15848

Szczegóły
Tytuł 15848
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15848 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15848 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15848 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

W serii z WAG� ukaza�y si�: DROGA SERCA Dalaj Lama, Eugen Drewermann ISTOTNEGO NIE WIDA� Eugen Drewermann CZYSTO�� i BRUD Georges Vigarello CUDOWNE i PO�YTECZNE Bruno Bettelheim HISTORIA EPIDEMII Jacques Ruffie, Jean Charles Sournia NADZIEJE MEDYCYNY Jean Bernard ANATOMIA UCZU� Boris Cyrulnik SEKS I �MIER� Jaques Ruffie INTYMNA HISTORIA LUDZKO�CI Theodore Zeldin HISTORIA STROJU Maguelonne Toussaint-Samat SP�R O DZIEDZICTWO EUROPEJSKIE Ewa Bie�kowska WIEDE�SKA APOKALIPSA Ewa Kuryluk POWT�RZENIE. PRZEDMOWY S�ren Kierkegaard ZBIGNIEW MIKO�EJKO �YWOTY �WI�TYCH POPRAWIONE Warszawa : "W.A.B.", 2000. Wydano z pomoc� finansow� Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Patronat medialny: Laboratorium wiary i kultury: www.opoka.org.pl Copyright (c) by Wydawnictwo W.A.B., 2000 Wydanie I Warszawa 2000 Noc� bia��, gdy ksi�yc szybuje w chmurach jak gacek, odp�ywaj� d�by zielone przez martwe wyr�by widze�. Za polan� szerok� jak echo si� zaczaj i s�uchaj s��w miarowych nocy. Przez kartofliska dymi�ce w zamglonym miesi�cu zobaczysz poch�d �wi�tego id�cy w takt wierzby: fal� kr�lik�w le�nych, sarn� w szele�cie gor�cym, psy oniemia�e noc� i konie b�yszcz�ce. [...] Zobaczysz o�liz�o�� ksi�yca jak pn�cze i pochylone jelenie, kt�re zbieraj� w oczy �ywe z�oto. [...] Niedotykalny idzie poch�d jak �wi�to codzienne. Uwa�aj, �eby echa w kotlinach nie zbudzi�. To idzie �wi[�]ty w czerni przenosz�c biel palc�w. Krzysztof Kamil Baczy�ski, �w. Franciszek B�g m�j i wszystko to nasza pie��, Ona gra w sercu jak z�oty r�g. Bracie! do czynu sztandary wznie�! Kt� przeciw nam, je�li z nami B�g! Nie miecze krwawe, mi�o�� nasz� broni�, Cicho�� miast szumu husarskich pi�r, Srebrzyste he�my nam nie l�ni� nad skroni�, Nam zbroj� wiara i mod��w ch�r. Maurycy Henryk Przyby�owski, Hymn Gdy przysz�o mi na my�l, co cz�sto mnie trapi, �e mo�e si� zdarzy�, i� kto� mnie uzna za �wi�tego i zechce mi oddawa� cze�� - jak to si� czasem dzieje w�r�d niem�drych ludzi - a wi�c nie tylko darzy� mnie szacunkiem, ale adorowa� jako rzekomo �wi�tego, wtedy - ogarni�ty gwa�town� pasj� -poczu�em, �e pragn� mu wyrz�dzi� wszelkie z�o, cho�by i najgorsze, aby nic z tego grzechu przy nim nie zosta�o. Poj��em te�, �e winienem w skupionej modlitwie uprasza� Pana, by nie przywar�a do mnie najmniejsza cho�by cz�stka tego przekl�tego grzechu. Bo tylko do Chrystusa, w kt�rym wszelka bosko�� jest doskona��, nale�y kierowa� mod�y, gdy� nie odtr�ca On nawet najwi�kszych grzesznik�w i nie zwa�a na nasz� duchow� n�dz�, a zatem nie musimy s�a� mod��w do nikogo poza Nim. On jest wszechmocnym, jedynym mediatorem. To, co robi dla innych, kt�rych czyni �wi�tymi, do Niego nale�y, nie do nas, aby�my mieli - Emanuel Swedenborg, Dziennik sn�w Introdukcja Ksi��ka moja jest zbiorem opowie�ci i esej�w po�wi�conych wszystkim kanonizowanym �wi�tym polskim - od postaci najwi�kszych i powszechnie obecnych w do�wiadczeniu zbiorowym po osoby niemal zapomniane, egzystuj�ce ju� tylko w obr�bie lokalnego kultu ko�cielnego, na obrze�ach dziej�w oraz wielkich posp�lnych prze�y�. Nie stanowi ona jednak po prostu kolekcji �ywot�w, lecz -w krytycznym spojrzeniu wsp�czesnym, ocieraj�cym si� by� mo�e niekiedy o blasfemi� czy libertynizm - pr�buje ods�oni� �wi�to�� jako radykalne wydarzenie antropologiczne: jako dramat cz�owieka, jako dramat jego duszy i cia�a, g�sty nieraz od pora�aj�cych wypadk�w i paradoks�w, od niebywa�ych zdarze� i dziejowych zawik�a�, kt�re trwaj� i ca�e stulecia, anga�uj�c kolejne pokolenia (r�nych zreszt� narod�w i wyzna�). Dlatego - w r�wnej mierze - ksi��ka ma za temat histori� i religi�, przemoc i wiar�, polityk� i teologi�, zbrodni� i pokut�, mi�o�� i nienawi��, sztuk� i bana� �ycia, wielko�� i pod�o��, apokalips� i nadziej�. Jest te� cz�sto opowiadaniem osobistym, prywatnym w�drowaniem, kt�re nierzadko graniczy z �ledztwem, poprzez biografie tych, kt�rzy trafili na o�tarze (ale, w aneksie, i tych niekiedy, co nigdy -jak chocia�by Piotr Skarga - na nich zapewne si� nie znajd�). Jest, wreszcie, poszukiwaniem skrytych, zagubionych, zatartych tre�ci polskiego katolicyzmu, z �atwo�ci� i nieodmiennie poddaj�cego si� imperatywom kultu zewn�trznego i masowego, obiegowym ideologiom, nakazom wiary szytej tanimi emocjami i rzekomo "narodowej". Jest na koniec - mia�em przynajmniej po- dobny zamiar - z racji takiej meandryczno�ci (i mojego poci�gu do zbieractwa szczeg��w, okazjonalnego gadulstwa oraz przepisywania wielkich kawa�k�w cudzych tekst�w) - swoistym cicer cum caule, swoistym odpowiednikiem staroszlacheckiej "sylwy". Tak post�puj�c, odkry�em jednak zarazem, �e polska �wi�to�� ods�ania si� ponadto jako szczeg�lny dramat Mitteleuropy, jako jej stawanie si� w kolejnych ods�onach dziejowych i prze�omowych wydarzeniach, jako trudna i nierzadko brutalna lekcja "Europy �rodka". Chronologiczny porz�dek �ywot�w znienacka pozwoli� tu bowiem odczyta� paradoksaln� i niebanaln� dialektyk� "swojsko�ci" i "obco�ci", to�samo�ci i nieto�samo�ci, uniwersalizmu i partykularyzmu, rozgrywaj�c� si� zar�wno w przestrzeni wiary, jak i w obszarze geopolityki czy kultury. Polska �wi�to�� zatem, ukazana w tej perspektywie, rz�dzi�a si� i rz�dzi si� nadal mechanizmem dialektycznego "zniesienia", gwa�townego nieraz Aufhebung, kt�rego rdze�, przedmiot fundamentalny, zasadnicz� substancj� tworzy problem etniczny - problem etnosu, stale wydobywanego na jaw i stale kwestionowanego, stale eksponowanego i stale rozp�ywaj�cego si� w etnosach kraj�w obcych, najcz�ciej s�siednich, stale zatroskanego o sw� domnieman� "czysto��" i stale otwartego na inne nacje i typy duchowo�ci. Obcy - ten, kt�ry zjawia si� z zewn�trz - staje si� tu wi�c zawsze kim� o dwuznacznej naturze, kim� w rodzaju romantycznego sobowt�ra, kim� swoim i kim� g��boko uwewn�trznionym (w kulcie i legendzie, w historii i micie, w do�wiadczeniu codziennym i w od�wi�tnej celebrze), cho�by przychodzi� z miejsc najbardziej odleg�ych albo z g��biny wiek�w. Albowiem polscy �wi�ci tak cz�sto (z etnicznego punktu widzenia) nie byli wcale Polakami. Mamy zatem w�r�d owych �wi�tych "domowych" Niemc�w i W�och�w, Rusin�w i W�gr�w, Litwin�w i Czech�w, mamy ludzi krwi greckiej, francuskiej czy bo�niackiej. Mamy wi�c nade wszystko - mieszka�c�w kraj�w habsburskich, ��cznie z Austriakami. Symboliczn�, koronn� postaci� mo�e by� tu oczywi�cie Klemens Maria Hofbauer, patron Warszawy i Wiednia (albo p�-Habsburg Kazimierz, syn kr�la Kazimierza IV Jagiello�czyka oraz El�biety, c�rki cesarza Albrechta II). Ale i wyniesieni w ostatnim czasie na o�tarze Polacy (jak Melchior Grodziecki czy Jan Sarkander) pochodzili tak�e z habsburskiego ongi� �l�ska Cieszy�skiego. Dlatego te� polscy �wi�ci tak cz�sto byli lud�mi z pogranicza, z miejsc, gdzie �ciera�y si� z sob� i stapia�y w specyficzn� jedno��, w kulturow� i religijn� ekumen� Mitteleuropy, wielkie pot�gi historii (Polska i kraje niemieckie, domeny Jagiellon�w i domeny Habsburg�w, pa�stwo polsko-litewskie, Ru� i Turcja) czy wielkie od�amy chrze�cija�stwa (katolicyzm, protestantyzm i prawos�awie) oraz lokalne - wieloetniczne i wieloreligijne - spo�eczno�ci. By�y to procesy nierzadko traumatyczne, gwa�towne, naje�one przemoc� i nietolerancj�, kt�rych znamieniem sta�o si� religijne m�cze�stwo, �w szczeg�lny, wstrz�saj�cy akt jedno�ci ofiary i kata, pi�trz�cy si� ku niebu pobratymcz� kurzaw� krwi i odoris sanctitatis. Ale by�y to zarazem - r�wnocze�nie i r�wnolegle - procesy tw�rcze, formuj�ce poczucie wsp�lnoty i duchowego powinowactwa, procesy przenikania si� r�nych kultur religijnych czy budowy w miar� jednolitej �wiadomo�ci chrze�cija�skiej, w�a�ciwej "Europie �rodka". Procesy transgresji, cz�sto przecie� bolesne i zawik�ane - przechodzenia od si�y ku tolerancji, od j�zyka gwa�tu i "nawracania" ku j�zykowi dialogu, od nienawi�ci wyznaniowej i etnicznej ku zrozumieniu oraz akceptacji r�nicy. Procesy te, nadto, nie uk�adaj� si� wcale post�puj�ce i liniowo, lecz s� - lekcewa��c sobie wszelk� regularno�� rytm�w - zbiorem historycznych oscylacji, naprzemiennym uk�adem ci�g�o�ci i zerwa�, osi�gni�� i regres�w, gramatyk dialogu i gramatyk wrogo�ci, rozb�ysk�w �wiat�a i mrocznych fal. S� wielkim rozgwarem dziejowym, nad kt�rego powierzchni� wybijaj� si� co rusz odmienne, sprzeczne ze sob� g�osy - w zale�no�ci od timbre'u epoki, od okoliczno�ci czasu i miejsca, od osobistych, indywidualnych do�wiadcze� i przekona�, od przypadku. Z �ywot�w polskich �wi�tych wy�ania si� nade wszystko pewna oczywista zale�no��, kt�rej nie jeste�my zazwyczaj �wiadomi - wy�ania si� mianowicie, buduj�ca si� od �redniowiecznej jesieni po wiek XX, zale�no�� religijno�ci polskiej od austriacko-habsburskich wzo- r�w. W tych procesach Austria oraz inne kraje habsburskie odgrywa�y nie tylko rol� "pomostu" mi�dzy Polsk� a Rzymem. Cz�sto -o wiele cz�ciej, ni� na og� si� zdaje - by�y one bowiem obszarem, z kt�rego przenika�y do Polski nowe pr�dy religijne, nowe postaci kultu. Tak wi�c, dla przyk�adu, to w�a�nie z austriackiego Lorch przyw�drowa� nad Wis�� kult �wi�tego Floriana, zaliczanego od XII wieku do grona g��wnych patron�w Polski. Ale, co wa�niejsze, to habsburski Wiede�, Friesach, Graz i Linz oraz cesarska Praga (zw�aszcza Praga leopoldy�ska i terezja�ska) - nie za� Rzym czy Lowanium - by�y dla polskich �wi�tych miejscem ich formacji duchowej i teologicznej, miejscem ich podstawowego kontaktu z katolicyzmem i cywilizacj� Zachodu (mowa nie tylko np. o Jacku Odrow��u, kr�lowej Jadwidze Andegawe�skiej, Melchiorze Grodzieckim, Janie Sarkandrze, Rafale Kalinowskim, ale r�wnie� o postaci tak - zdawa�oby si� - "rzymskiej", jak Stanis�aw Kostka). I wreszcie: to w�a�nie w zaborze austriackim, w cesarsko-kr�lewskiej Galicji - z jej wzgl�dnie liberalnym klimatem - znajdowali duchow� wolno�� oraz mo�liwo�� religijnego i spo�ecznego dzia�ania zbuntowani uchod�cy z rosyjskiego zaboru (Rafa� Kalinowski, Albert Chmielowski). Istotne zatem, �e ostatnie kanonizacje polskich �wi�tych kieruj� si� nierzadko ku temu w�a�nie obszarowi, aktualizuj�c i czyni�c przedmiotem publicznej uwagi �w niejednoznaczny i dramatyczny splot, owo wyj�tkowe uniwersum, jakim - nie tylko z racji historycznych, nie tylko z racji religijnych -jest �rodkowoeuropejska ekumena. Z �ywot�w wynika r�wnie�, �e powi�zanie z kr�giem austriacko-habsburskim poprzedzi�a w Polsce silna zale�no�� religijna - daj�ca zreszt� zna� o sobie i p�niej - od Niemiec. To charakterystyczne zatem, �e Niemcy (lub ludzie innych nacji, jak �w. Wojciech, uformowani m.in. w kr�gu niemieckiej kultury religijnej) pojawili si� u zarania, tu� u pocz�tk�w polskiego chrze�cija�stwa, staj�c si� pierwszymi jego budowniczymi i - zap�aciwszy wprz�dy danin� krwi -jego "ojcami za�o�ycielami". Sylwetki polskich �wi�tych narodowo�ci niemieckiej podwa�aj� tym samym zar�wno ideologiczny pol- 10 ski stereotyp Drangnach Osten Jak i ideologiczny stereotyp niemiecki Kulturtragera. S� oni bowiem, ju� w �redniowieczu, przede wszystkim wyrazicielami chrze�cija�skiego uniwersalizmu oraz tw�rcami chrze�cija�skiej ekumeny (jak �w. Wojciech, �w. Bruno z Kwerfurtu i wielu b�ogos�awionych), w mniejszym za� stopniu -jak �w. Otton z Bambergu czy �w. Jadwiga �l�ska - lud�mi pr�buj�cymi realizowa� polityk� cesarstwa niemieckiego na Wschodzie albo dzia�aczami germanizacji. Dominuje tutaj zatem wizja powszechnego, cho� zr�nicowanego kulturowo i etnicznie, imperium christianum Europy, kt�rej zr�by po�o�yli Otton III Rudy oraz Boles�aw Chrobry na zje�dzie gnie�nie�skim z roku 1000, nie za� idea "Europy niemieckiej". Ale trzeba te� doda�, �e od pocz�tku, od zarania chrze�cija�stwa w Polsce, wp�ywy religijne s� obustronne -wystarczy przypomnie�, �e Polacy i Niemcy �ci�le wsp�pracowali z sob� podczas chrystianizacji Pomorza, Prus, a nawet Skandynawii, �e to w�a�nie Polacy, �w. Jacek Odrow�� oraz b�. Czes�aw, byli za�o�ycielami pierwszego dominika�skiego klasztoru dawnej prowincji niemieckiej (we Friesach). Owe zwi�zki, tak �cis�e w �redniowieczu, rozlu�ni�y si� p�niej z racji geopolitycznych czy religijnych (istotna by�a oczywi�cie protestantyzacja Niemiec wschodnich i p�nocnych), ale nigdy nie usta�y, przenosz�c si� na po�udnie - ku takim krajom j�zyka niemieckiego, jak Bawaria czy w�a�nie Austria, kt�re sta�y si� o�rodkami duchowej formacji przysz�ych �wi�tych polskich. Na takim oto tle etnicznym, historycznym i religijnym m�cze�ska �mier� �w. Maksymiliana Marii Kolbego w nazistowskim obozie w O�wi�cimiu musi zosta� odczytana jako wsp�lny polsko-niemiec-ki dramat, dramat ekumeny. Nie przypadkiem m�wi� tu tyle o rozmaitych kwestiach narodowych, historycznych czy geopolitycznych, o kulturowych i etnicznych napi�ciach, o zale�no�ciach mi�dzy wielkimi przestrzeniami pa�stwowymi i religijnymi. W istocie bowiem polscy �wi�ci, b�d�c twardymi pracownikami wiary, nie trudzili si� najcz�ciej jej pog��bieniem, ale brali na siebie ci�ar misji i walki, ci�ar organizacji kultu i promocji jego zewn�trznych form, troszcz�c si� nade wszystko o polityczne zakorzenienie zachodniego, �aci�skiego chrze�ci 11 ja�stwa, o jego spo�eczn� obecno�� albo o jego akulturacj�. Nie by�o w�r�d nich zatem ani wybitnych teolog�w, wizjoner�w, mistrz�w duchowo�ci wewn�trznej. Nie stworzyli szk� mistycznych, nie dali pocz�tk�w doktrynom. Ich asceza bywa�a okrutna, ale najcz�ciej egocentryczna i na�ladowcza, ich pobo�no�� - autentyczna, ale najcz�ciej siermi�na i uboga w natchnienia. Ich dzia�anie fundowa�o struktury wiary, ale zamyka�o horyzonty (w do�wiadczeniach z bosko�ci�, w do�wiadczeniach z innymi lud�mi). Ich m�cze�stwo burzy�o umys�y, ale nie dawa�o im po�ywki. Ich sakralna transgresja mog�a budzi� podziw czy przera�enie, ale rzadko by�a budowaniem tw�rczym, szlachetnym dziedzictwem. Istnia�o oczywi�cie troch� wyj�tk�w od tej regu�y: �w. Wojciech, �w. Bruno z Kwerfurtu, �w. Kinga, �w. Jadwiga Kr�lowa, �w. Rafa� Kalinowski, �w. Albert Chmielowski, b�. �adys�aw z Gielniowa. Ale to zbyt ma�o jak na ponad tysi�c lat chrze�cija�stwa w Polsce. To po prostu -trzeba powiedzie� wyra�nie - dow�d jego peryferyjnego i zarazem p�ytkiego charakteru oraz, zarazem, owej specyficznej si�y, kt�ra zwyk�a ujawnia� si� paradoksalnie na peryferiach i w p�yciznach. Si�y bezw�adu, kt�ra nie wymaga ani szczeg�lnej rozumno�ci, ani szczeg�lnej pracy nad wiar�. Czasem, zw�aszcza w narodowokatolickiej publicystyce, nazywa siej� si�� przetrwania polskiego ducha. To, co powiedzia�em do tej pory, �wiadczy ju� troch� o moich "korekcyjnych" zamiarach, jakie �ywi� wobec biografii polskich �wi�tych. Nie interesuj� mnie wi�c �wi�ci z "obrazk�w". Nie interesuje mnie ich cukierkowe m�cze�stwo ani bezbolesna pobo�no��. Nie interesuj� mnie �wi�ci z hagiografii. Nie interesuje mnie ich poch�d do nieba - prosty i jednoznaczny, wyzuty z waha� i b��d�w, z trw�g, rozczarowa� i goryczy. Nie interesuje mnie ich stadny sakralny pop�d, pop�d najzupe�niej mechaniczny, bez prawa do osobistego wyboru, do rezygnacji, do kl�ski. Nie interesuje mnie ich namaszczona, pneumatyczna nieludzko��, w kt�rej nie ma nigdy porz�dnego k�sa materii, a tylko oczy uniesione ku b��kitowi, �wiergot modlitw, �lepe oddanie i symboliczne rany. Albo, gorzej jeszcze, zn�canie si�, a� do jej rozpadu, nad doczesn� substancj�. 12 Nie znaczy to oczywi�cie, �e nie przyjrza�em si� (cho� zapewne niechlujnie) "obrazkom". Nie znaczy te�, �e nie przekartkowa�em (cho� zapewne pospiesznie) hagiografii. Wi�cej nawet: to w�a�nie owe "obrazki" i owe hagiografie, z racji swego standardowego przes�odzenia, s� prawdziwym �r�d�em tej ksi��ki, jej materi� naj-pierwsz�. Nie tylko dlatego, �e to najwa�niejsza posta� "polskiej teologii", najpor�czniejszy z supermarket�w "polskiej wiary" z jej potrzeb� religijnego bana�u, nazywanego zwykle - nie musz� dodawa�, �e mylnie i z pro�ciutkim ideologicznym zamiarem - "religijno�ci� ludow�" albo, pompatyczniej ju� i z odpowiednim "patriotycznym" zaci�ciem, "wiar� narodu". Dlatego wi�c r�wnie�, �e w owych hagiograficznych tekstach (skupionych przede wszystkim na przekazie tradycji, nie fakt�w) otwieraj� si� nieraz - gdzie� pomi�dzy rojowiskiem konwencjonalnych opowie�ci o pokutnych praktykach, widzeniach, m�czarniach i cudach - niebywa�e nieraz szczeliny. Szczeliny, z kt�rych wyziera otch�a�, albo - przeciwnie - bardzo szara rzeczywisto��. Ot, ujawnia si� chocia�by pewien paradoks socjalny, je�li si� tak mo�na wyrazi�, towarzysz�cy "karierom" polskich �wi�tych. Oto bowiem ci �wi�ci, �wi�ci "ludowej" pono� wiary, s� w znakomitej wi�kszo�ci "b��kitnej krwi" - to cz�onkowie dom�w panuj�cych, ksi���ta i arystokraci, to szlachta �rednia i wysokiego rodu. To - nast�pnie - kilku syn�w mieszcza�skich. To - wreszcie - ledwie trzy postaci ze spo�ecznego "do�u", z ch�opskich i wielkomiejskich nizin. Tak samo mo�na powiedzie� o ich karierach duchownych: to w wi�kszo�ci ko�cielni pra�aci (arcybiskupi i biskupi, zwierzchnicy dom�w oraz prowincji zakonnych), nie za� pro�ci mnisi czy ksi�a. Oczywi�cie, �wi�to�� nie daje si� sprowadzi� do tych wszystkich wymiar�w narodowych czy kulturowych, politycznych czy spo�ecznych, o kt�rych tu m�wi�. Ma ona - rzecz jasna - nade wszystko wymiar duchowy i metafizyczny, ma wymiar ko�cielny, ma wymiar antropologiczny. Jest te� wreszcie, w innej ju� perspektywie, pewn� wypowiedzi� egzystencjaln�, pewnym modusem egzystencji i dyskursu na temat �ycia. Nie pr�buj� ich ogarn��, nie staram si� o uog�lnienia i teorie tych kwestii dotycz�ce. Interesuje 13 mnie jedynie pewna konkretno��, pewna jednostkowo��, pewna -tam gdzie si� ona pojawia - niepowtarzalno�� (i, zarazem, dla por�wnania i zrozumienia, pewna powtarzalno�� schemat�w). Nie prowadzi�em zreszt� na ten temat osobliwych bada�: przeczyta�em jedynie kilka hagiografii - "reprezentatywnych", jak mi si� zdaje, dla r�nych epok w dziejach polskiego katolicyzmu - i pr�bowa�em po swojemu je skomentowa�, skorygowa� wedle osobistego zachcenia oraz wedle r�nych historycznych czy religijnych, bliskich mi, lektur. M�wi� w tej ksi��ce nie tylko o �ywych. M�wi� w niej bardzo du�o o umar�ych, o ich u�wi�conych zapachach i o ich u�wi�conych szcz�tkach, o trupich odorach przemienionych w cudowne wonie i o relikwiach. M�wi� zatem o specyficznym spotkaniu - w kulcie zw�ok - mi�o�ci i �mierci, Erosa i Thanatosa. M�wi� o "drugim �yciu" trupa, to znaczy o tym, �e dla wszystkich tradycyjnych wiar i spo�ecze�stw - a z czym� takim mamy tu w�a�nie do czynienia - jest on kim� zarazem �ywym i umar�ym. Kim�, kto wprawdzie odszed� do kr�lestwa umar�ych, ale - ujawniaj�c si� w �wi�to�ci - wci�� jeszcze si� urzeczywistnia i "pracuje" dla wiary. Kim� wi�c, kto tylko do jakiego� stopnia sta� si� czym�, kto zachowa� albo, to raczej, otrzyma� podw�jny status, status podmiotu i status przedmiotu, i wymaga z tego powodu odpowiedniej, odr�bnej wra�liwo�ci i kurateli. Kim� wreszcie, kto podlega sakralnej grze mi�dzy niewidzialnym a widzialnym, mi�dzy niezniszczalnym a zniszczalnym, mi�dzy metafizyk� a namacalno�ci�, przez to, �e ujawnia w swoim rzeczowym istnieniu, w swojej substancjalno�ci, w�asn� pozaziemsk� i pozarzeczow� esencjonalno��, w�asnego - by tak rzec - ducha, pierwiastek nadprzyrodzony. Materialno��, doczesno�� sprz�ga si� tu wi�c w jeden mechanizm z nadnatur�, obna�a jej obecno�� po�r�d ziemskiej marno�ci. Dzia�a tym samym jednocze�nie �mier� i �ycie, prawo rozk�adu i prawo trwania. A dotyczy to zar�wno samego trupa, jak i jego bardziej lub mniej bezpo�rednich substytut�w (czaszki, ko�ci, krwi, w�os�w, paznokci, szat, trumny, katafalku, wizerunku, narz�dzi m�ki itd.). 14 Spe�nia si� tak oto akt wyr�nienia oraz ideologizacji trupa, jego wyniesienie z poziomu czego� innego do poziomu Innego. Wyniesienie, kt�re ogarnia tak�e miejsca i rzeczy zwi�zane z �yciem zmar�ego (�wi�tynie, pustelnie, domy, cele, szaty, ksi�gi, krucyfiksy, obrazy itd.). Wszystko to razem - nierzadko staj�c si� o�rodkiem cudu - �wiadczy o �ywej wierze ludu Bo�ego oraz jego Ko�cio�a. Mo�na si� oczywi�cie zastanawia� nad z�o�onymi przyczynami takiej drogi Ko�cio�a, kt�ry z trupa uczyni� relikwi�, medium i przedmiot kultu. Mo�na rozwa�a�, dlaczego z rozmaitych tradycji - grecko-rzymskiej, �ydowskiej i, powiedzmy, etrusko-egipskiej -przyswoi� t� ostatni�, z w�a�ciw� jej i rozbudowan� czci� umar�ych oraz sakralizacj� zw�ok, odrzucaj�c zar�wno materialistyczno-pragmatyczne nastawienie Hellen�w i Rzymian, jak i radykalny dystans judaizmu, jego skodyfikowan� odraz� czy te� jurydycznie interpretowane odczucie nieczysto�ci. Mo�na si�ga� do katakumbowych pocz�tk�w chrze�cija�skiego �ycia, do za�o�ycielskiej symboliki m�cze�stwa (z immanentn� dla niej mechanik� "koz�a ofiarnego"), wreszcie do swoistej "archeologii" Ziemi �wi�tej, kt�ra zosta�a podj�ta w momencie nieprzypadkowym i przez nieprzypadkow� si�� polityczn� (przez cesarzow� matk�, w chwili gdy chrystianizm sta� si� urz�dow� religi� Cesarstwa Rzymskiego). Mo�na zastanawia� si� nad chronologicznym zbiegiem owej pobo�nej archeologii z narastaj�cym od prze�omu III i IV wieku w chrze�cija�stwie - najpierw na wschodzie, a potem na zachodzie Cesarstwa - zapotrzebowaniem na relikwie cielesne (lub, raczej, kostne), czego naturalnym skutkiem sta�a si� demembracja zw�ok, tak by mo�na by�o czcigodnymi szcz�tkami obdarzy� ko�cio�y (martyria) i wystawi� na pokaz w ozdobnych relikwiarzach. Nie jest to wcale proces jednokierunkowy i jednoznacznie wspierany przez w�adz�, o czym �wiadczy surowy edykt cesarza Teodozjusza z 386 roku, rejestruj�cy ju� wszelkie mo�liwe nadu�ycia zwi�zane z relikwiami, ��cznie z handlem nimi oraz przemytem. Tak�e Ojcowie Ko�cio�a krytycznie zastanawiaj� si� nad t� w�a�nie form� pobo�no�ci, pobo�no�ci ludowej i konkretnej, nader sk�onnej do promocji "uchwytnych" pierwiastk�w swej wiary i poszuki- 15 wania dla niej �atwo dost�pnych or�downik�w. Ojcowie Ko�cio�a -jak Augustyn w traktacie De cum pro mortuis gerenda - pr�buj� zatem uduchowi� jako� ow� pobo�no��. Tymczasem jednak narastaj�cy od ko�ca II wieku kult �wi�tych m�czennik�w oraz ich szcz�tk�w nasila si�, a znamienne staje si� zw�aszcza wyszukiwanie i odkrywanie nieznanych dot�d relikwii. "Wierzytelno�� nadawa�o im najcz�ciej uwa�ane za cudowne wstawiennictwo czy te� jaki� sen lub wizja. Tak sta�o si� z relikwiami �wi�tych Protazego i Gerwazego, uroczy�cie przeniesionymi pod o�tarz jednej z podmiejskich bazylik w Mediolanie przez �w. Ambro�ego w roku 386 [tym samym zatem, w kt�rym zosta� og�oszony restrykcyjny edykt Teodozjusza - Z.M.], w czasie najzaci�tszej z jego walk przeciwko aria�skiej cesarzowej Justynie" {Historia Ko�cio�a, red. Luis J. Rogier, Roger Aubert, M. David Knowles, t. L Jean Danielou, Henri Irenee Marrou, Historia Ko�cio�a. Od pocz�tk�w do roku 600, Warszawa 1986, Instytut Wydawniczy Pax,s. 241). Tworzy� si� wi�c pewien paradygmat, kt�ry - jakkolwiek zostanie poddany p�niej rozmaitym korekturom, zwi�zanym g��wnie z przemianami prawa oraz obyczaj�w sepulkralnych - zachowa swe istotne cechy a� po wsp�czesno��, ogarniaj�c, rzecz jasna, tak�e i kszta�tuj�c pozagrobowe losy polskich �wi�tych. "Wszystkie [...] wielkie ko�cio�y-martyria wznoszone by�y na przedmie�ciach, najcz�ciej w rejonie cmentarzy. Bazyliki �ci�le miejskie, usytuowane intra muros, na pocz�tku nie mie�ci�y cia� �wi�tych, albowiem stare rzymskie prawo zabraniaj�ce grzebania w obr�bie miasta by�o nadal �ci�le przestrzegane, w ka�dym razie a� do ko�ca tego stulecia [tj. IV wieku - Z.M.]. Na p�aszczy�nie literackiej kult m�czennik�w znajdowa� wyraz w obfitej literaturze hagiograficznej, takiej jak dzieje, opisy m�cze�stwa, zestawienia cud�w - o charakterze mniej lub bardziej historycznym (nazbyt cz�sto b�dzie mia� w nich miejsce przerost partii o cechach romantycznych) - oraz kazania i panegiryki, wyg�aszane podczas liturgii sprawowanej ku ich czci. Jednak�e szczeg�ln� trosk� otaczane by�y same relikwie �wi�tych, dlatego �e pozwala�y jak gdyby wej�� w bezpo�redni kontakt ze �wi�tym. St�d na przyk�ad zwyczaj chowania zmar�ych ad sanctos: usi�uje si� 16 umie�ci� gr�b mo�liwie najbli�ej miejsca, na kt�rym spoczywa�y szcz�tki jakiego� czczonego m�czennika, w przekonaniu - wyra�aj�cym si� naiwnie w epitafiach - i� w ten spos�b �wi�ty przyjmie zmar�ego oddaj�cego si� pod jego opiek� i stanie si� jego or�downikiem przed Panem w dniu s�du. Wykopaliska odkry�y niewiarygodn� liczb� grob�w chrze�cija�skich, ciasno st�oczonych, cz�sto w kilku warstwach - pod sam� posadzk� albo w bezpo�rednim s�siedztwie martyri�w" (tam�e, s. 240). W zasadzie zatem ju� w IV stuleciu, w okresie niespotykanego wcze�niej i spektakularnego kultu m�czennik�w, wszystkie podstawowe elementy struktury zosta�y ukszta�towane. Ale nie wyja�nia to wszystkiego, zw�aszcza niebywa�ej trwa�o�ci kultu �wi�tych relikwii, kt�ry w katolicyzmie nie za�ama� si� nawet pod obrazoburcz� presj� Reformacji (jej niemieckie pocz�tki, jak wiadomo, mo�na uj�� r�wnie� jako rywalizacj� mi�dzy dwoma ksi���cymi kolekcjonerami sakralnych szcz�tk�w) czy pod naciskiem nowoczesno�ci, z jej sceptycznym i racjonalnym podej�ciem. W ka�dym razie mo�na powiedzie�, �e w przypadku relikwii mamy do czynienia z fantazmatami. Fantazmatami, na dodatek, o etnocentrycznym albo te�, m�wi�c nie�adnie, "religiocentrycznym" charakterze, o kt�rym �wiadczy szczeg�lna cze�� w�r�d swoich i blasfemia w�r�d obcych ("drugie", po�miertne ju� �ywoty �wi�tych polskich w dramatycznych momentach kryzysu ekumeny s� tego znakomitym dowodem) "Odrzucaj�c trupa, roj�cego si� od anonimowych egzystencji, kt�ry k�adzie kres istocie �ywej z w�asnym nazwiskiem i osobowo�ci�, fantazmaty nadaj� nieruchomym szcz�tkom dynamiczn� si��. W ten spos�b ko�ci, a zw�aszcza czaszka, uczestnicz� w aktywnym �yciu grupy, poniewa� zapewniaj� czasow� ci�g�o�� linea�u, rodu, plemienia. Utrata tych (swoich) szcz�tk�w, szczeg�lnie je�li zaw�adnie nimi lub zniszczy je nieprzyjaciel, jest r�wnowa�na z eschatologiczn� �mierci� nieboszczyka, ostatecznie wyzutego z wszelkiego znaczenia; godzi to powa�nie w zbiorowo�� pozbawion� swej przesz�o�ci. [...] Na og� szcz�tki ludzkie, bez wzgl�du na posta�, w jakiej s� przechowywane, obarczone s� symbolami i wp�ywaj� na zachowanie �ywych. Nierzadko wyobra�a si� je jako zbiorniki i no�niki �wi�tej pot�gi lub magicznej mocy. Od- 17 grywaj� zatem pewn� rol� w rytuale religijnym: kult relikwii ma swoje miejsce w tradycyjnym chrze�cija�stwie. [...] Relikwia "prze-mawia uspokajaj�cym lub gwa�townym j�zykiem, koniecznym do wype�nienia luk w dyskursie, ale to uwielbienie pewnej cz�ci szcz�tk�w nie jest bynajmniej podyktowane mi�o�ci� potomnych do nieboszczyka" (Jean Thierry Maertens). [...] Dyskurs u�yczany zmar�emu za po�rednictwem relikwii odgrywa r�wnie� pocieszycielsk� rol�: relikwia [...] stwarza oparcie dla miejscowej w�adzy i przemawia j�zykiem porz�dku i r�wnowagi, kt�ry prowizorycznie za�egnuje l�k przed �mierci�. Osoba zmar�ego jest w tym wszystkim jedynie zatartym i odleg�ym instrumentem, przys�oni�tym symbolami, jakich si� zmar�emu udziela. Uwagi te odnosz� si� tak�e do relikwii czczonych publicznie w �wiecie zachodnim - relikwii �wi�tych, kt�rzy symbolizuj� przyk�ad do na�ladowania dla wiernych pragn�cych �ycia wiecznego czy te� relikwii wielkich ludzi, pozostaj�cych zza grobu gwarantami systemu" (Louis Vincent Thomas, Trup. Od biologii do antropologii, prze�o�y� Krzysztof Kocjan, ��d� 1991, Wydawnictwo ��dzkie, s. 96-97, 99, 119). W tej perspektywie zatem relikwie �wi�tego (�wi�tych) staj� si� gwarantem eklezjalnego systemu, wspornikiem i nadnaturalnym (mimo swojej ziemsko�ci) opiecz�towaniem struktury Ko�cio�a. Ujawnia si� to w rozmaitych formach obrz�dowych, poczynaj�c od u�ycia relikwii w akcie za�o�enia budowli sakralnej po okresowe lub okazjonalne ich obnoszenie w procesji dla pokrzepienia wiary ludu. Obecnie jednak zar�wno nowy Kodeks prawa kanonicznego (np. w paragrafie 2 kanonu 1190), jak i wybitni, a miarodajni teologowie katoliccy odnosz� si� z wi�ksz� ostro�no�ci�, je�li nie sceptycyzmem i relatywizmem, do kultu relikwii. M�wi si� tu zatem o "�miertelnych szcz�tkach �wi�tych przechowywanych przez Ko�ci� i traktowanych z pewn� czci�", z zastrze�eniem, �e cze�� ta "w rzeczywisto�ci odnosi si� do samych �wi�tych". Dodaje si� r�wnie�: "Nie mo�na zasadniczo zakaza� tego rodzaju kultu [...]; jego konkretne formy zale�� od gust�w danej epoki i nie odpowiadaj� wszystkim jednakowo. Ostatecznie taki kult nie ma nic wsp�lnego z kwesti�, czy owe szcz�tki b�d� czy nie b�d� nale�a�y do zmar- 18 twychwsta�ego cia�a cz�owieka" (Karl Rahner, Herbert Vorgrimler, Ma�y s�ownik teologiczny, prze�o�yli Tadeusz Mieszkowski i Pawe� Pachciarek, s�owo wst�pne ks. prof. Alfons Skowronek, Warszawa 1987, Instytut Wydawniczy Pax, szp. 391). Szczeg�lne miejsce w owym ko�cielnym systemie obrz�dowym mia�a i ma translacja, czyli praktykowane ju� w staro�ytno�ci uroczyste przeniesienie zw�ok �wi�tego (zwane te� niekiedy "podniesieniem ko�ci") w miejsce stosowniejsze i bardziej wyr�nione -najcz�ciej do sarkofagu umieszczonego przy kt�rym� z o�tarzy bocznych (zazwyczaj o�tarz dedykowano w�wczas zmar�emu). I to ona w�a�nie da�a pocz�tek okre�leniu "wynie�� na o�tarze", bowiem a� do ko�ca pierwszego tysi�clecia naszej ery by�a r�wnoznaczna z kanonizacj�. W rocznic� �mierci �wi�tego miejscowy biskup -w otoczeniu innych dostojnik�w ko�cielnych - otwiera� zatem gr�b, odprawia� msz� i prowadzi� translacyjn� procesj�. Oczekiwano w tym czasie cud�w, kt�re potwierdzi�yby zgod� �wi�tego, jego akceptacj� dla przenosin w nowe miejsce - i oczywi�cie takie cuda si� zdarza�y {voxpopuli, voxDei). Przy okazji translacji nierzadko ujmowano komisyjnie jak�� partyku�� (szcz�tek relikwii), po czym reszt� obmywano winem i, owin�wszy ka�dy fragment w jedwabie, przek�adano do trumny. Niekiedy przyjmuje si�, �e pierwszej translacji dokonano w po�owie IV wieku, przenosz�c cia�o �w. Babylasa m�czennika na przedmie�cia Antiochii, tak aby zamilk�a znajduj�ca si� tam wyrocznia apoli�ska (natychmiast zreszt� martyrium to - obudowane oko�o 397 roku czteronawow� bazylik� w kszta�cie krzy�a i udekorowane mozaikami - sta�o si� jednym z najwa�niejszych w �wczesnym �wiecie chrze�cija�skim miejsc pielgrzymkowych). Jednak takich akt�w translacji by�o w tym czasie znacznie wi�cej. Mia�y one przy tym r�ne podstawy, kt�re - wraz ze stosownymi obrz�dami - b�d� p�niej "reprodukowane" w Ko�ciele przez ponad p�tora tysi�ca lat. Tak wi�c translacje sta�y si� istotnym elementem kreowania Konstantynopola, miasta nowo za�o�onego, dok�d w 356 roku przeniesiono rzekome relikwie �w. Tymoteusza, a w 357 roku - �w. Andrzeja i �w. �ukasza. Translacje obj�y te� pro- 19 wincje, kt�re - jak Galia - nie zazna�y prawie prze�ladowa� i by�y przez to relikwii pozbawione (st�d w 380 albo w 390 roku �w. Wiktrycjusz sprowadza z Italii do swej katedry w Rouen szcz�tki �w.Jana Chrzciciela, �w. Andrzeja i �w. Tomasza). Innego rodzaju translacje pojawiaj� si� natomiast na obszarach, na przyk�ad naddunajskich, z kt�rych trzeba si� wycofa� pod naporem poga�skich jeszcze barbarzy�c�w. "Przenosiny nie zawsze obejmowa�y ca�e cia�o m�czennika, czasem tylko jak�� cz��, fragment, a nawet relikwie symboliczne: kawa�ek materii, kt�ra dotyka�a cia�a �wi�tego, wonne olejki wpuszczane do relikwiarza, a potem pieczo�owicie zebrane z powrotem dzi�ki przemy�lnemu systemowi otwork�w, a nawet odrobina py�u zdrapanego z nagrobka" (Danielou, Marrou, s. 241). Tak sta�o si� na przyk�ad w Rzymie, gdzie olbrzymia pi�cionawowa bazylika �w. Piotra na Watykanie zosta�a wzniesiona (przez cesarzy Konstantyna i Konstancjusza) po to w�a�nie, by sta� si� "miejscem maj�cym uzmys�awia� warto�� marmurowego relikwiarza, kt�ry zawiera� resztki tajemniczego pomnika postawionego w czasach papie�a Zefiryna - oko�o roku 200 - ku czci Ksi�cia Aposto��w" (tam�e, s. 240). Taka rola translacji ukazuje jednocze�nie, �e bardzo d�ugo - a� do ko�ca XI wieku - kanonizacja nie by�a sformalizowanym procesem o jakiej� ustalonej i jednolitej dla ca�ego Ko�cio�a procedurze. Co wi�cej, �w buduj�cy si� oddolnie i emocjonalnie kult m�czennik�w, a nast�pnie i innych �wi�tych, mia� niejasne tylko i sk�pe podstawy nowotestamentowe - w teologii paulinistycznej. Mo�na by�o go wyprowadzi� z Listu �w. Paw�a do Efezjan (Ef l, 6: "W Nim bowiem [tj. w Chrystusie - Z.M.] wybra� nas [B�g - Z.M.] przed za�o�eniem �wiata, aby�my byli �wi�ci i nieskalani przed Jego obliczem"; zob. te� Ef l, 12, 14) lub z anonimowego Listu do Hebrajczyk�w (Hbr 12, l: "I my zatem maj�c doko�a siebie takie mn�stwo �wiadk�w, od�o�ywszy wszelki ci�ar, [a przede wszystkim] grzech, kt�ry nas �atwo zwodzi, winni�my wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach"). Ale mo�na by�o to uczyni� jedynie w spos�b niebezpo�redni, cho�by dlatego, �e uwagi Paw�a mia�y wyrazisty rys chrystocentryczny i ponadto odnosi�y si� do wszystkich cz�on- 20 k�w Ko�cio�a, podobnie jak jego spostrze�enia na temat rozmaito�ci charyzmat�w (l Kor 7, 6; 12,12-36). Tak zreszt� mo�na potraktowa� wywodzenie - od II wieku poczynaj�c - idei m�cze�stwa z chrystologii Apokalipsy Janowej, z nazywania przez ni� Jezusa Chrystusa "�wiadkiem wiernym i prawdom�wnym" (Ap l, 5; 3, 14) i podkre�lania, �e lojalno�� wobec Niego mo�e wymaga� �mierci (Ap 2, 13): dlatego te� greckie s�owo martys, "�wiadek", przesz�o w �rodowiskach chrze�cija�skich znaczeniow� ewolucj�, staj�c si� synonimem s�owa "m�czennik". Z rozmaitych powod�w istnia�a zatem, je�li chodzi o kult �wi�tych w pierwszych wiekach chrze�cija�stwa, spora dowolno��, a o wyniesieniu na o�tarze decydowa�a zwykle lokalna spo�eczno��, zw�aszcza - nawet ju� w Ko�ciele "katakumbowym" -jej elita przyw�dcza. To ona bra�a spraw� w swoje r�ce i dopiero z czasem zyskiwa�a zatwierdzenie ko�cielnej w�adzy -albo po prostu sk�aniaj�c hierarch�w do udzia�u w stosownych uroczysto�ciach, szczeg�lnie rocznicowych, albo te� staraj�c si� o odpowiedni dokument. Pierwszych zatem m�czennik�w Ko�cio�a zupe�nie spontanicznie - kieruj�c si� szacunkiem zbiorowym - obwo�ywano �wi�tymi, a "kanonizacja" ogranicza�a si� do wyznaczenia dnia "pami�tki" oraz sprawowania przez biskupa dorocznego obchodu (cho� stopniowo, zw�aszcza z mno�eniem si� liczby m�czennik�w w czasach rzymskich prze�ladowa�, Ko�ci� pr�bowa� jako� weryfikowa� �w proces). Post�powanie "kanonizacyjne" do VII stulecia polega�o zatem - najog�lniej m�wi�c - na aklamacji zbiorowej. Jednak kult m�czennik�w (tych wy��cznie, kt�rzy ponie�li gwa�town� i przyj�t� dobrowolnie �mier� za wiar� w Chrystusa) oddzielano tutaj wyra�nie od kultu �wi�tych wyznawc�w (�yj�cych zgodnie ze wskazaniami Ewangelii i zmar�ych �mierci� naturaln� "m�czennik�w ducha"). W przypadku pierwszych istotnym pierwiastkiem obrz�dowo�ci sta�y si� pogrzeb oraz obchody �mierci, w przypadku drugich - rosn�ca ju� za �ycia opinia o �wi�to�ci oraz cudach. W obu jednak wypadkach wprowadzano imi� �wi�tego do liturgii i nad jego grobem stawiano ko�ci�. O tym, jak istotna by�a rola w tych procesach spo�eczno�ci lokalnych, �wiadczy fakt, �e pierwszy dokument pa- 21 pieski na temat kanonizacji - cho� jeszcze bez u�ycia tego terminu - zosta� wystawiony dopiero 31 stycznia 993 roku przez pozbawionego sk�din�d jakiejkolwiek w�adzy �wieckiej papie�a Jana XV (i dotyczy� biskupa augsburskiego Uda�ryka, �yj�cego w latach 890-973). Akt ten jednak poprzedzony zosta� w Rzymie przez pewn� przemian� kultu, a wraz z nim - rzymskiego kalendarza liturgicznego. Oto bowiem w po�owie VIII wieku szcz�tki m�czennik�w oraz tytu�y ich ko�cio��w, zlokalizowane dot�d -jak pisa�em - na przedmiejskich cmentarzach, przeniesiono do miasta. Za nimi za� pow�drowa�y stosowne uroczysto�ci, co stopniowo zaakceptowa� - kiedy ustawiono w ko�cio�ach "stacje" dla procesji pontyfikalnej - i dw�r papieski. Obchody te trafi�y tym samym do rozszerzonego kalendarza rzymskiego, kt�ry w znacznym stopniu sta� si� liturgicznym upami�tnieniem wielu m�czennik�w, znanych z ich apokryficznych "akt�w". A podobna transgresja dokona�a si� p�niej i w innych Ko�cio�ach partykularnych. Przy okazji powiedzie� trzeba, �e kategorie kandydat�w na o�tarze mno�y�y si� wraz z post�pami chrze�cija�stwa. Po m�czennikach i wyznawcach przysz�a tedy kolej (od IV wieku i ascetycznego ekstremizmu Ojc�w Pustyni) na �wi�tych pustelnik�w i �wi�tych mnich�w oraz �wi�tych biskup�w (na Zachodzie pocz�tek da� tu kult Marcina z Tours, kt�ry dokumentowa� zacz�to jeszcze za �ycia wielkiego aposto�a Galii). Znalaz�o to oczywi�cie odzwierciedlenie w rozwoju hagiografii, kt�ra od suchych spis�w m�czennik�w i biskup�w (dyptychy) na u�ytek lokalny, od kalendarzy i martyrolo-gium, poprzez skromne zapisy proces�w m�cze�stwa (acta proconsularia} i sprawozdania naocznych �wiadk�w z po�owy II wieku oraz "pasje" z III wieku, przechodzi ku bardziej wyszukanym formom literackim, takim jak �ywoty (Vitae} czy opowie�ci o cudach (Miracu-la). Zbiory opowie�ci o cudach, mno��ce si� nies�ychanie od IV do VII wieku, mia�y u �r�de� instytucj� peregrinatio religiosa, pielgrzymki do miejsc �wi�tych, a tak�e - coraz cz�ciej - opisy translacji. Takie Miracula otworzy�y drog� i nada�y dynamizm bardzo licznym i bardzo ju� rozmaitym co do formy Miraculorum �redniowiecza, tym bardziej �e do dawnych kategorii kandydat�w na o�tarze 22 do��czy�y teraz trzy nowe grupy - �wi�ci kr�lowie, �wi�te dziewice oraz �wi�ci �ebracy. W�wczas te�, w �redniowieczu, pojawi�y si� -obok dawniejszych okre�le� "m�cze�stwo czerwone" (przez �mier� gwa�town� i krwaw�) oraz "m�cze�stwo bia�e" (przez �ycie pe�ne wiary, mi�o�ci i po�wi�cenia) - poj�cia "m�cze�stwa szarego" (przez �ycie pokutnicze) i "m�cze�stwa zielonego" (przez prac� apostolsk�). P�niej stopniowo kr�g si� rozszerzy� i wsp�cze�nie, zw�aszcza po Soborze Watyka�skim II (1962-1965) ijego konstytucji Lumen gentium (nr 39-42), przyjmuje si� ju�, �e wszyscy wierni, tak�e �wieccy, otrzymuj� powo�anie do �wi�to�ci z racji swego uczestnictwa w Ko�ciele. Oznacza to odej�cie od zbyt mocnego podkre�lania �wi�to�ci Ko�cio�a jako instytucji i przyj�cie, �e Ko�ci�, szczeg�lnie jako Lud Bo�y, sta� si� �wi�ty przez Ducha Pa�skiego i w ziemskim pielgrzymowaniu, mimo �wiadectw wiary heroicznie oddanych mu cz�onk�w, potrzebuje on oczyszczenia - z powodu grzech�w pope�nianych nieustannie przez wielu chrze�cijan (Lumen gentium, nr 8). Wracaj�c za� do sprawy kanonizacji i jej jurydycznych aspekt�w... W istocie wi�c dopiero papie� b�. Urban II (1088-1099), taktowny zwolennik reformy gregoria�skiej i mniej taktowny zwolennik krucjat, wprowadzi� pewne elementy prawnego �adu, orzekaj�c, �e do wszcz�cia procesu kanonizacyjnego niezb�dne s� �wiadectwa cudu zdzia�anego za po�rednictwem �wi�tego wyznawcy. Nadal jednak sprawy kanonizacyjne nale�a�y do lokalnych biskup�w, cho� to papie� wystawia� ostateczny dokument w tej sprawie. Ale nie trwa�o to zbyt d�ugo: ucze� Abelarda i prawnika Gracjana, papie� jurysta Aleksander III (1159-181), tocz�c ostre zmagania z rywalami do tiary i chc�c zapobiec mno�eniu si� lokalnych �wi�tych, szczeg�lnie m�czennik�w, listem dekretalnym Audwimus sobie tylko przyzna� prawo kanonizacji (ustalona tu procedura mia�a obowi�zywa� jeszcze pi�� stuleci). Dalej w okre�laniu prawnych prerogatyw papieskich i konstruowaniu centralizmu rzymskiego (tak�e w materii �wi�to�ci) poszed� "polityk w mitrze", wielki papie� Innocenty III (1198-1216), umacniaj�c autorytet swej w�adzy - nie tylko zreszt� tym sposobem - i orzekaj�c, w bulli Cum saecundum z 1199 roku, wy- 23 danej przy okazji kanonizacji Homobonusa, �e do wyniesienia na o�tarze niezb�dne jest praktykowanie cn�t za �ycia i pojawienie si� cudownych znak�w po �mierci. Wreszcie w XIII stuleciu papiestwo zastrzeg�o sobie wszystkie ostateczne decyzje w sprawach kanonizacji, obejmuj�c tym samym �cis�� kontrol� owych cn�t i znak�w. �wiadczy� o tym mo�e nowa instytucja - powo�anie spo�r�d cz�onk�w komisji papieskiej tak zwanego adwokata diab�a, czyli "poruszyciela sprawiedliwo�ci", kt�rego urz�dowym obowi�zkiem sta�o si� wysuwanie argument�w przeciw �wi�to�ci kandydata. Przypuszczalnie po raz pierwszy adwokat diab�a - nie lekcewa�� tej okoliczno�ci - pojawi� si� w 1254 roku, przy okazji kanonizacji Stanis�awa biskupa. W XIII wieku ukszta�towa�a si� te� - cho� nie od razu wp�yn�a na �wiadomo�� i praktyk� Ko�cio�a - kategoryzacja cud�w autorstwa �w. Tomasza z Akwinu (1225-1274). Tomasz, niebywa�y mi�o�nik system�w i klasyfikacji, uzna� zatem, �e istniej� trzy odmiany owych znak�w nadprzyrodzonych: miracula supra naturom (cuda nadnaturalne, takie jak zmartwychwstanie), miracula contra naturom (cuda wbrew naturze, pojawiaj�ce si� w�wczas, gdy natura zachowuje si� odmiennie ni� zazwyczaj, np. w przypadku lewitacji czy st�pania po wodzie) oraz miracula praeter naturom (cuda zdzia�ane przez natur�, ale w spos�b okre�lony przez jej Stw�rc� - np. uzdrowienie). Dzi� przyjmuje si�, �e ka�da z tych trzech odmian znak�w nadprzyrodzonych stanowi wystarczaj�c� podstaw� do beatyfikacji czy kanonizacji, jednak cud nie musi pojawi� si� wcale za �ycia kandydata na o�tarze. Wszak�e Ko�ci� wymaga dw�ch osobnych cud�w: jednego dla beatyfikacji, drugiego - dla kanonizacji (a wi�c ju� po beatyfikowaniu zmar�ego). Jednak do XVII stulecia nie odr�niano w Ko�ciele beatyfikacji od kanonizacji i traktowano je zamiennie. I dopiero breve papie�a Urbana VIII (1623-1644) Coelestis Hierusalem cives z 1634 roku doprowadzi�o do oddzielenia obu tych proces�w. Pozbawia�o ono bowiem biskup�w, uzurpuj�cych sobie nadal przywilej zatwierdzania lokalnego kultu os�b zmar�ych w opinii �wi�to�ci, oraz grupy wiernych i zakony, czcz�ce starym zwyczajem wybrane przez sie- 24 bie osoby bez akceptacji Rzymu, tego rodzaju praw, uzale�niaj�c owe kulty miejscowe od decyzji papie�a, d���cego sk�din�d rozmaitymi sposobami do nadania jak najwi�kszego splendoru sobie i swej barokowej stolicy. Beatyfikacja sta�a si� odt�d aktem papieskim zezwalaj�cym na oddawanie czci jakiemu� "s�udze Bo�emu", zwanemu b�ogos�awionym (beatus), w jakim� zgromadzeniu zakonnym albo na jakim� obszarze (pierwsza tak poj�ta beatyfikacja, Jozafata Kuncewicza, odby�a si� 16 maja 1642 roku). Kanonizacja zacz�a za� oznacza� proklamacj� "przed �wiatem", i� "s�uga Bo�y" - w tym wypadku �wi�ty - cieszy si� ju� pe�ni� niebia�skiej glorii i wolno go czci� publicznie w ca�ym Ko�ciele. Breve Urbana VIII budowa�o zatem do�� restrykcyjne zasady w kwestii tak zwanego kultu publicznego. Co wi�cej: stanowi�o swoiste odwr�cenie kolejno�ci dotychczasowych praktyk i zwyczaj�w, wi���c si� oczywi�cie z os�abieniem roli spo�eczno�ci lokalnej i Ko�cio��w partykularnych na rzecz Rzymu. Dotychczas bowiem za "drog� zwyczajn�" ku wyniesieniu na o�tarze uznawano stwierdzenie kultu publicznego. Teraz za� "droga zwyczajna" sta�a si� w kanonizacji czym� zupe�nie przeciwnym: brakiem kultu publicznego przed og�oszeniem werdyktu papie�a. Maj�c wszak�e na uwadze wszcz�te ju� dawniej procesy, Urban VIII postanowi�, �e mo�na kontynuowa� kult publiczny w przypadku tych kandydat�w na o�tarze, kt�rzy odbierali go od stu przynajmniej lat (nazwano to "drog� nadzwyczajn�"). Papie� �w orzek� r�wnie�, �e objawieniom i wydarzeniom, o kt�rych Ko�ci� nie wyda� jeszcze opinii, przys�uguje wiarygodno�� jedynie prywatna. Powo�a� on te� nowy urz�d - postulatora, czyli or�downika w procesie kanonizacji, a tak�e usprawni� i nada� dynamik� nieruchawej dot�d i zbiurokratyzowanej Kongregacji Obrz�d�w, w kt�rej gestii znajdowa�y si� wszystkie bez wyj�tku sprawy kanonizacyjne (by�a ona jedn� z pi�tnastu kongregacji powo�anych w roku 1588, gdy papie� Sykstus V tworzy� centraln� administracj� Ko�cio�a). W niezmienionej formie Kongregacja Obrz�d�w przetrwa�a do epoki wybitnego znawcy prawa kanonicznego - Benedykta XIV (1740-1750), kiedy to j� zreformowano i wzmocniono jej udzia� w procesach beatyfikacyjnych i kanoniza- 25 cyjnych (w 1969 roku Pawe� VI podzieli� j� na Kongregacj� Kultu Bo�ego i Kongregacj� do Spraw Kanonizacji i Beatyfikacji). Benedykt XIV jeszcze jako kardyna� Prospero Lambertini og�osi� swoje fundamentalne dzie�o De servorum Dei beatificatione et beatorum canonizatione, kt�re sta�o si� p�niej podstaw� jego orzecze�, zw�aszcza dotycz�cych cn�t kandydata. Tak wi�c w 1745 roku Benedykt XIV postanowi�, �e kandydat na �wi�tego musi by� obdarzony wszystkimi cnotami w stopniu heroicznym, przy czym prawodawca kierowa� si� tu starym tomistycznym podzia�em na trzy cnoty teologiczne (wiara, nadzieja, mi�o��) oraz cztery cnoty kardynalne (roztropno��, sprawiedliwo��, umiarkowanie, m�stwo). W roku 1917 pierwszy ko�cielny Kodeks prawa kanonicznego - og�oszony za pontyfikatu Benedykta XV (1914-1922) - a� w 142 kanonach regulowa� kwestie kanonizacji i beatyfikacji. Mia�y one od tej chwili obejmowa� po dwa stadia: proces informacyjny i proces apostolski (korektur w tej materii dokonali nast�pnie Pawe� VI i Jan Pawe� II). Proces informacyjny mia� odbywa� si� -jak ongi� -w diecezji, w kt�rej �y� i pracowa� kandydat na o�tarze. "W przypadku m�czennika post�powanie zmierza w kierunku udokumentowania m�cze�stwa i braku kultu publicznego. M�czennicy bowiem s� "zwolnieni z cudu", natomiast przy badaniu m�cze�stwa najwi�cej trudno�ci sprawia udowodnienie, �e kandydat umar� za wiar�. W przypadku wyznawcy badana jest przede wszystkim heroiczno�� jego cn�t, a proces informacyjny sk�ada si� z trzech etap�w: 1) stwierdzenia �wi�tobliwo�ci �ycia i rozg�osu �wi�to�ci; 2) zebrania pism s�ugi Bo�ego (aby mo�na by�o ustali� zgodno�� jego pogl�d�w z nauk� Ko�cio�a); 3) stwierdzenia braku kultu publicznego" (Zbigniew Gach, Poczet kanonizowanych �wi�tych polskich, Gda�sk 1997, Exter, s. 26). Na trzy cz�ci dzieli si� r�wnie� proces apostolski, a niezb�dne jest tu przeprowadzenie ekshumacji i prawne rozpoznanie szcz�tk�w. Od wydania przez Jana Paw�a II w 1983 roku konstytucji apostolskiej Divinus perfectionis Magister nie rozgranicza si� ju� procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. Jest wi�c tylko jeden proces kanonizacyjny, a beatyfikacja - stanowi�c przedostatni etap kanonizacji - musi zosta� przeprowadzona tak, by nie 26 trzeba by�o powtarza� niekt�rych czynno�ci wcze�niejszych. Beatyfikacja "drog� zwyczajn�" wymaga jednak nadal cho�by jednego cudu, a kanonizacja -jednego cudu ju� po beatyfikacji. Je�li �w cud zostanie przekonuj�co po�wiadczony, papie� og�asza bull� kanonizacyjn�. Beatyfikowanym i �wi�tym, trzeba zaznaczy�, przys�uguje jedynie "kult zwyczajny" {cultus duliae), Maryi nale�ny jest "kult wysoki" czy "nadzwyczajny" {cultus hyperduliae), a Bogu Ojcu i Chrystusowi - cultus latriae (adoracja, kult absolutny). Wyniesieni na o�tarze hierarchicznie maszeruj� do nieba. Urban VIII narzuci� zatem rozr�nianie mi�dzy kultem b�ogos�awionych a kultem �wi�tych. Tym pierwszym na przyk�ad nie przys�uguj� w ikonografii pe�ne nimby (tylko radiot�, czyli promienie), umieszczanie ich relikwii na o�tarzu, a przy ich grobach nie wolno pali� lamp ani umieszcza� plakietek wotywnych. Benedykt XIV natomiast orzek�, �e tytu� "s�uga Bo�y" {servus Dei) nale�y si� jedynie tym zmar�ym, kt�rych proces beatyfikacyjny zosta� ju� wszcz�ty, tytu� za� "czcigodny s�uga Bo�y" (venerabilis servus Dei) - tym dopiero, na kt�rych temat og�oszono dekret o heroiczno�ci cn�t. To jednak nie wyczerpuje wszystkich mo�liwo�ci hierarchizacji. Tak wi�c i po�r�d samych �wi�tych mamy swoist� ich warstw� elitarn�, swoist� "�mietank�" sanctorum; rodzin� i bliskich Chrystusa, aposto��w, Ojc�w Ko�cio�a, wielkich tw�rc�w zakon�w (np. �w. Benedykt z Nursji, �w. Franciszek z Asy�u, �w. Dominik, �w. Ignacy Loyola), a tak�e Doktor�w Ko�cio�a. Tych ostatnich jest oko�o trzydziestu, a s� to najwybitniejsi w ko�cielnych dziejach teologowie oraz mistrzowie duchowo�ci, tacy jak �w. Ambro�y, �w. Hieronim, �w. Augustyn, �w. Bazyli Wielki, �w.Jan Z�otousty, �w. Atanazy Wielki, �w. Tomasz z Akwinu. W 1967 roku Kongregacja Obrz�d�w zdecydowa�a, �e tytu� Doktora Ko�cio�a przys�ugiwa� mo�e r�wnie� kobietom, i trzy lata p�niej otrzyma�y go dwie pierwsze z nich: �w. Teresa z Avila (ta, kt�r� �miertelnie uwi�d� anio� Berniniego) oraz �w. Katarzyna ze Sieny (ta, kt�r� kopn�� diabe�). �wi�tych tak�e mo�na uhierarchizowa� wed�ug przyznawanych im oficjalnie zakres�w patronatu: nad diecezj� (I, II i III rz�du), krajem albo kontynentem. 27 Samych �wi�tych jest dzi� mniej wi�cej -ju� po wyrzuceniu w ciemno�ci zewn�trzne postaci takich, jak �w. Jerzy od Smoka -2600 (wiadomo tylko, by poda� dok�adniejsze dane, �e w latach 1594-1994 kanonizowano 562 osoby). Polscy �wi�ci stanowi� po�r�d nich tym samym zupe�nie znikom� garstk�. Natomiast b�ogos�awionych nikt chyba nie potrafi policzy�, zw�aszcza b�ogos�awionych z ostatnich lat (my�l�, �e tak�e i b�ogos�awionych polskich). Trzeba wreszcie powiedzie�, �e w dzisiejszym Ko�ciele - czego w Polsce nie chce si� raczej pami�ta� - kult �wi�tych jest wprawdzie dozwolony i po�yteczny, ale nie stanowi on wcale obowi�zku jednostki, jak m�wi o tym wyra�nie m.in. soborowa konstytucja Gaudium et spes (nr 50 i nast�pne). 1 �w. Wojciech S�awnikowic (ok.956-997) Pierwszy mord za�o�ycielski Z ba�ni rodem Dzieckiem b�d�c, dzieckiem siedmio- czy o�mioletnim, zawistnym okiem spogl�da�em na skarb, kt�ry trzyma� w swoich szparga�ach pewien ch�opak z klasy. Niech�tnie tylko i z rzadka, przymuszony ci�g�ym nagabywaniem, wydobywa� go z szuflady i pokazywa� innym. A� raz sta� si� cud prawdziwy: ub�aga�em go, przysi�gaj�c na wszystkie �wi�to�ci, �e oddam, by u�yczy� mi owej drogocennej rzeczy na ca�e popo�udnie, do wieczora. Chodzi�o o stare -mo�e przedwojenne, mo�e jeszcze wcze�niejsze - wydanie Wieczor�w pod lip� Lucjana Siemie�skiego z ol�niewaj�cymi (nas, niedorostk�w) kolorowymi rycinami. Dzi� zapewne trudno zrozumie� tak� magi� i takie po��danie, jakie ogarnia�o na widok tej rozpadaj�cej si� ju� w szwach i nieco postrz�pionej ksi��eczki. Wtedy jednak, u ko�ca lat pi��dziesi�tych, nikomu z nas nie �ni�a si� nawet bajka o telewizji i plastikowym blichtrze mas-kultury, a w prowincjonalnych umys�ach, mo�e zreszt� we wszystkich polskich umys�ach, trwa� ci�gle - mimo komunizmu, mimo okrucie�stw okupacji i w