Richard Herman Czarne skrzydła Saga rodu Pontowskich zaczyna się na długo przed urodzeniem Matta Pon-towskiego, głównego bohatera niniejszej książki. Matt otrzymał imię po ojcu i dziadku i podobnie jak oni został zawodowym żołnierzem; jednym z tych, którzy są gotowi walczyć i zginąć w obronie ojczyzny, pilotując samolot myśliwski. Matthew Zachary Pontowski I urodził się w Oakland, w Kalifornii, 11 listopada 1918 roku - dokładnie w dniu zakończenia pierwszej wojny światowej. Nie wiadomo zbyt wiele o jego przodkach. Zack-jak nazywano pierwszego Matthew Zachary'ego - mówił tylko, że byli dobrymi rolnikami i nie bali się przeciwności losu. Zacka Pontowskiego zafascynowało lotnictwo w chwili, kiedy - w wieku lat trzech - po raz pierwszy zobaczył samolot. Jeszcze jako wyrostek nauczył się pilotażu od weterana pierwszej wojny światowej. Kiedy wybuchła wojna z Hitlerem, Zack szybko doszedł do wniosku, że to jego wojna i zgłosił się na ochotnika do brytyjskiego RAF-u w 1940 roku. Książka Cali to Duty opisuje wojenne przeżycia Zacka, który latał na myśliwcu mosąuito, nazywanym przez Anglików „Drewniane Cudo", opowiada także, jak poznał Tosh, swój ą przyszłą żonę, i w jaki sposób wkroczył w świat polityki. Cali to Duty przedstawia również krytyczne chwile prezydentury Zacka Pontowskiego. Stary Zack, jako prezydent Stanów Zjednoczonych, wysłał młodych ludzi na niebezpieczną akcję ratunkową do Birmy, do cieszącego się złą sławą „Złotego Trójkąta". Nie gasnące w pamięci wspomnienia z drugiej wojny światowej pomogły mu, kiedy musiał w odpowiedzialny sposób decydować o życiu i śmierci amerykańskich żołnierzy w Birmie. Zack i Tosh mieli jedynego syna, nazywanego Zackiem Juniorem. Junior zginął w Wietnamie -jego F-4C Phantom rozbił się o jedno z tamtejszych wzgórz. Powieść Firebreak opisuje, jak Zack i Tosh wychowują swojego osieroconego wnuka, Matta - chłopaka o silnym, a jednocześnie niezależnym charakterze. Matt poszedł w ślady ojca i dziadka i został pilotem myśliwskim w US Air Force. Jednak Matt zachowywał się tak jak pierwsi piloci - nie bał się niczego i nikogo, włączając w to własnych przełożonych. Tylko pozycja jego dziadka, który był w tym czasie prezydentem Stanów Zjednoczonych, uratowała Matta przed dyscyplinarnym zwolnieniem z Sił Powietrznych z powodu arogancji i nieodpowiedzialnego zachowania. Firebreak opowiada także o tym, jak charakter Matta zmieniał się powoli pod wpływem jednego z najlepszych pilotów myśliwskich w historii - podpułkownika Jacka Locke'a, dowódcy jednego z dywizjonów Czterdziestego Piątego Skrzydła Myśliwskiego. Locke i jego piloci uczyli Matta odpowiedzialności, tak niezbędnej w dowodzeniu ludźmi. Jednak dopiero walka zmieniła tak naprawdę młodego Pontowskiego. Zrozumiał, że posłuszeństwo, ofiarna służba i obowiązek są czymś ważniejszym niż dawanie upustu indywidualistycznym zapędom. Powieści The Warbirds i Force ofEagles opowiadają historię Czterdziestego Piątego Skrzydła i ludzi, którzy przyczynili się do powstania legendy tej formacji. Z The Warbirds dowiadujemy się, jak Anthony Waters, bardziej znany jako Muddy, objął dowództwo Czterdziestego Piątego Skrzydła Myśliwskiego, składającego się z kiepsko wyszkolonych pilotów i przestarzałych samolotów F-4E Phantom. Tylko jeden z pilotów był prawdziwym mistrzem; brakowało mu jednak odpowiedzialności. Nazywał się Jack Locke. Waters nauczył swoich ludzi latać i walczyć; w samą porę, gdyż Czterdziesty Piąty zostało wysłane na Bliski Wschód, do akcji nazwanej Rozwiązaniem Arabskim. Niekorzystna sytuacja polityczna spowodowała, że w końcu amerykańscy lotnicy musieli ewakuować się ze swojej bazy w miejscowości Ras Assanya, walcząc o życie. Waters za wszelką cenę starał się ocalić swoich ludzi i samoloty, podczas gdy wokół rozpętało się istne piekło. Pod koniec bitwy, parę chwil przed śmiercią, Waters zdołał jeszcze przekazać dowództwo Jackowi Locke. Wyprowadzenie z bitwy ostatnich myśliwców Czterdziestego Piątego spoczęło już na barkach Locke'a. Książka Force ofEagles opowiada o tym, jak Jack Locke stał się odpowiedzialnym dowódcą. Został godnym następcą Muddy'ego Watersa. Stał się człowiekiem, za którym inni gotowi byli iść w bój, ryzykując własnym życiem. Wreszcie nadszedł czas Matta Pontowskiego. Prolog Poniedziałek, 6 listopada Pentagon Podpułkownik Matthew Zachary Pontowski III szedł szybkim krokiem głównym holem Pentagonu, kierując się do swojego biura. Jego sprężyste ruchy były równie szybkie jak ruchy wszystkich innych. Tylko w oczach oficera znać było żałobę po drogim mu człowieku. Ludzie ustępowali podpułkownikowi z drogi, przerywając na chwilę rozmowy. Wszyscy natychmiast go rozpoznawali - chyba żeby znalazł się ktoś, kto nie ogląda telewizji, nie słucha plotek ani nie bawi się w politykę. A takich w Pentagonie nie było wielu... Dzięki telewizyjnym kamerom Matt stał się w jednej chwili znaną osobą. Był szczupły, miał metr osiemdziesiąt wzrostu i kręcone włosy, które trudno było uczesać; ani bardzo jasne, ani też zbyt ciemne. Reporterzy uchwycili to wszystko kamerami i przesłali do milionów telewizorów w całych Stanach Zjedoczonych. Matt wygłosił bowiem oficjalną mowę pogrzebową na cześć swojego zmarłego dziadka, Matthew Zachary'ego Pontowskiego I, byłego prezydenta USA. Cały naród dzielił z Mattem żałobę, bo stary Pontowski był szanowanym mężem stanu i bardzo się zasłużył swojemu krajowi. Zmarł spokojnie, we śnie. Wszyscy, którzy oglądali pogrzebową mszę w katedrze, byli zaskoczeni uderzającym podobieństwem podpułkownika do jego dziadka. Zwróciliby na nie uwagę, nawet gdyby reporterzy nie sugerowali im tego bez przerwy. Niebieskie oczy o silnym, przenikliwym spojrzeniu i orli nos Pontowskiego były dobrze znane Amerykanom. Telewidzowie mieli także okazję przyjrzeć się żonie Matta - kobiecie o iście posągowej urodzie - oraz ich dwuletniemu synkowi. Dziennikarz nazwał Shoshanę Pontowski „kruczoczarną izraelską pięknością", jednak większość z oglądających transmisję uznała to określenie za zupełnie nieodpowiednie do okoliczności. Matki podziwiały, jak spokojnie i dyskretnie dawała sobie radę z hałaśliwym dwulatkiem. Analitycy i specjaliści od politycznych rozgrywek oglądali nagranie po kilka razy, czytali gazety i zastanawiali się nad tym, czy to możliwe, żeby podpułkownik Matt Pontowski poszedł kiedyś w ślady swojego dziadka. 11 Tymczasem jeden z niewielu poruczników służących w Pentagonie przerwał panującą wokół Matta ciszę i odezwał się: - Tak mi przykro, sir... Pontowski skłonił głowę w odpowiedzi i skręcił w boczny korytarz. Kiedy wszedł do biura, sekretarka wstała; jej oczy napełniły się łzami. - Tak bardzo panu współczuję, panie pułkowniku... tak bardzo... - powiedziała ze szczerym żalem. Matt popatrzył jej przez chwilę w oczy, po czym znowu skinął głową z łagodnym wyrazem twarzy. Kobieta usiadła i zaczęła stukać w klawiaturę komputera, próbując zdławić smutek. Zanim Pontowski doszedł do swojego pokoju, do biura wkroczył jego bezpośredni zwierzchnik - generał brygady Mark Von Drexler, dowódca do spraw handlu z zagranicą. Von Drexler wyglądał jak prawdziwy generał z telewizyjnego serialu. Bardzo zresztą się starał zachować ten image, pnąc się po szczeblach wojskowej kariery. , - Matt - odezwał się- pozwól mi, proszę, wyrazić współczucie i kondolencje w imieniu całego sztabu. - Wyćwiczył sobie te słowa przed lustrem, sprawdzając, czy wyraz twarzy pasuje do treści tego, co mówi. - Wiem, że w takiej chwili po prostu nie da się dobrać odpowiednich słów. Odejście twojego dziadka, jednego z naszych wielkich prezydentów, to ogromna strata dla całego kraju. Wraz z nią został zamknięty kolejny rozdział historii Stanów Zjednoczonych. - Dziękuję, sir - odpowiedział krótko Pontowski. Skłonił głowę po raz trzeci i wszedł do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Von Drexler odwrócił się do wyjścia, jednak zatrzymał sięjeszcze na chwilę i zapytał sam siebie na głos: - Ciekawe, jak teraz będzie się wiodło naszemu „złotemu chłopakowi" bez dziadka, który wszystko wokół niego załatwiał? - Generał nie oczekiwał odpowiedzi. Sekretarka zaczęła tylko mocniej stukać w klawiaturę. Von Drexler parsknął z zadowoleniem - w ten sposób dawał zawsze poznać, że sprawy idą po jego myśli - i wyszedł. -Żeby pan wyglądał jak bóg wojny, i tak nie da się ukryć faktu, że jest pan świnią jakich mało... generale!... - mruknęła pod nosem sekretarka. Łzy nie przestawały płynąć jej z oczu. Tymczasem Matt Pontowski powiesił płaszcz, rozpiął bluzę munduru i wyjrzał przez okno. Pogrzebowa mowa, co oczywiste, przywołała wspomnienia, które z kolei ustąpiły miejsca autoanalizie. W ciągu dzisiejszego dnia zaczął lepiej poznawać sam siebie. No cóż, dziadku, pomyślał, nawet teraz mnie uczysz. A Von Drexler ma rację. Zamknął się pewien rozdział, przynajmniej w moim życiu. Muszę sobie teraz dawać radę sam. Trzydziestodwuletni podpułkownik zdawał sobie sprawę z tego, że w jego życiu rozpoczynał się nowy etap. Wkrótce odkryje, co potrafi osiągnąć bez potężnego dziadka, który dotąd usuwał przed nim wszelkie potencjalne przeszkody. Słyszał już plotki, że załatwiono mu awans na majora, a potem podpułkownika, »ie zwracając uwagi na jego rzeczywiste zdolności czy dokonania. Matt chciał 12 udowodnić wszystkim, że się mylą, że nie jest kimś, kto zawdzięcza wysoki stopień wojskowy politycznym „plecom". Usiadł i spojrzał na jedną ze stojących na biurku fotografii. Przedstawiała jego dziadka, Shoshanę i Małego Matta. Prezydent uśmiechał się do niemowlaka, wtulonego w jego zgięte ramię. Pontowski przyjrzał się dokładnie twarzy swojej żony. Na zdjęciu nie było widać blizn - skutków pożaru, który oszpecił jakiś czas temu jej piękną twarz. Teraz jedynymi widocznymi śladami był brak koniuszka lewego ucha, no i dwóch palców lewej dłoni. Tego chirurdzy plastyczni nie byli w stanie naprawić. Fotograf jednak ustawił zdjęcie tak, że ani jednego, ani drugiego nie było widać. Znam jednak i inne twoje blizny, pomyślał Matt. Kiedy tak patrzył na fotografię, żal powoli ustępował z jego serca. - Brak mi ciebie... - szepnął na głos. Dziadek razem z babcią- wytworną, wielkiego serca Tosh - wychowywali Pontowskiego od trzeciego roku życia. Nie pamiętał swoich rodziców. Ojciec Matta zginął w Wietnamie, w 1968 roku. Jego F-4C Phantom uderzył w jedno z tamtejszych wzgórz, zamieniając się w kulę ognia. Matka nigdy nie otrząsnęła się z żałoby. Dołączyła do protestujących przeciw wojnie studentów Berkeley w Kalifornii. Niestety, wciągnęła się także do młodzieżowej komuny. Narkotyki i niehigieniczny tryb życia szybko zmogły osłabiony organizm. Gdzieś w najgłębszych zakamarkach pamięci świtał Mattowi obraz jej pogrzebu. Miał wtedy pięć lat. To na Tosh spoczęło wytłumaczenie mu, że oboje jego rodzice padli ofiarą tragedii, którą nazwano wojną w Wietnamie. Podczas ostatniego roku prezydentury Zacka Pontowskiego Tosh zabrała okrutna choroba o nazwie toczeń rumieniowaty. Teraz odszedł także Zack. Matthew Zachary Pontowski III podniósł pierwszy dokument ze stosu przygotowanych, spojrzał na niego, a potem wrzucił z powrotem do pojemnika. Sprawa może zaczekać. No dobrze, nadszedł czas podjęcia decyzji, pomyślał Matt. Bądź szczery wobec samego siebie. Kochasz latanie, a nie znosisz biurokracji i tych przepełnionych ambicją idiotów, którzy łażą po korytarzach Pentagonu. W takim razie co tutaj robisz? Zrób coś teraz, póki możesz jeszcze dostać przydział do jednego z dywizjonów, które posyłają do walki. Podpułkownik Pontowski wiedział jednak, jak działają mechanizmy politycznych wpływów i zdawał sobie sprawę, że jeśli złoży w tym momencie prośbę o przeniesienie gdziekolwiek, od razu zostanie do tego dorobiona odpowiednia historyjka. Czuł, że to wszystko nie jest fair. Zabierze stanowisko dowódcy jakiemuś innemu pilotowi, który jest sercem i duszą oddany lataniu i desperacko próbuje zrobić karierę w zmniejszonych po zakończeniu zimnej wojny Siłach Powietrznych. Jednak Matt chciał, żeby oceniano go według własnych zasług. Choć wiedział równocześnie, że ślad politycznych wpływów dziadka będzie ciągnął się za nim do końca życia, niezależnie od tego, co będzie robił. Mimo wszystko każdy zmysł mówił mu, że musi, po prostu musi uciec od papierkowej roboty, albo w ogóle wystąpić z wojsk lotnictwa Matt sięgnął po słuchawkę i wystukał numer swojego kumpla z dwumiejscowego samolotu, który pracował teraz w Centrali 13 Personelu Rezerwy Sił Powietrznych w Denver. To stamtąd zarządzano rezerwą amerykańskiego lotnictwa. Tylko Furry będzie wobec niego uczciwy. - Słuchaj, Amb - odezwał się Matt - czy mógłbyś pomóc staremu kumplowi w potrzebie? Dziesięć minut później Pontowski rozłączył się i zadzwonił do Shoshany. Spytał ją, co myśli o tym, żeby przeniósł się w nowe miejsce - do Bazy Sił Powietrznych Whiteman w stanie Missouri. Oznaczało to, że Matt występuje z czynnej służby i staje się oficerem rezerwy. Miało to jednak i swoje dobre strony. Czwartek, 28 grudnia Hanoi, Wietnam - Chcę go natychmiast widzieć. Czterej strażnicy popatrzyli na kilkunastoletniego chłopaka, zdumieni jego rozkazującym tonem. - Oczywiście - odezwał się sierżant, ku własnemu zdziwieniu gotów spełnić usłyszane żądanie. Skinął na pozostałych trzech, żeby trzymali się z tyłu. Obawiał się, że któryś z nich mógłby dać upust odwiecznej wrogości, jaką żywią Wietnamczycy w stosunku do Chińczyków. Mogły z tego wyniknąć wyłącznie kłopoty, ponieważ zwierzchnicy sierżanta traktowali tego chłopaka jak jakiegoś dygnitarza. A poza tym, czy to ważne, dlaczego chiński szczeniak interesuje się Amerykaninem, uwięzionym od ponad roku? Sierżant poprowadził małą grupkę ciemnym korytarzem, machinalnie licząc grube drewniane drzwi mijane po lewej. Zastanawiał się jednak, dlaczego on, bohater Wietnamu, ma płaszczyć się przed tym chudym smarkaczem. W końcu walczył z Amerykanami w la Drang, kiedy nie był starszy niż ten tutaj; zabił wielu żołnierzy Południa podczas ofensywy Tet i wraz ze zwycięską armią wmaszerował do Sajgonu w 1975 roku. A teraz, dwadzieścia lat później, prawie kłaniał się chińskiemu chłopcu, który wyróżniał się tylko przenikliwym wzrokiem i władczym sposobem bycia. Zabij tego sukinsyna!... - przyszło mu do głowy. Szybko jednak odegnał tę myśl. Zbyt wiele mógł przez to stracić. - To tutaj - powiedział, zatrzymując się przed czwartymi z kolei drzwiami. Przekręcił klucz w zamku, odciągnął potężną zasuwę, pociągnął drzwi i poświecił do środka latarką. W celi, na betonowej półce, która służyła za posłanie, siedział w pozycji kwiatu lotosu olbrzymi mężczyzna. Twarz o wschodnich rysach była spokojna; nie zwracał uwagi na panującą wokół ciemność i wilgoć. - Ty świnio! - zawołał sierżant. - Znasz zasady. Siadać prosto na posłaniu, stopy na podłodze. - Więzień zamrugał oczami, podrażnionymi ostrym światłem. Dowódca straży zdawał sobie sprawę, że chłopak wyczuwa jego obawę przed potężnym mężczyzną; oświetlił więc latarką miejsce na podłodze, w którym tamten miał postawić nogi. Pokazał w ten sposób, kto tu rządzi. 14 Więzień powoli przyjął pozycję, której od niego zażądano. Tymczasem przez podłogę przebiegł szczur, posuwając się wzdłuż kamiennego „łóżka", tuż za bosymi stopami uwięzionego. Nagle prawa ręka mężczyzny wystrzeliła w dół z nieprawdopodobną szybkością, łapiąc szczura za kark i łamiąc go. Chłopak był oszołomiony. Więzień rzucił martwego gryzonia pełnym gracji ruchem w kąt celi. Latarka oświetliła leżący tam stos zdechłych szczurów. - W ten sposób się zabawia — wyjaśnił sierżant. Chłopak przyjrzał się uważnie Amerykaninowi. To, co o nim usłyszał, nie było przesadzone - więzień musiał mieć ze dwa metry wzrostu i nawet teraz, wychudzony, ważył jeszcze z dziewięćdziesiąt kilo. - Przynieście jakieś przyzwoite jedzenie - odezwał się Chińczyk. - To tylko doda mu sił - zaprotestował sierżant. - Chcę z nim porozmawiać. Sam na sam. - Przepisy nie pozwalają. - Chłopak patrzył jednak na podoficera niewzruszenie, tak że ten w końcu ustąpił i powiedział: - Przyniosę coś do jedzenia. -Wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi; zapalił jeszcze światło. - Powiedzieli mi, że mówi pan trochę po kantońsku - odezwał się przybysz w tym dialekcie. - Przybyłem tu, żeby pana uwolnić. Zapadła cisza. Wreszcie więzień odwrócił się i zlustrował chłopca od stóp do głów. - Dziękuję. Jestem wdzięczny - powiedział. Miał zdumiewająco łagodny, miękki głos, zupełnie nie pasujący do potężnej budowy ciała. Właściwie ledwie go było słychać, bo z trudem dobierał chińskie słowa. Nie znał ich zbyt wiele. -Nie jesteś Wietnamczykiem - dodał. - Nie - odparł chłopak, tym razem po angielsku. — A po pana mowie można poznać, że nie jest pan Chińczykiem. Mężczyzna pokręcił dużą głową. Nie widział powodu, żeby tłumaczyć, że urodził się na wyspie Maui, a krew w jego żyłach jest na wpół hawajska, na wpół japońska. Nie, nie był Chińczykiem, coś mu jednak mówiło, że powinien być szczery wobec tego dziwnego wyrostka, który dotarł aż do jego więzienia w Hanoi. To nie był taki sobie zwykły chłopak. - Jeśli tylko wydostanę się z tej celi, spróbuję uciec - oznajmił więzień. - To nie będzie potrzebne. - Chłopak uśmiechnął się. - Będziesz wolny, gdy tylko wydostaniemy się z Wietnamu. - Dlaczego przyjechałeś aż tutaj? Po co to wszystko robisz? Przecież nawet mnie nie znasz. - Potrzebna mi pomoc Wietnamczyków w pewnej sprawie. Pewien dygnitarz wspomniał mi o panu podczas... hmm... rozmowy. I pomyślałem sobie, że może pan zechce nam pomóc. - Jakim „nam"? - spytał mężczyzna. Ile powinienem powiedzieć mu o nas? - zastanawiał się młody człowiek. Jego rozmówca urodził się jako Amerykanin, a nie Chińczyk. Czy będzie miało dla niego znaczenie, kiedy usłyszy, że musimy starać się pokierować własnym losem i zaryzykować życiem, stając do walki ze skorumpowanym rządem? Może na razie najprostsza odpowiedź będzie najlepsza? 15 - Nam, Chińczykom - odparł - A gdybym nie zechciał? - Pozostanie pan wolnym człowiekiem Przewieziemy pana do Hongkongu Nastała kolejna chwila ciszy - Jak się nazywasz? - zapytał w końcu Amerykanin - Zou Rong Więzień uśmiechnął się - Myślałem, że Zou Rong umarł w więzieniu ponad dziewięćdziesiąt lat temu Miał wtedy dziewiętnaście lat - Jestem zdziwiony, że Amerykanin zna to imię - odpowiedział Zhou -Przybrałem je, ponieważ moje nie znaczyło nic, a poza tym jestem do niego podobny na zdjęciu Jednak jestem aż o dziewięć lat starszy - Wyprowadził mnie pan w pole, panie Zou - Więzień wstał zwinnym ruchem, widać było, że podjął jakąś decyzję Będę wdzięczny, jeśli zdoła mnie pan stąd wyciągnąć, jednak zanim zdecyduję się, czy wam pomogę, muszę mieć więcej informacji - To jedyna rozsądna decyzja - przyznał Zou - Nigdy nie zdradził pan Wietnamczykom swojego nazwiska - dodał - Czy musi nadal pozostać tajemnicą? Więzień rozważył odpowiedź z niewzruszonym wyrazem twarzy - Victor Kamigami - Służył pan w Armii Stanów Zjednoczonych? - spytał Rong Odpowiedziało mu kiwnięcie głową - W jakiej randze? - Na to nie dostał już odpowiedzi Poniedziałek, 8 stycznia The Executive Office Building Waszyngton, USA Kobieta weszła do sali konferencyjnej Było jeszcze wcześnie Zajęła miejsce na końcu długiego stołu Mazie Kamigami była niska i tęga Jak zwykle, miała na sobie wygodny, ale bardzo nieciekawy szary kostium Usadowiła swoje krępe ciało na krześle Nie dotykała stopami podłogi Najej pucołowatej, choć ładnej twarzy widać było frustrację z tego powodu To przez moich japońskich przodków, pomyślała Dobrze byłoby, żeby zaczęto zauważać, że w Waszyngtonie nie pracują sami wysocy ludzie Stwierdziłajednak, że jej miejsce wprost idealnie nadaje się do obserwowania urzędników, prześcigających się ukradkiem w tym, który z nich zajmie krzesło bliższe nowo mianowanego doradcy do spraw bezpieczeństwa, Williama Gib-bonsa Carrolla Mazie widziała, jak starzy urzędnicy tańczą wokół Carrolla, starając się wkraść w jego łaski Oto wkroczył James Finlay, prawdziwy weteran, szef biura, którego Carroll odziedziczył po poprzedniku Każdy chce tu wskoczyć chociaż o szczebelek wyżej, pomyślała Wchodzący ignorowali Mazie, ponieważ zajęte przez mią krzesło znajdowało się daleko od miejsca, w którym zasiadał Carroll Położenie geograficzne 16 względem najbardziej zaufanego doradcy prezydenta Stanów Zjednoczonych nie było tym, co niepokoiło Mazie najbardziej Martwiła się za to, że podobno Finlay nazywa ją Jędzą Jeden z podwładnych Finlaya rzucił na stół broszurki z porządkiem posiedzenia, nie troszcząc się bynajmniej o to, żeby rozdać je siedzącym Mazie zsunęła się więc z krzesła i podała każdemu egzemplarz Teraz sala wypełniała się juz szybko Ostatnim z wchodzących był Went-worth Hazelton Rozejrzał się, zmartwiony, że wszystkie korzystne miejsca już zajęto Westchnął] zajął ostatnie wolne krzesło, obok Mazie Hazelton miał wszystkie cechy, jakich wymaga się od członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego znakomite pochodzenie - małżeństwo jego rodziców połączyło ze sobą najlepsze rodziny Bostonu i Filadelfii, odziedziczył zgromadzony kilka pokoleń temu majątek, ukończył Georgetown, specjalizując się w problematyce Bliskiego Wschodu Miał także pełną szafę garniturów z Savile Rów, stare, ale zawsze nienagannie wypastowane buty, oraz ambitną matkę Trafił mu się po mej naprawdę wspaniały wygląd i gęste, ciemne włosy, strzyżone na podobieństwo fryzury Kennedy'ego Matka była pewna, że przed Went-worthem stoi wielka przyszłość Syn zgadzał się z nią, choć w tej chwili widział przed sobą dwie przeszkody Po pierwsze miał dwadzieścia pięć lat, a to było mało, jak na członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego Po drugie - musiał siedzieć koło Jędzy - Masz dzisiaj coś dla pana Carrolla? - zagadnął ją, próbując być towarzyski Chciał przy okazji pokazać, że rozmawia także z mniej ważnymi członkami Rady, nawet z tymi, o których chodzą plotki, że przestaną w niej zasiadać - Jestem ostatnia w kolejności - odpowiedziała - Och w takim razie, nic ważnego - Słychać było, że Hazelton się ucieszył - Kto wie? - wyraziła wątpliwość Mazie Zdusiła w sobie to, co naprawdę miała ochotę powiedzieć Co za banda idiotów, pomyślała Bili Carroll umie ocenie, która z przekazywanych mu informacji jest naprawdę ważna To prawda, że wydziałowi Mazie - Dalekiemu Wschodowi - nie poświęcano ostatnio zbyt wiele uwagi Mazie ufała jednak Carrollowi i była pewna, że wysłucha jej, kiedy wydarzenia będą wymagać jego - a w związku z tym i prezydenta - uwagi - Śmiesznie będzie - podtrzymywał rozmowę Hazelton Teraz mówił swobodnym tonem dobrze poinformowanego członka grupy, która decyduje o wszystkim - To Finny - użył zdrobnienia, którego pompatyczny Finlay nie znosił -powinien był zostać mianowany prezydenckim doradcą, a nie Carroll Nasz pan Carroll nie wie nawet, co go czeka na tym stanowisku Biedak' - Rzeczywiście tak myślisz? - upewniła się Mazie - Wiem - odparł Wentworth - Tak naprawdę to Finny będzie kierował całym biurem, tak samo jak posiedzeniami Rady Bezpieczeństwa Narodowego On będzie decydował, kto i kiedy zostanie dopuszczony do rozmowy z Carrollem -Hazelton, tak samo jak inni członkowie Rady, którzy zasiedli w niej wraz z objęciem kadencji przez obecnego prezydenta, zupełnie nie zdawał sobie sprawy ze zdolności Mazie Uważał ją za płotkę, osobę nie mającą pojęcia, czym w ogólę 17 się zajmuje. Sądził, że zasiadała w Radzie dlatego, żeby uczynić zadość „politycznej poprawności" - była kobietą i do tego Azjatką. Jednak starsi członkowie gabinetu, a co ważniejsze sam Bili Carroll, nie mieli tak niemądrych złudzeń. Finlay podniósł się z miejsca i przemówił: - Zanim przyjdzie pan Carroll, chciałbym państwa upewnić, że charakter posiedzeń mojego biura nie zmienił się. Porządek dzisiejszych obrad został ułożony z uwzględnieniem tego, co najważniejsze i będziemy obradować zgodnie z nim. Pan Carroll ma bardzo napięty terminarz, a zatem, jeśli nie skończymy na czas, zamknę posiedzenie i przełożę to, co zostanie do omówienia, na następny raz. - Jeden ze starszych panów uśmiechnął się znacząco do Mazie. Hazelton przyjrzał się porządkowi obrad. - Finny ustawił wszystko po kolei - skomentował. - Przypuszczalnie Carroll najbardziej niepokoi się Bliskim Wschodem. Postaramy się, żeby dzisiejsze posiedzenie było dla niego ciekawe. - Może nie jest zbyt mądrze mówić komuś o czymś, o czym już i tak wszystko wie - odpowiedziała panna Kamigami, podczas gdy prezydencki doradca wszedł na salę i zajął swoje miejsce. Hazelton spojrzał na nią pogardliwie. Był ekspertem od Bliskiego Wschodu i to on przygotował większość materiałów na dzisiejszy dzień. - Niechby chociaż wyglądał na doradcę do spraw bezpieczeństwa... - mruknął jeszcze Wentworth. Była to jedyna sprawa, w której mieli z Mazie zgodną opinię. Carroll był szczupły, dobrze zbudowany i miał ciemną karnację; sprawiał wrażenie raczej trzydziestopięcioletniego nauczyciela wychowania fizycznego niż byłego generała lotnictwa. Posiedzenie się rozpoczęło. Zgodnie z przewidywaniami Hazeltona, cały czas omawiano niestabilną sytuację, jaka znowu ostatnio zapanowała na Bliskim Wschodzie. Wiele pytań kierowano właśnie do Wentwortha. Zauważył, że siedzenie na końcu stołu, pośród płotek, podkreśla tylko jego ważną pozycję. Tłumaczył swobodnym tonem, jak to sprawy na Bliskim Wschodzie wkraczają w nowe stadium, w związku z rozprzestrzenianiem się islamskiego fundamentalizmu na Afrykę Północną. Mazie słuchała, choć nie zajmowała się akurat tą częścią świata. Dlatego też największą uwagę zwracała na reakcje zebranych. Wyglądało na to, że Wentworth i jeszcze paru innych „ekspertów" od Bliskiego Wschodu spędzą wiele następnych nocy ciężko pracując nad kolejnymi, opasłymi jak książki raportami dla prezydenta. ' - Co jeszcze mamy dziś w porządku obrad? - spytał wreszcie Carroll. Nikt nie spieszył się z odpowiedzią. - Sir - odezwał się w końcu Finlay - omówiliśmy już wszystkie ważne sprawy. Prezydencki doradca podniósł się więc z miejsca, zbierając się do wyjścia. W tym momencie Mazie podniosła rękę. - Na litość boską, co ty wyprawiasz?! - szepnął Hazelton. - Finny wścieknie się za to na ciebie. 18 Carroll zerknął na koniec stołu i spytał: - Co tam pani ma, Mazie? Finlay popatrzył na pannę Kamigami tak, jak gdyby chciał zabić ją spojrzeniem. - Zrobiło się już późno - powiedział. - Za dwadzieścia minut ma pan spotkanie z senacką komisją do spraw wywiadu. - Chiny dobierają się do Czwartego Smoka - oznajmiła Mazie. Jej oczy zaiskrzyły się, mimo że okrągła twarz pozostała spokojna. Carroll usiadł z powrotem. - Co ty powiesz, Mazie? Mów, co się dokładnie dzieje. - Ale senatorowie... - szepnął Finlay, pokazując wymownie na drzwi. - Niech pan przekaże im moje przeprosiny i powie, że spóźnię się piętnaście minut, Finny. Straciliśmy zbyt dużo czasu na to, co i tak jest oczywiste. Czwartek, 11 stycznia Niedaleko Bose, prowincja Guangxi, Chiny Stary człowiek i dziewczyna zbliżali się do rzeki od południa, od strony wzgórz, nie widzieli jej więc z miejsca, w którym się teraz znajdowali. Dziewczyna posuwała się naprzód w milczeniu, spoglądając od czasu do czasu na dziadka. Szli tak od wpół do szóstej rano. Była spragniona, jednak butelki z wodą skończyły się już parę godzin temu. Dziewczyna miała nadzieję, że zatrzymają się, żeby odpocząć. Ciszę niezwykle ciepłego i wilgotnego popołudnia mącił tylko miarowy chrzęst zdartych sandałów starszego człowieka. - Już prawie doszliśmy, moje dziecko - odezwał się dialektem kantońskim. Mówił słabym, urywanym głosem, głosem wiekowego starca. Dziewczyna skinęła głową, ciesząc się, że ta część ich podróży wkrótce się skończy. Li Jin Chu jeszcze nigdy w życiu nie była tak daleko od swojej małej wioski, położonej w południowej, pagórkowatej części Chin. Jej drobne ciało domagało się odpoczynku. Złapała gruby sznur, stanowiący uchwyt torby, w nieco inny sposób. Dziadek zaofiarował się, że poniesie jej bagaż, jednak Jin Chu pokręciła tylko głową. Miała w tym tobołku wszystko, co uważała za swoj ą własność, i uznała, że będzie uczciwie, kiedy sama to poniesie. Zerknęła na dziadka jeszcze raz. Jej podejrzenia potwierdzały się. Li Jiyu, który dwa dni temu skończył pięćdziesiąt osiem lat, był na skraju wyczerpania i wyglądał na osiemdziesięciolatka. - Och! - wyrwało się dziewczynie, kiedy zobaczyła jednocześnie rzekę i most. Li Jiyu uśmiechnął się. Tak właśnie sobie zaplanował. Nie spuszczał teraz wzroku z twarzy swojej wnuczki. Widział już niegdyś tę rzekę i jeszcze zobaczy ją przed śmiercią. Ostatni raz też oglądał twarz wnuczki. Przyjemnie było patrzeć na nią, kiedy ożywiałająjakaś niespodziewana radość. Li Jiyu nigdy jej już jednak nie zobaczy. Mimo wszystko, tak musi być, jeżeli Jin Chu ma przynieść swojej rodzinie honor i majątek. 19 Dziewczyna zatrzymała się i położyła tobół na ziemi Podmuch wiatru przy-kleiłjej mokrą koszulę do ciała, podkreślając małe, nie rozwinięte jeszcze w pełni piersi Wdzięcznym ruchem Jm Chu ściągnęła z głowy słomiany kapelusz Długie, czarne włosy opadły jej na plecy Li Jiyu przypominał sobie podobne sceny z przeszłości Wnuczka stanowiła jakby jedność z otoczeniem - wiatrem, wodą, nawet ziemią, pagórkami, niebem Nie widać było tylko ognia, grzmotu i deszczu To także nadejdzie, zapewniał siew myśli stary Chińczyk Nie przerywał tej urokliwej chwili, wiedział, jak bardzo jest krucha Wiatr chwytał Jm Chu za włosy i szarpał nimi, odsłaniając zarys twarzy Jaka to piękna twarzyczka, myślał sobie Li Jiyu Każdy Zhuang zwraca na nią uwagę Ileż to razy Li Jiyu zastanawiał się, jaka krew ujawniła się w twarzy jego wnuczki Każda rasa chętnie przyznałaby się do pięknych, ciemnych oczu Jm Chu, o kształcie migdałów, lśniących czarnych włosów i delikatnej buzi o wystających kościach policzkowych I z każdej rasy cos wzięła - od Chińczyków, Tajów, Malajów, pomyślał Jednak wyróżniający się urodą lud Zhuang uważał to za przekleństwo, ponieważ rdzenni Chińczycy, to znaczy naród Hań, nie ufali żadnym obcokrajowcom Uznawali za nich także Zhuang, choć są oni chyba najbardziej zintegrowaną z innymi Chińczykami mniejszością Hań stanowią dziewięćdziesiąt cztery procent ludności Chin W ciągu swojego życia Li zdążył się napatrzyć, jak traktują mniejszości narodowe Odnoszą się do nich albo z protekcjonalną tolerancją, rozbawieni ich innością, albo wręcz z otwartą wrogością Li Jiyu próbował nie martwic się podróżą do Hongkongu, jaka czekała jego wnuczkę W końcu to nie jest aż tak daleko od prowincji Guangxi, w której mieszka naród Zhuang, pocieszał się A jego wnuczka musiała znaleźć się w Hongkongu, żeby rozwinąć talenty, jakimi została obdarzona - Jm Chu - powiedział - musimy się spieszyć, żeby nie spóznić się na autobus Dziewczyna patrzyła na rozciągającą się w dole Rzekę Perłową Rozumiała ją Woda wylewała się z wąwozu na równinę tworzącą serce prowincji Guangxi W kierunku wschodnim otwierał się rozległy widok Rzeka meandrowała leniwie w stronę wielkiego miasta Guangzhou, które biali nazywają Kantonem No i ku morzu - Zapamiętam chwilę - odezwała się Jm Chu - kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Rzekę Perłową Wzrok dziewczyny skupił się teraz na położonym w dole moście Była to prosta, jednoprzęsłowa konstrukcja Łuk podtrzymujący stalowe dźwigary zakotwiczony był w solidnych betonowych fundamentach po obu stronach rzeki Górą biegło pojedyncze pasmo ruchu Samochody i piesi mogli w ten sposób przedostać się ponad wąwozem i wkroczyć od wschodu do prowincji Yunnan Most stanowił główne połączenie w ruchu lądowym pomiędzy dwiema prowincjami, zakłócał jednak piękno, nieskazitelną harmonię okolicy Drobne ciało dziewczyny napięło się, kiedy zwróciła uwagę na strumień ciężarówek, pieszych i rowerów, posuwających się mostem - Dziadku, czy ten most zbudowali obcokrajowcy'' - spytała - Z tego co słyszałem, zbudowali go inżynierowie z Pekinu Pomagali im jacyś obcokrajowcy, ale nie wiem skąd, wiem tylko, ze byli biah 20 - Czy ludzie z północy to też obcy? -TonaiodHan Niektórzy uważają ich za obcy naród - Stary Chińczyk nie mógł powstrzymać ciekawości - A dlaczego pytasz*? - Ten most jest zbudowany w niedobrym miejscu Roi się tu od rozzłoszczonych smoków Pomarszczony Azjata aż się wzdrygnął na myśl o tym, ile złego może spowodować nawet jeden rozzłoszczony smok A Jm Chu powiedziała wyraźnie, że jest ich wiele - Mówią, że miejsce na most wybierał mistrz jeng shui, sprowadzony specjalnie z Kantonu - Pomylił się, dziadku - Czy smoki złoszczą się na nas? Na Zhuang"? - zapytał ostrożnie Li Jiyu - Nie Tylko na obcych Chodźmy na drugą stronę, żeby nie spóźnić się na autobus Li Jiyu nie sprzeczał się z wnuczką W autobusie mogą siedzieć obcy, a on nie miał zamiaru ryzykować wywołania gniewujakiegos smoka CZĘŚĆ PIERWSZA Wyjątek z Dziennego Raportu Prezydenckiego Poniedziałek, 8 stycznia POTWIERDZONO DZIAŁALNOŚĆ RUCHU DYSYDENCKIEGO W POŁUDNIOWEJ CZĘŚCI CHIN. Niezależne źródła potwierdzają istnienie ruchu dysydenckiego w Regionie Autonomicznym Guangxi - Zhuang (prowincja Guangxi). Według doniesień, przywódcajest młodym, charyzmatycznym człowiekiem; działa pod przybranym nazwiskiem Zou Rong. Dokładna siła ruchu nie jest znana, jednak dobrze poinformowani analitycy nie obawiają się w tej chwili zagrożenia stabilności politycznej w tym regionie. Rozdział pierwszy Piątek, 12 stycznia Knob Noster, stan Missouri, USA - Knob Noster? - powtórzyła Shoshana tonem, w którym słychać było niedowierzanie. Pokręciła głową, przyglądając się miasteczku położonemu niedaleko Bazy Sił Powietrznych Whiteman. - Lepiej uważaj, bo przegapisz - odparł Matt. Zapadło milczenie. Chyba byli już zmęczeni długą podróżą z Virginii. Pontowski wyciągnął rękę i pogłaskał żonę po policzku. Złapała jego dłoń i przytuliła do policzka. Matt podziwiał ją, że potrafiła zachować spokój i pogodny nastrój walcząc z niespokojnym dzieckiem przez półtora tysiąca kilometrów - licznik wskazywał tysiąc pięćset osiemdziesiąt dwa kilometry od Waszyngtonu. Podróż była jednak przyjemna. Podpułkownik spojrzał na najmłodszego członka klanu Pontowskich. Mały Matt spał sobie, zwinięty w kłębek na tylnym siedzeniu niewielkiej furgonetki. Nie mogę w to uwierzyć, pomyślał jego ojciec, kiedy śpi, wyglądajak aniołek. - Knob Noster - zaczął wyjaśniać Pontowski - to takie typowe miasteczko rolnicze Środkowego Zachodu. - Nie wiedziałam, że Missouri zalicza się do Środkowego Zachodu ~ przyznała Shoshana. - Zależy, z kim rozmawiasz... - Ech, wy, Amerykanie; nigdy nie możecie rozstrzygnąć najbardziej podstawowych kwestii - powiedziała żartobliwie. - Chyba masz rację - zgodził się Matt. - Ty też - dodała. Widać było, że jest rozbawiona. Decyzja męża o porzuceniu czynnej służby i objęciu dowództwa Trzysta Trzeciego Dywizjonu Myśliwskiego rezerwy wprawiła ją w zakłopotanie. Nie protestowała jednak; przypominała mu tylko wesołym tonem jego własne wcześniejsze komentarze na temat samolotów, na których latano w Trzysta Trzecim, A-10 Thunderbolt II. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła tę maszynę, jej poczucie estetyki doznała szoku. „Nic dziwnego, że nazywacie je Warthog, czyli «Pryszczata Świnia» - powiedziała wtedy. - Dlaczego chcesz latać czymś takim?" 25 Matt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Zwłaszcza, że „Świnie" - a przecież Thunderbolt znaczy „Piorun" - były już wycofywane ze służby. Trzysta Trzeci był jednym z ostatnich dywizjonów, które ciągle jeszcze używały tych samolotów. Jednak Ambler Furry - kolega Pontowskiego z dwumiejscowego F-15E -przekonał go, że A-10 wcale nie jest taką złą maszyną i że latanie na nim może być interesujące. Po rozmowie z Shoshaną podpułkownik wypełnił odpowiednie papiery i posłał je najzwyklejszymi, oficjalnymi kanałami. Ani razu nie dzwonił do któregoś z wysoko postawionych znajomych, żeby zawiadomić go o swoim zainteresowaniu nowym przydziałem. Dostał go z dwóch powodów - po pierwsze, nazwisko Pontowski jednak coś jeszcze znaczyło; po drugie - bardzo niewielu wysoko wykwalifikowanych pilotów było zainteresowanych dowodzeniem dywizjonu składającego się z łatwych do zestrzelenia gratów, które i tak za parę lat pójdą na wielkie cmentarzysko samolotów w bazie Davis-Monthan w pustynnym stanie Arizona. Matt miałby silną konkurencję, gdyby maszyny Trzysta Trzeciego miały zostać zastąpione nowymi. Jednak sam dywizjon miał być zlikwidowany wraz z wycofaniem jego A-10 ze służby. Mimo wszystko Pontowski dostał przydział na stanowisko pilota i będzie latał przynajmniej przez rok czy dwa. Potem poszuka sobie innego zajęcia, z dala od polityki i Sił Powietrznych. Pocieszał się, że i tak latanie na myśliwcach to zajęcie tylko dla młodego człowieka. Przez następnych parę lat obstawał przy tym, twierdząc, że najlepiej odejść będąc u szczytu chwały. Jednak Shoshana wiedziała, o co tak naprawdę chodzi, chociaż nigdy tego nie mówiła - chyba że Matt sam dotknął tej sprawy. Po prostu miłość podpułkownika Pontowskiego do Sił Powietrznych wygasła. - Przypuszczam, że jutro pójdziesz już do pracy - odezwała się Shoshana -chociaż to sobota. - W ten weekend siły rezerwy mają tak zwane Szkoleniowe Zjazdy Jednostek. To dobra okazja, żebym poznał swoich ludzi. - Wy, Amerykanie, jesteście tacy zabawni. W tygodniu pracujecie, a w weekendy bawicie się w wojsko. - Przynajmniej wracamy potem do domu spragnieni swoich kobiet. - Och; nie musisz mi tego mówić... Piątek, 12 stycznia Kansas City, stan Kansas, USA Sekretarka dopadła Johna Leonarda, zanim zdołał uciec z pokoju nauczycielskiego na parking. - Proszę pana - zawołała - dyrektor prosi pana do siebie. - Rozejrzała się konspiracyjnie po pustym korytarzu i dodała półgłosem: - Nie chodzi o to, o czym pan myśli. Jeszcze nie wybrali szefa nauczycieli angielskiego. Ciągle ma pan szansę. Chodzi o Ratloffów. Przyszli tu... razem z prawnikiem. 26 John Leonard zerknął w stronę drzwi prowadzących ku wolności. Miał szczerą ochotę stąd zwiać. Był nauczycielem w Green Yalley High Schooł -jednej z bardziej prestiżowych szkół średnich okręgu Johnson. Znał tego prawnika i Ratloffów. Skoro przyszli razem, oznaczało to duże kłopoty, może nawet sprawę w sądzie. - Troy też przyjechał? Sekretarka potrząsnęła głową. - Nie. Nikt nie jest w stanie zapanować nad tym chłopakiem. - Przerwała na chwilę, po czym zapytała: - Co mu pan zrobił, że tak się na pana wściekli? - Spytałem Troya, kiedy mogę się spodziewać pracy semestralnej, którą miał napisać dwa tygodnie temu. Troy odpowiedział, pamiętam dokładnie: „Nie twój pierdolony interes. Jak będę chciał, to mogę nie zdać i żaden palant nie będzie mi mówił, co mam robić z moim własnym czasem!" - Leonard wziął milczenie sekretarki za dobrą monetę. - To nie jest zbyt dobra metoda przekonywania nauczyciela... - A co pan mu odpowiedział? - zainteresowała się starsza pani. - Powiedziałem tak: „Możesz sobie spędzać czas na paleniu trawki, wdychaniu koki, biciu dziewczyny i rozbijaniu samochodów, jeśli tylko tak ci się podoba. .. ale zapewniam cię, że każdy pieniek jest bardziej inteligentny od ciebie". Sekretarka wydęła usta. - Troy rzeczywiście robił w tym semestrze wszystko, o czym pan wspomniał; a głupi jest jak stołowa noga. Niestety, w dzisiejszych czasach mało kto chce znać prawdę o sobie. - Westchnęła. - Obawiam się, że prawnik oznacza proces. Jeśli pan sobie życzy, powiem im, że pan już wyszedł. Może wyrwę pana chociaż na moment z paszczy lwa. Leonard zastanowił się nad usłyszaną propozycją. Sprawa odwlekłaby się co najmniej do poniedziałku. - Cóż, pierwszy lew zawsze dopadał najgrubszego chrześcijanina... - mruknął. - Smakowity z pana kąsek!... - odparła kobieta niedwuznacznie. Leonard poczuł się fatalnie - w ciągu ostatnich kilku lat stał się pulchny niczym ziemniaczana klucha. Jego twarz zatraciła szczupłe, wyraziste rysy i przybrała okrągły, nieciekawy wygląd. Przynajmniej nie wyłysiał ani trochę; ciemne włosy tylko na skroniach posrebrzyło kilka kosmyków siwizny. Gdyby spojrzał teraz w lustro, zgodziłby się z sekretarką- świetnie nadawał się na przekąskę dla wygłodniałego lwa. Zerknął w stronę otwartych drzwi wyjściowych. Znów odczuł dawne pragnienie rzucenia pracy i wyjechania dokądkolwiek. Z drugiej strony, John Leonard nigdy jeszcze w życiu nie wycofał się przed czekającą go konfrontacją... Wreszcie podjął decyzję. - Dziękuję pani. Do zobaczenia w poniedziałek. - To powiedziawszy wypadł pędem na dwór. Sara Waters stała w sypialni przed wielkim lustrem i starannie oceniała własny wygląd. Nie był on dla niej powodem do dumy ani do zbytniego niepokoju; po prostu sprawdzała, jak na niej leży nowy mundur. Matka przerobiła go jej 27 trochę, tak że błękitna bluza idealnie przylegała do talii, a granatowa spódnica spływała prosto, bez fałd Jedynym ustępstwem na rzecz próżności był rąbek tej spódnicy, podniesiony odrobinę wyżej niż zezwalał regulamin Ukazywał jednak piękne nogi Sary -Wyglądasz wspaniale-oceniła Melissa jej dziesięcioletnia córka -O wiele lepiej niż w tej żałobie - W żałobie? - Sarę rozbawił komentarz dziewczynki - Melisso, przecież nigdy nie nosiłam żałoby Gdzie właściwie spotkałaś się z tym słowem? - Czytałam o tym ostatnio w jednym z romansów babci No tak Melissa miała niezaspokojony apetyt na książki i czytała wszystko, co tylko wpadło jej w ręce Sara i jej matka miały pełne ręce roboty, próbując kontrolować to, co Melissa czyta Martha Marshall - matka Sary - była jedyną babcią, jaką dziewczynka znała Starsza pani uwielbiała historyczne romanse - Czy wchodziłaś do pokoju babci bez zaproszenia? - upewniła się pani Waters Wiedziała, że córeczka jej nie okłamie - Oczywiście, że nie, mamusiu - Dziewczynka powiedziała to niemal urażonym tonem - Wiem, że mi nie wolno - Sara pomyślała, że jej dziecko mogłoby zostać aktorką - Babcia pozwoliła mi przeczytać tę książkę - Teraz Melissa była już w pełni usprawiedliwiona Zarówno Sara Waters, jak i jej matka były wdowami Mieszkały razem od chwili przyjścia na świat Melissy Dobrze im się ze sobąukładało, potrafiły połączyć swoje wychowawcze talenty opiekując się dziewczynką Czasem Sara Waters myślała sobie, ze może odnoszą w tej dziedzinie aż zbyt duże sukcesy, gdyż Melissa dojrzewała szybciej niż jej koleżanki Teraz dziewczynka popatrzyła na matkę badawczo Od czasu do czasu oceniała jej wygląd Sara Waters miała metr siedemdziesiąt dwa wzrostu i wspaniałą figurę - nigdy nie przestała ćwiczyć Córka uważała, że mama ma odrobinę za duże piersi, nie protestowała natomiast, że Sara rozjaśnia włosy o jeden ton I tak była naturalną blondynką, bez jednego siwego włosa Tylko małe „kurze łapki" w kącikach oczu zdradzały, że pani Waters ma równo czterdzieści lat Melissa zdecydowała teraz, że mama wygląda co najmniej na piątkę Nie - zreflektowała się - chyba nawet na szóstkę - Nie są ciebie warci - zawołała, wypadając z pokoju Sara pokręciła tylko głową Kończyła się właśnie pakować Wyjeżdżała na Szkoleniowy Zjazd Jednostki do bazy lotniczej Whiteman Jak dotąd, nie żałowała, że wstąpiła do Rezerwy Sił Powietrznych, wracając w ten sposób do swojego dawnego zawodu W miarę jak Melissa rosła, Sara zauważała, że ma coraz więcej wolnego czasu z początku zgłosiła się do kilku organizacji charytatywnych, jakie funkcjonują w Kansas City, jednak Martha z Melissą naradziły się w sekrecie i postanowiły namówić Sarę, żeby wstąpiła do Rezerwy Sił Powietrznych Tam mogła lepiej spożytkować swoje umiejętności Tak naprawdę babcia i wnuczka miały nadzieję, że pozna tam jakiegoś interesującego mężczyznę Obie były przekonane, że zbyt długo pozostaje wdową Rzadko się zdarzało, żeby poznawała kogoś nowego, kiedy nawet tak było, mężczyzna okazywał się -jak to określała Melissa - „lalusiem" 28 Z początku Sara zawahała się, kiedy usłyszała tę „rodzinną" propozycję Przypomniały jej się jednak lata spędzone w Siłach Powietrznych Pamiętała je tak dobrze - zarówno radości, jak i boie Kiedy w randze kapitana służyła w Pentagonie, poznała Anthony'ego Wa-tersa, nazywanego Muddy Muddy był pilotem myśliwskim, znakomitym pilotem Powoli ich znajomość zaczęła przeradzać się w trwały związek, choć Muddy zachowywał z początku rezerwę, niepokojąc się dużą różnicą wieku pomiędzy nimi Wspominał też swoją pierwszą żonę i dziecko, którzy wiele lat wcześniej zginęli w wypadku samochodowym Sara zdołała przełamać tę barierę po prostu uwodząc Watersa Czasami przyznawała sama przed sobą, że właściwie zaciągnęła Muddy'ego do łóżka, a potem zaproponowała mu małżeństwo Kiedyś będzie musiała opowiedzieć Melissie, jak to było, może zajakieś dziesięć lat Małżeństwo okazało się dla Muddy'ego punktem zwrotnym w karierze -wkrótce został dowódcą Czterdziestego Piątego Taktycznego Skrzydła Myśliwskiego Składało się ono z młodych, niedoświadczonych, choć pełnych zapału i odwagi pilotów, i starzejących się maszyn typu F-4E Phantom Sara pamiętała tych ludzi, ich twarze, osobowości, nazwiska Nigdy nie potrafi zapomnieć Billa Carrolla albo Jacka Locke'a Przed Muddym postawiono zadanie doprowadzenia formacji do porządku, zamienienia tej zbieraniny rozwydrzonych chłopaków w sprawną, bojową machinę Nie było to łatwe Sara patrzyła bezsilnie, jak jej mąż się starzeje, targany poczuciem odpowiedzialności za życie tak wielu ludzi Zaszła w ciążę i to pomogło Anthony'emu zachować psychiczną równowagę i spokój Na dwa miesiące przed urodzeniem się Melissy, Muddy zabrał swoich żołnierzy na krótką, ale okrutną wojnę i zginął, próbując wydostać ich z opałów Jack Locke był tym, na którego barkach spoczęło uratowanie ostatnich Phan-tomów i ich pilotów z płonącej bazy Tuż przed śmiercią Muddy zdążył przekazać Jackowi dowództwo Sara często przypominała sobie opowieść o mitycznym feniksie, który odradza się z popiołów, spalony we własnym gnieździe Mitygowała się potem, ze myśli o takich bzdurach Przecież tak naprawdę wszyscy ci ludzie zginęli - Muddy, potem Jack Locke Jeden Bili Carroll żył do tej pory Pamiętała jednak każdego To właśnie do Billa Carrolla Sara zwróciła się w końcu o poradę, kiedy zastanawiała się nad powrotem do lotnictwa Carroll, przejeżdżając przez Kansas City, zatrzymał siew mieście i zaprosił ją na obiad Melissa oczywiście od razu zaczęła przepowiadać związek Sary i Billa, ciesząc się, że jej mama znalazła kogoś takiego Musiała więc wytłumaczyć córce, że Carroll jest żonaty i szczęśliwy w małżeństwie Nadzwyczaj rozczarowało to Melissę Bili tymczasem przedstawił Sarze różne możliwości zatrudnienia w Siłach Powietrznych, między innymi zaproponował jej objęcie stanowiska oficera sztabowego w należącym do rezerwy Trzysta Trzecim Skrzydle Myśliwskim, stacjonującym w niezbyt odległej bazie Whiteman, w stanie Missouri Im dłużej Sara Waters zastanawiała się nad tym wszystkim, tym większą miała ochotę wrócić do wojska Odezwała się w niej dawna potrzeba służenia krajowi Zasiliła więc rezerwę Sił Powietrznych 29 - Wyglądasz naprawdę wspaniale - powiedziała teraz Martha Marshall, budząc córkę z rozmyślań. Pani Marshall w wieku sześćdziesięciu trzech lat tryskała energią, zdrowiem i inteligencją. - Zrobisz wrażenie na swoim nowym dowódcy. Sara zatrzasnęła neseser. - Mam nadzieję, że zrobię na nim większe wrażenie, jeśli będę dobrym oficerem sztabowym. - Mimo wszystko, kochanie - nie dawała się zbić z tropu Martha - pierwsze wrażenie zawsze jest bardzo ważne. Słyszałaś już, kto to ma być? - Nie widziałam tego nigdzie na piśmie, ale chodzą plotki, że nowym dowódcą skrzydła jest podpułkownik Matthew Pontowski. - Pontowski? Czy to czasem nie wnuk zmarłego prezydenta? Ten, który wygłaszał w telewizji mowę pogrzebową? - Tak, mamo; to właśnie on. Martha usłyszała w głosie swojej córki zdenerwowanie. - Wydajesz się tym zaniepokojona... - zagadnęła. - Owszem. To on jest tym pilotem, który zabił Jacka Locke'a. Dziewięcioletni samochód Johna Leonarda - prawdziwy gruchot - zarzęził, skręcając na podjazd przed domem swojego właściciela. Skutki zim panujących w Kansas City dawały o sobie znać - podwozie było przerdzewiałe. Wóz nadawał się już na złomowisko. - Jeszcze rok, tylko jeden rok - błagał Leonard swój pojazd - a potem wyprawię ci piękny pogrzeb, dobrze? John zdziwił się, widząc nowiutkiego jaguara żony w garażu. W piątki Mar-cy wracała zwykle do domu dopiero po siódmej. Leonard posiedział chwilę w samochodzie, szukając w myśli słów, które złagodzą to, co ma jej do przekazania. A zresztą nieważne, co powiem, pomyślał sobie. I tak nie spodoba jej się to, co usłyszy. Wszedł do kuchni, rzucił teczkę na krzesło i otworzył lodówkę. Rhonda -gosposia - wyczyściła ją najwyraźniej z całego jedzenia; jeśli były tam jakieś resztki, to je wyrzuciła. Johnowi nie pozostawało więc nic innego, jak wziąć sobie piwo. Rozluźnił krawat i ruszył ku schodom. W jego domu - starannie wyremontowanym budynku z epoki wiktoriańskiej - panował, jak zwykle, idealny porządek. Wszystko to dzięki staraniom Rhondy. Jednak takie wnętrze robiło na Leonardzie wrażenie zimnego. Wolałby trochę bałaganu, w którym miło by było mieszkać. Od lat nie był w stanie przeforsować pomysłu zmiany mieszkania. W miarę upływu czasu czuł się coraz bardziej jak utrzymanek własnej żony; ktoś, kogo ma się przy sobie ot tak, dla kaprysu. Żona była wziętym chirurgiem plastycznym i zarabiała bardzo, bardzo dobrze. Ilu ludziom naciągnęła skórę na twarzy, żeby naprawić fundamenty? - zastanawiał się. Ilu kobietom powiększyła piersi, żeby przerobić salon? Marcy miała prawdziwą obsesję na punkcie tego domu. Teraz uszu Johna doleciał szczęk przyrządu do ćwiczeń. Drugą obsesją Marcy było jej 30 własne ciało. Leonard wszedł na górę. Od razu poczuł nachodzące go ostatnio tak często znużenie. - Już prawię kończę - oznajmiła żona na powitanie. -I jak, dostałeś awans? -Marcy pracowała nad swoimi nogami, wyciskając żeliwne sztabki. John nie odpowiadał. Patrząc na ćwiczącą żonę, poczuł przypływ pożądania. Szkoda gadać, Marcy miała fantastyczne ciało; nigdy nie przestał jej pragnąć. Choć teraz i to wydawało się przemijać... - Nie było o tym mowy - powiedział wreszcie. - Mamy na głowie inny problem. Przyszli rodzice jednego chłopaka i przyprowadzili ze sobą prawnika... -John opowiedział żonie o Troyu Ratloffie. - Popraw mnie, jeżeli nie mam racji - odezwała się Marcy ze złością. -Jeżeli się nie mylę, miałeś zostać szefem nauczycieli angielskiego, a nie wylecieć z pracy, prawda? - Leonard pociągnął tylko długi łyk piwa. - Chcesz w końcu zostać dyrektorem czy nie? Ile czasu masz jeszcze zamiar tkwić w tym swoim gównie? Kiedy dostaniesz wydział angielskiego, to będzie odskocznia na stanowisko... - Urwała. Przeprowadzili już na ten temat Bóg wie ile rozmów. - Ty wcale nie chcesz być dyrektorem, prawda? Wolisz siedzieć do końca życia w tej cholernej klasie... i latać w każdy weekend, kiedy tylko masz wolną chwilę! - To nie tak... - próbował zaprotestować John. - Akurat! - Marcy zerwała się i wbiegła z siłowni do sauny, zdzierając z siebie trykot. - Słuchaj, nie kłóćmy się już, dobrze? Na weekend lecę na kongres chirurgów plastycznych do St. Louis. Michael zaproponował mi, że zawiezie mnie dzisiaj wieczorem. - Swoimi „Królewskimi Liniami"? - Pewnie. - Marcy stała nago w drzwiach i gapiła się na męża. - Zazdrościsz, co? Widać cię wkurza, że Michaela stać na własny samolot, którym może sobie latać, kiedy mu się spodoba!... Leonard miał ochotę wyjaśnić żonie, że Michael nie ma pojęcia, co należy robić, żeby samolot utrzymał siew powietrzu. Leciał raz z tym chirurgiem i przyglądał się mu. Facet siedział w lewym fotelu i udawał pilota, podczas gdy jego „drugi" pilot - zawodowiec - wykonywał za niego calutką robotę. - Wolałbym przede wszystkim, żeby przestał wykorzystywać moją żonę... -mruknął tylko John. - Co chcesz przez to powiedzieć?! - syknęła Marcy, nie ruszając się z miejsca. - Daj spokój. Przecież pieprzycie się jak dwa króliki. Miej przynajmniej na tyle uczciwości, żeby się do tego przyznać. Marcy spuściła wzrok na własne ciało, po czym z powrotem spojrzała na męża. - No cóż... Robimy razem różne miłe rzeczy... - mruknęła. Odwróciła się i otworzyła drzwi do sauny. Zatrzymała się jednak i jeszcze raz popatrzyła na Johna. Tym razem wydawała się raczej smutna niż rozzłoszczona. - Zdaje się, że dotarliśmy do końca, prawda? - Nawet w takim momencie nie przestawała się kontrolować. - Jedź sobie na weekend polatać na swoich „Świniach", a w poniedziałek przedyskutujemy, co dalej. 31 Sobota, 13 stycznia Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri, USA Był wczesny ranek, sobota. Podpułkownik Pontowski zaparkował swoją furgonetkę na specjalnie zarezerwowanym miejscu przed budynkiem dowództwa bazy Whiteman. Zobaczył przez podwójne szklane drzwi, że czeka już na niego grupka ludzi. Komitet powitalny, pomyślał. Sierżant Lori Williams - wysoka i bardzo szczupła dwudziestoletnia Murzynka - otworzyła drzwi i oficerowie wyszli na zewnątrz. - Niezły kąsek - zwierzyła się Lori na ucho Sarze Waters. - Ale przystojniak. W telewizji nie pokazali go jak trzeba. - Lori, proszę cię, spróbuj zapamiętać - pouczyła ją Sara, ledwie poruszając ustami - że to jest twój dowódca, a nie obiekt seksualny. Oficer operacyjny dywizjonu, major Frank Hester - blondyn w średnim wieku o przerzedzonych włosach i bladoniebieskich oczach - rozkazał wszystkim stanąć na baczność. Zasalutowali jednocześnie, kiedy Pontowski wszedł na górę po schodkach. Podpułkownik odsalutował niedbale; wzajemna prezentacja przebiegła więc spokojnie i bez zbędnych ceregieli. Sara Waters zauważyła z podziwem, że jej nowy dowódca zna podstawowe fakty z historii służby każdego z nich. Kiedy ją przedstawiano, Pontowski uścisnął jej rękę i powiedział: - Jeśli się nie mylę, spędziła pani trochę czasu w Forcie Fuszerka, koordynując działania innych? - „Fortem Fuszerka" nazywano żartobliwie Pentagon. Waters poczuła się zbita z tropu. Myślała, że podpułkownik wspomni o Mud-dym -jej mężu, który zginął jak bohater. - Tak jest, sir. Ale to było dawno temu. - Czy to nie wtedy, kiedy szefem sztabu był stary Cunningham? Składała mu pani kiedyś raport? - Reputacja surowego generała przeżyła go. Sara pomyślała, że jej nowy dowódca i tak zna odpowiedzi na oba postawione pytania. - Tak jest. Generał Cunningham był wtedy szefem sztabu i składałam mu raporty. - O tym, jak traktował składających raporty, chodzą prawdziwe legendy. Podobno pożerał was żywcem... - Tylko wtedy, jeśli ktoś nie odrobił pracy domowej... - A ty odrobiłeś na dzisiaj pracę domową, człowieku, pomyślała Waters. - Nie przygotowany nie miał dużych szans. - Podpułkownik skinął głowąi przeszedł do następnej osoby. Po chwili wszyscy weszli do budynku. - Bardzo proszę, niech pani spróbuje zapamiętać, że to pani dowódca, a nie obiekt seksualny - przedrzeźniła Sarę bezczelnie Lori Williams. - Nie bądź głupia! - warknęła Sara. Zachowała przecież formalny styl rozmowy, chłód umysłu i rezerwę. Tak jej się przynajmniej wydawało... Poranek zamienił się dla Sary Waters w prawdziwy kocioł. Otrzymała bowiem zadanie towarzyszenia Pontowskiemu w obchodzie każdego pokoju w dowództwie dywizjonu. Podpułkownik nie zatrzymywał się nigdzie długo; zadawał tylko kilka pytań, na które odpowiedzi najwyraźniej go interesowały. O jedenastej bylijużz powrotem w jego biurze. Sara była pewna, że nowy dowódca ogarnął od razu atmosferę panującą w jednostce. - Od jak dawna jest tu pani oficerem sztabowym? - spytał Matt, usiadłszy po raz pierwszy w swoim fotelu. - Od pięciu miesięcy, sir. - Waters specjalnie starała się mówić formalnym, chłodnym tonem. - Proszę się rozluźnić, pani kapitan. - Uśmiechnął się. - Nie jestem bestią z Pentagonu przysłaną po to, żeby krzywdzić niewinnych ludzi. - Cóż, sir, dla większości z nas pana przybycie było niespodzianką... - Nie poddała się ani na chwilę. Widziała, że zrozumiał, co naprawdę chciała przekazać mu w tym zdaniu. Podpułkownik rozsiadł się wygodnie i spytał: - Jak wyobraża sobie pani swoje zadania, jako oficera sztabowego? - No cóż... - Nie spodziewała się takiego pytania. - Zajmuję się stroną administracyjną, sprawami papierkowymi; pilnuję, żebyśmy zdążyli ze wszystkim na czas... - To jeszcze nie wszystko - odparł Pontowski. - Pani ma być moimi oczami i uszami. To właśnie pani powinna wiedzieć, co myślą i czują nasi ludzie, jakie mająproblemy, co ich boli. -Nie odpowiadała. - Chciałbym, żeby pani pracowała na pełny etat. - Naprawdę nie sądzę, żeby to było potrzebne - zaprotestowała Sara. - Ma pan przecież cywilną sekretarkę; poza tym dawaliśmy sobie do tej pory radę bez żadnych kłopotów. - Nie dam rady tego zmienić bez pani pomocy - padła odpowiedź. - Przepraszam, sir, nie zrozumiałam. Czego nie da pan rady zmienić? Matt popatrzył na nią beznamiętnym wzrokiem. - Morale tego dywizjonu leży w gruzach. Chcę to zmienić i nie dam sobie rady bez pani pomocy. Kapitan Waters westchnęła. - To wynika ze splotu kilku czynników - zaczęła wyjaśniać. - Wszyscy wiedzą, że dywizjon ma zostać rozwiązany. -I?... Odetchnęła głęboko. Najwyraźniej Pontowski to oficer, który dobiera się od razu do sedna sprawy. - Hmm... Większość pilotów jest zdania, że dowódcą dywizjonu powinien był zostać major Hester, nasz oficer operacyjny - przyznała. - Rozumiem - odparł krótko Matt. - Proszę zwołać pilotów na odprawę, na piętnastą, dzisiaj. Sara chciała zaprotestować. Odprawa pilotów zakłóci porządek ćwiczeń. Jednak powstrzymała się. Czuła, że ta decyzja nie podlega dyskusji. - Takjest, sir. Zaraz się tym zajmę- odpowiedziała. Zebrała się do wyjścia. - Odprawa odbędzie się w świetlicy dla pilotów - dodał podpułkownik. -Chciałbym, żeby miała nieformalny, swobodny charakter... chcę po prostu poznać chłopaków. Poprawimy ich morale - zapewnił. 33 - Nie chcę krakać, ale obawiam się, że... - przerwała dla większego efektu -nie da pan rady tego zrobić - Rozumiem - Pontowski mówił spokojnym głosem, nie pokazując po sobie żadnych emocji - Sam jestem źródłem części kłopotów - Niektórzy zgodziliby się z tym, sir Dowódca uśmiechnął się - Proszę ruszyć do pracy - Czy ma pan jeszcze dla mnie jakieś polecenia? -Nie Pani kapitan -Znowu zatrzymał ją w drzwiach -Pani znała Jacka Locke'a - Tak jest, sir - odparła Sara, nie patrząc mu w oczy - Był z moim mężem w Ras Assanya - W końcu poruszyliśmy tę sprawę, pomyślała Muddy zginął w Ras Assanya. - Służyłem pod Jackiem Locke - oznajmił podpułkownik spokojnie - Był dobrym człowiekiem i dobrym pilotem - Jednym z najlepszych, jakich można spotkać, panie pułkowniku - Pani kapitan zacisnęła zęby, powstrzymując przypływ bolesnych emocji i wypadła z biura Kiedy weszła do swojego pokoju, zastała w środku czekającego Johna Leonarda Podał jej jakiś papier - Ludzie mówią, że muszę uzyskać na to akceptację pułkownika Waters spojrzała na dokument Było to podanie o zatrudnienie na pełny etat, w charakterze specjalisty Rezerwy Sił Powietrznych Tak nazywa się formalnie kogoś, kto służy w amerykańskich siłach rezerwy w pełnym wymiarze godzin - Myślałam, że pan jest nauczycielem - Słusznie, ale właśnie składam rezygnację Coś nakazało Sarze zwrócić uwagę na tę sprawę Poczuła, że gdzieś tutaj mogą czaić się kłopoty Czy ma to zignorować? - Pułkownik Pontowski zapewne zapyta dlaczego - powiedziała - To proste - odparł Leonard - Mam dość pracy nauczyciela To się często zdarza Tym razem dzwonek alarmowy w głowie Sary zabrzęczał znacznie głośniej Mimo że pełniła funkcję oficera sztabowego niezbyt długo, zajmowała sięjuż podaniami innych pilotów o przejście na etat W połowie przypadków szukali oni sposobu ucieczki od stresów, spowodowanych rozpadem małżeństwa albo nieudaną karierą zawodową Jeśli żołnierz rzeczywiście miał poważne problemy i można było sądzić, ze znajduje się na krawędzi psychicznego załamania, poprzedni dowódca odrzucał podanie i prosił Franka Hestera o szczególne czuwanie nad lotami takiego człowieka Prowadzenie myśliwca, nawet tak łatwego w pilotażu i powolnego jak A-10, wymaga od pilota pełnej koncentracji Sprawozdania z wypadków w lotnictwie często wyjaśniają, że pilot zginął z powodu nadmiernego obciążenia psychiki czynnikami stresogennymi - Czy ma pan problemy małżeńskie? - spytała pani Waters, po czym szybko dodała wytłumaczenie - Dowódca będzie chciał to wiedzieć 34 - Wolałbym omówić te sprawy z nim samym, w cztery oczy - odpowiedział John A zatem problemy w życiu osobistym, wyciągnęła wniosek Sara - Być może tak będzie najlepiej - zgodziła się - Ustalę panu termin rozmowy - Zajrzała do terminarza zajęć Pontowskiego - Czy może pan przyjść dzisiaj o czternastej trzydzieści'? Leonard przytaknął i wyszedł, a Sara zatelefonowała do Hestera, żeby spytać o jego opinię Oficer operacyjny odpowiedział krótko - Leonard ma ostatnio problemy osobiste Nic poważnego to tylko chwilowe da sobie radę - Sara wystukała więc na komputerze opis sprawy wraz z uwagami majora Hestera i wysłała do pokoju Pontowskiego John Leonard zameldował się u swojego nowego dowódcy punktualnie o czternastej trzydzieści, witając go sprężystym salutem Podpułkownik niedbale wskazał mu fotel i wypytał krótko o przyczyny złożenia podania John pomyślał, że rozmowa przebiega pomyślnie, pomału zaczął się rozluźniać - Jakie mamy w skrzydle problemy, którymi trzeba się zając? Pilot spodziewał się tego pytania Odpowiedział więc od razu - Mamy pewne kłopoty z obsługą na lotnisku, pewnie w związku z tym, że samoloty mają zostać wycofane, a skrzydło rozwiązane Ale dobry szef obsługi poradzi sobie z tym raz dwa - Teraz zastanowił się chwilę W końcu obsługa techniczna nie była akurat jego działką - Poza tym cały czas zdarzają się problemy z systemem LASTE Chodzi głównie o błędy w oprogramowaniu - LASTE, czyli low-altitude safety and targetmg enhancement - „ulepszenie bezpieczeństwa i celowania na małych wysokościach" - było ostatnią modyfikacją, wprowadzoną na A-10 Ten system kontroli uzbrojenia poprawił znacznie skuteczność samolotu, a przy tym był względnie tani - wyposażenie jednej maszyny w LASTE kosztowało zaledwie sto tysięcy dolarów Nagle Pontowski zaskoczył Leonarda niespodziewanym pytaniem - Jako dowódca klucza, co pan sądzi na temat kobiet pilotujących „Świnie"! - Eee to znaczy . Chodzi panu o Smarkulę? Porucznik Demse Ashton, nazywana Smarkulą, była pierwszą kobietą pilotem w Trzysta Trzecim Dywizjonie I co ja mam mu powiedzieć? - biedził się w myśli John Jak większość pilotów myśliwskich, niechętnie myślał o kobiecie biorącej udział w walce powietrznej Taki pomysł nie podobał mu się sam w sobie - Smarkula nieźle sobie radzi - odpowiedział w końcu - A jak oceniłby pan jej umiejętności w porównaniu do innych poruczników o tej samej liczbie wylatanych godzin? Leonard zastanowił się chwilę nad odpowiedzią -Powiedziałbym, że znajduje się mniej więcej w połowie skali, no, może trochę wyżej - Nie potrafił przyznać, że Demsej jest w istocie znakomitym pilotem - Ułożyłem rozkład lotów na przyszły tydzień W następną sobotę poprowadzi pan klucz czterech samolotów na poligon, na ćwiczenia strzeleckie Twarz Johna rozjaśniła się, kiedy tylko usłyszał o lataniu 35 - To wspaniale! Miałem nadzieję, że uda mi się zmieścić w jakimś rozkładzie - Ashton będzie zastępcą dowódcy klucza - dodał Pontowski, obserwując uważnie Leonarda Ujrzał na jego twarzy rozczarowanie - No cóż, ma pełne kwalifikacje na dowódcę klucza - przyznał John Amerykanie przeważnie latają w kluczach po dwa lub cztery samoloty Jeden z pilotów pary dowodzi drugim, w przypadku klucza złożonego z czterech maszyn, jestjeszcze zastępca dowódcy klucza, który przejmuje obowiązki dowódcy, jeśli ten zostanie zestrzelony Zastępca leci w szyku jako trzeci - Nie - dodał Leonard - to żaden problem - A zatem uważa pan, że Ashton da sobie radę? - Do tej pory sobie dawała W końcu podpułkownik spojrzał na zegarek Czas na spotkanie z pilotami - Na razie wstrzymam się z decyzją w sprawie pańskiego podania, aż zorientuję się tutaj trochę w sytuacji - oznajmił Wstał i rzucił - Pora, żebym poznał swoich nowych ludzi - Wyszli z pokoju Matt skierował się do świetlicy dla pilotów - Sala baaacz-ność! - zawołała najego widok Sara Waters Piloci wstali jak jeden mąż, wyprężeni przed krzesłami ustawionymi w równiutkie rządki naprzeciw przenośnej mównicy Pontowski spojrzał na panią kapitan z niezadowoleniem Nie o to mu chodziło Stanął z boku mównicy i oparł się o nią niedbale, próbując wytworzyć w miarę możliwości swobodną atmosferę Większość pilotów miała po trzydzieści kilka lat Wyglądali jakby świeżo wyszli ze spotkania klubu rotananów Dokumenty informowały, że mniej więcej połowa z nich to zawodowi piloci cywilnych linii lotniczych Przylatywali na weekendy do jednostki z daleka, jeden nawet z Las Vegas Drugąpołowę stanowili prawnicy, maklerzy giełdowi, inżynierowie W tym niezwykłym towarzystwie był tylko jeden wyjątek - farmer zajmujący się hodowlą świń Oczywiście bez problemu można było odnaleźć Smarkulę Ashton Była jeszcze studentką, siedziała w trzecim rzędzie Miała ciemne włosy, splecione w warkocz, odsłaniające miłą, chociaż nie rzucającą się w oczy twarz Na szyi wyraźnie rysowały się ścięgna - skutek ćwiczeń, niezbędnych każdemu pilotowi myśliwca po to, żeby mógł przezwyciężać przeciążenia, powstające w czasie gwałtownych manewrów maszyny Schludna i spokojna młoda kobieta, ocenił Matt Nic nadzwyczajnego Po paru minutach, podczas których on mówił, d pozostali milczeli, wyczuł pomiędzy sobą a pilotami coś na kształt niewidzialnej bariery - No dobrze, słuchajcie - powiedział - wiem, że większość z was jest przekonana, ze cały dywizjon pójdzie wkrótce na złom i padniemy wszyscy ofiarą pokoju - Każdy czasem wdepnie w gówno, sir - odezwał się ktoś z tylnego rzędu Nareszcie Matt czekał właśnie na coś podobnego W dywizjonie, w którym morale pilotówjest wysokie, panuje swobodna atmosfera, podczas odpraw sypią się dosadne i ironiczne komentarze, inteligentne docinki 36 - Nie da się ukryć - zgodził się Pontowski - Ale świat się zmienia, a my jeszcze istniejemy Więc zanim pogasimy tu światła, lepiej załatwić, żeby to inni wpadali w gówno - Czy bariera pękała!? Matt machnął ręką w stronę baru, ulokowanego w głębi świetlicy - Czas na małe piwo - zakończył Sala jednak opróżniła się niemal natychmiast Pozostał sam z Sarą Waters Najwyraźniej niewidzialny mur trwał - Nie o to mi chodziło, pani kapitan - rzucił, spoglądając na puste krzesła Waters popatrzyła na swojego nowego dowódcę Chciała pomagać mu w pracy, jak najlepiej pełnie funkcję oficera sztabowego Jednak stale natykała się na trudności Niepewna, czy został dowódcą dywizjonu ze względu na swoje koneksje polityczne, Sara miała zamiar umożliwić mu wykazanie się rzeczywistymi umiejętnościami W ten sposób będzie miał okazję udowodnić, że faktycznie jest coś wart Poza tym Pontowski był jedynym człowiekiem, który ocalał z wypadku lotniczego, w jakim zginął Jack Locke Jack Locke - z całą siłą napłynęły wspomnienia To jemu zdał dowództwo Muddy przed śmiercią w Ras Assanya Piloci cenią swojego przełożonego nie za to, ze został ceremonialnie mianowany przez dowództwo Sił Powietrznych na swoje stanowisko, szanują go, jeśli pragnie być ze swymi ludźmi w chwilach najcięższej próby, jeśli potrafi przekonać ich, żeby poszli za nim w bój, ryzykując własnym życiem Niewielu, bardzo niewielu ma takie zdolności Muddy i Jack Locke mieli je Teraz Pontowski chciał im dorównać Przezwyciężając własne uczucia, Sara odpowiedziała po dłuższej chwili" - Sir, major Hester powiedział, ze zajmie się szczegółami - Tego się nie spodziewałam - przyznała zdumiona Shoshana, zatrzymawszy się przed schodami wiodącymi na pierwsze piętro, do kantyny kasyna oficerskiego — Nie przyszłoby mi do głowy, że może tu tak wyglądać - dodała Kasyno wyglądało jak superluksusowy hotel - Widzisz, bombowce typu stealth, niewykrywalne przez radar, to wspaniałe maszyny - objaśniał jej mąż - Kiedy dowództwo US Air Force zdecydowało się urządzić tu bazę B-2, kasyno przeszło metamorfozę - Kapitan Waters wyjaśniła Pontowskiemu, że tu właśnie najlepiej będzie zjeść obiad w sobotni wieczór Matt zadzwonił więc do domu i zaproponował żonie, żeby przyjechała do kasyna Ucieszyła się, że może wyjść z tymczasowego lokum, które im zorganizowano Sara Waters załatwiła im nawet na wieczór opiekunkę do dziecka, która zajęła się Małym Mattem - Poprosiłem majora Hestera i kapitan Waters, żeby nam towarzyszyli - dodał podpułkownik Miał nadzieję, ze Shoshame nie będzie przeszkadzało jedzenie obiadu w sąsiedztwie tłumu żołnierzy rezerwy, którzy wchodzili właśnie po schodach na górę Większość z nich przebrała się na wieczór w cywilne ubrania, choć kilku pozostało w mundurach - Ta twoja kapitan Waters ma zdolności organizacyjne - pochwaliła Shoshana - Nie mogę się doczekać, żeby ją poznać - Zaczęła się przyglądać wyrazistym portretom, wiszącym na ścianach holu 37 - Przepraszam za spóźnienie - odezwała się Sara, która właśnie podeszła. -Już wychodziłam, kiedy zadzwonił do mnie major Hester. Powiedział mi, żebym przekazała jego przeprosiny... niestety nie będzie mógł do nas dzisiaj dołączyć. Shoshana odwróciła się i zaniemówiła na moment. Wygląd kapitan Waters zaskoczył ją, podobnie jak wyposażenie kasyna. Sara rozpuściła na wieczór włosy, ubrała się w obcisłe dżinsy i kowbojki, a od góry w obszerny, grubo robiony sweter, pod którym można było tylko domyślać się jej kształtów. Shoshana poczuła się w swojej prostej sukience jak matrona. Matt przedstawił sobie panie, po czym ruszyli po schodach na piętro. Po obiedzie Pontowski postanowił jak najszybciej wracać do domu, ponieważ następnego dnia miał mnóstwo roboty. - Zmęczona? - zagadnął, kiedy znaleźli się już z żoną w furgonetce. - Trochę - odparła Shoshana. Po chwili milczenia dodała: - Ci ludzie ignorują cię. - Rzeczywiście - zgodził się Matt. - Też zwróciłem na to uwagę. Tych parę osób, które do nas podeszło, wydawało się raczej zainteresowanych panią Waters. - Dziwisz się im? - Po głosie żony Pontowski poznał, że niepotrzebnie poruszył ten temat. Doświadczenie - przykre doświadczenie - nauczyło go, kiedy powinien trzymać język za zębami. Shoshana jednak nie popuszczała. - Te dżinsy... Matt uśmiechnął się. - Jeśli się nie mylę, masz w szafie kilka par takich samych. - Spalę je. Wszystkie - oznajmiła pani Pontowski. - Dlaczego? Wyglądasz w nich... - Za stara jestem, żeby nosić spodnie, które wrzynają się w krok- przerwała Shoshana. - O co ci chodzi? Waters jest o dziesięć lat starsza od ciebie. Żona uderzyła go w ramię. Mocno. - Jesteś taki sam jak wszyscy. Każdy rozbierał ją tylko wzrokiem. - Daj spokój!... — zaprotestował Matt. - Co to znaczy „daj spokój"? Może powiesz, że na nią nie patrzyłeś? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak ona wpływa na poziom hormonów u pilotów bazy Whiteman? Matt był mądrym człowiekiem, więc nie odpowiedział. Kiedy dojechali do tymczasowej kwatery Marta - jednego z domów przeznaczonych dla gości bazy - Shoshana szybko zniknęła w łazience. Pontowski usiadł na kanapie i podrapał się w głowę. Kobiety!..., pomyślał sobie tylko. Tymczasem po paru chwilach Shoshana wyszła z łazienki boso, ubrana w obcisłe dżinsy i króciutką bluzeczkę, ukazującą wspaniałą talię i brzuch. Usiadła mężowi na kolanach, cmoknęła go za uchem, po czym zaczęła kręcić się tak, aż poczuła, że twardnieje. - Czyżbym popadł w tarapaty? - spytał Matt. - Lepiej się na to przygotuj - odpowiedziała głębokim, gardłowym głosem. 38 Rozdział drugi Niedziela, 14 stycznia Kanton, Chiny - Niech pan tam usiądzie - polecił Zou Rong. Wskazał Kamigamiemu miejsce obok wózka ulicznego sprzedawcy, stojącego przy schodach dworca kolejowego w Kantonie, prowadzących na parking. Wzrost i budowa victora zwracały uwagę; Zou Rong miał nadzieję, że kiedy usiądą, sytuacja nieco się poprawi. Kazał swojemu kierowcy kupić od handlarza coś do jedzenia dla Amerykanina. Dwaj Chińczycy czekali cierpliwie, podczas gdy Kamigami pochłaniał otrzymane wiktuały. Rong wykorzystał wolną chwilę na rozmyślania nad przydatnością Amerykanina. Za chłopięcym wyglądem Zou kryło się serce urodzonego buntownika, wyposażonego dodatkowo w napoleońskie ambicje. Pragnął władzy, a jednocześnie czuł potrzebę wyswobodzenia swojego narodu spod tyrańskiej, skorumpowanej władzy Pekinu. Czuł niezadowolenie ludu, zamieszkującego południową część Chin. Przybrał imię i nazwisko Zou Ronga, oddając w ten sposób cześć młodziutkiemu studentowi, który w 1903 roku napisał książeczkę pod tytułem^lrwra Rewolucyjna. „Oryginalny" Rong wzywał Chińczyków, żeby wypełnili swoje przeznaczenie, co według niego znaczyło, że mają się zjednoczyć i podjąć wspólną walkę w nowej, potężnej armii. Mandżurskie władze wtrąciły go do więzienia za kwestionowanie ówczesnego status quo. Zmarł tam po roku, w wieku dziewiętnastu lat. „Nowy" Zou Rong organizował teraz powstanie, wykorzystując niezadowolenie, nielojalność, bałagan, a nawet barbarzyństwo panujące w Chinach pod pozorem względnego spokoju. Tworzył już nawet swój podziemny rząd w mieście Nanning - stolicy prowincji Guangxi, położonej pięćset dwadzieścia kilometrów na zachód od Kantonu. Jednak brakowało mu wodza, który potrafiłby poprowadzić do boju jego armię. Oficera o nadludzkiej charyzmie, za jakim poszliby w ogień jego ludzie. Jednocześnie musiał być to ktoś, kto po sukcesie powstania mógłby zostać odsunięty na bok i zapomniany; najlepiej cudzoziemiec. 39 Zou był pewien, że znalazł odpowiedniego człowieka w osobie Victora Ka-migami Jednak potężny Amerykanin do tej pory nie wyraził gotowości poświęcenia się sprawie, a Zou nie miał już wiele czasu na przekonanie go Zaczął zastanawiać się, co z jego opowieści spodobało się Kamigamiemu, a co nie Instynkt ostrzegał Ronga, że Kamigami, urodzony w innej kulturze, nie postrzega świata w taki sam sposób jak on Mimo wszystko Zou zdawało się, że coraz lepiej rozumie tego ogromnego, cichego człowieka Czy będzie umiał zrozumieć także innych Amerykanów!? Nie miał zbyt wielu doświadczeń z cudzoziemcami i żałował, ze nie studiował nigdy w obcych krajach, czy choćby nie podróżował po nich A może to właśnie dlatego Kamigami przyciągał go w jakiś nieokreślony sposób!? Może żołnierze Zou także będą lgnąć do takiego wodza!? Wielki atut Ronga - uwolnienie Amerykanina z więzienia - stracił znaczenie na wietnamsko-chińskie) granicy, gdzie strażnicy stwierdzili, że papiery obydwu mężczyzn i ich zezwolenia na opuszczenie kraju są nie w porządku Twarde spojrzenie, jakim wietnamski porucznik obdarzył Zou, było dla nich - a przynajmniej dla Ronga - wyraźnym ostrzeżeniem, że Wietnamczycy zdecydowali się nie popierać jego powstania, a raczej zaangażować się w inną grę, w której to on miał być nagrodą główną Porucznik najpierw zadzwonił do swoich dowódców Potem przepraszał Ronga i Kamigamiego najbardziej uniżenie, jak tylko można Błagał ich o wybaczenie za to, że nie chciał pozwolić im przejść na chińską stronę, poprosił ich jednak, żeby udali się łaskawie - w celu wyjaśnienia sprawy - do budynku dowództwa, położonego o jakieś półtora kilometra od granicy, po wietnamskiej, rzecz jasna, stronie Ponieważ była noc, przydzielił im jednego z żołnierzy jako „ochronę" Strażnik, trzymając w pogotowiu swojego kałasznikowa, zaniepokoił Kamigamiego, tak jak przedtem porucznik Zou Amerykanin szedł powoli, ze spuszczoną głową, na znak poddania się woli Wietnamczyków Wystarczyło jednak, że ogarnęła ich ciemność Kamigami wpadł z impetem na strażnika, a zanim ten zdołał odzyskać równowagę, wyrwał mu z rąk karabin i uderzył go w szyję Następnie obrócił nieszczęśnika tyłem i skręcił mu kark Po chwili Wietnamczyk już nie żył Potężny Kamigami wziął kałasznikowa w lewą rękę, a prawą chwycił ciało zabitego żołnierza i zaniósł je prosto do chaty, która stanowiła graniczny posterunek Rzucił martwego Wietnamczyka na stół przed porucznikiem i oznajmił, że ich papiery są w porządku Porucznikowi wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Amerykanina Szybko przyznał mu rację i natychmiast zaprowadził obu mężczyzn na chińską stronę Rachunki zostały wyrównane, pomyślał Rong, podczas gdy Kamigami kończył jeść - Dlaczego chce pan oglądać stację!? - spytał Zou Właśnie wjeżdżał na nią pociąg, ciągnięty przez dymiący parowóz - Podobają mi się wasze lokomotywy - odparł Amerykanin 40 - Można powiedzieć, że stanowią symbol naszego kraju - powiedział Rong -Niezwykle silne, ciężko pracujące, ajednocześnie bardzo, bardzo przestarzałe i na gwałt potrzebujące modernizacji - Słyszałem, ze zjeżdża się tu sporo żołnierzy - rzucił Kamigami Rong uśmiechnął się Ja ci tego nie powiedziałem, pomyślał, więc musisz rozumieć po kantonsku więcej, niż mi się zdawało Czy to dobry znak? - Interesuje się pan żołnierzami'? - spytał Amerykanin nie odpowiedział, przyglądał się tylko ludziom, jak zwykły turysta Zou zmrużył oczy, widząc na parkingu coraz więcej samochodów - Większość z tych kierowców to żołnierze -zauważył Ze stacji wysypał się tłum Mężczyźni mieli przeważnie na sobie wymięte, oliwkowe mundury - Nie mają broni - mruknął Kamigami - To Ludowa Armia Wyzwolenia - wyjaśnił Zou - Sami nie są pewni, czy mają być ucieleśnieniem socjalistycznych ideałów, czy tez nowoczesnym wojskiem Ale ci, co tam idą, to prawdziwi żołnierze Można ich rozróżnić po tym, że mają dobre buty Z budynku stacji wymaszerował uzbrojony oddział Ledwo wysprzątali chodnik, nadjechała błyszcząca, czarna limuzyna, z której wyskoczył ubrany w nowy mundur oficer Otworzył tylne drzwi i przytrzymał je Nie wydano żadnej komendy, jednak widać było, że żołnierze wyprężyli się na baczność Zapanował spokój, ustała nawet krzątanina charakterystyczna dla chińskich miast Wśród tłumu zapanowała rzadka w tych stronach cisza - Przyjechał ktoś ważny — stwierdził Amerykanin - Cicho! - ostrzegł Zou Przez chwilę nic się nie działo Potem kilku najmniej odważnych spośród przechodniów, gnanych niewidzialnym strachem, zerwało się do ucieczki Nieokreślony szósty zmysł, jaki Kamigami wyrobił sobie na wojnie, pozwolił mu wyczuć ten lęk W końcu z budynku stacyjnego wyszedł potężnie zbudowany mężczyzna, mający jakieś metr siedemdziesiąt pięć wzrostu Wyglądał mniej więcej na pięćdziesięciolatka Miał idealnie skrojony, świeżo wyprasowany mundur, na którym nie było znać śladów podróży Rozejrzał się na boki sowim wzrokiem -nosił grube okulary w drucianej oprawce Przez moment zatrzymał nawet wzrok na Kamigamim, jak drapieżnik, który w stadzie wyszukuje najodpowiedniejszą ofiarę Zszedł ze schodów i zniknął we wnętrzu limuzyny Po chwili hałas powrócił, jak na sygnał Brzmiało to tak, jak gdyby cały tłum wziął głęboki, zbiorowy oddech ulgi - Co to był za generał!? - zapytał Victor - Kang Xun - odpowiedział Rong - Czuł pan ten strach? - Widziałem go - Ale nie czuł go pan? - Zou nie dowierzał - Nie Nie czułem strachu - Ach - nie ustępował Rong, pewien, że Amerykanin ukrywa tylko lęk -A co pan czuł? 41 Kamigami nie odpowiadał Patrzył tylko na żołnierzy, którzy cały czas przemykali w tłumie W końcu odwrócił się i odparł - Było mi was szkoda - Wstał - Muszę zobaczyć więcej Czterej mężczyźni rozłożyli się wygodnie na małym, trawiastym placu zabaw w pobliżu kantonskiego lotniska Baiyun Wyglądało na to, ze zażywają xiu-xi - tradycyjnej, popołudniowej drzemki Jednakże w rzeczywistości pracowali - Widzieliście jakieś samoloty transportowe!? - spytał Kamigami Zou przetłumaczył pytanie wyrostkowi, którego drużyna obserwowała lotnisko Wysłuchawszy jego odpowiedzi, Rong wyjaśnił, że w ciągu ostatnich pięciu dni lądowały wyłącznie zwykłe liniowce pasażerskie, nie przyleciał żaden transportowiec ani tez samolot wojskowy - Proszę ich jeszcze spytać o ruch kołowy Ciężarówki - polecił Amerykanin Tym razem, po przetłumaczeniu pytania, odpowiedział starszy mężczyzna - Naliczono mniej niż sto ciężarówek wojskowych - mówił Zou - Sprawdzali nawet zwykłe ciężarówki, które wydały im się podejrzane, czy nie przywożą sprzętu dla Armii Wyzwolenia - Zou roześmiał się - Okazało się, że to byli przemytnicy Czarny rynek Wieźli głównie papierosy Marlboro - Skoro na lotniskach nic się nie dzieje, to znaczy, że Ludowa Armia Wyzwolenia jest zaopatrywana koleją- stwierdził Kamigami Zou przetłumaczył. Stary Chińczyk wymienił kilka liczb - Zrozumiałem - wtrącił Victor, zanim Rong zdążył przetłumaczyć - Przyjechało prawdopodobnie dziesięć wagonów oznaczonych nazwą ludowej armii. - Czy akurat to jest ważne! - spytał Zou - Oceniam, że do Kantonu i jego okolic przybyło w ciągu ostatniego tygodnia około pięćdziesięciu tysięcy żołnierzy Armii Wyzwolenia - wyjaśniał Amerykanin - Coś mi tu nie pasuje Jest za mało zapasów w stosunku do liczby żołnierzy. Teraz Zou musiał przetłumaczyć Następnie sam zapytał -I co to znaczy? - Ta armia żyje tym, co wytworzą miejscowi mieszkańcy Kiedy stary Chińczyk usłyszał to wyjaśnienie, z jego ust posypały się gorzkie słowa Musiał doświadczyć już podobnej sytuacji - Mówi, że chłopi bardzo na tym ucierpią- przetłumaczył w dużym skrócie Rong. - Zrozumiałem większość z tego, co powiedział - przyznał Kamigami Zastanowił się chwilę Zdążył już polubić Ronga i innych Chińczyków, których poznał Jednak pragnął wrócić do domu i zobaczyć się z córką- ona jedna z całej jego rodziny pozostała dotąd przy życiu Mimo wszystko mam wobec Zou dług wdzięczności za wydostanie mnie z więzienia, pomyślał - Chciałbym zobaczyć, jak jest na wsi - oznajmił Rong zamilkł Już i tak spędził z Kamigamim zbyt wiele czasu Musiał wracać do swojego dowództwa w Nanningu z drugiej strony sporo się przy nim uczy no i sam powinien ocenić dokładniej, jak wygląda sytuacja na wsi - Pojedziemy na wieś - zgodził się 42 Piątek, 19 stycznia Waszyngton Dwaj agenci Secret Service - prezydenckiej ochrony - dreptali w miejscu, żeby się rozgrzać. Kiedy doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego wyszedł z Białego Domu, byli już gotowi do biegu Podobniejak oni, był ubrany w dres, miał bowiem zwyczaj biegania codziennie o poranku - Jak tam, jesteście gotowi na porządną przebiezkę!? - zagadnął na powitanie - Lepiej, żebyśmy wszyscy trzej wierzyli, że tak, proszę pana - odparł wyższy z agentów, Wayne Adams Na twarzy Carrolla pojawił się chłopięcy uśmiech Wyglądał teraz młodziej niż jego ochroniarze, którzy nie tak dawno przekroczyli trzydziestkę - To samo odpowiedział Chuck wieczorem, kiedy pytałem go o duże piwo -zauważył, ćwicząc skłony - To było nie fair Ścięło mnie - poskarżył się Chuck Stanford - Dobrze, że przynajmniej nie rozbiłeś sobie czegoś - pocieszył go Carroll Lubił pić piwo z dwoma agentami, którzy pilnowali go przy bieganiu Wieczorem wychylili po parę kufli, no i Stanford jeszcze cierpiał z powodu kaca Agenci zaczęli teraz truchtać w miejscu, gotowi podjąć wyzwanie Tylko oni dwaj, ze wszystkich funkcjonariuszy Secret Service służących aktualnie w Waszyngtonie, byli w stanie się z nim mierzyć Mieli wprawdzie trzech zastępców, jednak żaden z nich nie miał szans dotrzymania kroku Carrollowi - Czy to znowu będzie maraton? - zainteresował się Stanford - Nie, nie mam dzisiaj tyle czasu - uspokoił go Bili Sprawdził jeszcze sznurowadła i ruszył w stronę wschodniej bramy Białego Domu - Jak to dobrze, kiedy udają się choć małe rzeczy - mruknął pod nosem Chuck i ruszyli za Carrollem Za bramą czekało jeszcze dwóch agentów na górskich rowerach, ich zadaniem było trzymanie się w pewnej odległości z tyłu W torbach przytroczonych do rowerów mieli schowaną broń maszynową Wiszący nad rzeką Potomac śmigłowiec potwierdził odebranie komunikatu, że Wilham Gibbons Carroll wyszedł z Białego Domu i biega Zameldowały się kolejno następne drużyny, gotowe chronić życie prezydenckiego doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego Kiedy dobiegli do centrum handlowego, zwanego Mali, Wilham skręcił w prawo i skierował się ku rzece Pozwolił teraz nadawać tempo Adamsowi Ominęli łukiem mauzoleum Lincolna i okrążyli Tidal Basin Wreszcie skręcili na wschód Dwaj agenci przebierali nogami w milczeniu, nie przerywając toku myśli prezydenckiego doradcy Miał on zwyczaj rozważania podczas biegu ważnych dla państwa problemów Kiedy znajdowałjakieś rozwiązanie, przyspieszał znacznie kroku i zaczynał mówić Na razie agenci rozglądali się spokojnie na boki, szukając wszystkiego, co mogło wydać się podejrzane Przebiegli jakieś pięć kilometrów - zbliżali się właśnie do muzeum lotnictwa i lotów kosmicznych - kiedy nagle Carroll stanął jak wryty -Cholera jasna! -mruknął Widocznie dopasowały mu się w głowie kawałki jakiejś myślowej układanki Akurat zastanawiał się nad niejasnymi 43 sygnałami przekazywanymi przez wywiad z Chin i nagle wszystko zaczęło mieć sens - A może - powiedział do siebie - wcale nie jesteś taki nieodgadniony? Wreszcie uśmiechnął się, zadowolony z siebie - Czy myślicie, że nasi rowerzyści zarobili już na dzisiejszą dniówkę? -zapytał wesoło - Ma pan na myśli, że już niedługo zarobią? - zastanawiał się głośno Adams, oddychając swobodnie Na razie - O, nie' -jęknął Stanford, wiedząc, co ma nastąpić - Macie rację Czas dać im popalić! - stwierdził roześmiany Bili, po czym wyskoczył przed siebie, jak sprinter, który usłyszał strzał z pistoletu startowego -Panowie, mamy prawdziwy wyścig Droga powrotna była dla obu agentów męczarnią - Fajnie było - skwitował Carroll, kiedy znowu znaleźli się przed wschodnią bramą Białego Domu -Sorry, chłopaki, ale trochę za wcześnie na piwo - Po chwili zniknął za bramą - „Jak to dobrze, kiedy udają się choć małe rzeczy" - zacytował ironicznie własne słowa Stanford, sapiąc z wysiłku - Daj spokój Skąd się biorą tacy ludzie? - zagadnął Adams - Nie wiem - odparł Chuck - Ale wiem, że dostaniemy przez niego zawału serca Po drodze do piwnicy, gdzie zainstalowano prysznice, Carroll polecił swojej sekretarce, Margaret, aby w ciągu godziny zorganizowała spotkanie z Finlay-em i natychmiast wezwała do biura Mazie Kamigami Kiedy się wykąpał, Mazie czekała już na niego w pokoju - Dziękuję, że przyszła pani tak szybko - powiedział - Margaret powiedziała, że to pilne - odparła zdyszana Mazie Biegła całą drogę ze swojego biura, znajdującego się w Executive Office Building - rządowym budynku po drugiej stronie ulicy Już wszyscy wiedzieli, że Carroll lubi, kiedy sprawy załatwiane są błyskawicznie - Mazie, niech mi pani powie - zaczął Bili -jak poważna jest sytuacja w Chinach Czy zanosi się na wojnę domową, czy może na coś jeszcze gorszego? Mazie zastanowiła się chwilę, układając w myśli odpowiedz W końcu za to właśnie jej płacili - Coś gorszego - odparła - Znacznie gorszego - To niedobrze -jęknął Carrolł Zadał pan pytanie, więc odpowiadam, skomentowała w myśli panna Kamigami Jednak zorientowała się, że prezydencki doradca spodziewa się bliższych wyjaśnien - Problem stanowi generał Kang Xun - oznajmiła - Czy to ten generał, który uważa się za drugiego Mao? - upewnił się Wilham - Rzeczywiście - przyznała Mazie - Kang Xun to syn Kang Shenga, i jest takim samym zawziętym mordercąjak on - Carroll pokiwał głową Był jednym 44 z niewielu ludzi na Zachodzie, którzy poznali historię kariery Kang Shenga i wiedzieli, jak zorganizował on dla Mao Tse Tunga tajną policję To Kang Sheng stworzył machinę, której funkcjonariusze torturowali i terroryzowali miliony ludzi Spowodował śmierć setek tysięcy Chińczyków, członków jego własnego narodu - Sposób myślenia i działania generała Kang Xunajest bardziej zbliżony do wizerunku jego ojca niż do Mao - tłumaczyła Kamigami - Generał stosuje proste rozwiązanie większości problemów zmasakrować rzeczywistych i potencjalnych wrogów Nauczył się tego od ojca Wielokrotnie powtarzał, że przeznaczeniem Chin jest panowanie nad Azją i że Japonia jest ich największym wrogiem - Może to stwierdzenie dotyczyło gospodarki? - spytał Carroll Mazie pokręciła jednak głową - Nie w oryginale to zdanie nie pozostawia żadnych wątpliwości Tłumaczenie tego nie oddaje - To takie nowe Mein Kampf- ocenił Bili - Hitler także dał światu czytelne ostrzeżenie -I podobnie jak Hitler - weszła mu w słowo Kamigami - Kang wykorzystuje wewnętrzne problemy kraju Susza zniszczyła w północnych Chinach uprawy pszenicy i sorgo Jeżeli uwzględni się fakt, że obszary wiejskie są tam skrajnie przeludnione, to już mamy poważne problemy żywnościowe Z tego powodu zaczęły wybuchać bunty - A w jaki sposób zamieszana jest w to wszystko LAW? Hmm, jak tu wytłumaczyć, czym jest ta dziwna struktura, nazwana Ludową Armią Wyzwolenia? - zastanowiła się Mazie Postanowiła wyjaśnić to prosto i jak najprzystępniej - LAW jest kontrolowana głównie przez komunistyczny „beton", z Kan-giem na czele Obwiniają oni rząd za panujący ostatnio w kraju bałagan Kang ma posłuch wśród innych twardogłowych jako dowódca Okręgu Wojskowego Guangzhou, który sąsiaduje z Hongkongiem żeby uspokoić generała i jego popleczników, rząd zgodził się podzielić z nimi władzą Obecnie LAW praktycznie kontroluje południową część Chin, na południe od rzeki Yangcy Rząd sprawuje władzę nad północną połową kraju Oficjalnie stało się tak ze względów bezpieczeństwa Wiadomo jednak, że chodzi o walkę o władzę nad Chinami Całymi Chinami Carroll postanowił wypróbować Mazie - W zeszłym tygodniu przekonywała nas pani, że LAW dobiera się do Czwartego Smoka Tymczasem Finny uważa, że pani po prostu się myli, i że czas już to pokazał Kamigami zdawała sobie sprawę, że James Finlay - szef biura Carrolla -jest jej wrogiem We wschodniej Azji wyrosły cztery potęgi gospodarcze, które zestawione razem mogły stanowić wyzwanie dla potęgi Japonii Trzy z tych „smoków" - Korea Południowa, Tajwan i Singapur-były nie zagrożone Jednak Czwarty Smok, czyli Hongkong, znajdował siew niebezpieczeństwie Mazie odezwała się po chwili, starannie dobierając słowa 45 - Pierwszego lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku Brytyjczycy opuszczają swoją flagę i kolonia wraca pod panowanie chińskie Ludzie uciekają stamtąd, póki można, zabierająze sobą wielkie pieniądze i umiejętności Można powiedzieć, że obserwujemy masowy exodus z Hongkongu - A skoro Kang jest dowódcą sąsiadującego z Hongkongiem okręgu wojskowego, uważa pani, że - Ruszy przed czasem i zajmie Hongkong, żeby „uratować" jego bogactwa Dla Kanga południowe Chiny i Hongkong to tylko szczeble do władzy nad całymi Chinami i nie tylko Chinami Jego następnym krokiem będzie obalenie rządu w Pekinie Potem zaatakuje dwa następne smoki - Tajwan i Singapur Będzie miał wtedy dość gospodarczej i militarnej potęgi, żeby opanować Koreę Wreszcie zajmie się i Japonią - I tu mamy już problem na skalę światową- dokończył Carroll - Wtedy wojna z Chinami byłaby nieunikniona Trzeba powstrzymać Kanga teraz, póki jeszcze możemy - zdecydował Zamilkł na chwilę, zastanawiając się, ile powinien powiedzieć tej dziewczynie - Proszę mi opowiedzieć o dorzeczu Rzeki Perłowej - To serce południowych Chin - zaczęła Mazie - Bardzo urodzajne tereny, wytwarzające dużo żywności Większość mieszkańców stanowi naród Zhuang To mniejszość narodowa - rdzenni Chińczycy nazywają siebie Hań Zhuang to dość duży naród, jest ich około dwudziestu milionów Są całkiem dobrze zintegrowani z resztą Chin - Ale nie do końca? - wypytywał Bili Kamigami pokręciła głową - Nie Dlatego właśnie rząd w Pekinie nie zrobił dorzecza Rzeki Perłowej oddzielną prowincją Nazywają je tylko Okręgiem Autonomicznym Guangxi Większość Amerykanów myśli, że Chińczycy to jednolity naród i kultura Tak nie jest - Kiedy ostatni raz Zhuang próbowali ogłosić niepodległość? -Mazie była zaszokowana Wiedziała już, do czego zmierza Carroll Niepo-zostałojej w tym momencie nic innego, jak wymienić rok - W tysiąc dziewięćset szesnastym - Proszę opowiedzieć mi o Zou Rongu - O Boże! - szepnęła panna Kamigami - Chce pan wprowadzić w życie „Opcję Sowiecką"? - W tym przypadku należałoby to nazwać „Opcją Chińską" - odparł bez zastanowienia Carroll - Jeśli Chiny zamierzają zagrozić swoim sąsiadom, pomożemy im się rozpaść James Finlay - szef biura Billa Carrolla - rozmawiał właśnie w swoim biurze z Wentworthem Hazeltonem, kiedy dobiegła go wieść, że Mazie Kamigami konferuje z samym doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego - Cholera - zaklął - przecież to ja kontroluję, z kim się spotyka Carroll Jakim cudem Jędza zdołała się tam dostać bez mojej wiedzy? 46 - Zdaje się, że to wolny strzelec - zauważył Hazelton Finlayowi nie spodobała się ta uwaga, zwłaszcza że była prawdziwa Najbardziej denerwował go wypływający z niej wniosek, że nie jest w stanie zapanować nad własnymi pracownikami Podwładnego niższego szczebla zdegradowałby za takie obserwacje do stanowiska dozorcy Z Hazeltonem nie mógł jednak pozwolić sobie na taki luksus Matka chłopaka dała Finlayowi do zrozumienia, że doceni, w sensie dosłownym, każdy ruch, który pomoże Wentworthowi w karierze Ponieważ dysponowała odpowiednimi pieniędzmi i wpływami, stary polityk postanowił wziąć Wentwortha pod swoje skrzydła - Went - powiedział Finlay - to dla ciebie znakomita okazja, żebyś pokazał, co potrafisz Kiedy tam wejdziemy, postaraj się, żeby Carroll ani na chwilę nie odwracał uwagi od spraw bliskowschodnich Jeśli nie liczyć Japonii, Daleki Wschód to rejon o drugorzędnym znaczeniu Hazelton spuścił wzrok Chodziły plotki, że Finlay chce wmanewrować Carrolla w jakiś polityczny błąd o daleko idących konsekwencjach - Sir, to, co mówi Kamigami, brzmi bardzo poważnie - stwierdził - Pozostaw ocenę mnie - zgasił go zwierzchnik Ciągle jeszcze trzęsło go na wspomnienie posiedzenia biura, na którym Mazie w ostatniej chwili przejęła pałeczkę Zamierzał dać jej lekcję lojalności wobec przełożonego, czyli po prostu zwolnić Zdumiewało go jednak, że Carroll z najwyższą uwagą słucha każdego słowa tej przysadzistej kobietki żeby jeszcze mówiła coś naprawdę interesującego W końcu Finlay spojrzał na zegarek i wstał Czas iść do Carrolla - Uważaj tylko, co będziesz mówił - pouczył młodego człowieka Ruszyli na drugą stronę ulicy, do Białego Domu. Szybko się uczy, ocenił w myśli Bili Hazeltona, kiedy ten opowiadał mu o sytuacji w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie Analiza sporządzona przez Wentwortha była celna, a przy tym zwięzła - Bardzo dobrze - pochwalił William, kiedy Hazelton skończył Nawet Mazie kiwała głową, słuchając -Mam problem-oznajmił Carroll -Są dwa potencjalne obszary zapalne, które w bliskiej przyszłości mogą przysporzyć nam poważnych kłopotów Wiem z osobistego doświadczenia, że pan prezydent nie lubi niespodzianek Co mam mu powiedzieć!? Na taką właśnie okazję czekał Finlay - Nie widzę tu żadnego dylematu - odezwał się - Większe zakłócenia w dostawach bliskowschodniej ropy naftowej do Europy i Japonii oznaczają krach gospodarczy dla naszych dwóch największych partnerów Bliski Wschód musi pozostać naszym oczkiem w głowie W porównaniu z tym teatrem wydarzenia w Chinach są sprawą drugorzędną i wystarczy im poświęcić kilka artykułów w gazetach - A co pani o tym sądzi, Mazie!? - spytał Bili - Pan Finlay ma rację - uznała - Rzeczywiście, nie możemy spuścić wzroku z Bliskiego Wschodu Jednak ewentualna przerwa w dostawach ropy odbiłaby się wkrótce na samych Arabach Kraje produkujące ropę naftową potrzebują petrodolarów, żeby zaspokoić rosnące potrzeby życiowe własnej ludności Jeśli 47 skończy się dopływ pieniędzy, mieszkańcy krajów arabskich wkrótce zdecydują, że czas zmienić przywódców Dlatego też potencjalne problemy na Bliskim Wschodzie nigdy nie będą trwać długo - Jak zwykle - wtrącił się protekcjonalnym tonem Finlay - panna Kamigami nie jest w stanie objąć całości obrazu Zanim zakończyłby się cały opisany przez nią proces, kraje europejskie popadłyby w ruinę A to oznaczałoby dla nas bardzo poważne problemy Prezydent nie potrzebuje, żeby wciągano go we wschodnioazjatyckie bagno, podczas gdy Bliski Wschód się wali Na twarzy Mazie nie pojawił się nawet ślad emocji - Nie możemy przejść do porządku nad wydarzeniami w Chinach - przekonywała - tylko dlatego, że Europa także ma problemy Rozmawiamy przecież o jednej czwartej ludności świata Miliony mogą stracić życie - Niby dlaczego? - przerwał Hazelton - Z powodu wojny - wyjaśniła krótko Mazie - Nie płacimy pani za melodramatyczne pomysły - parsknął Finlay Carroll tymczasem spokojnie zapytał Wentwortha - Ajaka jest pańska opinia''' Młody człowiek rzucił ukradkowe spojrzenie na Mazie, po czym spuścił wzrok Zerknął jeszcze szybko na Fnilaya i zdecydował się odpowiedzieć wymijająco - W zasadzie pracuję nad Bliskim Wschodem, więc - urwał - Cóż, w takim razie myślę, że nie mamy wątpliwości, na czym należy się skoncentrować - oznajmił pewnym siebie tonem Finlay - Chiny mogą pójść na boczny tor - Mazie, Went, czy możecie zostawić nas na chwilę samych? - poprosił William Kiedy wyszli, Carroll powiedział - Finny, zgadzam się, że sprawom Bliskiego Wschodu musimy przyznawać najwyższy priorytet Jednak nie możemy - Bili zaakcentował dwa ostatnie słowa - ignorować rozwoju sytuacji w Chinach Finlay żachnął się - Nie wierzę w te wszystkie bzdury, które Kamigami plecie o tym swoim Kangu, czy jak tam on się nazywa' Prezydencki doradca wstał i podszedł do okna Na zewnątrz był piękny, zimowy dzień Świat pogrążony był w spokoju Czy kiedy dochodził do władzy Hitler, było podobnie? - pomyślał Carrołl Iluż to okrutnych szaleńców, takich jak Kang, doszło do władzy w ciągu wieków dzięki temu, że świat ignorował ich obecność? Ile z tego powodu zniszczono krajów, ilu wymordowano ludzi? Bo nikt nie chciał uwierzyć, że jeden człowiek jest w stanie wyrządzić tyle zła? - Finny, nie możemy pozwolić sobie na kolejnego Hitlera - oznajmił Wil-ham - Mazie zebrała nadchodzące sygnały, wyciągnęła odpowiednie wnioski i teraz przekazuje nam ostrzeżenie - Mówi pan tak, jakby byłajakąs Kasandrą-burknął niezadowolony Finlay -W końcu Kamigami to nie medium - To po prostu wyjątkowo błyskotliwa dziewczyna - wyjaśnił Carrołl - Nikt nie może się z mą równać, jeśli chodzi o przewidywanie kłopotów Potrafi zauważyć to, co innym umyka Niech zajmie się pod pana kierunkiem sprawą chińską 48 Stary polityk skinął głową Znał swojego nowego szefa już na tyle, by wie dziec że otrzymał właśnie nie podlegające dyskusji rozkazy Zajmę się tym problemem - obiecał Spotkanie zakończyło się, a Finlay wyszedł z niego z niezłomnym zamiarem wyrzucenia Kamigami z pracy Sobota, 20 stycznia Poligon Cannon Rangę, stan Missouri, USA Cztery myśliwce typu F-16 odleciały na południe Oficer kontrolny w Cannon Rangę zanotował czas w swoim zeszycie Patałachy, ocenił, notując coś jeszcze Emerytowany pilot siedział na wysokości dwudziestu metrów w wieży kontrolnej na poligonie, w pobliżu celów do ostrzeliwania z powietrza Wyczyny F 16 nie zaimponowały mu zupełnie Machinalnie podniósł do oczu lornetkę i prześledził niebo po stronie północno-zachodniej Szukał następnych samolotów, które miały tym razem bombardować. „Świniom" powinno pójść lepiej, pomyślał Zobaczył na horyzoncie cztery plamki, opuścił więc lornetkę i wziął do ręki mikrofon Z głośnika odezwał się głos Johna Leonarda - Cannon Rangę, melduje się Toga, trzy minuty od ciebie - Toga - odpowiedział kontroler - droga wolna Wysokościomierz dwa--dziewięc-osiem-cztery Leonard powtórzył cyfry, które wstukiwał do wysokościomierza, korygując jego ustawienie ze względu na panujące ciśnienie atmosferyczne - Cannon, czy masz liczby i cele? - Potwierdzam, Toga - odparł kontroler Nagle na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek - Zobacz - odezwał się do swojego asystenta - Lecą w szeregu, żeby zrobić wrażenie na miejscowych wieśniakach Zazwyczaj A-10 latają w szyku podróżnym, jeden za drugim Jednak Leonard polecił ustawić samoloty w szereg Toga Dwa, czyli partner Leonarda z klucza, leciał po jego lewej stronie Toga Trzy - Smarkula Ashton - po prawej Wreszcie jej partner - oznaczony Toga Cztery - po jej prawej - Klucz prawostronny - polecił John Ashton i jej partner jednocześnie odsunęli się nieco dalej na prawo, robiąc miejsce dla Togi Dwa Ten z kolei prześliznął się pod swoim dowódcą i zajął miejsce z jego prawej strony Po chwili Ashton zbliżyła się z powrotem Leonard musiał przyznać, że ta dziewczyna bardzo płynnie lata Cztery „Świnie' nadleciały nad poligon w ciasnej formacji, dzioby samolotów drugiej dwójki były odrobinę cofnięte w stosunku do pierwszej Teraz zaczęli odrywać się po kolei w lewo, w osiemdziesięciosekundowych odstępach, żeby przyjąć szyk odpowiedni do przeprowadzenia ćwiczebnego ataku Dowódca sprawdził swoich ludzi - wszystkie samoloty znajdowały się we właściwych miejscach Dzisiaj idzie nam jak po maśle, pomyślał z zadowoleniem Sprawdził ponownie przyrządy i wziął się do działania 49 Po chwili nadlatywał już nad cel na wysokości trzech tysięcy sześciuset metrów - Toga Jeden, wchodzę - oznajmił przez radio Najpierw każdy miał zrzucić bombę nurkując pod kątem czterdziestu pięciu stopni Z kabiny wyglądało to tak, jak gdyby samolot Leonarda zdążał prosto ku ziemi Nagle zamigotały symbole na wyświetlanym na szybie kabiny projektorze HUD Co się znowu dzieje z tym LASTE!? - pomyślał John System LASTE daje pilotowi A-10 znakomite warunki celowania, zarówno bombami, jak i działkiem Komputer nowej generacji zbiera sygnały od bezwładnościowego systemu nawigacyjnego, autopilota i radarowego wysokościomierza Wszystko, co jest potrzebne pilotowi, wyświetla na projektorze HUD Dzięki temu pilot ani na chwilę nie musi spuszczać wzroku z celu, żeby kontrolować przyrządy To właśnie system LASTE -jeśli działa prawidłowo - czyni ze „świ-m" nowoczesną i groźną broń, bardziej niż przewożone bomby Leonard podjął natychmiastową decyzję - Tu Toga Jeden, będę kończyć bez strzału, awaria systemu - nadał w eter Popatrzył teraz uważnie na przyrządy Prędkość rosła, wysokość gwałtownie spadała, symbole na HUD pokazywały w tej chwili to, co powinny Kropeczka celownika zbliżała się powoli do celu Kiedy maszyna osiągnęła wysokość dwóch tysięcy stu metrów, należało wypuścić bombę John oznajmił jednak tylko - Kończę bez strzału - i pociągnął za drążek sterowy W ciągu dwóch sekund przeciążenie w kabinie jego samolotu osiągnęło cztery Właściwie wszystko przebiegło bez zarzutu, był w idealnej sytuacji do wypuszczenia bomby, gdyby tylko ten projektor nie zamigotał Pewnie to sam wyświetlacz szwankuje, pomyślał Skręcił i poszukał wzrokiem pozostałych maszyn Znajdowały się tam gdzie powinny, każda w innej stronie nieba W radiu odezwały się głosy - Toga Dwa, wchodzę - Toga Trzy, zbliżam się nad cel - Ashton mówiła spokojnym, opanowanym głosem Toga Cztery miał przed sobą jeszcze jeden zakręt i na razie nie musiał się meldować Pozostała trójka posłała bomby prosto w cel Kontroler był zachwycony Dzisiaj każde z nich ma dobry dzień, pomyślał Leonard Teraz cztery A-10 robiły kolejne okrążenie nad poligonem, przygotowując się do następnych ataków, prowadzonych z mniejszych wysokości LASTE w samolocie Johna pracował już bez zarzutu, więc Leonard uzyskiwał dobre wyniki Przyznał, choć niechętnie, że komunikaty radiowe Smarkuli brzmią profesjonalnie i rzeczowo, a samolot prowadzi wyśmienicie Po dwunastu minutach nadszedł czas na to, co John lubił najbardziej - ostrzeliwanie z pokładowego działka, prowadzone po wykonaniu świecy i przewrotu Podobał mu się ten atak A-10 leciał na wysokości zaledwie trzydziestu metrów nad ziemią, potem podnosił się nagle pionowo w górę, obracał przez skrzydło i spadał na cel niszcząc wrogów Piloci ćwiczyli wykonanie manewru w jak najkrótszym czasie, żeby nie wystawiać się długo na pociski przeciwników Starali 50 się zdążyć w mniej niż pięć sekund Kiedy maszyna znajdowała się w odległości siedmiuset metrów od celu, w linii ukośnej, poruszając się z prędkością sześciuset kilometrów na godzinę, pilot naciskał spust, a wtedy odzywało się siedmiolufowe, obrotowe działko GAU-8, kalibru trzydziestu milimetrów, zaprojektowane do niszczenia czołgów Leonard uwielbiał to - Toga Jeden, wchodzę - oznajmił - Potwierdzam - odparł kontroler John skoncentrował się na celu- starym rękawie do wskazywania wiatru, uczepionym pomiędzy dwoma słupami telefonicznymi Analogowy wskaźnik odległości od celu, wyświetlany na HUD, obracał się w lewo wewnątrz kółka celownika Kontroler w wieży obserwował samolot Z jego dzioba wystrzeliła chmurka dymu, a potem odezwał się ostry trzask To pociski, przelatujące niedaleko od wieży, przekraczały barierę dźwięku Dopiero potem szybami wstrząsnął głęboki odgłos samego działka Piasek przed lewym słupem zaczął eksplodować, wreszcie sam środek słupa poszedł w drzazgi, rozniesiony pociskami Cholera, zaklął w myśli Leonard Co się stało? Przecież wyglądało na to, że wszystko idzie dobrze Kontroler zrobił kwaśną minę Teraz czterech jego podwładnych będzie musiało spędzić pół dnia na wkopywaniu nowego słupa. - Toga Jeden - odezwał się do mikrofonu - rozwaliłeś słup Przejdźcie do następnego zadania - Pozostali trzej piloci nie będą mieli nawet szansy wypróbowania działek - Potwierdzam - odpowiedział Leonard - Uwaga, Togi, bombardujemy drewniany most po wyjściu ze świecy - Teraz kontroler zacisnął usta Nie widział ze swojej placówki mostu, bo jego żołnierze - zwani „Poligonowymi Szczurami" -zbudowali go w małej dolince na końcu poligonu Podniósł więc do oczu lornetkę, żeby chociaż popatrzeć na lecące na wysokości trzydziestu metrów samoloty - Jedynka, wchodzę - oznajmił John i zaczął wykonywać świecę - Potwierdzam - Człowiek w wieży kontrolnej obserwował go Jest trochę za blisko celu i wznosi się wysoko, ocenił Teraz będzie musiał zrzucić bombę pod większym kątem niż normalnie Kontroler podniósł do ust mikrofon, żeby odwołać pilota, ale po chwili się rozmyślił Ostatecznie, tor lotu Togi Jeden mieścił się w granicach błędu Leonard wykonał gładki przewrót i ruszył w dół Projektor HUD mrugnął do niego, pilot sprawdził więc na wszelki wypadek przyrządy Prędkość przekraczała właśnie sześćsetkę, kąt nurkowania wynosił siedemnaście stopni Trochę za stromo, pomyślał, ale ujdzie Trzeba zrzucić tylko bombę troszkę wyżej, żeby starczyło miejsca na wzniesienie się z powrotem Swoją drogą, ten wyświetlacz to prawdziwe gówno John nie zamierzał po raz drugi tego dnia rezygnować z wypuszczenia bomby Jak dotąd, środek celownika zbliża się do celu Widział za szybą drewniany most, położony w dolince, za nim znajdowało się nieduże wzniesienie, porośnięte drzewami Machinalnie skorygował tor lotu Zaświtało mu w głowie, że celownik pokazuje mu błędne dane Odrzucił jednak tę myśl i skoncentrował się na moście, który miał zniszczyć Kropeczka na środku celownika zbliżała się do celu Zaczął powoli naciskać spust 51 Nagle cel zamazał mu się przed oczami Zbliżał się z ogromną prędkością do ziemi Groziła mu śmierć z powodu zapatrzenia się w cel - to przekleństwo każdego pilota myśliwskiego „Przeklinająca Berty", czyli komputerowy głos o kobiecej barwie, zaczął wołać ,W górę! W gorę'" System ostrzegał go przed zderzeniem się z ziemią „Berty" gadała z natężeniem dziewięćdziesięciu pięciu decybeli, trudno więc było ją zignorować Leonard znalazł się zbyt nisko, przy tej prędkości i kącie nurkowania potrzebował jakichś czterdziestu pięciu metrów, żeby wyprowadzić maszynę Nie był pewien, czy mu tyle zostało Pociągnął za drążek z całej siły, aż usłyszał w słuchawkach jednostajne buczenie, oznaczające, że maksymalnie przeciąża samolot Maszyna odpowiedziała najego ruch i wyleciała z dolinki, ledwie rozmijając się ze wzgórzem Uda się, pomyślał A-10 wznosił się teraz stromo, wprawdzie minął się z wierzchołkiem pagórka o całe sześć metrów, jednak lewe skrzydło zaczepiło o jedno z drzew Zderzenie oderwało samą końcówkę skrzydła, uszkadzając przewody hydrauliczne, a dalsze trzy metry wygięło do góry, pod kątem jakichś trzydziestu stopni „Świnia" zatoczyła się w lewo, podczas gdy pilot próbował za wszelką cenę opanować lot i kontynuować wznoszenie Nic z tego Szarpnął za umieszczone z obu stron fotela dźwignie katapulty Osłona kabiny odskoczyła, a po chwili wystrzelił w górę katapultowany fotel typu ACES II Ciało Johna zostało poddane przeciążeniu W trzy dziesiąte sekundy po tym, jak pociągnął za dźwignie, znalazł się na zewnątrz Smarkula wzięła właśnie ostatni zakręt i zaczęła nadlatywać na cel, kiedy zobaczyła odrywającą się od samolotu Leonarda osłonę kabiny Z przerażeniem patrzyła przez całe dwie sekundy, jak w ślad za nią wypryskuje fotel pilota A-10 zbliżał się płasko ku śmiercionośnej ziemi, a z fotela wydobyły się czasze spadochronów - najpierw pomocniczego, potem głównego John potrzebował wysokości pięćdziesięciu metrów, żeby spadochron zdołał się w pełni rozwinąć Mały spadochronik zdawał się wyciągać z zasobnika wielką czaszę przez całą wieczność Wreszcie spadochron wyrwał Leonarda z fotela tuż przed tym, jak zniknął pomiędzy drzewami - Uwaga, Togi - odezwała się Ashton - Toga Jeden katapultował się Wejdźcie na tysiąc metrów, kontynuujcie krążenie i zachowujcie kontakt wzrokowy -Przejęła dowodzenie nad pozostałymi dwoma pilotami Nagle przyszedł jej do głowy lepszy pomysł - Toga Dwa, wznieś się i orbituj Spróbuj złożyć meldunek radiowy bazie Toga Cztery, wracaj do bazy Powtarzam wracaj do bazy Uwaga poligon - Toga Trzy jest w tej chwili prawie dokładnie nad Togą Jeden Spadochron rozwinął się, nastąpiło oddzielenie od fotela Bądźcie w pogotowiu - Zobaczyła teraz sflaczałą czaszę - Widzę spadochron, zawisł na drzewie Nie obserwuję żadnego ruchu - Potwierdzam, Toga Trzy - odpowiedział kontroler z wieży - Drużyna ratunkowa w drodze Czy możesz naprowadzić ich na pilota? Trudno cokolwiek znaleźć w tych zaroślach - Mogę, niech się tylko zgłoszą na naszej częstotliwości Samolot rozbił się zaraz za samobieżną wyrzutnią rakiet SCUD Wyrzutnia zaczyna się palić Wyślijcie wóz gaśniczy 52 Sara Waters stała właśnie przy rozkładzie lotów w centrum operacyjnym dywizjonu i rozmawiała z oficerem nadzorującym loty, kiedy w głośniku radia odezwał się cichy, zniekształcony głos - Ziemniak, tu Toga Dwa Jak mnie słyszysz"? - Toga Dwa, tu Ziemniak Słyszę cię słabo - odpowiedział oficer Sara zerknęła na ścienną tablicę Lot Toga powinien znajdować się jeszcze w fazie ćwiczeń na poligonie - Toga - Transmisję przerwały jakieś trzaski - Toga Dwa, powtórz Nie słychać cię - powiedział oficer lotów Zwrócił się do Sary - Albo coś mu się stało z radiem, albo znajdują się jeszcze poza zasięgiem nadajników Rozległy się następne trzaski i szumy, z których z trudem można było wychwycić słowa - rozbił się na poligonie - Boże święty! - krzyknął oficer - Wołaj szefa' Waters wypadła z sali i ruszyła biegiem do pokoju Pontowskiego - Rozbił się nasz samolot na poligonie Cannon Rangę' - zawołała od progu Matt wyskoczył z fotela - Kto'' Jakie miał oznaczenie? - rzucił, mijając Sarę - To jedna z Tog - Waters nie wiedziała nic więcej - Cholera jasna! - zaklął podpułkownik Już sobie wyobrażał zwęglone resztki ciała Smarkuli uwięzione w szczątkach kabiny A-10 Wpadł do centrum operacyjnego i rozepchnął tłumek, który zdążył sięjuż tam zebrać - To Toga Jeden - poinformował oficer lotów - John Leonard Katapultował się, spadochron opadł na drzewa Nie wiadomo, co z Leonardem Drużyna ratunkowa za chwilę do niego dotrze Są tam gęste zarośla i dużo drzew Smarkula naprowadza ich z góry Kazała Todze Dwa wznieść się wysoko, żeby mógł przekazywać nam informacje, a Togę Cztery odesłała do bazy Pontowski skinął głową Jasne było, że Ashton nadaje się na dowódcę klucza Zrobiła wszystko jak należy - Dobra robota - pochwalił Wskazał teraz na żołnierza nanoszącego rozkład lotów na tablicę i polecił - Wywołaj wieżę, niech sprawdza wszystkie samoloty znajdujące się w powietrzu Przekaż dane stanowisku dowodzenia, żeby zweryfikowali je u oficera kontrolnego poligonu i mogli przekazać wyżej Sam tez zadzwoń do dowództwa skrzydła, żebyśmy mieli pewność, że się dowiedzieli I wezwij tu jak najszybciej oficera bezpieczeństwa lotów - No cóż, panie pułkowniku - odezwał się zza jego pleców jakiś głos -Wygląda na to, że teraz inni wpadli przez nas w gówno Matt odwrócił się i zobaczył oficera operacyjnego, majora Franka Hestera Twarz Hestera nie zdradzała żadnych emocji - Nie o to mi chodziło' - warknął Pontowski 53 Rozdział trzeci Sobota, 20 stycznia Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri, USA Kraksa Togi Jeden na poligonie Cannon Rangę spowodowała standardową reakcję dowództwa US Air Force Przez lata nauczyli się tam, co i jak dokładnie należy robić, żeby osiągnąć jeden cel - zbadać przyczyny wypadku, aby na przyszłość podobna sytuacja nie miała szansy się powtórzyć Doświadczenie mówiło działać szybko i nie wykorzystywać wyników śledztwa do tego, żeby ukarać ewentualnego odpowiedzialnego Po czterdziestu minutach od otrzymania informacji o kraksie, dowództwo skrzydła w bazie Whiteman powołało tymczasową komisję do zbadania przyczyn wypadku Pełniącym obowiązki przewodniczącego komisji wyznaczono zastępcę dowódcy skrzydła, który niebawem wsiadł do śmigłowca wraz z oficerem do spraw bezpieczeństwa lotów Polecieli do Cannon Rangę, żeby zabezpieczyć ślady dla „prawdziwej" komisji, która przybędzie później Całe zadanie było znacznie ułatwione, ponieważ pilot, kapitan John Leonard, przeżył, nabawiwszy się tylko paru siniaków Drużynę ratunkową ominęła przy-jemność zbierania kawałków ciała, czy też zdrapywania przypalonych fragmentów ze szczątków samolotu Nie będzie potrzebny ciemnozielony worek na małą, bezkształtną bryłkę, dowódca skrzydła wraz z kapelanem nie muszą spełnić obowiązku poinformowania żony nieżyjącego pilota, że właśnie owdowiała Zanim minęło południe, zadzwonił telefon w kwaterze pułkownika Charlesa A Tuckera - zastępcy dowódcy Pięćset Dwudziestego Drugiego Skrzydła Kontroli Powietrznej, stacjonującego w bazie Tinker, trzynaście kilometrów na południowy wschód od Oklahoma City Dowódca skrzydła oznajmił Tuckerowi, że właśnie mianował go przewodniczącym komisji do zbadania przyczyn wypadku samolotu z bazy Whiteman Pułkownik ma natychmiast tam lecieć W trzy godziny później Tucker znajdował sięjuż w powietrzu W ciągu dwudziestu czterech godzin zbiorą się wszyscy pozostali członkowie komisji - oficer śledczy specjalizujący siew wypadkach lotniczych, pilot latający na A-10, oficer obsługi technicznej, lekarz lotniczy i przedstawiciel dowódcy skrzydła, 54 a także trzej członkowie nie mający prawa głosu - dwóch podoficerów do pomocy i sekretarz Pułkownik Charles A Tucker był szczupłym, odrobinę przygarbionym, ły siejącym mężczyzną o wybuchowym charakterze Już czterokrotnie pełnił funkcję przewodniczącego podobnych komisji Miał reputację kogoś kto nigdy nie ustępuje na drodze do zdobycia rzetelnych dowodów, wymaga maksymalnego poświęcenia od wszystkich związanych ze sprawą wydobywa na wierzch prawdę Nikogo nie oszczędzał, przez co nazywano go Tucker the Fucker W gruncie rzeczy był jednak po prostu uczciwy i absolutnie bezstronny To właśnie dzięki takim ludziomjak Tucker cała machina pracowała Sara Waters nalewała sobie właśnie kawy w niewielkiej kuchni świetlicy dywizjonu, kiedy usłyszała na sali rozmowę dwóch mężczyzn Rozpoznała ich głosy - to major Frank Hester, oficer operacyjny, i Hal Barlett, nazywany Wężem - To sukinsyn jakich mało - mówił Barlett - Żywy dowód na to, że liczy się to, kogo znasz, a nie to, co wiesz - Ale mam i dobrą wiadomość - powiedział Hester - Musimy wybrać do komisji przedstawiciela dowódcy i Pontowski poprosił mnie, żebym wybrałjednego z pilotów Zgodzisz się? - Jasne Czy zadaniem przedstawiciela dowódcy nie jest szpiegowanie na jego rzecz!? - Owszem - przyznał Hester -To jasne dla wszystkich Ale w tym przypadku chciałbym, żebyś popracował dla mnie Zrób tak, żeby komisja dowiedziała się, że Laska na tydzień przed wypadkiem dzwoniła do mnie i pytała o rekomendację dla Leonarda Sam im to objaśnię, jeżeli tylko będę miał możliwość Pontowski nie powinien był pozwolić mu lecieć Waters zaczerwieniła sięjak burak, kiedy zrozumiała, że to ją nazywają Laską Każdy w dywizjonie miał jakieś przezwisko, którego używano przez radio jako kryptonimu Niektóre powstawały same, dzięki temu, że ktoś sobie na nie zasłużył, inne ustalano wspólnie Jednak Laska - to seksistowskie określenie Sara poczuła się obrażona Usłyszała teraz głęboki rechot Barletta - Kiedy Tucker the Fucker to usłyszy, załatwi Pontowskiego za to, że nie postąpił zgodnie z rekomendacją własnego oficera operacyjnego - stwierdził Barlett - Dobrze myślisz Pobijemy rekord jako dywizjon, który miał najkrócej służącego dowódcę w historii - To świetnie Kurwa, znakomicie - Barlett nie posiadał się z radości Waters wyślizgnęła się po cichu z kuchni, chociaż wściekła była jak diabli Wpadła do swojego pokoju, myśląc przede wszystkim o przezwisku Laska Jednak po chwili uspokoiła się i przemyślała chłodno sprawę Jeśli przyczepię się do Laski, pomyślała, to odsuną mnie od gry Cholera „odsuną od gry'"? Zaczynam już myśleć jak om! Zajrzała w listę dywizjonu, sprawdzając kryptonimy Uspokoiła się nieco, przypomniawszy sobie, że porucznik Rod Cox nazywany jest Króliczkiem To sierżant Lori Williams -jej wojskowa sekretarka - nadała mu to 55 przezwisko. Cały dywizjon przejął je od niej i pomimo protestów porucznika, używał słowa Króliczek jako radiowego kryptonimu Coxa. -Mężczyźni! - mruknęła sama do siebie Sara. Teraz była już jednak w stanie myśleć spokojnie. Skupiła się na tym, co jeszcze mówili dwaj piloci. Znowu wezbrała w niej złość. Zajrzała do notatnika. Zapisała tam sobie szczegółowo rekomendację oficera operacyjnego dla Leonarda. „Hester: Leonard ma ostatnio problemy osobiste. Nic poważnego... to tylko chwilowe... da sobie radę". A to kłamca, pomyślała. Sukinsyn! Oparła się wygodnie, podniosła do ust kubek z kawą i zaczęła intensywnie myśleć. Niech go licho! Hester wcale nie zalecał, żeby wstrzymać loty Leonarda. Wręcz przeciwnie. Nagle zrozumiała. Major osłonił po prostu pilota, chroniąc go przed odsunięciem od lotów. Czy komisja do tego dojdzie? Sara była wściekła na Hestera za to, jak niesprawiedliwie zamierza postąpić. Przecież Pontowski nie jest w żaden sposób odpowiedzialny za wypadek kapitana. Jeżeli w ogóle można powiedzieć, że ktoś ponosi winę, to właśnie Hester, ponieważ nie poradził nowemu dowódcy, który dopiero co objął dywizjon pod swoją opiekę, żeby Leonardowi na jakiś czas wstrzymać loty. Czy Hester przyzna się do tego przed komisją? Waters poczuła skurcz w żołądku na myśl, że nigdy się tego nie dowie - zeznania przed komisją są tajne. Sara oceniła w myśli zamieszane w sprawę osoby i szybko podjęła decyzję. Musiała opowiedzieć się po jednej ze stron. Pontowski prosił ją o dwie rzeczy -tylko o dwie: ma robić, co do niej należy i być jego „oczami i uszami". Wstała i poszła poszukać Lori Williams. Dziesięć minut później Lori zgłosiła się do kapitana pełniącego obowiązki sekretarza komisji i oznajmiła mu, że jest dodatkową sekretarką przy dzieloną tymczasowo komisji do pomocy. Kapitan ucieszył się, że ma tak kompetentną pomoc, i zaraz posadził ją przy maszynie do pisania. Późnym wieczorem Lori wsunęła pod drzwi kwatery Sary Waters grubą kopertę. Dwa dni później Sara, która otrzymała od Lori trzy „dzienne raporty", zapukała w otwarte drzwi pokoju swojego dowódcy. Była zdeterminowana, dowiedziawszy się od swojej podwładnej, co zaszło podczas posiedzeń komisji śledczej . Pontowski podniósł wzrok znad stosu papierów, jakie czekały na niego każdego ranka, i pokazał pani kapitan fotel. Waters zamknęła starannie drzwi i usiadła. Matt rozparł się wygodnie i powiedział z uśmiechem: - Widzę, że to poważna sprawa, skoro zamyka pani drzwi. - Tak jest, sir; to poważne. - Nagle, po tych wszystkich emocjach, ogarnęły ją wątpliwości. Jak on zareaguje na to, co powiem?, zastanawiała się. Podpułkownik może być kompetentnym oficerem, zrównoważonym, spokojnym i przystojnym facetem, a przecież nie wiadomo, co z niego za człowiek... Wzięła jednak głęboki oddech i zaczęła: - Mam dwie sprawy. Jedna jest niezbyt istotna, druga bardzo ważna. - Matt czekał. - Podsłuchałam przezwisko, jakie nadali mi mężczyźni, i nie podoba mi się ono. 56 - Nie słyszałem - przyznał się Pontowski. - Czy mam podjąć w związku z tym jakieś działania? Sara zaczerwieniła się. - Nazywają mnie Laską. Nie jestem pewna, czy wyjdzie to panu na dobre, jeśli się pan w to wmiesza. Ale chciałam po prostu, żeby pan wiedział. - Zajmę się tym - uspokoił ją Matt. - A ta druga sprawa? - Major Hester składa komisji do zbadania przyczyn wypadku kapitana Leonarda zeznania, które wprowadzają ją w błąd. - Wyraz twarzy Pontowskiego ostrzegł ją, że znalazła się na bardzo niebezpiecznym gruncie. - Mam dwa pytania - powiedział podpułkownik spokojnym i bardzo stanowczym tonem. - Czy major Hester kłamie przed komisją? - Nie nazwałabym tego kłamstwem... Ale utrzymuje, że skoro musiał złożyć panu rekomendację w sprawie kapitana Leonarda, powinno to być wystarczającym powodem, żeby wstrzymał pan loty kapitana. Hester twierdzi, że powinien pan był podjąć taką decyzję. - A jak było z wstrzymywaniem lotów, zanim objąłem dowództwo? - Za mojej kadencji zawsze decydowała opinia majora Hestera. - W takim razie komisja sama dojdzie prawdy - odparł Pontowski z uśmiechem. - Sir, pułkownik Tucker po prostu pana nie znosi. - Lori przekazała Sarze i tę informację. - Tuck i ja spotkaliśmy się już nieraz - wyjaśnił Matt. - On nikogo nie znosi. Ale to uczciwy człowiek. - Mam nadzieję. - Waters zebrała się do wyjścia. - Czy chciałby pan jeszcze o coś zapytać, panie pułkowniku? - Owszem, pani kapitan. Moje drugie pytanie: skąd pani wie, co Hester powiedział komisji do zbadania przyczyn wypadku? - Lepiej, panie pułkowniku, żebym nie musiała mówić... Pontowski skinął głową, więc Sara wyszła, pozostawiając otwarte drzwi. Środa, 31 stycznia Waszyngton, USA Wątpliwości, jakie dręczyły od dłuższego czasu Mazie Kamigami, znikały stopniowo, w miarę jak czytała najnowszy raport z Chin. Po raz pierwszy od ponad roku poczuła prawdziwy przypływ energii. Wreszcie wróciła mi nadzieja, pomyślała. Stała na korytarzu przed swoim gabinetem, oddychając z trudem. - Finny przewidział, że będziesz tym zainteresowana! - oznajmił zdumiony gwałtownością jej reakcji Hazelton. Czekał niecierpliwie, aż Mazie przeczyta dokument drugi raz. Pokwitował odbiór tajnego raportu; będzie musiał zwrócić go swojej sekretarce, do której zadań należy przechowywanie takich rzeczy. Na trzecim piętrze Executive Office Building, naprzeciw Białego Domu, większość dokumentów jest pilnie strzeżonych i wpisanych w kartoteki jako 57 druki ścisłego zarachowania. Tu bowiem pracują ludzie z Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ona ma z metr pięćdziesiąt, oceniał Wentworth, patrząc z góry na swoją koleżankę. Sam był o dwadzieścia pięć centymetrów wyższy. Kamigami powoli podniosła na niego wzrok. - Tak... dziękuję - powiedziała. Wyczuł ciepło w jej głosie, a na twarzy zauważył wzruszenie. Zdziwiło to Wentwortha - do tej pory uważał Mazie za kobietę zamkniętą w sobie, której zależy przede wszystkim na karierze. Nagle zobaczył w jej oczach łzy. Co jak co, ale płacz w towarzystwie z pewnością nie jest cechą charakterystyczną zamkniętych w sobie ludzi... - Eee... może wolałabyś wejść do pokoju? - wybąkał. Poczuł się zawstydzony tym nagłym pokazem emocji. Co sobie ludzie pomyślą, kiedy ktoś go zobaczy stojącego koło płaczącej Jędzy?... - Chętnie, jeśli nie zabierze ci to zbyt wiele czasu... Hazeltona ogarnęło niezwykłe dla niego uczucie - miał ochotę pomóc tej dziewczynie. Czy dlatego, że Mazie wydawała się w tym momencie taka bezbronna? - W porządku - odparł i kiwnął zapraszająco głową. Po chwili znaleźli się w biurze, w którym panował potworny bałagan. Wentworh nie mógł uwierzyć, że Mazie potrafi cokolwiek znaleźć pośród stosów papierów wypełniających jej pokój. Kamigami tymczasem usiadła i przeczytała raport jeszcze raz, powoli i u-ważnie. Kiedy zapamiętała treść, oddała kartkę Hazeltonowi. - Nie wiedziałem, że zajmujesz się wyszukiwaniem zaginionych podczas akcji. - Nie zajmuję się tym specjalnie - wyjaśniła Mazie - ale mój ojciec został uznany za jednego z nich. Wentwortha zamurowało. Nigdy dotąd nie poznał osoby, której bliski został zaliczony w poczet zaginionych podczas akcji, jak to się w Stanach określa. W kręgach, w jakich młody Hazelton się obracał, podobne wydarzenia odbierało się jako coś, co zdarza się „innym". Jego matka uznałaby, że być zaginionym podczas akcji to coś w bardzo złym smaku. Powtarzała mu zresztą, kiedy wstąpił na pewien czas do rezerwy marynarki: „Hazeltonowie giną tylko na morzu". Dopiero teraz odczuł, co to znaczy, że ktoś zaginął podczas akcji. Kiedy przeznaczenie dopadnie cię na morzu, wiadomo, o co chodzi - rodzina i przyjaciele nie mają najmniejszych wątpliwości, co się stało, i próbują po prostu żyć dalej, podczas gdy bliscy żołnierza, który zaginął na lądzie, ciągle mająnadzieję, że może żyje on gdzieś, w jakichś nieludzkich warunkach. Taka nieznośna sytuacja komplikuje im życie. W życiu Wentwortha Hazeltona wszystko do tej pory układało się zwyczajnie i „odpowiednio". Ukończył „odpowiednią" szkołę podstawową, potem „odpowiednią" średnią; wreszcie - Harvard. Maman - czasem nazywał w myślach matkę po francusku - zawsze wiedziała, co będzie dla niego „odpowiednie". Tłumaczyła mu, że Hazeltonowie zostają wyłącznie dyrektorami firm, dyplomatami departamentu stanu, pastorami Kościoła episkopałnego, lub -jeśli 58 zdarzy się jakiś wyjątkowo nieodpowiedzialny- oficerami marynarki. „Marynarki - podkreślała - a nie jakimiś tam żałosnymi lotnikami". Była bardzo niezadowolona, kiedy jej syn oświadczył, że chce pracować w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. - Czy... mogę cię zapytać, jak to było z twoim ojcem? - odezwał się nieśmiało Hazelton. Cała sprawa wydała mu się nadzwyczaj interesująca. - Może pamiętasz - zaczęła od razu odpowiadać Mazie - jak uratowano córkę senatora Courtlanda? Wydostali ją ze „Złotego Trójkąta". Wentworth skinął głową, przypominając sobie, jak poznał Heather Court-land. Senator pragnął żeby córka weszła do rodziny Hazeltonów, jednak maman zdyskwalifikowała tę dziewczynę jako „nieszczęśliwe, nie przystosowane dziecko". W tak zawoalowany sposób nazywała ludzi, których miała po prostu za nic. - Mój ojciec służył wtedy w Delta Force - oznajmiła Kamigami. - To oni uratowali córkę senatora. - Pamiętam, czytałem wtedy o tym. Ale w gazecie było napisane, że obyło się prawie bez ofiar... - Jeden zabity, dwóch rannych i jeden zaginiony - wyjaśniła Mazie. -1 twój ojciec... słuch po nim zaginął? - Była tylko jedna nie potwierdzona wiadomość. Podobno schwytano go w Laosie i wydano Wietnamczykom. Zdaje się, że szukał tam dawnego dowódcy Binh Tramu. - Binh Tramu? - powtórzył niepewnie Hazelton. Nie miał pojęcia co to takiego. - Podczas wojny wietnamskiej tak zwany Szlak Ho Chi Minha - opanowaną przez niego część Laosu - podzielono na rejony operacyjne, zwane Binh Tra-mami. Każdy z nich był rządzony jak prywatne księstewko lenne przez wietnamskiego dowódcę. Jeden z tych dowódców wsławił się szczególnym okrucieństwem... mordował w straszny sposób wszystkich jeńców. Mój ojciec walczył podczas wojny w Wietnamie. Był tam trzykrotnie, za trzecim razem służył w Siłach Specjalnych. Dowodził oddziałem, który dostał zadanie przedostania się do Binh Tramu - domyślasz się, którego. Otoczono ich i pojmano. Ojciec był jedynym, któremu udało się uciec. Na jego oczach wymordowali wszystkich jego łudzi... - Myślisz, że próbował teraz wyrównać dawne rachunki? - To do niego podobne - zgodziła się Mazie. -No a co ma do tego ten raport o incydencie na chińsko-wietnamskiej granicy? - Opis jednego z mężczyzn pasuje do mojego ojca. Hazelton popatrzył znowu na dokument, w którym relacjonowano, jak olbrzymi Amerykanin o wschodnich rysach udusił wietnamskiego strażnika. Przemknęło mu przez myśl pytanie, czy kiedy Mazie była w szkole średniej, znalazł się chłopak na tyle odważny, żeby się z nią umawiać... Chyba nie. Wreszcie dotarło do niego, że Kamigami musi być bardzo samotna. Ten raport po prostu przywrócił jej nadzieję. Widać to było na twarzy dziewczyny i słychać w każdym jej słowie. Czy tak samo jest ze wszystkimi rodzinami zaginionych podczas akcji? 59 Czy on sam byłby w stanie żyć w ciągłej niepewności przez długie lata!? Nie musiał nigdy tego sprawdzać dzięki Bogu - Hmm Muszę już iść - odezwał się - Dziękuję ci, Wentworth - odpowiedziała ciepło Mazie - Ależ ja jestem głupia! - skarciła się na głos kiedy Hazelton wyszedł Wyobraziła go sobie, jak na gwarnym cocktail party opowiada swoim wyśmienitym bostonskim akcentem, że widział Jędzę płaczącą Ludzie z Rady Bezpieczeństwa Narodowego będą mieli niezłą uciechę! Czwartek, 1 lutego Niedaleko Mocun, prowincja Guangdong, Chiny Kierowca dużej ciężarówki zatrzymał się na szerokim poboczu, trzy kilometry na wschód od miasteczka Mocun, sto dwadzieścia pięć kilometrów na zachód od Kantonu Jazda zajęła więcej czasu niż planowano, czuł się zmęczony Wiedział jednak z doświadczenia, że wczesny ranek to najlepsza pora na to, żeby uczyć chłopów „udzielania patriotycznego wsparcia walce z zachodnim imperializmem" Mężczyzna siedzący obok kierowcy obudził się i wyprostował Miał na sobie brudny, oliwkowozielony mundur, jedynie złociste dystynkcje oficera Ludowej Armii Wyzwolenia były czyste i wyraźnie widoczne - Może zajmiemy się tą wioską, towarzyszu poruczniku - zaproponował kierowca - Zeszłym razem ją ominęliśmy Porucznik przetarł oczy i spróbował przyjrzeć się wiosce przez mgłę wstającą znad pól ryżowych - Leży bliżej drogi niż się wydaje - zauważył kierowca Porucznik stęknął i założył na nos okulary w drucianej oprawce Teraz zobaczył wreszcie w pewnej odległości niskie zabudowania koloru błota - Tak - powiedział, już rozbudzony - nauczymy tych chłopów, czego trzeba Budź ludzi - Kierowca poszedł na tył i opuścił z brzękiem tylną klapę -Cicho, idioci' - syknął porucznik, podczas gdy spod budy gramoliło się czterech żołnierzy Odgłos spadającej klapy obudził Victora Kamigamiego, który spał w sadzie po drugiej stronie szosy Victor nasłuchiwał przez pierwsze trzy sekundy, po czym podniósł się i przykucnął, zrzucając z siebie koc Nauczył się reagować w taki sposób w ciągu niezliczonych walk, jakie przeżył Teraz nasłuchiwał znowu Rozpoznał znajome odgłosy, typowe dla grupki żołnierzy, znajdowali się oni jednak po przeciwnej stronie szosy i oddalali od niego Odetchnął z ulgą i obudził Ronga i starego - Żołnierze - wyjaśnił, pokazując na majaczący w porannej mgle zarys ciężarówki - Napadną na wieś, żeby zrabować żywność - stwierdził Zou - Musimy stąd zniknąć, zanim nas znajdą 60 - Chciałbym przyjrzeć się, jak działają- odparł Kamigami - Na razie nie jestem pod wrażeniem - Po tych słowach zwinął koc i ruszył ku drodze Zou nie komentował tego, tylko bez słowa ruszył za Amerykaninem Podróżowali we trójkę po prowincji Guangdong, żeby poznać sytuację, na wsi i dowiedzieć się czegoś więcej o Ludowej Armii Wyzwolenia Zou nie planował narażania Kamigamiego na żadne niebezpieczeństwa Wkrótce jednak to Rong i stary Chińczyk zaczęli podążać w ślad za Amerykaninem i stali się jego pełnymi zapału uczniami Teraz posuwali się ostrożnie, starając się kryć, jeśli tylko się dało, dokładnie tak, jak uczył ich Victor - Błąd! - stwierdził Kamigami, kiedy znaleźli się na skraju drogi - Nie postawili straży przy ciężarówce - W takim razie powinniśmy ją uszkodzić - stwierdził Zou - Do roboty' - rozkazał Victor Rong przeszedł cicho na drugą stronę szosy i po chwili podniósł pokrywę silnika Szybko zamienił miejscami dwa kable przy cewce zapłonowej Łatwo naprawie takie „uszkodzenie", jednak aby je wykryć, potrzebny jest mechanik Po kilkunastu sekundach maska była zamknięta, a Zou znalazł się z powrotem koło swoich towarzyszy - To głupcy - ocenił - Do pilnowania samochodu wystarczyłby jeden żołnierz Skoro nikogo tu nie ma, to w razie czego możemy szybko uruchomić ciężarówkę i odjechać - Kamigami przytaknął, zadowolony z postępów młodego człowieka Na znak dany przez Amerykanina trzej mężczyźni przebiegli w ciszy przez szosę i podążyli za żołnierzami Schowali się w warzywnym ogrodzie i przyglądali się, jak członkowie LAW zmuszają wieśniaków do otwarcia spichrza Porucznik stał na środku klepiska, na którym młócono ryż, i wydawał rozkazy - Przeszukać wieś' Sprowadzić tu ciężarówkę' - Teraz zaczną się kłopoty - mruknął Zou, patrząc, jak kierowca pędzi ku szosie - Co widzisz? - spytał Kamigami - Pięciu żołnierzy i oficera Wszyscy uzbrojeni Tę wioskę plądrują po raz pierwszy Zabiorą całą żywność, jaką znajdą w spichrzach i spiżarniach, bo wiedzą, że chłopi i tak ukryli część gdzie indziej -I tego też będą szukać? - dopytywał Amerykanin - Nie, przynajmniej nie tym razem Jeżeli jeszcze tu wrócą, wtedy tak - Zabierają nie tylko żywność - zauważył starszy człowiek, pokazując na żołnierza wynoszącego z jednej z nędznych chałup telewizor - To nie są prawdziwi żołnierze! - warknął z pogardą - Za czasów przewodniczącego Mao Armia Wyzwolenia chroniła ludzi, a żołnierze pilnowali w niej porządku Szkoda, że nie możemy ich powstrzymać' - On się urodził w jednej z takich wiosek - wyjaśnił Rong, pokazując na starego Ręce Kamigamiego wydały szybkie, bezgłośne rozkazy - Zou odszedł na lewo, a starszy Chińczyk wycofał się ku szosie Victor tymczasem rzucił się naprzód i przykucnął za kamiennym murkiem Z tego miejsca wyraźnie widział i słyszał, co się dzieje Jeden z żołnierzy odnalazł w małej szopie grupę dzieci Zaprowadził je przed oblicze porucznika Dzieci skupiły się wokół szczupłej dziewczyny, szukając u niej ochrony Patrzyła na żołnierzy spokojnie, z podniesionym czołem Nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat Miała delikatniejsze rysy niż mieszkańcy wioski wysokie kości policzkowe, wąski nos, duże, błyszczące oczy Skąd ona się tu wzięła?, zastanowił się Victor Dziewczyna była piękna - Dlaczego się schowaliście!? - zapytał porucznik, także najwyraźniej zaintrygowany wyglądem dziewczyny - Myśleliśmy, że tak będzie bezpieczniej - odpowiedziała spokojnie - Bezpieczniej ? - Oficer wydawał się zdziwiony - Zawsze tak się chowacie na noc? -Nie - No proszę! To dlaczego schowaliście się teraz? - Dlatego, że przyjechaliście - Wiedzieliście, że przyjeżdżamy? - Porucznik uśmiechnął się i przepchnął przez tłumek dzieci Te rozpierzchły się natychmiast - Cojeszcze chowasz oprócz tych dzieci? - Po tych słowach zmrużył oczy, wyciągnął rękę i szarpnął za koszulę dziewczyny, obnażając jej małe piersi Zasłoniła się wstydliwie ramionami, ale nie ruszyła się z miejsca - Co my tu znaleźliśmy? - rzucił porucznik do jednego ze swoich ludzi - Podobno towarzysz generał Kang dobrze płaci za takie panienki - padła odpowiedź - Właśnie - odparł porucznik, podekscytowany - Mamy prawdziwe szczęście Towarzysz generał da nam cenną nagrodę - Zaczął odciągać ręce dziewczyny od jej piersi Kamigami pokazał Rongowi na migi, że mają wycofać się ku drodze Nauczył Zou, żeby nigdy nie tracił go z oczu - Szkoda, że nie mamy broni - zmartwił się Rong - Zaraz będziemy mieli - uspokoił go Victor Z cienia wysunął się stary - Próbuje naprawić samochód - oznajmił Rzeczywiście kierowca, nachylony, dłubał w silniku - Jaką ma bron? - Ręczny karabin maszynowy Chyba typ 85 Leży w kabinie Kamigami ruszył szybko przed siebie Pokazał jeszcze Chińczykom, żeby ubezpieczali go od tyłu, a sam skoncentrował uwagę na człowieku, którego zamierzał zabić Zadał mu cios w plecy, po czym wepchnął do komory silnika Złapał go prawą dłonią za gardło i zaczął dusić, a lewą podniósł za pasek i zaczął walić głową nieszczęśnika o silnik Po trzech uderzeniach puścił ciało Opadło bezwładnie na błotnik -I co teraz? - zapytał Zou - Poczekamy, aż porucznik przyśle następnego żołnierza, żeby zbadał, co się dzieje - wyjaśnił Kamigami -Myślisz, że przyśle tylko jednego? 62 - Prawdopodobnie i tak Nie są zbyt bystrzy Chcesz się nimi zając? - Rong zawahał się Jeszcze nigdy w życiu nikogo nie zabił W końcu przytaknął - Zrób to tam - victor pokazał na kępę krzaków, rosnących koło bocznej ścieżki -Wiesz, co to jest garota? - Zou pokręcił głową Kamigami wziął kawałek drutu i szybko pokazał Rongowi, o co chodzi Ten chrząknął i ruszył w krzaki - On jeszcze nigdy nie zabił człowieka - wyjaśnił starszy człowiek - To będzie miał okazję spróbować - odparł Amerykanin, obracając się ku wiosce Tak jak się spodziewał, ścieżką nadchodził pojedynczy żołnierz Kamigami kilkoma susami znalazł się w pobliżu Zou i czekał Kiedy żołnierz minął Ronga, ten wychynął cicho zza krzaków, zarzucił mu drut na głowę i pociągnął Drut jednak, zamiast ścisnąć zaatakowanemu szyję, zaczepił się najego brodzie Victor wyskoczył z cienia i jednym uderzeniem zmiażdżył mu krtań - Jeszcze raz' - rzucił Rongowi Zou posłusznie opuścił drut na szyję żołnierza i pociągnął tak mocno, że uniósł go na drucie Tamten nie miał już szans Zamachał jeszcze rozpaczliwie rękami i zwiotczał - Następnym razem zrobię to jak trzeba - obiecał Rong Victor kazał mu szybko uruchomić silnik i podjechać na skraj wioski Sam, razem ze starszym Chińczykiem, ruszył z powrotem piechotą ku kamiennemu murkowi przy wiosce Obaj byli już teraz uzbrojeni w pistolety maszynowe Dotarli na miejsce równocześnie z Rongiem, który zatrzymał pojazd pięćdziesiąt metrów od klepiska, na którym piętrzyły się worki z ryżem Porucznik, rozzłoszczony z powodu opóźnienia, skierował się ku ciężarówce Pozostali trzej żołnierze patrzyli w jego stronę, kiedy Kamigami i stary Chińczyk wyszli zza murku z bronią w ręku Wystarczyła krótka komenda i żołnierze podnieśli ręce do góry Wieśniacy natychmiast ich rozbroili Porucznik wydawał się tak zaskoczony nagłą zmianą sytuacji, że nie wiedział, co ma zrobić Przed chwilą łupił wioskę razem ze swoimi ludźmi, teraz milczący wieśniacy zbliżali się do niego ze złowrogimi minami - Poddaję się! - krzyknął - Jestem waszym więźniem! Uratujcie mnie -wołał w stronę Kamigamiego Rozejrzał się w panice na boki, szukając drogi ucieczki, po czym skoczył w stronę murku jak wystraszony królik Stała tam tylko kobieta z cepem Zamachnęła się nim jednak celnie, trafiając go w kolana i ścinając z nóg Na widok padającego porucznika chłopi rzucili się na żołnierzy, przewracając ich i tratując Amerykanin odsunął się na bok, zaskoczony furią Chińczyków Piękna dziewczyna próbowała zebrać dzieci i wyprowadzić je z placyku, żeby nie oglądały tej okrutnej sceny, jednak każde chciało przyglądać się temu, co się dzieje Wspięły się na murek i patrzyły Dwóch najstarszych chłopców ruszyło ku dorosłym i dołączyło do nich Porucznika zostawili sobie na koniec - Nie rozumie pan - powiedziała dziewczyna do Kamigamiego, przyjrzawszy mu się uważnie Mówiła dialektem kantonskim - Zabierając ryż, żołnierze skazali wioskę na śmierć głodową Wielu z tych ludzi nie przeżyłoby najbliższej zimy Victor zrozumiał mniej więcej jej słowa 63 - Co zrobią temu oficerowi? - spytał - Starsze kobiety chcą posiekać go na kawałki - wyjaśniła dziewczyna -Ale ich mężowie wolą klatkę W ten sposób będzie umierał powoli - Spojrzała w dal, wyobrażając sobie opisywaną scenę - Zbudująz bambusa wąską i wysoką klatkę, z czymś w rodzaju kołnierza w górnej części Na spodzie usypią stos kamieni, żeby ten człowiek miał na czym stać Stos będzie takiej wysokości, żeby szyja oficera dostawała do kołnierza A potem, każdego dnia, będą zabierać po parę kamieni Niedługo będzie musiał stać na palcach, w końcu się udusi To potrwa jakieś trzy, cztery dni - Powinno się zabijać szybko - odparł Kamigami, zrozumiawszy większą część opisu - Jest w tym jakaś sprawiedliwość Śmierć głodowa jest bardzo powolna -stwierdziła dziewczyna -I ty też będziesz patrzeć na jego umieranie"? - Nie - odparła, tym razem łamaną angielszczyzną - Pojadę z panem W jej słowach zabrzmiało niezłomne przekonanie Ta dziewczyna nie pytała o pozwolenie, ona stwierdzała fakt - Nie jestem przekonany, czy naprawdę tego chcesz - odpowiedział Popatrzyła jednak tylko na niego niewzruszonym wzrokiem Nadeszli Zou i stary - Już za dużo czasu spędziłem na wsi - oznajmił Rong - Nauczyłeś mnie wielu rzeczy, ale teraz muszę wracać do Nanningu - Ona chce jechać z nami - poinformował Kamigami - Chcę jechać z panem - wyjaśniła dziewczyna po kantonsku, patrząc na victora - Victor, możesz jechać dokąd chcesz - powiedział Zou - Wiem, że chciałbyś wreszcie wrócić do domu Kamigami milczał przez chwilę Zastanawiał się Rong od samego początku podtrzymywał swoją obietnicę Chyba nadszedł czas go wypróbować - Chcę pojechać do Hongkongu - oznajmił Victor Ku jego zdziwieniu Zou skinął głową, uśmiechając się nieznacznie - Tego się spodziewałem Smutno mi, że odjeżdżasz Twoja pomoc byłaby nieoceniona Poproszę cię jednak o jedną przysługę Czy możesz opowiedzieć prezydentowi waszego kraju o tym, co tu widziałeś? Proszę cię Powiedz mu, że protesty i represje, jakie od wieków miały miejsce w dolinie Rzeki Perłowej, rozpoczęły się znowu Wytłumacz mu, że przelewamy krew, żeby położyć kres latom bezsilności i poddaństwa Powiedz, że Zou Rong chce dopuścić swój naród do głosu Wasz prezydent to zrozumie - Mogę spróbować przekazać twoje przesłanie - odpowiedział Kamigami -Jednak wątpię, żebym był w stanie dotrzeć do samego prezydenta - Twoja córka może to zrobić Victor zesztywniał, rozumiejąc, o co chodzi Rongowi Zou chciał posłużyć się nim jako pośrednikiem, który przekaże wiadomość Mazie, a ta poinformuje o niej prezydenta 64 Moi ludzie dopilnują, żebyś dotarł bezpiecznie do Hongkongu - zapewnił Zou, ucinając tym samym ewentualną dyskusję - Chcesz pojechać ze mną do Hongkongu? - upewnił się Victor, patrząc na dziewczynę Przytaknęła Nazywam się Victor Kamigami - przedstawił się -Aja Li Jm Chu - Jm Chu - wyjaśnił Rong - znaczy po kantonsku „Prawdziwa Perła" - Doskonale pasuje - odważył się powiedzieć Kamigami Piątek, 9 lutego Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri Prace komisji do zbadania przyczyn wypadku trwały prawie trzy tygodnie Kiedy wreszcie sporządzono końcowy raport, Tucker zażądał spotkania z Pontowskim, żeby przedyskutować wyniki śledztwa Podczas rozmowy wygłosił kilka stanowczych komentarzy na temat niejakiego majora Franka Hestera, nie zostały one jednak ujęte w raporcie Po wyjściu Tuckera Matt przeczytał dokument i poprosił Sarę o przesłanie go Hesterowi - Powiedz Frankowi, żeby zjawił się u mnie, kiedy to przeczyta - polecił Hester zjawił się po trzech godzinach, z raportem w ręku - No i co pan powie? - zagadnął Pontowski Hester wzruszył ramionami - Standardowy raport z wypadku - odpowiedział - Błąd pilota Tego się spodziewałem - A pan nie zgadza się z tym werdyktem? — Major znowu wzruszył ramionami - Osobiście uważam - ciągnął podpułkownik - że główną przyczyną wypadku był błąd z naszej strony, a nie ze strony pilota Powinniśmy byli wstrzymać Leonardowi loty - My? - padła odpowiedz - Przede wszystkim pan - wyjaśnił Pontowski - Albo powinien pan zlecić to mnie Ale nie zrobił pan tego - Ton Matta był spokojny, podpułkownik stwierdzał suche fakty - Nie zrobiłem? - Nie I komisja nie kupiła pańskiego wyjaśnienia w tej sprawie - Niczego takiego nie ma w raporcie - warknął major - a Tucker the Fucker nie powinien był panu o tym mówić Prace komisji są objęte klauzulą tajności, dobrze pan o tym wie Idę do Inspektoratu Generalnego! - oznajmił, zbierając się do wyjścia - Jeszcze pana nie zwolniłem - przywołał go do porządku Pontowski stalowym tonem - Proszę siadać! - Hester posłusznie usiadł Matt wcisnął tymczasem guzik interkomu i polecił - Kapitan Waters, proszę tu przyjść z magnetofonem Potrzebuję pani w charakterze świadka Napisze też pani raport dla majora Hestera Zapadła cisza Po chwili zapukała Sara 65 - Wejść - rzucił podpułkownik Sara weszła i usiadła, kładąc na biurku dyktafon Wcisnęła „start", powiedziała głośno aktualną datę i godzinę, podała miejsce spotkania i wymieniła obecne osoby - Zwracam się do majora Franka G Hestera, oficera operacyjnego Trzysta Trzeciego Dywizjonu Myśliwskiego - zaczął Pontowski Oświadczam, znając kary, jakie przewiduje za krzywoprzysięstwo Kodeks Wojskowy, że żaden z członków komisji do zbadania przyczyn wypadku majora Leonarda nie ujawnił mi fragmentów zeznań ani też przebiegu prac wspomnianej komisji - Po tych słowach Matt wyłączył magnetofon i popatrzył Hesterowi w oczy - Dostanie pan wydruk tych słów z moim podpisem - oznajmił - Może pan z tym pobiec do generalnego inspektora, napisać do swojego kongresmana albo porozmawiać z kapelanem Wszystko mi jedno - Piszę rezygnację! - rzucił major - Będzie ją pan miał na biurku za - Natychmiast ją odrzucę - przerwał mu Pontowski -I każę panu odczekać przewidziane w regulaminie dziewięćdziesiąt dni najej ponowne przedłożenie - Jak pan może! - prychnął Hester - Niewolnictwo zniesiono za Lincolna' -Chodzi mi o bezpieczeństwo lotów-wyjaśnił Matt -I o przywództwo -Major patrzył teraz na swojego przełożonego, lekko skołowany Podpułkownik oparł się wygodnie i ciągnął - Nie mam pojęcia, jakie są słabe -i mocne - punkty podległych mi pilotów A pan ma To prawda, że mógłbym sobie znaleźć kogoś innego na pana stanowisko, a dywizjon być może powtarzam być może, zdo-łałbyjakoś przejść przez trudny okres bez kolejnego wypadku Wolałbym jednak oprzeć się na pana dobrze sprawdzonych kompetencjach - W tym momencie przypomniało się Mattowi, jak ktoś pouczał go kiedyś z taką samą stanowczością, a on, porucznik Pontowski, ledwo rozumiał znaczenie słyszanych słów Teraz nadeszła jego kolej - Kiedy byłem porucznikiem - powiedział - moim dywizjonem dowodził Jack Locke - Z twarzy Hestera można było odczytać, że pierwszy raz słyszy to nazwisko - Jack Locke był jednym z najlepszych pilotów myśliwskich w historii Uczył mnie, że bez prawdziwego przywództwa dywizjon to tylko nic nie warta zbieranina I że najważniejsze u dowódcy jest poczucie odpowiedzialności Jeszcze wtedy go nie miałem - W głosie Matta czuć było ból wywołany wspomnieniami - A pan"? Czy pan w tej chwili ma poczucie odpowiedzialności!? Czy tez zamierza pan opuścić swoich ludzi? - Mógłby pan rozwiązać ten problem przez własną rezygnację - burknął Hester - Wiem, kto oprócz mnie był brany pod uwagę, kiedy decydowano o dowództwie dywizjonu - powiedział podpułkownik - Czy tamten znalazłby w panu oparcie? - Hester przybrał nagle taki wygląd, jakby rozbolał go brzuch Zawsze przypuszczał, że to on zostałby dowódcą Trzysta Trzeciego, gdyby Pontowski się o to nie ubiegał - Proszę, kolej na pańską odpowiedź - ponaglał Matt - Niech pan posłucha Proszę zostać i robić, co do pana należy, przez najbliższe trzy miesiące Jeśli w tym czasie w dywizjonie zdarzy się kolejny wypadek, to zrezygnuję 66 - Dlaczego? - Major był zaskoczony - Chodzi o kwestię przywództwa Jako dowódcajestem odpowiedzialny za wszystko, gdyby zdarzył się kolejny wypadek, znaczyłoby to, że jestem do niczego Powiedziałem Kosa jest świadkiem - To mówiąc, Matt skinął głową na Sarę -W razie czego może pan to wykorzystać Hester wstał - Ma pan te trzy miesiące - stwierdził, po czym zasalutował i wyszedł - Kosa? - odezwała się zdumiona Sara - Właśnie A co, woli pani Laskę? Waters zrozumiała Dowódca rozwiązał problem jej przezwiska nadając jej po prostu inne, w nadziei, że może przylgnie - Czy ma pan jeszcze dla mnie jakieś polecenia? - spytała Matt potrząsnął głową Kiedy Sara znalazła się na zewnątrz, oparła się o ścianę, przyciskając do piersi mikrokasetę Teraz ją naszły wspomnienia Jack Locke dostał taką samą lekcję przywództwa od jej męża, od Muddy'ego A od kogo uczył się Muddy? Czy dla niego było to równie bolesne? Więc to tak jak w sztafecie, jeden drugiemu, przez lata Waters podeszła powoli do swojego biurka, przekonana, że podjęła przed chwilą właściwą decyzję Będzie absolutnie lojalna wobec Pontowskiego i zrobi wszystko, żeby być jak najlepszym oficerem sztabowym W pokoju była Lori Williams Czekała na swoją przełożoną z jakimś dokumentem - Właśnie nadeszło - oznajmiła, podając faks - Zawiesili naszą gotowość bojową Za sześć miesięcy zostaniemy rozwiązani A zatem Trzysta Trzeci Dywizjon Myśliwski padł ofiarą tak zwanej „dywidendy pokoju" Rozdział czwarty Sobota, 10 lutego Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri Shoshanę obudziło nagłe drgnięcie Matta Usłyszała chrapanie Zerknęła na zegarek - było pięć po drugiej Mąż źle spał tej nocy i przez to ona także nie mogła spać Usiadła na łóżku i wstała, żeby sprawdzić, jak ma się Mały Matt Jak zwykle, synek zrzucił z siebie kołderkę. Otuliła go więc troskliwie i wróciła do łóżka - Wszystko w porządku? - spytał Matt - Tak Nasz syn posłał kołderkę na sam środek pokoju - Zachichotała -Wiesz, miał erekcję - W tym wieku? Shoshana przytuliła się do męża i stwierdziła z niejakim rozbawieniem - To znak firmowy Pontowskich Matt zapalił lampę, żeby popatrzeć na żonę Jej długie czarne włosy spływały kaskadą na poduszkę, twarz leciutko lśniła w ciemności - Jesteś taka piękna - powiedział, masując czule jej plecy - Idź spać - poradziła, odgadując jego zamiary - Nie ma mowy! - odmruknął, nie przestając jej pieścić - Nawet zwierzę by się tak nie zachowało - zbeształa go żartobliwie, odwróciła się do niego twarzą i odpowiedziała na jego pieszczoty Kiedy już było po wszystkim, Shoshana poprawiła poduszki, usiadła i zaczęła rozczesywać włosy. Odezwała się - Dobrze, a teraz mów Co cię gryzie? - Znała męża zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, że ma jakieś problemy Tylko w takich wypadkach miewał kłopoty ze snem Zapadło krótkie milczenie -To wcale nie jest zabawne - mruknął w końcu - A myślałeś, że będzie? - Nie Ale miałem nadzieję, że jeżeli pobędę w tym dywizjonie rok czy dwa, to będę miał możliwość coś zrobić A tu sześć miesięcy To wszystko 68 zmienia - Matt przerwał, myśląc o wypadku Leonarda i o tym, co powiedział mu Tucker Nieformalna rozmowa z przewodniczącym komisji dała Pontow-skiemu na swój sposób więcej niż oficjalny raport na temat wypadku Tucker przekazał mu w krótkich słowach prawdę o tym, co zdołał zaobserwować Tylko że nic z tego, co mówił, nie mogło zostać udowodnione, a w związku z tym zawarte w raporcie - Wyczuwam wśród pilotów specyficzne nastawienie Kogo to obchodzi? Po co martwić się o to, co będzie dalej, skoro to wszystko i tak nie ma sensu? -myślę sobie Wiesz, o czym mówię Zdaję sobie sprawę, że takie podejście ma zły wpływ na poziom ich latania i jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu, zanim następny z tych podskubanych sokołów rozwali sobie tyłek Muszę chronić ich wszystkich przed popełnieniem jakiegoś głupstwa, do chwili, kiedy dywizjon przestanie latać. - Jak myślisz, co powinieneś zrobić? - Nie jestem pewien Chyba trzeba będzie zacząć wstrzymywać kilku z nich loty - A ty tego nie chcesz? - Nie Nie tak powinien wyglądać koniec Trzysta Trzeciego Dywizjonu Ci chłopcy mają za sobą chlubną przeszłość Byli na Gunsmoke i rozwalali wielkie orły razem z ich kosmicznymi myśliwcami, aż prawie spadły z poligonu - Shoshana była pewna, że czeka ją kolejna opowieść o wyczynach podopiecznych Matta podczas Gunsmoke Wiedziała już dokładnie, że Gunsmoke - czyli „Dym ze strzelby" - to zawody w taktycznym bombardowaniu i ostrzeliwaniu, które odbywają się raz na dwa lata w Bazie Sił Powietrznych Nelhs, w stanie Nevada, niedaleko Las Vegas. Trzysta Trzeci był tam zawsze jednym z faworytów Raz nawet jeden z pilotów dywizjonu zdobył indywidualną pierwszą nagrodę - trofeum o wdzięcznej nazwie Top Guń Matt jednakże nie powiedział nic więcej o najlepszych strzelcach, tylko zgasił światło - Nie pozwól, żeby uczucia górowały w tobie nad rozumem - odezwała się Shoshana łagodnym, kojącym tonem - Rób to, co powinieneś i spróbuj odłożyć na bok osobiste wrażenia - Wyciągnęła do męża rękę w ciemności i dotknęła go - Ale zawsze pamiętaj, gdzie je schowałeś - zakończyła ciepło Pontowski próbował znowu zasnąć, jednak sen nie przychodził W głowie ciągle kłębiły mu się myśli, dochodził do wniosku, że to wszystko nie ma sensu Chciał przecież dostać szansę udowodnienia sobie i innym, kim naprawdę jest, uwolnić się od wpływu zmarłego dziadka, zatrzeć swój obraz „chłopca ze złotej kołyski" Zamiast tego zmagał się z dylematem, jak chronić życie ludzi, których właściwie nie znał, a którzy go w dodatku nie lubili Był teraz sam, a przed nim trudy dowodzenia jednostką Sam jeden - Proszę, niech pan usiądzie - powiedziała Sara Waters Wskazała Leonar-dowi krzesło koło swojego biurka - Trochę wcześnie pan przyszedł Pan pułkownik nie wrócił jeszcze ze spotkania z dowódcą skrzydła - Na twarzy kapitana 69 malował się wyraźny niepokój W końcu Sara nie mogła już tego znieść - Proszę się uspokoić Podpułkownik Pontowski nie jest ludożercą - Łatwo ci to mówić, Kosa - stwierdził poufale John - Na ciebie nie jest wściekły Waters uniosła brwi Kosa, pomyślała A więc przyjęło się Teraz będę Kosa Pomysł Pontowskiego nie był zły Popatrzyła jeszcze raz na Leonarda i stwierdziła, że biedak wystarczająco się już namęczył - Na ciebie tez nie jest wściekły - odparła Na twarzy kapitana pojawiło się coś w rodzaju ulgi zmieszanej z niedowierzaniem - A ja ja byłem przekonany - zająknął się - że w związku z wypadkiem pułkownik nieodwołalnie wstrzyma moje loty - Nie sądzę A w każdym razie nie widziałam żadnych papierów, które by o tym świadczyły Wiem natomiast, że niepokoi się twoim - Życiem rodzinnym*? - dokończył kapitan - Ten problem został już rozwiązany Rozstałem się z żoną i przeprowadziłem się do oddzielnego mieszkania - Ożywił się, zadowolony, że ktoś chce go wysłuchać Widać było, że uwalnia to w nim nagromadzone napięcie - Na razie czuję, że mi ulżyło Wydaje mi się, że nasze małżeństwo rozpadło się już jakiś czas temu, tyle że nie miałem dotąd odwagi, żeby spojrzeć prawdzie w oczy Leonard miał miły głos Sara zagadnęła - Ajak tam twoja praca? - Opanowałem sytuację Dyrektor dał mi bezpłatny urlop i powiedział, że chce, żebym wrócił, kiedy tylko poczuję grunt pod nogami W głosie kapitana słychać było satysfakcję To dobrze - No i co, wrócisz? - Myślę, że tak Lubię uczyć A poza tym nie będę miał wiele więcej do roboty, kiedy dywizjon zostanie rozwiązany W tym momencie wszedł Pontowski i skinął na Leonarda, żeby poszedł za nim Kapitan podszedł do biurka dowódcy, wyprężył się i zasalutował - Kapitan Leonard melduje się wedle rozkazu, sir! - wypalił. Matt odsalutował mu niedbale i wskazał fotel Od razu przeszedł do rzeczy - Czy jest pan gotów zacząć na nowo latać? - zapytał Twarz kapitana rozjaśniła się tak bardzo, że Pontowski miał ochotę się uśmiechnąć - Natychmiast, sir! Czy mogę zadać panu pytanie? - Matt skinął zachęcająco głową - Po co właściwie pan to robi? Przecież dywizjon wkrótce przestanie istnieć i moje latanie nie jest nikomu specjalnie potrzebne Matt zmusił się do przybrania surowej miny i odparł - Kapitanie, zanim pogasimy tu światła, Trzysta Trzeci ma wyglądać jak dywizjon myśliwski, pachnieć jak dywizjon myśliwski i latać jak dywizjon myśliwski' Jest pan gotów wziąć w tym udziaŁ? -Tak jest' Leonard odpowiedział dokładnie takim tonem, jaki Pontowski chciał usłyszeć 70 - To dobrze Właśnie szukam ochotników na stanowisko oficera do spraw bezpieczeństwa lotów Czy byłby pan zainteresowany''! - Oczywiście, sir Będę najlepszym oficerem bezpieczeństwa lotów, odkąd tylko wymyślono takie stanowisko' - No to prawie dostał panjuz tę pracę - odpowiedział Matt Jakie będzie pana zadanie numer jeden? Leonard zastanowił się chwilę - Muszę zmienić całą atmosferę, bo w tej chwili nikomu tutaj właściwie na lataniu nie zależy Pontowski przytaknął poważnie i wcisnął guzik interkomu - Kapitan Waters, proszę tu przyjść - W drzwiach stanęła Sara z notatnikiem w ręku - Proszę wypisać odpowiednie rozkazy, na mocy których kapitan Leonard zostanie nowym oficerem do spraw bezpieczeństwa lotów naszego dywizjonu - Z przyjemnością, panie pułkowniku - odpowiedziała pani Waters Coś w jej głosie i w wyrazie twarzy Leonarda powiedziało Mattowi, że ma teraz w dywizjonie przynajmniej dwoje sprzymierzeńców - To byłoby wszystko - oznajmił - Jeszcze tylko jedno chcę, żeby ten dywizjon odszedł w dobrym stylu Jeżeli maciejakies sensowne pomysły, jak tego dokonać - Oficerowie zasalutowali i wyszli, a Pontowski pomyślał „W dobrym stylu, do cholery!? Sam chciałbym znać powód, dla którego ten dywizjon powinien umieć latać" Sara krążyła wokół biurka, spoglądając to na rozkład zajęć, to na plakaty reklamujące lotnictwo, wreszcie na mapę W końcu wyjrzała przez okno i zdumiała się, że już jest ciemno Pomimo zmęczenia nie była w stanie powstrzymać entuzjazmu - To doskonałe, John, naprawdę znakomite - Uśmiechnęła się promiennie do pilota, który odpoczywał na wygodnej kanapie - Myślę, że szefowi się spodoba - Sama zasłużyłaś na znaczną część tych pochwał - Leonard wyprostował masywny tors i przyjrzał się pani kapitan Porusza się jak kotka, pomyślał sobie Kiedy Sara nachyliła się nad stołem i granatowa spódnica jej munduru napięła się, Johnowi aż zaparło dech w piersiach Bluza Sił Powietrznych była na tyle wypełniona, że łatwo dawało się odgadnąć figurę pani oficer Poczuł przypływ pożądania, a razem z nim radosną świadomość, że wraz z żoną nie utracił popędu seksualnego - Słuchaj - powiedział - siedzieliśmy nad tym przez trzy dni, teraz jest już późno Może zwińmy już interes Pora spać Ja pozamykam Sara uśmiechnęła się do niego, znowu wywołując w jego ciele te same sensacje co przed chwilą - Dzięki - odpowiedziała -Zadzwonię jeszcze tylko do córki Chciałabym zdążyć, zanim pójdzie spać Nie widziałam jej od czterech dni Może jutro uda mi się pojechać na parę dni do domu 71 - Cztery dni to za długo - teraz w Leonardzie odezwał się głos nauczyciela szkoły podstawowej - Kansas Cityjest za daleko, żeby tam codziennie jeździć, więc może przeprowadzisz dziecko tutaj? - Boja wiem, czy to warto? Na pół roku^ - zastanawiała się Waters - Myślę, że tak - odparł John - Możesz wynająć jakiś dom Sara wzięła płaszcz i torebkę i ruszyła do drzwi - Zastanowię się nad tym - obiecała i poszła Kiedy znalazła się na zewnątrz, Leonard gwizdnął przeciągle Zabrał się do zamykania budynku Sara tymczasem skierowała się do samochodu przez opuszczony parking Była przyzwyczajona do ostrożności, więc szła szybko, z kluczykami w ręku i rozglądała się na boki Nic niezwykłego się nie działo Jednak, kiedy sięgała już do zamka samochodu, zza sąsiedniego wozu wychynął jakiś cień i rzucił się wjej kierunku Słysząc szybkie kroki, zdążyła się tylko odwrócić, kiedy olbrzymia dłoń złapałająza włosy i uderzyłajej głową w dach samochodu Napastnik przyciskał się do niej kroczem, czuła na pośladkach jego erekcję - Tylko krzyknij, a poderżnę ci gardło - wycharczał Wolną ręką zdarł z niej płaszcz i wyszarpnął torebkę - Niech pan nie robi mi krzywdy! - zaczęła błagać - Proszę wziąć torebkę, nie będę krzyczeć! - Cholernie mądrze! - mruknął, zdzierając z niej beret Zobaczyła go i dopiero dotarło do niej, jak olbrzymi jest ten facet Bandzior musiał mieć grubo ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a ważył chyba ze sto trzydzieści kilo Ostatnia nadzieja, że to tylko rabunek, rozwiała się, kiedy mężczyzna kopnął torebkę pod samochód i szarpnął Sarę w stronę pola za parkingiem Popłynęły jej łzy strachu i bólu, napastnik ciągnął ją za włosy, odchylając jej głowę do tyłu, a prawą ręką ściskając piersi Próbowała uwolnić się od niego, idąc szybciej - Tak ci się spieszy!? - sapnął jej w ucho - Proszę nie robić mi krzywdy! - chlipnęła Ledwie zdawała sobie sprawę, że cały czas ściska w dłoni kluczyki od samochodu - Spodoba ci się - oznajmił gwałciciel Rzucił ją do porośniętego trawą rowu i już leżał na niej, trzymając obiema dłońmi za nadgarstki Wpasował się przemocą pomiędzy nogi Sary, rozgarniając wściekłymi kopniakami jej stopy W końcu puścił jej prawą rękę i sięgnął pod spódnicę Waters uderzyła go na oślep, nadal ściskając w dłoni kluczyki Zdołał jednak złapać ją za rękę, zanim go dosięgnęła Przycisnął ją znów do ziemi, aż kluczyki wypadły, i warknął - Ty dziwko! Nie ruszaj się! Będzie ci się podobało! Nareszcie będziesz miała mężczyznę! Ściskał obajej nadgarstki jednym wielkim łapskiem Sara syknęła -Nadgarstek! Prawy nadgarstek! Jest złamany! Puść, proszę! -Dobra, suko jedna Ale jak się ruszysz, to ci złamię drugi - Bandyta puścił jej prawą rękę Poczuła, jak jego wolna dłoń wędruje w dół, pomiędzy ich ciałami, a potem podciąga spódnicę Sara szukała po omacku kluczyków Gwałciciel rozpiął spodnie i uwolnił członek Nagle uderzył ją w twarz Z całej siły 72 - Mówiłem ci, żebyś się niee ruszała, głupia kurwo i - Leżała przez chwilę bez ruchu Kiedy napastnik chwycił penis jedną ręką, zaczęła odwracać jego uwagę, usiłując pozornie uwolnić lewą rękę, podczas gdy prawą dalej szukała kluczyków Gwałciciel wsadził wielki paluch za majtki, zrywając je przemocą Dyszał jej prosto w lewe ucho cuchnącym oddechem, w tym momencie Sara natrafiła dłonią na kluczyki Ujęła je starannie, tak żeby końcówka jednego z kluczy sterczała pomiędzy palcem wskazującym a środkowym Tymczasem poczuła po wewnętrznej stronie uda wędrujący członek, szukający celu Wraz z gwałtownym przypływem adrenaliny szarpnęła się, po czym z całej siły uderzyła napastnika, zamierzając zatopić kluczyk w jego lewym oku Udało się Mężczyzna wydał nieludzki ryk Sara zdołała wyskoczyć spod niego i zerwać się na nogi Wyciągnął jeszcze rękę, łapiąc ją za nogę, ale uwolniła się kopniakiem Wezbrała w niej teraz taka furia, że zamiast uciekać, kopnęła go jeszcze raz z taką siłą, że złamał jej się ostry, wysoki obcas Rozległ się kolejny wrzask Była wolna, ruszyła więc biegiem w stronę budynku, potykając się po drodze Zobaczyła, że z drzwi wychodzi jakiś mężczyzna Był to Leonard Zobaczywszy Sarę, podbiegł do niej - Co się stało? - zawołał Nie panowała nad sobą Wrzasnęła - Z drogi! Zostaw mnie w spokoju! - Złapał ją obiema rękami za ramiona, trzymając w odpowiedniej odległości -Daj mi spokój, człowieku-jęknęła, szarpiąc się bez przekonania - Proszę cię, zostaw mnie! - W końcu kolana ugięły się pod nią i osunęła się na ziemię John podniósł ją i delikatnie posadził Potem cofnął się, wyczuwając, że Sara nie chce, żeby ktokolwiek jej dotykał - W porządku - odezwał się, próbując pocieszyć łkającą kobietę - Już wszystko dobrze - Zarzucił jej na ramiona swoją lotniczą kurtkę i pobiegł do budynku Uruchomił zewnętrzny alarm przeciwpożarowy, dochodząc do wniosku, że to najskuteczniejszy sposób wezwania szybkiej pomocy Wrócił do Sary, wyczuwając już, co się stało Opanowała go wściekłość, jak nigdy dotąd Po raz pierwszy w życiu miał ochotę kogoś zabić - Gdzie on jest?! - zapytał szybko - Sara pokazała palcem na pole, podczas gdy na parking skręcał już patrolowy radiowóz - Tam! - wrzasnął John do policjantów, wyciągając rękę w stronę pola Nadjechał jeszcze drugi radiowóz, a za nim straż pożarna i samochód ratownictwa drogowego Już po chwili Waters i Leonard znaleźli się w bezpiecznym kręgu zaaferowanych twarzy Sara wstała z pomocą pielęgniarki i opowiedziała w krótkich słowach, co się stało, oddech jej się uspokoił Wygładziła spódnicę i zapięła bluzę Stała tak boso, z lotniczą kurtką na ramionach John patrzył na nią i podziwiał jej opanowanie Przed chwilą ją napadnięto, próbowano zgwałcić, straszliwie przerażono A ona zachowywała się tak spokojnie, ze zwykłą godnością Pielęgniarka poprowadziła Sarę do sanitarki, pomogła jej wsiąść i zamknęła za nią drzwi Policjant z pierwszego radiowozu podszedł bliżej i powiedział 73 - Mamy go - W ręku trzymał plastikową torebkę na dowody z podartymi majtkami w środku Starszy sierżant, dowodzący całością akcji, odebrał podwładnemu torebkę i spytał -Znaleźliście go na miejscu przestępstwa!? Nie Schował się w polu, w krzakach - Ee, to powie, że odsypiał wieczorną popijawę - ocenił kwaśno dowódca Widział już zbyt wiele rozpraw, na których oskarżeni przekonywali przysięgłych o swojej niewinności W końcu gwałt, w dodatku nieudany - co to za przestępstwo? - Nie tym razem, szefie - nie ustępował policjant - Do tej pory ma w lewym oku jeden z samochodowych kluczyków kapitan Waters Pomijając już to, że obcas jej buta wbił mu się w lewąpachę chyba na cztery centymetry Ciekawe, jak wytłumaczy oba te fakty Leonard popatrzył za odjeżdżającym samochodem i powiedział sam do siebie - Pontowski trafnie ją nazwał Matt bębnił palcami w leżący przed nim policyjny raport - Nie musiała pani dzisiaj przychodzić - powiedział - Praca czeka - odparła krótko Waters Podpułkownik podziwiał jej zimną krew Wyglądała całkiem normalnie, jeśli nie liczyć okazałego siniaka na lewym policzku, którego nie dało się zakryć grubą warstwą makijażu -A poza tym chcę się upewnić co do jednego - Czego mianowicie? - że żaden parszywy typ nie będzie już zatruwał mi życia - Czytała pani raport ze szpitala? - spytał Matt Waters pokręciła przecząco głową - Nietrudno było go zidentyfikować Stracił lewe oko W dodatku pewnie wdepnęła pani na polu w jakieś świństwo, bo dostał poważnej infekcji od czegoś, co było na pani obcasie - Odczekał chwilę, żeby te słowa zrobiły odpowiednie wrażenie, po czym dodał - A tak w ogólę, to twierdzi, że jest niewinny - Poważnie? - zdziwiła się Sara lodowatym tonem - Raport nie wyjaśnia tylko jednej rzeczy Nad czym właściwie pracowaliście z Tangiem tak długo, że wychodziła pani po nocy? Po raz pierwszy Waters usłyszała, że ktoś nazywa Johna Leonarda Tango Czy Pontowski zamierzał nadać nowe imiona całemu dywizjonowi? Chociaż ta ksywka akurat pasuje, pomyślała sobie - Pracowaliśmy nad tym, co zrobić, żeby dywizjon odszedł w dobrym stylu -wyjaśniła, ożywiając się - John no Tango wpadł na wspaniały pomysł Wymyślił, że powinniśmy urządzić „dzień otwarty" Chodzi mu o to, żeby zrobić okolicznym mieszkańcom pożegnalny prezent, podziękować ludziom za wszystko Powiedział, że ludzie to jakby akcjonariusze, a my musimy pokazać im, w czym ulokowali pieniądze - Entuzjazm obudzony pomysłem Leonarda przepędził chłód z twarzy Sary Uśmiechnęła się - John uważa, że dzień otwarty powinien się 74 odbyć ostatniego dnia przed zawieszeniem naszych lotów Moglibyśmy w ten sposób urządzić pokaz lotniczy i ceremonię zamknięcia ze sztandarem i defiladą samolotów A zresztą może zawołam Tango, to sam opowie o szczegółach Zapał Sary okazał się dość zaraźliwy Pontowski polecił jej wezwać Johna jak najprędzej Kiedy wybiegła z pokoju, zaczął się zastanawiać Dzień otwarty z pokazem lotniczym Może ten pomysł wystarczy ? W pięć minut później kapitan Leonard objaśniał już dowódcy szczegóły swojego pomysłu Był nim nie mniej podekscytowany niż Sara Zakończył słowami - Naszym hasłem byłoby „Niech ludziom opadną szczęki" Możemy urządzić wewnętrzny konkurs na członków drużyny prowadzącej pokaz, a potem spośród nich wybrać tych, którzy polecą Każdy będzie chciał wziąć w tym udział, więc będą się starać, żeby wypaść jak najlepiej Nikt nie zamierza należeć do ostatnich - Macie na to wszystko nazwę? - spytał jeszcze Matt - Taką, z którą można by wystąpić publicznie? - Tak Nazwiemy to „Lot Grzmiących świń" Skoro mamy w lotnictwie „Grzmiące Ptaki", to czemu nie miałyby nam zazdrościć^ Pontowski uśmiechnął się Właściwie to dziwne, tych dwoje miało wszelkie powody ku temu, żeby przeżywać emocjonalne kłopoty Tymczasem jakimś cudem radzili sobie z życiem całkiem niezłe - No to do roboty - podsumował Pontowski - Słuchajcie tylko, żołnierze moi nie skończmy jako „Smród Śpiących Świn" Czwartek, 15 lutego Kowloon, Hongkong Piętnastokilometrowy rejs przez zatokę Mirs - od kontynentalnych Chin do tak zwanych Nowych Terytoriów Hongkongu - zajął podróżnikom dwanaście minut Płynęli łodzią, nazywaną przez Chińczyków taifei - sportowa łódka przystosowana do potrzeb przemytu Płynęła rozbryzgując wodę Victor i Jm Chu wytrzęśli się i przemokli Szyper zapewniał, że gdyby na pokładzie nie było kobiety, zdołałby przepłynąć cieśninę w dziewięć minut Kiedy znaleźli się na przedmieściach Kowloonu, ubrania jeszcze im nie wyschły Jm Chu dygotała od zimnego wiatru wiejącego od strony portu - Musimy znaleźć jakiś pokój i wyschnąć - stwierdził Kamigami - Może lepiej byłoby kupić jakieś ubrania- zauważyła dziewczyna Istotnie, Jm Chu przyciągała spojrzenia wszystkich ludzi mijanych na ulicy Jej czarne spodnie, watowana kurtka i sandały wskazywały, że właśnie przybyła do Hongkongu z Chin Skręcili więc w boczną uliczkę, gdzie natrafili na dobrze zaopatrzone sklepy Nie było w nich klientów, a właściciele wyglądali na cokolwiek wystraszonych W końcu Victor wybrał nieduży sklepik, prowadzony przez dwóch braci Hindusów, podobnych do siebie jak bliźniacy Młoda sprzedawczyni pomagała Jm Chu ubierać się, a Kamigami przyglądał się tymczasem przechodniom 75 - Tu, w środku, jest przyjemniej niz na zewnątrz - odezwał się do starszego z braci Mężczyzna uśmiechnął się - Ach, tak - odpowiedział śpiewną angielszczyzną, typową dla Hindusów -My przynajmniej nie musimy się martwic Jeżeli dobrze się pan przyjrzy tym ludziom, zobaczy pan, że większość z nich nosi przy sobie telefony komórkowe To dlatego, że się niepokoją - Kamigami wyjaśnił, że nie rozumie - No tak, oczywiście Boją się przejęcia Hongkongu przez Chiny, za rok, w czerwcu Chcą stąd wyjechać, zanim to się stanie Nie ufają chińskim władzom Noszą te telefony, żeby jak najszybciej dowiedzieć się o nowych możliwościach wyjazdu Wie pan jest dużo różnych plotek - Panowie też macie taki telefon!? - upewnił się Victor - Ależ nie Widzi pan, ja i mój brat mamy indyjskie paszporty Możemy sobie wyjechać, kiedy tylko chcemy My nie musimy się niepokoić Przechodnie nagle przyspieszyli, podnosząc telefony do uszu Z głównej ulicy dobiegły krzyki - Chyba roznosi się nowa plotka - zauważył Kamigami Hindus wyskoczył na ulicę i rozejrzał się Ludzie zaczynali biec, rozpychając się w tłumie Sklepikarz zawołał brata i szybko zwinęli z chodnika wieszaki z ubraniami, po czym zamknęli witrynę metalową żaluzją -Ma pan rację-rzucił zdyszany Hindus - Powinniście teraz z nami zostać Na ulicach będzie niebezpiecznie - Włączył radio na rozgłośnię nadającą po angielsku Hałasy z zewnątrz zmniejszyły się Tymczasem Jm Chu wyszła z przymierzalni Młoda sprzedawczyni patrzyła na nią z dumą Wybrała dla swojej klientki obcisłe dżinsy znanej firmy, intensywnie zieloną bluzkę bez rękawów z golfem i czarne botki na niedużym obcasie Zwisające z tyłu włosy Jm Chu były teraz spięte na końcu zieloną kokardą o dobranym odcieniu Sprzedawczyni podała jeszcze dziewczynie krótką kurtkę i oceniła - Bardzo ładnie pani wygląda Kamigami nie mógł odwrócić wzroku od Jm Chu Zmiana ubioru wcale nie rozwiązała problemu, może nawet go pogłębiła Dziewczyna w dalszym ciągu przyciągała uwagę Wreszcie Victor zrozumiał, że wcale nie chodziło o strój Jm Chu była po prostu najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział Przez chwilę w sklepiku panowała cisza - Nie podoba ci się? - spytała niepewnie Jm Chu - Podoba - odparł Kamigami uśmiechając się szeroko Czuł się jak kretyn Po raz pierwszy w życiu zrozumiał, dlaczego starsi mężczyźni czasem robią z siebie idiotów, zalecając się do młodych dziewczyn Tymczasem ktoś zaczął walić w żaluzjęjakąś rurą, albo łomem Rozległy się głośniejsze krzyki Starszy z braci dotknął palcem ust, żeby nakazać ciszę, po czym na wszelki wypadek zgasił jeszcze światło - Może odejdą - rzucił półgłosem Zamknięci w sklepiku, cofnęli się na zaplecze i skupili przy cicho nastawionym radiu 76 zamieszki, które rozpoczęły się w Tsuen Wan, rozprzestrzeniły się teraz na południe, na cały Kowloon - mówił spiker czystym brytyjskim akcentem -Władze zalecają wszystkim obcokrajowcom pozostanie w domach, do czasu, aż przywrócony zostanie porządek Jednocześnie chińskie władze lokalne twierdzą, że sytuacja wymknęła się spod kontroli i że porządek będzie mógł zostać przy wrócony jedynie wtedy, kiedy rząd Jej Królewskiej Mości stanowczo odrzuci ostatnią proklamację władz Chińskiej Republiki Ludowej Jednocześnie przywódcy chińskiej społeczności Hongkongu nalegają na rząd Jej Wysokości, żeby sami mieszkańcy mogli zdecydować o przyszłości naszego terytorium, protestując z góry przeciwko ewentualnej ugodzie zawartej bez ich udziału Kamigami zmrużył oczy i słuchał dalej szczegółów dotyczących zamieszek Na ulicach Nowych Terytoriów panowała przemoc, rabowano sklepy Ostatni biuletyn informacyjny zawierał także wiadomość o sporadycznych incydentach na terenie wyspy Hongkong - Najwyraźniej iskrą, która wywołała zamieszki, była proklamacja władz komunistycznych Chin - odezwał się Victor - Wiecie panowie, co to za proklamacja? Hindusi pokręcili jednocześnie przecząco głowami Tymczasem walenie w żaluzje chroniące witrynę stało się głośniejsze Młoda sprzedawczyni wyciągnęła spod lady telefon i postukała w klawisze Wyraz paniki na jej twarzy pogłębiał się coraz bardziej - Fatalnie! - szepnęła - Pekin ogłosił właśnie, że Hongkong jest odtąd integralną częścią Chin Nikomu nie wolno opuszczać wyspy do czasu, aż ukonstytuują się nowe władze Coś potwornego! Co teraz będzie!? A zatem Chińska Republika Ludowa postanowiła przejąć w posiadanie brytyjską kolonię na siedemnaście miesięcy przed przewidzianym terminem Dziewczyna zaczęła szlochać - Ci chińscy buntownicy zabijają białych, a często i nas! - Mówiąc „nas" miała na myśli Hindusów, zajmujących się w Hongkongu głównie handlem Wściekłe krzyki trwały nadal, teraz Kamigami poczuł jeszcze dym Rozejrzał się w poszukiwaniu Jm Chu Na moment ogarnęło go przerażenie, bo nie mógł jej nigdzie dostrzec Uspokoił sięjednak, widząc, że dziewczyna wychodzi z przebieralni ubrana w swój stary strój - Czas uciekać - powiedziała W tym momencie rozległ się ogłuszający łoskot, a stalowa żaluzja wgięła się do środka Dało się słyszeć wycie silnika, chrzęst wrzucanego biegu i pisk opon Sklepikiem znów zatrzęsło, a w zniszczonych drzwiach ukazał się przód półciężarówki z szoferki do sklepu wsunęła się czyjaś ręka, szukając zasuwki Zanim młodziutka sprzedawczyni zdążyła krzyknąć, Victor już był przy drzwiach Pociągnął rękę za nadgarstek i wygiął jątak, że trzasnęła kość ,Nie puszczał, chociaż usłyszał głośny krzyk bólu Wreszcie Victor podniósł napastnika z ziemi i nadział jego dłoń na sterczący z framugi poszarpany kawał metalu Pozostawił tak tego człowieka, przyszpilonego i wrzeszczącego z bólu, ku przestrodze innym napastnikom, w ten sposób zyskał nieco czasu potrzebnego do ucieczki 77 Starszy z braci wyprowadził klientów tylnym wyjściem. Znaleźli się w uliczce tak wąskiej, że Kamigami ledwie się w niej mieścił. Jin Chu, ku zdumieniu Vic-tora, spytała sklepikarza, gdzie tu jest najbliższa świątynia, w której przepowiadają przyszłość. Hindus skierował ich do miejsca zwanego Wong Tai Sin. - Powinniście uciekać stąd jak najprędzej! - ostrzegła dziewczyna. - Musimy zostać - odpowiedział młody człowiek -I ratować co się da. Ten sklep to wszystko co mamy. - Pobiegł z powrotem do środka. - Proszę, teraz pójdziemy do świątyni Wong Tai Sin. - Victor zrozumiał, że to nie jest nieśmiała prośba; ruszyli więc przed siebie. W oczach dziewczyny nie było śladu łez ani strachu. Piętnaście metrów przed końcem uliczki zderzyli się z młodym Chińczykiem krzepkiej budowy, który popychał przed sobą wózek wypełniony wschodnimi dywanami. Mężczyzna pchnął wózek w ich stronę i krzyknął, żeby usunęli mu się z drogi. Kamigami naparł jednak w przeciwną stronę, wypychając go z uliczki, chociaż Chińczyk protestował donośnie niemożliwym do zrozumienia strumieniem słów w narzeczu kantońskim. Kiedy znaleźli się już na głównej ulicy, zobaczyli, że ruch kołowy ustał, a jezdnią przewalają się tłumy pieszych, zdążających we wszystkich możliwych kierunkach. Victor wykorzystywał swoje gabaryty, przedzierając się przez tłum jak taran. Po czterdziestu minutach znaleźli się razem z Jin Chu w świątyni. Jej dziedziniec był oazą spokoju pośród morza szaleństwa, kipiącego na zewnątrz. Jin Chu poprowadziła Kamigamiego do długiego krużganku, gdzie wisiała tablica z ogłoszeniami wróżbitów. Mieli tam własne stoiska, a przed każdym czekało kilka osób poszukujących porady lub pragnących dowiedzieć się czegoś o swoim dalszym losie. Jin Chu przechodziła powoli krużgankiem, słuchając po kolei głosu każdego z wróżbitów, aż wreszcie zatrzymała się, stając piąta w kolejce do jednego z kramów. Widocznie ten wróżbita okazał się odpowiedni. Był to starszy człowiek, musiał mieć siedemdziesiąt kilka lat. Ubrany na zachodnią modłę, miał na sobie garnitur, a pod szyją starannie zawiązany, jedwabny krawat. Podniósł wzrok i zobaczył Jin Chu. Zerwał się z miejsca i odpędził pozostałych trzęsącą się dłonią; jego pomarszczona twarz niezwykle się ożywiła. Nie spuszczał z dziewczyny oczu. Wśród małej grupki zebranych zapadła wymowna cisza. - Musisz mi wybaczyć - powiedział tymczasem wróżbita. - Nie znam twojego imienia. - Przywołał gestem Jin Chu. Kobieta siedząca przy jego stoliku natychmiast ustąpiła jej miejsca. - Nie jestem kimś, kto mógłby przepowiedzieć los, jak więc mogę ci pomóc? Jin Chu przemówiła teraz językiem, którego Kamigami nie znał. Starszy człowiek jedynie słuchał i przytakiwał. Kiedy skończyła, wyciągnął telefon komórkowy i wystukał numer. Ku zdziwieniu czekających, natychmiast uzyskał połączenie. Przemówił teraz zwykłym dialektem kantońskim, Victor rozumiał więc z grubsza jego słowa. Kiedy wróżbita skończył, zwrócił się do Kamigamiego: - Musisz zabrać pannę Li na wyspę Cheung Chau. - Imię dziewczyny wymówił z najgłębszym szacunkiem. Victor jeszcze nieraz usłyszy to imię 78 wymawiane tym samym tonem. Tymczasem stary Chińczyk naszkicował naprędce mapkę, żeby objaśnić Kamigamiemu, jak dostać się do promu na wspomnianą wyspę. - Kolejka Mass Transit Railway jest jeszcze czynna - mówił. - Proszę pojechać nią do Hongkongu i wysiąść na stacji Central. - Aż trząsł się z emocji. - Bądźcie ostrożni!... Dwóch z czekających odprowadziło Jin Chu i Victora aż do najbliższej stacji kolejki. Przed wejściem do podziemi Kamigami zawahał się, widząc masy ludzi przewalające siew obie strony. - To niebezpieczne, ale musimy jechać - oznajmiła dziewczyna. - Trzymaj się mojego paska- odparł wobec tego Victor. Czując silny chwyt małej dłoni ruszył w tłum, przedzierając się na peron. Kiedy czekali na pociąg, jakiś mężczyzna wrzasnął na Jin Chu i próbował odsunąć ją na bok. Kamigami obrócił go, złapał za kołnierz i pasek, podniósł i rzucił dwa metry dalej, na głowy pozostałych. Przepychanki ustały aż do czasu przyjazdu kolejki. Kiedy drzwi otworzyły się z sykiem, nastał kompletny chaos. Ludzie usiłowali wydostać się jakoś z pociągu, podczas gdy tłum zebrany na peronie, nie czekając, parł do środka. Kamigami oparł dłonie o krawędzie otwartych drzwi i zablokował stojących za nim, pozwalając wysiąść pasażerom wagonika. Kiedy wreszcie puścił, siła tłumu rzuciła jego i Jin Chu aż na przeciwległe drzwi. Nogi zaplątały mu się w coś miękkiego; opuścił wzrok i zobaczył na podłodze ciałko dziecka, stratowanego na śmierć. Pociąg tymczasem ruszył i w wagonie zapanowała złowroga cisza. Czuć było smród moczu. Victor popatrzył na mapkę umieszczoną pod sufitem. Zacisnął usta, zobaczywszy, że muszą przejechać pod portem Victoria. Nie miał na to ochoty i zdecydował wysiąść na Tsim Sha Tsui - ostatniej stacji przed podwodnym tunelem. Dostaną się na wyspę promem. Maszynista, ujrzawszy na stacji kłęby dymu, nie zatrzymał składu. Nagle ktoś zaczął ostrzeliwać pociąg z broni maszynowej. Rozległy się jęki rannych pasażerów. Victor spróbował osłonić Jin Chu własnym ciałem. Kiedy przejechali, jęki szybko ucichły - ranni upadli na podłogę. Ponad tłum wychynęło parę głów; ich właściciele prawdopodobnie stanęli na ciele jednej z ofiar zamachu... Kamigami poczuł, że pociąg zjeżdża niżej, w tunel pod portem. Zagłębiali się w nieznaną otchłań. Stało się to, czego Victor się obawiał - podczas jazdy na prostym odcinku światła zamigotały i zgasły, a pociąg powoli stanął. Wybuchła panika w kompletnej ciemności. Do tej pory ludzi krzepiła świadomość, że mimo wszystko posuwają się do przodu, ale teraz... Zapaliło się oświetlenie awaryjne. Wtedy do nozdrzy Kamigamiego doleciał nowy zapach, jeszcze niewyraźny. Zanim zdołał go rozpoznać, zniknął. Zesztywniał jednak, pamiętając dobrze Wietnam. Tam ledwie wyczuwalny zapach często bywał jedynym ostrzeżeniem, że niedaleko czai się niebezpieczeństwo. Lata doświadczenia nauczyły go nie ignorować sygnałów ostrzegawczych. Co to jednak mogło być? Zapach musi powrócić i to mocniejszy, żeby dał się rozpoznać. Powrócił. Teraz już Victor wiedział, co to takiego. Morska woda. Jedynym źródłem zapachu morskiej wody mógł być port znajdujący się nad ich głowami. 79 Pośród wrzasków paniki Jm Chu i tak nie zrozumiałaby słów Victora, złapał ją więc za ramiona, obrócił, przysunął do drzwi i wbił ręce pomiędzy gumowe uszczelki, oddzielające ich połówki od siebie Pociągnął, ale nie poddały się Tymczasem tłum napierał Poczuł nagły, ostry ból z prawej strony, tuż ponad paskiem Jakiś mężczyzna usiłował dźgnąć go nożem, żeby usunąć z drogi Kami-gami odwrócił się z ponurym spojrzeniem i uderzył napastnika otwartą dłonią w nos Tamten zwalił się na podłogę Ignorując ból w plecach, victor naparł na drzwi ze wszystkich sił Powoli zaczęły się otwierać Zapach morskiej wody był teraz silniejszy i ludzie także go wyczuli Rozległ się brzęk tłuczonych szyb Wrzaski stały się wprost ogłuszające Drzwi otworzyły się wreszcie do końca Ciśnienie tłumu wyrzuciło Kamigamiego i dziewczynę z pociągu, uderzając nimi o ścianę tunelu Jm Chu ogłuszyło Drzwi tymczasem zatrzasnęły się z powrotem, przycinając jakąś kobietę Mężczyzna za nią wszedł jej na plecy i wyskoczył z wagonu, wpadając na Victora Ten uderzył go łokciem w żołądek i przycisnął z powrotem do pociągu Następnie sięgnął po Jm Chu i wtedy, w słabym świetle, zobaczył pomiędzy szynami kolejki wodę Pomógł dłoni dziewczyny znaleźć swój pasek Chwyciła go mocno, odzyskała zatem w pełni przytomność Światła awaryjne zgasły i zapanowała absolutna ciemność Pośród wrzasków przerażenia Victor zaczął posuwać się naprzód po wąskiej, betonowej rampie biegnącej wzdłuż tunelu Miał się czego trzymać, gdyż akurat na odpowiedniej wysokości biegły po ścianie kable zasilające Dwukrotnie musiał odpychać ludzi, wyskakujących przez okna wprost na nich Kiedy już wydostali się zza pociągu, mogli posuwać się szybciej Krzyki i śmierć pozostały za nimi - Stop! - zarządziła, w pewnej chwili Jm Chu Nakierowała jego prawą dłoń tam, gdzie go bolało Poczuł krew wypływającą z rany Zdarł z siebie koszulę, wydarł z jej pleców kawał materiału i wepchnął go w ranę, żeby powstrzymać krwawienie Następnie zwinął resztę koszuli w długi rulon i związał w pasie, przy-ciskając prowizoryczny kompres Bywał już ranny Ruszyli znów przed siebie Poziom wody wzrósł na tyle, że zaczęła chlapać im pod nogami Przed sobąusłyszeli pracujący wentylator Awaryjne generatory musiały więc zasilać wentylację, a zatem i pompy wodne Kiedy woda sięgała im do kostek, poczuł, że teren zaczyna się wznosić Krzyki dochodzące z pociągu ucichły - Pospieszmy się! - ponaglił, słysząc, że wentylatory przestają pracować -Bez elektryczności pompy przestaną wypompowywać wodę - Prawie biegli W którymś momencie Jm Chu poślizgnęła się i wpadła do wody Victor rzucił się za nią, macając wokół w ciemności, aż trafił dłonią na włosy Wyciągnął ją, ale była nieprzytomna Zarzucił więc dziewczynę na ramię i ruszył dalej Pomimo nachylenia tunelu woda sięgała mu już do połowy łydki, opóźniając marsz Ścigał się z przyborem wody Czuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie Nie wiedział tylko dlaczego - z powodu stężenia tlenku węgla czy z upływu krwi Opór wody i ciężar Jm Chu pozbawiały go sił coraz bardziej Walczył zaciekle z żywiołem, brnąc po kolana Zebrał resztkę sił i posuwał się naprzód dużymi 80 krokami, oddychając w ich rytmie Po raz pierwszy zaczął mieć wątpliwości, czy mu się uda Szedł coraz wolniej, ale odmawiał poddania się śmierci. Woda sięgała mu do pasa Wreszcie zobaczył przed sobą lekką poświatę - Postaw mnie - odezwała się tymczasem Jm Chu Opuścił więc dziewczynę do wody, dysząc ciężko Poszła naprzód pchając go przed sobą, więc łatwiej mu było iść Po chwili powietrze zaczęło stawać się coraz świeższe, a światło coraz jaśniejsze Po czterech następnych krokach poziom wody zaczął opadać Wychodzili na jasno oświetloną stację Jm Chu zdołała podciągnąć się na peron i złapała Victora za rękę Zaparła się, ile tylko miała siły i po chwili on także znalazł się na peronie Leżał i dyszał, a ona oglądałajego opatrunek - Ciągle leci ci krew - powiedziała po chińsku Oddarła w kolanie nogawkę swoich spodni, skręciłająi dołożyła do pierwszego kompresu Rozwiązała „bandaż" i zawiązała go jeszcze raz, ciaśniej Kamigami powoli podniósł się na nogi Z pomocą Jm Chu wyszedł na powierzchnię po nieczynnych ruchomych schodach Znaleźli się w skłębionej masie przechodniów Wtedy olbrzym upadł na ziemię Zemdlał Dziewczyna złapała go pod ramiona i spróbowała odciągnąć na bok, żeby uniknął stratowania Był jednak zbyt ciężki Rozejrzała się, ale wiedziała, że nikt się nie zatrzyma, żeby udzielić im pomocy Wtedy zobaczyła rikszę, jakimi wożą turystów po mieście za ciężkie pieniądze Riksza stała częściowo schowana za stosem tekturowych pudeł Jm Chu podbiegła do wózka i zawołała kierowcę Nikt się nie zgłosił, więc uwolniła wehikuł i pobiegła z nim do Kamigamiego Podsadzając i ciągnąc zdołała go w końcu umieścić na dwukołowym wózku Kiedy mocno naparła, riksza nabrała szybkości, tocząc się po betonowym nabrzeżu Hongkongu Wejście na przystań promową Cheung Chau blokował tłum Jm Chu krzyczała, próbując przepchnąć się z rikszą, ale odsunęła ją jakaś potężna kobieta Niespodziewanie pomogli jej czterej licealiści, wracający ze szkoły do domu Pokrzykując na ludzi zaczęli przeciskać wózek naprzód Dotarli tak po trapie aż na prom Nieoczekiwanie pasażerowie promu okazali się również chętni do pomocy Liczne ręce wyciągnęły Kamigamiego z rikszy i ułożyły na długim stole, a czterej chłopcy wyrzucili wózek za burtę Z gromady ludzi wystąpił starszy człowiek, oznajmiając, że jest lekarzem Zażądał zestawu pierwszej pomocy i już za chwilę jeden z marynarzy przyniósł mu apteczkę Wprawnymi, choć trzęsącymi się ze starości dłońmi lekarz oczyścił i zeszył ranę Victora - Macie szczęście - oznajmił - Ostrze omal nie przedziurawiło mu nerki Potrzebny będzie zastrzyk antybiotyku, żeby zapobiec infekcji To poważna rana -Zaczęli rozmawiać, wymieniając chińskim zwyczajem bardzo osobiste informacje, których człowiek Zachodu nigdy nie wyjawiłby obcemu Kiedy Jm Chu wymieniła imię osoby, którą chciała znaleźć na wyspie, stary doktor pokręcił głową - On nie zechce się z tobą zobaczyć 81 Godzinę później prom skręcił za falochron przystani Cheng Chau i przycumował obok staroświeckich łodzi rybackich, stojących jedna obok drugiej w długich szeregach. Tu panował spokój; ludzie zajmowali się swoimi codziennymi sprawami. Szaleństwo panujące w Kowloon i na Hongkongu nie sięgnęło aż tutaj. Czterej chłopcy pomogli Kamigamiemu. Doktor ruszył pierwszy po trapie. Nagle zatrzymał się z otwartymi ustami. Pośrodku kręgu milczących ludzi stał stary, pochylony, brodaty człowiek, ubrany jak rybak. - To Zhang Pai - szepnął lekarz z prawdziwym przerażeniem. Starzec ruszył do przodu. - Panna Li? - spytał. Jin Chu przytaknęła. Pochylił głowę i przyjrzał się Kamigamiemu, zdumiony jego ogromnymi rozmiarami. - Twój towarzysz dobrze ci służył - ocenił. - Dowiedziałem się tego od Ronalda. - Starzec uśmiechnął się, widząc zdziwienie na twarzy dziewczyny. - Ronald to wróżbita ze świątyni Wong Tai Sin. Rozmawiał ze mną przez telefon. Oczekiwałem was. - Teraz odwrócił się do małego tłumku i wskazał Victora. - Pomóżcie, proszę, temu człowiekowi dotrzeć do mojego domu. Ocalił moją przybraną córkę. - Uśmiechnął się do Jin Chu. - Teraz będziesz moją córką, wiesz? - Mówił tak głośno, żeby wszyscy słyszeli. - Powiadają, że masz wielką mocfeng shui. Uczynię z ciebie mistrzynię. Kamigami był zaskoczony. Słyszał o starodawnej, mistycznej chińskiej sztuce feng shui, ale nie wierzył w nią. - Myślałem, że tylko mężczyźni zajmują sięfengshui - powiedział. - To właściwie prawda - zgodziła się Jin Chu. Tak miło mu było słyszeć znowu jej głos. - Ale trafiają się kobiety obdarzone wrodzonymi zdolnościami feng shui. Ja mam trochę takich zdolności. - Victor popatrzył w jej poważne oczy. - Potrafię także przewidzieć przyszłość. Nie zawsze jasno... - No i co widzisz? - spytał Kamigami. - W tej chwili widzę ciebie i mnie - odparła. Podobała mu się ta odpowiedź. Poniedziałek, 19 lutego Waszyngton, USA Plotka rozeszła się po kuluarach Rady Bezpieczeństwa Narodowego jak błyskawica. Dosięgła każdego - poza najbardziej zainteresowaną, Mazie Kamigami. Tak to już bywa z plotkami. Mazie była ostatnią osobą, którą powiadomiono o zebraniu mającym się odbyć w głównej sali konferencyjnej. Natychmiast pognała korytarzem i wpadła do zapełnionego pomieszczenia. Wentworth Hazelton skinął na nią, żeby usiadła obok niego, przy końcu stołu. Zajął nawet dla niej krzesło. - Dzięki, Went - powiedziała, zastanawiając się, dlaczego protegowany Fin-laya okazuje jej nagle taką troskliwość. Sądząc z tego, jak reagowały na niego inne urzędniczki i sekretarki, nie wydawało się, żeby cierpiał na syndrom „jedynej dostępnej kobiety". 82 Do sali wszedł Bili Carroll, a za nim Finlay. Rzadko się zdarzało, żeby Car-roll pojawiał się na walnym zebraniu pracowników biura. - No proszę- szepnęła Mazie - musiało zdarzyć się coś ważnego. - Uśmiech Hazeltona kontrastował z kwaśną miną starego polityka. - Jeśli jeszcze państwo o tym nie słyszeli - odezwał się Bili, rozejrzawszy się po zebranych - to informuję: dziś rano, podczas posiedzenia gabinetu, otrzymaliśmy gratulacje od prezydenta. Szef nie cierpi niespodzianek, a tym razem okazaliśmy się przygotowani na kryzys w Hongkongu. A wszystko to dzięki Mazie. - Carroll przypisał ci całą zasługę- zauważył Hazelton. Prowadzenie zebrania objął Finlay. Kamigami ledwie słyszała całą dyskusję, która dotyczyła błyskawicznej reakcji departamentu stanu, dzięki której udało się zażegnać kryzys i uchronić Hongkong przed nagłym przejęciem przez ludowe Chiny. - Są jednak i problemy - odezwał się Carroll, odbierając Finlayowi przewodnictwo. - Ciągle nie zdołaliśmy osiągnąć tego, żeby Chińczycy całkowicie się wycofali. Nie sąjuż jednak tak bezczelni jak parę dni temu, a zamieszki w mieście ucichły. Cała sprawa komplikuje się jeszcze bardziej przez to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie. Otrzymujemy sygnały, że sytuacja znajduje się tam na krawędzi wybuchu. Jeśli tylko fundamentaliści skonsolidują siły w krajach północnej Afryki, możemy spodziewać się najgorszego. Krótko mówiąc, wkrótce możemy stanąć w obliczu dwóch dużych konfliktów regionalnych. - Zamilkł na chwilę, żeby jego słowa wywarły odpowiednie wrażenie. W związku z rozprzestrzenieniem się po świecie broni jądrowej każdy „duży konflikt regionalny" -jak to się określa - mógł łatwo wkroczyć w fazę nuklearną. W dziwnych regułach matematycznych rządzących geopolityką, dwa takie konflikty nie podwajają ryzyka, a raczej mnożą je przez cztery. Zawsze bowiem można oczekiwać zawierania nieoczekiwanych przymierzy, jak również nagłego powstawania politycznej próżni w rejonach konfliktów. - A zatem - ciągnął Carroll - jakie zalecenia, także dotyczące spraw wojskowych, powinienem przedstawić panu prezydentowi? Proszę pamiętać, że tak zwana „dywidenda pokoju" oraz redukcja naszych sił zbrojnych pozbawiła prezydenta wielu możliwości rozwiązań militarnych. Mimo tego nie powinniśmy pozostawiać Chin samym sobie... - Bili przerwał, odwrócił się do Finlaya i przekazał mu szeptem jakieś instrukcje, po czym opuścił spotkanie. - Dlatego właśnie Finlay jest taki wkurzony - szepnął Hazelton. - On wolałby odłożyć Chiny na bok. -Doprawdy, trudno ignorować jedną czwartą ludności świata-przypomniała na wszelki wypadek Mazie. Po wyjściu Carrolla Finlay poczuł się o wiele pewniej. Ruszył wokół stołu, rozdzielając zadania poszczególnym osobom. Mazie słuchała uważnie, co komu zleca jej przełożony. Choć niechętnie, ale musiała przyznać, że Finlay świetnie zna się na rzeczy i potrafi zapanować nad sytuacją, wiedząc, co kto powinien zrobić. - Panno Kamigami - przyszła kolej i na nią- chciałbym, żeby pani przygotowała szczegółowy raport na temat osoby tego... jak on się nazywa? Tego generała Ludowej Armii Wyzwolenia... 83 - Kang Xun - podpowiedziała Mazie. - Słusznie - zgodził się nerwowo Finlay. - Chcę mieć ten raport na biurku jak najszybciej. Nie później niż w przyszły poniedziałek. Mazie przejrzała w myśli studium, które ostatnio sporządziła z własnej inicjatywy po godzinach. Opisywało pięćdziesięciojednoletniego generała od każdej strony - wyglądu, zdrowia, wykształcenia, wyszkolenia wojskowego, doświadczenia, wpływów politycznych; jego rodzinę, znajomych... i tak dalej. Kamigami przejrzała każdy strzępek informacji o tym człowieku, jaki zanotowały służby wywiadowcze Stanów Zjednoczonych. Dotarła nawet do wywiadu z jedną z jego byłych kochanek, przeprowadzonego przez Centrum Operacji Specjalnych Sił Powietrznych. Zawsze zdumiewało ją, że ta niewielka komórka jest w stanie dotrzeć do tylu kluczowych postaci i jeszcze przekonać je do mówienia. Wreszcie Mazie zastanowiła się nad Finlayem. Czy powinna mu powiedzieć, że przewidziała jego potrzeby? Chyba tak. - Sir, mam już coś, co może okazać się przydatne. Gęste brwi Finlaya uniosły się. Wiedział z bolesnego dla siebie doświadczenia, że Mazie jest mistrzynią eufemizmów. Zdawał sobie sprawę, że „coś" jest szczegółowym i w pełni udokumentowanym dossier. - Co to za człowiek? - spytał. - Z kim mamy do czynienia? - Jest absolutnie bezlitosny. Morduje wszystkich przeciwników. - Taka chińska wersja Saddama Husseina?... - mruknął Finlay z drugiego końca stołu. Wszystkie oczy skierowały się na Mazie Kamigami. Czekali na jej odpowiedź. Przypominało to mecz tenisowy. - To jedyne podobieństwo między nimi - odbiła piłeczkę. - W odróżnieniu od Husseina, Kang jest bardzo dobrze wykształcony i uważa się go za znakomitego taktyka. - Jak wygląda jego zaplecze polityczne? I tego pytania Mazie się spodziewała. Finlay był zwierzęciem politycznym i nigdy nie odchodził zbyt daleko od swojego terenu. - Kang posługuje się tradycyjnymi chińskimi metodami politycznymi - wyjaśniała. - Rodzina, przyjaciele, przysługi, dojścia, łapówki, targi, przekupstwa... W skorumpowanym światku chińskiej polityki generał Kang wyróżnia się zarówno pewną powściągliwością... powiedzmy finansową, jak i wyjątkowym okrucieństwem. Prowadzi dość purytański tryb życia... z jednym wyjątkiem. Profil jego osobowości wskazuje go jako idealnego wręcz kandydata na siewcę terroru, którym zdławiłby każdą próbę protestu na terenie Chin. - A ten wyjątek, o którym pani wspomniała? - To dewiant seksualny. Finlay pokręcił głową. - Proszę pokazać mi, co pani przygotowała, zanim zamkniemy tę sprawę. - Niezły show- pochwalił Hazelton, kiedy wychodzili z sali konferencyjnej. Carroll popatrzył na zegarek. Czas na przebieżkę. Chuck Stanford i Wayne Adams - dwaj biegający z nim agenci Secret Sendce - powinni już czekać przy 84 wschodniej bramie Białego Domu. Prezydencki doradca sprawdził sznurowadła i zerknął jeszcze raz na leżący przed nim raport Mazie na temat osoby Kang Xuna. Od tej przerażającej lektury Billa rozbolał żołądek. Dostał ataku dreszczy, po raz pierwszy od wielu lat. Mój Boże, pomyślał, nie zdarzyło mi się to od czasu, kiedy strzelali do mnie w Iranie. Kiedy Carroll się rozgrzewał, dwaj agenci zajęli się lekkimi ćwiczeniami rozciągającymi. Poznali od razu, że jest bardzo czymś zaaferowany. Ucieszyło ich to, bo myśleli, że bieg będzie tego dnia łatwy. Mylili się. Od samego początku ich podopieczny gnał przed siebie jak ścigany przez charty zając. - Jakby go gonili! - sapnął niezadowolony Adams. Więcej już nic nie mówił, żeby nie tracić oddechu. Kiedy skończyli, znajdowali się daleko w tyle za Carrollem. Nawet dwaj agenci podążający za nimi na górskich rowerach, z ukrytymi w torbach nadajnikami i pistoletami maszynowymi, byli zdyszani i spoceni. - Chciał pan ustanowić dzisiaj nowy rekord?!... - ośmielił się spytać Stanford. - Nie - odparł William. - Tylko myślałem. - Dwaj agenci czekali. Wiedzieli z doświadczenia, w jaki sposób pracuje umysł prezydenckiego doradcy. - Co wiecie o Churchillu i Hitlerze? - spytał ich Carroll. - Myślę, że toczyło się pomiędzy nimi coś w rodzaju osobistego pojedynku -odpowiedział Adams. - Taak - zgodził się Bili. - Zdaje się, że przez jakiś czas nie będziemy chodzić na piwko - oznajmił, po czym zniknął wewnątrz budynku, wracając do pracy. - Co z tego wnioskujesz? - zapytał Adams. - Nie wiem. - Jego kolega wzruszył ramionami. - Może musi kogoś pokonać?... - Albo wydaje mu się, że jest Churchillem - podsunął Adams. - Nie. Churchill nigdy w życiu nie biegał tak szybko... Rozdział piąty Niedziela, 25 lutego Kansas City, stan Kansas, USA Dziesięcioletnia dziewczynka siedziała na spakowanej walizce, słuchając matki. - Melisso, nie próbuj okłamywać babci co do twoich prac domowych! Będę. dzwonić codziennie późnym wieczorem, żeby sprawdzić, jak się sprawujesz. Powinnam wrócić w piątek po południu. Dziewczynka wsłuchiwała się uważnie nie tyle w słowa, ile w ton głosu. Czuły wewnętrzny barometr dziecka zarejestrował wreszcie spokój matki, jaki nastąpił po rozmaitych burzach emocjonalnych. Wszystko wydawało się normalne. Mały, bystry móżdżek, zastanawiając się, dlaczego to jeden z pilotów ma odwozić mamę do bazy, wykombinował rozwiązanie znane z romansów, jakie czytywała babcia... - Kto to jest, mamo? - spytała. - Przyjaciel, Melisso - odpowiedziała Sara. - Przyjaciel? - Dziewczynka nie chciała w to uwierzyć. - Musisz nauczyć się różnicy pomiędzy przyjacielem a kimś, kto się zaleca -pouczyła ją matka. Zadzwonił dzwonek u drzwi i Melissa ruszyła po schodach na dół. - Ja otworzę! - oznajmiła. Zaraz wróciła. - Oj, mamo, tylko nie on! Wygląda jak wielki pluszowy miś! W drzwiach czekał John Leonard. - Dziękuję ci, że specjalnie po mnie przyjechałeś - powiedziała Sara, kiedy znalazła się na przednim siedzeniu. Od bazy Whiteman dzieliła ich odległość stu piętnastu kilometrów. - Nie ma sprawy - odparł krótko Leonard, uśmiechając się. - Poza tym, będziesz miała dzięki temu sposobność zapoznać się z planem, zanim pokażę go szefowi. - Podał jej grube plany operacyjne zatytułowane OPPLAN STAND DOWN. Kapitan Waters po raz pierwszy w życiu czytała szczegółowy plan powietrznego pokazu. Kiedy ona była zajęta procesem wytoczonym człowiekowi, który 86 na nią napadł, John zdążył stworzyć prawdziwie ekscytujący program. Widzowie będą czuli się uczestnikami spektaklu podczas każdej fazy lotu, ponieważ Leonard wpadł na pomysł zamontowania w głównym hangarze telebimów. Kamery będą umieszczone w ten sposób, że obserwatorzy będą mogli oglądać pilotów w czasie odprawy przedstartowej, startu i lotu na poligon. Na samym poligonie także będą kamery - publiczność zobaczy na żywo, jak „Świnie" zrzucająbomby i ostrzeliwują poszczególne cele. Na ostatnim ekranie będzie widać pilotów zdających raport po ukończeniu zadania, a także projekcje kaset nagranych za pośrednictwem systemów HUD w poszczególnych samolotach. Dla zwiększenia poczucia uczestnictwa w pokazach zaprosi się publiczność na zewnątrz, żeby obejrzeć lądowanie, przeprowadzone w tradycyjny sposób pilotów myśliwców powracających z misji bojowej. Wreszcie na zakończenie John proponował pokaz akrobatyczny w wykonaniu pięciu maszyn, podobnie jak robią to sławne „Grzmiące Ptaki" czy „Błękitne Anioły". To właśnie nazwał „Lotem Grzmiących Świń". - Fantastyczne! - stwierdziła Waters po przeczytaniu. - Mam nadzieję, że pułkownik to kupi. - Leonard uśmiechnął się i skoncentrował na prowadzeniu samochodu. Sara oparła się wygodnie i zamknęła oczy, czując się ciepło i bezpiecznie. Kiedy przyjechał Pontowski, major Frank Hester czekał przed budynkiem, w którym urzędował zastępca dowódcy dywizjonu do spraw konserwacji samolotów. Zasalutował i odezwał się z przekąsem: - Kosa przekazała mi, żebym tu na pana czekał. Nie wyjaśniła po co. - Czytał pan plan STAND DOWN? - spytał Matt. Krótkie skinięcie głową. -Musimy zorientować się, co mogą dodać do pokazu nasi mechanicy. - Hester w milczeniu ruszył za Pontowskim do pokoju zastępcy dowódcy do spraw konserwacji samolotów. Zastali tam wszystkich oficerów i podoficerów - mechaników. W atmosferze ogólnego podniecenia ludzie, którzy zwykle dokręcali śrubki i ładowali działka, tłumaczyli teraz swojemu dowódcy, w jaki sposób uatrakcyjnić pokaz lotniczy. Sekcja do spraw korozji, odpowiedzialna za malowanie maszyn, wpadła na pomysł, żeby namalować na dziobie każdej „Świni" zębate paszcze, tak jak miały słynne „Latające Tygrysy". - Regulamin nie zezwala na malowanie dziobów - skwitował Hester. - Do diabła z regulaminem - mruknął jakiś gburowaty sierżant. Pomysł jednak upadł. Tymczasem odezwał się podekscytowany młody kapitan: - Wszystkie samoloty będą miały system LASTE wyregulowany najlepiej, jak tylko można. Każda bomba, którą zrzucicie, rozwali cel w drzazgi. Na poligonie LASTE pokaże wreszcie swoje możliwości. Dwadzieścia minut później dwaj oficerowie wracali do budynku dowództwa. - Zdaje się, że nawet mechanicy kupili pomysł pokazu dla publiczności -zagadnął uradowany Pontowski. 87 - Czy to wszystko jest w ogóle potrzebne? - gderał Hester. - Ten cały cholerny show odbędzie się dopiero za pięć miesięcy. Przecież to w ogóle nie ma sensu. Po co ostatniego dnia latania wykonywać tyle zadań na poligonie? Kiedy wyląduje ostatni samolot, dywizjon będzie skończony. Kaput. - A co ty byś zrobił, Frank? - zapytał wobec tego Matt. - Po prostu bym wylatał obowiązkową liczbę godzin. - To nie wchodzi w grę - zaprotestował Pontowski. - Zakończymy służbę z fasonem: dniem otwartym i pokazem takiego pilotażu, że mucha nie siada. Mechanicy będą do tego przygotowani. A piloci? Hester wzruszył ramionami. - Przekażę im. - Domagam się czegoś więcej... - W spokojnym dotąd głosie Matta słychać już było złość. - Nie umiem robić cudów! - wypalił major. Pontowski przeszedł parę metrów w milczeniu, po czym zdecydował się odkryć karty. Zaczął spokojnie: - Do czasu rozwiązania jednostki mam trzy proste cele: motywować, motywować i jeszcze raz motywować. Trzysta Trzeci zbyt długo był świetnym dywizjonem, żeby teraz skończyć jak gromada zdechłych ryb, brzuchami do góry. Chcę, żeby historia jednostki została zamknięta przy powiewających flagach, przez żywych i dobrze latających pilotów. Jak dotąd, dobrze wywiązujesz się ze swoich obowiązków i doceniam to, co zrobiłeś. Ale, do licha, teraz uparłeś się, żeby stać w miejscu i nie chcesz się z niego ruszyć. Nie dajesz mi możliwości wyboru. Wobec tego proponuję ci trzy wyjścia: albo będziesz prawdziwym dowódcą; albo ja nim będę, a ty pomożesz mi, jak tylko potrafisz; albo - odsuń mi się z drogi. Za godzinę oczekuję cię w biurze z podjętą decyzją. - Major zdumiał się, bo Pontowski na koniec zasalutował sprężyście, odwrócił się i odszedł. Speszony Hester uniósł z wahaniem rękę do połowy, pozdrawiając plecy swojego dowódcy. Stawił się w biurze Pontowskiego po czterdziestu pięciu minutach. Waters pokazała mu fotel w sekretariacie i powiedziała, że postara się jak najszybciej wpuścić go do środka. - Nie ma pośpiechu - Hester próbował nie zdradzać zdenerwowania. - Aa... Kosa... - Zawahał się, szukając odpowiednich słów. - Ty popierasz go we wszystkim, prawda? - To mój dowódca. - To jedyny powód? - Nie - padła odpowiedź. - Także dlatego, że zależy mu na tym, co robi. I dlatego, że chce osiągnąć coś naprawdę wyjątkowego. To człowiek, który pragnie zmienić ten dywizjon. - Mając przed sobą perspektywę pięciu miesięcy? A cóż on może osiągnąć w tak krótkim czasie? - Najwyraźniej nie słuchał go pan uważnie, panie majorze. Kiedy podpułkownik Pontowski powtarza, że chce, żeby wszyscy piloci, co do jednego, byli żywi i dobrze wyćwiczeni, kiedy będą nas rozwiązywać, to mówi to poważnie. Ale on pragnie czegoś jeszcze. - Wzięła głęboki oddech, wiedząc, że to, co powie zabrzmi banalnie i pusto. - Życzy sobie, żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że oto Siły Powietrzne USA straciły właśnie swój najlepszy dywizjon myśliwski. Hester pokiwał głową. Podjął już decyzję. Odezwał się sygnał interkomu. - Może pan wejść - oznajmiła pani kapitan. W trzy minuty później Hester wyszedł z gabinetu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Pontowski wszedł za nim do pokoju Sary i poczekał, aż pilot się oddali. - Niespodzianka! - powiedział radośnie. - Powiedział, że jeśli go zatrzymam, da z siebie wszystko! Waters przypomniała sobie, jak się czuła, kiedy podejmowała tę samą decyzję co Hester. - Może mu pan zaufać - oceniła. Matt pokręcił głową i uśmiechnął się. Miał już troje sprzymierzeńców. Wtorek, 5 marca Wyspa Cheng Chau, Terytorium Hongkong Na tle złocistej poświaty wschodzącego słońca rysowała się szara masa wyspy Lamma, położonej w odległości ośmiu kilometrów na wschód. Kamigami siedział samotnie na skale i czuwał. Pokryte chmurami niebo zaczęło rozpalać się odcieniami czerwieni i srebra; wreszcie jasna czerwień przeważyła, kiedy tarcza słońca pojawiła się ponad horyzontem. Victor nie zwracał uwagi na piękno natury, tylko obserwował uważnie morze w poszukiwaniu rybackiej łodzi, która przywiezie z powrotem Jin Chu. Niepokoił się coraz bardziej. Ja powinienem był popłynąć, a nie ona!, strofował sam siebie. Ponieważ na wyspie brakowało ostatnio żywności, dziewczyna uparła się, że pomoże jej mieszkańcom i żadne prośby ani groźby nie mogły odwrócić jej postanowienia. W dodatku po raz pierwszy ciało Kamigamiego odmówiło mu posłuszeństwa - ciągle jeszcze był osłabiony infekcją, która spustoszyła jego organizm. Rana od noża w połączeniu z zanieczyszczonymi wodami portu Victoria omal go nie zabiły. Pamiętał, jak trawiła go gorączka; stracił wtedy wolę walki. Wszystko zakrywała gęsta mgła; wszystko z wyjątkiem Jin Chu, która wyszła zza mgły jak zza kurtyny. Jej nagie ciało połyskiwało w słabym świetle wschodzącego słońca. Wsunęła się do łóżka i położyła obok niego. Obejmowała go tylko, przemawiając w języku, którego nie rozumiał. Została z nim, dopóki nie opuściła go gorączka. Gdy w końcu zasnął, przespał ponad dwadzieścia godzin. Jin Chu czuwała, a kiedy się obudził, delikatnie umyła go gąbką. Potem zrzuciła z siebie ubranie i znów wsunęła się do łóżka. Tym razem kochali się. Jin Chu siedziała na nim okrakiem; łatwo poznał, że była dziewicą. - Wrócą- odezwał się z tyłu jakiś głos. Kamigami odwrócił się zdumiony i zobaczył za plecami Zhang Paia. Zerwał się i wskazał starcowi swoje miejsce 89 na skale. Tak jak wszyscy na wyspie, Victor zwracał się do tego człowieka per „mistrzu". Mistrz, podobnie jak Jin Chu, potrafił odgadywać myśli Kamigamiego. - Ona jest ho wan, szczęściara, i rybacy jej ufają - powiedział Zhang. -Połów uda się dzięki jej obecności. Ty też mógłbyś nam pomóc, chociaż w inny sposób. Mówi się o gangach, które rabująmieszkańcom wysp żywność. Wkrótce przybędą i tutaj, po naszą. - Kamigami pokiwał głową. Faktycznie, radio i telewizja donosiły o aktach rabunkowych, jakie miały miejsce po nałożeniu przez ChRL embarga na handel z Hongkongiem. ONZ i mocarstwa Zachodu za pomocą protestów dyplomatycznych zdołały wyperswadować Chinom zbrojną napaść na Hongkong. Zapanowała patowa sytuacja. Na kolonię nałożono embargo, choć, dzięki łodziom rybaków, mieszkańcy nie głodowali, co musiałoby spowodować natychmiastowe poddanie się najeźdźcy. Trwał handel pomiędzy Hongkongiem a Specjalną Strefą Ekonomiczną Shenshen, położoną w kontynentalnych Chinach w sąsiedztwie kolonii. Chińczycy nie odcinali dostaw wody i prądu; przepuszczali też część żywności. Wszystko w zamian za bogactwa Hongkongu. Tak jednostronna wymiana musiała jednak w końcu spowodować wyczerpanie się finansowych zasobów wyspy. Zanim to nastąpi, gangi wezmą to, co zdołają ukraść. - Tak, w tym mogę pomóc - oznajmił Kamigami. Zhang Pai zaprowadził go więc do stóp wzgórza, do miasteczka. Po północy zaczął wiać zimny północny wiatr. Dwaj chłopcy, dyżurujący na najbardziej na północ wysuniętym przylądku wyspy, zaczęli dygotać od chłodu. - Patrz! - odezwał się jeden, pokazując palcem przed siebie. Do brzegu zbliżało się siedem szybkich motorówek. Pięć z nich zatrzymało się, a dwie popłynęły powoli dalej, w stronę przystani. - Leć! - przykazał starszy z chłopców. Młodszy pognał na łeb, na szyję w dół. Tak pracował stworzony przez Kamigamiego system wczesnego ostrzegania. Kiedy chłopiec, niemal bez tchu, dobiegł do posterunku policji, który Victor obrał za swoje stanowisko dowodzenia, Kamigami wysłuchał wiadomości, wysłał chłopaka z powrotem i ogłosił alarm. W ciągu kilku minut każdego zdrowego mężczyznę w miasteczku i porcie obudzono i ostrzeżono, że zbliża się atak rabusiów. - Te dwie łodzie - tłumaczył Victor Zhang Paiowi i jego ludziom - to atak, który ma odwrócić naszą uwagę. Rozdzielimy je u wejścia do przystani, koło falochronu. - Mężczyźni pokiwali ze zrozumieniem głowami. Wysłano kolejnego posłańca, tym razem do czekających na falochronie. Nadeszły tymczasem kolejne meldunki. - To wszystko jest zbyt proste - skrytykował jakiś człowiek. - Niech pan tylko poczeka - uspokoił go Kamigami. Teraz po raz pierwszy ucieszył się, że Jin Chu jest bezpieczna na rybackiej łodzi. Mężczyźni przykucnęli na falochronie od strony lądu i czekali. Dwie motorówki przyspieszały teraz, 90 i przygotowując się do szybkiego ataku z domniemanego zaskoczenia. Kiedy tylko rufa pierwszej z nich minęła wejście do przystani, obrońcy podnieśli ciężki łańcuch kotwiczny, ściągnięty ze starego frachtowca. Napastnicy z drugiej motorówki nie mogli go zauważyć. Wpadła nań z prędkością czterdziestu mil morskich na godzinę. Siła uderzenia wybiła w dziobie wielką dziurę i przewróciła łódź do góry nogami, posyłając załogę do wody. Ich towarzysze pospieszyli na ratunek, ale rzucono w ich stronę trzy koktajle Mołotowa. Jedna z butelek trafiła w łódź i rozbiła się, bryzgając płonącą benzyną. Także druga załoga znalazła się w wodzie. Z falochronu dobiegł donośny okrzyk i w niedużej przystani zakotłowało się. W pobliżu wejścia do niej czekał już rój rybackich łodzi. Zapalono latarnie; przez burty łodzi przechylali się rybacy, wyszukując w wodzie napastników i tłukąc ich po głowach wiosłami i naprędce sporządzonymi maczugami. Wszystko było skończone, zanim zatonął płonący kadłub pierwszej z motorówek. Łodzie pognały do brzegu; nim pierwsza z nich zacumowała, do posterunku policji, gdzie urzędował Kamigami, doleciały triumfalne okrzyki. Ostrzegł jednak zebranych, żeby zachowali spokój i ciszę. - Nadal mamy pełne ręce roboty - zauważył. Za chwilę wciągnięto na posterunek dwóch ciężko pobitych i niemal utopionych ludzi. Jeden z pilnujących ich strażników wyciągnął dwie krótkofalówki, które przy nich znaleziono. Kamigami sprawdził je na wszelki wypadek i zdumiał się, zauważając, że jedna z nich nadal działa. Zastanowił się chwilę. - Jaki jest sygnał wycofania się dla pozostałych łodzi? - spytał po kantoń-sku, wyraźnie i powoli. - Milczenie. - Rozumiecie, co mówię? Jeden z jeńców splunął buntowniczo. Kamigami obrócił się i z nieprawdopodobną szybkością zgruchotał mu grdykę ciosem karate. Drugi jeniec patrzył na Victora szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając temu, co zobaczył. - Rozumiesz, co mówię? - powtórzył Kamigami. Jeniec przytaknął skwapliwie. Victor wsadził mu palce pod dolną szczękę i uniósł go w ten sposób do góry. - Masz teraz wybór - oznajmił spokojnym głosem. - Jeżeli powiesz nam, jaki jest sygnał wycofania się dla pozostałych łodzi, będziesz żył. Możesz także spędzić następne trzy dni umierając. Będzie to żałosna śmierć, najbardziej bolesna, jaką tylko możesz sobie wyobrazić. Przeklniesz swoich rodziców za to, że przyszedłeś na świat. Będą cię budzić własne krzyki. Kobiety i dzieci z tej wioski będą mnie błagać, żebym z tobą skończył. A kiedy rozetnę ci brzuch i obejrzysz sobie własne wnętrzności, ucałujesz mi stopy z wdzięczności za to, że wreszcie możesz wykrwawić się na śmierć. A teraz wybieraj. - Zakończywszy tę przemowę, opuścił człowieka na ziemię. Jeniec natychmiast opisał sygnał. Kamigami podał mu krótkofalówkę. - Ty go przekażesz - rozkazał. Chińczyk włączył radio i przemówił. Kiedy skończył, Victor polecił zamknąć go w celi. - Poczekamy teraz, żeby zobaczyć, czy podał właściwy sygnał - oznajmił. - Nie skłamał - odezwał się Zhang Pai. - Jeszcze nigdy nie widziałem tak przerażonego człowieka. Zrobiłbyś mu to wszystko? 91 Kamigami potrząsnął głową. - Nie. Chciałem, żeby powiedział to co wie, a nie miałem zbyt wiele czasu na przekonywanie go. - Oni tu wrócą- odezwał się ktoś. - Tym razem będą lepiej przygotowani i trudniej będzie ich pokonać. - Tak samo będzie z nami - odparł Victor. Tymczasem wbiegł chłopiec, który przyniósł pierwsze ostrzeżenie. Oznajmił, że pięć motorówek, czekających w pobliżu wyspy, zawróciło i odpływa z dużą prędkością. - Zyskaliśmy na czasie - stwierdził Kamigami. - Niech nurkowie wydobędą z zatopionych łodzi wszystko co się da. Chodzi mi głównie o każdą sztukę broni, jaką mieli przy sobie napastnicy. Pokażę wam, co zrobić, żeby była zdatna do użytku. - Uśmiechnął się. - Odrobina słonej wody nigdy jeszcze nie zrobiła prawdziwej krzywdy nabojom. Teraz odezwał się Zhang Pai: - Sun Tzu napisał, że najwyższą formą dowodzenia jest udaremnianie planów nieprzyjaciela. Mamy wśród nas generała, który to potrafi. - Po tych słowach wstał i ruszył w stronę drzwi. Zachodzące słońce rzucało ciepłe światło na wybrzeże wyspy. Morze przybrało kolor czerwonego wina. Kamigami i Jin Chu znaleźli sobie ławkę nad samą wodą i usiedli, tak, że słońce grzało ich w plecy. Przeszła obok gromadka sześciolatków. Malcy paplali wesoło i chichotali, pokazując ich sobie palcami. W przystani panował ruch. Właśnie przycumowała łódź pełna piwa blue girl, przywiezionego do sklepu o nazwie Park 'n Shop. - Tak tu spokojnie - odezwał się Victor, podnosząc wzrok i przyglądając się sklepom po drugiej stronie ulicy. - Dwa dni temu ci ludzie walczyli o życie. Teraz można by pomyśleć, że nigdy nic się tu nie stało. - Bo życie się nie zmienia - odpowiedziała Jin Chu. - W tej chwili są bezpieczni i to wystarczy. - Czy tego właśnie chcesz? - spytał. - Chcę tego samego, co oni. Miejsca, gdzie mogłyby żyć moje dzieci, nie znając głodu ani strachu. - To bardzo proste - stwierdził ze śmiechem Kamigami. - Jutro możemy ruszyć do Stanów. - Zobaczył kątem oka, że dziewczyna lekko potrząsa głową na znak, że się nie zgadza. - Proszę cię, wysłuchaj mnie - zaczęła. Czuł, że z emocji aż drży. - Ty jesteś moim ukochanym. - Zawahała się, bojąc się mówić dalej. - Ale nasza miłość może trwać tylko tutaj. Kamigami zesztywniał. Ton głosu dziewczyny i sposób, w jaki patrzyła w przestrzeń przed sobą ostrzegły go, że widzi przyszłość. Zachodnie wykształcenie Victora i jego dotychczasowe doświadczenia odrzucały ten pomysł jako absurdalny; jednak do jego orientalnych genów w jakiś sposób docierało to, co Jin Chu mówiła. Przypomniały mu się słowa nieżyjącego już 92 od wielu, wielu lat dziadka: „Prawda jest tym, w co wierzysz". Czy jednak wierzył Jin Chu? - Co ja mogę zrobić? - odezwał się. - Nie jestem Chińczykiem. Odpowiedziała dopiero po chwili: - Zobacz, jak oni ci ufają. Sam wiesz, ile zrobiłeś dla mieszkańców wyspy.. . to samo możesz uczynić dla Zou Ronga. - Wcale nie jestem tego pewien - odparł Victor. - Obrona wyspy przed gangiem to prosta sprawa. Gangi są tylko okrutne, tymczasem LAW to prawdziwa armia. - Jin Chu nie odpowiadała. Czekała. - Czy chcesz, żebym pomógł Zou? - Tylko ty możesz podjąć decyzję - odpowiedziała cicho. - A jeśli mu pomogę, czy wtedy zostaniesz przy mnie? Jin Chu odwróciła się ku niemu, nie dotykając go jednak. Publiczne okazywanie sobie uczuć w Chinach rzadko wykracza poza siedzenie obok siebie. W o-czach dziewczyny błysnęły łzy. - Kocham cię- szepnęła. Zapadło milczenie. Kamigami musiał podjąć decyzję. - Cóż - powiedział w końcu. - Zou poprosił mnie, żebym przekazał naszemu prezydentowi wiadomość. Myślę, że lepiej będzie, jeśli napiszę do niego list. Tyle, że nie jestem zbyt dobry w przelewaniu słów na papier. - Mieszka tu stara Angielka - poinformowała go Jin Chu. - Kiedyś uczyła dzieci angielskiego. Ona ci pomoże. - Rzeczywiście, Victor przypomniał sobie pochyloną staruszkę w zwiotczałym słomkowym kapeluszu, którą widywał na targu. Zwrócił nawet na nią uwagę; pomyślał, że to typowa angielska ekscen-tryczka. Tymczasem Jin Chu już wstała. - Chodź - powiedziała, nachylając się do niego. - Razem odnajdziemy tę Angielkę. Kamigami ruszył za dziewczyną do miasteczka. Był zdecydowany zaryzykować wszystko, żeby tylko móc z nią być. Wtorek, 26 marca The Executive Office Building, Waszyngton Mazie siedziała w swoim biurze, nieświadoma zamieszania, jakie zapanowało w korytarzu. Nagle interkom na jej biurku zabzyczał niczym wściekły szerszeń. Zignorowała go. Nic nie mogło odwrócić jej uwagi od treści listu, który schowała przy sobie. Góra jej kostiumu miała parę dużych kieszeni; tak samo jak właściwie każda sztuka ubrania, które nosiła. Była to część jej systemu przechowywania informacji. Chodząc z wiecznie wypchanymi kieszeniami Mazie wydawała się jeszcze niższa i bardziej krępa niż w rzeczywistości, chociaż zdecydowała się tym nie przejmować. - Tato, dlaczego teraz?... - wymamrotała przypominając sobie każde słowo napisanego na maszynie listu. 93 Droga Mazie' Proszę Cię, przebacz swojemu staremu ojcu że nie napisał do Ciebie wcześniej Cóż, jeszcze dwa miesiące temu byłem więźniem w Hanoi To pierwsza okazja, jaka mi się trafiła, żeby wysłać list Mam się dobrze i jestem w Hongkongu Zanim dostaniesz ten list, będę już z powrotem w Chinach, żeby pomagać moim przyjaciołom Dlatego właśnie piszę do Ciebie Zostałem uwolniony z wietnamskiego więzienia przez Zou Ronga Prawdopodobnie wiesz, kto to jest Zdecydowałem się pomóc mu walczyć o wolność jego narodu Zou poprosił mnie, żebym przekazał wiadomość naszemu prezydentowi Czy zrobisz to za mnie''' Zou chciałby żeby prezydent Stanów Zjednoczonych wiedział, że trwające od wieków w kraju Rzeki Perłowej protesty i represje rozpoczęły się znowu Mówi tak „Przelewamy krew po to, żeby zakończyć czas, kiedy byliśmy bezsilni Chcę dopuścić mój naród do głosu " Powiedział, że prezydent to zrozumie Podróżowałem wzdłuż Rzeki Perłowej i po okolicach Kantonu Zou Rong ma poparcie wielu ludzi i stworzył prawdziwą armię Jeśli postanowisz nie przekazywać tego wszystkiego prezydentowi - zrozumiem Obiecuję pisać częściej Twój kochający ojciec Był to najdłuższy list od ojca, jaki Mazie w życiu dostała W drzwiach pokoju Kamigami pojawił się Hazelton - Mazie, lepiej się pospiesz Robi się coraz bardziej gorąco, a stary woła o ciebie! Kamigami zmusiła się do skupienia uwagi na słowach Hazeltona i odparła - Powiedz panu Finlayowi, że zaraz u niego będę Wentworth zrobił dziwną minę - Pan Finlay uprząta właśnie swoje biurko - Omal się nie roześmiał widząc zdumiony wyraz twarzy Mazie - Kobieto, gdzieś ty była przez cały ranek? Car-roll wyrzucił Finny'ego z roboty natychmiast po spotkaniu u prezydenta Obudź się' Carroll chce cię natychmiast widzieć - Nie nie słyszałam o tym wszystkim! - zająknęła się Mazie Hazelton z radością przekazał jej ekscytujące wiadomości, jakie wywołały tego dnia burzę w biurach Rady Bezpieczeństwa Narodowego - Prezydent spytał, jakie są możliwości działania na Dalekim Wschodzie i co byśmy mu radzili Carroll zaczął odpowiadać, a wtedy Finny dostał prawdziwego ataku głupoty Przerwał Carrollowi i oznajmił, że jakiś tam Zou Rong, który ponoć wywołuje tam kłopoty, nie jest wart nawet tego, żeby wygłosić na jego temat oświadczenie dla prasy Ale to nie wszystko Islamscy fundamentaliści właśnie przejęli władzę w Arabii Saudyjskiej Rodzina królewska została odsunięta od władzy Carroll przewiduje bardzo, ale to bardzo poważne kłopoty, jeśli islamisci zdołają umocnić swoją władzę Wspomniał o możliwości nałożenia embargo na ropę, nacjonalizacji własności zagranicznej, powstaniu nowego zaplecza dla wspierania terroryzmu i nieobliczalnym wzroście pomocy finansowej 94 dla Palestyńczyków Zanim jednak te wszystkie ewentualności staną się rzeczywistością, mamy trochę czasu Bili Carroll chce więc zacząć od ustabilizowania sytuacji w Chinach, zanim zakotłuje się na Bliskim Wschodzie Nie możemy skutecznie radzić sobie z dwoma dużymi konfliktami regionalnymi jednocześnie Mazie wiedziała, o czym mówi jej kolega Jeden poważny konflikt regionalny oznacza nieszczęście Dwa - to prawdziwa katastrofa polityczna - Czy pan Carroll ma już jakieś konkretne pomysły!? - spytała Weszli tymczasem do tunelu łączącego Biały Dom z Executive Office Building Musiała co chwila podbiegać, żeby nadążyć za szybkimi krokami Hazeltona - Tworzy Grupę Operacyjną Chiny Oczywiście komórka ta będzie podlegać działowi Dalekiego Wschodu - Wentworth popatrzył w dół na koleżankę Zdumiał go zakłopotany wyraz jej twarzy - Czy coś się stało^ Wyglądasz na bardzo zmieszaną - Dzisiaj Carroll poprosił mnie, żebym została szefową Grupy Operacyjnej Chiny Zgodziłam się Aleja tego - Mazie zawahała się Jednak, sama nie wiedząc czemu, zdecydowała się zwierzyć Wentworthowi - Wiesz, dostałam właśnie wiadomość od ojca - Sięgnęła do kieszeni i podała list koledze Hazelton przeczytał i pokiwał ze zrozumieniem głową - Tak czy owak, lepiej będzie, jak się pospieszymy - stwierdził Kiedy ich wpuszczono, Carroll krążył ożywiony po pokoju i rozmawiał z generałem Sił Powietrznych Dwie bardzo błyszczące, nowiutkie gwiazdki na pagonach generała wskazywały najego świeżą nominację - Generale Von Drexler, sądzę, że zna pan Wenta - Generał skinął głową -Chciałbym też, żeby poznał pan Mazie Kamigami Panna Kamigami kieruje Grupą Operacyjną Chiny, którą właśnie utworzyłem Mazie aż zaniemówiła na widok generała Był niesłychanie przystojny Mógłby śmiało być hollywoodzkim gwiazdorem, a przynajmniej występować w reklamach nawołujących do wstępowania do wojska Mam nadzieję, że poza piękną twarzą ten człowiek ma w sobie jeszcze coś wartościowego, pomyślała Von Drexler wstał i podał jej rękę, uśmiechając się szeroko i pokazując wspaniałe uzębienie Omal nie zatonęła w jego błękitnych oczach - Mazie - odezwał się Carroll wskazując wszystkim fotele - jakie są najświeższe informacje na temat sytuacji w południowych Chinach? Kamigami odsunęła od siebie resztki mieszanych uczuć, jakie ją opanowały po otrzymaniu listu, i zaczęła - Rebelianci z prowincji Guangxi rosną w siłę Opanowali Nanning, stolicę prowincji Zou Rong to bardzo inteligentny człowiek, utworzył rząd i coś na kształt armii przejmując po prostu miejscowe struktury Wymienia tylko starych przywódców i dowódców i zastępuje swoimi - Zastanowiła się, czy nie pokazać teraz Carrollowi listu ojca, ale odrzuciła ten pomysł - Są doniesienia o walkach wokół Kantonu, wygląda jednak na to, że Kang Xun zdecydowanie panuje zarówno nad miastem, jak i całą prowincją Guangdong W Hongkongu panuje względny spokój, jeśli nie liczyć sporadycznych wybuchów przemocy powodowanych przez gangi Embargo powstrzymało przepływ ludzi i towarów, jednak 95 nie zastopowało komputerowych transakcji finansowych. Mieszkańcom Hongkongu udało się zdeponować większość oszczędności w zagranicznych bankach. Mimo to Chiny zmuszają Hongkong do kupowania od nich za ciężkie pieniądze wody, żywności i elektryczności, wiedząc, że są im niezbędne do życia. - A zatem - wtrącił Von Drexler - Chiny Ludowe i tak w ostatecznym rozrachunku położą łapę na tych oszczędnościach. - Nie, sir - zaoponowała Mazie. - Chińczycy prowadzą interesy nieco inaczej. Ludzie, którzy kontrolują bogactwa Hongkongu, i tak zdołają znaleźć sposób na wydostanie się z wyspy, razem z pieniędzmi. Natomiast prędzej czy później miastu jako takiemu zabraknie funduszy i towarów na kupowanie żywności i wody. Wtedy wybuchną bunty głodowe, zaczną się zamieszki. Chiny Ludowe wykorzystają to jako pretekst do zbrojnego wkroczenia do Hongkongu; powiedzą, że przyszli wprowadzić tam pokój i porządek. W ten sposób przejmą kolonię na własnych warunkach, ignorując wszelkie dotychczasowe ustalenia z Brytyjczykami. - Pan prezydent i najbardziej wpływowi kongresmani - odezwał się Carroll -chcieliby uniknąć dużego konfliktu regionalnego na Bliskim Wschodzie, a jednocześnie utrzymać status quo Hongkongu. Zakładamy, że jeżeli okażemy się twardzi, Chińczycy się wycofają. To jak w grze w pokera. Prezydent zamierza licytować w ten sposób, że nie czekając na następny ruch Chin ustanowi do Hongkongu most powietrzny na wzór berlińskiego; z tą różnicą, że teraz będą latać samoloty cywilne. Jeśli Chiny nie spasują, prezydent zamierza uderzyć w nie na kilka sposobów. Po pierwsze, nakazał departamentowi stanu przekonywać wszystkie światowe mocarstwa, żeby uznały rząd rebeliantów za legalny. Już się nad tym pracuje. Jeżeli to także nie zdoła przywrócić Chinom rozsądku, obwieścimy wszem i wobec, że rząd powstańców jest legalny i dostarczymy im takiej pomocy, aby mogli mierzyć się z siłami chińskimi i zagrozić opanowaniem całego południa kraju. Generał Von Drexler został właśnie wyznaczony na dowódcę naszej MD W, czyli Misji Doradczo-Wojskowej. Jej celem będzie dostarczanie pomocy ustanowionemu przez Zou Ronga rządowi. Aby przetrwać, Zou będzie jednak potrzebował więcej niż tylko sprzętu i doradztwa taktycznego. Prezydent rozważa w tej chwili wysłanie Amerykańskiej Grupy Ochotniczej, która utworzyłaby zaczątki lotnictwa Zou Ronga. - Amerykańska Grupa Ochotnicza - powtórzyła Mazie. - To coś takiego jak Latające Tygrysy Claire'a Chennault. - Ściśle rzecz biorąc - odezwał się Von Drexler - trochę coś innego, ze względu na to, że AGO także będzie znajdować się pod moim dowództwem, jako szefa MD W. Znaczy to, że będę dowodził dwiema misjami jednocześnie - Misją Doradczo-Wojskową i Amerykańską Grupą Ochotniczą. To pozwoli mi skutecznie wprowadzać w życie naszą politykę w południowych Chinach. Mówi trochę jak nowy Douglas MacArthur, pomyślała sobie Mazie. Szybko jednak odrzuciła tę opinię. Od czasu drugiej wojny światowej świat jednak trochę się zmienił. Carroll popatrzył na swoich młodych pracowników i dorzucił: 96 - Pan prezydent pragnie, żeby wsparcie logistyczne dla rebeliantów było wsparciem międzynarodowym. Komisje Kongresu zajmujące się tego rodzaju sprawami przystały na jego plany. My będziemy więc zajmowali się polityczną stroną wszystkiego, kontaktowali się z odpowiednimi rządami, otwierali niezbędne drzwi i tak dalej, a Grupa Operacyjna Chiny - wskazał na Mazie i na Wentwortha - opracuje szczegóły logistyczne i finansowe. Musicie wytłumaczyć w dowolny sposób naszym dawnym azjatyckim sojusznikom, żeby nas wsparli. Trzeba przekonać ich po prostu, że z agresywnymi, ekspansjonistycznymi Chinami pod bokiem mająjeszcze więcej do stracenia niż my. Mina Hazeltona rozśmieszyła Mazie. - Ale, sir... - zająknął się Wentworth. - Ja zajmuję się Bliskim Wschodem i jeśli... - Spodoba ci się praca pod kierunkiem Mazie - przerwał mu Carroll. Wtorek, 26 marca Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri Rozległo się krótkie pukanie. Matt podniósł wzrok znad stosu papierów i zobaczył Sarę Waters. Sara starała się zachowywać obojętny wyraz twarzy, choć widział, że już od wielu dni boryka się z jakimś problemem. Nie zdziwił się więc, że w końcu do niego przyszła. Pomyślał sobie, że chyba wcześniej czy później będzie chciała porozmawiać o brutalnym, choć nieudanym gwałcie, który wstrząsnął jej spokojnym dotąd życiem. Matt zaprosił ją gestem, żeby weszła i usiadła. Pani kapitan zamknęła za sobą drzwi. - Z zamkniętych drzwi wnioskuję, że chce pani pomówić o czymś osobistym, a nie o naszym powietrznym pokazie... - zagadnął. - Rzeczywiście, sir - odpowiedziała, wziąwszy głęboki oddech. Wszystkie wątpliwości, jakie miała co do jego osoby, dawno już się rozwiały, z wyjątkiem jednej. I nadszedł czas, żeby to wyjaśnić. Dotąd nie dawało jej to spokoju. Ufała swojemu dowódcy, więc odetchnęła jeszcze raz i skoczyła na głęboką wodę: - Widzi pan, jest coś, co nie daje mi spokoju od samego początku... Znał pan Jacka Locke'a... - Głos uwiązł jej w gardle, kiedy zobaczyła wyraz twarzy podpułkownika. Dotknęła zadawnionej rany. - Jack Locke... mam w związku z nim bardzo bolesne wspomnienia - powiedział Matt. Czego jak czego, ale tego tematu zupełnie się nie spodziewał. Waters zaczerwieniła się. - Bardzo przepraszam, sir. To dlatego, że mój mąż i Jack byli dla mnie bardzo ważni i... przepraszam. Nie powinnam pytać o takie rzeczy. - Wstała i zebrała się do wyjścia. - Nie, proszę zostać - zatrzymał ją Pontowski. - W porządku. Słyszałem opowieści o Jacku i Muddym. - Sara skinęła tylko głową, żałując teraz, że poruszyła ten temat. - Musiałem żyć wśród plotek na temat powietrznej kolizji, w której zginął Locke. Długo się to za mną ciągnęło. - Sięgnął do szuflady i wyjął stamtąd 97 stary raport z wypadku. Był wytarty i zniszczony, widać przeglądano go wiele, wiele razy. - Proszę przeczytać. - Rzucił dokument na biurko. -Niech pani sama dojdzie do właściwych wniosków. Waters wzięła raport i wyszła. Kiedy znalazła się w korytarzu, oparła się o ścianę i przycisnęła papiery do piersi. Naszły ją wspomnienia. Po co zadręczam się przeszłością?, pomyślała. Usiadła jednak w końcu i zagłębiła się w raporcie. Drobiazgowa lektura zajęła jej ponad dwie godziny. Niektóre fragmenty czytała po trzy, cztery razy, żeby w pełni zrozumieć, co się stało. Wnioski końcowe były jednak jasne. Odpowiedzialność za wypadek jednoznacznie przypisano błędowi pilota, który siedział na tylnym fotelu w samolocie Locke'a i nagle, bez zezwolenia, przejął kontrolę nad maszyną, uderzając w samolot pilotowany przez niejakiego porucznika Matthew Pontowskiego. Sara zamknęła dokument i zagapiła się na niego. Wreszcie pozbyła się robaka drążącego serce. Ogarnął ją spokój. Raport leżał jeszcze na biurku Sary Waters, kiedy po południu do jej pokoju wkroczyli Frank Hester i Ashton - Smarkula. - Czy możemy zobaczyć się z Bosmanem? - zapytał Frank. - Smarkula wpadła na wspaniały pomysł. - Waters wezwała Pontowskiego przez interkom. Po chwili się pojawił. - Proszę, wchodźcie - powitał przybyszów. - Panie pułkowniku - oznajmił Hester - Smarkula wymyśliła, jak pomalować dzioby „Świniom"! Pontowski nie wierzył własnym uszom. - Czyżbym słyszał to od człowieka, który powiedział mechanikom, że malowanie dziobów jest sprzeczne z regulaminem? Major zaczerwienił się. - No cóż, zastanowiłem się nad tym i... pomyślałem sobie, że skoro Smarkula studiuje grafikę, to może by... No i teraz chciałbym, żeby pan zobaczył, co namalowała. - Co tam pani ma, poruczniku? - chciał wiedzieć Matt. - Gdyby pan zechciał obejrzeć, sir, to... stoi w hangarze. - Dlaczego śmiesznie się teraz poczułem? - zastanowił się na głos podpułkownik. Wyciągnął czapkę z kieszeni na nogawce lotniczego kombinezonu i ruszył na dwór. - Kosa, chcesz iść z nami? - Waters złapała swoją czapkę i pobiegła za nimi. Przed hangarem stało dwóch uśmiechniętych od ucha do ucha podoficerów z sekcji ochrony przed korozją. Jeden z nich wcisnął guzik i potężne wrota hangaru zaczęły się podnosić pośród dźwięku ostrzegawczych dzwonków. Wewnątrz duża grupa oficerów i pilotów otaczała „Świnię'' stojącą na samym środku. Pontowski zawahał się, niepewny tego, co widzi. A-10 to duży samolot, dopiero w hangarze człowiek zdaje sobie sprawę z jego faktycznych rozmiarów. Ma prawie pięć metrów wysokości; żeby wspiąć się po drabince do kabiny, trzeba się nieźle wysilić. Jednak za sterami nie było nikogo. Tłumek rozstąpił się, robiąc dowódcy przejście. Wtedy Matt zobaczył rysunek w całej okazałości. 98 - Hmm... - mruknął tylko. Podszedł do olbrzymiej maszyny i postukał w jej bok. Smarkula z mechanikami namalowali samolotowi twarz, a właściwie pysk. Na szarym tle kadłuba widniały dwa szeregi wyszczerzonych zębów; dolne kły sterczały groźnie do góry, w stronę złośliwych oczu. Zamiast czerwieni, czerni i bieli „Latających Tygrysów" malunek został jednak wykonany żółtą farbą na czarnym tle. Żółte kły przywodziły na myśl świnię, której imieniem ochrzczono nieformalnie A-10. Siedmiolufowe, trzydziestomilimetrowe działko GAU-8 Aven-ger tworzyło wdzięczny ryj. - Doskonałe... — mruknął Pontowski. - Perfekcja. Absolutne dzieło sztuki. - Rozejrzał się po rozpromienionych twarzach. Czyjaś ręka wskazała mu drabinkę. Pod osłoną kabiny wypisano: „Podpułkownik Matt Pontowski". Zaraz poniżej znajdował się dopisek: „Bosman". - Mam nadzieję, że ten numer jakoś przejdzie - odezwał się Matt nie wiedzieć do kogo. - A kto nam zabroni? - rzucił Frank Hester. Kiedy tylko Matt przekroczył próg domu, Shoshana rozpoznała w zachowaniu męża charakterystyczne objawy. Nieraz już zdarzały się identyczne sytuacje. Matt ma do podjęcia trudną decyzję, a więc będzie gburowaty i nieprzyjemny aż do chwili, kiedy zdrowy rozsądek zwycięży w nim nad uporem i decyzja zapadnie. Nawet Mały Matt wyczuł w ojcu napięcie i tego dnia po obiedzie bawił się cicho w swoim pokoju. Kiedy Shoshana kładła synka spać, w domu panowała niezwyczajna cisza. Pontowski zasiadł w ulubionym fotelu. Udawał, że zabiera się do czytania, jednak szybko rzucił książkę na podłogę. W końcu Shoshana postanowiła przejąć sprawy w swoje ręce. Poszła pod prysznic, podczas gdy Matt przerzucał kanały telewizora. Wyszła z łazienki naga, lśniąca od wody, i rzuciła mężowi buteleczkę oliwki dla niemowląt. Popatrzył na nią w zdumieniu, podczas gdy ona klęczała już przed nim i zdejmowała z niego koszulę. Kiedy rozpinała mu pasek, zapytał: - Co w ciebie wstąpiło? - Jeszcze nic - odpowiedziała i zabrała się do roboty, zdeterminowana rozproszyć jego trudne myśli. Shoshana poruszała się rytmicznie i szybko, dysząc ciężko. W końcu Matt opadł na łóżko. Runęła więc na jego pierś i leżała tak bez ruchu, próbując dojść do siebie. Kiedy wreszcie mogła normalnie oddychać, podniosła się i zaciśniętą pięścią uderzyła Matta w ramię. - Jesteś zboczeńcem! - oznajmiła. - Ja?! - zaprotestował jej mąż. - A kto to wszystko zaczął? Shoshana zwinęła siew kłębek, opierając się o niego, i czekała. Nic. Cisza. - No, mów! - ponagliła go w końcu, znudzona czekaniem. - Ten dywizjon jest za dobry - oświadczył podpułkownik Pontowski. - Nie powinni go rozwiązywać. 99 - Wyobrażam sobie, że wielu dowódców dywizjonów jest dokładnie tego samego zdania... - zauważyła. - Tak, wiem... Ale nie wyrzuca się, ot tak, czegoś, co jest użyteczne. - Chcesz ich ocalić - stwierdziła. Mąż przytaknął z najgłębszym przekonaniem. - Wiesz, że jest na to sposób - zagadnęła Shoshana. - Ale nie spodoba ci się. - Teraz dopiero doszli do sedna sprawy. Matt spojrzał na żonę z ukosa. - Moje koneksje polityczne? Mam pociągnąć za odpowiedni sznurek? Nie, tego nie mogę zrobić. - Potrafisz być uparty jak wielbłąd. - To porównanie przypomniało ojej bliskowschodnim pochodzeniu. - Czasami mam wrażenie, że mylisz upór z prawością. - Pokręciła się chwilę na łóżku, w końcu usiadła, żeby było jej wygodniej perorować, i mówiła dalej: - Z twoim nazwiskiem nierozerwalnie wiążą się polityczne wpływy. Tego i tak nie zmienisz. A pociąganie za sznurki, jak to nazwałeś, trwa od czasów, kiedy ludzie powychodzili z jaskiń i zaczęli żyć we wspólnocie. Wpływy polityczne można spożytkować albo wykorzystać w zły sposób. To zależy od ciebie samego. Czasami należy coś zrobić po prostu dlatego, że jest to słuszne; nieważne jakim sposobem. Na twarzy Matta pojawił się łagodny uśmiech. - Jakim cudem na to wpadłaś? - Jakim cudem twój dziadek nie zdołał ci wytłumaczyć tego, co teraz powiedziałam? - nie ustępowała Shoshana. - Pewnie mi to tłumaczył, tyle że wtedy go nie słuchałem. - Chodź tu do mnie - zakończyła Shoshana. - Zmarzły mi stopy. Musisz mnie rozgrzać. - Matt wsunął się za nią pod kołdrę, bojąc się następnych kilku minut. Nazajutrz rano Matt kazał Sarze Waters wypisać kilka rozkazów, dotyczących jego podróży służbowej. Zdał dowodzenie Frankowi Hesterowi i poleciał najbliższym samolotem z Kansas City do Waszyngtonu. Pani kapitan Waters nie miała tymczasem wątpliwości w sprawie pociągania za sznurki. Podniosła słuchawkę i zadzwoniła do starego przyjaciela, Billa Carrolla. Rozdział szósty Poniedziałek, 1 kwietnia Waszyngton - Na obydwu krańcach Azji mamy do czynienia z destabilizacją- powiedział prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, William Car-roll. Chodził tam i z powrotem po swoim biurze w Białym Domu. Zatrzymał się, żeby popatrzeć na podwładnych. Wszyscy czekali ze wzniesionymi długopisami na jego dalsze słowa. Z wyjątkiem Mazie - ona nie potrzebowała nawet notować. Miała pamięć lepszą niż magnetofon - rejestrowała treść razem z intonacją i wymową gestów, które w elektronicznym przekazie dźwiękowym umykały. - Na Bliskim Wschodzie islamscy fundamentaliści stają się coraz bardziej wojowniczy, szukając jednocześnie energicznie dostępu do broni jądrowej. A Chiny nie reagują na nasze działania. Most powietrzny do Hongkongu nie poprawił sytuacji ani odrobinę; Chińczycy tylko wzmogli jeszcze bardziej naciski na Brytyjczyków. Mamy także doniesienia o ciężkich walkach w południowych rejonach Chin. Pan prezydent wydał więc polecenia co do dalszych akcji. Bliski Wschód jest i musi pozostać najważniejszym dla nas obszarem. Intensyfikujemy wysiłki w tym rejonie. Pamięć o wojnie w Zatoce Perskiej powinna być tam jeszcze na tyle silna, żeby ostudzić rozpalone głowy tamtejszych przywódców. Pozostają więc Chiny. Prezydent postanowił oficjalnie ogłosić w najbliższych dniach, że uznaje rząd rebeliantów pod wodzą Zou Ronga. To samo zrobią po nas Wielka Brytania, Francja i Niemcy. Mazie dobrze wiedziała, że żadne z państw azjatyckich nie kwapiło się z u-znaniem rebeliantów. Pomyślała sobie jednak, że dzięki Carrollowi prezydent trzyma rękę na pulsie i będzie w stanie kontrolować rozwój wydarzeń w Chinach. Nie miała wątpliwości, że administracja uznała wydarzenia w Chinach za bardzo duży konflikt regionalny. - Niestety - ciągnął William - z powodu tak zwanej „dywidendy pokoju" możliwości naszych reakcji są poważnie ograniczone. - Przerwał, żeby każdy uświadomił sobie to, co przed chwilą usłyszał. - Na razie więc będziemy umacniać most powietrzny do Hongkongu. Zaproponowaliśmy Anglikom dywizjon 101 naszych F-15, które mogą okazać się pomocne, jeśli Chińczykom wpadnie do głowy pomysł zestrzelenia kilku cywilnych samolotów. Brytyjczycy przystali na to, gdyż most powietrzny nabiera przez to charakteru międzynarodowego, a jednocześnie nie miesza się w to wszystko ONZ. Wnioskują z tego naturalnie, że w razie czego nasze wsparcie będzie znacznie większe. To zresztą dla nich typowe. Te przebiegłe sukinsyny dobrze wiedzą, jak załatwić, żebyśmy to my ocalali im tyłki... - Przez następne parę minut Carroll przydzielał robotę każdemu pracownikowi z osobna. Po zakończeniu spotkania odwołał Mazie na bok i spytał: - Jak sobie radzi Hazelton? - Na razie znakomicie - odparła Kamigami. - W tej chwili siedzi w Pentagonie razem z generałem Von Drexlerem i zajmuje się uświadomieniem armii, że wszyscy gramy w tę samą grę. Wentworth Hazelton był pod wrażeniem doskonałej organizacji biur mieszczących się w podziemiach Pentagonu. Jego wyobrażenia o wojskowych jako o gromadzie nadętych, nieudolnych bufonów, pchanych do przodu przez nadmiernie wybujałe ego, zostały poważnie zachwiane. To, co zobaczył, wskazywało na coś wręcz przeciwnego - Von Drexler wydawał się genialnym organizatorem. W parę godzin po otrzymaniu rozkazów, generał przejął opuszczony sztab Centrum Obserwacyjnego - kolejnej „ofiary" pokoju - i stworzył tam własną miniaturę Narodowego Centrum Dowodzenia Wojskowego. Wyłuskał w Pentagonie oficerów, którzy według niego nadawali się na ekspertów, i stworzył sztab, którego potrzebował. - Proszę, niech pan usiądzie - powiedział teraz Von Drexler do Wentwortha. -Pańskie nazwisko pojawiło się w rozmowie, jaką przeprowadziłem wczoraj wieczorem. Pewni ludzie, których opinia bardzo się liczy, wyrażali się o panu niezwykle pozytywnie. Cieszę się, że przyszedł pan sam, ponieważ potrzebuję pańskiej rady w kilku, nazwijmy to, delikatnych sprawach. Hazelton zaczerwienił się, słysząc te niespodziewane komplementy, skoncentrował się jednak na rozmowie. - Mam nadzieję, że będę mógł okazać się pomocny - oznajmił. - To dobrze. - Generał uśmiechnął się. - Na początku musi pan zrozumieć, że pochodzę ze starej wojskowej szkoły i przyzwyczaiłem się do załatwiania spraw w tradycyjny sposób. - Podniósł dłoń, powstrzymując młodego człowieka przed odpowiedzią. - Wiem, że powinienem zmienić swoje metody, i dlatego właśnie potrzebna mi jest ta rozmowa. Widzi pan, nigdy dotąd nie musiałem współpracować na poziomie dowodzenia z kobietami, a panna Kamigami jest moim cywilnym odpowiednikiem i partnerem. - Znów podniósł rękę. - Przyszło mi do głowy, że może udzieliłby mi pan jakiejś rozsądnej rady, zanim zrobię z siebie głupca. - Mazie - doszedł wreszcie do głosu Hazelton -jest, jak mi się zdaje, najinteligentniejszą osobą w całej Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Jest także ekspertem od spraw chińskich. Przy tym to osoba zupełnie niezarozumiała i bardzo łatwo nawiązać z niąkontakt. Jeśli będzie pan traktował ją tak samo, jak traktowałby 102 szefa każdej innej ważnej instytucji, nie sądzę, żeby mógł pan popełnić jakieś głupstwo. — Na twarzy generała pojawił się wyraz ulgi, co zachęciło Wentwortha do kontynuowania. - To nie jest walcząca feministka, która rzuca się na wszystkich mężczyzn dookoła. Wręcz przeciwnie, jest bardzo ludzka... ciepła... - Przypuszczam, że zaniepokoił mnie po prostu jej brak doświadczenia wojskowego - stwierdził Von Drexler. - Została wychowana przez zawodowego żołnierza - poinformował Hazel-ton. - Bardzo dużo wie o wojsku. - Generał popatrzył zachęcająco, więc Wen-tworth opowiedział mu, co wiedział o Mazie i o jej ojcu. - Dziękuję za wyprowadzenie mnie z błędnych przypuszczeń - oznajmił Von Drexler. - Jestem panu bardzo wdzięczny. Bardziej niż pan myśli... - Teraz generał przybrał profesjonalny ton, jak gdyby rozmawiał z kimś równym sobie, dzieląc się z nim poufnymi informacjami. - Jak pan dobrze wie, zaplecze techniczne zawsze jest sprawą kluczową. - Uśmiechnął się znacząco. - Cywile obmyślają ogólną strategię, wojsko musi myśleć o logistyce. Dobrze by było, żeby spotkał się pan teraz z moim szefem zaopatrzenia. Pokaże panu, jak tworzymy naszą infrastrukturę logistyczną. Generał kazał wezwać odpowiedniego oficera i przekazał mu Hazeltona. Kiedy tylko za Wentworthem zamknęły się drzwi, Von Drexler polecił przez telefon sekretarce: - Proszę zdobyć dla mnie dossier starszego sierżanta sztabowego Victora Kami-gami. Figuruje w dokumentach jako „zaginiony w akcji", chociaż może okazać się, że odnalazłem dezertera. - Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się sam do siebie. Pułkownik, który towarzyszył Hazeltonowi, był niewysoki, drobny, chociaż z zaczątkiem brzuszka. Mówił mocnym, lekko ochrypłym, pewnym siebie głosem i widać było, że jest doświadczonym fachowcem. - Mamy poważne problemy - wyjaśnił. - Do tej pory nie znamy struktury sprzętowej Amerykańskiej Grupy Ochotniczej. - Struktury sprzętowej? - Liczby i typów samolotów. Musimy także wiedzieć, jakie przewiduje się uzbrojenie, poznać zasięg misji, przewidywany czas operacji, dokładną liczbę ludzi biorących w niej udział; wszystko, cokolwiek ma związek ze zrzucaniem bomb na nieprzyjaciela. - Pułkownik prychnął pogardliwie i dodał: - Właściwie niewiele możemy zrobić, zanim się tego nie dowiemy. - A jakiego typu samolotów potrzebuje AGO? - zapytał Hazelton. Było to pierwsze logiczne pytanie, jakie przyszło mu do głowy. - Von Drexler chce samych najbardziej „kosmicznych" maszyn, najlepiej F-16 i stealthów, ze wsparciem B-1B. To jakby posłać stado słoni do zwalczenia mrowiska. - Drobny pułkownik uznał widać, że Hazeltonowi można zaufać. -Dział planów operacyjnych pracuje właśnie nad ustaleniem, ile i jakich samolotów nam potrzeba. Powinien pan pogadać z nimi. - Zaprowadził Wentwortha do niedużego biura. Pułkownik kierujący działem planów operacyjnych wydawał się intelektualnym przeciwieństwem swojego kolegi, za to jego opinie były jeszcze bardziej stanowcze. 103 - Von Drexler to nadęty balon - oznajmił. - Całe godziny przegadałem z wywiadem i mówią, że Chiny to teren niskiego zagrożenia. Tak było, jest i będzie! - Co z tego wynika? - spytał Went. - Podaj mi stopień zagrożenia, a ja ci powiem, jakiej trzeba broni. Wystarczą „Świnie". - Ale generał Von Drexler tego nie kupi - dodał szef logistyki. - To zbyt mało prestiżowe, rozumie pan... Dobre wrażenie, jakie zrobił na Hazeltonie von Drexler, zaczęło się rozwiewać. Zdaje się, że wcale nie był takim geniuszem organizacji; to raczej jego wybujałe ego stanowiło główną siłę napędową Misji Doradczo-Wojskowej. Wentworth z radością powrócił do dobrze znanego światka Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Sekretarka zostawiła mu wiadomość, żeby udał się do Białego Domu, bezpośrednio do Billa Carrolla. Miała tam na niego czekać Mazie. Co ja jestem, chłopak na posyłki czy piłeczka do ping-ponga?... - pomyślał zdenerwowany. Poczuł się jednak dużo lepiej, kiedy bez czekania wpuszczono go do biura prezydenckiego doradcy. W środku oprócz Carrolla i Mazie był Matt Pontowski - Wentworth od razu go poznał - i jeszcze jeden oficer, szczupły i lekko pochylony. - Went - odezwał się William - chciałbym, żebyś poznał pułkownika Char-lesa Tuckera, nowego dowódcę Pięćset Dwudziestego Drugiego Skrzydła Kontroli Powietrznej, i podpułkownika Matta Pontowskiego, który dowodzi Trzysta Trzecim Dywizjonem Myśliwskim. -Mężczyźni podali sobie ręce. - Ci dwaj panowie pojawili się tu jednocześnie i oświadczyli, że bez nich nie możemy nikomu wydać wojny. Dowiedziałem się, że Matt przyjechał do Waszyngtonu i robi co może, żeby nie rozwiązywano jego dywizjonu. Kiedy z nim porozmawiałem, poradził, żeby ściągnąć tu jeszcze pułkownika Tuckera. - To wszystko bzdury - warknął Tucker. - Cokolwiek mamy robić w Chinach, potrzebny będzie system ostrzegania i dowodzenia, czyli AWACS. Ale nie ma mowy, żebym posłał moich ludzi i samoloty na wojnę w ramach jakiejś grupy ochotniczej. Coś mi tu śmierdzi!... - W ramach międzynarodowej umowy w sprawie uznania rządu chińskich rebeliantów ustaliliśmy z Brytyjczykami, że wysyłamy do Hongkongu dywizjon F-15 - tłumaczył spokojnie prezydencki doradca. - Przydadzą się, jeśli Chińska Armia Wyzwolenia wpadnie na pomysł zestrzelenia paru cywilnych samolotów. No i Czterdziesty Czwarty Dywizjon Myśliwski z bazy Kadema jest już na miejscu. - Przecież Anglicy też mają siły powietrzne, i to niezłe - wtrącił się Tucker. -Po co im od razu nasza pomoc? - Ponieważ daje nam to oficjalny powód do wysłania AWACS-u - wyjaśnił Carroll. Mazie zauważyła, że zerknął znacząco na Tuckera. Żaden z tych dwóch nie będzie kontynuował dyskusji w obecności pozostałej trójki, pomyślała. Spośród zebranych jedynie Carroll i Tucker mieli wolny dostęp do informacji na temat rzeczywistych możliwości AWACS-u. Chodziło o to, że dopplerowski radar umieszczony na E-3 Sentry, zwanym AWACS, był w stanie śledzić ruchy wszystkich samolotów w promieniu ponad czterystu kilometrów; latając wzdłuż wybrzeża 104 Amerykanie wiedzieliby, co dzieje się w powietrzu głęboko wewnątrz chińskiego terytorium. Tucker skłonił głowę, dając znać, że rozumie i ustępuje. Informacje o wszystkim, co lata u Chińczyków, będą trudne do przecenienia. - Może pan przerzucić dywizjon do Hongkongu jako jednostkę naszych Sił Powietrznych, przydzieloną angielskiej kontroli operacyjnej - mówił dalej Car-roll. - Chciałbym jednak, żeby naprawdę każdy był tam ochotnikiem. Czy może pan podjąć się tego zadania? - Tak jest - odparł Tucker. - Ilu samolotów i załóg pan potrzebuje? - Zacznijmy od jednego samolotu i dwóch załóg - powiedział William. -Uzgodnię wszystko z Pentagonem. - Zanotował to sobie i zwrócił się do Hazel-tona: - Went, co słychać z naszą AGO? Wentworth przekazał szczerze swoje wrażenia. - Wygląda mi na to, że ktoś będzie musiał podjąć decyzję za Von Drexlera -podsumował Carroll. - Może mu się to nie spodobać, ale dostanie A-10. - Zrobił kolejną notatkę. - Matt, z A-10 nie pójdzie nam tak łatwo, ponieważ chcę, żeby stacjonowało tam całe skrzydło taktycznych myśliwców, i to na terenie samych Chin. Co prawda możemy zmontować takie skrzydło z pojedynczych ludzi i maszyn, ale wolałbym użyć, choć w części, istniejącej jednostki. W ten sposób unikniemy kłopotów, jakie zawsze powstają, zanim piloci się dotrą, i będziemy od razu gotowi do akcji bojowych. Pontowski zastanowił się chwilę nad słowami Carrolla. - To znaczy chciałby pan, żeby pojawiło się tam nagle całe skrzydło A-10, ot tak, znikąd? Bili przytaknął. - Tak. Utworzymy -jeśli nie ma pan nic przeciw tej nazwie - Czarne Skrzydła. Całe składy dywizjonów będą musiały po prostu wystąpić z Sił Powietrznych - w pana przypadku z rezerwy - i wstąpić na ochotnika do Amerykańskiej Grupy Ochotniczej. - Czy to przypadkiem nie zrobi z nas najemników? - spytał Matt. Nagle cały pomysł Czarnych Skrzydeł przestał mu się podobać. - Formalnie tak to wygląda - przyznał Carroll. - Ale każdy będzie przypisany do swojego miejsca w jednostce, funkcjonującej jako zwarta całość. - Oficjalna organizacja wygląda tutaj tak samo jak w przypadku wszystkich tajnych operacji - pospieszyła z wyjaśnieniem Mazie. - Tak działają, z powodów politycznych, jednostki specjalne, jak na przykład Delta Force. Będzie pan nadal oficerem Sił Powietrznych, one będą pana opłacać, a w przypadku pana śmierci bliscy otrzymają wszelkie przewidziane wojskowym regulaminem rekompensaty. - Z tym, że jeśli coś się nie powiedzie - dorzucił Tucker - to rząd zaprzeczy, że kiedykolwiek istnieliście i pozostawi was samym sobie. Może pan na to liczyć. - To jest ta gorsza strona medalu - przyznał Carroll. Mazie zareagowała szybko. Zauważyła, że obaj oficerowie szybko tracą zainteresowanie całym przedsięwzięciem, wyciągnęła więc z kieszeni list od ojca. 105 - Myślę, że wszyscy powinni wiedzieć, po co właściwie zgłaszają się na ochotnika. W kilku zdaniach opisała panujący w Chinach głód; poczynania generała Kang Xuna, który umacniał się stopniowo jako okrutny dyktator na południe od Yangcy; powstanie Zou Ronga. - Mam także list od ojca - powiedziała i przeczytała go. Kiedy skończyła, zapanowała głucha cisza. - Trwające od wieków protesty i represje rozpoczęły się znowu... Hmm... -Carroll był poruszony. - „Przelewamy krew po to, żeby zakończyć czas, kiedy byliśmy bezsilni... Chcę dopuścić mój naród do głosu"... - zacytował słowa Zou Ronga. - Chciałbym pokazać ten list prezydentowi. - Mazie podała mu go. Pontowski patrzył w ziemię. Nagle podniósł oczy i powiedział: - Trudno o lepszą motywację do tego, żeby stać się ochotnikiem. - Czy jest pan w stanie znaleźć w swoim dywizjonie tylu ochotników, żeby stworzyć rdzeń Czarnych Skrzydeł? - zapytał Carroll. Matt zastanowił się przez moment. - Mogę spróbować. Zbadam to i zaraz pana zawiadomię. Ile mam czasu? -Nie majakiegoś określonego terminu, jednak proszę to zrobić jak najszybciej. Sytuacja w Chinach jest bardzo niestabilna. Prezydent wstrzymuje jeszcze decyzję wysłania AGO, ale musimy być na to w każdej chwili gotowi. Wtorek, 2 kwietnia Baza Sił Powietrznych Tinker, stan Oklahoma Szary Boeing E-3 Sentry - czyli „Wartownik" - kołował powoli na miejsce postoju. Z nisko wiszących chmur zaczęły spadać grube krople deszczu, zapowiadając istny potop. Szef obsługi naziemnej prowadził wyładowaną najnowocześniejszą elektroniką wersję starego pasażerskiego Boeinga 707, dając znaki pilotowi. Czasza radaru o średnicy dziesięciu metrów nadal się obracała z prędkością sześciu obrotów na minutę. Dwa wsporniki utrzymywały ją trzy metry ponad kadłubem. Szef obsługi skrzyżował nad głową trzymane w dłoniach chorągiewki, pokazując pilotowi, żeby się zatrzymał, a potem ciachnął się ręką po własnej szyi - sygnał wyłączenia silników. Popatrzył na przednie podwozie i skrzywił się - stało o pół metra w prawo od namalowanego na płycie żółtego prostokąta. Ten pilot nie potrafi porządnie kołować, ocenił. Obsługa podepchnęła trap do przednich drzwi samolotu z lewej strony kadłuba, zaraz za kabiną pilotów. Nadjechał także autobus, aby przewieźć załogę do budynku dowództwa. Kiedy szesnaścioro ludzi obsługujących elektroniczne urządzenia AWACS (Airborne Warning and Command System, czyli „Latający System Ostrzegania i Dowodzenia") zbiegało po trapie i znikało w autobusie, lunął deszcz. Po chwili w drzwiach pojawili się także mechanik i nawigator samolotu. Na końcu stanął w nich olbrzymi kapitan, spoglądając w dół. Z daleka wydawał się uderzająco podobny do Arnolda Schwarzennegera. Z bliska jednak to 106 wrażenie znikało - kapitan Neil Penko, zwany Łosiem, miał niezmiernie poczciwą twarz. Ruszył biegiem po schodkach, moknąc w ulewie. - Hej, Łosiu! - zawołał do niego jeden z poruczników - Co tam jest grane? -Łoś wzruszył ramionami. Po trzynastogodzinnym locie był tak samo zmęczony i sfrustrowany jak wszyscy. - Pani major rozmawia z pilotami - wyjaśnił. - O, cholera! - odezwał się inny głos. - Jak niemiło to słyszeć... -Nie jesteście gotowi do prawdziwej wojny, a major Mama nie zostawiana ludziach suchej nitki - zauważył Penko. Miał już okazję narazić się na wściekły wybuch gniewu, z których słynęła major Marissa LaGrange. Pamiętał tamtą rozmowę aż za dobrze... Odbyła się w czasie jego drugiego w życiu lotu na stanowisku wykwalifikowanego specjalisty od uzbrojenia. Siedział wtedy przy ekranie radaru i kierował dwa F-15 na spotkanie z powietrznym tankowcem KC-10. LaGrange pełniła obowiązki dowódcy części załogi samolotu, zajmującej się urządzeniami pokładowymi. Zaglądała Neilowi przez ramię, patrząc, co robi, podczas gdy on za wcześnie kazał pilotom skręcić i skierował ich w maliny... Pani major wyrzuciła go natychmiast z fotela i sama naprawiła sytuację, polecając pilotom myśliwców zrobić ostry zakręt do tyłu. Spisała się znakomicie. To, co zrobiła potem, czyli awantura, także zostało wykonane w mistrzowski sposób. Łoś nie chciałby nigdy powtórzyć tego doświadczenia. Tymczasem na pokładzie AWACS LaGrange stała w kabinie pilotów i gawędziła z nimi po swojemu: - Słuchajcie, drętwe głupki! - wbiła spiczasty paznokieć w pierś dowódcy samolotu. - Kiedy naprawiam robotę spieprzoną przez załogę idiotów, macie się do tego nie mieszać! Zrozumiano? - Ależ pani major - odpowiedział pilot, cofając się na wszelki wypadek -kierowała nas pani w dół o wiele za stromo. - To nie wasz interes, chyba że zaczyna to zagrażać bezpieczeństwu samolotu. A i wtedy możecie zawołać mnie do kabiny, żeby przedyskutować to prywatnie. Czaicie? - Odwróciła się na pięcie i ruszyła ciężko po trapie; jej jasny koński ogon podskakiwał wściekle. - Zróbcie to jeszcze raz - zawołała odwracając się-a pourywam wam jaja i każę je zjeść! - Musiałabyś je najpierw przyszyć z powrotem!... - mruknął pod nosem pilot, uważając, żeby nie usłyszała, - Z major Mamy jest naprawdę kawał suki... - skomentował drugi. W końcu obaj podążyli za nią, wiedząc, że jeśli natychmiast nie wsiądą, to każe kierowcy autobusu odjechać, pozostawiając ich pośród ulewy. W stacjonującym w bazie Tinker skrzydle wiedziano jedno - o major Mamie można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że komukolwiek matkuje... Po zdaniu raportu z misji LaGrange odrzuciła propozycję pójścia z częścią załogi na piwo do klubu oficerskiego i ruszyła do miejsca, które nazywała domem. Kiedy już znalazła siew swojej sypialni, zrzuciła lotniczy kombinezon i kopnęła go w kąt pokoju. Potem zerknęła w duże lustro, przyglądając się uważnie swoim nogom. Nieźle, pomyślała, jak na trzydziestodziewięcioletnią kobietę, 107 mającą ledwie metr pięćdziesiąt siedem wzrostu. Ściągnęła wojskową koszulkę, odsłaniając wytworny czarny stanik. Czarna, kosztowna bielizna była jedną z tych paru rzeczy, dzięki którym mogła mówić sobie: „Jestem kobietą". Paryska firma Galeries Lafayette zaliczała panią major do swoich cennych klientek. Do tej pory zachowała płaski brzuch i jędrny biust. Stwierdziła jednak, że pośladki już nie są tak sprężyste jak dawniej. Muszę więcej ćwiczyć, pomyślała. Weszła do łazienki i przyjrzała się uważnie swojej inteligentnej twarzy z zuchwale zadartym nosem. - Dziewczyno, zaczynasz się starzeć! - mruknęła do siebie. W kącikach oczu widniały kurze łapki, a zarys podbródka nie był taki czysty jak dawniej. Zanim weszła pod prysznic, zadzwonił telefon. Mówił dyżurny oficer dywizjonu. - Przepraszam, że przeszkadzam, pani major, ale do bazy wrócił Tucker the Fucker i chce paniąjak najszybciej widzieć. Czeka w swoim pokoju w dowództwie skrzydła. - LaGrange westchnęła, zmieniła szybko bieliznę, założyła świeżo upraną koszulkę i kombinezon. Bądź wobec siebie uczciwa, pomyślała, przestaje cię to już bawić. Pułkownik Charles A. Tucker był wyraźnie zirytowany trzydziestopięciominu-towym oczekiwaniem na panią major. Cóż, nigdy nie był cierpliwym człowiekiem. - Proszę usiąść! - warknął odpowiedziawszy na salut podwładnej. - Muszę zrobić coś wyjątkowo głupiego: poprosić ludzi o zgłoszenie się na ochotników do misji specjalnej. Potrzebny mi zwłaszcza samodzielny dowódca, który kierowałby akcją bezpośrednio z powietrza. Chce pani nim być? - Jeśli mam jakiś wybór, to wolałabym najpierw usłyszeć coś więcej o tej misji. - Nie takiej odpowiedzi potrzebował Tucker. Starli się wzrokiem. Mieli podobne charaktery i podejście do obowiązków, ale w głębi serca się nie znosili. W końcu Tucker zerwał się z miejsca i rzucił: - Cholera, pani major, co się stało z pani służbowymi manierami? - Siły Powietrzne są teraz inne. A poza tym, jestem kobietą. - Co za bzdury! Powinna pani być przede wszystkim sprawnym dowódcą załogi, bo inaczej gówno nam z pani przyjdzie! - Nigdy nie mogłam zrozumieć, co właściwie oznacza to powiedzenie... -odpowiedziała spokojnie LaGrange. Pułkownik odchrząknął i opowiedział jej o operacji w Hongkongu. Poinformował, że należy tam zapewnić system ostrzegania i dowodzenia oraz patrolować ruchy samolotów nad terytorium Chin. - Będzie pani podlegała kontroli operacyjnej Brytyjczyków - zakończył. LaGrange uniosła jedną brew. - Siły Powietrzne odstąpiły kontrolę nad AWACS-em obcym? To coś nowego. - Mnie to pani mówi! Dlatego właśnie potrzebny mi samodzielny dowódca z jajami, który kierowałby tam wszystkim. -i nie popełniał głupstw, dodał w myśli. - Mogę dać panu swoje szare komórki, panie pułkowniku - odparła major. -Ale jeśli chodzi panu o jaja, to niech pan lepiej dorwie któregoś z tych nędznych kutasów pijących piwo w klubie oficerskim. 108 Tucker chrząknął po raz drugi i spytał: - Czy zdoła pani znaleźć dość ochotników, żeby skompletować dwie załogi? - Zrobi się - zapewniła go. - Jest może ktoś, kogo pani szczególnie rekomenduje? Zastanowiła się chwilę. -Penko. Łoś. - Penko? - Tucker był zdziwiony. - Przecież wie pani, że poprosił o przeniesienie do innej załogi. - To dlatego, że nie chce służyć pod dowódcą kobietą- wyjaśniła LaGrange. - Ale poradzi sobie z tym. - To niech go pani bierze. Za trzydzieści sześć godzin chcę mieć dwie pełne załogi i wybrany, zdatny do lotu samolot. - Zrobi się - powtórzyła LaGrange. Wstała, zasalutowała sprężyście i wyszła. Tucker patrzył za nią z niewzruszonym wyrazem twarzy. Będzie teraz musiał wyjaśnić jakoś swojemu przełożonemu - generałowi brygady, dowodzącemu Dwudziestą Ósmą Dywizją Powietrzną - dlaczego zdecydował mianować majora, i do tego kobietę, dowódcą misji swojego skrzydła. Normalnie samodzielnym dowódcą podobnej misji powinien zostać podpułkownik, a może nawet pułkownik. Jednak Tucker nawet przez moment nie miał najmniejszej wątpliwości, że wybrał właściwą osobę. Wtorek, 2 kwietnia Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri Sara po raz pierwszy w życiu posługiwała się STU-III - telefonem, który można podłączyć w dowolnym punkcie każdej linii telefonicznej i prowadzić zaszyfrowane rozmowy. Wydawało się to aż zbyt proste. Wystarczało wykręcić numer, obrócić kluczyk i wcisnąć guzik. Głos Matta Pontowskiego miał metaliczny pobrzęk spowodowany szyfrażem i deszyfrażem, jednak był nadal łatwo rozpoznawalny. Sara aż pobladła, słuchając i robiąc notatki. - Przekażę, sir. Powiem majorowi Hesterowi, żeby zadzwonił do pana, kiedy tylko wyląduje. - Drżącymi rękami odłożyła słuchawkę i wyłączyła obwód szyfratora. Pożałowała teraz, że zadzwoniła do Billa Carrolla. Wezwała swoją asystentkę. - Lori, znajdź mi kapitana Leonarda. To ważne. - Lori usłyszała w głosie przełożonej niepokój i zinterpretowała go jako panikę. Wypadła więc czym prędzej z pokoju i po chwili wróciła z Leonardem. - Właśnie dzwonił Bosman na STU-III - oznajmiła Sara. - Prosi o ochotników do misji specjalnej. - Odczytała z notatek szczegóły. - To jeszcze nic pewnego, tylko możliwość - dodała pospiesznie. - Niech to licho! - zawołał donośnie Leonard. - W takim razie ma pierwszego ochotnika. Mnie! - Dlaczego tak cię to ucieszyło? - spytała Sara. 109 - Dziwisz się? Misja specjalna oznacza, że może będziemy zrzucać prawdziwe bomby na prawdziwe cele. Po to w ogóle istnieją te samoloty. Lecę powiedzieć innym! - oznajmił i wypadł z pokoju. Waters pokręciła głową. - Sąjak mali chłopcy, którzy wprawdzie się zestarzeli, ale wcale nie dorośli -oceniła. Lori była tego samego zdania. Przez następne trzy dni kapitan Waters, jak zwykle, sprawnie wykonywała swoje obowiązki. Nie podobała jej się myśl o zabijaniu. Tak naprawdę cieszyła się, że większość pilotów nie okazała takiego entuzjazmu jak Leonard. Tylko czworo - w tym Smarkula - zgłosiło się na ochotnika; reszta wstrzymała się z tym do czasu, aż dowiedzą się czegoś bardziej konkretnego. Frank Hester starał się posłusznie wypełniać prośbę Pontowskiego, ponieważ był oficerem operacyjnym dywizjonu, jednak sam się nie zgłosił. Jednocześnie Sara zgadzała się z Joh-nem, że ewentualna operacja bojowa stwarza dywizjonowi okazję do zabłyśnięcia. Tylko mechanicy odpowiedzieli na apel z wielkim entuzjazmem. „Dokręcacze śrubek" ustawili się w kolejce do zapisu. Lori przekazała poufnie, że szefowie obsługi poszczególnych maszyn deklarowali: „Jeżeli nie polecę, to wypisuję się z tego pieprzonego biznesu". Waters zdziwiła się, kiedy Pontowski pojawił się w sobotni poranek w towarzystwie małej kobietki o wschodnich rysach. - Saro - oznajmił - chciałbym, żebyś poznała Mazie Kamigami. - Kobiety wymieniły pozdrowienia. - Podobno zgłosiło się tylko czworo pilotów... - Waters podała mu krótką listę. Odczytał ją i podał ją swojej towarzyszce. - Niedobrze. Liczyłem na większy oddźwięk. Chciałbym, żeby piloci usłyszeli, co Mazie ma do powiedzenia. - Cóż, sir, w ten weekend przypada SZJ i wszyscy piloci są w dywizjonie, poza dwoma - odpowiedziała Waters. - Łatwo będzie zwołać odprawę, dajmy na to na dziewiątą trzydzieści. - Matt polecił jej to zrobić. - Co to jest SZJ? - spytała Mazie. - Szkoleniowy Zjazd Jednostki - wyjaśniła Sara. - Odbywa się raz na miesiąc. - Kamigami kiwnęła z podziękowaniem głową i zadała jeszcze kilka pytań na temat rezerwy. Waters poczuła, że dobrze jej się rozmawia z tą młodą kobietą i że można jej ufać. - Do odprawy zostało jeszcze parę minut, może chciałaby pani obejrzeć dywizjon? - zaproponowała. - Czy to prawda, że macie tu samych Tomów Cruise'ów? - zagadnęła w odpowiedzi Kamigami. - Niezupełnie - przyznała. Sara, zabierając ją na krótki obchód. Mazie była wręcz zaszokowana przeciętnym wyglądem pilotów. - Większość z nich to piloci cywilnych linii lotniczych - wyjaśniła Sara. - Szczerze mówiąc, zawiodłam się - oznajmiła Mazie. - Pan pułkownik namalował mi ich w trochę przesadnych barwach. Spodziewałam się pięknych zębów i zawadiackich uśmiechów... - Hmm, widzi pani, teraz to oni wydają się całkiem normalni. Ot, zwykli, rozsądni ludzie. Ale niech się pani nie da zwieść. Kiedy wsiadają do „Świń", coś 110 się z nimi dzieje. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale... po prostu zmieniają się. -Mazie zapamiętała te słowa i od tej pory patrzyła na pilotów innym okiem. Podążyła za panią kapitan do sali odpraw, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Kiedy Pontowski ją przedstawił, podeszła do mównicy i stanęła obok niej, żeby było ją dobrze widać. W tylnym rzędzie zauważyła pilota kobietę pośród trzech mężczyzn. To byli jedyni, jak dotąd, ochotnicy. Na ekranie za plecami Mazie wyświetlono okazałą mapę Chin. Kamigami wskazała na dolinę Rzeki Perłowej i zaczęła mówić: - Wszyscy państwo słyszeliście o tym, co się dzieje w Chinach, i wiecie, że pułkownik szuka ochotników do czegoś w rodzaju nowych „Latających Tygrysów". Myślę, że mogłabym opisać wam w propagandowym żargonie, jak to jedni są „dobrzy", a drudzy „źli" i trzeba ich pokonać. Nie sądzę jednak, żeby na wiele się to zdało. Właściwie to taka mała, wredna wojna w dolinie Rzeki Perłowej. Można by ją chyba, choć z trudem, nazwać wojną domową. A każdy wie, że mieszanie się trzeciej strony do wojny domowej jest bardzo głupie i z reguły źle się kończy. Zamiast jednak opisywać po kolei, co się tam dzieje, pokażę wam parę slajdów. Zostały one zrobione przed, w trakcie i po bitwie, która miała miejsce o, tutaj. - Pokazała na miasto Wuzhou leżące nad rzeką, w odległości dwustu kilometrów na zachód od Kantonu. - Według naszych obliczeń Ludowa Armia Wyzwolenia dziesięciokrotnie przewyższała liczebnością siły rebeliantów. Mimo tego bitwa trwała przez cały tydzień. Na ekranie pojawił się slajd pokazujący uśmiechniętych mężczyzn i kobiety trzymających broń. - Rebelianci to w większości chłopi uzbrojeni tylko w broń ręczną- zaczęła opisywać Mazie. - Większość tych zdjęć wykonał francuski fotograf, który był z nimi pod Wuzhou. - Mazie przerzucała w milczeniu, jeden po drugim, slajdy dokumentujące ciężkie walki. Często widać było na nich samotnego chłopaka czy dziewczynę atakującego koktajlem Mołotowa czołg lub stanowisko cekaemu. - Ostatnie zdjęcia udostępniła nam uprzejmie Ludowa Armia Wyzwolenia. Mówią same za siebie. - Jakość fotografii zmieniła się - były teraz ziarniste i źle wywołane. Pokazywały zwycięstwo sił Pekinu w końcowej fazie „bitwy". Żołnierze LAW palili domy, łupili i pędzili cywilów. Ostatnia seria pokazywała, jak kilkuset pojmanych rebeliantów kopie olbrzymi dół, jak stoją nad jego krawędzią, rozstrzeliwani przez żołnierzy. Na ostatnim slajdzie dół był pełen ciał. Wreszcie pojedyncza fotografia przedstawiała okrutną scenę: ciężarna kobieta leżała na plecach, a stojący nad nią żołnierz wbijał jej bagnet w brzuch. Twarz nieszczęsnej ofiary była wykrzywiona potwornym bólem. Ściskała dłońmi ostry bagnet w daremnym odruchu ochrony swojego nie narodzonego dziecka, podczas gdy żołdak opierał się całą siłą na kolbie karabinu. Ekran zgasł. - Mam tylko jedno pytanie - odezwała się Mazie. - Czego brakowało na tych wszystkich zdjęciach? Smarkula nie wahała się. Odezwała się na całą salę złowieszczym tonem: - Lotnictwa rebeliantów! Frank Hester podniósł się i wyszedł. 111 - Frank, co jest? - zawołał ktoś Hester zatrzymał się, najeżony - Następnym razem, kiedy zobaczycie zdjęcia wilków i jagniąt, będzie pomiędzy mmi jeszcze „Świnia' Moja' -wyjaśnił Wyszedł, a za nim ruszyła większość pilotów Tylko kilku zebrało się w koiytarzu i zaczęło z ożywieniem dyskutować Ci się nie zgłoszą - Świetnie to pani rozegrała - pochwalił Pontowski - Wydaje mi się, że teraz rozumiem ich trochę lepiej - powiedziała Kamigami - Tak pani myśli!-* - zainteresowała się Sara - Prędzej by umarli, niż się do tego przyznali - mówiła Mazie - ale to w głębi serca prawdziwi idealiści A poza tym, który pilot myśliwca wolałby zostać na zawsze pilotem cywilnych linii lotniczych? Niedziela, 7 kwietnia Wuzhou, Chiny Odbyła się w tym miejscu duża bitwa - powiedział Victor Kamigami Wyglądał przez okno zdezelowanego autobusu, jadącego z hurgotem przez przedmieścia Wuzhou Jm Chu siedziała na brzeżku siedzenia i nachylała się przez ramię swego zwalistego kochanka, żeby też coś zobaczyć Była ubrana w szarą, watowaną kurtkę, ze schowanymi pod czapką włosami wyglądała jak subtelny chłopak Kamigami zalecił jej właśnie takie przebranie Tymczasem na drodze i poboczach stało mnóstwo spalonych wraków czołgów, transporterów opancerzonych i ciężarówek Buldożery uwolniły dla ruchu pojedynczy pas drogi Wszystkie budynki były albo uszkodzone, albo zupełnie zniszczone, w rynsztokach leżały gnijące ciała zwierząt Kierowca autobusu nacisnął na hamulec, zatrzymując pojazd przed barykadą Ludowa Armia Wyzwolenia - oznajmił Kamigami Do autobusu wsiadł brudny żołnierz Ruszył wzdłuż przejścia, sprawdzając dowody tożsamości i dokumenty podróżne pasażerów Victor zaczął się z zawodowym zainteresowaniem przyglądać kręcącym się wokół barykady żołnierzom Oceniał stan ich umundurowania i uzbrojenia Jedyne, co zrobiło na nim wrażenie, to ich duża liczba Tymczasem żołnierz kontrolujący dokumenty prześliznął się wzrokiem po Jm Chu, obejrzał dowód Kamigamiego i przeszedł dalej, rzucając im na pożegnanie pogardliwe spojrzenie Śmierdziało od niego W końcu wrócił na przód autobusu Odwrócił się ku pasażerom i oznajmił donośnie - Ludowa Armia Wyzwolenia odniosła pełne chwały zwycięstwo, uwalniając mieszkańców Wuzhou od tych - wyglądało na to, że recytuje wyuczony tekst - którzy chcieli odebrać owoce ludowej rewolucji Wielu waszych towarzyszy z zapałem oddało życie, żeby rewolucja trwała dalej, a naszym krajem dalej mogła władać ludowa sprawiedliwość Nie bójcie się zniszczeń, które tu widzicie To pomnik odwagi i poświęcenia żołnierzy Ludowej Armii 112 Wyzwolenia Niech żyje Ludowa Armia Wyzwolenia1 - Zasalutował i wysiadł z autobusu Zamiast niego wsiadł tymczasem inny, wyglądał na sierżanta Obrzucił pasażerów groźnym spojrzeniem i oświadczył - Armia poświęciła się dla was, teraz wy musicie poświęcić się dla niej Pomożecie swoim dzielnym towarzyszom przywrócić tu porządek i spokojne, codzienne życie - Kazał wszystkim wysiadać - Każą nam pracować - wyjaśniła Jm Chu - Ale to nie powinno trwać dłużej niż dwa, trzy dni - Kamigami zebrał bagaże i ruszył za dziewczyną Pasażerów autobusu poprowadziło do miasta ze dwudziestu żołnierzy Kiedy oddalili się od barykady, żołnierze ruszyli ku pasażerom i zaczęli przeszukiwać ich bagaże, zabierając wszystko, co wydało im się wartościowe Victor stał spokojnie, podczas gdy młody żołnierz grzebał mu w kieszeniach i zabierał wszystkie pieniądze Następnie zdjął mu zegarek i założył sobie Pasek był jednak za długi i zegarek opadał chłopakowi na dłoń - Ten tutaj - warknął żołnierz - to dopiero roboczy wół' Nada się do najcięższej pracy i - Z tymi słowami uderzył Kamigamiego lufą w żołądek, aż ten zgiął się w pół z bólu - Nic nie mów! - szepnęła mu w ucho Jm Chu - nic nie rób! - ostrzegła go Pomogła mu się podnieść „Procesja" ruszyła dalej - Ten żołnierz to głupi chłop z północy - wyjaśniła - On nie jest znad Rzeki Perłowej - Skąd wiesz, że pochodzi z północy"? - zainteresował się Kamigami - Ma trochę inne rysy, a poza tym nazwał cię wołem Gdyby był z południa, powiedziałby „bawół" Żołnierze wprowadzili ich do zniszczonej części miasta Nad ziemią ciągle unosiły się dymy z tlących się zgliszczy, których nikt nie gasił Jeden z sierżantów podzielił grupę na dwie części Jm Chu znalazła się wśród tych, którym kazano zbierać ciała zabitych, podczas gdy Kamigami i większość mężczyzn mieli kopać zbiorowy grób Zobaczyli się znowu dopiero po zapadnięciu zmroku Jm Chu razem ze starszą kobietą wlokły po ziemi czyjeś poparzone ciało, leżące na kocu Victor skoczył im na pomoc - Ta kobieta nie jechała autobusem - zauważył - Nic nie mów! - ostrzegła go Jm Chu - Ona jest stąd Mówi, że bitwa nie ogarnęła tej okolicy, a żołnierze przyszli tu dopiero po jej zakończeniu Wtedy zaczęli rabować i gwałcić, a potem podpalili wszystko Wrzucali kobiety i dzieci do ognia i strzelali do uciekających Ta kobieta chce po prostu odnaleźć i pochować ciała swoich najbliższych Jeśli żołnierze się zorientują, ją także zastrzelą -Kamigami schwycił więc makabryczny ładunek i zaciągnął go w stronę grobu Stara Chinka patrzyła ze łzami w oczach, jak victor z namaszczeniem kładzie ciało w dole, na stercie innych Żołnierze zapalili pochodnie i okropna praca trwała dalej Nie było żadnej przerwy na odpoczynek, posiłek czy choćby łyk wody Raz tylko Jm Chu udało się zdobyć butelkę wody i podać ją Victorowi Pociągnął łyk i podał człowiekowi 113 stojącemu obok. Ten, niewiele myśląc, opróżnił butelkę do ostatniej kropli. Noc była chłodna i pracującym dokuczał zimny wiatr, nikt jednak nie dawał hasła do odpoczynku. Większość żołnierzy znalazła sobie jakieś schronienie i poszła spać. Jin Chu niosła do rowu małe zawiniątko. Była głęboko poruszona, łzy płynęły jej po twarzy. - To wnuczka tej starszej pani - powiedziała Kamigamiemu. - Ona chciała umyć ciało, żeby przygotować je do pogrzebu. Wtedy przyszedł żołnierz i zabił ją kolbą, a potem jeszcze nasikał na nieżywe dziecko... - Pokazała na postać stojącą w mroku na skraju dołu. - Ten żołnierz. Kamigami zabrał małe ciałko i ułożył je delikatnie w zbiorowym grobie. - Ej, ty, wole, na co tracisz tyle czasu?! - rzucił żołdak. Był to ten sam, który zabrał victorowi zegarek i pieniądze. - Ty - pokazał teraz lufą karabinu na Jin Chu. - Zdejmij no tę czapkę!... Dziewczyna popatrzyła na ukochanego z przerażeniem. - Widziałam, jak gwałcą kobietę. Potem ją zabili... - powiedziała. Zdjęła czapkę i jej piękne włosy opadły na ramiona. - Ooo!... - Żołnierz nie posiadał się z radości. - Tak myślałem! Wściekłość, która przez cały czas narastała w Kamigamim, nagle eksplodowała. Za dużo już widział i doświadczył. Czara się przepełniła. Przez chwilę stał niemy i nieruchomy, płonąc z gniewu, a jednocześnie próbując się opanować. Był świetnie wyszkolonym, doświadczonym żołnierzem i dobrze wiedział, czym skończyłby się krótki wybuch niekontrolowanej wściekłości. Odzyskał więc władzę nad sobą i skupił gniew na zbrodniarzu stojącym nad rowem. - Nie! - szepnęła tymczasem Jin Chu, widząc wyraz twarzy victora. Nigdy jeszcze nie widziała tak rozwścieczonego człowieka. - Nie znasz ich!... - Dziewczyno! Chodź tutaj! - rzucił żołdak, kładąc palec na spuście karabinu. Kamigami lekko skinął głową, nie spuszczając z niego oczu. Jin Chu ruszyła po ścieżce prowadzącej w górę. Żołnierz podszedł za nią. Nie zauważył wielkiego cienia, który wychynął z dołu za jego plecami. Victor złapał żołnierza pod brodę i za czubek głowy, po czym jednym ruchem złamał mu kark. Upewnił się, że nie żyje, po czym wrzucił go do dołu i sam skoczył za nim. Chińczyk, który wypił całą wodę, kręcił się w pobliżu. Zaczął teraz uciekać, wiedząc dobrze, co zrobią żołnierze, kiedy znajdą swojego martwego towarzysza. Nie przebiegł jednak nawet pięciu kroków, kiedy Kamigami dopadł go i syknął mu w ucho: - Schowaj go pod innymi! Jeżeli będą o niego pytać, to powiedz, że zabrał dziewczynę i mnie do miasta. Nic więcej nie wiesz. - Przerażony człowiek zabrał się do wykonywania polecenia Victora. Przed wyjściem z dołu Kamigami ściągnął jeszcze z zabitego karabin i wyposażenie. - A teraz w nogi! - powiedział do Jin Chu. Po chwili zniknęli w ciemności. Powyżej Wuzhou Rzeka Perłowa wyżłobiła pomiędzy wzgórzami wąską dolinę, mniej więcej kilometrowej szerokości. Zbocza doliny człowiek zamienił 114 w tarasy uprawne. Wilgotny, subtropikalny klimat sprzyjał bujnemu rozwojowi roślinności. Rzeka płynęła spokojnym nurtem na wschód, w stronę Kantonu i morza. W pewnej odległości widać było wapienne skałki wyrastające z zielonego dna doliny. Małe, strome, pojedyncze górki przywodziły Kamigamiemu na myśl zęby smoka. Jednostajny terkot jednocylindrowego dieslowskiego silnika, który popychał łódź na zachód, w górę rzeki, działał na pasażerów kojąco. Po raz pierwszy od długiego czasu napięcie, w jakim żyli Victor i Jin Chu, nieco zelżało. Kiedy Wuzhou zniknęło w oddali, strach na twarzy dziewczyny, która wyglądała jak złapane w pułapkę zwierzątko, ustąpił miejsca spokojowi. Kamigami całe godziny przesiedział na dziobie, obserwując mijany krajobraz. Przewoźnik prowadził tymczasem swój mały stateczek ku sercu południowych Chin. Jin Chu opierała się o plecy Victora, zwinięta w kłębek jak kociak, i bawiła go opowieściami ze swojego dzieciństwa. Stopniowo przeszła do niepisanej historii Chin i narodu Zhuang. Jin Chu zakończyła formalną edukację w wieku lat dziesięciu, jednak zawsze słuchała historii swojego dziadka, Li Jiyu, i była dobrą uczennicą. - Wasza historia powtarza się - zauważył w którymś momencie Victor. Dziewczyna czekała na jego dalsze słowa. W tradycji jej narodu nie leżało pouczanie mężczyzn przez kobiety. Mogły co najwyżej dostarczać mężczyźnie rozrywki swymi opowieściami i mieć nadzieję, że dostrzeże w nich jakieś znaczenie. -Zawsze kiedy upada dynastia - ciągnął Kamigami - wybucha wojna domowa i chaos. - Ostatni Mandżurowie zostali wygnani z Zakazanego Miasta ponad osiemdziesiąt lat temu - powiedziała Jin Chu. - Dziadek słyszał o tym opowieści, kiedy był dzieckiem. - Jej miły głos Victor odczuwał jak pieszczotę. Jednocześnie ten głos opowiadał o suszach, głodzie, powodziach, jakie wstrząsały Chinami pod koniec ubiegłego stulecia. - Natura wysyła ludziom ostrzeżenia o wojnie domowej: trzęsienia ziemi i powodzie - tłumaczyła Jin Chu. - Są to znaki, że nasi władcy utracili łaskę bogów, pozwalającą im rządzić. Victor nie puszczał bynajmniej podobnych proroctw mimo uszu, ale interpretował jeż zachodniego punktu widzenia. Widział w tym, o czym mówi Jin Chu, proste łańcuchy przyczynowo-skutkowe. Powstania wybuchały wtedy, kiedy ubóstwo i głód zbyt mocno dawały się ludziom we znaki, a następowało to zwykle, gdy władcy nie dbali o potrzeby narodu. Dzięki Jin Chu, Kamigami zaczynał powoli rozumieć ten dziwny kraj i jego zwyczaje. A kiedy rozumiał, kochał dziewczynęjeszcze bardziej. Zbliżali się teraz do Nanningu, stolicy prowincji Guangxi. Jin Chu snuła właśnie historię ostatniej cesarzowej z dynastji mandżurskiej, Tz'u Hsi, która sprawowała rządy, kiedy owdowiała. Dziewczyna z przejęciem opowiadała, jak to ulubiona kurtyzana cesarza wkradała się coraz bardziej w łaski skorumpowanego dworu mandżurskiego, aż wreszcie stała się szarą eminencją o potężnych wpływach. Jin Chu potrafiła opowiadać; obrazy stawały przed Victorem jak żywe. 115 Szli ulicami Nanningu. Kamigami nie rozumiał ani słowa z języka, którym Jin Chu wypytywała przechodniów. Zauważył, że kiedy tylko mijał ich ktoś o zaokrąglonej, łagodnej twarzy, charakterystycznej dla Chińczyków Hań, spuszczała oczy i odwracała głowę. Bez lęku natomiast rozmawiała z wyższymi i szczuplejszymi Chińczykami o subtelnych, a jednocześnie wyrazistych rysach, podobnych do jej własnych. W końcu odnalazła człowieka, który potrafił udzielić im potrzebnej informacji. - On może nas zaprowadzić do Zou Ronga - zawiadomiła Victora. Dwadzieścia minut później siedzieli już na ławie w zacisznym ogródku. Z wnętrza budynku wyszedł ten sam stary Chińczyk, który razem z Victorem i Zou uwolnił Jin Chu z rąk LAW. - Generał Zou rozmawia właśnie z wysłannikiem Stanów Zjednoczonych -oznajmił starzec. - Musicie zaczekać. - Chciałabym się wykąpać i przebrać. Czy to możliwe? - zapytała Jin Chu ku zaskoczeniu Victora. Starszy człowiek skinął głową i zaprowadził ją do łazienki. Kiedy wróciła, już zmierzchało. Przebrała się teraz w zachodni ubiór -obcisłe dżinsy, jedwabną bluzkę w kolorze intensywnej zieleni i białe adidasy. Włosy związała z tyłu dużą kokardą, opadającą aż na kark. - Tak jak w Hongkongu! - oznajmiła, czekając na pochwałę Kamigamiego. Victor był tak samo oszołomiony jak w Hongkongu, jeszcze raz stwierdził, że Jin Chu jest najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widział. - Jesteś piękna... nieważne, co masz na sobie - powiedział. Dziewczyna zerknęła na Victora, niepewna, jak ma rozumieć jego słowa. Roześmiał się. -Ależ bardzo mi się podoba twoje ubranie. - Chodź - zawołał Victora stary, który tymczasem nadszedł. - Już czas. Panno Li, proszę tu zaczekać. - Kamigami wszedł do domu. Zaprowadzono go do bogato urządzonego pokoju, w którym krawiec przymierzał właśnie Zou srebrno-brązowy mundur. victor rozejrzał się w milczeniu. Jakiś człowiek - Amerykanin, jak można było wnioskować z rysów i ubrania - siedział na wygodnej kanapie i popijał herbatę. W kącie pokoju stał wieszak, pełen najróżniejszych mundurów. Kamigami nie podejrzewał Ronga o takie upodobania i nie był pewien, czy podoba mu się to, co widzi. - Ach, Victor - powitał go Zou. - Cieszę się, że znowu cię widzę. Chcę ci kogoś przedstawić. To generał Mark Von Drexler. Panie generale, victor Kamigami. - Rong był najwyraźniej dumny, że potrafi przedstawić sobie gości w zachodni sposób, po angielsku. Von Drexler przybrał nieprzenikniony wyraz twarzy. - Starszy sierżant sztabowy Victor Kamigami, Armia Stanów Zjednoczonych? - upewnił się. -Tak jest. Generał zamilkł. Zou wyczuł, że Von Drexler chce pokazać Kamigamiemu, kto tu rządzi. Zdziwiło go, że generał lotnictwa zna jakiegoś tam sierżanta z wojsk lądowych i jeszcze z nim rozmawia... To się nie zdarza, przynajmniej w Chinach. 116 - Sierżant? - spytał Zou. - Myślałem, że jesteś oficerem. - Nigdy nie mówiłem, że jestem oficerem. Przepraszam, jeśli wprowadziłem pana w błąd, panie Zou. - To prezydent Zou - pouczył go Von Drexler. - Stany Zjednoczone, Japonia, Wielka Brytania, Niemcy i Francja uznały mój rząd za legalną władzę- obwieścił Rong. - Uśmiechnął się z zadowoleniem. Teraz już obaj wojskowi wiedzieli, kto tu jest najważniejszy. - Generał Von Drexler dowodzi amerykańską Misją Doradczo-Wojskową-wyjaśnił. - Dostarczają naszej armii broń i zapasy. Kamigami zaczął intensywnie myśleć. Pierwszy raz w życiu znalazł się w podobnej sytuacji, jednak świetnie rozumiał, o co chodzi. Od razu zauważył podobieństwo między Zou a Von Drexlerem: dla obydwu najważniejszym motywem działania był pęd do władzy i sławy, nieważne, jakim i czyim kosztem. Poza tym byli zupełnie przeciętni. - Żeby pokonać LAW, nie wystarczy dosłać broni i zapasów - odezwał się Kamigami. - Dlaczego tak uważasz? - zapytał Zou. - Tydzień temu przejeżdżałem przez Wuzhou. - Opisał krótko to, co widział. - Oprócz sprawnego przywództwa i wyszkolenia, pańskiej armii potrzeba jeszcze bezpośredniego wsparcia z powietrza - ocenił. - To niezbędne, żeby stworzyć przeciwwagę w stosunku do sił pancernych LAW. Gdyby miał pan do dyspozycji lotnictwo, pod Wuzhou mogłoby skończyć się inaczej. Von Drexler bębnił palcami w oparcie kanapy. - A co właściwie pan robił w Wuzhou? - zapytał władczym tonem. - Przejeżdżałem. Próbowaliśmy dotrzeć do Nanningu. - A przedtem gdzie pan był? - W Hongkongu. - Dlaczego w takim razie nie zgłosił się pan do amerykańskiego konsulatu? - Zostałem ranny podczas zamieszek. Nie miałem okazji.., - Jak długo pan tam był, sierżancie? - przerwał generał. - Miesiąc z kawałkiem - przyznał Kamigami, nie chcąc kłamać. - Czy nie mógł pan w tym czasie choćby zadzwonić? Zou starał się nie dać po sobie poznać, że jest wściekły. Von Drexler uznał, że to on rządzi Kamigamim, ale Rong nie mógł na to pozwolić; przynajmniej nie na obszarze, który obejmowała jego władza. Wieści z wyspy Cheung Chau dotarły nawet do Nanningu. Zou życzył sobie, żeby Kamigami szkolił i prowadził do boju jego niewielką armię, podobnie jak czynił to z mieszkańcami wyspy. Z drugiej strony, potrzebował też amerykańskich zapasów, które znajdowały się pod kontrolą Von Drexlera. Przeklął w myśli generała za to, że musi się opowiedzieć za jednym z nich. Otworzyły się drzwi i stanęła w nich Jin Chu, przerywając narastające napięcie. Von Drexler spojrzał na nią i oniemiał. Zou odwrócił szybko wzrok, widząc, że to ta sama dziewczyna, którą uratowali przed LAW niedaleko Kantonu. Wieśniacy mówili wtedy, że potrafi ona 117 widzieć przyszłość i ma zdolnościfeng shui. Uznał więc, że to nie przez przypadek weszła do pokoju akurat w tym momencie. Wybrała właściwą chwilę - a był to dowód jej niezwykłych możliwości. Umiejętności, które mogły mu się nadzwyczajnie przydać. Do tego jeszcze ta wspaniała, szlachetna uroda... Zapragnął jej. Była prawdziwą perłą, jak głosiło jej imię... Zou zerknął na Kamigamiego. Nawet półgłówek zauważyłby, co wielki Amerykanin do niej czuje. Łączące ich uczucia mogą okazać się dla Ronga pożyteczne. Pozostawał jeszcze tylko problem Von Drexlera - nie dość, że był chciwy władzy, to jednocześnie nie rozumiał, jak należy załatwiać sprawy. Hmm... Jeśli Zou Rong miał naprawdę odnieść zwycięstwo, potrzebował całej trójki. Jin Chu przemówiła tymczasem do Zou w tym samym języku, którym posługiwała się w mieście. Z twarzy Ronga nie można było wyczytać niczego. - Tak. Zgadzam się - odparł, kiedy skończyła. Zadzwonił małym dzwonkiem stojącym na biurku. Natychmiast otworzyły się drzwi i wkroczył stary. - Proszę znaleźć odpowiednią kwaterę dla generała Kamigamiego - oznajmił Zou. - Porozmawiamy dłużej za kilka dni, kiedy dobrze wypoczniecie. -Starszy Chińczyk skłonił głowę i wyprowadził oboje z pokoju. Von Drexler był oszołomiony. Victor zresztą nie mniej. - Co ty mu powiedziałaś? - zapytał Jin Chu. - Prawdę. Powiedziałam, że możesz pomóc naszemu ludowi i że pójdą za tobą do boju, ponieważ masz twarz generała. Kamigami pokręcił głową. - To chyba najbardziej niezwykły awans w historii wojskowości - powiedział. - Nie tak wybiera się generałów. - W Chinach owszem - zakończyła Jin Chu. Kamigami stał na balkonie pierwszego piętra. Minęła doba od chwili, kiedy stary Chińczyk przydzielił im ten dom. Nad miastem zachodziło słońce. Jin Chu siedziała sobie w ogrodzie koło stawu i karmiła złote rybki, błyskające w wodzie. Dlaczego jestem taki niespokojny? - zastanowił się Victor. Czuł się dziwnie już podczas wieczornego obiadu i później. Teraz przeszedł do pokoju i usiadł wygodnie na starej kanapie, koło żelaznego piecyka na węgiel drzewny, ogrzewającego salon. Patrzył w płonące węgle. O czym więcej może marzyć mężczyzna? - pomyślał. Nagle zrozumiał - czuł się winny, ponieważ był szczęśliwy. Nie przypominał sobie, żeby cokolwiek innego mogło wywołać w nim poczucie winy. Do pokoju wsunęła się cicho Jin Chu, niosąc oprawioną w skórę książkę. Ułożyła się obok niego i zapytała: - Dlaczego ci jest smutno, kiedy jesteś szczęśliwy? - zapytała. Jak ona to robi? Przecież nie można wejść w czyjś umysł, a przecież wydaje się, że Jin Chu wie, o czym myślę... że może mnie otworzyć równie łatwo jak, ot, tę książkę, zastanawiał się Victor. Teraz było mu ciepło i przyjemnie. Cieszył się, 118 że jego ukochana jest tak blisko niego, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zakochałeś się na śmierć w dziewczynie, która jest o dziesięć lat młodsza od twojej córki! - zbeształ się w duchu. Znów opadło go poczucie winy. Popatrzył na Jin Chu z rezygnacją i potrząsnął głową. Nie znał sam siebie na tyle dobrze, żeby odpowiedzieć na jej pytanie. Jin Chu zmieniła temat. - W moim kraju jest tyle legend... - zaczęła, spoglądając na książkę. Otworzyła ją i zaczęła mówić. Victor uspokoił się i poddał kojącemu działaniu jej opowieści. Odnalazła właściwą stronę i pokazała mu cztery misterne drzeworyty, cztery stylizowane portrety kobiet. Jin Chu zaczęła nazywać każdą ze sportretowanych, pokazując palcem. - Nigdy nie zapamiętam poprawnie tych wszystkich imion - zastrzegł się Victor. - Poza tym dla mnie one wszystkie są podobne - przyznał. - To smutne, bo każda z nich była pięknością... Kamigami przyjrzał się uważnie drzeworytom, nie wiedząc, co ma powiedzieć. - Ktoś powinien porozmawiać z tym artystą, boja zupełnie tego nie widzę -zażartował. - Patrz sercem - zbeształa go Jin Chu - a nie oczami. — Victor skupił się ze wszystkich sił, ale za nic nie mógł dostrzec w sportretowanych kobietach niczego nadzwyczajnego. - Każda z nich należała do swojego mężczyzny, tak jak ja należę do ciebie - tłumaczyła dziewczyna. Kamigami podniósł wzrok i popatrzył na nią. - I każda była prawdziwą perłą; wypełniała serce mężczyzny, którego kochała. Nikt nie mógł się z nimi równać. Były urodziwe i wierne i dlatego pamiętamy legendę o czterech pięknościach i opowiadamy ją do dzisiaj. Oczy Jin Chu napełniły się łzami, kiedy tak patrzyła na portreciki. - Los nie dał im szczęścia- oznajmiła, zamykając książkę. Wyciągnęła dłoń i dotknęła brody Victora. Odwróciła jego twarz w kierunku swojej. - Każda z nich została oddana innemu mężczyźnie jako podarunek. Jedna w zamian za bogactwa, druga - za inną kobietę, trzecia - za władzę, a czwarta - za pokój. - Nigdy nie zgodziłbym się, żeby stało się z tobą to, co z kobietami z tej legendy - powiedział Kamigami. Jin Chu pogładziła go po policzku, żałując, że on jej nie rozumie. Tej nocy kochali się tak długo, aż Victor zasnął w jej ramionach. Chyba nigdy w życiu nie czuł się tak szczęśliwy. Rozdział siódmy Środa, 17 kwietnia Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri To głupie, myślał sobie Pontowski, stojąc w drzwiach swojego biura. Popatrzył na zegarek - była piąta czterdzieści pięć rano. Kosa i Lori pracowały już, grzebiąc w stosie papierów leżących na długim stole. Specjalnie sprowadziły tu ten stół, bo liczba nadchodzących dokumentów wzrosła nagle tak, że nie mieściły się na biurku Matta. Poprzedniego dnia zakończył pracę o jedenastej wieczorem, zdołał jednak przynajmniej opróżnić stół. Teraz znowu czekało go to samo. - To nie do uwierzenia - jęknął. - Skąd tyle tego draństwa się bierze? -Wiedział jednak skąd. Waters podniosła wzrok. - Z dowództw kolejnych wyższych szczebli i z samego Pentagonu. A skąd by? - odpowiedziała mu. Matt przejrzał pierwszy stos. Nadszedł z Biura Ochrony Środowiska. Trzysta Trzeci został zobowiązany do sporządzenia dwuczęściowego raportu na temat wpływu jego działań na środowisko. W pierwszej części musieli wykazać, że ich odlot nie spowoduje żadnych szkód; w drugiej zaś - że ich działania nie zakłócą warunków środowiskowych w nowym miejscu. - Co za bzdura?! - warknął podpułkownik. - Musielibyśmy chyba udowodnić, że po naszych bombach nie pozostają leje! Drugi stos nadszedł z Biura Spraw Społecznych. Był to wielostronicowy kurs dokształcający na temat chińskiej kultury i tradycji, który powinni natychmiast opanować wszyscy ochotnicy. Jeśli każdy nie otrzyma odpowiedniego świadectwa, jednostka nie zostanie nigdzie przeniesiona... Poziom biurokracji w wojsku przekroczył wszelkie granice. Podczas redukcji, jakich dokonano w siłach amerykańskich po upadku radzieckiego imperium, zmniejszono wszystkie gałęzie departamentu obrony, poza jedną- samym centrum w Waszyngtonie. „Mundurokraci" - dziwny światek wojskowych i cywilnych biurokratów zapełniających wyłożone boazerią gabinety w stolicy - byli 120 prawdziwymi ekspertami od tego, jak zachować własne stanowiska. Nie mieli już zbyt wielu rzeczy do kontrolowania i regulowania, zapewniali więc sobie egzystencję obmyślając wciąż nowe przepisy. - Ci idioci tylko nam przeszkadzają!... - zdenerwował się Pontowski. - Jest sposób na powstrzymanie ich - poinformowała kapitan Waters. - Wystarczy wysłać każdej instytucji odpowiedź z żądaniem, żeby sfinansowali z własnego budżetu wymagane działania. Powiedzieć, jednym słowem, żeby zapłacili nam za swoje pomysły. - Myślisz, że to podziała? - Matt nie dowierzał własnym uszom. - Przewidywane wydatki zawsze działają- zapewniła Sara. - Zmieniając temat... Frank Hester chce z panem porozmawiać. Już przyszedł. - Pontowski z radością opuścił zawalone papierami biuro i podążył do sekcji operacyjnej dywizjonu, pozostawiając swoje podwładne sam na sam z żywiołem. Tchórz! - zbeształ siew myśli. Hester siedział u siebie razem z Leonardem. Pracowali nad planem szkolenia na bieżący dzień. - Witaj, szefie - pozdrowił Matta. - Co tam masz? - Raczej czego nie mam. Za mało pilotów - wyjaśnił Hester. - Zgłosiło się dwudziestu siedmiu. - Pontowski zastanawiał się przez moment. Dwudziestu siedmiu pilotów to trzy czwarte składu dywizjonu. Można by było stworzyć z tego rdzeń skrzydła, ale żeby je skompletować, potrzeba co najmniej drugie tyle. - Tango wpadł za to na pomysł. Chce zrobić stronę reklamową w sieci komputerowej. Ośrodek Personelu Wojskowego Sił Powietrznych w bazie Randolph w Teksasie wykorzystywał sieć komputerową US Air Force, umieszczając w niej ogłoszenia. Wyglądało to mniej więcej jak gazetowa rubryka „Dam pracę", z tą różnicą, że nie była ogólnodostępna. Ogłoszenia były na tyle popularne, że każdy komputerowiec w Siłach Powietrznych przeglądał je od czasu do czasu. - Mam znajomego, który potrafi wpisać naszą reklamę tak, że Ośrodek Personelu nawet tego nie zauważy... - oznajmił John, podając Pontowskiemu kartkę papieru. Było na niej napisane: POSZUKUJE SIĘ PŁATNYCH REWOLWEROWCÓW, SPECJALIZUJĄCYCH SIĘ W WYGRYWANIU WOJEN, OCALANIU WDÓW I SIEROT, ZABIJANIU SMOKÓW I W INNYCH USŁUGACH DLA LUDZKOŚCI. OCHOTNICY, KTÓRZY CHCIELIBY WZIĄĆ UDZIAŁ W NASZEJ MISJI, MUSZĄ BIEGLE OBSŁUGIWAĆ „ŚWINIE", RAKIETY MAYERICK I BOMBY MARK-82. PRZYJMUJEMY ZGŁOSZENIA TYLKO OD MĘŻCZYZN i KOBIET ZDECYDOWANYCH POJECHAĆ DO OBCEGO KRAJU, POZNAĆ TAM NIEZWYKŁYCH I WSPANIAŁYCH LUDZI ORAZ ZRZUCAĆ NA NICH BOMBY. ZGŁOSZENIA WRAZ Z ŻYCIORYSEM, UWZGLĘDNIAJĄCYM PRZESZŁE BOHATERSKIE CZYNY, PROSIMY NADSYŁAĆ DO TRZYSTA TRZECIEGO DYWIZJONU MYŚLIWSKIEGO, BAZA SIŁ POWIETRZNYCH WHITEMAN, STAN MISSOURI. 121 - Chyba żartujesz - odezwał się Matt. - Chcesz powiedzieć, że mamy się włamać do najbardziej skomplikowanego systemu, który stworzył Ośrodek Personelu Wojskowego, aby nas unowocześnić? - Trudno mu było jednak zachować powagę. Leonard uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi. Pontowski spojrzał na niego smutno. - Mam tylko nadzieję, że ten twój kumpel to prawdziwy komputerowy fachman. Jeśli coś spartoli, to Ośrodek nas skasuje... - Jest najlepszy z najlepszych - zapewnił John. - No to czemu nie spróbować? W końcu, co nam mogą zrobić? - Może zrobią z nas wszystkich cywilów? - zauważył z poważną miną Leonard. - Zgłaszaj się do tego przyjaciela - zdecydował Pontowski. Leonard zabrał swoje ogłoszenie i wyszedł. - Co to za człowiek, ten pirat komputerowy? - zainteresował się Matt. - Kosa - wyjaśnił krótko Hester. - Ta kobieta wpędzi mnie kiedyś do grobu. - To powiedziawszy, Pontowski skierował się ku wyjściu. - Szefie... dziękuję panu - zatrzymał go major. Matt zawahał się. - Za co? - Za to, że nie stracił pan wiary we mnie, kiedy zachowałem się jak dupek. - Frank, jeżeli ciebie można nazwać dupkiem, to w takim razie potrzebny mi cały dywizjon dupków. - Wygłosiwszy ten komplement, Matt udał się do swojego biura, rozmyślając o całej sytuacji. Gdy tylko tam dotarł, skinął na Sarę, żeby poszła za nim do gabinetu. Na długim stole nie leżało już nic; w koszu z najświeższymi papierami znajdowały się tylko trzy broszury. Usiadł, oparł się wygodnie i zapytał prosto z mostu: - Kosa, jak myślisz, w co my się pakujemy? - W wojnę - odpowiedziała krótko. - Na razie wszystko układa się raczej dziwnie. Uważasz, że warto? - Kto wie? Podpułkownik wyjrzał przez okno. - Kiedy latałem w Czterdziestym Piątym Skrzydle Myśliwskim - powiedział - oficerem operacyjnym był Świr, Mikę Martin. Był rzeczywiście pomylony - po prostu dzikus. Wystarczyło wspomnieć mu o jakiejkolwiek walce, a już podskakiwał z podniecenia. Raz podskoczył tak wysoko, że zginął... - Wstępując do lotnictwa zobowiązał się pan latać i walczyć - przypomniała Waters, myśląc o swoim nieżyjącym mężu. - Możliwość utraty życia to wasze ryzyko zawodowe. - Chyba masz rację - przyznał Matt. - Dziękuję, że powiedziałaś mi, co o tym sądzisz. - Sara wyszła, a on zastanawiał się, dlaczego ją o to wszystko pytał. Kiedy byłem młodszy, nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, pomyślał. Potrząsnął głową, pozbywając się resztek niepewności, i wziął leżący na wierzchu dokument. Matt Pontowski był spadkobiercą Mike'a Martina - Świra, Jacka Locke'a i Muddy'ego Watersa. Tak jak oni był zawodowym żołnierzem, który zobowiązał 122 się służyć krajowi, walczyć, ochraniać innych. Do tego doszło brzemię dowództwa. Teraz od decyzji Matta będzie zależało życie i śmierć innych, a on będzie musiał nauczyć się z tym żyć. Skoro już udało się zwalczyć - przynajmniej na krótko - „mundurokratów", po dwóch dniach okazało się, że Matt znalazł wreszcie czas, aby wsiąść do samolotu. Co za miła perspektywa, pomyślał, wreszcie będę robił to, za co mi płacą. Spojrzał na rozkład lotów i zobaczył, że tego dnia Smarkula dowodzi kluczem trzech maszyn, lecących na poligon Cannon Rangę. Ruszył więc do sekcji operacyjnej, żeby spytać, czy nie da się przygotować na dzisiaj czwartego samolotu, dla niego. Będzie miał okazję przekonać się naocznie, jak lata młoda pilotka. Hester stał samotnie koło biurka. - Czy możesz dołączyć mnie do klucza Ashton? - zapytał Matt. Major zadzwonił do mechaników, przepytał ich, po czym odparł: - Raczej marnie to wygląda. Szykują maszyny do przerzutu do Chin, a od czasu, kiedy Leonard rozbił swojego ptaszka na poligonie, cały czas brakuje nam jednego płatowca. Mimo wszystko spróbują panu któryś przygotować. - Chciałbym polecieć ze Smarkulą i zobaczyć, jak sobie radzi. - Smarkula jest w porządku - zapewnił Hester. Coś w głosie majora spowodowało, że Matt postanowił pociągnąć temat. - Jak spisuje się Ashton w porównaniu z innymi porucznikami o zbliżonej liczbie wylatanych godzin? - Pontowski zadał bezpośrednie pytanie i oczekiwał takiej samej odpowiedzi. Hester zawahał się chwilę. - Mniej więcej przeciętnie; no, może odrobinę lepiej. - Usiadł. - Panie pułkowniku, skłamałem. Ona jest bardzo dobra... - Matt czekał na wyjaśnienia. -Widzi pan, jakoś dziwnie się czuję, kiedy kobieta lata na odrzutowcu... Jak sądzę, winne jest moje męskie ego, ego myśliwca - prawdziwego macho. Major mówił niby to żartobliwie, ale wyraz jego twarzy zdradzał, że to dla niego poważny problem. - Osobiście nie uważam, żeby kobiety miały cechy wymagane od dobrego pilota myśliwców - mówił. - Chociaż z drugiej strony... cholera, dziewięćdziesiąt dziewięć procent mężczyzn pilotów też ich nie ma. Ale teraz tak się porobiło, że każda kobieta, która czuje pociąg do latania, domaga się możliwości pilotowania myśliwca tylko dlatego, że jest kobietą. Pieprzę taką sytuację. Niech przejdą tę samą ciężką drogę, co pan i ja. Jeśli nie potrafią wywalczyć sobie wejścia do kabiny samolotu, to w powietrzu też będą gówno warte!... - Świat się zmienia - odpowiedział Pontowski. - Myślę, że dzisiaj do naszych zadań należy także zapewnienie odpowiednio wykwalifikowanym kobietom pilotowania myśliwców. - Nie było odpowiedzi. - Zadam ci pytanie... Widziałem teczkę Ashton. Na jej podaniu o przyjęcie do dywizjonu widnieje twój podpis. Dlaczego się zgodziłeś, skoro czujesz to, co czujesz? - To przez Kosę... 123 Matt uniósł brwi. - A co zrobiła? Zagroziła ci złożeniem skargi o dyskryminację seksualną? Oblicze majora przybrało zbolały wyraz. - Pokonała mnie, kiedy siłowaliśmy się na rękę. - Co takiego??? - Pontowski nie mógł w to uwierzyć. Hester był krzepkim, zdrowo wyglądającym czterdziestopięciolatkiem, cięższym od Sary o co najmniej dwadzieścia pięć kilogramów. - Pokłóciliśmy się o przyjęcie Ashton tak, że aż leciały wióry. Powiedziałem Kosie, że kobiety nie mają odpowiedniej psychiki, żeby uczestniczyć w walce powietrznej, a poza tym przeważnie nie są do tego wystarczająco silne. Wtedy Waters wyzwała mnie do natychmiastowej walki na rękę. I tu zademonstrowała wredną sztuczkę... Zanim zdążyłem zacząć, sięgnęła pod stołem i złapała mnie za jaja. Kombinezon z nomexu może i chroni przed płomieniami, ale nie przed długimi paznokciami, zapewniam pana... Wyskoczyłem z krzesła jak z katapulty, a wtedy ona grzmotnęła moją ręką o stół i kazała mi podpisać podanie Smarkuli. - Teraz rozumiem, dlaczego zrobiłeś taką minę... To znaczy, że Trzysta Trzeci ma kobietę pilota dlatego, że kapitan Waters oszukuje podczas zawodów na rękę... Hester patrzył na niego bez słowa. - Wie pan, panie pułkowniku - powiedział w końcu - i w tym biznesie niektóre sprawy załatwiane są nieuczciwie. - Mówił ze śmiertelną powagą. - Dzięki, że mi to powiedziałeś - rzucił ironicznie Pontowski. - A myśli pan, że mi się to podoba, do cholery? -jęknął major. - Skoro już masz Ashton, to musisz być wobec niej uczciwy. -Dlaczego tak jest? - Tak to już w życiu bywa. I trzeba sobie jakoś z tym radzić - pouczył Matt. Zadzwonił telefon. Dzwonili z obsługi naziemnej, że przygotowali Pontowskiemu samolot. - Mechanicy dobrze się spisali - ucieszył się podpułkownik. - Jak zawsze - zauważył Hester. Misja na Cannon Rangę przebiegła bezbłędnie i Ashton dobrze o tym wiedziała. Kiedy zakończyła zdawanie raportu, Pontowski nie miał już wątpliwości, że ma u siebie prawdziwego pilota myśliwskiego, który przypadkiem jest kobietą. Wrócił do swojego pokoju, sam nie wiedząc, co o tym myśleć. Waters czekała na niego wraz z czterema sierżantami. - Sir, oto pierwsi ochotnicy, którzy odpowiedzieli na nasze ogłoszenie w sieci komputerowej - poinformowała. Czterej mężczyźni mieli nowe mundury, starannie wypastowane buty, świeżo przystrzyżone fryzury. Każdy wyglądał mniej więcej na czterdziestkę. - To Szczury Poligonowe z Cannon Rangę - wyjaśniła Sara na odchodnym. - Jesteście Szczurami Poligonowymi? - upewnił się Pontowski. Jeden z gości, w stopniu starszego sierżanta sztabowego, wstał. Był wysoki, smukły, niemal chudy. - Sir, jestem Ray Byers, szef obsługi poligonu - przedstawił się. - To jest sierżant techniczny Alvarez, czyli Mały Juan. - Ciemnowłosy, pulchny Alvarez 124 podniósł się. Miał z metr dziewięćdziesiąt pięć. Był najwyższym Amerykaninem meksykańskiego pochodzenia, jakiego Pontowski kiedykolwiek widział. - Sierżant techniczny Washington, inaczej Wielki John... - Washington był Murzynem zbudowanym jak hydrant uliczny; wzrostem też niewiele taki hydrant przewyższał. - A to sierżant sztabowy Larry Tanaka. - Rodzice Tanaki musieli dla odmiany pochodzić z Japonii; był średniego wzrostu i średniej budowy -jak na Japończyka... Doborowa załoga! Ray Byers, zastanowił się Pontowski. Czy ja tego nazwiska już kiedyś nie słyszałem? - Czym się zajmujecie, chłopcy? - spytał. - Sir - tłumaczył Byers - organizujemy cele na potrzeby poligonu i ustawiamy je. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że mamy jeden z najbardziej realistycznie wyglądających poligonów w Stanach Zjednoczonych! - Sierżant mówił z południowym akcentem, schrypniętym głosem alkoholika. Pontowski musiał przyznać mu rację co do wyglądu poligonu. Był zawsze dobrze utrzymany, a porozrzucane po nim wyrzutnie rakiet ziemia-powietrze, samoloty, czołgi i ciężarówki wyglądały pod każdym względem jak prawdziwe. - Skąd właściwie bierzecie te wszystkie cele? Z powietrza wyglądają jak prawdziwy sprzęt wojskowy. - Bo to jest prawdziwy sprzęt wojskowy! - oznajmił z dumą Byers. Nie powiedział jednak, skąd go bierze. Nie spodobałoby się to podpułkownikowi. - Mówiąc całkiem szczerze... - zawahał się Matt. - Właściwie to nie wiem, co tu robicie, chłopaki. Jeżeli rzeczywiście chcecie się zgłosić, to powinniście pogadać z sekcją obsługi naziemnej. Byer uśmiechnął się tylko ironicznie. - Nie wiedzieliby, co z nami zrobić, sir - odparł. - No dobrze, a co ja mam z wami zrobić? - Jesteśmy specjalistami od zdobywania sprzętu - wyjaśnił Larry Tanaka. - Pan czegoś potrzebuje, a my to organizujemy - dodał Wielki John. Mały Juan pokiwał głową, aby wzmocnić wypowiedzi kolegów. - Sir; niech pan chociaż da nam szansę pokazania, co potrafimy - błagał Byers. - Brakuje nam jednego A-10 - zażartował Matt. - Z LASTE czy bez? - spytał sierżant. - Na kiedy? - Wyglądało na to, że mówi poważnie. Pontowski nie wierzył własnym uszom. - Z LASTE. Tak szybko, jak to tylko możliwe. - Będzie go pan miał, sir - zapewnił Byers, po czym cała czwórka zasalutowała i wyszła. Matt ruszył za nimi. - Słuchaj, to wszystko zaczyna zamieniać się w cyrk - powiedział do Sary. -Byers. Ray Byers. Skąd ja znam to nazwisko? - Był szefem obsługi samolotu Jacka Locke'a podczas Operacji Warlord -przypomniała Waters. - A niech to! Ten Byers! - Ray Byers siedział w tylnym fotelu F-15E Jacka Locke'a, kiedy ten zestrzelił pięć irańskich myśliwców. Byers został wtedy ciężko 125 ranny, ale przez cały czas utrzymywał przez słuchawki kontakt z pilotem i pilnował ogona samolotu. Dwukrotnie ocalił sobie i Locke'owi życie. Udało mu się nawet jakimś cudem zestrzelić MIG-a przeciwczołgową rakietą maverick. Rakieta trafiła myśliwiec, a ten zniknął w kuli ognia. Locke prosił, żeby Byersowi przyznano taką samą zasługę w zniszczeniu maszyn wroga, jak jemu, ale odrzucono prośbę. Nieoficjalnie uważano jednak Byersa za prawdziwego asa, a legenda liczy się bardziej niż zapisek w papierach... Tymczasem w korytarzu Byers przeprowadził krótką odprawę swojego sztabu. Bynajmniej nie oficjalną. Nie było żadnej biurokracji, tylko efektywna dyskusja o tym, jak zrobić coś konkretnego. Po chwili Wielki John odszedł do telefonu. Kiedy wrócił, wydawał się jeszcze bardziej znudzony niż zwykle. - Spoko -poinformował przyjaciół. - Mamy „Świnię" z LASTE. Mój kumpel z „cmentarza" to załatwi. - „Cmentarzem" nazywano nieoficjalnie Centrum Obsługi i Regeneracji Dowództwa Sprzętu Latającego i Kosmicznego Sił Powietrznych w bazie Davis-Monthan, niedaleko Tuscon w Arizonie. - Gość mówi, że to nowy A-10 po szyję; może podretuszować trochę papiery, żebyśmy dostali jednego do celów szkolenia naziemnego i pokazowych. Z tym, że musimy na niego uważać, bo trzeba będzie potem maszynę oddać. Jest tylko problem, jak go tu przetransportować. - Potrzebny nam pilot, który lata na A-10 - uściślił Mały Juan. Larry Tanaka włączył się do rozmowy. - Moja kuzynka pracuje w Ośrodku Personelu. Zadzwonię do niej i spytam. -Dwadzieścia minut później nadszedł faks z Ośrodka Personelu Wojskowego Sił Powietrznych. Mieli pilota. Nazywał się kapitan Dwight Stuart, inaczej Robal. Teraz Byers poszedł do telefonu i już po chwili rozmawiał z jakimś zapitym głosem. Głos należał do najprzeciętniej w świecie wyglądającego człowieka -Robal, średniego wzrostu i budowy niebieskooki szatyn, miał twarz nie do zapamiętania. Trzy cechy wyróżniały go jednak spośród innych: błyskawiczny refleks, oczy, które pozwalały mu widzieć pod kątem dwustu czterdziestu stopni, chociaż patrzył cały czas prosto, oraz niecodzienna psychika. - Jak zrozumiałem, przestaje pan właśnie służyć w Siłach Powietrznych? -upewnił się Byers. - Zgadza się! - zabełkotał w odpowiedzi Robal. - Cholerne Siły Popieprzone, wykopują mnie na pysk! Mają swoją „dywidendę pokoju"! - Widział pan może ogłoszenie w sieci komputerowej? Trzysta Trzeci szuka pilotów A-10 na ochotników do misji specjalnej. - Byers chciał go jakoś pocieszyć. - Byłem właśnie na urlopie. Dopiero o tym usłyszałem. A teraz połowa pilotów „Świń" z Sił Popieprznych stoi przede mną w kolejce, bez pracy. Za późno! -Stuart był bez wątpienia pijany jak bela. Usiłował w ten sposób zwalczyć gorycz, jaka w nim wezbrała, kiedy dowiedział się, że nie będzie już latał. - Kurrr.. .wa -rozciągnął przekleństwo na dwie części - nikogo już nie obchodzi, czy człowiek potrafi latać i walczyć! - Jeżeli oddasz nam przysługę, możemy pomóc ci zaciągnąć się do Trzysta Trzeciego - zaproponował Byers. 126 - Kogo mam zabić?!... - Robal wydał się nagle zainteresowany. - Ależ skąd! Nic tak drastycznego - uspokajał go sierżant. - Trzeba tylko, żebyś przyprowadził nam do Whiteman jedną „Świnię". Późnym popołudniem, w poniedziałek, w bazie Whiteman wylądował pojedynczy A-10. Kiedy we wtorek rano w pokoju Pontowskiego pojawiły się Szczury Poligonowe razem z Robalem, podpułkownik nie był nawet zdziwiony. Obsługa naziemna dała już znać o pojawieniu się nowej „Świni". Waters wprowadziła gości i stanęła w drzwiach. Matt dał jej bez słów do zrozumienia, żeby wyszła, ale ona została. - Chciałabym to zobaczyć, sir - powiedziała. Pontowski ustąpił. - Oto dokumentacja i raporty obsługi technicznej na temat jednej „Świni", wyposażonej w LASTE - oznajmił Byers, kładąc na biurku stos papierów. - Podpisze pan oficjalnie transakcję i ptaszek jest pana. Jest tylko jeden szczegół... to transakcja wiązana. - Pokazał na Robala. - Ten tutaj też będzie latał w tym dywizjonie, sir. Pontowski przyjrzał się błyszczącym na piersi Stuarta odznaczeniom. Ten pilot musiał przejść niejedną walkę, był także ranny. - Pustynna Burza? - zapytał Matt. -Tak jest! - Ile godzin za sterami A-10? - Ponad dwa tysiące. To zrobiło na Pontowskim wrażenie. - Proszę porozmawiać z moim oficerem operacyjnym, majorem Hesterem. Niech pan mu powie, że to ja pana przysłałem. - Robal zasalutował siarczyście i wypadł z pokoju. Matt popatrzył na podoficerów. - Mam nadzieję, że będziecie mnie w razie czego kryć w sprawie tego samolotu?... Pokiwali głowami jak jeden mąż. - Potrzebny panu jeszcze jeden? - zapytał Byers. -Nie ma mowy! -wypalił podpułkownik. Zdecydował, że czas wyrównać zasługi. - Jeżeli chcecie u mnie pracować, będziecie się odtąd nazywać Psy Śmietnikowe, a kapitan Waters - wskazał Sarę - będzie waszą panią. Ona zagwiżdże, a wy zaczynacie szczekać. Waszym zadaniem będzie zdobywanie sprzętu w nagłych wypadkach. Proszę iść teraz do obsługi naziemnej i spytać, czego im trzeba. - Popatrzył, jak Psy wychodzą posłusznie z pokoju. - Dlaczego wydaje mi się, że będę tego żałował? - mruknął niby do siebie, jednak na tyle głośno, żeby go usłyszeli. Poniedziałek, 13 maja Nanning, Chiny Dziewięciu młodych kapitanów ledwie trzymało się na nogach. Skupili się wokół piecyka na węgiel drzewny, żeby się ogrzać. Pełgające płomyki rzucały 127 cienie na ich napięte twarze. Kamigami przechadzał się tymczasem po pokoju. Znajdowali się na drugim piętrze jego rezydencji w Nanningu. Kapitanowie byli dowódcami podległych mu dziewięciu kompanii piechoty. Wiedział, że po dwóch miesiącach trudnego szkolenia sąjuż bardzo zmęczeni. Czy jednak byli także gotowi do prawdziwej walki? Pomyślna operacja bojowa podniosłaby nadzwyczajnie morale żołnierzy i przysporzyła wielu nowych, powiększając armię Zou. - Uczyliście się bardzo szybko - powiedział po kantońsku - i dobrze szkoliliście swoich ludzi. Są już gotowi na następne wyzwanie. - Młody student, którego wynalazł Zou, służył Victorowi za tłumacza. Przełożył teraz szybko jego słowa na putonghua - potoczny język, powszechny w tych rejonach. Wreszcie przetłumaczył jeszcze na wszelki wypadek na angielski. Kapitanowie wybuchnę-li śmiechem, rozluźniając atmosferę. Jak dobrze ich znam po tych dwóch miesiącach? - zastanawiał się Kamigami. Cała dziewiątka uczestniczyła w bitwie pod Wuzhou. Niestety, najlepsi oficerowie Ronga zginęli w tej bitwie... W ciągu ostatnich paru tygodni każdy z tych kapitanów udowodnił, że potrafi dowodzić, motywować żołnierzy do działania i szkolić ich. Nie wiedział jednak, jak się zachowająna polu bitwy. Victor wolałby, żeby Jin Chu wróciła i oceniła to po swojemu. Pokazał teraz na mapę. - LAW wyruszyła z Wuzhou - zaczął. - Posuwają się naprzód, niszcząc jak szarańcza wszystko, co napotkają na swojej drodze. W tej chwili znajdują się jakieś osiemdziesiąt kilometrów w górę rzeki od miasta. Liczne oddziały - prawdopodobnie około dziesięciu tysięcy żołnierzy - okupująmiasto Pingnan. - Dziewięciu młodych mężczyzn sprawiało wrażenie wzburzonych. Zdawali sobie sprawę z zagrożenia, jakie zbliżało się do nich coraz bardziej. Kamigami zaprowadził ich do dużego stołu, gdzie zbudowano mapę plastyczną terenu. Pokazywał, podczas gdy chłopak tłumaczył. - LAW posuwa się ciągle na zachód, chcąc przejąć kontrolę nad całą żeglugą na Rzece Perłowej. Pięciuset ludzi wysłano naprzód do tej wioski, cztery kilometry od Pingnanu. Ponieważ znajdują się tak blisko miasta, wydaje im się, że są bezpieczni. - Zrobił małą pauzę. - Tymczasem my odetniemy ich i pozabijamy! -Popatrzył po twarzach podwładnych. Widział, że mówi to, co chcieli usłyszeć. - Jutro rozpoczniemy ćwiczyć się do ataku. Zostańcie dzisiaj w nocy przy swoich kompaniach. Zadbajcie o to, żeby wszyscy dobrze się najedli i mieli ciepłe miejsce do spania. W ciągu następnych kilku dni będę od was wymagał bardzo wiele, a wy zażądacie tego samego od żołnierzy. Po wyjściu kapitanów Kamigami usiadł i poddał się wątpliwościom. Dziewięciu oficerów, myślał, a w każdej kompanii mniej niż pięćdziesięciu ludzi. To mój tak zwany Pierwszy Pułk. Jakim cudem mogę zbudować z czegoś takiego prawdziwą armię? Czy temu podołam? Jin Chu, gdzie ty się podziewasz? - Jestem tutaj - odparła dziewczyna odpowiadając na jego myśl. Kamigami odwrócił się. W drzwiach stała Jin Chu; nie zdjęła jeszcze nawet wyjściowego ubrania. Podeszła i dotknęła twarzy ukochanego. 128 - Nie zamartwiaj się - powiedziała zmęczonym głosem. Victor zapragnął utulić ją, osłaniając ramionami od trosk tego świata. Odgonił jednak tę myśl, wiedząc, że wprawiłby dziewczynę w zakłopotanie. - Chodź - szepnęła tymczasem Jin Chu. - Brakowało mi ciepła twojego łóżka. - Poszła za nim do sypialni z poważną miną. Jak zwykle, kiedy skończyli się kochać, Jin Chu położyła się na nim i oparła mu policzek na piersi. Nie wypuszczała go ze swojego wnętrza, jak gdyby chciała otulić kochanka ciepłem swojego ciała. - Widziałam tyle rzeczy - odezwała się. Najwyraźniej chciała porozmawiać, zanim zasną. - Dotarłam aż do Kantonu. LAW przemieszcza bardzo wielu żołnierzy i dużo zapasów w górę rzeki. - Czy zawsze starają się trzymać rzek? - spytał Victor. - Podróżowałam tylko wzdłuż Rzeki Perłowej i widziałam tam wojsko. Rozmawiałam jednak z wieloma ludźmi. Mówili, że Armia Wyzwolenia wysłała też żołnierzy na północ, w górę rzeki Lijiang, w stronę Guilmu. Dokładnie tego Kamigami się spodziewał. Oddziały zdążające wzdłuż Rzeki Perłowej były skierowane przeciwko armii Zou Ronga, a te idące na północ miały zabezpieczyć prawą flankę LAW i jednocześnie spacyfikowac północną część prowincji Guangxi. Ile żołnierzy i sprzętu przerzucanych jest drogami i koleją? Cholera, Zou potrzebny jest lepszy wywiad. - Coraz większe siły gromadzą się w mieście Pingnan - oznajmiła Jin Chu. Kamigami zaniepokoił się. Wieś, którą zamierzał zaatakować, leżała tylko cztery kilometry od Pingnanu. - Jest tam mnóstwo żołnierzy i wielu, bardzo wielu oficerów - mówiła dziewczyna. - Ale bardzo niewielu wychodzi poza miasto. - To się układa w spójną całość - pochwalił ją Kamigami. Podrapał dziewczynę po plecach, tak jak lubiła. Pomyślał, że porozmawiają dłużej rano. Opowie jej wtedy o planowanym ataku. Jin Chu poruszyła się, układając wygodniej, ale dalej nie wypuszczała go z siebie. Poczuł, jakjego penis znowu powoli twardnieje, a jej mięśnie rozluźniają się. - Musisz stworzyć ducha dziewięciu - powiedziała. Rozmawiali po kantońsku; więc nie był pewien, czy chodzi jej o „ducha", czy też o „wolę"; tak czy owak, miała najpewniej na myśli dowódców jego kompanii. - Ducha dziewięciu? - powtórzył, chcąc się upewnić, o co jej chodzi. - Byłam w wiosce koło Pingnan, którą chcesz zaatakować - oznajmiła, nie wyjaśniając niczego. Skąd ona wiedziała, że chcę zaatakować tę wioskę?! - zastanawiał się z przerażeniem. Pewnie zobaczyła i rozpoznała model na stole — wytłumaczył sobie i uspokoił się. - Żołnierze w wiosce są dobrze dowodzeni i odważni - ciągnęła Jin Chu. -Nie wolno ci tam poświęcać twoich dziewięciu kapitanów. - Nie planuję poświęcania ich gdziekolwiek - odparł. Zapadła krótka cisza. - Popatrz na Pingnan. Tam znajdziesz ho wan, powodzenie; a Gwardia Nowych Chin będzie coraz potężniejsza. - Gwardia Nowych Chin? 129 - Tak będzie się nazywać twoja armia - wyjaśniła Jin Chu sennym głosem. Victor nic nie odpowiedział. Usłyszał, że jej oddech powolnieje; po chwili już spała. Kiedy światło poranka rozjaśniło okna, Kamigami przebudził się. Szarpnął się nerwowo, zobaczywszy, że jest sam. Rozbudziło go to do końca. Usłyszał słodki głos Jin Chu, dochodzący z sąsiedniego pokoju. Wyszedł więc z łóżka i ubrał się. Kiedy wszedł do salonu, zobaczył kapitanów nachylonych nad stołem i Jin Chu stojącą pośród nich. Nie rozumiał języka, którym mówiła. Podszedł bliżej, starając sięjej nie przerwać. Model wioski już nie istniał. Na jego miejscu znajdował się plan miasta Pingnan. Dziewczyna podniosła wzrok i zobaczyła rozzłoszczoną twarz victora. Patrzył na nią, ale bał się powiedzieć cokolwiek. Co jego na wpół wyszkoleni młodzieńcy mogli wskórać przeciwko silnemu oddziałowi regularnych żołnierzy LAW, stacjonującemu w mieście? Wściekłość Kamigamiego wzrosła jeszcze bardziej, kiedy przypomniał sobie, że nikt nie jest nawet w stanie powiedzieć, w jakiego rodzaju broń i sprzęt wyposażone jest wrogie wojsko. Jin Chu powiedziała jeszcze kilka słów i po chwili zostali sami. - Co ty im mówiłaś?! - wycedził Victor przez zaciśnięte zęby. - W Pingnan jest ho wan - odpowiedziała. - Czy myślisz, że ktoś uwierzy w coś takiego? - Oni wierzą- odpowiedziała tylko. Zwiesiła głowę; po policzkach popłynęły jej łzy. Wyszła na balkon. Do pokoju przeniknęły odgłosy budzącego się do życia miasta. Dwa dni później, kiedy Kamigami prowadził w polu ćwiczenia, nadjechał błyszczący nowością samochód sztabowy. Przywiózł chińskiego pułkownika, który oznajmił, że prezydent Zou chce natychmiast widzieć Kamigamiego w mieście. Pułkownik był bardzo dumny ze swojego nowego samochodu i opowiedział przy okazji, jak to przywieziono go poprzedniego dnia samolotem. Zajechali w milczeniu pod okazały budynek w centrum Nanningu. Świeżo umocowana brązowa tablica przy wejściu głosiła po angielsku: „Połączone Dowództwo Sił Zbrojnych Republiki Południowych Chin i Misji Doradczo-Wojskowej Stanów Zjednoczonych". Pod spodem wypisano to samo po chińsku, ale mniejszymi literami. Zanim Victor znalazł się przy drzwiach, dwóch chłopców szorowało już wóz. Co za szyk! - pomyślał sobie. Pułkownik prowadził go korytarzami. Robotnicy kończyli właśnie malować ściany i sufity. W budynku roiło się od świeżo mianowanych chińskich oficerów, ubranych w takie same szare mundury jak pułkownik. Nie mniej było oficerów amerykańskich. Mniej więcej połowa pochodziła z Armii, a połowa z Sił Powietrznych. Ci z lotnictwa mieli na sobie nowe, niebieskie mundury, które przywodziły Kamigamiemu na myśl raczej kierowców autobusowych niż pilotów. Na lewej kieszonce bluzy każdego Amerykanina widniał mały, złocisty identyfikator, wygrawerowany tą samą czcionką, co brązowa tablica na zewnątrz. 130 - Generał Kamigami! — zaanonsował go pułkownik, otwarłszy drzwi do luksusowo wyposażonej sali. Skłonił się, stuknął obcasami i wprowadził Victora do środka. Na szczycie stołu siedział Zou Rong w swoim mundurze marszałka, jaki ostatnio nosił. Na statywie po jego lewej stronie wisiała mapa zachodniej części prowincji Guangxi. Po jednej stronie długiego stołu siedział sztab Von Drexlera z samym generałem, a po drugiej - ich chińscy odpowiednicy. - Panie generale, czekaliśmy na pana - obwieścił Von Drexler. W jego głosie brzmiała irytacja. - Miałem nadzieję, że przebierze się pan w bardziej odpowiedni mundur... Kamigami popatrzył na swoje ubłocone buty i wygnieciony mundur polowy. Zastanowił się, ilu z tych oficerów wąchało kiedyś proch... Zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest dobrym mówcą i w związku z tym nie nadaje się na oficera sztabowego. Był jednak pewien, że bardzo niewielu ze znanych mu oficerów sztabowych miało kiedykolwiek okazję spocić się prowadząc ludzi do walki na śmierć i życie. - Omawiamy właśnie sprawę Pierwszego Pułku - wprowadził go w temat Zou Rong. - Czy jest gotowy by stać się zaczątkiem Gwardii Nowych Chin? -Von Drexler uniósł głowę, najwyraźniej nigdy nie słyszał tej nazwy. Zou uśmiechnął się do niego. - Tak postanowiłem nazwać moją armię. - Ach, oczywiście - odparł przystojny Amerykanin. - Chciałem zaproponować inną nazwę. Tak czy owak, Pierwszy Pułk otrzymał lwią część naszej pomocy logistycznej... - Wstał i zaczął przechadzać się tam i z powrotem, objaśniając szczegółowo, jak ma powstawać armia, nazwana teraz Gwardią Nowych Chin. Trzeba było przyznać, że zna się na rzeczy i ma wszystko dokładnie opracowane. - Już czas sprawdzić - kończył - czy nasze wydatki na Pierwszy Pułk opłaciły się. Zachowanie się Von Drexlera przywodziło Victorowi na myśl historie, które słyszał o MacArthurze. Podziwiał niemal generała, jak szybko potrafił załatwić, żeby Gwardia Nowych Chin podlegała w każdym aspekcie jemu, a nie Zou Ron-gowi. Trzeba przyznać, że to geniusz organizacji, pomyślał Kamigami. A także człowiek, który ma prawdziwego bzika na własnym punkcie. - Przeprowadzam właśnie ćwiczenia do ataku na przedni oddział LAW -odpowiedział Von Drexlerowi Victor. - Jakie to ma znaczenie? - prychnął Von Drexler. - Musi pan myśleć szerzej, bardziej strategicznie. Kamigami zmrużył oczy. Czy ten facet próbuje go wrobić? Zmusić, żeby podjął się czegoś, czemu jego żołnierze nie są w stanie podołać? O co mu właściwie chodzi? Chce zagwarantować Zou porażkę? - Musimy odnosić po kolei małe sukcesy, jeśli chcemy myśleć o większym -odpowiedział w końcu Victor. - Biorąc pod uwagę czas i materiały, jakie pan zużywa, miałem nadzieję, że wyznaczy pan sobie jakiś bardziej okazały cel niż mała wioska - oznajmił Von Drexler. Rong złożył ręce i obserwował sprzeczkę dwóch Amerykanów. Postukał lekko palcami o siebie i powiedział: 131 - Dowódcą Ludowej Armii Wyzwolenia jest Kang Xun. Jeśli nie będziemy działać szybko, wkrótce przypomni nam o sobie. Pierwszy Pułk zaatakuje Pin-gnan. Kamigami chciał zaprotestować, ale instynkt ostrzegł go, że byłby to błąd. Decyzje podejmowano tu prywatnie, i to takie decyzje, których nie rozumiał. Musiał to wszystko przemyśleć. - Panie prezydencie - odezwał się Von Drexler - czy wolno mi spytać, dlaczego akurat Pingnan? -Ho wan - odpowiedział Rong. Wszystkie głowy po chińskiej stronie stołu kiwnęły się na znak zgody i zrozumienia. Wtedy Zou wstał i wyszedł. Jego sztab poszedł w ślady swojego prezydenta, pozostawiając Amerykanów samych. Narada została zakończona. - Co to jest to całe ho wan! - spytał poirytowany Von Drexler, zwracając się do swojego zastępcy, pułkownika Charlesa Parkera. - Wydaje mi się, sir - odparł ten - że ho wan oznacza wiarę Chińczyków w to, że będą mieli szczęście. - Czy Zou podejmuje decyzje na podstawie wiary w szczęście?! - Doprawdy, sir, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Kamigami za to nie miał wątpliwości co do odpowiedzi. Kiedy Jin Chu mówi cokolwiek, jej słowa rozchodzą się z szybkością błyskawicy po całym sztabie Ronga. To znaczy przynajmniej po połowie sztabu, poprawił się w myślach. Spod sufitu starej stodoły zwieszała się płonąca jasno latarnia. Kilku ludzi przykucnęło wokół dużej, ręcznie narysowanej mapy. Dachówki tłumiły odgłos padającego gęsto deszczu, choć przez liczne szczeliny lały się małe strużki. Tylko mapa i broń znajdowały się w zupełnie suchym miejscu. Na brukowanym podwórku pluskały kałuże, ściekając od razu do pobliskiego strumienia; ten zaś wpadał do rwącego potoku, płynącego do celu, jaki wyznaczyli sobie mężczyźni -do Pingnan. - Deszcz - tłumaczył Kamigami kapitanom - daje nam osłonę niezbędną do tego, żeby zająć odpowiednie pozycje. - Kapitanowie poddawali się jego przewodnictwu, zasłuchani w pewny ton głosu. Victor opierał się na wieloletniej bojowej zaprawie i wrodzonej taktycznej inteligencji. Jin Chu miała rację, że trzeba zaatakować Pingnan, a nie mniejszą, ale za to bardzo dobrze bronioną placówkę, którą początkowo obrał sobie za cel Kamigami. Okazało się, że miejscowy generał LAW wzmocnił siły w wiosce swoimi najlepszymi oddziałami, stwarzając dobrze umocniony bufor pomiędzy Pingnan a obszarem znajdującym się pod kontrolą wojsk Zou. Wioska byłaby teraz bardzo trudna do zdobycia. Tymczasem w Pignan pozostały głównie wojska inżynieryjne i oficerowie sztabowi. Można jednak było spodziewać się i kłopotów - widziano w mieście czołg. - LAW nie ma tam nad nami miażdżącej przewagi liczebnej - mówił -jednak mimo wszystko musicie poruszać się szybko. - Każdy z oficerów dobrze pamiętał plan ataku. Victor jednak, jak każdy dowódca, przypominał kluczowe 132 szczegóły, głównie po to, żeby psychicznie przygotować ludzi do walki. - Kryjcie się, wykorzystując deszcz i ciemność. - Nie potrafił zachować chłodu; zbyt silne targały nim teraz uczucia. - Nie pozwólcie tylko ludziom zapędzić się zbyt daleko. Musimy błyskawicznie uderzyć i równie błyskawicznie się wycofać. -Dorzucił jeszcze parę słów, a wreszcie mężczyźni zerwali się na nogi i wypadli ze stodoły w czarną, deszczową noc. Z pogrążonego w cieniu kąta wystąpiła Jin Chu. Zdziwiło Victora, że podeszła po prostu do niego i pozwoliła się objąć. Drżała, jednak nie z zimna. Z deszczu zaczęły się wyłaniać niewyraźne cienie. Posuwały się w dół rwącej rzeczki spadającej kaskadami ze wzgórz. Przepływała przez miasto, a za nim łączyła się z Rzeką Perłową. Mężczyźni szli podnóżem grobli, trzymającej potok w ryzach. Minęli już miejsce, w pobliżu którego stacjonowała większość wojsk inżynieryjnych nieprzyjaciela. Zbliżali się do majaczącej w ciemności bryły świeżo ukończonego budynku stanowiska dowodzenia. Nie stanął im na drodze ani jeden wartownik. Dowódca kompanii Wół dał znak ręką i drużyna saperów wysunęła się naprzód, podczas gdy reszta jego ludzi zajęła pozycje. Dosłownie w parę chwil saperzy podłożyli ładunki wybuchowe pod ścianę nieprzyjacielskiej placówki. Punktualnie o drugiej trzydzieści pięć kapitan machnął dłonią w dół i budynek zamienił się z hukiem w kłębowisko ognia, betonu, kamieni, żwiru i błota. Nie przebrzmiało jeszcze echo eksplozji, kiedy kompania Wół wpadała już przez wyłom w murze do wnętrza. Za plecami żołnierzy odezwało się kilka eksplozji podobnych do poprzedniej - to wybuchły ładunki poumieszczane w innych punktach. Na wojska LAW i plac magazynowy zaczęły spadać pociski z moździerzy. Rozległo się szczekanie ręcznych karabinów maszynowych- cztery kompanie atakowały główne gniazdo nieprzyjaciela. Tymczasem żołnierze kompanii Wół szukali wewnątrz zniszczonego stanowiska dowodzenia książek z kodami radiowymi i wyższych oficerów LAW, którzy mogli ocaleć z wybuchu. Kamigami spojrzał na zegarek i podniósł wzrok na ściany swojej tymczasowej placówki, próbując wyobrazić sobie, co dzieje się w mieście. Wyszedł na dwór, nie mogąc usiedzieć w stodole. Usłyszał huk eksplozji pocisku dużego kalibru. Takich nie mieli jego żołnierze... Jeszcze raz popatrzył na zegarek. Atak trwał już sześć minut i nieprzyjaciel zaczął się odgryzać. Rozległ się następny huk, a po nim grzechot ciężkiego karabinu maszynowego. Czołgi!!! - pomyślał z przerażeniem. Jego oficer operacyjny zawołał ze środka, że w mieście wyjechały do kontrataku trzy czołgi, wspierane przez piechotę. Victor wbiegł pędem do stodoły. Trzy kompanie, które ustawił nie opodal leżącej blisko miasta wioski, aby odcięły drogę stacjonującym w niej żołnierzom LAW, uniemożliwiając im pójście na odsiecz Pingnanowi, meldowały teraz przez radio, że są atakowane przez poważne siły nieprzyjaciela. Kamigami popatrzył na zegarek po raz trzeci. Minęło siedem minut od czasu pierwszej eksplozji, która dała sygnał do rozpoczęcia ataku, który już zaczął się załamywać. 133 Victor zerknął na Jm Chu. Skuliła się w kącie. Sztab Kamigamiego patrzył na niego wyczekująco, szukając w nim oparcia. Zwalczył w sobie chęć podjechania do miasta i przyłączenia się do walki. Zmrużył oczy. - Spodziewali się nas - powiedział sam do siebie. - To od początku wydawało się zbyt łatwe. Daliśmy się podpuścić. Cholera, dlaczego nie zorientowałem się wcześniej? - Uczył się w ten przykry sposób taktyki przeciwnika. Musiał teraz ocalić swój pułk. Jin Chu podeszła nagle i wskazała jakiś punkt na mapie. Jej palec spoczął na rzece, dwa kilometry na zachód od Pingnanu. - Tam jest most - powiedziała. - Na mapie nie ma żadnego mostu - zaprzeczył Victor. - Sam bym chciał, żeby tam był. - Na pewno jest - zakończyła dziewczyna. Im dłużej Victor przyglądał się mapie, tym bardziej sensowna wydawała mu się jej sugestia. Rzeczywiście, od wskazanego miejsca odchodziło dużo dróg; ich kierunki wskazywały na to, że może tam znajdować się most. Jeśli był rzeczywiście, żołnierze Kamigamiego mogli wycofać się przezeń na północ, posuwając się wzdłuż mniejszych grobli, rozgraniczających pola ryżowe. Wrogie czołgi będą musiałyjechać jeden za drugim główną groblą. A Pierwszy Pułk po przedostaniu się na drugą stronę rzeki mógł wysadzić most. Jeśli jednak mostu nie ma... Znajdą się w pułapce i będą musieli rzucić się do rzeki, próbując ocalić życie. Ilu z nich potrafi pływać? Nie wiedział. Jedyną rzeczą, jaka sprzyjała Kamigamiemu, był czas. Gdyby mógł skłonić ludzi do odwrotu dostatecznie szybko, zanim kontratak w pełni się rozwinie, zdołają się przeprawić... pod warunkiem, że znajdą tam most. W końcu Victor podjął decyzję. Najpierw kazał ruszyć w stronę mostu ostatniej kompanii, którą trzymał w rezerwie. - Przekaż kompanii Koń, żeby za wszelką cenę utrzymała most i podłożyła ładunki wybuchowe, przygotowując go do zniszczenia. — Zmrużył oczy i obserwował uważnie mapę, podczas gdy nadchodziły kolejne meldunki. Polecił kompanii Smok wycofać się z walki i również podążyć ku mostowi. Rysował mu się już przed oczami cały plan. Czuł, że jego żołnierze dadzą radę. Omal nie podskoczył ze szczęścia, kiedy czoło kompanii Koń natknęło się na solidny, choć wąski most, przerzucony nad rwącą rzeczką. - Nie poświęcaj kompanii Wół - odezwała się Jin Chu. Poczuł, że miękną mu nogi. Popełnił straszliwy błąd. W zamieszaniu kompletnie zapomniał o kompanii Wół. Zapomniał o niej! Każąc innym cofać się na północ pozostawił ją samą po południowej stronie miasta, przy placówce dowodzenia LAW. - Połączcie mnie z kompanią Wół! - sapnął. Radiotelegrafista kompanii zameldował: - Panie generale, dowódca kompanii Wół zginął przed chwilą, podczas przeszukiwania stanowiska dowodzenia nieprzyjaciela! 134 Kamigami wiedział, co teraz musi zrobić. Przekazał swojemu oficerowi operacyjnemu, kiedy pozostałe kompanie powinny wycofywać się z walki i ruszać ku mostowi. - Możecie tym pokierować w drodze - powiedział chińskiemu pułkownikowi. - Proszę zwijać sztab i także iść w stronę mostu. - Już nie zapomni o nikim. - A pan? Nie pójdzie pan z nami, generale? - Dołączę do kompanii Wół - oznajmił Victor. Skinął na swojego radiotelegrafistę i na żołnierza noszącego za nim broń i wypadł ze stodoły. Kamigami odnalazł porucznika dowodzącego pierwszym plutonem Kompanii Wół koło zniszczonego budynku. - Mamy książki kodowe! - oznajmił z nieopisaną dumą w głosie młody oficer. Pochwalił się też dwoma jeńcami - generałem i pułkownikiem. Kompania Wół wykonała swojąrobotę znakomicie; teraz przyszła kolej, żeby popisał się Kamigami. - Będziemy musieli ostro walczyć, żeby się stąd wydostać - oznajmił. Dołączył do nich porucznik z drugiego plutonu. Victor wskazał kierunek, w którym znajdował się most i dodał: - Trzeba przejść przez środek miasta, a nikt się nas tam nie spodziewa. Trzymajcie ludzi blisko siebie, nie zatrzymujcie się i pozostawajcie w kontakcie. - Spojrzał w górę, mając nadzieję, że deszcz nie ustanie. Wskazał dwóch ważnych jeńców.-Zabieramy ich ze sobą. -Podniósł jeszcze z ziemi ciało zabitego kapitana i rzucił: - Ruszamy! - Czuł się teraz o wiele lepiej. Nadstawiał karku tak samo jak wszyscy i prowadził do walki swoich ludzi. Niewielka liczebność kompanii Wół okazała się atutem podczas przedzierania się przez miasteczko. Przemykali się pośród deszczu i szybko posuwali naprzód. Kiedy znaleźli się przy jednym z głównych skrzyżowań, Victor podniósł rękę zatrzymując oddział. Ulicą przejechał samotny T-59, kierując się w stronę głównej bazy wojsk inżynieryjnych. Wieżyczka obróciła się nagle w kierunku rebeliantów. Zamarli na moment. Dowódca pierwszego plutonu podskoczył do czołgu i pokazał załodze miejsce, gdzie niedawno toczyła się walka, wrzeszcząc: - Pospieszcie się!! Silnik czołgu ryknął basem; potężna, śmiercionośna maszyna przyspieszyła, a wieża odwróciła się znów w kierunku jazdy. Po chwili czołg zniknął w oddali, kierując się ku zniszczonemu stanowisku dowodzenia, w którym nie pozostało już nic do obrony. Kamigami wprost nie mógł uwierzyć w szczęście swojego oddziału. Skinął na ludzi i ruszyli dalej. Dobiegli do barykady na północnych krańcach miasteczka. Żołnierze pochowali się po kątach, wykorzystując chwilę odpoczynku dla uspokojenia oddechów, a Victor z jednym z poruczników podczołgali się bliżej, aby zorientować siew sytuacji. - Musimy znaleźć jakąś inną drogę - ocenił Kamigami. - Znajdziemy. Jeżeli będzie na to czas - odparł porucznik. Z oddali dochodził warkot powracającego czołgu. - Obawiam się, że czasu to akurat nie ma - zauważył Victor. - Na szczęście nie orientują się, kto jest kto. Znowu ich oszukamy - wyjaśnił zdziwionemu oficerowi. - Czy wiesz, jak się niszczy czołgi? - upewnił się. Porucznik uspokoił 135 go, że wie Kiedy wrócili do swoich, Kamigami wytłumaczył wszystkim, w jaki sposób przejdą przez barykadę Odczekał, aż czołg przejedzie obok nich, a potem dał kompanii znak, żeby ruszyła, jak gdyby nigdy nic Mężczyźni wysunęli się ze swoich kryjówek a deszcz wzmógł się akurat tak gwałtownie, że widoczność spadła poniżej dziesięciu metrów Kompania Wół postępowała za czołgiem, udając wspierający go oddział piechoty Byli tak przemoczeni, że nikt by nie rozpoznał ich mundurów Kiedy dotarli do barykady, strzegący jej żołnierze LAW pomachali na czołg, żeby przejechał Szczęście nie opuszczało Kamigamiego Zanim ulewa zelżała, byli już za barykadą Dopiero potem któryś z nieprzyjaciół spostrzegł, co się stało i zaczął krzyczeć, aby przestrzec załogę czołgu Zaraz zresztą padł, powalony krótką serią z erkaemu Porucznik wraz z trzema żołnierzami doskoczył do tyłu czołgu, podczas gdy Victor poprowadził drużynę z jego lewej strony Drugi porucznik i jego ludzie znaleźli się po prawej Zaskoczeni żołnierze LAW przy barykadzie zaczęli uciekać na drugą stronę Tymczasem dwulufowy cekaem zamontowany na wieży czołgu obrócił się w ich stronę i po chwili skosił czterech spośród własnych obronców Porucznik z pierwszego plutonu znalazł się tymczasem na czołgu, zarzucił pelerynę na peryskop dowódcy ijego szczelinę obserwacyjną Inny z żołnierzy zakrył celownik hełmem Trzeci zakrył wizjer kierowcy Wieża ślepego teraz czołgu obracała się bezradnie, a cekaem wypluwał kule Czołg przyspieszył, a jego dowódca otworzył właz, żeby zobaczyć, co się dzieje I to był błąd Porucznik tylko na to czekał i wrzucił do środka granat Rebelianci zsunęli się z wozu, a ze środka rozległ się stłumiony wybuch Rzeczywiście, porucznik znał się na rzeczy Kompania Wół szybko się przegrupowała Kamigami zabrał jeszcze ciało kapitana, które postanowił pochować z należytymi honorami Niósł je jak symbol brzemienia swojej odpowiedzialności Nie pozostawi teraz już nikogo Mężczyźni pobiegli otwartym polem do mostu Nikt nie stawiał im oporu Victor, dźwigając ciało kapitana, przeszedł przez most jako ostatni Był ubłocony, brudny i zmęczony tak samo jak wszyscy, jednak kroczył dumnie, z wysoko podniesionym czołem, czując smak zwycięstwa Kiedy rozkazał wysadzić most, rozległy się radosne okrzyki Pułk ruszył na zachód, ku swoim, a Kamigami razem ze swoim oficerem operacyjnym zaczęli podsumowywać bitwę Udało im się zdobyć dwóch bardzo ważnych jeńców i książki kodowe, zniszczyli placówkę dowodzenia, zmagazynowany na sporym placu sprzęt i dużą jednostkę wojsk inżynieryjnych Straty dziewięciu zabitych, dwudziestu dziewięciu rannych i jedna zaginiona - Jm Chu Zou patrzył z zadowoleniem na zdjęcia dokumentujące skutki bitwy w Pingnanie Kiedy wzeszło słońce, posłano tam zwiadowcę z aparatem Rong wstał i przeszedł się po grubym dywanie 136 - Oto duch dziewięciu - oznajmił trzem Amerykanom - Duch Gwardii Nowych Chin Kamigami nawet nie drgnął, nie chcąc zdradzić swoich myśli Uważał atak za klęskę, tylko deszcz i Jm Chu uratowały jego żołnierzy przed masakrą Zerknął na Von Drexlera, który miał wyraźnie niezadowoloną minę Uwagę Kamiga-miego przyciągał jednak czwarty mężczyzna-potężnie zbudowany, jasnowłosy pułkownik US Army -Przecież to była porażka! - rzucił Von Drexler -Obojętnie jak ją nazwiemy, stało się to, co się stało - Ależ my widzimy to jako zwycięstwo - Zou uśmiechnął się, nie ustępując - Dziewięciu kapitanów miało szczęście dziewięciu pomyślnych lat i pokonało siły nieprzyjaciela, tracąc jedynie dziewięciu ludzi Mówią, że duch dziewięciu przyniesie nam powodzenie Amerykański pułkownik przybrał zakłopotany wyraz twarzy - Nie zrozumiałem, kiedy wspomniał pan o „dziewięciu pomyślnych latach' - Pierwszy Pułk postanowił nazwać swoje kompanie zgodnie z nazwami lat w chińskim kalendarzu - objaśnił uświadomiony Von Drexler - a nie alfabetycznie, tak jak zalecałem Zamiast kompanii Alfa i Bravo, mają Szczura, Wołu i tak dalej, rozumie pan Brzmi to bardziej jak zoo niż jak porządna, woj skowa organizacja! Najważniejsze jednak jest w tym wszystkim to, że Pierwszy Pułk nie osiągnął niczego - A może jednak osiągnął!? - Pułkownik miał swoje zdanie na ten temat -Generał Kamigami rozbił strukturę dowodzenia w Pingnan i dał LAW lekcję, którą ta długo popamięta Teraz Kang rozkazał swoim najlepszym oddziałom bronić dowództwa i magazynów ze sprzętem - Skąd to wiadomo!? - spytał Von Drexler - Ludowa Armia nie zmieniła jeszcze kodów Dzięki książkom kodowym, zdobytym przez generała Kamigamiego, rozszyfrowujemy większość ich depesz - Mieliśmy szczęście, że lał deszcz - włączył się w rozmowę Victor - Następnym razem powinniśmy mieć nowoczesną bron do zwalczania czołgów i bezpośrednie wsparcie lotnicze Zou chodził tam i z powrotem -Generale Von Drexler -odezwał się -obiecał mi pan jedno i drugie Gdzie to jest? - Generał usłyszał złość w głosie chińskiego przywódcy i zaczął mu tłumaczyć, że musiałby wrócić w tej sprawie do Waszyngtonu Rongowi wystarczyły te wyjaśnienia Spojrzał na Kamigamiego - Bardzo mi przykro z powodu zniknięcia panny Li Odnajdziesz ją!? - Moi ludzie powiedzieli, że przeszła przez most razem z nimi odpowiedział Kamigami - Spróbuję ją odszukać - Nie dodał, że Jm Chu przychodzi i odchodzi zależnie od kaprysu Zou zakończył, wskazując na drzwi - Muszę jeszcze przedyskutować pewne sprawy z generałem Von Drexlerem Kiedy tamci znaleźli się na zewnątrz, pułkownik pokręcił głową i powiedział do Kamigamiego - Victor, w co ty się, u licha, wpakowałeś!? 137 Rozdział ósmy Piątek, 24 maja Waszyngton Dwaj agenci Secret Service truchtali w miejscu, rozgrzewając się Kiedy prezydencki doradca wyszedł z Białego Domu, od razu rozpoznali po jego twarzy i postawie, co ich czeka - Znowu?' Nie' - jęknął Wayne Adams - Owszem - Chuck Stanford nie robił mu żadnych złudzeń Wiedzieli, jak wygląda Bili Carroll, kiedy jest czymś zaniepokojony, i co wtedy robi Bili był człowiekiem niecierpliwym i kiedy tylko musiał na cokolwiek czekać, dawał upust frustracji biegając z jeszcze większą energią niż zwykle Kiedy Carroll zaczął obiegać centrum handlowe, nazywane Mali, żeby zawrócić, Stanford zauważył - Dzisiaj wyjdzie nam średnia trzy minuty na kilometr' - Adams nie marnował oddechu na odpowiedź Poczuli nagły przypływ nadziei, kiedy jeden z agentów dosiadających górskich rowerów wyprzedził ich i zawołał - Panie Carroll, wiadomość z pana biura! Chiny wystąpiły z Organizacji Narodów Zjednoczonych! Bili odwrócił tylko głowę z wyrazem triumfu na twarzy -O, nie! -jęknął Adams Carroll puścił się jak strzała w stronę Białego Domu, wydając okrzyki radości Niedawno biegał, żeby rozproszyć niepokój i dręczące go wątpliwości Teraz dla odmiany pędził jak wiatr, bo potwierdziły się jego przypuszczenia Kilka miesięcy temu zdołał przekonać prezydenta, żeby przyjął nową politykę wobec Azji, wbrew opiniom opozycji i samych członków gabinetu Do tej pory upierał się przy swoim, a teraz wreszcie widział przed sobą nadchodzące sukcesy Wydał kolejny okrzyk i pobiegł jeszcze szybciej Dwaj agenci próbowali dotrzymać mu kroku, jednak zanim dotarli do żelaznego płotu strzegącego ogrodów Białego Domu, wyprzedził ich o całe siedemdziesiąt metrów Złapali się płotu, dysząc ciężko, podczas gdy Carroll znikał wewnątrz budynku - Przenoszę się do FBI! - zagroził Adams 138 - Stary, nie wygłupiaj się' - Stanford aż jęknął - Lepiej zrób coś pożyteczniejszego, na przykład zagraj na fortepianie w burdelu Sekretarka czekała już na Wilhama w holu z ręcznikiem i kilkustronicowym dokumentem - Prezydent chce się z panem widzieć - oznajmiła Bili zarzucił więc ręcznik na szyję i ruszył do Owalnego Gabinetu - Zaraz po rozmowie z prezydentem chciałbym spotkać się z Grupą Operacyjną Chiny - rzucił na odchodnym Wracając od prezydenta śmiał się w duchu Mazie siedziała spokojnie na jednym z foteli w jego gabinecie, podczas gdy Hazelton chodził tam i z powrotem, jakby go coś gryzło w pośladki Typowe, pomyślał Wilham - Chciałabym złożyć panu gratulacje - odezwała się Mazie - Dzieje się to, co pan przewidywał - Głupi ma zawsze szczęście - mruknął Carroll, pomniejszając swoje zasługi Panna Kamigami wiedziała, że te sprawy nie mają nic wspólnego ze szczęściem Wilham stworzył kilkufazową strategię postępowania wobec Chin, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się stamtąd chaosu i wojny Częścią tej strategii było posłużenie się rebeliantami Zou Ronga Dzięki wsparciu tej niedużej armii uwaga rządu w Pekinie i Kang Xuna skupiała się na sprawach wewnętrznych Jednocześnie Carrollowi udało się stworzyć koalicję państw wywierających na Chiny naciski z zewnątrz A teraz wszystko rozwijało się dokładnie według jego scenariusza ONZ wystosowała rezolucję potępiającą chińską blokadę Hongkongu, a co ciekawsze, grupa państw trzeciego świata wystąpiła ze wspólnym wezwaniem do przestrzegania w Chinach praw człowieka i tę rezolucję także przeforsowała w ONZ Niezwykłe - Chiński ambasador w porywie wściekłości ogłosił wystąpienie Chin z ONZ - poinformował Bili Mazie uniosła brwi Nie słyszała o tym jeszcze - To stwarza próżnię polityczną, w którą możemy wkroczyć - zauważyła - Otwiera to drzwi prezydentowi - zgodził się Carroll - Przekażemy troskę o zaopatrywanie Hongkongu Narodom Zjednoczonym Gdy to się uda, będziemy forsować wydanie przez ONZ rezolucji, w której Hongkong zostanie ogłoszony samorządnym terytorium międzynarodowym pod kuratelą Stanów Zjednoczonych Prezydent chce przy okazji zwiększyć wsparcie sprzętowe i finansowe dla Zou Ronga Jednocześnie nie możemy ani na chwilę osłabić naszych działań na Bliskim Wschodzie Oczywiście, nie możemy robić tego wszystkiego na własną rękę Dlatego, tak jak zapowiadałem, będziecie musieli przeprowadzić poważne negocjacje z naszymi sojusznikami, żeby móc wprowadzić prezydenckie plany w życie - Kiedy rozpracowywałam tę sprawę - odezwała się Mazie - z logistykami w Pentagonie, zastanowiło nas kilka liczb Na skutek gromadzenia sił w rejonie Bliskiego Wschodu oraz mostu powietrznego do Hongkongu zabrakło nam zaplecza transportowego, żeby dostarczać odpowiednią ilość sprzętu Zou Rongo-wi Sam sprzęt jest, nie ma jednak go czym przewieźć 139 Carroll wyczuł niezadowolenie Mazie, że nie potrafi podać rozwiązania problemu. Na szczęście, on potrafił. - Mogą nam pomóc Wietnamczycy - oznajmił. - Chcą ustanowić z nami wreszcie normalne stosunki, więc jest okazja, żeby to wykorzystać. Demonstrując swoje dobre intencje pozwolili nam korzystać z portu Haiphong oraz linii kolejowej Hanoi-Nanning. Kolej ta jest wprawdzie od wielu lat nieczynna, ale tory są w dobrym stanie, wystarczy, że zorganizujemy lokomotywy i wagony. - Rozumiem - powiedziała. - Będziemy wysyłać sprzęt drogą morską do Haiphongu, a dalej wieźć go koleją aż do Zou. Wietnamczycy powinni się z tego tylko ucieszyć. - Skupiła spojrzenie na szefie. - To otwiera nam nowe, ciekawe perspektywy. Carroll zanotował sobie coś. - Zobaczę, co mogę w tej sprawie zrobić. Wy przez ten czas zajmijcie się stroną logistyczną. Departament Stanu skontaktował się z kim trzeba, ale wy musicie wprowadzić wszystko w życie. - Sir - odezwał się milczący dotąd Hazelton - obszar, na którym się znam, to Bliski Wschód. Właściwie to nie bardzo widzę, jaka jest w tym wszystkim moja rola... - Grupa Operacyjna Chiny - zaczął tłumaczyć Carroll, któremu zrobiło się żal młodego człowieka - potrzebuje kogoś, kto by ją oficjalnie reprezentował. -Wentworth zrobił niewyraźną minę, nie wiedząc, co o tym myśleć. - Może ty wytłumaczysz to lepiej, Mazie. - Pracujemy trochę po kryjomu - wyjaśniła Mazie - zawieramy tajne układy. Nic z tego, co robimy, nie pozostaje na papierze; wszystko opiera się na ustnych umowach. Ludzie, z którymi będziemy negocjować, to głównie Azjaci i Arabowie, a oni nie zechcą prowadzić poważnych rozmów z kobietą. Ty będziesz oficjalnym negocjatorem, a ja twoją tłumaczką. - Rozumiem - wymamrotał Wentworth. - Będziesz czuwać nad całością i jeśli wyrwę się trochę przed orkiestrę, powiesz coś w rodzaju: „Tak naprawdę panu Hazeltonowi chodzi o to"... - Rzeczywiście, to może mniej więcej tak wyglądać - przyznał Carroll. -Ale przecież pracujecie razem i na pewno będziesz wiedział, o co chodzi. Czy chcesz wystąpić z zespołu? Hazelton zastanowił się chwilę. Miał przed sobą niepowtarzalną okazję włączenia się w światową politykę i wyrobienia sobie nazwiska. Czy jednak chciał być dodatkiem do grającej pierwsze skrzypce Mazie Kamigami? Co powiedziałaby na to jego matka? Nagle pomyślał sobie, że wszystko mu jedno. Poznał już możliwości Mazie i ufał jej. - Nie, sir - odpowiedział. - Zostaję. - Nie pożałujesz tego - zapewnił go Carroll. Nagle, jak gdyby nigdy nic, obwieścił: - Zou Rong wystosował do Misji Doradczo-Wojskowej oficjalną prośbę o samoloty i pilotów. Prezydent zamierza ją spełnić, potrzebna mu jednak formalna 140 zgoda Kongresu. Kiedy to się załatwi, podpisze rozkaz wykonawczy, na mocy którego zaistnieje Amerykańska Grupa Ochotnicza. - Musimy działać szybko - powiedziała Mazie - zanim Chińczycy zorientują się, co jest grane i wstąpią do ONZ z powrotem, żeby przeciwstawić się naszej koalicji. Uchwalanie rezolucji potępiających Chiny to zupełnie co innego niż zorganizowanie przeciw nim interwencji wojskowej. Nie mamy zbyt wiele czasu. - Zdążymy - uspokoił ją Carroll. - A Trzysta Trzeci jest już gotowy. Mazie chciała zapytać, czyjej szef zastanawiał się nad sposobem wycofania dywizjonu z Chin, jeśli zajdzie taka potrzeba. Powstrzymała się jednak, ponieważ nie znała odpowiedzi na swoje pytanie. Sobota, 25 maja Nanning, Chiny W miarę jak Kamigami słuchał opinii pułkownika Roberta Trimlera na temat ataku na Pingnan, jego potężna postać zdawała się kurczyć. - Victor, w Pingnan naprawdę dopisało ci szczęście - mówił Trimler. - Miałeś stanowczo za mało ludzi, ale w krytycznym momencie trafiła ci się możliwość zapanowania nad sytuacją, chociaż wszystko zaczynało się walić. W dodatku działania nieprzyjaciela były zupełnie do niczego. Spieprzyli to równo. Taki zbieg okoliczności drugi raz się nie powtórzy. Jasnowłosy, potężny pułkownik potrafił poruszać się lekko i z gracją. Wielu ludzi zakładało na jego widok, że to wielki twardziel z mózgiem jak orzeszek. Niejeden zbyt późno dowiadywał się, że taka opinia to ciężki błąd. Niekiedy nawet śmiertelny. Pułkownik był bowiem ekspertem w dziedzinie logistyki i operacji specjalnych, byłym dowódcą osławionego Delta Force, a także - ostatnim dowódcą Victora Kamigamiego. Victor był doświadczonym żołnierzem; wiedział, jak posługiwać się nowoczesnym sprzętem bojowym i jakie niesie on zagrożenie w rękach nieprzyjaciela. Zdawał sobie jednak sprawę, że jego wiedza kończy się na poziomie batalionu. Szkolenie oficera, który potrafi dowodzić dywizją i zapewniać jej zaopatrzenie, zabiera całe lata. - Wiem - powiedział Kamigami. - Potrzebuję pomocy. - Po pierwsze: nie ufaj Von Drexlerowi - poradził Trimler. - Ma reputację człowieka, który idzie po trupach. Tak naprawdę zależy mu tylko na jednym - na awansach Marka Von Drexlera... - Pułkownik zastanowił się chwilę. - Pozwól, że zorganizuję ci sztab doradców. Połowa amerykańskich, połowa chińskich. - Nie wydaje mi się, żeby to wypaliło - przyznał Victor. - Jeszcze nie znasz Chińczyków. Widzisz, tutaj dzieją się rzeczy, których sam nie potrafię wytłumaczyć. Czy uwierzyłbyś, że zrobili mnie generałem ze względu na moją twarz? - To rzeczywiście ciekawy system przyznawania awansów - zgodził się Trimler. - Słuchaj, możesz być dowódcą, którego potrzebują, i pracować z połączonym 141 sztabem Wygląda na to, że odczuwasz w stosunku do Chińczyków jakiś lęk jednocześnie potrafisz nimi dowodzić Ja tego nie umiem - Jak ty to zniesiesz? Będziesz teraz podlegał podoficerowi, którego byłeś dowódcą - Nie gadaj głupot - Trimler uśmiechnął się - Wiesz, pod jakimi dupkami musiałem już służyć? Trudno sobie wyobrazić bardziej niekompetentnych ludzi A tobie nigdy nie brakowało kompetencji Możesz spokojnie mówić do mnie „Bob", a ja będę mówił do ciebie „sir' Nie ma problemu Bierzmy się do roboty Skopiemy razem dupy paru Chińczykom -Maszjakiś pomysł''' - Przeprowadź serię małych uderzeń, żeby cały czas nękać LAW, a my przez ten czas rozbudujemy armię Zou Słuchaj, mam tylkojedno pytanie kto tojest ta Jm Chu, o której wszyscy wkoło mówią? - Gdybym ci nawet powiedział, i tak byś mi nie uwierzył - mruknął Kamigami - Poznasz ją wtedy, kiedy ona zechce poznać ciebie Niedziela, 26 maja Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri Jak co dzień, Pontowskiego przywitał w pracy wielki stos papierów Sara i lori jeszcze je sortowały Pachniało świeżo zaparzoną kawą Lori podniosła wzrok znad biurka i obdarzyła swojego dowódcę pięknym uśmiechem - Kawa gotowa, sir! - zaświergotała Matt nie mógł zrozumieć, że ktokolwiek może być wesoły opodobnej porze Wziął sobie pełny kubek i zniknął w gabinecie - Będzie mu lepiej, kiedy poczuje działanie kawy - zapewniła Waters Odczekała dwadzieścia minut, aż kofeina poprawi podpułkownikowi humor, i wcisnęła guzik interkomu - Przygotowałam plan pracy na dzisiaj - poinformowała -Punkt numer jeden decyzja w sprawie pokazu lotniczego - Matt gderliwym tonem polecił jej skontaktować się w tej sprawie z Hesterem i Leonardem Lori, czy to kawa bezkofeinowa? - zapytała, rozłączywszy się - Co też pani - oburzyła się dziewczyna - Najprawdziwsza, nie oszukana - Hmm w takim razie będziemy musiały robić mu mocniejszą - Dwie kobiety uczyły się, jak radzić sobie z Pontowskim Matt wciągnął się już na dobre w robotę, kiedy Waters przyprowadziła do niego Hestera i Leonarda John trzymał pod pachą swój STAND DOWN - Mam do was dwa pytania - odezwał się Matt - Co z przerzutem do Chin i czy nasz pokaz lotniczy z tym koliduje? - Jest kiepsko - ocenił Hester - Mamy przygotowane do przerzutu dwadzieścia cztery samoloty i trzydziestu sześciu pilotów Ośmiu z nich jest tutaj na własną rękę - nie mają żadnego oficjalnego statusu, pensji, Sami sobie jakoś radzą i mam nadzieję, że dostaniemy rozkaz przelotu, zanim się zdenerwują i wyjadą Na razie płacę im w gotówce, żeby tylko latali, ale jeśli ktoś się 142 o tym dowie, będzie klops Rdzeń skrzydła jest, ale potrzeba nam więcej samolotów i pilotów A do tego ktoś na górze musiałby się obudzić i podjąć jedyną rozsądną decyzję Przyszła kolej na Leonarda - Sir, nie da się zrobić obu rzeczy naraz Albo pokaz lotniczy, albo Chiny Pontowski zastanowił się chwilę - Idę o zakład, że dostaniemy rozkaz sformowania tego skrzydła ochotników i wylotu do Chin Przestańmy pracować nad pokazem Nie będzie go Teraz trzeba się skupić na przygotowaniach do chińskiej misji John, świetnie się spisałeś z tym planem Chciałbym więc, żebyście teraz razem z Kosą obmyślili plan przejścia dywizjonu w stan czynnej służby, jako skrzydła Nazwijcie to PLAŃ CZARNE SKRZYDŁA - Tak jest, szefie - odpowiedział Leonard - Jeszcze w tym tygodniu znajdzie się na pana biurku, przynajmniej w ogólnych zarysach John wyszedł z Sarą z pokoju i wyrzucił plan pokazu do kosza Waters wyciągnęła go z powrotem - To kosztowało za dużo pracy, żeby wyrzucać - powiedziała -I co z tego''' Bombardowania i niszczenie nieprzyjacielskich czołgów przebiją każdy pokaz Niech sobie „Grzmiące Ptaki" wyglądają pięknie My zajmiemy się prawdziwą robotą! Sara przyjrzała mu się uważnie - Ściągnę do pomocy Psy Śmietnikowe - zaproponowała - Czyżby znali się na pisaniu planów przejścia jednostki lotniczej do służby czynnej? - zainteresował się Leonard - Nie Ale mogą ukraść taki plan John uśmiechnął się szeroko - Wiesz co, Kosa, muszę ci powiedzieć, że od lat nie czułem się tak pełen życia! - Wyszedł, podążając za Hesterem - Mężczyźni' - prychnęła Waters - Każdemu przydałoby się zaparzyć odpowiedni napój, żeby doprowadzić jego mózg do porządku Środa, 29 maja Waszyngton, USA - Zawsze miej przed sobą jakiś dokument - pouczał Carroll - Zanim odpowiesz na pytanie, zajrzyj do niego, żeby pokazać, że masz tam wszystko Wykorzystuj ten czas na myślenie - Siedzieli teraz z Mazie przy stole dla świadków w sali przesłuchań komisji Senatu Kamigami poszła za radą doświadczonego szefa i wyciągnęła z nesesera odpowiednio opasły „dokument" Rzuciła na niego okiem - były to rozkłady lotów na Dalekim Wschodzie Spojrzała teraz na mniej więcej tuzin kongresmanów, którzy także zajęli swoje miejsca Po raz pierwszy miała okazję brać udział w zamkniętym posiedzeniu połączonej komisji Kongresu do spraw wywiadu 143 Usłyszała gwar przy wejściu Przybył właśnie z Chin generał Mark Von Drexler Zamknięto drzwi i stary senator o szlachetnych rysach, przewodzący komisji, otworzył posiedzenie Generał usiadł naprzeciwko Mazie, na drugim końcu stołu dla świadków i podobnie jak ona zrobił małe przedstawienie, rozkładając przed sobą obfite materiały - Panie generale, dziękujemy, że przybył pan z tak daleka, aby nam pomóc -powiedział przewodniczący Von Drexler odpowiedział mu coś niewyraźnie z męczeńskim wyrazem twarzy Wkrótce perorował już na temat sytuacji w Chinach i roli Misji Doradczo-Wojskowej Pomiędzy jednym a drugim pytaniem Carroll napisał coś na karteczce i pokazał to Mazie. „Pieprzenie w bambus" - głosiła notatka Kamigami była tego samego zdania Nawet podczas posiedzenia za zamkniętymi drzwiami, kongresmani starali się wypaść jak najlepiej, aby poprawić swoją polityczną reputację Mazie nie widziała jeszcze tylu chorych na władzę ludzi naraz Bili znów coś napisał „Popatrz, jak VD umie się sprzedać" Zwróciła na to uwagę Odpowiedzi generała na pytania szanownych kongresmanów wskazywały, że uważa się za kogoś znacznie lepszego od nich Ten to aż rwie się do władzy, pomyślała Mazie - Pozwólcie państwo, że powiem wprost - mówił Von Drexler - żeby w pełni rozwinąć i skutecznie wprowadzać w życie nasząpolitykę w południowych Chinach, wszystkie, powtarzam wszystkie siły i cały sprzęt z USA musi podlegać kontroli Misji Doradczo-Wojskowej „Czytaj jego kontroli-napisał Carroll - VD chce rządzić wszystkim" Mazie zastanawiała się, czy generał dostanie to, czego chce - Na przykład - ciągnął Von Drexler - samoloty wczesnego ostrzegania i telekomunikacyjne, wysłane do Hongkongu do pomocy Brytyjczykom, powinny znajdować się pod moim dowództwem - Wśród członków komisji rozległ się pomruk - Pozwolę sobie zwrócić uwagę na jeszcze jeden potencjalny problem -mówił generał - Skład formowanej właśnie Amerykańskiej Grupy Ochotniczej nie wystarczy do wypełnienia postawionej jej misji Moja prośba o wzajemnie uzupełniające się siły, złożone z F-15, które zagwarantowałyby nam przewagę powietrzną, niewykrywanych przez radar F-117 jako samolotów myśliwsko-bombowych, oraz bombowców B-1, została odrzucona Zamiast tego proponuje się wysłanie skrzydła przestarzałych A-10 Panie i panowie, oto pewna recepta na porażkę! Carroll .,VD chce dostać supernowoczesną potęgę lotniczą Wtedy dopiero będzie mógł pokazać, co potrafi" I trudniej będzie wycofać taką formację bez utraty twarzy, jeśli coś się nie powiedzie, pomyślała Kamigami - Ponieważ dowódcą tychże A-10 został mianowany wnuk byłego prezydenta USA, nasuwa się jeden wniosek - przemawiał Von Drexler - Oto na podjęciu decyzji o wysłaniu A-10 zaważyły względy polityczne Mimo to jestem zdania, że Amerykańska Grupa Ochotnicza musi pozostawać pod moim dowództwem, jako szefa Misji Doradczo-Wojskowej - Zakończywszy tyradę, generał skrzyżował ręce na piersiach i czekał 144 „VD boi się, że P czyha na jego stanowisko" - skomentował ostatnie słowa Von Drexlera William Wśród członków komisji tymczasem zawrzało, postanowili zadać teraz serię pytań Carrollowi Bili nachylił się więc ku nim i zabrał się do usprawiedliwiania polityki gabinetu, opartej na ochronie amerykańskich interesów w tamtym rejonie świata Kiedy skończył, zwrócił się do Mazie z prośbą o krótkie zapoznanie komisji z bieżącą sytuacją Kamigami intensywnie się zastanawiała, przekładając leżące przed nią papiery - Chiny znajdują się na rozstajnych drogach - zaczęła w końcu - W zależności od tego, jak zostanie rozwiązany obecny kryzys, Chiny mogą stać się spokojnym sąsiadem krajów wschodniej Azji, lub też olbrzymim zagrożeniem dla ich pokojowej egzystencji U źródeł obecnej trudnej sytuacji tkwi postać generała Kang Xuna Jeśli Kang zdoła skonsolidować swoją władzę w południowych Chinach, będzie na tyle potężny, że wkrótce obejmie rządy i w Pekinie Wtedy, jeśli oprzeć się na tym, co robił i robi do tej pory, stanie się kimś w rodzaju chińskiego Saddama Husseina i prawdopodobnie zdestabilizuje całą wschodnią Azję Mazie zajrzała z poważną miną w rozkład lotów, chcąc zrobić wrażenie, że opiera swoje słowa na nie podlegających dyskusji materiałach Kongresmani byli pełni respektu - Pekin nakłania Kanga do tego, żeby zwalczał powstańców Zou Ronga -kontynuowała - w nadziei, że strony konfliktu wyniszczą się nawzajem Aby Kang nie urósł zbytnio w siłę, Pekin celowo ogranicza przepływ żołnierzy i broni do południowych Chin, co ma bezpośredni wpływ na tempo rozwoju walk Kang atakuje bowiem dopiero wtedy, kiedy zapewni sobie odpowiednie zaplecze Kiedy jego jednostkom kończy się paliwo albo amunicja, wyłącza się z walk i obie strony wykorzystują czas na umacnianie się Przez kilka minut członkowie komisji zadawali jeszcze pytania, ale raczej pro forma Wreszcie przewodniczący postukał drewnianym młotkiem w stół, zamykając posiedzenie - Czemu to wszystko miało służyć!? — zapytała Mazie -No, jak to? Właśnie przekonałaś Kongres, że w naszym najlepszym interesie leży pomaganie Zou Rongowi - Carroll parsknął śmiechem, widząc zakłopotanie malujące się na twarzy dziewczyny - Musisz nauczyć się czytać pomiędzy wierszami Za parę dni prezydent odbędzie przyjacielską pogawędkę z przewodniczącym komisji Wymienią w zaufaniu kilka uwag na temat podzielenia nieprzyjaciela i zwyciężenia go Potem prezydent podpisze rozkaz wykonawczy w sprawie utworzenia AGO Kamigami ruszyła do wyj ścia i niechcący wpadła prosto na Von Drexlera Ten popatrzył na nią z wściekłością, po czym wymamrotał przeprosiny Zanim wyszła, jeden z sekretarzy podał jej wiadomość od przewodniczącego komisji chciał spotkać się z Mazie w swoim biurze Kamigami przekazała karteczkę Carrollowi - Od razu ci mówiłem, że zrobiłaś na senatorach wrażenie - stwierdził William -I jak się czujesz, mając wpływ na światową politykę? Mazie nie była pewna, co odpowiedzieć Czuła się nieźle, chociaż jednocześnie przerażało ją to 145 Czwartek, 30 maja Niedaleko Pingnanu, Chiny Victor Kamigami chodził po swoim tymczasowym stanowisku dowodzenia jak lew po klatce Patrz na to z lotu ptaka, powtarzał sobie, skup się na całości Przyjrzał się mapie, którą nieustannie aktualizował jego oficer operacyjny Pierwszy pułk prowadził działania zaczepne wokół Pingnanu Odcinał i niszczył mniejsze placówki LAW, dziesiątkował patrole, które zapuszczały się dalej w celach rozpoznania czy rabunku Kamigami miał nadzieję, że w ten sposób LAW w Pin-gnan skończą się prędzej czy później zapasy żywności i będzie musiała opuścić miasto i wycofać się do Wuzhou, zwracając powolną, choć nieubłaganą dotąd ofensywę w górę Rzeki Perłowej, ku sercu ziemi opanowanej przez Zou Ronga Wyobraź sobie, co myśli teraz Kang Xun, nakazywał sobie Victor Chiński generał prowadzi prawdziwie przemyślną taktykę Kamigami przypomniał sobie tęgiego oficera w okularach, którego widział w Kantonie, i grozę, która wiała od niego niczym od Czarnobyla Victor nie bardzo umiał zgłębić mechanizmy, dla których Kang budził lęk, jednak sprawny, wojskowy umysł Kamigami ego powinien rozpracować jego strategię Kang Xun zamienił Wuzhou w wielką bazę zaopatrzeniową Potem wykonał gwałtowny skok w górę Rzeki Perłowej, stanowiącej główną linię komunikacyjną, i ustanowił wysuniętą bazę dla operacji zaczepnych - Pingnan Dostarczał Pingnanowi zapasy z Wuzhou, LAW umacniało kontrolę nad rozciągającą się pomiędzy tymi miastami przestrzenią Kiedy już obszary wokół Pingnanu zostaną dokładnie spacyfikowane, Kang wykona następny skok Kamigami musiał zwalczyć w sobie pragnienie dołączenia do jednej ze swych kompanii Zamiast tego siedział w nędznej ruderze, którą z radością odstąpiła mu na tymczasową placówkę zamieszkująca w niej rodzina Victorowi spodobał się nieduży, dobrze zorganizowany przez Tnrilera sztab Dowodzenie przebiegało teraz znacznie sprawniej, coraz mniej kłopotów było także z logistyką Niepokoiło Kamigamiego jedynie to, że zasilający ostatnio masowo szeregi Gwardii Nowych Chin wyszkoleni oficerowie i podoficerowie pochodzili z Ludowej Armii Wyzwolenia Zou zlekceważył jednak jego obiekcje machnięciem ręki Skup się, beształ sam siebie Victor Twoim celem jest teraz pozbawienie oddziałów LAW w Pingnan żywności Oficerowie z jego sztabu, przez cały czas rozmawiający ze sobą, nagle ucichli W tej ciszy rozległ się czyjś szept -Panna Li' Odwrócił się i zobaczył Jm Chu Patrzyła na niego Nie był pewien, co zrobić - wziąć ją w ramiona czy tez skrzyczeć za to, że zniknęła W końcu skinął tylko głową W głębi ducha był jednak bardzo szczęśliwy Dziewczyna uśmiechnęła się niewyraźnie i usiadła w kącie Czas rozmów i przemyśleń skończył się nagle - w pobliżu spadł moździerzowy pocisk i rozległa się seria z cekaemu Kazał więc Jm Chu i sztabowi schować 146 się w obłożonym workami piasku bunkrze, a sam złapał karabin, zebrał pięciu wystraszonych wartowników i poprowadził ich do walki Wkrótce oczyścili teren, zabijając intruzów Chciał już ruszyć ku wystrzelanej załodze moździerza, ale zamiast tego mianował sierżantem szeregowca, który przed chwilą dzielnie się spisał, i kazał mu pokierować przeszukaniem Chcę mieć ich broń - oznajmił Świeżo upieczony sierżant skinął głową Kamigami wrócił na stanowisko dowodzenia Ucieszył się, że sztab też już jest z powrotem i pracuje, przywrócili nawet łączność Oficer zajmujący się wywiadem miał nowe wiadomości - Panie generale - odezwał się podniecony - otrzymaliśmy aż trzy meldunki, że z Pingnanu wyjechał uzbrojony konwój i podąża drogą w stronę Wuzhou -Pokazał to na mapie - Sądzimy, że to dowódca dywizji wraz ze swoim sztabem! Kamigami zastanowił się Czyżby jego taktyka już okazała się skuteczna? Ale dlaczego w tym samym czasie wysłano drużynę, która zaatakowała jego placówkę? Czy miało to odwrócić jego uwagę? Może nadarzała się właśnie okazja, żeby pozbawić okupującąPingnan dywizję dowództwa i łączności? Trzeba to sprawdzić - Rozkaz kompanii Małpa przepuście konwój, a potem odciąć mu drogę -polecił spokojnym głosem oficerowi operacyjnemu Pokazał na mapie punkt leżący dalej od szosy - Niech kompania Tygrys wysunie się naprzód, o, na to miejsce, i zaatakuje konwój - Jeśli drogą podążał dowódca dywizji LAW, powinien zostać odcięty i zlikwidowany Rozbrzmiały wydawane przez radio komendy Teraz pozostawało czekać To najtrudniejsza dla każdego dowódcy część pracy Gdybym zajął się przeszukiwaniem obsługi moździerza, mógłbym stracić niepowtarzalną okazję, pomyślał Victor Odsunął jednak od siebie tę myśl Po pewnym czasie kompania Tygrys zameldowała po prostu - Konwój zniszczony Kamigami rozkazał więc kompanii Małpa wkroczyć do Pingnanu Niemal natychmiast radiotelegrafista kompana poinformował, że żołnierze LAW poddają się całymi oddziałami Victora opanowało uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył - radość dowódcy, który już wie, że bitwa została wygrana, że pokonał nieprzyjaciela Poczuł się jak zwycięski lew Podobało mu się to Nagle zameldowano, że trzy kompanie, które pozostawił w rezerwie, także wkraczają do miasta - Cholera - zaklął - Co się tam dzieje? - Może sam powinieneś pojechać i zobaczyć? - odezwała się Jm Chu Wkrótce na głównej ulicy Pingnan można było zaobserwować niecodzienną scenkę Olbrzymi mężczyzna o japońskich rysach kroczył w towarzystwie niedużej, młodej Chinki, a za nimi podążał rosnący tłum żołnierzy Ludowej Armii Wyzwolenia, błagających, żeby pozwolono im się poddać Przy jednym z głównych skrzyżowań Victor zatrzymał się i ściągnął groźnie brwi Zobaczył, że żołnierze w mundurach jego armii plądrują sklepy Pierwszy Pułk wymykał się spod kontroli Doleciał go głos Jm Chu - To tylko kilku z nich Prawie wszyscy zachowują się jak należy 147 Dziwna procesja stała bez ruchu, a Kamigami ruszył w stronę pobliskiego sklepu, skąd dobiegał rozpaczliwy krzyk kobiety. Zobaczył, że jeden z jego żołnierzy gwałci młodziutką dziewczynę. Szarpnął go za włosy i wyciągnął na ulicę. Z wściekłością cisnął nim pod ścianę i zażądał: -Nóż!... Jeden z żołnierzy podał mu bagnet. Jin Chu podbiegła, łapiąc Victora za rękę trzymającą śmiercionośne ostrze. Gdy tak stał, pełen gniewu, dotykjej dłoni zdawał się go parzyć. - Nie zabijaj go! - odezwała się Jin Chu błagalnie. - To dziewięciu musi wymierzyć karę, a nie ty. Pamiętasz, co zrobiłeś w sklepie w Hongkongu? Niech ten człowiek będzie ostrzeżeniem dla innych. Kamigami gapił się na nią. W końcu chwycił gwałciciela za kołnierz i podniósł do góry. Oparł go o mur i szczeknął krótką komendę. Żołnierz zawahał się, ale na powtórkę komendy podniósł prawą rękę i oparł dłonią o ścianę. ictor uderzył bagnetem przygważdżając nadgarstek gwałciciela do muru. Puścił go, a tamten zaczął wrzeszczeć z bólu, wisząc na bagnecie. Kamigami odwrócił się do oficera operacyjnego i rozkazał: - Niech cały pułk zbierze się tutaj. Natychmiast! Sporadyczne rabunki wreszcie ustały; dziewięciu kapitanów odzyskało powoli kontrolę nad oddziałami i ustawiło swoich ludzi naprzeciw przykutego do ściany gwałciciela. Jego przeraźliwe wrzaski świdrowały w uszach. Pułk uformował się równo i dowódcy zameldowali poszczególne kompanie. Kamigami kazał kapitanom wystąpić naprzód i stanąć w szeregu. - Zastałem tego żołnierza gwałcącego młodą dziewczynę! - oznajmił donośnie. - To jeden z naszych. Przyniósł wstyd duchowi dziewięciu! Zdecydujcie, jaką ma ponieść karę. - Kapitanowie zaczęli się naradzać. Po chwili wystąpił naprzód dowódca kompanii Szczur i oznajmił: - To jeden z moich żołnierzy. Postanowiliśmy, że powinien umrzeć w miejscu, w którym wisi. - Zostańcie razem z żołnierzami aż do zakończenia egzekucji! - warknął Kamigami. - Taki mamy zamiar - odpowiedział kapitan. Victor odwrócił się i odszedł w od nowa padającym deszczu. Odeszła też Jin Chu. Za ich plecami pozostał skazany na śmierć żołnierz, który popełnił zbrodnię, i stojące na baczność szeregi pierwszego pułku wraz z dowódcami. Zakłopotani nieprzyjacielscy jeńcy przestępowali z nogi na nogę, kiedy formowano pluton egzekucyjny. Sobota, 1 czerwca Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri Ashton, zwana Smarkulą, weszła do baru w klubie oficerskim. Pociągnęła za sobą, jak zwykle, wiele męskich spojrzeń. Usiadła na jednym ze stołków. Nie opodal sączył piwo Robal. 148 - Nieźle wypełnia swoje dżinsy - mruknął. - Szkoda tylko, że nie potrafi latać - dorzucił jakiś inny. Stuart nie odpowiedział. Leciał już z Ashton i wiedział, co ta dziewczyna potrafi. Pozwolił jednak, żeby jego milczenie uwiarygodniło usłyszane kłamstwo. Tymczasem w drzwiach pojawiła się olbrzymia postać w lotniczym kombinezonie, ledwie mieszcząc się w futrynie. Atletycznie zbudowany mężczyzna przystanął na chwilę, rozglądając się po barze, a potem ruszył powoli przez tłum, uważając, żeby nikogo nie potrącić. - Temu to chyba robili kombinezon w fabryce namiotów - zauważył Robal. Piloci przyglądali się, jak potężny przybysz siada obok Ashton. - Cześć. Nazywam się Penko, ale mówią na mnie Łoś - oznajmił. Ashton zadarła głowę, przyglądając się olbrzymowi. - Ashton. Smarkula - odpowiedziała, wyciągając rękę, która zniknęła w łapsku Łosia. Ashton zerknęła na identyfikator Penko i zobaczyła, że nie jest pilotem, tylko obsługuje urządzenia pokładowe. Spojrzała na naszywkę rękawa. - Jesteś z AWACS-ów? - spytała. Kapitan pokiwał głową. - Z Pięćset Pięćdziesiątego Drugiego, z bazy Tinker. - Dodał jeszcze parę informacji o sobie i powiedział, że Leonard poprosił ich skrzydło o przysłanie kogoś, kto opowie o roli AWACS-ów w operacji chińskiej. Ashton zauważyła, że miło jej się rozmawia z tym człowiekiem. Może dlatego, że słuchał więcej niż mówił, a mówił w sposób budzący zaufanie; no i przede wszystkim nie robił z siebie wielkiego podrywacza, który właśnie przyszedł po następną ofiarę. - Może przejdziemy do kasyna na obiad? - zaproponował Penko. - Dobra - zgodziła się Ashton. Robal przyglądał się, jak nowa para opuszcza bar. Zamówił jeszcze jedno piwo. Ashton go pociągała, ale jednocześnie, w pijackim otępieniu, wściekał się, że ta dziewczyna postawiła wyzwanie męskiemu światu myśliwskich pilotów. Jednocześnie podniecało go to seksualnie. Kiedy Łoś i Smarkula wrócili z obiadu, Stuart jeszcze pił. - Cholera!... - zaklął i wstał od stolika, rozlewając piwo sąsiada. Podniósł swoje i ruszył do baru. Czuł, że musi rozładować jakoś swoje napięcie. - Hej! -odezwał się do Łosia - Widzę, że poznałeś naszego najgroźniejszego żołnierza! -Zdawało mu się, że to zabawny początek pogawędki; zapomniał jednak zaraz, o co mu właściwie chodziło. Ashton odebrała to jako seksistowską uwagę pijaka. Słyszała już podobne rzeczy i potrafiła poradzić sobie sama. - Odpieprz się, Robal! - odparła krótko. - Och, och! Czyżby to te trudne dni miesiąca?... - wybełkotał półprzytomny Stuart. - Przyjacielu! - Ashton nie dawała się wyprowadzić z równowagi. - Co cię gryzie, do cholery? Robal kiwnął się do tyłu, usiłując pokazać, jak to się przestraszył. Był jednak zbyt pijany, żeby zdobyć się na sensowną odpowiedź. Bąknął tylko: 149 - Ee, ale tekst1 - zachybotał się i poszedł w stronę toalety Penko wstał i ruszył za nim - Hej, nie wtrącaj się' - rzuciła Ashton - Radzę sobie sama! - Rozumiem - odpowiedział Łoś - Ale muszę iść do kibla Postanowił rozmówić się z zadziornym pijakiem Odczekał, aż Stuart wyjdzie z kabiny, złapał go za ramię i obrócił Patrząc mu w twarz i ściskając lewy biceps Robala, Penko spytał - Czy tobie się aby na mózg nie rzuciło!? - Nie znosił pijaków i uważał, że dobrze czasem udzielić im małej lekcji Robal poczuł, że stopy odrywają mu się od podłogi i po chwili znalazł się twarzą w twarz z napastnikiem - Zrób to jeszcze raz, a zawiążę cię na supełek, wsadzę do kibla i spuszczę wodę' - usłyszał O Robalu można było powiedzieć wiele rzeczy, ale z pewnością nie to, że jest tchórzem Uderzył Łosia w pierś, ale olbrzym nawet nie drgnął Stuart zebrał siły i walnął go pięścią w twarz, tak mocno, jak mógł Rozbolała go tylko ręka - O cholera' -jęknął, rozumiejąc, że za chwilę zostanie zmiażdżony Zamachnął się jeszcze raz, nie poddając się Zanim jego pięść dotarła do twarzy Łosia, za nadgarstek złapał go ktoś trzeci Był to John Leonard - Przestań' - rozkazał - Łosiu, zabierz tego pijanego głupka do dywizjonu, dobrze ? Właśnie dostaliśmy rozkaz mobilizacji - Niech to licho' - sapnął Robal, wdzięczny za ocalenie skóry Waters opróżniła wreszcie pojemnik z dokumentami i rzuciła Mattowi - To już wszystko, przynajmniej na razie - Odwróciła się na pięcie i wypadła z pokoju Pontowski spojrzał na listę zadań dla dowódcy, wydrukowaną jako jeden z aneksów do pachnącego jeszcze świeżością planu CZARNE SKRZYDŁA Po raz kolejny przebiegł wzrokiem wykaz rzeczy, których musiał dokonać w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin Dzięki planowi Leonarda mobilizacja przebiegała sprawnie, obecnie wyprzedzali harmonogram o dwanaście godzin Leonard posłużył się tajnym planem operacyjnym mobilizacji kontyngentu pokojowego ONZ, „pożyczonym" przez Psy Śmietnikowe od marines Nikt nie pytał ich, jak dokładnie przebiegła transakcja Ostatnim punktem na liście było troszcz się o sprawy osobiste podkomendnych - Dobra rada - mruknął sam do siebie Wyszedł z gabinetu W sekretariacie zobaczył Sarę z Leonardem Matt chciał jej powiedzieć, dokąd idzie, ale zawahał się nie wiedzieć czemu i wyszedł bez słowa Tych dwoje oficerów rozmawiało cicho, stojąc blisko siebie, choć nie dotykając się Sara popatrzyła na Johna, podniosła rękę, niepewnie dotknęła jego policzka i w końcu odwróciła wzrok Miała łzy w oczach Leonard szybko opuścił biuro Sara patrzyła za nim, czując ucisk w sercu Wróciły dawno wygasłe wspomnienia Wiele lat temu, kiedy była w siódmym miesiącu ciąży, mąż oznajmił jej, 150 że wylatuje wraz z całym skrzydłem i zabiera pilotów na wojnę Co wtedy czuła? Pamiętała ten moment tak dobrze Co powiedziała? Wiedziała teraz tylko że bardzo nie chciała, żeby mąż zobaczył jej łzy A teraz płakała znowu To dlatego, że wiedziała, że część z tych ludzi już nie wróci Zginie Będę w swojej kwaterze - Głos Pontowskiego obudził jąz zadumy -Jeśli zdarzy się coś ważnego, dzwoń - Podpułkownik poszedł Po co to wszystko? - pomyślała znowu - Coś ważnego' - powtórzyła z ironią w głosie znad swojego biurka Lori Williams Toniemy w papierach, przysyłająje chyba ze wszystkich, nawet najmniejszych działów Pentagonu naraz! Ile można?! Waters usiadła przy biurku Była już spokojna - Tyle, żeby wreszcie zacząć bezpośrednie przygotowania do wylotu - odpowiedziała młodszej koleżance - Wtedy dla biurokratów przestaniemy istnieć - My? Co ty opowiadasz, biała kobieto? Ty i ja zostaniemy tutaj na posterunku! Sara zaczęła nagle bardzo uważnie przyglądać się swoim paznokciom - Lecę z nimi - powiedziała - Zwariowała pani? - krzyknęła Lori - A co ja mam tu niby robić, kiedy te biurokratyczne dupki zaczną mieć do mnie pretensje, że nie stanęłam na głowie, chociaż mi kazali? - Zawsze zwalaj winę na kogoś, kto właśnie wyszedł - poradziła Waters Lori uspokoiła się Dawno już zdecydowała, że pani kapitan powinna przestać wreszcie być wdową - Wie pani co? - powiedziała - Pani go lubi No więc niech pani leci i sobie go weźmie! -Ee, wszystkich ich lubię-usiłowała się bronić Sara -A poza tym, jestem od niego starsza - No to co? - spytała Lori - Młody pani nie zaszkodzi! Kiedy Pontowski wrócił do domu, zastał Shoshanę w kuchni razem z żonami trzech innych pilotów - Organizujemy się właśnie na czas waszej nieobecności - wyjaśniła pospiesznie Shoshana, wypychając go do holu Mały Matt wyszedł ze swojego pokoju Stanął w drzwiach kuchni ze smutną buzią Podpułkownik wziął synka na ręce i powiedział - Wiesz, że muszę polecieć daleko Nie będzie mnie jakiś czas, ale potem wrócę Dasz sobie radę, synu? Chłopczyk pokiwał głową, a w oczach miał dojrzałą powagę Zarzucił ojcu ramiona na szyję i ścisnął mocno - Będę grzeczny, tatusiu - obiecał Shoshana podeszła do nich, była spokojna - Damy sobie radę, nie martw się - powiedziała Podniosła twarz ku mężowi i pocałowali się Mały Matt wyrwał się energicznie z ramion ojca, ciesząc się, że jego świat pozostał na swoim miejscu 151 - Martwię się, że zostawiam was tu samych... - odezwał się Matt. Shoshana ruszyła w stronę lodówki i zabrała się za przygotowywanie obiadu. - Zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do cioci Lilian - powiedziała -żeby przyjechała i z nami pobyła. - Pontowski poznał ciotkę Shoshany w Izraelu. Była sympatyczną, starszą kobietą. - Od czasu śmierci Dorona jest bardzo samotna. - Mąż Lilian, Doron, zginął, zabity nożem przez młodego Palestyńczyka podczas jednego z wybuchów przemocy, jakie zdarzają się co jakiś czas w Izraelu. Nagle zadzwonił telefon. Matt podniósł słuchawkę już przy drugim sygnale. - Pontowski, słucham - odezwał się. Przez parę chwil nic nie mówił, w końcu odpowiedział komuś: - Zaraz będę - i rozłączył się. - Dzwoniła Waters - wyjaśnił. - Zaczęło się. Jest taka kongreswoman, Ann Nevers. Zwołała konferencję prasową i skrytykowała na niej ostro politykę administracji wobec Chin. Nazwała ją „China gate". Żąda drobiazgowego śledztwa Kongresu, i tak dalej. Rozkazano nam więc wylecieć czym prędzej do Chin, żebyśmy już tam byli, na wypadek gdyby Kongres zmienił zdanie. Prezydent zamierza postawić na swoim. Shoshana, nie tracąc głowy, ruszyła do sypialni i pomogła mężowi się spakować. W końcu był gotowy. - Odwiozę cię na lotnisko - powiedziała. Zabrała Małego Matta i pojechali. Zatrzymali się przed głównym budynkiem jednostki. Shoshana popatrzyła na męża. Mieli sobie tyle do powiedzenia, ale co można powiedzieć w takiej chwili? Patrzyli tylko na siebie. - Potraficie być tacy dzielni! - odezwał się w końcu Matt, uściskawszy synka. - W Izraelu uczysz się tego już od dziecka - odpowiedziała Shoshana. - Ale to nie jest żadna odwaga. Po prostu każdy musi robić to, co do niego należy. -Głos jej nie drżał. - Dzielne były kobiety w Sparcie, kiedy mówiły żegnając swoich mężów, żeby wrócili z tarczą albo na tarczy... Ale ja za bardzo cię kocham, więc mówię tylko: po prostu wróć. Dotknęli się lekko ustami, a potem Shoshana objęła go za szyję i przytuliła się mocno. - Kocham cię - powiedział Matt. - Wrócę. Teraz Shoshana uśmiechnęła się, przypominając sobie inną wojnę-jej wojnę, kiedy złożył jej tę samą obietnicę. - Wiem - szepnęła. I już go nie było. CZĘŚĆ DRUGA Fragment Dziennego Raportu Prezydenckiego Poniedziałek, 3 czerwca W POŁUDNIOWYCH CHINACH ZAKOŃCZONO KONSOLIDACJĘ OKRĘGÓW WOJSKOWYCH Ostatnim elementem połączenia dotychczasowych trzech okręgów wojskowych w południowej części Chin i oddania ich pod niepodzielne dowództwo generała KangKuna będzie relokacja dwóch dywizji stacjonujących w mieście Wuzhou do mniejszych miast w głębi kraju. Ruch ten ma na celu podkreślenie obecności rządu centralnego w prowincji Guangxi, osłabienie aktywności rebeliantów oraz skuteczniejszą walkę z przeciwnikami Pekinu. Rozdział dziewiąty Czwartek, 4 czerwca Nad Hongkongiem Steward przeszedł na czoło przedziału pierwszej klasy i zerknął na śpiącego Hazeltona. - Panno Kamigami - powiedział - kapitan pyta, czy pan Hazelton nie chciałby usiąść podczas podejścia do lądowania na fotelu przystosowanym do awaryjnego opuszczenia samolotu w kabinie pilotów. Za chwilę lądujemy na Hongkong International... - Myślałam, że będziemy lądować na nowym lotnisku, na wyspie Lantau -zdziwiła się Mazie. Młody, przystojny steward uśmiechnął się do niej i odparł: - Mieliśmy na nim lądować, proszę pani. Jednak kiedy nasz kapitan przekazał wieży wiadomość, że mamy na pokładzie specjalnego wysłannika prezydenta Stanów Zjednoczonych, skierowali nas na stare lotnisko. Pytają, czy macie państwo jakieś specjalne życzenia. Mazie uśmiechnęła się w odpowiedzi, odpinając pas, który ją uwierał. Spojrzała z udawaną troską na śpiącego Hazeltona, jak przystało na asystentkę ważnej osobistości, i odparła: - Nie, nie sądzę... - A może w takim razie pani chciałaby obejrzeć lądowanie z kabiny? - zaproponował steward. Kamigami nie miałajeszcze nigdy podobnej okazji, ruszyła więc za nim. Cały lot był dla niej niezwykłym i wspaniałym przeżyciem. Po raz pierwszy w życiu podróżowała pierwszą klasą, a w dodatku załoga rozpieszczała ją niczym jakiegoś dygnitarza. Bo jestem teraz dygnitarzem, pomyślała sobie z ironią. I co w nas takiego specjalnego? Podobał jej sięjednak komfort związany z jej nowym statusem. Dodatkowy pilot, podróżujący w kabinie jako pasażer, ustąpił jej miejsca na fotelu przystosowanym do katapultowania i stanął obok, komentując sytuację. Polecono im krążyć jakiś czas nad wyspą Lantau, a w tej chwili udzielano właśnie zezwolenia na lądowanie na Hongkong International poza wszelką 155 kolejnością. Znudzonemu pilotowi podobało się, że może zająć się ważną osobą. Tymczasem światła Hongkongu i Kowloonu iskrzyły się w dole w bajecznej panoramie. Zeszli w dół, prawie ocierając się o wysokie budynki mieszkalne. Mazie była podekscytowana. Wyszedł im na spotkanie młody, trochę przestraszony swoją rolą człowiek. Przeprowadził ich przez stanowisko odprawy celnej, tłumacząc Hazeltonowi, że most powietrzny do miasta przeciążył oba lotniska do ostatnich granic. Przepraszał jednocześnie nieustannie za to, że nie ma wysłannika władz, z którym mieli się spotkać; czekał on jednak na lotnisku na wyspie Lantau. Wentworth spytał wobec tego wyniosłym tonem, czy nie znalazłby się jakiś samochód, który odwiózłby ich do hotelu, w którym mają się zatrzymać. Mazie chciała odwołać to żądanie, ale zreflektowała się. Młody człowiek zawahał się. On także wolał, żeby przybysze zaczekali na uzbrojonego ochroniarza, który być może miał im coś ważnego do przekazania; zamówił jednak limuzynę i polecił kierowcy jechać do „Peninsuła Hotel" w dzielnicy Tsim Sha Tsui. Nie miał ochoty stracić pracy za sprzeciwianie się ważnemu dygnitarzowi. Ruch na ulicach nie był duży w związku z trudnościami z zaopatrzeniem kolonii w paliwo. Nie ujechali nawet kilometra, kiedy nagle zatrzymał ich gęsty tłum, blokujący skrzyżowanie. Spoglądali na to z niepokojem, a tymczasem banda wyrostków zaczęła kołysać limuzyną i walić pięściami w blachę. Kierowca tak się wystraszył, że wyskoczył z samochodu i zniknął gdzieś w tłumie. Tylne drzwi po obu stronach samochodu otwarły się. - O Boże! Co się dzieje?! - krzyknął Hazelton. Był zszokowany tym jak szybko zwykła jazda zamieniła się w koszmar na wzór tych oglądanych w telewizji. Tymczasem do środka zajrzał krzepki chłopak o surowej twarzy, z czerwoną bandaną wokół głowy, i wyszarpnął go z samochodu. Mazie skuliła się w przerażeniu, ale po chwili zorientowała się, że napastnicy ignorują ją, skupiając złość na Hazeltonie. Sięgnęła szybko do torebki, wyciągnęła notes, wyskoczyła z limuzyny i zaczęła wrzeszczeć po kantońsku ile sił w płucach, wymachując notesem, jak gdyby był to jakiś ważny dokument. Najstarszy z chłopaków warknął na pozostałych, żeby puścili Wentwortha, i zbliżył się do samochodu. - Szwajcar? - zdołał wymówić jedno słowo po angielsku przywódca gangu. - Mów po francusku - szepnęła Mazie w ucho Hazeltona. - Powiedziałam im, że jesteś Szwajcarem, przedstawicielem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. - Wentworth bąknął więc kilka słów łamaną francuszczyzną. Smarkacze wymienili między sobą parę cichych zdań i zniknęli. - Wsiadaj - rzuciła Mazie rozkazującym tonem. Sama zajęła miejsce kierowcy i przekręciła kluczyk w stacyjce. - Ja poprowadzę - zaofiarował się Hazelton. - Dygnitarzy się wozi! - rzuciła w odpowiedzi. - Międzynarodowy Czerwony Krzyż? Co za świetny pomysł! - Kapitan brytyjskiej marynarki uniósł brwi, słuchając opowieści Hazeltona. Głupiec, pomyślał. 156 Jego tłumaczka okazała się bystrzejsza od niego. Gdyby nie jej przytomność umysłu, ciało młodego wysłannika prezydenta USA pływałoby już pewnie w brudnych wodach portu Victoria... Kapitan dostał polecenie towarzyszenia Amerykanom w drodze z hotelu na stare lotnisko wojskowe w Shek Kong Camp, które Anglicy otworzyli teraz na nowo, ze względu na ogromną liczbę lądujących w kolonii samolotów. - Przyjechaliśmy - oznajmił - To sektor amerykański. Mały konwój - dwa lekkie, kołowe transportery opancerzone i wciśnięty pomiędzy nie sztabowy samochód osobowo-terenowy, zatrzymały się przed budynkiem, zajmowanym obecnie przez załogi AWACS-a. Wewnątrz czekała na przybyszów major Marissa LaGrange w towarzystwie swojego oficera do spraw wywiadu. Podobnie jak brytyjski kapitan, zwróciła się od razu do Hazeltona. Wyjaśniła mu, na czym polega misja AWACS-a w Hongkongu. Kiedy skończyła, Wentworth, starając sięrobić najbardziej oficjalne wrażenie, powiedział: - Jak pani wie, udzielono nam kompetencji do zlecania różnym agencjom rządowym najrozmaitszych zadań w celu wsparcia amerykańskiej Misji Doradczo-Wojskowej, mającej swoją siedzibę w Nanningu. - LaGrange ukryła irytację, którą wywołało w niej już pierwsze, pompatyczne zdanie Hazeltona. W jej oczach był tylko jeszcze jednym nadętym biurokratą. - Przyjechaliśmy tutaj -ciągnął Wentworth - żeby oficjalnie ustanowić współpracę pomiędzy pani AWACS-em a Amerykańską Grupą Ochotniczą, podległą Misji Doradczo-Wojskowej, aby rozwiązać dla niej kwestię wczesnego ostrzegania. Niecierpliwa LaGrange była już zmęczona Hazeltonem; miała ważniejsze sprawy na głowie niż wysłuchiwanie podobnych bzdur. Ponagliła więc: - Proszę przejść do rzeczy, panie Hazelton. Jakie konkretnie ma pan dla nas polecenia? Wentworth zaczerwienił się i zająknął. Mazie otworzyła teczkę i podała pani major jakiś dokument. - Tutaj jest wszystko napisane - powiedziała. LaGrange przejrzała tekst i zaczęła: - Część z tego możemy zrobić, jednak niektóre rzeczy przekraczają możliwości naszego samolotu. Do tego potrzebny jest E-8. - E-8 to także wersja Boeinga 707, wyposażona w J-STARS, czyli Joint Surveillance Target Attack Radar System - Zintegrowany System Radarowy do Śledzenia i Prowadzenia Ataku na Cele - skonstruowany przez firmę Grumman na potrzeby amerykańskich Sił Powietrznych i armii. Najważniejszym elementem J-STARS jest ultranowoczesny radar, który może zarówno wskazywać ruchome cele - wszystko, co porusza się po ziemi -jak też wyszukiwać nowe obiekty. J-STARS ma zasięg dwustu kilometrów, dzięki czemu można śledzić działania nieprzyjaciela, nie wlatując nad jego terytorium. W idealnych warunkach zasięg tego radaru jest jeszcze większy. Znacznie większy. - E-8 przyleci tu jutro - zapewniła Mazie. 157 Ani Hazelton, ani ten angielski kapitan nie mająpojęcia, czym się zajmują To ta Kamigami jest tu ekspertem, pomyślała LaGrange Typowe Postanowiła lepiej wybadać przybyszów - A co z JTIDS? - zapytała tajemniczo JTIDS - Jomt Tactical Information Distnbution System, czyli Zintegrowany System Przesyłania Informacji Taktycznych - łączy latającego E-8 z polowymi dowódcami, z innymi samolotami i z centrami dowodzenia Pozwala to im na otrzymywanie cennych informacji wywiadowczych w czasie rzeczywistym Mazie pokręciła głową - Nie Dostaniemy tylko jeden samobieżny moduł J-STARS Powinien zostać uruchomiony w Nanimngu, w czterdzieści osiem godzin po wylądowaniu E-8 — Jeden moduł J-STARS oznaczał, że latający E-8 będzie miał połączenie z jednym punktem na ziemi - Lepsze niż nic - podsumowała LaGrange - Przynajmniej jeden dowódca sił lądowych będzie wiedział, co się dzieje Bez JTIDS wszyscy inni będą ślepi - Czy może pani ustanowić połączenie pomiędzy AWACS-em i E-8, żeby przekazywać sobie wzajemnie informacje"? - zapytała Kamigami Major wzruszyła ramionami Obsługi J-STARS miały prawdziwego fioła na punkcie strzeżenia tajemnic swojego systemu Spojrzała w leżący przed sobą dokument i uśmiechnęła się ironicznie - Sami będą się garnąć do współpracy, niech no tylko wpadną w nawiew -oceniła Mazie wyjaśniła, że nie rozumie, co oznacza w tym wypadku słowo „nawiew" -Nawiew - wyjaśniła major -jest wtedy, kiedy samolot musi się szybko wycofać, bo nieprzyjacielskie myśliwce chcągo strącić z nieba Podwija się ogon i nawiewa - A skąd załoga E-8 wie, że zagraża im atak nieprzyjacielskich samolotów'? - Od nas i tylko od nas - wyjaśniła LaGrange - Kiedy do tego dojdą, będą wymieniać z nami informacje, aż się będzie kurzyło - Na tych słowach krótkie spotkanie się zakończyło Angielski kapitan zaprowadził Mazie i Wentwortha z powrotem do samochodu Postanowił przekazać gubernatorowi, że Amerykanie myślą bardzo poważnie o wspieraniu rebeliantów z Naningu, a w dodatku celowo udają głupców Nie miał wątpliwości, że to ta niepozorna kobieta jest prawdziwym wysłannikiem prezydenta Stanów Zjednoczonych Czwartek, 6 czerwca Pingnan, Chiny Nadrzeczny targ w centrum Pingnanu opustoszał ze względu naxiuxi - czyli chiński odpowiednik południowoeuropejskiej sjesty Większość sprzedawców drzemała w swoich straganach Pomagał im w tym jednostajny odgłos deszczu, bębniącego z cicha w wykonane z włókna szklanego dachy budek Tylko cztery spośród handlarek siedziały na ławce i jadły, jednocześnie załatwiając interesy Zobaczyły Jm Chu, kiedy tylko weszła na targ 158 Cztery kobiety zamilkły, a Jm Chu zatrzymała się przy jednym ze straganów i zaczęła przebierać w wiszących tam ubraniach Sprzedawca, rozbudzony, kręcił się za ladą, bojąc się powiedzieć cokolwiek Nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu, kiedy klientka zaczęła targować się o cenę dermowej kurtki, uszytej na zachodnią modłę Była to miejscowa podróbka znanej firmy, zakończyli więc na śmiesznie niskiej cenie Jm Chu zamieniła z nim kilka zdań i poszła dalej - Kwan Zhengowi będzie się teraz dobrze sprzedawać - stwierdziła Su Yei, najstarsza z czterech kobiet, myśląc przy tym, ile kosztowałaby autentyczna kurtka Levisa - Lepiej uważajmy - wtrąciła druga handlarka - Pamiętacie, co zrobiła sprzedawcom ryżu pierwszego dnia, kiedy tu przyszła? - Kobiety przypomniały sobie z niepokojem, jak dziewczyna podała w wątpliwość ho wan każdego, kto będzie żądał zbyt dużo za ryż W ciągu paru minut po całym bazarze rozeszła się plotka, że panna Li wysłała handlarzom ryżu straszliwe ostrzeżenie przed niepomyślnym losem Ceny spadły natychmiast proporcjonalnie do wrażenia, jakie dziewczyna zrobiła swoją przepowiednią Cztery kobiety plotkowały dalej, obserwując Jm Chu Mimo że żadna o tym nie wspominała, wszystkie zastanawiały się, jakby tu wkraść się w łaski młodej kobiety o darzefeng shui Jm Chu przez całą godzinę rozmawiała ze sprzedawcami i rybakami, aż wreszcie dotarła i do czterech przekupek Ze względu na tradycyjny chiński szacunek dla starości, rozmawiała z nimi dłużej Wkrótce xjuxi skończyło się i kobiety powróciły do swoich straganów Jm Chu zamieniła jeszcze kilka zdań na osobności z Su Yei na temat jej średniej córki Po odejściu dziewczyny wszystkim, z którymi porozmawiała, handel szedł przez resztę popołudnia znakomicie Jedynie Su Yei zamknęła stoisko i wróciła do domu wcześniej Victor Kamigami był wykończony psychicznie Wrócił właśnie do hotelu, gdzie Pierwszy Pułk Gwardii Nowych Chin zorganizował swój sztab w Pingnan Odpowiedzialność, jaką niesie ze sobą stanowisko dowódcy, dawała się Victoro-wi we znaki Tak bardzo pragnął po prostu poprowadzić ludzi do boju, zamiast pocić się załatwiając wszystkie trudne sprawy na miejscu Kiedy wszedł do swojego apartamentu, ogarnął go wreszcie spokój Jm Chu czekała na niego i pomogła mu zdjąć przemoczone ubranie Rozpoznał subtelną zmianę w jej ruchach i sposobie mówienia Zamierzała znowu odejść - Kiedy? - zapytał tylko - Bardzo niedługo - Nigdy mi nie mówisz Na twarzy dziewczyny pojawił się niepokój i troska Bynajmniej nie zamierzała odgrywać tajemniczej 159 - Trudno mi to wytłumaczyć - powiedziała. - To jest tak, że nagle zaczynam odczuwać jakiś zew. Narasta tak długo, dopóki na niego nie odpowiem. Victor miał ochotę poprosić ją, żeby nie znikała; wiedział jednak, że Jin Chu i tak go nie posłucha. Była pełna ciepła i pogody, cała mu oddana - ale niekiedy odpowiadała na jakiś wewnętrzny głos, który ją od niego odciągał. - Będę za tobą tęsknił - odezwał się krótko. - Jak zawsze... - Byłam dzisiaj na targu - zmieniła temat Jin Chu. - Rozmawiałam z handlarzami i rybakami. - Znów wyglądała na zakłopotaną. - Mówią, że wielu żołnierzy LAW przemieszcza się z Wuzhou w stronę Majiang, wzdłuż rzeki Li-jiang. Kamigami nie był tym zdziwiony. Lijiang to rzeka, której spokojny nurt przepływa na południe od dużego miasta Guilin, przez Majiang aż do Wuzhou, gdzie łączy się zwodami Rzeki Perłowej. Okupując Majiang, Kang będzie miał nową bazę wypadową do prowadzenia operacji zaczepnych na północy. - LAW chce zdobyć Majiang - oznajmił. - Wykorzystaj ą miasto jako bazę, z której będą posuwać się w górę rzeki, aż do Guilin. Jeżeli uda im się zdobyć i Guilin, będą kontrolować całą północną połowe prowincji. Jin Chu miała dziwną minę. - Droga smoka prowadzi tędy, przez Pingnan, a nie przez Guilin - powiedziała. Kamigami pokręcił głową. - Na razie idą w stronę Guilin - oznajmił. Jin Chu nie odpowiedziała; nalała mu gorącej wody na kąpiel. Kiedy siedział w wannie, rozległo się pukanie do drzwi apartamentu. Po paru minutach w drzwiach łazienki stanęła młoda Chinka. Była starsza i wyższa niż Jin Chu, miała jednak tak piękne, smukłe ciało i gładkie, delikatne rysy, że mogłaby być jej siostrą. - Nazywam się May May - oznajmiła po angielsku. Para z wanny unosiła się wokół niej. Wyglądała w tej mgiełce jak księżniczka z bajki. - Panna Li rozmawiała z moją matką, Su Yei. Zostało ustalone, że... - Zasłoniła usta dłonią i z rozbawieniem patrzyła na osłupiałego Victora. - Mój chingielski? - zażartowała - Nie mówię zbyt dobrze? - Świetnie pani mówi po angielsku - odpowiedział, nie posiadając się ze zdumienia. Opuściła rękę i uśmiechnęła się szeroko. Potem rozebrała się szybko, wsunęła do wanny, umyła Kamigamiemu plecy i zaczęła mydlić mu krocze. Masowała tak długo, aż odpowiedział na jej pieszczoty. - Później zjemy sobie obiad - oznajmiła, chichocząc. - Ale... Jin Chu... - wybąkał Victor. - Panna Li pojechała do Nanningu - odparła Chinka. - Powiedziała, że pan zrozumie. - Poczuła, że mięśnie jego pleców napinają się. - Czy pan się zdenerwował? Proszę się na mnie nie złościć. Musiałam powiedzieć panu to, czego pan nie chce słyszeć. - Nie jestem na ciebie zły, dziewczyno... - mruknął. 160 Piątek, 7 czerwca Nanning, Chiny Płyta lotniska w Nanningu pełna była „Świń", ciężarówek i najrozmaitszych innych pojazdów, skrzyń, kontenerów i namiotów. Olbrzymi transportowiec C-5 Galaxy, który właśnie kołował z pasa, cudem chyba nie zawadził o coś końcówką któregoś z wielkich skrzydeł. W końcu zatrzymał się na właściwym miejscu. Odchylany, niczym przyłbica, dziób podniósł się, ze środka opadła rampa. Generał Mark Von Drexler wbiegł po niej do wnętrza transportowca, znalazł jednego z obsługujących ładownię i zapytał: - Jak szybko zdążycie to wyładować? - Pokazał ciężarówkę z czymś w rodzaju dużego kontenera. Był to naziemny moduł J-STARS. Podoficer wyjaśnił rezolutnie, że ciężarówka zjedzie z samolotu, kiedy tylko zdejmą z niej łańcuchy mocujące. Von Drexler odnalazł majora US Army dowodzącego obsługą modułu i zażądał, aby jak najszybciej uruchomić urządzenie. - Panie generale, zaczniemy normalną pracę, kiedy tylko podłączymy prąd i zamontujemy antenę - odpowiedział oficer. - Jeśli E-8 już jest w powietrzu i może nadawać, to zaraz będziemy wiedzieli wszystko o LAW. Von Drexler, wściekły, że nic nie wskórał, zaczął krążyć po płycie, krzycząc i strasząc żołnierzy. Przeszkadzał tak, aż ciężarówka zjechała z transportowca i podniesiono nietypową antenę, przypominającą wielkiego lizaka. Podczas uruchamiania urządzenia major się spocił, czując skupioną na sobie uwagę generała. Zanim zdołał przeprowadzić konieczne testy, na jednym z ekranów pojawił się obraz - E-8 znajdował się w powietrzu i nadawał. Cywilny specjalista postukał w klawiaturę komputera, nie przejmując się generałem, i wskazał jasną plamę pośrodku ekranu. - To jest miasto Wuzhou - wyjaśnił. - Ta ciemna, kręta linia to Rzeka Perłowa. - Pokazał drugą, podobną linię, tyle że idącą na północny zachód. - A ta linia to rzeka Lijiang. - Interesujące, że cały ruch rzeczny idzie teraz na północny zachód, w górę Lijiang. Dużo tego płynie - oznajmił. - Wskazał teraz jasną kreskę, biegnącą mniej więcej równolegle do rzeki Lijiang. - A tą drogą, w stronę miasteczka Majiang, posuwają się jakieś ciężkie pojazdy. Biorąc pod uwagę ich rozmiary i prędkość, są to prawdopodobnie czołgi. Von Drexler odwrócił się na pięcie i wymaszerował z ciężarówki. - To dopiero patentowany dupek! - mruknął cywil. Major był tego samego zdania, ale się nie odezwał. Von Drexler zignorował Pontowskiego i Hestera, których pułkownik Trim-ler wprowadził do luksusowej sali, gdzie odbywała się narada sztabu Zou Ronga i Misji Doradcze-Wojskowej. - Miło w taki sposób prowadzić wojnę - zażartował Hester. Generał usłyszał niestety tę uwagę i obrzucił przybyszów groźnym spojrzeniem. 161 - Pan generał lubi kierować wszystkim poinformował Trimler szeptem przybyłych lotników - Znam Von Drexlera od bardzo dawna - mruknął Matt Ponieważ nie należeli do najwyższych rangą oficerów na sali, wszyscy trzej usiedli z tyłu Większa część narady poświęcona była budowie nowego centrum dla Misji Doradczo--Wojskowej, gdzie miała się mieścić w pełni wyposażona placówka dowodzenia - Von Drexler chce mieć własny budynek dowództwa - wyjaśnił pułkownik Trimler - Topimy w tym masę pieniędzy Kiedy narada dobiegała końca, Von Drexler oznajmił - Ostatnie dane wywiadu wskazują, że Kang zbiera się do ataku na miasto Majiang Wykorzystując Majiang jako bazę do dalszych operacji zaczepnych, LAW znajdzie się w dogodnym położeniu, żeby wykonać zmasowane uderzenie, mające na celu opanowanie całej północnej części prowincji Guangxi Zou popatrzył na niego spokojnie i powiedział - Wiarygodne źródło podaje, że Kang zamierza odbić Pingnan Von Drexler zajrzał do notatek, unikając wzroku Ronga Podobno „wiarygodnym źródłem" Zou była Jm Chu - Panie prezydencie - odezwał się w końcu generał - pańskie źródło nie myli się, oczywiście Jednak to kwestia kolejności Pierwszym celem Kanga jest Majiang, potem wykona uderzenie na Guilm - Widać było, że Von Drexler jest zdenerwowany Pontowski zaczął uważnie przysłuchiwać się dyskusji, która wciągnęła wszystkich siedzących wokół stołu Zdania były podzielone Amerykańska część sztabu zgadzała się z Von Drexlerem, a chińska - z Zou Kongiem Narada skończyła się patem, przy zachowaniu pełnej uprzejmości z obu stron Trimler zaprowadził Pontowskiego i Hestera do swojego spartańsko urządzonego biura Kiedy już zamknęły się za nimi drzwi, Pontowski spytał -I co teraz będzie*? Pułkownik zagłębił się w fotelu i odparł -Nic ,Trudno zrozumieć chiński umysł Prawdę mówiąc, ja tego zupełnie nie potrafię Jedną z ich naczelnych zasad prowadzenia wojny jest nie robienie, gdy nasuwająsięjakiekolwiek wątpliwości - Lepiej, żeby jednak coś zrobili - zauważył Hester - nawet jeśli nie będzie to najlepszy ruch - Pontowski uśmiechnął się nieznacznie Major pokazał właśnie typowe dla myśliwskich pilotów podejście do sprawy - Trudno to wszystko idzie -przyznał Trimler - Próbuję wyprowadzić Gwardię Nowych Chin ze stanu chaosu i przekształcić w prawdziwą armię Ale, cholera, chaos to w tym przypadku bardzo łagodne określenie' W tej chwili, w całej Gwardii Nowych Chin jedynie żołnierze Pierwszego Pułku stacjonującego w Pingnan wiedzą, do czego służą karabiny Tyle, że jest to pułk tylko z nazwy, a tak naprawdę, to tylko batalion To najlepsza jednostka Maj langu broni teraz na dobrą sprawę tylko na wpół sformowana i na wpół wyszkolona miejscowa milicja, złożona z chłopów i mieszkańców małych miasteczek, uzbrojonych w bron ręczną - Macie jeszcze nas - zauważył Pontowski Trimler pokiwał głową, myśląc intensywnie 162 - Nasze najbardziej wiarygodne źródła wywiadowcze pokazują, że Kang zaatakuje Majlang, i to bardzo niedługo Może nawet już jutro rano LAW zdobędzie to miasteczko bez większych kłopotów, chyba że - zastanowił się chyba że ich zaskoczymy Jak szybko możecie rozpocząć loty bojowe? Pontowski popatrzył na Hestera, zostawiając odpowiedz jemu - A kiedy by pan chciał? - spytał major Troje pilotów szło za Pontowskim po płycie lotniska Słonce jeszcze nie wzeszło, zaczynało dopiero świtać Wszyscy mieli na sobie lotnicze kombinezony, w rękach trzymali hełmy Niewygodne kamizelki ratunkowe przeszkadzały im, kiedy wchodzili po wąskich schodkach do wnętrza ciężarówki, w której mieścił się moduł J-STARS Za chwilę wsiądą do samolotów Pontowski uparł się, żeby samemu poprowadzić pierwszy lot Amerykańskiej Grupy Ochotniczej Obserwował trójkę pilotów, widząc, jak rośnie ich zdenerwowanie Nie martwił się o Robala, który latał już podczas wojny w Zatoce Perskiej i wiedział, co to walka Pozostałych dwoje nigdy jednak nie uczestniczyło w prawdziwym boju na śmierć i życie Nie było wiadomo, jak się spiszą -bo dla pilota myśliwskiego ostatecznym sprawdzianem jest walka i tylko walka Pontowski wiedział, że cokolwiek stanie się tego dnia, na tych dwojgu pozostawi to ślad do końca życia Piloci skupili się wokół cywilnego technika, siedzącego przy monitorze Pokazał na gęste zgrupowanie celów wokół miasteczka Majiang - Panie pułkowniku, to czas rzeczywisty - wyjaśnił - Widzimy to, co dzieje się w tej chwili - Co za kosmiczne urządzenie! - pochwalił Matt - Piękna rzecz - Stuart i Ashton byli tego samego zdania - Ale Majiang leży dwieście osiemdziesiąt kilometrów stąd zauważył Leonard - To trzydzieści minut lotu Przez ten czas sytuacja może się zmienić To nie tak daleko - uspokoił go Robal - Znajdziemy skurwieli i strzelimy im w tyłki mavenckami Pontowski i Hester zdecydowali, że Stuart będzie tego dnia zastępcą dowódcy klucza, ze względu na swoje doświadczenie bojowe Partnerem Robala został Tango Smarkula starała się ignorować Stuarta i jego wulgarne teksty Skoro wybrali ją do dzisiejszego lotu, to znaczy, że ufają jej umiejętnościom Czuła jednak skurcz w żołądku Technik przyjrzał się bacznie obrazowi na ekranie i powiedział - Panie pułkowniku, widzę ruch Zdaje się, że rozpoczął się atak Na czele jadą czołgi - Lecimy! - zdecydował Pontowski Wyszli szybkim krokiem z ciężarówki i ruszyli do maszyn Matt czuł napływającą do krwi adrenalinę Kolory i dźwięki stały się ostrzejsze, a do ust wrócił smak zjedzonego śniadania Wsadził między zęby gumę do żucia Zerknął na pozostałą trójkę, zastanawiając się, co czują 163 Koło trapu jego samolotu stał Frank Hester razem z szefem obsługi - Roznieś ich w pył, szefie powiedział - Żałuję, że nie lecę z wami Matt wgramolił się do kabiny Dłonie automatycznie przebiegły po pokładowych instrumentach, wykonując rutynowe czynności przedstartowe Naprzeciwko wschodni horyzont poróżowiał, a na pojedyncze chmury padły świetliste smugi czerwieni Popatrzył na trzy pozostałe „Świnie" Przed maszyną Smarkuli ustawił się krępy pilot, zdaje się Bartlett, nazywany Wężem Pokazywał jej uniesiony kciuk Dalej, naprzeciwko samolotu Tanga, stała Sara Waters z szefem mechaników Sara wyraźnie przeżywała nie swój lot Wreszcie jakiś pilot przed A-10 Robala pokazał mu zwycięską pięść Pontowski palcem wskazującym dał Smarkuli znak uruchomienia silników Ta przekazała sygnał dalej Rozległo się wycie zewnętrznego rozrusznika, dostarczającego sprężone powietrze Matt przesunął lekko lewą przepustnicę i sprawdził temperaturę turbiny - Jazda, malutka - mruknął ciepło Zwalczył w sobie pragnienie podniesienia dźwigni przepustnicy trochę bardziej Musi zostać najałowych obrotach, bo inaczej straci całe powietrze z rozrusznika Jeszcze zanim drgnęła wskazówka obrotomierza, pilot wyczuł, że silnik budzi się do życia Po raz pierwszy od lat Matt czuł, że żyje pełnią życia i robi to, co najbardziej kocha Tarcza słońca wznosiła się właśnie ponad horyzont, kiedy cztery A-10 zbliżyły się do Majiangu Matt pragnął zaatakować mając słonce za plecami - Szyk taktyczny - rozkazał Robal i Tango oddzielili się, odlatując kawałek w prawo Podpułkownik automatycznie sprawdził przełączniki uzbrojenia Nacisnął lekko wyłącznik główny, upewniając się, że znajduje się w górnym położeniu Zawsze się tak robi, aby uniknąć nieobliczalnych w skutkach błędów, spowodowanych nadmiarem pokręteł Zerknął jeszcze w projektor HUD wyświetlony na szybie Za pierwszym przelotem zamierzał zrzucić dwie dwustudwudzie-stopięciokilogramowe bomby Mark-82 AIR Widział przed sobą PP, czyli „punkt początkowy" - ostatni punkt, który wskazywał kierunek na cel - Smarkula - odezwał się przez zabezpieczony przed podsłuchem nadajnik Have Quick - kryj mnie, tak jak zostało ustalone - Poleci i wypuści bomby, a w tym czasie Ashton przeleci w poprzek za jego ogonem, gotowa użyć swoich bomb albo działka, jeśli ktoś okaże się na tyle nierozsądny, żeby próbować go zestrzelić Przesunął przepustnice do oporu w górę, przelatując na wysokości stu metrów ponad punktem początkowym Prędkość samolotu względem otaczającego powietrza wynosiła sześćset trzydzieści kilometrów na godzinę Wszystko przebiegało zgodnie z planem - Bosman nad PP - nadał Przelot miał trwać czterdzieści pięć sekund - Potwierdzam - odezwał się Robal RHAW samolotu Matta nie reagował Ten Radar Hommg and Warmng Re-ceiver był bardziej rozbudowanym odpowiednikiem samochodowego antyradaru Amerykanie nadlatywali więc z zaskoczenia Teraz pilot skoncentrował się na projektorze HUD, starając się nie rozglądać po kabinie 164 Tymczasem w słuchawkach odezwał się stłumiony głos Smarkuli - Poszedł mi generator i nie świecą się kontrolki uzbrojenia - Utrata generatora oznaczała najróżniejsze problemy, przede wszystkim jednak, jeśli nie działała bron, maszyna była bezużyteczna Ashton wyłączyła się więc z przelotu, próbując uruchomić na nowo generator Podręcznik nakazywał spróbować jedynie trzy razy, ona jednak uparła się i pstrykała przełącznikami raz po raz Niedobrze' - pomyślał z gniewem Pontowski Zobaczył tymczasem rozciągnięty na drodze szereg czołgów i ciężarówek Wyśmienity cel I nikt do podpułkownika nie strzelał Na razie - Trzymaj się na północ od PP, połączymy się tam z powrotem! - przekazał Ashton Miał jeszcze piętnaście sekund Bez osłaniającego partnera czuł się wystawiony na ataki nieprzyjaciela Jednak, zważywszy, że na ziemi nie widać było żadnej reakcji na jego maszynę, postanowił kontynuować atak Zrobił świecę, a potem obrócił samolot o sto trzydzieści pięć stopni, osiągnął czterysta metrów wysokości i wreszcie zanurkował pod kątem dziesięciu stopni Obraz na celowniku był wprost wymarzony Pilot niemal nie wierzył własnemu szczęściu Przewidywany obszar rażenia bomb, wyświetlany na szybie, pokrywał się równiutko z kolumną czołgów na drodze Lewa dłoń Matta przymknęła przepustnice i przekręciła gałkę wyrzutnika bomb. Postanowił wypuścić po kolei wszystkie dwanaście bomb Mark-82, za jednym przelotem, siejąc spustoszenie wśród nieprzyjacielskiej jednostki pancernej - Jestem nad PP - oznajmił głos Robala Znajdowali się z Leonardem o minutę lotu za dowódcą Punkt wyznaczający środek celownika Matta znalazł się nad pierwszym z czołgów Pontowski wcisnął przycisk wyrzutnika. Poczuł wstrząsy, wywołane stopniowym pozbywaniem się przez samolot dwóch tysięcy siedmiuset kilogramów bomb F-15, najakich kiedyś latał podpułkownik, wyskoczyłby w tym momencie w górę, jednak „Świnie" nigdy nie podskakiwały Matt odleciał znad celu ku północy, aby wrócić do punktu początkowego i dołączyć do Smarkuli - Hej, szefie - odezwał się Stuart - nie zostawiłeś dla nas zbyt wiele do roboty, w mordę jeża! - Strzelają do mnie z ziemi! - rozległ się przerażony krzyk Leonarda - To właśnie twój cel - odpowiedział spokojnie Robal - Ty poprowadzisz, a ja będę cię krył Pontowski widział, jak dwa A-10 manewrują na południe od niego, przygotowując się do ataku Leonard zanurkował, a Stuart wykonał szeroki zakręt, tak żeby znaleźć się za nim po skosie Z ziemi wystrzeliwały tymczasem małe płomyki i chmurki dymu - Ktoś tam na dole ma dzisiaj bardzo zły dzień - oznajmił przez radio Robal -Bo na pewno nie my - Smarkula, podaj pozycję- odezwał się Matt - Jestem nad PP Trzy tysiące sześćset metrów - Co ty robisz tak wysoko? 165 - Próbuję uruchomić ten cholerny generator odpowiedziała dziewczyna Pontowski mruknął coś w odpowiedzi Ciągle próbuje Poza tym jestem w kontakcie radiowym z Feniksem Nie ma zagrożenia - zakomunikowała Feniksem nazwano latającego nad Morzem Południowochinskim AWACS-a Znajdował się w odległości dwustu osiemdziesięciu kilometrów można było złapac z nim kontakt radiowy poprzez Have Quick, jeśli weszło się na większą wysokość Radio Have Quick chroni rozmówców przed podsłuchem oraz przed zagłuszaniem przez nieprzyjaciela, zmieniając szybko częstotliwość nadawania Jego ujemną stroną jest natomiast to, że ma zasięg ograniczony do teoretycznego zasięgu wzroku Coraz lepiej, pomyślał Matt Ashton używa głowy podczas lotu Dzięki AWACS-owi mogła ostrzec kolegów przed ewentualnym zagrożeniem z powietrza - Czy jesteś także w kontakcie z Romeo1? - spytał Matt Imieniem Romeo ochrzczono samolot J-STARS, krążący niedaleko AWACS-a Gdyby porozmawiali z Romeo, mogliby dowiedzieć się o nowych celach na powierzchni ziemi - Nie, AWACS też próbuje i nie może - odparła Smarkula - Zaraz! Oo, włączył mi się generator! Cudownie! W ich pogawędkę wtrącił się Robal - Bosmanie, zdaje się, że pieprzone gnoje mają tam na dole „Autostradę Śmierci" - Ostatniego dnia wojny w Zatoce Perskiej Stuart wykonał pod rząd kilka lotów, atakując okrążonych Irakijczyków, którzy próbowali wydostać się z Kuwejtu główną szosą Amerykanie strzelali wtedy do nich jak do kaczek, nazwano to , Autostradą Śmierci' Tu było podobnie - „Świnie" zatrzymały atak LAW, robiąc masakrę na drodze Pontowski kazał pilotom sprawdzić poziom paliwa Wszystkim, poza Smarkulą, skończyły się dopiero zewnętrzne zbiorniki, podczepiane pod skrzydłami Mieli więc jeszcze mnóstwo paliwa Podpułkownik podjął decyzję - Dopracujmy robotę - powiedział - Smarkula, leć pierwsza, my będziemy cię kryć. Poleć prosto, wypoziomuj i zrzuć bomby nad rejonem celu Wszyscy uwaga używamy tylko działek, rakiety zabieramy do domu - Przeciwczołgowe rakiety mavenck były zbyt cenne, żeby marnować je, kiedy można było posłużyć się działkami Ashton poleciała przodem i wypuściła bomby tam, skąd najwięcej się dymiło - Generator sprawuje się już dobrze - zameldowała Z prądem nigdy nic nie wiadomo, pomyślał Matt Pewnie jakiś szczur przegryza przewody - Potwierdzam Atakuj za mną - powiedział Skierował się ku celowi za Stuartem i Leonardem, którzy rozpoczęli przelot z ostrzeliwaniem Ashton zanurkowała ze swojego wysokiego pułapu niczym drapieżny ptak i zaczęła skręcać, aby znaleźć się w odpowiednim położeniu za dowódcą Matt skoncentrował się na sunącym przez ryżowe pole czołgu i wcisnął spust działka Rozległ się grzechot i krótka seria trzydziestomilimetrowych pocisków wbiła się w czołg - Strzelają do ciebie z ziemi! - ostrzegła Smarkula, podczas gdy Pontowski odlatywał na zachód, żeby przygotować się do następnego przelotu Stuart 166 i Leonard zawracali od strony wschodniej Kiedy Matt nadlatywał z powrotem nad cel Ashton coś ostrzeliwała, nie widział, co takiego, ale kiedy kończyła przelot z ziemi nie odzywało się już nic Cztery A-10 wykonały jeszcze po dwie kolejki, aż wreszcie Pontowski kazał wszystkim dołączyć do niego a potem sprawdzić wskazania przyrządów Jasna cholera, ale fajnie! - pomyślał Niewysoki budynek na lotnisku w Naningu, kwatera pilotów, zamienił się w istny dom wariatów Każdy pilot chciał zobaczyć nagrania wideo, wykonane przez wszystkie samoloty biorące udział w ataku Dokumentowały one to wszystko, co pilot widział przez szybę kabiny i HUD, i co słyszał w słuchawkach Sala odpraw pełna była tłoczących się mężczyzn, czekających niecierpliwie, aż Tango włoży do magnetowidu pierwszą kasetę Kiedy na ekranie pojawiły się pierwsze obrazy, sala ucichła Potem publiczność zaczęła się stopniowo rozgrzewać Pierwsza była kaseta Pontowskiego Kiedy kamera pokazała idealny, podręcznikowy wręcz nalot na kolumnę czołgów, wybuchły donośne komentarze, od najbardziej wulgarnych aż po umiarkowane „Pieprzyć to!' - Nasz Bosman to niebezpieczny typ - podsumował wrażenia zebranych jeden z pilotów Jednak dopiero kiedy pokazano przeloty Stuarta, z ostrzeliwaniem z działka, zgromadzeni na sali zamilkli Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widzieli Był to mistrzowski pokaz pilotażu i wykorzystania działka GAU-8 Na zakończenie odezwał się tylko czyjś samotny szept - Ja cię kręcę - Pozostali nie śmieli nawet się odezwać W którymś momencie w drzwiach pojawił się Frank Hester i dał znak Pon-towskiemu, żeby wyszedł z sali - Mamy kłopot ze Smarkulą- oznajmił — Rozmawiałem właśnie przez telefon z mechanikami Nie mogą znaleźć żadnego uszkodzenia w jej generatorze TEMS tez nic nie wykazał - Turbinę Engine Momtonng System, czyli system monitorujący stan silników, rejestrował pracę każdego silnika wraz z osprzętem, kiedy tylko coś zaczynało funkcjonować nieprawidłowo - Obsługa naziemna uważa, że to Smarkula nawaliła - wyjaśnił Hester - Zobaczmy jej kasetę - westchnął Pontowski - Nie widziałem ani razu, do czego ona strzelała Weszli do sali, gdzie akurat szła kaseta Smarkuli Na ekranie widać było właśnie, jak Ashton mocuje się z przełącznikami generatora swojego samolotu, próbując odzyskać energię elektryczną Jej głośny komentarz „Co za gówno!", wygłoszony pod adresem generatora, spotkał się z przychylnymi uwagami widowni Poziomy przelot, podczas którego Smarkula zrzuciła bomby z dużej wysokości, został skomentowany kilkoma drwiącymi uwagami, jakie otrzymałby na jej miejscu każdy pilot Jednak kiedy na ekranie pokazał się pierwszy przelot Ashton z ostrzeliwaniem, ktoś odezwał się głośno - Hej, dziecinko, do czego ty strzelałaś? 167 Robal zatrzymał kasetę, cofnął kawałek, nacisnął jeszcze raz odtwarzanie Zatrzymał, łapiąc stopklatkę w momencie dokonywania ostrzału Piloci przyjrzęli się uważnie obrazowi W dolnym lewym rogu ekranu świeciło się małe „w", oznaczające, że w tym momencie działko wypuszcza pociski Krzyżyk celownika znajdował się tymczasem na małej figurce człowieka, celującego prosto w Smarkulę z ręcznej wyrzutni rakiet ziemia-powietrze Mężczyznę rozerwała krótka, straszliwa seria z działka Wszystkie kule trafiły w cel - Ślepy jesteś, dupku? - skomentował uwagę kolegi Robal, puszczając nagranie dalej Pontowski popatrzył na Hestera Ten wzruszył tylko ramionami Smarkula miała, jak się zdawało, małego pecha z instalacją elektryczną Tak czy owak, strzelać umiała na pewno Echa pierwszej akcji Amerykańskiej Grupy Ochotniczej dotarły do niej siedemdziesiąt dwie godziny później U drzwi pokoju Pontowskiego stanęły Psy Śmietnikowe wraz z młodym Chińczykiem Był ubrany w brudne, cywilne łachy, ajego wystraszone oczy zerkały co chwila na Larry'ego Tanakę, Amerykanina rodem z Japonii - Bosman powinien posłuchać tego faceta - wyjaśnił Sarze Ray Byers Kapitan odszukała więc szybko dowódcę Po paru chwilach zjawił się Matt w towarzystwie Hestera i Leonarda Byers dał znak Tanace, a ten spojrzał groźnie i powiedział parę słów w miejscowym dialekcie Młody Chińczyk zaczął łamaną angielszczyzną -Nazywać się Wang Peifu Prowadzić czołg w Majiang Smoki wylecieć ze słońca Bomby złe, ale Cicha Bron zabić wielu ludzi i dużo czołgów Cicha Bron bardzo zła Bardzo zła Ona zabija, zanim my słyszeć - O czym ten człowiek mówi? - zdziwił się Pontowski Powoli wyłowili sens ze słów młodego Chińczyka Był kierowcą jednego z czołgów pod Majiang Powiedziano im pewnie, że nie będzie żadnego oporu, tymczasem od strony słońca nadleciały cztery smoki, czyli „Świnie" Pontowskiego, i zrzuciły bomby Zniszczenia były wielkie, ale ocalałym czołgom przykazano kontynuować atak Potem „smoki" wróciły i Wang Peifu widział, jak po kolei atakują Z ich dziobów wydobywał się dym i trzydziestomilimetrowe pociski rozrywały czołgi LAW, chociaż Peifu nie słyszał żadnych strzałów Wang nie rozumiał, że pociski z GAU-8 nad-latują z ponaddzwiękowąprędkością Tak czy owak, kiedy ocaleni z ataku Amerykanów doszli do wniosku, że „smoki" są wyposażone w Cichą Bron, Wang zdezerterował Nie chciał mieć z nią więcej do czynienia - A właściwie skąd wytrzasnęliście tego faceta? - zapytał nagle Leonard - Niech pan lepiej nie pyta, sir - odpowiedział tylko Byers Wielki John Washington przysadzisty Murzyn o szczególnym talencie do „organizowania" najróżniejszych przedmiotów - kupił po prostu Wanga Peifu od pewnego policjanta za trzy kartony Marlboro - Co mamy z nim zrobić? - zapragnął wiedzieć Byers 168 - Przekażcie go Gwardii Nowych Chin poradził Matt - On nie chce przyłączyć się do GNCh - wyjaśnił Wielki John. - Boi się, że zastrzelą go na wejściu - Możemy wykorzystać go na miejscu - zauważyła Sara Waters - Przyda się wam - Byersowi spodobała się ta propozycja Psy Śmietnikowe zabrały więc z powrotem najnowszy nabytek do swojej, rezydencji", to znaczy czterech połączonych kontenerów i dwóch namiotów Godzinę później do dowództwa dywizjonu wkroczył nagle nie kto inny, tylko sam Zou Rong w towarzystwie świty generałów oraz Jm Chu Pontowski polecił Sarze zawiadomić szybko Von Drexlera, że Zou wpadł z nieoczekiwaną wizytą Przebieg tejże wizyty można było z góry przewidzieć Prezydent Zou udekorował z wielką pompą czwórkę zakłopotanych pilotów medalami za ich pierwszą, nadzwyczaj udaną misję - Musimy porozmawiać na osobności - odezwał się potem do Pontowskiego świetną angielszczyzną Jedynie Jm Chu podążyła za nim do pokoju Matta i usiadła w kącie - Nasza rozmowa musi pozostać w absolutnej tajemnicy - zaczął Zou -Generał Von Drexler zupełnie nie rozumie naszej sytuacji Rozkazuje panu wykonywać ataki, które nie są ee nie są w interesie Gwardii Nowych Chin -Popatrzył na podpułkownika w nadziei, że ten pojmie, o co chodzi Zou przewodził wątłej w gruncie rzeczy koalicji ludzi, których łączyłajedynie nienawiść do rządu w Pekinie Aby pozostać przy władzy, musiał prowadzić delikatną grę Von Drexler niszczył jednak jej subtelne arkana, nalegając żeby Rong atakował lub wręcz zmuszając go do tego Zwycięstwo odniesione w niewłaściwym miejscu i czasie mogło wzmocnić akurat nie tę frakcję w koalicji Zou Ronga, co trzeba Groziło to wyłączeniem się pozostałych Zou musiał więc, działając w typowo chiński sposób, wybierać starannie swoje ewentualne akcje, w większości wypadków zaniechanie okazywało się z tej perspektywy lepsze od zwycięstwa Był tak zdesperowany, że zdecydował się postąpić w bardzo nietypowy jak na Chińczyka sposób i zdać Pontowskiemu sprawę z problemu Matt zrobił zakłopotaną minę Nie chciał wplątać się w polityczne intrygi pomiędzy Zou Rongiem i Markiem Von Drexlerem - Wybaczy pan moją ignorancję, panie prezydencie - powiedział w końcu, próbując umniejszyć jakoś rozmiar kłopotów Zou- ale gdyby Kang zdobył Majiang, czy nie pomogłoby mu to opanować całej północnej części prowincji Guangxi^ - Rozumiem - odparł Zou, zdając sobie sprawę z niezręcznej sytuacji podpułkownika - Zapewne widzi pan po prostu bezpośrednie zwycięstwo odniesione pod Majiang Jednak historia południowych Chin związana jest z Rzeką Perłową i Kang musi posuwać się w górę tej rzeki Matt był już teraz zupełnie skołowany - Czy to znaczy, że chciałby pan, żeby skoncentrował się właśnie na Majian-gu i na północy!? - Być może panna Li zdoła to panu wytłumaczyć - powiedział Zou - My, Chińczycy, ufamy naszym wróżbitom 169 Co tu się dzieje?! - myślał Pontowski Czy teraz przed każdym atakiem będziemy musieli zasięgać porady astrologa? Jin Chu odezwała się cicho z kąta - Wierzymy, że wszystko, co ważne, podąża wraz z biegiem Rzeki Perłowej To krew smoka, która daje mieszkańcom tej ziemi życie Kiedy Kang Xun zaatakował na północy, odwróciło go to od prawdziwego kierunku Poniósł klęskę i dowiedział się w ten sposób, że się pomylił Teraz będzie się posuwał w górę Rzeki Perłowej, ku sercu smoka Ta dziewczyna jest naprawdę piękna, ale nie da się ukryć, że dość dziwna, pomyślał Matt Jednak jeśli pominąć te bzdury o krwi i sercu smoka to dobry przykład na sposób myślenia Chińczyków Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć, ponieważ ktoś zapukał do drzwi Otworzyły się, zanim gospodarz odpowiedział, i do pokoju wmaszerował Von Drexler Rzucił Mattowi groźne spojrzenie, po czym skłonił się dwornie Zou - Dzień dobry, panie prezydencie - powitał go Uszy generała były czerwone ze złości, w wyraźnej sprzeczności z jego ugrzecznionym zachowaniem Rong uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic i wyjaśnił, że właśnie wpadł do skrzydła, aby uhonorować odniesiony pod Majiang sukces Po tych słowach skierował się do wyjścia Pontowski podjął błyskawiczną decyzję, i kiedy Von Drex-ler odsunął się na bok, wyskoczył z pokoju w ślad za Zou Za nimi podążyła także Jin Chu Kiedy już znaleźli się na korytarzu, dziewczyna popatrzyła na Amerykanina i powiedziała - Ma pan wielu nieprzyjaciół Kang wyśle ludzi, żeby pana zgładzili - Najpierw pewnie będzie chciał zabić generała Von Drexlera - odpowiedział Matt Młoda wróżbitka pokręciła tylko przecząco głową i odeszła Kiedy Zou razem z całą świtą odjechali eleganckimi samochodami, Mark Von Drexler wrócił do biura Pontowskiego - Powinien był pan poinformować mnie natychmiast, kiedy tylko Zou Rong pokazał się w drzwiach' - warknął surowym tonem Matt spytał więc Sarę przez interkom, czy przekazała panu generałowi wieść o przybyciu Zou Von Drexler sam usłyszał jej odpowiedź, podała dokładny czas i nazwisko oficera, z którym rozmawiała Generałjednak postanowił nie odpuszczać Wrzeszczał czerwony na twarzy - Dowodzę wszystkimi siłami Stanów Zjednoczonych na obszarze Chin! Ja, a nie Zou czy pan! Ma pan słuchać moich i tylko moich rozkazów! Niech pan jeszcze raz wejdzie mi w drogę, Pontowski, to ' - Zawiesił złowieszczo głos - Nasz atak na Majiang został podjęty z rozkazu Misji Doradczo-Wojskowej, nie mojego - przypomniał Matt Powtórzył szczerze Von Drexlerowi wszystko, co powiedział mu Rong - Nie musi się pan mną niepokoić, panie generale Niech się pan lepiej martwi o Kanga Chińczycy uważają, że Kang teraz zaatakuje wzdłuż biegu Rzeki Perłowej Von Drexler uspokoił się wreszcie - Nie ma mowy - odparł zwykłym już tonem - Będzie kontynuował próbę uderzenia wzdłuż rzeki Lrjiang i zdobycia Mąjiangu Potem zechce pójść na Guilin 170 Jestem pewien, że się nie mylę - Przyjrzał się uważnie wiszącej na ścianie mapie i zmrużył oczy - Tak-powiedział, podjąwszy jakąś decyzję - Muszę zaatakować Kanga na tej północnej flance, żeby dalej koncentrował się na tym kierunku, zamiast posuwać się na zachód, wzdłuż Rzeki Perłowej Przerzucę do Guilm dziesięć, a może lepiej dwanaście A-10 No cóż, pomyślał Pontowski, to się trzyma kupy Von Drexler stwarza w ten sposób Kangowi powód do tego, żeby trzymał się północy A przecież Zou właśnie na tym samym zależy Po co więc cała ta awantura!? Środa, 12 czerwca Waszyngton Prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego przejrzał zwięzły dokument zwany Dziennym Raportem Prezydenta Był on codziennie przygotowywany przez specjalną grupę ludzi w głównej kwaterze CIA w Langley. Teoretycznie streszczał on najważniejsze i najbardziej wiarygodne dane wywiadowcze, jakie zebrała ostatniego dnia agencja Do tajnego raportu miało dostęp zaledwie kilka osób, Bili Carroll miał na ich liście numer trzeci Jak zwykle, raport opisywał wydarzenia na Bliskim Wschodzie, a o Chinach nie wspominał ani słówkiem Carroll całe lata pracował w wywiadzie i nauczył się tam jednej prostej, choć niełatwej prawdy, której biurokraci z Langley do tej pory nie poznali nigdy nie pomijaj spraw, które wydają się oczywiste - Tak się stało z Saddamem w Iraku, i tak samo zaczyna być teraz z Chinami -mruknął do siebie Musiał nieustannie zwracać uwagę prezydenta na kwestię chińską, zanim bieg wydarzeń wyprzedzi działania Amerykanów i wytrąci im z rąk kontrolę nad sytuacją w Azji Zastanowił się chwilę, czy nie rozmówić się z DCI - Director of Central Intelligence - czyli człowiekiem, który kieruje wszystkimi agencjami wywiadowczymi Stanów Zjednoczonych Odrzucił jednak ten pomysł Obecny DCI uchodził za wściekłego zarozumialca i uwielbiał powtarzać, że to on określa, które dane wywiadowcze są ważne Od niego właśnie zależało, co znajdzie się w raporcie. Nic tu nie wskóram, pomyślał Carroll Dyrektor odrzuci natychmiast każdą uwagę skierowaną pod adresem podległych mu instytucji William wezwał więc przez interkom nową przełożoną swoich pracowników. - Margaret - powiedział - przekaż wiadomość dla Mazie Niech poleci do Nanningu i zacznie wysyłać stamtąd codzienne raporty o rozwoju sytuacji Wyjaśnij, że nasze pole widzenia jest tu ograniczone przez końskie okulary Zrozumie, o co chodzi - Wyłączywszy interkom, zgniótł swój egzemplarz prezydenckiego raportu w kulkę i cisnął nią o drzwi Czuł narastające napięcie Należało je rozładować, wywołał więc sekretarkę - Powiedz Chuckowi i Wayne'owi, że za dziesięć minut wyjdę pobiegać -polecił Miał nadzieję, że dwaj agenci Secret Service są przygotowani na to, co nastąpi Nie byli 171 Rozdział dziesiąty Czwartek, 18 czerwca Morze Południowochińskie E-8 Sentry - czyli AWACS - wszedł w łagodny zakręt, osiągnąwszy południowy koniec toru, po którym krążył Nawigator sprawdził jeszcze raz pozycję samolotu, upewniając się, że znajdują się osiemdziesiąt kilometrów od chińskiego wybrzeża, z dala od wód terytorialnych Czasza radaru umocowana nad kadłubem obracała się nieustannie, śledząc wszystko, co dzieje się na niebie ponad doliną Rzeki Perłowej Przeszukiwany obszar rozciągał się w promieniu czterystu pięćdziesięciu kilometrów od AWACS-a - Nienawidzę nudnej pustki na niebie' - mruknął Łoś do pozostałych dwóch operatorów sprzętu i ich dowódcy Wstał i wyprostował się Latali już od ponad siedmiu godzin, czuł się zmęczony Ponad Chinami nie działo się nic Supernowoczesny radar firmy Westinghouse pokazywał tylko gęsty strumień samolotów transportowych i pasażerskich, nieustannie nadlatujących do Hongkongu i z niego odlatujących Nic niezwykłego Nagle trzech techników, siedzących w sąsiedztwie operatorów, jednocześnie nachyliło się nad ekranami Dali znać swojemu szefowi, żeby założył słuchawki Penko skoczył więc z powrotem na fotel i nałożył swoje Jeden z techników złapał jakiś ślad W ciągu kilku sekund cel pojawił się na wszystkich ekranach w formie czerwonego „V", odwróconego do góry nogami Było to echo nieprzyjacielskiego samolotu Łosiowi już się nie nudziło Uśmiechnął się do kolegów - Niech ktoś skoczy po major Mamę - rozkazał szef Jeden z techników pobiegł do koi w ogonie maszyny i obudził panią major LaGrange rozbudziła się natychmiast i po chwili stała już koło ekranu ze słuchawkami na uszach - W naszą stronę nic nie leci - zapewnił ją oficer kierujący sekcją Łosia Najważniejszym zadaniem LaGrange była ochrona samego E-8 Życie dwudziestu sześciu ludzi na pokładzie samolotu zależało od bieżącej orientacji pani major Tymczasem namierzono więcej śladów wrogich maszyn - Wszystkie są pomiędzy Wuzhou a Pingnanem - oznajmił oficer LaGrange przyjrzała się kolorowemu obrazowi 172 - Wylecieli na CAP stwierdziła pod nosem CAP to Combat Air Patrol, czyli Bojowy Patrol Powietrzny Nieprzyjacielskie samoloty kontrolowały niebo pomiędzy Wuzhou a Pingnanem - Co widzi Romeo na ziemi'-' - zapytała Samolot wyposażony w J-STARS krążył sześćset metrów nad nimi, to znaczy na wysokości dziewięciu tysięcy trzystu metrów, i trochę bliżej wybrzeża - Rozmawiamy z nimi na sieci taktycznej - padła odpowiedz Sieci taktycznej używa się do ostrzegania samolotów o niebezpieczeństwie z powietrza - Inaczej nie chcą z nami gadać - Czas ich obudzić! - zdecydowała LaGrange - Pogadam z nimi przez nadajnik kodujący - Sięgnęła do przełączników Skontaktowała się z dowódcą załogi E-8, żeby skorelować to, co AWACS „widzi" w powietrzu, z ewentualnymi ruchami nieprzyjaciela na ziemi, śledzonymi przez E-8 Dowódca J-STARS wyraźnie nie kwapił się do pomocy - Słuchaj, dupku żołędny - warknęła rozzłoszczona major - Pomiędzy Wuzhou a Pingnanem lata cała masa bandytów Jeszcze nigdy nie widzieliśmy ich tylu, i naprawdę nie sądzę, żeby wybrali się na małą przejażdżkę z okazji pięknej pogody! Nie wiemy, jak to się ma do tego, co widzicie na ziemi, i nie mamy kontaktu z Naningiem A wy macie Więc może zawiadomicie ich łaskawie, co się dzieje! - To powiedziawszy, wyłączyła się Na pokładzie E-8 dowódca naradził się ze swoimi podwładnymi, połączył się z modułem odbiorczym w Nanningu i przekazał ostrzeżenie Czwartek, 18 czerwca Nanning, Chiny Major US Army wypadł biegiem z ciężarówki, pognał przez płytę lotniska, omijając po drodze kołującego A-10, i wbiegł do budynku skrzydła - Ludowa Armia atakuje!' - wrzasnął na cały głos - A w dowództwie MD nikt nie odbiera telefonu' Kapitan Waters spojrzała na zegarek Była piąta pięćdziesiąt dwie rano - Nic dziwnego - odpowiedziała - Oni nie przychodzą do pracy przed dziewiątą trzydzieści Ale jest tu pułkownik Trimler - Wezwała pułkownika przez pager, po chwili major rozmawiał już z Trimlerem i Pontowskim jednocześnie Oprócz powietrznego patrolu, ku Pingnan zmierzały znaczne siły lądowe - Niech to licho! - zaklął pod nosem Matt, przypominając sobie ostrzeżenie Jm Chu, która powiedziała, że Kang uderzy na zachód, „w stronę serca smoka" -Nie pomyliła się! - powiedział jeszcze sam do siebie Kang istotnie posuwał się w górę Rzeki Perłowej i Pingnan było jego najbliższym celem Pierwszy Pułk generała Kamigamiego znajdował się akurat na drodze armii Kanga Trimler podniósł słuchawkę starego aparatu, który miał jeszcze tarczę zamiast klawiszy, i wykręcił numer domowy Von Drexlera Osoba, która odebrała-kimkolwiek była - odmówiła przekazania telefonu generałowi Pułkownik odłożył z trzaskiem słuchawkę i warknął 173 -Muszę tam pojechać osobiście i rozwalić mu te cholerne drzwi! Niech pan szykuje samoloty - Czy ostrzec Gwardię Nowych Chin? — zapytała Waters -Niestety, do tego potrzebna nam zgoda Von Drexlera' - Timler miał ochotę wyć z wściekłości Pobiegł czym prędzej do samochodu Po paru minutach na lotnisku już wrzało Pierwsze wózki z uzbrojeniem wyjeżdżały ze składu amunicji W godzinę później czterej pierwsi piloci ruszyli do maszyn, usiedli w kabinach i czekali na rozkaz do lotu Wtedy zadzwonił Von Drexler - Nie zarządziłem żadnego alarmu! - wrzasnął - Proszę go natychmiast odwołać! - Sir, potrzebna nam tu pańska obecność - Matt mówił chyba sam do siebie, bo generał już się rozłączył - Daj spokój' - odezwał się Hester - Azja, -Ja go słyszałem, taki był wkurzony Odwołać alarm!? Pontowski skupił się, przypominając sobie, co jego dziadek powiedział mu kiedyś o politykach Głównym motywem ich działań i kluczem do zrozumienia zachowania jest pragnienie posiadania władzy Zou i Von Drexler byli obaj -niestety - walczącymi o władzę politykami, a stawką w grze była między innymi kontrola nad Amerykańską Grupą Ochotniczą Jednak zadaniem Grupy było latać i walczyć - Skoro tak powiedział Niech piloci przygotowują się do ćwiczeń, ale niech obsługa nie przestaje uzbrajać samolotów Hester pokręcił głową - To jest szyte zbyt grubymi nićmi - powiedział - VD tego nie kupi - Pewnie masz rację - przyznał Pontowski - Ale chcę, żeby myśliwce były gotowe do akcji Czwartek, 18 czerwca Pingnan, Chiny Kamigami obudził się Nie był pewien, co zakłóciło jego sen May May spała u jego boku, oddychając spokojnie Victor usłyszał szczęk klamki, sięgnął więc po pistolet maszynowy kalibru dziewięć milimetrów, który trzymał na podłodze koło łóżka Drzwi otworzyły się i stanęła w nich dobrze mu znana postać Uspokoił się To Jm Chu wróciła Patrzył, jak podchodzi cichutko do tapczanu i wyciąga rękę, żeby go obudzić -Proszę cię-powiedziała - Musisz iść Kang zaatakuje dzisiaj - Co? - zapytał - Pingnan Victor szybko wstał i ubrał się, podczas gdy Jm Chu obudziła May May Cała trójka opuściła hotel i pospieszyła do bunkra dowodzenia Jm Chu biegła obok ukochanego, wyraźnie przestraszona 174 - Co widzisz? - spytał zaniepokojony Kamigami - Pożary Widzę dużo pożarów Drobny, pomarszczony pułkownik, który pełnił funkcję oficera wywiadu Pierwszego Pułku, zawahał się, zanim wyjawił Kamigamiemu złe wieści Rozejrzał się po pełnym ludzi bunkrze w poszukiwaniu podległego mu kapitana, jednak nie mógł go znaleźć Zebrał się więc na odwagę, przypominając sobie, co wielokrotnie powtarzał mu amerykański doradca „Nigdy nie zwlekaj z przekazaniem swojemu dowódcy złych wiadomości" Nie był to chiński zwyczaj Oficer niepewnie zbliżył się do olbrzymiego przełożonego - Panie generale - wypalił - dziesięć kilometrów na wschód stąd zauważono jeszcze dwadzieścia cztery czołgi, wspierane przez piechotę Jadą w naszym kierunku - Kamigami skinął głową i podziękował pułkownikowi Ten odetchnął głęboko i zniknął mu z pola widzenia Victor naradził się z oficerem operacyjnym Nie było najmniejszych wątpliwości, że za chwilę nastąpi zmasowany atak ze wschodu Popatrzył na dużą mapę sytuacyjną wiszącą na ścianie Zakreślił obszar przed nacierającymi czołgami - Wzmocnić wschodnie przedpola miasta kompaniami Wół i Baran - rozkazał Spytał oficera logistyki, czy kompania Wół otrzymała już pierwsze rakiety przeciwczołgowe typu Dragon, czyli „Smok" Chiński pułkownik zapewnił, że tak Oficer wywiadu, zachęcony ostatnią reakcją generała na złe wieści, odciągnął go na bok i szepnął mu na ucho, że kompania Wół nie rozładowała jeszcze rakiet z transportu, ponieważ szwagier oficera logistyki nie otrzymał stopnia oficerskiego w Gwardii Nowych Chin Kamigami podziękował mu i rozkazał kompanii Wół spotkać się z nim przy składzie amunicji, żeby zabrać nową bron Złapał oficera logistyki za kołnierz i wyciągnął za drzwi, zdając dowództwo swojemu szefowi sztabu Kiedy Kamigami przybył do składu amunicji, oprócz kompanii Wół stali tam dwaj amerykańscy doradcy wraz z tłumaczami - Sir - odezwał się jeden z sierżantów US Army - nikt tu nigdy nie widział Dragona, a tym bardziej nikt z takimi rakietami nie ćwiczył Victor zacisnął zęby - Zabierzcie w takim razie zdobyte na wrogu RPG-7 - rozkazał RPG-7 to stary granatnik radzieckiej produkcji, bardzo prosty w obsłudze Jest jednak skuteczny tylko przeciw lżej opancerzonym pojazdom Aby zniszczyć za jego pomocą ciężki czołg, trzeba mieć szczęście i trafić w odpowiedni punkt - Nigdy nie wydano nam RPG-7 - odpowiedział sierżant - Przecież były ich całe skrzynki! - sapnął z wściekłością Kamigami Popatrzył na oficera logistyki Ten zaczął dygotać ze strachu i wyjaśniać, jak doszło do tego, że granatniki zniknęły W Gwardii Nowych Chin kwitło łapownictwo i korupcja - tradycyjne chińskie metody prowadzenia interesów Pułkownik odsprzedał z powrotem zdobyte granatniki Ludowej Armii Wyzwolenia 175 Tym czasem jęk nadlatujących pocisków artyleryjskich sprawił, że wszyscy przypadli do ziemi Tylko trójka Amerykanów została w pionie - Znajdźcie te Dragony - rozkazał sierżantom Kamigami -I zróbcie, co się tylko da, żeby Chińczycy umieli je obsłużyć - Zerwał oficerowi logistyki naszywki pułkownika i dodał - Jemu też dajcie taką rakietę i postarajcie się, żeby stanął naprzeciw czołgu, na tyle blisko, żeby mógł się z nim zmierzyć - Popchnął byłego pułkownika w stronę kompanii Wół Nie było wątpliwości, że rozkazy zostaną wykonane Wskoczył więc do samochodu i kazał kierowcy odwieźć się z powrotem do bunkra dowodzenia Przednie oddziały LAW zapuściły się już jednak do miasta, tak, że Kamigami i jego kierowca musieli porzucić samochód kilometr przed celem Dwukrotnie przypadali do ziemi, żeby ocalić skórę Victor pragnął skrzyknąć najbliższych żołnierzy i poprowadzić ich do ataku na nieprzyjacielską forpocztę Odpowiedzialność wymagała od niego jednak, żeby dowodził swoim pułkiem z mniej więcej bezpiecznego sztabowego bunkra Wściekły był na siebie, że opuścił stanowisko dowodzenia i pojechał do składu amunicji Obiecał sobie więcej takich rzeczy nie robić Osiągnięcie bunkra dowodzenia zajęło mu dwie godziny Wieść o tym, że wrócił, rozładowała panujące wewnątrz straszliwe napięcie Po raz pierwszy miał sposobność zaobserwować, jaki wpływ ma na ludzi samajego obecność Ulga na twarzy szefa sztabu wyglądała wręcz komicznie w sytuacji, kiedy meldował właśnie, że cztery nieprzyjacielskie czołgi przełamały lińie obrony i znajdują się w mieście LAW postępowała naprzód, walki toczyły się teraz o każdy dom Zameldowano o nowych czołgach nadciągających ze wschodu - Wzywaliście wsparcie lotnicze? - zapytał Kamigami Jego zastępca, zmieszany, nic nie odpowiedział No tak, wezwanie wsparcia lotniczego było zbyt ważną decyzją, żeby mógł podjąć ją samodzielnie zastępca głównodowodzącego! Cholera! - zaklął w myśli Victor Kiedy ci ludzie zamierzają się czegoś nauczyć^ Chińczycy po prostu postępują inaczej niż my - To proszę, wezwijcie je teraz - rozkazał spokojnie Wtorek, 18 czerwca Nanning, Chiny - Dwanaście minut - powiedział Frank Hester - Całkiem niezłe - Łoskot pierwszych startujących „Świn" zatrząsł stojącym niedaleko pasa budynkiem Dyżurny sierżant zapisał na dużej ściennej tablicy godzinę startu Tymczasem na pas podjechały cztery kolejne maszyny - Jeśli to nie zrobi wrażenia na starym Von Drexlerze, to już nic go nie przekona Pierwsze ptaszki powinny znaleźć się nad celem za dwadzieścia cztery minuty Rozkaz udzielenia bezpośredniego wsparcia lotniczego Gwardii Nowych Chin nadszedł dopiero co z Misji Doradczo-Wojskowej Pontowski kazał natychmiast swoim ludziom biec do czekających samolotów Szczegóły akcji zostały przekazane pilotom przez radio, kiedy już uruchomili silniki Kluczem pierwszych 176 czterech samolotów dowodził Tango, drugim zaś - Robal Leonard wystartował w dwanaście minut po wiadomości z MDW Szybko Matt wstał z fotela i oznajmił - Zgłupieję siedząc tutaj i czekając Poprowadzę, następny klucz - Dzięki ci, szefie - mruknął Hester - A kiedy przyjdzie moja kolej? - Jeśli mi się dobrze zdaje - odparł podpułkownik - to GNCh jest w niezłych tarapatach Wypuszczaj jak najwięcej maszyn, ile się tylko da Przed zachodem słońca będziesz miał jeszcze szansę wykazać siew powietrzu Kiedy Matt skończył krótką odprawę z trójką pozostałych pilotów, wybranych do jego klucza, ruszyli po ekwipunek Przed wyjściem z budynku zatrzymali się jeszcze na niemal rytualny ostatni przystanek pilota przed wylotem - w toalecie Najmniej potrzebny pilotowi myśliwca podczas walki jest pełny pęcherz, który lozprasza uwagę Ponieważ z Pontowskim leciała także Smarkula, musiała zaczekać, aż wszyscy zrobią co trzeba - Ty to masz problem z tym kucaniem! - zawołał Bartlett, zwany Wężem, gdy Ashton wchodziła do jednej z otwartych kabin - Akurat! - odezwała się Smarkula - Załóżcie drzwi na którejś kabinie, to będzie szybciej' Dobry pomysł, pomyślał Matt Niepokoiło go, że Ashton nie ma spokoju nawet w tak intymnej czynności, jaką jest pójście do toalety Postanowił porozmawiać o tym z Sarą Start i wznoszenie się przebiegły bez zakłóceń Klucz leciał w formacji rombu, aby zachować dobrą widoczność na boki Cholera, zastanawiał się Matt, gdzie są ci bandyci? Trzeba zapewnić sobie łączność z AWACS-em To także postarał się zapamiętać Spotkali tymczasem powracający klucz Stuarta Wszystkie samoloty miały ciągle podwieszone pod skrzydłami mavencki - Robal, co tam się dzieje? - zapytał przez radio Pontowski - Jeden wielki, pieprzony dom wariatów - odpowiedział kapitan - Kiedy dolecieliśmy, Tango jeszcze działał Musieliśmy zaczekać Kończyło nam się paliwo, więc mieliśmy czas tylko na zrzucenie Markow-82 Przydałby się nam powietrzny kontroler, żeby nie było bałaganu Pontowski postanowił i to zapamiętać Nagle przypomniał sobie coś - Zaraz, czy Hester nie bywał czasem takim kontrolerem? - Bywał, przynajmniej tak mówi — zameldował Wąż - Podobno nazywali go Hester-Molester - Robalu - odezwał się wobec tego Matt - kiedy wylądujesz, przekaż Hesterowi, żeby wystartował jako powietrzny kontroler - Potwierdzam - odparł Stuart - Nie widzieliśmy po drodze żadnych bandytów Jeżeli nadlecicie od południa, to żółtki będą mieć was pod słonce Cztery A-10 nadleciały więc nad Pingnan od południa Piloci zobaczyli unoszące się nad miastem słupy dymów, a wzdłuż drogi wychodzącej na wschód liczne pożary - Ludzie, wiecie co? Bez kontrolera możemy mieć kłopot z rozróżnieniem, którzy są nasi! - zauważył Pontowski 177 - Po naszej stronie nie ma czołgów - pospieszyła rezolutnie z rozwiązaniem problemu Ashton. - Potwierdzam - powiedział tylko Matt. - Smarkula, osłaniaj mnie, a ja polecę z pierwszym przelotem. Przez ten czas spróbuj się szerzej rozejrzeć, gdzie są przyjaciele, a gdzie wrogowie. - Dwa A-10 zaczęły przygotowywać się do ataku, podczas gdy Wąż i jego partner krążyli, żeby uzyskać odpowiedni odstęp. Przez następne dwadzieścia minut nad rejonem celu nieustannie będzie znajdować się przynajmniej jedna „Świnia". Tymczasem zaczęło mocniej wiać i słupy dymu rozwiały się, sunąc falami po ziemi. Przeszkadzało to pilotom, bo musieli patrzeć poprzez dym; widziane wcześniej z góry czołgi poznikały. Pontowski wypoziomował na dwustu metrach, jednak w tym dymie nie mógł znaleźć żadnego celu. Przeleciał więc nad miastem, nie używając żadnej broni. Zobaczył, że maszyna Smarkuli wznosi się, nie odłączając ani jednej bomby. - Kończę z awarią- zameldowała. - Podaj awarię - polecił Matt. - LASTE - wyjaśniła. - HUD zaczął mi migać. Cholera jasna, zaklął w duchu podpułkownik, przez to samo Tango rozbił się na poligonie. - Wyrzuć bomby na drogę - rozkazał. - Trzymaj się zachodniej strony miasta i nawiąż łączność z AWACS-em. - Ludzie nie dadzą jej żyć, kiedy zobaczą, że znowu zmarnowała bomby, pomyślał. - Wężu - odezwał się po chwili - tam na dole gówno widać. Zrzućcie bomby z nurkowania, pod kątem czterdziestu stopni. — Barlett i jego partner, Jake Trisher, potwierdzili wiadomość. Dym był zbyt gęsty, żeby atakować z niskiego pułapu; jednak nurkując pod dużym kątem dostrzegało się z góry cele. Para A-10 wzniosła się więc na wysokość trzech tysięcy sześciuset metrów. Pontowski przyglądał się, jak Wąż atakuje. Z pozycji Matta nurkujący pod kątem czterdziestu stopni samolot wyglądał ot tak sobie, zwyczajnie. W kabinie ma się jednak w takim wypadku wrażenie, jakby gnało się pionowo w dół. Widok z ziemi jest jeszcze bardziej przerażający... Nagle w słuchawkach rozległ się krzyk Trishera: - Zrób unik! Walą do ciebie jak wściekli! - Wąż zignorował ostrzeżenie i parł dalej. Podpułkownik nie widział z tej odległości wybuchów nieprzyjacielskich pocisków przeciwlotniczych, wiedział jednak, że muszą przelatywać gdzieś koło Barletta. Sześć bomb oddzieliło się od jego maszyny i wpadło w dym. - SAM! - wrzasnął Pontowski. Było już jednak za późno. Shoulder-laun-ched Antitank Missile, czyli Odpalana z Ramienia Rakieta Przeciwlotnicza - niewielka z tej odległości rakietka, wznosząca się jakby na słupie płomienia, eksplodowała, uderzając w maszynę Węża, gdy pilot wyprowadzał ją z nurkowania. Podpułkownika ogarnął nagły gniew, zmieszany z poczuciem winy. Tymczasem, o dziwo, „Świnia" Barletta wysunęła swój kaprawy pysk zza ognistej chmury i poleciała dalej, chwiejąc się i szybko tracąc wysokość. Matt odetchnął, ale nie na długo. 178 - Cholera jasna! - krzyknął Wąż - Rozpadam się! Pontowski ruszył w stronę uszkodzonego A-10, żeby go kryć. Tymczasem całą tylną połowę maszyny Barletta ogarnęły płomienie; wysokość spadła już poniżej trzystu metrów. - Katapultuj się! - zawołał Matt, było jednak za późno. Samolot złamał się na pół i zaczął koziołkować; kiedy jego połówki wykonały pierwsze pół obrotu, osłona kabiny oderwała się i wyrzucony fotel opuścił szczątki maszyny, odlatując prosto w dół. Pontowskiemu ścisnęło się serce. Widział płomień strzelający z małej rakietki przy fotelu, spadającym do góry nogami z wysokości dwustu kilkudziesięciu metrów. Nie wiedział jednak o pomysłowości inżynierów firmy McDonnel Douglas, którzy skonstruowali fotel ACES II. Napędzana rakietką czasza spadochronu wystrzeliła w górę i oderwała Węża od fotela. Spadochron rozłożył się całkowicie mniej więcej w chwili, kiedy stopy pilota dotykały wody. Czasza znalazła się częściowo w rzece; podmuch wiatru wyciągnął jednak Barletta na południowy brzeg, oddzielając go od głównych sił LAW. Pontowski postanowił zapamiętać tego dnia jeszcze jedną rzecz: że z Węża jest cholerny szczęściarz. Niebawem pilot uwolnił się od spadochronu i uruchomił znajdujące się w „zestawie przeżycia" radio PRC-90. - Kieruj się w stronę drogi, jest o jakieś półtora kilometra od ciebie, na południe - przykazał mu. - Spróbuj przedostać się przez nią i dotrzeć do wzgórz po jej drugiej stronie. - Dobra - odpowiedział Barlett. - Ale jest tu paru pieprzonych nieprzyjaciół. Strzelają do mnie! - Widzę ich - uspokoił go podpułkownik. Podleciał w stronę żołnierzy biegnących ku pozycji Węża. - Jake, ruszaj za mną- polecił. - Przygwoźdźmy ich do ziemi. - Tym razem żaden dym nie zakrywał celu; widok przez celownik był wprost idealny. Matt wypuścił długą serię, Jake także zaatakował. Dwie „Świnie" zaczęły teraz krążyć ciasno nad celem na minimalnej prędkości, aby dobrze widzieć, co się dzieje. Natychmiast zauważali każdy ruch Węża i pozostałych przy życiu Chińczyków z LAW. Kiedy zestrzelony pilot znalazł się już dostatecznie daleko, zrzucili bomby. Smarkula rozmawiała przez ten czas z Nanningiem. Zaaranżowała wysłanie kolejnych samolotów, żeby kryły Barletta, ponieważ jej klucz musiał już wracać do bazy ze względu na zużycie paliwa. Kiedy Pontowski zastanowił się chwilę nad sytuacją, znów poczuł się bezsilny. Wąż znajdował się w fatalnym położeniu, AGO nie miała bowiem żadnych śmigłowców, które mogłyby go zabrać, a A-10 nie mogły osłaniać go nocą. Kiedy już na niebie się uspokoi, LAW zarządzi poszukiwania i dopadnie Barletta jeszcze przed wschodem słońca. Ashton zameldowała: - Widzę Węża. -Podaj pozycję. - Jest w pobliżu drogi. Nie widać nieprzyjaciół. Wyładuję na szosie i zabiorę go. 179 - Zabraniam - odparł Pontowski - Osłaniaj go na małej wysokości - Gdzie są ci bandyci? - zastanawiał się Jak dotąd, stracił tylko jeden samolot Nie chciał ryzykować utraty kolejnego pilota wraz z maszyną z powodu głupiego pomysłu na uratowanie kolegi - Wyrzucam mavencki zameldowała Smarkula, jakby nie usłyszała ostatniego komunikatu dowódcy Wystrzeliła wszystkie sześć rakiet nad rzeką, eksplodowały na jej północnym brzegu Podpułkownik powtórzył rozkaz pozostania w powietrzu - Bosman, twoje komunikaty docierają do mnie bardzo zniekształcone -odparła Ashton — Podchodzę do lądowania - Wypuściła klapy i podwozie i zabrała się do lądowania na wąskiej szosie - Wiecie, chłopcy, miło by było z waszej strony, gdybyście mnie trochę osłaniali Pontowski rzucił ciche przekleństwo i ruszył wraz z Jake'em w stronę drogi Zobaczył z bliska, że Smarkula ląduje na jedynym prostym i pustym w polu widzenia odcinku szosy Uruchomiła hamulce i po chwili spory odrzutowiec zatrzymał sięjak wryty Pontowski zastanawiał się, czy starczy jej miejsca na start, ponieważ w żaden sposób nie mogła zawrócić W otwartej kabinie widać było Ashton czekającą cierpliwie, aż Wąż do niej dobiegnie Sekundy dłużyły się niemiłosiernie - Bosmanie, mamy na drodze towarzystwo Wchodzę! - oznajmił tymczasem Jake Istotnie, za samolotem Smarkuli pędziły dwie ciężarówki Jake otworzył ogień, kiedy znalazł się bezpośrednio nad jej maszyną Pontowski nadleciał tuż za nim i także posłał serię w samochody Wysypali się z nich jednak ciągle żywi żołnierze, biegnąc w kierunku stojącego na drodze A-10 Matt zawrócił więc, podczas gdy Jake wykonywał kolejny przelot z ostrzeliwaniem Bartlett dopadł wreszcie samolotu, wspiął się po drabince i usiadł Smarkuli na kolanach Osłona kabiny zamknęła się i wielkie, czarne, metalowe ptaszysko zaczęło powoli się toczyć Za mało miejsca, za mała prędkość "' - pomyślał w panice Pontowski, widząc, że odrzutowiec odrywa się od ziemi przy prędkości zaledwie jakichś dwustu kilometrów na godzinę Wreszcie Ashton wypoziomowała tuż nad linią drzew i zaczęła przyśpieszać Pontowski zorientował się nagle, że przez chwilę nie oddychał, wykonał więc z ogromną ulgą głęboki wdech Skurcz w żołądku ustał i po chwili trzy „Świnie" nabrały wysokości i skierowały się w stronę Nanimngu W słuchawkach rozległ się głos Jake'a - No i co, przytulnie wam w tej kabince? - Istotnie, głowa Węża przylegała do sufitu kabiny, a hełm wciśniętej w fotel Ashton ledwie wystawał ponad dolną krawędź osłony Kabina A-10 z pewnością nie została zaprojektowana na dwie osoby - Byłoby - stęknęła Smarkula - gdyby Wąż nie miał takiej tłustej dupy i gdyby nie zsikał się ze strachu! Tango zapadł w wielki fotel, stojący w rogu biura Sary, i pociągnął wielki łyk zimnego piwa Nabrał już smaku na miejscowy „browar", dobrze mu smakował, zwłaszcza po bojowym locie Ogarnęło go uczucie zadowolenia Słuchał, jak pani kapitan rozmawia przez telefon z córką Spojrzał na zegarek Skoro 180 w Nanimmgu jest ósma wieczorem to znaczy, że w Missouri szósta rano Co naj mniej dwudziestu pilotów także obudziło już swoje rodziny, korzystając z możliwości nowego systemu telekomunikacji satelitarnej, który uruchomiono właśnie tego popołudnia - Ja też cię kocham - zakończyła Waters i odłożyła słuchawkę Wyraz jej twarzy głęboko poruszył Leonarda - Skąd to się wszystko wzięło? - zapytał, pokazując na błyszczący nowością, elegancki aparat - Psy Śmietnikowe - wyjaśniła krótko Sara - Skąd oni to wytrzasnęli?! - Nigdy ich o to nie pytam - Waters skrzywiła się nieco przy tej odpowiedzi, nie miała bowiem wątpliwości, że czterej sierżanci są zamieszani w działalność przestępczą o poważnym charakterze Ich „system zaopatrzeniowy" działał zbyt sprawnie Ciężarówki czy nawet samoloty przybywały o każdej porze dnia i nocy, przywożąc wszystko, od igieł po magnetowidy czy na przykład generatory prądu dużej mocy Skrzydło było zaopatrywane lepiej niż Misja Doradczo--Wojskowa, a przed „pałacem" Psów Śmietnikowych parkowały ciągle jakieś samochody sztabowe Gwardii Nowych Chin - O czym Bosman chce ze mną mówić? - zagadnął Leonard Nie oczekiwał żadnej konkretnej odpowiedzi, spytał ot, tak sobie, ciesząc się towarzystwem Sary - Nie powiedział - odpowiedziała Waters z uśmiechem, który spowodował w dolnych partiach ciała Johna pełen nadziei dreszcz Tymczasem interkom za-bzyczał i pani kapitan wpuściła pilota do pokoju dowódcy Pontowski wskazał Leonardowi miejsce koło Hestera i zaczął -Rozmawialiśmy z Frankiem o Smarkuli Uważasz, że mamy z nią problem? - Chodzi o to, że dzisiaj znowu zepsuło sięjej LASTE? - spytał John Podpułkownik przytaknął - Już paru trudnych facetów przypiera ją do muru w tej sprawie - zeznał Leonard - Ale powiedzcie panowie, u licha, ilu z tych palantów wylądowałoby na takiej drodze, żeby zabrać Węża? Co prawda udało im się, bo oboje nie są zbyt wysocy A poza tym Ashton strzela równie świetnie jak Robal! - Mechanicy nie potrafią potwierdzić kłopotów z generatorem, jakie miała wcześniej ani też złapać dzisiejszego migotania HUD-a - odezwał się z niezadowoleniem w głosie Hester - Osobiście nie wierzę także, żeby miała problemy z radiem Słyszała każde wypowiedziane przez Bosmana słowo - Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie posłuchała bezpośredniego rozkazu? - rzucił Leonard Nie było żadnej odpowiedzi Pontowski przywołał jeszcze Sarę i rozparł się wygodnie w fotelu Miał przekrwione oczy i zmęczoną twarz Napięcie i długie godziny lotu wycisnęły na nim swoje piętno - Słuchajcie, omówmy w paru zdaniach najważniejsze sprawy, żebyśmy mogli wreszcie stąd wyjść i odpocząć - powiedział Przebiegł w myśli listę rzeczy, które zapamiętał - Po pierwsze kiedy LASTE działa, jest super Ale żeby działał, obsługa musi bez przerwy przy nim grzebać, regulować, naprawiać Czy ktoś ma na to jakiś pomysł? 181 - Charlie Marchiom - odparł John. Wyjaśnił, że w Kalifornii, w Dowództwie Zaopatrzenia Sił Powietrznych w bazie McClellan, w Sacramento, pracuje pewien cywil, który uważany jest za absolutnego eksperta od LASTE. - Gość jest kompletnie pokręcony - dodał Leonard. - Ale na LASTE się zna. - Kosa, sprawdź, czy nie da się go tu ściągnąć - poprosił Matt. Waters zanotowała. - Po drugie - ciągnął podpułkownik - generał Von Drexler chce przerzucić dziesięć naszych samolotów do Guilin, żeby tam stacjonowały. Proponuję, żebyśmy wysłali szesnastu pilotów i grupę z obsługi. W sumie dwustu ludzi. Uważam, że to przyzwoita liczba. - Przyjrzał się obydwu siedzącym naprzeciw niego mężczyznom. - Frank, według wszelkich zasad ty powinieneś zostać dowódcą tego oddziału. I jeśli chcesz, to będziesz. Jednak potrzebuję cię tutaj. Mamy masę roboty, a ty się możesz przydać jako instruktor powietrznych kontrolerów. Decyzja należy do ciebie. - Chciałbym spróbować wyszkolić paru kontrolerów - zamyślił się. - Nazywajcie mnie Hester-Molester. - Roześmiał się. - A zresztą kto by cię odrywał od sufitu po wizycie Von Dexlera? - Czy masz kogoś, kogo byś rekomendował na stanowisko dowódcy oddziału w Guilin? Hester nie wahał się ani przez moment. - Tango. Powierz mu tę robotę. Usta Leonarda otworzyły się szeroko, a Sara spojrzała na Pontowskiego z niepokojem. Robiła notatki, podczas gdy mężczyźni decydowali, którzy piloci polecą do Guilin. - Trzecia sprawa - kontynuował naradę Matt. - Bez ekip poszukiwawczo--ratunkowych i Sandych, czyli samolotów, których zadaniem jest ściąganie na siebie nieprzyjacielskiego ognia podczas trwania akcji ratunkowej - pozostawiamy zestrzelonych pilotów bez szansy przeżycia. Wąż miał szczęście, bo Smarkula znalazła akurat dwuipółkilometrowy odcinek prostej drogi. Nie chcę jednak, żeby chłopcy myśleli, że to standardowa procedura ratunkowa. Leonard roześmiał się. - Możemy zrobić małe ćwiczenia w jednej z kabin i zobaczyć, kto z kim się mieści! - powiedział. - A tak naprawdę, to sądzę, że trudno byłoby znaleźć inną dwójkę pilotów, którzy zdołaliby wleźć tam razem i jeszcze wystartować. - Panie pułkowniku - odezwała się Waters - latamy ponad przyjaznym terytorium i moglibyśmy zrobić to, co kiedyś „Latające Tygrysy". Płacili nagrody każdemu, kto pomógł zestrzelonemu pilotowi powrócić bezpiecznie do bazy. Jeśli pan pozwoli, to porozmawiam o tym z MD W. Jeżeli nic z tego nie wyjdzie, wtedy spuszczę z łańcucha Psy Śmietnikowe. - Spróbuj, czemu nie - zgodził się Matt. - Wreszcie ostatnia sprawa: nie powinniśmy lekceważyć LAW. Są groźną armią i mówienie o nich na przykład „gnojki" albo „żółtki" może spowodować, że łatwo wpadniemy w pułapkę własnych wyobrażeń i damy się sprzątnąć z nieba. A poza tym, określenie „żółtki" nie zanadto pasuje do wielu ludzi, których szanuję. Mówmy więc na nich jakoś inaczej i starajmy się ich doceniać. No dobrze, to już wszystko. Chodźmy odpocząć. 182 Kiedy Hester i Leonard wyszli, Waters przypomniała swojemu dowódcy: - Panie pułkowniku, system łączności satelitarnej już działa. Może pan porozmawiać z żoną... - Dziękuję, za moment to zrobię - odpowiedział Matt. Zapadł się w fotel. -Boże, ależ ja jestem zmęczony!... - Sara usiadła i słuchała. Wiedziała, kiedy jej dowódca odczuwa potrzebę wygadania się. - Dzisiaj na chwilę po prostu zamarłem. Przez ułamek sekundy, kiedy myślałem, że Wąż oberwał na dobre... Nie mogłem się poruszyć. - Podniósł wzrok. Czy ona go rozumiała? W umyśle Sary zagościło bolesne wspomnienie o dawnej rozmowie z nieżyjący m mężem. - Czy to było poczucie winy, czy złość? - zapytała. Pontowski zamknął oczy. Rozumiała go. - Jedno i drugie - odparł. - Muddy rozmawiał kiedyś ze mną o tym — wyjaśniła. Jej głos był ciepły, kojący. - Ze stanowiskiem dowódcy nierozerwalnie wiąże się odpowiedzialność. Kiedy giną ludzie, to boli. Jeśli widzi się ich śmierć na własne oczy, jest jeszcze gorzej. Złość jest naturalnym odruchem w takim momencie, a poczucie winy to cena, jaką płacimy za to, że zeszliśmy z drzewa na ziemię... - Na moment... pochłonęło mnie to zupełnie - odezwał się niemal bezgłośnie Matt. - Panie pułkowniku, czy widział pan napis na biurku Franka Hestera? -spytała Sara. Nie czekała na odpowiedź. Dzieliła niegdyś życie z pilotem myśliwca i wiedziała, kiedy trzeba powiedzieć takiemu człowiekowi prawdę w oczy. -On streszcza wszystko: „Zrób cokolwiek - nawet jeśli jest to błąd". Wahanie tam na górze może się okazać zabójcze... Pontowski gapił się na ścianę. Kiedy słyszał prawdę, potrafił ją rozpoznać. Jeśli znów zdarzy mu się podobny moment odrętwienia, będzie musiał zaprzestać lotów bojowych. Jednak jakim wtedy byłby przywódcą? Na to pytanie także znał odpowiedź - przestałby być przywódcą. - Dziękuję ci, Saro. Pomogłaś mi — zakończył. Waters miała ochotę przytulić go i przejąć część trudnego brzemienia, podobnie jak robiła z Muddym. Jednak ten człowiek nie był jej mężem ani kochankiem, nie mogła więc tego zrobić. - Sir, mam prośbę- odezwała się, patrząc na swojego dowódcę z nadzieją w oczach. Skinął głową. - Chciałabym dołączyć do jednostki, która będzie stacjonować w Guilin. Środa, 19 czerwca Pingnan, Chiny Uzbrojeni po zęby żołnierze usuwali wszelkie przeszkody na drodze niewielkiej procesji, ciągnącej główną ulicą Pingnanu. Potężna postać Kamigamiego górowała nad gromadą sztabowych oficerów, skupionych wokół Zou Ronga. 183 Zou postanowił obejrzeć na własne oczy skutki bitwy Kilka kroków za nim, po między ochroniarzami, kroczyła Jm Chu Pożary dogasałyjeszcze, w powietrzu unosił się smród płonących opon, benzyny i zwierząt W rynsztoku siedziało płaczące niemowlę - maleńka, może roczna dziewczynka Kamigami podniósł ją i podał Jm Chu - Proszę cię, zabierz ją do szpitala - powiedział Jm Chu przytuliła maleństwo i ruszyła szybkim krokiem w drugą stronę - To było kosztowne zwycięstwo - ocenił Rong - Miasto jest zniszczone - To w ogólę nie było zwycięstwo! - sapnął Victor gardłowym, dzikim głosem - Zostaliśmy ocaleni dzięki temu, że Jm Chu ostrzegła mnie o ataku na parę minut przedjego rozpoczęciem Ale nawet wtedy, gdyby od razu wezwano wsparcie lotnicze, moglibyśmy powstrzymać LAW jeszcze przed granicami miasta' Zou mrużył oczy, oglądając śmierć i zniszczenia wokół Jego szpiedzy zameldowali mu o tym, jak zareagowała AGO na wiadomość wysłaną przez amerykański samolot rozpoznawczy Jednak Von Drexler zwlekał z ostrzeżeniem Gwardii Nowych Chin i powstrzymał start samolotów do czasu, kiedy żołnierzom Pierwszego Pułku zaczęła grozić zagłada Zou próbował rozszyfrować charakter postaci Von Drexlera O co temu człowiekowi chodzi^ - zastanawiał się Posługując się logiką charakterystyczną dla kultury, w której wyrósł, Rong doszedł do wniosku, że będzie musiał Von Drexlera okiełznać, a następnie zniszczyć Gdy tak kroczył przez rumowisko, które jeszcze poprzedniego dnia było miastem, zaczął zastanawiać się nad bronią najodpowiedniejszą do zaplanowanego zadania Jego twarz nawet nie drgnęła -i wtedy, kiedy podejmował decyzję o zabiciu generała, i teraz, kiedy wybierał bron Pokona Von Drexlera na chiński sposób - pozwoli mu zniszczyć się samemu - Chcę zobaczyć szpital - powiedział Myślał w tym momencie o Jm Chu Widok szpitala był dla Kamigamiego po prostu szokujący Brał udział w niejednej bitwie, widział potworności podczas walki, w punktach pierwszej pomocy i w szpitalach polowych Jednak to, co zobaczył teraz, przekraczało wszelkie jego doświadczenie Szpital był szpitalem tylko z nazwy Na korytarzach szeregi umierających, na podłodze lub po dwóch najednym łóżku, krew sączyła się z ich bandaży na materace Nikt nie przejmował się sterylnością sali operacyjnej -drzwi od niej stały szeroko otwarte Wyczerpani lekarze nie zmieniali nawet rękawic, gdy zabierali się za następnego pacjenta - W szpitalu wojskowym jest o wiele lepiej - odezwał się jeden z oficerów Zou, na tyle głośno, aby Victor usłyszał Kamigami wyszedł z budynku wstrząśnięty - Musimy doprowadzić to do porządku - powiedział Zou wcale nie był poruszony - Takjuż jest w Chinach - odparł Tymczasem nadbiegł inny oficer i powiedział coś stłumionym głosem - On chce pokazać nam ciało - wyjaśnił Rong, podążając w kierunku stojącej na podwórzu ciężarówki 184 Ciało leżało na platformie, owinięte kocem Wyglądało jak zwykły kłąb szmat Jeden z żołnierzy odsłonił koc bagnetem Kamigami poczuł w ustach przykry smak wymiotów - Śmierć przez tysiąc cięć - oznajmił wstrząśnięty oficer Ciało zostało pracowicie posiekane, tak dokładnie, że nawet palce były pocięte - O Boże' - szepnął Victor - Co się z nim stało?! - To była egzekucja - wytłumaczył Zou - Czyjeszcze żył, kiedy go pokroili?! - Na początku - odpowiedział Zou - Kto to zrobił? " - W Kamigamim zaczęła narastać straszliwa wściekłość -Kang Kazał, żeby wszystko odbyło się na jego oczach Dlatego właśnie nazywają go królem piekieł - Odwrócił się od makabrycznego widoku -Jesteśmy cywilizowanym narodem - powiedział - Takie rzeczy nie zdarzały się od stu lat - Ale dlaczego? - wybąkał jeszcze Victor Nie dostał żadnej odpowiedzi Zou porozmawiał przez moment z oficerem, a ten podał mu małe zawiniątko - Podobno to był Amerykanin schwytany przez LAW - Podał zawiniątko Kamigamiemu Victor ostrożnie rozwinął brunatny papier W środku znaidowała się para nieśmiertelników z wypisanym WANG PEIFU, PSY ŚMIETNIKOWE, USAF Nazwisko nic Kamigamiemu nie mówiło, ale słyszał o Psach Śmietnikowych Ten człowiek nie był Amerykaninem, pomyślał Patrzył na dwie małe, metalowe płytki i łańcuszek Takie podobne do moich, doszedł do wniosku Takie podobne do moich Delikatne dotknięcie wyrwało go z bolesnych rozważań Była to Jm Chu Stała obok niego, ciągle trzymając na rękach maleńką dziewczynkę. - Proszę cię - odezwała się na tyle głośno, żeby usłyszeli ją wszyscy - czy mogę wrócić do naszego domu? - Kamigami skinął głową na znak potwierdzenia i wyprowadził ją z terenu szpitala Podążyły za nimi spojrzenia zaszokowanych oficerów Jm Chu przemówiła w sposób bardzo intymny, jak żona, która zwraca się do męża Zou także to usłyszał Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę czekającego samochodu sztabowego Oficerowie zaczęli rozglądać się nerwowo między sobą, szukając wymówek, dlaczego nie mogą pojechać z Zou Rongiem Jeden z nich będzie musiał przyjąć na siebie jego złość Piątek, 28 czerwca Nanning, Chiny Czarna limuzyna zatrzymała się przed bocznym wejściem do budynku połączonych sztabów Była dokładnie dziewiąta trzydzieści rano Dwunastoosobowa warta honorowa uformowała ludzki korytarz prowadzący po schodkach aż do drzwi Żołnierze prezentowali bron przed wysiadającym z tylnego siedzenia Markiem Von Drexlerem Na każdym jego ramieniu błyszczały po trzy nowiutkie 185 gwiazdki generała broni. Pół kroku za nim podążał jeden z członków sztabu w stopniu pułkownika. - Mówi mi pan, że oni mają rangę ambasadorów?! - powiedział pretensjonalnym tonem generał. - No cóż, i tak, i nie... - Pułkownik zająknął się. - Widzi pan, generale, wiadomość przyszła bezpośrednio z Białego Domu. Przybyli tu na osobiste polecenie prezydenta... - Ale nie są ambasadorami! - wypalił Von Drexler. Ledwie nad sobą panował. - Żeby wszystko było jasne: ja jestem najwyższym rangą przedstawicielem Stanów Zjednoczonych w Republice Południowych Chin. Nie będę tolerował sytuacji, że dwoje biurokratów z Rady Bezpieczeństwa Narodowego uważa mnie za podwładnego i próbuje mną rządzić! Pułkownik próbował jakoś wydostać się z opresji. - Sir - wykrztusił w końcu - sądzę, że ich pozycja jest wystarczająco jasna przez sam fakt, że czekają na pana w pańskim biurze... - Spocił się. Otworzył Von Drexlerowi drzwi i cofnął się, ciesząc się, że może zejść mu z oczu. - Jak miło znowu państwa widzieć - powitał generał pannę Kamigami i Wentwortha Hazeltona. Podał im rękę i odprowadził do pokoju, w którym przyjmował gości. Jak tylko usiedli, pojawił się steward z wózkiem. - Napiją się państwo kawy albo herbaty? - zapytał. Mazie sączyła kawę pozwalając kofeinie działać, podczas gdy Hazelton mówił. Kamigami potrzebowała „kopa", żeby odegnać skutki długiego lotu i zmiany czasu. Czuła się fizycznie wyczerpana; nie miała też zwykłego apetytu. Na szczęście wyglądało na to, że Wentworth nie ma żadnych problemów z sypianiem w samolotach. Nie wydawał się ani trochę zmęczony. Jadł jak koń i tryskał energią. - Chciałbym zapewnić pana, generale - mówił Hazelton - że nie jesteśmy tu po to, aby ustalać politykę USA. Nasząjedyną funkcjąjest pośredniczenie w kontaktach pomiędzy Republiką Południowych Chin a tymi krajami, które pragną zaofiarować jej swą pomoc, ale nie mogą robić tego otwarcie. - Oczywiście - zgodził się Von Drexler - rozumiem to. Takie kraje jak Japonia, Korea Południowa, Tajwan czy Filipiny muszą zachowywać fasadę dobrych stosunków dyplomatycznych z Chińską Republiką Ludową, podczas gdy jednocześnie szukają sposobów na to, żeby kontrolować jej agresywne zapędy. Nie wytrzymam! - myślała sobie Mazie. Obaj bełkoczą jak nadęci idioci. Went, przechodź do rzeczy. Hazelton westchnął w duchu i spełnił życzenie koleżanki. - Zamierzamy zorganizować szlak przewozu amerykańskiego zaopatrzenia do Nanningu poprzez Hanoi. Wyraz twarzy Von Drexlera był ostrzeżeniem, że generałowi nie spodobała się ta idea. Nie zdradzał jednak żadnych emocji słowami ani tonem głosu. - To spowoduje, jak sądzę, pewne problemy - odpowiedział. - Jednak jestem pewien, że mogą one zostać przezwyciężone, jeśli tylko MDW będzie sprawować pieczę nad zaopatrzeniem Republiki Południowych Chin i Gwardii Nowych Chin. 186 W ten sposób, pomyślała Mazie, będzie miał Zou w garści. - Jestem pewien, że to się da zorganizować - odparł zadowolony z siebie Hazelton. Mazie westchnęła w duchu. Wentworth wykroczył właśnie poza swoje kompetencje i musiała interweniować. - Musimy być bardzo ostrożni - odezwała się - i zacierać za sobą ślady. Chiny Ludowe nie mogą wyśledzić źródła sprzętu i pieniędzy trafiających do Zou. - Panno Kamigami - odparł Von Drexler, mniej uprzejmie niż dotychczas -obowiązki Misji Doradczo-Wojskowej sąbardzo jasno określone. Nie mogę pozwolić pani wkraczać w obszar, za który ja jestem odpowiedzialny. Mazie zwalczyła w sobie złość. Czytała dokument regulujący status MDW i dokładnie znała kompetencje Von Drexlera. Daj spokój, człowieku, pomyślała, ty chyba rozumiesz, co to gra pozorów. Dlaczego więc zależy ci, żeby MDW była oficjalnie w to wszystko zamieszana? Kamigami zamierzała uzyskać odpowiedź na to pytanie. Niejasne podejrzenie zrodziło się gdzieś w głębi jej umysłu. Misja Doradczo-Wojskowa dostała wolną rękę w nawiązywaniu stosunków z rządem Zou Ronga i oto wygląda na to, że Von Drexler tworzy sobie małe imperium. Mazie z niechęcią przyznała mu najwyższą notę za umiejętność wpasowania się w każdą próżnię polityczną i poszerzania swoich wpływów. Odnosił kolejne sukcesy, ponieważ nie było nikogo, kto mógłby powiedzieć mu „nie". - Panie generale - odezwała się Mazie -jesteśmy tu po to, żeby panu pomagać, więc zajmijmy się spokojnie wszystkim po kolei. My zorganizujemy linię przerzutową, a MDW może w tym czasie sporządzić „listę zakupów". Kiedy już transporty znajdą się w drodze, wtedy będziemy mogli zacząć się martwić o to, jak zacierać po sobie ślady. - Postanowiła wybadać generała do końca, żeby upewnić się, czy rzeczywiście zależy mu na podporządkowaniu sobie wszystkich układów, czy też źle odczytała jego wypowiedzi. - Jak rozumiem - kontynuowała -wszystkie decyzje polityczne na tym teatrze wojny są koordynowane przez pański urząd?... - Obserwowała uważnie jego reakcję. Bingo! - pomyślała. Von Drexler najwyraźniej czekał tylko, żeby coś takiego usłyszeć. Spotkanie zamieniło się teraz w wymianę formalnych uprzejmości, po czym generał odprowadził przybyszów do czekającej limuzyny, przytrzymując Mazie drzwiczki. - Zdaję sobie sprawę z tego, że już pani wylatuje, panno Kamigami - powiedział. - Może następnym razem, kiedy będzie pani wNanningu, będzie okazja, żeby zaaranżować spotkanie z pani ojcem. - Uśmiechnął się nieznacznie, widząc, że Mazie sztywnieje. Ciągnął więc, dając jej poznać, że ma nad nią przewagę: -Nie będzie to trudne, ponieważ generał Kamigami podlega bezpośrednio mnie. To kolejne kłamstwo!, pomyślała Mazie, podczas gdy limuzyna ruszała na lotnisko. Pierwszy Pułk należy do Gwardii Nowych Chin, a nie do MDW. Rozsiadła się na miękkich poduszkach limuzyny. Von Drexler zasygnalizował jej właśnie, że posłuży się jej ojcem, żeby ją kontrolować - na zasadzie kija i marchewki. 187 - Spieprzyłem to - odezwał się milczący dotąd Hazelton. - Dzięki, że wyprowadziłaś sprawę na prostą. Ten człowiek ma absolutnego świra na własnym punkcie. — Kamigami spojrzała tylko na niego twardo, a potem pokazała głową na chińskiego szofera. Wentworth zrozumiał, o co jej chodzi i zamknął się. Przedyskutują spotkanie później. Kierowca, wpatrując się w drogę przed sobą, zastanawiał się jednocześnie, komu powinien powiedzieć to, co usłyszał- czy temu mężczyźnie, który pracuje dla Zou, czy też kobiecie, która szpieguje dla Kanga. Nagle rozwiązał dylemat: przecież oboje dobrze mu płacą za to, co podsłucha na temat generała Kamigamiego. Pozostała część informacji była bezwartościowa - o Von Drexlerze rozmawiały nawet prostytutki. Kiedy Von Drexler wrócił do swojej kwatery, było już po północy. Gdy tylko stanął w progu, w dużym domu nastała cisza i służący rozbiegli się na swoje stałe miejsca. Nowy majordomus powitał gospodarza w holu. - Dobry wieczór, panie generale - powitał go wyśmienitą angielszczyzną. -Panna Sun nie czuje się dziś dobrze i wyszła do domu wcześniej... Von Drexler zrobił rozczarowaną minę. Nie spodobało mu się, że dziewczyna, z którą ostatnio sypiał, jest chora. Niewielu ludzi w moim wieku ma taką władzę i wpływy jak ja! - myślał z wściekłością. Dlaczego więc akurat tego mam być pozbawiony?! - To bardzo niedobrze - odpowiedział głośno. Przełożony służby domowej wychwycił złość w głosie generała. Skłonił się, kryjąc swoją pogardę dla Amerykanina. Nie bał się go jako człowieka, ale jako kogoś, kto ma wielką władzę. To prawdziwy afrodyzjak, a będąc w posiadaniu kogoś takiego jak Von Drexler może nagradzać lub niszczyć. - Zaaranżowałem zastępstwo - oznajmił kamerdyner. Zobaczył na twarzy generała zainteresowanie i uśmiechnął się nieznacznie. - One to panu wytłumaczą. W sypialni czekały na Von Drexlera trzy dziewczęta. Podbiegły i otoczyły go wianuszkiem nagich, młodziutkich ciał... Zaczęły gaworzyć łamaną angielszczyzną i rozbierać go, pieszcząc szybkimi, delikatnymi dotknięciami. Udo jednej z nich otarło się o jego sztywniejący członek. Von Drexler starał się reagować na ich niezwykłe umiejętności możliwie obojętnie, jak gdyby już nieraz znajdował się w podobnej sytuacji. Muszę podziękować Zou za polecenie mi tego nowego kamerdynera, pomyślał. Facet jest po prostu nieoceniony. Dziewczęta zaprowadziły tymczasem generała do łazienki. Wielka wanna była pełna gorącej wody, która przelała się z pluskiem, kiedy wskoczyły do niej wszystkie trzy. Czuł się cudownie. Dłoń jednej z dziewcząt pieściła jego penis; po policzku, a potem wargach przesunęły się gorące usta. Po kąpieli dziewczyny chichocząc pomagały Von Drexlerowi wyjść z wanny i wytrzeć się. Ruszył do sypialni i usiadł na tapczanie. Teraz, zgodnie z tym, co mówiły dziewczęta, musiał wybrać, którą z nich chce obejrzeć w akcji. Przyjrzał im się dokładnie, 188 decydując, z której mu będzie łatwo zrezygnować. Wybrał najstarszą. W jej oczach stanęły łzy; odeszła w kąt i czekała. Do pokoju wkroczył nagi chłopak. Wziął ją za rękę, położyli się na podłodze i zaczęli uprawiać seks. Von Drexler ułożył się na wznak na tapczanie, a jedna z dziewcząt uklękła mu nad głową. Poczuł na wewnętrznej stronie uda gorący język, który posuwał się w górę. Zadarł głowę, żeby widzieć parę tarzającą się po podłodze. Nikt nigdy nie zabierze mi tego wszystkiego, obiecał sobie generał. Zapracowałem sobie i zatrzymam to. Poddał się chwili do końca. Rozdział jedenasty Poniedziałek, 1 lipca Tokio, Japonia Mazie była bardzo zmęczona Wlokła się za Hazeltonem do dużej sali konferencyjnej Nie spała od dwóch dni, miała ochotę opaść na najbliższe krzesło i się zdrzemnąć Musiała jednak stać, jak wszyscy obecni W Japonii nie jest przyjęte, żeby kobieta uczestniczyła w spotkaniu podobnej rangi, mężczyźni rzucali więc w jej kierunku pogardliwe spojrzenia Na salę wszedł starszy człowiek i przyjrzał się jej nieco dłużej niż inni - Panna Kamigami jest moją osobistą tłumaczką i asystentką-wyjaśnił Ha-zelton - Wszyscy znamy angielski - odparł krótko starszy mężczyzna, podchodząc do szczytu stołu Wyjrzał przez okno Daleko w dole rozciągała się panorama śpiącego jeszcze Tokio Pośród bladego świtu widać było jeszcze zapalone neony i uliczne latarnie - To jest Hiro Toragawa - szepnęła Mazie - Byliśmy sobie kiedyś przedstawiani na przyjęciu w ambasadzie japońskiej, w Waszyngtonie Był tam honorowym gościem Jeśli można powiedzieć, że Japonia to jedna wielka korporacja, to on jest dyrektorem generalnym - Myślisz, że cię pamięta? - Wątpię To było cztery lata temu Byłam wtedy nikim, zaproszono mnie, ponieważ znałam japoński - Czy powinnaś wyjść!? - spytał Hazelton - Nie jestem pewna Jednak jeśli zostanę, nie będą mogli porozumiewać się między sobą po japonsku, przynajmniej na głos - Lepiej zostań Nie wiem, czy poradzę sobie sam - przyznał Wentworth -Może po tym spotkaniu lepiej zrozumiesz sytuację Toragawa usiadł, dając tym samym znak rozpoczęcia narady Pozostali Japończycy skłonili jednocześnie głowy, a dopiero potem także zajęli miejsca Mazie miała nadzieję, że Hazelton zdaje sobie sprawę z tego, z kim siedzi przy jednym stole Ci mężczyźni należeli do najbardziej wpływowych i szanowanych ludzi 190 w Japonii, a jednocześnie wszyscy czuli głęboki szacunek do Toragawy Panna Kamigami słuchała uważnie, gdy sekretarz Toragawy przedstawiał cel zebrania Kiedy już rozpoczęło się na dobre, Mazie zwracała większą uwagę na niuanse -kto mówił najdłużej, kto występował po kim, kto nie zadawał pytań - niż na samą treść padających wypowiedzi Wentworth zręcznie wybrnął z kilku grzecznych pytań, Mazie czuła jednak, że spotkanie nie przebiega pomyślnie Najważniejsi finansiści, przedsiębiorcy i politycy Japonii nie zamierzali udzielać wsparcia Zou Rongowi ani nowo powstałej Republice Południowych Chin W którymś momencie Toragawa szepnął coś na ucho sekretarzowi, a ten ogłosił krótką przerwę Kiedy Toragawa wstał, wszyscy podnieśli się z miejsc i ukłonili Tymczasem sekretarz zbliżył się do Amerykanów i zapytał, czy Hazelton mógłby wyjść z nim na chwilę Mazie chciała zostać, ale sekretarz odwrócił się do niej i powiedział tak głośno, aby wszyscy go słyszeli - Pan Toragawa ucieszy się, jeśli pani także zechce pójść, panno Kamigami Zaprowadzono ich do dużego biura Za olbrzymimi, sięgającymi od podłogi do sufitu oknami rozciągał się ten sam wspaniały widok Tokio - Patrz! - szepnął Hazelton, zobaczywszy wiszący na ścianie obraz - To jest autentyczny Van Gogh! - Zaczął rozglądać się jak małe dziecko - A to jest Matisse to Monet - Kiedy zobaczył nieduży obraz, wiszący nad głową siedzącego Toragawy, stracił głowę - Przecież to nie może być - wybąkał - Obawiam się, że to, co wisi w Luwrze, nie jest oryginałem - przyznała Kamigami Nie zamierzała tłumaczyć Wentowi, że Toragawa jest kimś pośrednim pomiędzy piratem a samurajem, a władzę ma większą niż dawni shoguni Zdaje się, że jej kolega miał na dziś dosyć wstrząsów Mazie uśmiechnęła się do człowieka, który siedział obok Toragawy Był nim Bili Carroll - Proszę bardzo - odezwał się sekretarz Toragawy, pokazując przybyszom przepastne fotele w sąsiedztwie gospodarza i Carrolla Hazelton zatopił się w jednym z foteli z taką miną, że Mazie o mało nie parsknęła śmiechem - Właśnie przyleciałem - wytłumaczył na powitanie William - Poprosiłem go, żeby tu był - dopełnił wyjaśnienia Toragawa Mówił po angielsku bardzo poprawnie, jednak z silnym japońskim akcentem - Nie jesteśmy przekonani, żeby w najlepszym interesie Japonii leżało mieszanie się w wewnętrzną politykę Chin - oznajmił Carroll nachylił się ku niemu i odparł - To zupełnie zrozumiała decyzja Jednak mój rząd uważa, że Chiny zamierzają zaatakować cztery Małe Smoki Najpierw odbiorą sobie do końca Hongkong Później wzmogą naciski na Tajwan Następnie zwrócą uwagę na Singapur, który jest w osiemdziesięciu procentach zamieszkały przez ludność chińską Wreszcie zaatakują Koreę Południową, chyba że zdołają przejąć ją pod swoją kontrolę, narzucając jednostronnie korzystne dla siebie umowy handlowe Przejąwszy cztery Małe Smoki, Chiny będą miały od razu wielką bazę przemysłową Biorąc pod uwagę liczbę ludności Chin, łatwo sobie wyobrazić, że za dziesięć lat będą w stanie zdominować każdą dziedzinę światowej gospodarki, wymagającą dużego nakładu siły roboczej 191 - Omawialiśmy już to wszystko w przeszłości - odpowiedział krótko Toragawa. - Chiny, mające w swym posiadaniu Tajwan i Singapur - zareplikował Car-roll - mogą zablokować, czy choćby grozić zablokowaniem głównych szlaków morskich do Japonii. - Chiny nie są potęgą morską- skwitował Japończyk. Bili popatrzył na niego i ciągnął: - Sir, Chiny mają znakomite rakiety do zwalczania okrętów i jeśli zainsta-lująje w Singapurze, na Tajwanie i w Korei, będą w stanie kontrolować wszystkie drogi morskie prowadzące do Japonii. A poza tym ostatnio przeprowadzili udane testy z Morskim Wiatrem... - Toragawa spojrzał na swojego sekretarza. Był to wymowny znak, że nigdy nie słyszał o żadnym Morskim Wietrze. - Morski Wiatr - tłumaczył więc Carroll - to nazwa systemu nawigacji satelitarnej, pozwalającego ich rakietom trafiać w statki płynące daleko po oceanie. Realizują ten program posługując się satelitami systemu zwanego przez nich Jedwabną Siecią. Z ust Toragawy wydobył się ostry syk. Było to coś tak niezwykłego u tego opanowanego człowieka, że William zamilkł, zaszokowany. Sekretarz Toragawy słyszał ten syk po raz drugi w życiu. Za pierwszym razem upadł rząd. - Japonia - powiedział Toragawa, nie zdradzając już niczym wściekłości -pomogła Chińskiej Republice Ludowej wystrzelić satelity Jedwabnej Sieci. - Jego umysł zaczął intensywnie pracować. Potężna gospodarka dawałaby Chinom możliwość wyposażenia ich wielkiej armii w nowoczesną broń. Jednocześnie jedynym powodem, dla którego Chińczykom miał być potrzebny system rakietowy do zwalczania okrętów, byłaby ekspansja na inne kraje. To oczywiste. Carroll wykorzystał chwilę przewagi i naciskał dalej: - Zadajemy sobie pytanie: przeciwko czemu te rakiety mająbyć skierowane? Toragawa znał odpowiedź. Przeciw statkom, przywożącym codziennie do Japonii tysiące ton surowców i wywożącym jej produkty. Jeśli przetnie się ten krwiobieg, Japonia umrze. Patrząc w przyszłość, można było łatwo dojść do wniosku, że ostatecznym celem Chińczyków jest Japonia. Toragawa wstał więc i zaczął krążyć po biurze. Jego sekretarz omal nie zemdlał z wrażenia. Jeśli Toragawa wstał, to znaczy, że jego wściekłość grozi śmiercią. - Rozumiem teraz waszą troskę - powiedział. - Otrzymacie pomoc, o którą prosicie. Jeśli dobrze rozumiem, naszym pośrednikiem będzie panna Kamigami? -upewnił się. Carroll skłonił głowę, a Toragawa ruszył energicznym krokiem do sali konferencyjnej. Stanął u szczytu stołu i przemówił krótko po japońsku, streszczając słowa doradcy amerykańskiego prezydenta i wyjaśniając, co to dla wszystkich oznacza. Mazie tłumaczyła Hazeltonowi na ucho. Toragawa poprosił zebranych, żeby usiedli i zaczął wygłaszać swoje „sugestie". Nie było żadnej dyskusji; od czasu do czasu odzywało się tylko pojedyncze hai na znak zgody. Kiedy Wen-tworth zapisywał liczby i sumy, jakie wymieniał, jedna po drugiej, Toragawa, aż trzęsły mu się ręce. 192 W końcu Toragawa nacisnął przycisk. Część ściany podniosła się, odsłaniając mapę Chin. -Naszym głównym problemem - przeszedł na angielski -jest transport. Najlepiej będzie, jeżeli wykorzystamy wietnamski port Haiphong, a dalej będziemy przewozić zapasy koleją do Nanimngu. - Pokazał laserową wskazówką linię kolejową łączącą oba miasta. Następnie skinął głową i to był koniec narady. Odczekał stojąc, aż zebrani opuszczą salę, a potem odezwał się sucho do Mazie: - Panno Kamigami, wkład Japonii w omawianą sprawę musi pozostać tajemnicą. My zrobimy tutaj, co do nas należy, ale zapewnienie bezpieczeństwa transportom poza obszarem Japonii spoczywa już na was. - Nagle jego twarz złagodniała. Zauważył, że młoda kobieta jest wyczerpana lotem. - Przez kilka następnych dni będzie pani bardzo zajęta, ustalając szczegóły całego przedsięwzięcia - powiedział. - Moja rodzina będzie zaszczycona, jeśli zechce pani spędzić ten czas w towarzystwie mojej wnuczki... Tak będzie pani wygodniej. -Zdumiona Mazie odeszła z Toragawą. - Nie mogę w to uwierzyć... - bąknął Hazelton. Carroll roześmiał się. - W co? W to, że Japończycy tak szybko podejmują decyzje, kiedy ich interesy są zagrożone? - Nie o to mi chodzi... Skąd on wiedział o Mazie? - Powiedziałem mu - wyjaśnił prosto Carroll. - Czy to dlatego zaprosił ją do swojej wnuczki? William zamknął neseser. - Jego wnuczka jest jedynym żyjącym potomkiem klanu Toragawów. Widać uznał, że Mazie może posłużyć jej za wzór i pokazać, co może znaczyć kobieta we współczesnym świecie. Ten człowiek nie zaniedba niczego, żeby jego rodzina przetrwała. Hazelton wreszcie ułożył prawidłowo wszystkie elementy tej układanki. - Czy to... z tego powodu wyznaczył pan Mazie na szefa Grupy Operacyjnej Chiny?... - Carroll uśmiechnął się bez słowa. - Czy to pan zasugerował mu wykorzystanie Haiphongu i linii kolejowej do Hanoi? William aż parsknął. - Nie. Nie musiałem. Toragawa jest żywotnie zainteresowany rozbudową portu w Haiphongu i odbudową wietnamskiej sieci kolejowej. - Czy on na tym wszystkim zarobi?!... - W oczach Hazeltona widać było panikę. - Dziesiątki milionów dolarów - odparł Carroll. - Czy raczej miliardy jenów. To był dla niego jeszcze jeden powód wejścia w cały interes. Went nie dowierzał własnym uszom. - To niezgodne z prawem. Możemy trafić do więzienia! - Tylko wtedy, jeżeli my także na tym zarobimy. Więc nie daj się wplątać w coś takiego. 193 Miho Toragawa -jedyna wnuczka starego Hiro, a zarazem jedyny jego żyjący potomek, czekała następnego ranka na Mazie, aż ta wyjdzie ze swojej sypialni. - Mam nadzieję, że dobrze się pani spało - powiedziała Miho. Była szczupłą i bardzo ładną dwudziestodziewięcioletnią kobietą o wspaniałych oczach. - Znakomicie - odparła panna Kamigami. Usiadły do niewielkiego stołu, na którym przygotowano śniadanie, podane w zachodnim stylu. -I dziękuję pani za to, że dała mi pani do noszenia to kimono. Jest piękne. - Wymieniały uprzejmości, podczas gdy Mazie próbowała coś w siebie wmusić. Jeszcze nie powrócił jej apetyt. Miho mówiła po angielsku wprost perfekcyjnie, jak Amerykanka. Mazie dowiedziała się po chwili, że Miho studiowała w Mills College, w Oakland, w Kalifornii. Po uzyskaniu licencjatu kontynuowała studia na Harvardzie, gdzie uzyskała magisterium z biznesu i finansów. Mazie poczuła sympatię do tej młodej kobiety; od razu zaczęły się zaprzyjaźniać. - Mój dziadek - powiedziała Miho w zaufaniu - ma nadzieję, że wyjdę dobrze za mąż, żeby nasz klan miał dalszych potomków. Panna Kamigami czytała dossier Hiro Toragawy. - Pani dziadek to doprawdy niezwykły człowiek - powiedziała. - Może mieć dla pani i inne plany... Czy tłumaczył pani, dlaczego znalazłam się w Japonii? -Miho pokiwała głową. - Miło by było - zaproponowała Mazie - razem z panią pracować. - Tak - odpowiedziała Miho. - Bardzo chętnie. - Stała się nagle wykształconą na Zachodzie kobietą interesu. - Będziemy musiały działać z ukrycia, poprzez męskich zastępców - „cieni". - Pociągnęła łyk herbaty. - W Japonii tak trzeba. Mój dziadek powiedział, że ma pani takiego człowieka, i zorganizował także kogoś dla mnie. - Uśmiechnęła się. - Musimy być bardzo dyskretne. Następne dwie godziny kobiety spędziły na obmyślaniu strategii wspólnego działania. Mazie szybko doszła do wniosku, że Miho zna niedostępne dla człowieka z Zachodu zasady funkcjonowania japońskiego systemu społeczno-gospodarczego. Jej udział w przedsięwzięciu może się zatem okazać niebywale korzystny. Kiedy skończyły, Kamigami wstała i włożyła pożyczone kimono. Było o jakieś cztery rozmiary mniejsze niż wszystkie jej własne ciuchy. Ciągłe podróże lotnicze i zmiany stref czasowych zachwiały jej metabolizm i na szczęście zaczęła tracić nadwagę. - Miho, wiem, że powinnam wywierać dobre wrażenie - powiedziała -a ostatnio tak schudłam, że chyba wszystkie ubrania są na mnie za duże. Czy pomogłabyś mi wybrać odpowiednie rzeczy? Poza tym nigdy nie stosowałam makijażu; bardzo bym chciała zrobić sobie coś z oczami, żeby były odrobinę bardziej podobne do twoich... Miho zasłoniła dłonią usta, żeby ukryć uśmiech. - Sama miałam takie oczy jak ty - powiedziała. Wytłumaczyła Mazie, jak chirurg plastyczny poprzecinał drobne mięśnie w jej powiekach, które powodowały ich typowo wschodni kształt. - To bardzo prosta operacja, zajmuje tylko 194 parę minut - mówiła. — Wprawdzie ma się potem przez parę dni fioletowe oczy, ale to przechodzi. Wiesz, myślę, że dałoby się to zorganizować teraz, podczas twojego pobytu. Zajmę się tym, jeśli chcesz. Mazie całkiem spodobał się ten pomysł. - Jakoś nigdy nie miałam czasu, żeby wcisnąć to w mój terminarz... - powiedziała. Miho uśmiechnęła się tylko. Wentworth Hazelton chodził tam i z powrotem po płycie lotniska obok małego, dwusilnikowego odrzutowca typu Gulfstream IV. Czekał na Mazie. Spojrzał na zegarek -jeśli za dziesięć minut nie wystartują, przepadnie ich kolejka. - No chodź - mruknął do siebie. - Gdzie ty się podziewasz? - Po pracowitym tygodniu spędzonym w Tokio czuł się bardzo zmęczony. Rozdrażniało go teraz byle co. Z tęsknotą myślał o wygodnym łóżku na pokładzie prywatnego samolotu Toragawy. Zamierzał przespać cały lot do Hanoi. Kiedy zobaczył wreszcie pędzącą po płycie lotniska czarną limuzynę, wspiął się po schodkach do samolotu i kazał pilotom zapuszczać silniki. - Panna Kamigami już przyjechała - oznajmił dwóm sierżantom US Air Force, którzy lecieli z nimi. - Kiedy jej powiedziałem, że panowie będą z nami lecieć, nazwała was Psami Śmietnikowymi. To bardzo dziwna nazwa... Ray Byers wzruszył ramionami. - Taki kryptonim wymyślił nam podpułkownik Pontowski... - Jesteśmy specjalistami od zdobywania różnych rzeczy - wyjaśnił Alvarez, czyli Mały Juan. - Skoro tak, to moglibyście nam pomóc w Hanoi... - Właśnie dlatego tu jesteśmy - zgodził się Byers. Do samolotu wniesiono cztery walizki, a potem w drzwiach ukazała się Mazie. Hazelton ledwie ją poznał. Miała nową, twarzową fryzurę i nowiutkie ciuchy, które sprawiały wrażenie bardzo kosztownych. Założyła też duże ciemne okulary. - Po co ci te okulary? - zapytał. - Przemęczyły mi się oczy - odparła niedbale. Odłożyła torby na zakupy, jakie dają w eleganckich sklepach, i pospieszyła z powrotem po schodkach, żeby pożegnać się z Miho. Mały Juan wyjrzał za nią przez okno i mruknął: - Miła dziewczynka!... Niedziela, 7 lipca Nanning, Chiny - To jest ćwiczenie szybkiego przeprowadzenia ostrzału i wycofania się -wyjaśniał Trimler, towarzysząc Zou Rongowi na schodkach platformy obserwacyjnej. Została specjalnie zbudowana na okoliczność wizyty Ronga na poligonie. 195 Trimler był w tej chwili jedynym obecnym na poligonie Amerykaninem. Stanął obok Zou, a jedenastoosobowa drużyna zaciągnęła na pozycję strzelecką haubicę kalibru sto pięć milimetrów, typu M-119. - Cała rzecz polega na wyścigu z czasem - mówił pułkownik. - Obsługa musi ustawić działo, wystrzelić trzy pociski i jak najszybciej odciągnąć działo z powrotem. Podczas bitwy, jeśli wszystko potrwa dłużej niż parę minut, haubica i jej obsługa mogą paść ofiarą nieprzyjacielskiej baterii, która odpowie na ich atak. To działo waży tysiąc osiemset kilogramów, a jego donośność przekracza trzynaście kilometrów. Zou zamachał niecierpliwie rękami i powiedział: - Bardzo się cieszę z tego, że Gwardia Nowych Chin ma teraz artylerię. Ale kiedy dostaniemy czołgi, które obiecał nam generał Von Drexler? -Nie czekając na odpowiedź, zszedł na dół. Większa część sztabu Zou zebrała się pod brezentowym baldachimem za platformą. Oficerowie pili sok pomarańczowy. Byli znudzeni, podobnie jak ich przywódca. Wszyscy, co do jednego, wzdrygnęli się, kiedy haubica wystrzeliła. - Przyprowadzić samochody - rozkazał świeżo mianowany generał, zobaczywszy Ronga. Zerknął na zegarek. Nie upłynął jeszcze zaplanowany czas. -Zadzwonić do restauracji - wydawał polecenia generał. - Pan prezydent Zou przyjedzie wcześniej. - Zwrócił się do swojego adiutanta: - Czy panna Li jest dzisiaj zaproszona na lunch? - Adiutant zapewnił, że generał Kamigami i Jin Chu przyjechali rano z Pingnan i zjedzą z prezydentem. „Lunch", jak nawal go z amerykańska Zou, składał się z dwunastu dań. Rong siedział u szczytu stołu i słuchał dyskusji swojego sztabu na temat Gwardii Nowych Chin. Automatycznie odrzucał dziewięćdziesiąt procent z tego, co mówili, jako czczą gadaninę i kłamstwa. Odezwał się do Trimlera: - Osiemnaście dni temu Pierwszy Pułk odniósł w Pingnan znaczące zwycięstwo. Sam oglądałem, jakim kosztem. Ponieśli wiele ofiar. Jednak teraz - wskazał z wdziękiem siedzącego dalej Kamigamiego - sąjuż gotowi do walki, podczas gdy dywizje stanowiące moje główne siły ciągle ćwiczą. Dlaczego tak jest? Oficerowie siedzący najbliżej Zou zamilkli i w napięciu czekali na odpowiedź Amerykanina. Trimler zaczął: - Powodów jest wiele. Najważniejsze kwestie to dowodzenie, wyszkolenie i logistyka. Sam nie wiem dlaczego, ale jakoś tak się dzieje, że Pierwszy Pułk nie ma problemów z dostawami sprzętu i amunicji. - Rong popatrzył na trzech generałów, którzy zajmowali się koordynacją dostarczania armii zapasów. Kradną, pomyślał, nie ruszają tylko Pierwszego Pułku. - Poza tym - kontynuował Trimler -Pierwszy Pułk ma wysokie morale. Żołnierze ufają swoim dowódcom i wierzą w to, za co walczą. - Czy to aż takie proste? - rzucił Zou. Był zdania, że Amerykanie nigdy ich nie zrozumieją. Ani nadejście dwudziestego wieku, ani pięćdziesiąt lat komunizmu nie zmieniły Chińczyków ani Chin. Rong uważał bowiem, że to Jin Chu jest dla Pierwszego Pułku źródłem życia. Jej moc przepowiadania przyszłości jest olbrzymia, myślał, dziewczyna nigdy 196 się nie myli. Ponieważ oficerowie Kamigamiego jej ufają, a żołnierze odczuwają względem niej coś w rodzaju nabożnego lęku, daje to Victorowi posłuch i mir, którego Amerykanie nigdy nie pojmą. Dawniej nazywano coś takiego „mandatem niebios"; był on dla cesarzy legitymacją do sprawowania władzy. Zou przez cały czas czuł obecność Jin Chu, gdy tak siedziała zaraz za Kamigamim. Victor wrócił do domu w Naningu późnym popołudniem. Był zmęczony, spędziwszy dzień na nie kończących się naradach ze sztabem Zou i doradcami Von Drexlera. Jedyną przerwą był nadzwyczaj okazały lunch, który zjedli razem z Jin Chu w towarzystwie Ronga i jego świty. Przez ten krótki czas Kamigami mógł pobyć trochę przy ukochanej i oderwać się od pracy. Stanął teraz na chwilę na progu salonu. Jin Chu i May May siedziały na podłodze, bawiąc się z malutką dziewczynką, którą uratował z rynsztoka w Pin-gnan. Obie kobiety gruchały do siebie i do niemowlęcia w niezrozumiałym dla Victora języku. Mogłyby być siostrami, pomyślał po raz kolejny. Powoli opadało w nim napięcie, narosłe w ciągu dnia. Mam już po czubek głowy bawienia się w sztabową politykę, pomyślał. Moje miejsce jest tutaj, w polu, wśród żołnierzy. Jin Chu wyczuła jego obecność i podniosła wzrok. May May uśmiechnęła się i zabrała dziecko z pokoju. - Po południu przyszedł prezent - oznajmiła Jin Chu. Pokazała Victorowi misterny posążek z jadeitu, przedstawiający smoka i tygrysa. Figurka miała podstawkę pokrytą czarną emalią. - Wygląda na bardzo stare - powiedział. - Zostało wyrzeźbione podczas panowania dynastii Ming, ponad czterysta lat temu - wyjaśniła. - To bezcenne. - Dostałaś to od Zou? - Nie było odpowiedzi. Tej nocy Victorowi śniła się Jin Chu opowiadająca legendę o czterech pięknościach. Von Drexler jadł śniadanie. Jego majordomus stał w milczeniu obok, czekając na każde skinienie. - James, gdzie ty się nauczyłeś mówić po angielsku? - zapytał generał. Kamerdyner wyjaśnił, że urodził się, wychował i kształcił w Hongkongu. - Rozumiem... Przyprowadź mój samochód - polecił Von Drexler. - Samochód czeka, sir. - James poczuł się urażony, że generał mógł posądzić go o zaniedbanie tak podstawowego obowiązku. - Wyrzuć te dziewczyny. - Czy życzy pan sobie innych? - Przez chwilę nie było odpowiedzi. - A może miałby pan ochotę na jakąś odmianę? Von Drexler zawahał się, zastanawiając się, co może znaczyć usłyszana oferta. - Zaskocz mnie czymś - odpowiedział w końcu. 197 James odprowadził go do samochodu i ukłonił się, podczas gdy kierowca ruszał. Następnie odszedł z kamienną miną do swojego pokoju. Jednak kiedy zakończył krótką rozmowę telefoniczną, pozwolił sobie na mały uśmiech. - Muszę zobaczyć się z pułkownikiem - oznajmił Trimler, wchodząc do biura Sary. - W Połączonym Dowództwie aż kipi. Macie może jakieś pigułki na zachowanie równowagi psychicznej? - Niestety, wyszły w zeszłym tygodniu - odparła rezolutnie kapitan, wzywając Matta przez pager. - Niech pani zawoła też Psy Śmietnikowe. Będziemy musieli z nimi pogadać. - Postawił na biurku nieduże metalowe pudełko, a obok położył parę nieśmiertelników. - Co to jest? - spytała Sara. - To, co zostało na ziemi z Wanga... jakiegoś dezertera, którego przyjęły Psy. - Wang Peifu... - odpowiedziała. Zadzwoniła do Psów. - Washington i Tanaka zaraz przyjdą. Byers i Alvarez są teraz w Hanoi. Po kilku minutach trzech przybyłych mężczyzn gapiło się na pudełeczko, podczas gdy Trimler relacjonował im, czego dowiedział się od Kamigamiego. - LAW wykonało na Wangu egzekucję - mówił. - Nazywają to „śmiercią przez tysiąc cięć". Sądzę, że te skurwysyny specjalnie podrzuciły to, co zostało z jego ciała, na znak ostrzeżenia. Kamigami kazał dokonać kremacji i przywiózł mi wczoraj popioły... Co, u licha, robił Wang, że mieli okazję go złapać? -Łamaliśmy sobie głowy, co się z nim stało - odezwał się Washington, uchylając się od odpowiedzi. Zdecydował, że dla Psów będzie lepiej, jeśli Pontowski jej nie usłyszy. Kiedy bowiem Byers usłyszał plotkę, że dziesięć „Świń" ma zostać przerzuconych do Guilin, wysłał tam Wanga, żeby dokonał paru niezbędnych zakupów wstępnych. Chińczyk nie wrócił. Wielki John dotknął delikatnie pudełka, a potem, podjąwszy decyzję, podniósł je. - Dobry był z niego chłop - stwierdził. - W Nanningu jest taka świątynia z domkiem dla zmarłych. Kupimy mu miejsce na ścianie. Spodoba mu się - będzie sobie patrzył z góry... Kiedy sierżanci poszli, Trimler zatopił się w fotelu i westchnął. - Co się, do cholery, dzieje? - zapytał retorycznie. - Von Drexler wpada w skrajną megalomanię. Zdaje się, że stylizuje się na drugie wcielenie MacAr-thura i na wielkiego stratega. Tymczasem wojna ustała, nie ma właściwie żadnych walk. Wygląda na to, że tak LAW, jak i GNCh odpoczywają i szukają u siebie wzajemnie słabych punktów, w które dałoby się uderzyć. Von Drexler twierdzi, że Ludowa Armia szykuje zmasowane uderzenie na północną część Guangxi i chce zdobyć Guilin. A Zou nie chce tego kupić. - A zatem, kiedy okaże się, który z nich miał rację, z tym drugim będzie kiepsko - zauważył Pontowski. 198 - Racja, ale to jeszcze nie wszystko - ciągnął Trimler. - VD zachowuje się, jakby założył się z Rongiem o złote kalesony. Wiecie, że macie posłać do Guiłin dziesięć samolotów? No to możecie o tym zapomnieć. Rozkazał przerzucić całe skrzydło. - Nasze zapasy będą miały trochę dłuższą drogę - mruknął Pontowski. -Ale to nic, zdarzają się gorsze rzeczy. - Tak, właśnie się zdarzyły. Pan zostaje tutaj. Na twarzy Matta pojawił się gniew. - Co on sobie wyobraża?! - Stworzył dla pana stanowisko sztabowe w Połączonym Dowództwie. Ma pan zostać oficerem łącznikowym, cokolwiek ma to znaczyć. - Nawet nie ma mowy! - Pontowski zacisnął zęby. - Nie pozbawi mnie dowództwa! - Po tych słowach włożył czapkę i wyszedł z pokoju, szarpiąc ze złością drzwi. - Matt! - zawołał za nim Trimler. - Niech pan się przebierze! On nie toleruje kombinezonów lotniczych ani mundurów polowych! - Nie jestem jakimś DOP! - warknął na odchodnym podpułkownik. - Jeszcze nigdy nie widziałam naszego pułkownika w takiej pasji - odezwała się cicho Waters. - Co to jest DOP? - DOP to skrót od „dupek z ostatniego plutonu" - wyjaśnił Trimler. - Czas, żebym ja też przestał być DOP... Generał Von Drexler nie zobaczył ani wściekłości Pontowskiego, ani też jego lotniczego kombinezonu. Zobaczył natomiast schludnego podpułkownika w mundurze galowym o równiutko przyszytych baretkach orderów. Generał miał bolesną świadomość tego, że odznaczenia Pontowskiego zostały zdobyte w walce, a nie podczas pracy sztabowej, tak jak jego własne. - Jeśli dobrze rozumiem - odezwał się Von Drexler - nie zgadza się pan z moimi decyzjami. - Z początku się nie zgadzałem - przyznał Pontowski. - Potem jednak pomyślałem sobie o korzyściach, jakie może dla mnie oznaczać przydział sztabowy. W końcu pracowałem już pod pana dowództwem w Pentagonie i bardzo wiele się nauczyłem... - Ostatnie słowa Matta wcale nie były kłamstwem; rzeczywiście bardzo wiele się nauczył, tyle że wcale nie w pozytywnym znaczeniu. Czas służby w Pentagonie był dla niego przygnębiającym doświadczeniem. - Obowiązki oficera łącznikowego dadzą mi szansę... ee... ponownego nawiązania dawnych kontaktów i... szerszego spojrzenia w przyszłość... - Podpułkownik przypomniał w ten sposób o swoich politycznych koneksjach... Popatrzył pełnym nadziei wzrokiem na Von Drexlera, który nagle zaczął wyglądać jak mrożona ryba. No proszę, czyżby podziałało? Von Drexler zastanowił się, co ma teraz zrobić. Jego pierwotnym zamiarem było podkreślanie przy każdej okazji - podobnie jak to było w Pentagonie - że wnuk byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych jest jego podwładnym. Ponieważ Pontowski nigdy nie prowadził w Pentagonie politycznych gierek, wydawało się to generałowi bezpieczne. Ale teraz wyglądało na to, że Pontowski się 199 zmienił. Ostatnim człowiekiem, jakiego Von Drexler potrzebował w swoim sztabie, był ambitny oficer o zamiłowaniu do gier politycznych, a co gorsza, o dobrych koneksjach. Kij podziałał, zdecydował Matt. Teraz pora na marchewkę. - Jak pan wie, sir - odezwał się znowu - kapitan Leonard został ostatnio majorem. Wybrałem go na dowódcę części jednostki, która miała zostać przerzucona do Guilin. Poleciał tam i przeprowadza teraz wizję lokalną. Zameldował mi, że lotnisko nie jest w ogóle chronione. Nie widzę możliwości zapewnienia bezpieczeństwa dziesięciu samolotom, a tym bardziej trzydziestu sześciu. - Pontowski nie dokończył myśli. Dalszy ciąg był taki: jeśli jakiś sabotażysta zniszczy stojące na lotnisku maszyny, ktoś będzie musiał za to oberwać. Von Drexler wyznaczył kandydata na tego kogoś. - Wie pan, potrzebuję pana tu w dowództwie - odezwał się. - Ale mimo wszystko mam obowiązek ochraniać podległą sobie bazę w Guilin. Dlatego, biorąc pod uwagę pańskie doświadczenie, jestem zdania, że najlepiej będzie, jeśli znajdzie się pan w Guilin razem ze skrzydłem. Pana przydział do mojego sztabu możemy rozważyć później, kiedy już baza w Guiłin zacznie na dobre funkcjonować... Pontowski dał do zrozumienia, że z bólem przyjmuje do wiadomości nowe rozkazy. Zadbał o to, żeby w jego głosie słychać było wystarczająco dużo rozczarowania. Dwadzieścia minut później wkroczył do budynku dywizjonu, okręcając czapkę na palcu. - Przerzucamy skrzydło do Guilin! - oznajmił radośnie. - My? - upewniła się Sara. - Tak. My wszyscy. Musiałem tylko wytłumaczyć to generałowi takimi środkami, jakie on rozumie. Piątek, 12 lipca Guilin, Chiny Dwa A-10 zbliżały się od południa do miasta, lecąc w luźnym podróżnym kluczu. Pod nimi rozciągał się biały dywan chmur, sięgających aż do horyzontu. Od czasu do czasu przebijała się przez nie żywa zieleń, kontrastując z jasnym niebem. Matt Pontowski, siedzący w kabinie pierwszej z maszyn, oparł się wygodnie i obserwował niebo, chłonąc rozciągającą się wokół panoramę. Obciążenie psychiczne, spowodowane trudną rolą dowódcy skrzydła, odsunęło się gdzieś na bok. Teraz podpułkownik przeżywał rzadką ostatnio chwilę spokoju i zadowolenia z życia. Jak dawno nie wąchałem róż, pomyślał sobie nagle. Na moment stanął mu przed oczami obraz nagiej Shoshany, biegnącej ku niemu po plaży. Było to wspomnienie z ich miesiąca miodowego. Poczuł ból. Tęsknił za żoną, którą kochał. - Przed nami Guilin. Trzydzieści kilometrów - odezwał się głos Robala. Czterdziestominutowy lot z Nanningu zbliżał się do końca. Rzeczywistość powracała, 200 nieubłaganie wkradając się do kabiny. Pontowski i Stuart prowadzili pierwsze dwie „Świnie", jakie miały wylądować w Nanningu. Trzeba było jak najszybciej przenieść całe skrzydło i uczynić je znów gotowym do lotów bojowych. Matt kiwnął maszyną w jedną i drugą stronę, dając kapitanowi znak do przejścia w klucz zwarty. Zeszli przez dziurę w chmurach. - Widok jak z bajki! - skomentował Robal. Istotnie. Pod nimi przeplatały się mozaiką zielone poletka ryżowe i strome skałki wysokości jakichś stu pięćdziesięciu metrów; środkiem płynęła rzeka Li-jiang. Pontowski i Stuart skręcili w górę Lijiang i okrążyli miasto, przedłużając lot o parę chwil. Wreszcie Matt wywołał wieżę i dwa A-10 wylądowały na lotnisku, położonym sześć kilometrów na południe od miasta. Kiedy minęli terminal pasażerski i kołowali dalej, w stronę dużego zgrupowania zielonych namiotów i wojskowych samochodów, powitał ich tłum Chińczyków, wymachujących radośnie rękami. Nowo ustanowiona baza tętniła życiem. Dwaj szefowie obsługi samolotów rozwinęli duży, świeżo wymalowany transparent. Głosił: WITAMY W KRAJU - RAJU. - Chciałbym, żeby tak było - odezwał się przez nadajnik Robal, po czym wyłączył silniki. Niedaleko samolotów czekał obok sztabowego samochodu Tango. - Witamy w Guilin - powiedział. - Kiedy przylatuje reszta? - Dzisiaj po południu - odparł Matt. - Dotarł już główny konwój? - spytał. Niepokoił się o ciężarówki i autobusy, które, chcąc nie chcąc, musiały podążyć drogą naziemną. - Przyjechali godzinę temu. Wszystko w porządku - wyjaśnił Leonard. Pontowski zdecydował, że trzeba uspokoić człowieka. Poinformował go: - Sara przyleci jutro C-130, razem z resztą ludzi. John rozpromienił się. - Szefie, to chyba był najszybszy i najlepiej zorganizowany przerzut jednostki w całej historii US Air Force - ocenił. - Poczekaj tylko, aż zobaczysz nasze kwatery. Mamy w centrum miasta prawdziwy „Holiday Inn". Fantastycznie. - Jak to zorganizowałeś? - Psy Śmietnikowe go kupiły - wytłumaczył Leonard, z trudem powstrzymując śmiech na widok miny swojego dowódcy. - Powiedzieli, że to była szybka transakcja. Po dwóch tygodniach stacjonowania skrzydła w Guilin kapitan Waters doszła do wniosku, że czas coś zrobić. Wysłała już wszystkie odpowiednie sygnały, wypowiedziała stosownie słowa i John Leonard z pewnością wiedział, co ona czuje. Teraz jeszcze musiała „wrzucić bieg" we właściwym kierunku. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że jest nią zafascynowany, a i ona była pewna swoich uczuć wobec niego. Może to dlatego, że jestem starsza, myślała. Siedem lat to jednak spora różnica. - A, co tam - mruknęła w końcu sama do siebie. - „Zrób cokolwiek, nawet jeśli jest to błąd" - przepowiedziała sobie sentencję Hestera. 201 Praca i życie wśród pilotów myśliwskich nauczyły ją, jak rozwiązywać problemy. Obmyśliła więc taktykę, wybrała broń i przystąpiła do ataku. Trzeba zacząć od Pontowskiego. Dopadła go więc w biurze i otworzyła ogień: - Sir, ludzie zaczynają się nudzić. Nie latamy zbyt dużo, a wojna, jak się wydaje, na razie wygasła. Nazywają to „wojną na niby". Trzeba ich czymś zająć. Pontowski nie pierwszy raz słyszał podobne narzekania. Odpowiedział teraz: - Nie latamy za wiele, ponieważ nie najlepiej stoimy z paliwem. Potrzebny nam zapas na walkę. A co do wojny „na niby"... cóż, po prostu teraz jest przerwa, a za jakiś czas znowu zrobi się gorąco. - Uśmiechnął się. - Masz jakiś pomysł na nudę? - Owszem. Chciałabym rozejrzeć się po okolicy i znaleźć jakąś szkołę albo sierociniec, który moglibyśmy wziąć pod opiekę... Wyjechałabym na dzień czy dwa... - Uśmiechnęła się słodko, kiedy podpułkownik przyznał, że to dobry pomysł, i dodała: - Nie mogę pojechać sama, a zresztą przyda się oficer, który zaplanuje całe przedsięwzięcie. - Miała nadzieję, że się nie czerwieni. Pontowski spytał oczywiście, czy proponuje kogoś do tego zadania. - Tango... Leonarda -odparła. - Wie pan - dodała szybko - pracowaliśmy już razem, no i on kiedyś uczył w szkole. - Zobaczymy, czy się zgodzi - zakończył Matt, pewien, że nie będzie z tym problemu. Nadeszła teraz kolej na samego Johna. Sara pojechała do hotelu i rozejrzała się wokół basenu. Tango czytał sobie, rozciągnięty na leżaku. Dużo lepiej teraz wyglądasz, pomyślała. Świeżo upieczony major stracił całąpulchność. Był teraz tak szczupły, że sprawiał wrażenie wygłodniałego. Sara poszła do pokoju i założyła kostium kąpielowy - klasyczny, jednoczęściowy. Oceniła swój wygląd w lustrze. Nie najgorzej, pomyślała. Jednak w końcu ściągnęła go i założyła inny. Boże, czuję się jak naga, uznała. W skąpym, składającym się głównie ze sznurków bikini wyglądała jednak znakomicie. - Świetnie! - powiedziała na głos, aby dodać sobie odwagi. Wzięła ręcznik, emulsję do opalania, książkę i tak wyposażona zeszła na dół. Dwadzieścia minut później Leonard zgodził się na jej propozycję. Nad rzeką unosiła się poranna mgiełka, zasłaniając podnóża skalistych pagórków i przeciwległy brzeg rzeki. Leonard otworzył okno najlepszego hotelu w miasteczku Yangshuo, położonym sześćdziesiąt kilometrów na południe od Guilin. Usiadł na parapecie i podziwiał piękno poranka. Z nadrzecznej mgły wyłonił się rybak, płynący na tratwie zbudowanej z pięciu bambusowych belek. Poniżej wąską uliczką posuwali się pierwsi chłopi, ciągnąc towary przeznaczone na targ. Sara ruszyła przez pokój i usiadła Leonardowi na kolanach. Miała na sobie jego koszulę. Oparła się o niego, a on objął ją mocno ramionami. - To miejsce jest cudowne - powiedziała. John trzymał ją i nie mówił nic. Sara Waters po raz pierwszy od wielu lat czuła się naprawdę szczęśliwa. W przeszłości zbyt często szukała kogoś, kto byłby substytutem Muddy'ego, chociaż 202 wiedziała, że to zły pomysł. Teraz tamte lata minęły. Siedzieli razem w oknie i patrzyli w milczeniu, jak miasteczko budzi się do życia. - Musimy wracać - powiedział w końcu Leonard. - Ale lepiej znajdźmy najpierw jakąś szkołę czy sierociniec... - Już znalazłam szkołę- odparła Waters. - Sierocińce zdarzają się rzadziej... - Saro!... - John był zaszokowany. - Czy ty to specjalnie zaplanowałaś? -Nie odpowiadała. - Słuchaj, chciałbym cię o coś prosić - powiedział. - Nie pokazuj się nigdy publicznie w tym bikini... Pocałował ją w szyję, aż dreszcz przeszedł jej po plecach. Poczuła się jak uczennica. - Musiałam w jakiś sposób zwrócić twoją uwagę-powiedziała. Rozumiała pilotów myśliwskich aż za dobrze. Podobają im się agresywne, „ostre" kobiety. Kiedy jednak taką złapią, zaczynają wymagać, żeby zachowywała się bez zarzutu. Teraz tylko Leonard będzie oglądał ten kostium kąpielowy, w sypialni albo gdzie indziej. Roześmiała się sama do siebie. Nietrudno jej to poszło. Kiedy przyjechał Pontowski, w budynku dywizjonu panowała cisza. Spojrzał na zegarek. Była siódma piętnaście. Ruszył korytarzem. Tylko Frank Hester już pracował. Coś za bardzo jesteśmy zrelaksowani, pomyślał Matt. Przydałoby się coś, co wywołałoby trochę napięcia. Bez tego nuda da im się we znaki. - Dzwoniła Kosa - powiedział Hester na powitanie. - Wróci dzisiaj po południu. Mówi, że znaleźli jakąś szkołę. - Uśmiechnął się przewrotnie. - Założę się, że to nie wszystko, co znaleźli. Pontowski wyszedł przed budynek i zaczął rozmyślać. Wliczając siebie samego, był odpowiedzialny za pięćdziesięciu pilotów, trzydzieści sześć samolotów, sześćset dwadzieścia pięć osób z obsługi technicznej, sto czterdzieści siedem personelu pomocniczego skrzydła oraz czterech Psów Śmietnikowych. Mieszkali sobie, odcięci od świata, w pięknym mieście w południowych Chinach, na końcu długiej i kruchej niczym cienka żyłka linii zaopatrzeniowej. Pędzili leniwe życie w luksusowym hotelu i głupieli z nudów, ponieważ wojna, w której zdecydowali się walczyć, nagle gdzieś zniknęła. A może tylko tak się im wydawało? Trzeba zacząć wpadać na małe wizytacje, myślał podpułkownik. Nauczył się tego od dziadka. Pańskie oko konia tuczy. Warto pogadać trochę z ludźmi, za których się odpowiada. Oczywiście, jego wizyty będą nie zapowiedziane... Ruszył w stronę samolotów, stojących o dwa kilometry od budynku dowództwa. Postanowił iść na piechotę, żeby nie odzwyczaić się zupełnie od wysiłku fizycznego. Droga zakręcała, omijając sad. Nie wiodła bezpośrednio do samolotów; dalej trzeba było skręcić. Podpułkownik zobaczył wydeptaną ścieżkę, wijącą się pomiędzy drzewami i postanowił pójść na skróty. Był to błąd. Z początku nie zauważył tych dwóch mężczyzn, tylko z tyłu, po lewej, usłyszał jakiś gwałtowny ruch. Poczuł niepokój; serce przyspieszyło mu gwałtownie. Uruchomił krótkofalówkę, z którą teraz się nie rozstawał, i wywołał pokój operacyjny: 203 - Ziemniak, jak mnie słyszysz? - Nie było odpowiedzi. Radiotelegrafista i ludzie, którzy mieli tego dnia pilnować rozkładu lotów, jeszcze nie przyszli. Obejrzał się szybko. Zobaczył dwóch ludzi, przebiegających od drzewa do drzewa. Przypomniał sobie słowa Jin Chu: „Ma pan wielu nieprzyjaciół. Kang wyśle ludzi, żeby pana zgładzili". Przeklinał sam siebie za to, że nie uwierzył młodej wróżbitce. Zaczął biec, cały czas mówiąc do krótkofalówki: - Potrzebuję pomocy! Tu Bosman, do każdego, kto mnie teraz słyszy! Ściga mnie dwóch mężczyzn, jestem w sadzie, na zachód od samolotów. - Niestety, nikt mu nie odpowiedział. Obejrzał się znowu. Mężczyźni biegli w milczeniu; widać było, że zdążają prosto do celu. Poczuł nagle w ustach gorzki smak wymiotów. Spróbował biec szybciej. Widział już przed sobą samoloty - w ich pobliżu byłby bezpieczny. Rzucił się naprzód, skręcając w lewo. Tymczasem z tej właśnie strony, w którą się kierował, nadbiegał łukiem trzeci mężczyzna. Widać było, że trzyma w ręku pistolet maszynowy z tłumikiem. Pontowski, nie mając wyboru, skręcił w prawo, oddalając się od samolotów. Usłyszał cichutki stuk - zamachowiec wystrzelił i z najbliższego mijanego drzewa oderwał się kawałek kory. Kolejne trzy stuki. Matt zdołał oddalić się od tych dwóch, którzy ścigali go na początku, jednak samotny mężczyzna po lewej zmuszał go do tego, żeby skręcał coraz bardziej w prawo. Pontowski nie był żadnym Rambo i nie miał złudzeń co do swoich szans. Był wprawdzie dużo wyższy od ścigających go Chińczyków i - jak na razie -szybszy. Brał już jednak udział w tylu walkach, że świetnie się orientował w słabych stronach sytuacji. Wiedział, że jeśli nie zdoła uciec, zginie. W którymś momencie zrozumiał, że ci dwaj z tyłu specjalnie zwalniają, podczas gdy człowiek z lewej usiłuje skierować go z powrotem w stronę sadu. Była to dobrze pomyślana taktyka. Biegł już mniej więcej dziesięć sekund. Jeśli tak dalej pójdzie, to nie minie zbyt wiele czasu, kiedy zginie. Rozległy się kolejne stuki. Pozostało mu tylko jedno. Nie miał zbyt wielkiej szansy, ale nie miał też wyboru. Rzucił się w lewo i ruszył wprost na napastnika, który do niego strzelał. Znajdował się o jakieś sześć metrów od niego. Z gardła Matta wyrwał się krótki, głuchy ryk, a zabójca zahamował z poślizgiem i uniósł broń, mierząc prosto w jego pierś. Podpułkownik szarpnął się w prawo, a potem znowu w lewo. Rozległy się dwa następujące szybko po sobie strzały. Jeszcze żył. Krzyknął i zamachnął się krótkofalówką. Zanim trafił napastnika, drugą ręką zdołał wybić mu z dłoni pistolet. Broń poleciała w drzewa. Matt uderzył jak taranem w mniejszego od siebie mężczyznę, przewracając go, i pognał dalej przed siebie. Teraz już wiedział, że zginie. Na wprost niego stał młody chłopak i celował z erkaemu. Matt wykrzywił twarz, kiedy chłopak wypuścił krótką serię. - Pułkowniku! - krzyknął tymczasem młody Chińczyk. - Padnij! - Był to najwyraźniej obrońca; celował w zamachowca, a Pontowski znajdował się na linii 204 strzału. Matt rzucił się więc w trawę, a chłopak nacisnął spust jeszcze raz, tym razem na dłużej. Nastała cisza. Wybawiciel przebiegł koło niego i sprawdził po kolei trzy leżące na ziemi ciała. Podpułkownik podniósł się na kolana; dyszał ciężko. Stopniowo oddech mu się uspokajał. Chłopak powrócił tymczasem z wyrazem rozczarowania na twarzy. - Bardzo mi przykro - odezwał się. - Nie żyją. Nie możemy ich przesłuchać. Miał pan dużo szczęścia, panie pułkowniku. - Uratowałeś mi życie - powiedział Matt. - Jestem twoim dłużnikiem. -Wtedy przypomniał sobie chłopaka. Był jednym z wielu cywilów, jakich skrzydło zatrudniło do różnych prac; między innymi budowali wały ochronne, mające osłaniać samoloty. - Gdzie pracujesz? - zapytał podpułkownik. Miał jeszcze wiele pytań, na które chciałby poznać odpowiedzi. - Przysłał nas tu generał Kamigami, bo panna Li powiedziała, że jest pan w niebezpieczeństwie. - Chłopak rozejrzał się teraz nerwowo; chciał wracać tam, skąd przybiegł. - Skąd wiedziałeś, że mnie akurat teraz gonią? Chińczyk sięgnął z tyłu za pasek i pokazał mu krótkofalówkę identycznąjak Matta. - Usłyszałem pana wołanie o pomoc. - Kto ich wysłał? - zapytał jeszcze Matt, robiąc gest w stronę zabitych. Indagowany wzruszył ramionami. - Pewnie Kang. - To powiedziawszy, ruszył biegiem przez sad. Pontowski rozejrzał się. Był znowu zupełnie sam. Powoli podszedł do ciał i przyjrzał się im. Chłopak umiał doskonale strzelać. Sięgnął po krótkofalówkę, otrzepał ją z ziemi i wcisnął przycisk nadawania. Tym razem zgłosił się Hester: -Gdziejesteś, Szefie? - W sadzie - odparł Matt. - Właśnie próbowano mnie zabić. Przyślij wartowników. - Baza była pilnowana, przynajmniej teoretycznie, przez Gwardię Nowych Chin. Też mi strażnicy! — pomyślał Pontowski. Wielki z nich pożytek! Był jednak wdzięczny swojemu tajemniczemu obrońcy, który wybawił go od śmierci. Postanowił podziękować Kamigamiemu i odpłacić mu podobną przysługą. Ruszył z powrotem ku budynkowi dowództwa dywizjonu, rekonstruując przebieg wydarzeń. Ocenił, że od czasu, kiedy wkroczył do sadu, upłynęły niecałe trzy minuty. - Szybko umiera się w Chinach... - mruknął sam do siebie. Rozdział dwunasty Sobota, 27 lipca Hanoi, Wietnam Maitre d 'hotelnajnowszego hotelu w Hanoi nie wiedział, dlaczego czterech najważniejszych dostojników rządowych jego kraju postanowiło przedyskutować w holu na dole jakieś sprawy. Miało to fatalny wpływ na interesy, jednak do czasu, aż zechcą opuścić hotel, musiał zapewnić im pełne bezpieczeństwo i spokój . Spojrzał na rosnącą za drzwiami holu kolejkę - nie było tam nikogo ważnego. Ciekawe, o co chodzi? I kim są ci dwaj Amerykanie, z którymi prowadzone są rozmowy? Odetchnął z ulgą, kiedy czterej dostojnicy wstali. Mężczyźni podali sobie ręce. Otworzył drzwi holu. Przedstawiciele władz sprawiali wrażenie, jakby źle się czuli w używanych na Zachodzie garniturach. Po latach zastoju Wietnam zaczął jednak szybko przybierać nowe oblicze. Ray Byers rozsiadł się z powrotem w wielkim, niskim fotelu i skinął na kelnera, żeby przyniósł mu jeszcze dwa piwa. Mały Juan - Alvarez - przyglądał się wchodzącym teraz tłumnie do holu ludziom. Miał nadzieję, że zobaczy może ładną asystentkę, która przyleciała tuz delegacją amerykańskiego Kongresu, jaka w tym samym czasie przebywała w Hanoi. Miło mu było z tą dziewczyną podczas nudnych wieczorów. -I co myślisz? - spytał kolegę. - Dobiliśmy targu - stwierdził krótko Byers. Wszystko poszło łatwiej niż myślał. Psy Śmietnikowe załatwiły odpowiednią liczbę lokomotyw i wagonów, potrzebną do przewozu amerykańskiego zaopatrzenia z Hanoi do Nanningu. Po krótkim czasie koło liny oddzielającej fragment holu, w którym siedzieli sierżanci, pojawił się Hazelton. Byers machnął na portiera, żeby pozwolił mu wejść. - Cholera-zaklął na początek- do niczego z tymi ludźmi nie możemy dojść. A wam jak idzie? - Spoko - odparł Byers. - Może drinka? - Napiłbym się dubonneta. 206 Sierżant zrobił dziwną minę i zamówił. - W czym problem? - spytał Alvarez, ciągle rozglądając się wśród tłumu. Jeśli ta asystentka się nie pokaże, znajdzie sobie jakiś inny cel. - Chcą części do ciężarówek - wyjaśnił Wentworth. - A skąd niby rząd USA ma wytrzasnąć części do rosyjskich ciężarówek?? Byers zerknął na Małego Juana. - Ziły czy urale? - zapytał. Ciężarówki z tych dwóch - radzieckich jeszcze -fabryk były wprost nie do zdarcia; do tej pory na nich opierał się transport samochodowy w Wietnamie. - Ziły 157 - odparł z pamięci Hazelton. - Da się zrobić — uspokoił go Byers. - Będziemy tylko potrzebować w zamian telewizorów. - Milutka... - odezwał się pod nosem Alvarez, patrząc w tłum. Wentworth obejrzał się, zaciekawiony jaka to kobieta mogła zwrócić uwagę potężnego Amerykanina meksykańskiego pochodzenia. Widać było, że Alvarez potrafi przyciągać do siebie kobiety, i to całkiem interesujące. Went zobaczył jednak tylko Mazie, czyli Jędzę, czyli - swojego szefa. Szła w stronę ich stolika. Właściwie, pomyślał, bardzo wyszczuplała. Zauważył, że dwaj mężczyźni, siedzący po sąsiedzku popatrzyli na nią z podziwem. To chyba przez te jej oczy, doszedł do wniosku. Kiedy zrobiła sobie tę małą operację, o której opowiedziała jej Miho Toragawa, jej twarz nabrała takiego egzotycznego, niewinnego wyglądu... -I co? Jest jakiś postęp w kwestii tych części? - zapytała Mazie. - Nie było, aż do teraz - odparł Wentworth. - Dwa lata temu - wyjaśnił Byers - Chińczycy kupili od Rosjan fabryki ciężarówek, calutkie, ze wszystkim. Możemy postarać się u nich o części... tyle, że oczywiście za odpowiednią cenę. - Mazie uniosła brew, czekając na informację, jaka to cena. - Telewizory. - Oczywiście przestrojone na chińskie częstotliwości - upewniła się panna Kamigami. - Tak właśnie załatwiamy nasze interesy - przyznał Byers. Alvarez tymczasem wstał i uśmiechnął się. Zobaczył bowiem nadchodzącą asystentkę z Kongresu, drobną, atrakcyjną kobietkę; miała łzy w oczach. - Juan - powiedziała - ona weszła na wojenną ścieżkę! - Wszyscy zrozumieli, że „ona" to pani Ann Nevers, najbardziej agresywny członek amerykańskiej delegacji. W przeciwieństwie do Mazie i jej Grupy Operacyjnej Chiny, delegacji z Kongresu zależało głównie na tym, żeby pokazać się w telewizyjnych reportażach, ze względu na zbliżające się listopadowe wybory. - Zorientowała się, że się spotykamy, wyrzuciła mnie z pracy i odesłała do domu! - poskarżyła się młoda kobieta. Wsunęła Alvarezowi w rękę małą karteczkę. - Muszę już iść. Mały Juan patrzył za nią, jak odchodziła, a potem przeczytał kartkę. Zmarszczył czoło. - Nevers wie, co tu robimy i zamierza, przylecieć do nas z reporterami!... 207 - Tego nam tylko brakowało! - skomentowała Mazie. - Polecę chyba zadzwonić do pana Carrolla. On jest dobry w rozwiązywaniu sytuacji awaryjnych. -Wstała i wybiegła. Hazelton pokręcił głową. - To typowe dla Nevers - powiedział. - Zaprowadzi reporterów wszędzie, żeby tylko pokazać się w wieczornych wiadomościach, i nie obchodzi jej, komu zrobi przy tym krzywdę. - Choleera! - zaklął przeciągle Byers. — Ubiliśmy piękny interes, a ta suka przyjdzie i wszystko nam spieprzy! Muszę się napić. Kelner! - Widząc, że dzieje się coś niedobrego, do stolika pospieszył sam maitre d 'hotel w towarzystwie kelnera. Byers zamówił wszystkim następną kolejkę; dla siebie poprosił o piwo, ostry sos Tabasco i dwa surowe jajka. - Wychodzi z tego prawdziwy smakołyk - poinformował Hazeltona. Szef obsługi hotelu zapytał, czy mogą podać wietnamski sos pieprzowy, ponieważ Tabasco akurat nie mają. Byers skinął głową, a kelner odszedł z zakłopotanym wyrazem twarzy. - Już to widzę - mruknął Wentworth. - „Kongreswoman Nevers odkrywa Hanoigate". - Wyglądał, jakby miał za chwilę zwymiotować. - Czy Carroll zdoła sobie z tym poradzić? - spytał niepewnie Alvarez. - Wątpię - przyznał Went. Zrobił jeszcze bardziej nieszczęśliwą minę, zobaczywszy, że Nevers sunie już ku nim z czwórką asystentów. Była to wysoka, chuda, lekko przygarbiona czterdziestopięcioletnia kobieta o niebieskich oczach. Mogłaby być nawet całkiem ładna, gdyby nie wiecznie niezadowolony wyraz twarzy. Byers szepnął coś na ucho Alvarezowi, a ten wstał i odszedł. Hazelton z Byersem podnieśli się z foteli, gdy pani Nevers podeszła bliżej. Nevers dopadła Wentwortha niczym wściekła osa i zażądała: - Chcę spotkać się z Kamigami. Natychmiast. - Właśnie po nią posłałem - skłamał sierżant. - Powinna być za parę minut. -Pokazał kongreswoman fotel. Usiadła, a jej pracownicy wycofali się do baru. - Czym możemy pani służyć? - zapytał Byers. Nevers zignorowała go - ponieważ nie znała człowieka, musiał być nikim - i wbiła swój wzrok modliszki w Hazeltona. -I co wy sobie właściwie wyobrażacie?... Co wy tu wyprawiacie?... - syczała pozornie spokojnym, ale złowieszczym głosem. Nie spojrzała nawet na kelnera, który przyniósł zamówione drinki. Zobaczyła jednak, że koło Byersa pojawiły się dwa surowe jajka i talerzyk sosu pieprzowego; potwierdziło to jej opinię o nim. - Panno Nevers - zaczął Went - jesteśmy tu z bezpośredniego polecenia prezydenta... - Który zostanie pozbawiony urzędu za to, co się tu dzieje!... - rzuciła. Hazelton walczył dalej, próbując trafić do niej rozumowymi argumentami. - Może najpierw zechciałaby pani porozmawiać z prezydenckim doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego, zanim... - A po co? - przerwała. - Żeby mi powiedział, że to, co robicie, leży w najlepszym interesie Stanów Zjednoczonych? Myślałam, że po Watergate i Iran-Contras nauczyliście się już czegoś. 208 Zaczyna się, pomyślał Byers. - Przepraszam panią- powiedział najuprzejmiej jak potrafił - ale co to znaczy „nauczyliście się wszyscy"? O jakich „wszystkich" pani mówi? - Miał nadzieję, że zareaguje na jego południowy akcent. Nie pomylił się. Zmrużyła oczy, po raz pierwszy zauważając tak naprawdę jego obecność, i wypaliła rozdzielając wyrazy: - Kim - pan -jest?! - Nazywam się Ray Byers - przedstawił się. - Jestem tylko prostym chłopakiem z Alabamy. - Słyszałam o panu! - odparła Nevers, akcentując ostatnie słowo. - Bardzo się cieszę... - odparł sierżant. Kątem oka zobaczył wracającego Alvareza. Prowadził ze sobą telewizyjnego reportera oraz kamerzystę, który celował obiektywem w siedzących przy stoliku. - Może się napijemy? - zaproponował jak gdyby nigdy nic sierżant, zdejmując jednocześnie prawy but i skarpetkę. Jego nietypowe zachowanie przykuło uwagę kongreswoman. Przyglądała się ze zdumieniem, jak Byers wbija do skarpetki dwa jajka. Podniósł skarpetkę, spojrzał na nią przeciągle i potrząsnął, żeby jajka opadły do samego końca. Zadowolony, dolał jeszcze do środka ostrego sosu. Ścisnął mocno ściągacz skarpetki, po czym grzmotnął nią o stół. Następnie odchylił się do tyłu, otworzył usta, wyssał z lubością ze skarpetki część zawartości i popił piwem. W końcu uśmiechnął się promiennie i zaofiarował skarpetkę pani Nevers. Kamerzysta zdążył włączyć kamerę na czas, żeby uchwycić moment, jak kongreswoman zwala się na podłogę wymiotując. Byers tymczasem skomentował: - Cholera, ale to dobre! - Następnie wypił resztę piwa duszkiem, bo sos strasznie palił. Niedziela, 28 lipca Guilin, Chiny Kapitan Waters otworzyła drzwi i do pokoju Pontowskiego wkroczyli Wielki John z Larrym Tanaką. Nie ruszała się, ciekawa, co zdarzy się za chwilę. Dwa Psy Śmietnikowe stanęły potulnie przed biurkiem podpułkownika, przygotowując się psychicznie na to, co miało się stać. - Gdzie on jest?! - spytał ostro Pontowski, wbijając w parę przybyszów groźny wzrok. - Eee... tego... sir - odezwał się niepewnie Washington - nie wiemy. - Wy nie wiecie? - Głos dowódcy brzmiał groźnie. - A wiecie, gdzie są Byers z Alvarezem? Twarz Tanaki rozjaśniła się. - Tak, sir. Ciągle są w Hanoi. Pontowski chrząknął i mówił dalej: 209 - W takim razie pozostaje poszukać Marchioniego... Wciąż mamy problemy z LASTE, i okazuje się, że niejaki mister Charles Marchioni jest jedynym człowiekiem na świecie, który potrafi naprawiać to draństwo. Ściągnięcie tutaj tego faceta wcale nie było łatwe. Pokazuje się, a następnego dnia znika! - Podpułkownik wstał i pochylił się nad biurkiem. - Jest mi potrzebny, rozumiecie? Bardzo potrzebny, a ostatni raz widziano go w waszym towarzystwie. No i co? Co takiego z nim zrobiliście? Dwaj sierżanci wymienili pełne niepokoju spojrzenia. Jeszcze nie widzieli swojego szefa takiego wściekłego. Washington wyprostował całe swoje sto pięćdziesiąt siedem centymetrów i opuścił szerokie ramiona. Powiem prawdę. - Sir, musiał przejść test Psów Śmietnikowych. - Co takiego? - My tak witamy nowych kandydatów do skrzydła - wyjaśnił z uśmiechem Tanaka. - To taki rodzaj otrzęsin, pierwszej nocy po przyjeździe. Ale Charlie jest dosyć wyjątkowym człowiekiem, więc... trochę przesadziliśmy. - Stracił wątek i nie był w stanie dokończyć. - Co mu zrobiliście? - Widać było, że podpułkownik jest zaniepokojony. - To coś w stylu przyjęcia powitalnego - kontynuował Washington. - Zabraliśmy gościa do „Nowego Baru", tej speluny w mieście, i spiliśmy go do nieprzytomności. Pułkowniku, z tym Marchionim to zabrało trochę czasu, mówię panu! Tak czy inaczej, daliśmy go potem jednej panience w obroty. - Panience? - Wie pan, kurwie. Prostytutce - wyjaśniał, jak umiał, Wielki John. - Czy wy nie słyszeliście nigdy o AIDS?!... - Nie ma problemu, sir - uspokoił go Tanaka. - Mamy swoje zarezerwowane stadko, sprawdzone i opieczętowane przez lekarza. - Nie do wiary!... No dobrze, i co się stało potem? Washington odpowiedział: - Zabrała Marchioniego do jakiegoś hotelu. Ona nie gada po angielsku. Pontowski zmusił się do zachowania poważnej miny, chociaż miał wielką ochotę się roześmiać. Gdyby był porucznikiem, mógłby otwarcie okazać swoje rozbawienie. Jednak jako dowódca nie mógł sobie na to pozwolić. Zauważył, że Sara Waters patrzy na niego chłodno. Chodziło jej o te dziewczyny? - Rozumiem - powiedział. - To znaczy, że wasza ofiara budzi się teraz, skacowana, w łóżku z jakąś kobietą. Ma szczęście, jeśli pamięta jej imię. Tak? - To prawdziwa księżniczka, mówię panu... - dodał Washington. Stojąc tyłem, nie widział pani kapitan, która wyglądała, jakby za chwilę miała zacząć toczyć pianę z ust. - I pewnie Marchioni nie ma zielonego pojęcia, gdzie jest, nie zna języka i nie ma pieniędzy? - upewnił się Pontowski. - W obcym miejscu, w obcym kraju i w bardzo trudnej sytuacji...? - O to chodzi - przyznał Tanaka. Zdaje się, że czas udać wrednego szefa, pomyślał Matt. 210 - Chodźcie no ze mną! - powiedział, ruszając za drzwi. Wyszedł z budynku i skierował się do stojącej nie opodal szopy, w której siedzieli ochraniający lotnisko wartownicy z Gwardii Nowych Chin. Poprosił dowodzącego nimi kapitana i zażądał: - Niech pan pokaże im zdjęcia i to, co zabraliście tym trzem. Kapitan podał sierżantom serię zdjęć trzech młodych i bardzo nieżywych Chińczyków. - Mało brakowało, a byliby mnie wczoraj wykończyli - wyjaśnił Matt. - Słyszeliśmy plotki... - przyznał Tanaka. Kapitan postawił przed nimi skrzynkę. W środku znajdowały się dwa erkaemy, pistolet maszynowy z tłumikiem, sześć granatów, sześć noży, rolki taśmy samoprzylepnej, cienki drut, blok materiału wybuchowego C4, detonatory i torebka ze strzykawkami. - Te igły są zatrute - wyjaśnił jeszcze dowódca straży. - Byli dobrze wyposażonymi i świetnie wyszkolonymi zabójcami. Bardzo niebezpieczni - skomentował. - Pytanie - wycedził Pontowski przez zaciśnięte zęby - kto będzie następny? - Popatrzył na sierżantów chłodno i rozkazał: - Znajdźcie Marchioniego. Natychmiast. - Dwaj mężczyźni zasalutowali i wypadli z domku, ciesząc się, że mogą zejść dowódcy z oczu i uniknąć dalszych skutków jego gniewu. - Ty, ale Bosman się wkurzył! - zauważył Tanaka. - Jak myślisz, gdzie jest Charlie? - A skąd ja mam, kurwa, wiedzieć? - odparł szczerze Washington. - Mar-chioni to niezły kawał świra. Pewnie dał dyla z tą laską. Pontowski wrócił do budynku dowództwa. Może trzeba tu wprowadzić trochę dyscypliny, żeby skończyć z tym lenistwem? - pomyślał. Lepiej wziąć się za ludzi, zanim ktoś inny zrobi im poważniejszą krzywdę niż ja... - Tango! - ryknął wbiegając na korytarz. Zdumiony Leonard wystawił głowę z pokoju planowania lotów. - Znajdź Hestera i bądźcie u mnie za dwie minuty w biurze! - Leonard dał nura z powrotem. Przykro tak popychać ten wózek, pomyślał Matt. Ale to skutkuje. Poniedziałek, 29 lipca Nanning, Chiny James - przełożony służby domowej Von Drexlera - wszedł do sypialni i odsłonił zasłony. Do pokoju wpadło zamglone światło słońca. - Dzień dobry, sir! - powiedział głośno, budząc leżące w łóżku trzy osoby. Rozejrzał się. Sypialnia wyglądała, jak gdyby przeszło przez nią tornado; denerwowało to Jamesa, który miał wrodzone poczucie ładu. Na podłodze koło łóżka leżał jedwabny sznur z sześcioma małymi, drewnianymi kulkami. Zamiast 211 podnieść, kamerdyner wkopał go pod łóżko. Na kulkach widać było ślady zakrzepłej krwi. Miał nadzieję, że to krew Von Drexlera. Starsza z kobiet rozbudziła się i usiadła. - Dzień dobry, pani Soong - powitał ją po kantońsku James. - Śniadanie gotowe. - Soong Yu Ke skinęła głową, nie przejmując się tym, że jest naga. James klasnął w dłonie i służąca wtoczyła wózek ze śniadaniem dla trzech osób. - Mark - odezwała się po angielsku do Von Drexlera Yu Ke - czas wstawać. Ludzie źle o tobie pomyślą. - Mówiła ze znakomitym akcentem. Wstała i przyjrzała się sobie w dużym lustrze. Podobało jej się to, co zobaczyła; nie można było poznać, że ma już pięćdziesiąt lat. Tymczasem generał usiadł na krawędzi łóżka i podrapał w plecy zaspaną jeszcze córkę Yu Ke. - Ailing! - rzuciła matka. Wystarczyło. Dziewczyna, natychmiast rozbudzona, uśmiechnęła się do Von Drexlera. - Jesteś wspaniały - powiedziała Ailing. Wyszła z łóżka, podeszła do tacy ze śniadaniem, nalała kubek kawy i podała swojemu klientowi. Odrzuciła włosy na jedno ramię, przybrała seksowną pozę i czekała na jego reakcję. Wiedziała, na co ma ochotę. Przyklękła przed nim i dotknęła językiem jego członka. Yu Ke usiadła w fotelu, założyła nogę na nogę i obserwowała twarz generała, podczas gdy jej córka doprowadzała go ustami do szczytu rozkoszy. - Rozumiesz znaczenie rzek w Chinach jeszcze lepiej niż Zou - powiedziała niby to od niechcenia. Porzuciła zaraz temat. Już od tygodnia przekonywała generała, że bramą do prowincji Guangxi jest miasto Wuzhou, leżące u zbiegu rzek Perłowej i Liiang. - Czy mogę wybrać ci mundur? - zapytała. Von Drexler jęknął w odpowiedzi. Głowa Ailing podskakiwała z furią pomiędzy jego nogami. Yu Ke podeszła do wielkiej szafy w ścianie i wybrała mundur, uszyty dokładnie na wzór munduru wielkiego Douglasa MacArthura. Von Drexler stęknął tymczasem donośnie, osiągając orgazm. Podniósł Ailing i pocałował ją lubieżnie. - Proszę cię - powiedziała Yu Ke - narada twojego sztabu zaczyna się za pół godziny. - Ailing poprowadziła generała do łazienki na kąpiel, a jej matka przypięła mu tymczasem do kołnierzyka mundurowej bluzy po pięć gwiazdek z każdej strony. Kiedy dwie kobiety go ubrały, Von Drexler zaczął mizdrzyć się do siebie w lustrze. Dotknął gwiazdek na kołnierzyku i uśmiechnął się. - Nie. Jeszcze nie - powiedział. Niechętnie pozwolił Yu Ke odpiąć je i zastąpić trzema gwiazdkami, jakie zwykle nosił, oznaczającymi generała broni. Był wreszcie gotowy. Zerknął ostatni raz w lusterko. Jego twarz wydawała się nieco spuchnięta, jednak nie aż tak, żeby się o to martwić. Odwrócił się i powiedział do Yu Ke: - Nie mogę uwierzyć, że znamy się dopiero od trzech tygodni. Jesteś po prostu skarbem. - Soong Yu Ke uśmiechnęła się z wdziękiem i odprowadziła go do drzwi. Zamknęła drzwi i obrzuciła córkę groźnym spojrzeniem. - Wczoraj wieczorem za dużo gadałaś! - skarciła ją po kantońsku. - Ubieraj się! — Po paru minutach wszedł bez pukania James. - Niech pan powie Zou, że 212 mamy generała w sidłach! - oznajmiła Yu Ke, szukając w lustrze śladów wieku na twarzy. Dwunastu Amerykanów tworzących osobisty sztab Von Drexlera czekało niespokojnie, aż ich dowódca przybędzie na poranną poniedziałkową naradę.. Należało to do cotygodniowego rytuału; oficerowie bali się zawsze przebiegu spotkania. - Co to jest?! - wyraził pod nosem swoje zdumienie pułkownik Trimler, zobaczywszy najnowszy mundur Von Drexlera. - Zaczął sam sobie projektować mundury? Oficerowie wymienili nerwowe spojrzenia. Rosnąca megalomania Von Drexlera była tematem numer jeden rozmów jego sztabu. Każdy widział już niejednego rozsądnego oficera, jak zmienia się pod wpływem coraz wyższych awansów. Jedni stawali się coraz bardziej ludzcy i troskliwi, a inni - przeciwnie, przemieniali się w tyranów. Dla bardzo niewielu stopień generalski stwarzał wreszcie możliwość pełnego spożytkowania talentów; ci stawali się prawdziwymi przywódcami. Każdy członek sztabu Von Drexlera przyznałby, że jego przełożony jest genialnym organizatorem i ekspertem w kwestiach logistyki. Jednak wysoka szarża wydobyła na zewnątrz ciemną stronę jego osobowości - generał pożądał władzy dla samej władzy. Chciał po prostu dominować nad ludźmi, kontrolować ich życie. Ludzie z jego sztabu przeważnie znosili jakoś sytuację, w jakiej się znaleźli, starając się znaleźć u Von Drexlera jakieś dobre strony; mieli nadzieję, że uda im się przetrwać ten okres służby bez szkody dla wojskowej kariery. - Siadać! -rozkazał generał. Stanął przed zebranymi i popatrzył ponad ich głowy. - Dwie sprawy. Po pierwsze chcę, żeby coś wreszcie drgnęło w kwestii nowego budynku MDW. Sztab rośnie i potrzebujemy własnej siedziby. Po drugie, panowie, czas wreszcie pokazać LAW, co znaczy wojna! - Maszerując tam i z powrotem po sali nakreślił swój plan ataku na Wuzhou. - Jest naszym obowiązkiem - kończył - wyrzucić Kanga z Wuzhou, zanim posunie się dalej w głąb prowincji Guangxi. Odepchniemy go z powrotem aż do Kantonu! - Po tych słowach wymaszerował z sali. - „Odepchniemy"? - powtórzył podpułkownik US Army. - Człowieku! - odezwał się do Trimlera pułkownik Charles Parker, szef sztabu Von Drexlera. - On po prostu uważa się za MacArthura! Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś tak szybko się rozkleił. Masz szczęście, że dostałeś zmianę przydziału. Trimler był tego samego zdania. Przekonał Von Drexlera, żeby przypisał go do Pierwszego Pułku, tworząc przy nim amerykańskie centrum operacyjne wsparcia powietrznego. Zadaniem COWP byłoby sprowadzenie „Świń" we właściwe miejsce, odpowiednio uzbrojonych, w odpowiednim czasie - wtedy, kiedy Kamigami ich potrzebował. To właśnie nazywa się bezpośrednim wsparciem powietrznym. - Ktoś powinien przekazać Pentagonowi, że na czele sił amerykańskich mamy wariata - powiedział Trimler wprost. - Ja stąd zmykam. 213 W Pingnan, przy Pierwszym Pułku, Trimler znalazł wreszcie warunki do zachowania zdrowia psychicznego. Uspokoił się do końca, kiedy go poinformowano, że pułk, który dawno już osiągnął pełen stan liczebny, składa się obecnie z prawie trzech tysięcy ludzi, uformowanych w trzy bataliony. Im więcej pułkownik się dowiadywał, tym bardziej był przekonany, że Pierwszy Pułk jest w stanie pokonać każdąjednostkę, jaką może rzucić przeciw niemu Kang, aż do poziomu dywizji. Tym, co nadawało pułkowi siłę, był Kamigami -jego dowódca. Znajdował się niby wysoko ponad żołnierzami, ale jednocześnie identyfikował się z każdym z nich. Dzięki Jin Chu jego rozkazy otaczał niemal mistyczny mir, a żołnierze gotowi byli walczyć i umierać pod jego dowództwem. - Von Drexler mówi ostatnio o ofensywie na Wuzhou - poinformował dawnego podkomendnego Trimler. - Chce odepchnąć Kanga aż do Kantonu. Kamigami zesztywniał. - Czy on w ogóle ma pojęcie, o czym mówi? - rzucił. Nachylił się nad rozłożoną na stole mapą. - Na mapie to wydaje się proste, ale w Wuzhou stacjonują główne siły LAW. Chciałbym, żeby Von Drexler miał do czynienia z prawdziwymi kulami, prawdziwymi czołgami i prawdziwymi zwłokami... - Co będzie ci potrzebne, żebyś przeprowadził takie uderzenie? - spytał krótko Trimler. - Intensywne bezpośrednie wsparcie powietrzne, oczywiście - odpowiedział Victor. - A-10 Pontowskiego muszą być przy nas na każde zawołanie od chwili, kiedy zaczniemy, i atakować, kiedy tylko po nich zadzwonimy. - Tu leży problem - przyznał Trimler. - Dexler posługuje się AGO jako środkiem przetargowym w rozgrywkach z Zou. Rong ma robić to, co każe mu Von Drexler, albo nie dostanie samolotów. Musimy koniecznie to zmienić. - Żałował tylko, że nie wie, jak się do tego zabrać. Kamigami przypomniał sobie, jak parę miesięcy temu kazano mu razem z Jin Chu i innymi pasażerami autobusu zakopywać ciała w Wuzhou. Chciał z nią pomówić. Zniknęła jednak poprzedniego dnia i nie wiedział, kiedy wróci. Wtorek, 30 lipca Na południowy zachód od Guilin, w Chinach Dwa A-10 zniżyły się na wysokość stu pięćdziesięciu metrów i skręciły na południe, wzdłuż rzeki Luoąing. Jej wartki nurt podążał na południe, wpadając ostatecznie do Rzeki Perłowej. Przed oczami pilotów rozciągał się wspaniały widok - wąski przełom Luoąing oddzielał wysokie góry od stromych, pojedynczych wapiennych iglic, sterczących wprost z ziemi. Wyglądało to, jak gdyby rzeka wpływała w wielkie górskie usta, wyposażone w szereg olbrzymich zębów. W słuchawkach Pontowskiego odezwał się głos Robala: - Nazwałem to Gardzielą, a te skaliste pagórki - Zębami Smoka. - Był to dobry opis tego, co oglądali. Matt polecił kapitanowi wyszukać jakiś teren, gdzie można by przeprowadzać intensywne szkolenie, i teraz Stuart pokazywał dowódcy, co znalazł. 214 Matt wzniósł się na sześćset metrów, odwrócił maszynę na plecy i popatrzył na całą scenerię. Widział pod sobą maszynę Robala, który leciał teraz wzdłuż rzeki, zakręcając zgodnie z jej biegiem. Matt dokończył beczkę i zszedł niżej, ponad szeroką równinę, położoną na wschód od Zębów Smoka. Przeleciał ponad ryżowymi poletkami na wysokości zaledwie trzydziestu metrów, po czym dał pełen gaz. Na zachód od niego maszyna Stuarta skryła się za poszarpanymi wierzchołkami Zębów Smoka, podobnie jak rzeka. Jeszcze dalej na wschodzie ciągnęły się pola ryżowe, naznaczone od czasu do czasu pojedynczymi „zębami", sterczącymi pośród letniej mgiełki. Matt zszedł jeszcze niżej i roześmiał się sam do siebie, redukując ciąg silników. Wiedział, co teraz będzie. Przed nim maszyna Robala wyskoczyła ponad skaliste pasmo i obróciła się o sto trzydzieści pięć stopni. Pilot zamierzał zejść ślizgiem niżej i znaleźć się tuż za ogonem Pontowskiego - gdyby tylko zdołał go odnaleźć. Matt wyskoczył ponad pagórki lecąc w przeciwnym kierunku i zniknął za Zębami Smoka, w Gardzieli. Znowu się nie widzieli. Dość tej zabawy, pomyślał. Wzniósł maszynę i odezwał się przez radio: - Wracamy do domu. To wprost idealny teren do ćwiczeń. Dobrze się spisałeś. - Odpowiedziały mu dwa kliknięcia przycisku nadajnika Stuarta. Podpułkownik nadal jednak miał ochotę się rozerwać, zaczęli więc sobie latać nad okolicą leniwymi ósemkami, uciekając przed wyrastającą tu i ówdzie skałą, omijając jedną czy drugą wioskę. W którymś momencie rozsunęli się na boki, zobaczywszy niewielkie zgrupowanie lepianek z błota. Zdawali sobie sprawę z tego, co mogą zrobić z kruchymi chałupkami gazy wylotowe ich potężnych silników. Robal odskoczył w prawo, a Matt w lewo. - Niech mnie postrzelą - zaklął Stuart - w tej wioszczynie stoi jedna z naszych ciężarówek! Zwolnili więc i okrążyli powoli wioskę. Zobaczyli pod sobą coś, co wyglądało na huczną zabawę. Wieśniacy zamachali do nich rękami; piloci odpowiedzieli im kiwając maszynami na boki. Na platformę stojącej ciężarówki wspięła się wysoka, brodata postać. Był to zaginiony cywil - Charlie Marchioni. Czy w tym kraju wszyscy po kolei wariują? - pomyślał Matt. Kiedy wylądowali w bazie, lotnisko tętniło życiem. Obsługa kończyła przygotowywać maszyny do ćwiczeń. Dwanaście „Świń", gotowych do startu, stało już na płycie lotniska z podwieszonymi bombami. W budynku dowództwa skrzydła czekali na podpułkownika Hester i Leonard. - Ile to wszystko zajęło czasu? - zapytał Pontowski. - Przez cztery godziny przygotowaliśmy dwanaście maszyn - odpowiedział Tango. Matt pokręcił głową. - To za długo. Niech je rozbroją i spuszczą paliwo. Jutro rano zrobimy powtórkę. Chcę, żeby dwanaście samolotów przygotowywali w dwie godziny. - Szefie, calutka obsługa będzie musiała zasuwać na maksymalnych obrotach - odparł Hester. - Szybciej już się nie da. Będą kląć jak diabli. - Za co nam płacą? - rzucił podpułkownik. - Niech teraz cztery „Świnie" polecą do Zębów Smoka. - Hester zrobił niepewną minę. - Robal wyjaśni, gdzie 215 to jest. Poza tym, chcę, żeby jutro zacząć intensywny trening pilotów, których szkolisz na powietrznych kontrolerów. Od teraz będziemy przeprowadzać po dwadzieścia lotów ćwiczebnych dziennie, a przez dwadzieścia cztery godziny na dobę na płycie będą czekały po cztery przygotowane do startu samoloty w charakterze sił szybkiego reagowania. Major wiedział, że lepiej nie kłócić się z dowódcą. - Jak mają być uzbrojone samoloty szybkiego reagowania? - W broń typu powietrze-ziemia. Aż po zęby. - Sir - wtrącił się Leonard - będą z tym wszystkim dwa problemy. Po pierwsze nie dostajemy aż tyle paliwa, żeby latać z taką intensywnością i jeszcze trzymać rezerwę na wypadek walki. Po drugie sąproblemy z LASTE. Nie wiem dlaczego, ale LASTE chyba nie lubi tutejszego klimatu. Obsługa ślęczy nad systemem całe godziny. - Czy Byers wrócił już z Hanoi? - spytał Pontowski. Tango skinął głową. -Chcę go natychmiast widzieć. Spotkanie z Byersem przebiegło szybko. Dwie godziny później Byers i Tanaka znajdowali się już w drodze do Nanningu, a przed Mattem stał Charlie Marchioni. - Co pan, do cholery, robił w tej wiosce? - spytał podpułkownik. Marchioni wyglądał jak żywcem przeniesiony z lat sześćdziesiątych. Sprawiał wrażenie podstarzałego hipisa. Luźne ubranie zwisało na jego wysokim i chudym ciele, a na nogach miał rozpadające się sandały. Widać było, że dawno się nie strzygł. Uśmiechnął się szeroko zza gęstej brody. Miał błyszczące, białe zęby i ciepły głos. - Mieszkam tam teraz - oznajmił. - Urządziłem właśnie imprezę. - Potrzebowałem pana tutaj! - warknął Pontowski. - Mamy kłopoty z LASTE. - Kręciłem się w pobliżu. Widzi pan, lubię pracować w nocy... - Szkoda, że nikt mnie o tym nie zawiadomił! Marchioni nie przestawał się uśmiechać. - Wszyscy tu na wpół śpią... - mruknął. - To już skończone - obiecał mu Matt. - Czy ma pan pomysł, dlaczego LASTE nie daje się trwale wyregulować? Marchioni nagle zmienił się nie do poznania. W jednej chwili stał się biegłym w zawodzie elektronikiem. - To zespół nawigacji bezwładnościowej - odparł. - Wysiada, kiedy w powietrzu jest zbyt duża wilgotność. Powiedziałem Byersowi, żeby sprowadził tyle zespołów Honeywella, ile się da. Przez ten czas spróbuję obudować stare na tyle szczelnie, by je osłonić przed wilgocią. - Niech się pan zabiera do roboty! - polecił groźnie Pontowski i wyszedł z pokoju. - Co mu się stało? - spytał Marchioni. - Mamy wojnę - odpowiedziała mu Sara Waters. Marchioni nie uwierzył. 216 Charlie szedł w stronę ostatniego hangaru, kiedy zobaczył nadlatującego KC-10. Zatrzymał się i zaczął przyglądać się wojskowej wersji pasażerskiego DouglasaDC-10. -Nie wyrobi się- mruknął. Powietrzny tankowiec wydawał się o wiele za duży na to, żeby wylądować na niewielkim lotnisku w Guilin. Jednakże podszedł do lądowania, wlatując nad pas z prędkością dwustu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Ponieważ był olbrzymi, wydawało się, że lecijeszcze wolniej. Pilot posadził główne podwozie na pasie przy prędkości dwustu sześćdziesięciu na godzinę i włączył odwrócony ciąg. Po paru chwilach odrzutowiec zwolnił do prędkości kołowania. Tankowiec zatrzymał się przed skrętem na ścieżkę do kołowania, żeby dwaj żołnierze z obsługi zajęli miejsca koło skrzydeł i mogli prowadzić pilota. Marchioni gapił się na ogromny samolot. Poszedł za nim aż do zbiorników na paliwo -jedynego miejsca, w którym mógł on zaparkować. Ledwie się tam zmieścił; jedno ze skrzydeł zablokowało nawet drogę do kołowania na główny pas startowy. Silniki jeszcze się nie zatrzymały, kiedy otworzyły się drzwi ładowni i ze środka wystawił głowę Ray Byers. - Hej, Ray! - zawołał do niego Marchioni. - Czy to wszystko, co zdołałeś znaleźć przez tydzień? - Wysadź się tym w powietrze - odparł mu grzecznie sierżant. Uśmiechał się, podczas gdy mechanicy zaczęli spuszczać paliwo z olbrzymich zbiorników tankowca. Sześćdziesiąt tysięcy ton mieszanki JP-4 znalazło siew podziemnych zbiornikach lotniska Guilin. - Skombinowaliśmy jedną wielką, porządną, latającą cysternę! - zawołał z dumą Byers. KC-10 rozwiązał problem niedostatku paliwa. Sierżant musiał tylko przekonać Mazie, że skoro powietrzny tankowiec jest w stanie poić paliwem myśliwce w locie, to tym łatwiej można z niego spuścić ładunek do wkopanych w ziemię zbiorników lotniska. Kamigami przekazała pomysł Carrollowi, zawierając go w swoim dziennym raporcie, a on zadbał o tankowiec. Poza paliwem, przylot KC-10 oznaczał jeszcze jedną korzyść - w części transportowej przywiózł dwadzieścia trzy palety sprzętu dla skrzydła. Marchioni podszedł bliżej do odrzutowca. Postał tak chwilę, rozmyślając. Porozmawiał z jednym z mechaników maszyny i dowiedział się od niego, że przylecieli z Siedemdziesiątego Dziewiątego Skrzydła Rezerwy Sił Powietrznych, z bazy Travis w Kalifornii. Kiedy spytał, skąd mają startować w Wietnamie, usłyszał od zaskoczonego mechanika, że z Cam Ranh Bay. A zatem wietnamski rząd udostępnił Amerykanom dawną bazę lotniczą, położoną w południowej części kraju. Byers podszedł do Marchioniego i powiedział: - Problem dowozu paliwa rozwiązany! Będzie mógł obracać dwa, a może nawet trzy razy dziennie. - To maleństwo zajmuje kupę miejsca - zauważył Marchioni. - Nie można się ruszyć, kiedy on stoi. Przydałby nam się jakiś ciężki sprzęt na wypadek, gdyby coś się w nim spieprzyło i nie mógł wystartować. - Nie mogę myśleć o wszystkim naraz! - odpowiedział niezadowolony sierżant. Obiecał jednak zatroszczyć się i o to. - Przywiozłem cztery zespoły od Ho-neywella, o które prosiłeś. Są na ostatniej palecie. 217 Paliwo miało więc odtąd przybywać drogą lotniczą, podobnie jak podczas drugiej wojny światowej. Tyle, że teraz wystarczył krótki skok z Wietnamu. Tak jak przewidział Marchioni, KC-10 wstrzymał wszelki ruch na płycie lotniska. Frank Hester musiał odłożyć swój start do czasu, aż tankowiec nie odleci. Denerwował się z powodu opóźnienia, ponieważ podobała mu się rola powietrznego kontrolera. Czuwając nad lecącymi do walki pilotami czuł się wolny i niezależny. Procedury bezpośredniego wsparcia powietrznego, jakie zaplanował dla Pierwszego Pułku Trimler, były standardowymi procedurami NATO. Hester oceniał, że w ciągu tygodnia zdoła dokończyć szkolenie czterech kontrolerów. Dzisiaj miał także uczyć tak zwanych oficerów łącznikowych, czyli ludzi z armii lądowej, z którymi porozumiewają się z powietrza kontrolerzy. Uśmiechnął się, gdy jego samolot oderwał się od ziemi i skierował na „poligon" - na wschód od Zębów Smoka. Nie zauważył nawet chińskiego myśliwca, który zestrzelił go rakietą powietrze-powietrze typu PL-2, czyli chińską wersją radzieckiej rakiety atol, skonstruowaną na podstawie pierwszej generacji amerykańskiego sidewindera. Tym razem nie było żadnej specjalnej komisji, która badałaby przyczyny tragedii. Przybył tylko trzyosobowy zespół w składzie: Leonard, Stuart, Ashton. Obejrzeli szczątki samolotu, stwierdzając z ulgą, że Chińczycy zabrali zwęglone resztki ciała majora. Musieli jednak przewieźć je z powrotem do Guilin. Kiedy wrócili, była trzecia w nocy. Pontowski czekał na nich w budynku dowództwa. - Jak to się stało? - zapytał. - Bez prawdziwej komisji, która zrobiłaby porządne śledztwo, nie dojdziemy na sto procent - odpowiedział Robal. - Mamy pewne poszlaki - dodał Leonard, opierając się między innymi na swoim doświadczeniu oficera do spraw bezpieczeństwa lotów. - Zazwyczaj w przypadku podobnej kraksy silniki są mniej więcej całe. A tutaj lewy został rozerwany na kawałki. - Rozmawiałam trochę z mieszkańcami wioski - odezwała się Ashton. Czas, który poświęciła na naukę kantońskiego, zaczynał się opłacać. - Widzieli w okolicy jeszcze dwa inne samoloty, mniej więcej w tym samym czasie. Pytałam, jak wyglądały, i to, co mówili, wskazywałoby na „Farmery". — J-6 był chińską kopią starego, radzieckiego MIG-a 19, którego w NATO ochrzczono „Farmerem". Mężczyźni milczeli, ale Ashton nie ustępowała. - Sir - ciągnęła -jestem przekonana, że major Hester został zaskoczony przez dwa „Farmery". Strącili go atolem. - Pomieszała oznaczenia rakiet, ale nie przebieg wydarzeń. - Gdybyśmy mieli AWACS-a... - Wszyscy zdawali sobie sprawę, że bez wczesnego ostrzegania nawet stary myśliwiec, taki jak J-6, mógł zestrzelić szturmowego A-10. - Zobaczę, może uda mi się coś z tym zrobić - obiecał Matt. Popatrzył na Leonarda. - Tango, zostajesz nowym oficerem operacyjnym dywizjonu i skrzydła. Robalu, obejmiesz dotychczasową funkcję Tanga - oficera szkoleniowego. Od jutra zaczniemy się ćwiczyć w walkach powietrznych. A teraz wrzućcie coś 218 na ząb i idźcie spać. - Popatrzył na twarze podwładnych. Który z nich będzie następny? - pomyślał z bólem. - Ta mała wojenka zrobi się wkrótce bardzo gwałtowna - ostrzegł ich. Kiedy pojechali do hotelu, Matt usiadł za biurkiem. Czuł gorycz, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczał. Hester był pierwszym człowiekiem, który poniósł śmierć pod jego rozkazami. Podpułkownik sięgnął po kartkę papieru, żeby dopełnić obowiązku napisania listu do żony zabitego pilota. Błagam... tak bardzo chciałbym znaleźć właściwe słowa, pomyślał. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że się pomodlił. Szanowna Pani Lorraine! Frank był dobrym człowiekiem; jednym z najlepszych w naszej jednostce... Wiem, że żadne słowa nie mogą pomniejszyć bólu, spowodowanego Jego stratą. Być może chciałaby jednak Pani wiedzieć, że pani Mąż wierzył w wartość tego, co tutaj robimy, mimo iż niektórzy ludzie uważają, że nie ma sensu walczyć w obcym kraju za naród, którego ani zbyt dobrze nie znamy, ani też specjalnie nie rozumiemy. Ci ludzie mylą się jednak. Członkowie tego narodu mają w sobie to samo podstawowe dobro, jakie możemy odnaleźć u naszych sąsiadów, krewnych, znajomych. Kiedy dzieci tutaj umierają, ich rodzice odczuwają taki sam ból i płaczą tak samo jak u nas. Nie mniej niż my pragną pokoju i mają te same nadzieje na przyszłość. Być może najlepszym prezentem, jaki możemy im dać, jest właśnie przyszłość. Frank zdecydował się zaryzykować za to własnym życiem. Z wyrazami głębokiego współczucia Matthew Z. Pontowski, ppłk Matt zapadł w sen na kanapie swojego biura. Sara Waters przyszła do pracy zaraz po wschodzie słońca. Weszła do pokoju Pontowskiego i zobaczyła rozciągnięty na kanapie ciemny kształt. Podniosła list i przeczytała go w ostrym świetle słońca, wpadającym przez okno. - Matthew Z. Pontowski, napisał pan prawdę - powiedziała sama do siebie. Rozdział trzynasty Środa, 14 sierpnia Pingnan, Chiny Kamigami zmuszał się za wszelką cenę do zachowania spokoju, podczas gdy do bunkra dowodzenia Pierwszego Pułku docierały coraz to nowe raporty Wysłuchiwał ich i stopniowo rozwiewały się jego obawy Operacja „Smok Patrzy na Wschód" postępowała gładko Tak jak zapowiedział wcześniej Trimler, Gwardię Nowych Chin wysłano do ataku na Wuzhou, a czołówkę uderzenia stanowił Pierwszy Pułk Jeszcze osiemdziesiąt kilometrów, myślał Victor, osiemdziesiąt długich kilometrów do Wuzhou Na mapie nie wydawało się to trudne - Gwardia Nowych Chin kontrolowała Pingnan i powstrzymywała Ludową Armię Wyzwolenia przed posuwaniem się w górę Rzeki Perłowej, w głąb terytoriów, którymi władał Zou Rong Z drugiej strony, LAW stacjonowała w Wuzhou i blokowała siły GNCh, nie pozwalając im zagrozić Kantonowi i prowincji Guangdong Dla Kamigamiego obszar oddzielający obie armie był ziemią niczyją Spojrzał na zegar - operacja rozpoczęła się sześć godzin temu Nadeszły kolejne raporty i oficerowie sztabowi uaktualnili mapę sytuacyjną Strzałki i niewielkie prostokąty zmieniały położenie, przemieszczając się nieubłaganie w stronę Wuzhou Aktualne pozycje wojsk oznaczały nawet wyprzedzenie planu Podszedł major i podał Kamigamiemu kartkę Była to wiadomość od Trimlera, z centrum operacyjnego wsparcia powietrznego Głosiła „W sąsiedztwie Teng Xian nie zauważono żadnej aktywności nieprzyjaciela Zalecam trzymanie samolotów w pogotowiu i wydanie im rozkazu startu wtedy, kiedy siły naziemne nawiążą kontakt z nieprzyjacielem" Teng Xian, pomyślał Kamigami, małe miasteczko, które oznacza na mapie połowę drogi Zastanowił się nad opinią Trimlera AGO utrzymywała bez przerwy w powietrzu sześć samolotów - cztery przygotowane do walki i dwa pełniące rolę powietrznych kontrolerów, piloci nieustannie osłaniali Pierwszy Pułk Jak na razie, przynajmniej te cztery „bojowe" wypalały paliwo zupełnie bez potrzeby Wydał więc rozkazy zgodne z tym, co zalecił pułkownik 220 Victor poczuł znów narastający niepokój To wszystko wydawało się zbyt łatwe Nie mógł już znieść tej sytuacji, musiał cos zrobić, ruszyć się, zobaczyć na własne oczy - Proszę wysłać drużynę, która przygotuje nam stanowisko dowodzenia w Teng Xian - rozkazał Chciał, żeby jego placówka znajdowała się bliżej miejsca akcji - Kiedyjuż przygotują odpowiednie miejsce, przemieścimy tam główną część jednostki wraz ze sztabem Ja sam odwiedzę przez ten czas walczące bataliony - Zawezwał stary śmigłowiec typu Huey Cobra, jaki znalazł na potrzeby jego sztabu Trimler, i poleciał naprzód Teraz robił to, czego naprawdę pragnął Plan przewidywał, że trzy bataliony Pierwszego Pułku będą iść wprost na Wuzhou -jeden na południe od Rzeki Perłowej, drugi wzdłuż jej biegu i trzeci na północ od niej Czwarty batalion pozostał w rezerwie Victor odnalazł na drodze sztab Pierwszego Batalionu i wylądował na pobliskim polu Jedynymi przeszkodami, o jakich zameldował dowódca batalionu, byli wiwatujący wieśniacy oraz poddający się żołnierze LAW - Gdzie ich broń? - spytał Kamigami Zawstydzony oficer odparł, że ci akurat żołnierze należeli do jednostki wojsk inżynieryjnych i nie mieli w ogóle broni victor wsiadł więc do śmigłowca i rozkazał pilotowi odnaleźć pozostałe dwa bataliony Tam sytuacja przedstawiała się identycznie Kamigami odleciał spokojnie do Teng Xian, natykając się tam na przedni oddział swojej jednostki dowodzenia Był z nimi Trimler Odsunął Kamigamiego na bok i powiedział - Victor, cholera jasna, nie możesz opuszczać swojego stanowiska dowodzenia, kiedy tylko cię świerzbi tyłek Ajuz zwłaszcza wtedy, kiedy przenosisz sztab w inne miejsce To gwarantowany sposób, żeby pozbawić swoją armię dowództwa! - Wiem - przyznał Kamigami - Aleja muszę być razem z żołnierzami Trimler rozumiał to aż za dobrze Od stuleci oficerowie zastanawiali się, gdzie powinien znajdować się dowódca podczas bitwy Czy ma prowadzić swoje oddziały do walki, czy też pozostawać na tyłach? Obaj, i Trimler, i Kamigami, wiedzieli dobrze, że nowoczesne środki walki wymagają, żeby dowódca znajdował się w dobrze wyposażonym centrum, położonym na tyłach frontu Serce ciągnęło jednak Victora do jego ludzi Nadbiegłjeden z kapitanów, przerwali więc rozmowę Kamigami poznał po zachowaniu młodego człowieka, co się stało - Jest tu panna Li' - oznaj mił kapitan po kantońsku Victor podziękował mu i ruszył do swojego nowego stanowiska dowodzenia Od razu zrobiło mu się lżej na sercu - znikł niepokój, który odczuwał, kiedy Jm Chu znikała, udając się w jeden ze swoich wypadów na wieś Nazajutrz, wczesnym rankiem, przednie oddziały Pierwszego Pułku wkroczyły do Wuzhou nie napotykając oporu Generał dowodzący miastem poddał je i natychmiast ogłosił swoją wierność Zou Rongowi i Republice Południowych Chin 221 Tego wieczora Kamigami i Jm Chu jedli kolacje, tylko we dwoje - Nie rozumiem tego - mówił Victor - To było jak zwykły spacer, nic się nie działo Napotykaliśmy tylko na sporadyczny opór kilku małych jednostek - Dlaczego tak się tym niepokoisz!? - spytała Jm Chu -Dlatego, że zdobyliśmy bardzo niewiele broni Ani jednego czołgu i tylko kilka dział i cekaemów Żołnierze, którzy się poddali, pochodzili głównie z oddziałów produkcyjnych, budowlanych, inżynieryjnych i tak dalej, nie z jednostek bojowych - A może to dlatego - próbowała znaleźć odpowiedz Jm Chu - że Kang chce zaatakować gdzie indziej? - Tak podejrzewam Ale nie wiem gdzie - Śnił mi się wielki pożar koło naszego domu w Nanningu Piątek, 16 sierpnia Nanning, Chiny Generał Kang Xun rozwiązał dylemat Kamigamiego dokładnie o czwartej następnego ranka, kiedy ostrzał rakietowy i moździerzowy lotniska w Nanningu rozpoczął uderzenie na miasto Pusty budynek, w którym znajdowało się przedtem dowództwo skrzydła, oraz ciężarówka z modułem J-STARS zostały kompletnie zniszczone już pierwszymi kilkoma salwami Duża jednostka komandosów przebiegła przez lotnisko, zabijając wszystkich napotkanych na drodze W ciągu paru minut lotnisko zostało opanowane i zabezpieczone przez siły LAW, jednocześnie mniejszy oddział uderzył w budynek Połączonego Dowództwa w centrum miasta Komandosi pozabijali wartowników oraz czterech Amerykanów pełniących dyżur w sekcji telekomunikacji Przeszukali biura, powysadzali sejfy, a na samym końcu podpalili budynek, wycofawszy się z niego Nowy budynek sztabu Von Drexlera pozostał nietknięty Kolejna grupa komandosów zaatakowała zespół budynków, w których mieszkał Zou Rong Napotkali jednak na tak silny opór strzegących go żołnierzy i ochroniarzy, że nie byli w stanie przedostać się za mur okalający całość Wycofali się więc, posławszy uprzednio w największy z budynków cztery pociski moździerzowe Von Drexler dowiedział się o ataku, kiedy obudził go majordomus i przekazał złe wieści Piątek, 16 sierpnia Nad Morzem Południowochińskim - Nad Chinami pojawiły się liczne nie zidentyfikowane samoloty! - odezwał się w interkomie głos szefa kontrolerów przestrzeni powietrznej AWACS-a Na pokładzie zawrzało Major Marissa LaGrange stanęła za plecami oficera 222 i popatrzyła na jego ekran Radar namierzył kolejne dwa echa, razem było ich już dziewięć - Nie są groźne - ocenił szef kontrolerów - Wszystkie wyglądają na transportowce Żadnych myśliwców - Czerwone, odwrócone do góry nogami, V", oznaczające poszczególne śledzone echa zmieniły kolor na zielony Radar namierzył następne - Jest ich więcej, wszystkie tego samego rodzaju - komentował oficer Mieli teraz dwanaście nie zidentyfikowanych maszyn - To z pewnością nie są samoloty rejsowe Ani nie są też groźne - O ile sobie dobrze przypominam - mruknęła LaGrange - to samo mówiłeś ostatnim razem' - Szef kontrolerów aż się skulił na myśl o kolejnej połajance od major Mamy i z powrotem zmienił kolor odwróconych „ptaszków" na czerwony Tydzień temu namierzyli dwa „Farmery" Wydawało im się, że to zwykły lot ćwiczebny, a potem zobaczyli, że zbliżają się do A-10 majora Hestera Szef kontrolerów zawołał major LaGrange, a ona próbowała ostrzec pilota na częstotliwości alarmowej A-10 znajdował sięjednak poza zasięgiem ich nadajnika Zawiadomili więc samolot J-STARS, a ten przekazał ostrzeżenie do NNamingu, żeby zawiadomiono skrzydło To też nie poskutkowało LaGrange przyglądała się bezradnie, jak komunistyczni Chińczycy zestrzeliwują oficera operacyjnego AGO Tego dnia jej skłonności do rzucania przekleństwami osiągnęły apogeum - Chcę wiedzieć, dokąd oni lecą! - rzuciła teraz pani major, pokazując palcem na dwanaście śladów na ekranie Zapytała załogę J-STARS, czy nie wykryli na powierzchni ziemi jakiejś podejrzanej aktywności Odpowiedziano jej, że niczego nadzwyczajnego na ekranach nie widzą, tyle że nie mogą nawiązać kontaktu z modułem naziemnym w Nanningu Głos LaGrange przybrał jeszcze twardszy ton niż przedtem - Cholera, zaczyna się źle dziać, a my nawet nie mamy bladego pojęcia, co i gdzie' Piątek, 16 sierpnia Guilin, Chiny Shoshana siedziała na krawędzi łóżka, uśmiechając się do męża Wyciągnęła rękę i dotknęła koniuszkami palców jego ust Mattowi zrobiło się ciepło i przyjemnie Na dźwięk ostrego stukania do drzwi Shoshana odwróciła się, zabierając dłoń A potem zniknęła Dalsze łomotanie w drzwi obudziło Pontowskiego z miłego snu - Szefie, wstawaj' - zawołała zza drzwi Sara Waters - Mamy kłopoty' Zerwał się więc, siadając na krawędzi łóżka Sen był taki realny! - Już idę' - odpowiedział głośno Naciągnął lotniczy kombinezon i otworzył - Zadzwonili z Połączonego Dowództwa - oznajmiła Sara - Powiedzieli, że są atakowani przez poważne siły, a potem telefon zamilkł Straciliśmy wszelki kontakt z Nannimgiem 223 - A próbowaliście się skontaktować z Pierwszym Pułkiem? - Tak. W Wuzhou panuje spokój. - Cholera!... - mruknął Matt. - To bez sensu. - Popatrzył na zegarek. Było wpół do piątej rano. - Gdzie Leonard? - W drodze do bazy. Podpułkownik naciągnął buty, myśląc intensywnie. Jak mógł podjąć jakąkolwiek decyzję na podstawie tak skąpych danych? Przypomniały mu się słowa Franka Hestera: - „Zrób cokolwiek, nawet jeśli będzie to błąd". Matt podjął więc decyzję. - Zarządzam Alarm Czerwony - oznajmił. „Alarm Czerwony" oznaczał, że w przeciągu najbliższej godziny można było się spodziewać wrogiego ataku. -Budź tu ludzi, a ja jadę na lotnisko! - Sir - odezwała się Sara - potrzebna panu uzbrojona ochrona. Niech pan nie jedzie sam. Matt zgodził się z nią i pobiegł korytarzem. „Uzbrojoną ochroną" okazali się pierwsi piloci i żołnierze obsługi naziemnej, którzy zdążyli się poubierać i wypaść z pokojów. Wskoczyli wszyscy na platformę jednej z ciężarówek i gromadnie odjechali w kierunku bazy. Jedenaście minut później byli już na lotnisku. Leonard zdążył już postawić na nogi całą jednostkę ochrony, zarządzając alarm w bazie. - Straciliśmy wszelki kontakt z Nanningiem - powiedział Tango na widok Pontowskiego. - Jesteśmy wprawdzie w kontakcie z Narodowym Centrum Dowodzenia Wojskowego w Pentagonie, ale oni wiedzą jeszcze mniej niż my! Cholera jasna! ... Szkoda, że nie możemy rozmawiać bezpośrednio z AWACS-em! -Von Drexler uparł się, żeby wszelkie komunikaty z AWACS-a były przekazywane za pośrednictwem systemu J-STARS do jego sztabu w Nanningu, skąd miał posyłać je dalej. Był to dla niego jedyny sposób kontrolowania przepływu informacji. - Wywołaj bazę AWACS-a przez telefon satelitarny - polecił Matt. - Stacjonują chyba na lotnisku Shek Kong w Hongkongu. Muszą być w kontakcie ze swoim samolotem. Leonard podniósł słuchawkę i wystukał numer informacji w Hongkongu, prosząc o numer telefonu do starej brytyjskiej bazy. - Mam nadzieję, że nam się uda - powiedział. - Hester miał rację - mruknął Pontowski. - Dobrze, bierzmy się do roboty. Niech wszystkie samoloty zostaną przygotowane do alarmu kabinowego i standardowo uzbrojone. - „Alarm kabinowy" oznaczał, że piloci mają siedzieć w kabinach swoich maszyn i czekać na rozkaz startu. - Niech wystartuje dwóch powietrznych kontrolerów i poleci nad Nanning, tak żeby być tam dokładnie o świcie. Cztery „Świnie" mają lecieć dziesięć minut za nimi. Niech cały personel przybywa do bazy i szykuje się na nieprzyjacielski atak. Trzydzieści minut później Leonard uzyskał przez telefon pierwszą konkretną informację. Oficer dyżurny AWACS-a uparł się jednak, żeby ją zakodować, bo jeśli rozmówca wprowadzał ich w błąd i dzwonił z dowództwa LAW, nie będzie 224 w stanie jej odczytać. Kolejne pięć minut zajęło więc Leonardowi odkodowanie otrzymanej informacji. - AWACS melduje o dwunastu nieprzyjacielskich samolotach, które wystartowały z okolic Kantonu. Dwa wylądowały już w Nanningu, pozostałe także się tam kierują. Wszystkie wyglądają na transportowce. J-STARS nie zarejestrował żadnej nadzwyczajnej aktywności na ziemi. - Zrobiło się gorąco - stwierdził Pontowski. — A my na razie chcemy walczyć z dwunastoma cieniami!... Dopiero meldunki wysłane przez powietrznych kontrolerów pozwoliły podpułkownikowi zrekonstruować obraz sytuacji. Duża jednostka lekko uzbrojonych żołnierzy przeprowadziła z zaskoczenia atak na lotnisko w Nanningu i zdobyła je. Kiedy już zostało zabezpieczone, zaczęły na nim lądować samoloty transportowe, przywożąc posiłki i ciężką broń. Sądząc z licznych pożarów w mieście oraz utraty łączności, budynek Połączonego Dowództwa oraz duża baza GNCh na przedmieściach Nanningu także zostały zaatakowane. Nie doceniałem przeciwnika, pomyślał Matt. Nazywamy ich „żółtkami" i „skurwielami", a oni dają nam nieźle popalić. Wszelkie opinie, jakie miał na temat wroga, umarły tego ranka naturalną śmiercią, kiedy wysyłał w powietrze samolot za samolotem. Nieprzyjaciel był groźny i potężny. Pontowski zmusił się, żeby przestać rozpamiętywać tę sromotną klęskę i zajął się rozpracowywaniem problemu, który miał przed sobą. Musiał porozmawiać z jednym z powietrznych kontrolerów. Kiedy zgłosił się Wąż, oznajmiając, że za dziesięć minut wyląduje, żeby uzupełnić paliwo, Matt ruszył w stronę zbiorników i czekał tam na pilota. Bartlett opisał mu w kilku prostych zdaniach sytuację. - Nieźle się tam wszystko na dole pieprzy - poinformował. - Nie mamy połączenia z nikim na ziemi i nie możemy odróżnić naszych od nieprzyjaciela. Wynajdywałem cele lecąc nisko i powoli. Kazałem uderzać na tych, którzy do mnie strzelali. Świetna metoda pracy! - A co się dzieje na lotnisku? - Nie można do niego podlecieć. Za dużo pieprzonych SA-7. Dziwne - dodał Wąż. - Nie ma za to wcale artylerii przeciwlotniczej. Obraz zarysował się do końca. - Wszystko, co mają, to tyle, ile mogli udźwignąć na plecach - skomentował Pontowski. -I co przylatuje transportowcami - zauważył Bartlett. - Cholera! - mruknął podpułkownik. - Ich najskuteczniejszą bronią okazało się zaskoczenie. - Uśmiechnął się złośliwie i powiedział: - A teraz my zaskoczymy ich. Wężu, weźmiemy się za te transportowce. - Skinął na szefa obsługi naziemnej i polecił mu odczepić bomby od ośmiu samolotów i umocować do każdego po dwa dodatkowe zbiorniki z paliwem oraz po cztery rakiety powietrze-powietrze typu AIM-9 Sidewinder. 15 - Czarne Skrzydła 225 Pobiegł do budynku, żeby zrobić odprawę dla pilotów. Kiedy wyjaśnił im, że mają pilnować okolic lotniska w Nanningu i zestrzelić każdy samolot Ludowej Armii Wyzwolenia, jaki się pojawi, w szczególności zaś transportowce, w sali rozległy się wiwaty. Piloci z południa uważali się jednak za pilotów myśliwskich i byli zdania, że zestrzelenie nieprzyjacielskiego samolotu to zasługa innej rangi niż niszczenie jakichś tam celów naziemnych. Dwóch zaczęło nawet kłócić się zapalczywie, który z nich poleci pierwszy, tak że aż Leonard musiał ich rozdzielać. - Wszyscy będziecie mieli szansę się wykazać - obiecał Tango. -I mogę się założyć, że niektórzy spotkają się z MIG-ami 19. Przemyślcie to, barany! - Strofując ich myślał o Franku Hesterze i jego śmierci. - Kosa! - krzyknął Matt, z trudem przebijając się przez panujący hałas. -Skontaktuj mnie z Pierwszym Pułkiem! Sara wypadła z sali odpraw. Posłużyła się kodującym telefonem STU-III i nadajnikiem satelitarnym, który „zorganizowały" dla skrzydła Psy Śmietnikowe. Cztery minuty później Pontowski streszczał sytuację Kamigamiemu. - Rzucam dwa bataliony w stronę Nanningu - obiecał generał. - To wszystko, co mogę stąd wyrwać. Wątpię, żeby LAW zdołała przemieścić pod naszym nosem większe siły. - Nastała dłuższa przerwa. - Ja poprowadzę te bataliony do walki. - Czy jest pan w stanie ocenić w przybliżeniu, ile czasu zajmie wam dotarcie do miasta? - spytał Matt. - To około pięciuset kilometrów niezłą drogą. Maksimum trzy dni. - Kami-gami miał nadzieję, że nie były to czcze przechwałki. - Niech pan zabierze ze sobą centrum operacyjne wsparcia powietrznego i oficerów łącznikowych z lotnictwem, panie generale - zasugerował Pontowski. Jedno i drugie było potrzebne do współpracy jego samolotów z siłami lądowymi. -Prawie wcale nie ćwiczyliśmy razem - mówił Matt - i obawiam się, żebyście nie dostali się pod nasz ogień. Dlatego przydałyby sięjakieś widoczne znaki rozpoznawcze, żebyśmy was przypadkiem nie zaatakowali. - Kamigami zgodził się z tym i przekazał słuchawkę Trimlerowi. Jednocześnie Matt wezwał jednego z powietrznych kontrolerów, żeby dopracowali razem szczegóły. Kiedy skończyli, Pontowski polecił Sarze połączyć go z Narodowym Centrum Dowodzenia Wojskowego w Pentagonie. Bał się tej rozmowy. Przez następne dwie godziny tłumaczył zaistniałą sytuację najrozmaitszym pułkownikom i generałom. Wreszcie udał, że przerwało połączenie, żeby móc powrócić do swoich zajęć. Mijając Sarę w korytarzu, zawołał za nią: -i co, zaczęła się jazda? - Jak mogłem powiedzieć coś takiego? - zbeształ się w duchu po chwili. Ja? Sala wykorzystywana jako centrum operacyjne skrzydła i jego stanowisko dowodzenia pełna była pilotów. Leonard nachylał się nad radiem, rozmawiając z którymś z powracających samolotów. Słychać było odległy głos Stuarta. - Zestrzeliłem jedną „Skrzynię" - meldował. „Skrzyniami" nazywano w NATO Iły-14 - stare, dwusilnikowe transportowce, przypominające nieco mniejszego od nich amerykańskiego C-47, słynną „Dakotę". Rozległy się uwłaczające komentarze, że Robal zestrzeliłby nawet własną matkę, byle tylko zaliczyć sobie 226 trafiony samolot. Umilkły jednak natychmiast, gdy Stuart dodał: - Och, byłbym zapomniał. Zestrzeliłem też jednego J-5. - J-5 to chińska kopia nadzwyczaj starego MIG-a 17, nazywanego w NATO „Fresk". Dla powolnych, szturmowych „Świń" jest to jednak groźny przeciwnik. Piloci zaczęli domagać się od Leonarda, żeby pogonił mechaników i zdobył dla nich jakieś samoloty. Matt dobrze rozumiał, co czująjego ludzie. Robal dokonał tego, czego pragnął każdy z nich - zestrzelił w walce nieprzyjacielski myśliwiec. Dla pilota -macho był to najwyższy szczyt do zdobycia - Pontowski bywał już na tym szczycie. Musiał jednak jednocześnie wytłumaczyć ludziom, za których był odpowiedzialny, że chińskie lotnictwo wreszcie się pokazało i że w powietrzu będzie od teraz bardzo niebezpiecznie. Czy uda nam się to zrobić? - pomyślał. Poprawił się zaraz. Czy uda mi się to zrobić? Sobota, 17 sierpnia Guilin, Chiny Ryk dwóch A-10 startujących do pierwszego tego dnia lotu obudził Pontowskiego. Podpułkownik spojrzał na zegarek. Spał cztery godziny na kanapie w swoim biurze. Potrząsnął głową, żeby rozbudzić się do końca, i poszedł do toalety. Kiedy nachylił się nad umywalką, wsadził głowę pod kran i odkręcił do oporu kurek z zimną wodą. Był wykończony minionym dniem, mimo że sam nie odbył ani jednego lotu. Nie chodziło wcale o zmęczenie fizyczne, tylko o wyczerpanie wywołane ogromnym napięciem psychicznym. Był pewien, że tego dnia będzie podobnie. Kiedy zbliżał się do drzwi swojego biura, przywitał go miły zapach świeżej kawy, zmieszany z wonią smażącego się bekonu i jajek. Sara przygotowała mu gorące śniadanie. - Jedz - powiedziała poufale. Matt pożarł wszystko w oka mgnieniu, zdumiony, że był aż tak głodny. - Przyniosłam ci świeży kombinezon lotniczy, przybory do golenia i czysty ręcznik - mówiła. - Psy zainstalowały na dworze prysznic. Wykorzystaj to. - Podpułkownik skinął potulnie głową. - Rozumiesz chyba, że jednym z moich zadań jest pilnowanie, żebyś był zdrów i zdolny do pracy. - Co zdarzyło się w nocy? - zapytał. Kiedy położył się na kanapie, było krótko po północy; wszystkie maszyny już wylądowały, a mechanicy zajmowali się ich obsługą, uzupełnianiem paliwa i naprawą uszkodzeń. Trzy „Świnie" zostały uszkodzone w walce, w tym jedna poważnie. - Obsługa przygotowała trzydzieści dwa samoloty - odpowiedziała kapitan. -Maszyna Jake'a Trishera już nie będzie latać. Matt nie był tym zaskoczony. - Jack ma szczęście, że zdołał wrócić - powiedział. - Nieźle oberwał. -Podpułkownik uświadomił sobie, że ma czterdziestu dziewięciu pilotów i trzydzieści dwie maszyny zdatne do lotu. - Jaki jest przewidywany czas przygotowania pozostałych dwóch maszyn? 227 - Dzisiaj po południu będą gotowe. Teraz już mógł liczyć na trzydzieści cztery samoloty. Skrzydło było ciągle w dobrej kondycji. Doszedłszy do takiego wniosku, Pontowski skierował się do centrum operacyjnego. Leonard padł wykończony na biurko, przy którym ustalało się rozkład lotów. Całą noc kierował mechanikami i nie mógł tego dnia latać. Podniósł się na nogi i powiedział: - Dobrze nam poszło w nocy. Przez cały czas utrzymywaliśmy w powietrzu koło Nanningu po dwa samoloty, i z tego co wiem, nic tam nie wylądowało. A zatem cały czas ich odcinamy. - Uśmiechnął się. - W magnetowidzie jest kaseta Robala, nastawiona na to, jak zrąbał „Freska". - John włączył telewizor. Ukazał się widok z kabiny pilota poprzez HUD. Stuart komentował: „Robal melduje bandytę na ósmej. Wchodzę". - Horyzont zamienił się w pionową linię, a pilot kierował maszynę tam, skąd nadchodziło zagrożenie. Oddychał ciężko i szybko. Za szybą pojawiły się dwa samoloty -jeden transportowy i drugi, dużo mniejszy; oba leciały wprost na Robala. Jednocześnie odezwał się donośny warkot, od którego pilot aż wstrzymał oddech. Warkot generowany był przez jedną z rakiet AIM-9; oznaczał, że jej układ naprowadzania, oparty na podczerwieni, namierzył cel. Obraz podskoczył - Stuart ustawił się na wprost myśliwca. - Lis Dwa - oznajmił pilot, informując, że odpala rakietę. Pojawił się ślad gazów wylotowych zbliżającego się do celu sidewindera. Wreszcie „Fresk" uniósł gwałtownie dziób i zniknął w dole ekranu, zwalając się na skrzydło, podczas gdy Robal uniósł maszynę, żeby przygotować się do odpalenia kolejnej rakiety. Nie było widać żadnej eksplozji. Po dwudziestu ośmiu sekundach nagrania Leonard wcisnął „stop". - Rakieta Robala nie wybuchła - skomentował John. - Kiedy ją odpalił, był już tak blisko „Freska", że nie zdążyła się uzbroić. Wpadła skurwielowi po prostu wlotem powietrza do silnika. Stuart miał szczęście, że rozwalił go w ten sposób. - Matt przyznał Leonardowi rację. Obejrzeli resztę nagrania. Dalej można było zobaczyć, jak Robal ustawia się do ataku na powolny, śmigłowy samolot transportowy. Pilot zameldował, że atakuje „Skrzynię" i zbliżył się, żeby oddać serię z działka. Transportowiec znalazł się pomiędzy dwiema liniami na HUD, tworzącymi coś w rodzaju komina. Stuart przeklął wroga, po czym „Skrzynia" rozpadła się, rozpruta trzydziestomilimetrowymi pociskami. W rękach Robala brzydki i powolny A-10 stawał się powietrznym zabójcą. - Idź odpocząć - powiedział Johnowi Matt. - Po zmroku będziesz mi znów potrzebny. Sara Waters siedziała w centrum operacyjnym skrzydła i notowała w dzienniku. Południe czasu lokalnego, pięćdziesiąt dwa wykonane loty... Postanowiła prowadzić wojenny dziennik i dokumentować dokonania dywizjonu. Niedługo zamienię się w Kopciuszka liczącego ziarnka maku, pomyślała sobie. Wyszła na zewnątrz i posłuchała, jak składa raport jeden z kontrolerów 228 powietrznych - Skid Malone. Jego maszynę w tym czasie tankowano i uzbrajano do następnej misji. Malone opowiadał, że na ziemi panuje wielkie zamieszanie i że brak widocznych celów; zaobserwował jednak także, że obrońcy lotniska słabli. Potwierdził, że patrole A-10 powstrzymały wszelkie transporty powietrzne dla napastników. Sara przechodziła za odbierającym raporty oficerem wywiadu od samolotu do samolotu i słuchała. Wszyscy piloci opowiadali mniej więcej to samo. Poszła więc do hangaru i odnotowała liczbę maszyn, które naprawiano. Następnie odnalazła Charliego Marchioni i pojechała z nim jego furgonetką. Charlie wypytywał każdego pilota, który wylądował, o stan jego LASTE. Od czasu do czasu otwierał panele kadłuba, wyjmował ze środka czarne pudełeczko i montował nowe. - Wilgotność... - mruczał pod nosem. Wreszcie biegł do warsztatu, gdzie dwóch techników otwierało pudełeczko i zajmowało się zawartością. - Polega to głównie na osuszeniu modułu i ponownym jego nastawieniu - wyjaśniał. Wszystkie narzekania, jakie Waters słyszała w ciągu minionych tygodni, ustały. Teraz, dokąd tylko poszła, mężczyźni i kobiety krzątali się pospiesznie i krzyczeli na siebie, popędzając się wzajemnie. Nagle zwróciła uwagę, że wielu spośród żołnierzy ma na głowach czapki Trzysta Trzeciego Dywizjonu. Mieli także oczywiście przyszyte do rękawów naszywki AGO; widziała jednak przed sobą stary Trzysta Trzeci z bazy Whiteman. Ci ludzie nie zapomnieli, kim byli ani skąd przylecieli. Kiedy Marchioni wysadził panią kapitan przed budynkiem dowództwa, miała już dokładne rozeznanie o tym, co dzieje się w bazie. Panowała zupełnie inna atmosfera niż dotąd. To Pontowski, pomyślała sobie w pewnej chwili Sara. To on wszystko zmienił. Potrafi wycisnąć z ludzi wszystkie siły, kiedy potrzeba. Zaczęła ostatnio obserwować podpułkownika i robić notatki na jego temat. Siedziała koło Pontowskiego, kiedy Skid Malone wracał ze swojego ostatniego tego dnia lotu. Składał raport przez radio, zanim jeszcze wylądował. Mówił napiętym głosem: - Ziemniaku, tu Skid. Mam uszkodzenia. - Na sali zapanowała cisza. - Prawy silnik wyłączony, straciłem hydraulikę, pilotuję ręcznie. - Dłuższa przerwa. -Zaskoczyły nas „Farmery", w rejonie celu. Królik dostał rakietą i katapultował się. Widziałem też, jak eksplodowała inna „Świnia". To był chyba Willie. W Nanningu lądują teraz nieprzyjacielskie samoloty. Twarz Pontowskiego skamieniała. Rod Cox, zwany Królikiem, był najmłodszym pilotem w AVG, podczas gdy Sutton - Willie - należał do najbardziej doświadczonych. Matt stracił zatem dwóch kolejnych pilotów i było ich teraz czterdziestu siedmiu. - Przekaż innym, żeby nasłuchiwali na częstotliwości awaryjnej - polecił. -Królik może odezwać się na PRC-90. Teraz podpułkownik skupił się na pilniejszym problemie. Maszyna Skida została poważnie uszkodzona; sterował bez hydraulicznego wspomagania. Malone nie należał jeszcze do pilotów o najwyższych umiejętnościach. Straciwszy 229 hydraulikę, pilot powinien, zgodnie z zaleceniami podręcznika, nadlecieć nad teren, gdzie będzie mógł się bezpiecznie katapultować, i opuścić maszynę. Matt wcisnął guzik nadajnika i powiedział: - Skid, tu Bosman. Mam masę „Świń", a ciebie tylko jednego. Zalecam ci, żebyś przeleciał nad bazą i katapultował się. - Nie chciał, żeby liczba pilotów znów mu się zmniejszyła. - Posadzę jąjakoś - odpowiedział pilot. Sara zobaczyła na twarzy podpułkownika ból, kiedy odpowiadał: - Potwierdzam. - Nie zdradził swoich uczuć, ale Sara i tak się ich domyśliła. - Zobaczmy, jak sobie poradzi - powiedział cicho. Kapitan wsiadła razem z nim do furgonetki i pojechali. Zatrzymali się na drodze do kołowania, dostatecznie daleko od pasa, i patrzyli, jak nadlatuje samolot Skida. Widać było dolne połówki opon głównego podwozia; wystawały na zewnątrz zza otwartych klap. To z powodu utraty hydrauliki. Patrzyli, jak pilot sadza maszynę na pasie; z podwozia wystrzeliły kłęby dymu. A-10 zwalniał; Malone jakimś cudem utrzymywał dziób w powietrzu. W końcu przód maszyny opadł na beton, wzbijając snopy iskier, dym i kurz. W ostatnim momencie Skid dał na chwilę pełen gaz jedynym pracującym silnikiem i zsunął w ten sposób poślizgiem uszkodzoną maszynę z pasa, żeby go nie blokować. - Coś pięknego!... - skomentował Pontowski, kiedy już odetchnął. Waters poczuła, że pułkownik się uspokaja. Popatrzyła mu w oczy. Tak, było w nich wszystko - wątpliwości, niepokój, wrażliwość na ludzkie cierpienie. Czy Muddy też przeżywał podobne udręki? - pomyślała. Dlaczego ci ludzie sami siebie skazują na takie rzeczy? Niedziela, 18 sierpnia Guilin, Chiny Kiedy poranne słońce przebiło się przez warstwę mgły nad pasem startowym, lotnisko tętniło już życiem. Pierwsza „Świnia" wyruszyła z miejsca postoju i skierowała się na pas. Wkrótce dołączyły do niej dwie inne; wszystkie miały podczepione zewnętrzne zbiorniki z paliwem, rakiety powietrze-powietrze, a także CBU-58, czyli bomby samorozpryskujące się. Pontowski stał na końcu pasa i patrzył, jak cztery maszyny przechodzą ostatnią kontrolę przedstartową. Twarz miał ściągniętą i jakby wychudłą. Szefowie obsługi poszczególnych maszyn zaglądali pod kadłub i wybiegali przed dzioby, żeby pokazać pilotom zdjęte zabezpieczenia uzbrojenia, z przymocowanymi czerwonymi szmatkami. A-10 ustawiły się i wystartowały pojedynczo, w dwudziestosekundowych odstępach. Przebiły mgiełkę i skierowały się na południe. Ilu dzisiaj? - myślał Matt. Ruszył do centrum operacyjnego, powziąwszy postanowienie. Zauważył Sarę i zaprosił ją do swojego biura. Kiedy znaleźli się wewnątrz, chodząc po pokoju oznajmił: 230 - Kosa, jest źle. - Kapitan nie odpowiadała. - Dziś mamy trzeci dzień walk, a nie wiemy, co się dzieje, i tkwimy tu zupełnie sami. Jeśli sytuacja dzisiaj się nie poprawi, zabieramy się z Chin! Waters skinęła głową i zapytała tylko: -Kiedy? - Zaczynamy dzisiaj wieczorem. - Podpułkownik opadł na fotel. Znać było po nim skutki długotrwałego napięcia. - Przekazuję ci pałeczkę. Zobacz, czy da się tu sprowadzić jakieś transportowce. Pogadaj o tym z Psami Śmietnikowymi. Mamy od cholery ciężarówek i autobusów. Sprawdź, czy droga lądowa jest dostatecznie bezpieczna. - Zniszczyć bazę? - spytała kapitan. - Nie pomyślałem o tym. Wysadzimy wszystko, czego nie da się zabrać. - Dokąd się skierujemy? Dowódca spojrzał na nią twardo. - Pamiętasz Tuckera-Fuckera? - zapytał. Przytaknęła. - Powiedział mi w k-tórymś momencie, że jeśli coś tu się nie uda, rząd pozostawi nas samym sobie. Nie chcę, żeby tak się stało, więc zacznij negocjować z Narodowym Centrum Dowodzenia w Pentagonie. - Za godzinę będę z powrotem - oznajmiła Sara. Wielkie dzięki, pułkowniku, pomyślała sobie. Zaczęła od telefonu do Billa Carrolla. Dwadzieścia minut później do pokoju Pontowskiego wpadł rozradowany John Leonard. - Pierwszy Pułk wkracza do Nanningu! - zawołał. - Kamigami spuszcza LAW lanie! - Pierwszy Pułk zdołał zatem pokonać pięćset kilometrów dzielące Wuzhou od Nanningu w niecałe czterdzieści osiem godzin. - Ich łącznicy z lotnictwem rozmawiają z naszymi powietrznymi kontrolerami - ciągnął major - i wskazują nam piękne cele. Kontrolerzy proszą, żebyśmy posłali wszystko, co mamy. Nagły przypływ adrenaliny wyrzucił Pontowskiego z pokoju. -I mamy gości! - zawołał za nim Leonard. Przypływ adrenaliny ustał, a Matt zatrzymał się w miejscu. W centrum operacyjnym stał generał Mark Von Drexler. - Rozumie pan teraz, dlaczego tu pana posłałem... - powiedział na powitanie generał. Sara Waters przejrzała listę rzeczy, których zażądał Von Drexler, i pozwoliła sobie na rzadkie w jej ustach przekleństwo. - On jest zupełnie popieprzony! - oznajmiła. Nie było jednak nikogo, kto by ją usłyszał. Poczuwszy się lepiej, zrobiła kolejny zapis w dzienniku. 18 sierpnia, 17:00 Von Drexler urządził placówkę dowodzenia w hotelu, razem z resztkami sztabu MDW. Mniej więcej połowa składu sztabu zaginęła w Nanningu. Z generałem są dwie Chinki, matka i córka, najpiękniejsze kobiety, jakie widziałam w Chinach. Wywiad donosi, że opór nieprzyjaciela w Nanningu załamuje 231 się. Jedynie lotnisko nadal w rękach LA W. Kontakt z dowództwem Gwardii Nowych Chin nawiązaliśmy o 16:35. Wykonanych lotów: 105. Bosman zadowolony. Bieżący patrol: Tango - Leonard, Smarkula - Ashton, Koza - Gross, Trisher. Powietrzni kontrolerzy: Wąż — Barlett, Malone Plany ewakuacji wstrzymane. Zatrzasnęła gruby zeszyt i stanęła koło tablicy z rozkładem lotów, czekając na lądowanie Johna. W słuchawkach Leonarda rozległ się głos Węża: - Tango, przesuń patrol bardziej na wschód. Nadlatuje dwóch naszych, będziemy rozpracowywać cele dokładnie tam, gdzie teraz jesteście. Mój oficer łącznikowy podaje, że siły LAW opuściły lotnisko i posuwają się w waszym kierunku. John potwierdził odbiór informacji i wszedł w ostatnie okrążenie. Od zachodu widać było jeszcze dymy płonących w Nanningu domów. Leonard zarządził sprawdzenie przyrządów. Nikt z czworga pilotów nie wypalił jeszcze nawet do końca zbiorników dodatkowych, Tango obliczył więc, że mogą kontynuować patrol aż do zachodu słońca. Później, po ciemku, i tak wiele by nie zdziałali. - Słyszeliście, co mówił kontroler? Przelećmy piętnaście kilometrów na wschód - polecił John. Podał współrzędne. - Miejcie oczy dookoła głowy. Sprawdzać szóstą-napomniał. Należało to do j ego obowiązków. Rakiety, radary, szybkie samoloty - to wszystko zmieniło oblicze walki powietrznej. Mimo to jedna rzecz nie zmieniła się od samego początku, czyli od pierwszej wojny światowej -większość samolotów zostaje zestrzelonych od tyłu, czyli z pozycji „godziny szóstej". Ci, którzy giną, przeważnie nie zdążą nawet zauważyć napastnika. Zwycięskiego pilota można więc w większości przypadków porównać raczej ze sprawnym zawodowym zabójcą niż z bohaterskim rycerzem. - Tango - odezwał się Wąż - Widzę trzy ciężarówki. Wymykają się główną drogą, jadą w waszą stronę. My dwaj jesteśmy zajęci. Możecie wziąć ich w obroty? Leonard zastanowił się. Łatwo było zniszczyć ciężarówki pociskami z działek; chińskie samoloty tego dnia nie latały. Paliwa także starczy. Tyle, że wkrótce zrobi się zbyt ciemno... ale jeden przelot zdążą zrobić. W porządku. - Wężu, załatwimy je - odpowiedział. Następnie zarządził: - Smarkula, polecimy nisko nad szosą, żeby zrobić rozpoznanie. Kto z nas pierwszy zamelduje, że znalazł ciężarówki, ten będzie strzelać. Jeden przelot i wracamy. Drugie z nas będzie osłaniać. Koza, Jake - patrolujcie nad nami. Niepotrzebny nam atol w tyłku. Leonard i Ashton zniżyli się nad drogę i zaczęli latać nad nią ósemkami z prędkością czterystu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Pierwsza dostrzegła ciężarówki Smarkula. - Widzę ich. Wchodzę- oznajmiła. Tango uniósł dziób i odsunął się trochę. Zajmie się każdym, kto będzie próbował przeszkodzić Ashton. Z samochodów zamigotały pojedyncze błyski ognia. 232 - Strzelają z ciężarówek - ostrzegł Leonard. - Tylko broń ręczna. Uderz w jadącą na przedzie, to ich zatrzyma. - Patrzył, jak dziewczyna robi unik i szykuje się do oddania serii. Wyglądało jednak na to, że trochę źle poleciała; istotnie, nie pociągnęła nawet za spust. Tymczasem z kępy drzew, rosnącej z pięćdziesiąt metrów od szosy, wystrzeliła mała rakieta, odpalona z ręcznej wyrzutni; kierowała się ku maszynie Johna. Tango skręcił ku pociskowi i uruchomił wyrzutnik flar. Od jego ogona oderwało się sześć flar, myląc układ naprowadzania rakiety nazywanej „Graal", oparty na podczerwieni. Leonard skierował się ku drzewom i przejechał przez nie długą serią z działka. Wrócił do drogi, było już jednak zbyt ciemno, żeby szukać ciężarówek. Wzniósł się więc, szukając w półmroku Smarkuli. Odnalazł ją, krążącą na wysokości tysiąca ośmiuset metrów. - Dołącz do mnie i wracamy do bazy - polecił. - Co się stało, że nie strzelałaś? - Atak nie należał do trudnych. - Ostatnia ciężarówka wyglądała na duży ambulans - odparła Ashton. Cholera jasna! - zaklął w duchu John. Nie widział na żadnym z samochodów czerwonego krzyża. A poza tym te gnoje strzelały! Powinna była otworzyć ogień do pierwszej, a ambulans by i tak ocalał, a jeśli nie - to cóż, nie powinien jeździć w złym towarzystwie. Jeśli to w ogóle był ambulans... Postanowił pogadać o tym z Ashton po wylądowaniu. Poniedziałek, 19 sierpnia Tokio, Japonia Miho Toragawa czekała na prywatny odrzutowiec swojego dziadka. Kiedy Mazie i Wentworth przylecieli w drodze powrotnej z Hanoi, Miho poprowadziła ich do limuzyny i kazała kierowcy jechać do hotelu Akasaka Prince, w centrum Tokio. - Dobrze się składa, że przyjechaliście tak szybko - powiedziała. Zabrała się do wyjaśniania, co działo siew Japonii podczas ich nieobecności, starannie dobierając słowa. Starała się być dyskretna i mówić nie wprost. W taki sposób Japończycy omawiają trudne problemy. Mazie Kamigami zrozumiała jednak bez kłopotu, o co chodzi - Japończycy tracili nerwy w związku z atakiem na Nanning. - Musimy porozmawiać z panem Carrollem - stwierdziła Mazie. - Myślę, że najlepiej będzie, jeśli to on wytłumaczy całą sytuację. Będzie wiedział, czy najgorsze już minęło. - Zdawała sobie sprawę, że każde jej słowo zostanie dokładnie powtórzone Toragawie. - Ale moim zdaniem, Kang popełnił gruby błąd. Poświęca teraz większą część swoich sił na utrzymanie bezpieczeństwa wewnętrznego, ponieważ w prowincji Guangdong i w Kantonie Zou Rong jest bardzo popularny. Aby utrzymać się przy władzy, Kang musiał pokazać, że jest w stanie uderzyć na Zou. Zaatakował w Nanningu, a więc niejako zadał mu cios w samo serce. Tyle, że rzucił do tego ataku swoje najlepsze siły, chociaż wiedział, że nie 233 może zwyciężyć. Będzie teraz mówił, że omal nie zniszczył Zou, że odniósł sukces moralny i tak dalej. I co z tego? - Ale żeby zaatakować Zou Ronga w samym Nanningu... - nie ustępowała Miho. - Moim zdaniem - tłumaczyła Mazie - ten atak przypomina ofensywę Teta z 1968 roku, w wojnie wietnamskiej. Jedno i drugie zostało przeprowadzone z powodów politycznych, a nie wojskowych. Można uzyskać wiele również militarną klęską, jeśli się nie mylę. Twój dziadek rozumie takie rzeczy lepiej niż ja. -Wiedziała, że ostatnia pochwała także dotrze do Toragawy. Miho skinęła głową i zerknęła na Mazie z ukosa. Rozumiała, o co chodzi młodej Amerykance. - Wyglądasz na bardzo zmęczoną- powiedziała, celowo zmieniając temat. -Powinnaś odpocząć. - Uśmiechnęła się swoim pięknym uśmiechem. - Mam nadzieję, że uda nam się wyskoczyć na zakupy. Potrzebne ci nowe ubrania. Kiedy kupowałaś ten kostium, leżał na tobie idealnie. - Cały czas chudnę - przyznała Mazie. - Nie wiem dlaczego. - Ach, ale to dobrze... - Miho zasłoniła dłonią usta, widząc wyraz twarzy Hazeltona. Limuzyna zatrzymała się tymczasem przed hotelem; odprowadzono gości do apartamentów na najwyższym piętrze. - O co chodziło? Ta rozmowa, w samochodzie - chciał wiedzieć Hazelton, kiedy zostali już sami z Mazie. - Próbujemy wyjaśnić Japończykom, co stało się w Nanningu. Lepiej jednak, jeśli bez pomocy dojdą do takich samych wniosków jak my. Dowiedzą się na własną rękę, z pomocą przyjaciół... - Kamigami westchnęła, zrzuciła buty i mruknęła: - Wysiadam... - Wstała i poszła do swojego apartamentu. Hazelton popatrzył za nią uważnie i pomyślał: „Schudła. Mam nadzieję, że nie jest chora". Bili Carroll wylądował w Tokio kompletnie wyczerpany lotem. Bolała go głowa. Usiadł na miękkiej, skórzanej kanapie limuzyny i mruknął: - Szkoda, że nie potrafię spać w samolocie. - Mazie współczuła mu szczerze, wiedząc, co to oznacza. - Czy Japończycy dalej robią szum? - Już nie tak jak wtedy, kiedy przyleciałam. Sytuacja ustabilizowała się, Toragawa ich uspokoił. Nie rozumieją jednak dotąd, jak to się stało, że Kang został wyrzucony z Wuzhou, a potem nagle zaatakował Nanning, samo centrum państwa Zou Ronga. - Kang postąpił według klasycznej doktryny Mao - wyjaśnił Bili. - Odwrócił naszą uwagę. My zajmowaliśmy się Wuzhou, a on tymczasem przemycił duże oddziały komandosów w głąb prowincji Guangxi. Posuwali się małymi grupkami, wzdłuż rzeki; broń nieśli na plecach. Zajęło im to sporo czasu. - To by tłumaczyło tę przerwę w walkach - zauważyła Mazie. - W takim razie może Kang wyprowadził już swój najtwardszy cios. 234 -Nie sądzę-zaoponował Carroll. Zamilkł i zaczął się zastanawiać. - Kang nie postępuje według utartych wzorów; jest niebezpieczny i znacznie silniejszy, niż nam się zdawało. Nie odpuści, a przy tym teraz będzie miał powód, żeby zwrócić się do rządu w Pekinie o więcej żołnierzy i sprzętu. Jeszcze zaatakuje, i to niedługo. Musimy ciągle dostarczać Zou nowe zapasy, bo inaczej jego zwolennicy pomyślą, że go opuściliśmy. - Japończycy przyprowadzili do Haiphongu dwa statki pełne sprzętu dla Zou Ronga - poinformowała Mazie. - Ale nie chcą, żeby rozładowywali je Wietnamczycy. Stoją na kotwicy. - Przekonam Japończyków, żeby pozwolili rozładować te statki - odparł Carroll. Przerwał na chwilę; senność utrudniała mu myślenie. - Mazie, wiesz co?... Przeczuwam, że Kang wyrządził Zou i Gwardii Nowych Chin więcej szkody niż opisał to Von Drexler. Chciałbym, żebyś poleciała do Nanningu i sprawdziła to. Rozdział czternasty Czwartek, 22 sierpnia Nad Morzem Południowochińskim - Rio Jeden, Rio Dwa - sprawdźcie jeden osiem zero na osiemdziesiąt. Tylko identyfikacja - mówił do mikrofonu Łoś. Za jego plecami kręciła się LaGran-ge, wisząc nad nim jak groźna osa. Przeprowadzali właśnie kolejne ćwiczenia. Penko polecił dwóm F-15 odnaleźć trzeciego. To już ostatni lot tych myśliwców, wkrótce wrócą do bazy na Okinawie. Major Mama niepokoiła się, ponieważ jej załodze potwornie się nudziło. Nie było to bezpieczne. Wykonywali swoje zadania automatycznie, nie wkładając w to już zupełnie serca. Nawet głos Łosia brzmiał jakby niedbale, zdradzając brak zainteresowania kapitana wykonywaną czynnością. Samolot J-STARS nieoczekiwanie wezwano dwa dni wcześniej z powrotem do Stanów; instynkt mówił LaGrange, że na nich też nadszedł już czas. Postanowiła zadzwonić po wylądowaniu do bazy Tinker i porozmawiać o tym ze swoim dowódcą, pułkownikiem Tuckerem. Ćwiczenie przebiegło sprawnie; trójka F-15 skierowała się wkrótce do Hongkongu, lecąc na resztkach paliwa. Łoś odwrócił się, bezbrzeżnie znudzony, i oznajmił: - Tkwimy tu bez sensu, jak wrzód na dupie. Pani major miała ochotę przyznać kapitanowi rację, to jednak pogorszyłoby tylko sytuację. - Robimy to, za co nam płacą - rzuciła i odeszła. Penko wlepił znowu wzrok w ekran i mruknął: - Daj se kiedyś siana, kobieto... Dwadzieścia minut później oficer kontroli powietrznej wykrył dwa nieprzyjacielskie samoloty. - Pani major! - darł się niemal do interkomu. - Leci na nas dwóch bandytów! Trzy cztery pięć, na sto. - Nuda skończyła się. LaGrange spojrzała na ekran kontrolera. Na ekranie widać było dwa czerwone „dziobki". Samoloty nadlatywały z kierunku trzystu czterdziestu pięciu 236 stopni; były odległe o sto kilometrów i kierowały się wprost na AWACS-a. Major chciała zapytać, jak to się stało, że zdołały podlecieć tak blisko, nie namierzone przez techników kontroli powietrznej. Wiedziała jednak dlaczego - przyczynami były nuda, znużenie, rutyna. Teraz jednak Mama miała przed sobą inny, znacznie poważniejszy problem. - Uwaga kabina, zagrożenie ze strony nieprzyjacielskich samolotów! - powiedziała do mikrofonu. - Wycofujemy się natychmiast! Kierunek jeden sześć pięć. - AWACS skręcił ostro w prawo; pilot otworzył przepustnice do końca. Ustawił maszynę na nowy kierunek i zanurkował pod łagodnym kątem, podczas gdy silniki pracowały na maksymalnych obrotach. Spróbują wymknąć się wrogim samolotom, wykorzystując utratę wysokości do nabrania jak największej prędkości. Jednocześnie lecąc tuż nad powierzchnią oceanu mają największe szansę zmylenia nieprzyjacielskich radarów. - Zero dziewięćdziesiąt sześć macha. - Pilot odczytał wskazanie prędkościomierza. - Więcej nie będzie. La Grange wywoływała tymczasem wojskowego kontrolera powietrznego z Hongkongu, żeby wezwać pomoc. - Hongkong wojskowy, proszę natychmiast podnieść Zulu Alarm. Ścigają nas bandyci. - Zulu Alarm były to dwa F-15, czekające nieustannie w Hongkongu na rozkaz startu. Stanowiły siły szybkiego reagowania. - Potwierdzam. Podnosimy Zulu w powietrze - odpowiedział oficer chłodnym, brytyjskim akcentem. - Pani major, mam obliczenia! - zawołał Penko. - Dawaj. Łoś wytłumaczył, że wrogie samoloty lecą o trzysta pięćdziesiąt kilometrów na godzinę szybciej od nich i za piętnaście minut pokonają dziewięćdziesiąt kilometrów, jakie ich jeszcze dzieli. - Jaki typ samolotu? - pytała LaGrange. -„Płetwy". J-8. Major przypomniała sobie wszystko, co słyszała o tych chińskich myśliwcach o układzie delta, stanowiących powiększoną wersję radzieckiego MIG-a 21. Zacisnęła usta. - Nie uda im się - obwieściła. - Lecąc z tą prędkością muszą mieć włączone dopalanie i żrą paliwo jak smoki. Nie mają aż tyle paliwa, żeby nas dogonić i wrócić nad ląd. Myślę, że wkrótce dadzą nam spokój. Cztery minuty później oficer kontroli powietrznej zameldował, że bandyci zwolnili i zawrócili w stronę Chin. Napięcie na pokładzie wzrastało, podczas gdy major Mama odwoływała F-15 z Hongkongu. Członkowie załogi wiedzieli, co teraz będzie. LaGrange pokazała palcem na oficera kontroli i poszła z nim na tył maszyny. Chciała wydusić z niego informację, dlaczego nieprzyjacielskie samoloty zdołały podlecieć tak blisko, zanim zostały zauważone i oznaczone jako wrogie. Oficer będzie miał przeżycie, którego nie zapomni nigdy. - Cholera - mruknął Łoś. - Teraz to na pewno nie polecimy do domu. LaGrange za nic nie poprosi Tuckera o zgodę na powrót. 237 - A dlaczego nie!? - spytał kontroler, siedzący naprzeciw Łosia - Bo major będzie chciała odpłacić Chińczykom pięknym za nadobne - wyjaśnił Penko - Łosiu, nie przejmuj się tak! - poradził kolega - Swoją drogą, dlaczego ty zawsze coś masz do major Mamy? Penko zastanowił się Rzeczywiście, LaGrange denerwowała go, nigdy nie mówił o niej major Mama - Dlatego, że nie daje ludziom żyć i czepia się wszystkiego, nawet kiedy wcale nie musi - odpowiedział Czwartek, 22 sierpnia Nanning, Chiny Von Drexler przechadzał się pośród rumowisk, które do niedawna stanowiły urządzenia lotniska w Nanningu Mówił wolno, w tempie dostosowanym do kroku Był ekspertem w wyjaśnianiu sytuacji słuchaczom, którzy go doceniali - Tu był budynek dowództwa skrzydła A-10 - tłumaczył Mazie i Wentwor-thowi - To on, a nie pas startowy był najważniejszym celem nieprzyjaciela Na szczęście zdążyłem przenieść skrzydło do Guilmu, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa ataku Hazelton dokumentował zniszczenia kamerą wideo Von Drexler odczekał cierpliwie, aż skończy, po czym oprowadzał przybyszów dalej Był ubrany w mundur polowy, miał przy sobie laseczkę, którą posługiwał sięjako wskazówką - Moduł J-STARS został bezpośrednio trafiony pociskiem z moździerza - opowiadał - Cywil i major US Army, którzy pełnili w nim dyżur, zginęli na posterunku Kiedy nieprzyjacielscy komandosi przedostali się przez płot, zaczęli mordować wszystkich, których napotkali - mężczyzn, kobiety i dzieci - Zrobił efektowną pauzę, po czym dokończył - To pokazuje, z jakim wrogiem mamy do czynienia - Jak to się stało, że LAW udało się przeprowadzić taki atak z kompletnego zaskoczenia'? - zapytała Kamigami Zauważyła, że generał zjeżył się słysząc jej pytanie - Jeśli wierzyć temu, co mówią pochwyceni przez nas jeńcy - odpowiedział -rozkazano im przemieszczać się w małych grupkach Byli specjalnie szkoleni, jak uniknąć wykrycia Wielu z nich podróżowało rzeką, płynąc nocami na małych łodziach Dwa miesiące zajęło im przemieszczenie do Nanningu około dziesięciu tysięcy żołnierzy Teraz Mazie zdenerwowała się odpowiedzią Von Drexlera Czytała raport CIA, oceniano, że w ataku brało udział niecałe dwa tysiące ludzi - Zdumiewa mnie, że zdołali przerzucić aż tak znaczne siły i nie zostali wykryci - powiedziała Generał nie mógł znieść nawet tak zawoalowanej krytyki - Panno Kamigami, mam nadzieję, że nie sugeruje pani, że zawiódł mój wywiad Widzi pani, to wprost nie do uwierzenia, jak skorumpowani są tutaj 238 ludzie W Chinach można osiągnąć wszystko, jeśli tylko wręczy się odpowiednim osobom wystarczająco wysokie łapówki Mazie zmieniła temat - Jak rozumiem, Naninmg został uratowany przez Pierwszy Pułk!? -Ichrolaw pokonaniu LAW była niewielka-sapnął z irytacją Von Drexler -Proszę pamiętać, że wysłano tylko dwa bataliony Sytuację ustabilizowały samoloty Amerykańskiej Grupy Ochotniczej, pod moim osobistym dowództwem - Rozumiem - O co temu człowiekowi chodzi^, zastanawiała się Mazie Dlaczego skłamał, podając kilkakrotnie zawyżoną liczbę wojsk nieprzyjaciela''' żeby lepiej wypaść!? Wstępna analiza CIA wskazywała, że głównym celem ataku było zabezpieczenie lotniska, aby otworzyć do Nannimgu most powietrzny Jednocześnie komandosi LAW mieli wprowadzić zamieszanie w szeregi Gwardii Nowych Chin, zabijając Zou Ronga i niszcząc budynek połączonych dowództw Tymczasem transportowymi samolotami miały przybywać posiłki Zamierzenie Kanga było proste - chciał pozbawić rebeliantów przywództwa, wykonując skok do Nannimgu Plan był śmiały, niepowodzenie przyniosła LAW szybka reakcja AGO, której samoloty uniemożliwiły lądowanie transportowców Kanga w Nanningu aż do czasu dotarcia na miejsce Pierwszego Pułku GNCh, który zdobył lotnisko z powrotem Ze wszystkich raportów, jakie widziała Mazie, wynikało jednak jasno, że Von Drexler zaginął i odnalazł się dopiero trzeciego dnia bitwy Kamigami zaczęła dochodzić do wniosku, że Pontowski oraz jej ojciec postanowili ruszyć do walki samodzielnie, bezjakiegokolwiek udziału Von Drexlera, czyli generał nie wniósł w pokonanie napastników najmniejszego wkładu Musiała sprawdzić swoje podejrzenia - Z tego co zrozumieliśmy, omal pana nie pochwycono - powiedziała - Rzeczywiście, usiłowano mnie dopaść - zgodził się generał - Na szczęście jestem ekspertem, jeśli chodzi o ucieczkę i wymykanie się przeciwnikowi - A jak długo musiał pan uciekać'? - zapytał Hazelton Pytanie zostało zadane bez złych intencji, Von Drexler spojrzał jednak groźnie na Wenta - Przez jakieś pięćdziesiąt godzin - odparł - Tyle czasu było mi potrzeba na dotarcie do Guilin Kiedy tylko się tam znalazłem, natychmiast przejąłem ster walk Pod moim dowództwem nasze A-10 zostały właściwie użyte i wkrótce opanowaliśmy sytuację Proszę, proszę, myślała Mazie, całą zasługę przypisujemy sobie - Aha, póki pamiętam - ciągnął generał - możecie państwo przekazać panu Carrollowi, że reakcja podpułkownika Pontowskiego na zaistniały kryzys była zupełnie nieadekwatna Rozkazał swojemu sztabowi przygotować ewakuację i nie użył moich A-10 zgodnie z doktryną US Air Force Marnował ich możliwości, każąc wykonywać loty patrolowe w oczekiwaniu na myśliwce LAW Będę musiał zastąpić go kimś innym - Panie generale - odezwała się znowu Mazie, pragnąc zmienić temat - czy mogę odwiedzić Pierwszy Pułk'? 239 - To nie wchodzi w grę - odparł stanowczo Von Drexler. - Rozkazałem im powrócić do Wuzhou, a tam sytuacjajest ciągle niestabilna. Nie możemy zagwarantować pełnego bezpieczeństwa cywilom, a już zwłaszcza cudzoziemcom. - Może w takim razie odwiedzilibyśmy Dziesiątą Dywizję? - nie ustępowała Mazie. Postanowiła podać jakiś mocny argument. - Pan Carroll chciałby otrzymać raport z pierwszej ręki na temat stanu Gwardii Nowych Chin. - Dysponuję do tych celów wyszkolonymi obserwatorami - odpowiedział generał. - Odpowiedzą na wszelkie pani pytania. - Po tych słowach odmaszerował sztywno do swojego samochodu. - Co z tego wszystkiego rozumiesz? - zapytał Wentworth. - Nasz generał nie chce pokazać prawdy. Ciekawe tylko, jaka jest ta prawda? - Zajmij generała jeszcze przez jakiś czas - zaproponował Hazelton - a ja w tym czasie pogadam ze starym znajomym, dobrze? „Starym znajomym" był Ray Byers. Podczas gdy Mazie uzgadniała z MDW kwestię przepływu sprzętu i pomocy humanitarnej z Wietnamu, Byers postanowił zorientować szybko Hazeltona w panującej w Nanningu sytuacji, zabierając go na największy w mieście targ. Zabrał ze sobą czterech wyrostków, którzy mieli służyć jako tłumacze i posłańcy. - Jeżeli chcemy się dowiedzieć, co się dzieje w Nanningu - tłumaczył Byers - to trzeba przyjść tutaj. Chińczycy lubią gadać, plotkują sobie; ale tylko między sobą, wie pan. Do obcokrajowca ani rusz. Dlatego mam tu tych czterech kolegów do podsłuchiwania. Jeszcze się pan zdziwi. - Dwaj mężczyźni usiedli więc na ławce i czekali. Chłopcy niebawem powrócili z tym, co podsłuchali. Byers powoli zrekonstruował z różnych historyjek ogólny obraz. Większa część miasta nie została dotknięta atakiem, zacięte walki toczyły się jedynie w rejonie lotniska. Ludzie byli jednak bardzo zmartwieni liczbą zabitych przez komandosów LAW cywilów. Wielu było w żałobie po utracie najbliższych krewnych. - Czy ci ludzie ciągle popierają Zou Ronga? - zapytał Wentworth. Sierżant wzruszył ramionami. - Trudno powiedzieć. Przede wszystkim chcą normalnie żyć. I za to ich lubię. - Nagle uniósł palec do ust i wbił wzrok w tłum. Po chwili odwrócił oczy i powiedział: - Idzie w naszą stronę taka kobieta... No i co z tego? - zdziwił się Hazelton. Większość tłumu na targu stanowiły kobiety. Wtedy zobaczył tę właściwą. Musiał użyć wszystkich sił, żeby nie gapić się na nią przez cały czas, kiedy koło nich przechodziła. Zatrzymała się, obrzuciła ich przelotnie wzrokiem, a potem poszła dalej. Hazelton szepnął tylko: - Rany Boskie! - Nie był w stanie oddychać. - Kto to był? - To jestJinChu-wytłumaczył Byers. Wstali i ruszyli za nią, trzymając się w odpowiedniej odległości. - Pokazuje się od czasu do czasu w najdziwniejszych miejscach. - Podbiegł jeden z wyrostków, przynosząc plotkę, że na targ przyszła Jin Chu. Kiedy Byers pokazał na nią w milczeniu, chłopak otworzył 240 szeroko usta i patrzył bez słowa. - To najsłynniejsza w Chinach wróżbitka. Ale nie bierze pieniędzy i sama wybiera sobie klientów. Chińczyki mówią, że to, co ona powie... — Zabrakło mu słów na opisanie wiary, jaką pokładali Chińczycy w moc Jin Chu. - To jest bardzo wielkie szczęście, jeśli twoją przyszłość przepowie panna Li! - powiedział chłopiec. Jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej - Jin Chu odwróciła się i podeszła do nich. Zatrzymała się przed Hazeltonem. - Czy mogę przepowiedzieć twój los? - zapytała. Went skinął głową, ogłupiały. Dziewczyna zaprowadziła go tymczasem z powrotem na ławkę, na której siedzieli z Byersem. Tłum rozstąpił się, żeby nie przeszkadzać; ludzie stali jednak na tyle blisko, żeby słyszeć każde słowo. Jin Chu wzięła prawą rękę Hazelto-na i zaczęła przyglądać się jego dłoni. Potem zamknęła ją w pięść i zaczęła studiować jego twarz. Jej dotyk był ciepły, uspokajał. - Kochasz kogoś - powiedziała - kogo nie widzisz. Otwórz oczy, a będziesz żył długo i miał dużo dzieci. - Zabrała ręce, a Hazeltonowi zrobiło się nagle smutno. Jin Chu dotknęła tymczasem ramienia Byersa. - A tobie będzie się w Chinach dobrze powodziło. Nie wolno ci wyjeżdżać -oznajmiła. Wstała i poszła dalej. - Co ona tu robi? - zastanowił się na głos sierżant. - Rozmawia z ludźmi i słucha plotek - odparł nastolatek. - Tak samo jak my. Hazelton zapragnął jeszcze gdzieś pójść. - Czy możemy odwiedzić obóz wojskowy? - spytał. - Chciałbym zobaczyć, jak wygląda Gwardia Nowych Chin. - Panie młody - odpowiedział Byers - po takich przepowiedniach to możemy sobie chodzić, gdzie nam się podoba! - Chłopak potwierdził jego słowa. Kiedy Wentworth wrócił do pensjonatu, w którym się zatrzymali, Mazie siedziała przy stole i stukała w klawiaturę laptopa. Miała na sobie ciemnozielone jedwabne kimono. Jeden z jej kapci spadł na podłogę, drugi zwisał niedbale z palców. Hazelton uśmiechnął się. Jak ta Mazie się zmieniła, pomyślał. Wygląda teraz o wiele młodziej. Nachyliła głowę nad komputerem, a chłopięca grzywka przykryła jej pół twarzy. - Piszesz dzienny raport dla Carrolla? - spytał Went. Pokiwała głową, nie podnosząc wzroku. - Sąjakieś kłopoty? - Grzywka zatrzęsła się w negatywnej odpowiedzi. Jednak Wentworth umiał poznać po Mazie, kiedy działo się coś niedobrego. - Masz coś ciekawego do raportu? - zapytała. - Na podstawie tego, co dzisiaj widziałem - odparł - mogę powiedzieć, że Dziesiąta Dywizja GNCh to po prostu farsa, a nie dywizja. Śmiech na sali. Chyba nawet żółwie bardziej rwą się do walki niż oni. - Czy mógłbyś wyrazić się konkretniej? - Mazie nie podniosła na niego wzroku od chwili, kiedy wszedł. 241 - Zou przejął po prostu dywizję LAW, zastąpił tylko jej najwyższych dowódców swoimi oficerami Cała reszta pozostała bez zmian Osobiście uważam, że skoro zmienili strony raz, mogą to zrobić z powrotem Są źle dowodzeni, źle wyszkoleni i źle zaopatrzeni - A co dzieje się z całym tym sprzętem i zapasami, które tu dostarczamy!? -zapytała Mazie - Ray Byers mówi, że większa część tego trafia na czarny rynek Tujest taka korupcja, że trudno nam to sobie wyobrazić Mazie stukała dalej - Von Drexler to jedna wielka zagadka - powiedziała - Zaczyna mówić z sensem, a za chwilę opowiada coś o swoich wspaniałych planach, o „siłach, które są tworzone", o tym, że „nie czas żałować róż, gdy płoną lasy", dlatego „poświęci parę pionków, żeby uratować królową" Zupełnie nie rozumiem tego człowieka Wreszcie Mazie podniosła wzrok Jej oczy były czerwone od płaczu - Co się stało? - zapytał Hazelton - Rozmawiałam przez telefon z ojcem - Uderzyła mocniej w klawisze -Nie mieliśmy o czym mówić Jak dwoje obcych ludzi . - Może powinnaś zobaczyć się z nim osobiście? - zasugerował Wentworth -Von Drexler powinien ci to zorganizować, jeśli go przyciśniesz - Może - szepnęła Mazie, patrząc przed siebie Niedziela, 25 sierpnia Guilin, Chiny - Sir - odezwała się Waters, żeby zwrócić uwagę podpułkownika Podniósł wzrok i zobaczył, że pani kapitan promienieje Odsunęła się i do pokoju wszedł porucznik Rod Cox, zwany Królikiem Pontowski zerwał się na równe nogi i wyciągnął dłoń, żeby uścisnąć chłopakowi rękę - Zastanawialiśmy się, co się z tobą stało - powiedział Jedna z liczb przechowywanych w głowie Matta podskoczyła do czterdziestu ośmiu Ucieszył się Stracił podczas walk tylko jednego pilota - Skid zameldował, że się katapultowałeś Widział spadochron, ale nie było słychać twojej radiolatarni, nie odezwałeś się też przez PRC-90 - Awaryjne radia PRC-90 piloci mieli zamknięte w jednej z kieszeni „kamizelki przeżycia" - Aż trudno uwierzyć, panie pułkowniku, co się ze mną działo - zaczął opowiadać Cox - Złapali mnie jacyś wieśniacy i trzymali w areszcie, zanim się nie dowiedzieli, że LAW zostało wykopane z Nannimgu, a Zou Rong żyje i ma się dobrze Wtedy podwieźli mnie tutaj Zadzwoniłbym, ale nie chcieli mnie dopuścić w pobliże telefonu Za to ciągle powtarzali coś o nagrodzie - Pierwsze słyszę - zdziwił się Pontowski - To moja wina - przyznała Sara - Kazałam Psom Śmietnikowym rozgłosić, że płacimy dziesięć tysięcy dolarów w złocie za każdego zestrzelonego pilota, który wróci do nas w nie naruszonym stanie 242 - Powinienem zablokować ci wypłatę - Matt wyszczerzył zęby - Skąd mamy tyle złota? - wypalił Rod - Lepiej nie pytaj - skarciła go Sara - Psy Śmietnikowe wykorzystały nawiązanie współpracy z Japonią Dzień był zbyt pomyślny, żeby spędzić go w biurze, podpułkownik wsiadł więc do samochodu i skierował się do miejsc postoju samolotów Jechał powoli wzdłuż stanowisk, wyznaczonych świeżo ukończonymi ziemnymi wałami Wewnątrz każdego stanowiska stał zaparkowany A-10 Szare odrzutowce nosiły już liczne ślady walki To nie były wyszorowane, nieskazitelne maszyny, jakimi przylecieli z USA Teraz krawędzie natarcia skrzydeł były wyszczerbione i powyginane, wiele samolotów upstrzonych było tymczasowymi, aluminiowymi łatami, zakrywającymi dziury po kulach, a wszystkie co do jednego były bardzo brudne Jednakże tylko dwa mechanicy uznali za niezdatne do lotu Dwie ważne liczby miały się więc wciąż dobrze - czterdziestu ośmiu pilotów i trzydzieści „Świń" Nagle Matt rozpoznał chłopaka, który uratował mu życie w sadzie Chciał zatrzymać się i porozmawiać z nim, ale ten odwrócił wzrok w taki sposób, że podpułkownik zrezygnował Rzeczywiście, lepiej będzie, jeśli jego „anioły stróże" pozostaną nieznani To miejsce było cały czas niebezpieczne Tymczasem nadleciał KC-101 podszedł do lądowania Pontowski zobaczył Charliego Marchiom i dwóch Psów Śmietnikowych, jak wyjeżdżają na płytę lotniska do miejsca, gdzie musiał zaparkować tankowiec - koło zbiorników paliwa Postanowił także tam pojechać Pierwszym człowiekiem, jaki zszedł z pokładu olbrzyma, był Ray Byers - Mam wszystko — oznajmił Wymienił po kolei -Jeden silnik, jeden zespół przedniego podwozia, jeden kompletny ogon ze sterami, dwie osłony kabin i - uśmiechnął się do Marchioniego - dwadzieścia sześć modułów nawigacyjnych Honeywella Koniec z kłopotami z LASTE Marchiom wprost nie mógł uwierzyć w to, co słyszy - Dwadzieścia sześć?? Jak ty to zrobiłeś? - Lepiej nie pytaj - odparł sierżant Zdaje się, że „lepiej nie pytaj" to okrzyk bojowy Psów Śmietnikowych, pomyślał Matt Ilekroć się za coś biorą, słychać „lepiej nie pytaj" Prędzej czy później ci kanciarze narobią mi kłopotów, ale mam nadzieję, że później, bo bez nich nie dałbym sobie rady. Szef obsługi samolotów przyglądał się, jak rozładowują KC-10 Zdumiał się, że silnik „Świni" zmieścił się w drzwiach ładunkowych - Za czterdzieści osiem godzin te dwie maszyny z hangaru będą latać - oznaj mił Pontowskiemu Podpułkownik wrócił do budynku dowództwa zadowolony jak rzadko O to właśnie u nas chodzi, myślał Nie o podsumowanie zysków i strat pod koniec kwartału, jak w biznesie, tylko o osiągnięcia. Wyobraził sobie liczby czterdzieści osiem i trzydzieści dwa Wokół tej drugiej widział twarze ludzi, którzy podnoszą ją do takiego poziomu Miał dziś dobry dzień Pewnie za chwilę jakiś sukinsyn wszystko popsuje, pomyślał 243 „Sukinsynem" okazała się Sara Waters. Czekała na swojego dowódcę razem z Tangiem i Robalem. - Musimy wszyscy porozmawiać - oznajmiła. Matt rozsiadł się w fotelu i rzucił: - Co się stało? - Smarkula i Buns są kochankami - oświadczyła kapitan. - Cóż, nie dziwi mnie to - powiedział podpułkownik. - Oboje są młodzi, zdrowi i nie założyli jeszcze rodzin. Raczej można było przewidzieć, że w końcu między nimi zaiskrzy. Ponieważ oboje mają ten sam stopień, wszystko jest jak najbardziej legalne. Teraz Matt wysłuchał opowieści Sary o emocjonalnym dołku, przez jaki przeszła Ashton, kiedy okazało się, że Buns zaginął. - Przesiedziałam przy niej większą część tamtej nocy - mówiła kapitan. -Na szczęście nie zapisała się na następny dzień na poranne loty. Była zupełnie rozbita. - Wszyscy z bólem przyjmujemy straty - odpowiedział Pontowski. Zdziwił się, że Leonard i Stuart nie wtrącają się, tylko pozwalają Sarze mówić. - Co innego, kiedy to tylko kolega czy nawet przyjaciel - nie ustępowała Sara - a co innego, kiedy ktoś, kogo się kocha! Miłość i seks łączą ludzi o wiele silniej niż przyjaźń. To nieporównanie głębsze przeżycia. - Ashton jest dobrym pilotem - upierał się przy swoim podpułkownik. - Nie zauważyłem, żeby cokolwiek pogorszyło jej sprawność w powietrzu. Teraz odezwał się Leonard: - Nie jestem tego taki pewien, Szefie. - Opowiedział o przypadku z ambulansem. - Może to i była ciężarówka służby medycznej - mówił. - W każdym razie ja tego nie zauważyłem, nie była dostatecznie wyraźnie oznakowana. Smarkula powinna była kontynuować atak. Nie można czekać z pociągnięciem za spust czy zrzuceniem bomby, aż człowiek znajdzie się na dobrze znanym terenie, będzie pewien sytuacji i tak dalej. Okazja do trafienia trwa ułamek sekundy, a potem rozpływa się. Strzelamy, bo w danym momencie wydaje się to słuszne. Nie ma czasu na to, żeby się martwić o pudło albo o popełnienie błędu. W większości przypadków drugie podejście okazuje się niemożliwe. Dołączył Robal: - Widziałem to samo podczas wojny w Zatoce Perskiej. Jedni mają tak, a inni popełniają odwrotny błąd - strzelają do wszystkiego, co się rusza. Pontowski filtrował usłyszane słowa przez własną wiedzę. Wszyscy dobrze wiedzieli o niechęci Robala do kobiet pilotujących myśliwce, jego punkt widzenia był więc łatwo wytłumaczalny. Chociaż, z drugiej strony, Stuart miał największe doświadczenie bojowe w całym skrzydle i bronił już Smarkuli przed innymi pilotami. Jeśli chodzi o Sarę i Johna, Matt przypuszczał, że sypiają że sobą, łączyły ich zatem „silne więzy emocjonalne". Czy miało to także wpływ na ich wspólne widzenie sprawy Smarkuli i Królika? - Co wobec tego zalecacie? - spytał. - Myślę, że powinieneś odesłać ją do domu - odpowiedziała Waters. 244 -Nie uważam, żeby to wynikało z tego, że Ashton jest kobietą- dodał Leonard. - Zaleciłbym to samo wobec każdego pilota w podobnych warunkach. Ktokolwiek powiedział, że najważniejsza rzecz to atakować kiedy trzeba, pomylił się - to jedyna rzecz ważna dla pilota myśliwskiego. Smarkula zawaha się kiedyś w niewłaściwym momencie i ktoś przez to zginie. - Najpewniej ona sama - wtrącił Robal. - Muszę to przemyśleć - powiedział w końcu Matt. Piloci wyszli, ale Sara się ociągała. - Zauważyłem, że głównie ty mówiłaś... - Taki miałam zamiar - odparła Sara. - Chyba łatwiej by mi było zaciągnąć byka do weterynarza, żeby go wykastrował, niż przyprowadzić tych dwóch tutaj. -Podpułkownik nie uśmiechał się. Czekał na wyjaśnienie. - Smarkula to dobry pilot, ale uważam, że po prostu nie ma instynktu zabójcy, który widzę u innych -wytłumaczyła kapitan. - Widzisz w nas coś takiego? Sara pokiwała głową. - Kiedy staje przed wami wyzwanie... tak. Wszyscy to macie, ty też. To część waszej osobowości. Pontowski zacisnął usta i zastanowił się poważnie. Rzeczywiście, to była prawda. Nie miał oporów psychicznych przed zrzucaniem na ludzi bomb albo zestrzeliwaniem nieprzyjacielskich samolotów. Czy jesteśmy aż tak dzicy? - pomyślał. - A w Smarkuli tego nie widzisz? Waters zaprzeczyła ruchem głowy. - Znam mężczyzn pilotów, którzy także tego nie mają. Może ona jest podobna do nich. A może to jej instynkt macierzyński? Kto wie? Ja też tego nie mam. - Ale przyleciałaś tu... - zauważył Matt. - Wszyscy mamy poczucie obowiązku - wyjaśniła. - Przemyślę to - obiecał Pontowski. Kiedy wyszła, zaczął się zastanawiać. Po co teraz wyciągać takie rzeczy? Instynkt zabójcy, poczucie obowiązku... naprawdę, są znacznie pilniejsze sprawy, o które trzeba się martwić. Odłożył problem na później. Niedziela, 25 sierpnia Waszyngton, USA Bili Carroll zapadł się w fotel i potarł zmęczone oczy. Przejrzał papiery, leżące w nieładzie na biurku, wstał i przeciągnął się, próbując jakoś odegnać wyczerpanie. Miał ochotę wyjść i pobiegać, żeby uspokoić myśli. Było jednak za późno, zbliżała się północ. Poza tym musiał być gotowy na poranne spotkanie z prezydentem. Kryzys bliskowschodni trwał. Islamscy fundamentaliści wciąż konsolidowali siły. Tylko w Arabii Saudyjskiej pojawił się cień szansy na odwrócenie sytuacji. Wyglądało na to, że CIA może się udać zdestabilizować fundamentalistyczny rząd i przywrócić do władzy rodzinę królewską. Ile razy można ratować ich tyłki? - pomyślał. 245 Przeczytał leżący na wierzchu raport. Czcigodna Ann Nevers - agresywna kongreswoman z Kalifornii - domagała się śledztwa Kongresu w sprawie „Chi-nagate", jak to nazwała. Cholera jasna! - przeklął w duchu Carroll. Czy ta kobieta nie rozumie, jak małe mamy pole manewru w tym rejonie świata? Zapisał sobie, żeby zadzwonić do Nevers i porozmawiać z nią osobiście. Może zdoła ją przekonać, żeby się wycofała. Następny był raport Mazie. Niedobrze. Pisała, że rząd Zou Ronga doznał poważnego wstrząsu po ataku na Nanning. Gwardia Nowych Chin to w większej części papierowy tygrys, a Von Drexler traci kontakt z rzeczywistością. Dobrze przynajmniej, że postępowało dostarczanie pomocy koleją z Hanoi do Nanningu. Dzięki Toragawie Japończycy pompowali w Zou pomoc rzeczową i pieniądze. To pomoże ustabilizować sytuację, jeśli tylko korupcja nie zeżre wszystkiego. Prezydencki doradca pokręcił głową. Gdyby Nevers wiedziała o tym wszystkim. .. Wolał nawet nie myśleć, co by się stało. Nagryzmolił na raporcie Mazie dużymi literami: „Znaleźć następcę VD", po czym wyszedł, żeby zadbać o swoje zdrowie. Miał nadzieję, że Chuck i Wayne jeszcze nie śpią. Sobota, 31 sierpnia Nanning, Chiny Sen był tak sugestywny, że Jin Chu aż usiadła na łóżku. Rozbudziła się i próbowała uspokoić rozszalały oddech. Powoli odzyskała władzę nad sobą. Jeszcze nigdy w życiu nie śniła tak realistycznie. Kamigami wyciągnął rękę i podrapał Jin Chu po plecach. - Wszystko w porządku? - zapytał. - Miałaś sen? Dziewczyna wzdrygnęła się. - Był taki prawdziwy... przestraszył mnie. - Victor nie mówił nic; czekał, żeby Jin Chu opowiedziała sen. Przeżywali już podobne sceny. Jin Chu nigdy nie reagowała świadomie na plotki czy informacje usłyszane na targach czy w innych miejscach, gdzie chadzała i wróżyła lub uprawiałafengshui. Wrażliwa natura Jin Chu dostrajała się jakby do emocji otaczających ją ludzi; kiedy ich dotykała, czuła to co oni. Starannie wybierała sobie tych, którym przepowiadała los; a ponieważ nigdy nie brała pieniędzy, płacili jej opowieściami. Nigdy jednak nie zastanawiała się świadomie nad tym, co jej powiedziano. Chłonęła to tylko jej podświadomość, a potem wyzwalała w snach. - Musisz wrócić do Wuzhou - oznajmiła. Kamigami uśmiechnął się. Jin Chu potwierdziła jego własne odczucia. Był w Nanningu od dwóch dni; wykłócał się ze sztabem Zou o większą liczbę rakiet przeciwczołgowych typu TOW oraz stingerów, przeznaczonych do zwalczania samolotów. Z kłótni nic nie wynikło, więc chciał wrócić do Pierwszego Pułku, mimo iż oznaczało to prawdopodobnie, że Jin Chu z nim nie pojedzie. Spojrzał na zegarek - było wpół do drugiej w nocy. 246 - Miałem zamiar: to zrobić - powiedział. - Pojadę, kiedy się rozwidni. -Przecież ona to wie, pomyślał. - Musimy jechać zaraz. Usłyszał w jej słowach stanowczość, która go zdziwiła. Do tej pory, kiedy mówiła o swoich snach, robiło jej się smutno. Potem zwrócił uwagę na „my". - Jedziesz ze mną? - spytał. Przytaknęła ze strachem w oczach. Wyskoczył więc z łóżka i zaczął szybko się ubierać. - Co zdarzyło się w twoim śnie? - Byliśmy w Wuzhou, tak jak za pierwszym razem. - Przed oczami Victora stanął obraz wielkiego masowego grobu i sponiewieranych ciał. - Ale ty miałeś na sobie mundur i walczyłeś. Było wielu zabitych i dużo pożarów. May May biegła z dzieckiem, a ja biegłam za nią. - Odetchnęła. - To było rano... tego ranka, który teraz nadejdzie. Widziałam wschodzące słońce. Kamigami nie wahał się. Zatelefonował szybko w trzy miejsca. Najpierw zawiadomił załogę swojego śmigłowca, że zaraz startują. Potem ostrzegł bunkier dowodzenia w Wuzhou. - Zarządzić natychmiastowy alarm! - rozkazał. - Przed świtem powinien nastąpić atak LAW. - Wreszcie ostrzegł dowództwo GNCh w Nanningu. - Dzięki Bogu, że nie muszę dzwonić do Von Drexlera- mruknął. Poprosił sztab GNCh o przekazanie informacji Von Drexlerowi do Guilin i polecił, żeby A-10 czuwały, przygotowane do startu. Jin Chu była gotowa, pobiegli więc do śmigłowca. Kiedy Kamigami wylądował w Wuzhou, położony po zachodniej stronie miasta bunkier dowodzenia pełen był uwijających się oficerów. Większość amerykańskich doradców stanęła pod ścianą, nie mając nic do roboty. Członkowie sztabu popatrzyli na Victora z ufnością. To dobry znak. Duża mapa sytuacyjna była uaktualniona - wszystkie szesnaście kompanii, jakimi obecnie dysponował, wychodziły przed miasto na pozycje. Spojrzał na główny zegar. Była czwarta dziesięć. Alarm trwał od dwóch i pół godziny - to wprost znakomicie. Rozejrzał się w poszukiwaniu Jin Chu. Nie było jej. Pewnie jest z dzieckiem i z May May, pomyślał. Ruszył wokół bunkra. Wszystko było w najlepszym porządku, pozostawało tylko czekać. Jeden z poruczników uaktualnił mapę. Kompania Koń zajęła już pozycję. Jedna z pierwszych dziewięciu, pomyślał. Przypomniał mu się młody kapitan, który dowodził tą kompanią. Tam powinienem być, doszedł do wniosku Vic-tor. Nie tutaj. Zwalczył powtarzające się wciąż pragnienie polecenia na front. Teraz trzy kolejne kompanie zameldowały osiągnięcie pozycji. Znów wszystkie należały do pierwszej dziewiątki. Zbliżył się Trimler. - Jestem w kontakcie z nowym stanowiskiem dowodzenia MDW w Nanningu - powiedział. - Nie biorą nas poważnie i nie zamierzają ostrzegać Von Drexlera. - Wydął pogardliwie usta. - Postanowiłem więc ich obejść i zadzwoniłem od razu do Guilin przez kodujący telefon. Pontowski szykuje samoloty, tyle 247 że on odbiera rozkazy od Von Drexlera, a nie od nas. Będzie przynajmniej gotowy do startu, jeśli otrzyma na niego zgodę. - Musimy pozbyć się Von Drexlera jako pośrednika - zdecydował Kamigami. - Trzeba rozmawiać bezpośrednio z Pontowskim. Trimler pokręcił głową. - Nic z tego - powiedział. - A-10 ciągle pozostają kartą przetargową Von Drexlera w rozgrywkach z Zou Rongiem. Nie odpuści. - Polityka nas zabije - mruknął Victor. - Przyszła panna Li - odezwał się jeden z majorów. Kamigami ruszył ku wejściu i zobaczył Jin Chu, May May i dziecko. - Czy możemy tu zostać? - spytała Jin Chu. Kiedy Victor kiwnął głową na znak zgody, major rozpromienił się. Obecność Jin Chu natychmiast podnosiła morale Chińczyków. Nad głowami rozległ się ostry gwizd spadającego pocisku artyleryjskiego, nie było jednak słychać eksplozji. Kamigami nasłuchiwał uważnie: spadły cztery kolejne pociski, także nie wybuchając. Wybiegł na środek bunkra i zawołał na całe gardło: -Gaz!!! Włączono alarm, uszczelniono bunkier. Po chwili zaczęły napływać raporty. Kang zaczął ostrzeliwać Wuzhou iperytem. Za plecami Kamigamiego pojawił się Trimler. - Pierwszemu Pułkowi nic się na razie nie stało - powiedział. - Są odpowiednio wyszkoleni i wyposażeni, żeby poradzić sobie z atakiem chemicznym. Ale to jest... - przerwał, żeby odzyskać głos, taki był wściekły - to jest kryminał! Żeby atakować niewinnych ludzi! Przecież mieszkańcy miasta nie mają żadnego zabezpieczenia! Kamigami nic nie odpowiedział. Patrzył na mapę sytuacyjną, podczas gdy nadchodziły wciąż nowe meldunki. Ostrzeliwanie gazem ustało i teraz miasto atakowała konwencjonalna artyleria. Wszystkie cztery bataliony pozajmowały już pozycje, a dwa z nich były w kontakcie z nieprzyjacielskimi czołgami - takim eufemizmem określa się w wojsku straszliwą walkę na śmierć i życie. - Kang próbował uderzyć na nas z zaskoczenia - odezwał się teraz Victor. -Jak w Nanningu. Tym razem jednak byliśmy przygotowani na ich atak. - Może aktualny raport sytuacyjny zwróciłby uwagę MDW - powiedział Trimler, zastanawiając się, kto okaże się skłonny zareagować na raport opisujący zmasowany atak na wielkie miasto. Wypisał krótki raport i podał kartkę Kamigamiemu. RapSyt 31sier; 04:50 (30 sier; 20:50 Z) LAW rozpoczęto zmasowany atak na Wuzhou, o 4:30 czasu lokalnego, przez ostrzał iperytem. Później zaczął się konwencjonalny ostrzał artyleryjski. Liczne ofiary cywilne. Od wschodu nacierają duże siły pancerne nieprzyjaciela. Sytuacja zmienna; prosimy o bezpośrednie wsparcie powietrzne. 248 Trimler zrobił pogardliwą minę. - Pozwól, że ja to poślę. Ponieważ ja podlegam MD W, mogę wysłać ten meldunek najwyższemu dowództwu, to znaczy Narodowemu Centrum Dowodzenia Wojskowego w Pentagonie. Niech sobie VD to ignoruje. Ostrzał artyleryjski ustał, za to nad głowami śmignęły odrzutowce. Kompania Koń zameldowała, że od wschodu postępuje zmasowane uderzenie pancerne. - Niech Bóg pomoże nam być wdzięcznym za to, co nas spotka... - mruknął pułkownik. Rozdział piętnasty Sobota, 31 sierpnia Nanning, Chiny Hazelton znajdował się w sekcji telekomunikacyjnej nowego budynku dowództwa MDW Przesyłał właśnie wiadomość dla Billa Carrolla, kiedy nadszedł pierwszy raport sytuacyjny, opisujący atak na Wuzhou Wentworth wysłuchał go uważnie i zadzwonił do Mazie - Przyjedź tu jak najszybciej - powiedział - Spotkamy się na stanowisku dowodzenia Zaczął przechadzać się po pustej sali Był pod wrażeniem nowej siedziby dowództwa Pierwsi oficerowie przybyli wściekli, ponieważ ich plany weekendowe spełzły na niczym - Po co wam to wszystko'' - zapytał jakiegoś pułkownika Went, pokazując na wielkie pomieszczenie - A cholera wie - odparł indagowany - Generał Von Drexler zaczął to budować pierwszego dnia, kiedy tylko tu przyjechał Wzorował się na Narodowym Centrum Dowodzenia Wojskowego w Pentagonie To zupełnie bez sensu Wszystko po to, żeby dowodzić trzydziestoma dwoma A-10 Stąd można by prowadzić wielką wojnę Na balkon górujący nad salą wkroczył Von Drexler w swoim mundurze MacArthura Podniósł mikrofon i powiedział - Panowie, najwyraźniej LAW przeprowadza akcję mającą na celu ciągłe niepokojenie sił Zou Widzieliśmy już takie rzeczy Nie reagujmy zbyt nerwowo, poczekajmy, aż sprawa się wyjaśni Obok Von Drexlera pojawiła się niewielka, ubrana w ciemny dres postać Z początku Hazelton nie poznał Mazie Potem, zadziwiony, przyglądał się ich rozmowie W końcu Mazie odwróciła się i poszła Co się stało''' - myślał Went Po paru minutach Kamigami weszła na salę Hazelton patrzył na szczupłą, poruszającą się z gracją dziewczynę Widział przed sobą zupełnie inną osobę niż kiedyś Nigdy już nie pomyśli o Maziejako o Jędzy - Generał - odezwała się Kamigami - nie chce wziąć poważnie tego, co się dzieje Mówi, że Kang popełnił decydujący błąd, kiedy zaatakował Nannimg, i teraz 250 próbuje nas tylko niepokoić Von Drexler nie zamierza nawet postawić AGO w stan alarmu! - Spojrzała na wielkie świetlne tablice sytuacyjne, wiszące na przedniej ścianie sali Nie było na nich żadnych zmian - Went, czy mógłbyś polecieć do Wuzhou i sam zobaczyć, co tam się dzieje!? Zadzwoń do mnie albo wróć kiedy tylko będziesz mógł Ja będę przez cały czas tutaj - Ray Byers ma tu helikopter - odpowiedział Hazelton - Zobaczę, może mi go pożyczy - Pospiesz się! - poradziła Mazie Wybiegł więc z sali Sobota, 31 sierpnia Guilin, Chiny Pontowski jechał swoim pikapem po lotnisku razem z szefem obsługi naziemnej Na każdym stanowisku stał gotowy do lotu, uzbrojony A-10 - Wszystkie samoloty gotowe Dobrze się spisaliście - powiedział Matt Jak zwykle, jego pochwała była bardzo oszczędna Radio w samochodzie zatrzeszczało - Panie pułkowniku - odezwał się głos dyżurnego oficera skrzydła - wieża melduje, że nadlatuje śmigłowiec z Wuzhou -Potwierdzam Wyjadę mu na spotkanie - odpowiedział Pontowski Dodał gazu i skierował się na lądowisko dla śmigłowców Ledwie maszyna dotknęła ziemi, a już ze środka wyskoczył Trimler - Nie do pomyślenia, co się dzieje! - zawołał Trimler, wspinając się do samochodu - Uderzenie nieprzyjaciela jest potężne, bronimy się z trudem, a tymczasem Von Drexler struga idiotę, i Mówi, że to „akcja mająca na celu ciągłe niepokojenie sił Zou", i że użycie AGO byłoby przesadną reakcją na coś takiego „Coś takiego!" Przecież to zmasowany atak na milionowe miasto! - Pułkownik był tak wściekły, że z trudem oddychał - Potrzebne nam bezpośrednie wsparcie powietrzne! I to natychmiast! Musi być kiepsko, skoro Kamigami wysłał Trimlera z wołaniem o pomoc, pomyślał Matt Podjął decyzję - Dostaniecie je - Ruszył w stronę budynku dowództwa - Nie mamy tu pojęcia, co się u was dzieje Czy możesz objaśnić pilotów!? - Mogę, ale nie mam zbyt wiele czasu Muszę polecieć dalej, do Nanningu, i spróbować przekonać Von Drexlera Gdy Trimler streszczał sytuację zgromadzonym w pokoju operacyjnym pilotom, Sara stanęła z boku i otworzyła swój dziennik Zaczęła zastanawiać się nad Von Drexlerem Trzymaj się faktów, poradziła sama sobie VD może wykorzystać ten dziennik przeciwko nam Napisała więc St sier 1035 Przyleciał śmigłowcem pułkownik Trimler z Pierwszego Pułku Sytuacja w Wuzhou rozpaczliwa Rozkazy z AGO niekonkretne P próbuje je wyjaśnić 251 Zamknęła zeszyt Pontowski tymczasem podszedł do niej i powiedział - Kosa, porozum się z Psami Przygotujcie ewakuację Źle się tu dzieje Sobota, 31 sierpnia Wuzhou, Chiny Ray Byers krzyczał ile sił w płucach, żeby Hazelton mógł go usłyszeć pośród warkotu śmigłowca - Zostaniesz sam, dobry człowieku' Ja muszę wracać do Guilmu1 Wentworth skinął głową, zrozumiawszy jego słowa, i wyskoczył z maszyny, zabierając ze sobą kamerę wideo, którą kupił w Japonii Postanowił udokumentować to, co dzieje się w mieście, żeby przekonać Von Drexlera Jak tylko sierżant odleciał, Went pożałował swojej decyzji Znalazł się sam w broniącym się mieście Podbiegł do jakiegoś żołnierza i krzyknął - Kamigami! - Ten pokazał na wielki stos worków z piaskiem, bunkier dowodzenia Pierwszego Pułku Hazelton zrobił obiektywem koło, filmując otoczenie, po czym pobiegł do bunkra Kiedy znalazł się w środku, zobaczył uwijających się oficerów Było to zupełne przeciwieństwo tego, co działo się w gmachu zbudowanym przez Von Drexlera Przydzielono Wentworthowi świetnie mówiącego po angielsku majora - Przedstawię pana generałowi Kamigamiemu, kiedy tylko będzie wolny -zapewnił major Sun - Czy mówi pan po kantońsku?! - Went pokręcił głową -Rozumiem Zdaje się, że generał jest już wolny - Zaprowadził Hazeltona do Kamigamiego Wentworth nie mógł uwierzyć, że olbrzym, który przed nim stoi, to ojciec Mazie Przedstawił się, czując sięjak niezgrabny nastolatek, poznający ojca swojej dziewczyny Zdołał jakoś wybąkać, po co tutaj przyleciał Kamigami wyciągnął ogromną dłoń - Witamy na pokładzie, panie Hazelton - powiedział - Możemy powiedzieć panu wszystko, czego pan zapragnie, najlepiej będzie jednak, jeżeli pan sam wszystko zobaczy i wyciągnie własne wnioski Czy jest pan przygotowany na krótką przejażdżkę? - Wentworth ufnie skinął głową - To dobrze Major Sun będzie pana tłumaczem i przewodnikiem - Wydał rozkazy po kantońsku Hazelton był zdumiony, jaką siłę miały w sobie rozkazy generała, wydawane spokojnym, delikatnym tonem Teraz zaczynał lepiej rozumieć Mazie - Damy panu hełm, maskę przeciwgazową i kamizelkę przeciwodłamkową- mówił Kamigami - Chcę, żebyście za dwie godziny byli z powrotem Odwieziemy pana do Naninmgu moim śmigłowcem Major Sun wyprowadził Wenta na zewnątrz i znalazł mu odpowiedni sprzęt Po kilku minutach jechali już przez miasto na skuterze Dwukrotnie Sun zatrzymywał się, a Hazelton filmował setki cywilnych ofiar, zmarłych w wyniku ataku gazowego Wentworth krzyczał do kamery przez maskę, komentując to, co nagrywa We wschodniej części miasta sfilmował masakrę, wywołaną przez artyleryjski pocisk, który spadł pomiędzy ludzi Po raz pierwszy w życiu Went zobaczył 252 porozrywane na kawałki ciała Sun czekał cierpliwie, kiedy Hazelton zdzierał maskę i wymiotował - Musimy mieć to na sobie!? - sapnął Sun wzruszył ramionami i zdjął swoją maskę - Czy może mnie pan zawieźć w pobliże frontu?- zapytał Went Major skinął głową i po krótkim czasie wyjechali z miasta Przed nimi ze wschodu rozlegał się coraz głośniejszy huk pocisków artyleryjskich - Tam jest kompania Smok - krzyknął Sun, pokazując palcem na niedużą wioskę - Kompania Smok to jedna z dziewięciu - Hazelton nie zrozumiał, co znaczyło „dziewięciu", postanowił zapytać o to później Kiedy Went rozmawiał z dowódcą kompanii, zameldowano, że na wioskę nacierają czołgi Mężczyźni pobiegli poszukać jakiegoś schronienia Hazelton znalazł się w rowie w sąsiedztwie Suna - Musi pan to zobaczyć - powiedział major, pokazując palcem przed siebie Wentworth podniósł głowę i zamarł Nie spodziewał się zobaczyć jadącego wprost na niego z prędkością ponad pięćdziesięciu kilometrów na godzinę trzydziestosześciotonowego czołgu Sun wyrwał oniemiałemu Wentowi kamerę z dłoni i nakręcił scenę Hazelton poczuł, że miękną mu nogi, kiedy lufa czołgowego działa kierowała się prosto na nich Widział jeszcze trzy następne czołgi, podążające w tyle Ledwie zdał sobie sprawę z tego, że nie opodal, z prawej strony, odpalono rakietę Obiektyw kamery zarejestrował, jak rakieta TO W niszczy wrogi czołg -Tam'-pokazał na niebo major-„Świnie" My nazywamyje „Cicha Broń" -Sfilmował dwa A-10, kierujące się ku nacierającym na wioskę czołgom Hazelton nigdy w życiu nie oglądał piękniejszego widoku Po kilku minutach czołgi były zniszczone, a samoloty odleciały - Musimy stądjechać — odezwał się Sun, odciągając Hazeltona z powrotem ku wiosce - O Boże' - sapnął Went - Nie wiedziałem, że czołgi są takie wielkie! - To były ciężkie czołgi, typ 59 - wyjaśnił major - Wzorowane na radzieckich T-54 Są wyposażone w działo kalibru sto milimetrów - Uśmiechnął się -Bardzo dobrze idzie nam ich niszczenie za pomocą waszych rakiet TOW Ale „Cicha Broń" jest jeszcze lepsza - Uruchomił skuter, a Hazelton usiadł na ziemi, żeby dojść do siebie Kiedy dojechali do bunkra dowodzenia, z Wuzhou wyjeżdżały gromadnie ciężarówki i samochody osobowe Bunkier był opuszczony i Wentworth poczuł strach Sun porozmawiał z jakimś porucznikiem, po czym wyjaśnił - Spóźniliśmy się Sztab został przeniesiony Wiele nieprzyjacielskich czołgów przełamało się przez linie obrony Musimy uciekać do Teng Xian - Strach Hazeltona zamienił się w panikę Znalazł się w opuszczanym przez obrońców mieście, podczas wrogiego ataku Dwa dni później Wentworth i major Sun weszli piechotą do Teng Xianu -niewielkiego miasteczka, położonego sześćdziesiąt kilometrów od Wuzhou, gdzie Kamigami zebrał swój Pierwszy Pułk, żeby go przegrupować i przygotować do 253 dalszych walk. Victor odnalazł młodego Amerykanina opartego o ścianę swojego bunkra dowodzenia. Sprawiał wrażenie wyczerpanego i pił łapczywie z manierki. Ubranie Hazeltona było zniszczone i brudne, włosy poprzylepiały mu się do czoła; wyglądał, jakby miał za chwilę paść z przemęczenia. Jedną ręką ściskał pieczołowicie kamerę wideo. Na widok generała Wentworth wstał, zdecydowany zrobić dobre wrażenie. Byłby zasalutował, gdyby wiedział jak. - Zobaczyłem już dość, sir - zameldował. Dlaczego zachowuję się tak głupio? - pomyślał. Twarz Kamigamiego pozostała nieporuszona. - Major Sun mówi, że zniszczył pan czołg koktajlem Mołotowa... - Nie miałem specjalnego wyboru - odparł Went. Potężny generał uśmiechnął się. Usłyszał prawidłową odpowiedź. - Teraz mój śmigłowiec zabierze pana z powrotem do Nanningu. - Sięgnął do kieszeni i dodał: - Proszę przekazać to Mazie. - Podał Hazeltonowi list. Wentworth wyprostował się znowu i powiedział: - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, sir. Bardzo mi się podoba pańska córka. - Poczuł się jak idiota, palnąwszy coś takiego. Nagle pomyślał, że nic nie szkodzi. Powiedział przecież prawdę. Poniedziałek, 2 września Nanning, Chiny Kiedy Mazie zobaczyła wysiadającego z helikoptera Hazeltona, zaparło jej dech w piersiach. Pobiegła pędem na lądowisko. - Tak się niepokoiłam! - zawołała. - Znowu wymknąłem się śmierci - odpowiedział Went i uśmiechnął się. Mazie przechyliła głowę i przyglądała mu się, podczas gdy opowiadał o swoich przeżyciach. Wyglądał tak, że należało przede wszystkim zaprowadzić go do wanny. Jeszcze dwa dni temu z pewnością nie użyłby swobodnie zwrotu: „Znowu wymknąłem się śmierci". Wentworth nie mówił już pompatycznym tonem posłusznego biurokraty. Przeżycia ostatnich dwóch dni zmieniły go i Mazie cieszyła się, że zobaczył to, co zobaczył. - Twój ojciec prosił mnie, żebym ci to przekazał. - Podał jej list. Wzięła go i otworzyła kopertę. Jej twarz rozjaśniła się, gdy czytała niedługi tekst. Złożyła list starannie z powrotem i schowała go do kieszeni. - A jednak jesteśmy rodziną! - powiedziała rozpromieniona. Nie pokaże tego listu Wentowi. - Niepokoję się w związku z Von Drexlerem - powiedziała, zmieniając temat. -Trzy różne grupy oficerów jego sztabu przygotowują trzy różne plany kontrofensywy. Sam powtarza ciągle, że Zou musi zostać obalony i zastąpiony przez kompetentnego generała. Przez Von Drexlera to miejsce to jeden wielki dom wariatów. - Czy on w ogóle wie, że samoloty Pontowskiego udzielają wsparcia powietrznego Pierwszemu Pułkowi? 254 - Tak, ale uparł się, żeby osobiście udzielać zgody na każdy lot! Myślę, że powinieneś porozmawiać z pułkownikiem Trimlerem. Jeszcze tu jest. Von Drex-ler nie chce pozwolić mu odlecieć. - Potrzebny nam magnetowid - stwierdził Wentworth. - Ale uprzedzam: to, co tu mam, to nie są filmy Disneya. Trimler bez słowa obejrzał kasety. Powtórzył tylko fragment, na którym ktoś nagrał, jak Hazelton zachodzi od tyłu czołg. Trzymał w ręku napełnioną benzyną butelkę z wetkniętą przez otwór, podpaloną na końcu szmatą. Rzucił butelkę na wlot powietrza do silnika. Szkło i benzyna rozbryznęły się i tył wrogiego czołgu stanął w płomieniach. - Nie zauważyli mnie — skomentował tylko Hazelton. Trimler mruknął w odpowiedzi coś o „jajach z tytanu" i obejrzał resztę. Kiedy Mazie cofała taśmy, pułkownik oglądał sobie dłonie i myślał. - Udokumentował pan znakomicie przeprowadzone taktyczne wycofanie się - powiedział w końcu. - A mnie tam nie było. - Podjął jakąś decyzję i stwierdził: - Mazie, Von Drexler, w sytuacji obecnego napięcia, kompletnie wysiada. Nie jestem psychiatrą, ale uważam, że dokumentnie sfiksował. Zachowuje się, jak gdyby miał nieograniczoną potęgę. Żąda władzy nad wszystkimi i wszystkim i nad przebiegiem wydarzeń; jeśli cokolwiek dzieje się inaczej niż on chce, uważa to za bezpośredni atak na własną osobę. On już stracił kontakt z rzeczywistością. Trzeba go zastąpić kimś innym, i to szybko. Będziemy musieli uderzyć w niego oboje, jeśli chcemy tego dokonać. Porozmawiam z Pentagonem, zalecając im odwołanie generała, a pani niech zawiezie te kasety Carrollowi i mu je odtworzy. Niech mu pani opowie, co pani widziała w ciągu ostatnich paru dni. - Went - odezwała się Mazie - myślę, że będzie lepiej, jeżeli zostaniesz tutaj. - Hazelton przytaknął, będąc tego samego zdania. - Panie pułkowniku, gdzie będę mogła pana potem znaleźć? - Tam, gdzie mogę zrobić coś pożytecznego - odparł Trimler. - Przy Pierwszym Pułku. Czwartek, 3 września Executive Office Building, Waszyngton, USA Jeden z młodych pracowników biura Rady Bezpieczeństwa Narodowego prowadził Mazie przez opuszczone korytarze. Spojrzała na zegarek. Dochodziła północ. Czuła znużenie spowodowane lotem; jej organizm nie wiedział jeszcze, która jest godzina. Dotarli do luksusowo wyposażonego biura, położonego na najwyższym piętrze, w południowo-wschodnim rogu budynku. Rozciągał się stamtąd widokna Biały Dom. Powszechnie uważano taką lokalizację biura za najbardziej prestiżową poza samym Białym Domem. Dlaczego Carroll jeszcze pracuje, o tej porze? - pomyślała panna Kamigami. Asystent pokazał jej fotel w pokoju sekretarki Billa. - Doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego prowadzi obecnie rozmowy - poinformował. 255 Mazie zdrzemnęła się. Kiedy się ocknęła, Carroll wyszedł z biura, wyprowadzając czterech zmieszanych Azjatów. Nagle senne otępienie opadło z niej w jednej chwili. Rozpoznała tych samych Wietnamczyków, z którymi prowadziła negocjacje w Hanoi, a Byers układał się na stronie. Co się działo? William uścisnął odchodzącym ręce, a młody asystent odprowadził ich do wyjścia. Mazie wsunęła się za Carrollem do pokoju i zapadła w wygodny fotel. Chciała zapytać od razu, co ci Wietnamczycy robią w Waszyngtonie; wiedziała jednak, że byłoby to niestosowne. Szef przysunął bliżej swój fotel i spytał: - Czy jest aż tak źle, jak to stąd wygląda? - Jest dużo gorzej - odparła. - Chaos to najprostsze słowo na opisanie tego, co tam się dzieje. - Bili słuchał bez słowa, gdy Mazie opisywała mu sytuację w Nanningu. Wreszcie pokazała mu taśmy nagrane przez Hazeltona i majora Suna. Streściła także to, co mówił Trimler. - Wiadomości od pułkownika Trimlera spowodowały tu prawdziwe trzęsienie ziemi - odparł Carroll. - W Pentagonie dziewięć w skali Richtera... Nawet Połączeni Szefowie Sztabów się tym zajęli. Zdaje się, że wypracowaliśmy już jednak rozwiązanie. Co sądzisz o pułkowniku Trimlerze? - Jest inteligentny - odpowiedziała bez namysłu Mazie - kompetentny i niewzruszony jak skała. - Oddzielimy AGO od MD W. To był zły pomysł, żeby zrobić Von Drexlera dowódcąjednego i drugiego. MDW przejmie Trimler. - Uważam, że to dobry wybór - skomentowała Mazie. Głowa ją bolała i czuła takie wyczerpanie, że nie pomyślała o nasuwającym się w tej sytuacji oczywistym pytaniu. - Czcigodna Ann Nevers postanowiła przeprowadzić prawdziwą krucjatę. -Carroll zmienił temat. - Chciałbym więc, żebyś pokazała jej te kasety. Odpowiedz jej na wszystkie pytania. - Podkreślił słowo „wszystkie". - Mam jej powiedzieć nawet o Japończykach, gdyby spytała? - Tak... gdyby spytała - upewnił Mazie szef. Ufał jej i wiedział, że nie wypaple niepotrzebnie dodatkowych informacji, ani też nie da się wpuścić przez Nevers w maliny. - Idź odpocząć - powiedział. - Wyglądasz na wyczerpaną. - Bo jestem — przyznała Kamigami. Podniosła się z fotela i wyszła. William sięgnął po słuchawkę i zaczął wydawać rozkazy. Środa, 4 września Guilin, Chiny Sara zaparkowała samochód Pontowskiego przed pustym stanowiskiem A-10 i czekała. Siedzący koło niej Jake Trisher liczył na głos nadlatujące „Świnie". Wszystkie szczęśliwie powróciły. Niepokój, jaki stał się od niedawna elementem życia Waters, zelżał, ale nie na długo - za parę minut samoloty zostaną znowu przygotowane do akcji i polecą na kolejną misję. 256 Sierżant wywiadu, który odbierał raporty od powracających z boju pilotów, wsadził głowę przez okno i powiedział: - Nie jest dobrze. Piloci z ostatniej misji meldowali o licznych czołgach posuwających się w stronę Guigangu. - Pokazał im mapę, którą przymocował sobie przylepcem z tyłu notatnika. Guigang leży sto dwadzieścia kilometrów na wschód od Nanningu. - Pierwszy Pułk wycofuje się. - Łoskot czterech nadlatujących „Świń" uniemożliwił dalszą rozmowę. Szef obsługi pokazał Pontowskiemu, żeby zatrzymał się przed stanowiskiem. Zanim silniki zdążyły się zatrzymać, ciągnik do holowania samolotów wepchnął już A-10 na osłonięte wałami stanowisko; podjechała także cysterna z paliwem. Wewnątrz stanowiska stały już zaparkowane cztery wózki z uzbrojeniem. Były wyładowane bombami Mark-82 AIR i rakietami maverick. Szef obsługi podstawił drabinkę i podpułkownik zszedł na ziemię. Dowódca mechaników pokazał im cztery dziury, wybite w kadłubie za silnikami. - Cholera! - Matt był zdziwiony. - Nawet nie zauważyłem, że mnie trafili. Mechanik odkręcił jeden z paneli kadłuba i zajrzał do środka. - Miał pan szczęście - powiedział. - Uszkodzenie nie jest poważne. - Przyniósł taśmę do zalepiania otworów i zakleił dziurki z obu stron. - Uzbrajajcie ptaszka - polecił. - Jest gotów do akcji. Pontowski był zadowolony. To właśnie chciał słyszeć od mechaników - że maszyny są gotowe do akcji. - Sytuacja w rejonie walk jest coraz cięższa - powiedział sierżantowi z wywiadu. - Jaki jest stan skrzydła? - Licząc z pańską maszyną, mamy dwadzieścia siedem zdatnych do lotu samolotów. Trzy mają naprawiane uszkodzenia płatowca, dwa - hydrauliki. Nikt nie zginął ani nie został ranny. Napięcie na twarzy Pontowskiego zelżało. Nie stracił nikogo. Wiedział jednak, że tak nie będzie wiecznie. Zdał szczegółowy raport, podczas gdy mechanicy uwijali się, uzupełniając paliwo i uzbrajając jego „Świnię". Waters i Trisher wysiedli z samochodu i zbliżyli się do dowódcy. - Jak leci, Kosa? - spytał Matt. - Następną misję będzie musiał poprowadzić Jake - odpowiedziała Sara, podając Pontowskiemu faks. Podpułkownik przeleciał go wzrokiem i szepnął: - Coś takiego...! - Wiadomość głosiła, że został awansowany na pułkownika oraz dostał rozkaz natychmiastowego przejęcia dowództwa Amerykańskiej Grupy Ochotniczej w Nanningu. Nakazano mu także wyznaczenie tymczasowego dowódcy skrzydła, za akceptacją Waszyngtonu. Popatrzył na Sarę. - Czytałaś to? - spytał. Kapitan skinęła głową. - Jeszcze ktoś to czytał? -Zaprzeczyła. - Dobrze. W takim razie muszę jak najszybciej zobaczyć się z Tangiem. - Waters zbladła. - Wiem, co czujesz, Kosa - powiedział Matt. - Ale John jest najlepszym kandydatem na mojego następcę. - Gratuluję awansu, sir - powiedziała Sara formalnym tonem. Odeszła do samochodu i przytrzymała świeżo upieczonemu dowódcy AGO drzwi. 257 - Hej, wyluzuj się! - odezwał się ciepło Pontowski - W pokoju operacyjnym czeka na ciebie generał Trimler - oznajmiła Matt uniósł brwi - Został awansowany na generała brygady Przejmuje dowództwo nad Misją Doradczo-Wojskową - Uśmiechnęła się w końcu nieznacznie, zaciskając usta - Wreszcie zrobili to, co powinni byli zrobić już dawno - Będziemy musieli polecieć do Nanningu - stwierdził pułkownik - Chciałbym, żebyś wyjechała tam ze mną Sara zesztywniała, miała ochotę odmówić, argumentując, że jej miejsce jest tu, przy skrzydle Byłoby to jednak kłamstwo - pragnęła zostać ze względu na Johna W dalszym ciągu była oficerem sztabowym Matta Pontowskiego - Tak jest, sir - odpowiedziała z trudem Śmigłowiec zrobił koło nad Nannimgiem, przelatując nad drogami zatłoczonymi masą uciekinierów, kierujących się na południe i zachód Trimler krzyknął coś do pilota i po chwili wylądowali przed budynkiem dowództwa Pontowski wyskoczył z maszyny pierwszy i ruszył na czele małej grupki do wartowni przy wejściu - Proszę zawołać szefa służby wartowniczej - polecił Matt pełniącemu dyżur sierżantowi Po chwili wbiegł zaniepokojony kapitan - Dzięki Bogu, że wreszcie pan przyleciał, sir! - wypalił na powitanie W jego słowach słychać było głęboką ulgę - Generał otrzymał wiadomość już kilka godzin temu Kiedy dowiedział się, że ma przekazać dowództwo panu i generałowi Trimlerowi, postanowił, że nie wyjdzie ze stanowiska dowodzenia Dokumentnie oszalał Skoro panowie nie wracali, zaczął mówić, że na pewno zostaliście ranni albo zabici - Wyprostował się służbiście -Odprowadzę panów Kiedy Pontowski wszedł do sali dowodzenia, Von Drexler stał nad stołem z mapą Rzucił Mattowi pogardliwe spojrzenie - Ma pan niewłaściwy mundur' - rzucił - Jest pan tylko podpułkownikiem Proszę zdjąć orzełki pułkownika i ubrać się odpowiednio do szarży - Zobaczył teraz gwiazdki na kołnierzyku Trimlera - Kapitanie - zwrócił się do szefa służby wartowniczej - proszę aresztować obu tych ludzi Ja muszę prowadzić wojnę -Spokojny głos kontrastował ze ściągniętą, wymizerowaną twarzą Von Drexlera Nawet mundur generała nie był czysty i świeżo wyprasowany, jak zawsze, tylko wymięty Mama wielkości doprowadziła Von Drexlera do ruiny Pogrążał się coraz bardziej w szaleństwie - Przykro mi, sir - odpowiedział kapitan - Nie mogę tego zrobić Matt podał Von Drexlerowi rozkaz, głoszący, że nowo mianowany pułkownik Matthew Z Pontowski ma przejąć dowództwo Amerykańskiej Grupy Ochotniczej Generał uderzył w dokument otwartą dłonią, zrzucając go ze stołu - To bunt! - sapnął - Kapitanie, niech ich pan aresztuje - Panie generale, przejdźmy do pana biura - zaproponował spokojnym tonem Matt 258 , Von Drexler odwrócił się, przeszedł na przód sali i podniósł mikrofon - Panowie - oznajmił do pustej sali - proszę o uwagę Mamy tu, w centrum dowodzenia, dwóch oficerów, którzy przejęli stopnie, do jakich nie są uprawnieni Mogę przez to rozumieć jedynie tyle, że wybuchł bunt, wobec czego -Głośniki umilkły Kapitan, który rozłączył przewody, podszedł do Von Drexlera i powiedział - Sir, muszę poprosić pana o powrót do pańskiej kwatery - Generał zignorował go Kapitan nachylił się więc ku niemu i oznajmił cicho - Jeśli natychmiast pan nie wyjdzie, odprowadzę pana siłą W razie potrzeby związanego Von Drexler spojrzał na kapitana z nienawiścią, po czym wymaszerował z sali - Sprowadzić mój samochód! - rzucił rozkazującym tonem - Wracam do swojej kwatery - Kosa, jedź z kapitanem i dopilnujcie, żeby Von Drexler został w domu -polecił Matt Zwrócił się teraz do Trimlera - Musimy rozwiązać tę sytuację Generał broni Mark Von Drexler wkroczył do zajmowanego przez siebie eleganckiego domu i zawołał Jamesa, swojego majordomusa Nie było jednak żadnej odpowiedzi Nie zwracając uwagi na Sarę i kapitana ruszył po schodach na górę, przywołując po drodze dwie kobiety, z którymi sypiał - Yu Ke! - Cisza - Ailmg! - Milczenie Zniknął w drzwiach sypialni - Muszę wrócić do dowództwa- powiedział kapitan do Sary - Zostawię tu z panią sierżanta -Wypadł z domu Waters rozejrzała się po podłodze Mieszkanie było w opłakanym stanie, ktoś je najwyraźniej splądrował Odnalazła telefon i wystukała numer centrum dowodzenia MD W - Proszę przekazać pułkownikowi Pontowskiemu - powiedziała - że generał jest w swojej kwaterze - Wypuściła bezprzewodową słuchawkę, kiedy usłyszała z góry pojedynczy strzał Sierżant wbiegał już po schodach z pistoletem w dłoni Sara pognała za nim - Cholera jasna' - zaklął przerażony, wpadając do sypialni Waters zatrzymała się, bojąc się zajrzeć do środka W końcu zmusiła się do tego Von Drexler leżał na podłodze, jego głowa spoczywała w kałuży krwi Obok ciała poniewierała się dziewięciomilimetrowa Beretta - Wsadził sobie lufę w usta - wybąkał sierżant Sprawdził przyległy pokój - Pani kapitan! Tu sąjeszcze dwa ciała! - Sara znów zmusiła się z trudem, żeby tam zajrzeć Yu Ke i Ailmg leżały nagie na podłodze, z podciętymi gardłami - Nie żyją przynajmniej od doby - stwierdził sierżant - Von Drexler nie mógł tego zrobić Od soboty nie wychodził z centrum dowodzenia Waters wzdrygnęła się i otworzyła na oścież okno Musiała odetchnąć świeżym powietrzem Usłyszała odległy huk artylerii - Jak daleko od nas toczy się bitwa? - zapytała - Nie wiem - przyznał sierżant - Ale zbliża się - Zakrył ciała i zadzwonił do wartowni - Musimy wezwać karawan i dopilnować, żeby dowieźli ciało 259 generała do kostnicy-powiedział, kiedy odłożył słuchawkę. - Musimy stąd wyjść! Poszukam jego rzeczy osobistych. Kiedy wojskowa karetka z ciałem generała odjechała, sierżant podał pani kapitan pudło i listę znalezionych rzeczy, które w nim umieścił. - Dom został splądrowany - powiedział. - Zabrano wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. - Sara zajrzała do wnętrza pudła. - Na pani miejscu -dokończył sierżant - zniszczyłbym te kasety wideo. Zostały specjalnie położone w widocznym miejscu, żebyśmy je znaleźli. Waters wyniosła pudło z willi, nie zamykając za sobą drzwi. Pontowski nachylił się nad stołem z mapą, używanym wcześniej przez Von Drexlera, i zwiesił głowę. Trzeba opanować całe to szaleństwo, pomyślał. To rak, którego musimy wyciąć, zanim nas pozabija. Matt znajdował sięjednak w skomplikowanej sytuacji. Zbyt wiele było niewiadomych. Popatrzył na mapę przed sobą. Na ile była aktualna? Czy było na niej wszystko, co powinno być? Ile miał czasu? Na to pytanie odpowiedź była akurat jasna- mało. W pewnym sensie sytuacja Pontowskiego była taka sama jak podczas walki powietrznej - polegając na swoich umiejętnościach i wrodzonych zdolnościach musiał przeżyć i zwyciężyć. I znowu - miał tylko jeden strzał. Jeśli jednak chybi? Jaka będzie cena ewentualnej porażki? Niewielu ludzi zgodziłoby się z własnej woli podjąć podobne brzemię, on jednak tego pragnął. Przypomniały mu się po raz kolejny słowa Franka Hestera: „Zrób cokolwiek, nawet jeśli będzie to błąd". - Do roboty - powiedział sam do siebie. Zaczął od rozmowy z Charlesem Parkerem, swoim nowym zastępcą, „odziedziczonym" po Von Drexlerze. - Za co powinienem się zabrać najpierw? - zapytał go. Pułkownik Charlie Parker był surowym mężczyzną w średnim wieku. Miał mocną budowę ciała i lekko łysiał. Znać było po nim lata doświadczenia na szczeblu dowodzenia. Po powrocie z Chin miano go posłać na emeryturę; nie miał co do tego żadnych złudzeń. Cierpiał pod dowództwem szaleńca Von Drexlera; do końca pozostawał jednak profesjonalistą w każdym calu. Dopóki będzie zastępcą Pontowskiego, da z siebie wszystko, to pewne. - Musimy usprawnić dowodzenie skrzydłem - powiedział. - Von Drexler osobiście zatwierdzał każdą waszą misję. Przeszkadzał wam. Matt ucieszył się, że Parker podziela jego własne poglądy. - Co dalej? - spytał Pontowski. - Koniecznie potrzebny nam AWACS. - Matt podniósł wzrok, więc pułkownik wyjaśnił: - Trzeba kontrolować z jednego miejsca całą interesującą nas przestrzeń powietrzną, widzieć transporty z bazy Cam Ranh Bay w Wietnamie, zapewnić im osłonę myśliwską, no i - na litość boską- zmniejszyć tutejszy personel o połowę! Pontowski uznał po tej rozmowie, że ma zastępcę, na którym może polegać. Wydał Amerykańskiej Grupie Ochotniczej swoje pierwsze rozkazy i po chwili 260 w budynku dowództwa zapanowała krzątanina, od teraz - celowa. W ten sposób odbyła się jedna z najszybszych reorganizacji w historii US Air Force. Matt odszukał Trimlera. Znalazł go na tyłach budynku, w towarzystwie pozostałości MDW oraz Hazeltona. Tłoczyli się w ciasnym pomieszczeniu. -Von Drexler miał rację co do jednego - powiedział Pontowski Trimlerowi. -MDW i AGO muszą pracować razem. Ten budynek jest dwa razy za duży, jak na potrzeby AGO, więc może urządzicie swoje centrum logistyczne w sali dowodzenia? Porozumcie się w tej sprawie z moim zastępcą, Charlie Parkerem. - Możemy wam pomóc - wtrącił się Hazelton. - Linia kolejowa jest cały czas czynna, a w Hanoi czekają na składach całe tony sprzętu. Nie wiemy, co z tym zrobić. - Najtrudniejsze jest zawsze - odparł Trimler - dostarczenie odpowiednich rzeczy odpowiednim ludziom w odpowiednie miejsce i o odpowiednim czasie. -Zrobił minę. - Poradzę sobie z tym. A tak w ogóle, to mam już dość tego, że Kang kopie nas w tyłek, kiedy ma ochotę. - Nie lekceważ go - poradził Pontowski. Z zewnątrz dochodził stłumiony odgłos artylerii. Nagle Matt doznał małego olśnienia. Wiedział, co ma robić. Rozwiązanie przez cały czas leżało przed nim na mapie. To było takie oczywiste! - Kangowi kończy się paliwo - powiedział, po czym wyszedł szybkim krokiem z sali. Pobiegł do centrum dowodzenia zmienić dyspozycje. A-10 musiały zostać skierowane przeciwko innym celom. Środa, 4 września Waszyngton, USA Kongreswoman Ann Nevers podzieliła uwagę pomiędzy nagranie wideo a młodą kobietę, siedzącą w jej biurze. Mimo że były jednocześnie w Hanoi, nie spotkały się tam. Mazie okazała się zupełnie inna, niż Nevers przypuszczała. Pracownicy kongreswoman opisali pannę Kamigami jako osóbkę niską i przysadzistą. Tymczasem ta młoda kobieta była drobniutka, elegancko ubrana i bardzo ładna. Nevers zwróciła uwagę na reakcję Mazie oglądającej fragment nagrania, na którym Hazelton niszczył czołg. - Bardzo się pani podoba - stwierdziła kongreswoman, kiedy kaseta skończyła się. Uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie na twarzy Kamigami. - Ten młody człowiek, który nagrał te taśmy - wyjaśniła. Szybko jednak przestała się uśmiechać i powróciła do omawianych spraw: - Jestem świadoma tego, w jaki sposób pracuje pan Carroll, a jego przesłanie rozumiem następująco: jeśli będę się upierać przy krytyce obecnej polityki administracji prezydenckiej wobec Chin, to on przekaże mediom nagranie masakry, jakiej dokonał ostrzał artyleryjski i z broni chemicznej. Społeczeństwo będzie oburzone, a fakt, że przeciwstawiałam się polityce, która doprowadziła do tychże ataków, zginie pośród oskarżeń, że popieram reżim, który 261 bezpośrednio dopuścił się pokazanych zbrodni chociaż tak naprawdę go nie popieram - Pan Carroll nigdy czegoś takiego nie powiedział - zapewniła Mazie Czuła, że przypominanie pannie Nevers, iż Kang Xun dopuszczał się masowych zbrodni wobec mieszkańców południowej części Chin na długo przedtem, zanim Stany Zjednoczone postanowiły się w to wmieszać czy choćby zająć jakieś stanowisko, nie odniesie skutku Nevers zignorowała usłyszaną odpowiedz - Nie jestem głupia, panno Kamigami Te kasety to prawdziwe karty atutowe Zależy mi jednak na tym, żeby nie wypaść z gry - Gdyby pan Carroll wiedział, co pani ma na myśli - Zarówno Mazie, jak i Nevers wiedziały, że za chwilę dobiją targu - Przestanę domagać się śledztwa w sprawie „Chinagate", jeśli te nagrania nigdy nie ujrzą światła dziennego - Przerwała i uśmiechnęła się, myśląc gorączkowo, jak wyrównać rachunki Film, który pokazał całej Ameryce, jak spada z fotela hotelowego baru w Hanoi i wymiotuje, był pierwszym tematem wieczornych wiadomości w całych Stanach Zjednoczonych Tamten dzień nie był akurat obfity w wydarzenia Kielicha goryczy dopełniły popularne talk shows, w których prowadzące gwiazdy odtworzyły ponownie nagranie ku uciesze gawiedzi Ann Nevers była jednak kobietą cierpliwą i metodyczną, i potrafiła zaczekać na słodki czas odwetu Możliwość mszczenia się na innych była zresztąjednym z głównych powodów, dla których postanowiła zając się polityką CZĘŚĆ TRZECIA Wyjątek z Dziennego Raportu Prezydenckiego Wtorek, 3 września WALKI W POŁUDNIOWYCH CHINACH USTAJĄ Gwardia Nowych Chin, podległa Zou Rangowi, wycofała się na zachód, umocniła pozycje i powstrzymała marsz LA W na stolicę Republiki Południowych Chin Nanning Zarówno LAW, jaki GNCh wyczerpały swoje bazy logistyczne i zaprzestały ataków Według dobrze poinformowanych obserwatorów obie strony konfliktu skłonne są negocjować zawieszenie broni Rozdział szesnasty Czwartek, 5 września Guilin, Chiny Smarkula stała przed biurkiem majora Leonarda i patrzyła na niego twardo. - Zgłosiłam się na ochotnika - wyrzucała z siebie ze złością- podczas gdy większość pilotów siedziała jeszcze cicho, bo bali się o swoje tłuste tyłki! Chętnie zgodzę się na porównanie moich wyników z osiągnięciami każdego pilota tego skrzydła. - Ashton - mówił John, który usiłował wytłumaczyć jakoś swój niepokój o nią- zdaję sobie sprawę z tego, czego dokonałaś. - Ciągle jest pan wkurzony za to, że nie zniszczyłam tych ciężarówek. - Smarkulo, trafienie to trafienie... - Źle. Jakoś nie był w stanie przekazać, o co mu tak naprawdę chodzi. Na dowodzenie skrzydłem składało się więcej elementów niż dotąd sądził. - Słuchaj, chcę przez to powiedzieć, że trzeba strzelać od razu, kiedy tylko ma się odpowiednią okazję. Sytuacja może wydawać ci się niedoskonała, ale nie wolno w tym momencie martwić się o popełnienie błędu. Pierwszy strzał może być jedynym, na jaki będziesz miała szansę... Rozumiesz? - Czy to wszystko, panie pułkowniku? - spytała Ashton. Leonard zdawał sobie aż za dobrze sprawę, że dopiero drugi dzień nosi na kołnierzyku srebrne listki oznaczające podpułkownika. - Tak, to wszystko - odparł. Dziewczyna zasalutowała sprężyście i wyszła energicznie z pokoju. John odetchnął z ulgą, zastanawiając się, co się stało, że nie wyszła mu ta rozmowa. A przecież miał dobre intencje. Chciał jej tylko doradzić. Prawdziwie wariacki poranek przyniósł mu w ten sposób jeszcze jedną przykrość. Kiedy piloci i obsługa naziemna dowiedziała się, że Pontowski obejmuje dowództwo AGO, morale skrzydła niepomiernie skoczyło w górę. Już po paru godzinach z Nanningu nadszedł rozkaz ruszenia do sensownej akcji. Tango aż krzyknął z radości, kiedy przeczytał, że większość pilotów ma zająć się bezpośrednim wsparciem powietrznym wojsk lądowych. Skrzydło miało koordynować 265 całą akcję bezpośrednio z Pierwszym Pułkiem GNCh Kolejny punkt nakazywał wysłać sześć „Świn" do niszczenia zaopatrzenia nieprzyjaciela Był to dla pilotów skrzydła nowy rodzaj zadania, i Leonard niepokoił się o nich Zgodnie z rozkazem Pontowskiego, sześć maszyn wystartowało o świcie, teraz powinny już wracać Tango usiłował ukryć niepokój, tłumacząc sobie, że niszczenie zaopatrzenia jest bardzo podobne do udzielania bezpośredniego wsparcia wojskom Tyle tylko, że strzelało się do wrogów nie walczących, a przewożących zapasy Podobnie jak Matt, John cierpiał w sytuacji, kiedy zamiast samemu lecieć, musiał siedzieć w budynku dowództwa i czekać na powrót pilotów Teraz to ja jestem za nich odpowiedzialny, myślał Kiedy wszedł do pokoju operacyjnego, próbował udawać, że się nie denerwuje Gdyjednak Koza, czyli Gross, zameldował, że wszystkie sześć samolotów będzie za kilka minut podchodzić do lądowania, John doznał wielkiej ulgi Zwalczył w sobie pokusę, żeby wskoczyć do samochodu i popatrzeć, jak lądują - Przyprowadź ich tu, żeby zdali raport - polecił zamiast tego Grossowi Sześciu mężczyzn wpadło do pomieszczenia i zaczęło, jeden przez drugiego, opowiadać, jaki odnieśli sukces Lecieli wzdłuż biegu Rzeki Perłowej oraz nad drogami Szukali barek i ciężarówek, które mogły podróżować nocą i nie zdążyły jeszcze poukrywac się przed świtem - Mieli kamuflaż - mówił jeden z pilotów - i pochowali się na dzień, ale naprowadzacz rakiety maverick wyłapuje ciepło od ich rozgrzanych jeszcze silników Jak polowanie na kaczki - Pozostali piloci zgodzili się z nim - A skąd mieliście pewność, że to w ogólę był nieprzyjaciel!? - zapytała Smarkula - A dlaczego mieli kamuflaż i podróżowali tylko w nocy? - odpowiedział pytaniem na pytanie Robal Ashton nie odpowiedziała Tango podjął kolejną decyzję - Trzeba dopilnować, żeby nie posuwali się dalej - powiedział - Smarkula, poprowadzisz klucz czterech maszyn Sprawdzicie ten rejon - Narysował na mapie duży prostokąt, przebiegający z północy na południe, przez jego środek przepływała Rzeka Perłowa Przechodziła przez niego także linia kolejowa oraz wszystkie większe drogi prowadzące do Naninmgu Zakreślony obszar leżał w odległości mniej więcej stu trzydziestu kilometrów od miasta - Tu będziemy przecinać ich linie zaopatrzeniowe - oznajmił John - Nie przepuszczajcie niczego Tym razem Leonard nie był w stanie pozostać dłużej w centrum operacyjnym, wyszedł z czwórką pilotów na dwór, żeby zobaczyć, jak startują Jak długo będzie się nam udawało, zanim trzeba będzie zmienić taktykę? - myślał Pierwsza misja wydawała się aż za prosta Lot na miejsce akcji przebiegł bez zakłóceń Smarkula rozbiła klucz na dwie części Dwie maszyny posłała nad rzekę, a sama z pilotem nazwiskiem Luce, a nazywanym Macho, poleciała na północ Już za pierwszym przelotem zobaczyli w pewnej odległości dym parowozu 266 - Macho, osłaniaj mnie, polecę pierwsza - rozkazała Zamierzała obejrzeć cel, a potem osłaniać Luce'a, zlecając atakjemu - Zidentyfikuję pociąg - powiedziała - Jeśli będzie cywilny, odwołam cię - Zanim zdążył zaprotestować, dodała - Zatrzymamy go niszcząc most - Powinniśmy rozwalić jedno i drugie - zaprotestował Macho Dzięki Charliemu Marchioni LASTE spisywały się wreszcie dobrze i zniszczenie mostu nie powinno stanowić problemu Powstrzymałoby to wszelki ruch kolejowy, ale nie spowodowałoby zniszczenia sprzętu skierowanego na front Ashton ograniczyła odpowiedz do dwóch kliknięć przycisku nadawania Zeszła nisko nad ziemię, dała maksymalne obroty silników i skierowała się ku pociągowi W odległości półtora kilometra od celu zrobiła świecę, obróciła maszynę o sto trzydzieści pięć stopni i zeszła z wysokości trzystu sześćdziesięciu metrów Pociąg był bez wątpienia pasażerski, z tyłu miał tylko doczepioną pojedyńczą platformę z ładunkiem przykrytym brezentem Wyglądało to na dwie ciężarówki Smarkula, zamiast atakować, odsunęła się od pociągu i zakomunikowała - Jest cywilny - Nagle jej antyradar odezwał się donośnie Spojrzała na wskaźnik pokazujący kierunek sygnału Migał do niej symbol oznaczający wysyłający pojedyncze impulsy radar namierzający Ktoś ją odnalazł - Uciekaj w lewo! — wrzasnął Macho Zaklął, widząc, że Smarkula kieruje się nie w tę stronę, w którą powinna Z ciężarówek na platformie pociągu zrzucono brezent i w tej chwili ku Ashton leciały dwie rakiety Dziób jej maszyny poderwał się w górę, a od ogona oderwały się flary Pierwsza z rakiet skręciła w górę, naśladując manewr Smarkuli Wtedy Ashton wzięła skrajnie ostry zakręt, powodując przeciążenie sześciu g. Rakieta nie była w stanie tego powtórzyć i poleciała dalej przed siebie Dziób A-10 skierował się teraz wprost na drugą rakietę Smarkula próbowała z nią wygrać Straciła jednak zdolność manewrowania, wytraciwszy prędkość w ciasnym zakręcie Rakieta trafiła prosto w prawy silnikjej maszyny, zamieniając ją w ognistą kulę Od jej przodu oderwało się coś na kształt jeszcze jednej wielkiej, płonącej flary Był to fotel wraz z ciałem Ashton Płonący kształt osiągnął maksymalną wysokość, po czym runął na ziemię Macho poczuł gwałtowną wściekłość, zdając sobie sprawę ze śmierci Smarkuli Instynkt obrony drugiej osoby, zrodzony w zamierzchłej przeszłości, jest tak blisko związany z żądzą zemsty Teraz pilot pragnął jedynie zabijać Lewa ręka Luce'a machinalnie przesunęła przełącznik HUD-a na pozycję oznaczoną „WD-1" Wyświetlane na szybie symbole zmieniły się, pojawił się celownik działka Pilot rzucił maszynę w dół i zakręcił przed lokomotywą Dał pełen ciąg, nie martwiąc się o swoją prędkość, i skierował wprost na pociąg Syntetyczny kobiecy głos systemu ostrzegania przed kolizją z ziemią odezwał się donośnie „W górę''' W górę !''" Macho zszedł już bowiem poniżej osiemnastu metrów Nie przejmował się tym Zniżył sięjeszcze bardziej, sunąc na wysokości zaledwie siedmiu i pół metra nad ziemią Widział przed sobą tylko przód nadjeżdżającego pociągu Lokomotywa osłaniała go przed baterią rakiet ziemia-po-wietrze i radarem, umieszczonymi na końcu składu 267 Wybrał lewą dłonią wysoką szybkostrzelność działka - cztery tysiące dwieście pocisków na minutę. Kocioł lokomotywy znalazł się na środku celownika'. Pilot wcisnął spust i nie puszczał go aż do końca pociągu. Trzydziestomilimetrowe działko GAU-8 Avenger - czyli „Mściciel" - ryknęło straszliwą serią. Luce odleciał w lewo i przygotował się do drugiego przelotu. Tym razem nakierował wyświetlany na monitorze celownik na platformę, a następnie odpalił przeciwczołgowąrakietę maverick. Na ekranie pojawił się celownik drugiej. Posłał i drugą, w wagony. Zadowolony, że obie trafiły, odsunął się. Teraz przesunął przełącznik HUD-a na „WD-2". Bomby. Wybrał jeszcze sposób ich zrzucenia - jedna za drugą, w szeregu. Wykrywacz radaru milczał już; pociąg się zatrzymał Zanurkował pod niewielkim kątem. Manewr wyszedł mu idealnie, zupełnie jak podczas wielokrotnych ćwiczeń na poligonie Cannon Rangę w Missouri. Kiedy wysokościomierz osiągnął dwieście metrów, krzyżyk celownika znalazł się na pociągu. Macho wcisnął więc przycisk wyrzutnika bomb i posłał szeregiem sześć dwustudwudziestopięciokilogramowych bomb wzdłuż pociągu. Okrążył zniszczony pociąg. Zobaczył uciekającego człowieka, który jakimś cudem przeżył. Luce przełączył na działko i uderzył w niego potworną serią trzydziestomilimetrowych pocisków. Musiał zawrócić jeszcze raz, zanim go zabił. Wykonał cztery kręgi na niewielkiej wysokości, szukając szczątków fotela i ciała Ashton. Nie udało mu się. Wzniósł się więc i odleciał do Guilin. Wszyscy piloci stali przed ekranem telewizora w centrum operacyjnym skrzydła i oglądali nagranie z kasety, która była umieszczona w samolocie Macho. Na sali panowała cisza; słychać było tylko z głośnika rytmiczny, przyspieszony oddech Luce'a. W końcu ekran zgasł. Leonard wiedział, że powinien coś powiedzieć. Nie potrafił jednak znaleźć właściwych słów. - Przesadziłeś. Pozabijałeś ich do ostatniego człowieka - stwierdził w końcu Robal. - Nie było cię tam!... - odpowiedział Luce. Czwartek, 5 września Nanning, Chiny Pontowski nie zauważył krzątaniny, jaka panowała wokół niego w centrum dowodzenia. Stał przy stole z mapami. Po raz pierwszy docenił osiągnięcia Von Drexlera. Generał zbudował iście podręcznikowy ośrodek dowodzenia o znakomitej strukturze i wybrał do sztabu kompetentnych ludzi. Tragedia Von Drexlera polegała na tym, że był istnym geniuszem organizacji i logistyki, ale został zniszczony przez własną niekontrolowaną żądzę sławy i władzy. Czy wszyscy jesteśmy tacy jak on? - myślał Matt. Czy nosimy w sobie podobną skazę? 268 Podszedł do niego Trimler. Oparł się o stół i powiedział: - Zaczynamy już pomału panować nad sytuacją. Uruchomiliśmy coś, co można nazwać zaczątkiem centrum logistycznego; jesteśmy też w kontakcie z Zou Kongiem. - A gdzie on jest? - zainteresował się Pontowski. - Jest z Dziesiątą Dywizją GNCh. Rozmawiałem z nim przez telefon. Chciałby zorganizować z powrotem połączone dowództwo. Słychać było po nim, że jest roztrzęsiony. - Będzie pan musiał podać mu rękę i podtrzymywać go - odparł Matt. Trimler zastanowił się nad tą myślą. - Zrobię, co będę mógł, ale sam będzie musiał poradzić sobie z sytuacją. Polecę jutro zobaczyć się z nim, jednak nie chcę, żeby MD W była znowu połączona z jego sztabem. Charlie Parker, zastępca Matta, poparł Trimlera. - Czytał pan raport streszczający wyniki dzisiejszych misji? - zapytał, zmieniając temat. Podał mu dokument. - Meldują, że jeden z pilotów zginął. Głowa Pontowskiego odwróciła się gwałtownie; przeszył Parkera wzrokiem. Była już prawie północ, czuł się zmęczony, musiał więc kontrolować uczucia. - Następnym razem proszę pokazać mi raport natychmiast! - powiedział w miarę spokojnym tonem. Parker pokazał na lewy dolny róg wielkich tablic sytuacyjnych, wiszących na przedniej ścianie sali. - Cały czas tam wisiało, szefie - powiedział. - Myślałem, że pan zobaczył. Nawet stąd widać było wyraźnie wypisane na tablicy nazwisko Ashton, a obok godzinę i datę jej śmierci. Matt zwiesił głowę i oparł się ciężko o stół. Ostrzegali mnie, pomyślał, a ja ich nie posłuchałem!... Dopadło go palące poczucie winy. Kiedy emocje opadły, w psychice pułkownika pozostało coś na kształt blizny po oparzeniu, którą będzie nosił do końca życia. Nadszedł oficer wywiadu AGO. Źle zrozumiał milczenie, jakie panowało w otoczeniu nowego dowódcy. - Sir - wypalił - najnowsze raporty sytuacyjne! - Położył na stole plik kartek, po czym wycofał się, pod ponurym spojrzeniem Parkera. Pontowski przejrzał raporty i powiedział: - Pierwszy Pułk melduje, że LAW przestała atakować. Stracili kontakt z nieprzyjacielem. - Pewnie umacniają się - odparł Trimler. - Może nam to umożliwić ustabilizowanie frontu - zauważył. - A gdyby Zou zdołał przesunąć Dziesiątą Dywizję bardziej na północ, tworząc w ten sposób silną flankę... - Zatrzymał się w połowie zdania. - Zaczynam się zachowywać jak Von Drexler - zreflektował się -próbuję rządzić Chińczykami, a przecież płacą mi za to, żebym im pomagał. - Ale to całkiem dobry pomysł - stwierdził Pontowski - z tym przesunięciem dywizji. - Pogadam o tym z Zou. - Trimler postanowił, że będzie się zachowywał jak doradca, i wyszedł. 269 Matt patrzył za nim, myśląc sobie, że ten człowiek ma w sobie wszystko, czego powinno się wymagać od generała. Potem zwrócił się do Parkera: - Muszę porozmawiać z moim oficerem operacyjnym. - Którym? Ma pan dwoje - poinformował go pułkownik. - Z kapitan Waters. - Już po paru sekundach Sara była przy nim. - Odziedziczyłeś po Von Drexlerze świetnego oficera operacyjnego - powiedziała. - Nic tu po mnie. - Słyszałaś o Smarkuli?... - Słyszałam. - W głosie Waters brzmiał ból. - Może... - zaczął nieśmiało Pontowski - może byłoby najlepiej, gdybyś wróciła do skrzydła? Pokiwała głową. - Tango potrzebuje czyjejś pomocy. - Może pani jeszcze złapać śmigłowiec, który będzie wiózł do Guilin rozkazy misji na jutro - wtrącił się Parker. - Startuje za godzinę. Matt popatrzył na Sarę. - Poleć nim - powiedział. - Powiedz Leonardowi, że potrzebny nam aktualny raport stanu operacyjnego. Niepokoję się o paliwo i amunicję... - Zawahał się. Ciągle myślał o sprawach leżących w kompetencjach dowódcy skrzydła. -Musimy wiedzieć, co John ma i czego potrzebuje. Waters wypadła z sali. - Powinien był ją pan tu zatrzymać - mruknął Parker. Pontowski zgadzał się z nim, ale nie odpowiedział. Odezwał się: - Charlie, AGO składa się z tej placówki dowodzenia i skrzydła A-10, które właściwie jest niczym więcej jak tylko powiększonym dywizjonem. Naszym zadaniem jest ustanowić zaczątek sił powietrznych Republiki Południowych Chin i bronić ją przed lotnictwem LAW. Jak twoim zdaniem powinniśmy to najlepiej robić? Parker miał na to pytanie odpowiedź. - To proste, szefie. Musimy skonsolidować wszystko, co lata w obszarze konfliktu pod pana dowództwem. Ciągle operuje AWACS z Hongkongu; niedaleko jest dywizjon F-15, który nie wziął nigdy w niczym udziału, od tego dnia, kiedy LAW chciało zestrzelić AWACS-a. Poza tym mamy dwa KC-10 latające z Cam Ranh Bay z paliwem i sprzętem. - To wszystko wartościowe jednostki. Nie mamy co marzyć, żeby Siły Powietrzne przekazały je pod dowództwo AGO - odparł Matt. - Nie obchodzi nas, komu formalnie podlegają - obruszył się Parker. - My po prostu chcemy zlecać im zadania. - Zaakcentował słowo „my". - Ale przecież to możliwe tylko wtedy, jeśli będą nam podległe - bronił się Pontowski. Na twarzy starego pułkownika pojawił się cwaniacki uśmiech. - To prawda. Ale tego nie wolno zdradzić politykom. - A co? Myśli pan, że uda nam się...? 270 -Nie nam; panu, szefie. Musi pan porozmawiać z właściwymi ludźmi. Matt przypomniał sobie poradę Shoshany w kwestii posługiwania się politycznymi koneksjami. Jak dawno temu to było? — zastanowił się. Poczuł się bardzo zmęczony; zamknął na chwilę oczy. Mimo woli naszło go w tym momencie bardzo silne wspomnienie. Trzymał żonę w ramionach, a ona powiedziała: ,,Z twoim nazwiskiem nierozerwalnie wiążą się polityczne wpływy. Tego i tak nie zmienisz". Pontowski odegnał od siebie bolesną tęsknotę i zmusił się do powrotu do rzeczywistości. Czuł, że potrzebuje odpoczynku. - Wiesz co, Charlie - powiedział - świetny z ciebie facet. Czwartek, 5 września Executive Office Building, Waszyngton, USA Pełna ludzi winda zatrzymała się na drugim piętrze. Mazie przygotowała się na zwykłą przepychankę, ale pracownicy rządowych biur wcale się nie tłoczyli, mimo że każdy spieszył się do pracy. Dwóch przepuściło ją nawet specjalnie w drzwiach, uśmiechając się. Wyszła na szeroki korytarz o marmurowej, czarno-białej posadzce i natknęła się na Ashley Sinclair-efektowną blondynkę, która kierowała w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego sekcją Ameryki Południowej. - Mazie! - odezwała się przyjaźnie Sinclair dźwięcznym, ciepłym głosem -Ledwo cię poznałam, wyglądasz wspaniale! Co ty sobie zrobiłaś z oczami? Musimy zjeść razem lunch, to mi wszystko opowiesz. - Ashley błysnęła jeszcze w uśmiechu pięknymi zębami i zniknęła w tłumie. Mazie była zdumiona. Sinclair właściwie nigdy przedtem dłużej z nią nie rozmawiała. Po chwili dwie ogromnie dbające o wygląd sekretarki, nazywane przez wszystkich „Heckle i Jeckle", obskoczyły pannę Kamigami i zaczęły komentować jej nowy kostium. Nie pozwoliły jej odejść, dopóki nie zdradziła im wszystkich szczegółów. Kiedy szła dalej korytarzem, mężczyźni uśmiechali się do niej i mówili „dzień dobry". Jeden wyskoczył naprzód i otworzył Mazie drzwi. Co się im wszystkim stało? - zdumiewała się. Nie miała złudzeń co do swojej urody. W końcu jej sekretarka, pięćdziesięciokilkuletnia Murzynka o wyglądzie statecznej matrony, odpowiedziała na jej wątpliwości, mówiąc: - Ciesz się tym, póki się nie skończy. - Uśmiechnęła się, widząc zakłopotaną minę Mazie. - Tym, że zwracasz na siebie uwagę - wyjaśniła. - Nie wygłupiaj się - odparła Kamigami, wchodząc do swojego pokoju. Jednak jej sekretarka miała rację. Kiedy Mazie zeszczuplała, zrobiła sobie operację powiek i włożyła modne ciuchy, stała się nagle piękna. Oburzyła się, jakie to niesprawiedliwe. Przecież wciąż była tą samą osobą. Po chwili sekretarka odezwała się przez interkom: - Dzwoni sekretarka pani Sinclair; chce cię umówić z nią na lunch. - Mam masę roboty. Przekaż jej moje przeprosiny. 271 Sekretarka pojawiła się w drzwiach. - Mazie, muszę z tobą porozmawiać. Spójrz ty na siebie w lustrze. - Aleja ciągle jestem tym samym człowiekiem! - Dziecko, ty mnie wcale nie słuchasz. Zmieniło się to, co widzą ludzie. Dzięki Bogu, że jesteś dostatecznie mądra, żeby nie uderzyło ci to do głowy. Ale wykorzystuj urodę, póki ją masz. -Ale to... to jest... -Mazie nie mogła znaleźć odpowiednich słów-to jest forma seksizmu!... - Nie da się ukryć - zgodziła się sekretarka. - Ale w twoim przypadku to przynajmniej sprawiedliwe! - Odwróciła się i rzuciła przez ramię: - A tak w ogóle, to o wpół do pierwszej masz lunch z piękną Sinclair i z innymi w „LaMsśson". -'Ale mnie nie stać na „La Maison"! - zaprotestowała Mazie. - W tej restauracji drukuje się menu bez cen potraw i napojów; powiadają, że jeśli ktoś musi spytać o cenę tego, co zamawia, to znaczy, że go nie stać na to, żeby tam jadać. «• - Nawet nie zobaczysz rachunku! - uspokoiła ją sekretarka. Mazie wróciła do pracy i zaraz o wszystkim zapomniała. Po kilku minutach była już zagłębiona w stosach dokumentów, które zdążyły się uzbierać w czasie jej nieobecności. Były to głównie raporty wywiadu. Piętnaście po dziewiątej zaczęła coś niejasno podejrzewać. O dziesiątej miała już poważne obawy co do bieżącego obrazu sytuacji w Chinach i zbiegła do podziemi, do biura łącznikowego z CIA. Wróciła o dziesiątej czterdzieści pięć, usiadła przy komputerze i wywołała centrum informacyjne Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. O jedenastej dwadzieścia dwie Agencja zakończyła przeszukiwanie banku przejętych wiadomości i podsłuchanych rozniów telefonicznych i potwierdziła jej podejrzenia. Emocje Mazie przez cały ten czas rosły niepowstrzymanie. O jedenastej trzydzieści pięć odwołała lunch i przekazała sekretarce Billa Carrolla, że chciałaby zobaczyć się z nim, kiedy tylko zakończy poranny bieg. - Margaret mówi, że masz coś bardzo pilnego - powiedział William, wchodząc do pokoju. Miał jeszcze wilgotne włosy po prysznicu; naciągnięta na mięśniach skóra niemal błyszczała, oczy były jednak zmęczone. Na szczęście, czekając na niego, Mazie miała czas zebrać myśli. Powiedziała teraz: - Sytuacja w południowych Chinach za dwa, trzy tygodnie stanie się krytyczna; nasze perspektywy wyglądają marnie. - Czytałaś ostatni raport Hazeltona? - zapytał. Pokręciła głową. - Nadszedł jakieś dwie godziny temu - wyjaśnił Bili, podając jej dokument. Przerzuciła go wzrokiem. Wentworth pisał, że sytuacja ustabilizowała się. LAW zaprzestała ataków, tak że walki ustały; jednocześnie samoloty AGO odcięły dopływ zaopatrzenia i posiłków nieprzyjaciela na front. Meldowano, że wojska Kanga wycofują się. Ostatnią linijkę przeczytała dwa razy. „Porucznik Denise Ashton poległa w walce". Przypominała sobie tę kobietę. 272 Oddała szefowi raport. - To mi całkiem pasuje - powiedziała. - Kang rozbudowuje swoją bazę zaopatrzeniową, a potem atakuje. Kiedy kończą mu się zapasy, wycofuje się z walk... i odnowa. - To by tłumaczyło tak długie przerwy w walkach. A dlaczego uważasz, że sytuacja niedługo stanie się krytyczna? - spytał Carroll. - Kang walczy o władzę z rządem w Pekinie. Do tej pory wygrywał Pekin, wstrzymując generałowi dostawy i fundusze. A przede wszystkim Pekin ma w tej walce bardzo silnego partnera - ciągnęła Mazie. - Zależy mu na tym, żeby Zou Rong i jego Gwardia Nowych Chin odciągała uwagę Kanga od nich. - Czy chcesz przez to powiedzieć... ? - Prezydencki doradca był zaskoczony. - Właśnie - przerwała Kamigami. - Pekin potajemnie wspomaga Zou, żeby walczył z Kangiem. - To jak dawne intrygi na europejskich dworach! - mruknął William. - Raczej na chińskich - poprawiła Mazie. - Chińczycy zawsze działali w taki sposób i robią to nadal. - No dobrze... powiedziałaś, że najdalej za parę tygodni sytuacja stanie się krytyczna? - Tak jest, sir. Kang pomału wygrywa walkę o władzę. Udało mu się wreszcie zapewnić sobie dostawy czołgów, paliwa, amunicji. Według obliczeń CIA za dwa do trzech tygodni umocni się na tyle, że będzie mógł rozpocząć nową ofensywę. - A nie masz żadnych dobrych wiadomości? - Carroll nie był uradowany. - Kang zachowuje się w coraz bardziej bezwzględny sposób. To daje Zou i nam przewagę moralną. - Mazie, o czym ty mi mówisz? W tej grze przewaga moralna niestety się nie liczy... - Kamigami uniosła brwi, spoglądając na szefa. - Daj spokój, nie patrz na mnie tak. Przecież wiesz, o czym mówię - burknął. Zaczął bębnić palcami w stół i rozmyślać na głos. - Mamy trochę czasu... - mówił na wpół bezwiednie pod nosem - wykorzystajmy go... trzeba zwołać konferencję... wszystkich stron... może w Hongkongu... teraz jest spokój... to dałoby do zrozumienia, jakie mamy intencje... - Lepiej nie w Hongkongu - wtrąciła Mazie, przypominając sobie o tym, jak zostali z Wentem napadnięci przez gromadę młodych bandytów. - Tam jest zbyt niespokojnie, a Kang nasłał tam setki agentów, żeby prowokowali zamieszki. .. .Czy pan wie, że próbował zamordować Pontowskiego? Carroll potrząsnął głową. Przestał bębnić palcami i oznajmił: - W Tokio. Zrobimy konferencję w Tokio. Tam jest bezpiecznie, a Japończycy poczują się najważniejsi na świecie. - Rzeczywiście mogą tak się poczuć - przyznała Mazie. - Ale nie jestem pewna, czy w związku z tym Toragawa zgodzi się na zwiększenie pomocy. -Zgodzi się-uspokoił ją Carroll. -Ten stary sukinsyn jest w duchu prawdziwym imperialistą. - Kamigami była tego samego zdania. 273 Piątek, 6 września Niedaleko Nanningu, Chiny Płacz dziecka obudził Kamigamiego. Generał przez chwilę nasłuchiwał leżąc, czy nie doleci do jego uszu odległy odgłos artylerii; panowała jednak cisza. Tylko niespokojne niemowlę zakłócało ciszę panującą w wiosce. Po chwili odezwał się ciepły głos uspokajającej dziecko May May. Victor podniósł się i włożył buty, uważając, żeby nie obudzić Jin Chu, po czym wyszedł na dwór. Nad Rzeką Perłową wzeszedł księżyc. Odbijał się strumieniem światła w prawie idealnie gładkiej powierzchni. Kamigami poszedł na sam brzeg i usiadł na niewielkiej skarpie. Ogarnęło go rzadkie uczucie zadowolenia z własnych dokonań. Dobrze mu poszło taktyczne wycofanie wojsk podczas nie ustających walk; zmusił Kanga do zatrzymania ofensywy, a teraz generał LAW wycofał się. Kamigami nie miał introspektywnej natury, wolał robić coś konkretnego niż myśleć. Ostatnio jednak zajmował się przede wszystkim myśleniem. Wiedział, że pod wpływem tego, co robi, jego osobowość zmienia się. Miał coś w rodzaju rodziny - Jin Chu, May May i maleńką „przyszywaną" córeczkę. Dwie kobiety, pomyślał. Co by powiedzieli o mnie dawni koledzy? A do tego jeszcze ta moja „rodzina" posuwa się cały czas ze mną, narażając się na to samo niebezpieczeństwo, po to, żeby było mi lepiej. To dziwne, walczyć na wojnie w taki sposób. Z ciemności wyłonił sięjakiś żołnierz. Zasalutował, kiedy rozpoznał generała. - Z jakiej jesteś kompanii? - spytał Victor. - Z kompanii Koń. Kamigami rozpoznał go po głosie. - Sierżant Wan Yan Fu - powiedział. - Co tu robisz o tej porze? - Sprawdzam wartowników - odparł Wan. - Dobrze ostatnio walczyli i teraz są bardzo zmęczeni. - Słychać było w jego głosie dumę. Powie teraz swojemu oficerowi o tym przypadkowym spotkaniu i o tym, że generał pamiętał jego imię. W taki właśnie sposób kształtowała się legenda otaczająca Kamigamiego. - O czym rozmawiają teraz twoi żołnierze? - zagadnął Victor. - Wiedzą, że znowu będziemy musieli walczyć. Panna Li mówiła, że zwyciężymy, kiedy smoki będą spokojne. Panna Li to szczęście. Ale niepokoją się o nią, kiedy jest tam, gdzie toczy się bitwa. - Dziękuję panu, sierżancie Wan - zakończył z szacunkiem Kamigami. -Powiem pańskiemu kapitanowi, że pilnował pan swoich żołnierzy. - Wan zasalutował i zniknął w ciemności. Nagle Victor spiął się, czując tuż za sobą jakiś ruch. Z mroku wyłoniła się Jin Chu. Usiadła koło niego. - Miałam sen - powiedziała. - Czy znów śniły ci się pożary? - zapytał zaniepokojony. - Nie - odparła sennym głosem. - To był dobry sen. Ty spałeś z May May, a ja patrzyłam na was, trzymając Mai Ling. 274 - Kto to jest Mai Ling? - spytał Victor. - Nasza dziewczynka. Już czas nadać jej imię. Mai Ling znaczy „Piękny Dzwonek". To bardzo popularne imię. - Czy teraz znowu was nie będzie? - Na razie będziemy - mówiła, na wpół śpiąc. - Odejdę, kiedy mnie wyślesz. Kamigami uspokoił się. Wrażliwa emocjonalna „antena" Jin Chu cały czas funkcjonowała. Będzie teraz trwała kolejna przerwa w walkach i spędzą sobie z Jin Chu trochę czasu razem. A kiedy ją „wyśle"? Pewnie wtedy, gdy znowu zaczną, się walki. Podczas odwrotu z Wuzhou raz była z nim, to znów kobiety uciekały oddzielnie; bał się o nianie mniej niż jego żołnierze... Rozpraszała jego uwagę, kiedy powinien być skoncentrowany na dowodzeniu. - Chodźmy do łóżka - zaproponował. - Sam idź - odpowiedziała. - May May czeka na ciebie. Ja zajmę się Mai Ling. Rozdział siedemnasty Poniedziałek, 9 września Nad Osaką, Japonia Drugi pilot prywatnego odrzutowca Hiro Toragawy odwrócił się ku piątce pasażerów: - Panie generale - zwrócił się do najwyższej rangą osoby - zostaliśmy skierowani na lotnisko w Gifu. Wylądujemy za dziesięć minut. Przepraszam za zmianę; mam nadzieję, że nie stworzy to państwu niedogodności. Nie podano nam powodu. - Następnie japońskim zwyczajem postarał się ukazać zmianę w jak najlepszym świetle. - W tej okolicy jest najpiękniejszy krajobraz w Japonii -powiedział. Pontowski wyjrzał przez okno. Rzeczywiście, w niezwykle czystym powietrzu rozciągał się wspaniały widok - nad leżącymi na północnym zachodzie górami zachodziło słońce; widoczność sięgała mniej więcej stu kilometrów. - Zastanawiam się, dlaczego zmienili miejsce - powiedział Matt. - Kto to może wiedzieć? - odpowiedział Hazelton. - Mówiąc prawdę, Tokio mi się nie podoba. Chyba każde inne miejsce byłoby lepsze na tego typu naradę. Trudno o bardziej ruchliwe miasto. - Ray Byers skomentował pod nosem wypowiedź Wentwortha. Sierżant planował w Tokio przeprowadzenie kilku transakcji. To był właśnie typ miasta, jaki mu odpowiadał. Mały Juan nie zareagował w ogóle, ponieważ spał. Zniżyli się nad Kyoto, minęli jezioro Biwa - widoki były wprost oszałamiające. Wylądowali bez zakłóceń, ale kiedy kołowali na płytę lotniska, Pontowski zwrócił uwagę na licznych ochroniarzy i ich furgonetki. Trimler także zdawał sobie sprawę z tego, że ochrona jest znacznie liczniejsza niż zwykle i popatrzył na Matta znacząco. Konferencja została potraktowana poważniej niż się spodziewali. Zaraz za małym gulfstreamem Toragawy na płytę wjeżdżał Boeing 727. Na kadłubie miał namalowaną karmazynowo-złotą flagę Republiki Południowych Chin. - Przyleciał Zou Rong - skomentował Trimler. - Dlatego te komedie. Zatrzymali się przed dużym magazynem, spoza którego nie było widać oddalonego głównego terminalu. Czekały na nich trzy czarne limuzyny. Kiedy 276 Hazelton zobaczył koło nich Mazie i Miho, jego twarz okrasił szeroki uśmiech. Ostatni wysiadali z gulfstreama dwaj sierżanci. Alvarez spostrzegł dwie skośno-okie dziewczyny i mruknął: - Milutkie... - Trzymaj się z dala! - warknął Byers. - Nie chcę, żebyś dmuchał wszystkie kobiety dookoła i spieprzył przez to cały interes. Kiedy się przywitano, Mazie wytłumaczyła przyczynę zmiany miejsca lądowania. - Otrzymaliśmy meldunek, że spotkaniem bardzo zainteresowała się Yakuza. Na wieść o Yakuzie Byers zesztywniał. Pontowski, dla odmiany, nie wiedział, co to jest. - Yakuza to największa organizacja przestępcza w Japonii - wyjaśniła Miho Toragawa. - Potrafią być bardzo niebezpieczni. Mój dziadek zaofiarował na miejsce konferencji swój wiejski dom, a pan Carroll zgodził się. - Żadna z kobiet nie zdradziła, kto zameldował o Yakuzie. Źródłem informacji było miejscowe Biuro Śledcze do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, czyli japoński odpowiednik FBI. To bardzo skuteczna organizacja. Wysoko postawiony członek Yakuzy, będący informatorem Biura, dał znać, że chińscy agenci skontaktowali się z Yakuzą zakontraktowali zamordowanie jednego z uczestników narady. Informator nie wiedział o kogo chodzi, ale kiedy Biuro Śledcze zapytało Toragawę, zaczęto przypuszczać, że celem miał być Zou Rong. Na wieść o zagrożeniu w Toragawie obudził się prawdziwie samurajski duch. Stary Japończyk zareagował z wigorem, jakiego jego podwładni nie oglądali od wielu lat. Ożywił się, zaczął wydawać rozkazy i planować. Wprawdzie zachowywał, jak zwykle, kamienną twarz, ale jego głos zdradzał prawdziwą radość z tego, że ma okazję zmierzyć się z groźnym przeciwnikiem, jakim była Yakuza. Pole bitwy - swoją wiejską posiadłość nad rzeką Kiso, powyżej Inuyamy - wybrał w ostatniej chwili. Tylko pałac cesarski w Tokio równał się z rezydencjami Toragawy pod względem poziomu systemów zabezpieczających. Panna Kamigami przejęła ster w swoje ręce i zorganizowała małą grupkę. - Panie pułkowniku, biorąc pod uwagę okoliczności, najlepiej by było, gdyby pojechał pan ostatnim samochodem - powiedziała. Kiedy Pontowski wsiadał na tylne siedzenie, Miho uniosła dłoń do ust, żeby zasłonić uśmiech. W limuzynie czekała na Matta Shoshana. Natychmiast znalazła się w jego ramionach. - Jak? Jak to zrobiłaś?!... - szepnął. - Pociągałam za sznurki - odparła. Ich drżące usta spotkały się. Kierowca podniósł wewnętrzną zaciemnioną szybę, oddzielającą tylne siedzenia, i ruszył za poprzedzającymi ich dwiema limuzynami. Z tyłu dołączyła jeszcze furgonetka. Kiedy tylko mała kawalkada wyjechała na autostradę, kierując się na południowy zachód, zobaczył ją młody motocyklista. Był zaskoczony, gdyż posiadłość Toragawy znajdowała się w przeciwnym kierunku. Zastanowił się przez moment, czy nie złamać ciszy radiowej. Otrzymał jednak wyraźne instrukcje - 277 ma pozostać nie wykryty Nie miał ochoty na utratę palca - taką karę wykonywała zwyczajowo Yakuza na tych, którzy popełnili błąd Odczekał, aż przejedzie furgonetka z ochroną i ruszył za nią, trzymając się w takiej odległości, żeby nie zwrócili na niąuwagi Nagle zajechała mu drogę wielka ciężarówka, zasłaniając widok Nieraz się to zdarza w tłoku, jaki panuje na japońskich szosach Dodał gazu, żeby wyprzedzić zawalidrogę, jednak z jego prawej strony pojawił się jakiś samochód Zablokował go, a ciężarówka zwolniła i zatrzymała się Motocyklista zahamował gwałtownie i obrócił maszynę z poślizgiem Chciał ruszyć w przeciwnym kierunku, ale za nibyła jeszcze jedna ciężarówka Nie miał którędy uciec Ludzie Toragawy zastawili na niego pułapkę ,włączył przycisk nadawania radia, połączony z przełącznikiem reflektora motocykla, i posłał w eter wiadomość, że go dopadnięto Wyłączył silnik i zeskoczył, gotów walczyć z napastnikami Technik prowadzący nasłuch w furgonetce za Pontowskim wyłapał krótką wiadomość i natychmiast przekazał rozkazy ludziom w samochodach blokujących motocyklistę Teraz już Yakuza nie będzie miała z niego pożytku Otworzyły się drzwi samochodów i wyskoczyli z nich dwaj mężczyźni Przeprosili motocyklistę serdecznie za to, że omal nie spowodowali wypadku Nadszedł także kierowca pierwszej ciężarówki, dołączając się do przeprosin Rozmowa była bardzo grzeczna i krótka Każdy zajął miejsce za kierownicą swojego pojazdu Motocyklista ruszył z kopyta przed siebie, szukając śledzonych limuzyn Zgubił je jednak, z czego wynikało, że stracił palec Toragawa dowiedział się o całym zajściu trzy minuty później Podsłuchany meldunek radiowy potwierdzał, że Yakuza wie o zmianie miejsca spotkania oraz że dalej jest nim zainteresowana Stary samuraj uśmiechnął się Zou Rong usiadł przy stole konferencyjnym i zmusił się do skupienia uwagi Ciągle uderzało mu do głowy, jaką ważną stał się postacią i z jakim szacunkiem go traktują W Chinach nie dziwiło go to już, ale tu było inaczej Oto był honorowym gościem w domu najpotężniejszego człowieka w Japonii, a z jego opinią liczył się doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydenta Stanów Zjednoczonych Reprezentanci Singapuru, Tajwanu, Korei Południowej i Wielkiej Brytanii zostali posadzeni na mniej zaszczytnych miejscach niż on Postanowił więc przemówić - Mój cel jest prosty - Odezwał się po kantonsku, mimo że mówił po angielsku równie dobrze jak Toragawa Pozycja Zou wymagała jednak, żeby przemawiał we własnym języku i żeby tłumaczono jego słowa - Dopuszczę mój naród do głosu i wprowadzę go w dwudziesty pierwszy wiek - Zastanowił się nad następnymi słowami - Mam jednak okrutnego wroga, generała KangXuna Łatwo w dzisiejszych czasach zapomnieć, jak cienka jest powłoka cywilizacji i jak ochoczo ludzie potrafią stawać się na nowo barbarzyńcami - Skinął na jednego ze swoich ludzi i na sali zgasło światło Włączył się olbrzymi telewizor, a na ekranie ukazały się drastyczne sceny przemocy i obrazy jej ofiar - Tak wyglądało 278 miasto Pinmgnam w czasie, gdy było drugi raz z rzędu okupowane przez armię Kanga Wymordował połowęjego mieszkańców-mężczyzn, kobiet i dzieci Nie było miłosierdzia - Obojętny ton głosu Zou kontrastował z brutalnością pokazywanych scen - Temu właśnie się przeciwstawiam - zakończył po angielsku Wygaszono ekran Podczas przerwy w obradach Carroll zgromadził razem Pontowskiego, Trimlera i Mazie i powiedział - To nie do uwierzenia, jak wielkiej pomocy wojskowej rząda Zou Rong Co z tego jest mu naprawdę potrzebne? - Mam ze sobą listę najważniejszych rzeczy - odparł Trimler - Sprawa numer jeden to rakiety przeciwczołgowe - AVG zostało siedem mavenckow, potrzebne nam też samoloty wsparcia -dorzucił Matt - Będziemy mieli szczęście, jeśli uda nam się skombinowac panu trochę więcej A-10 — odpowiedział prezydencki doradca - Wątpię, żeby Pentagon dał panu AWACKC-10 - A gdybym tak pogadał trochę ze starymi przyjaciółmi rodziny w Waszyngtonie? - zaproponował pułkownik William zastanowił się Prywatne kontakty mogły rozwiązać problem, a Pontowski miał wystarczające koneksje, żeby dać temu radę - Proszę sobie dogadzać wedle pańskiej woli - odparł - Mazie, a co z zapasami na twoim końcu trasy? - Jest ich całe mnóstwo, dzięki Japończykom Jednak mamy kłopoty na chińskim odcinku Tam jest taka korupcja, że połowa tego, co dostarczamy, ląduje na czarnym rynku - Może czas zatrudnić doradców handlowych z Singapuru i Tajwanu? - poddał pomysł Bili Był zdania, że może się to okazać skuteczne, postanowił więc podjąć odpowiednie działania zaraz po przerwie - Jak tu pięknie! - powiedziała z zachwytem Shoshana - Nie miałam pojęcia, że japonskie ogrody są takie - poszukała odpowiedniego słowa - urocze -Nastał wieczór, dalsza część konferencji miała zostać przeprowadzona nazajutrz Shoshana i Matt kroczyli wąską ścieżką Zbliżali się do miejsca pełnego okazałych głazów i drzewek bonsai Pokazała na jedno zdeformowane, miniaturowe drzewko - To ma ponad trzysta lat, tak powiedział ogrodnik Jest najbardziej znanym bonsai w Japonii Zresztą bezcennym - Myślę, że Toragawa nie musi się martwić, ile co kosztuje - stwierdził Pontowski - Popatrz tutaj' Szli przez chwilę w milczeniu, a ogród odkrywał przed nimi swoje skarby - Wyglądasz na zadowolonego - powiedziała w końcu Shoshana Matt uśmiechnął się nieznacznie - Konferencja postępuje dobrze, a dzisiaj zrobiłem coś, o co nigdy bym siebie nie podejrzewał Zadzwoniłem do Cyrusa Piccarda i powiedziałem mu, że 279 potrzebny nam AWACS, J-STARS, F-15, KC-101 C-130 Wszystko, żeby wzmocnić Amerykańską Grupę Ochotniczą - Cyrus Piccard był sekretarzem stanu jego dziadka, ciągle uważano go za jedną z najbardziej wpływowych osób w Waszyngtonie - Dostaniemy to, czego nam trzeba Shoshana zmieniła temat - To miejsce jest po prostu prześliczne - stwierdziła - Tak tu spokojnie i miło - Ścieżka kończyła się, dochodząc do wierzbowego lasku porastającego małe wzgórze, z którego rozciągał się widok na dolinę Kiso W lasku siedział na ławce Toragawa i dwie stare kobiety, podziwiali zachód słońca Kobiety miały na sobie tradycyjne kimona Cała trójka obserwowała wspaniałą panoramę, siedząc nieruchomo jak posągi Pontowski wiedział, dlaczego Toragawa wybrał akurat to miejsce na swoją wiejską posiadłość Shoshana pokazała mu tymczasem jeszcze dwie postacie, siedzące po prawej stronie Toragawy Były to Mazie i Miho, także ubrane w kimona Pułkownik zadziwił się pięknem dwóch młodych, skośnookich kobiet W swoich strojach wyglądały jak dwie cudowne lalki Stali tak sobie we dwoje z Shoshaną, trzymając się pod ręce Matta ogarnęło uczucie niezmąconego spokoju Shoshanę także Ruszyli powoli ścieżką prowadzącą ku rzece - Mówią o tej rzece, że to Ren Japonii - powiedziała Shoshana - To ulubione miejsce świeżo poślubionych par - Tu jest o wiele piękniej niż nad Renem - odparł zadumany Matt Żona uśmiechnęła się i poprowadziła go ku łaźni - Tam w środku jest gorące źródło - Weszli Kobieta w średnim wieku pośród ukłonów zaprowadziła ich do przebieralni i wskazała drewniane wieszaki, przymocowane do ściany Kiedy się rozebrali, kobieta posadziła ich na małych stołkach, szorując starannie gąbką maczaną w gorącej, mydlanej wodzie Podała Pontowskiemu gąbkę, żeby umył sobie krocze - Zanim wejdziesz do wody, musisz być czyściutki - wyjaśniła Shoshana Matt zastosował się do objaśnień, po czym pracownica ruchem pełnym gracji wskazała gościom drzwi Po chwili znaleźli się w wypełnionej parą skalnej grocie i weszli do lekko zielonkawej wody - Auuu - sapnął pułkownik - gorące! - Nie bądź dzieckiem! - skarciła go, zanurzając się, Shoshana Była mocno zbudowaną kobietą o obfitym biuście, jej piersi uniosły się, utrzymując tuż pod powierzchnią Wślizgnęła się w ramiona męża, zarzuciła mu ręce na szyję i objęła nogami Trzymała go mocno, wreszcie puściła i poprosiła - Podrap mnie w plecy - Matt usiadł na kamiennej ławeczce, Shoshana pochyliła się naprzód, a on masował jej plecy i ramiona, a potem talię - Przyjemnie mi! - mruknęła głębokim głosem Odwróciła się i przycisnęła do niego, szukając ustami ust Poczuł jej rękę wciskającą się pomiędzy ich ciała 280 Kiedy już się ubrali, kobieta otworzyła im drzwi wyjściowe, uśmiechnęła się miło i powiedziała - Sayonara - Myślę, że ona wie - stwierdził Pontowski - No cóż, narobiłeś wystarczająco dużo hałasu - Mało się nie utopiłem! - zaprotestował - Jestem z ciebie dumna - podsumowała rozbawionym głosem Shoshana -że przy tym wszystkim dałeś radę trzymać głowę ponad wodą Sześciu mężczyzn płynęło pod prąd rzeki Kiso Wyszli na brzeg krótko po trzeciej w nocy Byli wyczerpani wysiłkiem, położyli się więc i leżeli bez ruchu przez całe sześć minut, żeby nabrać sił Dopiero kiedy zadyszka ustała, ruszyli do akcji Zrzucili z siebie mokre kombinezony i pootwierali wodoodporne plecaki Założyli szybko czarne matowe ubrania i pasy z wyposażeniem Pistolety maszynowe uzi były już wcześniej naładowane Zamarli, kiedy jeden z nich odbezpieczył broń Szczęk metalu nie był słyszalny z odległości większej niż sześć metrów, dla nich jednak zabrzmiał głośno jak uderzenie pioruna Założyli okulary do działań nocnych Dowódca wydał rozkazy ruchami dłoni i szóstka mężczyzn ruszyła ścieżką koło łaźni do ogrodów starego Toragawy Kiedy doszli do wierzbowego lasku, błysnęło jasne światło Okulary do działań nocnych oślepiły ich W tym samym momencie z ukrycia wyskoczyły jakieś ciemne sylwetki i po chwili cała szóstka przybyszów już nie żyła Toragawa był wściekły, kiedy szef jego ochrony obudził go i powiedział, że sześciu zabójców zdołało dotrzeć aż do jego ogrodów, zanim zostali powstrzymani Mężczyzna wytłumaczył mu, jak umknęli wykrycia przez systemy alarmowe Płynęli pod prąd bystrej rzeki, pokonując progi - Jak daleko płynęli pod prąd? - spytał Toragawa - Około kilometra Ten dowód tężyzny fizycznej napastników zrobił na starym Japończyku wrażenie Oddał im honor postanawiając zwrócić Yakuzie ciała i sprzęt - Powiedz Monhamie - warknął - że nie chcę zadzierać z Yakuzą, ale że zapewnienie moim gościom bezpieczeństwa to dla mnie kwestia honoru! Konferencja zakończyła się późnym popołudniem Siedmioro Amerykanów zebrało się w obszernym apartamencie dla gości, który Toragawa oddał Carrollowi do dyspozycji William chodził po pokoju, podsumowując na głos efekty narady Pontowski był w stanie go słuchać, a jednocześnie podążać za tokiem własnych myśli Co za dziwny z nas zespół, pomyślał I wyjątkowe okoliczności Nagle pułkownik uświadomił sobie, że ta niewielka grupka brała udział w wydarzeniach światowej rangi A przecież wszyscy tu obecni byli zwykłymi ludźmi, mogliby być jego sąsiadami Jako doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego 281 prezydenta Stanów Zjednoczonych, Bili Carroll byłjednąz najbardziej wpływowych osób na świecie, jednak wyglądał na trzydziestokilkuletniego nauczyciela ze szkoły średniej. Mazie Kamigami sprawiała wrażenie młodej absolwentki col-lege'u, która uzyskała właśnie licencjat i stawia pierwsze kroki w świecie biznesu. A Wentworth Hazelton to typowy student pierwszego roku znakomitej uczelni, kroczący po drodze brukowanej złotem przez potężną rodzinę i motywowany przez ambitną matkę. Co to Shoshana powiedziała o tym chłopaku? Że jest zakochany w Mazie, ale nie nabrał jeszcze odwagi, żeby przyznać to, chociaż przed samym sobą. Żadne z obecnych nie było maniakiem, dążącym za wszelką cenę do władzy i wpływów. Znaleźli się tutaj, bo aż dotąd doprowadziły ich zawodowe obowiązki. Matt i Bob Trimler odnaleźli swoje miejsce w wojsku, choć z zupełnie różnych powodów. Trimler był idealnym przykładem chłopaka z południa, pochodzącego z ubogiej rodziny, który piął się mozolnie po szczeblach wojskowej kariery, aż doszedł do zaszczytu noszenia generalskich szlifów. No ale Ray Byers? Psy Śmietnikowe? Jak oni dostali się aż tutaj? To przeze mnie, przyznał się Pontowski. Chciałem mieć u siebie paru cwaniaków, którzy umieją przy spieszyć bieg spraw i doprowadzić do ich załatwienia, obojętnie jakimi metodami. Co za niezwykły splot okoliczności, że spotkaliśmy się wszyscy w tym miejscu, rozmyślał. Porzucił te rozważania, gdy Carroll zmienił temat: - Chciałbym wiedzieć, co myśli o tym wszystkim Toragawa. - Cieszy się - odparła Mazie. - A ty skąd wiesz? - spytał Wentworth. - Miho mi powiedziała. - Mam niejasne wrażenie, że nie spodobał mu się Zou - odezwał się Matt. - Nie ufa Zou - zgodziła się Mazie. - Ja też mu nie ufam. - Tak czy owak - dodał Trimler - udało nam się uzyskać większość tego, czego chcieliśmy. - Owszem, tyle że ciągle brakuje nam mavericków i TOW - przypomniał Pontowski. Ray Byers odłożył rozpaćkane resztki cheeseburgera, którego sobie zamówił, i oznajmił: - Znam takiego handlarza bronią; nazywa się... - O nie, ja nie chcę nic o tym wiedzieć! - przerwał mu Carroll i wyszedł z pokoju, dając Mazie znak, żeby poszła za nim. - Co jest?... - zdziwił się sierżant. Wzruszył ramionami i powrócił do cheeseburgera. Wróciła Mazie z dziwnym wyrazem twarzy i zapytała: - Ray, co to za handlarz bronią? - Wiesz - zaczął Byers - Saudyjczycy kupili po zakończeniu wojny w Zatoce Perskiej trochę mavericków i TOW. Mam na myśli poważną transakcję, rozumiesz; byłaby tego cała kupa. Poznałem w Tokio gościa, który tym rządzi, kiedy grałem z nim w pokera. 282 - Czy to Saudyjczyk? - upewniła się Kamigami. Sierżant skinął głową. -Ale przecież władzę w Arabii Saudyjskiej przejęli islamscy fundamentaliści. Dlaczego uważa pan, że możemy kupić od nich rakiety? - W Arabii Saudyjskiej - wyjaśniał Byers - tak się teraz tną, że nie można odróżnić jednego od drugiego, jak się nie ma napisane w przewodniku. Fundamentaliści chcą wykończyć rodzinę królewską i odwrotnie; radykałowie pourywaliby łby jednym i drugim, a jak się robi trochę spokojniej, to wychylają się umiarkowani. Ten mój koleś od pokera ma w łapie tyle okrętów, samolotów, magazynów i skrytek z bronią, że sam nawet nie policzy. Zależy mu tylko na jednym, żeby opchnąć co się da za dobrą i szybką kasę. Jak każdy porządny Arab, jest równym gościem, dopóki nie musi pracować. Hazelton słuchał z niedowierzaniem, po czym powiedział: - Niech pan posłucha, tak się składa, że akurat jestem specjalistą od Arabii Saudyjskiej... - w tym momencie Wentworth zdał sobie sprawę, że znowu mówi jak nadęty biurokrata - i wiem, że fundamentaliści nie pozwolą sprzedać nam tych rakiet. - Pokażemy im pieniądze i ważnego człowieka... - przekonywał Byers. - Kogo? - zapytał Hazelton. Mazie znała odpowiedź. - Toragawę - szepnęła. Miho mówiła jej, że starszy pan miał zabawę jak nigdy w życiu; przestał nawet grywać w ulubionego pokera, żeby móc poświęcać cały swój czas na operację, nazywaną od jakiegoś czasu przez wszystkich „Japoński Łącznik". - Niezły pomysł - zgodził się Byers. - Może pożyczy nam któryś ze swoich samolotów. Najlepszy byłby duży. Kiedy nadjechała ciemna limuzyna, na lotnisku Gifu czekał na niąmały gulf-stream. Trimler wyskoczył szybko, żeby dać Mattowi chociaż parę chwil na pożegnanie z Shoshaną. - Uściśnij ode mnie Małego Matta - powiedział Pontowski - i powiedz mu, że wrócę do domu. kiedy tylko będę mógł. Shoshana podniosła dłoń do policzka męża. Jej dotyk był delikatny i ciepły. - On nie rozumie, co się dzieje, ale jest bardzo dzielny - powiedziała. - Tak samo jak jego matka - dorzucił Matt. Shoshana nie zabierała ręki. - Będę za tobą tęsknić - szepnęła. - Jak zawsze. - Wrócę - obiecał jej. Ile już razy musiałem to mówić? - pomyślał. - Wiem - odpowiedziała, tak jak za każdym razem. Dotknęła ustami jego ust i nagle już go nie było. Kiedy kołowali na pas startowy, Trimler zagadnął Matta: - Słyszałem w samochodzie, że mówiłeś coś o odpoczynku dla pilotów. - To był pomysł Shoshany - wytłumaczył Pontowski. - Zostanie tu przez parę dni i zorganizuje program odpoczynku dla AGO; rodziny czy inni najbliżsi będą mogli przylecieć ze Stanów i zobaczyć się z moimi podopiecznymi. - To zawsze znakomicie wpływa na morale... - stwierdził Trimler. 283 Niedziela, 15 września Lotnisko Narita, Japonia Shoshana Pontowski nigdy nie mogłaby zostać modelką, ponieważ była zbyt masywna Jednak zwracała na siebie uwagę, krocząc tak główną halą tokijskiego lotniska Sczesała do tyłu swoje kruczoczarne włosy, co uwydatniało jej wysokie kości policzkowe, sarnie oczy i pełne usta Była wysoką kobietą- w butach na obcasie miała nieco ponad metr osiemdziesiąt Po urodzeniu dziecka nabrała dojrzałych, ale bardzo zmysłowych kształtów Choć nie tak szczupłe jak niegdyś, jej ciało było sprężyste dzięki systematycznym ćwiczeniom, do tego poruszała się z gracją lwicy Jeden z ubranych w niebieskie stroje pracowników obsługi lotniska, zobaczywszy Shoshanę, skinął na kolegę i po chwili obaj zniknęli w służbowym przejściu - Czy ta dziwka, Toragawa, też z nią jest? - zapytał Opowiedziało mu szybkie skinienie głowy Szef wyciągnął krótkofalówkę i rozkazał dołączyć do siebie dwóm pozostałym członkom swojej drużyny, po czym wraz z towarzyszem pobiegli wąskim korytarzem Zatrzymali się przed metalową szafą wbudowaną w ścianę i otworzyli ją kluczem Przywódca grupki ukląkł przy niej, poszukał dotykiem spoiny, po czym odłamał kilkoma szybkimi uderzeniami kawałek ścianki Wewnątrz skrytki znajdowały się cztery pistolety maszynowe uzi i osiem granatów odłamkowych Ukryto je tam już kilka lat wcześniej Wyciągnął bron, tymczasem nadbiegli pozostali dwaj - Tak mi przykro, że nie może pani zostać dłużej - powiedziała Miho Toragawa - Siedziały z Shoshaną w poczekalni dla VIP-ow, niedaleko wyjścia do samolotu, jakim miała polecieć żona Pontowskiego - Japonia jest przepiękna - odpowiedziała Shoshana - Na pewno wrócę tu jeszcze Jednak wiele żon żołnierzy i oficerów zasugerowało Hawaje jako miejsce spotkania Muszę sprawdzić, czy da się coś tam zorganizować Miho zaczerwieniła się - Moi znajomi mówią, że na Hawajach jest bardzo romantycznie - powiedziała Nadeszła hostessa i poinformowała Shoshanę, że może już wsiadać, jeśli sobie życzy Dwie kobiety wstały Hostessa otworzyła przed nimi drzwi Kiedy ruszyły w stronę rękawa, Shoshana poczuła się dziwnie Na początku było to uczucie bardzo nieokreślone i zignorowałaje Potem jednak przypomniała jej się odległa przeszłość, kiedy musiała powtarzać sobie, żeby ufać swoim zmysłom nawet wtedy, kiedy wszystko wydaje się normalne W końcu napłynęły dawno nie przywoływane wspomnienia z czasów, kiedy była agentką Mossadu Ile jednakjej pozostało z dawnych umiejętności? I co się teraz działo? Rozejrzała się uważnie, szukając znaków ostrzegawczych Jaka ty jesteś głupia' - skarciła się z gniewem Ochroniarz Miho, który nigdy jej nie opuszczał, 284 rozwiał się gdzieś Powinna była zauważyć to natychmiast Zaciągnęła Miho za kolumnę -Stój tu! -powiedziała Zrzuciła buty Zobaczyła nadchodzącego robotnika w niebieskim kombinezonie Trochę za szybko szedł Wysunęła się zza słupa i ogarnęła szybko wzrokiem całą halę Nadchodziło jeszcze trzech robotników, znajdowali się jednak dość daleko Pierwszy z mężczyzn był już prawie przy kolumnie Patrzył na Shoshanę z napiętą twarzą Shoshana popchnęła Miho za siebie, podczas gdy napastnik podnosił w górę niewielki pojemnik z gazem Nie powinien mieć żadnych trudności z obezwładnieniem jej Shoshana jednak spodziewała się ataku Z szybkością, o którą by jej nie podejrzewał, schwyciła go za nadgarstek, a drugą ręką wybiła mu z dłoni truciznę Mężczyzna automatycznie przystąpił do walki, kopiąc ją w kolano, zdążyła jednak odsunąć się, Szarpnęła się naprzód i uderzyła zabójcę kolanem w krocze. Jednocześnie jej ręka trafiła w gardło Japończyka, tuż ponad jabłkiem Adama Poczuła, że jego ciało leci na ziemię, złapała go więc za włosy i przekręciła, osłaniając się nim Pozostałych napastników nie było już nigdzie widać Zniknęli gdzieś w tłumie, który zaczął się niespokojnie rozpraszać Potoczył się ku niej przez podłogę granat Kopnęła półprzytomnego człowieka z tyłu w kolano, posyłając go na ziemię, i nakierowała jego ciało wprost na granat Przycisnęła go do ziemi, tak że miał granat pod brzuchem Przez chwilę nic się nie działo Uderzyła na wszelki wypadek głową mężczyzny o podłogę, wyczuwając pod jego bluzą bron Eksplozja granatu wstrząsnęła jej ciałem - Uciekaj' - krzyknęła teraz do Miho, wyszarpując spomiędzy ubrania zabitego uzi Szok powodował, że nie czuła bólu, zdawała sobie jednak sprawę, że parę odłamków granatu utkwiło w jej nogach Czy będzie w stanie biec'' Ruszyła ku kolumnie, pozostawiając za sobą strużki krwi Dzięki Bogu, że to uzi, pomyślała Wprowadziła pierwszy nabój do komory w czasie gdy nadbiegał drugi z napastników Ścięła go krótką serią Nieraz trzymała w ręku izraelskie uzi Potoczył się następny granat Kopnęła go z powrotem i przywarła do słupa Po eksplozji rozległy się krzyki przerażonych ludzi Wysunęła głowę zza kolumny i schowała się znowu Starczyło Zobaczyła ciało trzeciego napastnika Co z Miho!? Odwróciła się w stronę, w którą odbiegła wnuczka Toragawy Ostatnią myślą w życiu Shoshany Pontowski była świadomość, że strzela do niej z uzi mężczyzna w niebieskim kombinezonie Całym jej ciałem szarpnął straszliwy ból Odpowiedziała machinalnie serią Nie zapomniała niczego ze swoich dawnych umiejętności Niedziela, 15 września Nad Syberią, Rosja Srebrzysty Boeing 747 leciał spokojnie ponad olbrzymimi pustkowiami syberyjskiej tajgi Kierował się ku Japonii W gasnącym świetle wieczoru widać było na wysokim ogonie potężnej maszyny logo Toragawy Samolot przelatywał właśnie nad 285 rzeką, pokładownia boemga była wypełniona przeciwczołgowymi rakietami TOW i mavenck, które stary Toragawa kupił właśnie w Arabii Saudyjskiej Hazelton, który grał w pokera z Toragawą i Byersem, podziękował im za grę i ruszył po górnym pokładzie ogromnego jumbo-jeta w wersji cargo Cały pokład pasażerski, znajdujący się za kabiną pilotów, przerobiono w rozległy salon dla VIP-ów - Nie wyobrażałem sobie, że Rosja jest aż tak wielka! - zagadnął Went, siadając w wygodnym fotelu obok Mazie Wyjrzeli jednocześnie przez okno W dole rozciągała się nieprzerwana, ciemna przestrzeń lasu, tylko w oddali, na południu, widać było pozapalane już światła Nowosybirska - Dzięki Toragawie cała transakcja z Saudyjczykami wydała się łatwa - odezwał się znowu - Saudyjczycy aż się palą, żeby robić interesy z kimś takimjak on - zgodziła się Mazie - Jakiekolwiek interesy - Popatrzyła na dalszą część kabiny, w której Toragawa i Byers grali ciągle w pokera - No i jak tam gra? - Toragawa potrafi człowieka dużo nauczyć Już wiem, że nie powinno się wymieniać, kiedy ma się streeta na ręku - Odwrócił się, żeby także popatrzeć na grających - Spójrz na Byersa/1 Wygląda, jakby siedział sobie w jakimś barze w Las Vegas - Mazie zgodziła się z uśmiechem Z ust sierżanta zwisał niedbale papieros, rękawy miał podwinięte, a obok jego żetonów stała do połowy wypita szklanka burbona - Nie rozumiem, dlaczego Toragawa go lubi Mazie nie była pewna, chociaż miała na ten temat własną opinię - Byers to jakby wzorzec pewnego typu człowieka Jego wygląd zdradza od razu całą resztę - A pamiętasz, jak to się wszystko zaczęło? Kiedy Carroll wyszedł z pokoju, usłyszawszy od Byersa o Arabach i ich rakietach? Panna Kamigami wyjrzała przez okno Jak właściwie mogła odpowiedzieć Wentowi, skoro zupełnie nie wyczuwał sytuacji? Czy nie pamiętał afery „Iran-Contras", z połowy lat osiemdziesiątych? Szukali potajemnie broni na światowym czarnym rynku i nie mogli sobie pozwolić, żeby ktoś ich na tym przyłapał. Nawet nie chciało jej się myśleć, jakie to mogłoby mieć konsekwencje Bili Carroll umył ręce, pozwalając jej samej rozegrać całą grę i nie chcąc nawet znać szczegółów Zerknęła na zegarek - Jeszcze pięć godzin - powiedziała z westchnieniem - Szkoda, że nie potrafię spać w samolocie - Nagle otworzyły się drzwi i z kabiny wyszedł pilot, podając Mazie jakąś długą wiadomość Przeczytała ją i pobladła Ruszyła do stolika Toragawy i odezwała się do niego po japońsku - Bardzo mi przykro, ale muszę zawiadomić pana o tragicznym wydarzeniu -Starannie dobierając słowa, opowiedziała mu, co zdarzyło się na tokijskim lotnisku Kiedy skończyła, Toragawa milczał z zamkniętymi oczami - Miho mc się nie stało - powtórzyła, chcąc go uspokoić Toragawa zwiesił głowę i powiedział cicho, także po japońsku - Jestem głęboko wdzięczny za to, co zrobiła pani Pontowski Do końca życia pozostanę jej dłużnikiem Wymówił te słowa z wymuszonym spokojem Najego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień Mimo to emanowała z niego straszliwa wściekłość Byers i Mazie 286 odsunęli się, wyczuwając złowrogą furię starego Japończyka. Toragawa wstał i podszedł do okna Nie ruszał się z miejsca, stojąc tak aż do samego końca lotu, nawet kiedy lądowali na lotnisku Gifu Poniedziałek, 16 września Niedaleko Guilin, Chiny Złocistoczerwony zachód słońca stanowił wspaniałe tło dla poszarpanych, skalistych pagórków, nazywanych przez amerykańskich pilotów Zębami Smoka Rozproszone światło padało pod szerokim kątem na ryżowe poletka i na rzekę Luoąmg Jak pięknie wygląda świat, kiedy jest spokojny, pomyślał sobie pułkownik Pontowski Czekał na ostatnią misję swoich A-10, stojąc na ziemi koło Trimlera a Obserwowali razem połączone manewry Dziesiątej Dywizji GNCh i „Świń" AGO pierwsze przeprowadzone na taką skalę - Jak na razie, Dziesiąta nieźle sobie radzi - pochwalił - Tak sobie - mruknął Trimler, myśląc w tym momencie o Pierwszym Pułku Kamigamiego Z wąwozu utworzonego przez przecinającą Zęby Smoka rzekę doleciał odległy, wibrujący odgłos - Zdaje się, że lecą Gardzielą - powiedział Matt - Za chwilę ich zobaczymy. - Zza skał wyskoczyły dwa A-10 Ich piloci nawiązali kontakt radiowy z chińskim oficerem łącznikowym, a ten przekazał ich z wprawą drugiemu, który znajdował się w domniemanym rejonie walk - Jest nadzieja, że coś z tego będzie - pozwolił sobie na ostrożną pochwałę generał Od północy - z kierunku Guilin - wyłonił się nisko lecący śmigłowiec - To chyba huey Psów Śmietnikowych - stwierdził Pontowski Dwaj mężczyźni przyglądali się, jak maszyna ląduje Matt uśmiechnął się, widząc, że wyskakuje z niej Sara Waters, kuląc się w obawie przed rozpędzonym wirnikiem To wprawdzie naturalny odruch, jednak zupełnie niepotrzebny Podeszła szybko do nich i zasalutowała - Panie pułkowniku, czy możemy porozmawiać na osobności? - spytała oficjalnie - Hej, Kosa, wyluzuj się! - odparł, odpowiadając na salut Pożałował natychmiast wypowiedzianych słów Waters była najwyraźniej przygnębiona O Boże! - pomyślał Ktoś zginął Jeszcze jedna ofiara. Odeszli na bok Sara odwróciła ku niemu twarz, po jej policzkach płynęły łzy - Tak panu współczuję - szepnęła, podając mu wiadomość - Tak bardzo, bardzo panu współczuję ' Matt przeleciał kartkę wzrokiem Potem, żeby się upewnić, przeczytał ją jeszcze raz, tym razem wolniej Z jakiegoś dziwnego powodu musiał przeczytać także po raz trzeci W końcu starannie złożył kartkę, wsunął ją do kieszeni na piersi i zapiął guzik Odwrócił się i popatrzył na zachód słońca Waters czekała 287 bez ruchu Dwa A-10 dołączały właśnie do siebie, szykując się do powrotu do bazy Uszu dwojga milczących ludzi dobiegały odgłosy z włączonej krótkofalówki W końcu zapadła cisza Niebo pyszniło się pręgami czerwieni i złota, a tarcza słońca znikała powoli za horyzontem - Już jej nie będzie - powiedział najcichszym szeptem pułkownik Jego ból wywołał w Sarze wspomnienie z jej życia Wiedziała, jak to jest - Będzie - odpowiedziała - Tylko że już nigdy jej pan nie zobaczy Rozdział osiemnasty Wtorek, 17 września Inuyama, Japonia Pontowski szedł powoli, dostosowując tempo do Miho Znajdowali się w ogrodach Hiro Toragawy Milczeli, nie chcąc zakłócać porannej ciszy Doszli do wierzbowego lasku, skąd rozciągał się widok na płynącą w dole rzekę Na ławce siedziała samotna postać Stary Toragawa - Dziadek był tu przez całą noc - powiedziała Miho - Bardzo proszę, niech pan poczeka Uklękła przed Hiro, skłoniła głowę i powiedziała coś cicho Toragawa wstał, Miho skinęła na pułkownika, żeby podszedł Sama odeszła, nie będąc już dłużej w stanie ukrywać niepokoju Dwaj mężczyźni stanęli naprzeciw siebie -jeden wysoki i szczupły, drugi niski i krępy Promienie wschodzącego słońca ogrzewały plecy Toragawy i oświetlały twarz Pontowskiego Jeden z tych ludzi był o pokolenie starszy od drugiego, wyrośli w innych kulturach, łączyło ich jednak podobne podejście do świata Obowiązek i honor być może wydają się we współczesnym świecie mało znaczące, jednak dla nich obu poczucie wypełniania obowiązku było kryterium oceny własnego życia, a honor - drogowskazem moralnym Obaj angażowali się w walkę, jeden w sensie dosłownym, drugi — w trudne zmagania w świecie biznesu, i doprowadzili już niejedną istotę ludzką do ruiny lub śmierci Nie robili tego jednak z żądzy zabijania czy nienasyconej chciwości, ale w wyniku nieustannego dokonywania wyborów pomiędzy obowiązkiem i honorem z jednej, a bardziej przyziemną etyką z drugiej strony I niezależnie od tego, jak kręte okazywały się ścieżki ich życia, udawało im się wytrwać przy swoich zasadach Obaj zbierali już tego plony, osiągając sukcesy w swoich dziedzinach Teraz jednak zdarzyło im się zapłacić wysoką cenę Pierwszy odezwał się Toragawa - Czy mógłbym okazać się panu w czymś pomocny''' - Dziękuję, już mi pan pomógł Wszystko zostało zaaranżowane Chciałbym panu bardzo podziękować a teraz zabieram Shoshanę z powrotem do jej 289 domu, do Izraela... - Matt zamilkł i patrzył na rozciągającą się przed nim dolinę. Przypominał sobie w tym momencie inne wzgórze, niedaleko Haify. - Jej ojciec pragnie pochować ją koło matki. To teżjest na wzgórzu... - Westchnął głęboko. -Czy możemy porozmawiać o tej tragedii? - Doszli wreszcie do prawdziwej przyczyny wizyty Pontowskiego. - Dowiedział się pan, kto to zrobił? - Jeszcze nie. Wiem, że zabójcy należeli do Yakuzy, ale nie mam pojęcia, kto wynajął Yakuzę, żeby dokonała zamachu. Ani nie wiem dlaczego to zrobił. Ci czterej zabójcy, nawet gdyby któryś przeżył, i tak nie znali na te pytania odpowiedzi. - Po chwili milczenia dodał: - Pana żona była bardzo dzielna. I uratowała Miho. Pontowski pokręcił głową. - Myślę, że chcieli zabić Shoshanę, a nie Miho. - Opowiedział Toragawie o próbie zamordowania go w Guilin. - Rzucam się w oczy, więc mogą myśleć, że warto mnie zamordować. Być może Kang Xun próbuje mnie zniszczyć, wyciągając łapy po moją rodzinę... Poza tym, jest jeszcze jedna sprawa. - Powiedział staremu Japończykowi, że Shoshana była agentką Mossadu i streścił jej historię. -Islamski Dżihad albo rodzina Mana z Iraku - mówił - mogły zlecić Yakuzie taki kontrakt. - Dowiem się prawdy - obiecał Toragawa. - Czy mogę służyć panu swoim samolotem, żeby przewiózł pan ciało żony do Izraela? - Pontowski był zaskoczony tą ofertą. - To naprawdę niewiele - dodał Japończyk. - Przynajmniej tyle dla pana zrobię. Matt podziękował Toragawie i przyjął propozycję. Miho odprowadziła pułkownika do czekającego samochodu i wróciła pędem do Hiro. Uklękła znowu przed nim, a jej oczy były pełne łez. - Błagam cię, dziadku, proszę, nie rób tego! - Bała się, że Hiro samurajskim zwyczajem popełni samobójstwo, ponieważ jego honor doznał uszczerbku. - Będę starać się żyć jak najlepiej, ale kto będzie moim przewodnikiem? Kto wybierze mi męża? Toragawa westchnął. Ech, to młode pokolenie!... Rozmyślał już od wielu godzin nad śmiercią Shoshany Pontowski, żeby w ten sposób oddać jej hołd. Istotnie, uznał, że dopuściwszy do zamordowania swojego gościa splamił swój honor. Jednak będzie potrafił z tym żyć. Samurajskie samobójstwo, w tych czasach? W takim kraju, jakim jest współczesna Japonia? To wprost nie do pomyślenia. A poza tym, stary Toragawa wierzył w coś takiego jak zemsta. Piątek, 20 września Cam Ranh Bay, Wietnam Major Marissa LaGrange stała pomiędzy pilotami. AWACS podchodził do lądowania w bazie Cam Ranh Bay, tuż koło morskiej zatoki. - Ruchliwy port - odezwał się drugi pilot. - Nie spodziewałem się, że będzie taki duży. 290 - Przypuszczalnie to jest najlepszy naturalny port w całej Azji - odpowiedzią} mu kolega. LaGrange naliczyła pod sobą dwa tankowce i co najmniej osiem frachtowców, a także holownik, ciągnący za sobą pływający dok. AWACS lądował na północnym pasie bazy. Na lotnisku widać było KC-10, cztery C-130, czyli Herculesy, dwa E-8 J-STARS i cały szereg F-15. Zaczynamy podchodzić do sprawy poważnie, pomyślała major. Przynajmniej będzie tu inna atmosfera niż w Hongkongu... Nie ustające w brytyjskiej kolonii zamieszki powodowały, że załoga AWACS-a musiała przez ostatnie parę tygodni siedzieć w bazie. Morale załogi było już w bardzo kiepskim stanie. Trzeba wrócić do domu, postanowiła Marissa. Na płycie czekał autobus, który powiózł załogę AWACS-a do budynku, jaki mieli od teraz zajmować. Stara amerykańska baza tętniła na nowo życiem. Setki wietnamskich robotników uwijało się przy porządkowaniu terenu i odnawianiu opuszczonych do niedawna budynków. - Hej, Mama - zawołał ktoś z końca autobusu -jak długo będziemy tu siedzieć? - W rozkazie było napisane, że dwa tygodnie - odpowiedziała Marissa. -Potem mamy wracać do Stanów. Wszyscy ucieszyli się z czekającej ich perspektywy, tylko Penko, Łoś, był niezadowolony. Skulił swoje potężne ramiona i gapił się przez okno. Miał ochotę zbuntować się, wstać i wyjść. Postanowił sobie, że jak wrócą do USA, poprosi o przeniesienie z załogi major LaGrange do innej. A zresztą po co mi inna załoga, pomyślał. Pożegnam się z US Air Force i będzie spokój. W pokoju operacyjnym czekał pułkownik Tucker. Przemówił krótko, w bardziej ostrzegawczym niż powitalnym tonie, po czym zabrał ze sobą panią major do pokoju. - Co tu się dzieje? - zapytała. - Myślałem, że to oczywiste - odparł pułkownik. - Bierzemy się do roboty. - Coś mi się historia zaczyna powtarzać... - mruknęła LaGrange. - Proszę spojrzeć na to w szerszym kontekście - zacął Tucker. - Wyrzucono nas z Filipin, straciliśmy bazę morską w Subic Bay. W Chinach się kotłuje, a jednocześnie stanowią zagrożenie dla swoich sąsiadów. Potrzebny nam jakiś przyczółek we Wschodniej Azji, a to jest najlepszy port w tym rejonie, i do tego zintegrowany z bazą lotniczą. Wietnamczycy i Chińczycy nigdy specjalnie się nie kochali, i teraz Wietnamowi zależy, żeby mieć w nas potężnego sojusznika, który zniechęci Chiny do jakichkolwiek prób ekspansji w tym kierunku. Wynajęto nam Cam Ranh Bay na dziesięć lat, i właśnie doprowadzamy bazę z powrotem do porządku. Im się opłaca i nam się opłaca. - Mnie płacą za rozważania na o wiele niższym szczeblu - odparła LaGrange. -I wiem, że moja załoga jest zmęczona i powinna wrócić do domu. - Jeszcze dwa tygodnie - zapewnił Tucker - i odlecicie stąd. - A czek z wypłatą pewnie utknie pomiędzy Ameryką i Azją!... - odpowiedziała ze złością major. 291 Załoga bawiła się miło na plaży. LaGrange położyła się na wznak, gapiąc się, jak jej podopieczni grają w siatkówkę. Morale wyraźnie się poprawiło. Nawet Łoś przestał się dąsać. Teraz bawił się w ratownika, pilnując pływających w aż nienaturalnie czystej i niebieskiej wodzie. Pani major sama potrzebowała odpoczynku po ciągłych walkach z załogą J-STARS-a o wzajemne przekazywanie informacji i przesyłanie ich dalej Gwardii Nowych Chin. Sprawa stała się dużo prostsza, kiedy wśród chińskich wojsk lądowych zaczęli funkcjonować amerykańscy oficerowie łącznikowi. Teraz jednak Marissa mogła naprawdę odpocząć. Zamknęła oczy i pozwoliła słońcu robić swoje. Cam Ranh Bay byłoby świetną miejscowością wypoczynkową, pomyślała i zasnęła. Obudziła ją jakaś głośna sprzeczka. Zmrużyła oczy i zerknęła, co się dzieje. Do grających w siatkówkę dołączyła duża grupa młodych mężczyzn; widać było, że zerkają łakomie na kobiety wchodzące w skład załogi. Oho, piloci myśliwców.. . LaGrange wstała, poprawiając sobie biustonosz bikini. Lepiej zająć się tą sprawą, zanim zacznie się jakaś bójka. Pani major rozwiązywała już podobne problemy. - Sorry, chłopaki, ale to prywatny mecz. Może przyjdziecie innym razem... -powiedziała. - O, jeszcze jedna zawodniczka! - odezwał się jeden z przybyszów zadowolonym tonem. Popatrzył wyzywająco na jej kształty. LaGrange westchnęła. Z pilotami myśliwskimi jest jak z małpami - są gatunki bardziej inteligentne niż inne. - Chyba mnie pan nie zrozumiał - powiedziała. - A co, pani jest mamusią tej gromadki? - odparł. - Jeśli chcesz to tak nazwać, to tak. To wreszcie podziałało i piloci zaczęli się rozchodzić. Większość z nich nie miała wcale ochoty rozrabiać, chcieli po prostu dołączyć do zabawy. Jeden jednak nie potrafił po prostu odejść. Musiał koniecznie postawić na swoim. - Jesteście z AWACS-a? - spytał, podchodząc do Marissy. Czuć było od niego wypite piwo. - Gratuluję - odparła sucho LaGrange. - Udało ci się złamać nasz kod. - No proszę - mruknął. - Latający burdel! Zanim major zdążyła zareagować, przyskoczył do nich Łoś. Złapał pilota za ramię i odwrócił go w kierunku marszu. Ten próbował się opierać, nie miał jednak w tej sprawie zbyt wiele do powiedzenia. - Łosiu! - rzuciła Marissa. - Nie wtrącaj się! - Penko popatrzył na pilota ponuro i odszedł. LaGrange wbiła w niefortunnego napastnika wzrok i oznajmiła z właściwą sobie ekspresją: - Ty przebrzydły erotomanie, napompowany hormonami!... - Pilot zaczął protestować, nie został jednak dopuszczony do głosu. - Zjeżdżaj stąd i nie pokazuj się, dopóki nie opanujesz swojego fiuta i nie nauczysz się zachowywać porządnie! Chyba że - wzięła się pod boki - chcesz mieć na całym ciele ślady po obcasach! Czy mówiłam po angielsku? Zrozumiałeś wszystko, czy mam coś powtórzyć?!. .. - Pilot wycofał się czym prędzej, nie odzywając się więcej. 292 Teraz Marissa ruszyła w stronę Penko i powiedziała mu: - Łosiu, potrafię sobie sama poradzić, rozumiesz? - Rozumiem - odparł krótko Łoś. Czwartek, 3 października Niedaleko Nanningu, Chiny Nowiutki M998 Hunwee posuwał się naprzód polną drogą. Anteny terenowego pojazdu świstały na silnym wietrze. Generał Kamigami siedział na miejscu obok kierowcy i czytał mapę. Od czasu do czasu odzywał się jeden z nadajników radiowych i siedzący z tyłu telegrafista informował, kto i co mówi. - Żadnych zmian, panie generale - powiedział teraz po kantońsku telegrafista. Victor w połowie potrafił już myśleć po kantońsku, a resztę tłumaczył sobie na angielski. - Z przodu widać kompanię Śmiałek - zameldował kierowca. Kompania Śmiałek była najnowszą z kompanii podległych Kamigamiemu. Sama wybrała sobie taką nazwę, ponieważ wszystkie dwanaście zwierząt występujących w chińskim kalendarzu zostało już wykorzystanych. Generał sprawdził teraz listę składu kompanii; z większością imion kojarzyły mu się konkretne twarze. Humvee zatrzymał się i Victor wysiadł, nie czekając na pozostałe dwa samochody. Postanowił przed rozpoczęciem ataku odwiedzić wszystkie podległe sobie kompanie; musiał się więc pospieszyć. Na razie jednak szedł powoli, całą uwagę poświęcając kapitanowi, który dowodził kompanią Śmiałek. Kompania zajęła dobre pozycje i okopała się; morale także wydawało się wysokie. Otoczyła ich grupa oficerów i starszych podoficerów. Kamigami rozłożył mapę. - Ostatnie meldunki wywiadu nie mówią o żadnych zmianach sytuacji — poinformował. Nad głowami zebranych przeleciały tymczasem z hukiem dwa A-10, których piloci szukali sobie celów. Mężczyźni przerwali z konieczności rozmowę i przyglądali się, jak jeden z samolotów robi świecę, a następnie nurkuje. Nie widzieli wypadającej bomby, usłyszeli jednak eksplozję, a potem wybuchło jeszcze coś na ziemi. - Zdaje się, że wywiad się myli - mruknął generał. Wszyscy się roześmieli. Czas było jechać dalej, wiedział jednak, na co czekają jego żołnierze. - Panna Li mówi, że droga jest bardzo niebezpieczna, ale odważni i dzielni poznajązwycięstwo. - Odciągnął na bok kapitana i powiedział mu: - Rano, około czwartej, powinien odezwać się krótki ostrzał artyleryjski. Atak rozpocznie się bezpośrednio po nim. - Kapitan zasalutował i odszedł. Widać było, że ufa swojemu dowódcy jak nikomu innemu. Victor leżał w łóżku, z szeroko otwartymi oczami. Fosforyzyjący zegarek pokazywał pierwszą w nocy. Za trzy godziny się zacznie, pomyślał. Odpocznij, 293 poradził sam sobie, w tej chwili już nic więcej nie możesz zrobić Nienawidził czekania, jednak na wojnie to było normalne Swędziało go niemal, żeby wstać i sprawdzić, co się dzieje na pokładzie samobieżnego modułu J-STARS, który przybył przed dwoma dniami wraz z drużyną pod dowództwem amerykańskiego oficera łącznikowego Możliwości samolotu E-8 J-STARS pozwalały orientować się na bieżąco w sytuacji na ziemi Trudno o lepszy wywiad Teraz informacje Jm Chu, czerpane z rozmów na targach czy gdzie indziej, potwierdzały tylko to, co Victor i tak już wiedział Trimler dokonał istnych cudów reorganizując MDW, nadeszło tez dużo rakiet przeciwczołgowych TO W, a także stmgerow, służących do zwalczania samolotów Trimler poinformował również, że AGO jest zawalona mavenckami A zatem LAW mogło spotkać parę przykrych niespodzianek Jedną z nich jest także sama AGO, myślał Kamigami Leonard wie, co robić z A-10 i zadaje LAW dotkliwe straty Akcja niszczenia zaopatrzenia Ludowej Armii Wyzwolenia przynosiła nadspodziewane efekty, okazując się wielkim sukcesem Choć Victora dziwiło, dlaczego chińskie lotnictwo się nie odzywa, pozostając na swoich lotniskach Może zwiedzieli się o stingerach, pomyślał Pokazało się poza tym ostatnio jakoś więcej amerykańskich samolotów Do dwóch tankowców powietrznych KC-10 dołączyły cztery transportowce C-130 Hercules AWACS i J-STARS wykonywały teraz regularne misje, wisząc w powietrzu nad Zatoką Tonkin, a także latając wzdłuż chińsko-wietnamskiej granicy Nic dziwnego, że dane wywiadowcze były obecnie tak szczegółowe i pełne Mimo wszystko, Kamigami wolałby, żeby Pontowski wrócił Generał uniósł się na łokciach Czy zrobił wszystko, co mógł? Czy Pierwszy Pułk był na pewno gotowy? victor przebiegł po raz kolejny myślą swoje plany, przypomniał sobie, jak szkolił podległe mu jednostki Lepiej już sienie da Ostatecznym sprawdzianem może być tylko bitwa Jm Chu poruszyła się obok niego, oddychając spokojnie Zapragnął przytulić ją i kochać się Czy to będzie ostatni raz? - pomyślał Dziewczyna objęła go w półśnie, spragniona seksu nie mniej niecierpliwie niż on - Teraz, teraz, teraz1 - wyszeptała Kiedy skończyli się kochać, Jm Chu dalej trzymała Victora mocno w ramionach W końcu musiał wstać i ubrać się - Już czas - powiedział krótko Ukochana patrzyła na niego, czekając na dalsze słowa - Chciałbym, żebyś poleciała do Bose - wyjaśnił Miasto Bose leżało w odległości dwustu czterdziestu kilometrów na północny zachód Wysłał tam już dla bezpieczeństwa May May z dzieckiem - Powiem pilotowi mojego śmigłowca, żeby cię tam odwiózł - Pamiętasz, jak byliśmy na wyspie Cheung Chau? - zapytała Jm Chu Kiedy to było? - pomyślał Victor Całe wieki temu Skinął głową - Cały czas jesteś moim ukochanym - powiedziała dziewczyna -I jesteś tu, i tu jest moje życie Chcę zostać z tobą 294 - Musisz polecieć — próbował wytłumaczyć Kamigami Spojrzał na zegarek Jeszcze dwie godziny - Kiedy zacznie się bitwa będzie tu bardzo, bardzo niebezpiecznie - Proszę cię! błagała go Jm Chu - Pozwól mi zostać! Wbrew zdrowemu rozsądkowi ustąpił Pierwszy sygnał, że rozpoczął się atak, nadszedł od modułu J-STARS Operator objaśniał Kamigamiemu widoczne na ekranie czerwone echa obiektów - Jesteśmy tutaj - mówił - Wygląda na to, że posuwają się w naszą stronę dwie dywizje pancerne Długość kolumn oraz ich zagęszczenie wskazują, że razem z nimi jest piechota zmotoryzowana i artyleria Victor zwrócił się do swojego oficera wywiadu Mężczyzna pobladł i zatrząsł się aż ze strachu Przed oczyma stanęły mu porażające liczby - Jeśli obie są w pełnym stanie - powiedział - to w sumie atakują nas pięćset osiemdziesiąt dwa czołgi, czterdzieści stumilimetrowych dział i ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy - Generał popatrzył znów na monitor Na północ od rzeki rozpoczynała się bitwa Tylko jego Pierwszy Pułk oraz Dziesiąta Dywizja Gwardii Nowych Chin, znajdująca się na jego lewej flance, zagradzały armii Kanga drogę do Nanningu - Teraz jest jeszcze więcej ruchu - oznajmił operator - Tym razem na południe od rzeki - Na ekranie zamigotało Krążący E-8 wykrył nowe obiekty Co mamy na południe od rzeki'' - zastanowił się Victor Zerknął szybko na mapę sytuacyjną Trzy pułki, podobne do jego pułku Miały stanowić rdzeń Piątej Dywizji GNCh Jak dalece można było na nie liczyć!? Urządzenie nadało elektroniczny sygnał Nadeszła wiadomość słowna AWACS wykrył właśnie liczne samoloty startujące z dwóch baz w pobliżu Kantonu Oficer wywiadu pospieszył z wyjaśnieniem - Na tych lotniskach stacjonują Dwudziesta Szósta i Trzydziesta dywizja bombowa LAW Każda składa się z trzydziestu sześciu lekkich bombowców H-5 H-5 było produkowaną w Chinach kopią Ihuszyna Ił-28, nazywanego w NATO „Pies Gończy" Na monitorze pojawiły się kolejne napisy Wystartowały także myśliwce, skierowały się w stronę Nanmngu Podawane liczby zaczęły wzrastać i wzrastać Wychodziło na to, że ku Nanningowi podążało co najmniej czterdzieści sześć bombowców osłanianych przez ponad sto myśliwców - Sir - odezwał się oficer łącznikowy J-STARS - kolejne informacje - Zmienił podziałkę wyświetlanego obrazu, ujmując bardziej szczegółowo mniejszy obszar - Zdaje się, że atak skoncentrowany jest w tym miejscu - Pokazał palcem Kamigami zmrużył oczy Impet potężnego uderzenia nieprzyjaciela będzie musiała przyjąć najpierw kompania Śmiałek Rozległ się odległy odgłos eksplozji Artyleria Generał spojrzał na zegarek Była dokładnie czwarta Jego wywiad okazał się skuteczny - przynajmniej to było pocieszające Zdawał sobie jednak sprawę z potęgi liczb, o jakich się dowiedział Czy damy radę'? - myślał Czy ja dam radę!? 295 W tej samej chwili na całym terytorium Hongkongu pogasły światła. Odcięto energię elektryczną, a także wodę. W samym mieście Kowloon wybuchły natychmiast zmasowane rozruchy; rabowano sklepy. Rozpoczęła się bitwa o południowe Chiny. Piątek, 4 października Guilin, Chiny - W waszą stronę zbliża się ponad dwudziestu bandytów! - ostrzegł radiooperator AWACS-a. Kierunek jeden trzy pięć, dwieście dwadzieścia kilometrów. Lecą na trzy j eden zero, prędkość osiemset kilometrów na godzinę. Leonard nie zawahał się. Podniósł do ust mikrofon i powiedział: - Podnieść w powietrze wszystkie maszyny. Powtarzam: niech wszystkie samoloty startują. Nie będzie odwołania. - Wziął głęboki oddech. Z zewnątrz bunkra doszedł go odgłos uruchamianych silników. Jeśli się uda, za osiem minut wszystkie A-10 będąjuż w powietrzu. Nie dadzą się dopaść na ziemi. Przy prędkości ośmiuset na godzinę, bandyci przelatywali przez minutę ponad trzynaście kilometrów. Siedem razy siedemnaście to mniej więcej sto dwadzieścia. Trzeba trochę odjąć - prowadził w myśli obliczenia John. Bandyci powinni tu dolecieć za szesnaście minut. Czas przygotować się na atak. - Zarządzam alarm czerwony! - rozkazał. W różnych punktach bazy rozległy się przeraźliwe odgłosy alarmowych głośników. Wszyscy znajdujący się w bunkrze sięgnęli po kamizelki przeciwodłamkowe i hełmy. - Niech szefowie obsługi samolotów schowają się jak najszybciej - polecił John. Wiedział, że to głupi rozkaz. Przecież słyszeli alarm. No dobrze, a co teraz? Odpowiedź na to pytanie nie spodobała mu się. Pozostawało czekać. Zaczął nasłuchiwać radiowych rozmów, prowadzonych przez startujących pilotów. Dzięki Bogu, że byliśmy gotowi! - pomyślał. Skrzydło otrzymało ostrzeżenie całe dwadzieścia cztery godziny wcześniej, cała baza była więc podniesiona w stan najwyższej gotowości. A-10 zostały uzbrojone i zatankowane, zaprowadzono je na pas, a piloci siedzieli w kabinach i czekali już od drugiej w nocy. Pierwsze osiem maszyn, które właśnie startowały, było uzbrojone w rakiety sidewinder. Leonard wątpił, czy pilotom uda się odnaleźć bandytów pośród ciemności; nie miał jednak zamiaru pozostać bez ruchu i czekać, aż baza zostanie zniszczona. Może uda nam się zestrzelić kilku z nich stingerami, jakie dostaliśmy do obrony? - pomyślał. Nie pokładał zbyt silnej wiary w przestarzałe baterie przeciwlotnicze, jakie rozmieściła wokół lotniska GNCh. Do bunkra wpadła Sara; Tango od razu zaczął oddychać spokojniej. Sara uparła się, że będzie kierować drużyną dyrygującą obroną bazy. Sprawdzała przed chwilą, czy wszyscy się pochowali, jak przykazano. Zgłosił się ostatni pilot, który wznosił się już ponad lotnisko: - Uncas wystartował. - Był to Królik. 296 - Uncas? - zdziwiła się Waters. - Ostatni Mohikanin - wyjaśnił Leonard. Uśmiechnęła się. - Królik wolałby zginąć, niż pokazać przez radio, że coś jest nie tak. - Pozostawało teraz czekać. -Czy Bosman nie kazał ci czasem przygotowywać ewakuacji bazy? - spytał John. Sara skinęła głową. - Zawsze myślał o tym, jak się stąd wydostać. Dwa razy zabieraliśmy się do ewakuacji, więc teraz jesteśmy już w tym dobrzy. Leonard zastanowił się chwilę i powiedział: - To dobrze. Przygotujmy się po raz trzeci. Popatrzył na główny zegar. Nieprzyjacielskie samoloty znajdowały się w odległości siedmiu minut lotu. Piątek, 4 października Nad Zatoką Tonkin LaGrange upewniła się, czy jej nadajnik przełączony jest na sieć numer jeden. Zwalczyła w sobie perwersyjne pragnienie pozostawienia pilotów w drażniącej nieświadomości sytuacji. Byłoby to jednak doprawdy małostkowe; trudno było w taki sposób zareagować na niewinny w sumie incydent na plaży. Ci, którzy mieli za chwilę stanąć oko w oko z wrogiem, mieli prawo wiedzieć, co się dzieje. LaGrange wcisnęła guzik nadawania, zamocowany na końcu przewodu. - Zaczyna się, chłopaki i dziewczyny - oznajmiła załodze. - J-STARS obserwuje na ziemi potężne siły nieprzyjaciela, a my widzimy bardzo liczne samoloty LAW. Większość z nich kieruje się do Nanningu; niewielka część leci do Guilin. Nas, jak na razie, ignorują. -I niech tak zostanie - mruknął Penko. - Wiedzą, że tu jesteśmy - rozwiała jego nadzieje major. - Uważajcie więc. Zamierzam panować przez cały czas nad sytuacją i znaleźć się tak blisko miejsca akcji, jak tylko będzie to możliwe. Penko nie był z tego zadowolony. Mimo że zasięg radaru firmy Westing-house, w jaki wyposażony był AWACS, sięgał czterystu kilometrów, z mniejszych odległości jakość odbioru była większa. Zasięg J-STARS był zresztą mniejszy. Jak blisko ona chce podlecieć? - zastanawiał się Łoś. Jeśli chodziło o niego, mogli sobie krążyć cały czas nad Zatoką Tonkińską, nad wodami międzynarodowymi, tak jak teraz. LaGrange zobaczyła, że kapitan gapi się na nią. Nie mogła się powstrzymać i powiedziała: - Uspokój się, Łosiu; nie lecimy nad Chiny. - Po dłuższej przerwie dodała: -Na razie. - Tego nie możemy zrobić! - zaprotestował Penko. - A chcesz się założyć? 297 - Pani major, mamy robotę - odezwał się z interkomu głos Łosia. LaGrange zwróciła uwagę, że kapitan mówi chłodnym, jakby nieobecnym głosem. Nauczona doświadczeniem wiedziała, że nie można takich rzeczy ignorować. Podeszła do Penki i spojrzała przez jego ramię na monitor. - Koło Guilin znajduje się osiem „Świń". Wylecieli na patrol bojowy - powiedział kapitan. Marissa wiedziała o tym, jednak zasięg ich radaru nie obejmował Guilin. - Nie widzimy ani ich, ani lotniska, jednak możemy podawać im odległość i kierunek bandytów od jakiegoś uzgodnionego punktu. To miało sens. Oczywiście, jeśli wybrany punkt będzie znajdował się w zasięgu radaru. - Potrzebny nam punkt, który dobrze znają- odparła LaGrange. Grube palce Łosia zatańczyły na klawiaturze niczym palce pianisty. Po chwili na monitorze ukazał się nowy obraz. - To jest schemat ich poligonu - wyjaśnił Penko. - Nazywają go Zębami Smoka. A ten punkt nazwali Gardzielą. Może posłużyć nam za punkt odniesienia. Leży w zasięgu radaru, a oni znają tamten rejon jak własną kieszeń. - Łoś odrobił pracę domową. - A jak będziemy się z nimi porozumiewać? - spytała major, zastanawiając się nad pomysłem kapitana. - „Świnie" nie weszły jeszcze w zasięg radia UHF. -Zasięg fal ultrakrótkich równa się zasięgowi wzroku i wynosi w powietrzu około trzystu kilometrów. Nagle Marissa wpadła na rozważanie. - Możemy rozmawiać z nimi pośrednio, przez jednego z pilotów - powiedziała. Wysłano więc wiadomość na falach krótkich do bunkra dowodzenia skrzydła w Guilin. Leonard rozkazał zaraz Luce'owi, czyli Macho, wznieść się i polecieć na południe, tak daleko, aż znajdzie się w kontakcie radiowym z AWACS-em. Po krótkim czasie Łoś przekazywał już pierwszy komunikat: - Macho - czterech bandytów, kierunek jeden dwa zero i odległość siedemdziesiąt pięć kilometrów od Gardzieli. Lecą na kierunek trzy dwa pięć, z prędkością osiemset na godzinę. - Luce przekazał dane dalej -łośnadawał: - kierowały się ku wrogom. Penko podawał pilotom co chwila uaktualnione namiary, nie odnaleźli jednak samolotów LAW. Łoś patrzył, jak cztery czerwone „dziobki" na ekranie znikają, kierując się w stronę Guilin. Chińczycy wylecieli poza zasięg radaru. Chciał coś zrobić, powstrzymać ich jakoś przed zrzuceniem bomb. Nie udało się jednak. Frustracja kapitana wzrosła, kiedy zobaczył znów cztery czerwone znaczki powracające bezpiecznie po pozbyciu się śmiercionośnego ładunku. Rozumiał, że to nie gra komputerowa, ale realne samoloty. LaGrange zobaczyła, jak potężne mięśnie na szyi i ramionach kapitana naprężają się. Łosiu, pomyślała, błagam cię, tylko nie walnij w nic! Chciała dotknąć go, żeby jakoś uspokoić, wiedziała jednak, że w niczym to nie pomoże. Nie wiedzieć czemu, Penko po prostu jej nie znosił. Trudno, pomyślała sobie, i on, i ja jesteśmy tu z tego samego powodu i musimy sobie radzić. - Następnym razem się uda - spróbowała go pocieszyć. 298 Piątek, 4 października Nanning, Chiny Po raz pierwszy w życiu pułkownik Charles Parker był naprawdę wściekły. Ta wściekłość rozwiała w jednej chwili wszelkie wątpliwości, jakie miał w związku z przydzieleniem go do MD W. Pracował ciężko i w nagrodę Von Drexler uczynił go zastępcą dowódcy AGO. Jako zastępca Von Drexlera doświadczył na własnej skórze efektów postępującego szaleństwa generała. Zdrowy rozsądek powrócił na krótko, kiedy dowodzenie MDW objął Trimler, a AGO - Pontowski. Jednak teraz Pontowski był zajęty pogrzebem swojej żony, na który dostał oczywiście odpowiedni urlop, a Trimler właśnie zapodział się gdzieś pośród bitwy o Nanning. Bombowce pojawiły się nad głowami mieszkańców Nanningu dokładnie kwadrans po czwartej nad ranem. Piloci nie celowali w nic szczególnego; zrzucali po prostu bomby w miasto, gdzie popadło, zabijając i raniąc swoich współbraci. Budynek dowództwa AGO pozostał nietknięty; tylko dwóch żołnierzy ochrony raniły odłamki szkła. Parker wysłał jednego z nich do pobliskiego szpitala, ponieważ kawałek szkła utkwił mu w oku. Biedak wrócił w takim samym stanie, w jakim wyszedł, ponieważ szpital został dla odmiany zbombardowany. Opowieść rannego żołnierza o rzezi, jaka dokonała się w szpitalu, była tylko pierwszym sygnałem przerażającego obrazu sytuacji. Nadchodziły kolejne meldunki; mówiły o ofiarach ataków gazowych. Kang przeciw własnemu narodowi użył nie tylko iperytu, ale nawet gazów paralityczno-drgawkowych. Kiedy udało się nawiązać ponownie kontakt z GNCh, Parker dowiedział się, że do miasta przedostały się oddziały sił specjalnych LAW, które otrzymały rozkazy zabijania każdego, kogo tylko napotkają. Złość Parkera przemieniła się w straszliwą, palącą furię. W taki sposób nie prowadzi się wojny!!! - myślał gniewnie. Zmusił się do tego, żeby działać racjonalnie. Kiedy furia stopniowo wygasła, pułkownik odnalazł w sobie lodowaty, pełen nienawiści gniew. O świcie jednostka sił specjalnych LAW wystrzeliła pierwszy pocisk z moździerza w budynek AGO. Po czterech minutach moździerzowego ostrzału komandosi zaatakowali szturmem amerykańską placówkę dowodzenia. Nikt nie zmieniał im rozkazów. Kamigami wiedział, że to, co się dzieje, można by nazwać cudem. Zdołał wzmocnić kompanię Śmiałek kompaniami Wół i Szczur, i wszystkie trzy razem jakoś utrzymały pozycje. Pięciuset ludzi zatrzymało dywizję pancerną! Wykorzystali wąskie drogi, zatopione wodą pola ryżowe, szczegółową znajomość terenu. Jednak ledwie im się udało. Dopiero przybycie A-10 wraz z pierwszymi promieniami słońca zmieniło sytuację na korzystniejszą. Łączność pozostawała sprawna, informacje napływające poprzez moduł J-STARS pozwalały zrozumieć panującą wokół sytuację. Trzy pułki znajdujące się 299 na południe od rzeki także utrzymały pozycje i udowodniły w ten sposób swoją wartość. Jednak znajdująca się na lewej flance Dziesiąta Dywizja załamywała się. Chiński oficer łącznikowy błagał wprost generała, żeby go łaskawie wysłuchał. Kamigami żałował, że Chińczycy nie są bardziej bezpośredni, kiedy mają mu coś ważnego do powiedzenia. Zrozumiał jednak gesty oficera i poprosił go o wiadomość. - Panie generale, Guilin zostało zaatakowane, pas startowy jest poważnie uszkodzony. Samoloty lądująteraz w Bose. Amerykanie opuszczają bazę. A zatem Kamigami stracił właśnie wsparcie powietrzne. - Czy nadal jesteśmy w kontakcie z dowództwem AGO w Nanningu? - zapytał. Musiał wiedzieć, kiedy A-10 będą znów gotowe do startu, tym razem z Bose. Oficer łącznikowy spuścił wzrok i odparł smutno: - Straciliśmy wszelką łączność z AGO. Victor zaczął wobec tego zastanawiać się nad swoim następnym ruchem. Kang akurat przegrupowywał wojska i nastała przerwa w bitwie, czas więc było wycofać się z walk i przeprowadzić taktyczny odwrót. Ile jeszcze pozostawało czasu do chwili, kiedy Dziesiąta Dywizja załamie się i bitwa zamieni się w klęskę? Musiał wydać decyzję odwrotu. Jednak dopóki nie potwierdzi jej formalnie Zou Rong, nic konstruktywnego się nie zdarzy. Rozkazał więc radiooperatorowi skontaktować go z bunkrem dowodzenia GNCh w Nanningu. Dopiero po trzydziestu minutach Kamigami dotarł do swojego bezpośredniego zwierzchnika - generała, zresztą znakomitego, który zdradził LAW i przeszedł na stronę Zou. - Pan prezydent wydał wyraźne rozkazy - oświadczył Chińczyk - musicie się utrzymać za wszelką cenę. Gwardia Nowych Chin nie cofnie się już ani o centymetr. - Jeśli tak zrobimy, Kang rozniesie nas w puch i za godzinę będzie już w Nanningu - odpowiedział mu Kamigami. - Jeżeli natomiast teraz szybko się wycofam, będę w stanie go spowolnić. Dotarło to bez trudu do inteligentnego generała. Odezwał się do Victora jak do równego sobie: - Tutaj panuje chaos. Nikt nie wie, co robić. Zou jest przerażony i nie potrafi podjąć żadnej decyzji. Jeżeli załamie się i ucieknie, wielu oficerów porzuci walkę, zabierze ze sobą co się da i przyłączy się do Kanga. Kamigami usłyszał w głosie generała desperację. - Czy Zou jest jeszcze w bunkrze? - upewnił się. - Tak, ale rozkazał swoim pilotom i ochroniarzom przygotować się do natychmiastowego odlotu. - Czy będzie pan w stanie zapanować nad sytuacją, dopóki do was nie dotrę? - Może - odparł Chińczyk. - Ale niech się pan pospieszy, bo kiedy Zou ucieknie, będzie po nas. Kamigami rozłączył się więc i spojrzał na wiszącą na ścianie mapę sytuacyjną. Cholera, pomyślał z gniewem, nie mogę stąd odlecieć w takiej chwili. Miał obowiązek przewodzić swoim żołnierzom i musiał to robić z siedziby dowództwa. 300 Gdyby ich teraz opuścił, równałoby się to praktycznie dezercji. Nauczył się już zresztą paru lekcji. - Panie generale - odezwał się znajomy głos. Trimler. Generał był ubrany w polowy mundur, nie zdjął nawet jeszcze kamizelki przeciwodłamkowej ani hełmu. Zebrał niewielką grupkę Amerykanów i Chińczyków i walcząc, przedostał się do Pierwszego Pułku. - Wszystko się sypie! - warknął ze złością. Kamigami przedstawił mu sytuację, wysłuchał jego opinii i zrozumiał, co powinien zrobić. Śmigłowiec schodził nisko nad przedmieścia Nanningu. Leciał teraz tuż nad poziomem dachów, żeby uniknąć nieprzyjacielskiego ognia. Wylądował w końcu na lądowisku silnie ufortyfikowanego kompleksu budynków. Znalazł się w sąsiedztwie śmigłowca Zou Ronga. Trimler wyskoczył z maszyny, rzucił parę zdań czekającemu na niego generałowi i przywołał gestem drugiego pasażera śmigłowca, żeby do nich dołączył. Cała trójka podążyła do bunkra. Zou Rong miotał się po bunkrze jak zwierzę po klatce. Zatrzymał się i pokazał gwałtownym ruchem na mapę wiszącą na ścianie. - Wzmocnijcie generała Kamigamiego trzydziestoma czołgami z Dziesiątej Dywizji i rozkażcie, żeby natychmiast kontratakował! -powiedział. Nikt nie próbował mu tłumaczyć, że Dziesiąta nie ma trzydziestu czołgów. - Wydać nową dyrektywę generalną! - krzyknął. - Każdy, kto będzie próbował się wycofywać, ma zostać natychmiast zastrzelony! - Odpowiedziała mu cisza. Rong ruszył dalej. Trimler rozejrzał się od progu - widział, że nad zgromadzonymi tu oficerami wisi poczucie klęski, gotowe wybuchnąć z niszczącą siłą. - Panie prezydencie - odezwał się Trimler, obwieszczając w ten sposób swoje przybycie. Zou odwrócił się. - To pan! - krzyknął, wskazując na niego palcem. - To był od samego początku amerykański spisek, żeby mnie zniszczyć. - Rozkazał jednemu ze swoich pułkowników, stojących niepewnie pod ścianą: - Proszę aresztować tego amerykańskiego sukinsyna i rozstrzelać go. Natychmiast! -Pułkownik nie poruszył się jednak. Trimler rozejrzał się jeszcze raz, oceniając sytuację. Nigdy jeszcze nie widział naraz tylu mężczyzn, znajdujących się na krawędzi paniki. Zou stracił nerwy zupełnie; załamywał się, a wraz z nim Republika Południowych Chin. Trimler wyprostował się i podszedł pewnym krokiem do mapy. - Jest pan jeszcze daleki od przegranej, panie prezydencie - oznajmił dobitnie. - Czy pan wie, co ze mną zrobią, jeśli mnie złapią?! - krzyknął Zou. Wyobrażał sobie mimo woli szczątki ciała Wanga Peifu, dezertera z LAW, który dołączył do Psów Śmietnikowych i wykonano na nim potem egzekucję, zwaną „śmierciąprzez tysiąc cięć". - Nikt pana nie złapie, panie prezydencie, ponieważ generał Kamigami powstrzyma Kanga, o, w tym miejscu - odpowiedział spokojnie Trimler, pokazując 301 palcem na mapę i robiąc kółko w okolicach Bose. - Tylko w tym celu pan - podkreślił słowo „pan" - musi wydać rozkaz taktycznego odwrotu i sprawić, żeby Kang krwawił wraz z każdym krokiem. Zou zatrzymał się i podniósł głowę, przyglądając się mapie. Trimler mówił tymczasem szybko, co zamierza zrobić Kamigami. Twarz Zou uspokoiła się na moment, a potem znowu obleciał go strach. - Nie! - sapnął. - To nie wystarczy! Jak generał Kamigami może zagwarantować mi bezpieczeństwo?! Trimler wskazał teraz na drzwi. Wszystkie głowy odwróciły się w tym kierunku. W wejściu na salę stała drżąca Jin Chu. Miała na sobie to samo ubranie, w którym Zou i Kamigami uratowali ją przed żołnierzami LAW. Zou skinął głową i napięcie w bunkrze opadło. W desperacji victor zdecydował się oddać Jin Chu Zou Rongowi. Rozdział dziewiętnasty Poniedziałek, 7 października Waszyngton, USA Z nazwiskiem kobiety, która miała za chwilę spotkać się z Billem Carrollem, wiązano nieodłącznie ostrzeżenia w rodzaju: „Uwaga, niebezpieczna dla twojej kariery!" Dlatego też, kiedy weszła ona do biura prezydenckiego doradcy, sekretarka przywitała ją cała w uśmiechach. - Dzień dobry! - powiedziała radosnym tonem. - Pan Carroll rozmawia w tej chwili z prezydentem i już za chwileczkę wróci, żeby się z panią zobaczyć. - Wskazała z wdziękiem wygodny fotel. - Może napije się pani kawy albo herbaty? Elizabeth Martha Hazelton, nazywana w skrócie „EM", usiadła i założyła nogę na nogę. - Poproszę herbatę - powiedziała. Musiała niechętnie przyznać, że spotkanie z prezydentem Stanów Zjednoczonych jest rzeczywiście wystarczającym powodem, żeby spóźnić się na rozmowę z nią. Co nie znaczy, żepodobałojej się to, że musi czekać. Elizabeth Martha uwielbiała politykę i wiedziała, jak się nią posługiwać. Bili Carroll wszedł do biura uśmiechnięty i zaprowadził ją do swojego pokoju. Nie spodziewał się, że EM tak wygląda. Była elegancko ubrana, szczupła i chyba młoda; w ciemnych włosach nie było widać ani jednego siwego. Od razu przeszła do rzeczy. W jej głosie nie było cienia uprzejmości. - Gdzie jest mój syn? - zapytała. Carroll usiadł i jej także wskazał fotel. - Proszę, niech pani usiądzie. - Zignorowała go jednak. - Wentworth jest w tej chwili w bazie Cam Ranh Bay, w Wietnamie - wyjaśnił. - To dlaczego się do mnie nie odzywa? - zapytała groźnym tonem. -Doprawdy, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Może jednak zechciałaby pani porozmawiać z jego bezpośrednią zwierzchniczką. Przyleciała właśnie rano z Cam Ranh. - Wcisnął guzik interkomu i polecił: - Proszę cię, wezwij tu Mazie. 303 EM usiadła. - Od dawna chciałam poznać pannę Kamigami - powiedziała. - Nie rozumiem, jak to się dzieje, że ktoś taki jak ona mógł otrzymać tak niezwykle odpowiedzialne stanowisko. Carroll rozważył dwie odpowiedzi, z których każda zniweczyłaby ewentualną szansę uspokojenia EM. Bardziej przebiegli aktorzy na waszyngtońskiej scenie politycznej starali się nie wchodzić pani Hazelton w drogę. Latami ciężkich starań zaskarbiła sobie sławę „największej suki na Capitol Hill"; uważała zresztą to określenie za pochwałę. Nagle William pożałował, że włączył do Grupy Operacyjnej Chiny młodego Hazeltona. Wydawało mu się, że udział Wentwortha wyciszy polityczne zagrywki jego matki, a może nawet skanalizuje ich bieg na wsparciu wysiłków administracji, zmierzających do opanowania sytuacji w Chinach. Wyraz twarzy sekretarki Carrolla ostrzegł Mazie, że w biurze czai się niebezpieczeństwo. Tak czy owak, weszła. Oceniła chłód wiejący od pani Hazelton na jakieś minus dwanaście stopni, uśmiechnęła się jednak do niej najpiękniej jak umiała. Szef zapytał o Wenta. Panna Kamigami odpowiedziała, że widziała Wenta mniej niż dobę temu, kiedy wylatywała z Cam Ranh Bay, i że miał się znakomicie. - A może zadzwoni pani do niego? - zaproponowała. Napisała na karteczce numer i podała go EM. - Jeśli pani sobie życzy, możemy zadzwonić do niego od razu. Pani Hazelton przyjrzała się Mazie uważnie zimnym, wrogim spojrzeniem. - Dziękuję - odparła, zbierając się do wyjścia. Dostała to, czego chciała. Wentworth celowo unikał jej od chwili, kiedy związał się z tą młodą kobietą. Teraz już EM poznała to „biedne, nieszczęśliwe dziecko", jak zwykła mawiać do syna, myśląc przy tym: „Nikt, jakieś nędzne zero". Mogła teraz zacząć wyprowadzać Wenta z ewidentnego zaślepienia. Carroll odprowadził panią Hazelton na korytarz, przekazując ją pod opiekę młodego oficera, który akurat się nawinął. - O co jej chodziło? - zapytała Mazie. - Widzisz, sytuacja w Chinach jest krytyczna i Waszyngton zastanawia się, co robić - zaczął odpowiadać William. - Hazelton decyduje się właśnie, po czyjej stronie stanąć. Być może straciliśmy już to niewielkie „okno", w którym mogliśmy zmieścić nasze działania w sprawie chińskiej. Przez cały czas moim celem było powstrzymanie chińskich tendencji ekspansjonistycznych poprzez wspieranie rebelii Zou Ronga. Myślałem, że mamy szansę stworzyć państwo buforowe, oddzielające Chiny od południowo-wschodniej Azji. - Poza tym, gdyby południowe Chiny i Hongkong wpadły w ręce Zou - dodała Mazie - osłabiłoby to rząd w Pekinie do takiego stopnia, że nie myślałby już nawet o podejmowaniu działań przeciwko Tajwanowi, Singapurowi, Korei, a tym bardziej Japonii - w tej kolejności. - Nie powiedzieli oboje nic nowego. Był to powtórzony po raz kolejny scenariusz tak zwanej „Opcji Sowieckiej", zastosowanej do Chin. Carroll zaczął chodzić po pokoju; czuł potrzebę porozmawiania z kimś. 304 - Pekin wspierał po kryjomu Zou w jego walkach przeciw Kangowi, w nadziei, że osłabią się nawzajem - mówił Bili. - Wtedy mógłby obydwóch pokonać. Nikt jednak, włącznie z nami, nie docenił siły Kanga. W tej chwili generał umacnia swoje pozycje coraz bardziej, i niedługo będziemy mieli nowego Mao Tse Tunga. Mazie pokręciła głową, nie zgadzając się z szefem. - Kang to tylko okrutny, wojowniczy awanturnik. Pekin zakręcił mu już kran z zaopatrzeniem. Generałowi kończą się możliwości ruchu. Albo szybko pokona Zou Ronga, albo Pekin wkrótce zniszczy jego. - Według ostatnich raportów właśnie pokonuje Zou - zauważył Carroll. -Musimy jak najprędzej wydostać AGO z Chin. Mazie zaczęła przyglądać się swoim dłoniom, intensywnie myśląc. Czyjej szef tracił nerwy? - Sir, walki w Chinach przebiegają stałym rytmem - odezwała się. - Kang musi po każdej większej bitwie przerwać ataki i przegrupować się. Zou może być ciągle w stanie skonsolidować obronę i się utrzymać. Jednak jeśli wycofamy AGO, bez wątpienia przegra. Ciągle jeszcze mamy tu, na miejscu, kilka kart do zagrania. Uchwała o wstrzymaniu pomocy dla Zou Ronga nie została przez Kongres przyjęta. - Przyjmą ją, przyjmą - zapewnił ją William. Włączył magnetowid. - To zostało nagrane wczoraj, z dziennika C-Span. „Czcigodna" Ann Nevers przemawiała do dużego tłumu, zebranego pod pomnikiem Waszyngtona. „Nie wolno nam - krzyczała do mikrofonu - pozwolić naszemu nieudolnemu rządowi wciągnąć nas w kolejną tragedię w Azji! Czy Wietnam nie nauczył nas niczego? Czy musimy poświęcać coraz to nowych synów i córki naszego narodu w imię korzyści politycznych? Ilu jeszcze Marków Von Drexlerów, takich wspaniałych generałów, jakich rzadko się już spotyka, zostanie posłanych na śmierć? Ilu jeszcze?!" - Tłum wydał z siebie ryk protestu. - To nie do uwierzenia, że nawet z takiego Von Drexlera można zrobić męczennika! - mruknęła Mazie. Nevers tymczasem odczekała, aż nastanie cisza i kontynuowała: „Trzeba nam zmusić Kongres do działania - zadarła brodę, jak gdyby chciała pokazać, że jest człowiekiem sukcesu - żeby przywołał administrację do porządku i sprawił, aby postępowała zgodnie z wolą społeczeństwa!" Carroll wyłączył telewizor. - Naprawdę, trudno mi uwierzyć w to wszystko, co ta kobieta nagadała -przyznała panna Kamigami. - Przecież miesiąc temu zawarłyśmy coś w rodzaju ugody... Ona wie, że Kang to zbrodniarz. Wybije z pół miliona Chińczyków! To jego sposób na przekazanie, co myśli o ich nadziejach na lepszą przyszłość... -Zamilkła, rozważając, jaka ta przyszłość będzie. - Przeraża mnie, kiedy sobie myślę, co będzie, jeśli on zwycięży. Co ta Nevers właściwiesobie wyobraża? - W jej okręgu jest może ze dwóch Amerykanów chińskiego pochodzenia -odpowiedział Carroll - a ona wyobraża sobie tylko jedno: co będzie, jeśli nie zostanie ponownie wybrana. Dlatego też zamierza wjechać do Kongresu na walcu drogowym, który zmiażdży nas po drodze - wyjaśnił obrazowo. - I jak ją powstrzymamy? 305 - Pontowski - wpadła na pomysł Mazie. - Odziedziczył po swoim dziadku mocne kontakty polityczne. Jeśli pułkownik Pontowski powróci do Chin, to uspokoi Kongres. - Oczy Kamigami rozszerzyły się., gdyż nagle coś zrozumiała. -Pan... nas... - Wzięła głęboki oddech. - Pan nas wszystkich specjalnie wybrał! Zaangażował pan Wenta, żeby zneutralizować jego matkę, a Pontowskiego - ze względu na jego koneksje polityczne! - Mówisz być może o przyszłym prezydencie Stanów Zjednoczonych - powiedział Carroll. - A dlaczego wybrał pan mnie? Na twarzy Carrolla pojawił się smutek. - Ze względu na sprawę „Japońskiego Łącznika". Potrzebowałem pomocy Toragawy, żeby wciągnąć do akcji Japonię, a kluczem do Toragawy okazała się Miho. To jego jedyny żyjący potomek i stary Toragawa przygotowuje ją do roli swojego następcy. Ty mogłaś być dla Miho wzorcem do naśladowania. I dlatego Toragawa zdecydował się włączyć w interes, pomijając, że to dla niego możliwość zarobienia niewyobrażalnych pieniędzy. - Ale wybrał pan także Von Drexlera... - Sądziłem, że taki rozpolitykowany generał będzie znakomity do tego rodzaju roli. On miał swoje mocne punkty. Pomyliłem się jednak. - Carroll zobaczył konsternację na twarzy swojej rozmówczyni. - Mazie, to ludzie, konkretni ludzie sprawiają, że to czy owo udaje się zrobić. - Czy zrozumiała, o co mu chodzi? - Pan po prostu manipuluje ludźmi - powiedziała Mazie bezbarwnym tonem. Zapadła nieprzyjemna cisza. Prawie zrozumiała, pomyślał William. No, jeszcze trochę, ponaglał ją w duchu. Nie wycofuj się teraz. Podejmij właściwą decyzję. Podjęła. - Nie możemy teraz ustępować - powiedziała powoli. - Porażka zbyt wiele by kosztowała. - Stopniowo nabierała zwykłej pewności siebie. - Z tego, co słyszałam, Pontowski pojechał do Izraela na pogrzeb żony, prawda? - Tak, jest tam jeszcze, razem z małym synkiem. - Myślę, że będę potrafiła przekonać go, żeby wrócił do Chin - powiedziała, myśląc, że choć tego nie chce, będzie musiała zadać pułkownikowi ból. Nagle zrozumiała jeszcze jedną rzecz. Carroll nawet na moment nie stracił głowy. Przez cały czas panował nad sytuacją... i nad nią, prowadząc ją ku decyzji, której sam chciał. Cały czas nią manipulował. Środa; 9 października Niedaleko Bose, Chiny Konwój posuwał się centymetr po centymetrze w stronę mostu. Znalazł się pośród tłumu ludzi, uciekających na zachód. Uchodźcy zachowywali zadziwiającą ciszę; rozlegał się tylko płacz niemowląt, głosy zwierząt, no i pracujących silników ciężarówek. Od wschodu odezwał się znowu znajomy już, groźny pomruk 306 artylerii. Tłum przyspieszył niespokojnie; każdy chciał jak najszybciej przedostać się przez most. Dwóch Psów Śmietnikowych - John Washington i Larry Tanaka, pospieszyło naprzód, żeby sprawdzić most. Przepychali się teraz z powrotem. - Gdzie jest kapitan Waters? - zapytał Tanaka, kiedy dotarli do pierwszej ciężarówki. Kierowca odpowiedział, że pani Waters jedzie furgonetką łączności, cztery samochody dalej. Mężczyźni przepchnęli się więc do furgonetki. Sara zobaczyła ich i otworzyła drzwi. - Most leży jakieś trzy kilometry stąd - powiedział Tanaka. - To jedno pasmo ruchu, nad głębokim wąwozem. Jacyś żołnierze z GNCh ustawili na naszym końcu barykadę i dlatego wszystko posuwa się tak powoli. Uciekinierzy muszą dawać łapówki, żeby ich przepuszczano. Nad głowami tłumu przeleciały dwa A-10. W radiu zatrzeszczało i odezwał się głos Robala: - Kosa, jak mnie słyszysz? Sara wzięła mikrofon i spojrzała w górę z ulgą malującą się na twarzy. Przez większą część dnia pojazdy skrzydła pozbawione były osłony lotniczej. Kapitan czuła już zmęczenie, dowodząc konwojem w tak trudnych warunkach. - Słyszę cię dobrze. - Huk artylerii stał się głośniejszy. Bitwa przybliżała się. - Most przed wami jest zablokowany - oznajmił Stuart. - Wiem. Czy można go jakoś ominąć? -Nie. Waters zastanowiła się, co teraz zrobić. Nie po to prowadziła pięciuset ludzi i sześćdziesiąt pojazdów przez całe pięć dni, przebywając z nimi pięćset kilometrów, żeby teraz skapitulować. Podjęła więc decyzję. - Robalu - zagadnęła - czy możecie przekonać tych z blokady, żeby się zwinęli? - Zrobi się - odparł kapitan. Samoloty odleciały w kierunku mostu. Sara odezwała się teraz do krótkofalówki, przez którą porozumiewała się z różnymi częściami konwoju: - Wszyscy dowódcy sekcji mają zgłosić się natychmiast do furgonetki łączności. - Teraz zwróciła się do dwóch Psów: - Sprowadźcie tu Marchioniego. Znajdziecie go albo przy tych drogocennych czarnych pudełeczkach, albo przy jego wieśniakach. - Ekscentrycznemu brodaczowi udało się zabrać wszystkie zapasowe moduły do LASTE, jak również cały pozostały sprzęt, którym się posługiwał. Strzegł tego niczym diamentów. Jednak przed odjazdem z Guiłin zdołał zgromadzić także wszystkich, co do jednego, mieszkańców wioski, w której mieszkał: mężczyzn, kobiety i dzieci. Prowadził ich teraz uparcie całą drogę, tuż za konwojem. Już po paru chwilach dowódcy sekcji, a także Marchioni, stali koło Sary. Wyjaśniła im sytuację: - Kiedy tylko zaczniemy jechać, nie będziemy się zatrzymywać, aż wszyscy przedostaniemy się przez most. Jeśli będziemy musieli, rozwalimy barykadę siłą, ciężarówkami. Charlie, załaduj swoją wioskę na nasze ciężarówki i do autobusów. Nie zostawimy nikogo. 307 - Dziękuję, szefowo - odpowiedział Charlie. - Jestem pani dłużnikiem. -Pospieszył na tyły. Z głośnika odezwał się tymczasem głos Robala: - Most jest otwarty, możecie jechać. Sara wydała rozkaz i ciężaróvki zaczęły teraz posuwać się szybciej naprzód; ludzie rozpierzchali się przed nimi na boki, jak śnieg przed pługiem. Wkrótce uchodźcy zrównali krok z konwojem, ponieważ przez most ruszyła wreszcie lawina ludzi. Pojazdy skrzydła dotarły do mostu godzinę później. Z boku leżały dwa wraki ciężarówek, poszarpanych przez działko kapitana Stuarta. Rozeźleni żołnierze w mundurach Gwardii Nowych Chin patrzyli na przejeżdżających Amerykanów. Kiedy do płonących wraków dotarł autobus, którym jechał Charlie Marchioni, w krótkofalówkach rozległ się jego głos: - Pamiętajcie, przyjaciele, ci żołnierze, to byli „nasi". Huk artylerii tymczasem wzmagał się. - Dobrze się spisałaś - pochwalił Sarę John. Siedział w fotelu, w namiocie operacyjnym skrzydła. Wokół lotnisko w Bose tętniło życiem. -I jak, ciężko było? - W porządku - skłamała Waters. Przeprowadzenie konwoju z Guilin do Bose było najtrudniejszym wyzwaniem jej życia. Dziwiło ją samą, że niepotrzebna jej niczyja pochwała. Zdawała sobie jednak sprawę, czego udało jej się dokonać. Zadzwonił telefon. Oto kolejna sprawa, o którą trzeba się troszczyć, jeśli się chce, żeby samoloty skrzydła latały. Twarz podpułkownika naznaczona była niepokojem. Po podkrążonych oczach można było domyślać się braku snu podczas ostatnich nocy. Leonard nachylił się nad telefonem. Mówił pełnym napięcia głosem: - W konwoju przyjechał Marchioni. Niech on się tym zajmie. - Rozłączył się. - Znów mamy problemy z LASTE - wyjaśnił Sarze. - Dobrze, że sprowadziłaś tu Marchioniego. , John nie ma żadnej możliwości ucieczki od tego wszystkiego, pomyślała z troską kapitan. Ciąży na nim brzemię sprawowania dowództwa w skrajnie trudnych warunkach i nie ma nikogo, kto mógłby to brzemię z nim podzielić. Tymczasem odezwał się alarm, podrywając ich z miejsc. Pobiegli we dwoje do okopu nie opodal namiotu. Sara skuliła się koło ukochanego, podczas gdy on wrzeszczał do krótkofalówki. Okazało się, że nieprzyjacielskie samoloty znajdują się już o niecałe trzy minuty lotu od nich i kierują się wprost na lotnisko. - Spotka ich niemiła niespodzianka - oznajmił John. - Ostatniej nocy dotarła do nas bateria rakiet hawk. Już czuwa. - Tymczasem nadleciał wrogi samolot. Z ziemi wystrzelił wąski słup dymu, skręcając ku napastnikowi. Samolot LAW eksplodował. Jego szczątki spadły na kraniec lotniska. Pilot nie zdążył wypuścić ani jednej bomby. Mijały kolejne chwile; obrońcy czekali na odwołanie alarmu. Sara dotknęła karku Johna i poczuła, jak bardzo jest napięty; oddychał nawet z trudem. Jak długo zniesie takie obciążenie? - niepokoiła się. Czy Muddy także musiał 308 przechodzić przez podobne piekło? Czyjego także zżerało po trochu, niszczyło nieustającym ciśnieniem, aż w końcu zginął? Czy jestem wystarczająco silna, żeby przyglądać się, jak coś takiego dzieje się z mężczyzną, którego kocham? Jednostajny dźwięk z głośników obwieścił odwołanie alarmu. Leonard wstał, wyprostował się i rozejrzał. Pomógł wstać Sarze, a potem powiedział: -Załatwiliśmy jednego skubańca. Stali tak przez chwilę, wsparci o siebie, i milczeli. W końcu Leonard wylazł z okopu. - Wpadnij do mojego namiotu i odpocznij sobie trochę - zaproponował. Zagadał do krótkofalówki i po chwili chiński wartownik odprowadził panią kapitan na koniec lotniska, gdzie znajdowało się namiotowe miasteczko. Tam mieszkali piloci. Kiedy Waters się obudziła, było już ciemno. Jakaś młoda dziewczyna zaprowadziła ją pod prawdziwy prysznic. - Tutaj, panno Waters - odezwała się całkiem płynną angielszczyzną. Czekała cierpliwie, podczas gdy Sara rozkoszowała się gorącą wodą. Poczuła się jak w luksusowym hotelu, kiedy dziewczyna podała jej jeszcze czysty ręcznik, bieliznę i świeżo wyprasowany mundur polowy. Wyczyszczono jej nawet buty. Potem pomocnica wysuszyła jej jeszcze włosy i rozczesała je. - Pan pułkownik Leonard powiedział, żeby się o panią troszczyć i prać pani ubranie - wyjaśniła. Samopoczucie Sary niezwykle się poprawiło. Tango wie, co robić, pomyślała. Takie proste z pozoru wygody mają ogromne znaczenie... W pięć minut później Sara wkroczyła do namiotu operacyjnego. Znalazła się znowu wśród niełatwej sytuacji, była już jednak przygotowana, żeby sobie z nią radzić. Do namiotu przybył generał Trimler z kilkoma członkami swojego sztabu. Wyjaśniał szczegóły operacji dostarczenia skrzydłu zaopatrzenia w nowe miejsce. - Mamy cztery C-130 startujące z Cam Ranh Bay - mówił. - Pentagon nie wpuści już teraz KC-10 do Chin. To zanadto niebezpieczne, a latające tankowce są zbyt cenne, żebyje stracić. - To przede wszystkim one przywoziły nam paliwo - odpowiedział Leonard. - Bez KC-10 szybko nam się"skończy. - Wiem - przyznał Trimler. - Obejdziemy to jakoś. Linia kolejowa z Hanoi do Nanningu jest już oczywiście poza naszym zasięgiem, jednak Wietnamczycy uruchamiają nową, z Hanoi do Kunmingu. W ten sposób będziecie mogli dostawać paliwo. - Pokręcił głową. - Sytuacja jest niepewna. Zou ledwie się trzyma. - Może już czas stąd zjeżdżać - powiedział śmiało Leonard. - Moi ludzie są gotowi na ewakuację. - Może i ma pan rację - nie oponował generał. - Wygląda na to, że teraz tylko ta dziewczyna, Jin Chu, utrzymuje jakoś Zou Ronga i jego wojsko w równowadze nerwowej. Z jakiegoś powodu Chińczycy uważają, że ona przynosi szczęście. - Jeżeli Zou przegra - wtrąciła się Waters - Kang wymorduje wiele, wiele tysięcy ludzi. 309 - To prawda. Urządzi prawdziwą krwawą łaźnię - zgodził się Trimler. - Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę - powiedział Leonard. - To teraz główny temat rozmów... - Podszedł do podniesionej dla wentylacji poły namiotu i rozejrzał się po lotnisku. - Trzech pilotów poprosiło już, żeby odesłać ich do domu. Zgodziłem się i polecieli. Zabawne tylko, że dwóch wróciło... - Odwrócił się znowu do generała. - Jeśli jednak nie rozwiążemy sprawy regularnych i dużych dostaw paliwa, to wszyscy będziemy musieli stąd odlecieć. Jeden KC-10 pełen paliwa oznacza dwanaście lotów bojowych dla moich samolotów. - Zobaczę, czy uda mi się sprawić, żeby KC-10 znów mogły latać - odpowiedział Trimler. Założył hełm, machnął na swoich ludzi i zniknął w ciemności. - Oto chyba jedyny porządny, przygotowany do walki i uzbrojony po zęby oficer logistyki na świecie - odezwała się Waters. - Bez niego nie poradzilibyśmy sobie - przyznał John. - Saro, chciałbym, żebyś zajęła się znów przygotowaniem bazy do obrony. Do tej pory mieliśmy szczęście, zaatakowano nas tylko raz. Ale tak nie będzie wiecznie. - Usiadł wygodnie w fotelu. Widać było na jego twarzy zmęczenie; od czasu przyjazdu Sary nie miał okazji zmrużyć oka. - Czy pamiętasz sztuczne lotnisko na poligonie Cannon Rangę w Missouri? - zapytał. Kiedy to było? - pomyślała Sara. Zdawało się, że upłynęły całe lata od czasów, kiedy Trzysta Trzeci wysyłał samoloty na Cannon Rangę, żeby piloci uczyli się zrzucać bomby. Choć nawet i tam było niebezpiecznie - John omal się nie zabił, rozbijając samolot. - To, które zbudowały Psy Śmietnikowe - ciągnął Leonard. Waters skinęła głową. - Porozum się z Byersem i niech zbudujątutaj takie drugie. Oni wiedzą, jak to zrobić, żeby z powietrza wyglądało jak prawdziwe. Chcę mieć fałszywe lotnisko, żeby przyciągało uwagę i bomby każdego samolotu, który będzie miał zamiar nas zaatakować. - A prawdziwe możemy w tym samym czasie zakamuflować - dokończyła myśl Johna Sara. - Wiem nawet, skąd wziąć potrzebnych robotników. - To zabierz się za to - zgodził się Leonard. Dwie godziny później Charlie Marchioni przedstawił swojei wiosce panią kapitan oraz Psy Śmietnikowe. Starszyzna wioski podziękowała Sarze za ocalenie przed wojskami Kanga i obiecała, że wszyscy będą pracować ile sił, żeby tylko okazać pomoc. Waters miała przed sobą siłę roboczą w liczbie pięciuset ludzi. -No to zajmijcie się swoją robotą- powiedział Marchioni - a ja muszę już iść do „Świń". - Jego postrzępioną brodę rozjaśnił szeroki uśmiech. - Mądre samoloty spuszczają mądre bomby - oznajmił. - Szkoda tylko, że musisz je ciągle na nowo uczyć - skomentował Byers, obrażając ulubione LASTE Charliego. Cywil zignorował jednak tę uwagę i odszedł. - Okay, pani kapitan - ciągnął sierżant - ma pani przed sobą najlepszych budowniczych w Azji. Zrobimy pani takie piękne lotnisko, że aż się pani popłacze. - Zawtórował mu odległy odgłos artylerii. 310 Środa, 9 października Haifa, Izrael Ciemnoszary samochód zatrzymał się przed elegancką willą. Mazie wysiadła, a kierowca odjechał. Panna Kamigami znalazła się w Radarze - starej dzielnicy mieszkaniowej, wznoszącej się na wzgórzu ponad Haifą. Zapukała do drzwi. Otworzył jej brodaty, przygarbiony mężczyzna o niedźwiedzim wyglądzie. Rozpoznała w nim natychmiast Aviego Tamira - najsłynniejszego z żyjących naukowców Izraela, ojca Shoshany Pontowski. - Doktorze Tamir - odezwała się - nazywam się Mazie Kamigami i szukam Matta. Potężny mężczyzna otworzył szeroko drzwi i skierował ją na balkon po przeciwnej stronie mieszkania. Po chwili przed Mazie rozpostarł się wspaniały widok szerokiej zatoki. Usłyszała śmiech małego chłopca. Pontowski podniósł wzrok. - Matt - odezwał się do dziecka - idź do domu i pomęcz trochę dziadka. Trzeba go trochę rozweselić. Miniaturka pułkownika Pontowskiego przyjrzała się Mazie uważnie. - Jesteś bardzo ładna - oznajmił chłopczyk i pobiegł do wnętrza. - Dzieciaki... - powiedział Matt, żeby rozładować dziwną sytuację. - Nie ma wątpliwości, że to pana syn - stwierdziła panna Kamigami. Zapadło milczenie. - Jak sobie radzi? - Dzieci potrafią człowieka zadziwić - odpowiedział pułkownik. - Po prostu żyją dalej... Płacze jeszcze od czasu do czasu, przeważnie kiedy kładzie się spać. Uwielbiał ten wieczorny rytuał... Wtedy najbardziej brakuje mu matki. -Matt zamilkł; naszły go własne wspomnienia. Nie powrócił jeszcze do normalnego stanu psychicznego, przeżywając głęboko żałobę. Pokazał Mazie krzesło, a sam stanął przy barierce, tyłem do morza, i czekał, co dziewczyna powie. W drzwiach pojawiła się szczupła, pięćdziesięcioparoletnia kobieta o ciemnej karnacji. - Lilian - odezwał się do niej Matt - to jest Mazie Kamigami. - Kobiety wymieniły pozdrowienia. - Zabierzemy Małego Matta na plażę - powiedziała Lilian. - Wrócimy za kilka godzin. - Pontowski skinął głową. Znowu zapadła trudna do przezwyciężenia cisza. Trwała aż do czasu, kiedy Lilian i Tamir okiełznali małego i wyprowadzili z domu. - Lilian to ciotka Shoshany - wyjaśnił pułkownik. - Opiekuje się teraz Małym Mattem. Chce go zabrać do kibucu, w dolinie Huleh, gdzie mieszka. To świetne miejsce do wychowywania dzieci - ocenił. - Jednak potrzebny mu rodzony ojciec - zaoponowała Mazie. Unikali aż do tej pory właściwego tematu: przyczyny jej nieoczekiwanego przybycia. Wisiało to pomiędzy nimi, trzymając Matta w niepewności. Trzeba spojrzeć problemowi w oczy, pomyślał Pontowski. - Dlaczego? - zapytał krótko. Mazie wstała, także podeszła do barierki i wyjrzała na morze. Mały Matt miał rację, pomyślał Pontowski, ona jest rzeczywiście piękna. 311 Nie patrzyła na niego. - Potrzebujemy pana - odpowiedziała. Głos panny Kamigami pasował do jej wyglądu; jedno i drugie było subtelne i w dobrym tonie. - Sytuacja w Chinach stała się bardzo zła. - Słyszałem - przyznał Matt - ale nie wydaje mi się, żebym mógł w czymkolwiek pomóc. Jeszcze nie. - Możemy jeszcze ustabilizować front, jeśli... - Mazie, nasza strona przegrywa - przerwał jej pułkownik. Czuł. że musi mówić dalej. - Próbujemy być wielkim policjantem świata. Ze wszystkich miejsc, gdzie moglibyśmy się zaangażować po którejś stronie, Chiny są chyba najgorsze. Czego myśmy się właściwie spodziewali? Czego ja się spodziewałem, do diabła? Mazie pozwalała mu wyrzucić z siebie gorycz. Pułkownik musiał poradzić sobie z poniesioną stratą i z własnymi wątpliwościami; musiał powstrzymać wyniszczające go poczucie winy. Słuchała tak, dopóki się nie wygadał. W końcu popatrzył na nią. - Ile już razy w historii Chiny umierały? - zapytał retorycznie. — Zawsze jednak to wielkie państwo odradzało się na nowo na gruzach poprzedniego. - Czytał pan historię Chin - stwierdziła Mazie. Matt pokiwał głową. - Powinienem był to zrobić, zanim zgodziłem się tam polecieć i walczyć -powiedział z goryczą. - Chiny okazały się pańską karmą- powiedziała Kamigami. - Przez to, że zgodziłem się dowodzić skrzydłem, zginęła moja żona! To nie jest ślepy wyrok losu; ja jestem za to odpowiedzialny! - A pana odpowiedzialność za skrzydło? - spróbowała go podejść Mazie. - Wiem, dlaczego Carroll chce, żebym wrócił - ciągnął Matt, ignorując jej pytanie. - Kongres chce przepchnąć uchwałę, która zwiąże rządowi ręce i zmusi nas do wycofania się z Chin. Moje nazwisko i koneksje ciągle mają w sobie siłę, która jest w stanie powstrzymać Kongres przez jakiś czas. Carroll ma nadzieję, że to pozwoli mu zyskać na czasie na tyle, żeby mógł ocalić swoją pozy-cję. - W głosie pułkownika odezwał się na nowo gniew. - To tylko polityka, czysta polityka. Dlatego w ogóle wysłał mnie do Chin. Z powodów politycznych. - Carroll manipuluje wszystkim' - powiedziała Mazie. - On po prostu w ten sposób osiąga to, co chce. - Nie lubię, kiedy ktoś mną manipuluje! - Ze mną postąpił tak samo... z Wentem, ze wszystkimi. - Mazie, ja tam nie wrócę. - Ktoś musi wyprowadzić stamtąd skrzydło - zakończyła. Po raz drugi napomknęła o związku pułkownika ze skrzydłem. Tym razem zarejestrował to. - Gdzie kończy się odpowiedzialność? - zapytał sam siebie. Znał odpowiedź. - Dziadek pokazywał mi to wielokrotnie na przykładach. Ale ja go nie słuchałem... aż do ostatniego przykładu. - Podjął decyzję. - Wpakowałem ich 312 tam, to teraz ich wydostanę - powiedział. - Mam nadzieję, że zdołam wytłumaczyć synkowi, dlaczego znowu go opuszczam. Dużo przecierpiał. - Jego ciocia i dziadek pomogą mu - pocieszyła Mazie. - Izraelczycy rozumieją, co to jest obowiązek. - Teraz mogła już powiedzieć resztę. - Matt, wiemy już, co stało się na lotnisku i dlaczego Shoshana została zabita... - Pontowski spiął się, a ona zamilkła na chwilę, bojąc się jego gniewu. - To Kimg Kang zlecił Yakuzie zamordowanie pana lub dowolnego członka pańskiej bliskiej rodziny. - Kto to wykrył? - Toragawa. Zabijał jednego członka Yakuzy po drugim, aż w końcu mu powiedzieli. , - Pewnie nakłamali mu, żeby się od nich odczepił. Mazie pokręciła głową. - Nie sądzę. Dwaj mężczyźni, którzy ubijali interes z Kangiem, popełnili już samobójstwo. Toragawa zadbał o to, żeby zostało ono przeprowadzone zgodnie z kodeksem bushido. - Ale członka rodziny? Przecież to ja byłem dla Kanga groźny, a nie Shoshana. - Kang widocznie myślał inaczej. - Dlaczego czekałaś z tym do czasu, aż zgodzę się wrócić do Chin? - zapytał Matt. Mazie zastanowiła się nad odpowiedzią. Odpowiedziała szczerze: - Zemsta to najgorszy z powodów, żeby tam wrócić. W niebieskich oczach Pontowskiego pojawił się chłodny, stalowy błysk. - Najlepszy - odpowiedział. Rozdział dwudziesty Piątek, 11 października Morze Filipińskie W niskich szerokościach geograficznych, ponad oceanami, wieją stale wschodnie wiatry, zwane pasatami. Nieco podobne do nich są występujące od czasu do czasu silniejsze wiatry, przynoszące ze sobą deszcze. Jeszcze rzadziej, mniej więcej dziesięć razy do roku, zdarzają się cyklony tropikalne - wilgotne, gorące masy powietrza zdążają w obszar silnie obniżonego ciśnienia, nabierając ruchu wirowego. Wzrasta także prędkość ich ruchu, osiągając czasami niebezpieczne granice. Jeden z satelitów meteorologicznych zawieszonych na orbicie geostacjonarnej, trzydzieści sześć tysięcy kilometrów nad równikiem, zaobserwował właśnie tworzenie się cyklonu we wschodnich rejonach Morza Filipińskiego i przekazał swoje odkrycie stacji odbiorczej w Australii. Po paru godzinach meteorolodzy śledzili już postępujący na zachód i północ cyklon. Kiedy prędkość wiatru przekroczyła sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, nazwali go tajfunem „Kewa". Był to już jedenasty w tym sezonie. Sobota, 12 października Bose, Chiny Pierwszym, który zobaczył nadlatującego C-130, był Robal. - O, jest! - powiedział, pokazując palcem na zachód. Kilka godzin wcześniej po bazie rozeszła się plotka, że ma nadlecieć hercules, przywożąc ze sobą Pontowskiego. Większość pilotów i mechaników zebrała się na płycie lotniska i czekała. Nie wiedzieć czemu prawie wszyscy wyczyścili buty i przebrali się w świeże mundury. Tu i ówdzie widziało się nawet świeżutko przystrzyżone włosy. Jeden z sierżantów umył i wypolerował do połysku starego pikapa, którego używał Pontowski, i postawił go w pobliżu. Leonard i Waters stali obok siebie. Po raz pierwszy od całych tygodni na twarzy Johna nie było znać napięcia. Był teraz już tylko zmęczony. W jego 314 krótkoterminowych planach naczelne miejsce zajmował długi, zdrowy sen przez całą noc. Hercules tymczasem wylądował. Pilot włączył odwrócony ciąg śmigieł, tak że wielka maszyna wyhamowała przed pierwszym zjazdem z pasa. - Ładne lądowanie - skomentował Leonard. Samolot podjechał na miejsce postoju, a silniki przestały pracować. Drzwi załogi otworzyły się i po drabince zszedł Matt Pontowski. Zaraz za nim postępowali Mazie Kamigami i Wentworth Hazelton. Tłum oczekujących zachowywał się niezwykle cicho. John wystąpił naprzód i zasalutował. Zanim zdążył powiedzieć zamierzone: „Witamy z powrotem, panie pułkowniku", rozległa się nagle burza okrzyków, oklasków i gwizdów. Na twarzy Leonarda pojawił się szeroki uśmiech. - Nie mógłbym wyrazić tego lepiej - powiedział. Cieszył się, że został znowu tylko oficerem operacyjnym skrzydła. Pontowski odsalutował bezceremonialnie i odezwał się: - Nie mogłem siedzieć gdzie indziej, kiedy wy tu podobno macie tyle zabawy z dawaniem nieprzyjacielowi łupnia. - Ruszył do samochodu wśród kolejnej lawiny radosnych okrzyków. Sara przystanęła na chwilę. Usłyszała w głosie pułkownika jakiś nowy, nie znany jej ton. Brzmiał niepokojąco. Matt Pontowski nie wydawał się tym samym człowiekiem. - Panno Kamigami, panie Hazelton! - zawołała. - Proszę bardzo tu do mnie! - Zapomniano pośród zamieszania o dwójce waszyngtońskich wysłanników. -I jak wam idzie? - zagadnęła Mazie. - Jest ciężko, bardzo ciężko - odpowiedziała Sara. - Posłuchajcie. - W oddali słychać było cichy pomruk artylerii. - Co możemy dla was zrobić? - Mam nadzieję, że to my będziemy mogli zrobić coś dla was - odparła panna Kamigami. - Pan Carroll chce trzymać rękę na pulsie i my dwoje mamy być jego oczami i uszami. - Gdyby powiedzieć, że sytuacja jest niestabilna, byłby to gruby eufemizm -zaczęła opowiadać pani kapitan. - Pekin na przemian puszcza zaopatrzenie dla Kanga albo je wstrzymuje. A my walczymy zgodnie z tym rytmem. W związku z tym „harmonogram" walk jest analogiczny. Dzięki temu jesteśmy jednak w stanie jakoś się utrzymywać. - Chciałabym zobaczyć, jak jest na froncie. - W tej sprawie musi pani porozmawiać z pułkownikiem Pontowskim i z generałem Trimlerem. Jin Chu usiadła nagle na łóżku, budząc Zou Ronga. - Co się stało? - zapytał. - Miałam sen - odpowiedziała. Zou nadstawił pilnie uszu, żeby nie umknęło mu ani jedno słowo. - Byłeś przy moście, mówiłeś do żołnierzy. A potem pojechaliśmy na zachód i znaleźliśmy się w dużym mieście. Całe to miasto leżało na wzgórzach i było tam bardzo spokojnie. Widziałam cię tam w otoczeniu uśmiechniętych dzieci. 315 - Wiesz, co to było za miasto'? - Nie Nigdy w nim nie byłam Ale w moim śnie powiedziałeś, że już raz w życiu tam byłeś - To Kunming To musiał być Kuninmg - stwierdził Zou Wyszedł z łóżka i zaczął przechadzać się po pokoju - Twój sen to znak - mówił - W Kuninmgu znajduje się dowództwo okręgu wojskowego Yunnan Jego dowódca chce się do nas przyłączyć, chociaż ja mu nie ufam Coś za bardzo jest chętny Może w takim razie jednak się mylę!? Muszę porozmawiać z nimjeszcze raz A czy wiesz, gdzie był ten most!? - Kiedy opuściłam moją rodzinną wioskę, dziadek zabrał mnie do mostu, stamtąd pojechałam dalej autobusem To było w takim miej scu - Opowiedziała mu, jak wyglądała okolica, w której po raz pierwszy w życiu zobaczyła Rzekę Perłową - Smoki były złe z powodu tego mostu - Muszę zobaczyć ten most - zadecydował Zou - Może po drodze odwiedzisz także Amerykanów - zaproponowała Jm Chu - Tak, to dobry pomysł - odpowiedział Rong - Teraz, kiedy wrócił pułkownik Pontowski Śmigłowiec Zou Ronga nadlatywał od zachodu, leciał bardzo nisko, ledwie rozmijając się z wierzchołkami drzew i liniami wysokiego napięcia Kamigami czekał na dworze, koło swojego bunkra dowodzenia Kiedy maszyna wylądowała, dał rozkaz „baczność" szesnastoosobowej warcie honorowej Warta została utworzona z żołnierzy szesnastu kompanii Pierwszego Pułku, po jednym z każdej Wyprężyli się, patrząc, co też ciekawego będzie się działo Nie poruszali się jednak, podobnie jak i ich generał Nie zdradzali wyrazem twarzy śladu emocji Wszyscy wiedzieli o prezencie Kamigamiego dla Zou i uważali, że spotkanie tych dwóch mężczyzn to będzie widok ich życia Nikt nie zauważył, że Victor aż zesztywniał, kiedy zobaczył wysiadających ze śmigłowca Zou Ronga, Jm Chu i dwoje innych pasażerów W mężczyźnie od razu rozpoznał Hazeltona Drobna, bardzo ładna Azjatka, która wysiadła na końcu, była generałowi obca Nagle omal nie zburzył otaczającej go legendy, wedle której panował nad sobą w absolutnie każdej sytuacji Zobaczył w niej swoją córkę Wydał rozkaz „prezentuj bron" i zasalutował Rongowi Zou odpowiedział na salut i przyjrzał się warcie honorowej - Twoi żołnierze walczyli dzielnie - odezwał się Zou Rong Mówił tak głośno, żeby wszyscy go słyszeli - Jak sądzę, znasz pana Hazeltona, no i, rzecz jasna, swoją córkę - Szesnaście par oczu skupiło się na Mazie Mit otaczający postać Kamigamiego przybrałjeszcze jeden, całkiem nowy wymiar - Powiedziano mi - ciągnął Zou - że pobliski most jest bardzo ważny dla naszej obrony Chcę go zobaczyć - Most jest rzeczywiście bardzo ważny - zgodził się Victor - Jeżeli Kang go zdobędzie, będzie mógł przeprowadzić przez rzekę artylerię i ostrzeliwać Bose Jeśli zdobędzie i Bose, będzie już mógł wkroczyć do prowincji Yunnan 316 Na dźwięk nazwy ,Yunnan" twarz Zou drgnęła - Czy Kang może obejść nas od północy? - zapytał Rong - Musiałby zawrócić stąd ludzi i zaopatrzenie To osłabiłoby jego pozycję i wtedy mógłby pan wyprowadzić ofensywę, żeby odbić Nannimg To byłaby dla Kanga bardzo znacząca porażka Ten most jest mu bardzo potrzebny - Panna Li powiedziała, że feng shui tego mostu jest bardzo niedobre, że smoki się złoszczą Być może potrafi odkryć sposób na uspokojenie smoków Zakończyło to rozmowę Kamigami kazał podstawić dwa hunwee i wezwał eskortę Jm Chu mówiła coś do Ronga, a ten wydawał instrukcje kierowcy Zamiast pojechać prosto ku mostowi, niewielki konwój odbił na południe i zatrzymał się na małym cypelku W dole rzeki widać było jak na dłoni most - Stąd po raz pierwszy zobaczyłam Rzekę Perłową - powiedziała Jm Chu Pokazała z wdziękiem na most i dodała - Ale ten most został zbudowany w złym miejscu, zakłóca harmonię okolicy Jest tu wiele rozzłoszczonych smoków - Zou spojrzał na dziewczynę z niepokojem Dwaj kierowcy także słuchali, z czego wynikało, że słowa Jm Chu będzie wkrótce znała cała armia - Smoki - ciągnęła -nie gniewają się na nas, ale musimy zniszczyć ten most - Kierowcy odetchnęli z ulgą, a Zou podniósł do oczu lornetkę Mazie podeszła tymczasem do ojca i odeszli oboje na bok Tak bardzo pragnęli ze sobą porozmawiać, jednak żadne nie wiedziało, co ma powiedzieć - Nie pasujemy do siebie, prawda? - odezwała się w końcu Mazie - Zmieniłaś się - odpowiedział Victor - Ty także - Była to prawda Mazie stała się bardziej amerykańska, a on -bardziej chiński Dwie różne kultury oddaliły ich od siebie Różnica nie była tylko powierzchowna- generał coraz częściej myślał już po chińsku Oboje chcieli pozostać rodziną, stracili jednak wszystko, co ich kiedyś łączyło Wrócili w milczeniu do samochodów - Musisz zniszczyć most - powiedział Kamigamiemu Zou Generał nie odpowiadał Sam miał zamiar wysadzić ten most - we właściwym czasie Na razie jednak zamierzał prowadzić nadal walki po wschodniej stronie, żeby zatrzymywać Kanga tam, gdzie w tej chwili był Rong wziął jego milczenie za zgodę i zakończył - Napatrzyłem się już - Sytuacja przedstawia się kiepsko - powiedział Leonard wchodząc do namiotu operacyjnego, gdzie pracował Pontowski Musiał poczekać, aż KC-10 dojedzie do pasa i wystartuje Każdy z jego trzech potężnych, odrzutowych silników firmy General Electric rozwijał ciąg ponad dwudziestu trzech tysięcy kilogramów mocy, podmuch sięgał trzech chatek, stojących czterysta metrów za samolotem John nie martwił się już o tankowce, gdyż ciężkie brzemię sprawowania dowództwa zostało zdjęte z jego pleców - Waszyngton przywrócił nam most powietrzny z Cam Ranh Bay Właśnie przyjęliśmy sześćdziesiąt ton paliwa i dwadzieścia dwie palety ze sprzętem Mają lądować po dwa dziennie - poinformował Matt 317 - Współczesna wersja „Garba" z drugiej wojny światowej... - mruknął Leonard. - Nie sądzę, żeby to długo potrwało. - Dlaczego? - Słuchałem, kiedy piloci z ostatniej misji Robala zdawali raporty. AWACS cztery razy ostrzegał ich przed myśliwcami LAW. Bandyci nie mogli nas jednak znaleźć, bo ich systemy radarowe są najwyraźniej do kitu. Jednak ciągle się tu kręcą, a jeżeli tylko natrafią na KC-10 albo C-130, to koniec z nim. - Nie natrafią- uspokoił go Matt. Podszedł do stołu i rozłożył na nim mapę. -Znajdujemy się zaledwie sto trzydzieści kilometrów od granicy wietnamskiej - to dla KC-10 mniej niż dziesięć minut lotu. A tutaj - pokazał na miejsce, gdzie krążył w pobliżu granicy, po wietnamskiej stronie, AWACS - mamy F-15, które stanowią osłonę myśliwską AWACS-a. Kiedy jakikolwiek bandyta będzie próbował zbliżyć się do tankowca czy herculesa, dwa F-15 dogonią go i zestrzelą w mgnieniu oka. - Z tego wynika, że Waszyngton podszedł do sprawy poważnie - stwierdził Leonard. - Miło wiedzieć, że nie jesteśmy tu zupełnie sami. - Przerwał, zanim powiedział resztę. - Robal miał jeszcze więcej złych wiadomości - zaczął. - Jego RHAW wykrył mnóstwo, naprawdę bardzo dużo sygnałów z SA-2. Pontowski aż usiadł. - Tego nam jeszcze brakowało... - Leonard właśnie dołożył Mattowi nowy problem, z którym musiał dać sobie radę. RHAW, czyli antyradar, jakie miały A-10, wykrył poważne zagrożenie. SA-2 były to stare i bardzo już nienowoczesne rakiety ziemia-powietrze, sterowane radarem. Dla powolnych „Świń", a tym bardziej dla wielkich i nieruchawych transportowców, były jednak bardzo groźne. - Musimy je powyłapywać i zniszczyć - odezwał się John. - Trzeba w tej sprawie pogadać dłużej z AWACS-em - dodał Pontowski. Leonard zrobił zaniepokojoną minę. - Ja tego nie zrobię, szefie - powiedział. - Z tego, co mówią chłopcy z F-15, dowódcą załogi AWACS-a jest przystojna feministka, która zachowuje się, jak gdyby chciała pourywać jaja wszystkim mężczyznom. Nazywająją major Mama. - Bardzo obrazowo się wyraziłeś, panie nauczycielu - skomentował tylko pułkownik. - Zaraz się tym zajmę - odpowiedział szybko John. Tego wieczora do bazy przywieziono kapitana Penko. Natychmiast skierowano go do centrum operacyjnego, gdzie czekali już na niego Pontowski, Leonard i Robal. Łoś nadstawił uszu, a piloci wyłożyli mu w skrócie problem. - Nasze samoloty zostały nie tak dawno wyposażone w dodatkowy system -odezwał się Penko - który lokalizuje każdy radar natychmiast po jego włączeniu. - Czy jest wystarczająco czuły? - chciał upewnić się Stuart. Łoś wymienił odpowiednią liczbę, w której wartość nikt ze słuchaczy nie chciał uwierzyć. - O, w mordę! - zadziwił się elegancko Robal. - Nawet gdyby był dwa razy mniej czuły, i tak od razu mielibyśmy te wyrzutnie na talerzu! -Musimy poradzić sobie jakoś z ich taktyką, polegającą na tym, że odpalają rakietę i zmieniają szybko położenie wyrzutni - zauważył Penko. - A potem ich 318 ' wykończyć. - Mówił niby od niechcenia, jednak po wyrazie jego twarzy widać było, że traktuje zadanie bardzo poważnie. — Mam na to pomysł, który możemy rozpracować. - To nie do uwierzenia - wyrwało się Pontowskiemu. — „Świnie" będą zajmowały się niszczeniem obrony przeciwlotniczej!... Wtorek, 15 października Niedaleko Bose, Chiny Podpułkownik Sung Fu, dowódca drugiej kompanii czwartego batalionu Dwudziestego Pułku Obrony Powietrznej Ludowej Armii Wyzwolenia, ruszył pod górę szeroką ścieżką, prowadzącą z wioski do jego baterii rakiet. Rozejrzał się uważnie. Jego wprawne oko zwracało uwagę na każdy, z pozoru nieistotny szczegół. Kabel wiodący od jedynego w wiosce generatora prądu został zainstalowany. Lepiej, żeby już działało, pomyślał, zastanawiając się, jaka kara byłaby odpowiednia dla żołnierzy, gdyby jego nadzieje okazały się płonne. Sung nauczył się wiele z książki Sun Tzu Sztuka wojny. Bardzo się starał uzyskać pewność, że jego rozkazy sąjasne, proste, wykonalne, a przede wszystkim, że zostały zrozumiane przez podwładnych. Kiedy jakiś rozkaz nie został poprawnie wykonany, podpułkownik prowadził szczegółowe śledztwo i dochodził do tego, którzy oficerowie zawiedli. Zaczynał zawsze od głupca, który był dowodzącym kapitanem, potem przechodził do pozostałych dwóch kapitanów, dalej do czterech poruczników, i wreszcie - ośmiu podporuczników. Od czasu do czasu podejmował gwałtowne działania mające poprawić dyscyplinę wśród żołnierzy. Nie miał oporów przed wzywaniem całej jednostki na apel, podczas którego żołnierze byli świadkami rozstrzelania dokonywanego przez pluton egzekucyjny. Raz nawet rozważał przez chwilę ścięcie jednego winnego, żeby umotywować podwładnych do właściwego postępowania. Po należytym rozważeniu sprawy doszedł jednak do wniosku, że osiągnąłby tym efekt odwrotny do zamierzonego; zachęciłby zapewne żołnierzy do ucieczki i przejścia na stronę nieprzyjaciela. Dezercje do Gwardii Nowych Chin były poważnym problemem w innych jednostkach, zwłaszcza tych, w których duży procent żołnierzy i oficerów pochodziło z południa. Jednak nie w jego jednostce. Sung zastanowił się nad swoimi podwładnymi. Kto u niego pochodził z południowych prowincji? Tylko ten głupiec, kapitan. I najpewniej nie zamierzał dezerterować, ponieważ jego rodzina znajdowała się w północnej części kraju. Poza książką Sun Tzu, podpułkownik nauczył się także wiele od swojego dowódcy, generała Kang Xuna. Sześć wyrzutni pierwszej baterii rakiet, podległej Sungowi, ustawiono w gwiazdę, jak to bywa w przypadku S A-2. W środku znaj dował się zmontowany na furgonetce radar. System był stary, jego maksymalny zasięg wynosił czterdzieści kilometrów. Skutecznie mógł zwalczać obiekty poruszające się na wysokości od sześciuset metrów do osiemnastu kilometrów. 319 Sung jeszcze nigdy w życiu nie wystrzelił takiej rakiety. Z niecierpliwością czekał na chwilę, kiedy wyda rozkaz odpalenia i jedna z SA-2, wyposażonych w stuczterdziestokilogramową głowicę, zniszczy nieprzyjacielski samolot. Rozejrzał się jeszcze raz i miał już pewność, że nastał wreszcie ten upragniony dzień. - Feniks, jak mnie słyszysz? - odezwał się Leonard przez Have Quick. Nie było odpowiedzi. Ponieważ rozmawiali cały czas z Robalem, więc to AWACS musiał mieć jakieś kłopoty. Przekazał więc kapitanowi, żeby przeszli na zwykły nadajnik. Spróbował jeszcze raz. Tym razem w słuchawkach odezwał się głos Łosia. Penko poinformował dwóch pilotów A-10, że nie wykryto żadnego dodatkowego zagrożenia. - Bierzemy się wobec tego do roboty - powiedział Leonard. - Musimy przez cały czas skupiać na sobie ich uwagę. Stuart potwierdził i dwa samoloty wzniosły się na dziewięćset metrów; znalazły się teraz w zasięgu baterii SA-2. Antyradary odezwały się natychmiast, a na wskaźnikach kierunku zapłonęły symbole oznaczające SA-2. - Mamy ich - poinformował Łoś. „Świnie" zanurkowały więc natychmiast, wracając na wysokość stu metrów, gdzie wrogi radar nie mógł ich widzieć. AWACS krążył nad wietnamskim terytorium, odległy o prawie dwieście kilometrów, jednak w ciągu milisekund jego system antyradarowy wykrył sygnał, zmierzył jego parametry elektryczne, zidentyfikował typ nadajnika i dokładnie określił położenie. Na ekranie Łosia migał teraz czerwony symbol celu, jakim była nieprzyjacielska bateria rakiet. - Tango, Robal, wasz cel znajduje się w kierunku jeden pięć, w odległości pięćdziesięciu kilometrów. Czekajcie na współrzędne. - Grube palce Pen-ki zatańczyły po klawiaturze i po chwili podał już pilotom współrzędne. - Robalu, przechodzimy na tryb taktyczny. - Odpowiedziały mu dwa kliknięcia przycisku nadawania. Samoloty rozdzieliły się i skierowały ku baterii podpułkownika Sung Fu. Mieli do niej sześć minut lotu. - Osłaniaj mnie - rzucił Leonard. - Litości! -jęknął Robal. Miał ochotę zrzucić parę bomb. Podpułkownik omal nie wybuchnął śmiechem. - No dobra - powiedział - będę osłaniał twój bezwartościowy tyłek. - Rozległy się kolejne dwa kliknięcia. Stuart wysunął się naprzód, zmienił kierunek o piętnaście stopni, a potem, kiedy znalazł się w odległości półtora kilometra od celu, pociągnął za drążek sterowy, żeby zrobić świecę. Nie widział baterii, wiedział jednak, gdzie ma patrzeć. Kiedy znalazł się na wysokości trzystu sześćdziesięciu metrów, zrobił przewrót i nakierował dziób maszyny na współrzędne, które podał mu Łoś. - Widzę lisa! - zawołał Robal, kiedy zobaczył pokryte siatką maskującą wyrzutnie. Znajdował się o wiele za nisko, żeby mogły mu zagrozić, był jednak w zasięgu ewentualnych działek przeciwlotniczych. Rozejrzał się, czy nikt do 320 niego nie strzela. Nikt. Wobec powyższego wypuścił szeregiem Marki-82 AIR i odleciał. System LASTE samolotu Stuarta zadziałał idealnie i bomby trafiły w cel z zadziwiającą wprost precyzją. - Jeszcze samochód z radarem. Wchodzę! - zawiadomił Leonard, który przeleciał za ogonem maszyny Robala. Teraz Stuart przygotował się, żeby go osłaniać, a podpułkownik ostrzelał cel z działka. Kapitan także wypuścił serię i oba A-10 odleciały na północ. - Zniszczyliśmy jedną baterię rakiet - zameldował Łosiowi Leonard. Wznieśli się specjalnie na wysokość znajdującą się w zasięgu SA-2; nie było już jednak słychać żadnego drugiego radaru. - Wie pan co, nawet mi się to podoba - odezwał się Robal. Podpułkownik Sung Fu chodził wśród szczątków swojej pierwszej baterii. Nie był przygotowany psychicznie na zniszczenia i rzeź, jakie dokonały się niedaleko niego. Zatrzymał się nad metrowej głębokości rowem, który wybiło w ziemi działko Leonarda, przeszywając pociskami furgonetkę radaru. Nadszedł oficer ze sztabu Kanga. Stanął w pewnej odległości, nie chcąc, żeby nieszczęście podpułkownika Sunga dotknęło i jego. Oficer pełnił podwójną funkcję: łącznikową i wywiadu. Tłumaczył dowódcom polowym prawidłowe znaczenie wydarzeń i otrzymywanych rozkazów. W rzeczywistości jego główna rola polegała na szpiegowaniu, czy aby na pewno wszyscy są absolutnie lojalni wobec Kanga. Sung wyprostował się i zbliżył się do oficera łącznikowego. - Zemszczę się za to! - stwierdził. - Moja druga bateria ma sześć rakiet i zniszczy sześć amerykańskich samolotów. - Przechwyciliśmy rozmowy radiowe „Cichej Broni" - powiedział oficer. -Normalnie słychać z ich nadajników tylko zgrzyty. Teraz jednak było słychać wszystko. Skierował ich tutaj ten samolot, który nazywają AWACS-em. Sung popatrzył na rozmówcę. Widział w jego twarzy wyrok na siebie. Kang nie lubił, kiedy jakiś dowódca ponosił porażkę. Jeśli Sung chce żyć, będzie musiał się szybko zrehabilitować. Bał się „Cichej Broni" i nie chciał więcej mieć z tymi samolotami do czynienia, znalazł jednak rozwiązanie swojego dylematu. - Zniszczę tego AWACS-a - oznajmił. - To niemożliwe. AWACS krąży przez cały czas ponad terytorium Wietnamu. - A jak blisko podlatuje do granicy? - Może na jakieś trzydzieści kilometrów - padła odpowiedź. - W takim razie przerzucę swoją kompanię nad granicę. - To niemożliwe! - powiedział znowu oficer. - Tam jest zbyt górzysty teren. Nie zdoła pan ustawić baterii. Twarz Sunga ściągnęła się surowo. - Przerzucę kompanię nad granicę - powtórzył - i zniszczę tego AWACs-a 321 Wtorek, 15 października Waszyngton, USA Billa Carrolla obudził przeszywający ból po lewej stronie szczęki. Spojrzał na zegar stojący obok łóżka. Było wpół do czwartej w nocy. - Idź do dentysty - poradziła mu żona, Mary. - Przestań udawać, że nie musisz. - Nie była zbyt współczująca o tej porze. William poczuł nowe dźgnięcie bólu i poddał się. Leczenie było nieuniknione, jeśli jeszcze możliwe. Doradca prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego mógł zgłosić się do dentysty o dowolnej porze każdego dnia i nocy. W czterdzieści minut po obudzeniu Carroll znalazł się w gabinecie, w którym czekali na niego lekarz, jego pomocnik oraz recepcjonistka. Było to dla Billa jedyne korzystne wydarzenie rozpoczynającego się pomału dnia. Carroll wszedł do swojego biura przed szóstą. Lewą stronę twarzy ciągle miał zdrętwiałą od znieczulenia. Sekretarka była już o tej godzinie-jak co dzień-w pracy; przygotowywała szefowi biurko. Na samym wierzchu położyła plan zajęć Carrolla na nadchodzący dzień oraz Dzienny Raport Prezydenta. Bili przeczytał raport, nie spodziewając się znaleźć w nim żadnych rewelacji. Nie pomylił się. - Musi pan zobaczyć to - powiedziała sekretarka, włączając magnetowid. -To nagranie z wczorajszego show Buddy'ego Prince'a. -Na ekranie pojawiła się AnnNevers. Pani Nevers była ostatnią osobą, jaką Carroll miał ochotę oglądać, zaufał jednak osądowi swojej sekretarki. Nevers wydziwiała, jak zwykle, na lekkomyślne angażowanie się administracji w zagraniczne konflikty. Koło niej siedział natomiast James Finlay - były szef pracowników Billa. - Ujmując całą rzecz najprościej - odezwał się Finlay - możemy powiedzieć, że Stany Zjednoczone wysłały do Chin najemników, żeby zaangażowali się po jednej ze stron, biorących udział w wojnie domowej. Cholera! - zaklął w duchu ze złością William. Przecież Finlay wie dokładnie, jaki jest status formalny całej operacji; zdaje też sobie sprawę z tego, że jest tajna. Nawet Kongres na wszystko przystał. Jednak Carroll doświadczył już tego, jak szybko poparcie Kongresu potrafi się skończyć. Na Kapitolu wieją zmienne wiatry, myślał. Niechcący przygryzł sobie język, w którym ciągle jeszcze nie odzyskał czucia. Poczuł teraz za to smak krwi. Nawet sam fakt istnienia dziwacznego w istocie statusu formalnego żołnierzy, biorących udział w tajnych operacjach, był tajemnicą. Tymczasem, dzięki Finlayowi, Nevers trzymała Williama w niebezpiecznym szachu. - Czy pan także nie uczestniczył w podejmowaniu decyzji w tej sprawie? -zapytał prowadzący program. No, Buddy, dalej, załatw go, dopingował Carroll. Telewizyjny gwiazdor przygotował się do programu i starał się, żeby Finlay mówił prawdę. -Złożyłem dymisję w proteście przeciwko jej podjęciu. Prince popatrzył na Finlaya takim wzrokiem, jakby posądzał go o kłamstwo i ciągnął: 322 - Ale przecież generał, którego Pekin mianował dowódcą w południowych Chinach, dokonuje istnych rzezi ludności własnego kraju, prawda? Teraz włączyła się Nevers: - Wiele z tych doniesień jest celowo fabrykowanych przez naszą administrację. - Czy chce pani powiedzieć, że nasz rząd po prostu kłamie? - Doprawdy, Buddy - odpowiedziała śmiało Nevers - czy ciebie to zaskakuje? Administracja wciąż zwiększa zaangażowanie w sprawę chińską, podczas gdy powinna zwracać należytą uwagę na problemy Amerykanów. Był w Chinach wspaniały młody generał lotnictwa, Mark Von Drexler, i on opisywał sytuację taką, jaka była. Niestety zginął, a wraz z jego odejściem ucichł jedyny głos wołający o rozsądek. - Czy on także był jednym z tych, tak przez państwa nazwanych, najemników? - wypytywał Prince. - Ależ nie - odpowiedziała kongreswoman oburzonym tonem - absolutnie nie. To był prawdziwy patriota; zamierzam sprawić, żeby administracja poniosła odpowiedzialność zajego śmierć. Zadzwonił do studia jakiś telewidz, pytając, czy amerykańskie prawo zabrania obywatelom USA być najemnikami. - Oczywiście, że zabrania - powiedziała Nevers - mogą nawet stracić obywatelstwo. Biorąc pod uwagę omawianą sytuację, postaram się, żeby je stracili. Prince wychylił się naprzód i zapytał: - Ale czy siłami amerykańskimi w Chinach nie dowodzi wnuk naszego byłego prezydenta, Pontowskiego? - Dowodzi najemnikami z USA - poprawił Finlay. -I zostanie za to pociągnięty do odpowiedzialności. Żaden człowiek, nawet o największych politycznych koneksjach, nie będzie stał ponad prawem. Carroll wyłączył ze złością magnetowid. - Sukinsyn - wymamrotał pod nosem, ledwie obracając zdrętwiałym językiem. Finlay dołączył do Nevers i teraz dostarczał jej tajnych informacji, które służyły jej za „amunicję". Tego popołudnia do Owalnego Gabinetu wkroczyła duża grupa najbardziej wpływowych kongresmanów. Rozmawiali z prezydentem przez ponad godzinę. Zaraz potem prezydent wezwał doradców i polecił zająć się natychmiast rozwiązaniem kwestii chińskiej. - Chcę, żebyście doprowadzili do dwóch rzeczy - powiedział. - Po pierwsze, zacznijcie wycofywać nasze siły z Chin; po drugie - znajdźcie jakiś sposób na uciszenie Nevers. Carroll powrócił do biura i napisał wiadomość dla Mazie, wyjaśniając jej całą sytuację. Przyglądał się temu co napisał i myślał z przerażeniem: administracja traci poparcie Kongresu w sprawie Zou Ronga i wkrótce pozostanie on sam. Przegra, a generał Kang wymorduje setki tysięcy ludzi. Hongkong zostanie wkrótce podporządkowany ostatecznie Chinom, a przede wszystkim nie będzie już szansy na uniknięcie w Azji wojny na wielką skalę. Co trzeba było wobec 323 tego zrobić!? Bili musiał się zastanowić Zamiast wysyłać gotowąjuz wiadomość, wyszedł, żeby się przebiec Dwaj agenci Secret Service, Chuck Stanford i Wayne Adams, bardzo się starali, żeby dotrzymać kroku Carrollowi W końcu prezydencki doradca pośliznął się i upadł nadwerężając sobie ścięgno Achillesa i skręcając kostkę Odwieziono go do szpitala, cierpiącego jak diabli Napisana wiadomość pozostała na biurku Środa, 16 października Bose, Chiny Mazie stała w drewnianej framudze drzwi namiotu, w którym Trimler i jego MDW zorganizowali sobie tymczasowe biuro Natężenie artyleryjskiej kanonady nie pozwalało mieć wątpliwości, że przeprowadzano właśnie atak na wielką skalę Kamigami wróciła do środka i dołączyła do Wenta, który pracował nad organizacją przerzutu transportu tak potrzebnego zaopatrzenia z Hanoi koleją do Kunmingu i dalej - Tego się nie da zrobić - powiedział po prostu Generał usłyszał go i skomentował - To nie są rutynowe działania zaczepne To prawdziwa ofensywa Zaopatrzenie może się okazać dla nas niezwykle ważne Musimy porozmawiać z Pon-towskim Cała trójka wyszła na dwór Było bardzo wcześnie, niebo dopiero zaczynało się nieśmiało rozjaśniać Mazie szła jako ostatnia Wtem od strony namiotu Pontowskiego pojawiły się jakieś dwie sylwetki - Panno Kamigami - odezwała się Jm Chu Mazie wrosła w ziemię z przerażenia - Went' - zawołała - Wchodź z panem generałem, a ja zaraz do was przyjdę - Odwróciła się ku Jm Chu i czekała Zobaczyła z bliska, że dziewczynie towarzyszy starsza od niej kobieta, trzymająca w ramionach małe dziecko - To jest May May - oznajmiła Jm Chu Przerwała, szukając w swoim ubogim angielskim słowniku właściwych słów - Mówię trochę po kantonsku - odezwała się Mazie - May May jest tymczasową żoną pani ojca - wyjaśniła wobec tego - Jest z nim w ciąży - Mazie zesztywniała Rodzice nie zawsze okazują się tacy, jak chciałyby dzieci, lub też nie tacy, jak dzieci myślą, że powinni być - Czy może pani dopilnować, żeby odwieziono ją jednym z waszych samolotów w bezpieczne miejsce? Miałam sen, w którym było mnóstwo pożarów Wszystkie tutaj Hmm, myślała tymczasem panna Kamigami, a więc mam rodzinę albo coś w tym rodzaju May May poprawiła trzymane na rękach niemowlę i wytłumaczyła - Jej sny zawsze okazują się później prawdą Pożary oznaczają, że będzie tutaj bitwa i dużo zniszczeń 324 i - Poza tym - ciągnęła Jm Chu - za kilka godzin Zou odlatuje do prowincji Yunnan Generał, który tam rządzi, jest naszym sprzymierzeńcem i teraz Kunming będzie nową stolicą Zou - Zaraz, zaraz zaczekajcie tutaj, dobrze? - poprosiła Mazie -Zobaczę, co się da zrobić - Pognała do namiotu operacyjnego Jm Chu szepnęła tymczasem coś do May May i zniknęła w porannej mgiełce May May usiadła na ziemi i czekała W namiocie było pełno ludzi Sztab Pontowskiego rozstąpił się, pozwalając Mazie usiąść z przodu i patrzyć na mapę - Dzisiaj rozpoczęła się ofensywa, której się spodziewaliśmy - powiedział Matt Wskazał na mapie most, jaki Mazie widziała przed trzema dniami - A to - powiedział -jest najbliższy cel Kanga Jeżeli zdobędzie ten most, wkrótce znajdziemy się w zasięgujego dział Wystartujemy więc o świcie i spróbujemy go do tego zniechęcić -Popatrzył na Mazie -Maszjakieś wiadomości ze swoich źródeł^ - Według wszelkich danych - odparła Kamigami - Kang stoi przed alternatywą zwyciężyć lub zginąć Jeśli nie odniesie zwycięstwa Pekin zamierza odciąć mu ostatecznie zaopatrzenie i porozumieć się z Zou Rongiem Zou zawiązał jakiś pakt z dowódcą okręgu wojskowego prowincji Yunnan, ogłosili Kunming nową stolicą Republiki Południowych Chin Zou przenosi się tam jeszcze dzisiaj Trimler chrząknął - To dla mnie coś nowego - powiedział - Jednak może to oznaczać przerwę w walkach, której tak bardzo potrzebujemy Będę musiał przenieść MD W, tak żeby cały czas była tam, gdzie Zou Rong Pozostawię tu z wami oficera łącznikowego Nagle rozległo się wycie nadlatującej rakiety - Padnij - wrzasnął Ray Byers Hazelton strącił Mazie na ziemię i rzucił się, żeby osłonić ją własnym ciałem Dziewczyna schowała twarz na jego piersi i przycisnęła się do niego Na końcu lotniska rozległo się kolejno sześć eksplozji Kamigami nie poruszała się, obejmując cały czas Wentwortha - Jak dobrze! - krzyknął Byers - Wspaniale, kurka wodna! Nie kierowane rakiety! - Hej, wy dwoje, możecie już wstać - odezwał się Trimler Hazelton stoczył się z Mazie, a ona podniosła wzrok i zobaczyła wokół siebie krąg gapiących się mężczyzn Wstała i otrzepała ubranie, czerwieniąc się jak burak Rozdzwoniły się telefony W radiu trzaskało raz po raz - sekcja obrony bazy, podległa Sarze Waters, meldowała o uszkodzeniach - To były rakiety o średnicy stu czterdziestu milimetrów- powiedziała kapitan - Ich maksymalny zasięg wynosi około dziesięciu kilometrów - powiedział generał - To znaczy, że udało im się jakimś sposobem przekraść z wyrzutniami przez most Prawdopodobnie przenieśli więcej niż sześć rakiet i możemy spodziewać się kolejnego ataku Waters zaznaczała na mapie bazy miejsca, w które spadły rakiety - Jedna trafiła w samo lotnisko i wywołała duży pożar - zameldowała kapitan Słuchała dalej, co mówią jej przez telefon - Panie pułkowniku, pożar objął 325 rejon rozładunku samolotów transportowych Straciliśmy cały sprzęt do rozładunku - Niedobrze' - mruknął Pontowski Bez regularnych dostaw paliwa, amunicji, części zamiennych i setek innych rzeczy, w ciągu kilku dni utracą zdolność do wysyłania samolotów Pełne funkcjonowanie skrzydła wymagało dwóch lądowań KC-10 dziennie, przywożących paliwo i dwadzieścia ton innego zaopatrzenia Pułkownik zwrócił się więc do oficera transportu - Proszę spróbować zorganizować nam nowy sprzęt przeładunkowy - Tak jest! - odpowiedział młody major Wybiegł z namiotu, postanawiając wykonać zadanie za wszelką cenę - Pozostałe rakiety przestrzeliły - ciągnęła Waters - Spadły o, tutaj - Marchioni patrzył przez chwilę na mapę z przerażeniem, a potem wymamrotał jakieś przekleństwo i wypadł na dwór - Tam obozuje jego wioska - wyjaśnił Byers Pontowski zacisnął usta - Musimy wysłać Kangowi wiadomość, którą popamięta! - W jego głosie słychać było lodowatą wściekłość - Niech nie zabija niewinnych' Sara zacisnęła bezwiednie prawą dłoń Przeraził ją ton pułkownika Ray Byers towarzyszył Mazie i Wentworthowi w drodze do ich tymczasowego biura Przed namiotem siedziała wciąż May May ze śpiącym dzieckiem na rękach - Ładna - mruknął Byers - Kto to jest!? Panna Kamigami nie wiedziała, jak odpowiedzieć na pytanie sierżanta - Zdaje mi się, że w tej chwili coś w rodzaju mojej rodziny - powiedziała w końcu - Ray, czy możesz się nią zaopiekować? - Nie ma sprawy - odparł Byers - Może zostać u nas - Po chwili zniknął razem z May May w ciemności Mazie popatrzyła za odchodzącymi, a kiedy odwróciła się do Hazeltona, w jej oczach widać było łzy. - To takie głupie To jedna z kobiet, z którymi sypia mój ojciec - powiedziała - Zupełnie go nie rozumiem Hazelton zbliżył się i oparł dłonie na ramionach Mazie Po raz drugi tego ranka odczuła, jak bardzo pomaga jej jego bliskość. - A ja nie rozumiem mojej matki - odparł Wentworth - Doprowadza mnie do szaleństwa i chce kontrolować wszystko, co robię A mimo tego kocham ją - Postanowił skoczyć na głęboką wodę - Jednak nie tak mocno, jak kocham ciebie - Och! - wyrwał się z ust Mazie nieartykułowany dźwięk Nagle znalazła się w ramionach Wenta, przytulając się do niego i opierając policzek o jego pierś Nachylił się, żeby ją pocałować, jednak różnica ich wzrostu była tak ogromna, że aż wydało mu się to śmieszne Podniósł więc dziewczynę, a ona złapała go za szyję Ich usta musnęły się nieśmiało Mazie cofnęła głowę i popatrzyła na twarz Wentwortha z pewnej odległości - Och - mruknęła, tym razem wyraźnie i znacznie pewniejszym tonem Pocałowali się znowu 326 Środa, 16 października Most niedaleko Bose, Chiny Kamigami stał pośród swojego sztabu Oficerowie mówili jeden przez drugiego, nauczył się jednak słuchać ich wszystkich naraz W głosach mówiących nie było słychać paniki ani niepewności Nadchodzące raporty potwierdzały to, co czuł od samego początku - ten atak był inny niż dotychczasowe Różniły się zarówno odgłosy eksplozji, jak tez sposób następowania ich po sobie Niepokoiło go to Skinął na oficerów operacyjnego i wywiadu i ruszył z nimi do modułu J-STARS, stojącego w sąsiedztwie bunkra dowodzenia Amerykański oficer łącznikowy był równie zakłopotany jak generał - Powinniśmy wykrywać duże obiekty - powiedział - takie jak na przykład czołgi, szykujące się do ataku Jednak niczego nie widać Z tego, co pokazuje ekran, cała ciężka broń znajduje się nadal osiemdziesiąt kilometrów za frontem. Dwaj chińscy oficerowie skupili się i wymienili parę słów - Czy J-STARS wykrywa ludzi!? Wielu ludzi!? - spytał oficer wywiadu - Jeszcze nie - odparł Amerykanin Chińczycy spojrzeli na Kamiganiego Zadali właściwie pytanie Generał powinien teraz sam wyciągnąć odpowiednie wnioski I zrobił to - Gdzie są czołgi!? - zapytał - Na tyłach, ponieważ Kang wie, że możemy wykryć je J-STARS-em i zniszczyć samolotami. Zmienił więc taktykę i posłużył się chińską wersją naszych stealthów - niewidzialnymi dla radaru ludźmi - Dwaj oficerowie pokiwali zgodnie głowami - Ten ostrzał, który słyszymy, to głównie rakiety - ciągnął - Rakiety można przenosić po jednej, na plecach, i w ten sposób uniknąć wykrycia - To znaczy, że niby co? - odezwał się Amerykanin. Rozumiał nowoczesne metody walki, a nie takie jakieś - Masy pieszych żołnierzy odpalają kolejne rakiety - wytłumaczył Kamigami - A potem uderzą na nas ławą, prawdopodobnie o świcie Niech pan odjedzie z modułem na lotnisko w Bose Natychmiast - Tak jest' - odpowiedział oficer - Już nas nie ma Generał poszedł tymczasem z powrotem do bunkra dowodzenia i wezwał dowódcę oficerów łącznikowych z lotnictwem - Proszę przekazać pułkownikowi Pontowskiemu, żeby uzbroił samoloty w broń przeciwpiechotną O świcie będzie nam potrzebny ich atak - Przez następne dziesięć minut Victor tłumaczył przez radio dowódcom swoich czterech batalionów, czego mogą się spodziewać Następnie rozkazał przenieść sztab na lotnisko w Bose Miał zamiar wykorzystać terenowe hunwee jako ruchome stanowisko dowodzenia i kierować bitwą z samego frontu Rozdział dwudziesty pierwszy Środa, 16 października Mindoro, Filipiny Mieszkańców filipińskiej wyspy Mindoro nie mogło uratować nic, chyba żeby zdążyli się ewakuować. Tajfun „Kewa" zamienił całą wyspę w jedno wielkie, błotniste rumowisko. Rozrywał domy, turlał po ziemi samochodami i porywał ludzi. Wicher dmący z prędkością ponad stu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę i olbrzymie fale wlewające się na ląd zabiły więcej mieszkańców wyspy niż pozostawiły przy życiu. Gigantyczny tankowiec, zdążający powoli ku Japonii, został wyrzucony na brzeg. Jego olbrzymi kadłub przełamał się i wokół rozlało się około stu milionów litrów ropy naftowej. Siła tajfunu rosła tymczasem coraz bardziej. Płynął nad ciepłymi wodami. Prawie dwa tysiące kilometrów na północny wschód od niego pierwsze chmury nasunęły się znad Zatoki Tonkin na południowe obszary Chin. Środa, 16 października Bose, Chiny - Tango nazwał to Norą Susła - powiedziała Sara, prowadząc Pontowskiego po drewnianych schodach do podziemnego bunkra, obłożonego z wierzchu workami z piaskiem. Wokół unosił się silny zapach świeżo skopanej ziemi. - Całkiem trafna nazwa - odparł Matt, rozglądając się po nowym centrum operacyjnym. Czuł się trochę jak w filmie z czasów drugiej wojny światowej; bunkier był jednak przestronny i dobrze rozplanowany. Pracowały już wszystkie telefony i nadajniki. Na ścianach umocowano tablice pokazujące stan bazy; słychać było szum wentylatorów, tłoczących do wnętrza świeże powietrze. Uszu pułkownika doleciał z zewnątrz odgłos pierwszych startujących „Świń". Pontowski sprawdził tablicę - odlatywał klucz dwóch maszyn, dowodzony przez Robala. Na pas kołowała w tej chwili druga para, dowodzona przez Macho. Wreszcie za pół godziny miał wystartować Tango w towarzystwie Jake'a Trishera. 328 Wszystkie sześć samolotów zostało uzbrojonych w CBU-58 - bomby samoroz-przestrzeniające. Po zrzuceniu CBU-58 z samolotu, zewnętrzne pojemniki bomb otwierają się, wysypując ze środka po sześćset pięćdziesiąt „bombek" wielkości piłeczki baseballowej; spadają mniej więcej równomiernie na duży obszar. Każda eksploduje, zamieniając się w dwieście sześćdziesiąt odłamków, które zabijają ludzi, niszczą samochody i drewniane domy. Aby dopełnić siły rażenia, w każdej „bombce" znajdująsię także po dwie tytanowe kuleczki zapalające, składające się z pięciu kawałeczków każda. CBU-58 zostało skonstruowane, żeby zastąpić napalm, który po wojnie wietnamskiej tak gorąco krytykowano. Jak na ironię, bomby samorozprzestrzeniające są „skuteczniejsze" od napalmu, to znaczy zabijają jeszcze więcej ludzi naraz; jednak uznawane są za broń „politycznie poprawną". Pontowski rozsiadł się w fotelu naprzeciwko urządzeń łączności. Cholera, pomyślał, wolałbym być na lotnisku i startować. Zerknął na tablicę. W głowie wyświetliły mu się dwie liczby: czterdzieści sześć - tylu miał pilotów, trzydzieści -tyle było zdatnych do lotu maszyn. Znowu ciążyło na nim to samo brzemię co przedtem. Dwadzieścia minut później AWACS nadał ostrzeżenie o zbliżającym się ataku z powietrza. Leonard t Trisher kołowali akurat na pas. Pontowski chwycił mikrofon. - Tango, nadlatują bandyci; pięć minut. Pospieszcie się. - Potwierdzam - odpowiedział flegmatycznie John, jak gdyby nie miał żadnych powodów do niepokoju. — Spieszymy się. - Rozległ się głos ostrzegawczej syreny. Minuty ciągnęły się i ciągnęły, a klucz Leonarda kołował. W końcu w głośniku odezwało się: - Startujemy. - Matt popatrzył na Sarę. Stała koło niego i wpatrywała się w belki sufitu. Startowała razem z Johnem... Radio zatrzeszczało tymczasem jeszcze raz. - Nora Susła, tu Tango. Możemy pozbyć się balastu i odgonić tych bandytów. Pułkownik popatrzył jeszcze raz na tablice. Tango i Jake polecieli na misję bezpośredniego wsparcia lotniczego; uzbrojono ich maszyny w CBU. Mieli jednak także ze sobą po dwa sidewindery, no i działka. Matt nie wahał się długo z decyzją. - Możesz wyrzucać bomby; skontaktuj się z Feniksem na Have Quicku. -Feniks, czyli AWACS, krążył nad Wietnamem w odległości około stu sześćdziesięciu kilometrów od Bose. Matt przesunął odpowiedni przełącznik, aby słyszeć prowadzone w powietrzu rozmowy. - Tango, Jake - odezwał się głos kapitana Penki - kierunek zero siedem zero. Bandyci na wprost was; trzydzieści trzy kilometry; tysiąc metrów. Zestrzelcie ich, zabijcie. Sara pobladła i zacisnęła usta. Czekali. - Widzę ich! - zameldował Leonard. - „Wentylatory". Około dwudziestu. Atakują nas. Jake, strzelaj im prosto w pysk i przelatuj na wylot, na drugą stronę. Nurkuj nad ziemię. - Mówił bardzo szybko. - Dobrze myśli - mruknął Pontowski sam do siebie. - Jestem przed tobą! - krzyknął Jake. 329 - Potwierdzam - Leonard mówił o wiele chłodniejszym tonem, ale za to bardzo szybko - Odpalę numer trzeci - Rozległo się buczenie, to naprowadzacz jednego z jego sidewinderów szukał celu Niemal w jednej chwili odezwały się dwa nachodzące na siebie meldunki - Lis dwa1 - Oznaczało to że oba] piloci odpalili po rakiecie - Jeden trafiony' - zameldował Jake Jego sidewinder zestrzelił nieprzyjacielskiego A-5, zwanego w NATO „Wentylatorem" - Drugi trafiony1 - dorzucił John — Pozbywają się bomb Cholera jasna, dobierają się do nas! Jake, odskocz w lewo, nurkuj nad ziemię Pontowski chwycił mikrofon i odezwał się - Tango, zaciągnij walkę nad bazę Możemy zestrzelić paru sukinsynów -Popatrzył na sufit, próbując wyobrazić sobie toczącą się w górze potyczkę Usłyszał odgłos biegnących stóp To Sara nie wytrzymała i wypadła na zewnątrz Przebiegła przez załom wejścia, utworzony dla ochrony przed odłamkami i znalazła się na otwartym powietrzu Dostała zadyszki, nie z powodu wysiłku, ale z przytłaczającego strachu Było to irracjonalne, jednak musiała być z Johnem, widzieć go Pragnęła siłą woli ustrzec ukochanego mężczyznę przed śmiercią Przeleciał nad nią A-10, był tak nisko, że aż padła na ziemię Podniosła głowę i zobaczyła go po lewej, jak wznosi się, a następnie zawraca, przez cały czas nie przekraczając wysokości trzydziestu metrów Z jego dzioba wystrzeliła struga dymu - pilot wypuścił serię z działka w manewrujący wyżej myśliwiec LAW Nie trafił „Wentylator" uciekł w górę, „Świnia" zakręciła w prawo, nadleciała tymczasem druga Za sterami której siedział John!? Sara naliczyła nad sobą sześć czy siedem nieprzyjacielskich maszyn, odcinały się wyraźnie na tle grubej powłoki chmur, jakimi spowiło się niebo Waters zrozumiała w pewnej chwili, że amerykańscy piloci krążą teraz tuż nad lotniskiem, znalazłszy się po przeciwnych jego stronach, żeby skusić wrogów do zniżenia się i zaatakowania ich nad dobrze sobie znanym terenem Nagle jedna ze „świń" uniosła się jakby na jednym skrzydle i zakręciła ostro Przez moment Sara była pewna, że końcówka skrzydła wielkiej maszyny otarła się o ziemię A-10 przyspieszał teraz, wyłamując się z kręgu Z ziemi wystrzelił tymczasem wąski strumień dymu, kierując się ku Chińczykom - była to rakieta stinger Jedna z nieprzyjacielskich maszyn zapłonęła jasno i spadła na ziemię, eksplodując w pobliżu końca pasa Tymczasem „Świnia" lecąca prosto uniosła dziób i wypuściła sidewindera Prędkość tej rakiety zaskoczyła Sarę Amerykański samolot zakręcił, zanurkował, a w górze eksplodował kolejny, Wentylator" Z niedużych bunkrów wyskoczyły dwa kolejne stingery - Waters sama uczestniczyła w obmyślaniu pozycji ich stanowisk strzeleckich Już trzecia maszyna LAW zniknęła na oczach Sary w ognistej kuli Ku jej przerażeniu, któremuś z chińskich samolotów udało się dopaść od góry jedną ze „świń" Rozległa się seria, jakby z karabinu maszynowego - pilot strzelał z działka kalibru dwadzieścia trzy milimetry A-10 opadł na ziemię 330 i wybuchł, uniósł się znad niego słup ognia i dymu Sara wrosła w ziemię Czy na jej oczach zginął właśnie John czy też Jake Tisher!? Nie wiedziała Pozostała „Świnia" skręciła za uciekającym po ataku „Wentylatorem' Skręcał gwałtownie w prawo, znajdował się na wysokości jakichś stu pięćdziesięciu metrów Tym razem pojedynek rozegrał się w większej odległości Waters zobaczyła wystrzelający z dzioba A-10 dym Samolot LAW rozpadł się na kawałki, zanim do uszu kapitan doleciał odgłos działka Nagle walka skończyła się Samotna „Świnia" pozostała jedynym samolotem na niebie Wzniosła się na jakieś trzysta metrów i podeszła do lądowania Sara opadła na kolana, cała dygocząc Nagle ktoś objął ją ramieniem Pułkownik - Johnowi nic się nie stało - powiedział Słuchał głosów pilotów przez radio Waters popatrzyła na Pontowskiego, osłabła z ulgi - Już nie ' - szepnęła - Błagam, Boże, nie rób mu tego więcej' - Matt przytulił kobietę, nie mówiąc ani słowa Leonard stał w bunkrze tuż obok Pontowskiego Na jego kombinezonie widniały ciemne pręgi potu Na twarzy odcisnął się ślad maski tlenowej Podpułkownik ściskał do połowy opróżnioną butelkę z wodą Znajdował się w powietrzu niecałe piętnaście minut, czuł sięjednak wyczerpany Mimo wszystko mówił spokojnym głosem, zdając raport z lotu - Nie chcieli zejść poniżej trzystu metrów Wydaje mi się, że oni nie szkolą się w lataniu na takiej wysokości - Dla pilota A-10 latanie tuż nad ziemią to podstawowa umiejętność - Poza tym nie wykonywali zbyt ostrych zakrętów Pewnie ich kombinezony nie chronią przed przeciążeniem Te dwie rzeczy dały nam przewagę, chociaż muszę powiedzieć, że ci Chińczycy byli odważni - Szybko się nauczą, czego im brakuje - dodał Matt - Będziemy musieli trzymać się od nich z daleka - Jak na razie dobrze nam idzie - zaoponował Leonard - Jeden na sześciu to nie jest zła wymiana I nie udało im się zrzucić ani jednej bomby Waters miała ochotę krzyknąć na Johna Powiedziała jednak tylko - Ten „jeden", o którym wspomniałeś, nazywał się Jake Tisher! - Nikt jej nie odpowiedział W głośniku odzywały się coraz to nowe komunikaty — powracał klucz Robala, który wystartował jako pierwszy, na pas kołowały cztery kolejne maszyny Wojna nie została przerwana z powodu śmierci jednego z Amerykanów Jego towarzysze będą musieli odłożyć żałobę na później Pontowskiemu przypomniały się znowu dwie liczby czterdziestu pięciu pilotów, dwadzieścia dziewięć samolotów Czy będzie więcej ofiar!? Znał odpowiedź Popatrzył najpierw na tablice, a potem wprost przed siebie Kiedy znowu pośle Johna do walki na śmierć i życie!? Kiedy sam poleci!? - Tango - odezwał się - Odpocznij Chcę, żebyś poprowadził lot o jedenastej Twoim partnerem będzie Koza 331 - Wedle rozkazu - odpowiedział Leonard, wychodząc z bunkra Sara wyszła za nim Czuła, że musi odetchnąć świeżym powietrzem - Dobrze się czujesz? - spytał John - Nie Nie czuję się dobrze Widziałam wszystko i przez chwilę myślałam, że to ty - Coś ty, mowy nie ma - odpowiedział Jak wszyscy piloci myśliwscy, uważał, że zawsze będzie umiał wyjść cało z opresji - Ale Jake - Jake miał dzisiaj bardzo zły dzień Waters patrzyła na Johna, czując, że nie jest w stanie go zrozumieć Słyszała słowa, nie domyślała się jednak, jak głęboką ranę one skrywają - John, kocham cię - zaczęła i urwała Nie chciała wypowiedzieć całej myśli Kochała Johna, ale nie chciała patrzeć, jak umiera Wolała jednak usłyszeć we własnych ustach tylko pierwszą część zdania Środa, 16 października Niedaleko Jingxi, Chiny Podpułkownik Sung Fu klął na kierowcę, podczas gdy koła ciężarówki buksowały w błocie Asfaltowa droga skończyła się zaledwie czterdzieści metrów wcześniej, i już utknęli Rozkazał kierowcy przestać, ponieważ tylne koła zakopały się aż po oś Wyszedł z kabiny, żeby osobiście sprawdzić możliwość dalszej jazdy Pozostałe jedenaście samochodów jednostki podpułkownika zatrzymało się na asfalcie i czekało Ruszył przed siebie, deszcz przesiąkał przez jego płaszcz Wymamrotał chińskie przekleństwo i wrócił do swoich ludzi Jego rozkazy były, jak zwykle, stanowcze i jasne Wysłał trzy drużyny Jedną- z powrotem do miasteczka Jmgxi, zadaniem żołnierzy było zarekwirowanie traktorów, a jeśli takowych nie będzie, to wołów lub bawołów Drugą skierował do pobliskiej wioski, aby sprowadziła ludzi do pracy Wreszcie trzecia została posłana naprzód w celu rozpoznania drogi Najpierw powróciła drużyna rozpoznawcza Zameldowano, że po pięciuset metrach stan nawierzchni znacznie się poprawia, bo droga wspina się na wzgórza i woda łatwiej z niej spływa Oddziałek wysłany do wioski przywiódł ze sobą stu jej mieszkańców W ciągu paru chwil ciężarówka została wypchnięta z błota i ruszyła powoli naprzód Sung zamienił parę słów z wójtem wioski, starym już człowiekiem o nazwisku Li Jiyu Przysięgał on, że taka ulewa była czymś niezwyczajnym Zazwyczaj o tej porze roku panował już w tej okolicy okres przejściowy pomiędzy wilgotnym monsunem letnim a suchym zimowym Li Jiyu mówił bardzo przekonująco i Sung uwierzył, że deszcz wkrótce minie Li Jiyu wiedział jednak, że będzie inaczej Był Chińczykiem Zhuang, a nie Hań, tak jak podpułkownik, i chciał, żeby obcy żołnierze opuścili szybko jego wioskę W przeciwieństwie do swojej wnuczki, Jm Chu, stary potrafił okłamywać cudzoziemców 332 Kiedy już pierwsza ciężarówka znalazła się na dobre za grząskim odcinkiem drogi, Sung machnął ręką na kierowcę następnej Był nią ciągnik siodłowy z platformą, na której znajdowała się pojedyncza SA-2 wraz z rakietą Potężny ciągnik nie miał kłopotów z przetransportowaniem dziesięciometrowej rakiety przez błoto Sung miał nadzieję, że uda się choćby częściowo nadrobić stracony czas W ciągu dwudziestu czterech godzin jego jednostce udało się przebyć zaledwie osiemdziesiąt kilometrów Oficer wywiadu wysłany ze sztabu Kanga na przeszpiegi zapisywał wszystko szybko w notatniku, kiedy tylko wydawało mu się, że podpułkownik nie patrzy w jego stronę To głupiec, myślał o nim Sung, potrafi tylko krytykować i wykrzykiwać slogany Niech sobie ubłoci te błyszczące buty Podpułkownik pozostawił trzech żołnierzy, żeby spotkali się z drużyną, która została wysłana do Jmgxi po traktory lub woły Rozkazał im, żeby jak najszybciej dogonili resztęjednostki, nie później niż nazajutrz rano Rzuciwszy trójce na pożegnanie groźne spojrzenie, żeby odwieść ich od ewentualnego pomysłu dezercji, rozkazał konwojowi ruszać w góry Dalsza jazda okazała się nietrudna, do czasu aż jednostka osiągnęła pierwsze strome zbocze Niespokojny o stan drogi, Sung wysłał naprzód pierwszą ciężarówkę Pracujący ciężko pod górę silnik warczał donośnie, aż było słychać w całej dolinie W którymś momencie zatrzymał się, kierowca zmienił ze szczękiem bieg, chcąc wydostać się z błotnistej dziury Silnik zawył i uszu podpułkownika dobiegł krzyk, a potem donośny trzask Hurgot stawał się coraz głośniejszy i nagle ciężarówka wypadła bokiem spośród gęstych drzewek, turlała się po zboczu, niszcząc wszystko, co rosło na jej drodze Sung patrzył z przerażeniem, jak samochód uderza z wielką siłą w jedną z platform, zrzucając cenną rakietę na ziemię Zanim podpułkownik mógł zareagować, ciężarówka stanęła w płomieniach, podpalając i ciągnik z rakietą Żołnierze rozpierzchli się, padając na ziemię, podczas gdy stutrzydziestokilogramowa głowica rakiety eksplodowała, niszcząc sąsiednie rakiety, wyrzutnie i samochody Gorąco pożaru zmusiło podpułkownika do wycofania się w las Tymczasem ulewa wzmogła się jeszcze, znad płonących ciężarówek zaczęły unosić się kłęby pary, schodząc powoli w dolinę Sung patrzył z kamienną twarzą, jak jego konwój płonie Wyruszył z sześcioma rakietami, a pozostały mu w tej chwili tylko dwie O ile się nie mylił, cysterna z paliwem oraz furgonetka z radarem ocalały Pomiędzy kłębami dymu mignął mu w pewnej chwili oficer łącznikowy ze sztabu Kanga, robiący zdjęcie palącym się wrakom - Przynieście mi tu tego kierowcę! - wrzasnął podpułkownik Żołnierze rzucili się naprzód Oficer „łącznikowy" wyminął płonące ciężarówki i stanął z boku, czekając, co zdarzy się teraz Nigdy jeszcze nie spotkał człowieka, którego prześladowałby taki pech, jak podpułkownika Fu Po kilku minutach żołnierze przynieśli rannego kierowcę - Wyrzuciło go z kabiny, kiedy ciężarówka spadała z drogi - zameldował najstarszy stopniem - Ale zmiażdżyło mu nogi 333 Sung przyklęknął przy cierpiącym kierowcy i zaczął zadawać mu pytania bezbarwnym głosem. Wypadek był po prostu głupi. Kiedy kierowca znalazł się na ciasnym zakręcie, ponad zboczem, samochód ugrzązł w błocie. Postanowił więc uwolnić go, przełączając szybko z biegu wstecznego na pierwszy i z powrotem. Zaczął się powolutku posuwać, dał więc pełen gaz. Jednak buksujące po błocie koła spowodowały poślizg boczny i ciężarówka runęła ze zbocza. Sung wstał i popatrzył na swoich ludzi. W końcu jego wzrok spoczął na oficerze łącznikowym. Podpułkownik pokazał palcem na leżącego na ziemi nieszczęśliwego kierowcę. - Wrzućcie go z powrotem do kabiny jego samochodu - rozkazał. - Ale ciężarówka ciągle się pali... - zauważył sierżant. - Natychmiast! - warknął podpułkownik. Dolina wypełniła się wrzaskami skazanego na spalenie żywcem, którego towarzysze zamienili się w katów. Sung zbliżył się tymczasem do oficera łącznikowego, wyciągnął nagle pistolet i zastrzelił go, celując w głowę. - Jego też tam wrzućcie - polecił. - Obaj zginęli w tym nieszczęśliwym wypadku... Niech pójdzie do wioski drużyna i sprowadzi tu każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, jacy są w stanie pracować. - Pozostały mu jeszcze dwie rakiety i wypełni swojąmisję, niezależnie od wszystkiego. Środa, 16 października Niedaleko Bose, Chiny Dwaj mężczyźni rozmawiali, gestykulując. Stali obok bunkra obserwacyjnego na szczycie wzgórza. Nie zważali na gęsty, drobny deszcz. Pokazywali na dolinę, jak gdyby byli jakimiś mierniczymi; jeden z nich trzymał złożoną mapę i bez przerwy porównywał z nią oglądane szczegóły terenu. Mężczyźni mówili spokojnymi, swobodnymi głosami, po których trudno byłoby się domyślić panującego wokół napięcia. Byli jak gdyby okiem straszliwego cyklonu, szalejącego dookoła. > W dolinie rozciągał się widok jak z filmu o pierwszej wojnie światowej. Na ziemi leżały w najdziwniejszych pozach tysiące ciał. Bliżej, na zboczu, pośród pasm kolczastego drutu, znajdowały się kolejne setki. - Najpierw usłyszeliśmy trąbki - opowiadał Kamigamiemu dowódca Pierwszego Batalionu. - Był to sygnał do ataku. Wtedy pojawili się, o tam. - Pokazał na niewysokie, za to długie wzgórze, leżące za wioską. - Nie mogliśmy ich powstrzymać. Nadchodzili kolejnymi falami, jedna za drugą. Wtedy przybyli Amerykanie na swojej „Cichej Broni". - Przejechał poziomo rozpostartą dłonią i to starczyło za resztę opowieści. Masakra tysięcy ludzi, jaka dokonała siew dolinie, była najbardziej obrazowym świadectwem skuteczności bojowej bomb CBU-58, użytych przeciwko nie osłoniętej piechocie na otwartym polu. Generał zadał jeszcze parę pytań, a potem wrócił do czterech terenowych humvee, tworzących jego mobilną placówkę dowodzenia. Nachylił się nad 334 oficerami operacyjnym i wywiadu, żeby dowiedzieć się, gdzie znajdują się obecnie czołgi i działa Kanga. Oficer wywiadu porozumiał się przez radio bezpośrednio z modułem J-STARS na lotnisku w Bose. Odparł, że zarówno nieprzyjacielskie czołgi, jak i ciężka artyleria znajdują się nadal na tyłach frontu i nie przemieszczają się. Obniżający się wciąż pułap chmur wyjaśniał, dlaczego nie wykryto żadnych wrogich samolotów. - To zupełnie bez sensu - powiedział Kamigami. - O co Kangowi chodzi? -Jeszcze raz przyjrzał się uważnie mapie, po czym zdecydował. - To jest najprostsza droga do mostu - powiedział. Dowódca Pierwszego Batalionu zaniepokoił się, kiedy ponad doliną rozległ się pojedynczy, przeciągły dźwięk trąbki. Odpowiedziały jej dwie inne. - Właśnie tak się zaczęło - skomentował pułkownik. Kamigami rozkazał więc swojemu oficerowi łącznikowemu z lotnictwem wezwać A-10. Mężczyzna przemówił do mikrofonu i wysłuchał odpowiedzi. Zapisał jakieś liczby, zrzucił słuchawki i podbiegł do generała. - Dwa samoloty startująjuż w tej chwili. Po nich wylecąjeszcze dwa, a potem kolejne dwa. - Na jego twarzy malowało się mimo wszystko przerażenie. Pokazał na niebo. - Jest jednak problem z widocznością. Spadła do pięciu kilometrów, a pułap chmur cały czas się obniża. - Uciszył go głuchy odgłos wystrzeliwanych pocisków moździerzowych. Kamigami skinął spokojnie głową i ruszył do bunkra obserwacyjnego w towarzystwie oficera operacyjnego i radiotelegrafisty. Musiał się schylać, żeby wyglądać przez szczeliny obserwacyjne niskiego bunkra. To, co zobaczył, oszołomiło go. - O Boże! - wyrwało mu się po angielsku. - Właśnie - zawtórował mu dowódca Pierwszego Batalionu. Postępowała ku nim czarna masa, istne morze ludzi. Patrzył zafascynowany. Tak już nie prowadziło się wojen; wydawało mu się, że został przeniesiony w miejsce jakiejś historycznej bitwy. - Korea... ? - mruknął, przywołując jedyną analogię, jaka mogła mu przyjść do głowy. Moździerze nie umilkły, siejąc śmierć pośród własnych żołnierzy. Nieprzeliczona masa ludzi postępowała jednak naprzód. On nie byłby wstanie wydać takich rozkazów, jak Chińczyk dowodzący bitwą. Oficer operacyjny dowiedział się przez radio, że pierwsze dwa A-10 zameldowały się już u naziemnego oficera łącznikowego. Z oddali, pośród huku moździerzowych pocisków i grzechotu karabinów maszynowych, dał się słyszeć odgłos nadlatujących odrzutowców. Moździerze przestały wreszcie strzelać, tymczasem nad dolinę nadleciał amerykański samolot i wypuścił dwie bomby samo-rozprzestrzeniające. Po chwili pośród biegnącej masy rozbłysło morze mikroskopijnych eksplozji - to wybuchały pojedyncze „bombki". Masa posuwała się jednak wciąż naprzód. Nadleciała druga „Świnia" i wypuściła tym razem szeregiem cały swój ładunek śmiercionośnych bomb wzdłuż przesuwającego się frontu. Czy Kamigami zobaczył przerwę w masie ludzi? Nie był pewien. Wrócił pierwszy samolot i zrzucił 335 pozostałe bomby Piloci nie musieli nawet celować, precyzja nie miała tu znaczenia Kiedy pierwsza fala znalazła się w zasięgu cekaemu, zainstalowanego koło bunkra obserwacyjnego, obsługa zaczęła wypuszczać z niego długie serie A oni ciągle biegli Teraz jeden z A-10 nadleciał, ostrzeliwując siły LAW z działka Najpierw z dzioba maszyny wychynął dym, potem ponad bunkrem obserwacyjnym rozległy się ostre trzaski pocisków przekraczających barierę dźwięku, a dopiero na końcu uszu Victora doleciał odgłos działka Żołnierze, których zabijały pociski, ginęli, zanim usłyszeli ten dźwięk Nadleciała druga para samolotów i scenariusz straszliwej masakry powtórzył się Resztki pierwszej fali napastników dotarły tymczasem do drutów kolczastych i zaczęły je rozcinać Dowódca batalionu nakazał przez krótkofalówkę, żeby zorganizować obronę przeciw nacierającym Kamigami zwalczył w sobie pragnienie włączenia się do walki, poprowadzenia swoich ludzi w paszczę śmierci Jego zadanie było inne Odwiódł uwagę od toczącej się nie opodal walki i spróbował objąć myślą ogólny obraz bitwy Nadlatujące parami „Świnie" redukowały liczbę napastników do tego stopnia, że dopóki znajdowały się w pobliżu, każdy kolejny atak musiał być skazany na niepowodzenie, a masy żołnierzy na niechybną śmierć Po co więc wysyłać wciąż tysiące nowych"? Generał odłożył jednak na bok to pytanie i skoncentrował się na walce toczącej się bliżej niego Obrońcy skosili seriami z karabinów tych niewielu, którym udało się przedostać przez druty Teraz szykowali się do odparcia ataku resztek drugiej fali Victor nienawidził swojej sytuacji widza Po godzinie bitwy spustoszenie wśród napastników siała czwarta para samolotów Powłoka chmur była teraz tak niska, że maszyny ledwie rozminęły się z wierzchołkami wzgórz, schodząc w dolinę do ataku Ruch w dolinie ustał, po chwili małe strużki ludzi zaczęły płynąć w przeciwnym kierunku Atak zakończył się wreszcie odwrotem Co za generał skazuje tyle tysięcy własnych żołnierzy na pewną śmierć?! -myślał z gniewem Kamigami Próbował wczuć się w sytuację i psychikę Kanga, tak jak uczył go Trimler, żeby odkryć zamysły dowódcy wojsk LAW - Po co?! - mruknął na głos po angielsku Jednak myślał także po angielsku Dowódca Pierwszego Batalionu odpowiedział mu w tym samym języku - Kang panuje nad nimi za pomocą strachu To nie są jego najlepsi żołnierze, ale „mięso armatnie", ludzie, których ściągnął dziesiątkami tysięcy z wielkich miast - Kantonu, Szanghaju Victor przerzucił się znów na kantoński - Kang jest za dobrym generałem na coś takiego - powiedział — On chce po prostu odwrócić tutaj naszą uwagę - Popatrzył na zegarek - Przegrupowanie się i wyprowadzenie drugiego ataku zajęło im dziesięć godzin Za dziesięć do dwunastu godzin spodziewam się trzeciego ataku, prawdopodobnie około drugiej w nocy 336 - Czy A-10 mogą udzielać nam wsparcia w nocy!? - zapytał pułkownik - Nie przy tej pogodzie - Bez amerykańskich samolotów mogę nie być w stanie powstrzymać takiego ataku - powiedział pułkownik Śmiercionośne bomby samorozprzestrzeniające zredukowały liczebność rzuconej przez Kanga ludzkiej masy, jednak mimo to zwycięstwo wcale nie przyszło łatwo Victor podniósł do oczu lornetkę i omiótł nią dolinę - Ponieśli ogromne straty Ilu oni mają żołnierzy do stracenia!'' - Opuścił lornetkę i przyjrzał się mapie - Głównym celem następnego ataku będzie zbadanie, jak słabi jesteśmy-powiedział -Proszę stawić zaciekły opór, niech zapłacą za każdy krok naprzód Jestem jednak prawie pewien, że główna ofensywa wcale nie przebiegnie tędy - A którędy!? - zainteresował się pułkownik To było właśnie pytanie, na które Kamigami nie znał odpowiedzi Przynajmniej na razie Znałjednak cel natarcia Zobaczył oczyma wyobraźni most koło Bose, na który złościły się smoki Most, który był bramą na zachód Środa, 16 października Bose, Chiny Na stół przed Pontowskim kapała uparcie woda, kropla po kropli Denerwowało go to i rozpraszało uwagę Popatrzył na belki sufitu i pomyślał, że mimo wszystko w Norze Susła jest nadzwyczaj sucho Jednak zamiast zignorować krople, przesunął się odrobinkę w prawo, a w miejsce, gdzie padały, podstawił swój odwrócony hełm Wstał i przeciągnął się Byłajuż prawie północ, musiał odpocząć choć trochę Czy panuję nad wszystkim!? - pomyślał Liczby na dużej tablicy podobały mu się Jego dwadzieścia dziewięć samolotów wykonało tego dnia sto sześć lotów, powstrzymując atak wojsk Kanga Cztery maszyny zostały uszkodzone, w tym dwie poważnie Jedna z nich nie będzie już nigdy latać Pontowski wychodził specjalnie, żeby się jej przyjrzeć i zadziwił się, jakim sposobem Skid Malone zdołał w ogólę wylądować Jednak najważniejsze było to, że nie zginął ani jeden pilot Meteorolog przypiął na tablicy prognozę na następny dzień Miało jeszcze bardziej padać Pontowski podszedł do jego biurka, żeby spytać o szczegóły prognozy - To tajfun „Kewa" - powiedział młody kapitan - Może okazać się najbardziej katastrofalnym tajfunem stulecia Wyrządził straszliwe szkody na Filipinach - Mężczyzna pokazał drogę, którą szła „Kewa" - Kieruje się prosto ku Zatoce Tonkm Mamy taką pogodę, bo znaleźliśmy sięjuz w obszarzejego wpływu Będzie jeszcze gorzej, o wiele gorzej Dzięki Bogu, kiedy tajfun wchodzi nad ląd, szybko się rozwiewa Możemy się tylko cieszyć, że nie jesteśmy na wybrzeżu Wietnamu Hanoi będzie zalane 337 - A Cam Ranh Bay!? - spytał Matt - Baza leży jakieś sześćset, siedemset kilometrów na południe od obszaru, przez który przejdzie tajfun Spadnie tam dużo deszczu, podobnie jak tutaj Ale nic złego nie powinno się stać - Mam nadzieję, że nie będą musieli się ewakuować - mruknął pułkownik Usłyszał, że woła go kobiecy głos Mazie - Właśnie nadeszła wiadomość od pana Carrolla - powiedziała, podając Pontowskiemu kartkę W miarę jak Matt czytał mięśnie jego twarzy twardniały Podał wiadomość Sarze i powiedział - Zwołaj natychmiast naradę sztabu Do bunkra zeszli przemoknięci mężczyźni i kobiety Pontowski opierał się o krawędź stołu i patrzył na leżącą przed nim kartkę z taką miną, że każdy od razu się domyślił, iż dzieje się coś ważnego Pułkownik bez żadnych wstępów ogłosił, o co chodzi - Dostaliśmy rozkaz przygotowania się do natychmiastowego opuszczenia Chin na dany sygnał - Czy to znaczy, że mamy stąd uciec z podwiniętymi ogonami''' - zapytał któryś z oficerów obsługi technicznej - A co będzie z Chińczykami? - krzyknął Charlie Marchioni - Przecież wiemy, co Kang zrobi z tymi wszystkimi ludźmi Jak my będziemy potem z tym żyć? - Zapadła cisza Nikt nie umiał odpowiedzieć na ostatnie pytanie Wreszcie włączył się Ray Byers - Panie pułkowniku, muszę panu powiedzieć, że jak się wycofamy, to nieźle damy dupy - Rozległy się komentarze wskazujące, że większość sztabu Pontowskiego zgadza się z sierżantem - Mnie się to nie podoba tak samo jak tobie, Ray - odpowiedział Matt - Ale nie mamy wyboru - Pieprzę to, panie pułkowniku! - krzyknął Byers - Zgłosiliśmy się tu na ochotnika, więc możemy też zdecydować, kiedy wyjedziemy! Pontowski nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, tylko obserwował twarze zebranych Rzeczywiście, wszyscy zgłosili się na ochotnika do wzięcia udziału w wojnie, która rozgrywała się daleko od ich ojczystego kraju Dlaczego? Stany Zjednoczone nie były w niebezpieczeństwie Wiedział, co powiedziałby Robal Pewnie coś w rodzaju „A co? To jedyna wojna, jaką mamy'" Jednak to nie był prawdziwy powód, nawet dla kogoś takiego jak Stuart Co zatem motywowało wciąż tych ludzi, że chcieli walczyć dalej? Większość z nich polubiła Chińczyków, a niektórzy, jak Marchioni, znaleźli sobie w Chinach dom Każdy zdawał sobie sprawę, że jeśli Kang zwycięży, wymorduje dziesiątki tysięcy ludzi Czy to była przyczyna? Prawda okazywała się znacznie bardziej złożona Podobnie jak i sam Pontowski, ochotnicy zgłosili się z wielu powodów Niektórzy głównie dlatego, że byli po prostu znudzeni życiem, jakie prowadzili, inni potrzebowali jakiejkolwiek dobrze płatnej pracy, wielu czuło potrzebę sprostania wyzwaniu, sprawdzenia 338 się Pod skorupą tego wszystkiego Matt wyczuwał jednak coś, co łączyło wszystkich dawali wielu ludziom szansę uzyskania wolności, i być może-być może - byli w stanie powstrzymać szaleńca o nazwisku Kang Xun który bez nich wkrótce rozpęta wojenną zawieruchę na całą Azję Ostatecznie zawierucha ta sięgnęłaby ich i tak - Nie zamierzam odmówić wykonania rozkazu - odezwał się w końcu Pontowski - Jednak dowódca nigdy nie jest pozbawiony prawa do obrony swoich żołnierzy - Rozejrzał się po bunkrze - Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, to być może będziemy musieli walczyć, żeby się stąd wydostać - Miał nadzieję, że dobrał właściwe słowa - Już się ewakuowaliśmy, więc wiecie, jak i co robić Zacznijmy przygotowania Mazie i Went poczekali, aż zebrani wyjdą - Rozmawiałam z panem Carrollem na linii specjalnej - powiedziała Kamigami do Matta - Musimy pomówić - Pontowski znalazł więc kąt, w którym nie było nikogo, machnął jednak na Sarę, żeby do nich dołączyła - Kongresmani zaczynają swoje kampanie wyborcze - mówiła Mazie - Członkowie prezydium rozumieją, o jaką stawkę tu gramy i co my konkretnie w Chinach robimy Jest jednak taka jedna członkini Izby Reprezentantów - nazywa się Ann Nevers -która - Wszyscy wiemy, kto to jest Ann Nevers - przerwał pułkownik - W każdym razie Nevers wykorzystała akcję chińską jako narzędzie do walki z obecną administracją Prezydent traci poparcie w naszej sprawie i pan Carroll próbuje uratować, co się da - Czy oni wiedzą, że sytuacja jest akurat przełomowa? Być może potrzeba nam jeszcze tylko kilku dni - Pan Carroll zdaje sobie sprawę z tego, że albo Kang teraz wygra, albo Pekin ułoży się z Zou To zmieniłoby całą geopolityczną mapę Dalekiego Wschodu Pozostaje jednak problem Nevers i tego, co ona robi Zamieniła Von Drexlera w prawdziwego męczennika i zrobiła z jego śmierci sprawę polityczną Waters wydała z siebie nieartykułowany okrzyk, aż Mazie przerwała - Oni nie wiedzą - zaczęła kapitan, jąkając się - To znaczy, Von Drexler był on -nie umiała dokończyć - Musicie zobaczyć, co znalazłam w jego domu - To powiedziawszy, wyszła szybko z bunkra, pozostawiając Pontowskiego w zdumieniu - Jest jeszcze jedna sprawa — kończyła Mazie - Zostaliśmy z Wentem odwołani do Waszyngtonu Pan Carroll zabiera nas pod swoje skrzydła -Na twarzy Kamigami odmalował się ból - Wszystko się sypie ' Pontowski pokręcił głową - Staraliśmy się - powiedział - Półlegalne operacje nigdy nie były naszą najmocniejszą stroną Wróciła Sara, niosąc kamerę i trzy kasety wideo Włożyła jedną z nich do kamery i nacisnęła klawisz odtwarzania -Proszę powiedziała, podając pułkownikowi kamerę - Nie chcę tego po raz drugi oglądać 339 Matt popatrzył w wizjer. Poruszył ustami, ale nie odezwał się. W którymś momencie aż się skrzywił. - No proszę!... - mruknął w końcu. Zatrzymał kasetę, a potem zastanowił się chwilę i podał kamerę Mazie. - Tam jest Von Drexler - powiedział. - To nie jest ładne. Panna Kamigami podniosła kamerę i uruchomiła odtwarzanie. Obraz w niewielkim wizjerze był na tyle wyraźny, że rozpoznała nagiego Von Drexlera i dwie nie mniej nagie kobiety. - To był chory psychicznie człowiek - powiedziała, wyłączając kamerę. Po jej minie znać było obrzydzenie. - Pan Carroll może to wykorzystać, żeby uciszyć Nevers. - Zastanowiła się przez moment. - Saro, to pani była przy samobójstwie generała i pani znalazła te kasety, więc musi pani polecieć z nami. - Prowadziłam także dziennik wojenny jednostki - oznajmiła Waters. - On też może okazać się nam pomocny. - Poleć z nimi - zdecydował Matt. Popatrzył na tablicę. Wkrótce miał przylecieć C-130 z zaopatrzeniem; wysokość pułapu chmur oraz widoczność pozwalały mu jeszcze wylądować, chociaż zbliżały się już do wartości granicznych. -Chcę, żebyście wszyscy odlecieli tym herculesem - powiedział pułkownik. Cholera, pomyślał. Zanim dotrą do Waszyngtonu, minie dwadzieścia cztery godziny... w najlepszym razie. Może Mazie była w stanie opóźnić ewakuację o tyle czasu. Czy kasety i dziennik wojenny Sary odwrócą bieg spraw? - Saro - odezwał się. Kapitan zwróciła na to uwagę, gdyż zwykle mówił na nią Kosa. - Nie szykuj się na powrót tutaj. Spakuj wszystko, co twoje. - Waters nie wiedziała, czy to, co widzi na twarzy pułkownika, to ulga czy smutek. Wypadła z bunkra, żeby pożegnać się z Johnem. $ Czwartek, 17 października Most niedaleko Bose, Chiny Cztery terenowe hunwee jechały bez trudu błotnistą drogą, napędzane przez duże, ośmiocylindrowe silniki. Wycieraczki pracowały na najwyższym biegu, a i tak ledwie zdążały czyścić szybę z padających gęsto kropel. Pierwszy z samochodów dojechał do asfaltowej szosy i skręcił na zachód, w stronę mostu, odległego o dziesięć kilometrów. Na miejscu koło kierowcy siedział sztywno generał Kamigami. W tyle odzywał się głośnik radia; to oficerowie meldowali o intensywnych działaniach zaczepnych nieprzyjaciela na południowej flance frontu. Była dokładnie druga w nocy. W rejonie stacjonowania Pierwszego Batalionu, który Victor wzmocnił, panował spokój. W którym miejscu nastąpi uderzenie? - pytał wciąż sam siebie generał. Kierowca zwolnił, mijając teraz barykady ustawione w celu obrony mostu. Trzy pozostałe pojazdy miały dzięki temu szansę dogonić generała. Już prawie dojechali. Kamigami zobaczył przez przedniąszybę jednego z czarnych 140 mercedesów, jakie Zou wybrał sobie na samochody sztabowe. Dojechał więc na miejsce. Tylne drzwi limuzyny otworzyły się i ze środka wysiadła Jin Chu. Stanęła pośród ulewy, czekając na Victora. Przez plecy Kamigamiego przeszedł dreszcz. W końcu generał wysiadł i podszedł do niej. Deszcz spływał po odkrytej głowie dziewczyny, przyklejając jej ciemne włosy do pleców. A Victor czuł, że ją kocha; irracjonalnie, bez względu na wszystko, bezwarunkowo. Stali teraz tuż obok siebie, nie dotykali się jednak. - Dostałem twoją wiadomość - odezwał się. - To niedobry moment. Jestem potrzebny tutaj. Jin Chu spuściła oczy. - Jest jedna kobieta, której musisz posłuchać - powiedziała. Zaprowadziła Victora do otwartych drzwi mercedesa. Wewnątrz siedziała stara wieśniaczka; natychmiast zaczęła mówić. Kamigami musiał dobrze się wsłuchiwać, żeby rozumieć jej dialekt, udawało mu się to jednak całkowicie. Według jej słów, główne uderzenie miało nadejść poprzez dolinę, za którą umocnił się Pierwszy Batalion. I tym razem w ataku miały wziąć udział czołgi. - A skąd się te czołgi wzięły? - zpytał, nie dowierzając kobiecinie. -A, przyprowadzali je po jednym i chowaliw grotach! -wyjaśniła staruszka. - Mój syn powiedział, że za naszą wioską są ukryte sześćdziesiąt dwa czołgi! Wyraz twarzy Kamigamiego przestraszył ją. Zaczęła dyszeć z przerażenia, widząc przed sobą oblicze demona. - Bardzo proszę, niech pani powie resztę. Pan generał nie zrobi pani krzywdy - uspokajała ją Jin Chu. Babcia przełknęła strach. - Te żołnierze, które przyjechały na tych czołgach, oni zabrali nasze córki. Mówią, że wypuszcząje o świtaniu, bo nie będąjuż im potrzebne. Tak mówią. - Czy ona nie kłamie? - spytał Kamigami. Jin Chu pokręciła głową. Uwierzył jej. - Sześćdziesiąt dwa czołgi! - powtórzył. - Nie damy rady tylu powstrzymać. - Ale „Cicha Broń" zawsze sobie z nimi radziła - przypomniała dziewczyna. - Nie mogą latać w taką pogodę. - Czy nie jesteś w stanie nic zrobić? Victor pokiwał głową. - Jestem. Ale muszę się spieszyć. Nie zostało nam zbyt wiele czasu. - Chciał przytulić Jin Chu, nie należała już jednak do niego. - Gdzie będziesz? - Polecę do Kunmingu - odparła. Nie musiała dodawać, że dołączy do Zou; oboje to wiedzieli. - May May jest u Amerykanów. - Dziewczyna wsiadła do samochodu. Kamigami nie zamykał przez chwilę drzwi; szukał jakichś odpowiednich słów. Z limuzyny wysunęła się ku niemu ręka. Dotknęła jego twarzy pośród deszczu i Jin Chu szepnęła: -Tyjesteś mojąmiłością. Generał zamknął drzwi i cofnął się. Już nigdy się nie zobaczą. 341 Czwarty Batalion zameldował, że właśnie rozległy się sygnały trąbek. - Rozpoczyna się zmasowany atak piechoty - skomentował oficer operacyjny. Zaczęły napływać kolejne raporty, potwierdzając jego słowa. Atak rozwijał się na samym skraju południowej flanki. Czy Kang przeprowadza ostatnie uderzenie, licząc na jego sukces, czy też ta stara kobieta miała rację? - myślał generał. Była jeszcze noc. Stał koło swojego hunwee pod pospiesznie rozłożoną brezentową płachtą. Poza nią krople padały niemal jednolitą zasłoną. Przywiodło mu to coś na myśl przez analogię. Co też ten Kang chowa za zasłoną? - zastanawiał się. Czy powinien wzmocnić Czwarty Batalion, zanim będzie za późno? Instynkt kazał mu jednak czekać. - Spytaj Czwarty Batalion, czy potrzebują posiłków - polecił Kamigami. - Na razie nie - usłyszał. Na to właśnie czekał. Atak na Czwarty służył tylko odwróceniu uwagi. Victor rozkazał wszystkim drużynom obsługującym w jego pułku wyrzutnie rakiet TOW dołączyć do Pierwszego Batalionu. Stawią czoło czołgom bez pomocy A-10. Wskoczył do samochodu i kierowca uruchomił szybko silnik. Po chwili samochód znalazł się na błotnistej ścieżce, wiodącej do pozycji Pierwszego Batalionu. Pozostałe trzy hunwee podążały z tyłu. Kierowca pamiętał drogę i teraz pędził po ciemku z prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Kamigami miał jednak do niego zaufanie. Po kilku minutach generał wyjaśniał już dowódcy Pierwszego Batalionu sytuację. Przybyły właśnie cztery pierwsze drużyny z wyrzutniami TOW Drugiego Batalionu. Posłał ich bliżej mostu i kazał się okopać. Kiedy potężne, zawisłe nisko nad ziemią chmury rozjaśniły się nieco, na wschodzie, w dolinie rozległ się stłumiony łoskot potężnych, dieslowskich silników. - Ruszyli? - odezwał się niepewnie oficer operacyjny Kamigamiego. - Nie słyszę odgłosu gąsiennic. - To dlatego, że jest błoto - odparł Victor. Zameldowały się dwie następne drużyny TOW. Te także generał wysłał w okolice mostu. Zebrał wokół siebie niewielki sztab bitewny. Mówił jeszcze po kantońsku z silnym obcym akcentem i miał ograniczony zasób słownictwa, jednak oficerowie rozumieli go dokładnie. Wytłumaczył im, w jaki sposób kolejne jednostki wycofają się w pełnym ładzie i dotrą do mostu. Nadciągnęły następne drużyny TOW. Te zostały posłane naprzód, żeby wzmocnić Pierwszy Batalion. Kamigami pospieszył do stanowiska obserwacyjnego. Zobaczył już nadjeżdżające doliną czołgi. Zmarszczył brwi. Deszcz i ciemność pozwoliły nieprzyjacielskim czołgom zbliżyć się na odległość kilometra. Teraz jeden z nich zatrzymał się i wystrzelił pocisk z działka. Natychmiast ponad ziemią rozciągnęła się w odpowiedzi wstęga dymu z rakiety TOW i czołg zniknął w kuli ognia i dymu. Nieprzyjacielski pocisk przeleciał wysoko, nie czyniąc nikomu krzywdy. - Zatrzymują się, żeby strzelać - powiedział Kamigami oficerom. - Wtedy najłatwiej je trafić. - Mężczyźni byli uradowani, generał nie komentował tego jednak. Czołgów było zbyt wiele; w dodatku towarzyszyły im całe zastępy piechoty. I jedno, i drugie znajdowało się już zbyt blisko. Victor potrzebował cudu. Nie był pewien, czy deszcz go nim obdarzy. 342 Rozdział dwudziesty drugi Piątek, 18 października Bose, Chiny - To miejsce zamieniło się w bagno! - zamruczał Leonard do Pontowskiego. Szli właśnie od kantyny do bunkra dowodzenia. Deszcz padał jeszcze, ale słabo, kończąc istny potop, który trwał w Bose przez całą ostatnią dobę. -A jak jest w Norze Susła? - Nie najgorzej - odparł Matt. - Psy uruchomiły pompę, wieśniacy Marchioniego wyłożyli podłogę warstwą desek i wykopali dookoła bunkra rów odpływowy. Mamy w miarę sucho. - Przydałby się rów odpływowy wokół pasa startowego!... - mruknął John. - Matka natura daje nam się we znaki - dodał pułkownik. - Meteorolog mówi, że „Kewa" być może ustanowiła rekord ilości opadów. -Nie zdziwiłbym się. - Deszcz padał z chmur stanowiących odprysk tajfunu „Kewa", który uderzył w chińskie wybrzeże pięćset kilometrów na południowy wschód od Bose. „Kewa" wytraciła impet nad południowymi obszarami Chin, silne wiatry i gęste ulewy dotarły jednak daleko w głąb lądu, tak że nie można było latać. W ciągu minionych dwudziestu czterech godzin nie wystartował ani jeden samolot skrzydła. Na szczęście ulewa spowodowała również wstrzymanie walk, zamieniając pole bitwy w morze błota. - Czy decyzja o ewakuacji nadal wisi na włosku? - spytał Leonard. - Wisi. Nie było żadnych sygnałów z Waszyngtonu. Tamten C-130 był ostatnim samolotem, który od nas wystartował, i wysłaliśmy nim naszą drużynę... - Cieszę się, że w jej skład weszła Sara - mruknął John, chociaż jego ton przeczył słowom, dowodząc, że podpułkownik sam nie wie, co czuje w związku z odlotem ukochanej kobiety. - Może już czas, żebyśmy się zwinęli. - Jeszcze nie! - warknął Pontowski. - Nie teraz. - Leonard popatrzył na dowódcę, zdziwiony jego agresywnym tonem. Szli dalej, przekraczając wąski rów otaczający teraz Norę Susła. Słychać było odgłos pompy, usuwającej z bunkra wodę. W wejściu czekał Trimler. - Witam, generale - odezwał się Pontowski po wymianie salutów. 343 - A witaj, cholera jasna - odpowiedział Trimler. - Same złe wiadomości. Otrzymałem rozkaz likwidacji MDW i odlotu jej członków z Chin. Jeszcze dzisiaj. Do tego jakiś geniusz w Pentagonie wpadł na wspaniały pomysł, żeby AGO znowu znalazło się pod moim dowództwem. To znaczy, że pan ma polecieć do domu razem z MDW. - A już się zastanawiałem, jak rozwiążą problem dowodzenia podczas ewa-kuacji... - mruknął Matt. - No to teraz wiem. - Generał miał jeszcze do powiedzenia parę słów na temat rozkazów Narodowego Centrum Dowodzenia Wojskowego. Trimler umiał artykułować to, co pragnął przekazać, miał swoje zdanie i był kompetentny. Co jednak najważniejsze, potrafił szybko reagować na zmieniającą się sytuację, a także uczyć się na błędach, własnych i innych. Pontowski słuchał go z uwagą, bo Trimler był generałem z prawdziwego zdarzenia. Miał wszystkie cechy potrzebne do pełnienia swojej roli. - A zatem to oficjalne rozkazy? - upewnił się jeszcze Matt. - Bardziej oficjalnych już nie może być! - warknął Trimler. Odwrócił się i popatrzył w dal, ponad lotniskiem. - Akurat musieli sobie wybrać najmniej odpowiedni moment, cholera jasna! - złościł się. - Cała sprawa już prawie się rozwiązała, a tymczasem my wywracamy wszystko do góry nogami. Przecież Pekin wyciągnął do Zou rękę i chce zawrzeć z nim porozumienie! - Ale to zupełnie bez sensu - wtrącił się Leonard Kang to człowiek Pekinu; wygrywa właśnie z Zou wojnę. - Prawie - uściślił generał. - Ech, ta chińska polityka zmienia się szybciej niż pogoda! Gdyby Zou był w stanie utrzymać się jeszcze choć przez krótki czas... kto wie?... Trzej mężczyźni zeszli do wnętrza bunkra. Pontowski zdziwił się, zobaczywszy w środku personel Misji Doradczo-Wojskowej. Oficerowie stali pod ścianami i czekali. Uniósł brwi. - Widzę, że całkiem poważnie potraktował pan sprawę ewakuacji... - Zasięg nieprzyjacielskiej artylerii kończy się już tylko dwadzieścia parę kilometrów od nas - zauważył Trimler. Podszedł do wiszącej na ścianie mapy sytuacyjnej. -Deszcz i błoto uratowały GNCh tyłki. Ale Kang nie przestaje napierać, wie, że kończy mu się czas. Zepchnął Gwardię Nowych Chin pod sam most. Według ostatniego meldunku, po wschodniej stronie mostu pozostał już tylko Pierwszy Pułk Kamigamiego. Kiedy i oni się wycofają, Kamigami wysadzi most. To zmusi z kolei Kanga do przeprowadzenia uderzenia od południa. Gdy tylko pogoda poprawi się na tyle, że będziecie mogli latać, dalibyście radę go spowolnić. Być może na tyle, żeby Zou zdążył dogadać się z Pekinem. - Czy przekazywał pan to wszystko Waszyngtonowi? - zapytał Pontowski. - Ile razy!... - mruknął generał. - Szlag by to... - Był prawdziwie zdesperowany. - Nic z tego nie będzie. Ajuż byliśmy tak blisko celu! -jęczał. Pułkownik zmrużył oczy. Patrzył na mapę. - Żeby się stąd ewakuować, musimy mieć jakiś transport. Lotniczy transport. Potrzebne nam jakieś dwanaście do piętnastu lotów herculesów - mówił. -To zajmie co najmniej dobę, a może i dwie. Poza tym będą nam musieli dostarczyć 344 paliwo dla „Świń". Oznacza to, że na tym lotnisku musi wylądować KC-10, co najmniej raz. I nie ma powodu, dla którego ładownie tych samolotów miałyby być puste, kiedy będą lecieć w tę stronę, prawda? A przerzut zaopatrzenia dla Gwardii Nowych Chin dokonany w decydującym momencie mógłby wzmocnić jąna tyle, że walki przeciągnęłyby się jeszcze parę dni. W rozmowę włączył się podległy Pontowskiemu oficer transportu. - Jest jeden problem, sir. Cały nasz sprzęt przeładunkowy został zniszczony. Potrzebny nam co najmniej jeden „widłak", a KC-10 będzie musiał przywieźć windę ładunkową. - Windę ładunkową? - powtórzył Leonard nie wiedząc, co to jest. - KC-10 może przewozić coś takiego; instaluje się to na specjalnym żurawiku w drzwiach ładunkowych. Spuszcza się na ziemię i montuje. Zajmuje tojakieś cztery godziny. Winda ładunkowa różni się od normalnej tym, że nie ma ścian, tylko podłogę i szkielet klatki. Potem ładownię można opróżnić w czterdzieści pięć minut. - A nie można zrzucić po prostu tych palet na płytę? - Podłoga ładowni znajduje się na wysokości pięciu metrów nad betonem -odpowiedział major. - Lepiej ich nie zrzucać, zwłaszcza że załadowane ważą nawet do trzech ton. Trimler pokręcił głową. - Wątpię, żeby Waszyngton się na to zgodził. Chcą, żebyśmy ewakuowali się natychmiast. - Pomógł nam raz mój stary znajomy - odezwał się Pontowski - a nuż pomoże i drugi raz. - Podniósł słuchawkę i wystukał numer. Sześć minut później rozmawiał z Cyrusem Piccardem - najlepszym przyjacielem swojego nieżyjącego dziadka i byłym sekretarzem stanu. Wyjaśnił, czego chce, posłuchał, a potem rozłączył się. - Pick nie chce robić nam zbyt wielkich nadziei - oznajmił. - Czy to był Cyrus Piccard? - spytał Trimler, oszołomiony. - Tak. Powiedział, że zrobi, co będzie mógł, ale że Kongres nie jest teraz w nastroju do podejmowania odważnych decyzji. Zbyt blisko wyborów. - Panu to dobrze, że ma pan takie kontakty - stwierdził generał. - Och, to świetna rzecz - odparł Matt. Piątek, 18 października Pogranicze chińsko-wietnamskie, po stronie chińskiej Podpułkownik Sung Fu stał na krawędzi drogi i patrzył, jak pierwsza z ciężarówek wspina się po długim zboczu i wjeżdża w wąską górską przełęcz. Obok samochodu kroczyła gromada chłopów, niosąc gałęzie i chrust; mieli rzucić go pod koła, jeśli tylko pojazd zacznie zwalniać. Nauczyli się już na własnej skórze, że łatwiej jest chronić ciężarówki przed zatrzymaniem się niż wykopywać je z błota, kiedy już w nim utkną. Sung zmrużył oczy, widząc, że jeden z wieśniaków pada z wyczerpania na ziemię. Czy powinienem ukarać tego leniwego psa chłostą, żeby dodać sił innym? 345 - zastanowił się Zostawił jednak na chwilę tę sprawę gdyż zobaczył podbiegającego kapitana który dowodził obsługą baterii - Panie pułkowniku! — zawołał zdyszany kapitan - W przełęczy droga jest sucha, a po drugiej stronie znajduje się idealne miejsce na zainstalowanie baterii! Wszystko po kolei pomyślał Sung, koncentrując się znów na wieśniaku który najpewniej udawał tylko zemdlonego Podniesie go solidny kopniak w żebra Podpułkownik podszedł do leżącego bez ruchu człowieka i kopnął go energicznie Tamten ani drgnął Sung Fu nachylił się więc nad nim i sprawdził go uważniej Mężczyzna nie żył Podpułkownik wyprostował się, wściekły na wszystkich mieszkańców wioski Miał ich kompletnie za nic, za bydło robocze z którym mógł robić co tylko mu się podobało Ruszył przed siebie, żeby ostudzić gniew Zatrzymał się i popatrzył na góry Czuł niezwykłość swojego dokonania Przeprowadzić przez takie góry baterię rakiet W końcu niechętnie wydał rozkaz odpoczynku i kazał żołnierzom nakarmić chłopów Zasłużyli sobie na to Podczas gdy inni jedli, dowodzący kapitan zaprowadził Sunga przez przełęcz na szeroki płaskowyż Podpułkownik podniósł do oczu mapę Płaskowyż znajdował się dokładnie na granicy - Świetnie — powiedział - Niech pan sprowadzi tu natychmiast ciężarówki -Kapitan odbiegł z rozkazem, a Sung wybrał miejsce na baterię Praca przebiegała gładko, wkrótce ustawiono wyrzutnie i przeniesiono na nie rakiety z naczep Podczas gdy żołnierze uwijali się przy baterii, wieśniacy przygotowywali im obozowisko W końcu bateria była gotowa do sprawdzenia gotowości Uruchomiono przewoźny generator, podpułkownik wszedł do furgonetki radarowej i czekał Był dowódcą a nie technikiem, jednak nawet on był w stanie dostrzec, że z obwodami rakiety numer dwa jest coś nie w porządku Zmrużył oczy, słuchając, jak jego podwładni omawiają problem W końcu do Sunga podszedł dowodzący baterią kapitan z przerażeniem wymalowanym na twarzy Przełknął i powiedział - To wina baterii w rakiecie numer dwa - No i co? - Bateria jest wyczerpana, trzeba ją zmienić na nową - Czy podczas ostatniej kontroli była zmieniana!? - Oczywiście, panie pułkowniku - W głosie kapitana słychać było oburzenie Sung nie mógł w to uwierzyć kapitan okazywał hardość - Deszcz spowodował, że obudowa baterii zawilgła i cała bateria zamokła - Zamieńcie ją więc - rozkazał podpułkownik - Wszystkie zapasowe baterie spaliły się w wyniku wypadku Wysłałem do bazy biegacza po nową baterię Sung zwalczył w sobie pragnienie odnalezienia i ukarania winnego ale Coś mówiło mu jednak, że nie była to niczyja wina tylko jego własny brak szczęścia - Dobrze się spisałeś - powiedział, dziwiąc się własnym słowom - Zabezpieczyć system i zatroszczyć się o żołnierzy Są zmęczeni i muszą odpocząć Nakarmcie też wieśniaków i odeślijcie ich do domu - Odwracał się już żeby 346 odejść, zatrzymał sięjednak i dodał - Zapłaćcie im dobrze za wykonaną pracę -Wyszedł z samochodu, nie zwracając uwagi na reakcję kapitana Deszcz przestał wreszcie zupełnie padać Sung zdjął płaszcz i pomyślał „Kiedy moje szczęście odmieni się na lepsze?" W odległości niecałych pięćdziesięciu kilometrów od baterii rakiet podpułkownika Sunga, AWACS osiągnął właśnie punkt największego zbliżenia do granicy i zakręcił z powrotem na południe, oddalając się od niej Latał z małą prędkością, aby nie marnować paliwa Po dziesięciu minutach lotu osiągnął drugi koniec swojego toru, znajdował się wtedy czterysta pięćdziesiąt kilometrów od Bose Tyle właśnie wynosił maksymalny zasięg radaru AWACS-a Pierwszy pilot spał, sterował drugi Wyłączył automatycznego pilota i po raz kolejny zakręcił łagodnie na północ Nawigator porównał wskazania przyrządów samolotu z tym, co pokazywał GPS, czyli odbiornik globalnego systemu wskazywania pozycji, opartego na satelitach Wietnam znajdował się akurat na granicy zasięgu satelitarnego nadajnika i czasami nie dało się uzyskać rzetelnego odczytu Po kilku minutach współrzędne pojawiały się jednak zawsze z powrotem Nawigator nie przejmował się tym zupełnie, system nawigacji bezwładnościowej AWACS-a był bardzo precyzyjny i rzadko wymagał korekty ustawienia Załoga prowadząca samolot była znudzona do granic wytrzymałości W tylnej części kadłuba major Marissa LaGrange nie była jednak ani trochę znudzona Jak zwykle, chodziła od stanowiska do stanowiska, ciągnąc za sobą długi przewód mikrofonu Rozmawiała właśnie z samolotem J-STARS, gdy nagle podległy jej oficer zawołał - Major Mamo! Namierzyliśmy trzydzieści osiem wrogich samolotów! Wszystkie kierują się do Bose! - Podaj typ - „Psy Gończe", „Wentylatory" i o cholera! J-8! - Informacja była rzeczywiście elektryzująca Pierwsze dwie nazwy oznaczały lekkie bombowce, ale J-8 to były najnowocześniejsze z posiadanych przez Chiny myśliwców J-8 to powiększona wersja MIG-a 21 unowocześniona kupioną w USA awioniką Samolot ten osiąga prędkość 2 macha - Ostrzeż Bose, że będą atakowani - poleciła LaGrange - Radiooperator ma ich na Have Qnicku - Radiooperator połączył oficera z Bose i najzwyczajniej w świecie uśmiechnął się Sam słuchał wszystkich rozmów prowadzonych przez pilotów, wiedział więc zawsze dokładnie, co się dzieje - Łosiu, wezwij F-15 - powiedziała teraz Marissa - Chcę, żeby nas osłaniali na wypadek, gdyby te J-8 zainteresowały się nami Obudził się pierwszy pilot - Major Mamo, co się dzieje? - zapytał LaGrange postanowiła mu odpowiedzieć Po pierwsze, była mu to winna, po drugie - kiedy jej słuchał, to nie spał, po trzecie - dawało jej to chwilę na przemyślenie sytuacji 347 - Widać kłopoty, i to bardzo duże - odparła. - J-STARS melduje o ruchach ciężkich wojsk, a my namierzyliśmy właśnie nieprzyjacielskie samoloty. Większość z nich to bombowce, kierują się do Bose. Mamy też jednak... - spojrzała na ekran - osiem J-8, które je eskortują. - Fatalnie! - zgodził się pilot. Pamiętał aż za dobrze, kiedy uciekał przed J-8 nad Morzem Południowochińskim. - Lepiej, żeby nie wpadło im do głowy dobrać się do nas... - Nie ma obawy - zapewniła go major. Piątek, 18 października Bose, Chiny Pontowski stał na płycie lotniska i rozmawiał z mechanikami. Nagle odezwała się syrena alarmowa. Zbliżał się nalot. Pułkownik wskoczył do pikapa, nałożył hełm i popędził do Nory Susła. Kiedy dopadł bunkra, pancerne drzwi w jego wejściu były jeszcze otwarte. Skąd właściwie wzięły się te drzwi? - zastanowił się. Znalazł odpowiedź. Psy Śmietnikowe. Przy radionadajnikach siedział Leonard. Szybko zaznajomił dowódcę z sytuacją. - AWACS melduje o trzydziestu ośmiu bandytach lecących w naszą stronę. Będą tu za siedemnaście minut. Podnoszę w powietrze tyle maszyn, ile się tylko zdąży, niech odlecąjak najdalej od bazy. - Kto ma uzbrojenie do walki powietrznej? - spytał Matt, przypominając sobie, jak John i nieżyjący już Trisher udaremnili poprzednio próbę nalotu. Leonard pokręcił j ednak głową. \ - Jako osłona myśliwska lecą J-8. Rozniosą nas w puch. Pontowski zacisnął usta. Decyzja Johna była słuszna, pułkownikowi sytuacja nie podobała się jednak wcale. Baza miała do obrony tylko dziesięć stinge-rów, dwa hawki i jedno stare działko przeciwlotnicze kalibru trzydzieści siedem milimetrów. Bombardowanie spowoduje olbrzymie zniszczenia. Psy Śmietnikowe miały jednak swoje pomysły. Cała czwórka ruszyła do dobrze przećwiczonej akcji, razem z wieśniakami Marchioniego. Kiedy rozbrzmiał alarm, zajmowali się akurat pracami na fałszywym lotnisku, które zbudowali w o-dległości kilometra od prawdziwego. Zdarli teraz maskujące siatki z dość nietypowego zestawu skrzyń, rur, złomowanych samochodów i szop. Specjalnie przygotowana wywrotka przejechała dwa razy długą prostą, wysypując mieszankę wapienia i piachu. Utworzyła w ten sposób na ziemi pas, który mógł z góry wyglądać jak pas startowy. Druga ciężarówka rozmieściła szybko w ustalonych miejscach reflektory radarowe. Zostały one ustawione tak, aby na radarach nieprzyjacielskich bombowców pojawił się obraz lotniska. Z ziemi widać było, że nie jest to żadne lotnisko, tylko zbiorowisko śmieci. Z góry jednak wyglądało zupełnie inaczej. Podczas gdy Alvarez i Washington pracowali wraz z grupą wieśniaków nad uwiarygodnieniem fałszywego lotniska, Byers i Tanaka pospieszyli 348 z pięćdziesięcioma ludźmi na prawdziwe, aby je zasłonić. Przykryli szybko stojące obiekty siatkami maskującymi, pochowali pojazdy, a na pasie porozrzucali rośliny. Jeszcze pracowali, kiedy nad ich głowami przemknęły pierwsze „Wentylatory", kierując się ku fałszywej bazie. Kiedy wybuchła pierwsza bomba, Pontowski popatrzył odruchowo na grube, drewniane belki wiszące nad jego głową. Usłyszał, że bomba spadła poza terenem bazy. Zerknął w stronę biurka Sary, skąd miała kierować obrońcami. Stojące przed pustym krzesłem radia milczały jednak. Nie było żadnych zniszczeń. Słychać było całe serie eksplozji, a głośniki ani razu się nie odezwały. W końcu, nieprzyjacielskie samoloty odleciały i rozbrzmiał sygnał odwołania alarmu. Baza nie odniosła żadnego uszczerbku. Matt zwalczył chęć wyjścia na zewnątrz i upewnienia się na własne oczy. Wziął przykład z Trimlera i czekał. W którymś momencie podszedł jeden z sierżantów i podał Pontowskiemu jakąś wiadomość. Pułkownik pożałował natychmiast, że nie wyszedł. Był to skierowany do niego rozkaz Narodowego Centrum Dowodzenia Wojskowego w Pentagonie. Głosił, że AGO ma natychmiast zaprzestać wykonywania wszelkich lotów operacyjnych. - Banda dupków! - mruknął, podając rozkaz Trimlerowi. - Trudno to przyjąć po tym, jak właśnie nas zbombardowali. -Nieh pan pamięta, że nie trafili - odparł lakonicznie generał, czytając wiadomość. - No i proszę. Zamiast „dziękujemy wam bardzo", mówią: „pieprzymy was równo". Musi pan wysłać im odpowiedź, w której zada pan trzy pytania. Pierwsze - czy został pan pozbawiony prawa do samoobrony. Drugie - gdzie jest transport lotniczy, o który prosił pan wcześniej. I trzecie - kto przejmuje kierownictwo ewakuacji, skoro je panu odebrali. - Nie odebrali mi kierownictwa ewakuacji - zaprotestował Pontowski. - Wiem, ale jeśli ich pan o to oskarży, będą musieli zrobić wszystko, żeby udowodnić, że tak nie jest. Niech zgadnę: przewiduję, że otrzyma pan pozwolenie na wykonywanie lotów w samoobronie do... - spojrzał na główny zegar - z pewnością do południa. Zanim przyleci pierwszy transportowiec, upłynie trochę więcej czasu. Pontowski wypisał więc odpowiedź i wysłał ją. Po dwudziestu minutach wolno mu już było wykonywać wszelkie niezbędne do samoobrony loty. O transporcie lotniczym nie było ani słowa. Miał jeszcze wiele do nauczenia się od generała Trimlera. Piątek, 18 października Biały Dom, Waszyngton, USA Bili Carroll wypił duszkiem drugi kubek porannej kawy, złapał laskę i wypadł z biura. Ktoś znowu doprowadził go do szewskiej pasji. Oczywiście Ann Nevers i jej najnowszy sojusznik, James Finlay, którego jakiś czas temu zwolnił. Mazie skrzyżowała ramiona i czekała cierpliwie. Czuła obok siebie obecność Hazeltona i zauważała sposób, w jaki na nią od czasu do czasu patrzył. Robiło 349 jej się wtedy tak ciepło i pragnęła być z nim sam na sam Zajmuj się teraz pracą! - strofowała się jednak w myśli - Finlay dokładnie wie, jakimi informacjami powinien ją karmić - narzekał Carroll -I nada całej sprawie potrzebny impet - Miałam nadzieję, że te kasety pomogą uspokoić Nevers odparła Mazie - Ona nie zwraca wielkiej uwagi na nagrania wideo Pamiętasz, jak było za pierwszym razem? Oczywiście Mazie pamiętała, jak odtwarzała pani Nevers kasetę dokumentującą zbrodnie Kanga Z początku kongreswoman stała się jakby mniej agresywna Nevers zmagająca się z prawdą to było w Waszyngtonie coś nowego Teraz jednak znalazła sobie poplecznika w Jamesie Finlayu i na nowo rozpętała swoją krucjatę Carroll zatrzymał się przed biurkiem i podniósł jedną z kaset - A poza tym, to czysta pornografia i nie mam zamiaru się tym posługiwać' -powiedział - Ściślej ujmując, to sadomasochizm - wtrącił Hazelton - Potrzebny byłby psycholog, żeby wytłumaczyć, jakie mechanizmy zbudziły się w psychice generała Wilham parsknął, odłożył z trzaskiem kasetę i ruszył z powrotem, utykając, do swojego fotela - Cholera! - wyrwało mu się Ból w nodze był cały czas dotkliwy Zapisał sobie, żeby dać kasetę do przeanalizowania psychologowi z CIA - Czy ma pan jakieś dobre wiadomości? - zapytał Hazelton - Wydaje się, że w Hongkongu najgorsze już minęło Brytyjskie i nasze statki handlowe z zapasami zacumowały właśnie w porcie Kang jest zajęty Zou Ron-giem na zachodzie i blokada Hongkongu zelżała - Ale jeżeli zwycięży, to zablokuje Hongkong zupełnie - zauważyła Mazie Tymczasem zabzyczał interkom Sekretarka zawiadomiła o przybyciu Cyrusa Piccarda Carroll podniósł się i pokuśtykał do drzwi Przełożył laskę do lewej ręki i uścisnął dłoń byłemu sekretarzowi stanu Piccard miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był chudy i przygarbiony, a jego siwe włosy były wciąż jeszcze gęste Miał zmęczone szaroniebieskie oczy i chodził powoli, jak przystało na emerytowanego męża stanu - Dziękuję, że przyszedł pan tak wcześnie, sir - odezwał się Wilham -Chciałbym przedstawić panu Mazie Kamigami i Wentwortha Hazeltona Piccard był dżentelmenem ze starej szkoły Podając Mazie rękę nie oczekiwał, żeby młoda kobieta wstała - Miło mi panią poznać, panno Kamigami - powiedział - Czytałem pani raporty, a także znakomitą monografię Kang Xuna - Oczy starszego pana błysnęły Ciągle z radością oglądał piękne kobiety, zwłaszcza te, które oprócz urody miałyjeszcze mózg -Ma pani bardzo głęboką znajomość tematyki Znałem ojca Kanga, był prawdziwym okrutnikiem - Ach, Wentworth - powiedział, zauważywszy stojącego obok Hazeltona -Jak dobrze znowu cię widzieć Pozdrów, proszę, ode mnie twoją matkę 350 - Moja matka nie wie nawet, że jestem w Waszyngtonie - odpowiedział Went Oczy Piccarda błysnęły po raz drugi - Rozumiem, chłopcze, doskonale rozumiem - Usiadł, oparł o podłogę końcówkę czarnej, hebanowej laseczki jaką nosił ze sobą dla fasonu, i umieścił ją między kolanami Była to klasyczna poza Cyrusa Piccarda -Niewymownie się cieszę, że mogę okazać się pomocny - Przeszedł do rzeczy, nie wspominając że godzinę wcześniej rozmawiał przez telefon z Mattem Pontowskim - Może moglibyście oświecić mnie w kwestii tego, jakijest bieżący obraz sytuacji w Chinach? - W rzeczywistości Piccard doskonale zdawał sobie sprawę, co się działo i jakie miało to znaczenie Gdyby było inaczej, nie rozmawiałby z obecnym doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego w jego biurze Carroll streścił szybko ostatnie wydarzenia, kończąc słowami - Jak się wydaje, Pekin jest gotów zawrzeć z Zou Rongiem pakt, skoro Kang nie jest w stanie go zwyciężyć Dlatego właśnie Kang z takim impetem naciera Albo szybko odniesie zwycięstwo, albo przegra na całej linii Sytuacja stała się krytyczna i Zou musi się utrzymać jeszcze choćby przez kilka dni Tymczasem, Kongres naciska nas, żebyśmy natychmiast wycofali całe nasze wsparcie - Podczas kryzysu, lub też w roku wyborów - odpowiedział Cyrus Piccard -przeciętny kongresman woli okazać się anemikiem niż człowiekiem cierpiącym na zaparcie Anemia jest najwyraźniej uważana za coś normalnego -Troje zebranych czekało na dalszy ciąg Piccard był znany z długich, opisowych tyrad - Proszę pana - stary Cyrus zwrócił się do Wilhama, spoglądając z uśmiechem ponad złotym uchwytem laseczki - pan jest idealistą Czy muszę panu przypominać, że uczciwość i poczciwość nie są najskuteczniejszymi metodami postępowania z Kongresem*? Jeżeli choćby jedna z tych kaset trafi „przypadkiem" w ręce odpowiedniego senatora, natychmiast wywoła w waszyngtońskim światku sensację na miarę tygodnia, rozmaici kongresmani wykażą wprost lubieżne zainteresowanie tematem Oczywiście, kaseta nie wyjdzie poza krąg polityków, w związku z czym większość z nich uzna, że warto mieć w domu jej kopię Możemy pozostawić bieg sprawy samej sobie Ann Nevers będzie zajęta od rana do nocy, rozpaczliwie usiłując zapobiec przedostaniu się nagrań w ręce któregoś z telewizyjnych łowców skandali W końcu różni ludzie zawrą z nią odpowiednie umowy, nastąpi wymiana obietnic, a także zakładów - ktoś sypnie czy nie? Doprawdy, trudno o bardziej smakowite sceny, które oświeciłyby elektorat czcigodnej Ann Nevers w kwestii człowieka, którego ogłosiła bohaterem Ameryki i męczennikiem Jak taki skandal wpłynąłby na ogólny obraz Kongresu i kongresmanów w świadomości publicznej? - Starszy pan uniósł brwi - Czy pan jesf w stanie sprawić, żeby tak się stało? - Carroll najwyraźniej nie dowierzał - Ależ skąd Tylko sam Kongres może zrobić sobie tę niedźwiedzią przysługę, i zrobi ją - Cyrus przerwał i zastanowił się - Powiedzmy, we wtorek Tak, do wtorku z pewnością będzie pan miał wszystko załatwione - Podniósł się -Czy mogę prosić o tę kasetę?-Wilham podał mu ją -Apropos wspomniałem 351 o zakładach Pani Nevers wyjdzie z tego, wie pan? Niech pan nie stawia przeciwko niej - Potem, jakby od niechcenia, rzucił jeszcze - Na pewno jeszcze się za to zemści - Było to całkiem poważne ostrzeżenie Emerytowany mąż stanu uśmiechnął się z wdziękiem i wyszedł spokojnym krokiem z biura Pod niewinną powłoką eleganckiego, sympatycznego starszego pana, w piersi Piccarda biło serce prawdziwego rekina Bardzo uprzejmego, cywilizowanego rekina ludojada Sobota, 19 października Bose, Chiny Pierwszy C-130 zbliżał się_ do lotniska Było krótko po północy. Pilot zwolnił maszynę do dwustu czterdziestu kilometrów na godzinę i włączył wszystkie światła, żeby hercules wyglądał jak najbardziej przyjaźnie Kapitan nie chciał, aby w jego stronę posłano jakiegoś stingera Kiedy C-130 znajdował się w odległości półtora kilometra od bazy, zapalono oświetlenie pasa Pilot wylądował śmiało, odwrócił ciąg śmigieł i zjechał z pasa pierwszym zjazdem Nagle oświetlenie pasa i dróg do kołowania zgasło z powrotem Zatrzymał więc z konieczności wielką maszynę Na lotnisku panowało całkowite zaciemnienie W pewnej chwili za oknem zabłysły światła półciężarówki z napisem FOLLOW ME na dachu Pilot ruszył za nią, mając nadzieję, że kierowca nie sprowadzi go z betonowej ścieżki do kołowania w trawę. Po paru chwilach jedynym świecącym obiektem w całej bazie był C-130, którego miano za chwilę rozładowywać. Pilot nie wyłączał śmigieł, podczas gdy z tyłu samolotu uniosły się wrota ładunkowe i opadła rampa Zjechał po niej podnośnik widłowy, zawrócił, wjechał z powrotem i wyładował cztery palety z ładunkiem. Nie było tego wiele Oficer transportu rozmawiał z pilotem, podczas gdy do wnętrza transportowca wchodziło pierwszych siedemdziesięciu żołnierzy podległych AGO Pilot wyjaśnił, że za chwilę wylądują dwa następne C-130, a przed nadejściem świtu przylecijeszczejedenKC-10 z paliwem i dwudziestoma paletami sprzętu Oficer transportu dał pilotowi znak, że może odlatywać i zbiegł po schodkach Już w sześć minut później hercules znalazł się w powietrzu i skierował do Cam Ranh Bay. Amerykańska Grupa Ochotnicza wycofywała się z Chin - Podwozie wypuszczone - oznajmił kapitan Rodrigo Murphy, podchodząc do lądowania swoim KC-10 - Gdzie, do cholery, jest to lotnisko? - Drugi pilot wytężał wzrok, ale widział przed sobą jedynie ciemność - Klapy, sloty -mówił kapitan, zgodnie z procedurą lądowania W końcu nie mógł się już doczekać - Halo, wieża w Bose, tu „Prima" Jeżeli chcecie, żebym wylądował, to musicie zapalić światła - Kiedy inżynierowie firmy McDonnel Douglas 352 projektowali szerokokadłubowy, trzysilnikowy odrzutowiec, nie przewidywali, że będzie on podchodził krótko do lądowania na pasie długości dwóch tysięcy czterystu metrów, ważąc wraz z ładunkiem sto dziewięćdziesiąt ton Jednak dwudziestosiedmioletni kapitan Murphy zamierzał wylądować w takich właśnie warunkach Oświetlenie pasa zapaliło się, i z ust mechanika, siedzącego za plecami drugiego pilota, wydobył się nieartykułowany dźwięk Byli zbyt wysoko i lecieli za szybko Mężczyzna rozwiązał jednak problem gapiąc siew swój pulpit Rodrigo zwolnił do dwustu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, podwozie dotknęło pasa przy dwustu sześćdziesięciu Szarpnął błyskawicznie dźwignie przepustnic w dół do oporu, wysuwając w ten sposób odwracacze ciągu dwóch zewnętrznych silników Wcisnął mocno hamulec, podczas gdy wielki odrzutowiec pożerał wstęgę pasa przed sobą W końcu zatrzymał się Do końca pasa pozostało jeszcze sześćset metrów. - Sto osiemdziesiąt, dwieście, dwieście dwadzieścia - Mechanik odczytywał wskazania temperatury hamulców Od strony głównego podwozia nadleciał gryzący dym - Trzysta Cholera, jeszcze rośnie! - Bał się, że za chwilę podwozia zaczną^ się palić i popękają gumy W końcu wskazówka zatrzymała się na trzystu dwudziestu stopniach Celsjusza - Temperatura hamulców ustabilizowana - Halo, wieża - odezwał się Murphy przez radio. — Gdzie mam zaparkować tego ptaszka*? - Zawróć na pasie i wróć, do pierwszego zjazdu - Promień skrętu KC-10 wynosi czterdzieści pięć metrów - poinformował pilot - Pas ma czterdzieści sześć metrów szerokości - odpowiedziano mu. - Dajcie mi tu samochód FOLLOW ME - powiedział - Będzie mi ciasno Z ciemności wyłonił się samochód, z którego wyskoczył człowiek trzymający parę świecących pałeczek Dawał pilotowi znaki, żeby pomóc mu zawrócić Skierował go na prawą stronę pasa, a kiedy opony prawego podwozia głównego znalazły się na samej krawędzi, kiwnął na Murphy'ego, żeby skręcał jak najostrzej w lewo Przednie podwozie KC-10 znajduje się dwadzieścia trzy metry za kabiną pilotów, i kabina przesunęła się hakiem ponad wyschniętym błotem, wystając daleko poza pas - Chyba dobrze nam idzie - odezwał się drugi pilot Kiedy przednie podwozie przejeżdżało o niecały metr od krawędzi pasa, beton załamał się pod naciskiem wielkiej maszyny Beton dawno nie remontowanego pasa zmurszał przez lata i przednie podwozie powietrznego tankowca zagłębiło się na dwa metry w kawałkach cementu i żwirze Dziób zanurkował, ogon się uniósł, potem odrzutowiec kiwnął się odrobinę w drugą stronę i zatrzymał - Cholera jasna- mruknął mechanik samolotu - Koniec z karierą - Zgodnie z tradycją panującą w US AirForce ten incydent powinien spowodować zablokowanie awansów młodego pilota już na zawsze W tej chwili jednak Murphy nie myślał o awansach Jego samolot zablokował właśnie pas 353 Pontowski obszedł przednie podwozie tankowca, oceniając rozmiar problemu. - Ma pan jakiś pomysł? - zapytał młodego pilota. Załoga KC- 10 zebrała się koło pułkownika i próbowała znaleźć wyjście z sytuacji. Dołączył do nich Ray Byers i nasłuchiwał, co mówią. Zaczynają pieprzyć trzy po trzy, pomyślał. Ktoś musi przejąć tu dowodzenie. Wziął to na siebie. - Słuchajcie, panowie - odezwał się donośnie - mamy tu całą masę robotników. Zaraz zbiorę tylu ludzi, ilu wam potrzeba, żeby wykopać przed podwoziem pochylnię. Wy przez ten czas wyładujcie z samolotu, co się da. Wyjedziecie po prostu z tej dziury. Sierżant sztabowy dowodzący drużyną przeładunkową KC-10 wyjaśnił, że zainstalują w drzwiach windę ładunkową, którą będą mogli spuścić dwadzieścia palet ze sprzętem, jakie przywiózł samolot. Jeżeli się pospieszą, wszystko zajmie im około pięciu godzin. Inny z podoficerów tankowca dorzucił: - Kiedy go rozładujemy, możemy przepompować część paliwa do zbiorników z tyłu kadłuba, żeby odciążyć trochę dziób. Byers przyjrzał się na wpół skruszonemu betonowi. - Rozbicie całego tego gówna i wykopanie pochylni zajmie kupę czasu -stwierdził. - Bierzmy się do roboty. Pontowski odciągnął Murphy'ego i Byersa na bok i powiedział: - Słuchajcie, wprawdzie nie chcę, żebyście pozabijali się przy tej robocie, ale to musi być zrobione w try miga! Sobota, 19 października Most niedaleko Bose, Chiny Świtało. Victor Kamigami wysiadł ze swojego humvee. Znajdował się koło mostu, na wschodnim brzegu rzeki. Przez most płynęła druga rzeka - uciekinierów. Generał patrzył, jak grupa żołnierzy powstrzymuje cywilów, robiąc przejście dla Pierwszego Batalionu. Victor żałował, że musi dokonać wyboru pomiędzy uchodźcami a swoimi żołnierzami, nie miał jednak innego wyjścia. LAW rzuciła na Pierwszy Pułk falę piechoty, a potem czołgi. Pułk Kamiga-miego został uratowany tylko dzięki potężnej i długotrwałej ulewie, która zamieniła dolinę w błotniste bajoro. Powstrzymało to piechotę. Czołgi przedostały się naprzód, ale same. Siły Kamigamiego nie musiały walczyć z piechotą, drużyny z rakietami TOW mogły więc spokojnie niszczyć jeden nieprzyjacielski czołg po drugim. I tak jednak siły Kanga postępowały naprzód; wolno, lecz nieubłaganie. Dlaczego najlepszy jestem w wycofywaniu się?... - myślał z żalem Victor. Kiedy powinien wezwać swoją tylną straż na zachodnią stronę mostu i wysadzić go w powietrze? Co stanie się wtedy z uciekającymi tłumnie przed Kan-giem mieszkańcami okolicznych miejscowości? Czy Kamigami był w stanie skazać ich na niechybną śmierć? Znał jednak odpowiedź na ostatnie pytanie. Wydał przecież żołnierzom rozkaz okopania się po wschodniej stronie mostu i zaminowania go. 354 Popatrzył na niebo. Chmury były jeszcze ciemne i gęste, jednak ich powłoka zaczynała się już powoli strzępić. Ściągnął pelerynę i złożył ją starannie, a potem podał swojemu kierowcy. Pogoda poprawiła się na tyle, że A-10 mogły już zacząć latać. Generał próbował ocenić po wyglądzie żołnierzy ich stan. Wielu było rannych, wszyscy - wyczerpani i brudni. W pewnym momencie rozpoznał sierżanta z kompanii Koń, z którym rozmawiał kiedyś na brzegu Rzeki Perłowej. - Sierżancie Wan! - zawołał, machając na niego ręką. Wan Yan Fu wyprężył się przed swoim generałem na baczność i zasalutował sprężyście. W każdym jego geście znać było dumę. - Widzę, że nadal dogląda pan swoich ludzi - zagadnął Kamigami. - Wielu z nich straciłem, panie generale - odparł Wan. - Ale ciągle walczymy. -I co mówią teraz pańscy ludzie? - Mówią, że po drugiej stronie mostu będzie bezpiecznie. Chodzi plotka, że panna Li powiedziała, że smoki będą nas ochraniać, jeżeli wysadzimy most. - Niech pan przekaże ludziom, że taki właśnie mam zamiar. - Dziękuję panu, panie generale. - Wan zasalutował jeszcze raz i pobiegł, żeby dogonić swoją drużynę. Niewielki sztab Kamigamiego zgromadził się koło samochodu łączności. Oficerowie przestępowali nerwowo z nogi na nogę. - Panie generale - odezwał się oficer operacyjny - pas startowy w Bose jest nieczynny. A-10 nie mogą startować. A zatem nic nie będzie ze wsparcia powietrznego, na które liczył Victor w związku z poprawą pogody. Złapał mapę sytuacyjną i pokazał palcem na symbol oznaczający nacierające czołgi nieprzyjaciela. - Jak aktualna jest ta pozycja? - zapytał. - Zameldowano o niej dziesięć minut temu - odpowiedział oficer wywiadu. - Czy zostały nam jeszcze jakieś TO W? - zapytał Victor oficera logistyki. - W nocy przywieziono piętnaście, samolotem. Wysłałem na lotnisko dwie ciężarówki, żeby je przywiozły. Ale przez tych uciekinierów... - Pokazał wymownie na zapchaną ludźmi drogę. - Niech pan sprowadzi TOW jak najszybciej - polecił Kamigami. - Chcę, żeby wszystkie jednostki przeszły już przez most, poza kompanią Wół. - Kapitan kompanii Wół został ciężko ranny -poinformował oficer operacyjny. - Czy ciągle sprawuje dowództwo? - spytał generał. Pytanie właściwie nie było potrzebne. Kompania Wół była jedną z najlepszych kompanii generała. Jej kapitan przekazałby dowództwo komuś innemu tylko w przypadku, gdyby zupełnie nie był w stanie panować nad własnym ciałem lub zginął. - Idę do kompanii Wół - oznajmił Victor. Wsiadł do samochodu i ruszył pod prąd uciekinierów. Ludzie rozpierzchali się na boki. Kamigami będzie osobiście dowodził swoją tylną strażą i przeprowadzi ją przez most. Kompania Wół wycofywała się w pełnym porządku. Była półtora kilometra od mostu, kiedy nagle z prawej wychynęły z kryjówki trzy czołgi, rozjeżdżając 355 przy okazji dwie chałupy i stodołę. Czołgi przystanęły, a z krzaków wysypali się żołnierze LAW i dołączyli do czołgów. Kamigami zobaczył zagrożenie i rozkazał ostatniej drużynie TO W, która miała jeszcze rakietę, zająć pozycję strzelecką; reszta kompanii zajęła pozycje obronne. Ranny kapitan, jadący w humvee generała, jęknął cicho. Victor nachylił się nad nim. - Zaatakujmy ich Smokami - szepnął. Smok to odpalana przez pojedynczego człowieka rakieta przeciwczołgowa średniego zasięgu; nadaje się jednak w praktyce tylko do zwalczania słabo opancerzonych pojazdów. Trzeba mieć duże szczęście, żeby zniszczyć nią ciężki czołg, jak na przykład zbliżające się właśnie T-59. - Będą musieli podejść bardzo blisko - odpowiedział Victor. Było to właściwie równoznaczne z wysłaniem żołnierzy na misję samobójczą. - Zrobią to - odparł kapitan. Kamigami wydał więc rozkaz poprzez posłańca i odwrócił się znów do swojego oficera. Dowódca kompanii Wół właśnie umarł. - Proszę zawieźć ciało kapitana na drugą stronę mostu - polecił Victor kierowcy. Sam wysiadł i przyjrzał się nieprzyjacielowi przez lornetkę. Jeden z czołgów zatrzymał się, a jego wieża skierowała się w stronę Kamigamiego. Tymczasem w stronę czołgu poleciała wstęga dymu. Smok. Zanim celowniczy LAW zdążył posłać pocisk w powietrze, Smok uderzył w czołg i wybuchł. Dym jednak opadł i czołg wystrzelił, podczas gdy nadlatywał już drugi Smok. Wrogi pocisk przeleciał wysoko ponad głową generała, a czołg tym razem eksplodował. W stronę dwóch pozostałych czołgów poleciał istny deszcz pocisków z moździerzy. Piechota LAW zaczęła się kryć. Victor rozkazał kompanii wycofywać się do mostu serią „żabich" skoków. Kiedy już większa część jednostki znalazła się po drugiej stronie rzeki, Kamigami przebiegł przez most. Gdy czołgi zaczęły strzelać, uchodźcy, którzy znajdowali się jeszcze po wschodniej stronie mostu, pochowali się; dzięki temu generał miał wolną drogę. Za nim pobiegła grupka jego żołnierzy. Z oddali nadjeżdżał jeszcze uszkodzony samochód terenowy i mała ciężarówka. Jechały nimi drużyna TOW i ostatni żołnierze kompanii Wół. Moździerze z drugiego brzegu rzeki postawiły za nimi zasłonę dymną, żeby mogli wymknąć się wrogowi. Teraz przez most runęła znów fala uciekinierów, chcących zdążyć przed groźną armią LAW. Kierowca terenowego samochodu zwolnił, parł jednak -aprzód, przepychając się pomiędzy ludźmi. W Kamigamim wezbrała wściekłość. Nie mógł wysadzić mostu, kiedy była na nim cała masa cywilów. Jak jednak powstrzymać następnych przed wbieganiem na most? - Postawcie zasłonę dymną zaraz za mostem - polecił. Obsługi moździerzy zaczęły strzelać. Jednakże nic to nie pomogło; przerażeni uchodźcy gnali naprzód, przez dym, wpadając wciąż na most. Kiedy dym się rozwiał, widać było, że pierwszy nieprzyjacielski czołg znajduje się w odległości mniej więcej kilometra. Generał zacisnął usta. - Wystrzelcie jeden pocisk rozpryskowy! - rozkazał. Poczuł skurcz w żołądku, kiedy przeciwpiechotny pocisk spadł w masę biegnących ludzi, siejąc śmierć. Okazał sięjednak skuteczny - ci, którzy byli za miejscem masakry, wycofali 356 się w popłochu, a ci, którzy byli przed nim, zbiegli szybko z mostu na zachodnią stronę. Kamigami przemógł się i uniósł do oczu lornetkę. Ścisnęło mu się serce. Rzeź niewinnych cywilów, jakiej dokonał, wydała mu się czynem godnym kogoś pokroju Kanga. Oto ludzie, których chciałem chronić przed Kangiem. Tymczasem zabiłem ich - pomyślał z goryczą. Kiedy wrogi czołg wjechał na most, nie było na nim prawie nikogo; ci którzy znaleźli się na drodze straszliwej maszyny, żywi czy martwi, zostali przez nią rozjechani. Czołg posuwał się naprzód, strzelając z cekaemu. - Teraz! - zawołał Victor. Sierżant trzymający rękę na detonatorze przekręcił klucz. Nic się jednak nie stało. Sierżant podniósł wzrok na stojący wciąż most, po czym, zdesperowany, cofnął klucz detonatora i spróbował jeszcze raz. Niestety, eksplozji znowu nie było. Czołg dojechał tymczasem do połowy mostu. Kamigami dał znać drużynie TO W, której wyrzutnia była zainstalowana na platformie terenowego samochodu, żeby wystrzeliła rakietę. Samochód ustawił się na wprost mostu i rakieta poleciała wzdłuż niego, uderzając w wieżę czołgu. Eksplozja oderwała częściowo wieżę; nastąpił drugi, wewnętrzny wybuch i wieża czołgu spadła z mostu do wody. Z obu stron rzeki odezwały się już tymczasem serie z karabinów maszynowych. Sierżant spróbował po raz trzeci zdetonować założone przez siebie na moście ładunki. Nic z tego. Czterej żołnierze LAW wbiegli na most i przeleźli przez barierki, szukając nerwowo przewodów od detonatora. Kamigami pożyczył od kogoś M-16 i zabiłjednego, posyłając jego ciało do rzeki. Tymczasem drugi z wiszących nad wodą żołnierzy podniósł wysoko pięść, pokazując końcówkę przeciętego drutu. ictor trafił i jego. Było już jednak za późno. Most stał i miał stać dalej. Rozdział dwudziesty trzeci Sobota, 19 października Bose, Chiny Pontowski i Leonard stali w pewnej odległości od KC-10 i przyglądali się. W świetle dnia olbrzymi samolot wydawał się jeszcze większy i Matt obawiał się, czy uda się go uwolnić z wybitej dziury. Ruszył w stronę członków załogi montujących wciąż pokładową windę. Wyglądali na wyczerpanych; pozdejmowali bluzy. - Myślę, że skończymy za jakąś godzinę - powiedział sierżant sztabowy, który kierował pracą. - Co mu się stało? - spytał Leonard na widok jednego z żołnierzy. Kuśtykał, zgięty wpół, nie przestawał jednak pracować. - Spróbował pobawić się w Rambo i sam podniósł ciężką, stalową belkę -wyjaśnił sierżant. - Chyba dostał przepukliny. - Zaopiekujemy się nim - stwierdził Pontowski. Sięgnął po krótkofalówkę i wezwał lekarza. Jesteśmy dłużni tym dzieciakom jakąś wielką imprezę, myślał sobie, patrząc na pracujących. Najstarszy z nich miał dwadzieścia trzy lata; dwóm zgodnie z prawem nie wolno było jeszcze pić alkoholu; czwartą osobą była dziewczyna. Los zrządził, że nie zawiniony wypadek skrupił się akurat na nich. Nadszedł pilot, kapitan Rodrigo Murphy. - Zasuwają jak wariaci, sir - powiedział. - A widział pan Chińczyków? To nie do wiary. - Pokazał w stronę wieśniaków Marchioniego. Charlie także z nimi pracował. Tłukli kilofami i młotkami w beton. Robili długą rampę, którą wielkie podwozie miało wyjechać. Przedsięwzięcie wydawało się ponad ich siły, nie ustawali jednak ani na chwilę. - Czy my tu nie marnujemy tylko czasu i ludzkiej pracy? - zapytał Leonard. Odpowiedź na to pytanie wcale nie była oczywista, i Matt musiał dobrze się zastanowić. Ocenił, jaki procent prac został do tej pory wykonany. Czy powinien ewakuować jednostkę drogą lądową, a pilotom rozkazać, żeby spróbowali startować z trawy? To jednak nie wchodziło w rachubę. Drogi były teraz pełne uchodźców, a po deszczu ziemia zamieniła się w błoto. 358 - Obawiam się, Tango - odparł w końcu - że nie mamy wyboru. - Bosman, jest pan potrzebny w Norze Susła, jak naj szybciej! - odezwał się nagle z krótkofalówki głos Robala. Kapitan mówił głosem pełnym napięcia. A kto jak kto, ale on w najgorszej nawet sytuacji starał się udawać twardziela. - Zaraz będę- odpowiedział pułkownik. Spytał jeszcze Murphy'ego: - Kapitanie, ilu maksymalnie ludzi jest pan w stanie wepchnąć do KC-10? - Gdyby ich zapakować jak sardynki? Może z pięciuset. - Pontowski zawołał więc Marchioniego i oznajmił: - Charlie, zabieramy z sobą twoją wioskę. Wszystkich - mężczyzn, kobiety i dzieci. - Nie mogę zabrać tych ludzi do Wietnamu! - zaprotestował Murphy. - Niech pan ich zawiezie do Kunmingu. Ale niech mnie pokręci, jeżeli zostawię ich tam na pastwę Kanga!... - Pułkownik wskoczył do pikapa i pognał do Nory Susła. Wewnątrz ciągle uwijali się ludzie. Stuart pokazał palcem na Trimlera, który był zajęty rozmową przez radio. - LAW wkracza na most - poinformował generał. - Myślałem, że Kamigami chce go wysadzić - odparł zdziwiony Matt. -Jeżeli most pozostanie nietknięty, to LAW niedługo tu będzie, i nikt jej nie powstrzyma. - Poczuł nagle paniczny strach. Ścierpła mu skóra. Aż się zdziwił, że lęk może być tak namacalny. Przestań, przywołał się w myśli do porządku. Chyba jesteś już zmęczony. - Próbował go wysadzić, ale coś się nie powiodło - wyjaśnił Trimler. - Na środku mostu stoi w tej chwili zniszczony czołg, a wojska z obu stron strzelają do siebie, ile wlezie. Kamigami mówi, że nie wie, ile jeszcze czasu będzie w stanie się utrzymać. Czy możecie zbombardować most? - Gdybyśmy mogli wystartować, to wtedy tak... - odparł Pontowski. - Rozumiem... Matt, mam tu prawie sto osób ze sztabu, plus jeszcze trochę Chińczyków. Wszyscy palą się do jakiejś akcji. Wzmocnimy Kamigamiego. -Pułkownik zwrócił uwagę na końcówkę „my", i na determinację w głosie Trimlera. - Utrzymamy się do czasu, aż uda wam się pozbyć nad mostem części zapasów amunicji. Pułkownik chciał przypomnieć, że zabroniono AGO wykonywania jakichkolwiek lotów bojowych. Zamiast tego upewnił się jednak: - To wszystko będzie w ramach samoobrony, prawda? - Nieprawda! - burknął generał, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Robal usłyszał tę rozmowę i zagadnął: - Szefie, chcę to wziąć. Niech tylko Marchioni zajrzy do mojego LASTE, to zbombarduję most, tak że nic z niego nie zostanie. - Strzelasz najlepiej ze wszystkich - powiedział Matt. - Ale kto jest od ciebie lepszy w bombardowaniu? - Tango i Macho - przyznał niechętnie kapitan. - Więc oni to wezmą. Dopilnuj, żeby przygotowano dwie maszyny do ataku na most. Wystartują, kiedy tylko pas zostanie odblokowany. Tango będzie dowodził. 359 Robal zaczął się dąsać, ale Pontowski musiał zwrócić teraz uwagę na pułkownika Gwardii Nowych Chin, który przybył do bunkra i zapytał o Trimlera - Generał wyszedłjakies dziesięć minut temu - wyjaśnił Matt - Czy możemy panu w czymś pomóc!? Jak najbardziej - odpowiedział Chińczyk płynną angielszczyzną Panna Li zdobyła informacje które mogą być dla nas ważne - Rozłożył na stole szczegółową mapę Wuzhou i zaznaczył kompleks budynków szkolnych we wschodniej części miasta, nad brzegiem Rzeki Perłowej - Panna Li dowiedziała się, że Kang urządził w tych budynkach stałą siedzibę swojego sztabu - Zakreślił dwa sąsiadujące obszary -A tutaj i tutaj magazynuje zaopatrzenie Panna Li zażądała, żebym powiedział wam, że Kang przybędzie w to miejsce dzisiaj późnym wieczorem i zostanie aż do jutrzejszego południa W szkole nie ma uczniów ani pracowników - Pułkownik złożył mapę i poszedł -I co pan na to, panie pułkowniku? - zapytał Robal Pontowski patrzył na puste tablice, na których zwykle znajdował się rozkład lotów - Chcę, żebyś zaplanował nalot na sztab Kanga - powiedział powoli i dobitnie -Osiem „Świn" w dwóch kluczach po cztery, start-jutro o świcie Robal zdziwił się, czując straszliwy gniew bijący od pułkownika Pontowski pragnął zabijać - Proszę, niech pan pozwoli mi tam polecieć - odezwał się błagalnym głosem Stuart - Poprowadzisz drugi klucz - A kto będzie dowodził pierwszym? -Ja Sobota, 19 października Pogranicze chińsko-wietnamskie, po stronie chińskiej Podpułkownik Sung Fu obszedł swoją baterię rakiet Wszystko było w porządku Ostatnia zdatna do użytku rakieta zostanie starannie ukryta i osłonięta przed deszczem Przewody, łączące wyrzutnię z furgonetką sterowniczą i z drugą, w której znajdował się radar, były prawidłowo ułożone, choć Sung nie zamierzał nawet włączać radaru Przykre doświadczenie nauczyło go, jak dobrze Amerykanie potrafią zwalczać baterie przeciwlotnicze Pracujący radar zachęcał ich tylko do ataku i zdradzał pozycję baterii Podpułkownik popatrzył na prowizoryczną kopułę zbudowaną na dachu furgonetki sterującej Z obu jej stron wystawały długie, ciemnozielone tuby - lunety celownika optycznego Wyglądały trochę jak czułki owada Sung zobaczył wewnątrz kopuły przyglądającego mu się żołnierza To mój najlepszy obserwator, pomyślał Wszedł do furgonetki Dyżurujący kapitan powitał go - Dzień dobry, panie pułkowniku - Pozostała trójka żołnierzy siedziała na baczność przy pulpitach, patrzyli prosto przed siebie 360 - Stan baterii! - spytał Sung - Gotowość bojowa - odparł kapitan odrobinę drżącym głosem Podpułkownik zastanowił się Najgorzej bywało z telekomunikacją - Sprawdzić połączenia radiowe rozkazał Kapitan wydał ostrą komendę i operator dokonał kontroli Porozmieszczani w różnych miejscach obserwatorzy zgłosili się po kolei Ostatnim był sierżant Lu, znajdujący się w kopule na dachu furgonetki Sung postanowił zamienić radar na sieć stanowisk obserwacyjnych Stworzył sobie w ten sposób system wczesnego ostrzegania Obserwatorzy śledzili uważnie niebo i porozumiewali się przez krótkofalówki z furgonetką Cztery stanowiska znajdowały się w głębi wietnamskiego terytorium Miało to posłużyć odnalezieniu AWACS-a Gdyby AWACS przelatywał akurat w zasięgu baterii można byłoby nastawić na niego celownik optyczny w kopule Bez radaru potrzebny był jakiś inny system kierowania rakietą Obserwator w kopule miał patrzeć przez celownik na cel i podawać jego odległość i azymut Dane te miano wstukiwać ręcznie do komputera sterującego, skąd będą wysyłane przez radio do rakiety Obserwator musiał okazać się jednak bardzo wprawny, żeby utrzymywać celownik dokładnie na samolocie Jeśli się uda, sierżant zostanie Bohaterem Ludu Jeżeli natomiast rakieta chybi, żołnierze kompanii Sunga będą świadkami egzekucji W ten sposób motywowano ludzi w armii Kanga -prymitywnie, ale skutecznie Sobota, 19 października Most niedaleko Bose, Chiny Zmęczony, brudny i głodny sanitariusz zszywał ranę na ramieniu Kamigamiego Mimo wszystko starał się pracować jak naj delikatniej Podziwiał, jak dzielnie jego generał znosi ból - Miał pan duże szczęście, panie generale - powiedział - Udało mi się odnaleźć każdy kawałek - Victor skinął głową Istotnie, miał szczęście Granat z granatnika RPG-7, wystrzelony z drugiego brzegu rzeki, przeleciał łukiem na stronę Kamigamiego i trafił prosto w humvee, koło którego Victor akurat stał Generał zdążył unieść rękę, żeby ochronić oczy, jednak jego kierowca i radiooperator zostali zabici - Skończyłem, panie generale - Victor podziękował sanitariuszowi i wyszedł z lepianki, którą Pierwszy Pułk zaadaptował na punkt pierwszej pomocy Koło lepianki stał znajomy Kamigamiemu żołnierz - Co pan tu robi, sierżancie Wan!? Powinien pan być ze swoją kompanią Wan Yan Fu wyprężył się na baczność - Mój pluton i ja zgłosiliśmy się na ochotnika, żeby pójść do samego mostu Kapitan zgodził się Powiedział, że kompania Koń powinna tam być Jest nas czterdziestu Za zakrętem drogi widać było tymczasem nadjeżdżające ciężarówki 361 - Zaraz, niech pan zaczeka Kamigami podszedł do pierwszej z nich i machnął na kierowcę, żeby się zatrzymał W kabinie siedział Trimler - Pomyślałem sobie, że może przydałaby ci się jakaś pomoc - powiedział generał - Nie jesteś pierwszy - odparł Victor Skinął na Wana, żeby przyprowadził swój pluton - To jest sierżant Wan z kompanii Koń - Żołnierze Wana zaczęli wspinać się na platformy Kamigami przywołał kierowcę z drugim hunwee - Za mną- rzucił do Trimlera, ruszając w stronę mostu Konwój zatrzymał się kilometr przed mostem Dwaj generałowie rozłożyli mapę na masce samochodu Victora - Problem polega na tym, że pomiędzy nami a mostem jest otwarta przestrzeń - powiedział Kamigami - LAW może łatwo w nas celować żeby zabierać rannych i dostarczać posiłki, musimy stawiać zasłonę dymną A i tak ponosimy straty, i to niemałe Wykańczają nas tak po trochu, i właściwie mogą w każdej chwili przebić się przez most, jeśli tylko zechcą zapłacić za to odpowiednią cenę Victor opisał sytuację w prostych, chłodnych słowach Trimler zdawał sobie jednak sprawę z ich znaczenia Kamigami i jego Pierwszy Pułk walczyli o każdy metr drogi Wojska Ludowej Armii Wyzwolenia gorzko płaciły za próby posunięcia się naprzód, jednak podczas walki pułk Victora został zdziesiątkowany i niewiele już mógł z siebie dać Kamigami dokonał z pozoru niemożliwego, tylko dlatego, że był prawdziwym, charyzmatycznym przywódcą, jacy prawie się już nie zdarzają. Wystarczyło spojrzeć na sierżanta Wana i jego żołnierzy - zgłosili się, żeby dołączyć do swojego generała Cholera, pomyślał Trimler, ja też tu przyjechałem! Kamigami najlepiej sobie radził dowodząc ludźmi uzbrojonymi w nowoczesną bron, którzy uderzali nią szybko, a potem wycofywali się Tym razemjednak trzeba było prowadzić walkę w inny, tradycyjny sposób, który wcale nie podobał się Trimlerowi Należało okopac się i trzymać pozycje Ponosić dalsze straty i nie pozwolić LAW przejść - Otwarty teren ma też swoje zalety - powiedział Trimler Szybko przedstawił swoją taktykę Weźmie swoich ludzi, ochotników Wana i resztę walczących przy moście i zajmie pozycje na północ od niego, Kamigami z pozostałą częścią pułku ulokuje się od strony południowej - Kiedy przejdą przez most, będziesz po ich lewej flance - mówił - Spychaj ich na północ, na otwarty teren My będziemy ostrzeliwać z drugiej strony Pożałują, że przeszli - Trimler popatrzył przez lornetkę na drugą stronę rzeki Wyjeżdżały tam z ukrycia czołgi, wspierane przez artylerię - Zdaje się, że właśnie zaczynają Kamigami zapiął kamizelkę przeciwodłamkową i nałożył hełm Bolało go ramię, ignorował to jednak Zanim rozeszli się z Trimlerem, podali sobie dłonie Pierwszy nieprzyjacielski czołg wjechał na most i zaczął pchać przed sobą zniszczonego poprzednika, wykorzystując go przy tym jako tarczę Z obu stron rozległy się wściekłe serie, stalowe maszyny pełzły jednak dalej Wysokie, masywne barierki mostu także je chroniły, trudno było zniszczyć czołg rakietą Kiedy pierwszy czołg zjechał z mostu, wjechały za nim trzy kolejne, a po nich sześć transporterów opancerzonych z piechotą Pierwszy czołg zepchnął 362 z drogi wrak i schował się za nim, a potem zaczął strzelać z działa Przez otwarty teren przeleciała jednak celna rakieta TO W Drugi czołg dojechał do końca mostu i ukrył się za dwoma rozbitymi Zaczął strzelać, ale i jego unicestwiła TO W Jednak przy takiej taktyce LAW, po zachodniej stronie mostu utworzy się wkrótce bariera ze zniszczonych czołgów i przyczółek stanie się nie do odbicia, chyba żeby do akcji włączyły się samoloty lub artyleria Dowódca LAW poświęcił w ten sposób kolejno czternaście czołgów i trzy transportery opancerzone, posyłając ich załogi na pewną śmierć Teraz przez most ruszyło kilka czołgów naraz, towarzyszyła im piechota Obrońcy Kamigamiego dziesiątkowali napastników, ale przybywali wciąż nowi Sześć czołgów jechało już przez otwarty teren, wprost ku pozycjom Trimlera TOW i Smoki powstrzymały szóstkę wojennych machin Z mostu zjechały już jednak kolejne trzy Te także trafiono, zdołałyjednak dojechać do połowy odkrytego obszaru I nadjeżdżały nowe Siły Kamigamiego utrzymywały się z trudem, zaczęło brakować amunicji Powoli cofały się na południe Trzeci zastęp czołgów dotarł do pozycji Trimlera Jego ludzie zniszczyli je jakoś W następnej fali nadjechały transportery opancerzone Oddział Trimlera odpalił ostatnią rakietę TOW i zaczął posługiwać się zdobycznymi granatnikami RPG-7 W końcu radiooperator Kamigamiego poinformował, że generał Trimler właśnie zginął - Nawiąż łączność z AGO! - rozkazał Victor Pontowski słuchając wiadomości o śmierci Trimlera z trudem panował nad sobą Generał był dla niego znacznie więcej niż tylko dobrym kolegą, stanowił po prostu żywy przykład idealnego oficera Matt odczuł jego odejście bardzo mocno - Jak długo jeszcze zdołacie się utrzymać!? - zapytał - Nie potrafię powiedzieć - odpowiedział Kamigami i wyłączył się - Robalu' - krzyknął Pontowski - Niech Tango i Macho wsiadają do samolotów, żeby byli gotowi, kiedy tylko pas zostanie odblokowany Będę na pasie! -Wybiegł z bunkra i pognał pikapem do uwięzionego KC-10 Odetchnął Ostatnia paleta zjechała właśnie windą ładunkową na dół, wózek widłowy i Chińczycy usunęli jedno i drugie Siedzący w kabinie piloci uruchomili silniki Do pułkownika podbiegł Byers -Przepompowują teraz paliwo na ogon! - krzyknął, ile miał sił Powoli dziób samolotu zaczął się unosić, a ogon opuszczać - Rampa skończona! -Ledwie było go słychać pośród łoskotu silników Matt wskoczył do furgonetki i zawołał przez krótkofalówkę - Murphy, naprzód! - Pilot zwiększył ciąg i poczuł, że odrzutowiec się za-chybotał Podwozie tkwiło jednak jeszcze w miejscu Kapitan złapał więc dźwignię przepustnicy środkowego silnika i zaczął ją delikatnie unosić Starczyło Koła wyjechały powoli po rampie, kiedy ją opuściły, olbrzym przyspieszył 363 raptownie, wyjeżdżając na środek pasa. Murphy pokazał Pontowskiemu uniesione kciuki i ruszył na miejsce postoju, żeby mu wypompowano przywiezione paliwo. Ledwie ogon KC-10 odsunął się znad pasa, Leonard i Macho wystartowali. Pontowski podjechał do drużyny, która pracowała przy windzie. Siedzieli teraz na ziemi, wyczerpani. - Wskakujcie - powiedział. - Jesteście głodni? - Wysadził ich przy tankowcu i polecił przez radio kantynie, żeby zaniesiono im posiłek do samolotu. Mógł zrobić tylko tyle. Nadleciał właśnie C-130. - Ale utrafili! - mruknął pod nosem Matt. Nad lotniskiem śmignęły dwa F-15. Nic dziwnego, że lotnictwo LAW nie wystawiało nosa, skoro kręcą się tu F-15, pomyślał. Porozumiał się jeszcze z Robalem, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku i ruszył w stronę transportowca, który kołował na płytę. Ten nie zatrzymał się nawet na chwilę; minął rejon rozładunku na małej prędkości i po otwartej tylnej rampie zsunęło się sześć palet. Tak rozładowuje się podczas walki. W końcu C-130 przystanął. Po schodkach wbiegła grupa ewakuowanych żołnierzy. Matt zdziwił się, że z samolotu wysiada jakiś człowiek. Rampa uniosła się i hercules ruszył szybko na pas. Znajdował się na ziemi niecałe siedem minut. Pontowski pokręcił z rezygnacją głową, kiedy przyjrzał się uważnie samotnemu przybyszowi. Była nim Sara Waters. Dwie „Świnie" skręciły na południe od miasta i piloci zaczęli odbezpieczać uzbrojenie. Most znajdował się o niecałe cztery minuty lotu od lotniska; piloci znali każdy szczegół terenu. Okazało sięjednak, że nie sąw stanie wywołać przez radio nikogo z obrońców. Zrobili wielkie koło, podczas gdy Leonard wypróbował kolejno wszystkie podane częstotliwości. Nic. - Lećmy, sami zobaczymy - odezwał się Macho. - Masz rację - zgodził się podpułkownik. A-10 rozdzieliły się i skierowały w stronę mostu. Przeskoczyły niewysokie wzgórze i piloci zobaczyli nagle jeden wielki chaos. Na ziemi szalały śmierć i zniszczenie. - Cholera jasna! - zawołał Leonard. - Spadamy! Spotkamy się na południe stąd. - „Świnie" pomknęły ku bezpieczniejszej okolicy. - Gdzie są nasi? - spytał John, kiedy znowu spotkali się z Macho. Luce zdał pokrótce sprawę z tego, co widział. Podpułkownik stworzył sobie w umyśle prowizoryczną mapę bitwy. -Zdaje mi się, że LAW zdobyło przyczółek na naszym brzegu rzeki, a Kamigami jest po południowej stronie i na skraju otwartego terenu - powiedział. - To by się zgadzało - potwierdził Macho. - Kiepsko. Leonard był tego samego zdania. Żeby zbombardować most, będą musieli przelecieć nad obszarem, na którym aż roi się od nieprzyjaciela. Wojska LAW będą ich ostrzeliwać z obu brzegów rzeki. - Osłaniaj mnie. Polecę pierwszy - zarządził Tango. Postanowił ostrzelać wrogów i ściągnąć na siebie ich ogień, podczas gdy lecący parę sekund później Macho zbombarduje most. John przełączył sterowanie uzbrojeniem na mavericka. 364 Dał pełen ciąg silników i przeskoczył niskie wzgórze przed mostem. Zerkał na monitor celownika rakiet, szykując się do oddania strzału. W końcu, kiedy krzyżyk celownika znalazł się dokładnie na nieprzyjacielskim czołgu, odpalił rakietę. W porę popatrzył znowu przed siebie - z ziemi wystrzeliła ku niemu rakieta zwana „Graal". Strzelano także z artylerii przeciwlotniczej. Zakręcił ostro i posłał za siebie flary. Rakieta dała się zmylić, zawrócił więc i zniszczył drugi czołg kolejnym maverickiem. Przestawił uzbrojenie na działko i wypuścił serię tam, gdzie znajdowała się bateria przeciwlotnicza. Skręcił i zobaczył na wprost siebie drugiego „Graala". Na szczęście rakieta chybiła. Przed Johnem jechały przez otwarty teren czołg i transporter opancerzony. Zniszczył obydwa. - Wiejemy! - zawołał. Gdzie podziewał się Macho? - Kończę! - oznajmił Macho. Leonard doleciał już prawie do wzgórza, obejrzał się więc szybko. „Świnia" Luce'a manewrowała gwałtownie, wznosząc się po bombardowaniu. Dogoniła jąjednak rakieta ziemia-powietrze i eksplodowała. Samolot zapłonął i rozpadł się. Nie było spadochronu. John schował się za pagórkiem, a potem wzniósł się na chwilę, żeby przyjrzeć się mostowi. Stał tak samo jak przedtem. Bomby Luce'a chybiły. - No to moja kolej... - mruknął. Przełączył uzbrojenie na bomby. Odleciał na południowy wschód, żeby zaatakować z innego kierunku. Ruszył w stronę mostu na wysokości trzydziestu metrów, a potem zrobił świecę. Szarpał maszyną na boki, ale nieprzyjacielscy strzelcy przygotowali się na to, że jego samolot wychynie znad wzgórza i jeszcze się nie odezwali. Zrobił przewrót i zanurkował pod kątem piętnastu stopni, lecąc wprost na most. Pocisk pierwszej serii z przeciwlotniczego działka wybił dziurę w lewym stateczniku. Pilot ledwie zdawał sobie sprawę ze strzelającej do niego baterii, koncentrując się na ataku. Zbliżał się do mostu, zygzakując. W końcu wypuścił sześć Mar-ków-82 AIR. Szarpnął maszynę w prawo, uciekając od nieprzyjacielskich pozycji. Zniżył się gwałtownie tuż nad ziemię i zawrócił na północ. Czy trafił? Tym razem wzbił się wysoko. Na tle rzeki i otaczającyh wzgórz widać było most. Stał. - Tango, jak mnie słyszysz? - odezwał się nagle w słuchawkach głos Kami-gamiego. - Gdzie pan się podziewał? - sapnął Leonard. - Byłem zajęty - mruknął generał. Jak zwykle, okazał wielką skromność. Słyszał wezwania pilotów, ale musiał strzelać do nacierających wrogów. Jego oddział ocalał tylko dzięki przybyciu A-10. - Nie widać tam gdzieś mojego towarzysza? - zapytał na wszelki wypadek John. -Nie. Za pierwszym razem jedna z bomb trafiła w most i wybiła dziurę, ale nie wybuchła. Za drugim razem wszystkie przeleciały tuż obok. Jedna uderzyła w betonowy przyczółek na zachodnim brzegu. Wydaje mi się, że osłabiło to strukturę mostu. - Popatrzył uważnie przez lornetkę. - Wjeżdżają na niego czołgi i chyba się pod nimi ugina. Widzę, jak kołyszą się dźwigary. Jeszcze jedna bomba i powinien runąć. 365 Leonard nie musiał patrzeć na wskaźniki uzbrojenia; wiedział, że pozostało mu tylko działko i jeden sidewinder. - Wezwę drugi klucz - powiedział. - Niech pan się lepiej pospieszy. - Potwierdzam. - Przełączył na częstotliwość Nory Susła i opisał w skrócie sytuację. - Możemy przygotować dwie maszyny w ciągu piętnastu minut - poinformował Robal. Czy Kamigami miał piętnaście minut? Raczej nie. Działko Johna mogło jednak zniszczyć jadące mostem czołgi. Pilot ruszył do ataku. Tym razem nadleciał wzdłuż rzeki, manewrując tuż nad wodą. - Strzelajcie sobie w dół!... - warknął. Przed nim wysokie brzegi rzeki schodziły się, tak że musiał położyć maszynę na skrzydło. Wypoziomował i zobaczył od dołu most. - Już wiem! - mruknął - Załatwię go!... - Zamiast wznieść się i ostrzelać jadące czołgi, pozostał nisko i wypuścił długą serię trzydziestomilimetrowych pocisków, eksplodujących i udarowych, w dolną stronę mostu. Szarpnął sterem, aby trafić w uszkodzony wcześniej betonowy przyczółek. Musiał zaraz wyprostować tor lotu, ale szybkostrzelne działko zdążyło posłać w dźwigary mostu piętnaście pocisków. Przeleciał pod mostem, który zaczął się właśnie zawalać. Maszyna zatrzęsła się twardo, podczas gdy jej lewy bok przeszyła długa seria dwudziestotrzymili-metrowych pocisków z przeciwlotniczej baterii. Krawędź natarcia lewego skrzydła odwinęła się stopniowo, niczym skórka banana, i odpadła, odsłaniając przewody hydrauliczne. Przynajmniej z dziesięć pocisków odbiło się od tytanowego pancerza kabiny. Pancerz jednak okazał się skuteczny, ratując pilotowi życie. Nieprzyjacielski strzelec posłał drugą serię. Ponad pięćdziesiąt pocisków podziurawiło jak sito zbiorniki z paliwem. Specjalna, tłumiąca płomień pianka, jaką wyłożone były zbiorniki, uchroniła je przed wybuchem. Sześć pocisków trafiło w lewy silnik; rozleciał się na kawałki. Lewy statecznik pionowy po prostu zniknął. A „Świnia" nadal utrzymywała się w powietrzu. Robal popatrzył z niedowierzaniem na Pontowskiego. - Tango mówi, że ma hydraulikę, podwozie się wysunęło, a silnik, który mu został, jest całkiem dobry. Twierdzi, że wyląduje. Pontowski wstał i powiedział: - Gdyby skończył na brzuchu, to mamy go czym zepchnąć. Powiedz, żeby lądował. - Skinął głową w stronę Sary. - Wychodzę popatrzeć. Chcesz iść ze mną? - Kapitan skinęła głową. Usiedli w półciężarówce i przyglądali się, nasłuchując tego, co Leonard mówi przez radio. - Zachowuje się jak przy każdym zwykłym lądowaniu - skomentował Matt, chcąc uspokoić kobietę choć trochę. W milczeniu patrzyli, jak samolot dotyka ziemi. Sara wydała z siebie nieartykułowany okrzyk, widząc, że lewe podwozie 366 główne załamuje się. Maszyna wpadła w lewy poślizg i zjechała z pasa. Wzbiła w górę fontannę błota, obracając się dwukrotnie wokół osi. W końcu prawe skrzydło uniosło się wysoko - „Świni" groziło wywrócenie się na grzbiet. A potem opadła z powrotem. Sara zaczęła znowu oddychać. Pontowski wcisnął pedał gazu i popędził w stronę stojącego w błocie samolotu. Nagle odskoczyła odrzucana osłona kabiny. Tango wygramolił się jak najszybciej z fotela, zbiegł po drabince i pognał ku zbliżającemu się pikapowi. Matt zatrzymał samochód i zawołał: - Co się stało? Kabina się zacięła? - Nie - odparł Tango. - Zawsze chciałem tak wysiąść. Sara wypadła tymczasem z samochodu i rzuciła się w ramiona ukochanego. - O Boże! - szepnęła. - Myślałam, że już cię straciłam... Leonard przytulał ją, nie mówiąc ani słowa. W końcu zapytał: - Dlaczego wróciłaś? - Kiedy znalazłam się już w Cam Ranh Bay, stwierdziłam, że nie mogę cię tu zostawić. - Odsunęła się trochę. - Johnie Leonardzie, kocham cię! - oznajmiła. John miał jej mnóstwo do powiedzenia, będzie jednak musiał z tym zaczekać. - Patrz na Bosmana - rzucił tylko. Pontowski stał koło ciężarówki i wbijał wzrok we wschodni odcinek horyzontu. Twarz pułkownika z profilu była bardzo szczupła, właściwie wychudzona. Jego haczykowaty nos, charakterystyczny dla wszystkich Pontowskich, nasuwał skojarzenia z dziobem drapieżnego ptaka. Matt zamierzał polecieć na jeszcze jedną misję. Rozdział dwudziesty czwarty Sobota, 19 października Biały Dom, Waszyngton, USA Robię się na to za stary, pomyślał Bili Carroll Bolała go noga i ząb jednocześnie Zignorował w końcu jedno i drugie i podniósł raport, który nadszedł z CIA Była to dokonana przez psychologa analiza kasety wideo przedstawiającej seksualne wyczyny Von Drexlera William przerzucił wzrokiem niedługi dokument, dziwiąc się, że lekarz użył wyrażeń zrozumiałych dla laika Zwrócił uwagę na pewne fragmenty tekstu „Wszystkie czynności były wykonywane za wspólną zgodą biorących udział Mężczyzna, zidentyfikowany jako Mark Von Drexler, oraz dwie nie zidentyfikowane kobiety byli dobrowolnymi uczestnikami " „Ani przez chwilę nie zaobserwowano, żeby ktokolwiek z trojga opisywanych osób znajdował się pod jakimkolwiek przymusem " Kolejne ustępy opisywały dokładnie szczególnie bolesne i odrażające czynności, w których brały dobrowolny udział trzy sfilmowane osoby Odgłos interkomu przerwał Carrollowi niezwykłą lekturę - Dzwoni pani Nevers, na pana prywatny numer - poinformowała sekretarka Proszę, proszę, pomyślał Bili Jest sobota piąta po południu, i pomysł Piccarda już okazuje się skuteczny Przypomniał sobie jednak, że kobieta, z którą będzie rozmawiał, reprezentuje Kongres Stanów Zjednoczonych Jednocześnie to ona uczyniła męczennika i bohatera z człowieka o zaburzonej psychice, który żądzą władzy doprowadził się do ostatecznego szaleństwa i samobójstwa Usiłowała wykorzystać jego śmierć we własnej kampanii wyborczej Była gotowa siać wokół krzywdę, byle tylko nie stracić fotela w Kongresie - Odbiorę - powiedział William i podniósł słuchawkę - Za kogo pan się uważa!?' - wybuchła na wstępie Nevers Milczała, oczekując odpowiedzi na postawione pytanie - Czym mogę pani służyć? - odezwał się grzecznie Carroll, jak gdyby nigdy nic - Dla pańskiej informacji - wtrąciła kongreswoman, najwyraźniej nieusatysfakcjonowana reakcją Billa - zostałam wybrana przez mieszkańców stanu 368 Kalifornia na członka gremium, które rządzi tym krajem! A pana nie wybrano by nawet na hycla' - Doprawdy, czuję się zakłopotany Czy próbuje mi pani zasugerować, żebym kandydował na hycla!' - upewnił się uprzejmie prezydencki doradca - Niech pan nie udaje głupka! Wie pan, o co mi chodzi - Wybaczy pani, ale no właśnie, o co chodzi, pani Nevers? - Wie pan aż za dobrze Mam na myśli tę przeklętą kasetę Dziennikarze już się zwiedzieli i próbują wyciągnąć ode mnie komentarz Jeśli ją zobaczą, to Carroll słuchał cierpliwie, podczas gdy Nevers wyrecytowała mu cały używany przez siebie słownik wulgaryzmów Bili musiał niechętnie przyznać, że był on bardzo obfity, a niektóre kombinacje wręcz twórcze Pozwolił jej się wygadać Zamiast jednak stopniowo się uspokajać, krzyczała coraz głośniej, kończąc inwektywami, które zrobiłyby wrażenie nawet na najbardziej ordynarnym sierżancie Marmes w całych Stanach Zjednoczonych W końcu, kiedy Wilhamowi znudziła się ta rozmowa, a Nevers wzięła oddech, zapytał - Oglądała pani nagranie? - Wszyscy już je oglądali"' - zaskrzeczała ochryple kongreswoman Carroll nie mógł się powstrzymać i spytał - Ekscytujące, nieprawdaż? Trzasnęła donośnie odkładaną słuchawką Czy przekazać Piccardowi nagranie tej rozmowy? - zastanowił się Wilham Zdecydował jednak, że tego nie zrobi Popatrzył na zegarek Skoro w Waszyngtonie minęła siedemnasta, to w Chinach policzył, że powinno właśnie świtać Zaczynał się tam nowy dzień Bili miał jednak jeszcze masę roboty z dokończeniem poprzedniego Niedziela, 20 października Zęby Smoka, niedaleko Guilinu, Chiny Nad polami wisiała poranna mgiełka, skrywając białym welonem zieleń ryżowych poletek Od zachodu nadszedł jednostajny odgłos, przechodząc stopniowo w potężny łoskot Przemknęło osiem nisko lecących „Świn", pozostawiając za sobą pasy wolnego od mgły powietrza Większość punktów orientacyjnych, na których zwykł polegać Pontowski, była zasłonięta mgłą, wystarczyło mu jednak kilka charakterystycznych szczegółów terenowych Znał już obszar, nad którym leciał, jak własną kieszeń Spojrzenie pułkownika powędrowało machinalnie ku przyrządom, nie pokazywały one jednak niczego niepokojącego Omiótł więc wzrokiem horyzont w poszukiwaniu wrogich samolotów Wiedział, że gdzieś są Nie zobaczywszy ich, odwrócił się i przyjrzał szykowi, w jakim leciał jego klucz Idealny romb Z prawej strony widać było czwórkę Robala - Przed nami Zęby Smoka - odezwał się Stuart Ten Robal to naprawdę ma wzrok! - pomyślał z podziwem Pontowski Teraz i on mógł już dostrzec w oddali skaliste pagórki Matt do tej pory dziwił się 369 niezwykłemu kształtowi kamiennych „zębów" Na zachód od nich wypływała z Gardzieli rzeka Luoąumg, a jeszcze dalej znajdowały się góry Tak jak zaplanowano, pułkownik poprowadził klucz wzdłuż przełomu rzeki, Robal i jego partnerzy lecieli teraz za nim - Wlatuję do Gardzieli - zameldował Matt Przez sześć minut samoloty będą manewrować na małej wysokości pomiędzy skałami, wykorzystując Gardziel jako zasłonę terenową Wody Luoąmg płynęły wartko przez przełom, powietrze było tu przejrzyste Pontowski pomyślał sobie, że miejsce, które widzi, musi być chybajednym z najpiękniejszych na całej bożej Ziemi Żałował, że Shoshana nigdy go nie zobaczy Naszły go bolesne wspomnienia Nie myśl o tym! - zbeształ się Nie wolno ci się teraz rozpraszać Nagle w słuchawkach rozległ się głos Łosia - Bosmanie, tu Feniks Bandyci, kierunek zero dziewięć zero, odległość sto pięćdziesiąt, wysokość pięć tysięcy pięćset - Radar AWACS-a bez kłopotu śledził samoloty lecące na wysokości pięciu i pół kilometra, sam krążył w powietrzu dziesięć kilometrów nad ziemią Matt wyobraził sobie sytuację Jeśli bandyci byli w odległości stu pięćdziesięciu kilometrów na wschód od niego, to znaczy, że znajdowali się pomiędzy nim a sztabem Kanga Jeśli jednak Feniks będzie podawał im aktualne współrzędne nieprzyjacielskich maszyn, zdołają je ominąć I bardzo dobrze, bo będziemy lecieli pod słońce, pomyślał pułkownik - Podaj liczbę - rzucił - Dwadzieścia - odparł Łoś No proszę, dwudziestu bandytów takiego pięknego poranka! - Poprawiam się, dwadzieścia dwa - mówił Penko - Dwóch bandytów krąży po „torze wyścigowym" ponad główną formacją, na wysokości dwunastu tysięcy metrów Pontowski sprawdził antyradar Nikt ich nie namierzał Co robi tamtych dwóch wysoko? - zastanowił się Matt Czy to prymitywny, chiński odpowiednik AWACS-a? Jednak są o wiele za wysoko, żeby cokolwiek widzieć Nie, nie stanowią żadnego zagrożenia, zdecydował Niedziela, 20 października Pogranicze chińsko-wietnamskie, po stronie chińskiej - Panie pułkowniku, samoloty! - zawołał radiooperator - Stanowisko obserwacyjne numer szesnaście melduje o samolocie lecącym na północ! - Mężczyzna zapisał wiadomość kredą na tablicy, a jego towarzysz zaznaczył pozycję dostrzeżonego obiektu na uczepionej do ściany mapie Następnie opisał kółkiem punkt, gdzie znajdowało się stanowisko numer szesnaście Było to po wietnamskiej stronie granicy - Czy to AWACS? - zapytał Sung Fu Skarcił się natychmiast w duchu za to pytanie Jego ludzie byli dobrze wyszkoleni i umieli identyfikować samoloty 370 - Tak jest! - odparł radiooperator - Wysokość około dziesięciu tysięcy metrów, kierunek dokładnie północny Podpułkownik spiął się AWACS!, - Leciał bezpośrednio ku baterii' Sung nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu Zmuszał się do zachowania spokoju, podczas gdy jego ludzie śledzili trasę lotu boemga - Chcę, żebyście zniszczyli ten samolot - powiedział podpułkownik dyżurującemu kapitanowi - Jeśli potraficie - dodał złowieszczo Teraz o AWACS-ie zameldowało stanowisko dwunaste Oznaczało to, że Amerykanie znaleźli się w zasięgu baterii Sunga, zawracali jednak właśnie i po chwili znów byli zbyt daleko -Przykro mi, panie pułkowniku - powiedział kapitan Słychać było w jego głosie wielką ulgę Nie będzie musiał rozkazywać, żeby odpalono ostatnią rakietę, a potem ponosić karę, jeśli rakieta chybi Nadeszły kolejne meldunki - Panie pułkowniku - odezwał się w którymś momencie kapitan - AWACS wraca - Co pan z tego wnioskuje? - Myślę, że AWACS zaczął teraz krążyć po innym torze niż wcześniej, blisko granicy - odpowiedział oficer Czuł się bardzo nieszczęśliwy Dlaczego to musiało się zdarzyć akurat podczas jego dyżuru? Przez następne kilka minut Chińczycy zaznaczali na mapie kolejne punkty, w których widziano boemga z wielkim radarem Rzeczywiście, latał po nowym torze, zawracał w odległości trzydziestu kilometrów od granicy, czyli w zasięgu baterii Sierżant Lu siedzący w kopułce na dachu furgonetki zameldował, że udało mu się odnaleźć nieprzyjacielski samolot swoim dalekosiężnym celownikiem optycznym Sung nie mógł już wytrzymać Dostał szansę swojego życia - Rozpocznijcie procedurę odpalenia - rozkazał Niedziela, 20 października Zęby Smoka, niedaleko Guilinu, Chiny Pontowski rzucił pozostałym - Kontrola stanu - Siódemka pilotów podała kolejno ilości posiadanego paliwa Wylecieli właśnie z Zębów Smoka Wszyscy, poza Robalem, zużyli około pięćdziesięciu kilogramów paliwa z wewnętrznych zbiorników samolotu, wypaliwszy dodatkowe „Świnia" Stuarta natomiast była, jak zwykle, głodniejsza Pilot myśliwski nie może nigdy zapomnieć o ilości posiadanego paliwa, to dla niego często sprawa życia lub śmierci Co prawda, bandyci także mają ten problem Co z nimi? - pomyślał Matt Penko zameldował - Bandyci znajdują się w powietrzu od trzydziestu trzech minut - Pontowski ucieszył się, że Łoś potrafi myśleć jak pilot myśliwski i wie, jakie informacje są potrzebne 371 - Szefie - odezwał się Robal - może pana PP będzie ,północny alfa ', a moim „północny bravo" - zaproponował - Był to dobry pomysł Planując misję, Stuart otoczył na mapie atakowany kompleks budynków pierścieniem PP, czyli punktów początkowych, to znaczy takich, znad których zaczyna się atak Dzięki temu, że było ich wiele, piloci mogli wybrać odpowiedni kierunek przelotu w zależności od sytuacji Jeśli polecą na północ i uderzą stamtąd, rozminą się z nieprzyjacielskimi samolotami Jednocześnie lepiej, żeby klucze się rozdzieliły Aby dolecieć do „północnego bravo", czwórka Stuarta będzie musiała zużyć o dziewięćdziesiąt sekund więcej Był to akurat taki odcinek czasu, jaki jest potrzebny, aby z zapasem ominąć samoloty pierwszego klucza i odłamki ich bomb Pontowski oznajmił - Feniks, lecimy na północ Pilnuj, żebyśmy się nie spotkali z bandytami -Decyzja pułkownika była oparta nie tyle na jakiejś wyuczonej procedurze, co raczej na wyrobionym przez lata doświadczenia instynkcie pilota Celem Amerykanów było zrzucenie bomb na sztab Kanga, a potem bezpieczna ucieczka Matt wziął pod uwagę położenie obu formacji samolotów, ilości paliwa, możliwości bojowe przeciwników i jego „Świn" Jeśli będzie miał szczęście, to bandyci będą musieli już zawracać do bazy, kiedyjego maszyny odlecą znad celu Nie możesz jednak tego założyć! - ostrzegł się - Obierzcie kierunek zero trzy pięć, przelecicie wtedy trzydzieści kilometrów na północ od bandytów - powiedział Penko Osiem A-10 skręciło ku górzystemu obszarowi, znajdującemu się na północ od sztabu Kanga Cholera, zaklął w duchu Pontowski Robalowi będzie bardzo trudno znaleźć PP Z drugiej jednak strony, nikt nas nie zobaczy, kiedy będziemy lecieć nisko pomiędzy górami Palce pułkownika wstukały współrzędne PP „północnego alfa", klawiszami znajdującymi się z prawej strony pilota - Kontrola uzbrojenia - Warto zawsze sprawdzić, czy ma się odbezpieczoną bron Cała ósemka odbezpieczyła działka i sidewindery zaraz po starcie, na wypadek walki powietrznej Teraz jednak każdy, z pułkownikiem włącznie, skontrolował znowu nastawy Piloci odbezpieczyli także po sześć bomb Mark-82 AIR Ich wyrzutniki zostały nastawione tak, aby wyrzucić szeregiem wszystkie bomby zajednym przelotem Matt zerknął jeszcze, już po raz trzeci, na główny wyłącznik uzbrojenia, upewniając się, że dźwignia jest podniesiona Mogli teraz atakować Wolniej, myślał sobie Pontowski Nigdzie nam się nie spieszy, trzeba oszczędzać paliwo i kryć się, wykorzystując rzeźbę terenu Nie dać się wykryć nieprzyjacielowi Cztery minuty przed punktem początkowym pułkownik podzielił swój klucz Jako partner Matta pozostał Królik, lecący z lewej strony i nieco z tyłu Widać już było PP - charakterystyczny zakręt rzeki - Sześciu bandytów, czwarta godzina, wysoko! - odezwał się nagle Stuart Matt podniósł oczy, ale nie zobaczył niczego - Podaj odległość - Dwadzieścia kilometrów 372 Pułkownik nadal nic nie widział Robal ma oczy robota, pomyślał Znaleźli się już nad punktem początkowym - Atakujemy - rozkazał Matt -Ignorujemy bandytów Mijam PP -Ustawił maksymalne obroty silników Niedziela, 20 października Pogranicze chińsko-wietnamskie, po stronie chińskiej Kiedy Sung wydał rozkaz rozpoczęcia procedury odpalenia rakiety, kapitan pobladł Rzucił komendę i żołnierze zdjęli z rakiety siatkę maskującą Dwaj technicy napełnili rakietę ciekłym paliwem, a wyrzutnia nakierowała ją na południe i uniosła jej dziób Operator rakiety spojrzał na pulpit i zameldował - Wszystkie kontrolki obwodów żółte - Czerwone światełka na pulpicie ustąpiły już miejsca żółtym, co oznaczało, że każdy obwód został przetestowany jako sprawny Kapitan po raz kolejny popatrzył z niepokojem na podpułkownika Sung skinął głową - Uruchomić obwody odpalenia - polecił kapitan Operator rakiety włączył obwody i zameldował - Gotowy - Dłoń kapitana poruszyła się powoli, odbezpieczając rakietę za pomocą przełącznika Wszystkie żółte kontrolki ustąpiły miejsca zielonym, nie licząc dwóch, które były przyporządkowane systemowi naprowadzającemu Operator przesunął dłonie po pulpicie i zapłonęły dwa ostatnie zielone światełka - Wewnętrzny żyroskop ustabilizowany Automatyczny naprowadzacz włączony - zameldował Przez pierwsze dwadzieścia sekund lotu rakieta będzie poruszać się torem balistycznym, polegając na wewnętrznym układzie naprowadzającym Później odpadał pierwszy stopień rakiety, napędzany paliwem stałym, odsłaniając dysze drugiego stopnia, stanowiącego całość z głowicą i napędzanego paliwem ciekłym Wtedy rakieta przechodziła zazwyczaj na sterowanie radiowe, oparte na wskazaniach radaru furgonetki Teraz jednak do komputera będą wpisywane ręcznie dane obserwacyjne Radar nie zostanie uruchomiony, żeby nie umożliwiać AWACS-owi wykrycia go i ucieczki przed atakiem Niedziela, 20 października Wuzhou, Chiny Wyświetlany na projektorze HUD prędkosciomierz nie chciał pokazać więcej niż sześćset kilometrów na godzinę - No, co jest*" - zawołał Matt Jego samolot widocznie „zmęczył się" już Pułkownik będzie musiał zatem lecieć z bombami z prędkością sześciuset na godzinę, na wysokości sześćdziesięciu metrów Przed dziobem widać było miasto Wuzhou Patrzeć wzdłuż drogi, wtedy trafi się na szkołę, przypominał sobie Matt Kompleks budynków znajduje się na północno-wschodnim krańcu miasta, pomiędzy drogą a rzeką Pontowski zaklął, niezadowolony z małej prędkości swojej „Świni" Mimo że przelatywał sto siedemdziesiąt metrów w ciągu sekundy, sprawny strzelec mógł zdążyć wycelować w niego działko, zwłaszcza kiedy samolot będzie robić świecę Matt wolałby lecieć ze dwa razy szybciej, jednak taka prędkość nie została przez projektantów A-10 przewidziana Mimo wszystko, jeśli się uda, ostatni z ośmiu samolotów odleci znad celu w niecałe trzy minuty po spuszczeniu bomb przez Pontowskiego Pułkownik zobaczył teraz drogę, biegła nieco pod kątem i po lewej Nie widział jednak jeszcze najej końcu głównego budynku szkoły, w którym znajdowało się centrum dowodzenia Kanga Już niedługo będzie robił świecę, a celu jak nie ma, tak nie ma - Artyleria przeciwlotnicza znad rzeki - zameldował Królik Jego głos był zdumiewająco spokojny Rzeczywiście, na nadrzecznej grobli widać było strzelającą baterię - Wchodzę po lewej - oznajmił Cox i skręcił w stronę grobli Dziesięć sekund później Pontowski zobaczył szkołę, miał właśnie zacząć robić świecę, pociągnął więc za drążek sterowy i poleciał w górę Zrobił przewrót na wysokości trzystu sześćdziesięciu metrów i zanurkował na cel Ledwie zdawał sobie sprawę z przelatujących ponad nim pocisków z przeciwlotniczego działka Strzelano jednak za wysoko Miał teraz chwilę na ocenę sytuacji Rozpoczął nurkowanie w odległości półtora kilometra od celu Symbol wektora na HUD oznaczający prędkość pokazywał miejsce za celem, w którym rozbiłby się samolot, gdyby pilot nie wyprowadził Kąt nurkowania wynosił piętnaście stopni, prędkość - sześćset kilometrów na godzinę Doskonale Z lewej rozbłysnęły eksplodujące bomby - Jestem czysty - zameldował Cox Nieprzyjacielskie pociski przestały wybuchać Królik zniszczył baterię przeciwlotniczą Czy było ich więcej!? Cel przesuwał się po szybie, wzdłuż wyświetlanej linii, zbliżając się do krzyżyka celownika Widać było w dole rozbiegające się figurki żołnierzy Matt ucieszył się, że Jm Chu miała rację - w szkole nie było uczniów. Nagle zobaczył błysk odpalanej z ręcznej wyrzutni radzieckiej rakiety SA-7 Strieła Kierowała się ku maszynie Królika - Uciekaj w prawo"' - wrzasnął pułkownik Rakieta odwróciła na moment jego uwagę od celownika Cel nie zszedł jednak z wyświetlanej linii - LASTE opanowało automatycznie sytuację Kiedy Matt znalazł się dokładnie dwieście trzydzieści cztery metry nad ziemią, krzyżyk celownika znalazł się na głównym budynku szkoły Pułkownik wcisnął przycisk wyrzutnika Sześć bomb oderwało się kolejno od „Świni" i pilot pociągnął za drążek sterowy, wyprowadzając maszynę z nurkowania Przez dwie sekundy przeciążenie A-10 wyniosło dwa g. Pułkownik zerknął w tył i zobaczył eksplozję pierwszej bomby Zwrócił znów wzrok przed siebie 374 Pierwsza bomba spadła dwadzieścia metrów przed budynkiem, w miejsce, gdzie stały trzy furgonetki łączności i dwie ciężarówki Podmuch uszkodził zewnętrzną ścianę budynku, odłamki i wybuchająca amunicja z ciężarówek poleciały całe trzysta metrów dalej, w rejon, gdzie stały wojskowe namioty Druga bomba uderzyła w ziemię tuz przed północną ścianą szkoły Północne skrzydło zawaliło się i zaczęło płonąć Trzecia bomba trafiła w sam środek budynku i wybiła dziurę aż do samej piwnicy, dopiero tam eksplodując Szkoła zaczęła się walić na zasadzie domina - od środka Jednocześnie czwarta bomba wylądowała w kuchni, znajdującej się w zachodnim skrzydle Jedzący śniadanie oficerowie natychmiast zginęli Piąta bomba spadła dziewięć metrów za południową ścianą szkoły, wybijając w miękkiej w tym miejscu ziemi dziesięciometrowy krater Płonący budynek obsypał deszcz grudek ziemi Wreszcie zapalnik szóstej nie zadziałał i bomba wbiła się w miękką ziemię na głębokość dwunastu metrów Nie zostanie wykryta przez całe sześć lat, kiedy to wibracja od przejeżdżającego ciągnika spowoduje jej eksplozję Bomby kolejnych dwóch A-10 zrównały resztki szkoły z ziemią Partnerzy dowódców kluczy osłaniali ich, zrzucając CBU-58 na wszystkich, którzy usiłowali do nich strzelać Ostatnia para, z klucza Stuarta, nie bombardowałajuż szkoły, gdyż nic nie było widać pośród kłębów dymu i płomieni Obaj piloci zrzucili więc bomby na plac magazynowy i wojskowy parking, znajdujące się po drugiej stronie rzeki Ciało Kanga zostało odnalezione następnego dnia po ataku, pod toną gruzu Spalone, rozczłonkowane zwłoki generała można było zidentyfikować tylko dzięki najwyższej jakości mostkom dentystycznym na zębach Żołnierze zakopali ciało Kanga w zbiorowym grobie, razem z sześciuset osiemdziesięcioma siedmioma innymi zwłokami Grób został zasypany przez buldożer Pontowski nie oglądał zniszczeń spowodowanych przez swoje bomby Zamiast tego skoncentrował się na odnalezieniu Królika Najlepiej było dołączyć z powrotem do siebie i odlecieć w kluczu Skręcił w lewo i zobaczył wybuchający płomień na ogonie samotnego A-10 „Świnia" znajdowała się zbyt daleko, żeby mógł pilotować ją Cox - Choleera! - odezwał się w słuchawkach przerażony głos Robala - Dostałem" Niedziela, 20 października Pogranicze chińsko-wietnamskie, po stronie chińskiej - Panie pułkowniku, AWACS w zasięgu baterii! - zameldował żołnierz, który zaznaczał obiekty na mapie Sung opanował się z trudem Tak bardzo pragnął zestrzelić amerykański samolot' Sierżant Lu siedzący przy celowniku optycznym zameldował, że odnalazł już AWACS-a - Czy zezwala pan na strzał? - zapytał drżącym głosem kapitan - Zezwalam - odparł podpułkownik. - Ognia! Rozległ się ryk startującej rakiety; podmuch wstrząsnął furgonetką, i zapanowała cisza. Po dwudziestu sekundach operator zameldował: - Tor lotu prawidłowy. Dziesięciometrowa, smukła rakieta, o proporcjach słupa telefonicznego, podążała łukiem w stronę AWACS-a i jego niczego nie podejrzewającej załogi. Kiedy zbliżyła się do niego na odpowiednią odległość, komputer przestawił kurs z lekkiego wyprzedzania samolotu na sam samolot. Ten egzemplarz rakiety został wyprodukowany w Związku Radzieckim, dwadzieścia dziewięć lat przed atakiem na AWACS-a. Jednakże rakieta była przez cały czas starannie konserwowana i zarówno urządzenia naprowadzające, jak i silnik na paliwo stale działały bez zarzutu. Nawet silnik na paliwo ciekłe dawał się sterować z dokładnością przewidzianą w instrukcji - rakieta leciała tam, dokąd ją kierowano. Sierżant Lu nie dowierzał własnemu szczęściu, kiedy zobaczył przez okular, że samolot skręca, ustawiając się do niego bokiem. Teraz było dużo łatwiej utrzymywać na nim celownik. Patrzył z satysfakcją, jak rakieta podlatuje do AWACS-a. Zapalnik zbliżeniowy nie działał bez pracującego radaru, rakieta uderzyła więc samolot w sam środek, u nasady lewego skrzydła, od spodu. Ponieważ trafiła pod ostrym kątem, odbiła się i zapalnik uderzeniowy także nie zadziałał. Mechanizm samozniszczenia wykrył jednak utratę stabilności lotu i zdetonował stutrzydziestokilogramową głowicę. Pod brzuchem boeinga rozbłysła olbrzymia ognista kula i sierżant Lu zameldował o bezpośrednim trafieniu. Dwa stanowiska obserwacyjne potwierdziły jego meldunek. Jednak materiał wybuchowy w głowicy zestarzał się przez prawie trzydzieści lat i siła detonacji była znacznie mniejsza niż zakładano. Wybuch podziurawił kadłub AWACS-a, jego lewe skrzydło oraz silniki numer jeden i dwa. Odłamki dosięgły przedniej części wnętrza kadłuba, uszkadzając znajdujące się tam urządzenia elektroniczne. Pomieszczenie wypełnił dym i wpłynął do głównej kabiny. Niedziela, 20 października Niedaleko Wuzhou, Chiny - Chyba dogonił cię „Graal"! - zawołał Pontowski, skręcając w stronę Robala. Gdzie był Królik? Pułkownik przeleciał za ogonem samolotu Stuarta, od dołu, żeby ocenić uszkodzenia. Widać było wylewający się zza poszarpanego pokrycia kadłuba płyn hydrauliczny. - O kurwa! - odpowiedział Robal, kiedy Matt opisał mu stan jego maszyny. Skręcił na południe i zwolnił; Pontowski ulokował się po jego prawej. Z tyłu, na ziemi, widać było tylko dym i płomienie. Wykonaliśmy zadanie! -pomyślał pułkownik. Czas wracać do domu. Jeśli tylko samolot Stuarta został uszkodzony, mieliśmy dzisiaj prawdziwe szczęście. Z niewielką pomocą AWACS-a 376 powinno się udać doprowadzić Robala bezpiecznie do domu. Matt wcisnął klawisz nadawania i powiedział: - Feniks, podaj pozycję bandytów. Stuart nie poczekał na odpowiedź AWACS-a. - Bandyci!!! - krzyknął. - Druga godzina, wysoko, piętnaście kilometrów. Tym razem pułkownik nie miał żadnych trudności z odnalezieniem na niebie wrogich maszyn. - Wszyscy krążymy! - rozkazał. Rozdział dwudziesty piąty Niedziela, 20 października Pogranicze chińsko-wietnamskie, Wietnam Major Marissa LaGrange stała na środku kabiny, kiedy nagle samolotem wstrząsnęła eksplozja Następną świadomą myślą Marissy było pytanie dlaczego leżę na podłodze? Zaraz potem zaczęła reagować błyskawicznie, robiła to, co ćwiczyła już wielokrotnie w symulatorze Zerwała się na nogi, naciągnęła maskę tlenową, jaką nosiła zawsze przy sobie, i podłączyła ją do interkomu - Maski tlenowe'" - wrzasnęła - Tlen na sto procent' Siadać i zapiąć pasy! Oczyścić pulpity, nie odzywać się, wyciągnąć instrukcje Sprawdzać urządzenia zgodnie z instrukcjami, po kolei! Gęsty dym, wpadający skądś do kabiny, zasłaniał jej pole widzenia Zobaczyła, że jeden z członków załogi przebiega koło niej, uciekając na tył samolotu Złapała go za kołnierz - Siadaj, do kurwy nędzy, i rób swojąrobotę!'' - Posadziła mężczyznę na fotelu Odwróciła się do Orly'ego - technika siedzącego przy pojedynczym pulpicie zaraz za skrzydłem - Orly, otwórz klapę nad skrzydłem! Trzeba to gówno przewietrzyć! - Sierżant wyskoczył z fotela i szarpnął za klapę, zamykającą otwór w kadłubie W ciągu paru sekund dym się przerzedził, wysysany podciśnieniem z zewnątrz LaGrange widziała już co nieco przez wyciśnięte dymem łzy Zobaczyła, że dym wlatuje drzwiami, z przedniej części kabiny Najpierw trzeba pogadać z pilotem! - Buzz? -Jestem tu! . -stęknąłkapitan Lecimy dalej, pomyślała Marissa Buzz opanował maszynę Gasić pożar! Przełączyła się na wewnętrzny interkom i zawołała - Strażacy, przygotujcie się Orly, Benny! Przód kabiny! Załóżcie strażackie maski, rękawice ' Weźcie gaśnice! - Ku jej zdziwieniu, Orly bez słowa protestu pognał żwawo w stronę pożaru, pokazując jej uniesione kciuki Teraz już obaj strażacy stali przy klapie w podłodze, czekając na sygnał Marissy 378 W słuchawkach rozległ się głos pilota - Kontrolki pożarowe nie pokazują niczego, wskazania przyrządów prawidłowe, ale straciliśmy silnik numer dwa! Podaj stan kabiny! - Wysyłam dwóch strażaków do przedniej części! - odparła major - Jeszcze leci dym - Skinęła na Orly'ego i Benny'ego, żeby zeszli pod podłogę - Czy jeszcze się pali? - A skąd mam, do cholery, wiedzieć!? Dopiero zeszli! - Potwierdzam! - odparł pilot - Lecimy do domu LaGrange poczuła, że odrzutowiec łagodnie zakręca Odetchnęła głęboko i zmusiła się, żeby zapomnieć o pożarze i dymie Trzeba było odzyskać orientację w sytuacji Odezwała się więc do szefa obserwatorów - Podaj stan urządzeń - Radar wyłączony, wszystkie radia wyłączone Ostatnio Bosman meldował, że zbombardowali cel, ale natknęli się na bandytów Jego ostatnie słowa brzmiały „Wszyscy krążymy!" Mają kłopoty Cholera'-zaklęła w myśli major A-10 potrzebna była pomoc, aAWACS leciał w przeciwnym kierunku Czy powinna zaryzykować jeszcze raz życiem swojej załogi? Coś w nich trafiło, a nie widać było pocisków artylerii przeciwlotniczej, byli zresztą nad Wietnamem Znaczy to, że dostali rakietą Czy czyhała w oddali także druga'' Trafiła ich rakieta, a radar nie wykrył niczego? Marissa zrozumiała -rakieta była sterowana optycznie Zasady mówią, że na tak wartościowy cel jak AWACS poświęca się dwie rakiety, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo sukcesu Dlaczego tylko jedna? - zastanawiała się LaGrange Właściwie w takich warunkach powinni wystrzelić ku nam całą chmarę rakiet A może to była po prostu ostatnia? Major podjęła śmiałą decyzję Najpierwjednak trzeba było zgasić ogień - Łosiu! - krzyknęła - Rusz no dupę do przedniej części i pomóż tym palantom! - Heej! Ja nie jestem strażakiem! - Penko nie miał ochoty zmagać się z ogniem, dymem, wysoką temperaturą - Od teraz jesteś! Ruszaj się! -warknęła w odpowiedzi Jutro rano moi szefowie będą się ze mnie nabijać, pomyślała, że posłałam swojego najlepszego kontrolera do pożaru Major Mama miałajednak ku temu powód Łoś nie znosił jej, a kiedy był na nią wściekły, potrafił czynić istne cuda Patrzyła, jak Penko nakłada maskę strażaka i znika we włazie - Pani major - odezwał się jeden z kontrolerów - skończyliśmy sprawdzać urządzenia, zgodnie z instrukcjami Co dalej robić''' - Trzymać łapy na instrukcjach - A po co? - zdziwił się kontroler - żeby nie dłubać w nosie i nie drapać się po dupie' - wyjaśniła LaGrange Wyglądało na to, że sytuacja wraca do normy Nagle w słuchawkach rozległ się głos Penki - Orly i Benny nie żyją!" Cholera, wysłałam ich za wcześnie"' - pomyślała Marissa, wściekła na siebie samą Dobra, nie ma czasu teraz się tym martwić Łoś żyje - Gaś ten pierdolony pożar!! - Robi się! - burknął Penko. - Pali się zasilanie nadajników. - W interkomie dał się słyszeć odgłos opróżnianej gaśnicy. - A teraz jeszcze pali się parę nadajników i wentylator. - Gaśnica znowu zasyczała. Nadlatujący z przodu dym zaczął rzednieć. - Pożar ugaszony! - zameldował w końcu Łoś. W słuchawkach rozległo się jakieś dziwne pukanie. - Co się dzieje, do licha? - zapytała major, opanowując strach. Nikt jej nie odpowiedział. - Buzz, pożar ugaszony - poinformowała więc pilota. - Czy wszystkie cztery generatory pracują? - Tak jest - odparł kapitan. - Wracaj w rejon naszego dyżuru i zaczynaj na nowo krążyć. - Czy pani zupełnie zwariowała?! - zawołał pilot. Marissa stłumiła w sobie naturalną chęć krzyku. Buzz łatwo się emocjonował i trzeba mu było wszystko spokojnie tłumaczyć. - „Świnie" napotkały gromadę J-8. Jeżeli im nie pomożemy, to nic z nich nie zostanie. - Potwierdzam - odpowiedział spokojnie kapitan. Samolot zakręcił w prawo i poleciał z powrotem. LaGrange zastanowiła się chwilę nad sytuacją. - Jeżeli są tam jakieś chmury, to latajcie nad nimi albo w chmurach - dodała. - Potwierdzam - powtórzył pilot. - Twardy gość! - mruknęła do mikrofonu, na tyle jednak głośno, żeby ją usłyszano. Trzeba zająć się kolejną sprawą. Upewniła się, że jest na kanale pierwszym interkomu i załoga ją słyszy, po czym powiedziała: - Słuchajcie wszyscy. Wracamy na nasz dyżur. Slovic, uruchom radar. Mercer, zobacz, co tam z radiem. Chcę, żebyśmy jak najszybciej osiągnęli pełną funkcjonalność. Do roboty! Mercer, technik radiowy, popatrzył jednak na major Mamę, jakby był czymś zakłopotany, i spytał: - A co z Łosiem?... Znaczy, z kapitanem Penko? - Uruchamiaj po kolei radia. Powiedzmy coś do Łosia, może się odezwie. - Radar się uruchamia - zameldował Slovic, technik radarowy. - Odłączyłem uszkodzone obwody - powiedział Penko. - Włączaj, Mercer. Jak będziesz musiał wyłączyć któryś nadajnik z powrotem, to ci powiem. W przedniej części kabiny znowu rozległo się zagadkowe pukanie. - Co ty tam, do cholery, robisz? - Próbuję - stęknął Łoś - ściągnąć szafę... ze sprzętem... z ciał. A więc tak to się stało, pomyślała major. Orly i Benny zostali przywaleni ciężką szafą. Pewnie się usmażyli... - Zostaw ich tam! - rozkazała. Po chwili głowa Penki wyłoniła się z włazu. Łoś ściągnął maskę przeciwgazową i odetchnął głęboko. Powoli wspiął się po drabince do końca i usiadł na podłodze. LaGrange przełączyła się na przedłużacz i podeszła do kapitana. Jego skóra błyszczała od potu; kombinezon jeszcze się tlił. Czuć było od niego dymem i przypalonym mięsem. - Wszystko w porządku? -spytała Marissa. 380 - Tak. Nic mi nie jest. - Popatrzył. - Chce pani wiedzieć, co tam się stało? -Później. Penko nie miał zamiaru czekać na później. Pragnął, żeby major usłyszała, przez co przeszedł. - Wysłała ich pani, kiedy dym był jeszcze za gęsty - powiedział. - Nie widzieli dobrze. Tylna szafa ze sprzętem przewróciła się na nich, pewnie urwała się podczas wybuchu i upadła, kiedy skręcaliśmy. Przygwoździła Orly'ego do podłogi, a Ben-ny'emu zgniotła przewód z tlenem. Nie mogli nic zrobić, pani major.,. - Wyglądało na to, że kapitan potępia Marissę za to, że za wcześnie kazała, zejść strażakom. Nie miała jednak zamiaru na to odpowiadać. Przynajmniej nie teraz. Może później. Kiedy będą sami. - Wróć na swoje stanowisko - powiedziała, starając się zachować zwykły ton. Łoś nie ruszał się z miejsca. - A Orly i Benny to co?... - rzucił. LaGrange chciałaby pogłaskać zrozpaczonego kapitana, żeby mu jakoś pomóc. Powiedziała jednak tylko smutno i cicho: - Nie mieli szczęścia.... - Odczekała chwilę, po czym dokończyła: - Trzeba wziąć się do pracy. Musimy pomóc uratować się pilotom „Świń". - Penko pokręcił głową i ruszył do swojego pulpitu. "' Niedziela, 20 października Niedaleko Wuzhou, Chiny Kiedy Pontowski krzyknął: „Wszyscy krążymy!", dał pełen gaz i odsunął się od Robala. - A ty, Robalu, leć na południe - dodał. Bartlett, zwany Wężem, który dowodził drugą parą w kluczu Pontowskiego, zobaczył już bandytów i zdawał sobie sprawę z tego, że Robal jest teraz tylko łatwym celem. Kazał więc swojemu partnerowi, o przezwisku Kubeł, dołączyć szybko do pułkownika. Zaraz za Kubłem nadleciała kolejna para, dowodzona przez Skida Malone'a. - Tu Skid, wchodzę - zameldował Malone. Teraz wokół lecącego na południe Stuarta krążyło już pięć „Świń". Pontowski widział jeszcze dym unoszący się znad zniszczonej baterii, ale Coxa jakoś nigdzie nie było. - Króliku - odezwał się - krążymy wokół Robala. Widzisz nas? - Nie widzę - padła odpowiedź. - Wracaj do bazy - polecił wobec tego pułkownik. - Potwierdzam. Widzę bandytów. Lecą do was. Spodziewajcie się towarzystwa. Ja się zmywam. Matt naliczył sześć nieprzyjacielskich myśliwców, wysoko i na zachód od A-10. - Co oni, u licha, robią? - mruknął pod nosem. Bandyci lecieli na wysokości jakichś sześciu tysięcy metrów. Może Robal widzi dokładniej. 381 - Robalu, podaj liczbę bandytów - polecił. Kapitan odpowiedział natychmiast: - Sześciu. Pewnie ci sami kolesie, których widzieliśmy koło celu. - Ja też widzę sześciu - dorzucił Wąż. - Może nas nie zauważyli. - Albo planują atak - skomentował Skid. Pontowski niepokoił się jednak, gdzie podziały się pozostałe J-8. Odezwał się do AWACS-a: - Feniks, podaj stan bandytów. - Nikt mu jednak nie odpowiadał. - A z Feniksem co się stało? - zainteresował się Wąż. Ciekawe pytanie, pomyślał pułkownik. Łoś naliczył na początku aż dwudziestu dwóch bandytów, a teraz widzieli tylko sześciu. - Choleera - odezwał się Robal. - Widzę jeszcze dwóch bandytów, latają nad tamtymi. Ach, te jego oczy!... - westchnął w duchu Matt. Przyszło mu do głowy, że ci dwaj wysoko, to zapewne ci sami, których widzieli krążących w górze na początku. O co chodziło? - Robal, jak ty się miewasz? - zapytał. - Nie tak najgorzej. Straciłem prawą hydraulikę, ale lewą mam. Stery działają, paliwo nie wycieka. Ale jak przyspieszam powyżej trzech stów, to dostaję silnej wibracji, aż mi poszycie odpada. - A jak się miewa samolot? - zapragnął dowiedzieć się Kubeł. Robal nie odpowiedział mu jednak na to pytanie. - Uwaga, ruszają na nas! - zawołał Bartlett. Nieprzyjacielskie myśliwce nurkowały po jednym. Niech to licho, pomyślał Pontowski, czuję się jak w filmie z drugiej wojny światowej... -Panowie, w zboże! -rozkazał. Niemal instynktowną reakcją pilotów A-10 na zagrożenie jest zejście jak najniżej. Latający powoli Robal zszedł na trzydzieści metrów, pozostali zaczęli krążyć na sześćdziesięciu. - Zobaczmy, jak im się spodobają nasze rakiety - mruknął Matt sam do siebie. Przełączył uzbrojenie na AIM-9, a HUD-a na tryb powietrze-powietrze. - Zdaje się, że chcą uderzyć raz i uciekać. Na większej wysokości J-8 rozniosłyby Amerykanów w drzazgi. Były dużo szybsze, mogłyby więc spokojnie doganiać jeden samolot po drugim i niszczyć je. Przewaga Chińczyków została jednak znacznie zredukowana przez to, że musieli atakować na minimalnej wysokości. Powolne A-10 są bardzo zwrotne, a piloci mają dużą wprawę w lataniu tuż nad ziemią. Pontowski zacisnął usta, widząc, jak pierwszy z J-8 nurkuje pod kątem dwudziestu stopni. Musiał lecieć z prędkością jakichś tysiąca stu kilometrów na godzinę, tuż poniżej prędkości dźwięku. - Za szybko, sukinsynu! - krzyknął wyzywająco Matt. Atakujący pilot musiał teraz odpalić rakietę bardzo wcześnie i zaraz wyprowadzać. W przeciwnym razie rozbiłby się o ziemię. Pontowskiemu nie przeszkadzałoby to bynajmniej. Większość pilotów A-10 uważała, że zniszczony nieprzyjacielski samolot, to 382 zniszczony nieprzyjacielski samolot, i nieważne, jak udało się_ to osiągnąć. Jeśli wrogi pilot sam wykopał sobie grób samolotem, to była jego sprawa. Chińczyków czekało, ku ich zaskoczeniu, bardzo niemiłe przyjęcie. Kiedy pierwszy J-8 był w odległości pięciu kilometrów, Wąż znajdował się w odpowiedniej pozycji do strzału. Nakierował dziób na napastnika i wystrzelił z działka. Widać było wydobywający się z GAU-8 dym; pilot LAW instynktownie uciekł więc w prawo, pozbawiając się jednocześnie szansy odpalenia rakiety powietrze-powietrze. Tak jak spodziewał sięMatt, Chińczyk odleciał, nie angażując się w walkę. Wąż dołączył do kręgu. Kiedy nadleciał drugi J-8, naprzeciw niego był Skid. Scena powtórzyła się. Piloci LAW nie szkolili się w walkach na tak małej wysokości, zwłaszcza przy prędkości, z jaką latali. A patrzenie w dziób strzelającej z działka „Świni", podczas gdy ziemia zbliża się z każdym ułamkiem sekundy, nie należy do przyjemności. Trzeci pilot okazał się jednak bardziej doświadczony. Zredukował obroty i wysunął hamulce aerodynamiczne. Jednocześnie zwiększył kąt nurkowania. Wyprowadził sto pięćdziesiąt metrów nad ziemią, w odległości pięciu kilometrów od A-10. Dał maksymalny ciąg silników i nakierował dziób na tył lecącej naprzeciw niego „Świni". Był nią samolot Pontowskiego. Chińczyk miał idealne pole do oddania strzału i odpalił dwie rakiety. Jednak ku jego zdziwieniu zarówno Pontowski, jak i lecący za Mattem pilot skręcili ku niemu. Kiedy dysze silników „Świni" schowały się z tyłu, naprowadzane na podczerwień rakiety PL-2 zgubiły trop. Poleciały więc prosto, mijając Amerykanów. Pontowski wypuścił serię z działka, a drugi z pilotów odpalił side-windera. Teraz Chińczyk szarpnął maszyną, walcząc o przeżycie. Umknął strzelającemu działku, jednak nie AIM-9L. Przypomniał sobie, że amerykańska AIM-9L sidewinder jest nowoczesną rakietą, której chłodzony naprowadzacz na podczerwień jest w stanie śledzić atakowany samolot nawet na wprost. Była to ostatnia w pełni racjonalna myśl pilota LAW; sidewinder eksplodował we wlocie powietrza lewego silnika jego samolotu. Na ten widok pozostali trzej Chińczycy zaniechali ataku i polecieli z powrotem w górę. - Kontrola stanu - zarządził Matt. - Dowódca ma tysiąc osiemset kilogramów. -Piloci zameldowali kolejno o ilości posiadanego paliwa. Pontowski sprawdził przyrządy i wykonał obliczenie - miał paliwa na około czterdzieści minut lotu na pełnych obrotach. Trzeba było spotkać się z tankowcem. - Feniks, jak mnie słyszysz? - odezwał się. Cisza. Popatrzył na tablicę pod przyrządami, gdzie była między innymi wypisana częstotliwość do rozmów z KC-10. - Bosmanie - odezwał się głos Łosia. - Tu Feniks, słyszę cię dobrze. A ty mnie? - Dobrze cię słyszę - odpowiedział pułkownik. Trudno mu było zachować spokój. Miał ochotę krzyknąć na Penkę i zapytać, gdzie się przez cały czas po-dziewali. Można było jednak wyjaśnić tę sprawę później. - Nad nami tkwią w powietrzu bandyci - poinformował - a my musimy spotkać się z Prima i zatankować. 383 - Potwierdzam - odparł Łoś. - Namierzyliśmy bandytów, a teraz rozmawiamy z Prima. Zachowajcie obecny kierunek. Czy nie możecie przyspieszyć? -Nie, Feniks. Osłaniamy ranną „Świnię". - Pani major - odezwał się Łoś - tam dzieje się coś dziwnego. - Kapitan był wściekły na Marissę, jednak szanował fakt, że jest ona jego dowódcą. - Co masz, Łosiu? - LaGrange pochylała się już nad jego ramieniem. - Chodzi mi o dwóch bandytów, którzy siedzą nad pozostałymi. Oni krążą po „torze wyścigowym" na wysokości dwunastu tysięcy metrów. Faktycznie, komputer zaznaczył kreskowaną linią tor lotu dwóch bandytów znajdujących się w górze. - Rzeczywiście. A oś tego toru przechodzi prosto przez Bosmana - zauważyła major. Spróbowała przypomnieć sobie wszystko, co wie o J-8. - Zdaje się, że oni śledzą Bosmana i jego ludzi na radarze. - Chińczycy mają na J-8 nasz radar AN/APG-66 - mruknął Łoś. - Sami im go sprzedaliśmy. Czy on jest zdolny do czegoś takiego? - Penko i LaGrange zawsze będą się czuć nieswojo we wzajemnym towarzystwie, stanowili jednak dobrze współpracującą drużynę. - No proszę, właśnie ruszają. - Penko nadepnął umieszczony w podłodze pedał nadawania. - Bosman, czterej bandyci, zero cztery pięć, dwadzieścia dwa kilometry; mijają trzy tysiące! Lecą na was! - Łoś popatrzył uważnie na ekran. Piloci LAW nurkowali parami, jeden samolot obok drugiego. Zniżali się bardzo szybko. Penko ponowił ostrzeżenie. Nagle zobaczył... - Bosman!!! - wrzasnął - Bandyci na twojej wysokości! Tuż nad ziemią. Rozdzielają się. Robią kleszcze! - Cholera! - przeklął donośnie Pontowski. To byli najbardziej agresywni chińscy piloci, z jakimi dotąd mieli do czynienia. Kleszcze! No cóż, tak czy owak krąg pozostawał najlepszym ustawieniem obronnym. Pułkownik zaczął przeklinać małą prędkość A-10. - Uwaga! - nadał w eter. - Niech do nas podlecą i spróbują zaatakować. - Kiedy pierwszy z J-8 zbliżył się na odległość strzału, Matt był akurat po przeciwnej stronie kręgu. Patrzył, jak ku lecącemu z prawej napastnikowi skręca Wąż. Pięć sekund później Kubeł ustawił się naprzeciw Chińczyka zdążającego z lewej. Wąż pierwszy odpalił sidewindera z dużej odległości. J-8 zaczął zygzakować gwałtownie i rakieta chybiła. Leciał tymczasem dalej, wprost na Robala. Kubeł i jego przeciwnik odpalili na siebie rakiety jednocześnie. Obaj piloci skręcili gwałtownie, żeby zmylić wrogie pociski. Pontowski postanowił tymczasem ochronić Stuarta; zrobił świecę, a potem przewrót nad Robalem, i od razu wszedł w lewy zakręt, kierując na zbliżającego się bandytę. Skręcając gwałtownie, wytracił mocno prędkość. Matt poczuł, że jego ciało waży cztery razy tyle co zwykle; potem pięć. W słuchawkach rozległ się przeraźliwy przerywany sygnał ostrzegawczy, sygnalizujący nadmierne przeciążenie; 384 pot spływał pułkownikowi po twarzy. J-8 przemknął przed jego samolotem, trochę poniżej, skręcając. Uciekł. Chiński pilot zobaczył, że dziób maszyny Pontowskie-go znalazł się na wprost niego i wiedział, że za chwilę zostanie odpalony śmiercionośny sidewinder. Wolał jeszcze trochę pożyć. I tak Robal został uratowany. Jednak krąg był już właściwie rozproszony. Wykorzystali to piloci następnej pary J-8. Pontowski zobaczył, że pierwszy z nich odpala rakietę wprost na A-10. - Kubeł!!! - wrzasnął. - Dawaj w lewo!!! - Było już jednak za późno. W dodatku rakieta wystrzelona przez pilota LAW nie była tym razem PL-2, ale PL-7. To o wiele nowocześniejsza wersja, której naprowadzacz jest w stanie śledzić cel nawet pod kątem stu osiemdziesięciu stopni. Nie miał problemu z trzymaniem się samolotu Kubła, gdy ten skręcił na wprost niej. PL-7 zawróciła za ogonem amerykańskiego samolotu. Tył maszyny Kubła zniknął w kuli ognia; przez ułamek sekundy widać było tylko dziób. - Kubeł, katapulta!!! - wrzasnął Pontowski. Niestety, „Świnia" runęła już na ziemię i Kubeł zginął. Tymczasem przed kabiną pułkownika śmignął J-8, ledwie się z nim rozmijając. I już napastników nie było. A zatem podwójny atak typu „kleszcze" przyniósł remis - jeden A-10 za jednego J-8. Matt zmusił się, żeby nie myśleć o człowieku, który siedział w zestrzelonej „Świni". Lubił tego pogodnego faceta, którego wszyscy nazywali Kubłem. Czy Chińczycy wrócą? Pontowski wcisnął guzik nadawania z taką siłą, że omal nie wgniótł go do środka. - Feniks, podaj stan bandytów - zażądał. - Wyłączająsię z walki - odpowiedział Łoś. - Odlatująna wschód. - W końcu musiało wyczerpać im się paliwo. - Ciągle dwóch bandytów krąży na wysokości dwunastu tysięcy metrów, dwadzieścia pięć kilometrów na północ od waszej pozycji. Latanie z małą prędkością pozwoliło dwóm obserwatorom zaoszczędzić paliwo. - Kontrola stanu. Dowódca ma tysiąc pięćset - powiedział Matt. Miał jeszcze półtorej tony paliwa. Odpowiedzi pozostałych informowały o podobnych ilościach. Krążenie wokół Robala i walka spowodowały wyczerpanie się zapasów. Teraz już wszyscy - poza samym Stuartem - będą wkrótce meldować „bingo paliwo". „Bingo paliwo" oznacza, że pilotowi pozostało już tylko tyle paliwa, żeby bezpiecznie wrócić do bazy. Trzeba zatankować w powietrzu, myślał Pontowski. - Wężu - rozkazał - zabierz wszystkich do Primy i zatankujcie. Ja tu zostanę z Robalem. Ci dwaj bandyci w górze też nie mogą latać wiecznie. Niech Prima skieruje się do nas, kiedy bandyci odlecą. Feniks, słyszałeś? - Potwierdzam - odparł Łoś. - Wężu, leć dwa jeden zero. Tankowiec przed tobą, dwieście dwadzieścia kilometrów. Tyle to przelecą, pomyślał Pontowski, robiąc obliczenia. Co do siebie i Robala, nie był jednak wcale taki pewien. 385 Na pokładzie AWACS-a Penko narzekał na krążących Chińczyków. - Co oni tam wyprawiają?! Cały czas krążą nad Bosmanem. - Nie mam pojęcia - odparła major. - Widzimy, co robią- uspokoiła go. LaGrange patrzyła przez potężne ramię Łosia na jego monitor. Coś nie dawało jej spokoju. Trzeba zaeksperymentować. - Łosiu, bandyci obserwują teraz Węża. Powiedz Wężowi, żeby wyłączyli identyfikatory swój-obcy. - Kapitan popatrzył na panią dowódcę ponuro. Bez transponderów odpowiadających na radar AWACS-a, trudniej będzie śledzić A-10 na ekranie. Zrobił jednak, jak mu kazano. - Wężu, zgaście IFF - powiedział. Trzy punkty na monitorze zmieniły kolor, co oznaczało, że teraz po prostu odbijają się od kadłubów samolotów fale radarowe. - Ci dwaj wysoko poszukają pewnie teraz Bosmana - oceniła Marissa. - Pewnie - odpowiedział Łoś tonem pełnym wątpliwości. Patrzył, jak komputer wylicza położenie osi toru, po którym krążyli piloci LAW. Przemieściła się, nakierowując prosto na Pontowskiego i Stuarta. Nie ulegało wątpliwości, że Chińczycy ich śledzą. Ale jak? Wreszcie kapitan zrozumiał. - A niech ich...! - szepnął. Odwrócił się i popatrzył na panią major z szacunkiem. Jak na to wpadła? -Kiepsko będzie z Bosmanem - powiedział. - Jeśli dobrze się spiszesz, to wcale nie - odparła LaGrange. Znowu postawiła Łosiowi wyzwanie. Zacisnął zęby. - Skieruj Bosmana do Zębów Smoka -mówiła. - Niech wlecą do Gardzieli i schowają się tam. - Tak jest - mruknął Penko. Wcisnął klawisz opisany jako „teren specjalny". Wpisał dawniej Zęby Smoka do pamięci komputera i teraz na monitorze pojawił się czerwony, trójwymiarowy prostopadłościan. - Bosmanie - powiedział - zmieńcie kierunek na dwa dziewięć pięć, do Zębów Smoka. - Pontowski i Robal skręcili i zaczęli oddalać się od tankowca. - Będą teraz polegali na tobie - zauważyła LaGrange. Oś toru, po którym latali bandyci, znowu się przemieściła. Cały czas pozostawała wycelowana na dwa A-10. Po Łosiu zaczął ściekać strużkami pot. - Wcale tak bardzo się nie pocisz, jak na tęgiego chłopa - odezwała się major. W ten sposób motywowała Penkę do działania. Niedziela, 20 października Pogranicze chińsko-wietnamskie, po stronie chińskiej Podpułkownik Sung Fu stał koło furgonetki sterowniczej i z satysfakcją palił papierosa. W pewnej chwili kapitan wyjrzał z samochodu i poprosił go do środka. Mówił drżącym głosem, tak że podpułkownik od razu wyczuł, że dzieje się coś niedobrego. Pociągnął ostatni, długi haust dymu i wypuścił go powoli. - Ppanie pułkowniku... - kapitan zająknął się. - Stanowiska obserwacyjne meldują o jeszcze jednym samolocie. - Sung nic nie odpowiedział. Czekał na dalszy ciąg. - Krąży po tym samym torze... - Oficer dygotał ze strachu. -I? 386 - Stanowisko szesnaste - kapitan przełknął - podaje, że to AWACS. - Przecież meldowano o jego zniszczeniu! - syknął podpułkownik. - Ile AWACS-ów mają tu Amerykanie, co?! - Nie wiem, panie pułkowniku...! - Kapitan cały się trząsł. - W takim razie to nie może być AWACS! - huknął Sung. - Ponieważ pan go zniszczył - dodał złowieszczo. - Łatwo wyjaśnić całą sprawę. Skoro zestrzelił pan AWACS-a, wystarczy, że znajdzie pan jego wrak. Proszę to zrobić i zameldować mi się z powrotem do południa. - Zapadła grobowa cisza, tylko kapitan wypadł pędem na dwór. - Niech sierżant Lu wyjdzie na zewnątrz i stanie na baczność — powiedział powoli Sung. Żołnierz rysujący po mapie, radiooperator i operator rakiety wymienili znaczące spojrzenia. Przed obiadem będą świadkami egzekucji dwóch osób. Niedziela, 20 października Pogranicze chińsko-wietnamskie, po stronie wietnamskiej LaGrange przyjrzała się ekranowi przed Łosiem i stwierdziła, że bandyci nadal obserwująBosmana i Robala. - Wiesz, Łosiu - powiedziała - ci dwaj bandyci mogą mieć transponder radarowy... - .. .który potrafi wywołać odpowiedź naszych IFF-ów - dokończył za nią Penko. - Nie doceniłam cię - przyznała LaGrange. - W końcu jesteś specjalistą od rakiet. Stawiam połowę twojego życia seksualnego na to, że te dwa J-8 posługują się naszymi własnymi identyfikatorami swój-obcy. Kiedy grupa Węża wyłączyła transpondery, zgubili ich. Zauważ, że cały czas znajdują się po dwóch różnych stronach toru, i jeden zawsze jest skierowany dziobem na Bosmana. - Wcisnęła guzik interkomu. - Slovic, wygaś IFF. - Teraz i dwójka Pontowskiego była widoczna na ekranie tylko dzięki zwykłemu, radarowemu echu. Łoś skinął głową. Wiedział, o co chodzi pani major. Wcisnął pedał w podłodze i nadał do Pontowskiego: - Bosman, sprawdź swój pulpit IFF i powiedz mi, kiedy będzie ci migać kontrolka wykrywania. - Godziny, które Penko spędził ucząc się o A-10, procentowały mu teraz. Na pulpicie identyfikatora znajdowała się zielona lampka. Migała za każdym razem, kiedy urządzenie odpowiadało impulsem na sygnał IFF innego samolotu. Większość pilotów uważała, że migające światełko tylko ich rozprasza, i powykręcali żaróweczki, żeby nie mogły się zapalać. Tymczasem, jeśli LaGrange i Łoś się nie mylili, zielona kontrolka w maszynie Pontowskiego powinna migać, kiedy jego IFF odpowiadało na sygnał pierwotny, wysyłany przez Chińczyków. - Miga, mniej więcej co dziesięć sekund - odpowiedział po chwili pułkownik. 387 Penko popatrzył na panią dowódcę i spytał: - Czy powinienem mu powiedzieć, że to nie my śledzimy jego IFF? Major zastanowiła się. Co jeszcze mają Chińczycy? Może złamali metodę pracy Have Quicka i potrafią się do nas dostroić? Słuchają naszych rozmów? Jesteśmy tak pewni, że żaden nieprzyjaciel nas nie słyszy, że zupełnie nie martwimy się o to, co mówimy. Może czas zacząć uważać? - Nie, nie mów mu tego - zdecydowała. - Łosiu - dodała -jeżeli Chińczycy sami potrafili skonstruować coś takiego, to znaczy, że sporo umieją. A APG-66 to cholernie dobry radar dopplerowski. Powiedz Bosmanowi i Robalowi, żeby wyłączyli IFF-y. Może w ten sposób uda się im zgubić Chińczyków. Kiedy już „Świnie" wylecą z Gardzieli, skieruj ich na południe, prostopadle do bandytów. Penko rozumiał te rozkazy; uważał, że są bardzo słuszne. Jeżeli piloci A-10 wyłączą identyfikatory swój-obcy, J-8 nie będąjuż mogły z nich korzystać. Jednocześnie w Zębach Smoka Bosman i Robal łatwo schowają się przed zwykłym radarem. Nawet radar AWACS-a musiał polegać na impulsach z IFF-ów, śledząc A-10 na terenie Zębów Smoka. Jeśli po opuszczeniu Gardzieli „Świnie" skręcą prostopadle do J-8, na południe, będą zbliżać się do tankowca i oddalać od bandytów. Przy odrobinie szczęścia może się okazać, że J-8 polecą zbyt szybko, żeby w ogóle mieć szansę odnaleźć znów A-10. Wtedy chińscy piloci nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko ruszyć do domu. Nagle szacunek, jakim Penko darzył od paru chwil panią major, urósł niemal do nabożnego podziwu. Przed momentem nie tylko pokazała, że potrafi myśleć taktycznie, ale w dodatku zarządziła tak, aby zmylić pulsacyjny radar dopplerowski J-8. Jeśli „Świnie" będą lecieć prostopadle do bandytów, wtedy ich względna prędkość zbliży się do zera. Powinno to wystarczyć, żeby radar dopplerowski nie dał sobie rady. - Cholera! - sapnął Łoś, rzadko używający jakichkolwiek przekleństw. Dwie kropki na ekranie, przedstawiające położenie bandytów, nie poruszały się już po „torze wyścigowym". - Bosman! -krzyknął przez radio.-Spada na ciebie dwóch bandytów! Zero siedem pięć, trzydzieści trzy kilometry, mijają dziesięć i pół tysiąca. - Zostawiam wam tę robotę, chłopaki - powiedziała LaGrange, poklepując kapitana po ramieniu. Cofnęła się. Sytuacja zmieniała się szybko. W tej chwili Marissa tylko by przeszkadzała. Musiała zaufać Łosiowi, że potrafi wykonać swoje zadania samodzielnie. Wspaniale! Pontowski zaklął wulgarnie pod nosem, mimo że nie zdarzało mu się to często. Dwa J-8 spadały na niego i Robala jak jastrzębie. - Bosman, Robal, wyłączcie natychmiast IFF-y - polecił Łoś. Piloci zrobili to. Teraz AWACS był w stanie wykryć sygnały „pytające" Chińczyków. I wykrył je. Niepodważalny dowód, że LaGrange miała rację. - Lećcie wzdłuż rzeki, żeby szybko znaleźć się w Gardzieli - kontynuował Penko. - W tej chwili bandyci są na waszej siódmej, na waszej wysokości, 388 odległość dwadzieścia dwa kilometry. - Kapitan przyglądał się z satysfakcją, jak J-8 zachowują kierunek lotu, chociaż Amerykanie skręcili ku Gardzieli. - Bandyci polecieli na wschód od Zębów Smoka- poinformował Łoś. Obliczył, gdzie znajdą się chińscy piloci w chwili, kiedy „Świnie" opuszczą Gardziel. Niedobrze. Będą w zasięgu wzroku. Niepotrzebny będzie nawet radar... Coś trzeba przedsięwziąć, ale co? - Bosmanie, podaj swój stan - nadał. - Dwa sidewindery, działko - odpowiedział automatycznie Pontowski. Co ten facet sobie wyobraża? - pomyślał po chwili. Chce, żebym wziął udział w walce powietrznej? Uwaga, zdaje się, że nie myślę dostatecznie jasno. - Ten chłoptaś chyba chce powiedzieć, że kiedy wylecimy z Gardzieli, zrobi się ciekawie - odezwał się Robal. To miało sens. Pułkownik zastanowił się, co robić, kiedy wylecą z rejonu Zębów Smoka i nie będą mogli się ukryć przed J-8. Łoś obmyślił już rozwiązanie. - Bosmanie - powiedział - zawróć w Dziurę, kierunek zero siedem zero. Bandyci będą na wprost, dziesięć kilometrów. „Dziurą" piloci nazwali jedyną przerwę pomiędzy Zębami Smoka, która była na tyle szeroka, że mógł nią przelecieć A-10. Matt zrozumiał, że jeśli wyleci przez Dziurę, bandyci znajdą się akurat w odpowiednim położeniu, żeby wystrzelił w nich AIM-9. Jeśli będzie miał odrobinę szczęścia, to może nawet zdążyć wycelować w obydwu, odpalając obie rakiety. Będzie jednak musiał zrobić to szybko i precyzyjnie. Jeżeli Łoś pomylił się w obliczeniach, J-8 rozniosą samolot Pontowskiego w puch, podlatując do niego i angażując się w aktywnie w walkę. Choć jednocześnie Robal mógł zyskać dzięki temu wystarczająco dużo czasu, aby uciec. Matt podjął decyzję. - Polecę do Dziury - poinformował AWACS-a. - Robalu, ty kieruj się do tankowca. - Byli już prawie przy Dziurze. - Robalu, kiedy wylecisz z Gardzieli, kierunek dwa trzy zero na spotkanie z Prima- dodał Penko. - Odebrałem wszystko - potwierdził Stuart. - Jestem w Dziurze. Zakręcam - meldował Pontowski. Dał pełen ciąg i przekręcił samolot o sto trzydzieści pięć stopni w lewo, przelatując „bokiem" przez wąski kanion. Zobaczył jeszcze kątem oka samolot Robala, lecący dalej prosto przez Gardziel. Uruchomił lewym kciukiem naprowadzacze rakiet. Wyskoczył z Dziury i spostrzegł bandytów. Dokładnie tak, jak przewidział Łoś! W słuchawkach rozległ się coraz głośniejszy grzechot, oznaczający, że rakieta odnalazła źródło promieni podczerwonych. Pułkownik machinalnie wcisnął przycisk uwalniający rakietę. Nic się nie wydarzyło! Rakieta nadal wisiała pod kadłubem jego samolotu. Wcisnął więc przycisk po raz drugi. Obwód odpalania pominął teraz pierwszą rakietę i posłał w powietrze drugą; przyspieszyła z oszałamiającą szybkością. Rakieta kierowała się ku bliższej z nieprzyjacielskich maszyn. Matt skręcił odrobinę w prawo, szukając drugiej. Śmignęła mu nagle przed nosem. Nacisnął 389 spust działka, posyłając serię w stronę wroga, nie miał czasu specjalnie celować Chybił Pomyślał przez chwilę, że pilot LAW nie będzie chciał walczyć tuż nad ziemią i odleci Jednak mylił się J-8 już zawracał, tymczasem w lusterkach wstecznych rozbłysnęła eksplozja sidewindera, który trafił pierwszego z wrogów od strony dzioba Pułkownik wiedział jednak, że w walce jeden na jednego ma przeciw J-8 praktycznie zerowe szanse, nie mając rakiet Wprowadził maszynę w ostry zakręt, kierując się prosto na nieprzyjaciela Wytracił przy tym prędkość na tyle, że „klnąca Betty" ostrzegła go przed utratą siły nośnej Dwa odrzutowce minęły się w odległości niecałych dziewięciu metrów Żaden z pilotów nie miał szansy oddania strzału Prosto' - poinstruował siebie Matt Jeśli miał skręcać w przeciwną stronę niż Chińczyk, musiał mieć do tego trochę prędkości Skręcił raptem o dwadzieścia stopni, odwrócił się i obejrzał się przez ramię na bandytę, w tym czasie „Świnia" nabierała z powrotem prędkości Wrogi pilot robił świecę, żeby spaść na Matta z góry Nie było wyboru Pułkownik znowu spróbował ustawić się na wprost J-8 Był już bardzo zmęczony długim i ciężkim lotem Jednostajny ton w słuchawkach ostrzegł go o nadmiernym przeciążeniu - nie można już było zacieśnić zakrętu Pontowski nie był jednak ustawiony jak trzeba J-8 miał w tej chwili przewagę zarówno prędkości, jak i siły rażenia Kontrolował ruchy Matta, nie dając mu szansy ucieczki - Sukinsyn jest niezły! - mruknął pułkownik Pilot LAW miał niewielki zasób manewrów, za to bardzo dobrze opanowany Potrafił zachować dużą prędkość, a jednocześnie podchodził Pontowskiego skosem, od jego „godziny ósmej" Pilot F-15 czy F-16 zrobiłby w tym momencie świecę, uciekając J-8 do góry Potężna moc silników pozwoliłaby amerykańskiemu pilotowi wznosić się szybciej, zrobiłby w końcu przewrót i przeszedł do ofensywy „Świnia" nie miała jednak takich możliwości W końcu pułkownik zobaczył, że J-8 wpada na jego „szóstą" Matt zacieśniał coraz bardzie) zakręt, walcząc z narastającym przeciążeniem i czekając na nieuniknioną rakietę, która go zestrzeli Zrób coś! - myślał ze złością Nie mógł jednak wiele zdziałać J-8 był wciąż nie tam, gdzie trzeba Chiński pilot nie miał trudności z wycelowaniem Odpalił PL-2 Pontowski wypuścił flary Antyradar RHAW zawył donośnie, ostrzegając przed radarem powietrze-powietrze Pułkownik uruchomił więc teraz wyrzutnik pasków metalowej folii Chińczyk speszył się na chwilę, widząc najpierw eksplozje flar, a potem zauważając, że A-10 znika zjego radaru Wyprowadził maszynę z zakrętu i po chwili znowu wśliznął się za „Świnię" Wytrwałość amerykańskiego pilota zadziwiła go - Matt cały czas próbował obrócić się na wprost niego Chińczyk zerknął na wskaźnik poziomu paliwa i stwierdził, że może spróbować zaatakować jeszcze raz, a potem będzie musiał odlecieć do bazy Ustawił się na wprost A-10 Zamierzał odpalić kolejne dwie rakiety, a potem oddać z bliska serię z dwu-lufowego działka kalibru 23 mm Tym razem zrobi to przy użyciu celownika optycznego, a nie polegając na radarze Wystarczy 390 Pontowski z furią oddalał moment nieuniknionej śmierci Przeklinał głośno, obierając jedyny kurs, jaki mu akurat w tym momencie pozostał Zszedł jeszcze niżej, leciał teraz już zaledwie piętnaście metrów nad ziemią, wykonując ciasny zakręt przy prędkości czterystu trzydziestu kilometrów na godzinę Odwrócił się z desperacją i popatrzył, gdzie jest J-8 Nie, naprawdę nie był w stanie nic zrobić Był za wolny, znajdował się już na minimalnej wysokości i pomysły mu się wyczerpały Poczuł, że został pokonany i że za chwilę umrze Nagle kątem oka zobaczył jakiś ruch To Robal nadlatywał swoją uszkodzoną „Świnią", z prędkością zaledwie trzystu kilometrów na godzinę Stuart znajdował się w tej chwili po wewnętrznej stronie zakrętu Chińczyka, na jego dziewiątej Wystarczyło, żeby pilot LAW po prostu obejrzał się w lewo i od razu zobaczyłby samolot Robala Tak się jednak skoncentrował na Pontowskim, że zapomniał sprawdzać swojej szóstej - czy też, w tym przypadku, dziewiątej Matt poczuł przypływ nadziei J-8 przelatywał prosto przed nosem Stuarta Pułkownik patrzył, jak Robal ustawia dziób swojego samolotu dokładnie na ogon J-8 Wydawało się, że trwa to całe wieki Chińczyk do końca życia nie zobaczył dwóch sidewinderów, które pomknęły ku niemu, jeden po drugim, od uszkodzonej maszyny Robala J-8 zniknął w ognistej kuli, a Stuart zawołał radośnie - Widzę lisa' *) Kapitan Penko odwrócił się i spojrzał na Marissę Major popatrzyła na niego - Bosmanie, Robalu - odezwał się Łoś - kierunek do tankowca dwa zero zero W okolicy nie ma żadnych bandytów Prima kieruje siew waszą stronę - Potwierdzam - odpowiedział Stuart LaGrange uśmiechnęła się -Wiesz co, Łosiu jeżeli ty niejesteś prawdziwym obserwatorem, to znaczy, że jesteś gówno wart Potężny kapitan wyszczerzył zęby Nie zrozumiał dokładnie zawiłej konstrukcji tego dziwnego stwierdzenia, zgadzał się jednak z sensem, który chciała nadać mu Marissa - Hej, szefie, jesteś tam jeszcze!? - zapytał Robal Był zaniepokojony przedłużającym się milczeniem Pontowski walczył teraz z szalejącymi emocjami Przed chwilą czuł się pokonany i rozgoryczony, mając świadomość nieuniknionej śmierci A tymczasem żył Tak naprawdę, to żyłbym, gdyby żyła Shoshana! -pomyślał Zabiwszy Kanga i pomściwszy w ten sposób śmierć Shoshany nie odczuwał żadnej radości. Czuł tylko ulgę, że to wszystko już się skończyło Zmusił się, żeby powrócić do rzeczywistości - Wiesz, Robalu - powiedział - miałeś cholerne szczęście, że cię nie zauważył 391 - Ale w końcu nie zauważył! - nadeszła radosna odpowiedź. - Zestrzelenie to zestrzelenie. - Dostałeś rozkaz, żeby lecieć prosto do tankowca... - Powiedziałem: „Odebrałem wszystko". Nic nie mówiłem, że to zrobię. - Powinienem postawić cię pod sąd wojskowy. - Nie może mnie pan postawić pod sąd wojskowy. Jestem ochotnikiem. Zapomniał pan? - To strzelę ci w tyłek. Stuart roześmiał się. - I tego nam trzeba! - odparł - Drugiego bezdomnego i bezrobotnego powietrznego zabójcy, grasującego po ulicach! Epilog Wtorek, 22 października Biały Dom, Waszyngton, USA - Amerykańska Grupa Ochotnicza znajduje się w całości w Cam Ranh Bay -poinformowała Mazie Carrolla. - Wedle wszelkich danych Kang zginął, kiedy Pontowski zbombardował jego sztab. - Oczywiście, działając w samoobronie - dodał Hazelton z niewzruszoną miną. - Nie ulega wątpliwości - dorzucił William. Mazie wolałaby, żeby dwaj mężczyźni zachowywali się poważnie. Oni jednak zanadto cieszyli się odniesionym zwycięstwem. - Co teraz będzie z AGO? - zapytała. - Wrócą do bazy Whiteman i znowu staną się Trzysta Trzecim Dywizjonem Myśliwskim - odpowiedział Bili. - Czy dywizjon nadal jest przewidziany do rozwiązania? - spytał Wentworth. Carroll uśmiechnął się nieznacznie. - Postaram się, żeby tak nie było. Czy sąjakieś nowe wiadomości o twoim ojcu? - zapytał pannę Kamigami, zmieniając temat. Mazie pokręciła głową. - Ostatnie, co słyszałam, to że jest razem że swoim pułkiem w Bose i umacnia Gwardię Nowych Chin. - Trzeba mu przykazać, żeby tam został - powiedział William. - Nevers chce go aresztować jako dezertera i najemnika. - Ta kobieta nigdy nie ustąpi! - mruknął Hazelton. - Ostrzegano nas, że ona jeszcze się zemści - skomentował Carroll, przypominając słowa Cyrusa Piccarda. - Myślę jednak, że na tym może się skończyć. W dużym stopniu straciła już wiarygodność i teraz walczy, żeby nie przepaść w wyborach. - Uśmiechnął się. - Ale udało nam się. Wyrwaliśmy smokowi zęby. Pekin ratuje teraz, co może, i jeszcze przez długi czas nie będzie stanowić zagrożenia dla sąsiadujących państw. Porozumieli się z Zou. Teraz Republika Południowych Chin nazywa się Chińską Republiką Autonomiczną i jako taka stanowi część Chin, przynajmniej teoretycznie. Zou został bohaterem narodowym, który 393 wybawił kraj od okrutnego i wojowniczego Kanga. Hongkong dostał status samorządnego terytorium międzynarodowego pod kuratelą ONZ. - To może utrzymać się przez pewien czas - oceniła Mazie. - Dobrze się oboje spisywaliście - pochwalił prezydencki doradca. - Weźcie sobie urlop. Pokażcie się za... powiedzmy, dwa tygodnie. Może być? - Po wyborach? - upewniła się panna Kamigami. Carroll skinął głową. Mazie i Went podnieśli się i poszli. Kiedy mijali pokój jego sekretarki, usłyszeli, jak prezydencki doradca prosi ją o przekazanie dwóm agentom Secret Service, którzy z nim biegali, że zaprasza ich na piwo. - Dwa tygodnie... Coś wspaniałego! - mruknęła rozmarzona Mazie. - Wskoczę do wanny z gorącą wodą i nie będę z niej wychodzić przynajmniej przez dobę! A ty planujesz coś ciekawego? Hazelton zastanowił się chwilę i odpowiedział: - Pomyślałem sobie, że moglibyśmy się pobrać. Mazie zatrzymała się, odwróciła i popatrzyła na niego. O mało co nie zbeształa Wenta, że zachowuje się niepoważnie. Jednak pomysł spodobał się jej i nie chciała go odrzucać. Spytała więc: - A co na to powie twoja matka? Hazelton zmarszczył czoło, zamyślając się głęboko. Odegrał istotną rolę w kształtowaniu wydarzeń w Chinach; zniszczył czołg niemal gołymi rękami; robił wiele innych rzeczy, których znaczenia nie miał nawet jeszcze czasu w pełni docenić. A jednocześnie, gdzieś po drodze, odkrył prawdziwego siebie. Czuł, że nie potrzebuje już aprobaty swojej matki co do przyszłej towarzyszki życia.. Potrzebował natomiast Mazie. - Kiedy zaprosimy jąna ślub, przyjdzie albo odmówi. Trzeciego wyjścia nie będzie miała - odpowiedział. - Wiesz co, Went, to fantastyczne, usłyszeć oświadczyny w Białym Domu! Wentworth podniósł ukochaną do góry. - A gdzie znalazłbym lepsze miejsce? - odparł. Pocałował ją delikatnie. W tym momencie wszelkie wątpliwości Mazie rozwiały się. Złapała go mocno za szyję i odpowiedziała na pocałunek. Prezydent Stanów Zjednoczonych, przechodzący akurat obok nich, pokręcił głową. Nie zauważyli go nawet. Poniedziałek, 4 listopada Nanning, Chiny Czterech Psów Śmietnikowych i May May stali na środku magazynu w sąsiedztwie dworca kolejowego. Nad wrotami widniał świeżo wymalowany napis: „Southern China Enterprises". Wewnątrz magazynu panował trudny do ogarnięcia bałagan. - Widziałem już gorsze - mruknął Mały Juan. - Tylko nie pamiętam gdzie... -Otrzepał ze śmieci jakieś krzesło i wskazał je May May, żeby usiadła. Kobieta patrzyła jednak na potężną postać, która pojawiła się w drzwiach. 394 Był to generał Kamigami. Odezwał się do May May po kantońsku, a ona podeszła do niego. - Dziękuję wam - powiedziała w stronę Psów. - Jestem waszą dłużniczką. -I wyszła razem z Victorem. - Będzie mi jej brakowało - stwierdził Larry Tanaka. - To co teraz robimy, chłopaki? - Pieniądze - odparł Byers. - Człowieku, prawie stoimy na linii kolejowej Hanoi-Nanning, więc trzeba to wykorzystać! - Będziemy dalej kombinować różne towary - wtrącił Wielki John. - No dobra, kto będzie naszym pierwszym klientem? Byers wyszczerzył zęby. - Toragawa. A któżby inny? Środa, 6 listopada Baza Sił Powietrznych Whiteman, stan Missouri, USA Kaplica bazy Whiteman była przepełniona. Ludzie zgromadzeni na nabożeństwie za dusze poległych ledwie mieścili się w środku. Na zewnątrz znajdowały się ekipy czterech stacji telewizyjnych. Dziennikarze zachowywali pewną odległość, żeby nie wykazać się brakiem szacunku. Uruchomili kamery, kiedy wrota kościoła otworzyły się i uczestnicy nabożeństwa wyszli z kaplicy, zbierając się pomału na trawniku. - Tam! - zawołał ktoś. Wszystkie głowy odwróciły się na wschód. Nadleciał zwarty klucz czterech A-10, noszących ślady licznych walk. Nagle pilot numer trzy - Robal - wzniósł się i odleciał w innym kierunku, pozostawiając brakujące miejsce. Trójka przeleciała nad kaplicą, podążając ku zachodzącemu słońcu. Uroczystość zakończyła się. - Melisso - powiedziała Sara Waters do córki. - Chciałabym, żebyś poznała tego pana. Nazywa się John Leonard. Jedenastolatka spojrzała w górę na wysokiego, szczupłego pilota. Przypomniała sobie, że już go kiedyś spotkała. - Już się widzieliśmy - poinformowała go. - Ale wtedy pan wyglądał jak wielki miś. Tak jest lepiej. Myślę, że powinien pan ożenić się z moją mamą, a pan? Sara uśmiechnęła się. - Ostrzegałam cię - powiedziała do ukochanego. - ... Że chcesz za mnie wyjść! - dokończył John. - Gdzie się podział Bosman? Muszę z nim porozmawiać. - Tam jest - odparła Sara. - Ale myślę, że woli być teraz sam. Pontowski minął hangar i znalazł się na opustoszałym lotnisku. Za pasem startowym widać było wschodzący księżyc. Rzucał słabe światło na długi szereg „Świń", zaparkowanych równiutko, skrzydło przy skrzydle. Pułkownik zatrzymał 395 się przed dziobem pierwszej z maszyn i dotknął osmalonej, podziurawionej blachy. Nie było już żółto-czarnej paszczy, pełnej zębów; została pewnego razu odstrzelona i zastąpiona nowymi elementami poszycia. Tylko namalowane oczy pozostały; spoglądały nadal ze złością. Pilot poklepał swoją maszynę. Z cienia wyłoniła się jakaś postać. Okazała się Robalem. - Ciężko je tak porzucać - odezwał się. - Powtarzam sobie cały czas, że to jedyne samoloty na świecie. Pontowski pokiwał głową. - To dzięki ludziom, którzy na nich latają- odparł. Kapitan popatrzył wzdłuż szeregu steranych w walkach A-10. - Wiem. Ale i tak mi szkoda, że pójdą na złom. - Ależ wcale nie pójdą! - wyprowadził Stuarta z błędu Matt. Głowa Robala podniosła się natychmiast. - Przelecimy na nich do McClellan i tam je wyremontują. - A kto je dostanie? Pułkownik uśmiechnął się nieznacznie. Robal jeszcze nic nie wiedział. -My. - To znaczy, Trzysta Trzeci?! - Kapitan nie wierzył własnym uszom. - Nie rozwiązują nas? - Nie. Dostaliśmy dzisiaj rozkaz przeprowadzenia kolejnej misji poszuki-wawczo-ratunkowej. Stuart uśmiechnął się. - Naprawdę? Będziemy „Sandy"... - „Sandy" mówiono tradycyjnie na samoloty poszukiwawczo-ratunkowe. - Jak myślisz, szefie, damy radę? - Taak - odparł Pontowski. - Uważam, że spokojnie. - Dwaj mężczyźni stali jeszcze jakiś czas w milczeniu, pogrążeni każdy we własnych myślach. Nie zwracali uwagi na zimny powiew, który nadleciał z zachodu. Ta część serca Matta, która należała do Shoshany, bolała. Przywiozłem większość z nich do domu, zwierzył jej się bezgłośnie. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że go usłyszała. Słowniczek nazw i skrótów AIM - Air Intercept Missile - Powietrzna rakieta przeciwlotnicza. Jej przykładem jest Sidewinder AIM-9. Samo słowo „AIM" oznacza także „cel" AWACS- Airborae Warning and Command System- Latający system ostrzegania i dowodzenia. Zapewnia dowódcom kontrolę przestrzeni powietrznej i łączność. Urządzenia zbudowane są na samolocie E-3 Sentry - „Wartownik" - który jest znacznie zmodyfikowaną wersją pasażerskiego Boeinga 707, wyposażoną w kopułę, radarową o średnicy dziewięciu metrów. Bandyta - tak amerykańscy piloci nazywają samoloty, które zostały zidentyfikowane jako nieprzyjacielskie. Bezpośrednie wsparcie powietrzne - główne zajęcie A-10. Składa się na niszczenie czołgów, bombardowanie i ostrzeliwanie, słowem - sianie spustoszenia pośród nieprzyjacielskich wojsk lądowych, walczących z siłami, które się wspiera. Niebezpieczne, ale bardzo skuteczne. Bojowy patrol powietrzny - misja, której celem jest odnalezienie i zniszczenie samolotów nieprzyjaciela. CBU-58 - Cluster Bomb Unit - Bomba samorozprzestrzeniająca. CBU-58 składa się z 650 małych „bombek", wielkości piłeczki baseballowej, z których każda eksploduje, rozpadając się na 260 fragmentów. Wewnątrz każdej „bombki" znajdująsię także po dwie tytanowe kuleczki zapalające. Bomba takajest bardziej śmiercionośna od napalmu, który poza tym niebezpiecznie jest przewozić. CBU-58 są bronią przeciwpiechotną; niszczą także inne nie opancerzone cele. DCI - The Director of Central Intelligence - Dyrektor agencji wywiadowczych. Kieruje wszystkimi agencjami wywiadowczymi USA, w tym CIA. Dzienny Raport Prezydencki - streszczenie najważniejszych i najlepiej sprawdzonych informacji wywiadowczych, uzyskanych przez służby USA. Przeznaczony dla prezydenta. Raport jest sporządzany codziennie przez CIA. Jest ścisłe tajny; dostęp do niego ma tylko niewielka liczba najważniejszych osób w administracji USA. 397 Farmer- tak nazywany jest w NATO MIG 19, stary dwusilnikowy radziecki samolot myśliwsko-bombowy Jego wersja chińska nosi oznaczenie J-6 Feng shui— starodawna chińska paranauka, oparta na wierzeniach, że góry, rzeki, drzewa i tak dalej są zamieszkiwane przez potężne duchy smoków, tygrysów i innych istot Mistrzowie/engshui to ludzie, do których zwracają się Chińczycy zanim dokonają jakiejkolwiek zmiany w przyrodzie Ma to na celu uchronienie się przed gniewem wspomnianych duchów Znawcy feng shui są w Chinach bardzo dobrze opłacani GAU-8 - siedmiolufowe działko kalibru 30 mm, o obrotowych lufach, nazywane Avenger - „Mściciel" A-10 zaprojektowano jako latającą maszynę odpowiednią do posługiwania się tym działkiem Samo działko zaś skonstruowano po to, aby można było przyjego pomocy niszczyć czołgi W rękach wprawnego pilota i przy niewielkiej odległości od celu jest bardzo groźną bronią przeciwpancerną Graal - natowska nazwa S A-7, radzieckiej rakiety ziemia-powietrze, nazywanej Strieła - „Strzała" Odpalana jest przez pojedynczego żołnierza z trzymanej na ramieniu wyrzutni Have Quick - radio, które szybko zmienia częstotliwość podczas nadawania/odbioru, aby zapobiec zagłuszaniu i podsłuchiwaniu przez nieprzyjaciela HUD - Head-Up Display - dosł „Wyświetlacz z głową do góry" Przezroczysty, szklany ekran przed pilotem, wyświetlający najrozmaitsze potrzebne informacje Dzięki usytuowaniu HUD-a pilot nie musi opuszczać głowy i zaglądać do wnętrza kabiny, jest w stanie odczytywać informacje nie tracąc z oczu widoku przed kabiną- na przykład nieprzyjacielskiego samolotu IFF - Identification Fnend or Foe - Identyfikator swój-obcy Transponder radarowy wysyłający zakodowane impulsy w odpowiedzi na fale radaru śledzącego samolotu, w celu identyfikacji przez własną stronę J-8-patrz „Płetwa" J-6-patrz „Farmer" J-STARS - Jomt Suryeillance Target Attack Radar System - połączony system radarowy do śledzenia celów System jest oparty na radarze dopplerowskim Urządzenia zainstalowane są na samolocie E-8 A, będącym zmodyfikowaną wersją pasażerskiego Boeinga 707 J-STARS śledzi cele stacjonarne i pojazdy - w tym czołgi - na powierzchni ziemi, a także nisko lecące śmigłowce i poruszające się powoli samoloty Zasięg radaru wynosi powyżej dwustu kilometrów Informacje przesyłane są do samobieżnego modułu naziemnego, dzięki któremu dowódca jednostki lądowej ma podawany w czasie rzeczywistym obraz sił nieprzyjaciela Bardzo „kosmiczne" urządzenie LASTE - Low Altitude Safety and Targeting Enhancement - usprawnienie celowania i bezpieczeństwa na małych wysokościach System celowniczy, dzięki któremu bomby A-10 są naprawdę groźne LAW - Ludowa Armia Wyzwolenia - oficjalna nazwa sił zbrojnych Chińskiej Republiki Ludowej Mark-82 AIR - Skrót AIR to Air Inflatable Retarded - opóźniona z powietrznym nadmuchiwaniem Dwustudwudziestopięciokilogramowa bomba, 398 zrzucana z małych wysokości Jej upadek jest opóźniany poprzez coś w rodzaju nadmuchiwanego spadochronu Dzięki niemu lecący nisko samolot, który wypuścił bombę, ma czas uciec przed jej eksplozją PL-2-chińska wersja radzieckiej rakiety powietrze-powietrze zwanej atol Atol powstał poprzez skopiowanie przez Rosjan wczesnego modelu amerykańskiego Sidewindera AIM-9 Płetwa - tak nazywa się w NATO chiński myśliwiec Shenjang J-8 Jest to powiększona wersja radzieckiego MIG a 21 USA sprzedały Chinom radarowy system kierowania ogniem AN/APG-66 do zastosowania w J-8 Spowodowało to znaczne zwiększenie możliwości tego samolotu PRC-90 - niewielki nadajnik radiowy noszony przez amerykańskich pilotów i załogi samolotów w „kamizelce przeżycia" RHAW - Radar Homing And Warmng - ostrzegający namierzacz radarów Urządzenie ostrzegające pilota przed nieprzyjacielskim radarem i wskazujące jego położenie Coś w rodzaju bardzo rozbudowanego antyradaru samochodowego RPG-7 - Rocket-Propelled Grenadę - granat o napędzie rakietowym Odpalana z ramienia radziecka rakieta przeciwczołgowa Przestarzała bron, skuteczna przeciwko lżejszym lub równie przestarzałym czołgom Sandy - nazwa, jaką Amerykanie określają samolot uczestniczący w misji poszukiwawczo-ratunkowej „Sandy" zajmuje się ściąganiem na siebie uwagi nieprzyjaciela, podczas gdy śmigłowiec zabiera zestrzelonego pilota To bardzo niebezpieczne, ale przynoszące dużą radość zadanie SA-7- patrz „Graal" Smok- odpalana z ramienia rakieta przeciwczołgowa średniego zasięgu Stinger- amerykańska rakieta ziemia-powietrze, odpalana z ramienia, sterowana podczerwienią Znakomita, bardzo skuteczna bron przeciwlotnicza krótkiego zasięgu TO W- Tube-Launched, Optically Tracked, Wire-Guided - Odpalana z wyrzutni, naprowadzana optycznie, sterowana przewodowo rakieta przeciwczołgowa Skuteczna Wentylator - tak nazywany jest przez NATO chiński dwusilnikowy samolot myśliwsko-bombowy Nanchang Q5/A5 Jego osiągi i rozmiary są zbliżone do MIG-a 19, czyli „Farmera" Chiny posiadają około sześciuset „Wentylatorów" Podziękowania A-10 Thunderbolt II - czyli „Piorun" -jest prawdopodobnie najbrzydszym samolotem, jakiego kiedykolwiek używano w Siłach Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Razi wrażliwość estetyczną wielu pilotów, ponieważ nie jest jednym z tych „naj": nie ma ostrego jak strzała dzioba i lata bardzo powoli. Jednakże ci, którzy mieli okazję stanąć z nim kiedykolwiek oko w oko na polu walki, szanują go i uważają za groźną broń. Nie bez powodu irakijscy żołnierze podczas wojny w Zatoce Perskiej nazywali A-10 „Cichą Bronią". Ponieważ A-10 jest samolotem jednomiejscowym - nie istnieje dwumiejscowa wersja - nigdy nim nie leciałem. Jednak dzięki generałowi brygady Johnowi Bradleyowi oraz mężczyznom i kobietom z Czterysta Czterdziestego Drugiego Skrzydła Myśliwskiego Rezerwy, którzy doglądają „Świń" i karmiąje, nauczyłem się cenić i rozumieć tę maszynę. Jestem dłużnikiem wszystkich pilotów Trzysta Trzeciego Dywizjonu Myśliwskiego. Major Don Słone i kapitan Dave Graham okazywali mi wielką pomoc. Specjalne podziękowania chciałbym skierować do majorów Jima Prestona i Chomika Brunke'a. Chomik niestrudzenie pomagał mi zrozumieć duszę pilota A-10. Jim nie tracąc sił spędzał ochoczo długie godziny odpowiadając na moje głupie pytania; utrzymywał mnie na właściwej drodze i jeszcze raz przypomniał mi jedno - że najważniejsze dla pilota są miłość do latania oraz pragnienie sprostania wyzwaniu. Bardzo dziękuję kapitanowi Guyowi Szpicy Morleyowi i personelowi Pięćset Pięćdziesiątego Drugiego Skrzydła Kontroli Powietrznej. Miałem rzadką okazję zgłębić tajniki samolotu E-3 Sentry - czyli „Wartownika" - zwanego AWACS-em, oraz misji, na które lata. Po raz kolejny dowiedziałem się, że nawet przy najbardziej precyzyjnej technice wojskowej przede wszystkim liczą się ludzie. Niniejsza książka zawdzięcza swoje powstanie także wielu innym. Stephen Tse był dla mnie nieocenioną pomocą w wyborze chińskich imion. Don Zimmer i Mark Huntley z Bazy Sił Powietrznych McClellan, w Kaliforni, dzielili się ze mną swoją wiedzą na temat A-10. Podpułkownik Mikę Steffen i jego Szczury Poligonowe z poligonu Cannon Rangę w stanie Missouri nauczyli mnie, jaki jest związek ćwiczeń w bombardowaniu z biznesem. W Bazie Sił Powietrznych March ludzie z Siedemdziesiątego Dziewiątego Dywizjonu Tankowców Powietrznych Rezerwy pokazali mi ze wszystkich stron KC-10. Załoga z Szóstego Dywizjonu Tankowców Powietrznych - kapitanowie Carlos Jensen i Wayne Cochran, pierwszy sierżant Duke Winder oraz sierżant sztabowy Jack Lemons pokazali mi, do czego zdolny jest ten samolot w trudnej sytuacji. Ale z możliwościami KC-10 w dziedzinie transportu ładunków zapoznali mnie: major Mikę Vitolo, pan Roń Trow i sierżanci sztabowi Terry Contrell i Russ Taylor z Dwudziestego Drugiego Dywizjonu Transportowego. Byłem pod wrażeniem. Jeszcze raz dziękuję wszystkim.