15744

Szczegóły
Tytuł 15744
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15744 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15744 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15744 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

S. Jaros�awcew Ekspedycja do piek�a T�umaczy�a Walentyna Trzci�ska PO�CIG W KOSMOSIE 1. Na brzegu oceanu, ongi� lodowatego, a obecnie i po wsze czasy ciep�ego, �yli sobie trzej serdeczni przyjaciele: mistrz, sportowiec i uczony. Przez pami�� o s�ynnych muszkieterach b�dziemy ich nazywa� Atosem, Portosem i Aramisem, jako �e, po pierwsze, ich prawdziwe imiona nie maj� wi�kszego znaczenia, a po drugie � poniewa� tak w�a�nie zawsze ich nazywano, byli bowiem nieroz��czni, gotowi p�j�� jeden za drugiego w ogie�, a swoj� przyja�� cenili ponad wszystko. I je�li ktokolwiek z ich znajomych m�wi�: �Nasi muszkieterowie zn�w si� wczoraj popisali� � wszyscy rozumieli od razu o kim mowa i pytali bez zb�dnych s��w: �A c� znowu zbroili tym razem?�. Nasi bohaterowie do�� si� przy tym wszystkim r�nili charakterami, co zreszt� nie dziwi, je�li wzi�� pod uwag� ich profesje. Wszak wszystkim wiadomo, �e na naszej planecie mistrzowie zajmuj� si� tworzeniem nieopisanie pi�knych dzie� sztuki i konstruowaniem nies�ychanie pot�nych urz�dze�; sportowcy rozwijaj� wspania�e mo�liwo�ci ludzkich organizm�w i doprowadzaj� do doskona�o�ci urod� cz�owieczego cia�a; a uczeni � c�, s� w�a�nie uczonymi: wymy�laj� wyprawy do najg��bszych �r�de� wiedzy i planuj� czarodziejskie przemiany �ywej materii. Dlatego uczeni, sportowcy i mistrzowie zawsze troch� si� b�d� mi�dzy sob� r�ni�, dop�ki jaki� geniusz nie po��czy w jedno pracowni, stadionu i laboratorium. Jednak�e je�li chodzi o sp�dzanie wolnego czasu, gusty naszych przyjaci� by�y mniej wi�cej jednakowe i nierzadko przyczynia�y trosk otoczeniu. A to wyp�ywali daleko w morze, podkradali si� do drzemi�cego w pe�nym s�o�cu na leniwej fali podstarza�ego kaszalota i, pokrzykuj�c, zaczynali go znienacka �askota�, a� nieszcz�nik z rykiem i parskaniem ucieka� poskar�y� si� podwodnym pasterzom. A to tu� przed noc� zaczynali przy wt�rze gitary uczy� si� nowej lirycznej piosenki, a poniewa� Portos mia� pot�ny bas i praktycznie ani odrobiny muzycznego s�uchu, podobne lekcje niezmiennie wprawia�y w stan niezwyk�ego podniecenia zaskoczonych w promieniu kilkuset metr�w ludzi, zwierz�ta, ptaki i roboty. A raz potajemnie skonstruowali niecne urz�dzenie, kt�re graj�c na czarnej fujarce przemaszerowa�o w bia�y dzie� centraln� ulic� i wszystkie roboty�nia�ki, roboty�dozorcy i roboty�ogrodnicy w osadzie porzuci�y swe zaj�cia, ruszy�y za nim w step i wr�ci�y dopiero po tygodniu. Jednym s�owem z naszych bohater�w by�y niez�e urwisy i chocia� podobne wybryki bardzo si� podoba�y wielu ich znajomym, to wszyscy doko�a wzdychali z ulg�, gdy nieroz��cznych muszkieter�w nachodzi�a cicha zaduma i wszyscy trzej ca�ymi godzinami wylegiwali si� w cieniu na trawce, zatopieni w staro�ytnych ksi��kach o wielkich rewolucjach i tytanicznych walkach narod�w o wolno�� i niepodleg�o��. (Nie, muszkieterowie byli mimo wszystko lud�mi bardzo odmiennymi. Pewnego razu zadano ka�demu z nich jedno i to samo pytanie: �Co ci� interesuje najbardziej, je�li masz przed sob� jaki� cel?� Mistrz Atos wzruszy� ramionami i niedbale odpar�: �Chyba szuka� �rodk�w do osi�gni�cia tego celu�. Sportowiec Portos wykrzykn��, nie namy�laj�c si�: �Oczywi�cie, bez wzgl�du na wszystko, cel osi�gn��!� A uczony Aramis rzek� swoim zwyk�ym, cichym g�osem: �Prawdopodobnie dowiedzie� si�, co b�dzie, gdy cel osi�gn�.� By� mo�e w�a�nie dlatego byli przyjaci�mi?) W tym momencie wypada zaznaczy�, �e w codziennej dzia�alno�ci naszej tr�jki du�y udzia� bra�a pewna Gala, nader m�ode i milutkie stworzenie, mieszkaj�ce w uroczym domku nie opodal. Gala by�a czym� w rodzaju ciotecznej siostry czy te� wujecznej ciotki Aramisa, i na prawach krewniaczki ch�tnie zgadza�a si� (w zale�no�ci od nastroju) albo robi� muszkieterom bur� w imieniu i na zlecenie wzburzonego spo�ecze�stwa, albo te� owe spo�ecze�stwo uspokaja� w imieniu i na zlecenie muszkieter�w. W przerwach hodowa�a na poletku do�wiadczalnym za osad� nowe gatunki winogron, zmusza�a Atosa do budowania dla s�siedzkich dzieci mechanicznych zabawek (�Czy ty i twoi smarkacze zostawicie mnie w spokoju, sa�aciana g��wko?�), pod kierownictwem Portosa uprawia�a gimnastyk� artystyczn� (�Palce! Wyci�gnij palce, szkrabie!�) i wrzuca�a Aramisowi za ko�nierz wielkie �uki � jelonki, kt�rych to �uk�w Aramis ba� si� bardziej ni� �mierci (�Jej! Rozerw� ci� na strz�py, bezczelna dziewczyno!�). Gal� w og�le prawie zawsze mo�na by�o znale�� gdzie� w pobli�u muszkieter�w (albo muszkieter�w w pobli�u Gali), tak �e znajomi cz�sto nazywali j� �d�Artagnanem w sp�dnicy�, chocia� Gala z pewnych wzgl�d�w za nic nie chcia�a reagowa� na te ze wszech miar pochlebne przezwisko. I kiedy w soboty Gala rusza�a konno do Zielonej Doliny na bliny do swojego dziadka, by�ego kucharza P�nocnej Floty Podwodnej, prawie zawsze towarzyszyli jej muszkieterowie � czy to z przyja�ni, czy te� przeczuwaj�c smak wspania�ych blin�w, kt�rych wielkimi zwolennikami byli wszyscy trzej. I trzeba by�o widzie� ich mkn�cych galopem po poboczu szosy, ze szczup�ymi po�ladkami w g�rze, z twarzami przy ko�skich grzywach, gwi�d��cych przenikliwie i dodaj�cych sobie nawzajem animuszu dziarskimi okrzykami! Ca�a historia zacz�a si� w�a�nie w jedn� z takich sob�t, tyle �e owego dnia Atos i Aramis byli zaj�ci, i w wyprawie do dziadka Gali towarzyszy� jedynie Portos. Dzie� by� pi�kny, s�oneczny, po bezkresnym b��kitnym niebie dumnie sun�y puszyste niczym bita �mietana bia�o��te ob�oki. Gala i Portos galopowali szos�, a wok� rozpo�ciera�a si� Zielona Dolina: kwitn�ce ogrody, szmaragdowe ��ki, przytulne domy i a�urowe altany, przejrzyste strumienie i b��kitne jak niebo rzeki, przemykaj�ce pod garbatymi mostkami. Weso�o umyka�y do ty�u s�upki kilometrowe z cyframi: 110� 111� 112� �wie�y wiatr ch�odzi� rozpalone twarze, strz�saj�c z siwych pysk�w g�st� pian� gniewnie parska�y ros�e konie, rzuci�a si� w pogo� i zosta�a z ty�u pocieszna, kud�ata psina� Wszystko by�o po prostu wspania�e, zw�aszcza je�li wzi�� pod uwag�, �e na finiszu czeka�y g�ry z�ocistych blin�w, oczywi�cie ze �mietan� i wszystkim, co nale�y, i tak zimne, �e pokryte kroplami rosy dzbany szlachetnego jab�ecznika, od kt�rego j�zyk szczypie, a �zy nap�ywaj� do oczu. Nagle Gala w pe�nym galopie osadzi�a konia tak gwa�townie, �e zwierz� zar�a�o i stan�o d�ba. Portos przejecha� z rozp�du jeszcze jakie� dziesi�� krok�w i r�wnie� si� zatrzyma�. � O co chodzi? � zapyta�, odwracaj�c si� w siodle. Gala nie odpowiedzia�a. Zmarszczy�a brwi i z zak�opotaniem przygl�da�a si� s�upkowi kilometrowemu. Portos podjecha� do niej. � Co? � spyta�. � Co si� sta�o? � Sp�jrz� � wyszepta�a Gala. � Co to jest? Spojrza�. S�upek jak s�upek. Na bia�ej emaliowanej tabliczce czarne cyfry: 160. � Sto sze��dziesi�t � stwierdzi� zniecierpliwiony. � Okr�g�a liczba. Co z tego? � A przed nami las � szepn�a Gala. Rzeczywi�cie, szosa przed nimi nik�a w g�uchym lesie. W �wiadomo�ci Portosa co� przebi�o si� poprzez wizj� paruj�cych blin�w i zroszonych szklanic. Gala bez s�owa zawr�ci�a konia i pomkn�a z powrotem. Portos poszed� w jej �lady. Zatrzymali si� przy najbli�szym s�upku. Na bia�ej emaliowanej tabliczce czernia�y cyfry: 120. � Sto dwadzie�cia� � wci�� szeptem powiedzia�a Gala. � A potem od razu sto sze��dziesi�t� I od razu las� � Co� podobnego � powiedzia� skonsternowany Portos. � Wygl�da na to, �e gdzie� przepad�o czterdzie�ci kilometr�w szosy! � Nie tak po prostu szosy, g�upcze! � krzykn�a Gala i jej prze�liczne zielone oczy nape�ni�y si� �zami. � Przepad�o p� Zielonej Doliny, przepad� dom dziadka, rozumiesz? � Nie denerwuj si� � mrukn�� Portos. � By� mo�e wszystko nie jest takie straszne� Zn�w zawr�cili konie i wr�cili do s�upka na skraju lasu. � Sto sze��dziesi�t � powiedzia� Portos. � G�upi �art! � To nie �art. Nie jakie� tam �askotanie wieloryb�w. Tutaj zdarzy�o si� co� okropnego! Co teraz robi�? Portos pomy�la�. � Trzeba opowiedzie� Atosowi i Aramisowi � oznajmi� zdecydowanie. � Wracamy. � Nie � powiedzia�a Gala. � Jedziemy naprz�d. � Ale� przed nami jest tylko zwyk�y las� � No to sobie popatrzymy, co tam jest. Z miejsca ruszyli galopem i wpadli do lasu. W lesie panowa� duszny p�mrok, kopyta d�wi�cznie stuka�y po betonie nawierzchni i przesuwa�y si� do ty�u s�upki kilometrowe z cyframi: 161� 162� 163� 164� Las i las, my�la� z irytacj� Portos, wpatruj�c si� w czarnozielon� ciemno�� na lewo i prawo. Zwyczajny las mieszany. Tracimy tylko na darmo czas. Powinni�my jak najszybciej wraca� do domu i powiedzie� o wszystkim Atosowi i Aramisowi. To g�owy, jakich ze �wiec� szuka�, a my p�dzimy, gdzie ponios� oczy. Ale wiedzia� z do�wiadczenia, �e uparta dziewczyna w sporach jest nie do pokonania. Dobra, b�dziemy wyrozumiali� I w tym momencie zauwa�y� dziwn� rzecz. Konie z galopu niezauwa�alnie przesz�y w k�us, potem sz�y st�pa, i nie zd��y� nawet podzieli� si� cennym spostrze�eniem z Gal�, gdy jego pot�ny ogier odwr�ci� si� bokiem i jak wkopany stan�� w poprzek szosy. � No? � ze zdumieniem spyta� rumaka Portos. � Co z tob�? W czym problem? Ogier w milczeniu pokr�ci� �bem. � Mo�e si� zm�czy�e�? Ogier pow�cha� betonow� nawierzchni� i prychn��. � Co si� dzieje z ko�mi? � zaniepokoi�a si� Gala. Jej ko� cofa� si�, wstrz�sany dreszczami zadziera� g�ow�. � Tak � tak � tak � powiedzia� chmurz�c si� Portos. � Konie nie chc� i�� dalej, boj� si�. Wygl�da na to, �e mia�a�, szkrabie, racj�: co� przed nami jest. Popatrzyli � najpierw na siebie nawzajem, potem na swoje konie. � Wi�c jak, zawracamy? � spyta� Portos. Spyta� bez przekonania, tak na wszelki wypadek. �wietnie wiedzia�, co b�dzie dalej. I rzeczywi�cie: Gala zeskoczy�a z konia i oznajmi�a: � My ko�mi nie jeste�my. P�jdziemy dalej. Nie by�o sensu dyskutowa�. Portos z westchnieniem zsiad� z konia, przywi�za� zwierz�ta do najbli�szej sosny i nie dopuszczaj�cym sprzeciwu tonem oznajmi�: � Id� przodem, a ty dziesi�� krok�w za mn�. I poszli, trzymaj�c si� �rodka szosy, raz po raz spogl�daj�c na boki. Za kilometrowym s�upkiem z cyfr� 168 las znienacka rozst�pi� si�, ukazuj�c rozleg�� polan�. Na polanie wznosi� si� stromy, poro�ni�ty po��k�� traw� kurhan z p�askim wierzcho�kiem. 2. Jaki� czas Portos i Gala stali trzymaj�c si� za r�ce i zaniepokojeni przys�uchiwali si� i przypatrywali. Na szczycie kurhanu wielk�, zielon� chmur� wystrzela� gigantyczny, przysadzisty d�b, przypominaj�cy raczej baobab, a w cieniu d�bu wida� by�o rozsypuj�c� si� budowl� z zapadni�tym dachem i czarnymi prostok�tami pustych okien. By�o bardzo cicho, nie s�ysza�o si� ani zwyk�ego buczenia trzmieli, ani cykania konik�w polnych. I jaskrawo p�on�o na b��kitnym niebie nad g�owami po�udniowe s�o�ce. Potem nadlecia� poryw wiatru. Zaszele�ci�o, zaszumia�o, zal�ni�o srebrnymi iskrami d�bowe listowie i co� przeci�gle, smutno zaskrzypia�o � mo�e na wp� zerwana okiennica, mo�e zardzewia�e zawiasy drzwi. Gala drgn�a i przytuli�a si� do Portosa. Ale wiatr uspokoi� si� i wszystko na powr�t ucich�o. Portos m�nie odkaszln��. � P�jd� popatrze�, a ty zaczekaj tutaj � zaproponowa�. � Nie! � oznajmi�a zdecydowanie Gala. � Lepiej ju� p�jd� z tob�. Poszli przez polan� po kolana w trawie. Z cichym piskiem wyprysn�� Portosowi spod n�g puszysty, bia�y k��buszek i uciek�. Kr�lik, pomy�la� machinalnie sportowiec. S�o�ce przypieka�o. Podeszli do podn�a kurhanu i zacz�li pi�� si� po stromym zboczu. Z ka�dym krokiem roz�o�ysta korona d�bu coraz bardziej przes�ania�a niebo. W ko�cu ca�kowicie zakry�a s�o�ce i od razu zrobi�o si� ch�odno. Nawet jako� zimno, zaobserwowa� ze zdumieniem Portos. � S�uchaj, nie boisz si�? � szeptem spyta�a go Gala. � Jeszcze czego! � odpar� gromkim basem muszkieter. Z ca�ej si�y wczepi�a si� paluszkami w jego d�o�. U�miechn�� si� dla dodania dziewczynie otuchy, pr�buj�c przy tym pokaza� jak najwi�cej swoich wspania�ych z�b�w. Dobrze by by�o, gdyby takie z�by poogl�da� r�wnie� nieznany potw�r, je�eli skrycie ich �ledzi. Portos by� wielkim strategiem. Z bliska opuszczony dom okaza� si� by� tym w�a�nie, czym si� wydawa� z daleka: opuszczonym domem. �ciany z bierwion poczernia�y i poros�y zielonkawoniebieskim liszajem, okna z wybitymi szybami zasnu�y zakurzone paj�czyny, powykrzywiane i przegni�e na wylot deski ganeczku prowadzi�y do ziej�cego otworu drzwiowego. Drzwi wisia�y krzywo na jedynym zardzewia�ym zawiasie. Portos zerwa� je z �atwo�ci�, odrzuci� na bok i pochylaj�c si� pod niskim nadpro�em wszed� do domu. Gala prawie depta�a mu po pi�tach. � Taak� � oznajmi� Portos rozgl�daj�c si�. � N�dza i ub�stwo� Dom sk�ada� si� z jednej, ca�kowicie pustej izby. Pe�n� szczelin pod�og� pokrywa�a gruba warstwa kurzu, ze �cian zwisa�y strz�py tapet nieokre�lonej barwy, sufit osiad� i cz�ciowo run��. Przez szczeliny wida� by�o podpieraj�ce dach belki, a przez dziury w dachu prze�witywa�o zielone listowie d�bu. Portos ha�a�liwie pow�szy�. � I �mierdzi jako� wstr�tnie � powiedzia�. � Czym� skis�ym� Gala wypu�ci�a nagle jego r�k� i przykucn�a. � Portos � powiedzia�a cicho. � Portos, popatrz! �lady! � Gdzie? � zapyta� �ywo Portos, wodz�c wzrokiem po �cianach dooko�a. � Gdzie� ty patrzysz? Sp�jrz tutaj! Portos pochyli� si�. Ledwie zdo�a� odszuka� wzrokiem dziwne wg��bienia w kurzu na pod�odze (zupe�nie jak gdyby s�o� przest�powa� z nogi na nog�) i w tej�e samej chwili cisz� rozdar� straszny, przeci�g�y krzyk, na strychu za�opota�y pot�ne skrzyd�a i z sufitu lawin� posypa�y si� �mieci. Zdarzy�o si� to tak nieoczekiwanie, �e Portos i Gala ca�e trzy sekundy pozostawali w poprzednich pozach, nie b�d�c w stanie drgn��, zas�oni� g�owy, krzykn��. A dziwny atak trwa�. � Uhu�u�u�u! Uh�u�u�u! � wy� nieludzki g�os, o belki strychu t�uk�y niewidzialne skrzyd�a, sypa�y si� z g�ry �mieci i ca�y dom wype�ni�y k��by dusz�cego py�u. W ko�cu Portos oprzytomnia�. � Hej ty! � rykn��. � Na g�rze! Kark ci, draniu, skr�c�! � Uciekajmy! � krzykn�a rozpaczliwie Gala. �atwo powiedzie� � uciekajmy. Z wielkim trudem, kichaj�c, kaszl�c i spluwaj�c dobrn�li po omacku do drzwi i wypadli na zewn�trz. Rwetes na strychu natychmiast si� uspokoi�, ponownie nast�pi�a cisza. Portos i Gala powoli wyprostowali si�, popatrzyli jedno na drugie i z miejsca bez s�owa zacz�li doprowadza� si� do porz�dku. Z okien i drzwi domu wype�za�y, osiadaj�c na trawie, szare, przejrzyste ob�oczki kurzu. � A �eby ci� tak pokr�ci�o, draniu! � rykn�� Portos, z rozdra�nieniem wyczesuj�c palcami �mieci z w�os�w. � O kim m�wisz? � spyta�a Gala. � O tamtym ptaszydle, a o kim�e innym? Nie zauwa�y�a�? Wielki, bia�y ptak, podobny do puchacza� � Ptak � powt�rzy�a Gala. � Dobra, niech b�dzie ptak. Idziemy. Jej wybrudzona kurzem twarz by�a blada, usta zaci�ni�te, zielone oczy p�on�y. W milczeniu, z ca�ej si�y staraj�c si� nie ogl�da� za siebie, zeszli z kurhanu, w milczeniu przeszli przez polan�, wr�cili na szos� i w milczeniu doszli do miejsca, gdzie zostawili konie. I dopiero gdy kopyta na powr�t zastukota�y po betonowej nawierzchni, Gala powiedzia�a: � Jestem przekonana, �e wszystkiemu winne s� kurhan i ruina. Kryje si� w tym jaka� straszna tajemnica i je�li jej nie wyja�nimy, nigdy si� nie dowiemy, co sta�o si� z po�ow� Zielonej Doliny i z dziadkiem. � Aha� � odezwa� si� z g��bokim namys�em Portos. � A wi�c uwa�asz, �e ptak wszystkiego si� domy�li� i dlatego na nas napad�? � A jak ty uwa�asz? � Prawd� m�wi�c my�la�em� m�g� si� po prostu przestraszy�, je�li ma tam, powiedzmy, gniazdo czy co� innego. Krzyczeli�my, ha�asowali�my, no i ptak zawierci� si�, wrzasn��, zamacha� skrzyd�ami� Gala popatrzy�a na niego ze wsp�czuciem. � Portosiku kochany, pami�tasz, w kt�rym momencie wszystko si� zacz�o? � Zacz�o si� Tak, oczywi�cie! Jak tylko pokaza�a� mi �lady� dziwne, trzeba przyzna�, �lady� � W�a�nie. Jak tylko zobaczy�, �e odkryli�my �lady, zasypa� je wszelkim �wi�stwem, a nas po prostu przegoni�. � Aha� � stwierdzi� Portos. Od wysi�ku umys�owego a� poczerwienia�. � A wi�c uwa�asz, �e ptak ma zwi�zek ze znikni�ciem po�owy doliny i� e� dziadka? Co to mo�e by� za ptak? Gala nie odpowiedzia�a. Wyjechali z lasu i znowu pu�cili konie poboczem. W tej samej chwili nad ich g�owami rozleg� si� �a�osny pisk. Portos spojrza� na niebo i ze zdumieniem zawo�a�: � To przecie� on, we w�asnej osobie! Wielki, bia�y ptak z okr�g�� koci� g�ow� i wielkimi oczami szybowa� nad nimi unosz�c w szponach ma�e, puszyste zwierz�tko. � Patrz, kogo� schwyta� � zawo�a�a Gala. � Po�re go! Portos momentalnie zeskoczy� z siod�a, pochyli� si�, nie patrz�c poszpera� pod nogami i wyprostowa� podrzucaj�c w d�oni solidny kamie�. Ptak zimno i oboj�tnie obserwowa� go z g�ry, lekko ko�ysz�c si� na nieruchomo rozpostartych skrzyd�ach. Portos zamachn�� si�. R�r�raz! Kamie� trafi� ptaka pod lewe skrzyd�o. Znajomy niesamowity krzyk zabrzmia� nad dolin�. Ptak rozprostowa� szpony i mocno chyl�c si� na lewy bok znik� za wierzcho�kami drzew, a bia�y puszysty k��buszek upad� u st�p Portosa. � Daj mi go � powiedzia�a Gala. � Uwa�aj, ostro�niej, �eby go nie zabola�o!� By�o to bardzo dziwne zwierz�, istny Czeburaszka z bajek dla dzieci, tyle �e bia�y jak �nieg i z czerwonymi oczami. Dygota� w d�oniach Gali i przez puszyste futerko dziewczyna wyra�nie czu�a, jak szybko bije jego ma�e serduszko. � Biedulek� � u�ali�a si� Gala. � Wystraszy� si� � No my�l�! � powiedzia� Portos. � A kto to jest? Kociak? � Ale� sk�d. Widzisz, jaki kr�tki ogonek? � A wi�c kr�liczek? � Te� nie. Uszka ma ma�e� Dobra, siadaj na konia. Jedziemy prosto do Atosa, trzeba si� pospieszy�. 3. Nie myj�c si�, nie przebieraj�c, zostawiwszy konie wprost na ulicy, Gala i Portos wpadli do domku Atosa, wpakowali si� do kabiny windy przypominaj�cej szklank� z kolorowego szk�a i zjechali do przestronnej pracowni. Pod�oga dr�a�a tu pod nogami, nisko bucza�y przemy�lne mechanizmy w kulistych obudowach z siatki, pot�ne przeci�gi roznosi�y wonie rozpalonego metalu i rozgrzanych tworzyw sztucznych, rzucaj�c na �ciany chybotliwe cienie wybucha�y i gas�y o�lepiaj�ce liliowe ognie, a dziesi�tki du�ych i ma�ych robot�w�krab�w, robot�w� paj�k�w i robot�w�skolopendr, pobrz�kuj�c stawami, uwija�y si� pracowicie po owej ogromnej podziemnej sali wykonuj�c jakie�, im samym nawet nieznane, operacje. Atos w bia�ym kombinezonie sta� przed pulpitem sterowniczym na p�askiej, okr�g�ej platformie podwieszonej pod wielkim d�wigiem z kratownic. � Ahoy! � rykn�� gromkim g�osem Portos. � Atos! � czystym i d�wi�cznym g�osikiem krzykn�a Gala. Atos spojrza� na nich przelotnie i z niezadowoleniem machn�� r�k�. � Jestem zaj�ty! � powiedzia� z rozdra�nieniem. � Co za maniery� Ale w tym momencie dosz�o do niego, �e przyjaciele wygl�daj�, delikatnie m�wi�c, niezupe�nie zwyczajnie. Spojrza� ponownie, ju� uwa�niej, gwizdn�� i nacisn�� palcem jaki� klawisz na pulpicie. Platforma p�ynnie ruszy�a z miejsca, obni�y�a si� i zatrzyma�a przy Gali i Portosie. Atos zeskoczy� na pod�og�. � Co� podobnego! � powiedzia�. � Gdzie�cie si� tak uszargali? Jak wam nie wstyd zjawia� si� w podobnym stanie u mnie w pracowni? � Znikn�o p� Zielonej Doliny! � pospiesznie przem�wi� Portos. � Znikn�� dziadek! � odezwa�a si� r�wnocze�nie Gala. � Czterdzie�ci kilometr�w szosy� � Najpierw jechali�my konno, a potem konie si� przestraszy�y� � Klucz do wszystkiego le�y w tym kurhanie z d�bem i starym domem� � Jak tylko znale�li�my �lady, wrzasn�� i zasypa� nas� � Wielki, bia�y ptak, jakby puchacz� � To jaka� niebezpieczna tajemnica� � Trafi�em go kamieniem, ale uciek�� Atos leciutko poklepa� ich d�oni� po ustach i pos�usznie umilkli. Popatrzy� na d�o�, wytar� j� �nie�nobia�� chusteczk� do nosa, kt�r� rzuci� potem na pod�og�. Zmy�lny robot� krab niezw�ocznie podni�s� chusteczk� i gdzie� potaszczy�. � Zaraz si� we wszystkim po�apiemy � oznajmi� Atos i przysiad� na skraju platformy. � Jeste�cie niezwykle, do obrzydliwo�ci brudni, ale s�dz�c ze wszystkiego sprawa nie cierpi zw�oki. Dlatego si�d�cie na pod�odze, potem po was posprz�taj�. Zmieszani Gala i Portos usiedli po turecku na pod�odze, a gospodarz wyj�� z kieszeni na piersi radiotelefon i nacisn�� klawisz wywo�ania. � S�ucham � odezwa� si� cichy jak zwykle g�os Aramisa. � M�wi Atos. Wybacz, �e odrywam ci� od pracy, ale zjawi� si� u mnie nasz sportowiec razem z sa�acian� g��wk�, s� bardzo podekscytowani i pragn� oznajmi� co� wielce interesuj�cego i, obawiam si�, wielce tragicznego. Wys�uchamy ich. � S�ucham � powt�rzy� g�os Aramisa. � Opowiadajcie � rozkaza� Atos. Pospiesznie i zawile, co i rusz przerywaj�c sobie i spieraj�c si� o szczeg�y, Gala i Portos opowiedzieli przyjacio�om o swych przygodach i prze�yciach. Kiedy umilkli, Atos odczeka� chwil� i zapyta�: � To wszystko? Gala i Portos skin�li g�owami. � Co powiesz, Aramisie? � Dziwne i niebezpieczne. Za minut� b�d� u was. S�ucha�em po drodze. � Boj� si� o dziadka� � chlipn�a nagle Gala i nerwowo pog�aska�a usadowione na ramieniu zwierz�tko. Zwierz�tko przytuli�o si� do jej policzka i zamruga�o czerwonymi �lepkami. � Co ja bym zrobi�? � odkaszln�wszy pot�nie powiedzia� Portos. � Poszed�bym prosto do nich, do tych dowcipnisi�w, i wszystkich w puch i proch rozni�s�, �eby im si� raz na zawsze odechcia�o� Winda cicho brz�kn�a i z kabiny wyszed� Aramis. Id�c chowa� do kieszeni o�lepiaj�co bia�ego fartucha sw�j radiotelefon. Przysiad�szy obok Atosa na skraju platformy uwa�nie obejrza� Gal� i Portosa i u�miechn�� si� � odrobin�, ledwie zauwa�alnie, k�cikami ust. � A wi�c? � spyta�. � S�ysza�e� � powiedzia� Atos. � M�w, co o tym my�lisz. � Popatrzmy, co nam wiadomo � zacz�� Aramis swoim cichym, spokojnym g�osem. � Po pierwsze � znikn�� pas terenu szeroko�ci czterdziestu kilometr�w razem z ludno�ci�, ro�linno�ci� i zwierz�tami. Teoretycznie mo�na sobie wyobrazi� � a to znaczy, �e i skonstruowa� � warunki, przy kt�rych jest mo�liwa podobna operacja. Jest ona znana w subeinsteinowskiej geometrii fizycznej i nosi miano tr�jwymiarowej kontrakcji� � Zamknij usta � poleci� surowo Atos Portosowi. � Po drugie � ci�gn�� Aramis � w g�uchym lesie obok szosy za sto sze��dziesi�tym �smym kilometrem pojawi�y si� polana i kurhan z wiekowym d�bem na szczycie. M�wi� �pojawi�y si�, poniewa� na zrobionych nie dawniej ni� rok temu zdj�ciach lotniczych niczego podobnego nie mo�na zaobserwowa�. Sprawdzi�em osobi�cie przed wyruszeniem tutaj. W zestawieniu z faktem zaistnienia tr�jwymiarowej kontrakcji, kt�ra mia�a miejsce mi�dzy sto dwudziestym i sto sze��dziesi�tym kilometrem, nag�e pojawienie si� polany i kurhanu z d�bem i star� budowl� wygl�da skrajnie podejrzanie i nasuwa my�l o maskowaniu. Po trzecie � ca�kowicie zgadzam si� z moj� drog� krewniaczk�, �e dzia�ania tak zwanego wielkiego bia�ego ptaka mia�y na celu przestraszy� i zmusi� do ucieczki nieproszonych �wiadk�w. � Wniosek? � spyta� Atos. Aramis wzruszy� ramionami: � Logiczny wniosek zgadza si� ca�kowicie z intuicyjnym, do kt�rego doszli�cie i bez mojej pomocy. Mamy do czynienia z przest�pstwem. Zapanowa�o milczenie. Potem Portos zapyta�: � Z czym? � Z przest�pstwem � powt�rzy� Atos. � Aha� � oznajmi� z g��bok� rozwag� Portos. � Jak ci nie wstyd! � powiedzia�a zniecierpliwiona Gala. � Przecie� czyta�e�� To by�o, gdy bez pytania otwierano kufry ze skarbami, odbierano g�odnym ostatni k�sek, zabijano bez powodu� � Tak � odpar� Portos. � Rzeczywi�cie. Przypomnia�em sobie. A wi�c mamy do czynienia z przest�pstwem. Bardzo dobrze. Bo ju� my�la�em, �e to po prostu idiotyczny �art. � O �artach na razie lepiej zapomnie� � oznajmi� mu Atos i odwr�ci� si� do Aramisa: � Serwuj ostatnie ogniwo, staruszku. Kim s� przest�pcy? � Ludzie ju� od stu lat nie pope�niali przest�pstw � odpar� cicho Aramis. � A przest�pstw zwi�zanych z u�yciem du�ych ilo�ci energii i pot�nego sprz�tu nie by�o na naszej planecie ani w okolicach od jakich� trzystu lat. Sam si� nasuwa wniosek, �e przest�pcy� � zamilk� i uni�s� do g�ry palec wskazuj�cy. Portos popatrzy� na sufit. � Czy�by s�siedzi? � spyta� przestraszony. � No, i co z nim zrobi�! � zawo�a� wzburzony Atos i klepn�� si� d�o�mi po udach. � Nie � powiedzia� Aramis. � Przest�pcami s� przybysze z g��bokiego Kosmosu. Nie wiemy jeszcze o co im chodzi ani jakie maj� mo�liwo�ci, ale powinni�my by� przygotowani na najgorsze. � Na wojn�! � powiedzia� twardo Atos. Portos wsta� i zacz�� zakasywa� r�kawy. � Rozbijemy ich! � oznajmi�. � Spu�cimy manto! Poka�emy kosmicznym impertynentom! Chod�cie, ch�opaki! � Siadaj � rozkaza� Atos. � Tak, wojna. Nie walczyli�my od bardzo dawna, ale przypomnimy sobie, jak si� to robi. Oto co proponuj�. Oczywi�cie przede wszystkim trzeba zawiadomi� Rad� �wiatow�. Siedz� tam m�drzy ludzie i bez w�tpienia co� powa�nego wymy�l�. Ale my nie b�dziemy na nich wyczekiwa�. Jako �o�nierze nie jeste�my ani gorsi, ani lepsi od kt�regokolwiek z dziesi�ciu miliard�w zamieszkuj�cych planet� ludzi. Ale to my jako pierwsi odkryli�my przest�pc�w i jako pierwsi wejdziemy do boju. Jasne, �e przest�pcy po dokonaniu aktu dywersji mi�dzy sto dwudziestym i sto sze��dziesi�tym kilometrem nie poprzestan� na tym. Gdyby�my wiedzieli gdzie i kiedy ponownie uderz�, przywitaliby�my ich tam w�a�nie i w owym czasie. Ale nie wiemy. Proponuj� zaryzykowa�: zada� cios wprost w gniazdo, w polan� z kurhanem. Je�li zwyci�ymy � wszystko w porz�dku. Je�li zginiemy, b�dzie to dobre rozpoznanie walk�. A zaatakujemy od razu jutro rano. Zgoda? � Zgoda! � odpowiedzieli ch�rem Gala, Portos i Aramis. Gala odpowiedzia�a najg�o�niej, g�o�niej nawet od Portosa, i muszkieterowie naraz umilkli, i w zak�opotaniu wbili w ni� wzrok. Ubrudzona twarz dziewczyny p�on�a, oczy miota�y zielone b�yskawice, pi�stki zacisn�a, a� jej kostki pobiela�y. Ju� by�a nie w pracowni, nie z przyjaci�mi, ju� na r�czym koniu mkn�a przez z�owrog� polan� wymachuj�c zakrzywion� szabl� i przebija�a si� przez szeregi zdradzieckich przest�pc�w. Rozumie si�, �e s�odkie z�udzenia niezw�ocznie i brutalnie zosta�y rozwiane. Muszkieterzy pu�cili w ruch wszystkie �rodki � logik�, szanta�, gro�by, pochlebstwa, obietnice � i w ko�cu postawili na swoim. Postanowiono, �e w trakcie jutrzejszej operacji Gala rozlokuje si� w laboratorium Aramisa i b�dzie wype�nia� odpowiedzialne zadanie � podtrzymywa� bezpo�redni� ��czno�� z pe�nomocnikami Rady �wiatowej. Gala jeszcze pochlipywa�a i rozmazywa�a po rumianych policzkach �zy i brud, a Portos i Atos �apali oddech i ocierali spocone twarze, gdy nagle Aramis zapyta�: � A gdzie si� podzia�o zwierz�tko Gali? Wszyscy w zaaferowaniu zacz�li si� rozgl�da�. � Jest tam! � krzykn��, zrywaj�c si� na nogi zdumiony Portos. Bia�y, puszysty k��buszek zdecydowanie toczy� si� w kierunku windy. � St�j! � rykn�� Portos i pierwszy rzuci� si� w pogo�. � St�j, m�wi�! Atos i Aramis pozostali w tyle najwy�ej pi�� metr�w, ale dziwne zwierz�tko ju� wpad�o do przezroczystej kabiny przypominaj�cej szklank� z kolorowego szk�a, zr�cznie, niczym mucha wbieg�o po jej �cianie i nacisn�o �apk� guzik. Gdy Portos dobieg� do windy, kabina ju� jecha�a w g�r�. Kilka zaledwie minut p�niej oszo�omieni i wzburzeni przyjaciele wybiegli z domu Atosa na ulic�. I od razu zobaczyli: na ciemnob��kitnym, przedwieczornym niebie miarowo machaj�c skrzyd�ami ulatywa� w stron� Zielonej Doliny, w stron� g�uchego lasu, w stron� polany z kurhanem wielki, bia�y ptak, trzymaj�cy w szponach puszysty k��buszek. Oddala� si� coraz bardziej, a� przemieni� si� w bia�y punkt i znikn��. Spojrzeli po sobie. Atos mia� oczy jak ciemne szczeliny, twarz Aramisa skamienia�a, Portos, zaciskaj�c i rozprostowuj�c wielkie pi�ci, ha�a�liwie dysza�, Gali dr�a�y usta. � Jeszcze nie wiemy, co reprezentuje sob� przeciwnik � powoli przem�wi� Atos. � Ale mo�emy uzna�, �e wojn� nam wypowiedziano. I nosy wy�ej! � zawo�a�. � S�ucha� moich rozkaz�w! Gala, natychmiast idziesz do domu, doprowadzasz si� do porz�dku i k�adziesz spa�. �adnych sprzeciw�w, to rozkaz! Jutro b�dziesz mia�a ci�ki dzie�, mog� ci obieca� (Nawet nie podejrzewa�, jak bardzo mia� racj� sk�adaj�c t� obietnic�). Portos, do �azienki, przebierz si� i wracaj do mnie do gabinetu. My z Aramisem po��czymy si� tymczasem z Rad� �wiatow�� Gdy zaczerwieniony, wyparzony i niezwykle czysty Portos w samych k�piel�wkach wypad� z �azienki, jego przyjaciele pe�zali po ogromnej mapie fotogrametrycznej, rozpostartej wprost na pod�odze. � No, stratedzy, jak si� maj� sprawy? � zapyta�, sadowi�c si� na pustynnym p�askowy�u na zach�d od osady. � Po��czyli�cie si� z Rad�? � Po��czyli�my � odpowiedzia� z roztargnieniem Atos. � I co wam powiedzieli? � Wed�ug mnie niezupe�nie uwierzyli. Tego zreszt� nawet nale�a�o oczekiwa�. Ja na ich miejscu r�wnie� bym nie uwierzy�. Ale obiecali przedsi�wzi�� odpowiednie �rodki. � Co obiecali? � Przedsi�wzi�� �rodki. � Aha� � odpar� z g��bokim namys�em Portos. � A jak tam Gala? � Przed chwil� dzwoni�a. Wed�ug mnie z ��ka. Ziewa�a tak, �e ledwo mog�a m�wi�. � Um�czy� si� szkrabik � powiedzia� z czu�o�ci� Portos. Atos od�o�y� cyrkiel, wyprostowa� si� i popatrzy� Portosowi w oczy. � S�uchaj, sportowcu � zapyta� zni�ywszy g�os. � Jeste� w formie? � Ca�kowicie. � Naradzili�my si� tu z Aramisem i mamy pewien pomys�. (Portos kaszln�� i wyprostowa� si� dumnie � pomys�ami dzielono si� z nim rzadko). Chodzi o to, �e przeciwnik zna obecnie nasz plan porannego ataku. Wed�ug wszelkich regu� powinni�my zaatakowa� natychmiast, dop�ki si� nie przygotowa�. Ale jeszcze nie jeste�my uzbrojeni. Dopiero wybieramy si� z Aramisem do Muzeum Historii Broni� � A ja? � zapyta� z uraz� Portos. � Dojd� i do ciebie, poczekaj. Wybierzemy z Aramisem, co tam maj� najpot�niejszego, ale b�dziemy potrzebowa� czasu, �eby si� przygotowa�, oswoi� i tak dalej. Jednym s�owem bierzemy na siebie spraw� uzbrojenia. Ciebie czeka zadanie nie mniej wa�ne, ale o wiele niebezpieczniejsze. Nie wiesz, kto w osadzie ma lataj�c� ��dk� z bezg�o�nym nap�dem? 4. Portos by� pierwszorz�dnym kierowc� wszelkich ko�owych, g�sienicowych, lataj�cych i p�ywaj�cych �rodk�w transportu i l�dowania na skraju polany dokona� w ca�kowitej ciszy. Noc, chocia� jasna, by�a bezksi�ycowa, ale oczy Portosa ju� dawno przyzwyczai�y si� do ciemno�ci i teraz wyra�nie rozr�nia� nie opodal jasne pasmo szosy, a za ni�, na tle gwia�dzistego nieba � czarn� sylwetk� kurhanu z d�bem i ruin� na szczycie. Odczekawszy kilka minut i upewniwszy si�, �e panuje spok�j, Portos ze�lizn�� si� z ��dki w wonn� traw� i zupe�nie bezszelestnie, tak, jak to jedynie on potrafi�, pope�z� ku szosie. Czo�ga� si� lekko, bez najmniejszego wysi�ku, przelewaj�c si� w trawie niczym rt��, cho� nie unosi� g�owy, nie zbacza� z kierunku, wszystkie mi�nie pracowa�y zgodnie i zupe�nie automatycznie. Robi�o swoje bogate do�wiadczenie nieprzeliczonych trening�w, setek zuchwa�ych psikus�w, dziesi�tk�w wa�nych zawod�w na ziemi i pod ziemi�, na wodzie i pod wod�, w powietrzu i w kosmicznej przestrzeni. Portos by� dobrym sportowcem; to m�wi wszystko. Dotar� do szosy i zatrzyma� si�. Do podn�a kurhanu pozosta�o z pi��dziesi�t � sze��dziesi�t krok�w. Mo�na by by�o, oczywi�cie, podpe�zn�� jeszcze bli�ej, ale mogliby go zauwa�y� na jasnym betonie, a dojrze�, czy te� w ostateczno�ci us�ysze� co si� zdarzy, nietrudno i st�d. Portos rozlu�ni� si�, rozp�aszczy� w trawie niczym ogromna �aba. Teraz pozostawa�o jedynie czeka�. Powoli wlok�y si� minuty, wolno przesuwa�y si� nad czarn� koron� d�bu gwiazdozbiory, powoli i rytmicznie bi�o serce. Od czasu do czasu nad polan� przelatywa� podmuch ciep�awego wiatru i w�wczas g�ucho szumia�o d�bowe listowie i co� smutno skrzypia�o � oczywi�cie nie zawiasy drzwi, bo przecie� drzwi Portos zerwa� i odrzuci� na bok� Co za pech, zachcia�o mu si� spa�! Portos silnie zmru�y� i znowu otworzy� oczy. I w tej�e samej chwili zacz�o si�. Pocz�tkowo rozleg� si� g�uchy �oskot i lekko zadr�a�a ziemia. Puste jamy okien opuszczonego domu na szczycie kurhanu powoli rozjarzy�y si� upiornym liliowym �wiat�em. Jakie� niewyra�ne, ale nader koszmarne cienie poruszy�y si� wewn�trz, rozleg� si� odg�os pospiesznych krok�w, a p�niej znajomy �opot pot�nych skrzyde�. Portos spr�y� si�, zmieniaj�c si� ca�y we wzrok i s�uch. Zn�w kroki � tym razem ci�kie, pewne siebie, i odg�os jakby astmatycznego, z po�wistem, oddechu i blaszany zgrzyt� Liliowe �wiat�o w oknach ruiny powoli gas�o. Co� d�wi�cznie szcz�kn�o, jak gdyby zatrza�ni�to drzwiczki samochodu, i nagle u podn�a kurhanu zap�on�y trzy jasne reflektory. Okrutny, g�uchy g�os zawo�a�: � Ka! � Jestem, Dwug�owy � odpar� drugi g�os, wysoki i ostry. � Wszystko zrozumia�e�, Ka? � Wszystko zrozumia�em, Dwug�owy� � Rubie� wyj�ciowa � sto dwudziesty kilometr. Rubie� zadania � osiemdziesi�ty kilometr. Po wykonaniu natychmiast wr�ci�. � Jasne, Dwug�owy. � Ki! � Jestem, Dwug�owy!� � rykn�� basem trzeci g�os. � Ku! � Na miejscu, Dwug�owy! � wychrypia� szeptem czwarty. � Jaturken�ensirchiw! � W twojej kieszeni, Dwug�owy! � cichutko zapiszcza� pi�ty. � �wietnie. Ka, wcze�nie robi si� jasno, postaraj si� sprawi� w ci�gu trzech godzin. Nie zapomnij, �e jutro rano czeka nas bitwa. Ja tymczasem zdob�d� zak�adnika. Naprz�d! Rozleg�o si� niskie buczenie, jasne reflektory zako�ysa�y si�, ruszy�y z miejsca i pope�z�y ku szosie. Portos d�u�ej nie czeka�: teraz wiedzia� wszystko, co trzeba. Ledwo nieznany pojazd z trzema reflektorami wydosta� si� na beton szosy, prawie si� ju� nie kryj�c, pop�dzi� ku swej lataj�cej ��dce. P� minuty p�niej ��dka z szalon� szybko�ci� zaszura�a brzuchem po szczytach sosen, a po dalszych trzech minutach Portos posadzi� j� w akacjowym g�szczu naprzeciwko s�upka kilometrowego z cyfr� 120 i wyrwa� z kieszeni radiotelefon. Atos i Aramis wys�uchali go nie przerywaj�c. Potem Atos wykrzycza� poprzez �elazny chrz�st i ryk pot�nych silnik�w: � A wi�c ich pojazd b�dzie na sto dwudziestym kilometrze za jakie� dziesi�� � dwana�cie minut?� � W�a�nie tak � powiedzia� markotnie Portos. � A was kiedy mog� si� spodziewa�? � Robimy, co mo�emy! Idziemy na pe�nej szybko�ci, trz�sie, �e a� si� z�by chwiej�� B�dziemy o �wicie! � Troch� p�no. � Uwa�aj no tam, sportowcu! �adnych zb�dnych ruch�w! Pami�taj, jeste� zwiadowc�� I nie zapominaj, �e s� gotowi walczy�! � A nawet maj� zamiar wzi�� zak�adnika� � doda� ledwie s�yszalnie Aramis. � Przy okazji, co to takiego zak�adnik? � spyta� Portos. � D�ugo by wyja�nia� No dobra, b�d� ostro�ny! � Wy��czam si�. Portos wy��czy� radiotelefon i wysiad� z ��dki. Spojrza� w niebo. Na niebie spokojnie migota�y jasne gwiazdy. Spojrza� w prawo. Na prawo z�owrogo czernia� g�uchy las. Spojrza� w lewo. Na lewo rozpo�ciera�a si� ocala�a po�owa Zielonej Doliny: nieprzejrzana przestrze� pokryta pogr��onymi we �nie ogrodami, w�r�d kt�rych przysiad�y pogr��one we �nie sio�a bielej�ce niewyra�nie �cianami przytulnych dom�w, wi�y si� rzeki i strumienie odbijaj�ce w swych wodach gwia�dziste niebiosa, le�a�y ��ki, po kt�rych sennie brodzi�y wypuszczone na noc konie. Gdzie� leniwie szczeka� pies. Sennie popiskiwa�y ptaki. S�ycha� by�o �piew � czy to kto� nie wy��czy� radia, czy to roz�piewa�y si� wracaj�ce z klubu dziewcz�ta. I niestrudzenie dzwoni�a woda w niewidocznym strumyku gdzie� nie opodal. Wszystko tchn�o takim spokojem, takim poczuciem bezpiecze�stwa. I nad wszystkim tym zawis�a straszliwa gro�ba, a przyjaciele znajdowali si� jeszcze daleko. By� sam i nic nie m�g� zrobi�. Po raz pierwszy w �yciu Portos poczu� psychiczny b�l. B�l by� tak ostry, �e zapar�o mu dech, i w przestrachu i zdumieniu schwyci� si� obiema d�o�mi za pier�. I w�wczas, jak gdyby przez �w b�l zbudzone, drgn�o mu w pami�ci niewyra�ne wspomnienie o czym� wielkim i jasnym� co� z dawnych kronik, kt�re na wp� niezrozumia�ym j�zykiem opowiada�y o gro�nych zdarzeniach i zadziwiaj�cych ludziach. Potem Portos przypomnia� sobie i b�l znik�. Powr�ci� do ��dki, powierci� si� sadowi�c wygodniej i rozejrza� si�. St�d �wietnie wszystko by�o wida�. Poruszy� dr��ek sterowniczy i ��dka pos�usznie unios�a do g�ry ostry dzi�b. � Got�w � powiedzia� g�o�no Portos. Jak gdyby w odpowiedzi na jego s�owa gdzie� w g��bi lasu rozleg�o si� niskie buczenie. Zamar� zas�uchany, a buczenie przybli�a�o si� i oto ju� �wiat�o pot�nych reflektor�w opromieni�o szczyty drzew, mign�o mi�dzy pniami i pobieg�o po szarych p�ytach betonowej nawierzchni. Kiedy w �wietle tym zal�ni�a emaliowana tabliczka z cyfr� 120, pojazd kosmicznych przest�pc�w zatrzyma� si� � masywna, garbata sylwetka, ledwo zauwa�alna w mroku. Rozleg�o si� d�wi�czne pstrykni�cie, wysokie, monotonne buczenie. Po obu stronach reflektor�w, niczym wodne �w�sy� polewaczki pojawi�y si� pasma dziwnego, liliowego �wiat�a. Rozci�ga�y si� w obie strony coraz dalej i dalej, a� si�gn�y horyzontu, i Portosowi wyda�o si�, �e owe �wiec�ce pasmo rozdzieli�o na p� ca�y �wiat: po jednej stronie by� kilometrowy s�upek z cyfr� 120, Zielona Dolina, przyjaciele, a po drugiej � on sam ze swoj� ��dk�, pojazd kosmicznych �otr�w i g�uchy, czarny w nocnym mroku las. Uni�s� si�, �eby lepiej widzie�. Nigdy nie by� tch�rzem, ale poczu�, �e drgn�y mu w�osy na g�owie. Masywna, garbata sylwetka zarazem porusza�a si� i� tkwi�a w miejscu. Czernia�a nieruchomo na jasnym pasie szosy, ale Zielona Dolina wpe�za�a pod ni� nikn�c pod reflektorami, pod �wiec�c� liliow� pr�g� ci�gn�c� si� od horyzontu po horyzont. Pojazd przest�pc�w po�era� Zielon� Dolin�. Jako pierwszy przepad� s�upek kilometrowy � cienkim, bia�ym widmem wp�yn�� w liliow� mg�� i znikn��, jak gdyby nigdy go nie by�o. Jeden po drugim gas�y nocne d�wi�ki. Umilk� �piew bliskiego strumyka. Gwa�townie, jak uci�te, ucich�o szczekanie psa. W p� s�owa urwa�a si� daleka piosenka� I tylko nieg�o�no, z�owieszczo, miarowo, bucza�a niesamowita machina na drodze. Portos doszed� do siebie. Zn�w usiad� w fotelu i spokojnym, wr�cz leniwym ruchem r�ki spoczywaj�cej na dr��ku uni�s� ��dk� na wysoko�� trzydziestu metr�w. Potem opu�ci� dzi�b ��dki mierz�c z g�ry w czarn�, garbat� mas� i do oporu nacisn�� peda� gazu. By�o to straszliwe uderzenie. Nast�pi� o�lepiaj�cy wybuch. Niesamowita si�a wyrwa�a Portosa z fotela, zmi�a go i rzuci�a w mrok. Co� trzeszcza�o, zgrzyta�o, rwa�o si�, ale on nie mia� cia�a i nie mia� si�y unie�� powiek. � Uhu�u�u�u! Uhu�u�u�u! Uhu�u�u�u! � zawodzi� wielki, bia�y ptak, �opocz�c pot�nymi skrzyd�ami. � Przekl�ta czerwona krew! � lamentowa� kto� wysokim, ostrym g�osem. � Rozbili kontraktor! � Zap�ac� za to! � rycza� kto� niskim basem. � Napadli na nas! � sapa� kto� astmatycznie. � Szybko wycofa� si�! Szybko na �Pirani�! Portosowi uda�o si� mimo wszystko otworzy� na sekund� oczy i zd��y� zobaczy� wysoko nad sob� poczwarny, skrzydlaty cie� przes�aniaj�cy gwiazdy. Potem powieki znowu opad�y. Ju� nie widzia�, jak zza niewidzialnej linii pope�z�a na powr�t Zielona Dolina. Rozbita machina kosmicznych przest�pc�w zwraca�a �up. Jeden za drugim pojawia�y si� przerwane d�wi�ki. Z p� s�owa pop�yn�a urwana piosenka. Leniwie zaszczeka� pies. Za�piewa� bliski strumyk. W ko�cu wynurzy� si� z pustki r�wnie� kilometrowy s�upek z cyfr� 120 i wszystko znowu by�o takie samo jak kwadrans wcze�niej. Tylko po�rodku szosy dymi�a sterta poskr�canego �elastwa, a na poboczu, z rozrzuconymi ramionami, wystawiaj�c na �wiat�o gwiazd bezkrwist� twarz, le�a� martwy Portos. 5. Ze zgrzytem i szcz�kaniem sun�� szos� ogromny czo�g, ostatnie s�owo ziemskiej techniki niszczycielskiej. Owo s�owo zosta�o wprawdzie wypowiedziane trzysta lat wcze�niej, ale na szcz�cie sp�ni�o si� i ludziom si� ju� nie przyda�o, i ca�e te trzysta lat czo�g przesta� w jednej z sal Muzeum Historii Broni. Tam go znale�li Atos i Aramis, zdolny mistrz i zdolny uczony szybko zapoznali si� z nim, doprowadzili do porz�dku, uzbroili i wyprowadzili do pierwszej bitwy. �oskota�y g�sienice, miarowo i pot�nie rycza�y silniki, gro�nie obraca�a si� na lewo i prawo przysadzista wie�yczka i niczym ig�y je�ozwierza stercza�y na wszystkie strony wyrzutnie rakiet. A po bokach szosy ucieka� do ty�u zasnuty b��kitnaw� porann� mg�� g�uchy las i do ty�u pe�z�y kilometrowe s�upki: 161� 162� 163� Czo�g prowadzi� Atos. Aramis siedzia� przy celowniku dzia�a i obraca� si� razem z wie�yczk�, a przy przegrodzie rufowej le�a�o zawini�te w szary brezent cia�o Portosa. Od pierwszego spojrzenia przyjaciele zrozumieli, co zdarzy�o si� na sto dwudziestym kilometrze, ale mimo to Atos zduszonym g�osem zapyta�: Taranem? � Taranem � odpowiedzia� cicho Aramis. ��dka uderzy�a dziobem w przedzia� roboczy nikczemnego aparatu i zniszczy�a go ca�kowicie, ale przest�pcy ocaleli i ukryli si�. Trzeba by�o ich teraz dogoni� i ukara�, a mo�e nawet nie tyle ukara�, ile unieszkodliwi�, wyrwa� draniom raz na zawsze k�y! By� mo�e nam si� to nie uda, my�la� Atos, by� mo�e rozgniot� czo�g jak much�, ale spr�bowa� trzeba koniecznie. Prowadzimy rozpoznanie walk�, a za naszymi plecami ju� si� mobilizuj� si�y, o kt�rych nawet nie mamy poj�cia, i przyjdzie kryska na kosmicznych z�odziei, bandyt�w, morderc�w� Gala pewnie jeszcze �pi � my�la� Aramis. Przed wyj�ciem wpadli�my po�egna� si� (Portos w�wczas jeszcze �y�), ale ona spa�a jak suse�, z g�ow� wsuni�t� pod poduszk�, wystawiaj�c spod prze�cierad�a go�e nogi. Biedna dziewczyna, b�dzie straszna rozpacz, du�o �ez, tak kocha�a sportowca; my�my go r�wnie� kochali, ale nam jest l�ej, my b�dziemy walczy� � Uwa�aj! � krzykn�� Atos i z �oskotem zatrzasn�� pokryw� szczeliny obserwacyjnej. Las dooko�a eksplodowa�. W mgnieniu oka czo�g znalaz� si� w rozhulanym morzu purpurowo�pomara�czowych p�omieni. Drzewa po obu stronach szosy zamieni�y si� w s�upy rycz�cego ognia. Ale czo�g nawet nie zwolni�. Spowity chmurami czarnego dymu, osypywany fontannami pomara�czowych iskier, zmiataj�c padaj�ce w poprzek szosy p�on�ce pnie, par� niewzruszenie do przodu. Wynurzy�a si� z dymu i znik�a na powr�t emaliowana tabliczka z cyfr� 164. Naprz�d! Naprz�d! � K�saj, gadzino! � rycza� Atos. � K�saj, dop�ki masz z�by! Ale po�o�enie z ka�d� minut� pogarsza�o si�. Przyjacio�om nie przysz�o do g�owy zaopatrzy� si� w zapas tlenu i w czo�gu robi�o si� duszno. Niezno�ny �ar powoli, ale uparcie przenika� przez termoizolacj�. Oczy bola�y od ta�ca ognistych j�zyk�w, a filtr�w �wietlnych nie by�o� I oto jakie� dwadzie�cia metr�w przed nimi z rozdzieraj�cym trzaskiem p�k�a ziemia. Szosa rozpad�a si�. Szczelina szybko si� powi�ksza�a i w powsta�� przepa�� polecia�y p�on�ce drzewa i kamienie. Atos ledwo zd��y� wyhamowa�. � Brawo � rozleg� si� w s�uchawkach he�mofonu cichy g�os. Atos rozci�gn�� w u�miechu spieczone wargi. Pochwa�y Aramisa mia�y wysok� cen�. Przylgn�� do peryskopu. Po ich stronie przepa�ci szala�y p�omienie. Po drugiej las sta� ca�y i nietkni�ty. Jeszcze kilometr, nie wi�cej. G�upstwo� Uwa�nie, tak jak to zawsze robi� maj�c do czynienia z ma�o znanymi mechanizmami, pchn�� do oporu dr��ek w prawo, a p�niej od siebie. Rozleg� si� przenikliwy gwizd. Strz�py p�on�cej trawy i tl�ce si� ga��zie zdmuchni�te p�dem powietrza wzlecia�y ponad gorej�ce wierzcho�ki drzew. Czo�g wzni�s� si� na powietrznej poduszce, zamar� na sekund� jakby zbieraj�c si�y, a potem powoli i p�ynnie przesun�� si� nad przepa�ci� i ze zgrzytaniem g�sienic stan�� mi�kko na szosie po drugiej stronie szczeliny. � K�saj, gadzino!� � zawo�a� Atos i ruszy� ca�� naprz�d. Wysun�� czo�g na polan� akurat na tyle, aby da� Aramisowi mo�liwo�� wymierzenia dzia�a w kurhan. Wstawa� �wit. R�owe promienie niewidocznego s�o�ca o�wietli�y wierzcho�ki drzew, ale polana pozostawa�a na razie w cieniu i nad traw� wisia�y g�ste i puszyste niczym wata strz�py mg�y. Wok� panowa�a cisza i nie mo�na by�o dostrzec �adnych znak�w �ycia. � Strzel ostrzegawczym � powiedzia� Atos przez z�by. D�uga, cienka lufa dzia�a drgn�a i unios�a si� nieco. Gruchn�� i odbi� si� echem wystrza�, i zaraz na lewo od korony d�bu nast�pi�a eksplozja. D�b wy�ysia�, nad polan� wytrysn�a chmura zerwanego przez fal� uderzeniow� listowia, a k��by czarno�czerwonego dymu zasnu�y go�e ga��zie. � Dobrze � powiedzia� Atos. � Teraz jeszcze raz � ni�ej. Celuj prosto w ruin� A to co za licho! � wyrwa�o mu si�. Oderwa� si� od peryskopu, przetar� sforsowane widokiem p�omieni oczy i ponownie przylgn�� do okularu. Ale to nie by�o z�udzenie optyczne. Szczyt kurhanu rzeczywi�cie obraca� si� wok� w�asnej osi. Ruch, pocz�tkowo ledwie zauwa�alny, stawa� si� coraz szybszy i oto ju� pomi�dzy wierzcho�kiem a podn�em powsta�a r�wna, ciemna szczelina. Jeszcze jeden obr�t, jeszcze jeden � i wierzcho�ek razem z d�bem i zmursza�� chat� odchyli� si� na bok niczym pokrywka gigantycznego ka�amarza. Zatrzeszcza�y �ami�c si� grube konary d�bu, polecia�y na wszystkie strony spr�chnia�e belki i deski rozsypuj�cego si� w locie domu. A z wn�trza kurhanu wyp�yn�o niespiesznie i zawis�o w powietrzu ogromne, szaroczarne jajo � niespotykany kosmiczny statek nieznanego �wiata. W czo�gu muszkieterowie doszli do siebie po pierwszym zdumieniu. � Drugi ostrzegawczy! � rozkaza� Atos. Dzia�o zagrzmia�o po raz drugi i pocisk eksplodowa� tu� ponad dziobem statku kosmicznego. Ogromne czarne jajo zako�ysa�o si� i zata�czy�o w miejscu niczym na niewidzialnych spr�ynach, a� nagle rykn�o silnikami i zacz�o si� wznosi�. � Ale bezczelny � wycedzi� przez z�by Atos. � Aramis, celuj w ruf�! Trzy pociski szybkim � ognia! Lecz do nast�pnych strza��w nie dosz�o. Rycz�c silnikami czarny statek kosmiczny dalej nabiera� wysoko�ci, a w jego cz�ci dziobowej otworzy� si� w�az. Z w�azu wysun�a si� d�uga, gi�tka tyczka na kt�rej ko�cu dynda�a ko�ysz�c si� ma�a ludzka figurka. � Gala� � mrukn�� oszo�omiony Aramis. � Gala! � krzykn�� z przera�eniem Atos. Nie wierzyli w�asnym oczom, ale to by�a Gala, ich Gala, ,,sa�aciana g��wka�, szkrab, krewniaczka, w podomce w kwiatki, ze zwi�zanymi r�kami i nogami, bezradna i nieosi�galna. Wiatr bezlito�nie kr�ci� ni� i ko�ysa�, przyciska� do twarzy potargane w�osy przeszkadzaj�c patrze�, ale mimo wszystko dostrzeg�a ich czo�g, i rw�cym si� g�osikiem zakrzycza�a cieniutko: � Czemu si� gapicie? Atos! Portos! Aramis! Strzelajcie! Bijcie ich! Bijcie! Wysuni�ci z w�az�w, oniemieli z �alu i przera�enia patrzyli jak czarny statek kosmiczny wznosi si� coraz wy�ej i wy�ej, zamienia w czarn� plamk� i na koniec rozp�ywa w r�owym porannym niebie� Atos wci�� sta� w swoim w�azie bezmy�lnie wpatruj�c si� w r�ow� pustk� nad g�ow�, gdy silna d�o� bole�nie �cisn�a mu rami�. � Oprzytomniej � powiedzia� twardo Aramis. � Trzeba dzia�a�. � Ale w jaki spos�b ona� � To p�niej. A teraz na kosmodrom, szybko! Skryli si� we w�azach i zatrzasn�li nad sob� ci�kie pokrywy. Z g�o�nym zgrzytaniem wysun�y si� spod p�yt pancerza skrzyd�a. Jeszcze sekunda i samolot odrzutowy z kr�tkim kad�ubem i odchylonymi do ty�u skrzyd�ami wzlecia� ponad dymi�ce po po�arze wierzcho�ki drzew. Na szosie pozosta�o jak pusta skorupa podwozie z g�sienicami i zwie�czony przysadzist� wie�yczk� pancerny kad�ub. I zosta� Portos� 6. A wszystko odby�o si� tak. W �rodku nocy zbudzi� Gal� jaki� skrzypi�cy, zacinaj�cy si� g�os �piewaj�cy dziwn� piosenk�: Ciociu, ciociu El��bie�to! Bardzo kocham ci� za to, i za to, i za owo� i w og�le to wszyst�ko! Pocz�tkowo wyda�o si� jej, �e �ni, ale natychmiast zorientowa�a si�, �e le�y z otwartymi oczami. W�wczas usiad�a i spu�ci�a nogi z ��ka. Skrzypi�cy g�os starannie wymawiaj�c s�owa �piewa� dalej: S�owik, s�owik, pta�szyn�ka, kruszyn�ka kwili �a�o�nie! Nic nie pojmuj�c rozejrza�a si� po pokoju i zdziwi�a si�. �wietnie pami�ta�a, �e wy��czy�a telewizor, ale oto, popatrzcie no tylko, ekran ja�nia�, a na nim z komiczn� dum� i bardzo niezgrabnie ta�czy�a zabawna kaczuszka�kresk�wka. Ta�czy�a przestawiaj�c w takt muzyki szczud�owate �apki i wymachuj�c chudymi skrzyde�kami, i Gala mimo ca�ego zdumienia roze�mia�a si�. Wsun�a stopy w kapcie, podbieg�a do telewizora i namaca�a pokr�t�a. Tak, telewizor by� wy��czony. Ale nie zd��y�a ju� o tym pomy�le� Przez obraz na ekranie wtargn�y do pokoju wielkie r�ce w czarnych r�kawiczkach. Gala nie tylko pomy�le� � nawet pisn�� nie zdo�a�a: r�ce zwinnie schwyci�y j� za ramiona i poci�gn�y w stron� ekranu. � Ratunku! � krzykn�a z rozpacz�. � Mamo! Portosie! Ekran by� tu� obok. Skuli�a si� ca�a, my�l�c, �e uderzy g�ow� w szk�o, ale nic podobnego nie nast�pi�o, przeci�gni�to j� przez ekran w lodowat� ciemno��, ci�ni�to na co� g�adkiego i o�lizg�ego, i g�uchy, okrutny g�os oznajmi�: � Zrobione. Rozleg�y si� ci�kie, oddalaj�ce si� kroki, co� szcz�kn�o metalicznie i Gala zrozumia�a, �e zosta�a sama. Wprawdzie wszystko to odby�o si� nagle, ale Gala mia�a umys� jasny i rzeczowy i szybko zorientowa�a si�, �e jest w niewoli