16429

Szczegóły
Tytuł 16429
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16429 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16429 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16429 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew Nienac ki - Mężczyzna czterdziestoletni. OD WYDAWCYZbigniew Tomasz Nienacki (właściwe nazwisko Nowicki) urodziłsię 1 stycznia 1929 roku w Łodzi. W rodzinnym mieście pracował jakodziennikarzw "GłosieRobotniczym" i w tygodniku "Odgłosy". Od1962 rokuzajął się wyłącznie pracą literacką. Debiutował w 1957rokupowieściądla młodzieży Uroczysko. Tematyce młodzieżowej pozostał wierny w dwóch następnych książkach,abyłyto: Skarb Atanaryka (1960) i Pozwolenie na przywóz lwa (1961). W 1962 roku wydał również WorekJudaszów(akcjępowieści oparł naautentycznychwydarzeniach z lat 1946/1947). W1963 roku opublikował Podniesienie oraz Laseczkę itajemnicę, w 1964 roku Z głębokości,a w 1965 roku Sumienie. WyspaZłoczyńców zapoczątkowała w 1964 roku serię przygód Tomasza, historykasztuki, tropiciela przemytników i złodziei skarbównarodowych (kolejny tom to wydany w 1966 roku Pan Samochodziki templariusze). Po przeniesieniusię w 1967 rokudoJerzwałduAutor zamieszkałw domu nad Jeziorakiem, gdzie napisał kolejne tomyprzygód PanaTomasza i książki dla dorosłych. Wlatach 19671969 opublikowałdwutomową powieść Liście dębu, w 1972 roku Mężczyznę czterdziestoletniego, a w 1979 rokuUwodziciela. Potem stworzył swoje najbardziej znane dzieła: Raz wroku wSkiroławkach, tom l2 (1983),Wielki las (1987) i Dagome iudex, tom 13 (19891990). Tę ostatniąpowieść uważał za najlepsząw swoim dorobku literackim. Autor napisał takżekilka sztuk teatralnych: Termitiera(1962), Golem (1963),Styks (1963, druk: 1966), Opowieść o Bielinku (1966) i Myszy Popielą (1966). KilkapowieściZbigniewa Nienackiego doczekało się adaptacji filmowej: Wyspa Złoczyńców, Pan Samochodzik i templariusze. Pan Samochodzik i niesamowity dwór. PanSamochodzik i tajemnica tajemnic(filmowytytułPan Samochodzik i praskie tajemnice)orazWorek Judaszów(filmowy tytuł Akcja Brutus). Jego książki tłumaczono najęzyki: niemiecki, rosyjski, ukraiński,czeski, słowacki, węgierski,bułgarski, gruziński, ormiański, azerski,baszkirski, kirgiski i polską wersjęBraille'a. Za swoją twórczość otrzymał Autorm. in.nagrodę literackąmiasta Łodzi, a w 1988 roku Wielkilas wyróżniono nagrodą Stowarzyszenia Księgarzy Polskich. 182W latach 19831987, po reaktywowaniuZwiązkuLiteratów Polskich, byłPanZbigniewprezesem Oddziału Olsztyńskiego. ZbigniewNienacki zmarł 23 września 1994 roku w szpitalu w Morągu,a 26 września 1994 roku został pochowany na małymcmentarzuw Jerzwałdzie, gmina Zalewo. Spoczął w mazurskiej ziemi, na którejspędził27lat swegożycia. W Jerzwałdzie, w domu pod numerem 51,Rodzinazamierza utworzyć izbępamięci ZbigniewaNienackiego. Rozpoczynamy wydawanieksiążek Zbigniewa Nienackiego dladorosłych Czytelników. Będą to jakby "dzieła wybrane" naszegoAutora, którym chcemy nadać jednolitą szatę graficzną. Edycję otwierapowieśćPodniesienie (1963), której akcja zostałaosadzona w realiachwiejskich, a toczy się wiosną 1945 roku. Recenzent "Twórczości" napisał swego czasu: ". Powieść PodniesienieUzyskała odpowiedni stopień kondensacji, konsekwentnąmyśl kompozycyjną idzięki temuproblemy w niej poruszone stały się propozycją intelektualnąi, jak to określił autorw jakimś wywiadzie, także rozrachunkiem pokoleniowym". PowieśćZ głębokości (1964) rozgrywa sięw scenerii szpitalnej. Recenzent "Życia Literackiego" tak podsumował rozważania o tejksiążce po ukazaniu się jej pierwszego wydania: "Bogactwoobserwacji, sejsmograficzna czułość w rejestrowaniu ludzkich przeżyć,uwarunkowanie na to, co wczłowieku indywidualne i niepowtarzalne". Choroba bohaterai związane z nią przeżycia każą zastanowićsię nadsensem istnieniai śmierci człowiekaoraz znaczeniem miłości i przyjaźni. TematemSumienia (1965) są przeżycia, przemyślenia i refleksjedramaturga, który jako ławnikuczestniczył wprocesie o morderstwoi złożył swój podpis pod wyrokiem skazującym oskarżonego na karęśmierci. Autor stawia tupytanieo sens moralnystosowania karyśmierci w XX stuleciu. Następnie wydrukujemy interesujący kryminał Laseczka i tajemnica (1963) oraz Liściedębu, tom 12 (19671969), powieść o latachwojny i czasach powojennych. Jak napisał niegdyśwydawca: "Jesttozarazempewnego rodzaju studium bezradności jednostkiludzkiej wobec wyroków historii, która miota nią, jak wiatr miota suchym liściemzerwanym z drzewa". 183.Zkolei ukażąsię powieści:Mężczyzna czterdziestoletni (1971),Uwodziciel(1979), Raz w rokuw Skiroławkach, tom12 (1983),Wielkilas (1987) i Dagome iudex. tom 13(19891990). Czytelnicy będą mogli prześledzić ewolucjępisarską i poznać większość dokonań literackichnaszego Autora. Edycję tęjesteśmy winnipamięci Pana Zbigniewa Nienackiego. WydawcaMĘŻCZYZNA CZTERDZIESTOLETNIZapowiadając poprzednie wydanietej książki napisano: "To powieść psychologicznaosadzona we współczesnych realiach wielkomiejskich. Główny bohater, artysta rzeźbiarz, znajduje się w ostrym konflikcie z własnym synem szukającym drogi życiowej. Walcząc o odzyskanie syna musi razjeszcze, on mężczyznaczterdziestoletnia podjąć trud zrozumienia świata i ludzi. "PROWADZIMYSPRZEDAŻ WYSYŁKOWĄ NASZYCH KSIĄŻEK. LISTY I ZAMÓWIENIAPROSIMY KIEROWAĆ POD ADRES:OficynaWydawnicza"WARMIA"10-029 Olsztynul. Prosta 38 hibtel. 534-00-75gpdz. 8.0015. 00"WARMIA"Dział Handlowy10-686 Olsztynul. Barcza 5/12tel. 542-96^3godz. 18.0022. 00Zbigniew Nienacki. Okładkę i stronę tytułową projektowałAndrzej MierzyńskiZdjęcianatrzeciej iczwartej stronie okładkiPiotr PłaczkowskiISBN83-85875-25-5Copyright by Zbigniew NienackiOficyna Wydawnicza "WARMIA" s. c. z siedzibą w OlsztynieDruki oprawa:Energopol-Trade-Poligrafia sp. z o.o. 10-406 Olsztyn,ul. Lubelska 46Po schodach jeszczezstępował wolno, ale przez podwórze rzuciłsię pędem. Gwałtownieotworzyłdrzwi garażu i znieruchomiałna długąchwilę. Bo dotąd wszystko wydawało sięproste biec, szukać, zmusić do powrotu. Ale dokąd jechać? Gdzie o niegopytać? Była połowa września, popołudniowa godzina;niebo czyste, słońceupalne jak wsierpniu. Wąską klatką podwórza, obudowanegooficynami i zamkniętego ślepą ścianą fabryki, unosił się wgórę zaduchkurzu i nagrzanegobetonu. Z pobliskiejubikacji podwórzowej zalatywałosmrodem karbolu. Wnarożniku między garażem i ślepą ścianąmałe dziewczynki grały wklasy,skacząc zabawniena jednej nóżce. Wyprowadziłostrożnie samochód, żeby im nie zatrzeć wyrysowanychkredą kwadratów. Dziewczynki grzecznie dygnęły,ukłonił musięjakiśchłopak stojący przytrzepaku. Jan nie znał chyba tego chłopcaalbo nie zdołał go zapamiętać. GdyRafał byłmały, łatwiej mu jakośprzychodziłorozróżnić te dziecinne buzie, znał nawet imiona wszystkich dzieci z podwórka. Ale to było jednak bardzodawno. "Wtedygobardziej kochałem" pomyślał. Długo czekał, zanim zdołałwłączyć się do ruchu na głównej ulicy. Hałasdziesiątków samochodów, mknącychpo obydwustronach jezdni,przenikał go dziwnie ostro i natrętnie. Silnik wielkiegoautobusu na pobliskim przystanku rozdygotał w nim każdynerw, czuł,że mazachwianąrównowagę i niepowinien w takim stanie prowadzićwozu. Pojechałjednak te kilkaset metrów i zaparkował samochód przedkawiarnią. Bywał tu prawiecodziennie, ale zawsze wieczorem. Nie miał pojęcia, kogo możnaby było teraz zastać. Lecz każdy znajomy wydawałmusiędobry. Z każdym miał chęćrozmawiać. Był wewnątrz obolały,pragnął ten ból dzielić, jakby rozmówca był w stanie wziąć od niegojakąś cząstkę. Zresztą możemu wcale na tym nie zależało? Może wcalenie chciał, żeby mu było lżej, możepo prostu szukał rady? Przecież niemiał żadnego doświadczenia wtym względzie,słyszałtylko o podobnych kłopotach. W kawiarni nie zobaczył nikogo znajomego. Brakowałowolnychstolików. Dosiadł się do jakiejśstarszejpani, która wkrótce odeszła,i potemsiedział sam. Nie bardzo uświadamiał sobie, jak długo totrwało,nie zapamiętał, że zamówił kawę, że ją wypił, wypalił dwapapierosy. Dokładnie dwa, bo tyledostrzegł niedopałków, gdy weszłaKatarzyna. Wtedy sięocknął, radośnie kiwnął ku niej ręką, podnoszącsię z fotelika. Umówiłam się tu powiedziała, rozglądającsię posali. Usiadła jednak obok Jana, nawet uśmiechnęłasię z tą przyjemnąserdecznością kobiety, która kiedyś kochała. To byłoprzeddziesięciulaty, onamiała latdwadzieścia, on trzydzieści. Studiowała wtedy medycynę, aprzychodziła do jego pracowni, aby pozować. Miała pięknepiersi i wspaniałe nogi, alenicz tych szczegółów nie pozostałow rzeźbieJana. Z ichmiłości też niewiele przetrwało, chociaż ciągnęłasię prawietrzy lata. Widywali siępotem wprawdzie dość często, aleprzypadkowo. Właśnie w tej kawiarni. Syn mi uciekłrzekł do Katarzyny. Żartujesz. Taki dobrze wychowanymłody człowiek? Mówiłeśmi, że jest najlepszym uczniem w klasie. Ile on ma lat? Osiemnaście. Cholerny gówniarz. Uciekł izostawił wstrętnylist. Przeczytaj. Wyjął z kieszenipomiętą kartkę, rozprostował ją na stoliku i podałKatarzynie. Bolała go trochę jej ironia. Czy naprawdę kiedykolwiekchwalił się przed nią synem? Wydawało mu się, że zawsze był ostrożnyw pochwałach. Nie, niemógł go chwalić, bo w gruncie rzeczy ostatnionigdynie był z Rafała zadowolony. Czy nie powiedział niedawnodoMałgorzaty, że Rafał go rozczarował? I to była prawda. Tak czuł. Ma rację stwierdziła Katarzyna i oddałaJanowi list. Oczywiście, chłopak ma rację. Nigdy go naprawdę nie kochałeś. Nigdynikogo nie kochałeś. 4Miał ochotę jąuderzyć. Dlaczego niepotrafi wznieść się ponadwłasne sprawy iuczucia? Ma do niego pretensje o ichrozstanie, wtedyteż mu zarzucała brak miłości,wciąż się o to kłócili:"Kochasz niekochasz, kochasz nie kochasz". Oczywiście,że ją kochał. Rafała teżkocha. Ona o tym wie, ale korzystaz okazji, żeby go dotknąć. A twoja dobra i piękna małżonka? Co ona na to? dalejironizowała. Pojechała do swoich rodziców, do Wilna. Mógłbym do niejzadzwonić, alepo co? Zepsujęjejcały urlop, gotowa wracać przeztegocholernego gówniarza. I co zamierzasz? spoważniała. Usadowiła się głębiejw foteliku. "Zaraz udzieli mi dobrej rady pomyślał. To będzie głupiarada, najgłupsza, jaka może być. Rzecz jasna, wcale jejnie posłucham. "Nie mam pojęcia, co robićrzekł, zapalając papierosa. Dożonynie chcę dzwonić, bo jakcimówiłem, nie zamierzam psuć jejurlopu. Muszę to jakośsam załatwić. Wiesz, gdzie go szukać? Skąd? Spróbuję dotrzeć do jego szkolnych kolegówi koleżanek. Może onibędą wiedzieli. Dotknął mniebardzo mocno. I towłaśnie teraz,gdy mam dużo roboty, a praca mi nie idzie. Zawsze ci praca nie idzie. Tak ciągle mówisz, a potem masznową wystawę. Rozpieszczałeś chłopaka. Często słyszałam od ciebie:"Rafał to, Rafał tamto". Okazuje się, żeon miał ciebie dosyć. A powiedziałaś, że go nie kocham. Tak tylko mówiłam. A naprawdę to myślę, że tylko jego kochasz. Byłem dla niego możezbyt oschły. Znaszmnie, wiesz, że nielubię uzewnętrzniać swoich uczuć. A on jest bardzo wrażliwy. Niekiedy chciał mnie objąć, pocałować, pomyśl, taki duży chłopak, a miałtakie pragnienia. Broniłemsię przed tym, wzdragałem. Starałem siębyć surowy, bo jednego siębardzo boję: żeby nie wyrósł na mięczaka. Napijeszsię czegoś? zapytał, bonareszcie podeszła donichkelnerka. Zamówiłakawę, Jan już pił, zapalił nowego papierosa. Mam wyrzuty sumienia mówiłdalej. Ostatnio corazczęściej chwytałemsię na tym, że czuję wRafale cośobcego i wrogiego. Chłopak mnie nieustannieirytował, niewiedziałem dlaczego. A terazjuż wiesz? Zdaje misię, że wiem. Nie mogłem i niemogę przywyknąć dotego, że jestemojcem. Niepytałemnigdy swojego ojca o podobnesprawy, alemyślę, że onzawsze czułsię ojcem swoich dwóch synów. Z myślą o nas prowadziłswojegospodarstwo, orał, siał, kosił, wyganiał krowyna pastwisko. Żył dlanas,rozumiesz? A ja, tak naprawdę,nigdy nie czułem się ojcem. Tylkoudawałem, że jestemojcem, zgrywałem się naojca. Gniewałem się,karałem chłopaka, prawiłemmu morały i tak dalej, i on wgłębi duszy chyba czuł, że ja się tylko zgrywam. Kryłem sięz tym nawetprzed sobąsamym, ale teraz powiem ci szczerze:irytowało mnie, kiedy do mnie mówił"tato"albo "ojciec". Ja niepotrafiężyć dla niego prawie krzyknął. Jażyję dla siebie! Wiem otym kiwnęła głową. Ciągle żyjesz tylko dla siebie. Zaczniesz o moim egoizmie? Na litośćBoską, chłopak miałwszystko, co w jegowieku człowiek mieć powinien. Przysięgam ci, żez Małgorzatą zrobiliśmywszystko, żeby czuł obok siebie rodziców. Ale chyba nie powinno się miećdziecka zbyt młodo,rozumiesz? A może artyście trudno być ojcem? Jak nie masz nic na swojąobronę, to powołujesz się na sztukę. A na comam się powoływać? Sztuka wypełnia mi całe żyde. Byłeś dobrym ojcem. Tak mi się wydaje. Niebyłem dobrym ojcem. Udawałem, że czuję się ojcem. Alechciałem,żeby mu było dobrze. Czy ty wiesz. urwał. Posmutniał, przygarbiłsię, dłoniewsunął międzykolana i ścisnął jemocno,jakby chciał w sobiezahamować ten potok uczuć, który w nimpłynął. Usta takżezacisnął i kącikiem oczu zerknął naKatarzynę. Tak,była wciąż ładna, chociażjuż miała promienie zmarszczekkoło oczu. Niewyszła jeszcze za mąż, nie rodziła,nie straciła nic zeswej dawnej figury. Tak bardzo jej kiedyś pożądał, może jak żadnejinnej kobiety przedtemi chyba potem. Teraz też jej zapragnął, tylkożeto niemiało sensu. Czy ty wiesz,że jeśli wtedy nie rozwiodłem się z Małgorzatą, totylko dlatego,że Rafałpowinien mieć ojca przy sobie. Bałem się, że onprzeboleje tenrozwód zbyt mocno. I może potem będzie miał do mnieżal. Nie mówiłemci tego. I tak wiedziałam, chociaż uważasz mnie zagłupią. Proszę de, nie kłóćmy się. W każdym razienie teraz, dobrze? Dobrze. Dawałem mu wszystko. Dom, opiekę, nawet zainteresowanie. Ale siebie mudać nie mogłem i nie chciałem. Jateż chcęczegośwżyciu dokonać. Myślisz, że on chciał ciebie? Dam ci przykład mojego ojca. On żyłtylko dlanas, dla swoichsynów. Orał w polu, siał, zbierał, wyganiał krowy na pastwisko, wszystko poto, aby synowie mieli sięw co ubraći zaco uczyć. Żył tylkodlanas i przez nas, rozumiesz? Jego świat to byliśmy my, synowie. A ja? Żyję dla siebie. Synowi dałem to, co mu się należało, ale żyjędlasiebie, dla swoich własnychspraw. A on może chciał, żebym był takijak mój ojciec. To tylko ty jesteś takizachłanny. Dlaczegosądzisz goswojąmiarą? Nie wiem. W końcu nic o nim nie wiem. Azresztą możetuchodzio coś zupełnieinnego? Posłuchaj mnie. To prawda, że mamswojewłasne sprawy i ambicje, ale przecieżani przez chwilęo nim niezapomniałem,interesowałemsię każdą jegosprawą, każdym kłopotem, mógł zemną rozmawiać, oczym chciał. Zabierałemgo ze sobą tui tam, no, oczywiście, nie mógł być ze mną wszędzie. Ale czy i onzabierałmniewszędzie? To samoMałgorzata. Ona ma także swojesprawy, ale chyba zrobiliśmy wszystko, aby odczuwał, że maoboksiebie rodziców. Pozostawiliśmy mu sporo swobody, nie za dużo, tyle,ile trzeba. Nic z tego nierozumiem. To wielka przykrość dla mnie,rozumiesz? No, zgoda, nie byłem dobrym ojcem. Aleto jeszcze niepowód, żeby zwiewać z domu ijeszcze do tego zostawić taki parszywylist. Co onsobie myśli? Gówniarz jest i tyle. Za dobrze mu się działo. Jedynak, rozumiesz? Co mam teraz zrobić? Nie potrafięci nic doradzić. Ja wiem, że nie potrafisz. Myślę, że jednak byłem złym ojcem. Nie tyle złym, ile możenie takim, jaktrzeba. Jakbyłmały, togokochałem, a potemgdy dorastał, miłość mi przechodziła. Dlaczego? Nie wiem. A może zresztą wiem. Mówiłem sobie,że on niespełniamoichnadziei, niemyślitakjak ja, a po swojemu, ale nawet niebardzo umiałem powiedzieć,jakie są temoje nadzieje, które wnimpokładałem. Bo uczył się dobrze. Bardzo dobrze. W gruncie rzeczyo nicdo niego nie miałem prawa wnosićpretensji. Ajednak miałempretensje. Coraz większe. Dlaczego? Może chodziło po prostu o to,żeondorastał. Niekiedy, gdyw nocy niespałemi chciałem wyobrazićsobie coś strasznego, nagle uświadamiałemsobie, że Rafałmajuż. osiemnaście lat, spiknie sięz jakąś dziewczyną i pewnegodnia dowiemsię, żebędę dziadkiem. Ja dziadkiem? Nie, to przechodzimojewyobrażenie. To straszne, rozumiesz? Przecież mamdopiero czterdzieści lat. Jak sądzisz, czy onsię tego domyślał? Niemam pojęcia. Ale dawałem mu wiele razy do zrozumienia,żebymnie takzupełnie nie eliminował z żyda. Nierozumiem. Z perspektywy jego osiemnastu lat jawydaję sięstary. Aleprzecież to nieprawda. Myślę, że on cię mocno kocha. Tak jak ty jego. Teraz już nie wiem, comyśleć. Przecież uciekł. Czy nigdy nie odchodziłeś od czegoś, co kochałeś? Albo od tej,której mówiłeś, że ją kochasz? Ach,to nie tosamo. Dlaczego? Sprawa niew miłości. Rzecz polegana tym: ma osiemnaścielat, wtym roku robi maturę. Powiniensiedzieć wdomui uczyć się. Tak mu źle u mnienie było. Napisał, żego nie kochasz i nie staraszsię zrozumieć. Co tu jest dozrozumienia? Widocznie coś jednak jest, skoro go to takzabolało. Co za głupie gadanie, w kółko tosamo. Kochanie kocha,kocha nie kocha. Mogę byćtaki czy inny, aon powinien siedziećw domu i przygotowywać się do matury. Ja zresztą domyślam się,gdzie jest pies pogrzebany. Noproszę. Jednak wiesz, dlaczego uciekł. Może iwiem. Ale przykro mi o tym mówić. On mi wszystkiegozazdrości. Trawigo ta zazdrośći pożera. Co tymówisz! Tak właśnie jest. Przede wszystkim zazdrości mi tego,że mamtalent. Mały czy duży, ale mam. Coś tam robię,lepiej czy gorzej, alerobię, i to mniepochłania. Wiele razy przy mniewzdychał: "Dlaczegoja nie mam jakichś wyraźnych uzdolnień, tylko wszystko tak samopotrafię, przeciętnie? " Czasami udaje,że lekceważy moją sztukę,ale tolekceważenie wynika właśnie z tego, że mi jej zazdrości. Ico jeszcze? Może nawet zazdrości mi tego, że jestem dorosły? Robię, cochcę, chodzę, gdzie chcę, i nie muszę się nikomu opowiadać. Bo dlaczego tak częstopodkreśla, żejestjeszczemłody? Jakby nie miał żadnegoinnego argumentu, tylko swój wiek. Ja, gdy byłem w jego wieku,wcale nie myślałem, że jestem młody. A on, wydaje misię, ciągle o tymmyśli. Jakbysię czegoś bał. Czego? Nie wiem. Może tego, że młodość minie,a on nie będzie przygotowanydo tego, aby się stać dorosłym? Możechce się tą młodościąusprawiedliwić przed sobą za coś,o czymja nie wiem? Albo daje mido zrozumienia: ty masz wszystko,swój talent, pracę, samodzielność,ale ja mam coś większego: młodość. Sądzisz, że jest okrutny? A cóż tymyślisz? To całe ich pokolenie ma w sobie coś okrutnego i nieludzkiego. Tylko nie uogólniaj. Jest zazdrosny, to nie ulega wątpliwości. Żonanigdy mnie niepyta: gdzie byłeś, co robiłeś. A on po każdymmoim powrocie dodomu zasypuje mnie pytaniami: gdzie byłeś, co robiłeś, z kim rozmawiałeś, o czym? Nieraz szuka mnie po kawiarniach, po klubach,bezżadnego konkretnego interesu. Kocha cię. Ty ciągle pokobiecemu: kocha nie kocha. Tak czy inaczej powinien teraz siedzieć w domu i przygotowywać się do matury. Niety jeden masz takie kłopoty. Ale ja nie zasłużyłem na nie. Myślisz, że inni zasłużyli? Nie wiem, jak jest z innymi. Alenie powinna go trawić zazdrość. To niejest w porządku. Irytuje go, kiedy kupię sobie nowyduch. Wyśmiewa się ze mnie, że ubieram się jak młodzik. Irytuje się,kiedy mu opowiadam, że gdzieś tam bawiłem się i tańczyłem. Wiesz,co on chce? Żebym jabyłtakim prawdziwym ojcem,podtatusiałymzrzędą. Przysięgam ci, żeon się mniewstydzi. Kiedyś szliśmy razemulicą i wyrwało mu się: "Nie chodźmy tędy, bo tu chodzą moi koledzy. Nie chcę, żebynas zobaczyli". Oburzyłemsię: "Wstydzisz się mnie? "Obródł wszystko w żart. Ale w tym coś było. Aleprzedeż chodzi za tobą, szuka cię? Bo on się mnie wstydzi przed swoim towarzystwem. Nie chcemnie wprowadzać w swój świat. Alebardzo chętnie wsadziłby nosw mój świat, rozumiesz? To nie wynika 2zazdrości. Ażczego? Nie wiem. Ja też nie wiem. A najgorsze, że nie wiem, gdzie go szukać. Może sam wróci? Ja też tak myślę. Tow gruncie rzeczy mięczak. Nierozumiem: ty nie chcesz, żeby on sam wrócił? Co ty? Chcę. Ale jak sam wróci, to znaczy, żejest mięczakiem. Ja bym na jego miejscunie wrócił. Zresztą,co jagadam. Powinienwrócić i przygotowywać się do matury. Przecież źle mu nie było. Słuchaj,możety się cieszysz, że onuciekł? I dlatego tak się martwię? Zabolało mnieto, że uciekł. Źle munie było. Niepowinien był takrobić. I ten głupilist. Czy on nie chceod życia za dużo: i miłości, i zrozumienia? Uciekłeś kiedyś zdomu? Nie.Ja zawsze byłempozadomem. Najpierw w internacie, gdychodziłemdoliceum, a potem w akademiku. Właśnie lubiłem byćw domu. Pola, las, jezioro, tego miwciąż teraz brakuje. To dziwne,aleja nigdy nie wymagałem odojca, żeby mnie rozumiał. Katarzyna drgnęła na foteliku. Ktoś wszedł do kawiarni. Łysy,starszy pan,Jandałby głowę, żeto jakiślekarz. Przepraszam de, aleja sięz tym panem umówiłam powiedziała. No tak zafrasował się. Tojajuż pójdę. Zresztą, nie mogętu siedzieć bez końca. Muszę coś zrobić. Wstał,pocałował Katarzynę w rękęi poszedł do bufetu zapłacić zaswojąkawę. Otarł się niemal o łysegopana, który szedłdoKatarzyny. "Kochanek? Znajomy? Kolega? zastanawiał sięidąc do samochodu. Szczęśliwy facet, jeślima Katarzynę. "Przystanął na chodniku obok samochodu. Oślepiał gosłonecznyblask, hałas ulicy uderzył go jeszcze mocniej. Oparł się dłonią o dachsamochodu,bo cośgo zakłułow sercu. To był chyba nerwicowy ból,ale wolał poczekać chwilę, aż minie. "Wmoimwieku zawał jestpodobno najgroźniejszy"pomyślał. Przypomniałsobie,że umówił się ze studentką ze szkoły plastycznej, która miała mu pozować do nowej Madonny. Chciał z Madonnąwystąpić na dorocznej wystawierzeźby w Warszawie. Pojechałdo pracowni. 10nDziewczyna już czekała przeddrzwiami na piątym piętrze. Brzydka, o płaskiej szerokiej twarzy ikaczym nosie. Tylko oczymiała łagodne, ogromne, czarne i wielką strzechę czarnych włosów, opuszczonychluźno wzdłuż policzków. W dziekanacie Wyższej Szkoły Plastycznej,gdzie wstąpił, żeby załatwić jakąśsprawę, rzuciła musię w oczy ta jejkrótka, przysadzista sylwetka z dużymi biodrami. Dowiedział się, żeprzyjęto ją na pierwszy rok,wyglądałana wiejską dziewczynę, któramaturę zrobiła w jakimśmałym miasteczku i jeszcze wciąż nie możeoswoić się z wielkim miastemi rolą studentki. Zaproponował, żebymu pozowała. Zgodziła się,kiedy jej wyjaśnił,ile płacimodelkom zagodzinę. Przepraszam, że się spóźniłem powiedział, wychodząc z windy. Ale mam kłopot. Synmi uciekł z domu. Duży? Osiemnaście lat. Nie wiem, dlaczego to zrobił,ibardzo mnietognębi. Otworzył drzwi pracowni, wszedł pierwszy izapalił światło, booknamiał w pracowni zasłonięte. Odsunąłstorę na mansardowymoknie i zarazzrobiłosię słonecznie, przytulnie, choćwtej pracowni niebyło niemal żadnego sprzętu. Pod jedną ścianą leżały mniejszei większe kłody topolowe i lipowe, na środku stałstolarski stół z imadłami,nadrugiej ścianie wisiałystojaki z dłutami. Ukończonerzeźby trzymałw sąsiadującym z pracownią malutkimskładziku. Za zasłoną miałtapczan, znajdowała się tam kuchenka gazowa na koślawym stole. Dziewczynaweszła wolno,z powagą, jak do kościoła. Była w grubym czarnym swetrze, jasnej spódniczce, zgołymi nogami. Dopieroteraz spostrzegł, że nogi ma odrobinę krzywe. Jan z niechęcią rozejrzałsiępo bielonych ścianach. Nictunie byłoz atmosfery sztuki jak wpracowniach kolegów. Żadnych rzeźb,obrazów i wymyślnych leśnych korzeni. Ale on właśnietej surowościpotrzebował do swojej roboty. Tylko że zawsze, ilekroć tu wchodził,odczuwał tęsurowość i zarazem przykrość. Ale potem zapominał. Niech siępani rozbierze rzucił ostro. Tam za zasłonąmoże panizostawić ubranie. Mimowolnie zrobiłakrok wkierunku drzwi. Pan nie mówił, żebędę pozować nago. Panmówił, że chce11. modelkido postaci Madonny. Myślałam,żebędę miała na sobie jakiśszal czy chustkę. Nie patrząc na nią wzruszył ramionami. Wszedł za zasłonkęi z szuflady stołu, naktórym stała kuchenka gazowa, wyjął blok rysunkowyi węgle. Rzeźbić będę paniąwchustce. Ale teraz muszę zrobić szkic. Bezubrania. W końcu co mam rzeźbić, kota wworku czy żywą kobietęz prawdziwymi nogami, brzuchem, piersiami. Wahała się. Co pani chce studiować? zapytał, siadając na stolarskim stole. Malarstwo. I będzie pani malowaćtylko w ubraniach. No nie. ale.Nie ma się pani czego wstydzić. I niechpani sobie nie myśli,że. dodał prawie z gniewem. Zrobiętylko szkic, a potem jużbędzie pani w ubraniu. I w chustce. No tak, ale. Jak pani chce wzruszył ramionami. Jeśli jednakpanimyśli,że ja po to paniątusprowadziłemi poto się każę panirozebrać,żeby. machnąłręką, niekończąc. Roześmiała się. Śmiech miała ładny, dźwięczny,dzwoneczkowy. Pan mógłby być moimojcem powiedziała. No tak, mam osiemnastoletniego syna kiwnął głową. Ale gotrochę dotknęły jej słowa. Weszłaza zasłonkę. Co tam miała pod swetrem i spódnicą,tegoniewiedział, ale nie rozbierała się dłużej niż pół minuty. Wyszłanaga,nawetnie dostrzegł onieśmieleniaw jej ruchachani spojrzeniu. Poruszała się z pewnągracją, cobyło zaskakujące przy jej ciężkiej, przysadzistej figurze. Niech pani siada na krześle. Dłonie proszę położyć na kolanach. Włosy odgarnąć z twarzy komenderował. Ciałomiała smagłe. Dużei już obwisłe piersi, płaski szerokibrzuch,grubeuda,i nogi, które, gdy usiadła, zaledwie sięgały podłogi. Co pan robi? krzyknęła przestraszona izłożyłaręce na podbrzuszu, osłaniając swójobfity czarnyzarost. On zeskoczył ze stołu,podszedł do niejiprzyklęknął,Muszę obejrzeć pani łydki powiedział. Wróciłna stół, oparłsobie na kolanach szkicownik. 12Tak jakmówiłem. Odgarnąć włosy, ręce na kolanach. Proszęsię nie garbić. Węgiel szemrałna kartonie. Robiłszkic szybkimi kreskami, przezcopostać dziewczyny wychodziłatrochę kanciasta. Odłożył jeden karton, potem drugi. Niech pani rozchyli nogi powiedział. Nie zaprotestowała. Jejczarne oczy patrzyłyna niego nieruchomo. Nie wstydziła się swej nagości,przeciwnie, jakby własnanagość jąfascynowała. Dlaczego właśniemnie pan wybrał? zapytałanieoczekiwanie. Jest tyleślicznych i bardzo zgrabnych dziewcząt. Pomyślał: "Do czegoona zmierza? Co chce usłyszeć? "Oglądała pani moje rzeźby? odpowiedziałpytaniem. Nie.No właśnie. Mógł jej oczywiście powiedzieć, dlaczego ją wybrał, a nie tamtezgrabne dziewczęta. Alenie zamierzał robić jej przykrości. Zresztą, niemiałdziś ochoty na próżne gadanie. Musiałbyjej opowiedzieć, żepochodzi ze wsi, a tam rzadkowidywał takieszczupłe, długonogiekobiety jakw mieście. Poznał kobiety o szerokich biodrach, przysadziste, wielkopierśne, o mocnych krótkich nogach. I takie właśnie rzeźbił. Wiejskiebaby. Wszystkie jego Madonny były wiejskimi babami. Czyja to fotografia wisi między oknami? zapytała. Mojego syna. Ładny chłopak. Bardzo ładny kiwnąłgłową. Tylko,że. Odłożył szkicownik zaskoczony tym, co przyszło mu na myśl. Uciekłod pana westchnęła z udanym ubolewaniem. Dlaczego? Nie wiem dlaczego. Domyślamsię tylko. To znaczy, dopieroteraz zaczynam się domyślać. Tak?No to niech pan powie. Uderzył go pan? Nie.Mnie matkabiła. Nawet tuż przed maturą dała mi po pysku. Nie wtym rzecz. On czul,że mnie nieustannieirytuje, i myślał,że go nie kocham. Nie kochałgo pan? 13.Nie wiem. Alepewnie go nie kochałem. To znaczy, nie dosyćmocno. Irytował mnie. To chybasprawa poczucia piękna. Onjest jakkicz. I takijakiś delikatny, pani mnie rozumie? Ja rzeźbię twarze szerokie,brzydkie, o wielkichwypukłych czołach,o mięsistych nosach,pani się przyjrzała jego fotografii? Onjest zaprzeczeniem mojego piękna, pani mnie rozumie? A żebypani widziała jego ręce. Kruche jakfajansowefiliżanki. Z takimi rękami można co najwyżej zostaćdamskim fryzjerem. Dlaczegoja rzeźbię nie wglinie, aw drzewie? Bo drzewo jest twardsze. Jalubię coś twardego, tak się ztymmocować, aż doostatniego potu, aż do wycieńczenia. Chce panisię przekonać,jakie jamam muskuły od walenia młotkiem? Wczoraj siedziałem naprzeciwniego przy stolei pomyślałem: "Gdybym go teraz uderzył, to zabiłbymgo jednymuderzeniem". Może onwiedział, oczym ja myślę? Wiedział. Na pewno wiedział powiedziała z przekonaniem. I dlatego uciekł. Ale ja nie myślałem tak naprawdę, żeby go uderzyć. Po prostuzastanawiałem się, zjakiego on jest materiału. Bona pewno z innegoniżja. To przecieżpański syn roześmiała się. Noto co z tego? Ale ja jestem inny. Myślę,że ja, na przykład, nie podobałabym musię, prawda? On lubi takiewysokie, długie,chude dziewczyny. Takie ma koleżanki? Chybatakie. A pan wolał mnie. No tak. I co z tego? Ja teżkiedyś uciekłemz domu. Dlaczego? Wtedy, jak mnie matkauderzyła. Na trzy dni uciekłam z domui sama wróciłam. Jagonieuderzyłem. Tocoś innego musiał mupan zrobić. Co?Pan to powinien wiedzieć,a nie ja. A możepana żonazachowała się nie tak, jak trzeba? Matki są nieraz gorsze od ojców. Z ojcemmożna się czasem dogadać, prędzej zrozumie dziewczynę niż matka. Wszystkie moje koleżankiskarżyłysię na swoje matki. A o ojcachmówiły dobrze. Moja żona jest za granicą. Więcdlaczego uciekł? Nie wiem. Ja jestem z Łomży, ojciec jest robotnikiem, a matka nigdy niepracowała. Straszna jest takakobieta, która nie pracuje i nigdy niepracowała poza domem. Jej największym zmartwieniem było to, czyniestracę cnoty za wcześnie. Śmieszne, no nie? Jak dla kogo. A pana chłopak miał już jakądziewczynę? Nie interesowałem się tym. E, nie wierzę. Naprawdę. Nie lubię wnikać w czyjeś intymne sprawy. Pozwalał mu pan nawszystko? Nie, przeciwnie. Chciałem zawsze wiedzieć, gdzie był, z kim,dokąd idzie, skąd wraca. Nie mógłpóźno przychodzićdo domu. O, to dlategouciekł. Zemnąbyło tak samo. Może uciekł dlatego, ale myślę, że nie. Godził się z tymi pytaniami albo udawał, że się godzi. Udawał. Pytałem goczęsto:"Czy pozwalałbyś swojemu synowi wychodzić zdomu bez opowiadania się ipowracać dodomu, kiedy zechce? "I co mówił? Śmiałsię, że będzie jeszcze surowszy niżja. Więc myślę, że mnierozumiałi nie udawał, że sięzgadza. A jednak uciekł. No tak, ale chyba nie dlatego. Ale jakgo pan tako wszystko wypytywał, toi odziewczynychyba również. No tak. Tylko inaczejniż pani myśli. Nie interesowałomnie,corobił z dziewczyną,tylko gdzie z niąbył i co to za dziewczyna. Zresztąwydaje mi się, że niezbyt wiele uwagi przywiązywał do dziewcząt. Nieinteresował się żadnąkoleżanką dłużej niżtydzień. Dawał mu pan pieniądze? Tyle,ileprosił. Ale rzadko mnie prosił o pieniądze. Niemiałwielkichpotrzebw tym względzie. Ot, na krem, na herbatęw kawiarni, na ciastko, na kino. Jeśli chodzio ubranie i stroje, toz tymisprawami zwracał siędo matki. Musiał go panczymś zrazić. Zapewne. Ale czym? Wszystko było w porządku, a tu nagle. wróciłem z pracowni do domu i zastałem od niego Ust. Pisał, żego niekochami nierozumiem. Więc jednakpowiedział,dlaczego uciekł. Przecież słowa te nic nie znacząi niczego nie tłumaczą. Jak to, nie tłumaczą niczego? Pango nie rozumiał. A co to znaczy rozumieć kogoś? Nigdy wżyciu nie miałemażtakich wymagań, żebymnie ktoś rozumiał. Nawetnajbliższy. E, co też pan mówi. Właśnie, że chce się tego zrozumienia odosoby najbliższej. A coto znaczy: rozumieć? Nie wiem, co to znaczy. Pewnie chodzi oto, żeby ten ktośpotrafił pojąć, dlaczego nam się zdarzyłocoś złego albo przykrego, cochcemy od życia, odinnych. Ja niewiem, czego on chce od życia i doczego dąży. A zresztą,tonie możemieć znaczenia, bo zapewne on sam takżenie wiedział,czego chceod życia i do czego dąży. Aco to znaczy rozumieć kogoś? Jakprzyniósł dwójkę z francuskiego izapytałem go:dlaczego, to odpowiedział: "Ostatnio trochęsięzaniedbałem, profesor o tym wie i sięna mnieuwziął". Noi co z tego, że go rozumiałem? Odpowiedziałem:"Mam nadzieję, że na przyszły okresto się zmieni. Nieudawaj przedemnąidioty, któryniemożedostać trójczyny z obcego języka". Co toma wspólnego ze zrozumieniem? O,właśnie. Może on się bał właśnie takich słów? Jakich? No takich. Oczywistych. Bo rzeczywiście, co tu rozumieć? Może pan go właśnieza bardzo rozumiał? Nie wiem, oco pani chodzi. Nieumiem tegowyrazić, ale myślę o tym, że on się musiałpanacholernie bać. Tego, żego pan przenika, zanim jeszczecośpowie. Jabymsię bała takiego człowieka jak pan. Mówi pani głupstwa. Przecież napisał, że go nie rozumiem. Tak napisał, bo nie mógł inaczej. On się pana bał. Mnie? No tak. Może pańskiego spojrzenia, pańskich słów. Gdyby miktoś dwie godziny temu powiedział, że będę siedziała nago przed jakimś facetem, roześmiałabym się wgłos. A jednak siedzę nago. Jakpan to zrobił? Przecież nic nie zrobiłem. 16Coś pan zrobił. Powiedział pan tak po prostu: "Rozbierz się,muszę zrobić szkic. Jak będę rzeźbił czyjeś ciało, jeśli gonie widziałem". Chyba nie tak powiedziałem. Coś okocie w worku, no nie? Alesens był taki. Oczywisty. Więc się rozebrałam. Żałuje pani? Nie.Boprzecież musiałam się rozebrać, jeśli pan ma mnierzeźbić. Z początku pomyślałam: "Dlaczego mniewybrał? Czy myśli,że ja jestemtaka łatwa? Zwabił mnie tu i kazał sięrozebrać". Ale panbez żadnych tamdługich wyjaśnień powiedziałmi, o co chodzi. Że panrzeźbi taki typ dziewczyny. Torzeczywiście proste. Za proste. Już wiem, w panu nie ma nic dwuznacznego. To źle czy dobrze? Sama nie wiem. I tak, inie. Siedzętutaj przed panemnagoi niby wszystko jest dobrze. Pani mówi zabawnie. To przy panu tak mówię. Pierwszy razw żydu. Dotąd nigdyw ten sposób nie myślałem. I może jemu właśnie z tym było źle? Zczym? No z tym, że przy panu musiał inaczej myśleć. Tak jak panchciał, a nie jak on chciał. A czy on mógł być pewien, jak chce myśleć? Awłaśnie. Nawet nie miał tej pewności. Pani powiedziała, że we mnie nie ma nic dwuznacznego. Czynaprawdę tak panimyśli? Nie, chyba nie. Wielkie oczy patrzyły mu prosto wtwarz uważnym, czujnym spojrzeniem. Może wnich jeszcze, cośbyło obok tej uwagi? Jakby niepokój, pragnienie czegoś? Uśmiechnęła sięprzekrzywiając głowę,zrobiła lekki ruchnogami,jakby zniecierpliwiona długim siedzeniemna krześle. Potem przymrużyła oczy, a uśmiech stał się bardziej wyraźny, przezten uśmiechi przymknięteoczy jej twarz była bardziejpłaska ibrzydka. Uosabiałacoś bardzo brzydkiego, ale zarazem podniecającego. Wyobraził sobie,że jest podniecona swoją nagością, tą sytuacją we dwoje, rozmową. Niech pani wstaniepowiedział. Proszę pochylić tutów172 Mężczyznaczterdziestoletni. nieco do przodu. Ale twarz ma być podniesiona. Proszę namnie patrzeć. Tak jak teraz. Wyzywająco, bezczelnie. Ja tak wcale nie patrzę. Toproszę takpatrzeć. Ta postawa miała dla niego coś wyuzdanego, wstrętnego, a zara-żempodniecającego. I ta jej brzydota, piersi,które wisiały,grube rozchyloneuda, krótkie nóżki z wielkimi łydkami. Szeroki brzuch z wyraźnie zaznaczonym pępkiem. "Biesicapomyślał. Diabla żona. Jak z opowieści chłopskich. Wstrętna i zmysłowa, odpychająca i pociągająca, brzydka i piękna. "Kreśliłteraz wolniej, uważniej. Potem zniechęcony odłożył karton. No dobrze. Może się pani ubrać powiedział. I spojrzał nazegarek. To trwałoniecałą godzinę, ale zapłacę pani zacałą. Nie spieszyła się z ubieraniem. Przecież niemusimysię już teraz rozliczać. Jeszcze będę panupozować. I postanowiłam obejrzeć pana rzeźby. Czy są gdzieś w muzeum? Są.Alenaprawdę nie warto. Wie pani, nie wiem, kiedy sięumówimy. Może nie będęrzeźbił tej Madonny? Mam kłopot z synem. Ubrała siętak samo szybko, jak się rozebrała. Wróciła zza zasłonki, dał jej stuzłotowy papierek. Wyszli razem z pracowni, zjechali windą. Jeśli pan będzie chciał,żebym pozowała, proszę zostawićkartkę w dziekanacie. Chętnie panu będę pozować. Tylko niech pan nikomu nie mówi, że pozowałam nago. Nie powiem roześmiał się. Aż powodu syna niechsię pan nie martwi. Onwróci. Samwróci,przekonasię pan. Przecież pan nie mówił serio, że irytowałapana jegodelikatna uroda. Zatrzymał się przysamochodzieparkującym przedblokiem, gdziemiał swoją pracownię. Odwieźć panią? Ach, nie. Przespaceruję się. Taka piękna pogoda. Odeszła kołysząc się na swoich krótkichnogach, które jakby z wysiłkiem dźwigały jej duży tyłek. IIISiedział w samochodzie i nie chciałomu się przekręcić kluczyka18w stacyjce. To nie byłochyba zmęczenie,choćczuł się tak, jakby byłzmęczony. Ogarnęło gozniechęcenie i niewiara w skuteczność jakiegokolwiek działania. Właściwie wszystko mu było jedno, czy będzie taksiedział w wozie, czy pojedzie do kogoś,aby pytać o Rafała. Nic niemiało sensui to wcale nie dlatego, żeRafał uciekł, a on powinien goodszukać i sprowadzić do domu. Jużgdy szkicował tęniezgrabnądziewczynę, zaczynałodczuwaćbezsens tego, co robi. Albo może tozaczęło się jeszcze wcześniej? Przed miesiącem, dwoma tygodniami,tygodniem? Czy nie od dość dawna kiełkowało w nim przekonanie, żecokolwiek uczyni, zrobi to niepotrzebnie? Czynie od dawnajuż budziło się wnim podejrzenie, żecokolwiek wyrzeźbi, będzieto zbyteczne,albowiemco miał w żydu dokonać, już chyba dokonał. I czy niechwytał się na tym, że niezadowolenie zsiebie, które przecieżniemalzawsze towarzyszyło jegopracy, teraztak bardzo się spotęgowało, żegotów był prawie uznać się za człowieka,który przegrał. Co przegrał nie wiedział. Nie wiedział także, co mógł wygrać. Alewrażenieklęski przesłaniało w nim wszystkieinne uczucia. Czy nie chwytał sięrównież na tym, że o własnej żonie myśli coraz częściej jak o kimśzupełnie obcym? A czy nie zdarzyło mu się patrzeć na syna z lekkimuczuciem zdziwienia i niemympytaniem: co ten chłopak robi w jegożyciu, kim jest, czy naprawdę ma prawo mówićdo niego "ojciec"? Iczyżnibyżartem nie napomykał Rafałowi, żenosi w sobieciche pragnienieucieczki. A więc czy on sam swoimi uczuciami i pragnieniaminie zaraziłsyna i nie spowodował jego zniknięcia? Przekonanie, że sam jestjuż w pewnymstopniu jakby dziełemdokonanym, choć może niedoskonałym, zaczęło zczasem mieć towarzyszaw myśli drażniącej,niepokojącej, alejednocześnie bardzo podniecającej. W pytaniu: czymożnajeszczerazprzeżyć swoje życie? Nietakie, jak było,inaczej zaczęte, z większą świadomością, jednym słowem, czy można w jednym ludzkim życiu żyć kilka razy. I czy nieprzed tygodniem właśnie o tym rozmawiał z Rafałem pytającgo nibyżartem, czynie pragnie żyć parę razy, stać się kimś innym,co nieznaczy lepszym lub mądrzejszym. Zapomniał, że Rafał jestdopierouprogu swego pierwszego żyda i nie może chcieć,aby staćsię kimśinnym, niż jest, bowłaściwienie był jeszcze niczym, a tylkozapowiedzią czegoś, co miało być. "Niewiara w życie pozagrobowe mówiłJan do Rafała może w niektórych ludziach obudzićpragnienie, abyw tym jednymżyciu mieć kilkarazyswój począteki koniec. W przy19. szłośd być możebędziemy zmieniać własneżycie tak, jakzmieniamykoszule. Odrzucimyjedne, którymijesteśmy znużenii którewydają sięnam zbrukane, i włożymy nowe, świeże. Dziś jestem artystą, a jutro,być może, zapragnę staćsię ekspedientem w sklepie w małym miasteczku. " Aleczy można odrzucićtak, jak koszule, czterdzieścilat,jakie się przeżyło? Chłopakmiał prawo sądzić, że Jan, mimo nieustannego zgrywaniasię na ojca, bronisię przed świadomością, że jestojcemi to jego gadanie oinnym życiu czy o życiu od nowajest tylkodobitnymwyrazem buntu, jakiw nim narasta, buntuprzeciw ojcostwu? Prawo rozwodowe mogło unicestwić stosunek mążżona iuczynić ich sobie obcymi. Ale nie istniała przecież możliwość, aby ojciecprzestał być ojcem, asyn przestał być czyimś synem, takwięc ta sprawamusiała tylko rozgrywaćsię w świecie odczuć osobistychi spekulacji intelektualnych. Lecz czy Rafał przyjmowałte kwestie tylko jakogrę myślii pragnień? Czy jegomłody wiek nie kazał mu brać wszystkiego dosłownie? "Skoro bronisz sięprzed poczuciem, że jesteś ojcem,zostaniesz zaskoczony poczuciem, że nie masz syna. " Kto wtedy będziegórą? Syn,który odszedł od ojca, czy ojciec, od którego odszedł syn? IVJanina podała na stółmocną herbatę, co nagle ożywiło jej męża,Józefa. Po jego jakby drewnianej i martwejtwarzyprzebiegłolekkiedrgnienie, sztywno w tę i zpowrotem zachybotał swoją ogromnągłową, która zdawała się tkwić w karku na zawiasach. Topowiadasz, Janie, że chłopak ci uciekł? Dziwne, prawda? A mówiłeś, że ci nieucieknie. Nigdy nietwierdziłem, że mi nie ucieknie. Co najwyżej dziwiłem się, że innym dzieci uciekają. Ale w tamtych sprawach były jakieśkonkretne powody. Wackowi uciekł siedemnastoletni syn. Uczyć musię nie chciało. Albo u innego znajomego: chłopak ukradł pieniądzei zwiał. Wpadł podobnow złe towarzystwo. U znajomego adwokatadziewczyna szesnastoletnia uciekła, bo była w dąży. Tak, tak,uciekają mruknął Józef. Zatarł ręce, a potem sięgnął po szklankę. Swoje słowa wypowiedział takim tonem, jakby chodziło o stwierdzeniejakiejśoczywistej prawdy,na przykład, że ptakijesienią odlatują. I Janpożałował, że tu przyjechał. Wydawało mu się, że marnuje20czas, siedząc tu i pijąc herbatę, gdy powinien już gdzieś jechać i szukaćRafała. Czego się spodziewał odJózefa, któryzazwyczajpodługimnamyśle wypowiadał zawsze jakiśbanał? Ale oJózefie mówił Jan"mój przyjaciel Józef, więc do kogo miał pojechaćz taką sprawą jaknie doprzyjaciela? Inna sprawa,że Józef był jak drewniany. Leczmoże dlatego Jansię z nim przyjaźnił? Błędne koło. Józef fascynowałJana, bo był jak drewniany, ale pomóc mu nie mógł, bo byłwłaśniejak drewniany. Wielka, kwadratowa głowana masywnym torsie,krótkie nogi i krótkie ręce jak u śmiesznej kukiełki. Na krześle siedziałsztywno, z marsem ogromnej powagi naczole. I potrafiłtak tkwićnieruchomoprzez długie chwile. Jakby nagle ten człowiek wziął naswoje barki ciężar świata. Tylkoże Janwiedział: Józef rozstrzygawsobie wątpliwość, czy nie za mało osłodził herbatę. Za każdym razem, gdyJózef przemówił ludzkimgłosem, Jan doznawałpełnego zachwytu uczucia zdziwienia, jakby jego własnarzeźba nagle przemówiła. Inawet tebanały,które wypowiadał,wydawały się niejako naturalne, skoroJózef byłjak drewniany i nosił w sobie, podobnie jak robot,jakiś z góry ustalony inarzucony programsłów i sądów. Czasami Jan miał ochotędotknąć pleców Józefa,abysię przekonać, czy nie ma tamukrytegomechanizmu, któryżona jego,Janina, codziennie rano nakręca misternymkluczykiem. O, byłaby dotegozdolna. Miała wystarczająco silną indywidualność i dość ambicji,aby sobie nakręcaćcodziennie takiego człowieczka do łóżka, do towarzystwa,do obiadu i kolacji. Może nawet nie zniosłaby obok siebiekogoś żywego, nie nakręcanego? Aż dziw, żeJózef od czasudo czasu pisał coś w gazetach. Recenzjefilmowe,oteatrachlalek,o plastyce. Ten drewniany człowieczek niebyłwięc tak zupełnie martwy. Inie tylko chyba Janina,ale i inni^znajomi oczekiwali, że coś się z nim zdarzy, przyjdzie jakaś sprzyjającaaura iJózef raptem wypuści gałązkę: młodą, świeżą, zieloną. No powiedz,Janina. Mówże coś, na Boga zawołał Jan,gdywyszła zkuchni, z trzeciąszklankąherbaty. Jesteś przecież nauczycielką. Znasz dobrze tesprawy. Nie bardzo rozumiem, co Rafał chciał powiedzieć przez tenswój list. To bardzo inteligentne dziecko. Przecież chyba nie zaprzeczysz, że chłopak jestnadzwyczaj inteligentny? Jan westchnął. Tawielka jak dragon kobieta, którateż przecież21przyszła tu ze wsi, usiłowała nieustannie wszystkich przekonywać,żeod brudów uwalnia nie mydło, alewykształcenie. Chcesz powiedzieć,że inteligentny chłopiec nie ucieka z domu? No, botak chyba jest. To do niego niepasuje. Jest dobrzewychowany, uczy się przykładnie. Niedawno z nim rozmawiałamz wielką przyjemnością. A jednakuciekł. Ty przecież jesteś ojcem. Myz Józefem, jak wiesz, dzieciniemamy. A to nie to samo, uczyćcudze dzieci, a wychowywać własne. Nie przypuszczaszchyba, że jakiś złykolega. Złykolega? Przecież bywają źli koledzy. Głowa Józefa zachybotała dziwnie. Każdyczłowiek jest podatny na zło powiedział. Ty możesz dobrze syna wychować, azły kolega wszystko zniszczy wciągutygodnia. Naogół znam jegokolegów. Porządni chłopcy, nic złego o nichnie wiem. Wszystkowyjaśniaten jego listburknął Józef. Nic nie wyjaśnia oburzyła sięJanina. CzyJan nie kochałRafała? Nonsens. Wydaje mi się, że doskonale się rozumieli. Pozoryburknął Józef. Po chwili ożywienia zaczynałzapadać w naturalną dla niego martwotę. Ale jeszcze jak ktoś, kto za chwilęodejdzie gdzieś bardzodaleko, dorzucił:My ich nie rozumiemy, oni nas nie rozumieją. Ech, to takie dziennikarskiegadanierozgniewała sięJanina. Nie ma żadnych konfliktów pokoleniowych. Onisiętylko zgrywająna "inność". Pomaga im wtym radio, telewizja i tacy, co im tę "inność" wmawiają. Nie powinien był tegozrobić smutno powiedziałJan. Tostrasznie głupio tak chodzićpo mieście i pytać:"Nie widzieliście gdzieśmojego syna? "Nie musiszmiećżadnychwyrzutów sumienia. Znamciebiei Małgorzatę: dawaliście mu wszystko, co trzeba. Owszem. Ale właśniez tym zastrzeżeniem: tyle,ile trzeba. Jauważałem,żeniemożna mu we wszystkimulegać i na wszystko pozwalać. Niektórzy to sięciągleboją:nie ulegniesz, to dziecko będziemiało kompleksy i urazy nacałe żyde. A dlaczego nie ma mieć tych22kompleksów iurazów? Człowiek zkompleksamijest ciekawszy i potem coś z niego wyrasta. Nie lubię ludzi nijakich. Taktylko mówisz. Dawałeś mu wszystko. Ja?No tak. Nawiosnę kupiliście mu skuter. A trzebabyło z tympoczekać, aż zda maturę. Czy sądzisz,żeon dlatego uciekł, że dostał skuterna tę wiosnę,a nie na przyszłą? Nierób ze mnie głupiej. Chodzimi o to,że jednak ulegałeś. Ja?No ty. Nie kto inny. On wcale mnie nie namawiał na skuter. Tobyło po prostu tak,że nawiosnę dostałem trochę więcejgrosza. Pieniądzesię nasnie trzymają, a przecież chciałem mu kupić skuter, więckupiłem na tę wiosnę,a nienaprzyszłą,bo na przyszłą kto wie, czybędęmiałpieniądze. No przecież nie uciekł z powoduskutera. Poco robić z tegoproblem? To był po prostu błąd w wychowaniu. Jaki błąd? zdumiał się Jan. Po prostu natę wiosnędostałem więcej grosza. Mogłeś odłożyćna książeczkę. O rany, przecieżnie uciekł dlatego, że mu kupiłemskuter natęwiosnę, a nie na przyszłą. Chodzi o to, że ulegałeś. Nie ulegałem, bo on mnie do niczegotakiego nie namawiał. Udajesz, że nie rozumiesz, co mam na myśli. Więc kupiłem muskuter na tę wiosnę, a nie na przyszłą, i tojest dowód, żego nie kocham i go nie rozumiem. Przestań mówić o tym skuterze. Przecieżnie o tochodzi. Zapominasz,żejestem pedagogiem i mam pewne doświadczeniez młodzieżą. Coś w tym jednak jest stwierdziłJan. I aż się sam zdumiałtym swoim stwierdzeniem. Zroweremteż tak było. Kupiłeś zawcześnie? W wiekuRafała marzyłem,żeby mieć swój rower. Nowy rower. Bo było nas wdomu dwóchsynów. Najstarszy,Stanisław, pierwszy poszedłdo gimnazjum w M. odległym o dwadzieścia kilometrówod naszej wsi. I jemuojciec kupił nowy rower, żeby mógłna niedzielęprzyjeżdżać do domu. Potem Stasiekdostałsię nauniwerek ipojechałdo Warszawy, a ja odziedziczyłemponim roweri jeździłem do gim23. nazjum w M. W tensposób ja nigdy nie miałem nowego roweru. AleRafałowikupiłem najpierw malutki rowerek, potem średni,potem jeszcze większy,awreszcie normalny, duży rower