pragnienie odbudowy starego opactwa i odrodzenia w nim ducha benedyktyńskiego. Dopiero jednak działalność opata Teodora Neve OSB i ojca Karola van Oosta OSB doprowadziły, po ponad stu dwudziestu latach, do ziszczenia się marzeń. Ojciec Karol po raz pierwszy odwiedził Tyniec wiosną 1930 roku i od pierwszej chwili miejsce wydało mu się idealne dla przyszłej fundacji. Niebawem złożył wizytę u księcia metropolity Adama Sapiehy (w 1903 roku przekazano Tyniec rządcy diecezji krakowskiej), który zaakceptował projekt fundacji. Niestety, kilka miesięcy później rozmowy zostały przerwane, gdyż książę metropolita oddał folwark tyniecki w zamian za parcelę potrzebną mu na budowę Domu Katolickiego w Krakowie, obecnej siedziby Filharmonii Krakowskiej, a jak pisał ojciec Karol: „Ponieważ musiał on pozbyć się gruntów 59 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" należących do Opactwa, nie widział dla nas możliwości utrzymania się bez nich.(...) Zaproponowałem naszemu Opatowi, że zacznę coś sam we własnym zakresie. Stało się to w 1936 r. Wynajęliśmy wielką willę w Rabce, małym mieście położonym u podnóża Tatr, i otworzyliśmy tam internat dla uczniów liceum". Myśl taką podsunęła pani Krystyna Szczuka, jedna z założycielek tamtejszego gimnazjum. Właśnie w 1935 roku przenosiło się ono do nowego budynku, więc dawne pomieszczenie szkoły, willa „Jaworzyna", było do dyspozycji. „Zdawaliśmy sobie wszyscy sprawę - pisał ojciec van Oost OSB - że to był dopiero początek, a właściwie prowizorium. Tymczasem eksperyment okazał się udanym. (...) Trzy lata prowadziliśmy ten internat. Pracowaliśmy ciężko, pełni niepokojów i trosk. Ile jednak mieliśmy radości!". Właśnie do Rabki w 1938 roku został posłany ojciec Rostworowski. Choć niektórzy twierdzą, że przyjął tę wiadomość z zadowoleniem, gdyż spodziewał się odegrania tam znacznej roli i objęcia wysokiego stanowiska w odnawianym klasztorze w Tyńcu, to jednak był to dla niego moment niezwykły i patrząc po ludzku, najmniej odpowiedni. Z jednej strony myślał o wstąpieniu do kartuzów, z drugiej, jak sam Fot. 16. Książę metropolita Adam Sapieha 60 Ojciec Piotr tli Fot. 17. Willa „Jaworzyna" w Rabce. Widok z 1939 roku opowiadał, otwierały się przed nim niezwykłe perspektywy pracy naukowej w Rzymie: „Kiedyś ojciec Mateusz Rothenhausler, profesor historii Kościoła i patrologii, zadał wszystkim klerykom pracę do napisania na temat św. Hilarego i arianizmu. Moja praca wypadła najlepiej i ocenił ją «egregie, summa cum laude» -wspominał po latach ojciec Piotr. - Znakomity profesor zaczął myśleć o przygotowaniu mnie na swego następcę w Sant Anselmo. Łatwo zrozumiesz, że taka perspektywa mogła mnie zainteresować. Warunki pracy idealne, zupełny spokój w kolegium, dużo czasu, dostęp do bogatych bibliotek rzymskich, trzy wykłady tygodniowo, cztery miesiące wakacji na pracę naukową z możliwością podróży naukowych, a wszystko to w służbie zakonu, w atmosferze prawdziwie kontemplacyjnej. A przygotowywać się do tego miałem pod kierunkiem tak wybitnego profesora jak ojciec Mateusz. Jasne, że miałem na to ochotę, tym bardziej że uważałem, iż dla benedyktyna intelektualisty historia jest najodpowiedniejszym przedmio- 61 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" tem. Ale zrozumiałem od razu, że to nie jest w planach Bożych, że muszę się zadowolić «niższym kursem» teologii, by móc służyć fundacji w Polsce". Jeszcze wiele lat później różne osoby z podziwem mówiły o tej niezwykle konsekwentnej postawie posłuszeństwa, która kazała ojcu Piotrowi całkowicie zrezygnować z własnych planów po to, by wypełnić powierzone mu zadanie. W ten sposób znalazł się ojciec Rostworowski w pierwszej grupie mnichów odnawiających życie benedyktyńskie w Polsce. Wkrótce wypadki potoczyły się szybko. Pod koniec Fot. 18. 30 lipca 1939 r. - uroczysty powrót benedyktynów do Tyńca, krzyż w procesji niesie brat Pachomiusz Koczwara grudnia 1938 roku ojciec Jan Wierusz-Kowalski, także wychowanek belgijskiego opactwa świętego Andrzeja, złożył w Krakowie kolejną wizytę księciu metropolicie, który niebawem oddał Tyniec benedyktynom. Dokument nosi datę 29 maja 1939 roku. 62 Ojciec Piotr 63 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" W zaistniałej sytuacji trzeba było zlikwidować działający już od trzech lat internat w Rabce, gdyż niemożliwe było równoczesne prowadzenie go i odbudowywanie życia monastycznego. Choć była to przecież zmiana długo oczekiwana i wymarzona, ojciec Karol wspominał: „Ze ściśniętym sercem patrzyłem, jak chłopcy rozjeżdżali się przy końcu roku". Zaraz po zakończeniu roku szkolnego, pod koniec czerwca 1939 roku, pierwsi benedyktyni przyjechali do klasztoru. „Tynieccy włościanie nie bez zaciekawienia ujrzeli trzy ciężarówki napchane najrozmaitszymi gratami - opisał te letnie dni w swoich wspomnieniach ojciec Karol van Oost OSB. - Wozy z trudem posuwały się pod górę zasłaniającą wieś od strony Skawiny. Z niemałym zdumieniem patrzyli wieśniacy na młodych zakonników siedzących na tobołach lub skrzynkach. Fot. 19. Pierwsi benedyktyni w Tyńcu od lewej: o. Jan Wierusz-Kowalski, o. Piotr Rostworowski, o. przeor Karol van Oost, o. Mateusz Skibniewski, o. Kazimierz Ratkiewicz, o. Dominik Michalowski, br. Benedykt Sczaniecki Wydawali się zupełnie nieznani. Byli to benedyktyni. Wzięli w posiadanie wiekowy klasztor". Miesiąc później, 30 lipca 1939 roku nastąpiła oficjalna uroczystość przejęcia opactwa. Pierwszą grupę benedyktynów tworzyli: ojciec Karol van Oost - przeor, ojciec Piotr Rostworowski - podprzeor, ojciec Jan Wierusz-Kowalski, ojciec Kazimierz Ratkiewicz, ojciec Jacek Matusewicz, ojciec Dominik Michałowski, ojciec Mateusz Skibniewski (diakon) i bracia Tadeusz Krupa, Pachomiusz Koczwara. Wszyscy byli młodzi i pełni zapału. W Tyńcu spotkało ich niezwykle ciepłe przyjęcie. Księcia metropolitę Adama Sapiehę reprezentował ks. Józef Nieć z Zebrzydowic, dziekan skawiński, który odczytał właściwe dokumenty i przekazał ojcu, opatowi Teodorowi Neve OSB klucze do klasztoru i kościoła. Starsi mieszkańcy Tyńca i okolicznych wiosek dobrze pamiętają to wydarzenie. Maria Kaczmarczyk wspomina: Fot. 20. Cała wieś wita powracających benedyktynów 64 Ojciec Piotr Fot. 21. Opat Teodore Neve OSB, za nim po lewej stronie stoi o. Piotr Rostworowski, Tyniec, 30 lipca 1939 r. 65 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" - Byłam wtedy w Kole Gospodyń Wiejskich i przyszykowałyśmy bramę powitalną na środku wsi z napisem TYNIEC O.O. BENEDYKTYNOM. Po krakowsku byłyśmy poubierane i witałyśmy tych naszych ojców. Potem była zabawa i taniec do rana, bo my się cieszyli z powrotu mnichów. To były pierwsze, ekscytujące dni. Potem przyszła codzienność, ale jakże niezwykła. Radości i modlitwie towarzyszyły prace nad przystosowaniem zabudowań klasztornych dla potrzeb nowej wspólnoty. Ale niepokoiły też coraz częstsze pogłoski o nieuchronnej wojnie. Miesiąc po uroczystym ingresie rozpoczął się trwający prawie sześć lat okres próby. „Pierwszy września - wspominał ojciec Karol van Oost OSB. - Wojna! Straszny i nagły wstrząs, bo przecież przez te pierwsze tygodnie instalacji byliśmy zatopieni w wapnie, w piasku, nic nie widzieliśmy poza tym. Co się stanie z tą łódeczką w cyklonie? Bez pieniędzy, bez zapasów żadnych, bez doświadczenia, oderwani od wszelkiego kontaktu z domem macierzystym, zgromadzeni w starych, wilgotnych i zniszczonych murach, rozpoczęliśmy hazardowe przedsięwzięcie. Sześćdziesiąt pięć miesięcy pod żelaznym uciskiem hitlerowskiej okupacji!". W pierwszych dniach września rozchodziły się wieści, że Niemcy mordują wszystkich, a zwłaszcza księży. W Tyńcu pospiesznie zwołano kapitułę, podczas której uchwalono, że zakonnicy: ojcowie Jan, Jacek, Dominik, Mateusz i brat Tadeusz wyjadą w kierunku Warszawy i spróbują zaciągnąć się do wojska w charakterze kapelanów albo do Czerwonego Krzyża. Reszta: ojcowie Karol, Piotr, Kazimierz i brat Pacho-miusz zostali w Tyńcu. Wkrótce jednak zwołano kolejną naradę i postanowiono, że reszta benedyktynów także opuści 66 Ojciec Piotr nowo odzyskany dom. W klasztorze został zupełne sam ojciec Piotr Rostworowski. „Pozostałem w Tyńcu, ponieważ znałem język niemiecki i miałem trochę znajomych i krewnych w Niemczech, więc miałem większe od innych szansę na obronę klasztoru" - wyjaśniał później. W pierwszej chwili nie myślał o swym położeniu, gdyż musiał zabrać się do porządków. Fot. 22. Ruiny klasztoru tynieckiego, lato 1939 r. „Odjeżdżająca w pośpiechu Wspólnota zostawiła dom w strasznym nieporządku. Na domiar złego wybuchły konserwy pomidorowe, zalewając ściany swym barwnym płynem" - opowiadał z uśmiechem. Nietrudno wyobrazić sobie jednak, że sytuacja niespełna wówczas trzydziestoletniego ojca Piotra była trudna. Z jednej strony czuł się całkowicie odpowiedzialny za powierzony mu w opiekę klasztor, z drugiej dokuczała mu samotność. Znalazł się sam, bez żadnej bratniej duszy, w całkowicie opuszczonych i zrujnowanych zabudowaniach, w warunkach wojen- 67 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" nych. Jeden z mieszkańców Tyńca, Władysław Antosiewicz, opowiadał: — Kiedy zakonnicy wyjechali, ojciec Piotr przyszedł do mojego ojca, żeby mi pozwolił spać z nim w klasztorze, bo był sam jak pustelnik. Mój ojciec powiedział mu tak: „Słuchaj ojcze Piotrze, jeżeli on się zgodzi, ja przeciw temu nie mam nic". Ja lubiłem tego ojca Piotra, bo on naprawdę dał się lubić. Poszedłem z nim do klasztoru. Wszędzie były ruiny, sama tylko opatówka stała. Mówi mi ojciec Piotr tak: „Ty będziesz spał tu, a ja tu". Ja jako młody chłopak, taki wygoniony, jakżem legnął, tom spał jak drzewo. I przebudzam się, patrzę, łóżko obok puste. No to ja chyp na równe nogi, se myślę, gdzie ten ojciec Piotr. Patrzę, a on bidak klęczy i modli się. No to poszedłem znów leżeć, alem już nie mógł usnąć, bo se myślę, znów mi gdzieś bryknie. No, ale dospałem do rana. Przyszedłem rano do domu i mówię do ojca: „Tatusiu, ja już więcej tam nie pójdę spać, bo tak się przeląkłem śmiertelnie, że ojca Piotra nie ma, a on bidak klęczał i modlił się". Ale ojciec Piotr przyszedł i prosił mnie, żebym wrócił. No to poszedłem i już wiedziałem, że będzie się nocą modlił, więc nie zwracałem na to żadnej uwagi. Legnąłem i spałem. Ta niezwykła misja ojca Piotra trwała do końca września. Po trzech tygodniach wygnania zakonnicy powrócili do Tyńca szczęśliwi, że znów są w domu. Po takim doświadczeniu rozproszenia łatwiej było znieść trudne warunki i niedogodności. „Pamiętam te zimowe wieczory w roku 1939 i w 1940, kiedy to z powodu niezbędnych oszczędności spędzaliśmy rekreację w egipskich ciemnościach - wspominał po latach ojciec Karol van Oost OSB. - Siedzieliśmy ściśnięci w kole, filozofując nad zdarzeniami wojennymi i nad plotkami, które doszły z Krakowa. Był obóz optymistów i obóz pesymistów. 68 Ojciec Piotr W chórze kościelnym dzwoniliśmy zębami od zimna. Były dni, kiedy w kościele było 15 stopni mrozu! W refektarzu krucho i jeszcze jak! Ale jak to bywa zawsze podczas wojny, człowiek staje się pomysłowym". Jednak wbrew wszystkim okolicznościom zewnętrznym, mnisi gromadzili się na modlitwach i zgłębianiu Pisma świętego, a podczas wspólnych rekreacji dzielili się różnymi przeżyciami. Ktoś opowiedział o swoich pracach albo podróżach. „Ojciec ojca Piotra, stary pan Wojciech Rostworowski, dawny minister i poseł RP w Brukseli, wspominał o dyplomatycznych obiadach u królewskiej pary - zanotował ojciec Sczaniecki OSB. - W czasie wojny słuchaliśmy tego jak dzieci słuchają bajki. Pana ministra poniosło raz i niebacznie, mówiąc o królowej Astrid, określił ją jako ładną. Wśród nas, mnichów! Ale zaraz dodał, że to tylko z punktu widzenia naukowego. Natychmiast poszło to w przysłowie, cokolwiek o tym myślał ojciec Piotr". A ojciec Piotr ze spokojem prostował: „Mój Ojciec nigdy nie był posłem RP w Brukseli i królewskiej rodziny belgijskiej nie znał". Ojciec Rostworowski był w tych trudnych, wojennych warunkach podprzeorem, a od lutego 1940 roku także mistrzem nowicjatu i w pierwszej kolejności troszczył się o ledwie odrodzoną wspólnotę. Starał się jednak jak mógł pomóc także mieszkańcom Tyńca i pobliskich wiosek w ich rozmaitych trudnościach. Gdy więc w lutym 1940 roku w Krakowie, w ścisłym kontakcie z księciem metropolitą Adamem Sapiehą, rozpoczęła działalność Rada Główna Opiekuńcza, od razu włączył się w jej prace. Nie mogło stać się inaczej, skoro 69 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" prezesem Zarządu Głównego zarówno podczas I, jak i II wojny światowej był jego bliski krewny Adam hrabia Ronikier, a ojciec Wojciech Hilary Rostworowski działał w RGO podczas I wojny światowej. Rada Główna Opiekuńcza, działająca podczas okupacji hitlerowskiej, powstała właśnie na wzór analogicznej organizacji niosącej pomoc ludności cywilnej w okresie I wojny światowej. Impuls do jej powołania dała wizyta przedstawicieli amerykańskiego Czerwonego Krzyża, którzy postarali się o legalizację tej instytucji przez władze w Berlinie. A władze niemieckie, licząc się z napływem pomocy zagranicznej dla ludności polskiej, postanowiły utworzyć jednolitą organizację polską koordynującą działania różnych instytucji na terenie Generalnej Guberni. Jednocześnie ta centralna organizacja charytatywna miała być pod stałą i całkowitą kontrolą władz okupacyjnych, zaś oficjalny kontakt, np. z międzynarodowym Czerwonym Krzyżem w Genewie, miał odbywać się za pośrednictwem przedstawiciela niemieckiego Czerwonego Krzyża. Podstawowym zadaniem Rady miało być rozdzielanie przesyłanych ze Stanów Zjednoczonych darów. RGO rozpoczęła swoją działalność już w lutym 1940 roku, wówczas to bowiem na ośmiu statkach nadeszły pierwsze dostawy. Były to Fot. 23. Statut Rady Głównej Opiekuńczej i Regulamin RGO 70 Ojciec Piotr 16 listopada 1940 lekarstwa i materiały opatrunkowe, odzież, bielizna, koce> buty. W marcu zaś nadszedł transport artykułów żywnoś' ciowych: sto dziesięć wagonów mąki, ryżu, kaszy, cukn1 i mleka kondensowanego. Ojciec Rostworowski został delega' tem RGO na dziewięć wiosek wokół Tyńca. Codzienni^ spędzał razem z bratem Pachomiuszem długie godziny n# rozdzielaniu żywności i ubrań dla mieszkańców i każdeg0 dnia można było obserwować długą kolejkę głodnych u furty klasztoru. W 1943 roku Adam &retn cleoalak /Sinborek > hrabia Ronikier - prezes ow!Ja«i« «-i >i«Eatury p.n.. Rady Głównej Opiekun- ^*» *°«aif czej - niespodziewanie poważnie zachorował i za poradą lekarzy przez dłuższy czas przebywał w Tyńcu. Wspominał ten okres: „Pierwszy tydzień nie ruszałem się z łóżka i leżałem martwy prawie i obojętny na wszystko, mając uczucie zmęczenia nie do pokonania. Po odbytej spowiedzi przynoszono mi codziennie Ko-munię świętą do lozka, a dzień cały spędzałem w półśnie, nie będąc w stanie o niczyi^ myśleć. Dopiero zastrzyki i medykamenty aplikowane rT*1 osobiście przez ojca Piotra, mego kochanego i zacnego siost' rzeńca, zaczęły mnie powoli przywracać do życia i chęć d° niego we mnie budzić na nowo. Zacząłem wkrótce wyczeki' wać chwili, w której nadejdzie do mnie ojciec Piotr, b° rozmowa z nim, zawsze pełna udzielającego się spokoje działała na mnie ożywczo i nie męczyła nigdy". Delegatury n,C, jedną koszulą Fot- 24- Potwierdzenia otrzymania daró^ od RGO 71 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" Wkrótce Adam hrabia Ronikier powrócił do zdrowia i dalej stał na czele RGO. Pracy było rzeczywiście sporo, tym bardziej że Rada Główna Opiekuńcza od początku rozszerzyła swoje działanie także na wiele innych dziedzin życia społecznego. Aresztowanie profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, eksterminacja Żydów, przesiedlenia ludności polskiej, egzekucje na ludności w Galicji, wszystkie te sprawy były przedmiotem interwencji ze strony RGO. W ten nurt działalności także włączył się ojciec Rostworowski. Mieszkanka Tyńca, Marcjanna Antosiewicz, zaświadcza: - W czasie wojny, jakem jeszcze panną była, przyszedł do nas ojciec Piotr i przyprowadził taką Żydówkę. Jej mąż był oficerem i znali się z ojcem jeszcze ze Szkoły Podchorążych. Ten mąż poszedł na wojnę, a ona została z taką dziewczynką trzechletnią. I w nocy przyszedł do nas ojciec z prośbą, żebyśmy ją do siebie wzięli i była u nas jakieś trzy miesiące. Ale we wsi zaczęli gadać, że przechowujemy Żydów, więc ojciec Piotr gdzieś ją wywiózł i tam się uratowała. Z wielkim oddaniem opiekował się ojciec Piotr także wysiedleńcami z Poznańskiego i Warszawskiego. Właśnie ze stolicy trafił do Tyńca podczas zawieruchy wojennej belgijski dyplomata Harold Eeman, który wspominał z wdzięcznością spacery z ojcem Piotrem po klasztornym ogrodzie: „Przechadzając się, raz to w górę, raz w dół, stromymi alejkami przyklasztornego sadu w towarzystwie przeora, ojca Piotra Rostworowskiego, wsłuchiwałem się w tok mądrych słów, wypowiadanych z pogodą ducha, jaką zdołał on zachować, mimo zmartwień i trudności otaczających jego i cały klasztor. Umiał on z uśmiechem dostrzec to, że jakkolwiek czasy są niespokojne, to jednak jabłoń kwitnie nadal i rodzi owoce. Niekiedy razem, wychylając się z okna poza pękający parapet, patrzyliśmy w dół, na rzekę, jednostajnie płynącą ku swemu ostatecznemu celowi, podczas gdy jej nurtu uczepił się jakiś 72 Ojciec Piotr człowiek, siedzący w małej łódce, który cierpliwie czekał aż ryba połknie haczyk. W tym błogosławionym miejscu odnalazłem spokój i wypoczynek nieosiągalne wśród ruin Warszawy". * * * Niewiele wiemy o wojennych losach ojca Piotra, ale w jego pismach zachowało się znamienne wspomnienie: „Człowiek bardzo często grzeszy niewiernością wobec tajemnicy wcielenia, wobec tajemnicy «Boga z nami» i pozostaje sam w najważniejszych momentach swego życia, nieraz najtrudniejszych. Kiedyś w czasie okupacji dano mi do rozwiązania taki problem: każdy członek Armii Krajowej dostawał truciznę, aby ją zażył w momencie, kiedy go złapią, żeby nie wydał innych. Dyskutowano tę sprawę - jak to jest, czy wolno? Ktoś mi powiedział: «Ja się psychicznie załamię i wsypię pięćdziesięciu. Trzeba usunąć człowieka, który może wsypać. W tym przypadku jestem nim ja, bo ja nie mogę gwarantować, że przetrzymam tortury». Ale gdy się pomyśli o tym, jakie to straszne, żeby człowiek wierzący, w ostatniej, najbardziej decydującej chwili swego życia, decydował tak, jak gdyby Boga nie było. Nie jest to zgodne z wiernością. Całe życie wierzył w Boga, wierzył w Jego pomoc, a raptem tej pomocy miałoby zabraknąć właśnie w tym momencie najbardziej decydującym, najbardziej krytycznym? (...) Życie jest próbą wiary. Jeżeli przez chrzest zawarłeś przymierze z Bogiem i uwierzyłeś, że Pan Bóg się w twoje życie osobiście zaangażował, to wyciągnijże z tego wnioski". Szczególnie trudne chwile dla mieszkańców Tyńca i klasztoru nastały na początku 1945 roku. „18 stycznia 1945 r. Tyniec przeżył w swej historii czwarte oblężenie - wspominał ówczesny przeor, ojciec Karol van 73 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" Oost OSB. - Hitlerowcy w popłochu bronili się, jak mogli. Dzięki swemu położeniu, skała nasza świetnie mogła służyć jako punkt obserwacyjny, albowiem z naszych okien łatwo było mieć oko na trzy drogi wiodące ku zachodowi. (...) Toteż pamiętnego dnia, wczesnym rankiem, przyszedł niemiecki oficer sztabowy, żądając pokojów jako punktów obserwacyjnych. Dodał dla pociechy: «Nie łudźcie się! Nic nie zostanie z waszego klasztoru!». A w dwie godziny później pierwsze czołgi sowieckie zaczęły szturmować klasztor. Witraż nad wyjściem z kościoła rozleciał się w kawałki po pierwszym szrapnelu. Do starych ruin dołączyły nowe. Pociski spadały tak gęsto na wieże kościelne, że wyglądały już jak sito. I trwało to pięć dni. Zaiste piekło. Tymczasem siedzieliśmy skuleni na dole jednej wieży, mając ze sobą Przenajświętszy Sakrament". W owe trudne dni, kiedy kto mógł, to uciekał, a reszta siedziała pozamykana w piwnicach, śluzach, pospiesznie zrobionych schronach, ojciec Piotr dobrowolnie opuszczał klasztor i szedł do tych przerażonych ludzi ze słowami pocieszenia, rozgrzeszeniem i Najświętszym Sakramentem przekonany, że nie może zostawić ich samych, bez fizycznego i moralnego wsparcia w tych ciężkich, niejednokrotnie ostatnich dniach życia. Wielu świadków potwierdza jego niezwykłą odwagę: - Kiedy kule świstały nad głowami, on szedł do ludzi z rozgrzeszeniem, błogosławieństwem, olejami świętymi i Komunią świętą. Wszyscy mówią, że nic się nie bał, tylko szedł, a kule go jakby omijały. - Tak chodził całymi dniami od domu do domu i błogosławił ludzi. Każdego człowieka z osobna. Albo do życia, albo na koniec życia. Ojciec Piotr opowiadał o tych zdarzeniach jak o czymś oczywistym i zwyczajnym: 74 Ojciec Piotr „W ciemności zatrzymało mnie głośne «Halt» i usłyszałem repetowanie broni. Do niewidzialnych żołnierzy niemieckich zacząłem wołać w ich języku, tłumacząc cel mojej wyprawy. Podeszło trzech. Jeden zaświecił mi latarką w oczy, a dwóch przyłożyło lufy do moich pleców i tak mnie podprowadzili do domu Siwków. Zapytali Siwkową, czy mnie zna i na twierdzącą odpowiedź zostawili mnie w domu. Powiedzieli mi, że rozumieją celowość mojej akcji, ale mam nie wychodzić z domu przez całą noc, bo jest front, a ja nie znam hasła, więc pierwsza warta mnie zastrzeli. Nie miałem przy sobie Najświętszego Sakramentu, bo dawałem tylko zbiorowe absolucje. Dom był prawie pusty, nie było ani aresztantów, ani Niemców, więc przespałem się spokojnie do rana 19 stycznia". W piątek, 19 stycznia, razem z ojcami Kazimierzem i Mateuszem poszedł ojciec Piotr po południu, by pocieszać i udzielać absolucji generalnej. Okazało się to bardzo potrzebne, gdyż w ciągu parodniowej bitwy zginęło kilku osób. Co charakterystyczne, z absolucji chętnie skorzystało także kilku żołnierzy niemieckich. We wtorek, 23 stycznia, ojciec Piotr odwiedził domy pod Górkami, udał się także do Sidziny, która bardzo ucierpiała. Spaliło się wiele domów, ale ludzie na ogół ocaleli. Rannych nie było prócz jednego pobożnego, starego gospodarza Kłysia, który przyjąwszy święte sakramenty umarł. Takie zdarzenia miały miejsce przez cały okres trwania walk. To wówczas wokół ojca Piotra zaczęło rodzić się coś na kształt legendy, mitu czy nawet hagiografii. Ci prości ludzie, mieszkańcy Tyńca i okolic, mieli absolutne przekonanie, że ojciec Piotr był wyjątkową, pełną poświęcenia osobą. I tak jest do dzisiaj. Pewna pani opowiadała, że któregoś dnia zasłabł u nich w domu. Okazało się, że nic nie miał w ustach od rana, tylko cały czas chodził z posługą do ludzi. I gdy poczęstowali go kromką 75 „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" chleba, zjadł, napił się wody i poszedł dalej. A pani Katarzyna Szewczykowa wspominała, że w czasie wojny i po wojnie w klasztorze była straszna bieda i zakonnicy często głodowali. Któregoś dnia upiekła w domu chleby, ledwo je wyjęła z pieca, tak że wszędzie wspaniale pachniało. Właśnie obok przechodził ojciec Piotr Rostworowski, pochwalił Pana Jezusa i zadumał się: „Jak tu pięknie chlebem pachnie". To mu dała dwa takie chleby. Ucałował je i zaniósł do klasztoru dla współbraci. Od czasów wojny, okresu działalności w RGO i posługi ludności podczas frontu ojciec Piotr miał bardzo dobre kontakty z mieszkańcami Tyńca i okolicznych wiosek. Ten związek pogłębił się jeszcze, gdy w 1946 roku, po przejęciu przez benedyktynów parafii, ojciec Rostworowski został proboszczem, zastępując dotychczasowego diecezjalnego księdza. To z tego okresu pochodzi barwna opowiastka o pewnej prostej kobiecinie, która mówiła: - Tak lubię, jak ojciec Piotr godo na ambonie. Tak święcie godo, chocia ja tam niewiele rozumiem z tego. Ale tak ładnie godo. Coś z prawdy w tym może i było. Niektórzy zakonnicy twierdzą, że kiedy mówił kazania w kościele parafialnym, były one trudne, zbyt głębokie dla ludzi. To, co dla zakonników było budujące, dla świeckich ludzi bywało niejasne. Ale ponad słowami i poprzez teologiczne terminy przyciągała duchowa siła ojca Piotra. Władysław Antosiewicz, który mieszkał z nim w klasztorze podczas wojny, dodaje, że często ze sobą rozmawiali: - Potem, jakem się ożenił, to ojciec Piotr często u nas bywał. Kobieta nieraz była taka wściekła, bo jak było najwięcej roboty w domu, to ojciec przyszedł i mówił: „Chodź Władku, przejdziemy się". I tak my chodzili, chodzili i rozmawiali, że nieraz przyszedłem na dziewiątą wieczór. 76 Ojciec Piotr Kończył się pierwszy, wojenny etap w historii odnowionego Tyńca. Ojciec Karol van Oost OSB podsumowywał ten czas: „Może to zwykły przypadek, ale ja wolę w tym widzieć znak Opatrzności, że przed samym rozpoczęciem najstraszliwszej wojny i klęsk dla Polski otworzył się na nowo dom Boży na starej skale tynieckiej. Zakwitło na niej życie w samym klimacie śmierci. Wichry uderzały w młodą fundację, lecz dzięki nim właśnie zakładała ona głębokie swoje podwaliny. Jako świadek tego dzieła Bożego, mimo jego chwiejnych początków, ani chwili nie wątpię, że oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał". Fot. 25. „Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał" Rozdział 5 „TO BYŁ NASZ MISTRZ" (Kardynał Franciszek Macharski) „Wpierw zrobię z nich ludzi, potem chrześcijan, wreszcie kamedułów!" - powiedział kiedyś o swoich planach formacyjnych ojciec Kandyd, mistrz nowicjatu na Bielanach. Skierowane do ojca Piotra słowa głęboko go poruszyły, jako że sam, od 12 lutego 1940 roku, od kiedy powstał nowicjat w Tyńcu, był mistrzem nowicjatu i to on właśnie kształtował duchową sylwetkę większości benedyktynów polskich tego pokolenia. Ojciec Ludwik Mycielski OSB, dr biblistyki, rekolekcjo -nista i spowiednik, fundator i animator domu filialnego Tyńca w Biskupowie koło Nysy wspomina: - Poznałem ojca Piotra, kiedy byłem w szóstej klasie. Mieszkaliśmy z rodzicami w leśniczówce na Warmii i wszyscy cieszyliśmy się na jego przyjazd. Byl ważną osobą w naszej rodzinie, spowiednikiem mojej matki Heleny Broel-Plater My-cielskiej i naszym krewnym. Fot. 26. Św. Benedykt 78 Ojciec Piotr Byłem bardzo uszczęśliwiony, kiedy się pojawił, a jednocześnie czułem jakiś opór wewnętrzny, żeby tego nie okazać; dąsałem się i robiłem różne głupie rzeczy, jakby wbrew prawdziwym odczuciom. A wieczorem razem z siostrą podglądaliśmy przez dziurkę od klucza rodziców rozmawiających z nim. Ojciec Piotr chwalił całe moje rodzeństwo, natomiast o mnie powiedział: „Uważajcie na niego, bo z niego może być niezłe ziółko". Tak odczytał ten mój bunt i to moje nietypowe zachowanie. Kiedy miałem siedemnaście lat i coraz bardziej rodziła się we mnie świadomość powołania, przyśnił mi się pewnej nocy jakiś zakonnik z niebieskimi oczyma. Równocześnie miałem poczucie obecności Matki Bożej. Opowiedziałem o wszystkim mojej mamie, a ona odpowiedziała: „To był ojciec Piotr". Wobec tego nazajutrz pojechałem do ojca Rostworowskiego, a on po dłuższej rozmowie powiedział mi, że mam klarowne, czyste powołanie młodego Benedykta. W tym czasie jeszcze dużo malowałem. Pewnej nocy, to był luty 1956 roku, ktoś delikatnie zadzwonił do drzwi naszego mieszkania w Bytomiu. Wszedł ojciec Piotr Rost-worowski i zastał mnie przy sztalugach. Popatrzył na mnie - ja cały w pąsach - i zapytał: „Co ty robisz po nocy?". A ja na to: „Maluję". Powiedział wówczas: „Nie wiem, czy jak wstąpisz do klasztoru, to będziesz miał czas na malowanie". To był dla mnie decydujący moment w życiu, położyłem wówczas pędzel na parapecie okna i zostałem benedyktynem. Matka ojca Ludwika, Helena Broel-Plater Mycielska, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, pamięta, że ojciec Piotr Rostworowski wyjaśnił wówczas: „Ja byłem taki muzykalny i chciałem oddać się mojej pasji. Ale jak sobie pomyślałem, ile musiałbym poświęcić czasu, żeby zdobyć biegłość w muzyce, to już nie miałbym czasu dla Pana Boga". 79 „To był nasz mistrz" — I to samo powiedział mojemu synowi: „Będziesz zmywał garnki, będziesz szorował schody, ale nie będziesz malował". Nie wszyscy byli zdolni do takiej decyzji dobrowolnego i radosnego oddania wszystkiego Bogu, rezygnacji, która ubogacała, a nie niszczyła osobowości człowieka i rodziła żal czy rozczarowanie. Ojciec Piotr wspominał innego artystę, który przyszedł do Tyńca i powiedział, że pragnie zostać benedyktynem, bo oni zajmują się sztuką i on liczy, że w zakonie będzie się mógł w dalszym ciągu tej sztuce oddawać. Ojciec Rostworowski powiedział mu: „Kochany, tego nie wiadomo. Ale ty musisz wpierw wszystko złożyć na ołtarzu, a jeżeli Pan Jezus będzie chciał, żebyś się sztuką zajmował, to ci to Pan Jezus da. Na początku trzeba wszystko z siebie oddać Bogu, żeby te wartości były niejako ochrzczone przez ofiarę". Ów kandydat przyjął to oświadczenie ze smutkiem i nie zdecydował się zostać. Ojciec Augustyn Jankowski OSB, redaktor naukowy „Biblii Tysiąclecia", emerytowany profesor zwyczajny Papieskiej Akademii Teologicznej i kierownik duchowny wielu osób, poznał ojca Piotra w 1945 roku, kiedy przyjechał do Tyńca jako ksiądz diecezjalny na rekolekcje: — Kiedy szedł na procesji przed nieszporami, zwrócił moją uwagę skupionym wyrazem twarzy: oczy przymknięte, lekki uśmiech. Pomyślałem: „Temu dobrze z Bogiem!". Dziesięć lat później zdecydowałem, że z księdza diecezjalnego stanę się zakonnikiem i wstąpiłem do benedyktynów. Mogę śmiało powiedzieć, że jednym z bardzo ważnych motywów mojego działania była osobista fascynacja osobowością ojca Piotra. To mi ogromnie ułatwiło powiedzenie sobie: „Ja tam idę". 80 Ojciec Piotr Otrzymałem od ojca Piotra moje obecne imię zakonne w okolicznościach dla mnie zaskakujących. Był wówczas taki zwyczaj, że przełożony nie nadawał nowicjuszowi imienia wprost, ale trzeba się go było domyśleć z podawanych w przemówieniu określeń. Była to taka swoista zgaduj-zgadula. Mój współbrat otrzymał imię Andrzej z racji obchodzonego w tym dniu święta - 30 listopada. A do mnie, nawiązując do pery-kopy z Ewangelii o dwóch szukających Pana uczniach, ojciec Piotr powiedział: „Bracie, nie otrzymasz imienia drugiego z szukających (Jan), bo już je masz w nazwisku (Jankowski), ale ponieważ dotąd zajmowałeś się Pismem świętym, będziesz nosił imię tego doktora Kościoła, który głosił zasadę «Miłuj i czyń co chcesz»". Na te słowa po zebranych współbraciach przebiegł szmer: „Augustyn". Rzeczywiście. Nietrudna była zagadka, ale dla mnie nadanie tego imienia było zaskoczeniem, bo sam spodziewałem się trzech innych imion, które potem następni bracia otrzymali w kolejnych latach. Po pewnym czasie mogłem jednak stwierdzić, jak ten wybór imienia był opatrznościowy. Ten patron, doktor łaski, jest mi ciągle potrzebny. Ojciec Karol Meissner OSB, lekarz medycyny, ceniony autor wielu książek z dziedziny życia rodzinnego, seksuologii, psychologii i psychiatrii, długoletni przełożony i kierownik odbudowy klasztoru w Lubiniu w Wielkopolsce, poznał ojca Piotra w roku 1950, kiedy jako osoba świecka przyjechał na rekolekcje do Tyńca: - Podczas tego pobytu zostałem zaproszony do wzięcia udziału w spacerze nowicjatu w stronę Podgórek Tynieckich, gdzie była poświęcana figura Matki Bożej. Anegdotycznie mówiono, że ojciec Piotr miał tam objawienie Maryi, ale on, 81 „To był nasz mistrz" słysząc to, tylko się uśmiechał. W rzeczywistości w tamtym miejscu w lesie, wśród skał wapiennych, w czasie wojny Niemcy zastrzelili sporą grupę Żydów, którzy tam zostali pochowani i dopiero po wojnie ekshumowani. Ojciec Piotr, który był proboszczem parafii tynieckiej, chciał, żeby to miejsce było w jakiś sposób uświęcone, więc zrodził się pomysł postawienia tam figury Matki Boskiej. I co ciekawe, jakimś cudem udało się uzyskać na to pozwolenie od władz, co było bardzo dziwną rzeczą w tamtych czasach, bo takich pozwoleń nie dawano. Potem się okazało, że sami urzędnicy nie bardzo wiedzieli, jak to było możliwe i jak do tego doszło. Ta figura do dzisiaj stoi i to właśnie za sprawą ojca Piotra. To było pierwsze nasze spotkanie. Byłem wtedy studentem medycyny i rozważałem możliwość wstąpienia do klasztoru. Po ukończeniu studiów podjąłem decyzję o wyborze drogi życiowej i ojciec Piotr był moim mistrzem nowicjatu. Przyszedł kiedyś do mnie i powiedział, że muszę koniecznie gdzieś z nim iść. Zaszliśmy do takiego pana, który mieszkał pod klasztorem: starszy człowiek, chory. I on mnie do tego człowieka zaprowadził jako lekarza i rzeczywiście udało mi się mu pomóc. Od tego czasu byłem przez osiem lat takim lekarzem wiejskim w Tyńcu, ciągle wzywali mnie do potrzebujących, bo nie było jeszcze w pobliżu ośrodka zdrowia, a dojazd do Krakowa był bardzo trudny. To była niewątpliwie zasługa ojca Rostworowskiego. W zakresie formacji duchowej bardzo dużą uwagę zwracał na lekturę i książki dotyczące modlitwy i życia wewnętrznego. Sugerował, abym przeczytał ojca Chapmana „Spiritual Let-ters", Tyniec wydrukował wybór tych listów, „Dzieje duszy" świętej Teresy od Dzieciątka Jezus i „Umiejętność modlitwy" francuskiego kapucyna Ludwika de Bess. Jeżeli chodzi o ojców Kościoła, to zalecił Listy świętego Hieronima. Te pisma, które mi podsunął, miały na mnie ogromny wpływ i do dzisiaj je pamiętam. 82 Ojciec Piotr Ojciec Leon Knabit OSB, autor książek i artykułów prasowych, częsty gość programów radiowych i telewizyjnych, były przeor, mistrz nowicjatu, proboszcz i katecheta w Tyńcu i Lubiniu, a także ceniony rekolekcjonista, wspomina: — Do Tyńca przyjechałem po raz pierwszy w 1951 roku na Boże Narodzenie. Byłem wówczas księdzem diecezjalnym, a u benedyktynów pociągała mnie bardzo piękna liturgia świąteczna. Ojciec Piotr powiedział wówczas: „My już mamy stare głosy, to wy niedługo będziecie tu śpiewać w Tyńcu". Wówczas nie wiedziałem, że było to stwierdzenie na pół prorocze. I kiedy zaczęło kształtować się we mnie powołanie benedyktyńskie, to przeprowadzałem z ojcem Piotrem długie rozmowy na temat dalszej drogi życiowej. Potem zachorowałem na płuca i miałem poważne wątpliwości co do swojej przyszłości, bo wiadomo, że nowicjat zakonny jest bardzo ciężki zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Pojechałem dla podratowania zdrowia do księżówki w Otwocku i ni stąd, ni zowąd przyjechał do mnie ojciec Piotr. Wywołało to duże poruszenie, bo przeor tyniecki cieszył się dużym autorytetem, zwłaszcza wśród księży warszawskich. Wszyscy byli zdumieni jego troską o zdrowie i zainteresowaniem moimi sprawami. Ojciec Piotr pocieszał mnie wówczas i zalecił odmawianie Psalmu 143 „Usłysz, o Panie, moją modlitwę". Kiedy się troszkę podleczyłem, w dalszym ciągu myślałem o wstąpieniu do benedyktynów, ale wówczas dostałem propozycję studiów w Rzymie. Napisałem do ojca Piotra list z zapytaniem, co mam robić. I otrzymałem odpowiedź: „Może ksiądz wybierać, może próbować iść za głosem powołania, albo, jeśli ciągnie księdza kariera i Rzym, to nie przeszkadzamy". Byłem bardzo rozzłoszczony tą odpowiedzią, a potem sobie pomyślałem: „Spróbuj sobie wyobrazić, jak ojciec Piotr 83 „To byl nasz mistrz" mówi te słowa". I zobaczyłem go z tym jego uśmiechem, jak patrzy prosto w oczy. Wówczas zdecydowałem się na Tyniec, a nie na Rzym. , Ojciec Wawrzyniec Ratajczak OSB, długoletni proboszcz i prefekt gości w Tyńcu, spowiednik i rekolekcjonista, przyjechał do Tyńca w 1951 roku, gdy skończył 20 lat: - Dla mnie ojciec Piotr był mistrzem nowicjatu, wychowawcą, przeorem i przede wszystkim człowiekiem wielkiego autorytetu. Zawsze był ogromnie cierpliwy. Mogę powiedzieć, że fakt, że tutaj jestem, zawdzięczam jego cierpliwości. Miałem braki w łacinie i ogólnym wykształceniu, więc często uczyłem się w nocy. A on z taką cierpliwością pukał do mojej celi: „Proszę się położyć, proszę się udać się na spoczynek". Uważał, że noc jest po to, by spać, a dzień powinien mieć taki plan, by wszystko zdążyć zrobić. Kiedy nadszedł odpowiedni czas, zawiózł mnie samochodem do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie miałem być wyświęcony na kapłana przez obecnego papieża, a wówczas biskupa Karola Wojtyłę. Po uroczystości przywitał mnie na klęczkach i powiedział: „Proszę o błogosławieństwo". Oczywiście, że neoprezbitera zawsze się o to prosi, ale jego uniżenie się na dwa kolana było niesamowite. To odzwierciedlało, jak wielką wartością było dla niego kapłaństwo, ale to zachowanie świadczyło również o ogromnej pokorze. W 1951 roku ojciec Piotr Rostworowski został mianowany pierwszym polskim przeorem odrodzonego klasztoru w Tyńcu i zastąpił na tym miejscu ojca Karola van Oosta OSB, który wspominał: 84 Ojciec Piotr „Pod koniec 1951 roku uznałem, że należało przeprowadzić zmianę na stanowisku superiora i że Polak powinien przejąć w ręce losy klasztoru. Mój zastępca, ojciec Piotr Rostworowski, objął po mnie funkcję przeora. Aby mu ułatwić zadanie, zdecydowałem, że dobrze będzie wrócić do Brugii". Dla ojca Karola nie była to zapewne łatwa chwila. Przebywał w Polsce ponad dwadzieścia lat i przez ten okres bardzo pokochał tę swoją przybraną ojczyznę i jej mieszkańców. Był uczuciowo związany z Tyńcem, który odrodził po latach nieistnienia i ze wszystkimi mnichami. Dobrze jednak rozumiał potrzebę zmiany na stanowisku przeora, a także niezwykle trudną, wręcz dramatyczną sytuację Kościoła w Polsce. Moment, w którym ojciec Rostworowski stanął na czele wspólnoty tynieckiej, był rzeczywiście wyjątkowo trudny, a do zewnętrznych okoliczności dołączyły się jeszcze kłopoty wewnętrzne w klasztorze. Wówczas opuścił wspólnotę ojciec Jan Wierusz-Kowal-ski, który był bliski sercu ojca Piotra, bo był jego krewnym, a poza tym razem przyjechali z Belgii i odnawiali w Tyńcu życie benedyktyńskie. Wkrótce potem na podobny krok zdecydowali się kolejni zakonnicy: brat Anzelm i ojciec Grzegorz. Ojciec Piotr bardzo głęboko przeżywał te rozstania, ponieważ jako przełożony obrał sobie za motto słowa Pana Jezusa: Fot. 27. O. Karol van Oost OSB, pierwszy przeor odrodzonego klasztoru w Tyńcu w latach 1939-1951 85 „To byl nasz mistrz" „Nie utraciłem żadnego z tych, których mi dałeś" (J 18,9). Traktował je jako swoją osobistą klęskę, tym bardziej że w tamtych czasach rezygnacja z życia zakonnego to była naprawdę rzadka sprawa i patrzyło się na to z dużo mniejszą tolerancją niż obecnie. - Dzisiaj, jako stary człowiek, rozumiem, że sytuacja ojca Piotra była wyjątkowo trudna - komentuje ojciec Karol Meis-sner OSB. - Opatrzność Boska zgotowała mu życie, jakiego kompletnie się nie spodziewał, ale on starał się sprostać tym zadaniom i wierzył, że Pan Bóg o tych jego rozterkach wie... Ale nie wszyscy tak wyrozumiale oceniają postawę ojca Piotra. Wielu zakonników, którzy mieli możliwość żyć z nim na co dzień w tamtym okresie, uważa, że czasami był zbyt surowy i wymagający dla mnichów i niektórzy nie wytrzymywali takiego rygoru. Równocześnie zdaniem współbraci jako mistrz nowicjatu i przeor powinien byl być bardziej radykalny w ocenie kandydatów i kilku nie dopuścić do ślubów wieczystych. W ten sposób prawdopodobnie udałoby się uniknąć tych przykrych sytuacji. Inni zarzucali ojcu Piotrowi, że nie znał się na ludziach i do końca, wbrew logice, każdemu dawał szansę na znalezienie swojej drogi, często za cenę pomyłek i błędów. Nawet po ostatecznej decyzji o wystąpieniu z zakonu jeździł za nimi po Polsce, szukał, namawiał do powrotu, a kiedy to nie skutkowało, starał się im pomóc w znalezieniu się w nowej sytuacji. Doświadczony zakonnik i kierownik duchowny już po pierwszej rozmowie powinien wiedzieć, czy ktoś nadaje się do życia zakonnego, czy nie — tak mówiło wielu. - Niepotrzebne dawanie szansy jest tylko robieniem kandydatowi krzywdy, bo człowiek wychodzi potem z klasztoru poraniony i nieprzystosowany do wykonywania zadań codziennych w świeckim życiu. Uważano także, że taka postawa jest krzywdą dla wspólnoty zakonnej. 86 Ojciec Piotr Jakby w odpowiedzi na te zarzuty ojciec Rostworowski zawsze mówił: „Ja wolę się sto razy pomylić i okazać się zbyt wyrozumiałym i nawet naiwnym niż raz jeden być niemiłosierny". - Wielokrotnie powtarzał, także wiele lat później, że trzeba umieć się rozstawać, jeśli tak potoczą się losy człowieka -przypomina zaprzyjaźniony z ojcem Piotrem Antoni Michałek. A kiedyś przy okazji konkursów pianistycznych stwierdził, że surowe jury dyskwalifikuje uczestnika takiego konkursu za pięć fałszywych uderzeń w klawisze. A przecież on w czasie przesłuchania uderza w nie około dziesięciu tysięcy razy. Zapomina się o 9995 prawidłowych uderzeniach. I ojciec Piotr przez całe swoje zakonne i kapłańskie życie starał się zapominać o fałszywych tonach, a wydobywać z człowieka tylko samo dobro, nawet to uśpione i zapomniane. Ojciec Augustyn Jankowski OSB powiedział: - W niektórych problemach szczegółowych, zwłaszcza w rozstrzyganiu, jak należałoby postąpić w sprawach personalnych lub w radach udzielanych penitentom, zdarzało się mi mieć niekiedy inne zdanie niż ojciec Piotr, ale co do tych przypadków zapamiętałem sobie jego zdanie z jednej z konferencji: „Kierujmy się rozsądkiem, ale wiedzmy, że święci miewali swoje nieoczekiwane rozstrzygnięcia z Bożego natchnienia". I takimi nieraz bywały rozstrzygnięcia ojca Piotra właśnie z tej racji, którą wymienił. Ten, któremu w sposób widoczny dobrze było z Bogiem, miał te Boże natchnienia... Rozdział 6 „ZNAŁEM GO JAKO CZŁOWIEKA BOŻEGO" (Jan Paweł II) — Był to czas, gdy Tyniec, jeszcze w ruinach i ciągle przeżywający zewnętrzne i wewnętrzne trudności, równocześnie promieniował i przyciągał wielu młodych ludzi, zarówno osoby świeckie, jak i duchowne. Wśród ruin słychać było w kościele śpiewy oficjum, śpiewy liturgii mszalnej. I dużo radości było słychać. I śmiechu. I pogody. Tyniec pociągał do siebie nie tylko na zasadzie znajomości - klerycy krakowskiego seminarium i benedyktyni studiowali razem na Wydziale Teologicznym UJ - ale przede wszystkim z powodu intensywnego życia liturgicznego, atmosfery pobożności, wysokiego poziomu teologii życia wewnętrznego i jej praktyki. Oaza spokoju, zastanowienia, ale i możliwości rozmów - wspomina metropolita krakowski ks. kardynał Franciszek Macharski. - Ojciec Piotr miał dobry kontakt z młodszymi od siebie. On był już doświadczonym mnichem, a ja klerykiem, potem młodym księdzem, który ciągnął do Tyńca i, nie wybrawszy habitu benedyktyńskiego, pozostawał w orbicie tych benedyktyńskich specjalności, liturgii. Szczególnie uroczystą oprawę miała zawsze liturgia paschalna, zwłaszcza po zarządzeniach wydanych w 1951 roku przez papieża Piusa XII, a dotyczących obchodów wielkanocnych. Niektórzy uczestnicy tamtych nabożeństw wspominają, 88 Ojciec Piotr że możliwość przeżywania ich razem z mnichami, i to w tak niespotykanej postaci, była dla nich ogromnie silnym doświadczeniem duchowym. Ani niewygody, ani trudności związane z dojazdem do Tyńca nie zniechęcały ich. Trzeba pamiętać, że autobus dojeżdżał tylko do Kostrza, wioski oddalonej od klasztoru o 4 km i pozostały odcinek trzeba było iść na piechotę lub całą drogę z Krakowa pokonać na rowerze przy niesprzyjającej, wczesnowiosennej pogodzie. Trzon tej grupy osób zafascynowanych liturgią stanowili oblaci tynieccy, czyli osoby świeckie stanu wolnego i żyjące w małżeństwie, a także księża diecezjalni, którzy opierają swój styl życia na Regule św. Benedykta i na tym, co wynika z bezpośrednich kontaktów z rodziną zakonną. Ci młodzi najczęściej ludzie przychodzili na liturgię wielkotygodniową chętnie i tłumnie, ale pamiętają, że kiedyś ojciec Piotr, ich opiekun od lat czterdziestych XX wieku, zgromadził ich po jej zakończeniu i powiedział, że ma wrażenie, że traktują ją przede wszystkim jako swoiste teatrum. Potem spokojnie zaczął objaśniać znaczenie i wymowę poszczególnych jej części, znaków i symbolicznych gestów, aby ich udział w modlitwie był pełen zrozumienia tego, co się przy ołtarzu dzieje. Świadkiem i uczestnikiem wielu tych spotkań był profesor Marian Machura, od lat pięćdziesiątych organista w opactwie w Tyńcu, inicjator słynnych recitali tynieckich, twórca melodii do dwu mszy śpiewanych prawie we wszystkich parafiach Polski. Profesor poznał ojca Piotra w 1956 roku, kiedy jako student Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie przyjechał do Tyńca, aby rozmawiać na temat możliwości zatrudnienia. „Jeżeli chciałbyś być organistą, to masz tu po temu wszystkie warunki: jest kościół, jest liturgia, jest chorał gregoriański, parafia, organy budujemy, a reszta będzie ci przydana" — usłyszał od ojca Piotra. I wówczas zdecydował się podjąć to wyzwanie. 89 „Znałem go jako człowieka Bożego" Ojciec Rostworowski bardzo kochał chorał gregoriański, przez wiele lat kantorował w klasztorze, wielu zaskoczył skomponowaniem hymnu, będącego parafrazą śpiewu „Gloria Laus", a przeznaczonego na Niedzielę Palmową. Jak sam mówił, odczuwał brak właściwego hymnu ku czci Chrystusa Króla właśnie na to święto. Hymn jest doskonały pod względem budowy formalnej i wyrażonego piękna, a jest to tym bardziej niezwykłe, że ojciec Piotr nie miał wykształcenia muzycznego, był tylko przesiąknięty przez całe życie tą najgenialniejszą sztuką, jaką jest chorał gregoriański. Ojcowie benedyktyni i społeczność tyniecka zaakceptowała tę pieśń i co roku, podczas procesji z palmami, śpiewa ten hymn wywodzący się z chorału. Wspaniała liturgia i niezwykły klimat Tyńca przyciągały także Karola Wojtyłę. W klasztornej kronice pod datą 8 września 1946 zapisano: „Dzisiaj odwiedził nas ksiądz Karol Wojtyła z seminarium krakowskiego". A po jego pobycie Fot. 28. Od lewej: o. Mateusz Skibniewski OSB i bp Karol Wojtyła w Tyńcu, w głębi widoczny o. Leon Knabit OSB 90 Ojciec Piotr Fot. 29. Od lewej: o. Mateusz Skibniewski OSB, bp Karol Wojtyła, o. Dominik Michałowski OSB podczas modlitwy w kościele w Tyńcu 91 „Znalem go jako człowieka Bożego" w Tyńcu w lipcu 1959 roku dodano: „Wyjechał i pozostawił za sobą smugę jakiegoś nieprzepartego uroku, modlitwy, wewnętrznego żaru". To wzajemne przywiązanie przyszłego papieża i benedyktynów przetrwało lata. Podczas pielgrzymki do Polski w sierpniu 2002 roku Jan Paweł II niespodziewanie, tuż przed odlotem do Rzymu, odwiedził opactwo w Tyńcu. Ojciec Święty powiedział wówczas: „Dużo zawdzięczam Tyńcowi i myślę, że nie tylko ja, ale Polska cała zawdzięcza. Bogu dzięki, że was zobaczyłem. Przynajmniej tak z grubsza. Widzę, że są młodzi". I dodał: „Pamiętam ojca Piotra Rostworowskiego, wszystkich benedyktynów, którzy w chórze brewiarz ze mną odmawiali". Ojciec Leon Knabit OSB potwierdza ten bliski kontakt późniejszego Ojca Świętego z Tyńcem i jego częste wizyty w klasztorze. Pamięta szczególnie pewne spotkanie: - Przed Bożym Narodzeniem 1958 roku nadeszła do Tyńca radosna wiadomość: ksiądz biskup Wojtyła w Wigilię udzieli święceń diakonatu jednemu z naszych współbraci kleryków, a potem spędzi z nami święta. Święcenia odbyły się rano, a późnym popołudniem, zgodnie ze zwyczajem, zgromadziliśmy się w klasztornym refektarzu. Ojciec Piotr Rost-worowski, ówczesny przeor, złożył życzenia młodemu biskupowi, który jasny i uśmiechnięty stal wśród nas trochę jakby zakłopotany. „W duchu wiary - mówił nasz przełożony - widzimy Chrystusa w każdym kapłanie, zwłaszcza w biskupie, a ponieważ Ty, Ekscelencjo, jesteś najmłodszym członkiem Episkopatu, więc w Tobie szczególnie widzimy Dzieciątko Jezus, dziś narodzone". Ta przyjaźń ojca Rostworowskiego z Karolem Wojtyła, początkowo klerykiem, potem księdzem, biskupem, kardyna- 92 Ojciec Piotr łem i papieżem Janem Pawłem II rozwijała się i pogłębiała. W 1979 roku ojciec Rostworowski pisał: „Jestem uprzywilejowany, bo nowego Papieża znałem od jego lat seminaryjnych. (...) W ciągu trzydziestu czterech lat byłem z nim w kontakcie, dzięki czemu mogłem obserwować z ubocza, które nigdy nie było oddaleniem, rozwój jego prawdziwie wyjątkowej osobowości. Ten człowiek zawsze szedł do sedna sprawy. Gdy został księdzem, poznawał do głębi kapłaństwo, żeby lepiej uświadomić sobie tę łaskę, jak też obowiązki, które stąd płyną. Powołany do godności biskupiej, podjął studia nad tajemnicą biskupstwa, żeby lepiej zrozumieć aż do końca to, co dostał od Boga i w następstwie, czym być powinien. Wezwany na Sobór, oddał się mu całkowicie. Mianowany kardynałem zrozumiał, że kardynał ma pomagać papieżowi, co czynił za cenę rozdarcia, bo często musiał opuszczać Archidiecezję. Z chwilą, gdy zrozumiał, że Bóg od niego wymaga papiest-wa, zaraz oddał się bez reszty, z wiarą zupełną, z nieubłaganą konsekwencją tak dalece, że na Stolicy Piotrowej od pierwszej chwili budził przekonanie, że jest na swoim miejscu". Od samego początku ojciec Piotr był w bliskich relacjach także z prymasem Polski Stefanem kardynałem Wyszyńskim. Wojciech Rostworowski, bratanek ojca Piotra, pamięta pewne wydarzenie: — Tuż po zakończeniu internowania prymas Stefan Wy-szyński przyjechał do Warszawy i pierwsze kazanie wygłosił w kościele Wizytek. Pamiętam tłum ludzi, niewielki kościół nabity po brzegi. Poszliśmy razem z rodzicami, oczywiście z kazania nic nie zrozumiałem, ale chodziło o to, bym przeżył i zapamiętał tę chwilę. Ksiądz prymas, wszedł głównym wejściem i lewą, boczną nawą, tam, gdzie staliśmy, szedł do zakrystii. Razem z nim był 93 „Znalem go jako człowieka Bożego" Fot. 30. O. Piotr Rostworowski i prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński ojciec Piotr i w pewnym momencie, kiedy przechodzili koło mnie, szepnął prymasowi, że tu stoi jego bratanek. On zatrzymał się i zrobił mi krzyżyk na czole. Do dzisiaj pamiętam ten wieczór i myślę, że to było pierwsze świadome zetknięcie się z ojcem Piotrem. Fakt, że ojciec Piotr Rostworowski utrzymywał bardzo dobre stosunki z kardynałem Karolem Wojtyłą czy prymasem Stefanem Wyszyńskim, nie był dla nikogo tajemnicą. Powszechnie było wiadomo, że był osobą poważaną, wybitną i, w najlepszym tego słowa znaczeniu, wpływową. Mówiło się podobno nawet o nim jako o następcy kardynała Adama Sapiehy, ale ojciec Piotr zupełnie o tę godność nie zabiegał. W interpretacji niektórych świadków było tak, że w momencie, gdy nie mógł znaleźć innego sposobu, by odmówić godności biskupiej, zaangażował się w jakąś kłopotliwą i mało znaną historię z objawieniami w Białym Kościele, gdzie przez krótki czas podobno działał jakiś pseudopustelnik. Przyjaciele ojca Piotra dobrze pamiętający tamte czasy twierdzą, że są to 94 Ojciec Piotr domysły zupełnie bezpodstawne. Niezależnie od tego, gdzie leży prawda, potwierdza to tylko fakt, że ojciec Rostworowski postrzegany był jako wybitna i niepowtarzalna osobowość. Jeszcze przed wyborem kardynała Karola Wojtyły na papieża, 20 lipca 1975 roku przyjechał do Polski Gerard Soulages z żoną i córką. Ten człowiek niezwykle zasłużony dla Kościoła, w szczególności francuskiego, a także dla współczesnej odnowy duchowej i filozoficznej, był twórcą powstałego po Soborze Watykańskim II ruchu „Fidelite et ouverture" („Wierność i otwartość") i redaktorem pisma o tej samej nazwie. — Przyjechał takim dużym autem wyładowanym najprzeróżniejszymi prowiantami, gdyż był przekonany, że Polacy cierpią niedostatek i trzeba im pomóc. Odwiedzał różnych znajomych i rozmawiał na temat sytuacji Kościoła: był na Wawelu u księdza Stanisława Czartoryskiego, oczywiście u kardynała Karola Wojtyły i przyjechał do nas - opowiada profesor Stefan Swieżawski, wybitny filozof i historyk filozofii, współtwórca „lubelskiej szkoły filozoficznej", audytor świecki II Soboru Watykańskiego — a myśmy byli na drugim końcu Polski, pod Augustowem, w Studzienicznej, takim bardzo pięknym miejscu na skraju Puszczy Augustowskiej. Tam przyjmowaliśmy go w bliskości niewielkiego Sanktuarium Maryjnego, które w 1999 roku odwiedził Jan Paweł II. Wówczas, podczas jednej z rozmów, Soulages stwierdził, że jego zdaniem jedną z postaci, która się absolutnie nadaje na papieża, jest ojciec Piotr Rostworowski. To zostało przez niego wyraźnie powiedziane. Uważał, że była to jedna z największych współczesnych duchowości i właśnie taki człowiek powinien stanąć na czele Kościoła. Mnie to wtedy bardzo uderzyło i dało wiele do myślenia, bo idea ta przyszła z innego świata, nie zrodziła się w naszym środowisku. Głęboko to wtedy przeżyłem. Pierwszy raz o tym mówię, bo uważam, że warto to utrwalić. 95 „Znałem go jako człowieka Bożego" Co sprawiało, że ten stosunkowo młody zakonnik, ojciec Piotr Rostworowski odznaczał się taką dojrzałością i w tak niezwykły sposób oddziaływał na ludzi, że nie tylko widzieli w nim kandydata do najwyższych godności kościelnych, ale przez lata pamiętają każde niemal z nim spotkanie i każdą rozmowę. Co więcej, wciąż pociąga i fascynuje takie osoby, które nigdy się z nim osobiście nie zetknęły, a które coraz uważniej wsłuchują i wczytują się w jego słowa i śledzą znaki życia. Należy do nich m.in. ojciec Konrad Małys OSB, dawny bibliotekarz tyniecki, publicysta religijny, rekolekcjonista, aktualny mistrz nowicjatu, który poznał ojca Rostworowskiego poprzez to, w jaki sposób współbracia o nim opowiadali i to dało impuls do dalszych poszukiwań. Ojciec Maciej Bielawski OSB, który zajmował się gromadzeniem pośmiertnej spuścizny ojca Rostworowskiego, napisał, że ojciec Piotr cały był skierowany ku Bogu i to z niego emanowało, to było owym „czymś", co ku niemu pociągało, a przez niego ku Bogu. Często ludzie lgnęli do niego bardzo spontanicznie, najprawdopodobniej podświadomie wyczuwając, że dzięki niemu będą mogli zwrócić się ku Bogu. Zwracali się do niego, gdyż spotykali w nim wcielenie Tego, którego sami pragnęli. Do ojca Rostworowskiego doskonale także pasowały słowa, które pewnego dnia Chrystus skierował do św. Serafima z Sarowa: „Posiądź wewnętrzny spokój, a tysiące ludzi wokół ciebie zyska zbawienie". Ten wewnętrzny pokój i światło zdobywał i pogłębiał na modlitwie. Bo ojciec Piotr był mężem głębokiej modlitwy i rozmowy z Panem Bogiem. Prof. Stefan Swieżawski, który przez wiele lat przyjaźnił się z nim i pozostawał pod jego kierownictwem duchowym, wyznał kiedyś: — Ogromnie cenię tego świętego człowieka. Zawsze powtarzał mi: „Jak masz do wyboru jakąś sprawę, której nie 96 Ojciec Piotr musisz załatwić w danej chwili, wybieraj zawsze modlitwę". Czyli wybieraj inne sprawy tylko wtedy, gdy są konieczne! To nastawienie umożliwia modlitwę ciągłą. Ojciec Piotr Rostworowski uważał modlitwę za najważniejszy element życia. Pisał, że życie chrześcijańskie to nie światopogląd czy system moralny, ale przede wszystkim życie z Panem Bogiem. W swoich rozważaniach często nawiązywał do żywota św. Hugona z Cluny, który gdy mówił, to albo rozmawiał z Bogiem, albo mówił o Bogu, albo mówił w Bogu. Nie mógł zawsze rozmawiać tylko z Bogiem lub o Bogu. Musiał o wielu sprawach myśleć i decydować. Czynił to jednak zawsze w Bogu. — Tu jest sedno rzeczy — powtarzał ojciec Piotr. - Nie tyle chodzi o to, by Bóg był przedmiotem twych myśli, ale raczej o to, by był ich podmiotem, to znaczy, aby nimi kierował, by nie były niezależne od Niego. To była zasadnicza dewiza jego życia. Mówił też: „Nie może dobrze modlić się ten, kto ma mentalność posiadacza, bo posiadanie uśmierca owo sanctum desiderium (święte pragnienie), o którym wspomina często św. Grzegorz, a które jest nieodzownym warunkiem modlitwy, jeżeli nie jest samą modlitwą. Kto posiada, ten nie pragnie. Ubóstwo jest matką nadziei i jej córką zarazem. Pasażer, który w restauracji dworcowej obstawił się smacznymi kąskami, nie będzie oczekiwał z napięciem przyjścia pociągu, ale raczej będzie trwóż -nie patrzył na zegarek i życzył sobie spóźnienia się pociągu, aby zdążył wszystko skonsumować. Ale pasażer, który w lekkim okryciu w mroźny dzień szybko chodzi po peronie, wygląda z utęsknieniem oczekiwanego pociągu i usłyszy go z daleka, a gdy pociąg nadejdzie, wskoczy do wagonu, zanim on się całkowicie zatrzyma. Między ubóstwem a nadzieją, między stanem kenozy a modlitwą zachodzi więc bardzo ścisły związek". 97 „Znalem go jako człowieka Bożego" I dalej: „Na modlitwę potrzebny jest więc specjalny czas. Jest to fundamentalna potrzeba naszej duszy. Nikt nie zaprzeczy, że odżywianie jest konieczne dla ciała. Każdy kierowca, chociażby w wielkim był pośpiechu, znajdzie czas, by przystanąć przed stacją benzynową. On wie, że inaczej musi ustać w drodze. Tylko gdy chodzi o duszę, przestajemy rozumieć najprostsze rzeczy". - Wielokrotnie tłumaczyłam ojcu, że trudno mi wygospodarować ten czas - przyznaje Helena Broel-Plater My cielska, która potrafiła połączyć czterdziestoletnią katechizację Romów, najpierw na Górnym Śląsku, potem w Nowej Hucie z troską o rodzinę i wieloletnią pracą na roli. - Miałam pięcioro dzieci, gospodarstwo: świnki, krowy, drób, drzewo musiałam rąbać, wstawałam o czwartej rano, żeby temu wszystkiemu sama podołać. Wydawało mi się niemożliwe wygospodarowanie choćby odrobiny czasu na medytację - wspomina. - A on stanowczo mówił takiemu myśleniu: Nie! I dzięki temu dzieci się wychowały na chrześcijan. Bo nie wystarczy być porządnym człowiekiem. To za mało. Porządny człowiek nie kradnie, nie pije, nie zabija, ale jak na chrześcijanina to mało. Takie nieszkodliwe to są kartofle w piwnicy, nic złego nie zrobią. A tu chodzi o to, by czynić dobro, szerzyć miłość, by uwielbiać Boga. „Trudno uwierzyć, by naprawdę miłował Boga ten, kto nie ma dla Niego czasu - konsekwentnie tłumaczył ojciec Piotr. — Każda dziewczyna, nawet bardzo zapracowana, znajdzie czas, by spotkać się ze swoim chłopcem, znajdzie czas, bo uważa to za rzecz ważną. Jeżeliby nie znalazła czasu, on słusznie wątpić będzie o jej miłości. Człowiek znajdzie czas na to, co jest dla niego naprawdę ważne. Jeżeli więc nie znajdzie czasu na modlitwę, to niezawodnie świadczy to o błędnej hierarchii wartości, jaką posiadamy". 98 Ojciec Piotr Ojciec Piotr często zwracał uwagę na wewnętrzne wyciszenie. „Głos Boży jest jak lekki wiaterek, przeleci i już go nie ma. Jeżeli człowiek nie będzie wyciszony, skupiony i na niego nastawiony, to może go nie usłyszeć". - To rzeczywiście był człowiek modlitwy — mówił o ojcu Piotrze prof. Marian Machura. - Kiedyś był u nas w domu, a mieszkaliśmy na takiej uroczej plebanii niedaleko klasztoru. Kiedy odezwał się dzwon na Anioł Pański, ojciec Piotr bardzo dyskretnie wstał od stołu, stanął przy oknie i w skupieniu odmawiał modlitwę, nie narzucając nikomu z obecnych takiego zachowania. Z czasów studenckich pamiętam też, że nieraz wracałem późnym wieczorem autobusem z Krakowa. A mieszkałem wówczas w drugiej części klasztoru tak, że do swojego mieszkania przechodziłem przez kościół. I nieraz słyszałem chrząkanie ojca Piotra w kaplicy Najświętszego Sakramentu, a była to np. godzina 23.00. Jeszcze się modlił. „Nie tylko musimy znaleźć czas na modlitwę, bo tego koniecznie potrzebujemy, ale i dlatego, że Bóg ma do tego prawo - przypominał ojciec Piotr. - Człowiek nie jest przede wszystkim pracownikiem o określonym zawodzie, ale jest z natury swej i z powołania adoratorem Boga i znawcą Boga. Musi mieć na to czas. Możemy się modlić, idąc do pracy albo wykonując pracę, możemy się modlić w tramwaju czy w pociągu, ale to samo nie wystarcza, bo czas ten nie jest całkowicie Bogu ofiarowany, używamy go do naszych własnych celów, a nie dla Niego jedynie". Wszyscy, którzy dobrze znali ojca Piotra, i tacy, którzy spotykali go po raz pierwszy, zawsze pozostawali pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki odprawiał Mszę świętą. To były chwile niezwykłej modlitwy i niezwykłego skupienia, 99 „Znalem go jako człowieka Bożego" jakby mistycznego uniesienia, rzeczywistego kontaktu z Panem Bogiem. - Kiedyś ojciec Piotr rozdawał Komunię świętą podczas porannej Mszy świętej w Tyńcu i niechcący upuścił komunikant - przypomina ojciec Wawrzyniec Ratajczak OSB. - Po zakończeniu nabożeństwa, kiedy wszyscy ludzie wyszli już z kościoła, ojciec Rostworowski leżał krzyżem i modlił się w tym miejscu, gdzie to się zdarzyło. Dla mnie to był dowód na jego niesamowitą świętość. Fot. 31. Wszyscy byli pod wrażeniem sposobu, w jaki ojciec Piotr odprawiał Mszę świętą 101 „Anegdoty lubił opowiadać" Rozdział 7 „ANEGDOTY LUBIŁ OPOWIADAĆ" Przy wewnętrznym skupieniu i rozmodleniu, przy nadzwyczajnej pobożności, był to człowiek wyróżniający się niezwykłym poczuciem humoru. Mówiono o nim, że nawet wtedy, kiedy żartował, to był pobożniejszy od wielu ludzi, którzy się modlą. A anegdoty lubił opowiadać. Kiedyś rozmawiano o tym, że w czasie śpiewania Psalmów, pomiędzy poszczególnymi częściami musi być przerwa na „Ave Maria". A ojciec Piotr się zapytał: „Na całe «Ave Maria»?". Bardzo lubił też opowiadać, że przyszła do lekarza bardzo nerwowa pani. I doktor powiada: „Proszę pani, pani będzie musiała brom brać". A ona na to: „Panie doktorze, nigdy w życiu nie brom- brałam i brombrać nie będę!". Zapytał też: - Czy wiecie, kto jest patronem pijaków? - Święty Bartłomiej. - Dlaczego? - Bartłomiej znaczy: „Miej bar za tło!". W takiej codziennej rozmowie z nim nigdy nie było wiadomo, kiedy kpi, a kiedy mówi poważnie. Wielu pamięta ten charakterystyczny, zwolniony sposób mówienia, pełen zastanowienia i zarazem zawsze podszyty humorem. Odnajdywanie pewnej żartobliwości nawet w sytuacjach trudnych, to była jego typowa cecha. Dzięki temu właśnie można było pewnym sprawom ująć ciężaru i zobaczyć je we właściwej perspektywie, tzn. nie jako najważniejsze rzeczy w świecie. To nigdy nie było rozproszenie, to zawsze jakoś skupiało, a równocześnie dawało i pobytowi w klasztorze, i życiu wewnętrznemu poświatę czegoś takiego lekkiego i dobrego. Aldona Szymkiewicz, oblatka tyniecka, pamięta, że bardzo ważne i trudne rzeczy potrafił przekazać w sposób jasny, krótki i węzłowaty. O skupieniu kiedyś mówił, że należy mieć ciągłą pamięć na obecność Bożą i w skupieniu się modlić. Tylko nie tak forsownie, nie tak na siłę. Wspominał z uśmiechem nowicjusza, który tak się męczył tym skupieniem, że po każdej modlitwie musiał się przespać. Zalecał też każdemu, żeby miał swojego spowiednika, kierownika duchownego, który pomagałby mu w dążeniu do doskonałości, do bliskości z Bogiem i ludźmi. Warunkiem podstawowym jest jednak to, aby w duszy coś się działo, żeby było czym kierować. Jak nie ma czym kierować, to rzeczywiście kierownik duchowny jest niepotrzebny... Tylko raz widziano ojca Piotra zdenerwowanego i to wskutek przypadku. Mianowicie, ktoś go zamknął w bibliotece na klucz i on zaczął łomotać. - Przybiegłem i półżartem powiedziałem, że jest taki niecierpliwy - przypomina sobie ojciec Augustyn Jankowski OSB. „Przepraszam, ja mam klaustrofobię!"- tłumaczył się ojciec Piotr. - To był na pewno choleryk, ale tak opanowany, jakiego drugiego w życiu nie widziałem. Innym razem do ojca Piotra przyszedł przerażony zakrys-tianin i mówi: „Zginął kluczyk do tabernakulum". To była 102 Ojciec Piotr wielka sprawa, mogło przecież dojść do profanacji. I ojciec Piotr na moment zupełnie zmienił się na twarzy, jakby się wewnętrznie rozsypał. Wyciągnął rękę i donośnie wyszeptał: „Szukaj!". Po paru godzinach kluczyk się znalazł. Czasem zdarzało się, że pomimo tak ogromnego temperamentu i energii życiowej ojciec Piotr był podejrzewany raczej o usposobienie flegmatyczne. Niektórzy współbracia nawet w formie lekkiego zarzutu mówili, że jako przełożony dość wolno podejmował decyzje. Co bardziej krewkich to jego zwlekanie bardzo denerwowało. - Taki codzienny przykład — opowiada ojciec Leon Knabit OSB - nowicjusz z niecierpliwością czeka na każdy list. Tymczasem nieraz wiedziałem, bo wkładałem listy do skrzynki przeora, że przyszła do mnie jakaś korespondencja. Czekam jeden dzień, drugi, trzeci. Wreszcie ojciec Piotr przynosi mi ten list jakby nigdy nic. Trzeba przyznać, że cierpliwość była wystawiana na dużą próbę. To było szczególnie trudne dla kogoś, kto miał inny rytm. — Niektórzy współbracia do tej pory są przekonani, że ojciec Piotr nie miał daru do rządzenia - przyznaje ojciec Franciszek Małaczyński OSB. - I jego poprzednik - ojciec Karol van Oost OSB, i następca - ojciec Mateusz Skibniewski OSB o wiele lepiej z tym sobie radzili. Jako zakonnik i przeor był ojciec Piotr w pewnym sensie abnegatem, tzn. dużo w życiu nie potrzebował, tylko to, co najważniejsze. Dotyczyło to na przykład sprawy odbudowy klasztoru, który po wojnie był całkowicie zrujnowany, oprócz kościoła i opatówki nic więcej nie było. Plan odbudowy był opracowany, a kierownictwo objął prof. Zbigniew Kupiec z Politechniki Wrocławskiej (1947). W 1943 roku przebywał w klasztorze rektor Adolf Szyszko-Bohusz, który spod tynku wydobył romański portal na ścianie między kościołem a krużgankami. Prace wykopaliskowe już po wojnie prowadził 103 „Anegdoty lubił opowiadać" Fot. 32. Pastorał znaleziony podczas prac wykopaliskowych w Tyńcu w 1961 roku dr Gabriel Leńczyk, ostatecznie zaś prof. Lech Kalinowski (1961-65). Przebadano wówczas konsekwentnie pozostałości po pierwotnym kościele romańskim, a przy sposobności znaleziono groby dawnych opatów z pamiątkami, które przyniosły sławę tynieckim wykopaliskom. W Skarbcu na Wawelu oglądać można złoty kielich z pateną z drugiej połowy XI wieku odnalezione właśnie w opactwie tynieckim w 1961 roku. ^^ Ojciec Piotr, uznając ^H* j[B f wagę tych odkryć, twier- H W ^UBtap ' dził jednak, że nie trzeba S^^. ^^B^ tracić zbyt dużo energii na odbudowę starego opactwa, bo miejsca jest wystarczająco dużo dla wszystkich, a wygody nie są celem życia mniszego. - Nieraz myśleliśmy po cichu, że nigdy nie odbudujemy tego klasztoru - mówi z uśmiechem ojciec Wawrzyniec Ratajczak OSB. - Patrząc na ruiny, marzyłem o chwili, gdy te mury przestaną być ruinami. Wówczas wydawało mi się, że za mojego życia to pragnienie się nie spełni, a tymczasem doczekałem się". Motywy takiego postępowania ojca Piotra próbuje wyjaśnić ojciec Ludwik Mycielski OSB: Fot. 33. Kielich z pateną z II poł. XI w. wydobyte z grobów dawnych opatów tynieckich podczas prac wykopaliskowych w 1961 roku 104 Ojciec Piotr 105 „Anegdoty lubił opowiadać" Fot. 34. Odbudowa klasztoru tynieckiego - Trzeba pamiętać, że to był czas odbudowy Warszawy. Wszystkie materiały przekazywano do stolicy, nie można było niczego dostać i w ogóle biedowaliśmy bardzo w Tyńcu. A poza tym ojciec Piotr uważał, że klasztor należy odbudowywać na tyle, na ile rozwija się życie duchowe braci. Inaczej pozostaną tylko mury. I rzeczywiście ojciec Piotr bardzo dbał o to, by mury klasztorne przepełnione były autentycznym życiem nadprzyrodzonym, by dusze zakonników były całkowicie oddane wyłącznie Panu Bogu, a nie przywiązane do żadnej, nawet najbardziej potrzebnej, ziemskiej rzeczy. Podczas jednej z konferencji mówił: „Najlepiej poznajemy człowieka, kiedy zauważamy, z jakich powodów się smuci, a z jakich się cieszy, i zobaczymy, jakie jest jego dobro jedyne. (...) Czasem się ktoś smuci, że mało znaczy. Nie musisz coś znaczyć, to nie jest ważne. Trzeba chcieć tylko Panu Bogu służyć, a nie chcieć niczego innego. (...) , Zdrowie jest bardzo cennym darem, ale nie musimy koniecznie być zdrowymi, bo można kochać Pana Boga, nie będąc zdrowym. Opinia, jaką mamy u przełożonych... Nie trzeba o tym myśleć. (...) Szkoda na to czasu, to brak prostoty. Niech myślą o nas, co chcą! (...) Czasami ktoś chce więcej studiować, więcej czytać. To są rzeczy dobre, ale skończone. Jeśli nam to dadzą — dobrze! Abyśmy tylko serca nie przywiązali, bo wiedza jest sidłem. Człowiek może stać się namiętnie ciekawy i chcieć umeblować swój umysł różnymi wiadomościami, zbudować bałwana w duszy i jemu cześć oddawać. Wiedza jest dobra, bo służy dobru duchowemu, miłości bliźniego, Kościół zawsze ją ceni, ale nie może nas zatrzymywać". - Przy tym surowym i ascetycznym ustosunkowaniu się do pracy intelektualnej, przy przestrzeganiu zasady, że ona nie może przesłonić człowiekowi świata, wykazywał ojciec Piotr równocześnie ogromne uznanie dla tego, co można by nazwać poznaniem kontemplacyjnym, poznaniem filozoficznym - uzupełnia prof. Stefan Swieżawski. - Bynajmniej nie jakieś odrzucenie tego na korzyść wiary. Przeciwnie, wykazywał bardzo duże zrozumienie tej całej dziedziny. I to, że ja potem coraz bardziej zaczynałem rozumieć, że filozofia dobrze uprawiana ma być przygotowaniem do kontemplacji religijnej, głównie zawdzięczam ojcu Rostworowskiemu. Nasz przyjacielski kontakt zaczął się w momencie, kiedy musiałem przesłać profesorowi Gilsonowi tłumaczenie streszczeń kilkudziesięciu prac doktorskich, magisterskich i seminaryjnych z zakresu historii filozofii, które powstały na KUL-u. Szukałem wówczas osób, które mogłyby przetłumaczyć na język francuski te prace w sposób absolutnie bezbłędny. Powstał z tego kilkusetstronicowy tom i to zostało przesłane do Toronto, bo właśnie w Kanadzie założył Gilson swoje 106 Ojciec Piotr centrum studiów średniowiecznych. Ojciec Piotr znalazł się w gronie tłumaczy, obok m.in. ojca Dominika Michałow-skiego OSB, ojca Bernarda Turowicza OSB czy pani Zofii Włodkowej. Wtedy właśnie nawiązaliśmy bliższy kontakt. Ten stosunek do wiedzy i nauki bardzo odróżniał ojca Piotra od wielu współbraci. Niektórzy powątpiewają nawet, czy za jego przełożeństwa udałoby się przygotować „Biblię Tysiąclecia", 7 tomów „Lekcjonarza mszalnego", „Brewiarz dla kapłanów" czy „Mszał ołtarzowy". Z tą opinią nie zgadza się ojciec Franciszek Małaczyński OSB, długoletni sekretarz Komisji Liturgicznej Episkopatu Polski, tłumacz ksiąg liturgicznych, który podkreśla, że ojciec Rostworowski nigdy nie utrudniał pracy nad księgami liturgicznymi. Co więcej, pracował w zespole przygotowującym pierwsze wydanie „Biblii Tysiąclecia", sam przetłumaczył „Pieśń nad Pieśniami" i zrobił to tak doskonale, takie dał objaśnienia do tekstu, że do piątego wydania włącznie nic nie zmieniono. Mówiono, że stosunek do wykształcenia, zamiłowania do nauki i poświęcenia jej życia był przedmiotem pewnych nieporozumień między ojcem Pawłem Sczanieckim OSB a ojcem Piotrem Rostworowskim. Ten ostatni pisał: „Widzimy, że w dzisiejszych czasach jest w zakonach pęd do studiów. Trzeba zapytać, jakie jest moralne, duchowe tło tego pragnienia. Czy jest to naprawdę pragnienie lepszego poznania Boga, możliwości lepszego spełniania swoich obowiązków, czy czasem nie działają tu inne czynniki? Czy nie jest to czasem dążenie do awansu społecznego w bardzo naturalnym kontekście? Wtedy moglibyśmy utracić coś bardzo istotnego, gdyby to było motywem. Bowiem te studia, zamiast być z korzyścią, mogłyby nas pozbawić rozumienia zakonności i mogłyby być wielką szkodą dla ducha. 107 „Anegdoty lubi} opowiadać" A potem deklamowalibyśmy o całopalnej ofierze. Skoro oddaje się życie, składa się je na ołtarzu, trzeba rzeczywiście chcieć, żeby Pan Jezus konkretnie tym życiem dysponował tak, jak On chce. Musi więc być jakaś delikatność sumienia, żeby nie interweniować, nie ingerować, nie nadawać samemu kierunku swemu życiu, skoro się to życie złożyło w ofierze". Ojciec Paweł Sczaniecki OSB argumentował natomiast: „Otaczała go sława, że rzucił otwierającą się przed nim karierę, przerwał studia rzymskie, wrócił, jak gdyby nigdy nic, do Rabki. W potocznym języku mówiło się, że zakręcił kran aż zanadto. Z uzdolnień intelektualista bez konkurencji w dziejach naszych, odwrócił się tak od nauki, że - co najgorsze - jej odmawiał innym. Osobiście tęsknił za modlitwą, pod okupacją chwalił więzienie, jako jedyne miejsce, gdzie można się było pomodlić. Umiał błyszczeć, ale kształceniu nas - obrażamy Go może? - nie sprzyjał. Odpowiadał, że nasze «pielgrzymo-wanie» (2 Kor 5,6) - to jest życie - jest na to za krótkie. Tymczasem o naukę benedyktynów upominał się lud Boży (Vox populi!), nie tylko my". — Ojciec Paweł rzeczywiście miał chyba żal do ojca Piotra, że z jego powodu czuł się naukowo niespełniony — analizuje dr Krzysztof Bielawski, zaprzyjaźniony z Tyńcem redaktor naczelny wydawnictwa „Homini". - Z perspektywy czasu można śmiało powiedzieć, że był chyba jednym z najlepszych w Polsce znawców średniowiecza. Ale rzeczywiście sposób wychowywania przyjęty przez ojca Piotra jakoś głęboko kłócił się z przekonaniami ojca Pawła, który nie mógł zrozumieć tego, że ostatecznie obydwaj pochodzili z bardzo szlachetnych rodów i bardzo podobne odebrali wychowanie domowe i wobec tego powinni się świetnie rozumieć. Natomiast rzeczywistość okazała się inna. Takim punktem spornym był na przykład wyjazd ojca Pawła na studia do Rzymu, czego mu 108 Ojciec Piotr El ostatecznie odmówiono i to prawdopodobnie za sprawą ojca Piotra. Ojciec Paweł bardzo się na to złościł i uważał, że jest to podejście głęboko niesprawiedliwe. Tymczasem, aby zrozumieć powody takich decyzji, trzeba spojrzeć na ówczesną sytuację klasztoru tynieckiego. Ojciec Paweł miał duży dar łatwego nawiązywania kontaktów z ludźmi i był im bardzo bliski. Ojciec Piotr twierdził, że to był jego charyzmat, który trzeba było wykorzystać, i że była to również okoliczność błogosławiona, bo w Tyńcu nie widać było nikogo innego, kto mógłby być proboszczem tynieckiej parafii. Natomiast ojciec Paweł Sczaniecki miał przekonanie, że z tego powodu nie może realizować swoich ambicji naukowca w dziedzinie historii. - Ale jestem przekonany - dodaje ojciec Ludwik Mycielski OSB - że gdyby wówczas była inna sytuacja personalna w Tyńcu, to ojciec Paweł nigdy nie byłby proboszczem, tylko by siedział i się uczył. Pomimo tego rozdźwięku, ojciec Paweł i ojciec Piotr mieli wobec siebie dużo szacunku i w pełni potrafili docenić wzajemne zasługi dla klasztoru. Ten konflikt między nimi to była zresztą bardzo ciekawa sprawa, bo to były ogromne osobowości, niezwykłe intelekty i charaktery. I być może właśnie dlatego czasem dochodziło między nimi do nieporozumień. Ale równocześnie śmiało można powiedzieć, że ówczesny Tyniec „stał" na Piotrze i Pawle. Rozdział 8 „BĘDĘ U WAS NA ŚWIĘTEGO LINUSA* (O. Piotr Rostworowski) ' ' ¦' „Największym moim życiowym błędem było to, że za dużo jeździłem pociągami zamiast pilnować klasztoru. Dawałem się pociągnąć mojemu sercu, które skłaniało mnie do miłosiernego służenia innym, a tymczasem to serce trzeba było ujarzmić" - napisał pod koniec życia ojciec Piotr. Większość współbraci zgadzała się z tym wyznaniem. Niektórzy twierdzili nawet, że jego cela powinna mieścić się raczej w samochodzie czy wagonie kolejowym, a nie za klasztornym murem. Dla sprawiedliwości warto jednak pamiętać, że jego podróże związane były także z licznymi obowiązkami: w latach 1951-59 był ojciec Piotr przeorem klasztoru tynieckiego. W tym okresie pełnił także obowiązki wizytatora wszystkich klasztorów benedyktyńskich, był równocześnie przełożonym wyższym benedyktynów w Polsce. Zapraszano go często do wygłaszania referatów, konferencji, prowadzenia rekolekcji, dni skupienia dla zgromadzeń zakonnych, kleru diecezjalnego, instytutów świeckich, oblatów benedyktyńskich i młodzieży akademickiej. Był wreszcie spowiednikiem wielu osób, a także wspólnot zakonnych, m.in. sióstr wizytek czy sakramentek. Nie potrafił przy tym odmówić chwili rozmowy czy konkretnej pomocy każdemu, kto się do niego zwrócił, i niestety zdarzało się, że ta jego dobroć była nadużywana. 110 Ojciec Piotr A zatem ojciec Piotr podróżował często. I jako benedyktyn, i, w późniejszym okresie życia, także jako kameduła, co budziło dodatkowe zdziwienie. Najchętniej samochodem: wielką, czarną wołgą, garbusem lub fiatem 126p. Rosła, charakterystyczna sylwetka, rozwiany czarny lub biały habit i długa, siwa broda, wszystko to w zestawieniu z niewielkim samochodem tworzyło malowniczy widok. Ojciec Wawrzyniec Ratajczak OSB, który po ślubach czasowych był w Tyńcu pomocnikiem mistrza nowicjatu, pamięta, że kiedy ojciec Rostworowski wyjeżdżał z klasztoru, zawsze tak spokojnie mówił: „Wyjeżdżam, zostawiam cię bracie Wawrzyńcze, na gospodarstwie". To gospodarstwo nie było duże, bo w nowicjacie było dwóch, trzech czy czterech kandydatów. Ale ojciec Wawrzyniec traktował to jako wyraz pełnego zaufania i szacunku dla siebie, jako dla człowieka. Czasem, podczas tych wyjazdów zdarzały się dziwne przygody. Pamięta je brat Krzysztof Kozicki, majordom klasztorny, przez wiele lat kierowca w klasztorze tynieckim: — Jeździliśmy wtedy volkswagenem. Niby dobra firma, ale hamulce były, pożal się Boże, nie hydrauliczne, tylko mechaniczne. Zawsze całą noc przed wyjazdem musiałem pracować, żeby samochód był możliwy do użytku. Prawdopodobnie z powodu tych hamulców mieliśmy różne wypadki, zwłaszcza jedna sytuacja była nadzwyczajna. Z ojcem Piotrem i obecnym papieżem, a wówczas biskupem Karolem Woj tyła, jechaliśmy z Wrocławia do Krakowa. Ojciec Piotr siedział koło mnie, a biskup Wojtyła z tyłu i jak zwykle pracował: czytał książki, przeglądał korespondencję, modlił się. Niespodziewanie na pustej drodze spotkaliśmy dwie furmanki jadące w przeciwne strony. Był mały zakręt. Na zegarze miałem pewnie ze 70 km/h. Przyciskam hamulce, a tu nie ma czym hamować. Rów był głęboki, nie było gdzie zjechać. Wiedziałem, że nie ma wyjścia, trzeba uderzyć w fur- 111 „Będę u was na świętego Linusa" mankę. I nagle, z niewiadomego powodu, obróciło nas tak na szosie, że stanęliśmy w tym samym kierunku, co jechaliśmy. Nikomu nic się nie stało i jakimś cudem uniknęliśmy wypadku. To rzeczywiście było nadzwyczajne. Często z ojcem Piotrem wspominaliśmy sobie to wydarzenie. Ojciec Rostworowski lubił też opowiadać o wspólnej z Karolem Wojtyłą podróży z Krakowa do Warszawy. Wtedy, gdyby nie umiejętność ojca Piotra prowadzenia samochodu, doszłoby do bardzo groźnego wypadku. Pół żartem, pół serio mówił ojciec Piotr: „Beze mnie nie mielibyśmy dzisiaj Jana Pawła II i historia świata potoczyłaby się inaczej". — To właśnie ojciec Piotr zarządził, że za każdym razem, jak jedziemy autem, musimy zabierać ze sobą oleje święte, bo są liczne wypadki i my musimy być gotowi służyć ludziom w każdej chwili - twierdzą benedyktyni. — Ten zwyczaj trwa do dziś. To jest ślad po ojcu Rostworowskim. Często korzystał też z autostopu. Opowiadał zawsze zabawne historie z tych podróży, bo jeździł i z sekretarzami organizacji partyjnych, z milicją, z całkiem prostymi ludźmi i ze starannie wykształconymi. Z różnymi ciekawymi osobami, które można spotkać tylko „w drodze". Każde z takich spotkań wykorzystywał, by mówić o Panu Bogu. Nie morali-zować, nie nawracać, ale dawać świadectwo. Docierać do tych, którzy nigdy dobrowolnie nie zdecydowaliby się na rozmowę z osobą duchowną, a tu sam los stawiał im taką na drodze. Podczas różnych konferencji i spotkań lubił też używać „komunikacyjnych" porównań. Przypominał na przykład, że człowiek musi być jak trolejbus. Tramwaj jedzie tylko po szynach, nie ma żadnej swobody. Samochód ma całkowitą swobodę, a trolejbus ma swobodę w ramach kontaktu. Nie może tracić kontaktu, bo traci całą energię i światło w nim 112 Ojciec Piotr gaśnie i się zatrzymuje. Coś podobnego jest z człowiekiem. Człowiek ma swobodę, ale musi czuwać, żeby nie zerwać kontaktu z Panem Bogiem, żeby sobie nie dać takiej wolności, która go uniezależni od Boga, a przez to wyrwie jego korzeń z gleby życiodajnej i wtedy uschnie. Pan Jezus powiedział: „Trwajcie we Mnie". Ojciec Piotr chętnie decydował się także na podróż pociągiem, niektórzy twierdzą nawet, że był to jego ulubiony środek lokomocji. Przy dalekich, zwłaszcza mniej uczęszczanych trasach, było to również miejsce doskonałe na pracę i skupienie. Teksty konferencji czy rekolekcji, a także niektóre tłumaczenia powstawały właśnie w wagonie kolejowym. To była dla ojca Rostworowskiego swoista cela, zwykle pusta, bo wybierał połączenia mniej popularne. Cechą charakterystyczną, budzącą czasem podziw, a czasem uśmiech, był fakt, że rozkład jazdy kolei między Warszawą a Paryżem, Frankfurtem i Neapolem znał na pamięć z własnego doświadczenia. Potrafił całą marszrutę swoją opisać, że wyjedzie z Krakowa o danej godzinie pociągiem numer taki a taki, w Poznaniu będzie o godzinie tej i tej, za siedem minut przesiądzie się do Stargardu i tak dalej. I wszystko się sprawdzało co do minuty i tym bardziej wprawiało w osłupienie. Z podróżami koleją wiąże się pewna niezwykła historia. Otóż jechał kiedyś ojciec Rostworowski pociągiem i w pewnej chwili ktoś z przedziału wyszedł, prawdopodobnie udał się na koniec wagonu do toalety. Ale przez dłuższy czas nie wracał. Zaniepokoiło to wszystkich pasażerów, poszli sprawdzić, czy nic się nie stało. Patrzą: otwarte drzwi od wagonu. Ten ktoś się pomylił: zamiast wejść na lewo do toalety, wszedł na prawo i wypadł na tor. Na najbliższej stacji ojciec Piotr wysiadł z pociągu i szedł wzdłuż toru kolejowego w przeciwną stronę tak długo, aż znalazł tego tragicznie zmarłego człowieka, rozgrzeszył go i dopiero się uspokoił. 113 „Będę u was na świętego Linusa" W końcu podróże samolotem. Zaprzyjaźniony z ojcem Rostworowskim od czasów tynieckich wybitny polski reżyser i scenarzysta filmowy Krzysztof Zanussi opowiadał, że leciał kiedyś z ojcem Piotrem do Krakowa. Niestety, z powodu jakichś kłopotów technicznych samolot musiał lądować awaryjnie w Katowicach. Na pokład weszło wówczas dwóch techników i kapitan i razem próbowali usunąć usterkę. Ojciec Piotr ze spokojem przyglądał się ich pracy. Wreszcie zapytał: „Panowie, umiecie to zreperować, czy mam się pomodlić?". Fot. 35. O. Piotr na lotnisku w Medellin w Kolumbii, maj 1992 r. Fot. 36. O. Piotr (w środku) na lotnisku w Medellin w Kolumbii, maj 1992 r. 114 Ojciec Piotr A po jakimś czasie stwierdził: „Dajcie już spokój, ja się jednak pomodlę!". W rezultacie samolot szczęśliwie doleciał do Krakowa. Ojciec Rostworowski był w tym niesamowity: modlił się, prosił i resztą się nie zajmował. Powierzał wszystko Bogu. U niego nadprzyrodzoność była czymś normalnym, obecnym w życiu codziennym i w dodatku nigdy go nie dziwiła. To było coś oczywistego. Z uśmiechem mówił ojciec Piotr, że jako kameduła przeleciał nad oceanem ponad dwadzieścia razy. Godna podziwu była też jego gotowość, by w wieku siedemdziesięciu sześciu lat przeprowadzić się do odległej Kolumbii. Tam podróżował dalej, by znaleźć odpowiedni kawałek gruntu pod budowę klasztoru. W ciągu ośmiu lat obejrzał ponad sto miejsc, co oznaczało nieustanne podróże samochodem terenowym. Jeszcze w infirmerii, gdzie spędził ostatnie ziemskie dni, znaleziono po jego śmierci stos map i rozkład lotów Alitalia. - Ale swoją największą podróż, w wieczność, ojciec Piotr Rostworowski właśnie rozpoczął - dodaje ojciec Winfried Leipold, kameduła. Te liczne podróże ojca łączyły się z niezwykłym przestrzeganiem czasu i niespotykaną punktualnością. Swoje wizyty często zapowiadał krótkimi liścikami lub telegramami, w których co do minuty określał swoje przybycie. „Spodziewam się przyjechać do Bydgoszczy w sobotę 18 stycznia o godzinie 20.02. Jeśli można będzie, to u Was przenocuję. Nazajutrz o godzinie 8.28 pojadę do Grudziądza odwiedzić naszego postulanta w jednostce wojskowej. Wrócę z Grudziądza do Bydgoszczy o 17.00 i przyjdę do Was. Wyjadę z Bydgoszczy o godzinie 0.22. Od Waszych modlitw zależy, by mrozy nie były zbyt groźne dla komunikacji". I co najciekawsze, zawsze dotrzymywał terminu spotkania co do minuty. 115 ¦>B?dę u was na świętego Linusa" fit-O Aji •7 Fot. 37. List ojca Piotra Zdarzało się także, że przesyłał taką informację: , Będę u was na świętego Marka o 15.00". To nie znaczyło „na ulicy sw. Marka tylko „w święto" tego patrona, czyli 25 kwietnia Czasami trzeba było dobrze w kalendarzu poszukać kiedy obchodzi się wspomnienie danego świętego, żeby wiedzieć 116 Ojciec Piotr kiedy ojciec Piotr przyjedzie. Na przykład na świętego Linusa, czyli 23 września. Dr Janusz Wacław Koralewski, kustosz Archiwum Benedyktynów w Tyńcu, opowiada z uśmiechem, że spotkał ojca Piotra w Rzymie w lutym i umawiał się na spotkanie w Krakowie w czerwcu. I ojciec Piotr powiedział wówczas: „Będę u ciebie tego a tego dnia o 14.15". Jak dzwonił do drzwi, to można było nastawić zegarek. Podobną historię przeżyli Anna i Jerzy Turowiczowie. Ojciec Piotr Rostworowski zapowiedział, że zjawi się u nich za dwa lata, w określonym dniu i o określonej godzinie. Czekali z ciekawością, czy nie zapomni. Spóźnił się pięć minut. Jak tłumaczył, nie przypuszczał, że się tymczasem zestarzeje i że wejście na trzecie piętro zajmie mu aż tyle czasu. Były i takie domy czy wspólnoty, do których ojciec Piotr zwykł zachodzić dosyć niespodziewanie. Nawet kiedy samochodem przyjeżdżał z Włoch i z jednej strony był bardzo zmęczony podróżą, a z drugiej dumny, że taki szmat drogi prowadził non stop, odwiedzał niektóre osoby bez zapowiedzi. Czasem to złościło gospodarzy, którzy w należyty sposób nie mogli ugościć ojca, ale równocześnie te wizyty były bardzo przyjemne także i przez to, że nie wymagały żadnych przygotowawczych ceremonii. Rzadko spotykana punktualność, pamięć do cyfr i zamiłowanie do zabaw matematycznych to były także jego charakterystyczne cechy. Mówił na przykład: „Proszę mi powiedzieć jakąś liczbę". Zaczynał robić różne działania w pamięci, a wynik wskazywał mu, który werset z którego proroka trzeba przeczytać i czytał go natychmiast. Ojciec Tadeusz Rostworowski przypomina, że kiedyś ojciec Piotr zapytał go, kiedy się urodził. „14 II 1955 roku" - usłyszał odpowiedź. Ojciec Piotr zaczął te liczby jakoś sumować, dzielił przez ilość wersetów w Piśmie świętym i wszystkie te działania robił 117 „Będę u was na świętego Linusa" w głowie, co było zupełnie wyjątkowe. Na koniec powiedział, że takim zdaniem przewodnim z Pisma świętego dla niego jest zdanie, które wypowiada kobieta kananejska wobec Chrystusa: „Panie, dopomóż mi" (Mt 15,25). Pod tym względem był genialny, wykorzystywał każdą okazję i każdy pretekst do wykonywania takich działań matematycznych, numery rejestracyjne samochodów, numery biletów kolejowych czy tramwajowych stanowiły dla niego doskonałą pożywkę i inspirację do ćwiczenia umysłu. Rozdział 9 KAŻDY CZUŁ SIĘ DOBRZE" (małe siostry) „Człowiek tym bardziej staje się bliski bliźnim swoim, im bardziej jest w Bogu, im bardziej jest kontemplacyjny — głosił ojciec Piotr. - To jest tak jak ze słońcem, którego promienie są tym bardziej bliskie sobie, im bardziej są bliskie słońcu. Jeżeli promienie są daleko od słońca, to tym bardziej są dalekie jedne od drugich, natomiast w słońcu się spotykają i jednoczą. Podobnie i ludzie korzeniami ducha swojego tkwią w Bogu, tam powstali, stamtąd płynie ich istnienie. I im bardziej człowiek jest bliski swojego własnego korzenia, tym bardziej bliski jest głębi dusz innych ludzi, głębi istnienia, tym bardziej jest z nimi zjednoczony" - c . ,o /-. n- r> *. i • , i ¦<> , ., Fot. 38. O. Piotr Rostworowski (z lewej) twierdził OJCieC RoStWO- ze Stanisławem Łubieńskim, rowski. Tyniec, lato 1954 r. 119 „Przy nim każdy czul się dobrze" I rzeczywiście, przez całe życie łączyły go niezwykle liczne, przyjacielskie więzy z osobami z całej Polski i świata. Wielu uważało nawet, że ta jego bezpośredniość i łatwość nawiązywania głębokich relacji, często od pierwszego spotkania, była wyjątkowym darem. Był przy tym niesłychanie wierny, pomimo różnych zdarzeń, częstej zmiany miejsc, licznych obowiązków i spraw potrafił z wieloma bliskimi utrzymywać nieprzerwany kontakt aż do śmierci, przez ponad czterdzieści, a niekiedy pięćdziesiąt lat. Przede wszystkim były to związki ze wspólnotami zakonnymi także z racji pełnionych funkcji. Poświęcał dużo czasu kierownictwu duchowemu poszczególnych osób oraz sprawom całych klasztorów. Jeździł do wielu zgromadzeń, w kilku wypadkach musiał podejmować decyzję przy obejmowaniu nowych miejsc przez wysiedlone w czasie wojny wspólnoty. Niekiedy trzeba było dokonywać zmian w dziedzinie praw i zwyczajów, na przykład modyfikować klauzurę zakonną lub przestawiać zgromadzenia dla podjęcia zupełnie nowych prac. W 1945 roku przeprowadzał wizytację kanoniczną u sióstr albertynek i oprócz omówienia spraw dotyczących całego Domu, chciał poznać każdą siostrę osobno. Po latach wspominał: „Byłem wizytatorem u albertynek. Trzeba było wysłuchać każdej siostry, pozwolić jej mówić godzinę, nie spieszyć się. A było ich 220". Przez wiele lat był ojciec Rostworowski bardzo związany z Mniszkami Benedyktynkami od Nieustającej Adoracji Najświętszego Sakramentu, zwanymi popularnie sakramentkami. Pełnił również rolę spowiednika kwartalnego sióstr wizytek w Krakowie. Oznaczało to, że oprócz stałego tygodniowego kierownika duchowego, raz na kwartał miały siostry okazję rozmawiać o sprawach życia wewnętrznego także z ojcem Piotrem. - Szczególnie w takim życiu zamkniętym, jakie prowadzimy - mówi Matka Maria Amata VSM - czasem potrzebujemy 120 Ojciec Piotr drugiego kapłana, który potrafiłby rozwiać nasze różne wątpliwości i służyć poradą. Siostry żyją w ścisłej klauzurze, surowej ascezie, milczeniu i kontemplacji, pozornie z dala od spraw tego świata. Czasem przez kilkadziesiąt lat, jak siostra Joanna Maria VSM, która wstąpiła do zakonu w 1937 roku i po ponad sześćdziesięciu latach życia zamkniętego mówi: - Żyjemy tu jak w rodzinie, w miłości i bliskości. Jesteśmy szczęśliwe. Ojciec Piotr sam był zakonnikiem i dobrze rozumiał, że każdy zakon musi iść drogą własnych przepisów, własnego charyzmatu i własnej duchowości i na to kładł dość duży nacisk podczas spotkań. Dla wielu sióstr był kierownikiem duchownym. Zawsze to zadanie i wybranie traktował bardzo poważnie. Pisał: „Psychologiczne racje kierownictwa duchowego są oczywiste: człowiekowi trudno jest spojrzeć zupełnie obiektywnie na siebie samego i zupełnie obiektywnie w swoich sprawach decydować: nemo iudex in propria causa - nikt nie jest sędzią w swojej sprawie. Konieczność zdania sprawy z naszego postępowania jest dla nas bodźcem do wysiłku, środkiem do lepszego poznania siebie i do wierności powziętym postanowieniom. Decyzja ojca duchownego przynosi spokój w działaniu, moralną pewność, a przez to większą koncentrację i wzmocnienie woli. Wreszcie sama praktyka kierownictwa duchowego jest dla kierowanego okazją do praktyki bardzo ważnych cnót chrześcijańskich: wiary, ufności, pokory, szczerości, uległości i dziecięctwa duchowego". Wobec sióstr był ojciec Piotr zawsze ciepły, serdeczny, otwarty. Po konferencjach często zatrzymywał się jeszcze na chwilę rozmowy, jakieś żarciki opowiadał lub niespodziewanie dzielił się ważnym przemyśleniem. Powtarzał na przykład: 121 „Przy nim każdy czul się dobrze" „W krzyżu nie jest najważniejsze cierpienie, lecz wypełnienie Woli Bożej aż do końca. Chrystus w Ogrójcu nie prosił Ojca o mękę. Wręcz przeciwnie, o jej odsunięcie, jeśli to możliwe. My, chrześcijanie, też powinniśmy być nastawieni nie na cierpienie, ale na spełnienie Woli Bożej do końca, choćby przez ból, jeśli to konieczne". Kiedyś ojciec Rostworowski opowiadał, że był we Włoszech w San Giovanni Rotondo u świętego ojca Pio, kapłana - stygmatyka z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. Przed tym spotkaniem robił gruntowny rachunek sumienia, szukał w sobie różnych słabości. Chciał się dowiedzieć, co jest największą przeszkodą dla niego w dążeniu do świętości. Ojciec Pio natomiast zwrócił mu uwagę na taki szczególik, drobiazg mały. Ojciec Piotr pomyślał nad tym głębiej i doszedł do wniosku, że to rzeczywiście było właśnie to. Wtedy ugruntowało się w nim przekonanie, że nie tylko wielkie rzeczy mogą przeszkadzać w drodze do doskonałości, ale najczęściej maleńki drobiazg wiąże człowieka. Ojciec się tym doświadczeniem często dzielił, zwracając uwagę, żeby nie lekceważyć pozornie nieważnych spraw. To było bardzo uderzające. Kościół Wizytek w Krakowie był nie tylko dla sióstr miejscem spotkań z ojcem Piotrem. Wiele osób świeckich przychodziło na ul. Krowoderską właśnie do ojca Rostworow-skiego do spowiedzi lub tylko na chwilę rozmowy z nim. Jedną z nich był wybitny polski filozof profesor Stefan Swieżawski: - Nie umiem powiedzieć, kiedy zdecydowałem się prosić ojca Piotra o to, by był moim spowiednikiem. Nasze spotkania trwały kilka lat i pamiętam, że bardzo byłem z tego wyboru zadowolony. Pociągała mnie u ojca Piotra przede wszystkim jego ogromna prostota. Był człowiekiem, który nie robił ze spowiedzi jakiegoś urzędu: to był sakrament i bardzo proste poradzenie, pomówienie o wielu sprawach, które były dla 122 Ojciec Piotr mnie zasadnicze. Przede wszystkim on sobie doskonale zdawał sprawę, że ja jestem tym, jak by to powiedzieć, „intelektualistą okropnym", który siedzi w sprawach naukowych i chodziło o to, żeby ta nauka nie uderzyła mi do głowy. Często powtarzał, że nie będę sądzony na tamtym świecie z pozycji bibliograficznych. Oczywiście to było do dyskusji, bo w jakimś sensie te pozycje bibliograficzne też mogą być przedmiotem oceny moralnej. Ważne przecież jest i to, „jak się robi tę naukę". Ojciec Piotr dużą wagę przywiązywał do roli stałego spowiednika. „Kierownik duchowny musi się trzymać w ścisłym kontakcie z Bogiem, z którym ma współdziałać, którego drogi ma poznawać i wskazywać - pisał. - Musi więc być mężem modlitwy. Narzędzie bowiem musi być w ręku artysty. Jeżeli tego zaniedba, kierownictwo jego będzie się niepostrzeżenie, ale niemniej zdecydowanie, chyliło ku naturalizmowi. Jeżeli ma przyrodzone zdolności psychologa i wychowawcy, będzie przy ich pomocy przez pewien czas «łatał». Może mieć pewne osiągnięcia, ale w jego współdziałaniu z Duchem Świętym będzie jakieś zasadnicze «manko» i to się odbije w sprawach najgłębszych i najdelikatniejszych. (...) Kto chce więc wychować chrześcijanina, musi przede wszystkim to zapewnić, aby ten człowiek się modlił. Jak nie można kształtować żelaza wyjętego z ognia i ostygłego, tak i duszy wyjętej z atmosfery modlitwy nie da się formować, bo ma ona w sobie wewnętrzne stwardnienie pychy, na które prócz modlitwy nie ma innego lekarstwa. Gdy człowiek się modli, coś się w nim zmienia, nawet gdy on sam o tym nie wie". Profesor Stefan Swieżawski i cała jego rodzina pozostaje blisko związana z małymi siostrami, z którymi przyjaźnił się 123 „Przy nim każdy czuł się dobrze" również ojciec Piotr. Wszystko zaczęło się od jego kontaktów z założycielką zgromadzenia, małą siostrą Magdaleną, które z czasem pogłębiły się i przemieniły w autentyczną, trwającą ponad trzydzieści lat przyjaźń, aż do śmierci małej siostry Magdaleny w roku 1989. Ojciec Piotr napisał wówczas bardzo wzruszający list: „Byłem głęboko poruszony waszym listem oznajmującym odejście małej siostry Jezusa Magdaleny, wezwanej z tego świata przez naszego Ojca Niebieskiego. Jest prawdą, że podczas mojej ostatniej wizyty w Tre Fontane na początku października jej stan skrajnej słabości pozwalał przewidywać bliski koniec. Mimo wszystko to odejście pozostaje wydarzeniem duchowym nie tylko dla rodziny zakonnej, której była założycielką i matką, ale także dla mnie, czującego się zawsze niegodnym jej przyjaźni, ale zdającego sobie jednocześnie sprawę, że była ona autentyczna i szczera. Jest ona świętą, która opuściła nas widzialnie, by pozostać z nami w sposób niewidzialny. Jej intuicja, tak głęboko ewangeliczna, ubogaciła Kościół Boży; można odnaleźć jej błogosławiony wpływ także w dziele i duchu Soboru Watykańskiego II oraz posoborowym życiu Kościoła. Jej dusza - bardzo silna oraz niezłomna odwaga oparta na wierze i zaufaniu Bogu miały w niej niezwykłą czułość, tę Boską czułość, która stanowi głębię rzeczy, która jest najgłębszą oraz najbardziej Boską cechą Pisma oraz całego wszechświata. Jej intuicja co do Ewangelii i tego, co ewangeliczne, była wyjątkowa. Ale ta wierność Ewangelii, prawie nieokrzesana, nie burzyła w niej nic z jej nadzwyczajnej dobroci i łagodności". 8 września to święto Narodzenia NMP, zwane także popularnie świętem Matki Bożej Siewnej, ale także święto małych sióstr, bo tego właśnie dnia w 1939 roku w Algierii 124 Ojciec Piotr 125 Magdalena Hutin złożyła swoje pierwsze śluby w oparciu 0 duchowość Karola de Foucauld i tym samym zapoczątkowała nowe zgromadzenie. Dzień wyjątkowy, bo siostry z całej Polski spotykają się, mają okazję pobyć ze sobą, razem pomodlić się, porozmawiać, pośmiać i powspominać. W Polsce siostry obecne są od 1966 roku i jest ich coraz więcej, ale wówczas, kiedy zaczynała się przyjaźń ojca Piotra z siostrami, to były dopiero początki i to trudne początki obecności sióstr w naszym kraju. Jedną z pierwszych była mała siostra Marie Germain, która mieszkała w Krakowie u państwa Marii 1 Stefana Swieżawskich i była przez nich traktowana jak przybrana córka. Zresztą ten związek między nimi trwa do dzisiaj. „Przy nim każdy czuł się dobrze" Fot. 39. Prof. Maria i Stefan Swieżawscy z autorką Ojca Piotra pamiętają tylko te najdłużej pozostające we wspólnocie siostry, ale na chwilę wspomnień o nim przyszły prawie wszystkie. Chcą posłuchać historii, która pośrednio jest również historią ich zakonu. - Te nasze spotkania z nim były niezwykłe - zaczyna się opowieść - zawsze robił wrażenie człowieka, który nigdzie się nie spieszy i ma ogromnie dużo czasu. Spokojny był, rozmawiał, my przygotowywałyśmy bez pośpiechu jakiś posiłek. I nagle słyszymy głośny dzwonek, a to ojciec Piotr wyciągał taki ogromny budzik z kieszeni i mówił: „To na mnie już czas". I wychodził natychmiast. Takich anegdot i półhumorystycznych opowieści o ojcu znają małe siostry bez liku. Już w podeszłym wieku miał ojciec Piotr wypadek samochodowy, wskutek którego miał rozbitą szczękę. Znalazł się w szpitalu i był bardzo z tego powodu niezadowolony, bo jak zwykle miał mnóstwo spraw do załatwienia. Po jakimś czasie ordynator zapowiedział, że konieczny jest jeszcze jeden zabieg, bo inaczej zostanie mu w urodzie taki uszczerbek. Ojciec Piotr podobno wtedy powiedział: „To niech już ten uszczerbek zostanie, bylebym mógł jechać". Ale czas spędzony w szpitalu nie był zmarnowany. Choć sam czuł się słabo, służył innym duchowym wsparciem. - Przy nim miało się poczucie miłości i bezpieczeństwa i to świadczyło o dużej obecności Boga w jego życiu - dodają siostry. - Uczył się sam i uczył innych drogi krzyża w towarzystwie Pana Jezusa Ukrzyżowanego. Siostry są przekonane, że ojciec Piotr miał zdolność czytania w duszach ludzkich. Umiał głęboko słuchać drugiego człowieka i miał niezwykłą intuicję ludzi. Coś, co zadał za pokutę podczas jednej ze spowiedzi, stawało się często drogowskazem na całe życie. Poza tym przy nim każdy czuł się dobrze, bo każdy czuł się kimś ważnym. Był dostrzeżony, dowartościowany. W jego obecności zanikała między ludźmi wszelka, źle rozumiana rywalizacja. 126 Ojciec Piotr Pasjonujące w ojcu Rostworowskim było i to, że choć sam związany z zakonami benedyktyńskim, a potem kamedulskim - mającymi ponadtysiącletnią tradycję, choć przez wielu uważany za skrajnego, nawet „zatwardziałego" konserwatystę niechętnego wszelkim zmianom w Kościele, to równocześnie był ojciec Piotr bardzo otwarty na wszystkie nowe chrześcijańskie ruchy. Wśród nich ogromne wrażenie zrobił na ojcu Ruch Focolari. Ojciec Piotr poznał tę ideę w Rzymie w 1957 roku, gdy został wysłany przez Episkopat Polski, aby zobaczyć, jak Kościół odnajduje się we współczesnym świecie (trzeba pamiętać, że Kościół polski był po okresie zamknięcia do 1956 roku). Ojciec zachwycił się tą duchowością, uczestniczył w niej całym sercem i wszędzie o tej swojej fascynacji opowiadał: „Inicjatorką ruchu była pewna młoda dziewczyna z Turynu, która chciała poświęcić się tylko Panu Bogu, ale nie wiedziała, jak to zrobić, i modliła się w tej intencji (...) -wspominał ojciec Rostworowski często podczas rekolekcji. - Ta dziewczyna, Klara (Chiara Lubich), była w trzecim zakonie. Spowiednik pozwolił jej złożyć ślub czystości. Powierzono jej młodsze tercjarki i Klara zaczęła żyć z nimi w grupie. Zaczęły one coraz bardziej rozumieć Chrystusową wolę jedności, że jeżeli dwóch lub trzech zgromadzi się w Jego Imię, to On jest pośród nich. One chciały, żeby Chrystus był z nimi, więc usuwały wszystko, co sprzeciwiało się jedności. Zdały sobie sprawę, że trzeba wielkiego umartwienia własnego «ja», że trzeba umrzeć sobie, aby była prawdziwa jedność. Myślały dużo o krzyżu Pana Jezusa, o Jego śmierci. Któregoś dnia przyszedł do nich miody elektrotechnik Marco, którego w Rzymie poznałem. Miał naprawić jakieś urządzenie elektryczne, usłyszał, jak one rozmawiały, i był uderzony ich sposobem mówienia o Bogu. Widać było, że one tym żyją. 127 „Przy nim każdy czul się dobrze" Powiedział do nich: «Przyszedłem do was ze światłem elektrycznym, a zyskałem zupełnie inne światło». Marco zaczął tam przychodzić, a potem z kilkoma kolegami sam próbował tak żyć. Dziś są już setki ludzi, którzy żyją w ten sposób w małych grupkach po pięć - siedem osób. Wszyscy całkowicie poświęcają się Bogu, wszystko mają wspólne, składają ślub czystości, nie będąc ani instytutem, ani zakonem. Pracują w swoich zawodach, jest wśród nich lekarz, elektrotechnik, robotnik. Wokół nich grupuje się cała sieć rodzin, które starają się wychowywać dzieci w duchu krzyża i jedności. Okazuje się, że dzieci nadzwyczaj łatwo chwytają te myśli. Mówiono mi, że już są setki, a nawet tysiące takich rodzin. Odwiedzałem je i byłem przyjmowany jak ktoś bliski, jak członek rodziny" - wspominał ojciec Piotr. „Pewien młody człowiek z tego grona opowiedział mi o sobie. Był dentystą i chciał spełniać jak najlepiej wolę Bożą. Stwierdził więc, że musi być dobrym dentystą, musi dobrze leczyć zęby i sprawiać jak najmniej bólu. Ale czegoś mu jeszcze brakowało. Przyszło mu na myśl, że musi tak przyjmować pacjentów, jakby to był Pan Jezus. Szło mu lepiej, ale czul, że jeszcze czegoś brakuje. Zrozumiał, że skoro pracuje z dwoma innymi osobami - pielęgniarką i technikiem, to wszyscy troje muszą stanowić jedno, bo inaczej nie są Kościołem i nie ma wśród nich Chrystusa. Zaczęli się o to starać, a wówczas ci, którzy do nich przychodzili, odczuwali, że jest tam jakaś inna rzeczywistość. Pewnego razu przyszła do nich osoba będąca świadkiem Jehowy. Wyczuła ona tę szczególną rzeczywistość, jaka była wśród nich, i nawróciła się. Powiedziała potem, że Pan Jezus chwycił ją za zęby...". Ewa Spolińska, mieszkająca obecnie we Włoszech, wspomina: — Poznałam ojca Piotra podczas rekolekcji studenckich w Bardzie Śląskim we wrześniu 1958 roku, a kilka dni potem 128 Ojciec Piotr znalazłam się w opactwie tynieckim. I tam mnie, „zielonej studentce" II roku medycyny, ten poważny - jak mi się zdawało - mnich zaczął opowiadać o spotkanych w Rzymie w czasie jego ostatniej włoskiej podróży „pierwszych chrześcijanach". Wtedy jego twarz rozpromieniła się, a w oczach pojawił się uśmiech szczęśliwego dziecka. Tak było w czasie całej rozmowy. Czułam, że odkrył nowe piękno w Kościele. Ojciec Rostworowski starał się przeszczepić ten nowy ruch do naszego kraju już wówczas, w latach pięćdziesiątych, ale to się nie udało. Mówił: „Widziałem, że to nie jest to, z czym zetknąłem się we Włoszech". Na ziszczenie się tego pragnienia trzeba było poczekać prawie dziesięć lat. Wówczas to wybitna znawczyni dziejów Krakowa, profesor Janina Bienia-rzówna wybrała się z biurem podróży na wycieczkę do południowej części NRD i tam po raz pierwszy, początkowo w okolicach Drezna, a następnie w Lipsku, zetknęła się z ideą ruchu. Pani profesor po powrocie była tak przejęta klimatem panującym w tych wspólnotach, że nie mogła znaleźć sobie miejsca. Mówiła: „Wyobrażam sobie, że tak żyły pierwsze gminy chrześcijańskie. W takiej wspólnocie, miłości i życzliwości" — przypomina Zofia Stąpor, która wkrótce także włączyła się w ten nurt. We wspólnotach razem przebywali inteligenci i robotnicy, dorośli i dzieci i wszyscy znajdowali wspólny język. Czytali Pismo święte, modlili się, rozmawiali i dzielili się własnymi przeżyciami. Pasjonujące i nowe było i to, że nie ograniczano się tylko do dyskusji intelektualnych, ale miano odwagę mówić o uczuciach i doznaniach. Dzielić się własnym doświadczeniem. To, co teraz wydaje się normalne i naturalne, na owe czasy było czymś niezwykłym i poruszającym. Ojciec Piotr powiedział o fokolarinach: „Ludzie, którzy mieli odwagę sięgnąć do treści życia". A Jerzy Ciesielski podsumował: „To jest tak autentyczna miłość, że człowiek nie może przejść wobec tego obojętnie". 129 „Przy nim każdy czul się dobrze" Profesor Janina Bieniarzówna opowiadała kardynałowi Karolowi Wojtyle o ruchu i często mówiła, że jego członków poznawała po uśmiechu na ustach. Zaczęto nawet posługiwać się terminem „teologia uśmiechu". Stopniowo coraz więcej osób w Polsce zarażało się nową ideą. Ojciec Piotr przebywał w tym czasie już u kamedułów na Bielanach, ale starał się szerzyć tę duchowość wśród wszystkich, którzy przychodzili do niego na indywidualne rozmowy czy spowiedź świętą, m.in. wśród księży i kleryków śląskiego seminarium duchownego, które mieściło się wówczas w Krakowie. Często podkreślał też, że ważny jest kontakt bezpośredni lub pośredni z centrum ruchu we Włoszech i że ruch musi być niczym zamknięty krwiobieg. Sam także starał się utrzymywać kontakty ze współbraćmi i duchowo wzajemnie się wspierać i budować. Podobno miał też kiedyś powiedzieć, że odkąd poznał ideę ruchu i przekonał się, że zapuszcza swoje korzenie w Polsce, może być spokojny o losy Kościoła i świata. Ojciec Ludwik Mycielski OSB uważa, że głównym owocem związków ojca Piotra z Ruchem Focolari jest odkrycie na nowo, że tajemnicą wielkości człowieka jest życie na podobieństwo Osób Trójcy Świętej. To jest początek i szczyt jego mistyki. Osoba ludzka, według ojca Piotra, wielka staje się wtedy, kiedy przestaje istnieć, kiedy całkowicie oddaje się bliźniemu. Podczas konferencji ojciec Rostworowski mówił: „Wiemy, że Bóg jest jeden w Trzech Osobach i te trzy Boskie Osoby żyją w nieskończonym zjednoczeniu i nieskończonym szczęściu. Życie Trójcy Świętej, jak nam to przedstawia Objawienie, jest niewypowiedzianym darem wzajemnym trzech Osób Boskich. Każda z Osób Boskich jest całą swoją istotą zwrócona ku drugiej Osobie. Ojciec całym swoim Bóstwem jest Ojcem, a więc jest ku Synowi, bo jest Ojcem Syna, nie swoim. Syn 130 Ojciec Piotr całą swoją nieskończoną istotą Bóstwa jest Synem, jest ku Ojcu. Duch Święty jest wzajemnym odniesieniem, darem wzajemnym Ojca i Syna". Ojciec dodawał też: „Osoba ludzka również nie może się rozwinąć przez zajmowanie się sobą, przez pielęgnację i wzbogacanie swojej osobowości, przez zaokrąglanie swego stanu posiadania, ale przez odniesienie ku Drugiemu, przez «stracenie» duszy swojej". Ale to nie było jedyne novum, którym interesował się ojciec Rostworowski. Z tego właśnie ducha otwarcia na młode ruchy w Kościele wyrastały jego kontakty z Siostrami Franciszkankami Służebnicami Krzyża, zwanymi także siostrami z Lasek. Zgromadzenie założyła w 1918 roku niewidoma matka Elżbieta Róża Czacka przy współudziale księdza Władysława Korniłowicza, duchownego kierownika tzw. Dzieła Lasek. Powołaniem sióstr jest służba niewidomym na duszy i ciele oraz zadośćuczynienie za duchową ślepotę ludzi dalekich od Boga wskutek niewiary lub grzechu, ogarniętych zwątpieniem lub załamanych ciosami życiowymi czy też nie rozumiejących sensu cierpienia. Z apostolskiej inicjatywy ojca Władysława Korniłowicza powstał w Laskach w 1933 roku Dom Rekolekcyjny. Tam właśnie często przyjeżdżał ojciec Piotr. Siostra Alma Skrzydlewska FSK, artysta plastyk, autorka wnętrza kościoła św. Marcina w Warszawie, w latach 1977-89 przełożona generalna Franciszkanek Służebnic Krzyża, podkreśla, że choć ojciec Piotr nie był formalnie związany z Laskami, to wszedł w tę duchowość, ubogacając ją nurtem kontemplacyjnym: - Po raz pierwszy zobaczyłam ojca Piotra w Laskach na przełomie 1955/56 roku. Byłam w nowicjacie, gdy zapropo- 131 „Przy nim każdy czul się dobrze" nowano mi udział w konferencjach dla sióstr zainteresowanych głębszym życiem modlitwy. Od początku zorientowałam się, że ojciec Piotr ukazuje drogę jakby wprost do Boga. Nic nie pamiętam z treści tych konferencji, ale porywał mnie sposób ich przekazu: bardzo prosty, bez żadnych modulacji i nacisków. Cała postać ojca jakby potwierdzała to, co głosił, oraz utwierdzała w przekonaniu, że jest to normalna droga zmierzająca do Boga dostępna dla tych, którzy się na nią zdecydują. Siadałam coraz bliżej, by móc patrzeć na skupioną twarz i nieco przymrużone, pogodne, jakby „widzące" oczy. A ojciec Piotr głosił podczas konferencji w Laskach: „Pan Bóg cierpliwie czeka na człowieka, przedłuża jego dni, aby się bardziej głęboko, bardziej totalnie do Boga nawrócił. Jeżeli człowiek będzie pamiętał, ile cierpliwości okazuje mu Bóg, jak czeka na jego decyzje, jak znosi jego połowiczność, zrozumie także wówczas, jaką cierpliwość okazywać winien on także bliźnim swoim. «Miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam» (Mt 18,25). Trzeba bardzo uważać na niecierpliwe rozstrzygnięcia, niecierpliwe rozwiązania, które kaleczą. Jeżelibyśmy pączek róży chcieli niecierpliwie rozwinąć w kwiat i rozchylali jego płatki, to on zwiędnie. On ma swój czas dojrzewania. I życie ma swój czas, a życie nadprzyrodzone też jest życiem i musi mieć swój czas, aby dojrzeć". - Przestrzegał jednak: „Strzeżmy się, by nie nadużywać Boskiej cierpliwości, nie kazać Panu czekać, jak mówi Apokalipsa: «Oto stoję u drzwi twoich i kołaczę» (Ap 3,20). Ewangelia mówi, że słudzy dobrzy to są ci, którzy natychmiast otwierają Panu, natychmiast odpowiadają łasce. Gdyby św. Piotr, przebywający w więzieniu, powiedział do anioła, który go obudził i kazał mu iść za sobą: 132 Ojciec Piotr 133 „Przy nim każdy czuł się dobrze" «Daj mi spokój, chcę jeszcze trochę pospać», to światło by znikło, łaska by minęła i zostałby pod poczwórną strażą, nie mogąc wyjść. Moment łaski to niesłychanie ważna sprawa. Nie każmy Bogu czekać, nie nadużywajmy cierpliwości Bożej". Ale jego wykłady i konferencje nie dotyczyły wyłącznie spraw czysto duchowych, często nawiązywał do codziennych spraw i problemów, z którymi borykają się ludzie. Jednym z nich był tak bardzo istotny w tamtym czasie, ale także współcześnie problem pracy: „Gdy człowiek jest zanadto wycieńczony duchowo i fizycznie, ustaje życie intelektualne, duchowe i w ten sposób człowiek jest unieszkodliwiony. To jest filozofia szatana, jego filozofia pracy. Praca nadmierna, nieuświęcona modlitwą, może się stać najpotężniejszym narzędziem w jego ręku dla odczłowieczenia człowieka i odciągnięcia go od Boga. Prowadzi to do bałwochwalstwa pracy. Człowiek poruszony pychą, nie chce być w pracy w tyle za innymi. Zwłaszcza młodzież dobro mierzy wielkością wysiłku, poświęcenia. Trudno ją przekonać, że pewien umiar jest doskonałością. I na tym diabeł jedzie. Musimy zdawać sobie sprawę, że żyjemy w świecie bałwochwalstwa pracy, wyścigu pracy, pewnego szaleństwa pracy". „Tego rodzaju przesadny kult pracy, produkcji, prowadzi do zniszczenia duchowych sił człowieka i doprowadza do tego, że człowiek zmęczony, znużony wraca do domu i myśli tylko, żeby coś zjeść, wyspać się i znowu iść do pracy. To jest ogromnie groźne zjawisko, które niszczy człowieka intelektualnie i duchowo. Pracę należy szanować, ale ona musi być na swoim miejscu, musi być w hierarchii czynów i powinności ludzkich, a wtedy będzie błogosławiona i będzie mogła zintegrować się z życiem modlitwy. Inaczej stanie się wyzwoloną, destrukcyjną energią, która człowieka zniszczy". „Sam styl pracy nie jest tu bez znaczenia. Niektórzy myślą, że dla zachowania modlitewnego skupienia należy pracę wykonywać powoli. Jest to błąd, bo praca wykonywana zwinnie i szybko nie przeszkadza w życiu modlitwy, która bynajmniej nie wymaga ciągłego pontyfikowania. Przeciwnie, działanie z energią jest pomocą w życiu modlitwy. Nie szybkość wykonywania pracy, ale zupełnie inne jej cechy stanowią przeszkodę na drodze rozwoju modlitwy. Taką przeszkodą jest z pewnością pośpiech w pracy. Ten, kto pracuje w ciągłym pośpiechu, nigdy nie jest na miejscu spotkania z Bogiem, bo nigdy nie żyje chwilą obecną, ale wciąż wylatuje naprzód ku temu, czego jeszcze nie ma. Zamiast linii pionowej, która łączy moment teraźniejszości z Rzeczywistością Boga, jego życie przybiera kierunek poziomy po linii czasu i następuje charakterystyczna utrata wewnętrznego pokoju. Bardzo więc trzeba uważać na przyjmowanie prac terminowych, zwłaszcza, aby terminy nie były zbyt wyśrubowane (...). Czynnikiem zdecydowanie negatywnym, gdy chodzi o rozwój życia modlitwy, jest praca bezładna, niezdyscyplinowana, rozkojarzona i to niezależnie od tego, czy będzie wykonywana powoli czy szybko. Nieład rozprasza.(...) W atmosferze nieładu, gdzie praca przeplata się z tzw. obijaniem się, jak to ma miejsce w wielu urzędach, rozluźniają się wiązadła ducha i słabnie jego moc. W takiej atmosferze trudno o integrację modlitwy i pracy w jedną żywą syntezę, bo taka synteza nie może powstać w stanie wewnętrznego rozluzowania. Ona powstaje tylko «pod napięciem». Tylko napięta struna wydaje dźwięk i dźwięczą w niej wszystkie części naraz. Na strunie miękko zwisającej nie zagra nikt, nawet największy artysta". Tak jak podkreślał rolę i znaczenie pracy, podobnie wielką wagę przywiązywał do odpoczynku i poświęcenia specjalnego czasu Bogu: 134 Ojciec Piotr „Dziś w epoce zlaicyzowania życia bardzo trzeba podkreślić znaczenie niedzieli chrześcijańskiej. Niedziela jest dniem chwały Bożej, dniem światła, dniem myśli Bożej, dniem kontemplacji. Zadaniem niedzieli jest, by człowiek, pochylony ku ziemi przez cały tydzień pracy, wyprostował się ku Ojcu i poczuł się wolnym dzieckiem Bożym. Zachowanie niedzieli jest warunkiem wolności w stosunku do świata, warunkiem zachowania kierunku ku Bogu. Aby niedziela mogła to dać człowiekowi, winna być dla niego przeżyciem religijnym. Laicyzm możemy przezwyciężać, o ile niedziela nasza sama nie będzie zlaicyzowana. Jeżeli zaś niedziela będzie zlaicyzo-wana i będzie tylko dniem odpoczynku, rozrywki, wycieczki, kina itp., a nie będzie dniem Pańskim, to wyjałowienie duchowe jest prawie nieuniknione. Dobrze zaś przeżyta niedziela daje siły duchowe nawet na bardzo przeładowany pracą tydzień, bo niedziela ma w sobie moc ku uświęceniu całego tygodnia. Niedziela chrześcijańska zdolna jest uratować cały tydzień chrześcijanina, a więc całe jego życie, od zlaicyzowania. To jest jej rola i ona może ją dziś jeszcze spełnić. W przypadkach wyjątkowych, dla osób zmuszonych do pracy w niedzielę, należy pomyśleć o jakichś innych sposobach zaradzenia temu szkodliwemu stanowi rzeczy". * * * Dom Rekolekcyjny w Laskach był miejscem, gdzie m.in. zrodziło się i rozwijało apostolstwo na rzecz ludzi niewierzących. Zainicjowali je ksiądz Stanisław Kluz razem z siostrą Katarzyną Steinberg FSK, a ojciec Piotr brał w nich czynny udział i prowadził czasem kilku- czy kilkunastogodzinne dyskusje z poszukującymi Boga. Wiedział, że nie może ich nawracać na siłę i za wszelką cenę. Apelował tylko, by zawsze z szacunkiem podchodzili do wiary innych osób i by rozważyli, że nie ma na świecie człowieka, który byłby absolutnie pewien tego, że Boga nie ma. Natomiast byli i są ludzie, którzy I 135 „Przy nim każdy czul się dobrze" wiedzą, że Bóg jest. Więcej, którym udało się nawiązać z Nim osobisty kontakt i być w wielkiej przyjaźni. Jakby w odpowiedzi na te argumenty, kiedyś po całonocnej rozmowie ci wątpiący powiedzieli: „Nie mamy płaszczyzny porozumienia, bo my szukamy, a on już znalazł, on już wie". Z jednej strony był gotowy na wszelkie rozmowy, z drugiej nigdy nie uznawał żadnych kompromisów i był absolutnie człowiekiem Kościoła. Jego wiara była tak głęboka, że umożliwiała mu otwartość na innych. - Ludzie zamknięci to często ludzie, którzy lękają się, że sami mogą stracić wiarę i wolą nie mieć kontaktu z innymi - podkreśla ojciec Leon Knabit OSB. - Natomiast ta bardzo mocna wiara i pewność przebywania w Panu Bogu dawały mu siły do spotykania się z innowiercami czy ludźmi poszukującymi. Jednoznacznie pokazywał właściwą drogę, a równocześnie miał z nimi bardzo dobry kontakt. - Ten człowiek znał się na Panu Bogu - podsumowuje ojciec Augustyn Jankowski OSB. - Kiedy człowiek z nim rozmawiał, to wiedział, że mówi ze znawcą. Dr Janusz Wacław Koralewski, który znał ojca Piotra od lat sześćdziesiątych, potwierdza, że nigdy nie miał on uprzedzeń wobec różnowierców: - Poprzez ojca Piotra poznałem Żydów, Daniele i Dawida Bantzlebenów - wówczas nie byli małżeństwem. Często się ze sobą spotykali, kiedy ona była jeszcze studentką prawa UJ, a on już pracownikiem naukowym na tym wydziale. Dawid zaproponował jej kiedyś, żeby z nim poszła do Tyńca na rozmowę z ojcem Piotrem. Ona, ortodoksyjna Żydówka, a równocześnie młoda, wesoła dziewczyna, chciała się raczej bawić, a nie rozmawiać o chrześcijańskiej duchowości. Ale w końcu dała się namówić na to spotkanie. Poszła pierwszy raz i to ją zaciekawiło. Drugi raz poszła i już ją te rozmowy 136 Ojciec Piotr zafascynowały. Trzeci raz stwierdziła, że sam Pan Bóg ją na to spotkanie prowadzi. Po obronie pracy magisterskiej Daniela pojechała do ojca Piotra, już na Bielany, do eremu kamedułów na rozmowę 0 małżeństwie. A ojciec jej powiedział: „Danielko, jeżeli chcesz być szczęśliwa, rób to, czego Pan Bóg od ciebie oczekuje". Ona zrozumiała to na swój sposób, spotkała się z Dawidem przed budynkiem Wydziału Prawa na Plantach krakowskich i oświadczyła mu się. Wkrótce pobrali się i, co ciekawe, po uroczystości w Urzędzie Stanu Cywilnego miał być jeszcze ich żydowski obrządek zaślubin, ale oni wsiedli w samochód i pojechali na Bielany do ojca Piotra po błogosławieństwo. I wówczas objawił się niesamowity takt ojca: oni uklękli, on położył ręce na ich głowach i użył formuły z Księgi Liczb ze Starego Testamentu: „Niech cię Pan błogosławi 1 strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem" (Lb 6,24-26). Nigdy nie usiłował ich nawrócić, zawsze uważał, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. Potem wyemigrowali do Paryża, ale gdy dowiedzieli się o śmierci ojca Piotra Rostworowskiego, napisali w liście, że po Janie Pawle II i Matce Teresie z Kalkuty odszedł najpiękniejszy człowiek naszych czasów. W Laskach pod Warszawą rozwijała się także działalność duszpasterska dla psychologów i psychiatrów. Doktor Zdzisław Jaroszewski razem z ojcem Piotrem, z którym się przyjaźnił, i z charyzmatyczną lekarką służącą każdemu człowiekowi cierpiącemu zarówno duchowo, fizycznie, jak i materialnie, świętej pamięci siostrą Katarzyną Stein-berg FSK, również wielką przyjaciółką ojca Piotra, rozpoczęli spotkania i rekolekcje dla tego środowiska. Prowadził je ojciec 137 „Przy nim każdy czul się dobrze" Rostworowski, a kilka razy uczestniczył w nich także Karol Wojtyła jeszcze jako ksiądz i potem jako biskup. Karol Wojtyła właśnie jako biskup wprowadził zasadę badania psychiatrycznego wszystkich kandydatów do klasztorów i seminariów. - Przez pięćdziesiąt lat badałam setki takich osób - wspomina prof. Wanda Półtawska, lekarz psychiatra, autorka znanych wspomnień o Ravensbriick „I boję się snów", członek Papieskiej Rady Rodziny i Papieskiej Akademii „Pro Vita". — Zdrowie psychiczne jest warunkiem przyjęcia do zakonu do tego stopnia, że jeżeli człowiek chory psychicznie złoży śluby, to one są nieważne. W samotności, w kontemplacji bardzo łatwo o wyolbrzymienie różnych tendencji, np. do natręctw i ojciec Piotr to rozumiał. Przejawiał zainteresowania psychologią i psychiatrią, był wykształcony w tej dziedzinie i cechował go wyraźny charyzmat do ludzi niezrównoważonych. Miał „diagnostyczne oko", przenikliwe spojrzenie skoncentrowane na człowieku, a równocześnie bardzo serdeczne, budzące od razu zaufanie. Kontakt z ludźmi miał taki bezpośredni, serdeczny i ciepły, a równocześnie od strony doktrynalnej zawsze nieugięty. Twardy w zasadach, a łagodny w obcowaniu. Prowadził ludzi tak, by znaleźli Pana Boga, a nie kogo innego. Zarażał ludzi modlitwą, a jego zachowanie było potwierdzeniem, że wszystko się dzieje wobec Boga. Nie tyle specjalnie mówił o Panu Bogu, ale tak się zachowywał, że oczywiste stawało się to, że Pan Bóg jest i wszystko widzi i że szybciej czy później do Niego wrócimy. Czasem posyłałam mu naprawdę trudnych, zamkniętych chłopców, a on potrafił znaleźć jakiś klucz do ich psychiki. Te spotkania zawsze kończyły się spowiedzią. Miał taki charyzmat, że zagubionych młodych nawracał. Ojciec Piotr był zdania, że wiele problemów psychicznych bierze się z nieuporządkowanego stosunku do Pana Boga. 138 Ojciec Piotr Pisał: „Medycyna idzie także dziś coraz bardziej w głąb. Do niedawna usiłowano sprowadzać wszelkie schorzenia do przyczyn somatycznych. Rozwój nerwic i studia nad nimi ukazały ogromną dziedzinę zjawisk o charakterze psychogennym i możliwość powstawania schorzeń organicznych na tym tle. Dziś już niektórzy psychiatrzy sięgają jeszcze głębiej i dostrzegają związek stanu zdrowia z jakimś głębszym ładem duchowym. Wspominają już o potrzebie uporządkowania stosunku człowieka do Boga, jako o warunku osiągnięcia równowagi psychicznej, a w związku z tym i fizycznej". W spotkaniach psychiatrów w Laskach zawsze uczestniczył ksiądz Tadeusz Fedorowicz, który podczas II wojny światowej dobrowolnie wyjechał z transportem na Wschód, aby tam spełniać posługę kapłańską wśród rodaków rozsianych na terenie Związku Radzieckiego, zwłaszcza w Kazachstanie, a po wojnie był długoletnim kapelanem w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach. - Obydwaj ci wielcy kapłani byli ze sobą w wielkiej przyjaźni. Jest mnóstwo wychowanków księdza Tadeusza, którzy wcześniej przeszli przez szkołę ojca Piotra. Pierwsza instancja do bardzo trudnych przypadków to ojciec Piotr, a potem do mniej więcej „normalnych" to ksiądz Tadeusz - dodaje prof. Wanda Półtawska. - Ojciec Piotr jakby ustawiał młodzież od podstaw, ich światopogląd, religijność, moralność, a ksiądz Tadeusz zabierał ich potem w Bieszczady. „Aby ci wytłumaczyć sprawy Boże, odwołuje się do drzewa, do pszczoły, wyjaśnia zapach kwiatu - napisał o księdzu Tadeuszu prymas Polski kardynał Józef Glemp. — Spostrzegasz, że ma ogromną wiedzę przyrodniczą, ale to nie wyuczona wiedza, to miłość do Boga, którego widzi w szczegółach pięknej, tajemniczej przyrody". 139 „Przy nim każdy czuł się dobrze" Na początku lat sześćdziesiątych zrodził się pomysł zorganizowania niedzielnych Mszy świętych dla pielęgniarek. Odprawiano je w Krakowie, w kościele Matki Boskiej Śnieżnej na Gródku i tam też najczęściej odbywały się rekolekcje dla tego środowiska. Natomiast dni skupienia były prowadzone u felicjanek na ul. Smoleńsk, częściowo u sióstr urszulanek na Starowiślnej, a raz w kościele św. Marka. Spotkaniom tym przewodził ojciec Piotr Rostworowski, ojciec Leon Knabit OSB i ksiądz Franciszek Macharski, który po latach podsumowuje: - Łączyło nas zrozumienie i poparcie dla idei Służebnicy Bożej Hanny Chrzanowskiej, córki wybitnego historyka literatury Ignacego Chrzanowskiego, inicjatorki pielęgniarstwa domowego, duszpasterstwa chorych i pielęgniarek, wspaniałej osoby, która razem z księdzem biskupem Karolem Wojtyłą i księdzem infułatem kościoła Mariackiego Ferdynandem Ma-chayem rozwijała domowe pielęgniarstwo prowadzone przez parafie. To był wolontariat ogromnej fachowości łączący się i wynikający z miłości czynnej bliźniego i to gwarantowało taki sukces, że z Krakowa rozeszło się po całej Polsce. A teraz trwa przede wszystkim jako duch dobrze zorganizowanej miłości. Lucyna Rutowska, która znała ojca Piotra przez niemal pół wieku, wspomina, że szczególnie uderzający był stosunek ojca Piotra do człowieka dotkniętego nieuleczalną chorobą, zbliżającego się do kresu życia. Ujawniło się to w relacji z panią Krystyną Popiel, wieloletnią penitentką ojca, która zmarła na chorobę nowotworową. Zatroskanie ojca o jej zdrowie widoczne jest w listach pisanych do zaprzyjaźnionej z nią Haliny Dernałowicz, a także do samej Krystyny. Ojciec nie tylko troszczył się po ludzku o stan zdrowia Krystyny i szukał nowych sposobów jej leczenia, lecz także ukazywał duchowy wymiar tego, co przeżywała, i starał się 140 Ojciec Piotr przygotować ją jak najlepiej do spotkania z Bogiem w tajemnicy śmierci. Nie ograniczał się przy tym do listów, ale wiedząc o gwałtownie pogarszającym się stanie zdrowia Krystyny, sam przyjechał do niej, mimo dużej odległości między Tyńcem a Zgłowiączką, wsią w okolicy Włocławka. Pisał tak: „Co do samej Krystyny, to wydaje mi się, że łudzenie jej i ukrywanie przed nią rzeczywistego stanu rzeczy nie jest słuszne. Lekarze są przyzwyczajeni do pacjentów, dla których Bóg i życie wieczne są teorią dość daleką od rzeczywistości. Powiedzenie prawdy takim ludziom powoduje załamanie psychiczne, które pociąga za sobą załamanie sił obronnych ustroju. Lekarze nie biorą dostatecznie pod uwagę tego, jak wielką łaską jest dla prawdziwego chrześcijanina możność w pełni świadomego przygotowania się i przyjęcia śmierci. Tym ukrywaniem prawdy doprowadzają w końcu do tego, że szok rzeczywistości, który w końcu przyjść musi, trafia na człowieka nastawionego na rekonwalescencję i na życie i wówczas może go łatwo załamać psychicznie. Dla lekarzy już to może nie ma znaczenia, bo wtedy i tak siły obronne ustroju są załamane, ale dla duszy to są właśnie momenty najbardziej decydujące. (...) Nie jest ogólnie uważane za obowiązek lekarzy stworzenie nieuleczalnie choremu optymalnych warunków, by się mógł przygotować na spotkanie z Bogiem i dlatego mają oni pod tym względem niedostateczną wrażliwość, ale dla nas to najważniejsza rzecz i najważniejszy obowiązek". A do samej chorej: „Teraz więc, Dziecko, pozostaw wszelkie troski oraz kłopoty związane z tym wszystkim, co kochasz na ziemi. Oddaj to wszystko Bogu. On się zaopiekuje. Odnów obietnice Chrztu i złącz się z Ofiarą Ołtarza i trzymaj się Chrystusa bardzo mocno, aby uwielbić Boga czy to przez życie, czy to przez śmierć. 141 „Przy nim każdy czul się dobrze" Ducha swego kieruj spokojnie ku Niemu. Niech dusza Twoja skruszona, ale spokojna, ufna i wdzięczna patrzy już w kierunku wielkiej podróży w ramiona Tego, który jest jej początkiem i źródłem, z którego wyszła. Niech się spokojnie i słodko do tej myśli przyzwyczaja. Wszystko, co jeszcze tu trzeba znieść, złóż Bogu na ofiarę dziękczynną i przebłagalną i pozostawaj wewnętrznie wolna i w wielkim spokoju, gotowa stawić się przed Jego Obliczem i gotowa tu jeszcze pozostać". * * * Prof. Gabriel Turowski - bliski przyjaciel Ojca Świętego od czasów krakowskich, kierownik Samodzielnej Pracowni Immunologii Klinicznej Wydziału Lekarskiego UJ, uczestnik międzynarodowego konsylium medycznego leczącego Jana Pawła II po zamachu 13 maja 1981 roku - w czasach studenckich należał do Akademickiej Sodalicji Mariańskiej. Jej opiekunem teologicznym był m.in. ojciec Jan Wierusz-Kowal-ski z Tyńca, który prowadził dni skupienia na temat Listów św. Pawła. Dzięki temu uczestnicy spotkań mieli możliwość przebywania w Tyńcu na dwu- i trzydniowych medytacjach, a równocześnie ojciec Wierusz-Kowalski umożliwiał studentom dożywienie się w klasztorze. To były lata 1949-51. Wówczas właśnie prof. Gabriel Turowski zetknął się z ojcem Rostworowskim i poprosił go, by w okresie młodzieńczych wątpliwości pomógł mu odnaleźć właściwą drogę życiową: - Zjawiałem się u niego zwykle raz w miesiącu. Ojciec Piotr pozwalał mi mówić bez żadnych ograniczeń, zrzucić z siebie wszystkie wątpliwości, problemy moralne i teologiczne, a tych w umyśle i duszy młodego studenta nie brakowało. Wysłuchiwał tego spokojnie, a potem zaczynała się rozmowa, która zawsze kończyła się spowiedzią. W krótkim czasie stał się ważną osobą w moim życiu, do której miałem pełne zaufanie i którą bardzo ceniłem. Mogę śmiało powiedzieć, że 142 Ojciec Piotr w okresie buntu te spotkania uchroniły mnie przed odejściem od Kościoła. Ojciec Piotr emanował wewnętrznym spokojem, był promieniującym źródłem życia wewnętrznego, z którego mogłem czerpać i kształtować swoją duchowość. Uczył mnie modlitwy, uważał, że wystarczy jedno słowo: „Bóg", „Syn Boży", „Zbawienie", w które trzeba się w milczeniu zatapiać. Modlitwa kontemplacyjna w moim życiu jest niewątpliwie jego zasługą. Nasze spotkania trwały dwa lata. Potem widywaliśmy się sporadycznie, ale on mnie dobrze pamiętał — trudno nie pamiętać takiego buntownika. Mimo to istniał między nami kontakt psychiczny, a ja żyłem w przekonaniu, że mi ogromnie pomógł. Kiedy w zeszłym roku miałem okazję pomodlić się nad jego grobem, wszystkie te uczucia sprzed pół wieku odżyły i powróciła świadomość, że zetknąłem się z mistrzem, który miał wpływ na moje życie. Wiele osób pamięta ojca Piotra z takich na pozór drobnych wydarzeń czy symbolicznych gestów, które jednak mówiły sporo o jego stosunku do człowieka. - Nazywam go opoką. Piotr — Opoka. I to jest prawda - twierdzi Zofia Cholewińska, która czuje się bardzo szczęśliwa także z tego powodu, że pracowała w dwóch najpiękniejszych dla kobiety zawodach: pielęgniarki i nauczycielki, a na swojej drodze życia spotkała tylu wspaniałych ludzi. - Wiadomo, jak bardzo był zajęty, ile miał obowiązków, a mimo to nigdy nie zawiódł. Zawsze znajdował czas dla potrzebującego i zawsze był oparciem. Jeżeli nie mogliśmy się zobaczyć, a miałam potrzebę kontaktu, mogłam do niego napisać list. Nie zdarzyło się, żeby nie odpisał. Nie zdarzyło się, żeby nie towarzyszył w chorobie, 143 „Przy nim każdy czul się dobrze" żeby nie przyjechał do szpitala. Nie odwiedził. Był prawdziwym ojcem. Po prostu był ojcem. Nie zawsze byłam święta. To był jeszcze okres przed-soborowy, więc stosunek do pewnych rzeczy był zupełnie inny i ja postąpiłam całkowicie wbrew jemu: zawarłam związek małżeński formalny, tylko cywilny. Teraz widzę, jak bardzo cierpiał, jaki sprawiłam mu ból, zresztą rozmawialiśmy o tym. Ale nigdy nie usiłował mnie złamać, przekonać, potępić. I nigdy nie odwrócił się ode mnie. Byli tacy, dla których przestałam istnieć, stałam się powietrzem, nicością. On nigdy tak nie postąpił, choć nie ukrywał swego smutku. To właśnie miał z dobroci Pana Boga, że był szalenie cierpliwy. Nigdy niczego nie narzucał. Mógł podpowiedzieć, podeprzeć, poradzić, ale nie wywierał presji. Dawał wolność człowiekowi, jak Pan Bóg daje nam wolność... Poznał mojego męża i może po dwóch latach, kiedy nas odwiedził i Janek wyszedł do kuchni, powiedział: „To Pan Bóg ci go zesłał". A po jego śmierci: „Janek był dla ciebie darem Opatrzności. Jak dobrze, że go spotkałaś na swojej drodze". To była prawda. Ale potrafił, jako ksiądz i to w tamtych czasach, to powiedzieć. Zobaczył coś, co jest najważniejsze: miłość, otwarcie na drugiego człowieka. U niego miłość była ponad regułę czy obyczaje, jeżeli ktoś był w potrzebie, to trzeba było mu pomóc, nawet gdyby w danym momencie było to w sprzeczności z przyjętymi zasadami. Często też podkreślał, że liczą się nawet najmniejsze gesty. Mówił: „Nie każdy z nas otrzymuje wyjątkową łaskę męczeństwa za brata jak ojciec Maksymilian Maria Kolbe, natomiast każdy z nas może oddawać braciom życie swoje po kawałku, gdy im poświęca swój czas bezinteresownie i poza obowiązkiem. Tak oddanego czasu on już nigdy nie przeżyje dla siebie". 144 Ojciec Piotr 145 — Słowa te nie tylko były bardzo praktyczne w zastosowaniu przykazania miłości, ale dla mnie były czymś więcej - zamyśla się ojciec Augustyn Jankowski OSB. - Stanowiły przykład realizowania słów Pawiowych: „Nikt z nas dla siebie nie żyje" (Rz 14,7). A słowa te właśnie towarzyszyły memu wstąpieniu do zakonu i stanowią po dziś dzień uzasadnienie tego, po co tutaj jestem. Był zawsze gotowy do służenia innym. Często zjawiał się zupełnie nieoczekiwanie i niespodziewanie u różnych osób w odległych częściach Polski i zawsze okazywało się, że był tam bardzo potrzebny. Małe siostry Jezusa pamiętają, jak wiele lat temu dwie z nich wybrały się na Boże Narodzenie do Tyńca. Pogoda była fatalna, zamieć śnieżna, droga bardzo trudna, a one kilka kilometrów miały iść pieszo. I nagle od strony Tyńca nadjechały sanie i ludzie powiedzieli, że ojciec Piotr wysłał te sanie właśnie po siostry i polecił im je przywieźć. To było takie niesamowite, bo ojciec Piotr zupełnie nie wiedział, że małe siostry przyjadą. Kiedy indziej pragnęły bardzo spotkać ojca Piotra, ale nie wiedziały, gdzie i jak go o tym zawiadomić. Jechały swoim samochodem jakąś mało uczęszczaną drogą i nagle ktoś zatrzymał samochód. To był ojciec Piotr. Zjawił się tam, gdzie był potrzebny. Profesor Stefan Swieżawski do tej pory z przejęciem opowiada o pewnym zdarzeniu sprzed wielu lat: — To był okres przed Soborem. Zostałem sam w Krakowie, moja żona musiała wyjechać, a byłem w bardzo dużych tarapatach i czułem się bardzo samotny. Rano zwykle szliśmy na Mszę świętą do kapucynów na ul. Loretańską, bo miesz- „Przy nim każdy czuł się dobrze" kaliśmy przy ul. Krupniczej. Tego dnia wracałem sam z porannej Mszy świętej ulicą Loretańską i pamiętam, że idąc, bardzo gorąco się modliłem, mówiłem jedno „Pod Twoją obronę" za drugim i prosiłem Matkę Boską, aby Pan Bóg ułatwił mi spotkanie z ojcem Piotrem, bo czuję, że to jest jedyny człowiek, który będzie mógł mi pomóc w tej trudnej sytuacji. I w tej chwili, kiedy wyszedłem na róg ul. Loretańskiej i Krupniczej, natrafiłem na ojca. Muszę powiedzieć, że wtedy mnie to zdumiało, bo tak wprost stało się i spełniło to, o co prosiłem. To było bardzo dziwne i niezwykłe. Co ciekawe, podobne wydarzenie miała nasza córka Helena Deskur. Kiedyś pracowała z kilkoma paniami i z ojcem Piotrem nad katechizacją dzieci. I ona także potrzebowała pilnie zobaczyć się z ojcem, co było prawie niemożliwe ze względu na jego liczne wyjazdy. Tego dnia była u dominikanów i kiedy wyszła z kościoła, spotkała ojca Piotra. Ona także opowiadała zawsze o tym jako o poruszającym zdarzeniu. Wiele osób nieśmiało podpowiada, że być może ojciec Piotr miał dar bilokacji. Inni twierdzą, że doskonałe zorganizowanie czasu i ułożenie obowiązków, a także umiejętność szybkiego przemieszczania się stwarzały wrażenie, jakoby ojciec Piotr znajdował się w kilku miejscach równocześnie. Próbując interpretować te wydarzenia, warto jednak pamiętać, że ojciec Rostworowski kiedyś powiedział: „Nie jest prawdziwe to modne porzekadło «nie ma cudów», bo właśnie cuda są, ale widoczne tylko dla tych, którzy umieją patrzeć z wiarą na zwyczajne z pozoru sprawy". Blisko spokrewniony z ojcem Piotrem Konstanty Szuł-drzyński zapamiętał ojca jako człowieka o niezwykle pogodnym usposobieniu: - Zawsze taki dziwny, powiedziałbym, nieziemski uśmiech gościł na jego twarzy. Wewnętrzna pogoda, a jednocześnie powaga. 146 Ojciec Piotr Pamiętam, że zjawił się przy łóżku mojego umierającego ojca w przededniu jego śmierci. Przyszedł przez nikogo nieinformowany. Mój ojciec był chory przez wiele, wiele lat. Co jakiś czas przebywał w szpitalu dla takiego podreperowania zdrowia i nic nie wskazywało na to, że tym razem będzie to pobyt ostatni. Na drugi dzień po wizycie ojca Piotra tata byl w zupełnie innym nastroju, taki uradowany. Powiedział mi: „Wiesz, Szeszek był u mnie!". A potem już nie żył. Ojciec Piotr pożegnał go i przygotował na tę ostatnią podróż. On widział wiele spraw, różne ludzkie tragedie, w jakich uczestniczył, w innym wymiarze. Na przykład śmierć człowieka zawsze postrzegał jako spotkanie tego człowieka z Bogiem, czyli właściwie radość. To może być trudne doświadczenie dla tych, którzy tu zostali, ale dla samego zmarłego to jest osiągnięcie celu, wyswobodzenie się ze wszystkich ziemskich ograniczeń. Jeśli był do tego gotowy, to jest moment jego triumfu. Tyle otuchy zawsze potrafił natchnąć, że wszystkie trudne sytuacje było dużo łatwiej przeżywać. Olga Bałucińska wspomina: — Wówczas, kiedy poznałam ojca Piotra, byłam przekonana, że jest to człowiek o wiele starszy. Potem się okazało, że miał trzydzieści siedem lat. Nie spotkałam drugiego człowieka, który by miał trzydzieści siedem lat i był tak dojrzały. A znałam wielu księży i duchownych. Rozdział 10 „DLACZEGO TEN OJCIEC NIE JEST MOIM TATUSIEM?" (Magdalena Machura) - Ojciec Piotr był człowiekiem bardzo rodzinnym - podkreśla spokrewniony z nim Karol Rostworowski. - Starał się umacniać więzy krwi także wtedy, kiedy był już w zakonie, a wyrażało się to choćby jego obecnością na wszystkich zjazdach rodzinnych. W takim gronie około stu osób widywaliśmy się raz na trzy lata, a on był tą osobą, która stanowiła mocne spoiwo rodziny, mnich, który mówił: „Jesteśmy razem, jesteśmy wspólnotą, bądźmy jedno!". Czasem zdarzało się i tak, że w tej samej rodzinie, w której starsze pokolenie przyjmowało ojca Piotra z radością i czcią, młodsi uważali, że jest zanadto paternalistyczny i staroświecki, a w konsekwencji z pewnymi oporami uznawali jego autorytet. Ale podziwiali ojca Rostworowskiego także ci, którzy stali na progu życia, młodzi i zbuntowani. Widzieli w nim doradcę i przewodnika, kogoś, na kim można się wesprzeć w ważnych momentach życia, lub też osobę, która rozumiała ich racje i przyziemne problemy. Dla Konstantego Szułdrzyńskiego wspomnienia o ojcu Rostworowskim sięgają najwcześniejszych lat życia: - Ojca Piotra poznałem w późnych latach czterdziestych, kiedy zjawił się w naszym domu przy ul. Moniuszki w Krako- 148 Ojciec Piotr wie. Zawsze mówiono o nim wuj Szeszek. Moja babcia Jadwiga z domu Plater-Zyberk, żona Adama Ronikiera, była siostrą matki ojca Piotra, zatem pokrewieństwo było bardzo bliskie. Pierwszy sakrament małżeństwa, jakiego udzielał ojciec, to był ślub moich rodziców. Odbył się w lutym 1939 roku u ojców kapucynów w Krakowie przy ul. Loretańskiej. Pamiętam dyskusję rodzinną o Piwnicy pod Baranami. Matka miała duże wątpliwości, czy wolno tam młodzieży chodzić, czy to jest najwłaściwsze dla nas miejsce spędzania wolnego czasu. A na wszystkie „za" i „przeciw" ojciec powiedział, że w każdym miejscu można być świętym. To była taka trochę dwuznaczna odpowiedź, ale my — młodzi - przyjęliśmy ją jako wyraz aprobaty, było to zresztą dla nas dużo wygodniejsze. — To był niezwykły człowiek — przypomina Helena z domu Broel-Plater Mycielska, także spokrewniona z ojcem Piotrem. - To był stryjeczny brat mojego szwagra, ale istniały też powiązania rodzinne przez jego matkę. Wówczas, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie zwracałam na niego żadnej uwagi, bo to był jeszcze taki chłopaczek. Ja miałam osiemnaście lat, a on był sześć lat młodszy. A potem zetknęłam się z nim dopiero jako z zakonnikiem i z czasem został moim spowiednikiem. Był bardzo głęboki. W klasztorach ludzie dojrzewają szybko, jak kwiaty w cieplarni, pod okiem Bożym. A my, na zewnątrz, w podmuchach wiatru i zimnie, powoli dorastamy do różnych spraw. Tę jego niezwykłość widział także kardynał Karol Wojtyła. „To jest największy polski mistyk" - mówił o nim. Był bardzo ważną osobą w moim życiu i w życiu moich najbliższych. Maria Ludwika Mycielska, córka Heleny wspomina: - Pamiętam ojca Piotra, jak przyjechał do Buków, gdy miałam czternaście lat. Mieszkaliśmy w lasach, daleko od pociągu i byliśmy bardzo zdumieni, że trafił do nas bez 149 „Dlaczego ten ojciec nie jest moim tatusiem?" zapowiedzi, bo nie było tam telefonu. Wtedy poznałam ojca Piotra. Wszyscy przyjmowali go bardzo gościnnie. To był nasz krewny, ale my, dzieci, zawsze mówiliśmy do niego „Proszę ojca" i całowaliśmy go w rękę. Po latach mi powiedział, że przeczuwał w naszym domu powołanie zakonne i myślał o mnie. W rezultacie do benedyktynów wstąpił mój brat, ojciec Ludwik Mycielski OSB. Po latach był mój ślub. Ponieważ mój brat był jeszcze klerykiem, było oczywiste, że ojciec Piotr będzie błogosławił moje małżeństwo. Podczas ślubu miałam wysoką gorączkę z powodu anginy i ojciec przez lata mnie pytał, czy mój ślub jest na pewno ważny. Ja się tym bardzo cieszyłam, bo mało kto ma możliwość uznania małżeństwa za nieważne, ale na szczęście tego nie potrzebowałam. Zawsze kochałam swojego męża. Te pytania i rozmowy ujawniały jednak, że wychowanie dzieci, małżeństwo i rodzina były przedmiotem szczególnej jego troski. Powiedział kiedyś: „Moi drodzy, nie żeńcie się głupio i nie wychodźcie głupio za mąż, bo potem znajdziecie się w sytuacji bez wyjścia...". I dodawał: „Możecie wiele głupstw w życiu popełnić, ale tego jednego nie". - Potem, kiedy mieszkaliśmy przy ul. Dietla, przychodził do nas często zupełnie niespodziewanie, bo nie mieliśmy telefonu - uzupełnia Maria Ludwika Mycielska. To były bardzo miłe wizyty. Rzucałam wszystkie zajęcia, nawet najpilniejsze prace domowe, siadałam i rozmawialiśmy. Ojciec Piotr pasjami lubił mojego męża. Moim zdaniem mój mąż Paweł był bardzo podobny do ojca Piotra w młodości. Miał taką samą energię i zainteresowania mechaniczne. Bardzo dużo rozmawiali o samolotach, samochodach wyścigowych, mechanice. Podobno ojciec Piotr kiedyś nawet myślał, że będzie pracował w lotnictwie. 150 Ojciec Piotr To niezwykłe wyczulenie na sprawy rodzinne podkreśla także organista tyniecki, profesor Marian Machura: — Mieliśmy wtedy pierwszą córeczkę Magdalenkę. Mogła mieć najwyżej cztery latka. On posadził ją sobie na kolanach i rozmawiał z nią tak poważnie, a jednocześnie z taką serdecznością i ciepłem. Musiał na dziecku zrobić duże wrażenie, bo kiedy wyszedł, ona tak przytuliła się do mamy i zapytała: „Mamusiu, dlaczego ten ojciec nie jest moim tatusiem?". Kładł nacisk na to, by przede wszystkim nauczyć dziecko kontaktu z Bogiem i prawdziwej modlitwy. Uważał, że jeżeli dziecko ma nawet mniej wiadomości katechizmowych, ale modli się, to w którymś momencie samo sięgnie po wiadomości i będzie ich miało więcej niż takie, które zostało tylko I 151 „Dlaczego ten ojciec nie jest moim tatusiem?" I Fot. 40. Klasztor Ojców Benedyktynów w Tyńcu. Widoczny prom, którym przez wiele lat można było przeprawiać się na drugi brzeg Wisły naładowane formułkami, a nie udało mu się nawiązać kontaktu z Panem Bogiem. W okresie dojrzewania takiemu pogłębieniu życia wewnętrznego służyć mogły dni skupienia czy rekolekcje. Bratanek ojca Piotra, Wojciech Rostworowski, spośród wielu sytuacji przeżytych razem ze stryjem dobrze pamięta wakacje spędzane u benedyktynów w okresie, zanim jeszcze ks. Franciszek Blachnicki zorganizował oazy. To były turnusy dla sześciu, ośmiu chłopców w wieku licealnym: - W tym czasie na podobne dni skupienia przyjeżdżali także księża, zwykle około czterdziestu. Rano każdy z nich musiał odprawić Mszę świętą i służyliśmy tym księżom po dwa, trzy razy dziennie. To były krótkie, ciche Msze dnia powszedniego, niemniej ministranturę po łacinie mieliśmy opanowaną do perfekcji. Później wspólnie jedliśmy śniadanie w refektarzu, a po nim szliśmy do pracy: do kuchni, do ogrodu, do biblioteki. Pamiętam dobrze różne szczegóły, np. krojenie jabłek na susz na zimę. Przed obiadem wracaliśmy do siebie, myliśmy się trochę, przebieraliśmy się. Posiłek był zawsze w refektarzu według reguły benedyktyńskiej: po bokach siedzieli zakonnicy, poczynając od najstarszego, a kończąc na najmłodszym, a na środku, na wprost stołu przeora, był stół gości. Modlitwa, wszyscy siadali i cisza, czekanie. Obsługujący roznosili wazy z zupą. Przeor stukał w blat i można było nabierać zupę. Był lektor, który czytał fragment Reguły św. Benedykta. Zawsze latem był taki moment, kiedy lektor czytał, że krnąbrnych młodzieńców należy karać chłostą, i wtedy wszystkie oczy były skierowane na nas. Oczywiście śmiechy, przycinki. Potem były czytane różne książki, wtedy poznałem m.in. „Znak Jonasza" Tomasza Mertona. Po obiedzie był czas na rekreację: graliśmy w piłkę, kąpaliśmy się w Wiśle, jakieś ogniska, podchody, jeździliśmy 152 Ojciec Piotr na wycieczki do klasztoru Ojców Kamedułów na pobliskie Bielany. Wieczorem kolacja, jeszcze jakieś pogadanki. Podczas tych rekolekcji często widywałem ojca Piotra, czasem podszedł, zapytał, czy wszystko w porządku. Spokrewnieni z ojcem Piotrem bracia Rostworowscy, ojciec Tadeusz, jezuita pracujący od wielu lat w Rumunii, jego brat ojciec Jakub, także jezuita pracujący w Zambii od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, i trzeci z braci Paweł, ojciec rodziny, opowiadają, że ich poznawanie ojca Piotra odbywało się stopniowo. Ojciec błogosławił małżeństwo ich rodziców, oni czuli się związani z nim poprzez to błogosławieństwo i często w różnych, ważnych momentach życia wieźli swoje dzieci do Tyńca. To była na przykład chwila rozpoczęcia nauki, potem wyboru szkoły czy kierunku studiów, wreszcie drogi życia. Ojciec Jakub Rostworowski pamięta, że chodzili do spowiedzi do ojca Piotra po wysokich stopniach do konfesjonału, a po tej uczcie duchowej była uczta dla ciała: dobry benedyktyński posiłek. — Oczywiście, dla nas był takim nieosiągalnym wzorem zakonnika - dodają bracia Rostworowscy - człowiekiem bardzo wykształconym, utalentowanym, o niezwykłej kulturze i dlatego zawsze wpływał na nasze życie. Te przeżycia z młodości pozostają i do tej pory pamiętamy te chwile. Rozdział 11 ,OJCIEC PIOTR, KTÓRY WAS KOCHA" (O. Piotr Rostworowski) Ta niezliczona liczba przyjaciół i podopiecznych sprawiała, że ojciec Piotr Rostworowski, najpierw jako benedyktyn, a następnie kameduła, prowadził bardzo obfitą korespondencję i to zarówno urzędową z racji pełnionych funkcji, jak i prywatną. Starał się do końca życia, czasem przez kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, także listownie podtrzymywać więzy przyjaźni i służyć poradą duchową. Śmiał się z siebie: „Jestem osobą, która nadzwyczaj często musi informować o zmianie adresu". Co ciekawe i rzadkie, założył starannie prowadzony dziennik, w którym odnotowywał każdy napisany list. W osobnej rubryce wpisywana była krótka informacja o treści listu, data jego napisania, a także imię, nazwisko i dokładny adres odbiorcy. W Tyńcu, w Zespole Archiwalnym Piotra Wojciecha Rostworowskiego przechowuje się sześć takich dzienników obejmujących czas od VII 1957 roku do 17 III 1999 roku, kiedy to został wysłany ostatni list. W sumie, według posiadanych dzienników, ojciec Piotr napisał 29 702 listy. - To jest rzeczywiście korespondencja fenomenalna. Prawdopodobnie żaden z dwudziestowiecznych mnichów nie miał tego typu korespondencji, tak bogatej i tak wszechstronnej - komentuje ojciec Włodzimierz Zatorski OSB, fizyk i teolog, pisarz, dyrektor Wydawnictwa Benedyktynów „Tyniec". 154 Ojciec Piotr , 2-2. Xii- / ^* 7 c t- .'O Fot. 41. List ojca Piotra Rostworowskiego Wiele osób do niego pisało i to w najróżniejszych sprawach, a on uważał, że każdy list jest wart odpowiedzi, bo to jest wyraz szacunku dla człowieka. I rzeczywiście na wszystkie listy odpisywał, choć w pewnym momencie wyznał: „Nie mam talentu do pisania listów. Było to dla mnie bardzo ciężką pracą". Pracował nad tym najczęściej we wtorki. W ważnych sprawach potrafił napisać lub zatelefonować ż drugiego końca świata. Czasami uważał, że komuś trzeba zwrócić uwagę; pisał wtedy ostry, surowy list, taki, który mógł się nie podobać adresatowi, sprawić mu przykrość czy nawet ból. I kiedy uświadamiał sobie, że odbiorca czuł się tym dotknięty, natychmiast pisał drugi, pojednawczy, żeby załagodzić sprawę. Nie wahał się użyć słowa „przepraszam", co na ogół nie zdarza się w relacji osób starszych wobec młodszych. Ojciec Augustyn Jankowski OSB potwierdza, że listy ojca są równocześnie świadectwem wielkiej pokory: - Mam na to 155 „Ojciec Piotr, który Was kocha" skromny dowód. Kiedy ja zostałem opatem w Tyńcu, a on był kamedułą, to wszystkie listy podpisywał: „Całuję ręce. Brat Piotr". A przecież kiedyś było całkiem odwrotnie, to ja całowałem mu ręce i to nie w liście, ale faktycznie, bo on mnie do klasztoru przyjmował. Dr Krzysztof Bielawski ma wrażenie, że ojciec Piotr starał się mieć dla każdego taką samą uważność, takie samo zainteresowanie: — Ostatecznie ja byłem kompletnie nikim dla niego, a wszystkie jego listy były ogromne, długie, cierpliwe, osobiste. To nie były listy człowieka świadomego, że jest wybitną osobistością w świecie ducha i wobec tego łaskawie udzieli komuś dwóch rad życiowych, tylko to wszystko było normalne i naturalne. On był absolutnie porywający na każdym odcinku tego, co robił. Tak przy tym ojciec kochał człowieka, jakby tylko tego jednego znał i tym jednym się zajmował. Reszta w danym momencie nie istniała. A równocześnie potrafił ludzi jednoczyć w taki sposób, że nigdy między jego dziećmi duchowymi nie występował rodzaj rywalizacji czy zazdrości o jego „względy". Siostra Helena Waluda OSB korespondowała z ojcem Piotrem już wówczas, kiedy była nastolatką. Jej mama być może trochę z ciekawości, a trochę z niepokoju i troski o losy córki otwierała te listy i czytała: - Kiedy ojciec dowiedział się o tym, od razu zaczął pisać na poste restante i odbierałam je sama na poczcie. Ojciec Piotr uważał, że już w wieku czternastu lat mam prawo do swoich sekretów. Powtarzał, że każdy ma swoje tajemnice i ma prawo je mieć. To trzeba uszanować i potrzebna jest niezwykła delikatność w obchodzeniu się z człowiekiem. Jeżeli on chce coś powiedzieć ze swojego wnętrza, to jest jego sprawa i jego dar. Niczego nie można wyciągać na silę. On mnie traktował bardzo serio i wiedziałam, że mogę mu zaufać. Twierdził, że 156 Ojciec Piotr ta sama zasada odnosi się do życia klasztornego. Przed Soborem był taki zwyczaj, że przełożona otwierała listy i mogła je czytać. Obecnie już raczej się prosi, żeby tego nie robić właśnie ze względu na godność człowieka. Ojciec Piotr często żartobliwie wypowiadał się o listach pasterskich Episkopatu, które wówczas były bardzo częste: „Straż pożarną wzywa się tylko do wielkiego pożaru, a jak się ją wzywa do byle niedopałka od papierosa, to traci na znaczeniu. List pasterski to powinno być wielkie wydarzenie". Być może do takiej refleksji skłoniły go reakcje wiernych. Jakaś kobieta z Piekar, wsi sąsiadującej z Tyńcem od zachodu, mówiła: — Jak wracam z rannej Mszy świętej, to stary się pyta, czy było kazanie czy list. Jak kazanie, to wstaje, ubiera się i idzie na sumę. Jak list, to i kijem go z łóżka nie wypędzisz. Studenci krakowskich uczelni: Joanna Maria Jaroszówna, Joanna Monika Fijałkowska, Ewelina Genowefa Łukowiczów-na i Mariusz Rafał Cybula choć nie znali ojca Piotra, nawiązali z nim listowny, głęboki kontakt. Mówią: - Jesteśmy grupą przyjaciół znajdujących się pod duchowym wpływem ojca Piotra, choć nigdy osobiście z nim nie zetknęliśmy się. Nasza fascynacja jego duchowością zaczęła się przypadkowo w 1996 roku: pomagaliśmy Januszowi Wacławowi Koralewskiemu, kustoszowi Archiwum Benedyktynów w Tyńcu, przy przepisywaniu tekstów ojca. Z czasem zaczęliśmy o nich dyskutować, modlić się wspólnie także z ojcem Konradem Małysem OSB, a Janusz opowiadał nam o tym niezwykłym mnichu. Mieliśmy się z nim spotkać, ale niestety nie zdążyliśmy. Pisaliśmy listy do ojca o wszystkich naszych sprawach. One były nieraz bardzo osobiste, bezpośrednie, nie czuliśmy się skrępowani, że piszemy do kogoś tak ważnego. Traktowaliśmy go jako ojca i czuliśmy, że, choć nas nie zna, to 157 „Ojciec Piotr, który Was kocha" w jakiś sposób nas pokochał, zaprzyjaźnił się z nami. Często zresztą podpisywał je: „Ojciec Piotr, który Was kocha". Pisał o rzeczach ważnych, ale w bardzo prostych słowach. Podkreślał, że ważna jest przyjaźń, zaufanie. Przypominał, żebyśmy trzymali się razem, żeby to była mocna grupa. I rzeczywiście ojciec jest taką osobą, która nas jednoczy. Ostatni list, jaki przed śmiercią napisał ojciec Piotr, był adresowany do jednej z dziewcząt z naszej grupy, do Eweliny Genowefy Łukowiczówny, Słoneczka i Serduszka Grupy z Czarnowiejskiej, jak nazwał ją sam ojciec Piotr. Ten list był pisany 17 marca, a ojciec zmarł 30 kwietnia 1999 roku. Rozdział 12 „ZABRAŁ SIĘ SZESZEK 00 CZESZEK" Anna i Antoni Otypkowie pobrali się w 1948 roku. On byl wdowcem z czworgiem dzieci, ona miała dwadzieścia trzy lata. Rok później Antoni, który pracował jako funkcjonariusz czechosłowackiej straży granicznej, został aresztowany i skazany na czternaście lat więzienia za udzielenie pomocy obywatelom czechosłowackim w nielegalnym przekroczeniu granicy. Niedługo potem żona urodziła córeczkę Anitę, jemu zaś udało się uciec z więzienia, przekroczyć zieloną granicę i osiąść w Chicago. W 1952 roku otrzymał obywatelstwo amerykańskie. Żona z dziećmi próbowała wszelkimi sposobami połączyć się z mężem. Idąc jego śladem, chciała także nielegalnie przekroczyć granicę, i wyjechać z Czechosłowacji, ale zatrzymano ją i skazano na pięć lat więzienia. Po odbyciu połowy kary Annę Otypko zwolniono. W dalszym ciągu jednak małżonkowie nie szczędzili wysiłku, by znów być razem. W 1963 roku Antoni poznał ojca Witta z klasztoru Benedyktynów w USA. Zwierzył mu się ze swej historii, a ten napisał listy polecające do Polski do ojca Piotra Rostworowskiego i księdza Stanisława Mazanka. Duchowni ci, choć nie byli o niczym uprzedzeni, mieli pomóc matce z córką w wyjeździe na Zachód. W sierpniu 1963 roku Anna Otypko z Anitą przeszła pod Ustroniem przez zieloną granicę. W tym samym czasie legał- 159 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" nie, na podstawie wizy turystycznej przyjechał do Polski Antoni Otypko i rodzina spotkała się po kilkunastu latach niewidzenia. Jakie emocje i wzruszenia towarzyszyły spotkaniu małżonków i poznaniu ojca z nastoletnią córką, łatwo sobie wyobrazić. Szczęśliwi pojechali razem do Bielska-Białej, do księdza Mazanka, a następnie udali się po pomoc do Tyńca, do ojca Piotra, który o swojej roli w tej sprawie dowiedział się w chwili spotkania z Otypkami na dziedzińcu klasztoru. Fot. 42. Klasztor Benedyktynów w Tyńcu. W oddali widoczny klasztor Kamedułów na Bielanach Ojciec Rostworowski był lekko zafrasowany całą tą sytuacją. Mógł tej nieznanej sobie rodzinie powiedzieć, że nic go jej los nie obchodzi, bo nie może narażać klasztoru, współbraci i siebie samego na konsekwencje jakichkolwiek nielegalnych działań. Mógł też powiadomić milicję i tym samym wydać matkę z córką. Mógł spróbować im pomóc i wybrał to ostatnie rozwiązanie. . 160 Ojciec Piotr Podobno udał się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby wybadać szansę na zgodny z prawem wyjazd Anny i Anity z Polski, odwiedził także ambasadę USA w Polsce. Wszystko na nic. Sytuacja zdawała się być beznadziejna, zatem ojciec Piotr zdecydował się na nielegalną pomoc małżonkom. Chodziło o to, by kobiety przerzucić drogą morską do Szwecji i dalej do USA. Ojciec chciał być jednak lojalnym wobec współbraci i poinformował o swych zamiarach przeora klasztoru w Tyńcu, ojca Mateusza Skibniewskiego OSB. Ten pozwolił mu działać, ale na własną rękę, tzn. bez informowania wspólnoty o podjętych działaniach i bez jej pomocy. To oczywiście stanowiło dodatkową trudność. Można rzecz jasna zastanawiać się, czy ojciec Piotr postąpił słusznie, decydując się na takie kroki, czy nie powinien był raczej odmówić pomocy i skoncentrować się na życiu klasztornym i działalności duszpasterskiej. Wielu świadków tamtych wydarzeń zarzucało mu, że postępował nieroztropnie, narażając całą wspólnotę tyniecką na rewizje i przesłuchania, nadużywał dobrego imienia Kościoła i łamał prawo, niezależnie od tego, czy było ono dobre czy nie. Ale te same osoby potwierdzają równocześnie, że motywacją, dla której ojciec Piotr zajął się tą sprawą, było jego głębokie przekonanie, że małżeństwo stanowi nierozerwalny związek sakramentalny i że nikomu, z żadnych powodów ani dla żadnych celów, nie wolno rozrywać tej wspólnoty, tym bardziej że los tego małżeństwa od początku był tragiczny. Właśnie dlatego zdecydował się na taki akt przeciw prawu, bo w jego przekonaniu to prawo było bezprawiem. - Dla połączenia tego małżeństwa był gotów na cierpienie i cierpiał. I dla mnie to jest bardzo piękne świadectwo - dodaje wielu. A ojciec Piotr w tej i w wielu innych sytuacjach zwykł powtarzać: „Dla sprawy Bożej warto ryzykować!". W pierwszej kolejności trzeba było znaleźć schronienie dla dwóch kobiet, które nieoczekiwanie znalazły się na dziedzińcu 161 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" tynieckiego klasztoru. Na szczęście znalazło się kilku chętnych do pomocy i od tego momentu, przez prawie trzy lata, ukrywały się panie Otypkowe u różnych zaprzyjaźnionych z ojcem Piotrem osób, m.in. u Ireny Cygan, a także u Marii Ludwiki i Pawła Mycielskich: - Ojciec Piotr poprosił przez trzecią osobę, byśmy przyjechali do Tyńca. Wybraliśmy się wieczorem na motorze, już się ściemniało, kiedy stanęliśmy pod jego oknem. Ojciec Piotr wychylił się i poprosił mojego męża po francusku, byśmy przechowali u siebie te dwie Czeszki. Mój mąż, ze względu na osobę ojca Piotra, zgodził się na to bez zastanowienia. Mieszkaliśmy wtedy z dziećmi w małym mieszkanku przy ul. Dietla i te Czeszki ukrywały się u nas ponad rok. Były bardzo miłe i sympatyczne, pomogły mi nawet, bo miałam wtedy małe dzieci, więc mogłam sama wyjść na chwilę, a one zajmowały się domem. To było zabawne, bo przez cały ten czas, nikt z rodziny i przyjaciół nie wiedział, że u nas mieszkają. A przecież wszyscy goście przychodzili bez zapowiedzi, bo nie było telefonu. One, słysząc dzwonek do drzwi, wskakiwały do toalety, która znajdowała się blisko wyjścia i, gdy goście weszli do pokoju, potajemnie wychodziły. Przez cały ten czas ojciec Piotr działał jakby dwutorowo. Z jednej strony był odpowiedzialny za ukrywanie tych kobiet, a dla bezpieczeństwa co jakiś czas trzeba było zmieniać miejsce ich pobytu, z drugiej musiał myśleć o zorganizowaniu ich wyjazdu. O pomoc zwrócił się do swego bliskiego krewnego Konstantego Szułdrzyńskiego, wówczas słuchacza Wydziału Nawigacyjno-Połowowego Szkoły Morskiej: - Ojciec Piotr wiedział, że mam do czynienia z marynarzami i rybakami. Przyszedł do mnie i prosił o znalezienie jakiegoś sposobu, aby te dwie panie wywieźć za granicę. Nie bardzo wiedziałem, jak mógłbym ojcu pomóc, ale zacząłem szukać chętnego do wykonania tego zadania. Okazał się nim 162 Ojciec Piotr znajomy mojego dawnego kolegi, były słuchacz Szkoły Morskiej, który pracował na kutrze koło Gdańska. Po rozmowie zadeklarował, że załatwi tę sprawę ze swoim przełożonym i przewiezie te dwie kobiety do Szwecji, a potem dalej. Oczywiście potrzeba było trochę czasu na zorganizowanie całej akcji. Dwa tygodnie przed ustalonym terminem wypłynięcia Czeszki zostały przewiezione do Gdańska i tam zamieszkały u znajomych pań. Niestety, z niewiadomych przyczyn cała sprawa zaczęła się komplikować i termin wypłynięcia oddalał się w niejasną przyszłość. Nie wiadomo było, co w tej sytuacji robić. Każdy dzień zwłoki odgrywał tu ogromną rolę, trzeba było zmieniać miejsce pobytu Czeszek, na nowo organizować całą akcję, wreszcie coraz więcej osób było w tę sprawę zaangażowanych, co znacznie zmniejszało szansę jej powodzenia. W końcu matka z córką zostały wywiezione do Wejherowa i zamieszkały u kolejnych znajomych. Ten pobyt okazał się nieszczęsny, bo tam właśnie SB wpadło na trop całej sprawy. Jakim sposobem, tego do końca nie wiadomo, prawdopodobnie została przechwycona korespondencja Anny Otypko z mężem lub też ktoś doniósł do odpowiednich służb. Od tej chwili wszystkie nasze działania były śledzone. W tym czasie ojciec Piotr, zupełnie nieświadomy niczego, próbował załatwić wywiezienie kobiet przez jakiegoś innego swojego znajomego na pokładzie szkolnego statku i wszedł w porozumienie z pierwszym oficerem, który zgodził się mu pomóc. Była to już prowokacja przygotowana przez SB i w momencie, kiedy kobiety zostały wprowadzone na statek i wszystkim się wydawało, że szczęśliwie dobrnęliśmy do końca historii, wkroczyło SB i aresztowało ojca Piotra i te dwie kobiety. To był 19 marca 1966, prawie trzy lata od rozpoczęcia sprawy. Za jakiś miesiąc, półtora aresztowano kolejne osoby. Mnie zatrzymano w Krakowie 23 kwietnia w dzień świętego Wojciecha - wspomina dalej Konstanty Szułdrzyński, 1 163 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" tam się - zostałem przewieziony do Gdańska. Spotkałem się tan z ojcem Piotrem, który mi powiedział, że wszystko skończy si dobrze, bo zostałem aresztowany w dzień świętego Wojciech; - jego patrona. To miał być dobry znak. Tymczasem czas był wyjątkowo trudny, a napięcie w stosunkach państwo - Kościół osiągnęło szczyt. Był to bowiem czas kampanii propagandowej wokół orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich z listopada 1965 roku. Orędzie to zawierało słynne zdanie „Udzielamy wybaczenia i prosimy o nie" i wobec tego oskarżano Episkopat, że bezprawnie udzielił przebaczenia w imieniu narodu polskiego. Dalej stawiano zarzut, że list został wystosowany bez uprzedniej konsultacji z rządem PRL i był próbą ingerencji Kościoła w polską politykę zagraniczną, wreszcie, że został w nim przedstawiony fałszywy obraz stosunków polsko-nie-mieckich. Orędzie było ostro krytykowane w środkach masowego przekazu. W zakładach pracy oraz innych instytucjach państwowych organizowano zebrania, podczas których potępiano postawę Episkopatu Polski. Wzywano także księży na rozmowy na temat orędzia i kazano im określić swój stosunek wobec polityki prymasa Wyszyńskiego. Drugim polem walki państwa z Kościołem były uroczystości milenijne. Przez kilka miesięcy Polska była świadkiem konkurencyjnych obchodów państwowo-religijnych Tysiąclecia Państwa Polskiego i Tysiąclecia Chrztu Polski. Władze państwowe robiły wszystko, by ograniczyć frekwencję w uroczystościach kościelnych, m.in. przez organizowanie atrakcyjnych imprez świeckich. Starano się także skłonić biskupów do zmiany opracowanych już planów uroczystości kościelnych i straszono konsekwencjami naruszenia Ustawy o zgromadzeniach publicznych, a kiedy to nie odnosiło skutku, zakłócano przebieg nabożeństw. 164 Ojciec Piotr Szczególne zaniepokojenie władz wywołała peregrynacja obrazu Matki Boskiej przewożonego na platformie samochodowej do kolejnych miast. Na specjalne dekorowanych trasach przejazdu obrazu gromadziły się duże grupy wiernych. Władze postanowiły nie dopuścić do kolejnych manifestacji religijnych i np. zmieniały nieoczekiwanie trasę. Wreszcie państwowa administracja oświatowa starała się przejąć kontrolę nad seminariami duchownymi, decydując zarówno o ich liczbie, obsadzie personalnej, jak i sposobie funkcjonowania. Był to zatem jeden z najtrudniejszych okresów w historii stosunków państwo - Kościół. Nie dziwi zatem fakt, że sprawę Czeszek i udziału w niej osoby duchownej starano się wykorzystać jako jeszcze jeden argument przeciwko Kościołowi, a proces przeprowadzić jako pokazowy. Zatrzymanym stawiano zarzut naruszania granicy państwowej i organizowania tajnego związku, a także działanie z pobudek finansowych. W „Gazecie Krakowskiej" z 1966 roku ukazał się artykuł „Miłosierdzie za dolary" tendencyjnie relacjonujący wszystkie zdarzenia. Czytamy w nim m.in.: „...W dniu 17 marca 1966 r. przed wyjazdem Otypkowej z Krakowa do Gdyni Rostworowski przekazał jej 1000 dolarów USA z przeznaczeniem na opłacenie nielegalnego przerzutu oraz zażądał, aby Otypko przekazał mu 2000 dolarów jako równowartość pieniędzy, które pożyczył dla opłacenia przemytu. (Swoiste okazywanie litości i miłosierdzia, którym będzie się starał zasłaniać Rostworowski na rozprawie sądowej. Miłosierdzie - za dolary). (...) Zostali wciągnięci do przestępczej współpracy ksiądz i ekonomista, asystent wyższej uczelni, inżynier mechanik i młody uczeń, kobiety - inżynier rolnik i psycholog. Prócz Anny Otypkowej żadna z dziewięciu osób, które stanęły przed sądem, nie była dotąd karana. Dali się lekkomyślnie wciągnąć 165 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" w przestępczą działalność przez przedsiębiorczego benedyktyna Wojciecha Jana Rostworowskiego. (...) W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił wysoką społeczną szkodliwość czynów oskarżonych oraz duże nasilenie woli przestępczej. (...) Zostali oni skazani za rozwijanie przestępczej działalności, za łamanie obowiązujących u nas praw, obowiązujących każdego. Wraz z nimi zostało skazanych szereg osób - zarówno «cwaniaków», którzy w cieniu sutanny węszyli okazję do łatwego zarobku, jak i ludzi dotąd uczciwych, na wyższych stanowiskach, o nieposzlakowanej opinii. Ich życiowym błędem, za który muszą odpokutować, to zaufanie do osoby duchownej...". W „Dzienniku Bałtyckim" natomiast można było przeczytać: „...Ta bezkrytyczna i spontaniczna skłonność służenia mocodawcom z Zachodu ma swoje niedwuznaczne podteksty i duchowe odgórne imprimatur. Czasem przybiera ona pryncypialny kształt biskupiego orędzia, a czasem kształcik kryminalnej aferki przerwania polskiej granicy. Różne skale, ale tak w jednej, jak i w drugiej angażuje się humanistyczną, antypolską definicję miłosierdzia. I choć proporcje różne, ale intencje te same i to samo wypaczone, złe miłosierdzie...". Zresztą takich mniej lub bardziej zjadliwych artykułów ukazywało się w owym czasie mnóstwo, głównie w „Dzienniku Bałtyckim", „Głosie Wybrzeża" czy „Wieczorze Wybrzeża". Artykuły te pokazują, jak duże było wówczas zainteresowanie władz i prasy całą tą sprawą i jakie motywacje przypisywano jej uczestnikom. Konstanty Szułdrzyński podkreśla, że jedyną intencją, jaką kierował się ojciec Piotr, była chęć pomocy rozdzielonej rodzinie, a kiedy zaczęto sugerować mu inne pobudki, robił wszystko, żeby tej sprawy nie łączono z Kościołem i osobą księdza prymasa. Starał się, by to 166 Ojciec Piotr wyglądało raczej na niezbyt mądre i niezbyt dobrze zorganizowane irracjonalne działanie, ale w żadnym wypadku nie pod egidą Kościoła. Nie zawsze się to udawało. Po aresztowaniu ojca Piotra w marcu 1966 roku w klasztorze w Tyńcu i u kilkunastu osób z nim zaprzyjaźnionych przeprowadzono rewizję i to dokładnie w tym samym czasie, aby nie można było się wzajemnie 0 tym fakcie uprzedzić. Niektórym z tych „wizyt" towarzyszyły niezwykłe okoliczności. Olga Bałucińska wspomina, że w przededniu przenosiła w domu książki i w pewnym momencie jedna z nich niespodziewanie upadla i otwarła się na opisie, jak należy zachować się w czasie rewizji i przesłuchania. Była to jakaś historia wojenna. Przeczytała ten fragment, ale wówczas nie zwróciła na to żadnej uwagi, bo nie wiedziała jeszcze o aresztowaniu ojca Piotra. Jedynie podświadomie zarejestrowała schemat zachowania w podobnych sytuacjach. Sens tego wydarzenia poznała w chwili, gdy zjawili się panowie w mundurach. Zofia Cholewińska relacjonuje: - Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że ojciec Piotr jest aresztowany. Mieszkałam w takim mieszkaniu kołchozowym z ogromnym przedpokojem. Otworzyłam drzwi i wpuściłam tych panów, którzy pokazali mi nakaz rewizji. Jednocześnie za nimi do mieszkania wślizgnęła się moja przyjaciółka. Wówczas, kierowana jakimś przeczuciem, podałam jej teczkę z listami i dokumentami ojca Piotra. To był instynkt, bo przecież nie wiedziałam, w czyjej sprawie przychodzą i że ojciec jest aresztowany. Ta moja przyjaciółka ukryła tę teczkę z korespondencją w siatce z zakupami i schowała na strychu. Do tej pory nie wiem, kiedy spakowałam te papiery. 1 dlaczego to właściwie zrobiłam. I skąd wtedy, podczas 167 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" rewizji, właśnie te rzeczy związane z ojcem Piotrem, postanowiłam ukryć. To są dla mnie sprawy zupełnie niewytłumaczalne. Podczas rewizji niespodziewanie okazywało się, jakie przedmioty mogą stać się dowodem w sprawie przestępczej działalności antypaństwowej i co może wywołać zaniepokojenie władz. U Lucyny Rutowskiej zatrzymano: notatki z rekolekcji, konferencji duchowych, pudełko z obrazkami Matki Boskiej, zdjęcia księży itp. W sumie trzydzieści trzy pozycje. Rewizja i przesłuchania Lucyny Rutowskiej związane były z gwałtowną napaścią władz PRL na Instytut Świecki Przemienienia Pańskiego, do którego należała, a który uznano za „nielegalny związek" utworzony przez prymasa Wyszyńskie-go. Osoby związane z Instytutem już od dłuższego czasu były obserwowane i śledzone jako prowadzące „tajną" działalność. Aresztowanie ojca Piotra ułatwiło tylko jawny atak władz na Instytut, ponieważ po pierwsze podczas rewizji u ojca znaleziono adresy i telefony osób związanych z Instytutem, a po drugie osoby te były również zaangażowane w sprawę Czeszek. Trzy osoby związane z Instytutem, m.in. Lucyna Rutow-ska, były przetrzymywane przez dwa miesiące w więzieniu na Mokotowie, w Warszawie. Postawiono im zarzut tego, „że w okresie kilku lat do 1966 roku w Warszawie i innych miejscowościach brały udział w nielegalnym związku pod nazwą «Instytut Przemienienia Pańskiego», którego istnienie i ustrój pozostawać miały tajemnicą wobec władzy państwowej. Zastosowanie aresztu tymczasowego uzasadnione jest, gdyż zachodzi uzasadniona obawa matactwa oraz przestępstwo zarzucane ze względu na jego wagę przejawia dużą szkodliwość społeczną". Ojciec Piotr przebywał wówczas także w więzieniu śledczym na Mokotowie, gdyż Lucyna Rutowska wyraźnie przez 168 Ojciec Piotr ściany celi słyszała charakterystyczne chrząknięcia ojca. Był przesłuchiwany w tej sprawie jako świadek, rzeczywiście bowiem przez kilka lat utrzymywał bliski kontakt z Instytutem Przemienienia, służąc jego członkom jako spowiednik i reko-lekcjonista. W aktach śledztwa związanych z tą sprawą znalazło się „Oświadczenie Piotra Rostworowskiego w sprawie zespołu Przemienienia Pańskiego". - Ojciec ani nie przeczył, że wiedział o takim zespole i że miał z nim jakikolwiek kontakt, ani też nie wymieniał żadnych nazwisk osób, którym mógłby zaszkodzić - przypomina Lucyna Rutowska. — W oświadczeniu swoim przedstawiał problem jako przejaw współczesnego życia Kościoła, a działanie władz skierowane przeciw instytutom świeckim określił wprost jako naruszenie zasady wolności religijnej. Oto fragmenty „Oświadczenia" ojca: „Wszelkie życie, a więc i życie religijne przeciwne jest wszelkiej stagnacji i skostnieniu... Zmieniają się na całym świecie formy apostolstwa katolickiego. Ten stan rzeczy nie może być bez wpływu na katolicyzm polski... Jest rzeczą normalną, że i w Polsce znalazły się osoby, którym te nowe formy życia i apostolstwa trafiły do przekonania i które w tych właśnie formach rozpoznały swe osobiste powołanie. Kościół, który zostawia każdemu człowiekowi swobodę wyboru rodzaju życia, nie mógł zamknąć przed katolikami polskimi tej nowej drogi, która została otworzona przez Stolicę Apostolską dla wszystkich katolików całego świata". Problem niejawnego działania instytutów uzasadniał ojciec Piotr koniecznością zachowania dyskrecji w sprawie przynależności do takiej grupy, co wynika z samej natury tego powołania: „Członkowie instytutu z samego założenia swego powołania mają żyć i pracować wśród ludzi świeckich i niczym się od 169 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" nich nie odróżniać, więc przyjęła się zasada, że fakt należenia danej osoby do instytutu jest otoczony dyskrecją. Ma to duże znaczenie dla współżycia z ludźmi, aby nie było uprzedzeń czy skrępowania. W trosce o zachowanie dyskrecji nie należy widzieć specjalnego ustosunkowywania się tych zespołów świeckich do Władz Ludowych. Jest ona wspólną cechą instytutów świeckich nie tylko w krajach socjalistycznych. W interesie słuszności i spokoju należy całą sprawę zespołów instytutowych w Polsce sprowadzić do właściwych proporcji. Tolerancyjny stosunek Państwa do Kościoła, tak nieodłączny od prawdziwej demokracji i kultury, z natury rzeczy rozciągać się powinien i na formy działalności Kościoła, powstające dziś na całym świecie. Praca instytutów polega na wychowaniu charakteru, na wyrabianiu ludzi o postawie życzliwej i uczynnej dla drugich, ludzi uczciwych, w zawodzie kompetentnych, w pracy sumiennych. Nie może być ona w żadnym ustroju uważana za społecznie szkodliwą. Ludzie wychowani w tych zasadach będą w każdym ustroju czynnikiem społecznego ładu i pokoju. Akcja przeciwko nim musi być niecelowa, sprzeczna z humanistycznymi i tolerancyjnymi założeniami naszego ustroju. Występowanie władzy państwowej przeciwko słabym zawiązkom instytutów świeckich w Polsce musiałoby być szkodliwe najpierw jako zupełnie niepotrzebny konflikt wewnętrzny. Zważywszy zaś fakt, że instytuty świeckie są już dziś w świecie bardzo liczne i cieszą się dużym uznaniem, akcja przeciwko nim musiałaby nabrać rozgłosu jako szczególnie ostry przejaw prześladowania religijnego w PRL". - Całe oświadczenie ojca, które w intencji władz miało być obciążające w sprawie „nielegalnego związku" objętego działaniem prokuratury - komentuje Lucyna Rutowska - jest właściwie apologią nowej formy życia rozwijającej się w Kościele i wołaniem o wolność religijną w PRL. Świadczy ono 170 Ojciec Piotr 0 mądrości i odwadze ojca i dowodzi, że w każdej sytuacji stawiał on na pierwszym miejscu, przed sprawami osobistymi, sprawy Kościoła, że umiał ujmować się za pokrzywdzonymi. W rezultacie trzy osoby związane z Instytutem Świeckim Przemienienia Pańskiego zostały zwolnione po dwóch miesiącach więzienia, 13 grudnia 1966 roku, a po dwóch latach 27 marca 1968 roku sprawę umorzono ze względu na „znikomą szkodliwość społeczną czynu". Konstanty Szułdrzyński, który pomagał ojcu zorganizować wywiezienie Czeszek za granicę, został skazany na półtora roku więzienia, potem tę karę zmniejszono do roku 1 ostatecznie został zwolniony kilka tygodni przed wyznaczonym terminem. Przez ponad rok więzione były jeszcze dwie osoby związane z tą sprawą. Maria Ludwika Mycielska, która w swoim krakowskim mieszkaniu ponad rok przechowywała Czeszki, została skazana na dwa i pół roku więzienia w zawieszeniu. Wspomina: - Byliśmy z mężem przesłuchiwani i to w bardzo nieprzyjemny sposób. Pamiętam, że prokurator, widząc mnie, powiedział: „Ja już ładniejsze panie do więzienia wtrącałem i wychodziły jak zmięte szmatki". Ojciec Piotr zapytał nas już po zakończeniu całej tej sprawy: „Jak mogę wam to wynagrodzić?". Powiedziałam mu: „Proszę się za nas modlić". I kiedy przyjechał do nas, do Paryża, zapewniał: „Pamiętam o moim zobowiązaniu i codziennie przy Mszy świętej modlę się za was". Myślę, że teraz, kiedy jest twarzą w twarz z Panem Bogiem, też o nas pamięta w modlitwie. Mamy takiego orędownika. 171 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" Po aresztowaniu Anny Otypko, jej małoletnia córka Anita została oddana do domu dziecka. - Nie chciałam jej tak zostawić, żeby nie myślała, że już wszyscy o niej zapomnieli - wspomina Helena Broel-Plater Mycielska. - I w nocy pojechałam do Gdańska. Nikt mi nie chciał powiedzieć, gdzie ją oddali, i tak chodziłam od jednego domu dziecka do drugiego i szukałam jej. Trudność polegała na tym, że nie wiedziałam, pod jakim nazwiskiem aresztowano te Czeszki, więc musiałam być bardzo ostrożna, by jeszcze bardziej nie komplikować i tak złożonej sytuacji i nie nasuwać nowych podejrzeń. Wreszcie przyjechałam na Jaśkową Dolinę i tam ją znalazłam. Pielęgniarka powiedziała mi, że to bardzo niebezpieczna sprawa, i pozwoliła mi zaledwie na nią popatrzeć, kiedy dzieci szły na posiłek. Zdołałam jej tylko dać znak głową i prawie natychmiast przyszedł do mnie mężczyzna i kazał mi się stawić na SB. Poszłam, przesłuchiwali mnie, ale nie bardzo wiedzieli, o co pytać. Wieczorem miałam wracać do Bytomia, bo na drugi dzień miały być prymicje mojego syna, ojca Ludwika. Siedziałam w takiej dużej, dworcowej poczekalni w Gdańsku, miałam godzinę do odjazdu pociągu. Wokół mnóstwo, mnóstwo ludzi. Nagle widzę, idzie taki mężczyzna, siada naprzeciwko mnie i rozkłada gazetę. I wtedy, nie wiadomo dlaczego, pomyślałam sobie: „Przecież ty człowieku przyszedłeś po mnie". Nagle miałam taki jasny umysł, że doskonale, wśród tego tłumu ludzi widziałam, wyłuskiwałam te osoby z SB, a przecież one zupełnie niczym się nie wyróżniały. Sama byłam zdumiona, skąd taka precyzja widzenia. To było ponad-naturalne. Ten SB-ek chciał mnie zaprosić do bufetu, żeby odwrócić uwagę ludzi, ale nagle gdzieś mi zniknął i ja prędko uciekłam. Peron był ciemny, stał jakiś nieoświetlony pociąg. Weszłam do przedziału. Usiadłam w kącie. Po jakimś czasie pociąg ruszył. Myślałam, że mnie gdzieś jeszcze w drodze będą szukać 172 Ojciec Piotr i aresztować. Ale nie. I jakoś zdążyłam na prymicje ojca Ludwika. To było niezwykłe wydarzenie. Aż sama byłam przestraszona tym jasnowidzeniem. To na pewno zawdzięczam ojcu Piotrowi. Anna Otypko, wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku z dnia 1 sierpnia 1966 roku została skazana na dwa lata więzienia, a na podstawie amnestii kara została zmniejszona do jednego roku. Niektórzy świadkowie uważają, że w więzieniu Anna Otypko zachorowała na gruźlicę i jeszcze wcześniej została wypuszczona na wolność. Zdaniem Marii Ludwiki Mycielskiej, matka z córką pojechały do Czechosłowacji i tam miały być ponownie uwięzione, ale na szczęście, dzięki pomocy polskich prawników, którzy zaświadczyli, że odsiedziały już swoją karę, zostały uwolnione. Z Czechosłowacji po jakimś czasie wyjechały do Ameryki i w drodze dowiedziały się, że Antoni Otypko umarł. W Stanach Zjednoczonych odziedziczyły niewielki majątek i tam ciężko pracowały. Z czasem matka umarła, a Anita prawdopodobnie do tej pory tam mieszka. To małżeństwo nigdy się nie połączyło i tak naprawdę jego historia była tragiczna. Ojciec Piotr Rostworowski wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku z dnia 1 sierpnia 1966 roku został skazany na cztery lata więzienia i trzydzieści tysięcy zł grzywny. W wyniku rewizji złożonej przez oskarżonych, Sąd Najwyższy w Warszawie wyrokiem z dnia 17 lutego 1967 roku zmniejszył ojcu Piotrowi wyrok do dwóch lat i sześciu miesięcy więzienia. Ostatecznie zaś Sąd Wojewódzki dla Miasta Stołecznego Warszawy postanowił zwolnić warunkowo ojca Piotra 11 grudnia 1967 roku. W uzasadnieniu wyroku napisano: „Zachowanie skazanego w zakładzie karnym i jego dotychczasowe życie 173 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" daje podstawę do przekonania, że nie wróci on na drogę przestępstwa". Zatem ojciec Piotr spędził w więzieniu dwadzieścia jeden miesięcy. Przenosili go do różnych zakładów: przebywał w Gdańsku, gdzie toczył się proces, w Krakowie na Mon-telupich i w Warszawie na Rakowieckiej. — Moja matka Teresa Czartoryska często go odwiedzała w więzieniu - wspomina Wojciech Rostworowski. — Ja byłem z nią trzy razy: raz w Gdańsku, raz w Warszawie i raz w Krakowie. Najbardziej przytłaczające wrażenie zrobiła Rakowiecka, to dla mnie było przeżycie bardzo trudne, ale cenne. Wtedy widziałem ojca Piotra palącego papierosy, ale mama mi wytłumaczyła, że papieros jest więziennym pieniądzem. Żeby móc dostawać papierosy, więzień musiał przy klawiszach zapalić. To było takie palenie bez zaciągania się, ale ojciec Piotr papierosy dostawał i oddawał je innym więźniom. Z więzienia na Montelupich w Krakowie pisał w Nowy Rok 1967 roku: „Nie myślałem, że będzie mi dane obchodzić przyjście Pana w tych dostojnych murach, o których tyle się słyszało podczas okupacji, które tyle widziały człowieczej męki i człowieczego bohaterstwa, pod zasłoną których ukrywała się inna Męka, ta jedyna święta i życiodajna. Jest mi tu dobrze. Życie w więzieniu jest o wiele łatwiejsze, gdy się przywyknie do pewnej dyscypliny i do małych wymagań życiowych, gdy człowieka nie gnębi paląca troska o żonę i nieletnie dzieci, gdy nie przytłacza go złe sumienie. Szczególny wdzięk tutejszego życia jest w wewnętrznej wolności, którą niesie ze sobą ta zewnętrzna niewola. Bo tu wreszcie jest się znowu niczym jak w momencie, gdy człowiek przyszedł na świat. Było się dyrektorem, kierownikiem czy przeorem, a teraz jest się tylko więźniem. Jest w tym powrocie 174 Ojciec Piotr do prostej, rdzennej, ludzkiej rzeczywistości, w tym usunięciu wszystkich nadbudówek nagromadzonych przez życie i przez działalność coś, co prostuje i oczyszcza. Jest się już tylko tym nędznym człowiekiem, którego ukochał Bóg, nad którym się zlitował i do którego Syna Swego posłał. Jest się tylko tym i niczym więcej i nie chce się być, by nie zgubić prawdy, w której jest zdrowie i wolność duszy. Wbrew pozorom życie nasze jest urozmaicone. Oto w trzecim więzieniu już jestem, a każde więzienie ma swój styl, swój własny klimat i w każdym się nieco inaczej żyje, mimo wspólnego regulaminu. Każda zmiana celi jest przejściem w zupełnie inny świat przeżyć i problemów. Poznaje się środowiska krańcowo różne, współżyje się z ludźmi na wszystkich szczeblach kultury i to współżyje się nie byle jak. Społeczność do tego stopnia zamknięta (w dosłownym znaczeniu tego słowa) jak cela więzienna stanowi swoisty problem socjologiczny. Zupełnie inny jest klimat celi, w której przebywa dwóch więźniów, inny w celi, w której jest czterech, a jeszcze inny w celi, w której współżyje dwadzieścia pięć czy więcej ludzi. Tu trzeba naprawdę powiedzieć, że ilość przechodzi w jakość. Przy przeprowadzce, zanim oddziałowy otworzy drzwi do nowej celi, oczekuje się z żywym zainteresowaniem nowego daru, który się otrzyma, i nowego problemu w postaci nowej wspólnoty ludzkiej, w której się będzie żyło nie wiadomo jak długo. W poprzedniej celi wszystko już było dotarte i zagospodarowane, a teraz trzeba zaczynać na nowo. Poprzednich współwięźniów już się na ogół nie zobaczy ani się nie będzie wiedziało o ich losie, o rozprawie, o wyroku itp. W nowej celi trzeba najpierw zorientować się, jakie w niej panują zwyczaje, by do nich się dostosować i nie turbować cudzych przyzwyczajeń, na co ludzie w zamknięciu są szczególnie wrażliwi. Od początku mojego życia za kratami byłem już w dziesięciu celach i miałem czterdziestu dwóch towarzyszy". 175 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" Ojciec pisał również: „Będąc w więzieniu, przekonałem się, jak dążenie do samouszkodzenia człowieka jest dążeniem masowym. W gdańskim więzieniu lekarz, który był tam chirurgiem, miał około 5000 eksponatów różnych przedmiotów połykanych przez więźniów. Więźniowie potrafili zniszczyć sobie oko czy poważnie uszkodzić swoje ciało i to nie tylko z rozpaczy. Widziałem więźnia, który oblał się benzyną i podpalił. To było zrozumiałe na tle jakiegoś wyroku. Ale inny, który miał wyjść za cztery miesiące, tak się poważnie uszkodził, że jego życie wisiało na włosku. To są dewiacje". Przez pewien czas ojciec Piotr i Konstanty Szułdrzyński przebywali w jednym więzieniu w Gdańsku: - Początkowo spotykaliśmy się rzadko. Podczas śledztwa nie wolno nam się było widywać, żeby nie uzgadniać zeznań. Po rozprawie mieliśmy ze sobą kontakt niemal codziennie, na spacerach czy w łaźni. Było to możliwe dzięki życzliwości strażników więziennych, którzy to niby przypadkowo stykali nas ze sobą. Ojciec Piotr mnie spowiadał, pocieszał. Byłem u progu mojej kariery - studiowałem na Akademii Ekonomicznej w Krakowie i pracowałem w Katedrze Statystyki. I życie, i praca dopiero się rozpoczynały i ojciec Piotr dobrze rozumiał tę moją odmienną od swojej sytuację, a także obawy, że proces i więzienie mogą przekreślić moje życie. Co ciekawe, w całej tej sprawie rodzice byli po mojej stronie i nigdy nie mieli żalu ani do mnie, ani do ojca Piotra, że mnie wciągnął w tę historię. I dziś z perspektywy czasu mogę spokojnie powiedzieć, że wydarzenie to nie wpłynęło w sposób negatywny na moje losy. Oczywiście popełniliśmy dużo głupstw takich, jak choćby depesze wysyłane z Gdańska do Tyńca. To z pewnością udaremniło nasze zamiary. Nie był to styl działania rodem 176 Ojciec Piotr z najlepszych powieści kryminalnych, ale i ludzie, którzy się do tego zabierali, nie mieli żadnych doświadczeń ani predyspozycji w tym kierunku. W rodzinie pojawiały się czasem komentarze: „Jezuita to albo by się tego zadania nie podjął, albo by to chytrze przeprowadził, a benedyktyn to wpadł od razu". Proces i czas spędzony w więzieniu był dla ojca Piotra okresem obserwowania i poznawania sposobu działania systemu komunistycznego. Kilka lat później, w komentarzu do Psalmu 23, rozmyślał: „Hitleryzm łamał fizycznie człowieka. Komunizm nie chce go łamać fizycznie, ale chce zabić duszę, chce zniszczyć wewnętrzne sanktuarium i zrobić z człowieka szmatę. Aby móc nim pogardzać i go podeptać. Tu ukazuje się w szczególny sposób satanizm komunizmu. Znienawidzony jest przede wszystkim ten człowiek, który jest w pełni człowiekiem, obrazem Bożym, który ma swoją godność, swą wolność, który myśli niezależnie i nie płaszczy się przed nikim. Takiego trzeba zniszczyć i zadeptać. Taki człowiek jest wrogiem, bo jest człowiekiem. Aby skuteczniej człowieka duchowo rozwalić, nie zamierza się tego dokonać jednorazowo, ale zadanie to dzieli się na etapy, aby zbyt wcześnie nie rozbudzać czujności ofiary, która od początku dyskretnie przeprowadzonego ataku nie domyśla się, że chodzi o jej mozolne zdruzgotanie. Na początku sugeruje się małe ustępstwo, sugerując delikatnie jakąś wypowiedź, jakąś obecność na zebraniu, jakiś temat artykułu, jakiś podpis w sprawie mało ważnej. Chodzi o wywołanie w duszy pewnego niesmaku, niezadowolenia z siebie, wyrzutu sumienia, wzmocnionego reakcją przyjaciół, znajomych, bliskich. Ofiara zdaje sobie sprawę z popełnionego błędu, a poczucie zachwiania zaufania społecznego napełnia goryczą. Ustosunkowanie się ludzi do mnie jest dwuznaczne. Już mnie wykreślono 177 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" z grupy «nieskazitelnych», tych godnych pełnego zaufania. Ofiara traci oparcie społeczne, natomiast zaczyna odczuwać wzrastającą izolację społeczną i coraz większą wewnętrzną gorycz. Dojrzewa moment przeprowadzenia drugiego ataku, zwiększając żądania, ale proponując również pewne korzyści i pewne oparcie społeczne już w obozie przeciwnym. Opór ofiary słabnie, jasność sumienia mętnieje, więź z przyjaciółmi uczciwymi się rozluźnia. Ofiara traci coraz bardziej grunt pod nogami i prąd ją zaczyna unosić. Przyćmione światło rozumu nie jest zdolne do jasnego sądu i myśli sobie: «Właściwie dlaczego by nie? W odpowiedniej chwili przecież potrafię się zatrzymać...» Ale wróg obserwuje i zdaje sobie doskonale sprawę, że ma «nadłamaną trzcinę». Nie czeka już dłużej, ale jednym zdecydowanym pchnięciem ją łamie. Człowiek, który dopuścił do zburzenia i podeptania swego miejsca świętego, staje się szmatą, bo nie ma już godności, która dyktuje szacunek. Taki człowiek może być już zdeptany, a o to właśnie chodziło". W więzieniu ojciec Piotr dużo się modlił i odprawiał nawet Mszę świętą. Miał taki malusieńki kieliszeczek czy naparstek. Jeśli ktoś mu przyniósł rodzynki lub ciasto z rodzynkami, wieczorem wydłubywał owoce, zalewał wodą i rano miał już wino. Do tego odrobina chleba. Zwykle modlił się w swojej celi tyłem do drzwi, by nie nasuwać podejrzeń strażnikom więziennym. - Uczestniczyłem też w takiej Mszy świętej odprawianej ukradkiem na korytarzu - zaświadcza Konstanty Szułdrzyń-ski. - Czekaliśmy na konfrontację naszych zeznań z zeznaniami innych osób i wspólnie modliliśmy się. Tak, ojciec Piotr był niespożyty. Wielokrotnie podkreślał, że we wszystkim, co nas spotyka, trzeba odczytywać wolę Bożą i ją przyjmować. To jest warunek naszego szczęścia: 178 Ojciec Piotr „Nic się nie zda kobiecie zamężnej i matce rodziny, że będzie miała duchowość zakonnicy. Rezultatem może być tylko konflikt z rzeczywistością, a w tym konflikcie nikt jeszcze nie wygrał. Będzie jej się zdawało, że żyje jedynie w rzadkich chwilach, kiedy może uciec od tego wszystkiego, co stanowi jej realne życie na co dzień, to zaś życie będzie dla niej bezduszną, zabijającą mordęgą. Jeżeli nie dokona w sobie wewnętrznej przemiany i nie zacznie żyć tym, co faktycznie z Woli Bożej wypełnia jej egzystencję, to się załamie i stanie się człowiekiem zgorzkniałym, umniejszonym, nie rozumiejącym sensu swego życia. Albo na cóż się zda choremu, że będzie miał przez całe życie aspiracje do spełnienia zadań, do których choroba czyni go niezdolnym? Trzeba, by matka rodziny stanęła frontem do rodziny, a chory frontem do swej choroby, a wówczas spotkają Chrystusa. (...) Kto zaczyna od krytyk, niezadowolenia, negatywizmu, ten się nie spotka z Bogiem, lecz się z Nim rozminie. Jeżeli nawet mamy wpłynąć na przemienienie rzeczywistości, w której żyjemy, ulepszyć ją, to droga do tego też nie przez negatywizm i uskarżanie się prowadzi, ale przez przyjęcie i ukochanie jej". „Cierpienie jest jakimś umieraniem i od współdziałania człowieka zależy, co w nim umrze, a co będzie żyło. Czy umrze w nim naprawdę stary człowiek, a zregeneruje się w nim ten nowy i człowiek wyjdzie z cierpienia powiększony, pogłębiony, czy też wyjdzie załamany. Wśród ludzi, którzy przeszli przez obozy koncentracyjne, widzimy jednych załamanych życiowo, a inni się pogłębili, rozwinęli, nabrali głębszego rozumienia życia, większej pokory, miłości Boga i ludzi i wyszli z tego cierpienia zwycięzcami". Ojciec Piotr starał się odnaleźć swoją rolę w miejscu, w którym się znalazł. Podczas pobytu w więzieniu tak ściśle 179 „Zabrał się Szeszek do Czeszek" przestrzegał obowiązującego regulaminu, że aż zwracało to uwagę współwięźniów i strażników. Kiedyś jego wychowawca przyszedł do niego i spytał: „Ty Rostworowski jesteś takim porządnym więźniem. Dlaczego nie starasz się o wcześniejsze zwolnienie?". A ojciec Piotr miał mu odpowiedzieć: „Spełniam to, co mam spełnić. Według waszych przepisów zasłużyłem na karę i odsiaduję ją. Względem mnie to jest Wola Boża. Ale ja tu dobrą robotę robię, bo innych dusze ratuję i młodych uczę różnych rzeczy. Czasu nie marnuję". O tym, w jaki sposób ojciec Piotr wykorzystywał darowany mu więzienny czas, zaświadcza Konstanty Szułdrzyński: - W Centralnym Więzieniu w Gdańsku był taki postawny blondyn. Człowiek o niesamowitym braku inteligencji, ale wyznaczony do roli wychowawcy i to głównie więźniów politycznych, m.in. ojca Piotra i mnie. Jaka to była prosta i zaślepiona osobowość, jak bardzo wierząca w swoje posłannictwo, aż trudno opisać. I niełatwo oddać atmosferę i wymowę spotkań z nim. Ale po jakimś czasie ten człowiek dziwnie spoważniał i zmienił ton naszych rozmów. Zamiast wskazywać jedynie słuszną drogę życia, zaczął pytać o moje dzieciństwo, moją rodzinę, o ojca Piotra. Taki zakłopotany był. To on, a nie ja przechodził wewnętrzną transformację i to było zauważalne. W końcu powiedział mi, że po rozmowach z ojcem Piotrem on stracił wiarę w to, co robił, i zaczął postrzegać siebie jako kompletne zero, człowieka bez wartości i bez perspektyw. On, który wcześniej widział siebie jako bardzo ważną osobę, doszedł do wniosku, że jest nikim i postanowił coś z tym faktem zrobić. Całkowicie odmienić swoje życie. A stało się to po kilku rozmowach z ojcem Piotrem. Takich przykładów można by podać wiele. Ojciec Rostworowski był człowiekiem, który wykorzystywał każdą chwilę, -ouBjsn luiepesez iiuAwoans 9pjLpiAY UAX n^jfezood po ' ,&*9O feujqs-iS" gz AuBpig s9im. fauuojo^j Xjoq ifoBSaaSuo^ uio^iupjsnj uiojnpguiB^i jidfejspo p[S.iiuioqnri UBijsBq9g ppiufo/w UBpjzs -E>[ B 'XZBy\\ UJ BJUnUlSX2 O§3UJOAVpBU B>[{BZSJBUI '0§9I>[S[0y^ ^uBMopunj {Aq Auubj ;ubj/\[ ui9;ubavz9m pod ui9{opso>[ z (iuij l[3l>[SA\.O>[BJ>[pod BU {p^[ fO Jp[ -nznspj ajsps op jpazsazad biusizSim. z 3ioojAvod od z AzpB{M pfeu>[iuz sezo Azsznjp bu usiuiMod az 'nur ouqopod iuui •{Azjbui psopojui po uiXjo;>[ o 'oSau ^ p [naai>j m pizpjBą 'usio av śrs pfeunspo '0BMojn>[odpo {Bpijo qosods si>[Bf m j^oij oaiofo BU n>[BJB Op JS>[3J9jd 0>[Bf B{Azn{SOd BJ BUOJSTl} B ijobsbzo qoXupmj >[bj m {bjsoz Sj[jj[ Bjop feuXzoXzjd oSaf bz az 'zaiuMOi śis {Bg 'ap Xqoso o; zszad X{Bidaap az i ais BjBpn aiu ijazsaz^ BAVBads -mzj az 'j^bj {BAsizazjd ozpjsq 'azsAuald oj 'McpoMod n>[[i>[ z o; i bjjoij Bofo Bjp {Aq 3iu biu9Iz5iav z npsfAM od (33 «V1VIAVS O) VN L1 BU ->{3SUO>[ Xofep9q PSOJSIAVAZ03ZJ M B '0SOUAV]BU BU luiBospipAj •uizAoijojb>[ oSaf {BpfejSAM >[bx '-Hoid oapfo nsojS - ((SBZ3 U9J 0BMj;9Zjd UIT OOUlOd I OSI U3TU Op 9piStlJ/\[" 'BM4S -foqouiBs BfBiu{9dod AzoBdzoj z Xzio:p[3iu 'iuBAVojunqz '9iu -ZSn{S9IU IUBZB>[S O1S9Z0 '9izpni IZpOJUI BS n]U9IZ9TAV A\ 9Z '{BIZp -9]AVOJ dlAIZ 0§9UM0{Q npBZJB^ Op {p9ZSOd UI9JOJ "O§9U -|9Z3bu BJOj>[Bp9a BodśjsBz oS jfefAzjd ouqopoj •uioaoj>jBp9a 9jAzim oAzojz jpszs^zjd osias. 'BTU3iuqosopo sbzo Ajbo zazid nui B{XzsAzjibavoi bj3zb§ zbas.3iuoj •musizaiM av objA buzoui b>jb[ 'XpzbS puApaf '„npnq AunqXaj[" ifo^Bpaa op -ojot>[s pjoj>[ 3ZSAva9id niu9TujoAs.z oj -n>[OJ L961 BiupruS \\ j taj z aiu XqAp§ >[b[ 5piAvo{Z3 {Xq ox 'bjjoij bo[o Auoj;s az uiauoaiuisn uit^bj z 'fepsojnzo 'Bpsojiui b>[bi z śis o{BMAuo)fop O>[JSXZSAS. OJ I 'Bp! pfe)JOp 3IAVpSB{AV BZp3IAV 3IU p|Bp I ]\ znf az 'iufo5[ods9iu 'luazsnaod 'iuBA\.OAVJ9uapz sXob[ 'iuui aiujadnz nAq uiajjoij uiaofo z Awouizoj ijOBjnuiui njsBun>[ii>[ od znf sizpn^ iuB>[iods oAs.o>jpBdAzad p OJS3Z3 -3iu9Z0Buz3zjd 'BpAz suss 'Sog >[Bf A\.oui9iqoad qoi>jBj >joqo 9iui3foqo psfgzad znf ojXq buzoui 9iu uiiu z 9iavouizoj od oq 'Xofeoqo9iu Aq>(B[ 'uigpoiioounui Aq>[Bf izpni i JBp oSaf si>[b[ \Aą ox - -p[suAz.ipjnzs SOO O^Bf UI9{BJ9IUIBdBZ OJ B{ — ip {90 XujU9pU90SUBJJ U9J 5]S {BIUBJ^ O§9J B '^OpAz 'AwOMBJSpod U9J {Xq OJ SU9S U9p9f - 9IU9Z0 -BUZ 9UfOMpod Aq>{Bf BJBI^\[ -HOAzSpIUZBMfBU MB 9IUZ09JBJSO 3ZSMBZ UIIU Z BMOUIZOJ BUZn{ nJOZOd Z •nSog nuBj o 9zsmbz 9jb lui9i>ipBdXzjd oj Aqiu oimoui Xq jjoij 081 182 Ojciec Piotr Fot. 43. Klasztor Ojców Kamedulów na Bielanach wionymi w XI wieku przez św. Romualda na bazie Reguły benedyktyńskiej, a zaostrzonymi w 1520 roku przez błogosławionego Pawła Justinianiego. W XIX wieku biskupi uchwalili, że Bielany, będąc miejscem ciszy, odosobnienia i życia według Reguły, stwarzają dogodny klimat dla głębszej refleksji prowadzącej do szczerego uznania win i zadośćuczynienia za popełnione błędy. W konsekwencji, przez dwadzieścia czy trzydzieści lat w pierwszej połowie XIX wieku, erem rzeczywiście był także miejscem pokuty. Praktyka pokazała jednak, że obecność niepokornych księży wywierała bardzo zły wpływ na życie wspólnoty kamedulskiej i przełożeni zakonni nie zgodzili się na kontynuowanie tej umowy z bis- 183 „Eremita na drogach świata" kupami. Stereotyp utrwalił się jednak i sprawił, że w niektórych kręgach mówiono, że po wyjściu z więzienia państwowego ojciec Piotr trafił do więzienia kościelnego. W rzeczywistości zbiegły się w czasie i miejscu dwie intencje i dwie Fot. 44. Sen św. Romualda 184 Ojciec Piotr potrzeby: z jednej strony pragnienie ojca Piotra odsunięcia się na bok w kierunku życia kontemplacyjnego, a z drugiej potrzeba pomocy kamedułom. Fakty przedstawiają się następująco: zaledwie miesiąc po powrocie ojca Piotra z więzienia do Tyńca przyjechało z Włoch, z Frascati, głównej siedziby kamedułów, trzech ojców: major, czyli najwyższy przełożony zakonników, z dwoma asystentami, z prośbą o pomoc dla bratniego zakonu kamedulskiego żyjącego także Regułą świętego Benedykta, a przeżywającego kłopoty personalne. Ojciec Piotr opowiadał po latach o tym wydarzeniu: - To taka dziwna rzecz, że w tym właśnie momencie przyjechali przełożeni generalni kamedułów na wizytację kanoniczną do kamedułów w Polsce. Doszli oni do wniosku, że wobec trudności wewnętrznych w łonie zakonu muszą poprosić o przełożonego z innego zakonu, który mógłby z boku spojrzeć na te sprawy i wprowadzić tam pokój. Jakiś czas zajmowałem się tymi eremami jako wizytator apostolski, znałem je i mnie też tam znali, więc przełożeni generalni pomyśleli 0 mnie. To było Święto Trzech Króli 1968 roku i trzydzieści pięć lat od tej mojej pierwszej myśli o tym, by pójść do zakonu ściśle kontemplacyjnego. Nasz przeor, ojciec Mateusz Skibniewski OSB zebrał nas 1 powiedział: „W dzień Trzech Króli trzej królowie się do nas zgłosili nie z darami, ale z prośbą. Nie wypada im odmawiać. Wszyscy nasi ojcowie są zajęci, ale ojciec Piotr wrócił właśnie z więzienia i jest wolny". Myślę sobie: „Mój Boże, jaki może być lepszy znak od Ciebie, jeśli nie ten, że sami przełożeni generalni zakonu kontemplacyjnego przyszli i proszą o przyłączenie się do nich". We wtorek wielkanocny wstąpiłem do kamedułów. Pan Bóg w różny sposób działa, nie licząc się z pośpiechem... 185 „Eremita na drogach świata" A w liście do ojca Karola van Oosta OSB pisał: „Jak ojciec widzi, chcę stabilizować się u kamedułów. Mnie się zdaje, po wszystkich moich przeżyciach, że tu znajdę prawdziwy sens powołania, którego świadom jestem od jedenastego czy dwunastego roku życia. Czy ojciec pamięta, że w klerykacie marzyłem o kartuzach i właściwie wojna udaremniła te zamiary? Złożyłem ufność w Bogu, wiedząc, że On usunie przeszkody, skoro zamysł od Niego pochodzi. Zatem ojciec rozumie, że było dla mnie prawdziwym szokiem, kiedy Przełożeni Generalni Kamedułów przyjechali z prośbą, bym do nich przeszedł. Obecnie rozpoznaję w tym znak Bożej dobroci". - Wcześniej o takiej ewentualności nie myślał - mówi Olga Bałucińska - bo ja wprost go zapytałam o to w 1954 roku, czyli zanim w ogóle pojawiła się taka możliwość. I wówczas ojciec powiedział na to: „Nie, ja benedyktynem zostanę do końca życia". Fot. 45. Srebrna Góra, lipiec 1969 r. 186 Ojciec Piotr Trudności, z jakimi borykał się w tym czasie zakon kamedułów, były głównie natury personalnej. Dawały się ciągle odczuć skutki II wojny światowej, podczas której Fot. 46. O. Florian Niedźwiadek i o. Piotr Rostworowski (po prawej) na Bielanach wspólnota utraciła czterech swoich członków w obozach koncentracyjnych, a ojciec Florian Niedźwiadek więziony był w Dachau przez wiele lat. Na szczęście, pomimo ciężkich prześladowań mógł jeszcze po powrocie podjąć i pełnić obowiązki przeora na Bielanach i w Bieniszewie. Musiał być postacią znaczącą i nieprzeciętną, skoro właśnie jego wspominał imiennie Jan Paweł II podczas nieoczekiwanej wizyty w klasztorze na Bielanach w sierpniu 2002 roku. Niestety, ojciec Florian już nie żył. Zmarł w 1993 roku w wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat, po sześćdziesięciu czterech latach spędzonych w zakonie i został pochowany w katakum-bach kościoła bielańskiego. 187 „Eremita na drogach świata" "> Fot. 47. Katakumby kościoła bielańskiego Papież prosił, by modlić się o powołania do życia pustelniczego. Podobnie jak pół wieku wcześniej, niewielu było kandydatów do zakonu kamedulskiego, a ci, którzy pukali do furty, nie wykazywali należytej wytrwałości. Niekiedy rodziły się nawet obawy o przyszłość tego jedynego, ściśle kontemplacyjnego męskiego zakonu w Polsce. Starzy i doświadczeni zakonnicy stopniowo umierali, a następców nie było widać. Być może brakowało właśnie wybitnej osobowości, która pomog- Fot. 48. Erem Srebrnej Góry S łaby młodym odna- 188 Ojciec Piotr leźć w życiu pustelniczym swoje powołanie, a w momentach kryzysu czy zniechęcenia umocnić na wybranej drodze. Drodze samotności i milczenia. Cały zewnętrzny świat kameduły to jego domek z kapliczką, pokojem, drewutnią i łazienką, a obok mały ogródek, w którym uprawia głównie kwiaty na chwałę Bożą. Jedynie kilka razy na dobę zakonnicy schodzą się na wspólne modlitwy do chóru kościelnego. Resztę czasu poświęcają indywidualnej modlitwie i kontemplacji, a także pracy fizycznej czy to w ogrodzie warzywnym, sadzie, pasiece, pralni, stolarni czy kuchni. Oni sami twierdzą, że jednym z najtrudniejszych aspektów takiego życia jest fakt, że dokładnie wiadomo, co działo się o danej porze dnia i nocy w klasztorze pięć i pięćdziesiąt lat temu i z góry wiadomo, co wydarzy się za kolejne pół wieku. Ten sam usta- lony rytuał modlitw, pracy i samotności. Kameduli nie zajmują się zupełnie duszpasterstwem czy działalnością zewnętrzną. Mężczyźni mają do nich wstęp każdego dnia, a kobiety mogą wejść zaledwie do kościoła i to kilka razy w roku. Żartowano z ojca Piotra, że po miesiącach spędzonych w więzieniu nawet kameduli nie byli dla niego straszni. On sam mawiał natomiast, że kiedy zamknęły się za nim bramy więzienia, poczuł się absolutnie wolny, miał tylko Fot. 49. O. Piotr podczas modlitwy w chórze kościelnym (Erem San Genesio koło Mediolanu) 189 „Eremita na drogach świata" Fot. 50. Białe habity kamedulskie jedną troskę: żeby nikogo nie wsypać. A kiedy zamknęły się za nim drzwi celi przeorskiej na Bielanach i zobaczył sto pięćdziesiąt kluczy na tablicy i zdał sobie sprawę, że symbolizują one ilość obowiązków i spraw, za które staje się odpowiedzialny, to poczuł się bardzo obciążony. Lubił też dodawać, że prawdziwy sens życia pustelniczego odkrył w więzieniu. Powoływał się przy tym na świętego Benedykta, który radził swoim uczniom, aby ostatni okres życia spędzili w odosobnieniu, w wymiarze życia kontemplacyjnego. Już po wyjściu z więzienia tak pisał o milczeniu: „Sw. Jakub Apostoł mówi, że to jest tak bardzo trudna rzecz, że żaden człowiek nie potrafi języka ujarzmić. Tylko Bóg może człowiekowi dać tę moc. Bo nie o to chodzi, żeby człowiek nie mówił, ale żeby mówił to, co trzeba, jak trzeba i ile trzeba. Język jest przyczyną bardzo wielu grzechów. Człowiek rzadko żałuje, że czegoś nie powiedział, a często natomiast żałuje, że za dużo powiedział, że nie tak powiedział. Często żałujemy, żeśmy pofolgowali naszemu językowi, a nie żeśmy go powstrzymali. Milczenie jest jakimś wielkim dobrodziejstwem i powściągnięcie języka działa w głąb. Ono rodzi postawy wewnętrzne, ono rodzi jakąś delikatność sumienia, podatność na natchnienie. Bo człowiek wylewa się przez mówienie i staje się przez to jakiś płytki i twardy. Milczenie ma bardzo głęboki związek z życiem wewnętrznym. Istniejące głębsze życie wewnętrzne 190 Ojciec Piotr przejawia się w tendencji do milczenia. Nawet w naturze to widzimy: garnek pusty hałasuje, natomiast pełny jest cichy. Człowiek wewnętrznie pełny nie będzie się wylewał na zewnątrz. A jeżeli jest pustka w duszy, robi się hałaśliwy". A w zapiskach więziennych zauważył: „Milczenie jest wielką siłą. Przez milczenie spiętrza się w nas jakaś moc duchowa, wzrasta wrażliwość wewnętrzna, jasność i energia myśli, dojrzałość i skuteczność czynu. Wszystko to się jakoś rozprasza przez nadużywanie słowa. Jak ciśnienie nie może się utrzymać w maszynie, jeżeli są w kotle szpary, przez które uchodzi para, podobnie i duch ludzki nie może bez milczenia utrzymać swej energii. Wraz z niepotrzebnym słowem uchodzi z nas życie duszy, bo przecież życiem duszy jest jasność i energia myśli, życiem duszy są głęboko ukorzenione mocne przekonania, życiem duszy jest rozmach woli ku ich urzeczywistnieniu. Wszystko mięknie i rozłazi się przez nadużycie słowa. Ludzie zdają sobie na ogól sprawę ze zgubnych skutków pijaństwa, karciarstwa czy innych nałogów, które się jako takie piętnuje, ale mało ludzi zdaje sobie sprawę, ile życia ucieka z nich przez brak dyscypliny słowa". Fot. 51. Św. Romuald 191 „Eremita na drogach świata" Zanim ojciec Piotr Rostworowski, jeszcze w benedyktyńskim habicie, przekroczył bielańską furtę, przywitał go napis na niej umieszczony: „Pustelnia nasza stanowi przystań dla tych, którzy zmęczeni bałaganem świata przychodzili tu, aby znaleźć się w obliczu Boga, aby rozważyć swą udrękę i niedoskonałość, aby z ciszy naszej, z naszego spokoju czerpać otuchę do walki z ziemskimi utrapieniami. Obyś zyskał ją i ty, zadumany przed historią, zabłąkany przechodniu". Świadkowie tamtych zdarzeń opowiadają, że ojciec Piotr nie został niestety u kamedułów przyjęty zbyt życzliwie. Odróżniał się czarnym habitem, niezwykłą otwartością i licznymi światowymi kontaktami, ale przede wszystkim trudna była jego misja zreformowania zakonu. Być może w grę wchodziła niekiedy urażona ambicja czy miłość własna kamedułów, którzy mogli uważać, że sami poradzą sobie z prob- Fot. 52. Na Bielanach 192 Ojciec Piotr lemem wewnętrznych przemian, były tam przecież silne i wybitne osobowości. A być może zaważyły zupełnie inne względy, o tym dziś trudno wyrokować. Z pewnością ten pierwszy okres nie był dla ojca Piotra łatwy, ale on z godnością przyjmował swój los. Wiele osób wspomina: - Kiedy dowiedziałem się, że ojciec Piotr wstępuje do kamedułów, zastanawiałem się, jak on sobie z tym poradzi. Przecież tworzył od podstaw wspólnotę tyniecką, przez tyle lat był przełożonym, a tu miał być wyrwany z tych korzeni i przerzucony w zupełnie inne zamknięte życie. I myślałem, jak to musi być dla niego trudne. A potem zastanawiałem się, jak on to robi, że jest taki pogodny, taki radosny, taki szczęśliwy, jakby tam wyrósł, a nie dopiero zapuszczał korzenie. Jak się na to spojrzy, to się widzi wielkość człowieka. To naprawdę Duch Święty działał. Początkowo ojciec Piotr zamierzał u kamedułów wypełnić tylko powierzoną mu misję, bez wstępowania do nowego zakonu. Z czasem jednak zauważył, że jego czarny habit benedyktyński kontrastuje z białymi habitami kamedulskimi, i że bielańskim braciom zależy na tym, żeby jako ich przełożony nie różnił się od nich. Wówczas właśnie, co bardzo rzadko się zdarza, będąc przeorem postanowił równocześnie odbyć rok nowicjatu, a w 1972 roku, we wtorek po Niedzieli Wielkanocnej, złożył śluby kamedulskie. Rozpoczął się kolejny etap życia ojca Piotra Rostworowskiego. W chwili, gdy ojciec Piotr został powołany na Bielany, w Polsce czynne były jedynie dwa eremy kamedulskie. Pierwszy i niejako najważniejszy z nich, erem na Bielanach pod Krakowem, fundowany w 1604 roku przez Mikołaja Wolskiego, zwany jest Eremem Srebrnej Góry (Eremus Montis 193 „Eremita na drogach świata" Argentini), a przepiękny, barokowy kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny zachwyca wielu wspaniałą architekturą i licznymi dziełami malarskimi i rzeźbiarskimi. Drugi to erem w Bieni-szewie pod Kazimierzem Biskupim, w ziemi konińskiej, zwany Eremem Pięciu Braci Męczenników (Eremus ss. Quin-que Martyrum), gdyż był fundowany w 1663 roku w miejscu, gdzie w 1003 roku poniosło śmierć męczeńską pięciu uczniów św. Romualda: Jan, Benedykt, Mateusz, Izaak i Krystyn, przez wielu uważanych za pierwszych kamedułów na ziemiach polskich. Kościół jest pod wezwaniem Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Warto jednak pamiętać, że Kongregacja Pustelników Góry Koronnej posiadała w Polsce w latach rozkwitu sześć eremów i to najwymowniej świadczy o potrzebie i intensywności życia kontemplacyjnego w tamtym czasie. W Rytwianach, w ziemi sandomierskiej funkcjonowała Pustelnia Złotego Lasu (Eremus Sylv aurae) z kościołem pod wezwaniem Zwiastowania NMP. Erem fundował w 1621 roku wojewoda krakowski Jan Tęczyński, niestety niecałe dwieście lat później, w 1819 roku pustelnia przestała istnieć, ulegając rządowej kasacie. Podobny los spotkał w 1902 roku erem na Bielanach pod Warszawą Fot. 53. Nowicjat na Bielanach pod Krakowem 194 Ojciec Piotr noszący nazwę Góry Królewskiej (Eremus Montis Regii) z kościołem pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP. Fundował go król Władysław IV w 1641 roku jako wyraz wdzięczności za otrzymanie korony polskiej i za zwycięstwa odniesione nad Moskwą i Turcją. Jego brat i następca, król Jan Kazimierz, w dalszym ciągu troszczył się o erem warszawski, fundował także kolejny w okolicach Suwałk, na wyspie jeziora Wigry, stąd zwany był Eremem Wyspy Wigierskiej (Eremus Insulae Wigrensis). Niezwykły ten erem przyciągał nie tylko wspaniałym położeniem, ale i zamożnością, zwłaszcza kościoła pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP. Choć uważany był za najbogatszy klasztor kamedulski nie tylko w Polsce, ale i za granicą, już w 1800 roku spotkał go podobny do innych los. To ten właśnie erem wigierski odwiedził w 1999 roku papież Jan Paweł II. Ostatnim fundowanym eremem kamedulskim w Polsce był Erem Margrabski (Eremus Marchionalis) w Szańcu, niedaleko Pińczowa. Istniał niecałe sto lat, od 1722 do 1819 roku, a obecnie, w przeciwieństwie do pozostałych dawnych eremów, które można choćby częściowo oglądać, nie został po nim właściwie żaden ślad. * * * Zatem ojciec Piotr został przełożonym dwóch eremów kamedulskich w Polsce. Zadanie to okazało się niełatwe, a on sam zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Pisał: „Moje życie na Bielanach jest dość trudne. Pełnię naraz urząd przeora bielańskiego, mistrza nowicjatu, przeora w Bie-niszewie, jestem szafarzem obu domów. A turyści też i goście nie dają nam spokoju. Jeśli moi współbracia w pokoju wiodą życie kontemplacyjne, to przeor ich jest udręczony. Gdybym w Bieniszewie mógł usadowić się z młodymi, zaraz bym to zrobił, ale tam nie ma miejsca. Tu w sąsiedztwie jest absorbujący Kraków i wszyscy znajomi". 195 „Eremita na drogach świata" Z czasem - w 1978 roku - udało się spełnić ojcu Piotrowi to pragnienie i przenieść nowicjat i swoją siedzibę do Eremu Pięciu Braci Męczenników koło Konina. Ojciec Benedykt Jerzy Paczuski EC wspomina: - Gdy przyjechałem pierwszy raz do Bieniszewa jako kandydat do nowicjatu, spotkałem otwarte ramiona ojca Piotra Rostworowskiego, który przyjął mnie jak dziecko, syna, jak brata, z taką serdecznością, jakiej nie spotyka się gdzie indziej. To od razu zlikwidowało wszelkie bariery, jakie mogły powstać w naszych stosunkach przełożony - podwładny i umocniło mnie na drodze mojego powołania, które wówczas było jeszcze do odkrycia, do zrozumienia. W rozmowach ze mną często podkreślał: „Nie poddawaj się wątpliwościom, ty powołanie masz i nie myśl o innym typie życia". I ta stanowczość przełożonego wobec podwładnego była dla mnie bardzo ważna. To, co uderzało całą wspólnotę, to była życzliwość, otwartość, dobre poczucie humoru, ale nade wszystko głęboka pokora, posłuszeństwo i wiara jako fundament całego życia i wszystkich działań. Niezwykłe było i to, że w taki sam „,.,., , , . . , . sposób, z równą powa- Fot. 54. Wnętrze kościoła pod wezwaniem . . . Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny S3 l uszanowaniem trak- w Bieniszewie tował młodego i starsze- 196 Ojciec Piotr go, nowicjusza i przełożonego. Najważniejszy dla niego był stosunek do człowieka. Nigdy nie uważał czasu poświęconego rozmowom za czas stracony, to była jego cnota. Zdarzyło się, że po dłuższej rozmowie z nim zacząłem przepraszać, że zająłem mu tyle czasu. Nie zaprzeczył, ale spojrzał i powiedział: „Cóż to jest czas? Po cóż mamy ten czas?". Kiedyś w naszym eremie, w czasie Triduum Paschalnego próbowaliśmy przygotować uroczystą liturgię. W atmosferze wyczuwało się jakieś zagonienie, pośpiech, zdenerwowanie i w pewnym momencie ojciec Piotr, prowadząc spotkanie, zapytał, dlaczego my się spieszymy. Przecież nie mamy innych obowiązków i służbę Bożą musimy przygotować w sposób bardzo poważny i przemyślany. Nie należy się spieszyć i cały swój czas, świadomie i w sposób dobrze zorganizowany oddać Bogu. To była taka oczywista odpowiedź. Za jego przełożeń-stwa coraz więcej młodych ludzi w świecie dostrzegało ideał kamedulski, a to powodowało dużo większy napływ kandydatów do naszego zakonu. Miał niesamowity dar czy charyzmat gromadzenia wokół sie- Fot. 55. W Eremie Pięciu Braci Męczenników w Bieniszewie, 1988 r. Ojciec Piotr w pierwszym rzędzie drugi od prawej 197 „Eremita na drogach świata" bie naśladowców, jego osobowość przyciągała jak magnes i wszyscy byli zafascynowani jego postawą duchową. Ks. Edward Słupik, który przez ćwierć wieku był kamedu-łą, przypomina, że w tamtym czasie na Bielanach i w Bienisze- Fot. 56. O. Piotr przy grobach współbraci w eremie bieniszewskim wie było w sumie ponad pięćdziesięciu zakonników, więcej niż obecnie we wszystkich eremach na całym świecie. Oczywiście nie wszyscy wytrwali do ślubów wieczystych, ale ideał życia kamedulskiego ożywił się. Przypomnijmy jeszcze raz - ideał życia bardzo trudnego i bardzo wymagającego, poświęconego jedynie modlitwie i pokucie. „Świat nieraz nie rozumie powołania zakonnego - pisał w 1904 roku krakowski historyk Stanisław Tomkowicz, autor monografii poświęconej Bielanom - dziwi się zwłaszcza tym, którzy obierają życie pustelnicze, pełne umartwień, zaparcia 198 Ojciec Piotr 199 „Eremita na drogach świata" się siebie, heroicznego oderwania od wszystkiego, co ziemskie, wyrzeczenia się nawet godziwych uciech i pociech. Bo też prawdziwie pojąć to potrafią tylko dusze wybrane. Walk wewnętrznych i tu nie braknie; wszak bez walki nic dobrego nie dzieje się na świecie. Ileż jednak wyższych rozkoszy może zawierać prawdziwe zjednoczenie się już w tem życiu z Bogiem! Jakież po przezwyciężeniu siebie przychodzić tu musi ukojenie i uciszenie. Czyż człowiek nawet najbardziej czynny i rozproszony nie miewa chwil, w których odczuwa potrzebę ucieczki od świata, skupienia się, zastanowienia nad najwyższymi prawdami i celami ziemskiej wędrówki, zamknięcia z samym sobą? Tutaj żyjący samotnicy, zamknięci są nie tylko ze sobą, ale z Bogiem. Kto tem się głęboko przejmie, temu przykrzyć się nie może. A któż odgadnie, ile w tych modlitwach i umartwieniu jest zadośćuczynienia za cudze winy, za moc złego, które dzieje się na świecie, ile one złego odwrócić są zdolne od ludzi, żyjących poza murami pustelni, od społeczeństwa i narodu!". Ojciec Piotr bardzo często podkreślał tę niezwykłą moc modlitwy i ofiarowania swego życia za braci przez zakonników żyjących w klasztorach zamkniętych. Przy całym szacunku dla tysiącletniej tradycji starał się jednak, by był to zakon światły, odpowiadający na najważniejsze problemy zmieniającej się rzeczywistości. Było to tym bardziej zrozumiałe i znaczące, że zakony takie jak kamedulski były w owym czasie dosyć podupadłe, oparte na powierzchownej, formałistycznej pobożności kształtowanej na podręcznikach z XVIII czy XIX wieku. Po Soborze Watykańskim II dostęp do Pisma świętego stał się odkryciem nie tylko dla świata ludzi świeckich, ale także zakony zaczęły interesować się Biblią, jej ponownym odczytaniem i odniesieniem do codziennego życia. Konferencje ojca Piotra oparte na Piśmie świętym - co dziś wydaje się oczywistością - były na owe czasy bardzo nowatorskie. Ale lubił też powtarzać za św. Tomaszem, by innym przekazywać tylko rzeczy, sprawy i myśli przekontemplowa-ne, przemodlone, wewnętrznie przeżyte, inaczej nie mają one ani wartości, ani siły oddziaływania. Ojciec Adam Kozłowski OSB, pasjonat malarstwa, były mistrz nowicjatu i opat w Tyńcu, przez rok misjonarz w Rwandzie, podkreśla, że ojciec Piotr Rostworowski jako benedyktyn, a potem kameduła miał taki piękny, a rzadki zwyczaj notowania tego, co w czasie modlitwy i lektury Pisma świętego, tzw. lectio divina, w nim powstawało i w nim się rodziło. Pozostał zapis refleksji nad poszczególnymi księgami Biblii przygotowany nie dla jakiegoś zewnętrznego, praktycznego celu, ale będący utrwaleniem wewnętrznej modlitwy. To stanowi o niezwykłej i niepowtarzalnej wartości tych zapisów, świadectwa życia duchowego ich autora. Równocześnie jako osoba wykształcona, znająca języki obce, razem z ojcem Winfriedem Leipoldem EC i z kilkoma innymi mnichami podjął próbę zreformowania zakonu. Polegała ona na przyjęciu wcześniej opracowywanych nowych konstytucji, wprowadzeniu soborowego ducha i upowszechnieniu języków narodowych w klasztornej liturgii. Większą wagę zaczęto przywiązywać również do kształcenia młodych i podawania nauki w świetle zmieniającego się Kościoła. Ksiądz Edward Słupik wspomina, że wstąpił do kamedu-łówpo szkole zawodowej w 1976 roku. Za poradą ojca Piotra zdał maturę, a następnie znalazł się w grupie pięciu nowicjuszy, którzy po prawie trzydziestu latach rozpoczęli studia teologiczne: początkowo w Wyższym Seminarium Zgromadzenia Misjonarzy św. Rodziny w Kazimierzu Biskupim (niedaleko Bieniszewa), a po dwóch latach kontynuowali je u dominikanów w Krakowie. Dzięki temu w 1987 roku kameduli 200 Ojciec Piotr Fot. 57. O. Winfried i o. Piotr (z prawej) przyjęli święcenia kapłańskie, pierwsze od 1957 roku, kiedy został wyświęcony ojciec Odon Broniewski. Dla wspólnoty było to bardzo ważne wydarzenie, obawiano się bowiem, że niedługo zabraknąć może kapłana do sprawowania Eucharystii i udzielania sakramentów, stąd moment ten porównywano czasem do narodzin długo oczekiwanego dziecka w rodzinie. Ojciec Piotr był niejako wymarzoną osobą do zainspirowania takich przemian, gdyż dla wielu, szczególnie młodych mnichów, był ogromnym autorytetem. Zafascynowany postacią współczesnego wybitnego teologa Hansa Urs von Balthasara, autor książki jemu poświęconej „Teologia chwały", a także książek dotyczących życia kontemplacyjnego, przeor bieniszewski ojciec Korneliusz Tadeusz Wencel EC podkreśla, że ojciec Piotr był postacią szczególną w przestrzeni polskiego monastycyzmu. Człowiek o ogromnym charyzmacie, mądrości życiowej, o wielkim potencjale 201 „Eremita na drogach świata" intelektualnym, z wewnętrzną klasą, godnością i tym wszystkim, co wypływa z głębokiego doświadczenia duchowego. To się w ojcu Piotrze czuło. Wszystko to było połączone z bogatą kulturą humanistyczną. Przy powszechnie niemal panującym wśród braci i ojców przekonaniu, że ojciec Rostworowski był najwybitniejszym ka-medułą, nie brakuje jednak głosów krytyki. Nie wszyscy mnisi widzieli sens przeprowadzonych reform, wielu uważało również, że pomimo złożonych ślubów nigdy nie był prawdziwym eremitą: - Nie prowadził życia pustelniczego, a do tego są powołani kameduli. - Być może miał pragnienie czy marzenie bycia kamedułą, ale jego częściej nie było w klasztorze niż był. - Jak na pustelnika to był bardzo mobilny. To bardzo się współbraciom nie podobało, gdyż jako przełożony powinien dawać przykład, ale on już miał taką naturę wędrownika. Fot. 58. O. Piotr Rostworowski (pierwszy z lewej) podczas pogawędki 202 Ojciec Piotr - Mówiono o ojcu Piotrze, że nowicjat powinien prowadzić w wagonie kolejowym, w którym najchętniej podróżował. Różnica tylko taka, że jeśli u benedyktynów to zbytnio nie dziwiło, to u kamedułów było trochę ekstrawaganckie. Jeszcze inny zakonnik śmieje się: - Przez 364 dni w roku ojciec Piotr jeździł po świecie, a przez 1-2 dni był wzorem eremity. Ojciec Winfried Leipold EC powiedział: - Chciałoby się życie eremickie porównywać i utożsamiać z ciągłym przebywaniem w małej celi i potem pytać, czy ojciec Piotr żył rzeczywiście jak eremita. Ale to nie zawsze jest słuszna droga rozumowania. Ojciec Piotr był niezwykłym pustelnikiem. Ale właściwie nie bardziej odmiennym niż wielcy ojcowie kamedułów: święty Romuald, święty Piotr Damiani, błogosławiony Paweł Justiniani. Oni wszyscy byli ludźmi często podróżującymi i bezsprzecznie byli eremitami. Od kontemplacyjnej samotności ważniejsza dla ojca Piotra była bowiem Wola Boża, a ta wzywała go do wielu podróży. Choć ciągle był w drodze, nie sprawiał jednak wrażenia człowieka, który się spieszył. Był dokładnym przeciwieństwem ludzi żyjących w pośpiechu i gdzieś pędzących. Miał w sobie pokój wypływający z zakotwiczenia w Bogu. To promieniowało, tworzyło klimat pewności i zaufania. Ojciec Piotr tak zafascynowany od młodości życiem pustelniczym, nigdy nie mógł oddać się mu całkowicie. Powierzano mu liczne zadania, zbyt wielu ludzi szukało z nim kontaktu, zachęcano do wygłoszenia choćby jednej konferencji na jakiejś ważnej sesji czy spotkaniu, a on nie potrafił im odmówić. Zawsze był gotowy na kontakt z ludźmi, którzy potrzebowali jego pomocy. Zdaniem niektórych, to łączenie w sobie pewnych sprzeczności czy raczej całkowicie odmiennych stron osobowości, to była 203 „Eremita na drogach świata" jego cecha charakterystyczna. Wrażenie takie odnosił również krewny ojca Piotra, Karol Rostworowski, który jako kilkunastoletni chłopiec za radą rodziców odbył na Bielanach rekolekcje: - Ojciec Piotr robił na mnie wrażenie patriarchy z Pisma świętego, w długim, białym habicie, z krzaczastą brodą, która pachniała walerianą. Witaliśmy się w sposób ceremonialny, były to pokłony i muśnięcia, więc świetnie pamiętam ten zapach brody i fakturę swetra, był mlecznobiały i szorstki. Zatem z jednej strony była to biblijna postać patriarchalna, fizycznie piękna, szlachetne rysy, gesty dostojne, postać prawie święta, nawracająca i przekonywająca. Ale z drugiej strony to człowiek, który robił wrażenie, jakby wczoraj włożył habit, człowiek bardzo świecki w porównaniu z innymi mnichami, których miałem okazję obserwować. Miał żywy kontakt ze światem, był w styczności z ludźmi, często podróżował, dużo wiedział, interesowała go polityka. Dzięki niemu zrozumiałem słowo „reżim", które było w tamtych czasach słowem nieużywanym, poznałem termin „Sowieci". To był człowiek, który mnie wprowadzał w życie społeczno-polityczne. I tu właśnie rodzi się pytanie, czy on to „kamedulstwo" miał we krwi, czy ono wynikało z jego bogatej osobowości, w której mieściło się wszystko: i rekluz z ostatniego okresu życia, i ktoś, komu ostrogi jeszcze brzęczały przy butach i grała ułańska fantazja. Możliwe, że miał to wszystko w sobie. Fot. 59. Przed domkiem przeora na Bielanach Rozdział 14 „BARDZO CHCIAŁEM ODWIEDZIĆ BIELANT (Jan Paweł II) „Bardzo chciałem odwiedzić Bielany" - powiedział papież Jan Paweł II podczas niespodziewanej wizyty w Eremie Srebrnej Góry w sierpniu 2002 roku. „Nieraz tu bywałem jako kapłan, biskup, jako kardynał. Tu po raz pierwszy prowadziłem zamknięte rekolekcje akademickie. Było to chyba w latach Fot. 60. Wnętrze kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny na Bielanach pod Krakowem 205 „Bardzo chciałem odwiedzić Bielany" 1948 — 49. Pamiętam, że w nocy myślałem, że wszyscy studenci śpią. A oni na klęczkach modlili się w kościele" - dodał Ojciec Święty. Wielu zakonników dobrze pamięta odwiedziny obecnego papieża u kamedułów. Brat Leonard Hodlik EC, który wstąpił do zakonu w 1939 roku, a przez wiele lat był furtianem, wspominał, że Karol Wojtyła często pukał do bramy klasztornej, ale prosił o zachowanie dyskrecji. Potem godzinami modlił się w kościele lub ogrodach, spotykał się z różnymi ważnymi osobami, by w ciszy i bezpieczeństwie bielańskiego eremu rozmawiać o istotnych sprawach Kościoła. - Kiedy odwiedzałem ojca Piotra na Bielanach, miałem ten przywilej, że rozmawialiśmy w jego domku pustelniczym - opowiada dr Janusz Wacław Ko-ralewski. - Pamiętam, że podczas naszego spotkania ktoś delikatnie zapukał, ojciec powiedział „Ave", drzwiczki się otworzyły i ukazał się kardynał Karol Wojtyła. Wszedł, ukłonił się i - moment, który mnie zaskoczył — klęknął. Ojciec pobłogosławił go, dopiero potem kardynał wstał i przywitał się. To jest co prawda taki stary, mniszy zwyczaj, ale obecny papież, a wówczas kardynał stosował go wobec prostego mnicha kameduły i był to wyraz niesamowitego szacunku. Zresztą ten niezwykły, pełen atencji stosunek był wzajemny. Kiedyś ojciec Piotr powiedział: „Dla mnie ksiądz Karol Wojtyła póki był w Krakowie, ciągle był na stanowiskach zbyt Fot. 61. Wejście do ścisłego eremu na Bielanach 206 Ojciec Piotr małych dla siebie. Dopiero gdy został papieżem, stało się to, co miało się stać". Niektórzy uważają, że ojciec Piotr był w pełni świadom tego, co mówi, gdyż przez wiele lat był podobno spowiednikiem czy nawet kierownikiem duchownym obecnego papieża. Pewne jest, że utrzymywali ze sobą bardzo bliski kontakt i Karol Wojtyła przez kilkadziesiąt lat zasięgał opinii ojca Piotra w różnych sprawach. W Watykanie był postacią dobrze znaną i do Ojca Świętego miał właściwie wstęp o każdej porze. Kiedyś przyszedł, a papież modlił się akurat w kaplicy, leżał krzyżem. Ojciec Piotr nie chciał przeszkadzać i cierpliwie czekał, aż papież skończy medytację. Ale ponieważ te chwile przeciągały się, podszedł i szepnął: „Dosyć tej pokuty". A Ojciec Święty miał powiedzieć wówczas znamienne słowa: „Gdyby ludzie wiedzieli, co ich czeka, to też by tak krzyżem leżeli". Oddziaływanie bielańskiego eremu było zawsze tak silne i tak niezwykłe, że u wielu ludzi budziło pragnienie spędzenia tam choćby cząstki życia, a osobowość ojca Rostworowskiego była dodatkowym magnesem. Świadkowie podkreślają, że miał dużą łatwość przenikania duszy i docierania do samego dna problemów. Przybywali do niego ludzie z różnych sfer społecznych po radę, po wskazówki na drogę życia, po wsparcie modlit- Fot. 62. Przed wejściem do ścisłego eremu /, wą. Umiał „brać 207 „Bardzo chciałem odwiedzić Bielany" w swoją duszę" problemy duchowe zarówno ludzi prostych, jak i intelektualistów czy przedstawicieli hierarchii kościelnej — uważa ks. Franciszek Dylus. Urodzony w 1912 roku arystokrata kresowy, dominikanin ojciec Joachim Badeni, znany jest ze swej fascynacji Mistrzem Eckhartem, filozofią zen i Odnową w Duchu Świętym, a przez dziewięć miesięcy praktykował również na Bielanach życie kamedulskie. Wtedy właśnie poznał osobiście ojca Piotra, choć wcześniej miał okazję widzieć go przelotnie podczas rekolekcji w Tyńcu: - Już wówczas robił na mnie ogromne wrażenie, a tym właśnie różnią się ludzie wybitni od niewybit-nych, że robią wrażenie od razu i to wrażenie pozostaje pomimo upływu czasu. To była jedna z dwóch osób spotkanych w życiu, które odcisnęły na mnie tak silne piętno. Fot. 63. O. Piotr na Bielanach Jest takie hasło zakonu benedyktyńskie- 208 Ojciec Piotr go „pax benedictina" i to był właśnie ojciec Piotr. Każdy jego ruch był spokojny, każdy krok spokojny, każda wypowiedź spokojna. Wrażenie pełnej harmonii wewnętrznej. Świętości monastycznej. W pamięci utkwiło mi spotkanie w jego domku kamedulskim. Pozostawiło odczucie bardzo mocne i ciekawe - biurko, na nim otwarte Pismo święte. Kiedy podchodził do tej Księgi, to czuło się, że dla niego jest to coś nieskończenie cennego. Kult Słowa Bożego. U nas Pismo święte stoi na półce obok innych książek, u niego to była Księga Święta, która ma swoje naczelne miejsce i nic jej nie może przesłaniać. Podczas jednego ze spotkań zacytował mi fragment swojego tłumaczenia „Pieśni nad Pieśniami": „Głos mego ukochanego! Oto on! Oto nadchodzi!" (Pnp 2,8). Bardzo ładny werset. Zacytował to po hebrajsku. Przypuszczam, że to było jego wyznanie życia wewnętrznego, kontemplacyjnego, choć nigdy o tym wprost nie powiedział. Uważałem go za wielkiego guru, wielkiego mistrza. Wobec tego zapytałem, gdzie jest w Piśmie świętym ujęta krótko cała doskonałość chrześcijańska. Wskazał na słowa św. Pawła z Listu do Efezjan: „Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu" (Ef 5,8). Genialne, natchnione. A więc nie światłością buddyjską, ale światłością w Panu. On tym żył. Ten kilkumiesięczny pobyt u kamedułów pozostawił u ojca Joachima niezatarte wrażenia i refleksje: - Bielany, Srebrna Góra - przepiękny krajobraz. Tatry widać jak na dłoni. Tylko tym nie da się żyć. Kameduli w ogóle na to nie patrzą. Krajobraz podoba się kilka dni, a potem znika. Przestaje być ważny i albo co innego, co jest źródłem życia pustelniczego, jest ważne, albo nie ma nic i wówczas nie sposób wytrwać w eremie. Myślałem, że można żyć pięknem 209 „Bardzo chciałem odwiedzić Bielany" Fot. 64. Altana króla Jana Kazimierza na krakowskich Bielanach, z której patrzył na płonący Kraków podczas potopu szwedzkiego krajobrazu, ale nie da rady. Choć tylko tam, w tej zupełnej ciszy widzi się pewne rzeczy, których się nigdzie, poza życiem pustelniczym, nie zobaczy. To jest zupełnie niemożliwe. Niesamowite wrażenie robi na przykład noc. Wówczas wstawało się jeszcze 0 północy na jutrznię (dziś ten obyczaj jest już zmieniony) 1 czekało się, aż skończy bić dzwon. Przepiękny dzwon, melodyjny taki. Wtedy kameduli chodzili w trepach. Stoję w tych trepach, noc bez księżyca, czyste niebo. I patrzę, przy moim trepie źdźbło trawy rzuca cień. Najbliższa gwiazda milion lat świetlnych, a przy moim trepie cień gwiazdy. Niesamowita sprawa. Tego poza klasztorem kamedułów nigdzie nie będzie miało się okazji doświadczyć, bo dominikanie śpią o tej porze. Wówczas też zrozumiałem, że życie pustelnicze jest tak bardzo trudne, bo wszystkie problemy, które są w człowieku i to w dodatku najczęściej nieuporządkowane, stają się ważne i pierwszoplanowe. Nie ma zajęć zewnętrznych: nie ma kazań, nie ma kon- Fot. 65. Wnętrze kościoła na Bielanach ' ferencji, duSZpaster- 210 Ojciec Piotr stwa. Nie ma niczego, co odciągnęłoby uwagę. Człowiek pozostaje sam przed Bogiem w całkowitym milczeniu. Stary tekst kamedulski przypomina: „Milczenie bez rozmyślania to jak pogrzebanie żywego; rozmyślanie bez milczenia jest nieskuteczne jak budzenie umarłego; ale rozmyślanie duchowo złączone z milczeniem daje duszy wielki pokój i prowadzi do doskonałej kontemplacji". A ojciec Piotr podczas konferencji głosił: „Źle, gdy dusza śpi podczas modlitwy, gdy brak jest porozumienia i związku między duszą a słowami, tak jak napisane jest w Kalwarii: «Daremnie się gęba rusza, kiedy nie modli się dusza»". Fot. 66. Kapliczka brata Tyburcego w eremie bielańskim Mówiono, że byl stanowczym i wymagającym kierownikiem duchownym. Czynił to spokojnie, pogodnie, ale bezkompromisowo. Często przypominał, że kierownik powinien być jak niania, która prowadzi dziecko za rękę, gdyż bez jej pomocy mogłoby się przewrócić. Ale żeby dziecko nauczyło się chodzić, trzeba je w końcu puścić. Ojciec Ludwik Myciels-ki OSB lubi opowiadać taką ciekawostkę ogrodniczą. Mała roślinka jak wzrasta, to musi się o coś owijać i on miał szczęście, bo się 211 „Bardzo chciałem odwiedzić Bielany" wspierał na ojcu Piotrze. Ale trzeba pamiętać, że przyjdzie dzień, w którym ktoś tę tyczkę ze środka wyciągnie i jeśli roślinka dalej będzie stała, to znak, że to była dobra tyczka. Fot. 67. O. Piotr Rostworowski i Janusz Wacław Koralewski, ¦»; ¦ . i . Srebrna Góra 1970 r. 212 Ojciec Piotr Dr Janusz Wacław Koralewski poznał ojca w kwietniu 1967 roku z inicjatywy swojej babci, która była z nim zaprzyjaźniona: - Z mojej strony to była fascynacja i poddanie się pod jego kierownictwo duchowe, chociaż muszę przyznać, że ono czasami nie było łatwe. Ojciec Piotr potrafił zatelefonować do mnie i zapytać, czy mogę mieć tydzień wolnego i przyjechać na Bielany. Przypuszczałem, że ma dla mnie jakąś zleconą pracę, jakieś tłumaczenie czy coś podobnego. Tymczasem ojciec Piotr sadzał mnie i mówił: „To i to w twoim postępowaniu mi się nie podoba. Powinieneś to przemodlić i przemyśleć. Domek po zakonniku takim i takim jest wolny. Chodź, to cię zaprowadzę". I zamykał mnie w tym domku. Nie wolno mi było wychodzić, jakiś kapłan przychodził odprawiać mi Mszę świętą. A ojciec Piotr przychodził codziennie na chwilę rozmowy. Raz nie zgodziłem się zostać, ale doszedłem tylko do furty i zawróciłem. Ojciec Piotr czekał na mnie rozpromieniony i przekonany, że nie odjadę. Czasami miałem mu za złe to zabieranie mi dni urlopu, ale dzisiaj to bym go za to po rękach całował. I zawsze powtarzałem, że jeżeli jest we mnie cokolwiek dobrego, to mam to od ojca Piotra. To jest coś, co zawsze ze sobą niosę, przez całe życie. Pamięć tego dobra. Ojciec uważał, że kochać trzeba człowieka, by był lepszy, a nie za to, że jest dobry. Że miłość jest twórcą dobra w człowieku. I to jest coś, co steruje całym moim życiem. Już jako kameduła mówił w Laskach: „Miłość nie czeka, aż się ludzie poprawią, by ich kochać, ale miłując ich Bożą miłością, sprowadza na ziemię przemieniającą moc Boskiej dobroci i w jej promieniach ludzie stają się lepszymi. Ona potrafi z ludzi nawet zepsutych wydobyć nieskażone głębie i im samym dać poznać, że nie są tacy źli, jak im się może wydaje, jak inni ludzie im powiedzieli. W ten sposób ich serca napełnia 213 „Bardzo chciałem odwiedzić Bielany" nadzieja, przez którą stają się lepsi, odradza się w nich szacunek dla siebie samych i wiara we własne możliwości". Napominał też w listach: „A Ty Zoszku, nie bój się kochać, abyś «nie wyszła z wprawy». Ty umiesz kochać i to najlepsze zajęcie dla Ciebie. Bez tego się kapcanieje, choćby się bardzo mądre rzeczy mówiło i robiło. A gdy się kocha, to się żyje. A więc zwyciężaj, Córeńko, wszelki egoizm i wszelki marazm mocą tego płomienia, który jest w Tobie i który nie ma nigdy zgasnąć". Ksiądz Mieczysław Maliński, rektor kościoła Sióstr Wizytek w Krakowie, autor kilkudziesięciu bardzo popularnych książek religijnych, katechizmów i modlitewników, wyznał, że także i on przeżywał pokusę bielańską: - Z widzenia znałem ojca Piotra już wcześniej z Tyńca, ale osobiście zetknąłem się z nim, gdy objął funkcję przeora na Bielanach. Chciałem wówczas zamieszkać u kamedułów na specyficznej zasadzie tak, aby w dalszym ciągu móc pisać, mieć kontakt z czytelnikami, z wydawcami, z redakcjami. A więc taki półkameduła. Dochodzący kameduła. Ojciec Piotr Rostworowski wysłuchał mnie ze swoim takim dobrym, ciep- Fot. 68. Erem bielański 214 Ojciec Piotr łym uśmiechem i powiedział, że to jest niemożliwe. I na tym się skończyła nasza rozmowa. Decyzja negatywna co do moich zamiarów była nieodwołalna. Na ten okres datuje się również wspomnienie księdza Adama Bonieckiego, generała zakonu marianów w latach 1993-99, a od 1999 roku redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego", autora m.in. „Kalendarium życia Karola Wojtyły": - Byłem młodym księdzem, początkującym dziennikarzem, wymądrzałem się w „Tygodniku Powszechnym". Pewnego razu, po jakimś artykule, otrzymałem list od ojca Piotra. Bardzo pozytywnie wyrażał się 0 tym, co napisałem, a przy okazji stwierdził, że nie wszystko wydaje mu się mądre 1 słuszne. Ale zrobił to w sposób niezwykle podnoszący na duchu i za to byłem mu wdzięczny, bo przecież nie musiał pisać do jakiegoś młodego księdza Bonieckiego. To było dla mnie takie przeżycie dość wyjątkowe, gdyż ludzie na tym stopniu autorytetu już się mną nie zajmowali, najwyżej mi jakiegoś prztyka w nos dali. A tu nagle spotkałem się z takim poważnym potraktowaniem. Fot. 69. O. Piotr Rostworowski EC 215 „Bardzo chciałem odwiedzić Bielany" Ojciec Piotr cały czas miał pod opieką klasztor w Krakowie i Bieniszewie i czasem pokonywał tę drogę, jadąc przez Warszawę. - Dzięki temu mógł odwiedzić rodzinę i wówczas przynajmniej przez kilka godzin mieliśmy go tylko dla siebie - opowiada Wojciech Rostworowski. - Kiedy przyjeżdżał do nas, nigdy nie chciał nic jeść, najwyżej wypił kawę czy herbatę. I moja mama, którą to zawsze dziwiło, dowiedziała się od innego zakonnika, że w Regule św. Benedykta jest powiedziane, że w podróży zakonnikom nie wolno nic jeść, chyba że za zgodą przełożonego. I wtedy mama podczas następnej wizyty stwierdziła: „W tym domu ja jestem przełożonym, masz być posłuszny i zjeść to, co przygotowałam". Ojciec Piotr uznał ten argument i już od tego czasu nie było problemów, żeby czegoś spróbował. I zawsze zjadał ze smakiem, aż miło było patrzeć, jak uszy mu się trzęsły. - W tym też czasie zdecydowałem się na trzydniowe rekolekcje na Bielanach - dodaje Wojciech Rostworowski. - Miałem wtedy brodę i stryj zwykł powtarzać, że nadawałbym się do kamedułów. I wtedy mu powiedziałem w żartach, dlaczego nie podejmę takiej decyzji. Po pierwsze nie mógłbym tam stawiać pasjansów, co wtedy bardzo lubiłem, a poza tym nie mógłbym zaakceptować wegetariańskiej kuchni. W klasztorze nie jada się zupełnie mięsa, za to w menu często pojawiają się ryby. Dla ojca Piotra jedzenie ryb miało wyłącznie charakter religijny: jego patron - św. Piotr - był rybakiem i Pan Jezus spożywał ryby, o czym zaświadczają Ewangelie. Tylko z tych powodów ojciec Piotr jadł ryby, tak mogłyby dla niego nie istnieć. Profesor Marian Machura pamięta pewne odwiedziny u ojca Piotra na Bielanach w Zielone Świątki: 216 Ojciec Piotr - Jeden z ojców benedyktynów, zaprzyjaźniony zresztą z kamedułami, zaproponował wyprawę na Srebrną Górę i dodał: „Pojedziemy na Bielany na dobry obiad". Ja go pytam, czy tam można zjeść dobry obiad, skoro obowiązuje kuchnia wegetariańska. A on mi na to: „Proszę pana, mogą być wspaniałe naleśniki z konfiturami albo ryba w galarecie lub inne jarskie przysmaki". Pojechaliśmy. Wówczas zdarzyła się zabawna historia. Przy stole siedział z nami jeden z panów zaprzyjaźnionych z klasztorem. I ojciec Piotr, z bardzo poważną miną, namawiał tego pana, żeby kupił jego tytuł hrabiowski. Fot. 70. Przed domkiem przeora na Bielanach. Ojciec Piotr w środku Wszyscy mieli ogniki radości w oczach, a ojciec Piotr całkowicie poważnie tłumaczył, że jemu w klasztorze ten tytuł nie jest potrzebny, a temu panu dodałby blasku. I ten człowiek był bardzo tym zainteresowany, nie wiedział tylko, jak się do tego zabrać, jakich formalności należy dopełnić. Wtedy na Srebrnej Górze spotkać można było zresztą wiele ciekawych osób, bo właśnie w Zielone Świątki Bielany 217 „Bardzo chciałem odwiedzić Bielany" ożywają i są otwarte dla wszystkich. Ludwik Zarewicz, wielki pasjonat życia kamedulskiego, pisał w 1877 roku: „Wycieczka na Zielone Świątki do Bielan to najpierwsza Krakowian majowa rozrywka. Któremuż z synów i wychowanków starego grodu Krakusowego nie są pamiętne Bielany? Dziatwa z utęsknieniem wygląda chwili, kiedy na Zielone Świątki może pospieszyć na Bielany, dokąd ją wabi przechadzka wesoła, wabią kramy pod murem klasztornym przeróżne rozkładające gościńce. Zarówno z dziatwą spieszą tam i starzy, bo im to młode przypomina lata, bo chcą pełną piersią odetchnąć świeżym, wiosennym powietrzem po zaduchu i gorącu miejskich murów. Ależ bo i każdy czystej krwi krakowiak wolałby raczej opuścić sposobność usłyszenia pierwszego mistrza, aniżeli nie być w Świątki na Bielanach. To też na tę pielgrzymkę Kraków wyrusza masami". Rozdział 15 „ABRAHAM BYŁ ROK MŁODSZY, KIEDY WYRUSZAŁ W NIEZNANE" (O. Piotr Rostworowski) Od momentu wstąpienia do kamedułów ojciec Rostworowski byl przeorem dwóch eremów w Polsce: na Bielanach i w Bieniszewie. Funkcje te pełnił do 1983 roku, kiedy to kapituła generalna zakonu zdecydowała, że ojciec Piotr zostanie przeniesiony do Wioch. Czasem spotkać można się z opinią, że stało się to wskutek decyzji Jana Pawła II, który darzył go ogromnym zaufaniem, szacunkiem i chciał mieć bliżej siebie. Inni twierdzą, że były to normalne zmiany wewnątrz zakonu. A zatem ojciec Piotr znalazł się w Italii. Eremy włoskie zdążył poznać już wcześniej. W 1971 roku pisał: „W eremie nolańskim odbyłem tygodniowe rekolekcje zupełnie sam. W Monte Rua jest może najładniej. W pogodne dni widzi się nie tylko Padwę, lecz i Wenecję, dalej Adriatyk aż po brzegi jugosłowiańskie. Większość stanowią Polacy, w Noli jest ich połowa. We Frascati żyje tylko jeden osiemdziesięcioletni Polak, Fra Mariano. Nola i Monte Rua to domy starców, ale Frascati ma wręcz odmienny charakter. Gromadka młodych, otwartych, inteligentnych robi dobre wrażenie. Wyczuwa się tam ducha nadprzyrodzoności, ducha modlitwy, pracy i braterstwa". 219 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" Nola, do której początkowo został przeniesiony ojciec Piotr, by objąć funkcję przeora, położona jest niedaleko Neapolu. Tam urodził się Giordano Bruno, włoski filozof, dominikanin, zwolennik teorii Mikołaja Kopernika, za swoje poglądy uznany przez inkwizycję kościelną za heretyka i spalony na stosie w Rzymie w 1600 roku. Dwa lata później, w 1602 roku, w Noli został ufundowany Erem Matki Boskiej Anielskiej (Eremo di Santa Maria degli Angeli). Fot. 71. Erem Matki Boskiej Anielskiej w Noli we Włoszech Ojciec Piotr zachwycał się niezwykłym usytuowaniem pustelni: „Erem jest bardzo piękny, położony na trzystusześćdzie-sięciometrowej górze nad równiną Kampanii. W dole miasta i wioski, w głębi na zachód potężny masyw Wezuwiusza zasłaniający centrum Neapolu. Na lewo od Wezuwiusza miasto Castellamare nad widocznym stąd półkolem morza. Od wschodu wysokie, pokryte śniegiem Apeniny, skąd spływa ku 220 Ojciec Piotr nam groźna „Tramontana" wiatr północno-wschodni, zimny i śnieżny, zmieniający się niekiedy w huragan o niezwykłej sile. Ten huragan trzykrotnie w grudniu uszkodził nasze dachy i biedny nowy przeor musiał się wciąż uganiać za robotnikami i wydawać mnóstwo pieniędzy". W Noli było wówczas ośmiu pustelników: pięciu Polaków, dwóch Włochów i jeden Francuz, a ojciec Piotr był spośród nich najmłodszy. Zabrał się zatem do pracy przy naprawie dachu i przy tej okazji nadwerężył sobie kręgosłup. „Chwyciło mnie bardzo ostro tak, że ponad pięćdziesięciu nocy prawie nie spałem z powodu bólu (...) - pisał ojciec w liście. - W końcu stycznia bóle zaczęły maleć i mogłem już spać w nocy. Nie czułem się jednak dość dobrze, by móc w normalnym terminie tzn. w lutym jechać do Polski, zresztą przełęcze alpejskie były zasypane śniegiem. Najlepiej odpowiada mi jazda samochodem, bo mogę sobie dopasować oparcie, mogę się zatrzymać, gdzie chcę i przespacerować się. Samochód zresztą dźwiga wszystko bez skargi i można coś przywieźć dla innych". - W Polsce wówczas brakowało wszystkiego i ojciec Rostworowski, jak zwykle bardzo czuły na ludzkie potrzeby i choroby, pozbierał około pięćdziesięciu kilogramów lekarstw i przywiózł je do kraju, pomimo swoich kłopotów z kręgosłupem - mówi Olga Bałucińska. - Zawsze jeździł w habicie i żartował, że celnicy na granicy już go znali i chętnie przepuszczali bez zbędnej kontroli. O warunkach klimatycznych w Noli pisał: „W Polsce sobie wyobrażacie, że my się tu grzejemy, w rzeczywistości jednak nigdy w Polsce tak nie zmarzłem jak tutaj. Gdy w lutym byłem w Polsce, doznałem błogiego ciepła po tutejszej zimnicy. Wszędzie, gdzie byłem, temperatura w pokojach wahała się 221 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" w granicach 15-20 stopni, a tutaj 9- 10. W Polsce się zimę widzi, ale jej się nie czuje, a tutaj się jej nie widzi, bo śnieg nawet gdy pada, na ziemi się nie utrzymuje, ale się ją czuje. Małe śmieszne piecyki na drzewo mogą na parę chwil przeciąć zimnicę, ale zimno wnet powraca". Warunki klimatyczne nie były jedyną uciążliwością, z jaką trzeba było się borykać. Bardzo dawały się we znaki częste napady rabunkowe. Ojciec Piotr pisał: „Czwartego stycznia bandyci wyłamali kratę do kapitularza i weszli do kościoła. Wyłamali również drzwi do zakrystii i trochę rzeczy ukradli. Bogu dzięki nie było profanacji, ale trzeba było potem przez jakiś czas wynosić Najświętszy Sakrament na noc z kościoła, dopóki Brat Marcin nie ustawił syren sygnalizacyjnych. Włosi nigdy nie byli dobrymi żołnierzami, ale bandytami są najlepszymi na świecie. Poza tym jest to lud bardzo miły, chociaż nabierać dobrze umieją, zwłaszcza neapolitań-czycy. Ale mają dużo serca i sercem można wiele u nich osiągnąć. Wyjątkowo są chętni do usług bezinteresownych «dla Boga»". Fot. 72. Erem Matki Boskiej Anielskiej w Noli we Włoszech 222 Ojciec Piotr 223 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" Na szczęście ojciec Piotr potrafił opowiadać o takich zdarzeniach z właściwym sobie humorem. Ojciec Włodzimierz Zatorski OSB pamięta, jak spotkał niespodziewanie ojca Piotra w Rzymie, na placu św. Piotra: - Akurat od dwóch miesięcy był przeorem w eremie kamedulskim w Noli, koło Neapolu i to były jego pierwsze doświadczenia z pobytu w Italii. Powiedział mi: „W tym czasie były trzy włamania do klasztoru. Pytam jednego z braci: «Co tu u was tak kradną?». A ten brat odpowiada: «A u was nie kradną?»". Ojciec Piotr całkiem spokojnie: „U nas to jest zabronione". Z okresu pobytu ojca Piotra w Noli zachowało się wspomnienie prof. Jacka Woźniakowskiego: - Byliśmy kiedyś z żoną u moich włoskich kuzynów, którzy mieli dobra wiejskie pod samą Nolą tak, że mieszkając u nich, mieliśmy widok na Wezuwiusz. Ogród otoczony był zdziczałymi, stromymi zboczami. I krewni powiedzieli nam, że na tej górze przylegającej niemal do ich posiadłości jest klasztor kamedułów i nawet przez jakiś czas przeorem był Polak. Okazało się, że mieli na myśli właśnie ojca Piotra. Bardzo to było zabawne spotkanie, bo oni przecież nie wiedzieli, że my go znamy i moja żona jest jego krewną, ani my nie wiedzieliśmy, że ojciec Piotr przebywał w tej okolicy. Ten przepięknie położony erem funkcjonował prawie czterysta lat. Niestety, w 1993 roku został zamknięty i przekazany Zgromadzeniu Misjonarzy Bożego Odkupienia. . ... . W 1984 roku ojciec Rostworowski został mianowany przez Ojca Świętego konsultorem Świętej Kongregacji do Spraw Zakonnych. Pisał do przyjaciół: „W związku z tą nową funkcją liczę na Wasze modlitwy i Wasze światła. Obawiam się, że będę miał dużo roboty, bo poinformowano mnie w Sekretariacie Stanu, że jestem jedynym konsultorem tej Kongregacji znającym język polski. Obawiam się więc, że powstaną w Polsce różni natchnieni zakonodawcy, którzy będą zasypywać Świętą Kongregację swoimi pomysłami. Szkoda, że nie jesteście bliżej, abym mógł Was się czasem poradzić". W tym też czasie ojciec Piotr Rostworowski i pochodzący z Niemiec ojciec Winfried Leipold EC byli wizytatorami, czyli współpracownikami głównego przełożonego zakonu - ojca majora. Co trzy lata udawali się do każdego eremu, żeby przekonać się, jak funkcjonuje, jakie ma problemy i jakie ewentualne zmiany w sposobie działania powinny być wprowadzone. Wszystkie te zagadnienia były następnie omawiane, przedyskutowywane i przemodlone podczas kapituły generalnej zakonu. Ta funkcja wizytatora wiązała się z licznymi podróżami po całym świecie, bo tak też rozmieszczone są eremy: trzy we Włoszech, dwa w Polsce, jeden w Hiszpani, jeden w USA i jeden w Kolumbii. Trwa także budowa nowego eremu w Wenezueli. W ten sposób ojciec Piotr jako kameduła - pustelnik przejechał i poznał więcej krajów niż kiedykolwiek poprzednio. Wspominał to zawsze z lekkim uśmiechem. Dwa lata później, w 1986 roku został przeorem oraz mistrzem nowicjatu w Eremie Matki Bożej Gromnicznej (Yer-mo Camaldulense delia Candelora) w Envigado w diecezji Medellin, w Kolumbii. Kameduli przebywali tu od 25 stycznia 1969 roku i w ten sposób zrealizowali marzenie błogosławionego ojca Pawła Justinianiego, który w 1520 roku założył Kongregację Eremitów Kamedułów Góry Koronnej i który zawsze marzył o tym, by zrobić fundację w Indiach Zachodnich, tak się wówczas nazywała ta część świata. Niestety, ani 224 Ojciec Piotr jemu samemu, ani jego następcom to się nie udało. Pomysł zrealizowano dopiero w II połowie XX wieku, a duży udział w jego urzeczywistnieniu miał ojciec Piotr. „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" -twierdził ojciec Rostworowski i to dodawało mu otuchy i odwagi, gdy w wieku siedemdziesięciu sześciu lat wyruszał na kolumbijskie szlaki. Opowiadał potem o tym wydarzeniu z takim niezwykłym zachwytem dla posłuszeństwa zakonnego, które jest siłą Kościoła. Powtarzał, że między rozkazem a wykonaniem nie powinno być szpary, bo w szparę zawsze wślizguje się wąż. Mówił: „Posłuszeństwo musi być głęboko rozumiane i przeżywane, bo jest niebezpieczeństwo, że posłuszeństwo zmieni się w dyscyplinę tylko zewnętrzną. I wtedy coś w człowieku zamiera, jeżeli słucha i wykonuje pewne polecenia wyłącznie automatycznie. I dlatego się czasem mówi, że posłuszeństwo okalecza osobowość człowieka. To nie jest prawda. Ale to może być prawda. To może być prawda, jeżeli to posłuszeństwo nie jest aktem świadomym, aktem osoby, nie jest ofiarą woli, ale jest dostosowaniem się automatycznym do pewnego systemu dyscyplinarnego i takim bezmyślnym spełnianiem swoich obowiązków. Wtedy rzeczywiście człowiek się automatyzuje, ale wszystko, co płynie ze świadomości, przekonania, z woli, z miłości rozwija człowieka, nie gasi, nie zatłamsza jego osobowości, ale przeciwnie. Bardzo ważna jest kultura posłuszeństwa od wewnątrz". Wspominał też: „Z czasów mojego klerykatu w Belgii pamiętam przeora tego klasztoru i ojca Baldwina, bardzo lubianego przez wszystkich. Kiedyś na konferencji niedzielnej opat powiedział (bez żadnych wstępów i bez rozmowy uprzedniej z ojcem Baldwinem), że ojciec Baldwin pojedzie na przeora do Afryki. Temu człowiekowi jakoś wyraźnie radośnie się zrobiło, że opat tak poważnie potraktował jego ofiarę 225 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" Fot. 73. O. Piotr Rostworowski 226 Ojciec Piotr zakonną, że nim się swobodnie dysponuje. Z wielką prostotą, chociaż nie znał języka murzyńskiego, z wiarą pojechał na nową placówkę. Trzeba więc bardzo uważać, żeby nic z tej prostoty, z tej gotowości na ofiarę nie zatracić w naszych czasach skomplikowanego życia". Być może wiele lat później echa tego wydarzenia dały się słyszeć w momencie, gdy ojciec Piotr został skierowany do Kolumbii i decyzję tę przyjął z pogodą. Jadąc, wiedział jednak, że stawia czoła potężnemu wyzwaniu. „Początek w nowych warunkach nie był dla mnie łatwy - pisał. - Gdy po nieprzespanej nocy nad Adriatykiem, znalazłem się nagle wśród mojej nowej Wspólnoty, która mnie przyjęła serdecznie, i nie mogłem do niej słowa przemówić, a język, którym mówili, wydał mi się bełkotem, zdałem sobie sprawę z paradoksalności mojej sytuacji". Fot. 74. Młoda wspólnota w Eremie Matki Bożej Gromnicznej w Envigado w Kolumbii 227 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" Ojciec Piotr wziął ze sobą słownik polsko-hiszpański z zamiarem nauczenia się nowego języka. Śmiał się, że musi uczyć się hiszpańskiego w klasztorze, w którym się milczy, i dodawał, że najbardziej zazdrości wszystkim małym dzieciom, które tam tak dobrze mówią po hiszpańsku, a on dziesięciominutową konferencję musi przygotowywać trzy dni ze słownikiem i gramatyką. W pewnym momencie ktoś z zewnątrz mu ten słownik ukradł. Dla ojca Piotra to była ogromna strata, chodził przygnębiony i nagle, następnego dnia dostał z Polski przesyłkę, właśnie słownik polski-hiszpański. To był dla niego znak opieki Bożej, zawsze o tym mówił właśnie w takich kategoriach. Fot. 75. Na przechadzce w Envigado Uważał, że ten okres był najbardziej zabieganym w jego życiu: pracował, uczył się języka, był przełożonym klasztoru i mistrzem nowicjatu. Podobno pewnego razu wybrał się na spacer ze współbraćmi i nagle wpadł w głęboką na kilkadziesiąt 228 Ojciec Piotr 229 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" metrów szczelinę. Na szczęście nic mu się nie stało, bo zatrzymała go bujna roślinność i nowicjusze zdołali go uratować. Ojciec Tadeusz Rostworowski SJ szczególnie dobrze pamięta spotkanie z ojcem Piotrem w Krakowie, w trakcie jego pobytu w Kolumbii: - Przyjechał taki mnich prawie osiemdziesięcioletni, krótko ostrzyżony, z długą, białą brodą. Siedzieliśmy przy stole i ojciec Piotr mówił: „My, w Ameryce Łacińskiej, jesteśmy Kościołem ludzi młodych, a wy tu się starzejecie". Co ciekawe kandydatów do zakonu nie brakowało i to z różnych krajów Ameryki Południowej i wielu z nich wytrwało w tak trudnym życiu. Ojciec pisał: „Młodzież jest tu sympatyczna i bardziej duchowo wyrobiona niż się spodziewałem. Sprzyja temu wyrobieniu okoliczność, że literatura religijna w języku hiszpańskim jest bardzo dobra i niezmiernie Fot. 76. Wnętrze kościoła w Envigado bogata". Ale nie bez znaczenia pozostawała także osoba ojca Rost-worowskiego, jego charyzmat i dar budzenia nowych powołań, jego świętość, która w widoczny sposób promieniowała. On rzeczywiście był mnichem Kościoła Powszechnego umiejącym posługiwać Chrystusowi wśród różnych narodów i kultur, przekraczającym bariery językowe, kulturowe i społeczne. A przecież trzeba sobie uświadomić, że jego rola przełożonego - obcokrajowca nie była łatwa i nie każdy chciał bez oporu poddać się takiemu kierownictwu. Ojciec Benedykt Jerzy Pa-czuski EC spędził z ojcem Piotrem w Kolumbii trzy lata i był świadkiem podejmowania przez niego nowych wyzwań: - Myślę, że moja obecność była wówczas ojcu Piotrowi potrzebna. Czuł się cudzoziemcem wśród Kolumbijczyków i tęsknił za polską atmosferą, za polską duszą. Bardzo serdecznie wspominam nasze rozmowy. Dotyczyły one oczywiście wszystkiego, były czasem sytuacje bardzo trudne, wręcz tragiczne i wówczas ojciec Piotr szukał takiej psychicznej podpory u drugiego, który był jego uczniem i Polakiem, który go rozumiał lepiej niż wszyscy inni. W Kolumbii ojciec Piotr poddawany był rozmaitym próbom. Pierwszy erem założony został w Envigado koło Medellin w 1969 roku, a zatem jeszcze przed przybyciem tam ojca Piotra. Zakupiono ogromny teren, bo ziemia była tania, traktowana jako nieużytek. Ale po dwudziestu latach, już za czasów ojca Piotra, okazało się, że rozbudowujące się miasta Fot. 77. Przed domkiem pustelniczym w Envigado 230 Ojciec Piotr zbliżają się do eremu i że przez tamten obszar, obok posiadłości klasztornych, ma być prowadzona droga z Medellin na lotnisko. Co więcej, zgodnie z kolumbijskim prawem, mnisi musieliby uczestniczyć w kosztach budowy tej drogi. W tej sytuacji zakon byl zmuszony do założenia nowego eremu, 12 km od miasteczka Sonson, na wysokości około 2000 m n.p.m. Tam spotkał się ojciec Piotr z nowymi kłopotami. Kupiony teren obejmował powierzchnię około 300 ha i należał do jednego właściciela, a mieszkający tam ludzie, kilka rodzin z dziećmi, byli jego pracownikami. Ta ziemia była ich mieszkaniem i źródłem utrzymania. Ale ojciec Piotr nie mógł się z nimi wiązać i by nie mieć wobec nich długu, nie przyjął ich jako pracowników eremu, a zatem niestety stracili dach nad głową i pracę na roli, z której żyli. Dla ojca to była bardzo trudna decyzja, zdawał sobie sprawę z kłopotów, wobec których stanęły rodziny, ale z drugiej strony nie chciał, aby klasztor miał w przyszłości jakiekolwiek zobowiązania wobec tych ludzi. Podobno podczas zebrania, w trakcie którego zakonnicy informowali mieszkańców o ich nowej sytuacji, jeden z chłopów dość mocno zdenerwował się, był nawet agresywny i za to, zgodnie z kolumbijskim prawem, trafił na pewien czas do więzienia czy aresztu. Fot. 78. Ojciec Piotr przed domkiem pustelniczym w Eiwigado 231 „Abraham byt rok młodszy, kiedy wyrusza} w nieznane" Fot. 79. Na przechadzce w Sonson. Ojciec Piotr pierwszy z lewej Fot. 80. Przed domkiem pustelniczym w Sonson, maj 1991 r. 232 Ojciec Piotr Początkowo do prowizorycznej pustelni przybyło trzech zakonników, a po dwóch miesiącach dołączył czwarty. Ojciec Piotr chciał wybudować dla nich erem z prawdziwego zdarzenia na dziesiątki, jeśli nie setki lat. Jednak same prace przygotowawcze: budowa nowej drogi na stromych zboczach górskich, która przedłużała już istniejącą o około 1 — 1,5 km, jej utrzymanie i udoskonalanie, rozbiórka dwóch starych domów mieszkalnych znajdujących się na terenie przeznaczonym pod budowę eremu, wyrównanie terenu, budowa nowego domu dla majordoma - stróża i gospodarza terenu, budowa zbiornika cysterny na wodę doprowadzaną z odległego o około 300 m źródła, sporządzenie planów budowy i zagospodarowania terenu pochłonęły znaczne sumy pieniędzy i zajęły zbyt dużo czasu. Budowa eremu musiała być odłożona. We wspólnocie zaczęły pojawiać się głosy krytyki wobec ojca Rostworowskiego. Niektórzy zakonnicy uważali, że przynajmniej na początku mogli mieszkać w dawnych domkach Fot. 81. Na przechadzce w Sonson 233 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" chłopów, a nie zaczynać od wielkich i kosztownych inwestycji. Pojawiły się opinie, że tak wielkie fundacje mogą przesłonić ideał życia kamedulskiego, które powinno wyróżniać się prostotą i ubóstwem. Stawiano ojcu Piotrowi także zarzuty dotyczące sposobu organizowania eremów, braku gospodarności, strat finansowych. W Sonson zdecydowano się na kupno dużego stada krów i przestawienie się z uprawy roślin, głównie kukurydzy, na hodowlę bydła rzeźnego. W praktyce oznaczało to nie tylko koszty związane z zakupem zwierząt i ich utrzymaniem, ale także nowe wydatki na solidne ogrodzenie całego terenu i pól uprawnych usytuowanych najczęściej na stromych zboczach górskich, gdzie wszystko musiało być wykonywane ręcznie. Próba kupienia jednej krowy mlecznej tylko dla pierwszej wspólnoty i ewentualnie rodziny majordoma była niezbyt udana, gdyż okazało się, że zwierzę jest półdzikie i daje bardzo mało mleka. Pomysły jawiły się jako całkowicie chy- Fot. 82. Ojciec Piotr ogląda teren pod przyszły erem w Santa Rosa 234 Ojciec Piotr bione i w rezultacie erem ten funkcjonował przez dziewięć miesięcy, jako placówka tymczasowa, od połowy 1990 roku. Na koniec ojciec Piotr podjął się założenia Eremu świętego Krzyża (Yermo Camaldulense delia Santa Cruz) w Santa Rosa de Osos. Ze swoimi przełożonymi ustalił kupno działki o powierzchni około 400 ha i wybrał miejsce pod przyszła pustelnię. Po namyśle doszedł jednak do wniosku, że obszar ten znajduje się tuż przy szosie i jest za bardzo widoczny. Dla uniknięcia hałasu ciężarowych samochodów, postanowił budować erem 2 km w głąb posiadłości. Co prawda, o swojej decyzji informował prawdopodobnie ojca majora telefonicznie lub przez pośredników, np. brata Andrzeja, było jednak możliwe nieporozumienie wynikające z faktu, że język hiszpański w dialekcie antiogeńskim (Antioguia - departament, region odpowiadający naszym województwom ze stolicą Me-dellin) jest trudny dla cudzoziemców, niemniej przełożonym te Fot. 83. Kamień węgielny pod kościół w Santa Rosa 1 VII 1992 r. 235 „Abraham byl rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" niezbyt podobała się taka samodzielność. Ponadto obszar ten położony był wyżej niż poprzednie eremy, około 2500 m n.p.m. i na takiej wysokości było dużo chłodniej. Bawiący się w architekta brat Andrzej, dla maksymalnego utrzymania ciepła w domkach zaprojektował je w taki sposób, że większość okien nie otwierała się. Wówczas to było novum, a teraz pomysły brata Andrzeja są krytykowane przez kamedułów włoskich. Fot. 84. Budowa klasztoru w Santa Rosa Z budową eremu też były trudności. Na zakupionym terenie rósł las, który został częściowo wycięty właśnie pod zabudowę klasztorną. Tamtejsi robotnicy zapewniali, że wystarczą zaledwie trzy miesiące, aby to drewno nadawało się na budowę i że w ciągu trzech, czterech miesięcy zbudują erem. Potem okazało się, że potrzeba było trzech lat. Teren eremu był stepem, trzeba było flancować trawę, żeby powstały pastwiska dla krów dojnych i ojciec Piotr 236 Ojciec Piotr 237 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyrusza! w nieznane" Fot. 85. Budowa eremu w Santa Rosa kupował ją za wielkie pieniądze, a można ją było mieć za darmo, wystarczyło uprawiać ją w eremie w Envigado i przenosić do Santa Rosa. W obcym kraju, w zupełnie odmiennej kulturze, miał sprostać ojciec Piotr Rostworowski wielorakim zadaniom - nie tylko nawracać ludzi do Pana Boga i rozwijać życie kontemplacyjne, do czego był może najbardziej powołany, ale być równocześnie budowlańcem, hodowcą, rolnikiem, zarządcą i ekonomem. On - mnich eremita, człowiek osiemdziesięcioletni, Polak. Co charakterystyczne, w Tyńcu stawiano ojcu Piotrowi zarzut, że nie interesuje się zbytnio odbudową klasztoru, w Kolumbii krytykowano zapał, z jakim przystępował do zakładania nowych eremów. Benedyktyni zarzucali mu nadmierne ciążenie ku życiu kontemplacyjnemu, gdy znalazł się w klasztorze zamkniętym, I nie rozumiano i nie akceptowano jego ruchliwości i zaangażowania w sprawy tego świata. W Tyńcu powinien się spełniać w działaniu, a działanie dusił i gasi! swoją pobożnością, u kamedułów powinien być skupiony i wyciszony, a promieniował aktywnością i otwartością na świat. Była to osobowość bogata, wszechstronna i nietuzinkowa. Zawsze wyrastająca ponad wspólnotę. I nie zawsze rozumiana. Osobowość, na którą trzeba patrzeć w świetle Bożym. Ojciec Piotr lubił mówić: „Jeżeli człowiek zapali wielkie światło w pokoju, to automatycznie we wszystkich kątach będzie jasno. A jeżeli wejdzie się do pokoju tylko z małą świeczką, to trzeba dużo chodzić i szukać, a mało się znajdzie. Tym wielkim światłem w nas jest obecność Boża". - Na te wszystkie trudności nałożyła się jeszcze sytuacja wewnętrzna w Kolumbii, którą można by określić mianem wojny domowej pomiędzy konserwatystami a liberałami trwającej z niewielkimi przerwami od połowy XIX wieku. W En-vigado były też znaczne problemy związane z działaniem na tym terenie mafii przemycającej narkotyki. W Medellin znajdowało się centrum działania jednej z najważniejszych organizacji kolumbijskiej mafii narkotykowej, która kontrolowała znaczne obszary uprawy koki, dysponowała fabrykami kokainy, a także środkami transportu - lotniskami i samolotami. Niedaleko pustelni miał rezydencję znany szef przemytu Pablo Escobar. Santa Rosa zaś i tamtejszy rejon były kontrolowane przez oddziały paramilitarne, rodzaj partyzantki będącej w ciągłym konflikcie z władzami i wojskiem. Oddziały te dla własnych potrzeb i działalności sekwestrowały osoby, za które żądały okupu oraz opłat od prywatnych właścicieli ziemi, zakładów czy handlowców w zamian za zostawienie ich posiadłości w spokoju. Dotyczyło to również eremu. Może mniej za czasów ojca Piotra, bo klasztor był jeszcze w budo- 238 Ojciec Piotr wie, ale jego następca miał stale z tym problemy. Aktualnie sytuacja zmieniła się, bo niedaleko eremu ma swoją posiadłość obecny prezydent Kolumbii, sprowadzono więc oddział wojska, który na stałe tam rezyduje. Oddziały paramilitarne przeniosły się w rejon Sonson, gdzie w tym momencie jest ich centrum - wyjaśnia ojciec Jacek Cieślik EC, drugi wizytator, prokurator generalny i wiceprzeor Sacro Eremo Tuscolano we Frascati koło Rzymu. Ojciec Piotr pisał: „Sytuacja Kolumbii jest groźna. Rząd jest słaby, a partyzantka mocna i dobrze uzbrojona. Poza tym mnóstwo tu różnych bojówek i organizacji paramilitarnych, które reprezentują różne kierunki. Żyje się w atmosferze zbrodni. W ciągu jednego roku w naszej prowincji zamordowano około 2300 osób. Morderstwo stało się chlebem powszednim dla tutejszego społeczeństwa i wrażliwość ustąpiła miejsca otępieniu. Co gorsza, że prawo zaczyna milknąć i ustępować miejsca rozzuchwalonemu bezprawiu. Nie słychać prawie, aby któryś z tych zbrodniarzy wpadł w ręce policji. Może jesteśmy w przededniu rewolucji?". To właśnie sytuacja wewnętrzna sprawiła, że ojciec Piotr zaczął myśleć o zakładaniu eremów kamedulskich poza Kolumbią, np. w Wenezueli, Ekwadorze, w Peru czy w Boliwii. Miałyby to być ewentualne miejsca wycofania się zakonników na wypadek pogorszenia się sytuacji politycznej w kraju. Ten pomysł udało się częściowo urzeczywistnić - ojciec Piotr nawiązał pierwsze kontakty z diecezją San Cristobal w Wenezueli, w roku 1997 kapituła generalna zakonu zgodziła się na założenie eremu w tej diecezji i w 1998 roku rozpoczęto prace przygotowawcze. 239 „Abraham byl rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" Z czasów kolumbijskich zachowało się ciekawe wspomnienie: - Prawdopodobnie w 1987 roku ojciec Piotr przyjechał do Stanów Zjednoczonych jako wysłannik papieża na Konferencję Episkopatu Stanów Zjednoczonych - relacjonuje Konstanty Szułdrzyński. - Spotkaliśmy się w Nowym Jorku, szliśmy o 8.00 rano 47 ulicą do Katedry świętego Patryka, bo ojciec Piotr chciał tam odprawić Mszę świętą. 47 ulica w Nowym Jorku to jest zagłębie złota i brylantów, około 60% światowego rynku, reszta znajduje się w Amsterdamie. Ojciec Piotr nie był w habicie, bo w USA obowiązuje zasada, że duchowni wszystkich wyznań noszą cywilne ubrania. Wówczas przeżyłem niezwykłe doświadczenie: ojciec Piotr szedł tą Fot. 86. O. Piotr w Nowym Jorku, kwiecień 1985 r. 240 Ojciec Piotr Gold Street i wszyscy Żydzi idący rano do pracy kłaniali mu się nisko. Każdy, kto tylko popatrzył, pozdrawiał ojca Piotra. Myśleli, że idzie jakiś wybitny duchowny, jakaś święta osoba. Oni to wyczuwali, tę niezwykłą wewnętrzną siłę i moc, jaka z niego promieniowała. A ojciec Piotr żartował: „Widzisz, jak mnie tu wszyscy znają!". Ojciec, choć wcale o to nie dbał, często robił takie niezwykłe wrażenie. I to nie tylko na tych, którzy go znali, ale przede wszystkim na tych, którzy stykali się z nim po raz pierwszy. Promieniował mocą, wewnętrzną siłą. Po rozmowie z nim człowiek zawsze wiedział, gdzie ma iść, co robić. Uświadamiał, że są rzeczy ważniejsze niż przejściowe kłopoty, i robił to w taki sposób, że człowiek nie miał wątpliwości, że tak właśnie jest. I nagle czuł się zażenowany, że wcześniej nie odkrył tego sam, że się zagubił we wszystkich codziennych sprawach i takie mu się wydawały ważne do zrobienia, a to przecież nieprawda. To był jego charyzmat. Dotarliśmy do Katedry świętego Patryka, w której ojciec Piotr chciał odprawić Mszę świętą. On poszedł do kaplicy odmawiać brewiarz, a ja do zakrystii ustalić szczegóły. Tam poprosili mnie o paszport ojca Rostworowskiego i ja im wówczas podałem dyplomatyczny, watykański paszport ojca Piotra. Byli tym tacy zaszokowani, pozwolili nam odprawić Mszę świętą przy głównym ołtarzu w Katedrze świętego Patryka w Nowym Jorku, dali nam najlepsze ornaty, najwspanialsze kielichy. W 1992 roku ojciec Piotr Rostworowski powrócił do Europy, do Eremu świętego Hieronima (Eremo di San Giro-lamo) w Pascelupo we Włoszech. Pustelnia położona jest na wysokości około 600 m n.p.m., na występie skalnym, który jest częścią masywu Monte Cucco sięgającego wyso- I 241 „Abraham byl rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" kości 1500 m n.p.m. Miejsce niezwykłe, w którym przebywał fundator Kongregacji Monte Corona błogosławiony Paweł Justiniani. Do dziś zachowała się mała kaplica - grota, w której podczas celebracji Mszy świętej 7 sierpnia 1524 roku doznał najwyższego dla siebie doświadczenia mistycznego. Klasztor został opuszczony w 1925 roku, był to bowiem czas, gdy zamykano małe pustelnie, by zgromadzić zakonników w dużych domach. Zrekonstruowano go i otwarto oficjalnie na nowo w 1992 roku i wówczas właśnie skierowany do niego został ojciec Piotr. Fot. 87. W San Girolamo Pisał: „Nie jestem już w Kolumbii. Od listopada mamy w środkowych Włoszech, w górach Apenińskich, nową placówkę. Jest to dawny erem górski świeżo odnowiony. Miejsce jest bardzo samotne i spokojne. (...) Jest nas tutaj pięciu: dwóch Włochów, dwóch Polaków i jeden Japończyk. Żyjemy tu w miłości bratniej, śpiewając Chwałę Bożą". ; ? ¦' 242 Ojciec Piotr Podobnie jak podczas poprzedniego pobytu we Włoszech dokuczały mu warunki klimatyczne: „Jest tu wiele zimniej niż w Kolumbii, zimniej nawet niż w Polsce, bo w Polsce jest dobre ogrzewanie, a tutejsze piecyki utrzymują ciepło zaledwie przez cztery godziny. Ale dobrze nam tu jest w samotności z Bogiem i oczekujemy blasków Zmartwychwstania". Dziewięć miesięcy po objęciu przeorstwa w Eremie Św. Hieronima ojciec Piotr odebrał niespodziewany telefon od ojca Winfrieda, który był wówczas majorem: „Ojciec pojedzie do Kolumbii. Właśnie dzwonię do ojca z agencji podróży, bilet jest kupiony, proszę przyjechać jutro na lotnisko". Trwała wówczas budowa eremu w Santa Rosa i miejscowy przeor nie dawał sobie z tym rady. Ojciec Piotr, jako inicjator tej fundacji i człowiek mający już sporą praktykę, przejął na nowo obowiązki przeora. W następnym, 1994 roku przyjechał na kapitułę generalną do Sacro Eremo Tuscolano we Frascati niedaleko Rzymu. Żartował przed rozpoczęciem obrad: „Jak mnie jeszcze raz wybiorą przeorem, to moi współbracia będą mieli nie ojca, ale dziadka duchownego". Miał już wówczas osiemdziesiąt cztery lata. Lubił też powtarzać, że nasza cywilizacja chrześcijańska wydała taką koncepcję człowieka, która dzieli życie na przy- 1 243 „Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane" Fot. 88. Zakonnicy podczas modlitwy w chórze kościelnym w San Girolamo gotowanie do zawodu, zawód, emeryturę. Wiek przedproduk-cyjny, produkcyjny i poprodukcyjny. Zdaniem ojca Piotra pod tym względem więcej mądrości wykazują hindusi, którzy dzielą życie ludzkie na cztery etapy. I etap - do dwudziestego drugiego roku życia - przygotowanie do ofiary. Uczeń ma się przygotować nie do kariery, ale do ofiary. II etap to jest ta właściwa ofiara, zaangażowanie w życie. A potem III etap, kiedy ujrzy się twarz wnuka, około czterdziestego piątego roku życia, człowiek idzie do lasu, ażeby rozważyć swoje życie, i IV etap - powrót do społeczności jako guru, czyli nauczyciel mądrości. Fot. 89. O. Piotr w San Girolamo Starość nie jest pojęta jako emerytura, jako odejście, jako wiek poprodukcyjny, ale jako dojrzałość wewnętrzna. I ojciec zwracał uwagę na to, że i my tak powinniśmy postrzegać nasze życie. On sam postanowił oddalić się na całkowitą pustynię. Rozdział 16 MT0 SlftCE TRZEBA BYŁO UJARZMIĆ' (O. Piotr Rostworowski) „Parco dei castelli romani", czyli park pałaców rzymskich to niewielkie miasteczka położone na szczytach Wzgórz Albańskich w odległości około 30 km na południowy wschód od Rzymu. Nazwa ta łączy się z obecnością na tym terenie willi patrycjuszy i dygnitarzy rzymskiego senatu. Na tutejszym obszarze znajdowała się też willa Cycerona, a tradycja mówi, że pojawili się tutaj św. Piotr i św. Paweł, gdy głosili religię chrześcijańską w stolicy Imperium. Nie są to co prawda fakty udokumentowane, ale wielce prawdopodobne. Frascati, skąd pochodzi najbardziej znane rzymskie białe wino, dzięki chłodniejszemu klimatowi stało się kurortem dla bogaczy, którzy pobudowali tu luksusowe wille. A nieprzerwanie od prawie czterystu lat jest także miejscem pustelniczego życia kamedułów. Sacro Eremo Tuscolano usytuowane jest na wysokości 550 metrów wzniesienia Tusculum (700 m n.p.m.). Klasztor fundował w 1608 roku papież Paweł V, znany z budowania wielu kościołów w Rzymie i odnowienia transeptu Bazyliki Św. Piotra. Od 1860 roku erem pełni funkcję domu generalnego Kongregacji Monte Corona, a obecnie tu także znajduje się nowicjat. Do tej pustelni przyjechał w roku 1994 na kapitułę generalną ojciec Piotr Rostworowski i tu po jej zakończeniu pozostał. I 245 „To serce trzeba było ujarzmić" Fot. 90. Sacro Eremo Tuscolano we Frascati koło Rzymu W tym okresie za zgodą kapituły, po dwudziestu sześciu latach pełnienia funkcji przeora w różnych pustelniach kamedulskich, podjął ojciec Piotr Rostworowski samotne życie rekluza. Z radością stwierdzał: „Usunę się więc w całkowite milczenie i samotność z Bogiem, by Go uwielbiać i żyć tylko dla Niego w oczekiwaniu na Jego przyjście. Trzeba też z głębszym zrozumieniem opłakać swe grzechy, których jako długoletni lichy przełożony mam więcej niż inni". - Rekluzja jest specjalną formą życia pustelniczego - opowiada brat Leonard Hodlik EC. - Mnich zupełnie zamyka się w swoim domku, Mszę świętą odprawia u siebie, nie wychodzi do chóru na wspólne modlitwy, posiłki i bieliznę przynosi mu dyżurny współbrat i podaje przez specjalne podwójne zamykane drzwi, aby w żaden sposób nie naruszyć samotności, a rekluz pozostaje wyłącznie w swoim miejscu. Legendy, że 246 Ojciec Piotr 247 „To serce trzeba było ujarzmić" jest on zamurowany w swojej samotni, są całkowicie nie-pradziwe. To jest specjalne powołanie, bardzo trudne i bardzo piękne zarazem: człowiek całkowicie się izoluje od świata i zostaje sam na sam z Panem Bogiem, ale jego decyzja jest dobrowolna. Dla ojca Benedykta Jerzego Paczuskiego EC to jest naturalny proces: - Gdy człowiek zaczyna zbliżać się do Pana Boga, odczuwa potrzebę coraz głębszego, coraz bardziej radykalnego zagłębiania się w tę atmosferę życia nadprzyrodzonego. I w pewnym momencie wszystko, co zewnętrzne i ziemskie, zaczyna jakby przeszkadzać w kultywowaniu życia wewnętrznego na takim poziomie, jakiego ono wymaga. Powstaje coraz silniejsze pragnienie, aby tak naprawdę oddać się wyłącznie Stwórcy. Święty Augustyn powiedział kiedyś: „Nigdy nie jestem mniej sam, niż gdy jestem sam". A na jednej z ławek, wykonanej przez brata Tyburcego w ogrodzie kamedulskim na Bielanach jest taki napis: „Samotni nie jesteśmy, Bóg jest z nami". U progu rekluzji, pod koniec października 1994 roku ojciec Piotr pisał: „W samotności wyłania się wszechświat i niespodziewanie nabiera znaczenia. Słońce ze swym nieustannym wędrowaniem po niebie, jego wspaniałe wschody i zachody, jasność i skwar południa i tajemnica nocy. Wszystko to, zupełnie zapomniane w życiu pracowitym i zaśpieszonym, związanym z zegarem, a nie ze słońcem i księżycem, teraz ukazuje na nowo swe piękno i wymowę. Wszechświat rozmawia z człowiekiem samotnym. Dostrzega on znowu słońce i jego wędrówkę po niebie, zmiany księżyca i jego uciszające, blade światło, cudowną głębię nieba wyiskrzonego gwiazdami. W samotności pustelni korzysta się z leczącego działania całego wszechświata stworzeń, który nas otacza, a na który już nie umiemy patrzeć. Ja teraz czuję, jak rozpływają się ostre problemy, gdy mój kontakt z naturą stał się normalnie ludzki, gdy mogę bez pośpiechu posiedzieć w skwarze południa, czy popatrzeć na wspaniałe blaski zachodu, czy wtopić wzrok w głębokości nocnego nieba. Jednocześnie z tym wszystkim człowiek widzi, jak bardzo jest maleńki, zagubiony punkt w bezmiarze przestrzeni. Niektóre problemy wówczas odpadają, bo nie ma dla nich miejsca. Kiedy człowiek będzie na nowo mógł leczyć swoją chorą duszę wszechświatem, który mu dał Bóg?". — Rekluzji można oddać się na jeden dzień, tydzień, miesiąc, na Wielki Post, jeden rok, dwa lata lub można zdecydować się na rekluzję wieczystą. W tej chwili mamy jednego rekluza wieczystego we Włoszech w Monte Rua koło Padwy - dodaje ojciec Jacek Cieślik EC - jest nim Japończyk Gianmaria Ichiro Ishii z Tokio, który jest naszym kapłanem i żyje jako rekluz wieczysty od 1997 roku. Wcześniej był rekluzem czasowym w USA i w eremach włoskich. To jest trzeci rekluz wieczysty w ostatnim czasie. Pierwszy był na Bielanach, ojciec Michał Stanisław Nagadowski, przeżył w odosobnieniu trzydzieści kilka lat, zmarł w 1987 roku. Drugi Włoch, ojciec Rafał Alessandro Cupo w Kolumbii, zmarł w 1993 roku. Istnieje przepiękna legenda o śmierci rekluza. Otóż zdarzyło się to podobno przed II wojną światową w eremie kamedulskim w Noli. Żył tam wówczas rekluz wieczysty, a przed jego domkiem pustelniczym stała uschnięta wiśnia. Pewnego dnia to martwe drzewo niespodziewanie zakwitło. Zauważył to przeor i zdumiony wszedł do domku, gdyż z racji 248 Ojciec Piotr Fot. 91. O. Piotr (z lewej) z rekluzem o. Rafałem (z prawej) w Kolumbii pełnionej funkcji miał takie uprawnienia i znalazł rekluza martwego. Kwitnące drzewo odczytał jako niezwykły znak dla całej wspólnoty. Ojciec Piotr Rostworowski rozpoczął rekluzję jesienią 1994 roku. Potraktował ją bardzo poważnie, pisał listy do swoich znajomych i przyjaciół na całym świecie i informował, że odtąd z nikim nie będzie już się kontaktował. Prof. Marian Machura wspomina ze wzruszeniem: - Kiedy ojciec Piotr zdecydował się zostać rekluzem, przyjechał jeszcze raz do Polski, aby pożegnać się z ludźmi, z którymi czuł się w pewien sposób związany. Moja żona była za granicą, ja też gdzieś wyjechałem, więc w skrzynce przy drzwiach zastaliśmy tylko taki króciutki list: „Kochani, byłem, chciałem Was uścisnąć, ale Was nie zastałem. Wobec tego zostawiam Warn serce i miłość. Ojciec Piotr". 249 „To serce trzeba było ujarzmić" To jest taki list najkrótszy, najserdeczniejszy, najwspanialszy, który przechowujemy w domowym archiwum. - Pamiętam, było mi ogromnie smutno, że po raz ostatni nie udało mi się spotkać z ojcem Piotrem - opowiada Zofia Cholewińska. - Akurat miałam chorych rodziców 400 km od Krakowa i pojechałam do nich w odwiedziny. Wróciłam w sobotę i w skrzynce znalazłam list od ojca Piotra: „Moi Przełożeni Generalni posłali mnie na tydzień do Polski z pewną misją, którą miałem załatwić w Tarnowie, Krakowie, Warszawie, Koninie i Sieradzu. Miało to wszystko zmieścić się w jednym tygodniu, bo mój Towarzysz Kierowca, Włoch miał swoje terminy. Znalazłem jednak czas dla Ciebie i dwa razy byłem u Twoich drzwi w piątek 25 listopada, rano i po południu. Niestety nikt nie odpowiedział na dzwonek z bramy do mieszkania nr 24. Nie będę mógł pisywać do Ciebie, ale moja ojcowska miłość do Ciebie, którą mam w Chrystusie, Ciebie nie opuści. Ja już zacząłem osiemdziesiąty piąty rok życia, więc już długo nie pozostanę na tym świecie. Twoja dobra modlitwa będzie towarzyszyć tej reszcie mojego życia i mojej śmierci. Ja też o Tobie Zoszku nie zapomnę, będę Cię Miłosierdziu Nieskończonemu polecał i będę Cię błogosławił". - I już go więcej nie widziałam - zamyśla się Zofia Cholewińska. Ojciec Piotr zamieszkał w najbardziej oddalonym domku w obrębie eremu we Frascati. Codziennie rano przychodził do chóru na wspólne modlitwy, gdyż była to rekluzja tzw. otwarta, a pozostały czas spędzał w całkowitej samotności. Te poranne spotkania były przede wszystkim okazją do sprawdzenia stanu zdrowia i samopoczucia ojca Piotra, który był już wówczas w podeszłym wieku i cierpiał z powodu różnych dolegliwości. Był całkowicie świadom, jak trudnego zadania się podejmuje: 250 Ojciec Piotr Fot. 92. Domek rekluza w Sacro Eremo Tuscolano - ostatni w rzędzie po prawej stronie „Rekluzja to nie jest stan spoczynku w wolności od obowiązków, ale jest to nieustanne intensywne i trudne ćwiczenie - pisał. - Potrzebne jest ćwiczenie fizyczne, na które starzec już nie ma siły, potrzebna jest wielka dyscyplina myśli, aby myśl nie biegła jak szalona, ale posłuszna była woli. Trzeba wciąż coś robić, aby nie ulec gnuśności i senności. Trzeba zdyscyplinować i spoczynek, i rozmyślanie, i modlitwę, i spacery. Są chwile, kiedy wszystko to zdaje się być zupełnie niemożliwe i ponad siły. (...) Wydawało nam się może, iż nie ma tu nic trudnego, być zwolnionym z wszystkich obowiązków zewnętrznych i przejść w stan spoczynku. Ostatecznie bezmyślność nie jest trudnym zadaniem, chociaż nudzić się jest przykro, ale można wytrzymać, bo rzecz nie jest zbyt trudna. Ale rzecz staje się bardziej zrozumiała, gdy zrozumiemy, że rekluzja jest pewną określoną dyscypliną, którą musi przyjąć i zrealizować wiernie cały człowiek". 251 „To serce trzeba było ujarzmić" Dodawał równocześnie: „Człowiek na samotności może milczeć, być skupionym, czytać książki duchowe i teologiczne, mieć umysł wciąż zajęty rzeczami duchowymi, a jednak rzadko kontaktować się z samym Bogiem w tym przekazie mocy i życia. Wówczas należy powiedzieć, że rekluzja nie idzie dobrze. (...) Skutkiem tak prowadzonej rekluzji będzie niedowład i owoce jej nie będą obfite, nawet gdyby rekluz prowadził życie bardzo surowe. Trzeba sobie uświadomić, że wierność modlitwie jest ważniejsza i trudniejsza od surowej ascezy". Ten czas poświęcony tylko modlitwie i kontemplacji umocnił w ojcu Piotrze przekonanie, że fundamentalna cecha bycia mnichem to życie modlitwą. Mnich jest jak winorośl, ma produkować wyłącznie winogrona, czyli miłosną modlitwę. Jeżeli tego owocu nie będzie przynosić, stanie się nieużyteczny. Mnich nie jest jabłonią, gruszą czy śliwą, które jako drzewa, nawet jeżeli nie przynoszą owoców, mogą być jeszcze użyte na wyrób mebli, skrzynek lub fajek. Winorośl, jeżeli nie Fot. 93. O. Piotr w progu domku rekluza 252 Ojciec Piotr przynosi winogron, jest bezużyteczna. Racją istnienia mnicha jest życie modlitwą. „Podjąć się życia w rekluzji, licząc na siebie, to byłaby straszna pycha - stwierdzał. - Ty widzisz Panie, że prosiłem 0 rekluzję, ponieważ mi dałeś do zrozumienia, że to po prostu wynika z działania Twojej laski w moim życiu od początku, że jest to po prostu logiczne jego zakończenie zgodne z Twoją myślą dla mnie, pomimo moich poważnych odchyleń i upadków. Zrozumiałem, że Ty, Panie, pozostałeś mimo wszystko wierny Twojej myśli, bo jesteś Bogiem wiernym i przebaczającym. 1 dlatego ośmieliłem się poprosić o tę rekluzję, aby wreszcie ze wszystkich sił współpracować z Twoją myślą o moim życiu. Dlatego zaufałem. W pierwszym momencie pomyślałem, że zarozumiale łapnąłem się na dzieło, które nie jest dla mnie, które wybitnie przewyższa moje słabe siły i przeląkłem się mojej zarozumiałości. Ale Ty dałeś mi do zrozumienia, że od początku prowadziłeś mnie ku temu T'f. Ę^^Ł i n'e zmieniłeś we mnie tego kie- Fot. 94. O. Piotr w ostatnich latach życia runku". W końcowym okresie rekluzji dodawał: » ¦ „Jest we mnie Nowy Człowiek, ale jeszcze nie umocniony. Jeszcze jest we mnie stary, który niekiedy dochodzi do głosu i daje mi odczuć swą gorycz. Objawia się w postaci depresji, smutku, zniechęcenia, szukania rozluźnienia. Wprowadza at- 253 „To serce trzeba było ujarzmić" I mosferę niepokoju i goryczy. Budzi lęk przed wysiłkiem i rodzi myśl, że droga, na którą wszedłem, jest niemożliwa. Każe zwracać uwagę na stan mego zdrowia, oceniając je pesymistycznie. Tak wygląda moja rzeczywistość, z którą ma się zmierzyć Nowy Człowiek. To jest konkretne zadanie, które według starego człowieka przewyższa moje możliwości i wymaga wycofania się z tej drogi. Gdybym rzeczywiście był sam, wypadałoby się z tym pogodzić. Jeśli chcę iść dalej, muszę się z większą ufnością i wiernością, i częstotliwością zwracać ku mocy zbawczej Boga, która jest we mnie. Biorę sobie za motto słowa Psalmu 104: «Szukajcie Pana i Jego potęgi, szukajcie nieustannie Jego Oblicza»". Niestety, po dziesięciu miesiącach stan zdrowia ojca tak się pogorszył, coraz dotkliwiej dokuczała mu cukrzyca i problemy trawienne, że musiał zrezygnować z życia w rekluzji. Było to 29 września 1995 roku. Po raz kolejny stanął wobec faktu, że jego plany i zamiary życiowe zostały zmienione, i po raz kolejny przyjął tę Wolę Bożą względem siebie z pokorą. Wówczas wielu współbraci pytało ojca Piotra o przeżycia duchowe z tamtego czasu i ojciec zawsze odpowiadał, że brak mu słów i określeń na wyrażenie niezwykłych, wewnętrznych doznań i uniesień, jakich doświadczał podczas miesięcy oddanych wyłącznie Panu Bogu. Rozdział 17 „IDZIEMY NAPRZÓD KU WIELKIEMU SPOTKANIU" (O. Piotr Rostworowski) Jedno z ostatnich zadań, jakich podjął się ojciec Piotr, było związane z małą siostrą Magdaleną, z którą przez wiele lat był w wielkiej przyjaźni. Otóż ojciec Piotr otrzymał list zawierający prośbę o danie swojego świadectwa w związku z rozpoczynającym się procesem beatyfikacyjnym małej siostry Magdaleny i próbował kilkakrotnie sprostać temu zadaniu, o czym świadczą zachowane rękopiśmienne próby tego listu. Sprawiało mu to jednak pewien kłopot, gdyż działo się w ostatnim lub przedostatnim roku życia, kiedy ojciec Piotr był już schorowany, wzrok pogorszył mu się znacznie i pisanie sprawiało trudność. W tym właśnie czasie ostatni raz spotkał się z profesorem Stefanem Swieżawskim, także świadkiem w procesie beatyfikacyjnym. - Pojechaliśmy z żoną na tydzień do Rzymu, do małych sióstr. Wówczas z siostrą Marie Germain, naszą przybraną córką, która mieszkała u nas kilka lat w Krakowie, wybraliśmy się do ojca Piotra do Frascati. Przed wejściem do klasztoru byliśmy bohaterami zabawnej sytuacji. Otóż oczywiście, jak to u kamedułów, nikogo na furcie nie zastaliśmy. Po dłuższym kołataniu wyłonił się taki olbrzymi brat i my łamaną włoszczyzną zapytaliśmy o ojca Piotra. A on tak stał nade mną, dużo wyższy, cierpliwie czekał, aż skończę i wreszcie odezwał się 255 „Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu" czystą polszczyzną: „Ja przecież pana profesora wykładów słuchałem". To rzeczywiście było niezwykłe i pokazało, że we włoskich eremach było więcej Polaków niż Włochów. Fot. 95. Jedno z ostatnich zdjęć o. Piotra 256 Ojciec Piotr 257 „Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu" Ojciec Piotr wtedy przyszedł, długo z nami rozmawiał. Przebywając z nim, naprawdę się czuło, że gdzieś blisko bije źródło życia. Jego sposób komunikowania się, ten spokój pośród wszystkich jego cierpień sprawiał, że człowiek, kontaktując się z nim, jednocześnie dotykał czegoś niezwykle wielkiego. Ten człowiek na wszystko patrzył z nadprzyrodzonej perspektywy. Kiedy zostaliśmy sami, powiedział mi, że jest śmiertelnie chory. To było nasze ostatnie widzenie się. 31 lipca 1998 roku niespodziewanie nastąpił wylew, wywołując częściowy paraliż jednej strony ciała. Konieczny był pobyt w szpitalu. W tym czasie brat Joel Galea EC pełnił w klasztorze we Frascati urząd pielęgniarza i przygotowywał wszystkie osobiste rzeczy ojca Piotra, które ten musiał zabrać ze sobą do szpitala: — Nie zanotowałem, aby wypowiedział jedno słowo zniecierpliwienia. Był milczący, uległy i uśmiechnięty. Wydawało mi się, że modlił się cały czas, że był zjednoczony z Bogiem, gdy ja się krzątałem i byłem obok w celi. „Wśród umiejętności niełatwych do nabycia jest umiejętność chorowania, której dzieci Boże uczyć się muszą w tym życiu — pisał w liście wiele lat wcześniej. - Nie należy się z sobą cackać, ale i nie należy udawać zdrowego lub usiłować pokonać chorobę przez jej negację. Największa mądrość to przyjąć rzeczywistość z miłością i spotkać w niej Boga i Jego Wolę, być cierpliwym i nie spieszyć się do działania. Czasem w naszej bezczynności Bóg więcej czyni". Chory ojciec Piotr spędził około miesiąca w Szpitalu św. Józefa w Albano, a następnie został skierowany na rehabilitację do kliniki ortopedycznej w Ariccia, gdzie niemal na nowo uczył się chodzić. Do eremu wrócił w październiku 1998 roku i, ze względu na stan zdrowia, został przeniesiony do infir-merii. Był troszkę tym rozczarowany, ponieważ koniecznie chciał wrócić do __,_____. swojej samotni, lecz ¦¦¦¦¦' ** później zaakceptował sytuację, w której się znalazł. Często też powtarzał: „Starość jest jak dobra przyjaciółka -zawsze coś ze sobą przyniesie!". Fot. 96. Infirmeria w eremie kamedulskim we Frascati - Od jego powrotu aż do końca i ja spałem w infirmerii, aby w każdej chwili być do jego dyspozycji - zaświadcza brat Joel Galea EC. - Nasze cele sąsiadowały ze sobą tak, że mogłem śledzić jego potrzeby bez zakłócania jego samotności i swobody. Każdego dnia, z wyjątkiem niedziel i świąt, jeden z nowicjuszy robił z nim ćwiczenia nakazane przez terapeutów ze szpitala. Pisał: „Każdy okres życia ludzkiego jest jakimś nowym etapem rozwoju i każdy wymaga od nas wierności swej specyficznej łasce. Starości też się trzeba uczyć i ona też jest jakąś łaską i jakimś zadaniem. Starość ma uwolnić człowieka z wszelkich złudzeń, z wszelkich fałszywych wartości i wielkości, aby znalazł maleńkość przed Bogiem, a wraz z nią pełną prawdę życia ludzkiego i głęboki pokój. Bo pokój może być tylko w maleńkości, kiedy człowiek upadnie na twarz przed Bogiem i pozostaje On sam: «erit Dominus solus in die illo» (Iz 2). Starość kieruje nas ku rzeczom najprostszym, gdy wielość naszych możliwości i zajęć stopniowo opada. Pozostaje nam 258 Ojciec Piotr wówczas to, co najprostsze i najistotniejsze, Jego miłość, Jego wierność, Jego bliskość - On sam. Trzeba kierować naszą myśl, nasze rozmyślania ku dziękczynieniu za wielkie Jego zmiłowania, ku głębszemu przeżyciu Jego Serca, Jego dobroci dla nas i dla wszystkich stworzeń. Rodzi się stąd wyrozumiałość i dobroć dla wszystkich, ta wybitna cecha udanej starości chrześcijańskiej". - Po powrocie ze szpitala do klasztoru ojciec Piotr rozpoczął odprawianie Mszy świętej 1 listopada 1998 roku, w Dzień Wszystkich Świętych - pamięta brat Joel Galea EC. - Był bardzo podekscytowany, powiedział mi: „Zapomniałem wszystko". Po Eucharystii odwrócił się do mnie i cały rozpromieniony wyszeptał głosem drżącym z emocji: „Po długim czasie na nowo czuję się kapłanem!". Był za wszystko wdzięczny Bogu. Zaprawdę była to dla mnie łaska Boża, że mogłem mu asystować każdego dnia podczas Mszy świętej. Pamiętam jego spojrzenie na mnie podczas znaku pokoju. I ten mocny uścisk dłoni. To był pokój, który wypływał z serca. Ostatnią Mszę świętą odprawił ojciec Piotr 15 kwietnia 1999 roku. Dzień później, 16 kwietnia 1999 roku, około godziny 8.15, kiedy wychodził z łazienki upadł pod drzwiami infirmerii i złamał kość biodrową. Tego dnia poprosił o sakrament chorych. Ojciec major w obecności ojców i braci udzieli! mu tego sakramentu po komplecie. Początkowo zawieziono ojca Piotra do szpitala w Ariccia, gdzie został poddany operacji, ale ponieważ stan jego zdrowia pogarszał się i uaktywniło się ogólne zakażenie zwane sepsą, przewieziono go do szpitala w Albano. Cierpiał. „Chrystus wprowadził Cię na drogę cierpienia - pisał wcześniej. - Czujesz z pewnością, że nie umiesz cierpieć. Ja 259 „Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu" też nie umiem, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze, żeby zawsze być z Nim, a wówczas nasza słabość nie jest straszna. Chrześcijanin musi umieć przyjąć swoją absolutną bezradność i nie powinien nią się zbytnio martwić, skoro ma Boga Wszechmogącego". Powtarzał też: „Ziemia się o mnie upomina, ale jaką wspaniałą karierą jest być prochem w ręku Boga". Podczas pobytu w szpitalu współbracia kameduli pełnili przy nim dyżury przez całą dobę. Był za to bardzo wdzięczny. - Jeszcze w okresie, kiedy był przeorem na Bielanach, sam zainicjował takie całonocne dyżury przy ciężko chorym dziewięćdziesięcioletnim bracie Kolumbanie. Uważał, że umieranie w samotności, w pustej celi, byłoby dla niego bardzo trudnym doświadczeniem - wspomina Roman Czarnecki, który wówczas jako nastolatek przebywał jakiś czas u karne -dułów. — Wielu mnichów wówczas dziwiło się, co to za nowe pomysły i zwyczaje, ale tak naprawdę to było spojrzenie i podejście bardzo ludzkie. - Ostatni mój dyżur przy ojcu rozpoczął się 28 kwietnia rano i trwał dobę - wspomina brat Joel Galea EC. - W tym dniu ojciec Piotr Rostworowski powiedział tylko jedno słowo i raz jeden jedyny otworzył oczy. Było to 29 kwietnia rano. Miał wyraz twarzy cierpiący. Pochyliłem się nad nim i zapytałem: „Ojcze, potrzebuje ojciec czegoś?". Wtedy otworzył oczy i powiedział głosem wyraźnym, jasnym, lecz cierpiącym: „Pokoju" i na nowo zamknął oczy. Siedząc przy nim, odmawiałem Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Odejściu ojca Piotra towarzyszył ojciec Jacek Cieślik EC, który sprawował wówczas funkcję ekonoma w klasztorze. 260 Ojciec Piotr Codziennie dowoził i odbierał współbraci, którzy pełnili przy ojcu dyżur i dzięki temu każdego dnia, choćby przez chwilę miał okazję być przy umierającym. 30 kwietnia przyjechał do szpitala przed 8.00 rano: - Ojciec Piotr był przytomny, miał otwarte oczy i robił wrażenie, jakby na nas czekał. Widzieliśmy, że koniec jest już bliski, odmówiliśmy modlitwę za konających, pożegnaliśmy się z ojcem, uścisnęliśmy sobie dłoń i za chwilę ojciec Piotr odszedł. Była godzina 8.50. Ta jego śmierć była bardzo łagodna, życie dopaliło się w nim jak dogasający płomień świecy. To był dla mnie bardzo wzruszający moment, gdyż, mogę chyba powiedzieć, że byliśmy z ojcem Piotrem zaprzyjaźnieni. To, co mnie zawsze w nim uderzało, to był niesamowity pokój wewnętrzny i taka ojcowska dobroć. I to pozostało do końca. Podczas rekolekcji wielokrotnie mówił o śmierci: „Śmierć jest niewątpliwie czymś przeciwnym naturze, która chce żyć. Wolelibyśmy, aby nasza wędrówka do Nieba była inna, abyśmy mogli się przyodziać życiem wiecznym, nie przechodząc przez śmierć. Natura się broni. Ale jednak śmierć nie jest taka straszna. A dlaczego nie jest straszna? Bo Chrystus tędy przeszedł. A to, co można zrobić w towarzystwie Jezusa Chrystusa, nie jest takie straszne.(...) Rzecz oczywista, że do śmierci człowiek musi się przygotować i że śmierć będzie tym bardziej lekką, tym bardziej normalną, im więcej człowiek będzie «umarły», zanim umrze. Im bardziej człowiek będzie «żywy», tym śmierć będzie bardziej tragiczną. Dla ludzi światowych, którzy w tym świeci żyli całą doczesnością, którzy tak wibrowali w tej doczesności, w światowym rozumieniu życia, dla nich śmierć będzie załamaniem, strasznym ciosem, tragedią. I rzeczywiście, ludzie, którzy nie wierzą w Chrystusa, którzy nie idą za Nim, tak śmierć pojmują (...). 261 „Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu" Fot. 97. Wystawienie trumny z ciałem ojca Piotra Rostworowskiego w kościele w Sacro Eremo Tuscolano we Frascati 262 Ojciec Piotr Jeżeli człowiek «umarł» w sobie, to śmierć jest dla niego czymś naturalnym, czymś, co zakańcza życie, co napełnia pokojem. Gdy odchodzi taki człowiek, to pozostaje po nim «zapach pokoju», jakby anioł pokoju stanął na tym miejscu (...). Tu na ziemi w stosunku do śmierci, życie nasze układa się bardzo prosto. Jesteśmy na tej ziemi jak żołnierz na posterunku. Taki żołnierz jest bardzo wolny. Nic się nie trapi tym, że po dwóch godzinach przyjdzie zmiana warty, że przyjdzie ktoś inny na jego miejsce. I my, dopóki nas Chrystus nie odwoła, stoimy na posterunku, spełniamy swoje zadanie, zanim nie przyjdzie zmiana warty. Wtedy zastąpi nas ktoś inny i będzie pełnił dalej straż, może nawet lepiej niż my. Ale dopóki jesteśmy na ziemi, chcemy spełniać wszystko, by działa się chwała Boża, bo jesteśmy odpowiedzialni za chwałę Bożą w tym czasie, tu na ziemi". - Przywieźliśmy ciało ojca Piotra do klasztoru we Frascati 3 maja 1999 roku o 11.00 w zamkniętej podwójnej trumnie, cynkowej i drewnianej - wspomina ojciec Jacek Cieślik EC. - Do 1992 roku nasi bracia chowani byli, zgodnie z tradycją, w katakumbach tylko na desce, w stroju zakonnym, ale od tego czasu większość zakonników umiera w szpitalach, ciało musi być transportowane w podwójnej trumnie. 3 maja 1999 roku o godzinie 16.00 odbył się pogrzeb, któremu przewodniczył ksiądz arcybiskup Stanisław Dziwisz. Papież Jan Paweł II przysłał telegram z kondolencjami dla wszystkich przyjaciół ojca Piotra: „Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. (...) W Chrystusie wszyscy będą ożywieni (IKor 15,20.22). 263 „Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu" Fot. 98. Pogrzeb ojca Piotra Rostworowskiego prowadził arcybiskup Stanisław Dziwisz Jednoczę się w myślach i modlitwie z eremicką wspólnotą Kamedułów we Frascati, którzy otaczają dziś trumnę śp. Ojca Piotra Rostworowskiego. Był zawsze bliski mojemu sercu. Znałem go jako człowieka Bożego, który radykalizm ewangeliczny potrafił łączyć z wielką dobrocią, szlacheckie pochodzenie i gruntowne wykształcenie z prostotą, która zjednywała mu życzliwość wielu ludzi. Niósł im zawsze duchowe wsparcie i pozostawił w ich sercach ślad głębokiej duchowości. Wiele zawdzięcza mu Kościół powszechny, a szczególnie w Polsce, w Kolumbii i we Włoszech, gdzie jako gorliwy benedyktyn wniósł wiele w odnowę życia monastycznego. Nie zaprzestał swego apostolstwa pracy i modlitwy, gdy za czasów komunistycznych musiał okupić je więzieniem. Bożemu Miłosierdziu polecam duszę Ojca Piotra. Niech Chrystus najwyższy kapłan przyjmie go do swojej Chwały! 264 Ojciec Piotr Wspólnocie Ojców Kamedułów, Rodzinie i Bliskim Zmarłego oraz wszystkim biorącym udział w uroczystości pogrzebowej z serca błogosławię: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Jan Paweł II, Papież Watykan, 3 maja 1999" Fot. 99. Pogrzeb ojca Rostworowskiego w Sacro Eremo Tuscolano. Obok księdza arcybiskupa Stanisława Dziwisza idzie ojciec Jacek Cieślik EC - Nie byłem na pogrzebie ojca Rostworowskiego, tylko w Krakowie odprawiałem Mszę świętą za jego duszę — powiedział metropolita krakowski kardynał Franciszek Macharski. - I tak został w modlitwie, w naszej tęsknocie za Tym, z Kim pomagał się nam spotykać. To był prawdziwy mnich kapłan. Jego życie było tak bujne, a równocześnie tak wyciszone. Był niesłychanie żywy, dynamiczny, pełen pomysłów, stanowczy, nigdy nie przybity, nigdy nie załamany, nigdy nie narzekający. Zawsze znajdowała się w nim taka postawa duchowej siły, spokoju, mądrej, a nie znudzonej cierpliwości. Zaraźliwy, 265 „Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu" prawie agresywny optymizm i poczucie, że Boża moc jest większa niż wszystko, jeśli tylko człowiek zechce z nią współdziałać. Rozumiał swój czas i jego znaki. Ojciec Piotr Rost-worowski. To był nasz mistrz... Dr Janusz Wacław Koralewski o śmierci ojca Piotra dowiedział się we wtorek 4 maja 1999 roku podczas rozmowy telefonicznej z ojcem Leonem Knabitem OSB z Tyńca: - Nie miałem wówczas telefonu - wspomina - dzwoniłem z budki koło teatru Bagatela. Spodziewałem się śmierci ojca, ale mimo to nie potrafiłem opanować płaczu, szedłem ulicą Krupniczą, a łzy jakoś tak mi same leciały i coś ściskało boleśnie za gardło. Wszedłem do pustego mieszkania przy ul. Czarnowiejskiej i nie miałem z kim podzielić się tą wiadomością. Z nikim z moich przyjaciół się nie umawiałem, zresztą wszyscy mieli o tej godzinie wykłady na uczelniach lub inne zajęcia. Chwilę po moim powrocie ktoś zapukał do drzwi i, naszym obyczajem Grupy z Czarnowiejskiej, wszedł. To byli Joanna Maria Jaroszówna i Mariusz Rafał Cybula. Spojrzeli na mnie i powiedzieli: „Ojciec nie żyje". Joasia cicho płakała, a Mariuszowi „oczy się pociły". Za kilka minut rozległo się następne pukanie i weszła Ewelina Genowefa Łukowiczówna, jeszcze roześmiana, z charakterystycznym rozwianym włosem. Jedno spojrzenie na nas i słowa stłumił płacz. Jeszcze moment i, chyba nawet bez pukania, weszła Joanna Monika Fijałkowska, popatrzyła na nas, nic nie powiedziała jakby wszystko było jasne, usiadła obok, jakiś ruch rąk wyrażający bezradność, niemy ból na twarzy i wielkie łzy. Ktoś zaproponował wspólną modlitwę. Nie umawialiśmy się na tę godzinę i na ten dzień, wszyscy mieliśmy planowe zajęcia, wszystkim zajęcia odwołano. Dlaczego tak się stało? Do tej pory tego nie rozumiem... 266 Ojciec Piotr jML ^ Fot. 100. Katakumby w eremie we Frascati, w których, zgodnie z tradycją, grzebani są kameduli. Grób ojca Piotra - po prawej stronie, na górze 267 „Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu" Po śmierci wiele osób chciało nawiedzić ostatnie miejsca ziemskiej pielgrzymki ojca Piotra i pomodlić się nad jego grobem. Nie wszystkim to się udało. Prof. Marian Machura mówi z zadumą: - Chcieliśmy się pomodlić nad jego grobem w klasztorze we Frascati, pojechaliśmy tam nawet z żoną i córkami, ale przybyliśmy w niewłaściwym czasie, bo, jak w prawdziwym eremie, możliwość wejścia za mury klasztorne jest bardzo ograniczona, więc tylko pomodliliśmy się przed furtą i w jakiejś części spełniliśmy swoje marzenie. Ojciec Jakub Rostworowski SJ miał więcej szczęścia: — Miałem okazję być na jego grobie we Frascati. Potem, gdy wyszedłem na zewnątrz, taki Włoch zainteresował się mną i powiedział: „Ojciec Piotr to był mocny zakonnik". To był człowiek, który na poważnie dążył do Boga, do świętości. I to było widać. Teresa Kuczyńska jest przekonana, że pokolenie, które znało ojca Piotra, na nim się wspierało i z nim różne rzeczy przeżywało, jest już pokoleniem odchodzącym i coraz trudniej te osoby spotkać. Ale czasami się ludzie po tym właśnie poznawali, że ktoś był „ze szkoły ojca Piotra". Wtedy się lepiej rozumieli. Czy ojciec Piotr Rostworowski miał udane życie? On, o którym powiedziano, że pod koniec XX wieku był największą postacią życia monastycznego w Europie? Niecałe cztery lata przed śmiercią on sam stwierdził: „Widzę pilną potrzebę reformy mego życia. Bóg daje mi jasną świadomość, jak wiele łask zmarnowałem przez brak roztropności i mądrości w kierowaniu moim życiem.(...) 268 Ojciec Piotr Dziś, mając 85 lat, jestem człowiekiem zmarnowanym, który nie ma ani prawdziwej wiedzy teologicznej czy biblijnej, ani wiedzy duchowej, ani cnoty nabytej przy pomocy konsekwentnej ascezy (...). Po ludzku było życie zmarnowane. Ale Bóg nie lubi takiego myślenia. Bo z jakiego punktu widzenia to życie było zmarnowane? Bo miałem możność otrzymania znakomitej formacji teologicznej i tę możność zmarnowałem? To znaczy więc, że żałuję, iż nie osiągnąłem pewnej wielkości, a przecież jestem niczym i całe moje życie dąży do kenozy, więc czegóż chcę? Oczywiście chodzi tu o utratę pewnych ludzkich wartości cenionych przez ludzi, a nawet przez Kościół, ale zdobycie tych wartości mogłoby zwiększyć pychę i prawdopodobnie by ją zwiększyło. A więc? Raczej można by uznać życie za zmarnowane, bo było w nim wiele obrazy Boskiej. Ale czy było kiedykolwiek życie bardziej zmarnowane niż życie łotra, który za parę chwil miał umrzeć jako łotr i nie mógł liczyć na czas pokuty? A jednak to życie było sukcesem Bożym, pełnią afirmacji Chrystusa i Jego odkupienia. A więc nie mówmy łatwo o życiu zmarnowanym, zwłaszcza jeśli trwa". Ojciec Ludwik Mycielski OSB podsumowuje: - On był prawdziwym benedyktynem. Święty Benedykt jest patronem rzeczy nieudanych, życiorysów nieudanych. I to jest prawda: świętemu Benedyktowi wszystko się nie udało, rozsypało się w ruiny. A jednak został świętym. I to pod pewnym względem dotyczy także ojca Piotra. Myślę, że do niego odnosi się także w doskonały sposób pewna historia. Otóż ojciec Piotr miał bliskiego przyjaciela, który razem z nim wstąpił do Kolegium Świętego Andrzeja w Belgii. Był niezwykle dobrym człowiekiem, ale stwierdzono, że nie ma powołania do benedyktynów i po nowicjacie powiedziano mu, 269 „Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu" że nie zostanie dopuszczony do ślubów wieczystych. I ojciec Piotr doskonale pamiętał, jak ten jego przyjaciel po zakończonym posiłku pchał w refektarzu wózek z talerzami i płakał. Płakał, bo tak bardzo chciał zostać benedyktynem, a tego mu odmówiono. Potem wrócił do Polski i był prawą ręką różnych księży budujących kościoły. Nie ożenił się, nie miał dzieci, nie zyskał majątku, nie został zakonnikiem. Żadne jego plany nie spełniły się. Na koniec stosunkowo młodo zachorował i ojciec Piotr był przy jego śmierci. I w momencie, gdy wszystko mu się w życiu nie udało i żadne plany nie spełniły się, jego ostatnie słowa brzmiały: „Szeszku, idę dziękować!". I myślę, że to w pewnym sensie powtórzyło się w życiu ojca Piotra. On też z pewnością powiedział: „Idę dziękować za piękne życie, za wspaniałe doświadczenia, za ogrom łask Bożych, za ludzkie przyjaźnie". I to nasze o nim wspomnienie też jest świadectwem takiego udanego życia. Kalendarium życia ojca Piotra Rostworowskiego 1906 17 lipca - ślub rodziców ojca Piotra Rostworowskiego: Wojciecha i Elżbiety Plater-Zyberk, w należącym do rodziców panny młodej majątku Liksna na Inflantach. 1908 30 grudnia - narodziny córki Marii Klary (Mąka) w Liksnie na Inflantach. 1910 12 września - przyjście na świat syna Wojciecha Jana, późniejszego ojca Piotra, w Rybczewicach w ziemi lubelskiej. 1912 27 stycznia - narodziny syna Henryka w Rybczewicach w ziemi lubelskiej. 1913 Sprzedanie przez Wojciecha Hilarego Rostworowskiego Ryb-czewic, a kupno Winiar - mniejszego majątku w pobliży Warszawy. 1914-1917 Działalność polityczna Wojciecha Hilarego Rostworowskiego w Warszawie. Wyjazd Elżbiety z Plater-Zyberków z dziećmi do Liksny, z niewyjaśnionych powodów pobyt w majątku Czetwertyń-skich na Białorusi. 1917 Powrót Elżbiety z domu Plater-Zyberk Rostworowskiej z rodziną do Warszawy poprzez Sankt Petersburg, Finlandię, Szwecję. 271 Kalendarium życia ojca Piotra Rostworowskiego 1923 Sierpień - rozpoczęcie przez Wojciecha Jana Rostworowskiego, przyszłego ojca Piotra, nauki w Gimnazjum Męskim im. św. Stanisława Kostki w Warszawie. 1924 Śmierć matki Elżbiety z domu Plater-Zyberk Rostworowskiej w 37 roku życia. 1928 Maj - egzamin dojrzałości w Gimnazjum Męskim im. Św. Stanisława Kostki w Warszawie. Uzyskane oceny: z religii - bardzo dobra, z języka polskiego - dostateczna, z języka francuskiego — dobra, z historii wraz z nauką o Polsce współczesnej - dobra, z matematyki - dostateczna. 25 lipca - rozpoczęcie rocznego Kursu Podchorążych Rezerwy Kawalerii prowadzonego w Grudziądzu przez Centrum Wyszkolenia Kawalerii. 1929 25 kwietnia - ukończenie rocznego Kursu Podchorążych Rezerwy Kawalerii prowadzonego w Grudziądzu przez Centrum Wyszkolenia Kawalerii z wynikiem — zupełnie dobry. Uzyskanie stopnia plutonowego. Dwumiesięczna praktyka w XIII Pułku Ułanów Wileńskich. 1929/1930 Roczne studia świeckie w Paryżu. 1930-1932 Nowicjat u benedyktynów w opactwie św. Andrzeja w Zevenkerken w Belgii. 1932 25 stycznia - złożenie ślubów czasowych. ' 1933 Grudzień — pierwsza myśl o wstąpieniu do kartuzów. 1934 Rozpoczęcie studiów teologicznych w Kolegium św. Anzelma na Awentynie w Rzymie. 1935 Lipiec - złożenie ślubów wieczystych. 1937 18 lipca - przyjęcie święceń kapłańskich w opactwie św. Andrzeja w Zevenkerken w Belgii. 272 Ojciec Piotr 1938 Przerwanie studiów teologicznych w Kolegium św. Anzelma w Rzymie. Skierowanie, decyzją opata Teodora Neve OSB, do Rabki, do prowadzonego od 1936 roku przez benedyktynów internatu dla chłopców. Udział w przygotowaniach do odnowienia życia monastycznego w Tyńcu. zima 1938/1939 Zbieranie funduszy przez ojca Piotra Rostworow-skiego i ojca Jana Wierusz-Kowalskiego na odbudowę Tyńca. 1939 29 maja - oddanie klasztoru benedyktynom przez księcia metropolitę Adama Stefana Sapiehę. 26 albo 27 czerwca - przyjazd pierwszych benedyktynów do Tyńca. 30 lipca - uroczysty ingres benedyktynów do Tyńca. Ojciec Piotr Rostworowski podprzeorem. Lipiec-sierpień - pierwsze prace porządkowo- remontowe w opatówce. Wrzesień - opuszczenie klasztoru przez wszystkich mnichów, ojciec Piotr przez trzy tygodnie jedynym strażnikiem klasztoru. 1940 Luty - początek współpracy ojca Rostworowskiego z Radą Główną Opiekuńczą w charakterze delegata na dziewięć wiosek. 12 lutego - ojciec Rostworowski mistrzem nowicjatu. 1946 Przejęcie parafii w Tyńcu przez benedyktynów. Mianowanie ojca Piotra Rostworowskiego proboszczem. 1951-1959 1951 - mianowanie ojca Piotra pierwszym polskim przeorem odrodzonego klasztoru w Tyńcu i zastąpienie na tym miejscu ojca Karola van Oosta. Sprawowanie tej funkcji do 1959 roku. 1952 17 marca - śmierć ojca Wojciecha Hilarego Rostworowskiego. Pochowany w grobie rodzinnym w Warszawie na Powązkach. i 273 Kalendarium życia ojca Piotra Rostworowskiego 1963 Sierpień - początek tzw. sprawy Czeszek. 1966 19 marca - aresztowanie ojca Piotra. I sierpnia - skazanie ojca Piotra przez Sąd Wojewódzki w Gdańsku na cztery lata więzienia i trzydzieści tysięcy zł grzywny. Pobyt w więzieniach w Gdańsku, w Krakowie, w Warszawie. 1967 17 lutego - wyrokiem Sądu Najwyższego w Warszawie zmniejszenie kary do dwóch lat i sześciu miesięcy więzienia. I1 grudnia - decyzją Sądu Wojewódzkiego dla Miasta Stołecznego Warszawy warunkowe zwolnienie ojca Piotra z więzienia. 1968 6 stycznia - wizyta w Tyńcu najwyższych władz kamedułów, prośba o pomoc bratniemu zakonowi borykającemu się z kłopotami personalnymi. Objęcie przez ojca Piotra funkcji przeora klasztorów kamedulskich na Bielanach i w Bieniszewie. 1972 Złożenie ślubów kamedulskich. 1973 Wrzesień - śmierć Katarzyny Clinton, przybranej matki ojca Piotra. 1978 Przeniesienie przez ojca Piotra nowicjatu z Bielan do Bieni-szewa. 1983 Przeniesienie do Włoch - objęcie funkcji przeora w Noli i pełnienie jej do 1986 roku. 1984 31 sierpnia - śmierć brata Henryka. Mianowanie ojca Rostworowskiego przez Ojca Świętego kon-sultorem Świętej Kongregacji do Spraw Zakonnych. 1986 Objęcie funkcji przeora oraz mistrza nowicjatu w eremie w Envigado koło Medellin, w Kolumbii. Równoczesne zakładanie eremów w Sonson i Santa Cruz w Santa Rosa de Osos. 274 Ojciec Piotr 275 Kalendarium życia ojca Piotra Rostworowskiego 1992 Powrót do eremu św. Hieronima (Eremo di San Girolamo) w Pascelupo we Włoszech. 1993 Ponowny wyjazd do Eremu Santa Cruz w Santa Rosa de Osos w Kolumbii. 1994 Jesień - przyjazd na kapitułę generalną do Sacro Eremo Tuscolano we Frascati koło Rzymu. Rozpoczęcie rekluzji otwartej. 1995 29 września 1995 roku - przerwanie rekluzji ze względu na stan zdrowia. 1997 Z inicjatywy ojca Piotra, zgoda kapituły generalnej zakonu na założenie eremu w Wenezueli. 1998 Rozpoczęcie prac przygotowawczych do budowy eremy w Wenezueli. 31 lipca - wylew wywołujący częściowy paraliż jednej strony ciała ojca Piotra. Miesięczny pobyt w Szpitalu św. Józefa w Albano, a następnie rehabilitacja w klinice ortopedycznej w Ariccia. Październik — powrót do eremu. Ze względu na stan zdrowia przeniesienie do infirmerii. 1999 17 marca - ostatni wysłany list ojca Piotra Rostworowskiego adresowany do Eweliny Genowefy Łukowiczówny zwanej przez ojca Piotra „Słoneczkiem i Serduszkiem Grupy z Czar-nowiejskiej". 15 kwietnia - ostatnia odprawiona przez ojca Piotra Msza święta. 16 kwietnia - około godziny 8.15 upadek i złamanie kości biodrowej. Operacja w szpitalu w Ariccia. Ze względu na ogólne zakażenie organizmu pobyt w szpitalu w Albano. 30 kwietnia - godzina 8.50 - śmierć ojca Piotra Rostworowskiego. 3 maja - godzina 11.00 - przewiezienie trumny z ciałem ojca Piotra Rostworowskiego do Sacro Eremo Tuscolano we Frascati. Godzina 16.00 - pogrzeb, któremu przewodniczył ksiądz arcybiskup Stanisław Dziwisz. Odczytanie telegramu od papieża Jana Pawła II z kondołencjami dla wszystkich przyjaciół ojca Piotra. Wykaz skrótów ABT Archiwum Benedyktynów Tyniec AK Armia Krajowa BBWR Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem EC Kongregacja Eremitów Kamedułów Góry Koronnej FSK Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża KFO o. Karol van Oost, oznaczenie dotyczy ABT KUL Katolicki Uniwersytet Lubelski NMP Najświętsza Maryja Panna OP Zakon Braci Kaznodziejów, dominikanie OSB Mnisi Reguły św. Benedykta, benedyktyni PRL Polska Rzeczpospolita Ludowa PWR o. Piotr Wojciech Rostworowski, oznaczenie dotyczy ABT RGO Rada Główna Opiekuńcza RP Rzeczpospolita Polska SB Służba Bezpieczeństwa SJ Towarzystwo Jezusowe, jezuici SN Stronnictwo Narodowe UJ Uniwersytet Jagielloński USA Stany Zjednoczone Ameryki Północnej VSM Zakon Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, siostry wizytki Słownik terminów Absolucja — z łac. absolutio znaczy uwolnienie od czegoś, rozgrzeszenie kogoś. W sakramencie pokuty kapłan, udzielając rozgrzeszenia, mówi „Ego te absolvo... = Ja ciebie uwalniam, rozgrzeszam...". Archidiecezja - terytorium kościelne i wspólnota, na której czele stoi arcybiskup. Beatyfikacja - z łac. beatus znaczy bogaty, płodny, szczęśliwy, błogosławiony. Beatyfikacja to zaliczenie przez papieża osoby zmarłej w poczet błogosławionych i zgoda na publiczne oddawanie jej czci, ale tylko w wybranych miejscach. Brat - członek zakonu nie przyjmujący święceń kapłańskich. Chór - miejsce w kościele, gdzie zakonnicy gromadzą się, by uczestniczyć we Mszy św. i Liturgii Godzin. Diakon - z grec. znaczy sługa. Duchowny po święceniach diakonatu, który może m.in. przewodniczyć liturgii słowa i udzielać Komunii świętej. Święcenia diakonatu nie upoważniają jednak do odprawiania Mszy świętej i do udzielania sakramentu pokuty. Doktor Kościoła — tytuł nadawany świętym wyróżniającym się w swych pismach wybitną wiedzą teologiczną. Od VIII wieku na Zachodzie uznano czterech takich doktorów: papieża św. Grzegorza Wielkiego, św. Ambrożego z Mediolanu, św. Augustyna z Hippony i św. Hieronima. Z czasem do tego grona dołączały następne osoby. W 1997 roku papież Jan Paweł II uznał godną tego tytułu św. Teresę z Lisieux (1873 - 1897). Liczba doktorów Kościoła wynosi obecnie trzydziestu trzech. 278 Ojciec Piotr Ekonom klasztorny - zakonnik administrujący dobrami materialnymi w klasztorze. Erem - klasztor zakonników żyjących w odosobnieniu, pustelnia. Eremici - mnisi prowadzący życie ascetyczne w samotności, najczęściej mieszkający w klasztorach nazywanych eremami. Fundacja - instytucja, której podstawą jest majątek przeznaczony przez założyciela na określony cel: naukowy, kulturalny, dobroczynny, religijny. Furta - z niem. Pforte brama. Furtian - odźwierny, zakonnik lub osoba świecka otwierająca i zamykająca drzwi do klasztoru, wzywająca zakonników do rozmównicy. Habit — strój zakonny. Infirmeria — z łac. infirmus — słaby, chorowity. Pomieszczenie dla chorych, np. w klasztorach, koszarach. Ingres - uroczystość przybycia nowego biskupa do diecezji, obrządek objęcia władzy przez wojewodę, starostę grodowego itp. Jutrznia - oficjalna modlitwa poranna Kościoła zachodniego zwana „laudes matutinae", czyli „wychwalanie o brzasku". W klasztorach jutrznia odmawiana jest wczesnym rankiem. Kantor — z łac. cantare — śpiewać. Kantor — zakonnik, także osoba świecka intonująca śpiew w kościele. Kapituła generalna - zgromadzenie przełożonych i wybranych delegatów zakonu, podczas którego omawiane są sprawy dotyczące całego zakonu. Kapituła generalna jest najwyższą władzą w zakonie. Podczas kapituły wybierane są również władze zakonne. Klauzura — z łac. znaczy odosobnienie. Część klasztoru, do której nie mają wstępu ludzie obcy, goście. Dostępna wyłącznie dla członków danego zakonu. Kata kum by — podziemia kościołów albo budynków cmentarnych, gdzie w oddzielnych wgłębieniach umieszcza się trumny zmarłych. Kenoza - z gr. znaczy odarcie, ogołocenie. Uniżenie samego siebie, jakiemu poddał się Chrystus wskutek wcielenia. Odnosi się to do przyjęcia ograniczeń związanych z ludzkim życiem, które w rze- i czywistości skończyło się całkowitym upokorzeniem przez śmierć krzyżową. 279 Słownik terminów Kleryk - wychowanek seminarium duchownego. Komunikant - opłatek z mąki pszennej używany przy Mszy świętej od poł. XII w., mała hostia. Kongregacja - stowarzyszenie religijne albo świeckie, związek, jednostka administracyjna w zakonie benedyktyńskim. Księżówka - w niektórych diecezjach dom wypoczynkowy i rekolekcyjny dla księży. Major - najwyższy przełożony u kamedułów. Majordom - marszałek dworu, zarządca domów wielkopańskich, mnich dbający o konserwację i naprawę materialnej substancji klasztoru. Msza św. prymicyjna - pierwsza Msza święta nowo wyświęconego kapłana, którą odprawia przeważnie w swojej rodzinnej parafii. Mszał - księga liturgiczna do sprawowania Eucharystii. Istnieją również wydania dla wiernych, są to albo wybory tekstów (np. tylko na niedziele), albo też wydania pełne. Neoprezbiter - kapłan nowo wyświęcony, który właśnie uzyskał prawo odprawiania Mszy świętej. Nieszpory - część modlitwy brewiarzowej, którą odmawia się wieczorem. Nowicjat - wstępny okres formacji, który muszą przejść kandydaci do zakonu lub zgromadzenia zakonnego. Przygotowuje on bezpośrednio do złożenia ślubów zakonnych. Osoby będące w nowicjacie mieszkają razem pod opieką oddelegowanej z zakonu osoby, zwanej mistrzem (lub mistrzynią) nowicjatu. Nowicjat trwa rok lub dwa lata. Jest poprzedzony kandydaturą lub postulatem. Oblaci - osoby żyjące przy klasztorze, nie składające jednak ślubów lub żyjące w świecie w duchu Reguły Benedyktyńskiej. Oficjum - spełnienie jakiejś czynności liturgicznej; odmawianie brewiarza. Ojciec - tytuł zakonników, którzy przyjęli święcenia kapłańskie. Oleje święte - krzyżmo, mieszanina oliwy i balsamu poświęcona przez biskupa, używana podczas niektórych sakramentów i ceremonii kościelnych. Opactwo - autonomiczny klasztor posiadający co najmniej 12 mnichów ze ślubami wieczystymi. 280 Ojciec Piotr Opat - przełożony opactwa z reguły wybierany przez wspólnotę zakonną (w zakonach benedyktynów, cystersów, trapistów i in.). Opatówka - dom wewnątrz zabudowań klasztornych, w którym dawniej rezydował opat. Ornat - szeroka szata, w której kapłan odprawia Mszę świętą. Kolor ornatu: biały, czerwony, zielony, fioletowy lub różowy zależy od okresu liturgicznego, święta lub wspomnienia obchodzonego w danym dniu. Patena - talerzyk metalowy, wewnątrz pozłacany, na którym kładzie się hostię w czasie Mszy świętej. Perykopa - fragment z Pisma świętego czytany w kościele i rozważany w homilii. Postulat - z łac. postulare znaczy prosić. Okres przygotowawczy, poprzedzający nowicjat, służący rozpoznaniu powołania przez kandydata. Prokurator - urzędnik zarządzający sprawami podatków, posiadłości, budowli itd. Od procurare - zawiadywać czym, mieć staranie o coś. Przeor - z łac. prior znaczy pierwszy. Przełożony klasztoru niezlaeż-nego od opactwa (przeor konwentualny) lub zależnego. W opactwie - zastępca opata. Refektarz - wspólna jadalnia w klasztorze. Reguła - zbiór podstawowych przepisów pochodzących najczęściej od założyciela i normujących życie zakonne. Uzupełnieniem reguły są dostosowane do współczesnych warunków życia konstytucje i statuty. Rekluz - pustelnik, który decyduje się na przebywanie w całkowitej samotności, bez żadnego kontaktu z innymi członkami wspólnoty eremickiej. Czas poświęcony jest wyłącznie Bogu, modlitwie, medytacji, rozważaniu Pisma świętego. Rekreacja - z łac. recreare znaczy wzmacniać, odświeżać, uzdrawiać. Spotkanie zakonników w czasie wolnym od pracy i modlitwy służące zregenerowaniu sił. Sobór - zebranie biskupów z całego świata pod przewodnictwem papieża, obradujących nad sprawami całego Kościoła. Ostatni sobór powszechny, tzw. Sobór Watykański II, odbył się w Watykanie w latach 1962-1965. 281 Słownik terminów Sutanna - strój duchownych katolickich. Długa, zwykle czarna suknia zapinana z przodu i koloratka, czyli biały, krótki kołnierz. Śluby wieczyste — uroczyste przyrzeczenie dane Bogu. Członkowie wspólnoty zakonnej ślubują ubóstwo, czystość i posłuszeństwo aż do śmierci. Święcenia kapłańskie - udzielenie przez biskupa przywilejów i władzy związanych z kapłaństwem, m.in. do odprawiania Mszy świętej czy udzielania rozgrzeszenia w sakramencie pokuty. Tabernakulum - z łac. tabernaculum znaczy namiot, przybytek, świątynia. Miejsce przechowywania Najświętszego Sakramentu w kościele, umieszczane jest zazwyczaj w pobliżu głównego ołtarza lub w osobnej kaplicy. Triduum Paschalne - trzy dni, w których obchodzi się pamiątkę męki, śmierci, pogrzebu i zmartwychwstania Chrystusa (Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Niedziela Wielkanocna). Wizytator — osoba urzędowa dokonująca wizytacji, czyli oficjalnych odwiedzin połączonych z kontrolą dokonywaną przez władze danej instytucji. Zakrystia - pomieszczenie w kościele czy kaplicy, gdzie przechowuje się paramenty liturgiczne. Tam ubierają się kapłani do sprawowania Mszy świętej. W zakrystii jest również osoba, która przygotowuje wszystko do Mszy świętej i nazywa się zakrystianem. Indeks osób Abraham-218, 224 Alichniewicz Józef - 35 Andrzej św. - 47, 49, 50, 52, 57, 61, 268, 271 Antosiewicz Marcjanna - 71 Antosiewicz Władysław - 67, 75 Anzelm św. - 53, 271, 272 . Archutowski Roman - 31, 35 Augustyn św. - 80, 246 Badeni Joachim - 207 Baliński Stanisław - 31 Balthasar Hans Urs von - 200 Bałucińska Olga - 146, 166, 185, 220 Bantzleben Daniela - 135 Bantzleben Dawid - 135 Bartłomiej św. - 100 Bartoszewski Władysław — 32 Benedykt św. - 47, 48, 49, 54, 77, 88, 151, 189, 215, 268 Bess Ludwik de - 81 Bielawski Krzysztof- 107, 155 Bielawski Maciej - 53, 95 Bieniarzówna Janina - 128, 129 Blachnicki Franciszek - 151 Bobrzyński Jan — 40 Boniecki Adam - 214 283 Indeks osób Borowski Adam - 38 . Broniewski Odon - 200 Bruno Giordano — 219 Brunon z Kolonii św. — 54 Cholewińska Zofia - 142, 166, 249 Chrzanowska Hanna - 139 Chrzanowski Ignacy — 139 Ciepliński Czesław — 35 Ciesielski Jerzy - 128 Cieślik Jacek - 10, 238, 247, 259, 262, 264 Clinton Katarzyna - 23, 24, 32, 273 Cupo Rafał Alessandro - 247, 248 Cybula Mariusz Rafał - 156, 265 Cyceron - 244 Cygan Irena - 161 Czacka Elżbieta Róża - 130 Czarnecki Roman - 259 Czartoryska Teresa - 42, 43, 173 Czartoryski Adam - 50 Czartoryski Stanisław - 94 Czetwertyńska Karolina - 27 Czetwertyńska Maria - 27 Damiani Piotr św. - 202 Dernałowicz Halina — 139 Deskur Helena — 145 Dębiński Henryk — 50 Dębiński Zygmunt — 50 Dylus Franciszek — 207 Dziwisz Stanisław - 9, 262, 263, 264, 275 Eckhart Mistrz - 207 Eeman Harold - 71 Escobar Pablo — 237 284 Ojciec Piotr Fedorowicz Tadeusz - 138 Fijałkowska Joanna Monika - 156, 265 Florkowska Agnieszka - 5, 11 Florkowski Marek - 5, 11 Florkowski Julian - 24 Foch Ferdynand - 31 Foucauld Karol de - 124 Franciszek 1 — 58 Franciszek św. — 28 Galea Joel - 256, 257, 258, 259 Glemp Józef- 138 Gombrowicz Witold - 31 Grzegorz św. - 96 Gueranger Prosper - 49 Hieronim św. - 81, 240, 242, 274 Hilary św. - 60 Hodlik Leonard - 205, 245 Hubert św. - 37 Hugon z Cluny św. - 54, 96 Hutin Magdalena - 123, 124, 254 Hutten-Czapska Antonina z d. Różycka - 20, 21 Hutten-Czapski Edward - 20, 21, 22 Ischii Gianmaria Ichiro - 247 Jaczynowski Adam — 31 Jakub Apostoł św. - 189 Jan Apostoł św. — 56 Jan Kazimierz - 194, 209 Jan Paweł II - 5, 9, 35, 87, 91, 92, 94, 111, 136, 140, 186, 194, 204, 206, 218, 222, 239, 262, 264, 273, 275 Jankowski Augustyn - 79, 86, 101, 135, 144, 155 Jaroszewski Zdzisław - 136 285 Indeks osób Jaroszówna Joanna Maria - 156, 265 Jędrzejowicz Adam - 50 Jędrzejowicz Jan - 50 Jędrzejowicz Stanisław - 50 Joanna Maria - 120 Józef św. - 29, 256, 274 Justiniani Paweł bł. - 182, 202, 223, 241 Kaczmarczyk Maria - 63 Kakowski Aleksander - 31 Kalinowski Lech - 103 Kiełczewski Andrzej - 38 Kluz Stanisław- 134 Kłyszewski Wacław - 30, 47 Knabit Leon - 5, 8, 10, 82, 89, 91, 102, 135, 139, 265 Koczwara Pachomiusz - 61, 63, 65, 70 . Kolbe Maksymilian Maria św. - 143 . Kopernik Mikołaj - 219 ..¦...*. • Koralewski Janusz Wacław - 116, 135, 156, 205, 211, 212, 265 Korniłowicz Władysław - 130 , Kozicki Krzysztof - 110 Kozłowski Adam - 199 Kreutz Cyprian Antonowicz - 16 ; Krupa Tadeusz - 63, 65 Krzyżanowska Elżbieta - 43 Krzyżanowska Maria z d. Rostworpwska /Mąka/ - 24, 27, 41, 43, 44, 45, 270 Krzyżanowski Henryk - 43 Krzyżanowski Hubert - 43, 44 Krzyżanowski Józef ojciec - 43, 44 . Krzyżanowski Józef - 43 Krzyżanowski Rafał - 43 Krzyżanowski Wojciech - 43 Kucharzewski Jan - 26 Kuczyńska Teresa - 267 , Kupiec Zbigniew - 102 286 Ojciec Piotr Lefebvre Gaspar -49 Leipold Winfried - 114, 181, 199, 200, 202, 223, 242 Leńczyk Gabriel - 103 Leon XIII-53 Linus św. - 109, 116 Lubich Chiara - 126 Lubomirski Kazimierz - 40 Lubomirski Sebastian - 181 Łubieński Stanisław - 118 Łukowiczówna Ewelina Genowefa - 156, 157, 265, 274 Macharski Franciszek - 77, 87, 139, 264 Machay Ferdynand - 139 Machura Magdalena - 147, 150 Machura Marian - 88, 98, 150, 215, 248, 267 Maliński Mieczysław - 213 Małaczyński Franciszek- 102, 106 Małys Konrad - 95, 156 , Mańkowski Andrzej - 50 Mańkowski Antoni - 50 Marcin św. - 130 Marco - 126, i27 ¦ Marek św. - 139 Maria Amata - 119 Marie Germain - 124, 254 Matka Teresa z Kalkuty bł. - 136 Matusewicz Jacek - 63, 65 Mazanek Stanisław- 158, 159 Meissner Karol - 80, 85 Merton Tomasz - 151 Michałek Antoni - 86 Michałowski Dominik - 62, 63, 65, 90, 106 Mikołaj 1-16 Mycielska Helena z d. Broel-Plater - 77, 78, 97, 148, 171 Mycielska Maria Ludwika - 148, 149, 161, 170, 172 287 Indeks osób Mycielski Ludwik- 77, 103, 108, 129, 149, 171, 172, 210, 268 Mycielski Paweł - 149, 161 Nagadowski Michał Stanisław - 247 Napoleon - 16 ' Neve Teodore - 51, 57, 58, 63, 64, 272 ' Nieć Józef-63 Niedźwiadek Florian - 186 Ojciec Pio św. - 121 Oost Karol van - 50, 51, 52, 58, 62, 63, 65,67, 73, 76, 83, 84, 102, 185, 272 , ,. ,. ', Osuchowska Klara -17,18 . Osuchowski Bogusław -17,18 Otypko Anita- 158, 160, 171 OtypkoAnna- 158, 160, 162, 164, 171, 172 Otypko Antoni - 158, 159, 172 Paczuski Benedykt Jerzy - 195, 229, 246 Patryk św. - 239, 240 Paweł św. - 141, 208, 244 Paweł V - 244 Paweł VI- 49 Piłsudski Józef - 40 Piotr św. - 131, 215, 222, 244 Pius XII - 87 Plater Emilia - 20 Plater-Zyberk Adela - 21 Plater-Zyberk Edward - 21 Plater-Zyberk Henryk - 21 Plater-Zyberk Henryk Wacław - 21 Plater-Zyberk Jadwiga - 21, 25, 148 Plater-Zyberk Jan - 21 Plater-Zyberk Jan Kazimierz - 19, 20, 21 Plater-Zyberk Janina - 21 288 Ojciec Piotr Plater -Zyberk Maria Zofia - 21 Plater-Zyberk Weronika z d. Hutten-Czapska - 19, 20, 21, 22, 23, 24, 27 Plater-Zyberk Wiktor - 21 Popiel Krystyna - 139 Póltawska Wanda - 137, 138 t Prus Bolesław - 32 Radziwiłł Janusz - 40 Ratajczak Wawrzyniec - 83, 99, 103, 110 Ratkiewicz Kazimierz - 62, 63, 65, 74 Romuald św. - 182, 183, 190, 193, 202 Ronikier Adam - 25, 26, 69, 70, 71, 148 Rostworowska Amelia Maria Jansen - 15, 18 Rostworowska Anna - 28 Rostworowska Elżbieta - 24, 43 Rostworowska Elżbieta z d. Plater-Zyberk- 19, 20, 21, 23, 28, 43, 270, 271 Rostworowska Maria - 28 Rostworowska Weronika - 24, 43 Rostworowski Antoni - 28 Rostworowski Antoni Ignacy - 15, 16, 18, 27 Rostworowski Antoni Jan- 17, 18, 27 Rostworowski Antoni Meliton -15,16,18 Rostworowski Henryk /Heniś/ - 24, 27, 28, 29, 30, 32, 41, 42, 43, 47, 270, 273 Rostworowski Jakub - 152, 267 Rostworowski Jan Jacek -17,18 Rostworowski Karol - 147, 203 Rostworowski Paweł - 152 Rostworowski Tadeusz - 116, 152, 228 Rostworowski Wawrzyniec - 17, 18 Rostworowski Wojciech Kazimierz - 32, 42, 43, 92, 151, 173, 215 Rostworowski Wojciech Hilary - 17, 18, 19, 23, 24, 25, 26, 28, 40, 43, 68, 69, 270, 272 Rothenhausler Mateusz - 60 I 289 Indeks osób Rousseau Jean Baptiste - 20 Rutowska Lucyna - 139, 167, 168, 169 Sapieha Adam - 58, 63, 68, 93, 272 Sczaniecki Benedykt - 62 Sczaniecki Paweł - 51, 68, 106, 107, 108 Serafini z Sarowa św. - 95 Sikorski Władysław - 40 Skibniewski Mateusz - 62, 63, 65, 74, 89, 90, 102, 160, 184 Skrzydlewska Alma - 130 Słupik Edward - 197, 199 Soulages Gerard - 94 Spolińska Ewa - 127 Stanisław Kostka św. - 29, 31, 271 <¦ Stąpor Zofia - 128 Steinberg Katarzyna - 134, 136 : Swieżawska Maria - 124 Swieżawski Stefan - 94, 95, 105, 121, 122, 124, 144, 254 Szczerbiński Stanisław - 50, 51 Szczuka Krystyna - 59 Szewczyk Katarzyna - 75 ; Szpor Romuald - 47 Sztompka Henryk - 31 Szułdrzyński Konstanty - 145, 147, 161, 162, 165, 170, 175, 177, 179, 180, 239 Szymkiewicz Aldona - 101 Szyszko-Bohusz Adolf- 102 Teresa od Dzieciątka Jezus św. — 81 Tęczyński Jan- 193 Tołstoj Lew - 32 Tomasz św. - 199 Tomkowicz Stanisław- 197 Traugutt Romuald - 29, 31 Turowicz Anna - 116 Turowicz Bernard - 106 290 Ojciec Piotr Turowicz Jerzy - 116 Turowski Gabriel - 141 Tyburcy - 210, 246 Tyszkiewicz Benedykt - 50 Uniechowski Antoni - 31 Voltaire - 20 Waluda Helena - 155 Wencel Korneliusz Tadeusz - 10, 200 Wielopolski Zygmunt - 29, 31 ! Wierusz-Kowalski Jan - 61, 62, 63, 65, 84, 141, 272 Wilson Woodrow Thomas — 26 ¦ Władysław IV- 194 Wlodek Zofia - 106 . ' Wojciech św. - 162, 163 Wojtyła Karol - 83, 89, 90, 91, 93, 94, 110, 111, 129, 136, 137, 139, 148, 205, 206, 214 • • : Woliński Janusz - 35 Wolski Mikołaj- 181, 192 Woźniakowski Jacek- 41, 222 Wyszyński Stefan - 92, 93, 163, 167 ¦ Zanussi Krzysztof - 113 ¦¦:¦¦* Zarewicz Ludwik - 217 : ¦ , . • Zatorski Włodzimierz - 153, 222 ' > ; Zyberk Józef - 20 Zygmunt III Waza- 181 Indeks nazw geograficznych Adriatyk- 218, 226 ¦¦..,.¦ Afryka- 224 Albano - 256, 258, 274 Algieria - 123 Alpy-220 ,,..-¦; Ameryka Południowa - 228 - ,: Amsterdam - 239 Apeniny- 219, 241 ... - Ariccia-256, 258, 274 .,, Augustów - 94 ¦..,.. Baku- 17 Bard Śląski- 127 : Belgia - 28, 47, 49, 50, 51, 57, 84, 224, 268, 271 Berlin- 26, 69 Białoruś- 26, 270 ;, Biały Kościół - 93 Bielany krakowskie - 77, 129, 136, 152, 159, 181, 182, 186, 189, 191, 192, 193, 194, 197, 203, 204, 207, 208, 209, 210, 212, 213, 215, 216, 217, 218, 247, 259, 273 Bielany warszawskie — 193 '..... Bielsko-Biała - 159 v Bieniszew- 186, 193, 194, 195, 196, 197, 199, 215, 218, 273 , Bieszczady - 138 Biskupów k/Nysy - 77 , ; 292 Ojciec Piotr Boliwia - 238 Brazylia - 49 Bruksela - 68 Bydgoszcz - 114 Bytom- 78, 171 Chicago - 158 Cluny - 49 Czechosłowacja - 158, 172 Dachau - 186 Drezno- 128 Dźwina - 20 Ekwador - 238 Envigado - 223, 226, 227, 228, 229, 230, 236, 237, 273 Europa - 49, 240 Finlandia - 28, 270 Francja - 49, 55, 56 Frankfurt- 112 Frascati - 9, 184, 218, 238, 242, 244, 245, 249, 254, 256, 257, 261, 262, 263, 266, 267, 274, 275 Fryburg - 57 Galicja - 71 Gdańsk- 162, 163, 171, 172, 173, 175, 179, 273 Gdynia - 164 Generalna Gubernia - 69 Genewa - 69 . Gniezno - 52 Gostyń-51 Górny Śląsk - 97 Grudziądz - 36, 114, 271 Hiszpania - 223 293 Indeks nazw geograficznych Inflanty- 19, 24, 270 Jaszczów - 17 Kalwaria Zebrzydowska - 83, 210 , Kanada- 105 Katowice - 113 Kazachstan - 138 Kazimierz Biskupi - 193, 199 Kolumbia - 9, 113, 114, 223, 226, 228, 229, 236, 237, 238, 241, 242, 247, 248, 263, 273, 274 Kongo - 49 ¦ ¦ i . Konin- 195, 249 . i Kostrze - 88 Kraków- 13, 17, 19, 52, 61, 67, 68, 88, 98, 110, 111, 112, 113, 114, 119, 121, 124, 128, 129, 139, 144, 147, 148, 162, 164, 173, 175, 194, 199, 205, 209, 213, 215, 217, 228, 249, 254, 264, 273 , . Laski - 28, 130, 131, 134, 136, 138, 212 Liksna - 19, 20, 23, 24, 26, 270 Lipsk- 128 Lubin- 51, 80, 82 Lublin- 15, 19 ' ¦ ,. ¦ Lwów- 19, 52 Majdanek - 35 , Medellin - 113, 223, 229, 230, 237, 273 Mediolan- 188 Milejów- 16, 17 Monte Cucco - 240 Możajsk - 16 Neapol- 112, 219, 222 Niemcy- 49, 66, 128, 223 Nola - 218, 219, 220, 221, 222, 247, 273 294 Ojciec Piotr Norwegia - 19 Nowa Huta - 97 Nowy Jork - 239, 240 Oświęcim - 32 , Otwock - 82 Padwa-218, 247 Parkminster - 54 Paryż - 19, 40, 52, 55, 112, 136, 170, 271 Pascelupo - 240, 274 Peru- 17, 238 Piekary- 156 .: Pińczów - 194 Podgórki Tynieckie - 80 Polska-49, 50, 51,57, 61, 76, 84,85,91,94, 107, 109, 119, 124, 139, 159, 160, 168, 169, 184, 187, 193, 194, 220, 221, 223! 242, 248, 249, 263, 269 Poznań- 52, 112 Prusy - 49 . Rabka - 59, 60, 62, 107, 272 Ravensbriick - 137 Rosja - 28 Rumunia - 152 Rwanda - 199 Rybczewice - 24, 270 Rytwiany - 193 Rzym - 9, 48, 53, 57, 82, 83, 91, 107, 116, 126, 128, 219, 222, 238, 242, 244, 245, 271, 272, 274 San Giovanni Rotondo - 121 Sankt Petersburg - 28, 270 Santa Rosa de Osos - 233, 234, 235, 236, 237, 242, 273, 274 Sidzina - 74 Sieradz - 44, 249 . ¦. . 295 Indeks nazw geograficznych Skawina - 62, 63 '• Solesmes - 49 ' Sonson - 230, 231, 232, 233, 238, 273 Sopot - 28 ¦ Stargard - 112 Studzieniczna - 94 Subiaco - 48 Suwałki - 194 Swojatycze - 20 ' ;- Szaniec - 194 Szczaki - 55 ¦¦¦¦ Szwecja - 28, 160, 162, 270 Tarnów-249 ; • Tatry- 59, 208 Tokio-247 ' : : Toronto - 105 •' ¦>'¦ Turyn- 126 "»f Tusculum - 244 Tyniec - 8, 9, 10, 58, 59, 61, 62, 63, 64, 65, 66, 67, 68, 70, 71, 72, 75, 76, 77, 79, 80, 81, 82, 83, 84, 87, 88, 89, 90, 91, 99, 103, 104, 107, 108, 110, 116, 118, 135, 140, 141, 144, 150, 152, 153, 155, 156, 159, 160, 166, 175, 184, 199, 207, 213, 236, 237, 265, 272, 273 USA- 69, 158, 160, 164, 172, 223, 239 Ustronie - 158 Warmia - 77 Warszawa- 13, 16, 17, 19, 26, 28, 29, 33, 52, 65, 72, 78, 92, 104, 111, 112, 130, 167, 172, 173, 193, 215, 249, 270, 271, 272, 273 Watykan - 206, 264 Wejherowo - 162 Wenecja- 218 Wenezuela - 238, 274 296 Ojciec Piotr Wezuwiusz - 219, 222 Wiedeń - 26 Wielkopolska - 51, 80 Wigry- 194 Winiary - 24, 270 Wisła- 38, 150, 151 Włochy-9, 49, 116, 121, 127, 128, 129, 184,218,219,223,240, 241, 242, 247, 263, 273, 274 Włocławek - 140 Włodawa - 19 Wrocław - 110 Zalesię - 33 Zambia - 152 Zebrzydowice - 63 Zevenkerken - 47, 49, 271 Zgłowiączka - 140 , Związek Radziecki - 138 Literatura 1. ARCHIWUM BENEDYKTYNÓW W TYŃCU ABT - list o. Piotra Rostworowskiego z więzienia, Kraków 1 stycznia 1967 roku. ABT — list o. Piotra Rostworowskiego, Bielany, 2 stycznia 1969 roku, informacja o swoim przyjeździe. ABT - list o. Piotra Rostworowskiego, Bielany, 22 grudnia 1970 roku, życzenia świąteczne. ABT - list o. Piotra Rostworowskiego, Bielany, 3 lutego 1971 roku, fragment o starości. ABT - list o. Piotra Rostworowskiego, Bielany, 7 maja 1973 roku, fragment o cierpieniu. ABT - list o. Piotra Rostworowskiego, Bielany, 28 czerwca 1973 roku, fragment o śmierci Katarzyny Clinton. ABT - list o. Piotra Rostworowskiego, Nola, 16 marca 1984 roku, fragment o życiu w Noli. ABT - list o. Piotra Rostworowskiego, Pascelupo, 28 lutego 1993 roku, fragment o powrocie z Kolumbii do Włoch. ABT - list o. Piotra Rostworowskiego, Frascati, 12 października 1994 roku, o przyjęciu rekluzji. KFO V-35 - o. Karol Van Oost OSB, Moja opowieść o Polsce. KFO-V-37 - o. Karol Van Oost OSB, Wspomnienia z Tynieckiej skały. PWR, IV-1 - w zeszycie więziennym ojca Piotra - wycinki z gazet A) „Dziennik Bałtycki" nr 100 (4784) z dnia 29 kwietnia 1966 roku; 298 Ojciec Piotr B) „Dziennik Bałtycki" nr 181 (6865) z dnia 2 sierpnia 1966 roku; C) „Głos Wybrzeża" nr 181 (6233) z dnia 2 sierpnia 1966 roku; D) „Wieczór Wybrzeża" Nr 179 (3012) z dnia 2 sierpnia 1966 roku; E) „Dziennik Bałtycki" nr 186 (6870) z dnia 7/8 sierpnia 1966 roku. PWR, V-7 — list ojca Piotra do premiera Józefa Cyrankiewicza. PWR, V-12 - rewizja do Sądu Najwyższego adwokata Tadeusza Virion. PWR, V-16 - pismo o. Piotra do Sądu Najwyższego o zmniejszenie kary. PWR, V-22 - wyrok Sądu Najwyższego z dnia 17 lutego 1967 roku. PWR V-25 - postanowienie Sądu Wojewódzkiego dla m.st. Warszawy. PWR, V-62 - postanowienie o rewizji w Tyńcu. PWR, V-63 - protokół rewizji w Tyńcu - 22 marca 1966 roku. PWR, XXX - 2 - Regulamin RGO, Kraków 1940. PWR, XXX-42 - potwierdzenia otrzymania darów od RGO. PWR, XXXIX-1 - o. Piotr Rostworowski o swojej rodzinie „Istnienie naszej Rodziny...". PWR, L-3 - o. Piotr Rostworowski, wspomnienia z domu rodzinnego: „Wzajemny stosunek moich Rodziców...". PWR, LII-6 - o. Piotr Rostworowski, Komentarz do Psalmu 23, rok 1970. PWR, LX-1 - informacje o ostatnim okresie życia ojca Piotra. PWR, LX-2 - o. Maciej Bielawski, Ojciec Piotr Rostworowski i Mała Siostra Magdalena Hutin. „Dzieje przyjaźni". PWR, LX-8 - O. Piotr Rostworowski, „Człowiek i wszechświat": „Boże prawdziwie wielki...". PWR, LX-10 - o. Piotr Rostworowski, „Stary i Nowy człowiek we mnie. Medytacja z końcowego okresu rekluzji": „Jest we mnie Nowy Człowiek...". PWR, LX-14 - O. Piotr Rostworowski, refleksja z 22 października 1995 roku o rekluzji. PWR, LX-15 o. Piotr Rostworowski, „O sobie samym" - medytacja biograficzna z 22 października 1995 roku. 299 Literatura PWR, LX-16 - o. Piotr Rostworowski, Refleksja z jesieni 1995 roku o rekluzji: „Poprosiłem kapitułę o łaskę rekluzji...". PWR, LX-22 - o. Piotr Rostworowski, Refleksja z października 1994 roku o rekluzji: „Vuota di ogni fiducia in me...". 2. ZRODŁA PRYWATNE • , List o. Piotra Rostworowskiego po śmierci malej siostry Magdaleny Hutin - udostępniony przez małe siostry. Listy o. Piotra Rostworowskiego do Zofii Cholemiwskiej - udostępnione przez adresatkę. Listy o. Piotra Rostworowskiego do Haliny Dernałowicz i Krystyny Popiel - publikowane we fragmentach za zgodą Lucyny Rutow-skiej. Odpis świadectwa maturalnego - w posiadaniu Wojciecha Rostworowskiego. Oświadczenie o. Piotra Rostworowskiego w sprawie Instytutu Świeckiego Przemienienia Pańskiego - ze zbiorów Lucyny Rutowskiej. Rostworowski Piotr, Konferencje w Laskach 1968 - udostępnione przez siostrę Almę Skrzydlewską FSK. Rostworowski Piotr, Notatki z rekolekcji prowadzonych w Pewli Małek k. Żywca dla Instytutu Przemienienia Pańskiego, sierpień 1957 - udostępnione przez Lucynę Rutowską. Rostworowski Piotr, Uwagi do książki o. Pawła Sczanieckiego, Karol van Oost - udostępnione przez Olgę Bałucińską. Rostworowski Piotr, Wykłady dla mistrzyń - Laski 1970 - udostępnione przez siostrę Almę Skrzydlewską FSK. Rostworowski Stanisław Jan, Milejów wydał pierwszego ministra spraw zewnętrznych, maszynopis w posiadaniu autora. Rostworowski Wojciech Hilary, Jak wyglądał stary Milejów i jak się w nim żyło, maszynopis w posiadaniu Stanisława Jana Rostworowskiego. Świadectwo ukończenia Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu - udostępnione przez Wojciecha Rostworowskiego. 300 Ojciec Piotr 3. KSIĄŻKI Bielawski Maciej OSB, Polis monachorum. Postaci, idee, księgi, Homini, Bydgoszcz 2001. Borkowska Małgorzata OSB, Słownik mniszek benedyktyńskich w Polsce, Opactwo Benedyktynów Tyniec 1989. Chrzanowski Tadeusz, Kresy, czyli obszary tęsknot, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001. Czapska Maria, Europa w rodzinie, Res Publica, Warszawa 1989. Dardanele. Delegatura WIN-u za granicą (1946-1949), pod redakcją Stanisława Jana Rostworowskiego, Zarząd Główny WIN-u, Wrocław 1999. Dudek Antoni, Gryz Ryszard, Komuniści i Kościół w Polsce (1945-1989), Znak, Kraków 2003. Dylus Franciszek ks., Prorok i eremita naszych czasów, „Niedziela" 21/99. Fedorowicz Tadeusz ks., Drogi Opatrzności, Norbertinum 1998. Guillerand Augustyn, Modlitwa kartuzjańska, tł. Janina Anna Żele-chowska, Wydawnictwo oo. Karmelitów Bosych, Kraków 1994. Iwanicki Marcin, Rakowski Tomasz, Wojtysiak Jacek, Sukces nieważny, czyli z prof. Stefanem Swieżawskim rozmowy o kontemplacji, Biblos 2001. Kanior Marian OSB, Benedyktyni w diecezji krakowskiej, „Analecta Cracoviensia" XXVI, Kraków 1994. Kawecki Wojciech, Gimnazjum Męskie im. Św. Stanisława Kostki w Warszawie 1908-1944, Warszawa, Agencja Reklamowo-Wy-dawnicza Arkadiusz Grzegorczyk 2001. Knabit Leon, Dywan Dobrej Nowiny. Ojciec Leon Knabit OSB nie tylko o wizycie Jana Pawła II w Tyńcu, red. Iwona Pawłowska, Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2003. Kolenda-Zaleska Katarzyna, Pielgrzymka 2002, Znak, Kraków 2002. Konarski Szymon, Materiały do biografii genealogii i heraldyki polskiej, t. IV, Platerowie, Buenos - Aires - Paryż 1967. Księga sapieżyńska, praca zbiorowa pod redakcją ks. Jerzego Wolnego, Polskie Towarzystwo Teologiczne, Kraków 1982. 301 Literatura Lockhart Robin Bruce, W pól drogi do nieba. Ukryte życie kartuzów, Veritas Fundation Publication Centre & Michalineum, 2001. Manteuffel Gustaw, Inflanty Polskie, Nakładem Księgarni Jana Konstantego Żupańskiego, Poznań 1879. Mrozińska Maria, Gwiazda Morza, 16 i 23 marca 1986, nr 6. Polski Słownik Biograficzny, t. XXXII/2 zeszyt 133, PAN Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1989; t. XXVI/4 zeszyt 111, jw. 1981. Radomyski Stanisław, ...Podchorążych Szwadron Jazdy. Wspomnienia absolwentów Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu 1926-1939. Oficyna Wydawnicza „Ajaks", Pruszków 2001. Ronikier Adam, Pamiętniki 1939-1945, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001. Rostworowski Piotr, Kierownictwo duchowe, „Z tradycji mniszej" nr 20, Wydawnictwo Benedyktynów Tyniec, Kraków 1997. Rostworowski Piotr, W szkole modlitwy, „Z tradycji mniszej" nr 23, Wydawnictwo Benedyktynów Tyniec, Kraków 2000. Rostworowski Piotr, Wiara, nadzieja, miłość, „Z tradycji mniszej" nr 27, Wydawnictwo Benedyktynów Tyniec, Kraków 2002. Rostworowski Piotr, Wierność łasce, „Z tradycji mniszej" nr 14, Wydawnictwo Benedyktynów Tyniec, Kraków 2002. Sczaniecki Paweł OSB, Karol van Oost, Opactwo Benedyktynów, Tyniec 1990. Sczaniecki Paweł OSB, Tyniec, Znak 1980. Sczaniecki Paweł OSB, Zakony benedyktyńskie w Polsce, Opactwo Benedyktynów w Tyńcu, Kraków 1981. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. V, nakładem Władysława Walewskiego, Druk „Wieku" Nowy Świat nr 59, Warszawa 1884. Swieżawski Stefan, Owoce życia 1966-1988, Redakcja wydawnictw KUL, Lublin 1993. Swiderkówna Anna, Życie duchowe, 22(8) 2003. Tomkowicz Stanisław, Bielany, Biblioteka krakowska nr 26, Kraków 1904. Yademecum Benedyktyńskiego Oblata, Tyniec 1986. 302 Ojciec Piotr Wencel Korneliusz EC, Milczenie, Wydawnictwo „M", Kraków 2001. Wencel Korneliusz EC, Oswajanie lwa. Kontemplacja w życiu codziennym, Biblioteka „Więzi", Warszawa 2000. Wencel Korneliusz EC, Życie pustelnicze. Spotkanie z Bogiem w ciszy i samotności, Wydawnictwo „M", Kraków 2000. Zarewicz Ludwik, Zakon kamedulów, jego fundacyje i dziejowe wspomnienia w Polsce i na Litwie, Kraków 1871. Zarewicz Ludwik, Zielone Świątki i majówki na krakowskich Bielanach, [w:] Józefa Czecha Kalendarz Krakowski na rok 1877, s. 45-49. Ziemianie polscy XX wieku, Słownik Biograficzny cz. 6, Wydawnictwo DIG, Warszawa 2002. Zimmerer Katarzyna, Pożegnanie, „Tygodnik Powszechny" nr 2735 z dnia 28 lutego 2002. Źródła ilustracji ROZDZIAŁ 2 fot. 1. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 2. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 3. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 4. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 5. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 6. Zdjęcie z archiwum Wacława Kłyszewskiego udostępnione przez Wojciecha Kaweckiego fot. 7. Zdjęcie z archiwum Wacława Kłyszewskiego udostępnione przez Wojciecha Kaweckiego fot. 8. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 9. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 10. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego ROZDZIAŁ 3 fot. 11. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 12. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 13. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 14. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 15. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego ROZDZIAŁ 4 : . fot. 16. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 17. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 18. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu 304 Ojciec Piotr fot. 19. Archiwum fot. 20. Archiwum fot. 21. Archiwum fot. 22. Archiwum fot. 23. Archiwum fot. 24. Archiwum fot. 25. Archiwum ROZDZIAŁ 5 rodzinne Wojciecha Rostworowskiego Benedyktynów w Tyńcu Benedyktynów w Tyńcu Benedyktynów w Tyńcu Benedyktynów w Tyńcu Benedyktynów w Tyńcu Benedyktynów w Tyńcu fot. 26. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 27. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu ROZDZIAŁO fot. 28. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 29. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 30. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu . fot. 31. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu ROZDZIAŁ 7 fot. 32. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 33. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 34. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu ROZDZIAŁ 8 fot. 35. Archiwum Kamedułów fot. 36. Archiwum Kamedułów fot. 37. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu ROZDZIAŁ 9 fot. 38. Archiwum rodzinne Wojciecha Rostworowskiego fot. 39. Archiwum Marka Florkowskiego ROZDZIAŁ 10 ,..'•. fot. 40. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu 305 Źródła ilustracji ROZDZIAŁ 11 fot. 41. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu ROZDZIAŁ 12 fot. 42. Archiwum Marka Florkowskiego ROZDZIAŁ 13 fot. 43. fot. 44. fot. 45. fot. 46. fot. 47. fot. 48. fot. 49. fot. 50. fot. 51. fot. 52. fot. 53. fot. 54. fot. 55. fot. 56. fot. 57. fot. 58. fot. 59. Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum ROZDZIAŁ 14 fot. 60. Archiwum fot. 61. Archiwum fot. 62. Archiwum fot. 63. Archiwum fot. 64. Archiwum fot. 65. Archiwum fot. 66. Archiwum fot. 67. Archiwum fot. 68. Archiwum Marka Florkowskiego Kamedułów Benedyktynów w Tyńcu Benedyktynów w Tyńcu Marka Florkowskiego Marka Florkowskiego Kamedułów Kamedułów Kamedułów Benedyktynów w Tyńcu Marka Florkowskiego Marka Florkowskiego Kamedułów Kamedułów Kamedułów Kamedułów Benedyktynów w Tyńcu Marka Florkowskiego Marka Florkowskiego Benedyktynów w Tyńcu rodzinne Wojciecha Rostworowskiego Marka Florkowskiego Marka Florkowskiego Marka Florkowskiego Benedyktynów w Tyńcu Marka Florkowskiego 306 Ojciec Piotr fot. 69. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 70. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu ROZDZIAŁ 15 fot. 71. fot. 72. fot. 73. fot. 74. fot. 75. fot. 76. fot. 77. fot. 78. fot. 79. fot. 80. fot. 81. fot. 82. fot. 83. fot. 84. fot. 85. fot. 86. fot. 87. fot. 88. fot. 89. Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Archiwum Kamedułów Kamedułów Benedyktynów w Tyńcu Kamedułów Benedyktynów w Tyńcu Kamedułów Kamedułów Kamedułów Kamedułów Kamedułów Kamedułów Kamedułów Benedyktynów w Tyńcu Benedyktynów w Tyńcu Kamedułów Kamedułów Kamedułów Kamedułów Kamedułów 307 Źródła ilustracji fot. 98. Archiwum Kamedułów fot. 99. Archiwum Kamedułów fot. 100. Archiwum Marka Florkowskiego ROZDZIAŁ 16 fot. 90. Archiwum Kamedułów fot. 91. Archiwum Kamedułów . ¦.. ¦ fot. 92. Archiwum Kamedułów fot. 93. Archiwum Kamedułów fot. 94. Archiwum Kamedułów ROZDZIAŁ 17 ; fot. 95. Archiwum Benedyktynów w Tyńcu fot. 96. Archiwum Marka Florkowskiego fot. 97. Archiwum Kamedułów Spis treści Wstęp................... 7 Od autora................. 9 1. Była we mnie mentalność ziemiańska....... 15 2. Bóg dał mi dobrą rodzinę.......... 23 3. Zakonnikiem jestem od młodości........ 46 4. Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał..... 58 5. To był nasz mistrz............. 77 6. Znałem go jako człowieka Bożego........ 87 7. Anegdoty lubił opowiadać.......... 100 8. Będę u was na świętego Linusa........ 109 9. Przy nim każdy czuł się dobrze........ 118 10. Dlaczego ten ojciec nie jest moim tatusiem? . . . . 147 11. Ojciec Piotr, który Was kocha......... 153 12. Zabrał się Szeszek do Czeszek......... 158 13. Eremita na drogach świata.......... 181 14. Bardzo chciałem odwiedzić Bielany....... 204 15. Abraham byl rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane . 218 16. To serce trzeba było ujarzmić......... 244 17. Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu..... 254 Kalendarium życia ojca Piotra Rostworowskiego .... 270 Wykaz skrótów............... 276 Słownik terminów.............. 277 Indeks osób................ 282 Indeks nazw geograficznych........... 291 Literatura................. 297 Źródła ilustracji............... 303