16821

Szczegóły
Tytuł 16821
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16821 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16821 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16821 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Artur BANIEWICZ Gdzie ksi�niczek brak cnotliwych czyli sagi o czarokr��cy ksi�ga Si�dma, o strasznych i komicznych przygodach Debrena i wojowniczki Ipndy w magiczny pas cnoty zakutej traktuj�ca Most nie spodoba� si� Debrenowi. Wy�oni� si� z mroku zbyt nagle, by� za du�y i za czarny. Kamienny, jedynie opierzony drewnem, wisia� nad czym�, co mog�o by� sporym �lebem albo dolin� ma�ego potoku. Czymkolwiek by�o, wgryz�o si� mi�dzy poro�ni�te lasem stoki dostatecznie g��boko, by wzrok skapitulowa� przed ciemno�ci�. Debren nie pr�bowa� niczego robi� z oczami. Z nieba sp�ywa�y na pogr��one w ciszy g�ry p�atki �niegu wielko�ci brzozowych li�ci - w takich warunkach nawet wyspecjalizowany w optyce czarodziej niewiele zwojuje. Cho� teraz akurat przesta�o pada�. Do�� nagle. - Ale� cudny! - rozczuli� si� Zbrhl. Podobnie jak Debren, �ci�gn�� cugle cz�api�cego ospale wierzchowca. -Ha, od razu wida�, �e�my s� w Morvacu! - Pogratulowa� refleksu, panie rotmistrz - dobieg� z ty�u s�aby, mniej ni� zwykle zjadliwy g�os Lendy. - Po trzech ledwie dobach b��dzenia tak precyzyjnie ustali� przynale�no�� pa�stwow� tych zasranych g�r to zaiste... - Lenda... - rzuci� Debren na po�y gniewnie, na po�y b�agalnie. - Zamknij dzi�b. Tak naprawd� wcale nie chcia�, by umilk�a. Da� sobie spok�j z oczami, ale od jakiego� czasu podostrza� inne zmys�y i chc�c nie chc�c wy�awia� niepokoj�ce sygna�y zza plec�w. Posykiwania, gdy gniadosz dziewczyny zmienia� nagle rytm, omijaj�c widoczne przeszkody. J�ki, gdy napotyka� na przeszkody, kt�re skry�y si� pod �niegiem i kt�re wypatrzy� za p�no, co zmusza�o go do ratowania 6 Artur Baniewic z si� skokiem. Zapach �wie�ej krwi i �wie�ego potu. W po- r�wnaniu z bukietem smrodu, pozostawionym w portkach czy onucach przez poprzednich w�a�cicieli, dziewczyna nawet po trzech dniach w siodle pachnia�a przyjemnie. Ale im mocniej czu� j� by�o jej w�asnym potem, tym bardziej Debren t�skni� do pierwotnej, �o�niersko-oborowej woni �achman�w. By�o za zimno, by si� poci�. Mr�z powinien upora� si� tak�e z zapachem krwi: spodnie Lendy nie nale�a�y do grubych i fachowo �atanych i ka�da kropelka przes�czaj�ca si� przez szarpie musia�a b�yskawicznie zamarzn��. Chyba �e by�a spor� kropl�, nie kropelk�. Poci�a si�, gor�czkowa�a, a teraz w dodatku krwawi�a. Mia� prawo si� martwi�. Wi�c niech m�wi, niech plecie, co �lina na j�zyk przyniesie. Nawet gdyby to by� jad w czystej postaci. W tej chwili wola�by jednak cisz�. - Duma narodowa w cz�eku ro�nie, gdy widzi takie cudo. - Szczerze wzruszony Zbrhl obr�ci� si� w siodle, si�gn�� po buk�ak. - Godzi si� uczci� in�ynier�w toastem. - �wie� im Panie - wychrypia�a dziewczyna. - H�? �e jak? - Lenda - mrukn�� rozgl�daj�cy si� dooko�a Debren -chcia�a rzec, �e most jest stary. - Aha. - Zbrhl, u�miechni�ty szeroko, podrzuci� w d�oni naczynie z grawerowanej cyny. - Dzi�ki, kozo. Nie, �ebym si� gniewa�, ale mi�o w ko�cu dobre s�owo o czym� morvackim z twych ust us�ysze�. - Z moich? - Lenda pos�a�a mu zdziwione spojrzenie. - Wiem: trudno ci przysz�o. - Skrzywi� si�, zaskoczony oporem nakr�tki. - Ci�ko przyzna�, �e w Lonsku krze- miennymi toporkami pierwsze drzewa na k�adki ci�to, gdy�my tu ju� kamienne mosty mieli. �ajno i ka� - zakl��, bezskutecznie si�uj�c si� z buk�akiem. - Przymarz�a czy jak? To� piwo w �rodku, nie woda. - W bary�ce te�. - Henza zatrzyma� konia przy uwi�zanym do siod�a Lendy luzaku, stukn�� w d�bow� beczu�k� kolb� kuszy. - I te� nie chlupie. W�a�nie �em mia� uwag� zwr�ci�, �e je chyba zamr�z dopad�. - Pr�dzej rotmistrz jeden - mrukn�a Lenda. - Puste beczki to do siebie maj�, �e s�abo w nich chlupie. GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 7 - Zamarz�o? - Zbrhl zapomnia� na chwil� o opornym buk�aku. - Chcesz powiedzie�, �e� nie upilnowa�, nicponiu?! To� jak pachol�ciu t�umaczy�em: baczenie dawa�! Ariergarda mia�e� by�, a nie chwost bezu�yteczny! - Cmoknij mnie w zadek - rzuci� ura�ony Henza. -I do siebie miej �al. Prosty knecht jestem, nie komendant jaki�. Co ka��, to robi�, a jak kaza� zapominaj�, to z inicjatyw� si� nie rw�. Sam zawsze przed szeregiem porykujesz, �e tym wyrywnym to nogi z rzyci... - S�yszeli�cie? - Debren drgn��, zadar� g�ow�. - Chlupie? - zapyta� z nadziej� Zbrhl. - Na po�cig mia�em uwa�a� - ci�gn�� rozgoryczony Henza. - Tudzie� na d�wi�ki dziwne i b�yskanie �lepi. Na wilko�aki, kr�tko m�wi�c, i insze biesy. Piwa w rozkazie nie by�o, tom nie uwa�a�, by czujno�ci nie rozprasza�. Jak ci� znam, czepia�by� si�, �e na s�u�bie o chlaniu jeno... - Nnnie... - Magun spogl�da� w niebo, obracaj�c si� w kulbace i zdmuchuj�c p�aty �niegu z rz�s. - To taki... dziwny d�wi�k. Wysoki. Mo�e nawet... hmm... ultra? - Wysoki? - Zbrhl zadar� g�ow�, nie zapominaj�c jednak o buk�aku. Trzasn�� szyjk� o siod�o, wywo�uj�c nerwowy pl�s konia, po czym zacz�� mocowa� si� z nakr�tk�. - Co� na jod�� wlaz�o? - Ry�? - rzuci�a bez przekonania Lenda. I sama sobie odpowiedzia�a: - Eee, chyba nie. M�dry ry� nie laz�by na takie drzewo, w tak� noc i na takim mrozie. - Przetar�a r�kawem ciekn�cy nos i pod wp�ywem zatroskanego spojrzenia Debrena dorzuci�a: - No, ale to rozumnych rysi�w si� tyczy, a tu morvackiego mamy. - A jak to... - Henza prze�kn�� �lin� - jak wilko�ak? - Nadrzewny? - posz�a za ciosem. - Mo�e. Nasze wil- ko�aki honorowe s�, pr�dzej taki na rycerza w zbroi skoczy, na �mier� pewn�, ni� na drzewo si� tch�rzliwie skryje, ale morvackie... - To nie wilko�ak - powiedzia� cicho Debren. - Za cz�sto transformuj�; ma�o co tak �atwo zeskanowa�. Zreszt� to... no, jakby... przemieszcza�o si�. - Z�azi? - Henza splun��, uj�� kusz� obur�cz. - Prosty knecht jestem, tom dot�d nie pyta�, ale... Po co w�a�ciwie tu sterczymy? Mostowstr�t ci si� zn�w odezwa�, Zbrhl? 8 Artur Baniewic z - Macie mostowstr�t, panie rotmistrzu? - zainteresowa�a si� Lenda. - A ma, ma, nawet pergaminem z piecz�ci� potwierdzony - wyr�czy� rotmistrza Henza. - Wstrz�su bezpa�o-wego by� dozna� na tym tle, jake�my si� do zakonnych naj�li i Leloni� najechali. Wielki mistrz du�e zaci�gi... - Zawrzyj pysk - rzuci� rozgniewany, cho� raczej na buk�ak, Zbrhl. - Debren z Lelonii si� wywodzi, to mu pewnikiem przykro s�ucha�. Psia jucha... Na mur przy-marz�, a chwyci� nie ma jak. Miast k�apa� g�b�, �ba by� lepiej nadstawi�. Chyba nie da si� tego ruszy�, jak w co� twardego nie przypieprz�. A ko� si� p�oszy. - D�ugo chcecie tak sta�? - westchn�a Lenda. - A w�a�nie - przypomnia� sobie Zbrhl. - Po co�my si� tu w�a�ciwie zatrzymali? - Most - mrukn�� Debren. - Nie umiem tego nazwa�, ale co� mi si� w nim nie podoba. - Eee - rotmistrz pos�a� mu zdziwione spojrzenie. -Ty co, obrazi�e� si�? O te krzemienne toporki i k�adki? Lonsko ju� dawno do Lelonii nie nale�y, nie ma powod�w, by si�... - Ale wstrz�su bezpa�owego to� si� w�a�nie przez le-lo�ski most nabawi� - przypomnia� Henza. - Bo cho� kompozytowy, znaczy kamienno-drewniany, wzi�� si� i za- wali� pod marn� po�ow� roty. I to pieszej. Sta�o si� to, gdy komtur kaza� nam machiny na drugim brzegu Wi�rnej nag�ym atakiem zaskoczy�. No to my podwiki na misiury, sp�dnice na portki i hajda na most, �e niby gromada bab w panice od zakonnych pierzcha, cnot� ratuj�c. Zamys� by� taki, �e nim si� Lelo�czyki po�api�, to my ich ju� cepami... a, bom rzec zapomnia�, �e z cepami�my poszli i co drobniejsz� broni� jeno, �eby na w�o�cia�stwo wygl�da�. No i, wystawcie sobie, mistrzu Debren: ten psi syn wzi�� i p�k�! Co� trzasn�o. G�o�no, cho� nie a� tak, by zamarzy� o konkurowaniu z w�ciek�ym rykiem Zbrhla. - A skurwiel!!! Tak p�kn��!!! - To� m�wi� - wzruszy� ramionami Henza. - Kompo- zytowy, nowiutki, jeszcze lasem belki czu�, tablica w trzech GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 9 j�zykach dumnie g�osi, �e konstrukcja klasy mi�dzynaro- dowej jest, na tuzin kupieckich woz�w liczona, i to tych w wo�y zaprz�onych, a tu jak nie dupnie... - Buk�ak!!! - W�ciek�y nie na �arty rotmistrz cisn�� w niego tym, co zosta�o mu w prawej d�oni, czyli zakr�tk�, szyjk� i kawa�kiem grawerowanej cyny. - Oszu�ci! Z�odzieje! W r�kach, �ajno i ka�! Miot�y im struga�! Zawracaj konia, Henza! Mord par� musz� pilnie obi� w Bre-c�awiu! Siedem i p� grosza wzi�li, �otry! Anvaski, powiadaj�! Z importu! Morzem wieziony! Sto lat przetrwa! - To by� buk�ak z Anvashu? - Debren podrapa� si� po g�owie. - Hmm... Nie chc� si� wtr�ca� w twoje z brec�a-wskimi kupcami porachunki, ale nim si� wyg�upisz, sprawd�, czy gwint nie by� aby odmiennie skr�tny. Bo An-vashe, jak wiadomo, wszystko po swojemu robi�, odwrotnie ni� reszta Viplanu. Fury, przyk�adowo, lew� stron� u nich je�d��. - Tak? - zdziwi� si� Henza. - A ja �em my�la�, �e to w Sovro. U nich, dzikus�w, wszystko na opak czynione. - W Sovro fury je�d�� jak B�g przykaza� - wychrypia�a Lenda. - Tyle �e szerszy rozstaw k� maj�. Jest taka krotochwila z owym udziwnieniem zwi�zana. Przychodzi oto do wielkiego ksi�cia minister transportu i pyta: Wasza wysoko��, a o ile nam trza szerzej ni�li na Wschodzie koleiny czyni�? A ksi��� na to: A na... - Znam! - przerwali jej zgodnym ch�rem obaj najemnicy. Po czym Zbrhl, dziwnie spokojniejszy, odrzuci� w zaro�la to, co zosta�o z buk�aka. Chrz�szcz�c pancerzem, odwr�ci� si�, przyjrza� dziewczynie. - My tu gadu-gadu - mrukn��, przenosz�c spojrzenie na maguna - a nasz� koz� telepa� zaczyna. - Nic mn�... szlak wyboisty. - Pr�bowa�a wzruszy� ra- mionami, ale akurat dopad� ich podmuch znad �lebu, wzgl�dnie doliny. - S...sami a� po...odzwaniacie. - Zbroj� - powiedzia� cicho Debren - nie z�bami. -Zsiad� z konia, rzuci� wodze zdziwionemu rotmistrzowi. -Nie podoba mi si� ten most, ale chyba musimy z niego skorzysta�. Poczekajcie tu. Rzuc� okiem, poskanuj�. - Czemu mmm...usimy? - Im bardziej si� stara�a nie 10 Artur Baniewic z dr�e�, tym bardziej jej to nie wychodzi�o. - Trzy dni po be...ezdro�ach, to i... - Po pierwsze, kozo, trzy dni temu silna by�a�, a teraz zdechlak z ciebie, co nie ma si�, by smarki z nosa dobrze zetrze�. - Debrenowi przemkn�o przez my�l, �e jest s�absza, ni� s�dzi�: nie rzuci�a w Zbrhla ani no�em, ani kl�tw�, ani nawet z�ym spojrzeniem. I nie pr�bowa�a si�ga� do nosa. Oblepiona �niegiem od czubka kaptura po �apcie, w niezrozumia�y spos�b wydawa�a si� drobna, krucha jak ma�a dziewczynka. - Po drugie za�, wa�niejsze, to jest porz�dny, morvacki most i jeno przez grzeczno�� poczekam, a� Debren go r�d�k� opuka. I bez pukania wiem, �e pi��set lat tu jeszcze postoi, cho�by po nim smoki chadza�y. U nas, w przeciwie�stwie do Lelonii, mosty s� tak stawiane, by si� na nich cz�owiek bezpiecznie i komfortowo czu�. Jako ja zaraz b�d�. - Znaczy: nie boisz si�? A wstrz�s bezpa�owy? - zain- teresowa� si� Henza. - Ile razy mam powtarza�, cepie durny, �e w papierach stoi jak byk: pourazowy? Dopisek o bezpa�owo�ci medyk tylko dlatego w dole doda�, bo si� p�atnik zakonny, je�op jako i ty, nie zna� na medycynie i nie m�g� poj��, jak mo�na wstrz�su dozna�, po �bie nie bior�c. - I dodatku za rany odmawia�? - domy�li� si� Debren. - To te�. - Zbrhl splun�� w zasp�. - Cho�, po prawdzie, sz�o mi o to, by drugiej po�owy roty w tak durny spos�b nie wytraci�. Bo widzisz, komtur, suczy pomiot, uwzi�� si�, by po s�siednim mo�cie na drugi brzeg le��. A kogo przodem chcia� s�a�? Nas! Bo, powiada, wy, panie Zbrhl, ju� do�wiadczenie macie w operacjach desantowych. I kontrakt pod nos pcha, arbitra�em straszy. Tom si� wkurzy� i do medyka poszed�. Nie powiem, nie z pustymi r�koma. Chwali� Boga �apiduch miejscowy by�, Le-lo�czyk, wi�c w mig �adn� jednostk� chorobow� w ksi�gach wynalaz�. Sko�czy�o si� na tym, �e mostu nie szturmowa�em, bo mostowstr�t mnie udokumentowany od tego zwalnia�, a roty zakonni pos�a� nie mogli, bo w kontrakcie sta�o, i� pod moj� jeno komend� ma chadza�, p�ki bro� mog� d�wign��. A t�, cho� wstrz��ni�ty, d�wiga�em. GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 11 Debren zsiad� z konia i ruszy� w stron� mostu. Po paru krokach zapad� si� po uda w �nieg. Le�a�o go tu zaskakuj�co wiele, nawet je�li wzi�� poprawk� na zagajnik porastaj�cy zbocze. Lasek �apa� nawiewany z g�ry �nieg, zatrzymywa�, nie pozwala� bia�ym kopcom w�drowa� ni�ej. Debrenowi nie przeszkadza�o to zanadto. Dop�ki nie zbli�y� si� na pi�tna�cie s��ni do p�nocnego przycz�ka mostu i nie stwierdzi�, �e patrzy na niego z wysoko�ci s��ni dwudziestu, za� widoku nie przes�ania mu �adne drzewo czy skalny wypust. Stok by� tu stromy, pozbawiony punkt�w oparcia dla kopyt, st�p czy cho�by d�oni. A tak�e za�nie�ony. Mo�e nawet mocniej ni� zagajnik. Straci� kilka pacierzy, macaj�c pi�tami tu i tam, sonduj�c r�d�k� i szukaj�c zej�cia. Gdyby nie znalaz�, m�g�by z czystym sumieniem zawr�ci�. Znalaz� jednak. Z bliska most wygl�da� gorzej: z cienia wychyn�y szczerby po wykruszonych kamieniach, tu i tam zaskrzypia�a poluzowana por�cz. Po drugiej stronie, przy po�udniowym brzegu, kawa�ka balustrady w og�le nie by�o. Debren, ostro�nie stawiaj�c kroki, przeszed� po prz�le i ukucn�� przy kikutach belek. Nie by�y por�bane - kto� lub co� je wy�ama�o. Raczej co�, s�dz�c po rozmiarach zniszczenia. Brakowa�o z grubsza dziesi�ciu st�p barierki. No i domku mytnika. Powinien tu by�. Konstrukcj� wzniesiono w czasach, gdy systemy podatkowe jeszcze ra- czkowa�y na prowincji i op�aty mostowe uchodzi�y za jedno z niewielu pewnych �r�de� dochodu. Nadal nie pada�o, wi�c m�g� podnie�� si� na duchu, wy�awiaj�c spojrzeniem jakie� rumowisko na granicy lasu. Uzna�, �e to resztki prowizorycznej rogatki, poskano-wa� jeszcze chwil� i wr�ci� po w�asnych �ladach. - Daruj, ale to szukanie dziury w ca�ym. W mo�cie, konkretnie. Co z tego, �e czarny, �nieg si� go nie czepia i �e magi� tr�ci? Mo�e ci si� to w lelo�skim rozumie nie mie�ci, do bylejako�ci nawyk�ym, ale tak w�a�nie porz�dne mosty wygl�daj�. Magia sprawia, �e si� podr�ny bezpiecznie i komfortowo czuje. Czego o waszych mostach, 12 Artur Baniewic z wybacz, powiedzie� nie spos�b. O Belnicy - Zbrhl zerkn�� na dziewczyn� - ju� nie wspomn�. Mostu tam, p�ki co, nie wynaleziono. Prawda to, kozo, �e Belniczanin, w obcych krajach b�d�c i na most wchodz�c, nogawki podwija? Bo mu si� przeprawa nieuchronnie z brodem kojarzy? Debren westchn�� w duchu. Korzystaj�c z jego nieobecno�ci, Lenda dorwa�a si� do gorza�ki, kt�r� przyprawia�a jakimi� zmro�onymi grzybami i popija�a w charakterze lekarstwa. Efekt by� taki jak zwykle: poczu�a si� lepiej, rzadziej st�ka�a i cz�ciej dogryza�a Zbrhlowi. Nim sprowadzi� kolumn� na p�nocne przedmo�cie, zd��yli wbi� sobie nawzajem po par� szpil. - Do�� gadania - uprzedzi� dziewczyn�. - Na ko�. Most by� szeroki, trzy wozy mog�y si� na nim mija�, o ile wo�nice za du�o nie wypili. Ruszyli jedno za drugim tylko dlatego, �e Debren si� tego domaga�. - I co? - W po�owie prz�s�a Zbrhl nie wytrzyma�, zato czy� koniem, ustawi� si� strzemi� w strzemi� z dziewczy n�. - S�yszysz, jak zdrowo kopyta dudni�? Zaprawa jak z�oto. Debren szarpn�� wodze. Co� przeszy�o mu m�zg, zare-zonowa�o bole�nie w pobudzonych magi� uszach. Martwi� si�, szykowa� na paskudne niespodzianki - a i tak da� si� zaskoczy�. Zrozumienie przysz�o za p�no, gdy z ultra- d�wi�kami zla� si� gwizd ci�tego skrzyd�ami powietrza. - G�owy w d�!!! - wrzasn��, podrywaj�c r�d�k� i ce- luj�c w co� czarnego, przemykaj�cego nad balustrad�. Zd��y� i pewnie by trafi�. Gdyby nie ko�. Ko�, sp�oszony czy to okrzykiem, czy �opotem b�oniastych skrzyde�, zarzuci� zadem, skutkiem czego czar poszed� w niebo. -Nietoperz!!! - Zdumia�e�, Debren? - Zbrhl oderwa� spojrzenie od Lendy w najmniej stosownej chwili, bo w�a�nie stamt�d nadlatywa� napastnik. - Akurat ty si� o w�osy...? Lenda, wci�� nad�sana, stara�a si� nie dostrzega� rot- mistrza. To j� uratowa�o. Wychwyci�a ruch, zanurkowa�a ku r�koje�ci zawieszonego przy siodle miecza. Nie zd��y�a wyrwa� ostrza z pochwy, ale przynajmniej pog��bi�a sk�on, klej�c si� do grzywy. Napastnik, r�wnie szybki, GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 13 skr�ci� w ostatnim momencie, wyrzuci� skrzyd�a w prz�d, celuj�c szponami w oczy Zbrhla. Drugiego, mniejszego, Debren trafi� b�yskawic�. Nie- gro�nie - ogie� b�ysn�� i zgas�, zdarty z futra p�dem powietrza. Po�ytek z trafienia by� tym bardziej w�tpliwy, �e sp�oszony nietoperz skr�ci� nagle, a sp�oszony Henza, na kt�rego rzuci�o si� co� czarnego i wielkiego, poderwa� kusz� i wpakowa� be�t w sam �rodek maszkary. Debren zakl��, chwyci� r�d�k� w lew� d�o�, praw� zdzieli� konia w ucho. Nie by�o to zbyt m�dre, ale na kr�tk� met� zamierzony efekt zosta� osi�gni�ty. Wierzchowiec, z kt�rym od samego pocz�tku nie bardzo si� lubili, zapomnia� o pomy�le czmychni�cia z mostu i szarpn�� do ty�u �bem, pr�buj�c ugry�� je�d�ca. Przez chwil� stali bokiem do osi mostu. Debren, nie nadwer�aj�c kr�gos�upa, m�g� przymierzy� si� porz�dnie, a przy okazji oceni� sytuacj�. Niedobrze. Zbrhl, schylaj�c odruchowo g�ow�, zamiast po oczach dosta� pazurami po he�mie. Zachwia� si� w siodle i pope�ni� powa�ny b��d, pr�buj�c r�wnocze�nie �apa� zdarty z g�owy kapalin i wisz�cy za kulbak� berdysz. O dziwo, uda�o mu si� - ale kosztem uzdy, dla kt�rej zabrak�o r�k. Jego ko� by� drugim, kt�ry w krytycznym momencie pozosta� zdany na siebie. Pierwszym by� luzak d�wigaj�cy bary�k� i reszt� dobytku. Zwierz�, podobnie jak Henza, fatalnie zareagowa�o na widok nietoperza. Najpierw skoczy�o w bok, wal�c piersi� w balustrad�, potem dosta�o po zadzie trupem b�ono-skrzyd�ego, kt�rego be�t przyszpili� do bary�ki, a na koniec, spanikowane do reszty, wpad�o na gniadosza Lendy. - �ajno i ka�!!! - zarycza� rotmistrz, si�gaj�c po uzd� i kre�l�c szeroki �uk pot�nym toporem. Trzeci nietoperz wywin�� si� sprytnie, przeci�gn�� pazurzast� nog� po ko�skim pysku i znik� w mroku. Berdysz, chybiwszy o w�os, trzasn�� w bary�k�, zgruchota� po�ow� klepek, ugrz�z�. - Lotnik, kryj si�!!! - wydar� si� poniewczasie Henza. Mr�z musia� by� s�abszy, ni� Debren s�dzi�. Wzgl�dnie piwo warzyli w Lonsku lepsze, ni� twierdzi� Zbrhl. Rozr�- 14 Artur Baniewic z bana beczka zem�ci�a si� na rotmistrzu, eksploduj�c mu w twarz kul� piany- W bardzo niedobrym momencie. Prawdziwe uderzenie spad�o na nich dopiero teraz. Kiedy ko� rotmistrza hamowa� zadem na balustradzie, �ami�c belk�, luzak szarpa� si�, uniemo�liwiaj�c Zbrhlowi oswobodzenie �ele�ca, a gniadosz Lendy stawa� d�ba. Co�, co nadlecia�o wzd�u� drogi, zza plec�w Henzy, by�o du�o wi�ksze od nietoperzy. Je�li pomin�� skrzyd�a, mia�o gabaryty m�odego byczka - tyle �e nie bardzo si� da�o owe skrzyd�a pomija�: rozpo�ciera�y si� szerzej ni� most, na dwa s��nie w ka�d� stron�. - Legnij!!! - wrzasn�a Lenda. - Z konia, Henza!!! Henza leg�. Po tym, jak lewa �apa stwora grzmotn�a go w przewieszon� przez plecy tarcz�. Potw�r zdawa� si� celowa� w kawa�ek ods�oni�tego ramienia, ale w ostatnim momencie jakby zmieni� zamiar. Nie potrafi� lata� po ciemku z nieomyln� precyzj� nietoperzy, ale jego oczy by�y oczami or�a. Wypatrzy�y czarodzieja dostatecznie wcze�nie, by stw�r skorygowa� plany. Debren zd��y� oswoi� si� z odziedziczon� po mistrzu Ha- nusie r�d�k� i po�wiczy� po drodze. Gdyby potw�r nad- lecia� ze wschodu, zachodu lub po�udnia, walka sko�czy�aby si� r�wnie szybko, co spektakularnie: wybuchem, kul� ognia, deszczem palonego pierza. Mo�e te� martwym magunem: od pocz�tku by�o jasne, �e bestia do delikatnych nie nale�y i Debren natychmiast zdecydowa� si� na u�ycie ca�ej dost�pneJ mocy. Ale cholernik mkn�� tu� nad g�owami ludzi i najdrob- niejszy b��d... - Zbrhl! - S�ysza� krzyk Lendy jak przez zatyczM z wo skowych kulek. - Z lewej! Tnij! Jeszcze tylko chwila. Zr�b co�, d�uma i syfilis, zr�b co�, jeste� czarodziejem, potrafisz, to marne dziesi�� s��ni, a r�d�ka niesie jak kusza z Genzy... Trzyma� j� idealnie na celu, bo ko� jakim� cudem zastyg�, przesta� polowa� na jego �ydk�. Wystarczy�o jedno zakl�cie. Nie potrafi�. Zbrhl, kt�ry te� nie potrafi�, pu�ci� drzewce berdysza, GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 15 przeci�gn�� przedramieniem po zalanych piwn� pian� oczach, zamachn�� si�, cisn�� kapalinem jak staro�ytny Ille�czyk dyskiem. He�m, gubi�c warstewk� �niegu, pomkn�� ku wielkim, okr�g�ym �lepiom... ...i znik�. Dzi�ki czemu Debren mia� okazj� przekona� si�, �e g�ow�, cho� ptasi�, potw�r ma dostatecznie du��, by pomie�ci�a dzi�b, kt�ry z kolei pomie�ci� solidny, obl�-niczy he�m z niema�ym rondem. Na szcz�cie gard�o musia�o by� w�sze. Napastnik prze�kn�� odruchowo, ale wyra�nie go to zdekoncentrowa�o. Wzgl�dnie rozochoci�o: Debren nie wiedzia�, czy haczy- kowaty dzi�b trafi� luzaka, nie za� kt�rego� z ludzi dlatego, �e bestia spud�owa�a, czy te� by� to �wiadomy wyb�r. Na korzy�� straszyd�a jako rozwa�nego wojownika przemawia� fakt, i� zgarn�o akurat to, co warto by�o zgarn��. No i rozbi�o ca�e centrum ludzkiego ugrupowania. Gdy stw�r wyr�wna�, przechodz�c do lotu poziomego i mkn�c wprost na maguna, w jego dziobie po�yskiwa�a kasetka, w kt�rej rotmistrz przechowywa� got�wk�, Lenda wraz z gniadoszem wali�a si� na brukowan� jezdni�, a ko� Zbrhla, r��c rozpaczliwie, wy�amywa� zadem balustrad� i zaczyna� znika� w przepa�ci. Dopiero wtedy Debren pos�a� czar. B�yskawic�. Nie od- wa�y� si� u�y� czego� mocniejszego. Oczywi�cie trafi�. Wielki cel, blisko. Poza tym wy�ado- wanie, przed�u�one w czasie, da�o sob� �atwo kierowa�. Nic dziwnego, �e ugodzi�o potwora w �eb. Debrena nie zdziwi� tak�e umiarkowany efekt. B�yskawica to tylko b�yskawica, daleko jej do pioruna kulistego. Or�og�owy, miel�c chaotycznie czw�rk� masywnych, bardzo kocich i bardzo pazurzastych �ap, zakoleba� si�, zaskrzecza�, odbi� nieco w bok. Rozb�ysk, a mo�e tak�e wyszarpni�te z g�owy pierze musia�y go o�lepi�, bo spud- �owa�, mijaj�c si� z przeciwnikiem o par� st�p. Debren, chla�ni�ty przez twarz jedynie p�dzlopodobnym ko�cem ogona, o�lep� chwilowo na prawe oko, lecz utrzyma� si� w siodle. Zdo�a� nawet wys�a� ma�y piorun, ale ju� przez rami�, troch� na �lepo, za� odrobin� wcze�niej pasiaste cielsko zderz3'�o si� z balustrad� i zapikowa�o pod most 16 Artur Baniewic z wraz z wy�aman� belk�. Kula skondensowanej energii trafi�a w�a�nie w ni� i cho� belka eksplodowa�a w pi�knym rozb�ysku, skrzydlaty ocala�. Lekko pok�uty od�amkami, z sier�ci� tl�c� si� tu i tam, pomkn�� wzd�u� koryta �lebu. Jeszcze przez chwil� by�o go wida�, ale Debren nie mia� czasu posy�a� za nim kolejnego pioruna. Ko� rotmistrza wci�� �y� i kwicza�, ale robi� to w coraz szybszym locie - pod mostem musia�o by� mn�stwo wolnego miejsca. Dla wszystkich sta�o si� jasne, i� uczepiony ko�ca berdysza Zbrhl nie drzewca tak naprawd� si� trzyma, a swej ostatniej szansy. - Przez �eb go, Lenda! - Jedno sprawne oko wystarczy�o Debrenowi do oceny sytuacji. Nie by�a skomplikowana: berdysz tkwi� w bary�ce, ta trzyma�a si� grzbietu luzaka, a luzak, przyci�ni�ty zadem i szyj� do kikut�w dw�ch s�upk�w, le�a� na brzuchu zast�puj�c sob� brakuj�cy fragment barierki. P�ki le�a�, wszystko by�o dobrze: jedyna zwisaj�ca z mostu noga nie mog�a poci�gn�� go ku zgubie. Zbrhl, cho� w zbroi i na d�ugim ramieniu berdysza, te� nie m�g�. Ale sam ko� ju� m�g�. I w�a�nie to robi�. Wstaj�c. Debren nie by� pewien, co go wypchnie za kraw�d� mostu: jego w�asna panika, panika gniadosza Lendy, kt�ry te� le�a�, tyle �e na boku, i wierzga� bez sensu - czy po prostu prawa natury, m�wi�ce, �e przy takim roz�o�eniu ci�ar�w i takiej, a nie innej przyczepno�ci trzech podk�w do bruku ca�y uk�ad musi run�� w przepa��. Mo�e nie od razu, ale w�a�nie to przera�a�o najbardziej. Bo do uk�adu nale�a�o doliczy� i gniadosza Lendy, po- wi�zanego z luzakiem lin�, i sam� Lend�. Dziewczyna upad�a nie�le jak na kogo�, kto mia� p�kni�ta rzepk� lewego kolana i dziur� po strzale nad kolanem prawym. Uda�o jej si� unikn�� przygniecenia, no i zwali�a si� od strony grzbietu, gdzie nie grozi�o jej kopni�cie. Ale nogi zosta�y w strzemionach, i to wpl�tane tak paskudnie, �e bez no�a nic si� nie da�o zrobi�. No�a oczywi�cie nie by�o. I czasu te�. GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 17 - Pchnij! - Debren zeskoczy� z siod�a i ruszy� biegiem. - Bo wszyscy zginiecie! - Nie! - W jej g�osie by�o tyle protestu, �e przez chwil� widzia� oczyma wyobra�ni odrzucany miecz. Padaj�c, nie zapomnia�a o nim: nadal tkwi� w d�oni. Jak przyklejony. On te� czu� si� jak przyklejony. Do mostu. Do miejsca, z kt�rego przysz�o mu biernie obserwowa� to, co si� roz- grywa�o ledwie kilkana�cie krok�w dalej. Za daleko. Zanim zrobi� trzy kroki, dopad� go nietoperz. Jak na nietoperza - cho� mutanta - przysta�o, bestia celowa�a we w�osy. Debren nigdy nie wierzy�, by nietoperze by�y a� tak g�upie, ale chyba co� z prawdy musia�o tkwi� w ludowych bajaniach, bo cho� czapka zawieruszy�a si� ju� wcze�niej, a opalona w trakcie transferu g�owa �wieci�a zniech�caj�co, zwierz� spr�bowa�o szcz�cia. Zyska�o troch� krwi na pazurach. Debren zd��y� przykucn��, ochroni� oczy, machn�� na o�lep r�d�k�. Trafi�, ale bez wielkiego po�ytku, bo r�d�ka, kiedy nie puszcza�o si� przez ni� mocy, by�a mniej zab�jcza od szkolnej dyscy-plinki. Nietoperz wyda� szyderczy pisk i zanurkowa�, wczepiaj�c si� czworgiem ko�czyn w plecy maguna. - Lenda!!! Przez �eb!!! - Nie!!! Z�by, ostre jak ig�y, wbi�y si� w po�ladek Debrena. Za- bola�o, lecz nie dlatego podj�� desperack� decyzj� i run�� plecami na bruk. B�l m�g� znie��, ale nie by� w stanie po- wstrzyma� dobrze zakotwiczonego potworka od si�gania tylnymi ko�czynami ku oczom. To znaczy owszem, m�g�, tyle �e u�ywaj�c obu r�k. Ale te by�y mu potrzebne. Drugi nietoperz mign�� nad spl�tan� kup� ludzi i koni, zanurkowa� za barki rotmistrza. Zbrhl rykn��, osun�� si� na sam koniec drzewca. Lenda, nie wypuszczaj�c miecza i omal nie obcinaj�c nim sobie ucha, szarpa�a si� z �bem luzaka. Ko�, spieniony i ob��kany ze strachu, robi�, co m�g�, by odgry�� jej drugie ucho. No i, nade wszystko, wsta�. W obu przypadkach �iewiele-mu ju� brakowa�o. - Zabij go!!! - wrzasn�� Debren, przetaczaj�c si� z jed nej �opatki na drug� i pr�buj�c szybko pogruchota� nieto- 18 Artur Baniewic z perzowi mo�liwie wiele ko�ci. Co� faktycznie strzeli�o raz i drugi, ale mutant by� wielki jak indor i robi� swoje, ignoruj�c wysi�ki cz�owieka. - Nie!!! �ycie mi ocali�!!! - Lenda, mo�e nie mog�c u�y� r�k, mo�e z zemsty, sama z�apa�a w z�by ko�skie ucho. - Poniechaj! - zadudni� dziwnie st�umiony g�os rotmistrza. - Debren praw! Siebie ratuj! - Ko�?!! - wrzasn�� Debren, omal nie wyd�ubuj�c sobie lewego oka ko�cem r�d�ki. - Zbrhl! - odwrzasn�a Lenda. Ko�, ucieszony z uwol- nienia ucha, zdo�a� wreszcie poderwa� zad. Opleciona wok� jego szyi dziewczyna trzyma�a go jeszcze nisko tylko dzi�ki zakotwiczonej w strzemieniu nodze. Ale to ju� niewiele zmienia�o. Styk cia�a i bruku zmala�, zwierz� zacz�o si� zsuwa� ku kraw�dzi prz�s�a. - S�ucham! - zahucza� rotmistrz. - Kretynka!!! - Debren, kt�remu czar chyba wyszed�, na chwil� o�lep�, wi�c rykn�� sobie zdrowo, wypychaj�c z p�uc jeden b�l i dwa r�ne strachy. Ten o Lend� i ten o oczy. - Konia w �eb!!! Nie Zbrhla!!! Nietoperz dar� mu boki pazurami, pr�bowa� przepchn�� nog� pod ramieniem, si�gn�� prawego oka. Lewe oko eksplodowa�o purpur�, zadygota�o w oczodole. - Dzi�ki, Debren! - dobieg� z oddali okrzyk Zbrhla. Potem zakwicza� ko�. Kr�tko, ale tak, �e s�ycha� go by�o pewnie na belnickiej granicy. Debren zaczyna� widzie�. �wiat wygl�da� dziwnie. Niebo posinia�o. Gniadosz Lendy zrobi� si� ��ty, z plackami pomara�czu w �rodku, a Lenda pomara�czowa, czerwona, a miejscami a� wi�niowa od buchaj�cego z niej ciep�a. Cieplejsze od jej odkrytej g�owy by�o tylko to, co tryska�o z szyi wierzgaj�cego w agonii luzaka, ale widzenie w ter-mowizji mia�o t� zalet�, �e krew nie szokowa�a przez kon- trast z innymi barwami i Debren nie straci� paru moment�w na odsuwanie od siebie my�li, �e to dziewczynie si� tak paskudnie dosta�o. M�g� przeczesa� okolic� wzrokiem i skupi� si� na tym, co najistotniejsze. Na potworze. Znalaz� go szybko. Skrzydlatemu wyra�nie zale�a�o na czasie, bo nie bawi�c si� w zaskakuj�ce manewry, nadle- GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 19 cia� z tej samej strony, gdzie przedtem znik�. Mkn�� nisko z zamiarem skopiowania pierwszego ataku. B��d. Debren, podrzucaj�c biodrami i wal�c si� na wczepionego w plecy nietoperza, zyska� chwil� spokoju. I wykorzysta� j�, posy�aj�c piorun kulisty na spotkanie or�okota. Trafi� nie�le. Ognista kula rozb�ys�a poni�ej piersi, wi�c cho� w przypadku kuszy by�by to ostatni strza� w karierze kusznika, niefortunny my�liwy umiera�by z podnosz�c� na duchu �wiadomo�ci�, i� be�t wykastrowa� jego zab�jc�. Piorun, jako niepor�wnanie skuteczniejszy, powinien za�atwi� napastnika r�wnie g�adko jak przy trafieniu w pier�. Albo i lepiej - wiele podr�cznik�w, traktuj�cych o zwalczaniu potwor�w, zaleca�o wr�cz, by da� sobie spok�j z rycerskimi odruchami i wali� po przyrodzeniu. Or�okocur przetrwa�, bo by� sprytniejszy, ni� si� magu-nowi wydawa�o. Zarzuci�o nim na las, na�ama� z tuzin o�nie�onych czub�w jod�owych, zgubi� pi�r na dobr� pierzyn� i, gard�uj�c trwo�liwie, odlecia� w sin� od termowidze-nia dal - ale prze�y�. To, w co trafi� piorun i co spada�o teraz na most, musia�o by� du�ym g�azem, gdy� od�amki b�bni�y o prz�s�o na ca�ej jego d�ugo�ci. W�a�nie rozgrzany do czerwono�ci - fakt, �e w termowizji - okruch zdzieli� konia Debrena w zad i sprawi�, �e wystraszone zwierz� pocwa�owa�o w g��b puszczy. Inny kamie� ugodzi� wczepionego w Zbrhla nietoperza. Debren us�ysza� bolesny pisk i co� pokracznego, ci�ko pracuj�c skrzyd�ami, odlecia�o �ladem or�okota. Cho� jakby nie ca�e. - �ajno i ka�!!! - rykn�� gniewnie, ale te� jako� bar dziej dziarsko rotmistrz. By� ju� o stop� wy�ej, a kiedy Debren si�ga� r�d�k� za plecy, wielkie �apsko zaciska�o si� ju� ca�kiem wysoko, na uprz�y konaj�cego konia. Wida� by�o, �e si� wygramoli, �e prze�yje. Pewnie dlatego w g�osie Lendy pojawi�y si� znajome, nas�czone kpin� i jadem nutki. - Nie przesadzaj, Zbrhl. Jaki ka�? Oszcza� ci� jeno na po�egnanie. A tak w og�le to nie wiem, o co si� pieklisz. To� na morvackim mo�cie jeste�my. Komfortowym i bez piecznym jak ci�ka cholera. � 20 Artur Baniewic z - Co� o drodze - powiedzia� niepewnie Zbrhl. - Jakby: Droga, z kt�rej si� nie wraca? Za kr�tko �wieci�e�. - Chyba ci� te nietoperzowe szczyny szczypi� w oczy -rzuci�a z kulbaki zakatarzona i bulgoc�ca przez nos, ale nadal napompowana adrenalin� Lenda. - To w bajce by�o, przez mistrza Dyszana z grodu Barka spisanej. W Sie-dmioksi�gu o wied�minie Geralcie. A tu mamy realny drogowskaz, na kt�rym stoi jak w�, �e ci� obrzyga� mog�. - Unios�a g�ow�, zerkn�a w niebo. - Ha, pi�knie! Droga, na kt�r� si� zwraca. Kto� si�, widz�, tak jak my na owe lataj�ce paskudy naci��. Zaraza, �e te� takie plugastwo bezkarnie nad go�ci�cem hasa... Rozumiem: zb�je. Rozumiem: wysys le�ny. Ale �eby z lotu, broni� biologiczn�, co to jej nawet wojsku stosowa� nie wolno... - Broni�? - zaniepokoi� si� Zbrhl. - Biologiczn�? - A my�lisz, �e po co kto� tabliczk� wiesza�? Przecie nie dlatego, �e jakiemu� pijanemu wo�nicy �o��dek pu�ci�. Ani chybi, przed owymi paskudnikami ostrzegaj�. - A po mojemu - wyst�ka� przypi�ty do paw�y i za- wieszony mi�dzy par� koni Henza - o to idzie, �e si� tu wykopyrtn�� �atwo. Znaczy si�: wywr�ci�. Lenda westchn�a, zmarszczy�a �uki brwiowe, z kt�rych kie�kowa�y odrastaj�ce w�oski. Pr�bowa�a przebi� wzrokiem mrok, odczyta� ko�lawy napis. - Debren? - zerkn�a niepewnie. - Dalej masz te wi dzenia? No, te poga�skie, z Wezyratu? - Termo - poprawi� j� Zbrhl. - Nie temmowizje, jeno termowizje. Z ow� antyfeminiczn� wiar� nic to wsp�lnego nie ma. Nawet na odwr�t - wyszczerzy� z�by. - Co, Debren? He, he... - Debren? - Wyczu�a, �e co� jest nie tak. - Czego on tak rechoce? - Bo mi si� - wyr�czy� maguna rotmistrz - przypomnia�o w�a�nie, do czego jeden czarodziej znajomy tego cieplnego widzenia u�ywa�. Ech - westchn�� - mia� ch�op u�ywanie, oj mia�... - Do�� - mrukn�� Debren. - Za d�ugo potrwa, nim oczy do porz�dku doprowadz�. Co by na desce nie by�o, musimy i�� t� drog�. Ko� - tr�ci� stop� odcisk kopyta - GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 21 daleko nie ucieknie, Henzy nie wolno trz���, a was trzeba w cieple umie�ci�, bo mi tu zapaleniem p�uc zaje�d�a. - Szczyny nietoperzowe p�uca pal�? - wymrucza�a niby to do siebie Lenda. Zbrhl zasapa�, z braku lepszego konceptu raz jeszcze hukn�� obuchem berdysza w s�up drogowskazu. Po pierwszym stukni�ciu �nieg opad�, ods�aniaj�c wszystkie trzy tabliczki. Te porz�dne, wskazuj�ce szlaki do Rumperki i Z�otej Skarpy, oraz trzeci�, nad kt�r� dyskutowano i kt�ra wycelowana by�a ku belnickiej granicy. Teraz, pod wp�ywem wstrz�su, przesta�a celowa� i opad�a wyostrzonym nosem ku ziemi. - A ty lepiej milcz. - Debren pos�a� dziewczynie po- chmurne, lecz dziwnie kr�tkie spojrzenie. - Nie Zbrhl, ale ty ju� dawno pod pierzyn� powinna�... Ca�a a� p�oniesz. - Pierzyna. - Na twarz rotmistrza powr�ci� przewrotny u�miech. - P�oni�cie. No, no, mistrzu... - Debren? O czym on...? - O niczym - uci��. - Wstrz�s bezpa�owy. Przesta� gada�, Zbrhl, a zacznij si� rozgl�da�. Krwi� na mil� �mierdzimy, czort wie, kogo jeszcze �w zapach got�w zwabi�. - Czujesz, jak krew...? - Lenda poruszy�a si� niespokojnie w siodle, pokra�nia�a. Tak naprawd� by�a zbyt zzi�bni�ta, by nawet przy �wietle dziennym da�o si� dostrzec co� wi�cej ni� blady rumieniec, ale przywracanie oczom stanu normalno�ci trwa�o znacznie d�u�ej ni� zak�adanie zakl�cia i Debren nadal widzia� nie to, co powinien. W dodatku niewyra�nie: rozdzielczo�� spad�a o rz�d wielko�ci i �wiat, cho� przyjemnie kolorowy, wygl�da� jak ogl�dany zza okiennej b�ony. - Eee... u�y�em przeno�ni. - Czu�, �e nie uwierzy�a. -I wiedzy ksi��kowej. Gdzie� czyta�em, �e drobn� ran� taki na przyk�ad wysys z odleg�o�ci... - Mistrzu - przerwa�a mu oficjalnym tonem - mogliby�my dwa s�owa na osobno�ci? - Nie. - K�opoty ze wzrokiem mia�y t� dobr� stron�, �e nie widzia� jej twarzy. Sta� go by�o na lekk� opryskli-wo��. - Ale ja usilnie nalegam - powiedzia�a z naciskiem. - Pogadamy, jak znajdziemy kawa�ek dachu nad g�owy. 22 Artur Baniewic z - A jak nie znajdziemy? Do usranej �mierci mo�emy szuka�! - To mo�e przynajmniej konia z�apiemy. Przesadzi si� ciebie, oddalimy si� samotrze�, ja, ty oraz ko�, i pogadamy na osobno�ci. Jak d�ugo zechcesz. Chyba �e i obecno�� konia ci przeszkadza. W�wczas rozmowa musi by� kr�tka, bo nie s�dz�, by� d�ugo potrafi�a na ga��zi wisie�. - Na ga��zi? - zainteresowa� si�, chyba w imieniu wszystkich, Zbrhl. Ale tylko on wyszczerzy� z�by. - He, he... Co� mi si� widzi, �e faktycznie na popas migiem mu-sim stan��. Bo was srodze potrzeba dusi. Oboje. - Oboje otwierali usta w zgodnym prote�cie, nie dopu�ci� ich jednak do s�owa. - Bez konfuzji, go��beczki, �aden to srom. �o�dak jestem, a �o�dak pod pewnymi wzgl�dami subtel-niejszy od zwyk�ego zjadacza kaszy bywa i wie, jak mocno si� w cz�eku natura odzywa po r�baninie srogiej. Normalne to, �e si� w cz�eku potrzeba prokreowania budzi, gdy mu kostucha ostrzem ko�o �ba powywija. Zreszt� nie ludzi jeno to dotyczy. Pomn�, jak raz bez �up�w po bitwie zosta�em, bo mi si� ogier, ma� jego ch�do�ona, tak juchy naw�cha� i strachu, �e za pierwsz� koby�� skoczy� i dwie mile gna�, nie zwa�aj�c na ostrogi i w �eb walenie. Dobrze cho�, �e koby�a by�a drakle�ska, znaczy strony przeciwnej, bo by mnie jeszcze pod s�d dali, �e niby z placu umykam. A tak to jeno si� insze kondotierstwo �mia�o, �e durny Zbrhl za marn� szkap� pogoni�, bez je�d�ca nawet i z czaprakiem lichutkim, podczas gdy rozs�dni ludzie trupy jako si� godzi obdzierali. - Order �e� dosta� - wyst�ka� zza dziewcz�cej nogi Henza. � Za zajad�o�� w �ciganiu wroga. Ale fakt � przyzna�. - Miedziany. Go�y honor, bez zysku. - Ta dyskusja - rzuci� sucho Debren - na manowce zbacza. Nie o sromie Lendy... znaczy... Tfu, d�uma... Zamieszali�cie mi we �bie tymi banialukami. A po prostu Lenda nie powinna chodzi� w najbli�szym czasie. Henza nie powinien by� to troczony, to odtraczany spomi�dzy koni, bo z kr�gos�upem nie ma �art�w. Ja nie powinienem d�wiga� Lendy, bo mi si� rany... no, w plecach pootwieraj�. St�d si� temat ga��zi wzi��, Zbrhl, a nie z jakich� GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 23 tam... Proponuj� wi�c kwesti� zamkn��. Bo si� jeszcze zdarzy, �e w zapale dyskusji kto� tu zostanie zapytany, czemu� to, do cholery, mi�owanie mu si� z wieszaniem ko- jarzy. Mia� nadziej�, �e uciszy Zbrhla. Rotmistrz jednak, cho� �o�dak z krwi i ko�ci, okaza� si� nie do�� subtelny. - A bom wspomnia�, jake� t� m��dk�, baron�wn� Ron- soise, w kwestii mi�owania antypodowego u�wiadamia�. Debren zakl�� w duchu i obiecuj�c sobie, �e nie otworzy ust przed �witem, ruszy� drog�, z kt�rej si� nie wraca�o. Albo na kt�rej si� zwraca�o. Wzgl�dnie wywraca�o. Nie zamierza� sprawdza�, kt�ra wersja jest prawdziwa. M�g� spr�bowa� jeszcze raz z kulk� magicznego �wiat�a, ale wola� nie ryzykowa�. Lenda, zamiast biedzi� si� nad runami, mog�a wykorzysta� blask i zajrze� mu w twarz. Ju� teraz wlepi�a wzrok w jego plecy. Czu� go r�wnie wyra�nie, jak pami�tki po pazurach nietoperza. Na szcz�cie wzi�a przyk�ad z czarodzieja i zasznurowa�a usta. W g�uchej ciszy, zak��canej jedynie skrzypieniem �niegu i poszczekiwaniem broni, kr�tka kolumna dw�ch pieszych i dwojga pokiereszowanych na zwi�zanych w par� koniach zanurzy�a si� w puszczy. � Obej�cie nie wygl�da�o na sadyb� kmiecia odludka, le�- nicz�wk� czy domek my�liwski wielmo�y. Belka konowi�-zu, cho� z�amana, by�a na to za d�uga, koryta, mimo i� wi�ksze zaros�o, sta�y przed gankiem a� dwa, a studnia mia�a nie tylko zadaszenie, lecz i wygl�d ma�ego domku. Mimo mroku, spowijaj�cego otoczone lasem budynki, wida� by�o, z my�l� o czym je wzniesiono. - No, chwa�a Machrusowi. - Zbrhl bez wahania porzu ci� trakt. - Bo ju� mi w �ywocie na wi�r zasch�o. Hej, pa nie ober�ysta! Sam tu! Go�cie wal�! P�ki co, odpowied� ograniczy�a si� do szelestu. Ogromny p�at �niegu oderwa� si� od stromizny dachu i osun�� na bardziej poziomy daszek ganku. Debren chcia� co� po- wiedzie� - ale nie zd��y�. Rozleg� si� przeci�g�y, wilgotny trzask i spora cz�� gankowego zadaszenia wraz ze �niegiem wyl�dowa�a dwa s��nie ni�ej, na pode�cie. 24 Artur Baniewic z - Pi�knie - wychrypia�a skulona w siodle Lenda. - Jedyny dach w okolicy, to go wzi�� i rozwali�, buhaj morva-cki. Dobrze cho�, �e nikt tu nie mieszka, bo... - A p�jdziesz won, potworo! - dobieg� z wn�trza budynku st�umiony niewie�ci okrzyk. T�umi�y go raczej okute okiennice ni� nie�mia�o�� i �agodno��. - A �eby ci jajca zgni�y! Ty kurzysynu, na grz�dzie robiony! Jak wyjd�, wyr�n� w t� mord� dziobat�...! Zbrhl zatrzyma� si�, odruchowo �ci�gn�� berdysz z ra- mienia. Debren, nadal zmagaj�cy si� z termowidzeniem, zauwa�y�, �e seria obelg bynajmniej nie sp�yn�a po nim jak �nieg po dachu. - Co� powiedzia�a, babo?! - hukn��, czerwony z gnie wu. - Matk� mi obra�asz? �ajno i ka�, odszczekaj to za raz, bom nowoczesny i post�powy! Babie r�wnie �atwo mog� przyla� jak ch�opu! W domu zrobi�o si� cicho. - Uwa�ajcie! - rzuci� szeptem unosz�cy si� niezdarnie Henza. - Niech mnie be�ty bij�, jak to nie wied�ma bor na! Zwyk�a baba takich �lepi mie� nie mo�e! Lenda, niepewna skuteczno�ci pas�w, przydepta�a mu stop� pier�, przytrzyma�a na paw�y-ko�ysce. Nie mia�a daleko: tarcz� zamocowano mi�dzy gniadoszem, kt�rego dosiada�a, a utykaj�cym koniem Henzy. - Le� - warkn�a. - Gorzej z tob�, ni�em my�la�a. Gdzie tu wied�m� widzisz? �e o oczach nie wspomn�... - Zbrhlowi du�o dziob�w po ospie nie zosta�o, a wszy- stkie pod brod�! - rzuci� w podnieceniu, zn�w pr�buj�c usi���. - I w dzie� nie ujrzysz, a c� dopiero... Czary to! Podaj mi kusz�! - Wied�ma nie wied�ma! - machn�� berdyszem Zbrhl. - Ja si� tam baby nie ul�kn�! S�yszysz, starucho?! Dalej, wy�a�! Z miot��, na miotle... jak ci tam wola! Juzem si� z lataczami-paskudami oswoi�, niestraszne mi! Stawaj! - Zbrhl... Zgrzyt rygla przerwa� Debrenowi. Na ganek wyszed� niedu�y m�czyzna w ko�uchu narzuconym na nocn� koszul�. Wygl�da� osobliwie w rycerskiej �ebce z nosalem na�o�onej na szlafmyc�, boso i z halabard�. Z ty�u �wieci� GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 25 kaganek i nawet os�abione oko odczytywa�o wyraz twarzy gospodarza. Ba� si�. - Poniechajcie nas, dobrzy ludzie - rzuci� st�umionym g�osem. - Dobrze radz�. Bo nic nie zyskacie, a straci� mo �ecie. M�j m�odszy w o�omuckich �ucznikach konnych s�u �y, za� pierworodny na potwory chadza�. To si� i na sztu ce wojennej wyznaj�. Nie m�wi�, �e wszystkich roz�o��, ale po�owa waszych legnie, jakem Vysedel. Wi�c porachuj cie sobie, czy wam si� zwada kalkuluje. Zbrhl odczeka� uprzejmie i dopiero gdy sta�o si� jasne, �e halabardnik sko�czy�, od niechcenia, jedn� r�k�, machn�� na krzy� swym dwur�cznym berdyszem. Debren wy�owi� d�wi�k z trudem prze�ykanej �liny. I kobiece westchnienie, ciut dalej. Najlepiej, rzecz jasna, s�ycha� by�o �wist rozcinanego powietrza. - O�omucka konna - oznajmi� Zbrhl. - G�wniana jest, to po pierwsze. Jake�cie syna pod taki marny znak dali, znaczy, �e taki z was wojennik, jak ze mnie harfistka. To po wt�re wam rzekn�. Za� po trzecie... - ...to po�owa naszych ju� leg�a - wszed� mu w s�owo Debren, puszczaj�c uzd� gniadosza i ruszaj�c ku ober�y. Kobieta, wygl�daj�ca zza ramienia Vysedela, unios�a ka- ganek. - Tedy wybaczcie, �e wam spoczynek zak��camy, ale bieda nas przydusi�a. Tych oto dwoje naszych towarzyszy rany odnios�o. Pan rotmistrz wrzasn�� ciut za g�o�no, bo przemoczony, a mr�z okrutny. Tedy si� im� Zbrhl pokrzykiwaniem rozgrzewa. Nie by�o jego zamiarem ruj- nowanie daszka. Wobec czego proponuj� tu obecnym, by bro� od�o�yli i porozmawiali spokojnie, jak na cywilizo- wanych ludzi przysta�o. �redniowiecze wszak mamy, epok� nowoczesno�ci, tolerancji i szacunku okazywanego bli�nim. � Min�� rotmistrza i troch� si� rozczarowa�, widz�c unoszon� ostrzegawczo halabard�. - No i rozs�dku ekonomicznego. Wida�, �e z was cz�ek �wiat�y, panie obe- r�ysto. O rachowanie apelujecie, to i sami porachujcie, czy warto go�ci �elazem wita�. - I od kurew rodzicielki wyzywa� - dorzuci� Zbrhl. Debren zatrzyma� si� przed schodkami na ganek. Blisko halabardy. Pierwsz� nagrod� za podj�te ryzyko sta� si� podmuch ciep�a na sztywnej od mrozu twarzy. 26 Artur Baniewic z Kobieta wysz�a zza plec�w m�a. To jedno Debren zro- zumia� natychmiast: �e s� ma��e�stwem. Mia�a w twarzy dok�adnie taki sam jak on rodzaj strachu - o kogo� bliskiego. No i dotyka�a go ca�y czas, nawet kiedy wysun�a si� do przodu, unosz�c kaganek. - To dziewczyna? W portkach? - A co? - dolecia�o z mroku zaczepne, cho� �amane ka- tarem i chryp� pytanie. - Nie widzi si� wam nowoczesna moda? Tu, na prowincji zapyzia�ej, wczesnowiecze jeszcze kwitnie, co? - S�ycha� by�o, �e Lenda zamierza poci�gn�� wyw�d, ale na szcz�cie gard�o zawiod�o, zacz�a kaszle� i ograniczy�a si� do spluni�cia. Debren dopatrzy� si� w oczach gospodyni czego� zbli�onego do rozbawienia. - Do nieporozumienia dosz�o - powiedzia�a g�o�no i odrobin� wyzywaj�co. - Wzi�am was za kogo� innego, panie... po tym narz�dziu s�dz�c: drwalu. Wybaczcie. Nic do waszej matki nie mam. No, mo�e poza tym, �e mog�aby dzieci lepiej wychowywa�. Cho� do lasu chowa�a. - Petunko... -j�kn�� ober�ysta. - Co: Petunko? - Ju� ca�kiem pewna swego, uj�a si� pod boki. Debren stwierdzi� mimochodem, �e jak na niewiast� w sile wieku ma zaskakuj�co zgrabn� figur� pod nocn� koszul�. Sama koszula, nie zakrywaj�ca nawet kolan, utkana z czego� cienkiego i delikatnego, te� zaskakiwa�a na le�nej babie. - W go�cin� si� prosz�, to ich jak go�ci traktuj�! I prawd� w oczy m�wi�, jak to mam w zwyczaju! Nie ucz mnie prowadzenia ober�y, bom to ja, nie ty, z mlekiem matki �w fach wyssa�a! - Szkoda - rzuci� Zbrhl - �e dzieci� przy cycku maj�c, matula tyle og�rk�w, kapusty i inszej kiszeniny �ar�a. Przez chwil� wszyscy gapili si� na niego zdezorientowani. W ko�cu cisz� przerwa� zdziwiony g�os Henzy: - To� baby nic innego je�� nie chc�, gdy im �ywot za spraw� dzieci�tka ro�nie. Zapomnia�e�, jak ci� Zdrenka po ma�osolne gania�a, przy nadziei b�d�c? Rotmistrz pociemnia�. A mo�e poblad� - Debren, nadal n�kany termowidzeniem, nie mia� pewno�ci. - Nie por�wnuj Zdrenki z t�... - Zaskoczy� maguna, gryz�c w por� j�zyk. - Mojej Zdrence mi�d z serca i ust GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 27 p�yn��, a nie kwasy i jady, jako co niekt�rym! Co za okolica parszywa, �ajno i ka�! Gdybym nie wiedzia�, �e�my ju� w morvackim kr�lestwie, przysi�g�bym, �e mi si� nast�pna pyskata Belniczanka trafi�a! Nietoperze, potem jaki� dziobaty latawiec, teraz ta kl�twy na przyrodzenie rzuca! Co si� z tym krajem porobi�o, na mi�o�� machruso-w�?! - Nietoperze? - Ober�ysta zn�w prze�kn�� �lin�. - Latawiec? - Gospodyni, jak na sw�j ubi�r i grudniowy mr�z przysta�o, owin�a si� nagle ramionami. - Gryf - mrukn�� Debren, �l�c kr�tkie spojrzenie w d�, gdzie ton�y w �niegu bose stopy kobiety i gdzie po�yskiwa�y na kostkach przyjemnie kr�g�ych n�g bli�niacze z�ote �a�cuszki. - Pr�gowany, z �bem or�a. Wydaje mi si� -doko�czy� wolniej, zagl�daj�c gospodyni w oczy - czy co� wam to m�wi? Nie od razu odpowiedzia�a. - Jak ju� was przygna�o, to w�a�cie do �rodka. By�o nie by�o, to nadal ober�a. Vysedel, oddychaj�c z nieskrywan� ulg�, opar� halabard� o �cian�, otworzy� szerzej drzwi. Mo�e wypu�ci� wi�cej �wiat�a, a mo�e po prostu z oczami Debrena by�o lepiej. Tak czy inaczej, dopiero teraz magunowi uda�o si� odczyta� zawieszony nad wej�ciem szyld. Dziwny. Ober�a nazywa�a si�: �Gdzie ksi�niczek brak cnotli- wych". � Z ganku wchodzi�o si� do zastawionej sto�ami izby. W por�wnaniu z mrozem na dworze by�o tu do�� ciep�o, a bielony piec po lewej i kominek po prawej stwarza�y szans� na ciep�o bez por�wna�, ale Debren skierowa� si� na pi�tro. Obl�nicz� paw� z le��cym na niej Henz� d�wigali we trzech, wi�c nie przewidywa� k�opot�w. Ober�a, cho� stara, zbudowana zosta�a z rozmachem i stopnie by�y szerokie, pomy�lane na du�y ruch. - Pustawo - zauwa�y� na zakr�cie schod�w. - Kiedy� kwit� tu interes - westchn�� Vysedel. - Ale od jakiego� czasu mamy... jak jej tam, suce...? A, recesj�. 28 Artur Bamewic z - No, to wiele wyja�nia - zahucza� id�cy z ty�u, wi�c ukryty pod tarcz� Zbrhl. - Nic tak interesu nie psuje jak religia w nadmiarze. W moim fachu te� z tym problemy mamy. Wam dewoci go�ci p�osz�, a od nas chc�... - Mistrz Vysedel o recesji, nie procesji m�wi - przerwa� mu Debren. - Zdj��by� ten kolczy kaptur. - Eee, jaki tam mistrz... - Vysedel posmutnia� jeszcze bardziej. - Dyplomu partacza ledwiem si� dorobi�, a i to korespondencyjnie. - Westchn��. - Srodze nas owa recesja przydusi�a. Na nic grosza nie ma. No i wyjecha� nijak. - Tako bywa w�r�d przedsi�biorc�w - mrukn�� nieweso�o rotmistrz. - Pomn�, jak raz trzy lata z rz�du m�r jaki� umys�owy na w�adc�w by� pad� i nikt z nikim nie wojowa�. Od barona wzwy� same, �ajno i ka�, pacyfisty. Tom ma�o z g�odu nie zdech�. A nasz jedyny... Nie doko�czy�. Weszli na poddasze, w g��bok� czer�. Debren szed� po omacku, maj�c przed oczami bia�� od �niegu i blad� z urazy Lend�. Na jego stanowcze ��danie zosta�a przed gankiem, w siodle. Gdy odwi�zywali paw�, przyj��, �e gospodyni dotrzyma jej towarzystwa. Zawi�d� si�: Petunka Vysedelowa, mo�e zzi�bni�ta, a mo�e skr�powana po�owiczn� nago�ci�, znik�a za kuchennymi drzwiami, nim zd��y� zaprotestowa�. D�uma i syfilis. Wypatrywa� pierwszej ludzkiej siedziby niczym rozbitek wyspy; wydawa�o mu si�, �e chwyci Boga za nogi... Marzenie si� zi�ci�o, a on, zamiast mi�kkiego blasku, znajdzie w oczach Lendy twardo�� i ch��d. - Co� rzec mia�em... - By�o za ciemno, by stwierdzi�, czy ober�ysta marszczy z wysi�kiem czo�o, ale odg�os wspomagania pami�ci drapaniem si� po kud�atej g�owie nie budzi� w�tpliwo�ci. - Psia jucha, na ko�cu j�zyka to mam... Dopiero co mi Petunka... - Przesta� si� czochra�, wymaca� skobel. - T�dy, wielmo�ny panie. Widzi mi si�, �e ten alkierzyk najlepszy b�dzie. Ma�y jest, ciasny... Debren, kt�remu w po�owie schod�w wr�ci� normalny wzrok, ruszy� przed siebie - i grzmotn�� czo�em w belk�. Porz�dnie, a� mu si� gwiazdy pokaza�y. Nie upu�ci� swego rogu tarczy tylko dlatego, �e zaklinowali si� przy skr�caniu w w�skie drzwi. GDZIE KSIʯNICZEK BRAK CNOTLIWYCH 29 - O, ju� wiem! - ucieszy� si� Vysedel. - Mia�em rzec, by na g�owy uwa�a�. Nasza ober�a zabytkowa jest, ze wczesnowiecza jeszcze, a wiadomo, �e wtenczas ekonomia marnie prz�d�a i z ludzi kurduple byli. To i ciut tu przy-nisko dla wsp�czesnego cz�eka, co nieraz i s��e� z g�r� mierzy. Wy, przyk�adowo, panie... no, panie cywil, musicie uwa�a�. - Panie magun - dokona� prezentacji Zbrhl. - Co to by�o? Hukn�o jak taranem o bram�... Henza? To nie tarcz� aby? Ca�y�? - Aha - potwierdzi� u