16376
Szczegóły |
Tytuł |
16376 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16376 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16376 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16376 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HEIDI HASSENMULLER
CZARNE, CZERWONE, ŚMIERĆ
tłumaczyła Monika J. Dykier
Tytuł oryginału Schwarz, rot, tot
1
Udo Lehnhof siedział jeszcze w szkolnej stołówce, kiedy weszli dyrektor Holm,
wychowawczyni chłopca, pani Bohme, jakieś dwie kobiety i mężczyzna w rogowych
okularach.
- Zapewniamy naszym uczniom możliwość spożycia jednego posiłku w południe. Do
tego dostają herbatę albo mleko.
- W ten sposób odciążamy pracujących rodziców i dbamy, aby młodzież zdrowo się
odżywiała.
- Oczywiście realizacja tego projektu byłaby niemożliwa bez współpracy komitetu
rodzicielskiego. Ale nie narzekamy na brak rąk do pracy.
- Ceny są fak skalkulowane, żeby jedynie pokryć koszta. Udo miał wrażenie, że
pan Holm i pani Bohme wykuli
swoje kwestie na pamięć.
Mężczyzna w rogowych okularach przytaknął jednak z uznaniem.
- Inicjatywa ze wszech miar godna poparcia - stwierdził. Dyrektor uśmiechnął się
i ukłonił.
Stojąca obok niego kobieta spojrzała na Udo.
- Możemy od razu sprawdzić, jak dzisiejszy obiad smakował jednemu z pańskich
uczniów.
- Co ty tu jeszcze robisz? - zwróciła się do niego pani Bohme. - Nie powinieneś
być teraz na WF-ie?
- Zwolnili nas do domu. Pan Gronwald jest chory - odparł.
Zaczął żałować, że tak się guzdrał. Gdyby wyszedł wcześniej, nie musiałby
sterczeć tu jak palant i produkować się przed tą całą komisją na temat jakości
stołówkowych posiłków. Należało od razu stawić czoło Rosenbergowi i jego paczce.
Na pewno jeszcze czekają na niego przed szkołą.
5
, _, , , na ucho dyrektorowi, a kobie-
Erika Bohme szepnęła cos li
ta zapytała go bezpośrednio. d? Co jadłeś?
- Smakował ci dzisiejszy o^^ _ Mieliśmy do ^boru
- Spaghetti - odpowiedział &?? zupę z soczewicy spaghetti z sosem
pomidorowy zauwazvła jej towarzyszka,
- A ty wybrałeś spaghetti
wykrzywiając usta w uśmiech^- czerwQna plama
Koszulkę Udo szpeciła wi*? _ g ??? smakowało
- Tak - odparł beznamiętXi
wyśmienicie. wypowiedział. Musiał je wy-
Podobne słowa juz dzisiaj "^
powiedzieć.
#
„?????? scenie, która rozegrała Udo pomyślał o tej koszi»^1 J
?
się godzinę wcześniej.
Z tacą w dłoni stanął w ?0??^? _ powiedział do kobie-
- Spaghetti z sosem ??????
ty stojącej za bufetową ladą. porcję makaronU; a z dru.
Ta nałożyła z ogromnego k° ^^ pogiekanym mięgem) giego wrzący sos pomidorowy *
smaczneg0
po czym wręczyła mu talerz ^ gię przyjaznie Jej czarne
Spojrzd zdumiony. Usmiec» ^^^ z ^ ghwy ??? loki niemal całkowicie skrywał» u ^
śnieznobiałym fartu. chustka, a ciemna skora w zesta ^^^^ Więkgzość ochot. chem
sprawiała wrażenie jeszcze ^ ^ ^ Hoheneichen.
niczek stanowiły matki uczni ^ ^ ^ ^^
„Pewnie pomoc domowa, ? z Ruandy" - przemknę o mu P &by mieć dziecko w wieku
Była jeszcze zbyt młoda ?<* szkolnym. .
obok kobieta trąciła ją
- Co to za pogawędki! - elU}4 H JH
łokciem. ruszył z powrotem.
- Dziękuję - odpowiedz* ^^ JegQ znajdowak) Na stołówce każdy miał
swumną 0bok ^^ ^
się pośrodku sali, przed dużą * ^ włagnie dzi§ ^ Jurgen, najlepszy
przyjaciel ^
6
obecny. Dlatego nie mógł go ostrzec, choćby jakimś znaczącym spojrzeniem.
Zresztą to pewnie i tak nic by nie pomogło, bo Josef Rosenberg podstawił mu nogę
dopiero w ostatniej chwili. Udo potknął się, bezskutecznie próbując zachować
równowagę, ale zanim upadł, mocno wczepił się palcami w talerz.
Przełknął ślinę, odetchnąwszy głęboko.
„No to jeszcze raz miałem fuksa" - zdążył pomyśleć, kiedy ktoś wcisnął mu głowę
w talerz.
- I jak, smakuje? Powiedz, że spaghetti ci smakuje! Mów, zasrańcu!
Udo czuł, że makaron skleja mu rzęsy i oplata szyję niczym długie, cienkie
robaki. Zaczął się dławić, nie mogąc złapać powietrza.
- Gadaj, że smakuje wyśmienicie!
- Spaghetti smakuje wyśmienicie - powiedział najgłośniej, jak potrafił.
Nacisk ustąpił, jakaś kobieta pomogła mu wstać. Rozpoznał pomoc kuchenną.
Zwymyślała Rosenberga w niezrozumiałym języku, po czym podała Udo mokrą chustkę
do otarcia twarzy.
- Ty nic dobry chłopak - fuknęła w stronę napastnika, ciskając z oczu
błyskawice.
Josef wycofał się.
- Dobre jedzenie - krzyczała dalej. - Jeść, nie kłócić! Na moment cała stołówka
zamarła. Wszyscy patrzyli na
Udo, ciemnoskórą kobietę i Josefa.
Udo po raz kolejny w swoim życiu oddałby wszystko za to, żeby zniknąć, zapaść
się pod ziemię albo być już dorosłym, dużym, silnym i odważnym. Ale niestety,
pozostał tym, kim był, ziemia nie rozwarła się na życzenie, a czapka-niewidka
nie zjawiła na jego głowie.
Uczniowie podjęli przerwane rozmowy, kilka dziewcząt zachichotało.
Otarł twarz, usunął nitki makaronu z koszulki, usiadł i bez słowa zabrał się do
jedzenia papkowatej resztki obiadu.
- Ty więcej spaghetti? - zapytała kobieta.
7
Potrząsnął głową. Mogłaby się odczepić. Ta ostentacyjna nadopiekuńczość
wprawiała go w zakłopotanie!
W końcu odeszła, ale Udo bał się podnieść wzrok. Przez cały czas miał nadzieję,
że Nina zdążyła wcześniej opuścić stołówkę i nie widziała tej kompromitacji.
Nina Bróddin chodziła z nim do jednej klasy.
- Deserek dostaniesz potem - warknął na odchodne Josef Rosenberg.
Dlatego Udo tak się guzdrał.
*
Pani Bóhme przyjaźnie skinęła głową, a potem zaprowadziła gości do kuchni.
Usłyszał jeszcze, jak mówi:
- Naturalnie kładziemy też duży nacisk na higienę. Wstał. Może będzie miał
szczęście i dzisiaj dadzą już za
wygraną.
„Albo jednak wybrać okrężną drogę przez Buchenweg?" Poza tym przy Buchenweg pod
piętnastką mieszkała Nina. Sam nie pojmował, skąd mu to przyszło do głowy, że
ona czuje do niego coś więcej niż litość. Przecież mogła mieć każdego, gdyby
tylko chciała. Ale najwyraźniej nie chciała. Przynajmniej nie chodziła z nikim
ze szkoły. Nawet Rosenbergowi dała kosza. Ta wiadomość rozniosła się oczywiście
lotem błyskawicy.
- Nie przepadam za macho - tak mu rzekomo odpowiedziała.
Jurgen słyszał o tym od Karen, która była jego sąsiadką.
- Pewnie ma jakiegoś starszego fagasa - stwierdził. Udo przypomniał sobie ów
dzień, kiedy Nina wyratowała
go z opresji. Josef Rosenberg i Izmar, ten Turek, czekali na niego przed
supermarketem na Weselerstrasse. Tak zajechali mu drogę, że tylko szybki zeskok
z roweru uchronił go przed upadkiem.
- No, zakupki dla mamusi? Proszę, proszę, prawdziwy maminsynek!
- Dajcie mi spokój - mruknął pod nosem Udo.
8
- A na ziemi spokój ludziom dobrej woli - zaintonował kompan Josefa, szczerząc
zęby w złośliwym uśmiechu.
Obaj przewyższali go o głowę. Udo pomyślał o jajkach i jogurcie, które miał w
torbie, oraz o mleku w woreczku. Byłaby z tego niezła packa! Jajecznica z polewą!
- Ej, chyba mówię do ciebie! - Josef trącił jego rower.
- Czego chcecie? - Udo tak mocno trzymał kierownicę, że widać było białe kostki
prześwitujące przez skórę jego dłoni.
- Małe cło uliczne, co ty na to? Wiesz, jako gwarancja, że wrócisz bezpiecznie
do mamusi.
Pomyślał o drobnych w kieszeni. Mógłby je przeznaczyć na ten cel. Ale wątpił,
żeby się tym zadowolili.
- Zapomniałeś języka w gębie? - zapytał Izmar i odstawił na bok swój rower. Ani
na moment nie spuszczał Udo z oczu. Podszedł do niego niemal tanecznym krokiem,
rytmicznie poruszając pięściami na wysokości klatki piersiowej.
Nagle zza pleców Josefa, z miejsca, gdzie stały stojaki na rowery, dobiegł głos
Niny.
- Może ktoś mógłby mi pomóc? Złapałam gumę. Josef obrócił się gwałtownie, a
jego twarz, która jeszcze
przed chwilą wyrażała napięcie i złość, niemal w okamgnieniu rozjaśnił promienny
uśmiech.
- Ach, kogo my tu mamy? Nasza beauty queen* z 9b. Możemy pomóc, Izmarze?
- Jasne! - Izmar przytaknął skwapliwie i rozkurczył zaciśnięte pięści. - Na
pewno możemy! Pod każdym względem! - odparł, prztykając palcami.
To zabrzmiało obscenicznie.
- Stul gębę! - syknął przez zęby Josef.
Nina zerknęła na Udo i niemal niezauważalnym ruchem głowy wskazała ulicę, jakby
chciała powiedzieć: - Spadaj, i to szybko.
Nacisnął pedały. Dosłownie czuł na plecach palący wzrok tych dwóch dryblasów,
ale na tym się skończyło. Jedno krót-
* Z ang. - królowa piękności (przyp. tłum.). I 9
kie spojrzenie przez ramię i zobaczył, że Josef odpina pompkę ?? swojego roweru.
Nazwał Ninę beauty ąueen. W tej kwestii Udo wyjątkowo Podzielał jego zdanie.
Nina była nie tylko beauty, lecz także ?????. W pewnym sensie różniła się od
pozostałych dziewcząt. Miała w sobie to coś, jakąś iskrę w oku, która zniewaga
człowieka. Toteż nikt nie mógł się jej oprzeć. A może Wszystko za sprawą tego
gestu, którym odgarniała z twarzy sWoje długie, jasne włosy, jakby rozchylała
zasłonę. Albo Wyniosłej postawy. Bo zachowywała się tak, jakby było oczywiste,
że każdy jej ustąpi. Mimo to przyciągała zarówno dziewczyny, jak i chłopców. I
mogła mówić rzeczy, które nikomu lrmemu nie uszłyby płazem.
Jurgen kiedyś trafnie zauważył:
- Jeden to ma, a drugi nie!
Najwyraźniej Nina miała wszystko: superwygląd, była odważna i każdego traktowała
tak samo, w sposób równie uprzejmy, co zdystansowany. Póki ktoś nie nadepnął jej
na odcisk. Wtedy unosiła lewą brew i potrafiła z miejsca celnie odpalić. Mówiąc
na przykład:
- Nie przepadam za macho - uśmiechnęła się w ten sposób, że Josefowi
natychmiast sczerwieniały uszy. W każdym razie tak twierdziła Karen.
*
Dziś Udo miał szczęście. Przed szkołą nikogo nie było 1 mógł spokojnie pojechać
do domu.
Mama zdążyła już wrócić z banku, gdzie pracowała do czternastej.
- Jak w szkole? - zapytała, na chwilę podnosząc wzrok znad gazety.
- W porządku! - odparł.
Nie był pewien, czy oczekiwała uczciwej odpowiedzi. Czy w ogóle oczekiwała
jakiejkolwiek odpowiedzi. Mama wcale nie interesowała się szkołą, najwyżej
ocenami. A te były dobre. Miała co prawda wyrzuty sumienia, że z powodu pracy
nie może pomagać w stołówce, ale Udo ją uspokoił.
10
- Jest dość chętnych. Matki nawet pchają się drzwiami i oknami, jakby dawali
tam coś za darmo.
A dawali, bo w zasadzie kobiety mogły zabrać do domu wszystko, co zostało z
obiadu. Na szczęście oni nie potrzebowali takiej pomocy. Udo spadł kamień z
serca, bo dzięki temu do rodziców nie docierało zbyt wiele informacji o szkolnym
życiu. Zdębieliby, słysząc, co się tam teraz wyrabia. Zresztą dawał głowę, że o
pewnych sprawach wolą za dużo nie wiedzieć.
Kiedy media obiegła wiadomość, że w jednej z amerykańskich szkół uczeń
zamordował swoją nauczycielkę, byli totalnie przerażeni.
- U nas takie rzeczy są nie do pomyślenia! Prawda, Udo? Wzruszył ramionami.
- Nie wiem - stwierdził w nagłym przypływie szczerości.
Postanowił, że spróbuje porozmawiać otwarcie. W końcu gra była warta świeczki.
- Nigdy nie wiadomo, co komu chodzi po głowie i...
- Ale przecież nie coś takiego! - ojciec przerwał mu w pół słowa. - Za naszych
czasów też płatano figle. Mniej albo bardziej niewinne, lecz nigdy nikomu nie
zaszkodziły.
Matka przytaknęła skinieniem głowy. Temat został wyczerpany.
Udo pomyślał o Leo Lintorfie. O „tym" Leo, jak zwykli go nazywać. Wręcz nie było
dnia, żeby go nie zaczepiano. Zresztą „zaczepiano" to mało powiedziane, biorąc
pod uwagę te wszystkie szturchańce, guzy i cięgi, jakie obrywał. Pewnego razu
Josef i jego paczka wsadzili Leo głową w dół do kubła na śmieci. Tylko szybka
interwencja dyżurujących na przerwie nauczycieli zapobiegła prawdziwej tragedii.
A co na to Leo? Nic. Miał nieprzeniknioną maskę zamiast twarzy.
Kiedy takiemu gościowi w końcu puszczają nerwy, nagle wszyscy się dziwią.
- Któżby przypuszczał, przecież zawsze był z niego spokojny i miły chłopiec.
„Może tacy właśnie są najgorsi" - pomyślał Udo.
Obaj z Jurgenem woleli trzymać się z boku i generalnie rzecz biorąc, nawet
nieźle im to wychodziło.
Udo, szczerząc zęby w głupawym uśmiechu, wraz z innymi obserwował tę całą drakę
z kubłem na śmieci. Wprawdzie ni stąd, ni zowąd poczuł nieprzyjemny skurcz w
brzuchu, ale ani mu się śniło zadzierać z Josefem. To byłoby czyste szaleństwo.
Dziś przekonał się o tym na własnej skórze. A przecież poprzedniego dnia chciał
jedynie pomóc...
Jan, ten wielki i barczysty typ, prawa ręka Josefa, chwycił na korytarzu plecak
Leo i wysypał całą jego zawartość na podłogę.
- Nie, stary, on naprawdę nie ma przy sobie pieluch! Josef skrzywił usta w
ironicznym uśmiechu, obrócił się
i wyszedł na podwórko. Izmar i Jan pobiegli za nim. Tylko dlatego Udo pomógł
Lintorfowi zebrać rozrzucone zeszyty i książki. Ten nawet nie spojrzał na niego.
Żadnego „dziękuję". Nic. Przez cały czas gapił się w podłogę, jakby sądził, że
dzięki temu nikt go nie zobaczy.
„Głupi tchórz" - pomyślał Udo.
Ktoś jednak musiał ich obserwować. Zdarzenie na stołówce było ceną za jego
nieszczęsne bohaterstwo. Ceną i ostrzeżeniem! Trzymaj się z dala, inaczej
zostaniesz następnym Leo!
- Twoja koszulka wygląda super - stwierdziła mama, po raz drugi spoglądając na
niego znad gazety.
- Tak, super - przyznał jej rację.
Cięcie. Teraz w reklamie matka z promiennym uśmiechem na ustach wsadza
zabrudzonego t-shirta do pralki i czule spogląda na dziecko.
- Na szczęście mam tu coś, co poradzi sobie z każdą plamą - oświadcza, po czym
oboje wraz z telewizyjnym synem prześcigają się w uśmiechach.
Ale jego mama zapytała tylko:
- Jakieś problemy?
- Nie, skąd - odparł. - Przewróciłem się ze spaghetti.
12
I wcale nie skłamał.
Westchnąwszy cicho, wróciła do lektury. Po chwili ponownie podniosła wzrok.
- Bruto znowu drapał w drzwi. Odkąd wystawiasz mu mleko, chyba cię polubił.
Bruto był kocurem z sąsiedztwa i w deszczowe dni zwykle wałęsał się po
okolicznych ogrodach. Udo chętnie wziąłby go do siebie, ale mama miała alergię
na kocią sierść. Dlatego skończyło się na wystawianiu przed drzwi miseczki z
mlekiem. Zwierzak z wdzięczności łasił się wtedy do jego nóg, a czasami pozwalał
nawet podrapać się za uchem.
- Ach tak, miałam ci jeszcze przekazać pozdrowienia od dziadka Hansa. Pytał,
czy nie chciałbyś zjeść z nim kolacji. Chyba planuje grilla.
Dziadek Hans był ojcem taty. Udo bardzo go lubił. Pamiętał jeszcze, jak dziadek
mieszkał z nimi. Od tamtej pory minęły chyba całe wieki. On zawsze miał dla
niego czas. Potrafił cierpliwie słuchać nawet wtedy, gdy Udo z trudem klecił
pierwsze zdania. Zazwyczaj odkładał na bok gazetę i nigdy mu nie przerywał. Sam
też nie spieszył się z odpowiedzią. Podsuwanie gotowych rozwiązań nie leżało w
jego naturze.
- Cóż... - zaczynał zwykle. - Zaiste, mamy kłopot.
I Udo wierzył, że daną sprawę dziadek rzeczywiście uważa za poważny problem.
Od dwóch lat dziadek Hans mieszkał w swojej zawilgoconej altance.
- Tylko do czasu aż skończą budowę na Wiesengrund. Wtedy mam dostać dwupokojowe
mieszkanie na parterze.
Może właśnie otrzymał przydział?
- Cooll - ucieszył się Udo. - Też jesteście zaproszeni?
- Jasne - odparła mama. - Pewnie dziadek chce coś uczcić.
*
Tak, dziadek chciał coś uczcić.
- Dostałem wyrównanie do emerytury - wyznał rozpromieniony. - A ponieważ na
tamtym świecie już mi się nie
13
przyda, pomyślałem, że zaproszę parę osób i nie będziemy sobie żałować. Kto wie,
ile tego życia jeszcze zostało!
Wszyscy w zadumie pokiwali głowami.
Wśród gości byli jego koledzy z kręgielni, sąsiedzi z osiedla działkowego oraz
rodzice Udo.
- Pomożesz mi przy grillu, Guntherze? - zapytał dziadek. Ojciec Udo skinął
potakująco głową i znikł w ogrodzie,
gdzie stał rożen węglowy.
Sąsiedzi przynieśli krzesła oraz stoliki i godzinę później każdy miał już przed
sobą papierowy talerzyk z kiełbasą, stekiem lub szaszłykiem.
Berta, żona Ottona, najlepszego przyjaciela dziadka, przyrządziła sałatkę
ziemniaczaną.
Słońce świeciło, a niebo było błękitne i bezchmurne. Wymarzona pogoda na taką
biesiadę. Wszyscy mieli pod dostatkiem jedzenia i picia. Większość panów wybrała
piwo, a panie delektowały się przepysznym winem. Udo dostał colę.
- Za wyrównanie do emerytury! - Otto wzniósł toast.
- Myślałem, że dostałeś przydział na mieszkanie - wyznał rozczarowany wnuczek.
Nagle rozmowy ucichły. Wszyscy spojrzeli na Udo takim wzrokiem, jakby popełnił
gafę.
- Tak, ja też tak sądziłam - powiedziała jego mama i zdumiona rozejrzała się
dokoła. - O co chodzi?
- Nic, nic - wymamrotał pod nosem dziadek. - Nie psujmy sobie dnia.
Poklepawszy Udo uspokajająco po plecach, wstał i zapytał:
- Kto ma jeszcze ochotę na kiełbaskę?
Kiedy mężczyźni nieco sobie podpili, Udo dowiedział się, na czym polegała jego
gafa. Właściwie to nie była gafa, lecz gafisko. Rozmawiali teraz podniesionym
głosem.
- Od lat jesteśmy na liście oczekujących.
- Zeszłej zimy nie było bieżącej wody. Wszystkie rury pozamarzały!
14
- Urzędnik z opieki społecznej stwierdził, że to niedopuszczalne!
- A kto dostaje te mieszkania? Azylanci!
- Obcokrajowcy są ważniejsi od rodowitych Niemców!
- Wszystko podtyka im się pod nos.
- A my płacimy rachunek!
Dziadek podniósł ręce, jakby próbując odeprzeć atak.
- Chyba nie można tego tak upraszczać. Owszem, obiecano nam mieszkania. Ale
naprawdę uważacie, że uchodźcy i azylanci nie woleliby zostać u siebie?
2
Gazety zapełniły się listami od oburzonych czytelników. Nikt nie rozumiał,
dlaczego mieszkania na Wiesengrund nagle przydzielono azylantom i uchodźcom.
- A gdzie indziej mieliby się podziać? - zapytał Udo.
- Nie mam pojęcia - odparł bezsilnie dziadek. - Ale nasi politycy popełniają
błąd za błędem. Przecież to oczywiste, że sprawa takiego przydziału burzy krew w
żyłach. Najwyraźniej nie chcą dostrzec, że torują drogę ksenofobii!
Westchnął ciężko.
- Poza tym niektórzy uchodźcy to zwykli kryminaliści i terroryści. Oj, będą z
tego problemy!
I jeszcze bardziej bezradnym tonem dodał:
- Niestety, sam też nie znam rozwiązania. To jest najgorsze. Pokpiono całą
sprawę, pytanie tylko, kto to teraz naprawi?
*
Obóz dla uchodźców mieścił się w długim, niskim budynku usytuowanym poza miastem,
który podczas wojny służył jako skład amunicji.
15
- I dzisiaj znowu ją tam magazynują - stwierdził dziadek, w zamyśleniu kiwając
głową. - Pewnego dnia huknie jak jasna cholera.
Udo nie zrozumiał.
- Dlaczego ma huknąć? Dziadek ponownie skinął głową.
- Owszem, wywieźli starą amunicję. Ale stłoczenie na kupie tylu różnych ludzi
działa jak bomba z opóźnionym zapłonem. W końcu wybuchnie!
- W takim razie to ważne, że w końcu dostaną mieszkania?
Dziadek przytaknął.
- Oczywiście, ważne, że wreszcie dostaną porządne lokum. Ale nie t o, które nam
obiecano. Niemniej jednak, może należałoby bardziej pomagać obcokrajowcom, kiedy
są jeszcze u siebie. W końcu finansujemy pomoc dla krajów rozwijających się.
Prychnął pogardliwie.
- A tu co, wojna w Afganistanie, wojna w Iraku! Przecież podatnik do tego
dokłada! Na początku padają piękne słowa, ale potem wszyscy lecą do koryta.
Każdy chce coś zarobić na odbudowie. Tak jak ci, którzy stoją za kulisami
wydarzeń, zarobili na samej wojnie.
Dziadek wbił w niego wzrok.
- Rozumiesz, tutaj po prostu popełnia się błędy! Mówię o politykach. Nie
odmawiam porządnym ludziom prawa do dachu nad głową, ale miejscowi nie powinni
czuć się gorsi. Jeszcze będą z tego niemałe kłopoty!
Udo wracał zamyślony do domu. Głupio, że dziadek i jego sąsiedzi znowu muszą
czekać na nowe mieszkania. Już tak często zwodzono ich obietnicami.
*
Pod mostem zamajaczyły czyjeś sylwetki. Instynktownie przystanął. Ale usłyszano
go i cienie zniknęły. A może przepłoszył je przejeżdżający obok rowerzysta.
Mężczyzna pojechał dalej.
16
Udo zatrzymał się.
Zaintrygowany spojrzał na czerwony plakat, który na wpół przyklejony zwisał ze
ściany. Wygładził go.
Obcokrajowcy precz! - odczytał hasło napisane wielkimi, czarnymi literami. A
poniżej: Koledzy, brońcie się! Za „brońcie się" widniała zaciśnięta pięść, w
rogach plakatu umieszczono zaś swastyki.
„Czyli dziadek miał jednak rację" - stwierdził w duchu. I to była ostatnia rzecz,
o jakiej pomyślał.
Otrzymał cios w tył głowy, tak że walnął twarzą w plakat na murze. Z nosa poszła
mu krew i zatoczył się. Próbował jeszcze ominąć nieznanego napastnika, ale drugi
uderzył go tak mocno w żołądek, że automatycznie zgiął się wpół jak składany
scyzoryk i upadł na kolana.
- Ty nędzna nazistowska świnio! - usłyszał czyjś głos. Schylił się, usiłując
osłonić rękoma twarz przed pędzącą
w jego stronę pięścią. W oczekiwaniu na cios mocno zacisnął powieki.
Ale cios nie padł.
Ostrożnie otworzył oczy.
Przed sobą ujrzał glany i spodnie moro. Jakiś chłopak uśmiechał się do niego z
góry.
- Możesz wstać?
Udo skinął głową. Było mu niedobrze.
„Byle nie zwymiotować" - pomyślał, podnosząc się na chwiejnych nogach.
Nagle w postawie jego wybawcy nastąpiła gwałtowna metamorfoza.
- Morda w kubeł! - syknął przez zaciśnięte zęby i zniknął.
Obok Udo przystanął policyjny radiowóz, z którego wysiadło dwóch funkcjonariuszy.
Najpierw spojrzeli na chłopca, a potem na umazany krwią plakat.
- To twoje? - zapytał jeden z nich.
Udo potrząsnął głową. Wciąż jeszcze był totalnie zamroczony.
?^?^°*?\.
- A dlaczego tak cię urządzili? „Jak urządzili?" - pomyślał.
li ?/
17 ??/
Drugi policjant wziął kolegę na bok.
- Chłopak potrzebuje lekarza. Później go przesłuchasz!
*
Nos nie był złamany. I wyglądało na to, że obrzęk na twarzy wkrótce
zejdzie. .
- Robić zimne okłady - zalecił lekarz. - Nie jest tak zle. Mimo to mama Udo była
blada jak ściana. A ojciec mocno
zaciskał wargi.
- Że też już do tego doszło! Porządny chłopak nie może nawet wrócić bezpiecznie
do domu! Przecież on nic nikomu
nie
zrobił! , , ,
,
- Chociaż dobrze, że ktoś ci pomógł! - dodał w samochodzie, a potem dorzucił:
- Wiesz, kto to był?
- Nie - odparł Udo. - Nie mam pojęcia!
Jak zwykle rodzice nie dopytywali o szczegóły. Pewnie nie zależało im na
odpowiedzi. Tak jest łatwiej .„Coś podobnego! Nie, naprawdę o niczym nie
wiedzieliśmy!'
Dziadka nie zbyłby tak łatwo.
- Nie mam pojęcia - powtórzył Udo na komisariacie. Nie potrafił opisać swojego
wybawcy.
- Było mi niedobrze - stwierdził.
- Morda w kubeł! - rozkazał nieznajomy.
Przecież go nie wsypie. Poza tym dzięki niemu nie oberwał jeszcze bardziej.
- Poznasz go? Potrząsnął głową. Poczuł ból.
- Nie - odparł. - Po tym ciosie widziałem tylko gwiazdy
przed oczami.
*
Udo uparł się, aby następnego dnia iść do szkoły. Jego lewe oko było ledwo
widoczne, a policzek siny i dwa razy taki jak zwykle. Ale stwierdził, że w
pewnym sensie
18
wygląda cool. Jakby wygrał niezłą bójkę. Będzie uważał, żeby nie puścić farby.
- Chłopie, walec po tobie przejechał? - zapytał Jurgen. Udo ostrożnie
potrząsnął głową, zerkając na Josefa Ro-
senberga. Ten również miał wyraźną śliwę, a Izmar - rękę na temblaku.
„Czyli jednak..." - pomyślał.
Znacznie bardziej był jednak zdumiony faktem, że ci dwaj, przypuszczalnie
odpowiedzialni za napad pod mostem, unikali jego spojrzenia. Czyżby ze strachu,
że ich zdradzi?
Na matematyce u Petersa nagle rozległo się pukanie do drzwi i do klasy wszedł
dyrektor szkoły.
- Udo Lehnhof?
Pan Holm powędrował wzrokiem po uczniach, szukając znajomej twarzy, przez moment
zatrzymał się na Josefie i Izmarze, a następnie spojrzał na Udo.
- Proszę ze mną - odwrócił się gwałtownie.
Udo wstał i ruszył za nim. Na plecach czuł spojrzenia kolegów. A ponieważ
wiedział, że Nina również na niego patrzy, wyprężył ramiona i próbował
uśmiechnąć się beztrosko. Jednakże z powodu opuchlizny na twarzy efekt był prze-
komiczny.
W gabinecie dyrektora czekało na niego dwóch mężczyzn. Mieli przed sobą czerwony
plakat z tym samym hasłem, które widział wieczorem poprzedniego dnia.
Obcokrajowcy precz! Koledzy, brońcie się! I swastyki.
Wpatrywali się w niego przenikliwym wzrokiem.
- Co masz do powiedzenia na ten temat? Wzruszył ramionami.
- Widziano cię, jak to rozlepiałeś!
- Ja? - zdumiał się szczerze oburzony.
- Nie udawaj tutaj niewiniątka - powiedział jeden z mężczyzn, niecierpliwie
stukając palcami w blat stołu. - Chcemy wiedzieć, kim są twoi „koledzy".
Przecież sam nie zrobiłeś tych plakatów.
W Udo powoli wezbrała wielka fala wściekłości. Został podstępnie napadnięty
przez jakichś tchórzy, a te dwa typy
19
robią z niego przestępcę. Dlaczego nie zajmą się Josefem i Izmarem? Oni na pewno
mają z tym coś wspólnego. No tak, Izmar chyba niekoniecznie, w końcu sam jest
obcokrajowcem. Ale w napadzie na niego musiał maczać palce. Ręka na temblaku
mówiła sama za siebie.
Może dziadek i jego kumple z kręgielni mieli jednak rację? Obcokrajowcy stali
się ważniejsi od rodowitych Niemców!
- Właściwie to skąd wracałeś?
Wszystko opowiedział już poprzedniego wieczoru na policji. Ale powtórzył jeszcze
raz.
- Byłem u dziadka na osiedlu działkowym. Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Hans Lehnhof - stwierdził jeden z nich. - Kandydat do przydziału mieszkania na
Wiesengrund!
Widać zebrali wcześniej jakieś informacje o nim i jego rodzinie.
- Tak, i co z tego? - prychnął opryskliwie Udo. - Chyba już dość się naczekał.
Nieznajomi milczeli.
„Mam was gdzieś" - pomyślał i nie powiedział ani słowa więcej.
- To nie jest towarzystwo dla ciebie - oświadczył po chwili drugi. - Trzymaj się
od nich z dala!
„Chyba mu odbiło! Niby kto nie jest dla mnie towarzystwem? Dziadek? Josef i
Izmar?"
Przecież wcale się z nimi nie kumplował. A może miał na myśli tajemniczego
wybawcę?
Mężczyźni wymienili znaczące spojrzenia z dyrektorem i ten skinął głową.
- Możesz odejść - powiedział pan Holm.
*
Podczas przerwy na podwórzu panowała napięta atmosfera. Istna cisza przed burzą.
Josef Rosenberg i jego paczka wycofali się do kąta obok kontenerów na śmieci. I
o czymś szeptali.
20
Leo Lintorf z kamienną twarzą konsumował śniadanie. Nikt nie zwracał na niego
najmniejszej uwagi. Udo z Jurgenem stanęli przy płocie.
- No, gadaj wreszcie w czym rzecz - odezwał się cicho Jurgen. - Przecież coś tu
śmierdzi.
Udo opowiedział mu o cieniach, które widział pod mostem, o na wpół odklejonym
plakacie i ataku od tyłu. O swoim wybawcy nie wspomniał słowem.
- A dlaczego uciekli? - zapytał sceptycznie Jurgen.
- Pewnie przez gliny - odparł Udo.
Zauważył spojrzenia innych uczniów. Patrzyli tak, jakby widzieli go po raz
pierwszy w życiu.
To mu się podobało.
Nagle podeszła do niego Nina. W dłoni trzymała strzępy czerwonego papieru.
Rzuciła mu je pod nogi. To był podarty plakat. Dokładnie taki sam jak ten pod
mostem. Albo ten w pokoju nauczycielskim.
- Masz z tym coś wspólnego?
Raptem odniósł wrażenie, że oczy wszystkich obecnych na podwórzu skierowały się
w ich stronę.
- Nie - odpowiedział, czując, jak oblewa go rumieniec. Przeszyła go wzrokiem.
- A ta śliwa to prezent od świętego Mikołaja! To nie było pytanie, ale
ironiczne stwierdzenie.
Udo milczał. Bo co miał zrobić? Przecież nie wolno mu pisnąć ani słówka.
Oczywiście mógłby jeszcze raz powtórzyć swoją wersję o cieniach, zwisającym
plakacie i tajemniczych napastnikach, ale Nina patrzyła tak przenikliwie, że
słowa uwięzły mu w gardle. Zresztą nie wiadomo, czy w ogóle uwierzyłaby w
podobną historyjkę.
Jak spod ziemi wyrósł przed nimi dyżurujący na przerwie pan Weidlich.
- Podnieś to - zwrócił się do Udo.
Ten pochylił się i zmiął resztki papieru w kulę.
- A teraz wyrzuć do kubła - rozkazał nauczyciel. - Tam jest odpowiednie miejsce
dla takich śmieci.
21
Obiad - frykadelki, puree i fasolkę szparagową - nałożyła mu ta sama kobieta,
która dwa dni wcześniej podała spaghetti. Rozpoznała Udo i bez słowa podsunęła
mu talerz.
- A smacznego? - zapytał.
Demonstracyjnie skierowała wzrok na następnego ucznia. „Głupia krowa - pomyślał.
- Najpierw zgrywa samarytankę, a potem udaje, że mnie nie zna".
Poszedł z Jurgenem na miejsce. Na stołówce panowała
osobliwa cisza.
- Zatkało ich, że się postawiłem - szepnął mu na ucho. -Patrzą na mnie jak na
kosmitę.
- To raczej przez ten plakat - odparł równie cicho Jurgen.
- Przecież ja nie miałem z tym nic wspólnego! Kolega spojrzał na niego
podejrzliwie.
- Niektórzy sądzą inaczej.
A ponieważ Udo milczał, dopowiedział:
- W przeciwnym razie tych dwóch nie fatygowałoby się tutaj. Na pewno byli z
Urzędu Ochrony Konstytucji*!
- Skąd ci to przyszło do głowy? - obruszył się Udo. - Po prostu zwykłe gliny w
cywilu.
Ale oczywiście nie wiedział tego na sto procent. Zresztą wszystko jedno!
Przecież naprawdę nie miał z tym plakatem nic wspólnego.
Jeśli Nina uważa inaczej, to jej problem. Został podstępnie napadnięty. A oni
nagle zrobili z niego potwora. Kto wie, co by było, gdyby nie ten nieznajomy.
Pewnie wszystko skończyłoby się dużo gorzej.
*
To samo pomyślał również Gunther Lehnhof, który podczas kolacji zaczął
przejawiać niezwykłe zainteresowanie życiem swojego syna.
- Jak w szkole? - zapytał.
* Bundesamt fur Verfassungsschutz (BfV) - Federalny Urząd Ochron} Konstytucji,
Kontrwywiad Republiki Federalnej Niemiec (przyp. tłum.).
I 22
- Wyjątkowo spokojnie - odparł Udo i zaśmiał się krótko. - Nagle uwierzyli, że
jestem supermanem.
- No tak, na szczęście w porę nadjechała policja.
- Fakt - przyznał ojcu rację. - Miałem fuksa.
- Następnym razem możesz go nie mieć - zauważył tata. Udo odłożył nóż na talerz.
Coś się za tym kryje. Do czego
on zmierza?
- Co powiesz o nauce dżudo? Kiedyś dżudo często ratowało mnie z opresji. A ty
następnym razem umiałbyś się lepiej obronić.
Gunther Lehnhof pochwycił karcące spojrzenie żony i szybko się poprawił:
- To znaczy, jeśli jeszcze będzie następny raz. Niestety, co do tego Udo nie
miał wątpliwości. Josef i Izmar
nie odpuszczą tak łatwo. Dopiero dadzą mu popalić. Ale dżudo? To przeżytek.
Jeśli już, to wolałby się nauczyć, jak położyć przeciwnika na łopatki. Tak też
odpowiedział ojcu.
3
„Uderzenie kantem dłoni jest bardzo skuteczną i popularną techniką karate. Jego
siła pochodzi z ruchu łokcia i skrętu przegubu!"
Instruktor karate, stojąc na szeroko rozstawionych nogach i lekko kołysząc
rękoma, zademonstrował, w jaki sposób siła powinna przedostać się do dłoni,
która zada cios.
Udo zerknął znudzony w bok. Jakaś kompletna bzdura.
Wcześniej przyglądał się dżudo, ale działało mu na nerwy. Już te wszystkie
grzeczne ukłony przed przeciwnikiem wywołały uśmiech politowania na jego twarzy.
Powiedzmy, że Rosenberg łaskawie zaczeka, aż on, Udo, będzie mógł użyć swoich
chwytów. Tere-fere! Przecież ani się obejrzy, a już wyląduje w jakimś kącie. Od
razu powiedział to ojcu. Ale
23
dzisiaj w szkole sportowej był dzień otwartych drzwi, dlatego dał się namówić na
przyjście tutaj.
- Cios łokciem pewnie uchroniłby cię przed tym fatalnym uderzeniem w żołądek -
stwierdził jakiś głos obok.
Udo zaskoczony podniósł oczy. Przed nim stał tajemniczy
wybawca.
- Och, cześć - powiedział i poczuł, że czerwienieje.
Był zdziwiony, że chłopak nie jest taki wysoki, jak mu się wydawało. Ale fakt,
po raz pierwszy zobaczył go, leżąc
na ziemi.
- Willi - rzucił nieznajomy i w sposób niemal oficjalny
wyciągnął ku niemu dłoń.
- Udo - odwzajemnił uścisk, po czym zamilkł, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Chodź, postawię ci colę - zaproponował tamten. Kilka minut później siedzieli
już przy chybotliwym, plastikowym stoliku w świetlicy szkoły sportowej. l
Udo przezwyciężył swoje zakłopotanie.
- Jeszcze raz wielkie dzięki za tamto - odezwał się. -Nieźle by mnie załatwili.
- Hołota - stwierdził Willi, ironicznie szczerząc zęby. -Cała przyjemność po
mojej stronie.
Potarł jedną dłonią o kostki drugiej, zaciśniętej w pięść, jakby jeszcze raz
chętnie komuś przysolił.
Udo parsknął śmiechem. Willi naprawdę sprawiał wrażenie, że traktuje to wszystko
jak kapitalny żart. Przy tym, co ciekawe, wcale nie wyglądał na pakera.
Rozmówca najwyraźniej odczytał jego myśli.
- Siła, mój drogi, nie bierze się stąd - pokazał palcem bicepsa - ale stąd -
wskazał swoją głowę.
- Musisz zakasować przeciwnika i... - ponownie wykrzywił usta w ironicznym
półuśmiechu - znać kilka dobrych
chwytów.
- A ty je znasz? - zapytał Udo.
- Podstawy karate. Zwłaszcza technikę pchnięć i uderzeń.
| 24
Willi zastanowił się przez chwilę, po czym dodał:
- Prawidłowej pracy nóg też nie wolno lekceważyć. Udo skrzywił się.
- Instruktor przez cały czas ględził o duchowej i psychicznej równowadze. Ze
niby opanowanie techniki prowadzi do uwolnienia umysłu. Jakiś totalny odjazd!
- Nie podoba ci się? - Willi wyjął słomkę i dalej pił prosto z butelki.
Udo wzruszył ramionami.
- Jeśli już, to chcę wiedzieć, jak skutecznie odeprzeć atak. A umysł sam się
uwolni, kiedy nie będę musiał myśleć o niektórych typach.
Willi wybuchnął gromkim śmiechem.
- Jesteś OK. Ale zapisz się na to karate. Jeszcze może być jak znalazł.
Udo omal nie zakrztusił się colą.
- Jak znalazł?
Willi kuksnął go przyjacielsko w bok.
- No wiesz, gdyby znowu były jakieś problemy. Nie zawadzi znać parę trików.
Spojrzał badawczo na Udo. Potem znowu skinął głową.
- Tak, naprawdę mi się podobasz. Odwiedź mnie kiedyś. Badera 10. Dzwonić trzy
razy.
Wstał, i patrząc na niego z góry, uśmiechnął się.
- Jutro - powiedział. - Jutro mam czas! To zabrzmiało niemal jak polecenie.
Udo, oniemiały, odprowadził go wzrokiem. Willi wyszedł z budynku, nie oglądając
się za siebie, i zniknął za następnym rogiem.
„Kurczę, fajny gość - pomyślał Udo. - Chyba niełatwo wyprowadzić go z równowagi".
Niemal uwierzył, że ta „morda w kubeł!" tylko mu się śniła. W świetle dziennym
Willi wyglądał bardzo sympatycznie i całkiem nieszkodliwie. No tak, był
sympatyczny, ale czy nieszkodliwy? Na pewno znał kilka „trików", inaczej nie
mógłby w mig przegonić tych drani.
25
Wrócił na salę.
- Karate jako szkoła życia - głosił napis na broszurze. A pod nim zdanie:
„Najwyższym celem sztuki karate nie jest zwycięstwo ani rywalizacja, tylko
ciągłe dążenie do doskonalenia swojego charakteru".
„Hm, czy to nie brzmi kretyńsko?" - pomyślał Udo, ale mimo to poprosił o
formularz zgłoszeniowy.
- Potrzebujesz podpisu ojca albo matki - oświadczył mężczyzna, podając mu
ankietę.
Udo skinął głową. Nie miał wątpliwości, że rodzice wyrażą zgodę. W końcu to był
pomysł ojca, którego dżudo nie raz ratowało „z opresji".
Duchowym podstawom walki poświęcono też całą stronę
formularza.
„Okres szkolenia podstawowego - kihon -jest bardzo trudny. Nauka poszczególnych
technik wymaga dużej koncentracji i samokrytyki. Tutaj uczeń musi wykazać się
rozwagą, siłą woli oraz samokontrolą. W prawdziwej sztuce karate ogromną rolę
odgrywają wartości wychowawcze. Karate uczy za pośrednictwem odpowiedzialnego
instruktora, jak żyć dobrze i zdrowo. Zycie jest walką, tylko w walce człowiek
wzrasta i dojrzewa. Po ukończeniu podstawowego szkolenia uczeń rozpoczyna
trening kumite, czyli walki z przeciwnikiem.
Kto nie walczy, kto nie rozprawia się (duchowo) z tym wszystkim, co w życiu
codziennym oddziałuje na nas, ten zarzucił jakąś cząstkę swojego
człowieczeństwa".
Udo upuścił formularz. Czy ktoś wierzy w te bzdury? No tak, rodzicom pewnie się
spodoba. W każdym razie jednego był pewien - nie ma zamiaru „duchowo" rozprawiać
się z Jo-sefem oraz jego ekipą. Może i padliby, ale chyba ze śmiechu.
A Willi? Wspominał coś o paru kluczowych trikach.
Udo czytał wczoraj w gazecie reklamę innej szkoły: Karate - niezwyciężony w 24
godziny!
„Czy to nie byłoby ważniejsze?" - pomyślał.
Zapyta jutro Williego.
26
- Jasne, brzmi super! - odparł następnego dnia Willi, siedząc na tapczanie
naprzeciwko Udo.
- Ale te szkoły mają fatalną reputację, a my nie chcemy złej prasy.
Udo nie rozumiał.
- Jak to myl - zdziwił się. Willi zignorował jego pytanie.
- Przyniosę coś do picia - zaproponował, wstając. Kiedy wyszedł do kuchni, Udo
rozejrzał się po pokoju.
Mama byłaby wniebowzięta, gdyby miał u siebie taki porządek. Ale Willi nie
mieszkał z rodzicami. Tabliczka z jego nazwiskiem - Willi Wóhlert - wisiała pod
tabliczką z nazwiskiem gospodyni, Gertrudy RoBkamp.
- To poczciwa dusza - wyjaśnił mu. - Straciła męża krótko po wojnie, ale na
zawsze pozostała wierna idei.
- Jakiej idei?
Willi uśmiechnął się tylko.
- Wejdź najpierw do środka!
- Ci goście sprawiali jeszcze jakieś problemy? - zapytał po powrocie z kuchni.
Udo potrząsnął głową.
- Nie, ostatnio wyjątkowo spuścili z tonu. Jakby się czegoś bali.
Willi z zadowoleniem skinął głową.
- Widzisz, wyszło szydło z wora. To tchórze bez charakteru. Ale my im jeszcze
pokażemy!
Udo znowu nie zrozumiał, co ma na myśli. Co, kto i komu zamierza pokazać? Jednak
nie chciał zanudzać go pytaniami. Czuł, że Willi sam mu to wytłumaczy. Wszystko
w swoim czasie, jak zwykł mawiać dziadek.
Spojrzał na wielki plakat wiszący na ścianie nad łóżkiem. Przedstawiał dwóch
młodych mężczyzn objętych w przyjacielskim uścisku.
W tle majaczyły góry, a na dole widniał napis: Mój przyjaciel jest Niemcem.
27
Willi podążył za jego wzrokiem.
- Podoba ci się?
Właściwie te dwa rozanielone blondasy wyglądały trochę kiczowato, lecz Willi na
pewno nie zawiesiłby takiego plakatu, gdyby nie uznał go za dobry.
- Jasne - odparł Udo, ale nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.
- Mógłbyś sobie wyobrazić, że Josef Rosenberg jest two-1 im przyjacielem? Albo
ten jego pomagier, Izmar?
- Nie, na pewno nie.
Już sama myśl o tym wydawała się niedorzeczna. Josef albo Izmar jego
przyjaciółmi? Gdyby nie chodził z nimi do jednej klasy, niektóre rzeczy byłyby
łatwiejsze.
- Czy to nie absurd, że Turek szykanuje cię w niemieckiej
szkole?
- Rosenberg jest głową bandy - poprawił go Udo. Willi przytaknął zadowolony.
- Głową jadowitej żmii - potwierdził. - Zły, przebiegły i tchórzliwy.
Po czym jakby znienacka zapytał:
- Przecież wiesz, że ten Rosenberg jest Żydem? Nie, tego Udo nie wiedział.
- Ta rasa od stuleci słynie z intryg i oszustw - oświad- j czył Willi. -
Żydowscy lichwiarze zawsze zbijali na wojnach fortuny. I teraz znowu to widać.
Kto zarabia na wojnie prze-1 ciwko tak zwanym terrorystom? Kto zarabia na każdej
wojnie - czy chodzi o ropę, jak w Iraku, czy o rzekome zagrożenie wolnego
Zachodu? Żydzi zgarniają całą kasę.
Żydzi? Udo zmarszczył brwi.
Czy to nie Żydów prześladowano i wysyłano do gazu w cza-sie drugiej wojny
światowej? A odpowiedzialność za atak na World Trade Center i Pentagon ponoszą
przecież Al Kaida i przywódca terrorystów, Bin Laden.
Podzielił się z Willim swoimi wątpliwościami.
Ten, ciężko wzdychając, potrząsnął głową.
- I ty też w to wierzysz, prawda?
- W co wierzę?
| 28
- W te wszystkie bajki! W te brednie o Auschwitz. W naszych podręcznikach roi
się od kłamstw. Nigdy nie deportowano ani nie zagazowano pięciu milionów Żydów.
Pomyśl tylko! Pięć milionów! Przecież to w ogóle niemożliwe!
Pięć milionów: fakt, też nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nawet miliona nie
potrafił sobie wyobrazić. Stadion piłkarski mieści od sześćdziesięciu do
siedemdziesięciu tysięcy ludzi. Już to jest kosmiczna liczba.
Ale czy nie oglądali na lekcji historii zdjęć z Auschwitz, tych upiornych gór
szkieletów? A w ubiegłym roku przerabiali Dziennik Anny Frank. Wszyscy w klasie
byli do głębi wstrząśnięci tą lekturą.
Zapytał Williego o zdjęcia, o relacje ocalałych więźniów obozu oraz o książkę.
Willi zacisnął wargi, pozorując przygnębienie, i przesunął prawą dłonią po
jasnych, przedzielonych pośrodku włosach.
- No właśnie... - westchnął po chwili. - Nie wolno publicznie podważać
autentyczności tych materiałów, bo można trafić za kratki. Wiesz, wolność słowa
i tak dalej. Ale istnieje dostatecznie wiele relacji naocznych świadków, którzy
w obozach pracy musieli dla Amerykanów układać w stosy ciała poległych żołnierzy.
Stąd te wstrząsające zdjęcia! Pewien rolnik opowiadał, że kazali mu bryzgać
świńską krwią ściany tak zwanych cel, aby uwiarygodnić opowieści grozy
rozgłaszane przez żydowskich intrygantów.
- Ale dlaczego? - zapytał Udo.
- Kasa - powtórzył Willi i wykonał stosowny gest, pocierając kciukiem o palec
wskazujący. - U Żydów wszystko kręci się wokół kasy. Im i ich dzieciom wypłacono
miliony w ramach tak zwanych reparacji. A teraz znowu próbują wcisnąć ludziom
kit. Że niby ataków na Nowy Jork i Waszyngton dokonali jacyś zdesperowani
bojownicy! Pic na wodę - fotomontaż! Za wszystkim stoją Żydzi! Pomyśl tylko o
tym podżegaczu wojennym, Bushu! Kto go opłaca? Żydowscy handlarze bronią!
Zobaczył powątpiewanie na twarzy chłopca.
Wtedy, 11 września, Udo siedział z dziadkiem przed tele-
29
wizorem i bez przerwy oglądali razem walące się wieże World Trade Center! A
potem dym znad zgliszcz Pentagonu
I temu mają być winni Żydzi? Przecież to sprawka terrd rystów! Czy nie słyszał
na lekcji historii, ze Żydzi zawsze byli dyskryminowani? że tylko dlatego
zostali lichwiarzami, bo już w średniowieczu zabroniono im osiadać w miastach i
za,-mować się kupiectwem? , . ,
Kiedy wybuchła wojna w Iraku, dziadek potrząsał jedynie
gł° - Chyba niczego się nie nauczyliśmy! - powiedział do Udo - Znowu muszą
zginąć niewinni ludzie. A terroryści zacierają ręce! Zachód zaciekłym wrogiem?!
To będzie błędne koło!
*
Willi pochylił się i położył rękę na kolanie Udo.
- Jedno musisz wiedzieć, mój przyjacielu, nigdzie me ma tylu kłamstw, co w tak
zwanych książkach do historii.
Ponownie się wyprostował.
- Wiesz, że papier jest cierpliwy! W gazetach tez piszą tylko to, co akurat im
pasuje.
Prawda, dziadek również często to powtarzał, gdy dostawał z gminy kolejne listy
w sprawie mieszkania.
- Pisać to oni potrafią dużo. Ale uwierzę dopiero wtedy, kiedy moje meble
zostaną wyładowane na Wiesengrund. Pa-pier jest cierpliwy.
I okazało się, że miał rację.
Udo wytarł sobie nos. .
- A jeśli chodzi o dzienniki tej Anny Frank - ciągnął Willi - już dawno temu
udowodniono, że to oszustwo.
Energicznie skinął głową.
- Oszustwo w milionowym nakładzie. I kto na tym zara-
bia?
Żydzi. . , , .
Udo huczało w głowie. Nigdy nie rozmawiał z rodzicami o drugiej wojnie światowej.
Czasem tylko gawędził sobie z dziadkiem na ten temat.
Ten powiedział mu, że prosty żołnierz na froncie pełnił jedynie swoją powinność.
W Rosji nie słyszał o przeslado-
30
waniach Żydów ani o obozach zagłady. Ale na własnej skórze przekonał się, jak
Rosjanie traktowali jeńców wojennych. Bez pardonu i wbrew wszystkim konwencjom
genewskim.
- Obchodzili się z nami jak z ostatnim gównem - wyznał pewnego razu. -
Najgorszy był pewien żydowski dezerter. Często całymi godzinami kazał nam
sterczeć na mrozie. Teraz zobaczycie, co czuli moi bracia w Bucłienwaldzie,
ryczał na cały głos - dziadek ze smutkiem potrząsnął głową. - Wtedy nie mieliśmy
pojęcia, co to jest Buchenwald.
Udo mu wierzył.
Wiele rozmawiali o atakach w Ameryce. Także w szkole. Rzekomo istniały niezbite
dowody na to, że stoi za nimi Osama Bin Laden. Na filmach wideo ten człowiek
otwarcie wypowiedział świętą wojnę wszystkim niewiernym. Były też szkice oraz
plany znalezione przez amerykańskie oddziały elitarne podczas szturmu na
kryjówkę, którą Bin Laden opuścił na krótko przedtem. Skończyła się wojna w
Afganistanie. W Iraku również. Zginęli amerykańscy żołnierze. Poza tym wielu
niewinnych Afgańczyków i Irakijczyków. Telewizja pokazywała zdjęcia rannych
dzieci i płaczących kobiet.
*
Czy Willi naprawdę miał rację? Przecież to byłoby wielkie świństwo, gdyby nawet
w podręcznikach nie pisano prawdy. Komu w takim razie można jeszcze wierzyć?
Udo wierzył dziadkowi. Ten nie wiedział o prześladowaniach Żydów. I również był
przeciwny zaangażowaniu Niemiec w wojnę przeciwko terrorystom.
- To może ciągnąć się latami! - stwierdził. - I znowu popłynie niewinna krew.
*
- Twoim największym przeciwnikiem w klasie jest Josef Rosenberg - oświadczył
Willi. - Sam mi opowiadałeś, że stoi na czele całej bandy. On pociąga za sznurki.
Ten mosiek!
31
Zawiesił głos i pozwolił, aby jego słowa odpowiednio po-działały na Udo. A potem
dodał:
_ Nie sądzisz, że powinieneś dać mu lekcję? Chyba dostatecznie zalazł ci za
skórę.
Prawda Chętnie przytrze nosa temu nadętemu bubkowi. Na samo wspomnienie sceny w
stołówce Udo dostawał mdłości Na dodatek Nina też uwierzyła, że przykleił ten
plakat. Wszystko przez Josefa. Nie, ten koleś musi za to zapłacie. Niech się
rzuca na mniejszych i słabszych. Takich jak Leo Bo Udo już przejrzał na oczy,
Willi pokazał mu, w czym rzecz! Gdyby tak mógł stanąć triumfująco nad pokonanym
Jose-fem! Tym podłym typem! Ale to zbyt piękne, żeby było praw-
Z1!eMam pewien pomysł - powiedział Willi, wykrzywiając usta w szyderczym
uśmiechu. - Paru kolegów chętnie ci pomoże.
Udo jeszcze wielokrotnie odwiedzał Williego.
To było niemal jak nałóg.
Szedł do niego niepewny i zdeprymowany, ale po każdej roz-, mowie wychodził na
świeże powietrze jak odurzony. Czasami chciało mu się skakać z radości, że taki
fajny gość właśnie jego zachęca do kolejnych odwiedzin.
Willi traktował go poważnie, z uwagą słuchał o problemach w szkole i o rodzicach,
którzy mieli dla dziecka tak niewiele czasu. Oczywiście zostawał jeszcze dziadek,
ale Willi był młody, pełen zapału i znał odpowiedź na każde pytanie. Nigdy nie
okazywał bezradności, zawsze posiadał gotowe rozwiązania, był energiczny i
wiedział, o co chodzi.
32
Co ciekawe, każda z tych rozmów była podobna. Udo słuchał g° Jak zaczarowany.
Nagle wszystko wydawało się takie logiczne. A Josef w końcu dostał lekcję.
- Dziś wieczorem możesz poznać moich kolegów - oświadczył Willi. - Teraz, kiedy
już rozprawiłeś się z tym żydowskim prowodyrem, przyjmą cię z otwartymi
ramionami.
Udo wyprężył dumnie pierś. Odkąd trafił pod skrzydła Williego, wszystko się
zmieniło. Nie był już tym potulnym barankiem, nie tulił pod siebie ogona, tylko
dlatego że jakiś żydowski pyskacz i jego turecki kumpel sterroryzowali całą
klasę. Willi miał absolutną rację. Należało dać temu bubkowi wyraźnie do
zrozumienia, kto w tym kraju rządzi. Niech wie: w Niemczech wciąż jeszcze rządzą
Niemcy.
- Wyobrażasz sobie - Willi zapytał Udo podczas jednej z rozmów - że nasi tak
zgrywają się za granicą? Może jeszcze wymachują transparentami przed ambasadą w
Istambule albo w Ankarze, bo coś im w Niemczech nie pasuje?
Udo potrząsnął głową. Wprawdzie nie wiedział zbyt wiele o krajach islamu, lecz
jednego był pewien: z muzułmanami nie ma żartów. N