1671
Szczegóły |
Tytuł |
1671 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1671 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1671 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1671 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Filary Ziemi" tom III
autor: Ken Follett
Prze�o�y�: Grzegorz Sitek
Tytu� orygina�u: "The Pillars of the Earth"
Opracowanie graficzne: Wojciech Markiewicz
Redakcja: Zofia Okrasa, Dariusz Cecuda
Sk�ad i �amanie:: Arkadiusz Rozum
(c) Copyright 1989 by Ken Follett
Copyright for the Polish edition by oficyna wydawnicza "C & S", Warszawa 1992 (c) Copyright for the Polish edition by Agencja Praw Autorskich i wydawnictwo "Interart", Warszawa 1992
ISBN 83-85236-49-X (ca�o��)
83-85236-45-7 (tom III)
* * *
Marie - Claire,
�renicy mojego serca
* * *
"W nocy dwudziestego pi�tego listopada 1120 roku ko�o Barfleur zaton�� w dro-dze do Anglii "Bia�y Korab", a z wszystkich ludzi przebywaj�cych na pok�adzie uratowa� si� tylko jeden cz�owiek... �aglowiec ten by� najwi�kszym osi�gni�ciem �w-czesnej sztuki budowy statk�w, a szkutnicy wyposa�yli go najlepiej jak potrafili... Wy-darzenie to zdoby�o wielki rozg�os, bowiem na pok�adzie znajdowa�o si� wielu dostoj-nik�w: opr�cz kr�lewskiego syna - nast�pcy tronu, byli tam tak�e dwaj kr�lewscy bastardzi, kilku hrabi�w i baron�w oraz przedstawiciele kr�lewskiego dworu... Histo-ryczne znaczenie tej katastrofy polega na tym, �e pozbawi�a ona Henryka naturalnego nast�pcy tronu... Ostatecznym za� jej wynikiem by� okres anarchii, jaki nast�pi� po �mierci Henryka ".
A.L. Poole "Od Ksi�gi Praw do Wielkiej Karty"
* * *
Cz�� Czwarta
1142 - 1145
Rozdzia� 11
Triumf Williama zosta� zrujnowany przepowiedni� Philipa: zamiast poczucia satysfakcji i rado�ci, czu� przera�enie, �e za to, co zrobi� p�jdzie do piek�a. Dosy� odwa�nie mu odpowiedzia�, krzycz�c, �e piek�o jest tutaj, ale wtedy by� podniecony napadem. Kiedy sko�czy�a si� akcja i prowadzi� swoich ludzi z powrotem do domu, jak najdalej od �arz�cych si� jeszcze zgliszcz miasta, kiedy konie i bicie serca zwolni�y, kiedy mia� czas, by popatrze� na najazd, kt�ry sta� si� ju� przesz�o�ci�, kiedy pomy�la� ilu ludzi zosta�o zranionych i zabitych, wtedy przypomnia�a mu si� gniewna twarz przeora, jego palec, wskazuj�cy prosto w g��biny ziemi i s�owa wieszcz�ce zag�ad�: "P�jdziesz za to do piek�a!". Ca�kowite przygn�bienie ogarn�o go wieczorem. Zbrojni chcieli pogwarzy� o wyprawie, roz�adowuj�c silne napi�cie, ale szybko zarazili si� jego nastrojem i popadli w ponur� cisz�. Ca�� noc sp�dzili w dworku jednego z Williamowych dzier�awc�w. Przy kolacji m�czy�ni spili si� na smutno i padli bez zmys��w. Dzier�awca, wiedz�c jak czuj� si� wojownicy po bitwie, przyprowadzi� par� dziwek z Shiring, ale nie zarobi�y grosza. Hamleigh le�a� bezsennie ca�� noc. Strach przed �mierci� podczas snu i p�j�ciem prosto do piek�a by� silniejszy od zm�czenia. Nast�pnego ranka, zamiast wraca� do Zamkowej, pojecha� do biskupa Waleriana. Nie zasta� go w pa�acu, ale Dean Baldwin powiedzia�, �e oczekuj� gospodarza po po�udniu. William czeka� wi�c w kaplicy, patrzy� na krzy� na o�tarzu i trz�s� si� pomimo letniego upa�u, bowiem nadal lodowate kleszcze �ciska�y go za gard�o. Kiedy wreszcie przyby� Walerian, mia� ochot� ca�owa� mu stopy. Biskup zami�t� pod�og� kaplicy swymi czarnymi sukniami, kiedy wchodzi� i rzek� zimno:
- Co ty tutaj robisz? William wsta�, staraj�c si� ukry� za fasad� opanowania sw�j nikczemny l�k.
- W�a�nie spali�em miasteczko Kingsbridge i...
- Wiem - przerwa� Walerian. - O niczym innym nie s�ysza�em dzisiaj przez ca�y dzie�. Co ci� op�ta�o? Zwariowa�e�? Ta reakcja ca�kowicie zaskoczy�a m�odego Hamleigh'a. Nie omawia� napadu z biskupem, bo by� pewny jego aprobaty: Walerian nienawidzi� wszystkiego, co dotyczy�o Kingsbridge, szczeg�lnie za� przeora Philipa. M�g� zatem mie� nadziej�, �e wie�� o napadzie znajdzie zrozumienie w oczach biskupa. Nie t�umacz�c si� rzek�:
- W�a�nie zrujnowa�em twego najwi�kszego wroga. Teraz chc� si� wyspowiada� z mych grzech�w.
- Nie dziwi mnie to - mrukn�� Walerian. - M�wi si�, �e ponad setka ludzi sp�on�a. - Zadr�a�. - Potworny rodzaj �mierci.
- Jestem got�w do spowiedzi - powt�rzy� Hamleigh.
- Nie wiem, czy mog� ci da� rozgrzeszenie. Okrzyk strachu wyrwa� si� z ust Williama.
- Dlaczego: nie?
- Wiesz, �e biskup Henryk i ja stan�li�my po stronie kr�la Stefana. Nie wiem, czy kr�l zaaprobuje fakt, �e da�em rozgrzeszenie poplecznikowi Maud.
- A niech ci� cholera, Walerianie, przecie� to ty nam�wi�e� mnie do zmiany!
- Zmie� znowu - biskup wzruszy� ramionami. William u�wiadomi� sobie, �e to o to Walerianowi chodzi. Chcia�, by on przywr�ci� swe poparcie Stefanowi. Jego zgroza w sprawie po�aru w Kingsbridge by�a udawana, po prostu chodzi�o o uzyskanie lepszej pozycji przetargowej. Przynios�o to Williamowi wielk� ulg�, bowiem oznacza�o, �e Walerian mo�e zmieni� stanowisko w sprawie rozgrzeszenia. Lecz - czy on sam chce zn�w zmieni� strony? Przez chwil� nic nie m�wi�, pr�bowa� spokojnie to przemy�le�.
- Stefan przez ca�e lato zwyci�a� - ci�gn�� Walerian. - Maud b�aga swego m�a, by przyby� z Normandii na pomoc, ale on nie przyb�dzie. Fala sunie w naszym kierunku. Przed Williamem otwar�a si� nader nieprzyjemna perspektywa: Ko�ci� odmawia mu rozgrzeszenia za jego zbrodnie, szeryf oskar�a go o morderstwo, zwyci�ski Stefan popiera szeryfa i Ko�ci�, a on sam staje przed s�dem i zostaje powieszony...
- Post�p jak ja i za przyk�adem biskupa Henryka z Winchesteru id� z wiatrem. Biskup wie, sk�d wieje - pili� Walerian. - Je�li wszystko si� uda, Winchester zostanie archidiecezj�, a Henryk jej arcybiskupem, r�wnym arcybiskupowi Canterbury. A kiedy Henryk umrze, kto wie? Zosta�by arcybiskupem kto� inny. A potem... no, c�, s� ju� angielscy kardyna�owie, mo�e kiedy� b�dzie angielski papie�... William wpatrywa� si� w Waleriana jak zahipnotyzowany. Mimo swego strachu zdumia� si� obna�on� ambicj� widniej�c� na zwykle kamiennej twarzy biskupa. Walerian jako papie�? Wszystko mo�liwe. Jednak bezpo�rednie konsekwencje tych aspiracji by�y bardziej wa�ne. Zrozumia� w ko�cu, �e jest pionkiem w tej grze. Walerian bowiem, wraz z biskupem Henrykiem, przez pozyskanie Williama i rycerstwa Shiring dla konkretnej strony w wojnie domowej, zyskali na znaczeniu. William by� cen�, kt�r� musia� zap�aci� Ko�cio�owi za patrzenie przez palce na swe zbrodnie.
- Czy masz na my�li... - G�os Williama ochryp�. Odkaszln�� i zacz�� od nowa: - Czy chodzi ci o to, �e wys�uchasz mej spowiedzi, je�li z�o�� ho�d Stefanowi i zn�w przejd� na jego stron�? B�ysk znik� z oczu Waleriana i jego twarz odzyska�a sw�j zwyk�y brak wyrazu. - Dok�adnie tak. William nie mia� wyboru, zreszt� i tak nie widzia� powodu do odmowy. Szed� z Maud, kiedy wydawa�o si�, �e wygrywa i by� got�w do ponownej zmiany barw i walki dla kr�la Stefana, skoro on teraz by� g�r�. Zreszt� zgodzi�by si� na wszystko, byle tylko unikn�� piekielnych m�k.
- No to zgoda - rzek� bez dalszych waha�. - Tylko wys�uchaj szybko mojej spowiedzi.
- Doskonale. Pom�dlmy si�. Szybko poradzili sobie z sakramentem, a William poczu�, jak z bark�w zsuwa mu si� wielki ci�ar win. Stopniowo j�� odczuwa� rado�� i tryumf. Kiedy wy�oni� si� z kaplicy, ludzie, z kt�rymi tu przyjecha�, dostrzegli, jak nabra� ducha i wznie�li okrzyki. William powiedzia� im, �e znowu b�d� si� bi� za kr�la Stefana, zgodnie z tym, co o woli Boga powiedzia� biskup. W ten spos�b czyni�c pretekst do uroczystego �wi�towania, Walerian kaza� poda� wino.
- Teraz Stefan powinien potwierdzi� m�j hrabiowski tytu� - powiedzia� William kiedy czekali na obiad.
- Powinien - zgodzi� si� Walerian. - Nie znaczy to jednak, �e zechce.
- Ale przechodz� na jego stron�!
- Ryszard z Kingsbridge nigdy jej nie opu�ci�! Wiliam pozwoli� sobie na zadowolony z siebie u�miech:
- Zdaje si�, �e ze spraw� zagro�enia z jego strony ju� sobie poradzi�em.
- O! Jak?
- Ryszard nigdy nie mia� ziemi. Jedynym �r�d�em, z kt�rego czerpa� na swe rycerskie potrzeby by�y pieni�dze siostry.
- To niezgodne z przyj�tymi zasadami, ale dzia�a�o do tej pory.
- Teraz jego siostra ju� nie ma pieni�dzy i nie b�dzie ich mie�. Osobi�cie podpali�em jej bud�. Teraz jest w n�dzy. A zatem i Ryszard. Skini�ciem potwierdzi� Walerian s�uszno�� tego stwierdzenia. - W takim razie to tylko kwestia czasu, zanim zniknie z oczu. I wtedy, jak s�dz�, hrabstwo stanie si� twoje. Podano obiad. Zbrojni siadali poni�ej szczytu sto�u i flirtowali z pa�acowymi praczkami. William siedzia� u szczytu sto�u z Walerianem i archidiakonami. Odpr�ony, zazdro�ci� swym ludziom tych praczek; archidiakoni to nudna kompania. Dean Baldwin zaproponowa� Williamowi danie z grochu i powiedzia�: - Panie Williamie, jak zamierzasz zapobiec, by kto� inny nie zrobi� tego, co przeor Philip, kt�ry otwar� w�asny jarmark we�ny? Ta kwestia zaskoczy�a Williama.
- Nie o�miel� si�!
- Jaki� inny mnich mo�e by si� o�mieli�.
- B�dzie potrzebowa� licencji.
- Mo�e dosta�, gdyby walczy� dla Stefana.
- Nie w tym hrabstwie.
- Baldwin ma racj�, Williamie - rzek� biskup Walerian. - Doko�a granic twego hrabstwa, s� miasta, kt�re mog�yby mie� we�niane jarmarki: Wilton, Devizes, Wells, Marlborough, Wallingford...
- Spali�em Kingsbridge! B�dzie to gro�ne ostrze�enie - zirytowany Will opr�ni� pucharek wina. Gniewa�o go pomniejszanie jego zwyci�stwa. Walerian wzi�� kromk� �wie�ego chleba, prze�ama�, ale nie jad�. - Kingsbridge stanowi�o �atwy cel - argumentowa�. - Bez mur�w miejskich, bez zamku, a nawet bez ko�cio�a wystarczaj�co du�ego, by mogli si� w nim schroni� ludzie. I jeszcze to, �e kieruj� tym miastem mnisi, kt�rzy nie maj� rycerstwa ani zbrojnych. Kingsbridge by�o - i chyba b�dzie - bezbronne. Wi�kszo�� miast - nie.
- A kiedy nastanie kres wojny domowej, zwyci�zca - kimkolwiek by nie by� - nie pozwoli na bezkarne podpalanie miast. Taki czyn �amie kr�lewski pok�j. �aden kr�l w czasie pokoju tego nie przeoczy - doda� Dean Baldwin. Rozz�oszczony William musia� przyzna� mu racj�.
- Czyli ca�a sprawa mog�a p�j�� na marne. - Od�o�y� n�.
- Oczywi�cie, Aliena jest zrujnowana, co zostawia pewne wolne miejsce - rzek� Walerian.
- O co ci chodzi?
- Wi�kszo�� we�ny w tym roku w hrabstwie zosta�a sprzedana w�a�nie jej. Co b�dzie w przysz�ym?
- Nie wiem.
- Poza przeorem Philipem - ci�gn�� Walerian z tym samym zamy�leniem na ca�e mile woko�o wszyscy producenci we�ny s� albo dzier�awcami biskupa, albo dzier�awcami hrabiego. Ty jeste� hrabi�, ja biskupem. Je�li zmusimy wszystkich naszych dzier�awc�w do sprzedawania we�ny wy��cznie nam, opanujemy dwie trzecie handlu we�n� w hrabstwie. My zatem b�dziemy sprzedawa� na Jarmarku We�nianym w Shiring. Oznacza to, �e nie b�dzie potrzeby tworzenia drugiego jarmarku, nawet je�li kto� b�dzie dysponowa� licencj�. William dostrzeg� natychmiast zalety tego pomys�u.
- I zarobimy tyle pieni�dzy, ile zarabia�a Aliena - wskaza�.
- Zaiste. - Walerian delikatnie odgryz� kawa�ek mi�sa i �u� je powoli. - Tak wi�c spali�e� Kingsbridge, zrujnowa�e� swego najwi�kszego wroga i ustawi�e� sobie nowe �r�d�o dochodu. Nie�le, jak na jeden dzie� pracy. Wiliam poci�gn�� pot�ny �yk wina, a w brzuchu poczu� �ar. Popatrzy� po stole i zatrzyma� oko na pulchnej, ciemnow�osej dziewczynie, kokieteryjnie u�miechaj�cej si� do dwu spo�r�d jego ludzi. Mo�e zechce mu si� j� dzisiaj mie�. Wiedzia�, �e zechce. Kiedy we�mie j� do k�ta, rzuci na ziemi�, zadrze sp�dnic�, przypomni sobie Alien�, wyraz przera�enia i rozpaczy na jej twarzy, kiedy widzia�a swoj� we�n� puszczan� z dymem. Wtedy b�dzie zdolny, by to zrobi�. U�miechn�� si� podniecony t� perspektyw� i uci�� kolejny p�at z sarniego ud�ca.
* * *
Spalenie Kingsbridge wstrz�sn�o Philipem do g��bi. Nieprzewidywalno�� ruchu Williama, brutalno�� napadu, pe�ne grozy sceny w t�umie ogarni�tym panik�, potworna rze� i jego w�asna ca�kowita bezradno�� spowodowa�y, �e czu� si� og�uszony. Najgorsz� ze wszystkiego by�a �mier� Toma Budowniczego. Cz�owiek u szczytu swych mo�liwo�ci, w ka�dym calu mistrz swego rzemios�a. Wszyscy si� spodziewali, �e to on doprowadzi budow� katedry do ko�ca. Dla Philipa by� to tak�e najbli�szy przyjaciel. Rozmawiali w ko�cu co najmniej raz dziennie, wsp�lnie starali si� znale�� rozwi�zanie niesko�czonej r�norodno�ci problem�w, z kt�rymi mieli do czynienia podczas urzeczywistniania tego olbrzymiego przedsi�wzi�cia. Toma charakteryzowa�o rzadkie po��czenie m�dro�ci i pokory, co wsp�prac� z nim czyni�o radosn�. To, �e odszed�, zdawa�o si� niemo�liwe. Przeor mia� wra�enie, �e ju� nic nie rozumie, �e nie ma �adnej rzeczywistej mocy, w�adzy, �e nie jest zdolny, by nadal rz�dzi� czymkolwiek, nawet obor�, a tym bardziej miastem takim jak Kingsbridge. Zawsze uwa�a�, �e je�li b�dzie prowadzi� �ycie uczciwe i pe�ne ufno�ci do Boga, wszystko w ko�cu wyjdzie na dobre. Spalenie miasta zdawa�o si� dowodzi�, �e si� myli�. Straci� ca�� ch�� do pracy i ca�ymi dniami siedzia� w domu, patrz�c jak pali si� �wieczka na o�tarzyku i nic nie robi�, pozwalaj�c p�yn�� oderwanym, �a�osnym my�lom. To m�ody Jack dostrzeg�, co trzeba robi�. Zabra� trupy do krypty, po�o�y� rannych mnich�w do dormitorium, urz�dzi� tymczasowe �ywienie dla tych, co prze�yli, na ��ce po drugiej stronie rzeki. By�o ciep�o, a ka�dy i tak sypia� na powietrzu. Nast�pnego dnia po masakrze Jack zorganizowa� oszo�omionych mieszka�c�w w zespo�y robocze i skierowa� do oczyszczania dziedzi�ca klasztoru z popio��w i zgliszcz, podczas gdy Cuthbert Bia�og�owy i kwestor Milius zamawiali zaopatrzenie w s�siednich gospodarstwach. W dwa dni po po�arze pochowali swych zmar�ych w stu dziewi��dziesi�ciu trzech nowych grobach na p�nocnej stronie dziedzi�ca pod murem. Philip ogranicza� si� do zatwierdzania tych propozycji. Jack wskaza�, �e wi�kszo�� ocala�ych z po�aru mieszczan straci�o raczej niewiele ze swych zasob�w, w wi�kszo�ci przypadk�w tylko chat� i kilka sprz�t�w. Plony nadal sta�y w polach, trzody by�y na pastwiskach, a oszcz�dno�ci ludzie mieli tam, gdzie je zwykle chowali: zakopane w ziemi, wewn�trz domu, nietkni�te przez szalej�cy na g�rze po�ar. Najbardziej ucierpieli ci kupcy, kt�rych towary by�y w sk�adach i sp�on�y. Niekt�rzy byli zrujnowani, jak Aliena. Innym zosta�o troch� maj�tku w zakopanym srebrze, mogli zaczyna� handel od nowa. Jack proponowa� nie zwleka� z rozpocz�ciem odbudowy miasta. Zgodnie z t� sugesti� Philip wyda� nadzwyczajne zezwolenie na wolny wyr�b drewna budowlanego z klasztornych las�w, ale tylko na tydzie�. Wskutek tego Kingsbridge opustosza�o na siedem dni, kiedy ka�da rodzina wybiera�a i �cina�a drzewa na budow� nowego domu. W ci�gu tego tygodnia Jack poprosi�, by Philip narysowa� plan nowego Kingsbridge. Ten pomys� poruszy� wyobra�ni� przeora i wyrwa� go z depresji. Cztery dni zaj�o mu opracowanie planu. Wok� mur�w klasztoru, powinny by� du�e domy przeznaczone dla bogatych rzemie�lnik�w i kupc�w. Przypomnia� sobie wz�r rusztu, na bazie kt�rego bieg�y ulice Winchesteru, tak samo planowa� i swoje miasto. Proste ulice, szerokie na dwa wozy, mia�y biec ku rzece. Przecina� mia�y je pod k�tem prostym w�sze ulice, a plac na dom wyznaczy� jako szeroki na dwadzie�cia cztery stopy, co w zupe�no�ci wystarcza�o na fasad� miejskiego domu. Ka�dy plac mia� mie� sto dwadzie�cia st�p d�ugo�ci, by by�o miejsce na tylny dziedziniec z ust�pem, ogr�dkiem warzywnym i stajni�, obor� czy chlewem. Most sp�on��, wi�c nowy mo�na postawi� w bardziej odpowiednim miejscu, na pocz�tku ulicy g��wnej. Nowa ulica g��wna mia�a wie�� przez ca�e miasto od mostu prosto pod g�r�, obok katedry, a wychodzi� po drugiej stronie wzg�rza i biec w dal, jak to widzia� w Lincolnie. Inna szeroka ulica mia�a prowadzi� od klasztoru ku nowemu nabrze�u rzeki, dalej wzd�u� biegu rzeki z pr�dem a� poza zakr�t. Dzi�ki temu przew�z towar�w zwi�zany z zaopatrzeniem klasztoru b�dzie m�g� si� odbywa� bez tamowania ruchu na kupieckiej ulicy. Przy nabrze�u pojawi si� tak�e zupe�nie nowa dzielnica ma�ych domk�w, by biedota znalaz�a si� poni�ej klasztoru, a ich nienajczystsze obyczaje nie przeszkadza�y w zaopatrywaniu w czyst� wod� mnich�w i miasta. Planowanie odbudowy wyrwa�o co prawda Philipa z transu bezradno�ci, jednak�e ka�de pe�ne nadziei i rado�ci spojrzenie sponad rysunk�w na to, co pozosta�o po dawnym, zmywa�o rado�� i zast�powa�o �a�ob� po straconych ludziach. Zastanawia� si�, czy William Hamleigh nie jest w rzeczywisto�ci wcieleniem diab�a: spowodowa� tyle n�dzy i b�lu, �e wydawa�oby si� to niemo�liwe dla zwyk�ego cz�owieka. T� sam� mieszanin� nadziei i �alu widzia� Philip w twarzach ludzi wracaj�cych z lasu z �adunkami drewna. Jack z pomoc� innych mnich�w rozplanowa� na ziemi kszta�t nowego Kingsbridge za pomoc� palik�w i sznur�w, a kiedy ludzie wybierali swe dzia�ki, m�wili:
- Lecz jaki jest cel tego wszystkiego? Mog� nas spali� za rok. Je�li istnia�a jaka� nadzieja na to, �e z�oczy�cy zostan� ukarani, to mo�e ludzie nie byliby tak niepocieszeni. Jednak, mimo i� przeor pisa� i do Stefana, i do Maud, i do biskupa Henryka, i do arcybiskupa Canterbury, i do papie�a, wiedzia�, �e w czasie wojny istnia�a ma�a szansa na to, by tak silnego i wa�nego cz�owieka jak William doprowadzi� przed s�d. Zaznaczone na Philipowym planie du�e place cieszy�y si� najwi�kszym powodzeniem mimo wysokich czynsz�w, wi�c zmieni� plan tak, by zwi�kszy� ich ilo��. Niemal nikt nie chcia� budowa� w dzielnicy biedoty, ale Philip postanowi� pozostawi� to bez zmian, by zabezpieczy� si� na p�niej. Dziesi�� dni po po�arze pierwsze drewniane domy zacz�y si� pojawia� na dzia�kach, a w tydzie� p�niej wi�kszo�� nowych dom�w by�a gotowa. Kiedy ludzie sko�czyli budowa� swoje domy, podj�to od nowa prace przy katedrze. Budowniczowie otrzymali zap�at� i chcieli wydawa� swoje pieni�dze, ponownie wi�c otwierano sklepy, a ludzie przynosili znowu jajka i cebul� do miasta. Pomywaczki i praczki ponownie podj�y prac� u rzemie�lnik�w i kupc�w, i tak, dzie� po dniu, �ycie Kingsbridge wraca�o do normy. By�o jednak zbyt wielu zmar�ych i wydawa�o si�, �e jest to miasto duch�w. Ka�da rodzina straci�a przynajmniej po jednym ze swoich bliskich: dziecko, matk�, ojca, siostr� lub brata. Ludzie nie nosili �a�obnych opasek, ale rysy ich twarzy pokazywa�y �a�ob� tak jasno, jak nagie drzewa m�wi� o zimie. Jednym z najbardziej przej�tych �a�ob� by� sze�cioletni Jonatan. W��czy� si� wok� klasztornych mur�w jak dusza pot�piona i w ko�cu Philip zrozumia�, �e t�skni on za Tomem. Przeor z�o�y� wi�c �lubowanie, �e codziennie po�wi�ci ch�opcu uczciw� godzin�, aby opowiada� mu histori�, gra� w gry rachunkowe czy s�ucha� opowiada�, g�oszonych powa�nie brzmi�cym dziecinnym g�osikiem. Philip wys�a� pisma do wszystkich wa�niejszych opat�w zakonu benedyktyn�w w Anglii i Francji z pro�b� o rekomendacj� dla jakiego� mistrza budowniczego na miejsce Toma. Przeor o pozycji Philipa winien si� w takiej sprawie konsultowa� ze swoim biskupem, bo biskupi, kt�rzy przecie� cz�sto i daleko podr�owali, znali, a co najmniej mogli zna� lub s�ysze�, o doskona�ych mistrzach budowniczych; biskup Walerian nie pomaga� Philipowi. Fakt, �e oni obaj stale byli sk��ceni, czyni� Philipa jeszcze bardziej samotnym, ni� powinien by�. Kiedy przeor czeka� na odpowied� od opat�w, rzemie�lnicy instynktownie patrzyli na Alfreda jak na przyw�dc�. Syn Toma, tak samo mistrz murarski, przez jaki� czas sam prowadzi� na po�y niezale�n� grup� na placu. Nie mia� jednak jego inteligencji, ale umia� czyta� i pisa�, mia� autorytet, wi�c stopniowo w�lizgiwa� si� w luk�, jaka powsta�a po �mierci Toma. Wydawa�o si�, �e od czas�w Toma na placu budowy znacznie wzros�a ilo�� k�opot�w i b�jek, a Alfred stara� si� wychodzi� z pytaniami tylko wtedy, gdy Jacka nie by�o w zasi�gu wzroku. Niew�tpliwie to naturalne, skoro wiadomo by�o powszechnie, �e przybrani bracia nienawidz� si� wzajemnie. Jednak�e skutkiem ubocznym okaza�o si� to, �e Philip ponownie znalaz� si� w samym �rodku niesko�czonego ci�gu drobiazg�w. Wraz z up�ywem tygodni Alfred zyskiwa� pewno�� siebie, a� wreszcie kt�rego� dnia przyszed� do Philipa i spyta�:
- Czy nie chcia�by� jednak, �eby katedr� pokry� kamiennym sklepieniem zamiast drewnianym dachem? Projekt Toma przewidywa� drewniany strop nad centraln� naw� ko�cio�a, a kamienne sklepienia mia�y kry� nawy boczne, w�sze od g��wnej. - Tak, chcia�bym - odrzek� przeor - ale zdecydowali�my si� na drewniany dach dla oszcz�dno�ci.
- K�opot w tym, �e drewniany mo�e sp�on��. Kamienny jest na ogie� odporny. Philip przez chwil� patrzy� na niego. Mo�e go nie docenia�. Wnosi� poprawki do ojcowskiego projektu... tego raczej mo�na by�o oczekiwa� od Jacka. Jednak pomys� ognioodpornego dachu silnie do niego przemawia�, szczeg�lnie po po�arze ca�ego miasta. My�l�c tymi samymi drogami Alfred powiedzia�:
- Jedynym budynkiem, kt�ry osta� si� w mie�cie po po�arze okaza� si� nowy ko�ci� parafialny.. Nowy ko�ci� parafialny, zbudowany przez Alfreda, mia� kamienne sklepienie.
- Czy te �ciany, kt�re ju� stoj�, wytrzymaj� tak wielkie obci��enie?
- B�dziemy musieli wzmocni� przypory. B�d� wystawa� tylko troch� wi�cej. To wszystko. On to naprawd� przemy�la�, zda� sobie spraw� Philip.
- A koszta?
- W d�u�szym czasie na pewno dro�ej, a do ca�kowitego zako�czenia prac trzeba b�dzie doda� dwa lub trzy lata. Roczne wydatki jednak si� nie zmieni�. Philipowi ten pomys� podoba� si� coraz bardziej.
- Ale czy to nie znaczy, �e b�dziemy musieli czeka� nast�pny rok, zanim b�dziemy mogli odprawia� nabo�e�stwa bodaj w prezbiterium?
- Nie. Niezale�nie od tego, czy kamienny, czy drewniany dach chcieliby�my mie�, nie mo�emy z nim zaczyna� wcze�niej ni� w przysz�ym roku na wiosn�. A to dlatego, �e �ciany z najwy�szym rz�dem okien musz� stwardnie�, zanim b�dzie mo�na oprze� na nich jaki� ci�ar. Drewniany dach buduje si� szybciej, w kilka miesi�cy, ale i tak prezbiterium otrzyma�oby sklepienie pod koniec roku. Philip rozwa�a� ten problem: co wa�niejsze, na szalach le�a�a z jednej strony odporno�� na ogie�, z drugiej perspektywa dodatkowych czterech lat - i budowy, i koszt�w. Ten dodatkowy koszt zdawa� si� odleg�y w czasie, a zysk bezpiecze�stwa natychmiastowy.
- My�l�, �e musz� pom�wi� o tym z bra�mi na kapitule. Ale wydaje mi si�, �e to dobry pomys�. Alfred mu podzi�kowa� i kiedy wyszed�, Philip j�� si� zastanawia�, czy w istocie potrzebuje nowego mistrza budowniczego.
* * *
�wi�to Chleba w Kingsbridge odby�o si� jak nale�y. �niwa trwa�y, m�ka by�a tania i by�o jej mn�stwo. Rano w ka�dym gospodarstwie w mie�cie pieczono chleb. Ci, kt�rzy nie mieli w�asnego pieca, piekli u s�siad�w, albo w wielkich piekarniach klasztornych czy w dwu piekarniach w mie�cie, nale��cych do Peggy Baxter i Jacka przy Nowennie. W po�udnie powietrze wype�nia�y ju� takie zapachy �wie�ego chleba, �e ka�dy odczuwa� wilczy g��d. Bochenki rozk�adano na sto�ach na ��ce nad rzek� i wszyscy chodzili je podziwia�. Nie znalaz�oby si� dwu podobnych. Wiele wypieczono z dodatkiem korzeni czy owoc�w w �rodku lub na zewn�trz: by� chleb �liwkowy, rodzynkowy, cukrowy, cebulowy, czosnkowy, a tak�e wiele innych. Niekt�rzy barwili chleby na zielonopietruszk�, na ��to��tkiem jajka, czy purpurowos�onecznikiem. Bochenki przybiera�y dziwne kszta�ty, nie spotykane na co dzie�: tr�jk�ty, sto�ki, kule, gwiazdy, owale, piramidy, by�y ��obkowane, zwijane, a nawet skr�cane w �semki. Niekt�rzy okazywali si� nader ambitni: zdarza�y si� bochenki w kszta�cie kr�lik�w, nied�wiedzi, jak i ca�e domy z chleba, nawet zamki. Lecz naj�wietniejszym, co wszyscy zgodnie stwierdzili, okaza� si� bochenek zrobiony przez Ellen i Mart�, a przedstawiaj�cy katedr� tak�, jaka b�dzie po uko�czeniu budowy, wed�ug projektu Toma, zmar�ego m�a Ellen. Trudno by�o patrze� na �a�ob� Ellen. Noc w noc zawodzi�a jak pokutuj�ca w piekle dusza i nikt nie by� zdolny jej ukoi�. Nawet teraz jeszcze, cho� min�y miesi�ce, mia�a zmizerowan� twarz i g��boko wpadni�te oczy. Wydawa�o si� jednak, �e ona i Marta pomagaj� sobie nawzajem, a samo przygotowanie chleba w kszta�cie katedry da�o im co� w rodzaju pocieszenia. Aliena sp�dzi�a wiele czasu patrz�c jak Ellen buduje katedr� z chleba. Strata maj�tku zachwia�a jej pewno�ci�. Czu�a si� wypalona, tak jak zgliszcza jej domostwa. Nawet nie mia�a ochoty na budow� nowego domu, ale po interwencji przeora zmusi�a si� do pracy. Alfred przyni�s� jej drewno i wyznaczy� kilku ludzi do pomocy. Nadal jednak jada�a w klasztorze o ile przypomnia�a sobie, �e powinna co� zje��. Nie mia�a si�y na nic. Je�li przysz�o jej do g�owy, by co� dla siebie zrobi�, jak zrobienie �awy kuchennej z pozosta�ego z budowy drewna, uko�czenie �cian przez wypchanie rzecznym b�otem szpar mi�dzy belkami, czy za�o�enie side� na ptaki, by mog�a co� zje��, to wtedy przypomina�o si� jej, jak ci�ko pracowa�a, by zbudowa� swoje przedsi�biorstwo handlu we�n� i jak szybko to wszystko posz�o z dymem - i traci�a zapa� do pomys�u. I tak prze�ywa�a dzie� po dniu, wstaj�c p�no, chodz�c na obiad do klasztoru, je�li poczu�a g��d, sp�dzaj�c dzie� na przygl�daniu si� przep�ywaj�cym falom rzeki i chodz�c spa� na s�om� le��c� na pod�odze jej nowego domu, kiedy zapada�a noc. Pomimo swej opiesza�o�ci orientowa�a si�, �e to �wi�to jest przede wszystkim udawaniem. Miasto by�o odbudowywane, ludzie chodzili wok� swoich interes�w jak przedtem, ale masakra rzuci�a d�ugi cie� i Aliena wyczuwa�a, �e pod pow�ok� dobrego samopoczucia kryje si� strach, przep�ywaj�cy przez ka�dego. Wi�kszo�� ludzi znacznie lepiej od niej udawa�a, �e wszystko dzia�a jak nale�y, ale w rzeczywisto�ci wszyscy czuli si� tak samo jak ona, obawiaj�c si�, �e cokolwiek zbuduj�, zostanie zniszczone. Kiedy tak sta�a nieobecna duchem po�r�d stos�w chleba wr�ci� jej brat, Ryszard. Walcz�c po stronie Stefana, daleko od Kingsbridge, nic nie wiedzia� o napadzie i po�arze. By� zaskoczony nieznanym mu widokiem miasta.
- Co si�, u diab�a, tutaj sta�o? - spyta�. - Nie mog� znale�� naszego domu, a ca�e miasto si� zmieni�o!
- William Hamleigh przyby� tu w dniu jarmarku z grup� zbrojnych i spali� miasto - odpowiedzia�a Aliena, nie czuj�c rado�ci z jego powrotu. Ryszard zblad�. Blizna po jego prawym uchu zsinia�a.
- William! - z�apa� oddech. - Ten szatan!
- No, ale mamy nowy dom - powiedzia�a Aliena bez wyrazu. - Zrobili go dla mnie ludzie Alfreda. Jest znacznie mniejszy, no i mie�ci si� ni�ej, tam, przy tym nowym nabrze�u.
- Co tobie si� sta�o? - spyta� wpatruj�c si� w ni�. - Jeste� w�a�ciwie �ysa i nie masz brwi.
- Moje w�osy? Spali�y si�.
- On nie...
- Nie tym razem - pokr�ci�a g�ow�. Jaka� dziewczyna poda�a Ryszardowi kawa�ek chleba do spr�bowania. Ugryz� kawa�ek, ale nie m�g� prze�kn��. By� os�upia�y.
- Ciesz� si�, �e jeste� bezpieczny, wiesz - powiedzia�a Aliena. Kiwn�� g�ow�.
- Stefan maszeruje na Oxford, gdzie utkwi�a Maud. Wojna wkr�tce si� sko�czy. Potrzebuj� nowy miecz i troch� pieni�dzy. - Zjad� kawa�ek chleba. - Bo�e, smakuje wy�mienicie. Mo�esz mi p�niej ugotowa� troch� mi�sa. Nagle zacz�a si� go ba�. Wiedzia�a, �e w�cieknie si� na ni�, a ona nie ma do�� si�y, by si� mu przeciwstawi�.
- Ja... ja nie mam ani kawa�ka mi�sa.
- No, to przynie� troch� od rze�nika!
- Nie z�o�� si�, Ryszardzie - zacz�a dr�e�.
- Nie z�oszcz� si� - powiedzia� zirytowany. - Co si� z tob� dzieje?
- Ca�a moja we�na sp�on�a w po�arze - powiedzia�a, patrz�c na niego z l�kiem i czekaj�c, kiedy wybuchnie. Zmarszczy� si� i popatrzy� na ni�.
- Doszcz�tnie?
- Tak.
- Ale musisz mie� jeszcze jakie� pieni�dze.
- �adnych.
- Dlaczego nie? Zawsze mia�a� wielki kufer pe�ny pens�w zakopany pod pod�og�...
- Nie w maju. Ka�dego pensa wyda�am na we�n�. I po�yczy�am jeszcze czterdzie�ci funt�w od Malachi'ego, kt�rych nie mog� sp�aci�. Ja z pewno�ci� nie kupi� ci nowego miecza. Ja nawet nie mog� kupi� kawa�ka mi�sa na kolacj� dla ciebie. Jeste�my ca�kiem bez grosza.
- No to jak ja mam dalej dzia�a�? - krzykn�� gniewnie. Jego ko� zastrzyg� uszami i przest�pi� nogami w niepokoju.
- Nie wiem - odrzek�a ze �zami w oczach. - Nie krzycz, przestraszy�e� konia. - Zacz�a p�aka�.
- To William Hamleigh to zrobi� - powiedzia� Ryszard przez z�by. - Kt�rego� dnia wypatrosz� go jak t�ust� �wini�, przysi�gam na wszystkich �wi�tych. Podszed� do nich Alfred, w bujnej brodzie mia� pe�no okruszyn chleba, a pi�tk� �liwkowego bochenka trzyma� jeszcze w r�ku.
- Spr�buj tego - powiedzia� do Ryszarda.
- Nie jestem g�odny - niegrzecznie odrzek� Ryszard. Alfred popatrzy� naAlien� i spyta�:
- O co chodzi?
- W�a�nie powiedzia�a mi, �e jeste�my bez grosza.
- Ka�dy co� straci�,ale Aliena wszystko.
- Czy rozumiesz, co to dla mnie znaczy? - .Ryszard m�wi� do Alfreda, ale patrzy� oskar�ycielsko na Alien�. - Jestem sko�czony. Je�li nie zdo�am wymieni� broni, zap�aci� moim ludziom i kupi� koni, to nie b�d� m�g� walczy� dla kr�la Stefana. Moja kariera jako rycerza si� sko�czy�a i nigdy nie zostan� hrabi� Shiring.
- Aliena mog�aby po�lubi� bogatego cz�owieka - powiedzia� Alfred. Ryszard roze�mia� si� pogardliwie.
- Wszystkich odpali�a.
- Jeden z nich m�g�by poprosi� j� znowu.
- Tak. - Twarz Ryszarda wykrzywi�a si� w okrutnym u�miechu. - Mo�emy rozes�a� listy po odrzuconych zalotnikach. Napisa�, �e straci�a wszystkie pieni�dze i teraz jest gotowa przemy�le� ponownie...
- Dosy� - rzek� Alfred, k�ad�c r�k� na ramieniu Ryszarda. - Czy pami�tasz, Alieno, co ci powiedzia�em na pierwszym obiedzie gildii parafialnej? Serce Alieny �cisn�o si�. Nie mog�a uwierzy�, �e Alfred znowu zaczyna... Nie mia�a si�y, by dalej walczy�.
- Pami�tam i mam nadziej�, �e ty pami�tasz moj� odpowied�. - Ja nadal ci� kocham. Ryszard wygl�da� na zaskoczonego.
- Ja nadal chc� si� z tob� o�eni�. Alieno, czy zechcesz mnie po�lubi�? - ci�gn�� Alfred.
- Nie! - rzek�a Aliena. Chcia�a powiedzie� wi�cej, doda� co�, co by uczyni�o t� odpowied� ostateczn� i nieodwo�aln�, ale czu�a si� zbyt zm�czona. Przenosi�a wzrok z Ryszarda na Alfreda i z powrotem i nagle ju� nie mog�a tego wytrzyma�. Odwr�ci�a si� i szybko odesz�a z ��ki, kieruj�c si� do miasta. Mia�a powy�ej uszu Alfreda za to powt�rzenie swej propozycji przed Ryszardem, Wola�aby, �eby brat tego nie s�ysza�. Min�y trzy miesi�ce od po�aru, ale dopiero teraz ponowi� swoj� propozycj�. Wygl�da�o na to, �e czeka� na Ryszarda i wykona� ruch, kiedy on przyby�. Przechodzi�a opustosza�ymi ulicami nowego miasteczka. Wszyscy poszli pr�bowa� nowego chleba. Dom Alieny znajdowa� si� w biedniejszej dzielnicy, w dole rzeki. Nie wiedzia�a nawet czy b�dzie mog�a zap�aci� czynsz, kt�ry by� niski z uwagi na po�o�enie dzielnicy. Ryszard dogoni� j� jad�c wierzchowcem, zsiad� i szed� pieszo obok. - Ca�e miasto pachnie drewnem - rzek� tonem pogaw�dki. - Wszystko wygl�da tak czysto! Aliena przywyk�a do nowego wygl�du miasta, lecz on przecie� widzia� je po raz pierwszy. By�o nienaturalnie czyste. Po�ar zmi�t� wilgotne, brudne i nadgni�e drewno starszych budynk�w, strzechy pe�ne sadzy, brud starych stajni i �mierdz�ce gnojowniki. Pachnia�o nowo�ci�: nowe drewno, nowe strzechy, nowe plecionki na pod�ogach, a w mieszkaniach bogatszych nawet zapach �wie�ego bielenia. Po�ar zdawa� si� wzbogaci� gleb�, dzi�ki czemu w ka�dym zak�tku kwit�y dzikie kwiaty. Kto� zauwa�y�, �e bardzo niewielu mieszka�c�w chorowa�o od czasu po�aru, co zdawa�o si� potwierdza� zdanie niekt�rych filozof�w twierdz�cych, �e choroby s� powodowane przez cuchn�ce wyziewy. Jej my�li b��dzi�y. Ryszard co� powiedzia�.
- Co?
- M�wi�, �e nie wiedzia�em, i� proponowa� ci ma��e�stwo.
- Mia�e� wa�niejsze sprawy na g�owie. To by�o mniej wi�cej wtedy, gdy Robert z Gloucesteru zosta� wzi�ty w niewol�.
- To mi�o z jego strony, �e wybudowa� ci dom.
- Tak, mi�o. To ten domek. - Obserwowa�a, kiedy patrzy� na domek. By� przygn�biony. Rozumia�a jego smutek: wyszed� z hrabiowskiego zamku, a nawet wielki dom w mie�cie, jaki mieli przed po�arem, uwa�a� za swe poni�enie. Teraz za� musia� przywykn�� do schroniska w rodzaju tych, w jakich mieszkali wyrobnicy i wdowy. Aliena wzi�a konia za uzd�.
- Chod�. Z ty�u jest miejsce dla konia. - Przeprowadzi�a wielkie zwierz� przez jednopokojowy dom i tylne drzwi. Tam postawiono niskie p�otki, kt�re oddziela�y podw�rka poszczeg�lnych dom�w. Przywi�za�a wodze do,por�czy i zacz�a zdejmowa� siod�o. Trawy i zio�a wyrasta�y zewsz�d, zasiane jako� same po po�arze. Ryszard buszowa� po domu i po chwili wyszed� na podw�rko.
- Dom jest go�y, nie ma sprz�t�w, garnk�w, misek...
- Nie mia�am ani grosza - odrzek�a Aliena apatycznie.
- Z ogr�dkiem te� nic nie zrobi�a�. - Rozgl�da� si� doko�a z niesmakiem.
- Nie mia�am si�y - rzek�a przygn�biona i podaj�c mu wielkie siod�o wesz�a do domku. Usiad�a na pod�odze, opieraj�c si� o �cian�. Zimno tu. S�ysza�a Ryszarda zajmuj�cego si� koniem. Po kilku chwilach zobaczy�a w�sz�cego szczura z nosem wystawionym ponad �ci�k�. Tysi�ce szczur�w i myszy zgin�o w po�arze, ale teraz zaczyna�y pokazywa� si� znowu. Rozejrza�a si� za czym�, czym mo�na by�oby zabi� gryzonia, ale nic nie by�o pod r�k�, a zreszt� stworzenie i tak ju� znikn�o. "Co ja mam zrobi�? - zastanawia�a si�. - Nie mog� przecie� sp�dzi� w ten spos�b reszty �ycia." Sama jednak my�l, by co� przedsi�wzi��, czyni�a j� wyczerpan�. Ju� raz uratowa�a siebie i brata od n�dzy, ale ten wysi�ek pozbawi� j� wszystkich zapas�w si� i nie by�a w stanie pr�bowa� jeszcze raz. Musi znale�� jaki� spos�b na �ycie. Najlepiej gdyby kto� zaj�� si� ni�, bo ona nie chce ju� decydowa� i nie chce niczego zaczyna�. Pomy�la�a o Kate z Winchesteru, kt�ra ca�owa�a jej usta, �ciska�a piersi, i powiedzia�a: "Moja droga, nigdy nie musisz martwi� si� o pieni�dze ani cokolwiek innego. Je�li b�dziesz pracowa� dla mnie, b�dziesz bogata". "Nie, tylko nie to - pomy�la�a. - Nigdy." Ryszard wszed� ze swymi jukami.
- Je�li nie umiesz si� sama sob� zaj��, lepiej znajd� kogo�, kto by to robi� za ciebie.
- Zawsze mia�am ciebie.
- Nie mog� ci pom�c - sprzeciwi� si�.
- Dlaczego nie? - wybuchn�a gniewem. - Opiekowa�am si� tob� przez sze�� lat!
- Kiedy ja walczy�em ty tylko sprzedawa�a� we�n�! "I zasztyletowa�am banit�, i rzuci�am nieuczciwego ksi�dza na pod�og�, i karmi�am i chroni�am ci�, kiedy ty tylko gryz�e� paluchy i patrzy�e� przestraszony." Z trudem panuj�c nad sob� powiedzia�a z gorycz�:
- �artowa�am, oczywi�cie. Chrz�kn�� niepewny, czy nie obrazi� si� za t� uwag�, potem potrz�sn�� zirytowany g�ow� i stwierdzi�:
- Zreszt�, nie powinna� tak szybko odrzuca� Alfreda.
- Och, na mi�o�� bosk�, zamknijsi�!
- A o co ci chodzi?
- Nie o Alfreda. Nie rozumiesz? Chodzi o m n i e ! Od�o�y� siod�o i wyci�gn�� palec w jej stron�.
- To prawda i ja wiem, co to jest. Jeste� sko�czon� egoistk�. My�lisz t y l k o o sobie. To by�o tak potwornie niesprawiedliwe, �e nawet nie umia�a si� rozgniewa�. �zy pop�yn�y same.
- Jak mo�esz tak m�wi�? - �a�o�nie zaprotestowa�a.
- Wszystko by�oby dobrze, gdyby� tylko po�lubi�a Alfreda, a ty ci�gle odmawiasz. - Wed�ug mnie, �lub z Alfredem nic ci nie da.
- Da, da.
- Jak to?
- Alfred powiada, �e pomo�e mi dalej walczy�, je�li b�dzie moim szwagrem. Musia�bym si� troch� ograniczy�, bo on nie m�g�by op�aci� moich zbrojnych, ale obieca� da� na nowego konia bojowego i now� bro�, a tak�e na mojego giermka.
- Kiedy? - spyta�a zdumiona Aliena. - Kiedy ci zd��y� to wszystko powiedzie�?
- Przed chwil�. Aliena poczu�a si� poni�ona, a Ryszard mia� jeszcze na tyle wstydu, �e spu�ci� oczy. Tych dwu targowa�o si� o ni�, jakby by�a konikiem na sprzeda�. Wsta�a. Bez s�owa wysz�a z domu. Posz�a z powrotem do klasztoru i wesz�a na dziedziniec od po�udnia, przeskakuj�c przez r�w obok starego m�yna. Kiedy pracowa�, nie chodzi�a t�dy, bo ha�as m�otk�w podczas folowania przyprawia� j� o b�l g�owy. Teraz, kiedy by�o �wi�to odwa�y�a si� przej�� ko�o m�yna. Klasztor by� opustosza�y, jak si� spodziewa�a. Plac budowy sta� w ciszy. O tej porze mnisi mieli sw� godzin� studi�w, a wszyscy inni znajdowali si� na ��ce. Przesz�a przez cmentarz na p�nocnej stronie placu budowy. Starannie zadbane groby, o porz�dnych drewnianych krzy�ach i wi�zankach �wie�ych kwiat�w powiedzia�y jej prawd� o mie�cie: ono jeszcze nie przetrawi�o masakry. Zatrzyma�a si� przed kamiennym grobem Toma, upi�kszonym przez ma�ego, prostego anio�ka z marmuru wyrze�bionego przez Jacka. "Siedem lat temu m�j ojciec my�la�a - zaplanowa� i przygotowa� rozs�dne ma��e�stwo dla mnie. William Hamleigh nie by� stary, nie by� brzydki i nie by� biedny. Inna dziewczyna w jej sytuacji przyj�aby to z ulg�, a ja go odrzuci�am i prosz�, jakie potem nast�pi�y komplikacje: nasz zamek zaatakowano, ojca uwi�ziono, mego brata i mnie uczyniono n�dzarzami - nawet spalenie Kingsbridge i �mier� Toma to skutki mojego uporu." W jaki� spos�b �mier� Toma wyda�a jej si� gorsza ni� pozosta�e smutki, mo�e dlatego, �e kocha�o go tak wielu ludzi, mo�e dlatego, �e by� on drugim ojcem, kt�rego straci� Jack. "A teraz nie przyjmuj� nast�pnej rozs�dnej propozycji. - my�la�a - Czy mam prawo do takiej ma�ostkowo�ci? Moje wymagania spowodowa�y ju� dosy� k�opot�w. Powinnam zgodzi� si� na Alfreda i dzi�kowa�, �e nie musz� pracowa� dla Kate." Odwr�ci�a si� od grobu i posz�a na plac budowy. Stan�a w miejscu przysz�ego skrzy�owania i popatrzy�a w stron� prezbiterium. Ju� prawie je sko�czono, zosta� tylko dach. Budowniczowie gotowali si� do nast�pnej fazy: transept�w - palikami i sznurkiem zaznaczyli plan na ziemi, a ludzie ju� zacz�li kopa� fundamenty. Stoj�ce przed ni� �ciany rzuca�y w p�nopopo�udniowym s�o�cu d�ugie cienie. Mimo ciep�ego dnia, w cieniu katedry by�o ch�odno. Aliena d�ugo patrzy�a na rz�dy kr�g�ych �uk�w. W ich regularnym rytmie by�o co� koj�cego: �uk, filar, �uk, filar, �uk, filar. Je�li Alfred faktycznie chce sfinansowa� Ryszarda, to Aliena nadal ma szans� na wype�nienie przysi�gi danej ojcu, �e zajmie si� Ryszardem do chwili, kiedy odzyska hrabstwo. W g��bi duszy wiedzia�a, �e musi po�lubi� Alfreda. Po prostu nie mog�a si� z tym pogodzi�. Przesz�a wzd�u� nawy po�udniowej, ci�gn�c r�k� po �cianie, wyczuwaj�c szorstk� faktur� kamienia, przebiegaj�c paznokciami p�ytkie ��obienia zostawione przez d�uto kamieniarza, wyposa�one w z�bki. Tutaj, w nawie bocznej pod oknami, �cian� ozdabia�y p�asko rze�bione �lepe arkady, przypominaj�ce rz�d wype�nionych �uk�w. Takie "arkadowanie" nie mia�o u�ytecznego sensu, ale dodawa�o harmonii, kt�r� Aliena czu�a na widok budynku. Wszystko w katedrze Toma wygl�da�o dok�adnie tak, jak powinno, jakby wszystko musia�o by� w�a�nie tak, a nie inaczej. Mo�e i jej �ycie w�a�nie tak wygl�da�o, jakby przewidziane i zdecydowane w wielkim projekcie, a ona zachowywa�a si� jak g�upi budowniczy, �ycz�cy sobie wodospadu w prezbiterium. W po�udniowowschodnim rogu ko�cio�a niskie drzwi wiod�y do w�skich, spiralnych schod�w. Odruchowo skr�ci�a i wspi�a si� po stopniach. Kiedy straci�a z oczu drzwi, a jeszcze nie widzia�a wylotu schod�w, dozna�a dziwnego uczucia, jakby te schody ci�gn�y si� w g�r� w niesko�czono��. Wtem dostrzeg�a �wiat�o dzienne i wysz�a na szerok� galeri� nad naw� boczn�. Galeria nie mia�a okien wychodz�cych na zewn�trz, ale od �rodka wida� by�o nie zadaszony ko�ci�. Usiad�a na parapecie jednego z wewn�trznych �uk�w, opar�a si� o filar. Zimny kamie� pie�ci� jej policzek. Zastanawia�a si�, czy to Jack rze�bi� akurat ten filar. Zdawa�a sobie spraw� z tego, �e gdyby st�d spad�a, mog�aby si� zabi�. Lecz nie, nie by�o na to do�� wysoko: mog�aby tylko po�ama� nogi i le�e� w b�lach, zanim nie przyszliby mnisi. Postanowi�a wspi�� si� do rz�du okien, tego najwy�szego pi�tra ko�cio�a. Wr�ci�a do schodk�w i posz�a do g�ry. Nast�pne wej�cie trwa�o kr�cej, ale nadal si� l�ka�a i serce jej dudni�o, kiedy wy�oni�a si� na szczycie. Wkroczy�a w pasa� okienny, b�d�cy w�skim tunelem w �cianie. Przesuwa�a si� bokiem po tym przej�ciu, p�ki nie dosz�a do wewn�trznego parapetu jednego z okien. Przytrzyma�a si� filarka dziel�cego okno na po�owy ale kiedy spojrza�a na siedemdziesi�ciostopow� odleg�o�� od ziemi, zacz�a si� trz���. Us�ysza�a czyje� kroki. "Czy�by Alfred?". Zauwa�y�a, �e ci�ko oddycha, jakby d�ugo bieg�a. Kto� si� za ni� skrada�, pr�buj�c j� �ledzi�? W zasi�gu wzroku nikogo nie by�o. Pu�ci�a filarek i trz�s�c si� sta�a przy samym skraju. Jaka� posta� pojawi�a si� na progu. To Jack. Serce bi�o jej tak g�o�no, �e s�ysza�a jego uderzenia.
- Co ty tu robisz? - zapyta� ostro�nie.
- Ja... patrzy�am, jak posuwa si� budowa katedry. Wskaza� na kapitel nad jej g�ow�.
- Ja go zrobi�em. Popatrzy�a. Kamie� przedstawia� m�czyzn� podtrzymuj�cego ca�y ci�ar �uku na swych plecach. Jego cia�o skr�ca�o si� z b�lu. Aliena wpatrzy�a si� w figur�. Nigdy nie widzia�a niczego podobnego. Bez zastanowienia powiedzia�a: - Tak w�a�nie si� czuj�. Kiedy spojrza�a na niego, by� tu� przy niej, trzyma� j� za rami� delikatnie, lecz stanowczo.
- Wiem - szepn��. Popatrzy�a w d�. My�l o upadku st�d przyprawi�a j� o md�o�ci. Poci�gn�� j� za r�k�. Pozwoli�a zaprowadzi� si� do pasa�u. Zeszli po w�skich schodach i wy�onili si� na poziomie ziemi. Czu�a si� s�abo. Jack odwr�ci� si� ku niej i powiedzia� lekkim tonem:
- Czyta�em na kru�ganku, spojrza�em w g�r� i zobaczy�em ciebie w tym rz�dzie okien. Popatrzy�a na jego m�od� twarz, tak pe�n� przej�cia i czu�o�ci i przypomnia�a sobie, �e przysz�a tutaj w poszukiwaniu samotno�ci, �e chcia�a unikn�� kontaktu z kimkolwiek. Pragn�a go poca�owa� i w jego oczach widzia�a tak� sam� t�sknot�. Musia�a si�� woli powstrzyma� si� przed rzuceniem mii si� w ramiona, st�umi� mi�o�� i milcze�, cho� w g�owie ko�ata�a si� my�l: "Kocham ciebie jak burza, jak bezsilna furia". Stoj�c nieruchomo jak pos�g us�ysza�a jak m�wi: - My�l�, �e po�lubi� Alfreda. Spojrza� na ni� szeroko otwartymi oczami, os�upia�y. Potem twarz mu posmutnia�a starym, zbyt m�drym smutkiem na jego wiek. Pomy�la�a, �e Jack si� rozp�acze, ale nie. Zamiast �ez w jego oczach pojawi� si� gniew. Otwar� usta by co� powiedzie�, zawaha� si�, zmieni� zdanie i jednak si� odezwa�. G�osem jak lodowaty p�nocny wiatr wyrzek�:
- Lepiej by�oby, gdyby� wyskoczy�a przez to okno. Odwr�ci� si� plecami i odszed� z powrotem do klasztoru. "Straci�am go na zawsze" - pomy�la�a; poczu�a, �e serce jej p�ka.
* * *
II
Jacka widziano, jak wymyka si� ukradkiem z klasztoru w dniu �wi�ta Chleba. Nie by�o to ci�kie uchybienie, ale by� ju� kilka razy przy�apany wcze�niej, a na dodatek wyszed�, by porozmawia� z niezam�n� niewiast�, co spowodowa�o, �e ca�a sprawa sta�a si� powa�na. Jego wyj�cie zosta�o om�wione w czasie kapitu�y i polecono mu, by zachowa� ograniczenie ruch�w. To oznacza�o, �e mo�e chodzi� jedynie po klasztornych budynkach, kru�gankach i krypcie, a za ka�dym przej�ciem z jednego do drugiego musi mie� towarzystwo. Nie zauwa�y� tego. S�owa Alieny wprawi�y go w takie przygn�bienie, �e wszystko poza tym si� nie liczy�o. Wolne popo�udnia sp�dza� teraz na czytaniu. Je�liby, zamiast ograniczenia ruch�w, skazali go na ch�ost�, te� by go to nie obesz�o. Co do jego pracy przy katedrze nie by�o �adnych zastrze�e�, ale znaczna cz�� przyjemno�ci znik�a, odk�d Alfred zacz�� kierowa�. Robi� wielkie post�py w �acinie, m�g� ju� czyta� wszystko, chocia� powoli, a skoro uwa�ano, �e ma czyta� dla poprawienia �aciny, a nie dla jakich� specjalnych cel�w, wi�c m�g� bra� dowolne ksi�gi, je�li go bawi�y. Chocia� biblioteka nie by�a wielka, znajdowa�y si� w niej prace filozoficzne i matematyczne i Jack pogr��y� si� w nich z zapa�em. Wi�kszo�� z tego, co czyta�, rozczarowywa�a go. Ca�e strony genealogii, zbiory cud�w dokonywanych przez zmar�ych �wi�tych i nie ko�cz�ce si� spekulacje teologiczne. Pierwsz� ksi��k�, kt�ra naprawd� przem�wi�a do Jacka, okaza�a si� historia �wiata od jego stworzenia do za�o�enia klasztoru w Kingsbridge. Kiedy j� sko�czy�, poczu�, �e wie wszystko, co kiedykolwiek si� zdarzy�o. Po chwili jednak u�wiadomi� sobie, �e deklaracja, jakoby ksi�ga m�wi�a owszystkich wydarzeniach, jest niewiarygodna, bo, tak w og�le, r�ne sprawy si� dzia�y wsz�dzie przez ca�y czas, nie tylko w Kingsbridge i Anglii, ale i w Normandii, Anjou, Pary�u, Rzymie, i Jerozolimie, wi�c autor musia� wiele pomin��. Tym niemniej ta ksi�ga da�a Jackowi uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie zazna�, mianowicie, �e historia jest jak opowie��, w kt�rej jedna sprawa prowadzi do drugiej, a �wiat nie jes" ci�giem nie powi�zanych ze sob� tajemnic, lecz rzecz� sko�czon�, kt�r� mo�na pozna� i przyswoi� sobie. Jeszcze bardziej intryguj�ce okaza�y si� zagadki. Jeden z filozof�w pyta�, dlaczego s�aby cz�owiek potrafi podnie�� ci�ki kamie� za pomoc� d�wigni. Samo zjawisko nigdy nie wydawa�o si� Jackowi dziwne, ale teraz pytanie to zacz�o go dr�czy�. Kiedy� sp�dzi� kilka tygodni w kamienio�omie i przypomina� sobie, �e kiedy kamienia nie dawa�o si� ruszy� �omem d�ugim na stop�, rozwi�zaniem zwykle okazywa�o si� u�ycie �omu dwustopowego. Dlaczego ten sam cz�owiek, nie mog�cy poruszy� kamienia kr�tk� d�wigni�, mo�e to uczyni� d�wigni� d�u�sz�? To pytanie prowadzi�o do nast�pnych. Budowniczowie katedry u�ywali wielkiego ko�a wyci�gowego, by podnosi� du�e i ci�kie kamienie czy belki do g�ry, a� na dach. �adunek na ko�cu liny znacznie przekracza� mo�liwo�ci ud�wigu r�k jednego cz�owieka, ale ten sam cz�owiek potrafi� obraca� ko�o, na kt�re nawija�a si� lina, i �adunek si� podnosi�. Jak to by�o mo�liwe? Takie rozwa�ania rozprasza�y go na chwil�, ale jego my�li wci�� wraca�y do Alieny. Sta� na kru�ganku przed pulpitem, na kt�rym le�a�a roz�o�ona ci�ka ksi�ga, ale miast czyta� wspomina� ten ranek, kiedy j� poca�owa�. Potrafi� przywo�a� w pami�ci ka�dy moment tego poca�unku, od pierwszego delikatnego zetkni�cia si� ust, do przejmuj�cego dreszczem odczucia jej j�zyka w jego ustach. Jego cia�o dociska�o si� do jej cia�a od ud do ramion. Wyczuwa� kszta�ty jej piersi i bioder. Wspomnienie by�o tak intensywne,�e prze�ywa� to od nowa. Dlaczego si� zmieni�a? Wci�� wierzy�, �e ten poca�unek by� prawdziwy, a jej post�powanie potem - fa�szywe. Czu�, �e j� pozna�. By�a kochaj�ca, zmys�owa, romantyczna, pe�na wyobra�ni i ciep�a. By�a jednocze�nie bezmy�lna i wynios�a, nauczy�a si� tak�e by� twarda, ale nie by�a zimna, nie by�a okrutna, nie by�a bez serca... Nie le�a�o w j e j charakterze po�lubienie m�czyzny dla pieni�dzy, m�czyzny, kt�rego nie kocha�a. B�dzie nieszcz�liwa, b�dzie �a�owa�, b�dzie chorowa� z �alu - zdawa� sobie z tego spraw� i wiedzia�, �e ona tak�e musi to wiedzie�. Kt�rego� dnia, kiedy siedzia� w pokoju pisarskim, s�uga klasztorny zamiataj�cy pod�og�, zatrzyma� si� dla odpoczynku; oparty na miotle powiedzia�: - Wielkie �wi�to szykuje si� w waszej rodzinie, co? Jack studiowa� map� �wiata narysowan� na wielkiej p�achcie welinu. Podni�s� wzrok. Sta� przed nim s�katy starzec, za s�aby do ci�kiej pracy. Prawdopodobnie pomyli� Jacka z kim� innym.
- A dlaczeg� to, J�zefie?
- Nie wiedzia�e�? Tw�j brat si� �eni.
- Nie mam braci - odrzek� odruchowo, ale w sercu mia� ch��d.
- No, przybrany.
- Nie, nie wiedzia�em. - Jack zacisn�� z�by, �e te� musia� zada� to pytanie. Z kim si� �eni?
- Z Alien�. A wi�c postanowi�a. Jack piel�gnowa� skrycie nadziej�, �e ona zmieni zdanie. Odwr�ci� wzrok, by J�zef nie zobaczy� rozpaczy na jego twarzy.
- No, no - rzek� staraj�c si�, by zad�wi�cza�o to bez emocji.
- Tak. W�a�nie z t�, co tak zadziera�a nosa, dop�ki nie straci�a maj�tku podczas po�aru.
- Czy, czy m�wi�e� kiedy?
- Jutro. Maj� zamiar wzi�� �lub w tym nowym ko�ciele parafialnym, co go budowa� Alfred. Jutro! Aliena wychodzi za Alfreda. Jutro. A� do tej pory Jack nie wierzy�, �e to si� stanie. Teraz prawda uderzy�a w niego jak grom. Aliena wychodzi jutro za m��. Jutro sko�czy si� jego �ycie. Popatrzy� na map� roz�o�on� na pulpicie. Jakie to ma znaczenie, czy ten �rodek �wiata jest w Jerozolimie, czy w Wallingfordzie? Czy stanie si� szcz�liwszy, je�li si� dowie, �e jego d�wignie dzia�aj�? Powiedzia� Alienie, �e powinna raczej skoczy� z tamtego okna, ni� wyj�� za Alfreda. To, co powiedzia�, znaczy�o, �e r�wnie dobrze to on, Jack, z tego okna mo�e skoczy�. Pogardza� klasztorem, w ka�dym razie go nie ceni�. Bycie mnichem to g�upi spos�b na �ycie. Je�liby nie m�g� pracowa� przy katedrze, a Aliena mog�a po�lubi� kogo� innego, to on nie ma po co �y�. Ca�� spraw� czyni� jeszcze gorsz� fakt, �e Jack zdawa� sobie w pe�ni spraw� z tego, jak bardzo �a�osne b�dzie jej �ycie z Alfredem. Uwa�a� tak, nie dlatego, �e nienawidzi� Alfreda. By�o kilka dziewcz�t, kt�re mog�yby znale�� mniejsze czy wi�ksze zadowolenie w ma��e�stwie z Alfreden, na przyk�ad Edyta, ta, kt�ra chichota�a, kiedy Jack opowiada� jej, jak lubi rze�bi� kamienie. Edyta nie oczekiwa�aby zbyt wiele po Alfredzie i rada by mu si� poddawa�a i by�a pos�uszna, dop�ki Alfred by prosperowa�, kocha�aby ich dzieci. Ale Aliena b�dzie nienawidzie� ka�dej minuty. B�dzie przeklina�a szorstko�� Alfreda, b�dzie nim gardzi�a za jego sk�onno�� do tyranizowania, b�dzie czu�a wstr�t do jego ma�ostkowo�ci. Ma��e�stwo z Alfredem to jej piek�o. Dlaczego ona tego nie rozumie? Jack nie wiedzia�. Co si� dzieje w jej umy�le? Z pewno�ci� wszystko by�oby lepsze dla niej, ni� ma��e�stwo z cz�owiekiem nie kochanym. Wywo�a�a sensacj� sw� odmow� po�lubienia Williama Hamleigha siedem lat temu, a teraz biernie podporz�dkowuje si� propozycji od kogo� r�wnie nieodpowiedniego. Co jej chodzi po g�owie? Jack musia� si� dowiedzie�. Musi z ni� porozmawia�, do diab�a z klasztorem! Zwin�� map� i ruszy� do drzwi. J�zef nadal opiera� si� na kiju miot�y.
- My�la�em, �e masz by� tutaj, dop�ki Pierre od dyscypliny po ciebie nie przyjdzie.
- Pierre mo�e si� wypcha�! - krzykn�� Jack i wyszed�. Zobaczy� przeora, wracaj�cego z placu budowy i odwr�ci� si� szybko, ale Philip zawo�a�:
- Jack! Co ty czynisz? Masz zakaz opuszczania klasztoru! Do klasztornej dyscypliny Jack nie mia� teraz cierpliwo�ci. Zignorowa� Philipa i poszed� w swoj� stron�, kieruj�c si� ku przej�ciu prowadz�cym z po�udniowego kru�ganka ku domkom przy nowym nabrze�u. Ale nie mia� szcz�cia. W tej w�a�nie chwili brat Pierre wyszed� z pasa�u, a za nim kroczyli dwaj zast�pcy. Zobaczyli Jacka i zamarli. Wyraz zdumionego oburzenia zacz�� rozlewa� si� na ksi�ycowatej twarzy mnicha. Philip zawo�a�:
- Powstrzymaj tego nowicjusza, bracie! Pierre podni�s� r�k�, by zatrzyma� Jacka ale ten go odepchn��. Oburzony mnich poczerwienia� i z�apa� Jacka za rami�. W tym momencie poczu� uderzenie w nos i krzykn�� - bardziej ze zdziwienia ni� b�lu. Jack walczy� jak maniak, prawie si� uwolni�, ale kiedy Pierre otrz�sn�� si� po uderzeniu w nos i do��czyli do niego zast�pcy, we tr�jk� zdo�ali przycisn�� go do ziemi. Jack nie przestawa� si� wyrywa�, w�ciek�y, �e te cholerne klasztorne gno