15948

Szczegóły
Tytuł 15948
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15948 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15948 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15948 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Polecamy r�wnie� Mary Balogh Mi�osny skandal Przewrotny kusiciel Adrienne Basso Skazany na mi�o�� Uwie�� aroganta Zak�ad o mi�o�� Rexanne Becnel L�k przed mi�o�ci� Pogromca serc Connie Brockway Bal maskowy S�odka uleg�o�� Nicole Byrd Dama w czerni Pi�kno�� w b��kicie Jane Feather Cnota Nieproszona mi�o�� Gaelen Foley Diaboliczny lord Wynios�y lord Eloisa James Wiele ha�asu o mi�o�� Karyn Monk M�j ukochany z�odziej Mary Jo Putney Chi�ska narzeczona Amanda Quick Fascynacja Peggy Waide Pot�ga uroku w przygotowaniu Connie Brockway Niebezpieczny kochanek Amanda Quick Od drugiego wejrzenia Redakcja stylistyczna Izabella Sie�ko-Holewa Redakcja techniczna Andrzej Witkowski Korekta Zofia Firek Hanna Szamalin Ilustracja na ok�adce Franco Accornero/via Thomas Schluck GmbH Opracowanie graficzne ok�adki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber Sk�ad Wydawnictwo Amber Druk Opolgraf SA, Opole Tytu� orygina�u Slightly Sinful Copyright � 2004 by Mary Balogh. This translation published by arrangement with The Bantam Dell Publishing Group, a division of Random House, Inc. All rights reserved. For the Polish edition Copyright O 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2681-3 978-83-241-2681-1 Warszawa 2006. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Kr�lewska 27 tel. 620 40 13,620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl -Lord Alleyne Bedwyn, najm�odszy brat ksi�cia Bewcastle'a, prawie ca�� swoj� m�odo�� do dwudziestego pi�tego roku �ycia sp�dzi� w Anglii. Z dala od dzia�a� wojennych, kt�re pustoszy�y Europ� od czasu, kiedy do w�adzy doszed� Napoleon Bonaparte. Alleyne nigdy nie widzia� bitwy. Z �ywym zainteresowaniem s�ucha� jednak wojennych opowie�ci swego starszego brata, lorda Aidana Bedwyna, od niedawna by�ego pu�kownika kawalerii. I wydawa�o mu si�, �e wie, jak wygl�da pole bitwy. Myli� si�. Wyobra�a� sobie r�wno ustawione szeregi wojsk. Wielka Brytania i jej sojusznicy po jednej stronie, wr�g po drugiej. Pomi�dzy nimi teren p�aski jak boisko w szkole dla ch�opc�w w Eton. Widzia� w my�lach kawaleri�, piechot� i artyleri�, w nieskazitelnie czystych, kolorowych mundurach, poruszaj�c� si� zgrabnie i precyzyjnie, niczym pionki na szachownicy. Wyobra�a� sobie kanonad� dzia�, z lekka tylko zak��caj�c� cisz�. My�la�, �e przez ca�y czas pole bitwy jest doskonale widoczne, �e w ka�dej chwili mo�na oceni� przebieg walki. Pewien by�, je�li w og�le kiedykolwiek si� nad tym zastanawia�, �e powietrze jest czyste i mo�na nim swobodnie oddycha�. Myli� si� pod ka�dym wzgl�dem. Nie by� wojskowym. Niedawno doszed� do wniosku, �e powinien zrobi� w �yciu co� po�ytecznego, i rozpocz�� karier� w dyplomacji. Przydzielono go do ambasady w Hadze, kierowanej przez sir Charlesa Stuarta. Sir Charles wraz z cz�ci� personelu, w tym tak�e i Alleyne'em, 5 przeni�s� si� do Brukseli. Zgrupowa�y si� tam sprzymierzone armie, pod dow�dztwem ksi�cia Wellingtona, w odpowiedzi na nowe zagro�enie ze strony Napoleona. Wiosn� tego roku cesarz Francuz�w uciek� z Elby i zgromadzi� we Francji pot�n� armi�. W�a�nie dzisiaj, na rozleg�ych, g�rzystych polach na wsch�d od wioski Waterloo toczy�a si� od dawna wyczekiwana bitwa. Alleyne znalaz� si� w samym jej �rodku. Zg�osi� si� na ochotnika do tej misji. Mia� zawie�� list od sir Charlesa do Wellingtona i wr�ci� z odpowiedzi�. Dzi�kowa� Bogu, �e wyruszy� z Brukseli sam. Przed nikim nie zdo�a�by ukry�, �e jest przera�ony jak jeszcze nigdy dot�d. Najgorszy by� huk wielkich armat. D�wi�k og�usza� i dudni� w piersi i brzuchu. Wok� snu� si� dym. Alleyne nie m�g� oddycha�, �zawi�y mu oczy - widzia� nie dalej ni� na kilka metr�w. Poprzedniej nocy spad� ulewny deszcz. �o�nierze grz�li w b�ocie, z ko�mi nie by�o lepiej. Wszyscy poruszali si� na poz�r w kompletnym bez�adzie. Oficerowie i sier�anci wykrzykiwali komendy, kt�re �o�nierzom jakim� cudem udawa�o si� us�ysze�. Alleyne czu� gryz�cy sw�d i fetor krwi i wn�trzno�ci. Nawet poprzez k��by dymu, gdziekolwiek spojrza�, widzia� zabitych i rannych. Wygl�da�o to, jak scena wprost z czelu�ci piekie�. U�wiadomi� sobie, �e to w�a�nie jest wojenna rzeczywisto��. Ksi��� Wellington znany by� z tego, �e zawsze znale�� go mo�na by�o w miejscach najbardziej zaci�tych walk. Lekkomy�lnie nara�a� si� na niebezpiecze�stwo, ale za ka�dym razem cudem wychodzi� z niego bez szwanku. Dzisiejszy dzie� nie by� wyj�tkiem. Alleyne wypyta� co najmniej z tuzin oficer�w, zanim w ko�cu uda�o mu si� odnale�� ksi�cia na odkrytym wzniesieniu. Obserwowa� stamt�d folwark La Haye Sainte, zawzi�cie atakowany przez Francuz�w, kt�rego z nie mniejsz� zaciek�o�ci� broni� oddzia� pruskich �o�nierzy. Nawet gdyby si� stara�, Wellington nie m�g�by znale�� miejsca, gdzie by�by jeszcze bardziej wystawiony na cel. Alleyne odda� list, a potem skupi� si� na tym, by opanowa� konia. Usi�owa� nie my�le� o gro��cym mu niebezpiecze�stwie, ale doskonale zdawa� sobie spraw�, �e tu� obok niego z hukiem przelatuj� armatnie pociski i �wiszcz� kule z muszkiet�w. Czu� przera�enie przenikaj�ce go do szpiku ko�ci. Musia� poczeka�, a� Wellington przeczyta list, a potem podyktuje od- powied� jednemu ze swoich adiutant�w. Czas d�u�y� si� Alleyne'owi w niesko�czono��. Przygl�da� si� walce o utrzymanie folwarku, o ile w og�le m�g� co� zobaczy� poprzez k��bi�cy si� dym z tysi�cy dzia�. Patrzy� na gin�cych �o�nierzy i ba� si�, �e sam za chwil� te� zginie. Zastanawia� si�, czy odzyska s�uch, je�li mimo wszystko prze�yje. Czy odzyska spok�j? W ko�cu dosta� odpowied� na list, schowa� j� bezpiecznie w kieszeni na piersi i odwr�ci� si�, �eby odej��. Nigdy dot�d nie czu� takiej ulgi. Jak Aidan wytrzyma� takie �ycie przez dwana�cie lat? Jakim cudem prze�y�, by potem jakby nigdy nic o�eni� si� z Eve i wie�� w Anglii spokojne �ycie na wsi? Nagle poczu� ostry b�l w lewym udzie. Pomy�la�, �e chyba za mocno przekr�ci� si� w siodle i naci�gn�� mi�sie�. Jednak gdy spojrza� w d�, zobaczy� dziur� w spodniach i tryskaj�c� krew. U�wiadomi� sobie, co si� sta�o, niemal jakby by� widzem, oboj�tnie przygl�daj�cym si� wszystkiemu z boku. - Na Jowisza, zosta�em trafiony - powiedzia� g�o�no. Us�ysza� sw�j g�os, jakby dochodzi� z bardzo daleka, st�umiony przez kanonad� dzia� i jego w�asn�, spowodowan� ha�asem, g�uchot�. W g�owie zacz�o mu szumie�. Zrobi�o mu si� nagle okropnie zimno. Nie przysz�o mu do g�owy, by si� zatrzyma�, zsi��� z konia i odszuka� lekarza. My�la� tylko o tym, by si� st�d wydosta� i natychmiast wraca� do bezpiecznej Brukseli. Mia� tam do za�atwienia wa�ne sprawy. Nie pami�ta�, co dok�adnie, ale wiedzia�, �e nie mo�e sobie pozwoli� na zw�ok�. Ogarnia�a go panika. Jecha� jeszcze przez kilka minut, dop�ki nie upewni� si�, �e znalaz� si� z dala od bezpo�redniego zagro�enia. Noga bola�a go ju� jak sto diab��w. Co gorsza, nadal obficie krwawi�. Poza du�� chustk� do nosa nie mia� przy sobie niczego, czym m�g�by obwi�za� ran�. Wyci�gn�� chustk� z kieszeni. Obawia� si�, �e nie obejmie uda, ale z�o�ona na skos okaza�a si� d�u�sza, ni� si� spodziewa�. Krzywi�c si� i niemal mdlej�c z b�lu, dr��cymi palcami mocno zawi�za� chustk� powy�ej rozdarcia w spodniach. Kula chyba utkwi�a mu w udzie. B�l w nodze t�tni� z ka�dym uderzeniem pulsu. Szok przyprawia� go o zawroty g�owy. Tysi�ce �o�nierzy odnios�o ci�sze rany ni� on, upomnia� si� surowo. O wiele ci�sze. Rozpami�tywanie w�asnego b�lu by�o tch�rzostwem. Musi by� silny. Jak tylko dotrze do Brukseli, zako�czy swoje zadanie, znajdzie doktora, kt�ry wydob�dzie kul� i doprowadzi go do �adu. Sama my�l o tym przejmowa�a go dreszczem. Mia� nadziej�, �e prze�yje. I nie straci nogi. 6 7 Wkr�tce znalaz� si� w lesie Soignes. Drog� przetacza� si� w obie strony pot�ny t�um. Alleyne chcia� unikn�� t�oku, wi�c jecha� mi�dzy drzewami, trzymaj�c si� zachodniej strony drogi. Mija� w lesie licznych �o�nierzy. Kilku zabitych, wielu rannych tak jak on. I bardzo wielu dezerter�w, przera�onych okropno�ciami pola bitwy. Wcale im si� nie dziwi�. Szok mija� i b�l stawa� si� coraz silniejszy. Krwawienie, cho� nieco zatamowane opask� zawi�zan� na nodze, nie ustawa�o. By�o mu zimno, kr�ci�o mu si� w g�owie. Musi wraca� do Morgan. Ach tak, w�a�nie! W Brukseli przebywa�a Morgan, jego m�odsza, zaledwie osiemnasto- letnia siostra. Opiekunowie zbyt d�ugo zwlekali i nie wyjechali razem z wi�kszo�ci� Anglik�w, kt�rzy �ci�gn�li do miasta w ci�gu ostatnich kilku miesi�cy Caddickowie, a z nimi i Morgan, byli teraz praktycznie uwi�zieni w Brukseli. Wojsko zarekwirowa�o wszystkie pojazdy. Co gorsza, akurat dzisiaj pozwolili jej wyj�� z domu. Gdy rankiem wyje�d�a� z Brukseli, zaskoczony zobaczy� j� przy bramie Namur. Wraz z kilkoma kobietami opiekowa�a si� rannymi, kt�rzy zacz�li ju� nap�ywa� do miasta. Obieca�, �e wr�ci jak najszybciej i dopilnuje, �eby znalaz�a si� w bez- piecznym miejscu, najlepiej z powrotem w Anglii. Poprosi w amba- sadzie o kr�tki urlop i sam zabierze j� do domu. Ba� si� nawet my�le� o tym, co si� z ni� stanie, je�li w dzisiejszej bitwie zwyci꿹 Francuzi. Musi wraca� do Morgan. Obieca� Wulfricowi, najstarszemu bratu, �e b�dzie jej pilnowa�, mimo �e Wulf oficjalnie odda� j� pod opiek� hrabiostwu Caddick. Morgan przyjecha�a do Brukseli wraz z ich c�rk�, a swoj� przyjaci�k�, lady Rosamond Havelock. Dobry Bo�e, przecie� jego siostra by�a niemal dzieckiem. Ach, prawda, mia� jeszcze dostarczy� list sir Charlesowi. Zastanawia� si�, jak� wa�n� wiadomo�� zawiera�, �e wys�ano go w sam �rodek bitwy, by zawi�z� pismo i wr�ci� z odpowiedzi�. Mo�e to by�o zaproszenie na kolacj� dzisiejszego wieczoru? Nie zdziwi�by si�, gdyby list zawiera� co� r�wnie banalnego. Zaczyna� mie� w�tpliwo�ci co do sensu swojej kariery. Mo�e powinien by� zaj�� jedno z miejsc w parlamencie, kt�rymi dysponowa� Wulf Tyle �e polityka w zasadzie wcale go nie interesowa�a. Czasami martwi� si�, �e jego �ycie up�ywa bez celu. Cz�owiek powinien przecie� robi� co� po�ytecznego, co�, co rozpala mu krew i podnosi na duchu, nawet je�li, tak jak w jego przypadku, ma dostateczny maj�tek, by przej�� przez �ycie, nie kiwn�wszy palcem. Alleyne mia� wra�enie, �e noga spuch�a mu jak balon i za chwil� p�knie. Zdawa�o mu si� te�, �e wbito w ni� milion no�y, kt�re pulsuj� b�lem w rytm uderze� serca. G�ow� wype�nia�a mu zimna mg�a. Powietrze, kt�rym oddycha�, sta�o si� lodowate. Morgan... Skupi� si�, by przywo�a� z pami�ci jej obraz. M�oda, pe�na �ycia, uparta Morgan. Jego siostra. Jedyna spo�r�d pi�ciorga rodze�- stwa m�odsza od niego. Musi do niej wraca�. Jak daleko jeszcze do Brukseli? Straci� rachub� czasu i odleg�o�ci. Nadal s�ysza� huk dzia�. Po prawej r�ce wci�� mia� drog�, zat�oczon� pojazdami, wozami i lud�mi. Zaledwie dwa tygodnie temu, na zapro- szenie hrabiego Rosthorna, przyjecha� tu na piknik przy �wietle ksi�- �yca. Rosthorn, m�czyzna o w�tpliwej reputacji, bardzo zuchwale flirtowa� wtedy z Morgan, co wywo�a�o mn�stwo plotek. Alleyne zacisn�� z�by. Nie wiedzia�, jak d�ugo b�dzie jeszcze w stanie jecha�. Nie mia� poj�cia, �e mo�na odczuwa� tak straszliwy b�l. Z ka�- dym st�pni�ciem konia czu� wstrz�s, ale ba� si� zsi���. Na pewno nie zdo�a i�� sam. Zebra� resztki si� i jecha� dalej. Gdyby tylko uda�o mu si� dotrze� do Brukseli... Poszycie le�ne by�o nier�wne. Ko� Alleyne'a - niew�tpliwie oszo�omiony ha�asem panuj�cym na polu bitwy - by� coraz bardziej niespokojny z powodu ci���cego mu cia�a zesztywnia�ego je�d�ca. Potkn�� si� o korze� drzewa i stan�� d�ba z przera�enia. W normalnych okoliczno�ciach Alleyne z �atwo�ci� osadzi�by go na miejscu. Ale nie teraz. Przechyli� si� ci�ko do ty�u. Na szcz�cie buty wysun�y mu si� przy tym ze strzemion. Nie m�g� zrobi� nic, �eby z�agodzi� upadek. Run��, uderzaj�c g�ow� o korze�. Straci� przytomno��. Le�a� na ziemi, tak blady, �e ka�dy, kto by si� na niego natkn��, uzna�by go pewnie za martwego. I nikogo by to nie zdziwi�o, las Soignes, po�o�ony daleko na p�noc od pola bitwy, by� us�any cia�ami zabitych. Ko� jeszcze raz stan�� d�ba i pogalopowa� przed siebie. Spokojny, na poz�r przyzwoity dom przy rue d'Aremberg w Brukseli, kt�ry cztery angielskie �damy" wynaj�y dwa miesi�ce temu, by� w rzeczywisto�ci domem schadzek. Bridget Clover, Flossie Streat, Ge-raldine Ness i Phyllis Leavey przyjecha�y tu razem z Londynu. S�usznie 8 9 uzna�y, �e dop�ki trwa ca�e to wojskowe szale�stwo, interes powinien dobrze prosperowa�. Cztery lata temu po��czy�a je przyja�� i interesy. Mia�y wsp�lny cel. Marzy�y, �e zaoszcz�dz� do�� pieni�dzy, aby po- rzuci� swoj� profesj�, kupi� dom gdzie� w Anglii i wsp�lnie prowadzi� pensjonat dla szacownych dam. By�y o krok od tego, by zrealizowa� swe pragnienia. Mia�y wszelkie podstawy przypuszcza�, �e gdy wr�c� do Anglii, b�d� wolne i niezale�ne. Ich marzenie w�a�nie run�o w gruzy. Grzmot armat, gdzie� na po�udnie od miasta, obwie�ci�, �e rozpocz�a si� pot�na bitwa. W tym samym czasie dowiedzia�y si�, �e straci�y wszystko. Ich ci�ko zarobione pieni�dze znik�y, zosta�y skradzione. Wszystkiemu zawini�a Rachel York. Rachel sama przywioz�a im z�e wie�ci. Wr�ci�a do miasta, zamiast ruszy� do domu, do Anglii, tak jak niemal wszyscy przebywaj�cy w Brukseli Anglicy. Wielu mieszka�c�w miasta tak�e uciek�o na p�noc. Rachel przyjecha�a, by oznajmi� czterem kobietom okropn� prawd�. Wbrew temu, czego si� spodziewa�a, nie zasypa�y jej wyrzutami, ale same zacz�y j� pociesza�. A poniewa� Rachel nie mia�a si� gdzie podzia�, udzieli�y jej schronienia i odda�y ostatni� woln� sypialni� w domu. Zosta�a najnowsz� mieszkank� domu schadzek. Jeszcze niedawno sama my�l o tym pewnie by j� przerazi�a. A mo�e rozbawi�a? Zawsze mia�a du�e poczucie humoru. Teraz jednak czu�a si� zbyt podle, �eby w og�le zastanawia� si� nad tym, �e zamieszka�a z prostytutkami. By�o ju� dobrze po p�nocy. Tej nocy przyjaci�ki nie pracowa�y. Rachel pewnie dzi�kowa�aby za to losowi, gdyby mog�a my�le� rozs�dnie. Czu�a si� jednak zanadto zm�czona. Przez ca�y wczorajszy i dzisiejszy dzie�, do- p�ki nie dotar�a na miejsce i nie przekaza�a strasznych wie�ci, z rozpaczy niemal odchodzi�a od zmys��w. Teraz ogarn�o j� odr�twienie. Dr�czy�o j� poczucie winy. Siedzia�y ca�� pi�tk� w salonie. Nawet gdyby po�o�y�y si� do ��ek, i tak trudno by im by�o zasn��. Trwaj�ca przez ca�y dzie� bitwa dodat- kowo rozstroi�a im nerwy. S�ysza�y huk dzia�, mimo �e walki toczy�y si� wiele kilometr�w st�d. W�r�d mieszka�c�w miasta raz po raz wybu- cha�a panika, gdy dociera�y do nich pog�oski, �e lada moment wtargn� tu ��dni krwi francuscy �o�nierze. Jednak pod wiecz�r nadesz�y wie�ci, �e bitwa si� sko�czy�a. Wielka Brytania i sprzymierzone z ni� wojska zwyci�y�y i teraz �ciga�y armi� francusk� w kierunku Pary�a. - I c� z tego? - skomentowa�a Geraldine, opieraj�c d�onie na roz �o�ystych biodrach. - Nie ma ju� tych pi�knych wojak�w, a my�my tu zosta�y biedne jak myszy ko�cielne. Nie tylko wie�ci o bitwie sp�dza�y im sen z powiek. Nie pozwala�y im zasn�� niepok�j, w�ciek�o�� i frustracja. I pal�ce pragnienie zemsty. Geraldine chodzi�a tam i z powrotem, a jej purpurowy szlafroczek powiewa� za ni� przy ka�dym kroku. Pod nim mia�a fioletow� koszul� nocn�, kt�ra opina�a jej obfite kszta�ty. Geraldine potrz�sa�a czarnymi rozpuszczonymi w�osami i wymachiwa�a r�k�, niczym aktorka na scenie. Pochodzi�a z W�och i wida� to by�o na pierwszy rzut oka. Rachel siedzia�a przy kominku i obserwowa�a j�. Otuli�a ramiona szalem, mimo �e noc nie by�a ch�odna. - O�liz�a, pod�a ropucha! - zawo�a�a Geraldine. - Niech no tylko dostan� go w swoje r�ce. Rozszarpi� go. Albo udusz�! - Geny, najpierw musimy go odnale��. - Bridget rozsiad�a si� na krze�le. Wydawa�a si� zm�czona, a mimo to wygl�da�a ol�niewaj�co w r�owym szlafroczku, kt�ry jaskrawo kontrastowa� z jej niewiarygodnie rudymi w�osami. - O, nie martw si�, Bridge, ju� ja go znajd�. - Geraldine unios�a r�ce, chwyci�a nimi powietrze i przekr�ci�a, wyobra�aj�c sobie zapewne, �e jest to szyja wielebnego Crawleya. Niestety Nigel Crawley ju� wyjecha�. Ten �ajdak zapewne by� ju� w Anglii razem z ich pieni�dzmi. Rachel, mimo �e zwykle nie by�a osob� porywcz�, pomy�la�a, �e sama ch�tnie wydrapa�aby mu oczy. Gdyby nie ona, Crawley nigdy nie spotka�by tych czterech kobiet. A gdyby ich nie pozna�, nie uciek�by z ich oszcz�dno�ciami. Flossie te� chodzi�a tam i z powrotem, tylko cudem unikaj�c zderzenia z Geraldine. Mia�a kr�tkie jasne loki i du�e niebieskie oczy. Drobna, ubrana w str�j w pastelowych kolorach, wygl�da�a jak prawdziwa trzpiotka. Potrafi�a jednak czyta� i pisa� i mia�a g�ow� do interes�w. To ona by�a skarbnikiem ich przedsi�wzi�cia. - Musimy znale�� pana �otra Crawleya - oznajmi�a. - Nie wiem jak, kiedy i gdzie, skoro on ma do dyspozycji ca�� Angli�, a mo�e i �wiat, �eby si� ukry�, a my prawie w og�le nie mamy pieni�dzy, by za nim wyruszy�. Ale ja go znajd�, nawet je�li b�dzie to ostatnia rzecz, jak� zrobi� w swoim �yciu. Wiesz, Geny, mo�esz skr�ci� mu kark, za to ja dobior� si� do innej cz�ci jego cia�a i zawi��� j� na supe�. 10 11 - Pewnie jest za ma�a, �eby starczy�o na supe�, Floss - wtr�ci�a si� Phyllis. By�a �adna, pulchna i spokojna. Zawsze mia�a g�adko zaczesane ciemne w�osy i ubiera�a si� w proste, skromne suknie. Zdaniem Rachel wcale nie wygl�da�a na prostytutk�. Jak zawsze praktyczna, wesz�a w�a�nie do salonu, nios�c wielk� tac� z herbat� i ciastkami. - Zreszt� zanim go znajdziemy, on pewnie ju� dawno wyda wszystkie nasze pie- ni�dze. - Tym bardziej trzeba mu si� odpowiednio odwdzi�czy� - powiedzia�a Geraldine. - Zemsta dla samej zemsty mo�e by� bardzo s�odka, Phyll. - Ale jak my go odnajdziemy? - spyta�a Bridget, przegarniaj�c pal- cami rude w�osy. - Bridge, ty i ja napiszemy listy do wszystkich dziewczyn, kt�re po- trafi� czyta� - powiedzia�a Flossie. - Znamy ich przecie� wiele w Lon- dynie, Brighton, Bath, Harrogate i kilku innych miejscach, prawda? Roze�lemy wici i znajdziemy go. Ale na po�cig za nim potrzebujemy pieni�dzy. - Westchn�a i zamilk�a na chwil�. - Musimy wi�c wymy�li�, jak si� szybko wzbogaci� - odezwa�a si� Geraldine, zn�w energicznie machaj�c r�k�. - Kto� ma jaki� pomys�? Jest tu mo�e jaki� bogacz, kt�rego mog�yby�my obrabowa�? Zacz�y wymienia� nazwiska d�entelmen�w, zapewne swoich klien- t�w, kt�rzy przebywali w Brukseli. Rachel rozpozna�a kilka z nich. Przyjaci�ki nie m�wi�y jednak powa�nie. Wymieniwszy z tuzin na- zwisk, przerwa�y na chwil� i za�mia�y si� weso�o. Zapewne przez chwil� poczu�y ulg�. Us�yszana dzi� wiadomo��, �e wszystkie ich oszcz�dno�ci zosta�y skradzione przez �obuza udaj�cego duchownego, musia�a by� dla nich okropnym wstrz�sem. Flossie opad�a na kanap� i si�gn�a po ciastko. - Mam pomys�, ale musia�yby�my dzia�a� szybko - powiedzia�a. - I w�a�ciwie nie by�by to rabunek. Nie mo�na przecie� obrabowa� kogo�, kto jest martwy, prawda? Martwemu jego rzeczy na nic si� ju� nie przydadz�. - Bo�e, miej nas w opiece! Floss, co ci chodzi po g�owie? - zawo�a�a Phyllis, siadaj�c tu� obok niej z fili�ank� w r�ce. - Nie zamierzam okrada� grob�w na cmentarzach, je�li o to ci chodzi. Co za pomys�! Wyobra�asz sobie nasz� czw�rk� z �opatami na ramionach... - Mam na my�li poleg�ych w bitwie - wyja�ni�a Flossie. Przyjaci�ki spojrza�y na ni� ze zdumieniem. Rachel cia�niej otuli�a si� szalem. - Nie my jedne b�dziemy to robi�. Za�o�� si�, �e jest tam ju� wielu udaj�cych, �e szukaj� poleg�ych krewnych, a tak naprawd� przeszuku- j�cych zw�oki. Kobietom b�dzie �atwiej. Wystarczy, �e zrobimy �a�osne miny i b�dziemy powtarza� jakie� m�skie imi�. Ale musimy wyruszy� jak najszybciej, o ile chcemy jeszcze znale�� co� warto�ciowego. Je�eli gorliwie zabierzemy si� do roboty i u�miechnie si� do nas szcz�cie, odzyskamy wszystko, co straci�y�my. Rachel us�ysza�a, �e kto� szcz�ka z�bami, i nagle u�wiadomi�a sobie, �e to ona. Zagryz�a mocno wargi. Przeszukiwa� zw�oki. To wydawa�o si� okropne jak nocny koszmar. - No, nie wiem, Floss - powiedzia�a Bridget z pow�tpiewaniem. -Moim zdaniem to nie w porz�dku. Zreszt� to pewnie tylko �art, prawda? - A dlaczego by nie? - spyta�a Geraldine, szeroko rozk�adaj�c r�ce. - Tak jak powiedzia�a Floss, to w sumie nie by�by rabunek. - Nikomu nie stanie si� krzywda - doda�a Flossie. - Oni przecie� ju� nie �yj�. - O Bo�e! - Rachel przycisn�a d�onie do policzk�w. - To ja powin- nam szuka� rozwi�zania. To wszystko moja wina. Spojrza�y na ni� wszystkie cztery. - Kochanie, to nie twoja wina - zapewni�a j� Bridget. - Na pewno nie. Je�li w og�le kto� jest tu winny, to ja, kiedy pozwoli�am, �eby� tutaj przysz�a. Musia�am chyba oszale�. - Rache, to nie by�a twoja wina - potwierdzi�a Geraldine. - Tylko nasza. Je�li chodzi o m�czyzn, wszystkie cztery mamy o wiele wi�ksze do- �wiadczenie ni� ty. My�la�am, �e potrafi� rozpozna� �ajdaka na kilometr. A da�am si� nabra� pierwszemu lepszemu przystojnemu �obuzowi. - Ja te� - doda�a Flossie. - Przez cztery lata pilnowa�am pieni�dzy jak oka w g�owie, dop�ki si� nie pojawi�. Opowiada�, jak to nas kocha i szanuje, bo ka�da z nas przypomina mu jawnogrzesznic� Magdalen�, a przecie� Jezus j� kocha�. Odda�am mu nasze oszcz�dno�ci, �eby je zabra� do Anglii i bezpiecznie zdeponowa� w banku. Sama si� zgodzi�am, aby wzi�� nasze pieni�dze i jeszcze mu podzi�kowa�am. I ju� ich nie ma. To przede wszystkim moja wina. - Niezupe�nie, Floss - wtr�ci�a Phyllis. -Wszystkie si� na to zgodzi- �y�my. Tak przecie� zawsze robi�y�my. Razem planowa�y�my, pracowa- �y�my i podejmowa�y�my decyzje. - Ale to ja wam go przedstawi�am - westchn�a Rachel. - By�am z niego taka dumna, bo nie patrzy� na was z g�ry. To ja go tu przypro- wadzi�am. Zdradzi�am was. 12 13 - Bzdura - odpar�a energicznie Geraldine. - Rache, ty te� przez niego straci�a� ca�y sw�j maj�tek, prawda? I mia�a� odwag� wr�ci� tu, i o wszystkim nam opowiedzie�, cho� pewnie spodziewa�a� si�, �e urwiemy ci g�ow�. - Tracimy czas na ja�ow� dyskusj�. Wszystkie wiemy, czyja to wina - powiedzia�a Flossie. -Je�li si� szybko nie zbierzemy i nie ruszymy na pole bitwy, nic dla nas nie zostanie. - Ja id�, nawet je�li b�d� musia�a to zrobi� sama - oznajmi�a Ge raldine. - Na pewno znajdzie si� tam co� warto�ciowego. Potrzebuj� pieni�dzy, �eby odnale�� tego pod�ego �obuza. �adna z nich nie pomy�la�a, �e gdyby zdoby�y w ten spos�b du�o pie- ni�dzy, powetowa�yby sobie strat� i mog�yby zrealizowa� swoje marzenie, zapominaj�c o wielebnym Nigelu Crawleyu, kt�ry w tej chwili m�g� si� znajdowa� w dowolnym miejscu na kuli ziemskiej. Czasami gniew i prag- nienie zemsty bierze g�r� nad marzeniami i zdrowym rozs�dkiem. - Jutrzejszego, a w�a�ciwie dzisiejszego popo�udnia mam klienta - powiedzia�a Bridget, krzy�uj�c r�ce na piersi. - To m�ody Hawkins. Mog�abym p�j�� z wami tylko na kr�tko, a to chyba w og�le nie ma sensu, prawda? Rachel zauwa�y�a, �e g�os Bridget dr�y. - Ja te� nie p�jd�, cho� nie mam tak dobrej wym�wki jak Bridget - o�wiadczy�a Phyllis, odstawiaj�c fili�ank�. - Wybaczcie, ale zemdla �abym na widok krwi i nie by�oby ze mnie �adnego po�ytku. A potem do ko�ca �ycia mia�abym koszmary. B�d� was budzi�a krzykiem ka�dej nocy. Zostan�, �eby wita� klient�w, kiedy Bridget b�dzie pracowa�. - Pracowa�! -j�kn�a Flossie. - Phyll, je�li szybko czego� nie zro- bimy, �eby poprawi� nasz� sytuacj�, b�dziemy pracowa�, dop�ki nie staniemy si� stare i zgrzybia�e. - Ja ju� jestem - powiedzia�a Bridget. - Wcale nie! - stanowczo zaprzeczy�a Flossie. - Jeste� w kwiecie wieku. Wielu m�odych ch�opc�w, zw�aszcza prawiczk�w, woli przy- chodzi� do ciebie ni� do nas. - Boja ka�demu z nich przypominam matk� - powiedzia�a Bridget. - Bridge, z twoimi w�osami? - parskn�a Geraldine. - Nie s�dz�. - Przy mnie przestaj� si� denerwowa� i nie obawiaj� si� pora�ki - wyja�ni�a Bridget. - Wiedz�, �e za pierwszym czy drugim razem nie musi by� idealne. Zreszt�, kt�ry m�czyzna potrafi si� dobrze spisa� nawet po ilu� tam razach? Niekt�rym nie udaje si� to nigdy. Rachel poczu�a, �e mimo woli si� czerwieni. - Geny, w takim razie p�jdziemy we dwie - powiedzia�a Flossie i wsta�a. -Ja tam si� nie boj� kilku nieboszczyk�w i nie miewam kosz- mar�w. Chod�my zdoby� fortun�. A potem dopilnujemy, �eby ten dra� Crawley po�a�owa�, �e si� w og�le urodzi�. - Ja te� bym posz�a - rzuci�a Bridget. - Ale m�ody Hawkins nalega�, �eby dzisiaj przyj��. Chce, �ebym go nauczy�a, jak ma zaspokoi� dziewczyn�, z kt�r� o�eni si� jesieni�. Bridget mia�a trzydzie�ci kilka lat. Kiedy�, dawno temu, zosta�a wy- naj�ta przez owdowia�ego ojca Rachel jako niania. Rachel i Bridget szybko si� polubi�y i sta�y si� sobie bliskie niemal jak matka i c�rka. Niestety, pewnego dnia ojciec Rachel przegra� wszystko w karty, co zreszt� zdarza�o mu si� z zatrwa�aj�c� regularno�ci� przez ca�e �ycie. Zmuszony by� odprawi� Bridget. Od tamtej pory si� nie widzia�y. Do- piero jaki� miesi�c temu przypadkiem si� spotka�y na ulicy w Brukseli i wtedy Rachel dowiedzia�a si�, co si� sta�o z jej ukochan� niani�. Na- lega�a, by odnowi� znajomo��, mimo opor�w Bridget. Nie zastanawiaj�c si� nad tym, co robi, Rachel zerwa�a si� nagle na nogi. - Ja te� p�jd� - oznajmi�a niespodzianie. - Razem z Geraldine i Flossie. Uwaga przyjaci�ek skupi�a si� na niej. Wszystkie jednocze�nie za- cz�y protestowa�. Uciszy�a je, unosz�c do g�ry r�ce. - To ja jestem w du�ej mierze odpowiedzialna za to, �e utraci�y�cie wasze pieni�dze - stwierdzi�a. - Taka jest prawda, bez wzgl�du na to, co powiecie, �eby mnie pocieszy�. Poza tym ja te� mam rachunek do wyr�wnania z panem Crawleyem. Oszuka� mnie, a ja go podziwia �am, szanowa�am i nawet zgodzi�am si� zosta� jego �on�. Okrad� moje przyjaci�ki i mnie. A potem pr�bowa� k�ama�, uwa�aj�c, �e jestem nie tylko niewiarygodnie naiwna, ale wr�cz kompletnie g�upia. Je�li chce my go dopa�� i potrzebujemy na to pieni�dzy, to zrobi� to, co do mnie nale�y. Id� z Geraldine i Flossie przeszukiwa� cia�a zabitych. W chwil� p�niej po�a�owa�a, �e wsta�a. Nogi nagle odm�wi�y jej pos�usze�stwa. - Och, kochanie, nie trzeba - zawo�a�a Bridget. Zerwa�a si� z krzes�a i zrobi�a krok w kierunku Rachel. - Bridge, daj jej spok�j - odezwa�a si� Geraldine. - Rache, zawsze ci� lubi�am, od pierwszej chwili. Nie jeste� jak te wielkopa�skie damulki, co to na nasz widok odwracaj� g�owy i ostentacyjnie poci�gaj� 14 15 nosami, jakby�my nosi�y w torebkach padlin�. A dzisiaj podobasz mi si� jeszcze bardziej. Masz charakter i odwag�. Nie mo�esz mu tego darowa�! - Taki mam zamiar - odpar�a Rachel. - Przez ostatni rok by�am potuln�, spokojn� dam� do towarzystwa. Nienawidzi�am ka�dej chwili, kt�r� musia�am sp�dzi� w ten spos�b. Gdybym nie by�a tak nieszcz�liwa, pewnie bym si� nie da�a nabra� temu u�miechni�temu �ajdakowi. Ruszajmy od razu, nie tra�my czasu na dalsze gadanie. - Brawo, Rachel! - zawo�a�a Flossie. Rachel wysz�a z pokoju pierwsza. Pobieg�a na g�r�, by przebra� si� w ciep�y, wygodny str�j. Stara�a si� nie my�le� o tym, co zamierza zrobi�. Id� z Geraldine i Flossie ograbia� cia�a zabitych. 2 W czesnym rankiem droga z Brukseli na po�udnie wygl�da�a jak scena z czelu�ci piekie�. Pe�no na niej by�o powoz�w i furmanek, a tak�e ludzi ci�gn�cych piechot�. Wielu nios�o nosze albo podtrzymywa�o towarzyszy broni. Prawie wszyscy byli ranni, niekt�rzy ci�ko. Zmierzali od strony pola bitwy w pobli�u wioski Waterloo. Rachel nigdy nie widzia�a tak wielkiej, nieko�cz�cej si� okropno�ci. Z pocz�tku wydawa�o si� jej, �e ona, Flossie i Geraldine s� jedynymi osobami zmierzaj�cymi w przeciwnym kierunku. Ale oczywi�cie si� myli�a. Wyprzedzali ich piesi i wozy udaj�ce si� na po�udnie. Jeden zatrzyma� si� ko�o nich. Obszarpany �o�nierz, z twarz� poczernia�� od prochu zaproponowa�, �e je podwiezie. Flossie i Geraldine ochoczo na to przysta�y, odegrawszy zatroskane �ony. Rachel nie wsiad�a. Brawura, kt�ra j� tu przywiod�a, szybko j� opuszcza�a. Co ona wyprawia? Jak mog�a cho�by pomy�le�, �eby wzbogaci� si� na ca�ym tym nieszcz�ciu? - Jed�cie - powiedzia�a do swoich towarzyszek. - W tym lesie pewnie te� jest du�o rannych, wi�c tu poszukam. B�d� te� wypatrywa� Jacka i Sama - doda�a, podnosz�c g�os, tak by us�ysza� j� wo�nica i ka�dy, kto m�g� przys�uchiwa� si� ich rozmowie. - A wy poszukajcie mojego Harry'ego tam dalej na po�udnie. K�amstwo sprawi�o, �e poczu�a si� zbrukana i grzeszna. W dodatku nie musia�a tego m�wi�, bo nikt nie zwraca� na ni� uwagi. Zesz�a z zat�oczonej drogi pomi�dzy drzewa. Nie oddala�a si� za bardzo, by nie straci� drogi z oczu. Nie chcia�a si� zgubi�. Zastanawia�a si�, co ma teraz zrobi�. By�a pewna, �e nie zrealizuje powzi�tego planu. Nie zdo�a zabra� umar�emu nawet chusteczki do nosa. Na sam� my�l, �e zobaczy martwego cz�owieka, zbiera�o si� jej na wymioty. Ale przecie� nie mog�a wr�ci� z pustymi r�kami. Nie mog�a my�le� tylko 0 sobie Rachel pami�ta�a, jak by�a dumna, siedz�c obok Crawleya, gdy w saloniku na rue d'Aremberg t�umaczy� im, jak nieostro�nie jest w tak niepewnych czasach, a zw�aszcza w obcym mie�cie, trzyma� przy sobie du�� sum� pieni�dzy. Zaproponowa�, �e zabierze ich oszcz�dno�ci do Londynu i ulokuje je bezpiecznie w banku na przyzwoity procent. Rachel cieszy�a si�, �e oto przedstawi�a przyjaci�kom tak mi�ego, taktownego, pe�nego wsp�czucia cz�owieka. Potem mu podzi�kowa�a. 1 pomy�la�a, �e po raz pierwszy w �yciu spotka�a spokojnego, uczciwe go, dobrego m�czyzn�. Niemal wyobra�a�a sobie, �e go kocha. Mimo woli zacisn�a r�ce w pi�ci. Zaraz jednak dotar�y do niej szczeg�y otaczaj�cej j� rzeczywisto�ci. Pomy�la�a, �e na tych wszystkich wozach i noszach s� pewnie tysi�ce rannych. Odwr�ci�a twarz od drogi. Tyle cierpienia. A ona tu przysz�a, �eby szuka� zabitych i obrabowa� ich ze wszystkich warto�ciowych rzeczy, kt�re da�oby si� sprzeda�. Po prostu nie mog�a tego zrobi�. A potem �o��dek podszed� jej do gard�a. Mia�a wra�enie, �e zaraz zwymiotuje. Zobaczy�a pierwszego zabitego. Le�a� skulony przy pniu wysokiego drzewa, niewidoczny z drogi. By� kompletnie nagi. Rachel z wahaniem post�pi�a krok bli�ej i zn�w poczu�a skurcz w �o��dku. Ale zamiast zwymiotowa�, zachichota�a. Przycisn�a d�o� do ust, bardziej przera�ona w�asnym niestosownym zachowaniem, ni� gdyby rozchorowa�a si� na oczach t�umu. Co w tym �miesznego, �e nie zosta�o ju� nic do zrabowania? Kto� inny znalaz� go przed ni� i zabra� wszystko z wyj�tkiem cia�a. Zreszt� i tak nie potrafi�aby go okra��. U�wiadomi�a to sobie w�a�nie w tej chwili z absolutn� jasno�ci�. Nawet gdyby mia� na sobie drogie ubranie, pier�cienie na ka�dym palcu, z�oty zegarek na �a�cuszku, breloki przy pasku i z�ot� szpad� przy boku, nie by�aby w stanie niczego wzi��. To przecie� by�aby kradzie�. 16 2 - Szczypta grzechu 17 M�ody. W�osy na tle bladej sk�ry wygl�da�y na zdumiewaj�co ciemne. Jego nago�� wyda�a si� Rachel okropnie �a�osna. By� tylko niewielkim k��bkiem martwego cia�a. Mia� paskudn� ran� na udzie. G�owa le�a�a w ka�u�y krwi, co zapewne oznacza�o kolejn� okropn� ran�. By� czyim� synem, bratem, mo�e m�em i ojcem. Kocha� �ycie i ludzi. I zapewne by� kochany. D�o� przyci�ni�ta do ust zacz�a jej dr�e�. Rachel czu�a jej ch��d. - Pomocy! - zawo�a�a s�abym g�osem w kierunku drogi. Odchrz�k n�a i zawo�a�a nieco g�o�niej: - Pomocy! Nikt nie zareagowa�, kilkoro ludzi tylko patrzy�o na ni� ciekawie. Ka�dego poch�ania�o jego w�asne cierpienie. Rachel osun�a si� przy zabitym na kolana. W�a�ciwie nie wiedzia�a, dlaczego to robi. Czy powinna si� za niego modli�? Czuwa� przy nim? Czy �mier� nieznanego cz�owieka nie zas�ugiwa�a na cho�by najmniejsz� chwil� uwagi z jej strony? Jeszcze wczoraj by� �ywy, pe�en wspomnie�, nadziei, marze� i trosk. Wyci�gn�a r�k� i dotkn�a jego twarzy. Och, biedny, biedny cz�owiek. By� zimny, ale na sk�rze da�o si� jeszcze wyczu� �lad ciep�a. Rachel cofn�a r�k�, a potem ostro�nie dotkn�a t�tnicy na szyi. Poczu�a pod palcami s�abe pulsowanie. On jeszcze �y�. - Pomocy! - krzykn�a jeszcze raz i zerwa�a si� na nogi. Rozpaczliwie pr�bowa�a zwr�ci� na siebie uwag� kogo� na drodze. Bezskutecznie. - On jeszcze �yje! - zawo�a�a ile si� w p�ucach. Desperacko pragn�a mu pom�c. Mo�e jeszcze uda si� ocali� mu �ycie. Czasu by�o jednak coraz mniej. Krzykn�a jeszcze g�o�niej: - To m�j m��! Prosz� mu pom�c. Spojrza� na ni� jaki� d�entelmen na koniu, nie wojskowy. Przez chwil� Rachel my�la�a, �e pospieszy jej z pomoc�. Jednak to nie on, ale sier�ant, pot�ny m�czyzna w zakrwawionym banda�u, zakrywaj�cym mu oko, zszed� z drogi i zbli�y� si� do niej ci�kim krokiem. - Id�, psze pani - zawo�a�. -Jak ci�ko jest ranny? - Nie wiem. Boj� si�, �e bardzo ci�ko. � Rachel zda�a sobie spraw�, �e g�o�no szlocha, jakby ten nieprzytomny m�czyzna naprawd� by� jej bliski. - Prosz� mu pom�c. Och, prosz� mu pom�c. Rachel naiwnie s�dzi�a, �e wszystko si� dobrze sko�czy jak tylko dotr� do Brukseli. Zast�p medyk�w i chirurg�w b�dzie czeka�, by opatrzy� rannych akurat z tej grupy, do kt�rej ona si� przy��czy�a. Sz�a przy wozie, na kt�rym sier�ant William Strickland jakim� cudem znalaz� miejsce dla nagiego, nieprzytomnego m�czyzny. Kto� wyci�gn�� kawa�ek worka, �eby go cho� troch� przykry�. Rachel odda�a nawet w�asny szal. Sier�ant dotrzymywa� jej kroku. Przedstawi� si� i wyja�ni�, �e straci� oko w bitwie. Gdy opatrzono mu ran� w lazarecie, chcia� wr�ci� do regimentu. Okaza�o si� jednak, �e zosta� zwolniony z armii, kt�ra najwyra�niej nie potrzebowa�a jednookich sier�ant�w. Wyp�acono mu �o�d, wpisano zwolnienie do ksi��eczki wojskowej i tyle. - Ca�e �ycie sp�dzone na wojaczce, jakby wyrzucone do �mie ci - stwierdzi� ze smutkiem. - Ale co tam, dam sobie rad�. Paniusia si� martwi o swojego m�a i nie potrzebuje s�ucha� moich lament�w. Z Bo�� pomoc�, wyjdzie z tego. W ko�cu dotarli do Brukseli. Przy bramie Namur le�a�o jednak tylu rannych i umieraj�cych, �e nieprzytomny m�czyzna, kt�ry nie by� w stanie sam wezwa� pomocy, pewnie nigdy nie doczeka�by si� chirurga. Sier�ant wyda� kilka rozkaz�w, cho� w�a�ciwie nie mia� ju� prawa tego robi�, i utorowa� im drog� do jednego z prowizorycznych szpitali urz�dzonych w namiotach. Rachel nie patrzy�a, gdy m�czy�nie wy- ci�gano kul� z uda. Na sam� my�l o tym, co z nim wyprawiaj�, robi�o jej si� s�abo. Dzi�kowa�a Bogu, �e jest nieprzytomny. Gdy zobaczy�a go ponownie, mia� grubo obanda�owan� g�ow� i nog�. Przykryto go szorstkim kocem. Sier�ant Strickland znalaz� nosze i dw�ch szeregow- c�w, kt�rzy u�o�yli na nich rannego. - Lekarz uwa�a, �e pani m�� ma szans� prze�y�, je�li nie wda si� gor�czka i je�li uderzenie w g�ow� nie spowodowa�o p�kni�cia czaszki - oznajmi� bez ogr�dek. - Dok�d teraz, paniusiu? Rachel spojrza�a na niego, otwieraj�c usta ze zdumienia. No w�a�nie, dok�d? Kim by� ten ranny m�czyzna i sk�d si� wzi��? Nie mogli si� tego dowiedzie�, dop�ki nie odzyska przytomno�ci. Tymczasem by�a za niego odpowiedzialna. Tam, w lesie, w desperackiej pr�bie zwr�cenia na siebie uwagi, powiedzia�a, �e jest jej m�em. Dok�d go zabra�? W Brukseli jej jedynym schronieniem by� dom schadzek. Przebywa�a w nim jako go��, na �asce mieszkanek, poniewa� nie mia�a pieni�dzy, �eby p�aci� czynsz. Co gorsza, to z jej winy Bridget i jej przyjaci�ki straci�y prawie wszystkie pieni�dze. Nie mo�e zabra� 18 19 tam rannego m�czyzny i prosi�, �eby si� nim zaopiekowa�y i karmi�y go, dop�ki nie dowiedz� si�, kim jest, sk�d pochodzi. C� jednak innego mog�aby zrobi�? - Pani jest w szoku - powiedzia� sier�ant, ujmuj�c j� troskliwie pod rami�. - Prosz� nabra� g��boko powietrza i powoli je wypu�ci�. On przynajmniej �yje, a tysi�ce innych zgin�y. - Mieszkamy na rue d'Aremberg - powiedzia�a, potrz�saj�c g�ow�, jakby chcia�a si� obudzi�. - Prosz� za mn�, je�li �aska. Ruszy�a w kierunku domu schadzek. Phyllis by�a po �okcie unurzana w cie�cie. Sama piek�a chleb, bo ich s�u�ba uciek�a z Brukseli jeszcze przed bitw�. Bridget szykowa�a si�, by przyj�� m�odego Hawkinsa. Wysz�a z pokoju, s�ysz�c zamieszanie przy drzwiach. Rude w�osy mia�a zwi�zane na czubku g�owy r�ow� wst��k�. Po�o�y�a r� na policzki i umalowa�a na niebiesko jedno oko. Drugie, pozbawione makija�u, wydawa�o si� dziwnie go�e. - Bo�e, zmi�uj si� - powiedzia�a Phyllis, zerkaj�c na sier�anta Strick-landa. -Jednooki olbrzym, a tylko ja jestem do dyspozycji. - Jest z nim Rachel - zwr�ci�a jej uwag� Bridget. - Kochanie, co si� sta�o? Mia�a� jakie� k�opoty? Panie �o�nierzu, ona nie chcia�a zrobi� nic z�ego. Ona tylko... - Och, Bridget, Phyllis, znalaz�am w lesie m�czyzn�, tego na no- szach - przerwa�a jej pospiesznie Rachel. - My�la�am, �e jest martwy, ale gdy go dotkn�am, zorientowa�am si�, �e jeszcze �yje. Jest ranny. Wola�am do wszystkich na drodze, ale nikt nie zwraca� na mnie uwagi. Dopiero gdy krzykn�am, �e on �yje i �e to m�j m��, podszed� do mnie sier�ant Strickland i pom�g� mi umie�ci� tego m�czyzn� na wozie. Dotarli�my do Brukseli i zaj�� si� nim chirurg. Sier�ant znalaz� tych pan�w z noszami i spyta�, dok�d maj� zanie�� rannego. Jedyne miejsce, kt�re przysz�o mi do g�owy, to wasz dom. Bardzo przepraszam. Ja... - To nie jest pani m��? - spyta� sier�ant Strickland, przygl�daj�c si� Bridget z mieszanin� zachwytu i podejrzliwo�ci. Dwaj szeregowcy przygl�dali si� ca�ej scenie z szerokimi u�miechami. - Znalaz�a� co� przy nim? - spyta�a Bridget. Jej oczy sprawia�y gro- teskowe wra�enie. - Nic - Rachel ogarn�o poczucie winy. Ma�o, �e nie przynios�a �ad- nego �upu, to dodatkowo obci��y�a swoje przyjaci�ki obowi�zkiem utrzymania jeszcze jednej osoby. Je�li oczywi�cie ten cz�owiek odzyska przytomno�� i trzeba go b�dzie �ywi�. - Zosta� doszcz�tnie ograbiony. - Ze wszystkiego? - Bridget podesz�a do noszy i unios�a r�g koca. - No, no. - Sier�ancie, wygl�da pan, jakby sam mia� za chwil� zemdle� - po wiedzia�a Phyllis, wycieraj�c um�czone r�ce w du�y fartuch. Przecie� on straci� oko. Rachel po raz pierwszy uwa�nie mu si� przyjrza�a. Zawstydzi�a si�, bo w trosce o nieznajomego, zupe�nie za- pomnia�a o stanie sier�anta. Rzeczywi�cie by� bardzo blady. - Czy to co� na pa�skim banda�u to nie jest przypadkiem krew? - spyta�a Phyllis. -Je�li tak, to zaraz zemdlej�. - Sier�ancie, gdzie go po�o�y�? - spyta� jeden z szeregowc�w. - Rachel, kochanie, bardzo dobrze post�pi�a� - powiedzia�a Bridget. - Gdzie my umie�cimy tego biedaka? Wydaje si� na wp� umar�y. Opr�cz kilku przeznaczonych dla s�u�by pokoik�w na poddaszu, w domu nie by�o ju� �adnych wolnych sypialni. Ubieg�ej nocy Rachel zaj�a ostatni�. - W moim pokoju - odpar�a Rachel. - Tam go po�o�ymy, a ja b�d� spa� na poddaszu. Szeregowcy zanie�li nosze na g�r�. Rachel posz�a przodem, by pokaza� drog� i zdj�� narzut�, �eby rannego mo�na by�o przenie�� z noszy prosto do ��ka. ��ka, w kt�rym sama nie zd��y�a si� nawet po�o�y�. S�ysza�a za sob� g�os Phyllis. - Sier�ancie, je�li nie ma si� pan gdzie podzia�, a zdaje mi si�, �e tak w�a�nie jest, odst�pimy panu jeden z pokoik�w na poddaszu. Zrobi� panu herbaty i dam troch� roso�u. Nie, prosz� si� ze mn� nie k��ci�. Wygl�da pan, jakby mia� si� za chwil� przewr�ci�. Niech mnie pan tylko nie prosi, �ebym mu zmieni�a banda�. Tego na pewno nie zrobi�. - Co to za miejsce? - spyta� sier�ant. - Czy to przypadkiem nie jest... - Bo�e, zmi�uj si�! - zawo�a�a Phyllis. - Pan chyba straci� wi�cej ni� jedno oko, skoro musi pan zapyta�. Oczywi�cie, �e tak. Sier�ant musia� czu� si� naprawd� �le, bo skoro tylko uleg� naleganiom Phyllis i po�o�y� si� do ��ka, chwyci�a go gor�czka i pot�nie rozbola�a g�owa. Mimo jego s�abych protest�w Phyllis i Rachel przez reszt� dnia kil- kakrotnie zagl�da�y do niego na g�r�, �eby sprawdzi�, jak si� czuje. Przy��- czy�a si� do nich Bridget, jak tylko po�egna�a m�odego Hawkinsa. 20 21 Rachel zdziwi�a si�, �e nie czuje za�enowania ani odrazy na my�l, �e znajduje si� pod jednym dachem z prostytutk�, kt�ra w�a�nie obs�uguje klienta. Zajmowa�y j� wa�niejsze sprawy. Popo�udnie i wiecz�r przesiedzia�a przy ��ku nieznanego m�czyzny. By� mo�e nigdy nie dowie si�, kim on jest. Od chwili, gdy go zobaczy�a, nie odzyska� przytomno�ci ani na moment. By� �miertelnie blady Nie- mal tak bia�y, jak banda�, kt�rym obwi�zano mu g�ow�, i koszula nocna, kt�r� znalaz�a dla niego Bridget. Bridget i Phyllis ubra�y go w t� koszul�, wyprosiwszy Rachel z pokoju. Ten fakt zapewne roz�mieszy�by dziew- czyn�, gdyby by�a w nastroju do �art�w. To przecie� ona znalaz�a go na- giego. Mimo to jej dawna niania uwa�a�a, �e mog�aby si� zawstydzi�. Rachel kilkakrotnie sprawdza�a puls na szyi m�czyzny, by upewni� si�, �e jeszcze �yje. Pod wiecz�r wr�ci�y Flossie i Geraldine z pustymi r�kami. Zgro- madzi�y si� ca�� pi�tk� w salonie, przygotowanym do spotkania przy kartach. Rachel domy�li�a si�, �e tej nocy przyjaci�ki b�d� pracowa�y. - Dosz�y�my do wioski Waterloo i jeszcze dalej, a� na pole, gdzie wczoraj toczy�a si� bitwa - powiedzia�a Flossie. - Bridge, nie wyobra �asz sobie, co to by� za widok. Biedna Phyll zemdla�aby na miejscu. - Widzia�y�my mn�stwo skarb�w - wtr�ci�a si� Geraldine. - By�yby �my bogate jak Krezus, gdyby�my tylko na samym pocz�tku nie natkn� �y si� na dwie chciwe kobiety. Pierwsze zw�oki, kt�re znalaz�y�my, to by� m�ody oficer. Nie mia� chyba nawet siedemnastu lat, prawda, Floss? Dwie kobiety obdziera�y go z pi�knego munduru, okazuj�c przy tym tyle wra�liwo�ci co drewniane ko�ki. Ju� ja im powiedzia�am do s�uchu. - Wybuch�a k��tnia - powiedzia�a Flossie z podziwem. - Potem jedna z tych kobiet pope�ni�a b��d i zacz�a z nas szydzi�. Przy�o�y�am jej pi�ci�, a� si� nogami nakry�a. Popatrz, Bridge, mam obtarte kostki. Minie wiele dni zanim doprowadz� sobie r�ce do porz�dku. I z�ama�am sobie paznokie�. Teraz b�d� musia�a obci�� pozosta�e. Nienawidz� mie� kr�tkich paznokci. - Usiad�am przy tym ch�opcu i pilnowa�am go - ci�gn�a Geraldine. - A Flossie posz�a szuka� grabarzy, �eby pochowali go z nale�ytym sza- cunkiem. Biedne jagni�tko. Przyznam si� wam, �e wyla�am nad nim niejedn� �z�. - Potem nie mia�y�my ju� serca, by okrada� inne cia�a, prawda, Ger-ry? - wyja�ni�a Flossie z pewnym zawstydzeniem. - Nie mog�y�my si� powstrzyma� od my�li, �e przecie� ka�dy z nich jest czyim� synem. 22 - Za to, co zrobi�y�cie, jeszcze bardziej was lubi� - zapewni�a Phyllis. - I ja te� - powiedzia�a Bridget. - Nie chcia�am tego wcze�niej m�wi�, ale cieszy�am si�, �e dzisiejszego popo�udnia mia� przyj�� m�ody Hawkins. Nie musia�am szuka� pretekstu, by nie i�� z wami. To mi si� wydawa�o nie w porz�dku. Wola�abym sko�czy� w przytu�ku dla ubogich, ni� dorobi� si� na �mierci dzielnych ch�opc�w. - Musimy wymy�li� jaki� inny spos�b - stwierdzi�a Geraldine. -Bridge, nie mog� ot, tak sobie zapomnie� i pokornie wr�ci� do zarabiania na �ycie w ��ku przez nast�pne dziesi�� lat. Oczywi�cie mo�liwe, �e i tak b�d� musia�a to robi�, ale najpierw chc� znale�� tego �obuza i da� mu popali�. Dopiero wtedy nasz zaw�d zn�w wyda mi si� zno�ny. Nawet je�li nie odzyskamy ani grosza z naszych pieni�dzy. A tobie jak posz�o, Rache? Znalaz�a� co�? Obie spojrza�y na ni� z nadziej�. - Obawiam si�, �e to nie skarb, ale dodatkowy ci�ar - odpar�a, krzywi�c si�. - Rachel natkn�a si� w lesie na rannego, nieprzytomnego m�czyzn� i przywioz�a go tutaj - wyja�ni�a Phyllis. - By� kompletnie nagi. - To musia�o by� ekscytuj�ce - powiedzia�a Flossie z zaciekawieniem. - No, jak, Rachel, jest na co popatrze�? - Stanowczo jest na co, Floss - odpar�a Phyllis. - Zw�aszcza na to, co najwa�niejsze. Doprawdy imponuj�cy. Le�y teraz na g�rze w ��ku Rachel, nadal nieprzytomny. - A na poddaszu le�y sier�ant - doda�a Bridget. - Straci� w bitwie oko. Mimo �e sam by� ledwo �ywy, to pom�g� Rachel przynie�� tutaj tego cz�owieka. Kaza�y�my mu po�o�y� si� do ��ka. - Zatem od wczoraj macie na utrzymaniu trzy osoby wi�cej, a wszystko przeze mnie. A gdyby ten wasz m�ody oficer �y�, czy potrafi�yby�cie zostawi� go na pewn� �mier�? - Bi�yby�my si� w czyim ��ku go po�o�y�, w moim czy Flossie - odpar�a Geraldine. - Rachel, nie zadr�czaj si�. Znajdziemy spos�b, by dorwa� tego �ajdaka i odzyska� nasze pieni�dze. I twoje te�. A tymczasem b�dziemy odgrywa� rol� si�str mi�osierdzia. To nawet niez�y pomys�. - Geny, chod�my zerkn�� na pacjent�w, dop�ki mamy czas - po- wiedzia�a Flossie i wsta�a. - Zaraz trzeba b�dzie przygotowa� si� do pracy. Nadal musimy przecie� zarabia� na �ycie. Kilka minut p�niej stan�y wszystkie wok� ��ka, na kt�rym le�a� nieprzytomny m�czyzna. Zastanawia�y si�, kim on jest. Zgodnie 23 dosz�y do wniosku, �e to najprawdopodobniej oficer i d�entelmen. Przede wszystkim rana i guz na g�owie wskazywa�y, �e najprawdopo- dobniej spad� z konia. Poza tym, jak zauwa�y�a Flossie, r�ce mia� deli- katne, bez odcisk�w, o zadbanych paznokciach. Bridget z kolei stwier- dzi�a, �e poza t� �wie�� ran� na jego ciele nie ma �adnych blizn po ch�o�cie, jak� nieraz otrzymywali szeregowcy. W�osy rannego niemal zupe�nie zakrywa� banda�. Rachel jednak pami�ta�a, �e by�y kr�tko, modnie ostrzy�one. I mia� wydatny nos. Arystokratyczny, jak oceni�a Geraldine, cho� nie mo�na by�o powiedzie�, �e jednoznacznie okre�la to pochodzenie m�czyzny. Rachel siedzia�a przy nim ca�� noc, cho� nie mia�a zbyt wiele zaj�cia. Patrzy�a na niego, od czasu do czasu dotyka�a jego czo�a i policzk�w, by zbada�, czy nie ma gor�czki, i sprawdza�a puls na szyi. S�ysza�a docho- dz�cy z do�u zgie�k zabawy, a potem intymne odg�osy z sypialni obok. By�a zawstydzona. Nie odczuwa�a jednak wy�szo�ci wobec tych czterech kobiet. Nie gardzi�a nimi za to, �e wybra�y sobie w�a�nie taki spos�b zarabiania na �ycie. Je�li w og�le mia�y jaki� wyb�r w tej kwestii. Wszystkie okaza�y jej tyle serca. Ani przez chwil� nie wini�y jej za to, co si� sta�o, cho� pomstowa�y i wygra�a�y pod adresem Crawleya, z kt�rym Rachel kilka dni wcze�niej wyjecha�a z Brukseli. Przyj�y j� pod sw�j dach i nakarmi�y, cho� nie zosta�o im zbyt wiele pieni�dzy. I niew�tpliwie nadal b�d� j� utrzymywa� z tego, co zarobi� dzisiaj i w ci�gu nast�pnych dni i nocy. Tymczasem ona sp�dza�a czas bezczynnie. Nie robi�a nic, by zapra- cowa� na swoje utrzymanie. Pomy�la�a, �e chyba powinna to zaniedbanie zmieni�. Nie chcia�a si� zastanawia� nad t� nieweso�� kwesti�. Ale poza m�czyzn� le��cym na ��ku niewiele by�o rzeczy, na kt�rych mog�aby skupi� uwag� podczas nocnego czuwania. Rachel przypuszcza�a, �e w normalnych okoliczno�ciach ten cz�owiek m�g�by uchodzi� za przystojnego. Pr�bowa�a go sobie wyobrazi� z otwartymi oczami, bez banda�a na g�owie, z twarz� pe�n� o�ywienia. Zastanawia�a si�, jak by si� do niej odezwa�, co by jej o sobie opowiedzia�. Kilkakrotnie wchodzi�a na poddasze, by sprawdzi�, czy sier�ant Strickland czego� nie potrzebuje, ale za ka�dym razem spa�. Zamy�li�a si� nad tym, jak nieprzewidywalne jest �ycie. Burzliwe dzieci�stwo i lata dziewcz�ce sp�dzi�a z ojcem, kt�ry na�ogowo upra- wia� hazard i ci�gle musia� ucieka� przed wierzycielami. Potem, po jego �mierci, zosta�a dam� do towarzystwa lady Flatley i wiod�a do�� ponur� egzystencj�. Zaledwie kilka dni temu my�la�a, �e w ko�cu znalaz�a spok�j i nadziej� na szcz�cie, �e zostanie �on� cz�owieka zas�uguj�cego na najwy�szy szacunek i oddanie, a mo�e nawet uczucie. A oto teraz znalaz�a si� tutaj sama jak palec. Mieszka�a w domu schadzek, opiekowa�a si� nieznanym, rannym m�czyzn� i zastanawia�a si�, co si� z ni� stanie. Ziewn�a i siedz�c na krze�le, zapad�a w drzemk�. 3 Alleyne poczu� b�l. Pr�bowa� przed nim uciec, zapadaj�c si� z po- wrotem w b�ogos�awiony mrok nie�wiadomo�ci. B�l jednak nie ust�- powa�. By� tak silny, tak wszechogarniaj�cy, �e nie da�o si� ustali�, sk�d si� dok�adnie bierze, cho� g��wnie skupia� si� w jego g�owie. Alleyne'owi wydawa�o si�, �e nie tyle odczuwa b�l, co ca�y jest b�lem. Mimo zaci�ni�tych powiek, widzia� ostre pomara�czowe �wiat�o. Za du�o �wiat�a. Odwr�ci� g�ow�, �eby przed nim uciec. B�l przeszy� mu czaszk�, niczym kula wdzieraj�ca si� do m�zgu i rozrywaj�ca go na tysi�c od�amk�w. Tylko instynkt samozachowawczy powstrzyma� go od krzyku, kt�ry podwoi�by jego cierpienie. - Odzyskuje przytomno�� - odezwa� si� kobiecy g�os. - Bridge, jak my�lisz, mo�e powinnam przynie�� spalone pi�rko i podsun�� mu pod nos? - spyta� inny g�os. - Nie - odpar�a pierwsza z kobiet. - Phyll, nie chcemy, �eby si� gwa�townie obudzi� i zerwa� na nogi. I bez tego potwornie b�dzie bola�a go g�owa. Alleyne pomy�la�, �e ju� tak si� dzieje, a poza tym �potwornie" to by�o stanowczo zbyt �agodne okre�lenie. - Prze�yje? - spyta� kto� trzeci. - Przez ca�� ubieg�� noc i dzisiejszy dzie� obawia�am si�, �e umrze. Jest bia�y jak prze�cierad�o. Nawet wargi ma blade. - Czas poka�e, Rache - stwierdzi� czwarty g�os, ochryp�y i zmys�owy. - Straci� bardzo du�o krwi. Dzi