16455
Szczegóły |
Tytuł |
16455 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16455 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16455 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16455 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Teodor Gozdzikiewicz
Opowie�ci krajobrazu
Ilustrowa� Marian Murawski
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza Warszawa 1978
i
Copyright by Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza Warszawa 1978
�d-s5
?
Pod znakiem jelenia
Mia�em sze�� lat, kiedy ju� zacz��em pracowa� - pilnowa�em szk�ki drzew le�nych przed szkodnikami.
Niedaleko pola w lesie, obok niedu�ego zr�bu na rozleg�ej polanie, ojciec za�o�y� szk�k�. Robotnicy ogrodzili spory szmat ziemi �erdziami, mi�dzy nie powplatali ga��zie �wie�ego ja�owca, ubili je mocno, tak �e powsta� g�sty, kol�cy p�ot nie do przebycia dla cz�owieka i zwierza.
Wewn�trz ogrodzenia ziemi� skopano szpadlami bardzo starannie, rozbijaj�c pecyny i grudy oraz wyrzucaj�c na wierzch kamienie, chwasty, k��cza i korzenie le�nych ro�lin. Nast�pnie skopan� ziemi� dok�adnie ugrabiono. Otrzymano w ten spos�b pulchn�, doprawion� gleb�.
Ojciec w�asnor�cznie porobi� specjalnym przyrz�dem d�ugie, r�wnoleg�e, p�ytkie i p�askie bruzdki, w kt�re posia� ziarna sosny, �wierka i jod�y. Zasiawszy przysypa� wg��bienia piaskiem oczyszczonym z kamyk�w na przetaku.
Teraz tylko potrzebny by� deszcz i doz�r. Deszczu czekali�my, a doz�r przypad� mnie. Musia�em wstawa� bardzo wcze�nie rano i z piek�cymi od
m
f. niewyspania oczyma i�� do lasu. Tu pilnowa�em szk�ki a� do wieczora, dop�ki ptaki nie posz�y spa�.
By�em zawsze niewyspany. Ca�y dzie� walczy�em nie tylko z ptakami, ale i z w�asn� senno�ci�.
�niadanie i obiad przynosi�a mi starsza siostra. W czasie deszczu chroni�em si� do budki z ga��zi w k�cie ogrodzenia szk�ki. Na ptaki-szkodniki mia�em swoist� �strzelb�". Na cienkim ko�cu ja�owcowego pr�ta przymocowywa�em ga�ganian� torebk�, rodzaj kiszeczki. Sypa�em do mej kilkana�cie drobnych kamieni, brzeg lekko zawi�zywa�em suchym roz�ogiem perzu. W razie potrzeby �miga�em t� �strzelb�" przed siebie. Ci�ar kamyk�w rozwi�zywa� perz, kamienne pociski wylatywa�y daleko na pole szk�ki i nie krzywdz�c p�oszy�y szkodniki.
Najbardziej ba�em si� burzy w lesie, a zej�� ze stanowiska nie mog�em. Ptaki bowiem w trzech wypadkach s� natr�tne: rano - po nocy, wieczorem -przed spamem, i przed deszczem. Wtedy trzeba bardzo uwa�a�, gdy� sfruwaj� nie wiadomo sk�d i wydziobuj� wszystko: pojedyncze nasionka albo te� kie�kuj�ce czapeczki ro�linek. Musia�em p�oszy� i zi�by, i trznadle, i wr�ble le�ne - mazurki.
Ojciec, zaj�ty gdzie indziej, rzadko kiedy wpada� do mnie, a je�li nawet przyszed�, nie siedzia� zbyt d�ugo. By�em wi�c skazany na samotno��, otoczony wok� lasem. Na dnie mojej dzieci�cej duszy tkwi� jaki� na wp� u�wiadomiony l�k. Przed cisz�, przed oddaleniem od ludzi, przed wilkiem, przed przy po�udnica, przed �mij�-skoczk�, przed zb�jami nawet. Mroczno�� lasu mog�a kry� wszystko co z�e.
Wszelakie opowie�ci zas�yszane od kolebki wstawa�y w pami�ci wyolbrzymione przez fantazj�, nadawa�y r�nym d�wi�kom dolatuj�cym z g��bin boru niepokoj�c� wymow�. Przestrasza�y mnie szmery, huki i piski, przestrasza�a jednak i cisza - ta cisza w�a�ciwa tylko lasom.
Najstraszniejsza wszak�e by�a burza. Las ciemnia� od chmur. B�yskawice obiela�y li�cie i pnie d�b�w. Deszcz siek� grubymi, jasnymi sznurami. Wiatr t�uk� si� po wierzcho�kach drzew, hucz�c straszliw� pie�� �ywio��w.
Skulony obronnie, dr��cy, nakryty workiem siedzia�em w swojej budce, pora�ony strachem, zamykaj�c oczy przy ka�dym grzmocie czy b�yskawicy i z ut�sknieniem oczekiwa�em przej�cia nawa�nicy.
Gdy deszcz zrzed�, b�yskawice i grzmoty przetoczy�y si� daleko, a nad moj� g�ow� przep�ywa�a g�stwa poszarpanych chmur, z ulg� wychodzi�em z budki
g i bosymi stopami bada�em dep�o wody, kt�r� nasi�k�a g�sta trawa polany.
Daleko i wysoko na niebie zarysowywa� si� barwny �uk t�czy, wi���c wschodni� cz�� �wiata z po�udniow�, jastrz�b kwili� nad lasem, w powietrzu kr��y�a para bocian�w pisz�c swoimi lotami ko�a, p�tle i zakr�tasy. Czyni�y to raz ni�ej, raz wy�ej.
Nie�atwo by�o jednak i w dzie� pogodny. Rano by�a zawsze obfita rosa, w po�udnie skwar, przed wieczorem plaga komar�w. Na upa� i pragnienie mia�em wod� w dzbanku oraz den budki, na komary g�st� ga��� brzozy do op�dzania si� od natr�t�w.
Najcz�ciej pilnowa�em szk�ki le��c. Poniewa� ba�em si� �mij, wi�c nie le�a�em na ziemi - wybra�em sobie niedaleki s�g drzewa, wyr�wna�em szczapy i na nim, jak na stole, legiwa�em godzinami. To na wznak, to na brzuchu.
Widzia�em st�d ca�e poletko szk�ki siwe od �wie�ej gleby, ziele� polany, pobliskie drzewa: czuby d�b�w i sosen, szpice �wierk�w, g�szcz sk��bionego g�ogu.
Czuwa�em ze swoj� �strzelb�" na podor�dziu.
Las mi ods�ania� powoli tajemnice swojego �ycia. Przebieg� spokojnie zaj�c. Przesz�a z godno�ci� i wdzi�kiem sarna. Dziki kr�lik wysun�� si� ostro�nie spod sosenki. Dwie wiewi�rki goni�y si� na pniu olszyny. Mi�dzy krzewami leszczyn przesun�� si� bezszelestnie lis. Kos spad� z ga��zi �wierka na ziemi�, podskoczy� kilka razy i uciek� niespodziewanie gin�c w oddaleniu.
Sto, tysi�ce takich zdarze� - dzie� w dzie�, dzie� po dniu.
Czasem mi si� strasznie przykrzy�o, t�skni�em za domem, za siostrami i male�kim bratem, za wsi�, za ch�opakami. Za obojgiem rodzic�w. Im byli dalsi, tym byli bli�si.
Wi�c z tego wszystkiego �piewa�em g�o�no na ca�y las:
Od Sieradza do Torunia trzy mile, od Torunia do Sieradza te� tyle. Jak pojedziesz do Torunia, popasaj, jak pojedziesz do Sieradza, pohasaj!
Albo jeszcze inaczej przychodzi�o mi na my�l:
Idzie chmura od Sieradza, deszcz leje, a gdzie ja si�, nieboraczek, podziej�...
A p�jd� ja do dziewczyny, do sadku, przyjmij�e mnie ty, dziewczyno, m�j kwiatku!
Dzie� si� strasznie wlecze... Nudno i je�� mi si� chce. S�o�ce jest ju� wysoko nad borem... Kiedy� b�dzie to po�udnie?... Och, jak ciep�o! Nawet upa�! Ale dobrze mi si� le�y na wznak, na szczapach mojego s�gu opa�owego drzewa.
Widz� ogromne niebo nad sob�, to morze chyba jest takie. Bia�e ob�oki tkwi� nieruchomo w rozpra�onym b��kicie. Pod nimi przelatuje myszo��w, a nade mn� le�ne pszczo�y i trzmiele, jakie� inne zn�w nieuchwytne wzrokiem owady.
Senno�� mnie morzy.
Chyba usn�, cho� boj� si�, �e ojciec mo�e wpa��. Spogl�dam jednym okiem na pole szk�ki i nie widz� �adnego szkodnika: ani zi�by, ani trznadla. Poradnie nadchodzi, wi�c ptaki zleniwia�y. Bodaj tak by�o jak najd�u�ej. Nie potrzebuj� strzela�.
Gdy tak le�� na granicy snu i jawy, s�ysz� naraz niedaleko mnie tupot racic. R�wny, wyra�ny, jakby swobodnie przechodzi�a krowa. Bezg�o�nie i ostro�nie odwracam g�ow� w kierunku tych d�wi�k�w i oto oddech t�eje mi w piersi...
Mam przed sob� nie widziane nigdy w �yciu zjawisko...
Zwierz wielki, d�ugonogi, ros�y, p�owy, na g�owie wieniec rog�w... Du�e, czarne racice st�paj� g�o�no i r�wnomiernie.
Co... co to jest? Przez mgnienie szukam w pami�ci... Nagle uciele�nia mi si� ze �wiata ba�ni, o�ywa z niewielu widzianych obrazk�w:
- Jele�! - szepcz�.
Zwierz mija mnie w odleg�o�ci dwudziestu, trzydziestu krok�w. Jest spokojny, ufny, nie podejrzewa niczyjej tu w lesie obecno�ci. St�pa krok za krokiem, posuwaj�c si� bruzdk� wyoran� w trawie na wiosn�.
Tu� obok mojej szk�ki rozci�ga si� z jednej strony niewielki zr�b, kt�ry niedawno obsadzono sosn�. To po niej depcze ten cudny i wielki zwierz id�c wprost przed siebie, wprost na b�r poza polan�.
Nieprzytomny prawie z wra�enia przewracam si� stopniowo z grzbietu na brzuch, nie spuszczaj�c jelenia z oczu. A on idzie wolno i swobodnie, nad nim za� chwieje si� g�sty, du�y wieniec rog�w.
Boj� si� oddycha�, �eby go nie sp�oszy�. Serce mi wali i skacze do gard�a, w ustach zasycha. Nie wiem, co robi�. Poruszy� si�, krzykn��, to skoczy przera�ony i zniknie, i tyle b�d� mia�... Nie, nie krzykn�.
Wi�c z tego wszystkiego patrz� tylko, a jele� idzie swoim wspania�ym krokiem r�wno przez zr�b. Idzie... a las si� zbli�a, jest tu�, tu�...
Jeszczem nie zd��y� nasyci� oczu widokiem cudnego zwierza, gdy ju� wch�on�a go mrocznosc drzew. Jeszcze mu na grzbiecie b�ysn�a p�ama s�o�ca, jeszcze zamajaczy� mi�dzy pniami jaki� cie�... Wyt�am oczy...
Przepad�!
Zeskakuj z sa&a na xesx\yw\Y\a\�� �A Yvs,'ixws\v\!k. ws^ ^>�HV�<gai!KV �Sss vvra�^sve\Y>TC^.^s\vto ��i ^ mej dt�e, mocne tropy - odbicie jelenich racic. �
Spi�arnia
Pastwisko nie jest rozlegle. Na szeroko�� zajmuje ca�e pole od miedzy do miedzy, na d�ugo�� - od granicy ku �rodkowi pola kilkadziesi�t metr�w. Tak czy inaczej, kamieniem je przerzucisz.
Ca�y to dzieci�cy i bydl�cy �wiat. Trawa tu sk�pa, podczas dni suchych rudzieje i tylko po d�u�ej padaj�cych deszczach odradza si� delikatna, zielona, ale niska.
Byd�o traktuje owo miejsce z niepokonan� wzgard�, trudno je zmusi�, by schyli�o g�owy i posmakowa�o odpychaj�cego jad�a. Najch�tniej odbiega na boki w celach rabunkowych, gdy� woli s�siadowe �yto albo seradel� ni� w�asn� traw�, kt�rej w�a�ciwie nie ma.
Musisz wtedy, cz�owieku, �y� oczami i nogami. Zawsze w pogotowiu, zawsze czujny, ka�d� sztuk� kontrolowa� wzrokiem. Niechby tylko cho� na chwil� zdj�� z nich oczy, niechby tylko opu�ci� je na ziemi�! Ju� jedna krowa tu, druga tam - obie w szkodzie, z kt�rej urastaj� k��tnie i pretensje.
Ha, b�d�my szczerzy: ojcowski pasek nie lubi pr�nowa� i zawsze znajdzie w�a�ciw� drog� do pastuszej sk�ry. Trzeba si� pilnowa�, trzeba strzec.
J2 W takich warunkach �wiat ogromnie ubo�eje, ogranicza si� wy��cznie do krowich ogon�w i krowich grzbiet�w. Nuda okropna. Mo�na tylko �piewa�, mo�na wrzeszcze�:
U Walczaka w tyle wybite dwa dyle -przyjecha� Maciaszczyk na siwej kobyle. Na siwej kobyle, na kulawej szkapie, chusteczka w kieszeni, a z nosa mu kapie!
Niedaleko b�r odpowiada echem, szczeg�lnie wtedy, gdy pojedyncze s�owa wykrzykuje si� tak silnie, a� gard�o boli. Tak jest �adnie i rado�nie. G�os tonie po�r�d drzew, kt�re w swoim cieniu chowaj� tyle niedost�pnych cud�w i tajemnic.
Gdy �piewasz, nie tylko las daje zna� o sobie. Krzyki s� zara�liwe. Zza �yt, z pi�tego czy sz�stego pola odpowiada �piew takiego samego, znudzonego pastucha, kt�ry rzuca w przestrze� co si�y w p�ucach:
A co robi� d�browianki,
co robi�? Wij� wianki z macierzanki
za grobl�! A co robi� te ku�nianki,
co robi�? Ci�gn� kota ko�o plota
za ogon!
Wtedy krzy�uj� si� i kwituj� dowcipy, pomys�y, a ca�y koncert polega na wytrwa�o�ci we wsp�zawodnictwie.
Ci�gnie si� to prze�piewywanie niezmiernie d�ugo, a� jedna ze stron znudzona ucichnie albo te� byd�o podra�nione przez owady zagzi si� i oszala�e, nieprzytomne runie w �yta ku le�nym g�szczom.
Wtedy si�a wy�sza przerywa popisy.
Najprzyjemniej na pastwisku jest w�wczas, gdy krowy s� przywi�zane na d�ugich powrozach do wbitych w ziemi� ko�k�w. Jedz� albo nie jedz�, ale
wej�� w szkod� nie mog�. Korzystaj� mniej, za to s� bezpieczniejsze. J3 Najlepiej, je�li si� pok�ad� i �dzi�gwie gryz�". W warunkach pastwiskowego �ycia s� to wa�ne sprawy.
Matka zawsze upomina:
- Najpierw z rana, jak zagnasz na pastwisko, to je popas luzem. Z ros� troch� se pojedz�. Dopiero potem, ku po�udniowi, przywi�� do ko�k�w, �eby ci si� nie pogzi�y. Pami�taj, �eby nie by�y g�odne!
C� jednak poradzi�, �e tego �ku po�udniowi" tak si� ogromnie chce? Wi�c krowy ju� si� jako� szybko �najad�y" z t� ros� i pow�drowa�y na powr�z. Tu im b�dzie najlepiej. Tu postoj� spokojnie. Powr�z cz�sto jest dobrym lekarstwem.
Wtedy �wiat poszerza swoje granice. Pastwisko staje si� rozleglejsze, bogatsze w szczeg�y i zdarzenia. Pod jedn� miedz� gnie�dzi si� skowronek; ciekawe, czy ju� m��dki wyklu�y si� z jajek? Pod drug� miedz� usadowi�y si� trzmiele; ciekawe, czy szkodnik jaki nie napad� roju?
Oto by�y pytania, a za nimi sprawy!
Spomi�dzy nich wszystkich jedna gn�bi najbardziej i nie daje spokoju, niczym zadanie, kt�rego nie mo�na rozwi�za� - dzierzba. Ptak nie dawa� si� ani podej�� z bliska, ani odp�dzi� z tego miejsca.
W ko�cu pastwiska od strony boru zaleg� bogaty wa� zielem. Kiedy ludzie radowali pole�ne zr�by, by z nich uczyni� pola orne, rzucali tu kamienie, wyci�te krze, korzenie ja�owca, pniaki olch. Z latami utworzy�a si� tu sterta wszelkiego ta�a�ajstwa, kt�re rok w rok przerasta�y je�yny, pokrzywy i paprocie. Mi�dzy nimi wybuja�o kilka g�og�w, jakby im tego rodzaju towarzystwo specjalnie odpowiada�o. Wyros�y bardzo wysoko, g�ruj�c wierzcho�kami nad otoczeniem dlatego w�a�nie, �e znalaz�y tutaj to, czego im by�o brak gdzie indziej.
W�a�nie ten wa� zieleni, a �ci�lej, wynios�e szczyty g�og�w upodoba� sobie dziwny ptak. By� wielko�ci szpaka, ale wygl�da� na znacznie wi�kszego z powodu dosy� d�ugiego ogona. Upierzeniem przypomina� srok�, cho� wi�cej mia� pi�r bia�ych ni� czarnych. Barwy te, u�o�one w pod�u�ne pasy na ca�ym ciele, najciekawiej formowa�y si� na g�owie. Wierzch czaszki przykrywa�y czarne pi�rka, niby kaptur ko�cz�cy si� r�wn� lini�, id�c� od dzioba ponad okiem ku potylicy. Z daleka wygl�da�o to tak, jakby ptak mia� ogromne, ostro zarysowane brwi.
By�a to dzierzba.
Na czubku g�ogu, ponad zbitym wa�em zieleni, trudnym nawet do przejrzenia, siadywa�a sobie i siedzia�a ca�ymi godzinami. Swoim wygl�dem i zachowaniem przykuwa�a uwag� pastuszka od �witu do wieczora.
Czasem ptak zrywa� si� z ga��zi, podfiruwa�, wykonywa� w powietrzu kilka trudnych do okre�lenia zwrot�w, wraca� do krzaka, siada� znowu i tkwi� tak d�ugo, milcz�cy, nieruchomy, by dla odmiany spa�� na ziemi� lub ulecie�, zata�czy� w g�rze i wr�ci�.
Dzierzba ta by�a ruchliwa i sprawna, czego nie odgad�by� na pierwszy rzut oka, gdy tak siedzia�a bez ruchu i bez g�osu.
Dzia�o si� w ten spos�b dzie� po dniu, ca�ymi tygodniami. Tajemnica pobytu dzierzby na krzach nie by�a trudna do odcyfrowania. Niemniej szczeg�y nie da�y si� ustali�. G�szcz by� nie do przebycia. Drapa�y je�yny, k�u� ja�owiec i suche ga��zie, ostre pniaki darty ubranie i kaleczy�y sk�r�. Codzienne zamiary sforsowania krz�w ko�czy�y si� niepowodzeniem i odwrotem: szkoda by�o n�g, strach bra� o spodenki.
- Musi tam gdzie� mie� gniazdo - orzek�em przywo�uj�c na pomoc swoj� wiedz� ornitologiczn�. - Trzeba b�dzie jednak poszuka�, na pewno ma �adne jajka. To gniazda ten ptak tak pilnuje...
Przywi�za�em krowy do ko�k�w i po raz nie wiadomo kt�ry skierowa�em si� w stron� krzak�w. Dzierzba odfrun�a sp�oszona i siad�a na samym czubku pobliskiego �wierka, wydobywaj�c z siebie suchy, trzeszcz�cy g�os:
- D��... D�-d��... D�-d��... Dix...
Przy pomocy kija odgarn��em zgi�te �ukowato p�dy je�yn, odchyli�em pokrzywy i paprocie, ja�owce i osty. Przepatrywa�em wsz�dzie: z g�ry, z bok�w i u do�u. Wszystko na pr�no. Nie znalaz�em gniazda, cho� niecierpliwe nawo�ywania dzierzby by�y dowodem, �e gniazdo w�a�nie tam by� musi.
W tym niedost�pnym g�szczu osi�gni�cie pomy�lnego wyniku by�o wr�cz niemo�liwe. Zarzuci�em wi�c p�onne poszukiwania gniazda i zacz��em prze� ku �rodkowi wa�u. Powoli i ostro�nie, odchylaj�c kijem najdrapie�niejsze z krzak�w - je�yny, i naj jadowitsze z chwast�w - pokrzywy, stawia�em stop� to na kamieniu, to na korzeniu p�spr�chnia�ego pniaka i szed�em naprz�d. Posuwa�em si� ku g�ogom.
Brn�c uporczywie przed siebie, dotar�em do ga��zki, na kt�rej ptak lubi� wysiadywa�. Zbli�y�em si� i oniemia�em. Nie chcia�em wierzy� w�asnym oczom.
Na kilkunastu kolcach g�ogowej ga��zi wbite by�y zdobycze dzierzby -tie�ywe ju� i zasuszone.
Pozna�em tam chrab�szcza, jaszczurk�, turkucia-podjadka, trzmiela, mr�wk�, �uka o wielkich szcz�kach, pasiastego cie�l�, motyla...
Przypatrywa�em si� temu zbiorowi pe�en dziecinnego zdumienia, a ptak ze �wierka rzuca� w moj� stron� swoje niby ostrze�enie:
- D�-d��... D�-d��...
Przewodnik
Pewnego razu w lecie otrzyma� ojciec z administracji maj�tku polecenie, �eby znale��, zgodzi� do pracy, a nawet przywie�� zaraz szkudlarza, to jest takiego fachowca, kt�ry robi szkud�y. W Sieradzkiem bowiem gonty - owi deseczki do krycia dach�w - nazywaj� szkud�ami.
W tym celu przydzielono ojcu konia i pojazd zwany linijk�.
Poniewa� nie wolno by�o ojcu przeznaczy� na za�atwienie sprawy zwyk�ego dnia, bo musia� pilnowa� lasu, postanowi� wykorzysta� do tego cen niedziel�.
Przyprowadzi� konia z linijk�, posadzi� mnie z ty�u na poduszce i ruszyli�my. By�o to w lecie, w czerwcu, przed �niwami.
Ruszyli�my znan� drog� na po�udnie, ale po jakim� czasie wjechali�my w okolic� zupe�nie mi nie znan�.
Nie jechali�my szybko. I drogi by�y piaszczyste, i ko� nie�wietny. Przyj dzielono ojcu starego, wys�u�onego w dworskiej pracy wa�acha, kt�rego] powszechnie przezywano Berkiem. �lepy by� na jedno oko i tak ju� wyzbyte
[}m
dworskiej LtcW
By�a
pr/tw.e'"' r�ce - okntil piwstah iu |
mskiego ognia i ambicji, �e ruch szybszy u niego mo�na by�o wywo�a� tylko j j syciem bata.
Ojciec mia� przy sobie to straszne narz�dzie, ale go nie u�ywa�. Wetkn�� czysko w tulej� na przodzie linijki i traktowa� je jako narz�dzie czysto :koracyjne. Podjudza� Berka tylko cmokaniem, nukaniem i plaskaniem go
> grzbiecie lejcami.
Ojciec w�asnego konia nie mia�, nic wi�c dziwnego, �e cudze darzy� zesadnym szacunkiem.
A Berek wl�k� si� bardzo wolno. Prawie noga za nog�. Stare to konisko ia�o poobijane boki, na sk�rze wiele �lad�w zranie� i blizn. Prawdziwy niski emeryt. Z fornalki zosta� ju� wycofany, jako �e w p�ugu czy wozie nie �g� nad��y� za innymi, m�odszymi. Kupi� go nikt nie chcia�, zabi� nie ? pada�o.
U�ywano wi�c Berka do po�lednich rob�t. Wo�ono nim wod� w beczce do vorskiej kuchni, zielonk� z pola dla �rebak�w w ok�lniku, drzewo z boru a s�u�by dworskiej, czasem odstawiano mleko na stacj� kolejow�. By�a to tylko pozornie l�ejsza praca. W�a�ciwie Berek pracowa� bez 'zerwy, eksploatowano go na wszelkie sposoby. A gdy si� dosta� w czyje� z�e ce - okrutnie cierpia� za swoj� starcz� powolno��. Te �lady na jego sk�rze wsta�y na pewno nie od g�askama. Chciano za wszelk� cen� wydoby� niego wi�ksz� szybko��, chciano uzyska� wi�ksz� wydajno��. Takim w�a�nie dworskim �pegazem* do wszystkiego" sun�li�my na linijce
> R�szewa po szkudlarza przy dniu niedzielnym.
Ojciec nie jecha� prost� drog�, szerokim traktem. Uwa�a�, �e to jest tacznie dalej. Jecha� po swojemu �na psie wyczucie", na �Wojtkowe oko". Korzystali�my wi�c ze skr�t�w, objazd�w, granic, dr�ek polnych i le�-ch. przejazd�w z ledwie zaznaczonymi koleinami od wozu w trawie. Wiele tych po��cze� by�o nielegalnych, o czym najlepiej �wiadczy�y pokopane poprzek rowy, ale ojciec lekcewa�y� to nagminnie. - Ha, przecie nas tam chyba przepuszcz� - m�wi� do mnie i cmoka� na erka.
A Berek szed�.
Plytsze rowy przegradzaj�ce nam drog� ojciec przeje�d�a� skro�, nie a�aj�c na nic, g��bsze za� omija� klucz�c w skomplikowany spos�b kami, po przekopach, mi�dzy drzewami. Berek by� do tego jedyny, bra�
* pegaz- skrzydlaty rumak z mitologii greckiej; symbol poetyckiego polotu
Onnwircrt ???i????7ii
\ fl ka�d� przeszkod�, laz� automatycznie, zdawa�o si�, zaryzykowa�by p�omieni gdyby go na� skierowa�.
Linijka w tych perypetiach podlega�a najcudaczniejszym skrzywienion� i wygibasom, a ja z dusz� na ramieniu musia�em si� mocno trzyma� kieszeni! ojcowskiej kapoty, �eby me spa�� i me skr�ci� karku.
W jednym miejscu drog� przegrodzi� nam p�ot. Poprzeczne �erdzie! Przejazdu nie by�o. Stan�li�my. Ojciec musia� zej�� z siedzenia, od�o�y) iM bok solidny dr�g, rozgrodzil p�ot, przejecha�, zn�w stan��, dr�g za�o�y�, , wsiad� i dopiero ruszyli�my dalej. W miejscach, gdzie droga by�a twardsza, pe ojciec pop�dza� Berka, gdy� od zachodu zacz�o si� chmurzy� i grozi�a burza.
Posuwaj�c si� w ten spos�b, dojechali�my na miejsce o bardzo p�nym^f popo�udniu, w towarzystwie grzmot�w i pocz�tkowego, ulewnego deszczu.� Przed kompletnym zmoczeniem uratowa�o nas wjechanie do pierwszej z brzegu otwartej przypadkowo stodo�y.
Rozmowy z rzemie�lnikiem-szkudlarzem przeci�gn�y si�, bo majster mia� wiele zam�wie� i dro�y� si� o termin rozpocz�cia prac. O tyle by�o to dobre, �e Berek po nu��cej podr�y odsapn��, podjad� sobie cudzej trawy w ogrodzie, a ja z ch�opakami, synami szkud�arza, pogania�em za m�odymi srokami w pobliskim zagajniku.
Przez ca�y czas trwania owych rozm�w pogoda by�a zmienna: raz pada�o, ^H raz si� przeciera�o. Wreszcie maj�c przyrzeczenie fachowca w zanadrzu, n^\ ruszyli�my w powrotn� drog� do domu. Na �wiecie po ostatnim deszczu ? poja�nia�o, jak to zwykle przed zmrokiem bywa, i ojciec ufny w dalsz� pogod� pojecha� znowu nie traktem, tylko nasz� dawn�, kombinowan� [ drog�.
- Przecie pami�tamy, jak by�o... Wio,, Berek! - zdecydowa� niefrasobliwie.
Zrazu sz�o wszystko w porz�dku. Berek, cokolwiek wypocz�ty, na lep-szych odcinkach drogi da� si� przekonywa� i rusza� starczym truchtem. Z up�ywem ka�dej chwili oddalali�my si� coraz bardziej od traktu. A� w jakim� lasku z�apali�my znowu deszcz i mg��. Zapada� wiecz�r coraz szybszy i coraz g��bszy. Zacz�o si� �ciemnia�.
- �le, dziecko... trzeba nam by�o jecha� traktem... A teraz czy my dobrze jedziemy? - martwi� si� ojciec na g�os. - �eby to cho� jaki� cz�owiek... jaki dom albo wie�... A tu nic a nic!
biird/k j,.
niaii:
w\
Niestety, dom�w nie by�o z tej przyczyny, �e wsie ojciec wszystkie omija� ? dnia daleko. Byli�my zdani tylko na siebie. Min�li�my zn�w jakie� pola
wjechali�my w las. Tu ju� by�o zupe�nie ciemno - jak w lochu, gdy� pomi�dzy drzew wype�za�y g�ste tumany mg�y i zamazywa�y wszelkie zczeg�y.
W pewnej chwili ojciec wstrzyma� konia: stan��. Przed nami na ziemi ozpoznali�my cztery dr�ki - sz�y w cztery strony �wiata. Ojciec nie �iedzia�, kt�r� wybra�, na kt�r� skr�ci�.
A tu ciemno�� zdawa�a si� rosn��.
Po chwilowym czekaniu i namy�le ojciec zeszed� z linijki, podszed� do toni� i po odg�osach pozna�em, �e sprawdza stan uprz�y. Zacz�� od uzdy na bie, a sko�czy� na podogoniu. Szura�y rzemienie, pluska�y pasy, brz�ka�y iprz�czki i k�ka.
Wreszcie ojciec wr�ci�, zasadzi� si� dobrze na poduszce, lejce pu�ci� nipe�nie lu�no i rzek�:
- N�, synu, trzymaj si� mnie, �eby� nie spad�, pob��dzili�my, musimy si� zda� na konia... Co b�dzie, to b�dzie. Nie ma innej rady. Wio, Berek!
Ruszyli�my. Ko� skr�ci� akurat tam, gdzie ojciec nie chcia� jecha�, bo mu si� zdawa�o, �e to nie ta droga. Ja, pomny ojcowych przestr�g, najg��biej jak tylko mog�em, zapu�ci�em r�ce w kieszenie jego kapoty i trzyma�em si� podszewki tak mocno, a� mnie paznokcie bola�y. Najgorsze by�y podskakiwania k� na korzeniach.
Od tego momentu zdali�my si� wy��cznie na Berka. Ani ojciec, ani ja tym bardziej, cho� cz�sto wysuwa�em g�ow� spod pachy ojca, nie widzieli�my konia. Posuwali�my si� w zupe�nej ciemni. Ko�a podskakiwa�y na korzeniach, zapada�y w wyboje pe�ne teraz wody po deszczu, a my chylili�my si� na boki: raz w lewo, raz w prawo, chwytaj�c cia�em r�wnowag� odruchowo.
Czas si� d�u�y�. Berek szed� wolno, ale ci�gle, ojciec zach�ca� co pewien czas �agodnym cmokaniem:
- Nu�e, Beru�, nu�e!
Jechali�my tak dosy� d�ugo. Ju� mnie, mimo grozy zab��dzenia, chwyta�a senno��, gdy zupe�nie nieoczekiwanie Berek stan��.
- Zm�czy� si�! - us�ysza�em.
Ojciec s�dz�c, �e ko� chce odpocz��, zgodzi� si� milcz�co z tym faktem. Czas jaki� czeka� wyrozumiale, po czym uznawszy, �e przerwa trwa�a wystarczaj�co d�ugo, cmokn�� na konia.
Berek ani drgn��.
Ojciec znowu cmokn��, ju� dwa razy, raz po raz.
Berek si� nie ruszy�.
- Wio, Berek! - zach�ci� go ojciec nieco ostrzej, ale i to nie pomog�o. W�wczas ojciec, uznawszy, �e sprawa jest bardziej powa�na, ni� to si�
zdawa�o na pierwszy rzut oka, �ci�gn�� cokolwiek lejce i plasn�� nimi ???i? po grzbiecie ze s�owami:
- Nu�e, Beru�!
Ale i tym razem nie wywar�o to na koniu najmniejszego wra�enia. Wtedy ojciec zeszed� z pojazdu i skierowa� si� w stron� ko�skiego �ba. Zosta�em na siedzeniu sam, rozespany i jednocze�nie wyl�kniony, nie wiedz�c, co b�dzie dalej.
Wtedy us�ysza�em z ciemno�ci rozradowany g�os ojca:
- S�uchaj, dziecko... A to ci nas Berek dowi�z� do tego p�otka, com go to za dnia rozbiera�... Pami�tasz?
Jak�e nie mia�bym pami�ta�? Pami�ta�em bardzo dobrze.
Przeszkoda zosta�a usuni�ta i znowu powlekli�my si� w ciemno�ci naprz�d, pe�ni tkliwych uczu� dla Berka. Ojciec go po prostu g�aska� co pewien czas s�owami:
- Nu�e�, Beruchna, nu�e!... Ju� niedaleko do domu!
Czy Berek to s�ysza�? Czy co�kolwiek z tego rozumia�? Nie umiem zdecydowanie na to pytanie odpowiedzie�, cho� wiem, �e wszystkie prawie zwierz�ta odczuwaj� znaczenie tonu ludzkiego g�osu. Konisko wlok�o si� tak samo jak przedtem, skr�ca�o, zawraca�o, a nas z linijk� rzuca�o tak niemi�osiernie, jakby wn�trzno�ci nasze zamierza�o wytrz�sn��.
Wreszcie znajome drogi, drzewa, op�otki - to ju� nasza wie�.
Berek ani razu podczas tej pielgrzymki si� nie zawaha�. Ani razu sam nie przystan��, nie zab��dzi�. D�ug�, kilkana�cie kilometr�w licz�c� drog� przeszed� karnie o jednym prawie oddechu.
By�o ju� dobrze po pomocy, kiedy przyjechali�my na miejsce. U nas wszyscy spali. Dom sta� cichy i ciemny.
Zatrzymali�my si� przed nasz� bram�. Mnie ojciec pozostawi�, a sam uda� si� z koniem do stajni w podw�rzu dworskim.
Mimo senno�ci zauwa�y�em, �e w naszej izbie ukraja� du�y kawa� chleba i wyni�s� Berkowi.
Sprawy bocianie
Domy w sadach na niewielkim wzg�rku, ni�ej pole, za nim ��ka, przez ��k�
irzep�ywa niewielka struga, obro�ni�ta k�pami niskich olch. Nad t� strug�
ii?i? p��tno kobiety. Maczaj� w wodzie d�ugie postawy Imanego p��tna,
i potem je rozci�gaj� na s�o�cu: schnie, trac�c powoli naturaln� barw� szar�,
zyskuj�c radosn� biel.
Pewnego dnia lipcowego w sam� por� obiadow� Tobiasz wys�a� swego rzynastoletniego syna Franka nad rzeczk�. Ch�opiec dopiero co przygna� ; pastwiska krowy i oczekiwa� na obiad, ale �e jeszcze by�o wcze�nie, wi�c tolecono mu zmoczy� len w wodzie i rozpostrze� go na s�o�cu.
Franek poszed� niech�tnie - by� g�odny i wola�by poje�� klusek z mlekiem, J� wlec si� o pustym brzuchu nad wod�. Robot� wykona� szybko i chcia� ju� tr�ca� do domu, gdy pomi�dzy krzakami olch spostrzeg� bociana. Postraszy� o r�k� z daleka, ale ptak ani drgn��.
Skierowa� si� wi�c Franek w jego stron�, by go naprawd� sp�oszy�, gdy postrzeg�, �e ptaszysko ma z�amane blisko nasady skrzyd�o. W kilku jrokach Franek by� ju� przy nim i z�apa� kalek�, pr�buj�cego ucieka� na wych patykowatych nogach.
22 Na wsi dwa gatunki ptak�w �yj�cych dziko ciesz� si� du�� popularno�ci jask�ka i bocian. Mo�e dlatego, �e przejawiaj� pewien rodzaj zaufania d ludzi. Jedno I�e si� wewn�trz budynku, a drugie nad budynkami. S� j gdyby lokatorami ch�opskich zagr�d.
W ten spos�b bocianisko znalaz�o si� w podw�rzu Tobiasza. Ptak zepsuj ca�y porz�dek dnia. Nie zjedzono obiadu nale�ycie i nie wyjechano w pole dop�ty, dop�ki nie wzi�to w �upki z�amanego skrzyd�a bociana.
Ptak by� zaledwie podlotem, kt�ry niedawno wida� opu�ci� rodzinne gniazdo. Jaka� katastrofa spowodowa�a jego kalectwo, �ami�c m�od� jeszcze ko��. Tobiasz liczy� na szybkie zro�ni�cie z�amania w�a�nie dlatego, �e bocian by� taki m�ody.
Po up�ywie stosownego czasu rana si� zagoi�a. Niestety, bocian normalne� w�adzy w skrzydle ju� nie odzyska�. Fruwa� nawet, tyle jednak tylko, �e z zewn�trz ogrodzenia m�g� si� wydosta� na pole.
Z pocz�tku, kiedy chciano, �eby zro�ni�cia goi�y si� bez wstrz�s�w,, trzymano go w kom�rce, potem, po wyzdrowieniu, zostawiono mu woln� wol�: niech idzie, gdzie chce. Ale on nie chcia� nigdzie i��. Przywyk� do g�si, do kur, do psa. Jad� posp�lnie z kurami, ze �winiami.
Zrazu boczy�o si� na niego wszystko: kury ostrzegawczo gdaka�y, g�si sycza�y zjadliwie, pies warcza� wrogo i szczeka�, ale najwi�kszy larum czyni� indyk, perz�c si� i zapalaj�c czerwieni� korale. Ale te fochy i d�sy nie trwa�y d�ugo. Bocian swoim filozoficznym spokojem rozbroi� wszystkich. Nawet Tobiaszowa mu przebaczy�a to, �e �jad�, a nie by�o z niego �adnego po�ytku", gdy spostrzeg�a, �e bocian z wielk� wpraw� i zajad�o�ci� �owi spod ziemi krety psuj�ce jej w ogr�dku grz�dki z warzywami, a z li�ci kapusty zbiera �akomie wszystkie g�sieniczki motyla bielinka.
Chodzi� wi�c bocian wsz�dzie za wszystkimi. Na ��ki ani daleko w pole nie wypuszcza� si� nigdy. Co najwy�ej mija� drog� albo wychodzi� za stodo�� i �azi� po �ciernisku czy po ziemniakach �owi�c du�e zielone koniki polne. Na noc zawsze wchodzi� do drwalni i tam, stan�wszy na pie�ku do r�bania drzewa, spa� do �witu stoj�c na jednej nodze i kryj�c d�ugi dzi�b we w�asnym puchu na plecach.
Nadszed� koniec sierpnia. Ch�odniej� wieczory, ch�odniej� ranki. Pola opustosza�y. Dzie� si� skr�ci�, zd�u�y�a nieco noc. Niekt�re gatunki ptak�w my�l� o odlocie, niekt�re - wcze�niaki - ju� odlecia�y. Zbijaj� si� w stada szpaki. Grzywacze obsadzaj� gromadami d�by. Nim po�egnaj� rodzinn�
24 ziemi�, musz� si� obje�� �o��dzi. Kuku�ka i s�owik znikn�y, znikn�y tetychM boguwole.*
Na ��kach nad strug�, gdzie miesi�c temu bieli�y si� postawy p��cien, teraz Boda bielej� czeredy bocian�w. Zlatuj� si� zewsz�d, przybywaj� odprawuj�i| wielkie koliska w powietrzu i zni�aj� lot, a� wreszcie l�duj� na wyrudzia�yc pastwiskach, na ziele�szych nieco bagnach.
Jest ich bardzo du�o - po prostu chmary. Zebra�y si� nad strug�, b�otach, na ��kach, nawet na ugorowanych polach. Stoj� liczne, ale nierucho me, niby leniwe, niby zamy�lone. Nie poluj�. Wygl�daj�, jakby si� grza�y s�o�cu przed dalek� zamorsk� podr�.
Kaleka Tobiasz�w, kiedy spostrzeg� zbi�rk� rodak�w na ��kach, zainteresowa� si� ni�. Wyszed� �wawszym krokiem przed obej�cie, stan�� z wycia] gni�t� szyj� i patrzy� ku stadu, ku ��kom.
Patrzy� d�ugo. Najpierw na wprost, potem jednym okiem, nast�pnie! drugim. Ale nie uda� si� w tamtym kierunku. Po godzinie czy te� dwu tyci obserwacji wszed� na kamie� przed bram� wjazdow� i zacz�� flegmatycznie ma�ci� pi�ra.
Ludzie ze wsi widz�c te sprawy bocianie m�wili mi�dzy sob�:
- Oho! Jesie� blisko! Bociany ju� sejmuj�! Albo te� inaczej:
- Jak bociany odlatuj�, jesie� blisko, ju� ci czu� j�! Tobiasz�w zajmowa�o przede wszystkim pytanie, czy ich bociek b�dzie
pr�bowa� odlecie� z rodakami, czy nie b�dzie. Wiedzieli, �e lotnik z niego niet�gi, �e fruwa nie�wietnie, no ale nie tylko ci pr�buj� fruwa�, co maj� dobre skrzyd�a.
Kaleka jednak nie zdradza� �adnych sk�onno�ci do odlotu. Najada� si� parzy ze �wi�skiego koryta i na noc chodzi� do drwalni, jak zwykle bez zaburze�. Kiedy jednak trzeciego dnia o �wicie Tobiasz wyszed� z cha�upy na podw�rko, zdumia� si� niepomiernie. Wszystkie drzewa owocowe, cale podw�rko i wszystkie dachy zabudowa� pokryte by�y bocianami. Ptaki siedzia�y na poz�r spokojnie. Widok gospodarza sp�oszy� je. Zerwa�y si� z �opotem skrzyde� i odlecia�y w stron� l�k.
Zaciekawiony, czy przypadkiem nie odlecia� z nimi jego lokator, zajrza� Tobiasz pod szopk�. Ale kaleka siedzia� w drwalce, jednak nie przy brzegu, na pniu, tylko g��biej, mi�dzy �cian� a stosem sosnowych szczap przygotowa-
* bogu wola- gwarowa nazwa wilgi
lych na zapas zimowy. Zdawa�o si� Tobiaszowi, �e ptak jest lekko sp�oszony 25 zy zaniepokojony. Ale nie zwr�ci� na to wi�kszej uwagi.
Bocian tego dnia od rana do wieczora trzyma� si� podw�rka albo te� jego tajbli�szych okolic. Widziano go w warzywniku, na zap�ociu, na pozastodo-u, w op�otkach. By� w sadzie. Przed wieczorem jad� z kurami i spokojnie wkroczy� pod dach drwalni. Franek opowiada� p�niej, �e bior�c drwa na tgie� do kolacji widzia� bociana na pie�ku. Spa� nieporuszony, na jego rzaskanie drewkami nie zwr�ci� najmniejszej uwagi.
Nast�pnego dnia rano Tobiasz wstawszy, jak zazwyczaj pierwszy, znowu p�oszy� g�stw� bocian�w obsadzaj�cych jego obej�cie. By�o ich tak du�o, �e izum skrzyde� zag�uszy� okrzyk gospodarza. Kiedy bowiem mespodziewam 'o�cie odlecieli, spostrzeg� Tobiasz swego domownika. Le�a� na ziemi, na >amym �rodku podw�rka... zabity. Zak�uto go dziobami.
Dlaczego?
Nie wiadomo.
�
fi
Kos
Co dzie�, nieodmiennie na wiosn�, po wyp�dzeniu byd�a do boru, Sfasie Grzesiaka zaczyna� robi� klatk�. Kozik, kupiony w Sieradzu na targu prze: matk�, starannie ostrzy� na ose�ce, wyci�ga� gdzie� ze strychu zapas�w: przygotowane jeszcze w czasie zimy kawa�ki drzewa leszczynowego i mozoli si� od �witu do nocy.
W zaci�ni�tych szcz�kach Sta�ka wida� by�o up�r, w �ci�gni�tych brwiach napi�cie uwagi, a wysuni�ty na wargi koniuszek j�zyka znamionowa� artystyczne uniesienie. Stasiek struga�, d�uba� otwory, dmuchaniem pozbywa� si� niepotrzebnych wi�rk�w, przesuwa� po drewnianych �ciankach opuszkami palc�w, oceniaj�c g�adko�� uzyskanej powierzchni.
Klatka mia�a by� wi�ksza ni� zesz�ego roku, �adna i wyposa�ona we wszelkie szczeg�y potrzebne przysz�emu mieszka�cowi pa�acyku: daszek, drzwiczki, dwie grz�dki, zbiorniczek na wod� i pomieszczenie na karm� -ser albo d�d�ownice.
� 3<US
s � ?
^m
,lrW
l>' **
Stasiek najpierw kry� si� ze swoimi wysi�kami. Siadywa� w ogr�dku, as�oni�ty g�szczem �ywop�otu, albo za ob�rk� na pie�ku do r�bania drzewa, nieraz za stodo��, gdzie bliska k�pa �opian�w dawa�a szczeln� os�on� przed czyma w�cibskich i ciekawskich. Dlaczego Sta�kowi zale�a�o na tajemnicy - trudno dociec. Mo�e nie chcia� dradzi� konstrukcji swego dzie�a, mo�e l�ka� si�, �e jego koledzy domy�la i�, i� wie o �wie�ym gnie�dzie ptaka, kt�rego chce podebra�. Mo�e i samotno�ci, kiedy mu nikt nie przeszkadza�, lepiej mu si� komponowa�y oszczeg�lne cz�ci klatki. Co do mnie, nie da�em si� wyprowadzi� w pole Sta�kowi. Poznawa�em odzaj jego zaj�cia po jakim� drobiazgu. To wi�rek z kor� leszczynowego Irzewa, to prostok�tne od�upki po borowanej no�ykiem dziurze, to rodzaj tukania przy zbijaniu �cianek pomieszczenia. Zacz��em wi�c polowa� na niego, a�eby si� dowiedzie� szczeg��w. W boru za byd�em, kt�re wymaga�o ustawicznej czujno�ci, Stasiek przy Jatce nie robi� nic. Wpada�em przeto do niego na podw�rko - rano, v po�udnie albo wieczorem - by zdemaskowa� jego skryte wysi�ki i dowie-lzie� si� czego� wi�cej o jego zamierzeniach.
Gdzie� ku ko�cowi czerwca schwyci�em go w ogrodzie na gor�cym iczynku. Budowa� Stasiek szkielet klatki ��cz�c poprzeczki ze s�upkami, rrzonkiem no�yka wbija� kliniki, rozsadzaj�c ka�dy zaczep w odpowiednim otworze. Z chmury na jego twarzy, z po�ysku oka domy�li�em si�, jak bardzo jest nierad moim odwiedzinom.
- Robisz klatk�?
- No, przecie widzisz! - rzuci� z wyra�n� z�o�ci�.
�le!... Wytworzy�a si� sytuacja nieprzyjemna. Zosta� - paskudnie, odej�� - to przyzna� si� do pora�ki. Bezradny, zamilk�em patrz�c na jego pokaleczone ostrzem kozika palce.
- Na co b�dzie ta klatka? - przemog�em si�, Pary� wart by� mszy.
W Sta�ku zasz�y widocznie jakie� zmiany na moj� korzy��, bo odezwa� si� ju� nieco przychylniejszym tonem:
- Na kosa...
- Wiesz ju� o czym?
- Wiem!... - odpar� zn�w z wyra�n� niech�ci�.
- A o czym?
- O kosie...
- Co?
- Ma pi�� jaj...
- A gdzie? - rzuci�em pytanie jednym tchem, s�dz�c, �e Stasiek zdradzi � z wiadomo�ci�.
Trafi�em jednak na franta. Stasiek zamilk� natychmiast. Molestowa�em go sszcze czas jaki�, ale wszystko okaza�o si� na pr�no. W rezultacie nie iedzia�em, czy mnie zwodzi�, bo m�g� nie wiedzie� o niczym, czy te� tak locno strzeg� tajemnicy. Gniazdo ptasie, jeszcze do tego gniazdo kosa, to >rawa nale��ca do bardzo delikatnych. Amator�w na te ptaki by�o wi�cej, i� ich posiada� s�siedni las.
O po�udniu, kiedy wszyscy ludzie z okolicy bawili w domu, poszed�em do oni. Stan��em na brzegu bezradny. W kt�rej cz�ci mrocznego terenu m�g� i� gnie�dzi� kos?
Cisza le�na, przerywana ostrymi piskami �o�ny i monotonnym dzwonie-iem trznadla, odstrasza�a, ale ch�� znalezienia miejsca Sta�kowej tajemnicy cha�a naprz�d. I��... i��!
Tylko gdzie mo�e by� gniazdo kosa? Gdzie w tym lesie kosom najbardziej i� podoba? Mo�e Stawy?... Nad�r�dle czy inny jaki� zak�tek? Nie brakowa-� przecie� i tutaj ostoi i uroczysk!
Biedz� si� przez czas d�u�szy, oceniaj�c wszystkie �za" i wszystkie przeciw" ka�dego znanego mi w boru miejsca, ale nie mog� si� na co� tanowczego zdecydowa�.
Chyba jednak p�jd� na Stawy, bo - o ile mnie pami�� nie myli - tam dzie�, wed�ug opowiada� ch�opak�w, mia�y gniazdo kosy ubieg�ego roku. .�g�y si� na kt�rym� ze �wierk�w. Ma�ych �wierk�w.
Przelecia� nade mn� jastrz�b, szara strza�ka, a po kr�tkiej chwili przesun�� i� bocian z rozpostartymi szeroko skrzyd�ami, rzucaj�c na wys�on^cznion� olane mi�dzy d�bami ruchomy cie�, kt�ry potem sp�yn�� mi�dzy korony osen i przepad� w ich g�szczu.
Zach�cony tymi objawami �ycia, ruszy�em przed siebie. Wysokie groble, >e�ne trawy i seledynowych �wiate�, zakrywa�y przed wzrokiem dalsze io�acie boru, gdzie po obu stronach le�nego ponika ros�a niedu�a, ale dosy� �sta enklawa m�odych �wierczk�w.
Przechodz� jedn� grobl�, drug�, trzeci� i oto ju�... Wzniesienia si� ko�cz� zaraz za nimi ciemna grupa drzewek. Pe�en dziwnego l�ku przesuwam si� ni�dzy zaro�lami, nadstawiaj�c uszu, wypatruj�c przed siebie na boki
3() i przegl�daj�c pachn�ce �ywic� ga��zie. Z zielonego cienia wydostaj� siefl pe�n� blasku golazienk�, kt�ra jest tak ciep�a, �e jej tchnienie ramuj w piersiach oddech, a do nosa uderza zapachem, kt�ry a� kr�ci w nozdrzach!
Wreszcie wysuwam si� zza drzewka i niespodziewanie widz� przed ptaka...
Kos. Stary. Poluje. Nie widzi mnie. Skacze po wolnej przestrzeni mii dwoma �wierczkami o zwislych a� do samej ziemi ga��zkach.
Z wra�enia staj� jak wryty. Wstrzymuj� oddech. Ptak jest prze�liczd czarny, b�yszcz�cy, podobny do kawa�ka aksamitu. Woskowy dziobek biel w s�o�cu, a kiedy ptak rzuci si� w bok, skacz�c to tu - to tam, dziobek l�ni ji kropla bursztynu zagubiona mi�dzy zieleni� trawy i sadz� pierza.
Syc� kosem oczy, a ten buszuje w trawce le�nej, nie podejrzewaj�c opodfl �wiadka swojego �erowania. Oddycham jak najostro�niej, boj� si� nawa mruga�, �eby nie sp�oszy� poluj�cego swobodnie ptaka. Wreszcie oc^| zaczynaj� piec, m�czy�. Odruchowo si�gam do nich r�k�.
To wystarczy�o.
Ptak �mign�� jak poderwany wiatrem i szybko przepad� mi�dzy g�szczei �wierczk�w, tylko po d�u�szej chwili us�ysza�em z prawej strony jego �ciszeni przez odleg�o��, jakby ochryp�e i pe�ne niezadowolenia kl�skanie.
Tego dnia spotka�em Sta�ka na ��ce. Przewraca� nad strug� darnioJ i wybiera� spod niej d�d�ownice. Wiedzia�em, co to oznacza. Wiedzia�em, dli kogo Stasiek je zbiera.
- Dla kosa? - zacz��em jednak niewinnie.
- Tak, dla kosa... - potwierdzi� Stasiek z min� zdecydowanie wynios��.
- Masz go ju� w klatce? Stasiek nie uwa�a� nawet za stosowne, �eby mi odpowiedzie�. Kop
czarn� ziemi�, wyci�ga� r�owe, drobne sznureczki robak�w i umieszcza� je w pude�eczku po smarze do but�w.
- A poka�esz mi go? - zaatakowa�em zn�w koleg� z dr�eniem serca, cho� by�em ciekaw, co on na to.
Odpowiedzia�o mi tylko wzgardliwe milczenie, kt�re by�o gorsze wyra�nej odmowy. Wiedzia�bym w�wczas, czego si� trzyma�.
Nie chcia�em si� uzna� za ca�kowicie pokonanego. Spr�bowa�em wi�c! innych argument�w - zacz��em sypa� obietnicami, chcia�em u�yczy� co� ze swych skarb�w, czyni�c w obecno�ci Sta�ka kolejny ich przegl�d: bat niciany, �y�wa w zimie na tydzie� do je�d�enia, proca sk�rzana, pajac tekturowy,
I?I???
odl
tory poci�gany za sznureczek, macha� r�kami i nogami. Jednak nic z tego 31 je zmi�kczy�o serca egoisty.
My�la�em ju�, �e b�d� musia� odej�� z kwitkiem, pogniewany na niego �do mierci", gdy Stasiek wyprostowa� si�, spojrza� na mnie zuchwale i wypali� inymi z wysi�ku wargami:
- Poka�� ci kosa, ale musisz da� mi czapk� cukr�wek!
Dla mnie ta cena by�a �miesznie niska, rosn�ca u nas grusza-cukr�wka niewa�a rok w rok korce owocu, tote� zgodzi�em si� bez chwili wahania. C� naczy�o kilkana�cie gruszek z ogr�dka wobec przyjemno�ci ogl�dania ptaka bliska?... Got�w by�em przecie� ofiarowa� rzeczy bardziej dla mnie cenne!
- Dobrze! - zawo�a�em. - Dam ci czapk� cukr�wek i na dodatek jeszcze Iziesi�� bia�ych �liwek!...
Szare, zimne oczy Sta�ka b�ysn�y zadowoleniem.
Miedz� od strumyka ruszyli�my ku jego domowi. Potem wkr�tce znale�-i�my si� na podw�rku. Pod okapem na wbitym w belk� gwo�dziu wisia�a Jatka, owoc miesi�cznych trud�w Sta�ka, a w niej ujrza�em czarniawe, mszyste stworzenie - m�odego kosa. By� nieco inny ni� jego krewniak ndziany w lesie.
Ptak siedzia� na dr��ku skulony, smutny, bez ruchu. L�ni�ce kropl� wilgoci, czarne jak i jego upierzenie oczka patrzy�y do nik�d, a z otwartego >d upa�u dzioba wydobywa� si� co jaki� czas ni to pisk, ni to zgrzyt, ni wo�anie. Ja odczyta�em to, jako g�os t�sknoty do lasu, do matki.
Patrzy�em na �wie�y nabytek Sta�ka i teraz ponad ciekawo�� i rado�� i ogl�dania ptaka wybija�o si� w mojej �wiadomo�ci uczucie �alu, lito�ci. Kos lie pi� stoj�cej ko�o niego w szklaneczce wody i nie spojrza� nawet na d�d�ownice, kt�re mu Stasiek postawi� przed dziobem, zach�caj�c g�osem:
~~ vL3/�M� Y^.Jj&f.f� ^//Jt/�tL
Podlot siedzia� nieporadny, opuszczony, przybity, jakby zagubiony w ob-:o�ci Grzesiakowego podw�rka - umiecionego, spalonego s�o�cem.
- Do r�ki mi go nie dasz? - zaryzykowa�em.
- Nie, bo on ju� dobrze fruwa - zaprotestowa� Stasiek. - Ledwie go w boru z�apa�em. �eby nie wpad� w krzaki, z kt�rych si� nie m�g� wypl�ta�, to lie by�by m�j...
Czu�em si� rozczarowany i wobec tak postawionej przez Sta�ka sprawy zacz��em �a�owa� swojej rozrzutno�ci. Cukr�wki? - dobrze... Ale po com si� >o�pieszy� z tymi dziesi�cioma bia�ymi �liwkami?
32 Do samego wieczora, a nawet jeszcze w ��ku, przed snem, prze�ywi ka�dy ze szczeg��w znajomo�ci z kosem. Ocenia�em ciasnot� jego 1 w por�wnaniu z przestrzeni� boru. Zestawia�em d�d�ownice Sta�ka zfl jego jedzeniem, kt�re znosili mu rodzice. Wszak�e u nich jad�, co I chcia�.
�Przecie� on nie b�dzie m�g� nigdy fruwa�" - u�wiadomi�em soli z przykro�ci�. ???
Nast�pnie przypomnia�o mi si�, �e przecie� Stasiek rokrocznie robi klatiali rokrocznie �apie kosa. Karmi go d�d�ownicami i twarogiem, daje wod�, akfl i tak mu zawsze zdycha. Tak by�o zesz�ego roku, tak samo sta�o si� w roiei pozaprzeszlym.
C� z tego, �e Stasiek sprawia mu potem w ogr�dku wspania�y pog i p�acze z �alu, formuj�c nad zw�okami mogi�k� z piasku? Kosowi to ni ? zwr�ci przecie� �ycia!
Podoba�y mi si�, tak samo zreszt� jak i Sta�kowi, wszystkie ptaki, i wola�em je podpatrywa� w polu, w lesie, na ��ce... Kiedy by�y wolnej fruwa�y, a ca�a sztuka polega�a na tym, by je przechytrzy�, podej��, zobaczyi i nie sp�oszy�...
- A tego, kt�ry jest u Sta�ka, ju� nie podpatrz� w boru... zdechnie' 1 zakonkludowa�em g�o�no sam wobec siebie.
Pr�bowa�em usn��, ale nie mog�em. W g�owie roi�o mi si� od wspominki k�w, projekt�w. A najwa�niejsze - dr�czy�a mnie my�l, jak pom�c uwi�zifl nemu w klatce ptakowi?... �eby fruwa�, �eby �y�, a ja �ebym m�g� go ogl�da w lesie!
- Czapk� gruszek Sta�kowi dam, to prawda - postanowi�em sobie skryci
- ale kos... ale kosa...
Usn��em.
P�nym popo�udniem woko�o domu Grzesiak�w by�o pusto, wpodw�rki
- cisza. Wszyscy wyszli. Stasiek za krowami w lesie, jego rodzina w polu. I Obejrza�em si� jeszcze raz podejrzliwie na boki, spojrza�em, pe�en uwagi,
w kierunku stodo�y i znowu powsta�y we mnie skrupu�y.
Opuszczone, bezbronne podw�rko dzia�a�o odpychaj�co, ale widok zawieszonej pod okapem klatki z czarn� grudk� kosa o�ywia� te postanowienia kt�re si� zrodzi�y wczorajszego wieczoru przed snem.
Zdecydowanie, cho� ostro�nie, przesuwam d�o� mi�dzy sztachetkami i unosz� haczyk, na kt�ry jest zamkni�ta furtka. Przeciskam si� w�sk� szpar�
[ znajduj� si� na �rodku podw�rka. Pies Grzesiak�w zna mnie dobrze, nie 33 :eka, na m�j widok podni�s� si� z ziemi, gdzie le�a� ko�o budy, merda nem i dzwoni ogniwkami �a�cucha. Niskie, przedzachodnie s�o�ce �wieci prosto w oczy, o�lepia, jakby i ono stawa�o w poprzek moim zamiarom. Vspi�ty na palce otwieram drzwiczki w klatce, chwytam d�oni� puszyst� k�, jednym ruchem r�ki chowam ptaka za pazuch�, przywieram drzwiczki iwrotem i ju� jestem za furtk�. M�j l�k, moja niepewno�� ro�nie. Serce i jak oszala�e.
luch oczyma w lewo, w prawo upewnia mnie, �e droga pusta, �e nikt mnie widzia�. Zamykam za sob� furtk� starannie, zak�adam jeszcze staranniej
zyk*..
????? do lasu, na Stawy!... Biegiem...!
I wiejskiej drogi wpadam na miedz�, potem skr�cam w lewo na polny r�w
jdzy �ytami. Nie wida� mnie w tym g�szczu i to dzia�a nieco uspokajaj�co.
chylone k�osy bij� po twarzy, s�oma pl�cze si� mi�dzy stopami... ale
gn�!
fu� b�r.
Ju� Stawy.
lu� �wierczki.
Wyjmuj� ptaka zza pazuchy, wyci�gam r�k� i sadzam niedawnego wi�nia
i�kowej klatki na g�stej ga��zi drzewka.
Zawracam, oddychaj�c z ulg�.
powie�ci krajobrazu
W moim ogr�deczku
r/\ma�tedi
Ogr�dek by� niewielki, sadek skromny, a dob�r drzew owocowych nil urozmaicony. Kilka w�gierek, kilka bia�ych �liwek, jakie� jab�onki, najfl cowniejsza z szacownych: grusza-cukr�wka o olbrzymiej wiesze zieleiudneS� dziw nad dziwy na ca�� okolic�! - grusza kombinowana, kt�ra na jed� pniu posiada�a a� trzy rodzaje owoc�w: flaks�wki, pargamuty i cukr�i takie same, jak s�siednia olbrzymka.
Kilka dziczek-kwa�marek, zasypuj�cych ogr�dek mas� kwiecia na wios a zatrz�sieniem drobnego owocu na jesieni, dope�nia�o list� pomologiczni wspania�o�ci w sk�adzie ogr�dka.
igreitt)
dzit-Mt
adi�tni(
ijir/i-dnw im**< owoc
drobia/EF**^"
�\ i �
rrakr-
?i/??i W4"
Szacowno�� starych drzew pochodzi�a st�d, �e sadzi� je podobno w�asn� k� nieboszczyk dziadek, kiedy po reformie uw�aszczeniowej w 1864 roku rzyma� t� dzia�k� na w�asno��.
Nale�y si� domy�la�, �e �w praszczur postara� si� o warto�ciowe na owe
asy, a dost�pne mu odmiany drzew owocowych. Sprawa za� obarczenia
dnego pnia trzema rodzajami owoc�w nale�a�a w�wczas niew�tpliwie do
�du zjawisk rewelacyjnych, je�eli jeszcze po pi��dziesi�ciu latach budzi�a
wielu podziw, a nieraz i zazdro��. Nic dziwnego, dziadek bywalcem
riatowym by�, w krymskiej wojnie bra� osobisty udzia�.
Drzewa owe, do�em zag�szczone, wi�za�y si� w g�rze konarami i koronami
jeden zbity wir zieleni w lecie, a czarnych ga��zi w zimie. Je�li si� doda
szcze, �e pod drzewami obra�y sobie miejsce krzaki porzeczek i k�py
grestu, po bokach wok� p�otu st�oczy�y si� masy bzu, a nad nim kr�lowa�o
dziesi�� rozro�ni�tych wierzb - �atwo sobie wyobrazi� �w obiekt sztuki
idowniczej jako masyw drzewny bardzo malowniczy, ale o niewielkiej
arto�ci u�ytkowej.
Drzewa owocowe rodzi�y bowiem s�abo i tylko co drugi rok, a prym der�y�y te sztuki, kt�re mimo �cisku potrafi�y sobie wywalczy� dost�p do riat�a i jakiej takiej przestrzeni. By�a to przede wszystkim wspomniana przednio monumentalna cukr�wka i egzystuj�ca tu� ko�o niej pargamuta, o tak zwali�my to drzewo, poniewa� dwie inne jego odnogi prezentowa�y si� o�� mizernie.
Grusze te g�rowa�y wzrostem, a ku sk�onowi lata i na jesieni darzy�y nas wocem. G�szcz sadu i jego wynios�o�� bez wzgl�du na por� roku �ci�ga�y ptasich o�ci. W zimie wa��sa�a si� tu przelotna gawied� - wrony i gawrony, sroki, rznadle, poszczerki i dzwo�ce, czasem pokaza� si� na wierzbach dzi�cio� bardzo rzadko pstra s�jka. W lecie, bywa�o, zawita�a tu kuku�ka, mign�a jak z�oty sen boguwola, zpak zadziwi� i odlecia�, a pr�cz nich przesuwa� si� przez g�szcz ogr�dka Irobiazg ptasi lasuj�cy po ga��ziach: mucho��wki, zi�by, szczyg�y, makol�g-j i sikory.
Nie dziwili�my si� temu. Las by� niedaleko i skrzydlaci jego obywatele 'aktowali zielone k�py wiejskich ogrod�w jako przed�u�enie terenu wlas-ych polowa� i gniazdowania. Go�cie nadlatywali i odlatywali, za ka�dym azem unosz�c z sob� nasz� dzieci�c� t�sknot�.
Wiernymi, corocznymi mieszka�cami ogr�dka w okresie lata by�ai pokrzewek. Pokazywa�a si� na wiosn�, dopiero wtedy, kiedy zieleni ca�kowicie zacieni�a drzewa i krzaki. Dokazywa�a cud�w uwielokro si�, by�a wsz�dobylska. Jej ruchliwo�� przechodzi�a ludzkie wyobr-Samczyk w tym przodowa�.
Zacz�� �piew w cukrowce i ju� przefrun�� na wierzb�. Z wierzby w bzy, z bz�w na kwa�niar� przy studni, st�d przeni�s� si� na par �mign�� na jab�onk� przy stodole, a z niej w krzew porzeczki po to, bj zadzwoni� swoim g�osem z wierzcho�ka �liwy.
Potrafi� je�� i �piewa�, to znaczy �eruj�c �piewa�, a �piewaj�c �owi�. M ga��zki, latoro�le, Ustki. Czyni� to uwa�nie i tak szybko, i� od razu wida� H �e chce opolowa� jak najwi�kszy obszar.
Mi�osne koncertowanie tego �piewaka by�o r�wnie gor�ce w okr god�w, jak i podczas wysiadywania przez samic� jajek czy karmienia pisf Nim wita� wsch�d s�o�ca i nim zamyka� dopalanie si� wieczornej zo ko�cz�cej znojny dzie�.
Gniazdko - �adn�, zgrabn� miseczk�, uwit� z mch�w, porost�w, traw i w�osia, �wietnie dopasowan� do t�a - umie�ci�a zakochana para naje z ga��zi kolczastych kwa�niar. Uci�ta pi�k� na wiosn�, pionowo rosir odnoga okry�a si� k�pk� dorodnych g�stych wilk�w, kt�re ca�kom-zas�oni�y skaleczone miejsce. W nim, niby w foremce, zosta�a ulokow gniazdowa budowla.
Powstawa�a do�� d�ugo, bo ptaszki czyni�y wszystko, by zachowa� unprefl w ca�kowitym sekrecie. Materia�y budowlane znios�y cichcem i tylko w�fl czas, gdy nikogo z ludzi nie by�o na podw�rku, a tym bardziej w ogr�d� Czai�y si�, czeka�y, podlatywa�y raz z g�ry, raz z do�u, to od strony pola,! znowu od s�siadowego sadku.
Ukryci w szopie, podpatrywali�my z bratem przez szpar� mi�dzy deskan� ka�d� czynno��, ka�dy ruch pokrzewek. Gdy jeden z nas wychodzi� z ukrycia, a drugi zostawa� i patrzy�, zawsze m�g� zauwa�y�, jak parka na widok cz�owieka dyskretnie opuszcza zagro�one miejsce, nikn�c cichute�ko w g�szczu zieleni. Rozumieli�my - nie chcia�a ani mie� �wiadka, ani zostawia� �ladu.
Gdy budowa zosta�a uko�czona, samiczka znios�a jajka i zacz�o ? wysiadywanie. W tym stanie rzeczy nic nie mog�o sp�oszy� z gmazdka! siedz�cej pokrzewki. Mo�na by�o pod drzewem rozmawia�, chodzi� czy
! i
3g nawet urz�dza� gonitwy - ogrzewacz jajek ani drgn��. Przyp�aszczali ty/ko, trwaj�c na stanowisku ofiarnie i bohatersko.
Po jakim� czasie nie da�o si� ukry� przed oczyma �udzi siedz�cych ??i? ruch ptaszk�w, �e oboje rodzice nosz� w dziobkach wi�zeczki z�owioni owad�w - znak niemyiny, i� dzieci si� wyl�g�y, a opiekunom spad� na gin k�opot dostarczania �ywno�ci. W�wczas te� zacz�i zdradza� wi�kszy poprzednio niepok�j, i/e razy w pobli�u gniazda pojawia� si� cz�owiek
Kiedy si� przechodzi�o ko�o kwa�niary, ostro�ni rodzice po�atywali mii ga��ziami, odzywaj�c si� rzadko i ostrzegawczo.
- Czyk! - zaczyna�o jedn