16783
Szczegóły |
Tytuł |
16783 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16783 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16783 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16783 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CARLYLE LIZ
DIABE� WCIELONY
prze�o�y�a
Anna Bielska
Prolog
W kt�rym zaczyna si� nasza opowie�� o niedoli
Czy wierzycie w prawdy uniwersalne? Wierzenia, przestrogi, mora�y przekazywane z
pokolenia na pokolenie niczym wys�u�one frazesy? Jak rzek� niegdy� Poeta, �wiat jest scen�,
a �miertelnicy jedynie aktorami. Je�li, jak czyni to wielu, przyjmiemy za pewnik to
stwierdzenie, w�wczas �ycie Randolpha Benthama Rutledge'a jednym wyda si� komedi�,
innym za� tragedi�, w zale�no�ci od punktu widzenia.
Dla jego kompan�w w rozpu�cie by�a to zapewne komedia; dla jego �ony, dzieci oraz
d�u�nik�w - tragedia. Jednak sam d�entelmen (a zwrotu tego nale�y u�ywa� w tym wypadku
do�� swobodnie) niegdy� ze �miechem o�wiadczy�, �e jego �ycie to jedna wielka farsa, kt�rej
nadano jak�e znacz�cy tytu� Zycie �otra, a raczej nada�oby, gdyby tytu�u nie przechwyci� jaki�
pocz�tkuj�cy pisarzyna, kt�ry z pewno�ci� skazany by� na pogr��enie si� w otch�ani
literackiej nijako�ci.
Saga rodzinna rozpocz�a si� dawno temu, jakie� osiemdziesi�t lat przed przybyciem
Wilhelma Zdobywcy. Pewien ambitny wie�niak z targowego miasteczka Chipping Campden,
na�o�y� swe towary na trzeszcz�cy w�z, zaprz�ony w os�a, i wyruszy� w podr� po kraju.
Potomno�ci nie by�y znane powo-
dy tej wyprawy, zw�aszcza �e by�y to czasy, kiedy wi�kszo�� sakso�skich wie�niak�w
rodzi�a si� i umie rala w jednym miejscu. Wiemy jednak, �e m�czyzna �w nie ujecha�
daleko, jedynie dwadzie�cia mil na po�udnie, a mimo to odleg�o�� ta wystarczy�a. by na
zawsze odmieni� los jego rodziny.
W�drowiec nazywa� si� John z Campden. Jak g�osi legenda, kiedy dotar� do zielonej
doliny rzeki Coln, zatrzyma� si� przy rozleg�ych polach, pokrytych skoszon� traw�,
podobnych bogatym kobiercom. Tutaj wyprz�g� os�a, roz�adowa� w�z i wbi� po raz pierwszy
�opat� w �yzn� gleb�. Tak te� zacz�a si� droga jego rodziny ku bogactwu b��kitnej krwi
ziemia�stwa.
Nie wiemy, w jaki spos�b prosty Sakso�czyk dorobi� si� tak wspania�ego maj�tku, czy to
dzi�ki uczciwej pracy czy zr�cznym oszustwom, czy mo�e nawet dzi�ki sprytnemu
ma��e�stwu. Jednak przez wiele stuleci jego potomkowie ci�ko pracowali, buduj�c solidne
domostwa, schludne wioski oraz pot�ne �wi�tynie we�niane, nazywane tak, poniewa� za
wszystko p�acili popularn� w Cotswolds walut�. Owcami.
Sze�� wiek�w p�niej, wiele lat po tym, kiedy Campdenowie stracili w jaki� spos�b �p" i
stali si� Camdenami, kolejny John wpad� na genialny plan. Wykorzysta� pieni�dze
pochodz�ce z we�ny, by zbudowa� wspania�� posiad�o�� w tym samym miejscu, gdzie wed�ug
legendy zatrzyma� si� jego przodek. Dom ten, podobnie jak wszystkie domostwa w owym
czasie, powsta� z br�zowego kamienia i by� tak symetryczny, tak doskona�y, o tak
wysmakowanych proporcjach, �e wie�niacy nie mogli wyj�� z podziwu. Chalcote Court ze
swymi wn�kami, stromymi dachami i parafi� �wi�tego Micha�a, stoj�c� dos�ownie
w jego cieniu, by� uosobieniem bogactwa, w�adzy i pot�gi, kt�re wytrwa�� prac� zdoby�a
zamieszkuj�ca go rodzina.
Jednak koleje losu i dzieje historii mia�y obr�ci� si� przeciw rodzinie Camden. Kiedy
niemal dwa wieki p�niej na �wiat w Chalcote przyszed� John Cam-den, r�wnocze�nie
nasta�y czasy wielkiej niepewno�ci. Chocia� nie brakowa�o pieni�dzy, lata ospy, d�umy oraz
niepokoj�w spo�ecznych nadwer�y�y cale konary rodzinnego drzewa. Ten ostatni John Cam-
den by� osobnikiem naznaczonym pi�tnem losu. Sp�dzi� on cztery dziesi�ciolecia, dorabiaj�c
si� niemal takiej samej liczby �on, na walce o pocz�cie potomka, kt�ry ocali�by gin�c�
dynasti�. W ko�cu w ostatniej bitwie o ten szczytny cel dozna� ataku serca.
Ockn�� si� par� dni p�niej w przepastnej sypialni o �ukowym sklepieniu i otworzywszy
oczy, ujrza� swe c�rki bli�niaczki. Po prawej sta�a Alice, po lewej Agnes. Obie ze smutkiem
pochyla�y si� nad �o�em, o kt�rym John Camden wiedzia�, i� sta�o si� jego �o�em �mierci.
Pos�anie by�o tak w�skie, a w�osy jego c�rek tak bujne i faliste, �e pochylaj�c si� nad nim
dziewcz�ta niemal styka�y si� ze sob� g�owami. Os�abiony i otumaniony m�czyzna uzna�, i�
go przydu-szaj� i nakaza� im odej��. B�d�c pos�usznymi c�rkami, dziewczyny natychmiast
odst�pi�y od ojca. Ale dziwnym trafem grzebie� Alice zapl�ta� si� we w�osy Agnes i mn�stwo
czasu zaj�o im ich rozplatanie.
Przygl�daj�c si� z cichym rozbawieniem tej szamotaninie, m�czyzna uzna�, i� jest to
znak od Boga. Z ca�� si��, jak� pozostawi� mu stw�rca, John Camden pos�a� do Oksfordu po
swego adwokata. Sporz�dzi� on skomplikowany testament, kt�ry wycina� olbrzymi� wyrw�
po�rodku ca�ej jego spu�ci-
6
7
zny. Maj�tek, kt�ry pozostawa� w ca�kowitym i pewnym w�adaniu jego rodziny przez
osiemset lat, mia� zosta� podzielony na p�. Alice, starsza o kwadrans, mia�a otrzyma� t�
cz�� maj�tku, na kt�rej sta� dw�r Chalcote. Bardziej odleg�a cz�� mia�a przypa�� w udziale
Agnes, m�odej dziewczynie, wiod�cej �ycie raczej roztropne, ani�eli podyktowane przyjem-
no�ciami.
John Camden wyjawi� jeszcze jedno �yczenie: aby potomstwo jego c�rek po�eni�o si�
mi�dzy sob�, tym samym jednocz�c fortun�. Co wa�niejsze jednak, aby �aden kawa�ek ziemi
nigdy nie opu�ci� r�k rodziny. Gdyby tak si� sta�o, jego dusza mia�a nigdy nie zazna� spokoju.
Alice zacz�a dzia�a� szybko. W trakcie pierwszego tygodnia bywania na salonach
podchwyci�a spojrzenie m�odzie�ca, uwa�anego przez wszystkich za najatrakcyjniejszego
oraz najbardziej rozpustnego d�entelmena w ca�ej Anglii. Alice by�a bogata, g�upiutka i
szale�czo zakochana, a ledwie jej weselne dzwony przesta�y bi�, ju� Randolph Rutledge za-
cz�� trwoni� osiemsetletni� spu�cizn� jej rodziny.
Gdy w wyniku tego niefortunnego zwi�zku na �wiecie pojawi�a si� tr�jka dzieci, niewiele
maj�tku pozosta�o ju� do zjednoczenia, a ducha Johna Camdena nigdzie nie by�o wida�.
Agnes wiod�a w�asne �ycie, wysz�a dobrze za m�� i na swojej cz�ci ziemi wybudowa�a
ufortyfikowany zamek. Nadal jednak czu�a si� rozdra�niona z powodu przej�cia przez siostr�
rodzinnego gniazda i nie zwraca�a uwagi na niegodziwe zachowanie szwagra, ani na cierpie-
nia Alice.
- Nie mo�emy dobrze sprzeda� tej przekl�tej posiad�o�ci - rzek� pewnego ranka Randolph
do �ony, wygl�daj�c na dziedziniec Chalcote przez okno z sa-
lonu. - Nikt przy zdrowych zmys�ach nie chcia�by mieszka� w tak mokrym i ponurym
miejscu.
G�owa Alice bezsilnie opad�a na zag��wek obitego brokatem ��ka.
- Przecie� jest wiosna, Randolphie - odpar�a, przesuwaj�c ostro�nie niemowl�, opatulone
kocykiem. -Cam m�wi, �e powinni�my cieszy� si� z wiosennych deszczy. Poza tym nie
mo�emy sprzeda� Chalcote, ani nawet go zastawi�, poniewa� tata wszystko razem po��czy�.
Kiedy brali�my �lub, wiedzia�e�, �e pewnego dnia wszystko trafi w r�ce Cama.
- Och, przesta� gada� o tym, co b�dzie kiedy�, Alice - rzeki gorzkim tonem Randolph,
sadowi�c si� w sk�rzanym fotelu. - Tw�j cudowny ma�y ksi��� dostanie wszystko pewnego
dnia. Musz� zagra�, poniewa� wkr�tce oszalej� z nud�w.
Alice przyjrza�a mu si� zmartwiona.
- M�g�by� sp�dzi� troch� czasu z Camem albo Ca-therine - zaproponowa�a, w�druj�c
wzrokiem ku dzieciom, pochylonym nad stolikiem do gry w trik-traka w przeciwleg�ym k�cie
pokoju. Ch�opak siedzia� z wyci�gni�tymi, d�ugimi nogami odzianymi w wysokie buty, a
st�pki dziewczyny zwiesza�y si� nad nimi. Na pod�odze tu� obok nich sta� jeden z wielu
mosi�nych garnk�w. Pogr��one w zabawie dzieci nie zauwa�a�y bezustannego kapania
kropel spadaj�cych do naczynia z przeciekaj�cego dachu.
Randolph poci�gn�� nosem i zwr�ci� si� do �ony.
- Moja droga, nie �mia�bym przeszkadza� - warkn�� pogardliwie. - Ten nudny prosty
wie�niak to ca�kowicie twoja zas�uga. I modl� si� do Boga, oby by� rzeczywi�cie takim
zbawicielem, za jakiego go uwa�asz, gdy� ten marny maj�tek naprawd� potrzebuje
zbawienia. Co do dziewczyny, uwa�am, �e ma co� w sobie, ale...
8
9
Ale jest tylko dziewczynk�.
Ostatnia kwestia pozosta�a niewypowiedziana. Alice Rutledge ponownie westchn�a i nie
mog�c opanowa� przejmuj�cego zm�czenia, kt�re prze�ladowa�o j� od porodu, pozwoli�a
opa�� powiekom. Musia�a zdrzemn�� si� na jaki� czas, jak to si� jej cz�sto zdarza�o, gdy�
wybudzi� j� szloch niemowl�cia. Wydawa�o si�, �e mia�a za ma�o pokarmu i dziecko p�aczem
okazywa�o swoj� frustracj�.
- Ma�y �ar�oczny diabe� - us�ysza�a pogardliwe s�owa Randolpha. - Zawsze ci ma�o, no
nie? Kobiety zawsze takie s�.
Alice zmusi�a si�, by otworzy� oczy. Jej m�� pochyla� si� nad ��kiem, wyci�gaj�c r�ce
ku niemowl�ciu. Nie mia�a si�y, aby mu odm�wi� i znowu, jak zwykle, pozwoli�a odebra�
sobie dziecko. Maluszek, machaj�c r�czkami z radosnym gruchaniem, pozwoli� si� wzi��
ojcu w ramiona.
Wkr�tce Randolph uciszy� dziecko, ko�ysz�c je na kolanie i �piewaj�c prostack�
knajpian� piosenk�. Alice ponownie zmusi�a si� do otwarcia oczu i wyci�gn�a ramiona, by
odebra� dziecko.
- Przesta�, Randolphie! - za��da�a. - To jest zbyt wulgarne. Nie pozwol�, by uczy� si�
takich obrzydliwych rzeczy.
Randolph, nadal bujaj�c rozweselone dziecko na kolanie, spojrza� na ni� kwa�no.
- Och, zamknij si�, Alice - powiedzia�. - Ten jest m�j, s�yszysz? Ch�opaka z ch�ru i
dziewuch� ju� zniszczy�a�, ale ten... Ha! Popatrz tylko w jego oczy! Sp�jrz na ten u�miech!
Na Boga ten ma m�j charakter i apetyt!
- Modl� si�, �eby tak nie by�o - wypali�a Alice. Randolph odrzuci� g�ow� do ty�u i
roze�mia� si�.
- Alice, r�wnie dobrze mog�aby� odda� go z gracj�. Pozosta�� dw�jk� wychowa�a� na
swoj� modl�, ale ten pulchny diabe�ek nosi moje imi� i ma moj� natur�, i b�d� post�powa� z
nim tak, jak zapragn�. -A potem celowo obrzuci� j� uwa�nym spojrzeniem. -Poza tym, moja
droga, nie s�dz�, by� mia�a si�y mnie powstrzyma� - doda� zbyt radosnym tonem.
Alice opu�ci�a puste d�onie. Puste jak ca�e jej �ycie. Jedyn� jego rado�ci� by�y dzieci:
Camden, Ca-therine i niemowl�. A Randolph mia� racj�. Niech go piek�o poch�onie, ale mia�
racj�. Jej dni na ziemi by�y policzone i Alice wiedzia�a o tym z przera�aj�c� pewno�ci�. A
potem co? Dobry Bo�e, co potem?
Wpoi�a Camowi tward� samodyscyplin�, kt�ra mia�a zapewni�, aby zawsze post�powa�,
jak nale�y. S�odkie usposobienie i proste pi�kno Catherine dadz� jej z pewno�ci� dobrego
m�a, takiego, kt�ry zabierze j� z dala od tego wszystkiego. Ale co z jej s�odkim
dzieci�tkiem? Co stanie si� z Bentleyem, kiedy jej zabraknie? Ponownie wype�ni� j� �al i
smutek wybuchn�a nieko�cz�cym si� potokiem �ez.
10
Rozdzia� 1
W kt�rym ostrze�enia pani Weyden pozostaj� niezauwa�one
Tout vent a celni quit sait attendre - wymrucza�a Fre-derica d'Avillez. W jej ustach
zabrzmia�o to raczej jak przekle�stwo ni� przys�owie. By�y to pozosta�o�ci jakiej� starej lekcji
francuskiego, kt�re powtarza�a sobie raz po raz w my�lach, a� zacz�o j� to m�czy�, podobnie
jak ma�y ��to-zielony ptaszek, kt�rego widzia�a na wystawie w Picadilly, i kt�ry bezustannie
kr�ci� si� na hu�tawce w klatce. Ci, kt�rzy potrafi� czeka�, zdobywaj� wszystko. Co za
cholernie g�upie powiedzenie. I wierutne k�amstwo.
Stoj�c przy drzwiach stajni, ponuro wpatrywa�a si� w ciemne niebo i po d�u�szej chwili
niepewno�ci wyprostowa�a si� i ruszy�a w stron� tarasowych ogrod�w. Id�c, niecierpliwie
uderza�a pejczem w udo i �piewaj�c pod nosem, stara�a si� odegna� nap�ywaj�ce do oczu �zy.
Temu r�wnie� mia�o s�u�y� powtarzane od miesi�cy przys�owie. Jego s�owa dodawa�y jej
otuchy w trakcie nieudanego sezonu w Londynie oraz podtrzymywa�y j� na duchu tutaj, w
domu w Essen, kiedy niecierpliwie oczekiwa�a powrotu John-ny'ego z wielkiej wyprawy.
Ale� zyska�a na swej cierpliwo�ci! Powinna by�a pojecha� do Szkocji z Zoe i maluchami.
A zamiast
12
tego utkn�a tutaj z ciotk� Winnie i m�czyznami. Gwa�townie odgarn�a z twarzy
ga��zk� i maszerowa�a dalej w po�wiacie ksi�yca, tupi�c butami do konnej jazdy na
�wirowej �cie�ce. Tutaj, na dolnych pi�trach taras�w, ogr�d prowadzony by� dziko, w
naturalny spos�b. W oddali, przy tylnych drzwiach pali�a si� latarnia. Frederica powinna by�a
ucieszy� si� na ten widok, ale tym razem tak si� nie sta�o.
Noc by�a ch�odna, ale nie wilgotna, w powietrzu unosi� si� g�sty aromat �wie�o zoranej
ziemi. Dziewczyna wzi�a g��boki, uspokajaj�cy oddech i nagle poczu�a przyt�aczaj�c� fal�
rozpaczy. Przela�a si� przez jej p�uca i zdusi�a oddech, Frederice uda�o si� jednak j�
obezw�adni� i ruszy� dalej. Lepszym uczuciem by� gniew. A ona by�a z�a. I pe�na z�o�liwo�ci.
Przemo�ne pragnienie wyrz�dzenia komu� krzywdy niemal j� przyt�acza�o. Przyjecha�a tu z
Londynu na pr�no. Pomyli�a si�. Pomimo wszystkich sk�adanych szeptem obietnic i
przymilnych spojrze� John-ny Ellows wcale nie mia� zamiaru si� z ni� �eni�.
Zatrzyma�a si� gwa�townie, ledwie zauwa�aj�c majacz�ce przed ni� w �wietle ksi�yca
schody. Jak mog�a a� tak si� pomyli�? Jak mog�a by� tak g�upia?
Poniewa� by�a g�upiutk�, ma�� dziewczynk�.
Prawda boli, czy� nie? Tutaj w domu wszystko by�o takie samo jak w Londynie.
Otoczenie by�o tylko bardziej swojskie. Spo�ecze�stwo, a zw�aszcza miejscowe ziemia�stwo
zawsze znajdzie pow�d, by patrze� na ni� z wy�szo�ci�. Nagle Frederica poczu�a si� w Essex
r�wnie nie na miejscu, co w Londynie. Na t� my�l co� si� w niej za�ama�o. Zda�oby si� sa-
moistnie pejcz dziewczyny z impetem siekn�� zielony krzak, rozpryskuj�c szcz�tki li�ci w
nocnym powietrzu. Wydobycie z siebie z�o�ci nape�ni�o j� dziwnym uczuciem satysfakcji.
Mia�a ju� do�� bycia idealn�,
13
tak spolegliw�, tak cholernie... pow�ci�gliw�. Wi�c raz za razem zacz�a t�uc pejczem w
krzaki, kt�re ros�y wzd�u� �cie�ki i schod�w i w ten spos�b szybko wesz�a na tarasy.
- On mnie nie kocha! - wysycza�a, wal�c pejczem w ja�owiec rosn�cy po jej lewej stronie.
- Nie! Nie i nie!
Kolejn� ofiar� sta�a si� bezlistna forsycja, kt�rej gole ga��zki rozprys�y si� na wszystkie
strony. W ciemno�� wystrzeli�y p�dy cisa. Otacza�a j� bujna zielono��, a ona par�a do przodu,
rozdaj�c razy pejcza ka�dej o�wietlonej srebrem ksi�yca ro�linie. Gor�ce �zy nap�yn�y pod
powieki. Och, Johnny! Pomy�la�a... �e on powiedzia�...
Ale najwyra�niej nie by�o tak.
W maju mia� o�eni� si� z kuzynk�. Tak kaza� mu ojciec, stwierdzi�. By� do szale�stwa
zakochany w Fede-rice, zawsze j� kocha�, ale nie m�g� ryzykowa� wydziedziczenia. Straci�by
w�wczas maj�tek, wspania�y dw�r.
Frederica przypomina�a mu o swoim poka�nym posagu, ale to na nic si� zda�o. Mo�e
posag jego kuzynki by� wi�kszy? �ci�ni�te gard�o uniemo�liwi�o jej zadanie tego pytania. Tak
wi�c, ze smutnym u�miechem, Johnny uni�s� do ust jej d�o� i na zawsze j� opu�ci�.
A mimo to Frederica zbyt dobrze us�ysza�a to, co nie zosta�o wypowiedziane. W jej
�y�ach p�yn�a nie do�� b��kitna krew, nie do�� angielska, dla pe�nego cn�t w�a�ciciela
ziemskiego Ellows, a tytu�y jej kuzyn�w, pieni�dze i wp�ywy by�y niewystarczaj�ce, gdy�
Frederica urodzi�a si� po zlej stronie �o�a, by�a zatem b�kartem, osieroconym, cudzoziemskim
b�kartem, kim� najgorszym, kim mo�na by�o by� w Anglii. Przynajmniej tej nocy tak jej si�
zdawa�o.
Dotar�a ju� niemal na najwy�szy taras, otoczony niskim kamiennym murkiem i
obsadzony po bokach rz�dem bukszpan�w. Lampa nadal pali�a si�, ko�y-
sz�c na haku przy tylnych drzwiach; przy�mione ��tawe �wiat�o pada�o na p�yty
chodnikowe. Dziewczyna zamachn�a si� pejczem i po raz ostatni uderzy�a w rosn�cy
najbli�ej krzew bukszpanu.
- Jezusie Nazare�ski! - rozleg� si� m�ski g�os. Frederica odskoczy�a w ty� i zas�oni�a usta
r�k�. Zza krzak�w ukaza� si� wielki, ciemny kszta�t, machaj�c r�koma w okolicy spodni.
- Do diab�a, Freddie! - wrzasn�� m�czyzna, stoj�c obok mieni�cego si� krzewu. - O
ma�o nie dosta�em zawa�u.
Serce podesz�o dziewczynie do gard�a i przysun�a si� bli�ej, zagl�daj�c w ciemno�ci.
Nagle zauwa�y�a znajomy z�oty sygnet na d�oni zapinaj�cej spodnie.
- O Bo�e - wyj�cza�a. - Bentley Rutledge, to ty? Co tu, u licha, robisz?
Rutledge roze�mia� si� gard�owo i zapi�� ostatni guzik u spodni.
- A na co wygl�da, kochana Freddie? Opar� si� jednym biodrem o �cian�.
- Nast�pnym razem postaraj si� wys�a� jakie� ostrze�enie.
- Na mi�o�� bosk�, Rutledge! Czy Tess nie postawi�a ci pod ��kiem nocnika?
Kiedy min�o uczucie pierwszego szoku, Frederica nie czu�a si� specjalnie za�enowana.
Zna�a Rutled-ge'a chyba od zawsze. By� najlepszym przyjacielem jej kuzyna Gusa i
ulubie�cem Chatham Lodge, domostwa, kt�re bezustannie wype�nione by�o go��mi i chocia�
cz�sto s�yszano, jak ciotka Winnie twierdzi, �e Rutledge to niepoprawny dra�, zawsze, kiedy
to m�wi�a, w jej oczach rozb�yska�y iskierki. Frederica zmierzy�a wzrokiem Rutledge'a.
Winnie m�wi�a tak�e inne rzeczy. Rzeczy, kt�rych m�ode niezam�ne panny nie powinny
by�y pods�uchiwa�.
14
15
Jednak Frederica pods�ucha�a je i ani przez u�amek sekundy nie w�tpi�a, i� s� prawdziwe.
Rutledge by� wysokim, przystojnym diab�em o ciep�ych, piwnych oczach, przekornym
u�mieszku i g�stych, ciemnych w�osach, kt�re zawsze by�y zbyt d�ugie. W rzeczy samej teraz,
kiedy o tym sobie przypomnia�a, z ka�dym rokiem stawa� si� chyba coraz bardziej przystojny.
Wi�kszy. Lepiej zbudowany. By� tak�e silny. W dzie� Bo�ego Narodzenia z�apa� j� pod je-
mio��. Przypomnia�a sobie, jak obj�� j� w pasie mocnymi d�o�mi, tak �e jego kciuki niemal
styka�y si� ze sob�. A potem bez wysi�ku uni�s� j�, obr�ci� w powietrzu i poca�owa� w usta.
To jednak nic nie znaczy�o. Co roku w �wi�ta Bo�ego Narodzenia Rutledge obca�owywa�
wszystkie damy: ciotk� Winnie, kuzynk� Evie i nawet Zoe, kt�rej nikt inny nie �mia�
poca�owa�, poniewa� - cho� by�a z nieprawego �o�a - jej ojcem byt wszechpot�ny lord
Rannoch. Tego roku jednak Rutledge porwa� Frederic� w ramiona, kiedy byli zupe�nie sami.
Poca�owa� j� jakby od niechcenia. A potem dziwnie si� zachwia�. Niemal zapomnia�, by
dziewczyn� zakr�ci� w powietrzu, potem jego poca�unek sta� si� bardziej mi�kki i usta ich
obojga lekko si� rozchyli�y. Potem opu�ci� j� bardzo powoli, ich cia�a otar�y si� o siebie a
jego wzrok nie spuszcza� jej z oczu. Kiedy Frederi-ca ponownie dotkn�a stopami pod�ogi,
czu�a si� ca�a dziwnie rozgrzana. Rutledge jednak natychmiast si� odwr�ci�. By� to ostatni
raz, kiedy on, lub ktokolwiek inny, poca�owa� j� pod jemio��.
Dziwne, �e przypomnia�a sobie o tym akurat teraz. Dobry Bo�e, brn�a prosto ku
nieszcz�ciu. Powr�ci�o uczucie �alu z powodu Johnny'ego.
- Przepraszam, �e ci� zaskoczy�am, Rutledge - powiedzia�a, bawi�c si� w dziwaczny
spos�b pejczem. -
16
Jest jednak ju� po p�nocy, Nie powiniene� by� w ��ku?
- Och, a powinienem? - W po�wiacie ksi�yca dostrzeg�a jego bia�e z�by, wyszczerzone
w u�miechu. Rutledge zawsze u�miecha� si� na jej widok. - A co z tob�, s�oneczko? O tak
p�nej porze wy�lizgujesz si� ze stajni? Kim jest ten szcz�liwiec?
Przez moment Frederica nie mog�a z�apa� tchu.
- To nie twoja sprawa - wypali�a w ko�cu.
Na te s�owa Rutledge odsun�� si� od �ciany i stan�� nieco chwiejnie na nogach.
- Dlaczego, Freddie! - wyszepta�, mia�d��c resztk� cygara obcasem. - To miody Ellows,
prawda? Ach, ci faceci z Cambridge maj� tyle szcz�cia!
Ten �art d�gn�� j� w samo serce, kluj�c dotkliwie i g��boko. Frederica po�o�y�a d�o� na
kamiennym postumencie.
- Dlaczego zawsze mnie przedrze�niasz, Rutled-ge? - za��da�a odpowiedzi, walcz�c z
pogard� ze �zami. - I dlaczego nigdy nie pokazujesz si� tutaj, chyba �e chcesz unikn��
jakiego� skandalu? Albo m�a jakiej� damy? A m�wi�c o skandalu, dlaczego przemierzasz
ogrody samotnie? Nie masz nikogo lepszego do towarzystwa ni� mnie?
Stoj�cy w �wietle latarni Rutledge uni�s� jedn� brew i ruszy� ku dziewczynie swym
charakterystycznym, lekkim krokiem.
- W�a�nie ko�czy�em cygaro, Freddie - rzek� nieco �agodniej. - Razem z twoimi
kuzynami wr�cili�my nieco p�no z Wrotham Arms, to wszystko. Gus stwierdzi�, �e lepiej
b�dzie p�j�� pieszo i troch� przewietrzy� Trenta. Odprowadzili go spa� wraz z Theo.
Biedaczyna, za�o�� si�, �e jutro odpokutuje za swoje sprawki.
Frederica ruszy�a za Rutledge'em, szeleszcz�c sp�dnicami, i przeskoczy�a ostatnie trzy
stopnie.
17
- Za swoje sprawki? - powt�rzy�a jego s�owa, odwracaj�c si� do niego plecami. - A
reszta z was jest niewinna niczym niemowl�ta, jak przypuszczam.
- Pok�j, Freddie! - roze�mia� si� Rutledge, chwytaj�c j� �agodnie za rami� i obracaj�c
twarz� ku sobie. - Co si� z tob�, do diab�a, dzieje?
I nagle zauwa�y�. Frederica zda�a sobie z tego spraw�, kiedy poczu�a wyp�ywaj�c� z
k�cika oka �z�.
- Ach, Freddie, o co chodzi? - wymrucza�, �ciskaj�c d�o� na jej we�nianym okryciu.
Uni�s� drug� d�o� i chwyci� jej brod�, opuszk� kciuka �cieraj�c z policzka �z�. - P�aczesz?
Dlaczego? Kto? Powiedz mi, jak si� nazywa, s�oneczko, a przysi�gam na Boga, �e b�dzie
martwy, zanim nastanie �wit.
Na te s�owa dziewczyna wybuchn�a ni to �miechem, ni szlochem. Rutledge by�by
zdolny zabi� Johnny'ego, albo przynajmniej okaleczy�, gdyby go o to poprosi�a. Teraz jednak
z oczu p�yn�y jej �zy.
Rutledge chwyci� jej d�o� i mocno przytuli� do siebie, a jej kapelusz spad� i potoczy� si�
po trawie.
- Och, cicho Freddie, cicho - koi� j�, obejmuj�c wp� mocnym ramieniem. - Nie p�acz,
s�oneczko, och, nie p�acz, przepraszam, �e si� droczy�em z tob�. Nie powinienem by�. Nie
p�acz ju�.
Jego lito�� pogorszy�a spraw�. Lub polepszy�a. Dziewczyna nie by�a pewna. Jednak przy
kolejnym, okropnym szlochu zarzuci�a mu r�ce na szyj�. Ru-tledge po�o�y� d�o� na jej
plecach i zacz�� przesuwa� ni� w koj�cy spos�b. Jego r�ka by�a silna, ci�ka, a Frederica
potrzebowa�a dotyku. Nie mia�o to znaczenia, �e jest to Bentley Rutledge, najgorszy dra� na
�wiecie. Nie mo�na by�o go nie lubi�. Bez wzgl�du na to, jak by� niegodziwy, zawsze czu�a
si� przy nim bezpiecznie. Nigdy nie by� wobec niej arogancki, ani sztywny czy ch�odny. By�
po prostu... Bentleyem.
18
Poklepa� j� po plecach.
- Cicho, cicho - uspokaja� j�.
- Och, Bentley, jestem taka nieszcz�liwa! - wy-szlocha�a i pozwoli�a sobie skry� twarz
na jego piersi i patetycznie powzdycha�. Pachnia� koniem, tytoniem i zbyt du�� ilo�ci�
brandy, a mimo to jego si�a i dotyk by�y niezaprzeczalnie m�skie.
Powinna by�a jednak przytula� si� do Johnny'ego.
My�l ta pojawi�a si� nie wiadomo sk�d, otumaniaj�c j�. Dziewczyna ponownie wci�gn�a
powietrze i jej cia�em wstrz�sn�� kolejny spazm p�aczu. W odpowiedzi na to Rutledge mocno
przycisn�� jej g�ow� pod brod� i przytuli� ca�e jej cia�o do siebie.
- Co si� sta�o, Freddie? - wyszepta�, muskaj�c ustami jej w�osy. - Czy kto� ci�
skrzywdzi�? Kto? Zawsze mo�esz zwierzy� si� staremu Bentleyowi.
W jednej chwili poczu�a, �e m�czyzna ma racj�. Bentley Rutledge by� cz�owiekiem,
kt�remu mo�na by�o si� zwierzy�, poniewa� niew�tpliwie widzia� wszelkie niegodziwo�ci,
jakie niesie �ycie, a ponadto umia� trzyma� j�zyk za z�bami.
- To.. to.. to Johnny Ellows - wyszlocha�a. - Nie o�eni si� ze mn� w ko�cu.
Poczu�a, jak jego d�o� znieruchomia�a, a palce wbi�y si� w jej plecy.
- �otr! - cicho zakl��. - Dwulicowy pies! Ugania� si� za tob�, od kiedy sta�a� si� pannic�.
- Wiem! - zap�aka�a Frederica prosto w jego p�aszcz. Ale teraz ojciec ka�e mu �eni� si� z
kuzynk�.
- Och, jego ojciec ka�e - w szerokiej piersi Ru-tledge'a zagra�a prze�miewcza nuta. -
C�, jego ojciec to napuszony kogut! Ellows nie zas�uguje na cie--ie. Ani troch�. Gus i ja
zawsze to powtarzali�my. A teraz wiemy, �e nie ma ani krzty odwagi.
Frederica poci�gn�a nosem.
19
- Co masz na my�li?
Rutledge przytuli� j� nieco mocniej.
- Ach, Freddie, m�czyzna by�by g�upcem, gdyby nie zechcia� walczy� o ciebie -
wymrucza�, poklepuj�c j� delikatnie po g�owie. - Ja bym tak zrobi�, gdybym by� na jego
miejscu. Ale... c�, nie jestem. Oczywi�cie w og�le nie m�g�bym by�. Usi�uj� jedynie po-
wiedzie�, �e Johnny Ellows nie ma jaj, �eby... do diabla! Przepraszam ci� Freddie, ale skoro
ich nie ma, sta� ci� na wi�cej. O wiele wi�cej.
Ale Frederic� sta� jedynie by�o na potrz�sanie g�ow� przy po�ach szorstkiego p�aszcza
Rutledge'a.
- Ale nikt inny nigdy mnie nie chcia� - zdo�a�a wyszepta�. - I nikt nigdy nie zechce.
Wiem to! Sp�dzi�am w Londynie ca�y sezon i �aden d�entelmen mi si� nie o�wiadczy�. To
dlatego, �e uwa�aj�, i� nie jestem do�� dobra. Z nieprawego �o�a. Wydawa�o mi si�, �e
pro�ciej b�dzie wr�ci� do domu i w ko�cu wyj�� za Johnny'ego. Ale nawet on mnie nie chce!
I teraz niechybnie uschn� w staropanie�stwie.
Poczu�a, jak cia�o m�czyzny sztywnieje.
- Cicho, Freddie - by�a to niew�tpliwie reprymenda. - Tw�j kuzyn Gus powiedzia�, �e
by�a� najpi�kniejsz� dziewczyn� w Londynie w trakcie sezonu. Te miejskie g�upki po prostu
s�ysza�y, �e ju� poproszono ci� o r�k�. A mo�e poczuli si� onie�mieleni osob� twego
opiekuna, lorda Rannocha.
- Och, to nie chodzi o Elliota! - roz�ali�a si� Fre-derica. - To z powodu mojej matki. I... i
�adna uroda tu nie pomo�e.
- Do diab�a! - g�os Rutledge'a by� dziwnie zduszony. - Twoja uroda wystarczy, by
pokona� ka�d� przeszkod�. Zaufaj mi w tej kwestii, s�oneczko, poniewa� jestem niemal tak
wyczerpany, jak tylko mo�e by� m�czyzna.
Na te s�owa Frederica spojrza�a mu w twarz i niemal natychmiast tego po�a�owa�a.
Rutledge wpatrywa� si� w ni� wzrokiem, kt�ry sprawi�, �e wstrzyma�a oddech. Jego usta ju�
si� nie �mia�y, a w jego br�zowych oczach pojawi� si� zadziwiaj�co �agodny wyraz, podobny
do tego, jaki zago�ci� w nich w dzie� Bo�ego Narodzenia.
Nasta�a d�uga, dziwna chwila. P�niej, Frederica nie by�a do ko�ca pewna, dlaczego to
zrobi�a, ale wspi�a si� na palce i opar�a piersi o tors Rutledge'a. Co dziwne, my�la�a w�wczas
o Johnnym, a raczej o tym, ile czasu przy nim zmarnowa�a. Mia�a niemal dziewi�tna�cie lat i
by�a gotowa pozna� smak �ycia. Prawdziwego �ycia. By� mo�e Rutledge mia� racj�. Mo�e
Johnny na ni� nie zas�ugiwa�. Jej gorsza po�owa zapragn�a, by po�a�owa� tego, co zrobi� i
chcia�a poprosi� Bentleya, by porachowa� mu ko�ci. Jednak lepsza cz�� ju� zapomnia�a o
Johnnym i zastanawia�a si�, jak by to by�o poczu� na sobie usta i r�ce Ben-tleya tak, jak kilka
tygodni temu.
- Bentley? - jej g�os sta� si� dziwnie skrzekliwy. -Pami�tasz ostatnie Bo�e Narodzenie?
M�czyzna na chwil� zamar�.
- By� mo�e, Freddie. Dlaczego pytasz?
- Mam na my�li, kiedy... kiedy mnie poca�owa�e�? W Bo�e Narodzenie?
Rutledge wci�gn�� powoli powietrze.
- Hm... jak przez mg��.
- By�o mi�o - wyzna�a. - I zastanawia�am si�, czy... czy m�g�by� zrobi� tak jeszcze raz?
Zapad�a d�uga, kr�puj�ca cisza.
- To nie jest dobry pomys�, Freddie - odpar� w ko�cu.
Jego op�r by� zaciekawiaj�cy.
20
21
- Czemu nie? My�la�am... no wiesz, �e chocia� troch� ci si� podoba�o.
- Och, tak.
- Wi�c zr�b to znowu, Bentley, prosz�. Jego op�r skrusza�.
- Do diab�a, Freddie! - wykrztusi�. A potem z wydobywaj�cym si� z gard�a �agodnym
j�kiem pochyli� g�ow� i przysun�� usta ku jej wargom.
W przysz�o�ci, pomy�la� Bentley, musisz bardzo uwa�a�, kiedy idziesz si� wysika�.
By�a to chyba ostatnia jego jasna my�l, zanim musn�� wargami usta Freddie. W jaki�
spos�b, pomimo umys�u zamglonego nieco brandy, pami�ta� o tym, by poca�owa� j�
�agodnie. Wyczuwa� jej b�l i zmieszanie, przycisn�� wargi do jej ust, a d�oni� obj�� ty� g�owy,
rozchylaj�c wargi dziewczyny, a� bezg�o�nie si� otwar�y. Freddie ca�owa�a jak ch�tna
dziewica, niepewna ka�dego kroku, lecz s�odka. Tak bardzo s�odka. Musia� jedynie,
przynajmniej tak sobie wmawia�, da� jej odczu�, �e jest godna po��dania.
Co stanowi�o w�a�nie najwi�kszy k�opot. By�a godna po��dania. I w dziki spos�b pi�kna,
ze sw� sk�r� koloru miodu i puszystymi, czarnymi w�osami. Po raz pierwszy zwr�ci� na ni�
uwag� trzy lub cztery lata temu, a my�li, kt�re w�wczas zacz�y k��bi� si� w jego g�owie jak
oszala�e, sprawi�y, �e poczu� si� niczym lubie�ny pies. By� to pow�d, dla kt�rego uzna�, i�
rozs�dnie b�dzie traktowa� j�, dra�ni� si� z ni�, jakby by�a jego siostr�. Ale, do diabla, nie
ca�owa� si� teraz przecie� z siostr�, prawda?
Bentley wiedzia�, �e powinien przesta�, ale jak w wypadku wi�kszo�ci swych grzeszk�w,
po prostu nie m�g�. Kiedy zacz��, by�o zbyt dobrze, by mia� przesta�. Po�o�y� wi�c drug� d�o�
nisko na jej plecach i wsun�� j�zyk w jej usta. Freddie zach�ysn�a
22
si�, wdmuchuj�c w jego usta ch�odne powietrze i przypominaj�c mu, i� to wszystko, co
robi�, jest dla niej kompletnie nowe. Jednak otoczy�a jego szyj� ramionami i przytula�a si� do
niego z niew�tpliwym kobiecym po��daniem: z zaproszeniem, kt�remu nigdy w �yciu nie
odm�wi�.
Nagle, co jeszcze pogorszy�o spraw�, zacz�a odwzajemnia� jego ruchy, powoli i
zmys�owo owijaj�c sw�j j�zyk wok� jego i wydaj�c z g��bi niesamowicie uwodzicielskie
d�wi�ki. Bentley naprawd� zapragn��, by tego nie robi�a. M�g�by si� pomodli�, aby jaki�
cudem zdo�a� oderwa� od niej usta i wr�ci� na g�r�. Do ��ka. Sam.
Jednak samodyscyplina nie by�a nigdy mocn� stron� Bentleya i kiedy dziewczyna
pog��bi�a poca�unek, mocniej zacisn�� d�o� na jej w�osach i raptownie przycisn�� jej twarz ku
swojej, ods�aniaj�c wygi�cie jej szyi. Ca�owa� j� tam, ca�owa� jej pi�kne, �ukowate brwi i
policzki. Frederica ponownie westchn�a i wtedy Bentley zacz�� dotyka� jej cia�a, zdobywaj�c
jej niewinno�� poca�unkami i g�aszcz�c jej tali�, plecy oraz kr�g�e po�ladki.
Ca�owa� j� i ca�owa� a� do zatracenia w ciemnej, uwodzicielskiej mgle. W przedziwny
spos�b Freddie zawsze wzbudza�a w nim jakie� pragnienie. Sprawia�a, �e czego� po��da�, a to
prowokowa�o go do �yciowych eksces�w. By�o to pragnienie jej niewinno�ci. Pragnienie
kobiety, kt�rej nigdy wcze�niej nie dotyka� �aden m�czyzna. Lecz kiedy delikatnie przesun��
d�oni� pod jej cudown� demere i mocniej j� do siebie przycisn��, Frederica wci�gn�a ze
�wistem powietrze, jej delikatne nozdrza zadr�a�y i Bentley zda� sobie spraw�, �e mo�e
chodzi� o co� znacznie powa�niejszego. Ju� od d�u�szego czasu nie m�g� oderwa� wzroku od
tej dziewczyny.
23
Bo�e! Och, Bo�e... Nie mo�e tego zrobi�. Nie jej. I nie Gusowi. Niezale�nie od swych
niegodziwo�ci, by� dobrym i wiernym przyjacielem.
Nagle, ku jego wielkiemu zdumieniu, Frederica oderwa�a od niego swe usta.
- Bentley - wyszepta�a. - Naprawd� s�dzisz, �e jestem pi�kna? Godna po��dania?
Po��dasz mnie?
Bentley spojrza� na ni� w ciemno�ci.
- O Jezu, Freddie! Gdyby� by�a jeszcze odrobin� bardziej godna po��dania, Rannoch
wyzwa�by mnie rano na pojedynek.
Frederica z niepewno�ci� obliza�a wargi.
- Chod� ze mn� - wyszepta�a pospiesznie. - Nie mo�emy tu wystawa�. Kto� mo�e
zobaczy�.
Niczym owieczka na rze� - o ile mo�na u�y� takiego por�wnania - Bentley poda� jej r�k�
i pozwoli� si� zaci�gn�� na d� ku zacienionemu, ni�szemu tarasowi. Nienawidzi� si�, kiedy
Freddie zwr�ci�a si� ku niemu, a blask ksi�yca obla� jej idealne, nieco egzotyczne rysy. To
jej brwi, stwierdzi� nagle. Bo�e, zawsze kocha� jej brwi. Bentley poczu�, jak jego samo-
kontrola topnieje.
Stara� si� przypomnie� sobie, �e dziewczyna robi to, poniewa� zosta�a skrzywdzona.
M�ode kobiety zachowuj� si� w ten spos�b. Zbyt cz�sto by� tego �wiadkiem i zawsze stara�
si� podobnych sytuacji unika�. Starsze kobiety, takie, kt�re bardziej lubi�, by�y na tyle m�dre,
by wiedzie�, �e tu� za rogiem czai si� kolejny kochanek, kt�ry ukoi b�l zranionej dumy.
Freddie, niech B�g j� ma w swej opiece, o tym nie wiedzia�a. I do niego nale�a�o, by jej to
wyt�umaczy�.
Dziewczyna znowu przywar�a do niego. R�ce mu dr�a�y, lecz pewnie po�o�y� je na jej
ramionach i mocno ni� wstrz�sn��.
- Kochanie, przesta� - ostrzeg� j�. - Nie r�b tego. Nigdy nie wychod� w ciemn� noc z
m�czyzn� takim jak ja.
Spojrza�a na niego na wp� niewinnie, na wp� uwodzicielsko.
- Pragniesz mnie?
- Okrutnie - uda�o mu si� w jaki� spos�b pstrykn�� j� po bratersku palcem w nos. - Do
szale�stwa. Najmocniej jak mo�na. A teraz rozczaruj mnie Freddie. Odejd�. Id� do ��ka.
Sama.
Bez s�owa dziewczyna si�gn�a r�k� i owin�a palce wok� jego d�oni. Z figlarnym
u�miechem poci�gn�a go na �awk� z kutego �elaza i odwr�ci�a twarz ku niemu, by j�
poca�owa�. Do diab�a, ale� ta dziewczyna jest pi�kna! Kiedy przez jaki� czas nie by�o go w
Chatham, zd��y� zapomnie� o jej urodzie. A teraz pragn�a, by j� poca�owa�.
- Nie - wyszepta�.
- Tak - odpar�a. - Teraz. Prosz�.
Wi�c us�ucha� jej. Niech b�dzie draniem i �ajdakiem, ale zrobi� to, mia�d��c jej wargi,
jakby moc tego poca�unku mia�a przywr�ci� jej zmys�y. Zrobi� to mocno, bez pardonu,
odchylaj�c si�� jej g�ow� do ty�u, pomimo i� ca�e jej cia�o przyci�ga� ku sobie, Uni�s� si�
unieruchamiaj�c j� pomi�dzy sob� a �awk�, nie by�o wi�c sposobu, by nie poczu�a jego na-
brzmia�ej m�sko�ci. Ca�owa� j� i ca�owa�, a� znikn�a ca�a czu�o��, a pozosta�a jedynie czysta
��dza. sko�czy�a si� zabawa. Z jego piersi wydobywa� si� ci�ki oddech. Wsun�� j�zyk w jej
usta w niepokoj�cy spos�b. Spos�b, ukazuj�cy czego naprawd� pragn��. Czego po��da� a� do
b�lu. A mimo to dziewczyna si� nie zawaha�a. Uda�o mu si� jako� oderwa� od niej usta.
24
25
- Freddie, przesta�! - Jego g�os by� niski, nieco zduszony. - To nie jest
bo�onarodzeniowy poca�unek. Ju� nie. Musimy przesta�. Teraz.
Spojrza�a na niego spod ci�kich powiek. W jej oczach pojawi� si� nag�y b�ysk
zrozumienia, pewno�ci. Nie by�o ju� ma�ej dziewczynki. Z cichym j�kiem usta Bentleya
ponownie rozchyli�y si� tu� przy jej szyi i zacz�y przesuwa� w g�r� i w d�.
- Freddie -jej imi� wyrwa�o si� z jego piersi. - Kochanie, je�li dotkniesz mnie jeszcze
raz... je�li cho� mu�niesz ustami moj� twarz, przysi�gam ci, �e nie b�d� m�g� powstrzyma�
si� od powalenia ci� na traw� i... -zamkn�� oczy i potrz�sn�� g�ow�. - I zrobienia z tob�
czego�, co jest naprawd�, naprawd� z�e.
Dziewczyna przytkn�a usta do jego ucha.
- Bentley. Mam ju� do�� bycia naprawd� grzeczn� -wyszepta�a. - Chcesz, �ebym usch�a
jako stara panna?
- O m�j Bo�e - wyszepta�. I po raz pierwszy w �yciu nie by�o to w jego ustach
blu�nierstwo.
To Freddie pierwsza zrzuci�a p�aszcz. On natychmiast uczyni� to samo, odrzucaj�c tym
samym resztki oporu. Jego po��danie by�o niczym �yj�ce, oddychaj�ce stworzenie, nad
kt�rym nie m�g� zapanowa�. Zr�cznie, zanim zd��y� to przemy�le�, musn�� ponownie jej
wargi i zacz�� rozpina� guziki jej koszuli. Robi� to ju� tysi�ce razy, cz�sto po ciemku, cz�sto
pijany, to znaczy bardziej pijany ni� teraz, a mimo to r�ka mu dr�a�a i zaj�o mu to wi�cej
czasu, ni� powinno.
Freddie wiedzia�a, do czego zmierza Bentley, kiedy tylko jego palce zacz�y bawi� si�
guzikami koszuli. Nie mog� udawa�, pomy�la�a, nie mog� udawa�, �e nie wiem. Albo �e to
jego wina.
Wiedzia�a. I nie dba�a o to. Wiedzia�a nawet mgli�cie, co ma zamiar po�wi�ci�. Jednak
Johnny nigdy nie ca�owa� jej w taki spos�b, jak Bentley. Mia�a w�t-
26
pliwo�ci, i to ogromne, czy w og�le wiedzia�, jak si� to robi. W�tpi�a, by wiedzia�a to
wi�kszo�� m�czyzn. Bentley by� i pozostanie �obuzem. Ale z pewno�ci� jej po��da�, a
Frederica mia�a do�� oszcz�dzania si� dla ma��e�stwa, kt�re nigdy nie nast�pi. Czai�o si� w
niej po��danie, rozpalona niemal do bia�o�ci krew, czego ani nie zna�a, ani nie pojmowa�a.
By� to ogie�. W jaki� spos�b wyczu�a, �e Bentley to zrozumie.
- Freddie - wykrztusi� Bentley, gdy ch�odne powietrze owia�o jej piersi. - Freddie, na
mi�o�� bosk� powiedz co�. S�oneczko, nie jestem dobry. Powiedz nie. Powstrzymaj mnie.
Ale dziewczyna jedynie pochyli�a g�ow� i potar�a policzkiem o jego jednodniowy zarost.
By� szorstki i taki przyjemny. A Bentley pachnia� tak, jak powinien pachnie� m�czyzna.
Po��czenie dymu, myd�a i potu.
- Och, do diab�a - wyszepta�. A potem dr��cymi r�koma zsun�� batystow� koszul� z jej
ramion na traw�.
Dziewczyna czu�a �ar jego oddechu na piersiach. On za� rozchyli� wargi i zacz�� je
ca�owa�, ssa�, przez cienki materia� halki. Raz za razem wsuwa� koniuszek piersi mi�dzy
z�by, a jej cia�o przeszywa� �agodny, wibruj�cy dreszcz. 1 kiedy Fredrica poczu�a, �e nie
zniesie d�u�ej tej tortury, wypr�y�a cia�o i wyda�a z siebie cichy, przeci�g�y j�k. Bentley za-
chrypia� i zaj�� si� drug� piersi�, ss�c j�, a� materia� nieprzyzwoicie przylepi� si� do jej
nabrzmia�ego
utka.
By�o to nami�tnie przera�aj�ce. Jego d�onie mocno obejmowa�y plecy dziewczyny i
przytula�y j�. Czu�a zapach jego w�os�w, jego �ar, kt�ry wymyka� si�
spod ubrania. Zapragn�a do b�lu dotkn�� go i poczu�a si� zawstydzona, �e nie wie jak.
Zadr�a�a jednak, kiedy jego d�onie przesun�y si� po jej talii
27
i uchwyci�y w gar�� jej ci�k�, we�nian� sp�dnic�. M�czyzna uni�s� j� bez wysi�ku do
po�owy jej ud, a potem, s�ysz�c jej j�k, ca�kiem do g�ry. Jego usta nadal spoczywa�y na jej
piersi, a r�ka zacz�a w�drowa� po udzie.
- Freddie - to s�owo by�o rozpaczliwym b�aganiem. - Czy to oznacza �tak"? Kochanie,
czy wiesz, o co pytam? Je�li wiesz, powiedz: tak. Albo nie. Prosz�.
Freddie przesun�a d�o�mi po jego szerokiej klatce piersiowej i popatrzy�a mu w oczy.
Jego pot�ne mi�nie zadr�a�y pod jej dotykiem, daj�c �wiadectwo po��dania.
- Tak - odpar�a. Powoli i pewnie.
- Dobry Bo�e, Freddie, to samob�jstwo - rzek� i opad� wraz z ni� na mi�kk�, zimow�
traw�, przyjmuj�c na siebie ca�y jej ci�ar. Spocz�a na nim, przyciskaj�c udem jego
nabrzmia��, pulsuj�c� m�sko��, kt�r� wyczu�a pod spodniami. Wiedzia�a, co to jest. Wycho-
wa�a si� na wsi. W towarzystwie trzech bardzo m�skich kuzyn�w. Rozpostar�a d�onie na jego
piersi i spojrza�a na niego przez zas�on� popl�tanych w�os�w.
Delikatnymi palcami Bentley odsun�� kosmyki z twarzy dziewczyny. A potem, po chwili
zawahania, przyci�gn�� j� mocno do siebie i poca�owa� d�ugo i nami�tnie.
Kiedy oderwa� usta, ledwie mog�a z�apa� dech. �agodnie przesun�� si� na bok, a
nast�pnie po�o�y� na niej. W po�arze nami�tno�ci zdar� z niej buty, po�czochy i podwi�zki.
Jej cia�o owia�o ch�odne, nocne powietrze. Podtrzymuj�c na �okciach ci�ar swego cia�a,
pochyli� si� nad ni� w ciemno�ciach.
Jego oczy. Och, jak bardzo pragn�a ponownie ujrze� jego oczy. Dziwne, �e wcze�niej
nie zauwa�y�a, jak bardzo s� ciep�e.
- Tak - powt�rzy�a, a r�ka Bentleya pow�drowa�a do rozporka spodni, sprawnie go
rozpinaj�c. W ciemno�ciach dziewczyna niewiele mog�a dostrzec i pomy�la�a, �e tak b�dzie
lepiej. Poczu�a, jak jego r�ka dotyka jej intymnie mi�dzy udami. Z jego piersi wydoby� si� j�k
zadowolenia, po czym m�czyzna rozchyli� kolanem jej nogi.
- Och Bo�e, Freddie - s�owa by�y szeptem pe�nym m�ki. - Mam nadziej�, �e zrobi� to jak
nale�y.
A potem dziewczyna poczu�a jego tward�, gor�c� erekcj� przyciskaj�c� si� do jej cia�a.
Na chwil� ogarn�� j� strach. Bentley jakby to wyczu�, pochyli� g�ow� i musn�� wargami jej
ucho.
- Je�li ka�esz przesta�, kochana, zrobi� to. Potrafi�. Brzmia�o to tak, jakby sam chcia� si�
przekona�.
Dziewczyna pokr�ci�a g�ow� i poczu�a, jak jej w�osy zahaczaj� o traw�.
- Nie, nie - rzek�a spazmatycznie, po omacku wyci�gaj�c ku niemu r�ce. - We� mnie.
Daj mi to. Och, Bentley, nie dbam o to. Nie dbam o to, co si� stanie.
I w tej chwili m�wi�a prawd�. Pragn�a przyjemno�ci, jak� obiecywa�o jego cia�o. P r a g
n � � a jej i b a � a si� jednocze�nie. By�a jednak zbyt zm�czona oczekiwaniem. W jej �y�ach
t�tni�a gor�ca krew. Jego ci�ar przygniata� j� ku ziemi, a jego nogi jeszcze bardziej
rozchyla�y jej uda. Zbytnio si� spieszy�. Domy�li� si�, s�ysz�c kolejne rozpaczliwe
wci�gni�cie powietrza. Opanowa� si� trudem i uni�s�, a potem wsun�� najpierw jeden, a
potem dwa palce, przesuwaj�c nimi w g�r� i w d� w�r�d jej kr�conych w�os�w. Umiera� z
pragnienia tej dziewczyny, dziewczyny, kt�r� zna� lepiej ni� aby dynie jej po��da�. Ale
przecie� po��da� jej. A teraz by� zagubiony, niemal zagubiony, w jej s�odkim, dzie-
28
29
wiczym ciele. Z ka�dym ruchem w�lizgiwa� si� g��biej w jej gor�ce, zapraszaj�ce cia�o,
jednym palcem pieszcz�c jej �echtaczk�. Freddie zacz�a dysze�, potem trz��� si�, a d�wi�k
ten przypomnia� mu, co ma si� za chwil� wydarzy�.
To jest to, stary, ostrzeg� si�. Zr�b to, a r�wnie dobrze m�g�by� si� o�eni�. Z�apany w
pu�apk� pastora.
A mo�e i nie.
Rodzina Freddie by�a... c�, do�� niekonwencjonalna. A Freddie mo�e nie jest a� tak
g�upia, by wzi�� go za m�a. Jej kuzyni z pewno�ci� po prostu woleliby go zabi�, a
przynajmniej pr�bowaliby. Rannoch odni�s�by sukces. Bentley jednak z przera�eniem
pomy�la�, �e ten jeden raz z Freddie m�g� by� tego wart. Dobiega�y ich d�wi�ki nocy i zapach
opad�ych li�ci, co w jaki� spos�b sprawia�o, �e by� bardziej �wiadomy le��cej pod nim ko-
biety.
Bo�e, by�a wilgotna od podniecenia, najwyra�niej tak. Ta my�l da�a mu niesamowite
poczucie si�y. Pragn��, by wi�a si� pod nim, pragn�� us�ysze� jej �agodny g�os bez tchu tu�
przy swym uchu. To by�oby inne, wiedzia� o tym. W jaki� spos�b s�odsze. A mimo to bal si�.
Czy b�dzie j� bola�o? Czy b�dzie p�aka�a? Bo�e, nie zni�s�by tego.
Przy nast�pnym ruchu wsun�� dwa palce w sam jej �rodek i Freddie gwa�townie
westchn�a. Z delikatn� precyzj� wysun�� r�k� i w�o�y� j� ponownie, coraz g��biej, a� poczu�
delikatne �cianki cia�a, kt�re natura stworzy�a tak napi�te. Nagle zapragn�� wedrze� si� w ni�
z gwa�towno�ci�, jakiej nigdy wcze�niej nie zazna�. B�dzie nale�a�a do niego. Ta szalona
my�l uderzy�a go niczym obuchem. Jego. Przed nim nie dotkn�� jej �aden m�czyzna.
Niczym b�yskawica przemkn�a przez niego potrzeba naznaczenia jej ja-
30
ko jego w�asno�ci, przebicia si� przez ow� cielesn� przeszkod� i wzi�cia jej w
posiadanie.
Nie m�g� ju� d�u�ej czeka�. Obj�� j� jednym ramieniem, w drug� r�k� uj�� sw� m�sko�� i
delikatnie napar� na jedwabiste �cianki jej wn�trza. Ku jego zdumieniu dziewczyna unios�a
si�, wychodz�c mu naprzeciw i by�a tak wilgotna i �liska, �e niemal straci� panowanie na
sob�.
- Spokojnie, s�oneczko, spokojnie - wyszepta�. -Ooo nie, Freddie, nie. Pozw�l mi
kochana. Pozw�l mi to zrobi�.
Jednak wiedzia�, �e nie da si� unikn�� nast�pnego kroku. Mimo to powstrzyma� si�,
niemal nie�wiadomie usi�uj�c si� wycofa�. Jej cia�o nadal unosi�o si� ku niemu niecierpliwie,
niewinnie pod��a�o za nim, a ona wbija�a paznokcie w jego ramiona. Bentley mocno
przycisn�� jej biodra do trawy i kiedy dziewczyna wygi�a si� po raz kolejny, ze zduszonym
j�kiem wszed� w ni� do po�owy.
G�owa dziewczyny opad�a, a ona sama wyszepta�a co�. B�aganie? Pro�b�? O niebiosa,
by�a tak pi�kna, �e Bentley pomy�la�, i� zaraz zemdleje. I nagle, przy wt�rze �agodnego,
radosnego krzyku wszed� w ni� ca�kowicie. Nie pami�ta� prawie nic, z tego co nast�pi�o
potem, co by�o niezwykle dziwne. Zwykle obserwowa� si� kochaj�cego si� z kobiet� jakby z
bo--, z dystansem i beznami�tnie.
Tym razem jednak poczu�, jakby �ar i b�yskawica przemkn�y przez jego cia�o,
przyci�gaj�c go ku niej. Stara� si�, o Bo�e, jak bardzo si� stara� powstrzyma�. Zacisn��
powieki i wbi� palce w ziemi�. Nie m�g� jednak powstrzyma� �arliwego po��dania, w kt�rego
posiadaniu si� znalaz�.
Ton��. Ton�� w jej doskona�ym, mi�kkim dziewiczym ciele. Jej delikatno�� wci�ga�a go,
wysysaj�c
31
z jego cia�a wszystkie si�y witalne. Raz za razem wchodzi� w ni�. Pragn��... nie, musia�
dokona� tego, aby by�o jej dobrze. Posiada�a go, by�a jedno�ci� z nim, a mimo to ba� si�, �e
nie da rady zabra� jej ze sob�. Mog�y to by� sekundy albo godziny. I nagle, jak przez mg��
us�ysza� niecierpliwy, s�odki krzyk Freddie. Poczu�, jak jej nogi go oplataj�, przyci�gaj�c bli-
�ej do siebie. Jej ruchy by�y nier�wne, niewyuczone i pi�kne. Och tak bardzo pi�kne. Ca�ym
jego cia�em wstrz�sn�� dreszcz.
Freddie ponownie wygi�a si� ze zduszonym dr�eniem, a potem jej usta rozwar�y si� w
niemym okrzyku, doskona�ym d�wi�ku ekstazy. La petite mort. Ma�a �mier�. I wtedy piek�o
wybuch�o w jego g�owie. Ani przez sekund� nie pomy�la�, by zwolni�, by z niej wyj��. Z
ka�dym wstrz�saj�cym nim dreszczem wchodzi� w ni� i przykuwa� j� swymi biodrami a� w
ko�cu w jego umy�le rozb�ys�a b�yskawica i jego nasienie wytrysn�o, gor�ce i wyg�odnia�e, i
naznaczy�o j� jako nale��c� do niego.
Rozdzia� 2
Tajemnicza zagadka znikaj�cego go�cia
Mia� ziemi� za paznokciami.
Bentley poruszy� g�ow� na poduszce, lecz nawet w s�abym brzasku nie m�g� tego nie
dostrzec. Bo�e, to by�o nieco prostackie, nawet jak na niego. Otrz�----� si� i rozbudzi�
ca�kowicie, wyci�gaj�c r�k� i w�wczas zauwa�y� plamy z trawy na palcach. Serce mu
zamar�o, �o��dek si� skurczy�. Bentley wydal siebie j�k rozpaczy i przewr�ci� si� na drugi
bok, dostrzegaj�c Freddie skulon� niczym kociak i obejmuj�c� poduszk�. Jej w�asn�
poduszk�. W jej pokoju. Rozpacz ust�pi�a miejsca niepokojowi. M�czyzna wskoczy� nagi z
��ka, stop� zahaczy� o kalesony. Uwolniwszy nog�, Bentley przyjrza� si� bez�adnej stercie
ubra� le��cej na skraju ��ka. Zupe�nie jak cz�owiekowi stoj�cemu w obliczu �mierci, ca�e
�ycie, a raczej ostatnie jego sze�� godzin, przemkn�o mu przed oczami. Ka�dy szczeg�
obezw�adnia� go niczym o�owiana kula. Zapali� �wiec� i usiad� na krze�le, skrywaj�c twarz w
d�oniach. Dobry Bo�e! Pami�ta�, jak wytacza� si� z Wrotham Arms z bra�mi Welten i
pozwoli�, by do��czy� si� do nich m�ody lord Trent. Pami�ta�, �e wypi� zbyt du-
33
�o i pozwoli�, by Trent zbyt wiele przegra�. Potem wynaj�li knajpian� panienk� o
ognistych w�osach, �eby odci�gn�a m�odzie�ca od gry, ale Trent jej nie chcia�.
- Mog�aby by� moj� matk� - wybe�kota�, rumieni�c si�.
By uratowa� dum� dziewki, Bentley zap�aci� jej ponownie, po czym zabra� j� na g�r� i
sam zacz�� si� do niej dobiera�. By� w�a�nie w trakcie i ca�kiem nie�le mu sz�o, zwa�ywszy
stan upojenia alkoholowego, gdy napatoczy� si� Trent i znowu �ci�gn�� go na d�. Dobrze, �e
nadal mia� na sobie spodnie. Bior�c jednak pod uwag� fakt, �e dziewka nale�a�a do tego ro-
dzaju, z jakimi zwykle si� zabawia�, uzna� si� za szcz�ciarza, �e nie zarazi� Freddie jakim�
paskudztwem.
Freddie. Och, Freddie...
To r�wnie� pami�ta� z pal�c� jasno�ci�. Ostatniej nocy po tym, co uczyni� jej w ogrodzie,
poczu�, i� nie chce albo nie mo�e jej zostawi�. To by�oby nie po d�entelme�sku. A
przynajmniej tak sobie wm�wi�. Zupe�nie, jakby by�o w idealnie dobrym tonie pozbawi�
dziewczyn� dziewictwa bez ko�cielnego b�ogos�awie�stwa. Tak wi�c przyprowadzi� j� tutaj,
do zacisza sypialni, wiedz�c, i� dziewczyna zechce zmy� z siebie wszelkie dowody tego, co
si� wydarzy�o. A potem zamiast przewraca� si� z boku na bok we w�asnym ��ku, miotany
wyrzutami sumienia, ponownie uleg� pokusie.
By�o to dziwne, ale jaki� g�os w jego wn�trzu kaza� mu j� rozebra�. Zrobi� to jak nale�y,
podziwia� j�, t� odwa�n�, cudown� nagrod�, kt�r� zdoby�. Jednak entuzjazm Freddie os�ab�.
Nagle sta�a si� nie�mia�a i aby j� ukoi�, ponownie j� poca�owa�, d�ugo i powoli. W reakcji na
to Freddie rozp�yn�a si�. I to by by�o na tyle, je�li chodzi o samokontrol�.
34
Znowu kocha� si� z ni�, tym razem delikatnie, pie�ci� j� r�koma i ustami, a� jej �agodne
j�ki rozkoszy wype�ni�y noc, a ona spocz�a w jego ramionach. I znowu nie m�g� si� od niej
oderwa�. By� ju� jednak poranek. Co� trzeba by�o zrobi�. Ale co? A raczej, w jaki spos�b?
Potar� d�o�mi twarz i przyjrza� si� okr�g�emu pomieszczeniu. Freddie zajmowa�a jeden z
przerobionych pokoi w wie�y, w najstarszej cz�ci domu. Na suficie znajdowa�y si� masywne
belki, poczernia�e od up�ywu lat i teraz, w brzasku dnia, ledwie widoczne. Stare, kasetonowe
okno wychodzi�o na boczny ogr�d, a jego szyby w kszta�cie romb�w oczekiwa�y �wiat�a dnia.
Poza tym jednak Bentley znajdowa� si� w pu�apce z kamienia i to w wi�cej ni� jednym
znaczeniu.
A mimo to nic, opr�cz honoru, nie powstrzymywa�o go, by stamt�d wyj��. W rzeczy
samej teraz, kiedy o tym pomy�la�, odej�cie, odczekanie a� ich temperamenty nieco si�
uspokoj�, wysz�oby jedynie na do---. Ale po pierwsze, musia� porozmawia� z Freddie.
Podszed� do ��ka i po�o�y� d�o� na jej nagim ramieniu. Dziewczyna jednak nie poruszy�a si�,
a on nie m�g� si� zmusi�, by j� rozbudzi�. Po cz�ci dlatego, �e najwyra�niej czu� si� winny.
Ale po cz�ci z powodu spokojnego pi�kna, kt�re emanowa�o z jej snu. Jak�e dziwne by�o to
wszystko. Przez d�ugi czas Freddie by�a najzwyklejsz� dziewczyn�, nie z tych, kt�re
zawr�ci�yby mu w g�owie. Nigdy nie mia� dziewicy. Nigdy nie by� z kobiet�, kt�ra nie by�aby
z innymi sto razy przed nim. Lubi� starsze kobiety. M�drzejsze. I pragn�� po
wszystkim niek�opotliwej mo�liwo�ci znikni�cia. Rzadko sypia� z jedn� kobiet�
przez dwie noce z rz�du i rzadko bywa�y dwie noce z rz�du, by z kt�r�� nie spa�. By�, jak
cz�sto pogardliwie mawia� jego brat, niepoprawnym r o z p u s t n i k i e m .
35
Jedynie raz okaza� si� na tyle lekkomy�lny, by znale�� sobie kochank�, kt�rej nie m�g�
zostawi�. Na to wspomn