16642

Szczegóły
Tytuł 16642
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16642 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16642 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16642 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Shane Jiraiya Cummings �zy Sobeka Prze�o�y�a Joanna Grabarek Przetrwa�em wszystkie plagi zes�ane na Egipt przez Moj�eszowego Boga. Wrzody n�ka�y me cia�o. Szara�cza i �aby wesz�y do mego domu i zniszczy�y moje pola uprawne. Z pragnienia pi�em nieczyst� krew i modli�em si�, aby Nilem zn�w pop�yn�a czysta woda. Wycierpia�em plag� gradu i ciemno�ci, a tak�e wygubienie ca�ego mojego byd�a. Wszystko to w s�u�bie faraona. Pomimo w�asnej niedoli i cierpienia ludu Egiptu pozosta�em pos�uszny memu w�adcy i sk�ada�em ofiary moim bogom. A potem Moj�esz i jego Izraelici odebrali mi wszystko. Owej straszliwej nocy hebrajski B�g nawiedzi� m�j dom, odbieraj�c �ycie memu bratu i ojcu. M�j m�ny brat Tol-Ahnet by� kapitanem w armii faraona. Umar� we �nie, twarz� do ziemi, nie dostawszy szansy na honorow� �mier�. Ojciec by� starym �o�nierzem. Akurat nasta�a pierwsza jesie� jego emerytury � odpoczynku, na kt�ry zapracowa� sobie w�asn� krwi� i po�wi�ceniem. Powinno min�� du�o wi�cej wiosen, zanim bogowie zechcieliby os�dzi� ich serca. B�g Moj�esza doprowadzi� swe dzie�o do ko�ca. M�j ma�y synek Annan tak�e umar� tej nocy. Jego zielone oczy, zawsze p�on�ce �yciem i rado�ci�, wype�ni�a pustka. Zgas�o �wiat�o p�on�ce w �renicach pob�ogos�awionych przez bog�w � m�wili mi kap�ani. Kiedy patrzy�em, jak zabieraj� nagie cia�o mego syna do balsamowania, b�ogos�awie�stwa Ra, Horusa i Thotha sta�y si� dla mnie py�em na wietrze. Widok �w by� zbyt wielkim cierpieniem dla mojej ukochanej Netry. Ze z�amanym sercem, oszala�a z b�lu, wykrad�a m�j sztylet i przebi�a si� nim jeszcze tego samego dnia, zanim s�o�ce skry�o si� za horyzont. Nie pozosta�o mi nic opr�cz nieutulonego smutku i miecza w d�oni. Ledwie zauwa�y�em, �e niewolnicy opuszczaj� miasto, tak bardzo b�l przyt�pi� moje zmys�y i my�li. Kiedy nadesz�y rozkazy, aby wyruszy� z faraonem w po�cig, moja rozpacz zg�stnia�a w k��bek gniewu. Z pragnieniem pomsty w sercu wyjecha�em z Egiptu, aby zabi� morderc�w mojej rodziny i obali� ich Boga. Nie wszyscy bogowie ci� opu�cili, Makhecie. Ja nie odwr�ci�em wzroku. G�os dobiega� z mrocznych w�d nad brzegiem. S�owa nasycone by�y gro�b� i otuch�. � Tak. Tak, rzeczywi�cie. � Makhet z roztargnieniem zdrapa� b�oto z piszczeli. � Twoje serce trawi bole��. Opowiedz mi wszystko. Wielkie, czarne jak noc oko wychyn�o z wody i wpatrzy�o si� w niego, gdy kontynuowa� sw� opowie��. By�em oficerem w ariergardzie. �cigali�my Izraelit�w jak szale�cy. Doszli�my ich wreszcie u brzegu Morza Czerwonego. Moje serce uradowa�o si�, gdy ujrza�em plugawe, wyl�knione plemi� moj�eszowe. Faraon powi�d� tysi�ce dobranych woz�w i �ucznik�w prosto w �rodek obozu Izraelit�w, ja za� mia�em nieco p�niej poprowadzi� ostatnie oddzia�y na pole bitwy. Dowodzi�em dwustoma rydwanami, kierowanymi przez bezwzgl�dnych i lojalnych wojownik�w. Mieli�my uderzy� na wroga jako �wie�a si�a i zdusi� resztki oporu. Moje serce przepe�nia�a podyktowana rozpacz� ��dza zemsty, ��dza krwi. M�j miecz pragn�� wymierzy� kar� tym heretykom. Gdy morze rozst�pi�o si� przed Moj�eszem, pomy�la�em, �e oczy mnie zwodz�. Zacz��em modli� si� do bog�w o si��; do Seta o zaciek�o�� w bitwie, a do ciebie, aby� chroni� mnie przed mrocznym cieniem tych dziwnych w�d. B�g Moj�esza sprowadzi� gwa�towny wiatr. Wielki s�up ognia wsun�� si� mi�dzy nas i uciekinier�w, zatrzymuj�c nas w pogoni. Synowie izraelscy uciekli, ale nawet owe czary nie mog�y nas powstrzyma�. Gdy wiatr i ogie� przycich�y, ruszyli�my za tymi tch�rzami po dnie morza. M�j oddzia� zdo�a� zapu�ci� si� nie dalej ni� jedn� mil� w g��b, gdy nagle wody wr�ci�y na swoje miejsce. Zanim fala dosi�g�a i mnie, s�ysza�em krzyki tysi�ca ludzi skazanych na �mier�. Woda zalewa�a kwicz�ce z przera�enia konie, przywi�zane do rydwan�w. Zwierz�ta i ludzie przewracali si� pod naporem fal i opadali na dno jak kamienie, �ci�gani ci�arem zbroi, kt�re sta�y si� ich grobem. Zdo�a�em odrzuci� pancerz i po chwili uni�s� mnie straszliwy wir. Ca�e wieki, zdawa�oby si�, dryfowa�em mi�dzy �yciem i �mierci�, a� znalaz�em si� na brzegu. Obok mnie morze wyrzuci�o setki nap�cznia�ych, siniej�cych ju� cia�. Na kolanach brn��em w b�ocie, przedzieraj�c si� mi�dzy trupami tych niegdy� dzielnych wojak�w, a� wreszcie zemdla�em z wyczerpania i rozpaczy. B�g Moj�esza nie pozwoli� tym ludziom zazna� godnej �mierci w bitwie, tak jak odebra� moj� rodzin� i ka�d� rodzin� w Egipcie, w kt�rej zgin�� pierworodny. Pi�ciokrotnie by�em przekl�ty, ale czary Izraelit�w wreszcie zawiod�y. Przetrwa�em. Nast�pnego poranka, gdy le�a�em skulony w b�ocie, za k�p� krzew�w, otoczony trupami, czuj�c w nozdrzach zapach ogni niewolnik�w, s�ysz�c ich �miech i �piew na drugim brzegu morza, spotka�em ciebie. By�e� jedynym, kt�ry modli� si� do mnie, Makhecie. Skin�� g�ow� w milczeniu. � Czy przerazi�a ci� moja posta�? � zapyta� g�os z g��bin chlupocz�cej wody. � Wtedy ju� strach opu�ci� moje serce. Koszmar magii Moj�esza pozostawi� we mnie jedynie smutek i gniew. Wygrzeba� zaschni�te b�oto zza paznokci. � Jak zapami�ta�e� nasze pierwsze spotkanie, Makhecie? Westchn��, si�gaj�c my�l� do tamtego dnia i jego nast�pstw. Zadziwi�y mnie krokodyle. Dziesi�tki ogromnych bestii, wi�kszych, ni� kiedykolwiek widzia�em, wype�z�y na brzeg. Le�a�em bez czucia, bez strachu, gotowy na u�cisk ich szcz�k, kiedy b�d� mnie wlok�y ku ko�cowi mojej udr�ki, mego upadku. Zdumia�o mnie, �e nie tkn�y martwych Egipcjan. Ich oboj�tne spojrzenia i niech�� do odebrania mego n�dznego �ycia by�y jeszcze bardziej niebywa�e. Wszystko sta�o si� jasne, gdy pojawi�e� si� po�r�d nich, ogromny i blady, niczym trupy moich potopionych towarzyszy broni. B�aga�em ci� o mo�liwo�� zemsty, wielki Sobeku, Krokodyli Bogu, stra�niku ciemnych w�d. Wyrzek�em si� innych bog�w na twoj� korzy��, prosz�c ci� w zamian o sposobno�� do odp�acenia mym wrogom. A ty odpowiedzia�e� na me modlitwy. Odpowiedzia�e� � dla mego ojca, dla Tol-Ahneta, dla Netry, dla ma�ego Annana i wszystkich syn�w Egiptu, kt�rzy zgin�li w tych morskich g��binach. To moje ostatnie �zy, Makhecie. Nigdy wi�cej krokodyle nie zap�acz� nad uczynkami bog�w i ludzi. Nasze serca sta�y si� twarde jak g�az. � Nie twardsze ni� moje. Makhet rozlu�ni� zaci�ni�t� d�o�, pokryt� ju� tward� sk�r� i �usk�. Wewn�trz zal�ni�y dwie srebrne kulki. � Egipt s�abnie. � Sobek uni�s� blad�, zwie�czon� grzebieniem g�ow� nad wod�, aby przyjrze� si� Makhetowi. � Fortuna ko�em si� toczy, nie tylko dla ludzi, lecz tak�e dla bog�w. Ten, kt�ry wybra� sobie Moj�esza, dobrze o tym wiedzia�. Jego zdrada zrani�a nas obu. Makhet sta� na brzegu rzeki, pokryty b�otem i wyschni�t� posok�. Jego oczy by�y puste jak spojrzenie krokodyla. � Powiedz mi, do czego u�yjesz moich �ez. Opowiedz mi o swojej zem�cie � nakaza� Sobek. Zaciskaj�c ostatnie �zy w szponiastej �apie, Makhet przymkn�� oczy i pogr��y� si� we wspomnieniach. Kiedy wyci�gn��em je z wody, twoje �zy b�yszcza�y niczym drogocenne klejnoty. Tuziny rzadkich i pi�knych kryszta��w. Wepchn��em je do kieszeni, aby by�y bezpieczne podczas mojej podr�y. Twoi s�udzy przewie�li mnie przez morze, pozostawiaj�c na drugim brzegu, niedaleko obozu niewolnik�w. Chcia�em zaczeka� na odpowiedni moment, zanim zaatakuj� ich ob�z, tymczasem poluj�c, aby odzyska� si�y. Szcz�cie opu�ci�o mnie wraz z krokodylami. Po�ywienie i czysta woda nale�a�y tu do rzadko�ci. Zanim zdo�a�em przedosta� si� w pobli�e obozu, Izraelici odeszli. �atwo by�o ich wytropi�. W�drowali setkami, tysi�cami. Niezmierzony t�um, oga�acaj�cy ziemi�, po kt�rej st�pa�. Nie mog�em zabi� ich wszystkich. Chcia�em dopa�� przynajmniej ich przyw�dc�w, zw�aszcza Moj�esza. Przysi�g�em, �e z�o�� jego g�ow� na o�tarzu jego w�asnego Boga. Powoli, ale nieustannie traci�em si�y. Izraelici nie zostawiali po sobie nic. Wkr�tce, oszala�y od spiekoty i z pragnienia, powr�ci�em ku brzegom Morza Czerwonego. Tam przypomnia�em sobie to, co m�wi�e� o pot�dze twych �ez, i po�kn��em dwie z nich. Ju� wtedy zdawa�e� sobie spraw� z konsekwencji � powiedzia� Sobek. � Nie dba�em o nie. W swoim czasie os�dz� mnie bogowie Podziemia. Makhet spojrza� na pokryt� �uskami sk�r� na d�oniach. � To si� mo�e nie zdarzy�, m�j uczniu. Makhet sta� w milczeniu. Nie rozumia� zagadkowego Boga Krokodyla. Obserwowa� odbicie promieni s�o�ca w pomarszczonej toni Nilu. � Moje �zy przyda�y mocy twej ludzkiej pow�oce. Wi�cej, ni� jej kiedykolwiek mia�e�. � Tak � wyszepta� Makhet, zgubiony w labiryncie zmarszczek na wodzie. Tej nocy obudzi�em si� silniejszy i bardziej wypocz�ty, ni� czu�em si� od stu ksi�yc�w. Moc p�yn�ca przez moje cia�o kontrastowa�a z pustk� w sercu. Pow�drowa�em wzd�u� brzegu morza w �lad za niewolnikami. W pewnej chwili zacz��em biec i nie przesta�em, cho� mija�y kolejne godziny, bez ko�ca. O �wicie przyby�em do oazy na �rodku pustyni. Za mn�, daleko na horyzoncie, dojrza�em b�ysk tysi�ca obozowych ogni. Wyprzedzi�em niewolnik�w w mej szale�czej pogoni. Sprawdzi�em wod�, wiedz�c, �e ta oaza b�dzie idealnym miejscem do rozbicia obozowiska. By�a czysta i orze�wiaj�ca. Wype�ni�em buk�ak, a potem wrzuci�em do �r�d�a jedn� z twoich ��ez�, pe�n� z�ych, niszcz�cych intencji. Wpadaj�c w wod�, �za o�y�a, ale wkr�tce rozpu�ci�a si� bez �ladu. Chwil� p�niej zaczerpn��em �yk z sadzawki, lecz wyplu�em go natychmiast. Woda sta�a si� gorzka i nie do picia. Pochylony nad �r�d�em, dojrza�em moje odbicie. Nie pozna�em w�asnej twarzy. Sk�ra, niegdy� opalona i g�adka, nabra�a zielonawej szorstko�ci. Pozna�em wtedy pot�g� twoich �ez. Pomimo szpetoty nie potrafi�em znale�� w swoim martwym sercu wsp�czucia dla samego siebie. Ukry�em si� w pobli�u, oczekuj�c przybycia Izraelit�w. Min�� ca�y dzie�, zanim uciekinierzy dotarli do oazy. Zakrad�em si� na brzeg obozu, zabi�em jednego ze stra�nik�w i przyodzia�em jego szat�. W tym przebraniu mog�em swobodnie porusza� si� po obozie. Wrza� we mnie coraz silniejszy gniew. Wreszcie znalaz�em Moj�esza i jego doradc�w w eentrum oazy. Ku mojej satysfakcji, ludzie szemrali przeciwko nim, nazywaj�c oaz� �Mara�, co w j�zyku hebrajskim oznacza gorzki smak. Moj�esz wezwa� swego Pana i wrzuci� co� do wody. Wkr�tce ludzie pojawili si� przy �r�dle z wiadrami i miskami, g�o�no wychwalaj�c swego przyw�dc� i Boga. Wtedy zrozumia�em, �e m�j plan si� nie powi�d�. Mimo to stoisz teraz przy mnie, pokryty krwi� Izraelit�w � zahucza� Sobek, przekrzywiaj�c ogromny �eb. � Odebrali mi wszystko. Dzie� mojej zemsty zosta� odsuni�ty na p�niej, ale nie straci�em wiary ani nadziei. Prze�kn�wszy gorzk� pigu�k� gniewu, przenikn��em do ich obozu. Staraj�c si� nie rzuca� w oczy, dotar�em z nimi do oazy Elim. Ka�dej nocy nachodzi�em namiot Moj�esza i jego or�downika, Aarona, jednak obaj byli pilnie strze�eni. Obserwowa�em ich, przys�uchiwa�em si� rozmowom niewolnik�w przy ogniskach, a� wreszcie zacz��em pojmowa� natur� Izraelit�w. Twoje �zy pozwoli�y mi przenikn�� ich umys�y, zrozumie� niewolnik�w z niezwyk�� jasno�ci�. Dzi�ki twojemu darowi stawa�em si� coraz szybszy, zwinniejszy i nienasycony. Za dnia poznawa�em tajemnice niewolnik�w i uczy�em si�, jak przetrwa� mi�dzy nimi. W nocy zabija�em kolejne ofiary, odci�ga�em je poza ob�z i rozrywa�em. By�em po�r�d Izraelit�w biczem bo�ym, czarnym cieniem siej�cym strach i potworn� �mier�. M�j miecz, niegdy� wierny obro�ca, by� zb�dny przy okrucie�stwach, jakich pragn��em. Stawa�em si� coraz bardziej nienasycony. Karmiony zemst� i smakiem krwi wroga, po�ar�em wi�cej twoich l�ni�cych �ez. Im wi�cej ich poch�ania�em, tym bardziej ich �akn��em. W tamtej chwili moc twojego daru i smak krwi sta�y si� dla mnie ca�ym �wiatem. Sobek ponownie zanurzy� si� w wodzie. � To oczywiste, �e obudzi� si� w tobie krokodyli instynkt drapie�cy. S�o�ce wisia�o nisko nad horyzontem, jego promienie odbija�y si� w pokrytej zmarszczkami wodzie. Beztroskie owady, ukryte w trzcinach, rozpocz�y wieczorn� mantr�. � To by�o nieuniknione. � Wyczu�em twoje zab�jstwa... syci�em si� ka�dym z nich. Rzadko krokodyl zapuszcza si� a� tak daleko na pustyni�. Makhet wpatrzy� si� daleko poza rzek�, obserwuj�c, jak s�o�ce powoli znika z wieczornego nieba. By�em nie sob� przez ca�e tygodnie. Sta�em si� tylko sprytnym drapie�nikiem. Izraelici weszli w g��b pustyni, ostatecznie osiadaj�c w Refidim. Pragnienie rozlewu krwi wzmog�o si� we mnie, gdy Amalekici zaatakowali ich ob�z. Walczy�em jak zwierz�, nie patrz�c, kto przyjaciel, a kto wr�g. Liczy�y si� tylko ofiary. Tego dnia s�o�ce zachodzi�o nad piaskami nasi�kni�tymi krwi�. Izraelici zwyci�yli. Kiedy zapad�a noc, wczo�ga�em si� pomi�dzy zabitych i umieraj�cych, po�eraj�c ich cia�a bez �adnych uprzedze�. Wspi��em si� na piaszczyst� diun�, opity ludzk� krwi�, ja � padlino�erca, jak s�py, kt�re obsiad�y pole bitwy. Przybra�em posta�, w kt�rej teraz mnie widzisz. Widz�c w �wietle ksi�yca moje zakrwawione palce, teraz zako�czone twardymi jak stal szponami i pokryte �usk�, zrozumia�em, �e sprawiedliwo�� wymyka mi si� z r�k. By�a w tej chwili r�wnie odleg�a jak moje cz�owiecze�stwo. Nazajutrz, korzystaj�c z pobitewnego chaosu, w�lizgn��em si� po raz kolejny do obozu. Okie�zna�em zwierz�ce instynkty i powr�ci�em do studiowania mojego wroga. Podr�owa�em tak blisko niego, jak tylko mog�em, nie wzbudzaj�c przy tym podejrze�. Pragnienie zabijania by�o niemal obezw�adniaj�ce, ale kontrolowa�em je. Sprawiedliwo�� dla mojej rodziny i Egiptu by�a najwa�niejsza. Wkr�tce uchod�cy wyruszyli z Refidim na pustyni� Synaj. Zanim dotarli do tamtejszej g�ry, do��czy� do nich te�� Moj�esza, Jetro. Przywi�d� ze sob� Sypor�, �on� przyw�dcy niewolnik�w, oraz jego dw�ch syn�w, Gerszoma i Eliezera. Przyci�gn�li oni moj� uwag� i wkr�tce uknu�em plan mojej zemsty. Czeka�em i obserwowa�em, modl�c si� do ciebie o sposobno�� do ataku, aby pom�ci� moj� rodzin�. Z niecierpliwo�ci�, kt�ra przyprawia�a mnie niemal o szale�stwo, praktykowa�em swe nowe umiej�tno�ci, zabijaj�c Izraelit�w pod os�on� nocy. Wiele �mierci naznaczy�o up�yw czasu, zanim pojawi�a si� okazja do dzia�ania. Moj�esz wst�pi� na g�r� Synaj, aby rozmawia� ze swoim Bogiem. Pozosta� tam wiele dni i nocy. Podczas jego nieobecno�ci lud sta� si� niespokojny i utraci� wiar�. Uderz w g�ow� w�a, a ten zaczyna si� wi� i miota�, jak teraz ci niewolnicy. W ich szranki wkrad�y si� anarchia i rozpusta. Moja zemsta dope�ni�a si�, gdy ludzie zacz�li upija� si� do nieprzytomno�ci i cudzo�o�y�. Powybija�em pozosta�ych stra�nik�w namiotu Moj�esza. Niczym krokodyl przyczai�em si� nieruchomo w cieniu, w pobli�u m�odej �ony Moj�esza. Nied�ugo potem on sam powr�ci� z g�ry. Zagniewany niepos�usze�stwem i ba�wochwalstwem swych ludzi, nie pomy�la� o swej rodzinie, gdy rozkaza� ukara� winnych. Tej nocy, po�r�d chaosu, szcz�ki mojej pu�apki zacisn�y si� na nim mocno. Ogromne czarne �lepia Wielkiego Krokodyla przypatrywa�y mu si� uwa�nie. Makhet przeni�s� spojrzenie z wieczornego s�o�ca na dwie pozosta�e �zy na swojej d�oni. Ich blask by� hipnotyczny. � B�g Izraela jest zazdrosny i zaborczy, lecz ukrywa si�, pozostaj�c nienazwany. � Sobek odci�gn�� jego uwag� od �ez. � Czy zastanawia�e� si� nad tym w trakcie swej krwawej krucjaty? � Znam jego imiona. Tch�rz. Grabie�ca. Morderca. I wiele podobnych. Poza tym sprawy bog�w nie maj� dla mnie znaczenia. Owady brz�cz�ce w trzcinach zamilk�y, pogr��aj �c Nil w wieczornej ciszy. W wodzie pojawi�y si� czarne, z�owrogie kszta�ty. Przekroczy�em pr�g namiotu Moj�esza jako mszcz�ca si� bestia, bardziej zwierz� ni� cz�owiek. Krew Izraelit�w pokrywa�a me ramiona i miecz. Tak objawi�em si� wrogowi. Sta� wraz z Aaronem i plemienn� starszyzn� przed prowizorycznym o�tarzem swego Boga. Jego rodzina usadowi�a si� w pobli�u. Dw�ch m�czyzn pr�bowa�o mnie powstrzyma�, ale zabi�em ich, nawet si� nie zatrzymuj�c. W moich �y�ach p�yn�a moc, jako �e po�kn��em kolejne cztery �zy. Starcy przerazili si�, ale Moj�esz i Aaron pozostali niewzruszeni. Obrzucaj�c mnie wyzwiskami, nazywaj�c demonem, nie poddali si� strachowi. W obliczu ich arogancji oznajmi�em, kim jestem. Makhet z Abydos, syn Egiptu, narz�dzie zemsty. Plun��em im w twarz ich zbrodniami, nazwa�em mordercami i tch�rzami. Moj�esz k��ci� si�, broni�c swych ludzi i Boga. Zignorowa�em jego daremne s�owa i rzuci�em gar�� twoich �ez w nich i na o�tarz. Krew za krew, �ycie za �ycie, krzykn��em, przeklinaj�c moj�eszowe plemi�. Oby znosili m�ki przez wieczno��, cierpieli jak ja, do ko�ca swoich dni, nie zaznawszy spokoju ani szcz�cia, jak d�ugo b�d� wyznawa� krwawego Boga Izraela. �zy eksplodowa�y fontann� �wiat�a i s�upem ognia. Izraelici stali wstrz��ni�ci, trz�s�c si� i mamrocz�c, gdy ja tymczasem przemierzy�em namiot i pochwyci�em Gershoma, pierworodnego syna Moj�esza. Zabra�em go ze sob� jako rekompensat� za �ycie mojego syna, �ony, brata i ojca. Oszcz�dzi�em �ycie Moj�eszowi, chocia� ostrze mego miecza zawaha�o si�, wisz�c nad jego szyj�. Zdecydowa�em, �e pozostawi� go przy �yciu jako nieporadnego, za�amanego ojca. Miast umrze�, b�dzie trawi� reszt� dni pozbawiony dziecka, rozpami�tuj�c zbrodnie, kt�re pope�ni� na mojej rodzinie. Przemaszerowa�em przez ob�z, pogr��aj�c go w morzu krwi. Zabija�em ka�dego, kto stan�� mi na drodze. Nikt nie �mia� rzuci� si� za mn� w pogo�, bo kilka dni p�niej nadal ci�gn��em Gershoma za sob� przez pustyni�, niepomny na jego b�agania. Dobrze mi s�u�y�e�, Makhecie. Sobek wype�z� na brzeg, rozkopuj�c b�oto i �ami�c przybrze�ne trzciny. Jego ogromny �eb by� wi�kszy ni� cz�owiek. Gargantuiczne cielsko, d�u�sze ni� najwi�kszy obelisk �wiata i bia�e niczym �nieg, pozostawia�o w wodzie d�ugie smugi. � S�u�y�em tobie, Panie Sobeku, i oddawa�em ci cze�� za to, �e pomog�e� mi, gdy inni zamkn�li uszy na me b�agania. � S�u�y�e� mi i oddawa�e� cze�� lepiej ni� przypuszczasz. Doko�cz sw� opowie��, m�j uczniu. Skin�wszy g�ow�, Makhet przywo�a� w my�lach ostatni etap swojej podr�y. S�o�ce chowa�o si� za horyzont. Z wolna zapada�a noc. Ruszy�em w kierunku Morza Czerwonego. Wkr�tce by�em zmuszony nie�� mojego wi�nia. Nie czu�em upa�u ani silnych wiatr�w pustynnych, nie opada�em z si�, ale Gershom os�ab�. Kiedy przyby�em na wybrze�e, by� wyczerpany i ledwie przytomny. Jego �a�osny stan nie wzbudzi� w moim sercu lito�ci. Spojrza�em ponad morze i wiedzia�em, �e odpowiesz na moje mod�y. Po raz kolejny nie zawiod�em si�. Na twoj� cze�� wrzuci�em ch�opca do wody, prosto w wyczekuj�ce szcz�ki twoich dzieci. Obserwowa�em jego �mier�, nie odczuwaj�c przyjemno�ci, i zrozumia�em, �e w ko�cu wype�ni�o si� me pragnienie rozlewu krwi. Kiedy w�drowa�em poprzez morze i pustyni�, opad�a mnie ciemno��. Wiedzia�em, �e moja misja dobieg�a ko�ca. Nie mia�em rodziny, do kt�rej m�g�bym wr�ci�, skierowa�em si� wi�c ku brzegom Nilu. Mia�em pewno��, �e zn�w si� spotkamy. Po dotarciu na miejsce czeka�em, zamy�lony i niespe�niony. Dope�ni�em zemsty w�asnymi skrwawionymi r�kami, a mimo to Izraelici przetrwali, ja za� pozosta�em z niczym. Nawet moja twarz znikn�a, zmieniona przez twoje czary. Moja rodzina nie �yje, nie mam dziedzica. Makhet z Abydos sta� si� tylko py�em na wietrze. Makhet z Abydos jest tylko py�em. Sta�e� si� teraz Makhetem, moim uczniem. W nagrod� za twoj� wiern� s�u�b� zajmiesz miejsce u mego boku � zahucza� Sobek. Makhet przyjrza� si� znowu dw�m b�yszcz�cym �zom na swojej d�oni. Spogl�daj�c bez zmru�enia powiek w zachodz�ce s�o�ce, umie�ci� klejnoty na j�zyku. Smakowa�y niczym lodowata woda... lecz pali�y gard�o, gdy je prze�yka�. � Czy to m�j ostatni dzie� w ludzkiej postaci? � spyta�. � Tak. � W takim razie mam jeszcze jedno pytanie. � M�w �mia�o, uczniu. � Dla kogo by�y przeznaczone twoje �zy? Dla kogo p�aka�e�? � Dla ludzi i bog�w Egiptu. To moja ofiara, ty za� sta�e� si� moim narz�dziem. Makhet chwyci� si� za brzuch i zgi�� si� z b�lu. Jego na p� gadzia sk�ra zacz�a twardnie�, trac�c wszelkie podobie�stwo do ludzkiej i przekszta�caj�c si� w szarozielony pancerz. � Wiedz, m�j uczniu, �e w pewnym momencie ludzie przestali wielbi� swego stw�rc�, Pana Ra � ci�gn�� Sobek, nie�wiadomy bolesnej transformacji Makheta. � Zamiast tego zacz�li czci� m�odszych bog�w. Os�abiony Ra zosta� str�cony z piedesta�u przez Horusa i Ozyrysa. Jego odmowa uznania dominacji m�odszych bog�w by�a niebezpieczna zar�wno dla nich, jak i dla ludzi. Kl�cz�cy Makhet wpatrywa� si� bez s�owa w Wielkiego Krokodyla. � Pogarda Ra nie zna granic, podobnie jak jego podst�py. Czy naprawd� s�dzisz, �e B�g Moj�esza, jaki� bezimienny hebrajski idol, posiad�by moc wystarczaj�c�, aby rozerwa� pier� Egiptu i wyrwa� niewolnik�w prosto z jego serca? � Ale... kto? � wyj�ka� Makhet, walcz�c ze swym zniekszta�conym cia�em. Sobek otworzy� szcz�ki w postrz�pionym gadzim u�miechu. Albo grymasie. Czarne oczy boga nie zdradza�y �adnych uczu� ani my�li. � Ojciec s�o�ca i nieba r�wnie� jest mistrzem przebieg�o�ci i sprytu � odpar�. Tu��w Makheta i jego ko�czyny rozci�gn�y si� i zgrubia�y. J�cza� z b�lu coraz g�o�niej, gdy jego cia�o ros�o, wypuszczaj�c z siebie grzebie� i �usk�. Postrz�pione resztki odzienia zsun�y si� w b�oto. � P�aka�em nad upad�ym Egiptem, wiedz�c, �e my, bogowie, znikn�liby�my wraz z jego �mierci� � ci�gn�� Sobek, nie zwa�aj�c na bolesne st�kanie Makheta. � Sam podzieli�bym los m�odszych bog�w i twoich rodak�w. Mimo to moje �zy by�y wype�nione nie tylko smutkiem, lecz tak�e gniewem. Ocali� mog�a nas twoja nieust�pliwo�� i wype�niaj�ce ci� pragnienie rozprawienia si� z przyw�dc� Izraelit�w oraz bogiem, kt�ry wyprowadzi� ich z ziemi egipskiej. Makhet le�a� z brzuchem w b�ocie. Jego twarz wyd�u�y�a si� w naje�ony z�bami pysk. St�kanie zmieni�o si� w tubalne pomruki. Z ko�ci ogonowej wyr�s� gruby, zwie�czony grzebieniem ogon. � Nie ma nic pot�niejszego ni� kl�twa zwi�zana z krwi� i wspierana przez zjednoczon� wol� bog�w. To w�a�nie osi�gn��e�, Makhecie, poprzez swoj� ch�� zemsty i za pomoc� moich wyp�akanych �ez. Izraelici b�d� cierpie� niesko�czone m�ki, dop�ki nie wyrzekn� si� swego Pana. Dla dobra Egiptu mam nadziej�, �e zrozumiej� zwi�zek pomi�dzy ich m�czarniami a Bogiem i czym pr�dzej go odrzuc�. Przygl�daj�c si� Sobekowi czarnymi oczyma, Makhet w�lizgn�� si� do wody. Kolejny wielki krokodyl w Nilu. Oboj�tny na b�l swego smutku, jak inne krokodyle, nie uroni ju� nigdy ani jednej �zy.