Sawwa Ryszard - Drugi świadek obrony
Szczegóły |
Tytuł |
Sawwa Ryszard - Drugi świadek obrony |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Sawwa Ryszard - Drugi świadek obrony PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Sawwa Ryszard - Drugi świadek obrony PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Sawwa Ryszard - Drugi świadek obrony - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RYSZARD SAWWA
DRUGI ŚWIADEK OBRONY
Ray zaczął schodzić w dolinę, kiedy już wtargnął do niej wieczorny chłód górski.
Poszedł szybciej, żeby się rozgrzać. Chciał przy tym zdążyć na kolację w
schronisku. Spojrzał na zegarek. Była już 18.00. Nowy dowódca grupy kontrwywiadu
pułkownik Alain Bradford był bardzo wymagający, jeśli chodzi o punktualność.
Właściwie wszyscy rozumieli, że sprawy zaszły już za daleko, żeby pokpiwać sobie
z jego metod działania, ale te zakazy rozmów na temat startów sond i skrupulatna
"opieka" nad wszystkimi pięcioma członkami Zespołu Startowego były trudne do
zniesienia.
Minął ostatni zakręt w lewo i doszedł do znaku kilometrowego. Jeszcze pół
godziny drogi i będzie w schronisku.
Jutrzejszy dzień musi rozstrzygnąć o dalszym planie badania sektora 10. Start
będzie o 9.33. Taki czas ustalono dopiero w ostatniej chwili. O starcie
poinformował go sam Bradford. Pułkownik wprowadził zresztą bardzo osobliwą
metodę powiadamiania o momencie startu. Już wielokrotnie terminy były zmieniane
i nie ma żadnej pewności, że i ten jest prawdziwy. Ray uśmiechnął się. Nie
wierzył, aby to coś pomogło. Jeśli rzeczywiście chodzi o sabotaż, to ci, którzy
go przeprowadzają, mają ogromne możliwości. Był przekonany, iż NOL-e pojawiające
się od czasu do czasu były dostatecznym dowodem na to, że ktoś sobie nie życzy
rakiet w sektorze 10 i że trzeba w końcu przestać wysyłać sondy kosmiczne w ten
rejon. Bradford nie dawał się jednak przekonać i twierdził, że musi zdobyć
dowody zamierzonej akcji, a nie będzie opierał się li tylko na hipotezach.
Spojrzał na zegarek. Jeszcze kwadrans marszu. Regularna praca mechanizmu
działała uspokajająco. Wszyscy członkowie zespołu byli już na granicy
wytrzymałości. psychicznej. Właściwie wiadomo było, że jutrzejszy eksperyment, w
razie niepowodzenia, musi być dla tej grupy ludzi ostatnim przed dłuższym
urlopem.
Ray przypomniał sobie poprzednią wycieczkę w to miejsce z całym zespołem. Było
to w dwa dni po nieoczekiwanej anihilacji pierwszej sondy niedaleko sektora 10.
Ustawiono na kosmodromie następną sondę, a zespół dostał zezwolenie na niedaleką
wycieczkę. Wszyscy zauważyli wtedy ten Nierozpoznany Obiekt Latający. Był to
niewielki dysk z błyszczącego materiału, który uniósł się z odległości około 2
km od nich i bardzo szybko zniknął w obłokach. Dyskusje na temat pochodzenia
NOL-i odwróciły natychmiast zainteresowanie przyjaciół od Raya i jego zegarka.
Ray znalazł go przy ścieżce prowadzącej na szczyt. Musiał go ktoś zgubić co
najmniej kilka dni temu, bo był nie nakręcony. Nikt z obecnych jeszcze w
schronisku nie przyznał się do zguby i było jasne, że nie ma sensu dalej szukać
właściciela.
Zegarek spisywał się nieźle i Ray był z niego zadowolony. Idąc uświadomił sobie,
że wraz ze zbliżającym się terminem startu zaczyna się denerwować. Już cztery
sondy przy starcie rozpadły się na pył metalowy bez jakiegokolwiek wybuchu, bez
żadnych śladów jakiegokolwiek działania. Wysyłane do innych rejonów Galaktyki z
tego samego kosmodromu startowały normalnie i już od kilku lat nadchodzą od nich
informacje o przebytych trasach. Sondy kosmiczne, bezzałogowe, szybkie statki
fotonowe miały za zadanie nawiązać łączność z przypuszczalnymi innymi istotami
myślącymi i przełączyć kontakt na Ziemię. Wysyłano je w ramach programu
odpowiedzi po wychwyceniu z szumów Kosmosu wyraźnych sygnałów sztucznych.
Światło w schronisku już się paliło, kiedy wszedł i zrzucił plecak. W jadalni za
stołem siedziała tylko jedna osoba. Chciał usiąść przy innym stoliku, ale
zorientował się, że ten krótko ostrzyżony, siwy mężczyzna w sportowym ubraniu -
to Bradford. Nie spodziewał się go tutaj. Mimo woli poczuł, że zasycha mu w
gardle.
Podszedł do stolika Bradforda i zauważył, że ten też musiał przed chwilą wrócić
z gór.
Bradford uśmiechnął się i zaprosił Raya do stolika.
- Dobry wieczór panu, nie spodziewał się mnie pan tutaj, prawda ?
Ray był zawsze szczery w stosunku do Bradforda.
- Tak, ma pan rację, panie pułkowniku, nie sądziłem, że jestem szczególnie przez
pana wyróżniony. Nie bardzo łatwo bym uwierzył, że akurat dzisiaj chciał pan w
tym samym miejscu zażywać świeżego powietrza.
Bradford zareagował spokojnie.
- No cóż, wie pan, że mam swoje plany działania. Wolałbym takie, byśmy
współpracowali w innym układzie zadań, ale sytuacja wymaga ode mnie specjalnych
kroków. Musi pan zrozumieć, że sondy są bardzo drogie i rząd wymaga od nas
wykrycia sprawców dywersji.
- I dlatego pewno szedł pan za mną i śledził mnie? Tylko nie rozumiem, jaki to
miałoby sens.
- Widzi pan, mogę powiedzieć panu, że jutrzejszy dzień będzie decydujący w
śledztwie przez nas prowadzonym. Mogę również zapewnić pana, że nie szedłem za
panem i nie śledziłem. Mój cel przybycia tutaj był inny. A jaki - możliwe, że
wyjaśnię panu później. Na razie chciałbym jeszcze raz pana prosić, aby dla dobra
śledztwa nie czynił pan prób kontaktowania się z kimkolwiek do jutra do godziny
9.33. Niech pan nie sądzi, że jest pan, jak to pan powiedział, "szczególnie
wyróżniony".
Nie. Inni członkowie zespołu też będą absolutnie skutecznie odseparowani od
otoczenia.
Po kolacji okazało się, że będą spali z Bradfordem w jednym pokoju.
Ray był zmęczony wspinaczką i z przyjemnością wyciągnął się na tapczanie.
Zasypiał szybko i zapamiętał tylko, że Bradford mówił coś jeszcze o śledztwie.
Ostatnie słowa dotarły do niego prawie wyprane z sensu. Słyszał je, ale były to
tylko słowa. Mógłby je podrzucać, jak żongler na arenie podrzuca jednakowe szare
piłeczki, spadające bez dźwięku na podłogę i podskakujące do jego rąk, i znowu
podrzucane do góry.
- ... Wie pan, Ray, sądzę, że ktoś z zespołu bierze w tym udział. Ale kto? I
jakim cudem? Przecież znamy każdy krok członków zespołu. Ten ktoś musi
przekazywać czasy startu w jakiś bardzo dowcipny sposób...
Piłeczki skakały coraz prędzej i rosła ich ilość. Ray czuł, że są coraz cięższe
i że nie może ich podrzucać. To one zaczynają podbijać mu ręce. Jest ich coraz
więcej i w końcu unoszą go nad Ziemię i oddalają coraz dalej i dalej. Znikają
światła miast. I Ziemia staje się też małą, szarą piłeczką. A dokoła rozciąga
się bezkresna, czarna pustka...
Ryk lądującego helikoptera był doskonałym budzikiem. Bradford był już ubrany w
swój mundur służbowy i zamykał walizkę, kiedy Ray zdecydował się wstać.
- Dzień dobry panu, Ray, szybciutko jemy śniadanko i do pracy. Już godzina 6.
Na kosmodromie wylądowali w godzinę później. Podziemne stanowisko dowodzenia
lotem było już przygotowane do startu. O godzinie 8, jak zwykle w dniu startu,
rozpoczęła się odprawa u kierownika programu, profesora Jeansa.
Ray usiadł blisko kolegów z zespołu. Każdy miał obok siebie "anioła stróża".
Wszyscy "aniołowie" byli w mundurach żandarmerii kosmicznej, co oznaczało, że są
na służbie, i podkreślało wagę dnia. Tak było pierwszy raz. Ray widział wyraźnie
niepokój na twarzach kolegów. Każdy myślał o tym samym. Co przyniesie dzisiejszy
start? I co przyniesie śledztwo Bradforda? Patrzyli ukradkiem jeden na drugiego,
łowiąc spojrzenia kolegów.
Jeans mówił krótko i zwięźle:
- Proszę kolegów! Dzisiejszy start z wielu względów będzie decydujący, jeśli
chodzi o dalszy program badania sektora 10, i może być bardzo ważki dla nas jako
dla konkretnego zespołu ludzi. Wszyscy wiemy, że prowadzone jest śledztwo w
sprawie przyczyn poprzednich nieudanych startów. Chociaż ja osobiście mam swoje
poglądy na tę sprawę, z materiałów zebranych przez kolegę Bradforda wynika, że
niewykluczone jest współdziałanie kogoś z obecnych tu na sali w sabotażu. Sprawę
tę stawiam otwarcie z dwóch powodów. Po pierwsze - to jest ostatnia szansa dla
przypuszczalnego przestępcy: ma jeszcze możność wycofania się z góry. I po
drugie - jeżeli się nie wycofa, to będzie dzisiaj zidentyfikowany. Wtedy nie
będzie dla niego litości. Poniesie surową karę za zdradę ludzkości. Apeluję więc
do niego, by wykorzystał szansę. Jeżeli już przekazał czas startu, może się
zgłosić do mnie i zmienimy program dnia, dla uniemożliwienia sabotażu. Na prośbę
pułkownika Bradforda od godziny 8.30 zarządzam pełną gotowość startową na cały
dzień. Czas startu będzie ogłoszony całej załodze kosmodromu na pół godziny
przed rozpoczęciem odliczania i startem. W tej chwili czas startu zna tylko
Zespół Startowy w składzie 5 osób. Proszę o godz. 8.30 o zajęcie stanowisk.
Dziękuję.
Tak żywych komentarzy nie było jeszcze nigdy, nigdy przecież dotychczas nie
mówiło się o sabotażystach.
Bradford spojrzał na Raya i rzekł z uśmiechem:
- Niech pan się uspokoi, przecież to chyba nie pan nas zdradza, prawda ?
Ray nie odpowiedział. Wsiedli obaj do windy i pojechali do sterowni.
O 8.20 Ray usiadł przy ekranie pulpitu sterowania silnikiem.
O 8.30 zapaliły się przy stanowiskach czerwone napisy "Gotowość startowa".
Rozpoczęło się czekanie. Ray zarządził sprawdzenie układów sterowania i siłowych
silnika. Przez godzinę zdążył zrobić to 2 razy. Program sprawdzania znał na
pamięć.
Zbliżał się start. Zgodnie z planem o godz. 9.00 niski głos syreny i pulsujące
napisy "Operacja startowa" ogłosiły początek eksperymentu. Ray poprawił się w
fotelu i spojrzał na stanowiska pozostałych członków zespołu. Wydawało mu się,
że widział na ich twarzach zdziwienie. Czyżby nie znali prawdziwego momentu
startu? Przycisnął dźwignię "Paliwo". Wiedział, że zaczyna się pompowanie
płynnego deuteru do olbrzymich zbiorników sondy. Po dziesięciu minutach na
drukarce automatu kontrolującego wyskoczył napis "Pompowanie zakończone".
Włączył rozruch. Teraz zaczyna działać uranowy zapłon. Nie było żadnych
zakłóceń. Ogłosił alarm startowy. Nikt nie ma prawa wychodzić z bunkrów
kosmodromu. Otworzył zawór zasilacza i deuter zaczął się sączyć w ognisko
reakcji rozszczepiania jąder uranu. Gwałtowny wzrost jasności w przyciemnionych
szybach kontrolnych ze szkła ołowiowego Potwierdził wskazania przyrządów. Silnik
fotonowy zaczął działać.
Cyfrowy wskaźnik czasu zbliżał się do stanu zerowego. Setne części sekund migały
zielonkawym światłem. Kiedy naciskał klawisz "Start", zamknął oczy. Teraz pompy
na pełnych obrotach powinny wtłoczyć deuter do dyszy i sonda powinna oderwać się
od płyty startowej. Ogromna moc silnika wyrzuci ją daleko poza Układ Słoneczny.
Kiedy obejrzał się, zobaczył, że za nim stał Bradford i przez szyby ochronne
patrzył na stanowisko startowe. Rayowi drżały ręce. Wstał i wiedział już, co
zobaczy na starcie. Zamiast ryku startującej rakiety na kosmodromie panowała
cisza.
Nawet nie zakładał kombinezonu ochronnego. Po awariach sondy nigdy nie było
śladu promieniowania radioaktywnego. Pierwszy dobiegł do tego, co było przed
chwilą sondą kosmiczną, potężnym statkiem o masie kilkuset ton, a teraz
przedstawiało sobą widok, który wywoływał po prostu wesołość. Nie mógł się
powstrzymać od głośnego śmiechu. Widział, że twarz
Bradforda poczerwieniała z wściekłości, ale pułkownik się szybko opanował i po
chwili też się zaczął śmiać. Na miejscu sondy była niewielka piramidka
metalowego pyłu. Nie było nawet co analizować.
Bradford zwrócił się do członków zespołu: - Proszę panów. Bardzo proszę ze mną.
W gabinecie profesora Jeansa już znajdowało się kilku oficerów w mundurach.
Bradford przedstawił im pięciu członków Zespołu Startowego. Zabrał głos jeden z
oficerów - generalny prokurator ministerstwa:
- Panowie! Rozpoczniemy teraz posiedzenie sądu. Mam nadzieję, że rozstrzygną się
na nim i wyjaśnią pewne sprawy związane z dywersją, której ostatni przykład
przed chwilą obserwowaliśmy. Oddaję głos pułkownikowi Bradfordowi, który od
dłuższego czasu prowadził śledztwo w tej sprawie. Bradford wstał z krzesła,
podszedł do Jeansa, poprosił go o klucze i wrócił z wyjętą z kasy pancernej
teczką pełną dokumentów.
- Śledztwo w sprawie sabotażu rozpoczęliśmy rok temu po anihilacji sondy w
pobliżu sektora 10. Od tego czasu zebraliśmy pewne dane o faktach, które
obciążają jednego z tu obecnych. Chciałbym, żeby nam wyjaśnił te fakty, i jeżeli
to mu się uda, pomógł nam stwierdzić swoją niewinność. Uznaliśmy, że obrońcą
może być tylko osoba fachowo pozostająca na tym samym lub wyższym niż on
poziomie. Obrony podjął się profesor Jeans. Ale przejdźmy do sprawy.
Ray był pewien, że to niedorzeczne oskarżenie nie może się opierać na solidnych
podstawach. Ale niepokój udzielił się i jemu, i jego kolegom. Wiedział, że to,
co tu się rozgrywa, zapamiętają na długo.
Bradford kontynuował:
- Po pierwsze, grupa specjalistów z Instytutu Fizyki Teoretycznej stwierdziła,
że zniszczenie sond nie było rezultatem znanego nam na Ziemi procesu fizycznego
i że nie mogło być rezultatem pracy silnika fotonowego. To stwierdzenie nie
ulega najmniejszej wątpliwości. Czy panowie się z tym zgadzają?
To było oczywiste i Ray też kiwnął głową.
- Z tego wniosek, że mamy do czynienia z siłami obcymi, niweczącymi nasz wysiłek
eksploracji sektora 10, a jest możliwe, że mającymi również inne, bardziej
groźne plany. Tego z góry nie można przewidzieć. Po drugie, Dowództwo Obrony
kosmicznej stwierdziło pojawienie się NOL-i zawsze bezpośrednio przed startem
sondy do sektora 10. Są na to dowody. Mam zdjęcia NOL-i z odpowiednimi datami.
Proszę, oto one.
Ray zobaczył na zdjęciach znane z pamiętnej wycieczki w góry kształty nie
rozpoznanych obiektów. Nie ulegało wątpliwości, że zdjęcia były autentyczne.
- Czy panowie zgadzają się na stwierdzenie, że Oni musieli być informowani o
każdym starcie sondy do sektora 10?
Ray poczuł, że Bradford zbliża się do momentu decydującego. Wtedy zamknie sieć,
z której już ofiara nie będzie się zdolna wydostać.
Logika faktów była niepodważalna. Tym niemniej czuł, że gdzieś musi tkwić błąd w
koncepcjach Bradforda. Ale fakty kazały odpowiedzieć "tak".
- A teraz przechodzę do meritum sprawy. - Bradford zaczął mówić wolniej. - Czy
panowie zauważyli, że prowadziliśmy pięć prób sond, nie licząc anihilacji
pierwszej sondy poza granicami Układu Słonecznego, i że ta liczba zgadza się z
ilością członków Zespołu Startowego?
Ray zaczynał rozumieć, dlaczego zabroniono im wszelkich dyskusji i wymiany
poglądów i informacji na temat startów. Bradford kontynuował:
- Tak, proszę panów, to nas kosztowało bardzo drogo, ale musieliśmy zdobyć
nieodparte dowody.
Ray czuł, że Bradford już zaczął zaciskać pętlę. Ale na czyjej szyi ? Popatrzył
na twarze kolegów. Znał ich od dawna. To niemożliwe, żeby któryś z nich popełnił
zdradę. Był tego absolutnie pewien i w tej chwili. Był ich pewien, jak był
pewien siebie. Już teraz wiedział, że za chwilę padną słowa oskarżenia,
wiedział, że oskarżony nie zdoła wyrwać się z zastawionej pułapki, i wiedział,
że znów Bradford miał rację, sądząc, że najlepszym obrońcą może być Jeans. To
był jedyny możliwy świadek obrony. Wielekroć zauważył, jak profesor zbijał
wspaniale wyglądające hipotezy w kilku zdaniach wypowiedzianych krótko i
zwięźle, tym miłym, cichym i ciepłym głosem. Nawet jego przeciwnicy naukowi
odnosili się do niego z ogromnym szacunkiem. Teraz Jeans przeglądał szczegółowe
zeznania członków zespołu, zebrane przed kilkoma dniami przez Bradforda.
Pułkownik wyjął następny dokument.
- Otóż przy kolejnych startach niektórzy z was znali prawdziwe czasy startów
sond, a inni fałszywe i dopiero na kilka godzin przed startem dowiadywali się o
czasie prawdziwym. Ray czuł, jak krew zaczyna mu pulsować w skroniach. Rozumiał
teraz obecność Bradforda w schronisku. To dlatego był tak dobrze pilnowany.
Bradford zwrócił się do niego:
- Tylko jeden z was, pan Ray Miller, znał dokładne czasy startów sond do sektora
10 we wszystkich pięciu przypadkach. Tylko pan mógł informować o najlepszym
momencie dokonania zniszczenia sond przy starcie. Oskarżam pana o zdradę. Czy
pan przyznaje się do winy?
Ray nie widział szansy ratunku. Wstał z miejsca. Czuł na sobie wzrok swoich
przyjaciół. Widział ich zdumienie i przede wszystkim niedowierzanie. To mu
dodało odwagi. Nigdy nie był mówcą. Jąkając się i czerwieniąc powiedział tylko
to, co mógł. Prawdę.
- Jestem zaskoczony tym oskarżeniem. Przysięgam, że nie miałem i nie mam nic
wspólnego z informowaniem tych, którzy niszczą sondy. Nie przyznaję się do winy,
bo winny nie jestem. Kiedy skończył, nogi już mu odmawiały posłuszeństwa. Siadł
ciężko na fotel.
Znów zaczął mówić Bradford:
- Wobec tak jawnych dowodów winy wnoszę, by sąd, niezależnie od wyparcia się
oskarżonego, uznał go za winnego. Ray słyszał jak przez watę głos generalnego
prokuratora.
- Udzielam głosu profesorowi Jeansowi, który występuje jako świadek obrony. Czy
pan się zgadza, panie Miller, na kandydaturę profesora Jeansa?
Ray nie poznał własnego głosu, kiedy odparł:
- Tak jest, panie prokuratorze.
- Czy pan chce coś powiedzieć w obronie oskarżonego, profesorze Jeans?
Profesor skinął głową i patrząc w okno zaczął:
- Panie Bradford, pańska metoda wykrycia przestępcy zawiera błąd logiczny.
Dlaczego pan nie dopuszcza myśli, że niekoniecznie członek Zespołu Startowego
informował obcych? Przy takim założeniu nie powinien pan podawać nikomu z
członków zespołu Startowego prawdziwego terminu i gdyby wtedy sabotaż się nie
udał, miałby pan dopiero prawo wyciągnąć te wnioski, które pan wyciągnął. Ale
gdyby się udał? Zresztą w tych obu przypadkach byłaby podejrzana jeszcze jedna
osoba.
Bradford zerwał się z fotela.
- Co pan ma na myśli, panie profesorze? Wypraszam sobie tego rodzaju insynuacje.
To przecież śmieszne podejrzewać mnie. - Proszę siadać, panie pułkowniku. Pan
profesor rozumuje zupełnie poprawnie.
Prokurator generalny odebrał głos Bradfordowi i poprosił Jeansa, aby ten
kontynuował.
- Jak pan widzi, panie pułkowniku, pańska pułapka na zdrajcę nie była absolutnie
szczelna.
Ray odetchnął z ulgą. Widział wesołość na twarzy przyjaciół. Jeans jeszcze raz
dowiódł swych możliwości. Ale to nie był koniec.
- Zresztą, panie Bradford, ja pana nie podejrzewam. Twierdzę, że nikt z nas tu
obecnych nie dopuścił się zdrady. Chciałem tylko wykazać, że mylił się pan w
założeniach i niesłusznie oskarżył mojego pracownika. Na pewno go pan jeszcze
dzisiaj przeprosi. Mam pewną hipotezę na temat wydarzeń związanych z sondami do
sektora 10. Powstała ona podczas przeglądania zeznań, które zebrał pan Bradford.
Dziękuję mu za dokładną robotę. Jeżeli hipoteza będzie słuszna, a mam nadzieję;
że uda nam się to udowodnić, to przede wszystkim będzie to zasługa pułkownika
Bradforda.
Raya ubawił widok uspokajającego się Bradforda. Jeans wiedział, jak pozyskać
sobie pułkownika, grając na jego poczuciu dumy zawodowej.
- Proszę panów - ciągnął profesor - wyobraźcie sobie na moment, że przez sektor
10 przebiega jakiś ważny szlak teletransmisyjny lub łączności
międzygalaktycznej. To oczywiście jest moja fantazja, ale pomoże nam w
zrozumieniu sensu wydarzeń. I nagle okazuje się, że pojawia się tam rakieta
fotonowa, znakomicie zakłócająca transmisję chmurą pozostawionej za sobą energii
elektromagnetycznej. Służba łączności stwierdza zakłócenia. Stwierdza, że
rakieta nie słucha rozkazów powrotu wydanych w języku poglądowym. Stwierdza, że
jest bez istot żywych. Nie ma czasu na jej odholowanie. Co wtedy byście,
panowie, zrobili? Pamiętajcie, że może to być bardzo ważne łącze. A właśnie. To
samo, co zrobili Oni. Po prostu zlikwidowali zakłócenie na łączu. Ale Oni
wiedzą, że będziemy na pewno wysyłali rakiety dalej, nie domyślając się powodu
ich zniszczenia. Co zatem robią? Po prostu zostawiają informatora, który ich
zawiadamia o każdym następnym starcie, i niszczą rakiety, rozumiejąc, że w końcu
domyślimy się, iż nie należy im przeszkadzać, i przestaniemy wysyłać sondy do
sektora 10. A teraz pytanie, jak zdobywali informację o startach?
- Panie profesorze - przerwał prokurator generalny - zbyt dobrze pana znam i
zbyt pana szanuję, by uważać za śmieszne to, co pan mówi. Ale widzę, że kolega
Bradford jest wyraźnie wesoły. Czy ma pan choćby najmniejsze poszlaki, nie mówię
już o dowodach, że hipoteza może być prawdziwa?
- Panie prokuratorze, jeżeli to, co powiedziałem, nie jest na razie możliwe do
sprawdzenia, to to, co chcę powiedzieć, ma duże szanse potwierdzenia faktami.
Ray widział, że wszyscy słuchają profesora w największym napięciu.
- Proszę o pozwolenie zadania kilku pytań panu Millerowi. - Bardzo proszę,
profesorze - odparł prokurator.
- Ray, czy przypominasz sobie dobrze swoją wycieczkę w góry po anihilacji
pierwszej sondy w sektorze 10?
- Tak jest, panie profesorze.
- Czy widziałeś, wracając, NOL-a!
- Tak, widziałem bardzo dobrze. Startował, kiedy wracałem do schroniska.
- Czy wydarzyło ci się podczas wycieczki coś niezwykłego?
- Nie, nic takiego sobie nie przypominam.
- Ray, czy wróciłeś z tym samym wyposażeniem, z którym wyszedłeś ?
Ray zastanawiał się przez chwilę, przebiegł w myślach całą trasę wycieczki.
Jedynym faktem, który sobie przypomniał, było znalezienie zegarka, ale przecież
nie o to chodzi profesorowi.
- Panie profesorze, mogę dodać tylko, że znalazłem zegarek. Wyciągnął rękę i
pokazał go profesorowi oraz prokuratorowi. - Szukałem właściciela w schronisku,
ale musiał wyjechać wcześniej i nie wiedział, że znalazłem zgubę.
- Bardzo dziękuję, Ray, wierzę, że nic innego ci się nie wydarzyło. A teraz,
proszę panów, proszę słuchać uważnie. Czy wszyscy zgadzają się z moim
twierdzeniem, że NOL-e pojawiające się przed startem mogą mieć coś wspólnego z
niszczeniem rakiet? Dziękuję. Ja też myślę, że mogą. Poza tym twierdzę, że
musieli mieć czas na anihilację sond. A przecież myśmy widzieli, że przy starcie
nikt nic przy sondach nie robił. Nie było na płycie startowej nikogo. Długo się
zastanawiałem, jak to wyjaśnić. Jedyne wytłumaczenie, znów trochę fantastyczne,
będzie takie. Twierdzę, że w momencie startu zatrzymywali czas na kosmodromie.
Nasz czas biologiczny i przyrządowy. Zapewne panowie sobie przypominają
zakłócenia naszych chronometrów i ich opóźnienie o około 20 minut po każdym
sabotażu? Twierdzę, że ich informator musiał mieć czas synchroniczny z nimi.
Ray, proszę, chłopcze, powiedz, która jest u ciebie godzina?
A jednak pytanie Jeansa nie rozśmieszyło nikogo. Ray nagle przypomniał sobie, że
to było za każdym razem. Tak. Na pewno.
- Na moim zegarku, panie profesorze, jest 10.42.
- Dziękuję, mój drogi. Na zegarku, który masz na ręce, jest 10.42. A która jest
godzina u panów? - profesor zwrócił się do pozostałych obecnych.
Na pozostałych zegarkach była godzina 10.22.
- Dziękuję panom. Sądzę, że 20 minut im wystarczyło. Rzucili granat
grawitacyjny. Zatrzymali nasz czas i anihilowali sondę.
Ray już wiedział. Zawsze dziwił się, że po awariach sond zegarki kolegów i
chronometr synchronizujący pokazywały czas niezgodny z radiowym o około 20
minut. Jego zegarek nie wykazywał tej różnicy. Jego zegarek? Wstał z miejsca,
zdjął go z ręki i podał profesorowi. Ten położył zegarek na stole i znów zaczął
mówić:
- Proszę sądu i tu obecnych. Zupełnie oficjalnie, po uzgodnieniu z Rządem
oświadczam, że zawieszamy próby z sondami do sektora l0. Co się zaś tyczy
zakończenia śledztwa, to myślę, że nam pomoże drugi świadek obrony.
Profesor wskazał leżący na stole zegarek.
- Twierdzę, że to jest ich informator. I sądzę, że mamy na to dowód. Dziękuję
panu prokuratorowi za udzielenie mi głosu. Prokurator ogłosił zakończenie
posiedzenia, wszyscy skierowali się do stołu. Jeans miał rację. Dowód był
znacznie wcześniej. Na stole, zamiast zegarka, leżało trochę metalowego pyłu.
Jeans nachylił się nad stołem i zdmuchnął pył.
Kiedy jeszcze raz sprawdzono zegarki z czasem radiowym, okazało się, że na
zniszczenie informatora tym razem wystarczyło NOL-om już tylko 6 minut.