HEIDI HASSENMULLER CZARNE, CZERWONE, ŚMIERĆ tłumaczyła Monika J. Dykier Tytuł oryginału Schwarz, rot, tot 1 Udo Lehnhof siedział jeszcze w szkolnej stołówce, kiedy weszli dyrektor Holm, wychowawczyni chłopca, pani Bohme, jakieś dwie kobiety i mężczyzna w rogowych okularach. - Zapewniamy naszym uczniom możliwość spożycia jednego posiłku w południe. Do tego dostają herbatę albo mleko. - W ten sposób odciążamy pracujących rodziców i dbamy, aby młodzież zdrowo się odżywiała. - Oczywiście realizacja tego projektu byłaby niemożliwa bez współpracy komitetu rodzicielskiego. Ale nie narzekamy na brak rąk do pracy. - Ceny są fak skalkulowane, żeby jedynie pokryć koszta. Udo miał wrażenie, że pan Holm i pani Bohme wykuli swoje kwestie na pamięć. Mężczyzna w rogowych okularach przytaknął jednak z uznaniem. - Inicjatywa ze wszech miar godna poparcia - stwierdził. Dyrektor uśmiechnął się i ukłonił. Stojąca obok niego kobieta spojrzała na Udo. - Możemy od razu sprawdzić, jak dzisiejszy obiad smakował jednemu z pańskich uczniów. - Co ty tu jeszcze robisz? - zwróciła się do niego pani Bohme. - Nie powinieneś być teraz na WF-ie? - Zwolnili nas do domu. Pan Gronwald jest chory - odparł. Zaczął żałować, że tak się guzdrał. Gdyby wyszedł wcześniej, nie musiałby sterczeć tu jak palant i produkować się przed tą całą komisją na temat jakości stołówkowych posiłków. Należało od razu stawić czoło Rosenbergowi i jego paczce. Na pewno jeszcze czekają na niego przed szkołą. 5 , _, , , na ucho dyrektorowi, a kobie- Erika Bohme szepnęła cos li ta zapytała go bezpośrednio. d? Co jadłeś? - Smakował ci dzisiejszy o^^ _ Mieliśmy do ^boru - Spaghetti - odpowiedział &?? zupę z soczewicy spaghetti z sosem pomidorowy zauwazvła jej towarzyszka, - A ty wybrałeś spaghetti wykrzywiając usta w uśmiech^- czerwQna plama Koszulkę Udo szpeciła wi*? _ g ??? smakowało - Tak - odparł beznamiętXi wyśmienicie. wypowiedział. Musiał je wy- Podobne słowa juz dzisiaj "^ powiedzieć. # „?????? scenie, która rozegrała Udo pomyślał o tej koszi»^1 J ? się godzinę wcześniej. Z tacą w dłoni stanął w ?0??^? _ powiedział do kobie- - Spaghetti z sosem ?????? ty stojącej za bufetową ladą. porcję makaronU; a z dru. Ta nałożyła z ogromnego k° ^^ pogiekanym mięgem) giego wrzący sos pomidorowy * smaczneg0 po czym wręczyła mu talerz ^ gię przyjaznie Jej czarne Spojrzd zdumiony. Usmiec» ^^^ z ^ ghwy ??? loki niemal całkowicie skrywał» u ^ śnieznobiałym fartu. chustka, a ciemna skora w zesta ^^^^ Więkgzość ochot. chem sprawiała wrażenie jeszcze ^ ^ ^ Hoheneichen. niczek stanowiły matki uczni ^ ^ ^ ^^ „Pewnie pomoc domowa, ? z Ruandy" - przemknę o mu P &by mieć dziecko w wieku Była jeszcze zbyt młoda ?<* szkolnym. . obok kobieta trąciła ją - Co to za pogawędki! - elU}4 H JH łokciem. ruszył z powrotem. - Dziękuję - odpowiedz* ^^ JegQ znajdowak) Na stołówce każdy miał swumną 0bok ^^ ^ się pośrodku sali, przed dużą * ^ włagnie dzi§ ^ Jurgen, najlepszy przyjaciel ^ 6 obecny. Dlatego nie mógł go ostrzec, choćby jakimś znaczącym spojrzeniem. Zresztą to pewnie i tak nic by nie pomogło, bo Josef Rosenberg podstawił mu nogę dopiero w ostatniej chwili. Udo potknął się, bezskutecznie próbując zachować równowagę, ale zanim upadł, mocno wczepił się palcami w talerz. Przełknął ślinę, odetchnąwszy głęboko. „No to jeszcze raz miałem fuksa" - zdążył pomyśleć, kiedy ktoś wcisnął mu głowę w talerz. - I jak, smakuje? Powiedz, że spaghetti ci smakuje! Mów, zasrańcu! Udo czuł, że makaron skleja mu rzęsy i oplata szyję niczym długie, cienkie robaki. Zaczął się dławić, nie mogąc złapać powietrza. - Gadaj, że smakuje wyśmienicie! - Spaghetti smakuje wyśmienicie - powiedział najgłośniej, jak potrafił. Nacisk ustąpił, jakaś kobieta pomogła mu wstać. Rozpoznał pomoc kuchenną. Zwymyślała Rosenberga w niezrozumiałym języku, po czym podała Udo mokrą chustkę do otarcia twarzy. - Ty nic dobry chłopak - fuknęła w stronę napastnika, ciskając z oczu błyskawice. Josef wycofał się. - Dobre jedzenie - krzyczała dalej. - Jeść, nie kłócić! Na moment cała stołówka zamarła. Wszyscy patrzyli na Udo, ciemnoskórą kobietę i Josefa. Udo po raz kolejny w swoim życiu oddałby wszystko za to, żeby zniknąć, zapaść się pod ziemię albo być już dorosłym, dużym, silnym i odważnym. Ale niestety, pozostał tym, kim był, ziemia nie rozwarła się na życzenie, a czapka-niewidka nie zjawiła na jego głowie. Uczniowie podjęli przerwane rozmowy, kilka dziewcząt zachichotało. Otarł twarz, usunął nitki makaronu z koszulki, usiadł i bez słowa zabrał się do jedzenia papkowatej resztki obiadu. - Ty więcej spaghetti? - zapytała kobieta. 7 Potrząsnął głową. Mogłaby się odczepić. Ta ostentacyjna nadopiekuńczość wprawiała go w zakłopotanie! W końcu odeszła, ale Udo bał się podnieść wzrok. Przez cały czas miał nadzieję, że Nina zdążyła wcześniej opuścić stołówkę i nie widziała tej kompromitacji. Nina Bróddin chodziła z nim do jednej klasy. - Deserek dostaniesz potem - warknął na odchodne Josef Rosenberg. Dlatego Udo tak się guzdrał. * Pani Bóhme przyjaźnie skinęła głową, a potem zaprowadziła gości do kuchni. Usłyszał jeszcze, jak mówi: - Naturalnie kładziemy też duży nacisk na higienę. Wstał. Może będzie miał szczęście i dzisiaj dadzą już za wygraną. „Albo jednak wybrać okrężną drogę przez Buchenweg?" Poza tym przy Buchenweg pod piętnastką mieszkała Nina. Sam nie pojmował, skąd mu to przyszło do głowy, że ona czuje do niego coś więcej niż litość. Przecież mogła mieć każdego, gdyby tylko chciała. Ale najwyraźniej nie chciała. Przynajmniej nie chodziła z nikim ze szkoły. Nawet Rosenbergowi dała kosza. Ta wiadomość rozniosła się oczywiście lotem błyskawicy. - Nie przepadam za macho - tak mu rzekomo odpowiedziała. Jurgen słyszał o tym od Karen, która była jego sąsiadką. - Pewnie ma jakiegoś starszego fagasa - stwierdził. Udo przypomniał sobie ów dzień, kiedy Nina wyratowała go z opresji. Josef Rosenberg i Izmar, ten Turek, czekali na niego przed supermarketem na Weselerstrasse. Tak zajechali mu drogę, że tylko szybki zeskok z roweru uchronił go przed upadkiem. - No, zakupki dla mamusi? Proszę, proszę, prawdziwy maminsynek! - Dajcie mi spokój - mruknął pod nosem Udo. 8 - A na ziemi spokój ludziom dobrej woli - zaintonował kompan Josefa, szczerząc zęby w złośliwym uśmiechu. Obaj przewyższali go o głowę. Udo pomyślał o jajkach i jogurcie, które miał w torbie, oraz o mleku w woreczku. Byłaby z tego niezła packa! Jajecznica z polewą! - Ej, chyba mówię do ciebie! - Josef trącił jego rower. - Czego chcecie? - Udo tak mocno trzymał kierownicę, że widać było białe kostki prześwitujące przez skórę jego dłoni. - Małe cło uliczne, co ty na to? Wiesz, jako gwarancja, że wrócisz bezpiecznie do mamusi. Pomyślał o drobnych w kieszeni. Mógłby je przeznaczyć na ten cel. Ale wątpił, żeby się tym zadowolili. - Zapomniałeś języka w gębie? - zapytał Izmar i odstawił na bok swój rower. Ani na moment nie spuszczał Udo z oczu. Podszedł do niego niemal tanecznym krokiem, rytmicznie poruszając pięściami na wysokości klatki piersiowej. Nagle zza pleców Josefa, z miejsca, gdzie stały stojaki na rowery, dobiegł głos Niny. - Może ktoś mógłby mi pomóc? Złapałam gumę. Josef obrócił się gwałtownie, a jego twarz, która jeszcze przed chwilą wyrażała napięcie i złość, niemal w okamgnieniu rozjaśnił promienny uśmiech. - Ach, kogo my tu mamy? Nasza beauty queen* z 9b. Możemy pomóc, Izmarze? - Jasne! - Izmar przytaknął skwapliwie i rozkurczył zaciśnięte pięści. - Na pewno możemy! Pod każdym względem! - odparł, prztykając palcami. To zabrzmiało obscenicznie. - Stul gębę! - syknął przez zęby Josef. Nina zerknęła na Udo i niemal niezauważalnym ruchem głowy wskazała ulicę, jakby chciała powiedzieć: - Spadaj, i to szybko. Nacisnął pedały. Dosłownie czuł na plecach palący wzrok tych dwóch dryblasów, ale na tym się skończyło. Jedno krót- * Z ang. - królowa piękności (przyp. tłum.). I 9 kie spojrzenie przez ramię i zobaczył, że Josef odpina pompkę ?? swojego roweru. Nazwał Ninę beauty ąueen. W tej kwestii Udo wyjątkowo Podzielał jego zdanie. Nina była nie tylko beauty, lecz także ?????. W pewnym sensie różniła się od pozostałych dziewcząt. Miała w sobie to coś, jakąś iskrę w oku, która zniewaga człowieka. Toteż nikt nie mógł się jej oprzeć. A może Wszystko za sprawą tego gestu, którym odgarniała z twarzy sWoje długie, jasne włosy, jakby rozchylała zasłonę. Albo Wyniosłej postawy. Bo zachowywała się tak, jakby było oczywiste, że każdy jej ustąpi. Mimo to przyciągała zarówno dziewczyny, jak i chłopców. I mogła mówić rzeczy, które nikomu lrmemu nie uszłyby płazem. Jurgen kiedyś trafnie zauważył: - Jeden to ma, a drugi nie! Najwyraźniej Nina miała wszystko: superwygląd, była odważna i każdego traktowała tak samo, w sposób równie uprzejmy, co zdystansowany. Póki ktoś nie nadepnął jej na odcisk. Wtedy unosiła lewą brew i potrafiła z miejsca celnie odpalić. Mówiąc na przykład: - Nie przepadam za macho - uśmiechnęła się w ten sposób, że Josefowi natychmiast sczerwieniały uszy. W każdym razie tak twierdziła Karen. * Dziś Udo miał szczęście. Przed szkołą nikogo nie było 1 mógł spokojnie pojechać do domu. Mama zdążyła już wrócić z banku, gdzie pracowała do czternastej. - Jak w szkole? - zapytała, na chwilę podnosząc wzrok znad gazety. - W porządku! - odparł. Nie był pewien, czy oczekiwała uczciwej odpowiedzi. Czy w ogóle oczekiwała jakiejkolwiek odpowiedzi. Mama wcale nie interesowała się szkołą, najwyżej ocenami. A te były dobre. Miała co prawda wyrzuty sumienia, że z powodu pracy nie może pomagać w stołówce, ale Udo ją uspokoił. 10 - Jest dość chętnych. Matki nawet pchają się drzwiami i oknami, jakby dawali tam coś za darmo. A dawali, bo w zasadzie kobiety mogły zabrać do domu wszystko, co zostało z obiadu. Na szczęście oni nie potrzebowali takiej pomocy. Udo spadł kamień z serca, bo dzięki temu do rodziców nie docierało zbyt wiele informacji o szkolnym życiu. Zdębieliby, słysząc, co się tam teraz wyrabia. Zresztą dawał głowę, że o pewnych sprawach wolą za dużo nie wiedzieć. Kiedy media obiegła wiadomość, że w jednej z amerykańskich szkół uczeń zamordował swoją nauczycielkę, byli totalnie przerażeni. - U nas takie rzeczy są nie do pomyślenia! Prawda, Udo? Wzruszył ramionami. - Nie wiem - stwierdził w nagłym przypływie szczerości. Postanowił, że spróbuje porozmawiać otwarcie. W końcu gra była warta świeczki. - Nigdy nie wiadomo, co komu chodzi po głowie i... - Ale przecież nie coś takiego! - ojciec przerwał mu w pół słowa. - Za naszych czasów też płatano figle. Mniej albo bardziej niewinne, lecz nigdy nikomu nie zaszkodziły. Matka przytaknęła skinieniem głowy. Temat został wyczerpany. Udo pomyślał o Leo Lintorfie. O „tym" Leo, jak zwykli go nazywać. Wręcz nie było dnia, żeby go nie zaczepiano. Zresztą „zaczepiano" to mało powiedziane, biorąc pod uwagę te wszystkie szturchańce, guzy i cięgi, jakie obrywał. Pewnego razu Josef i jego paczka wsadzili Leo głową w dół do kubła na śmieci. Tylko szybka interwencja dyżurujących na przerwie nauczycieli zapobiegła prawdziwej tragedii. A co na to Leo? Nic. Miał nieprzeniknioną maskę zamiast twarzy. Kiedy takiemu gościowi w końcu puszczają nerwy, nagle wszyscy się dziwią. - Któżby przypuszczał, przecież zawsze był z niego spokojny i miły chłopiec. „Może tacy właśnie są najgorsi" - pomyślał Udo. Obaj z Jurgenem woleli trzymać się z boku i generalnie rzecz biorąc, nawet nieźle im to wychodziło. Udo, szczerząc zęby w głupawym uśmiechu, wraz z innymi obserwował tę całą drakę z kubłem na śmieci. Wprawdzie ni stąd, ni zowąd poczuł nieprzyjemny skurcz w brzuchu, ale ani mu się śniło zadzierać z Josefem. To byłoby czyste szaleństwo. Dziś przekonał się o tym na własnej skórze. A przecież poprzedniego dnia chciał jedynie pomóc... Jan, ten wielki i barczysty typ, prawa ręka Josefa, chwycił na korytarzu plecak Leo i wysypał całą jego zawartość na podłogę. - Nie, stary, on naprawdę nie ma przy sobie pieluch! Josef skrzywił usta w ironicznym uśmiechu, obrócił się i wyszedł na podwórko. Izmar i Jan pobiegli za nim. Tylko dlatego Udo pomógł Lintorfowi zebrać rozrzucone zeszyty i książki. Ten nawet nie spojrzał na niego. Żadnego „dziękuję". Nic. Przez cały czas gapił się w podłogę, jakby sądził, że dzięki temu nikt go nie zobaczy. „Głupi tchórz" - pomyślał Udo. Ktoś jednak musiał ich obserwować. Zdarzenie na stołówce było ceną za jego nieszczęsne bohaterstwo. Ceną i ostrzeżeniem! Trzymaj się z dala, inaczej zostaniesz następnym Leo! - Twoja koszulka wygląda super - stwierdziła mama, po raz drugi spoglądając na niego znad gazety. - Tak, super - przyznał jej rację. Cięcie. Teraz w reklamie matka z promiennym uśmiechem na ustach wsadza zabrudzonego t-shirta do pralki i czule spogląda na dziecko. - Na szczęście mam tu coś, co poradzi sobie z każdą plamą - oświadcza, po czym oboje wraz z telewizyjnym synem prześcigają się w uśmiechach. Ale jego mama zapytała tylko: - Jakieś problemy? - Nie, skąd - odparł. - Przewróciłem się ze spaghetti. 12 I wcale nie skłamał. Westchnąwszy cicho, wróciła do lektury. Po chwili ponownie podniosła wzrok. - Bruto znowu drapał w drzwi. Odkąd wystawiasz mu mleko, chyba cię polubił. Bruto był kocurem z sąsiedztwa i w deszczowe dni zwykle wałęsał się po okolicznych ogrodach. Udo chętnie wziąłby go do siebie, ale mama miała alergię na kocią sierść. Dlatego skończyło się na wystawianiu przed drzwi miseczki z mlekiem. Zwierzak z wdzięczności łasił się wtedy do jego nóg, a czasami pozwalał nawet podrapać się za uchem. - Ach tak, miałam ci jeszcze przekazać pozdrowienia od dziadka Hansa. Pytał, czy nie chciałbyś zjeść z nim kolacji. Chyba planuje grilla. Dziadek Hans był ojcem taty. Udo bardzo go lubił. Pamiętał jeszcze, jak dziadek mieszkał z nimi. Od tamtej pory minęły chyba całe wieki. On zawsze miał dla niego czas. Potrafił cierpliwie słuchać nawet wtedy, gdy Udo z trudem klecił pierwsze zdania. Zazwyczaj odkładał na bok gazetę i nigdy mu nie przerywał. Sam też nie spieszył się z odpowiedzią. Podsuwanie gotowych rozwiązań nie leżało w jego naturze. - Cóż... - zaczynał zwykle. - Zaiste, mamy kłopot. I Udo wierzył, że daną sprawę dziadek rzeczywiście uważa za poważny problem. Od dwóch lat dziadek Hans mieszkał w swojej zawilgoconej altance. - Tylko do czasu aż skończą budowę na Wiesengrund. Wtedy mam dostać dwupokojowe mieszkanie na parterze. Może właśnie otrzymał przydział? - Cooll - ucieszył się Udo. - Też jesteście zaproszeni? - Jasne - odparła mama. - Pewnie dziadek chce coś uczcić. * Tak, dziadek chciał coś uczcić. - Dostałem wyrównanie do emerytury - wyznał rozpromieniony. - A ponieważ na tamtym świecie już mi się nie 13 przyda, pomyślałem, że zaproszę parę osób i nie będziemy sobie żałować. Kto wie, ile tego życia jeszcze zostało! Wszyscy w zadumie pokiwali głowami. Wśród gości byli jego koledzy z kręgielni, sąsiedzi z osiedla działkowego oraz rodzice Udo. - Pomożesz mi przy grillu, Guntherze? - zapytał dziadek. Ojciec Udo skinął potakująco głową i znikł w ogrodzie, gdzie stał rożen węglowy. Sąsiedzi przynieśli krzesła oraz stoliki i godzinę później każdy miał już przed sobą papierowy talerzyk z kiełbasą, stekiem lub szaszłykiem. Berta, żona Ottona, najlepszego przyjaciela dziadka, przyrządziła sałatkę ziemniaczaną. Słońce świeciło, a niebo było błękitne i bezchmurne. Wymarzona pogoda na taką biesiadę. Wszyscy mieli pod dostatkiem jedzenia i picia. Większość panów wybrała piwo, a panie delektowały się przepysznym winem. Udo dostał colę. - Za wyrównanie do emerytury! - Otto wzniósł toast. - Myślałem, że dostałeś przydział na mieszkanie - wyznał rozczarowany wnuczek. Nagle rozmowy ucichły. Wszyscy spojrzeli na Udo takim wzrokiem, jakby popełnił gafę. - Tak, ja też tak sądziłam - powiedziała jego mama i zdumiona rozejrzała się dokoła. - O co chodzi? - Nic, nic - wymamrotał pod nosem dziadek. - Nie psujmy sobie dnia. Poklepawszy Udo uspokajająco po plecach, wstał i zapytał: - Kto ma jeszcze ochotę na kiełbaskę? Kiedy mężczyźni nieco sobie podpili, Udo dowiedział się, na czym polegała jego gafa. Właściwie to nie była gafa, lecz gafisko. Rozmawiali teraz podniesionym głosem. - Od lat jesteśmy na liście oczekujących. - Zeszłej zimy nie było bieżącej wody. Wszystkie rury pozamarzały! 14 - Urzędnik z opieki społecznej stwierdził, że to niedopuszczalne! - A kto dostaje te mieszkania? Azylanci! - Obcokrajowcy są ważniejsi od rodowitych Niemców! - Wszystko podtyka im się pod nos. - A my płacimy rachunek! Dziadek podniósł ręce, jakby próbując odeprzeć atak. - Chyba nie można tego tak upraszczać. Owszem, obiecano nam mieszkania. Ale naprawdę uważacie, że uchodźcy i azylanci nie woleliby zostać u siebie? 2 Gazety zapełniły się listami od oburzonych czytelników. Nikt nie rozumiał, dlaczego mieszkania na Wiesengrund nagle przydzielono azylantom i uchodźcom. - A gdzie indziej mieliby się podziać? - zapytał Udo. - Nie mam pojęcia - odparł bezsilnie dziadek. - Ale nasi politycy popełniają błąd za błędem. Przecież to oczywiste, że sprawa takiego przydziału burzy krew w żyłach. Najwyraźniej nie chcą dostrzec, że torują drogę ksenofobii! Westchnął ciężko. - Poza tym niektórzy uchodźcy to zwykli kryminaliści i terroryści. Oj, będą z tego problemy! I jeszcze bardziej bezradnym tonem dodał: - Niestety, sam też nie znam rozwiązania. To jest najgorsze. Pokpiono całą sprawę, pytanie tylko, kto to teraz naprawi? * Obóz dla uchodźców mieścił się w długim, niskim budynku usytuowanym poza miastem, który podczas wojny służył jako skład amunicji. 15 - I dzisiaj znowu ją tam magazynują - stwierdził dziadek, w zamyśleniu kiwając głową. - Pewnego dnia huknie jak jasna cholera. Udo nie zrozumiał. - Dlaczego ma huknąć? Dziadek ponownie skinął głową. - Owszem, wywieźli starą amunicję. Ale stłoczenie na kupie tylu różnych ludzi działa jak bomba z opóźnionym zapłonem. W końcu wybuchnie! - W takim razie to ważne, że w końcu dostaną mieszkania? Dziadek przytaknął. - Oczywiście, ważne, że wreszcie dostaną porządne lokum. Ale nie t o, które nam obiecano. Niemniej jednak, może należałoby bardziej pomagać obcokrajowcom, kiedy są jeszcze u siebie. W końcu finansujemy pomoc dla krajów rozwijających się. Prychnął pogardliwie. - A tu co, wojna w Afganistanie, wojna w Iraku! Przecież podatnik do tego dokłada! Na początku padają piękne słowa, ale potem wszyscy lecą do koryta. Każdy chce coś zarobić na odbudowie. Tak jak ci, którzy stoją za kulisami wydarzeń, zarobili na samej wojnie. Dziadek wbił w niego wzrok. - Rozumiesz, tutaj po prostu popełnia się błędy! Mówię o politykach. Nie odmawiam porządnym ludziom prawa do dachu nad głową, ale miejscowi nie powinni czuć się gorsi. Jeszcze będą z tego niemałe kłopoty! Udo wracał zamyślony do domu. Głupio, że dziadek i jego sąsiedzi znowu muszą czekać na nowe mieszkania. Już tak często zwodzono ich obietnicami. * Pod mostem zamajaczyły czyjeś sylwetki. Instynktownie przystanął. Ale usłyszano go i cienie zniknęły. A może przepłoszył je przejeżdżający obok rowerzysta. Mężczyzna pojechał dalej. 16 Udo zatrzymał się. Zaintrygowany spojrzał na czerwony plakat, który na wpół przyklejony zwisał ze ściany. Wygładził go. Obcokrajowcy precz! - odczytał hasło napisane wielkimi, czarnymi literami. A poniżej: Koledzy, brońcie się! Za „brońcie się" widniała zaciśnięta pięść, w rogach plakatu umieszczono zaś swastyki. „Czyli dziadek miał jednak rację" - stwierdził w duchu. I to była ostatnia rzecz, o jakiej pomyślał. Otrzymał cios w tył głowy, tak że walnął twarzą w plakat na murze. Z nosa poszła mu krew i zatoczył się. Próbował jeszcze ominąć nieznanego napastnika, ale drugi uderzył go tak mocno w żołądek, że automatycznie zgiął się wpół jak składany scyzoryk i upadł na kolana. - Ty nędzna nazistowska świnio! - usłyszał czyjś głos. Schylił się, usiłując osłonić rękoma twarz przed pędzącą w jego stronę pięścią. W oczekiwaniu na cios mocno zacisnął powieki. Ale cios nie padł. Ostrożnie otworzył oczy. Przed sobą ujrzał glany i spodnie moro. Jakiś chłopak uśmiechał się do niego z góry. - Możesz wstać? Udo skinął głową. Było mu niedobrze. „Byle nie zwymiotować" - pomyślał, podnosząc się na chwiejnych nogach. Nagle w postawie jego wybawcy nastąpiła gwałtowna metamorfoza. - Morda w kubeł! - syknął przez zaciśnięte zęby i zniknął. Obok Udo przystanął policyjny radiowóz, z którego wysiadło dwóch funkcjonariuszy. Najpierw spojrzeli na chłopca, a potem na umazany krwią plakat. - To twoje? - zapytał jeden z nich. Udo potrząsnął głową. Wciąż jeszcze był totalnie zamroczony. ?^?^°*?\. - A dlaczego tak cię urządzili? „Jak urządzili?" - pomyślał. li ?/ 17 ??/ Drugi policjant wziął kolegę na bok. - Chłopak potrzebuje lekarza. Później go przesłuchasz! * Nos nie był złamany. I wyglądało na to, że obrzęk na twarzy wkrótce zejdzie. . - Robić zimne okłady - zalecił lekarz. - Nie jest tak zle. Mimo to mama Udo była blada jak ściana. A ojciec mocno zaciskał wargi. - Że też już do tego doszło! Porządny chłopak nie może nawet wrócić bezpiecznie do domu! Przecież on nic nikomu nie zrobił! , , , , - Chociaż dobrze, że ktoś ci pomógł! - dodał w samochodzie, a potem dorzucił: - Wiesz, kto to był? - Nie - odparł Udo. - Nie mam pojęcia! Jak zwykle rodzice nie dopytywali o szczegóły. Pewnie nie zależało im na odpowiedzi. Tak jest łatwiej .„Coś podobnego! Nie, naprawdę o niczym nie wiedzieliśmy!' Dziadka nie zbyłby tak łatwo. - Nie mam pojęcia - powtórzył Udo na komisariacie. Nie potrafił opisać swojego wybawcy. - Było mi niedobrze - stwierdził. - Morda w kubeł! - rozkazał nieznajomy. Przecież go nie wsypie. Poza tym dzięki niemu nie oberwał jeszcze bardziej. - Poznasz go? Potrząsnął głową. Poczuł ból. - Nie - odparł. - Po tym ciosie widziałem tylko gwiazdy przed oczami. * Udo uparł się, aby następnego dnia iść do szkoły. Jego lewe oko było ledwo widoczne, a policzek siny i dwa razy taki jak zwykle. Ale stwierdził, że w pewnym sensie 18 wygląda cool. Jakby wygrał niezłą bójkę. Będzie uważał, żeby nie puścić farby. - Chłopie, walec po tobie przejechał? - zapytał Jurgen. Udo ostrożnie potrząsnął głową, zerkając na Josefa Ro- senberga. Ten również miał wyraźną śliwę, a Izmar - rękę na temblaku. „Czyli jednak..." - pomyślał. Znacznie bardziej był jednak zdumiony faktem, że ci dwaj, przypuszczalnie odpowiedzialni za napad pod mostem, unikali jego spojrzenia. Czyżby ze strachu, że ich zdradzi? Na matematyce u Petersa nagle rozległo się pukanie do drzwi i do klasy wszedł dyrektor szkoły. - Udo Lehnhof? Pan Holm powędrował wzrokiem po uczniach, szukając znajomej twarzy, przez moment zatrzymał się na Josefie i Izmarze, a następnie spojrzał na Udo. - Proszę ze mną - odwrócił się gwałtownie. Udo wstał i ruszył za nim. Na plecach czuł spojrzenia kolegów. A ponieważ wiedział, że Nina również na niego patrzy, wyprężył ramiona i próbował uśmiechnąć się beztrosko. Jednakże z powodu opuchlizny na twarzy efekt był prze- komiczny. W gabinecie dyrektora czekało na niego dwóch mężczyzn. Mieli przed sobą czerwony plakat z tym samym hasłem, które widział wieczorem poprzedniego dnia. Obcokrajowcy precz! Koledzy, brońcie się! I swastyki. Wpatrywali się w niego przenikliwym wzrokiem. - Co masz do powiedzenia na ten temat? Wzruszył ramionami. - Widziano cię, jak to rozlepiałeś! - Ja? - zdumiał się szczerze oburzony. - Nie udawaj tutaj niewiniątka - powiedział jeden z mężczyzn, niecierpliwie stukając palcami w blat stołu. - Chcemy wiedzieć, kim są twoi „koledzy". Przecież sam nie zrobiłeś tych plakatów. W Udo powoli wezbrała wielka fala wściekłości. Został podstępnie napadnięty przez jakichś tchórzy, a te dwa typy 19 robią z niego przestępcę. Dlaczego nie zajmą się Josefem i Izmarem? Oni na pewno mają z tym coś wspólnego. No tak, Izmar chyba niekoniecznie, w końcu sam jest obcokrajowcem. Ale w napadzie na niego musiał maczać palce. Ręka na temblaku mówiła sama za siebie. Może dziadek i jego kumple z kręgielni mieli jednak rację? Obcokrajowcy stali się ważniejsi od rodowitych Niemców! - Właściwie to skąd wracałeś? Wszystko opowiedział już poprzedniego wieczoru na policji. Ale powtórzył jeszcze raz. - Byłem u dziadka na osiedlu działkowym. Mężczyźni spojrzeli po sobie. - Hans Lehnhof - stwierdził jeden z nich. - Kandydat do przydziału mieszkania na Wiesengrund! Widać zebrali wcześniej jakieś informacje o nim i jego rodzinie. - Tak, i co z tego? - prychnął opryskliwie Udo. - Chyba już dość się naczekał. Nieznajomi milczeli. „Mam was gdzieś" - pomyślał i nie powiedział ani słowa więcej. - To nie jest towarzystwo dla ciebie - oświadczył po chwili drugi. - Trzymaj się od nich z dala! „Chyba mu odbiło! Niby kto nie jest dla mnie towarzystwem? Dziadek? Josef i Izmar?" Przecież wcale się z nimi nie kumplował. A może miał na myśli tajemniczego wybawcę? Mężczyźni wymienili znaczące spojrzenia z dyrektorem i ten skinął głową. - Możesz odejść - powiedział pan Holm. * Podczas przerwy na podwórzu panowała napięta atmosfera. Istna cisza przed burzą. Josef Rosenberg i jego paczka wycofali się do kąta obok kontenerów na śmieci. I o czymś szeptali. 20 Leo Lintorf z kamienną twarzą konsumował śniadanie. Nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Udo z Jurgenem stanęli przy płocie. - No, gadaj wreszcie w czym rzecz - odezwał się cicho Jurgen. - Przecież coś tu śmierdzi. Udo opowiedział mu o cieniach, które widział pod mostem, o na wpół odklejonym plakacie i ataku od tyłu. O swoim wybawcy nie wspomniał słowem. - A dlaczego uciekli? - zapytał sceptycznie Jurgen. - Pewnie przez gliny - odparł Udo. Zauważył spojrzenia innych uczniów. Patrzyli tak, jakby widzieli go po raz pierwszy w życiu. To mu się podobało. Nagle podeszła do niego Nina. W dłoni trzymała strzępy czerwonego papieru. Rzuciła mu je pod nogi. To był podarty plakat. Dokładnie taki sam jak ten pod mostem. Albo ten w pokoju nauczycielskim. - Masz z tym coś wspólnego? Raptem odniósł wrażenie, że oczy wszystkich obecnych na podwórzu skierowały się w ich stronę. - Nie - odpowiedział, czując, jak oblewa go rumieniec. Przeszyła go wzrokiem. - A ta śliwa to prezent od świętego Mikołaja! To nie było pytanie, ale ironiczne stwierdzenie. Udo milczał. Bo co miał zrobić? Przecież nie wolno mu pisnąć ani słówka. Oczywiście mógłby jeszcze raz powtórzyć swoją wersję o cieniach, zwisającym plakacie i tajemniczych napastnikach, ale Nina patrzyła tak przenikliwie, że słowa uwięzły mu w gardle. Zresztą nie wiadomo, czy w ogóle uwierzyłaby w podobną historyjkę. Jak spod ziemi wyrósł przed nimi dyżurujący na przerwie pan Weidlich. - Podnieś to - zwrócił się do Udo. Ten pochylił się i zmiął resztki papieru w kulę. - A teraz wyrzuć do kubła - rozkazał nauczyciel. - Tam jest odpowiednie miejsce dla takich śmieci. 21 Obiad - frykadelki, puree i fasolkę szparagową - nałożyła mu ta sama kobieta, która dwa dni wcześniej podała spaghetti. Rozpoznała Udo i bez słowa podsunęła mu talerz. - A smacznego? - zapytał. Demonstracyjnie skierowała wzrok na następnego ucznia. „Głupia krowa - pomyślał. - Najpierw zgrywa samarytankę, a potem udaje, że mnie nie zna". Poszedł z Jurgenem na miejsce. Na stołówce panowała osobliwa cisza. - Zatkało ich, że się postawiłem - szepnął mu na ucho. -Patrzą na mnie jak na kosmitę. - To raczej przez ten plakat - odparł równie cicho Jurgen. - Przecież ja nie miałem z tym nic wspólnego! Kolega spojrzał na niego podejrzliwie. - Niektórzy sądzą inaczej. A ponieważ Udo milczał, dopowiedział: - W przeciwnym razie tych dwóch nie fatygowałoby się tutaj. Na pewno byli z Urzędu Ochrony Konstytucji*! - Skąd ci to przyszło do głowy? - obruszył się Udo. - Po prostu zwykłe gliny w cywilu. Ale oczywiście nie wiedział tego na sto procent. Zresztą wszystko jedno! Przecież naprawdę nie miał z tym plakatem nic wspólnego. Jeśli Nina uważa inaczej, to jej problem. Został podstępnie napadnięty. A oni nagle zrobili z niego potwora. Kto wie, co by było, gdyby nie ten nieznajomy. Pewnie wszystko skończyłoby się dużo gorzej. * To samo pomyślał również Gunther Lehnhof, który podczas kolacji zaczął przejawiać niezwykłe zainteresowanie życiem swojego syna. - Jak w szkole? - zapytał. * Bundesamt fur Verfassungsschutz (BfV) - Federalny Urząd Ochron} Konstytucji, Kontrwywiad Republiki Federalnej Niemiec (przyp. tłum.). I 22 - Wyjątkowo spokojnie - odparł Udo i zaśmiał się krótko. - Nagle uwierzyli, że jestem supermanem. - No tak, na szczęście w porę nadjechała policja. - Fakt - przyznał ojcu rację. - Miałem fuksa. - Następnym razem możesz go nie mieć - zauważył tata. Udo odłożył nóż na talerz. Coś się za tym kryje. Do czego on zmierza? - Co powiesz o nauce dżudo? Kiedyś dżudo często ratowało mnie z opresji. A ty następnym razem umiałbyś się lepiej obronić. Gunther Lehnhof pochwycił karcące spojrzenie żony i szybko się poprawił: - To znaczy, jeśli jeszcze będzie następny raz. Niestety, co do tego Udo nie miał wątpliwości. Josef i Izmar nie odpuszczą tak łatwo. Dopiero dadzą mu popalić. Ale dżudo? To przeżytek. Jeśli już, to wolałby się nauczyć, jak położyć przeciwnika na łopatki. Tak też odpowiedział ojcu. 3 „Uderzenie kantem dłoni jest bardzo skuteczną i popularną techniką karate. Jego siła pochodzi z ruchu łokcia i skrętu przegubu!" Instruktor karate, stojąc na szeroko rozstawionych nogach i lekko kołysząc rękoma, zademonstrował, w jaki sposób siła powinna przedostać się do dłoni, która zada cios. Udo zerknął znudzony w bok. Jakaś kompletna bzdura. Wcześniej przyglądał się dżudo, ale działało mu na nerwy. Już te wszystkie grzeczne ukłony przed przeciwnikiem wywołały uśmiech politowania na jego twarzy. Powiedzmy, że Rosenberg łaskawie zaczeka, aż on, Udo, będzie mógł użyć swoich chwytów. Tere-fere! Przecież ani się obejrzy, a już wyląduje w jakimś kącie. Od razu powiedział to ojcu. Ale 23 dzisiaj w szkole sportowej był dzień otwartych drzwi, dlatego dał się namówić na przyjście tutaj. - Cios łokciem pewnie uchroniłby cię przed tym fatalnym uderzeniem w żołądek - stwierdził jakiś głos obok. Udo zaskoczony podniósł oczy. Przed nim stał tajemniczy wybawca. - Och, cześć - powiedział i poczuł, że czerwienieje. Był zdziwiony, że chłopak nie jest taki wysoki, jak mu się wydawało. Ale fakt, po raz pierwszy zobaczył go, leżąc na ziemi. - Willi - rzucił nieznajomy i w sposób niemal oficjalny wyciągnął ku niemu dłoń. - Udo - odwzajemnił uścisk, po czym zamilkł, nie wiedząc, co powiedzieć. - Chodź, postawię ci colę - zaproponował tamten. Kilka minut później siedzieli już przy chybotliwym, plastikowym stoliku w świetlicy szkoły sportowej. l Udo przezwyciężył swoje zakłopotanie. - Jeszcze raz wielkie dzięki za tamto - odezwał się. -Nieźle by mnie załatwili. - Hołota - stwierdził Willi, ironicznie szczerząc zęby. -Cała przyjemność po mojej stronie. Potarł jedną dłonią o kostki drugiej, zaciśniętej w pięść, jakby jeszcze raz chętnie komuś przysolił. Udo parsknął śmiechem. Willi naprawdę sprawiał wrażenie, że traktuje to wszystko jak kapitalny żart. Przy tym, co ciekawe, wcale nie wyglądał na pakera. Rozmówca najwyraźniej odczytał jego myśli. - Siła, mój drogi, nie bierze się stąd - pokazał palcem bicepsa - ale stąd - wskazał swoją głowę. - Musisz zakasować przeciwnika i... - ponownie wykrzywił usta w ironicznym półuśmiechu - znać kilka dobrych chwytów. - A ty je znasz? - zapytał Udo. - Podstawy karate. Zwłaszcza technikę pchnięć i uderzeń. | 24 Willi zastanowił się przez chwilę, po czym dodał: - Prawidłowej pracy nóg też nie wolno lekceważyć. Udo skrzywił się. - Instruktor przez cały czas ględził o duchowej i psychicznej równowadze. Ze niby opanowanie techniki prowadzi do uwolnienia umysłu. Jakiś totalny odjazd! - Nie podoba ci się? - Willi wyjął słomkę i dalej pił prosto z butelki. Udo wzruszył ramionami. - Jeśli już, to chcę wiedzieć, jak skutecznie odeprzeć atak. A umysł sam się uwolni, kiedy nie będę musiał myśleć o niektórych typach. Willi wybuchnął gromkim śmiechem. - Jesteś OK. Ale zapisz się na to karate. Jeszcze może być jak znalazł. Udo omal nie zakrztusił się colą. - Jak znalazł? Willi kuksnął go przyjacielsko w bok. - No wiesz, gdyby znowu były jakieś problemy. Nie zawadzi znać parę trików. Spojrzał badawczo na Udo. Potem znowu skinął głową. - Tak, naprawdę mi się podobasz. Odwiedź mnie kiedyś. Badera 10. Dzwonić trzy razy. Wstał, i patrząc na niego z góry, uśmiechnął się. - Jutro - powiedział. - Jutro mam czas! To zabrzmiało niemal jak polecenie. Udo, oniemiały, odprowadził go wzrokiem. Willi wyszedł z budynku, nie oglądając się za siebie, i zniknął za następnym rogiem. „Kurczę, fajny gość - pomyślał Udo. - Chyba niełatwo wyprowadzić go z równowagi". Niemal uwierzył, że ta „morda w kubeł!" tylko mu się śniła. W świetle dziennym Willi wyglądał bardzo sympatycznie i całkiem nieszkodliwie. No tak, był sympatyczny, ale czy nieszkodliwy? Na pewno znał kilka „trików", inaczej nie mógłby w mig przegonić tych drani. 25 Wrócił na salę. - Karate jako szkoła życia - głosił napis na broszurze. A pod nim zdanie: „Najwyższym celem sztuki karate nie jest zwycięstwo ani rywalizacja, tylko ciągłe dążenie do doskonalenia swojego charakteru". „Hm, czy to nie brzmi kretyńsko?" - pomyślał Udo, ale mimo to poprosił o formularz zgłoszeniowy. - Potrzebujesz podpisu ojca albo matki - oświadczył mężczyzna, podając mu ankietę. Udo skinął głową. Nie miał wątpliwości, że rodzice wyrażą zgodę. W końcu to był pomysł ojca, którego dżudo nie raz ratowało „z opresji". Duchowym podstawom walki poświęcono też całą stronę formularza. „Okres szkolenia podstawowego - kihon -jest bardzo trudny. Nauka poszczególnych technik wymaga dużej koncentracji i samokrytyki. Tutaj uczeń musi wykazać się rozwagą, siłą woli oraz samokontrolą. W prawdziwej sztuce karate ogromną rolę odgrywają wartości wychowawcze. Karate uczy za pośrednictwem odpowiedzialnego instruktora, jak żyć dobrze i zdrowo. Zycie jest walką, tylko w walce człowiek wzrasta i dojrzewa. Po ukończeniu podstawowego szkolenia uczeń rozpoczyna trening kumite, czyli walki z przeciwnikiem. Kto nie walczy, kto nie rozprawia się (duchowo) z tym wszystkim, co w życiu codziennym oddziałuje na nas, ten zarzucił jakąś cząstkę swojego człowieczeństwa". Udo upuścił formularz. Czy ktoś wierzy w te bzdury? No tak, rodzicom pewnie się spodoba. W każdym razie jednego był pewien - nie ma zamiaru „duchowo" rozprawiać się z Jo-sefem oraz jego ekipą. Może i padliby, ale chyba ze śmiechu. A Willi? Wspominał coś o paru kluczowych trikach. Udo czytał wczoraj w gazecie reklamę innej szkoły: Karate - niezwyciężony w 24 godziny! „Czy to nie byłoby ważniejsze?" - pomyślał. Zapyta jutro Williego. 26 - Jasne, brzmi super! - odparł następnego dnia Willi, siedząc na tapczanie naprzeciwko Udo. - Ale te szkoły mają fatalną reputację, a my nie chcemy złej prasy. Udo nie rozumiał. - Jak to myl - zdziwił się. Willi zignorował jego pytanie. - Przyniosę coś do picia - zaproponował, wstając. Kiedy wyszedł do kuchni, Udo rozejrzał się po pokoju. Mama byłaby wniebowzięta, gdyby miał u siebie taki porządek. Ale Willi nie mieszkał z rodzicami. Tabliczka z jego nazwiskiem - Willi Wóhlert - wisiała pod tabliczką z nazwiskiem gospodyni, Gertrudy RoBkamp. - To poczciwa dusza - wyjaśnił mu. - Straciła męża krótko po wojnie, ale na zawsze pozostała wierna idei. - Jakiej idei? Willi uśmiechnął się tylko. - Wejdź najpierw do środka! - Ci goście sprawiali jeszcze jakieś problemy? - zapytał po powrocie z kuchni. Udo potrząsnął głową. - Nie, ostatnio wyjątkowo spuścili z tonu. Jakby się czegoś bali. Willi z zadowoleniem skinął głową. - Widzisz, wyszło szydło z wora. To tchórze bez charakteru. Ale my im jeszcze pokażemy! Udo znowu nie zrozumiał, co ma na myśli. Co, kto i komu zamierza pokazać? Jednak nie chciał zanudzać go pytaniami. Czuł, że Willi sam mu to wytłumaczy. Wszystko w swoim czasie, jak zwykł mawiać dziadek. Spojrzał na wielki plakat wiszący na ścianie nad łóżkiem. Przedstawiał dwóch młodych mężczyzn objętych w przyjacielskim uścisku. W tle majaczyły góry, a na dole widniał napis: Mój przyjaciel jest Niemcem. 27 Willi podążył za jego wzrokiem. - Podoba ci się? Właściwie te dwa rozanielone blondasy wyglądały trochę kiczowato, lecz Willi na pewno nie zawiesiłby takiego plakatu, gdyby nie uznał go za dobry. - Jasne - odparł Udo, ale nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. - Mógłbyś sobie wyobrazić, że Josef Rosenberg jest two-1 im przyjacielem? Albo ten jego pomagier, Izmar? - Nie, na pewno nie. Już sama myśl o tym wydawała się niedorzeczna. Josef albo Izmar jego przyjaciółmi? Gdyby nie chodził z nimi do jednej klasy, niektóre rzeczy byłyby łatwiejsze. - Czy to nie absurd, że Turek szykanuje cię w niemieckiej szkole? - Rosenberg jest głową bandy - poprawił go Udo. Willi przytaknął zadowolony. - Głową jadowitej żmii - potwierdził. - Zły, przebiegły i tchórzliwy. Po czym jakby znienacka zapytał: - Przecież wiesz, że ten Rosenberg jest Żydem? Nie, tego Udo nie wiedział. - Ta rasa od stuleci słynie z intryg i oszustw - oświad- j czył Willi. - Żydowscy lichwiarze zawsze zbijali na wojnach fortuny. I teraz znowu to widać. Kto zarabia na wojnie prze-1 ciwko tak zwanym terrorystom? Kto zarabia na każdej wojnie - czy chodzi o ropę, jak w Iraku, czy o rzekome zagrożenie wolnego Zachodu? Żydzi zgarniają całą kasę. Żydzi? Udo zmarszczył brwi. Czy to nie Żydów prześladowano i wysyłano do gazu w cza-sie drugiej wojny światowej? A odpowiedzialność za atak na World Trade Center i Pentagon ponoszą przecież Al Kaida i przywódca terrorystów, Bin Laden. Podzielił się z Willim swoimi wątpliwościami. Ten, ciężko wzdychając, potrząsnął głową. - I ty też w to wierzysz, prawda? - W co wierzę? | 28 - W te wszystkie bajki! W te brednie o Auschwitz. W naszych podręcznikach roi się od kłamstw. Nigdy nie deportowano ani nie zagazowano pięciu milionów Żydów. Pomyśl tylko! Pięć milionów! Przecież to w ogóle niemożliwe! Pięć milionów: fakt, też nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nawet miliona nie potrafił sobie wyobrazić. Stadion piłkarski mieści od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu tysięcy ludzi. Już to jest kosmiczna liczba. Ale czy nie oglądali na lekcji historii zdjęć z Auschwitz, tych upiornych gór szkieletów? A w ubiegłym roku przerabiali Dziennik Anny Frank. Wszyscy w klasie byli do głębi wstrząśnięci tą lekturą. Zapytał Williego o zdjęcia, o relacje ocalałych więźniów obozu oraz o książkę. Willi zacisnął wargi, pozorując przygnębienie, i przesunął prawą dłonią po jasnych, przedzielonych pośrodku włosach. - No właśnie... - westchnął po chwili. - Nie wolno publicznie podważać autentyczności tych materiałów, bo można trafić za kratki. Wiesz, wolność słowa i tak dalej. Ale istnieje dostatecznie wiele relacji naocznych świadków, którzy w obozach pracy musieli dla Amerykanów układać w stosy ciała poległych żołnierzy. Stąd te wstrząsające zdjęcia! Pewien rolnik opowiadał, że kazali mu bryzgać świńską krwią ściany tak zwanych cel, aby uwiarygodnić opowieści grozy rozgłaszane przez żydowskich intrygantów. - Ale dlaczego? - zapytał Udo. - Kasa - powtórzył Willi i wykonał stosowny gest, pocierając kciukiem o palec wskazujący. - U Żydów wszystko kręci się wokół kasy. Im i ich dzieciom wypłacono miliony w ramach tak zwanych reparacji. A teraz znowu próbują wcisnąć ludziom kit. Że niby ataków na Nowy Jork i Waszyngton dokonali jacyś zdesperowani bojownicy! Pic na wodę - fotomontaż! Za wszystkim stoją Żydzi! Pomyśl tylko o tym podżegaczu wojennym, Bushu! Kto go opłaca? Żydowscy handlarze bronią! Zobaczył powątpiewanie na twarzy chłopca. Wtedy, 11 września, Udo siedział z dziadkiem przed tele- 29 wizorem i bez przerwy oglądali razem walące się wieże World Trade Center! A potem dym znad zgliszcz Pentagonu I temu mają być winni Żydzi? Przecież to sprawka terrd rystów! Czy nie słyszał na lekcji historii, ze Żydzi zawsze byli dyskryminowani? że tylko dlatego zostali lichwiarzami, bo już w średniowieczu zabroniono im osiadać w miastach i za,-mować się kupiectwem? , . , Kiedy wybuchła wojna w Iraku, dziadek potrząsał jedynie gł° - Chyba niczego się nie nauczyliśmy! - powiedział do Udo - Znowu muszą zginąć niewinni ludzie. A terroryści zacierają ręce! Zachód zaciekłym wrogiem?! To będzie błędne koło! * Willi pochylił się i położył rękę na kolanie Udo. - Jedno musisz wiedzieć, mój przyjacielu, nigdzie me ma tylu kłamstw, co w tak zwanych książkach do historii. Ponownie się wyprostował. - Wiesz, że papier jest cierpliwy! W gazetach tez piszą tylko to, co akurat im pasuje. Prawda, dziadek również często to powtarzał, gdy dostawał z gminy kolejne listy w sprawie mieszkania. - Pisać to oni potrafią dużo. Ale uwierzę dopiero wtedy, kiedy moje meble zostaną wyładowane na Wiesengrund. Pa-pier jest cierpliwy. I okazało się, że miał rację. Udo wytarł sobie nos. . - A jeśli chodzi o dzienniki tej Anny Frank - ciągnął Willi - już dawno temu udowodniono, że to oszustwo. Energicznie skinął głową. - Oszustwo w milionowym nakładzie. I kto na tym zara- bia? Żydzi. . , , . Udo huczało w głowie. Nigdy nie rozmawiał z rodzicami o drugiej wojnie światowej. Czasem tylko gawędził sobie z dziadkiem na ten temat. Ten powiedział mu, że prosty żołnierz na froncie pełnił jedynie swoją powinność. W Rosji nie słyszał o przeslado- 30 waniach Żydów ani o obozach zagłady. Ale na własnej skórze przekonał się, jak Rosjanie traktowali jeńców wojennych. Bez pardonu i wbrew wszystkim konwencjom genewskim. - Obchodzili się z nami jak z ostatnim gównem - wyznał pewnego razu. - Najgorszy był pewien żydowski dezerter. Często całymi godzinami kazał nam sterczeć na mrozie. Teraz zobaczycie, co czuli moi bracia w Bucłienwaldzie, ryczał na cały głos - dziadek ze smutkiem potrząsnął głową. - Wtedy nie mieliśmy pojęcia, co to jest Buchenwald. Udo mu wierzył. Wiele rozmawiali o atakach w Ameryce. Także w szkole. Rzekomo istniały niezbite dowody na to, że stoi za nimi Osama Bin Laden. Na filmach wideo ten człowiek otwarcie wypowiedział świętą wojnę wszystkim niewiernym. Były też szkice oraz plany znalezione przez amerykańskie oddziały elitarne podczas szturmu na kryjówkę, którą Bin Laden opuścił na krótko przedtem. Skończyła się wojna w Afganistanie. W Iraku również. Zginęli amerykańscy żołnierze. Poza tym wielu niewinnych Afgańczyków i Irakijczyków. Telewizja pokazywała zdjęcia rannych dzieci i płaczących kobiet. * Czy Willi naprawdę miał rację? Przecież to byłoby wielkie świństwo, gdyby nawet w podręcznikach nie pisano prawdy. Komu w takim razie można jeszcze wierzyć? Udo wierzył dziadkowi. Ten nie wiedział o prześladowaniach Żydów. I również był przeciwny zaangażowaniu Niemiec w wojnę przeciwko terrorystom. - To może ciągnąć się latami! - stwierdził. - I znowu popłynie niewinna krew. * - Twoim największym przeciwnikiem w klasie jest Josef Rosenberg - oświadczył Willi. - Sam mi opowiadałeś, że stoi na czele całej bandy. On pociąga za sznurki. Ten mosiek! 31 Zawiesił głos i pozwolił, aby jego słowa odpowiednio po-działały na Udo. A potem dodał: _ Nie sądzisz, że powinieneś dać mu lekcję? Chyba dostatecznie zalazł ci za skórę. Prawda Chętnie przytrze nosa temu nadętemu bubkowi. Na samo wspomnienie sceny w stołówce Udo dostawał mdłości Na dodatek Nina też uwierzyła, że przykleił ten plakat. Wszystko przez Josefa. Nie, ten koleś musi za to zapłacie. Niech się rzuca na mniejszych i słabszych. Takich jak Leo Bo Udo już przejrzał na oczy, Willi pokazał mu, w czym rzecz! Gdyby tak mógł stanąć triumfująco nad pokonanym Jose-fem! Tym podłym typem! Ale to zbyt piękne, żeby było praw- Z1!eMam pewien pomysł - powiedział Willi, wykrzywiając usta w szyderczym uśmiechu. - Paru kolegów chętnie ci pomoże. Udo jeszcze wielokrotnie odwiedzał Williego. To było niemal jak nałóg. Szedł do niego niepewny i zdeprymowany, ale po każdej roz-, mowie wychodził na świeże powietrze jak odurzony. Czasami chciało mu się skakać z radości, że taki fajny gość właśnie jego zachęca do kolejnych odwiedzin. Willi traktował go poważnie, z uwagą słuchał o problemach w szkole i o rodzicach, którzy mieli dla dziecka tak niewiele czasu. Oczywiście zostawał jeszcze dziadek, ale Willi był młody, pełen zapału i znał odpowiedź na każde pytanie. Nigdy nie okazywał bezradności, zawsze posiadał gotowe rozwiązania, był energiczny i wiedział, o co chodzi. 32 Co ciekawe, każda z tych rozmów była podobna. Udo słuchał g° Jak zaczarowany. Nagle wszystko wydawało się takie logiczne. A Josef w końcu dostał lekcję. - Dziś wieczorem możesz poznać moich kolegów - oświadczył Willi. - Teraz, kiedy już rozprawiłeś się z tym żydowskim prowodyrem, przyjmą cię z otwartymi ramionami. Udo wyprężył dumnie pierś. Odkąd trafił pod skrzydła Williego, wszystko się zmieniło. Nie był już tym potulnym barankiem, nie tulił pod siebie ogona, tylko dlatego że jakiś żydowski pyskacz i jego turecki kumpel sterroryzowali całą klasę. Willi miał absolutną rację. Należało dać temu bubkowi wyraźnie do zrozumienia, kto w tym kraju rządzi. Niech wie: w Niemczech wciąż jeszcze rządzą Niemcy. - Wyobrażasz sobie - Willi zapytał Udo podczas jednej z rozmów - że nasi tak zgrywają się za granicą? Może jeszcze wymachują transparentami przed ambasadą w Istambule albo w Ankarze, bo coś im w Niemczech nie pasuje? Udo potrząsnął głową. Wprawdzie nie wiedział zbyt wiele o krajach islamu, lecz jednego był pewien: z muzułmanami nie ma żartów. Niedawno wszyscy się o tym przekonali. Tam pakują demonstrantów za kratki i koniec. A ich więzienia to nie sanatoria, jak wyjaśnił mu Willi. - Ale tu, na niemieckiej ziemi, podnoszą rwetes, że są u siebie prześladowani. Jakby to był nasz problem! Mama stwierdziła kiedyś: - Powinni raczej dostosować się do naszych zwyczajów. Bądź co bądź są gastarbeiterami*. A gość szanuje obyczaje kraju, który udziela mu gościny. Nie rozumiem, dlaczego budujemy jeden meczet za drugim. W Turcji na pewno nie ma chrześcijańskich kościołów**. - Właśnie ta cała multikulturowa bzdura zagraża naszej niemieckości - oświadczył Willi i, chwyciwszy Udo za ramiona, wbił w niego wzrok. * Gast - z niem. gość (przyp. tłum.). ** Opinia bohaterki książki. W Turcji są świątynie chrześcijańskie (przyp. red.). | 33 - Służymy wielkiej sprawie! Hasło: „Niemcy dla Niem ców" nie może być jedynie pustym frazesem. W przeciwnym razie nasze dzieci nie będą już dorastały razem z innymi nietnieckimi dziećmi. Udo jeszcze nigdy nie myślał o ewentualnym posiadaniu dzieci, ale powaga w oczach Williego przyprawiła go o gęsią skórkę. To był człowiek, któremu naprawdę leżał na sercu los innych ludzi i całych Niemiec. I nareszcie ktoś, kto traktował Udo serio. Prawda, dziadek też nigdy z niego nie drwił. Ale Jurgen był przecież totalnie naiwny. Nawet nie dorastał Willie-niu do pięt. W życiu nie przyszłoby mu do głowy zastanawiać się nad przyszłością Niemiec. Zresztą, bądźmy szczerzy - Udo również. Jednakże od czasu tego incydentu pod mostem wszystko się zmieniło. W końcu przejrzał na oczy i zobaczył, że tak naprawdę winę za całe zło ponoszą tylko Rosenberg i ten jego kumpel, Izmar. To oni podburzają innych. A ponieważ cała szkoła na widok Josefa trzęsie portkami, nikt nie ma odwagi Powiedzieć mu, o co tu chodzi. A chodzi o to, jak wyjaśnił Willi, że skoro już tutaj mieszka, to powinien dać sobie na wstrzymanie i nie podżegać przeciwko Niemcom. Niech się cieszy, że w ogóle przyjęto jego rodzinę jako późnych przesiedleńców. Odrobina wdzięczności byłaby jak najbardziej na miejscu. Ale gdzie tam, on utrudnia życie Udo. No i oczywiście Leo, który jest Niemcem i tu się urodził. A kto go codziennie szykanuje9 Josef Rosenberg i jego klika. - Ja też się temu nie sprzeciwiłem - wyznał cicho Udo. Po prostu nikt mu nie podskoczy. Willi skinął ze zrozumieniem głową. - Nic dziwnego. Ten żydowski agitator trzyma wszyst kich w garści. Ludzie nie chcą mu podpaść. Ale jeśli zostani* sam, to dopiero zacznie skomleć, nie uważasz? Jest silny w grupie, tak naprawdę to tchórzliwy pies! Udo milczał. Potrafił sobie wyobrazić Josefa w różnych sytuacjach, lecz nie jak skomli czy tchórzy. - Nie wierzysz mi? - Owszem, owszem! - zapewnił skwapliwie. - Po prost nigdy nie widziałem go samego. Zwykle jest z nim Izmar. 34 Willi prychnął z pogardą. - Ten turecki muzułmanin? Jego też nauczymy rozumu. ??? wszystko po kolei. A może nie masz nic przeciwko temu, 2e ten Kair przystawia się do niemieckich dziewczyn? Udo pomyślał o zajściu przed supermarketem, kiedy Nina poprosiła o pomoc. Izmar powiedział wtedy: - Na pewno możemy. Pod każdym względem! To było naprawdę wstrętne. Nawet dla Rosenberga posunął się za daleko. - A ich kobiety i dziewczyny? Biegają wkoło jak dzierlatki - ciągnął Willi. - Gdyby któryś z naszych chciał poderwać Turczynkę, zaraz dostałby nożem między żebra. Wciągnął głęboko powietrze w płuca. - Pamiętasz tego Niemca, który jakiś czas temu w Teheranie miał ponoć romans z Iranką? Udo powątpiewająco wzruszył ramionami. Nie interesował się specjalnie finałem tamtej historii. - Skazali go na karę śmierci. Możesz to sobie wyobrazić u nas w Niemczech? Kwestia obcokrajowców z miejsca zostałby załatwiona. Przecież oni wszyscy przystawiają się do naszych dziewczyn. „Dziewczyny też mają chyba coś do powiedzenia" - pomyślał Udo, ale pozostawił to bez komentarza. Kiedy zebrała się taka grupka tureckich chłopaków, czasami rzeczywiście ciężko było patrzeć na te jednoznaczne gesty i puszczać mimo uszu ich świńskie kawały. Wszystko tylko dlatego, że niemieckie dziewczyny nosiły minispódniczki i nie zakrywały twarzy. W każdym razie tak twierdził Willi. Powiedział mu również, gdzie i kiedy może spotkać się sam na sam z Josefem Rosenbergiem. Albo prawie sam na sam... - Nie zapominaj, że jest nas wielu. I wszyscy służymy wielkiej sprawie. Nie pozwolimy zbrukać czystej niemieckiej krwi. A ten żydowski pyskacz już od dawna działa nam na nerwy. Zamilkł i, odczekawszy chwilę, podjął| wątek: - Po napadzie na ciebie wyznaczyłem kilku naszych do śledzenia Rosenberga. Mieszka z matką i młodszą siostrą na Gutenbergstrasse 91. Co niedzielę odprowadza wieczorem 35 siostrę do swojego starego, który siedzi z przyjaciółką. A potem nasz „przyjaciel" wraca do domu. Po drodze przechodzi podziemnym przejściem przy moście Fryderyka Eberta. Wkoło ani żywej duszy. Tam go dopadniesz. Udo wybałuszył oczy. Czy Willi naprawdę sądzi, że on da radę Josefowi? Na zajęciach karate do obrzydzenia ćwiczyli ostatnio napinanie mięśni ciała. Udo niemal na pamięć znał już wskazówki instruktora: - Karate jest sztuką walki. Skoncentrowana siła całego ciała w jednej chwili zostaje użyta w dowolnym punkcie w celu obrony lub ataku. Dlatego podczas przyjęcia ciosu ciało powinno być twarde jak blok granitowy, bez żadnego słabego punktu. Napięcie ma jednak charakter krótkotrwały, ponieważ jedynie rozluźnione mięśnie pozwalają wykonywać szybkie i sprężyste ruchy. Udo poskarżył się na swojego instruktora. - W takim tempie będzie trwało wieki, zanim opanuję cios kantem dłoni. Ale Willi był innego zdania. - Tam zdobędziesz dobrą podstawę. A co nieco sami ci jeszcze pokażemy. Na jego twarzy znowu wykwitł ten tajemniczy i wymowny uśmiech. - Nie, w pojedynkę raczej nie dasz lekcji temu pyskaczo- wi. Ale przyłożyć chyba potrafisz? Ileż to razy marzył o tym, aby w końcu odpłacić Josefowi pięknym za nadobne! I szczerze mówiąc, w każdym zdaniu instruktora karate słyszał tylko jedną informację: „Jak za łatwię mojego przeciwnika, Rosenberga". Zanim jeszcze poznał Williego, miewał brutalne sny w których młócił Josefa pięściami. Po przebudzeniu nierząd ko odczuwał z tego powodu wstyd, ale to już przeszłość. Will otworzył mu oczy. 0 umówionej godzinie Udo czekał skryty w półcieniu mostu imienia Fryderyka Eberta. Naprzeciwko niego stał zaparkowany stary opel corsa. Tablice rejestracyjne samochodu były nieczytelne z powodu grubej warstwy błota i brudu. Chociaż od paru dni nie spadła ani jedna kropla deszczu. Wewnątrz rozpoznał sylwetki dwóch mężczyzn. Obaj mieli gładko ogolone głowy. Na widok nadchodzącego Josefa napiął każdy mięsień. Teraz mógł się zrewanżować za lata szykan, szyderstw i podłości. Skini wyskoczyli z samochodu i niemal jednocześnie naciągnęli na twarze długie kominiarki. Josef próbował się bronić, ale chwycili go mocno jak w imadło. Udo dostał od Williego podobną czapkę. - Nie musi cię rozpoznać. Wyskoczył z półcienia i wymierzył pierwszy cios. Willi dał mu również specjalne rękawiczki chroniące kostki. Były zaopatrzone w dodatkowe skórzane naszywki, które podwajały skuteczność ciosu. Nagle wpadł w amok. To za maminsynka! To za obciach przed Niną! To za podstawienie nogi! To za Leo! To za śmietnik! To za strach! Josef wił się jak piskorz i bezskutecznie próbował stawiać opór zamaskowanym skinom. Jeszcze mocniej wykręcili mu ręce do tyłu, tak że aż zawył z bólu i opadł na kolana. Udo przypomniał sobie napaść pod mostem. „Dobrze ci tak, teraz wiesz, co czułem, ty pieprzony dupku, ty nędzny szczylu". Podszedł bliżej, zaślepiony dziką wściekłością zadawał cios za ciosem. To było coś więcej niż amok. To była ekstaza. Zobaczył krew, poczuł krew i pot, na przemian walił i kopał, walił i kopał... Skini puścili Josefa. Chłopak bezwładnie osunął się na bok. Jakby pod wpływem czarodziejskiej różdżki w tej samej chwili zniknęła też cała złość Udo. Z uznaniem poklepali go po ramieniu, wrócili do samochodu, uruchomili silnik i odjechali. 1 37 Nagle otrzeźwiał i spojrzał z góry na nieprzytomnego] Josefa. Niemal był skłonny mu pomóc, podnieść go. - Chyba ci padło na mózg, Udo Lehnofie! - wymamrotał] półgłosem. - Już zapomniałeś, kto tu leży? Zostawiliby go w takim samym stanie, gdyby Willi niel zjawił się w porę. Josef stęknął cicho. - Stul pysk, zasrańcu! - warknął Udo, po czym odwrócił! się na pięcie. Czuł mdłości. Ściągnął kominiarkę. Jego włosy były posklejane od potu. I Potem zdjął rękawiczki i schował je wraz z czapką do kiesze-j ni spodni. Jeszcze raz rzucił okiem na Rosenberga i poszedł sobie. * Następnego dnia Josef był nieobecny. W szkole aż huczało od plotek. - Rosenberg leży w szpitalu! - Ponoć ma połamane żebra! - I ciężki wstrząs mózgu! - Nadal nie odzyskał przytomności! - Skini go tak załatwili - szepnął mu na ucho Jurgen. - Dlaczego skini? Josef na pewno nie rozpoznał tych dwóch facetów ze starego opla, nie było takiej możliwości. A bił przecież Udo. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że wpadł w taką furię. Po prostu wyładował gromadzoną latami złość. Sam siebie nie poznawał. I to go nieco przerażało. W pewnym sensie czuł także wstyd. Chociaż nie wiedział, dlaczego. W końcu Rosenberg już dawno zasłużył sobie na lanie! - Oczywiście, że skini - powtórzył Jurgen. - Oprócz tego wysmarowali swastyki na ścianach jego domu, a na drzwiach wejściowych napis „żydowska świnia". Chyba jasne, że między tym wszystkim istnieje jakiś związek! Udo na pozór powątpiewająco wzruszył ramionami. 38 _ Może to zemsta kogoś, kto miał już dosyć. Chyba nie powiesz, że Rosenberg był szczególnie lubiany. Jurgen potrząsnął głową. - Nie, na pewno nie. Ale uważam, że napadanie w kilku na jednego jest tchórzostwem! - Ach, nieee.... -jęknął przeciągle Udo. - A kiedy z kumplami rzucał się na Leo, to nie było tchórzostwo? - Jasne, że było - przytaknął Jurgen. - Ale nie kiwnęliśmy palcem, żeby pomóc chłopakowi - głęboko zaczerpnął powietrza. - A te swastyki i „żydowska świnia" to już totalny debilizm. - Na mnie też napadli całą bandą - stwierdził Udo, pomijając milczeniem kwestię swastyk i napisu. - Kilku na jednego to banda łysego - podsumował Jurgen. Udo zerknął na Izmara. Willi miał rację, bez swojego szefa nie wyglądał już tak groźnie. - Mogę teraz prosić o spokój? - powiedziała pani Bohme, obrzucając Udo surowym wzrokiem. - Zakładam, że nikt z naszej klasy nie uczestniczył w tym odrażającym incydencie. „Pogratulować naiwności - pomyślał. - Gdyby wiedziała, że w końcu się na nim odegrałem..." Oczywiście nie miał nic wspólnego z tą bazgraniną na ścianach domu i nie czuł wyrzutów sumienia. Niby czego tu się wstydzić! No dobra, może nie spał najlepiej, jęk Josefa narastał w jego głowie, aż w końcu Udo zerwał się spocony z krzykiem na ustach. Ale to było w nocy. Ot, zły sen! Najważniejsze, że dzięki Williemu wiedział teraz nieco więcej o fatalnym wpływie obcokrajowców i Żydów na niemiecki naród. - Spójrz tylko na więzienia - żachnął się Willi. - Kto siedzi na koszt niemieckiego podatnika: obcokrajowcy! Powinni zostać wydaleni do swojego kraju! Ale nie, musimy ich tutaj karmić, bo u siebie mogliby dostać czapę. 39 _ Jeśli ktoś ma jakieś informacje o tej sprawie, to proszę, aby się do mnie zgłosił - nauczycielka powiodła wzrokiem po twarzach uczniów. - Prawicowy ekstremizm jest jak niebezpieczna choroba. Trzeba w porę przedsięwziąć środki zaradcze bo inaczej zacznie zataczać coraz szersze kręgi Przekonaliśmy się o tym kilka lat temu w Hoyerswerdzie i Solingen. Nikt z was chyba nie chce, żeby w naszym mieście wydarzyło się coś podobnego. Powiedziała, co wiedziała - pomyślał Udo. - Hoyerswer-da leży na samym wschodzie Niemiec. Nic dziwnego, ze doszło tam do rozruchów". - Bezrobocie plus kupa obcokrajowców dają prawdziwą mieszankę wybuchową - wyjaśnił mu Willi. Zresztą to było wieki temu. A ta historia z podpaleniem w Solingen? Czy rzeczywiście jednoznacznie stwierdzono, kto | podłożył ogień? I niby dlaczego prawicowy ekstremizm miał- j by być niebezpieczną chorobą? Niebezpieczni są tacy kolesie jak Josef, Izmar i Jan. Właśnie oni sieją terror! , . I Spojrzał na Leo. Może powinien go zapytać, czy tez chce chodzić na karate? Jemu również przydałaby się znajomość kilku chwytów obronnych. Ale przede wszystkim trzeba chcieć się bronie. To oczywiste Może Leo wcale nie chce, bo po prostu jest mięczakiem? '- Jedno musisz wiedzieć - dodał jeszcze Willi - miecza-1 ków i tchórzy nie potrzebujemy! Udo ucieszył się, że Willi nie uważa go za mięczaka ani za tchórza. , , , Umierał z ciekawości, jak będzie wyglądało wieczorne spotkanie w „Fischerklause". Jednakże trochę się bał, to fakt. 40 5 | Przy drzwiach do sali na tyłach „Fischerklause" stało dwóch skinów. Obaj mieli na sobie kurtki typu „bomber" i błyszczące glany z białymi sznurówkami. Willi też nosił takie buty. - Wiesz, dlaczego sznurówki są białe? - spytał kiedyś. Udo potrząsnął przecząco głową. Nie, ale na pewno nie był to żaden szpanerski chwyt. U Williego wszystko miało głębszy sens. - Białe sznurówki oznaczają, że jesteśmy za zachowaniem białej rasy - wyjaśnił mu uroczystym tonem. Jak ksiądz, który podczas Wielkanocy z podniesionymi rękoma obwieszcza w kościele: - Pan zmartwychwstał! „Za zachowaniem białej rasy..." - rozmyślał Udo, wracając do domu. Stwierdził, że to w porządku. Bo przecież nikt nie mówił tutaj o występowaniu przeciw innym rasom. Wszystkie posiadają jakieś specyficzne cechy, dlatego chyba byłoby dobrze, gdyby każdy naród istniał sam dla siebie. Dzięki temu można by uniknąć ciągłych starć między obcymi a miejscowymi. - Nazwisko? - zapytał jeden ze skinów, chwytając go za ramię. - Udo Lehnhof - odparł i natychmiast dodał - Willi Wóhlert mnie zaprosił. - Jasne - stwierdził drugi, odhaczając na liście jego nazwisko. - Patrz i słuchaj uważnie! Udo przystanął na chwilę w progu. W sali zestawiono stoły, powietrze przesycone było zapachem świeżo pieczonego ciasta, a dziewczęta serwowały z dużych dzbanków kawę i herbatę. - Chodź, siadaj kolego - zaproponował jakiś starszy chło-Pak, przyjaźnie uśmiechając się do Udo. - Jesteś tu pierwszy raz? Ten przytaknął skinieniem głowy i usiadł. 41 Spodziewałby się wszystkiego, tylko nie stołów nakry-J tych białym obrusem, kawy i ciasta. Miał wrażenie, że wylą-j do wał u cioci na imieninach. Ale dwie duże flagi po obu stronach mównicy miały z cio-l cią już znacznie mniej wspólnego. Nie mówiąc o plakatach na ścianach. Na jednym z nich było napisane dużymi czarnymi literami - Dość tego! A poniżej - Organizujcie się, kole-} dzy! Obok widniał rysunek barczystego blondyna, którji podwijając sobie rękaw, łypał spod zmarszczonych brwi na stojącego po lewej stronie małego, rozjuszonego okularnika z żółtą gwiazdą na piersiach. Zza lewej nogawki jasnowłosego mężczyzny zerkał szympans. Małpa wyciągała sztylet, trzęsąc portkami. Inny plakat przedstawiał zdjęcie jakiegoś człowieka, któremu czerwoną chustką zawiązano usta. Napis nad jego głową głosił: Argumenty zamiast zakazów! Z prawego dolnego rogu wyzierało wielkie NDF. Na czarnej kurtce mężczyzny Udo odczytał: NIE ZAKAZYWAĆ NDF! - Kawy? - zapytała jedna z usługujących dziewcząt. Podniósł wzrok i skinął głową. Miała zafarbowane na rude włosy, które sterczały na wszystkie strony jak kolce jeża. Biała, zapięta pod szyję bluzka osobliwie kontrastowała z su permodną fryzurą. Zachowując tę samą kamienną twarz, podsunęła mu rów nież talerzyk z ciastem. - Domowe, mama RoBkamp upiekła! - Och tak, dzięki - powiedział Udo Przypomniał sobie słowa Williego: - Poczciwa dusza. Na zawsze pozostała wierna idei. Czyli idei NDF? Idei Narodowego Demokratycznego Fron tu? Podczas wojny nazywali się Narodowymi Socjalistami Ale czy to wciąż ta sama partia? * Nagle wszyscy wokół Udo zaczęli klaskać. Na scenę wyj szło trzech mężczyzn, dwóch starszych i jeden młodszy. ??? młodszym był Willi Wóhlert. | 42 Cała trójka podniosła prawą rękę w geście powitania. - Sieg naszym kolegom! Koledzy wstali i odpowiedzieli entuzjastycznie: - Sieg Heil, Sieg Heil, Sieg Heil! Obaj starsi mężczyźni usiedli na krzesłach obok flag, a Willi podszedł do mównicy. Jego jasne włosy były gładko zaczesane do tyłu. Miał na sobie białą koszulę, szerokie spodnie wojskowe i glany. Uwagę Udo najbardziej przykuł czerwony krawat ozdobiony swastyką. Rozpoczęło się przemówienie. Willi podziękował obecnym za przybycie i wyraził radość z powodu dołączenia do ruchu kilku nowych kolegów. Na sekundę spojrzał w jego stronę i Udo gotów był przysiąc, że się uśmiechnął. Po czym kontynuował: - Przed nami wielkie wydarzenia. Zawsze pamiętajcie o tym, że bojownicy o wolność są nam znacznie bliżsi niż imperialiści i zbrodniarze wojenni z Waszyngtonu. Ci tak zwani terroryści prowadzą walkę wyzwoleńczą. Ich akcje są dla nas przykładem! Co za precyzja w przygotowaniu i realizacji zadania! To robota geniuszy! Mieliśmy okazję podziwiać ją niedawno, podziwiamy ją dzisiaj i podziwiać będziemy, kiedy nastanie nasze wspólne, nowe jutro! Dlatego nie zapominajcie o istotnej różnicy między akcją bezpośrednią a głupimi i nielegalnymi akcjami. Akcją bezpośrednią nazywamy działanie otwarte, które osłabia siły nieprzyjaciela, pozbawiając go kluczowych postaci oraz zaplecza. Taka akcja, koledzy, przyczynia się do poprawy wizerunku całego ruchu. Pokazuje, że jesteśmy poważnymi rewolucjonistami. Pokazuje, że trzeba nas traktować z respektem, bo potrafimy skutecznie użyć naszej siły. Otwarte działanie prowadzi do demoralizacji i dezorientacji nieprzyjaciela, tudzież wzmocnienia morale ruchu i całej „białej ludności". Najważniejszą cechą akcji bezpośredniej jest to, że władze nie aresztują ani nie mogą ukarać jej uczestników! Koledzy, zrozumcie, że głupie, nielegalne akcje mają charakter spontaniczny, często są przeprowadzane bez planu oraz pod wpły- 43 wem alkoholu i wymierzone przeciwko tak błahym celom jaki geje, czarnuchy czy inne brudasy. To żadna strata dla syste-J mu. W końcu ma ich pod dostatkiem. Pomyślcie o tym, skąd się biorą. Poza tym przeprowadzający takie akcje natych-l miast zostają aresztowani i często podlegają surowym kaJ rom więzienia, co wzmacnia morale wroga. Nie wolno nam do tego dopuścić! Dodatkowo powstaje również efekt odstraszający, bo taka akcja wspiera organa ścigania, czyli system. Pozornie potwierdza skuteczność działania prawa, które de facto jest bezsilne. Pod koniec swojego przemówienia Willi rozluźnił uchwyt zaciśniętych wokół pulpitu dłoni i wyczekująco wysunął doi przodu podbródek. Głośny aplauz, huczne oklaski, tupot nóg. Nagle, jakby na umówiony sygnał, cała sala wstała i uniosła prawe ręce, a z gardeł wydobył się okrzyk: - Sieg Heil, Sieg Heil, Sieg Heil! Udo nie zrozumiał wszystkich szczegółów tego przemówienia, ale czuł, jak unosi go fala braterstwa. Chciał służyć dobrej sprawie. Chciał troszczyć się o przyszłość Niemiec I być jednym z nich. Może kiedyś też zostanie takim fajnym gościem jak Willi, który teraz stał na podium i wyjaśniał kolegom, o co ta^ naprawdę tu chodzi. Każde jego słowo sprawiało wrażenie dobrze przemyślanego i w pełni przekonującego. „Oczywiście muszę nad sobą pracować" - pomyślał. Nieśmiało zapytał kiedyś Williego, czy powinien zgolić włosy tak jak ci dwaj koledzy, którzy pomogli mu wyrównać] rachunki z Rosenbergiem. Teraz przemknęło Udo przez myśl, że ich akcja wprawdzie godziła w jednostkę, ale mimo to nie była głupia. Wcześnie obserwowano zwyczaje Josefa, wybrano korzystne miejsce i nikt nie został ujęty przez organa ścigania. To sformułowa nie szczególnie przypadło mu do gustu: organa ścigania. A sa ma kara miała też efekt odstraszający: prawdziwa, niemiecka młodzież nie musiała już trząść portkami przed żydowskim intrygantem. | 44 Dziewczyna, która poczęstowała go kawą, zaczęła rozdawać kartki z przemową Williego. _ Przeczytaj to, żebyś wiedział, jaki mamy cel! I jak możesz nam pomóc! - powiedział jego sąsiad. Udo skinął głową. Na pytanie, czy ma sobie zgolić włosy, Willi odparł: - Nasi skinheadzi są pięściami ruchu, ale potrzebujemy też niepozornych, normalnie wyglądających członków. Uśmiechnął się drwiąco. - Nawet z blond loczkami można mieć słuszne poglądy! * To zdanie od razu nasunęło mu się na myśl, gdy zobaczył kolegę, który usiadł obok. Chłopak miał jasne loki i promienne niebieskie oczy. Znowu niemal oficjalny uścisk dłoni. - Wolfgang - przedstawił się tamten, po czym dodał: - Ty jesteś Udo Lehnhof! Udo skinął głową. Zrobiło mu się jakoś nieswojo, że nawet obcy go znają. Ale, ale, jacy oni tam obcy! Willi wciąż powtarzał: - Wszyscy jesteśmy kolegami! Mówimy w imieniu milczącej większości narodu niemieckiego! W Hoyerswerdzie i Rostocku masy zgotowały naszym kolegom prawdziwą owację! Tam byliśmy narodem! Udo dowiedział się, że w tych miastach doszło do bitew ulicznych między obcokrajowcami a skinami. Gapie witali z radością każdy koktajl Mołotowa rzucony przez młodych rewolucjonistów, a kiedy później aresztowano kilku skinheadów, ludzie dali głośny wyraz swojemu niezadowoleniu. - Twój dziadek powinien dostać to mieszkanie na Wie-sengrund - stwierdził Wolfgang. - Tak - westchnął Udo. - To okropne, że znowu musi czekać. Wolfang przyjacielsko objął go ramieniem. - W tej sprawie klamka jeszcze nie zapadła. Podsunął Udo kartkę papieru. - Byłoby dobrze, gdybyś wytypował paru kandydatów na naszych kolegów. Z klasy albo z klubu karate. Może dorzuci też nazwiska i adresy obcokrajowców. Uśmiechnął się. - W końcu trzeba wywabić ptaszki z klatek. Potem Udo zamienił się w słuch. To również poradził mu Willi. - Musisz być jak gąbka. Masz tym wszystkim nasiąknąć. Powinieneś wiedzieć, na czym to polega. O co tak naprawdę chodzi w naszym kraju od sześćdziesięciu lat. Oczywiście nie tylko tutaj, mamy wielu kolegów w Danii, Holandii i w Sta-J nach. Ale rasa panów narodziła się w Germanii, bez dwóch zdań! Toteż Udo słuchał. Nazwy partii świstały mu koło uszu:! FAP, DVU, SRP, DRP, NSDAP... Wolfgang zauważył jego błędny wzrok. - Nie martw się. Wiele imion tego samego dziecka. Nie-j których nazw zakazano z powodu głupich akcji - pochylił siei ku niemu. - Ale z nami nie pójdzie im tak łatwo. Planujemy I bezpośrednią akcję! Ogarnie cały kraj, od zachodu po wschód, jak pożoga! * Wracając do domu, Udo miał wrażenie, że jest na rauszu. A przecież pił tylko kawę i colę. Tak czy owak sprzedaż napojów alkoholowych była ograniczona. Willi głośno to zapowiedział, zanim jeszcze odłożył mikrofon. - Koledzy, nie musimy odurzać naszych zmysłów. Pomyślcie o akcji. Kto zagraża naszej akcji, jest zdrajcą! Ponieważ zostaliśmy wybrani, aby uratować Niemcy! Po tych słowach znowu otrzymał huczne brawa. Chociaż niektórzy skini odstawili piwo, mrucząc pod nosem z niezadowolenia. Ależ ten Willi Wóhlert ma władzę! Pomyśleć tylko, że właśnie taki ktoś zwrócił na niego uwagę! Teraz był niemal wdzięczny Rosenbergowi i jego tureckiemu pomagierowi za napad pod mostem. Inaczej Willi nie mógłby go uwolnić od tej hołoty. 46 * W domu mama obrzuciła Udo badawczym wzrokiem. _ Wyglądasz, jakbyś miał gorączkę. Źle się czujesz? _ Nie, dobrze - odparł. Właściwie już dawno nie czuł się tak dobrze. Wciąż jeszcze był jak odurzony. Miał wrażenie, że stoi ramię w ramię ze wszystkimi kolegami gotowymi bronić niemieckiej sprawy. Już nie będzie musiał czekać na stołówce, aż minie niebezpieczeństwo i trząść portkami przed jakimś zawszonym typem. Teraz ma za sobą kolegów. Rosenberg został na razie wyeliminowany z gry. Kiedy wróci do szkoły, na pewno spuści z tonu. A Izmara wymienił jako pierwszego na liście obcokrajowców. Adres wyciągnął od sekretarki. Poza tym w jego klasie był jeszcze Mehmet Ózmar. Co prawda jeden z bardziej spokojnych chłopaków, ale Turek to Turek, fakt pozostaje faktem. Co jeszcze powiedział Wolfgang? - Napływają miliony Turków, wypływają miliony euro! Każdy Turek kosztuje. Bo wielu bierze zasiłek na dzieci, a uczciwy niemiecki podatnik musi na nich harować jak wół. „Że też nigdy wcześniej o tym nie pomyślałem". - Udo potrząsał głową, nie mogąc nadziwić się własnej głupocie. * - Gdzie byłeś? - zapytała mama. - Jurgen dzwonił, chciał wiedzieć, co macie zadane z matematyki. Zamilkła na chwilę, a potem dodała: - Sądziłam, że jesteś u niego. „Od kiedy mama zastanawia się nad tym, gdzie jestem? -pomyślał. - Zwykle niewiele ją to obchodziło. Ale co mi tam!" - Nie - odparł. - Nie byłem u Jurgena. Poszedłem na spotkanie klubu karate. Wprawdzie skłamał, lecz nie miał ochoty na żadne wywody dotyczące jego nowych kolegów. Ojciec mamy był zagorzałym socjaldemokratą. Często powtarzała to Udo. - Za Hitlera wiele wycierpiał przez swoje poglądy. Ale nigdy nie dał się zbałamucić temu austriackiemu szeregowcowi! Temu kurduplowi owładniętemu manią wielkości! 47 Ojciec matki nie żył od kilku lat. Co było, a nie jest, niej pisze się w rejestr. Bez sensu łamać sobie głowę jakimiś ideami sprzed ponad pół wieku. W końcu trochę się zmieniło. Wtedy nie było w Niemczech milionów gastarbeiterów. I rządu popierającego Amerykę! - Jesteśmy w stanie politycznej wojny z USA i rządem Republiki Federalnej - oświadczył Wolfgang. Willi wyjaśnił mu również, że ta cała historia z obozami I koncentracyjnymi była po prostu zwykłą nagonką. Teraz] Żydzi mają własne państwo. I co, czy są szczęśliwi? Nie! Każdego dnia media donoszą o atakach Żydów na Palestyn-czyków. I Palestyńczyków na Żydów. - Nic dziwnego - stwierdził. - Żydzi odebrali im ziemię. Więc ci muszą się bronić. I chociaż w pokoju nie było nikogo poza nimi dwoma, dodał jeszcze ściszonym głosem: - Wielu naszych starszych kolegów dołączyło do Arafata oraz do OWP. No i oczywiście do tak zwanych terrorystów. Chodzi o walkę ze wspólnym wrogiem. Udo dziwił się, dlaczego wcześniej nie uświadomił sobie, że Josef Rosenberg jest Żydem. Pewnie brakowało mu rozeznania w tych wszystkich zależnościach. Hitler zawsze widział je we właściwym świetle. Chociaż podczas pierwszej wojny światowej był jedynie zwykłym szeregowcem. Ale to wcale nie przemawiało przeciw niemu. Wręcz przeciwnie. Z szeregowca awansować na przywódcę całego narodu to dopiero sztuka! Po prostu miał wokół siebie właściwych ludzi. I poparcie kogo trzeba. Zupełnie tak jak Udo. 6 Przez pierwsze dni po incydencie na szkolnym podwórzu Nina traktowała go jak powietrze. Raz wpadł na nią przed toaletą. 48 Teraz albo nigdy" - postanowił. _ Nie miałem nic wspólnego z tym plakatem - oświadczył i zdenerwował się, że jego głos brzmi tak ochryple. Bez słowa zmarszczyła brwi i odwróciła się na pięcie. Ale potem widziała go z Ozmarem. Udo klepał Mehmeta po plecach, jakby byli przyjaciółmi. Chociaż chodziło tylko o informację na temat pewnego tureckiego zawodnika, który strzelił w Bundeslidze spektakularnego gola. - Ten wasz piłkarz jest kapitalny! - Yildiray Basturk urodził się w Wanne-Eickel - wyjaśnił Mehmet. - No tak, jasne, jasne! - Udo przytaknął skinieniem głowy. - Prawdziwy niemiecki pierwszoligowiec z tego Yildiraya. Technicznie jest fantastyczny! Innym razem podniósł torbę Waris Tukur, kiedy Jan, przechodząc obok, umyślnie ją potrącił. Oczywiście Udo zrobił to na oczach Niny, żeby widziała, jaki z niego usłużny kolega. - Wszystkie chwyty są dozwolone - pouczył go Willi. W każdym razie od czasu do czasu Nina posyłała mu lekki uśmiech. A to już dobry początek. Może jednak mu wierzy? I znowu wszystko będzie możliwe? * Dlatego tym bardziej poruszył go ten niespodziewany widok: Nina i Mehmet Ózmar. Wracając do domu z lekcji karate, nie wierzył własnym oczom. Ćwiczyli tego dnia podstawowe zasady techniki obrony. Ukrył się za grubym dębem, a w uszach wciąż jeszcze brzmiały mu słowa instruktora: 1. Dzięki dobrej technice obrony przeciwnik z powodu silnego bólu szybko zaniecha dalszych ataków. 2. Dobra obrona często zawiera w sobie kontratak. 3. Atakuj, zanim przeciwnik wykona atak. Zawsze uprzedzaj ciosy przeciwnika. Żałował, że nie wykonuje bardziej zaawansowanych ćwiczeń. Wtedy przeszedłby przez ulicę i pokazał temu Mehme- I 49 towi, gdzie raki zimują. Wara od Niny! To byłoby niezłe, gdyby powalił go na ziemię jednym eleganckim ciosem. - Tak czy owak już nie wierzy, że miałeś coś wspólnego z tymi skinami - stwierdził rano Jurgen. - To przecież była pomyłka! - Tak myślisz? - zapytał, a potem pospiesznie dorzucił: J Nie, oczywiście nie miałem nic wspólnego z tym plakatem! „Gdyby Jurgen wiedział, że wczoraj został jednym z «nich»..." Przez chwilę rozważał, czy jego przyjaciel też mógłby dołączyć do ruchu. Ale po pewnym namyśle uznał ten pomysł za niedorzeczny. Jurgen za bardzo zdenerwował się swastykami i napisem „żydowska świnia". On nigdy nie zrozumie,; że dla dobra sprawy trzeba czasem pójść na kompromis. Tutaj chodzi przecież o przyszłość Niemiec! Nie, nie tylko Niemiec, ale nawet całej Europy, bo Willi wyjaśnił mu, że słuszna ideologia zjednoczy europejskie kraje. - Biali Europejczycy muszą się zjednoczyć. Tylko w teru sposób zdołamy wyplenić te wszystkie brednie o multikultu-rowości, które podkopują nasze społeczeństwo. Nina roześmiała się i oboje z Mehmetem zniknęli za na-l stępnym rogiem. Postanowił iść za nimi. Najbardziej wkurzała go ostentacyjna poufałość tych dwojga. Nina znowu wybuchnęła śmiechem i chwyciła Mehmeta za! ramię. Udo nie pojmował, co ona widzi w tym tureckim paso-j życie. Bo tyle już wiedział, że obcokrajowcy są pasożytami. '< - Większość przyjeżdża tu, żeby wyciągać rękę po jałmużnę - stwierdził Willi. - Najpierw ci poganiacze wielbłądów zabierają pracę niemieckim bezrobotnym, a później lecą po zasiłek. A nasi oczywiście bulą za to. Do tej pory Udo jakoś nie zwrócił uwagi na Mehmeta. Chyba dlatego, że ten nie zadawał się z Izmarem i Josefem. „Pewnie intryguje cichcem - pomyślał, kipiąc z gniewu. - | 50 ? teraz udało mu się jeszcze dobrać do Niny". Właśnie do njej, która nawet Josefowi dała kosza, a dla niego, dla Udo, miała w zanadrzu tylko mały uśmiech. O czym oni tak rozmawiają?" Już dłuższy czas szli obok siebie. Udo starał się, aby odstęp między nim a Niną i Mehmetem nie był zbyt duży. Nagle go oświeciło! Przecież idą do obozu dla uchodźców! Czy Mehmet tam mieszka? I dlaczego Nina mu towarzyszy? przecież jest rodowitą Niemką! Czy naprawdę musi zadawać się z takimi typami? * Powoli zawrócił. Siedzenie ich nie miało sensu. Wiedział, dokąd zmierzali. Tylko nie był pewien, w jakim celu. Ale spokojna głowa, już on się dowie! Choćby miał nająć do pomocy swoich kolegów. - Zhańbienie rasy! - żachnął się Willi, kiedy Udo opowiedział mu o Ninie i Mehmecie. - To świństwo, że niemiecka dziewczyna zadaje się z jakimś Turkiem. Ale chyba możemy ją przekonać, co będzie dla niej dobre. - Nina jest w porządku - pospiesznie wyjaśnił Udo. -Niestety dla każdego chce być miła. „Tylko dla mnie ma jedynie mały uśmiech i nic ponadto" - dodał w myślach, ale nie powiedział tego Williemu. Nie chciał, żeby ten poświęcał zbyt wiele uwagi „zhańbieniu rasy". Poza tym wcale nie było pewne, czy Ninę rzeczywiście coś łączy z Mehmetem. - Mehmet Ózmar chodzi ze mną do klasy. Ale nie mieszka w obozie dla uchodźców. Dostałem jego adres w sekretariacie. Powiedziałem, że muszę odnieść koledze książkę. Am Alten Markt 16. Willi zanotował sobie dane. - Dobra robota! - stwierdził z uznaniem. Przez moment Udo poczuł się nieswojo. „Po co notuje nazwisko Mehmeta? No tak, pewnie wciągnie go na listę obcokrajowców". 51 Potem Willi zapytał o postępy w klubie karate. Udo stre-j ścił pokrótce, czego się nauczył i zacytował słowa instruk-j torą. 1. Dzięki dobrej technice obrony przeciwnik z powodu] silnego bólu szybko zaniecha dalszych ataków. 2. Dobra obrona często zawiera w sobie kontratak. 3. Atakuj, zanim przeciwnik wykona atak. Zawsze uprze-] dząj ciosy przeciwnika. Willi uśmiechnął się. - Dokładnie tak musi przebiegać nasza akcja. Właśnie] w ten sposób została przeprowadzona w Nowym Jorku. Bezwzględnie i zdecydowanie. Zaatakowali imperialistów, zanuł te świnie znowu zdążyły odpalić rakiety na niewinnych Palestyńczyków. Postąpili dokładnie tak, jak jankesi w Iraku. Rozumiesz teraz, dlaczego karate jest dla ciebie takie ważne? Dzięki niemu będziesz duchowo przygotowany do naszej akcji. Ale tym razem rozpoczniemy ją małymi kroczkami. Niech wiedzą, co to strach. Udo nic a nic z tego nie zrozumiał. Willi znowu przewiercał go wzrokiem. - Jesteś gotowy bez reszty oddać się sprawie? - Tak, tak, oczywiście - wydukał. - Musisz zrozumieć, że Żydzi i obcokrajowcy nas zniszczą, jeśli nie uderzymy pierwsi. Mówię ci to celowo, żebyś był świadomy, o co tu chodzi. I ponieważ ci ufam. Teraz jesteś jednym z nas. Na chwilę zamilkł, po czym podjął wątek. - Zostaniesz wysłany do obozu dla uchodźców. Potrzebujemy więcej informacji. Ciebie tam nie znają - ponownie się uśmiechnął. - A z taką buzią wyglądasz zupełnie nieszkodli-i wie. Udo nie wiedział, czy uznać to za komplement. W toalecie krytycznie przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Lekkoj kręcone loki koloru ciemnoblond, niebieskie oczy i kilka piegów na zadartym nosie, który sam uważał za śmieszny. Uśmiech wywoływał dołeczki na jego policzkach. Kiedyś mama specjalnie łaskotała Udo, żeby je zobaczyć. 52 - Z tymi dołeczkami przypominasz cherubinka - żartowała sobie. Cherub to anioł. Strażnik raju. Teraz już go nie łaskotała. A i Udo jakoś nie było specjalnie do śmiechu. Marzył jedynie o tym, żeby wreszcie urosnąć. - Na wszystko przyjdzie pora - uspokajał go ojciec. - Sam też wystrzeliłem do góry dopiero, kiedy miałem szesnaście lat. * - Po co mam iść do obozu? - Udo spojrzał zdumiony na WilHego. - Żeby zdobyć dokładny plan sytuacyjny. Kto i gdzie jest ulokowany oraz kto i kiedy pełni wartę. - A jak się dostanę do środka? - zapytał niepewnie. Chyba nie może ot tak po prostu wejść sobie przez bramę i notować. - Słyszałem od naszego pastora, że potrzebują jeszcze ochotników. Nieważne do czego. Pastor Witte dał ci list polecający. Chcemy, żebyś się z nim zgłosił do Kurta Pfltigera, który jest kierownikiem obozu. Willi podał mu zaklejoną kopertę. Udo głośno przełknął ślinę. Atakuj, zanim przeciwnik zaatakuje! „Jeśli Niemcy nie będą się bronić, to Żydzi i obcokrajowcy nas zniszczą". Na własnej skórze przekonał się, że Rosenberg i ten jego turecki pomagier to prawdziwi dranie. Ale już dostali za swoje. - Idę do dziadka - oświadczył po kolacji. - Proszę, nie wracaj za późno do domu - powiedziała mama. - Teraz, we wrześniu, dni stają się coraz krótsze. - Nie jestem już dzieckiem - obruszył się Udo. - Nie boję się ciemności. Mama chciała coś dodać, ale ojciec dotknął znacząco jej dłoni. - Chłopak ma rację! Jeszcze tego trzeba, żeby krył się ze strachu. Spojrzał badawczo na syna. - Jakby co, umiesz się już obronić? No wiesz, chodzi mi o karate. Udo pomyślał o swojej technice obrony. Wystarczy, jeśli będzie czujny. Jeżeli w porę zauważy atak, to na pewno się obroni. Ostatnim razem nie przeczuwał niebezpieczeństwa, ? Ale to się nie powtórzy. Jeśli ktoś zacznie mu podskakiwać, to umie skrętem bioder ograniczyć powierzchnię ataku. A potem wymierzyć silny, natychmiastowy cios. Uderzenie kolanem w podbrzusze i rozstawione palce w oczy napastnika. Willi pokazał mu jedną ze swoich sztuczek. - Chyba tak - odparł. - Ale dlaczego miałoby mi się znowu coś przytrafić? Pewnie mnie z kimś pomylono! - Tak, zapewne - stwierdził ojciec. Dziadek ucieszył się na widok Udo. - Mam jeszcze kawałek kurczaka - oznajmił. - Jesteś głodny? Wnuczek skinął głową. Podał mu udko. - No, co tam słychać? - zapytał, siadając naprzeciwko, j Udo pomyślał o Josefie Rosenbergu i wykładzie Williego na temat Żydów „Ciekawe, co dziadek o nich sądzi? Abstrahując od tego żydowskiego dezertera, który szykanował go w obozie jenieckim". Zapytał go o to. - Co cię nagle wzięło na takie rozmyślania? - dziadek spojrzał na niego zaskoczony. - Rozmawialiśmy na historii o Żydach - odpowiedział wymijająco. - A do mojej klasy chodzi Josef Rosenberg. Zamilkł na chwilę, po czym dodał: - To wredny typ. Razem ze swoją paczką tyranizuje wszystkich. Nie wspomniał ani słowem o laniu, które przy pomocy 54 jwóch skinów sprawił Josefowi. W tej sprawie obowiązywał g0 nakaz milczenia. - Żydzi... - westchnął dziadek - Trudny temat! Zapalił papierosa. - Dlaczego? - dopytywał się Udo. Mężczyzna spojrzał w zamyśleniu na żar papierosa. Nie odpowiedział od razu. Dopiero zaciągnąwszy się głęboko dymem, zaczął niepewnym głosem: - W naszym domu mieszkał wcześniej pewien żydowski krawiec. Wszyscy lubili starego Izaaka. Był solidny w robocie i uprzejmy dla ludzi, a dla nas, dzieci, zawsze miał cukierki albo ciastka. Na moment zawiesił głos, po czym podjął wątek. - W czterdziestym pierwszym został aresztowany. I słuch o nim zaginął. Dowiedziałem się o tym od mojej matki. Wtedy byłem już na froncie. Ponownie zaciągnął się papierosem. - Izaak był jedynym Żydem, którego znałem - stwierdził. - To znaczy, którego osobiście znałem. Potem przyszedł Hitler i wygarnął im wszystko, co mieli na sumieniu. To że przez całe wieki podkopywali gospodarkę i myśleli wyłącznie o własnych zyskach. Wzruszył ramionami. - Szczerze mówiąc, nie wiem, czy to prawda. Ale prawdą jest, że zawsze byli prześladowani. Na całym świecie. Bo Hitler nie wynalazł antysemityzmu. - Czyli dobrze, że trafiali do obozów pracy? - Obozów pracy? - dziadek spojrzał na niego zdumiony. -Większość z nich wysyłano do obozów koncentracyjnych, gdzie szli do gazu. Akurat tym rozdziałem naszej historii nie możemy się poszczycić. - Wierzysz w to? - Udo pomyślał o słowach Williego, który wyjaśnił mu, na czym polegało „kłamstwo oświęcimskie". - Mnie tam nie było - przyznał, zgasiwszy papierosa. -Ale obozy koncentracyjne są faktem. Tak jak komory gazowe Relacje tych, którzy ocaleli. Przez moment Udo poczuł nieprzepartą chęć opowiedze- I 55 nia mu o podrobionych zdjęciach, ale potem zrezygnował. Dziadek nie jest przyjacielem mośków, to podstawa. Ten Jego] Żyd" mógł być nawet całkiem miłym sąsiadem. Zawsze zda- j rzają się jakieś wyjątki. A że nie wrócił z obozu pracy, niej dziwnego, w końcu był stary. Dziadek sam to powiedział. Udo rzucił okiem na zegarek. Wpół do dziesiątej. - Pójdę już - stwierdził. Dziadek pogłaskał go po włosach. - Nie zaprzątaj sobie głowy tym, co było. Mamy dziś innej zmartwienia. - Tak - odparł chłopiec. Ale w duchu obruszył się: „Co on tam wie! Myśli, że problem dotyczy tylko obcokrajowców. Ale Żydzi nadal wtykają wszędzie nos". Udo doświadczył tego na własnej skórze. W drodze do domu poczuł się strasznie samotny. Jakżej chętnie porozmawiałby o wszystkim z dziadkiem. Albo z Niną. i Ale nie mógł. Musiał to wyraźnie przyrzec, gdy oficjalniej przyjmowano go do grupy. - Przysięgam, że z nikim nie będę rozmawiał o moich kolegach. W przypadku każdej planowanej akcji obowiązuje mnie nakaz milczenia. Doniosę na zdrajców, którzy są zakałą prawdziwego narodu niemieckiego! Jeszcze Niemcy nie zginęły. Sieg Heil! Wypowiadając te słowa, miał gęsią skórkę. List polecający palił go w kieszeni. A przecież powinien być dumny, że Willi chciał go włączyd do tak ważnej akcji. Przed drzwiami czekał już Bruto. Kocur miauknął cichutko. - Jasne, zaraz dostaniesz swoje mleko - powiedział Udoi i nachylił się. Na chwilę ukrył twarz w miękkim futerku. I to go pocieszyło. Chociaż nie wiedział, dlaczego potrzebuje pocieszenia. Nie miał pojęcia, że jest obserwowany. 56 7 Kurt Pfluger bez słowa wziął list polecający od pastora Wittego i, nie czytając, położył go na biurko. - A więc chcesz u nas pracować! - rzucił. Tylko tyle, nic więcej, po czym bacznie mu się przyjrzał. Udo znowu zapragnął być większy i mężniejszy. Wyprężył się jak struna. To właśnie polecił mu Willi podczas ostatniego spotkania. - Wyprostować plecy, pierś do przodu. Niemiecki chłopak nie chowa pod siebie ogona! Kierownik obozu był najwyraźniej zadowolony z tego, co zobaczył. - No, siadaj, chłopcze - poprosił. - Nie jesteśmy na placu ćwiczeń. Uśmiechnął się. - A zatem, jak się nazywasz? Udo zdążył tylko wymamrotać „dzień dobry". Poczuł skurcz w żołądku. Obóz dla uchodźców okalał wysoki płot. Przy bramie stał ciemnoskóry mężczyzna. - Do kogo? - zapytał. Mówił po niemiecku bezbłędnie. Udo pomachał kopertą. - Od pastora Wittego dla pana Pflugera! Strażnik otworzył mu bramę. - Nowe zarządzenie, odgórne - wyjaśnił, wskazując głową w kierunku szarego, płaskiego budynku. Wyszczerzył w uśmiechu swoje białe zęby. - Wątpię, żeby to wiele pomogło! Grymas wykrzywił twarz Udo. Chłopak w głębi duszy przyznał Afrykańczykowi rację. W przypadku akcji zostanie staranowany. Ale sytuacja jeszcze do tego nie dojrzała. * - Niemiecki chłopak, niemiecki mężczyzna jest dumny z Niemiec, dumny z niemieckiej reprezentacji piłkarskiej, dumny ze wszystkiego, co niemieckie. Bronimy się, walczy- 57 my o nasze prawa, o nasze poglądy. W razie konieczności na-wet siłą. Kto nie z nami, ten przeciwko nam. Każdemu wrogowi narodu patrz prosto w oczy - powtarzał mu Willi podczas jednej z wizyt. * Teraz " Kurta Pflugera Udo zastosował się do tej wskazówki. - To przyjaciel czarnuchów - ostrzegł go Willi. Głupia sprawa, ale ten czarny przy bramie też zrobił ??? nim sympatyczne wrażenie. „Chyba muszę się jeszcze wiele nauczyć - pomyślał Udo.j - Bo można mnie nabrać na byle uśmieszek. Jeśli nie będę czujny, to wpakują mi nóż w plecy". To również usłyszał od Williego: - Uśmiechają się do ciebie, nadskakują z każdej strony! ale kosa zawsze jest w pogotowiu. - Co potrafisz? - zapytał pan Pfluger. - Właściwie każda pomoc się przyda. Udo wzruszył ramionami. Co potrafi? Miał sporządzići dokładny szkic obozu, uzyskać informacje o tym, kto, kiedy i gdzie pełni wartę oraz ile osób tam mieszka. „Muszą chyba prowadzić jakąś księgowość" - przemknęło mu przez myśl. - Umiem obsługiwać komputer - odparł. - Mógłbym pra-j cować w biurze. Pan Pfluger z aprobatą skinął głową. - Oczywiście mogę też kosić trawę - dodał. Widział tu nieźle zapuszczony trawnik. Nieco bezradnie wzruszył ramionami. - Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie robiłem. Najwyraźniej powiedział dokładnie to, co należało. Pan Pfluger wstał. - Najpierw pokażę ci obóz. Potem zastanowimy się, co< dalej. 58 Podłużny budynek składał się z dwunastu pomieszczeń, z których wszystkie wyglądały podobnie. W każdym pokoju stały trzy trzypiętrowe łóżka, pośrodku stół z krzesłami, a w rogu, obok zlewu, dwudrzwiowa szafa na ubrania. W małych oknach wisiały zasłony w niebiesko-szare pasy. Wszędzie panował wzorowy ład i porządek, ale Udo stwierdził, że takiego obrazu nędzy i rozpaczy jeszcze nie widział. Na końcu korytarza były dwa prysznice i toalety. Obok kuchni znajdowało się biuro, w którym stały segregatory z aktami, maszyna do pisania oraz komputer. Z gabinetem pana Pflugera łączyły je drzwi wewnętrzne. Po za tym była jeszcze świetlica z telewizorem wyposażona w komplet wypoczynkowy i parę krzeseł. W niektórych pokojach ktoś leżał na łóżku. Paru mieszkańców obozu grało w domino. W świetlicy dziewczyna uspokajała płaczące dziecko przy dźwiękach programu telewizyjnego w jakimś obcym języku. Reszta kobiet coś szyła. Jakby na umówiony sygnał wszystkie podniosły wzrok i, poprawiwszy swoje chustki, pozdrowiły pana Pflugera skinieniem głowy. Przez jedno z okien Udo zobaczył stojących za domem mężczyzn. Stali skupieni w małych grupkach albo pojedynczo apatycznie podpierali mur. - Nuda to wielki problem. Tylko paru z nich chce i może pracować - wyjaśnił kierownik obozu. - To samo dotyczy kobiet. Zarabiają kilka euro na sprzątaniu albo przy innych pracach. Dzieci są w szkole lub w przedszkolu. Po południu przychodzi tu z miasta pewna dziewczyna. Opiekuje się maluchami i bawi z nimi, pomaga również starszym przy odrabianiu zadań domowych. - To na pewno też potrafię - oświadczył Udo. - Kiedy chcesz zacząć? - zapytał pan Pfluger. Chłopak zastanowił się przez chwilę. Willi z pewnością będzie zadowolony, jeśli szybko zobaczy konkretne efekty jego Pracy. Poza tym miał dość czasu po południu. - Jutro - odparł i uśmiechnął się. - Jutro mógłbym zacząć. Po opuszczeniu obozu dla uchodźców kilkakrotnie obej- 59 rżał się za siebie. Miał wrażenie, że czuje na plecach kłujący wzrok, a raz nawet, że słyszy czyjeś kroki. „Nie pękaj, chłopie!" - skarcił sam siebie. Pfluger dał się nabrać na ten niewinny wygląd. Któż więc miałby go śledzić? Rodzice Udo byli zachwyceni. - To bardzo społecznikowska postawa - stwierdziła mama. - Biedni ludzie. Żal zwłaszcza tych dzieci. Udo przypomniał sobie, że jeszcze nie tak dawno mówiła coś zupełnie innego. Ale wtedy chodziło oczywiście o roz-i dział mieszkań na Wiesengrund. Ojciec poklepał go po plecach. - Jestem z ciebie dumny, mój chłopcze. Inni w twoim wieku wałęsają się po mieście, a ty robisz coś dla swoich bliźnich. Widać, ten klub karate dobrze na ciebie działa! Udo z trudem powstrzymał uśmiech. Tata miał pewnie na myśli te wszystkie bzdury o duchowym doskonaleniu i całą resztę, o której pisali w broszurze. Ale jak przystało na grzecznego synka, skinął jedynie głową. Nie zamierzał ich uświadamiać, absolutnie nie było takiej potrzeby. Zresztą zwykle okazywali tylko powierzchowne zainteresowanie jego życiem. Poza tym i tak nie mógł pisnąć słowem o planowanych akcjach. Willi zapytał go o pierwsze wrażenie. - Beznadziejna rudera - odparł. - Ale panuje tam ład i porządek. To zdanie najwyraźniej nie spodobało się Williemu. - Ład i porządek - prychnął drwiąco. - Człowieku, nie i kapujesz, że ten przyjaciel czarnuchów chce z Żydów i obcokrajowców zrobić osobników społecznie akceptowalnych? Jasne, że w takim obozie panuje porządek. Inaczej zaraz mieliby problemy z władzami miasta. Chociaż i tam system jest zbyt skostniały Jednym słowem, potrzeba rewolucyjnych zmian. | 60 _ Tak, oczywiście, oczywiście - wydukał Udo. WilH szybko się jednak udobruchał. I pochwalił go za narysowany z pamięci plan obozu, uwzględniający dokładne rozmieszczenie dwunastu sypialń, kuchni, łazienek, toalet i dwóch pomieszczeń biurowych. _ Świetna robota! - stwierdził z uznaniem. - Wiesz, czy we wszystkich pokojach mają komplet? - Nie! - Udo potrząsnął głową. - Nie mam pojęcia! Ale gdyby wszystkie łóżka w dwunastu pokojach były zajęte, mieszkałoby tam sto osiem osób. - To już coś - stwierdził Willi Wohlert, przesuwając kciukiem jednej dłoni po grzbiecie drugiej. - Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać. - Tak - odparł Udo i zdumiał się, że jego głos nagle brzmi tak chrypliwie. - Rozumiem. Kiedy następnego dnia po szkole przyszedł do obozu uchodźców, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Wokół domu ganiały dzieci, a w korytarzu stały grupki kobiet. Wszędzie panował ruch. Z jednego pokoju dobiegał dziewczęcy śpiew, a z innego krzykliwy, podekscytowany głos, rozprawiający w niezrozumiałym dla Udo języku. Po drodze do gabinetu pana Pflugera wpadł na jakąś kobietę. - Och, sorry! - przeprosił. - To ty? - patrzyła na niego zdziwiona. - Co tutaj robisz? To była ta ciemnoskóra ze stołówki. Obrzuciła go nieufnym spojrzeniem. Wciąż jeszcze nie rozumiał, dlaczego najpierw mu pomogła, a potem zaczęła traktować jak powietrze. - Ja do pana Pflugera - powiedział zły na siebie, że tak łatwo dał się zbić z tropu. Kierownik przywitał go jak starego znajomego. - Może mógłbyś dawać starszym chłopcom lekcje niemieckiego, co ty na to? - zapytał, podsuwając mu książkę z obrazkami. - Bo nie chcą, żeby uczyła ich dziewczyna. 61 Udo wziął do ręki podręcznik. Na pierwszej stronie za-1 mieszczono mapę Niemiec, na której były zaznaczone wszyst-1 kie większe miasta. Następna przedstawiała dwóch chłopców.' Przy jasnowłosym widniała chmurka: „Mam na imię Hans", a przy ciemnowłosym: „Mam na imię Achmed". Dalej pytali się nawzajem o to, gdzie mieszkają, czy mają rodzeństwo, co lubią jeść i pić. „Poziom przedszkola" - pomyślał Udo. Ale było mu to obojętne. - Dasz radę? - No jasne - odparł. Pan Pfltiger wziął do ręki mikrofon i wymienił kilka nazwisk, które rozniosły się echem po całym obozie. Na chwilę wszystkie pozostałe odgłosy ucichły. Kiedy wyszli z gabinetu, na korytarzu czekało już dziewięciu chłopców. Niektórzy mogli mieć góra dziesięć lat, najstarszy przewyższał Udo o głowę. Trzech ciemnoskórych, reszta biali, ale wszyscy poza jednym mieli ciemne, proste włosy. Na czole blondyna, najmniejszego z nich, widniała ciemnoczerwona blizna, tylko w połowie zakryta grzywką. - To jest Udo - oświadczył pan Pfluger i na chwilę położył dłoń na jego ramieniu. - Będzie was uczył. To samo zdanie powtórzył w jakimś obcym języku. I w jeszcze jednym. - Gdzie? - zapytał Udo. - Dziś może na zewnątrz - odparł kierownik. - Jest taki piękny jesienny dzień. Udo przytaknął skinieniem głowy. Na świeżym powietrzu z pewnością było przyjemniej niż tu, w budynku. Chłopcy patrzyli na niego obojętnym wzrokiem. - Zatem tam - zdecydował, wskazując ręką zdziczałą łąkę. Niemrawo poczłapali za nim. - Chodźcie, usiądziemy sobie w kole - zaproponował ze sztuczną wesołością. - U nas w szkole też tak robimy. - Na WF-ie - nie omieszkał dodać. Pan Gronwald chętnie siadywał ze swoimi uczniami w ko- 62 le, aby omówić określone ćwiczenia lub poprosić jakiegoś dobrego gimnastyka o wykonanie jednego z nich. Chłopcy zrozumieli, co powiedział. A może po prostu podążyli za ruchem jego ręki. - Musisz podejść trochę bliżej - zwrócił się do blondyna z czerwoną hlizną na czole. Ten niemal automatycznie wykonał polecenie albo odczytał tylko gest. Dziewięć par oczu patrzyło na Udo. Apatycznie, bez najmniejszego zainteresowania. Zdawało się, iż myślami są gdzieś daleko. Siedzieli tu jedynie dlatego, że tak kazał kierownik obozu. I ponieważ wymagano od nich posłuszeństwa oraz dyscypliny. Czuł się tak nieswojo, jak rzadko kiedy. W jaki sposób ma nauczyć tych chłopaków niemieckiego? Skoro w ogóle nie kapują, co do nich mówi! Wolałby już kosić trawę. Wtedy na podstawie wykonanych kroków mógłby przynajmniej dokładnie obliczyć wielkość działki. Kilku mężczyzn z naprzeciwka spojrzało w jego stronę. Chrząknął. Rzucił okiem na książkę, którą trzymał w dłoni. OK, no to jazda z tym przedszkolem! Wskazał palcem na siebie. - Jestem Udo - powiedział. Chłopcy patrzyli na niego w milczeniu. - Udo - powtórzył, przesadnie wydymając usta. - Uudoo! Spojrzał na swojego ciemnoskórego sąsiada po prawej i skierował nań palec wskazujący prawej dłoni. - Jak masz na imię? Chłopak milczał. - Uudoo - powtórzył, wskazując na siebie. - A ty? Teraz najwyraźniej zrozumiał. - Juri - odparł. Udo z ulgą skinął głową i wskazał na następnego. - Laloo - padła odpowiedź. - Seth - przedstawił się chłopak, który przewyższał go 0 głowę. W końcu przyszła kolej na blondyna z czerwoną blizną na czole. 63 Ten przez chwilę spoglądał na Udo w milczeniu, a potem powiedział: - Mam na imię Albin, a moi bracia to Radenko, Velimir, Boris, Danko i Carol. Wszyscy nie żyją. Rodzice również -oddychał płytko. - Coś jeszcze chcesz wiedzieć? 8 Mehmet Ózmar nie żyje. Nina miała czerwone, zapuchnięte oczy. - To był tragiczny wypadek - oznajmiła Erika Bóhme. Je' usta drgały, jakby i ona z trudem powstrzymywała płacz. Potknął się na peronie i wpadł pod nadjeżdżający pociąg. Zapadła śmiertelna cisza. Zdawało się, że cała klasa wstrzymała oddech. Wszyscy siedzieli ze wzrokiem wbitym w biurka. Udo również. Mehmet Ózmar nie żyje. Ten cichy Mehmet, którego wi-j dział idącego z Niną do obozu dla uchodźców. I o którym opowiadał Williemu Wóhlertowi. Willi poinformował go poprzedniego dnia o tym wypadku. - Żebyś jutro już wiedział - oświadczył. - Wypadek? - głos Udo docierał gdzieś z zaświatów. Wydawało się, że należy do kogoś obcego. - Jasne, wypadek - fuknął Willi. - Dowiedziałem się wcześniej tylko dzięki znajomościom na policji. Jutro będą o tym trąbiły wszystkie gazety. Udo spojrzał na szklankę z colą. Kropla napoju spływała po niej jak gruba łza, znacząc za sobą mokry ślad. - Skąd wiadomo, że to był wypadek? - musiał zadać takie pytanie. - Są świadkowie - Willi Wóhlert zmrużył oczy. - Tylko bez głupich pomysłów! Jest paru świadków, którzy zgodnie to potwierdzili. 64 Pochylił się i uspokajająco położył rękę na kolanie Udo. - Wielu świadków, między innymi pewna starsza emerytka. Potem wyprostował się i spojrzał przez okno. Wiatr gnał przed sobą kilka liści, pędził za nimi, aż w końcu wyczerpane opadły na ziemię. - Staruszka była tym do głębi wstrząśnięta - dodał jeszcze. - W każdym razie tak zanotował w protokole policjant prowadzący sprawę. Starsza kobieta widziała to na własne oczy. Było wielu świadków. Tragiczny wypadek. Mehmet potknął się. Może o pustą puszkę albo po prostu zaczepił nogą o nogę. Czy świadkowie zauważyli, o co się potknął? Zapytał o to. Willi wzruszył ramionami. - Nie, nie mam pojęcia! Ale już dość ględzenia o tym Turku, nie sądzisz? No wiesz, mamy przecież ważniejsze sprawy na głowie. Tą ważniejszą sprawą był dom dla azylantów. Mehmet wprawdzie tam nie mieszkał, ale często zaglądał, żeby coś przetłumaczyć. Udo słyszał o tym od pana Pflugera. Jeszcze przed wypadkiem na peronie. Po pierwszej lekcji wypytywał kierownika o poszczególnych chłopców. - Możesz sprawdzić ich życiorysy w aktach. Albo w komputerze. Są ułożone w porządku alfabetycznym. Mężczyzna na chwilę zacisnął wargi. - W końcu wszystko musi mieć swój porządek - dodał niemal z nutą goryczy. Wręczył mu listę z nazwiskami chłopców. Ale Udo najpierw wpisał Ózmara. I wtedy wyskoczyła informacja: Mehmet Ózmar, 15 lat, zamieszkały Am Alten Markt 16. Zna turecki, kurdyjski i niemiecki. Może być zatrudniony jako tłumacz. Już im niczego nie przetłumaczy. * 65 - O jedenastej spotykamy się w auli, żeby uczcić pamięć Mehmeta - oznajmiła pani Bóhme. Podczas apelu Udo rozmyślał o Willim Wóhlercie oraz o planowanej bezpośredniej akcji. Wolał to, niż dumać nad śmiercią kolegi. W końcu emerytka potwierdziła, że zginął w wypadku. Celem bezpośredniej akcji miał być dom dla azylantów. - Musimy wytyczyć nowy kierunek działania - stwierdził Willi. - Hasło „Niemcy dla Niemców" nie może być dłużej pustym frazesem. Wszyscy powinni wiedzieć, że Niemcy nie są krajem imigracyjnym. Głos naszych bębnów ma dotrzeć do najdalszych krańców świata. Niemcy zapłoną! Zapłoną, żeby oczyścić naszą ojczyznę od wszelkiego robactwa! - oczy Williego błyszczały gorączkowo. Udo zakłopotany odwrócił wzrok. Czuł się jak podglądacz zerkający przez dziurkę od klucza. Willi Wóhlert potrafił doskonale wyczuwać cudze nastroje. Chwycił Udo za ramiona. - Człowieku, przecież wiesz, że służymy wyższej sprawie. Pomyśl tylko, po prostu mózg staje! Tworzymy historię! Tak, jak ci ofiarni piloci, którzy zaatakowali Amerykę. Nikt nie zapomni widoku dymiących wieżowców w Nowym Jorku. Na żywo we wszystkich stacjach telewizyjnych na całym świecie! To dopiero była udana akcja! Pamiętasz drugi punkt zasad karate: Atakuj, zanim przeciwnik wykona atak. Uścisk na ramieniu Udo nieco zelżał. - Chyba nie myślisz poważnie, że to wypali na dłuższą metę? Niemcy są po prostu za małe, żeby przyjąć jeszcze więcej azylantów. Ludzie powinni to zrozumieć, musimy im to uprzytomnić. Udo skinął głową. Jasne, najlepiej, gdyby obcy w ogóle przestali tu przyjeżdżać. Ale co z tymi, którzy już tutaj są? Celem akcji bezpośredniej ma być dom dla azylantów, w którym mieszka sto osiem osób. Trzydziestu mężczyzn i czterdzieści kobiet, resztę stanowią maluchy oraz młodzież. - Tak duża liczba młodych podopiecznych to efekt wojny w byłej Jugosławii - wyjaśnił mu pan Pfluger. - Wprawdzie 66 próbujemy odnaleźć ich krewnych, ale nieraz wymordowano cale rodziny. Udo pomyślał o Albinie, który w nienagannej niemczyź-nie wymienił mu imiona swoich pięciu zamordowanych braci. I był sierotą. Z akt wynikało, że Serbowie podpalili rodzinny dom chłopca, ponieważ przez pomyłkę wzięli go za kryjówkę albańskich partyzantów. Spadająca belka strąciła malca do piwnicy. Dzięki temu przeżył masakrę. - Mówi po niemiecku i chorwacku, jego matka była z pochodzenia Niemką. Albin należał do potencjalnych ofiar akcji bezpośredniej. - A co z mieszkańcami obozu? - Udo zapytał Williego. Ten skrzyżował ręce na piersiach i w zamyśleniu skinął głową. - Coś się wymyśli. Oddzielimy ziarno od plew. Ważne, żebyś nas informował o wszystkim na bieżąco. Ciemnoskóra kobieta ze stołówki miała na imię Elsa. Nie pochodziła z Ruandy, ale z Kamerunu i jako sierota wychowała się na misji. Elsa Bergerem uciekła, kiedy pewien plemienny książę zrównał misję z ziemią. Nikt nie wiedział, dlaczego ?????? z hordą uzbrojonych wojowników przybił misjonarzy do drzwi. Zbieg okoliczności? Nieporozumienie? Elsa ukryła się na brzegu wielkiej rzeki Noun i wraz z transportem Czerwonego Krzyża przyjechała do Niemiec. - Prawdopodobnie ma około dwudziestu lat, mówi po francusku, trochę po niemiecku i w jakimś bliżej nieznanym dialekcie afrykańskim. Nie wiadomo nic o żadnych krewnych. Najpierw przebywała w obozie we wschodnich landach. 67 Tam przyszła na świat jej córka, którą nazwała Claude. Na pamiątkę zmarłej misjonarki. Tą „dziewczyną z miasta", o której wspomniał pan Pfluger, była Nina Broddin. Popołudniami opiekowała się małymi dziećmi i udzielała korepetycji dziewczętom. - Ty tutaj? - zapytała z niedowierzaniem na widok Udo, który wraz ze swoimi uczniami siedział na stołówce. Jego też zatkało. A przecież to było do przewidzenia. Na własne oczy widział ją idącą do obozu. Z Mehmetem Ózma-rem, który często pracował tutaj jako tłumacz. Mała Claude, wtulona w Ninę, zawisła jak małpka u jej szyi. - A co ty tu robisz? - zapytała szorstko dziewczyna. -Nagła metamorfoza? Szaweł przemienił się w Pawła? Historia Szawła i Pawła jest opisana w Biblii. Szaweł, który prześladował chrześcijan, nawrócił się i sam został jednym z nich. Udo był rad, że o tym wiedział. Przynajmniej nie zapomniał języka w gębie. - Nie jestem przeciwko obcokrajowcom. I już mówiłem, że nie miałem nic wspólnego z tym plakatem. Tylko ci palan-ci, Rosenberg i Izmar, działają mi na nerwy. Nina spojrzała na niego w zamyśleniu. Udo przypomniał sobie słowa Williego: - Patrz wrogowi prosto i szczerze w oczy. Toteż nawet nie mrugnął okiem. Czy Nina jest jego wrogiem? Nie, na pewno nie. Wyratowała go z opresji. Co prawda rzuciła mu też pod nogi podarty na strzępy czerwony plakat, a potem przestała się do niego odzywać, ale teraz znowu ze sobą rozmawiali. - A co z Mehmetem? Też działał ci na nerwy? Też był palantem? - zapytała ze łzami w oczach. Mała Claude jeszcze mocniej przytuliła się do niej. Udo chrząknął. Jego głos brzmiał zupełnie normalnie. 68 - Nie, naprawdę nie. On nie skrzywdziłby nawet muchy. I powiedział to całkiem szczerze. Mehmet nie zrobił nikomu nic złego. Udo po raz pierwszy zwrócił na niego uwagę tamtego wieczora, kiedy zobaczył ich idących razem do obozu dla uchodźców. Wtedy był wściekły na Ózmara. Ale byłby równie wściekły na Jurgena, Markusa czy Michaela. Oni, podobnie jak Udo i jego przyjaciel, woleli trzymać się z dala od tego wszystkiego. Byłby wściekły na każdego chłopaka, który po szkole spacerowałby z Niną, rozśmieszając ją do łez. - Mehmet miał wypadek! - oznajmił. Nina gwałtownie podniosła głowę i uspokajająco pogłaskała Claude po policzku. - Wierzysz w to? A ponieważ Udo siedział jak mumia, pochyliła się nieco i przeszyła go spojrzeniem. - Naprawdę w to wierzysz, Udo Lehnhofie? Odwrócił wzrok i spojrzał prosto w oczy Albina, które dosłownie wpiły się w niego. Odczytał w nich imiona jego nieżyjących braci: Radenko, Velimir, Boris, Carol i Danko. Miał wrażenie, że teraz widzi tam również imię Mehmeta. Zagryzł zęby. „Nie wymiękaj, niemiecki chłopak nie tuli pod siebie ogona". Z wielkim trudem ponownie odwrócił wzrok. - Są świadkowie - oświadczył głośniej, niż należało. -Świadkowie, którzy widzieli, że to był wypadek- Między innymi jakaś staruszka. Emerytka - dopowiedział, uznawszy ten szczegół za wielce istotny. - Tak - westchnęła Nina, następnie wyprostowała się i po-kołysała małą Claude, która nagle, jakby bez powodu zaczęła płakać. - Tak, widziała to staruszka. Emerytka. Może znasz przypadkiem nazwisko tej kobiety? 69 9 Spotkania w „Fischerklause" przebiegały zawsze we-: dług podobnego schematu. I dla Udo były punktem kulminacyjnym tygodnia. Uchodził za wyjątkowego podopiecznego Wóhlerta. Traktowano go z życzliwym respektem. Kiedy przemawiał Willi, Udo zajmował miejsce w pierwszym rzędzie i z błyszczącymi gorączkowo oczyma chłonął każde słowo. Marzył o tym, żeby mu dorównać, żeby umieć równie bezinteresownie dbać o dobro i przyszłość swojej ojczyzny. - Zatrzymanie napływu imigrantów równa się ochronie środowiska naturalnego - krzyknął Willi, a cała sala zaczęła klaskać. Przecież to oczywiste, że ma rację. Po prostu nie wolno wpuszczać więcej obcych. Wtedy przestaną być potrzebne nowe domy dla uchodźców i Niemcy znowu będą należały do Niemców. Willi był rozważny i mądry. - Żadnych pochopnych akcji. Również przeciwko obozowi dla azylantów. Wszystko w swoim czasie. Właśnie teraz! Wydarzenia ostatnich dni zmuszają nas do zachowania rozwagi i cierpliwości. Te słowa ucieszyły Udo. Z kilku powodów, których Willi pewnie nie potrafiłby zrozumieć. Niemniej jednak za każdym razem, kiedy słuchał Willie-go, ogarniało go niesamowite poczucie wspólnoty, koleżeństwa i głębokiej wdzięczności, że taki fajny koleś wybrał na przyjaciela właśnie jego. Jego, który zaledwie kilka miesięcy temu leżał na ziemi przed jakimś żydowskim agitatorem i pozwalał sobą pomiatać. Ale tamte czasy już minęły. Josef od tygodnia znowu chodził do szkoły, lecz nie był to ten sam, dawny Rosenberg. Zapewne nie tylko z powodu lania, jakie dostał, ale również dlatego, że na ścianach jego domu ciągle pojawiały się swastyki oraz napis „żydowska świnia". A jego młodszej siostrze kilka dni wcześniej obcięto włosy, gdy wracała z przyjaciółką ze szkoły. Dwóch zamaskowanych chłopaków w kominiarkach na głowach schwytało 70 ją, a trzeci błyskawicznie obciął długi warkocz. Gazety z oburzeniem informowały o tym fakcie. Mała Hannah stała się pożywką dla brukowców. Udo zapytał Williego: - Czy to byli nasi koledzy? Przed oczami miał zdjęcie z gazety: wyglądająca zza pleców policjantki zapłakana twarz dziewczynki. Willi z oburzeniem potrząsnął głową. - Nie napastujemy dzieciaków! Co ty sobie o nas myślisz? Udo zawstydzony spuścił wzrok. - Chłopie, zrozum całą perfidię tych Żydów! Sami sfingowali napad na dziecko. Dlaczego? Żeby podpuścić przeciwko nam ludzi. No i dopięli swego. Ale poczekajmy, aż zostaną złapani prawdziwi sprawcy. Willi jak zwykle miał rację. Dwa dni później ujęto młodego mężczyznę. W gazecie było napisane, że zatrzymano go dzięki anonimowemu informatorowi. W mieszkaniu podejrzanego policja znalazła powiększony plan miasta, na którym krzyżykami zaznaczono szkołę Hannah i jej drogę do domu. Po długich przesłuchaniach sprawca przyznał ponoć ze skruchą, że działał na zlecenie Żydów Ale nie ujawnił żadnych nazwisk. Gmina żydowska zareagowała oburzeniem. - To jakiś podstępny spisek - oświadczył jej rzecznik prasowy. - Sprawca jest neofaszystowskim recydywistą! * W tym samym czasie w Tel Awiwie eksplodowała bomba. Do zdarzenia doszło w lodziarni, ulubionym miejscu spotkań żydowskich dzieci ze szkoły Elmara Wiesendahla. Bomba była wypełniona stalowymi gwoźdźmi. Telewizja pokazała w krótkich migawkach sceny jak z horroru: dziecięcy but, szkolną torbę, otwarty medalion. I wszędzie krew, ogromne kałuże krwi oraz szare plastikowe prześcieradła, które zakrywały makabryczny widok. 71 Udo z trudem powstrzymał wzbierające mdłości. Jego mama jęknęła płaczliwym głosem: - Jak oni mogli? Kto robi takie rzeczy? W głębi duszy zadawał sobie to samo pytanie. A przy najbliższej okazji zapytał o to również Williego. Według wersji oficjalnej palestyński zamachowiec-samo-bójca zdetonował przymocowaną do ciała bombę, zabijając siebie i trzydzieścioro dzieci. Willi z poważną miną skinął głową. - Całkiem możliwe, Udo. Zgodnie z ich wiarą taki męczennik idzie prosto do raju. - Morderca??? - Dla nas morderca. Dla Palestyńczyków bohater - Willi chrząknął i kontynuował nieco głośniej. - Pomyśl tylko, ilu niewinnych ludzi zginęło i ginie podczas operacji przeciwko tak zwanym terrorystom. Pamiętasz ten żydowski zamach na szkolny autobus? Wtedy również zginęły dzieci. Oczywiście żydowscy podżegacze wojenni twierdzili, że w autobusie znajdowali się także arabscy terroryści, ale to był tylko kolejny chwyt mający odwrócić uwagę opinii publicznej. O ile mi wiadomo, ten zrozpaczony mężczyzna, ten zamachowiec z lodziarni, był ojcem jednego z dzieci zabitych w tamtym autobusie. Udo nie zapytał, skąd ma takie informacje. Willi po prostu dużo wiedział. Ale tym razem to nie wystarczyło. Udo mocno zagryzł wargi. Nie, to wszystko było zbyt przerażające. Martwe dzieci. Mężczyźni, którzy wysadzali się w powietrze. I krew, jak tylko okiem sięgnąć. Krew. Zresztą nie trzeba daleko szukać, tutaj w jego mieście, ta mała dziewczynka o imieniu Hannah... Co prawda ścięto jej tylko warkocz, ale Udo był święcie przekonany, że potrafi sobie wyobrazić, co czuła, gdy dwóch zamaskowanych mężczyzn mocno ją złapało, a w powietrzu błysnęły nożyczki... Zamknął powieki i drgnął gwałtownie. Nie chciał oglądać tego obrazu, tego przerażenia, które malowało się na twarzy dziecka, podczas gdy policjantka uspokajająco głaskała je po plecach. 72 * Nagle znowu ujrzał przed sobą leżącego, bezradnego Ro-senberga. Pobił go, korzystając z pomocy dwóch skinów. Co różniło Udo od tych morderców w Ameryce, Izraelu i Palestynie? Przecież mógł zabić Josefa. Tak, Josef Rosenberg i jego mała siostra Hannah padli ofiarą ślepej nienawiści. A on, Udo Lehnhof, powodowany tą ślepą nienawiścią zaatakował swojego rówieśnika. Jak mógł posunąć się tak daleko? Pobić do nieprzytomności bezbronnego chłopaka! Jasne, ten „bezbronny chłopak" był wyjątkową kreaturą, ale czy to jest usprawiedliwienie? Czym tak właściwie się szczycił? Ze dzięki dwóm zamaskowanym skinom omal nie zatłukł na śmierć człowieka? * Następnego dnia przerażony obejrzał w wiadomościach kolejną relację z Izraela. Zdjęcia z miejsca zamachu wymieszały się z widokiem zakrwawionej twarzy Josefa, zapłakanych oczu Hannah, z beznamiętnym głosem, którym Albin wymienił imiona swoich pięciu zamordowanych braci oraz lękliwym wzrokiem małej Claude, która razem z ciemnoskórą matką mieszkała w domu dla azylantów. Głośno westchnął, ukrywając twarz w dłoniach. - Udo, chłopcze, co ci jest? - mama przestraszona pogłaskała go po ramieniu. - Nie ma się co dziwić - powiedział ojciec. - To rzeczywiście przekracza wszelkie granice. Od jedenastego września pokazują tylko krew i przemoc - wyłączył telewizor. - Naprawdę mogliby nam oszczędzić tych szczegółów. Udo wziął się w garść. Podniósł wzrok. Migawki z Izraela zniknęły. Obrazy w jego głowie - nie. - Już w porządku - próbował zażartować. - Zwykła chwila słabości. - Żaden wstyd, jeśli człowiek zaczyna mieć tego dosyć -stwierdziła mama. - Oczywiście - przytaknął ojciec. 73 „Co wy tam wiecie - pomyślał Udo. - Co wiecie o Josefie o Hannah, o beznadziejnej sytuacji, jaka panuje w domu dl azylantów? Co wiecie o mnie? Nic!" - Muszę się jeszcze pouczyć - oznajmił i poszedł do sw~ jego pokoju. Następnego dnia był WF. Josef miał zwolnienie lekarskie Nie mógł jeszcze ćwiczyć. Udo poskarżył się panu Grónwaldowi na ból głowy. - Miejmy nadzieję, że to nie grypa - powiedział nauczy ciel. - Pomóż lepiej Josefowi nadrobić zaległy materiał. Kilku uczniów zachichotało. Ostatecznie dla nikogo nie było tajemnicą, że ci dwaj są zaciętymi wrogami. Nina obrzuciła go badawczym wzrokiem. Odpowiedział na jej spojrzenie. Bynajmniej nie dlatego, że Willi kazał mu patrzeć wrogowi prosto w oczy. „Może zdołamy ze sobą porozmawiać" - liczył w głębi ducha. I faktycznie chciał rozmawiać z tym „żydowskim agit torem". * Josef w niczym nie przypominał już żydowskiego agitatora. Kiedy Udo wszedł do klasy, przełknął głośno ślinę i, wciągnąwszy głowę w ramiona, niespokojnie rozejrzał się dokoła. Ale poza nimi w sali nie było nikogo. Udo niemal czuł jego strach. „Mój Boże - przebiegło mu przez myśl - boi się mnie, chociaż jest o głowę wyższy". Jednakże w tej samej chwili zrozumiał, że nie on jest przyczyną tego strachu, lecz ludzie, którzy za nim stoją. Jego ultraprawicowi koledzy. Josef musiał zdawać sobie sprawę z faktu, że dwóch go trzyma, a trzeci traktuje jak worek treningowy. Czy domyślał się prawdy? Udo zawstydzony spuścił wzrok. 74 - Czego chcesz? - zapytał ochryple Josef. Udo chrząknął. - Grónwald mnie przysyła. Mam ci pokazać, jak daleko jesteśmy. Ile opuściłeś, kiedy ciebie... To znaczy, kiedy ty... - zaczął się jąkać - kiedy byłeś chory. Josef odpowiedział milczeniem. Po chwili spojrzał na Udo. - Chwyt osiemnasty, tak? - zapytał drwiąco. - Masz mnie za totalnego kretyna? A może chcesz wyciągnąć jakieś informacje? W końcu jest jeszcze paru Żydów, o których nie wiecie. Zaczerpnął głęboko powietrza i kontynuował już mocniejszym głosem: - Nie wystarczy wam, że moja młodsza siostra boi się teraz wyjść na ulicę? Nie, chcecie wiedzieć, czy jest nas więcej. Niewinnych, małych dziewczynek i chłopców. Albo takich jak ja, na których napada się we trzech. Udo w duchu przyznał mu rację. Willi istotnie pytał, czy nie mógłby poprzez Josefa dotrzeć do nazwisk i adresów innych Żydów. - Po tych tchórzliwych psach często nie widać, że podkopują aryjską, niemiecką rasę - zaśmiał się ironicznie. - Czarnuchy i inne brudasy łatwiej rozpoznać. - No jasne - przytaknął mu Udo. * Ale to było jeszcze przed zdjęciem Hannah w gazecie. Przed zamachem na lodziarnię w Tel Awiwie. Zanim wszystkie obrazy zlały się w jeden przedstawiający tysiące rozwartych z przerażenia ust i krew, morze krwi. I przed kopią zeznań świadka. Willi Wóhlert zostawił ją poprzedniego dnia obok swojego komputera. Sam poszedł do kuchni po colę i chipsy. Udo zastanawiał się, w jaki sposób Willi dociera do tych wszystkich ważnych informacji. „Pewnie dzięki znajomościom na policji" — przemknęło mu przez myśl. I niemal odruchowo przebiegł wzrokiem po zeznaniach 75 emerytki. Żadnych rewelacji. Mehmet potknął się, poślizgnął i wpadł pod nadjeżdżający pociąg. Po prostu przerażające, podała staruszka do protokołu. A potem odczytał jej nazwisko. Mimo podeszłego wieku podpis był diablo czytelny: Gertruda RoBkamp. Wszystko zaczęło wirować mu przed oczami i pod pierwszym lepszym pretekstem opuścił mieszkanie Williego. Zdenerwowany kilkakrotnie obejrzał się za siebie. Znowu miał wrażenie, że słyszy czyjeś kroki. „Już mi padło na głowę - pomyślał. - Jeszcze naprawdę zwariuję". Serce waliło mu jak młotem, omal nie wyskoczyło z piersi. * - Nie, naprawdę nie... - wyjąkał, stojąc naprzeciwko Rosenberga. - Muszę, to znaczy... chciałbym... - Zjeżdżaj - syknął przez zęby Josef i zacisnął pięści, tak że widać było białe kostki dłoni niemal prześwitujące przez skórę. - Zjeżdżaj stąd! 10 Teraz po lekcjach Udo zwykle chodził z Niną do obozu azylantów. Kiedyś przyuważył ich Jurgen. - Hej, stary, myślisz, że masz u niej jakieś szanse? Udo chętnie przytaknąłby i powiedział, że Nina leci na niego, a cała reszta to tylko kwestia czasu, poza tym Jurgen powinien pilnować swojego nosa. Ale nie mógł. Wcale nie ze strachu, że ktoś powtórzy wszystko Ninie, lecz po prostu nie potrafił o tym mówić. Coś było między nimi, jakieś uczucie, którego nie znał. O którym nie chciał myśleć, a już na pewno nie umiał rozmawiać. Oboje pracowali w domu dla azylantów, ona z dziewczętami, on - z chłopcami. Gdy spotykali się w korytarzu, posyła- 76 ła mu uśmiech, a kiedyś podczas nalewania kawy wyjęła Udo dzbanek z ręki. Przez chwilę jej palce spoczęły na jego dłoni. To było jak impuls elektryczny. Innym razem, gdy stanął za nią, aby odebrać od Kurta pflugera nowy podręcznik, wydawało mu się, że przez kilka nieskończenie długich sekund oparła się o niego, a może to było tylko złudzenie? Jej włosy musnęły go lekko i poczuł zapach świeżych jabłek. Kiedy po raz pierwszy zadała mu pytanie: - Może znasz przypadkiem nazwisko tej kobiety? Mógł z ręką na sercu odpowiedzieć: -Nie! Nie znał nazwiska emerytki, która widziała wypadek Meh-meta. - Czy to takie ważne? - zapytał. Spojrzała na niego spod oka, nie przestając kołysać małej Claude. - Tak - odparła - sądzę, że tak. Kurt Pfluger je zna. On wie, co to za kobieta. Bardzo popularna postać w pewnych kręgach. Tylko policja jakoś przespała ten fakt. Zdarza się, niestety... Teraz Udo też znał to nazwisko. Dlaczego wówczas nie drążył tematu? Dlaczego...? Gertruda RoBkamp! Gertruda RoBkamp była gospodynią Wóhlerta. Czasami piekła ciasto na spotkania w „Fischer-klause" i na zawsze pozostała wierna idei, jak to określił Willi. Chociaż była już grubo po osiemdziesiątce, jej niebieskie oczy błyszczały na widok „chłopców" i uśmiechała się z dumą, kiedy Willi Wóhlert zabierał głos. - Czyż on nie jest cudowny? - zapytała kiedyś Udo. - Co za siła przekonywania, co za ogień! To urodzony przywódca! Wówczas tylko skinął głową. W pełni podzielał jej zdanie. A odrobina chwały Wóhlerta spadała też na niego. Teraz całymi godzinami roztrząsał te wszystkie powiązania. Czyżby to był zbieg okoliczności, że właśnie gospodyni 77 Williego poświadczyła upadek Mehmeta? Staruszka, zwłaszcza taka jak Gertruda RoBkamp, sprawiała wrażenie absolutnie wiarygodnej. Mimo podeszłego wieku trzymała się prosto, a bujne, siwe włosy nosiła upięte w kok na karku. Natychmiast wypełniała swoją obecnością każde pomieszczenie, do którego wchodziła, i nawet najbardziej prymitywni skini zniżali wtedy głos. Nina nazwała ją „bardzo popularną postacią w pewnych kręgach". Dlaczego policja o tym nie wiedziała? „Jakoś przespali ten fakt", stwierdziła. A może po prostu policja nie chciała o tym wiedzieć? - Mamy wielu łączników - oświadczył pewnego dnia Willi. - I to wszędzie! Również na policji? A dlaczego Kurt Pfluger znał jej nazwisko? I co wiedziała Nina? Pytanie za pytaniem spędzały mu sen z powiek, a w ciągu dnia zmuszały do oglądania upiorów. Coraz częściej miał wrażenie, że jest śledzony, czuł kłujące spojrzenia na swoich plecach. Ale kiedy odwracał się, nie było nikogo. „Nędzny tchórzu - strofował siebie w duchu. - Po prostu strach ci depcze po piętach". Nie wiedział tylko, przed czym. I przed kim. Dokładnie tydzień po tym, jak zobaczył podpisany przez Gertrudę RoBkamp protokół, w drodze do domu dla azylantów przypadkiem spotkał Ninę. - A jednak idziesz? W milczeniu skinął głową. Poprzedniego dnia, natknąwszy się na nią na szkolnym korytarzu, bąknął coś o jakimś spotkaniu. Pierwotnie w planach miał dodatkowe zebranie w „Fischerklause", ale zgłosił Williemu, że będzie nieobecny. - Do domu dla azylantów przyjeżdża paru nowych. Nie zaszkodzi być przy tym. Willi pochwalił go za gorliwość. - Potrzebujemy takich jak ty. Zawsze gotowy, zawsze czujny. 78 A potem dodał jeszcze: - Czeka cię miła niespodzianka. Mała spontaniczna akcja. Udo obrzucił go pytającym wzrokiem, ale ten uśmiechnął się tylko tajemniczo. Wspólnie ruszyli do obozu. Udo zebrał się na odwagę. - Dlaczego właściwie pytałaś mnie, czy znam to nazwisko? No wiesz, nazwisko tej staruszki, która widziała wypadek Mehmeta. Odchyliła głowę, wystawiając twarz na zimny styczniowy wiatr. Jej jasne włosy przez moment błysnęły w bladym słońcu. Zamknęła powieki i głęboko wciągnęła powietrze. Podczas wydechu z jej ust wydobyła się mała chmurka pary. „Ależ ta Nina jest piękna" - pomyślał. Przystanęła i spojrzała na niego z zainteresowaniem. - A co, teraz je znasz? Odwrócił się. Nie mógł zdradzić swoich kolegów. Willi jakby mimochodem rzucił kiedyś, że „raz kolega, znaczy na zawsze kolega". - Służymy wielkiej sprawie, pamiętaj o tym. Życie jednostki nie ma znaczenia. Tylko zwarte szeregi czynią nas silnymi. Jesteśmy jednym łańcuchem od Rostocku po Kolonię, od Kilonii po Monachium. Jedynie on nadaje wartość naszemu istnieniu. Dlatego każde słabe ogniwo trzeba usunąć i zlikwidować. Udo nie musiał zaglądać do Dudena*, żeby wiedzieć, że likwidacja oznacza po prostu zabicie człowieka. A w tym przypadku nie chodziło o ciemnoskórych, obcokrajowców czy Żydów, ale o kolegów, którzy przestali być kolegami, lub co gorsza zaszkodzili, ewentualnie mogli zaszkodzić, dobrej sprawie. Jednym słowem: o zdrajców. * Słownik języka niemieckiego (przyp. tłum.). 79 Willi odsunął na bok leżący przy tapczanie chodnik, ukląkł i poluzował jedną z desek w podłodze. Pod nią znajdował się schowek, w którym leżało pudło z mnóstwem papierów. Wyciągnął jakąś rolkę. Niemal obojętnie zsunął gumkę, którą była ściągnięta, a kartki same rozłożyły się jak wachlarz. Na każdej z nich widniało zdjęcie opatrzone nagłówkiem: „Poszukiwany...!" I odpowiednie nazwisko. Pod twarzami mężczyzn kłuło w oczy krwistoczerwone zdanie: „Zdrajcom śmierć!" Udo mignęła przed oczami kartka z szubienicą w prawym dolnym rogu. Wypisane tam nazwiska były przekreślone czerwonym tuszem. - Tutaj nie przebieramy w środkach - stwierdził Willi. -Nie możemy sobie na to pozwolić. Tak jak nasz Ftihrer nie cofamy się przed użyciem przemocy. Zgniłe jabłko w koszyku zaraża całą resztę. Czasem trzeba być bezwzględnym nawet wobec rodziny delikwenta. W stanie wojny wszystkie chwyty są dozwolone. A pamiętaj, że my jesteśmy w stanie wojny! Wojny przeciwko liberalno-kapitalistycznemu systemowi Republiki Federalnej. Ten system nie potrafi już zmotywować swoich obywateli do działania dla dobra ojczyzny. Udo zerknął na jedno ze zdjęć. „Lothar Muller", odczytał napis. Sympatyczna twarz! Twarz zdrajcy! Willi jednym pogardliwym ruchem ręki zmiótł plakat ze stołu i chwycił chłopca za ramiona. - Udo, muszą nastąpić rewolucyjne przemiany. A podczas rewolucji cel uświęca środki. Udo oszołomiony skinął głową. - Tak, tak, oczywiście! - rzucił pospiesznie, zastanawiając się, dlaczego Willi tak natarczywie usiłuje go o tym przekonać. Czy to ostrzeżenie? Może! Może Wóhlert zauważył, że przeczytał nazwisko pod protokołem. Może tak jak Josef Rosenberg jest śledzony? Może Willi obawiał się, że on, Udo, mógłby być takim zgniłym jabłkiem? Może nie tylko strach deptał mu po piętach? A może to jedynie sygnał ostrzegawczy? Tak czy owak Udo rozumiał, że musi trzymać język za zębami. Dlatego powiedział Ninie: - Nie, oczywiście, że nie. Chciałem tylko wiedzieć, dlaczego to nazwisko jest takie ważne! Nie odpowiedziała. Naciągnęła na włosy kaptur kurtki, a potem stwierdziła: - Widziałam cię w środę wieczorem, jak szedłeś do „Fi-scherklause". Nie zareagował. W końcu może chodzić, gdzie mu się żywnie podoba. W piątki ma karate, a w środy spotkania w „Fi-scherklause". So what?* Przed nikim nie musi się tłumaczyć. - W środy przychodzą tam prawicowcy - obrzuciła go spojrzeniem. - Skrajni prawicowcy. „Dlaczego mi to mówi? Co ona może wiedzieć o skrajnych prawicowcach albo w ogóle o polityce?" Willi wytłumaczył mu pewne sprawy. - Partie są totalnie skostniałe. Wszyscy trzymają się swoich stołków w parlamencie. W końcu każde miejsce to kasa. Ich własna kasa. A im dłużej tam posiedzą, tym dłużej dostaną diety. Nie mówiąc już o tym całym bagnie korupcyjnym! Naprawdę sądzisz, że politycy CDU, CSU, FDP, SPD albo Zieloni reprezentują interesy niemieckiego obywatela? Ani trochę! Udo pomyślał o dziadku i mieszkaniach przyznanych azylantom. Tymczasem realizację projektu wstrzymano. Dziadek został na lodzie. Dosłownie. Nadal mieszkał w zawilgoconym domku na działce, a azylanci stłoczeni jak śledzie w beczce zajmowali dawny magazyn amunicji. Mieszkania stały puste, ponieważ brak środków i problemy natury technicznej uniemożliwiały przeprowadzenie prac wykończeniowych. W każdym razie tak twierdził kierownik budowy. Nieoficjalna wersja głosiła, że obawiano się proble- Z ang. - No i co z tego? (przyp. tłum.). 81 mów z miejscowymi. Poza tym zbliżały się wybory regionalne! W takiej chwili podobna decyzja nie byłaby popularna. - Żadna szycha nie puści farby za pięć dwunasta. Dlatego odłożyli to na później. Po wyborach wszystko wróci do normy. Nagle odebrało im pamięć. Ale potem znowu będą praktykować tę swoją miłość bliźniego. W języku Wóhlerta brzmiało to nieco inaczej, ale czyż obaj nie mieli na myśli tego samego? - Ogłupianie jednostki weszło im w krew. Miliony żółtków i czarnuchów zalewają nasz kraj. I co, widać jakiś koniec tej powodzi? A gdzie tam! Dyskutuje się i dyskutuje o tym zatrzymaniu imigracji, ale czy jest efekt? Żadnego! * Udo w milczeniu słuchał jego wywodów i co najwyżej z aprobatą przytakiwał głową. Bo dziadek mówił to samo. Aczkolwiek innymi słowami. A przecież nie był skrajnym prawicowcem ani nawet konserwatystą. Udo zapytał go kiedyś, na jaką partię zagłosuje. Ale on zaśmiał się tylko. I bynajmniej nie był to radosny śmiech. - Nie mam pojęcia, mój chłopcze! Duże partie różnią się od siebie jedynie twarzami polityków. Wszystkie przed wyborami obiecują gruszki na wierzbie. Ale potem totalna amnezja! - Amnezja? - Zanik pamięci - wyjaśnił dziadek. - Niestety dotyczy ort tylko przedwyborczych obietnic. Bo poza tym politycy dokładnie wiedzą, jak nabić sobie kabzę. Udo szedł w milczeniu obok Niny, marząc o takiej małej amnezji. Najchętniej wymazałby z pamięci nazwisko tej emerytki. I zdjęcie małej Hannah. W ogóle te wszystkie zdjęcia. Pełne nienawiści i krwi. 82 A także widok pobitego Josefa Rosenberga. To przede WSzystkim. - I co? - drążyła Nina. - „Fischerklause" jest teraz twoją ulubioną knajpą? Co środa w doborowym towarzystwie? „Mogę chodzić, gdzie chcę" - pomyślał znowu Udo. Ale głośno powiedział: - Nie, nie, wierz mi, wszystko wygląda zupełnie inaczej. Sam zauważył, jak żałośnie to zabrzmiało. Żałośnie i nędznie! Bez swoich kolegów był kompletnym zerem! - Tylko nie strzel jakiegoś głupstwa - powiedziała Nina zdumiewająco łagodnym głosem. - Z nimi nie ma żartów! Przed domem dla azylantów stało kilka radiowozów. Teren wokół płotu patrolowali umundurowani policjanci. Zatrzymali Ninę i Udo. - Stójcie! Nie możecie tam wejść. - Co się tutaj dzieje? - zapytała Nina. Policjant wzruszył ramionami. - Włamanie i jakieś gryzmoły na ścianach. Po chwili przekonali się o tym na własne oczy. Na szarych murach domu dla azylantów wymalowano sprayami swastyki i hasło: Obcokrajowcy precz! Pod napisem widniała szubienica. 11 Udo i Nina stali już dłuższy czas w bramie wejściowej. Jakby żadne z nich nie mogło się zdecydować na pożegnanie. - Myślę, że... - zaczął Udo, spoglądając na Ninę. Skinęła głową. - Tak, oczywiście. Pewnie już późno! Rzuciła okiem na zegarek. - Dochodzi jedenasta. Oboje zamilkli. 83 - Chcesz wpaść jeszcze do mnie? - zapytała. Na szczęście uliczna lampa przed bramą Buchenweg 15 migotała jak płomień świecy, dzięki temu Nina nie widziała, że Udo poczerwieniał jak burak. - A co na to twoja mama? - Ma nockę. Matka Niny była pielęgniarką. Nockę! - OK - stwierdził. - Jeśli nie będziesz miała z tego po\ du przykrości. Potrząsnęła głową. - Coś ty! Mama wie, że nie jestem już dzieckiem. Poza tj umiem na siebie uważać. Co do tego Udo nie miał wątpliwości. Po krótkiej rozmowie przez komórkę policjant ostatecz-nie wpuścił Udo i Ninę na teren obozu. - W porządku, możecie wejść! W środku wyglądało jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Wszystkie sprzęty były strzaskane. W biurze oraz w gabinecie pana Pflugera walały się rozrzucone akta z wyrwanymi kartkami, a komputer i telewizory miały rozbite monitory. Najgorszy był jednak ten zapach. Śmierdziało jak w kloace. Udo usiłował oddychać wyłącznie ustami. Nina przyłożyła sobie do nosa chusteczkę. - Tchórzliwe psy - pan Pfluger trząsł się ze złości. Jego niebieskie oczy, zazwyczaj tak spokojne, nabiegły krwią. Policjanci wchodzili i wychodzili, oglądali rozbite szyby, dwóch ubranych po cywilnemu sporządzało notatki, a trzeci fotografował miejsce zdarzenia. - Kiedy to się stało? - zapytała Nina. Kurt Pfluger wzruszył ramionami. - Przyszli nad ranem. Około piątej, jak twierdzi strażnik. Pobili go. Cały koszmar trwał góra dziesięć minut. 84 „Szybka akcja" - przemknęło Udo przez myśl. Niemal jednocześnie poczuł bolesne łupanie w skroniach. „Narysowałem plan sytuacyjny domu dla azylantów!" - Dobra robota! - pochwalił go Willi. * - Zamaskowany napastnik trzymał na muszce mężczyzn, którzy wyszli ze swoich pokoi - ciągnął kierownik. - Na szczęście żaden nie próbował zgrywać bohatera. Wszyscy zamilkli. Spojrzeli na bawiące się w świetlicy dziecko, które spod krzesła z rozciętą tapicerką wyciągnęło lalkę. Zabawka nie miała nogi. Dziewczynka wzięła ją delikatnie na ręce i zaczęła kołysać. Udo zauważył, że Nina z trudem powstrzymuje łzy. - Dlaczego tu tak śmierdzi? - zapytał. Kurt Pfluger drgnął gwałtownie. On również zadumał się, obserwując scenę w świetlicy. - Co powiedziałeś? Ach tak, smród! - chrząknął, po czym zagryzł wargi. - Te gnojki przyniosły ze sobą dwa albo trzy wiadra z gównem. Zauważył, że chłopak wzdrygnął się z obrzydzenia. - Tak, Udo, z gównem. Bo słowo ekskrementy po prostu tu nie pasuje. Zwłaszcza, że jeden z nich nasikał na nieprzytomnego strażnika - nagle zawiesił głos i przesłonił ręką oczy. W tej samej chwili podeszła do nich młoda policjantka. - Na razie skończyliśmy. Potrzebna będzie jeszcze lista uszkodzonego inwentarza. - Tak, tak, naturalnie - powiedział pan Pfluger. - Uszkodzony inwentarz, tak, już idę. Przez reszitę dnia wraz z mieszkańcami obozu wynosili z domu szczątki mebli. Usunięto też potrzaskany monitor i telewizor. Podarte dokumenty spakowano w szare reklamówki, a stosy akt ułożono na ławkach. Potem zaczęło się wielkie sprzątanie. Udo kilka razy o mało nie zwymiotował, ale na szczęście jakoś wytrzymał. Podobnie Nina, Juri, Seth i Albin. 85 - Ładne gówno - stwierdził Albin. Udo spojrzał na niego zdumiony. Kpi sobie czy co? Ale chłopak miał kamienną twarz. - Lepiej sprzątać gówno niż zwłoki - odparł. Przez moment jakby zadumał się nad brudną, śmierdzącą szmatą, którą miał w dłoni. - Są gorsze rzeczy - dodał jeszcze po cichu. I właśnie to zdanie utkwiło Udo w głowie. Słyszał je nawet teraz, o jedenastej wieczorem, stojąc z Niną przed wejściem do jej mieszkania przy Buchenweg. Zwłoki, krew, wszędzie krew, rozkładające się trupy, śmierdzące kloaki! - No chodź już - ponagliła go, niemal siłą wciągając przez próg. - Wyglądasz, jakbyś rzeczywiście zaraz miał zemdleć. Nina mieszkała z matką na drugim piętrze. W korytarzu unosił się przyjemny, cytrynowy zapach środków czyszczących. Płytki zdobione secesyjnym wzorem lśniły czystością. Na drzwiach wisiała mała złota tabliczka z nazwiskiem „Bróddin". Nina przekręciła w zamku klucz i zapaliła światło. - Zrobię nam gorącą czekoladę - oznajmiła. I po raz pierwszy, odkąd rankiem na szarych murach domu dla azylantów zobaczyli swastyki, napis Obcokrajowcy precz! i szubienicę, nieznacznie się uśmiechnęła. - To panaceum mojej mamy. Pomaga w stu procentach na ból głowy, skurcz w żołądku i odciski. Udo nieśmiało wyszczerzył zęby w uśmiechu i ruszył za nią do kuchni. Z szafy pod zlewem wyciągnęła rondel, a z lodówki napoczęty woreczek mleka. Niemal całą jego zawartość przelała do garnka, który postawiła na kuchennej płycie. Pozostałą część wymieszała w białej filiżance razem z kakao i dwoma łyżkami cukru, po czym dodała brązową, gęstą papkę do wrzącego, powoli podchodzącego do góry mleka. Udo bacznie ją obserwował. Każdy ruch Niny był spokojny i zdecydowany, jakby przyrządzała to cudowne panaceum niezliczoną ilość razy. Przez ułamek sekundy poczuł kretyń- 86 skie pragnienie, żeby na zawsze zatrzymać tę chwilę: ona patrzyłaby na wrzącą czekoladę, a on siedziałby przy wyszorowanym do połysku kuchennym stole, czując narastające przyjemne łaskotanie w brzuchu. Po chwili postawiła przed nimi dwa kubki z gorącym czekoladowym napojem i usiadła naprzeciwko Udo. - Właściwie brakuje jeszcze bitej śmietany na wierzchu -wyjaśniła. Udo milczał, ogrzewając o kubek swoje dłonie, które wciąż były zimne. Potem upił łyk. - I jak? - zapytała. - Dobre - odparł, a ponieważ nadal na niego patrzyła, powtórzył: - Dobre, naprawdę, nawet bez śmietany! - Rozumiesz to wszystko? - odezwała się, kiedy końcem języka oblizał swój mały, czekoladowy wąsik. Nie był pewien, co miała na myśli. Napaść na dom dla azylantów, te gryzmoły, zniszczone meble, wiadra z ekskrementami? A może całość? - Co? - zapytał. - Czy co rozumiem? - Ciągle jakieś wojny - odparła. - Wojny przeciwko wszystkim i każdemu. Milczał. Mógłby powiedzieć, że wojny istnieją od zawsze. Ale wiedział, że od czasu ataków w Ameryce wszystko się zmieniło. Wcześniej zazwyczaj prowadzono wojnę przeciw jednemu wrogowi. Wróg był widzialny i miał konkretne imię. Hitler toczył wojnę z Żydami i imperialistami. Willi wyjaśnił mu, że afgańscy bojownicy i terroryści też walczą przeciwko imperialistom. Oczywiście zawsze szkoda niewinnych ofiar, ale nie sposób ich uniknąć. Udo przypomniał sobie pewien wywiad w telewizji. Jego rodziców aż zatkało z oburzenia, kiedy dawny terrorysta RAF-u*, Horst Mahler, obecnie adwokat NDF, zabrał głos w sprawie ostatnich zamachów. * Frakcja Czerwonej Armii (niem. Rotę Armee Fraktion, w skrócie RAF) - radykalna organizacja terrorystyczna, ideologicznie związana z marksizmem, anarchizmem i Nową Lewicą, działająca w Niemczech od lat 70. do końca lat 90. (przyp. tłum.). 87 - Moim zdaniem to wojownicy gotowi do najwyższych ofiar - stwierdził. - Chylę przed nimi czoło. To nie są szaleńcy, oni ucieleśniają armię, która pragnie pokonać imperialistycznego wroga. Wydarzenia w Ameryce stanowią zapowiedź walki z globalizmem, podkopującym podstawę istnienia całych narodów. Potęga pieniądza zostanie pokonana. A wtedy rozwiąże się również problem Żydów. Bo potęga pieniądza jest potęgą Żydów! Po tych słowach mama oburzona zerwała się z miejsca i wyłączyła telewizor. - Jak to możliwe, że ten facet bezkarnie plecie w telewizji takie bzdury? Czy po to mój ojciec walczył z faszystami? - Uspokój się, Gerdo - powiedział tata. - Przecież nikt nie traktuje go serio. - Na początku o Hitlerze też tak mówili. Kto traktowałby serio zwykłego szeregowca? A kiedy zaczęli traktować go serio, było już za późno! * - O czym myślisz? - zapytała Nina. - Masz taki nieobecny wzrok. - Sorry - wymamrotał Udo, upijając jeszcze jeden łyk czekolady. Panaceum na ból głowy, skurcz w żołądku i odciski. Czy pomoże również na rodzące się nagle wątpliwości? Na poczucie winy, które przez cały dzień mu ciążyło? I niemal przygniotło go do ziemi, gdy Albin stwierdził, że lepiej sprzątać gówno niż zwłoki. Udo przeczuwał, że napaść na dom dla azylantów była jedynie sygnałem ostrzegawczym. Małą niespodzianką, jak to z uśmiechem na ustach określił Willi. Udana, szybka akcja! * - Dlaczego ciągle jest wojna? - Nina powtórzyła swoje pytanie. Zadała je głośno bardziej samej sobie, ale mimo to odpo- 88 wiedział. Niemal odruchowo zacytował słowa, które ostatnio usłyszał od dziadka i które mocno wryły mu się w pamięć. Umiejętność powiedzenia czegoś mądrego na temat wojny wydawała mu się w takiej chwili szalenie ważna. - Po pierwsze na wojnie zarabiają zawsze ci sami, czyli handlarze, którzy obu stronom konfliktu sprzedają broń, granaty i bomby. Po drugie ludzie ciągle dają się zwodzić jakimś przywódcom. Nie ma „świętych wojen". A jednak nawet podczas drugiej wojny światowej duchowni błogosławili broń. Wcześniej wymordowano Indian w imię Kościoła, i zrzucono bombę na Hiroszimę. Wszystko pod przykrywką sprawiedliwości. Zamilkł. Nina spojrzała na niego zdumiona i odstawiła na stół pusty kubek. - Czyli zgadzasz się z tym, że nie można usprawiedliwić przemocy? Dziadek powiedział jeszcze: - Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. - Nie - wyznał Udo. - Moim zdaniem przemoc rodzi jeszcze większą przemoc. Po tych słowach zrobiło mu się niedobrze. Zdążył jeszcze dobiec do toalety. I z czekoladowym napojem zwymiotował ten cały koszmarny dzień. Ale słowa i obrazy pozostały, a wraz z nimi smak goryczy w ustach. * Kiedy wrócił z łazienki, Nina nadal siedziała przy stole. „Byle tylko nie zaczęła się litować" - pomyślał. Było mu już wystarczająco głupio, że zwymiotował. Chociaż cały dzień pracowali razem, jak to się mówi: ramię w ramię. Lecz istniała między nimi zasadnicza różnica. Nina zapewne myślała, że ten koszmarny widok i smród tak go dobiły Ale on, Udo Lehnhof, wiedział, dlaczego żołądek dosłownie wywrócił mu się na drugą stronę. Przemoc rodzi jeszcze większą przemoc. Święta prawda! 89 Jak ładnie to ujął: „Przemoc rodzi jeszcze większą przemoc". - Chyba już pójdę - wymamrotał pod nosem. Podniosła wzrok. - Mam nadzieję, że nie jesteś jednym z tych macho, którzy zawsze muszą zgrywać bohatera? - Nie przepadam za macho - powiedziała kiedyś do Josefa Rosenberga. To było chyba wieki temu. - Nie, jasne, że nie - odparł. - Ale czuję się parszywie! - Cóż, nic dziwnego... - stwierdziła. Czyżby coś wiedziała? Co? Usiadł. - Nie miej tego za złe Elzie. - Elzie? - Tak, ona też widziała, jak szedłeś do „Fischerklause". I powiadomiła o tym pana Pflugera. Jest przekonana, że prawicowcy wysłali cię na przeszpiegi. Dlatego rzucała ci dzisiaj te jadowite spojrzenia. Czyżby? Niczego nie zauważył. Jedynie na stołówce zwrócił uwagę na zmianę jej zachowania. A zatem nabrała podejrzeń... Spokój, jedynie spokój go uratuje. Musi patrzeć wrogowi prosto w oczy. - A co na to pan Pfluger? Nina wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia! Pewnie ją uspokoił. Jest ciemnoskóra i wszędzie węszy niebezpieczeństwo. Zresztą nic dziwnego -po tym, co przeszła na misji. Nina położyła na jego ramieniu swoją szczupłą dłoń. - Na początku też byłam na ciebie wściekła. Pamiętasz, po tej historii z plakatem. Ale teraz już wiem. Każdy może się pomylić, prawda? 90 12 Czasami wystarczy jedno zdanie, żeby człowiek przejrzał na oczy. „Każdy może się pomylić, prawda?" Udo zastanawiał się nad tym przez całą drogę. Nie, to nie było to jedno zdanie. Ono rozwiało jedynie resztkę wątpliwości. Fakt, pomylił się. Nawet nie śmiał o tym pomyśleć, ale taka była prawda: POMYLIŁ SIĘ! Tylko jego „pomyłki" nie naprawi jeden uśmiech. Miał wrażenie, że czuje jej ciepłą dłoń na swoim ramieniu, że widzi, jak z przepraszającym uśmiechem na ustach mówi: - Każdy może się pomylić! Nie, Nino Bróddin, moja pomyłka nie podlega pod kategorię: Każdy może się pomylić! Trzymał z „kolegami", którzy nie cofnęli się nawet przed zabójstwem. Poza tym już wcześniej miał wątpliwości. Był tylko zbyt wielkim tchórzem, żeby dopuścić do siebie całą prawdę. A przecież wszystko rysowało się tak jasno, tak strasznie wyraźnie, że na samą myśl o tym zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Choćby ten podpis emerytki, którą okazała się Gertruda Rofikamp. Kobieta bez reszty oddana „sprawie". W tym przypadku nie chodziło jednak o abstrakcyjną ideę czy przedmiot, ale o życie tureckiego chłopaka, który nie skrzywdził nawet muchy. Tego nie załatwi jedno żałosne zdanie: - Sorry, pomyliłem się. Co gorsza właśnie on, Udo Lehnhof, zdobył i przekazał im adres oraz nazwisko ofiary. To błąd nie do naprawienia! A potem Hannah! Jak mógł uwierzyć, że jego „przyjaciele" nie mają z tym nic wspólnego! Bo Willi oświadczył, że nie wyżywają się na dzieciach? Przecież sam opowiadał mu o śledzeniu Josefa Rosenberga. Szpiegowali go tylko po to, aby Udo mógł sprawić bezbronnemu porządne lanie. Nie ma co, piękne bohaterstwo: pobić do nieprzytomności chłopaka trzymanego przez cztery 91 silne łapska. Moje gratulacje, to był naprawdę szczyt odwagi i determinacji! A wszystko zaczęło się od tego plakatu, kiedy zaatakowano Udo, niesłusznie nazywając go nazistowską świnią. „Naprawdę nią zostałem - pomyślał. - Na dodatek znacznie większą niż ktokolwiek przypuszcza". Ale wciąż wątpił. A pismo polecające do Kurta Pfltigera paliło go w kieszeni. W głębi serca nie chciał być szpiclem! Dlatego, zanurzając twarz w futerku Bruta, czuł tak wielkie ukojenie. Był nazistowską świnią i na dodatek szpiclem! - Nasz Udo? To niemożliwe - powiedzieliby zdumieni rodzice. - On sam pomaga w obozie dla uchodźców! No cóż, obóz dla uchodźców... Wspomnienie wróciło jak bumerang. W tym wypadku nawet genialny strateg pokroju Williego Wóhlerta wykonał niewłaściwy ruch. Taki mięczak jak on, Udo Lehnhof, nie nadawał się na szpiega. Cienias z niego i tyle! Nawet jeśli Kurt Pfluger z Niną dali się nabrać! Elza przejrzała go na wylot. I nie pomogła niewinna buzia. Ta kobieta już raz patrzyła śmierci w oczy. Potrafiła zwęszyć niebezpieczeństwo i rozpoznać wilka w owczej skórze. Tak jak Albin. Pewnie specjalnie powiedział o tych zwłokach. Ładne gówno! I co teraz? Udo pomyślał o listach gończych, które pokazał mu Willi. Zdrajcom śmierć! - głosił napis na plakacie. * - Tutaj nie przebieramy w środkach - w jego uszach znowu zabrzmiał głos Williego. - Raz kolega to na zawsze kolega. Każde słabe ogniwo musi zostać usunięte. On był słabym ogniwem. Słabym ogniwem w łańcuchu sięgającym od Rostocku po Kolonię, od Kilonii po Monachium. Zgniłe jabłko w koszyku zaraża resztę. On był zgniłym jabłkiem. 92 - Na wojnie wszystkie środki są dozwolone - zwykł powtarzać Willi. A oni walczyli z liberalno-kapitalistycznym systemem Republiki Federalnej. W głębi duszy Udo nigdy nie wierzył, że terroryści są niewinnymi bojownikami o wolność. Oczywiście ich zamachy; były świetnie zorganizowane i wstrząsnęły całym światem. Światem, który żądny sensacji kierował obiektywy swoich kamer na każde nieszczęście, każdy mord, na krew i przerażenie. - Nie wierz mediom - fuknął pewnego razu Willi, odpowiadając na zadane pytanie. - Powinieneś już wiedzieć, kto za tym wszystkim stoi: globalny kapitalizm, Żydzi i zdrajcy, którzy wszędzie mają swoich szpicli. I powiało grozą, kiedy beznamiętnym tonem dodał: - Rozumiesz, w takim przypadku nie możemy oszczędzić nawet rodziny. To znaczy, kiedy walczymy ze zdrajcami i szpiclami, którzy zdradzili wielką sprawę. Dlaczego od razu nie zauważył, że zaufanie Williego jest tylko pozorne? Przecież on przez cały czas mu groził...! - W walce ze zdrajcami i szpiclami nie znamy litości! W nagłym przypływie paniki błyskawicznie obejrzał się za siebie. Czy ktoś nie zniknął w bramie tamtego domu? Miał wrażenie, że czuje, jak mocne ręce „kolegów" ściskają go za gardło. Z trudem złapał powietrze. „Chłopie, nie pękaj - pomyślał. - Spokojnie idziemy dalej do domu. Głęboki wdech i wydech". OK, był obserwowany. Pewnie przez całą sobotę. W takim razie Willi będzie jutro wiedział, że pomagał sprzątać obóz. - Taktyka - może powiedzieć. - Średnia przyjemność. Potem wypiłem jeszcze coś u Niny. Nieszkodliwa osóbka. Cierpi na kompleks Matki Teresy, wszystkim chciałaby pomóc. Poza tym nie ma nic wspólnego z obcokrajowcami. Pytanie tylko, czy Willi to kupi? W każdym razie nie może się dowiedzieć, że Udo przestał wierzyć w ich wielką sprawę. Czy w ogóle w nią wierzył? Owszem, wciąż jeszcze czuł 93 silne łapska. Moje gratulacje, to był naprawdę szczyt odwagi i determinacji! A wszystko zaczęło się od tego plakatu, kiedy zaatakowano Udo, niesłusznie nazywając go nazistowską świnią. „Naprawdę nią zostałem - pomyślał. - Na dodatek znacznie większą niż ktokolwiek przypuszcza". Ale wciąż wątpił. A pismo polecające do Kurta Pflugera paliło go w kieszeni. W głębi serca nie chciał być szpiclem! Dlatego, zanurzając twarz w futerku Bruta, czuł tak wielkie ukoienie. Był nazistowską świnią i na dodatek szpiclem! - Nasz Udo? To niemożliwe - powiedzieliby zdumieni rodzice. - On sam pomaga w obozie dla uchodźców! No cóż, obóz dla uchodźców... Wspomnienie wróciło jak bumerang. W tym wypadku nawet genialny strateg pokroju Williego Wohlerta wykonał niewłaściwy ruch. Taki mięczak jak on, Udo Lehnhof, nie nadawał się na szpiega. Cienias z niego i tyle! Nawet jeśli Kurt Pfluger z Niną dali się nabrać! Elza przejrzała go na wylot. I nie pomogła niewinna buzia. Ta kobieta już raz patrzyła śmierci w oczy. Potrafiła zwęszyć niebezpieczeństwo i rozpoznać wilka w owczej skórze. Tak jak Albin. Pewnie specjalnie powiedział o tych zwłokach. Ładne gówno! I co teraz? Udo pomyślał o listach gończych, które pokazał mu Willi. Zdrajcom śmierć! - głosił napis na plakacie. * - Tutaj nie przebieramy w środkach - w jego uszach znowu zabrzmiał głos Williego. - Raz kolega to na zawsze kolega. Każde słabe ogniwo musi zostać usunięte. On był słabym ogniwem. Słabym ogniwem w łańcuchu sięgającym od Rostocku po Kolonię, od Kilonii po Monachium. Zgniłe jabłko w koszyku zaraża resztę. On był zgniłym jabłkiem. 92 * - Na wojnie wszystkie środki są dozwolone - zwykł powtarzać Willi. A oni walczyli z liberalno-kapitalistycznym systemem Republiki Federalnej. W głębi duszy Udo nigdy nie wierzył, że terroryści są niewinnymi bojownikami o wolność. Oczywiście ich zamachy były świetnie zorganizowane i wstrząsnęły całym światem. Światem, który żądny sensacji kierował obiektywy swoich kamer na każde nieszczęście, każdy mord, na krew i przerażenie. - Nie wierz mediom - fuknął pewnego razu Willi, odpowiadając na zadane pytanie. - Powinieneś już wiedzieć, kto za tym wszystkim stoi: globalny kapitalizm, Żydzi i zdrajcy, którzy wszędzie mają swoich szpicli. I powiało grozą, kiedy beznamiętnym tonem dodał: - Rozumiesz, w takim przypadku nie możemy oszczędzić nawet rodziny. To znaczy, kiedy walczymy ze zdrajcami i szpiclami, którzy zdradzili wielką sprawę. Dlaczego od razu nie zauważył, że zaufanie Williego jest tylko pozorne? Przecież on przez cały czas mu groził...! - W walce ze zdrajcami i szpiclami nie znamy litości! W nagłym przypływie paniki błyskawicznie obejrzał się za siebie. Czy ktoś nie zniknął w bramie tamtego domu? Miał wrażenie, że czuje, jak mocne ręce „kolegów" ściskają go za gardło. Z trudem złapał powietrze. „Chłopie, nie pękaj - pomyślał. - Spokojnie idziemy dalej do domu. Głęboki wdech i wydech". OK, był obserwowany. Pewnie przez całą sobotę. W takim razie Willi będzie jutro wiedział, że pomagał sprzątać obóz. - Taktyka - może powiedzieć. - Średnia przyjemność. Potem wypiłem jeszcze coś u Niny. Nieszkodliwa osóbka. Cierpi na kompleks Matki Teresy, wszystkim chciałaby pomóc. Poza tym nie ma nic wspólnego z obcokrajowcami. Pytanie tylko, czy Willi to kupi? W każdym razie nie może się dowiedzieć, że Udo przestał wierzyć w ich wielką sprawę. Czy w ogóle w nią wierzył? Owszem, wciąż jeszcze czuł 93 tego koleżeńskiego ducha, tę falę, która dawała mu poczucie bezpieczeństwa wynikające z przynależności do grupy. Ale Udo nie chciał trzymać z mordercami, nie chciał takich kolegów, którzy śmiertelnie wystraszyli dziecko, a potem obcięli mu włosy. Sęk w tym, że oni nie mogą poznać prawdy. Nigdy! Musi udawać, że nadal wierzy we wszystko, co mówi Willi i cała reszta. Jeśli się zdemaskuje, to będzie zgubiony. Znowu usłyszał za plecami czyjeś kroki. - Mamy dla ciebie misję - oznajmił Willi kilka dni później. Udo poczuł, że cały cierpnie z przerażenia. Misję? O mój Boże, jak ma się zachować? Pewnie chodzi o jakąś dobrze zaplanowaną akcję, rach ciach i znowu kilku obcokrajowców mniej. Może nawet zaatakują dom dla azylantów? Czy tym razem pójdą w ruch butelki z benzyną? Jak się od tego wykręcić? Wóhlert nie zniesie żadnych wymówek. Nabierze tylko podejrzeń. W końcu przecież wysłali Udo po to, aby na miejscu rozpoznał sytuację. Willi z pewnością wie, że godzinami pomagał przy sprzątaniu. Chociaż wcale o tym nie rozmawiali. Jak dotąd. Wóhlert chyba czytał w jego myślach. Na szczęście nie we wszystkich. - Nie, nie to co myślisz. Domem dla azylantów zajmiemy się potem. Oni już poczuli zapach niebezpieczeństwa - zarechotał złośliwie. - Na razie mamy inne plany. Rozkaz z samej góry. Nowa sytuacja polityczna na świecie wymaga, abyśmy pomyśleli o narybku. Musimy otworzyć się na dzieci, bo one są naszą przyszłością. Udo odetchnął głęboko, z trudem powstrzymując westchnienie ulgi. - Przygotowaliśmy na ten weekend szkolną demonstrację w Greifswaldzie. A potem festyn dla maluchów. Wszystko 94 gratis. Cola, kiełbaski i ciasto. Dzieciaki przylecą jak pszczółki do miodu. Ich rodzice również. Potrzebujemy jeszcze kilku pomocników, którzy będą pilnować porządku podczas skoków w workach i rzucania do puszek. Skoki w workach, rzucanie do puszek? Willi Wóhlert pochwycił pytające spojrzenie Udo. - Tak, tak, skoki w workach i rzucanie do puszek. Oprócz tego koło fortuny, sklejanie samolotów i sylwetkowe tarcze strzelnicze. To przyciąga jak magnes, mój drogi. I znowu ten wredny śmiech. „Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?" - zastanawiając się nad tym, Udo usłyszał własny głos: - No jasne, już kumam. Dadzą się złapać na lep! Willi poklepał go przyjacielsko po plecach. - To mi się podoba. Łysi czasem tak powoli jarzą. Na szczęście ty masz nie tylko właściwe nastawienie, ale i głowę do tej roboty - spojrzał przenikliwie na Udo. - Możesz daleko zajść! Jesteś moim protegowanym i wiele drzwi stoi przed tobą otworem. Weź to pod uwagę! - Naturalnie - Udo poczuł się nieswojo. „Ufa mi? Czy tylko próbuje uśpić moją czujność? Jeśli kiedykolwiek dowie się, co naprawdę myślę, to mnie zabije". - Kto jeszcze pojedzie? Zapytał, nie chcąc skupiać swojej uwagi na karierze w szeregach skrajnej prawicy pod troskliwymi skrzydłami Willie-go. Już sama taka perspektywa przyprawiała go o mdłości. Jak ma się wywinąć z żelaznego uścisku? Nie myśleć o tym. To było jedyne wyjście w tej chwili. Festyn dla dzieci w Greifswaldzie, a przedtem szkolna demonstracja - brzmi całkiem OK. Ani słowa o przemocy. Chodzi jedynie o narybek. - Nowa linia frontu prawicy - oświadczył Willi. - Wolfgang zabierze cię swoim samochodem. Góra chciała dwóch łebskich facetów ze starych landów Dobrych, niewinnie wyglądających dialektyków. Mają być młodzi. Młodzi i dynamiczni. 95 Zaledwie kilka dni wcześniej Udo na dźwięk tych słów dumnie wyprężyłby pierś. Młody, dynamiczny, łebski facet o całkiem niewinnym wyglądzie. Teraz każda pochwała ściskała go za gardło. Jak pętla wokół szyi. - Muszę jeszcze porozmawiać z rodzicami! - powiedział chrypliwie. Willi zmarszczył brwi. - Spodziewasz się problemów? Udo chrząknął. - Nie, nie, skądże! Po prostu powiem, że wyjeżdżam na weekend do Greifswaldu z klubem karate. Jako opiekun dzieciaków. Na pewno pochwalą moje zaangażowanie. Usłyszał swój nienaturalny śmiech, ale Willi tylko skinął głową. - W takim razie umowa stoi. Wolfgang odbierze cię z domu w piątek po południu. * Udo trafnie przewidział reakcję rodziców. - Naprawdę jestem z ciebie dumna - oświadczyła mama. - Odkąd chodzisz do klubu karate, rozwijasz swoje najlepsze cechy. - Można tak powiedzieć - przytaknął ojciec, wtykając mu do ręki dwadzieścia euro. - Kup tam sobie coś ekstra. To wcale nie było potrzebne, ponieważ Udo też miał dostać wszystko za darmo. * Spali w odnowionym schronisku. Generalnie rzecz biorąc: pierwsza klasa! Na śniadanie ogromny szwedzki stół, świeże owoce plus jajecznica na boczku ze smażonymi ziemniakami, i to wczesnym rankiem. - Młóć, ile wlezie - powiedział Wolfgang. - Bo dzień będzie długi! - I parszywy - rzucił siedzący obok łysol. - Non stop rżniesz dobrego wujka i tylko się uśmiechasz - wykrzywił twarz w grymasie. Usłyszał to jeden ze starszych opiekunów. 96 -Nie życzę sobie żadnych incydentów, zrozumiano? —jego głos zabrzmiał tak, jakby byli na placu koszarowym. I nagle przy długim stole zapadła cisza. - Walka o dzieci naszych greifswaldzkich kolegów jest walką o niemiecki naród. A dzieci są nadzieją i przyszłością Niemiec, nie zapominajcie o tym! Wszyscy skinęli głowami. Naturalnie to była jedyna słuszna strategia! * Na obrzeżach starego hanzeatyckiego miasta, za ponurym blokowiskiem koledzy z Greifswaldu rozbili olbrzymi namiot. W zimowym słońcu flaga NDF jaśniała krwistą czerwienią. Już przy samym wejściu dwóch skinów rozdawało dzieciom białe baloniki z czarnym napisem NDF. W namiocie stały długie drewniane stoły i ławki. Schludnie ubrane dziewczęta w białych bluzkach i czarnych wełnianych bezrękawnikach nalewały maluchom colę, serwowały smażone kiełbaski, a nawet ciasto domowej roboty Kuchenny stół przykryto śnieżnobiałym, papierowym obrusem. Z przodu widniał czarny napis: „USA - międzynarodowa centrala ludobójstwa". - Czy to nie przestraszy dzieci? - Udo spytał szeptem Wolfganga. Ten potrząsnął głową. - Nie, coś ty. Dzieci nie chcą wojny ani przemocy. Przeczytaj tylko hasła na plakatach, które w ubiegłym tygodniu namalowały na nasze życzenie! Udo przebiegł wzrokiem po transparentach. „Chleba zamiast bomb!" „Pokój dla bojowników o wolność!" „Dzieci chcą żyć!" „Precz z narkotykami!" „Ameryka - kraj terroru i strachu!" „Prawda - pomyślał Udo - mają rację. Przecież niektórzy 97 z dzisiejszych bojowników o wolność zostali wyszkoleni w Ameryce". A Stany Zjednoczone w roli dobrodusznego poczciwiny też mu się jakoś nie podobały. Parę dni wcześniej dziadek powiedział: - To wszystko wcale nie jest takie czarne albo białe! Amerykanie sami mają niejedno na sumieniu! Ale teraz nie to było najważniejsze. Otóż żaden z tych brzdąców nie rozumiał, że NDF nie jest partią pokojową. I że chodzi wyłącznie o złapanie myszek w pułapkę. Nadstawił uszu. Krążący z mikrofonem skin wypytywał dzieci, co sądzą na temat festynu, demonstracji i NDF. - Fajna imprezka - stwierdził mały, pulchny dziesięciolatek, po czym szybko przełknął duży kawał smażonej kiełbasy. - Wszystko za friko. Można jeść, ile wlezie. Przyjaciele, śmiejąc się, poklepali go po plecach. - Demonstracja jest bardzo ważna. To przecież uczniowska inicjatywa na rzecz wolności słowa - oświadczył inny zapytany, poprawiając na nosie okulary. Mógł mieć około dwunastu lat. - Taki jeden zwapniały belfer chciał zakazać opublikowania artykułu w naszej szkolnej gazetce. Poza tym demonstrujemy przeciwko narkotykom i przemocy. Tu wreszcie ktoś nas wysłucha. W końcu nie jesteśmy już małymi dziećmi! Dwie stojące obok niego dziewczynki zachichotały. - Waszym zdaniem to słuszne? - zapytał nad wyraz uprzejmie skin. - Owszem, jasne! - zaszczebiotała mała anielica o niebieskich oczach. Przyjaciółka kuksnęła ją w bok. - Powiedz jeszcze o tej partii! - Jakiej partii? - No tej NDF! - Ach tak - przypomniała sobie, unosząc głowę i prezentując zadarty nosek. - Uważam, że NDF jest naprawdę przyjazna dzieciom. Przynajmniej robi coś dla nas! 98 Skin z mikrofonem był wyraźnie udobruchany. Z zadowoleniem pogłaskał małą po włosach. - Jesteś w porządku! Takich nam potrzeba! Zarumieniła się z radości. Odwróciła głowę, rozkoszując się pełnymi uznania spojrzeniami dorosłych, którzy stali z tyłu. - Moja córka - oświadczyła z dumą puszysta kobieta. Gry i zabawy były takie same jak na każdym dziecięcym festynie. W każdym razie niemal takie same. Maluchy skakały w szarych plastikowych workach po ubitym piasku. Zwycięzcy dostali błyszczące odznaki, imitację Krzyża Żelaznego, do zawieszenia na łańcuszku albo gry towarzyskie z nadrukiem NDF. Kolejna konkurencja polegała na rzucaniu do puszek oklejonych portretami znanych polityków. Dzieciaki miały wielką frajdę, kiedy któraś z nich, brzęcząc, spadała na ziemię. Koło fortuny pokazywało wygraną tylko na czarnych literach NDF, a tarcze sylwetkowe miały na sobie mundury w kolorach kamuflujących i hełmy z napisem NDF. Udo dwoił się i troił. Tu pocieszył płaczące dziecko, które upadło, tam wziął na siebie rolę rozjemcy w sporze dwóch łobuziaków kłócących się o to, kto pierwszy będzie rzucał w polityka. A potem pomógł skleić samolot pewnemu chłopcu, który najwyraźniej miał dwie lewe ręce do tej roboty. - Ale ty jesteś dobry - powiedziała dziewczynka, kiedy opatrzył plastrem jej krwawiące kolano. - Już prawie nie boli! - Widzisz, szast-prast i po bólu! - wskazał palcem na balon, który poszybował pod sam szczyt namiotu. - Pewnie teraz siedzi tam na górze. Po prostu sobie pofrunął. Dziewczynka roześmiała się. Pstryk aparatu fotograficznego. Po chwili podszedł do niego Wolfgang. 99 - Moje uznanie, kolego! Jesteś złoto nie człowiek! Dzieci cię lubią. Taki pozytywny image to prawdziwy skarb! Udo zacisnął zęby i z trudem przywołał uśmiech na twarz. - Dzięki - odparł. - To też ważne. No wiesz, przecież wszyscy jesteśmy przeciw narkotykom i przemocy. Zapragnął, aby i jego ból poleciał w balonie pod sam szczyt namiotu, a potem jeszcze dalej, tak daleko, aż w końcu przestałby go widzieć; nie - aż przestałby go czuć. 13 Ten szum wokół całej sprawy Udo zawdzięczał sytuacji na świecie, która chwilowo się ustabilizowała. Weekend upłynął bez samobójczych ataków i aktów odwetu. W ciągu ostatnich miesięcy właśnie takie doniesienia zdominowały czołówki gazet. A ponieważ teraz nie wydarzyło się nic spektakularnego, „Stadtische Rundschau", „Freie Wochenspiegel", a nawet „Hamburger Morgenpost" zamieściły na pierwszych stronach twarz Udo. Przy nim stała mała dziewczynka, której opatrzył kolano. Właściwie byłoby to całkiem wzruszające zdjęcie, gdyby nie ci dwaj skini w tle, wyprężeni przy fladze NDF. Nie mówiąc już o podpisach pod fotografią. „Prawicowcy się zbroją!" „Walka o dzieci!" „Neonaziści i nowa linia frontu!" Kiedy w poniedziałek rano Udo wszedł do kuchni, ku jego zdumieniu mama i tata siedzieli jeszcze przy śniadaniu. Zwykle ojciec był już w drodze do biura, pracował w firmie komputerowej United World, a mama po sprzątnięciu naczyń jechała rowerem do banku, gdzie przez kilka godzin dziennie 100 urzędowała w okienku. Obrzucili go takim wzrokiem, jakby właśnie ktoś umarł. Toteż spytał zatroskany: - Coś nie tak z dziadkiem? Mama potrząsnęła głową. - Nie, dziadek ma się dobrze. Ojciec bez słowa podsunął mu „Stadtische Rundschau". „Prawicowcy się zbroją!" - odczytał Udo. Obok hasła dwie łatwo rozpoznawalne twarze, jego i tej małej, która upadła, zdzierając sobie kolano do krwi. Z tyłu przy fladze NDF równie wyraźne postacie dwóch skinów. „Niech to szlag!" Usiadł. W tej chwili nie przychodziła mu do głowy żadna odpowiedź na nieme zarzuty rodziców, dlatego przystąpił do lektury artykułu. „W niedzielę wieczorem w Greifswaldzie odbyła się demonstracja skrajnej prawicy. NDF wykorzystała do swoich celów inicjatywę uczniowską postulującą wolność słowa i kształcenia. Członek NDF, Franz Birrlach, wydawca centralnego organu nazistów, «Greifswalder Sprachrohr», zaprosił do starego hanzeatyckiego miasta śmietankę ultraprawicowej sceny politycznej i zademonstrował, w jaki sposób jego «przyjazna dzieciom» partia werbuje zwolenników wśród najmłodszych. W wywiadzie dla naszej gazety Birrlach powiedział: - Te dzieci kochają nas dzisiaj. Kiedy dorosną i wejdą w okres buntu przeciwko swoim obłudnym rodzicom oraz wychowawcom, przypomną sobie o nas i naszych wielkich celach. A jako dojrzali i doświadczeni młodzi ludzie będą mile widziani w szeregach NDF W ostatnim numerze « Greifswalder Sprachrohr», w swoim artykule «Komory gazowe w Ravensbruck?» Birrlach pisał między innymi: «Niektórzy historycy kwestionują nawet założenie, że wRavensbriick ktokolwiek został zagazowany». Zapytany o to, odpowiedział: - Jesteśmy za jasnym przedstawieniem historii." 101 Dziennikarz „Stadtische Rundschau" zakończył swój artykuł pytaniem: „Kiedy politycy w końcu się obudzą? Prawicowy ekstremizm zatruwa nasze dzieci!" - No i? - zapytał ojciec, kiedy już skończył czytać. Udo milczał. Przez głowę przelatywały mu najróżniejsze wymówki i kłamstwa. Że przypadkiem trafił z klubem karate na ten festyn. Albo po prostu był ciekaw, jak wyglądają takie imprezy. Ostatecznie mógłby też oświadczyć, że festyn dla dzieci nie miał nic wspólnego z NDF i skinami. Nie, to ostatnie odpada, bo wydawca „Greifswalder Sprachrohr" wyraźnie wspominał o werbowaniu najmłodszych. Poza tym znał swojego ojca. Wiedział, że ten natychmiast chwyci za telefon, aby wyjaśnić sprawę z klubem. Wówczas Udo wpadłby w jeszcze większe tarapaty. Od małego ciągle słyszał: - Cokolwiek zrobisz, mów prawdę. Nie ma nic gorszego od kłamstwa. A jedno kłamstwo ciągnie za sobą następne. Nie musisz się nas bać. Jesteśmy na każde twoje zawołanie. Ale możemy ci pomóc tylko wtedy, jeśli powiesz nam prawdę. Nigdy nie sprawdził, czy rzeczywiście tak zrobią, a dzisiaj było na to za późno. Ostatecznie już skłamał. Na dodatek nie raz. Powiedział, że jedzie z klubem karate. I od kilku miesięcy był członkiem ultraradykalnej organizacji. Przy pomocy skinów tak pobił żydowskiego chłopaka, że ten wylądował w szpitalu. Zataił informację, która podważała wiarygodność świadka wypadku. Na zlecenie Wiłliego Wohlerta sporządził plan sytuacyjny domu dla azylantów. I przysięgał, że nie piśnie słowa o planowanych akcjach. Jeśli opowie o tym wszystkim, to narazi ich na niebezpieczeństwo. W uszach wciąż jeszcze dźwięczały mu słowa Wiłliego: - W takim przypadku często nie można ochronić nawet rodziny. Tutaj nie przebieramy w środkach! Najlepiej trzymać język za zębami. Poza tym nie jest już dzieckiem. Nawarzył sobie piwa i teraz musi je wypić. Cokolwiek to znaczy! Dopóki nie zostanie zakazana działalność NDF, a wraz 102 z nią skrajnych prawicowców, rodzice tak czy owak są bez szans. Mama razem z ojcem nie mogą mu zabronić angażowania się w politykę. A o swoich wątpliwościach albo raczej o swojej „pomyłce", strachu i wstydzie i tak nie rozmawiałby z nimi. Nie mają zielonego pojęcia, co NDF robi ze zdrajcami. Przełknął ślinę i energicznie odsunął krzesło do tyłu tak, że omal nie upadło. - No i co z tego? - prychnął. - OK, byłem w Greifswaldzie. Bawiłem się z maluchami w skoki w workach i rzucanie do puszek. To przestępstwo? Lepszy festyn dla dzieci niż bombardowanie Palestyny czy Iraku, czy wysadzanie w powietrze autobusu szkolnego w Tel Awiwie. Unikał wzroku przerażonej matki. - Niczego mi nie zabronicie! - podniósł głos, jakby sądził, że to nada jego słowom jeszcze większą wiarygodność. Najlepszą formą obrony jest atak. Atakuj, zanim przeciwnik zaatakuje ciebie. Zawsze uprzedzaj jego ruchy. Chwycił plecak i wyszedł. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Na chwilę przystanął niezdecydowany. Jeśli teraz ściągną go z powrotem, a mama zacznie płakać, to już za nic nie ręczy. Drżał na całym ciele. Ale z tyłu panowała cisza. Obok jak spod ziemi wyrósł Bruto i zaczął ocierać się o jego nogę. - Ty stary nicponiu! Przyszedłeś po swoją porcję pieszczot, co? - westchnął Udo i, pochyliwszy się, podrapał łaciatego kocura pod brodą. Następnie wyciągnął z kieszeni kurtki garść karmy- Zwierzak zjadł wszystko, po czym polizał go po ręce. „Miau" Bruta zabrzmiało nadzwyczaj delikatnie. - Głupie bydlę! - chłopak żachnął się i wstał. 103 W oczach miał łzy. Jakoś nie zauważył zaparkowanego po drugiej stroni ulicy starego opla corsy. * Mijając kiosk, ujrzał pozostałe gazety Na wszystkie okładkach to samo zdjęcie: Udo, obok niewinna dziewczęc buzia, a przy fladze NDF dwaj skini patrzący przed siebi tępym wzrokiem. „No tak, będzie gorąco" - przebiegło mu przez myśl. W szkole pewnie już wiedzą. Zanosi się na niezłą prze prawe. Tam nie pójdzie mu tak łatwo jak z rodzicami. OK, moż coś bąknąć o fotomontażu. Albo o dwóch różnych imprezach. Że niby coś się komuś pomieszało. W końcu wszyscy wiedzą. jak media manipulują zdjęciami. Nagle pot wystąpił mu na czoło. Co powie Ninie? Czy ją też ma okłamać? Szedł żółwim krokiem. Ani mu się śniło prowadzić długie dyskusje od samego rana Dlatego przekroczył próg klasy równo z dzwonkiem. Niektó rzy mieli przed sobą „Stadtische Rundschau", inni „Frei Wochenspiegel" albo „Hamburger Morgenpost". Jeszcze ni widział, żeby jego koledzy i koleżanki tak żywo interesował się prasą. On, Udo Lehnhof, chłopak z ich klasy, trafił na czo łówki gazet. Kątem oka zauważył, że Nina siedzi z głową wspartą n rękach i patrzy przez okno. Kiedy podszedł do swojej ławki, wszystkie szepty ucichły Wysunął krzesło spod biurka. Na siedzisku ktoś wyma lował kredą swastykę. Przez chwilę w zamyśleniu patrzy na rysunek, po czym pochylił się lekko i starł go rękawe swetra. Usiadł. Patrzeć wrogowi prosto w twarz. Podniósł głowę i rozej rżał się po klasie. 104 - Coś nie tak? Tylko Jurgen odpowiedział. - Jesteś na pierwszych stronach gazet! Na pozór obojętnie wzruszył ramionami. - No i co? Zobaczył, że Josef Rosenberg szepce coś na ucho swojemu sąsiadowi. Ten skinął głową i nachylił się do chłopaka siedzącego z przodu. Najpierw odezwał się jeden głos, potem drugi i następny, tak powoli, jakby z głębi wynurzył się chór skandujący: - Nazistowska świnia, nazistowska świnia, nazistowska świnia! Nina z całej siły zatykała uszy. - Co tu się dzieje? - nagle stanęła przed nimi pani Bóhme. Powietrze rozdarł jeszcze ostatni okrzyk, po czym zapadła cisza. Wychowawczyni obrzuciła wzrokiem rozłożone gazety, a następnie popatrzyła na Ud0. - Chciałbyś nam coś opowiedzieć o tej uczniowskiej inicjatywie na rzecz wolności słowa? Spojrzał na nią zdumiony. Pułapka? Niewykluczone, ale lepsze to niż przemilczenie całej sprawy. Naturalnie, że może powiedzieć coś o festynie, a nawet o demonstracji. W końcu nie robili nic złego. Demonstracja na rzecz wolności słowa ??? w porządku. Festyn dla dzieci również. W motywację i ewentualnych sponsorów nie musi wnikać. Może mógłby to naw a^e teraz są połączeni w jedną wielką siatkę. Zaczerpnął głęboko powietrza. - Razem z Bin Ladenem, afgańskimi talibami i rebeliantami w Iraku. Wszyscy terroryści to dla nich „bojownicy o wolność". - Myślisz, że tego nie wiemy? Jedenastego września Urząd Ochrony Konstytucji definitywnie obudził się ze snu zimo- 137 wego. I to na całym świecie. Bez obaw, każde z was dostanie nową tożsamość. - Nowa tożsamość? Dla mnie? Udo miał wrażenie, że jest bohaterem „Tatort"*. Tylko jakoś niezbyt rozumiał scenariusz. - Nie boicie się, że tacy jak ja jedynie pozornie występują z ruchu? - zapytał, bo to wszystko nie mieściło mu się w głowie. Po prostu rzeczywistość go przerosła. Nowa tożsamość oznaczała nowe nazwisko, nową szkołę, inne miasto. A Nina? - Nikomu ani słowa - oświadczył z naciskiem Lothar. -To mogłoby zagrozić całej sprawie. W uszach ponownie zabrzmiały mu słowa Williego Wóhlerta: - Czasami musimy być bezwzględni nawet wobec rodziny. Nie przebieramy w środkach. Udo to rozumiał i choć Nina była tak daleko jak nigdy wcześniej, nogi ugięły się pod nim na myśl o tym, że mógłby jej więcej nie zobaczyć. * Jednakże dopiero następnego dnia rankiem, kiedy stał przed lustrem, myjąc zęby, dotarło do niego prawdziwe znaczenie wczorajszej rozmowy. Teraz patrzył na siebie i mógł powiedzieć: To jestem ja, Udo Lehnhof. Mieszkam z rodzicami na Akazienstrasse 24. Moim najlepszym przyjacielem jest dziadek. Albo Jurgen. Znam każdy budynek po drodze do szkoły, tutaj się urodziłem, tu jest mój dom. Jak mogę zostać kimś innym? Mieć inną tożsamość? Czy w ogóle z nowym nazwiskiem w innym mieście można zacząć wszystko od początku? Co z jego przeszłością? Straci swoich przyjaciół. Nie będzie wiedział, przed kim mieć się na baczności. Wszędzie żyją podłe typy. * Popularny serial kryminalny produkcji niemieckiej (przyp. tłum.). 138 Był tylko Udo Lehnhofem i każdy znał go jako Udo Lehn-hofa. Nawet Bóhme mogła coś o nim powiedzieć: - Udo Lehnhof? Oczywiście, to mój uczeń. Niestety wpadł w złe towarzystwo. Ale w klasie był zawsze grzeczny. Należał raczej do tych spokojnych. A gdyby zapytano ich starego sąsiada? Co odpowiedziałby Arno Wiegmann? - Miły chłopak! Jestem tego pewien, najzupełniej. Wie pan, mój kocur, Bruto, miał nieomylny instynkt. W przeciwnym razie nie pozwoliłby mu się głaskać! Może na wspomnienie o Brucie zacisnąłby usta. - Kryminaliści, to byli kryminaliści! Biedny Bruto! Ale Udo jest w porządku! A dziadek? Mój Boże, przecież jemu również grozi niebezpieczeństwo! Udo spanikowany zadzwonił do Mullera. - To niemożliwe! Znaczy się, nie mogę zostać kimś innym! Co z dziadkiem, co z Jurgenem, tu jest przecież nasz dom... - urwał w połowie zdania. - Tylko spokojnie - powiedział Lothar. - Jeśli możesz, to wpadnij dziś do mnie koło piątej. I bądź ostrożny! Ale najpierw zajrzyj w południe do Ballischa. 19 Biuro nadkomisarza Ballischa wyglądało całkiem inaczej, niż Udo to sobie wyobrażał. Nad prostym biurkiem wisiało kilka dowcipnych rysunków: Hitler jako pajac do wycięcia, podobizna Michaela Schu-machera z nazistowską bródką, a pośrodku żartobliwa sentencja: Urzędnicy państwowi są jak plemniki. Tylko jeden na milion osiąga swój cel. Udo nie mógł powstrzymać ironicznego uśmieszku. * 139 Ale Kurt Ballisch osiągał swoje cele. Nie codziennie, lecz coraz częściej. Łysi mu ufali. Jak tego dokonał, było dla Udo absolutną zagadką. - Jestem do ich dyspozycji w dzień i w nocy - wyjaśnił spokojnie Ballisch. - Mogą dzwonić na moją komórkę przez całą dobę. Tradycyjnymi metodami - kontynuował - nie dotrzemy do skinów ani do szych, które za nimi stoją. Same represje do niczego nie prowadzą, co najwyżej zacieśniają ich szeregi. Udo skinął głową. Jasne. On też czuł się niesiony tą falą koleżeństwa. Niesamowite, wyjątkowe uczucie. I gdzieś w głębi duszy żałował, iż na zawsze musiał z niego zrezygnować. Przejrzał na oczy i zobaczył, że budował na piasku. To nie było prawdziwe koleżeństwo. Ale wkrótce już nic nie będzie prawdziwe, ani jego nazwisko, ani przeszłość, narodzi się na nowo, zostanie sklonowany ach, jakkolwiek to nazwać! Znowu ogarnęła go panika. Tylko spokojnie, przypomniał sobie radę Lothara Mullera. Głęboki wdech i wydech, skoncentruj się na Ballischu - napomniał sam siebie. - Kumpelskie uściski też nic nie dadzą - ciągnął policjant i w zamyśleniu pogładził swoją krótko przyciętą bródkę. -W końcu nie mamy do czynienia z idiotami. Jeśli proponowałbym im tylko pracę, a oni wpadliby w nową siatkę, to nic się nie zmieni. Położył przed sobą długopis, którym się bawił, i spod lekko przymkniętych powiek spojrzał na Udo. - Długo rozmawialiśmy z Lotharem. Zatem jeszcze raz: niczego nie będziesz przede mną ukrywał? Poza tym laniem, w którym pomogli ci skini, nie masz nic na sumieniu? - Nie, na pewno nie! - chłopak zaręczył gorliwie, po czym niemal wydukał: - To znaczy owszem, dostarczyłem Willie-mu Wohlertowi plan sytuacyjny domu dla azylantów. I na- 140 miary Mehmeta. Nie miałem pojęcia, co szykują. Naprawdę! - dodał jeszcze ściszonym głosem. - To wiemy, ale na obozie połamią sobie zęby. Czekamy na ich atak. Wpadną prosto w nasze sidła. Wóhlerta pewnie z nimi nie będzie. Jednak dzięki zeznaniom, które złożysz pod przysięgą, dobierzemy się mu do tyłka! - A co ze mną? - zapytał przygnębiony Udo. - Mam iść do więzienia? Przecież mnie tam wykończą. W końcu ktoś wywęszy, kim byłem! - Nic ci nie grozi - uspokoił go policjant. - Nie zostanie wniesione przeciw tobie oskarżenie. Na pewno. Po czym spojrzał karcąco na Udo. - Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że nie masz czystych rąk. Ta historia z Rosenbergiem była absolutnym świństwem. Niezależnie od tego, co wcześniej zaszło między wami. Zamilkł na chwilę. - Jak powiedziałem, jeśli chodzi o Mehmeta, to ci wierzymy. Jesteśmy nawet przekonani, że mieli już jego nazwisko i adres. Chcieli cię tylko sprawdzić. Oni wszędzie węszą zdradę. Ponownie zawiesił głos. - Wątpię, żebyś jeszcze chciał się z nimi „bratać", prawda? Bo wcześniej czy później wylądujesz w kiciu! A wbrew obiegowym opiniom nie jest to schronisko dla młodzieży. - Wiem - przyznał z zakłopotaniem Udo. Popołudniowa rozmowa z Lotharem Mullerem tylko częściowo go uspokoiła. - Oczywiście dziadek też pojedzie z wami. Inaczej byłby w wielkim niebezpieczeństwie. Jasna sprawa. Zamiast na Wiesengrund dostanie mieszkanie na pierwszym piętrze w starym budownictwie. Spodoba mu się. Pięć minut piechotą od waszego nowego domu. Udo otworzył usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Dziadek również musi ze wszystkiego zrezygnować. W jego wieku! - Nie przesadza się starych drzew - powiedział kiedyś. -Jestem szczęśliwy, że całe nasze osiedle przeniesie się na Wiesengrund. 141 A teraz musi zostawić swoich kolegów, urocze wieczory z Bertą i jej ziemniaczaną sałatką, piwko z najlepszym przyjacielem Ottonem, działkę... Muller jakby czytał w jego myślach. - Twój dziadek zdaje sobie z tego sprawę - stwierdził spokojnie. - Ale chce przyczynić się do zatrzymania neonazistów. Powiedział, że kiedyś zlekceważył niebezpieczeństwo i nie kiwnął palcem, żeby coś zrobić. Za to teraz uczyni, co w jego mocy. Wszystko ma swoją cenę. A twoje bezpieczeństwo, wasze bezpieczeństwo, jest dla niego najważniejsze. Świat wirował Udo przed oczami. Boże, co on nawyrabiał! Nie chciał nowej tożsamości. Chciał pozostać tym, kim był. To absurd, żeby dziadek musiał ze wszystkiego rezygnować. I to przez niego. Gdyby tak można było cofnąć czas... Wolałby dalej znosić szykany Josefa Rosenberga. - Też powinieneś tak na to spojrzeć: dzięki waszej pomocy możemy wyeliminować Wóhlerta z gry. A jeśli wszystko pójdzie sprawnie, to nikt go nawet nie ostrzeże. Niewykluczone, że uda się również dotrzeć do polityków, którzy za nim stoją. Udo pomyślał o skrytce pod podłogą w pokoju Williego i powiedział o niej Lotharowi. Ten skinął zadowolony głową. - Rozumiesz teraz, dlaczego zależy nam na czasie? Jeśli zauważą, że coś nie gra, to będzie po zawodach. Rozumieć to jedno, a czuć to drugie. Zdrowy rozsądek mówił mu, że nie ma innego rozwiązania. Ale już teraz Udo czuł się wyrwany ze swojego rodzinnego miasteczka, bezradny i wydany na pastwę aparatu bezpieczeństwa, który miał decydować o jego tożsamości oraz dalszym biegu zdarzeń. - Muszę porozmawiać z dziadkiem! Lothar Muller zmarszczył brwi. - Na pewno go śledzą. Ale w porządku, zanieś mu coś. To co zwykle. Obiad albo ciasto, cokolwiek. * 142 Zapłakana mama mieszała w garnku jeszcze ciepłą galaretę własnej roboty. Udo znowu dopadły wyrzuty sumienia. - Idź już - powiedziała. - Komisarz Ballisch rozmawiał z nami. To straszne. Ale czy mamy wybór? Naturalnie, że nie! No idź! Może dziadek ci to lepiej wytłumaczy. - Co tu tłumaczyć? - obruszył się ojciec. - Albo oni albo my. Prosta sprawa. Spojrzał na Udo. - Oczywiście wiemy, że nie zrobiłeś tego specjalnie. To nie twoja wina! - To nie moja wina, to nie moja wina, to nie moja wina... - powtarzał Udo bezgłośnie, idąc w stronę ogródków działkowych. Tym razem nie próbował zgubić swojego „ogona". Niósł dziadkowi słoik z galaretą. „Miejmy nadzieję, że nie planują żadnej szybkiej, skutecznej akcji" - przemknęło mu przez głowę. Gaz do dechy i po zdrajcy Przełknął ślinę. Teraz musi przyzwyczaić się do tego strachu. Do strachu o własne życie. Każdy krok z tyłu, każdy cień o zmroku, każdy nietypowy szelest będą przyprawiać go o dreszcz grozy i zmuszać do ciągłej czujności. Nie, nie może tak żyć! Nagle przypomniał sobie jedną z zasad karate. „Najwyższym celem sztuki karate nie jest zwycięstwo ani porażka - prawdziwy karateka dąży do doskonalenia swojego charakteru". Wbrew pozorom to wcale nie takie głupie! Ale widać zanim człowiek zmądrzeje, musi kilka razy grzmotnąć o matę. Cóż, Udo wiedział coś na ten temat. Dał ciała. Zawalił sprawę na całej linii. Nagle zrobiło mu się żal. Samego siebie. U dziadka mógł nareszcie dać upust łzom. Otoczony mocnym męskim ramieniem wypłakał wszystkie. 143 - Nie wolno mi się z nikim pożegnać! - Wiem - powiedział dziadek. - Każde spotkanie mogłoby narazić naszych przyjaciół na niebezpieczeństwo. Skini mają do tego szósty zmysł, jak twierdzi komisarz. „Naszych przyjaciół?" Naturalnie, dziadek też nie mógł pożegnać się z Ottonem i całą resztą. - To wszystko moja wina - wymamrotał Udo. - Wina? Tutaj nie chodzi o twoją winę. Po prostu wpadłeś jak śliwka w kompot. I teraz musimy zrobić to, co konieczne. - Nie mogę! Dziadek odsunął na bok talerz z galaretą. - Posłuchaj mnie dobrze, mój chłopcze. Nie jesteś nicze-?? winny Przynajmniej nie temu, jaki obrót przyjęły sprawy. Z małej śnieżki powstała niebezpieczna lawina. Jeśli nie chcemy, żeby nas zmiotła, to musimy odskoczyć na bok. Zrobić skok w nieznane. Najważniejsze, że przeżyjemy. Nie tylko ??, ale również parę innych osób. Obcokrajowcy, Żydzi, ktokolwiek jest na tej liście. A bez naszej pomocy pewnie nie rnają szans. Rozumiesz? Tutaj chodzi nie tylko o nas. Nie rriamy wyboru. Albo oni albo my! Dziadek powiedział to samo, co ojciec. - Pożegnania to gówniana rzecz - stwierdził Udo. - Tak, ale każde pożegnanie jest początkiem czegoś nowego! Początkiem, o który wcale nie prosił. I który był dla niego piekielnie trudny. Ale nie chciał robić chłopcu dodatkowych wyrzutów. Mały i tak to wiedział. * Praktycznie dwa następne dni były jak wyjęte z kiepskiego filmu. Każde z nich: dziadek, mama, ojciec i Udo, mogło spakować tylko najpotrzebniejsze i najważniejsze rzeczy. Tyle, ile zmieściły wyniesione po kryjomu walizki. * 144 Udo spędził dwie bezsenne noce. Nie tylko z powodu anonimowych telefonów, które teraz nękały ich niemal co godzina. Najpierw w słuchawce rozlegał się czyjś oddech, a potem bezczelny śmiech. Jak na horror wystarczy. Niestety, ten film nie miał aktorów, sami grali główne role. I już było wiadomo, kto zabił. „Czułem to, ale nie chciałem dopuścić do swojej świadomości" - przyznał się przed sobą Udo. Czuł niesprawiedliwość, ogromną niesprawiedliwość, wstyd oraz winę. Swoją własną winę. Przez cały czas słyszał w głębi serca cichy głos protestu. Już wtedy, kiedy zobaczył pobitego do nieprzytomności Rosenberga. Udo wiedział więcej, niż śmiał pomyśleć. - Musimy chcieć, wszyscy czworo - stwierdził dziadek. -Silna wola znaczy więcej niż ta hołota w brunatnych mundurach. Ale skąd wziąć silną wolę? Udo nie miał zielonego pojęcia. W końcu nie można nabyć w supermarkecie porcji odwagi z podwójną porcją silnej woli. Przedostatniego wieczora odwiedził go Lothar Muller, ucharakteryzowany nie do poznania. Gdyby nie fakt, że to wszystko po prostu nie mieściło mu się w głowie, Udo wyśmiałby tę całą maskaradę. Sztuczna broda, peruka z ton-surą - absurd. Totalny absurd. - Odwagi - powiedział. - Poradzisz sobie. Będziemy w kontakcie. Obiecujesz? Średnie pocieszenie. 145 - A Leo? - zapytał nagle Udo. Jak mógł o nim zapomnieć? Fakt, miał teraz w głowie istny miszmasz, zupełny chaos. - Ten tchórz nagle został skinem. Przecież to nie może być prawda! - Owszem, to jest prawda - przytaknął Lothar, głaszcząc swoją bródkę. - Oni zawsze będą wabić nowy narybek. Kurtka „bomberka" oznacza zwycięstwo. W niej nawet tchórze wygrywają. Nagle ludzie zaczynają robić im miejsce na przystanku autobusowym. Taki typ staje się kimś. Choćby w rzeczywistości był kompletnym zerem. Udo ponownie pomyślał o Mehmecie i przycisnął ręce do pulsujących skroni. - Czasami nawet kompletne zero jest niebezpieczne -zauważył. - Wiem - Lothar próbował go uspokoić. - Tak działa grupa. - Czymże jest nazwisko? - zapytał dziadek. - Pozostaniesz tym, kim jesteś. Mając nową tożsamość albo nie. Czy to cię trochę nie pociesza? Przecież znasz swoją przeszłość, swoje korzenie. Zabierzesz je ze sobą. Dostaniesz nowe nazwisko, lecz to będzie tylko inne określenie tego samego człowieka. Pozostaniesz synem swoich rodziców i moim wnukiem. Udo zdawało się, że głos mu lekko zadrżał. Ale to mogło być złudzenie. Przez ostatnie dni dziadek twardo i konsekwentnie trzymał się swojej drogi, która nie miała już nic wspólnego z dotychczasowym: „Chcę mieć święty spokój!" * Jednakże czekał ich jeszcze skok w nieznane. Zawsze lepszy od nadciągającej lawiny, której huk stawał się coraz bardziej wyraźny. Drugi kamień wleciał przez kuchenne okno. Tym razem z nagryzmolonym na czerwono hasłem: Zdrajcom śmierć! Poniżej widniał równie koślawy napis: Udo Lehnhof. 146 Litery były lekko rozmazane, a czerwony tusz do złudzenia przypominał krew. Ostatniego wieczora dziadek grał w skata ze swoimi przyjaciółmi. Pozwolił im wygrać. Mały prezent pożegnalny. - Chyba nie jesteś w najlepszej formie - zażartował Otto. - Ale w porządku, możesz wziąć za tydzień rewanż! - Tak, za tydzień... - westchnął dziadek, pocierając dłonią oczy. Nagle dym z cygara Ottona stał się dziwnie gryzący. Mama umówiła się z koleżanką na kawę. - Najwyższa pora żebyśmy znowu wyskoczyły gdzieś razem - oświadczyła, myśląc o tych wszystkich straconych okazjach, które już nigdy nie wrócą. Ojcu przekazano oficjalnie informację o wchłonięciu firmy United World przez japoński koncern. Jego zwolnienie stało się faktem. Przyjął to ze spokojem. Ale czuł wstyd, gdyż wiedział, że nie wyląduje na ulicy. Dla całej czwórki cena była jednak wysoka. Grali w tę grę, ponieważ nic innego im nie pozostało. Nie mieli wyboru. A Udo? Udo myślał o Ninie. I raz po raz chwytał za słuchawkę. Mała wiadomość przecież nie zaszkodzi. Nie potrzebował mówić nic więcej. Ale dobrze wiedział, że nie zadzwoni. Chciałby jej powiedzieć: -Wpadnij do mnie! - albo: - Może byśmy tak spróbowali twojego panaceum? To jednak absolutnie nie wchodziło w grę. A wszystko innej&iyłjuż wiedziała. Był o tym świ 147 przekonany. FILI/^ĆfflpEC