16696

Szczegóły
Tytuł 16696
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16696 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16696 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16696 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STANIS�AW PIGO� WSPOMINKI Z OBOZU W SACHSENHAUSEN (1939-1940) WARSZAWA 1966 PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY STANIS�AW PIGO� GO� WSPOMINKI Z OBOZU W SACHSENHAUSEN (1939-1940) WARSZAWA 1966 PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY UWAGA WST�PNA Tak si� z�o�y�o, �e nie spisa�em na gor�co wra�e� i �wie�ych obserwacji swych zaraz po powrocie z obozu w Sachsenhausen, gdzie mi� �zabezpieczono" wraz z gronem profesor�w Uniwersytetu Jagiello�skiego w zimie 1939/40 r. Sta�o si� to za� nie tyle przez opiesza�o��, ile z r�nych powod�w merytorycznych. Najoczywistszy by� ten, �e wspomnienia takie nie wydawa�y si� wtedy pilnie potrzebne. Spisywali je sumiennie i wnet po zako�czeniu wojny og�osili koledzy moi i wsp�wi�niowie: W�adys�aw Konopczy�ski, Jan Gwiazdomorski, Stanis�aw Skowron, Stanis�aw Urba�czyk, Kazimierz Sto�yhwo � �eby pozosta� przy najznaczniejszych. Po ich publikacjach we wzgl�dzie informacji rzeczowych niewiele by�oby do dodania. Podano je tam z szczeg�owo�ci� i precyzj� nierzadko imponuj�c�. Spisywa� za� doznania �ci�le osobiste, rejestrowa� w�asne smutki i przera�enia, kusi� si� o pami�tnik duszy w utrapieniu � na c� by si� to komu tak wielce przyda�o? Kt� ich wtedy nie mia�, kt� nie przechodzi� przez bramy piekielne? Z czasem jednak ochota i potrzeba powrotu do tamtych spraw uprzytomnia�a mi si� coraz to natarczywiej. Relacje i uj�cia koleg�w nie wyda�y si� ju� ze wszystkim pe�ne i nale�yte. M�j k�t patrzenia by� nieco 5 odmienny. W prze�yciach obozowych i w snutych na ich kanwie refleksjach obchodzi� mi� nie tylko przebieg wydarzenia i zewn�trzne jego perypetie, ale raczej zespo�owy ich swoisty refleks psychologiczny, zw�aszcza za� moralny. Nie wypadki mi� frapowa�y przede wszystkim, ale raczej zagarni�ci nimi ludzie, moi towarzysze obozowi, ich reakcje psychiczne ujawnione w owym pandemonium, rozmaite wyr�niaj�ce si� tam postawy charakter�w. Typem zainteresowania obserwatorskiego zbli�a�em si� tu wi�c raczej do nastawienia, jakiemu da� �wiadectwo ks. Konstanty Michalski1, tyle �e w inn� stron� zwr�ci�em uwag�. Jego obchodzi�y raczej przejawy rozp�tanego bestialstwa, motory i wymiary okrucie�stwa szalej�cego wok� nas z nat�eniem i�cie przera�aj�cym. Przedwczesna �mier� nie pozwoli�a filozofowi doprowadzi� owych medytacji do ko�ca, przerwa�a prac� w po�owie realizacji. Mnie za� wiod�a uwaga gdzie indziej. Dzikiej furii rozwrzeszczanego okrucie�stwa nie mo�na by�o oczywi�cie zignorowa�, ale ponad ni� wi�cej mi� obchodzi�a dostrzegana raz po raz cicha si�a przeciwstawianego jej oporu. Nie by�a ostentacyjna, ale ona przecie� stanowi�a tam istot� sprawy, ni� to cz�owiecze�stwo przeciwstawia�o si� zb�jeckiemu rozbestwieniu. Wi�cej ni� atak mia�em wi�c na uwadze obron�, jej zawzi�to�� w�r�d nas, r�ne przejawy odporno�ci wewn�trznej. Ale w�a�nie �eby w pe�ni j� rozezna�, wymierzy� i oszacowa�, na to potrzeba by�o dy- 6 stansu czasowego. Rozmiary katastrofy uprzytomniaj� si� dopiero z odleg�o�ci. Oto przyczyna rezerwy. Ale przecie� nie zat�umienia prze�y� druzgocz�cych, c� z tego, �e minionych... By�o w nich co�, co nie przemija, i to w�a�nie stanowi sedno rzeczy. Ca�e tamto doznanie wstrz�sn�o nami wszystkimi do g��bi istoty, nie "spos�b wydrze� je z pami�ci. Wci�� jeszcze przypomina si� �w ponury, makabryczny koszmar, trudny do poj�cia. Z nies�abn�cym przera�eniem wzdryga� si� przychodzi na my�l, jakie to przepa�ci z�a kryj� si� w naturze ludzkiej i czyhaj� na chwil� sposobn�, �eby si� mog�y wywrze�. Wraca�em wi�c wiedziony niepo-zbytym przypomnieniem i wci�� dr���c� refleksj� w odm�ty tamtej ohydy, zwa�aj�c je to z tej, to z owej strony i staraj�c si� uprzytomni� je w pe�ni i wymierzy�. Tym dojmuj�cym, a tak przecie� natr�tnym refleksjom pr�bowa�em przygodnie dawa� wyraz. Mo�e to b�dzie mia�o jaki sens, mo�e przyda si� na co, je�eli owe lu�ne i r�nymi czasy szkicowane rozdzia�ki zbierze si� tu w jedno. Korzystaj�c z u�yczonej mi �askawie go�ciny czyni� to niniejszym i wi��� te rozrzucone wspominki w jaki taki �ad. Przy tej sposobno�ci uzupe�niam je, ju� to w��czaj�c ust�py nowe, ju� te� wprowadzaj�c do dawniejszych mniejsze lub wi�ksze interpolacje. POBRATYMIEC 1 W pierwszych, jakie wnet po wojnie mo�na by�o czyta�, profesorskich wspomnieniach obozowych o Sachsenhausen, w szczeg�owej opowie�ci W�. Konopczy�skiego2 nie znalaz�em nawet wzmianki o epizodzie, kt�ry mej pobudzonej pami�ci nawija si� u samego wst�pu. Drobny on i jakby przypadkowy, a przecie� sk�onny by�bym w trafie tym upatrywa� g��bsze znaczenie. Przyk�ada�em do� zaraz wtedy szczeg�ln� wag�, a i teraz jeszcze �er kommt mir nicht aus dem Sinn". Przytrafi�o si� nam tam mianowicie osobliwe spotkanie. Wspomniane przemilczenie go przez pa-mi�tnikarza t�umaczy si� w spos�b prosty. Tak los chcia�, �e nale�a�em w obozie do grupy wi�ni�w innej ni� prof. Konopczy�ski: jego umieszczono w baraku nr 45, nas wepchni�to w s�siedni, nr 46. Baraki graniczy�y ze sob� nieomal o miedz�, ale stosunki wewn�trzne u�o�y�y si� w nich do�� odmiennie. I wra�enia wi�c musia�y by� odmienne. Nasz gospodarz blokowy przydzieli� by� do grupy profesorskiej niby swego plutonowego, ni to opiekuna, ni to str�a i pomocnika, jednego z zasiedzia�ych ju� bywalc�w bloku, haftlinga Ziesche. Wi�zie� ten, wysoki i szczup�y, o ujmuj�cej inteligentnej twarzy, by� � jak si� wnet dowiedzieli�my � adwokatem berli�skim. Do obozu zes�ano go zaraz po wybuchu wojny, a wnet wysz�o na jaw, za jakie to zas�ugi. �yczliwy, ochotny, on to sta� si� pierwszym naszym Wergilim na tamtejszym infernalnym obszarze. Wtajemnicza� nas w tryb i arkana �ycia obozowego, w jego zasadzki i niebezpiecze�stwa, wskazywa�, jak ich w miar� mo�no�ci przezornie unika�. T�umaczy�, jak tu nale�y pracowa� wtenczas, kiedy si� kapo przygl�da, a jak, kiedy nie widzi; jak si� za-, chowa� i jak odpowiada�, kiedy SS-Mann zawo�a przed swe w�ciek�e oblicze; przestrzega� przed pu�apkami, jakie zastawia� zwykli na wi�ni�w wachterzy, by mie� pretekst do katowania czy u�miercania itp. On te�, gdy�my odrabiali �Marsch- und Gelenksubungen", stara� si� odprowadzi� nas jak najdalej sprzed oczu dozorc�w-podoficer�w. Odnosi� si� za� do nas z wyj�tkow� sympati�, co w tej dzikiej ka�ni musia�o uderza� jako dziw nie do zapomnienia. Nie to wszelako by�o tu najosobliwsze. Pozorny berli�czyk, dr Ziesche w pierwszych zaraz s�owach... zagada� do nas najczystsz� polszczyzn�. Nie tak a�, �eby spod brzmienia jej nie rozpozna� cudzoziemskiej intonacji, ale na og� m�wi� biegle i prawie bez zarzutu. Sk�d? jak? Na nasze zapytanie odpar� weso�o: � Eh, ja znam Polsk� lepiej mo�e ni� niejeden z Polak�w. Od lat ju� mianowicie sp�dza� on miesi�ce wakacyjne u nas jako turysta zami�owany, w�druj�c od Tatr po �wi�ty Krzy�, nie 9 m�wi�c o Krakowie czy Warszawie. Bo te� w gruncie rzeczy nie tak bardzo by� on berli�-czykiem. Studiowa� prawo naturalnie w Niemczech, ale zahaczy� te� o Prag� i tam to w�a�nie przypadek fortunny skontaktowa� go z docentem drem H. Batowskim, a ten za� wnet roznieci� w nim ognisko niewygasaj�cej sympatii dla Polski. Czepiec z Wesela okre�li�by to: �wy�cie to �arnych �wic rozpalili z naszych lic". Odt�d te�, przy pe�gaj�cym p�omyku owych �wiec, zacz�a si� nauka j�zyka polskiego, a w �lad za ni� bogata lektura i owe wycieczki krajoznawcze m�odego polonofila. Prawd� m�wi�c, ta inicjacja polonofilskai by�a w tym wypadku ze wszech miar u�atwiona. Bo czas powiedzie�, �e Ziesche nie by� wcale Niemcem, by� �u�yczaninem, bliskim wi�c naszym pobratymcem. R�wnie� nie tak bardzo by� z niego Ziesche. To Niemcy narzucili mu to brzmienie dobrego nazwiska rodowego. Sam zwa� si� po prostu Cy�, a wywodzi� si� z dawnej i zacnej linii Cy��w �u�yckich. Jako dzia�aczowi narodowemu s�owia�skiemu rz�d niemiecki nie pozwoli� mu otworzy� kancelarii adwokackiej na ziemi ojczystej, musia� wi�c osiedli� si� w Berlinie. I stamt�d zreszt� nie przestawa� by� or�downikiem �wiadomo�ci narodowej �u�yc, co mu w�a�nie od razu otwar�o go�cinne wrota obozu w Sachsenhausen. Ci�gn�o mi� do tego pobratymca. Nazwisko Cy� nie by�o mi obce. Pami�ta�em je sk�de� z dawnej lektury i nawija�o mi si� ono JO w jakim� czcigodnym skojarzeniu. W jakim? Wnet po powrocie mog�em to sprawdzi�. By skojarzenie pochwyci�, trzeba jednak cofn�� si� nieomal o stulecie. 2 W roku 1849, nagrzany jeszcze s�o�cem Wiosny Lud�w, z Lipska, gdzie bawi� dla studi�w, wybra� si� na d�u�sz� wycieczk� po �u�ycach m�ody Teofil Lenartowicz. Ci�gn�o go tam niejedno. Najpierw koledzy �e studi�w, �u�yczanie, pon�tnie malowali mu urod� swego kraju i ofiarowywali w go�cinie czym chata bogata. Poci�ga� go tam r�wnie� druh po pie�ni, m�ody Roman Zmorski, kt�ry na �u�ycach by� jak u siebie w domu; chodz�c od wsi do wsi zbiera� tam od niejakiego czasu pie�ni i podania, pozawi�zywa� przyja�nie literackie, inicjowa� nawet i prowadzi� zawi�zki ruchu wydawniczego. Wspominaj�c t� wycieczk� po latach blisko czterdziestu, nie mo�e si� Lenartowicz obroni� od wzruszenia. Jak�e� tam by�o uroczo! I krajobraz prze�liczny, i ludzie �yczliwi, i stara narodowo�� wykwitaj�ca spod nawa�y niemieckiej jak kwiaty wiosenne spod �niegu. Witano go niemal jak na rodzinnym Mazowszu: � Pokwaleny Jesus Kristus! � Do wie�nosti! Mi�owano tam ziemi� ojczyst�, �nasz srbski kraj, riany kraj", a Polaka przyjmowano z otwartym sercem. Lenartowicz korzysta� z tych zaprosin, za- u m�wi�c o Krakowie czy Warszawie. Bo te� w gruncie rzeczy nie tak bardzo by� on berli�-czykiem. Studiowa� prawo naturalnie w Niemczech, ale zahaczy�. te� o Prag� i tam to w�a�nie przypadek fortunny skontaktowa� go z docentem drem H. Batowskim, a ten za� wnet roznieci� w nim ognisko niewygasaj�cej sympatii dla Polski. Czepiec z Wesela okre�li�by to: �wy�cie to �arnych �wic rozpalili z naszych lic". Odt�d te�, przy pe�gaj�cym p�omyku owych �wiec, zacz�a si� nauka j�zyka polskiego, a w �lad za ni� bogata lektura i owe wycieczki krajoznawcze m�odego polonofila. Prawd� m�wi�c, ta inicjacja polonofilska( by�a w tym wypadku ze wszech miar u�atwiona. Bo czas powiedzie�, �e Ziesche nie by� wcale Niemcem, by� �u�yczaninem, bliskim wi�c naszym pobratymcem. R�wnie� nie tak bardzo by� z niego Ziesche. To Niemcy narzucili mu to brzmienie dobrego nazwiska rodowego. Sam zwa� si� po prostu Cy�, a wywodzi� si� z dawnej i zacnej linii Cy��w �u�yckich. Jako dzia�aczowi narodowemu s�owia�skiemu rz�d niemiecki nie pozwoli� mu otworzy� kancelarii adwokackiej na ziemi ojczystej, musia� wi�c osiedli� si� w Berlinie. I stamt�d zreszt� nie przestawa� by� or�downikiem �wiadomo�ci narodowej �u�yc, co mu w�a�nie od razu otwar�o go�cinne wrota obozu w Sachsenhausen. Ci�gn�o mi� do tego pobratymca. Nazwisko Cy� nie by�o mi obce. Pami�ta�em je sk�de� z dawnej lektury i nawija�o mi si� ono 10 w jakim� czcigodnym skojarzeniu. W jakim? Wnet po powrocie mog�em to sprawdzi�. By skojarzenie pochwyci�, trzeba jednak cofn�� si� nieomal o stulecie. 2 W roku 1849, nagrzany jeszcze s�o�cem Wiosny Lud�w, z Lipska, gdzie bawi� dla studi�w, wybra� si� na d�u�sz� wycieczk� po �u�ycach m�ody Teofil Lenartowicz. Ci�gn�o go tam niejedno. Najpierw koledzy �e studi�w, �u�yczanie, pon�tnie malowali mu urod� swego kraju i ofiarowywali w go�cinie czym chata bogata. Poci�ga� go tam r�wnie� druh po pie�ni, m�ody Roman Zmorski, kt�ry na �u�ycach by� jak u siebie w domu; chodz�c od wsi d� wsi zbiera� tam od niejakiego czasu pie�ni i podania, pozawi�zywa� przyja�nie literackie, inicjowa� nawet i prowadzi� zawi�zki ruchu wydawniczego. Wspominaj�c t� wycieczk� po latach blisko czterdziestu, nie mo�e si� Lenartowicz obroni� od wzruszenia. Jak�e� tam by�o uroczo! I krajobraz prze�liczny, i ludzie �yczliwi, i stara narodowo�� wykwitaj�ca spod nawa�y niemieckiej jak kwiaty wiosenne spod �niegu. Witano go niemal jak na rodzinnym Mazowszu: � Pokwaleny Jesus Kristus! � Do wie�nosti! Mi�owano tam ziemi� ojczyst�, �nasz srbski kraj, riany kraj", a Polaka przyjmowano z otwartym sercem. Lenartowicz korzysta� z tych zaprosin, za- ? bawi� w tamtych stronach czas d�u�szy, mia� postoje wytyczone u co wybitniejszych �wczesnych budzicieli ducha narodowego �u�yckiego, u Jana A. Smoleria, Imisza, Hiczki, ks. Broszki. Zacz�� jednak od innego, poszuka� go na wsi. Wprost z Budziszyna uda� si� w okolice Chociebu�a, do ojcowizny m�odego kolegi swego i przyjaciela z Lipska, w�a�nie Cy�a. Druha wprawdzie nie zasta� w domu, ale z otwartym sercem przyj�� go jego ojciec, �kmie� bogaty, istny Piast- pasiecznik". Zabawi� te� tam nasz poeta dobrych par� dni. �U starego Cy�a � wspomina� po latach � rozkwaterowa�em si� w izdebce syna, w kt�rej znalaz�em wszystkie wydania Maticy Czeskiej, Bibli� �u�yck� i r�nych innych ksi�g zas�b. Czyta�em tedy po ca�ych dniach... Spostrzega�em gospodarstwo i wzorowe �ycie tych pa-triarchalnych rod�w... praca � ale jaka! od dnia do nocy, a weso�o, bo na w�asnej roli i oko�o dobytku. Do dzi� dnia pami�tam tego starca- pasiecznika (posiadacza oko�o trzech-set u��w), prostuj�cego si� przy stole i uroczy�cie g�osem podniesionym wzywaj�cego b�ogos�awie�stwa bo�ego dla swojej rodziny; przez ci�g mojej bytno�ci nigdy w chacie tej nie us�ysza�em lekkiego s�owa."3 3 Kt� to m�g� przewidzie�, �e nam w�a�nie wypadnie podj�� poniechany przez Lenartowicza w�tek za�y�o�ci, w takich terminach zadzierzgn�� go na nowo, �e rozmow� prze- z- rwan� przez dziad�w podejm� wnukowie, w tym samym zbrataniu przyjaznym, a tylko pod zg�szczonymi z�owrogo chmurami nios�cymi groz� zag�ady. Z niejakim prawem mo�na tu m�wi� � wypadku, kt�ry znaczy� wi�cej, ni� pokazywa�. By� w nim sens wi�kszy. Kolczaste druty obozowe wyznaczy�y nam, jak i Cy�owi, nasz� wiekow� wsp�dol�. Od lat tysi�ca po r�wni szturmowa�a nas zach�anna zaborczo�� germa�ska. Oni byli bli�si, wi�c ich napastliwiej i �ar�oczniej. Od po�owy XVII w. wrogi zalew ogarn�� �u�yce i ju� nie ust�pi�. A przecie� poczucia odr�bno�ci narodowej nie zdo�a� w nich wytraci�; owszem, pod niszcz�cym naporem przebudzi�o si� ono �ywiej w ci�gu w. XIX. Teraz za� oto oszala�y furi� wr�g dziedziczny wymierza� mu decyduj�ce uderzenie. Dr Cy� by� jego ofiar�, jak ni� byli�my tam i my. Z jak�� rado�ci� przychodzi dzisiaj u�wiadomi� sobie, �e cios trafi� nie w ofiar�, lecz w z�oczy�c�. Nie umiem powiedzie�, kiedy Cy� wyszed� z obozu. Czy�by dopiero na wiosn� 1945 roku? Nie wiem, jak wr�ci� w ojczyste strony i co tam znalaz�. Przygodnie kiedy� zas�ysza�em, �e ka�� obozowa zrujnowa�a mu zdrowie i wnet jako� przyprawi�a go o �mier�. Ale na pewno na starym pniu ko�o Chociebu�a �yje jeszcze mocno osiad�y r�d Cy��w �u�yckich, kmieci--pasiecznik�w, z dziada-pradziada maj�cy serce otwarte dla Polski. Nasze pobratymstwo obozowe mo�e ten zwi�zek nieco umocni�o? By�by to drobny znak po�wiadczaj�cy historyczne przekle�stwo z�ego czynu. LUDZKI G�OS W JASKINI ZB�JC�W 1 Od momentu wywiezienia grona profesor�w Uniwersytetu Jagiello�skiego do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen up�yn�o ju� �wier� wieku. Jako wydarzenie bezprzyk�adne w dziejaoh nauki fakt �w zajmuje wci�� jeszcze uwag� powszechn�, dostarcza tematu do wspomnie� opowiadanych czy spisywanych, pobudza do komentarzy historycznych i do uczuciowych refleksji. W tym biegu rzeczy staje si� zrozumia�e, �e samo wydarzenie obrasta legend�. A legenda, jak z jej istoty wynika, nieuniknienie przestawia po trosze wypadki, przesuwa czasem perspektywy, wydarzenia jedne wysuwa na �wiat�o, inne cofa w cie�, inne wreszcie zupe�nie zakrywa mrokiem. Nieunikniona to kolej rzeczy. Niekiedy dzieje si� to z korzy�ci� dla prawdy (gdy np. wyp�ywaj� nowe szczeg�y), ale nierzadko i z jej ujm�, z uszczerbkiem dla nale�ytego oszacowania wydarze� historycznych, dla sprawiedliwo�ci dziejowej. Ostatecznie uwydatnienie nale�yte tego czy owego momentu zale�y niekiedy od obrot�w losu. Czasem on fortunny, ale czasem te� bywa i niewydarzony. W tym wypadku � szkoda! Szkoda nawet wtenczas, gdy ta ujma dotyczy drobiazgu. Kt� raz na zawsze oceni i przes�dzi, �e to drobiazg ma�ozna- czny? Czy z innej zwa�ony strony nie nabierze on kiedy wi�kszego znaczenia? Takie wzgl�dy sk�aniaj� mnie, �e si�gn� 14 do (mierzchn�cych ju� przecie) zasob�w pami�ci, �eby wydoby� z nich par� tamtocze-snych moment�w, zapewne drobnych, ale jako� znamienniej z sob� zwi�zanych, a wa�nych ju� cho�by przez to w�a�nie, �e mi si� jako� g��biej tam zapisa�y, wi�c mo�e niekoniecznie b�ahych. W ka�dym razie dla mnie wtenczas wyda�y Si� du�ej wagi. Koniec naszej anabazy obozowej wygl�da� tak: By�a ju� noc, kiedy�my poci�giem z Wroc�awia dojechali do stacji ko�cowej. Wyp�dzono nas z wagon�w, ustawiono w szeregi i pchni�to w drog�. Odleg�o�� obozu od stacji by�a do�� znaczna, a droga b�otnista. W ciemno�ci przeszywanej co chwila o�lepiaj�cymi nas b�yskami silnych latarek elektrycznych, obskoczeni wok� stra�nikami, brn�li�my � jak to tam by�o zwyczajne � biegiem, poty^-kaj�c si� w wybojach drogi, pop�dzani wrzaskami eskorty. Starsi spo�r�d nas, chorzy na serce, s�abli i wywracali si�, co wywo�ywa�o chwilowe zamieszanie, zanim upad�ego nie wykopni�to poza szereg i nie powleczono osobno. Przyby�ych w obr�b obozu ustawiono na, placu przed kancelari�, sprawdzono komplet transportu, rozsortowano: ksi�y osobno, �yd�w osobno, a pozosta�ych rozdzielono na cztery cz�ci, by ich dokwaterowa� do mo-_ cno ju� zaci�bionych barak�w (blok�w) 45, i 46. Go�cinno�ci ani wsp�czucia przy tym nikt nam tam oczywi�cie nie okazywa�. Przeprowadzono nas przez �izb� przyj��", odebrano �efekty", brutalnie sprawdzono, czy przypad- aj kiem nie przynosimy robactwa, i przebrano w pasiaki. Ju� w tej potrzebie nie oby�o si� bez wybuch�w dziko�ci. Docenta Stefana Ha-rasska zbito, bo obuwaj�c przydzielone ciasne chodaki opar� si� na chwil� o �cian�. Jednemu z m�odych ksi�y rozw�cieczony wach-man zerwa� si�� z szyi �a�cuszek z krzy�ykiem, a piastowany przeze� w r�ku brewiarz zdar� na strz�py i stratowa� butami. Nie im zreszt� jednym dosta�o si� takie powitanie. To by�o dopiero preludium. W naszym.^baraku (nr 46) zastali�my t�ok mieszka�c�w, przewa�nie Niemc�w, ale i Polak�w, jake�my si� wnet dowiedzieli, spo�r�d dzia�aczy narodowych w Westfalii i na Pomorzu. Ci�bili si� wszyscy ko�o nas, by zobaczy�, jak te� to wygl�daj� ci �Professoren". Weszli�my w gromad�. By przypadki, kt�re chc� tu przedstawi�, wysz�y nale�ycie jasno, musz� uczyni� uwag� og�lniejsz�. Ob�z w Sachsenhausen istnia� ju� od kilku lat. Wnet po przewrocie hitlerowskim za�o�ono go na wyci�tej w�r�d lasu polanie, si�ami wi�ni�w pobudowano baraki, osadzano za� w nim przeciwnik�w politycznych partii, g��wnie komunist�w niemieckich. Potem si� to zmieni�o. Ju� w pierwszych tygodniach wojny wymieciono z r�nych stron pa�stwa t�umy nieprawomy�lnych, czy te� podejrzanych o nieprawomy�lno��, obywateli i r�wnie� wepchni�to tu w�a�nie za druty. We wsp�lnej gromadzie znalaz�y si� w ten spos�b tysi�ce osobnik�w najprzer�niejszych, bo do wi�ni�w politycznych do��czono tak�e: auten- 16 tycznych ci�kich kryminalist�w, przer�nych sekciarzy, pr�niak�w i wagabund�w (�Arbeits-scheue", w�r�d nich Cyganie), a by� nawet osobny barak dla �upad�ych anio��w", tzn. gestapowc�w wyrzuconych z szereg�w za jakie� tam przewiny. W takich warunkach nie mog�o by� tak, jak si� potocznie zwyk�o mniema�, �e za drutami mie�cili si� tylko cnotliwi m�czennicy w pasiakach i zn�caj�cy si� nad nimi szatani w mundurach. Tak�e w�r�d wi�ni�w nie brak�o �wier�- czy p�-, czy cho�by potencjalnych diab��w. Nie dzia�o im si� tam �le. Sw�j swego rych�o rozezna�. Komenda obozu przy rozrastaj�cych si� zadaniach potrzebowa�a pomocnik�w i dobiera�a ich spo�r�d wi�ni�w. W szczup�ym zakresie utworzyli oni co� jakby paj�cz� tkanin� nik�ego samorz�du wi�ziennego. Powsta�a niby- hierarchia owych w jakiej� mierze upe�nomocnionych pomocnik�w. Istnia� wi�zie�- zwierzchnik (�der Lageralte-ste"), gospodarz baraku (�Blockalteste"), dozorca izby (�Stubenalteste"), a nawet sto�u (�Tischalteste"); nadto pomocnicy porz�dkowi. Podobnie� w dziale administracyjnym: gospodarz magazynu, krawcy, kucharze, sanitariusze itd. Ka�dy z szcz�liwych wybra�c�w uzyskiwa� wraz z cz�ci� obowi�zk�w tak�e cz�� uprawnie�, w szczeg�lno�ci zabezpieczenie �w�adzy"; pr�ba oporu, a c� dopiero podniesienie r�ki na takiego podw�adc�, by�a traktowana jako bunt i �ci�ga�a gro�ne konsekwencje. Ile� za� by�o okazji do panoszenia si� i nadu�y�! Wystarczy�o, �eby �upe�nomo- \ ??-,, r,*. cniony" by� w baraku profosem od zamiatania czy zmywania posadzek, a ju� przy lada okazji rzuca� rozkazy, a do nieochotnych zaraz stawa� z pi�ci�. Raj dla wszelkiego rodzaju sadyst�w. Pole do bezkarnego wy�ycia si� bestialstwa � jak najszersze. Im zyskowniejszy by� przydzia� do zaj��, tym wi�cej t�oczy�o si� tam dobranych �otr�w. Tacy np. �sanitariusze". S�u�ba w ogrzanym baraku (�rewirze"), swoboda od apel�w, aprowizacja wyj�tkowa � by�o si� do czego cisn��. Ale te� wybra�cy ci licytowali si� w gorliwo�ci wobec w�adz, zatem i w okrucie�stwie. Mieli niby to by� pomocni cierpi�cym wsp�wi�niom. Upraszczali sobie to zadanie, chorego traktowali jak �mie� uprzykrzon�, jako natr�ta burz�cego mi�y spok�j. Nie wdawali si� z nikim w ceremonie. W obozie, gdzie podstaw� od�ywienia by�a nadgni�a brukiew, nagminnie grasowa�a krwawa biegunka. Ot� chorego, nie mog�cego ju� utrzyma� si� na nogach, a zatem i ukalanego, oczyszczali puszczaj�c na� z hydrantu strumie� mro�nej wody. O katowaniu chorych dochodzi�o do nas niejedno i nie okazywa�o si� zmy�leniem. Kiedy wdowa po prof. Feliksie Rogozi�skim, zawiadomiona o �mierci m�a, zd��y�a jeszcze po przyje�dzie ogl�da� jego zw�oki, dostrzeg�a na skroni zmar�ego g��bok� ran�, zadan� najwyra�niej butem. Zapytany stra�nik przerwa� na chwil� gwizdan� weso�� piosnk� i odpar�: � Najwyra�niej musia� si� przewr�ci�.,. Do najbrutalniejszych (nb. przy moim baza raku) wys�ugus�w nale�eli r�wnie� kucharze. G�odu oczywi�cie nie cierpieli, nie brak�o im si� do zn�cania si� nad os�abionymi, tote� ich u�ywali. Nie sz�o si� tam z ochot�. Pewnego dnia z naszej izby poszli z kub�ami po obiad prof. Adam Heydel z kim� drugim. Za chwil� wr�cili sponiewierani, posiniaczeni i bez m�ota zwanego �Eintopfgericht". Gdzie� widocznie stan�li w szeregu nie tak, jak nale�a�o, czy si� z czym� odezwali. Kaci obozowi pos�ugiwali si� wi�c podkatami i ch�tnych znajdowali do woli w�r�d wi�ni�w. Stopie� uci��liwo�ci pobytu w baraku zale�a� wiele od charakteru jego gospodarza i pomocnik�w, a wi�c w�a�nie od wsp�wi�ni�w. Nie zawsze zostawiali oni po sobie dobr� pami��. Czasem jednak trafia�y si� tu wyj�tki. 2 Wr��my teraz do przebiegu naszej inicjacji obozowej. Przebranych ju� i odpowiednio sterroryzowanych wepchni�to nas do izby baraku 46. Przyj�� nas jego gospodarz, �der Blockalteste". ��ko swe i stolik mia� w k�cie pod oknem, odgrodzone od reszty izby p��ciennym parawanem. Wyszed� stamt�d do nas, a ju� wiedzia�, co za gromadk� dostaje. Do ustawionych w szereg przem�wi� par� s��w, poinformowa� o elementarnych zasadach dyscypliny obozowej, o gro��cych rygorach, wreszcie doda�: � Wchodzicie mi�dzy wsp�wi�ni�w, w��czacie si� mi�dzy nich bez �adnych odr�nie�. *9 Oboj�tne, czym byli�cie dot�d. Traktowa� was b�d� jak ludzi, wed�ug jednakiej zasady sprawiedliwo�ci. �Jak ludzi". Nie zapomn� tego s�owa. To by� pierwszy g�os ludzki w tym wrzeszcz�cym pandemonium. A nie by� to frazes zdawkowy. Zainteresowa� mi� ten niezwyk�y �blokowy". W ci�gu dni najbli�szych mog�em o nim co nieco si� dowiedzie�. By� w �rednim wieku, o twarzy zamkni�tej i jako� budz�cy zaufanie. Pochodzi� z Prus Wschodnich, by� z zawodu kolejarzem, zapewne o �rednim, mo�e nawet ni�szym wykszta�ceniu. Nazywa� si� Dobschatt, a z przygodnego napomkni�cia jego wiem, �e pochodzi� z rodziny zgermanizo-wanych Prus�w i zachowa� nawet niejakie poczucie tej swojej odmienno�ci plemiennej. Jako aktywny komunista dosta� si� do obozu wnet po przewrocie hitlerowskim, by� wi�c tu mieszka�cem dobrze zasiedzia�ym. W p�niejszych rozmowach z nami napomyka� niekiedy o sobie to czy owo. Ju� po wywiezieniu dosz�o do niego przypadkowo, �e �ona urodzi�a mu syna. W r. 1939 musia� ju� by� sporym ch�opcem. Poniewa� do obozu nie wolno by�o posy�a� �adnych fotografii, ojciec nie mia� wi�c nawet poj�cia, jak ch�opiec wygl�da. Z kartek �ony dowiadywa� si� tylko, �e �yje. W obozie natomiast zadomowiony by� doskonale. Stosunki miejscowe zna� dobrze, a ze wsp�towarzyszami ideowymi w obozie utrzymywa� jakie� tajone kontakty. Mieli, jak masoni, sw�j przy powitaniu osobny znak rozpoznawczy. Mo�na by�o wyra�nie w tym si� zorientowa�. 20 S��w o ludzkim traktowaniu Dobschatt rzeczywi�cie nie rzuci� na wiatr. Stara� si� naszej grupy nie rozrywa�, wyznaczaj�c nam bliskie miejsca w sypialni i przy sto�ach. Krzycza�, jak popad�o, r�wnie� na nas jak na innych, ale� bo tam �ycia bez krzyku � jak przy stadzie bez bata � by� nie mog�o; nikomu jednak z�o�liwie nie dokucza�, nie zn�ca� si�, nie krzywdzi�, jak to czyni� niejeden z r�wno mu postawionych po innych barakach. Mo�na za� niebezzasadnie m�wi� nawet o ostro�nej jego przychylno�ci. Zaznali�my jej nie jeden raz. Poda� warto par� przyk�ad�w. Do uci��liwych zaj�� obozowych nale�a�o m. in. skrobanie ziemniak�w dla kuchni. Odbywa�o si� to w miejscu odosobnionym, tylko nocami, po odbyciu obowi�zkowych rob�t dziennych, i trwa�o wcale d�ugo, nierzadko do rana. Rano za�, jak normalnie, stawa� trzeba by�o z innymi po nocy nieprzespanej do apelu i do pracy. Ot� Dobschatt do�� wyra�nie stara� si� ochrania� nas od tych nocnych obci��e�, rzadko tylko i w wyj�tkowej potrzebie przy��cza� nas do skrobaczy. Ma�o tego. Ta pow�ci�gliwa �yczliwo�� ujawnia�a si� czasem nawet indywidualnie w stosunku do tego czy owego. Sam jej tak�e dozna�em. Obok ci�kiej pracy i dzikiej dyscypliny �r�d�em udr�ki naszej przez grudzie� 1939 i stycze� 1940 r. by�o potworne zimno i w�ciek�e �wiatry od morza"; mr�z dzie� w dzie� si�ga� dobrze poni�ej 20� (termometr�w przecie� nie by�o, ale oceniali�my to trafnie). Ubrani w zdarte koszule rekruckie, cz�sto bez r�ka- 21 w�w, w cienkie barchanowe pasiaki, marzli�my ponad wytrzymanie. Nie oby�o si� bez katastrof. Prof. Hoborski odmrozi� palce u st�p, a nie przyj�ty do rewiru sanitarnego kuszty-ka� przez kilka dni do apelu na pi�tach. Kiedy si� dosta� na koniec do rewiru, oskrobano mu palce z rozk�adaj�cego si� mi�sa jak patyki. Gangrenie zapobiec ju� si� nie da�o. Nikt jej tam zreszt� specjalnie nie zapobiega�. Z nas ka�dy przemy�liwa�, jak by si� cho� co ratowa�. Na apel wyp�dzano wcze�nie, du�o przed terminem. Zanim nas ustawiono w szeregi, zbijali�my si� ciasno w kierdele, bior�c co s�abszych w �rodek. Niewiele to oczywi�cie pomaga�o przy ostro atakuj�cym wietrze. Pragn��em tak�e wychytrzy� dla siebie jak�� namiastk� os�ony. Zabezpieczy�em stopy. Z siennika podkrad�em chy�kiem troch� s�omy i wypr�bowanym ch�opskim sposobem wymo�ci�em ni� podeszwy os�aniaj�c wiechcie papierem. Mia�em okazj� sprawdzenia, co to za znakomicie skuteczny spos�b. Zostawa� jeszcze korpus, zw�aszcza klatka piersiowa, okryta lichym, przewiewnym pasiakiem. Tu wi�c czatowa�em na gazet�. Prasy nie otrzymywali�my ani cz�sto, ani regularnie, czasem nam rzucano jaki� numer �Sturmera", dziennik za� nale�a� do rzadko�ci. Rozchwytywano go natychmiast, zreszt� niekoniecznie dla lektury. Dopad�em przecie� kiedy� chy�kiem i ja jaki� egzemplarz dziennika, a wiedzia�em (z do�wiadczenia), �e papier jest z�ym przewodnikiem ciep�a i od biedy mo�e zast�pi� podszewk�. Przed apelem rannym niepostrze�e- nie � zdawa�o mi si� � wsun��em gazet� pod sw� wiatrem i mrozem podszyt� bluzeczk�. Boga� tam niepostrze�enie! Wypatrzy� moje przest�pstwo jeden z towarzysz�w sto�u, mrukliwy drab, i zaraz pobieg� z donosem do Dob-schatta. Nie wiem, co nim powodowa�o. Nie zamienili�my przedtem ze sob� ani s�owa. Nie mia�em okazji mu si� narazi�. Wszyscy�my wiedzieli, �e przest�pstwo by�o grube. Ratowa� si� na w�asn� r�k� � c� za zuchwalstwo! Mog�oby by� �le ze mn�, gdyby wykroczenie dosz�o do podoficera-posiepaka, ale szcz�cie mi pos�u�y�o. Nale�a�o mianowicie do element�w dyscypliny obozowej, �e nikt z wi�ni�w nie m�g� z w�asnego impulsu zacz�� rozmowy z podoficerem stra�y. Blockalteste by� jedyn� dost�pn� nam instancj�. To w�a�nie mi� uratowa�o. Dobschatt zawiadomiony wezwa� mi�, zwr�ci� ostro uwag� na wysoko�� wyst�pku i przypomnia�, �e w obozie kar lekkich nie ma. Gazet� oczywi�cie zabra�. Na tym afera moja si� sko�czy�a. Dla Dobschatta atoli jeszcze nie. Wezwa� donoszczyka i przez czas d�u�szy w cztery oczy z nim rozmawia�. Chyba go nie chwali�, bo ten d�ugo jeszcze �ypa� na mnie wilkiem. Dalszy, podobny troch�, wypadek, kt�ry tu chc� opowiedzie�, tak�e zwi�zany jest z mrozem, ale by� du�o wi�kszego pokroju i dotyczy� ju� nie mnie. W niezapomniany dla nikogo z nas czwartek, dnia 18 stycznia, kiedy termometr musia�by wykaza� najni�szy chyba stan, zdarzy�o si�, �e przy rannym apelu nie doliczono si� jednego wi�nia; zachodzi�o po- 23 dejrzenie, �e kto� spr�bowa� ucieczki. W takich wypadkach by�o regulaminow� zasad� dyscypliny obozowej, �e wszystkich wi�ni�w trzymano na placu apelowym tak d�ugo, dop�ki zbiega nie z�apano. Mog�o to trwa� p� dnia, mog�o dzie� ca�y, a nawet i noc. Tak te� i owego dnia a� do zmroku trzymano nas wszystkich na placu uszeregowanych w naszych odzian-kach, a �apacze przeszukiwali tymczasem baraki i zakamarki obozowe. Czas za� by� wyj�tkowo mro�ny i wietrzny. Tote� starsi i s�absi z wi�ni�w nie wytrzymywali. Coraz to kt�ry� mdla� z wyczerpania czy mrozu i wywraca� si�. Jedyne, co mo�na by�o zrobi�, to d�wign�� omdla�ego i odnie�� do tzw. rewiru, czyli baraku sanitarnego. I z naszej profesorskiej gromady nie wszyscy zdo�ali wytrzyma�. Zemdla� i przewr�ci� si� stoj�cy obok mnie prof. Leon Wachholz. Wzi�li�my go we dw�ch i nieprzytomnego zanie�li pod rewir. Ale drzwi baraku by�y zamkni�te, a na ziemi przed oknami le�a�o � jeden przy drugim � kilku ju� takich nieprzytomnych, powoli domarzaj�cych. W oknach b�yska�y zadowolone i roze�miane g�by kilku sanitariusz�w (oczywi�cie wsp�wi�ni�w), kt�rzy zabawiali si� prze�miewkami z tak niebywa�ej hecy. C� by�o robi�? U�o�yli�my nieszcz�snego koleg� w szeregu i zostawili nieprzytomnego, a spraw� po cichu przedstawili Dobschattowi. Teraz on dopu�ci� si� przest�pstwa. Da� nam klucz do baraku, kaza� zanie�� tam omdla�ego i usi�owa� go ratowa�. Natarty �niegiem odzyska� rzeczywi�cie przytomno�� i podni�s� si�. Cicho 4 by�o o tym przest�pstwie blokowego, bo musia�o by� cicho. Prof. Wachholz wr�ci� z nami do Krakowa. Nie bez podstawy mo�na by te� rozumie�, �e Dobschatt przydzielaj�c nam tak �yczliwego opiekuna, jakim by� Cy�, wiedzia�, co robi i dlaczego. 3 Z tego, co tu napisa�em, m�g�by kto odnie�� wra�enie, �e Dobschatt nas profesor�w jako� wyr�nia�, darzy� jakimi� szczeg�lnymi wzgl�dami. Nie by�o tak. By� on twardym s�u�bist�, wymaga� porz�dku, ostro nap�dza� do niego, umia� by� surowym. By� nim atoli dla wszystkich jednako i bez dziko�ci. Nawet krzycza� nie tak brutalnie i plugawie, jak to obowi�zywa�o w obozie. Sprawiedliwym by� r�wnie� dla wszystkich jednakowo. Uczciwie zawsze rozdziela� otrzymane dla nas niskie porcje �ywno�ciowe, cho� zaraz w drugiej po�owie baraku mo�na by�o widzie�, jak izbowy, dziki zb�j,by�y marynarz niemiecki, bezwstydnie na oczach wszystkich z ka�dego bochenka odkrawa� t�g� skib� i odk�ada� na sw�j st�. Kradzie� by�a jawna, ale z�odziej rechota� przy tym cynicznie. Niejedno jeszcze mo�na by tu przywo�a� na pami��, co naszego blokowego stawia�o w ja�niejszym �wietle. Dobschatt krytycznego s�du swego o tym wszystkim, co si� tu ko�o nas dzieje, nie wyrazi� nigdy ani s��wkiem, ale nie by�o w�tpliwo�ci, co o tym my�li. Je�eli za� ujawni�, to z wielkim nak�adem przezorno�ci. ? Da� mu do tego na przyk�ad okazj� zbity publicznie mieszkaniec naszego baraku. Bito w obozie z lada powodu: za z�e ustawienie si� w szeregu, za nie do�� rych�e salutowanie podoficera czy nieoddanie czci wywieszanemu sztandarowi, nierzadko dla prostej sadystycznej przyjemno�ci. Ale bywa�y tak�e egzekucje z osobnym ceremonia�em, dokonywane publicznie na placu apelowym: za wykroczenia porz�dkowe, za naruszenie dyscypliny itp. Osobn� ich kategori� stanowi�y egzekucje zmierzaj�ce do systematycznego, na raty roz�o�onego wyko�czania �winowajc�w". Wyra�ne akty terrorystyczne w takich wypadkach, kiedy �mier� mia�a specjalnie przera�a� i odstrasza�, kiedy trzeba by�o, by skazaniec przez d�u�szy czas czu�, �e umiera. Jednemu takiemu wypadkowi mieli�my sposobno�� dobrze si� przygl�dn��. By� w�r�d wi�ni�w gospodarz-rolnik, ch�op ros�y, starszy ju� i za�ywny, jaki� bawarski �Grossbauer". M�wiono o nim, �e podni�s� r�k� na �o�nierza hitlerowskiego. Naszed� po-dobno� jego gospodarstwo oddzia�ek wojskowy za rekwizycj�. Gospodarz pr�bowa� si� broni� przed jej bezwzgl�dno�ci�, a jako� pchni�ty czy uderzony przez podoficera odda� mu porywczo. Zes�ano go do obozu na przyk�adne powolne konanie. Po sko�czonym apelu przyst�powa�o do� dw�ch czy trzech oprawc�w i zaczyna�a si� katownia, pi�ci�, kijem. A gdy si� przewr�ci�, kopano butami, w g�ow�, w �ebra, w mi�dzykrocze. Zemdlonego porzucano na 26 placu. Dnia nast�pnego i p�niejszych mordownia zaczyna�a si� pytaniem: � No c�? jeszcze si� nie powiesi�e�? Po czym wszystko sz�o znowu torem wczorajszym. Rzeczywi�cie po nied�ugim czasie przestali�my go widywa� na placu. Najwi�cej okazji do bicia dawa�y wypadki kradzie�y kole�e�skiej. Zapobiegano jej terrorem mo�liwie manifestacyjnym, w�a�nie dla odstraszenia. Tak wi�c zdarzy�o si� raz, �e jednego z wi�ni�w naszego tak�e bloku skazano na ch�ost�. Nie m�g�bym ju� powiedzie�, do jakiego stopnia s�usznie, ale w bloku panowa�o mniemanie, �e podejrzenie zosta�o na� rzucone bezzasadnie. Ch�ost� przeprowadza�o si� na placu apelowym jawnie, na oczach wszystkich. Ofiar� przywi�zywano do pochy�ego jakby pr�gierza, �ci�gano odpowiedni� cz�� odzienia. Bi�o za� dw�ch wyznaczonych osi�k�w grubymi rurami gumowymi. Kiedy nasz skatowany wsp�domownik po egzekucji przywl�k� si� do baraku, p�nym wieczorem, kiedy ju� mniej mo�na by�o si� obawia� niespodzianej wizyty kt�rego z podoficer�w, Dobschatt kaza� mu si� rozebra� i stan�� twarz� do �ciany. Zrobi� co� w rodzaju lekcji pogl�dowej. Wspomnia� paroma s�owami o dyscyplinie obozowej i jako ilustracj� pokaza� delikwenta. Widok okaza� si� makabryczny. Ca�a �rodkowa cz�� korpusu od krzy��w w d� pokryta by�a g�sto czarnymi i krwawymi pr�gami; pr�gi zlewa�y si� z sob�, trudno by�oby doliczy� si� ilo�ci uderze�. Dobschatt potrzyma� czas jaki� ofiar� przed naszymi oczy- ^7 ma, a to � jak powiedzia� � by�my zobaczyli i zapami�tali. �Damit sie merken". Rzeczywi�cie nikt z nas nie zapomnia�... Kiedy ju� wiadomo si� sta�o, �e cz�� nas zostanie zwolniona z obozu, rozmawiali�my z naszym �gospodarzem" swobodniej. �yczy� nam wyzwolenia i zaznaczy�, �e kiedy si� straszliwy kataklizm przewali, ch�tnie by nas w Krakowie odwiedzi�. Zaproszeniami zgodnie podtrzymywali�my go w zamiarze. Nic z tego jednakowo� nie wysz�o. Dalsze jego losy nie s� mi znane. Podobno� przetrzyma� wojn� i w Niemieckiej Republice Demokratycznej zaj�� jakie� znaczniejsze stanowisko, ale wnosz�, �e zapewne ju� teraz nie �yje. Oczywi�cie s�owa te wcale go nie dojd�. Niemniej s�dz�, �e trzeba je by�o powiedzie�. Sprawa to drobna, wypadek ma�ej wagi, nie umiem nawet powiedzie�, do jakiego stopnia w samym Sachsenhausen by� on odosobniony, czy podobny jeszcze gdzie si� przytrafi�. Godzi�o si� wszelako go przypomnie�, przywo�a� na pami�� ten g�os tak ludzki w jaskini rozw�cieczonego zb�jectwa. Nie przeszed� on bez znaku. W�r�d zgie�ku tryumfuj�cego bezece�stwa podtrzymywa� wiar� w wewn�trzn� pra-� wo�� cz�owieka. POD ZMOR� ZAG�ADY 1 W zwik�anym k��bku najtrudniej znale�� koniec nitki; je�li si� go pochwyci, a k��bek z r�k wypadnie, w nitce jakby si� wyzwoli�a ch�� wywini�cia si� i wyd�u�enia. Tak w�a�nie jest te� z k��bkiem wspomnie� w og�le, w tym wypadku wspomnie� obozowych sprzed �wier�wiecza. Wysnu�em niedawno kr�tki ich urywek przed czytelnikami, a ju� napieraj� si� dalsze. Staj� wyrazi�cie przed pami�ci� twarze czy momenty owoczesne jakby z wyrzutem: a o nas zapomnia�e�? Nie zapomnia�em. Tylko trudno si� upora� ze skrupu�em, czy � obozowcy � nie b�dziemy si� z tym naprzykrza� ludziom postronnym, dla kt�rych tamte wydarzenia i prze�ycia s� b�d� co b�d� tylko cudz� i odleg�� przygod�, nie zawsze mo�e nawet dla nich wiarygodn�. Z przebiegu tamtych okropnych kilku miesi�cy frapuje mi� zw�aszcza jedna sprawa: proces psychicznych przystosowa� si� kole-g�w-profesor�w do tak niespodzianego a przera�aj�cego po�o�enia, proces wyrazisty przez to w�a�nie, �e by� tak skondensowany. Blisko dwie setki ludzi o ukszta�conych osobowo�ciach, ludzi znaj�cych si� wzajemnie, ale przecie� powi�zanych ze sob� stosunkowo lu�no, znalaz�o si� raptem w odosobnieniu: oni � i wok� pustka, �t�um pustek", jak to okre�li� Norwid, sami w�r�d �ywio�u oboj�- zg tnego, obcego, nierzadko wrogiego. Niby gromada rozbitk�w, co w marnej szalupie bez wiose� i steru znale�li si� w�r�d burzy na odm�tach. Jak si� zachowaj�? Jak si� zachowywa� b�dzie ka�dy z osobna? Kto wytrzyma, kto si� za�amie? Na kogo tu cho� troch� mo�na liczy�? � Z trwog� wpatruje si� jeden w drugiego... Co� podobnego by�o z nami. Bezsilni, bezradni, istotnie wyrzuceni za burt�, zwi�zani z�ym losem w jedno �cis�e grono strace�c�w, skupili�my si�, z�yli zarazem, i uwa�nie a nie bez trwogi sobie nawzajem si� przygl�dali. Ka�dy jakby si� pyta�: kim s� moi s�siedzi, jakim si� ka�dy oka�e sam w sobie, w kim tli iskra nadziei, a w kim czai si� pustka rozpaczy, na kogo liczy�, a na kogo nie warto? Od kogo mo�e raczej stroni�? W owym pop�ochu ponawi�zywa�y si� przecie� mi�dzy nami wi�zy, kt�re przetrwa�y lata. Jak si� to dzia�o? W jakich warunkach? Przeszli�my w swym kr�tkim stosunkowo okresie wi�ziennym (m�wi� o kolegach starszych, kt�rych uwolniono w lutym 1940 r.) przez trzy stadia samopoczucia, jakby przez trzy stopnie wiod�ce w g��b sztolni. Stadium pierwsze, prawie jeszcze sielskie, w wi�zieniu wroc�awskim. Nikt z nas tam nie traci� otuchy. Zda�o si� wszystkim, �e szale�stwo tego post�pku policji okupanta nie mo�e si� przeci�ga� zbyt d�ugo. Uderzyli w Uniwersytet, sterroryzowali spo�ecze�stwo polskie zaraz na progu okupacji, ale na tym dosy�. Osi�gn�li swoje, uwolni� nas wi�c st�d i niebawem wypuszcz�. 3� Nie wypu�cili. Nie zapomn� przedednia dalszej zsy�ki z Wroc�awia. Wi��e mi si� to z osobliw� figur�. Przy uprz�taniach celi pomocny by� nam zawodowy profos wi�zienny. Przygoda z nim nada�aby si� by�a Tadeuszowi Mikulskiemu do cyklu �spotka� wroc�awskich". To by� r�wnie� okaz tamtejszej nikn�cej przesz�o�ci. Ze wsi rodem, Niemiec, zdawa�oby si�, zakuty, rozmawia� z nami tylko po niemiecku, ale kt�rego� dnia, gdy by� z nami sam na sam, wygada� si�: � Matka moja � powiedzia� - to na �Hand-muhle" m�wi�a ��orna". Wiadomo wi�c, s�ucha� w domu polskiej mowy. Pochodzi� z okolic Wroc�awia; by� pierwszym, kt�rego nap�r germanizacji wypchn�� poza pr�g plemienny. Przecie� nie ca�kowicie, jeszcze pami�� s�u�y�a i sympatia jeszcze si� odzywa�a. Ot� w przeddzie� naszego wyjazdu przypomnia� on sobie jako� tok mowy matczynej i szepn�� nam trwo�liwie: � Pudziecie do logru. 2 Rzeczywi�cie nazajutrz zacz�� si� nasz etap drugi, ju� za drutami Sachsenhausen, ale i on jeszcze nie �ama� ducha. Z rozpaczliw� nadziej� skaza�c�w chwycili�my si� i tutaj my�li, �e to tylko miesi�ce tej mordowni. Chc� nas sterroryzowa�, �przeuczy�", ods�oni� wi�c groz� obozu i niebawem � zapewne na Bo�e Narodzenie � wypuszcz�. Koledzy w tym oczekiwaniu trzymali si� jeszcze dobrze, nie wy- V chodzili z toku zainteresowa� umys�owych, stawiali czo�o okrucie�stwu mrozu i brutalno�ci wachter�w. �udzili�my si� i tym razem. �wi�ta przesz�y � i nie wypuszczono. To by�o nasze zej�cie w etap trzeci, zarazem dla wielu moment za�amania si�. Si� nie wystarcza�o. Otwar�a si� seria szybko po sobie nast�puj�cych �mierci co starszych koleg�w, nad gromad� nasz� zawis�a groza. W drugi dzie� �wi�t mia�em mo�no�� kr�tkiej rozmowy z prof. Chrzanowskim. �le znosi� warunki obozowe, nale�a� do tych, co rozpaczliwie trzymali si� nik�ej nadziei powrotu na �wi�ta. Gdy zgas�a, wstrz�sn�o to nim g��boko, opu�ci�a go zwyk�a pogoda humoru. � C�, panie Stachu � zagadn�� mnie � jako� zrzed�a panu mina... � Wcale nie � odpar�em. � Cho�by si� w�ciekli, ja jeszcze wytrzymam. � Widzi pan � powiedzia� po cichu � a ja ju� nie. Ja tu ju� zostan�. - Spojrza� na mnie g��boko smutnymi oczyma. Te oczy-zwiastuny w obozie to ju� osobna kwestia. Napatrzy�em si� im ponad miar�. Wymow� ich poznali�my do�wiadczalnie. Jak gospodarz po wygl�dzie zachodz�cego za chmur� s�o�ca rozeznaje si� w niepogodzie jutrzejszej, tak my z jako�ci czyjego� spojrzenia poznawali�my odleg�o�� cicho zbli�aj�cej si� �mierci. Trzy dni naprz�d mo�na ju� by�o oznaczy� koniec cz�owieka. Nie zapomn� jednego ze spotka� z prof. Micha�em Siedleckim. Lubi�em go i szanowa�em; za jego rek- ?- toratu przyszed�em by� do Wilna. On mi� wprowadzi� na katedr� i przedstawi� zebranym. Stan�li�my teraz na placu apelowym i wymienili par� s��w. Do�� by�o tej chwili i jednego spojrzenia w oczy. Mia� wzrok �miertelnie ranionej sarny, sp�oszony jaki�, zgaszony, �a�osny, g��boko smutny, cho� tre�� przygodnej rozmowy nie dawa�a do tego powodu. � No � pomy�la�em � to ju� tobie, niebo��, nied�ugo... � Tak si� te� sta�o. Niejedno jeszcze mia�em takie do�wiadczenie. Mo�na by tu odwa�y� si� na s�owo w sprawie trudnej. Jak si� to dzia�o, �e spomi�dzy naszych koleg�w �mier� tak nieobliczalnie wybiera�a tych, omija�a innych? �yli�my przecie� w warunkach zewn�trznych: meteorologicznych, gastronomicznych i wszelkich innych takich samych. M�g�by wi�c kto s�dzi�, �e w gr� wchodzi� przede wszystkim wiek: starzy wymierali, przetrwali m�odsi. Ale nie. Bossowski, Smole�ski, Metallman nie byli w�r�d nas najstarsi, a nie wytrzymali. A na odwr�t, Adam Krzy�anowski, senior mi�dzy nami, wyszed� ca�o; uszli �mierci w obozie Lewkowicz, Maziarski, Kutrzeba, ludzie dobrze ju� leciwi. Mo�na by tu wzi�� pod uwag� inny jeszcze wzgl�d, zag�ada wdziera�a si� mi�dzy nas tak�e sk�din�d. Byli�my w obozie wszyscy skazani na g��d, wszyscy niedo�ywieni. Nikt nam tam nie przelicza� naszych posi�k�w na kalorie, ale �mia�o mo�na powiedzie�, �e utrzymywano je przy granicy jak najbardziej dolnej. Niemniej i to 3 Wspominki 33 jest prawd�, �e cho� wszyscy zr�wnani, poddani tym samym udr�kom, nie wszyscy�my je przecie� jednako znosili. Jednym g��d dojmowa� ponad wypowiedzenie, inni jako� go przecie� wytrzymywali. � �atwo ci o tym m�wi� � m�g�by si� kto� �achn�� � skoro sam nale�ysz do tych ostatnich. W samej rzeczy, nale�� pod tym wzgl�dem do wytrzymalszych, wypr�bowa�em si� co do tego nie jeden raz. Do�� du�o potrzeba, �eby mi si� g��d da� we znaki. Za lat akademickich mia�em paru koleg�w, co�my si� umy�lnie poddawali takim w�a�nie pr�bom. Nie dla fanaberii. Nale�a�em do generacji, kt�ra sporadycznie, acz nie bez podniety i systemu, pr�bowa�a si� w dyscyplinie kszta�cenia woli. Taki by� pr�d. Czytywali�my ksi��ki J. Payota, W. Lutos�awskiego i przerabiali podawane tam �wiczenia. By�y w�r�d nich takie r�wnie�, co wiod�y do opanowywania odruch�w emocji czy te� funkcji organizmu; nale�a�o do nich tak�e t�umienie wra�liwo�ci w�a�nie na g��d. Mia�em koleg�, co pobi� wszystkie nasze rekordy: przetrzyma� czterdzie�ci dni nie bior�c do ust pokarmu, a podtrzymuj�c si� tylko wod� z sokiem cytrynowym.4 Sam na tyle wysi�ku si� nie zdoby�em, ale tydzie� takiej pr�by przemog�em bez wi�kszych wysi�k�w czy cierpie�. Pomierny post absolutny po dzi� dzie� nie stanowi dla mnie wi�kszego zmartwienia. Rzecz ca�a w tym, �eby wzi�� w ryzy niestrudzon� �ar�oczno�� �o��dka i przep�dza� od tych spraw wyobra�ni�. 34 Ale wiem, �e nie wszyscy to zdo�aj� jednakowo, i w�a�nie w obozie napatrzy�em si� ludziom, kt�rych udr�ki g�odu druzgota�y fizycznie i psychicznie. Jeden przyk�ad nawija mi si� tu natr�tnie. Przydzielono do naszego sto�u '.akiego w�a�nie m�czennika g�odu. By� to m�ody stosunkowo parobek-Rosjanin, kt�rego tu� przed wojn� jaki� los rzuci� na s�u�b� do gospodarza rolnego w Prusach Wschodnich. Gestapo wnet go stamt�d wy�owi�o. Ten nieszcz�nik w naszej obozowej aprowizacji bez przerwy skr�ca� si� z g�odu. Ilekro� na niego patrzy�em, przychodzi� mi na my�l bohater noweli Dygasi�skiego pt. �erty ch�op. Ten by z g�odu chwyci� si� podeszwy, gdyby jej m�g� da� rady. Jad� wszystko, co cho� w cz�ci by�o jadalne. Bywa�o niekiedy, �e na wieczerz� dawano nam ziemniaki gotowane w �upinach: na g�ow� (raczej na �o��dek) w osobnej siateczce po pi�� drobnych, ja�owych ziemniaczk�w. Nie brak�o w�r�d nich nadgni�ych czy obro�ni�tych . czarnymi bolakami. Obierali�my je wi�c z �upin i usuwali cz�ci niejadalne. Nasz towarzysz zmiata� troskliwie te odpadki i wszystkie zjada�. Z naszych perswazji, �e si� mo�e rozchorowa� �miertelnie, kpi� sobie niefrasobliwie: � Jeszczem te� nie widzia�, �eby kto umar� z jedzenia! Z g�odu � to mo�na. Ale z jedzenia?... Nie brak�o wi�c i w�r�d nas takich, kt�rych g��d zbija� z n�g i �ama�. Ale to nie musia�o przecie� prowadzi� do ostatecznej katastrofy. Jeszcze w toku m�odzie�czych swych lektur i �wicze� odkry�em wa�ny tu sekret. Uczucie 35 g�odu nie ma bezwzgl�dnej przemocy nad cz�owiekiem: wzmaga si� do pewnej wysokiej granicy, do nat�enia, w kt�rym zdaje si� targa� wn�trzno�ci, po czym mityguje si� z wolna i s�abnie. Organizm przestawia si� na w�asne zapasy. Najtrudniej jest wytrzyma� pierwsze trzy dni, potem mo�na by�o z tym �y�. Taki g�odom�r po niejakim czasie mdla� przy lada wysi�ku, ale to sprawa inna. W g�odzie mo�na zatem trwa� do�� d�ugo, d�u�ej, ni� si� potocznie mniema. Kiedy� podobno tym nawet leczono, jak o tym mowa w Dziadach: Ale te� wzi�� pan Tomasz kuracyj� modn�, S�awn� teraz na �wiecie kuracyj� g�odn�. Wi�c i w owej naszej najdokuczliwszej biedzie, w niedo�ywieniu � do czasu przynajmniej � nie by�o si� ca�kowicie bez ratunku. Niew�tpliwie, moce z�a i zniszczenia dzia�d�y druzgoc�co. W oporach im stawianych rezerwy si� witalnych znaczy�y wiele, ale chyba nie wszystko. Sekret, jak s�dz�, by� gdzie indziej: mianowicie w zbrojno�ci psychicznej. Ka�dy z nas jak bastion by� oblegany przez nieust�pliwe furie zag�ady i dla ka�dego by�o rzecz� najwa�niejsz�: nie cierpie� s�abo�ci w fortecy, nie dopuszcza� do siebie wroga najstraszniejszego: rozpaczy, defetyzmu. Dawne fortece by�y dwukondygnacyjne. Ponad �ni�szym" wznosi� si� zwykle na litej skale �wysoki zamek". Cho� pierwszy pad�, w drugim mo�na si� j eszcze by�o d�ugo trzyma�. Dobrze radzi� stary zb�jnik Rafa�owi Olbrom- ? skiemu w wi�zieniu orawskim: �trzim si�!" I nam wypad�o wobec z�owrogiej przemocy znale�� w sobie taki �wy�szy zamek", ostoj�, z niewzruszonych najbardziej niewzruszon�, czepi� si� jej pazurami i za nic ani na chwil� nie popu�ci�. Nie da� przyst�pu zw�tpieniu, prostracji, zaszy� si� w swym najcia�niejszym ost�pie i � trwa�, jak kamie� w gruncie. Niech�e mi� wysadz�! W tym by� w�a�ciwy ratunek. S�owa to nie czcze. Sam dopad�em w sobie do takiego punktu oparcia i chyba temu zawdzi�cza�em, �em wybrn��. Jaki on by� � to nie nale�y tu do rzeczy, ale by� i by� ochron� przeciw nawale atakuj�cej nienawi�ci. Taka za� zbrojno�� nie zale�a�a od wieku ani tylko od zasobu si� �ywotnych. Je�eli m�wi� o taktyce ratowania si� wi�ni�w przed zasypuj�c� ich lawin� z�a i zag�ady, wspomn� o sposobie, kt�rego nie odwa�y�bym si� os�dza�: trudniejszy on czy �atwiejszy od wy�ej podanego, wy�szy czy ni�szy? B�d� co b�d� rzadko mo�na by�o spotka� takiego, co si� odwa�y� go spr�bowa�. By� to szczeg�lny rodzaj ataraksji zwi�zany z jakim� trudnym do poj�cia wewn�trznym zdrewnieniem. Osobnik, kt�ry si� zdoby� na tak� postaw�, okre�lany by� p�wzgardliwym, p�lito�ci-wym mianem: �muzu�man". Specyficzny to wytw�r warunk�w obozowych. Na samym dnie poniewierki, przy ca�kowitym zoboj�tnieniu na groz� �mierci, potrafi� on przezwyci�y� i zd�awi� cierpienie, nie cofn�� si� przed prze-ra�liwo�ci� b�lu. By� taki jeden w naszym baraku, patrzy�em 37 na� ze wstrz�saj�cym przera�eniem. Zbiedzo-ny, ledwie si� trzymaj�cy na nogach, szed� bez wahania w �rodek ka�ni z upartym wyzwaniem: no, to mi� wyko�cz! I bywa�o � o dziwo � tak, �e szatan okrucie�stwa odwraca� ode� znu�ony w rozjuszeniu wzrok i pokonany umyka�. Sam widzia�em. Wcale cz�sto stosowano do nas starszych tzw. st�jk� (�Stehkommando"). Do pustej izby baraku wprowadzano t�um wi�ni�w tak liczny, �e zapychali�my szczelnie przestrze�. Ko�o �cian zostawiano wolne przej�cie na szeroko�� metra; tamt�dy okr��ali nas dozorcy, rozumie si�, z kijami. �rodek by� zapchany wi�niami st�oczonymi jak �ledzie tak g�sto, �e jeden napiera� na drugiego. Sta� w tej ci�bie trzeba by�o godzinami, nogi bola�y i puch�y, o tym, �eby usi��� na pod�odze, czy cho�by ukl�kn�� � nie by�o mowy. Wi�za� si� z tym na dobitk� inny spos�b udr�ki.