16739
Szczegóły |
Tytuł |
16739 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16739 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16739 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16739 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Prolog
Cameron Quinn nie by� kompletnie pijany. M�g�by pop�yn�� na ca�ego,
gdyby chcia�, ale w tej chwili wola� ten przyjemny stan na granicy nietrze�wo�ci.
Cieszy�a go �wiadomo��, �e to w�a�nie umiej�tno�ci zatrzymania si� o krok od
kraw�dzi zawdzi�cza sw�j fart.
Niewzruszenie wierzy� w przyp�ywy i odp�ywy szcz�cia, i w�a�nie by� na fali.
Nie dalej jak wczoraj wywalczy� mistrzostwo �wiata na �lizgaczu, wygrywaj�c
o czubek dzioba zawody, bij�c dotychczasowy rekord czasu i pr�dko�ci.
By� s�awny i mia� wypchany portfel. Zabra� jego zawarto�� do Monte Carlo, by
sprawdzi�, jak si� spisze.
Nie mog�o by� lepiej.
Kilka partyjek bakarata, par� rzut�w ko�ci, postawienie na w�a�ciw� kart�, i
portfel sta� si� ci�szy. Wygl�da�o na to - mi�dzy obstrza�em paparazzich a
wywiadem udzielonym dziennikarzowi �Sport's Illustrated" � �e nic nie jest w
stanie za�mi� jego s�awy.
Szcz�cie nie przestawa�o si� u�miecha� - a mo�e, pomy�la� Cameron,
pomogli�my mu odrobin� uwodzicielskim spojrzeniem, skierowanym ku temu
klejnocikowi w Med Clubie w chwili, gdy popularny magazyn ko�czy� sesj�
zdj�ciow� do wydania po�wi�conego kostiumom k�pielowym.
A najsmuklejsza z dziewczyn zes�anych przez Boga zwr�ci�a ku niemu swoje
promienne niebieskie oczy i u�o�y�a pe�ne, nabrzmia�e wargi w zach�caj�cy
u�miech, kt�ry nawet i �lepy by zauwa�y�, sprawiaj�c, �e postanowi� przed�u�y�
Pobyt o kilka dni.
Da�a mu wyra�nie do zrozumienia, �e przy odrobinie wysi�ku z powodzeniem
zgarnie ca�� wygran�.
Szampan, szczodre kasyna, swobodny, niezobowi�zuj�cy seks. Nie ma co,
zaduma� si� Cameron, szcz�cie naprawd� jest jego �askaw� patronk�.
Kiedy wyszli z kasyna w balsamiczn� marcow� noc, jak spod ziemi wyskoczy�
jeden z wsz�dobylskich paparazzich i pstryka� zawzi�cie. Kobieta zrobi�a
obra�on� min� - w ko�cu by� to jej znak firmowy� podrzuci�a jednak wprawnie
bujn� grzyw� prostych jak tasiemki, l�ni�cych blond w�os�w i fachowo zaprezen-
towa�a swoj� zab�jcz� figur�. Jej czerwona suknia - a czerwie� to kolor grzechu
- by�a tylko ciut grubsza ni� warstwa farby i urywa�a si� gwa�townie tu� na
po�udnie od Bram Raju.
Cameron tylko wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Istna zaraza � powiedzia�a lekko sepleni�c, a mo�e z francuskim akcen
tem? Cameron nigdy tego nie rozr�nia�. Westchn�a, poddaj�c pr�bie wytrzyma
�o�� cienkiego jedwabiu, i pozwoli�a si� poprowadzi� Cameronowi naznaczon�
ksi�ycow� smug� ulic�. - Gdziekolwiek spojrzysz, wsz�dzie kamery! Mam ju�
do�� traktowania mnie jako obiektu po��dania m�czyzn.
Aha, ju� to widz�, pomy�la�. A poniewa� uzna�, �e oboje s� tak samo po-
wierzchowni i p�ytcy, roze�mia� si� i wzi�� j� w ramiona.
- Dlaczego nie mieliby�my mu da� jakiego� och�apu na czo��wk�, skarbie?
Pochyli� si� do jej ust. Ich smak obudzi� jego hormony i uruchomi� wyobra�
ni�; by� zadowolony, �e hotel znajduje si�. zaledwie o dwie przecznice dalej.
Zanurzy�a palce w jego czuprynie. Lubi�a m�czyzn o bujnych w�osach; w�osy
Camerona by�y g�ste i ciemne jak otaczaj�ca ich noc. Mia� silne cia�o, umi�nione i
szczup�e, i wysportowan� sylwetk�. Zawsze zwraca�a uwag� na fizyczne zalety
potencjalnego kochanka, on za� z nawi�zk� zaspokaja� j ej surowe wymagania.
Jak na jej gust, mia� troch� zbyt szorstkie r�ce. Nie chodzi�o o bieg�o�� w piesz-
czotach - a by�y cudowne - ale o sam� sk�r�. By�y to r�ce ci�ko pracuj�cego m�-
czyzny, jednak z uwagi aa ich wpraw� i zr�czno�� mog�a mu darowa� taki brak klasy.
Mia� intryguj�c� twarz. Niespecjalnie �adn�. Nie posz�aby nigdy do ��ka,.
a tym bardziej nie pozwoli�a si� fotografowa� z pi�kniejszym od siebie m�czy-
zn�. W jego twarzy zauwa�y�a jak�� surowo��, twardo��, nie tylko dlatego, �e
opaioaa sk�ra by�a mocno naci�gni�ta na ko�ciach policzkowych. To tkwi w jego
ocz&c&, pomy�la�a i za�mia�a si� niefrasobliwie, ko�ysz�c mi�kko biodrami. Oczy
mia� szare, raczej w odcieniu krzemu ni� dymu, i pe�ne tajemnic.
Lubi�a tajemniczych facet�w... ale pr�dzej czy p�niej ka�dy si� przed ni�j
wygada�.
- Jeste� niegrzecznym ch�opcem, Cameron. - Akcent by� na ostatniej syla
bie. Przejecha�a palcem po jego twardo zarysowanych ustach.
- Zawsze mi to m�wiono... - Mia� na ko�cu j�zyka jej imi�, musia� si� tylko
chwil� zastanowi�. -Martine.
- Mo�e pozwol� ci dzisiaj popsoci�.
- Licz� na to, kotku. - Skr�ci� w stron� hotelu, spogl�daj�c na ni� z ukosa.
Mia� ponad sze�� st�p wzrostu, a ich oczy znajdowa�y si� prawie na tej samej
wysoko�ci. - M�j apartament czy tw�j?
-Tw�j -mrukn�a. -Je�eli zam�wisz jeszcze jedn� butelk� szampana, mo�e
pozwol� ci si� uwie��.
Cameron zawadiacko uni�s� brew i poprosi� w recepcji o klucz.
- Potrzebna b�dzie butelka cristalu, dwa kieliszki i jedna czerwona r�a
zam�wi�, patrz�c w oczy Martine. - Natychmiast.
- Tak jest, panie Quinn, zajm� si� tym.
- R�a. - Zatrzepota�a rz�sami, gdy skierowali si� w stron� windy. - Jakie to
romantyczne.
- Och, ty te� chcesz jedn�? - Jej zak�opotany u�miech stanowi� ostrze�enie,
�e poczucie humoru nie jest jej najmocniejsz� stron�. Daruj�wi�c sobie wst�pne
igraszki i przejd� od razu do rzeczy, postanowi�.
Kiedy zamkn�y si� drzwi windy, przyci�gn�� j� do siebie i przywar� do jej
nad�sanych warg, jak kto� bardzo spragniony. By� dot�d zbyt zaj�ty, zbyt poch�o-
ni�ty �odzi�, zbyt skoncentrowany na zawodach, by szuka� rozrywek. Pragn��
g�adkiej, pachn�cej sk�ry, hojnych kr�g�o�ci. Pragn�� kobiety, jakiejkolwiek ko-
biety, byle by�a ch�tna, do�wiadczona i zna�a swoje miejsce.
Martine wydawa�a si� idealna.
J�kn�a i wygi�a szyj�, poddaj�c si� jego brutalnym ustom.
- Szybki jeste�.
Wsun�� r�k� pod jedwab, pow�drowa� ni� do g�ry.
- Z tego �yj�. Byle szybko. Zawsze. Wsz�dzie.
Obj�ci wp�, wytoczyli si� z windy i ruszyli korytarzem w stron� apartamentu.
Czul, jak bije jej serce, �apa�a spazmatycznie oddech, a jej d�onie... no c�, mia�
nadziej�, �e wie, jaki z nich zrobi� u�ytek.
To tyle, je�li chodzi o zaloty.
Przekr�ci� klucz, otworzy� drzwi, a kiedy je zamkn��, przypar� do nich Mar-
tine. Zsun�� rami�czka sukni i patrz�c jej w oczy zabra� si� do tych wspania�ych
piersi.
Uzna�, �e jej chirurg plastyczny zas�u�y� sobie na medal.
- Wolisz powoli?
To prawda, �e ma szorstkie r�ce, ale, na Boga, jakie podniecaj�ce. Zadar�a
p�milow� nog� i owin�a j� wok� jego talii. B�dzie jej musia� wystawi� najwy�-
sz� not� za zmys� r�wnowagi.
- Chc� ju�.
- �wietnie. Ja te�. - Nie napotykaj�c oporu, si�gn�� pod sp�dnic� i gwa�tow
nym ruchem wydar� skrawek koronki spod spodu.
- Bestia. Zwierz�. - Wbi�a z�by w jego szyj�.
W�a�nie si�ga� do rozporka, kiedy zapukano dyskretnie do drzwi za jej ple-
cami. Ca�a krew pulsowa�a mu poni�ej pasa.
- Chryste, �e te� s�u�ba nie mo�e wybra� lepszej chwili. Postaw to na ze
wn�trz - zawo�a� i zn�w zabra� si� do dzie�a, by posi��� wspania�� Martine pod
drzwiami.
- Panie Quinn, bardzo przepraszam. W�a�nie przyszed� do pana faks. Zazna
czono, �e jest pilny.
- Ka� mu si� wynosi�. - Martine oplot�a go ramieniem niczym imad�em. -
Ka� mu si� wynosi� do diab�a i pieprz mnie.
- Poczekaj. To mo�e by� wa�ne - m�wi�, rozplataj�c z trudem jej palce. -
Zaczekaj chwil�. - Odsun�� j� od drzwi, upewni� si� szybko, czy ma zapi�ty za
mek u spodni, po czym otworzy�.
- Przepraszam, �e przeszkadzam...
- Nie ma sprawy, dzi�kuj�. - Cameron si�gn�� do kieszeni po banknot, nie
zadaj�c sobie fatygi, by sprawdzi� jego nomina�, i wymieni� go na kopert�. Nim
portier wyduka� co� na temat hojnego napiwku, Cameron zamkn�� mu drzwi przed
nosem.
Doskonale wystudiowanym ruchem Martine odrzuci�a do ty�u g�ow�.
- Jaki� g�upi faks uwa�asz za wa�niejszy ode mnie. Taka jest prawda. -
Wprawnym ruchem zsun�a sukni�, uwalniaj�c si� z niej jak w�� zrzucaj�cy
sk�r�.
Cameron uzna�, �e bez wzgl�du na cen�, jak� zap�aci�a za jego ukszta�towa-
nie, to jej cia�o by�o warte ka�dego pensa.
- Uwierz mi, dziecinko, wcale nie. To zajmie tylko chwil�. - Rozdar� koper
t�. Chcia� j�jak najpr�dzej otworzy�, zrobi� z niej kulk�, wyrzuci� za siebie i bez
pami�ci zanurzy� si� w tych kobiecych wspania�o�ciach.
Ale kiedy przeczyta� wiadomo��, jego �wiat, �ycie i serce stan�y w miej-
scu.
- O Jezu. Niech to szlag. - Ca�e rado�nie wypite w ci�gu wieczora wino ude
rzy�o mu do g�owy, sprawi�o, �e �o��dek stan�� mu d�ba, a kolana sta�y si� jak
z waty. Musia� si� oprze� o drzwi, by nie straci� r�wnowagi i jeszcze raz odczy
ta� faks.
Cam, do cholery, dlaczego nie odbierasz telefonu?Od wielu godzin staramy
si� z tob� skontaktowa�. Tata jest w szpitalu. Jest �le, tak �le, �e gorzej by� nie
mo�e. Nie mam czasu na szczeg�y. Tracimy go. Pospiesz si�. Philip.
Canaeron uni�s� d�o�... d�o�, kt�ra trzyma�a stery dziesi�tek �odzi i samolo-
t�w, kierownice niezliczonych samochod�w, kt�rymi si� �ciga�, d�o�, kt�ra mo-
g�a przyprawi� kobiet� o dreszcz rozkoszy. I teraz, gdy przeci�gn�� ni� po w�o-
sach, ta d�o� dr�a�a.
- Musz� jecha� do domu.
- Jeste� w domu. - Martine postanowi�a da� mu kolejn� szans�; zrobi�a krok
do przodu i otar�a si� o niego cia�em.
- Nie, musz� jecha�. - Odtr�ci� j�na bok, kieruj�c si� do telefonu. - Powin-|
na� wyj��. Musz� za�atwi� par� telefon�w.
- Uwa�asz, �e mo�esz mi ot, tak kaza� wyj��?
- Przykro mi. Musimy to od�o�y�. - By� ju� my�lami daleko st�d. Odru-
chowo jedn� r�k� wyci�gn�� z kieszeni pieni�dze, drug� za� podni�s� s�uchaw-
k�. - Na taks�wk� - powiedzia�, zapominaj�c, �e zatrzyma�a si� w tym samym
hotelu.
- �winia! - Go�a i w�ciek�a rzuci�a si� na niego. Gdyby by� w formie, unik-
n��by ciosu. Ale zamierzy�a si� i b�yskawicznie waln�a go w twarz. Zadzwoni�o
mu w uszach, policzek zap�on�� b�lem, wyczerpa�a si� jego cierpliwo��.
Cameron �cisn�� j� za ramiona, wzdrygn�� si�, kiedy potraktowa�a to jakc
seksualn� przygrywk�, i doci�gn�� do drzwi. Zd��y� jeszcze pozbiera� jej ubra-
nie, po czym wyrzuci� kobiet� razem z jej jedwabiami na korytarz.
Kiedy w po�piechu zamyka� drzwi, zacisn�� z�by s�ysz�c jej dziki wrzask.
- Zabij� ci�, ty �winio, ty b�karcie! Zabij� ci� za to. Za kogo ty si� uwa�asz?
Jeste� nikim! Nikim!
Cho� Martine dar�a si� i wali�a pi�ciami w drzwi, poszed� do �azienki, by
wrzuci� do torby par� niezb�dnych rzeczy.
Wygl�da�o na to, �e szcz�cie odwr�ci�o si� w�a�nie w zupe�nie niew�a�ciw�
stron�.
10
1
C
ameron obdzwoni� markier�w, uruchomi� znajomo�ci, b�aga� o szczeg�lne
wzgl�dy i sypa� pieni�dzmi na wszystkie strony. Z�apanie �rodka lokomocji z
Monako na zachodnie wybrze�e Marylandu o pierwszej po p�nocy nie by�o
�atw� spraw�.
Dojecha� do Nicei, przelatuj�c jak strza�a wij�c� si� wzd�u� brzegu morza
szos�, skr�ci� na niedu�y pas startowy, sk�d pewien przyjaciel zgodzi� si� zawie��
go do Pary�a - za symboliczn� op�at� tysi�ca dolar�w ameryka�skich. W Pary�u,
znowu za po�ow� ceny, za�atwi� czarter i sp�dzi� godziny nad Atlantykiem, ot�-
pia�y ze zm�czenia i zdr�twia�y ze strachu.
Punktualnie o sz�stej rano wyl�dowa� na lotnisku Dullesa w Wirginii. Wy-
naj�ty samoch�d ju� czeka�. W wilgotnych ciemno�ciach poprzedzaj�cych �wit
ruszy� w drog� do Chesapeake Bay.
Kiedy dotar� na przerzucony nad zatok� most, s�o�ce ju� wzesz�o i roziskrzy�o
�wiat�em tafl� wody, odbijaj�c si� od wyci�gni�tych na brzeg �odzi. Cam sp�dzi�
znaczn� cz�� �ycia, �egluj�c po zatoce, po rzekach i rzeczkach w tej cz�ci �wiata.
Cz�owiek, do kt�rego gna�, by go jeszcze ujrze�, odkry� przed nim znacznie wi�-
cej ni� wiedz� �eglarza. Wszystko co mia�, wszystko co zrobi� i z czego by� dum-
ny, zawdzi�cza� Raymondowi Quinnowi.
Mia� trzyna�cie lat i stacza� si� prosto do piek�a, kiedy Ray i Stella Quinno-
wie wyrwali go z tamtego �wiata. Jego m�odzie�cza kartoteka mog�aby pos�u�y�,
za podr�cznik podstaw kariery kryminalnej.
Kradzie�, w�amania i przyw�aszczenia, pija�stwo, wagary, napa�ci, wanda-
lizm, z�o�liwe niszczycielstwo. Robi� to, na co mia� ochot�; w przerwach mi�dzy
odsiadkami zdarza�y mu si� nawet d�ugie okresy fartu. Ale najszcz�liwsza chwi-
la w jego �yciu nast�pi�a, kiedy zosta� z�apany.
Trzynastolatek, chudy jak patyk, jeszcze ze �ladami ostatniego bicia,
kt�re mu wlepi� ojciec. Sko�czy�o im si� piwo, wi�c c� innego mia� ojciec
zrobi�?
W ten upalny letni wiecz�r, z nie zastygni�t� jeszcze krwi� na twarzy, Cam
przyrzek� sobie, �e nigdy nie wr�ci do tej rozwalaj�cej si� przyczepy, do tego
�ycia, do m�czyzny, do kt�rego uporczywie odsy�a� go ustalony przez prawo
porz�dek. Szed� przed siebie, byle dalej. Mo�e do Kalifornii, mo�e do Meksyku.
Je�li nawet z powodu podbitego oka niedowidzia�, to jego marzenia by�y
wielkie. Mia� pi��dziesi�t sze�� dolar�w i troch� drobnych, ubranie na grzbiecie
i parszyw� chandr�. Jedyne, czego potrzebowa�, to �rodka transportu.
W Baltimore trafi� mu si� przewo��cy samochody towarowy poci�g. Nie
wiedzia�, dok�d jedzie, i ma�o go to obchodzi�o. Zwini�ty w ciemno�ciach, wyj�c
z b�lu na ka�dym wyboju, przyrzek� sobie, �e pr�dzej zabije si� lub umrze, ani�eli
wr�ci.
Kiedy wygramoli� si� z poci�gu, cuchn�cy brudn� wod� i ryb�, pomy�la�, �e
wiele by da� za skombinowanie jakiego� jedzenia. Czu� przera�liw� pustk� w brzu-
chu. P�przytomny i zdezorientowany ruszy� przed siebie.
Nie mia� tu czego szuka�. Przeci�tne miasteczko, opustosza�e przed noc�.
�odzie obmywane falami w zakolu przystani. Gdyby mia�jasny umys�, mo�e w�a-
ma�by si� do kt�rego� baraku nad brzegiem wody, ale zanim na dobre oprzytom-
nia�, by� ju� za miastem i okr��a� moczary.
Ten marsz po�r�d z�owieszczych cieni i dziwnych odg�os�w wiele go kosz-
towa�. Na wschodzie zaczyna�o przebija� si� s�o�ce, k�ad�c na t� mulist�, jedno-
stajn� przestrze� i mokr� wysok� traw� z�ot� po�wiat�. Poderwa� si� ogromny
bia�y ptak, powoduj�c gwa�towne bicie serca ch�opca. Dot�d nigdy nie widzia�
czapli; pomy�la�, �e wygl�da jak jaki� bajkowy stw�r.
Zatrzepota�y skrzyd�a i ptak poszybowa�. Nie wiedz�c dlaczego, szed� za
nim a� na skraj moczar�w, dop�ki nie straci� go z oczu w g�szczu drzew.
Straci� orientacj� kierunku i odleg�o�ci, lecz instynkt kaza� mu trzyma� si�
w�skiej, wiejskiej drogi, gdzie bez trudu, na wypadek gdyby przeje�d�a�y t�dy
gliny, m�g�by ukry� si� w wysokiej trawie lub za drzewem.
Rozpaczliwie rozgl�da� si� za jakim� schronieniem, za miejscem, gdzie m�g�by
si� zwin�� i zasn��, przespa� katusze g�odu i ohydne md�o�ci. Kiedy s�o�ce
wzesz�o wysoko, powietrze zrobi�o si� ci�kie od upa�u. Koszulka klei�a si� do
plec�w; nogi zacz�y odmawia� pos�usze�stwa.
Najpierw zobaczy� samoch�d, l�ni�c� bia�� corvett� w ca�ej okaza�o�ci, roz-
part� dumnie niczym g��wna wygrana w mglistym �wietle poranka. Obok sta�a
furgonetka, pordzewia�a, ko�lawa i �miesznie wiejska przy aroganckiej, napuszo-
nej limuzynie.
Cam przycupn�� za dorodnym krzakiem hortensji i z najwy�sz� uwag� ogl�-
da� samoch�d. Pragn�� go.
W porz�dku, to dra�stwo zawiezie go do Meksyku i wsz�dzie, gdzie tylko
zechce. Cholera, ale maszyna! B�dzie ju� w po�owie drogi, nim ktokolwiek za-
uwa�y jej brak.
Wyprostowa� si�, wysili� zm�czony wzrok i spojrza� na dom. Zawsze go zdu-
miewa�o, �e ludzie mog� tak porz�dnie mieszka�. Te zadbane rezydencje z poma-
lowanymi okiennicami, z kwiatami i strzy�onymi krzewami na dziedzi�cu. Z
bujanymi fotelami na ganku, z zas�onami w oknach. Dom wyda� mu si� ogromny
-nowoczesny bia�y pa�ac z bladoniebieskimi framugami.
Doszed� do wniosku, �e ci, co tu mieszkaj�, musz� by� bogaci, a niech��
po��czona z g�odem przyprawi�a go o skurcz �o��dka. Sta� ich na luksusowe domy
i luksusowe auta, i luksusowe �ycie. I jaka� jego cz��, ta cz�� ukszta�towana
przez cz�owieka, kt�ry �ywi� si� nienawi�ci� i tanim piwem, zapragn�a znisz-
czy�, wdepta� w ziemi� te wszystkie krzewy, wyt�uc wszystkie po�yskuj�ce okna
i roz�upa� na drzazgi �adnie pomalowane drewno.
Chcia� ich w jakikolwiek spos�b zrani� za to, �e maj� wszystko, podczas gdy
on nie ma nic. Lecz gdy si� podni�s�, gorycz i z�o�� przerodzi�y siew przyprawia-
j�cy o md�o�ci zawr�t g�owy. Aby to przem�c, zacisn�� a� do b�lu z�by.
Niech sobie �pi� bogate sukinsyny, pomy�la�. Uwolni ich tylko od tego cu-
de�ka. Nawet nie jest zamkni�te, zauwa�y� i �achn�� si� na tak� ciemnot�, otwie-
raj�c bez trudu drzwi. Jedn� z po�yteczniejszych umiej�tno�ci przekazanych mu
przez ojca by�o szybkie i ciche uruchamianie silnika metod� zwarcia kabli. Taka
wiedza jest nieoceniona, kiedy sprzeda� kradzionych aut w lewych warsztatach
staje si� najlepszym �r�d�em utrzymania cz�owieka.
Wsun�� si�, pomajstrowa� pod kierownic� i zabra� si� do roboty.
- Trzeba mie� nie byle tupet, �eby kra�� cz�owiekowi samoch�d z podjazdu!
Nie zd��y� zareagowa�, nawet nie zakl��, kiedy czyja� r�ka z�apa�a go za
d�insy na ty�ku, podnios�a do g�ry i wyci�gn�a na zewn�trz. Zamachn�� si�, a j e-
go zaci�ni�ta pi�� odbi�a si� jakby od ska�y.
Wtedy to po raz pierwszy ujrza� Wielkiego Quinna. Facet by� ogromny, co
najmniej sze�� st�p i pi�� cali wzrostu, a zbudowany jak linia ofensywna balti-
morskich Colt�w. Mia� ogorza�� od s�o�ca i wiatru szerok� twarz, otoczon� g�st�
czupryn� jasnych w�os�w, po�yskuj�cych srebrem. Jego oczy by�y przenikliwie
niebieskie i niezmiernie wzburzone.
Bez trudu osadzi� ch�opaka na miejscu. Wa�y nie wi�cej ni� sto funt�w, osza-
cowa� Quinn, jakby wy�owi� dzieciaka z zatoki. Ma paskudnie pokiereszowan�
twarz. Jedno oko prawie zupe�nie zapuchni�te, podczas gdy z drugiego, ciemno-
szarego, wyziera gorycz, nie przystaj�ca do wieku. Na ustach za�, kt�rym pr�buje
nada� szyderczy wyraz, wida� zaschni�t� krew
Cho� opr�cz z�o�ci czu� teraz lito��, nie zwolni� chwytu. Wiedzia�, �e ten
zaj�c natychmiast czmychnie.
- Wygl�da mi na to, �e nie najlepiej wyszed�e� na tej b�jce, synu.
- Zabierz te swoje pieprzone �apy. Nic nie zrobi�em.
Ray uni�s� tylko brew.
- Siedzia�e� w nowym samochodzie mojej �ony dok�adnie par� minut po
si�dmej w sobot� rano.
- Rozgl�da�em si� tylko za jakimi� upuszczonymi drobniakami.Te� mi wiel
ka pieprzona sprawa!
- Nie musisz nadu�ywa� s�owa �pieprzy�" w formie przymiotnikowej.
Umknie ci ca�a bogata gama jego znacze�.
Lekko mentorski ton byt niezrozumia�y dla Cama.
- Pos�uchaj, facet. Liczy�em po prostu na par� dolc�w w miedziakach. Nie
zbiednia�by� od tego.
- Nie, ale gdyby� zwar� kable, Stelli bardzo brakowa�oby samochodu. I nie
nazywaj mnie facetem. Mam na imi� Ray. A teraz, tak jak ja to widz�, masz do
wyboru dwa wyj�cia. Przyjrzyjmy si� pierwszemu. Zataszcz� tw�j n�dzny ty�ek
do domu i wezw� gliny. Jak si� zapatrujesz na par� lat w poprawczaku dla wyko-
leje�c�w?
Cam jeszcze bardziej poblad�. Poczu� skurcze w pustym �o��dku, spoci�y mu
si� d�onie. Nie zni�s�by pud�a. By� pewien, �e umar�by w pudle.
- Powiedzia�em, �e nie krad�em tego cholernego auta. Ma pi�� bieg�w. W jaki
spos�b, u licha, umia�bym prowadzi� co� takiego?
- Och, mam wra�enie, �e �wietnie by� sobie poradzi�! - Ray nad�� policzki,
zastanowi� si�, wypu�ci� powietrze. - A teraz, wyj�cie numer dwa...
- Ray! Co tam wyprawiasz z tym ch�opcem?
Ray zerkn�� na ganek, na kt�rym z r�kami na biodrach sta�a kobieta o sza-
ta�sko rudych w�osach, ubrana w szaroniebieski szlafrok.
- Dyskutujemy sobie o r�nych �yciowych wyborach. W�a�nie krad� tw�j
samoch�d.
- Na mi�o�� bosk�!
- Kto� go nie�le za�atwi�. Powiedzia�bym, �e ca�kiem �wie�o.
-No tak! - Przez mokry zielony trawnik dotar�o wyra�nie westchnienie Stelli
Quinn. - We� go do �rodka, rzuc� na niego okiem. Do diab�a z takim pocz�tkiem
dnia. Do diab�a ze wszystkim. Nie, ty w�a� do �rodka, durny psie. Uda�e� si�,
nawet nie warkn��e�, kiedy kradziono mi samoch�d.
- Moja �ona, Stella. � U�miech Raya sta� si� szeroki i promienny. - W�a�nie
ci zaproponowa�a wyj�cie numer dwa. G�odny?
W g�owie Cama brz�cza�o jak w ulu. Pies szczeka� radosnym dyszkantem
o ca�e mile st�d. Zdecydowanie za blisko �piew ptak�w przeszywa� powietrze.
Zrobi�o mu si� nagle gor�co i zaraz potem zimno. Pociemnia�o mu w oczach.
- Trzymaj si�, synu. Pomog� ci.
Zapad� sie w oleist� ma� i nie us�ysza� ju� koj�cej obietnicy Raya.
Kiedy si� obudzi�, le�a� w pokoju na twardym materacu. Lekki wiatr rozwie-
wa� przezroczyste zas�ony, przynosz�c zapach kwiat�w i morza. Upokorzenie i pa-
nika poderwa�y go z miejsca. Pr�bowa� usi���, ale przytrzyma�y go czyje� r�ce.
- Pole� chwil� spokojnie.
Zobaczy� kobiet�, kt�ra pochyla�a si� nad nim, popychaj�c go i szturchaj�c.
Na jej poci�g�ej twarzy by�o tysi�ce z�ocistych pieg�w, kt�re z jakiego� powodu
wyda�y mu si� fascynuj�ce. Mia�a ciemnozielone, spogl�daj�ce z dezaprobat� oczy,
a jej usta tworzy�y w�sk�, zdecydowan� lini�. �ci�gn�a do ty�u w�osy i pachnia�a
delikatnie zasypk�.
Cam zda� sobie nagle spraw�, �e zosta� rozebrany ze swoich podartych maj-
tek. Upokorzenie i panika da�y o sobie zna� ze zdwojon� si��.
- Odwal si�, do diab�a, ode mnie. - G�os, jaki wydoby� si� z jego gard�a,
przypomina� bardziej przera�ony rechot, co go rozw�cieczy�o.
14
- Odpr� si� teraz. Le� spokojnie. Jestem lekarzem. Sp�jrz na mnie. - Stella
pochyli�a ni�ej twarz. - Sp�jrz teraz na mnie. Jak masz na imi�?
Serce rozsadza�o mu klatk�.
- John.
- A na nazwisko Smith, jak s�dz�- powiedzia�a oschle. - No c�, skoro
jeste� na tyle przytomny, by k�ama� na poczekaniu, to nie jest z tob� tak �le. -
Po�wieci�a mu w oczy, mrukn�a co� niezrozumiale. - Wygl�da na to, �e sobie
zafundowa�e� �agodny wstrz�s m�zgu. Ile razy traci�e� przytomno�� po tym, jak
ci� pobito?
- To by� pierwszy raz. - Poczu�, �e si� czerwieni pod jej uporczywym spoj
rzeniem. Z najwi�kszym wysi�kiem wytrzyma� ten wzrok. - Tak s�dz�. Nie je
stem pewien. Musz� ju� i��.
- Tak, musisz. Do szpitala.
-Nie. -Przera�enie doda�o mu si�. Z�apa� j�za r�k�, nim zd��y�a si� ruszy�.
Gdyby wyl�dowa� w szpitalu, musia�by odpowiada� na mas� pyta�. Potem poja-
wiliby si� gliniarze. A po nich opiekunowie spo�eczni. Wreszcie, zanimby do cze-
go dosz�o, znalaz�by si� znowu w tej �mierdz�cej st�ch�ym piwem i siu�kami przy-
czepie, z cz�owiekiem, kt�remu t�uczenie o po�ow� mniejszego od siebie ch�opca
sprawia�o najwi�ksz� frajd�.
- Nie id� do �adnego szpitala. Nie i ju�. Oddaj mi tylko ubranie. Mam troch�
pieni�dzy. Zap�ac� za szkody. Musz� ju� i��.
Ponownie westchn�a.
- Powiedz mi swoje imi�. Ale prawdziwe.
- Cam. Cameron.
- Cam, kto ci to zrobi�?
-Nie...
- Tylko nie k�am - przerwa�a sucho.
Nie m�g�. Strach by� zbyt wielki, a g�owa zacz�a tak dziko pulsowa�, �e
z trudem powstrzymywa� si� od skowytu.
- M�j ojciec.
- Dlaczego?
- Bo lubi.
Stella przycisn�a palcami powieki, nast�pnie, opuszczaj�c r�ce, wyjrza�a
przez okno. Widzia�a st�d wod�, niebiesk� jak lato, drzewa, ci�kie od listowia,
i niebo, bezchmurne i �liczne. I na tym pi�knym �wiecie, pomy�la�a, istniej� ro-
dzice, kt�rzy bij� swoje dzieci, poniewa� to lubi�. Poniewa� mog�. Poniewa�
istniej�.
- W porz�dku, zajmiemy si� tym, krok po kroku. Zrobi�o ci si� s�abo, mia�e�
zaburzenia wzroku.
Cam przezornie pokiwa� g�ow�.
- Mo�e odrobin�. Do�� d�ugo nie jad�em.
- Ray co� szykuje na dole. W kuchni jest lepszy ode mnie. Masz pot�uczone
�ebra, ale nie s� z�amane. Najgorsze z tego wszystkiego jest oko - powiedzia�a
p�g�osem, dotykaj�c delikatnie opuchlizny. - Mo�emy si� nim zaj�� na miejscu.
Oczy�cimy je starannie, podleczymy i zobaczymy, co dalej. Jestem lekarzem -
powt�rzy�a i u�miechn�a si�, podczas gdy jej koj�co ch�odna r�ka odgarn�a mu
w�osy z czo�a. - Pediatr�.
- To lekarz dla dzieciak�w.
- Jeszcze si� kwalifikujesz, twardzielu. Je�li uznam, �e co� jest nie tak, wy-
�lemy ci� na prze�wietlenie. - Si�gn�a do torby po �rodek odka�aj�cy. - Troch�
loszczypie.
Skrzywi� si�, wstrzyma� oddech, gdy dobiera�a si� do jego twarzy.
- Dlaczego pani to robi?
Nie mog�a si� powstrzyma�. Woln� r�k� przejecha�a si� po jego zmierzwio-
nych ciemnych w�osach.
- Bo lubi�.
Zatrzymali go. To by�o takie proste, my�la� teraz Cam. Albo te� tak mu si�
w�wczas wydawa�o. Up�yn�y lata, zanim zda� sobie spraw�, jak wiele pracy,
wysi�ku i pieni�dzy zainwestowali, najpierw w przysposobienie, a p�niej w adop-
towanie go. Dali mu sw�j dom, swoje nazwisko i wszystko, co liczy�o si� w jego
�yciu.
Blisko osiem lat temu, kiedy rak podst�pnie zakrad� si� do jej cia�a i znisz-
czy� je doszcz�tnie, utracili Stell�. Z domu stoj�cego na obrze�ach nadmorskiego
miasteczka St. Christopher odesz�a cz�� �wiat�a. Opu�ci�a Raya, Cama i dw�ch
innych zagubionych ch�opc�w, kt�rych uczynili swoimi.
Cam zacz�� gna� przed siebie - byle czym, byle gdzie. Teraz wraca� do domu,
do jedynego cz�owieka, kt�rego zawsze uwa�a� za swojego ojca.
Bywa� w tym szpitalu mn�stwo razy. Kiedy jeszcze pracowa�a tam matka
i potem, kiedy by�a leczona na to, co j� zabi�o.
Wszed� tam teraz, spanikowany jak smarkacz, i spyta� w rejestracji o Ray-
monda Quinna.
- Przebywa na oddziale intensywnej terapii. Wpuszczamy tylko rodzin�.
- Jestem jego synem. - Zawr�ci� na pi�cie i ruszy� w stron� windy. Nie mu
sia� pyta� o pi�tro. A� za dobrze wiedzia�.
Pierwsz� osob�, kt�r� ujrza� po wyj�ciu z windy, by� Philip.
- Bardzo z nim �le?
Philip poda� mu jeden z trzymanych w obu r�kach kubk�w z kaw�. By� bla-
dy ze zm�czenia, a zawsze g�adkie, jasnobr�zowe w�osy mia� zmierzwione od
nerwowego przeczesywania palcami. Poci�g�a twarz o nieco anielskiej urodzie
by�a zmi�ta i nie ogolona, a br�zowoz�ociste oczy podkr��one z wyczerpania.
- Nie by�em pewien, czy zd��ysz. Jest �le, Cam. Chryste, musz� usi��� na
chwil�.
Wszed� do ma�ego, wydzielonego na poczekalni� pomieszczenia i opad� na
krzes�o. W kieszeni szytego na miar� garnituru brz�kn�a puszka coli. Przez mo-
ment spogl�da� niewidz�cym wzrokiem na poranny program TV.
- Co si� sta�o? - zapyta� Cam. - Gdzie on jest? Co m�wi lekarz?
16
W k�cie pokoju Seth udawa�, �e �pi. S�ysza�, jak Cam wchodzi�. Wiedzia�,
kim jest. Ray opowiada� du�o o Camie. Przechowywa� dwa grube albumy,
p�kaj�ce od wycink�w prasowych, artyku��w i zdj�� z jego wy�cig�w i innych
wyczyn�w.
Wcale nie wygl�da na takiego twardziela i wa�niaka, uzna� Seth. Facet jest
blady i ma wpadni�te oczy. B�dzie musia� sobie wyrobi� w�asne zdanie na
temat Camerona Quinna.
Do�� polubi� Ethana, chocia� potrafi� zam�czy� cz�owieka na �mier�, je�li
si�mia�o ochot� po�owi� z nim ostrygi czy mi�czaki. Nie prawi� kaza� przez ca�y
czas, nigdy te� nie przy�o�y� ani nie szturchn��, nawet je�li pope�ni�o si�
b��d. I bardzo pasowa� do wyobra�e� dziesi�cioletniego Setha o marynarzu.
Sztywne, g�ste, wyp�owia�e od s�o�ca, k�dzierzawe br�zowe w�osy z ja�niej-
szymi kosmykami nad czo�em, muskularne cia�o, wodniacki �argon. Taa, Seth
ca�kiem go lubi�.
Nie zwraca� uwagi na Philipa. Przewa�nie odprasowany i nieskazitelny, wy-
gl�da� jak spod ig�y. Seth wyobra�a� sobie, �e facet musi mie� ze sze�� milion�w
krawat�w, cho� szczerze m�wi�c nie bardzo wiedzia�, po co komu potrzebny
jest nawet jeden. Ale mia� jak�� superprac�w superbiurze w Baltimore. W
reklamie. Wynajdywa� zgrabne pomys�y, �eby sprzedawa� ludziom rzeczy,
kt�rych prawdopodobnie w og�le nie potrzebowali.
Seth uwa�a� to za zwyczajne wciskanie kitu.
Teraz Cam. On jeden zab�ysn��, �y� ostro, podejmowa� ryzyko. Nie, nie wy-
gl�da na tak� �ylet�, ale nie wygl�da te� na zblazowanego t�paka.
W tym momencie Cam odwr�ci� g�ow� i przyszpili� Setha wzrokiem. Patrzy�
prosto i bez jednego mrugni�cia, a� Seth poczu� niepok�j w �o��dku. By
unikn�� konfrontacji, po prostu zamkn�� oczy i wyobrazi� sobie siebie z
powrotem w domu, nad wod�, rzucaj�cego patyki niezdarnemu szczeniakowi,
kt�rego Ray nazwa� G�upkiem.
Wiedz�c, �e ch�opiec nie �pi, Cam bacznie mu si� przygl�da�. Smarkacz
ma ca�kiem niez�y wygl�d, stwierdzi�, z t� szop� jasnych jak piasek w�os�w i
figur�, kt�ra zaczyna w�a�nie traci� dzieci�ce proporcje. B�dzie wysoki,
jeszcze zanim sko�czy si� rozwija�. Ma wysuni�ty podbr�dek w rodzaju
�poca�ujcie mnie w nos", zauwa�y� Cam, a tak�e nad�sane usta. Udaj�c, �e �pi,
stara si� wygl�da� niewinnie jak szczeniaczek i prawie r�wnie rezolutnie.
Ale oczy... Cam rozpozna� w nich to napi�cie, t� zwierz�c� ostro�no��.
Napatrzy� si�jej wystarczaj�co du�o w lustrze. Nie zd��y� dostrzec koloru oczu
ma�ego. Pewnie niebieskie albo br�zowe.
- Czy nie powinni�my umie�ci� dzieciaka gdzie indziej?
Ethan spojrza� przelotnie.
- Dobrze mu tutaj. Poza tym nie ma go z kim zostawi�. Jak znajdzie si� sam,
mo�e wyci�� jaki� numer.
Cam wzruszy� ramionami, odwr�ci� wzrok i zapomnia� o ch�opcu.
- Chc� porozmawia� z Garci�. Powinni mie� jakie� wyniki, cokolwiek.
Ojciec prowadzi jak zawodowy kierowca, wi�c je�li mia� atak serca lub wy-
lew... - urwa�, uznaj�c, �e jest zbyt wiele mo�liwo�ci, kt�re nale�a�oby wzi��
pod uwag�. - Musimy wiedzie�. Stanie tu i przygl�danie si� w niczym mu nie
pomo�e.
- Skoro nie mo�esz usta� w miejscu, id� i r�b co� - zaproponowa� Ethan.
ksio �agodny g�os skrywa� powstrzymywan� irytacj�. - Liczy si� obecno�� tu-
taj. - Wymownie patrzy� na brata ponad nieprzytomn� sylwetk� Ray a. - To za-
wsze si� liczy�o.
- Nie ka�dy ma ochot� �owi� ostrygi czy sp�dza� �ycie na sprawdzaniu wi�-
. icrzy na kraby - odci�� si� Cam. - Ofiarowali nam �ycie i oczekiwali, �e uczyni
my z nim to, co b�dziemy chcieli.
- Robi�e� wi�c, co chcia�e�.
- Wszyscy robili�my - wtr�ci� Philip. - Je�li tata mia� jakie� problemy
w ostatnich miesi�cach, Ethanie, powiniene� by� nam powiedzie�.
- A sk�d, u licha, mia�bym wiedzie�? - A jednak co� wiedzia�, mia� jakie�
przeczucie, tylko nie potrafi� tego sprecyzowa�. Dr��y�o go to teraz, gdy tak sie
dzia� i s�ucha� aparat�w podtrzymuj�cych �ycie ojca.
- Bo przy nim by�e� - powiedzia� Cam.
- Taa, by�em. A ciebie nie by�o... od lat.
- A gdybym zosta� w St. Chris, to nie wpad�by na ten cholerny s�up? Chry
ste! - Cam przeci�gn�� r�kami po w�osach. - Te� mi logika!
- Gdyby� by� w pobli�u... gdyby�cie obaj byli, nie musia�by sam wszystkie
go robi�. Ilekro� wpada�em, zastawa�em go na tej cholernej drabinie, albo pchaj�
cego taczki, albo maluj�cego ��d�. A opr�cz tego trzy razy w tygodniu uczy� w col-
lege'u, mia� zaj�cia wychowawcze, ocenia� wypracowania. Ma prawie
siedemdziesi�t lat, na mi�o�� bosk�!
- Dopiero sze��dziesi�t siedem. - Philip poczu� gdzie� w �rodku ostry, prze
nikliwy ch��d. - Zawsze by� zdrowy jak tabun koni.
- Ale nie w ostatnim czasie. Chud�, wygl�da� na zm�czonego i wyczerpane
go. Widzia�e� go takim, jakim go chcia�e� widzie�.
- W porz�dku, w porz�dku. - Philip potar� d�o�mi twarz, poczu� drapi�cy
jednodniowy zarost. - Wi�c mo�e powinien by� troch� zwolni�. Wzi�cie dziecia
ka by�o mo�e ponad jego si�y, ale nie da� sobie niczego powiedzie�.
- Zawsze si� k��c�.
G�os by� s�aby i niewyra�ny. Sprawi�, �e wszyscy trzej poderwali si� i wyt�-
�yli s�uch.
- Tato... - Pierwszy pochyli� si� Ethan. Czu�, jak serce trzepocze mu w piersi.
- Wezw� lekarza.
- Nie. Zosta� - wymamrota� Ray, nim Philip wypad� z pokoju. Ten powr�t
by� straszliwym wysi�kiem, nawet na kr�tk� chwil�. A Ray rozumia�, �e ma przed
sob� zaledwie chwile. Ju� teraz jego umys� i cia�o wydawa�y si� funkcjonowa�
oddzielnie, cho� czu� jeszcze dotyk r�k na swoich d�oniach, s�ysza� g�osy swoich
syn�w, ich strach i gniew.
By� zpi�czony, o Bo�e, jak�e by� zm�czony. I pragn�� Stelli. Ale zanim odej-
dzie, musi spe�ni� ostatni obowi�zek.
20
- S�uchajcie. - Ka�da z powiek zdawa�a si� wa�y� tyle co kamie�, zmusi� jed
nak oczy, otworzy� je i nadludzkim wysi�kiem pr�bowa� co� dostrzec. Moi synowie,
pomy�la�, trzy cudowne dary losu. Zrobi� wszystko, co m�g�, stara� si� ich na
uczy�, by stali si� lud�mi. Teraz musia� im przekaza� ostatni� rzecz. Sprawi�, by
pozostali razem, cho� bez niego, i zaopiekowali si� dzieckiem.
- Ch�opiec... � Nawet s�owa by�y ci�kie i przekazywanie ich z g�owy do
warg sprawi�o, �e si� skrzywi�. - Ch�opiec jest m�j. Teraz wasz. Opiekujcie si�
ch�opcem, cokolwiek si� zdarzy, dbajcie o niego. Cam, ty najlepiej go zrozu-
miesz. - Du�a d�o�, kiedy� tak silna i energiczna, na pr�no stara�a si� przekaza�
u�cisk. - Przyrzeknijcie.
- Zajmiemy si� nim. - W tym momencie Cam got�w by� przyrzec, �e �ci�
gnie na ziemi� ksi�yc i gwiazdy. - Dop�ki nie staniesz na nogi, zajmiemy si�
nim.
- Ethan... - Ray wci�gn�� ze �wistem kolejny oddech z respiratora. - B�-
dzie mu potrzebna twoja cierpliwo�� i hart. Dzi�ki temu jeste� dobrym �egla
rzem.
- Nie martw si� o Setha. Zajmiemy si� nim.
- Philip.
- Jestem tutaj. - Przysun�� si� jeszcze, pochyli� bardziej. - Wszyscy jeste-
�my.
- Moje bystrzaki. Zastanowisz si�, co zrobi�, �eby wszystko gra�o. Nie po
zw�l ch�opcu odej��. Jeste�cie bra�mi... Pami�taj, �e jeste�cie bra�mi. Jestem
z was taki dumny. Z was wszystkich. Moi Quinnowie. - U�miechn�� si� blado
i przesta� walczy�. - Teraz musicie pozwoli� mi odej��.
- Wzywam lekarza. - Philip wypad� z pokoju, podczas gdy Cam i Ethan si��
woli usi�owali przywr�ci� ojca do przytomno�ci.
Nikt nie zwraca� uwagi na ch�opca, skulonego nadal na krze�le, zaciskaj�ce-
go dr��ce powieki, aby powstrzyma� gor�ce �zy.
2
P
rzychodzili pojedynczo albo w grupach, by odda� ostatni� pos�ug� i pochowa�
Raya Quinna. By� kim� wi�cej ni� mieszka�cem punktu na mapie znanego jako
St. Christopher. By� nauczycielem i przyjacielem, i powiernikiem. W latach,
kiedy by�o marnie z po�owem ostryg, organizowa� zbi�rki pieni�dzy, wynajdywa�
nagle dziesi�tki przedziwnych zaj��, kt�re musia�y by� wykonane, by pom�c
wodniakom przetrwa� ci�ki zimowy okres.
Gdy ucze� mia� trudno�ci, Ray potrafi� wygospodarowa� dodatkow� go-
dzink� na indywidualn� lekcj�. Na jego wyk�adach z literatury sala uczelni by�a
zawsze pe�na i rzadko si� zdarza�o, by kto� pozosta� oboj�tny wobec profesora
Quinna.
Wierzy� w zbiorowo��, i by�a to mocno ugruntowana, a jednocze�nie ela-
styczna wiara. Wprowadza� w czyn t� najbardziej istotn� stron� humanizmu. Mia�
naj�ywszy kontakt z �yciem.
I wychowa� na ludzi trzech ch�opc�w, kt�rych nikt nie chcia�.
Odeszli od jego sk�panego w kwiatach i �zach grobu.
Kiedy wi�c rozesz�y si� pog�oski i przypuszczenia, ich �ywot by� raczej
kr�tki. Ma�o kto chcia� s�ucha� pom�wie�, ukazuj�cych Raya Quinna w z�ym
�wietle. Tak przynajmniej twierdzili, nawet je�li strzygli uszami, by z�owi� szep-
tane plotki.
Seksualne ekscesy, cudzo��stwo, dziecko z nieprawego �o�a. Samob�jstwo.
�mieszne. Niemo�liwe. Tak m�wi�a wi�kszo�� i tak te� uwa�a�a. Ale inni
nadstawiali ucha, wy�apuj�c ka�dy szept, marszcz�c brwi i przekazuj�c plotk�
dalej.
Cam nie s�ysza� �adnej z nich. Jego smutek by� tak ogromny, tak przyt�acza-
j�cy, �e z trudem ws�uchiwa� si� we w�asne czarne my�li. Kiedy umar�a matka,
Poradzi� z tym sobie. By� na to przygotowany, widzia� jej cierpienie i modli� si�,
�eby si� sko�czy�o. Ale ta strata by�a zbyt szybka, zbyt bezwzgl�dna, i nie by�o
nowotworu, na kt�ry mo�na by zrzuci� win�.
2
3
W domu nieustannie przewijali si� ludzie, kt�rzy pragn�li wyrazi� wsp�-
czucie czy podzieli� si� wspomnieniami. Nie chcia� ich wspomnie�, nie m�g� im
stawi� czo�a, dop�ki nie upora si� ze sob�.
Usiad� samotnie na przystani, kt�r� pomaga� naprawia� Rayowi dziesi�tki
razy w ci�gu lat. Obok sta� zakotwiczony �liczny, siedmiometrowy siup, kt�rym
tak cz�sto p�ywali. Cam przypomnia� sobie �ajb�, kt�r� mia� Ray tamtego pierw-
szego lata - niedu�y sunfish, aluminiowy katamaran, kt�ry wydawa� si� Camowi
nie wi�kszy ni� korek od butelki.
I cierpliwo��, z jak� Ray uczy� go �eglowa�, radzi� sobie z takielunkiem,
halsowa�. A tak�e dreszcz emocji, kiedy po raz pierwszy Ray pozwoli� mu trzy-
ma� rumpel.
Jak�e odmienne �yciowe do�wiadczenie dla ch�opca, kt�ry wyrasta� na
ulicznym bruku - s�one powietrze owiewaj�ce twarz, wiatr szarpi�cy bia�e
�agle, szybko�� i swoboda �lizgania si� po powierzchni wody. Ale najwa�-
niejsze by�o zaufanie. Przekonaj si� wi�c, powiedzia� Ray, co mo�esz z nim
dokona�.
Mo�e to by�a ta jedna chwila, w tamto mgliste popo�udnie, gdy li�cie
by�y takie soczyste i zielone, a s�o�ce jak bia�a, gor�ca kula chowa�o si� za
mg��- mo�e w tamtej chwili z ch�opca sta� si� cz�owiekiem, kt�rym jest te-
raz.
Ray sprawi� to jednym szerokim u�miechem.
Us�ysza� kroki w porcie, ale sienie odwr�ci�. Wpatrywa� si� nadal w wod�,
gdy obok stan�� Philip.
- Ju� prawie wszyscy poszli.
- To dobrze.
Philip wsun�� r�ce do kieszeni.
- Przyszli dla taty. Doceni�by to.
- Taa. - Czuj�c zm�czenie, Cam przycisn�� palcami powieki, zamkn�� oczy. - ,
Na pewno. Uciek�em przed sprawami, o kt�rych m�wi�, i sposobami, w jaki je
wyra�aj�.
- Taa. � Cho� na co dzie� Philip u�ywa� jasnych sformu�owa�, dok�adnie
zrozumia� brata. Przez chwil� delektowa� si� cisz�. Od wody sz�a ostra bryza,
przynosi�a ulg� po przepe�nionym, przegrzanym od ludzkich cia� domu. - Gra
ce sprz�ta kuchni�. Seth jej pomaga. Mam wra�enie, �e ch�opiec garnie si� do
niej.
- �wietnie. - Cam musia� w�o�y� du�o wysi�ku, by przestawi� my�lenie na
kogo� innego. Na cokolwiek innego. - Trudno sobie wyobrazi�, �e ona ma dziec
ko. Rozwiod�a si�, prawda?
- Rok czy dwa lata temu. Zmy� si� tu� przed urodzeniem Aubrey. - Philip
wypu�ci� powietrze przez z�by. - Musimy o czym� pogada�, Cam.
Cam zna� ten ton, a oznacza� on, �e pora na rzeczow�rozmow�. Poczu� z�o��.
- Zastanawia�em si�, czyby troch� nie po�eglowa�. Jest dobry wiatr.
- Mo�esz z tym zaczeka�.
Cam odwr�ci� g�ow� i zrobi� szydercz� min�.
- Niby dlaczego?
- Kr��� plotki, �e tata pope�ni� samob�jstwo.
Twarz Cama najpierw przybra�a oboj�tny wyraz, nast�pnie poczerwienia�a
z dzikiej w�ciek�o�ci.
Nareszcie co� go zainteresowa�o, pomy�la� z w�tpliw� satysfakcj� Philip
Istnieje podejrzenie, �e umy�lnie uderzy� w s�up. Kompletna bzdura. Kto to,
do jasnej cholery, wymy�li�? Kto� to pu�ci� w obieg... m�wi�, �e istnieje
jaka� podstawa. To ma co� wsp�lneg z Sethem.
- Co ma wsp�lnego z Sethem? - D�ugimi, w�ciek�ymi krokami Cam zacz��
przemierza� dok. - Mo�e uwa�aj�, �e zwariowa� bior�c ch�opca? Do diab�a,
zwariowa� bior�c ka�dego z nas, ale co to ma wsp�lnego z wypadkiem?
- Opowiadaj�, �e Seth jest jego synem. Z krwi i ko�ci.
Cama zamurowa�o.
- Mama nie mog�a mie� dzieci.
- Wiem.
W�ciek�o�� rozsadza�a mu piersi, uderza�a niczym m�otem o stal.
- Chcesz powiedzie�, �e j� zdradza�? �e spotyka� si� potajemnie'z inn� ko
biet� i mia� z ni� dzieciaka? Jezu Chryste, Phil.
- Ja tego nie powiedzia�em.
Cam podszed� bli�ej, a� stan�li twarz�w twarz.
- Wi�c co, u licha, chcesz mi da� do zrozumienia?
- Powtarzam to, co us�ysza�em - odpar� spokojnie Philip. - �eby�my mogli
zaj�� jakie� stanowisko.
- Gdyby� by� facetem z jajami, wyr�n��by� ka�dego, kto tak m�wi, w jego
zak�aman� g�b�.
- Tak jak ty zamierzasz teraz mnie wyr�n��. Czy to jest tw�j spos�b na za�a
twianie spraw? Wali�, dop�ki wszystko nie ucichnie? - Nie mniej wzburzony,
Philip popchn�� Cama o par� cali. - By� r�wnie� moim ojcem, do jasnej cholery.
By�e� pierwszy, ale nie jedyny.
- To dlaczego, do licha, nie stan��e� w jego obronie, tylko pozwoli�e� wyle
wa� na niego pomyje? Nie chcia�e� brudzi� r�k? Uszkodzi� manikiuru? Gdyby�
nie by� takim zakichanym skunksem, nie pozwoli�by�...
Philip zamachn�� si� i jego pi�� wyl�dowa�a na szcz�ce Cama. Cios by�
silny; g�owa Cama odskoczy�a do ty�u, odrzuci�o go o jakie� p� jarda. Ale do��
szybko z�apa� r�wnowag�. Oczy mu pociemnia�y; rozgor�czkowany kiwn�� g�o-
w�.
- No, dalej.
Wkurzony do ostateczno�ci, Philip zacz�� zdejmowa� marynark�. Atak by�
szybki i przyszed� od ty�u. Zd��y� tylko zakl��, gdy polecia� z doku i wyl�dowa�
w wodzie.
Philip wyp�yn�� na powierzchni�, wyplu� wod� i odgarn�� mokre w�osy z o-
czu.
- Skurwysyn. Ty skurwysynu.
24
Ethan stal z za�o�onymi za przednie kieszenie kciukami i przygl�da� si�, jak
brat, odbijaj�c si� od dna nogami, wydostaje si� z wody.
- Och�o� troch� - zasugerowa� �agodnym tonem.
- Ten garnitur jest od Howarda Bossa - wyja�ni� rzeczowo Philip i zacz��
wychodzi� na brzeg.
- G�wno mnie to obchodzi. - Ethan spojrza� na Cama. - A ciebie?
- To oznacza, �e zap�aci cholerny rachunek za pralni�.
- Masz za swoje - powiedzia� Ethan i popchn�� Cama do wody. - To nie
miejsce ani pora, �eby si� ok�ada�. Kiedy wyjdziecie i wysuszycie ty�ki, b�dzie
my mogli porozmawia�. Odes�a�em na wszelki wypadek Setha do Grace.
Mru��c oczy, Cam odgarn�� palcami w�osy.
- Ni z tego, ni z owego postanowi�e� nagle przej�� wszystko w swoje
r�ce?
- Poniewa� wygl�da mi na to, �e j estem tu jedyny, kt�remu woda nie uderzy
�a do g�owy. - Po tych s�owach Ethan odwr�ci� si� i skierowa� w stron� domu.
Cam i Philip r�wnocze�nie uchwycili si� brzegu doku. Wymienili z�owrogie
spojrzenia, po czym Cam westchn�� porozumiewawczo.
- Wrzucimy go p�niej - powiedzia�.
Przyjmuj�c to jako przeprosiny, Philip pokiwa� g�ow�. Wygramoli� si� na
brzeg, usiad� i zacz�� wy�yma� kompletnie zniszczony jedwabny krawat.
- Ja tak�e go kocha�em. Tak samo jak ty. Tak mocno, jak tylko mo�na.
- Taa. - Cam zdj�� buty. - To nie do wytrzymania. - To by�o trudne wyzna
nie ze strony cz�owieka, kt�ry wybra� egzystencj� na kraw�dzi �ycia i �mierci. -
Wola�bym, �eby mnie tu dzisiaj nie by�o. Nie chcia�em sta� i patrze�, jak wk�ada
j� go do ziemi.
- Ale by�e�. Na niczym bardziej by mu nie zale�a�o.
Cam �ci�gn�� skarpetki, krawat, marynark� i poczu� ch��d wczesnej wio-
sny.
- Kto ci nagada�... kto opowiada te wszystkie rzeczy na temat taty?
- Grace. Us�ysza�a, jak o tym rozmawiaj�, pomy�la�a wi�c, �e b�dzie lepiej,
je�li si� o tym dowiemy. Powiedzia�a o tym dzisiaj rano Ethanowi i mnie. I roz
p�aka�a si�. - Philip uni�s� brew. - Nadal chcesz, �ebym j� wyr�n�� w g�b�?
Cam cisn�� zniszczone buty na trawnik.
- Chc� wiedzie�, kto pu�ci� t� informacj� i dlaczego.
- Przyjrza�e� si� Sethowi, Cam?
Przeszy� go lodowaty ch��d. Musia� si� natychmiast otrz�sn��.
- Oczywi�cie, �e mu si� przyjrza�em. - Cam odwr�ci� si� i ruszy� w stron�
domu.
- Zr�b to jeszcze raz. Tylko uwa�nie - mrukn�� Philip.
Kiedy dwadzie�cia minut p�niej, ju� rozgrzany i suchy, w swetrze i d�in-
sach, Cam wszed� do kuchni, czeka�a tam przygotowana przez Ethana gor�ca
kawa i whisky.
Kuchnia by�a wielka, urz�dzona z my�l� o samoobs�udze, z d�ugim, drew-
nianym sto�em po�rodku. Bia�e blaty by�y ju� troch� wys�u�one. Par� lat temu
rozmawiali o przemeblowaniu starej kuchni, ale zachorowa�a Stella i temat prze-
sta� by� aktualny.
Na stole sta�a wielka, wydr��ona w drewnie misa, kt�r� zrobi� Ethan na szkol-
nych zaj�ciach ze stolarki. By�a tu od dnia, kiedy przyni�s� j�do domu, wype�nio-
na cz�sto listami i rachunkami, i domowymi szparga�ami zamiast owoc�w, na kt�re
by�a przeznaczona. Wzd�u� wychodz�cej na ty�y domu �ciany bieg� rz�d trzech
du�ych nie zas�oni�tych okien, otwieraj�cych widok na podw�rze i morze na dal-
szym planie.
Za przeszklonymi drzwiami kredensu wida� by�o starannie poustawiane na-
czynia z bia�ej kamionki. Tak powinna wygl�da� zawarto�� ka�dego kredensu,
pomy�la� Cam. Stella bardzo nalega�a na utrzymywanie porz�dku. Kiedy potrzebna
jej by�a �y�ka, nie mia�a zamiaru jej szuka� po k�tach, na Boga!
Natomiast lod�wk� pokrywa�a ca�a masa fotografii i wycink�w
prasowych, notatek, kartek pocztowych, rysunk�w dzieci�cych
poprzyczepianych na chybi� trafi� r�nokolorowymi magnesami.
Przekroczenie progu kuchni ze �wiadomo�ci�, �e ju� nigdy nie zastanie
tutaj rodzic�w, nape�ni�o go smutkiem.
- Kawa jest mocna - zauwa�y� Ethan. - Podobnie jak whisky. Wyb�r nale�y
do ciebie.
- Jedno i drugie. - Cam nala� kubek, doda� do kawy porcj� johnnie walkera,
po czym usiad�. - Ty tak�e chcesz mnie wzi�� w obroty?
- Ju� to zrobi�em. Jeszcze ci ma�o? - Ethan wybra� czyst� whisky. Za to
podw�jn�. -Mnie ju� prawie odesz�o. -Sta� z nietkni�t� whisky przy oknie i pa
trzy� w dal. - Mo�e nadal uwa�am, �e powiniene� bywa� tu cz�ciej w ostatnich
latach. A mo�e nie. W tej chwili to ju� nie ma znaczenia.
- Nie jestem rybakiem, Ethanie. Robi� to, w czym jestem dobry. Tego po
mnie oczekiwali.
- Taa. -Nie potrafi� sobie wyobrazi� potrzeby ucieczki z miejsca, kt�re by�o
domem i sanktuarium. I mi�o�ci�. Nie mia� jednak podstaw, by kwestionowa� czyj��
decyzj� ani pogr��a� si� w pretensjach. Ani te�, musia� -przyzna�, aby go obwi
nia�. - Trzeba w to miejsce w�o�y� troch� pracy.
- Zauwa�y�em.
- Powinienem by� wygospodarowa� wi�cej czasu, wpada� tu cz�ciej i do
gl�da� spraw. Zawsze wydaje si�, �e ze wszystkim si� zd��y, a potem nagle jest
za p�no. Kuchenne schody butwiej�, trzeba je wymieni�. Mia�em to zrobi�. -
Kiedy wszed� Philip, odwr�ci� si�. - Grace pracuje dzisiaj na noc, wi�c nie b�dzie
mog�a zatrzyma� Setha d�u�ej ni� przez par� godzin. Wy�� wi�c spraw�, Phil.
Mnie by to zaj�o za du�o czasu.
- W porz�dku. - Philip nala� sobie kaw�, nie tkn�� whisky. Zamiast usi���
normalnie, przechyli� si� do ty�u, opieraj�c plecy o blat. - Podobno kilka miesi�
cy temu odwiedzi�a tat� jaka� kobieta. Przysz�a do szko�y i troch� narozrabia�a,
na co nikt w tym czasie nie zwr�ci� specjalnej uwagi.
26
- Co to znaczy �narozrabia�a"?
- Zrobi�a scen� w jego biurze, s�ycha� by�o jej krzyki i p�acz. Nast�pnie po
sz�a do dziekana i pr�bowa�a oskar�y� tat� o seksualne molestowanie.
- Co za bzdura!
- Dziekan by� tego samego zdania. - Philip nala� sobie kolejn� fili�ank�
kawy, kt�r� tym razem postawi� na stole. - Utrzymywa�a, �e tata zaczepia� j�
i molestowa�, kiedy by�a uczennic�. Ale jej nazwisko nie figuruje w szkolnymi
rejestrze. Nast�pnie powiedzia�a, �e mia�a zast�pstwo w jego klasie, bo nie sta�
jej by�o na ca�e czesne. Ale tego tak�e nikt nie mo�e potwierdzi�. Reputacja]
taty nie ucierpia�a z tego powodu i, jak si� wydawa�o, sprawa rozesz�a si� po j
ko�ciach.
- By� nie�le wstrz��ni�ty - wtr�ci� Ethan. - Nie chcia� o tym ze mn� rozma-
wia�. Z nikim nie chcia�. Wyjecha� potem na tydzie�. Powiedzia�, �e udaje si� na
Floryd� na ryby. Wr�ci� z Sethem.
- Chcesz powiedzie�, �e ludzie uwa�aj�, �e to jego dziecko? Na mi�o�� bo-
sk�! �e mia� co� wsp�lnego zt�pind�, kt�ra czeka�a, nie wiem ile... dziesi��,
dwadzie�cia lat, by z�o�y� na niego skarg�?
- Wtedy nikt si� nad tym za bardzo nie zastanawia� - wtr�ci� Philip. - By�
znany z tego, �e sprowadza� do domu przyb��dy. Ale potem wysz�a ta sprawa
z pieni�dzmi.
- Z jakimi pieni�dzmi?
- W ci�gu ostatnich trzech miesi�cy wystawi� czeki: jeden na dziesi�� tysi�-
cy dolar�w, drugi na pi��, i jeszcze jeden na dziesi��. Wszystkie na Glori� De-
Lauter. Kto� to zauwa�y� w banku i przekablowa� komu� innemu, poniewa� Glo-
ria DeLauter to nazwisko kobiety, kt�ra go pr�bowa�a oskar�y� o seksualne
molestowanie.
- Dlaczego, do diab�a, nikt mi wcze�niej o tym nie powiedzia�?
- Jeszcze kilka tygodni temu nic nie wiedzieli�my o pieni�dzach. - Ethan
spojrza� na swoj� whisky, po czym uzna�, �e lepiej mu si� przys�u�y w gardle
ni� w szklance. Wychyli� do dna. - Kiedy go o to zapyta�em, powiedzia�, �e
liczy si� ch�opak. I �eby si� nie przejmowa�. �e kiedy wszystko ju� si� u�o�y,
wyja�ni mi. Poprosi� o troch� czasu, a wygl�da� tak... bezbronnie. Nawet so
bie nie wyobra�acie, co czu�em, widz�c, jaki jest przestraszony i stary, i kru-
chy. Nie widzieli�cie go, nie by�o was tutaj. Czeka�em wi�c. - Whisky i po
czucie winy w po��czeniu z uraz� i �alem pali�y go w �rodku. -I nie mia�em
racji.
Wstrz��ni�ty Cam odsun�� si� od sto�u.
- Uwa�asz, �e by� szanta�owany? �e uwi�d� przed laty jak�� uczennic� i zrobi�
jej dziecko? I teraz p�aci�, �eby zamkn�� jej usta? I �eby mu odda�a dzieciaka na
wychowanie?
- M�wi�, jak by�o i tyle, ile wiem. - G�os Ethana by� bezbarwny, wzrok nie-
ruchomy. - Nie to, co uwa�am.
- Ja te� nie wiem, co o tym s�dzi� - rzuci� szybko Philip. - Ale wiem, �e
Seth ma jego oczy. Wystarczy, �eby� mu si� przyjrza�, Cam.
- To wykluczone, �eby si� pieprzy� z uczennic�. Wykluczone, �eby oszuki
wa� mam�.
_ Ja te� nie mog� w to uwierzy�. - Philip odstawi� sw�j kubek. - Ale by�
tylko cz�owiekiem. M�g� pope�ni� b��d. - Jeden z nich musi by� realist�, i Philip
stwierdzi�, �e wyb�r pad� na niego. - Je�li to zrobi�, nie zamierzam go pot�pia�.
Teraz musimy si� zastanowi� nad sposobem spe�nienia jego �yczenia. Musimy
znale�� spos�b na zatrzymanie Setha. Mog� zasi�gn�� informacji, czy wszcz��
post�powanie adopcyjne. Na pewno decyzja jeszcze nie zapad�a. B�dziemy po-
trzebowali adwokata.
- Chc� wiedzie� co� wi�cej na temat tej Glorii DeLauter. - �eby go nie kor
ci�o u�y� ich na czym� lub na kim�, Cam rozlu�ni� pi�ci. - Chc� wiedzie�, kim
ona. do diab�a, jest. I gdzie si�, do diab�a, podziewa.
- Twoja sprawa. - Philip poruszy� ramionami. - Osobi�cie nie czuj� pot