16441
Szczegóły |
Tytuł |
16441 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16441 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16441 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16441 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Andrzejewski
Wielki lament papierowej g�owy
1953
Jeszcze przed kilkoma laty zapada�em w sen g��boko i ca�ym sob�, jak kamie� ci�ni�ty w wod�. Teraz od pewnego czasu sypiam raczej p�yciutko, okryty senno�ci� w spos�b niedostateczny, niby przykr�tk� ko�derk�. Dawniej na przyk�ad bardzo cz�sto w snach fruwa�em. Lekki ruch st�p i ramion wystarcza�, abym si� wznosi� hen, hen wysoko ponad ziemi�. Do jakiego� zdumienia i podziwu zmusza�em ludzi, gdy ozostawieni daleko w dole, �miesznie malutcy i bezradni, patrzyli na mnie pl�saj�cego w powietrzu lub swobodnie przenosz�cego si� z drzewa na drzewo! Mia�em w�wczas w snach, jak si� domy�lacie, a� za du�o przestrzeni i a� za wiele swobodnego oddechu. Natomiast ostatnio, jak ju� wspomnia�em, zanurzam si� w sen ledwo, ledwo, i je�li przywidze� sennych nie pami�tam, to chyba dlatego, �e. ich w og�le nie miewam. Jak�e� mi bowiem �ni�, gdy tyle doko�a mnie snu, ile ciszy w �rodku miasta? Burzliwy i niespokojny �wiat we wszystkich swoich d�wi�kach, p�g�osach, szelestach i szeptach, wo�aniach, szmerach i �oskotach dociera do mnie natarczywie nawet we �nie. Niby �pi�, lecz wci�� i wci�� go s�ysz�. Niby odpoczywam, a przecie� wci�� i wci�� mnie ten �wiat m�czy i cieszy, dra�ni i boli, gniewa i wzrusza. Poj�cia nie macie, jak gwa�towna chwyta mnie niekiedy t�sknota, aby cho� raz jeden, na jedn� kr�tk� noc zapa�� si� w sen g��boko, a� na samo dno, gdzie nie dotrze nawet najbardziej natarczywe wo�anie stamt�d, z �ycia.
Powiecie: �mieszna t�sknota, daremna i nierozumna. I chyba b�dziecie mieli s�uszno��, je�li tak powiecie. Min�y czasy fruwania i powietrznych igraszek. Lecz s�uszno�� prawdziwa b�dzie po waszej stronie tylko w takim wypadku, gdy sta� was b�dzie na uczciwe stwierdzenie, �e osobi�cie, w�asnymi d�o�mi dotkn�li�cie takiej w�a�nie waszej �miesznej, daremnej i nierozumnej t�sknoty. Nie powo�ujcie si� na do�wiadczenia cudze. Troch� ryzyka, b�agam was! Pom�czcie si� sami. Bo c� na przyk�ad wiedzie� mo�ecie o ludzkich t�sknotach, je�li s�dzi� o nich b�dziecie z rado�ci lub rozczarowa� innych ludzi? T�sknoty! Ach, moi drodzy, do wielu przecie� spraw i rzeczy cz�owiek t�skni. Lecz gdy jedne t�sknoty urzeczywistnione dodaj� cz�owiekowi si� i skrzyde�, inne � w pragnieniach nieraz nawet od tamtych b�yskotliwsze i pon�tniejsze � zrealizowane, staj� si� ci�arem u n�g lub kawa�kiem pr�chna rozsypuj�cego si� pod najl�ejszym dotkni�ciem. Lecz o tym trzeba si� przekona� samemu.
Ja o mojej �miesznej, daremnej i nierozumnej t�sknocie do zanurzenia si� g��boko w senne rojenia przekona�em si� do�� nieoczekiwanie w okoliczno�ciach nast�puj�cych. Niedawno, pewnej nocy, przy�ni� mi si� sen prawdziwy i g��boki, a co najwa�niejsze � pierwszy od wielu miesi�cy. Czy go zapami�ta�em? Ba! Jeszcze jak go zapami�ta�em.
Zacz�o si� w tym �nie od po�piechu. Gdzie i dlaczego si� �pieszy�em? � z tego nie zdawa�em sobie chyba jasno sprawy, w ka�dym razie nie pami�tam, czy wiedzia�em w�wczas, czemu to musz� si� tak �pieszy�. Ale �e si� �pieszy�em, pami�tam �wietnie. Spieszy�em si� okropnie. I jak to bywa w podobnej sytuacji we �nie, nie mog�em poruszy� ani r�k�, ani nog�. Przykra rzecz, wierzcie mi. Oto wiem, �e musz� co� natychmiast uczyni�, �e jacy� ludzie na mnie czekaj�, �e gdzie� koniecznie, ale to koniecznie mu�sz� by�, a tu-stoisz, cz�owieku, jakby� w ziemi� wr�s�, chocia� wszystko si� w tobie �pieszy: i my�li, i serce, i krew, chocia� wszystko w tobie jak szalone ko�uje, rwie si�, szarpie, szamoce, biegnie, p�dzi, gna. Sp�nisz si�, cz�owieku! Nie zd��ysz, cz�owieku! Poderwij si�, le�, p�d�! I nic, nic z tego tumultu i pop�ochu nie wynika pr�cz wzrastaj�cej bezsilno�ci.
Pami�tam dobrze, �e sp�tany ow� dr�cz�c� niemoc� przypomnia�em sobie naraz swoje dawne �wietne fruwania. Nadzieja pocz�a na mnie kapa� jak drobniutkie krople deszczu na przywi�d�y z gor�ca kwiatuszek. Och, �ebym tak m�g� teraz frun��! Niedaleko, cho�by za okienny parapet. "Gdybym si� na nim znalaz� � tak sobie my�la�em � dalej wszystko by ju� posz�o �atwo i g�adko." Uczyni�em zatem straszliwy wysi�ek, aby wspi�� si� na palce, i gdy mi si� to � o rado�ci! � uda�o, pocz��em ramionami i stopami manewrowa� dok�adnie w taki sam spos�b, jaki niegdy� sprawia�, �e dzi�ki kilku podobnie swobodnym ruchom niezawodnie i lekko wznosi�em si� w powietrze.
Sypiam w pokoju sam, wi�c nie wiem, czy przy owych zabiegach j�cza�em. My�l� jednak, �e chyba tak, bo chocia� coraz gwa�towniej si� nadyma�em i czu�em, �e mi serce a� do gard�a skacze, �e potem si� oblewam i w g�owie mi poczyna jak w czajniku szumie� � daremne okazywa�y si� wszystkie te trudy i zmagania. �ebym bodaj na wysoko�� palca podf run��! �ebym przynajmniej przez sekund� poczu� w sobie ow� lekko�� cielesn�, uskrzydlaj�c� jak zakochanie! Lecz nie, by�em ci�ki jak kamie�, jak troska, jak wstyd. "Nie mnie ju� zatem fruwa� � my�la�em gorzko � nie dla mnie g�rne loty, igraszki i pl�sania, ludzie ju� nie skieruj� ku mnie swego podziwu." �al mn� wi�c targn�� w�r�d tych g��boko�ci snu, �al za fantastycznymi pejza�ami, kt�rych ju� nigdy nie b�d� ogl�da�, za mglistymi horyzontami, kt�rych nigdy wi�cej nie ujrz�, za ludzkim zdumieniem. Tak, z pewno�ci� musia�em przez sen st�ka� i poj�kiwa�. Natomiast bardzo dok�adnie sobie przypominam, �e w pewnym momencie musia�em si� nagle ockn��, lecz trwa�o to przebudzenie nie d�u�ej ni� jedno westchnienie, noc tylko doko�a siebie poczu�em, po czym odruchowo przewr�ciwszy si� na drugi bok zn�w jak topielec poszed�em na dno.
Tam za� czeka� na mnie ogromny t�um. Pami�tam dok�adnie, �e gdy znalaz�em si� we drzwiach rozleg�ej i szczelnie lud�mi zape�nionej sali � w tym dopiero momencie sta�a si� dla mnie jasna przyczyna mego poprzedniego po�piechu. Oczywi�cie, przecie� w�a�nie w tej oto sali i przed zebranymi tu lud�mi mam wyg�osi� Wielkie Przem�wienie. "Widzisz � pomy�la�em sobie nie bez dumy � po c� ci fruwa�, je�li mo�esz wyg�osi� Wielkie Przem�wienie." I w�a�nie pocz��em si� mi�dzy stoj�cymi w przej�ciu lud�mi przeciska� ku przodowi sali, gdy w tej samej chwili na galerii, gdzie jak p�niej stwierdzi�em, umie�ci�a si� stra�acka orkiestra, odezwa�y si� przera�liwie g�o�ne fanfary. Wielokrotnie w �yciu przemawia�em publicznie, lecz zapewniam was, �e nigdy mi si� jeszcze nie zdarzy�o, abym przy wej�ciu na sal� by� witany fanfarami. Co jednak najdziwniejsze, to fakt, �e chocia� po raz pierwszy zetkn��em si� z podobn� form� przyj�cia, wcale mnie ona nie zaskoczy�a ani zdziwi�a. Przeciwnie, przyj��em j� w spos�b jak najbardziej naturalny i nie ukrywam, �e dzi�ki owym fanfarom uczu�em si� w swoim dobrym samopoczuciu bardzo umocniony. Popatrzcie, jak te� cz�owiek ma�o wie, a i sk�po si� domy�la, do czego jego dusza t�skni, ku czemu mu si� serce rwie. Nigdy na ten przyk�ad sie bie nie podejrzewa�em, �e mi fanfary mog� zrobi� przyjemno��. A przecie� zrobi�y. I jeszcze jak�! W og�le nastr�j na sali sta� si� niezwykle uroczysty, a nawet podnios�y, ledwie bowiem na galerii zagrzmia�y d�te instrumenty, wszyscy obecni natychmiast podnie�li si� z miejsc i pocz�li klaska�, a poniewa� ludzie stoj�cy pomi�dzy rz�dami krzese� szybko i sprawnie torowali mi przej�cie, wi�c by�o to naprawd� i pi�kne, i wzruszaj�ce, jak pomi�dzy ogromnym t�umem, w�r�d coraz g�o�niejszych fanfar i braw, szed�em ku estradzie, na kt�rej sta�a m�wnica.
Zanim jednak wszed�em na t� m�wnic�, otoczy�o mnie kilku ludzi uprzejmie prosz�c, �ebym usiad� w pierwszym rz�dzie, gdzie by�o zarezerwowanych par� wolnych miejsc. Zaj��em zatem jedno, fanfary w tym momencie umilk�y, wszyscy obecni na sali usiedli, a na m�wnic� wszed� m�ody cz�owiek i dono�nym g�osem oznajmi� zebranym, �e wybitny i znany literat, to znaczy ja, wyg�osi za chwil� Wielkie Przem�wienie.
Niekt�rzy z was domy�laj� si�, by� mo�e, �e kiedy wszed�em na m�wnic�, na sali zn�w si� rozleg�y oklaski. Tak by�o istotnie. A poniewa� trwa�y do�� d�ugo, wi�c mia�em czas, aby poszuka� w sobie pierwszego zdania godnie otwieraj�cego Wielkie Przem�wienie. Ju� je odnalaz�em z ow� nieomyln� �atwo�ci�, z jak� cz�owiek nawet po ciemku odszukuje we w�asnym pokoju elektryczny kontakt, ju� g��biej odetchn��em, �eby tych kilka s��w wyrzuci� z siebie na pe�nym oddechu, ju� i nast�pne zdania nabiega�y mi na j�zyk gotowe, ostatecznie, �e tak powiem, zredagowane, gdy wtem � diabli wiedz�, w jakim zaka" marku ukryta � wystrzeli�a we mnie gwa�towna pokusa, aby" wspi�� si� na palce i z wysoko�ci m�wnicy zapia� na ca�� sal�. Ta ch�tka spad�a na mnie tak szybko i nieoczekiwanie, i� nie zd��y�em nawet sobie krzykn��: "Opami�taj si�, idioto!" Niedorzeczna kogucia pokusa wype�ni�a mnie a� po czubek g�owy. Czu�em j� w ko�cach palc�w, w krtani, na wargach, w uszach, w oczach, we w�osach nawet. "Ach, zapia�, zapia�! � tak wszystko we mnie zakrzycza�o. � Wyrzuci� ze siebie tryumfalne ku-ku-ryku!"
Oklaski w�a�nie umilk�y, cisza si� wi�c sta�a na sali charakterystyczna dla t�umu, kt�ry czeka na rozpocz�cie widowiska, a tymczasem ja? Tymczasem ja w�r�d tej rozleg�ej i pe�nej oczekiwania ciszy sta�em z wrzaskiem kot�uj�cym mi si� w g�owie i czu�em, �e bledn�, �e mi serce wali coraz mocniej i krople potu wyst�puj� na czo�o, bowiem mimo wszystko nie utraci�em przytomno�ci na tyle, aby nie zdawa� sobie sprawy, �e nie zdo�am si� d�u�ej opiera�, jeszcze p� sekundy, sekunda, a stanie si� rzecz okropna: rzeczywi�cie zapiej�. A w�wczas? A co potem?
Ostatnim odruchem zdrowego rozs�dku uczepi�em si� zm�tnia�ymi oczami twarzy ludzi siedz�cych w pierwszym rz�dzie. By�y powa�ne i skupione, bardzo dalekie od jakiegokolwiek "ku-ku-ryku" lub czego� w tym rodzaju, natomiast rzeczowo i solidnie oczekuj�ce Wielkiego Przem�wienia.
Ot� te w�a�nie twarze uratowa�y mnie przed katastrof�. Im zawdzi�czam, �e si� sromotnie nie wyg�upi�em i dobrego imienia nie pogrzeba�em w nies�awie. Dzi�ki wi�c wam za to, twarze z pierwszego rz�du! Cho� wszystko to dzia�o si� tylko we �nie, dzi�ki wam, �e i w �nie dopomog�y�cie mi w st�umieniu niedorzecznych ch�tek. Gdzie� bym si� bez was stoczy�? Na jakie bezdro�a, w jakie odm�ty g�upstwa?
Rzeczowo�� i solidno�� spogl�daj�cych na mnie twarzy obmy�y mnie w jednej sekundzie niby zimnym tuszem. A� si� ca�y wstrz�sn��em i sk�ra mi �cierp�a. By� mo�e, by�o to uczucie podobne troszeczk� do strachu, lecz w tej samej chwili wiedzia�em ju� z ca�� pewno�ci�, �e stan� na wysoko�ci zadania, �e nie zawiod� pok�adanych we mnie oczekiwa� i Wielkie Przem�wienie wyg�osz�. Tak si� te� sta�o. Zapanowa�em nad sob� i nad sytuacj� jak kierowca, kt�ry zaledwie o milimetr od katastrofy wyprowadza w�z pewn� r�k� na prost� drog�.
Ledwie te� us�ysza�em w�asny g�os rzeczowo i solidnie nios�cy si� na sal�, zaraz sta�o si� dla mnie oczywiste, �e ju� si� nie zatrzymam ani potkn�, ani nie zmyl� kierunku. Czu�em w sobie Wielkie Przem�wienie z tak� dok�adno�ci�, jakby si� we mnie pocz�a rozwija� ta�ma magnetofonowa. Naprz�d, naprz�d! �mia�o naprz�d! Z punktu widzenia technicznego Wielkie Przem�wienie obraca�o si� we mnie nienagannie. Nie szuka�em s��w. Sp�ywa�y mi na wargi akurat te, kt�re by�y potrzebne. Nie trudzi�em si� nad budow� i rytmem zda�. Mechanizm, kt�ry we mniedzia�a�, sk�ada� s�owa w takim w�a�nie porz�dku, jaki by� potrzebny. Ba! nie m�czy�em si� nawet my�leniem. W�a�ciwe sformu�owania lecia�y mi na j�zyk, jak woda z odkr�conego kranu. Pracowa�em bezb��dnie i bardzo nowocze�nie, to znaczy do minimum obni�aj�c koszta w�asne dzi�ki zastosowaniu wysokiej techniki. By�o to naprawd� Wielkie Przem�wienie!
A utwierdzi�y mnie jeszcze w tym przekonaniu oklaski, jakie wnet rozleg�y si� na sali po moim stwierdzeniu, �e w dzie� jest widno, a w nocy ciemno. Przejrzysto�� sformu�owa� jest, jak si� domy�lacie nieodzownym elementem wszystkich przem�wie�, szczeg�lnie Wielkich. Umys� pogmatwany, gdy podejmie spraw� dnia i nocy, natychmiast zamuli ca�e zagadnienie r�nymi ubocznymi drobiazgami, jak tym na przyk�ad, �e w dnie pochmurne bywa ciemnawo, a w noce ksi�ycowe prawie jasno. Podobne rozkrawanie w�osa na czworo do niczego, rzecz jasna, nieprowadzi. Ludzkiemu umys�owi potrzebne s� stwierdzenia proste jak deska do prasowania. Czy oklaskiwano by mnie, gdybym powiedzia�: noce wiosenne, kiedy �wiec� gwiazdy, bywaj� jasne. Sami wiecie, �e ani jedna d�o� na sali nie podnios�aby si� do oklask�w. A mnie oklaskiwano, poniewa� powiedzia�em po prostu: "W nocy jest ciemno, w dzie� widno." Wkr�tce potem powiadomi�em zebranych, �e cz�owiek pracy posiada dwoje r�k i jedn� g�ow� � i na sali te� zaraz zahucza�y brawa. Tak, moi drodzy, trzeba umie� wyg�asza� Wielkie Przem�wienie. W sedno rzeczy trzeba umie� trafia�.
Wtem, akurat w chwili gdy zgodnie z prawami Wielkich Przem�wie� mia�em wzi�� wy�szy ton, do moich uszu dobieg� z sali jaki� szelest. "Niedobrze � pomy�la�em. � W czasie Wielkiego Przem�wienia nie powinno by� na sali �adnych szelest�w ani szmer�w. Cisza by� powinna. Oklaski � tak, nawet koniecznie. Ale je�li chodzi o szelesty i szmery, a zw�aszcza szepty � bezwarunkowo nie."
Spojrza�em w kierunku podejrzanego szelestu, aby przekona� si�, w czym rzecz, i a� mn� zatrz�s�o, sprawa bowiem by�a powa�niejsza, ni� mog�em przypuszcza�. Oto siedz�cy w czwartym czy pi�tym rz�dzie m�czyzna najspokojniej w �wiecie owija� sobie g�ow� gazetowym papierem.
Poczu�em, �e w moim sprawnie dotychczas dzia�aj�cym mechanizmie wewn�trznym co� si� na moment jakby zaci�o. Ale si� opanowa�em i krzykn��em: "Wody w rzekach p�yn� z g�ry na d�." � Sala odpowiedzia�a mi oklaskami. "Dobrze jest � pomy�la�em. � Jed� dalej."
Pojecha�em zatem dalej, lecz wyra�nie przy tym s�ysz�, �e podejrzanych szelest�w przybywa na sali. Zrazu postanowi�em nie patrze� w stron� owych szelest�w. Ale wreszcie nie wytrzyma�em i spojrza�em. Nie, co� podobnego nigdy mi si� jeszcze nie przydarzy�o. Oto wszyscy ludzie siedz�cy w bliskim s� siedztwie owego m�czyzny te� owijali sobie g�owy gazetowym papierem. Jak zr�cznie to robili! Jak szybko! Czy�by po domach �wiczyli si� po kryjomu w tej sztuce? Jak by�o w istocie � nie wiem, do��, �e od tego momentu wypadki potoczy�y si� z zawrotn� szybko�ci�. Oto ju� i po drugiej stronie sali pocz�y si� pojawia� gazety. Ludzie wyci�gali je z ubra�, z teczek, z p�aszczy, z torebek, zewsz�d. Potem kto� si� podni�s� z krzes�a w ostatnim rz�dzie, rozejrza� si� po sali, szepn�� co� s�siadom i wnet i tam na ko�cu pocz�o w paskudny spos�b szele�ci�.
Zimny pot wyst�pi� mi na czo�o. Ale zacisn��em pi�ci i powiedzia�em sobie: "Nie dam si�!" I wzi��em cokolwiek wy�szy ton. A tu ju� co najmniej po�owa sali ponakrywa�a g�owy. W kt�r�kolwiek spojrza�em stron�, bli�ej czy dalej, w lewo, prosto czy na prawo � wsz�dzie na nieruchomych ludzkich kad�ubach stercza�y obmierz�e, papierowe, spiczaste sto�ki. Niekt�rzy ze s�uchaczy palcami wyd�ubywali sobie otwory na usta i oczy. Inni dbali raczej o przek�ucie dziurek dla nos�w.
Czuj�c, �e za chwil� wszystkie g�owy na sali uciekn� w papier, poszuka�em ratunku w twarzach z pierwszego rz�du. Jedno spojrzenie wystarczy�o mi jednak, abym si� zorientowa�, �e tym razem na �adn� pomoc z tej strony liczy� nie mog�. �eby cho� jeden z owych �udzi spojrza� na mnie! Lecz nie! Ludzie z pierwszego rz�du zaj�ci byli wy��cznie sob�, szeptali i naradzali si�, raz po raz spozierali ukradkiem ku sali i zn�w szeptali i co� ustalali, a� nagle � tu nogi si� pode mn� ugi�y � jeden z owych ludzi otworzy� teczk�, wyj�� z niej gazet�, roz�o�y� j�, g�o�no ni� szeleszcz�c, i � co niestety by�o do przewidzenia � pocz�� sobie wolno i spokojnie, lecz metodycznie owija� g�ow� papierem. "Przepad�o!" � pomy�la�em. Po chwili wszyscy siedz�cy w pierwszym rz�dzie poszli za przyk�adem tego pierwszego. Ju� nie by�o ludzkich twarzy w pierwszym rz�dzie. By� papier.
Lecz mimo to, wyobra�cie sobie, przemawia�em dalej. Zaci��em si�. Wi�c wszyscy przeciwko mnie? Wi�c to tak? Nie w smak wam Wielkie Przem�wienie? Prosili�cie si� o Wielkie Przem�wienie, a teraz wam nie smakuje? O zdrajcy, tch�rze, mizerne k�amczu�hy! Ale ja do was i tak dotr�. I tak was do�cign�. I nic warn nie popuszcz�. Ani troch�, ani �dziebe�ka. Fruwa� dzi�ki warn zapomnia�em. Przez wzgl�d na was nie zapia�em. Ale koniec wyrzecze�. Wielkiego Przem�wienia warn nie daruj�.
Tak to my�l�c wspi��em si� na jeszcze wy�szy ton. "Dwa razy dwa jest pi��!" � hukn��em z ca�ej si�y. A jednocze�nie z sercem omdla�ym i oczyma prawie niewidz�cymi z t�sknoty szuka�em na sali cho�by jednej prawdziwej g�owy. Czu�em, �e gdybym j� znalaz� w�r�d powodzi papieru, jedn� jedyn�, to cho�by nale�a�a do najszpetniejszego cz�owieka, cho�by by�a pokraczna i �mieszna, znalaz�bym przecie� w niej pomoc, oparcie, otuch�, zach�t�, bowiem nie pi�kna potrzebowa�em, nie harmonii i urody rys�w, lecz po prostu ludzkiej g�owy. I naraz � o szcz�cie! � znalaz�em j�. By�a to jasnow�osa g��wka ma�ej dziewczynki, male�stwa pi�cio-, mo�e sze�cioletniego, kt�re grzecznie i cicho jak myszka siedzia�o przy kobiecie z papierow� g�ow�.
O, "tego by�o mi potrzeba! Mia�em ju� do kogo m�wi�. Czu�em, �e mi wilgotniej� oczy, ale spok�j zaraz we mnie wst�pi� i bardzo wyra�nie, chocia� cicho powiedzia�em: "Ka�da r�czka ma pi�� paluszk�w." I ju� mi�e, jasnow�ose dziewcz�tko podnios�o r�czki, aby zaklaska�, gdy siedz�ca obok kobieta po�piesznie wyci�gn�a z torby pojedyncz� stronic� gazety i tym mizernym strz�pem papieru owin�a dziecku g��wk�.
"Koniec!" � pomy�la�em. Przede mn� widnia�y ju� tylko owini�te zadrukowan� makulatur� g�owy, wszystkie jednakowe, anonimowe, spiczaste i nieme. Nic ju� na sali nie szele�ci�o, cisza zaleg�a taka, i� dos�ysza�oby si� w�r�d niej bzykanie przelatuj�cej muchy. Ale nawet muchy gdzie� si� poukrywa�y. Nic nie bzyka�o.
Ja za�, wyobra�cie sobie, ci�gn��em swoje Wielkie Przem�wienie dalej. Nie umiem powiedzie�, jak d�ugo trwa�o. Pami�tam w ka�dym razie, i� w pewnej chwili wyda�o mi si�, �e w podobny spos�b i w takiej samej jak ta sytuacji b�d� musia� przemawia� a� do ko�ca �ycia. Lata b�d� mija�, wielkie i ma�e zdarzenia toczy� si� b�d� ogromnym �wiatem, s�o�ce b�dzie wschodzi� i zachodzi�, miliony ludzkich istnie� rozwija� b�d� swoje �ycia w�r�d zwyci�stw i kl�sk, pragnie� i nadziei � a ja, ja, niewolnik nieprzerwanie biegn�cych s��w, wci�� i wci�� b�d� wyg�asza� wobec t�umu papierowych g��w Wielkie Przem�wienie, nie ko�cz�ce si�, zawsze to samo, zawsze lec�ce gdzie� w nico��, w pustk�. M�czy�em si� ju� wi�c nie tylko t� jedn� chwil� obecn�, lecz tak�e przysz�o�ci�, kt�ra spad�a naraz na mnie straszna jak zw�tpienia, jak �lepota, jak osch�o�� serca.
Wtem, w�r�d tych raczej przykrych dozna� i uczu�, zda�em sobie spraw�, �e obracaj�cy si� we mnie mechanizm poczyna dzia�a� w spos�b zwolniony. Tak, trudno mi by�o w to uwierzy�, lecz rzeczywi�cie dobiega�em ko�ca. Powiedzia�em ju� wszystko, co w Wielkim Przem�wieniu by�o do powiedzenia. Dobija�em do brzegu, kt�ry przed chwil� wydawa� mi si� tak odleg�y, �e w og�le nieosi�galny. A teraz oto widzia�em go nie dalej ni� na wyci�gni�cie ramienia. Jeszcze kilka ostatnich zda� wyrzuci�em z siebie na najwy�szym tonie i zamilk�em. Zrazu s�ysza�em tylko �omot w�asnego serca i pulsowanie krwi w gardle i skroniach. Palce u r�k mia�em zimne i zdr�twia�e, wargi spieczone jak po gor�czce, a nogi w kolanach tak si� pode mn� ugina�y, i� ba�em si� poruszy�, aby nie upa��.
Naraz na sali rozleg�y si� oklaski. Zrazu pojedyncze, potem coraz liczniejsze, na koniec wype�ni�y sob� ca�� przestrze� doko�a. Ale w jaki spos�b zszed�em z m�wnicy � nie pami�tam. Do��, �e w pewnej chwili znalaz�em si� w�r�d ludzi z pierwszego rz�du, kt�rzy, pospiesznie �ci�gaj�c z g��w papiery, pocz�li mnie ze wszystkich stron otacza�, �ciska� d�o� i winszowa�, �e wyg�osi�em tak �wietne Wielkie Przem�wienie.
Tymczasem stra�acka orkiestra na galeriach zacz�a gra� dziarskiego marsza, za� na sali wszcz�� si� weso�y gwar i ruch. Ludzie �wawo podnosili si� z krzese� i t�umnie kieruj�c si� ku wyj�ciu wszyscy po�piesznie i z wyra�n� ulg� �ci�gali z g��w papiery. Od strony wej�ciowych drzwi otwartych teraz na rozcie� powia�o �wie�ym i czystym powietrzem. Na dworze s�oneczko �wieci�o, ptaszki �piewa�y, a ziele� wiosenna rado�nie promienia�a. Jak�e� jednak to wszystko by�o ode mnie dalekie! Aby opu�ci� sal� i znale�� si� na powietrzu, musia�em si� wpierw wmiesza� w t�um i razem z nim post�powa� wolno ku wyj�ciu. By�em obola�y, jakbym d�ugie godziny sta� pod uderzeniem ulewnego gradu. Dos�ownie wszystko mnie bola�o. Ledwie te� oddychaj�c ze wstydu, gniewu i roz�alenia, ze wstr�tem depta�em nogami zwa�y walaj�cych si� na pod�odze postrz�pionych i pomi�tych gazet. Marsz, kt�ry hucza� w g�rze, bi� mnie po g�owie jak pa�k�. A tymczasem ludzie doko�a mnie �mieli si� swobodnie, ach! jak swobodnie i weso�o. Czemu to nie ich bi� marsz po g�owach, tylko mnie?
"Wi�c to tak? Wi�c to tak? � powtarza�em w my�li jedno w k�ko. � Wi�c to wszystko przeciwko mnie." I naraz s�o�ce �wiec�ce na dworze wyda�o mi si� natr�tne, i ptaszki �wiergoc�ce � md�e, i ziele� wiosenna � nudna, a nade wszystko ludzie, ludzie, kt�rzy �miej�c si� i rozmawiaj�c t�oczyli si� doko�a � obcy, dalecy, prawie wrodzy. Do�� mia�em tego wszystkiego. Uciec, skry� si� gdziekolwiek, byle daleko od ludzkich g�os�w i spojrze� � tego pragn��em. Tote� gdy znalaz�em si� w rozleg�ym przedsionku i dostrzeg�em biegn�cy w g��b gmachu d�ugi i pusty korytarz, natychmiast pocz��em si� przepycha� w tamtym kierunku.
Korytarz by� rzeczywi�cie i d�ugi, i pusty, lecz d�wi�ki marsza z sali, a przede wszystkim gwar t�umu, i tutaj dociera�y. Dojrzawszy zatem dwuzerow� informacj� na najbli�szych drzwiach skry�em si� poza nie po�piesznie.
Nareszcie ogarn�a mnie cisza. Pusto tu by�o i ciemnawo, poniewa� tylko jedna s�aba �ar�weczka wysoko uwieszona u sufitu o�wietla�a toalet�. C� za b�ogi spok�j! Przez d�u�szy czas sta�em bez ruchu, chc�c och�on�� po doznanych wra�eniach i jako tako zebra� porozpraszane my�li. Jak�e� nieprawdopodobnie d�ug� drog� odby�em od powitalnych fanfar a� po to wi�cej ni� skromne miejsce u�yteczno�ci publicznej! "Widzisz, widzisz!" � pomy�la�em.
I tak szepcz�c do siebie jak do skrzywdzonego dziecka, podszed�em do lustra, kt�re wisia�o nad umywalk�. Spojrzawszy za� w lustro ujrza�em w nim odbicie g�owy szczelnie, w kszta�t spiczastego sto�ka owini�tej gazetowym papierem. Krew we mnie zastyg�a, serce stan�o. I w tym momencie z wielkim, zd�awionym krzykiem przebudzi�em si�.
Na dworze by� ju� �wit i ptaszki weso�o �wiergota�y za oknem. Nie usn��em ju�, rzecz jasna. I nic wi�cej na ten temat nie mam do powiedzenia, chyba to tylko, �e gdy �w sen opowiada�em p�niej kilku przyjacio�om, kolegom po pi�rze, okaza�o si�, �e oni r�wnie� mieli sny podobne, chocia�, musz� to stwierdzi�, niezupe�nie, jak wynika�o z poszczeg�lnych relacji, takie same. Jeden na przyk�ad wybitny prozaik przyzna� si� wprawdzie do SNU, lecz stanowczo zaprzeczy�, aby nawet we �nie mog�a go naj�� ochota do zapiania. Ciekawe, nie? Okazuje si�, �e nawet we wsp�lnocie SNU ludzie zachowuj� swoje indywidualne oblicze. Musz� si� zastanowi�, czy to jest w porz�dku.