16221

Szczegóły
Tytuł 16221
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16221 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16221 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16221 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIFF GARNETT WYSPA ŚMIERCI Przekład Maciej Pintara Tytuł oryginału TALON FORCE: ZULU PLUS TEN Zwykli ludzie sypiają spokojnie po nocach jedynie dzięki temu, że istnieją twardzi mężczyźni, gotowi użyć przemocy w ich imieniu. George Orwell Marbor Prolog 1 sierpnia, świt, odległa wyspa na Pacyfiku Dziewczynki były pod wpływem narkotyków Gdyby nie to, mógłby spróbować je uratować; do diabła z ryzykiem. Ale teraz nie mógł im pomóc. I bez jego raportu większość na pewno zginie. Obserwował ceremonię i ledwo powstrzymywał się, by jej nie przerwać. Bęben wybijał jednostajny rytm. Czterej samuraje nieśli ołtarz na krawędź wulkanu, inni kłaniali się procesji. Z krateru buchał żar, gorące powietrze migotało i cuchnęło siarką. Mężczyzna słyszał huk przybrzeżnych fal. Niebo na wschodzie różowiało. Czarnowłosy, siwiejący kapłan szinto, zasuszony starzec o żylastych rękach, przykrył ołtarz i starannie wygładził materiał. Szogun wystąpił naprzód i zapadła cisza. Miał ceremonialne nakrycie głowy i czerwoną szatę, która trzepotała na wietrze. Wydawał się ogromny. Wyglądał bardziej jak bóg niż człowiek. Świadek przełknął ślinę. Pomyślał, że jeśli zło zstąpiło na Ziemię, to właśnie tutaj. Strażnicy wyszli naprzód i zmusili dziewczynki, aby stanęły na nogach. Mimo narkotyków, ich oczy były rozszerzone z przerażenia. Rozwiązano je, rozebrano do naga i pokazano mężczyznom, jedną po drugiej. Tłum zaszemrał niecierpliwie. Szogun wskazał wybraną dziewczynkę. Położono ją na ołtarzu. Tłum zamilkł. W ciszy pomrukiwał tylko wulkan Suribachi - yama. Szogun uniósł szatę i usiadł na dziewczynce. Szarpała się rozpaczliwie, ale strażnicy trzymali ją mocno. Świadek zamknął oczy Nie był na to przygotowany. Ile to dziecko ma lat? Trzynaście? Czternaście? Bez wątpienia dziewica. Pomyślał o swojej córce i zacisnął zęby. Miał ochotę zabić szoguna. Złapać go za gardło i przydusić, aż trzaśnie tchawica. Zamiast tego, dotknął magnetofonu ukrytego na piersi. Przewody biegły do minikamery w kołnierzu. Tym razem nikt nie nazwie go kłamcą. Teraz będą musieli mu uwierzyć. Skończę z tym. Było po wszystkim. Dziewczynka stoczyła się z ołtarza, spomiędzy jej nóg płynęła krew. Powlokła się jak pijana do innych. Szogun poprawił szatę, usiadł i skinął na pierwszy rząd mężczyzn. Świadek został dziś wybrany do pierwszego rzędu. Był to wielki zaszczyt, ale sprytnie zamienił się z kimś innym. Wszystko filmował. Mężczyźni rzucili się na dziewczynki. Gwałcili je wielokrotnie. Dzieci krzyczały, błagały o litość. Szogun siedział w fotelu z zadowoloną miną. Dzisiejsza ofiara dla boga wulkanu zapewni mu następne dziesięć lat władzy. Mężczyźni zaspokoili żądzę, ale Suribachi - yama nie. Świadek patrzył, jak mężczyźni unoszą dziewczynki w ramionach, a potem wrzucają je w płonącą otchłań. Ich krzyki zagłuszyły radosne okrzyki: "Banzai! Dziesięć tysięcy lat!" Nadszedł czas powrotu. Jutro świadek pójdzie do władz japońskich i zbrodniarze wylądują za kratkami. Ale najpierw wpadnie do domu i ucałuje żonę i dzieci. Nigdy im nie opowie, co widział. To wspomnienie już teraz ciążyło mu na sercu niczym głaz. Rozmontowano ołtarz, samuraje uformowali szereg i ruszyli w długą drogę do czarnej plaży na dole. Musieli omijać wyloty pary, które cuchnęły jak oddech samego diabła. Zanim wzejdzie słońce, po ceremonii nie zostanie żaden ślad. W odległości pół kilometra majaczył okręt przycumowany w zatoczce. Świadek miał sucho w ustach i zimne palce. Dlaczego tak się denerwuje? Zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Musi się uspokoić. Wszystko idzie według planu. Szereg nagle przystanął. Nikt się nie odezwał. Mężczyźni patrzyli przed siebie i czekali na instrukcje. Świadek przełknął ślinę. Co się dzieje? Przesunął się nieco i spojrzał na czoło kolumny. Zamarło mu serce. Każdego rewidują, zanim wsiądzie do łodzi! Czego szukają? Ktoś dał im cynk? Jest spalony? A może to tylko rutynowa kontrola? Tak czy inaczej, katastrofa. Znajdą u niego sprzęt elektroniczny. Wymacają go pod tuniką. Waliło mu serce. Bez rewizji nie dostanie się na statek. Jeśli spróbuje jej uniknąć, wzbudzi podejrzenia. Musi gdzieś ukryć sprzęt. Potem tu wróci. Suribachi - yama nie będzie potrzebował ofiary przez następny miesiąc. Dużo czasu na odzyskanie dowodów. Już wiedział, jak to rozegrać. Schylił się, złapał za brzuch i jęknął. Kolumna odsunęła się na bok. Nikt nie zaproponował mu pomocy, kiedy udał, że zaraz gwałtownie zwymiotuje. Powlókł się za pożółkły, liszajowaty występ skalny. Plan był prosty: zniknąć na chwilę z widoku, pozbyć się elektroniki i wrócić do szeregu. Nudności to dobry pretekst. Nikt nie zadaje pytań. Nawet samuraj może mieć słaby żołądek. To był dobry plan. I prawie się udało. Kiedy podciągnął tunikę, zza głazu wyszedł stary kapłan. Szukał ustronnego miejsca, żeby się załatwić. Na widok kabli i pudełek przyklejonych plastrami do piersi zdrajcy poczerwieniał i zaczął coś gniewnie mamrotać. Świadek rzucił sprzęt i pobiegł niezgrabnie w dół wzgórza. Był w sandałach i ślizgał się na skale wulkanicznej. Słyszał za sobą wściekłe okrzyki i tupot. Dobiegł do zawietrznej strony wyspy. Co dalej? Nawet jeśli dotrze do morza, jak stąd odpłynie? Nie ma tu żadnych statków ani ludzi. Zbocze było coraz bardziej strome. Słyszał, jak ścigający potykają się o kamienie. Zbliżali się. Nagle wstąpiła w niego nadzieja. Między skałami stała łódź. Niewiele większa od pontonu ratunkowego, ale na oko solidna. Jest szansa. Zepchnąć ją na wodę i jazda. Niedługo wzejdzie słońce. Szogun nie zaryzykuje pościgu, ktoś mógłby go zobaczyć. A jego ludziom wystarczy znaleziony sprzęt. Nikt nie będzie się narażał dla jednego głupiego samuraja. Świadek skoczył, potknął się i popędził dalej. Jeszcze pięćdziesiąt metrów. W dole rozpryskiwały się fale. Czuł smak wody morskiej. Czterdzieści metrów. Desperacja dodawała mu sił. Głosy z tyłu cichły. Znów skoczył. Lewa noga wpadła w jedną ze szczelin, którymi wylatywała para. Wrzasnął z bólu. Skręcił ją albo złamał. W ciągu kilku sekund był otoczony. Wyciągnęli go z jamy i zawlekli na plażę. Posłali po szoguna. Wydawało się, że minęły wieki, zanim wrócił z łodzi. Świadka ogarnęła rozpacz. Misja się nie powiodła. Pomyślał z rozpaczą o żonie i dzieciach. Nigdy się nie dowiedzą, co się z nim stało. Ani tego, jak bardzo pragnął ich znowu zobaczyć. Przez jego błąd będą cierpieli całe życie. Szogun obejrzał magnetofon, mikrofon i kamerę. Skinął głową. Był zabobonny, ale wykształcony. Wiedział, o co chodzi. Na jego rozkaz wystąpił jeden z najwyższych samurajów. Wyciągnął miecz z pochwy. Inni przytrzymali więźnia za ręce i pochylili do przodu. Widział stopy kata. Patrzył, jak przyjmuje postawę. Poznał, że unosi miecz... Nic nie czuł, kiedy odpadała mu głowa. Rozdział pierwszy 15 sierpnia, godzina 16.00, gabinet sekretarza stanu, Waszyngton Sekretarz stanu Warden Knox Hill nie cierpiał wzywać ambasadorów do domu. To wywoływało zamieszanie w krajach, w których urzędowali. Dyplomaci nie lubili tego. Czekał teraz na ambasadora z Japonii i zastanawiał się, co mu powiedzieć. Spotkanie nie było jego pomysłem, to prezydent się uparł. Jako ambitny człowiek nie zawiódł szefa swojej partii. Drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł James Palmer. Przekroczył sześćdziesiątkę, siwiał i wyglądał tak, jak powinien wyglądać profesor. Był ambasadorem w Japonii od blisko dziesięciu lat i nawet ożenił się z Japonką. Miał opinię wybitnego eksperta od stosunków azjatycko - amerykańskich. Jednak to nie on decydował, co powinni wiedzieć jego szefowie, a czego nie. Jeśli chciał utrzymać stanowisko, musiał się dostosować. Palmer postawił teczkę na podłodze. - Mam nadzieję, że to coś pilnego, Ward - warknął. - Dwadzieścia sześć godzin w samolocie. Chryste! Dzięki Bogu, moja żona była wolna. Może potraktujemy ten przyjazd jako wakacje. Hill skinął głową. - Wiem, że miałeś długą podróż i że wezwałem cię nagle, Jim. Siadaj. Palmer usiadł. Sekretarka Hilla podała mu filiżankę herbaty. Po efektownym wejściu ambasador przestał się spieszyć. Hill zmrużył oczy i słuchał jego gadaniny. Uważał, że Palmer to zajęty sobą palant, jak większość członków korpusu dyplomatycznego. W Departamencie Stanu roiło się od takich typów. Ich dyplomacja polegała na tym, żeby zanudzić rozmówcę na śmierć. - Przejdę od razu do rzeczy - powiedział w końcu Hill. - Prezydent nie jest zadowolony z wyników ostatnich wyborów. Palmer parsknął. - Japonia to suwerenne państwo, Ward. Nie możemy im dyktować, kogo mają wybierać do swojego parlamentu. Kto wam się nie podoba? - Tanaka. -Iguchi Tanaka? Dlaczego? - Bo to ultranacjonalista, do cholery! Hill chwycił raport CIA, który dostał siedemdziesiąt dwie godziny temu. Pomachał nim Palmerowi przed nosem. - Wiesz, co on proponuje? Remilitaryzację Japonii i usunięcie wszystkich naszych oddziałów z Pacyfiku do roku 2010. Nie tylko z Okinawy. Z całego Pacyfiku. Hill otworzył raport i przerzucił kartki. - Zamknięcie rynku japońskiego dla towarów amerykańskich i odbudowę imperium. Nic dziwnego, że nie możemy z nimi wynegocjować korzystnej umowy handlowej! Hill rzucił akta przez biurko. Spadły na podłogę. - Dlaczego musimy dostawać takie informacje od wywiadu, Jim? Ty jesteś naszymi oczami i uszami w Japonii. Co z tobą? Palmer zacisnął usta. - Nie meldowałem wam nic o Tanace, bo szczerze mówiąc, nie uważam go za groźnego. - Nie uważasz go za groźnego - powtórzył jak echo Hill. - Nie. Być członkiem izby niższej ich parlamentu to jak być w naszej Izbie Reprezentantów. Ten facet to tylko jeden głos z wielu. To nie jego wina, że zasypują nas swoimi towarami. Hill zastanowił się. To samo mówił wczoraj prezydentowi. Ale potrzebował czegoś więcej, żeby zadowolić szefa. Prezydent zachowywał się, jakby stał w obliczu wojny na Pacyfiku. - Biorąc pod uwagę sytuację ekonomiczną Japonii w ostatnich latach -ciągnął Palmer - oraz ich ksenofobię, nie można się dziwić, że ktoś taki jak Tanaka zdobywa popularność. Mieszkałeś tam. Znasz Japończyków. Hill przytaknął. Przez rok był attache w Japonii i przekonał się, że Japończycy nie ufają obcokrajowcom. Palmer znów zacisnął usta. - Będę szczery, Ward. Jeśli naprawdę zależy wam na dobrych stosunkach z Japonią, powinniście coś zrobić z tą sprawą na Guam. Hill zmarszczył czoło. Trzymał rękę na pulsie spraw w wielu zapalnych punktach całego świata. Czy jednym z nich była sprawa na Guam? - Możesz odświeżyć mi pamięć? Palmer zacisnął szczęki. -Porywają tam japońskie dziewczynki, córki znanych biznesmenów. Jak dotąd, odnaleziono tylko jedną. Była martwa. Morze wyrzuciło ciało na brzeg. Nie ma żadnych przypuszczeń, skąd się tam wzięła. - Teraz sobie przypominam. Chyba ustaliliśmy, że zajmą się tym władze Guam? - Nic nie zdziałali. Gubernator kazał przeczesać całą wyspę. Bez skutku. Od tamtej pory umywa ręce. Guam żyje głównie z turystów, w większości japońskich. Podejrzewam, że gdyby informacje o sprawie się rozeszły, miejscowi straciliby kupę forsy. Hill postukał ołówkiem w biurko. - Nie można mieć pretensji do gubernatora. Może zniknięcia tych nastolatek to tylko ucieczki z domów? - Nie. Dzieje się z nimi coś złego. - Skąd wiesz? - To głównie plotki, ale... Hill zrobił drwiącą minę. Ambasador uniósł ręce. - Wiem, wiem. Na początku też byłem sceptyczny. Ale ostatnio zmieniłem zdanie. Dwa tygodnie temu do władz japońskich zgłosił się człowiek z informacjami o porwaniach. -Z jakimi informacjami? - Nie jestem pewien. Japończycy nabrali wody w usta. Podejrzewam, że ich wywiad coś sknocił i wolą siedzieć cicho. Zażądali od faceta dowodów zanim kogoś oskarżą. - I...? - Okablowali go i kazali nagrać wszystko, co zobaczy i usłyszy. Potem zniknął bez śladu. Hill wzruszył ramionami. - Nawiedzony. - Wątpię. Był szanowanym urzędnikiem. Żonaty, dwoje dzieci. Miał za dużo do stracenia, żeby się wygłupiać. - Myślisz, że ktoś go załatwił? - Na pewno. Hill zastanowił się. - Wspomniałeś o jakichś plotkach - przypomniał. - Tak. Dziwna sprawa. Tortury, ofiary rytualne... - Co jeszcze? -Nie wiadomo. Ale jeśli wywiad japoński niczego nie ustalił, nam też się nie uda. Hill skubnął czubek nosa. - Mamy jeszcze marynarkę wojenną. Palmer pokręcił głową. - Już próbowaliśmy. Dowódca floty na Marianach powiedział, że żaden z jego ludzi nie będzie się bawił w niańkę. To jego słowa, nie moje. Hill znów wzruszył ramionami. - Nie wiem, co ci powiedzieć, Jim. Jeśli władze Guam i wojskowi nie chcą pomóc, to co może Departament Stanu? Palmer pochylił się do przodu. - Mógłbyś zasugerować prezydentowi, że odnalezienie tych dziewczynek byłoby ważnym gestem dobrej woli wobec rządu japońskiego. Zwłaszcza teraz, kiedy Tanaka i jego ludzie zdobyli w wyborach takie poparcie. - Mówiłeś, że nie jest groźny. - Jeszcze nie. Ale ma teraz dostęp do premiera, a w gabinecie będzie kilka zmian. Hill opadł na oparcie fotela. Poczuł się wymanewrowany. Wezwał Palmera, bo uważał, że Tanaka jest groźny. Jeśli zlekceważy radę ambasadora, a Tanaka zdobędzie wpływy, jego sprawy będą kiepsko wyglądały. Ale Warden Hill nie wierzył w potęgę Tanaki tak samo, jak James Palmer. Nie da się w nic wrobić. - Nie - odparł. - Prezydenta niepokoi Iguchi Tanaka, nie obecny rząd. Kiedy podpiszemy umowę handlową, Tanaka przestanie być ważny. Niech Japończycy sami rozwiążą problem na Guam. My mamy dość własnych. Ambasador sztywno skinął głową. Wstał i uścisnął dłoń Hilla. - W porządku. Ale zawiadom mnie, gdybyś zmienił zdanie. Zadzwonię do mojego biura, żeby jak najszybciej skompletowali i przysłali ci akta Tanaki. - Dobra. Będę czekał. Palmer odwrócił się do wyjścia. - Jim? - Tak? - Tylko bez dalszych niespodzianek, dobra? Prezydenta wkurzył ten raport. Opieprzył mnie. Jeśli następnym razem na horyzoncie pojawi się coś takiego, daj mi wcześniej znać. To bardzo ułatwi życie nam obu. I nie będziesz musiał na gwałt przylatywać do Waszyngtonu. Kiedy drzwi się zamknęły, Warden Hill wyjął z górnej szuflady biurka mały magnetofon i zaczął dyktować swoje uwagi ze spotkania. Zawsze tak robił, na wszelki wypadek. Gdyby ktoś kwestionował potem jego działania, chciał być kryty. Odezwał się interkom. - Tak? - Przepraszam, że przeszkadzam, panie sekretarzu. Pani ambasadorowa chce zamienić z panem słówko. Mówi, że zajmie panu tylko minutkę. Sekretarz westchnął. Pewnie zaprosi go z żoną na kolację do Palmerów. Wziął głęboki oddech. - Dobrze, niech wejdzie. Drzwi otworzyły się, gdy chował magnetofon do szuflady. Podniósł wzrok i serce skoczyło mu do gardła. To była Miki. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, podeszła i ukłoniła się nisko. Była tak samo szczupła i giętka, jak przy ich ostatnim spotkaniu; Wstał i odkłonił się automatycznie. - Panie sekretarzu Hill - powiedziała swoim lekko afektowanym głosem i dodała ciszej: - Warden - san. Hill zaniemówił. Na moment przeniósł się o piętnaście lat wstecz, do małego mieszkanka w Jokohamie z zapierającym dech widokiem na górę Fudżi i piękną dziewczyną, która składała do kupy jego złamane serce. - Co słychać? - zapytał w końcu. Schyliła głowę. - Wszystko w porządku. Hill czuł się jak uczeń. Plątał mu się język. - Dobrze wyglądasz. To znaczy, wyglądasz wspaniale. Miki zaczerwieniła się. - Jesteś zbyt uprzejmy. Wskazał jej fotel. - Ależ nie, mówię szczerze. Usiądź proszę. Miki okrążyła fotel, usiadła i położyła ręce na kolanach. Hill nie mógł oderwać od niej wzroku. Długie, czarne włosy, które co rano rozczesywała przed lustrem, miały kilka srebrnych pasemek. Jej twarz także zdradzała oznaki upływu czasu. Wydawała mu się jednak, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze piękniejsza, niż pamiętał. Usiadł za biurkiem. - Tęskniłem za tobą. - Ja za tobą też, Warden - san. - Nawet nie napisałem. -Nie oczekiwałam tego. Hill przełknął ślinę. Nagle zrobiło mu się wstyd, że tak potraktował Miki. Porzucił ją po roku wspólnego życia dla... czego? Dużego biura nad Potomakiem i domu w Georgetown? Kiepska zamiana. - Jak twoja żona? - W porządku. Widzę, że wyszłaś za naszego ambasadora. Miki uśmiechnęła się smutno. - Tak. Poznałam Jamesa wkrótce po śmierci jego pierwszej żony. Pobraliśmy się prawie siedem lat temu. - Jesteś szczęśliwa? Zawahała się, jakby szukała słów. - James jest... bardzo dobry. Hill usiadł głębiej. Próbował wziąć się w garść. Nie czas na wspominki; przyszła zaprosić go na kolację albo na przyjęcie. Trzeba to załatwić i niech idzie. - Posłuchaj, Miki. Jeśli przyszłaś w sprawie przyjęcia... - Nie. - W każdym razie, Jane i ja nie będziemy mogli skorzystać z zaproszenia. Miki popatrzyła na swoje ręce. - Nie przyszłam zaprosić was na kolację. Chcę cię poprosić o przysługę. Hilla zatkało. - Jaką? - Chciałabym, żebyś pomógł w odnalezieniu dziewczynek porwanych na Guam. - Posłuchaj. Już mówiłem Jimowi... - W zeszłym tygodniu zaginęły jeszcze dwie, Warden - san. Jedna z nich to moja bratanica, Aiyako. - O, Boże. Bardzo mi przykro. Naprawdę. Ale nie wiem, jak... - Aiyako to jedynaczka. Jest... Jak wy to mówicie? Dumą i radością rodziców? - Zgadza się. Miki wzięła głęboki oddech. Hill zauważył, że drżą jej ręce. Zmarszczył brwi. - Nikt poza rodziną nie wie, że Aiyako nie jest córką mojego brata. Jest... adoptowana. Jej prawdziwa matka nie była mężatką, a mój brat i jego żona nie mieli własnych dzieci. - Przykro mi, ale nie widzę... - Warden, proszę. Musisz nam pomóc odnaleźć Aiyako. To mała dziewczynka. Kto wie, co się z nią stanie? - Ale dlaczego ja, Miki? To wewnętrzny problem twojego kraju. Powinny się tym zająć wasze władze. Miki oblizała zaschnięte wargi. Milczała. Kiedy podniosła wzrok, miała łzy w oczach. - Aiyako to... twoje dziecko, Warden - san - szepnęła. Hill opadł na oparcie fotela. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Wyjechałeś, a ja wiedziałam, że twój ojciec mnie nie zaakceptuje. Mój brat i jego żona chcieli to maleństwo. Uszczęśliwiłam ich z radością. Hill skinął głową, wstał i podszedł do okna. - Jim wie? - Nikt nie wie. Tylko mój brat i jego żona. - Jaka ona jest? - Aiyako? Bardzo ładna. Wysoka, jak na Japonkę. Nikt nie wie, że ma mieszaną krew. Ma teraz czternaście lat i jest bardzo inteligentna. Możesz być z niej dumny. Hill ze złością przygryzł kostkę palca. - Dlaczego mówisz mi o tym teraz? Żebym czuł się winny?! -Nie, nie! Tylko dlatego, że ona potrzebuje twojej pomocy. Rząd japoński nie przyzna się do błędu, a gubernator Guam nie pomoże. Jesteś moją jedyną nadzieją, Warden - san. Hillowi zrobiło się niedobrze. Wetknął ręce do kieszeni i popatrzył na Potomac. Piętnaście lat temu ojciec namówił go do rezygnacji ze stanowiska attache w Japonii i powrotu do rodzinnej firmy prawniczej. Warden miał teraz więcej pieniędzy i władzy niż większość ludzi w historii świata. Ale cóż znaczyły pieniądze i władza, jeśli nie może ich użyć, aby pomóc własnemu dziecku. Prezydent oczywiście zażąda wyjaśnień. Warden powie, że to sugestia ambasadora: gest dobrej woli wobec zaprzyjaźnionego kraju, który znalazł się pod presją. Groźby Tanaki to wygodny pretekst. Ale właściwie jak Stany Zjednoczone mogą pomóc? Prezydent nie ogłosi mobilizacji oddziałów amerykańskich, żeby odnaleźć jedną dziewczynkę. A gubernator Guam dostałby szału, gdyby odkrył, że CIA działa na wyspie bez jego wiedzy. Potrzebny jest specjalny rodzaj operacji, żeby przeniknąć do porywaczy i uratować Aiyako. Trzeba potajemnie dopaść przestępców i postawić przed sądem bez narażania na szwank stosunków USA - Juam. Warden Hill znał tylko jedną grupę ludzi, która się do tego nadawała. Odwrócił się od okna. - Dobrze, Miki. Zobaczę, co da się zrobić. Rozdział drugi 16 sierpnia, godzina 1.00, Centrum Kontroli Chorób Zakaźnych, Atlanta, Georgia Doktor Sara Greene wkroczyła wprost w pogodną noc i rozejrzała się. Nad chodnikiem śmigały owady, pod magnoliami gromadziły się świetliki. Mrugały i podrygiwały jak światła na morzu. Za doktor Greene wznosiła się imponująca fasada Centrum Kontroli Chorób Zakaźnych. Przypominała dziób statku. Sara zaryglowała drzwi budynku i poszła do samochodu. Jutro o tej porze będzie z powrotem w Cambridge przy badaniach naukowych w dusznej, podziemnej bibliotece. Ale dziś świat należy do niej. Przerwała na lato studia podoktoranckie w Instytucie Technologicznym Massachusetts, żeby znaleźć błąd w leku antywirusowym, który opracowała w Centrum Kontroli Chorób Zakaźnych. Preparat znano na razie pod roboczą nazwą AV -22-12. Podczas prób laboratoryjnych był bardzo skuteczny. Liczono, że zastąpi "koktajle" antywirusowe używane obecnie w walce z AIDS. Jednak pierwsze próby na pacjentach wykazały jedynie marginalną skuteczność, a Sara Greene nie uznawała "marginalnych" sukcesów, Kiedy zadzwonił jej dawny szef, John Thompson, i powiedział, że mają problem, wróciła pierwszym samolotem do Atlanty, Powrót okazał się trudny. Sara nie była typem piękności z Południa, tylko zapaloną snowboardzistką. Zachowywała się tu równie śmiało i dziko, jak na stoku. Kiedy szła korytarzem, naukowcy rozstępowali się przed nią niczym Morze Czerwone. Miała czarne włosy postawione na żel, workowate szorty i dopisek na plakietce z nazwiskiem: "Dla ciebie PANI DOKTOR, dupku!". A jednak rozczarowała się, kiedy powiedziała Johnowi, że wyjeżdża. - Jasne - odrzekł. - Jak chcesz. Jakby praca, którą wykonywała dla niego, była tylko zwykłą robotą. Dziś rozwiązała zagadkę, z którą on i jego zespół nie mogli sobie poradzić od roku. Była taka dumna, że idąc przez parking, nie zauważyła, że ktoś idzie za nią. Pojawili się znikąd. Usłyszała ich w połowie drogi do samochodu. Kroki za plecami. Zbliżają się. Wzięła głęboki oddech i stłumiła w sobie chęć ucieczki. Pewnie to nic takiego. Ale jeśli zacznie biec, przyspieszy tylko rozwój wypadków. Musi pomyśleć. Trzydzieści metrów od samochodu kroki za nią przyspieszyły. Zamknęła oczy i stanęła. Rzuciła plecak i odwróciła się. Było ich dwóch. Jeden duży, drugi mały. Biały i czarny. Ubrani w bluzy z kapturami i workowate dżinsy. Czarny uśmiechnął się niepewnie. - Witam panią. Jak leci? Jego kumpel skrzywił się drwiąco. - Jaka "pani"? Spójrz na jej włosy. Obaj zarechotali. Sara nie była w nastroju do pogawędki. - O co wam chodzi? Kolesie popatrzyli na siebie i wyszczerzyli zęby. - Chcemy się zabawić. Niższy odwrócił się do dużego. - Ta laska się nadaje, no nie? - Jasna sprawa. Sara zmrużyła oczy. Poczuła przypływ adrenaliny. Jak to rozegrać? Ten duży jest sporo wyższy od niej, ma ze dwa metry wzrostu. Ale wygląda na frajera. Większy problem będzie z małym. Trzeba go załatwić, wtedy duży złapie cykora. - Spadajcie, bo wezwę gliny. Mały zaśmiał się. - Gliny? Nie znajdzie ich pani w tej okolicy. No, dalej. Wrzeszcz, głupia suko! Sara ostrożnie zsunęła buty i rozstawiła stopy. Zacisnęła palce nóg na asfalcie, przykucnęła lekko i uniosła ręce. Faceci patrzyli na nią z rosnącym rozbawieniem. - Co to? Jakaś poza kung - fu? - wybuchnął śmiechem niższy. - Widzisz to?! Sara pokręciła głową, - Ostrzegam, że robicie duży błąd. - Chyba taki, że stoimy tu i gapimy się na ciebie. Załatwimy to spokojnie czy na siłę? Dla mnie to bez różnicy. - Niech będzie po twojemu. Mały skinął głową i duży skoczył. Sara zrobiła unik. Facet zatoczył się, złapał równowagę i znów zaatakował. Sara znów zrobiła unik. - Nie mamy na to całej nocy! - krzyknął mały. - Łap ją! Napastnik spróbował trzeci raz. Sara uchyliła się i przyklęknęła na jedno kolano. Zaskoczony facet wrzasnął. Podcięła mu nogi i przerzuciła go przez plecy. Gruchnął z hukiem o ziemię. Odwróciła się do małego. - Ponawiam propozycję. Spadajcie, bo was załatwię. Niższy zmrużył oczy. - Zapomnij o tym. Nie chciałem cię uszkodzić, ale teraz to sprawa osobista. Sięgnął do pasa. Błysnął metal. Nie ma czasu na myślenie. Sara zrobiła dwa kroki i kopnęła go prawą piętą w pierś. Facet runął do tyłu i wylądował na asfalcie. - Co jest, do...? Przycisnęła go stopą i wyciągnęła mu z nogawki łyżkę do opon. Rzuciła ją w krzaki. - Nie będzie ci już potrzebna. Usłyszała coś za sobą. Duży znów atakował. Zwinęła się w kłębek i walnęła go w kolana. Tym razem był przygotowany na cios. Wybiła go tylko z równowagi. Mały poderwał się z ziemi. Sara oddychała szybko i ciężko. Otaczali ją jak wilki. Stała i czekała na ich pierwszy ruch. Amatorzy. Duży zaatakował z byka, mały z tyłu. Odskoczyła w lewo. Duży zadał cios. Zablokowała go lewą ręką i uderzyła prawą dłonią. Facet dostał w podbródek i odrzuciło mu głowę do tyłu. Sara zrobiła obrót i kopnęła lewą nogą. Trafiła w próżnię. Mały zobaczył kumpla na asfalcie i trzymał się poza jej zasięgiem. Sara zerknęła szybko na leżącego dużego. Załatwiony. Spojrzała na drógiego napastnika. - Dalej chcesz się ze mną zabawić?! Zawahał się. Popatrzył na nieprzytomnego kumpla i pokręcił głową. - Kim jesteś? Sara uśmiechnęła się krzywo. - Twoim najgorszym koszmarem, śmieciu. Spieprzaj! Nie musiała mu tego powtarzać. Zniknął w krzakach. Podeszła do dużego i sprawdziła, czy żyje. Oddychał normalnie. Puls miał mocny, choć przyspieszony. Wyjęła klucze z maleńką latarką, która służyła za breloczek. Źrenice reagowały na światło prawidłowo. Wszystko gra. Facet ocknie się z bólem głowy i przez kilka dni będzie miał sztywną szyję. Sara wstała i otrzepała się. W nocnej ciszy zadźwięczał jej pager. Spojrzała na plecak i pokręciła głową. Pewnie John. Chce wiedzieć, czy osiągnęła jakiś postęp. Dlaczego po wyjściu z pracy nie wyłączyła tego cholernego pagera jak normalni ludzie?! Otworzyła plecak i sprawdziła wiadomość. To nie był John. To był Sam. Sara przełknęła ślinę. Z walącym sercem przeczytała wezwanie. Potrzebowali jej natychmiast w Waszyngtonie. Drużyna miała robotę. Rozdział trzeci 16 sierpnia, godzina 8.00, podziemny pokój sztabowy w Pentagonie, Waszyngton Spotkali się w boksie bez okien, otoczonym ze wszystkich stron dwumetrowym, wzmocnionym betonem. Kiedy Sara weszła, reszta drużyny już tam była. Travis odwzajemnił jej salut, Jack serdecznie uścisnął jej rękę. Inni tylko skinęli głowami, gdy szła do swojego krzesła. Zawsze czuli skrępowanie, jeśli nie widzieli się przez jakiś czas. Gdzie któreś z nich mogłoby wejść do pokoju i zastać szóstkę równych sobie? Nigdzie. Usiadła na swoim miejscu przy długim, mahoniowym stole i spojrzała na resztę specgrupy. U szczytu stołu siedział dowódca drużyny, Travis Barrett. Służył w Zielonych Beretach i chyba urodził się ostrzyżony na jeża. Dziś był w stroju "firmowym": zielony T - shirt, spodnie panterki, identyfikatory na szyi, wojskowe buty. Przy pierwszym spotkaniu nie podobał się Sarze. Odpychający, zarozumiały palant, który nie cierpi kobiet i ma problem z testosteronem. Ale teraz znała go lepiej. Wiedziała już, że lubi kobiety. Obok Travisa siedział jego zastępca, Stan Powczuk. Sara lubiła go najmniej. Był niski, jak na normy drużyny. Twierdził, że ma metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Zachowywał się jak typowy kurdupel. Szybko się wkurzał i długo uspokajał. Wciąż podejrzewał, że wszyscy mają go gdzieś. Ciągle udowadniał swoją wartość. Był żonaty, ale dmuchał wszystko, co nosi spódnicę. Na jego nieszczęście, Angela potrafiła wyniuchać zdradę jak terier szczura. Po jego ostatnim skoku w bok rzuciła z drugiego piętra kulą do kręgli w maskę jego nowiutkiej corvetty. Stan też o mało nie wylądował na swoim samochodzie. Znając Angelę, Sara niemal mu współczuła. Niemal. Po drugiej stronie Stana siedziała Jennifer Olsen, Mrugnęła do Sary. Śmieszna sprawa. Mogłoby się wydawać, że dwie kobiety w takiej grupie nie będą się wzajemnie tolerowały. Ale Sara i Jen były jak siostry. Różniły się, ale kochały i szanowały. Sara uśmiechnęła się do przyjaciółki. Zastanawiała się, jakie to uczucie wyglądać jak Jennifer Olsen. Jen mogłaby wpędzić Barbie w kompleks niższości. Kiedy szły razem ulicą, były swoim przeciwieństwem: amazonka i hipiska z Woodstock. Obok Jen siedział Hunter Evans Blake Trzeci. Wyglądali jak młoda para na torcie weselnym, Hunter był trochę za ładny, jak na gust Sary. Ale był też cholernie dobrym pilotem. Mnóstwo razy uratował jej tyłek i miała na niego chętkę. Nie, żeby mu nadskakiwała. Hunter miał dziewczyn na pęczki. Poza tym, nie umówiłaby się na randkę z facetem, który był atrakcyjniejszy od niej. Mogła sobie wyobrażać, jak gładzi jego muskularne ciało, ale nie było to warte złamanego serca. Na prawo od Sary siedzieli dwaj ostatni członkowie drużyny - Jacques DuBois i Sam Wong, Do Jacquesa wszyscy mówili Jack. Wyglądał jak gość z plakatu werbunkowego piechoty morskiej. Pod jego śniadą skórą płynęła podobno biała, czerwona i błękitna krew. Był po wielkomiejsku zblazowany, jednak trudne dzieciństwo nadało jego bezczelności zaskakującą bezbronność. Działało to na kobiety lepiej niż jakikolwiek afrodyzjak. Sam Wong sprawiał wrażenie kompletnej ofermy. Przy pierwszym spotkaniu Sara myślała, że pomylił pokoje. Był niski, żylasty i nosił śmieszne okulary. Wyglądał w nich, jakby miał oczy z tyłu głowy. Wzbudzał w niej współczucie, dopóki nie otworzył ust. - Tyle tu mięcha, że można by założyć hodowlę bydła - mruknął, kiedy siadał na swoim miejscu. Sara uważała, że w drużynie tylko on dorównuje jej intelektualnie. Miał też pokręcone poczucie humoru. Potrafił zgasić każdego, kto go nie doceniał. Drzwi się otworzyły i wszedł dowódca TALON - u, generał brygady Jack Krauss. Stał na czele Połączonej Jednostki Specjalnej i oficjalnie dostawał rozkazy od przewodniczącego kolegium połączonych sztabów, generała Georgea H. Gatesa. Przekazywał je główny dowódca operacji specjalnych, generał Samuel Freedman. Ale w rzeczywistości z usług TALON - u korzystała również CIA, Agencja Bezpieczeństwa Narodowego i Departament Stanu. Krauss położył na stole neseser i ciepło przywitał się z każdym. Mimo wysokiego stopnia, był równym facetem. Nie wywyższał się, jak większość szarży. Zjawiał się przed każdą operacją TALON - u, przydzielał zadanie i zostawiał drużynie opracowanie szczegółów. Sara wiedziała, że nie tylko ona go lubi. To Krauss wyznaczył Travisa Barretta na dowódcę grupy. W jednostce nie było stopni i ktoś musiał koordynować jej działania, żeby każdy członek grupy nie próbował ratować świata na własną rękę. Sara podejrzewała, że każdy z nich uważa się za lepszego od innych. Ale tak powinien rozumować członek TALON - u. Kto myśli inaczej, nie przetrwa. Generał włączył komputer i włożył dysk optyczny do odtwarzacza CD-ROM - u. Wszystko przygotował Sam. Światła przygasły i na ekranie pojawiła się pierwsza strona raportu. Zaawansowana Technologicznie Tajna Jednostka Operacyjna. Technologically Augmented Low - Observable, Networked Force. TALON Force. Sara patrzyła na akronim i czuła taki sam przypływ adrenaliny, jak za pierwszym razem. TALON był elitarną grupą mężczyzn i kobiet. Przeprowadzał tajne operacje w obronie interesów Stanów Zjednoczonych na całym świecie. Sara miała tytuł doktora medycyny i czarny pas w karate. W snowboardzie zakwalifikowała się do olimpiady zimowej. Ale nic nie dawało jej takiej satysfakcji, jak bycie członkiem TALON - u. Na ekranie pojawiła się następna strona i Krauss zaczął mówić. - W ciągu ostatnich trzech miesięcy na wyspie Guam zaginęło dziesięć małych Japonek. Wszystkie spędzały tam wakacje z rodzinami. Odnaleziono tylko jedną dziewczynkę. Slajd zmienił się. Sara pochyliła się do przodu, żeby lepiej widzieć. Typowe zdjęcie z autopsji: twarz i tułów widziane z przodu. Puste, poszarpane oczodoły i ospowata, wzdęta skóra. Uszkodzony tułów, nagie żebra, brak lewej piersi. - Co mówi raport toksykologiczny? - zapytała. - Analiza wątroby wykazała ślady alkoholu i morfiny - odrzekł generał. - Przedawkowanie? -Nie. Śmierć przez utonięcie. Uszkodzenia ciała spowodowały stworzenia morskie. Sara skinęła głową i usiadła głębiej. Krauss mówił dalej. - Na żądanie rządu japońskiego gubernator Guam kazał w zeszłym miesiącu przeczesać wyspę. Bez skutku. Gdziekolwiek są te dziewczęta, nie ma ich na Guam. - Panie generale - odezwał się Travis z teksaskim akcentem - czy to "przeczesanie" polegało na sprawdzeniu każdego domu? Krauss przytaknął. - Prawie. Hotelami i innymi kwaterami wczasowymi zajęli się ich kierownicy. Chyba możemy przyjąć, że zrobili to dokładnie. - A co z jachtami i łodziami mieszkalnymi? - Wszystkie przeszukano. Oprócz tej na zdjęciu, dziewczynki zniknęły bez śladu. Jen zmarszczyła brwi. - A zatem zostały porwane. Pytanie, dlaczego? - To jasne - warknął Stan. - W Azji Południowo - Wschodniej kwitnie prostytucja. Jakiś alfons znalazł nowe źródło panienek. Sara pokręciła głową. - To bez sensu, Stan. Alfonsi wybierają dziewczynki, których nikt nie będzie szukał. Dzieci ulicy. Chyba, że ten to wyjątek. Spojrzała na Kraussa. - Słuszna uwaga - pochwalił i zmienił przyciskiem slajd. - Nasi spece zrobili analizę komputerową wszystkiego, co wiemy o tych dziewczynkach. Szukali korelacji. Na pewno zauważycie uderzające podobieństwa. Zauważyli. Wszystkie dziewczynki miały od dwunastu do szesnastu lat. Uczyły się w ekskluzywnych szkołach prywatnych w Japonii. Wychowywano je w tradycjach narodowych. Były córkami bogatych i wpływowych biznesmenów. W momencie porwania towarzyszyły im opiekunki. - A przedział czasowy? - zapytał Sam. - Są jakieś podobieństwa związane z tym, kiedy je porwano? Następny slajd. - Porwania zdarzały się grupowo - odparł Krauss. - W korelacji z czym? -Nie wiemy. Travis spojrzał na Sama. - Myślisz, że gdybyś przyjrzał się danym, doszedłbyś do czegoś? - Możliwe. Krauss skinął głową. - Dostaniecie je, gdy tylko skończymy. Slajd znów się zmienił. Tym razem pokazywał słodką Japoneczkę w niebieskim kimonie. - Ostatnia porwana. Jest bratanicą żony naszego ambasadora w Japonii. - Jaka młoda - zauważyła Jennifer. - Wszystkie są młode. Musimy je znaleźć i to zaraz. Ale władze cywilne Guam nie mogą wiedzieć, że tam jesteście. Stosunki z gubernatorem bardzo by się popsuły, gdyby odkrył, że działamy na wyspie bez jego wiedzy. - Co TALON ma zrobić w tej sprawie? - zapytał Hunter. Krauss zacisnął usta. - Może o tym nie wiecie, kapitanie Blake, ale nasze stosunki z Japonią są w dużym dołku. Trzeba to odkręcić. Prezydent uważa, że ta operacja je poprawi. Po prostu znajdźcie te dziewczynki. I dowiedzcie się, kto je porywa i dlaczego. Generał wyłączył komputer i światła się rozjaśniły. Sara popatrzyła na innych. Nikt się nie odezwał, ale wszyscy mieli sceptyczne miny. Krauss wręczył Travisowi akta. - To są wasze rozkazy. Prezydent chce widzieć jakiś postęp w tej sprawie jak najszybciej. Jeśli nasze przewidywania są słuszne, porywacze będą szukać następnych ofiar mniej więcej za tydzień. Może nawet wcześniej, jeśli pan Wong znajdzie coś, co przeoczyliśmy. Generał spojrzał na Sama i wziął swój neseser. - Powodzenia. Ojczyzna liczy na was. Rozdział czwarty 16 sierpnia, godzina 8.45 Ledwo za Kraussem zamknęły się drzwi, rozpętało się piekło. T - Co to za zadanie?! - warknął Stan. - Szukać jakichś dziewczynek? Pieprzę to! - Przykro mi to mówić - powiedziała Sara. - Ale zgadzam się ze Stanem. Szukanie zaginionych to robota glin. - Fakt - przyznał Jack. - To gówno jest dobre dla tajniaków z obyczajówki. - Bo ja wiem... - odezwała się w zamyśleniu Jen. - Generał Gates nie przydzieliłby nam takiej sprawy, gdyby nie uważał, że tylko my potrafimy ją załatwić. Krauss chyba nie powiedział nam wszystkiego. Jak myślisz, Travis? Travis zmarszczył brwi i przejrzał rozkazy. - Tu jest napisane, że prosił o nas osobiście sekretarz stanu. Ta operacja ma być gestem dobrej woli wobec rządu japońskiego. - Gestem dobrej woli?! - zdumiał się Hunter - Od kiedy TALON jest instytucją charytatywną? Travis pokręcił głową. - Sam? Jesteś naszym ekspertem od Azji. Co tam się dzieje? Sam poprawił okulary i oparł ręce na stole. - Jak powiedział Krauss, stosunki są napięte. Od roku nie możemy się dogadać w sprawach handlowych. Mówi się o embargo. Ostatnie wybory wykazały brak zaufania do partii rządzącej. Wybór Iguchiego Tariaki wywołał duże zamieszanie w parlamencie. - Tanaka? Co to za facet? -Nacjonalista. Drugi Milośević. Jego zwolennicy właśnie przeforsowali przywrócenie przedwojennego hymnu państwowego i flagi. Pamiętacie Wschodzące Słońce? - Rany boskie - parsknął Stan - Japońcy to nasi przyjaciele! Wojna się skończyła. Sam zmrużył oczy. - Może i tak. Ale my, Chińczycy, pamiętamy ostatnie rządy nacjonalistów japońskich. Joseph Mengele to anioł miłosierdzia w porównaniu z Shiro Ishiim. Dziesiątki tysięcy Chińczyków zmarło podczas eksperymentów Ishiiego z bronią biologiczną. Was to może nie obchodzić, tępaki, aleja zwracam uwagę na odradzający się nacjonalizm japoński. Travis podniósł ręce. - Wyluzuj się, Sam. Rozumiemy cię. - Właśnie - dodał Stan. - Co się tak wkurzasz? Sam potoczył wzrokiem wokół stołu. - Rodzina mojej matki pochodzi z Nankinu. Zapadła krępująca cisza. Travis przerzucił raport. - Tu jest napisane, że policja na Guam nie potrafi znaleźć dziewczynek, a marynarka wojenna odmawia pomocy. - Cwaniaki - mruknął Stan. Wszyscy pokiwali głowami. Travis zmarszczył brwi. - Jest tu również przypomnienie, że dobry żołnierz nie kwestionuje rozkazów. - Cholera - mruknął Jack. - Nikt nie mówi, że ich nie wykonamy. - Wygląda to jednak zupełnie na marnowanie naszych umiejętności -powiedziała Sara. -Nie my podejmujemy decyzje - odrzekł łagodnie Travis i podniósł wzrok z nad papierów. - Czy tak? - Nie my - przyznała drużyna. - Więc zaczynamy. Czeka nas kupa roboty. Travis wręczył kilka pierwszych stron Samowi. - Zeskanuj to, żeby wszyscy mogli zobaczyć. Saro, przez ten czas zapoznaj się z raportem z autopsji. Spróbuj wyciągnąć jakieś wnioski. Sara wzięła oprawione kartki i zabrała się do czytania. Po kilku minutach slajdy były gotowe. Grupa zaczęła w skupieniu przeglądać dane. - Okay, pierwsza sprawa - powiedział Travis. - Co wiemy o Guam? - Wyspa pod protektoratem amerykańskim - odrzekła Jen, - Z gubernatorem i władzą ustawodawczą. Coś jak państwo w unii. - Co jeszcze? - Była jednym z najcięższych pól bitewnych drugiej wojny światowej -odparł Jack. - Japońcy siedzieli na całych Marianach. Wykurzenie ich stamtąd było krwawą robotą. - Wulkany - dorzuciła Sara znad raportu patologicznego. - Wyspa - dodał Stan. - Zatem można się dostać na Guam tylko z morza albo z powietrza. A południowy Pacyfik to kurewski ocean. Kupa wraków leży w tamtym rejonie, a w głębinach są rekiny. - Dobra. Czeka nas więc wyprawa w tropiki: lasy deszczowe, piaski, może skały wulkaniczne i popiół. Jak tu skończymy, zawiadomię Maui, żeby przygotowali nam teren. - Saro, czy w raporcie z autopsji jest coś, co może się nam przydać? Odłożyła papiery. - Płuca pełne słonej wody. Z całą pewnością śmierć przez utonięcie. - A prochy? - Opium. I alkohol. Sądzę, że wpadła do wody tak zamroczona, że nie była w stanie pływać. Zakładając, że pływać umiała. - Czy była uzależniona? - Wątpię. Żadnych oznak marskości wątroby, a na rękach brak śladów igieł. Wygląda na to, że połknęła narkotyk. Płynna morfina w likierze miętowym. Ktokolwiek jej to podał, potrzebował mieć ją żywą. Przynajmniej przez jakiś czas. - Więc jak znalazła się w morzu? - Dobre pytanie. Przypuszczam, że porywacze próbowali usunąć ją z wyspy. - Jej twarz kiepsko wygląda - zauważył Jack. - Fakt - przyznała Sara. - W wodzie zwłoki są jak gąbka. Puchną, dopóki nie pęknie skóra. Oczy pewnie wyżarły kraby i mewy. Ciało szybko się psuje, zwłaszcza w tropikach. Raport koronera mówi, że gdy ją znaleźli, nie żyła od dwóch dni. - A znaleźli ją tydzień po porwaniu. Sara przytaknęła. - Zgadza się. - Więc kidnaperzy musieli ją przetrzymywać gdzieś na wyspie, zanim wrzucili ją do morza?, - Wątpię, żeby ją wrzucili. - Dlaczego? - Na nadgarstkach miała otarcia po linie. Zanim wpadła do wody, była związana. Podejrzewam, że uciekła. Skoczyła do morza i utonęła, bo nie była w stanie pływać. Travis zastanowił się. - Dobra. Jeśli ci faceci zabierają dziewczynki z wyspy, muszą gdzieś biwakować. Jack, po dotarciu na miejsce zbadasz teren. Sprawdzisz, czy ktoś ich widział. Zaczniesz od wybrzeża, potem cofniesz się do rejonów porwań. Dam ci mapę. Hunter, ty weźmiesz lotnisko. Zobacz, kto i czym lata. Dowiedz się, czy ci faceci mogą korzystać z jakichś prywatnych pasów startowych. - Stan? Załatwisz nam łódź. Najpierw spróbuj w bazie morskiej. Masz tam dojścia. Jak się nie uda, skombinuj coś prywatnie. Potrzebujemy czegoś dużego i szybkiego o dalekim zasięgu. Może będziemy musieli ścigać tych facetów. Gdy zdobędziesz łódź, pomożesz Jackowi. Mamy zbadać kawał terenu, a czasu jest mało. Travis wycelował w ekran pióro laserowe. - Wygląda na to, że porywacze są cholernie pewni siebie. Rodziny ofiar robią w swoim kraju raban, gubernator kazał przeczesać wyspę, a oni dalej zgarniają dziewczynki z ulic w biały dzień. - Ktoś na wyspie musi im pomagać - powiedział Stan. Travis przytaknął. -Myślę, że masz rację. Ale kto? Jen, jesteś zaprzyjaźniona z wywiadem. Spróbuj ich namówić, żeby trochę powęszyli wśród miejscowych. Może uda im się ustalić, co to za polityka, że porywane są wyłącznie Japonki? Dlaczego nie Amerykanki, Francuzki albo Niemki? Niech sprawdzą, czy ktoś ma jakieś żale do Japonii, a jeśli tak, to dlaczego. - Dobra. Travis spojrzał na Sama. -Następna rzecz. Jakie znaczenie ma fakt, że chodzi o młode dziewczyny? Sam zmarszczył z namysłem czoło. - Człowieku, Guam to mieszanka kulturowa. Ale młode dziewczyny zawsze oznaczają niewinność. Hinduiści, buddyści, muzułmanie i wyznawcy szinto mają swoje rytuały i tabu dotyczące kobiet. - Ale to nie kobiety, tylko dzieci - zauważyła Jen. Sam wzruszył ramionami. - Wiele wschodnich religii przypisuje dziewicom moc magiczną. To jedyny związek, jaki widzę. Travis ściągnął brwi. - Myślisz, że chodzi o jakiś kult? - Dla ciebie może i kult. Dla tamtych to religia. - Więc jak ich znajdziemy? Jeśli porywają dziewczynki z przyczyn religijnych, nie będą tego rozgłaszać. Stan skrzywił się. - Takich spraw nie da się utrzymać w tajemnicy. Miejscowi na pewno coś by o tym wiedzieli. Ten numer z religią to fałszywy trop. - Możliwe - odrzekł Travis. - Ale trzeba go sprawdzić. Pamiętasz, co powiedział Krauss? Mamy znaleźć te dziewczynki i uniemożliwić następne porwania. Jeśli to jakaś organizacja, musimy do niej przeniknąć. Sam, jak tylko Jen dostanie raport od swoich kumpli szpiegów, ocenicie potencjalne zagrożenia. - Dobra. - A kiedy już się dowiemy, kim są porywacze, jak ich znajdziemy? -zapytał Hunter. - To proste - odparł Travis. - Weźmiemy jakąś ładną Japoneczkę i pójdziemy z nią w miasto. Jak ją porwą, będziemy ich śledzić. Stan wybuchnął śmiechem. - Jasne. A skąd ją weźmiemy? Wszyscy powoli zwrócili się w stronę Sary. - Ooo, nie! Nie ma mowy! Nie będę przynętą. Zapomnijcie o tym. Poza tym, nie jestem Japonką. Przyjrzyjcie mi się. Myślicie, że nikt nie zauważy tych zielonych oczu? - Włożysz brązowe szkła kontaktowe - powiedziała Jen. - A moje włosy? Nie. Mówię wam, że to się nie uda. Travis spojrzał na Jen. - Dasz radę? - Jasne. Bułka z masłem. Jest drobna. Trochę makijażu i... - Nie będziesz mi kładła tapety na twarz! - Nauczę ją kilku zdań po japońsku - zaproponował Sam. Jen uśmiechnęła się. - A ja będę jej opiekunką. Sara pokręciła głową. - To nie wypali. Mówię wam. Odpuść to sobie, Trav. Nie chcę być wabikiem. Daj mi taki przydział, żebym mogła skopać komuś dupę. Stan uśmiechnął się drwiąco. - Może ma rację. Chyba nawet Jen nie zrobi z niej dziewczątka. Zanim Sara zdążyła się odciąć, Travis zaczął mówić dalej. - W porządku. Mamy już plan. Sam, jak szybko będziesz mógł nam powiedzieć, kiedy porwą następną dziewczynkę? Sam wzruszył ramionami. - Daj mi dzień na analizę. Zobaczę, co się da zrobić. - Dobra. Jeśli na nic nie wpadniesz, będziemy się trzymać przewidywań Kraussa, że za tydzień. Może to wystarczy. Zostaje nam mało czasu na przygotowania, cholera. Hunter, jak szybko możesz nas przerzucić z Maui na Guam? - Jakim samolotem? Wojskowym czy cywilnym? - Lepiej cywilnym. Po co zwracać na siebie uwagę? - Wezmę leara. Lot zajmie pół dnia. Travis skinął głową. - Okay. Ty, Stan, Jack i ja polecimy na Maui jutro. Zrobimy sobie kilkudniowe manewry. Dziewczynki mogą być przetrzymywane w głębi Guam. Poćwiczymy dzień na lądzie, dzień na wodzie i powinno wystarczyć. - A my? - zapytała Jennifer. - Potrzebuję co najmniej półtora dnia w studiu; żeby przygotować Sarę. A Sam ma ją nauczyć kilku zdań. Do tego nie trzeba mięśni. -Masz rację - przyznał