16639
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 16639 |
Rozszerzenie: |
16639 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 16639 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 16639 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
16639 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jerzy Janicki
A DO LWOWA DALEKO AŻ STRACH...
3
MFABET LWOWSKI
POLSKA OFICYNA WYDAWNICZA "BGW"
Projekt okładki Andrzej Twardowski
Autor karykatury na okładce Tadeusz Ostrzeszewicz
Autor fotografii na IV stronie okładki Tadeusz Budziński
Zdjęcia i dokumenty
Stanisław Chybowski, Henryk Janas, Witold Szczekowski oraz ze zbiorów prywatnych
Autora i bohaterów „Alfabetu lwowskiego"
Redaktor Katarzyna Merta
Redakcja techniczna Halina Staszkiewicz
Korekta
Jadwiga Andrzejewska
© Copyright by Polska Oficyna Wydawnicza „BGW" © Copyright by Jerzy Janicki
ISBN 83-7066-655-8
Polska Oficyna Wydawnicza „BGW"
Warszawa 1996
Wydanie I »
Łamanie: Agencja Poligraficzno-Wydawnicza „AMIGO", Warszawa
Druk i oprawa: Prasowe Zakłady Graficzne „Drogowiec" Spółka z o.o., Kielce
Wstęp, trochę frywolny, a trochę smętny,
czyli:
Do trzech razy sztuka...
Iowo daję, że już naprawdę chciałem dać odetchnąć pani Danucie espiak w jej
zmaganiach z językiem polskim i niemal pewny już 'lem, że grosza na mnie nie
zarobi swymi recenzjami w formie mosów rozsyłanymi do wszystkich możliwych
pisemek na świecie, le niestety, znów biurko napęczniało mi od łistów, a ich
nadawcy, koś w dziwnej nad recenzentką przewadze liczebnej, domagają się mych
„Alfabetów", bo wciąż im tego Lwowa za mało. Wciąż też odsuwają mi nowe nazwiska
Iwowiaków wielkich i znaczących, których pamięć nie powinna zaginąć.
Kto raz zgrzeszył, już grzesznikiem zostanie, tedy znów pewnie blondyna zrobię
bruneta, albo numer telefonu pomylę, albo zypiętrową kamienicę pozbawię jednego
piętra, bo takie mniej ęcej historycznej wagi błędy i grzechy wytyka mi
zazwyczaj dantyczna recenzentką, jakby to w ogóle miało jakieś znaczenie
opisywaniu miasta, którego pamięci wciąż wszystkim mało, mało, ało...
Przeważył też i wzgląd inny, może nawet i ważniejszy od ntymentu, jakim
kierowali się moi korespondenci. Ci, wiedząc Lwowie wiele, chcieliby po prostu
jeszcze więcej. Zdarzyło mi się Inak niedawno rozmawiać z człowiekiem, który o
Lwowie nie edział NIC. Oto pewien młody dziennikarz telewizji zaprosił mnie i
wywiad związany z filmem, nieważne już nawet jakim. Mój spodarz, pragnąc mi
najwyraźniej sprawić przyjemność, rozpoczął lpytania nie związanego z tematem.
„Czy dużo Polaków mieszkało zed wojną we Lwowie?" Przez ułamek sekundy zdębiałem,
ale po wili odpowiedziałem podobnym pytaniem: „A jak pan myśli, dużo ancuzów
mieszkało przed wojną w Paryżu?". Zapewne widać było
5
jego rumieniec, kiedy zrozumiał jakim jest nieukiem. Ja zaś jednocześnie pojąłem,
że nieuków jemu rówieśnych jest cała generacja. Pewnie, że doszło do tego nie z
ich winy, a z winy półwiekowegc zakazu mówienia o mieście, bez którego sześć z
okładem wieków nie mogła się obejść polska historia.
Wzgląd trzeci to taki, że właśnie żywa autentyczna historie zawisła nad moim
biurkiem, niesiona falą napływającej wciąi korespondencji. Nie jestem ci-ja
specjalnie obdarzony czułością dlc obcych pamiątek rodzinnych, każdy wszak
prawie w albumie rodzinnym zachował jakiegoś genialnego i nadzwyczajnego dziadka
orai przecudnej urody babcię, na widok których każą się oglądającemi zachwycać.
Tymczasem jednak to nic z tych rzeczy!
Obejrzysz, Czytelniku, na końcu tej książki dokumenty Historii tej już przez
duże H. Bo jakże zdefiniować inaczej, np. zbiói unikalnych fotografii
przedstawiających członków załogi pociągi pancernego ,,Śmiały?" Mało że
podobizny, ale i oryginalne auto grafy, z których dziś po raz pierwszy odczytać
można nigdzie dotąi nie odnotowane nazwiska anonimowych dotąd obrońców Lwowi z
1918 roku. Podobną wartość przedstawia cały pomieszczony cyk zdjęć,
rejestrujących pierwszą przeprowadzkę „Panoramy Rada wickiej", i jej wędrówkę
ulicami Lwowa, co ułożyło się na historyczne wartości fotoreportaż. Utrwalono
tam również moment przekazy wa nia owego bezcennego dzieła klasztorowi
Bernardynów. Kim są pod pisujący ten dokument ludzie? Z pewnością to członkowie
społeczne go komitetu... Nawet autor zdjęć nie pamięta ich nazwisk i odwołuj się
do pamięci Czytelników tej książki. Nie wspominam już nawe o oryginalnych
autografach Piłsudskiego, Śmigłego, Sikorskiego, za chowanych w zbiorach
rodzinnych bohaterów tego tomu „Alfabetu
Na koniec wzgląd ostatni, nie mniej od tego drugiego smutny. Ot z dwóch
poprzednich tomów „Alfabetu" ubyło aż piętnastu, z którym jeszcze dwa lata, rok,
parę miesięcy temu przemierzaliśmy w wspomnieniach ulice tego niezapomnianego
miasta. Czas... te grzebień przeczesujący bez ustanku nasze szeregi tak
nieubłagani i wytrwale, w końcu pozostawi tylko łysinę niepamięci o mieście o
które biedne niedouki będą pytać niemądrze: ilu w nim Polaków mieszkało... Ilu?
Niech przewertują karty byle jakiej polskiej ency klopedii: dokładnie co trzecie
nazwisko cokolwiek znaczące w kulti rze, sztuce lub nauce, jest rodem ze Lwowa.
6
No tak, ale już Marian Hemar biedził się nad pytaniem:
„Do czyich rąk ostatni z nas Odda chorągwi drzewce? Komu Przekaże, gdy nadejdzie
czas, Aby ją cało niósł do domu? Gdzie są te ręce, w które my Oddamy nasze
gwiazdy, szarfy, Pieśni, marzenia, struny, harfy, Przysięgi, krzyże, wiersze,
Lwy?"
No więc właśnie - w czyje ręce przekazać tę chorągiew-pamięć? ednych zabrakło, a
drudzy... Gdzie im tam w głowie jakieś liasteczko. Są z miotu komputerowców,
heavy-metalu, videoklipów lotów kosmicznych. Coraz dalej od Lwowa, coraz dalej...
To chyba 'h mając na względzie, i czas, który wszystko odmienia, ten sam femar
napisał kiedyś dla Włady Majewskiej piosenkę „Rok uchodż-zy". Włada śpiewała
mija w moim domu przed rokiem.
„Że podobno już robi się takie rakiety, Będzie można pojechać na różne planety -
Na Saturna na Wenus no, sam-żeż pan powidz -A na księżyc to wogóli tak, jak do
Brzuchowic.
A ja nic, tylko słucham jak durna,
A ja oczy mam nagle we łzach,
Ze tak blisko jest stąd do Saturna,
•A do Lwowa daleko - aż strach!"
Niestety, to czas i nasi wnukowie sprawiają, że do Lwowa daleko z strach. Nawet
do własnego wnuka się przyznaję, który -jak tego \e słyszę-ma pewnie w nosie
Lwów. Niestety jemu i jego rówieśnym i Lwowa jeśli niedaleko, to w każdym razie
coraz dalej. Ten zatem zeci tom „Alfabetu lwowskiego"piszę dlatego, by był
rozkładem izdy na trasie pamięci do Lwowa, do którego coraz dalej aż strach...
Erwin AXER
Od Kasperletheater do „Współczesnego"
Kiedy pan Maurycy Axer ukończył wydział prawa na uniwersytecie Jana Kazimierza,
obiecując sobie założyć w niedalekiej przyszłości kancelarię adwokacką we Lwowie,
powołano go na ćwiczenia wojskowe. Akurat w tym samym czasie inny student -
Gawriło Princip - wypalił w Sarajewie z pistoletu do arcyksięcia Ferdynanda i od
razu stało się jasne, że ćwiczenia pana Maurycego przeciągną się nieco dłużej.
Dopiero w 1916 roku otrzymał przepustkę i wprost z frontu albańskiego udał się
na krótki urlop do Wiednia. Wykorzystał przepustkę należycie, bo ożenił się z
panną Schreyer, córką adwokata z Kołomyi, gdzie dziadek panny młodej był nawet
swego czasu burmistrzem. W rok później przyszedł we Wiedniu na świat Erwin. I to
była pierwsza z kilkuset późniejszych premier Erwina ?????.
Dopiero kiedy był „drei Jahre alt" (Erwin mówił wyłącznie po niemiecku)
przywieziono go do miasta, które nazywało się Lwów. Tu zaczął się uczyć po
polsku, a edukacja, odbywała się na spacerach, w czasie których chłopiec
odczytywał szyldy wszystkich sklepów i firm na Akademickiej. Tu również pan
Maurycy nareszcie mógł zrealizować swoje wcześniejsze plany: założył kancelarię
adwokacką. Mieściła się, ona tak jak i mieszkanie, przy Fredry 4A, akurat na
wprost Kasyna Oficerskiego, co miało w parę lat później znaczenie, bo z okien
własnego mieszkania można było z bliska oglądać Józefa Piłsudskiego, którego
podejmowano właśnie w Kasynie, gdy przybył do Lwowa dla udekorowania miasta
Krzyżem Virtuti Militari.
Ze Lwowa w tym czasie odchodziło do Wiednia coś z osiem pociągów na dobę, więc
odwiedziny wiedeńskich dziadków odbywały się często i regularnie. Mieszkali w
Baden pod Wiedniem.
8
tym Badenie był park zwany Doblhoffparkiem, a w nim, irewnianej budzie miał swą
siedzibę teatr kukiełkowy „Kasper-heater". Tu mały Erwin odbywał pierwsze
spotkania z teatrem, tern w tym samym Badenie, ale już na prawdziwej scenie,
oglądał :bywały występ z niejakim Breitbartem w roli głównej. Ten eitbart był
siłaczem, kładł się na desce nabijanej gwoździami, na :rsi kładziono mu drugą
deskę, na której stawało dwunastu ludzi, : artyście i tego było mało, więc na
koniec wstępował jeszcze na tę ??? koń.
Czy w tych okolicznościach można było nie zachwycić się te-em? Odtąd już muza
Melpomeny nigdy nie przestała czuwać nad winem ??????. Ani kiedy wstępował do
Państwowego Instytutu tuki Teatralnej, ani kiedy został w Warszawie dyrektorem
Teatru spółczesnego, którym kierował trzydzieści dwa lata (!), ani gdy anowano
go profesorem Wyższej Szkoły Teatralnej, ani w żadnej setek sztuk, które jako
jeden z najwybitniejszych polskich tyserów wystawiał na scenach polskich,
Amsterdamu, Nowego )rku, Berlina, Hamburga, Monachium, Zurychu i Wiednia.
Na razie jednak we Lwowie częściej niż do teatru trzeba było odzić do szkoły.
Miał niedaleko, dosłownie dwa kroki, bo
ulicy Piłsudskiego, gdzie wówczas jeszcze mieściła się szkoła . Henryka Jordana,
prowadzona przez legendarnego Kistryna. potem niewiele dalej, bo na Mikołaja,
też do Kistryna. Kto n wtedy nie chodził? Wszyscy jak jeden mąż Żygulscy, Kra-
:hwile, Głąbiński (patrz - „Cały Lwów na mój głów"), a tak-
bracia Scott - Ralf i Elgin, synowie konsula angielskiego otta, tego samego co
na Akademickiej pod piątym prowa-ił ekskluzywny i głośny sklep sportowy, znany
pod firmą „Scott Pawłowski" (patrz w tym tomie ELGIN SCOTT). Axer zawsze ał, by
obsada była znakomita..."; toteż na obsadę u Kistryna a nie można było narzekać.
Łaciny uczył Hausknecht; matema-d -Daszyński, krewny Ignacego; polskiego -
Maykowski, ten od lówią wieki", a historii - Henryk Wereszycki (kaprys losu
zasów sprawił, że Wereszycki tytuł profesora otrzymał dopiero za smierostwa
Tadeusza Mazowieckiego, w wieku 80 lat, i jego wny uczeń był obecny w Belwederze
na tej uroczystości, też już co profesor). Potem II Gimnazjum, nowi pedagodzy i
nowi ledzy. Wśród nich Jerzy Lerski - słynny w czasie wojny „Jur",
9
drugi obok Nowaka-Jeziorańskiego emisariusz i kurier podziemia. A także Andrzej
Ziemilski (patrz - „Towarzystwo weteranów"), wakacyjny sąsiad ze Sławska, dokąd
wspólnie wyjeżdżali na narty i wspinaczki.
W ogóle myślał wtedy poważnie o karierze sportowej. Nie bez racji, bo pierwsze
sukcesy odnosił właśnie na deskach, choć nie były to deski sceniczne, a
narciarskie. W swojej książce „Ćwiczenia z pamięci" Erwin Axer wspomina z łezką
w oku: „...sproszone zjazdowców z Czechosłowacji. Miał przyjechać z Zakopanego
Jar Marusarz, a ze Lwowa - Janek Szczepanowski, Leszek Chlipalski Lankosz,
Turski, Zbyszek Pawłowski, Zdzisław Pręgowski. (...; Startowali też moi koledzy
i rywale gimnazjalni, Jerzy Lerski Teczek Zychiewicz, Antek Ulma." I co? Bieg
zjazdowy wygra Erwin Axer z czasem siedem minut i piętnaście sekund.
Jednak inne deski wciąż czekały na Erwina ?????. Właśnif sceniczne. Na razie
przyglądał im się z „paradyzu" jako widz Wermińska śpiewała partię Carmen,
Szletyński wystawiał „Legen dę", Wierciński „Księdza Marka", było co we Lwowie
oglądać. A: wreszcie zjechał do miasta Leon Schiller i wystawił „Dziady" Wtedy
chyba zrozumiał Erwin Axer, że nie będzie mistrzen narciarskim. Był na tych
„Dziadach" dziewięć razy pod rząd Dotychczasowy idol Marusarz ustąpił miejsca
Schillerowi. O ułatwiał fakt, że Schiller i Horzyca, zabiegając wówczas o
dyrekcj lwowskiego teatru, z tej racji bywali częstymi gośćmi w dom syndyka tego
teatru, mecenasa Maurycego ?????.
W tym czasie do warszawskiego PIST-u (Państwowy Instyti Sztuki Teatralnej) nie
przyjmowano po szkole średniej. Jednak dl Erwina i Aleksandra Węgierki uczyniono
wyjątek; dla Węgierk ponieważ był bratankiem znakomitego reżysera, dla ????? -
???? waż protegował go sam Schiller. Pasowanie na reżysera nastąpił w dniu
imienin Zelwerowicza: 26 lutego 1937. Tego właśnie dni trzej studenci PIST-u
ubiegali się o dyplom reżysera, wystawiają trzy realizowane przez siebie
jednoaktówki: Aleksander Bardin Jerzy Kreczmar i Erwin Axer. Ten ostatni
popisuje się „Księżycei nadKarybami" 0'Neilla. Pierwsza samodzielna praca
reżyserska t opera „Nędza uszczęśliwiona" Bohomolca i Bogusławskiego z mi zyką
Kamieńskiego. Obecny na tych warsztatach teatralnych Bo napisał pochlebną
recenzję. To się tak łatwo mówi, ale wtedy t
10
ylo tak, jakby trochę później Bohdan Tomaszewski napisał początkującym Fibaku,
że nieźle się zapowiada.
Przyszła potem kolej na „Zwiastowanie" Claudela, wystawione salach „Reduty" i
Strindbergowską „Pannę Julię", do której xer zaangażował Irenę Eichlerównę. Był
to już jednak rok 1939 dramaty wymyślone musiały ustąpić miejsca dramatom praw-
awym. Historia, śladem teatru, też domagała się antraktu, fojna.
Zastała go na wakacjach we Lwowie. Uciekając wraz z bratem a. Węgry umyślili
wpierw przedostać się do Ymcenza i tamtędy po go wysokiej połoninie, szlakami
tak dobrze przecież znanymi harcerskich wędrówek, dotrzeć do madziarów. Ale
dobrnęli iledwie pod Stanisławów. Po nocy spędzonej w majątku Majdan, ależącym
do dalekiej kuzynki Axerów, okazało się, że we wsi byli iż bolszewicy. Powrót do
Lwowa. „ W domu rodziców - wspomina
jednym z wywiadów Erwin ???? (? zmienili już wówczas deszkanie z Fredry na
Akademicką 10) - był obóz, mieszkało wunastu ałbo piętnastu żołnierzy. Do stołu
zasiadało codziennie ilkanaście osób. W ojca sypialni mieszkał jeszcze ,,Pioś",
jak \awiał Horzyca, Borkowski, dawny lwowski wojewoda Piotr Dunin-3orkowski,
który się u nas ukrywał, dopóki go nie prze szmuglow ano ? Warszawy. Nastrój
panował dziwaczny, bo pół Polski - nagle wlazło się we Lwowie. W cukierniach, w
przepełnionych kawiar-iach spotykali się ludzie niespodziewający się nawzajem
zobaczyć, lyśleli o sobie, że są gdzie indziej, może zagranicą, albo w ogóle nie
vją. Spotkałem Kreczmarów, bo zebrała się spora część rodziny, inek zamieszkał u
mojej ciotki."
Teatr jest wiecznym udawaniem życia. Teraz nagle role się dwróciły: życie
udawało teatr, wyznaczając ludziom do grania >le w nowych kostiumach. I tak na
przykład mecenas ???? grał )lę administratora teatru, zarządzał widownią,
rozdzielał bilety, rwin i Bardini porządkowali teatralną bibliotekę. Z czasem
owstały dwa teatry ukraińskie - operowy i dramatyczny, teatr ydowski i teatr
polski pod nazwą Państwowy Teatr Dramatyczny, •yrektorem tej ostatniej sceny
został Ukrainiec Kandyba, kierow-ikiem artystycznym - Władysław Krasnowiecki, a
Uterackim Władysław Broniewski. Po jakimś czasie „awansował" Erwin ???? a
statystę, otrzymując etat aktorski trzeciej kategorii; potem już
11
było coraz lepiej, bo asystował Dąbrowskiemu przy „Moralności pani Dulskiej"; aż
wreszcie sam wystawił „Pannę Maliczewską".
Ale ludziom inne dramaty zaprzątały umysły - upadek Paryża, Dunkierka, walka o
Anglię, Narwik, wywózki do Kazachstanu, Łąckiego, Brygidki, Zamarstynów.
Napięcie rosło z miesiąca na miesiąc, aż wreszcie jak w każdej sztuce, tak i w
tej wojennej musiał nadejść punkt kulminacyjny - 22 czerwca 1941. Nad życiem we
Lwowie, dotąd reżyserowanym przez NKWD zapanowało Gestapo. Erwina ????? czekała
nowa rola: lakiernika w obozie Janowskim.
Z rodziny spotykał tylko Erwin czasami brata Ryszarda, który należał do
organizacji bojowej kierowanej przez Borwicza. Brygada lakierników pracowała na
mieście; od czasu do czasu udawało się wstąpić na Kazimierzowskiej do sklepiku,
który prowadził aktor Rodziewicz. Tam się spotykali i tam dowiedział się, że
ojca aresztowano 1 września 1942 - od tamtej chwili wszelki ślad po nim zaginął.
Matkę szczęśliwie udało się przeszmuglować do Warszawy i tam zajęli się nią
Kreczmarowie, u których mieszkała aż do powstania. Któregoś dnia brat nie zjawił
się na umówione spotkanie. Było to późną jesienią 1943 roku; jak się okazało
ocalając życie dziesiątkom ludzi, sam zginął. Po jakimś czasie Erwin przestał
być lakiernikiem i obsadzono go w roli ślusarza. Przez półtora roku pracował w
brygadzie pod okiem starego majstra, który miał swój warsztat na Wałach
Gubernatorskich. Remontowali mieszkania i Niemcy orzekli, że jest najlepszym
ślusarzem, ponieważ znał wybornie niemiecki, i łatwo można się było z nim
porozumieć. Pewnego dnia remontowali balkon willi przy Poniatowskiego. Dozorował
ich Niemiec, którego znał jeszcze z czasu, gdy szykowali mieszkanie profesora
Grucy przy Lindego, teraz zarekwirowane dla gubernatora...
To co wydarzyło się po wielu-wielu latach, napisane dla teatru byłoby czystą
grafomanią: życie jednak nie przebiera w środkach wyrazu. Oto gdy był już
wybitnym i przechwytywanym przez wszystkie teatry reżyserem, w Monachium, w domu
pięknej i młodej niemieckiej aktorki, którą zaangażował do głównej roli,
usłyszał zaskakujące pytanie. Czy zna mianowicie miasto, które nazywa się
Lemberg? Od tego miejsca cytuję już tylko fragment wspomnienia Erwina ?????
pomieszczonego w książce „Ćwiczenia
12
Lmięci", a zatytułowanego „Rondo, czyli spotkanie do którego ogło nie dojść". -
„To nieprawdopodobne, śmieszne nawet, ałejej ciec podskoczył na dźwięk mego
nazwiska, twierdził że mnie kiedyś al, że to było w tym Lembergu właśnie i że -
tu zająknęła się -pan >ł wtedy ślusarzem. Ojciec zapamiętał nazwisko, imię też
się zgadza, ie zgadza się tylko łysina... (...) Przypomniałem go sobie bez trudu.
~>doficer SS przydzielony do świty gubernatora. Pewnego razu prawiałem
balustradę werandy w jego domu przy ulicy Poniatow-iego. Teraz jego córka była
moją aktorką. Piękna i utalentowana, 'ała w sztukach, które reżyserowałem. Kiedy
do niej telefonuję Warszawy lub skądś indziej, słuchawkę zazwyczaj podnosi
ojciec, iem, że to on, on wie że ja to ja, ale ponieważ udaje, że nie wie z kim
zmawia, ja też udaję, że nie wiem z kim rozmawiam. (...) Po Inym ze swych
sukcesów nasza koleżanka urządziła przyjęcie, zyniosłem ze sobą jakąś moją
młodzieńczą fotografię, bo już od wna nie wiadomo czemu na to nalegała. Starsza
pani, która jmowała honorowe miejsce za stołem, spojrzała na mnie i zanim •zcze
zdążyła zobaczyć zdjęcie, krzyknęła: - To ten! Z kolei ona ęczyła mi
podniszczone zdjęcie pocztówkowego formatu. Przed-iwiało fragment willi, który
wydał mi się znajomy. Na fotografii dać było taras otoczony balustradą, młodą
kobietę na leżaku. Obok >uletnia może dziewczynka bawi się lalką. Poznałem po
chwili mysłu balustradę, którą kiedyś w pocie czoła cementowałem, zpoznałem w
młodej damie starszą panią, która teraz siedziała zede mną jako matka mojej
przyjaciółki. Znałem ją więc nie od 2su tej roli sprzed kilku lat, lecz od
niemowlęctwa niemal. Co irza się po tysiąc razy w bajkach, w sztukach Szekspira,
zdarzyło naprawdę. Koło się zamknęło..."
Koło to rondo, a rondo w interpretacji muzyków to utwór, rtórym główny temat
powtarza się kilkakrotnie. I otóż jeśli przyjąć główny temat tamtych czasów
ukrywanie się, to w przypadku Izin Kreczmarów i Axerów, ta interpretacja ronda
pasuje wręcz alnie: za sowietów we Lwowie Axerowie ukrywali Kreczmarów; Niemców
Axerów zaczęli ukrywać w Warszawie Kreczmarowie. przód przyjęli pod dach na
Żoliborzu matkę Erwina, później jego nego, kiedy uznał, że rola ślusarza
przestała mu odpowiadać. Następne więc gastrole - to warszawskiego powstańca,
który urmował Dworzec Gdański z łopatką saperską w dłoni, potem
13
jeńca obozu w stalagu 11 „A" koło Magdeburga, robotnika w kamieniołomach w
Górach Harzu...
Po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów czas jakiś spędza Axer wraz z Kreczmarem w
Halberstadt; tam odnalazły ich żony i stamtąd wyruszają w powrót do kraju. Kiedy
wiele lat potem, już jako dyrektor Teatru Współczesnego w Warszawie, wystawił
Kruczkowskiego „Pierwszy dzień wolności", to jakby opowiadał o tamtych właśnie
dniach, pierwszej prawdziwej wolności, którą smakował w Halberstadt.
Pierwszym etapem po powrocie była Łódź. Pierwszą powojenną sztuką, jaką tam
wystawił było „Ich czworo" Zapolskiej, z Mirą Zimińska w roli głównej. Na
Warszawę przyszedł czas dopiero w 1949 roku. Teatr Współczesny, którego był
najpierw kierownikiem artystycznym, a później przez dwadzieścia pięć lat
dyrektorem, to w owym czasie Mekka, do której ściągali najwybitniejsi aktorzy, a
na bilety ludziska zapisywali się na pół roku wcześniej. Wylęgarnia talentów i
gwiazd. Kto wtedy widział Łomnickiego w „Arturo Ui", albo jako Łatkę w
„Dożywociu"; czy Fijewskiego w „Tangu" Mrożka; Czechowicza w „Biedermann i
podpalacze", albo Eicłilerównę w „Wizycie starszej pani", to jakby odbywał
wyższe studia z zakresu powojennej historii polskiego teatru.
Przez krótki czas dyrektoruje również scenie Teatru Narodowego, z którym odbywa
triumfalny objazd po Europie. Gościnnie reżyseruje w Amsterdamie, Berlinie,
Nowym Yorku, Monachium i w Burgtheater w Wiedniu. I pomyśleć, co by było, gdyby
swego czasu pod tym samym Wiedniem, w Badenie, nie zachwycił go siłacz Breitbart,
który leżąc na desce nabijanej gwoździami dźwiga] na sobie tuzin osiłków i konia?
I tylko na szlaku tych podróży nie ma Lwowa. Nie ma, bo dzięki reżyserom
jałtańskim inne tam już obowiązują dekoracje: an Fredry 4A, ani telefonu 7-58,
ani Teatru Wielkiego, ani szkołj Kistryna, sklepu sportowego „Scott & Pawłowski"
na Akademie kiej... Ten spektakl już nigdy się nie powtórzy. Więc tylko w
imienii Erwina ????? delegowany jest syn - Jerzy, znakomity filolog profesor UW,
który jeździ do Lwowa, by tam z ukraińskimi swym kolegami rozprawiać o
zawiłościach filologii. Zawiłości histori wykłada mu w domu ojciec.
i BAŁŁABANÓW
Generał-okulista
:kawe kto z dzisiejszych lwowiaków (a ciekawi mnie to dodat-/o jako męża
okulistki), dobierał sobie jeszcze przed wojną lary? Można bez większej omyłki
zaryzykowć twierdzenie, że zależało mu na dobrej diagnozie, to musiał trafić
albo do dr. oga (Rutowskiego 3), albo do doc. Grzędzielskiego (Mikołaja a jeśli
tak się złożyło, że brak było na lekarza szwajnerów, tedy ił jak w dym na Wałową
11. Tam ordynował dr Teodor taban, który tym się odznaczał, że był dodatkowo
generałem, ednych leczył za darmo.
Aby nie być gołosłownym, wnuk jego, dziś mieszkający w Warne inż. Marek Bałłaban,
przechował w rodzinnych annałach m przekazał kartkę z receptariusza dziadka,
gdzie stoi jak byk: idea Dr Teodor Bałłaban, okulista, ordynuje od godziny 10-12
d południem i od 1/2 4-5 po południu. Dla ubogich chorych iłatnie od 9-10 rano."
4a tę Wałową przeniósł się doktor-generał z Halickiej 21, która amienica
stanowiła jego własność i znana była w mieście jako i „Pod kogutkiem". Ożeniony
był z Augustą trojga imion lią, Antoniną Ehrbar, siostrą późniejszego generała
kawalerii esandra Ehrbara.
Doktor sam zresztą posiadał rangę generała, bo podpułkow-?? był jeszcze w armii
austriackiej. Jako lekarz wojskowy brał iny udział w obronie Lwowa. Tu się 1
kwietnia 1866 roku Iził, tu studiował medycynę, a specjalność okuhstyczną naby-
tia praktykach w Grazu i w Pradze. Był człowiekiem niebywale wnym i swoimi
działaniami obdarzał sprawiedliwie pospołu ycynę i wojsko, z którym - mimo
przejścia do rezerwy ntaktu nigdy nie stracił. Był więc „ojcem chrzestnym" pułku
15
Nr.
Radca Dr. Teodor Bałlaban
OKULISTA
ordynuj* od godziny ? - J2 ptmu pahuhiiem
i o<i
fi po południu. ??? ubogimi chorych bw-ptetwle ort 9—10 nm.
W m«d«H?t.» i Awh>t« ordynuj» ???? ????? pol
•ul, HALICKA l. 21. - T«Jef. t»-l&.
Rp.
-?
X
O
??
"V*
>
i-,
/*
;
/
anów Krehowieckich, naczelnikiem oddziału konnego „Sokoła icierzy" we Lwowie,
szczycił się zażyłą przyjaźnią z Sikorskim, i którym niegdyś walczył, i z
Władysławem Andersem, będącym skim kuzynem jego synowej.
Ponieważ leczył nie tylko samych ubogich, a praktykę miał losalną, zarobione
pieniądze za radą swego adwokata inwes-vał gdzie się tylko dało. I tak był
wydawcą „Gazety Porannej", półudziałowcem Towarzystwa Naftowego w Borysławiu i
Rafi-ii ropy w Klęczanach oraz spółki „Domy Stalowe".
Łatwo się domyśUć jak to się wszystko musiało zakończyć po argnięciu do Lwowa
bolszewików. Nie dość że generał, to jeszcze rżuj. Aresztowany niemal
natychmiast po wkroczeniu sowietów, luje w „Brygidkach". Tam, ku swemu
zaskoczeniu, dzieli celę Andersem. Wspomina o tym Anders na stronie 35 swej
książki ez ostatniego rozdziału", pisząc o Brygidkach: „znalazłem kil-
znajomych m.in. lekarza-okulistę, generała w stanie spoczynku odora Bałłabana,
pułkownika w stanie spoczynku Longina, mjr. dkę-Narkiewicza i członka rady
miejskiej Rybczyńskiego. Dowie-ałem się, że we Lwowie aresztowano wszystkich
oficerów w stanie uczynku; podawano mi przeszło setkę znajomych nazwisk (...)
Już edy wiedziano o straszliwym znęcaniu się podczas śledztwa. Bito irturowano
średniowiecznymi sposobami, często aż do śmierci."
Teraz dopiero się okazało, jakiej potężnej mocy nabrał ten pisek na szyldzie i
receptariuszu doktora: ,,dla ubogich chorych ipłatnie od 9-? rano". Aż trudno w
to uwierzyć, ale właśnie ęki zabiegom, petycjom, przekupstwom i poręczeniom
biedoty awskiej Teodor Bałłaban został w końcu zwolniony, tuż przed Toczeniem do
Lwowa Niemców. Drudzy oprawcy nie zdołali go : dosięgnąć: po nagłej śmierci swej
żony generał potajemnie uścił Lwów i wraz z synem Marianem zamieszkał w
Proszowi-;h pod Krakowem. Tam też, w 1945 roku, zakończył życie, trzy
proszowianie do dziś wspominają, jaki to na ich cmentarzys-
uroczysty odbył się pogrzeb, bo nigdy dotąd nie chowano :ogo z taką ilością
odznaczeń i orderów, a przy tym przy salwach mpanii honorowej.
Generał miał czterech synów: Karola, Adama, Augusta, Maria-
oraz córkę Annę. Adam zginął wraz z całą rodziną podczas nnej w 1934 roku
powodzi w Klęczanach, gdzie prowadził
17
;ixdi>»a ??????, domów tttes*kalnv<.U d» 6 piąci-, will. ??????, roty-idw,
gnraj.y, kiosków »rm. ws?.efkifg« rrtdjaja j&jektów rządowych
i»»jr*ejtmalehsjs*ym systemem pa' * »t« •*"? *h irfyt sfalowycft Światowej stawy
hut ???????-
wskiett. Niespożyta IrweloSć!
Rekonstrukcje ) atfapta uje ws««slkich bu<<«wN wetft»? najnowszych wytnagów
tectittiW b« iowlaaej «ugrani ezeej, wykonywanie i przet&ił-sa portali
sklepowych e wsunięciem filarów ? ciągu 24 goiidn, ned-
btiiiowa plater itp,
Wykonanie pintiow,
to>s?.t«rys6w, ???????
fachowych*
„Domy Stalowe"
OCWMMMA ??»????,)? NA CAŁA fOŁSKĘ SfStKW? $ WI? ?W W ? J ? i R J* v ? ? ? L ? ?
PRZEDSIĘBIORSTWO BUDOWY
LWÓW UUCA CHORĄŻCZVZNV t. SI
i»
JWłeltr.ogny tanie G-enarale
.V ???^?????? przesyłam Jarami Uanrałowi «???» ?? ???.616 ??. SUG ?.,??»8 ??
8.2? i)oiMKr..Y89 ra 2.2SU ł Nr.790 m ??? Ltol.am. łącanle ?? ??? 5.930 iiol.am»
????????? te weksle płatne ?? l.luiega 193u r. Seksissai tymi objęte są.
nsssystkle kwoty w rifcsyc ierremach !????| Domcra ataiowyts' ???? 'Iśucis
Ssicła* ???? ??»? Oarierała pojjyesanyoh. ????, odastki do dni płatno sic
Łączę wyrazy wysokiego ?????????
i i '
V ' A* ^
JKielmośny Pan liane-rał Ur .Teodor Siał łaban
?»? ? w a w i »
Warto by zobaczyć tę niespożytą trwałość budowli Domów Stalowych. Rodai autora
„Jak hartowała się stal" dali im radę
:eresy ojca w tamtejszej rafinerii ropy. August - dziennikarz Dtnik, uczestnik
bitwy o Anglię, zmarł na emigracji w 1962 roku. arian - przemysłowiec do końca
opiekował się ojcem w Proszo-cach, po wojnie zamieszkał w Opolu, gdzie zmarł w
latach :demdziesiątych. Córka Anna, zamężna za lekarzem stomatolo-?? Romanem
Drozdem, do dziś mieszka w Katowicach.
Najstarszy Karol, jedyny, który obrał drogę ojca, bo był •kulistą, i oficerem,
jeszcze przed wojną doszedł do wniosku, że róch Bałłabanów - okulistów na jeden
Lwów to za wiele przeniósł się do Warszawy, gdzie ordynował przy Hożej 47,
owadząc jednocześnie przy Nowogrodzkiej lecznicę wraz ze anym warszawskim
okulistą Roszkowskim. Karol był kapita-m rezerwy. W czasie, kiedy ojca więziono
w Brygidkach, on sam ł jeńcem Kozielska. Zamordowano go w Katyniu.
Pozostawił dwóch synów: Janusza, zwanego „Żansio", który tq związki ze Lwowem
podkreślił po wojnie, zostając krótko-yałym mężem Ireny Dziedzic, hipotetycznej
więc dziedziczki finerii ropy naftowej w Borysławiu oraz spółki „Domy stalowe"
musz zginął przed paroma laty w wypadku samochodowym), rugi syn nazywa się Marek.
Ten, pomny na dawne marzenia iadka o stalowych domach, został inżynierem
budowlanym emu to, jako kustoszowi Bałłabanowych archiwalii i pamiątek,
wdzięczamy pomieszczone tutaj dokumenty.
Antoni BARKER
Mały Tońko Wielkiego ?????
Ten Anglik, urodzony w Afryce w Johannesburgu 1955 roku, dziennikarz „Reutera",
wieloletni korespondent tej agencji w Chinach i w Afryce, jest mimo wszystko
lwowianinem z krwi i kości, w żyłach bowiem ma dokładnie właśnie sto procent
lwowskiej krwi. po matce Władysławie i ojcu Henryku. Dodajmy pośpiesznie, że
ojciec Henryk, zanim po wojnie przybrał w Anglii nazwisko Barkei nazywał się we
Lwowie ni mniej ni więcej tylko... Vogelfaenger. Są jeszcze jakieś pytania?...
Takich jak Antoni lwowiaków, którzy nigdy nie widziel Lwowa, ale w domach
rodzinnych przesiąkli legendą miasta swycl przodków, jest rozsianych po świecie
szerokim tysiące. Od smocz ka, od kołyski karmieni wspomnieniami rodziców-
wygnańców naumieli się angielską grzechotkę - rattle nazywać kołatawką z
college'u urywać się na hinter do Hyde Parku, z góry przeświad czeni, że kudy
jemu tam do Parku Stryjskiego, o Kaizerwaldzie ni< mówiąc. Od rana do nocy
słyszeli o jakimś Wysokim Zamku, jal Biblii uczono ich na starych ocalałych
fotografiach topografi dziwnego miasta bez rzeki, na pożółkłym i postrzępionym
piani Horbaya umieli paluchem przejechać całą trasę „jedynki" od Ale Focha aż na
Łyczaków. Jakże więc im angielskim, francuskim brazylijskim sztrabanclom
odmawiać lwowskiego rodowodu A już zwłaszcza „małemu Tońkowi", synowi
protoplasty najwięk szej legendy Lwowa, jaką był i pozostanie „duży" TOŃKO. Bo
ta: ich właśnie w domu rozróżniano: duży i mały Tońko...
Ze wszystkich legend legendarnego miasta ta właśnie przeti wała najdłużej.
„Wesoła lwowska fala". Szczepko i Tońko. Nastał w naszym „Alfabecie" pora
najwyższa przypomnieć o tym nieś wykłym fenomenie, jakim jest wciąż trwała, nie
posiwiała przez pć
20
???
;ku popularność tej pary batiarów. Z czym ich porównać? Jaki aleźć punkt
odniesienia, by dzisiejszemu odbiorcy uzmysłowić tpopularność? Żadna „Dynastia",
żadni „Matysiakowie" i żad-
„Różowa dama" nie wymiatały tak ulic w niedzielne wieczory, z udawało się to
„Wesołej lwowskiej fali". Co tydzień o dziewiątej eczorem w niedzielę wszystkie
ówczesne superheterodyny, wszy-de „philipsy" i „telefunkeny", i wszystkie
grające jeszcze tu śwdzie za pomocą akumulatorów i „anodówek" „Daimon" araty
radiowe nastawione były na falę średnią o długości 385,1 ;tra, którą arendowało
w eterze „Polskie Radio Lwów". To już jjćdziesiąt lat z okładem. A jednak do
dziś zapowiedź filmu udziałem Szczepka i Tońka nie domaga się odsyłacza, nie
itrzebuje dodatkowych wyjaśnień; to nie film wyniósł ich na wczesne szczyty
popularności, to oni swoją osobowością promo-ili ten film.
W ogóle cała „Wesoła lwowska fala", będąca składanką onologów i skeczów,
stanowiła swoistego rodzaju zwierciadło Ibijające specyficzny klimat tego
miasta-bukietu splecionego óżnobarwnych języków, kultur i obyczajów,
zadzierającego nosa racji swej niedawnej stołeczności (stolica Galicji,
Lodomerii Wielkiego Księstwa Krakowskiego, czyli - jak powiadali nasi diowi
bohaterowie: stolica Golicji, Głodomerii i Wielkiego viństwa Krakowskiego). A
przy tym ten jeszcze ni to sentyment, to przywiązanie do nieboszczki Austrii.
Zwłaszcza w warstwie Łykowej pozostały trwałe ślady jej półtorawiecznej
obecności. rszak prawowity lwowianin - od profesora poczynając, a na ymonie,
czyli' dozorcy kończąc - miał w mieszkaniu n ? ? a s t -? i trymutkę, w sklepie
papierniczym kupował rad erkę t parę szóstek, wypijał h a 1 b ę piwa, w szkole
chodził na i n t e r, a ich żony upinały sobie włosy nie żadną tam spinką,
obowiązkowo harnadlem.
W takiej to dopiero barwnej geografii językowej docenić można czególne miejsce,
jakie zajmowały dialogi Szczepka i Tońka. aczęło się, według relacji Tońka,
zupełnie przypadkowo. Podczas kiegoś towarzyskiego wieczoru u Budzyńskiego, czy
też może łaśnie na Krupiarskiej u Tońka, pan Henryk popisywał się ymyślonym
przez siebie monologiem, który był relacją jakiegoś itiara z oglądanego niedawno
w kinie filmu o dzikiej małpie
21
Rangu. Budzyński miał ponoć tak się zaśmiewać z tego popisu przyjaciela, że
zaproponował mu nazajutrz powtórzenie tego samego „numeru" przed mikrofonem. A
że batiar Tońko musiał ten monolog do kogoś wygłaszać, dobrał sobie słuchacza,
którym akurat był pod ręką w studio się znajdujący spiker - Kazimierz Wajda.
W tym miejscu, gwoli prawdy historycznej, uzupełnijmy tę informację o glossę
Włady Majewskiej i Haliny Zalewskiej, które poważnie podważają tę wersję
wydarzeń. Oto według nich pierwowzorem postaci Tońka był Stanisław Czerny -
student lwowskiej politechniki. Należał on do kierowanego przez Wajdę
amatorskiego zespołu rewiowego, który pewnego razu zaproszony został przez
właściciela Niemirowa w celu zabawienia pensjonatowych gości. W pociągu, w
drodze do Niemirowa, Czerny batiarską gwarą opowiadał Wajdzie treść filmu o
małpie Rangu. Jadący wraz z nimi w przedziale kolejarze tak zaśmiewali się z tej
opowieści, że Wajda postanowił „numerem" tym uraczyć pensjonariuszy w Niemirowie
przy okazji najbliższego występu. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Dialogi
Szczepka i Tońka stały się odtąd żelaznym numerem studenckiej rewii. Dopiero po
roku, kiedy Czerny, już po dyplomie, opuszczał Lwów udając się do Warszawy,
powstał problem znalezienia zastępstwa Tońka. I wybór padł na mecenasa
Vogelfaengera. Jak było tak było, grunt, że w ogóle było.
Odtąd teksty pisywali sobie sami, jeden czerpiąc z folkloru łyczakowskiego,
drugi - z niemniej barwnej dzielnicy Gródeckiej. Kiedy już były dobrane imiona,
powstał problem wyposażenia obu bohaterów w odmienne charaktery, nadanie im
osobowości. I tak oto Szczepko został pewnym siebie, pohukującym,
wszystkowiedzącym rezonerem, co to nie z jednego pieca chleb jadał, Tońko zaś
potulnym naiwniakiem, „durnowatym pumidorem", wiecznie zdziwionym, spłoszonym
rzekomą „erudycją" przyjaciela, choć w gruncie rzeczy z cicha pęk „zaginał"
nieraz autorytatywne stwierdzenia Szczepka.
Obaj autorzy, wybitni koneserzy radia i estrady, bezbłędnie posłużyli się tu
żelazną zasadą kontrastu, który jest podstawą umiejętności rozśmieszania
publiczności (ówczesne wzory to wszak Flip i Flap - gruby i chudy, Pat i
Patachon -mały i długi). Szczepko i Tońko byli z kolei duetem mądrali i
naiwniaka.
22
Co ich łączyło charakterologicznie to dobroć, tkliwość, gołębie
rost serce, krótko mówiąc „serce batiara", który to „batiar gdy
a to życie swe da, bo takie serce on ma", co wyartykułowane
itało jako ich życiowe credo w piosence o takim właśnie tytule:
srce batiara". Implikacje ich postawy życiowej dostrzeżemy we
zystkich ich scenkach, we wszystkich skeczach, we wszystkich
dogach. Wzorcowa pod tym względem jest fabuła filmu „Będzie
iiej", gdzie obaj bohaterowie, sami „bidołachy" nie mający co
ygać", zaopiekują się, gdy trzeba, niemowlakiem-znąjdą. Toń-
, który obdarzony był szczególnym talentem do wynajdowania
ion, jak wiadomo już na planie tego filmu nazwał dzieciaka
jbusem. Nie warto by może o tym i wspominać, gdyby nie
bawne nieporozumienie związane z owym przezwiskiem. To, co
Tońkowi od tak po prostu wyrwało, dla uczonej lingwistki stało
po wojnie tematem dogłębnych dociekań i było dowodem
rfywów niemczyzny na gwarę lwowską. Dowodziła mianowicie,
przezwisko „Baj-bus" na określenie kogoś małego, niepozor-
go, chodzącego nisko przy nodze, ma swe korzenie w germańs-
n „bei Fuss". Widywałem Tońka nieraz śmiejącego się serdecz-
;; przy tym naukowym wywodzie ze śmiechu po prostu zapłakał.
Niepowetowaną wprost stratą jest „zagłada" ostatniego ich
mu „Serce batiara", którego jedyna kopia padła pastwą płomieni
raz w pierwszych dniach wojny. Wyprodukowała film, podobnie
k: i dwa poprzednie, warszawska wytwórnia „Feniks-Film",
podobnie jak tamte, przypomniane niedawno przez telewizję,
żyserował Michał Waszyński. Anegdotą fabularną tego ostat-
ego utworu były przygody Szczepka i Tońka, dla których kanwą
m razem był patriotyczny zryw w obliczu groźby zbliżającej się
ojny, czyli społeczna zbiórka na FON (Fundusz Oborny Narodo-
?. Akcja ta została utrwalona na starych kronikach PAT-a,
gazujących jak to szkoły, urzędy, całe gminy, powiaty, całe
•iorowiska środowiskowe prześcigały się w dozbrajaniu armii,
ndując jej z groszowych nieraz składek czołgi, działa, samoloty,
nundurowanie i broń. I otóż batiary lwowskie rzuciły hasło
?undowania armii „maszingeweru", czyli karabinu maszynowe-
). Ale same batiary lwowskie cóż mogły zwojować, potrzebne
Ąo wsparcie batiarów z innych miast. Szczepko i Tońko wyrusza-
więc w Polskę szukać poparcia dla swej idei wśród kolegów.
23
W Krakowie, na Śląsku, w Poznaniu, Warszawie, gdzie batiarami są - dzieci ulicy,
różne „bajoki", „karliki", andrusy i cwaniaki. Najgorzej im poszło w Poznaniu,
gdzie nie sposób było znaleźć batiara - Poznań to miasto porządne, rzetelne, tam
w ogóle
batiarów nie ma.
Od tamtej pory dialogi Szczepka i Tońka nabrały już innego charakteru, stały się
- jakbyśmy to dziś powiedzieli - zaangażowane. Dotychczas dobrotliwe i łagodne,
wyostrzyły się politycznie. Trzeba bowiem wiedzieć, że wojna ani na chwilę nie
przerwała działalności artystycznej Szczepka i Tońka. Po ewakuacji ze Lwowa we
wrześniu znaleźli się w Rumunii, gdzie w Busau, w tamtejszej YMCA Wiktor
Budzyński natychmiast zdołał zorganizować występy „wesołofalowców" dla uchodźców.
Potem przez Jugosławię i Włochy dotarli do granicy włosko-francuskiej i tam w
Modenie powstała Polska Czołówka Teatralna Nr 1. Szczepko i Tońko, już w
mundurach, bawili brać żołnierską. „Polish Soldiers Revue by Lwowska Fala". Tak
ich zapowiadały afisze. I ani na chwilę nie zapominali skąd ich ród - że ze
Lwowa. Tońko do ostatka pamiętał jeden z ich ówczesnych skeczów. Żołnierze
otrzymują do wypełnienia karty ewidencyjne. Jedna z rubryk ankiety brzmi: „w
jakim kierunku się specjalizujesz?". Tońko, zgodnie z dawnymi regułami gry
„durnowaty pomidor" nie ma pojęcia jak tę rubrykę wypełnić. Szczepko: „ta co ty,
durnowaty pomidur, nie wisz w jakim kierunku i specjalizujisz? Ta w kierunku
do Lwowa!"
No i specjalizowali się w tym jedynym możliwym do pomyślenia kierunku.
Specjalizowali się, jeżdżąc od obozu do obozu, nieraz zaś czołgając się od okopu
do okopu. Aż w Modenie dosłużyli się stopni podporuczników, gwiazdkę zaś do
beretu Tońka przypina osobiście generał Maczek, wręczając mu własną, oderwaną z
gene ralskiego naramiennika. Ten beret Tońko przechowywał do śmier ci, potem zaś
przeszedł w ręce Tola Szolgini, który z kolei przekażą beret Muzeum
Niepodległości w Warszawie, które ma ambicji utworzenia w przyszłości Muzeum
Miasta Lwowa. Rzadki to - byi może - wypadek, by awanse zdobywać na wojnie za
opowiadanii dowcipów. Lecz ich śmiech - tak wówczas tam potrzebny -mierzyi można
było bez mała i generalską rangą, bo podnosił na duchu rozgrzewał zwątpiałe
serca, kazał wierzyć w zwycięstwo.
24
Po wojnie znalazł się Tońko w Johannesburgu w Afryce, źniej w Anglii, gdzie jako
mister Barker przez siedemnaście lat kładał angielskim sztubakom w angielskim
college'u łacinę isady brytyjskiej konstytucji. Albowiem ten „durnowaty pomi-r"
w życiu prywatnym znał expedite łacinę jeszcze z VI klasycz-50 Gimnazjum im.
Staszica na Łyczakowskiej, a z prawa ninistracyjnego pisał pracę magisterską na
Uniwersytecie Jana zimierza. Pokażcie mi dzisiejszego rewiowego wesołka, który
by nalazłszy się na obczyźnie - mógł uczyć choćby w podstawowej dzielnej szkółce.
Jak powiadają we Lwowie: dzisiaj już takich nie )ią...
W 1988 roku odwiedziłem Tońka w Londynie. Mieszkał już wczas w pensjonacie dla
rencistów w Wimbledonie. „Jurciu owiedział -ja chcę do was. Możesz mnie chociaż
do Warszawy askać? Ja chcę do was..."
Bóg jeden wie, co trzeba było wykonać, aby tę prośbę spełnić, iwo stałego pobytu,
bo to wszak obywatel brytyjski. Jakoś tak ine czynniki dały się w końcu
przekonać. Prawo do zamiesz-lia w Domu Kombatanta wymagało od Tońka
przynależności ZBOWiD-u, do czego z kolei Tońka żadną miarą nie udało się donic.
Zamieszkał w końcu bez tej przynależności w tym Domu mbatanta, czyli jak sam
mawiał - w Domu Kombatiara. A takie miał „durnowaty pomidur" szczęście, że nawet
pielęg-rka pani Basia, która go w tym domu doglądała, też była ze owa. Z
Listopada ulicy... Zdążyłem jeszcze nakręcić z nim film, ry nazywał się „Tońko,
czyli legenda o ostatnim batiarze". TV imitowała film w wieczór wigilijny.
Nadeszła lawina listów, ra sprawiła, że telewizja zmuszona była jeszcze
parokrotnie film ytórzyć. Tońko odmłodzony przesiadywał, jak sobie
wymarzył, ,Europejskim", przy słynnym stoliku, gdzie zasiadali zawsze >ołudnie
Ludwik Starski, Ludwik Sempoliński, Bosak... Niestety nie trwało to długo.
Skołatane, tułacze serce biło już az słabiej. Już nie w jego kawalerce w Domu
Kombatanta, i Klinice na Hożej przesiadywałem przy jego łóżku. Kiedyś rian Hemar
napisał piosenkę „Kiedy lwowskie serce powie ie szlus..." „Jurciu -powiedział
któregoś dnia Tońko - Mariań-wiedział co pisał. To moje mówi już szlus..." O
piątej o świcie idziłmnie telefon dyżurnego lekarza: szlus... Pozostało już
tylko
25
odszukać w dalekiej Afryce Małego Tońka, aby mógł wypełnić ostatnią wolę swego
wielkiego Ojca. Wolą jego było spocząć u boku żony na londyńskim cmentarzu w
Nord Sheen.
W dwa dni potem poznałem Małego Tońka. Urodził się jeszcze w Johannesburgu.
Potem, już w Londynie, umieścił duży Tońko małego Tońka w Cambridge, gdzie
studiował historię i... język chiński. Pozwoliło mu to później pracować w piśmie
„Chine--bussines", a w roku 1982 wyjechać jako korespondent Reutera wpierw do
Hong-kongu, a później do Pekinu. W 1988 roku objął placówkę tegoż Reutera w
swoim rodzinnym Johannesburgu. Tc tam właśnie zastał go mój fatalny telex,
donoszący, że nad ranem 6 października 1989 roku w klinice rządowej przy zbiegu
Hoże i Emilii Plater zakończył swe tułacze życie najbardziej lwowski u
wszystkich lwowiaków - Wielki Tońko.
Zaś Mały osiadł potem w Londynie, ożenił się z Angielką Rutl i wkrótce doczekali
się córeczki Miriam. „Reuter" wkrótce od nalazł w jego personalnych papierach
wiadomość, że ten Barkę prócz znajomości chińskiego posługuje się niemniej dla
Anglikó\ egzotycznym językiem, mianowicie polskim. I latem 1994 roki wysłał go
na placówkę do Warszawy. Przybył więc Tońko-kores pondent do Polski, sprowadził
żonę Ruth i córeczkę Miriari i zaczął słać do Londynu wiadomości z Warszawy. A w
wolnyć chwilach spisuje wspomnienia o ojcu. Aby Miriam, mały angielsb bajbus,
wiedziała jak wielkiego miała Dziadka.
szek BIŁYK
Ostatni taki wojewoda...
dalekiej Brazylii, w Sao Paulo, mieszka sobie (podobnie jego siostra Barbara -
patrz „Cały Lwów na mój głów") l Leszek Biłyk. Właściciel biura akwizycyjnego,
będącego edstawicielstwem 250 (!) największych pism światowych, w tej bie
„Herald Tribune", „News Week", „Economist", „Figaro"; eprezes i założyciel
polonijnego „Klubu 44"; wiceprezes Unii warzyszeń i Związków Polski z Ameryką
Łacińską; wiceprezes ? Przemysłowo-Handlowej „Brazylia-Polska". Już z racji
tych ;ystkich funkcji pan Biłyk ma dostateczną ilość powodów iumy. Podejrzewam
atoli, że najbardziej dumny jest z nazwiska, re nosi.
Lwowiakom może i nie trzeba tłumaczyć co znaczy nazwisko ^k. Ale i oni nie
wiedzą wszystkiego, poza tym że Alfred Biłyk ostatnim wojewodą w polskim mieście
Lwowie. Może gdyby nie na, cenzura, zakaz mówienia i pisania o Lwowie, wpisałby
się rtiie ten ostatni nasz wojewoda w legendę zawsze wiernego tsta, zamykając
poczet bohaterskich jego obrońców, jako równy i wszystkim Bitschanom i
Petrykiewiczom, ponieważ jak i oni, Ifred Biłyk też oddał życie za Lwów.
Stało się to 18 września na Węgrzech, w mieście Munkaczu, re teraz nazywa się
Mukaczew i leży na terytorium obecnej rainy. Zanim opowiemy, jak doszło do
śmierci ostatniego ewody, przypomnijmy kim był do czasu, gdy z nadania zydenta
Mościckiego objął we władanie Pałac Namiestnikowski Gubernatorskich Wałach.
Pełnokrwisty lwowiak, bo tam urodzony 25 września 1889 u. Gimnazjum kończył w
Brzeżanach, dzieląc ławkę szkolną dwardem Śmigłym-Rydzem. Zrozumiałe, że takie
koleżeństwo
27
w tych czasach nie mogło ograniczać się wyłącznie do wspólnego wkuwania łaciny i
greki. Ta dwójka wraz z Teofilem Mareschem i Stanisławem Barzykowskim zakłada
niepodległościowy „Związek Walki Czynnej", który -już na uniwersytecie Jana
Kazimierza we Lwowie - przekształcają w „Związek Strzelecki". W 1910 roku Biłyk
kończy prawo i odbywa jednoroczną służbę wojskową w pułku cesarskich strzelców w
Tyrolu. W rok później otrzymuje z rąk Piłsudskiego pierwsze szlify oficerskie i
już jako porucznik bierze udział w austriackiej ofensywie korpusu Dankla, zaś
pierwszą ranę zalicza w Izdebnem, w bitwie pod Kraśnikiem. Po wyjściu ze
szpitala na osobiste życzenie Piłsudskiego zostaje przydzielony do I Brygady
Legionów, pełniąc funkcję zastępcy dowódcy Szkoły Podchorążych w Dębnikach.
Pamiętny rok 1918 zastaje Biłyka w Łodzi, gdzie skierowano gc jako wojskowego
komendanta miasta. W trzy lata później przecho dzi (już jako major) do rezerwy,
otwierając w Łodzi kancelarii adwokacką. Jest wybitnym prawnikiem (trudno żeby
nim nie był skoro jurysprudencji uczono go na lwowskim uniwersytecie), c<
docenia Prezydent Mościcki, mianując Biłyka członkiem Wydziałi Wykonawczego
Naczelnej Rady Adwokackiej.
Miasto Łódź, pewnie że niczego sobie, ale do Lwowa podobn
jak widelec do szafy, tyle że też bez rzeki, więc kiedy nadchodź
wakacje, serce ciągnie do stron rodzinnych. I nie to, że serce, al
jeszcze i żona pani Maria Weronika, wciąż tęskniła do kamienic
przy Jakuba Strzemię 6, gdzie zostawiła mamę Jadwigę Korcza!
-Wereszczyńską. Ze Lwowa do Brzeżan jeden skok, więc i dzid
Barbara i Leszek przekonują się przy okazji, co tak naprawc
oczarowało pana Pola, że marzył, aby skrzydłem orlim lub sokoli
unosić się nad Podolem, bo doprawdy drugiej takiej krainy nie mai
na tym b