16164
Szczegóły |
Tytuł |
16164 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16164 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16164 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16164 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Timothy Zahn
Poza Galaktyk�
(Outbound Flight)
Michaelowi Stackpole �owi
za jego wk�ad w tworzenie
wszech�wiata Gwiezdnych Wojen: za
powie�ci, za rady, a od czasu do
czasu za s�owa mniej powa�ne.
A w tej ostatniej kategorii, Michael,
kiedy� ci� pobij� w Star Wars Trivial
Pursuit.
ROZDZIA� 1
Lekki frachtowiec ��owca Okazji� p�yn�� w przestrzeni, szarosrebrzysty na tle
g��bokiej czerni. Blask odleg�ych gwiazd odbija� si� od jego pow�oki. �wiat�a statku by�y
przy�mione, nadajniki nawigacyjne milcza�y, a iluminatory by�y w wi�kszo�ci r�wnie ciemne
jak otaczaj�cy je kosmos.
Ale silniki pracowa�y pe�n� par�.
- Trzymaj si�! - warkn�� Dubrak Qennto, przekrzykuj�c ryk silnik�w. - Znowu tu leci!
Jorj Car�das zacisn�� z�by, �eby przesta�y szcz�ka�, i jedn� r�k� chwyci� si� por�czy
fotela, drug� ko�cz�c wklepywanie wsp�rz�dnych do komputera nawigacyjnego. W sam�
por� - ��owca Okazji� odpad� ostro na lewo, kiedy tu� przed kopu�k� mostka �mign�y dwa
jaskrawozielone promienie lasera.
- Car�das! - zawo�a� Qennto. - Wal, ma�y!
- Wal�, wal� - zawo�a� Car�das, z trudem powstrzymuj�c pokus� zwr�cenia uwagi, �e
przestarza�e urz�dzenia nawigacyjne nale�a�y do Qennto, a nie do niego. Podobnie jak brak
talent�w dyplomatycznych i zdrowego rozs�dku, kt�rym w g��wnej mierze zawdzi�czali te
tarapaty. - Nie mo�emy z nimi po prostu porozmawia�?
- Znakomity pomys� - sykn�� Qennto. - Nie zapomnij skomplementowa� uczciwo�ci i
g�owy do interes�w Proggi. Huttowie zawsze daj� si� na to nabra�.
Ostatnim s�owom zawt�rowa�a kolejna salwa strza��w z miotacza, tym razem
znacznie bli�ej.
- Rak, te silniki nie wytrzymaj� bez ko�ca tej szybko�ci - ostrzeg�a Maris Ferasi z
fotela drugiego pilota. Jej ciemne w�osy l�ni�y zielonymi refleksami za ka�dym razem, kiedy
za szyb� przemyka�a kolejna salwa.
- Koniec pewnie kiedy� nast�pi - burkn�� Qennto. - Jeszcze tylko par� liczb. Car�das?
Na pulpicie Car�d�sa zap�on�a lampka.
- Got�w - zawo�a�, wprowadzaj�c liczby na stanowisku pilota.
- Ale to nie za d�ugi skok...
Przerwa� mu g�o�ny zgrzyt, dochodz�cy gdzie� z ty�u, i �wiszcz�ce promienie lasera
ust�pi�y miejsca d�ugim liniom gwiezdnego �wiat�a. ��owca Okazji� wszed� w nadprzestrze�.
Car�das odetchn�� g��boko i bezd�wi�cznie wypu�ci� powietrze z p�uc.
- Tego nie by�o w kontrakcie - mrukn�� do siebie. W ci�gu zaledwie sze�ciu
standardowych miesi�cy od jego zaci�gni�cia si� do Qennto i Maris ju� po raz drugi musieli
ratowa� si� ucieczk�.
A tym razem zadarli z Huttem. Qennto mia� wyra�ny talent do wywo�ywania awantur.
- W porz�dku, Jorj.
Car�das podni�s� wzrok, mrugni�ciem strz�saj�c kropelk� potu, kt�ra jakim� cudem
znalaz�a si� na jego powiece. Maris odwr�ci�a si� w fotelu i spojrza�a na niego z trosk�.
- Nic mi nie jest - powiedzia� i skrzywi� si�, s�ysz�c, jak dr�y mu g�os.
- Jasne, �e nic - zapewni� j� Qennto, r�wnie� ogl�daj�c si� na najm�odszego cz�onka
za�ogi. - Te strza�y nawet nas nie musn�y.
Car�das nabra� tchu.
- Qennto, wiesz, mo�e nie powinienem tego m�wi�...
- Jak nie powiniene�, to nie m�w - warkn�� Qennto, odwracaj�c si� zn�w do pulpitu.
- Hutt Progga nie jest typkiem, kt�rego chcia�by� mie� przeciwko sobie - ci�gn�� z
uporem Car�das. - Chodzi mi o to, �e najpierw by� tenRodianin...
- Jedno s��wko na temat pok�adowego savoirvivre�u, ma�y
- wtr�ci� Qennto, odwracaj�c si� tylko na tyle, by spojrzeniem jednego oka zgromi�
Car�dasa. - Nie k��� si� z kapitanem. Ni-
gdy. Chyba �e chcesz, aby to by� tw�j pierwszy i ostatni kurs z nami.
- Wystarczy, je�li to nie b�dzie ostatni kurs w moim �yciu - mrukn�� Car�das.
- Co m�wi�e�?
- Nic takiego - skrzywi� si�.
- Nie martw si� Progg� - uspokaja�a go Maris. - Ma paskudny temperament, ale
och�onie.
- Przed czy po tym, jak nas dopadnie i zabierze wszystkie sk�ry? - odparowa� Car�das,
niepewnie zezuj�c na odczyty z hipernap�du. Przekl�ta niestabilno�� zerowania
zdecydowanie pogarsza�a si� z ka�d� chwil�.
- Progga nic nam nie zrobi - �agodnie oznajmi� Qennto. - Zostawi to Drixo, kiedy
b�dziemy jej musieli powiedzie�, �e przej�� jej towar. Masz ju� gotowy nast�pny skok?
- Pracuj� nad tym - odpar� Car�das, sprawdzaj�c komputer. - Alehipernap�d...
- Uwaga - przerwa� Qennto. - Wychodzimy.
Smugi �wiat�a skurczy�y si� na powr�t w gwiezdne punkty i Car�das wprowadzi�
komend� pe�nego skanowania otoczenia.
I a� podskoczy�, kiedy salwa strza��w laserowych z sykiem przemkn�a nad kopu�k�.
Qennto zakl�� siarczy�cie.
- Co dojasssss...?
- Lecia� za nami - odpar�a Maris, wyra�nie zdumiona.
- I jest w zasi�gu - warkn�� Qennto, wprowadzaj�c ��owc� Okazji� w kolejn� seri�
przyprawiaj�cych o md�o�ci unik�w. - Car�das, zabieraj nas st�d!
- Pr�buj� - odkrzykn�� Car�das, usi�uj�c odczyta� dane ze skacz�cego mu przed
oczami ekranu komputera. Nie by�o szans, aby obliczy� kolejny skok, zanim Qenntowi
sko�czy si� dobra passa, a rozjuszony Hutt ich dogoni.
Ale je�li Car�das nie mo�e znale�� miejsca, gdzie mogliby uciec, mo�e chocia� zdo�a
znale�� wszystkie te miejsca, gdzie nie powinno ich by�...
Niebo przed nimi pe�ne by�o gwiazd, ale pomi�dzy nimi widnia�y spore obszary
czerni. Wybra� najwi�kszy z nich i wprowadzi� wektor do komputera.
- Spr�bujcie tu - zawo�a�, przekazuj�c dane Qenntowi.
- Co to znaczy: spr�bujcie? - zapyta�a Maris. Frachtowiec zako�ysa� si�, kiedy kolejne
strza�y trafi�y go w tylne tarcze.
- Niewa�ne - mrukn�� Qennto, zanim Car�das zd��y� odpowiedzie�. Wprowadzi�
koordynaty i zn�w gwiezdne smugi najpierw wystrzeli�y, a potem znik�y w otaczaj�cej ich
hiperprzestrzeni.
Maris odetchn�a nerwowo.
- O ma�y w�os.
- No dobrze, mo�e i jest na nas w�ciek�y - zgodzi� si� Qennto.
- Na razie. A teraz wyja�nij mi, ma�y, co mia�e� na my�li, m�wi�c: �Spr�bujcie tu�?
- Nie mia�em czasu skalkulowa� poprawnie skoku - wyja�ni� Car�das. - Wi�c
wycelowa�em po prostu w puste miejsce bez gwiazd.
Qennto obr�ci� si� wraz z fotelem w jego stron�.
- Chcia�e� powiedzie�, w puste miej sce bez widocznych gwiazd?
- zapyta� z gro�b� w g�osie. - Albo przedgwiezdnych ciemnych mas, albo czego�
ukrytego w chmurze py�owej? - Machn�� r�k� w kierunku kopu�ki. -1 jeszcze do tego w
stron� Nieznanych Region�w?
-1 tak nie mamy do�� danych dla tego kierunku, �eby m�g� w�a�ciwie skalkulowa�
skok. - Maris nieoczekiwanie stan�a w obronie Car�d�sa.
- Nie o to chodzi - upiera� si� Qennto.
- Jasne, chodzi�o o to, �eby nas zabra� sprzed nosa Proggi - sykn�a Maris. -
Wypada�oby przynajmniej powiedzie� �dzi�kuj�.
Qennto wywr�ci� oczami.
- Dzi�kuj� - rzek�. - Oczywi�cie cofn� podzi�kowanie, je�li wpadniemy na gwiazd�,
kt�rej nie zauwa�y�e�.
- Obawiam si�, �e pr�dzej eksploduje hipernap�d - ostrzeg� Car�das. - Pami�tasz ten
problem z zerowaniem, o kt�rym ci m�wi�em? Zdaje si�, �e jest coraz...
Przerwa� mu przera�liwy d�wi�k, dochodz�cy z do�u. ��owca Okazji� skoczy� do
przodu i stan�� d�ba jak giffa na tropie.
- Przegrzewa si�! - wrzasn�� Qennto, odwracaj�c si� znowu ku pulpitowi. - Maris,
wy��cz to!
- Pr�buj� - odpar�a, przekrzykuj�c wycie, a jej palce zata�czy�y na klawiszach. -
Sterowanie si� zap�tli�o, nie mog� przepchn�� �adnego sygna�u.
Qennto zakl��, zerwa� z siebie uprz�� i d�wign�� z fotela pot�ne cia�o. Pobieg�
w�skim przej�ciem, po drodze omal nie zawadzaj�c �okciem o g�ow� Car�dasa, kt�ry przez
chwil� jeszcze bezsilnie wciska� kontrolki, a� w ko�cu rozpi�� w�asn� uprz�� i pod��y� za nim
- Car�das, chod� tutaj. - Maris popar�a swoje s�owa gestem.
- Ale on mnie mo�e potrzebowa� - odpar�, odwr�ci� si� i ruszy� w jej stron�.
- Siadaj - poleci�a, wskazuj�c ruchem g�owy na opuszczone przez Qennto stanowisko
pilota. - Pom� mi obserwowa� stery. Je�li odpadniemy z tego wektora, zanim Rak wymy�li,
jak wyrwa� wtyczk�, musz� o tym wiedzie�.
- Ale Qennto...
- Co� ci poradz�, przyjacielu - przerwa�a mu, nie odrywaj�c wzroku od ekranu. - To
statek Raka. Je�li b�d� potrzebne jakie� powa�niejsze naprawy, to on je powinien
przeprowadzi�.
- Nawet je�li przypadkiem to ja wiem wi�cej na temat danego systemu ni� on?
- Zw�aszcza, je�li przypadkiem to ty wiesz wi�cej na temat danego systemu ni� on -
rzuci�a oschle. - Ale w tym przypadku tak nie jest. Zaufaj mi.
- Doskonale - westchn�� Car�das. - Oczywi�cie cofam moj� zgod�, je�li eksplodujemy.
- Szybko si� uczysz - odpar�a z aprobat�. - Teraz przeprowadzimy sprawdzenie
systemu na skanerach i zobaczymy, czy niestabilno�� ich te� dotkn�a. A potem zrobimy to
samo z komputerem nawigacyjnym. Sko�czymy dopiero wtedy, kiedy b�d� pewna, �e
wr�cimy bezpiecznie do domu.
Wy��czenie zbuntowanego hipernap�du bez spalenia go przy okazji zaj�o Qenntowi
ponad cztery godziny. Przez ten czas Car�das oferowa� mu pomoc trzy razy, a Maris dwa.
Wszystkie te propozycje zosta�y zdecydowanie odrzucane.
Mniej wi�cej w pierwszej godzinie, na ile Car�das m�g� si� zorientowa� z odczyt�w
przewijaj�cych si� przez ekrany, opu�cili stosunkowo dobrze znane terytorium Zewn�trznych
Rubie�y i przemie�cili si� w p�ytki odcinek znacznie mniej znanych obszar�w, znanych jako
Dzika Przestrze�. Gdzie� na pocz�tku czwartej godziny opu�cili r�wnie� te terytoria,
przekraczaj�c mglist� granic� wiod�c� ku Nieznanym Rejonom.
I od tej chwili mogli sobie tylko wr�y� z flis�w, dok�d lec� i gdzie si� znajduj�.
Wycie jednak ucich�o, a w kilka chwil p�niej hiperprzestrzenne niebo przeci�y
gwiezdne smugi, kt�re zmieni�y si� w gwiazdy.
- Maris? - rozleg� si� z komunikatora niespokojny g�os Qennto.
- Wyszli�my - potwierdzi�a. - Sprawdzam lokalizacj�.
- Zaraz tam b�d� - uprzedzi� Qennto.
- Gdziekolwiek jeste�my, znajdujemy si� bardzo daleko od domu - mrukn�� Car�das,
spogl�daj�c na niewielk�, ale bardzo jaskraw�, kulist� gromad� gwiazd, kt�r� wida� by�o z
daleka.
- Nigdy nie widzia�em niczego podobnego w �adnym ze �wiat�w Zewn�trznych
Rubie�y, kt�re odwiedzi�em.
- Ja te� nie - zgodzi�a si� Maris. - Mam nadziej�, �e komputer si� w tym rozezna.
Komputer wci�� przerabia� dane, kiedy na mostku pojawi� si� Qennto. Car�das zadba�,
�eby siedzie� w tym momencie przy w�asnym stanowisku.
- �adna gromadka - skomentowa� olbrzym i rozsiad� si� w fotelu. - Jakie� systemy
niedaleko nas?
- Najbli�szy mniej wi�cej �wier� roku �wietlnego przed nami
- odpar�a Maris, pokazuj�c palcem.
Qennto st�kn�� i zacz�� wdusza� przyciski na swoim pulpicie.
- Zobaczmy, czy damy rad� - mrukn��. - Zapasowy hipernap�d powinien mie� jeszcze
w sobie do�� pary, �eby nas tam doci�gn��.
- Anie mo�emy naprawi� statku tutaj? - zapyta� Car�das.
- Nie lubi� przestrzeni mi�dzygwiezdnej - odpar� z roztargnieniem Qennto,
wprowadzaj�c parametry skoku. - Ciemno, zimno i samotnie. Poza tym ten system mo�e
zawiera� jakie� sympatyczne planetki.
- A to by oznacza�o mo�liwe �r�d�o zapas�w, gdyby�my musieli pozosta� tu d�u�ej,
ni� zamierzamy - wyja�ni�a Maris.
- Albo mo�liwo�� pomieszkania chwil� z dala od ha�as�w i rwetesu Republiki - doda�
Qennto.
Car�das poczu� ucisk w gardle.
- Chyba nie chcesz...?
- Nie, nie chce - zapewni�a go Maris. - Rak zawsze opowiada o rzuceniu interesu,
kiedy ma jakie� problemy.
- To chyba ca�y czas tak m�wi - mrukn�� Car�das.
- Co powiedzia�e�? - zainteresowa� si� Qennto.
- Nic, nic.
- Naprawd�? Prosz� bardzo. - Rozleg� si� zgrzyt, nieco mniej przera�liwy ni� z
g��wnego hipernap�du ��owcy Okazji�, i gwiazdy znowu zmieni�y si� w smugi �wiat�a.
Car�das zacz�� w my�li odlicza� sekundy, ca�kowicie przekonany, �e hipernap�d za
chwil� padnie. Tak si� jednak nie sta�o i po kilku pe�nych napi�cia minutach smugi zn�w
zmieni�y si� w gwiazdy, a przed nimi zab�ys�o niewielkie, ��te s�o�ce.
- No i prosz� - z aprobat� odezwa� si� Qennto. - Wszystko jak w domu. Wiesz ju�
mo�e, gdzie jeste�my, Maris?
- Komputer wci�� nad tym pracuje - odrzek�a Maris. - Ale zdaje si�, �e wyszli�my
jakie� dwie�cie pi��dziesi�t lat od skraju Nieznanych Rejon�w. - Unios�a brwi. - My�l�, �e
kiedy wreszcie dotrzemy do Comry, zrujnuj� nas kary za op�nienie dostaw.
- Oj, za du�o si� martwisz - skarci� j� Qennto. - Naprawa hipernap�du zajmie dzie�
lub dwa. A jak si� pospieszymy, op�nienie nie powinno przekroczy� tygodnia.
Car�das z trudem powstrzyma� drwi�cy grymas. O ile dobrze pami�ta�, najlepszym
sposobem na zepsucie hipernap�du by�o w�a�nie jego przeci��enie.
Komunikator wyda� g�o�ny pisk.
- Kto� nas wywo�uje - zameldowa�, w��czaj�c kana� i marszcz�c brwi. Spojrza� na
ekrany, wzrokiem szukaj�c nieznanego rozm�wcy...
... i poczu�, jak krew w jego �y�ach zmienia si� w l�d.
- Qennto! - wrzasn��. - To...
Przerwa� mu basowy chichot dochodz�cy z komunikatora.
- Witaj, Dubraku Qennto - odezwa� si� po huttyjsku a� za dobrze znany g�os. -
S�dzi�e�, �e tak �atwo uciekniesz?
- Ty to nazywasz ��atwo�? - mrukn�� Qennto, w��czaj�c nadajnik. - Cze��, Progga -
rzuci� do komunikatora. - S�uchaj, powiedzia�em ci przecie�, �e nie mo�esz dosta� tych futer.
Ju� zakontraktowa�em je Drixo...
- Zapomnij o futrach - przerwa� Progga. - Poka� mi sw�j tajny skarbiec.
Qennto spojrza� na Maris, marszcz�c brwi.
- Co mam ci pokaza�?
- Nie r�nij g�upa - ostrzeg� Progga, a jego g�os sta� si� o oktaw� ni�szy. - Znam takich
jak ty. Nie uciekasz po prostu od czego�, ale zd��asz w konkretnym kierunku. To jedyny
system gwiezdny na tym wektorze i patrzcie, kogo tu widzimy? Ciebie. Dok�d by� tak si�
spieszy�, je�li nie do tajnej bazy i skarbca?
Qennto wy��czy� nadajnik.
- Car�das, gdzie on jest?
- Jakie� sto kilometr�w po prawej od dziobu - odpar� Car�das, dr��cymi r�kami
programuj�c skan odleg�ego huttyjskiego statku. -1 szybko si� zbli�a.
- Maris?
- Nie wiem, co zrobi�e�, �eby wy��czy� hipernap�d, ale uda�o ci si� to perfekcyjnie -
warkn�a. - Jest ca�kiem zablokowany. Wci�� mamy zapasowy, ale je�li spr�bujemy uciec, a
on nas znowu namierzy, to...
- Zrobi to - zapewni� Qennto. Odetchn�� g��boko i zn�w w��czy� nadajnik. - To
wszystko nie tak, Progga - rzek� uspokajaj�cym tonem. - Chcieli�my tylko...
- Do��! - rykn�� Hutt. - Prowad� do bazy. Natychmiast.
- Nie ma �adnej bazy - t�umaczy� Qennto. - To Nieznane Rejony. Po co mieliby�my tu
zak�ada� baz�?
Na czujniku zbli�eniowym Car�dasa zab�ys�o �wiate�ko.
- Pocisk! - krzykn��, rozgl�daj�c si� gor�czkowo po ekranach w poszukiwaniu �r�d�a
ataku.
- Gdzie? - odkrzykn�� Qennto.
Car�das w�a�nie zobaczy� winowajc�: wy�ania� si� spod ��owcy Okazji� - d�uga,
ciemna rakieta kieruj�ca si� wprost na nich.
- Tam - rzek�, wskazuj�c palcem w d� i nie odrywaj�c oczu od ekranu.
Dopiero wtedy dotar�o do niego, �e takim torem nie mog�aby lecie� rakieta
wystrzelona z nadlatuj�cego statku Hutt�w. Ju� otwiera� usta, �eby to oznajmi�, kiedy rakieta
eksplodowa�a, wyrzucaj�c k��b jakiej� substancji. Coraz wi�cej tej substancji wydobywa�o si�
z resztek pojemnika, a� stworzy�a cienk� zas�on� o �rednicy oko�o kilometra.
- Wy��czy� silniki! - warkn�� Qennto, rzucaj�c si� na sw�j pulpit, aby dotrze� do
prze��cznik�w zasilania. - Szybko!
- Co to jest? - zapyta� Car�das, wy��czaj�c zasilanie ze swojego pulpitu.
- Sie� Connora lub co� w tym rodzaju - zgrzytn�� z�bami Qennto.
- Co, tej wielko�ci? - z niedowierzaniem zawo�a� Car�das.
- R�b swoje i sied� cicho! - warkn�� Qennto. �wiat�a statusu zmieni�y kolor na
czerwony i gas�y jedno po drugim, a ca�a tr�jka ze wszystkich si� pr�bowa�a wyprzedzi� sie�.
Sie� jednak zwyci�y�a. Car�das zdo�a� wy��czy� zaledwie dwie trzecie swoich
wy��cznik�w, kiedy faluj�cy skraj sieci otoczy� pancerz i owin�� si� wok� niego...
- Zamknijcie oczy - ostrzeg�a Maris.
Car�das zacisn�� powieki. Mimo to dostrzeg� jaskrawy rozb�ysk, kiedy sie�
potraktowa�a wysokim napi�ciem statek i jego za�og�. Poczu� na sk�rze �askocz�ce
wy�adowania koronowe.
A kiedy zn�w ostro�nie otworzy� oczy, stwierdzi�, �e wszystkie �wiat�a, jakie jeszcze
pali�y si� na pulpicie, teraz zgas�y.
��owca Okazji� by� martwy.
Od strony huttyjskiego statku kolejny b�ysk roz�wietli� kokpit.
- Chyba dostali te� Progg� - odezwa� si� Car�das. W nag�ej ciszy jego g�os zabrzmia�
nienaturalnie g�o�no.
- W�tpi� - sprzeciwi� si� Cjennto. - Jego statek jest do�� du�y i na pewno ma izolatory
i inne urz�dzenia, kt�re go ochroni� przed takimi sztuczkami.
-1 dziesi�� do jednego, �e b�dzie si� broni� - mrukn�a Maris cicho.
- To chyba jasne, �e b�dzie si� broni� - westchn�� Qennto. - Jest o wiele za g�upi, �eby
do niego dotar�o, �e kto�, kto potrafi wytworzy� tak wielk� sie� Connora, mo�e mie� w
zanadrzu jeszcze ciekawsze sztuczki.
Od strony statku Hutt�w polecia� deszcz zielonych promieni laserowych.
Odpowiedzia�y mu jaskrawoniebieskie b�yski nadlatuj�ce z trzech r�nych stron, wystrzelone
ze statk�w zbyt ma�ych lub zbyt ciemnych, aby da�o sieje wypatrzy� w zasi�gu ��owcy
Okazji�.
- My�licie, �e ten kto� tak si� zajmie Progg�, �e zapomni o nas? - zainteresowa�a si�
Maris.
- Nie s�dz� - odpar� Car�das, wskazuj�c przez iluminator niewielki, szary stateczek,
kt�ry zaj�� pozycj� z dziobem skierowanym w lew� burt� frachtowca. By� wielko�ci
wahad�owca lub ci�kiego transportowca, lecz tak op�ywowej, fantazyjnej sylwetki j pilot
jeszcze nigdy nie widzia�. - Zostawili stra�nika.
- Na to wygl�da - mrukn�� Qennto, zerkaj�c przelotnie na statek obcych, po czym
spojrza� zn�w w kierunku niebieskich i zielonych fajerwerk�w. - Pi��dziesi�t do jednego, �e
Progga wytrzyma co najmniej pi�tna�cie minut i zabierze ze sob�jednego z napastnik�w.
�adne z nich nie podj�o zak�adu. Car�das obserwowa� walk�, �a�uj�c, �e nie ma
czujnik�w. Uczy� si� o taktyce bitew kosmicznych w szkole, ale metody napastnik�w nie
pasowa�y do niczego, co utrwali� sobie w pami�ci. Wci�� jeszcze pr�bowa� rozszyfrowa� ich
taktyk�, kiedy ostatnia salwa b��kitnych promieni po�o�y�a kres potyczce.
- Sze�� minut - stwierdzi� ponuro Qennto. - Kimkolwiek s� ci go�cie, walcz� nie�le.
- Ty te� ich nie rozpoznajesz? - zapyta�a Maris, spogl�daj�c na milcz�cego stra�nika.
- Nie rozpoznaj� nawet konstrukcji - wyzna�, rozpi�� uprz�� i wsta�. - Sprawd�my
uszkodzenia, �eby si� zorientowa�, czy przynajmniej jeste�my w stanie zmontowa� komitet
powitalny. Car�das, zostajesz tutaj i pilnujesz dobytku.
- Ja? - zapyta� Car�das, czuj�c l�d w �o��dku. - Ale co b�dzie, je�li... no, wiecie...
zaczn� nas wywo�ywa�?
- A jak my�lisz? - burkn�� Qennto, kieruj�c si� wraz z Maris na ruf�. - Odpowiesz im.
ROZDZIA� 2
Zwyci�zcy niespiesznie w�szyli, a mo�e po prostu rozkoszowali si� zwyci�stwem,
kr���c wok� resztek huttyjskiego statku. S�dz�c z liczby silnik�w manewrowych, kt�re
Car�das m�g� dostrzec, domy�li� si�, �e w samej bitwie bra�y udzia� tylko trzy statki, plus ten
jeden, kt�ry obserwowa� ich.
Sieci Connora, podobnie jak promienie �ci�gaj�ce, zaprojektowane by�y raczej na
unieruchamianie ni� na niszczenie. Zanim stra�nik si� ruszy�, Qennto z Maris zd��yli ju�
postawi� wi�kszo�� system�w on-line.
- Qennto, on si� przemieszcza - zawo�a� Car�das w komunikator, obserwuj�c szary
statek, kt�ry leniwie przep�yn�� przed ich dziobem i usadowi� si� w nowym punkcie na wprost
i troch� wy�ej ��owcy Okazji�. - Chyba ustawia si� tak, �eby�my polecieli za nim.
- Jeszcze chwil� - odkrzykn�� Qennto. - Uruchom nap�d na �wier� mocy.
Szary statek ruszy� ju� przed siebie, kiedy wraz z Maris wr�cili na mostek.
- Prosz�, prosz� - mrukn�� Qennto, siadaj�c na swoim miejscu i w��czaj�c minimalny
ci�g. - Wiecie mo�e, dok�d zmierzamy?
- Reszta grupy wci�� kr�ci si� wok� statku Hutt�w - zameldowa� Car�das, ostro�nie
przeciskaj�c si� obok Maris. Usiad� przy swoim stanowisku. - Mo�e chc� nas zabra� w�a�nie
tam.
- Tak, na to wygl�da - zgodzi� si� Qennto, podaj�c wi�cej mocy na nap�d. - Na razie
nie strzelaj�. My�l�, �e to dobry znak.
Istotnie, kiedy przybyli na miejsce, zastali trzy obce statki wisz�ce nad szcz�tkami
statku Proggi. Dwa by�y dok�adnymi kopiami tego z ich eskorty, trzeci za� znacznie wi�kszy.
- Ale s� znacznie mniejsze od kr��ownik�w Republiki - zauwa�y� Car�das. -
W�a�ciwie nawet ca�kiem ma�e, je�li si� zastanowi�, czego w�a�nie dokona�y.
- Chyba otwieraj� dla nas dok - zauwa�y�a Maris. Car�das zmierzy� wzrokiem
uchylaj�cy si� port.
- Nie za du�o miejsca.
- Nasz dzi�b si� zmie�ci - zapewni� go Qennto. - Mo�emy u�y� tuby serwisowej, �eby
wyj��.
- Mamy wej�� na ich pok�ad? - upewni�a si� Maris lekko dr��cym g�osem.
- Chyba, �e sami zechc� skorzysta� z tuby i przej�� do nas - odpar� Qennto. - Decyzja
nale�y do tych, kt�rzy maj� bro�. - Uni�s� palec ostrzegawczo. - A naszym zadaniem jest bez
wzgl�du na wszystko zachowa� kontrol� nad sytuacj�.
Zwr�ci� si� profilem do Car�dasa.
- A to oznacza, �e ja b�d� prowadzi� rozmowy. Je�li spytaj� ci� wprost, odpowiesz
dok�adnie na pytanie i ani s�owa wi�cej. Ani s�owa. Jasne?
Car�das prze�kn�� �lin�.
- Jasne.
Eskorta podprowadzi�a ich do burty wi�kszego statku, a w dwie minuty p�niej
Qennto bezpiecznie umie�ci� dzi�b ��owcy Okazji� w ko�nierzu dokuj�cym. W kierunku
w�azu serwisowego wysun�� si� hermetyczny tunel. Qennto prze��czy� wszystkie systemy na
czuwanie i zanim ca�a tr�jka zesz�a po drabince, czujniki wyj�ciowe pokaza�y, �e tunel jest
ju� na miejscu i uszczelniony.
- Idziemy - mrukn�� Qennto, prostuj�c si� na ca�� wysoko��. Wystuka� kod otwarcia
na klawiaturze. - Pami�tajcie, ja prowadz� rozmowy.
W�az rozsun�� si�, ukazuj�c dw�ch cz�onk�w za�ogi. Byli to niebieskosk�rzy
humanoidzi o �wietlistych czerwonych oczach i granatowoczarnych w�osach, ubrani w
identyczne czarne mundury z zielonymi pagonami. Ka�dy z nich nosi� przy pasie ma�y, ale
paskudnie wygl�daj�cy pistolet.
- Cze�� - powita� ich Qennto, wychodz�c z tunelu. - Jestem Dubrak Qennto, kapitan
��owcy Okazji�.
Obcy nie odpowiedzieli. Ustawili si� tylko po obu jego stronach i gestem wskazali w
g��b tunelu.
- T�dy? - upewni� si� Qennto, pokazuj�c kierunek jedn� r�k�. Drug� trzyma� Maris
pod rami�. - Jasne.
Ruszyli tunelem przed siebie. �ebrowane pod�o�e za ka�dym krokiem podskakiwa�o
jak most linowy. Car�das pod��a� za nimi krok w krok, obserwuj�c mijanych obcych k�tem
oka. Poza niezwyk�� barw� sk�ry i jarz�cymi si� oczami wygl�dali zdumiewaj�co po ludzku.
Czy�by jacy� dalecy potomkowie cz�owieka, zab��kani w galaktyce? A mo�e jednak
ca�kowicie odr�bna rasa, podobie�stwo za� jest czysto przypadkowe?
Przy wej�ciu na statek czeka�o jeszcze dw�ch obcych. Byli ubrani i uzbrojeni tak
samo jak pierwsza para, tylko pagony mieli ��te i niebieskie, zamiast zielonych. Zrobili
zwrot z wojskow� precyzj� i poprowadzili ca�� grupk� w d� �agodnie zakr�caj�cego
korytarza o �cianach z opalizuj�cego materia�u, l�ni�cego matowym, st�umionym, mi�kkim
blaskiem. Car�das delikatnie przesun�� ko�cami palc�w po �cianie, zastanawiaj�c si�, czy to
metal, ceramika, czy jaki� kompozyt.
Pi�� metr�w dalej ich przewodnicy zatrzymali si� przed otwartymi drzwiami i ustawili
si� po obu ich stronach.
- Tutaj, tak? - zapyta� Quennto. - Jasne, czemu nie. Wypr�y� ramiona - Car�das cz�sto
widywa� u niego ten gest
przed rozpocz�ciem negocjacji - uj�� Maris pod rami� i ruszy�
przed siebie. Car�das spojrza� raz jeszcze na �ciany korytarza, po czym uda� si� w �lad
za nimi.
Umeblowanie niedu�ego pokoju sk�ada�o si� ze sto�u i sze�ciu krzese�. Car�das uzna�,
�e to salka konferencyjna albo mesa za�ogi. U szczytu sto�u siedzia� jeszcze jeden
b��kitnosk�ry obcy, wbijaj�c nieruchome, b�yszcz�ce oczy w przybysz�w. Mundur nosi�
czarny, podobnie jak reszta, lecz na ramieniu mia� szerok�, ciemnoczerwon� naszywk�, a
przy ko�nierzu dwie misternie wycyzelowane srebrne baretki. Oficer?
- Witam - rzek� weso�o Quennto, podchodz�c do sto�u. - Jestem Dubrak Quennto,
kapitan ��owcy Okazji�. Czy m�wi pan w basicu?
Obcy nie odpowiedzia�, ale Car�dasowi wydawa�o si�, �e dostrzeg� lekkie drgnienie
brwi.
- Mo�e powinni�my spr�bowa� jednego z j�zyk�w handlowych Zewn�trznych
Rubie�y? - podsun��.
- Dzi�kuj� za b�yskotliw� sugesti� - odpar� Quennto z lekk� nut� sarkazmu. - Witaj,
szlachetny panie - ci�gn��, przechodz�c na sy bisti. - Jeste�my podr�nikami i kupcami z
dalekiego �wiata i nie zagra�amy twojemu ludowi.
I zn�w �adnej odpowiedzi.
- Spr�buj taarja - zaproponowa�a Maris.
- Nie znam taarja zbyt dobrze - odpar� Quennto wci�� w sy bisti. - A wy? - doda�,
ogl�daj�c si� na stra�nik�w, kt�rzy weszli za nimi do sali. - Czy kt�rykolwiek z was rozumie
sy bisti? A taarja? Meese Caulf?
- Sy bisti mo�e by� - odezwa� si� spokojnie w tym j�zyku obcy za sto�em.
Quennto zamruga� zaskoczony.
- Czy pan powiedzia�...?
- Powiedzia�em, �e sy bisti mo�e by� - powt�rzy� obcy. - Prosz�, zajmijcie miejsca.
- Eee... dzi�kuj� - odpar� Quennto, odsuwaj�c krzes�a dla siebie i Maris. Skinieniem
g�owy zach�ci� Car�dasa, aby zrobi� to samo. Siadaj�c, Car�das zauwa�y�, �e oparcia krzese�
by�y nietypowo ukszta�towane jak dla ludzi, ale do�� wygodne.
- Jestem komandor Mitth�raw�nuruodo z Dynastii Chiss�w - ci�gn�� obcy. - A ta
jednostka to �Springhawk�, statek dowodzenia Pikiety Drugiej Floty Defensywno-
Ekspansywnej.
Ekspansywna Flota, no, no! Car�das poczu� zimny dreszcz na plecach. Czy to mia�o
znaczy�, �e Dynastia Chiss�w zamierza zacz�� ekspansj� na zewn�trz?
Mia� nadziej�, �e nie. Zagro�enie spoza granic by�o ostatni� rzecz�, jakiej
potrzebowa�a Republika. Wielki kanclerz Palpatine robi� co m�g�, ale napotyka� silny op�r w
rz�dzie Coruscant, reprezentuj�cym g��wnie konserwatywne pogl�dy i cz�ciowo
skorumpowanym. Teraz, pi�� lat po nieprzyjemnej przygodzie na Naboo, pomimo wszelkich
wysi�k�w Palpatine�a, Federacja Handlowa dot�d nie zosta�a ukarana za bezczeln� agresj�. W
ca�ej galaktyce tli�y si� urazy i frustracje, co tydzie� rozniecane na nowo kolejnymi wie�ciami
o nowych reformach i ruchach secesyjnych.
Quennto by� tym oczywi�cie zachwycony. Biurokracja rz�dowa, najrozmaitsze op�aty,
cennik za us�ugi i prohibicja stanowi�y doskona�� po�ywk� dla przemytu na niewielk� skal�,
jaki uprawia�. Nawet Car�das musia� przyzna� z perspektywy swojego pobytu na ��owcy
Okazji�, �e ich dzia�alno�� przynosi�a ca�kiem niez�e zyski.
Quennto jednak chyba nie rozumia�, �e o ile drobne k�opoty rz�du mog�y by�
u�yteczne, o tyle generalny brak stabilizacji sta�by si� szkodliwy zar�wno dla przemytnik�w,
jak i dla ca�ej reszty.
A wojna o zasi�gu og�lnogalaktycznym by�aby czym� najgorszym. Dla wszystkich.
- A ty kim jeste�? - Mitth�raw�nuruodo przeni�s� gorej�cy wzrok na Car�d�sa.
Car�das otworzy� usta, ale nie zd��y� odpowiedzie�.
- Jestem Dubrak Quennto - wtr�ci� Quennto, zanim zapytany zdo�a� si� odezwa�. -
Kapitan...
- A ty kim jeste�...? - powt�rzy� Mitth�raw�nuruodo z lekkim, cho� zauwa�alnym
naciskiem na s�owo �ty�, nie spuszczaj�c wzroku z Car�d�sa.
Car�das zerkn�� z ukosa na Quennto i uzyska� leciutkie skinienie g�ow�.
- Jestem Jorj Car�das - rzek�. - Cz�onek za�ogi frachtowca ��owca Okazji�.
- A ci tutaj? - zapyta� Mitth�raw�nuruodo, wskazuj�c na pozosta�ych.
Car�das zn�w spojrza� na Quennto, kt�ry przybra� kwa�n� min�, ale ponownie lekko
skin�� g�ow�.
- To m�j kapitan Dubrak Quennto - rzek� Car�das - I jego...
- Dziewczyna? drugi pilot? wsp�lniczka? - zastanowi� si� szybko.
- Jego zast�pca, Maris Ferasi.
Mitth�raw�nuruodo skin�� g�ow� ka�demu z nich po kolei i zn�w spojrza� na Car�d�sa.
- Co tu robicie?
- Jeste�my korelia�skimi handlarzami z jednego z system�w Republiki Galaktycznej -
odpar� Car�das.
- K�relPnski - mrukn�� Mitth�raw�nuruodo, jakby pr�buj�c wym�wi� to s�owo. -
Handlarze? Nie badacze ani zwiadowcy?
- Nie, absolutnie - zapewni� go Car�das. - Wynajmujemy nasz statek do przewozu
towar�w pomi�dzy systemami gwiezdnymi.
- A ten drugi statek? - zapyta� Mitth�raw�nuruodo.
- To jacy� piraci - wtr�ci� Quennto, zanim Car�das zd��y� odpowiedzie�. -
Uciekali�my przed nimi, kiedy zacz�y si� problemy z hipernap�dem, i tak si� tu znale�li�my.
- Czy znacie tych pirat�w? - pad�o nast�pne pytanie.
- A sk�d mieliby�my...? - zacz�� Quennto.
- Tak, mieli�my ju� z nimi wcze�niej pewne problemy - wszed� mu w s�owo Car�das.
W g�osie Mitth�raw�nuruodo, kiedy zadawa� to pytanie, wychwyci� dziwn� nut�. - My�l�, �e
strzelali do nas.
- Musicie mie� bardzo cenny �adunek.
- Nic specjalnego - zapewni� Quennto, rzucaj�c Car�dasowi ostrzegawcze spojrzenie. -
Partia futer i luksusowej odzie�y. Jeste�my niewymownie wdzi�czni za pomoc.
Car�dasa �cisn�o w gardle. Ich �adunek istotnie stanowi�a luksusowa odzie�, ale w
haftowanym ko�nierzu jednego z futer zaszyto ca�y �adunek ognistych kamieni. Je�li
Mitth�raw�nuruodo zdecyduje si� sprawdzi� towar i je znajdzie, ��owca Okazji� mo�e mie�
k�opoty z bardzo nieszcz�liw� Drixo the Hutt.
- Prosz� bardzo - odpar� Mitth�raw�nuruodo. - Ciekaw jestem, co wasz lud uwa�a za
luksusow� odzie�. Mogliby�cie pokaza� mi sw�j �adunek przed odlotem?
- B�d� zachwycony - powiedzia� Quennto. - Czy to znaczy, �e pan nas puszcza
wolno?
- Wkr�tce - zapewni� go Mitth�raw�nuruodo - Najpierw musz� zbada� wasz statek i
stwierdzi�, czy istotnie jeste�cie tylko niewinnymi podr�nikami, jak twierdzicie.
- To oczywiste - niedbale odpar� Quennto. - Mo�emy pana oprowadzi� w ka�dej
chwili.
- Dzi�kuj� - powiedzia� Mitth�raw�nuruodo. - Ale to mo�e zaczeka� do chwili, jak
dotrzemy do naszej bazy. Do tej pory... my�l�, �e przygotowano wam ju� kwatery. Mam
nadziej�, �e pozwolicie mi p�niej okaza� chissa�sk� go�cinno��.
- B�dziemy zaszczyceni i wdzi�czni, komandorze - rzek� Quennto, sk�aniaj�c lekko
g�ow�. - Chcia�bym tylko wspomnie�, �e nasz harmonogram jest do�� napi�ty, a ten
nieoczekiwany wypadek sprawi�, �e sta� si� napi�ty jeszcze bardziej. Byliby�my wdzi�czni,
gdyby zechcia� nas pan mo�liwie najszybciej wypu�ci� w dalsz� drog�.
- Ale� oczywi�cie - zgodzi� si� Mitth�raw�nuruodo. - Baza jest niedaleko.
- Czy w tym systemie? - zapyta� Quennto. Podni�s� r�k�, zanim Chiss zd��y�
odpowiedzie�. - Przepraszam... to nie moja sprawa.
- S�usznie - zgodzi� si� Mitth�raw�nuruodo. - Jednak nic si� nie stanie, je�li si�
dowiesz, �e to ca�kiem inny system.
- Aha - mrukn�� Quennto. - A mog� spyta�, kiedy si� tam wybierzemy?
- Ju� si� wybrali�my - �agodnie odpar� Mitth�raw�nuruodo.
- Wykonali�my skok w nadprzestrze� oko�o czterech standardowych minut temu.
Quennto zmarszczy� brwi.
- Naprawd�? Nic nie poczu�em.
- Mo�e nasze systemy hipernap�du s� lepsze od waszych - rzuci� Mitth�raw�nuruodo i
wsta�. - A teraz, je�li pozwolicie, poka�� wam miejsce, gdzie b�dziecie mogli odpocz��.
Poprowadzi� ich jeszcze z pi�� metr�w w g��b korytarza, do kolejnych drzwi, kt�re si�
uchyli�y, kiedy dotkn�� pasiastego panelu w �cianie.
- Przy�l� kogo� po was, je�li zn�w zechc� z wami porozmawia�
- doda�, kiedy drzwi rozsun�y si� przed nimi.
- Ch�tnie si� z panem spotkam - zapewni� Quennto, uk�oni� si� niedbale i przepu�ci�
Maris w przej�ciu. - Dzi�kuj�, komandorze.
Oboje weszli do �rodka. Car�das skin�� g�ow� komandorowi i pod��y� za nimi.
Pok�j by� funkcjonalnie urz�dzony - jego umeblowanie sk�ada�o si� z trzypi�trowej
pryczy pod jedn� ze �cian, a sk�adanego sto�u
i �awek pod drug�. Obok pryczy w �cian� wbudowano trzy du�e szuflady. Z drugiej
strony znajdowa�o si� przej�cie do kompaktowego od�wie�acza.
- Jak s�dzisz, co on z nami zrobi? - mrukn�a Maris, rozgl�daj�c si� wok�.
- Wypu�ci nas - oceni� Quennto, zagl�daj�c do od�wie�acza. Usiad� na najni�szej
pryczy, schylaj�c si�, by nie uderzy� g�ow� w ram� pos�ania nad sob�. - Pytanie tylko, czy
pozwoli nam zabra� ze sob� ogniste kamienie.
Car�das odchrz�kn��.
- Czy na pewno powinni�my o tym rozmawia�? - zapyta�, znacz�co rozgl�daj�c si� po
pomieszczeniu.
- Spokojnie - burkn�� Quennto. - Nie rozumiej� ani s�owa w basicu. Zmru�y� oczy. - A
skoro ju� mowa o gadaniu, to po choler� powiedzia�e� im, �e znamy Progg�?
- W tamtej chwili w jego oczach i g�osie by�o co� takiego...
- zastanowi� si� Car�das. - Doszed�em do wniosku, �e on ju� wie wszystko i lepiej si�
nie da� z�apa� na k�amstwie.
Quennto prychn��. - To idiotyzm.
- Mo�e kto� z za�ogi Proggi prze�y�? - podsun�a Maris.
- Nie mieli szans - odpar� stanowczo Quennto. - Widzia�a�, jak wygl�da� statek.
Rozdarty jak paczka racji �ywno�ciowych.
- Nie mam poj�cia, sk�d ten Chiss wiedzia� - upiera� si� Car�das.
- Ale wiedzia�.
- A poza tym uczciwego cz�owieka nie powinno si� ok�amywa�
- doda�a Maris.
- Co? On uczciwy? - prychn�� Quennto. - Nie wierz w to. Wojskowi wszyscy s� tacy
sami, a ci ugrzecznieni... najgorsi ze wszystkich.
- Sama zna�am kilku bardzo uprzejmych �o�nierzy - sztywno odezwa�a si� Maris. -
Poza tym mam dobre wyczucie, je�li chodzi o ludzi. My�l�, �e ten Mitth�raw... komandor jest
godny zaufania.
- Unios�a brwi. - Poza tym nie s�dz�, aby pr�ba oszukania go by�a dobrym pomys�em.
- Taki pomys� jest z�y tylko wtedy, kiedy ci� przy�api� - zauwa�y� Quennto. - Maris, w
tym wszech�wiecie dostajesz jedynie to, czego szukasz. Nic wi�cej.
- Nie potrafisz uwierzy� ludziom.
- Wierz� tyle, ile trzeba, malutka - spokojnie odpar� Quennto.
- Po prostu wiem o ludzkiej naturze nieco wi�cej ni� ty. I o nieludzkiej te�.
- Nadal uwa�am, �e powinni�my by� z nim ca�kowicie uczciwi
- upiera�a si� Maris.
- Uczciwa gra to ostatnia rzecz, jaka jest nam potrzebna. Ostatnia. Druga strona
dostaje wtedy wszystkie atuty do gar�ci. - Quennto skin�� g�ow� w stron� zamkni�tych drzwi.
- A ten go�� wygl�da mi na takiego, kt�ry b�dzie nas wypytywa� do opad�ego, je�li tylko mu
na to pozwolimy.
- Chyba nie zaszkodzi, je�li nas tutaj troch� przetrzyma - zauwa�y� Car�das. - Kiedy
Progga nie wr�ci, jego ludzie mog� si� zdenerwowa�.
Quennto pokr�ci� g�ow�.
- Nigdy nam tego nie wcisn�. - Tak, ale...
- S�uchaj, m�ody, daj mi pomy�le�, co? - uci�� Quennto. Przerzuci� nogi przez skraj
pryczy i po�o�y� si� na plecach, podk�adaj�c ramiona pod g�ow�. - Oboje b�d�cie przez
chwil� cicho. Musz� si� dobrze zastanowi�, jak to rozegra�.
Maris pochwyci�a wzrok Car�d�sa i lekko wzruszy�a ramionami. Wspi�a si� na
prycz� nad Quennto, wyci�gn�a jak d�uga, skrzy�owa�a ramiona na piersi i w zadumie wbi�a
wzrok w sp�d wy�szej pryczy.
Car�das przeszed� na drug� stron� pokoju, roz�o�y� st� i jedn� �awk� i usiad�, klinuj�c
si� niezbyt wygodnie pomi�dzy sto�em a �cian�. Opar� �okie� na blacie, czo�o na d�oni i
przymkn�� oczy, pr�buj�c si� zrelaksowa�.
Nawet nie zauwa�y�, �e si� zdrzemn��, dop�ki nie rozbudzi� go g�o�ny dzwonek.
Poderwa� si� na nogi. Drzwi si� rozsun�y - za nimi sta� czarno ubrany Chiss.
- Uszanowanie od komandora Mitth�raw�nuruodo - rzek� przybysz, mocno akcentuj�c
s�owa w sy bisti. - Prosi o przybycie na Pierwszy Dziobowy Wizualny.
- Cudownie - mrukn�� Quennto, spu�ci� nogi na pod�og� i wsta�. S�dz�c po g�osie i
wyrazie twarzy, by� w znakomitym humorze
- tak� mask� zwykle przybiera� podczas negocjacji.
- Wy nie - poinformowa� Chiss. Wskaza� gestem na Car�dasa.
- Tylko on.
Quennto stan�� jak wryty.
- Co takiego?
- Przygotowujemy lekki posi�ek - rzek� Chiss. - P�ki nie sko�czymy, p�jdzie tylko on.
- Hej, czekaj no chwil� - burkn�� Quennto. - Trzymamy si� razem, albo...
- W porz�dku - pospiesznie przerwa� Car�das. Chiss stoj�cy w drzwiach nie poruszy�
si�, ale Car�das zauwa�y� subtelny ruch �wiate� i cieni za jego plecami, wskazuj�cy, �e jest
ich tam wi�cej. - Nic mi nie b�dzie.
- Car�das...
- Nic mi nie b�dzie - powt�rzy� z naciskiem Car�das, przekraczaj�c pr�g. Chiss cofn��
si� i przepu�ci� go przed sob�.
Istotnie, za drzwiami czeka�o jeszcze czterech Chiss�w, po dw�ch z ka�dej strony.
- Prosz� za mn� - rzek� pos�aniec, kiedy drzwi si� zamkn�y. Grupa ruszy�a
korytarzem, mijaj�c trzy boczne odnogi i drzwi do
kolejnych pomieszcze�. Dwoje z nich by�o otwarte; Car�das nie m�g� si�
powstrzyma� i rzuci� okiem do �rodka. Zobaczy� jednak tylko ca�kiem mu nieznane
urz�dzenia i kolejnych Chiss�w w czerni.
Spodziewa� si�, �e Dziobowy Wizualny b�dzie ciasnym, pe�nym elektroniki
pomieszczeniem. Ku swojemu zdumieniu znalaz� si� w sali, kt�ra mog�a by� pomniejszon�
wersj� pok�adu widokowego gwiezdnego liniowca. D�uga, p�kolista kanapa sta�a przed
wypuk�� �cian� - iluminatorem, pokazuj�cym wspania�y widok rozjarzonego,
hiperprzestrzennego nieba, otaczaj�cego statek. �wiat�a w pomieszczeniu by�y przy�mione,
przez co widok by� jeszcze bardziej osza�amiaj�cy.
- Witaj, Jorju Car�das.
Car�das spojrza� w stron� g�osu. Mitth�raw�nuruodo siedzia� samotnie na ko�cu
kanapy. Jego sylwetka rysowa�a si� wyra�nie na tle hiperprzestrzennego nieba.
- Witam, komandorze - sk�oni� si� Car�das, zerkaj�c pytaj�co na swojego
przewodnika. Tamten skin�� g�ow� i wycofa� si�, zamykaj�c drzwi za sob� i reszt� eskorty.
Car�das, niepewny, co dalej robi�, okr��y� kanap� i skierowa� si� ku miejscu, gdzie tworzy�a
�uk.
- Pi�kny widok, prawda? - zauwa�y� Mitth�raw�nuruodo, kiedy Car�das podszed� do
niego. - Prosz� usi���.
- Dzi�kuj� - odpar� Car�das, zajmuj�c miejsce w bezpiecznej odleg�o�ci od
gospodarza. - Czy mog� zapyta�, dlaczego pos�a� pan w�a�nie po mnie?
- Aby podzieli� si� pi�knem tego widoku, oczywi�cie - oschle odpar�
Mitth�raw�nuruodo. - Oraz zada� par� pyta�.
Car�das poczu� ucisk w �o��dku. Wi�c to ma by� przes�uchanie. W g��bi duszy
spodziewa� si� tego, ale mimo wszystko mia� nadziej�, �e idealistyczna ocena Maris si�
sprawdzi.
- Rzeczywi�cie, bardzo to pi�kne - zgodzi� si�, nie bardzo wiedz�c, co powiedzie�. -
Jestem zdumiony, �e takie pomieszczenia istniej� na statku wojennym.
- Ta sala jest bardzo funkcjonalna - zapewni� go Mitth�-raw�nuruodo. - Jej w�a�ciwa
nazwa to Pierwszy Dziobowy Punkt Triangulacyjny. W czasie bitwy umieszczamy tu
obserwator�w, �ledz�cych nieprzyjacielskie statki i inne mo�liwe zagro�enia i
koordynuj�cych niekt�re nasze linie obrony.
- Nie macie czujnik�w, �eby je obs�ugiwa�?
- Mamy - odpar� Mitth�raw�nuruodo. - I zazwyczaj w zupe�no�ci wystarczaj�. Ale z
pewno�ci� zdaje pan sobie spraw�, jakie istniej� sposoby oszukania lub o�lepienia
elektronicznych oczu. Czasem wzrok Chiss�w jest bardziej niezawodny.
- Te� tak s�dz� - mrukn�� Car�das, zagl�daj�c w jarz�ce si� oczy gospodarza. W
p�mroku by�y jeszcze bardziej onie�mielaj�ce. - Ale czy tak� informacj� udaje si� dostarczy�
na czas do artylerzyst�w?
- S� na to sposoby - powiedzia� Mitth�raw�nuruodo. - A na czym w�a�ciwie polega
wasza dzia�alno��, Jorju Car�das?
- Kapitan Quennto chyba ju� panu wyja�ni� - odpar� Car�das, czuj�c, �e zimny pot
wyst�puje mu na czo�o. - Jeste�my kupcami i przewo�nikami.
Mitth�raw�nuruodo pokr�ci� g�ow�.
- Na nieszcz�cie dla waszego kapitana orientuj� si� troch� w op�acalno�ci podr�y
kosmicznych. Wasz statek jest za ma�y na przewo�enie standardowych towar�w w takiej
ilo�ci, kt�ra pokry�aby cho�by tylko normalne wydatki eksploatacyjne, a c� dopiero naprawy
awaryjne. Wnioskuj� z tego, �e robicie co� jeszcze. Nie macie uzbrojenia pirat�w czy
korsarzy, wi�c zapewne jeste�cie przemytnikami.
Car�das zawaha� si�. Co m�g� na to powiedzie�?
- Chyba nie warto wspomina�, �e nasze i wasze poj�cie op�acalno�ci mog� si� nieco
r�ni�, prawda? - zapyta�, graj�c na zw�ok�.
- A rzeczywi�cie tak w�a�nie twierdzisz?
Car�das zawaha� si�; Mitth�raw�nuruodo zn�w mia� ten wszechmog�cy wyraz twarzy.
- Nie - ust�pi� wreszcie. - Rzeczywi�cie jeste�my g��wnie kupcami, jak powiedzia�
kapitan Quennto, ale dorabiamy sobie troch� szmuglem na boku...
- Rozumiem - odpar� Mitth�raw�nuruodo - Doceniam twoj� uczciwo��, Jorju Car�das.
- Prosz� mnie nazywa� po prostu Car�das - rzek� m�ody pilot. - W naszej kulturze
u�ywanie imienia zarezerwowane jest dla przyjaci�.
- Nie uwa�asz mnie za przyjaciela?
- A pan mnie? - paln�� Car�das.
Po�a�owa� tych s��w, zanim jeszcze zamkn�� usta. Sarkazm nie by� odpowiedni� lini�
obrony w tej konfrontacji. Mitth�raw�nuraodo tylko lekko uni�s� brew.
- Jeszcze nie - zgodzi� si� spokojnie. - Mo�e pewnego dnia. Intrygujesz mnie, Car�das.
Siedzisz tu, schwytany przez nieznane istoty daleko od domu. A jednak, zamiast otoczy� si�
tarcz� l�ku lub gniewu, ca�y emanujesz zaciekawieniem.
Car�das zmarszczy� brwi.
- Zaciekawieniem?
- Kiedy was wprowadzano na pok�ad, obserwowa�e� moich �o�nierzy - wyja�ni�
Mitth�raw�nuruodo. - Widzia�em w twoich oczach i wyrazie twarzy, �e obserwowa�e�,
my�la�e�, ocenia�e�. Tak samo si� zachowywa�e�, kiedy zaprowadzili ci� na kwater�... i teraz
te�.
- Po prostu si� rozgl�da�em - zapewni� go Car�das, czuj�c przyspieszone bicie serca.
Czy na li�cie niepo��danych osobnik�w Mitth�raw�nuruodo szpiedzy znajdowali si� powy�ej,
czy poni�ej przemytnik�w? - Nie mia�em nic z�ego na my�li.
- W porz�dku - uspokoi� go Mitth�raw�nuruodo z lekkim rozbawieniem w g�osie. - Nie
oskar�am ci� o szpiegostwo. Sam posiadam dar ciekawo�ci, ceni� go wi�c u innych. Powiedz
mi, dla kogo by�y przeznaczone ukryte klejnoty? �> Car�das poderwa� si�.
- Znale�li�cie...? To znaczy... dlaczego pan pyta o to w�a�nie mnie?
- Jak powiedzia�em, ceni� sobie uczciwo�� - powiedzia� Mitth�raw�nuruodo. - A wi�c
do kogo mia�y trafi�?
- Do grupy Hutt�w dzia�aj�cych w systemie Comra - wyzna� Car�das, kapituluj�c. - To
rywale tych, kt�rych... tych, kt�rzy nas atakowali. - Zawaha� si�. - Wiedzieli�cie, �e oni nie
byli zwyk�ymi piratami, prawda? �e polowali w�a�nie na nas?
- Monitorowali�my wasze transmisje, przygotowuj�c si� do interwencji - wyja�ni�
Mitth�raw�nuruodo. - Oczywi�cie, ca�a rozmowa by�a dla nas zupe�nie niezrozumia�a, ale
przypominam sobie, �e s�ysza�em s�owa �Dubrak Quennto� w mowie Hutt�w i rozpozna�em
je, kiedy kapitan Quennto si� przedstawia�. Wnioski by�y oczywiste.
Car�dasowi przesz�y ciarki po grzbiecie. Rozmowa prowadzona by�a w ca�kowicie
obcym dla niego j�zyku, a mimo to Mitth�raw�nuruodo zapami�ta� z niej do��, aby wy�uska�
z be�kotu nazwisko Quennto. C� to za stworzenia z tych Chiss�w?
- Czy posiadanie tych klejnot�w jest nielegalne? - chcia� wiedzie� Mitth�raw�nuruodo.
- Nie, ale c�a s� idiotycznie wysokie - odpar� Car�das, zmuszaj�c si� do skupienia na
rozmowie. - Cz�sto korzysta si� z pomocy przemytnik�w, aby ich nie p�aci�. - Zawaha� si�, -
W�a�ciwie, je�li wzi�� pod uwag�, od kogo je dostali�my, r�wnie dobrze mog�yby pochodzi�
z kradzie�y. Ale prosz� o tym nie m�wi� Maris.
- A to dlaczego?
Car�das skrzywi� si�. Znowu to samo, miele j�zykiem bez sensu. Je�li ten
Mitth�raw�nuruodo nie zabije go, zanim to wszystko si� sko�czy, zapewne zrobi to Quennto.
- Maris jest w pewnym sensie idealistk� - wyja�ni� niech�tnie. - Uwa�a, �e ta ca�a
historia z przemytem to tylko spos�b, aby zademonstrowa� swoje zdanie g�upiej i zach�annej
Republice.
- Kapitan Quennto nie uzna� za stosowne j� o�wieci�? - Kapitan Quennto lubi jej
towarzystwo - odpar� Car�das. -
W�tpi�, aby z nim zosta�a, gdyby zna�a ca�� prawd�.
- Twierdzi, �e mu na niej zale�y, a jednak j� ok�amuje?
- Nie wiem, co twierdzi - powiedzia� Car�das. - Mo�na by te� powiedzie�, �e tacy
ideali�ci jak Maris cz�sto ok�amuj� sami siebie. Prawda le�y przed jej nosem, gdyby tylko
chcia�a j� dostrzec.
Zn�w spojrza� w �wiec�ce, czerwone oczy.
- Ale to nie usprawiedliwia naszego udzia�u w zabawie - doda�.
- Oczywi�cie, �e nie - zgodzi� si� Mitth�raw�nuruodo. - Jakie b�d� konsekwencje, je�li
nie dostarczycie klejnot�w?
Car�das poczu� ucisk w gardle. To tyle, je�li chodzi o honorowego komandora
Mitth�raw�nuruodo. Widocznie ogniste kamienie tak�e tutaj maj� swoj� cen�.
- Zabij� nas - rzek� bez ogr�dek. - Prawdopodobnie w jaki� wyj�tkowo rozrywkowy
spos�b, na przyk�ad rzucaj�c nas na po�arcie stadu du�ych i �ar�ocznych zwierz�t.
- Aje�li dostawa tylko si� op�ni?
Car�das zmarszczy� brwi, usi�uj�c odczyta� wyraz twarzy tamtego w migotliwym
blasku hiperprzestrzeni.
- Czego w�a�ciwie pan po nas oczekuje, komandorze Mitth�-raw�nuruodo?
- Nic szczeg�lnie uci��liwego - zapewni� Mitth�raw�nuruodo.
- Chcia�bym jedynie dost�pi� zaszczytu waszego towarzystwa przez jaki� czas.
- Dlaczego?
- Troch� dlatego, aby dowiedzie� si� czego� o waszej rasie
- przyzna� Mitth�raw�nuruodo. - Ale przede wszystkim, aby nauczy� si� waszego
j�zyka.
Car�das zamruga� nerwowo.
- Naszego j�zyka? To znaczy basica?
- Przecie� w�a�nie on jest podstawowym j�zykiem w Republice, prawda?
- Tak, ale... - Car�das zawaha� si�, kombinuj�c, jakby tu delikatnie zada� niedelikatne
pytanie.
Mitth�raw�nuruodo chyba czyta� mu w my�lach. A raczej z oczu i z twarzy.
- Nie planuj� inwazji, je�li tym si� martwisz - wyja�ni� z lekkim u�miechem. -
Chissowie nie naje�d�aj� cudzych terytori�w. Nie walczymy nawet z potencjalnymi wrogami,
je�li nie zostaniemy zaatakowani pierwsi.
- Wy tak�e nie musicie si� obawia� �adnych atak�w z naszej strony - powiedzia�
Car�das. - Mamy zbyt wiele w�asnych, wewn�trznych problem�w, aby zawraca� sobie g�ow�
kim� innym.
- Wi�c nie musimy si� ba� siebie nawzajem - zakonkludowa� Mitth�raw�nuruodo. -
B�dzie to jedynie czysta ciekawo�� z mojej strony.
- Rozumiem - ostro�nie odpar� Car�das. Wiedzia�, �e Quennto w tym momencie by�by
ju� got�w do negocjacji, �e by naciska�, bada� i par� naprz�d, aby wyci�gn�� z tego interesu,
ile si� tylko da. Mo�e dlatego w�a�nie Mitth�raw�nuraodo postanowi� u�y� do swoich cel�w
mniej do�wiadczonego Car�d�sa.
Mimo wszystko jednak warto spr�bowa�.
- A co my b�dziemy z tego mieli? - zapyta�.
- Przede wszystkim b�dziecie mogli zaspokoi� w�asn� ciekawo��. -
Mitth�raw�nuruodo uni�s� brwi. - Bo chyba chcecie dowiedzie� si� czego� wi�cej o moim
narodzie, prawda?
- Ja chc�, i to bardzo - przyzna� Car�das. - Ale nie s�dz�, by to zadowoli�o kapitana
Quennto.
- A mo�e by pomog�o wzbogacenie jego �adunku o par� cennych dodatk�w? -
podsun�� Mitth�raw�nuruodo. - Mog�oby to r�wnie� udobrucha� nieco waszych klient�w.
- O, tak, zdecydowanie b�d� wymagali udobruchania - zgodzi� si� Car�das. - To i owo
ponad nale�ny im �up z pewno�ci� si� przyda.
- A wi�c ju� wszystko uzgodnili�my - orzek� Mitth�raw�nuruodo i wsta�.
- Jeszcze jedno - wtr�ci� Car�das, gramol�c si� z mi�kkiej sofy. - Z przyjemno�ci�
naucz� pana basica, ale chcia�bym w zamian kilku lekcji waszego j�zyka. Czy zechcia�by
mnie pan uczy� j�zyka Chiss�w... pan albo jeden z pa�skich ludzi?
- Mog� ci� nauczy� rozumie� cheunh - odpar� Mitth�raw�nuruodo, mru��c oczy w
zadumie. - Ale w�tpi�, aby� potrafi� kiedykolwiek nim si� pos�ugiwa�. Widz�, �e nawet
mojego nazwiska nie potrafisz prawid�owo wym�wi�.
Car�das poczu�, �e oblewa si� rumie�cem.
- Przepraszam - b�kn��.
- Nie trzeba - zapewni� go Mitth�raw�nuruodo. - Wasz mechanizm mowy podobny jest
do naszego, ale najwidoczniej s� pewne r�nice. Wydaje mi si� jednak, �e zdo�asz nauczy�
si� Minnisiata. To j�zyk handlowy, powszechnie u�ywany na naszym terytorium.
- To by by�o wspaniale - ucieszy� si� Car�das. - Dzi�kuj�, komandorze Mitth... eee...
panie komandorze.
- Jak m�wi�em, wymowa cheunh jest dla was trudna - zauwa�y� oschle
Mitth�raw�nuruodo. - Mo�e �atwiej ci b�dzie nazywa� mnie imieniem rdzeniowym, Thrawn.
Car�das zmarszczy� brwi.
- Czy to uchodzi?
Mitth�raw�nuruodo - Thrawn - wzruszy� ramionami.
- To sprawa dyskusyjna - zgodzi� si�. - Pe�nych nazwisk u�ywa si� na og� przy
formalnych okazjach, pomi�dzy obcymi i wobec os�b ni�szych spo�ecznie.
- Podejrzewam, �e si� kwalifikuj� do wszystkich trzech grup.
- Owszem - przytakn�� Thrawn. - Ale wydaje mi si�, �e pewne zasady mo�na nagi��,
je�li s� po temu wa�ne i istotne powody. A w tym przypadku s�.
- Z pewno�ci� to bardzo u�atwi spraw� - zgodzi� si� Car�das, sk�aniaj�c g�ow�. -
Dzi�kuj�, komandorze Thrawn.
- Prosz� bardzo - odrzek� Thrawn. - Teraz zapraszamy ciebie i pozosta�ych na lekki
posi�ek. Potem mo�emy zacz�� nauk� j�zyka.
ROZDZIA� 3
Recepcjonistka od�o�y�a komunikator i u�miechn�a si� do stoj�cej przed ni� pary.
- Wielki kanclerz przyjmie pana teraz, mistrzu Cbaoth.
- Dzi�kuj� - odpar� mistrz Jedi Joruus Cbaoth zimnym, osch�ym g�osem.
Stoj�ca obok niego Lorana Jinzler skrzywi�a si� lekko. Jej mistrz by� w�ciek�y i w tych
okoliczno�ciach w�a�ciwie nie mog�a mu si� dziwi�. Jednak Cbaoth by� w sporze z
Palpatine�em, a nie ze skromn� recepcjonistk�, kt�ra nie mia�a ani w�adzy, ani autorytetu, aby
zmienia� rozkazy wydane przez Urz�d Wielkiego Kanclerza. Nie by�o powodu, aby
wy�adowywa� na niej irytacj�.
Dla Cbaotha nie by�o to r�wnie� normalne zachowanie. Bez s�owa odszed� od biurka
kobiety i skierowa� si� ku drzwiom gabinetu Palpatine�a. Lorana ruszy�a o p� kroku za nim;
kiedy pochwyci�a wzrok recepcjonistki, u�miechn�a si� ciep�o.
Z gabinetu wy�oni�a si� para Brolfich, a ich zrogowacia�a sk�ra w zielono��te wzory
dr�a�a z emocji pod sk�rzanymi tunikami.
Cbaoth nie zwolni�, ale ruszy� prosto na obcych, zmuszaj�c ich do rozst�pienia si� na
boki. Lorana zn�w si� skrzywi�a i przyspieszy�a kroku, by dogoni� mistrza. Prawie
jednocze�nie przekroczyli pr�g gabinetu.
Wielki kanclerz Palpatine siedzia� przy biurku na tle imponuj�cego pejza�u
przemys�owego Corascant, kt�ry rozpo�ciera� si� za wielkim panoramicznym oknem za jego
plecami. M�ody cz�owiek, ubrany w ozdobn� tunik� i kaftan, sta� obok niego, pochylaj�c si�
nad blatem z notatnikiem w r�ku i szepcz�c co� do kanclerza.
Palpatine spojrza� na Cbaotha i Loran�, a jego twarz rozja�ni�a si� s�ynnym
u�miechem.
- Jak mi�o, mistrz Cbaoth - rzek�, gestem zapraszaj�c go do �rodka. - I twoja m�oda
padawanka, oczywi�cie. Lorana Jinzler, prawda? Witam was oboje.
- Dajmy sobie spok�j z grzeczno�ciami, kan