16729
Szczegóły |
Tytuł |
16729 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16729 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16729 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16729 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karl Gjellerup
M�YN NA WZG�RZU
KSI�GA I
I
Na pi�trze �arnowym ju� si� �ciemnia�o.
Parobek m�ynarski zaledwie m�g� dalej czyta�. Siedzia� na worku pochyliwszy zmarszczone czo�o nad kartami ksi��ki, kiedy niekiedy podnosz�c wyt�one, mrugaj�ce oczy. Przypadkowy obserwator m�g�by przypu�ci�, �e ma przed sob� biednego geniusza, kt�ry musi wyzyska� ka�d� minut�, daj�c� si� urwa� z bezdusznej, najemnej pracy, aby zaspokoi� wrodzone, pal�ce pragnienie wiedzy. Ale nie tak to by�o. Poczciwy J�rgen nie by� stworzony do ksi�gi i pi�ra; dzie�em, kt�re studiowa� z tak wielkim wysi�kiem by� ilustrowany kalendarz ludowy.
To arcydzie�o by�o najukocha�sz� w�asno�ci� J�rgena, poniewa� otrzyma� je na Bo�e Narodzenie w podarunku od Lizy, pi�knej dziewki s�u�ebnej. W �wi�teczny wiecz�r, kiedy w�a�nie mieli je�� p�czki, wsun�a mu chy�kiem w r�k� t� ksi��k�. Ilekro� p�niej dotyka� ksi��ki, doznawa� na nowo tego rozkosznego dreszczu, kt�ry wstrz�sn�� nim w�wczas wobec takiego nieoczekiwanego dowodu �yczliwo�ci. Dlatego te� cz�sto bra� j� do r�ki. W ci�gu zimowych miesi�cy studiowa� powa�n� i u�yteczn� cz��, gdzie znajdowa�o si� dok�adne zestawienie cen zbo�a z ostatnich trzech lat, co go przekonywa�o, �e je�eli tak dalej p�jdzie, to niebawem nie op�aci si� ju� by� samodzielnym m�ynarzem i lepiej zadowoli� si� stanowiskiem po�ytecznego pomocnika. By�y tu r�wnie� zapiski o pogodzie, kt�re stwierdza�y ponad wszelk� w�tpliwo��, �e m�yn podczas wiosny i jesieni chwyta obficie wiatr �migami, a natomiast podczas mro�nej pogody i kaniku�y musi by� przygotowany na brak wiatru, co zreszt� ku radosnej dumie m�g� J�rgen potwierdzi� z w�asnego do�wiadczenia. Cz�� rozrywkowa, z�o�ona z anegdot i kr�tkich opowiada�, wystarczy�a mu na wczesn� wiosn�, teraz za�, w po�owie maja, zabra� si� do opowie�ci Czerwony Rycerz z Morskiego Zamku � nie bez silnego bicia serca, poniewa� ten g��wny utw�r wype�nia� przesz�o sze��dziesi�t wielkich, ciasno zadrukowanych stronic. Ale by�oby przecie� grzechem nie przeczyta� tak du�ej cz�ci cennego dzie�a!
Niebawem jednak jego odwaga zosta�a hojnie wynagrodzona. To, co wyczyta� tutaj, by�o tak nadzwyczajne, �e pragn��, aby by�o tego jeszcze raz tyle. Obcowa� tutaj z szlachetnymi rycerzami, kt�rzy zawsze chadzali w �elaznych zbrojach niby �ywe, okr�g�e piece, kt�rzy dokonywali najs�awniejszych czyn�w, zw�aszcza we wschodnich krajach, gdzie mieli chwalebny zwyczaj roz�upywa� Saracenom g�owy a� po szcz�k� albo nawet rozcina� ich a� do siod�a, je�eli byli szczeg�lnie dobrze usposobieni. Rozmawiali z sob� o tym bardzo poufale, wypr�niaj�c jednocze�nie tyle z�otych puchar�w, �e czytaj�cemu wprost zasycha�o w gardle. A kiedy wypili ostatni puchar, k�adli zn�w nog� w strzemi� i wbijali z�ociste ostrogi w bok szlachetnych koni, z kt�rych najszlachetniejszy, �up wojenny krzy�owego rycerza, arabski rumak, grzeba� ziemi� szczeroz�otymi podkowami. J�rgen nie przypuszcza� nigdy, aby na �wiecie by�o tyle z�ota. Damy za� chodzi�y szeleszcz�c jasnym jedwabiem lub strojne w barwne aksamity dosiada�y konia, ale ani jedwab, ani aksamit nie mog�y utai� �nie�nych wypuk�o�ci �ona, doko�a kt�rego skrzy�y si� drogie kamienie i per�y niby krople w lesie po deszczu.
Jedna jedyna tylko okoliczno�� m�ci�a dzielnemu parobczakowi ca�kowit� rozkosz: by�y to bardzo proste, a nawet pospolite imiona. C� nale�a�o o tym s�dzi�, �e g��wna bohaterka mia�a imi� Metta i �e, co wi�cej, nazywano j� dziew� Mett�? To budzi�o w nim pewn� nieufno�� ku autorowi, nasuwa�o przypuszczenie, �e nie by� zbyt obeznany z epok�, jak� zamierzy� przedstawi�. J�rgen by�by z czystym sumieniem przysi�ga�, �e arab mia� z�ote podkowy � ale nic nie mog�o go przekona�, �e pi�kna c�rka rycerska nazywa�a si� dziew� Mett�.
Pomin�wszy to nieprzystojne imi�, by�a to w�a�nie osoba, kt�r� najbardziej si� zajmowa� podczas lektury. Albowiem od razu mo�na by�o pozna�, �e by�a ona zupe�nie podobna do Lizy. Drobnostkowa krytyka mog�aby wprawdzie wtr�ci� swoje trzy grosze, �e � wed�ug autentycznego opisu � rude w�osy dziewy Metty, kiedy je czesa�a z�otym grzebieniem, sp�ywa�y jej na ramiona niby ognista fala p�omieni, gdy natomiast Liza mia�a ��te w�osy wpadaj�ce nieco w zielonkawy odcie� � niby wymok�a s�oma. Podobnie rycerska dziewa by�a posiadaczk� �wdzi�cznego, lecz energicznie wygi�tego nosa�, podczas gdy ten�e organ u m�ynarskiej dziewki by� szeroki i kr�tki, i raczej tym objawia� sw� energi�, �e podci�ga� nieco w g�r� mi�sist� warg�, dzi�ki czemu wida� by�o par� du�ych, bia�ych z�b�w � a to znowu niezupe�nie odpowiada�o opisowi �ma�ych ust o w�skich, zaci�ni�tych wargach�. Tak�e oblicze bohaterki powie�ci by�o nazbyt szlachetne, by posiada�o do�eczki, podczas gdy na policzkach Lizy widnia�y zawsze dwa przy najl�ejszym u�miechu, trzeci za� do�eczek ozdabia� stale brod�, nieco cofni�t� w ty� twarzy, jak gdyby naci�ni�tej zbyt silnie przy wygniataniu tego do�eczka.
J�rgen oczywi�cie musia�by przyzna�, �e te i inne jeszcze szczeg�y niezupe�nie zgadza�y si� z sob�; to jednak nie przeszkadza�o bynajmniej, �e nie m�g� przeczyta� ani jednego wiersza o dziewie Metcie nie my�l�c r�wnocze�nie o Lizie.
Najwa�niejsze by�o w�a�nie to, �e jak wszyscy przedstawiciele m�skiego rodu w ksi��ce kochali si� w dziewicy Metcie, tak samo tutaj w m�ynie i majster, i on sam, i drugi parobek Chrystian, i nawet p�drak Lars, ucze� m�ynarski � wszyscy durzyli si� w Lizie. A i to tak�e zgadza�o si�, na Boga, �e �aden z nich nie wiedzia�, jak ona odnosi si� do niego, a c� dopiero m�wi� o innych. Albowiem J�rgen nie m�g�by w �adnym wypadku przysi�c, czy �w Lars, wok� kt�rego dzieci�cych ust ros�y tak rzadkie w�oski, �e nawet m�czny py� si� ich nie czepia�, czy ten�e Lars nie skrad� przy nadarzaj�cej si� sposobno�ci ca�usa, do kt�rego on sam tak t�sknie sk�ada� swoje wargi, ozdobione wcale wspania�ym w�sem. A w�a�nie opowie�� stwierdza�a, �e dziewa Metta, wyszed�szy na ciemny balkon, aby och�on�� nieco po ta�cu, poca�owa�a w usta giermka z b��kitnymi jak niezabudki oczyma, kt�ry przyni�s� jej wino; uczyni�a to za� bezpo�rednio po tym, kiedy sw� ozi�b�o�ci� doprowadzi�a do rozpaczy naj�wietniejszych rycerzy.
C� wi�c dziwnego, �e J�rgen z prawdziw� nami�tno�ci� �ledzi� teraz podst�pne drogi kobiece pi�knej dziewy Metty, obs�uguj�c jednocze�nie pracuj�ce kamienie m�y�skie � albo te� zapominaj�c o ich obs�udze. Poniewa� m�g� przeczyta� jednym ci�giem tylko par� stronic, by� jeszcze na d�ugi czas zaopatrzony, tym wi�cej �e czytywa� tylko na pi�trze �arnowym. W chwilach wolnych od pracy zajmowa� si� czym innym � �ledzi� przede wszystkim niemniej podst�pne drogi kobiece pi�knej Lizy. Na dolnym pi�trze zbyt wiele czynno�ci przeszkadza�o czytaniu: trzeba by�o windowa� i spuszcza� worki, usuwa� je po nape�nieniu m�k� i podsuwa� nowe, wa�y� i zapisywa� do ksi�gi. Tutaj na g�rze, by�o ca�kiem inaczej: wystarcza�o kiedy niekiedy poruszy� r�k� a m�yn sam pracowa�; a je�eli nawet kiedy� zabrak�o tej pomocnej r�ki, to jedynym z�ym nast�pstwem by�o tylko to, �e kamienie przez jaki� czas me��y powietrze � me��y jednak w ka�dym wypadku.
Aczkolwiek to miejsce pobytu r�ni�o si� bardzo znacznie od wspania�ych sal, w kt�rych porusza�a si� dziewa Metta � to jednak zdawa�o si� J�rgenowi, �e przynale�y do opowie�ci; w ckliwy, syc�cy zapach m�ki wkrada�a si� nieokre�lona wo� rycerskiej epoki i zamkowego �ycia. Dzi�ki w�a�ciwej symetrii sze�ciu pionowych walc�w, kt�re wznosi�y si� do powa�y niby smuk�e kolumny, dzi�ki czworgu drzwiom, z kt�rych jedne by�y zawsze otwarte od strony ganku, dzi�ki spuszczanej klapie przypominaj�cej wej�cia do tajnych wi�zie�, dzi�ki wreszcie otworom w powale, przez kt�re spogl�da�o si� po obu stronach niby przez dwie wie�yce w g�r� pod sam kaptur � dzi�ki temu wszystkiemu mo�na by�o poniek�d por�wnywa� to g�rne pi�tro z rycerskim zamczyskiem. Przestrze� ta, wype�niona zakurzonymi drewnianymi belkami, pozbawiona wszelkiej ozdoby bardziej mo�e przypomina�a �redniowiecze, ani�eli przypuszcza� ��askawy czytelnik�. Liza, tak samo jak prawdopodobnie J�rgen, w swym codziennym stroju roboczym by�a podobniejsza do prawdziwej dziewicy Metty z okresu wojen krzy�owych, ni� to mo�na by�o s�dzi� na podstawie kwiecistego opisu autora.
Wia� lekki wiatr. Wszystkie trzy kamienie m�y�skie wy��czono. Pracowa�y tylko �uszczarka i sortownica, kt�rej ma�e k�ko warcza�o nieznu�enie tu� przy otwartych drzwiach. Regularny szmer jakby tr�cej pi�y miesza� si� z przypominaj�cym �oskot wodospadu szumem zbo�a w �uszczarce, kt�rej o� ha�asowa�a nieregularnymi uderzeniami i brz�cza�a �elazem okucia. Kiedy niekiedy rozlega� si� ostry ton niby g�os �wierszcza. G�uchy poszum �mig i przyt�umiony skrzyp k� na trzech g�rnych pi�trach wt�rowa�y tej przenikliwej muzyce pi�tra �arnowego.
J�rgen siedzia� zamy�lony i ws�uchiwa� si� w te d�wi�ki nie maj�c lepszego zaj�cia, bo czytanie musia� przerwa�. Nadaremnie przesiada� z jednego worka na drugi oddalaj�c si� od miejsca pracy � dalekowzroczne oczy nie rozr�nia�y ju� liter w md�ym �wietle wieczornym. Gniewa�o go to bardzo, przerwa� bowiem czytanie w strasznie zajmuj�cym miejscu: dziewa Metta wsypa�a w�a�nie trucizn� do pucharu, kt�ry by� przeznaczony dla narzeczonej Czerwonego Rycerza, cnotliwej dziewicy Karen. Metta mianowicie pragn�a po�lubi� Czerwonego Rycerza; nie dlatego �e go kocha�a, ale dlatego, �e by� on najbogatszym i najpot�niejszym rycerzem w ca�ej okolicy. I mo�na by�o przypuszcza�, �e bez wahania pozb�dzie si� r�wnie� m�a w ten sam spos�b, skoro tylko utrwali swoje prawa pani na Morskim Zamku. Bardzo wyra�nie odgadywa� to giermek Czerwonego Rycerza � w�a�nie ten sam, kt�remu polecono poda� zab�jczy nap�j kwitn�cej zdrowiem dziewie Karen.
Ten zbrodniczy obr�t, jaki opowiadanie przybra�o tak niespodziewanie, wprawi� J�rgena w silne podra�nienie, zw�aszcza dzi�ki por�wnaniu, jakie mimo woli ci�gle przeprowadza�. Czy te� Liza by�aby zdolna uczyni� co� takiego? Przeczucie demonizmu kobiecej natury wstrz�sn�o nim dreszczem trwogi, chocia� poniek�d dzia�a�o tak�e poci�gaj�co. Szczeg�lnie zastrasza�o go to, �e sam uwa�a� si� za giermka z powie�ci. Ju� dawno przyw�aszczy� sobie w wyobra�ni jego fa�dziste, ��te buty z srebrnymi ostrogami, jego jedwabny kaftan i kr�tki aksamitny p�aszcz obszyty futrem kuny, a r�wnie� jego pi�knie brzmi�ce imi� Hjalmar. Trwaj�c w tej roli podawa� niedawno z dr�eniem serca strzemi� Lizie � to znaczy dziewie Metcie, kiedy wsiada�a na swoj� �nie�nobia�� klacz. A kiedy po zachodzie s�o�ca rozbito ob�z w zielonym lesie i rozpalono ogie�, aby upiec upolowan� zwierzyn�, rycerz pos�a� go z pucharem wina do dziewicy Karen, kt�ra zm�czona jazd� wypoczywa�a na uboczu na pos�aniu z li�ci w gronie swych przyjaci�ek. W�wczas to zdarzy�o si�, �e od ciemnego bukowego pnia oderwa�a si� jaka� posta� i podesz�a ku niemu � a postaci� t� by�a dziewa Metta. I nie sprzeciwi� si�, gdy wsypa�a bia�y proszek do pucharu, �aby nap�j nabra� koj�cej mocy� � i zrozumia� dobrze, co znacz� te s�owa, i poj�� jeszcze lepiej co mu dziewa przyrzeka zapewniaj�c, �e nie poniesie szkody, kiedy ona zostanie pani� na Morskim Zamku � poj��, dlaczego u�miechn�a si� tak dziwnie s�odko i z�owrogo w czerwonym blasku my�liwskich ognisk, prze�wiecaj�cym mi�dzy ciemnymi pniami drzew... Jak�e ch�tne czyta�by dalej, aby si� dowiedzie�, czy przypadkiem nie potknie si� o korzenie i nie wyleje jadowitego napoju, zanim dojdzie do dziewicy Karen. Nie odwa�a� si� rozmy�la� nad tym � by�o to zbyt niesamowite.
A teraz siedzia� z ksi��k� w r�ku i nas�uchiwa�, jak m�yn ha�asuje i chrz�ci, furczy i skrzypi, a te dobrze znane d�wi�ki m�wi�y do niego prozaiczn�, ale koj�c� mow� o codziennej pracy, m�wi�y o tym, �e lepiej jest trzyma� si� swego zawodu i nie pozwala� my�lom, by bezczynnie b��dzi�y po bezdro�ach.
J�rgen wsta� i po�o�y� kalendarz na m�cznicy, wytar�szy poprzednio r�kawem skrzyni�. Potem wydoby� z otworu w pod�odze p�askie �elazne wiadro, potrz�sn�� nim i uwa�nie obejrza� ziarno. Nie mo�na by�o dojrze�, czy jest ju� nale�ycie oczyszczone, ale wydawa�o mu si�, �e pozostawa�o ju� chyba do�� d�ugo w �uszczarce.
Przesun�� je ku sortownicy i wrzuci� par� szufli do leja. Potem odszuka� fajk� le��c� gdzie� na skrzyni i pr�bowa� zapali� zapa�k� przygnieciony palcem popi� w nadziei, �e na dnie kryje si� jeszcze reszta tytoniu. Przez nie domkni�te drzwi poza sortownic� wlatywa�y i wylatywa�y wr�ble i �wierkaj�c wydziobywa�y rozsypane ziarna. J�rgenowi wydawa�o si� niemal, �e ptaki szydz� sobie z niego, poniewa� stoi tutaj i mozoli si�, aby zgotowa� im biesiad�. Szczeg�lnie za� rozgniewa� si�, gdy w tej chwili o� za�omota�a w�ciekle, ko�o skrzypn�o jak oszala�e, a z wszystkich szpar i otwor�w posypa�a si� m�ka wiruj�c bia�ym tumanem ku drzwiom. Sprawia�o to wra�enie, jak gdyby m�yn m�wi�: �No, teraz dopiero zabieramy si� ostro do pracy!�
Teraz! Do diab�a! Przez calutki dzie� harowa� jak ko�, bo w tym czasie, kiedy m�ynarka chorowa�a, m�ynarz ani palcem nie ruszy�, a roboty by�o tyle, �e ledwie uda�o si� kiedy niekiedy nabi� fajk� w przerwie. Dopiero mniej wi�cej przed godzin� m�g� wzi�� ksi��k� do r�ki na chwil�... Co prawda, do ko�ca dnia roboczego brakowa�o jeszcze p� godziny, a tak�e trzeba by�o w�a�ciwie wy�uszczy� troch� wi�cej zbo�a � ale diabli wiedz�, jak tu jeszcze dalej pracowa�! Nie m�g� po prostu zebra� my�li. Tak na przyk�ad nie przypomina� sobie, czy kontrolowa� ju� ziarno w wiadrze. Zreszt� i tak nic by ju� nie zobaczy�, musia�by chyba wynie�� wiadro na galeryjk�. Nie, to doprawdy nie ma celu tak si� zaharowywa�.
Natomiast celowe by�o pogaw�dzi� troch� z Liz�, kt�ra w�a�nie o tej porze sprz�ta�a izb� czeladn�. Chrystian pojecha�, a dla tego g�upiego ch�opaka, dla Larsa, znajdzie si� ju� jakie� zaj�cie.
To, �e popi� w fajce uporczywie nie chcia� si� zatli�, a kopciuch z tytoniem przepad� bez �ladu, to umacnia�o go jeszcze w prze�wiadczeniu, �e napracowa� si� dosy� w dniu dzisiejszym.
Wi�c J�rgen wyszed� leniwie na galeryjk�, aby sprawdzi�, czy m�ynarz nie kr�ci si� gdzie� w pobli�u i czy sytuacja jest na tyle pomy�lna, by mo�na m�yn zatrzyma�.
II
P�uca jego oddychaj�ce tak d�ugo przepojon� m�cznym py�em atmosfer� m�yna wype�ni�y si� nagle �wie�ym powietrzem morskim, kt�re silny wiatr p�nocno-wschodni nap�dza� od strony Sundu. Wiatr zmarszczy� powierzchni� wody, tak �e b�yszcza�a matowo niby zroszony metal, na niebie za� rozpostar� wachlarzowato mg�y i sk��bione chmurki, kt�re goni�y si� wzajemnie, jedne sk�pane jeszcze w purpurze zachodu, inne ju� przygas�e, zielonawoszare, i wreszcie takie, kt�rych nie dosi�g�a jeszcze czerwie� wieczoru i kt�re s�o�ce o�wieca�o pe�nym blaskiem. W miejscu, gdzie s�o�ce zasz�o, pi�trzy�a si� fioletowa g�ra ob�ok�w.
Ku temu niebu zwr�ci� si� instynktownie m�ynarski wzrok J�rgena, aby stwierdzi�, czy s� jakie� oznaki, kt�re by na podstawie do�wiadczenia, wzbogaconego teraz ca�� meteorologiczn� m�dro�ci� kalendarza, umo�liwi�y wysnucie pewnych wniosk�w co do dnia jutrzejszego. Ale brakowa�o tych w�a�nie oznak, kt�re by uradowa�y jego serce zapowiadaj�c cisz� i bezczynno��. Przeciwnie, to niebo przyrzeka�o nie tylko �pe�n� czapk� wiatru�, ale pe�ny kaptur m�y�ski. I oko m�ynarskie, oko nie nale��ce do w�a�ciciela, odwr�ci�o si� z niech�ci�.
Pomi�dzy b�yszcz�cym Sundem i ja�niej�cym niebem rozci�ga�o si� wybrze�e Zelandii niby olbrzymie, daleko wysuni�te wzg�rze. Lasy i niwy zlewa�y si� w jedno poza gor�c� purpurow� zas�on�, kt�ra zaciera�a wszystkie szczeg�y. Tylko jaki� ko�ci�, wzniesiony na wzg�rzu, stercza� bia�� plam� w tej masie. Wygl�da� tak, jak gdyby jedna z licznych mew kr���cych nad Sundem zawis�a w powietrzu i znieruchomia�a w jednym punkcie. Z tej strony Sundu rozci�ga� si� Falster. Tu wida� by�o dok�adnie szczeg�y, poniewa� galeryjka m�yna by�a najwy�szym punktem w ca�ym widzialnym okr�gu wyj�wszy szczyty drzew. Nie tych drzew, kt�re tu przewa�nie ros�y � nie szczyty tych szerokolistnych top�l, kt�re w postaci kulistog�owych kar��w ogradza�y pola, a� wreszcie ostatnie ich szeregi przepe�nia�y coraz to w�szy zagon soczystozielonego �yta i oliwkowych zasiew�w wiosennych sprawia�y wra�enie g��w kapusty w olbrzymim ogrodzie warzywnym. Ponad takie drzewa cz�owiek wynosi� si� tutaj wysoko. Ale by�y tak�e prawdziwe lasy: wsz�dzie wynurza�y si� spo�r�d topolowych zaro�li, najbli�sze b�yszcza�y �wie��, mi�kk� zieleni� m�odego bukowego listowia, dalsze mia�y coraz bledsz� barw�, wpadaj�c� w fioletowe odcienie.
J�rgen z zadowoleniem obserwowa� ten dobrze znany krajobraz, nie�wiadomie raduj�c si� jego szeroko�ci� po wyj�ciu z ciemnej klatki m�yna, gdzie tak d�ugo by� uwi�ziony. Ale raz po raz spogl�da� na podw�rze, gdzie kry�a si� przyn�ta. Zaraz po wyj�ciu na galeryjk� J�rgen zauwa�y�, �e jednokonny powozik doktora stoi przed drzwiami domu; rozwa�a� wi�c, czy wobec tego jest wskazane zatrzyma� m�yn. Doszed� do wniosku, �e nie, i zacz�� szuka� jakich� �lad�w Lizy. Niebawem przekona� si�, �e nie znajdzie jej ani przy studni, ani w ogrodzie warzywnym, ani w kurniku. W domu, oczywi�cie, m�g�by j� dostrzec tylko wtedy, gdyby stan�a przy oknach, ale by�y pewne niezawodne znaki: gdyby posz�a do pokoj�w, zostawi�aby swoje drewniane trepy przy progu. Wprawdzie by�o sucho, ale musia�a chodzi� w trepach, bo trzewiki pos�a�a do szewca; tego rodzaju drobiazgi J�rgen zawsze bacznie obserwowa�, mog�y bowiem mie� swoje znaczenie.
Dalej za�: w kuchni towarzyszy� zawsze Lizie jej ulubieniec, bia�y kot Pilatus � kot za� spacerowa� teraz w�r�d grz�dek ogr�dka, kt�rego pi�kne bia�e sztachety zamyka�y z jednej strony wjazd na podw�rze m�yna. Pudel Karo, kt�rym Pilatus najg��biej pogardza�, po�o�y� si� spokojnie na progu obory, czego z pewno�ci� nie uczyni�by, gdyby Liza by�a wewn�trz, albowiem nie lubi� zbli�a� si� ku niej, smutnie wspominaj�c licznie otrzymywane kopni�cia.
Ale Liza mog�a si� jeszcze znajdowa� w piekarni, przybudowanej do kamiennej podstawy m�yna. Aby przedsi�wzi�� przeszpiegi w tej cz�ci twierdzy, J�rgen musia� wcisn�� si� poza �migi, kt�re obraca�y si� przed nim z g�uchym �wistem, klaszcz�c weso�o swymi lu�nymi p�aszczyznami. Drzwi piekarni by�y zamkni�te, a poniewa� Liza mia�a z opiesza�o�ci przyzwyczajenie przymykania ich tylko, wi�c i tam nie nale�a�o jej poszukiwa�.
Kiedy J�rgen powr�ci� wzrokiem z tej wyprawy, dostrzeg� doktora wdziewaj�cego p�aszcz w sieni, a potem wychodz�cego do powoziku w towarzystwie m�ynarza. Wysoki ponad miar� m�ynarz pochyli� si� ku niskiemu, kr�pemu doktorowi i rozmawia� z nim �ywo, doktor natomiast potrz�sa� ustawicznie g�ow� i wyci�ga� ramiona, jak gdyby chc�c poprawi� na sobie nieco przyciasny p�aszcz.
Przed bystrym wzrokiem m�ynarskiego parobka nie ukry�o si� wielkie podniecenie majstra. Jego r�ka dr�a�a i aby to utai�, szarpa� kr�tko ostrzy�on� ciemn� brod� lub klepa� po karku ��tego konika. Z wielkim trudem zdo�a� przypi�� fartuch powozika, a kiedy tego dokona�, przystan�� jeszcze, trzymaj�c silnie praw� r�k� oparcie, jak gdyby chc�c zatrzyma� powozik i zada� jeszcze par� pyta�.
Ale bardziej ni� m�ynarz skupi�a uwag� J�rgena jasna dziewcz�ca g��wka, kt�ra ukaza�a si� obok w otwartym oknie: wi�c by�a w spi�arni, nie posz�a jeszcze do izby czeladniej. Nic zatem nie straci�.
Dzi�ki temu mniej go zgniewa�o ni� w innych okoliczno�ciach, �e m�ynarz rozstawszy si� ostatecznie z doktorem �azi� tu i tam po podw�rzu. Na rogu bia�ych sztachet zatrzyma� si� i spojrza� na drog� wiod�c� z zewn�trz na podw�rze mi�dzy m�ynem i ogrodem.
J�rgen zamierza� w�a�nie wej�� do wn�trza i jeszcze raz potrz�sn�� zbo�e, gdy m�ynarz odwr�ci� si� i zawo�a�:
� J�rgenie! Czy tam z g�ry nie wida� w�zka jad�cego od strony Stinderup?
Parobek wzdrygn�� si� � nie przypuszcza�, �e m�ynarz go zauwa�y.
W oddali, gdzie tylko topole znaczy�y drog�, posuwa�a si� naprz�d chmura z bia�ym j�drem i wielkim ogonem jak u komety, kt�ry w g�rze ponad drzewami rozb�yska� z�ocist� mg��.
� Tak, kto� jedzie � meldowa� J�rgen � ale szybciej ni� zazwyczaj chodz� nasze gniadosze.
Szybkim krokiem wr�ci� m�ynarz do domu.
Wtedy J�rgen u�miechn�� si� zadowolony i spu�ci� �a�cuch prasy � �migi wnet przesta�y si� porusza�. Kiedy jednak przechodzi� przez pi�tro �arnowe, �elazny pier�cie� na osi kr�ci� si� jeszcze z w�ciek�ym ha�asem, jak gdyby protestowa� przeciwko temu przedwczesnemu zatrzymaniu m�yna.
Na dolnym pi�trze by�o ju� ciemno: brakowa�o tu drzwi wiod�cych na zewn�trz, a dwa ma�e okienka znikn�y poza barykad� work�w. Ca�� t� przestrze� wype�nia�y worki ustawione szeregiem, spi�trzone na sobie lub rozrzucone po pod�odze; na jednym z work�w le�a� ucze� m�ynarski Lars, kt�ry zasn�� przed p�godzin�. �ni�o mu si�, �e ulubieniec Lizy, bia�y kot Pilatus, kt�ry w og�le nigdy nie zachodzi do m�yna, wkrad� si� tym razem do wn�trza i zasiad� na �rodku komory, jak gdyby obejmuj�c j� w posiadanie. Powoli kot urasta� do wielko�ci pantery jak� Lars widzia� kiedy� na jarmarku, a jednocze�nie mrucza� z odpowiedni� si��, tak �e wreszcie zag�uszy� ca�kowicie ha�as m�yna. Wpatrywa� si� w Larsa p�omiennymi oczyma i oblizywa� si�. Lars by� bardzo przera�ony, ale doznawa� uczucia, �e pog�adzenie r�k� tego b�yszcz�cego futra musi by� niezwyk�� rozkosz�. Nagle Pilatus przesta� mrucze� i ziewn�� tak straszliwie, �e a� szcz�ki mu g�o�no trzasn�y. Lars ockn�� si� przera�ony i zauwa�y� w tej�e chwili, �e m�yn stoi i �e kto� schodzi na d� po trzeszcz�cych schodach. Zerwa� si� szybko i zdo�a� jeszcze na�adowa� worek na taczk�, zanim zjawi� si� J�rgen. Parobek spojrza� na ch�opca surowo i karc�co � post�powa� tak zawsze, aby zaznaczy� dziel�c� ich odleg�o�� w stanowisku spo�ecznym. Na szcz�cie ciemno�� skry�a w sobie zak�opotane oblicze Larsa.
J�rgen podszed� ku oknu wychodz�cemu na zach�d. Poprzez brudne szybki pada�o jeszcze nieco wieczornego �wiat�a na ksi�g� rachunkow�, le��c� na ma�ym kantorku. Powoli odwraca� kartki ksi�gi � bynajmniej nie celem kontroli, ale z przyzwyczajenia, albowiem s�dzi�, �e takie post�powanie nadaje mu poniek�d cech� pryncypa�a. Pr�cz tego tym razem szuka� pozoru, by stan�� tu na posterunku. Pragn�� si� dowiedzie�, kogo Chrystian wiezie z takim po�piechem, niemniej zale�a�o mu tak�e na tym, aby dos�ysze�, kiedy w przej�ciu rozlegnie si� odg�os drewnianych trep�w. Nie mog�o to uj�� jego uwagi, poniewa� zapadnia, s�u��ca do windowania work�w, znajdowa�a si� tu� obok. Tylko ten g�upi smarkacz niepotrzebnie ha�asowa� taczkami, przesuwaj�c bez ko�ca worki.
Tote� o�wiadczy� Larsowi, �e by�oby nader po��dane, aby zaj�� si� prac� na wy�szym pi�trze. Na skromne zapytanie Larsa, czy nie mo�na by tego od�o�y� do jutra, odpowiedzia� ci�tym zapytaniem: �A mo�e do przysz�ego roku, h�?� � A kiedy ch�opiec zauwa�y�, �e mo�e najlepiej by�oby zrobi� przede wszystkim tutaj porz�dek, poprosi� go stanowczo, by s�ucha� tego, co mu ka��, i nie wtr�ca� zawsze swoich trzech groszy. Pos�uszny tej doskona�ej radzie Lars zdj�� z belki ma�� blaszan� lampk� bez szk�a, zapali� j� i pow�drowa� na g�r�.
W tej samej chwili przyjecha� w�zek.
Aha! Wi�c to proboszcza przywieziono!
W par� minut p�niej us�ysza� upragniony stuk drewnianych trep�w, a gdy zerkn�� poprzez szerok� szpar� zapadni, dojrza� przesuwaj�cy si� niebieski skrawek sukienki.
Szybko zbieg� po ciemnych schodach, pchn�� silnie drzwi z przeciwnej strony przejazdu i stan�� na progu izby czeladnej.
III
Liza by�a tam istotnie.
Obejmowa�a ramionami pot�n� pierzyn� i tylko wygi�te plecy i kark rysowa�y si� wyra�nie na tle s�abego �wiat�a dziennego, wpadaj�cego przez okno z wschodniej strony. W �rodku izby krzy�owa�o si� ono z wieczornym blaskiem, nap�ywaj�cym przez wrota; po obu stronach przestrze� gin�a w g��bokim mroku, a chocia� izba nie by�a du�a, pobielone �ciany wydawa�y si� tylko siw� mg��, okalaj�c� ciemne zarysy ��ek, szaf, wielkiej skrzyni i rozwieszonych ubra�.
� Ach, jeste� tutaj � zawo�a� J�rgen, stoj�c jeszcze w drzwiach i usi�uj�c uda� zdziwienie.
Liza odwr�ci�a g�ow� raczej dlatego, �e pierzyna chcia�a jej opa�� na nos, ni� dlatego, aby spojrze� na J�rgena.
� Tak, jestem tu � o�wiadczy�a i nie zwracaj�c d�u�ej na niego uwagi cisn�a pierzyn� na materac, i pocz�a j� obrabia� mocnymi uderzeniami d�oni.
J�rgen usiad� na sto�ku, kt�ry przesun�a na �rodek izby.
� Czy wiesz, kto przyjecha�? � zapyta�, kiedy pierzyna przybra�a normalny kszta�t, a ha�as ucich�.
� Nie, karmi�am �winie, gdy Chrystian przyszed�, a potem nie widzia�am go wcale. Zapewne je wieczerz�.
J�rgen wyrazi� �yczenie, aby mu smakowa�a.
Liza posz�a po poduszk�, kt�r� cisn�a przedtem na drugie ��ko; id�c zatrzyma�a si� przy okienku i spojrza�a w stron� domu mieszkalnego.
� Widzia�am w stajni gniadosze, dymi�o si� z koni jak z kot�a... musia�, wida�, jecha� galopem.
� By� mo�e.
Liza po�o�y�a poduszk� na w�a�ciwym miejscu, rozci�gn�a prze�cierad�o i obetka�a je mocno dooko�a; robi�a to wszystko z pewn� staranno�ci�, a jednocze�nie czeka�a w milczeniu, co J�rgen powie dalej. Ale on milcza� uporczywie niby kto�, kto ma w r�ku wysoki atut i nie chce go wygra�, zanim nadejdzie dobra sposobno��.
� Czy wiesz, kogo przywi�z�? � zapyta�a wreszcie.
� Tak... przyjecha� proboszcz.
� Jezusie! � szepn�a przera�ona i odwr�ci�a si� ku niemu.
Ozwa�o si� ciche miauczenie, co� bia�ego poruszy�o si� na pod�odze w g��bokim mroku. By� to Pilatus, kocur, kt�rego J�rgen dotychczas nie zauwa�y�. Otar� si� o sp�dnic� i mrucz�c pieszczotliwie wyci�gn�� szyj�, tak �e jego szeroka g�owa, podobna w zmierzchu do �ba ogromnej �mii, dotkn�a niemal kolana Lizy. Wydawa�o si�, �e ��te �renice powi�kszy�y si� i silniej �wiec�. Parobek dozna� niesamowitego uczucia widz�c skradaj�ce si� zwierz�, kt�re niby atrybut jakiej� bogini �ci�le wi�za�o si� z Liz�. Wydawa�o si�, jak gdyby kot przeczuwa� tajemniczym instynktem, �e jego pani zamierza wej�� na wy�sze szczeble spo�eczne i jak gdyby chcia� z tego powodu z podwojonym zapa�em wkra�� si� w jej �aski � w �aski tej, kt�ra sta�a teraz dysz�c szybko wskutek wewn�trznego podniecenia.
� Tak, w takim razie zapewne nie potrwa to ju� d�ugo � rzek� J�rgen.
� Nie... zapewne nie potrwa ju� d�ugo � powt�rzy�a, niemile dotkni�ta tym, �e wyrazi� jej w�asn� my�l.
� A c� powiedzia� doktor?
Liza pochyli�a si� jak gdyby poddaj�c si� pieszczocie kota i pog�aska�a zwierz�.
� Tego nie wiem.
� Jak to?... Sta�a� tam przecie i pods�uchiwa�a�.
� Ja? Czy� ty straci� rozum?
� O tak, w spi�arni.
� Mia�am tam robot�.
� W�a�nie przy oknie?
� Tak, w�a�nie przy samym oknie. A ty musisz zawsze gdzie� sta� i wypatrywa�.
J�rgen roze�mia� si� drwi�co. � Pods�uchiwa�am? � m�wi�a dalej rozgniewanym tonem. � Nie wiem tylko, dlaczego mia�abym pods�uchiwa�. Czy to mo�e mnie obchodzi�, czy pani b�dzie �y�a, czy nie?
Ci�gle jeszcze sta�a pochylona nad kotem, kt�ry rozkosznie przewr�ci� si� na grzbiet i wpi� si� pazurami w jej r�kaw, podczas gdy jej palce b��dzi�y po g�stym futrze brzucha. Jasny w�ze� w�os�w dotkn�� kolana J�rgena. On przechyli� si� teraz nieco i szepn�� jej do ucha:
� Wszystko zale�y od tego, jak to b�dziemy rozumie�, Lizo.
Dziewczyna wyprostowa�a si� nagle i za�mia�a si� kr�tkim �miechem.
� Czy� ja j� tak bardzo kocham?
Nasta�o milczenie. S�ycha� by�o tylko prychanie kota.
� A zatem c� dokt�r powiedzia�? � pyta� J�rgen z uporem.
� Ach! Powiedzia�, �e nie ma wiele nadziei... ale nie trzeba rozpacza�, bo wszystko jest w r�ku Boga... powiedzia� to, co si� zwykle m�wi w takich wypadkach.
� Tak, tak przypuszcza�em.
� A teraz tak�e proboszcz przyjecha�.
Liza nie zastanowi�a si�, �e jeszcze przed odwiedzinami doktora pos�ano po proboszcza, �e zatem nie �wiadczy to o niczym. Dla niej przybycie proboszcza sta�o si� kropk� nad i. Teraz m�ynarka musi w to uwierzy�.
� Zdaje si�, �e m�ynarz przej�� si� strasznie s�owami doktora � m�wi� dalej J�rgen. � Widzia�em, jak mu r�ce dr�a�y.
� Och, zaledwie zdo�a� powstrzyma� �zy... a potem ustawicznie b�aga�: �Musi j� pan uratowa�, doktorze! Nieprawda�? Ona nie umrze?...� � zupe�nie jak dziecko...
� Tak, to jednak szczeg�lne.
� No, przecie� to jego �ona.
� Zapewne, ale mnie si� zdaje... �e je�eli kto� ci�gle ugania si� za inn� i jest jakby op�tany... mo�na by przypuszcza�, �e chyba �yczy sobie, aby si� jej pozby�.
� �yczy sobie, aby si� jej pozby�? Co ty wygadujesz?
Moralne oburzenie, jakie mia�o si� przejawi� w tych s�owach, nie sprawi�o bynajmniej wielkiego wra�enia na J�rgenie. Podni�s� si�, opar� kolano na sto�ku, a �okcie na por�czy i spojrza� dziewczynie ostro w oczy.
� S�uchaj no, Lizo, je�eli ona umrze, to ja dobrze wiem, kto zostanie �on� m�ynarza.
� Ach, wiecznie pleciesz niedorzeczno�ci!
� By� mo�e... ale co wiem, to wiem i inni tak�e wiedz�, a ty sama najlepiej.
� No, nie mo�na nigdy przewidzie�, jak si� wszystko u�o�y � wtr�ci�a Liza. � Czy tak niech�tnie widzia�by� mnie na stanowisku gospodyni?
� Nie wiem... to inna sprawa. Ale je�eliby ona �y�a albo je�eliby inna przysz�a na jej miejsce, to mog�aby si� z tob� pok��ci� i wydali� ci�.
� A czy to sprawi�oby ci przykro��, J�rgenie? Wypowiedzia�a to pytanie najczulszym g�osem, a mimo
zmroku J�rgen zauwa�y�, �e spogl�da na niego bardzo �yczliwie. Ju� sama my�l, �e wydalono by j� z tego domu, zapar�a mu niemal oddech w piersi; pod wp�ywem jej spojrzenia uczu�, �e krew uderza mu do g�owy.
� Tak, to by�oby najgorsze z wszystkiego, co mog�oby mnie spotka� � wyj�ka�.
� No, w takim razie mo�esz by� pewny, �e gdyby tamta w domu wyzdrowia�a, nie potrwa d�ugo, a b�d� biega� z ksi��eczk� s�u�bow�.
Szepn�a te s�owa bardzo dobitnym tonem, jak gdyby by�o niezmiernie wa�ne przekona� go o konieczno�ci �mierci m�ynarki. G�os jej dr�a�, z trudem wypowiada�a s�owa: wydawa�o si�, jakby obawia�a si�, �e odmienne przekonanie parobka mo�e jej zepsu� gr�, albo te� jakby takie czy inne pragnienie lub pro�ba mog�y powr�ci� umieraj�c� do �ycia. Albowiem nie by�o wykluczone, �e zazdro�� podsun�a mu takie niedorzeczne pragnienie. Czy� nie brzmia�o ono w jego s�owach: �Wiem ja dobrze, kto zostanie �on� m�ynarza�?
J�rgen zastanowi� si� przez chwil�.
� Tak, ale j a mog� zawsze st�d wylecie�, je�eli si� tak m�ynarzowi spodoba. A to by�oby takim samym z�em... dla mnie.
� Nie, J�rgenie � odpowiedzia�a Liza uspokajaj�c go. � Skoro zostan� pani� domu, to i ja chyba b�d� mog�a co� powiedzie� i nie mo�e by� o tym mowy. Pozostaniesz tutaj, dop�ki ci si� samemu spodoba, a ja nie przestan� troszczy� si� o ciebie. Zdaje mi si�, �e nam wszystkim b�dzie tutaj dobrze.
Ostatnie s�owa wypowiedzia�a przeci�gaj�c nieco i nagle schwyci�a Pilatusa, kt�ry znowu zacz�� ociera� si� o ni�, podnios�a go w g�r� i jak dziecko przycisn�a do piersi.
� Mo�e nam by� tutaj dobrze wszystkim razem, nieprawda� Pilatusie?
Szepta�a te s�owa na wp� �piewnym g�osem, a kot odpowiada� jej radosnym pomrukiem, wciskaj�c si� z niewys�owionym zadowoleniem w gniazdo utworzone z mi�kkiego �ona i ramion kobiety. Wielkie, ��te, demoniczne oczy przeszywa�y J�rgena. A tu� ponad tym �bem widnia�a twarz Lizy; wystaj�ce go�ci policzkowe, kr�tki nos, b�yszcz�ce spod g�rnej wargi z�by i cofni�ta w ty� broda mia�y w sobie zawsze co� kociego, co teraz pot�gowa�o si� w tym zestawieniu. Co prawda, oczy jej nie by�y jasne, lecz przeciwnie � bardzo ciemne, a najcz�ciej prawie pozbawione blasku; w tej chwili jednak, jak zauwa�y�, zap�on�y b�yskawicami.
I J�rgen przypomnia� sobie dziew� Mett� i Hjalmara, jak stali oboje w nocy w bukowym lesie, a blask my�liwskiego ogniska migota� na u�miechni�tych ustach m�odej damy i po�yskiwa� na brzegu pucharu, do kt�rego wsypywa�a trucizn�.
Nagle podszed� ca�kiem blisko ku Lizie.
� S�uchaj no, a gdybym tak ja mia� m�yn... taki jak wiatrak koz�owy w Utterslev... czy i w takim razie m�ynarka musia�aby umiera�?
Zaskoczona tym pytaniem, opu�ci�a nagle ramiona. Pilatus, przywyk�y do takich nag�ych odmian, osun�� si� na pod�og�, otrz�sn�� si� i oddali� si� o kilka krok�w od tych zbyt niespokojnych ludzi. � Znowu pleciesz niedorzeczno�ci. Ja nie zabijam jej przecie�!
� Nie, nie! Zastanawia�em si� tylko, czy nie wola�aby� by� w takim razie gospodyni� w moim m�ynie?
� Gdyby� mia� tylko wiatrak, to wola�abym wybra� raczej m�yn holenderski.
Ta praktyczna uwaga niemal rozbroi�a J�rgena.
� Nie... to znaczy... nie s�dzi�em, �e tak bardzo lubisz m�ynarza.
� A kt� ci powiada, �e ciebie tak bardzo lubi�? J�rgen zamilk� i westchn�� z rezygnacj�.
Zdj�� w�a�nie z gwo�dzia swoj� drewnian� fajk� i chcia� otworzy� okno, aby j� wyczy�ci�, gdy brzmi�cy w�ciek�o�ci� syk zmusi� go do odwr�cenia si�.
W drzwiach sta� Lars. U jego n�g le�a� ciemny k��bek z par� �wiec�cych plamek, a w po�rodku izby Pilatus pr�y� grzbiet � dwa wrogi domowe spotka�y si� w spornym pasie granicznym.
Przybysz by� chudy, szarej sier�ci w pr�gi. Przebywa� prawie wy��cznie w m�ynie, gdzie znajdowa� pod dostatkiem myszy i gdzie niekiedy na g�rnych pi�trach m�g� tak�e upolowa� ptaszka. Dawniej Pilatus zajmowa� t� intratn� posad�, ale niebawem po przybyciu Lizy sprzeniewierzy� si� m�ynowi i zamieszka� w kuchni. Wzajemna sympatia zwi�za�a go z dziewczyn�; dzi�ki jej opiece sta� si� t�usty i leniwy, a mysz mog�a mu przebiec przed nosem nie nara�aj�c si� na wi�ksze niebezpiecze�stwo. Potem pewnego razu pojawi� si� w m�ynie szary kocur i zagarn�� go w swe posiadanie. Nikt nie wiedzia�, sk�d przyszed�. Mia� samodzielny, nieprzyst�pny charakter, nie jad� nigdy z r�ki. Dlatego te� nie nadano mu ludzkiego imienia, jakim si� m�g� chlubi� Pilatus, ale wo�ano go powszechnym nazwaniem Kizia.
�ywi� on wobec Pilatusa t� instynktown� nienawi��, jak� dzikie zwierz�, �ywi�ce si� skromnie zdobycz� swych �ow�w, okazuje oswojonemu, kt�re poni�a gatunek otrzymuj�c pokarm z ludzkiej �aski. A znowu Pilatus w poczuciu swego dostatku spogl�da� z g�ry na Kizi� jako na marnego proletariusza, �yj�cego z pracy r�k w�asnych. Zreszt� spotykali si� bardzo rzadko i tylko w tej izbie. Poniewa� mie�ci�a si� ona w m�ynie naprzeciw magazynu, gdzie Kizia mia� sw�j najlepszy rewir �owiecki, i poniewa� tak�e tutaj pokazywa�y si� myszy, wi�c Kizia m�g� zalicza� j� z pewn� s�uszno�ci� do swoich terytori�w. Ale pogl�d Pilatusa by� tak�e poniek�d uzasadniony, gdy� mniema� on, �e izba jako miejsce zamieszka�e nie odpowiada poj�ciu m�yna, poj�ciu, kt�re zreszt� najzupe�niej szanowa�. Tote� gdy Liza nios�a straw� m�ynarczykom do m�yna, nie szed� za ni� nigdy. Ale tutaj czu� si� jeszcze u siebie w domu.
� Patrzaj, jak zabawne s� te dwa zwierzaki! Zaledwie Liza to wypowiedzia�a, koty skoczy�y ju� na
siebie. Liza wrzasn�a i zacz�a wali� poduszk� w rozszala�� par� � co by�o zgo�a bezskuteczne. Nagle jednak Lars chwyci� Kizi� za kark i wyrzuci� za drzwi, a gdy przeciwnik znikn�� z widowni, Pilatus uleg� natarciu poduszki i ukry� si� pod ��kiem.
� Na Boga, �e te� odwa�y�e� si� na to? � zawo�a�a Liza. � M�g�by ci� przecie� strasznie pokaleczy�!
� Kizia by�by wydrapa� Pilatusowi oko, a ty gniewa�aby� si� na mnie z tego powodu � odpowiedzia� Lars dobrodusznie.
� Dzielny jeste� ch�opak... Pfe, ty paskudny Pilatusie, wstyd� si�!
� Czy sko�czy�e� robot� na g�rze? � spyta� J�rgen.
� Tak.
� A na dole?
� Tak�e.
� No, zobaczymy � brukn�� J�rgen niedowierzaj�co.
Lars jednak by� tak dumny z tego, co uczyni�, i z pochwa�y, jak� us�ysza� z ust Lizy, �e spos�b traktowania go przez starszego parobka nie wywar� na nim zgo�a �adnego wra�enia. Wsadzi� r�ce w kieszenie i opar� si� o ram� drzwi.
�Tak, bardzo ch�tnie by� si� mnie pozby�, ale ja stoj� tutaj. Wydaje ci si�, �e pi�kna Liza ci� lubi, ale czy� nara�a� swoj� sk�r�, aby rozerwa� walcz�ce koty?� � my�la� Lars.
J�rgen zmierzy� go w�ciek�ym spojrzeniem, kt�re jednak nie odnios�oby skutku, nawet gdyby po drodze nie zagubi�o si� w mroku. Natomiast spojrzenie, jakim Liza obdarowa�a ch�opca poprzez rami� � tymczasem bowiem s�a�a drugie ��ko � dotar�o szcz�liwie do celu. Teraz spogl�da na mnie! �Jest odwa�ny� � my�li o mnie. A mo�e my�li tak�e: �Ch�tnie uca�owa�abym go za to�? Poczu�, �e p�oni si� rumie�cem, i wzdrygn�� si�, gdy Liza przem�wi�a do niego.
� Larsie � rzek�a � schowa�am dla ciebie kawa�ek chleba z mas�em i z serem i troch� piwa. Je�eli masz na nie ochot�, znajdziesz je w czeladnej kuchni.
� Dzi�kuj� ci, Lizo! � odpad� Lars i odbieg�, wzruszony do g��bi t� troskliwo�ci�.
A to si� J�rgen rozz�o�ci! Do licha! Jestem u niej w wielkich �askach!
W ten spos�b pozbyli�my si� go � roze�mia� si� w duchu J�rgen. � Jak ona to sprytnie wymy�li�a, aby pozosta� ze mn� sam na sam.
Ale mylili si� obaj. Albowiem w rzeczywisto�ci by� to chleb z mas�em, na kt�ry ona sama nie mia�a ochoty, a piwo zaczyna�o ju� kwa�nie�.
IV
Podczas gdy Lars w czeladnej kuchni spo�ywa� z nabo�e�stwem t� uczt� b�d�c� dowodem �yczliwo�ci i rozmawia� z Chrystianem, kt�ry zjad� ju� swoj� polewk�, ale nie mia� ochoty wstawa�, J�rgen siedzia� przy oknie, pali� fajk� i opowiada� Lizie te pi�kne historie, jakie wyczyta� w kalendarzu. Liza usiad�a na ��ku i przys�uchiwa�a si� uwa�nie; kiedy niekiedy okrzykiem wyra�a�a zdziwienie, �e potrafi� przeczyta� i zapami�ta� wszystko.
� A c� si� dalej sta�o? � spyta�a z napr�eniem.
� Ot� dalej ju� nie przeczyta�em, bo zapad� mrok.
� To by�a z�a dziewczyna.
� O tak... ale poza tym jest bardzo sympatyczna, kiedy si� o tym czyta.
�Sympatyczna� � to by�o s�owo, jakie zapami�ta� z czytania. Liz� zdziwi�o to wyra�enie, ale wyda�o si� jej bardzo �adne, albowiem mog�oby i do niej si� stosowa�.
� Ale cz�owiek idzie za to do piek�a.
� Ta...a...k.
J�rgen nie rozmy�la� nigdy zbyt dok�adnie o piekle, mimo woli jednak wyobra�a� sobie kobiece jego mieszkanki jako brzydkie, stare baby, bez wyj�tku brodate czarownice z bajki. Tote� zaniepokoi�a go bardzo my�l, �e tak wdzi�czne stworzenie jak dziewica Metta mog�oby tam przebywa�.
� Ale tak by�o kiedy�, �e ludzie byli bardzo �li � o�wiadczy�a Liza b�bni�c nogami w pod�og�.
� O nie, Lizo, to zdarza si� i teraz! S�ysza�a� zapewne o tej, kt�r� kat �ci�� w proboszczowskim lesie ko�o Tostrup? To przecie� niedaleko od was.
� Tak s�ysza�am o takiej, kt�ra tam pono straszy.
� O, to pewne. M�j ojciec widzia� j� kiedy� na w�asne oczy, gdy w jasn�, ksi�ycow� noc musia� i�� przez las.
� Musia�? � powt�rzy�a Liza dra�ni�cym tonem zapytania i pochyli�a si� naprz�d, aby m�g� zauwa�y� jej wyzywaj�cy u�miech. � Czy�by wybra� si� na niedozwolone �owy?
� No tak � przyzna� J�rgen � mo�e i zdarzy�o si�, �e �ciga� jakiego� rogacza... Nie b�dziesz chyba os�dza� go zbyt surowo z tej przyczyny... Co, Lizo k�usowniczanko?
� J�rgenie! � krzykn�a dziewczyna tonem pe�nym wyrzutu, marszcz�c brwi.
� Nie gniewaj si�, Lizo! Wiem, �e nie lubisz tego, ale tak si� jako� z�o�y�o przy tej sposobno�ci, zrozum... U nas zdarza�o si� to zreszt� tylko przypadkowo... ot, po prostu fuszerka.
Liza skin�a g�ow� potwierdzaj�c fakt, �e bywaj� tak�e przygodni z�odzieje, a jednocze�nie dzi�kuj�c za kryj�ce i� w tej uwadze pe�ne szacunku uznanie dla niej, c�rki rodziny Vibe, w kt�rej uprawiano k�usownictwo od szeregu pokole� z zawodowym mistrzostwem. W s�owach J�rgena brzmia�o �yczenie, by zaznaczy� pewien zwi�zek mi�dzy obiema rodzinami, ale zarazem podkre�li� skromnie niepor�wnan� wy�szo�� rodziny Vibe. Ta delikatno�� zas�ugiwa�a na uznanie i zosta�a uznana.
� Tak, wi�c to ten fuszer wchodzi� nam w drog�... i to nawet w proboszczowskim lesie!... B�d� co b�d� by�o to troch� bezczelne! Hm... I wtedy zobaczy� j� naprawd�?
� Tak, najwyra�niej. Opisywa� j� dok�adnie, tak� sam�, jak� widzia� j� dziadek, kiedy j� tracono. By�a tak pi�kna, �e wszyscy p�akali.
� A c� ona w�a�ciwie uczyni�a z�ego?
� Zamordowa�a swego narzeczonego, proboszcza, podawszy mu zatrute ciasto.
� W takim razie przypuszczasz mo�e, �e ja karmi� t� tam zatrutym ciastem?
� Jezusie!... Nie m�w tak, Lizo! Strach s�ucha�... zw�aszcza w ciemno�ci.
Liza za�mia�a si�. �miech jej brzmia� kr�tko, twardo.
Podnios�a si�, stan�a obok niego i wyjrza�a przez okno. Okno by�o ma�e i nisko osadzone, wi�c aby tym wygodniej patrzy�, przechyli�a si� ca�kiem przez niego, tak �e brod� dotyka�a prawie jego czo�a, a rami�, wsparte d�oni� na por�czy sto�ka, po�o�y�a mu na barkach. Nigdy jeszcze nie by�a tak blisko niego, ale za nic na �wiecie nie o�mieli�by si� dotkn�� jej sw� pieszczot�. Czu� l�k przed ni�, a ona wiedzia�a o tym � on za� zdawa� sobie spraw�, �e ona wie o tym. Spogl�dali oboje ku domowi. W ogr�dku przed domem b�yszcza�y nik�e promienie �wiat�a b��dz�c po ga��ziach krzew�w, k�ad�c si� na �cie�k� i gubi�c si� jako majacz�cy po�ysk w trawie. Promienie te wychodzi�y ze szczytowego okna, gdzie zas�ona by�a zapuszczona. Tam wewn�trz le�a�a umieraj�ca chora.
Nie. Liza nie zabija�a m�ynarki. Co prawda przed miesi�cem, kiedy si� wydawa�o, �e chora wyzdrowieje, przesz�a jej przez g�ow� my�l, czyby nie mo�na dopom�c chorobi� dodaj�c co� do herbaty. Ale by�o to zbyt niebezpieczne, wi�c nie uczyni�a tego. Jedynym �rodkiem, jaki mog�aby zdoby�, by�a trucizna na szczury, kt�r� tak �atwo umiano by wykry�! Nie uczyni�a tego, Bogu dzi�ki!... albowiem nie by�o to potrzebne. Teraz i tak dokona si� z ca�� pewno�ci�. Proboszcz przyjecha�... m�ynarka le�a�a wewn�trz i �egna�a si� ze �wiatem. Nie, nie otru�a tej kobiety... Czy jednak nie zatru�a jej �ycia i czy nie utorowa�a jej przez to drogi do �mierci?... Ech, kt� by �mia� j� obwinia�? Za to zreszt� nie idzie cz�owiek od razu do piek�a.
Takie my�li kr��y�y w g�owie Lizy, kiedy obserwowa�a nik�e promienie �wiat�a, przy kt�rym gas�o �ycie m�ynarki.
Kiedy niekiedy, w regularnych odst�pach, jak posta� przes�ania�a promienie, d�ugi cie� pe�za� po trawie, to zbli�a� si�, to znowu oddala�. To m�ynarz, pe�en niepokoju, chodzi� przed domem tam i z powrotem.
L�kliwa ciekawo�� ogarn�a J�rgena: chcia� zobaczy�, jak wygl�da pochylona nad nim dziewczyna. Potar� zapa�k� udaj�c, �e zapala fajk�. Nag�y blask uderzy� w doln� cz�� podbr�dka o g�adkiej jak at�as sk�rze, rozb�ysn�� przelotnie na emalii z�b�w, purpurow� czerwieni� wdar� si� do nosa i prze�wietli� nozdrza, kt�re drga�y nerwowo podobnie jak u wietrz�cego za �ladem psa. Cie� wystaj�cej ko�ci policzkowej pog��bi� skro�, a oko cofn�o si� do oczodo�u, nad kt�rym migota�a niby z�ocisty p�ot zazwyczaj prawie niedostrzegalna brew. To o�wietlenie z do�u, kt�re wydobywa�o na jaw p�aszczyzny zwykle ukryte, a przes�ania�o cieniem inne, zazwyczaj najsilniej o�wietlone, stwarza�o poniek�d odwrotny obraz i pokazywa�o mu oblicze, w kt�rym zaledwie m�g� si� doszuka� znanych rys�w i kt�re dzi�ki tej na wp� poufa�ej obco�ci jednocze�nie odpycha�o go i poci�ga�o tajemniczo. A zw�aszcza teraz niepokoi�o sw� niesamowito�ci�, gdy kolejno prawie ca�kiem znika�o i znowu pojawia�o si�, coraz bardziej blade i upiorne � wyczarowywane i znowu przy�miewane migoc�cym blaskiem zapa�ki, kt�ra upad�a na pod�og� nie osi�gn�wszy celu zapalenia fajki.
� J�rgenie � szepn�a Liza � czy s�dzisz, �e mo�na stamt�d z pokoju zobaczy�, co si� dzieje tutaj w m�ynie?
� C� przypuszczasz? Przecie� oddzielaj� �ciany.
� Albo te� us�ysze�?
� Tak daleko?
� M�ynarz powiada, �e to mo�liwe.
� Zwariowa�a� chyba, je�eli w to wierzysz.
� A jednak!... Kiedy m�ynarz mnie poca�owa�, ona wiedzia�a o tym i omal nie umar�a z tego powodu, bo ju� si� jej wiele nie nale�y.
� A wi�c m�ynarz ca�owa� ci�?
� Tak. Raz.
� Czy to ju� dawno?
� Nie tak bardzo dawno.
� Mniej wi�cej przed miesi�cem?
� Czy mo�e chcesz zapisa� w kalendarzu? � za�mia�a si�.
Oboje milczeli przez par� chwil.
My�l o tym poca�unku wzburzy�a J�rgena, gniewa� si� na ni�, �e opowiada o tym tak szczerze. Ale wprost niezno�ny by� ten pogardliwy spok�j, z jakim pochyla�a si� nad nim, jak gdyby by�a star� kobiet� lub jak gdyby on nie by� m�odym, kochaj�cym j� ch�opakiem. Dlaczego jemu mia�o by� wzbronione to, na co sobie m�ynarz pozwala�? I gasz�c obcasem resztk� �aru nowej zapa�ki postanowi� otrz�sn�� si� z ci���cego na nim przymusu, otoczy� j� ramieniem i rozprawi� si� z ni� energicznie, gdyby si� broni�a przeciwko jego pieszczotom.
W tej samej chwili zabrzmia� w ogrodzie g�os dzieci�cy: �Ojcze!�
Liza wzdrygn�a si�, wyprostowa�a i odst�pi�a par� krok�w.
Sprzyjaj�cy moment przemin�� nadaremnie, ale J�rgen nie doznawa� rozczarowania, przeciwnie, czu� pewn� ulg�. W ciemno�ci ta blisko�� pi�knego, krzepkiego kobiecego cia�a, kt�rego nie widzia�, lecz wyczuwa� tylko niby ci�nienie powietrza, ci��y�a na nim jak zmora; krew wrza�a w �y�ach. Teraz odetchn��. Ale jednocze�nie ogarn�� go nieokre�lony l�k; wpe�z� on do izby wraz z tym g�osem
dzieci�cym, zbola�ym i p�aczliwym, kt�ry brzmia� mu jeszcze w uszach i oddzia�ywa� na jego nastr�j podobnie jak nocny krzyk sowy przed burz�.
� Przecie� to okropne dla dziecka � o�wiadczy� nagle.
� Jak to, okropne?
� My�l� o tym, �e straci matk�.
� No tak, m�j Bo�e! Takie biedne dziecko pop�acze par� dni, a potem zapomni.
� To dziwne, Lizo, ale mnie si� zdaje, �e Janek ci� nie cierpi.
� Dlaczego mia�by mnie nie cierpie�? � odpowiedzia�a w gniewie Liza. � Nie uczyni�am mu przecie� nic z�ego, Bogu wiadomo.
� Oczywi�cie, ale Janek jest w�a�nie niezwyk�ym dzieckiem. Czy wiesz, co zwr�ci�o moj� uwag�?
� No?
� Z pocz�tku, kiedy Karo si� tu przyb��ka�, Janek nie dba� wcale o niego. Ale pewnego dnia obi�a� psa miot�� i wyp�dzi�a� z kuchni, i wtedy ch�opiec zacz�� go pie�ci�, bawi� si� z nim przez ca�y dzie�, a od tego czasu s� nieroz��cznymi towarzyszami.
� Bo obaj s� g�upimi stworzeniami.
� Dlaczego w�a�ciwie jeste� nie�yczliwie usposobiona wzgl�dem Kara? To przecie� ca�kiem porz�dny pies.
� Kundel! Przewraca wszystko i rozpuszcza chmar� pche�.
� Tak, pche� ma istotnie du�o � przy�wiadczy� J�rgen � ale to nie jego wina. A z czasem oduczy si� tak�e przewraca� statki.
� Nie, Pilatus i ja nie cierpimy Kara! Nie, nie cierpimy go... prawda, Pilatusie? � I ruchem nogi potoczy�a po pod�odze kota mrucz�cego przytwierdzaj�co.
J�rgen potar� znowu zapa�k�, tym razem naprawd� dlatego, aby zapali� fajk�. Potem pogr��y� si� w g��bokim rozmy�laniu nad politycznym chaosem w m�ynarskim pa�stwie, a my�li jego skoncentrowa�y si� w nast�puj�cym wniosku:
�Tak, gdyby Janek mia� szesna�cie lat zamiast sze�ciu, nic by zapewne nie przeszkodzi�o, �eby Liza za�atwi�a si� z nim tak samo jak z innymi. Ale tak jak jest, zdaje mi si�, �e nie bez powodu obawia si� go troch�.�
V
M�ynarz przesta� ju� chodzi� wzd�u� szczytowej �ciany.
Usiad� na niskim kopcu w ogrodzie, a Janek, kt�ry przyzywa� go tak trwo�nie, sta� obok niego. Opar� �okcie na ramionach ojca i wpatrywa� si� w jego twarz. M�ynarz stara� si� okaza� mu oblicze nie zachmurzone trosk�.
� Ojcze � pyta� Janek � czy ludzie s� bardzo chorzy, gdy proboszcz przychodzi do nich?
� Czemu�by tak mia�o by�? Przecie� proboszcz przychodzi� i dawniej do mamy.
� Czy mama nie by�a w�wczas tak bardzo chora?
Przepojona czu�o�ci� mi�o�� rodzicielska, pragn�ca mo�liwie najd�u�ej oddala� smutek od tego dzieci�cego serca, by�a do�� czujna, by nie wpa�� w pu�apk�, jak� zastawi� Janek zadaj�c to pytanie z nieu�wiadomion� przebieg�o�ci�, podyktowan� niepokojem.
� Mama nie jest i teraz tak bardzo chora � odpowiedzia�. � Proboszcz lubi j� bardzo, poniewa� jest dobra i pobo�na, dlatego te� odwiedza j� tak cz�sto.
� W�wczas jednak przychodzi� piechot� lub przyje�d�a� w�asnym w�zkiem � zauwa�y� Janek po kr�tkiej chwili namys�u, por�wnuj�c z uporem dawniejsze odwiedziny proboszcza z obecnymi.
Ojciec pog�adzi� lekko g��wk� ch�opca nie znajduj�c odpowiedzi.
� Ojcze � m�wi� Janek dalej � gdy proboszcz b�dzie odchodzi�, popro�my go, niech b�aga Pana Boga, aby nie zabiera� nam mamy.
� Proboszcz uczyni to jutro w ko�ciele, a wtedy wszyscy obecni b�d� si� modli� o to razem z nim.
� A czy zabierzesz mnie tak�e do ko�cio�a?
� Tak, moje dzieci�.
Ch�opak po�o�y� g�ow� na kolanach ojca i milcza� d�ugo. Tymczasem m�ynarz rozwa�a�, czym m�g�by najlepiej rozerwa� i ucieszy� Janka.
� S�uchaj, Janku, po nabo�e�stwie w ko�ciele pojedziemy przez las i odwiedzimy le�niczego... Oni z pewno�ci� b�d� tak�e w ko�ciele, a w takim razie odwieziemy ich do domu... Czy przypominasz sobie dobr� ciotk� Hann�? Kocha�e� j� bardzo, kiedy by�a tutaj i bawi�a si� z tob�... Ona piecze takie smaczne, ma�e pierniki. Zobaczysz tak�e t� sarenk�, o kt�rej opowiada�em ci, �e przybiega do r�ki, gdy si� na ni� wo�a...
Janek nie objawia� wcale rado�ci. Ojciec pochyli� si� nad nim. Ch�opak zasn��.
By�a ciep�a, wiosenna noc. Wiatr ucich�, jak gdyby tak�e u�o�y� si� do spoczynku, poniewa� nie trzeba ju� by�o wprawia� w ruch m�yna. Nieruchome �migi stercza�y jak olbrzymi cie� na tle zachodniego nieba, gdzie ��tawe �wiat�o o zielonawym odcieniu rozp�ywa�o si� w mi�kkim, przyt�umionym b��kicie nocy. Tam, tu� nad najwy�szym szczytem �migi, b�yszcza�a gwiazda. Na dole, poza krzewami rozci�ga� si� dom mieszkalny niby d�ugi, ciemny wa�. A ca�kiem nisko ja�nia�o tak�e �wiat�o czerwie�sze i silniejsze ani�eli na niebie. Jak samotna para promieni przedziera�o si� poprzez krzywe pnie drzew owocowych i przenika�o ku niemu. Nie by� to ten sam blask, kt�ry widzieli J�rgen i Liza, a kt�ry raz po raz ciemnia� wskutek niespokojnych krok�w m�ynarza w t� i tamt� stron�. Ale i ten promie� wychodzi� z tego samego �r�d�a: pok�j chorej znajdowa� si� w naro�niku domu i zdawa�o si�, �e bez przerwy wpija w m�ynarza swe �wietlne oczy bez wzgl�du na to, czy m�ynarz w�drowa� mi�dzy ma�ymi grz�dkami ogr�dka, obramowanymi muszelkami, czy te� ukrywa� si� w g�stwinie sadu � zdawa�o si�, �e �ciga go pal�cym, gor�czkowym spojrzeniem podobnym temu spojrzeniu, kt�re ugodzi�o w niego, kiedy wychodzi� z pokoju, aby zostawi� �on� sam na sam z proboszczem, a kt�re nap�dzi�o mu wszystk� krew do g�owy niemym zapytaniem: �Czy idziesz teraz do niej?� Spojrzenie to sp�oni�o go rumie�cem, chocia� nie zamy�la� bynajmniej p�j�� do Lizy. Ach, gdyby to spojrzenie mog�o przenikn�� w g��b jego serca, to ujrza�oby, jak daleka by�a w tej chwili my�l t�sknoty za t� dziewczyn�. A jednak czy�by to by�o wi�ksz� pociech� dla chorej, gdyby zobaczy�a, �e on si� Lizy obawia? Czy w og�le taka boja�� mog�a istnie� w sercu m�czyzny, kt�rego �ona prawdopodobnie nie prze�yje tej nocy? Tego by� niemal pewny, poniewa� chora mia�a sama przeczucie zbli�aj�cej si� �mierci. Czy to rozpacz mi�o�ci z powodu gro��cej utraty wyp�dzi�a go z pokoju chorej i gna�a tu i tam jak niespokojnego ducha? Czy z tego powodu trz�s�y mu si� r�ce, dr�a� g�os, a wargi powtarza�y bezradne, dzieci�ce zapytani