Beaton M. C. - Agatha Raisin i pranie brudów 26
Szczegóły |
Tytuł |
Beaton M. C. - Agatha Raisin i pranie brudów 26 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Beaton M. C. - Agatha Raisin i pranie brudów 26 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Beaton M. C. - Agatha Raisin i pranie brudów 26 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Beaton M. C. - Agatha Raisin i pranie brudów 26 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Rozdział I
Po posępnej i szarej zimie do miasteczka Carsely, położonego pośród malowniczych wzgórz
Cotswolds, zawitała wreszcie wiosna z błękitnym niebem i podmuchami ciepłego wiatru.
Jednak w sercu detektyw Agathy Raisin burza wisiała w powietrzu.
Kiedy była jeszcze członkinią nieistniejącego już Stowarzyszenia Pań, musiała znać wszystkich
przyjezdnych. Teraz zaś spędzała poza Carsely mnóstwo czasu, nie rozpoznała zatem szczupłej
kobiety, która zaczepiła ją pewnej niedzieli w momencie, gdy Agatha wystawiała śmieci przed dom.
- To pani jest Agathą Raisin, prawda? — krzyknęła piskliwie.
Detektyw podeszła do płotu swego domu.
- Nazywam się Victoria Bannister — rzekła kobieta. - Jestem pani fanką.
Victoria miała około osiemdziesięciu lat, pociągłą twarz, długi wąski nos i duże bladoniebieskie
oczy.
- Och, po prostu wykonuję swoją pracę — odparła skromnie Agatha.
- Ale przecież przebyła pani rak długą i rrudną drogę i miała przykre dzieciństwo - odparła
Victoria.
- O czym pani mówi? - odburknęła Agatha. Wychowywała się w ubogiej dzielnicy Birmingham i
od zawsze obawiała się, że kiedyś ktoś przebije się przez skorupę, którą budowała przez wiele lat, i
odkryje prawdę.
- Słyszałam, że pani rodzice byli alkoholikami i wszystko osiągnęła pani sama. Jestem pani
wielką fanką! - rzekła Victoria, wpatrując się jasnymi oczami w panią detektyw.
- Proszę się ode mnie odczepić! - syknęła wściekle Agatha, wróciła do domu i zarrzasnęła
drzwi.
Victoria poszła dalej Lilac Lane. Przepełniało ją uczucie szczęścia. Uwielbiała prowokować
ludzi.
Agatha stanęła przed lustrem i z ponurą miną zaczęła przyglądać się swojemu odbiciu. Miała
błyszczące kasztanowe włosy i niewielkie piwne oczy, pełne usta i wspaniałe nogi, chociaż była
dość niska. Przez całe lata ukrywała się pod drogimi ubraniami, nauczyła się też mówić z
odpowiednim akcentem. Ale w głębi duszy czuła się bezbronna. Była już po pięćdziesiątce, co, jak
codziennie sobie powtarzała, w obecnych czasach było trakrowane, jakby była tuż po czterdziesree.
Wiedziała, że były mąż, James Lacey, pisarz-po-dróżnik, właśnie wrócił zza granicy. Znał jej
przeszłość, rak samo jak jej przyjaciel, sir Charles Fraith. Z pewnością żaden z nich nie rozpowiadał
plotek na temat Aga-thy. Gdy kiedyś spytała o to Jamesa, zaprzeczył. Ona jednak musiała mieć
pewność. Ta terapeutka, Jill Da-vent, która niedawno przeprowadziła się do miasteczka, jakimś
cudem wiedziała o przeszłości Agathy. James przysięgał na wszystkie świętości, że nie pisnął ani
słówka, w takim razie skąd ta Davent mogłaby się czegoś dowiedzieć?
Agatha złożyła terapeutce wizytę z czystej zazdrości
0 Jamesa, który zaczął się z nią pokazywać. Opowiedziała Jill ckliwą historyjkę o swym
dzieciństwie, została jednak oskarżona o kłamstwo i wściekła wybiegła z gabinetu.
- W dzisiejszych czasach terapeutą może nazywać się każdy - powiedziała do swych kotów. —
Gdzie nie spojrzeć, tam szarlatani!
Postanowiła jednak pójść do Jamesa. Stanęła przed jego domem i zadzwoniła do drzwi.
Strona 3
Otworzył, uśmiechnął się i zaprosił ją do środka.
- Wejdź, Agatho. Właśnie zaparzyłem kawę. Jeśli chcesz zapalić, to pójdziemy do ogrodu.
Zapragnęła usiąść w ogrodzie nie dlatego, że chciała zapalić. Po prostu wnętrza kawalerskiego
domu Jamesa zawsze przypominały jej, jak mały wpływ miało na niego ich małżeństwo.
Kosy dziobały przerzedzony trawnik. Rosnąca na tyłach ogrodu magnolia właśnie miała rozkwitać,
uniosła już ku niebu ogromne różowe pąki.
James przyniósł z kuchni dwa kubki parującej kawy i popielniczkę.
— Ktoś plotkuje na mój temat — stwierdziła Agatha.
— To na pewno Jill Davent. Ktoś poznał prawdę o moim dzieciństwie.
— Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tak się go wstydzisz
— zauważył. — Przecież to nie ma żadnego znaczenia.
- Dla innie- m.i przerwała mu. - Klasa średnia w Gloucestershirc jest bardzo snobistyczna.
- Tylko ci, którzy nic nie znaczą - odparł.
- Na przykład twoi przyjaciele? Mówiłeś o tym komuś?
- Oczywiście, że nie. Przecież już o tym rozmawialiśmy. Nie dyskutuję na twój temat.
Agatha spojrzała z niepokojem w jego niebieskie oczy.
- Owszem, ostatnio dyskutowałeś.
Przeczesał palcami gęste czarne włosy, zaledwie przyprószone siwizną. Przeklął intuicję byłej żony.
- Nie mówiłem o twojej przeszłości. Kiedy zabrałem Jill na kolację i zaczęła o ciebie
wypytywać, opowiadałem tylko o sprawach, które prowadzisz.
- Prowadzi terapię Gwen Simple. Wie wszystko o tym, że niemal skończyłam w jednym z gulaszy
w cieście serwowanych przez synalka pani Simple.
Ostatnia sprawa Agathy dotyczyła jednego z mieszkańców miasteczka Winter Parva, który zabawił
się w Sweenya Todda. Pani detektyw podejrzewała, że w morderstwach pomagała mu matka,
Gwen, ale nie było na to żadnego dowodu.
- Właściwie to właśnie ze względu na ciebie zabrałem na tę kolację nie tylko Jill, lecz także Gwen.
Utkwiła w nim wzrok i stwierdziła, że wysoki i dobrze zbudowany James był jak zwykle
przystojny. Jill wyglądała jak wydra, cierpiąca na zaparcia, ale w Gwen Simple było coś takiego, że
mężczyznom miękły kolana.
- I cóż takiego miała do powiedzenia owa odrażająca, okropna Gwen? - spytała.
- Agatho! Ta biedna kobieta wciąż przechodzi straszne męki. Rozmawiałem głównie z Jill.
A Gwen pewnie siedziała w którejś ze swoich szat rodem ze średniowiecza, dopasowanych do
średniowiecznych rysów twarzy, pomyślała gorzko Agatha. Ta kobieta nawet nie musiała otwierać
ust. Wystarczyło, że siedziała, a mężczyźni i tak zaczynali za nią szaleć.
- Czy Jill w ogóle miała cokolwiek do powiedzenia na temat sprawy? - spytała. - Poza tym
przecież Gwen miała sprzedać piekarnię i wyjechać?
- To oczywiste, że Jill nie zdradzi mi tajemnic swojej klientki - zauważył James. - A Gwen
przeprowadziła się do Ancombe.
- Myślałam, że będzie chciała uciec jak najdalej od Winter Parva - stwierdziła Agatha. - Pewnie
wielu mieszkańców uważa ją za winną.
- Wręcz przeciwnie, większość z nich bardzo jej współczuje.
Strona 4
- Akurat! - żachnęła się pani detektyw.
Postanowiła wpaść z wizytą do przyjaciółki, pani Blo-xby. Zaczęła się zastanawiać, po co
terapeutka zadawałaby sobie tyle trudu, żeby poznać pochodzenie Agathy. Zona pastora jak zwykle
ucieszyła się na widok przyjaciółki, natomiast pastor - niekoniecznie. Uciekł do swego gabinetu.
Gdy obie kobiety usiadły w ogrodzie, Agatha zaczęła się żalić.
- Przyniosę pani szklaneczkę sherry - zaproponowała pani Bloxby uspokajająco.
Gdy czekała na powrót przyjaciółki, Agatha powoli zaczęła się uspokajać. Na starych
nagrobkach na przykościelnym cmentarzu kołysały się żonkile. Kosy dziobały trawnik przed
plebanią w poszukiwaniu robaków.
Pani Bloxby wróciła / karafką sherry i dwoma kieliszkami. Nalała sobie i gościowi i rzekła:
- To co najmniej dziwne, że panna Davent zadała sobie tyle trudu, żeby poznać historię pani
dzieciństwa. Musi czuć jakieś zagrożenie z pani strony. A skoro tak, to co ma do ukrycia?
- Powinnam była na to wpaść - zauważyła Agatha. - Zaczynam błądzić po omacku. I cóż to za
interesy sprowadziły ją do Carsely? W dużym mieście z pewnością miałaby więcej klientów.
- Chyba ich szuka - stwierdziła żona pastora.
- Nie rozumiem.
- Wpadła do mnie z wizytą. Zaraz na początku oznajmiła, że fakt, że nie mam dzieci, musi być dla
mnie niezmiernie przykry. To mój czuły punkt. Próbowała mnie podejść, tak żebym zdecydowała
się skorzystać z jej usług. Odparłam, że jestem bardzo zajęta, i wyprosiłam ją. Każdy ma jakąś
słabość. Nie chcę rozpowiadać plotek, ale chyba zbudowała sobie solidną bazę klientów z oko-
licznych wiosek i stąd. To bardzo cwana kobieta. Tak bardzo oburzyła się pani na to, że zaczęła
grzebać w pani przeszłości, że nie zastanowiła się pani nad powodami jej postępowania.
W poniedziałek rano w niewielkim biurze Agathy odbyła się narada. Do zespołu należeli młoda i
piękna blondynka Toni Gilmour, siwowłosy i spokojny Phil Marshall, były policjant Patrick
Mulligan, młody Simon Black o twarzy wesołka i sekretarka, pani Freedman.
Agatha wreszcie przesrała zamartwiać się swoim pochodzeniem, opowiedziała
współpracownikom o swym dzieciństwie i o tym, że Jill z niewiadomych przyczyn zaczyna grzebać
w jej przeszłości.
- Mamy mnóstwo innych zadań - stwierdziła - ale jeśli będziecie mieć chwilę, spróbujcie się
czegoś o niej dowiedzieć. W dzisiejszych czasach każdy człowiek bez kwalifikacji może stwierdzić,
że jest terapeutą. Nie wydaje mi się, żeby na ścianach jej gabinetu wisiały jakieś certyfikaty.
- To może po prostu do niej pojadę i spytam, o co jej chodzi? - zaproponował Phil. -
Wszystkiemu zaprzeczy, ale przynajmniej się rozejrzę.
- Dobry pomysł - odparła Agatha.
- Zadzwonię do niej i spróbuję umówić wizytę na wieczór — rzekł.
- Lepiej weź ze sobą sześćdziesiąt funtów — poradziła mu. - Ta kobieta bierze pieniądze za
każde spotkanie.
Phil umówił się na ósmą wieczór i o tej porze udał się do domu Jill. Mieszkała na drodze
wyjazdowej z Carsely. Wcześniej w owym raczej zniszczonym, dwupiętrowym budynku z
czerwonej cegły mieszkał pracownik fizyczny, a później przez pewien czas dom stał pusty. Z
Strona 5
przodu budynku znajdował się zapuszczony ogród: pokryty mchem kwadratowy trawnik i dwa
drzewka laurowe.
Zasłony w oknach były opuszczone, ale widać było palące się światło. Zadzwonił do drzwi i
poczekał.
Jill otworzyła i zmierzyła go wzrokiem od czubka siwej głowy aż po wypolerowane na błysk
buty.
- Zapraszam.
Weszli do niewielkiego ciemnego hallu. Otworzyła drzwi po lewej stronie i zaprosiła go do
gabinetu. Spojrzał na ściany i zauważył kilka oprawionych dyplomów.
Ściany /ostały pomalowane na ciemnozielony kolor, na podłodze rozłożono ciemnozielony dywan.
Jill usiadła za mahoniowym biurkiem, na którego błyszczącym blacie znajdowały się tylko
wiktoriański kryształowy kałamarz i telefon. Naprzeciwko stał wygodny skórzany fotel, a lampa w
kącie rzucała delikatne światło.
Terapeutka wskazała Philowi miejsce po drugiej stronie biurka.
- W czym mogę panu pomóc? - spytała. Mówiła głębokim, zachrypniętym głosem.
- Pracuję dla Agathy Raisin — powiedział bez ogródek. — Jak już wiedzą wszyscy w miasteczku,
rozsiewa pani plotki na temat jej pochodzenia. Dlaczego?
- Ponieważ zmarnowała mój cenny czas. Ma pan jeszcze jakieś pytania?
- Ma pani pomagać ludziom - odparł spokojnie. — A nie niszczyć im opinię. Tak nie
zachowuje się terapeuta, któremu zależy na dobru pacjentów.
- Proszę się stąd wynosić! - wrzasnęła z nagłą wściekłością w głosie.
Phil wstał, złapał się za serce, potem spróbował przytrzymać się biurka, aż wreszcie zwalił się na
podłogę.
- Głupi stary pierdoła — zaklęła Jill. — Jest za stary do tej pracy. Lepiej wezwę karetkę. —
Wzięła z biurka bezprzewodową słuchawkę i wyszła z gabinetu.
Phil szybko wstał, wyjął miniaturowy aparat fotograficzny i zdążył zrobić zdjęcia certyfikatów, a
następnie ponownie osunął się na ziemię i zamknął oczy.
Jill wróciła do gabinetu i spojrzała na niego.
- Przy odrobinie szczęścia będziesz martwy - rzekła złośliwie i znowu wyszła.
Nie zadała sobie nawet trudu, by poszukać pulsu czy chociaż poluzować mu kołnierzyk.
Phil wstał i po cichu wyszedł na korytarz. Usłyszał głos Jill dobiegający z drugiego pokoju, ale
nie zrozumiał słów.
Otworzył drzwi wejściowe i wyszedł na zewnątrz. Miał zamiar przesłać zdjęcia na adres
mailowy Agathy.
Tego samego dnia wieczorem Agatha postanowiła wyskoczyć na drinka do miejscowego pubu.
Gdy wychodziła z domu, ujrzała Jamesa witającego się z Jill i poczuła ostre ukłucie zazdrości.
W rogu pubu siedziały trzy blondynki, nazywane przez mieszkańców zdobycznymi żonkami.
Wszystkie wyszły za bogatych mężczyzn i według plotek były już ich trzecimi lub nawet czwartymi
żonami. W tygodniu siedziały w miasteczku, a każda z nich wyglądała, jakby tęskniła za
Londynem. Prezentowały się identycznie: miały wydęte, umalowane usta, piękną opaleniznę, dro-
Strona 6
gie ubrania i wspaniałe figury, w których utrzymaniu pomagali osobiści trenerzy i ścisłe diety.
Czy istnieją też „zdobyczni mężulkowie"?, zastanowiła się Agatha. Być może, pomyślała smutno,
teraz, gdy już nie tęskniła za Jamesem, chciała, żeby został singlem, tak żeby mogła bawić się w
jego towarzystwie i się nim chwalić.
Nagle drzwi do pubu otworzyły się i do środka wszedł sir Charles Fraith, w ubraniu prosto od
krawca i fryzurze prosto od fryzjera, przypominający kota z tymi swymi gładko zaczesanymi blond
włosami i przyjemną twarzą. Dostrzegł Agathę, wziął drinka z baru i dosiadł się do niej.
- Jak stoją twoje sprawy? — spytał.
- Strasznie. - Opowiedziała mu o Jill Davent.
- Czyli traktuje cię jako zagrożenie — stwierdził Charles. — Ale czego ona może się bać?
- Tego właśnie próbuję się dowiedzieć. Jestem wściekła. Phil pojechał do niej dzisiaj
wieczorem i zrobił kilka zdjęć jej certyfikatów. Właśnie mi je przesyła.
- Założę się, że twoja wściekłość tylko ułatwia jej zadanie — zauważył Charles. — Aggie,
jesteś staromodną snobką. Żyjemy w czasach, w których ludzie wręcz chwalą się tym, że ich
dzieciństwo było nieszczęśliwe, a mimo to udało im się odnieść sukces.
- Nie jestem snobką! - krzyknęła tak głośno, że młode żonki aż zaczęły chichotać.
- Nie śmiejcie się tak głośno - warknęła Agatha. — Bo słychać, jak trzeszczy wam botoks.
- Zawsze musisz przynosić mi wstyd? - spytał z wyrzutem Charles. - Chodźmy do ciebie i
sprawdźmy te zdjęcia.
Agatha spojrzała gniewnie na torbę podróżną Charle-sa, zostawioną w korytarzu jej domu. Nie
cierpiała sposobu, w jaki pojawiał się i znikał z jej życia i, od czasu do czasu, łóżka.
Usiedli przy komputerze.
- Przysłał — stwierdziła z ulgą. — Stary dobry Phil. Zobaczmy. Ma tytuł magistra z
uniwersytetu w Malium-bii. Gdzie to jest?
- W Afryce. Płacisz i dostajesz tytuł magistra. Swego czasu było o tym głośno w Internecie.
- Dyplom ukończenia kursu aromaterapii w Szkole Medycyny Alternatywnej w Bristolu.
Dyplom z tai chi.
- A to skąd?
- Z Tajwanu. Agatho, ta kobieta to oszustka. Zapomnij o niej.
- Nie umiem. Doradza Gwen Simple, a przysięgam, że ona brała udział w morderstwach. Chcę
zobaczyć jej dokumenty.
- Odpuśćmy już sobie to cholerne babsko - poprosił, tłumiąc ziewanie. — Idę do łóżka. Idziesz
też?
- Później. I do mojego łóżka.
Agatha za nic w świecie by się nie przyznała, że czasami czuje się samotna, jednak gdy następnego
ranka przy śniadaniu Charles oznajmił radośnie, że jedzie do domu, poczuła delikatne ukłucie w
sercu.
Strona 7
Przez resztę tygodnia detektywi mieli mnóstwo pracy, więc musieli zapomnieć o Jill.
W weekend zaczął padać deszcz i deszcz ze śniegiem.
Agatha postanowiła pojechać do Oksfordu i zjeść porządny lunch. Jej koty, Boswell i Hodge,
kręciły się pod nogami. Żałowała, że nie może ich ze sobą zabrać.
Zaparkowała w Gloucester Green, skrzywiła się, widząc wygórowane ceny za parking, i poszła
w kierunku Conmarketu, głównej ulicy handlowej w Oksfordzie, pominiętej przez producentów
serialu Sprawy inspektora Morsea, którzy stwierdzili, że widzowie wolą oglądać wspaniałe
wieżowce i budynki uniwersytetu niż tłumy sprzedawców i sieciówki.
Z początku chciała zjeść w hotelu Randolph, ale zamiast tego udała się do McDonaldsa,
ignorując okrzyki jakiejś kobiety, wrzeszczącej na ulicy coś o „kapitalistycznych świniach". Agatha
zamówiła hamburgera, frytki i czarną kawę, a następnie stanęła z tacą nad stolikiem, przy którym
siedziało dwoje uczniów Spojrzeli na nią i niechętnie ustąpili jej miejsca. Żałowała, że nie poszła
do hotelu Randolph. Wszystko to wina poprawności politycznej i tego, że wrzeszczą na nią ludzie
tacy jak tamta kobieta. To właśnie przez takie osoby masz ochotę kupić sobie futro z norek, palić
paczkę papierosów dziennie i żywić się w McDonaldsie - z czystej przekory.
Nagle zorientowała się, że obserwuje ją niski, siwowłosy mężczyzna, siedzący po drugiej stronie
restauracji. Gdy fra niego spojrzała, uśmiechnął się półgębkiem i uniósł dłoń.
Skończyła jeść i wychodząc, stanęła przy jego stoliku.
- Czy my się znamy? - spytała.
- Nie, ale działamy w tej samej branży - odparł. - Nazywam się Clive Tremund. Chciałbym
porównać moje informacje z pani informacjami. Ma pani może ochotę na drinka? Może w hotelu
Randolph? Przydałaby mi się odrobina luksusu.
Kiedy szli ulicą Cornmarket, opowiadał o tym, jak ostatnio przeniósł się do Oksfordu z Bristolu,
żeby założyć agencję.
W barze hotelu Randolph Agatha, która zauważyła, że garnitur jej towarzysza należał raczej do tych
tańszych, zaproponowała:
- Przyniosę drinki.
- Kiedyś będę mógł się pani odwdzięczyć - odparł. Poczekała, aż kelner weźmie od nich
zamówienie
i wróci z drinkami, a potem powiedziała:
- Tylko niech mi pan nie mówi, że prowadzi pan sprawę związaną ze mną!
- Jedynym powodem, dla którego łamię zasadę poufności - odparł - jest to, że ta suka do tej pory
mi nie zapłaciła i wygląda na to, że już nie zapłaci.
- Czy ta suka to nie przypadkiem terapeutka Jill Davent?
- Ta sama. Miałem dowiedzieć się wszystkiego na pani temat. Mam nawet pani akt urodzenia,
przekazałem
g° jej-
- Zabiję ją! Podała powód?
- Powiedziała, że ma zamiar wyjść za pani byłego męża, Jamesa Laceya. Skoro się z panią
ożenił, to może w ten sposób dowie się o nim czegoś ciekawego.
- A mnie się wydaje, że ona coś ukrywa i chce trzymać mnie z daleka - stwierdziła.
- Tylko niech jej pani nie mówi, że puściłem farbę
Strona 8
- poprosił. - Może jeszcze mi zapłaci, chociaż podejrzewam, że będę musiał dochodzić zapłaty na
drodze sądowej. Była jedną z moich pierwszych klientek.
- Dlaczego wyjechał pan z Bristolu?
- Rozwiodłem się. Nie chciałem oglądać byłej żony z nowym gachem, sprawiało mi to ból. I
wtedy udało mi się zrobić licencję prywatnego detektywa.
- Ja też niedawno ją zrobiłam - przyznała Agatha.
- A jak idą interesy?
- Powoli się rozkręcam. Zaginieni uczniowie, uczniowie, którzy ćpają, zdenerwowani rodzice i
te sprawy.
- A co sądzi pan o tej Davent?
- Zdawała się być uczciwa i prostolinijna, dopóki nie dostarczyłem jej informacji na pani temat.
Miałem wrażenie, że wtedy zaczęła odczuwać swego rodzaju satysfakcję i stała się złośliwa.
Spytałem o wypłatę, a ona zażądała kolejnych informacji. Powiedziała, że pani pierwszy mąż został
zamordowany i być może policja się pomyliła i to pani go zabiła. Nie wróciłem już do tej sprawy.
Wysłałem jej maila z oświadczeniem, że nie zabiorę się do pracy, dopóki mi nie zapłaci. Przed
przeprowadzką do Carsely miała biuro w Mircesterze.
- Ja panu zapłacę — powiedziała szybko Agatha. - Proszę wysłać mi oświadczenie na piśmie z
opisanymi powodami, dla których pana zatrudniła. - Wyjęła książeczkę czekową. — Rozliczmy się
od razu. — Podpisała czek i wręczyła mu go.
- Ależ pani hojna — zachwycił się Clive. — Mam nadzieję nie musieć już jej oglądać, chyba że w
sądzie. Przyprawia mnie o dreszcze.
W drodze powrotnej do Carsely Agatha poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Gdy skręciła na
drogę, prowadzącą do miasteczka i jednocześnie do domu Jill, ujrzała starego forda, jadącego
środkiem ulicy. Zaczęła wściekle trąbić, ale samochód nadal powoli toczył się środkiem drogi.
Kierowała nim Victoria Bannister. W końcu zauważyła, że Agatha zatrzymała się przed domem Jill,
i sama też zatrzymała samochód. Była strasznie ciekawa, co Agatha ma zamiar zrobić, postanowiła
więc ją podsłuchać.
Okno gabinetu terapeutki było otwarte, zatem głos Agathy było słychać głośno i wyraźnie.
- Jak śmiesz wynajmować detektywa, który ma grzebać w moim życiorysie? Zostaw mnie w
spokoju albo cię zabiję! Ale zanim to uczynię, ty bezwartościowa pokrako, oskarżę cię o naruszenie
mojej prywatności.
Nagle rozległ się głos Jill:
- To byłaby czysta kpina ze strony kobiety, która wciąż narusza prywatność innych!
Agatha wybiegła z domu terapeutki. Wtedy Victoria pośpieszyła do swojego samochodu, tym
razem z dużo większą prędkością.
Rozdział II
Pani Bloxby zamartwiała się, odkąd Agatha opowiedziała jej o prywatnym detektywie wynajętym
przez Jill. Zdaniem żony pastora przyjaciółka powinna po prostu spytać panią Davent o to, dlaczego
ta zadała sobie tyle trudu, by ją szpiegować.
Strona 9
Kolejne dni po konfrontacji Agathy z terapeutką były pogodne i chłodne. Woskowate kwiaty
magnolii, rosnącej w ogrodzie na plebanii, połyskiwały na nocnym niebie, na którym lśnił niebieski
księżyc. Wszyscy mówili, że zjawisko to wystąpiło w związku z pożarami lasów w Kanadzie.
Nagle pani Bloxby podjęła spontaniczną decyzję. Sama złoży wizytę tej terapeutce i o wszystko
ją wypyta.
Założyła swój stary wysłużony tweedowy płaszcz i wyruszyła do domu Jill, położonego na
wzgórzu po drugiej stronie miasteczka.
Zadzwoniła do drzwi i poczekała na odpowiedź. W eab inecie paliło się światło. Być może właśnie
ma pacjenta i dlatego nie otwiera, pomyślała pani Bloxby. Jednak po przebyciu takiej drogi nie
miała zamiaru się poddawać. Zaczęła walić w drzwi i krzyczeć:
— Jest tam kto?
Ale odpowiadała jej cisza.
Podeszła zatem do okna gabinetu i zajrzała przez szparę między zasłonami. Jęknęła z
przerażenia. Zobaczyła stopy leżące na podłodze - resztę ciała zasłaniało biurko.
Wróciła do wejścia i nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte.
Pobiegła prosto do gabinetu i obeszła biurko. Ujrzała koszmarnie wykrzywioną twarz Jill
Davent. Ktoś udusił ją kolorową apaszką.
Żona pastora zaczęła się powoli wycofywać, jakby nagle ujrzała członka rodziny królewskiej.
Poczuła, że nogi miękną jej w kolanach, zaczęła drżeć.
Wyszła na zewnątrz, wydobyła ze starej skórzanej torebki swój telefon komórkowy i zadzwoniła
na policję.
Miała wrażenie, że do przyjazdu radiowozu minęły wieki. Stała przed domem, a niebieski
księżyc wznosił się coraz wyżej i wyżej na niebie.
Kiedy w końcu usłyszała syreny policyjne, odetchnęła z ulgą.
Dopiero kiedy wróciła na plebanię, złożywszy wstępne zeznania, i gdy zmartwiony mąż mocno ją
przytulił, uświadomiła sobie, że powinna Zadzwonić do Agathy.
Pani detektyw właśnie wracała do domu. Usłyszawszy wieści, wykrzyknęła:
- O Boże! Przecież groziłam jej śmiercią!
- Czy ktoś to słyszał? - spytała pani Bloxby.
- Nie. To na pewno robota Gwen Simple. Przysięgam, że ta kobieta to morderczyni!
W drodze do domu Agatha widziała radiowozy i karetkę przed domem Jill. W miejscu zabójstwa
zebrała się również grupka gapiów.
Przyjaciel Agathy, sierżant Bill Wong, i inspektor Wil-kes czekali przed budynkiem na
techników policyjnych. Agatha zaparkowała samochód i podeszła do tłumu.
Dojrzała ją Victoria Bannister, która stwierdziła na cały głos:
- Oto i morderczyni! Słyszałam, jak grozi jej śmiercią! Wilkes gwałtownie się odwrócił, ujrzał
oskarżyciel-
ski wyraz twarzy Victorii i palec, którym wskazywała na Agathę.
- Wong - rzekł ostro do Billa - przyprowadź mi tutaj tę Raisin i tę kobietę, która ją oskarża.
Strona 10
Ile ja już godzin spędziłam w tej sali przesłuchań?, pomyślała ponuro Agatha. Została zabrana na
komendę policji, gdzie Wilkes rozpoczął maglowanie.
Wciąż od nowa musiała opowiadać, jak dowiedziała się, że Jill zatrudniła prywatnego
detektywa, który miał grzebać w jej przeszłości, i że to ją rozwścieczyło.
- Pragnę zachować moją przeszłość w tajemnicy - wyjaśniła.
- Jest pani snobką - stwierdził złośliwie. - Mój ojciec był konduktorem, a moja matka pracowała
w fabryce. Jestem z nich dumny.
- Z pewnością byli to wspaniali ludzie - odparła ze znużeniem - ale czy zmuszali pana do pracy w
fabryce, a potem zabierali panu wypłatę, żeby kupować sobie alkohol? I czy w ogóle przyszło panu
na myśl, że chciała wyeliminować mnie z tej sprawy? Przecież prowadziła terapię Gwen Simple. I
po co wyjeżdżała z Mircesteru?
- Dowiedzenie się tego to zadanie policji, a pani ma trzymać się od tego z daleka - warknął.
Zeznała, że siedziała w biurze do ósmej wieczorem. Zatankowała poza Mircesterem. Tak, ma
paragon.
Spojrzała błagalnie na Billa, jednak wyraz jego twarzy pozostawał obojętny.
Gdy ją wypuszczono z zakazem wyjeżdżania z kraju, wpadła we wściekłość.
W drodze powrotnej do Carsely pani Bloxby, która zawiozła ją na komendę, musiała wysłuchać
wszystkich gorzkich słów ze strony przyjaciółki. W końcu, gdy Agatha przerwała na chwilę swoją
tyradę, żeby zaczerpnąć tchu, żona pastora zauważyła spokojnie:
- Ale ustalenie, kim jest morderca, to bardzo ciekawe zadanie. Jestem pewna, że to świetny
sposób na odegranie się na pani Wilkes.
- Tak - odparła powoli Agatha. - W życiorysie Jill musi być coś podejrzanego. Poprosiłam tego
detektywa, który dla niej pracował, żeby spróbował coś ustalić.
Pani Bloxby wyglądała na zaskoczoną.
- Dlaczego? Przecież ma pani swoich detektywów.
- To prawda - przyznała Agatha. - Zrobiłam to pod wpływem chwili, ale potrzebuję każdej
możliwej pomocy. Nagle okazuje się, że wokół nas wszyscy się zdradzają i chociaż nienawidzę
spraw rozwodowych, są z tego niezłe pieniądze, więc nie mamy już mocy przerobowych. Wiem, że
nie lubi pani plotek, ale od czegoś muszę zacząć. Kto w Carsely chodził do Jill?
- Chyba mogę pani powiedzieć. Pani sprzątaczka, pani Simpson.
- Co? Doris? Przecież to najbardziej zrównoważona psychicznie osoba, jaką znam. To musi
być ktoś inny.
- Była u niej chyba jeszcze panna Bannister.
- Ta stara krowa. Mam ochotę ją zamordować.
- Pani Raisin!
- To przez nią spędziłam pół nocy na komisariacie. Ktoś jeszcze?
- Stara pani Tweedy.
- Ta staruszka, która mieszka obok parafii? A co z nią nie tak?
- Wydaje mi się, że jest po prostu samotna - odparła pani Bloxby. A potem dodała niechętnie: -
Dużo czasu z panną Davent spędzał również pan Lacey. Oczywiście przychodziły do niej też
kobiety z innych miasteczek, ale nie wiem, kto.
Gdy pani Bloxby skręciła w Lilac Lane, przy której mieszkała Agatha, kobiety ujrzały samochód
Strona 11
zaparkowany przed domem Jamesa. Właśnie wysiadali z niego Bill Wong i detektyw Alice
Peterson. Bill dostrzegł Agathę i dał znak pani Bloxby, żeby zatrzymała samochód.
- Proszę jeszcze nie iść spać - powiedział do Agathy. — Mam do pani kilka pytań. Pani
Bloxby, proszę zostać jeszcze chwilkę.
- Mam wejść razem z panią? — spytała żona pastora, gdy Agatha wysiadła pod swoim domem.
- Nie, zrobiła już pani dostatecznie dużo, bardzo dziękuję - odparła Agatha. Nagle poczuła
ogromną chęć przytulenia przyjaciółki, ale się powstrzymała. Z jakichś względów Agatha Raisin
nie potrafiła się przytulać - chyba że do przystojnych mężczyzn.
Już w domu opadła na sofę. Koty zaczęły krążyć wokół swej pani w nadziei na coś do jedzenia.
Agatha często zapominała, że dawała im jeść, i karmiła je po raz drugi, jednak tym razem czuła się
zbyt zmęczona, by się ruszyć.
Oczy same jej się zamykały, ale nagle usłyszała ostry dźwięk dzwonka i musiała wstać.
Otworzyła drzwi i spojrzała ponuro na dwoje detektywów.
Zaprowadziła ich do kuchni.
- Proszę usiąść i się streszczać — powiedziała.
- Musimy porozmawiać o tym raz jeszcze - rzekł Bill uspokajająco. - Powinna pani wiedzieć,
że nie należy grozić ludziom śmiercią.
- Byłam wściekła — zaczęła tłumaczyć po raz kolejny. - Jak śmiała zatrudnić prywatnego
detektywa, żeby grzebał w mojej przeszłości?
- Pana Clive'a Tremunda również przesłuchamy - oznajmił. — A teraz proszę zacząć od
początku.
Nie chciała powiedzieć, że najpierw okłamała Jill na temat swojego pochodzenia. Wystarczy
przyznać się policji do jednego kłamstwa, a ona założy, że kłamiesz w każdej innej sprawie. Jeszcze
raz opisała ze szczegółami poprzedni dzień. Pracowała nad sprawą rozwodową i wyszła razem z
Philem, żeby zebrać materiał dowodowy. Potem spotkali się z prawnikiem klienta i wręczyli mu
zdjęcia. Agatha pracowała do późnego wieczora, przepisując notatki do pozostałych spraw, a gdy
wracała już do domu, zadzwoniła do niej pani Bloxby.
- Dlaczego mówi pani do niej po nazwisku? - spytała Alice po przesłuchaniu.
- Gdy tutaj przyjechałam, w miasteczku istniało stowarzyszenie dla kobiet - wyjaśniła Agatha.
- Mówiłyśmy do siebie po nazwisku. Wiem, że może to wyglądać dziwnie w dzisiejszych czasach,
gdy wszyscy zwracają się do siebie po imieniu, jednak lubię być „panią Raisin". Nienawidzę, gdy
pielęgniarki w szpitalach mówią do mnie
„Agatho". To takie trochę spoufalanie się. I tak czuję, że to mnie postarza, tak jakby traktowały
mnie jak zdziecinniałą staruszkę. — Stłumiła ziewnięcie.
— Pozwolimy się pani przespać - odparł Bill.
Po ich wyjściu Agatha zorientowała się, że do kuchni zaczęło wpadać czerwone światło świtu.
Wypuściła koty do ogrodu. Poranek był świeży i piękny. Poszła do kuchni po ręczniki papierowe,
starła rosę z leżaka ogrodowego i opadła na niego, rozkoszując się zapachem wiosennych kwiatów i
porannymi promieniami słońca.
Zamknęła oczy i natychmiast usnęła. Dwie godziny później przyśniło jej się, że wypadła za burtę
statku do lodowatej wody, widząc nad sobą uśmiechniętą twarz Jill Davent.
Gwałtownie się obudziła i zrozumiała, że zaczęło lać. Była przemoknięta do suchej nitki. Uciekła
do domu i wbiegła po schodach, zdjęła mokre ubranie, przebrała się w koszulę nocną i weszła do
łóżka.
Strona 12
Gdy obudziła się ponownie wczesnym popołudniem, włączyła relefon, który wyłączyła tuż
przed zaśnięciem. Sprawdziła wiadomości. Było kilka od zmartwionych współpracowników i kilka
od dziennikarzy.
Ubrała się i zeszła ociężale na dół. Spojrzała między opuszczone zasłony w oknie od ulicy i
ujrzała tłum dziennikarzy przed swoim domem. Poszła na górę i przebrała się w starą koszulkę,
kurtkę, luźne spodnie i buty do biegania.
Ponownie zeszła na dół, wyszła do ogrodu i podstawiła drabinę pod płot. Wdrapała się na nią,
usiadła okrakiem na płocie i nie wiedziała, co dalej. Właśnie miała się poddać i zejść z powrotem
do ogrodu, gdy James pojawił się na ścieżce, oddzielającej jej ogród od jego.
— Przyniosę moją drabinę! - krzyknął.
Gdyby to był film, pomyślała Agatha zrzędliwie, rzuciłabym się w jego silne ramiona. Promienie
słońca odbijały się od nowych listków na ogromnym bzie, rosnącym przed domem, osłaniającym ją
przed ciekawskimi spojrzeniami dziennikarzy, którzy bez niego z pewnością dojrzeliby ją na końcu
ogrodu.
James wyszedł boczną furtką i przyniósł drabinę, którą oparł o płot.
Agatha zeszła na dół i uśmiechnęła się do Jamesa, a potem nagle pochyliła głowę, bo
przypomniała sobie, że nie zdążyła się umalować.
— Wejdź i napij się kawy - zaproponował. - Jednak mimo wszystko uważam, że powinnaś
porozmawiać z prasą, nawet jeśli masz powiedzieć, że „nie komentujesz sprawy". Inaczej będą
siedzieć tutaj przez cały dzień.
— W tym ubraniu?
— Agatho! No dobrze. Wrócimy do ciebie, naszyku-jesz się i do nich wyjdziesz.
Przez pół godziny czekał niecierpliwie w jej kuchni, aż w końcu zeszła na dół w pełnym
makijażu i butach na wysokim obcasie.
Wyszła do dziennikarzy. W świetle kamer i błysku fleszy odpowiedziała na wszystkie pytania.
Tak, spędziła dużo czasu na komendzie. Dlaczego? Ponieważ jest prywatnym detektywem,
mieszkającym w miasteczku, w którym zamordowano tę kobietę.
I wtedy, ku jej przerażeniu, na przód dopchała się Victoria Bannister.
— Groziła jej pani śmiercią! — zaczęła wrzeszczeć.
-Jill Davent zatrudniła prywatnego detektywa, który miał węszyć w mojej przeszłości - rzekła
Agatha. - Byłam na nią wściekła. To wszystko. Pytanie brzmi: dlaczego się mnie bała? Co miała do
ukrycia?
- Jest pani zabój czynią! - wrzasnęła ponownie Victoria.
- A pani - odparła Agatha - zostanie pozwana przez moich prawników. Oskarżę panią o
zniesławienie.
Na pomarszczonej twarzy Victorii pojawiły się szok i przerażenie.
- Przepraszam - wybełkotała. - Popełniłam błąd. - Odwróciła się na pięcie i uciekła, krzycząc na
dziennikarzy, żeby ją przepuścili.
Agatha wrzasnęła za nią:
- W każdym miasteczku jest takie wstrętne babsko! W tej chwili to Victoria miała ochotę zabić
Agathę.
Strona 13
Kiedy udało jej się dostać do domu, przysięgła sobie, że znajdzie mordercę na własną rękę. Przecież
znała wszystkie plotki z miasteczka. Nalała sobie mocnej sherry i zapadła w rozkoszną drzemkę,
podczas której wyobraziła sobie, że udziela pełnym podziwu dziennikarzom wywiadów na temat
tego, w jaki sposób rozwiązała sprawę zabójstwa terapeutki.
- To wszystko? - spytał James Agathę, gdy ta wróciła do kuchni, usiadła i zdjęła buty.
- Chyba poszli na plebanię i będą teraz prześladować panią Bloxby.
- Poradzi sobie z nimi?
- Oczywiście. Zona pastora musi być silna. W przeszłości nie raz odpierała ataki innych kobiet,
które pod-kochiwały się w jej mężu. Prowadzi naprawdę nędzne życie, ale je uwielbia. Połowę
swego czasu spędza w roli darmowej terapeutki. Wielu ludzi zwierza jej się ze swoich problemów.
— Łącznie z tobą?
- Jestem jej przyjaciółką, to co innego. Zadzwonię do Toni, żeby przejęła jutro moje sprawy.
Chyba pojadę do Oksfordu, żeby pogadać z Clive'em.
Biuro Clive'a Tremunda znajdowało się w wąskiej uliczce odchodzącej od Walton Street w
dzielnicy Jeri-cho. Było położone na parterze dwupiętrowego budynku. Gdy Agatha nacisnęła
klamkę, okazało się, że drzwi są otwarte.
Weszła do niewielkiego kwadratowego przedsionka z drzwiami z matowego szkła z
wymienionymi najważniejszymi śledztwami Tremunda. Otworzyła drzwi i weszła do
pomieszczenia.
Jęknęła głośno. W biurze panował totalny chaos. Wszędzie walały się dokumenty, szafki wisiały
otwarte pod najdziwniejszymi kątami. Stojąca szafka z szufladami została przewrócona. Agatha
powoli się wycofała, wyjęła telefon i zadzwoniła na policję, a następnie wyszła na zewnątrz, żeby
na nią poczekać.
Na brukowanej ulicy było bardzo cicho.
Radiowóz podjechał po zaledwie pięciu minutach. Wysiadło z niego dwóch policjantów. Agatha
szybko opowiedziała im, kim jest, dlaczego zadzwoniła i co zastała w biurze Tremunda. Policja
weszła do środka. Po kolejnej chwili podjechało dwóch detektywów i Agatha znowu musiała złożyć
zeznania. Kazano jej poczekać na przybycie techników policyjnych.
Robiło się coraz ciemniej, a mokry porywisty wiatr zapowiadał ulewę. Detektyw wróciła do
samochodu i trzęsącymi się dłońmi zapaliła papierosa. Gdzie był Clive? Co się z nim srało?
Poczuła, że potrzebuje wsparcia. Zauważyła, że z sąsiednich domów zaczynają wychodzić ludzie.
Zadzwoniła po Toni i poprosiła:
- Zanim do mnie podejdziesz, udawaj, że jesteś jednym z ciekawskich gapiów.
Przyjechali technicy, którzy przebrali się przez wejściem do budynku. Poranek ciągnął się w
nieskończoność. Wreszcie Toni przyjechała i zaczęła wypytywać sąsiadów, a potem skręciła za róg
w Walton Streer, czym bardzo zdziwiła Agathę. Dokąd ona u diabła poszła?
Po dziecięciu minutach pracownica wróciła, niosąc ze sobą dużą brązową torbę z papieru. Wsiadła
do samochodu Agarhy i zajęła miejsce pasażera.
- Oto kawa i lukrowane bułeczki — rzekła, otwierając torbę.
- Jesteś aniołem. Dowiedziałaś się czegoś od sąsiadów?
- Tylko tego, że mieszkał na górze.
- O w mordę! — krzyknęła Agarha. - Nawet nie wpadłam na pomysł, żeby tam zajrzeć. Przecież
Strona 14
może tam leżeć martwy.
- Raczej nie. Nie wezwano karetki. Częstuj się.
- Dzięki. I czego jeszcze się dowiedziałaś?
- Nie rozmawiał z sąsiadami. Jego klienci przychodzili przeważnie wieczorami. Wczoraj
wieczorem była u niego szczupła młoda blondynka - tylko tyle potrafili mi powiedzieć.
- Równie dobrze to mogłaś być ty — zauważyła Agatha ponuro.
- Poza tym o różnych porach przyjechało do niego dwóch mężczyzn, obaj to biznesmeni w
średnim wieku, jeden wysoki i chudy, a drugi krępy i niski. Nie mamy zbyt dużo informacji.
- Powinnam była poszukać listy klientów - zaczęła żałować Agatha - a ja wybiegłam na
zewnątrz i wezwałam policję. Ale wiesz, jak to jest - jeden odcisk palca i ciągaliby mnie po
przesłuchaniach za włamanie i wtargnięcie. Wrócę, gdy sprawa ucichnie, i przepytam sąsiadów.
Policja już wszystkich przesłuchuje.
- Dlatego nie mogłam z nimi rozmawiać — rzekła Toni. — Mogłam tylko udawać kogoś z
tłumu. Weź jeszcze bułeczkę. Poprawiają samopoczucie.
- W sumie, czemu nie?
Nagle rozległo się pukanie w szybę drzwi kierowcy. Detektyw, który wcześniej przesłuchiwał
Agathę, powiedział:
- Musi pani jechać z nami na komisariat przy Tha-mes Valley. Proszę zostawić samochód tutaj.
Potem ktoś panią odwiezie. Kim jest ta młoda dama?
Och, to co znaczy być pięknym i młodym, pomyślała zrzędliwie Agatha. Ten mężczyzna
dosłownie pożera ją wzrokiem.
- To panna Toni Gilmour - odparła. - Jedna z moich współpracownic.
- Niech pojedzie z panią. Nie chcę, żeby ktoś wtargnął na miejsce zbrodni.
Agatha ponownie złożyła zeznania, tym razem bardzo miłej młodej i kompetentnej pani detektyw.
Już miała stamtąd wychodzić, gdy okazało się, że musi wrócić po samochód, pojechać na komendę
w Mircesterze i złożyć kolejne zeznania. Wiedziała, że Wilkes potrafi prowadzić przesłuchanie
całymi godzinami.
Toni zniknęła bez siadu. Agatha wsiadła do swojego samochodu i do niej zadzwoniła.
- Przepędzili mnie - odparła Toni. - Jeśli chcesz, wrócę wieczorem.
— Zobaczymy. Nie wiesz, czy znaleźli Clive'a?
- Przepadł jak kamień w wodę. Jeden z miłych policjantów zdradził mi, że mieszkanie detektywa
było puste. Więcej nic z niego nie wyciągnęłam, bo od razu dostał naganę.
— Mam nadzieję, że z Clive'em wszystko w porządku — rzekła Agatha. - Muszę jechać do
Mircesteru na kolejne przesłuchanie. Jutro do ciebie zadzwonię.
Ponieważ zbliżały się godziny szczytu, Agatha postanowiła dojechać do Botley i wyjechać z
Oksfordu obwodnicą.
Gdy jednak dojechała na koniec Beaufort Street, korek stanął. Zobaczyła, jak policja ustawia
szlaban.
Strona 15
Skręciła na parking Gloucester Green, zostawiła samochód i na piechotę podeszła do szlabanu.
—Muszę przejść - poprosiła policjanta, stojącego przy szlabanie. — Mój pociąg zaraz odjedzie -
skłamała.
—W porządku. Ale proszę nie przeszkadzać w pracach policji przy kanale. Już i tak jest tam
dość gapiów.
Pośpieszyła Worcester Street do Hythe Bridge Street.
- Co się stało? — spytała jakiegoś mężczyznę.
- Znaleziono ciało w kanale - odparł.
Przeraziła się i łokciami zaczęła torować sobie drogę na przód tłumu, ignorując okrzyki
niezadowolenia. Słabe promienie słońca rozświetlały czarną toń kanału. Nagle oświetliły martwą
twarz Clive'a Tremunda, którego ciało właśnie zostało wydobyte z wody.
Uświadomiła sobie, że jeśli w tłumie gapiów znajduje się któryś z detektywów, który był w
domu Clive'a, będzie musiała odpowiedzieć na o wiele więcej pytań, więc zaczęła się wycofywać.
W drodze do Mircesteru czuła się potwornie. Clive był jej jedyną nadzieją na przełom w sprawie.
Gdy dojechała do Mircesteru, zadzwoniła do Patricka Mulligana i opowiedziała mu, co się
wydarzyło.
— Sprawdź, czy twoje stare kontakty w policji wiedzą coś na ten temat — poprosiła.
Następnie pojechała na komendę. Podczas przesłuchania zorientowała się, że Wilkes uważa ją za
główną podejrzaną. Z całą pewnością podejrzewał, że Agatha pojechała przeszukać biuro
Tremunda, ponieważ znajdowały się tam informacje o jej przeszłości, które chciała ukryć przed
resztą świata.
Po piętnastu minutach straciła panowanie nad sobą.
- Żądam prawnika! - krzyknęła.
Została odprowadzona do poczekalni, w której zadzwoniła do prawnika sir Davida Herythe'a.
Spotkała go rok wcześniej podczas przyjęcia w trakcie jednego ze swych krótkich pobytów w
Londynie. Był bardzo przystojny, pomyślała więc, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.
Codziennie dojeżdżał do Londynu z Oksfordu.
Cierpliwie wysłuchał chaotycznej opowieści Agathy i - ku jej uldze - stwierdził, że akurat jest w
Londynie i zaraz do niej przyjedzie. Wiedział, że pani detektyw zawsze przyciągała uwagę mediów,
a on wręcz uwiełbiał oglądać swoje zdjęcia w gazetach.
Przyjechał pół godziny później i poszedł z Agatha do pokoju przesłuchań. Był wysokim
mężczyzną z garbatym nosem. Jego złośliwe uwagi podczas spraw sądowych obrosły już legendą.
Szybko ustalił, że Agatha nie została o nic oskarżona i złożyła już zeznania na komisariacie w
Oksfordzie, zasugerował zatem, żeby policjanci z komendy w Mirceste-rze przestali marnować czas
jego klientki i wzięli raport z Oksfordu. Następnie uśmiechnął się do wszystkich i wyprowadził
Agathę z budynku.
- Idziemy na kolację - postanowił. - Do hotelu George? - Nie czekając na odpowiedź ruszył w
tamtym kierunku. Aby dotrzymać mu kroku, Agatha musiała niemal biec.
Ponieważ wieczór był ciepły, a wcześniejszy wiatr i deszcz ustał, zajęli stolik na tarasie z
widokiem na hotelowy ogród.
Pani derektyw zapaliła papierosa i przyjrzała się twarzy swego rowarzysza. Wczytał się w menu
Strona 16
tak, jakby studiował akt oskarżenia. Miał lekko opaloną twarz.
- Byłeś na wakacjach? — spytała.
- Tak, w Monako, u przyjaciela. Za chwilkę porozmawiamy, bo wybór dania to poważna sprawa.
Chyba będę bardzo tradycyjny i zamówię sałatkę z homarami, a następnie wołowinę a'la Tournedos
Rossini. Och, cudownie. Mają Chateau Montelena Sauvignon 2010.
Agatha zamrugała gwałtownie, ponieważ zorientowała się, że było to najdroższe wino w całej
karcie.
Przynajmniej nie skąpi, pomyślała. Pewnie ucieknie i zostawi mnie z rachunkiem. Uświadomiła
sobie, że jest bardzo zmęczona i musi poprawić makijaż. Ale czy w obliczu trupów, ścielących się
za mną, ma to w ogóle jakieś znaczenie?, rozmyślała ponuro.
- Zamawiam to samo - rzekła bez namysłu. Machnął wielką dłonią na kelnera i złożył
zamówienie. Agatha była wdzięczna, że do pierwszego dania nie
zamówił jeszcze jednej butelki wina.
- Teraz — poprosił — wszystko mi opowiedz. Złożyła mu szczegółową relację, unikając
charakterystycznego dla siebie ubarwiania wydarzeń.
Gdy skończyła, powiedział:
- Czyli mamy terapeutkę z wątpliwymi kwalifikacjami, która - mimo wszystko - musi mieć
silną osobowość, by przyciągnąć tych kilku klientów. Czy masz pomysł, kto z jej miejscowych
pacjentów mógłby być mordercą?
- Na pewno nie moja sprzątaczka, pani Simpson. To zbyt porządna i uczciwa kobieta.
Chciałabym, żeby morderczynią okazała się być Victoria Bannister, bo to stara, głupia i wredna
krowa. Nie znam pani Tweedy, ale jest już wiekowa. Stawiam jednak na Gwen Simple. Pamiętasz
ją? Jej syn robił gulasz z ludzkiego mięsa.
Podano pierwsze danie i skupili się na jedzeniu - Agatha nagle odkryła, że jest bardzo głodna.
Ku jej zaskoczeniu prawnik stwierdził niespodziewanie:
- Mógłbym ci pomóc. Widziałem już wiele przestępstw. Jeszcze jestem na urlopie, więc jeśli
chcesz, złożę wizytę rym klientkom, o których wiesz, i zobaczę, co uda mi się z nich wyciągnąć.
Zawahała się.
- Nie wezmę za to pieniędzy - uspokoił ją. - Zrobię sobie taki pracowity urlop.
Spojrzała na niego ponownie i uświadomiła sobie, że to bardzo atrakcyjny mężczyzna. Ciekawe,
czy był żonaty?
Gdy podano danie główne, skupił się na jedzeniu i winie, a Agatha automatycznie jadła swoją
kolację, pogrążona już w marzeniach o byciu żoną przystojnego prawnika. Ależ by tym utarła nosa
Charlesowi!
Pod koniec posiłku spisał nazwiska i adresy kobiet, które chodziły na terapię do Jill. Miał kontakty
w oks-fordzkiej policji i był pewien, że dowie się dużo na temat Clive'a Tremunda.
Mało tego, zapłacił za rachunek!
Odprowadził Agathę do jej samochodu i powiedział, że po południu następnego dnia wpadnie do jej
biura.
Po przyjeździe do domu Agatha pobawiła się z kotami, nakarmiła je i pośpieszyła do komputera,
żeby sprawdzić informacje o sir Davidzie Herythe'u. Ożenił się kiedyś z piękną modelką, ale
małżeństwo skończyło się rozwodem bez orzekania o winie.
Strona 17
Szlag, pomyślała Agatha, patrząc posępnie na zdjęcie jego byłej żony. Była przepiękną blondynką.
Jeśli lubił takie ślicznotki, to pani detektyw w średnim wieku nie miała u niego żadnych szans. Ale
przecież nie mieli dzieci ani...
- I jak ci idzie? - spytał Charles, stając za jej plecami. Podskoczyła przerażona.
- Co ty tutaj robisz? — zażądała wyjaśnień.
- Dowiedziałem się o morderstwie Tremunda i przyjechałem, by potrzymać cię za rękę.
Dlaczego sprawdzasz sir Davida Herythe'a?
- Zatrudniłam go - wyjaśniła. - Wyciągnął mnie ze szponów Wilkesa, który uważa, że chodzę i
zabijam ludzi.
- Ten facet jest strasznie drogi - zauważył Charles. Wyłączyła komputer i przeszła do stolika w
kuchni.
- Jeśli robisz sobie drinka na dobranoc — powiedział
- to poproszę brandy.
Agatha nalała dwie szklanki i jedną podała Charlesowi. Usiadła obok niego na sofie.
- Posłuchaj, mój skąpy przyjacielu - zaczęła. - Nie tylko zapłacił za bardzo drogą kolację w
hotelu George, lecz także ma zamiar poświęcić resztę swego urlopu i przeprowadzić dla mnie
śledztwo. Za darmo!
- W takim razie bądź ostrożna, Aggie. On rozrywa ludzi na strzępy.
- Na tym polega jego praca. Oskarża ludzi.
- Nie mam na myśli jego zachowania w sądzie. Wcześniej spotkałem go kilka razy. Najpierw
się z kimś
- przeważnie z kobietą - zaprzyjaźnia, a potem, gdy jego zainteresowanie gaśnie, publicznie z niej
szydzi.
Agatha poczuła ukłucie niepokoju. Jednak po chwili doszła do siebie.
- Przecież potrzebuję każdej możliwej pomocy. — Następnie życzyła mu dobrej nocy i
powiedziała, żeby zamknął za sobą drzwi, jak będzie wychodzić.
Jednak rano czekała na nią przykra niespodzianka
- Charles siedział przy stole w kuchni i jadł śniadanie. A co, jeśli David akurat by ją odwiedził?
- Myślałam, że sobie poszedłeś - zauważyła ponuro.
- Nudzę się - odparł, zdejmując Hodge'a z kolan.
- Pomyślałem sobie, że pomogę ci w sprawie.
Zawahała się, potem jedna przypomniała sobie, że tytuł Charlesa potrafił zdziałać prawdziwe
cuda podczas wywiadów.
— Dobrze, ale kup sobie własne fajki — dodała, próbując utrzymać paczkę Bensonów poza
zasięgiem przyjaciela. Nie miała jednak refleksu i straciła ją.
Wyjęła zatem z torby e—papierosa i gwałtownie się nim zaciągnęła.
—Nie krępuj się, zapal prawdziwego — zachęcił ją Charles. — Może i nie dostaniesz raka, ale z
pewnością dostaniesz przepukliny, próbując się nimi sztachnąć.
—Muszę rzucić palenie — stwierdziła. - To już niemodne. Nie mówiąc o zapachu.
Wydmuchnął kółko z dymu i uśmiechnął się do niej leniwie, a następnie wstał i wypuścił koty do
ogrodu. — Niech chociaż zwierzęta nie cierpią.
Strona 18
— Myślałam, żeby najpierw porozmawiać z panią Tweedy. Ponoć jest bardzo stara, ale może
powie nam coś ciekawego na temat Jill. Wypiję kawę, a potem się do niej przejdę.
Pani Tweedy mieszkała przy ślepej uliczce za plebanią, w jednym z gregoriańskich domów. Przy
jej drzwiach nie było dzwonka. Agatha zaczęła walić w drzwi mosiężną kołatką w kształcie głowy
lwa.
Otworzyła jej starsza kobieta, która zmierzyła ją od stóp do głów. Agatha przedstawiła siebie i
Charlesa. Zostali zaproszeni do środka. Pani Tweedy poprowadziła ich do salonu przez niewielką
jadalnię. W pomieszczeniu było ciemno, ponieważ od zewnątrz budynek był obrośnięty przez
bluszcz. Po pokoju tańczyły promienie słońca, które przedostały się pomiędzy listkami bluszczu.
Salon został umeblowany dość oszczędnie: umieszczono w nim trzyczęściowy obity perkalem
komplet wypoczynkowy i mały telewizor. Pani Tweedy była przysadzistą, siwą kobietą o zadziornej
twarzy. Tak jak jej meble była ubrana w perkal. Na jej długich, powykrzywianych palcach tkwiło
mnóstwo pierścieni z diamentami. Na nogach miała pończochy, a na stopach kapcie w szkocką
kratę. Oczy kobiety były małe, ale jej spojrzenie niezwykle bystre.
—Chcemy spytać panią o pani wrażenia odnośnie Jill Davent - zaczęła Agatha.
—Ludzie mówią, że to pani ją zabiła — wypaliła pani Tweedy.
- Nie, to nie ja. Co pani sądzi na jej temat?
- Potrafiła słuchać ludzi. W dzisiejszych czasach nikt nie chce słuchać staruszków takich jak ja.
W sumie to już nikt nikogo nie słucha. Podczas rozmowy każdy czeka tylko na to, by ktoś inny
skończył, żeby mógł zacząć opowiadać o sobie.
- I to dlatego poszła pani do niej? — spytał Charles. - Bo chciała pani zostać wysłuchana?
—A co w tym złego?
—Nic — odparł. - I co pani o niej sądzi?
— To była głupia zdzira! — odparła jadowicie pani Tweedy.
- Słucham? Dlaczego pani tak mówi? - spytała Agatha.
- Podczas ostatniego spotkania rozmawiałyśmy o moim życiu. Tęsknię za bratem, który zginął
w wypadku. Mieszkałam w Oksfordzie i postanowiłam wyprowadzić się na wieś, ponieważ w
miastach ludzie czują się samotni. Opowiadałam o tym i wtedy zadzwonił jej telefon.
Wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi. Podeszłam do nich i zaczęłam podsłuchiwać. Musiała
rozmawiać z kimś' znajomym, bo cały czas mówiła „kochanie". Potem wróciła, oznajmiła, że to już
koniec spotkania, i próbowała wziąć ode mnie pieniądze! Kazałam jej się wypchać. Nigdy do niej
nie wróciłam. Żałuję, że w ogóle do niej poszłam. To miasteczko jest straszne, a pani, Aga-tho
Raisin, jest jedną z najgorszych w nim osób — pani i pani kochasie, z którymi prowadza się pani
nocami. Spojrzała wymownie na Charlesa.
- Mógłby pan z niej uczynić porządną kobietę. Zanim Agatha zdążyła cokolwiek odpowiedzieć,
rzekł:
- A pani jest wiedźmą.
Pani Tweedy zaczęła się śmiać.
- Lubię mężczyzn, którzy nie owijają w bawełnę.
Strona 19
- A ja nienawidzę starych prukw, które mówią, co im ślina na język przyniesie! - Agatha odzyskała
głos. — Wychodzę z tego bagna!
Cały czas słyszeli głośny śmiech staruszki.
- Ach, ta dostojność i powaga starszego wieku — rzekł Charles, gdy szli przez miasteczko. -
Zajrzyjmy do pani Bloxby, może udało jej się usłyszeć jakieś plotki. Powinnaś też poinformować
Billa o tej rozmowie z „kochaniem". Szkoda, że nie możemy jej namierzyć. Skoro wyniosła telefon
na korytarz, to pewnie była to komórka, która stanowi źródło większości dowodów.
- Niekoniecznie — stwierdziła Agatha. — To mógł być telefon bezprzewodowy, który nadal
znajduje się w jej gabinecie. Gdybyśmy tylko mogli się do niego włamać i przyjrzeć się
wszystkiemu! Wtedy dowiedzielibyśmy się, z kim Jill ostatnio rozmawiała. Zastanawiam się, kto
po niej dziedziczy? Poczekaj, zadzwonię do Patricka i zobaczymy, czy uda mu się czegoś
dowiedzieć.
Charles poszedł dalej ulicą. Ludzie wchodzili i wychodzili ze sklepu. Wszystko przypominało
wiejską idyllę. Dawno temu, pomyślał, Agatha zostałaby oskarżona o przyciąganie morderców i
spalona na stosie.
— To interesujące - stwierdziła Agatha, przyłączając się do niego. — Dziedziczy jej brat.
Nazywa się Adrian Som-merville i mieszka w Mircesterze. Zajmuje się dekorowaniem wnętrz.
Mam jego adres.
— Och, czyli ominie nas współczucie i herbatka na plebanii - rzekł Charles. - Jedźmy twoim
samochodem.
— Czyli zużywamy moją benzynę, ty skąpcu.
— Chyba źle jedziemy, Aggie - stwierdził Charles, gdy dotarli do Mircesteru. - Trzeba było
sprawdzić tego Sommerville'a w książce telefonicznej.
— Nie mów mi, jak mam wykonywać swoją pracę - odparła urażona. - Mam adres, więc nie
muszę do niego dzwonić. Ma firmę w The Loans. To niedaleko opactwa. Zaparkujemy na głównym
placu i pójdziemy na piechotę.
Na drzwiach wisiała tabliczka z napisem „Somendlle, architekt wnętrz". Na małej tabliczce poniżej
napisano „Proszę dzwonić i wchodzić".
Za biurkiem w recepcji siedziała blondynka. Odłożyła egzemplarz czasopisma „Dom i ogród",
uśmiechnęła się do nich i spytała, w czym może pomóc.
Agatha przedstawiła się, nie po raz pierwszy marząc o tym, by pracować w policji i móc po
prostu machnąć nakazem sądowym.
Sekretarka wyszła na chwilę, a oni czekali. Gdy blondynka wróciła, Agatha właśnie powiedziała do
Charlesa:
— Myślisz, że uciekł tylnym wyjściem?
— Pan Sommerville może poświęcić państwu kilka chwil — rzekła uroczyście sekretarka.
Nie była już taka zadowolona.
Adrian Sommendlle bardzo ich zaskoczył. Agatha oczekiwała kogoś miłego i elastycznego, zaś
mężczyzna, który wstał z krzesła, by się z nimi przywitać, był krępy i nachmurzony,. Miał na sobie
szary garnitur, jedwabną koszulę i krawat. Jego włosy były gęste i ciemne, usta pełne. Widać było,
że przez ostatnich kilka dni mężczyzna się nie golił. Siedział za antycznym biurkiem. Agatha i
Charles usiedli na krzesłach przed nim. Na ścianach biura wisiały zdjęcia drogich pomieszczeń.
Pierwsze pytanie, które padło z ust Adriana Somme-rville'a, bardzo zaskoczyło Agathę.
Strona 20
— Kto panią wynajął?
—Nikt — odparła. — Do morderstwa doszło w moim miasteczku i po prostu chcę wiedzieć, kto je
popełnił.
—Słyszałem, że policja podejrzewa o zbrodnię właśnie panią.
—Nikogo nie zabiłam - odparła gniewnie. — W przeciwnym razie nie marnowałabym swego
cennego czasu na śledztwo.
— Chyba że chce pani odwrócić uwagę władz. Agatha już chciała wstać, ale Charles ją
powstrzymał.
— Przestań być taka agresywna - uspokoił ją. - Nie chce pan wiedzieć, kto zabił pana siostrę?
— Oczywiście, że chcę. Ale wolę zostawić to policji.
—Bardzo nam przykro z powodu pańskiej straty - rzekł Charles. - Jednak nie wygląda pan na
pogrążonego w rozpaczy. Co panuje pan zrobić z domem siostry?
—Sprzedam go. Dlaczego pan pyta?
—Bo może byłbym nim zainteresowany. Skupuję nieruchomości. To takie hobby. Ile pan za
niego chce?
—Około pięciuset tysięcy.
- Nie ma szans - zaoponował Charles. - Niewielki dom, w którym doszło do morderstwa,
położony w nieprzyjemnym miasteczku? Trzysta tysięcy?
- Jeszcze go nie sprzedaję. — W oczach Adriana pojawiło się wyrachowanie.
— Chciałbym go obejrzeć — stwierdził Charles.
- Jest pan właścicielem tej ogromnej posiadłości w Warwickshire, prawda?
-Tak.
- Proszę zostawić mi wizytówkę. Zadzwonię, gdy policja zakończy tam pracę. Nie chcemy
użerać się z tymi krwiożerczymi agentami nieruchomości, prawda?
- Oczywiście, że nie.
- A zatem do widzenia.
Charles czuł, że Agatha zaraz wybuchnie. Szybko wręczył Adrianowi swoją wizytówkę i pomógł
Agacie wstać.
—Chodźmy, kochanie.
Rozdział III
Na zewnątrz Agatha zaczęła się wściekać:
- Cóż to za podły drań!
- Uspokój się. - Przecież chcemy rzucić okiem na ten dom, prawda? Prawie pokrzyżowałaś nam
plany.
- Przepraszam - odparła nagle łagodnym tonem. Spojrzał na nią podejrzliwie.
Agatha nagle przypomniała sobie, że David Herythe miał ją odwiedzić w biurze, i nie chciała, żeby
Charles kręcił jej się pod nogami.