16821
Szczegóły |
Tytuł |
16821 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16821 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16821 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16821 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Artur BANIEWICZ
Gdzie ksi�niczek brak cnotliwych
czyli sagi o czarokr��cy ksi�ga Si�dma,
o strasznych i komicznych przygodach
Debrena i wojowniczki Ipndy
w magiczny pas cnoty zakutej traktuj�ca
Most nie spodoba� si� Debrenowi. Wy�oni� si� z mroku zbyt
nagle, by� za du�y i za czarny. Kamienny, jedynie opierzony
drewnem, wisia� nad czym�, co mog�o by� sporym �lebem
albo dolin� ma�ego potoku. Czymkolwiek by�o, wgryz�o si�
mi�dzy poro�ni�te lasem stoki dostatecznie g��boko, by
wzrok skapitulowa� przed ciemno�ci�. Debren nie pr�bowa�
niczego robi� z oczami. Z nieba sp�ywa�y na pogr��one w
ciszy g�ry p�atki �niegu wielko�ci brzozowych li�ci - w takich
warunkach nawet wyspecjalizowany w optyce czarodziej
niewiele zwojuje. Cho� teraz akurat przesta�o pada�. Do��
nagle.
- Ale� cudny! - rozczuli� si� Zbrhl. Podobnie jak Debren,
�ci�gn�� cugle cz�api�cego ospale wierzchowca. -Ha, od razu
wida�, �e�my s� w Morvacu!
- Pogratulowa� refleksu, panie rotmistrz - dobieg� z ty�u
s�aby, mniej ni� zwykle zjadliwy g�os Lendy. - Po trzech
ledwie dobach b��dzenia tak precyzyjnie ustali�
przynale�no�� pa�stwow� tych zasranych g�r to zaiste...
- Lenda... - rzuci� Debren na po�y gniewnie, na po�y
b�agalnie. - Zamknij dzi�b.
Tak naprawd� wcale nie chcia�, by umilk�a. Da� sobie
spok�j z oczami, ale od jakiego� czasu podostrza� inne
zmys�y i chc�c nie chc�c wy�awia� niepokoj�ce sygna�y zza
plec�w. Posykiwania, gdy gniadosz dziewczyny zmienia�
nagle rytm, omijaj�c widoczne przeszkody. J�ki, gdy
napotyka� na przeszkody, kt�re skry�y si� pod �niegiem i
kt�re wypatrzy� za p�no, co zmusza�o go do ratowania
6
Artur
Baniewic
z
si� skokiem. Zapach �wie�ej krwi i �wie�ego potu. W po-
r�wnaniu z bukietem smrodu, pozostawionym w portkach
czy onucach przez poprzednich w�a�cicieli, dziewczyna
nawet po trzech dniach w siodle pachnia�a przyjemnie. Ale im
mocniej czu� j� by�o jej w�asnym potem, tym bardziej Debren
t�skni� do pierwotnej, �o�niersko-oborowej woni �achman�w.
By�o za zimno, by si� poci�. Mr�z powinien upora� si� tak�e
z zapachem krwi: spodnie Lendy nie nale�a�y do grubych i
fachowo �atanych i ka�da kropelka przes�czaj�ca si� przez
szarpie musia�a b�yskawicznie zamarzn��.
Chyba �e by�a spor� kropl�, nie kropelk�.
Poci�a si�, gor�czkowa�a, a teraz w dodatku krwawi�a.
Mia� prawo si� martwi�. Wi�c niech m�wi, niech plecie, co
�lina na j�zyk przyniesie. Nawet gdyby to by� jad w czystej
postaci. W tej chwili wola�by jednak cisz�.
- Duma narodowa w cz�eku ro�nie, gdy widzi takie cudo.
- Szczerze wzruszony Zbrhl obr�ci� si� w siodle, si�gn�� po
buk�ak. - Godzi si� uczci� in�ynier�w toastem.
- �wie� im Panie - wychrypia�a dziewczyna.
- H�? �e jak?
- Lenda - mrukn�� rozgl�daj�cy si� dooko�a Debren
-chcia�a rzec, �e most jest stary.
- Aha. - Zbrhl, u�miechni�ty szeroko, podrzuci� w d�oni
naczynie z grawerowanej cyny. - Dzi�ki, kozo. Nie, �ebym
si� gniewa�, ale mi�o w ko�cu dobre s�owo o czym�
morvackim z twych ust us�ysze�.
- Z moich? - Lenda pos�a�a mu zdziwione spojrzenie.
- Wiem: trudno ci przysz�o. - Skrzywi� si�, zaskoczony
oporem nakr�tki. - Ci�ko przyzna�, �e w Lonsku krze-
miennymi toporkami pierwsze drzewa na k�adki ci�to,
gdy�my tu ju� kamienne mosty mieli. �ajno i ka� - zakl��,
bezskutecznie si�uj�c si� z buk�akiem. - Przymarz�a czy jak?
To� piwo w �rodku, nie woda.
- W bary�ce te�. - Henza zatrzyma� konia przy uwi�zanym
do siod�a Lendy luzaku, stukn�� w d�bow� beczu�k� kolb�
kuszy. - I te� nie chlupie. W�a�nie �em mia� uwag� zwr�ci�,
�e je chyba zamr�z dopad�.
- Pr�dzej rotmistrz jeden - mrukn�a Lenda. - Puste beczki
to do siebie maj�, �e s�abo w nich chlupie.
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH
7
- Zamarz�o? - Zbrhl zapomnia� na chwil� o opornym
buk�aku. - Chcesz powiedzie�, �e� nie upilnowa�, nicponiu?!
To� jak pachol�ciu t�umaczy�em: baczenie dawa�! Ariergarda
mia�e� by�, a nie chwost bezu�yteczny!
- Cmoknij mnie w zadek - rzuci� ura�ony Henza. -I do
siebie miej �al. Prosty knecht jestem, nie komendant jaki�. Co
ka��, to robi�, a jak kaza� zapominaj�, to z inicjatyw� si� nie
rw�. Sam zawsze przed szeregiem porykujesz, �e tym
wyrywnym to nogi z rzyci...
- S�yszeli�cie? - Debren drgn��, zadar� g�ow�.
- Chlupie? - zapyta� z nadziej� Zbrhl.
- Na po�cig mia�em uwa�a� - ci�gn�� rozgoryczony
Henza. - Tudzie� na d�wi�ki dziwne i b�yskanie �lepi. Na
wilko�aki, kr�tko m�wi�c, i insze biesy. Piwa w rozkazie nie
by�o, tom nie uwa�a�, by czujno�ci nie rozprasza�. Jak ci�
znam, czepia�by� si�, �e na s�u�bie o chlaniu jeno...
- Nnnie... - Magun spogl�da� w niebo, obracaj�c si� w
kulbace i zdmuchuj�c p�aty �niegu z rz�s. - To taki... dziwny
d�wi�k. Wysoki. Mo�e nawet... hmm... ultra?
- Wysoki? - Zbrhl zadar� g�ow�, nie zapominaj�c jednak o
buk�aku. Trzasn�� szyjk� o siod�o, wywo�uj�c nerwowy pl�s
konia, po czym zacz�� mocowa� si� z nakr�tk�. - Co� na jod��
wlaz�o?
- Ry�? - rzuci�a bez przekonania Lenda. I sama sobie
odpowiedzia�a: - Eee, chyba nie. M�dry ry� nie laz�by na takie
drzewo, w tak� noc i na takim mrozie. - Przetar�a r�kawem
ciekn�cy nos i pod wp�ywem zatroskanego spojrzenia
Debrena dorzuci�a: - No, ale to rozumnych rysi�w si� tyczy, a
tu morvackiego mamy.
- A jak to... - Henza prze�kn�� �lin� - jak wilko�ak?
- Nadrzewny? - posz�a za ciosem. - Mo�e. Nasze wil-
ko�aki honorowe s�, pr�dzej taki na rycerza w zbroi skoczy,
na �mier� pewn�, ni� na drzewo si� tch�rzliwie skryje, ale
morvackie...
- To nie wilko�ak - powiedzia� cicho Debren. - Za cz�sto
transformuj�; ma�o co tak �atwo zeskanowa�. Zreszt� to... no,
jakby... przemieszcza�o si�.
- Z�azi? - Henza splun��, uj�� kusz� obur�cz. - Prosty
knecht jestem, tom dot�d nie pyta�, ale... Po co w�a�ciwie tu
sterczymy? Mostowstr�t ci si� zn�w odezwa�, Zbrhl?
8
Artur
Baniewic
z
- Macie mostowstr�t, panie rotmistrzu? - zainteresowa�a
si� Lenda.
- A ma, ma, nawet pergaminem z piecz�ci� potwierdzony
- wyr�czy� rotmistrza Henza. - Wstrz�su bezpa�o-wego by�
dozna� na tym tle, jake�my si� do zakonnych naj�li i Leloni�
najechali. Wielki mistrz du�e zaci�gi...
- Zawrzyj pysk - rzuci� rozgniewany, cho� raczej na
buk�ak, Zbrhl. - Debren z Lelonii si� wywodzi, to mu
pewnikiem przykro s�ucha�. Psia jucha... Na mur przy-marz�,
a chwyci� nie ma jak. Miast k�apa� g�b�, �ba by� lepiej
nadstawi�. Chyba nie da si� tego ruszy�, jak w co� twardego
nie przypieprz�. A ko� si� p�oszy.
- D�ugo chcecie tak sta�? - westchn�a Lenda.
- A w�a�nie - przypomnia� sobie Zbrhl. - Po co�my si� tu
w�a�ciwie zatrzymali?
- Most - mrukn�� Debren. - Nie umiem tego nazwa�, ale
co� mi si� w nim nie podoba.
- Eee - rotmistrz pos�a� mu zdziwione spojrzenie. -Ty co,
obrazi�e� si�? O te krzemienne toporki i k�adki? Lonsko ju�
dawno do Lelonii nie nale�y, nie ma powod�w, by si�...
- Ale wstrz�su bezpa�owego to� si� w�a�nie przez
le-lo�ski most nabawi� - przypomnia� Henza. - Bo cho�
kompozytowy, znaczy kamienno-drewniany, wzi�� si� i za-
wali� pod marn� po�ow� roty. I to pieszej. Sta�o si� to, gdy
komtur kaza� nam machiny na drugim brzegu Wi�rnej
nag�ym atakiem zaskoczy�. No to my podwiki na misiury,
sp�dnice na portki i hajda na most, �e niby gromada bab w
panice od zakonnych pierzcha, cnot� ratuj�c. Zamys� by� taki,
�e nim si� Lelo�czyki po�api�, to my ich ju� cepami... a, bom
rzec zapomnia�, �e z cepami�my poszli i co drobniejsz�
broni� jeno, �eby na w�o�cia�stwo wygl�da�. No i, wystawcie
sobie, mistrzu Debren: ten psi syn wzi�� i p�k�!
Co� trzasn�o. G�o�no, cho� nie a� tak, by zamarzy� o
konkurowaniu z w�ciek�ym rykiem Zbrhla.
- A skurwiel!!! Tak p�kn��!!!
- To� m�wi� - wzruszy� ramionami Henza. - Kompo-
zytowy, nowiutki, jeszcze lasem belki czu�, tablica w trzech
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH
9
j�zykach dumnie g�osi, �e konstrukcja klasy mi�dzynaro-
dowej jest, na tuzin kupieckich woz�w liczona, i to tych w
wo�y zaprz�onych, a tu jak nie dupnie...
- Buk�ak!!! - W�ciek�y nie na �arty rotmistrz cisn�� w
niego tym, co zosta�o mu w prawej d�oni, czyli zakr�tk�,
szyjk� i kawa�kiem grawerowanej cyny. - Oszu�ci! Z�odzieje!
W r�kach, �ajno i ka�! Miot�y im struga�! Zawracaj konia,
Henza! Mord par� musz� pilnie obi� w Bre-c�awiu! Siedem i
p� grosza wzi�li, �otry! Anvaski, powiadaj�! Z importu!
Morzem wieziony! Sto lat przetrwa!
- To by� buk�ak z Anvashu? - Debren podrapa� si� po
g�owie. - Hmm... Nie chc� si� wtr�ca� w twoje z
brec�a-wskimi kupcami porachunki, ale nim si� wyg�upisz,
sprawd�, czy gwint nie by� aby odmiennie skr�tny. Bo
An-vashe, jak wiadomo, wszystko po swojemu robi�,
odwrotnie ni� reszta Viplanu. Fury, przyk�adowo, lew� stron�
u nich je�d��.
- Tak? - zdziwi� si� Henza. - A ja �em my�la�, �e to w
Sovro. U nich, dzikus�w, wszystko na opak czynione.
- W Sovro fury je�d�� jak B�g przykaza� - wychrypia�a
Lenda. - Tyle �e szerszy rozstaw k� maj�. Jest taka
krotochwila z owym udziwnieniem zwi�zana. Przychodzi oto
do wielkiego ksi�cia minister transportu i pyta: Wasza
wysoko��, a o ile nam trza szerzej ni�li na Wschodzie koleiny
czyni�? A ksi��� na to: A na...
- Znam! - przerwali jej zgodnym ch�rem obaj najemnicy.
Po czym Zbrhl, dziwnie spokojniejszy, odrzuci� w zaro�la to,
co zosta�o z buk�aka. Chrz�szcz�c pancerzem, odwr�ci� si�,
przyjrza� dziewczynie.
- My tu gadu-gadu - mrukn��, przenosz�c spojrzenie na
maguna - a nasz� koz� telepa� zaczyna.
- Nic mn�... szlak wyboisty. - Pr�bowa�a wzruszy� ra-
mionami, ale akurat dopad� ich podmuch znad �lebu,
wzgl�dnie doliny. - S...sami a� po...odzwaniacie.
- Zbroj� - powiedzia� cicho Debren - nie z�bami. -Zsiad� z
konia, rzuci� wodze zdziwionemu rotmistrzowi. -Nie podoba
mi si� ten most, ale chyba musimy z niego skorzysta�.
Poczekajcie tu. Rzuc� okiem, poskanuj�.
- Czemu mmm...usimy? - Im bardziej si� stara�a nie
10
Artur
Baniewic
z
dr�e�, tym bardziej jej to nie wychodzi�o. - Trzy dni po
be...ezdro�ach, to i...
- Po pierwsze, kozo, trzy dni temu silna by�a�, a teraz
zdechlak z ciebie, co nie ma si�, by smarki z nosa dobrze
zetrze�. - Debrenowi przemkn�o przez my�l, �e jest s�absza,
ni� s�dzi�: nie rzuci�a w Zbrhla ani no�em, ani kl�tw�, ani
nawet z�ym spojrzeniem. I nie pr�bowa�a si�ga� do nosa.
Oblepiona �niegiem od czubka kaptura po �apcie, w
niezrozumia�y spos�b wydawa�a si� drobna, krucha jak ma�a
dziewczynka. - Po drugie za�, wa�niejsze, to jest porz�dny,
morvacki most i jeno przez grzeczno�� poczekam, a� Debren
go r�d�k� opuka. I bez pukania wiem, �e pi��set lat tu
jeszcze postoi, cho�by po nim smoki chadza�y. U nas, w
przeciwie�stwie do Lelonii, mosty s� tak stawiane, by si� na
nich cz�owiek bezpiecznie i komfortowo czu�. Jako ja zaraz
b�d�.
- Znaczy: nie boisz si�? A wstrz�s bezpa�owy? - zain-
teresowa� si� Henza.
- Ile razy mam powtarza�, cepie durny, �e w papierach
stoi jak byk: pourazowy? Dopisek o bezpa�owo�ci medyk
tylko dlatego w dole doda�, bo si� p�atnik zakonny, je�op jako
i ty, nie zna� na medycynie i nie m�g� poj��, jak mo�na
wstrz�su dozna�, po �bie nie bior�c.
- I dodatku za rany odmawia�? - domy�li� si� Debren.
- To te�. - Zbrhl splun�� w zasp�. - Cho�, po prawdzie,
sz�o mi o to, by drugiej po�owy roty w tak durny spos�b nie
wytraci�. Bo widzisz, komtur, suczy pomiot, uwzi�� si�, by po
s�siednim mo�cie na drugi brzeg le��. A kogo przodem chcia�
s�a�? Nas! Bo, powiada, wy, panie Zbrhl, ju� do�wiadczenie
macie w operacjach desantowych. I kontrakt pod nos pcha,
arbitra�em straszy. Tom si� wkurzy� i do medyka poszed�. Nie
powiem, nie z pustymi r�koma. Chwali� Boga �apiduch
miejscowy by�, Le-lo�czyk, wi�c w mig �adn� jednostk�
chorobow� w ksi�gach wynalaz�. Sko�czy�o si� na tym, �e
mostu nie szturmowa�em, bo mostowstr�t mnie
udokumentowany od tego zwalnia�, a roty zakonni pos�a� nie
mogli, bo w kontrakcie sta�o, i� pod moj� jeno komend� ma
chadza�, p�ki bro� mog� d�wign��. A t�, cho� wstrz��ni�ty,
d�wiga�em.
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 11
Debren zsiad� z konia i ruszy� w stron� mostu. Po paru
krokach zapad� si� po uda w �nieg. Le�a�o go tu zaskakuj�co
wiele, nawet je�li wzi�� poprawk� na zagajnik porastaj�cy
zbocze. Lasek �apa� nawiewany z g�ry �nieg, zatrzymywa�,
nie pozwala� bia�ym kopcom w�drowa� ni�ej. Debrenowi nie
przeszkadza�o to zanadto. Dop�ki nie zbli�y� si� na pi�tna�cie
s��ni do p�nocnego przycz�ka mostu i nie stwierdzi�, �e
patrzy na niego z wysoko�ci s��ni dwudziestu, za� widoku nie
przes�ania mu �adne drzewo czy skalny wypust. Stok by� tu
stromy, pozbawiony punkt�w oparcia dla kopyt, st�p czy
cho�by d�oni. A tak�e za�nie�ony. Mo�e nawet mocniej ni�
zagajnik.
Straci� kilka pacierzy, macaj�c pi�tami tu i tam, sonduj�c
r�d�k� i szukaj�c zej�cia. Gdyby nie znalaz�, m�g�by z
czystym sumieniem zawr�ci�. Znalaz� jednak.
Z bliska most wygl�da� gorzej: z cienia wychyn�y
szczerby po wykruszonych kamieniach, tu i tam zaskrzypia�a
poluzowana por�cz. Po drugiej stronie, przy po�udniowym
brzegu, kawa�ka balustrady w og�le nie by�o. Debren,
ostro�nie stawiaj�c kroki, przeszed� po prz�le i ukucn�� przy
kikutach belek. Nie by�y por�bane - kto� lub co� je wy�ama�o.
Raczej co�, s�dz�c po rozmiarach zniszczenia. Brakowa�o z
grubsza dziesi�ciu st�p barierki.
No i domku mytnika. Powinien tu by�. Konstrukcj�
wzniesiono w czasach, gdy systemy podatkowe jeszcze ra-
czkowa�y na prowincji i op�aty mostowe uchodzi�y za jedno z
niewielu pewnych �r�de� dochodu.
Nadal nie pada�o, wi�c m�g� podnie�� si� na duchu,
wy�awiaj�c spojrzeniem jakie� rumowisko na granicy lasu.
Uzna�, �e to resztki prowizorycznej rogatki, poskano-wa�
jeszcze chwil� i wr�ci� po w�asnych �ladach.
- Daruj, ale to szukanie dziury w ca�ym. W mo�cie,
konkretnie. Co z tego, �e czarny, �nieg si� go nie czepia i �e
magi� tr�ci? Mo�e ci si� to w lelo�skim rozumie nie mie�ci,
do bylejako�ci nawyk�ym, ale tak w�a�nie porz�dne mosty
wygl�daj�. Magia sprawia, �e si� podr�ny bezpiecznie i
komfortowo czuje. Czego o waszych mostach,
12
Artur
Baniewic
z
wybacz, powiedzie� nie spos�b. O Belnicy - Zbrhl zerkn�� na
dziewczyn� - ju� nie wspomn�. Mostu tam, p�ki co, nie
wynaleziono. Prawda to, kozo, �e Belniczanin, w obcych
krajach b�d�c i na most wchodz�c, nogawki podwija? Bo mu
si� przeprawa nieuchronnie z brodem kojarzy? Debren
westchn�� w duchu. Korzystaj�c z jego nieobecno�ci, Lenda
dorwa�a si� do gorza�ki, kt�r� przyprawia�a jakimi�
zmro�onymi grzybami i popija�a w charakterze lekarstwa.
Efekt by� taki jak zwykle: poczu�a si� lepiej, rzadziej st�ka�a i
cz�ciej dogryza�a Zbrhlowi. Nim sprowadzi� kolumn� na
p�nocne przedmo�cie, zd��yli wbi� sobie nawzajem po par�
szpil.
- Do�� gadania - uprzedzi� dziewczyn�. - Na ko�.
Most by� szeroki, trzy wozy mog�y si� na nim mija�,
o ile wo�nice za du�o nie wypili. Ruszyli jedno za drugim
tylko dlatego, �e Debren si� tego domaga�.
- I co? - W po�owie prz�s�a Zbrhl nie wytrzyma�, zato
czy� koniem, ustawi� si� strzemi� w strzemi� z dziewczy
n�. - S�yszysz, jak zdrowo kopyta dudni�? Zaprawa jak
z�oto.
Debren szarpn�� wodze. Co� przeszy�o mu m�zg,
zare-zonowa�o bole�nie w pobudzonych magi� uszach.
Martwi� si�, szykowa� na paskudne niespodzianki - a i tak da�
si� zaskoczy�. Zrozumienie przysz�o za p�no, gdy z ultra-
d�wi�kami zla� si� gwizd ci�tego skrzyd�ami powietrza.
- G�owy w d�!!! - wrzasn��, podrywaj�c r�d�k� i ce-
luj�c w co� czarnego, przemykaj�cego nad balustrad�. Zd��y�
i pewnie by trafi�. Gdyby nie ko�. Ko�, sp�oszony czy to
okrzykiem, czy �opotem b�oniastych skrzyde�, zarzuci� zadem,
skutkiem czego czar poszed� w niebo. -Nietoperz!!!
- Zdumia�e�, Debren? - Zbrhl oderwa� spojrzenie od
Lendy w najmniej stosownej chwili, bo w�a�nie stamt�d
nadlatywa� napastnik. - Akurat ty si� o w�osy...?
Lenda, wci�� nad�sana, stara�a si� nie dostrzega� rot-
mistrza. To j� uratowa�o. Wychwyci�a ruch, zanurkowa�a ku
r�koje�ci zawieszonego przy siodle miecza. Nie zd��y�a
wyrwa� ostrza z pochwy, ale przynajmniej pog��bi�a sk�on,
klej�c si� do grzywy. Napastnik, r�wnie szybki,
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 13
skr�ci� w ostatnim momencie, wyrzuci� skrzyd�a w prz�d,
celuj�c szponami w oczy Zbrhla.
Drugiego, mniejszego, Debren trafi� b�yskawic�. Nie-
gro�nie - ogie� b�ysn�� i zgas�, zdarty z futra p�dem powietrza.
Po�ytek z trafienia by� tym bardziej w�tpliwy, �e sp�oszony
nietoperz skr�ci� nagle, a sp�oszony Henza, na kt�rego rzuci�o
si� co� czarnego i wielkiego, poderwa� kusz� i wpakowa� be�t
w sam �rodek maszkary.
Debren zakl��, chwyci� r�d�k� w lew� d�o�, praw�
zdzieli� konia w ucho. Nie by�o to zbyt m�dre, ale na kr�tk�
met� zamierzony efekt zosta� osi�gni�ty. Wierzchowiec, z
kt�rym od samego pocz�tku nie bardzo si� lubili, zapomnia� o
pomy�le czmychni�cia z mostu i szarpn�� do ty�u �bem,
pr�buj�c ugry�� je�d�ca.
Przez chwil� stali bokiem do osi mostu. Debren, nie
nadwer�aj�c kr�gos�upa, m�g� przymierzy� si� porz�dnie, a
przy okazji oceni� sytuacj�.
Niedobrze. Zbrhl, schylaj�c odruchowo g�ow�, zamiast po
oczach dosta� pazurami po he�mie. Zachwia� si� w siodle i
pope�ni� powa�ny b��d, pr�buj�c r�wnocze�nie �apa� zdarty z
g�owy kapalin i wisz�cy za kulbak� berdysz. O dziwo, uda�o
mu si� - ale kosztem uzdy, dla kt�rej zabrak�o r�k. Jego ko�
by� drugim, kt�ry w krytycznym momencie pozosta� zdany na
siebie.
Pierwszym by� luzak d�wigaj�cy bary�k� i reszt� dobytku.
Zwierz�, podobnie jak Henza, fatalnie zareagowa�o na widok
nietoperza. Najpierw skoczy�o w bok, wal�c piersi� w
balustrad�, potem dosta�o po zadzie trupem b�ono-skrzyd�ego,
kt�rego be�t przyszpili� do bary�ki, a na koniec, spanikowane
do reszty, wpad�o na gniadosza Lendy.
- �ajno i ka�!!! - zarycza� rotmistrz, si�gaj�c po uzd�
i kre�l�c szeroki �uk pot�nym toporem. Trzeci nietoperz
wywin�� si� sprytnie, przeci�gn�� pazurzast� nog� po
ko�skim pysku i znik� w mroku. Berdysz, chybiwszy
o w�os, trzasn�� w bary�k�, zgruchota� po�ow� klepek,
ugrz�z�.
- Lotnik, kryj si�!!! - wydar� si� poniewczasie Henza.
Mr�z musia� by� s�abszy, ni� Debren s�dzi�. Wzgl�dnie
piwo warzyli w Lonsku lepsze, ni� twierdzi� Zbrhl. Rozr�-
14
Artur
Baniewic
z
bana beczka zem�ci�a si� na rotmistrzu, eksploduj�c mu w
twarz kul� piany- W bardzo niedobrym momencie.
Prawdziwe uderzenie spad�o na nich dopiero teraz. Kiedy
ko� rotmistrza hamowa� zadem na balustradzie, �ami�c belk�,
luzak szarpa� si�, uniemo�liwiaj�c Zbrhlowi oswobodzenie
�ele�ca, a gniadosz Lendy stawa� d�ba.
Co�, co nadlecia�o wzd�u� drogi, zza plec�w Henzy, by�o
du�o wi�ksze od nietoperzy. Je�li pomin�� skrzyd�a, mia�o
gabaryty m�odego byczka - tyle �e nie bardzo si� da�o owe
skrzyd�a pomija�: rozpo�ciera�y si� szerzej ni� most, na dwa
s��nie w ka�d� stron�.
- Legnij!!! - wrzasn�a Lenda. - Z konia, Henza!!!
Henza leg�. Po tym, jak lewa �apa stwora grzmotn�a
go w przewieszon� przez plecy tarcz�. Potw�r zdawa� si�
celowa� w kawa�ek ods�oni�tego ramienia, ale w ostatnim
momencie jakby zmieni� zamiar. Nie potrafi� lata� po ciemku
z nieomyln� precyzj� nietoperzy, ale jego oczy by�y oczami
or�a. Wypatrzy�y czarodzieja dostatecznie wcze�nie, by stw�r
skorygowa� plany.
Debren zd��y� oswoi� si� z odziedziczon� po mistrzu Ha-
nusie r�d�k� i po�wiczy� po drodze. Gdyby potw�r nad-
lecia� ze wschodu, zachodu lub po�udnia, walka sko�czy�aby
si� r�wnie szybko, co spektakularnie: wybuchem, kul� ognia,
deszczem palonego pierza. Mo�e te� martwym magunem: od
pocz�tku by�o jasne, �e bestia do delikatnych nie nale�y i
Debren natychmiast zdecydowa� si� na u�ycie ca�ej dost�pneJ
mocy.
Ale cholernik mkn�� tu� nad g�owami ludzi i najdrob-
niejszy b��d...
- Zbrhl! - S�ysza� krzyk Lendy jak przez zatyczM z wo
skowych kulek. - Z lewej! Tnij!
Jeszcze tylko chwila. Zr�b co�, d�uma i syfilis, zr�b co�,
jeste� czarodziejem, potrafisz, to marne dziesi�� s��ni, a
r�d�ka niesie jak kusza z Genzy...
Trzyma� j� idealnie na celu, bo ko� jakim� cudem zastyg�,
przesta� polowa� na jego �ydk�. Wystarczy�o jedno zakl�cie.
Nie potrafi�.
Zbrhl, kt�ry te� nie potrafi�, pu�ci� drzewce berdysza,
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 15
przeci�gn�� przedramieniem po zalanych piwn� pian� oczach,
zamachn�� si�, cisn�� kapalinem jak staro�ytny Ille�czyk
dyskiem. He�m, gubi�c warstewk� �niegu, pomkn�� ku
wielkim, okr�g�ym �lepiom...
...i znik�. Dzi�ki czemu Debren mia� okazj� przekona� si�,
�e g�ow�, cho� ptasi�, potw�r ma dostatecznie du��, by
pomie�ci�a dzi�b, kt�ry z kolei pomie�ci� solidny,
obl�-niczy he�m z niema�ym rondem.
Na szcz�cie gard�o musia�o by� w�sze. Napastnik
prze�kn�� odruchowo, ale wyra�nie go to zdekoncentrowa�o.
Wzgl�dnie rozochoci�o: Debren nie wiedzia�, czy haczy-
kowaty dzi�b trafi� luzaka, nie za� kt�rego� z ludzi dlatego, �e
bestia spud�owa�a, czy te� by� to �wiadomy wyb�r. Na
korzy�� straszyd�a jako rozwa�nego wojownika przemawia�
fakt, i� zgarn�o akurat to, co warto by�o zgarn��. No i rozbi�o
ca�e centrum ludzkiego ugrupowania.
Gdy stw�r wyr�wna�, przechodz�c do lotu poziomego i
mkn�c wprost na maguna, w jego dziobie po�yskiwa�a
kasetka, w kt�rej rotmistrz przechowywa� got�wk�, Lenda
wraz z gniadoszem wali�a si� na brukowan� jezdni�, a ko�
Zbrhla, r��c rozpaczliwie, wy�amywa� zadem balustrad� i
zaczyna� znika� w przepa�ci.
Dopiero wtedy Debren pos�a� czar. B�yskawic�. Nie od-
wa�y� si� u�y� czego� mocniejszego.
Oczywi�cie trafi�. Wielki cel, blisko. Poza tym wy�ado-
wanie, przed�u�one w czasie, da�o sob� �atwo kierowa�. Nic
dziwnego, �e ugodzi�o potwora w �eb. Debrena nie zdziwi�
tak�e umiarkowany efekt. B�yskawica to tylko b�yskawica,
daleko jej do pioruna kulistego.
Or�og�owy, miel�c chaotycznie czw�rk� masywnych,
bardzo kocich i bardzo pazurzastych �ap, zakoleba� si�,
zaskrzecza�, odbi� nieco w bok. Rozb�ysk, a mo�e tak�e
wyszarpni�te z g�owy pierze musia�y go o�lepi�, bo spud-
�owa�, mijaj�c si� z przeciwnikiem o par� st�p. Debren,
chla�ni�ty przez twarz jedynie p�dzlopodobnym ko�cem
ogona, o�lep� chwilowo na prawe oko, lecz utrzyma� si� w
siodle. Zdo�a� nawet wys�a� ma�y piorun, ale ju� przez rami�,
troch� na �lepo, za� odrobin� wcze�niej pasiaste cielsko
zderz3'�o si� z balustrad� i zapikowa�o pod most
16
Artur
Baniewic
z
wraz z wy�aman� belk�. Kula skondensowanej energii trafi�a
w�a�nie w ni� i cho� belka eksplodowa�a w pi�knym
rozb�ysku, skrzydlaty ocala�.
Lekko pok�uty od�amkami, z sier�ci� tl�c� si� tu i tam,
pomkn�� wzd�u� koryta �lebu. Jeszcze przez chwil� by�o go
wida�, ale Debren nie mia� czasu posy�a� za nim kolejnego
pioruna.
Ko� rotmistrza wci�� �y� i kwicza�, ale robi� to w coraz
szybszym locie - pod mostem musia�o by� mn�stwo wolnego
miejsca. Dla wszystkich sta�o si� jasne, i� uczepiony ko�ca
berdysza Zbrhl nie drzewca tak naprawd� si� trzyma, a swej
ostatniej szansy.
- Przez �eb go, Lenda! - Jedno sprawne oko wystarczy�o
Debrenowi do oceny sytuacji. Nie by�a skomplikowana:
berdysz tkwi� w bary�ce, ta trzyma�a si� grzbietu luzaka, a
luzak, przyci�ni�ty zadem i szyj� do kikut�w dw�ch s�upk�w,
le�a� na brzuchu zast�puj�c sob� brakuj�cy fragment barierki.
P�ki le�a�, wszystko by�o dobrze: jedyna zwisaj�ca z mostu
noga nie mog�a poci�gn�� go ku zgubie. Zbrhl, cho� w zbroi i
na d�ugim ramieniu berdysza, te� nie m�g�. Ale sam ko� ju�
m�g�. I w�a�nie to robi�.
Wstaj�c.
Debren nie by� pewien, co go wypchnie za kraw�d� mostu:
jego w�asna panika, panika gniadosza Lendy, kt�ry te� le�a�,
tyle �e na boku, i wierzga� bez sensu - czy po prostu prawa
natury, m�wi�ce, �e przy takim roz�o�eniu ci�ar�w i takiej, a
nie innej przyczepno�ci trzech podk�w do bruku ca�y uk�ad
musi run�� w przepa��. Mo�e nie od razu, ale w�a�nie to
przera�a�o najbardziej.
Bo do uk�adu nale�a�o doliczy� i gniadosza Lendy, po-
wi�zanego z luzakiem lin�, i sam� Lend�.
Dziewczyna upad�a nie�le jak na kogo�, kto mia� p�kni�ta
rzepk� lewego kolana i dziur� po strzale nad kolanem
prawym. Uda�o jej si� unikn�� przygniecenia, no i zwali�a si�
od strony grzbietu, gdzie nie grozi�o jej kopni�cie. Ale nogi
zosta�y w strzemionach, i to wpl�tane tak paskudnie, �e bez
no�a nic si� nie da�o zrobi�.
No�a oczywi�cie nie by�o. I czasu te�.
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH
17
- Pchnij! - Debren zeskoczy� z siod�a i ruszy� biegiem. -
Bo wszyscy zginiecie!
- Nie! - W jej g�osie by�o tyle protestu, �e przez chwil�
widzia� oczyma wyobra�ni odrzucany miecz. Padaj�c, nie
zapomnia�a o nim: nadal tkwi� w d�oni. Jak przyklejony.
On te� czu� si� jak przyklejony. Do mostu. Do miejsca, z
kt�rego przysz�o mu biernie obserwowa� to, co si� roz-
grywa�o ledwie kilkana�cie krok�w dalej.
Za daleko. Zanim zrobi� trzy kroki, dopad� go nietoperz.
Jak na nietoperza - cho� mutanta - przysta�o, bestia
celowa�a we w�osy. Debren nigdy nie wierzy�, by nietoperze
by�y a� tak g�upie, ale chyba co� z prawdy musia�o tkwi� w
ludowych bajaniach, bo cho� czapka zawieruszy�a si� ju�
wcze�niej, a opalona w trakcie transferu g�owa �wieci�a
zniech�caj�co, zwierz� spr�bowa�o szcz�cia. Zyska�o troch�
krwi na pazurach. Debren zd��y� przykucn��, ochroni� oczy,
machn�� na o�lep r�d�k�. Trafi�, ale bez wielkiego po�ytku,
bo r�d�ka, kiedy nie puszcza�o si� przez ni� mocy, by�a
mniej zab�jcza od szkolnej dyscy-plinki. Nietoperz wyda�
szyderczy pisk i zanurkowa�, wczepiaj�c si� czworgiem
ko�czyn w plecy maguna.
- Lenda!!! Przez �eb!!!
- Nie!!!
Z�by, ostre jak ig�y, wbi�y si� w po�ladek Debrena. Za-
bola�o, lecz nie dlatego podj�� desperack� decyzj� i run��
plecami na bruk. B�l m�g� znie��, ale nie by� w stanie po-
wstrzyma� dobrze zakotwiczonego potworka od si�gania
tylnymi ko�czynami ku oczom. To znaczy owszem, m�g�,
tyle �e u�ywaj�c obu r�k. Ale te by�y mu potrzebne.
Drugi nietoperz mign�� nad spl�tan� kup� ludzi i koni,
zanurkowa� za barki rotmistrza. Zbrhl rykn��, osun�� si� na
sam koniec drzewca. Lenda, nie wypuszczaj�c miecza i omal
nie obcinaj�c nim sobie ucha, szarpa�a si� z �bem luzaka. Ko�,
spieniony i ob��kany ze strachu, robi�, co m�g�, by odgry�� jej
drugie ucho. No i, nade wszystko, wsta�. W obu przypadkach
�iewiele-mu ju� brakowa�o.
- Zabij go!!! - wrzasn�� Debren, przetaczaj�c si� z jed
nej �opatki na drug� i pr�buj�c szybko pogruchota� nieto-
18
Artur
Baniewic
z
perzowi mo�liwie wiele ko�ci. Co� faktycznie strzeli�o raz i
drugi, ale mutant by� wielki jak indor i robi� swoje, ignoruj�c
wysi�ki cz�owieka.
- Nie!!! �ycie mi ocali�!!! - Lenda, mo�e nie mog�c
u�y� r�k, mo�e z zemsty, sama z�apa�a w z�by ko�skie
ucho.
- Poniechaj! - zadudni� dziwnie st�umiony g�os rotmistrza.
- Debren praw! Siebie ratuj!
- Ko�?!! - wrzasn�� Debren, omal nie wyd�ubuj�c sobie
lewego oka ko�cem r�d�ki.
- Zbrhl! - odwrzasn�a Lenda. Ko�, ucieszony z uwol-
nienia ucha, zdo�a� wreszcie poderwa� zad. Opleciona wok�
jego szyi dziewczyna trzyma�a go jeszcze nisko tylko dzi�ki
zakotwiczonej w strzemieniu nodze. Ale to ju� niewiele
zmienia�o. Styk cia�a i bruku zmala�, zwierz� zacz�o si�
zsuwa� ku kraw�dzi prz�s�a.
- S�ucham! - zahucza� rotmistrz.
- Kretynka!!! - Debren, kt�remu czar chyba wyszed�, na
chwil� o�lep�, wi�c rykn�� sobie zdrowo, wypychaj�c z p�uc
jeden b�l i dwa r�ne strachy. Ten o Lend� i ten o oczy. -
Konia w �eb!!! Nie Zbrhla!!!
Nietoperz dar� mu boki pazurami, pr�bowa� przepchn��
nog� pod ramieniem, si�gn�� prawego oka. Lewe oko
eksplodowa�o purpur�, zadygota�o w oczodole.
- Dzi�ki, Debren! - dobieg� z oddali okrzyk Zbrhla.
Potem zakwicza� ko�. Kr�tko, ale tak, �e s�ycha� go
by�o pewnie na belnickiej granicy.
Debren zaczyna� widzie�. �wiat wygl�da� dziwnie. Niebo
posinia�o. Gniadosz Lendy zrobi� si� ��ty, z plackami
pomara�czu w �rodku, a Lenda pomara�czowa, czerwona, a
miejscami a� wi�niowa od buchaj�cego z niej ciep�a.
Cieplejsze od jej odkrytej g�owy by�o tylko to, co tryska�o z
szyi wierzgaj�cego w agonii luzaka, ale widzenie w
ter-mowizji mia�o t� zalet�, �e krew nie szokowa�a przez kon-
trast z innymi barwami i Debren nie straci� paru moment�w
na odsuwanie od siebie my�li, �e to dziewczynie si� tak
paskudnie dosta�o. M�g� przeczesa� okolic� wzrokiem i
skupi� si� na tym, co najistotniejsze. Na potworze.
Znalaz� go szybko. Skrzydlatemu wyra�nie zale�a�o na
czasie, bo nie bawi�c si� w zaskakuj�ce manewry, nadle-
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 19
cia� z tej samej strony, gdzie przedtem znik�. Mkn�� nisko z
zamiarem skopiowania pierwszego ataku. B��d.
Debren, podrzucaj�c biodrami i wal�c si� na wczepionego
w plecy nietoperza, zyska� chwil� spokoju. I wykorzysta� j�,
posy�aj�c piorun kulisty na spotkanie or�okota.
Trafi� nie�le. Ognista kula rozb�ys�a poni�ej piersi, wi�c
cho� w przypadku kuszy by�by to ostatni strza� w karierze
kusznika, niefortunny my�liwy umiera�by z podnosz�c� na
duchu �wiadomo�ci�, i� be�t wykastrowa� jego zab�jc�.
Piorun, jako niepor�wnanie skuteczniejszy, powinien
za�atwi� napastnika r�wnie g�adko jak przy trafieniu w pier�.
Albo i lepiej - wiele podr�cznik�w, traktuj�cych o
zwalczaniu potwor�w, zaleca�o wr�cz, by da� sobie spok�j z
rycerskimi odruchami i wali� po przyrodzeniu.
Or�okocur przetrwa�, bo by� sprytniejszy, ni� si�
magu-nowi wydawa�o. Zarzuci�o nim na las, na�ama� z tuzin
o�nie�onych czub�w jod�owych, zgubi� pi�r na dobr�
pierzyn� i, gard�uj�c trwo�liwie, odlecia� w sin� od
termowidze-nia dal - ale prze�y�. To, w co trafi� piorun i co
spada�o teraz na most, musia�o by� du�ym g�azem, gdy�
od�amki b�bni�y o prz�s�o na ca�ej jego d�ugo�ci. W�a�nie
rozgrzany do czerwono�ci - fakt, �e w termowizji - okruch
zdzieli� konia Debrena w zad i sprawi�, �e wystraszone
zwierz� pocwa�owa�o w g��b puszczy. Inny kamie� ugodzi�
wczepionego w Zbrhla nietoperza. Debren us�ysza� bolesny
pisk i co� pokracznego, ci�ko pracuj�c skrzyd�ami, odlecia�o
�ladem or�okota. Cho� jakby nie ca�e.
- �ajno i ka�!!! - rykn�� gniewnie, ale te� jako� bar
dziej dziarsko rotmistrz. By� ju� o stop� wy�ej, a kiedy
Debren si�ga� r�d�k� za plecy, wielkie �apsko zaciska�o
si� ju� ca�kiem wysoko, na uprz�y konaj�cego konia.
Wida� by�o, �e si� wygramoli, �e prze�yje. Pewnie dlatego
w g�osie Lendy pojawi�y si� znajome, nas�czone kpin� i
jadem nutki.
- Nie przesadzaj, Zbrhl. Jaki ka�? Oszcza� ci� jeno na
po�egnanie. A tak w og�le to nie wiem, o co si� pieklisz.
To� na morvackim mo�cie jeste�my. Komfortowym i bez
piecznym jak ci�ka cholera.
�
20
Artur
Baniewic
z
- Co� o drodze - powiedzia� niepewnie Zbrhl. - Jakby:
Droga, z kt�rej si� nie wraca? Za kr�tko �wieci�e�.
- Chyba ci� te nietoperzowe szczyny szczypi� w oczy
-rzuci�a z kulbaki zakatarzona i bulgoc�ca przez nos, ale nadal
napompowana adrenalin� Lenda. - To w bajce by�o, przez
mistrza Dyszana z grodu Barka spisanej. W Sie-dmioksi�gu o
wied�minie Geralcie. A tu mamy realny drogowskaz, na
kt�rym stoi jak w�, �e ci� obrzyga� mog�. - Unios�a g�ow�,
zerkn�a w niebo. - Ha, pi�knie! Droga, na kt�r� si� zwraca.
Kto� si�, widz�, tak jak my na owe lataj�ce paskudy naci��.
Zaraza, �e te� takie plugastwo bezkarnie nad go�ci�cem hasa...
Rozumiem: zb�je. Rozumiem: wysys le�ny. Ale �eby z lotu,
broni� biologiczn�, co to jej nawet wojsku stosowa� nie
wolno...
- Broni�? - zaniepokoi� si� Zbrhl. - Biologiczn�?
- A my�lisz, �e po co kto� tabliczk� wiesza�? Przecie nie
dlatego, �e jakiemu� pijanemu wo�nicy �o��dek pu�ci�. Ani
chybi, przed owymi paskudnikami ostrzegaj�.
- A po mojemu - wyst�ka� przypi�ty do paw�y i za-
wieszony mi�dzy par� koni Henza - o to idzie, �e si� tu
wykopyrtn�� �atwo. Znaczy si�: wywr�ci�.
Lenda westchn�a, zmarszczy�a �uki brwiowe, z kt�rych
kie�kowa�y odrastaj�ce w�oski. Pr�bowa�a przebi� wzrokiem
mrok, odczyta� ko�lawy napis.
- Debren? - zerkn�a niepewnie. - Dalej masz te wi
dzenia? No, te poga�skie, z Wezyratu?
- Termo - poprawi� j� Zbrhl. - Nie temmowizje, jeno
termowizje. Z ow� antyfeminiczn� wiar� nic to wsp�lnego
nie ma. Nawet na odwr�t - wyszczerzy� z�by. - Co, Debren?
He, he...
- Debren? - Wyczu�a, �e co� jest nie tak. - Czego on tak
rechoce?
- Bo mi si� - wyr�czy� maguna rotmistrz - przypomnia�o
w�a�nie, do czego jeden czarodziej znajomy tego cieplnego
widzenia u�ywa�. Ech - westchn�� - mia� ch�op u�ywanie, oj
mia�...
- Do�� - mrukn�� Debren. - Za d�ugo potrwa, nim oczy do
porz�dku doprowadz�. Co by na desce nie by�o, musimy i��
t� drog�. Ko� - tr�ci� stop� odcisk kopyta -
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH
21
daleko nie ucieknie, Henzy nie wolno trz���, a was trzeba w
cieple umie�ci�, bo mi tu zapaleniem p�uc zaje�d�a.
- Szczyny nietoperzowe p�uca pal�? - wymrucza�a niby to
do siebie Lenda. Zbrhl zasapa�, z braku lepszego konceptu raz
jeszcze hukn�� obuchem berdysza w s�up drogowskazu. Po
pierwszym stukni�ciu �nieg opad�, ods�aniaj�c wszystkie trzy
tabliczki. Te porz�dne, wskazuj�ce szlaki do Rumperki i
Z�otej Skarpy, oraz trzeci�, nad kt�r� dyskutowano i kt�ra
wycelowana by�a ku belnickiej granicy. Teraz, pod wp�ywem
wstrz�su, przesta�a celowa� i opad�a wyostrzonym nosem ku
ziemi.
- A ty lepiej milcz. - Debren pos�a� dziewczynie po-
chmurne, lecz dziwnie kr�tkie spojrzenie. - Nie Zbrhl, ale ty
ju� dawno pod pierzyn� powinna�... Ca�a a� p�oniesz.
- Pierzyna. - Na twarz rotmistrza powr�ci� przewrotny
u�miech. - P�oni�cie. No, no, mistrzu...
- Debren? O czym on...?
- O niczym - uci��. - Wstrz�s bezpa�owy. Przesta� gada�,
Zbrhl, a zacznij si� rozgl�da�. Krwi� na mil� �mierdzimy,
czort wie, kogo jeszcze �w zapach got�w zwabi�.
- Czujesz, jak krew...? - Lenda poruszy�a si� niespokojnie
w siodle, pokra�nia�a. Tak naprawd� by�a zbyt zzi�bni�ta, by
nawet przy �wietle dziennym da�o si� dostrzec co� wi�cej ni�
blady rumieniec, ale przywracanie oczom stanu normalno�ci
trwa�o znacznie d�u�ej ni� zak�adanie zakl�cia i Debren nadal
widzia� nie to, co powinien. W dodatku niewyra�nie:
rozdzielczo�� spad�a o rz�d wielko�ci i �wiat, cho�
przyjemnie kolorowy, wygl�da� jak ogl�dany zza okiennej
b�ony.
- Eee... u�y�em przeno�ni. - Czu�, �e nie uwierzy�a. -I
wiedzy ksi��kowej. Gdzie� czyta�em, �e drobn� ran� taki na
przyk�ad wysys z odleg�o�ci...
- Mistrzu - przerwa�a mu oficjalnym tonem - mogliby�my
dwa s�owa na osobno�ci?
- Nie. - K�opoty ze wzrokiem mia�y t� dobr� stron�, �e nie
widzia� jej twarzy. Sta� go by�o na lekk� opryskli-wo��.
- Ale ja usilnie nalegam - powiedzia�a z naciskiem.
- Pogadamy, jak znajdziemy kawa�ek dachu nad g�owy.
22
Artur
Baniewic
z
- A jak nie znajdziemy? Do usranej �mierci mo�emy
szuka�!
- To mo�e przynajmniej konia z�apiemy. Przesadzi si�
ciebie, oddalimy si� samotrze�, ja, ty oraz ko�, i pogadamy na
osobno�ci. Jak d�ugo zechcesz. Chyba �e i obecno�� konia ci
przeszkadza. W�wczas rozmowa musi by� kr�tka, bo nie
s�dz�, by� d�ugo potrafi�a na ga��zi wisie�.
- Na ga��zi? - zainteresowa� si�, chyba w imieniu
wszystkich, Zbrhl. Ale tylko on wyszczerzy� z�by. - He, he...
Co� mi si� widzi, �e faktycznie na popas migiem mu-sim
stan��. Bo was srodze potrzeba dusi. Oboje. - Oboje otwierali
usta w zgodnym prote�cie, nie dopu�ci� ich jednak do s�owa. -
Bez konfuzji, go��beczki, �aden to srom. �o�dak jestem, a
�o�dak pod pewnymi wzgl�dami subtel-niejszy od zwyk�ego
zjadacza kaszy bywa i wie, jak mocno si� w cz�eku natura
odzywa po r�baninie srogiej. Normalne to, �e si� w cz�eku
potrzeba prokreowania budzi, gdy mu kostucha ostrzem ko�o
�ba powywija. Zreszt� nie ludzi jeno to dotyczy. Pomn�, jak
raz bez �up�w po bitwie zosta�em, bo mi si� ogier, ma� jego
ch�do�ona, tak juchy naw�cha� i strachu, �e za pierwsz�
koby�� skoczy� i dwie mile gna�, nie zwa�aj�c na ostrogi i w
�eb walenie. Dobrze cho�, �e koby�a by�a drakle�ska, znaczy
strony przeciwnej, bo by mnie jeszcze pod s�d dali, �e niby z
placu umykam. A tak to jeno si� insze kondotierstwo �mia�o,
�e durny Zbrhl za marn� szkap� pogoni�, bez je�d�ca nawet i z
czaprakiem lichutkim, podczas gdy rozs�dni ludzie trupy jako
si� godzi obdzierali.
- Order �e� dosta� - wyst�ka� zza dziewcz�cej nogi Henza.
� Za zajad�o�� w �ciganiu wroga. Ale fakt � przyzna�. -
Miedziany. Go�y honor, bez zysku.
- Ta dyskusja - rzuci� sucho Debren - na manowce zbacza.
Nie o sromie Lendy... znaczy... Tfu, d�uma... Zamieszali�cie
mi we �bie tymi banialukami. A po prostu Lenda nie powinna
chodzi� w najbli�szym czasie. Henza nie powinien by� to
troczony, to odtraczany spomi�dzy koni, bo z kr�gos�upem
nie ma �art�w. Ja nie powinienem d�wiga� Lendy, bo mi si�
rany... no, w plecach pootwieraj�. St�d si� temat ga��zi wzi��,
Zbrhl, a nie z jakich�
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 23
tam... Proponuj� wi�c kwesti� zamkn��. Bo si� jeszcze
zdarzy, �e w zapale dyskusji kto� tu zostanie zapytany,
czemu� to, do cholery, mi�owanie mu si� z wieszaniem ko-
jarzy.
Mia� nadziej�, �e uciszy Zbrhla. Rotmistrz jednak, cho�
�o�dak z krwi i ko�ci, okaza� si� nie do�� subtelny.
- A bom wspomnia�, jake� t� m��dk�, baron�wn� Ron-
soise, w kwestii mi�owania antypodowego u�wiadamia�.
Debren zakl�� w duchu i obiecuj�c sobie, �e nie otworzy
ust przed �witem, ruszy� drog�, z kt�rej si� nie wraca�o. Albo
na kt�rej si� zwraca�o. Wzgl�dnie wywraca�o. Nie zamierza�
sprawdza�, kt�ra wersja jest prawdziwa. M�g� spr�bowa�
jeszcze raz z kulk� magicznego �wiat�a, ale wola� nie
ryzykowa�. Lenda, zamiast biedzi� si� nad runami, mog�a
wykorzysta� blask i zajrze� mu w twarz. Ju� teraz wlepi�a
wzrok w jego plecy. Czu� go r�wnie wyra�nie, jak pami�tki
po pazurach nietoperza.
Na szcz�cie wzi�a przyk�ad z czarodzieja i zasznurowa�a
usta. W g�uchej ciszy, zak��canej jedynie skrzypieniem
�niegu i poszczekiwaniem broni, kr�tka kolumna dw�ch
pieszych i dwojga pokiereszowanych na zwi�zanych w par�
koniach zanurzy�a si� w puszczy.
�
Obej�cie nie wygl�da�o na sadyb� kmiecia odludka, le�-
nicz�wk� czy domek my�liwski wielmo�y. Belka
konowi�-zu, cho� z�amana, by�a na to za d�uga, koryta, mimo
i� wi�ksze zaros�o, sta�y przed gankiem a� dwa, a studnia
mia�a nie tylko zadaszenie, lecz i wygl�d ma�ego domku.
Mimo mroku, spowijaj�cego otoczone lasem budynki, wida�
by�o, z my�l� o czym je wzniesiono.
- No, chwa�a Machrusowi. - Zbrhl bez wahania porzu
ci� trakt. - Bo ju� mi w �ywocie na wi�r zasch�o. Hej, pa
nie ober�ysta! Sam tu! Go�cie wal�!
P�ki co, odpowied� ograniczy�a si� do szelestu. Ogromny
p�at �niegu oderwa� si� od stromizny dachu i osun�� na
bardziej poziomy daszek ganku. Debren chcia� co� po-
wiedzie� - ale nie zd��y�. Rozleg� si� przeci�g�y, wilgotny
trzask i spora cz�� gankowego zadaszenia wraz ze �niegiem
wyl�dowa�a dwa s��nie ni�ej, na pode�cie.
24
Artur
Baniewic
z
- Pi�knie - wychrypia�a skulona w siodle Lenda. - Jedyny
dach w okolicy, to go wzi�� i rozwali�, buhaj morva-cki.
Dobrze cho�, �e nikt tu nie mieszka, bo...
- A p�jdziesz won, potworo! - dobieg� z wn�trza budynku
st�umiony niewie�ci okrzyk. T�umi�y go raczej okute
okiennice ni� nie�mia�o�� i �agodno��. - A �eby ci jajca zgni�y!
Ty kurzysynu, na grz�dzie robiony! Jak wyjd�, wyr�n� w t�
mord� dziobat�...!
Zbrhl zatrzyma� si�, odruchowo �ci�gn�� berdysz z ra-
mienia. Debren, nadal zmagaj�cy si� z termowidzeniem,
zauwa�y�, �e seria obelg bynajmniej nie sp�yn�a po nim jak
�nieg po dachu.
- Co� powiedzia�a, babo?! - hukn��, czerwony z gnie
wu. - Matk� mi obra�asz? �ajno i ka�, odszczekaj to za
raz, bom nowoczesny i post�powy! Babie r�wnie �atwo
mog� przyla� jak ch�opu!
W domu zrobi�o si� cicho.
- Uwa�ajcie! - rzuci� szeptem unosz�cy si� niezdarnie
Henza. - Niech mnie be�ty bij�, jak to nie wied�ma bor
na! Zwyk�a baba takich �lepi mie� nie mo�e!
Lenda, niepewna skuteczno�ci pas�w, przydepta�a mu
stop� pier�, przytrzyma�a na paw�y-ko�ysce. Nie mia�a
daleko: tarcz� zamocowano mi�dzy gniadoszem, kt�rego
dosiada�a, a utykaj�cym koniem Henzy.
- Le� - warkn�a. - Gorzej z tob�, ni�em my�la�a. Gdzie tu
wied�m� widzisz? �e o oczach nie wspomn�...
- Zbrhlowi du�o dziob�w po ospie nie zosta�o, a wszy-
stkie pod brod�! - rzuci� w podnieceniu, zn�w pr�buj�c usi���.
- I w dzie� nie ujrzysz, a c� dopiero... Czary to! Podaj mi
kusz�!
- Wied�ma nie wied�ma! - machn�� berdyszem Zbrhl. - Ja
si� tam baby nie ul�kn�! S�yszysz, starucho?! Dalej, wy�a�! Z
miot��, na miotle... jak ci tam wola! Juzem si� z
lataczami-paskudami oswoi�, niestraszne mi! Stawaj!
- Zbrhl...
Zgrzyt rygla przerwa� Debrenowi. Na ganek wyszed�
niedu�y m�czyzna w ko�uchu narzuconym na nocn� koszul�.
Wygl�da� osobliwie w rycerskiej �ebce z nosalem na�o�onej
na szlafmyc�, boso i z halabard�. Z ty�u �wieci�
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH
25
kaganek i nawet os�abione oko odczytywa�o wyraz twarzy
gospodarza. Ba� si�.
- Poniechajcie nas, dobrzy ludzie - rzuci� st�umionym
g�osem. - Dobrze radz�. Bo nic nie zyskacie, a straci� mo
�ecie. M�j m�odszy w o�omuckich �ucznikach konnych s�u
�y, za� pierworodny na potwory chadza�. To si� i na sztu
ce wojennej wyznaj�. Nie m�wi�, �e wszystkich roz�o��,
ale po�owa waszych legnie, jakem Vysedel. Wi�c porachuj
cie sobie, czy wam si� zwada kalkuluje.
Zbrhl odczeka� uprzejmie i dopiero gdy sta�o si� jasne, �e
halabardnik sko�czy�, od niechcenia, jedn� r�k�, machn�� na
krzy� swym dwur�cznym berdyszem. Debren wy�owi�
d�wi�k z trudem prze�ykanej �liny. I kobiece westchnienie,
ciut dalej. Najlepiej, rzecz jasna, s�ycha� by�o �wist
rozcinanego powietrza.
- O�omucka konna - oznajmi� Zbrhl. - G�wniana jest, to
po pierwsze. Jake�cie syna pod taki marny znak dali, znaczy,
�e taki z was wojennik, jak ze mnie harfistka. To po wt�re
wam rzekn�. Za� po trzecie...
- ...to po�owa naszych ju� leg�a - wszed� mu w s�owo
Debren, puszczaj�c uzd� gniadosza i ruszaj�c ku ober�y.
Kobieta, wygl�daj�ca zza ramienia Vysedela, unios�a ka-
ganek. - Tedy wybaczcie, �e wam spoczynek zak��camy, ale
bieda nas przydusi�a. Tych oto dwoje naszych towarzyszy
rany odnios�o. Pan rotmistrz wrzasn�� ciut za g�o�no, bo
przemoczony, a mr�z okrutny. Tedy si� im� Zbrhl
pokrzykiwaniem rozgrzewa. Nie by�o jego zamiarem ruj-
nowanie daszka. Wobec czego proponuj� tu obecnym, by
bro� od�o�yli i porozmawiali spokojnie, jak na cywilizo-
wanych ludzi przysta�o. �redniowiecze wszak mamy, epok�
nowoczesno�ci, tolerancji i szacunku okazywanego bli�nim.
� Min�� rotmistrza i troch� si� rozczarowa�, widz�c
unoszon� ostrzegawczo halabard�. - No i rozs�dku
ekonomicznego. Wida�, �e z was cz�ek �wiat�y, panie obe-
r�ysto. O rachowanie apelujecie, to i sami porachujcie, czy
warto go�ci �elazem wita�.
- I od kurew rodzicielki wyzywa� - dorzuci� Zbrhl.
Debren zatrzyma� si� przed schodkami na ganek. Blisko
halabardy. Pierwsz� nagrod� za podj�te ryzyko sta� si�
podmuch ciep�a na sztywnej od mrozu twarzy.
26
Artur
Baniewic
z
Kobieta wysz�a zza plec�w m�a. To jedno Debren zro-
zumia� natychmiast: �e s� ma��e�stwem. Mia�a w twarzy
dok�adnie taki sam jak on rodzaj strachu - o kogo� bliskiego.
No i dotyka�a go ca�y czas, nawet kiedy wysun�a si� do
przodu, unosz�c kaganek.
- To dziewczyna? W portkach?
- A co? - dolecia�o z mroku zaczepne, cho� �amane ka-
tarem i chryp� pytanie. - Nie widzi si� wam nowoczesna
moda? Tu, na prowincji zapyzia�ej, wczesnowiecze jeszcze
kwitnie, co? - S�ycha� by�o, �e Lenda zamierza poci�gn��
wyw�d, ale na szcz�cie gard�o zawiod�o, zacz�a kaszle� i
ograniczy�a si� do spluni�cia. Debren dopatrzy� si� w oczach
gospodyni czego� zbli�onego do rozbawienia.
- Do nieporozumienia dosz�o - powiedzia�a g�o�no i
odrobin� wyzywaj�co. - Wzi�am was za kogo� innego,
panie... po tym narz�dziu s�dz�c: drwalu. Wybaczcie. Nic do
waszej matki nie mam. No, mo�e poza tym, �e mog�aby
dzieci lepiej wychowywa�. Cho� do lasu chowa�a.
- Petunko... -j�kn�� ober�ysta.
- Co: Petunko? - Ju� ca�kiem pewna swego, uj�a si� pod
boki. Debren stwierdzi� mimochodem, �e jak na niewiast� w
sile wieku ma zaskakuj�co zgrabn� figur� pod nocn� koszul�.
Sama koszula, nie zakrywaj�ca nawet kolan, utkana z czego�
cienkiego i delikatnego, te� zaskakiwa�a na le�nej babie. - W
go�cin� si� prosz�, to ich jak go�ci traktuj�! I prawd� w oczy
m�wi�, jak to mam w zwyczaju! Nie ucz mnie prowadzenia
ober�y, bom to ja, nie ty, z mlekiem matki �w fach wyssa�a!
- Szkoda - rzuci� Zbrhl - �e dzieci� przy cycku maj�c,
matula tyle og�rk�w, kapusty i inszej kiszeniny �ar�a.
Przez chwil� wszyscy gapili si� na niego zdezorientowani.
W ko�cu cisz� przerwa� zdziwiony g�os Henzy:
- To� baby nic innego je�� nie chc�, gdy im �ywot za
spraw� dzieci�tka ro�nie. Zapomnia�e�, jak ci� Zdrenka
po ma�osolne gania�a, przy nadziei b�d�c?
Rotmistrz pociemnia�. A mo�e poblad� - Debren, nadal
n�kany termowidzeniem, nie mia� pewno�ci.
- Nie por�wnuj Zdrenki z t�... - Zaskoczy� maguna,
gryz�c w por� j�zyk. - Mojej Zdrence mi�d z serca i ust
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH
27
p�yn��, a nie kwasy i jady, jako co niekt�rym! Co za okolica
parszywa, �ajno i ka�! Gdybym nie wiedzia�, �e�my ju� w
morvackim kr�lestwie, przysi�g�bym, �e mi si� nast�pna
pyskata Belniczanka trafi�a! Nietoperze, potem jaki� dziobaty
latawiec, teraz ta kl�twy na przyrodzenie rzuca! Co si� z tym
krajem porobi�o, na mi�o�� machruso-w�?!
- Nietoperze? - Ober�ysta zn�w prze�kn�� �lin�.
- Latawiec? - Gospodyni, jak na sw�j ubi�r i grudniowy
mr�z przysta�o, owin�a si� nagle ramionami.
- Gryf - mrukn�� Debren, �l�c kr�tkie spojrzenie w d�,
gdzie ton�y w �niegu bose stopy kobiety i gdzie po�yskiwa�y
na kostkach przyjemnie kr�g�ych n�g bli�niacze z�ote
�a�cuszki. - Pr�gowany, z �bem or�a. Wydaje mi si�
-doko�czy� wolniej, zagl�daj�c gospodyni w oczy - czy co�
wam to m�wi?
Nie od razu odpowiedzia�a.
- Jak ju� was przygna�o, to w�a�cie do �rodka. By�o
nie by�o, to nadal ober�a.
Vysedel, oddychaj�c z nieskrywan� ulg�, opar� halabard�
o �cian�, otworzy� szerzej drzwi. Mo�e wypu�ci� wi�cej
�wiat�a, a mo�e po prostu z oczami Debrena by�o lepiej. Tak
czy inaczej, dopiero teraz magunowi uda�o si� odczyta�
zawieszony nad wej�ciem szyld. Dziwny.
Ober�a nazywa�a si�: �Gdzie ksi�niczek brak cnotli-
wych".
�
Z ganku wchodzi�o si� do zastawionej sto�ami izby. W
por�wnaniu z mrozem na dworze by�o tu do�� ciep�o, a
bielony piec po lewej i kominek po prawej stwarza�y szans�
na ciep�o bez por�wna�, ale Debren skierowa� si� na pi�tro.
Obl�nicz� paw� z le��cym na niej Henz� d�wigali we
trzech, wi�c nie przewidywa� k�opot�w. Ober�a, cho� stara,
zbudowana zosta�a z rozmachem i stopnie by�y szerokie,
pomy�lane na du�y ruch.
- Pustawo - zauwa�y� na zakr�cie schod�w.
- Kiedy� kwit� tu interes - westchn�� Vysedel. - Ale od
jakiego� czasu mamy... jak jej tam, suce...? A, recesj�.
28
Artur
Bamewic
z
- No, to wiele wyja�nia - zahucza� id�cy z ty�u, wi�c
ukryty pod tarcz� Zbrhl. - Nic tak interesu nie psuje jak religia
w nadmiarze. W moim fachu te� z tym problemy mamy. Wam
dewoci go�ci p�osz�, a od nas chc�...
- Mistrz Vysedel o recesji, nie procesji m�wi - przerwa�
mu Debren. - Zdj��by� ten kolczy kaptur.
- Eee, jaki tam mistrz... - Vysedel posmutnia� jeszcze
bardziej. - Dyplomu partacza ledwiem si� dorobi�, a i to
korespondencyjnie. - Westchn��. - Srodze nas owa recesja
przydusi�a. Na nic grosza nie ma. No i wyjecha� nijak.
- Tako bywa w�r�d przedsi�biorc�w - mrukn�� nieweso�o
rotmistrz. - Pomn�, jak raz trzy lata z rz�du m�r jaki�
umys�owy na w�adc�w by� pad� i nikt z nikim nie wojowa�.
Od barona wzwy� same, �ajno i ka�, pacyfisty. Tom ma�o z
g�odu nie zdech�. A nasz jedyny...
Nie doko�czy�. Weszli na poddasze, w g��bok� czer�.
Debren szed� po omacku, maj�c przed oczami bia�� od �niegu
i blad� z urazy Lend�. Na jego stanowcze ��danie zosta�a
przed gankiem, w siodle. Gdy odwi�zywali paw�, przyj��, �e
gospodyni dotrzyma jej towarzystwa. Zawi�d� si�: Petunka
Vysedelowa, mo�e zzi�bni�ta, a mo�e skr�powana
po�owiczn� nago�ci�, znik�a za kuchennymi drzwiami, nim
zd��y� zaprotestowa�.
D�uma i syfilis. Wypatrywa� pierwszej ludzkiej siedziby
niczym rozbitek wyspy; wydawa�o mu si�, �e chwyci Boga za
nogi... Marzenie si� zi�ci�o, a on, zamiast mi�kkiego blasku,
znajdzie w oczach Lendy twardo�� i ch��d.
- Co� rzec mia�em... - By�o za ciemno, by stwierdzi�,
czy ober�ysta marszczy z wysi�kiem czo�o, ale odg�os
wspomagania pami�ci drapaniem si� po kud�atej g�owie
nie budzi� w�tpliwo�ci. - Psia jucha, na ko�cu j�zyka to
mam... Dopiero co mi Petunka... - Przesta� si� czochra�,
wymaca� skobel. - T�dy, wielmo�ny panie. Widzi mi si�,
�e ten alkierzyk najlepszy b�dzie. Ma�y jest, ciasny...
Debren, kt�remu w po�owie schod�w wr�ci� normalny
wzrok, ruszy� przed siebie - i grzmotn�� czo�em w belk�.
Porz�dnie, a� mu si� gwiazdy pokaza�y. Nie upu�ci� swego
rogu tarczy tylko dlatego, �e zaklinowali si� przy skr�caniu w
w�skie drzwi.
GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 29
- O, ju� wiem! - ucieszy� si� Vysedel. - Mia�em rzec, by na
g�owy uwa�a�. Nasza ober�a zabytkowa jest, ze
wczesnowiecza jeszcze, a wiadomo, �e wtenczas ekonomia
marnie prz�d�a i z ludzi kurduple byli. To i ciut tu przy-nisko
dla wsp�czesnego cz�eka, co nieraz i s��e� z g�r� mierzy. Wy,
przyk�adowo, panie... no, panie cywil, musicie uwa�a�.
- Panie magun - dokona� prezentacji Zbrhl. - Co to by�o?
Hukn�o jak taranem o bram�... Henza? To nie tarcz� aby?
Ca�y�?
- Aha - potwierdzi� u