15908
Szczegóły |
Tytuł |
15908 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15908 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15908 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15908 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sharon Sala
GROM
T�umaczy�a Barbara Osuchowska
Tytu� orygina�u Storm Warning
Wszystkie postacie w tej ksi��ce s� fikcyjne
Jakiekolwiek podobie�stwo do os�b rzeczywistych - �ywych
czy umar�ych - jest ca�kowicie przypadkowe
Znak MIRA jest zastrze�ony Sk�ad i �amanie Studio Q
Pnnted m Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 83-238-0555-5
Indeks 324531
Z chwil� narodzin uczymy si� ws�uchiwa� w g�os matki, gdy� wyczuwamy intuicyjnie,
ze wi��e si� z nim wszystko, co dobre.
Matka zaspokoi nasz g��d i usunie b�l.
W taki oto spos�b zaczynamy poznawa�, co to mi�o��.
Niestety, niekt�rym dzieciom pierwsze zas�yszane g�osy nie nios� rado�ci. Uderzenie
matczynej r�ki
kojarzy si� im z g�odem i b�lem.
G��bia nieszcz�cia matki odbija si� echem
w postaci dojmuj�cego krzyku jej dziecka.
W taki oto spos�b zaczynamy poznawa�, co to strach.
S� tak�e dzieci, kt�re nigdy nie s�ysza�y w�asnej matki.
Nie koi� ich w ciemno�ciach nocy �aden mi�kki g�os,
rozpraszaj�c obawy i l�ki.
W taki oto spos�b dzieci te dowiaduj� si�, �e nikomu na nich nie zale�y.
Niniejsz� ksi��k� dedykuj� tym wszystkim,
kt�rzy po�wi�caj� �ycie s�u�bie dziecku.
Bez wzgl�du na to, czy jeste� matk�,
innym cz�onkiem rodziny
lub pracownikiem opieki spo�ecznej,
czy te� po prostu tylko dobr� s�siadk�, za to, �e
opiekujesz si� tymi, kt�rzy nie mog� o siebie zadba�,
znajdziesz zawsze uznanie w oczach Boga.
PODZI�KOWANIA
Na wst�pie pragn� poinformowa� czytelnik�w,
�e ksi��ka ta nie jest opisem autentycznych zdarze�.
I aczkolwiek w dziedzinie leczenia hipnoz� nast�pi�
znaczny post�p, sytuacja, jak� stworzy�am w mojej
powie�ci, jest ca�kowicie fikcyjna. Mam nadziej�,
�e pewnego dnia stanie si�, ona rzeczywisto�ci�,
ale jak na razie ca�kowite uzdrowienie w drodze hipnozy
znajduje si� jeszcze w sferze naszych pobo�nych �ycze�.
W tym miejscu pragn� podzi�kowa� Johnowi
Lehmanowi, duszpasterzowi kwakr�w, a zarazem
licencjonowanemu hipnoterapeucie i konsultantowi
do spraw rodziny, za wspania�omy�ln� pomoc
w opisaniu niekt�rych zagadnie� poruszonych w tej
ksi��ce. Wszelkie blady, jakie si� w niej znalaz�y,
pope�ni�am sama, a mo�liwo�ci hipnoterapeuty
poszerzy�am tylko i wy��cznie po to, aby wzm�c
zainteresowanie czytelnik�w.
PROLOG
Rok 1979, p�nocna cz�� stanu Nowy Jork
Edward Fontaine sta� w drzwiach, obserwuj�c dzieci na placu zabaw i r�wnocze�nie niepewny stan pogody. Jako dyrektor ma�ej, prywatnej szko�y im. Montgome-ry'ego mia� obowi�zek nie tylko sprawowa� nadz�r nad rozk�adem codziennych zaj��, lecz tak�e dba� o dobre samopoczucie i bezpiecze�stwo uczni�w.
Wprawdzie nauczyciele wykonywali swe obowi�zki dobrze, starannie dogl�daj�c bawi�cych si� dzieci, ale on sam mia� najlepsze pole widzenia. Stoj�c wy�ej, u szczytu schod�w, ogarnia� wzrokiem wszystko. W pewnej chwili poczu� silniejszy powiew wiatru. Uni�s� twarz. Jasne, pierzaste ob�oki, kt�re do tej pory pokrywa�y niebo, szybko ust�powa�y miejsca wielkiej i ciemnej chmurze. Mimo �e czas przeznaczony na zabaw� jeszcze nie up�yn��, Edward Fontaine nie zamierza� podejmowa� zb�dnego ryzyka i czeka�, a� nadchodz�ca burza zagrozi kt�remu� z dzieci. Szybkim krokiem zawr�ci� do swego gabinetu i zacz�� raz po raz poci�ga� za dzwonek.
Dono�ny d�wi�k gongu odbi� si� echem w szkolnym budynku i na terenie zabaw. Chwil� p�niej do uszu Edwarda Fontaine'a dobieg�y gromkie okrzyki uczni�w.
GROM
�wiadcz�ce o ich niezadowoleniu z powodu przerwania dobrej zabawy.
Opu�ci� gabinet. Gdy znalaz� si� ponownie u szczytu schod�w, po niebie przetoczy� si� pierwszy grom. By� tak silny, �e zadr�a�y szyby. Nauczyciele w po�piechu zaganiali uczni�w do szkolnego budynku.
- Szybciej! Szybciej! - przywo�ywa� Edward Fontai-ne najm�odsze dzieci, znajduj�ce si� w odleg�ej cz�ci placu zabaw. - Nadchodzi burza, musicie natychmiast wraca�!
Kiedy rozleg� si� pierwszy dzwonek, Yirginia Shapiro i jej najlepsza przyjaci�ka, Georgia, znajdowa�y si� na szczycie zje�d�alni. Sze�ciolatki nie mog�y si� zdecydowa�, czy zej�� po schodkach, czy te� zjecha� po pochylni, nara�aj�c si� w ten spos�b na gniew dyrektora, kt�ry m�g� pos�dzi� je o to, �e zamiast pos�ucha� polecenia, bawi� si� nadal. Kiedy nad g�owami dziewczynek rozleg� si� drugi pot�ny huk, przera�ona Yirginia zacz�a p�aka�. Georgia wzi�a j� za r�k�. Nie wiedzia�a, co robi�.
Edward Fontaine dostrzeg� z daleka, �e dziewczynki s� bardzo przestraszone i zagubione. Ruszy� po schodach w d�. Po chwili poczu� na twarzy pierwsze krople deszczu.
- Ruszajcie, dzieci, ruszajcie! - ponagla� dziewczynki, staj�c u st�p zje�d�alni. - Nie b�jcie si�. Zjed�cie Razem wr�cimy do szko�y.
Georgia u�cisn�a r�czk� Yirginii, u�miechem dodaj�c przyjaci�ce otuchy.
- Chod�, Ginny... Zjedziemy razem.
Yirginia skin�a g��wk� i chwil� p�niej obie dziew-
Sharon Sala
czynki zsun�y si� b�yskawicznie po g�adkiej, metalowej powierzchni pochylni, wprost w rozpostarte r�ce pryn-cypa�a.
- Jeste�cie dzielne - pochwali� ma�e uczennice, chwytaj�c je szybko za r�czki. - A teraz biegniemy. Za�o�� si�, �e was wyprzedz�.
Dziarskim okrzykiem oznajmi�y, �e podejmuj� wsp�zawodnictwo, wysun�y d�onie z r�k dyrektora i rzuci�y si� p�dem przez plac zabaw w stron� szko�y. Edward Fon-taine odetchn�� z ulg�. Pobieg� za Georgi� i Yirgini�, my�l�c o tym, �e przemoknie do suchej nitki.
nZnalaz�szy si� w budynku, w pierwszej chwili nie dostrzeg� dziewczynek. Dopiero gdy jego oczy przywyk�y do mroku wn�trza, zobaczy� obie na drugim ko�cu holu. Sz�y szybko w stron� ostatniej po lewej stronie sali lekcyjnej.
Dopiero teraz Edward Fontaine przypomnia� sobie, �e to czwartek, czyli dzie� cotygodniowych, dodatkowych zaj�� dla siedmiu wybranych uczennic. Ujrzawszy, jak za Georgi� i Yirgini� zamykaj� si� drzwi, poczu�, jak zawsze, przyp�yw niepokoju. Oczywi�cie, nie zamierza� dopu�ci�, aby tym dzieciom sta�a si� jaka� krzywda. Ale zaj�cia te by�y mo�liwe dzi�ki specjalnej subwencji, kt�r� na ich prowadzenie otrzyma�, niezb�dnej jednocze�nie do utrzymania szko�y. Cz�sto martwi�o go to, �e rodzice dzieci nie zdawali sobie sprawy z prawdziwego charakteru dodatkowych zaj��. No c�, to, co si� sta�o, ju� si� nie odstanie.
Silna fala miotanego wiatrem deszczu uderzy�a go po nogach, rozpraszaj�c przykre my�li. Zamkn�� szybko za
10
GROM
sob� frontowe drzwi budynku i uda� si� do dyrektorskiego gabinetu. Zawsze czeka�o tam mn�stwo papierkowej roboty.
W ostatniej sali lekcyjnej po lewej stronie holu siedem ma�ych dziewczynek siedzia�o grzecznie na swoich miejscach, czekaj�c, a� nauczyciel rozpocznie cotygodniowe zaj�cia. Burza za oknami rozszala�a si� na dobre. Rozleg� si� nast�pny grzmot. Znowu tak silny, �e szyby zadr�a�y po raz wt�ry. Ale ma�e dziewczynki nie s�ysza�y deszczu uderzaj�cego o okna ani nie widzia�y przecinaj�cych niebo b�yskawic. Ze wzrokiem utkwionym w nauczycielu ws�uchiwa�y si� w d�wi�k jego g�osu.
Przez ca�y wiecz�r, gdy wszyscy uczniowie znajdowali si� ju�, bezpieczni, we w�asnych domach, nad szko�� im. Montgomery'ego burza szala�a nadal. Miotane wichrem drzewa gi�y si� niemal do ziemi, a ga��zie bi�y pok�ony pot�nym si�om natury.
Tu� przed p�noc� niebo przeci�a gigantyczna b�yskawica, a las a� zadr�a� od pot�nego grzmotu, kt�ry uderzy� w dach budynku. Posypa�y si� gonty i w jednej chwili szko�a stan�a w p�omieniach. Do rana pozosta�y po niej ju� tylko zewn�trzne �ciany i stos �arz�cego si� drewna.
Nast�pnego dnia, podchodz�c do placu zabaw, Edward Fontaine patrzy� z niedowierzaniem na pogorzelisko. Jego ukochana szko�a przesta�a istnie�. Nie mia� �rodk�w, aby j� odbudowa� i uruchomi� ponownie. Zreszt� nie widzia� ju� tak�e siebie w roli nauczyciela. To, co si� sta�o, z�ama�o mu serce.
Sharon Sala
11
W ci�gu tygodnia wszystkich uczni�w przeniesiono do innych szk�. Jednych do prywatnych, a innych do publicznych. Siedem ma�ych dziewczynek, kt�re - wybrane starannie spo�r�d innych dzieci - do chwili po�aru szko�y uczestniczy�y w dodatkowych zaj�ciach, skierowano do pierwszych klas w trzech r�nych okr�gach.
Ich �ycie potoczy�o si� dalej zwyk�ym trybem. Ros�y. Ka�dego wieczoru rodzice k�adli je do ��ek ca�kowicie nie�wiadomi faktu, �e w dziewcz�cych g��wkach tykaj� bomby zegarowe.
ROZDZIA� PIERWSZY
Seattle, stan Washington
- Mamo, jestem g�odny. Plose helbatnika.
Dwudziestosiedmioletnia Emily Jackson podnios�a g�ow� znad klawiatury komputera i rzuci�a okiem na zegar. Z westchnieniem wsta�a z krzes�a, aby zaj�� si� dwuletnim synkiem. Nic dziwnego, �e zd��y� zg�odnie� - by�o ju� wp� do pierwszej. Pogodzenie roli matki stale opiekuj�cej si� dzieckiem i pracuj�cej w domu ksi�gowej nie by�o tak �atwe, jak sobie to pocz�tkowo wyobra�a�a, mimo �e mo�liwe dzi�ki komputerowi utrzymywanie ci�g�ego kontaktu z klientami by�o dla niej prawdziwyrn b�ogos�awie�stwem.
- Kochanie, poczekaj jeszcze chwilk�! - zawo�a�a.
Emily poda�a dziecku herbatnika o kszta�cie zwierz�tka i pos�a�a mu ca�usa, biegn�c do kuchni. W lod�wce by�o du�o r�nych rzeczy, a ch�opczyk jada� ju� niemal wszystko. Podgrzanie mu czego� w mikrofal�wce zajmie jej tylko kr�tk� chwil�.
Postawi�a na szafce butelk� dla dziecka i wyj�te z lod�wki trzy r�ne miseczki z jedzeniem. Kiedy si�ga�a po czwart�, odezwa� si� telefon.
- Jak zwykle, nie w por� - mrukn�a, si�gaj�c po s�uchawk�.
Sharon Sala
13
- Tu Jackson. Tak... Emily - potwierdzi�a. - Z kim rozmawiam?
Na drugim ko�cu linii zapanowa�a na chwil� cisza i zaraz potem Emily us�ysza�a w s�uchawce daleki grom, oznaczaj�cy nadchodz�c� burz�, i dzwonki. Jeden po drugim, ca�� sekwencj� d�wi�k�w. Zamar�a na moment, a kiedy w pe�ni dotar�y do jej �wiadomo�ci, przesta�a my�le� o czymkolwiek. Odwr�ci�a si� twarz� do �ciany, nadal ze s�uchawk� przy uchu. Zimne powietrze z otwartej lod�wki ch�odzi�o od ty�u jej nogi, ale Emily nic nie czu�a. Tak jakby w og�le przesta�a istnie�.
Chwil� p�niej po�o�y�a s�uchawk� na kuchennym blacie, wzi�a pude�ko z herbatnikami w kszta�cie zwierz�tek i butelk� z mlekiem dla dziecka. Chwyci�a synka na r�ce i w�o�y�a w milczeniu do ��eczka, podaj�c mu herbatniki i mleko. A potem odesz�a, nawet nie ogl�daj�c si� za siebie.
Niezwyk�e zachowanie si� matki sprawi�o, �e g�odne dziecko na chwil� zamilk�o. Emily wysz�a przed dom, wsiad�a do samochodu i wyprowadzi�a go z podjazdu. Zdawa�a si� nie dostrzega� s�siadki, kt�ra z drugiej strony ulicy pomacha�a jej r�k�. Kobieta wzruszy�a ramionami. Kiedy jednak zamierza�a wr�ci� do przerwanych na chwil� zaj��, zobaczy�a, �e Emily zostawi�a szeroko otwarte frontowe drzwi.
- Och! - szepn�a i szybko przesz�a jezdni�, �eby spe�ni� dobros�siedzki obowi�zek.
Gdy znalaz�a si� na werandzie domu Jackson�w, zamiast tylko zamkn�� drzwi, postanowi�a zajrze� do �rodka. W saloniku zatrzyma�a si�, podziwiaj�c gustown� ko-
14
GROM
lorystyk� wn�trza i mi�kkie, wygodne meble. Zrobi�a jeszcze dwa kroki i stan�a, zatrzymuj�c wzrok na pi�knym widoku, kt�ry rozci�ga� si� za drzwiami patio. W tej w�a�nie chwili od strony sypialni dobieg�y j� jakie� d�wi�ki. Speszy�a si�. Jak mog�a tak po prostu wej�� do obcego domu? Przecie� to, �e Emily wysz�a, nie oznacza�o, �e nikogo tu nie ma. Widocznie Joe, m�� Emily, kt�ry by� kontrolerem ruchu, mia� wolny dzie�.
- Joe, Joe! - zawo�a�a. - To ja, Helen. Emily zostawi�a otwarte drzwi i przysz�am, �eby je zamkn��.
Jej s�owa pozosta�y jednak bez odpowiedzi, a od strony sypialni nadal dochodzi�y jakie� dziwne d�wi�ki.
- Joe? To ja, Helen. - powt�rzy�a. - Jeste� ubrany?
Zaskoczy� j� dono�ny okrzyk. Dopiero wtedy pomy�la�a o dziecku. S�dzi�a, �e ch�opczyk pojecha� z Emily, poniewa� zwykle zabiera�a go ze sob�.
Helen ruszy�a w stron� holu, pe�na obaw, �e z kt�rego� z pokoi wyjrzy zaraz Joe i zapyta, co ona w�a�ciwie tu robi. Ale im bardziej wchodzi�a w g��b mieszkania, tym wi�kszego nabiera�a przekonania, �e m�a Emily nie ma w domu. m
Gdy znalaz�a si� w dziecinnym pokoju, zaskoczona stan�a jak wryta. Po�rodku ��eczka siedzia� dwuletni synek Jacksonow. W jednej r�czce trzyma� pude�ko herbatnik�w, a w drugiej butelk� z mlekiem.
- Kces? - zapyta�, wysuwaj�c pude�ko w stron� Helen.
- M�j Bo�e - szepn�a, wyjmuj�c malca z ��eczka, Nigdy by nie przypuszcza�a, �e Emily potrafi wyj�� z domu, zostawiwszy dziecko bez opieki.
Z ch�opcem na r�ku obesz�a szybko pozosta�e pokoje.*
DSharon Sala
15
Gdy znalaz�a si� w kuchni, nabra�a prze�wiadczenia, ze sta�o si� co� strasznego. Na szafce sta�y miseczki z jedzeniem. Na kuchennym blacie le�a�a s�uchawka, nie odwieszona na wide�ki. Drzwi lod�wki by�y szeroko otwarte.
Helen zacz�a odruchowo robi� porz�dek, ale szybko uzmys�owi�a sobie, �e nie powinna niczego rusza�. Z�apa�a torb� z pieluchami dziecka i ci�gle trzymaj�c ch�opczyka na r�ku, opu�ci�a szybko dom.
Zanim Helen dotar�a do siebie z zamiarem niezw�ocznego zatelefonowania do Joego do pracy, Emily Jackson znajdowa�a si� ju� na drodze ku swemu nieuchronnemu przeznaczeniu.
Nie zwracaj�c na nic uwagi, prowadzi�a samoch�d zat�oczonymi ulicami Seattle jak szalona. Przeje�d�a�a skrzy�owania na czerwonym �wietle, bior�c zakr�ty na dw�ch ko�ach. Zanim dotar�a do mostu Narrows, �ciga�y ju� j� radiowozy, ale policjanci nie zdawali sobie sprawy z tego, �e Emily w�a�nie dociera do miejsca przeznaczenia. Po drugiej stronie mostu czeka�y na ni� inne radiowozy i rozstawiona blokada drogi.
Gdzie� w po�owie mostu gwa�townie zahamowa�a samoch�d i wysiad�a. Zanim zdo�a� zatrzyma� si� pierwszy jad�cy za ni� radiow�z, podesz�a do murowanej balustrady. Na oczach biegn�cego w jej stron� i krzycz�cego policjanta, wspi�a si� na mur i wyprostowa�a. Potem wszystko dzia�o si� jak na zwolnionym filmie.
Ludzie zewsz�d krzyczeli do Emily, �eby nie skaka�a z mostu, ale ona, niepomna na �adne wo�ania, nieobecna
16
GROM
duchem, rozpostar�a r�ce, jakby by�a ptakiem przygotowuj�cym si� do lotu, spojrza�a w niebo i skoczy�a.
Teraz s�ysza�a ju� tylko szum wiatru.
Zrobi�a, co jej kazano.
Zdumiewaj�ca �mier� Emily Jackson wstrz�sn�amieszka�cami Seattle. Opis tego przera�aj�cego wydarzenia podawa�y wszystkie media. Przez trzy dni, bo potem zast�pi�a go informacja o jakim� innym, r�wnie tragicznym wydarzeniu, kt�rych nie brak w �yciu tak wielkiego miasta.
Emily pozostawi�a zrozpaczonego i niczego nie pojmuj�cego m�a, a tak�e ma�ego synka, kt�ry wyp�akiwa� oczki, czekaj�c na mam�, kt�ra nigdy nie wr�ci do domu.
Tydzie� p�niej, Amarillo, stan Teksas
Josephine Henley, w barze Haleya nazywana Jo-Jo, w�a�nie miesza�a drinki, gdy Raleigh, barman, zawo�a� z drugiego ko�ca sali:
- Hej, Jo-Jo, telefon do ciebie.
Na znak, �e s�yszy, machn�a r�k�. Wsun�a do kieszeni napiwek od dw�ch niezupe�nie trze�wych kierowc�w, kt�rzy nie przestawali b�aga� jej o ca�usa.
- No, zg�d� si�, Jo-Jo. Daj jednego buziaka na drog� - prosi� Henry.
- Nic z tego - warkn�a. - Zapomnia�e�, �e jeste� �onaty?
- Nie zapomnia�em. Ale jestem samotny.
- Nie samotny, ale napalony. A ja nie zamierzam wy�wiadcza� ci przys�ugi.
- Wobec tego oddaj moje pi�� dolar�w - �miej�c si�, odpali� kierowca.
Sharon Sala
17
- Nie oddam, bo na nie zarobi�am. A poza tym u�o�enie mnie na plecach kosztowa�oby ci� znacznie wi�cej.
- Ile? - zapyta�, �ywo zainteresowany.
- Oj, na to to ju� na pewno nie starczy�oby ci forsy. A teraz daj mi spok�j, bo musz� odebra� telefon. Unikn�a u�cisku kierowcy i przesz�a przez sal�.
- Whisky z wod� - rzuci�a barmanowi nowe zam�wienie, a potem odwr�ci�a si� do wisz�cego na �cianie telefonu i przy�o�y�a do ucha zdj�t� z wide�ek s�uchawk�.
- Halo? Halo?
Ze wzgl�du na panuj�cy na sali ha�as nic nie s�ysza�a. Zakry�a r�k� mikrofon.
- B�d�cie troch� ciszej! - krzykn�a do go�ci. - Bo nic nie s�ysz�.
Spr�bowa�a ponownie nawi�za� kontakt z telefonicznym rozm�wc�.
- Halo? Przy aparacie Josephine Henley.
Czekaj�c, us�ysza�a dziwne odg�osy. Jakby zapowied� burzy. Jaki� odleg�y grom. Odwr�ci�a si� szybko w stron� drzwi, usi�uj�c przypomnie� sobie, czy zamkn�a okna w samochodzie.
Chwil� p�niej, gdy do uszu Jo-Jo dotar�y nast�pne d�wi�ki, przecinaj�ca jej czo�o zmarszczka znik�a. G�owa zatoczy�a si� wok� szyi i opad�a w d�. M�oda kobieta wygl�da�a tak, jakby mia�a za chwil� zasn��. Milcz�c, sta�a nieruchomo z zamkni�tymi oczyma i opuszczonymi r�koma.
Dostrzeg� to Raleigh. Zdziwi�o go zachowanie si� ruchliwej zazwyczaj kelnerki. Dotkn�� jej ramienia.
- Dziecko, czy co� si� sta�o? - spyta� zaniepokojony.
18
GROM
Jo-Jo nie odpowiedzia�a. Wypu�ci�a s�uchawk� i usi�owa�a wymin�� barmana.
- Twoja whisky z wod� - powiedzia�, wr�czaj�c jej tac� z ostatnim zam�wieniem. Odsun�a r�k� Raleigha. Taca z g�o�nym brz�kiem upad�a na ziemi�.
- Co z moim drinkiem? - zawo�a� z g��bi sali jaki� klient.
- Zamknij si� - warkn�� barman. Z�apa� Jo-Jo za rami�. - Co z tob�? Nie s�yszysz, co do ciebie m�wi�?
Dopiero w tej chwili zobaczy� jej twarz i przerazi� si� na dobre. Potem zezna�, �e oczy Jo-Jo wygl�da�y jak puste.
Skierowa�a kroki ku wyj�ciu. Rozumiej�c, �e co� jest nie tak, przej�ty barman krzykn�� do jednego z klient�w, �eby j� zatrzyma�, ale wo�anie st�umi� szum g�os�w na sali.
- Jo-Jo? Sta�o si� co�? Wracaj!
Dopiero gdy Raleigh szybko wyszed� zza baru i ruszy�, biegiem za kelnerk�, klienci zorientowali si�, �e dzieje si� co� niedobrego. Zanim zdo�a� dotrze� do wyj�cia, od stolik�w podnios�a si� ju� ponad po�owa m�czyzn.
Stan�� na progu i zacz�� rozgl�da� si� woko�o, szukaj�c wzrokiem Jo-Jo. Jej w�z sta� nadal przy p�nocnej �cianie budynku, musia�a wi�c p�j�� piechot�. Ruszy�, �ongluj�c mi�dzy przeje�d�aj�cymi pojazdami, ci�gle wo�aj�c jej imi�.
- Jo-Jo! Jo-Jo! Wracaj, z�otko! Je�li czujesz si� �le, kt�ry� z ch�opak�w odwiezie ci� do domu.
Nie uda�o mu si� jej dostrzec. Pozostali klienci baru biegali mi�dzy samochodami, wypatruj�c kelnerki. Jej dziwaczne zachowanie si� Raleigh ju� chcia� z�o�y� na karb babskich fanaberii, gdy nagle us�ysza� krzyk mro-
19
��cy w �y�ach krew. Rzuci� si� w stron�, z kt�rej dochodzi�, przebieg� mi�dzy dwiema ci�ar�wkami i dopiero, kiedy znalaz� si� po drugiej stronie drogi dojazdowej do autostrady, zobaczy� Jo-Jo.
Bieg�a pasem szybkiego ruchu z roz�o�onymi r�koma i wygl�da�a jak dziecko, udaj�ce, �e lata. Z naprzeciwka zbli�a�y si� �wiat�a nadje�d�aj�cej ci�ar�wki.
- Jezu Chryste! - j�kn�� Raleigh i rzuci� si� w jej stron�. Zdawa� sobie jednak spraw� z tego, �e nie zd��y.
Kiedy kierowca ci�ar�wki hamowa� gwa�townie, w powietrzu rozesz�a si� wo� palonej gumy. Ale dziewczyna pojawi�a si� tak nagle, �e nie by� w stanie zatrzyma� si� w por�. Zgrzyt hamulc�w zag�uszy� uderzenie cia�a Jo-Jo o zderzak wielkiego samochodu. Chwil� potem dziewczyna przelecia�a w powietrzu jak po�amana lalka, uderzy�a g�ucho o ziemi� i znieruchomia�a.
- Wezwijcie policj�! - krzykn�� jaki� cz�owiek i zacz�� kierowa� ruchem nadje�d�aj�cych pojazd�w, tak aby omija�y miejsce wypadku.
Detektyw z wydzia�u zab�jstw, kt�remu powierzono wyja�nienie przyczyny �mierci kelnerki, uzna� j� za samob�jstwo. Spraw� zamkni�to.
Tylko barman o imieniu Raleigh przysi�ga�, �e dop�ty Jo-Jo nie odebra�a tego telefonu, wszystko by�o z ni� w idealnym porz�dku. I ze nigdy, naprawd� nigdy nie zamierza�a targn�� si� na w�asne �ycie.
Dwa dni p�niej, Chicago, stan Illinois Zostanie adwokatem, specjalizuj�cym si� w sprawach kryminalnych, by�o w karierze dwudziestoo�mioletniej
20
GROM
Lynn Goldberg bardzo wa�nym osi�gni�ciem. Przez ca�e �ycie wszyscy powtarzali, �e jest za �adna, aby ktokolwiek traktowa� j� powa�nie jako prawnika, ale nie zwraca�a uwagi na komentarze i robi�a swoje. Dzisiaj udowodni�a, �e �adna buzia nie jest jej jedyn� zalet�. W�a�nie wygra�a pierwsz� w �yciu spraw� o morderstwo i czu�a si� po prostu doskonale. Co wi�cej, by�a rzeczywi�cie przekonana, �e m�czyzna, kt�rego wybroni�a przed surowym wyrokiem, jest niewinny, co w wykonywanym przez ni� zawodzie nie zawsze si� zdarza�o.
Wrzuci�a do teczki akta, kt�re zamierza�a jeszcze dzisiaj przejrze�, i spojrza�a na zegarek. Za trzydzie�ci sze�d minut mia�a spotka� si� z m�em na drugim ko�cu miasta; by wsp�lnie zje�� kolacj� w restauracji. Jonathan jeszcze nie wiedzia�, �e dzisiaj stawia �ona. Nie mog�a doczeka� si� chwili, kiedy powie mu o porannym zwyci�stwie.
Po raz ostatni rozejrza�a si� po biurowym pokoju, wzi�a do r�ki s�uchawk� i zadzwoni�a po taks�wk�. Powinna zd��y� nadjecha�, zanim Lynn zjedzie z pi�tra, stego pi�tra, na kt�rym mie�ci�a si� kancelaria adwokacka. Wyg�adziwszy prz�d ciemnego, eleganckiego �akietu, przerzuci�a przez rami� przeciwdeszczowy p�aszcz* Kiedy si�ga�a po teczk�, odezwa� si� telefon.
- Nic z tego! Na dzi� praca sko�czona - mrukn�a pod nosem i ruszy�a w stron� drzwi.
Dzwonienie nie ustawa�o. Lynn przysz�o nagle na my�l, �e to mo�e Jonathan chce si� z ni� skontaktowa�, aby odwo�a� wsp�lny wypad do restauracji. W�wczas bez potrzeby jecha�aby na drugi koniec miasta. Zawr�ci�a wi�c do biurka i podnios�a s�uchawk�.
Sharon Sala
21
- Halo? Tak, m�wi Lynn Goldberg.
Na drugim ko�cu linii przez chwil� panowa�a cisza, a potem rozleg� si� odleg�y grom. Lynn zadr�a�a odruchowo i rzuci�a okiem w stron� okna, przez kr�tki moment uspokojona, �e ma przy sobie przeciwdeszczowy p�aszcz. Tu� potem do jej uszu dotar�y inne d�wi�ki. Dzwonka, a raczej gongu. Ca�a sekwencja.
Lynn opad�y powieki. Opu�ci�a g�ow�.
Mrugaj�ce �wiate�ko telefonu wskazywa�o, �e nast�pny rozm�wca czeka na po��czenie, ale m�oda prawniczka ju� tego nie dostrzeg�a. Od�o�y�a s�uchawk� i ruszy�a do wyj�cia. Kiedy mija�a biurko Gregory'ego Mitchella, kolega po fachu podni�s� g�ow�.
- Nie wiedzia�em, �e jeszcze tu jeste� - powiedzia�. - Moje gratulacje z okazji wygranego procesu.
Sz�a dziwnym krokiem, zupe�nie jak w transie. Zdziwiony nietypowym zachowaniem Lynn, powi�d� za ni� wzrokiem. Dopiero po chwili zauwa�y�, �e w drzwiach pokoju upu�ci�a na ziemi� teczk� i p�aszcz. Pomy�la�, �e b�dzie musia�a wraca� pi�tna�cie pi�ter po obie te rzeczy, z�apa� wi�c je i ruszy� biegiem w kierunku windy, licz�c, �e dogoni Lynn. Po�miej� si� z roztargnienia pani adwokat!
Kiedy Gregory dobieg� do windy, zobaczy�, �e kabina jedzie w g�r�, a nie w d�. Co� by�o nie tak. Na ostatnim, szesnastym pi�trze wie�owca nie by�o �ywej duszy. Nikt tam nie pracowa�, ca�a kondygnacja by�a w przebudowie.
- Do licha, dziewczyno, gdzie ty masz g�ow�? -mrukn�� pod nosem, czekaj�c, a� kabina windy zatrzyma si� przed nim.
By� przekonany, �e zaraz zobaczy niepewn� min� spe-
22
GROM
szonej kole�anki. Kiedy jednak kabina wr�ci�a z ostatniego pi�tra, okaza�o si�, �e jest pusta.
Nie namy�laj�c si� ani chwili, Gregory pojecha� w g�r�, prze�wiadczony, �e zaraz us�yszy jakie� sensowne wyja�nienie dziwnej eskapady Lynn. Ale kiedy wysiad� na szesnastym pi�trze i wszed� do holu, dobieg�y go tylko odg�osy wiatru, gwa�townie miotaj�cego plastykowymi p�achtami os�aniaj�cymi okna, w kt�re nie wprawiono jeszcze szyb.
- Lynn? Lynn? Gdzie jeste�? - zawo�a�. - To ja, Greg.
Wydawa�o mu si�, �e jakie� odg�osy dobiegaj� z drugiego ko�ca holu, ruszy� w tamt� stron�, nadal bez obaw i przekonany, �e Lynn stara si� wymin�� jakie� rusztowania, zawracaj�c do windy po odkryciu swej pomy�ki
Po chwili znalaz� si� w du�ym pomieszczeniu. By�o puste. Rozczarowany, wraca� ju� do wyj�cia, gdy k�tem oka dostrzeg� jaki� ruch. Zacz�� i�� w stron� naro�nej < cz�ci budynku, ca�ej pokrytej p�achtami, za kt�rymi, znajdowa� si� zapewne szereg otwor�w okiennych. By�o tak rzeczywi�cie. Za �opocz�cymi na wietrze p�achtami Greg zobaczy� nagle na rusztowaniu jak�� nieruchom� sylwetk�.
- Niemo�liwe! - szepn�� do siebie i ruszy� prawie biegiem w tamt� stron�, ze wszystkich si� pragn�c przekona� si�, �e to tylko przywidzenie.
Odci�gn�� plastykow� os�on� i jego oczom ukaza� si� przera�aj�cy widok.
Na belce, na wysoko�ci szesnastego pi�tra, sta�a Lynn Goldberg. Miota�y ni� porywj silnego wiatru.
- M�j Bo�e, co ty tam robisz? - zawo�a� Greg, kt�ry
Sharon Sala
23
by� tak zaszokowany, �e nic m�drzejszego nie wpad�o mu do g�owy. - Wracaj natychmiast, bo spadniesz!
Zdawa�a si� nie s�ysze� jego g�osu. Z ob��dem w oczach patrzy�, jak m�oda prawniczka rozpo�ciera ramiona. Wygl�da�a teraz jak dyrygent, stoj�cy przed czekaj�c� na jego znak orkiestr�.
Greg nie wiedzia�, co robi�. Wpad� w panik�. Wsun�� r�k� do kieszeni, �eby wyci�gn�� kom�rk�, lecz natychmiast uzmys�owi� sobie, �e zostawi� telefon na biurku. Jeszcze nigdy w �yciu nie by� tak przera�ony jak teraz, ale wiedzia�, �e nie mo�e sta� bezczynnie. Rzuci� si� na ziemi� i zacz�� czo�ga� si� w stron� belki, spokojnie przemawiaj�c do Lynn, mimo �e chcia�o mu si� wy�.
- Nie spogl�daj w d� - m�wi�, staraj�c si� opanowa� dr�enie g�osu. - Popatrz na mnie. Zaraz podasz mi r�k� i oboje wr�cimy do �rodka. Przecie� nie chcesz...
Urwa�, bo nagle Lynn unios�a g�ow� i spojrza�a w niebo. A potem zrobi�a krok przed siebie, w powietrze.
Gdy zacz�a spada� z szeroko roz�o�onymi r�koma, mia�a u�miech na twarzy. Greg nie widzia�, jak uderzy�a o bruk. Wymiotowa�, kl�cz�c.
W gazetach zaledwie wspomniano o tym wydarzeniu. W tak du�ym mie�cie jak Chicago skacz�cy z wie�owc�w samob�jcy nie nale�eli do rzadko�ci.
Nast�pnego wieczoru, w pobli�u Denver, stan Kolorado
W ci�gu ostatnich pi�ciu lat Frances Waverly cz�sto
my�la�a o tym, �e jej ma��e�stwo okaza�o si� ogromn�
pomy�k�. Bez wzgl�du na to, co zrobi�a i jak bardzo si�
stara�a, wszystko zawsze by�o �le. Charlie mia� bez prze-
24
GROM
rwy do �ony pretensje, �le j� traktowa� i o wszystko si� awanturowa�, a gdy nadchodzi� wiecz�r, chcia� mie� j� w ��ku, jak gdyby nigdy nic. W �aden spos�b nie potrafi� zrozumie�, dlaczego Frances nie chce �adnych zbli�e�, i nieustannie robi� jej z tego powodu wym�wki, twierdz�c, �e z pewno�ci� ma jakiego� kochanka. W�a�nie przed chwil� zn�w to powiedzia�.
- Kochanka? - powt�rzy�a ze z�o�ci�. - Mam do�� m�czyzn. Na sam wasz widok robi mi si� niedobrze. A zreszt� komu mog�abym si� podoba�? To, jak mnie traktujesz, i ci�g�e awantury zrobi�y ze mnie star� bab�. Mam ju� wszystkiego do��! S�yszysz? Mam tego do��!
Charlie z�apa� j� za rami�. By� zaskoczony. Nigdy jeszcze nie m�wi�a takich rzeczy. Czu� si� zm�czony i chcia� i�� do ��ka.
- Och, Frankie, zamknij si� wreszcie! Nie powinna� narzeka�. Masz �adny dom i prawie nowy samoch�d. Chc� tylko, �eby� spe�nia�a ma��e�skie obowi�zki. Jeste� moj� �on�. Mam prawo si� z tob� kocha�.
Roze�mia�a si� g�o�no, nieprzyjemnie.
- Kocha�? - powt�rzy�a ze z�o�ci�. - Przecie� nawet nie wiesz, co to s�owo znaczy. Ty tylko bierzesz i bierzesz. Nic nie dajesz w zamian.
- To nieprawda! - wykrzykn�� Charlie. - Da�em ci...
Nie sko�czy� zdania, bo w tej w�a�nie chwili zadzwoni� telefon. Frankie z�apa�a za s�uchawk�, marz�c o tym, by m�c pogada� z byle kim o byle czym, nawet z kt�r> m� z tych idiotycznych telefonicznych sprzedawc�w, �eby tylko nie s�ucha� d�u�ej Charliego.
- Tu mieszkanie Waverlych - powiedzia�a szybko,
Sharon Sala
25
a kiedy m�� usi�owa� wyrwa� jej s�uchawk� z r�ki, odepchn�a go i odwr�ci�a si� ty�em. - Tak. M�wi Frances Waverly.
- Do diab�a, Frankie, przesta� teraz gada� przez telefon - rozz�o�ci� si� Charlie. - Mamy tu wa�niejsze sprawy. Powiedz, �e p�niej oddzwonisz.
Ale Frankie ju� nic nie powiedzia�a. Opar�a si� nagle o �cian� i zwiotcza�a. Przez chwil� Charlie by� przekonany, �e �ona zemdleje. Zamkn�a oczy i opu�ci�a g�ow�.
- Co si� dzieje? - warkn��, chc�c, �eby oprzytomnia�a. Pomy�la�, �e komu� z rodziny przydarzy�o si� co� okropnego. - Kto dzwoni? Moja mama? Z tat� wszystko w porz�dku?
Frankie milcza�a nadal. Charlie przestraszy� si� nie na �arty. Zobaczy�, jak po policzku �ony sp�ywa �za. I nagle zrobi�o mu si� przykro, �e j� rozz�o�ci�.
- Nie martw si�, z�otko. Wszystko jako� si� u�o�y -stara� si�, �eby brzmia�o to uspokajaj�co. - Jestem przy tobie.
Wsun�� d�o� pod w�osy Frankie i uj�� j� za kark. Zamiast obdarzy� m�a wybaczaj�cym u�miechem, jak to zwykle w ko�cu robi�a, od�o�y�a s�uchawk� na st� i przesz�a obok niego tak oboj�tnie, jakby nie istnia�. Kiedy wzi�a do r�ki kluczyki do wozu i otworzy�a drzwi, przerazi� si� jeszcze bardziej.
- Frankie! Zosta�! Dok�d chcesz jecha�? Poczekaj! Zesz�a z werandy i znikn�a w ciemno�ciach. Charlie si�gn�� po niewy��czony telefon.
- Halo? Halo? Kto m�wi? Co tam si� dzieje, do diab�a? Odpowiedzia�a mu g�ucha cisza. Od�o�y� s�uchawk�
26
GROM
na wide�ki i wyszed� przed dom. Zdziwiony zobaczy�, �e Frankie zd��y�a ju� uruchomi� samoch�d. W�a�nie wycofywa�a go z podjazdu.
- Frances! Psia krew! Kaza�em ci na mnie zaczeka�! - krzykn��, ale by�o ju� za p�no.
Wyci�gn�� z kieszeni kluczyki do furgonetki i uruchomi� silnik z postanowieniem dogonienia �ony.
Przez prawie dwa kilometry jecha� tu� za Frankie, usi�uj�c zatrzyma� j� klaksonem i b�yskami reflektor�w. Nie zwraca�a na to �adnej uwagi, prowadzi�a szybko, jakby nie zdaj�c sobie w og�le sprawy z tego, �e kto� j� goni. Przejechali w ten spos�b jeszcze jeden kilometr, a potem nast�pny. Charlie przestraszy� si�. �ona jeszcze nigdy nie zachowywa�a si� tak dziwacznie.
W pewnej chwili uprzytomni� sobie, �e zbli�aj� si� do strze�onego przejazdu kolejowego, i zrobi�o mu si� troch� ra�niej. Ju� z daleka widzia� �wiat�a ostrzegawcze i opuszczaj�ce si� barierki, wstrzymuj�ce ruch na czas przejazdu poci�gu. Dzi�ki Bogu, pomy�la�. Zaraz b�dzie m�g� pogada� z Frankie.
Doda� gazu, a potem, ze znacznie lepszym samopoczuciem, zacz�� zje�d�a� z pag�rka. Ale kiedy znalaz� si� na dole, nie dostrzeg� �wiate� hamowania jad�cego przed nim wozu. Frances jecha�a jeszcze szybciej ni� przedtem! I nagle, w blasku w�asnych reflektor�w, zobaczy� jedn� jej r�k� wysuni�t� przez otwarte okno. Czemu nie trzyma�a porz�dnie kierownicy!? Do diab�a, co chce mu udowodni�?
Zacz�� si� niemal modli�:
- Frances, sta�! B�agam, zatrzymaj si�! Sta�! Nadaremnie.
Sharon Sala
27
Nie wierz�c w�asnym oczom, patrzy�, jak samoch�d �ony przeje�d�a pod barierk� i uderza w bok p�dz�cego poci�gu. Wybuch, kt�ry nast�pi�, uni�s� w powietrze metalowe cz�ci wozu. Kiedy du�y fragment zderzaka spad� na mask� furgonetki, Charlie wcisn�� hamulec.
I w�a�nie wtedy zacz�� krzycze�.
Pogrzeb odby� si� trzy dni p�niej. Mo�na by wcze�niej pochowa� Frances, gdyby nie to, �e jeszcze nast�pnego dnia po wypadku zbierano resztki jej cia�a. Nikt z rodziny nie potrafi� w �aden spos�b wyja�ni� sprawy telefonu. Charlie by� przekonany, �e w�a�nie to dziwne po��czenie sta�o si� przyczyn� jej �mierci. W przeciwnym bowiem razie musia�by uzna�, �e jego w�asne zachowanie doprowadzi�o Frances do samob�jstwa, a z poczuciem takiej winy nie potrafi�by �y�.
Tydzie� p�niej, Oklahoma, stan Oklahoma Marsha Butler wsun�a si� na siedzenie samochodu przyjaci�ki i powita�a j� radosnym u�miechem.
- Allison, nie masz poj�cia, jak bardzo jestem ci wdzi�czna, �e po mnie przyjecha�a�. M�j samoch�d jest w warsztacie ju� od tygodnia. Dzi�ki tobie b�d� mog�a go odebra�.
Allison Turner odwzajemni�a u�miech.
- S�onko, to dla mnie �aden problem. I tak musia�abym jecha� do banku w sprawie ostatniej pensji. Nie chc�, aby okaza�o si�, �e kt�ry� z rachunk�w, kt�re w�a�nie wys�a�am do uregulowania, nie ma pokrycia na koncie.
- Sk�d ja to znam! - mrukn�a Marsha.
28
GROM
Allison przyhamowa�a, a potem skr�ci�a w prawo, jak zwykle prowadz�c ostro�nie w du�ym, sobotnim ruchu.
- Gdzie zostawi�a� samoch�d? - spyta�a.
- W warsztacie Hugleya. Znajduje si� przy...
- Wiem, gdzie to jest! Znam ich. Wykryli konkretn� usterk� czy te� zamierzaj� o�wiadczy�, �e w�z wymaga� przegl�du, i ka�� zap�aci� ci fortun�?
Marsha westchn�a.
- Sama dobrze wiesz, jak w takich miejscach traktuj� kobiety. To jedna z nielicznych sytuacji, z powodu kt�rych wola�abym nadal pozostawa� m�atk�. - Skrzywi�a si� lekko. - Ale to wcale nie oznacza, �e �ycz� sobie powrotu Terry'ego. Obrzydliwy facet.
Roze�mia�y si� r�wnocze�nie. Dwie minuty potem Marsha powiedzia�a:
- Skr�� w pierwsz� w prawo.
- Robi si� - odrzek�a Allison, sygnalizuj�c zmian� pasa. Zaraz potem odezwa� si� kom�rkowy telefon, le��cy obok niej na siedzeniu. - Odbierz za mnie - poprosi�a przyjaci�k�.
Marsha w��czy�a aparat.
- Halo? Nie, to nie Allison. Prowadzi samoch�d, jeste�my na skrzy�owaniu. Prosz� chwil� poczeka�.
- Dzi�ki. - Allison zje�d�a�a ju� na pobocze przed warsztatem.
- Trafi�a� bezb��dnie - powiedzia�a Marsha. - Naprawd� dzi�kuj�. Cze��.
- Poczekam, a� si� upewnisz, �e samoch�d jest gotowy.
- Nie ma sensu. Zawiadomili mnie o tym telefonicznie, w przeciwnym razie nie ryzykowa�abym wyprawy.^
Sharon Sala
29
- Mimo to poczekam - upiera�a si� przyjaci�ka.
- Dzi�kuj�. Jestem twoj� d�u�niczk�. - Marsha wysiad�a.
Gdy tylko opu�ci�a samoch�d, Allison zablokowa�a drzwi od strony pasa�era i wzi�a do r�ki kom�rk�.
- Halo? M�wi Allison. Halo? Halo?
Po chwili zamkn�a oczy i opu�ci�a g�ow�. Nadal jednak trzyma�a telefon przy uchu, mimo �e zdawa�a si� drzema�.
P�ac�c rachunek w warsztacie, Marsha zauwa�y�a, �e w�z Allison nadal stoi. Pomy�la�a z przyjemno�ci�, �e ma dobr� przyjaci�k�. Chwil� p�niej, siedz�c ju� za kierownic� w�asnego auta, ruszy�a w stron� ulicy. Zatrzyma�a si� obok samochodu Allison i klaksonem stara�a si� zwr�ci� na siebie jej uwag�. Ale przyjaci�ka nawet si� nie poruszy�a.
Marsha wysiad�a i dopiero wtedy zobaczy�a, �e Allison ma nadal telefon przy uchu. Nie chcia�a przeszkadza�, ale zaniepokoi�a j� dziwna poza przyjaci�ki. Siedzia�a sztywno jak manekin, z opuszczonymi ramionami. Wygl�da�o na to, �e dosta�a jak�� bardzo z�� wiadomo��.
- Allison! To ja. Dobrze si� czujesz? - Marsha usi�owa�a otworzy� drzwi, ale by�y zablokowane. - Allison! Allison!
Przyjaci�ka nie odpowiada�a. Nadal siedzia�a nieruchomo, jednak chwil� p�niej podnios�a g�ow�, od�o�y�a na bok kom�rk�, w��czy�a silnik i wrzuci�a bieg. W�z skoczy� w prz�d. Gdyby Marsha nie zdo�a�a cofn�� si� w por�, by�by j� przejecha�.
Patrzy�a z niedowierzaniem, jak Allison gna przed siebie i, ocieraj�c si� o inne wozy, przecina dwa pasy ruchu. Zacz�a krzycze�:
30
GROM
- Allison! Allison! Uwa�aj!
Na oczach skamienia�ej z wra�enia Marshy samoch�d uderzy� w podbrzusze wielkiej cysterny z benzyn�. Inne pojazdy, hamuj�c gwa�townie, wpada�y w po�lizg, aby unikn�� karambolu. Kierowcy wyskakiwali w po�piechu ze swoich aut, �wiadomi zbli�aj�cej si� katastrofy.
Tu� przed zderzeniem przez u�amek sekundy Marsha widzia�a Allison. Mog�aby przysi�c, �e przyjaci�ka roz�o�y�a szeroko r�ce, jakby chc�c u�ciskiem przywita� zbli�aj�c� si� �mier�.
Zderzenie pojazd�w i zgrzyt metalu o metal poprzedzi�y eksplozj�. Sekund� p�niej silny podmuch powietrza odrzuci� Marsh� na mask� w�asnego samochodu. Jeszcze krzycza�a, kiedy na miejsce wypadku zacz�y nadje�d�a� pierwsze karetki.
ROZDZIA� DRUGI
Tydzie� p�niej, p�nocna cz�� stanu Nowy Jork, klasztor Zgromadzenia Naj�wi�tszego Serca Jezusowego
Przed pi�ciu laty w �yciu Georgii Dudley nast�pi� prze�omowy moment. Po dwudziestu kilku miesi�cach, podczas kt�rych a� czterokrotnie zmienia�a zaj�cia, dozna�a nagle ol�nienia. Jej decyzja wywo�a�a w rodzinie prawdziwy szok i pogr��y�a w smutku przyjaciela Georgii. Dla niej samej by�a to jednak najdonio�lejsza chwila w �yciu.
Odkry�a w sobie powo�anie.
Postanowi�a wst�pi� do zakonu.
Jak na m�od�, pe�n� rado�ci �ycia kobiet�, nie stroni�c� od rozrywek i korzystaj�c� od wczesnych lat m�odo�ci z uciech doczesnego �wiata, Georgia powzi�a decyzj� szokuj�c� dla otoczenia. W pierwszej chwili nikt nie by� w stanie w ni� uwierzy�. Ale Georgia, oczy�ciwszy serce i dusz�, po raz pierwszy poczu�a si� naprawd� szcz�liwa. Teraz, jako siostra Mary Teresa, przebywaj�c w klasztorze Zgromadzenia Naj�wi�tszego Serca Jezusowego, znajduj�cym si� w p�nocnej cz�ci stanu Nowy Jork, by�a nareszcie na swoim miejscu.
Jak zwykle pe�na energii, maj�c zawsze Boga w sercu, sz�a przez swoje nowe �ycie z rado�ci� i zapa�em. By�a
32
GROM
ulubienic� pozosta�ych si�str zakonnych. Na jej widok u�miecha�a si� nawet surowa matka prze�o�ona. W�a�nie teraz, tu� po pierwszym odpoczynku poza murami klasztoru, siostra Mary Teresa, przepe�niona mi�o�ci� do Boga i ludzi, by�a gotowa uzdrawia� �wiat.
Kiedy wesz�a do biura, matka prze�o�ona podnios�a g�ow� znad biurka, a jej ascetyczna twarz rozja�ni�a si� niecz�stym u niej u�miechem.
- A wi�c... jeste� z powrotem - stwierdzi�a. Siostra Mary Teresa roze�mia�a si� i roz�o�y�a szeroko r�ce.
- Tak, wr�ci�am. I mog� zapewni� matk� prze�o�on�! �e to dla mnie prawdziwe b�ogos�awie�stwo, chocia� w Rzymie by�o cudownie! Widzia�am papie�a. Ca�owa�an Jego pier�cie�. I mog�am podziwia� chwa�� wiecznego miasta. To nieprawdopodobne prze�ycie. Jakby jaki� film Do tej pory nie mia�am poj�cia, �e w Rzymie wszystko jest takie... takie...
- Antyczne. I dlatego miasto wywar�o na tobie wielkie wra�enie. Mam racj�? - z �agodnym u�miechem spyta�a matka prze�o�ona.
Siostra Mary Teresa z rado�ci a� klasn�a w r�ce.
- Tak! W�a�nie to! Chodzi si� po rzymskich ulicach z nieustann� �wiadomo�ci�, �e przez ca�e stulecia, kt�rE przetrwa�o to wieczne miasto, przewin�y si� przez niesko�czone masy ludzi. W Rzymie cz�owiek czuje si� taki pokorny i ma�y.
- My�l�, �e w�a�ciwie to odczuwasz.
- Tak, tak s�dz� - przyzna�a z u�miechem siostra Ma-|
Sharon Sala
33
ry Teresa. - Nadal jednak za bardzo �yj� doczesno�ci�. To m�j ci�ar, ale nosz� go z radosnym sercem.
Matka prze�o�ona ponownie rozpogodzi�a swoje surowe oblicze.
- I to w�a�nie u ciebie cenimy - stwierdzi�a cichym g�osem. - Przejd�my jednak do innych spraw. Przysz�a do ciebie jaka� korespondencja. Le�y w pokoju ojca Jo-sepha. Zabierz j� od razu, bo kiedy wr�ci, nie powinna� mu przeszkadza�.
- Dobrze, matko prze�o�ona. Dzi�kuj�. To powiedziawszy, siostra Mary Teresa skierowa�a si� prawie biegiem w stron� s�siednich drzwi.
- Wolniej, siostro, wolniej - upomnia�a j� matka prze�o�ona.
M�oda zakonnica za�mia�a si� rado�nie, a potem zwolnionym ju� krokiem posz�a po swoj� korespondencj�.
- Zanios�am baga� do mojej celi - powiedzia�a, odwracaj�c si� jeszcze na chwil�. - Gdy tylko si� rozpakuj�, od razu przyst�pi� do swoich obowi�zk�w.
Matka prze�o�ona z dobrotliw� min� potrz�sn�a g�ow�.
- Dochodzi ju� trzecia. Do pracy zabierzesz si� jutro o �wicie. Na razie ciesz si�, dziecko, z otrzymanych list�w i przyzwyczaj do zmiany czasu, id�c wcze�nie do ��ka.
Siostra Mary Teresa za�mia�a si� ponownie.
- Tak, matko prze�o�ona. I dzi�kuj�. Bardzo matce dzi�kuj�. Och, jak dobrze jest by� tu z powrotem!
Wybieg�a z pokoju tak szybko, jak si� zjawi�a. Welon i habit powiewa�y za ni� jak rozpostarte szeroko �agle.
Matka prze�o�ona potrz�sn�a g�ow� i zabra�a si� do przerwanej pracy. Ta dziewczyna mia�a w sobie tyle za-
34
GROM
pa�u! Nie by�o w tym nic z�ego, w s�u�bie bo�ej przyda�oby si� wi�cej takich m�odych kobiet.
Nie zwracaj�c uwagi na sparta�skie wyposa�enie swej celi, siostra Mary Teresa usiad�a z impetem na ��ku i ochoczo zabra�a si� do czytania otrzymanych list�w.
- Och! Od mamy! I od Toma! - wykrzykn�a z zachwytem.
Tom by� jej bratem, niewiele od niej starszym. Jako dziecko chodzi�a za nim krok w krok, nie odst�puj�c ani na chwil�. Trwa�o to tak d�ugo, dop�ki zar�wno on sam, jak i jego koledzy nie przyzwyczaili si� do sta�ej obecno�ci niezno�nej smarkuli.
Najpierw z niecierpliwo�ci� rozerwa�a kopert� od Toma, ciesz�c si� na my�l, �e zaraz dowie si� o najnowszych eskapadach swego najm�odszego bratanka. Jednak po pierwszych s�owach listu szybko straci�a t� nadziej�.
�Siostrzyczko... przez kr�tki czas chodzi�a� do szko�y z Jo-Jo, to znaczy z Josephine Henley. Pami�tam o tym, bo przyja�ni�em si� z Sammym, jej starszym bratem, dop�ty, dop�ki nie wyprowadzili si� z miasta. W�a�nie otrzyma�em od niego przykr� wiadomo��. Wszystko wskazuje na to, �e Jo-Jo, kt�ra mieszka�a w Amarillo, pope�ni�a samob�jstwo. Wybieg�a na �rodek jezdni, wprost pod ko�a nadje�d�aj�cej ci�ar�wki."
�... To okropne. Jej rodzina nie mo�e w to uwierzy�. Podobno Jo-Jo by�a szcz�liwa i dobrze si� jej wiod�o, ale kto wie, jak by�o naprawd�? Za��czam do listu wycinek z gazety, kt�ry przys�a� Sammy. Przykro mi, �e przekazuj� ci tak z�e wie�ci."
Sharon Sala
35
Z absolutnym zdumieniem siostra Mary przeczyta�a tre�� prasowego komunikatu i upu�ci�a list na kolana. Na my�l o tym, jak bardzo cierpi rodzina jej dawnej przyjaci�ki, kt�r� dobrze pami�ta�a, zabola�o j� serce. Postanowiwszy pomodli� si� za pa�stwa Henley�w i nieszcz�sn� Jo-Jo, wzi�a do r�ki list od matki, przekonana, �e znajdzie w nim pocieszenie w postaci jakich� lepszych wiadomo�ci.
Tym razem tak�e okaza�o si�, i� jest w b��dzie.
�Georgio, kochanie... Och, przepraszam, nie powinnam u�ywa� tego imienia, bo nosisz ju� inne. Jestem szcz�liwa, �e tak bardzo odpowiada ci nowe �ycie, ale nie potrafi� zmusi� si� do tego, aby nazywa� ci� siostr� Mary. Wybacz mi to, kochanie."
�...Ostatnio by�am bardzo zaj�ta. Przez dwa dni pracowa�am w szpitalu jako wolontariuszka. Powinna� zobaczy� te �mieszne, r�owe stroje, w jakie nas tam ubieraj�. Dla mnie za ciasne w biodrach i za obszerne w biu�cie. A mo�e to ja jestem taka niezgrabna? Aha, Aaron Spaulding prosi�, �eby pozdrowi� ci� od niego. Robi karier�. Zosta� wiceprezesem banku. Ten cz�owiek by�by dobrym m�em. Szkoda, �e z nim zerwa�a�, wtedy, kiedy jeszcze pracowa� jako kasjer. Och..., a czy wspomnia�am, �e nadal si� nie o�eni�? Ale teraz to chyba ju� ci� nie interesuje."
Siostra Mary Teresa u�miechn�a si� ze zrozumieniem. Matka, protestantka w ka�dym calu, nadal nie mog�a poj��, �e jej jedyna c�rka nie tylko przesz�a na katolicyzm, lecz z�o�y�a tak�e �luby zakonne.
Zabra�a si� ponownie do czytania.
36
GROM
�...Przesy�am ci, c�reczko, jeszcze troch� nowych in formacji, kt�re pewnie jeszcze do ciebie nie dotar�y. Cz pami�tasz ma�� Emily Paterson? T�, kt�ra wysz�a za Jacksona i wraz z m�em przenios�a si� do Seattle? Spo tykam nadal jej matk�, bo mieszka w pobli�u, st�d wiem co si� sta�o. Ta wiadomo�� jest okropnie smutna. Emil nie �yje. Przykro mi o tym pisa�, bo wiem, jak bardzo by�y�cie zaprzyja�nione jako dzieci i po szkole bawi�y� ci� si� razem na chodniku przed naszym domem.W ka�dym razie nie uwierzysz, co si� sta�o! Mo�e powinna� pomodli� si� za ni�, zwa�ywszy na to, co uczyni�a, i w og�le. M�wi�, �e pope�ni�a samob�jstwo. Tak Skoczy�a do wody z jakiego� mostu, nawet nie pomy �lawszy o m�u i dziecku. Cz�owiek nigdy nie wie, kin stan� si� jego dzieci, kiedy urosn�. Ani na chwil� nie przysz�o mi do g�owy, �e moja c�rka... moja jedyna c�r ka... zostanie zakonnic�. Nie chodzi o to, �e to co� z�ego Ale si� tego po prostu nie spodziewa�am."
�...Za��czam do listu wycinek z gazety z Seattle, do tycz�cy wypadku. Mo�esz sama go sobie przeczyta� Dzwo� do mnie od czasu do czasu, je�li ci na to w klasztorze pozwol�. Te kamienne mury kojarz� mi si� z wi�zieniem, chocia� jestem pewna, �e nie czujesz si� za nimi �le. Czy na pewno Wolno ci dzwoni�, kiedy zechcesz?"
R�ce siostry Mary Teresy zacz�y dr�e� niepokoj�co Nie by�a w stanie znie�� niczego wi�cej. Nie ko�cz�c czytania matczynego listu, zsun�a si� z ��ka na ziemi� i na kolanach zacz�a modli� si� w intencji obu utraconych przyjaci�ek i za ich rodziny.
Sharon Sala
37
W klasztorze zapad� wiecz�r. Po sko�czonych nieszporach siostra Mary Teresa wr�ci�a do swojej celi, nie otworzywszy pozosta�ej poczty.
Usiad�a na ��ku i oba przeczytane listy w�o�y�a do szuflady w ma�ym, nocnym stoliku. Jej zamkni�cie by�o jak symboliczne pochowanie obu dawnych przyjaci�ek. Z niek�amanym przera�eniem popatrzy�a na pozosta�� korespondencj�. Odruchowo zacz�a rozrywa� pierwsz� z brzegu kopert�, zaraz jednak zmieni�a zdanie i od�o�y�a j� na bok.
Ogarn�� j� wielki smutek. Poczu�a si� nieszcz�liwa, jakby wewn�trznie wypalona. Dzisiejszego wieczoru nie mia�a si�y znie�� nic wi�cej. Czu�a si� bardzo �le, wiedzia�a jednak, gdzie uda� si� po wsparcie. Zm�wi�a szeptem kr�tk� modlitw�, si�gn�a po Bibli� i otworzy�a j�, b�d�c pewn�, �e mi�dzy wierszami �wi�tego tekstu znajdzie pociech�.
Przemija� czas, a wraz z jego up�ywem siostra Mary Teresa powoli godzi�a si� z ciosami, jakie zgotowa�o �ycie. Us�ysza�a pukanie do drzwi.
- Prosz� - powiedzia�a spokojnym g�osem.
W otwartych drzwiach stan�a matka prze�o�ona.
- Zobaczy�am, �e �wieci si� jeszcze u ciebie �wiat�o. �le si� czujesz?
Siostra Mary Teresa westchn�a g��boko.
- Tak. Boli mnie serce - odpar�a, powoli zamykaj�c Bibli� i odk�adaj�c j� obok siebie na ��ko.
- Mog� ci pom�c?
- Tak. Niech matka prze�o�ona pomodli si� za zb��kane dusze - poprosi�a, maj�c na my�li przyjaci�ki, kt�re nigdy nie zaznaj� ukojenia.
38
GROM
- Id� ju�, dziecko, spa�. Jutro b�dzie nowy dzie�. Siostra Mary Teresa skin�a g�ow�. Kiedy za s�dziw� zakonnic� zamkn�y si� drzwi, wsta�a i zacz�a przygotowywa� si� do snu. Matka prze�o�ona mia�a racj�. Jutro czeka� j� nowy dzie�.
Tego samego wieczoru, St. Louis, stan Missouri
Yirginia Shapiro zakr�ci�a kurek i wysz�a spod prysznica. Wzi�a r�cznik, odwr�ciwszy si� w stron� du�ego lustra umieszczonego na drzwiach �azienki. Na zimnej, szklanej powierzchni zacz�a skrapla� si� para, sp�ywaj�c po tafli drobniutkimi strumyczkami wody. Ginny pomy�la�a, �e powinna je zetrze�, ale uprzytomni�a sobie, �e nie ma ju� na to czasu. Owin�a r�cznikiem mokre w�osy i si�gn�a po drugi, �eby wytrze� cia�o. Potem wysz�a szybko z �azienki i podbieg�a do szafy, nie zwracaj�c uwagi na wilgotne �lady st�p pozostawiane na pod�odze. Genom odziedziczonym po przodkach zawdzi�cza�a mi kroskopijny biust, co by�o dla niej nieustannym �r�d�em niech�ci do w�asnej osoby, czego niestety nie by�a w stanie zrekompensowa� �wiadomo��, �e sporo kobiet da�oby naprawd� wiele, aby mie� jej smuk�� figur�.
Jedynym powodem do zadowolenia Ginny by� jej spos�b poruszania si�. Bardzo kobiecy.
W holu zacz�� bi� ma�y zegar. Ginny odwr�ci�a si� na pi�cie. Z sukienk� w jednej r�ce i par� pantofli w drugiej sprawdzi�a godzin�.
By�o p�no! Za kwadrans pi�ta. Zaraz powinien zjawi� si� Joe Mallory.
Nerwowym ruchem rzuci�a ubranie na ��ko i z szu
Sharon Sala
39
flady w komodzie wyci�gn�a bielizn�. Po pi�ciu minutach wr�ci�a do �azienki i przed pokrytym zasychaj�cymi strumykami skroplonej pary lustrem szybko zrobi�a makija�.
Od�o�ywszy na p�k� kredk� do ust, Ginny z�apa�a suszark� i nastawi�a na pe�ny regulator. Kiedy odezwa� si� dzwonek u drzwi, jej proste, d�ugie do ramion w�osy, stanowi�y jeszcze pl�tanin� wilgotnych pasm. Ostatni raz rzuci�a okiem na swoje lustrzane odbicie, przeczesa�a w�osy palcami i pobieg�a powita� go�cia.
Zanim przekr�ci�a ga�k� u drzwi, nabra�a g��boko powietrza i, wznosz�c oczy ku niebu, przez moment pomy�la�a o bezsensowno�ci w�asnego post�powania. Robi� tyle szumu w zwi�zku z p�j�ciem na kolacj� z kim�, kto nigdy nie stanie si� dla niej nikim wi�cej ni� tylko przyjacielem!
Otworzy�a szeroko drzwi.
- Zak�adam, �e masz spory apetyt, bo ja umieram z g�odu, a nie chcia�abym je�� wi�cej ni� ty - o�wiadczy�a Joemu.
- Zawsze jesz wi�cej ode mnie - przypomnia� z krzywym u�miechem.
Przerzucaj�c przez rami� pasek torebki, Ginny unios�a brwi.
- Za to o�wiadczenie postawisz mi deser - oznajmi�a, zatrzaskuj�c za nimi drzwi.
Chwil� p�niej znale�li si� w windzie. Po wyj�ciu z budynku rozmawiaj�c o czym� poszli roze�miani w stron� zaparkowanego wozu Joego. Znajdowali si� ju� zbyt daleko, aby m�c us�ysze� dzwoni�cy u Ginny telefon.
40
GROM
Po chwili rozmow� przej�a automatyczna sekretarka oznajmiaj�c: �Tu Yirginia Shapiro. Po us�yszeniu sygna�u prosz� zostawi� wiadomo��."
Po sygnale zapanowa�a cisza. Po��czenie przerwano dopiero po d�u�szej chwili. Nie mia�o to zreszt� wi�ksze go znaczenia. Rozm�wca wiedzia�, �e ma czas. I tak zd��y zrobi� swoje.
Nast�pnego ranka siostra Mary Teresa dr��cymi r�koma si�gn�a po s�uchawk�. Informacji zawartych w le ��cych na jej kolanach listach i w elektronicznej poczcie otrzymanej od dalekiego kuzyna, w �aden spos�b nie mog�a zignorowa�. Pi�� kobiet, z kt�rymi, kiedy by�y dzie�mi, ucz�szcza�a na wsp�lne dodatkowe zaj�cia w szkole im. Montgomery'ego, w ci�gu ostatnich dw�ch miesi�cy pope�ni�o samob�jstwo.
O niezwyk�ych okoliczno�ciach towarzysz�cych tragicznym wypadkom siostra Mary Teresa dowiedzia�a si� z rozm�w z rodzinami zmar�ych, gdy dzwoni�a z ko� dolencjami. Wszystkie kobiety, bez wyj�tku, czu�y si� do brze a� do chwili odebrania jakiego� telefonu. Co us�y sza�y tak straszliwego, �e targn�y si� na w�asne �ycie By�o to niepoj�te. Na dodatek wszystkie nazwiska dawnych kole�anek kojarzy�y si� w pami�ci siostry Mary Te resy z d�wi�kiem zupe�nie innym ni� telefoniczny dzwonek. Dlatego wiedzia�a, gdzie powinna zacz�� szuka� sen sownego wyja�nienia tego, co si� sta�o.
Odetchn�a g��boko i wystuka�a numer matki. Us�y szawszy jej g�os p�yn�cy z drugiego ko�ca po��czenia poczu�a przemo�n� ochot� stania si� ponownie dzieckiem
Sharon Sala
41
Po�o�y�aby w�wczas g�ow� na matczynych kolanach i o niczym nie my�l�c, czeka�a, a� mama rozproszy wszelkie zmartwienia. Z trudem opanowa�a ch�� p�aczu.
- Mamo, to ja.
Us�ysza�a o�ywiony g�os Edny Dudley.
- Kochanie! A wi�c wr�ci�a�! Jak podoba� ci si� Rzym?
- Jest cudowny i naprawd� niezwyk�y. Mamo, chcia�abym porozmawia� d�u�ej, ale nie mog�, bo ju� jestem sp�niona. Wybieramy si� dzi� rano do szpitala dzieci�cego i nie chc�, �eby minibus odjecha� beze mnie, ale musz� prosi� ci� o przys�ug�.
- Zrobi�, czego tylko sobie �yczysz - powiedzia�a Edna.
- Czy pami�tasz mo�e, gdzie podzia�a si� moja stara ksi�ga pami�tkowa, rocznik 1979, ze szko�y Montgome-ry'ego?
- Wydaje mi si�, �e le�y w twoim pokoju na p�ce. Mam od razu zobaczy�, czy tam jest? To zajmie tylko chwil� - doda�a matka. - Jestem na pi�trze.
- Wobec tego sprawd�, prosz�. To bardzo wa�ne. Edna od�o�y�a na bok s�uchawk�. Siostra Mary Teresa s�ysza�a oddalaj�ce si� kroki matki i po chwili ponowne szuranie st�p o pod�og�.
- Tak. Jest tutaj - potwierdzi�a Edna. M�oda zakonnica odetchn�a z ulg�.
- �wietnie! A teraz odszukaj, prosz�, zbiorow� fotografi� naszej klasy. Tu� pod ni�, po prawej, powinno by� Umieszczone mniejsze zdj�cie.
- Poczekaj, dziecko, musz� od�o�y� s�uchawk�.
42
GROM
Siostra Mary Teresa zerkn�a na zegar wisz�cy nad drzwiami biura i z niecierpliwo�ci� wznios�a oczy do g�ry.
- Ju� mam - ozn