16128

Szczegóły
Tytuł 16128
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

16128 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 16128 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 16128 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

16128 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

TAK BYŁO... SYBIRACY POWRÓCILI Tadeusz Kaźmierczak Z Sybiru do Polski Jan Kwiatkowski Roman Matejek Wspomnienia z Kazachstanu 1940 -1946 Skrócone notatki z pobytu w Rosji Związek Sybiraków Oddział w Krakowie Kraków 2003 Wybór i opracowanie: Zespół Komisji Historycznej Związku Sybiraków Oddział w Krakowie Zespól redakcyjny: Aleksandra Szemioth, Teodor Gąsiorowski, Anna Gęgotek, Stella Goldgart, Małgorzata Kapłita, Anna Semkowicz, Hełena Szczerbińska, Agnieszka Winiarska, Zofia Zemłak, Janusz Żuławski Korekta i projekt okładki: Komisja Historyczna Na okładce plakat z mapą podziału Polski wg linii Ribentrop-Mołotow, publikowany w wydawnictwach polonijnych na Zachodzie Druk książki został dofinansowany przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (Warszawa) oraz SŚMotoi Urząd Województwa Małopolskiego (Kraków Wydanie I Printed in Poland tob^ © Copyright by Związek Sybiraków w Krakowie 2003 © Copyright by Drukarnia GS sp. z o.o., Kraków 2003 ISBN - 83-88879-16-2 Skład i łamanie: PIKTOGRAF Druk i oprawa: Drukarnia GS sp. z o.o., Kraków WPROWADZENIE Losy Polaków na Syberii to temat rozległy, wielowątkowy i różnorodny. Ma on swą długą historię. Represyjne zesłania Polaków, buntujących się przeciwko rosyjskiemu zaborcy, władze carskie rozpoczęły już w XVIII wieku, podczas Konfederacji Radomskiej. Nasilające się ilościowo fale zesłań znaczyły kolejne zrywy wolnościowe naszego Narodu - Konfederacja Barska, Insurekcja Kościuszkowska, Powstania: Listopadowe i Styczniowe, rewolucyjne ruchy w latach 1905-1906 - zaludniły polskimi patriotami bezkresne przestrzenie azjatyckich obszarów Imperium Rosyjskiego. Ofiarami tych zsyłek byli głównie mężczyźni, uczestnicy walk zbrojnych lub działań konspiracyjnych. Carskie metody walki z politycznymi przeciwnikami zostały przejęte i „udoskonalone" przez komunistyczne władze na Kremlu, których decyzjami wywożono na Sybir już nie grupy więźniów, lecz tysięczne rzesze ludności cywilnej - kobiety, starców, dzieci. Dotyczyło to mniejszości narodowych w Związku Radzieckim, podejrzewanych o nieprzychylność dla nowej władzy. Jako jedni z pierwszych represjom byli poddani Polacy pozostali na przedrozbiorowych Kresach Rzeczpospolitej, których kilkaset tysięcy wywieziono w latach 1936-37 do Kazachstanu, gdzie dotychczas przebywają w zwartych grupach osadniczych. Po 17 września 1939 roku, kiedy to Armia Czerwona przekroczyła granice Rzeczpospolitej Polskiej, na zagarniętych przez nią terenach rozpoczęła się eksterminacja ludności 5 polskiej na niespotykaną dotychczas skalę. Zapoczątkowały ją aresztowania tysięcy osób cywilnych, głównie mężczyzn. Później nastąpiły masowe deportacje całych rodzin. Wywożono zarówno obywateli polskich zamieszkałych na tych terenach przed wybuchem II wojny światowej, jak też i wielkie grupy ludności przybyłej z Polski Centralnej - uciekinierów z terenów okupowanych przez Niemców. W czterech głównych akcjach deportacyjnych wywieziono łącznie około miliona osób cywilnych. Deportacje były niezwykle sprawnie zorganizowane i realizowane według wcześniej sporządzonych imiennych spisów, opracowanych przez służby NKWD, przy współpracy miejscowych donosicieli. Masowe deportacje miały miejsce 10 lutego, 13 kwietnia, na przełomie czerwca i lipca 1940 roku oraz w maju i czerwcu 1941 roku. Pomiędzy tymi głównymi akcjami wywózek trwał nieprzerwanie proces deportacji mniejszych, kilkusetosobowych, grup (m.in. w maju 1940 r.) Dokładna liczba deportowanych jest trudna do ustalenia, wokół tego problemu trwają obecnie dyskusje historyków. Według polskich źródeł emigracyjnych w okresie od 17 września 1939 roku do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku ze wschodnich terenów Polski ubyło co najmniej milion siedemset tysięcy obywateli polskich, wliczając w to około 250 tysięcy aresztowanych, 230 tysięcy żołnierzy wziętych do niewoli we wrześniu 1939 r. i podobną ilość obywateli polskich wcielonych przymusowo w latach 1940-1941 do Armii Czerwonej. Ilości te podaję za Julianem Siedleckim (J. Siedlecki „Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986", Londyn 1988, wyd. II). Kolejna fala represji, aresztowań i deportacji nastąpiła w latach 1944-1945, kiedy działania wojenne na froncie sowiecko-niemieckim przesunęły się na zachód. Armia Czerwona wkroczyła ponownie na tereny II Rzeczpospolitej, a wraz z nią służby i wojska NKWD. Aresztowania i zsyłki do łagrów dotyczyły w tym czasie głównie żołnierzy Armii Krajowej. Niemal 6 równocześnie wznowiono akcje deportacyjne ludności cywilnej z terenów Kresów Wschodnich. Dotychczas nie ustalono dokładnych ilości deportowanych. Niektóre źródła podają przybliżone dane, wg. których w latach 1944-45 wywożono 2 do 2,5 tysiąca osób miesięcznie. W miarę przesuwania się frontu na zachód podążały za nim formacje NKWD. Kontynuowały one aresztowania żołnierzy AK również na terenach Polski centralnej i zachodniej. Proceder ten trwał do początku lat pięćdziesiątych. Aresztowani, po okrutnych śledztwach, trafiali do łagrów na terenie ZSRR, z wyrokami od 8 do 20 lat pozbawienia wolności. Informacje te, z konieczności skrótowe, dają przybliżone pojęcie o rozmiarach problemu. Nie byłyby one kompletne bez wspomnienia o zbrodni katyńskiej - mordzie dokonanym na 15 tysiącach oficerów polskich, jeńcach wojennych z września 1939 roku, oraz 7 tysiącach cywilów, aresztowanych w tym samym czasie. Wyrokiem najwyższych władz sowieckich zostali oni straceni wiosną 1940 roku. Ta najbardziej spektakularna zbrodnia nie wyczerpuje jednak całości strat polskich - w łagrach, w miejscach deportacji i w transportach zginęły setki tysięcy obywateli polskich. Ci, którzy przeżyli, wydostawali się z ZSRR różnymi drogami: z Armią gen. W. Andersa w 1942 г., z I Armią Wojska Polskiego w 1943 г., w ramach akcji repatriacyjnej lat 1945-46 i po długiej przerwie w repatriacji 1955-1959. Nie wszyscy zdołali wrócić, tysiące pozostały tam i dotąd żyją bez szans na powrót do Ojczyzny. Do Kraju nie powróciły również tysiące osób, które, uratowane przez Armię gen. W. Andersa, ze względów politycznych wybrały życie na emigracji w krajach Zachodu. Względy polityczne, a konkretnie działania reżimu uzależniającego Polskę powojenną od władz ZSRR, spowodowały również i to, że cały przedstawiony tu problem eksterminacji dokonywanej na obywatelach polskich przez władze sowieckie był tematem zakazanym w Polsce Ludowej. 7 Prawda na ten temat może być wypowiadana publicznie dopiero od czasu wielkich przemian politycznych w 1989 roku. Do dziś jednak nikt z przedstawicieli władz Rosji nie wyraził wyrazów ubolewania, ani nie przeprosił Polski i Polaków, nie poprosił o przebaczenie za popełnione zbrodnie. Na fali przemian mógł powstać Związek Sybiraków, skupiający żyjących jeszcze świadków tych ponurych wydarzeń. Związek nawiązał do tradycji przedwojennej organizacji o tej samej nazwie, w której działali dawni, jeszcze carscy, zesłańcy syberyjscy. Jednym z głównych celów Związku jest dawanie świadectwa o przeżytych represjach, co winno przyczynić się do powstania wiarygodnych opracowań historycznych tego okresu i poszerzenia społecznej wiedzy na ten temat. Celowi temu służy działalność Komisji Historycznej Oddziału Związku Sybiraków w Krakowie, w miarę jej ograniczonych możliwości. W 1995 roku Komisja rozpoczęła skromną działalność wydawniczą, w oparciu o zgromadzone w jej Archiwum zbiory wspomnień i dokumentów. Zapoczątkowano dwie serie wydawnictw książkowych -wspomnieniową, zatytułowaną „Tak było... Sybiracy" i dokumentacyjną p.t. „Materiały źródłowe do dziejów sybirackich". W obydwu wypadkach są to publikacje zaledwie przyczynkowe, mamy jednak nadzieję, że chociaż w małym stopniu posłużą prawdzie historycznej. Aleksandra Szemioth (Tekst jest przedrukiem Wstępu do 2 tomu serii „Tak było... Sybiracy" powtarzanym w następnych tomach serii) 8 OD REDAKCJI Obecny rok 2003 jest czasem sybirackich rocznic - 75-tej rocznicy powstania Związku Sybiraków w 1928 roku i 15-tej rocznicy jego reaktywowania w 1988 roku. Rocznice te są obchodzone przez wszystkie Oddziały Związku Sybiraków w całej Polsce. Jako krakowski akcent rocznicowy, pragniemy dołączyć dorobek wydawniczy Komisji Historycznej Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków, a w szczególności wydane w roku jubileuszowym dwie pozycje książkowe, tom 9 i tom 10 z serii wspomnieniowej „TAK BYŁO... Sybiracy". Prezentowany obecnie 10-ty tom naszej serii opatrzyliśmy tytułem „Powrócili". Tytuł ten można rozwinąć do pełnego zdania i pełnego znaczenia: „powrócili pomimo wszystko" lub też „powrócili cudem". Publikujemy w tym tomie wspomnienia trzech Autorów; każdy był przymusowo przetrzymywany na terenie byłego ZSRR i każdy mógł tam pozostać na zawsze - żywy lub martwy. Dane im było powrócić i ten fakt jest wspólnym elementem w ich odmiennych biografiach. Autorzy wspomnień to: Tadeusz Kaźmierczak, Jan Kwiatkowski i Roman Matejek. Dwaj pierwsi mieli początkowo podobne losy. Obydwaj jako mali jeszcze chłopcy zostali wraz z rodzinami deportowani z Kresów do północnego Kazachstanu; wcześniej aresztowano ich ojców. Wyrwani brutalnie z domów i wywożeni w nieznane 13 kwietnia 1940 roku, w drugiej masowej akcji deportacyjnej, nie wiedzieli, iż w tym samym czasie, wiosną 1940 roku, mordowani byli ich ojcowie - ofiary zbrodni katyńskiej. Dalsze ich losy są już różne, różny też czas powrotu. 9 Jan Kwiatkowski utracił na zesłaniu matkę i babkę; wrócił do Polski z siostrami w 1946 roku, w ramach pierwszej umowy repatriacyjnej, po sześciu latach głodu i poniewierki. Tadeusz Kaźmierczak wracał, razem z matką, w dwóch etapach - w 1945 roku z Kazachstanu do rodzinnego Borsz-czowa, już wówczas anektowanego przez Związek Radziecki. Drugi etap powrotu do Kraju mógł nastąpić dopiero dzięki kolejnej umowie repatriacyjnej, w ostatnich dniach jej działania - w końcu marca 1959 roku, zatem po 19 latach od deportowania do Kazachstanu. Roman Matejek, żołnierz Armii Krajowej, uwięziony w 1944 roku, został wywieziony do ZSRR i przetrzymywany w złej sławy obozie filtracyjnym w Borowiczach, w obwodzie Nowogród. Przetrzymał okrutny reżim obozowy, doczekał dnia uwolnienia. Powrócił w marcu 1947 roku. Po latach napisał, że powrót zawdzięcza Opatrzności Bożej. Zespół Redakcyjny 10 Tadeusz KAŹMIERCZAK Z Sybiru do Polski І 1954 п '■oP^P°dpC %и-ап>-и \9 roku рои Ł^łstudu* ^Vnuversy rJvPASUZ naukouyobe. , wychował me rofesora. Zosi toma nagród™ naukowe, dydai roku jest żonat ,(łł Się w dzia. iklurNSZ zkiiwl98S .alit Zuią irządu O u opóźnier rdu katyń. w spisie o dalszy. St wraca naukow Kaźmi mu m Polak ■niejsz- i n< Tadeusz Walenty Kaźmierczak, syn Michała i Franciszki z Zielińskich, urodził się 14 lutego 1932 roku w Borszczowie, w województwie tarnopolskim. Dzieciństwo spędził w miejscowości Horożanka w powiecie Podhajce, gdzie jego ojciec był komendantem posterunku policji. Po wybuchu wojny, we wrześniu 1939 roku, rodzina przeniosła się do Borszczowa (bez ojca, który dalej pełnił służbę w Horożance, lecz wkrótce był aresztowany przez NKWD). W dniu 13 kwietnia 1940 roku, wraz z matką i dalszymi krewnymi, został deportowany przez władze radzieckie z Borszczowa do północnego Kazachstanu. Początkowo przebywał w rejonie kokpektyńskim, w obwodzie Siemipałatyńsk. Od 1942 roku, po nieudanej próbie datarcia do Armii gen. Andersa, wraz z innymi Polakami dostał się do południowego Kazachstanu. Tadeusz Kaźmierczak i jego matka trafili do obwodu Dżam-buł, do kołchozu Embekszi, skąd w 1943 roku oboje uciekli do rejonowego miasta Czu. We wrześniu 1945 roku, dzięki staraniom babki, wrócił wraz z matką do Borszczowa (który po wojnie znalazł się w obrębie ZSRR). Tam ukończył szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące. W1951 roku uzyskał świadectwo maturalne i zdał egzaminy wstępne na Politechnikę Lwowską. Na studia nie został przyjęty z powodów politycznych (m.in. za odmowę wstąpienia do komunistycznej organizacji młodzieżowej komsomoł). Wiatach 1951-1952 pracował w Instytucie Naukowo-Badawczym Epidemiologii, Mikrobiologii i Higieny we Lwowie, pod kierunkiem prof. dr Henryka Mosinga (przedwojenny Instytut prof. Rudolfa Weigla). 12 W okresie od 1952 do 1954 roku odbywał służbę wojskową w Armii Radzieckiej, w batalionie saperów, a następnie w pułku czołgistów; uzyskał stopień podporucznika. Wspomnienia z tego okresu opisał w przygotowanym do druku „Dzienniku żołnierza radzieckiego". W roku akademickim 1955/56 rozpoczął studia zaoczne na Wydziale Biologii Uniwersytetu w Użgorodzie. W kwietniu 1959 roku powrócił wraz z matką i z siostrą do Polski. Kontynuował studia w Krakowie, na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu fagiellońskiego i ukończył je w 1962 roku. Podjął pracę naukową, początkowo w Zakładzie Ochrony Przyrody PAN w Krakowie, a następnie w Akademii Rolniczej w Krakowie, na Wydziale leśnym. Jego dorobek naukowy obejmuje ponad 100 prac z dziedziny nauk leśnych. Wychował wiele pokoleń leśników. W 1995 roku uzyskał tytuł profesora. Został uhonorowany Złotym Krzyżem Zasługi i wieloma nagrodami, odznaczeniami i medalami za osiągnięcia naukowe, dydaktyczne i organizacyjne. Od 1965 roku jest żonaty, ma dwoje dorosłych dzieci. Angażował się w działania społeczne - był współtwórcą uczelnianych struktur NSZZ „Solidarność" w 1980 roku i po reaktywacji Związku w 1989 r. Od 1990 roku jest członkiem Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków; przez jedną kadencję był członkiem Zarządu Oddziału. Z wieloletnim opóźnieniem dowiedział się o tym, że jego ojciec padł ofiarą mordu katyńskiego. Nazwisko Michała Kaźmiercza-ka znajduje się w spisie ofiar przedstawionym w publikacji „Listy katyńskiej ciąg dalszy. Straceni na Ukrainie" (Warszawa, 1994). Współpraca naukowa z Lnstytuem Leśnym we Lwowie pozwoliła Tadeuszowi Kaźmierczakowi na częste wyjazdy w rodzinne strony. Dzięki temu miał możność obserwacji warunków życia pozostałych tam Polaków. Relacje na ten temat są zamieszczone w aneksie do niniejszych wspomnień. 13 Wstęp Na początku lipca 1939 r. moja Matka wyjechała z nami (sześciomiesięczną siostrą i ze mną) do znajomego kolonisty1-1, który w pobliskiej wiosce miał duży sad i las. Tak zalecił lekarz, ponieważ mieliśmy koklusz. 31 sierpnia przyjechał po nas posłaniec od mego Ojca i zabrał nas do Horożanki. Pierwszego września przez radio dowiedzieliśmy się o rozpętanej przez Niemców wojnie. Pamiętam przekazywane przez radio alarmy dla miasta Warszawy: „Uwaga, nadchodzi! Przeszedł". W pierwszych dniach września 1939 r. pożegnaliśmy się z naszym Tatusiem, który nas wraz z całym dobytkiem zapakował na kilka drabiniastych wozów, pocałował Matkę, mnie i siostrę, mówiąc do Matki: „Dbaj o siebie i dzieci". Tak rozstaliśmy się i pojechaliśmy do rodzinnego Borszczowa, a On został na posterunku w Horożance, powiat Podhajce, w województwie tarnopolskim, dokąd cztery lata wcześniej przyjechaliśmy z Borszczowa. Z żalem opuszczałem, małą wieś Horożankę, gdzie mając sześć lat poszedłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej i uczestniczyłem w licznych przedstawieniach, odgrywając krasnala, biorąc udział w szopce betlejemskiej oraz deklamując wiersze. Recytowałem wiersz Władysława Bełzy „Kto ty jesteś? Polak mały", lub mniej znany wiersz pod tytułem „Ziemia rodzinna": Kolonista - tu: osadnik na Kresach Wschodnich Polski międzywojennej 15 Całym mym sercem, duszą niewinną, Kocham tę świętą ziemię rodzinną, Na której moja kołyska stała, I której dawna karmi mię chwała. Kocham te barwne kwiaty na łące, Kocham te łany kłosem szumiące, Które mnie żywią, które mnie stroją I które zdobią Ojczyznę moją. Kocham te góry, lasy i gaje, Potężne rzeki, ciche ruczaje; Bo w tych potokach, w wodzie u zdroja, Ty się przyglądasz, Ojczyzno moja, Krwią użyźniona, we łzach skąpana, Tak dla nas droga i tak kochana! Recytowałem też wiersz nieznanego mi teraz poety: Huczały armaty za lasami, Jechał pan Komendant z żołnierzami. Siwy mundur, siwy, pozłocony; Poszły w bój Legiony, hej Legiony! Pod Krakowem słońce gaśnie w zorzy, Na Wawelu Wodza Naród złożył. Obok króli spoczął Wódz w Krakowie, Sam o wolnej Polsce im opowie". Czy też z szopki: „Żydzie, Żydzie, Mesjasz się rodzi, więc Go tobie, więc Go tobie przywitać się godzi". W Borszczowie poszedłem do drugiej klasy szkoły podstawowej. Stąd zapamiętałem powiedzonko: „Hitler bomba, nos jak trąba, oczy jak kartofle, uszy jak pantofle i cała figura po- 16 dobna do szczura". W domu zaciemnialiśmy okna kocami, odwiedzali nas znajomi, którzy wrócili z frontu z lżejszymi ranami (rąk, nóg). Zapamiętałem wkroczenie do Borszczowa 17 września 1939 r. Sowietów (wojska radzieckiego), jak wówczas się mówiło. Z przodu jechał jeden czołg z czerwoną flagą, a za nim szła piechota. Jechały konne „taczanki" z armatkami i karabinami maszynowymi. Piechurzy szli z karabinami gotowymi do strzału; karabiny nosili często na sznurkach. Na głowie mieli czapki spiczaste z dużymi czerwonymi gwiazdami - „budionowki"2). Mówiliśmy, że ten szpic na czapce służy do rozrodu wszy. Na nogach - „obmotki"3) i półbuty. Z tyłu jechały zwykłe „tieleżki" (wozy). Nasi żołnierze stojący w koszarach borszczowskich „daliby im rady", ale otrzymali rozkaz: „Nie strzelać". Jeden z jadących na czołgu rzucał nawet dzieciom pojedyncze ruble i ciastka, a także z blachy skręcone w rurkę przybory do pisania. Na jednym końcu rurki było miejsce na stalówkę, a na drugim miejsce na ołówek. Podniosłem jedną taką blaszkę i ciastko. Gdy przyszedłem do domu, w ogrodzie siedziała Babcia z sąsiadką panią Turnerową. Powiedziały mi, abym tę obsadkę wyrzucił, bo może to być niebezpieczny zapalnik do miny. Często widziałem, jak Rosjanki po zakupieniu różnych rzeczy na rynku szły przez miasto w kapeluszach, ale na bosaka, zajadając kiszone ogórki. Zjawiły się tu i ówdzie portrety Lenina i Stalina. Toteż w szkole, już w języku ukraińskim, mówiliśmy: „Ni korowy, ni swyni, tilky Stalin na stini" (Ani krowy, ani świni, tylko Stalin na ścianie). Moją Matkę i Ciocię często wzywało NKWD (Narodnyj Komissariat Wnutriennich Dieł4)) na przesłuchania. Wł. Budionnowka (ros.) - czapka wojskowa; nazwa pochodzi od nazwiska marszałka sowieckiego Siemiona Budionnego (1883-1973). Obmotki (ros.) - onuce, owijacze. Narodnyj Komissariat Wnutriennich Dieł (ros.) - Komisariat Ludowy Spraw Wewnętrznych. S% if ..S Li/ i ^* /x> г \Z Ъ 17 Pewnego dnia otrzymaliśmy kartkę, w której ktoś nam nieznany pisał, że mój Tatuś jest w Stanisławowie u Jana Wojtunia. Mamusia więc wzięła bieliznę Ojca, przyszykowała jedzenie i pojechała wraz z Babcią do Stanisławowa. Niestety, ani Jana Wojtunia, ani mego Ojca nie znalazły. Miały szczęście, że wróciły całe i zdrowe. 10 lutego 1940 r. wywieziono pierwszy transport Polaków do Rosji. Większość skierowano do archangielskiej obłasti5), do karczowania lasów syberyjskich. Przyszły też dwie kartki od Wuja Władzia Paska z Ostaszkowa, Kalininskaja obłast', pocztowyj jaszczik® 37, korpus I. Kartka pierwsza była pisana 14 stycznia 1940 r. W szkole opowiadali nam na lekcjach o „raju radzieckim", o „bogatych" kołchozach7), uczyli młodzież nienawiści do „polskich panów i burżujów". Zaczęli od razu zwalczać religię, wykorzystując do tego nawet piękne słowa wiersza Marii Konopnickiej: „A kto tę choinkę wyhodował z ziarna? Wychowała ją mateńka ziemia nasza czarna. A kto tę choinkę poił w ciemnym gaju? Ranne ją poiły rosy i woda z ruczaju". W komentarzu komunistycznej nauczycielki usłyszeliśmy, że to przyroda jest wszechmocna i od niej wszystko zależy, a nie od Pana Boga. Zsyłka Na zawsze zapamiętałem szczekanie naszego psa, głośne tłuczenie się do okna i drzwi naszego rodzinnego domu w Borszczowie około godz. 3 nad ranem z 12 na 13 kwietnia s Obłast' (ros.) - województwo. 6> Pocztowyj jaszczik (ros.) - skrzynka pocztowa. 7) Kochoz - kollektiwnoje choziajstwo (ros.) - rolnicza spółdzielnia produkcyjna. 18 1940 r. i wołanie „otkroj" (otwórz). Kiedy Babcia, Anna Zielińska, otworzyła drzwi, wpadli enkawudziści wraz z donosicielami, tymi, którzy nas sprzedali za trzydzieści srebrników razy dwa. Jak się później dowiedziałem, za głowę Polaka wysyłanego na Wschód taki sprzedawczyk otrzymywał 60 rubli. Był wśród enkawudzistów jeden Żyd o nazwisku Cukier - niedaleki nasz sąsiad i Ukrainiec Wandżura. Żołnierze byli uzbrojeni w karabiny z długimi bagnetami. Na głowie mieli spiczaste czapki z dużymi gwiazdami (obecnie już takich czapek nie noszą). Dom nasz obstawili enkawudziści, a w środku ustawiono nas wszystkich pod ścianą, zrobiono rewizję osobistą, a następnie rozpoczęto spisywanie wszystkich rzeczy. Nam oświadczyli: „sobirajtieś к wyjezdu" (zbierzcie się do wyjazdu). Ubrałem się, a gdy poszedłem do klozetu, pilnował mnie enkawudzista z karabinem; miałem wówczas osiem lat. Ze sobą zabrałem tylko „Modlitewnik żołnierza", wydany w 1939 r. Była to cienka książeczka o zielonych okładkach i zawierała podstawowe modlitwy, parę litanii i pieśni oraz psalm „Kto się w opiekę odda Panu swemu". Później nauczyłem się wszystkich modlitw zawartych w modlitewniku na pamięć. Spisując wszystkie rzeczy co chwilę pytali: „A czto eto tako-je?" (A co to takiego?). Oficer zaś wykrzykiwał: „Skoriej, skoriej" (szybciej, szybciej). Pozwolili nam wziąć trochę pościeli, mniej ubrania i jeszcze mniej jedzenia. Z rodzinnego domu zabrali całą naszą rodzinę: Babcię, moją Matkę, mnie i siostrę 16-to miesięczną Zdzisławę, Ciocię Antoninę Pasek (siostrę mojej Matki) z dwiema córeczkami -Janiną (8 lat) i Anną (6 lat), wuja Józia - brata mojej Matki. Aresztowano także dwie moje kuzynki Janinę i Stasię, które przyjechały do nas na wakacje z Ostrowa Wielkopolskiego, ale one już prowadzone do furmanki wciąż wykrzykiwały, że nie są tutejsze, że przyjechały z Zachodu na krótko i muszą wrócić do siebie. Po sprawdzeniu w dokumentach i uzgodnieniu z dwoma cywilami zostawiono je. W domu pozostawiono służącą Ukrainkę Paranie Kuś i psa. 19 Załadowano nas na furmanki i przywieziono na dworzec kolejowy, a potem kazano nam wejść do towarowego (bydlęcego) wagonu, który już na nas czekał. Zauważyłem w nim tylko jedno małe zakratowane okienko, przez które - razem z dwoma synami borszczowskiego dziedzica Feltschuga - udawało mi się co jakiś czas popatrzeć. Pośrodku wagonu w podłodze był wycięty otwór, po prawej i lewej stronie półki-prycze. Do wagonu doładowali wielu Polaków, była wśród nich tylko jedna nasza znajoma - pani Marta Pawłowska, samotna, gdyż mąż jej poszedł na wojnę, a jedynemu synowi udało się uciec. Dopiero po dwudziestu latach dowiedzieliśmy się, że tym samym transportem co my jechała koleżanka Mamusi z trojgiem dzieci, żona policjanta, pani Zofia Górzyńska. Staliśmy na stacji kolejowej w Borszczowie dosyć długo. Po kilku godzinach wywołano Babcię Zielińską z synem. Wówczas Mamusia oddała Babci 16-to miesięczną Zdzisię. Babcia była od wielu lat wdową, ale wyglądała jeszcze młodo; oświadczyła, że to jej córeczka. Udało się. Wiedzieliśmy już częściowo, co stało się z małymi dziećmi, które wywieziono 10 lutego 1940 r. Większość zamarzła. Później dopiero dotarła do nas wiadomość, iż bratu Babci udało się kogoś przekonać o pomyłce, jaką popełnili biorąc wdowę, która straciła męża w 1914 r. na pierwszej wojnie światowej. Gdy wagon był już pełen ludzi tak, że nie dało się nikogo więcej wepchnąć, i nadszedł wieczór, ruszyliśmy w nieznane. Ktoś zawiesił naftową lampę i zaintonował pieśń: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród", a potem „Kto się w opiekę odda Panu swemu". Oczywiście ludzie płakali, bo nie wiedzieli, co ich czeka. Pierwsza noc na narach szybko minęła. W Szepietówce przeładowano nas do pociągów, jadących po szerokich torach. Tu ścisk był jeszcze większy. Ludzie siedzieli albo leżeli na pryczach, walizkach lub pakunkach, nie zdejmując ubrań. Starsi w ogóle nie wstawali z nar. Wody nie było, więc nikt się nie mył. Matki małych dzieci usiłowały kupić mleko. Nie miały w czym wyprać pieluch. Po wyrzuceniu kału 20 przez otwór w podłodze w najlepszym przypadku polewały pieluszki „kipiatkom"8'. Niektórzy ludzie całymi dniami nie przyjmowali żadnego pokarmu. Jechaliśmy przez następujące większe miejscowości: Kijów, Charków, Penzę, Kujbyszew, Ufę, Czelabińsk, Pietropawłowsk, Nowosybirsk, Barnauł, Semi-pałatyńsk i Żangis-Tobe. Gdy wjechaliśmy do Rosji, zobaczyłem przez okno pierwszych ludzi radzieckich - nędzarzy, prawie w łachmanach, małe biedne domki i dzieci proszące, aby cokolwiek im dać. Pomyślałem sobie: „Kiedy wrócę do domu, powiem tej naszej nauczycielce, jak ten raj naprawdę wygląda". Otwór w podłodze wagonu okazał się być ubikacją. Wkrótce otoczono go tekturami, prześcieradłami, a niekiedy ktoś zakrywał się kocem. Zwykle w nocy otwierano zaryglowane drzwi wagonu i wywoływano jednego mężczyznę z wiadrem po „kipiatok", ostrzegając, że w razie próby ucieczki będą strzelać. Podawano nam żółty, często cuchnący, w niewystarczających ilościach, niekiedy zimny „kipiatok" (przegotowaną wodę) we wiadrze. Po kilku dniach podano nam przypaloną kaszę z prosa bez tłuszczu, też w nocy, kiedy wszyscy spali. Wzięliśmy ze sobą trochę cukru i to nas uratowało. Mogliśmy się podzielić z tymi, którzy nie mieli. Po kilku dniach podali też w nocy wodę pachnącą kiszonymi ogórkami bez tłuszczu. Najbliższą naszą sąsiadką na pryczy była pani Pawłowska, która nie miała nic przy sobie i w tej wspólnej niedoli stała się naszą Ciocią. Dalsza droga przebiegała z dłuższymi postojami na bocznicach. Tu nawet można by kupić mleka, ale mieliśmy tylko nasze pieniądze polskie, bez wartości dla Rosjan. Starszy syn Feltschuga, Marek, nauczył mnie robić z papieru harmonijkę, łódkę i diabła. To były te najprzyjemniejsze chwile w tym smutnym okresie. Wszystko pozostałe było nieprzyjemne i kładło Kipiatok (ros.) - wrzątek. 21 swój cień na całym przyszłym życiu. Jeszcze dziś słyszę, zwłaszcza nocą, przetaczanie wagonów i gwałtowne uderzanie przy podłączaniu parowozu. Cóż, motorniczy mógł nie wiedzieć, że wiezie ludzi, a jeżeli wiedział, to byli to dla niego wrogowie. Niekiedy przy takim przetaczaniu ludzie wylatywali z prycz. Marek z bratem, bo tylko ich samych zabrali, byli bardzo religijni. Przestrzegali postu i nie przyjmowali żadnych pokarmów, które im oferowali towarzysze niedoli; byli wkrótce bardzo wynędzniali, zwłaszcza starszy, pokryty na twarzy kilkutygodniowym nieogolonym zarostem. Mniej więcej po dwóch tygodniach naszej jazdy jeden ze starszych panów umarł. Nie pozwolono rodzinie go pochować. Strażnicy-enkawudziści „prowodniki"9) zabrali ciało i po swojemu pochowali. Zmaltretowani ludzie zaczęli pragnąć, aby jak najszybciej dojechać do celu i zapomnieć o tej okrutnej i nieludzkiej podróży. Nowe miejsce zamieszkania Jechaliśmy do 5 maja. Po 21 dniach jazdy w bydlęcych wagonach, prawie bez jedzenia i bez picia, na stacji Żangis-Tobe odryglowano drzwi i kazano nam wszystkim wyjść z wagonu. Zebrano nas w jednym miejscu, a następnie otoczono strażą. Był wieczór, starszy enkawudzista chciał rozdzielić Ciocię Paskową od mojej Matki, ale tu wtrąciła się pani Borowiczowa, która miała jakieś względy u enkawudzistów. Dzięki jej interwencji zostaliśmy razem. Już w nocy kazano nam wejść do paki ciężarowego samochodu. Okazało się wkrótce, że było nas w tej pace pięć rodzin: państwo Adlerowie (cztery osoby), Bo- 9> Prowodnik (ros.) - konduktor. 22 rowiczowie (trzy osoby), Kaźmierczakowie (dwie), Paskowie (trzy) i pani Pawłowska. Kurz wciskał się do nozdrzy i zgrzytał w zębach. Po około dziewięciogodzinnej jeździe polnymi drogami przyjechaliśmy do Wozdwiżenki, poczta Bolszaja Bukoń, rejon10) kokpektyński, Semipałatinskaja obłast'. Enkawudzista „prowodnik" krzyknął: „razgrużajś" (wyładować się). Tu nas zostawiono, mówiąc: „Zdychajtie s gołoda"n). Nie zmuszali nas do pracy w przeciwieństwie do innych miejsc zesłania, ponieważ z Wozdwiżenki miejscowi jeździli pracować do innych kołchozów. Zamieszkaliśmy w lepiance wraz z paniami Martą Pawłowską i Olgą Borowiczowa oraz jej córkami (razem 9 osób). Ostrzegli nas enkawudziści, że z lepianki nie wolno wychodzić, a przecież „ubornaja" (klozet) był poza lepianką w szczerym polu. Spaliśmy na ziemi. Na drugi dzień ustawiła się długa kolejka mieszkańców Wozdwiżenki, aby nas zobaczyć. Podobno miejscowym powiedzieli, że przyjechaliśmy do nich na roboty, aby coś zarobić. Więc zdziwieni mieszkańcy nas oglądali, nazywając „biełoruczki - Polaki"12). Mamusia wyszywała, robiła ręcznie różne chustki, chusteczki dla Rosjanek, upiększała haftem koszule itp., Ciocia Paskowa szyła na maszynie pożyczanej od miejscowych, a przybrana Ciocia Marta pomagała im. My, dzieci poszliśmy do szkoły, gdyż był obowiązek uczenia się. W międzyczasie wśród miejscowych Rosjan już się „podszkoliłem" w niektórych rzeczach. Gdy tylko rozpoczęła się moja pierwsza lekcja w rosyjskiej szkole, nauczyciel zapytał uczniów, czy ktoś umie jakiś wierszyk po rosyjsku. Podniosłem rękę, więc nauczyciel powiedział: „Nu rasskaży"13). Wówczas wyrecytowałem: Wl. Rajon (ros.) - powiat. Wł. Podychajtie s gołoda (ros.) - zdychajcie z głodu. Biełoruczki Polaki (ros.) - próżniaki Polacy. Wł. Nu, rasskaży (ros.) - no, opowiedz. 23 ,Ja krasnieńkij cwietoczek, Mamoczka udarnica, Ja junyj pionier, Papoczka gieroj, Ja leninskij synocziek Czietyrie dnia rabotajut, Zaszczity SSSR. Na piatyj wychodnoj". (Ja czerwony kwiatek, ja młody pionier, ja leninowski synek obrony ZSRR. Mama przodownica, ojczulek bohater, cztery dni pracują, a w piątym mają wolne). „Sadiś i bolsze nikomu nie rasskazywaj etogo stichotworienia"14) - powiedział oburzony nauczyciel. Bo co to za bohaterscy rodzice i przodownicy pracy, którzy co piąty dzień mają wolne, podczas gdy wolny był wówczas co ósmy dzień. Komuniści chcieli w latach 1929 - 1930 zmienić niedzielę na inny dzień wolny od pracy, więc robili różne próby, stąd ta pozostałość, ale woskriesienia15) (zmartwychwstania) nie udało im się w żaden sposób zmienić. Nie odważyłem się powiedzieć następnego wierszyka, który brzmiał: „W woskriesienje rabotat' prikazali, w Paschu. Spasibo partii rodnoj za lubow', za łasku". (W niedzielę pracować rozkazali, w dzień Zmartwychwstania. Dzięki kochanej partii za miłość, za łaskę16)). Na mocy leninowskiego dekretu (z 23 stycznia 1918 r. ), kolejnych Konstytucji ZSRR (1924, 1936, a potem 1977) i najbardziej w tej dziedzinie przestrzeganych przepisów wykonawczych, szkoła radziecka była skrajnie odseparowana od Kościoła i religii. Do 1989 r. żaden kapłan lub wierzący nie miał prawa katechizowa-nia dzieci - również poza szkołą. Rodzicom wolno było przekazywać swoim dzieciom wiarę w Boga, jeżeli to nie kolidowało ---------------- 14> Sadis'... (ros.) - siadaj i nikomu więcej nie mów tego wiersza. 15) Woskriesienije (ros.) - niedziela, a także - zmartwychwstanie. 16) Wł. Łaska (ros.) - pieszczota. 24 z zadekretowanym dla rodziny radzieckiej „wychowaniem socjalistycznym". Uczono nas różnych komunistycznych piosenek i wierszy. Bardzo często śpiewali na przykład taką piosenkę: „Oj da, wspomnim bratcy, my kubancy, dwadcat' pierwogo sentiabria, da, как dralisia my s Poliakom ot rasswieta dopozdna. Oj da, как dralisia my s Poliakom ot rasswieta dopozdna, da s nami muzyka igrała, barabany gromko biut. Oj da, signalisty zaigra-li, my w ataku poniesliś, da komandir był nie trusliwyj, szoł wsio wremia wpieriedi, da połucził tiażołuju ranu, ot Poliaka na grudi". (Oj, przypomnijmy, bracia z Kubani, 21 września, jak biliśmy się z Polakami od świtu do późna. Z nami muzyka grała, bębny głośno bębnią. Gdy na trąbkach zagrali, ruszyliśmy do ataku, a komendant był odważny, szedł cały czas z przodu i otrzymał od Polaka ciężką ranę w pierś). Inna z kolei kończyła się słowami: „Pomniat psy atamany, pomniat polskije pany krasnoarmiejskije naszy sztyki". (Pamiętają psy atamani, pamiętają polscy panowie czerwonoarmiejskie nasze bagnety). Czy taką: „Dieduszka Lenin smotrit s portrieta na nas, как my czitajem, как my risujem, как my igrajem siejczas. My jeszczo maleńki, my jeszczo zieloneńki, no nabirajemsia sił, dieduszka Lenin o nas pozabotiłsia, nas obiżat' zapretił". (Dziadek Lenin patrzy z portretu na nas, jak my czytamy, jak my rysujemy, jak się obecnie bawimy. Jesteśmy jeszcze mali i zieloni, ale nabieramy sił, dziadek Lenin postarał się, aby nas nie krzywdzono). A propos „obiżat'"17): siedzi Lenin u fryzjera i goli się. W tym momencie przebiega obok dziecko - chłopczyk. Lenin do niego: „Paszoł won"18). Po ogoleniu klienta, fryzjer opowiada następnym przybyszom, jaki to ten Lenin dobry, że raczył tylko krzyknąć, a nie rozkazał zarżnąć tego dziecka. Nawet filmy Wł. Obiżat' (ros.) - krzywdzić, obrażać. Paszol won (ros.) - wynoś się. 25 nam w szkole pokazywali o walce Armii Czerwonej z „pańską Polską". W jednym z nich była między innymi scena, jak polski policjant, oczywiście bardzo gruby, zagląda do studni, i w tym momencie podbiega dojarka z kołchozu, uderza go wiadrem po głowie i wtrąca do studni. Dzieci rosyjskie reagowały na to śmiechem, a mnie się chciało płakać. Często słowa ich pieśni przerabiano. Słowa piosenki „Tri tan-kista, tri wiesiołych druga"19), ktoś przerobił na: „Tri tankisty ne mały szczo jisty, Taj dawaj maszynu pożyrat'"20). Wiersze przeważnie dotyczyły Lenina lub Stalina. Niestety, utkwiły mi na zawsze w pamięci, ale wolę ich tu nie powtarzać. W szkole podstawowej chłopcy siedzieli z dziewczynkami, które musiały być krótko ostrzyżone, podobnie jak chłopcy. Kiedyś taka jedna Tatiana porządnie mnie nabrała. Opowiedziała mi historię o małych krówkach, które są zupełnie podobne do normalnych krów, tyle tylko, że bardzo maleńkie. Wyobraźnia mi przedstawiła takie stworzonka i zacząłem usilnie ją prosić, aby mi je pokazała. Ona zaś nie bardzo się z tym śpieszyła. Jednak dopiąłem swego i zobaczyłem. Do dziś pamiętam rozczarowanie: były to pluskwiaki, popularnie zwane „moskalikami". Przysmakiem były „siemieczki" (ziarnka słonecznika). Miejscowi, gdy czas pozwalał, siadali gdziekolwiek w koło i, mając przed sobą zdobyty słonecznik, wrzucali poszczególne ziarna do ust, nawet z dużej odległości, a łuski wysuwali językiem na brodę. Po pewnym czasie wszyscy mieli „brody" z łusek słonecznika. Tri tankista, tri wiesiołych druga (ros.) - Trzech tankistów, trzech wesołych przyjaciół. Tri tankisty ne mały szczo jisty... (ukr.) - Trzech tankistów nie miało co jeść I zaczęli pożerać swój czołg. 26 Zobaczyliśmy długie kolejki po wszystkie rzeczy, które zresztą pojawiały się w sklepie bardzo rzadko. Krążyły różne zagadki i powiedzonka na temat kolejek. Zostałem kiedyś zapytany przez Griszkę Samochina: Jak myślisz, co to jest: „Ryba maleńkaja, a chwost bolszoj?" (Ryba maleńka, a ogon duży?). Wymieniałem różne ryby, które zdążyłem w tym czasie poznać, ale prawidłowa odpowiedź brzmiała: kolejka stoi po „tiulkę" (rybkę około 3-4 cm długości). Byłem świadkiem, jak w małej rzeczce dwóch chłopaków przy pomocy cienkiej dużej chustki, która przepuszczała wodę, złowili trochę „tiulki" i natychmiast ją zjedli. Rybki były żywe i podskakiwały, gdy chłopcy wyszli z wody. Nie przeszkadzało im to w konsumpcji. W listach Babcia nas zapytywała czy może sprzedawać na paczki dla nas poszczególne przedmioty (futra, umeblowanie pokoi itp.). Po powrocie z Kazachstanu, dowiedziałem się od Zdzisi, czym był dla niej list od nas; była mała i nie umiała czytać, ale widziała w tym liście dużo zdań wykreślonych przez cenzurę. Niewiele Babcia mogła się z niego dowiedzieć o nas. Jak tylko znalazł się kupiec na wózek dziecinny, Zdzisia płakała i prosiła, aby go nie sprzedawać. Jednak gdy Babcia powiedziała jej, że to na chleb dla Mamusi, natychmiast wyraziła zgodę. Kiedyś zapytała Babcię, dlaczego jej koleżanki mają przy włosach kokardy jasne: białe, żółte lub różowe, a ona zawsze ciemne. Otrzymała odpowiedź, że po powrocie Mamusi z Rosji też będzie nosić wstążki jasnego, radosnego koloru. Gdy nadeszło lato, nauczyłem się z przymusu chodzić boso, bo nogi urosły, a bucików nie można było kupić. Pamiętam doskonale próbę przejścia przez „koluczki", czyli rośliny podobne do malusieńkich okrągłych kaktusików, całe pokryte kłującymi kolcami. Miałem jeszcze wówczas delikatną skórę na stopie i mnóstwo tych „koluczek" wbiło mi się w podeszwy nóg. Było sporo pracy z wyjęciem tych kolców. Dopiero gdzieś w połowie lata podeszwy moich stóp na tyle stwardniały, że mogłem śmiało, bez obawy, że wbiją mi się kolce, przechodzić „kolucz- 27 kowymi" ścieżkami. Chodziłem często nad rzekę Tałmenkę, dopływ Obi, aby się w niej kąpać. Kilka razy się topiłem, ale w końcu nauczyłem się pływać. Podpatrzyłem, że tubylcy łowią pod kamieniami ryby „nalimy"21), więc i mnie niekiedy to się też udawało. Ponadto z agrafki lub ze szpilki robiłem haczyki, które przywiązywałem do silnej nici i do kija, i tak łowiłem ryby. Ześlizgiwały się one łatwo z takich haczyków, ale czasem złapałem, i była uciecha, że zje się rybkę. Chleb i sól były tu czarne (jeżeli były), jak święta ziemia. Jedliśmy przeważnie zacierkę i zupę z samych ziemniaków, bo na szczęście rosły tu ziemniaki, chociaż bardzo małe. Moja Matka była zupełnie młoda i dość atrakcyjna dla tutejszych „panów na stanowiskach", toteż niejeden „priedsiedatiel" (prezes) kołchozu czy enkawudzista chciał się z nią ożenić, ale każdy dostał kosza i odszedł z niczym. Miała z tego powodu dużo nieprzyjemności, a gdy przymuszano nas do pracy, dostawała pracę gorszą i cięższą. Nie tylko w tym przypadku była prawdziwym bohaterem! Staraliśmy się zawsze chodzić na pogrzeb Rosjan, gdyż po pogrzebie rozdawano po kawałeczku chleba. Była to pozostałość „panichidy" (żałobnej Mszy św. przy nieboszczyku). Parę razy obserwowałem, jak nasza sąsiadka wałkowała ciasto na makaron, a jej syn zjadał jeszcze nieugotowane surowe ciasto. Drewno przynosiliśmy z lasu - tak zwane „koweńki" - fragmenty drzew naniesione na wiosnę przez Tałmenkę. Gdy śnieg się topił, rzeka silnie wylewała. Podczas żniw, w kołchozie zbierałem kłosy zboża za kombajnem, za co otrzymywałem kawałek kawona. Przy tej okazji z korzeni kok-sagyzu22) zębami zgryzałem „gumę" do żucia, którą Rosjanie nazywali „siera". Znacznie więcej było ziemi, niż tej gumy, ale po całym dniu uzbierało się jej tyle, że można było żuć i zapomnieć o głodzie. Trzeba było dużo ziemi wypluć, aby 211 Nalim (ros.) - miętus. 22) Kok-sagyz - nazwa kazachska - bylina stepowa. 28 w końcu guma nie zgrzytała w zębach. Gdy kombajn się zepsuł, nie było części zamiennych, więc kołchoźnicy wyrywali kłosy zboża rękoma, bo sierpów też nie było; ja im pomagałem. W pobliżu naszej lepianki była tak zwana Mołoczno-Towama-ja Ferma (Me-Te-Fe)23), ale wszystkie krowy były chore na brucelozę. Czasem udało nam się zdobyć mleko od kołchoźników, w zamian za chustkę lub jakąś rzecz. Po przegotowaniu piliśmy je. Zima jest tam zwykle bardzo śnieżna z silnymi mrozami, dochodzącymi do 65 stopni, z „mietielami" i „purgami" (zamieciami). Zazwyczaj zaczyna się w październiku i trwa do kwietnia. Już pierwszej zimy naszą chatę tak zasypał śnieg, że przez parę dni nie mogliśmy otworzyć drzwi. Po paru dniach przyjechał gospodarz naszej chałupiny z pobliskiego kołchozu, gdzie pracował, i odkopał nas. Wówczas to zrobił w śniegu przejście takie, że wysoko jeszcze nad moją głową po obu stronach był śnieg; mogłem pójść do szkoły. A było niezbyt bezpiecznie, bo wilki we wsi bardzo często porywały jakieś zwierzę. Jak tylko zapadał zmierzch, psy-łajki wychodziły na dach i wyły, czując, że idą wilki. Często, idąc do szkoły na własnoręcznie zrobionych nartach, widziałem wilki z niewielkiej odległości. Zdarzało się, że ludzi, którym nie udało się dotrzeć w czasie zamieci do jakiejś kryjówki, dopadały i rozszarpywały. Kochana Babcia przysyłała nam nie tylko listy, ale i paczki, które nas ratowały przede wszystkim przed kurzą ślepotą spowodowaną brakiem tłuszczu, przysyłała nici i włóczkę potrzebne do wyszywania i na swetry. Nauczyłem się i ja robić różne rzeczy szydełkiem i na drutach (na drutach było trudniej). Dowiedzieliśmy się od Babci, że gdy przyszła do swego domu z małą płaczącą Zdzisią, zastała tylko gołe ściany. Aż echo „Ma-ma"odbijało się od tych ścian. Rosjanie wszystko „sprzedali" i za to przysłali nam do Wozdwiżenki 200 rubli. Mogliśmy za nie kupić szklankę otrębów. Oczywiście Mamusia tych pienię- Mołoczno-Towarnaja (ros.) - Mieczno-Towarowa. 29 dzy nie przyjęła. Część rzeczy udało się Babci odkupić, część sąsiedzi sami zwrócili. Ze sprzedaży tych rzeczy miała pieniądze na paczki dla nas - jak już wspomniałem. Nękały tu nas różne choroby, jak malaria i świerzb, „świnka" (mumps), czerwonka, tyfus brzuszny i tyfus plamisty, a najbardziej biegunka i głód. Mieliśmy wszyscy silną anemię. W maju 1941 r. pani Borowiczowa otrzymała od swego męża dokumenty, które umożliwiły jej i córkom powrót do rodzinnej Mielnicy Podolskiej. Ponieważ Mielnica Podolska leży na linii kolejowej przechodzącej przez Borszczów, Ciocia Paskowa zdecydowała się dać pani Boro wieżowej młodszą córkę Andzię, którą miała przekazać Babci. Oczywiście było to zrobione w wielkiej tajemnicy, tak że dopiero po 50 latach pani Adlerowa dowiedziała się ode mnie o tej „przesyłce". Rzeczywiście była to przesyłka, bo Andzia jechała w paczce, z której tylko niekiedy dyskretnie wychodziła. Nie była myta przez cały miesiąc. Dostała chorobę skóry, ale najważniejsze, że dotarła do Babci, która wzbogaciła się o drugą „córkę", i jeszcze musiała ją ukrywać! W mieszkaniach Rosjan rzadko można było zobaczyć ikonę. W okresie prawie sześcioletniego pobytu w Kazachstanie widziałem tylko raz obraz Matki Boskiej, wiszący w kącie izby za ręcznikiem-kotarą. Sprzedawaliśmy wszystko, co mieliśmy przy sobie. Znalazł się kupiec nawet na nocnik i spluwaczkę. Przypadkowo kiedyś widziałem, jak w tych „naczyniach" sąsiadka robiła w piekarniku „russkoj pieczki"24) jakąś zapiekankę. W wyniku stałego terroru i walki z religią wszyscy się bali. W jakim stopniu - świadczy o tym następujące zdarzenie. W rodzinie rosyjskiej urodziło się dziecko. W wielkiej tajemnicy przed wszystkimi „babuszka" (babcia) dziecka przyniosła je do chrztu. Pop ochrzcił je. Po kilku dniach przyniosła do chrztu 1 Pieczka (ros.) - piec. 30 swoje ochrzczone dziecko matka. Pop ochrzcił je fikcyjnie, nie zdradzając matki przed córką. Sytuacja nasza pogorszyła się, gdy wybuchła wojna nie-miecko-rosyjska. Paczki nie dochodziły, listy też. Prawie cztery lata nie mieliśmy z Babcią kontaktu. W miarę przybliżania się Niemców do Moskwy było coraz trudniej pod względem materialnym. Gdy 30 lipca 1941 r. generał Władysław Sikorski podpisał umowę między emigracyjnym Rządem Polskim i rządem ZSRR, została ogłoszona tak zwana „amnestia". Terminu tego używano niewłaściwie, gdyż ani deportowana ludność polska, ani zagarnięci do niewoli żołnierze i oficerowie nie popełnili żadnego przestępstwa. To Rosja po dokonanych zbrodniach powinna była zabiegać o amnestię dla siebie. Na podstawie tej umowy zaczęła się tworzyć Armia Polska na południu Związku Radzieckiego. Do Pani Adlerowej wrócił z obozu mąż. Przez cały czas pobytu na zesłaniu mieliśmy nadzieję, że wkrótce wrócimy do swojej Ojczyzny, a w snach byliśmy u siebie w domu i jedliśmy zawsze najlepsze potrawy. Codziennie, na jawie i w snach, marzyliśmy o powrocie do Polski, choć od początku nam mówili, że szybciej urosną nam włosy na dłoni, niż wrócimy do Kraju. Ale nadzieja nas nie opuszczała; modliliśmy się rano i wieczór o szczęśliwy powrót nas i naszych Tatusiów do rodzinnego domu. W Wozdwiżence było dosyć dużo Polaków. Oprócz już wspomnianych zapamiętałem: państwa Arciszewskich, Błasz-czaków, panią Buczakową, Dziubińską i pana Jurewicza. Kiedy w lipcu 1942 r. do Wozdwiżenki dotarł ksiądz Tadeusz Fedorowicz, nas już tam nie było. Ksiądz Tadeusz Fedorowicz (1907-2002), mgr praw, absolwent Szkoły Podchorążych, kapłan od 1936 r. W 1940 r. dobrowolnie wyjechał z deportowanymi Polakami do ZSRR. Był w obozie Maryjskiej ASRR, następnie był kapelanem w Armii gen. Andersa, potem w Kazachstanie jako duszpasterz rodzin wojskowych. ZSRR opuścił jako kapelan IV Dywizji I Armii WP. Po powrocie do Kraju, aż do śmierci, był duszpasterzem w Zakładzie Ociemniałych w Laskach. 31 Wyjazd do Armii gen. Andersa Uderzenie Hitlera na ZSRR w czerwcu 1941 roku zmieniło sytuację Polaków. Najważniejszym wynikiem tych zmian była umowa Sikorski - Majski (z 30 lipca 1941 г.), na mocy której Rada Najwyższa ZSRR uchwaliła „amnestię" uwięzionym Polakom. Wiadomość o tym zaczęła docierać do zesłańców pod koniec sierpnia 1941 roku. Drogi wszystkich zaczęły prowadzić teraz na południe, gdzie powstały pierwsze oddziały Wojska Polskiego. Podążały tam całe rodziny, którym udało się przeżyć. Ile pochłonęło to następnych istnień ludzkich? Ile rodzin zostało rozłączonych po dziś dzień? Do najbliższej stacji kolejowej mieliśmy ponad 160 km. Dotarliśmy do tej stacji, wynajmując różne środki lokomocji, a przeważnie woły, które ciągnęły coś w rodzaju furmanki na dwóch (arba) lub czterech kołach. Uzbieraliśmy jeszcze trochę pieniędzy, wykupiliśmy towarowy wagon i wyruszyliśmy w drogę do Armii gen. Władysława Andersa. Nie było to łatwe, gdyż władze robiły na każdym kroku trudności. Mężczyźni zdolni do wojska mieli sprawę nieco ułatwioną, bo twierdzili zgodnie z prawdą, że jadą do wojska, aby bić Niemców, ale kobiety z dziećmi prawie nie miały szans. Tylko przekupstwem i sprytem można było wyrwać się z miejsc, dokąd nas początkowo zawieźli. Wkrótce utworzył się cały transport jednakowo myślących Polaków. Ale krążyliśmy tam i z powrotem po południowej części Związku Radzieckiego, a do tworzącej się Armii Polskiej nas nie dowieziono. Krążyły wśród nas pogłoski, że takie było polecenie samego Stalina, aby nie dopuszczać już więcej kobiet i dzieci do tworzącej się Armii Polskiej. Po ponad miesięcznej tułaczce przez Żangiz-Tobe, Ajaguz, Lepsy, Usz-Tobe, Ałma-Atę, Dżambuł, Taszkient, Samarkandę cofnięto nas do Czu i kazano nam opuścić wagon na stacji Czu. Było to powiatowe miasteczko położone nad rzeką Czu w Dżambulskiej 32 obłasti. Ale tu nam nie pozwolono się osiedlić, tylko „telieżką", do której był zaprzężony wielbłąd, zawieziono nas do kołchozu Embekszi, odległego o ponad 40 km od Czu. W Embekszi i Czu W Embekszi zamieszkaliśmy w „ziemiankach" - jamach wykopanych w ziemi i przykrytych trzciną pokrytą gliną, z małym jednym okienkiem. Podłogę (klepisko), aby się zbytnio nie kurzyło, smarowaliśmy rozcieńczonymi we wodzie krowimi ekskrementami. Tu dorosłych zmuszano do pracy od świtu do późnej nocy za jedyne 500 gr chleba. Niepracujący i dzieci otrzymywali 300 gr chleba. Jeszcze słyszę krzyk Kazaszki-bry-gadzistki, codziennie, i w niedziele, i święta: „Ej, marża, dawaj na rabotu"25). W Embekszi zamieszkaliśmy z rodziną państwa Antonów z Brodów: panią Zofią, jej mężem Antonim oraz ich 20-letnią córką Leną. Natychmiast odwiedziła nas Kazaszka, mówiąc do mojej Matki: „Aman, marża, senyki bachar bar". Nie rozumieliśmy jeszcze tego języka

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!