16739

Szczegóły
Tytuł 16739
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16739 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16739 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16739 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Prolog Cameron Quinn nie by� kompletnie pijany. M�g�by pop�yn�� na ca�ego, gdyby chcia�, ale w tej chwili wola� ten przyjemny stan na granicy nietrze�wo�ci. Cieszy�a go �wiadomo��, �e to w�a�nie umiej�tno�ci zatrzymania si� o krok od kraw�dzi zawdzi�cza sw�j fart. Niewzruszenie wierzy� w przyp�ywy i odp�ywy szcz�cia, i w�a�nie by� na fali. Nie dalej jak wczoraj wywalczy� mistrzostwo �wiata na �lizgaczu, wygrywaj�c o czubek dzioba zawody, bij�c dotychczasowy rekord czasu i pr�dko�ci. By� s�awny i mia� wypchany portfel. Zabra� jego zawarto�� do Monte Carlo, by sprawdzi�, jak si� spisze. Nie mog�o by� lepiej. Kilka partyjek bakarata, par� rzut�w ko�ci, postawienie na w�a�ciw� kart�, i portfel sta� si� ci�szy. Wygl�da�o na to - mi�dzy obstrza�em paparazzich a wywiadem udzielonym dziennikarzowi �Sport's Illustrated" � �e nic nie jest w stanie za�mi� jego s�awy. Szcz�cie nie przestawa�o si� u�miecha� - a mo�e, pomy�la� Cameron, pomogli�my mu odrobin� uwodzicielskim spojrzeniem, skierowanym ku temu klejnocikowi w Med Clubie w chwili, gdy popularny magazyn ko�czy� sesj� zdj�ciow� do wydania po�wi�conego kostiumom k�pielowym. A najsmuklejsza z dziewczyn zes�anych przez Boga zwr�ci�a ku niemu swoje promienne niebieskie oczy i u�o�y�a pe�ne, nabrzmia�e wargi w zach�caj�cy u�miech, kt�ry nawet i �lepy by zauwa�y�, sprawiaj�c, �e postanowi� przed�u�y� Pobyt o kilka dni. Da�a mu wyra�nie do zrozumienia, �e przy odrobinie wysi�ku z powodzeniem zgarnie ca�� wygran�. Szampan, szczodre kasyna, swobodny, niezobowi�zuj�cy seks. Nie ma co, zaduma� si� Cameron, szcz�cie naprawd� jest jego �askaw� patronk�. Kiedy wyszli z kasyna w balsamiczn� marcow� noc, jak spod ziemi wyskoczy� jeden z wsz�dobylskich paparazzich i pstryka� zawzi�cie. Kobieta zrobi�a obra�on� min� - w ko�cu by� to jej znak firmowy� podrzuci�a jednak wprawnie bujn� grzyw� prostych jak tasiemki, l�ni�cych blond w�os�w i fachowo zaprezen- towa�a swoj� zab�jcz� figur�. Jej czerwona suknia - a czerwie� to kolor grzechu - by�a tylko ciut grubsza ni� warstwa farby i urywa�a si� gwa�townie tu� na po�udnie od Bram Raju. Cameron tylko wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Istna zaraza � powiedzia�a lekko sepleni�c, a mo�e z francuskim akcen tem? Cameron nigdy tego nie rozr�nia�. Westchn�a, poddaj�c pr�bie wytrzyma �o�� cienkiego jedwabiu, i pozwoli�a si� poprowadzi� Cameronowi naznaczon� ksi�ycow� smug� ulic�. - Gdziekolwiek spojrzysz, wsz�dzie kamery! Mam ju� do�� traktowania mnie jako obiektu po��dania m�czyzn. Aha, ju� to widz�, pomy�la�. A poniewa� uzna�, �e oboje s� tak samo po- wierzchowni i p�ytcy, roze�mia� si� i wzi�� j� w ramiona. - Dlaczego nie mieliby�my mu da� jakiego� och�apu na czo��wk�, skarbie? Pochyli� si� do jej ust. Ich smak obudzi� jego hormony i uruchomi� wyobra� ni�; by� zadowolony, �e hotel znajduje si�. zaledwie o dwie przecznice dalej. Zanurzy�a palce w jego czuprynie. Lubi�a m�czyzn o bujnych w�osach; w�osy Camerona by�y g�ste i ciemne jak otaczaj�ca ich noc. Mia� silne cia�o, umi�nione i szczup�e, i wysportowan� sylwetk�. Zawsze zwraca�a uwag� na fizyczne zalety potencjalnego kochanka, on za� z nawi�zk� zaspokaja� j ej surowe wymagania. Jak na jej gust, mia� troch� zbyt szorstkie r�ce. Nie chodzi�o o bieg�o�� w piesz- czotach - a by�y cudowne - ale o sam� sk�r�. By�y to r�ce ci�ko pracuj�cego m�- czyzny, jednak z uwagi aa ich wpraw� i zr�czno�� mog�a mu darowa� taki brak klasy. Mia� intryguj�c� twarz. Niespecjalnie �adn�. Nie posz�aby nigdy do ��ka,. a tym bardziej nie pozwoli�a si� fotografowa� z pi�kniejszym od siebie m�czy- zn�. W jego twarzy zauwa�y�a jak�� surowo��, twardo��, nie tylko dlatego, �e opaioaa sk�ra by�a mocno naci�gni�ta na ko�ciach policzkowych. To tkwi w jego ocz&c&, pomy�la�a i za�mia�a si� niefrasobliwie, ko�ysz�c mi�kko biodrami. Oczy mia� szare, raczej w odcieniu krzemu ni� dymu, i pe�ne tajemnic. Lubi�a tajemniczych facet�w... ale pr�dzej czy p�niej ka�dy si� przed ni�j wygada�. - Jeste� niegrzecznym ch�opcem, Cameron. - Akcent by� na ostatniej syla bie. Przejecha�a palcem po jego twardo zarysowanych ustach. - Zawsze mi to m�wiono... - Mia� na ko�cu j�zyka jej imi�, musia� si� tylko chwil� zastanowi�. -Martine. - Mo�e pozwol� ci dzisiaj popsoci�. - Licz� na to, kotku. - Skr�ci� w stron� hotelu, spogl�daj�c na ni� z ukosa. Mia� ponad sze�� st�p wzrostu, a ich oczy znajdowa�y si� prawie na tej samej wysoko�ci. - M�j apartament czy tw�j? -Tw�j -mrukn�a. -Je�eli zam�wisz jeszcze jedn� butelk� szampana, mo�e pozwol� ci si� uwie��. Cameron zawadiacko uni�s� brew i poprosi� w recepcji o klucz. - Potrzebna b�dzie butelka cristalu, dwa kieliszki i jedna czerwona r�a zam�wi�, patrz�c w oczy Martine. - Natychmiast. - Tak jest, panie Quinn, zajm� si� tym. - R�a. - Zatrzepota�a rz�sami, gdy skierowali si� w stron� windy. - Jakie to romantyczne. - Och, ty te� chcesz jedn�? - Jej zak�opotany u�miech stanowi� ostrze�enie, �e poczucie humoru nie jest jej najmocniejsz� stron�. Daruj�wi�c sobie wst�pne igraszki i przejd� od razu do rzeczy, postanowi�. Kiedy zamkn�y si� drzwi windy, przyci�gn�� j� do siebie i przywar� do jej nad�sanych warg, jak kto� bardzo spragniony. By� dot�d zbyt zaj�ty, zbyt poch�o- ni�ty �odzi�, zbyt skoncentrowany na zawodach, by szuka� rozrywek. Pragn�� g�adkiej, pachn�cej sk�ry, hojnych kr�g�o�ci. Pragn�� kobiety, jakiejkolwiek ko- biety, byle by�a ch�tna, do�wiadczona i zna�a swoje miejsce. Martine wydawa�a si� idealna. J�kn�a i wygi�a szyj�, poddaj�c si� jego brutalnym ustom. - Szybki jeste�. Wsun�� r�k� pod jedwab, pow�drowa� ni� do g�ry. - Z tego �yj�. Byle szybko. Zawsze. Wsz�dzie. Obj�ci wp�, wytoczyli si� z windy i ruszyli korytarzem w stron� apartamentu. Czul, jak bije jej serce, �apa�a spazmatycznie oddech, a jej d�onie... no c�, mia� nadziej�, �e wie, jaki z nich zrobi� u�ytek. To tyle, je�li chodzi o zaloty. Przekr�ci� klucz, otworzy� drzwi, a kiedy je zamkn��, przypar� do nich Mar- tine. Zsun�� rami�czka sukni i patrz�c jej w oczy zabra� si� do tych wspania�ych piersi. Uzna�, �e jej chirurg plastyczny zas�u�y� sobie na medal. - Wolisz powoli? To prawda, �e ma szorstkie r�ce, ale, na Boga, jakie podniecaj�ce. Zadar�a p�milow� nog� i owin�a j� wok� jego talii. B�dzie jej musia� wystawi� najwy�- sz� not� za zmys� r�wnowagi. - Chc� ju�. - �wietnie. Ja te�. - Nie napotykaj�c oporu, si�gn�� pod sp�dnic� i gwa�tow nym ruchem wydar� skrawek koronki spod spodu. - Bestia. Zwierz�. - Wbi�a z�by w jego szyj�. W�a�nie si�ga� do rozporka, kiedy zapukano dyskretnie do drzwi za jej ple- cami. Ca�a krew pulsowa�a mu poni�ej pasa. - Chryste, �e te� s�u�ba nie mo�e wybra� lepszej chwili. Postaw to na ze wn�trz - zawo�a� i zn�w zabra� si� do dzie�a, by posi��� wspania�� Martine pod drzwiami. - Panie Quinn, bardzo przepraszam. W�a�nie przyszed� do pana faks. Zazna czono, �e jest pilny. - Ka� mu si� wynosi�. - Martine oplot�a go ramieniem niczym imad�em. - Ka� mu si� wynosi� do diab�a i pieprz mnie. - Poczekaj. To mo�e by� wa�ne - m�wi�, rozplataj�c z trudem jej palce. - Zaczekaj chwil�. - Odsun�� j� od drzwi, upewni� si� szybko, czy ma zapi�ty za mek u spodni, po czym otworzy�. - Przepraszam, �e przeszkadzam... - Nie ma sprawy, dzi�kuj�. - Cameron si�gn�� do kieszeni po banknot, nie zadaj�c sobie fatygi, by sprawdzi� jego nomina�, i wymieni� go na kopert�. Nim portier wyduka� co� na temat hojnego napiwku, Cameron zamkn�� mu drzwi przed nosem. Doskonale wystudiowanym ruchem Martine odrzuci�a do ty�u g�ow�. - Jaki� g�upi faks uwa�asz za wa�niejszy ode mnie. Taka jest prawda. - Wprawnym ruchem zsun�a sukni�, uwalniaj�c si� z niej jak w�� zrzucaj�cy sk�r�. Cameron uzna�, �e bez wzgl�du na cen�, jak� zap�aci�a za jego ukszta�towa- nie, to jej cia�o by�o warte ka�dego pensa. - Uwierz mi, dziecinko, wcale nie. To zajmie tylko chwil�. - Rozdar� koper t�. Chcia� j�jak najpr�dzej otworzy�, zrobi� z niej kulk�, wyrzuci� za siebie i bez pami�ci zanurzy� si� w tych kobiecych wspania�o�ciach. Ale kiedy przeczyta� wiadomo��, jego �wiat, �ycie i serce stan�y w miej- scu. - O Jezu. Niech to szlag. - Ca�e rado�nie wypite w ci�gu wieczora wino ude rzy�o mu do g�owy, sprawi�o, �e �o��dek stan�� mu d�ba, a kolana sta�y si� jak z waty. Musia� si� oprze� o drzwi, by nie straci� r�wnowagi i jeszcze raz odczy ta� faks. Cam, do cholery, dlaczego nie odbierasz telefonu?Od wielu godzin staramy si� z tob� skontaktowa�. Tata jest w szpitalu. Jest �le, tak �le, �e gorzej by� nie mo�e. Nie mam czasu na szczeg�y. Tracimy go. Pospiesz si�. Philip. Canaeron uni�s� d�o�... d�o�, kt�ra trzyma�a stery dziesi�tek �odzi i samolo- t�w, kierownice niezliczonych samochod�w, kt�rymi si� �ciga�, d�o�, kt�ra mo- g�a przyprawi� kobiet� o dreszcz rozkoszy. I teraz, gdy przeci�gn�� ni� po w�o- sach, ta d�o� dr�a�a. - Musz� jecha� do domu. - Jeste� w domu. - Martine postanowi�a da� mu kolejn� szans�; zrobi�a krok do przodu i otar�a si� o niego cia�em. - Nie, musz� jecha�. - Odtr�ci� j�na bok, kieruj�c si� do telefonu. - Powin-| na� wyj��. Musz� za�atwi� par� telefon�w. - Uwa�asz, �e mo�esz mi ot, tak kaza� wyj��? - Przykro mi. Musimy to od�o�y�. - By� ju� my�lami daleko st�d. Odru- chowo jedn� r�k� wyci�gn�� z kieszeni pieni�dze, drug� za� podni�s� s�uchaw- k�. - Na taks�wk� - powiedzia�, zapominaj�c, �e zatrzyma�a si� w tym samym hotelu. - �winia! - Go�a i w�ciek�a rzuci�a si� na niego. Gdyby by� w formie, unik- n��by ciosu. Ale zamierzy�a si� i b�yskawicznie waln�a go w twarz. Zadzwoni�o mu w uszach, policzek zap�on�� b�lem, wyczerpa�a si� jego cierpliwo��. Cameron �cisn�� j� za ramiona, wzdrygn�� si�, kiedy potraktowa�a to jakc seksualn� przygrywk�, i doci�gn�� do drzwi. Zd��y� jeszcze pozbiera� jej ubra- nie, po czym wyrzuci� kobiet� razem z jej jedwabiami na korytarz. Kiedy w po�piechu zamyka� drzwi, zacisn�� z�by s�ysz�c jej dziki wrzask. - Zabij� ci�, ty �winio, ty b�karcie! Zabij� ci� za to. Za kogo ty si� uwa�asz? Jeste� nikim! Nikim! Cho� Martine dar�a si� i wali�a pi�ciami w drzwi, poszed� do �azienki, by wrzuci� do torby par� niezb�dnych rzeczy. Wygl�da�o na to, �e szcz�cie odwr�ci�o si� w�a�nie w zupe�nie niew�a�ciw� stron�. 10 1 C ameron obdzwoni� markier�w, uruchomi� znajomo�ci, b�aga� o szczeg�lne wzgl�dy i sypa� pieni�dzmi na wszystkie strony. Z�apanie �rodka lokomocji z Monako na zachodnie wybrze�e Marylandu o pierwszej po p�nocy nie by�o �atw� spraw�. Dojecha� do Nicei, przelatuj�c jak strza�a wij�c� si� wzd�u� brzegu morza szos�, skr�ci� na niedu�y pas startowy, sk�d pewien przyjaciel zgodzi� si� zawie�� go do Pary�a - za symboliczn� op�at� tysi�ca dolar�w ameryka�skich. W Pary�u, znowu za po�ow� ceny, za�atwi� czarter i sp�dzi� godziny nad Atlantykiem, ot�- pia�y ze zm�czenia i zdr�twia�y ze strachu. Punktualnie o sz�stej rano wyl�dowa� na lotnisku Dullesa w Wirginii. Wy- naj�ty samoch�d ju� czeka�. W wilgotnych ciemno�ciach poprzedzaj�cych �wit ruszy� w drog� do Chesapeake Bay. Kiedy dotar� na przerzucony nad zatok� most, s�o�ce ju� wzesz�o i roziskrzy�o �wiat�em tafl� wody, odbijaj�c si� od wyci�gni�tych na brzeg �odzi. Cam sp�dzi� znaczn� cz�� �ycia, �egluj�c po zatoce, po rzekach i rzeczkach w tej cz�ci �wiata. Cz�owiek, do kt�rego gna�, by go jeszcze ujrze�, odkry� przed nim znacznie wi�- cej ni� wiedz� �eglarza. Wszystko co mia�, wszystko co zrobi� i z czego by� dum- ny, zawdzi�cza� Raymondowi Quinnowi. Mia� trzyna�cie lat i stacza� si� prosto do piek�a, kiedy Ray i Stella Quinno- wie wyrwali go z tamtego �wiata. Jego m�odzie�cza kartoteka mog�aby pos�u�y�, za podr�cznik podstaw kariery kryminalnej. Kradzie�, w�amania i przyw�aszczenia, pija�stwo, wagary, napa�ci, wanda- lizm, z�o�liwe niszczycielstwo. Robi� to, na co mia� ochot�; w przerwach mi�dzy odsiadkami zdarza�y mu si� nawet d�ugie okresy fartu. Ale najszcz�liwsza chwi- la w jego �yciu nast�pi�a, kiedy zosta� z�apany. Trzynastolatek, chudy jak patyk, jeszcze ze �ladami ostatniego bicia, kt�re mu wlepi� ojciec. Sko�czy�o im si� piwo, wi�c c� innego mia� ojciec zrobi�? W ten upalny letni wiecz�r, z nie zastygni�t� jeszcze krwi� na twarzy, Cam przyrzek� sobie, �e nigdy nie wr�ci do tej rozwalaj�cej si� przyczepy, do tego �ycia, do m�czyzny, do kt�rego uporczywie odsy�a� go ustalony przez prawo porz�dek. Szed� przed siebie, byle dalej. Mo�e do Kalifornii, mo�e do Meksyku. Je�li nawet z powodu podbitego oka niedowidzia�, to jego marzenia by�y wielkie. Mia� pi��dziesi�t sze�� dolar�w i troch� drobnych, ubranie na grzbiecie i parszyw� chandr�. Jedyne, czego potrzebowa�, to �rodka transportu. W Baltimore trafi� mu si� przewo��cy samochody towarowy poci�g. Nie wiedzia�, dok�d jedzie, i ma�o go to obchodzi�o. Zwini�ty w ciemno�ciach, wyj�c z b�lu na ka�dym wyboju, przyrzek� sobie, �e pr�dzej zabije si� lub umrze, ani�eli wr�ci. Kiedy wygramoli� si� z poci�gu, cuchn�cy brudn� wod� i ryb�, pomy�la�, �e wiele by da� za skombinowanie jakiego� jedzenia. Czu� przera�liw� pustk� w brzu- chu. P�przytomny i zdezorientowany ruszy� przed siebie. Nie mia� tu czego szuka�. Przeci�tne miasteczko, opustosza�e przed noc�. �odzie obmywane falami w zakolu przystani. Gdyby mia�jasny umys�, mo�e w�a- ma�by si� do kt�rego� baraku nad brzegiem wody, ale zanim na dobre oprzytom- nia�, by� ju� za miastem i okr��a� moczary. Ten marsz po�r�d z�owieszczych cieni i dziwnych odg�os�w wiele go kosz- towa�. Na wschodzie zaczyna�o przebija� si� s�o�ce, k�ad�c na t� mulist�, jedno- stajn� przestrze� i mokr� wysok� traw� z�ot� po�wiat�. Poderwa� si� ogromny bia�y ptak, powoduj�c gwa�towne bicie serca ch�opca. Dot�d nigdy nie widzia� czapli; pomy�la�, �e wygl�da jak jaki� bajkowy stw�r. Zatrzepota�y skrzyd�a i ptak poszybowa�. Nie wiedz�c dlaczego, szed� za nim a� na skraj moczar�w, dop�ki nie straci� go z oczu w g�szczu drzew. Straci� orientacj� kierunku i odleg�o�ci, lecz instynkt kaza� mu trzyma� si� w�skiej, wiejskiej drogi, gdzie bez trudu, na wypadek gdyby przeje�d�a�y t�dy gliny, m�g�by ukry� si� w wysokiej trawie lub za drzewem. Rozpaczliwie rozgl�da� si� za jakim� schronieniem, za miejscem, gdzie m�g�by si� zwin�� i zasn��, przespa� katusze g�odu i ohydne md�o�ci. Kiedy s�o�ce wzesz�o wysoko, powietrze zrobi�o si� ci�kie od upa�u. Koszulka klei�a si� do plec�w; nogi zacz�y odmawia� pos�usze�stwa. Najpierw zobaczy� samoch�d, l�ni�c� bia�� corvett� w ca�ej okaza�o�ci, roz- part� dumnie niczym g��wna wygrana w mglistym �wietle poranka. Obok sta�a furgonetka, pordzewia�a, ko�lawa i �miesznie wiejska przy aroganckiej, napuszo- nej limuzynie. Cam przycupn�� za dorodnym krzakiem hortensji i z najwy�sz� uwag� ogl�- da� samoch�d. Pragn�� go. W porz�dku, to dra�stwo zawiezie go do Meksyku i wsz�dzie, gdzie tylko zechce. Cholera, ale maszyna! B�dzie ju� w po�owie drogi, nim ktokolwiek za- uwa�y jej brak. Wyprostowa� si�, wysili� zm�czony wzrok i spojrza� na dom. Zawsze go zdu- miewa�o, �e ludzie mog� tak porz�dnie mieszka�. Te zadbane rezydencje z poma- lowanymi okiennicami, z kwiatami i strzy�onymi krzewami na dziedzi�cu. Z bujanymi fotelami na ganku, z zas�onami w oknach. Dom wyda� mu si� ogromny -nowoczesny bia�y pa�ac z bladoniebieskimi framugami. Doszed� do wniosku, �e ci, co tu mieszkaj�, musz� by� bogaci, a niech�� po��czona z g�odem przyprawi�a go o skurcz �o��dka. Sta� ich na luksusowe domy i luksusowe auta, i luksusowe �ycie. I jaka� jego cz��, ta cz�� ukszta�towana przez cz�owieka, kt�ry �ywi� si� nienawi�ci� i tanim piwem, zapragn�a znisz- czy�, wdepta� w ziemi� te wszystkie krzewy, wyt�uc wszystkie po�yskuj�ce okna i roz�upa� na drzazgi �adnie pomalowane drewno. Chcia� ich w jakikolwiek spos�b zrani� za to, �e maj� wszystko, podczas gdy on nie ma nic. Lecz gdy si� podni�s�, gorycz i z�o�� przerodzi�y siew przyprawia- j�cy o md�o�ci zawr�t g�owy. Aby to przem�c, zacisn�� a� do b�lu z�by. Niech sobie �pi� bogate sukinsyny, pomy�la�. Uwolni ich tylko od tego cu- de�ka. Nawet nie jest zamkni�te, zauwa�y� i �achn�� si� na tak� ciemnot�, otwie- raj�c bez trudu drzwi. Jedn� z po�yteczniejszych umiej�tno�ci przekazanych mu przez ojca by�o szybkie i ciche uruchamianie silnika metod� zwarcia kabli. Taka wiedza jest nieoceniona, kiedy sprzeda� kradzionych aut w lewych warsztatach staje si� najlepszym �r�d�em utrzymania cz�owieka. Wsun�� si�, pomajstrowa� pod kierownic� i zabra� si� do roboty. - Trzeba mie� nie byle tupet, �eby kra�� cz�owiekowi samoch�d z podjazdu! Nie zd��y� zareagowa�, nawet nie zakl��, kiedy czyja� r�ka z�apa�a go za d�insy na ty�ku, podnios�a do g�ry i wyci�gn�a na zewn�trz. Zamachn�� si�, a j e- go zaci�ni�ta pi�� odbi�a si� jakby od ska�y. Wtedy to po raz pierwszy ujrza� Wielkiego Quinna. Facet by� ogromny, co najmniej sze�� st�p i pi�� cali wzrostu, a zbudowany jak linia ofensywna balti- morskich Colt�w. Mia� ogorza�� od s�o�ca i wiatru szerok� twarz, otoczon� g�st� czupryn� jasnych w�os�w, po�yskuj�cych srebrem. Jego oczy by�y przenikliwie niebieskie i niezmiernie wzburzone. Bez trudu osadzi� ch�opaka na miejscu. Wa�y nie wi�cej ni� sto funt�w, osza- cowa� Quinn, jakby wy�owi� dzieciaka z zatoki. Ma paskudnie pokiereszowan� twarz. Jedno oko prawie zupe�nie zapuchni�te, podczas gdy z drugiego, ciemno- szarego, wyziera gorycz, nie przystaj�ca do wieku. Na ustach za�, kt�rym pr�buje nada� szyderczy wyraz, wida� zaschni�t� krew Cho� opr�cz z�o�ci czu� teraz lito��, nie zwolni� chwytu. Wiedzia�, �e ten zaj�c natychmiast czmychnie. - Wygl�da mi na to, �e nie najlepiej wyszed�e� na tej b�jce, synu. - Zabierz te swoje pieprzone �apy. Nic nie zrobi�em. Ray uni�s� tylko brew. - Siedzia�e� w nowym samochodzie mojej �ony dok�adnie par� minut po si�dmej w sobot� rano. - Rozgl�da�em si� tylko za jakimi� upuszczonymi drobniakami.Te� mi wiel ka pieprzona sprawa! - Nie musisz nadu�ywa� s�owa �pieprzy�" w formie przymiotnikowej. Umknie ci ca�a bogata gama jego znacze�. Lekko mentorski ton byt niezrozumia�y dla Cama. - Pos�uchaj, facet. Liczy�em po prostu na par� dolc�w w miedziakach. Nie zbiednia�by� od tego. - Nie, ale gdyby� zwar� kable, Stelli bardzo brakowa�oby samochodu. I nie nazywaj mnie facetem. Mam na imi� Ray. A teraz, tak jak ja to widz�, masz do wyboru dwa wyj�cia. Przyjrzyjmy si� pierwszemu. Zataszcz� tw�j n�dzny ty�ek do domu i wezw� gliny. Jak si� zapatrujesz na par� lat w poprawczaku dla wyko- leje�c�w? Cam jeszcze bardziej poblad�. Poczu� skurcze w pustym �o��dku, spoci�y mu si� d�onie. Nie zni�s�by pud�a. By� pewien, �e umar�by w pudle. - Powiedzia�em, �e nie krad�em tego cholernego auta. Ma pi�� bieg�w. W jaki spos�b, u licha, umia�bym prowadzi� co� takiego? - Och, mam wra�enie, �e �wietnie by� sobie poradzi�! - Ray nad�� policzki, zastanowi� si�, wypu�ci� powietrze. - A teraz, wyj�cie numer dwa... - Ray! Co tam wyprawiasz z tym ch�opcem? Ray zerkn�� na ganek, na kt�rym z r�kami na biodrach sta�a kobieta o sza- ta�sko rudych w�osach, ubrana w szaroniebieski szlafrok. - Dyskutujemy sobie o r�nych �yciowych wyborach. W�a�nie krad� tw�j samoch�d. - Na mi�o�� bosk�! - Kto� go nie�le za�atwi�. Powiedzia�bym, �e ca�kiem �wie�o. -No tak! - Przez mokry zielony trawnik dotar�o wyra�nie westchnienie Stelli Quinn. - We� go do �rodka, rzuc� na niego okiem. Do diab�a z takim pocz�tkiem dnia. Do diab�a ze wszystkim. Nie, ty w�a� do �rodka, durny psie. Uda�e� si�, nawet nie warkn��e�, kiedy kradziono mi samoch�d. - Moja �ona, Stella. � U�miech Raya sta� si� szeroki i promienny. - W�a�nie ci zaproponowa�a wyj�cie numer dwa. G�odny? W g�owie Cama brz�cza�o jak w ulu. Pies szczeka� radosnym dyszkantem o ca�e mile st�d. Zdecydowanie za blisko �piew ptak�w przeszywa� powietrze. Zrobi�o mu si� nagle gor�co i zaraz potem zimno. Pociemnia�o mu w oczach. - Trzymaj si�, synu. Pomog� ci. Zapad� sie w oleist� ma� i nie us�ysza� ju� koj�cej obietnicy Raya. Kiedy si� obudzi�, le�a� w pokoju na twardym materacu. Lekki wiatr rozwie- wa� przezroczyste zas�ony, przynosz�c zapach kwiat�w i morza. Upokorzenie i pa- nika poderwa�y go z miejsca. Pr�bowa� usi���, ale przytrzyma�y go czyje� r�ce. - Pole� chwil� spokojnie. Zobaczy� kobiet�, kt�ra pochyla�a si� nad nim, popychaj�c go i szturchaj�c. Na jej poci�g�ej twarzy by�o tysi�ce z�ocistych pieg�w, kt�re z jakiego� powodu wyda�y mu si� fascynuj�ce. Mia�a ciemnozielone, spogl�daj�ce z dezaprobat� oczy, a jej usta tworzy�y w�sk�, zdecydowan� lini�. �ci�gn�a do ty�u w�osy i pachnia�a delikatnie zasypk�. Cam zda� sobie nagle spraw�, �e zosta� rozebrany ze swoich podartych maj- tek. Upokorzenie i panika da�y o sobie zna� ze zdwojon� si��. - Odwal si�, do diab�a, ode mnie. - G�os, jaki wydoby� si� z jego gard�a, przypomina� bardziej przera�ony rechot, co go rozw�cieczy�o. 14 - Odpr� si� teraz. Le� spokojnie. Jestem lekarzem. Sp�jrz na mnie. - Stella pochyli�a ni�ej twarz. - Sp�jrz teraz na mnie. Jak masz na imi�? Serce rozsadza�o mu klatk�. - John. - A na nazwisko Smith, jak s�dz�- powiedzia�a oschle. - No c�, skoro jeste� na tyle przytomny, by k�ama� na poczekaniu, to nie jest z tob� tak �le. - Po�wieci�a mu w oczy, mrukn�a co� niezrozumiale. - Wygl�da na to, �e sobie zafundowa�e� �agodny wstrz�s m�zgu. Ile razy traci�e� przytomno�� po tym, jak ci� pobito? - To by� pierwszy raz. - Poczu�, �e si� czerwieni pod jej uporczywym spoj rzeniem. Z najwi�kszym wysi�kiem wytrzyma� ten wzrok. - Tak s�dz�. Nie je stem pewien. Musz� ju� i��. - Tak, musisz. Do szpitala. -Nie. -Przera�enie doda�o mu si�. Z�apa� j�za r�k�, nim zd��y�a si� ruszy�. Gdyby wyl�dowa� w szpitalu, musia�by odpowiada� na mas� pyta�. Potem poja- wiliby si� gliniarze. A po nich opiekunowie spo�eczni. Wreszcie, zanimby do cze- go dosz�o, znalaz�by si� znowu w tej �mierdz�cej st�ch�ym piwem i siu�kami przy- czepie, z cz�owiekiem, kt�remu t�uczenie o po�ow� mniejszego od siebie ch�opca sprawia�o najwi�ksz� frajd�. - Nie id� do �adnego szpitala. Nie i ju�. Oddaj mi tylko ubranie. Mam troch� pieni�dzy. Zap�ac� za szkody. Musz� ju� i��. Ponownie westchn�a. - Powiedz mi swoje imi�. Ale prawdziwe. - Cam. Cameron. - Cam, kto ci to zrobi�? -Nie... - Tylko nie k�am - przerwa�a sucho. Nie m�g�. Strach by� zbyt wielki, a g�owa zacz�a tak dziko pulsowa�, �e z trudem powstrzymywa� si� od skowytu. - M�j ojciec. - Dlaczego? - Bo lubi. Stella przycisn�a palcami powieki, nast�pnie, opuszczaj�c r�ce, wyjrza�a przez okno. Widzia�a st�d wod�, niebiesk� jak lato, drzewa, ci�kie od listowia, i niebo, bezchmurne i �liczne. I na tym pi�knym �wiecie, pomy�la�a, istniej� ro- dzice, kt�rzy bij� swoje dzieci, poniewa� to lubi�. Poniewa� mog�. Poniewa� istniej�. - W porz�dku, zajmiemy si� tym, krok po kroku. Zrobi�o ci si� s�abo, mia�e� zaburzenia wzroku. Cam przezornie pokiwa� g�ow�. - Mo�e odrobin�. Do�� d�ugo nie jad�em. - Ray co� szykuje na dole. W kuchni jest lepszy ode mnie. Masz pot�uczone �ebra, ale nie s� z�amane. Najgorsze z tego wszystkiego jest oko - powiedzia�a p�g�osem, dotykaj�c delikatnie opuchlizny. - Mo�emy si� nim zaj�� na miejscu. Oczy�cimy je starannie, podleczymy i zobaczymy, co dalej. Jestem lekarzem - powt�rzy�a i u�miechn�a si�, podczas gdy jej koj�co ch�odna r�ka odgarn�a mu w�osy z czo�a. - Pediatr�. - To lekarz dla dzieciak�w. - Jeszcze si� kwalifikujesz, twardzielu. Je�li uznam, �e co� jest nie tak, wy- �lemy ci� na prze�wietlenie. - Si�gn�a do torby po �rodek odka�aj�cy. - Troch� loszczypie. Skrzywi� si�, wstrzyma� oddech, gdy dobiera�a si� do jego twarzy. - Dlaczego pani to robi? Nie mog�a si� powstrzyma�. Woln� r�k� przejecha�a si� po jego zmierzwio- nych ciemnych w�osach. - Bo lubi�. Zatrzymali go. To by�o takie proste, my�la� teraz Cam. Albo te� tak mu si� w�wczas wydawa�o. Up�yn�y lata, zanim zda� sobie spraw�, jak wiele pracy, wysi�ku i pieni�dzy zainwestowali, najpierw w przysposobienie, a p�niej w adop- towanie go. Dali mu sw�j dom, swoje nazwisko i wszystko, co liczy�o si� w jego �yciu. Blisko osiem lat temu, kiedy rak podst�pnie zakrad� si� do jej cia�a i znisz- czy� je doszcz�tnie, utracili Stell�. Z domu stoj�cego na obrze�ach nadmorskiego miasteczka St. Christopher odesz�a cz�� �wiat�a. Opu�ci�a Raya, Cama i dw�ch innych zagubionych ch�opc�w, kt�rych uczynili swoimi. Cam zacz�� gna� przed siebie - byle czym, byle gdzie. Teraz wraca� do domu, do jedynego cz�owieka, kt�rego zawsze uwa�a� za swojego ojca. Bywa� w tym szpitalu mn�stwo razy. Kiedy jeszcze pracowa�a tam matka i potem, kiedy by�a leczona na to, co j� zabi�o. Wszed� tam teraz, spanikowany jak smarkacz, i spyta� w rejestracji o Ray- monda Quinna. - Przebywa na oddziale intensywnej terapii. Wpuszczamy tylko rodzin�. - Jestem jego synem. - Zawr�ci� na pi�cie i ruszy� w stron� windy. Nie mu sia� pyta� o pi�tro. A� za dobrze wiedzia�. Pierwsz� osob�, kt�r� ujrza� po wyj�ciu z windy, by� Philip. - Bardzo z nim �le? Philip poda� mu jeden z trzymanych w obu r�kach kubk�w z kaw�. By� bla- dy ze zm�czenia, a zawsze g�adkie, jasnobr�zowe w�osy mia� zmierzwione od nerwowego przeczesywania palcami. Poci�g�a twarz o nieco anielskiej urodzie by�a zmi�ta i nie ogolona, a br�zowoz�ociste oczy podkr��one z wyczerpania. - Nie by�em pewien, czy zd��ysz. Jest �le, Cam. Chryste, musz� usi��� na chwil�. Wszed� do ma�ego, wydzielonego na poczekalni� pomieszczenia i opad� na krzes�o. W kieszeni szytego na miar� garnituru brz�kn�a puszka coli. Przez mo- ment spogl�da� niewidz�cym wzrokiem na poranny program TV. - Co si� sta�o? - zapyta� Cam. - Gdzie on jest? Co m�wi lekarz? 16 W k�cie pokoju Seth udawa�, �e �pi. S�ysza�, jak Cam wchodzi�. Wiedzia�, kim jest. Ray opowiada� du�o o Camie. Przechowywa� dwa grube albumy, p�kaj�ce od wycink�w prasowych, artyku��w i zdj�� z jego wy�cig�w i innych wyczyn�w. Wcale nie wygl�da na takiego twardziela i wa�niaka, uzna� Seth. Facet jest blady i ma wpadni�te oczy. B�dzie musia� sobie wyrobi� w�asne zdanie na temat Camerona Quinna. Do�� polubi� Ethana, chocia� potrafi� zam�czy� cz�owieka na �mier�, je�li si�mia�o ochot� po�owi� z nim ostrygi czy mi�czaki. Nie prawi� kaza� przez ca�y czas, nigdy te� nie przy�o�y� ani nie szturchn��, nawet je�li pope�ni�o si� b��d. I bardzo pasowa� do wyobra�e� dziesi�cioletniego Setha o marynarzu. Sztywne, g�ste, wyp�owia�e od s�o�ca, k�dzierzawe br�zowe w�osy z ja�niej- szymi kosmykami nad czo�em, muskularne cia�o, wodniacki �argon. Taa, Seth ca�kiem go lubi�. Nie zwraca� uwagi na Philipa. Przewa�nie odprasowany i nieskazitelny, wy- gl�da� jak spod ig�y. Seth wyobra�a� sobie, �e facet musi mie� ze sze�� milion�w krawat�w, cho� szczerze m�wi�c nie bardzo wiedzia�, po co komu potrzebny jest nawet jeden. Ale mia� jak�� superprac�w superbiurze w Baltimore. W reklamie. Wynajdywa� zgrabne pomys�y, �eby sprzedawa� ludziom rzeczy, kt�rych prawdopodobnie w og�le nie potrzebowali. Seth uwa�a� to za zwyczajne wciskanie kitu. Teraz Cam. On jeden zab�ysn��, �y� ostro, podejmowa� ryzyko. Nie, nie wy- gl�da na tak� �ylet�, ale nie wygl�da te� na zblazowanego t�paka. W tym momencie Cam odwr�ci� g�ow� i przyszpili� Setha wzrokiem. Patrzy� prosto i bez jednego mrugni�cia, a� Seth poczu� niepok�j w �o��dku. By unikn�� konfrontacji, po prostu zamkn�� oczy i wyobrazi� sobie siebie z powrotem w domu, nad wod�, rzucaj�cego patyki niezdarnemu szczeniakowi, kt�rego Ray nazwa� G�upkiem. Wiedz�c, �e ch�opiec nie �pi, Cam bacznie mu si� przygl�da�. Smarkacz ma ca�kiem niez�y wygl�d, stwierdzi�, z t� szop� jasnych jak piasek w�os�w i figur�, kt�ra zaczyna w�a�nie traci� dzieci�ce proporcje. B�dzie wysoki, jeszcze zanim sko�czy si� rozwija�. Ma wysuni�ty podbr�dek w rodzaju �poca�ujcie mnie w nos", zauwa�y� Cam, a tak�e nad�sane usta. Udaj�c, �e �pi, stara si� wygl�da� niewinnie jak szczeniaczek i prawie r�wnie rezolutnie. Ale oczy... Cam rozpozna� w nich to napi�cie, t� zwierz�c� ostro�no��. Napatrzy� si�jej wystarczaj�co du�o w lustrze. Nie zd��y� dostrzec koloru oczu ma�ego. Pewnie niebieskie albo br�zowe. - Czy nie powinni�my umie�ci� dzieciaka gdzie indziej? Ethan spojrza� przelotnie. - Dobrze mu tutaj. Poza tym nie ma go z kim zostawi�. Jak znajdzie si� sam, mo�e wyci�� jaki� numer. Cam wzruszy� ramionami, odwr�ci� wzrok i zapomnia� o ch�opcu. - Chc� porozmawia� z Garci�. Powinni mie� jakie� wyniki, cokolwiek. Ojciec prowadzi jak zawodowy kierowca, wi�c je�li mia� atak serca lub wy- lew... - urwa�, uznaj�c, �e jest zbyt wiele mo�liwo�ci, kt�re nale�a�oby wzi�� pod uwag�. - Musimy wiedzie�. Stanie tu i przygl�danie si� w niczym mu nie pomo�e. - Skoro nie mo�esz usta� w miejscu, id� i r�b co� - zaproponowa� Ethan. ksio �agodny g�os skrywa� powstrzymywan� irytacj�. - Liczy si� obecno�� tu- taj. - Wymownie patrzy� na brata ponad nieprzytomn� sylwetk� Ray a. - To za- wsze si� liczy�o. - Nie ka�dy ma ochot� �owi� ostrygi czy sp�dza� �ycie na sprawdzaniu wi�- . icrzy na kraby - odci�� si� Cam. - Ofiarowali nam �ycie i oczekiwali, �e uczyni my z nim to, co b�dziemy chcieli. - Robi�e� wi�c, co chcia�e�. - Wszyscy robili�my - wtr�ci� Philip. - Je�li tata mia� jakie� problemy w ostatnich miesi�cach, Ethanie, powiniene� by� nam powiedzie�. - A sk�d, u licha, mia�bym wiedzie�? - A jednak co� wiedzia�, mia� jakie� przeczucie, tylko nie potrafi� tego sprecyzowa�. Dr��y�o go to teraz, gdy tak sie dzia� i s�ucha� aparat�w podtrzymuj�cych �ycie ojca. - Bo przy nim by�e� - powiedzia� Cam. - Taa, by�em. A ciebie nie by�o... od lat. - A gdybym zosta� w St. Chris, to nie wpad�by na ten cholerny s�up? Chry ste! - Cam przeci�gn�� r�kami po w�osach. - Te� mi logika! - Gdyby� by� w pobli�u... gdyby�cie obaj byli, nie musia�by sam wszystkie go robi�. Ilekro� wpada�em, zastawa�em go na tej cholernej drabinie, albo pchaj� cego taczki, albo maluj�cego ��d�. A opr�cz tego trzy razy w tygodniu uczy� w col- lege'u, mia� zaj�cia wychowawcze, ocenia� wypracowania. Ma prawie siedemdziesi�t lat, na mi�o�� bosk�! - Dopiero sze��dziesi�t siedem. - Philip poczu� gdzie� w �rodku ostry, prze nikliwy ch��d. - Zawsze by� zdrowy jak tabun koni. - Ale nie w ostatnim czasie. Chud�, wygl�da� na zm�czonego i wyczerpane go. Widzia�e� go takim, jakim go chcia�e� widzie�. - W porz�dku, w porz�dku. - Philip potar� d�o�mi twarz, poczu� drapi�cy jednodniowy zarost. - Wi�c mo�e powinien by� troch� zwolni�. Wzi�cie dziecia ka by�o mo�e ponad jego si�y, ale nie da� sobie niczego powiedzie�. - Zawsze si� k��c�. G�os by� s�aby i niewyra�ny. Sprawi�, �e wszyscy trzej poderwali si� i wyt�- �yli s�uch. - Tato... - Pierwszy pochyli� si� Ethan. Czu�, jak serce trzepocze mu w piersi. - Wezw� lekarza. - Nie. Zosta� - wymamrota� Ray, nim Philip wypad� z pokoju. Ten powr�t by� straszliwym wysi�kiem, nawet na kr�tk� chwil�. A Ray rozumia�, �e ma przed sob� zaledwie chwile. Ju� teraz jego umys� i cia�o wydawa�y si� funkcjonowa� oddzielnie, cho� czu� jeszcze dotyk r�k na swoich d�oniach, s�ysza� g�osy swoich syn�w, ich strach i gniew. By� zpi�czony, o Bo�e, jak�e by� zm�czony. I pragn�� Stelli. Ale zanim odej- dzie, musi spe�ni� ostatni obowi�zek. 20 - S�uchajcie. - Ka�da z powiek zdawa�a si� wa�y� tyle co kamie�, zmusi� jed nak oczy, otworzy� je i nadludzkim wysi�kiem pr�bowa� co� dostrzec. Moi synowie, pomy�la�, trzy cudowne dary losu. Zrobi� wszystko, co m�g�, stara� si� ich na uczy�, by stali si� lud�mi. Teraz musia� im przekaza� ostatni� rzecz. Sprawi�, by pozostali razem, cho� bez niego, i zaopiekowali si� dzieckiem. - Ch�opiec... � Nawet s�owa by�y ci�kie i przekazywanie ich z g�owy do warg sprawi�o, �e si� skrzywi�. - Ch�opiec jest m�j. Teraz wasz. Opiekujcie si� ch�opcem, cokolwiek si� zdarzy, dbajcie o niego. Cam, ty najlepiej go zrozu- miesz. - Du�a d�o�, kiedy� tak silna i energiczna, na pr�no stara�a si� przekaza� u�cisk. - Przyrzeknijcie. - Zajmiemy si� nim. - W tym momencie Cam got�w by� przyrzec, �e �ci� gnie na ziemi� ksi�yc i gwiazdy. - Dop�ki nie staniesz na nogi, zajmiemy si� nim. - Ethan... - Ray wci�gn�� ze �wistem kolejny oddech z respiratora. - B�- dzie mu potrzebna twoja cierpliwo�� i hart. Dzi�ki temu jeste� dobrym �egla rzem. - Nie martw si� o Setha. Zajmiemy si� nim. - Philip. - Jestem tutaj. - Przysun�� si� jeszcze, pochyli� bardziej. - Wszyscy jeste- �my. - Moje bystrzaki. Zastanowisz si�, co zrobi�, �eby wszystko gra�o. Nie po zw�l ch�opcu odej��. Jeste�cie bra�mi... Pami�taj, �e jeste�cie bra�mi. Jestem z was taki dumny. Z was wszystkich. Moi Quinnowie. - U�miechn�� si� blado i przesta� walczy�. - Teraz musicie pozwoli� mi odej��. - Wzywam lekarza. - Philip wypad� z pokoju, podczas gdy Cam i Ethan si�� woli usi�owali przywr�ci� ojca do przytomno�ci. Nikt nie zwraca� uwagi na ch�opca, skulonego nadal na krze�le, zaciskaj�ce- go dr��ce powieki, aby powstrzyma� gor�ce �zy. 2 P rzychodzili pojedynczo albo w grupach, by odda� ostatni� pos�ug� i pochowa� Raya Quinna. By� kim� wi�cej ni� mieszka�cem punktu na mapie znanego jako St. Christopher. By� nauczycielem i przyjacielem, i powiernikiem. W latach, kiedy by�o marnie z po�owem ostryg, organizowa� zbi�rki pieni�dzy, wynajdywa� nagle dziesi�tki przedziwnych zaj��, kt�re musia�y by� wykonane, by pom�c wodniakom przetrwa� ci�ki zimowy okres. Gdy ucze� mia� trudno�ci, Ray potrafi� wygospodarowa� dodatkow� go- dzink� na indywidualn� lekcj�. Na jego wyk�adach z literatury sala uczelni by�a zawsze pe�na i rzadko si� zdarza�o, by kto� pozosta� oboj�tny wobec profesora Quinna. Wierzy� w zbiorowo��, i by�a to mocno ugruntowana, a jednocze�nie ela- styczna wiara. Wprowadza� w czyn t� najbardziej istotn� stron� humanizmu. Mia� naj�ywszy kontakt z �yciem. I wychowa� na ludzi trzech ch�opc�w, kt�rych nikt nie chcia�. Odeszli od jego sk�panego w kwiatach i �zach grobu. Kiedy wi�c rozesz�y si� pog�oski i przypuszczenia, ich �ywot by� raczej kr�tki. Ma�o kto chcia� s�ucha� pom�wie�, ukazuj�cych Raya Quinna w z�ym �wietle. Tak przynajmniej twierdzili, nawet je�li strzygli uszami, by z�owi� szep- tane plotki. Seksualne ekscesy, cudzo��stwo, dziecko z nieprawego �o�a. Samob�jstwo. �mieszne. Niemo�liwe. Tak m�wi�a wi�kszo�� i tak te� uwa�a�a. Ale inni nadstawiali ucha, wy�apuj�c ka�dy szept, marszcz�c brwi i przekazuj�c plotk� dalej. Cam nie s�ysza� �adnej z nich. Jego smutek by� tak ogromny, tak przyt�acza- j�cy, �e z trudem ws�uchiwa� si� we w�asne czarne my�li. Kiedy umar�a matka, Poradzi� z tym sobie. By� na to przygotowany, widzia� jej cierpienie i modli� si�, �eby si� sko�czy�o. Ale ta strata by�a zbyt szybka, zbyt bezwzgl�dna, i nie by�o nowotworu, na kt�ry mo�na by zrzuci� win�. 2 3 W domu nieustannie przewijali si� ludzie, kt�rzy pragn�li wyrazi� wsp�- czucie czy podzieli� si� wspomnieniami. Nie chcia� ich wspomnie�, nie m�g� im stawi� czo�a, dop�ki nie upora si� ze sob�. Usiad� samotnie na przystani, kt�r� pomaga� naprawia� Rayowi dziesi�tki razy w ci�gu lat. Obok sta� zakotwiczony �liczny, siedmiometrowy siup, kt�rym tak cz�sto p�ywali. Cam przypomnia� sobie �ajb�, kt�r� mia� Ray tamtego pierw- szego lata - niedu�y sunfish, aluminiowy katamaran, kt�ry wydawa� si� Camowi nie wi�kszy ni� korek od butelki. I cierpliwo��, z jak� Ray uczy� go �eglowa�, radzi� sobie z takielunkiem, halsowa�. A tak�e dreszcz emocji, kiedy po raz pierwszy Ray pozwoli� mu trzy- ma� rumpel. Jak�e odmienne �yciowe do�wiadczenie dla ch�opca, kt�ry wyrasta� na ulicznym bruku - s�one powietrze owiewaj�ce twarz, wiatr szarpi�cy bia�e �agle, szybko�� i swoboda �lizgania si� po powierzchni wody. Ale najwa�- niejsze by�o zaufanie. Przekonaj si� wi�c, powiedzia� Ray, co mo�esz z nim dokona�. Mo�e to by�a ta jedna chwila, w tamto mgliste popo�udnie, gdy li�cie by�y takie soczyste i zielone, a s�o�ce jak bia�a, gor�ca kula chowa�o si� za mg��- mo�e w tamtej chwili z ch�opca sta� si� cz�owiekiem, kt�rym jest te- raz. Ray sprawi� to jednym szerokim u�miechem. Us�ysza� kroki w porcie, ale sienie odwr�ci�. Wpatrywa� si� nadal w wod�, gdy obok stan�� Philip. - Ju� prawie wszyscy poszli. - To dobrze. Philip wsun�� r�ce do kieszeni. - Przyszli dla taty. Doceni�by to. - Taa. - Czuj�c zm�czenie, Cam przycisn�� palcami powieki, zamkn�� oczy. - , Na pewno. Uciek�em przed sprawami, o kt�rych m�wi�, i sposobami, w jaki je wyra�aj�. - Taa. � Cho� na co dzie� Philip u�ywa� jasnych sformu�owa�, dok�adnie zrozumia� brata. Przez chwil� delektowa� si� cisz�. Od wody sz�a ostra bryza, przynosi�a ulg� po przepe�nionym, przegrzanym od ludzkich cia� domu. - Gra ce sprz�ta kuchni�. Seth jej pomaga. Mam wra�enie, �e ch�opiec garnie si� do niej. - �wietnie. - Cam musia� w�o�y� du�o wysi�ku, by przestawi� my�lenie na kogo� innego. Na cokolwiek innego. - Trudno sobie wyobrazi�, �e ona ma dziec ko. Rozwiod�a si�, prawda? - Rok czy dwa lata temu. Zmy� si� tu� przed urodzeniem Aubrey. - Philip wypu�ci� powietrze przez z�by. - Musimy o czym� pogada�, Cam. Cam zna� ten ton, a oznacza� on, �e pora na rzeczow�rozmow�. Poczu� z�o��. - Zastanawia�em si�, czyby troch� nie po�eglowa�. Jest dobry wiatr. - Mo�esz z tym zaczeka�. Cam odwr�ci� g�ow� i zrobi� szydercz� min�. - Niby dlaczego? - Kr��� plotki, �e tata pope�ni� samob�jstwo. Twarz Cama najpierw przybra�a oboj�tny wyraz, nast�pnie poczerwienia�a z dzikiej w�ciek�o�ci. Nareszcie co� go zainteresowa�o, pomy�la� z w�tpliw� satysfakcj� Philip Istnieje podejrzenie, �e umy�lnie uderzy� w s�up. Kompletna bzdura. Kto to, do jasnej cholery, wymy�li�? Kto� to pu�ci� w obieg... m�wi�, �e istnieje jaka� podstawa. To ma co� wsp�lneg z Sethem. - Co ma wsp�lnego z Sethem? - D�ugimi, w�ciek�ymi krokami Cam zacz�� przemierza� dok. - Mo�e uwa�aj�, �e zwariowa� bior�c ch�opca? Do diab�a, zwariowa� bior�c ka�dego z nas, ale co to ma wsp�lnego z wypadkiem? - Opowiadaj�, �e Seth jest jego synem. Z krwi i ko�ci. Cama zamurowa�o. - Mama nie mog�a mie� dzieci. - Wiem. W�ciek�o�� rozsadza�a mu piersi, uderza�a niczym m�otem o stal. - Chcesz powiedzie�, �e j� zdradza�? �e spotyka� si� potajemnie'z inn� ko biet� i mia� z ni� dzieciaka? Jezu Chryste, Phil. - Ja tego nie powiedzia�em. Cam podszed� bli�ej, a� stan�li twarz�w twarz. - Wi�c co, u licha, chcesz mi da� do zrozumienia? - Powtarzam to, co us�ysza�em - odpar� spokojnie Philip. - �eby�my mogli zaj�� jakie� stanowisko. - Gdyby� by� facetem z jajami, wyr�n��by� ka�dego, kto tak m�wi, w jego zak�aman� g�b�. - Tak jak ty zamierzasz teraz mnie wyr�n��. Czy to jest tw�j spos�b na za�a twianie spraw? Wali�, dop�ki wszystko nie ucichnie? - Nie mniej wzburzony, Philip popchn�� Cama o par� cali. - By� r�wnie� moim ojcem, do jasnej cholery. By�e� pierwszy, ale nie jedyny. - To dlaczego, do licha, nie stan��e� w jego obronie, tylko pozwoli�e� wyle wa� na niego pomyje? Nie chcia�e� brudzi� r�k? Uszkodzi� manikiuru? Gdyby� nie by� takim zakichanym skunksem, nie pozwoli�by�... Philip zamachn�� si� i jego pi�� wyl�dowa�a na szcz�ce Cama. Cios by� silny; g�owa Cama odskoczy�a do ty�u, odrzuci�o go o jakie� p� jarda. Ale do�� szybko z�apa� r�wnowag�. Oczy mu pociemnia�y; rozgor�czkowany kiwn�� g�o- w�. - No, dalej. Wkurzony do ostateczno�ci, Philip zacz�� zdejmowa� marynark�. Atak by� szybki i przyszed� od ty�u. Zd��y� tylko zakl��, gdy polecia� z doku i wyl�dowa� w wodzie. Philip wyp�yn�� na powierzchni�, wyplu� wod� i odgarn�� mokre w�osy z o- czu. - Skurwysyn. Ty skurwysynu. 24 Ethan stal z za�o�onymi za przednie kieszenie kciukami i przygl�da� si�, jak brat, odbijaj�c si� od dna nogami, wydostaje si� z wody. - Och�o� troch� - zasugerowa� �agodnym tonem. - Ten garnitur jest od Howarda Bossa - wyja�ni� rzeczowo Philip i zacz�� wychodzi� na brzeg. - G�wno mnie to obchodzi. - Ethan spojrza� na Cama. - A ciebie? - To oznacza, �e zap�aci cholerny rachunek za pralni�. - Masz za swoje - powiedzia� Ethan i popchn�� Cama do wody. - To nie miejsce ani pora, �eby si� ok�ada�. Kiedy wyjdziecie i wysuszycie ty�ki, b�dzie my mogli porozmawia�. Odes�a�em na wszelki wypadek Setha do Grace. Mru��c oczy, Cam odgarn�� palcami w�osy. - Ni z tego, ni z owego postanowi�e� nagle przej�� wszystko w swoje r�ce? - Poniewa� wygl�da mi na to, �e j estem tu jedyny, kt�remu woda nie uderzy �a do g�owy. - Po tych s�owach Ethan odwr�ci� si� i skierowa� w stron� domu. Cam i Philip r�wnocze�nie uchwycili si� brzegu doku. Wymienili z�owrogie spojrzenia, po czym Cam westchn�� porozumiewawczo. - Wrzucimy go p�niej - powiedzia�. Przyjmuj�c to jako przeprosiny, Philip pokiwa� g�ow�. Wygramoli� si� na brzeg, usiad� i zacz�� wy�yma� kompletnie zniszczony jedwabny krawat. - Ja tak�e go kocha�em. Tak samo jak ty. Tak mocno, jak tylko mo�na. - Taa. - Cam zdj�� buty. - To nie do wytrzymania. - To by�o trudne wyzna nie ze strony cz�owieka, kt�ry wybra� egzystencj� na kraw�dzi �ycia i �mierci. - Wola�bym, �eby mnie tu dzisiaj nie by�o. Nie chcia�em sta� i patrze�, jak wk�ada j� go do ziemi. - Ale by�e�. Na niczym bardziej by mu nie zale�a�o. Cam �ci�gn�� skarpetki, krawat, marynark� i poczu� ch��d wczesnej wio- sny. - Kto ci nagada�... kto opowiada te wszystkie rzeczy na temat taty? - Grace. Us�ysza�a, jak o tym rozmawiaj�, pomy�la�a wi�c, �e b�dzie lepiej, je�li si� o tym dowiemy. Powiedzia�a o tym dzisiaj rano Ethanowi i mnie. I roz p�aka�a si�. - Philip uni�s� brew. - Nadal chcesz, �ebym j� wyr�n�� w g�b�? Cam cisn�� zniszczone buty na trawnik. - Chc� wiedzie�, kto pu�ci� t� informacj� i dlaczego. - Przyjrza�e� si� Sethowi, Cam? Przeszy� go lodowaty ch��d. Musia� si� natychmiast otrz�sn��. - Oczywi�cie, �e mu si� przyjrza�em. - Cam odwr�ci� si� i ruszy� w stron� domu. - Zr�b to jeszcze raz. Tylko uwa�nie - mrukn�� Philip. Kiedy dwadzie�cia minut p�niej, ju� rozgrzany i suchy, w swetrze i d�in- sach, Cam wszed� do kuchni, czeka�a tam przygotowana przez Ethana gor�ca kawa i whisky. Kuchnia by�a wielka, urz�dzona z my�l� o samoobs�udze, z d�ugim, drew- nianym sto�em po�rodku. Bia�e blaty by�y ju� troch� wys�u�one. Par� lat temu rozmawiali o przemeblowaniu starej kuchni, ale zachorowa�a Stella i temat prze- sta� by� aktualny. Na stole sta�a wielka, wydr��ona w drewnie misa, kt�r� zrobi� Ethan na szkol- nych zaj�ciach ze stolarki. By�a tu od dnia, kiedy przyni�s� j�do domu, wype�nio- na cz�sto listami i rachunkami, i domowymi szparga�ami zamiast owoc�w, na kt�re by�a przeznaczona. Wzd�u� wychodz�cej na ty�y domu �ciany bieg� rz�d trzech du�ych nie zas�oni�tych okien, otwieraj�cych widok na podw�rze i morze na dal- szym planie. Za przeszklonymi drzwiami kredensu wida� by�o starannie poustawiane na- czynia z bia�ej kamionki. Tak powinna wygl�da� zawarto�� ka�dego kredensu, pomy�la� Cam. Stella bardzo nalega�a na utrzymywanie porz�dku. Kiedy potrzebna jej by�a �y�ka, nie mia�a zamiaru jej szuka� po k�tach, na Boga! Natomiast lod�wk� pokrywa�a ca�a masa fotografii i wycink�w prasowych, notatek, kartek pocztowych, rysunk�w dzieci�cych poprzyczepianych na chybi� trafi� r�nokolorowymi magnesami. Przekroczenie progu kuchni ze �wiadomo�ci�, �e ju� nigdy nie zastanie tutaj rodzic�w, nape�ni�o go smutkiem. - Kawa jest mocna - zauwa�y� Ethan. - Podobnie jak whisky. Wyb�r nale�y do ciebie. - Jedno i drugie. - Cam nala� kubek, doda� do kawy porcj� johnnie walkera, po czym usiad�. - Ty tak�e chcesz mnie wzi�� w obroty? - Ju� to zrobi�em. Jeszcze ci ma�o? - Ethan wybra� czyst� whisky. Za to podw�jn�. -Mnie ju� prawie odesz�o. -Sta� z nietkni�t� whisky przy oknie i pa trzy� w dal. - Mo�e nadal uwa�am, �e powiniene� bywa� tu cz�ciej w ostatnich latach. A mo�e nie. W tej chwili to ju� nie ma znaczenia. - Nie jestem rybakiem, Ethanie. Robi� to, w czym jestem dobry. Tego po mnie oczekiwali. - Taa. -Nie potrafi� sobie wyobrazi� potrzeby ucieczki z miejsca, kt�re by�o domem i sanktuarium. I mi�o�ci�. Nie mia� jednak podstaw, by kwestionowa� czyj�� decyzj� ani pogr��a� si� w pretensjach. Ani te�, musia� -przyzna�, aby go obwi nia�. - Trzeba w to miejsce w�o�y� troch� pracy. - Zauwa�y�em. - Powinienem by� wygospodarowa� wi�cej czasu, wpada� tu cz�ciej i do gl�da� spraw. Zawsze wydaje si�, �e ze wszystkim si� zd��y, a potem nagle jest za p�no. Kuchenne schody butwiej�, trzeba je wymieni�. Mia�em to zrobi�. - Kiedy wszed� Philip, odwr�ci� si�. - Grace pracuje dzisiaj na noc, wi�c nie b�dzie mog�a zatrzyma� Setha d�u�ej ni� przez par� godzin. Wy�� wi�c spraw�, Phil. Mnie by to zaj�o za du�o czasu. - W porz�dku. - Philip nala� sobie kaw�, nie tkn�� whisky. Zamiast usi��� normalnie, przechyli� si� do ty�u, opieraj�c plecy o blat. - Podobno kilka miesi� cy temu odwiedzi�a tat� jaka� kobieta. Przysz�a do szko�y i troch� narozrabia�a, na co nikt w tym czasie nie zwr�ci� specjalnej uwagi. 26 - Co to znaczy �narozrabia�a"? - Zrobi�a scen� w jego biurze, s�ycha� by�o jej krzyki i p�acz. Nast�pnie po sz�a do dziekana i pr�bowa�a oskar�y� tat� o seksualne molestowanie. - Co za bzdura! - Dziekan by� tego samego zdania. - Philip nala� sobie kolejn� fili�ank� kawy, kt�r� tym razem postawi� na stole. - Utrzymywa�a, �e tata zaczepia� j� i molestowa�, kiedy by�a uczennic�. Ale jej nazwisko nie figuruje w szkolnymi rejestrze. Nast�pnie powiedzia�a, �e mia�a zast�pstwo w jego klasie, bo nie sta� jej by�o na ca�e czesne. Ale tego tak�e nikt nie mo�e potwierdzi�. Reputacja] taty nie ucierpia�a z tego powodu i, jak si� wydawa�o, sprawa rozesz�a si� po j ko�ciach. - By� nie�le wstrz��ni�ty - wtr�ci� Ethan. - Nie chcia� o tym ze mn� rozma- wia�. Z nikim nie chcia�. Wyjecha� potem na tydzie�. Powiedzia�, �e udaje si� na Floryd� na ryby. Wr�ci� z Sethem. - Chcesz powiedzie�, �e ludzie uwa�aj�, �e to jego dziecko? Na mi�o�� bo- sk�! �e mia� co� wsp�lnego zt�pind�, kt�ra czeka�a, nie wiem ile... dziesi��, dwadzie�cia lat, by z�o�y� na niego skarg�? - Wtedy nikt si� nad tym za bardzo nie zastanawia� - wtr�ci� Philip. - By� znany z tego, �e sprowadza� do domu przyb��dy. Ale potem wysz�a ta sprawa z pieni�dzmi. - Z jakimi pieni�dzmi? - W ci�gu ostatnich trzech miesi�cy wystawi� czeki: jeden na dziesi�� tysi�- cy dolar�w, drugi na pi��, i jeszcze jeden na dziesi��. Wszystkie na Glori� De- Lauter. Kto� to zauwa�y� w banku i przekablowa� komu� innemu, poniewa� Glo- ria DeLauter to nazwisko kobiety, kt�ra go pr�bowa�a oskar�y� o seksualne molestowanie. - Dlaczego, do diab�a, nikt mi wcze�niej o tym nie powiedzia�? - Jeszcze kilka tygodni temu nic nie wiedzieli�my o pieni�dzach. - Ethan spojrza� na swoj� whisky, po czym uzna�, �e lepiej mu si� przys�u�y w gardle ni� w szklance. Wychyli� do dna. - Kiedy go o to zapyta�em, powiedzia�, �e liczy si� ch�opak. I �eby si� nie przejmowa�. �e kiedy wszystko ju� si� u�o�y, wyja�ni mi. Poprosi� o troch� czasu, a wygl�da� tak... bezbronnie. Nawet so bie nie wyobra�acie, co czu�em, widz�c, jaki jest przestraszony i stary, i kru- chy. Nie widzieli�cie go, nie by�o was tutaj. Czeka�em wi�c. - Whisky i po czucie winy w po��czeniu z uraz� i �alem pali�y go w �rodku. -I nie mia�em racji. Wstrz��ni�ty Cam odsun�� si� od sto�u. - Uwa�asz, �e by� szanta�owany? �e uwi�d� przed laty jak�� uczennic� i zrobi� jej dziecko? I teraz p�aci�, �eby zamkn�� jej usta? I �eby mu odda�a dzieciaka na wychowanie? - M�wi�, jak by�o i tyle, ile wiem. - G�os Ethana by� bezbarwny, wzrok nie- ruchomy. - Nie to, co uwa�am. - Ja te� nie wiem, co o tym s�dzi� - rzuci� szybko Philip. - Ale wiem, �e Seth ma jego oczy. Wystarczy, �eby� mu si� przyjrza�, Cam. - To wykluczone, �eby si� pieprzy� z uczennic�. Wykluczone, �eby oszuki wa� mam�. _ Ja te� nie mog� w to uwierzy�. - Philip odstawi� sw�j kubek. - Ale by� tylko cz�owiekiem. M�g� pope�ni� b��d. - Jeden z nich musi by� realist�, i Philip stwierdzi�, �e wyb�r pad� na niego. - Je�li to zrobi�, nie zamierzam go pot�pia�. Teraz musimy si� zastanowi� nad sposobem spe�nienia jego �yczenia. Musimy znale�� spos�b na zatrzymanie Setha. Mog� zasi�gn�� informacji, czy wszcz�� post�powanie adopcyjne. Na pewno decyzja jeszcze nie zapad�a. B�dziemy po- trzebowali adwokata. - Chc� wiedzie� co� wi�cej na temat tej Glorii DeLauter. - �eby go nie kor ci�o u�y� ich na czym� lub na kim�, Cam rozlu�ni� pi�ci. - Chc� wiedzie�, kim ona. do diab�a, jest. I gdzie si�, do diab�a, podziewa. - Twoja sprawa. - Philip poruszy� ramionami. - Osobi�cie nie czuj� pot