15865
Szczegóły |
Tytuł |
15865 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15865 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15865 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15865 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BRIGITTE MUTH-OELSCHNER
GDZIE MIŁOŚĆ LECZYŁA TRĄD
Misjonarze, którzy tworzyli historię:
DAMIAN DE VEUSTER
(Hawaje)
Przekład JAN ŚRODULSKI
VERBINUM
Wydawnictwo Księży Werbistów Warszawa 1986
Spis treści
1. Dobry człowiek z Molokai
2. Chłopiec o promiennych błękitnych oczach
3. Żebrak wystawia go na pośmiewisko
4. Umiał chodzić koło zwierząt
5. Najprzód chciał być trapistą
6. Owoc Rewolucji
7. Student teologii, który za dużo się śmieje
8. "Gruby Damian"
9. Zamiast brata
10. Pożegnanie na zawsze
11. Żaglowcem po morzach Oceanii
12. Pierwsze kontakty w Honolulu
13. Kto służy Bogu, jest szczęśliwy
14. Pierwsze sukcesy
15. O Kanakach i wulkanach
16. Konno, piechotą lub łodzią
17. Koniec nauki
18. "Człowiek, który żąda"
19. Inne kraje, inne obyczaje
20. Czarne myśli
21. Nareszcie towarzysz w habicie brata
22. "Najniebezpieczniejszy parafianin"
23. Wezwanie na Molokai
24. Córka Wakea i Hina
25. "Chińska choroba"
26. Na wygnaniu
27. "Tu nie ma żadnego prawa"
28. Wielka chwila.
29. Nadgorliwi dziennikarze
30. Cmentarz żyjących
31. Na właściwym miejscu
32. Codziennym pokarmem - łzy
33. W niewoli między uwięzionymi
34. Drugi misjonarz z Holandii
35. Gdzie są ludzie, tam są problemy
36. Nie ma spokoju w kolonii trędowatych
37. Koniec strachu
38. Święto nadziei
39. Dzieci traktowane jak niewolnicy
40. Głupie plotki
41. Szef "zwariowanej wsi"
42. Wizyta księżniczki
43. Wzruszona do łez
44. Publiczne odznaczenie
45. Radość i zadowolenie na Molokai
46. Ale drewniana piła z tego brata
47. Biedny koń William
48. Gibson, chytry lis
49. "Niemoralni wyspiarze"
50. Dobrze strzeżona tajemnica
51. "Muszę płynąć do brzegu"
52. "W miarę postępu choroby"
53. Nie ma ucieczki
54. Uwięziony na zawsze
55. Aloa oe, Honolulu
56. Po raz ostatni w mieście
57. "On będzie moją prawą ręką"
58. Ubranie wisiało na nim
59. My, lud Hawajów
60. Polemika i reklama
61. Zazdrość we własnym obozie
62. Nowe zmartwienie
63. "Nigdy go nie opuszczę"
64. Smutek i melancholia
65. Światło w ciemności
66. Przyjaźń z malarzem
67. Radość z powodu fajki z pianki morskiej
68. "Pozdrawiam wszystkich przyjaciół"
69. Czy sprawiłem wam kłopot?
70. W przededniu śmierci
71. Pod pandanusowym drzewem
72. Brat jest w kolejce
73. Oszczercy nie poddają się
74. Święty wygląda lepiej z daleka
1. Dobry człowiek z Molokai
Po raz pierwszy spotkałem się z nazwiskiem Damiana de Veustera w
biograficznej powieści Wilhelma Hunermanna Priester der Verbannten (Ojciec
wygnanych). W książce opisano życie i dzieło belgijskiego misjonarza, który
udał się dobrowolnie między trędowatych na hawajską wyspę Molokai, gdzie
sam się później zaraził.
Ten człowiek mnie zafascynował.
Trąd był straszną chorobą w czasach de Veustera, a więc w XIX wieku. Była
to choroba mało zbadana: powszechnie unikano i wypędzano trędowatych,
którzy żyli całkowicie na uboczu, z dala od społeczeństwa, na wygnaniu.
Tym większa jest postać Damiana de Veustera.
Z pewnością nie był świętym od kolebki: starał się zrozumieć bliźnich,
pomóc im, zawsze był tym, który niósł radosne posłannictwo najbiedniejszym
z biednych.
Dobry człowiek z Molokai leczył przede wszystkim swoją obecnością,
współczuciem, sposobem bycia.
Jego przykład i zaangażowanie są dziś dla nas wezwaniem do pomocy tym,
którzy łakną nie tylko chleba i leków, lecz także miłości.
Lektura tej interesująco napisanej krótkiej biografii może nas do tego
zachęcić.
Albowiem tylko ludzie kochani mają prawdziwe szanse być zdrowymi i takimi
pozostać.
Ojciec Adalbert Ludwig Balling CMM
Kolonia
2. Chłopiec o promiennych błękitnych oczach
Niedzielne popołudnie roku 1844.....La Ninde", przynależna do
miejscowości Tremeloo, pogrążona jest w głębokiej ciszy. Mężczyźni
miasteczka siedząc w gospodzie pykają swoje gliniane fajeczki, coraz to
pociągają łyk z dzbana, opowiadają,
milczą.
Jest między nimi Frans de Veuster. To bardzo poważana osobistość wśród
miejscowej społeczności. Bardzo pracowity wieśniak handlujący stale zbożem
na jarmarkach w Leuven, Mechelen, ba nawet w Antwerpii i Brukseli. Ten zna
kawał świata,
Frans. Jest dzisiaj bardziej milczący niż zazwyczaj. Czy gnębią go kłopoty?
Nieprawdopodobne, tak orzeka najbliższy sąsiad. Przecież razem z Anną
Katarzyną Wauters z sąsiedniego Haechtu wygrał wielki los! Zboże dobrze
rośnie na piaszczystych polach, które przodkowie wydarli pustkowiu i lasom.
rodzinny Józefa de Veuster w Tremeloo, dziś muzeum
Dzieci udały się Fransowi równie dobrze. Są to dziarskie chłopaki: August,
Leoncjusz, Gerard i Józef, z czarną rozczochraną głową, oraz ładne
dziewczęta: Eugenia, Paulina, Konstancja i Maria (zmarła w 14-tym roku
życia).
Eugenia przysparza ojcu wiele kłopotu. Niedawno zwierzyła się rodzicom, że
czuje się w szczególny sposób powołana przez Boga i chciałaby wstąpić do
klasztoru. Taka dorodna dziewczyna, myśli Frans pociągając od dawna już
wygasłą fajeczkę. Lecz skoro Bóg wzywa, kto ośmieli się powiedzieć "nie"?
Ostatecznie pozostają mi jeszcze inne dzieci - pociesza się wieśniak i
gotuje się do powrotu do domu.
Stojący po zachodniej stronie skromny i czysty jednopiętrowy dom zdradza
pewien dostatek. Ospały pies leży z wyciągniętymi łapami na progu, chwilami
słychać gnuśne gdakanie kur.
W paradnej izbie panuje większe ożywienie. Dzieci zebrały się wokół matki,
która, jako że dzisiaj niedziela, wyjęła z szafy wspaniale wyglądającą
książkę w czerwieni, błękicie i złocie. Tylko matka potrafi z niej odczytać
w języku staroflamandzkim cudowne opowiadania o przygodach i bohaterskich
czynach męczenników i świętych.
Wśród dzieci wyróżnia się mały Józef. Urodzony 3 stycznia 1840 roku jest
teraz właśnie w wieku, w którym stawia się wiele pytań - zawsze jeszcze
znajdzie nowe "dlaczego". Matka opowiada najchętniej o miłości Boga i o
ludziach, którzy Boga tak umiłowali, że naśladują Go całym życiem, ze
wszystkich sił. Dawniej nazywano ich uczniami i apostołami. Dziś można Boga
naśladować w szczególny sposób w klasztorze, jak to planuje Eugenia, jeżeli
tylko ojciec wyrazi swą zgodę.
Frans zgadza się. Po walce wewnętrznej mówi swoje "tak". Już w październiku
jego najstarsza córka składa śluby zakonne u urszulanek w Thildonk. Jako
matka Aleksa od Najświętszego Serca naucza później w urszulańskim
klasztorze w Uden pracując z wielkim poświęceniem aż do chwili, kiedy po
zarażeniu się tyfusem umiera w czasie wielkiej epidemii.
Skoro podziwiana duża siostra Eugenia naśladuje całkowicie Jezusa, Jef może
przecież robić to samo: ze swoimi 5-cioma laty jest już tak duży i dzielny!
W samym środku lata odbywa się w Werchter kiermasz. Cała rodzina świętuje
pełna radości, rozkoszując się zgiełkiem jarmarcznym.
Nagle wielkie poruszenie: Jef gdzieś przepadł. Chłopaczek o błyszczących
niebieskich oczach, zdecydowanie uparty, stał się oczywiście samodzielny.
Ale oto matka może odetchnąć, gdyż Jef znalazł się w kościele. Był
oburzony, że rodzina wytropiła go pod amboną i przeszkodziła w rozmowie z
umiłowanym Bogiem.
3. Żebrak wystawia go na pośmiewisko
A w ogóle ci dorośli! Również następna próba małego Jefa, próba poświęcenia
się "doskonałości", gruntownie się nie powiodła. Dzieci postanowiły
spróbować pustelniczego życia i dobrze to przygotowały. Piękny słoneczny
dzień sprawia, że "zakonnikom" tym łatwiej przychodzi czuć się zwolnionymi
z zajęć w szkole w Werchter prowadzonej przez nauczycieli Bolsów, ojca i
syna. Wkrótce znalazły piękny placyk niewidzialny bezpośrednio ze szkolnej
drogi i dlatego znakomicie odpowiadający młodym świętym. Kiedy dzwonek
szkolny ogłasza koniec zajęć, "opat Józef" zezwala łaskawie zjeść zabrany
ze sobą na przerwę chleb. Surowym spojrzeniem uśmierza chichot niegodziwych
kumoszek, ale w końcu pod wieczór staje się to i dla niego również nudne.
Wreszcie stroskany ojciec wraz ze służącym znajdują chłopca i
przyprowadzają go do domu. Tym razem rodzice poprzestają tylko na
połajaniu.
Przy innej okazji zostaje ośmieszony - i tego mu nie oszczędzono. Oto
podchodzi do dzieci młody żebrak i opowiada, że dla każdego z nich zostawił
w ich domu oswojoną srokę, a tymczasem teraz jest strasznie głodny.
Przychodzi im zatem zrezygnować ze wspaniale pachnących ciastek, które
matki dziś wyjątkowo dały im do szkoły: rezygnują bez trudu. Kiedy malcy
zastanawiają się czy "sprawiedliwie" i po "chrześcijańsku" dzielą się z
młodzieńcem, któremu należy oddać większą część świeżego pieczywa, Józef
woła porywczo: "Dajcie mu wszystko!".
Matka go uczyła, że ubogim brakuje wszystkiego. Jakież wielkie było jego
rozczarowanie i ile było śmiechu starszego rodzeństwa, kiedy dowiedział się
w domu, że dał się tak głupio nabrać.
Pewnego dnia jeździł na łyżwach po zamarzniętym zlewisku rzek Dyle i Laack.
Nagle załamał się pod nim lód; jeden silny szus - i jest poza
niebezpieczeństwem. Spontanicznie dziękuje Józef swojemu Aniołowi Stróżowi
za pomoc.
Z tego okresu pochodzi pierwszy zachowany list, jaki Józef napisał do
swoich rodziców:
"Werchter, dnia 31 grudnia 1848
Z miłością i wdzięcznością modlę się za Was oboje codziennie do Dawcy
wszelkiego dobra, którym Was obdarza. Jeżeli Bóg wysłucha mej modlitwy -
możecie być pewni, że Nowy Rok będzie dla Was szczęśliwy. Niech te wyrażone
w skromnej formie moje uczucia przekonają Was o moich dobrych chęciach.
Wasz syn J. Veuster".
Józef doświadczył jeszcze raz w sposób szczególny, że czuwa nad nim ręka
Boża. Otóż pewnego dnia uczniowie wziąwszy się za ręce idą ulicą zajmując
całą jej szerokość. Nagle z szaloną szybkością wypada zza zakrętu zaprzęg
konny. Dzieci rozbiegają się krzycząc. Dla młodego de Veustera jest już
jednak za późno. Pojazd przewraca go i przejeżdża. Guz i kontuzja ramienia
- to wszystko, co mu po tym wypadku pozostało.
4. Umiał chodzić koło zwierząt
Józef jest szczęśliwy, kiedy w wieku lat trzynastu może rzucić w kąt swoje
szkolne książki. Wprawdzie nauczyciel mówił o nim zawsze, że jest bardzo
inteligentny, ale chłopiec nie może już
dłużej być uczniakiem. O wiele bardziej chce pomagać w robotach polnych
swoim starszym braciom Leoncjuszowi i Gerardowi, To przynajmniej wyrabia
mięśnie, a w dodatku powoduje wilczy apetyt. Trudno się dziwić, że wkrótce
Józef o 20 centymetrów przewyższa wzrostem "dużego" brata. Jest przy tym
silny jak młody wół i może "podnosić stukilowe worki jak nic", opowiada z
dumą ojciec.
Ponadto umie dbać o zwierzęta. Toteż dzięki starannej opiece udało mu się
kiedyś uratować od uboju krowę, o konieczności którego to uboju zadecydował
weterynarz. Krowa stanowiła cały majątek starej kobiety.
Zaledwie Józef opuścił szkołę, jego starszy brat, August, wstąpił w
sierpniu 1853 roku do niższego seminarium w Meche-len. August był
nieprzeciętnie zdolnym uczniem. W październiku 1857 roku został nowicjuszem
w Zgromadzeniu Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi.
Jeszcze raz wieśniak Frans pociąga w milczeniu swoje piwo prawie nie
rozmawiając z przyjaciółmi. Po śmierci Eugenii prosi teraz Paulina o
pozwolenie na pójście śladami siostry, aby zostać urszulanką. Z ciężkim
sercem wyrażają rodzice swoją zgodę.
Rodzice myślą także o przyszłości pozostałych dzieci: Leoncjusz i Gerard
mogą z pomocą ojca doskonale prowadzić gospodarstwo. Byłoby więc rzeczą
korzystną, aby Józef przejął później całkowicie handel zbożem, zwłaszcza że
jego ojciec chrzestny Goovaerts pracuje właśnie w tym zawodzie w Antwerpii
i z pewnością chętnie przyuczy w niejednym swego ulubieńca.
5. Najprzód chciał być trapistą
Kupiec, który chce do czegoś dojść, musi znać francuski. Żaden opór nic tu
nie pomoże: kiedy ojciec już raz powziął decyzję, zapisuje syna do
internatu szkoły handlowej w Braine-le-Comte w okręgu Hainaut.
18-letni, duży „gruby Jef" przebywa tam od maja 1858 roku. Czuje się
nieszczęśliwy i niezdarny pomiędzy młodszymi o kilka lat kolegami. Dla ich
ostrych walońskich języków jest nieruchawy Flamandczyk pożądanym łupem. W
jednym z jego listów do rodziców czytamy. "Każdy Walończyk, który się
ośmieli mnie wyśmiewać, ma z moim liniałem do czynienia!" Dobrze, że coraz
to silniejszy młodzieniec broni się tylko liniałem a nie pięściami.
Wkrótce ma Józef większe zmartwienia niż ci aroganccy "młodzieniaszkowie
francuscy". Dla niego, który pochodzi ze zdrowej flamandzkiej rodziny
wieśniaczej, więź z Bogiem jest rzeczą całkowicie naturalną.
"Chrześcijańska wiedza przepojona gorliwą miłością ukazuje wielkość Boga i
naszą małość" -wykaligrafowano to, jak również: "Musicie być nie tylko
bogobojni, miłować pobożność, lecz ponadto uczynić ją dla każdego godną
miłości, pożyteczną i przyjemną". Oto zasady, które przekazuje się uczniom
w nauczaniu religii.
Po raz pierwszy oddalony od domu na dłuższy czas, w całkowicie obcym
otoczeniu, z kolegami, którzy są młodsi i rozmawiają innym językiem, musiał
się Józef niejednokrotnie czuć bardzo osamotniony.
Jest więc zrozumiałe samo przez się, że jego przyszła droga życiowa -
wiadomo przecież, że ma zostać wzorowym rolnikiem i poważnym kupcem zboża -
zaczyna się chwiać w tym otoczeniu. Czy jest to rzeczywiście wszystko,
czego Bóg od niego chce? W nocy często leży rozbudzony, wtedy rozmyśla i
modli się.
W tym czasie ojcowie maryści głosili misje ludowe w Braine--le-Comte. Młody
de Veuster pragnie w te dni podążyć ku Bogu i powziąć mocne postanowienie.
Profesja zakonna ukochanej siostry Pauliny jest okazją do przygotowania
rodziców na wiadomość o zmianie jego planów. List do rodziny, z 17 czerwca
1858 roku, kończy Józef następująco: "Ona (Paułina) poinformowała mnie, że
8 czerwca opuściła Was definitywnie. Co to za szczęście dla niej. Było jej
przeznaczeniem, że mogła podjąć tę wspaniałą decyzję... Wkrótce przyjdzie
moja kolej. Pragnąłbym wybrać taki sposób życia, jaki mi jest przeznaczony.
Czy mógłbym się połączyć z moim bratem Pamfilusem?"
Najpierw zwierzył się kuzynowi i swojemu dyrektorowi, panu DerueHoir, który
już wkrótce staje się jego drugim ojcem i przyjacielem. Równocześnie Józef
zdaje sobie sprawę, że rodzice przeciwstawią się zdecydowanie jego
życzeniu. Rodzice są przekonani, że ofiarowanie trojga dzieci jest
wystarczające.
Tymczasem Józef zamyśla wstąpić do trapistów, których surowa reguła
najbardziej odpowiada jego radykalnym wymaganiom. Wizyta u brata Augusta,
który teraz nosi imię Pamfilusa i jako nowicjusz studiuje w Leuven,
przekonuje go jednakże o tym, że należy się właśnie przyłączyć do
Zgromadzenia Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi.
Sprawa posunęła się daleko. W dzień Bożego Narodzenia pisze do rodziców
decydujący list:
"Braine-le-Comte, dnia 25 grudnia 1858
Ukochani Rodzice,
Nie mogę się powstrzymać, aby Was nie zawiadomić, że to święto Bożego
Narodzenia przyniosło mi pewność, iż Bóg powołał mnie, bym opuścił świat
świeckich i poświęcił się stanowi duchownemu. Proszę Was serdecznie o
zgodę, gdyż bez niej nie odważyłbym się nigdy na zrobienie tego kroku.
Proszę, wierzcie mi, Kochani Rodzice, że dokonałem całkowicie wolnego
wyboru, powodowany jedynie łaską Opatrzności Boskiej."
Jak mogliby rodzice przeciwstawić się życzeniu syna? W końcu więc wyrażają
swą zgodę.
Przyszły zakonnik nie chce stracić ani jednego dnia. Ojciec, który w
sprawach interesów bywa czasami w Leuven, sam zawozi syna do klasztoru.
Józef nie wraca już do domu, z chwilą kiedy przełożeni przyjmują go tytułem
próby jako postulanta. Józef kończy 3 stycznia 19 lat.
6. Owoc Rewolucji
Ojcowie, pod których opiekę oddali się bracia de Veuster, przynależą do
Zgromadzenia Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. Ponieważ ich dom
generalny w Paryżu znajduje się przy rue de Picpus, najczęściej nazywa się
ich krótko sercanami z Picpus.
Ich założyciel, młody Francuz Pierre Coudrin, przyjął święcenia kapłańskie
4 marca 1792 w Paryżu. Ale już w noc po uroczystej prymicji w swojej
rodzinnej miejscowości musiał uciekać, gdyż Francuska Rewolucja srogo i
bezlitośnie prześladowała księży i zwolenników Kościoła katolickiego.
Nowo wyświęcony ksiądz ukrywał się przez lato u swegc kuzyna, ale już
jesienią, jakkolwiek niedoświadczony w praktycznym posługiwaniu, rozwinął
ożywioną działalność duszpasterską. W coraz to nowym przebraniu udzielał
sakramentów umierającym, chrzcił dzieci, błogosławił małżeństwa albo
słuchał spowiedzi. Kiedy udawał się z przedmieścia Poitiers do samego
miasta, mieszkał najczęściej w domu Bractwa Najświętszego Serca Jezusowego.
Tutaj spotkał pochodzącą ze staroszlacheckiej rodziny Henriettę Aymer de la
Chevalerie. Dama ta, w której domu znaleziono ukrywającego się księdza,
spędziła wraz ze swą matką rok w więzieniu zaglądając śmierci w oczy;
zwolniono ją po egzekucji Roberspierre'a. Przebywając w więzieniu zwróciła
się całkowicie ku Bogu, którego w Eucharystii żarliwie adorowała i czciła.
Młody kapłan i hrabina powzięli postanowienie założenia wspólnie
zgromadzenia zakonnego, którego członkowie przez złożenie ślubów mogliby
ściślej niż w bractwie związać się z Bogiem.
Na Boże Narodzenie 1800 roku obydwoje założyciele złożyli swoje śluby
zakonne. Ksiądz Coudrin - to teraz ojciec Maria--Józef. Wkrótce wokół matki
Henrietty gromadzą się pierwsze kandydatki. Członkowie nowego Zgromadzenia
Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi postawili sobie jako pierwsze
zadanie chrześcijańskie odrodzenie Francji. Przejęli wychowanie nowej kadry
księży w seminariach w Mande, Cahors i Sees. Prowadzą misje ludowe.
Ojca Coudrin pociąga jednak praca misyjna wśród pogan. W 1826 roku
wyruszyli pierwsi sercanie z Picpus na Wyspy Hawajskie, w 1834 roku na
archipelag Gambiera i do Valparaiso w Chile. Na wyspach Tahiti i Markizach
prowadzą działalność misyjną od 1836 względnie 1838 roku.
Założyciel Zgromadzenia zmarł 27 marca 1837 roku, ale jego dzieło kwitnie
nadal. Kiedy w trzy lata później otwarto w Leuven dom misyjny, coraz to
więcej garnęło się tam młodych Belgów, Holendrów i Niemców, w tym również
dwaj chłopcy z flandryj-skiego Tremeloo.
7. Student teologii, który za dużo się śmieje
Młody Józef de Veuster chce naturalnie zostać księdzem i misjonarzem. Ale z
francuskim idzie jak po grudzie, łaciny nie uczył się w szkole handlowej: w
ogóle całe jego szkolne wykształcenie jest bardzo marne. Na razie
przełożeni kierują go w szeregi braci zakonnych. Zajmują się oni głównie
wychowaniem młodzieży. Ponadto w domach Zgromadzenia bracia opiekują się
kaplicą, przychodnią dla chorych i kancelarią.
Józef de Veuster poddał się posłusznie woli przełożonych. Na razie. Dnia 2
lutego 1859 roku obleka habit i otrzymuje imię zakonne: Damian.
Przebiegle i uporczywie dąży do zrealizowania swych planów. Ilekroć spotyka
swojego brata, kieruje zręcznie rozmowę na codzienne czytanie tekstów, w
których nie rozumie zdań łacińskich i prosi o wytłumaczenie. August,
urodzony nauczyciel, tłumaczy mu wszystko, co tylko chce wiedzieć.
Wkrótce opanowuje wiele tekstów łacińskich. Przełożony,
ojciec Vinke, dowiaduje się o tym i udziela zezwolenia na regularną naukę.
Już po sześciu miesiącach może Damian swobodnie przekładać Corneliusa
Neposa, tekst z piątej klasy. Przełożeni są pod silnym wrażeniem do tego
stopnia, że dopuszczają go jako kleryka do nowicjatu.
Damian jest niezmiernie uszczęśliwiony. W tym podniosłym nastroju uczy się
jak opętany narzucając sobie równocześnie ostrą dyscyplinę. Wie, że w swym
porywczym temperamencie łatwo się unosi, a brak życiowego doświadczenia
będzie często powodem trudności.
Z pewnością w tych zmaganiach z błędami własnego charakteru strzela znów
nieco ponad cel. Bazgrze nożem na pulpicie program życiowy, który mistrz
nowicjatu przedstawia swoim wychowankom: milczenie, skupienie, modlitwa.
Przez całe życie będzie stosował te zasady i wprowadzał je w czyn.
Oto za pozwoleniem przełożonych uczestniczy wraz z ojcami w nocnym czuwaniu
między trzecią a czwartą nad ranem, bez obowiązku powrotu do łóżka. Z tego
okresu pochodzi zapisek jednego z zakonników: "Jakże często podnosiła mnie
na duchu jego żarliwość i szczera pobożność!".
Zamiłowanie Damiana do surowego życia pustelników, które można już było
zaobserwować w jego zabawach dziecinnych oraz gwałtowna chęć doskonałego
naśladowania Chrystusa pchają go w kierunku zaostrzenia reguły.
Jego brat rodzony August, w zakonie Pamfilus, opowiada: "Pewnej nocy, kiedy
spaliśmy we wspólnej izbie, obudziłem się i zdawało mi się w półśnie, że
widzę przed moim łóżkiem gruby tłumoczek. To był mój brat, który spał na
podłodze, ponieważ nie miał już swojego łóżka z Tremeloo". W rodzinnym domu
Józef często wyjmował materac z łóżka i spał na twardym. Wybuchy wesołości
młodszych, radość w odpowiedzi na flamandzkie figle, pozwalają starszym
zakrzyknąć z wyrzutem: "Śmiejemy się z pewnością za dużo".
Tymczasem Damian przebywa w Issy pod Paryżem, a 7 października 1860 roku w
domu macierzystym przy rue de Picpus składa swe śluby zakonne. W czasie tej
uroczystości młodzi mężczyźni rzucają się na podłogę i pozwalają przykryć
się symbolicznym całunem. Ma to oznaczać, że umarł w nich dawny człowiek.
Ów ceremoniał liturgiczny musiał Damian silnie przeżyć. W późniejszym życiu
wspomina zawsze na nowo tę godzinę oddania się woli Boga. Kto otwiera
protokół z uroczystości złożenia profesji zakonnej, widzi gruby podpis: to
Damian złamał pióro podpisując zawarte z Bogiem przymierze.
8. "Gruby Damian"
Flamandczyk jest duży i silny, wprost tryska energią i żywotnością. Dla
"grubego Damiana", jak go życzliwie nazywa jeden z nauczycieli,
umiarkowanie jest obcym słowem i dlatego wszystkimi siłami modli się i
pracuje nad sobą.
Z tego czasu pochodzi relacja jego przełożonego, ojca Caprais: "W chórze
naszej klasztornej kaplicy wisi portret Franciszka Ksawerego, apostoła
Indii; przedstawia świętego jako misjonarza z krzyżem w ręku. Kiedyś
zaskoczyłem brata Damiana w czasie modlitwy przed tym obrazem i zapytałem
go o powód. »Za przyczyną świętego Franciszka Ksawerego proszę Boga o
wielką łaskę, aby mnie wysłano pewnego dnia do pracy misyjnej" - taka była
odpowiedź. Przez cały czas nowicjatu nie upłynął ani jeden dzień, w którym
by brat Damian nie modlił się tutaj przed obrazem wielkiego apostoła.
Uważał go za najszlachetniejszy wzór misjonarza, prosił o wstawiennictwo i
wyjednanie mu tej łaski".
Kiedy rodzina jest daleko w domu - feudalny Paryż 1860 roku łącznie z
wielkim, szerokim światem nie przypada mu do gustu. O spacerach
seminarzystów w nowym parku Bois de Vincennes pisze do domu: "Nie mamy tam
spokoju. Wszędzie panowie i panie, jeźdźcy i karoce. To nas gniewa. Spacery
w mieście nie są więc atrakcją. Powodują przygnębienie. Jeżeli można
wybierać - pozostawiam ulice tym, którzy są ciekawsi ode mnie".
Zachwyca się natomiast sprawozdaniami biskupa Tepano Jaussena. Ten
wikariusz apostolski z Tahiti zatrzymał się właśnie w Paryżu, aby dzięki
pomocy Ministerstwa Marynarki opublikować słownik tahitański. Barwne
opowiadania polinezyjskie rozpaliły Damiana. Pisze do rodziny: "Ksiądz
biskup ma w krótkim czasie powrócić do Oceanii i zabrać jednego z nas...
Czy bylibyście szczęśliwi, gdybym to ja nim był?". A dalej: "Byłbym
niezmiernie szczęśliwy, gdybym to ja został tym wybranym".
Z rodziną czuje się Damian - tak jak i poprzednio - silnie związany. W
liście z Paryża do rodziców, datowanym 16 stycznia 1861, pisze: "Będę Niebo
w modlitwie za Was upraszać o wysłuchanie. Oby Pan obdarzył swoją łaską Was
i całą rodzinę".
W kilka tygodni później, 25 lutego 1861, Damian wraca do Leuven, aby tam
kontynuować swoje studia na uniwersytecie. Jak i poprzednio robi to z
płomiennym zapałem. Obok wykładów z teologii uczęszcza i na inne, nie
popadając jednak w pychę młodych studentów, którzy jak wiadomo sądzą, że
wiedzą wszystko najlepiej: "Kiedy widzę siebie na tych wykładach pośród
tych wszystkich tak zdolnych ludzi, jestem naprawdę zawstydzony, że tam
jestem".
Wiele radości sprawiają chłopskiemu synowi prace ręczne. Tu może się zdać
na siły własnego ciała. Wzrostu nieco więcej niż średniego, ciężki, szeroki
w ramionach, nieco blady, krótkowzroczny - jedno oko silniejsze, drugie
słabsze -ucieleśnia siłę i zdrowie. Do tego dochodzi jego temperament i
uprzejmość. Jest rzeczą łatwą i prostą polubić go.
Kiedy w czasie przebudowy kaplicy klasztornej przychodzi kolej na komin,
żaden z robotników nie może się odważyć na pracę na tej trudno dostępnej
wysokości. Damian przynosi sobie długą drabinę, wspina się na szczyt komina
i z całym spokojem rozpoczyna pracę zdejmując kamień po kamieniu.
Zręczny jest również w słowach. Gdy pewnego dnia jeden ze współbraci mówił
bez respektu o przełożonym, zbeształ go: "Taka mowa niegodna jest syna
naszej wspólnoty". Później aż się z tego usprawiedliwiał.
9. Zamiast brata
Biskup Maigret, wikariusz apostolski Wysp Hawajskich zwanych też Sandwich,
zwrócił się do Zgromadzenia Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi z
prośbą o dalszych misjonarzy. Do wybranych, którzy spełniają konieczne
warunki, należy także młody ojciec Pamfilus. Datę odjazdu przyszłych
misjonarzy ustalono na koniec października 1863 roku. Nagle wybucha w
Leuven epidemia tyfusu. Wierny przykładowi swej siostry Eugenii pielęgnuje
Pamfilus niezmordowanie chorych, aż sam ulega zakażeniu. Szczęśliwie -
inaczej niż siostra - wyzdrowieje. Ku jego wielkiemu zmartwieniu o
wyjeździe nie może jednak być mowy.
W Damianie dojrzewa zuchwała myśl. Czyż nie mógłby dokładnie tak samo jak
siostra Paulina, która weszła na miejsce Eugenii - zająć teraz miejsca
swego brata, zostać jego zastępcą? Chory brat wyraża swą zgodę.
Potrzebna jest jednak mała korekta w odniesieniu do Damiana, jeżeli ma on
być konsekwentny w swoim szukaniu Boga. Oto nie mówiąc swemu przełożonemu
ani słowa, zwrócił się bezpośrednio do ojca generała w Paryżu. Odpowiedź
nadeszła, kiedy Damian siedzi po prostu przy stole. "Co to za głupia pycha
uciekać potajemnie na misje" - zarzuca przełożony, przekazując mu pismo.
Ale cóż robić! Damian jest misjonarzem i czuje się szczęśliwy. Bóg go
przyjął, wybrał na miejsce brata.
10. Pożegnanie na zawsze
Czas znowu nagli. Zanim uda się do Paryża na ostateczne rekolekcje, Damian
może pożegnać się z rodzicami, rodzeństwem i przyjaciółmi w Tremeloo.
Wszyscy wiedzą, że nie zobaczą się nigdy więcej w tym życiu. Ciężkie
pożegnanie. Na zawsze.
Ostatnia przechadzka z ojcem po polach, ostatnia pogawędka z sąsiadami i
przyjaciółmi, tęskne spojrzenie na wrzosowisko, w końcu ostatnie
pożegnanie.
Matka misjonarza prosi, aby syn spotkał się z nią jeszcze raz nazajutrz
przy Matce Boskiej w Scherpenheuvel, w miejscu pielgrzymek swojego
dzieciństwa.
Nie mają teraz wielkich słów, aby wyrazić swoje uczucia, w tej godzinie
brakuje ich matce i synowi. Ale czyż myślą teraz o słowach? Synu, popatrz
na swą matkę... matko popatrz na swego syna. Klęcząc przed cudownym obrazem
Pocieszycielki Strapionych spodziewają się otuchy, błagają o opiekę. Damian
prosi o łaskę, aby mógł pracować na misjach przynajmniej 12 lat. W końcu
młody mężczyzna rozstaje się z matką. Anna Katarzyna de Veuster nie zobaczy
go już nigdy więcej.
Ostatnie pozdrowienie przesyła rodzicom, zanim zaokrętuje się wraz z
kolegami w Bremerhaven. Pisze wręcz ekstatyczny list, w którym już w pełni
czuje się misjonarzem i ma prawo nawoływać swoich do życia
chrześcijańskiego:
"Sprawy zaszły tak daleko, Kochani Rodzice, że muszę opuścić ojca, matkę,
braci i siostry, jak i drugą moją rodzinę zakonną w Leuven i w Paryżu, ale
również i kontynent europejski. Udaję się na dzikie i wszystko
pochłaniające obszary Oceanu, aby wejść między ludzi mało cywilizowanych,
których zwyczaje i obyczaje tak bardzo różnią się od naszych...
Ale nie trwóżcie się, Kochani Rodzice, o moją przyszłość. Jesteśmy pod
opieką Pana Wszechmogącego, który nas wziął w swe ręce. Proście Go o
szczęśliwy nasz przyjazd i o odwagę, aby zawsze w każdym miejscu wypełnić
całkowicie Jego wolę, w tym jest sens naszego życia. Czyńcie i Wy Jego
wolę, która jest obwieszczona w dziesięciu przykazaniach i w przykazaniach
Kościoła danych Wam przez Boga za pośrednictwem kapłanów: to niezbita
podstawa zasad życia, to miara Waszych czynów i słów. Poddanie się Jego
woli - to jest ukazana w Ewangelii wąska droga prowadząca do raju. Żyjcie w
zdrowiu, Kochani Rodzice. Nie możemy teraz uściskać się, jednak łączy nas
nasze przywiązanie. Łączmy się wzajemnie w naszych modlitwach i jednoczmy
się w Najświętszych Sercach Jezusa i Maryi. Pozostaję zawsze Was kochający,
wdzięczny syn
J. Damian".
11. Żaglowcem po morzach Oceanii
Prawdziwa mała wyprawa szykuje się do podróży z Paryża do Bremerhaven:
ojciec Christian Willemsen, jako przełożony tej wspólnoty, ojcowie Damian
de Veuster, Lievin van Heteren, Clement Evrad oraz bracia zakonni Amard
Pradeyrois i Europę Blanc. Misjonarzom towarzyszy dziesięć sióstr.
Żaglowiec "R. W. Wood" pod banderą hawajską wypływa 31 października 1863
roku. Załogę stanowią wyłącznie Niemcy--protestanci.
Stosunki między kapitanem Guerken i misjonarzami układają się po
przyjacielsku. Jest więc dla kapitana samo przez się zrozumiałe, że trzeba
tej grupie podróżnych przydzielić najlepsze kabiny. Nadarza się też
Damianowi - misjonarzowi pierwsza okazja wypróbowania swych sił przez
wciąganie "niemieckich heretyków" w rozmowy na tematy wiary. Co prawda
daremnie.
W listach ojca Christiana do domu macierzystego w Paryżu znajdujemy słowa
pochwały dla Damiana, z powodu których piszący chce się niemal
usprawiedliwić: "Dlaczego jednak tylko o nim jednym mówić, tak jakby
wszyscy inni nie mieli swoich zasług. Ponieważ on mniej od innych
wycierpiał z powodu morskiej choroby, przejął na siebie całkiem po prostu
obowiązki tych, których wyeliminowała choroba. W zależności od czasu i
dnia był zakrystianem, wypiekał hostie, był ekonomem, wykonawcą
pomysłowych mechanizmów mających zapewnić stabilność kielicha i wybawić nas
od kłopotów, pielęgniarzem, nie zaniedbując z tych powodów kontynuacji
przerwanych studiów teologicznych". Ojciec Christian tak kończy: "Był to
człowiek, który dał sobie radę ze wszystkimi trudnościami".
Dziś każdemu, kto myśli: "Hawaje", "okręt", pojęcia te kojarzą się ze
wspaniałą wyprawą morską do raju dla turystów.
Realia roku 1864 przedstawiały się nieco inaczej: nikt jeszcze nie myślał o
Kanale Panamskim, tak więc trójmasztowiec "Wood" musiał z końcem stycznia
opłynąć niebezpieczny przesmyk przylądka Horn. To tu w 1843 roku rozszalałe
morze pochłonęło okręt z 24 księżmi, braćmi, siostrami i ich biskupem.
Wszyscy byli członkami Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi.
Wspominając to wydarzenie wzruszeni misjonarze uczestniczą w Mszy świętej,
a niemal bezpośrednio po niej wpadają sami w ciężką burzę, w czasie której
statek jak łupina orzecha tańczy na grzbietach fal. Dziesięć dni trwa ten
"prawdziwy czyściec", jak rzecz określił później Damian. Dziesięć dni
morskiej choroby i nieustającej trwogi przed śmiercią. A do tego
wszystkiego statek płynie wciąż na Południe.
W końcu zmieniają się wiatry, żaglowiec osiąga zwrotnik Raka, a z nim i
cieplejsze obszary. Morze jest znów gładkie.
W nocy z 17 na 18 marca 1864 roku nareszcie widać ląd: ciemne góry Wysp
Hawajskich, a z brzaskiem dnia wyspę Maui. W uroczystość świętego Józefa,
19 marca, "R. W. Wood" po 139 dniach podróży zarzuca kotwicę w porcie
Honolulu.
12. Pierwsze kontakty w Honolulu
Misjonarze są u swego wytęsknionego celu. Dla młodych Europejczyków
Honolulu jest wspaniałym, ale równocześnie oszałamiającym miastem. Oto
wśród świeżej zieleni połyskuje piętrowy pałac koralowy, wybudowany w 1843
roku, obecnie rezydencja królewska. A tam, w innej stronie, kościół
Kawaiahao zbudowany rok wcześniej, również z kamienia koralowego i drewna.
W tym kościele chrzczono królów, tu odbywały się ceremonie ich zaślubin, tu
składano ich do grobu. Tutaj w 1843 roku, kiedy Hawaje odzyskały ponownie
niepodległość (Hawaje zostały uznane za niezależne królestwo przez USA,
Anglię i Francję) uroczyście odprawiono dziękczynne nabożeństwo.
A sam port! Mieszanka ras: Kanakowie, Europejczycy, Chińczycy; wesoły hałas
i krzyki a do tego oszałamiający zapach trawy morskiej i dziegciu,
eukaliptusu, podmokłego lasu tropikalnego, potu i orchidei.
Ludność gotuje nowo przybyłym entuzjastyczne przyjęcie. Wszystko, co ma
nogi, jest w porcie- i żeby to tylko z ciekawości!
Wikariusz apostolski, ksiądz biskup Maigret, w uroczystej procesji prowadzi
przybyłych misjonarzy do katedry pod wezwaniem Królowej Pokoju. Zarówno
dzwony, jak i zegar wieżowy z Paryża, biją na rozpoczęcie Mszy świętej
dziękczynnej.
Damian, gdy tylko znajdzie trochę czasu, zasiada do pisania listu do swoich
ukochanych. W pierwszym, datowanym 21/22 marca 1864, opisuje samo
przybycie:
"Wpłynęliśmy do portu 19 marca między godziną 9 a 10. Od 140 dni nie
postawiliśmy nogi na stałym lądzie. Przybycie tylu katolickich misjonarzy,
a w szczególności dziesięciu biało ubranych sióstr, zrobiło wielkie
wrażenie na napływających ze wszystkich stron ludziach. Ojciec Christian
odprawił Mszę świętą, zakończoną dziękczynnym Te Deum. Olbrzymie było moje
zdumienie z powodu piękna i rozmiarów kościoła, którego długość wynosi 54
m, a szerokość 25 m. Przez dwa pierwsze dni nie miałem nic innego do
roboty, jak tylko potrząsać rękami. Myślę, że w ciągu tych dwu dni
powitałem w ten sposób co najmniej tysiąc osób. Wydaje się, że jest to w
tym kraju zwyczajowy sposób witania się kobiet, mężczyzn i dzieci.
Co za zbudowanie duchowe! Wyobraźcie sobie, że ubiegłej niedzieli przyjęło
Komunię ponad 300 osób i, jak mi powiedziano, tak jest w każdą niedzielę.
Podczas trzech Mszy świętych katedra pełna jest wiernych. Jego Ekscelencja
ksiądz biskup Maigret odprawił Mszę śpiewaną i wygłosił kazanie w języku
Kanaków. Ojciec Hermann prowadzi chór. Pod jego kierownictwem śpiewają
tubylcy tak wybornie, jak nie słyszałem nigdy w całej Belgii".
Damian nadmienił także o "bezgranicznym poczuciu szczęścia misjonarza...,
który po długiej przeprawie stanął na ziemi swojej nowej ojczyzny, na
ziemi, którą on będzie musiał zrosić swoim potem, aby pozyskać dla Pana te
biedne dusze".
List kończy usilną prośbą do rodziny:
"Módlcie się za mnie nieustannie, gdyż wkrótce otrzymam święcenia
kapłańskie i zostanę wysłany w odległe okolice pomiędzy pogańskich
tubylców. Rozumiecie z pewnością dobrze, jak bardzo potrzebuję Waszej
modlitewnej pomocy. Proście Boga codziennie o łaskę dla mnie, abym wytrwał
w Jego służbie, abym stał się dobrym misjonarzem i abym po pracowitym
żywocie mógł w rajskiej winnicy stanąć przed Nim twarzą w twarz".
Nie wspomina de Veuster w tym liście o doświadczeniach z morskiej podróży.
Przydadzą mu się one bardzo w jego przyszłym życiu. Jest to po pierwsze
fizyczna nieporadność spowodowana morską chorobą - dla zdrowego człowieka
całkiem nowe doznanie. Dochodzi do tego także obawa, która nieraz
przechodzi w śmiertelną trwogę, no i monotonia długiej podróży. Ale także
poczucie bezpieczeństwa, jakie się udziela małej wspólnocie żyjącej tą samą
myślą. Przemilczał również Damian niepowodzenie swoich pierwszych prób
"nawracania" niemieckich marynarzy, którzy wszakże chwalili jego fizyczną
zręczność. Sprawiało mu wiele przyjemności wspinanie się na wysoki maszt i
naciąganie żagli.
13. Kto służy Bogu, jest szczęśliwy
W Wielką Sobotę, 26 marca, biskup Maigret wyświęca kleryków na subdiakonów,
a w kilka dni później na diakonów. Damian udaje się jeszcze do seminarium w
Ahuimanu, gdzie przygotowuje się do święceń kapłańskich - największego dnia
w swoim życiu. Jest nim sobota, poprzedzająca Zielone Świątki, 21 maja 1864
roku.
Musiał to swoje kapłaństwo przyjąć jako tak intensywne szczęście, że może
jeszcze w trzy miesiące później, w liście do swego brata Pamfilusa, opisać
je wielkimi słowy.
"Miałem uczucie, jak gdyby moje serce mimo swej twardości topniało jak
wosk, kiedy około stu wiernym, wśród wielu, podawałem po raz pierwszy Chleb
Życia. A do tego byłem oszołomiony takimi oto myślami: ilu tych na biało
ubranych ludzi, którzy pokornie zbliżają się do stołu Pańskiego, klęczało
jeszcze całkiem niedawno przed bożkami?".
Podczas gdy z bratem koresponduje Damian po francusku, w listach do
rodziców posługuje się językiem swego dzieciństwa. Wzywa ich do modlitwy,
aby mógł wypełnić zadanie misjonarza w służbie jedynej idei:
"Ostatecznie jestem księdzem, Kochani Rodzice, jestem misjonarzem w
pogańskim kraju, w którym modlą się do bożków. Jakże wielka jest moja
odpowiedzialność. Jak silna musi być moja apostolska gorliwość...
Nie zapominajcie o tym biednym pasterzu, który na Wyspach Hawajskich szuka
dniem i nocą zaginionych owieczek. Módlcie się za mnie dniem i nocą, błagam
Was. Poproście całą rodzinę, aby się za mnie modliła. Bowiem, kiedy Bóg
pozbawiłby mnie swej łaski tylko na jedną chwilę - wtedy utonę prędko w tym
błocie występku, z którego chcę innych wyciągnąć...
Żyjcie w zdrowiu, Kochani Rodzice. Jesteśmy rozdzieleni, ale przecież
zjednoczeni duchowo przez modlitwę. Nie trwóżcie się, kto Bogu służy, jest
szczęśliwy, gdziekolwiek by był".
Młody ksiądz kończy swój list tak, jak już będzie to robił zawsze w
przyszłości: "J. Damian de Veuster, pretre missio-nnaire" (ojciec
misjonarz).
14. Pierwsze sukcesy
Damian niewiele przesadził pisząc, że dniem i nocą jest w drodze w
poszukiwaniu zaginionych owiec. Wraz ze współbratem, ojcem Evradem, został
posłany przez biskupa do graniczących ze sobą okręgów na głównej wyspie:
okręg Puna przeznaczony był dla Damiana, dla Francuza zaś okręg Kohala, na
północnym cyplu wyspy.
Ponieważ biskup chce w tych okolicach poświęcić nową kaplicę, rozpoczynają
obydwaj misjonarze podróż razem z arcy-pasterzem.
Już następnego ranka parowiec zatrzymuje się przejściowo w porcie Lahaina
na wyspie Maui.
Samo miasto po krwawej bitwie w dolinie loa wybrał król Kamehameha I na swą
rezydencję i do 1845 roku było ono stolicą królestwa. To tutaj właśnie
Kamehameha III ofiarował krajowi wolność religijną i opracował pierwszą
konstytucję. Misjonarze słyszeli także o dzikich łowcach wielorybów;
przybywają tu w każdą zimę i tysiącami napadają na małe porty.
Tymczasem na molo oczekują, witając przyjezdnych serdecznie, ojcowie
Aubert, Gregoire i Leonor. "Tu, przy tych doświadczonych misjonarzach,
możesz się nauczyć wszystkiego, czego nie znalazłeś w swoich książkach" -
wpada Damianowi do głowy, kiedy z respektem przysłuchuje się sprawozdaniu,
jakie misjonarze składają biskupowi. Ale duszpasterska praktyka nie jest
jeszcze w tym czasie przewidziana w programie seminaryjnym. Tymczasem
syreny wyją i nowo upieczeni misjonarze muszą wracać na statek.
Czy to "przypadek" czy zrządzenie, że jego życzenia urzeczywistniają się?
Na statku wybucha nagle pożar - trzeba wracać do portu Lahaina na Maui.
Damian może pozostać i uczyć się. Niecierpliwie rwie się do tego, aby
zastosować swoją nowo nabytą znajomość języka
Kanaków. W niedzielę otrzymuje pozwolenie na wysłuchanie po raz pierwszy
spowiedzi w obcym języku.
Kiedy wraca z tego wysuniętego posterunku, dowiaduje się ku swemu wielkiemu
zdumieniu, że nie ma jego towarzyszy podróży. Biskup bardzo się śpieszył, a
że właśnie przepływał szkuner, wykorzystał okazję i zabrał się nim wraz ze
swymi współbraćmi. Dopiero po tygodniu podstawiono znowu "Liho-liho" i
Damian mógł popłynąć w dalszą drogę. Na lądzie udaje się bezzwłocznie na
poszukiwanie księdza biskupa, spodziewając się znaleźć go na miejscu nowej
kaplicy, którą miał poświęcić: Nadaremno. Damian musi nadłożyć jeszcze 63
mile, częściowo piechotą, częściowo konno, aby po dwu dniach marszu spotkać
wreszcie swego zwierzchnika.
15. O Kanakach i wulkanach
Nowy ksiądz, którego sam biskup osobiście wprowadza do parafii, może być
pewien, że coś z przywiązania i wielkiego poważania, jakie biskupowi
okazuje ludność, przypadnie w udziale i przyszłemu proboszczowi. Dla
Flamandczyka oznacza to jednak, że trzeba się samotnie przebijać, aby objąć
opuszczony posterunek w Puna.
Pali, część wyspy, którą tak nazywają tubylcy, leży samotna pomiędzy
spadzistymi skałami bazaltowymi, gdzie tylko z rzadka zagląda promień
słońca. Samotna w zielonej gęstwinie - nieomal nieprzeniknionej dżungli,
która nawet światło maluje na zielono, samotna także w obliczu potężnego
wulkanu Kilauea z jego przeszło tysiącem kraterów - leży na skraju jego
okręgu. Góra, która swoimi niezliczonymi deszczami ognistymi wywołuje
strach, która wprawia ludzi w przerażenie, jako siedziba rodzimych bogów, i
pochłania stale jeszcze ofiary, w tym również ludzkie.
Czy Damian już zrozumiał, że będzie samotny i później w decydujących
godzinach swego życia - sam z Bogiem?
Jakkolwiek już tak zwana "prorokini" Kahupuu przyniosła do Puna w 1815 roku
nieco chaotyczne wieści o jakiejś nowej wierze - ten słabo zaludniony okręg
został nawrócony stosunkowo późno, bo w roku 1840. W późniejszych latach
przybywali tu od czasu do czasu misjonarze z sąsiednich okręgów, aby
poinstruować katechistów, chrzcić i pobłogosławić małżeństwa. W ostatnich
czasach był ojciec Ruault, który w Puna szukał pomocnika. Przez pół wieku
opiekował się sąsiednim okręgiem Kau.
Biskup nie przesadził, kiedy tłumaczył młodemu misjonarzowi, że w swoim
nowym okręgu będzie musiał rozpocząć wszystko całkiem od nowa. Aby swoją
"parafię" przejść tylko raz wszerz, lub wzdłuż, potrzebuje Damian trzech
dni. W rozproszeniu między protestantami i poganami żyje tam około 350
katolików.
W raporcie z dnia 23 października 1864 roku do beligijskiego przełożonego,
ojca Bousqueta, czytamy o pracy Damiana w tym okręgu:
"Zostałem przeniesiony do pracy w obwodzie w pobliżu wielkich wulkanów,
niegdysiejszego bóstwa naszych Kanaków, które jeszcze dziś ma swoich
czcicieli. Jest rzeczą ogromnie interesującą oglądać stałe działanie tego
ognia o intensywnym żarze, który powoduje stopienie się wszystkiego, nawet
najwyższych gór. Skoro tylko wulkan zaczyna uaktywniać się, straszna trwoga
ogarnia naszych biednych wyspiarzy. Wielu z nich śpieszy z ofiarami, aby
złagodzić jego gniew. Sam byłem świadkiem takiego bałwochwalstwa, kiedy
zszedłem pewnego dnia do wnętrza wulkanu".
Przy tej okazji znalazł tam "przypadkowo" Kanaka, który przyszedł z ofiarą
dla bogini.
"Skorzystałem z tej okazji, aby wygłosić kazanie na temat piekła" -
kontynuuje Damian. Było to z pewnością cierpkie kazanie.
Jakkolwiek nowy misjonarz nie pomija żadnej okazji, aby powierzonym jego
opiece namalować w ciemnych kolorach to,
co się im przytrafi, jeżeli się nie nawrócą, Kanakowie lubią Damiana
bardzo. Ojciec Ruault pisze: "Nasi biedni Kanakowie są naprawdę szczęśliwi,
kiedy ojciec Damian do nich przychodzi (...) Młodemu misjonarzowi pomaga
jego optymizm, łatwo sobie wyobraża, jacy to niezrównani chrześcijanie będą
z jego parafian".
16. Konno, piechotą lub łodzią
To, co Damian usłyszał już kiedyś od doświadczonych misjonarzy na Maui, to
mianowicie, że życie misjonarza nie da się w niczym porównać z życiem
będącego pod dobrą opieką nowicjusza, sprawdza się jak najbardziej w Puna.
O tych dwu przeciwstawnych światach mówi i pisze, 1 listopada 1864 roku, w
pierwszym raporcie do swego przełożonego generalnego. Zamiast
kontemplacyjnego żywota, musi misjonarz stale podróżować konno, czy też
pieszo lub łodzią. Zamiast przestrzegać nakazu milczenia, musi rozmawiać z
ludźmi w najróżniejszych językach, zamiast samemu być prowadzonym, jest
jego zadaniem prowadzić innych. Najtrudniejsze jest jednak dla niego, aby
wśród tej niedoli nie zagubić ducha medytacji i modlitwy.
Dla byłego wieśniaka z Tremeloo przyzwyczajonego do konkretnej roboty jest
rzeczą jasną, że stare kaplice misyjne trzeba koniecznie zastąpić nowymi,
solidnymi budowlami z drewna. Prosi więc swego prowincjała o niezbędne
pieniądze, następnie zwraca się o pomoc do braci zakonnych i zapytuje, czy
może dostać materiały do nauczania swoich parafian. "Makua Kamiano" - tak
już nazwali tubylcy ojca Damiana. Jest ojcem, kiedy pisze: "Pierwszym
obowiązkiem rodziców jest dostarczyć dzieciom wszystkiego, co niezbędnie
konieczne. Jestem zobowiązany moim nowym, z wody i z Ducha Świętego
narodzonym dzieciom dać to, czego potrzebują do swego duchowego życia.
Pokornie proszę o przysłanie tak szybko jak tylko to możliwe katolickich
podręczników, większej ilości katechizmów, tajemnic różańcowych i
wszystkich innych ważnych książek. Ludzie w Puna są na ogół biedni i będę
zmuszony niejedną rzecz oddać im bezpłatnie. Niech pewnym wyrównaniem
będzie to, że żyję na ich koszt i nie otwieram sakiewki na wyżywienie".
W swojej pracy ojciec Damian czuje się wesół i zadowolony: "Dobrze się
tutaj zaaklimatyzowałem. Cieszę się doskonałym zdrowiem. Podróże mnie nie
męczą" - oto jego własna relacja.
17. Koniec nauki
Tak pozytywnego raportu nie może napisać jego stary towarzysz podróży i
obecny sąsiad, ojciec Clement Evrad. Po prostu nie dorósł zdrowotnie do
uciążliwych warunków miejscowych. Do tego nie jest dobrym jeźdźcem. Cóż
prostszego niż zamienić się po przyjacielsku swymi placówkami. Dla Damiana
jest to bolesna propozycja, jednak decyduje się na tę zamianę przyjmując,
że przełożeni wyrażą swą zgodę. Już w marcu 1865 roku przychodzi
Damianowi pożegnać się z Puną. "Było mi chyba ciężej niż wtedy przy
pożegnaniu z domem, tak bardzo polubiłem w tym krótkim czasie moich
chrześcijan" - pisze do współbrata. Nowy teren pracy ojca Damiana jest
niezwykle ciężki. Podwójny okręg Kohala-Hamakua to niemal jedna czwarta
całej wyspy. Sama Kohala składa się z zakątka północno-zachod-niego, ze
stoku wielkiego Mauna Kea, wietrznej niziny Waimea i starych gór Kohala, na
których do wysokości 1500 m rośnie trawa. Na północy pokryta jest nowo
założonymi plantacjami trzciny cukrowej, a na północnym wschodzie wielkimi
zielonymi jarami schodzącymi ku morzu. Do tego należy także słoneczne
wybrzeże Kawaihae ze strasznymi tajemnicami obydwu świątyń Mailekini i
Puukohola, gdzie Kamehameha I zabił zaproszonego na poświęcenie świątyni
swego przeciwnika Keoua i ofiarował go swojemu bogu wojny. Współczesny
podróżnik Anrep-EImpt pisze o tym obrazowo: "Kamienie do budowy świątyni
musiała ludność znieść z odległego o prawie dwadzieścia kilometrów
trzęsawiska. Zaprawa murarska miała być przygotowana - jak opowiadają - z
dodatkiem ludzkiej krwi. W ruinach świątyni znajduje się jeszcze dziś wiele
poskładanych, starannie zapakowanych kości, a w bezpośredniej ich bliskości
leżą niewielkie płytki kamienne, na których spalano starannie resztki ciała
oddzielone od kości".
Nie tylko rodzimi bogowie żyją jeszcze w zielonych wąwozach i ognistych
otchłaniach gór, lecz także różne protestanckie denominacje gorliwie
dbające o zabezpieczenie swych praw. Jawne wyzwiska, jak heretycy,
bałwochwalcy, metodysta albo jezuita, nie są wcale takie rzadkie między
białymi katolikami i protestantami.
Ojciec Damian ze swoimi dwoma mułami i