15921
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 15921 |
Rozszerzenie: |
15921 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 15921 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 15921 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
15921 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Richard Herman
Czarne skrzydła
Saga rodu Pontowskich zaczyna się na długo przed urodzeniem Matta Pon-towskiego, głównego bohatera niniejszej książki. Matt otrzymał imię po ojcu i dziadku i podobnie jak oni został zawodowym żołnierzem; jednym z tych, którzy są gotowi walczyć i zginąć w obronie ojczyzny, pilotując samolot myśliwski. Matthew Zachary Pontowski I urodził się w Oakland, w Kalifornii, 11 listopada 1918 roku - dokładnie w dniu zakończenia pierwszej wojny światowej. Nie wiadomo zbyt wiele o jego przodkach. Zack-jak nazywano pierwszego Matthew Zachary'ego - mówił tylko, że byli dobrymi rolnikami i nie bali się przeciwności losu.
Zacka Pontowskiego zafascynowało lotnictwo w chwili, kiedy - w wieku lat trzech - po raz pierwszy zobaczył samolot. Jeszcze jako wyrostek nauczył się pilotażu od weterana pierwszej wojny światowej. Kiedy wybuchła wojna z Hitlerem, Zack szybko doszedł do wniosku, że to jego wojna i zgłosił się na ochotnika do brytyjskiego RAF-u w 1940 roku. Książka Cali to Duty opisuje wojenne przeżycia Zacka, który latał na myśliwcu mosąuito, nazywanym przez Anglików „Drewniane Cudo", opowiada także, jak poznał Tosh, swój ą przyszłą żonę, i w jaki sposób wkroczył w świat polityki.
Cali to Duty przedstawia również krytyczne chwile prezydentury Zacka Pontowskiego. Stary Zack, jako prezydent Stanów Zjednoczonych, wysłał młodych ludzi na niebezpieczną akcję ratunkową do Birmy, do cieszącego się złą sławą „Złotego Trójkąta". Nie gasnące w pamięci wspomnienia z drugiej wojny światowej pomogły mu, kiedy musiał w odpowiedzialny sposób decydować o życiu i śmierci amerykańskich żołnierzy w Birmie.
Zack i Tosh mieli jedynego syna, nazywanego Zackiem Juniorem. Junior zginął w Wietnamie -jego F-4C Phantom rozbił się o jedno z tamtejszych wzgórz. Powieść Firebreak opisuje, jak Zack i Tosh wychowują swojego osieroconego wnuka, Matta - chłopaka o silnym, a jednocześnie niezależnym charakterze. Matt poszedł w ślady ojca i dziadka i został pilotem myśliwskim w US Air Force.
Jednak Matt zachowywał się tak jak pierwsi piloci - nie bał się niczego i nikogo, włączając w to własnych przełożonych. Tylko pozycja jego dziadka, który był w tym czasie prezydentem Stanów Zjednoczonych, uratowała Matta przed dyscyplinarnym zwolnieniem z Sił Powietrznych z powodu arogancji i nieodpowiedzialnego zachowania.
Firebreak opowiada także o tym, jak charakter Matta zmieniał się powoli pod wpływem jednego z najlepszych pilotów myśliwskich w historii - podpułkownika Jacka Locke'a, dowódcy jednego z dywizjonów Czterdziestego Piątego Skrzydła Myśliwskiego. Locke i jego piloci uczyli Matta odpowiedzialności, tak niezbędnej w dowodzeniu ludźmi. Jednak dopiero walka zmieniła tak naprawdę młodego Pontowskiego. Zrozumiał, że posłuszeństwo, ofiarna służba i obowiązek są czymś ważniejszym niż dawanie upustu indywidualistycznym zapędom.
Powieści The Warbirds i Force ofEagles opowiadają historię Czterdziestego Piątego Skrzydła i ludzi, którzy przyczynili się do powstania legendy tej formacji.
Z The Warbirds dowiadujemy się, jak Anthony Waters, bardziej znany jako Muddy, objął dowództwo Czterdziestego Piątego Skrzydła Myśliwskiego, składającego się z kiepsko wyszkolonych pilotów i przestarzałych samolotów F-4E Phantom. Tylko jeden z pilotów był prawdziwym mistrzem; brakowało mu jednak odpowiedzialności. Nazywał się Jack Locke. Waters nauczył swoich ludzi latać i walczyć; w samą porę, gdyż Czterdziesty Piąty zostało wysłane na Bliski Wschód, do akcji nazwanej Rozwiązaniem Arabskim. Niekorzystna sytuacja polityczna spowodowała, że w końcu amerykańscy lotnicy musieli ewakuować się ze swojej bazy w miejscowości Ras Assanya, walcząc o życie.
Waters za wszelką cenę starał się ocalić swoich ludzi i samoloty, podczas gdy wokół rozpętało się istne piekło. Pod koniec bitwy, parę chwil przed śmiercią, Waters zdołał jeszcze przekazać dowództwo Jackowi Locke. Wyprowadzenie z bitwy ostatnich myśliwców Czterdziestego Piątego spoczęło już na barkach Locke'a.
Książka Force ofEagles opowiada o tym, jak Jack Locke stał się odpowiedzialnym dowódcą. Został godnym następcą Muddy'ego Watersa. Stał się człowiekiem, za którym inni gotowi byli iść w bój, ryzykując własnym życiem.
Wreszcie nadszedł czas Matta Pontowskiego.
Prolog
Poniedziałek, 6 listopada Pentagon
Podpułkownik Matthew Zachary Pontowski III szedł szybkim krokiem głównym holem Pentagonu, kierując się do swojego biura. Jego sprężyste ruchy były równie szybkie jak ruchy wszystkich innych. Tylko w oczach oficera znać było żałobę po drogim mu człowieku. Ludzie ustępowali podpułkownikowi z drogi, przerywając na chwilę rozmowy. Wszyscy natychmiast go rozpoznawali - chyba żeby znalazł się ktoś, kto nie ogląda telewizji, nie słucha plotek ani nie bawi się w politykę. A takich w Pentagonie nie było wielu...
Dzięki telewizyjnym kamerom Matt stał się w jednej chwili znaną osobą. Był szczupły, miał metr osiemdziesiąt wzrostu i kręcone włosy, które trudno było uczesać; ani bardzo jasne, ani też zbyt ciemne. Reporterzy uchwycili to wszystko kamerami i przesłali do milionów telewizorów w całych Stanach Zjedoczonych. Matt wygłosił bowiem oficjalną mowę pogrzebową na cześć swojego zmarłego dziadka, Matthew Zachary'ego Pontowskiego I, byłego prezydenta USA. Cały naród dzielił z Mattem żałobę, bo stary Pontowski był szanowanym mężem stanu i bardzo się zasłużył swojemu krajowi. Zmarł spokojnie, we śnie.
Wszyscy, którzy oglądali pogrzebową mszę w katedrze, byli zaskoczeni uderzającym podobieństwem podpułkownika do jego dziadka. Zwróciliby na nie uwagę, nawet gdyby reporterzy nie sugerowali im tego bez przerwy. Niebieskie oczy o silnym, przenikliwym spojrzeniu i orli nos Pontowskiego były dobrze znane Amerykanom. Telewidzowie mieli także okazję przyjrzeć się żonie Matta - kobiecie o iście posągowej urodzie - oraz ich dwuletniemu synkowi. Dziennikarz nazwał Shoshanę Pontowski „kruczoczarną izraelską pięknością", jednak większość z oglądających transmisję uznała to określenie za zupełnie nieodpowiednie do okoliczności. Matki podziwiały, jak spokojnie i dyskretnie dawała sobie radę z hałaśliwym dwulatkiem.
Analitycy i specjaliści od politycznych rozgrywek oglądali nagranie po kilka razy, czytali gazety i zastanawiali się nad tym, czy to możliwe, żeby podpułkownik Matt Pontowski poszedł kiedyś w ślady swojego dziadka.
11
Tymczasem jeden z niewielu poruczników służących w Pentagonie przerwał panującą wokół Matta ciszę i odezwał się:
- Tak mi przykro, sir...
Pontowski skłonił głowę w odpowiedzi i skręcił w boczny korytarz.
Kiedy wszedł do biura, sekretarka wstała; jej oczy napełniły się łzami.
- Tak bardzo panu współczuję, panie pułkowniku... tak bardzo... - powiedziała ze szczerym żalem. Matt popatrzył jej przez chwilę w oczy, po czym znowu skinął głową z łagodnym wyrazem twarzy. Kobieta usiadła i zaczęła stukać w klawiaturę komputera, próbując zdławić smutek.
Zanim Pontowski doszedł do swojego pokoju, do biura wkroczył jego bezpośredni zwierzchnik - generał brygady Mark Von Drexler, dowódca do spraw handlu z zagranicą. Von Drexler wyglądał jak prawdziwy generał z telewizyjnego serialu. Bardzo zresztą się starał zachować ten image, pnąc się po szczeblach wojskowej kariery. ,
- Matt - odezwał się- pozwól mi, proszę, wyrazić współczucie i kondolencje w imieniu całego sztabu. - Wyćwiczył sobie te słowa przed lustrem, sprawdzając, czy wyraz twarzy pasuje do treści tego, co mówi. - Wiem, że w takiej chwili po prostu nie da się dobrać odpowiednich słów. Odejście twojego dziadka, jednego z naszych wielkich prezydentów, to ogromna strata dla całego kraju. Wraz z nią został zamknięty kolejny rozdział historii Stanów Zjednoczonych.
- Dziękuję, sir - odpowiedział krótko Pontowski. Skłonił głowę po raz trzeci i wszedł do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Von Drexler odwrócił się do wyjścia, jednak zatrzymał sięjeszcze na chwilę i zapytał sam siebie na głos:
- Ciekawe, jak teraz będzie się wiodło naszemu „złotemu chłopakowi" bez dziadka, który wszystko wokół niego załatwiał? - Generał nie oczekiwał odpowiedzi. Sekretarka zaczęła tylko mocniej stukać w klawiaturę. Von Drexler parsknął z zadowoleniem - w ten sposób dawał zawsze poznać, że sprawy idą po jego myśli - i wyszedł.
-Żeby pan wyglądał jak bóg wojny, i tak nie da się ukryć faktu, że jest pan świnią jakich mało... generale!... - mruknęła pod nosem sekretarka. Łzy nie przestawały płynąć jej z oczu.
Tymczasem Matt Pontowski powiesił płaszcz, rozpiął bluzę munduru i wyjrzał przez okno. Pogrzebowa mowa, co oczywiste, przywołała wspomnienia, które z kolei ustąpiły miejsca autoanalizie. W ciągu dzisiejszego dnia zaczął lepiej poznawać sam siebie. No cóż, dziadku, pomyślał, nawet teraz mnie uczysz. A Von Drexler ma rację. Zamknął się pewien rozdział, przynajmniej w moim życiu. Muszę sobie teraz dawać radę sam.
Trzydziestodwuletni podpułkownik zdawał sobie sprawę z tego, że w jego życiu rozpoczynał się nowy etap. Wkrótce odkryje, co potrafi osiągnąć bez potężnego dziadka, który dotąd usuwał przed nim wszelkie potencjalne przeszkody. Słyszał już plotki, że załatwiono mu awans na majora, a potem podpułkownika, »ie zwracając uwagi na jego rzeczywiste zdolności czy dokonania. Matt chciał
12
udowodnić wszystkim, że się mylą, że nie jest kimś, kto zawdzięcza wysoki stopień wojskowy politycznym „plecom".
Usiadł i spojrzał na jedną ze stojących na biurku fotografii. Przedstawiała jego dziadka, Shoshanę i Małego Matta. Prezydent uśmiechał się do niemowlaka, wtulonego w jego zgięte ramię. Pontowski przyjrzał się dokładnie twarzy swojej żony. Na zdjęciu nie było widać blizn - skutków pożaru, który oszpecił jakiś czas temu jej piękną twarz. Teraz jedynymi widocznymi śladami był brak koniuszka lewego ucha, no i dwóch palców lewej dłoni. Tego chirurdzy plastyczni nie byli w stanie naprawić. Fotograf jednak ustawił zdjęcie tak, że ani jednego, ani drugiego nie było widać. Znam jednak i inne twoje blizny, pomyślał Matt.
Kiedy tak patrzył na fotografię, żal powoli ustępował z jego serca.
- Brak mi ciebie... - szepnął na głos. Dziadek razem z babcią- wytworną, wielkiego serca Tosh - wychowywali Pontowskiego od trzeciego roku życia. Nie pamiętał swoich rodziców.
Ojciec Matta zginął w Wietnamie, w 1968 roku. Jego F-4C Phantom uderzył w jedno z tamtejszych wzgórz, zamieniając się w kulę ognia. Matka nigdy nie otrząsnęła się z żałoby. Dołączyła do protestujących przeciw wojnie studentów Berkeley w Kalifornii. Niestety, wciągnęła się także do młodzieżowej komuny. Narkotyki i niehigieniczny tryb życia szybko zmogły osłabiony organizm. Gdzieś w najgłębszych zakamarkach pamięci świtał Mattowi obraz jej pogrzebu. Miał wtedy pięć lat. To na Tosh spoczęło wytłumaczenie mu, że oboje jego rodzice padli ofiarą tragedii, którą nazwano wojną w Wietnamie. Podczas ostatniego roku prezydentury Zacka Pontowskiego Tosh zabrała okrutna choroba o nazwie toczeń rumieniowaty. Teraz odszedł także Zack.
Matthew Zachary Pontowski III podniósł pierwszy dokument ze stosu przygotowanych, spojrzał na niego, a potem wrzucił z powrotem do pojemnika. Sprawa może zaczekać. No dobrze, nadszedł czas podjęcia decyzji, pomyślał Matt. Bądź szczery wobec samego siebie. Kochasz latanie, a nie znosisz biurokracji i tych przepełnionych ambicją idiotów, którzy łażą po korytarzach Pentagonu. W takim razie co tutaj robisz? Zrób coś teraz, póki możesz jeszcze dostać przydział do jednego z dywizjonów, które posyłają do walki.
Podpułkownik Pontowski wiedział jednak, jak działają mechanizmy politycznych wpływów i zdawał sobie sprawę, że jeśli złoży w tym momencie prośbę o przeniesienie gdziekolwiek, od razu zostanie do tego dorobiona odpowiednia historyjka. Czuł, że to wszystko nie jest fair. Zabierze stanowisko dowódcy jakiemuś innemu pilotowi, który jest sercem i duszą oddany lataniu i desperacko próbuje zrobić karierę w zmniejszonych po zakończeniu zimnej wojny Siłach Powietrznych. Jednak Matt chciał, żeby oceniano go według własnych zasług. Choć wiedział równocześnie, że ślad politycznych wpływów dziadka będzie ciągnął się za nim do końca życia, niezależnie od tego, co będzie robił. Mimo wszystko każdy zmysł mówił mu, że musi, po prostu musi uciec od papierkowej roboty,
albo w ogóle wystąpić z wojsk lotnictwa
Matt sięgnął po słuchawkę i wystukał numer swojego kumpla z dwumiejscowego samolotu, który pracował teraz w Centrali
13
Personelu Rezerwy Sił Powietrznych w Denver. To stamtąd zarządzano rezerwą amerykańskiego lotnictwa. Tylko Furry będzie wobec niego uczciwy.
- Słuchaj, Amb - odezwał się Matt - czy mógłbyś pomóc staremu kumplowi w potrzebie?
Dziesięć minut później Pontowski rozłączył się i zadzwonił do Shoshany. Spytał ją, co myśli o tym, żeby przeniósł się w nowe miejsce - do Bazy Sił Powietrznych Whiteman w stanie Missouri. Oznaczało to, że Matt występuje z czynnej służby i staje się oficerem rezerwy.
Miało to jednak i swoje dobre strony.
Czwartek, 28 grudnia Hanoi, Wietnam
- Chcę go natychmiast widzieć.
Czterej strażnicy popatrzyli na kilkunastoletniego chłopaka, zdumieni jego rozkazującym tonem.
- Oczywiście - odezwał się sierżant, ku własnemu zdziwieniu gotów spełnić usłyszane żądanie. Skinął na pozostałych trzech, żeby trzymali się z tyłu. Obawiał się, że któryś z nich mógłby dać upust odwiecznej wrogości, jaką żywią Wietnamczycy w stosunku do Chińczyków. Mogły z tego wyniknąć wyłącznie kłopoty, ponieważ zwierzchnicy sierżanta traktowali tego chłopaka jak jakiegoś dygnitarza. A poza tym, czy to ważne, dlaczego chiński szczeniak interesuje się Amerykaninem, uwięzionym od ponad roku? Sierżant poprowadził małą grupkę ciemnym korytarzem, machinalnie licząc grube drewniane drzwi mijane po lewej.
Zastanawiał się jednak, dlaczego on, bohater Wietnamu, ma płaszczyć się przed tym chudym smarkaczem. W końcu walczył z Amerykanami w la Drang, kiedy nie był starszy niż ten tutaj; zabił wielu żołnierzy Południa podczas ofensywy Tet i wraz ze zwycięską armią wmaszerował do Sajgonu w 1975 roku. A teraz, dwadzieścia lat później, prawie kłaniał się chińskiemu chłopcu, który wyróżniał się tylko przenikliwym wzrokiem i władczym sposobem bycia. Zabij tego sukinsyna!... - przyszło mu do głowy. Szybko jednak odegnał tę myśl. Zbyt wiele mógł przez to stracić.
- To tutaj - powiedział, zatrzymując się przed czwartymi z kolei drzwiami. Przekręcił klucz w zamku, odciągnął potężną zasuwę, pociągnął drzwi i poświecił do środka latarką. W celi, na betonowej półce, która służyła za posłanie, siedział w pozycji kwiatu lotosu olbrzymi mężczyzna. Twarz o wschodnich rysach była spokojna; nie zwracał uwagi na panującą wokół ciemność i wilgoć.
- Ty świnio! - zawołał sierżant. - Znasz zasady. Siadać prosto na posłaniu, stopy na podłodze. - Więzień zamrugał oczami, podrażnionymi ostrym światłem. Dowódca straży zdawał sobie sprawę, że chłopak wyczuwa jego obawę przed potężnym mężczyzną; oświetlił więc latarką miejsce na podłodze, w którym tamten miał postawić nogi. Pokazał w ten sposób, kto tu rządzi.
14
Więzień powoli przyjął pozycję, której od niego zażądano. Tymczasem przez podłogę przebiegł szczur, posuwając się wzdłuż kamiennego „łóżka", tuż za bosymi stopami uwięzionego. Nagle prawa ręka mężczyzny wystrzeliła w dół z nieprawdopodobną szybkością, łapiąc szczura za kark i łamiąc go. Chłopak był oszołomiony. Więzień rzucił martwego gryzonia pełnym gracji ruchem w kąt celi. Latarka oświetliła leżący tam stos zdechłych szczurów.
- W ten sposób się zabawia — wyjaśnił sierżant.
Chłopak przyjrzał się uważnie Amerykaninowi. To, co o nim usłyszał, nie było przesadzone - więzień musiał mieć ze dwa metry wzrostu i nawet teraz, wychudzony, ważył jeszcze z dziewięćdziesiąt kilo.
- Przynieście jakieś przyzwoite jedzenie - odezwał się Chińczyk.
- To tylko doda mu sił - zaprotestował sierżant.
- Chcę z nim porozmawiać. Sam na sam.
- Przepisy nie pozwalają. - Chłopak patrzył jednak na podoficera niewzruszenie, tak że ten w końcu ustąpił i powiedział: - Przyniosę coś do jedzenia. -Wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi; zapalił jeszcze światło.
- Powiedzieli mi, że mówi pan trochę po kantońsku - odezwał się przybysz w tym dialekcie. - Przybyłem tu, żeby pana uwolnić.
Zapadła cisza. Wreszcie więzień odwrócił się i zlustrował chłopca od stóp do głów.
- Dziękuję. Jestem wdzięczny - powiedział. Miał zdumiewająco łagodny, miękki głos, zupełnie nie pasujący do potężnej budowy ciała. Właściwie ledwie go było słychać, bo z trudem dobierał chińskie słowa. Nie znał ich zbyt wiele. -Nie jesteś Wietnamczykiem - dodał.
- Nie - odparł chłopak, tym razem po angielsku. — A po pana mowie można poznać, że nie jest pan Chińczykiem.
Mężczyzna pokręcił dużą głową. Nie widział powodu, żeby tłumaczyć, że urodził się na wyspie Maui, a krew w jego żyłach jest na wpół hawajska, na wpół japońska. Nie, nie był Chińczykiem, coś mu jednak mówiło, że powinien być szczery wobec tego dziwnego wyrostka, który dotarł aż do jego więzienia w Hanoi. To nie był taki sobie zwykły chłopak.
- Jeśli tylko wydostanę się z tej celi, spróbuję uciec - oznajmił więzień.
- To nie będzie potrzebne. - Chłopak uśmiechnął się. - Będziesz wolny, gdy tylko wydostaniemy się z Wietnamu.
- Dlaczego przyjechałeś aż tutaj? Po co to wszystko robisz? Przecież nawet mnie nie znasz.
- Potrzebna mi pomoc Wietnamczyków w pewnej sprawie. Pewien dygnitarz wspomniał mi o panu podczas... hmm... rozmowy. I pomyślałem sobie, że może pan zechce nam pomóc.
- Jakim „nam"? - spytał mężczyzna.
Ile powinienem powiedzieć mu o nas? - zastanawiał się młody człowiek. Jego rozmówca urodził się jako Amerykanin, a nie Chińczyk. Czy będzie miało dla niego znaczenie, kiedy usłyszy, że musimy starać się pokierować własnym losem i zaryzykować życiem, stając do walki ze skorumpowanym rządem? Może na razie najprostsza odpowiedź będzie najlepsza?
15
- Nam, Chińczykom - odparł
- A gdybym nie zechciał?
- Pozostanie pan wolnym człowiekiem Przewieziemy pana do Hongkongu Nastała kolejna chwila ciszy
- Jak się nazywasz? - zapytał w końcu Amerykanin
- Zou Rong
Więzień uśmiechnął się
- Myślałem, że Zou Rong umarł w więzieniu ponad dziewięćdziesiąt lat temu Miał wtedy dziewiętnaście lat
- Jestem zdziwiony, że Amerykanin zna to imię - odpowiedział Zhou -Przybrałem je, ponieważ moje nie znaczyło nic, a poza tym jestem do niego podobny na zdjęciu Jednak jestem aż o dziewięć lat starszy
- Wyprowadził mnie pan w pole, panie Zou - Więzień wstał zwinnym ruchem, widać było, że podjął jakąś decyzję Będę wdzięczny, jeśli zdoła mnie pan stąd wyciągnąć, jednak zanim zdecyduję się, czy wam pomogę, muszę mieć więcej informacji
- To jedyna rozsądna decyzja - przyznał Zou - Nigdy nie zdradził pan Wietnamczykom swojego nazwiska - dodał - Czy musi nadal pozostać tajemnicą? Więzień rozważył odpowiedź z niewzruszonym wyrazem twarzy
- Victor Kamigami
- Służył pan w Armii Stanów Zjednoczonych? - spytał Rong Odpowiedziało mu kiwnięcie głową - W jakiej randze? - Na to nie dostał już odpowiedzi
Poniedziałek, 8 stycznia
The Executive Office Building
Waszyngton, USA
Kobieta weszła do sali konferencyjnej Było jeszcze wcześnie Zajęła miejsce na końcu długiego stołu Mazie Kamigami była niska i tęga Jak zwykle, miała na sobie wygodny, ale bardzo nieciekawy szary kostium Usadowiła swoje krępe ciało na krześle Nie dotykała stopami podłogi Najej pucołowatej, choć ładnej twarzy widać było frustrację z tego powodu To przez moich japońskich przodków, pomyślała Dobrze byłoby, żeby zaczęto zauważać, że w Waszyngtonie nie pracują sami wysocy ludzie
Stwierdziłajednak, że jej miejsce wprost idealnie nadaje się do obserwowania urzędników, prześcigających się ukradkiem w tym, który z nich zajmie krzesło bliższe nowo mianowanego doradcy do spraw bezpieczeństwa, Williama Gib-bonsa Carrolla Mazie widziała, jak starzy urzędnicy tańczą wokół Carrolla, starając się wkraść w jego łaski Oto wkroczył James Finlay, prawdziwy weteran, szef biura, którego Carroll odziedziczył po poprzedniku Każdy chce tu wskoczyć chociaż o szczebelek wyżej, pomyślała
Wchodzący ignorowali Mazie, ponieważ zajęte przez mią krzesło znajdowało się daleko od miejsca, w którym zasiadał Carroll Położenie geograficzne
16
względem najbardziej zaufanego doradcy prezydenta Stanów Zjednoczonych nie było tym, co niepokoiło Mazie najbardziej Martwiła się za to, że podobno Finlay nazywa ją Jędzą Jeden z podwładnych Finlaya rzucił na stół broszurki z porządkiem posiedzenia, nie troszcząc się bynajmniej o to, żeby rozdać je siedzącym Mazie zsunęła się więc z krzesła i podała każdemu egzemplarz
Teraz sala wypełniała się juz szybko Ostatnim z wchodzących był Went-worth Hazelton Rozejrzał się, zmartwiony, że wszystkie korzystne miejsca już zajęto Westchnął] zajął ostatnie wolne krzesło, obok Mazie Hazelton miał wszystkie cechy, jakich wymaga się od członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego znakomite pochodzenie - małżeństwo jego rodziców połączyło ze sobą najlepsze rodziny Bostonu i Filadelfii, odziedziczył zgromadzony kilka pokoleń temu majątek, ukończył Georgetown, specjalizując się w problematyce Bliskiego Wschodu Miał także pełną szafę garniturów z Savile Rów, stare, ale zawsze nienagannie wypastowane buty, oraz ambitną matkę
Trafił mu się po mej naprawdę wspaniały wygląd i gęste, ciemne włosy, strzyżone na podobieństwo fryzury Kennedy'ego Matka była pewna, że przed Went-worthem stoi wielka przyszłość Syn zgadzał się z nią, choć w tej chwili widział przed sobą dwie przeszkody Po pierwsze miał dwadzieścia pięć lat, a to było mało, jak na członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego Po drugie - musiał siedzieć koło Jędzy
- Masz dzisiaj coś dla pana Carrolla? - zagadnął ją, próbując być towarzyski Chciał przy okazji pokazać, że rozmawia także z mniej ważnymi członkami Rady, nawet z tymi, o których chodzą plotki, że przestaną w niej zasiadać
- Jestem ostatnia w kolejności - odpowiedziała
- Och w takim razie, nic ważnego - Słychać było, że Hazelton się ucieszył
- Kto wie? - wyraziła wątpliwość Mazie Zdusiła w sobie to, co naprawdę miała ochotę powiedzieć Co za banda idiotów, pomyślała Bili Carroll umie ocenie, która z przekazywanych mu informacji jest naprawdę ważna To prawda, że wydziałowi Mazie - Dalekiemu Wschodowi - nie poświęcano ostatnio zbyt wiele uwagi Mazie ufała jednak Carrollowi i była pewna, że wysłucha jej, kiedy wydarzenia będą wymagać jego - a w związku z tym i prezydenta - uwagi
- Śmiesznie będzie - podtrzymywał rozmowę Hazelton Teraz mówił swobodnym tonem dobrze poinformowanego członka grupy, która decyduje o wszystkim - To Finny - użył zdrobnienia, którego pompatyczny Finlay nie znosił -powinien był zostać mianowany prezydenckim doradcą, a nie Carroll Nasz pan Carroll nie wie nawet, co go czeka na tym stanowisku Biedak'
- Rzeczywiście tak myślisz? - upewniła się Mazie
- Wiem - odparł Wentworth - Tak naprawdę to Finny będzie kierował całym biurem, tak samo jak posiedzeniami Rady Bezpieczeństwa Narodowego On będzie decydował, kto i kiedy zostanie dopuszczony do rozmowy z Carrollem -Hazelton, tak samo jak inni członkowie Rady, którzy zasiedli w niej wraz z objęciem kadencji przez obecnego prezydenta, zupełnie nie zdawał sobie sprawy ze zdolności Mazie Uważał ją za płotkę, osobę nie mającą pojęcia, czym w ogólę
17
się zajmuje. Sądził, że zasiadała w Radzie dlatego, żeby uczynić zadość „politycznej poprawności" - była kobietą i do tego Azjatką.
Jednak starsi członkowie gabinetu, a co ważniejsze sam Bili Carroll, nie mieli tak niemądrych złudzeń.
Finlay podniósł się z miejsca i przemówił:
- Zanim przyjdzie pan Carroll, chciałbym państwa upewnić, że charakter posiedzeń mojego biura nie zmienił się. Porządek dzisiejszych obrad został ułożony z uwzględnieniem tego, co najważniejsze i będziemy obradować zgodnie z nim. Pan Carroll ma bardzo napięty terminarz, a zatem, jeśli nie skończymy na czas, zamknę posiedzenie i przełożę to, co zostanie do omówienia, na następny raz. - Jeden ze starszych panów uśmiechnął się znacząco do Mazie.
Hazelton przyjrzał się porządkowi obrad.
- Finny ustawił wszystko po kolei - skomentował. - Przypuszczalnie Carroll najbardziej niepokoi się Bliskim Wschodem. Postaramy się, żeby dzisiejsze posiedzenie było dla niego ciekawe.
- Może nie jest zbyt mądrze mówić komuś o czymś, o czym już i tak wszystko wie - odpowiedziała panna Kamigami, podczas gdy prezydencki doradca wszedł na salę i zajął swoje miejsce. Hazelton spojrzał na nią pogardliwie. Był ekspertem od Bliskiego Wschodu i to on przygotował większość materiałów na dzisiejszy dzień.
- Niechby chociaż wyglądał na doradcę do spraw bezpieczeństwa... - mruknął jeszcze Wentworth. Była to jedyna sprawa, w której mieli z Mazie zgodną opinię. Carroll był szczupły, dobrze zbudowany i miał ciemną karnację; sprawiał wrażenie raczej trzydziestopięcioletniego nauczyciela wychowania fizycznego niż byłego generała lotnictwa.
Posiedzenie się rozpoczęło. Zgodnie z przewidywaniami Hazeltona, cały czas omawiano niestabilną sytuację, jaka znowu ostatnio zapanowała na Bliskim Wschodzie. Wiele pytań kierowano właśnie do Wentwortha. Zauważył, że siedzenie na końcu stołu, pośród płotek, podkreśla tylko jego ważną pozycję. Tłumaczył swobodnym tonem, jak to sprawy na Bliskim Wschodzie wkraczają w nowe stadium, w związku z rozprzestrzenianiem się islamskiego fundamentalizmu na Afrykę Północną.
Mazie słuchała, choć nie zajmowała się akurat tą częścią świata. Dlatego też największą uwagę zwracała na reakcje zebranych. Wyglądało na to, że Wentworth i jeszcze paru innych „ekspertów" od Bliskiego Wschodu spędzą wiele następnych nocy ciężko pracując nad kolejnymi, opasłymi jak książki raportami dla prezydenta. '
- Co jeszcze mamy dziś w porządku obrad? - spytał wreszcie Carroll. Nikt nie spieszył się z odpowiedzią.
- Sir - odezwał się w końcu Finlay - omówiliśmy już wszystkie ważne sprawy. Prezydencki doradca podniósł się więc z miejsca, zbierając się do wyjścia. W tym momencie Mazie podniosła rękę.
- Na litość boską, co ty wyprawiasz?! - szepnął Hazelton. - Finny wścieknie się za to na ciebie.
18
Carroll zerknął na koniec stołu i spytał:
- Co tam pani ma, Mazie?
Finlay popatrzył na pannę Kamigami tak, jak gdyby chciał zabić ją spojrzeniem.
- Zrobiło się już późno - powiedział. - Za dwadzieścia minut ma pan spotkanie z senacką komisją do spraw wywiadu.
- Chiny dobierają się do Czwartego Smoka - oznajmiła Mazie. Jej oczy zaiskrzyły się, mimo że okrągła twarz pozostała spokojna. Carroll usiadł z powrotem.
- Co ty powiesz, Mazie? Mów, co się dokładnie dzieje.
- Ale senatorowie... - szepnął Finlay, pokazując wymownie na drzwi.
- Niech pan przekaże im moje przeprosiny i powie, że spóźnię się piętnaście minut, Finny. Straciliśmy zbyt dużo czasu na to, co i tak jest oczywiste.
Czwartek, 11 stycznia
Niedaleko Bose, prowincja Guangxi, Chiny
Stary człowiek i dziewczyna zbliżali się do rzeki od południa, od strony wzgórz, nie widzieli jej więc z miejsca, w którym się teraz znajdowali. Dziewczyna posuwała się naprzód w milczeniu, spoglądając od czasu do czasu na dziadka. Szli tak od wpół do szóstej rano. Była spragniona, jednak butelki z wodą skończyły się już parę godzin temu. Dziewczyna miała nadzieję, że zatrzymają się, żeby odpocząć. Ciszę niezwykle ciepłego i wilgotnego popołudnia mącił tylko miarowy chrzęst zdartych sandałów starszego człowieka.
- Już prawie doszliśmy, moje dziecko - odezwał się dialektem kantońskim. Mówił słabym, urywanym głosem, głosem wiekowego starca.
Dziewczyna skinęła głową, ciesząc się, że ta część ich podróży wkrótce się skończy. Li Jin Chu jeszcze nigdy w życiu nie była tak daleko od swojej małej wioski, położonej w południowej, pagórkowatej części Chin. Jej drobne ciało domagało się odpoczynku. Złapała gruby sznur, stanowiący uchwyt torby, w nieco inny sposób. Dziadek zaofiarował się, że poniesie jej bagaż, jednak Jin Chu pokręciła tylko głową. Miała w tym tobołku wszystko, co uważała za swoj ą własność, i uznała, że będzie uczciwie, kiedy sama to poniesie. Zerknęła na dziadka jeszcze raz. Jej podejrzenia potwierdzały się. Li Jiyu, który dwa dni temu skończył pięćdziesiąt osiem lat, był na skraju wyczerpania i wyglądał na osiemdziesięciolatka.
- Och! - wyrwało się dziewczynie, kiedy zobaczyła jednocześnie rzekę i most. Li Jiyu uśmiechnął się. Tak właśnie sobie zaplanował. Nie spuszczał teraz wzroku z twarzy swojej wnuczki. Widział już niegdyś tę rzekę i jeszcze zobaczy ją przed śmiercią. Ostatni raz też oglądał twarz wnuczki. Przyjemnie było patrzeć na nią, kiedy ożywiałająjakaś niespodziewana radość. Li Jiyu nigdy jej już jednak nie zobaczy. Mimo wszystko, tak musi być, jeżeli Jin Chu ma przynieść swojej rodzinie honor i majątek.
19
Dziewczyna zatrzymała się i położyła tobół na ziemi Podmuch wiatru przy-kleiłjej mokrą koszulę do ciała, podkreślając małe, nie rozwinięte jeszcze w pełni piersi Wdzięcznym ruchem Jm Chu ściągnęła z głowy słomiany kapelusz Długie, czarne włosy opadły jej na plecy Li Jiyu przypominał sobie podobne sceny z przeszłości Wnuczka stanowiła jakby jedność z otoczeniem - wiatrem, wodą, nawet ziemią, pagórkami, niebem Nie widać było tylko ognia, grzmotu i deszczu To także nadejdzie, zapewniał siew myśli stary Chińczyk Nie przerywał tej urokliwej chwili, wiedział, jak bardzo jest krucha
Wiatr chwytał Jm Chu za włosy i szarpał nimi, odsłaniając zarys twarzy Jaka to piękna twarzyczka, myślał sobie Li Jiyu Każdy Zhuang zwraca na nią uwagę
Ileż to razy Li Jiyu zastanawiał się, jaka krew ujawniła się w twarzy jego wnuczki Każda rasa chętnie przyznałaby się do pięknych, ciemnych oczu Jm Chu, o kształcie migdałów, lśniących czarnych włosów i delikatnej buzi o wystających kościach policzkowych I z każdej rasy cos wzięła - od Chińczyków, Tajów, Malajów, pomyślał Jednak wyróżniający się urodą lud Zhuang uważał to za przekleństwo, ponieważ rdzenni Chińczycy, to znaczy naród Hań, nie ufali żadnym obcokrajowcom Uznawali za nich także Zhuang, choć są oni chyba najbardziej zintegrowaną z innymi Chińczykami mniejszością Hań stanowią dziewięćdziesiąt cztery procent ludności Chin W ciągu swojego życia Li zdążył się napatrzyć, jak traktują mniejszości narodowe Odnoszą się do nich albo z protekcjonalną tolerancją, rozbawieni ich innością, albo wręcz z otwartą wrogością
Li Jiyu próbował nie martwic się podróżą do Hongkongu, jaka czekała jego wnuczkę W końcu to nie jest aż tak daleko od prowincji Guangxi, w której mieszka naród Zhuang, pocieszał się A jego wnuczka musiała znaleźć się w Hongkongu, żeby rozwinąć talenty, jakimi została obdarzona
- Jm Chu - powiedział - musimy się spieszyć, żeby nie spóznić się na autobus Dziewczyna patrzyła na rozciągającą się w dole Rzekę Perłową Rozumiała ją Woda wylewała się z wąwozu na równinę tworzącą serce prowincji Guangxi W kierunku wschodnim otwierał się rozległy widok Rzeka meandrowała leniwie w stronę wielkiego miasta Guangzhou, które biali nazywają Kantonem No i ku morzu
- Zapamiętam chwilę - odezwała się Jm Chu - kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Rzekę Perłową
Wzrok dziewczyny skupił się teraz na położonym w dole moście Była to prosta, jednoprzęsłowa konstrukcja Łuk podtrzymujący stalowe dźwigary zakotwiczony był w solidnych betonowych fundamentach po obu stronach rzeki Górą biegło pojedyncze pasmo ruchu Samochody i piesi mogli w ten sposób przedostać się ponad wąwozem i wkroczyć od wschodu do prowincji Yunnan Most stanowił główne połączenie w ruchu lądowym pomiędzy dwiema prowincjami, zakłócał jednak piękno, nieskazitelną harmonię okolicy Drobne ciało dziewczyny napięło się, kiedy zwróciła uwagę na strumień ciężarówek, pieszych i rowerów, posuwających się mostem
- Dziadku, czy ten most zbudowali obcokrajowcy'' - spytała
- Z tego co słyszałem, zbudowali go inżynierowie z Pekinu Pomagali im jacyś obcokrajowcy, ale nie wiem skąd, wiem tylko, ze byli biah
20
- Czy ludzie z północy to też obcy?
-TonaiodHan Niektórzy uważają ich za obcy naród - Stary Chińczyk nie mógł powstrzymać ciekawości - A dlaczego pytasz*?
- Ten most jest zbudowany w niedobrym miejscu Roi się tu od rozzłoszczonych smoków
Pomarszczony Azjata aż się wzdrygnął na myśl o tym, ile złego może spowodować nawet jeden rozzłoszczony smok A Jm Chu powiedziała wyraźnie, że jest ich wiele
- Mówią, że miejsce na most wybierał mistrz jeng shui, sprowadzony specjalnie z Kantonu
- Pomylił się, dziadku
- Czy smoki złoszczą się na nas? Na Zhuang"? - zapytał ostrożnie Li Jiyu
- Nie Tylko na obcych Chodźmy na drugą stronę, żeby nie spóźnić się na autobus
Li Jiyu nie sprzeczał się z wnuczką W autobusie mogą siedzieć obcy, a on nie miał zamiaru ryzykować wywołania gniewujakiegos smoka
CZĘŚĆ PIERWSZA
Wyjątek z Dziennego Raportu Prezydenckiego Poniedziałek, 8 stycznia
POTWIERDZONO DZIAŁALNOŚĆ RUCHU DYSYDENCKIEGO W POŁUDNIOWEJ CZĘŚCI CHIN.
Niezależne źródła potwierdzają istnienie ruchu dysydenckiego w Regionie Autonomicznym Guangxi - Zhuang (prowincja Guangxi). Według doniesień, przywódcajest młodym, charyzmatycznym człowiekiem; działa pod przybranym nazwiskiem Zou Rong. Dokładna siła ruchu nie jest znana, jednak dobrze poinformowani analitycy nie obawiają się w tej chwili zagrożenia stabilności politycznej w tym regionie.
Rozdział pierwszy
Piątek, 12 stycznia
Knob Noster, stan Missouri, USA
- Knob Noster? - powtórzyła Shoshana tonem, w którym słychać było niedowierzanie. Pokręciła głową, przyglądając się miasteczku położonemu niedaleko Bazy Sił Powietrznych Whiteman.
- Lepiej uważaj, bo przegapisz - odparł Matt. Zapadło milczenie. Chyba byli już zmęczeni długą podróżą z Virginii. Pontowski wyciągnął rękę i pogłaskał żonę po policzku. Złapała jego dłoń i przytuliła do policzka. Matt podziwiał ją, że potrafiła zachować spokój i pogodny nastrój walcząc z niespokojnym dzieckiem przez półtora tysiąca kilometrów - licznik wskazywał tysiąc pięćset osiemdziesiąt dwa kilometry od Waszyngtonu. Podróż była jednak przyjemna. Podpułkownik spojrzał na najmłodszego członka klanu Pontowskich. Mały Matt spał sobie, zwinięty w kłębek na tylnym siedzeniu niewielkiej furgonetki. Nie mogę w to uwierzyć, pomyślał jego ojciec, kiedy śpi, wyglądajak aniołek.
- Knob Noster - zaczął wyjaśniać Pontowski - to takie typowe miasteczko rolnicze Środkowego Zachodu.
- Nie wiedziałam, że Missouri zalicza się do Środkowego Zachodu ~ przyznała Shoshana.
- Zależy, z kim rozmawiasz...
- Ech, wy, Amerykanie; nigdy nie możecie rozstrzygnąć najbardziej podstawowych kwestii - powiedziała żartobliwie.
- Chyba masz rację - zgodził się Matt.
- Ty też - dodała. Widać było, że jest rozbawiona. Decyzja męża o porzuceniu czynnej służby i objęciu dowództwa Trzysta Trzeciego Dywizjonu Myśliwskiego rezerwy wprawiła ją w zakłopotanie. Nie protestowała jednak; przypominała mu tylko wesołym tonem jego własne wcześniejsze komentarze na temat samolotów, na których latano w Trzysta Trzecim, A-10 Thunderbolt II. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła tę maszynę, jej poczucie estetyki doznała szoku. „Nic dziwnego, że nazywacie je Warthog, czyli «Pryszczata Świnia» - powiedziała wtedy. - Dlaczego chcesz latać czymś takim?"
25
Matt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Zwłaszcza, że „Świnie" - a przecież Thunderbolt znaczy „Piorun" - były już wycofywane ze służby. Trzysta Trzeci był jednym z ostatnich dywizjonów, które ciągle jeszcze używały tych samolotów. Jednak Ambler Furry - kolega Pontowskiego z dwumiejscowego F-15E -przekonał go, że A-10 wcale nie jest taką złą maszyną i że latanie na nim może być interesujące. Po rozmowie z Shoshaną podpułkownik wypełnił odpowiednie papiery i posłał je najzwyklejszymi, oficjalnymi kanałami.
Ani razu nie dzwonił do któregoś z wysoko postawionych znajomych, żeby zawiadomić go o swoim zainteresowaniu nowym przydziałem. Dostał go z dwóch powodów - po pierwsze, nazwisko Pontowski jednak coś jeszcze znaczyło; po drugie - bardzo niewielu wysoko wykwalifikowanych pilotów było zainteresowanych dowodzeniem dywizjonu składającego się z łatwych do zestrzelenia gratów, które i tak za parę lat pójdą na wielkie cmentarzysko samolotów w bazie Davis-Monthan w pustynnym stanie Arizona. Matt miałby silną konkurencję, gdyby maszyny Trzysta Trzeciego miały zostać zastąpione nowymi. Jednak sam dywizjon miał być zlikwidowany wraz z wycofaniem jego A-10 ze służby.
Mimo wszystko Pontowski dostał przydział na stanowisko pilota i będzie latał przynajmniej przez rok czy dwa. Potem poszuka sobie innego zajęcia, z dala od polityki i Sił Powietrznych. Pocieszał się, że i tak latanie na myśliwcach to zajęcie tylko dla młodego człowieka. Przez następnych parę lat obstawał przy tym, twierdząc, że najlepiej odejść będąc u szczytu chwały. Jednak Shoshana wiedziała, o co tak naprawdę chodzi, chociaż nigdy tego nie mówiła - chyba że Matt sam dotknął tej sprawy. Po prostu miłość podpułkownika Pontowskiego do Sił Powietrznych wygasła.
- Przypuszczam, że jutro pójdziesz już do pracy - odezwała się Shoshana -chociaż to sobota.
- W ten weekend siły rezerwy mają tak zwane Szkoleniowe Zjazdy Jednostek. To dobra okazja, żebym poznał swoich ludzi.
- Wy, Amerykanie, jesteście tacy zabawni. W tygodniu pracujecie, a w weekendy bawicie się w wojsko.
- Przynajmniej wracamy potem do domu spragnieni swoich kobiet.
- Och; nie musisz mi tego mówić...
Piątek, 12 stycznia
Kansas City, stan Kansas, USA
Sekretarka dopadła Johna Leonarda, zanim zdołał uciec z pokoju nauczycielskiego na parking.
- Proszę pana - zawołała - dyrektor prosi pana do siebie. - Rozejrzała się konspiracyjnie po pustym korytarzu i dodała półgłosem: - Nie chodzi o to, o czym pan myśli. Jeszcze nie wybrali szefa nauczycieli angielskiego. Ciągle ma pan szansę. Chodzi o Ratloffów. Przyszli tu... razem z prawnikiem.
26
John Leonard zerknął w stronę drzwi prowadzących ku wolności. Miał szczerą ochotę stąd zwiać. Był nauczycielem w Green Yalley High Schooł -jednej z bardziej prestiżowych szkół średnich okręgu Johnson. Znał tego prawnika i Ratloffów. Skoro przyszli razem, oznaczało to duże kłopoty, może nawet sprawę w sądzie.
- Troy też przyjechał? Sekretarka potrząsnęła głową.
- Nie. Nikt nie jest w stanie zapanować nad tym chłopakiem. - Przerwała na chwilę, po czym zapytała: - Co mu pan zrobił, że tak się na pana wściekli?
- Spytałem Troya, kiedy mogę się spodziewać pracy semestralnej, którą miał napisać dwa tygodnie temu. Troy odpowiedział, pamiętam dokładnie: „Nie twój pierdolony interes. Jak będę chciał, to mogę nie zdać i żaden palant nie będzie mi mówił, co mam robić z moim własnym czasem!" - Leonard wziął milczenie sekretarki za dobrą monetę. - To nie jest zbyt dobra metoda przekonywania nauczyciela...
- A co pan mu odpowiedział? - zainteresowała się starsza pani.
- Powiedziałem tak: „Możesz sobie spędzać czas na paleniu trawki, wdychaniu koki, biciu dziewczyny i rozbijaniu samochodów, jeśli tylko tak ci się podoba. .. ale zapewniam cię, że każdy pieniek jest bardziej inteligentny od ciebie".
Sekretarka wydęła usta.
- Troy rzeczywiście robił w tym semestrze wszystko, o czym pan wspomniał; a głupi jest jak stołowa noga. Niestety, w dzisiejszych czasach mało kto chce znać prawdę o sobie. - Westchnęła. - Obawiam się, że prawnik oznacza proces. Jeśli pan sobie życzy, powiem im, że pan już wyszedł. Może wyrwę pana chociaż na moment z paszczy lwa.
Leonard zastanowił się nad usłyszaną propozycją. Sprawa odwlekłaby się co najmniej do poniedziałku.
- Cóż, pierwszy lew zawsze dopadał najgrubszego chrześcijanina... - mruknął.
- Smakowity z pana kąsek!... - odparła kobieta niedwuznacznie. Leonard poczuł się fatalnie - w ciągu ostatnich kilku lat stał się pulchny niczym ziemniaczana klucha. Jego twarz zatraciła szczupłe, wyraziste rysy i przybrała okrągły, nieciekawy wygląd. Przynajmniej nie wyłysiał ani trochę; ciemne włosy tylko na skroniach posrebrzyło kilka kosmyków siwizny. Gdyby spojrzał teraz w lustro, zgodziłby się z sekretarką- świetnie nadawał się na przekąskę dla wygłodniałego lwa.
Zerknął w stronę otwartych drzwi wyjściowych. Znów odczuł dawne pragnienie rzucenia pracy i wyjechania dokądkolwiek. Z drugiej strony, John Leonard nigdy jeszcze w życiu nie wycofał się przed czekającą go konfrontacją... Wreszcie podjął decyzję.
- Dziękuję pani. Do zobaczenia w poniedziałek. - To powiedziawszy wypadł pędem na dwór.
Sara Waters stała w sypialni przed wielkim lustrem i starannie oceniała własny wygląd. Nie był on dla niej powodem do dumy ani do zbytniego niepokoju; po prostu sprawdzała, jak na niej leży nowy mundur. Matka przerobiła go jej
27
trochę, tak że błękitna bluza idealnie przylegała do talii, a granatowa spódnica spływała prosto, bez fałd Jedynym ustępstwem na rzecz próżności był rąbek tej spódnicy, podniesiony odrobinę wyżej niż zezwalał regulamin Ukazywał jednak piękne nogi Sary
-Wyglądasz wspaniale-oceniła Melissa jej dziesięcioletnia córka -O wiele lepiej niż w tej żałobie
- W żałobie? - Sarę rozbawił komentarz dziewczynki - Melisso, przecież nigdy nie nosiłam żałoby Gdzie właściwie spotkałaś się z tym słowem?
- Czytałam o tym ostatnio w jednym z romansów babci No tak Melissa miała niezaspokojony apetyt na książki i czytała wszystko, co tylko wpadło jej w ręce Sara i jej matka miały pełne ręce roboty, próbując kontrolować to, co Melissa czyta Martha Marshall - matka Sary - była jedyną babcią, jaką dziewczynka znała Starsza pani uwielbiała historyczne romanse
- Czy wchodziłaś do pokoju babci bez zaproszenia? - upewniła się pani Waters Wiedziała, że córeczka jej nie okłamie
- Oczywiście, że nie, mamusiu - Dziewczynka powiedziała to niemal urażonym tonem - Wiem, że mi nie wolno - Sara pomyślała, że jej dziecko mogłoby zostać aktorką - Babcia pozwoliła mi przeczytać tę książkę - Teraz Melissa była już w pełni usprawiedliwiona
Zarówno Sara Waters, jak i jej matka były wdowami Mieszkały razem od chwili przyjścia na świat Melissy Dobrze im się ze sobąukładało, potrafiły połączyć swoje wychowawcze talenty opiekując się dziewczynką Czasem Sara Waters myślała sobie, ze może odnoszą w tej dziedzinie aż zbyt duże sukcesy, gdyż Melissa dojrzewała szybciej niż jej koleżanki
Teraz dziewczynka popatrzyła na matkę badawczo Od czasu do czasu oceniała jej wygląd Sara Waters miała metr siedemdziesiąt dwa wzrostu i wspaniałą figurę - nigdy nie przestała ćwiczyć Córka uważała, że mama ma odrobinę za duże piersi, nie protestowała natomiast, że Sara rozjaśnia włosy o jeden ton I tak była naturalną blondynką, bez jednego siwego włosa Tylko małe „kurze łapki" w kącikach oczu zdradzały, że pani Waters ma równo czterdzieści lat Melissa zdecydowała teraz, że mama wygląda co najmniej na piątkę Nie - zreflektowała się - chyba nawet na szóstkę
- Nie są ciebie warci - zawołała, wypadając z pokoju Sara pokręciła tylko głową Kończyła się właśnie pakować Wyjeżdżała na Szkoleniowy Zjazd Jednostki do bazy lotniczej Whiteman Jak dotąd, nie żałowała, że wstąpiła do Rezerwy Sił Powietrznych, wracając w ten sposób do swojego dawnego zawodu
W miarę jak Melissa rosła, Sara zauważała, że ma coraz więcej wolnego czasu z początku zgłosiła się do kilku organizacji charytatywnych, jakie funkcjonują w Kansas City, jednak Martha z Melissą naradziły się w sekrecie i postanowiły namówić Sarę, żeby wstąpiła do Rezerwy Sił Powietrznych Tam mogła lepiej spożytkować swoje umiejętności Tak naprawdę babcia i wnuczka miały nadzieję, że pozna tam jakiegoś interesującego mężczyznę Obie były przekonane, że zbyt długo pozostaje wdową Rzadko się zdarzało, żeby poznawała kogoś nowego, kiedy nawet tak było, mężczyzna okazywał się -jak to określała Melissa - „lalusiem"
28
Z początku Sara zawahała się, kiedy usłyszała tę „rodzinną" propozycję Przypomniały jej się jednak lata spędzone w Siłach Powietrznych Pamiętała je tak dobrze - zarówno radości, jak i boie
Kiedy w randze kapitana służyła w Pentagonie, poznała Anthony'ego Wa-tersa, nazywanego Muddy Muddy był pilotem myśliwskim, znakomitym pilotem Powoli ich znajomość zaczęła przeradzać się w trwały związek, choć Muddy zachowywał z początku rezerwę, niepokojąc się dużą różnicą wieku pomiędzy nimi Wspominał też swoją pierwszą żonę i dziecko, którzy wiele lat wcześniej zginęli w wypadku samochodowym Sara zdołała przełamać tę barierę po prostu uwodząc Watersa Czasami przyznawała sama przed sobą, że właściwie zaciągnęła Muddy'ego do łóżka, a potem zaproponowała mu małżeństwo Kiedyś będzie musiała opowiedzieć Melissie, jak to było, może zajakieś dziesięć lat
Małżeństwo okazało się dla Muddy'ego punktem zwrotnym w karierze -wkrótce został dowódcą Czterdziestego Piątego Taktycznego Skrzydła Myśliwskiego Składało się ono z młodych, niedoświadczonych, choć pełnych zapału i odwagi pilotów, i starzejących się maszyn typu F-4E Phantom Sara pamiętała tych ludzi, ich twarze, osobowości, nazwiska Nigdy nie potrafi zapomnieć Billa Carrolla albo Jacka Locke'a Przed Muddym postawiono zadanie doprowadzenia formacji do porządku, zamienienia tej zbieraniny rozwydrzonych chłopaków w sprawną, bojową machinę Nie było to łatwe Sara patrzyła bezsilnie, jak jej mąż się starzeje, targany poczuciem odpowiedzialności za życie tak wielu ludzi Zaszła w ciążę i to pomogło Anthony'emu zachować psychiczną równowagę i spokój Na dwa miesiące przed urodzeniem się Melissy, Muddy zabrał swoich żołnierzy na krótką, ale okrutną wojnę i zginął, próbując wydostać ich z opałów
Jack Locke był tym, na którego barkach spoczęło uratowanie ostatnich Phan-tomów i ich pilotów z płonącej bazy Tuż przed śmiercią Muddy zdążył przekazać Jackowi dowództwo Sara często przypominała sobie opowieść o mitycznym feniksie, który odradza się z popiołów, spalony we własnym gnieździe Mitygowała się potem, ze myśli o takich bzdurach Przecież tak naprawdę wszyscy ci ludzie zginęli - Muddy, potem Jack Locke Jeden Bili Carroll żył do tej pory Pamiętała jednak każdego
To właśnie do Billa Carrolla Sara zwróciła się w końcu o poradę, kiedy zastanawiała się nad powrotem do lotnictwa Carroll, przejeżdżając przez Kansas City, zatrzymał siew mieście i zaprosił ją na obiad Melissa oczywiście od razu zaczęła przepowiadać związek Sary i Billa, ciesząc się, że jej mama znalazła kogoś takiego Musiała więc wytłumaczyć córce, że Carroll jest żonaty i szczęśliwy w małżeństwie Nadzwyczaj rozczarowało to Melissę Bili tymczasem przedstawił Sarze różne możliwości zatrudnienia w Siłach Powietrznych, między innymi zaproponował jej objęcie stanowiska oficera sztabowego w należącym do rezerwy Trzysta Trzecim Skrzydle Myśliwskim, stacjonującym w niezbyt odległej bazie Whiteman, w stanie Missouri Im dłużej Sara Waters zastanawiała się nad tym wszystkim, tym większą miała ochotę wrócić do wojska Odezwała się w niej dawna potrzeba służenia krajowi Zasiliła więc rezerwę Sił Powietrznych
29
- Wyglądasz naprawdę wspaniale - powiedziała teraz Martha Marshall, budząc córkę z rozmyślań. Pani Marshall w wieku sześćdziesięciu trzech lat tryskała energią,