15744
Szczegóły |
Tytuł |
15744 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15744 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15744 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15744 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
S. Jaros�awcew
Ekspedycja do piek�a
T�umaczy�a Walentyna Trzci�ska
PO�CIG W KOSMOSIE
1.
Na brzegu oceanu, ongi� lodowatego, a obecnie i po wsze czasy ciep�ego, �yli
sobie trzej
serdeczni przyjaciele: mistrz, sportowiec i uczony. Przez pami�� o s�ynnych
muszkieterach
b�dziemy ich nazywa� Atosem, Portosem i Aramisem, jako �e, po pierwsze, ich
prawdziwe imiona
nie maj� wi�kszego znaczenia, a po drugie � poniewa� tak w�a�nie zawsze ich
nazywano, byli
bowiem nieroz��czni, gotowi p�j�� jeden za drugiego w ogie�, a swoj� przyja��
cenili ponad
wszystko. I je�li ktokolwiek z ich znajomych m�wi�: �Nasi muszkieterowie zn�w
si� wczoraj
popisali� � wszyscy rozumieli od razu o kim mowa i pytali bez zb�dnych s��w: �A
c� znowu
zbroili tym razem?�. Nasi bohaterowie do�� si� przy tym wszystkim r�nili
charakterami, co
zreszt� nie dziwi, je�li wzi�� pod uwag� ich profesje. Wszak wszystkim wiadomo,
�e na naszej
planecie mistrzowie zajmuj� si� tworzeniem nieopisanie pi�knych dzie� sztuki i
konstruowaniem
nies�ychanie pot�nych urz�dze�; sportowcy rozwijaj� wspania�e mo�liwo�ci
ludzkich
organizm�w i doprowadzaj� do doskona�o�ci urod� cz�owieczego cia�a; a uczeni �
c�, s� w�a�nie
uczonymi: wymy�laj� wyprawy do najg��bszych �r�de� wiedzy i planuj�
czarodziejskie przemiany
�ywej materii. Dlatego uczeni, sportowcy i mistrzowie zawsze troch� si� b�d�
mi�dzy sob� r�ni�,
dop�ki jaki� geniusz nie po��czy w jedno pracowni, stadionu i laboratorium.
Jednak�e je�li chodzi o sp�dzanie wolnego czasu, gusty naszych przyjaci� by�y
mniej wi�cej
jednakowe i nierzadko przyczynia�y trosk otoczeniu. A to wyp�ywali daleko w
morze, podkradali
si� do drzemi�cego w pe�nym s�o�cu na leniwej fali podstarza�ego kaszalota i,
pokrzykuj�c,
zaczynali go znienacka �askota�, a� nieszcz�nik z rykiem i parskaniem ucieka�
poskar�y� si�
podwodnym pasterzom. A to tu� przed noc� zaczynali przy wt�rze gitary uczy� si�
nowej lirycznej
piosenki, a poniewa� Portos mia� pot�ny bas i praktycznie ani odrobiny
muzycznego s�uchu,
podobne lekcje niezmiennie wprawia�y w stan niezwyk�ego podniecenia zaskoczonych
w
promieniu kilkuset metr�w ludzi, zwierz�ta, ptaki i roboty. A raz potajemnie
skonstruowali niecne
urz�dzenie, kt�re graj�c na czarnej fujarce przemaszerowa�o w bia�y dzie�
centraln� ulic� i
wszystkie roboty�nia�ki, roboty�dozorcy i roboty�ogrodnicy w osadzie porzuci�y
swe zaj�cia,
ruszy�y za nim w step i wr�ci�y dopiero po tygodniu. Jednym s�owem z naszych
bohater�w by�y
niez�e urwisy i chocia� podobne wybryki bardzo si� podoba�y wielu ich znajomym,
to wszyscy
doko�a wzdychali z ulg�, gdy nieroz��cznych muszkieter�w nachodzi�a cicha zaduma
i wszyscy
trzej ca�ymi godzinami wylegiwali si� w cieniu na trawce, zatopieni w
staro�ytnych ksi��kach o
wielkich rewolucjach i tytanicznych walkach narod�w o wolno�� i niepodleg�o��.
(Nie,
muszkieterowie byli mimo wszystko lud�mi bardzo odmiennymi. Pewnego razu zadano
ka�demu
z nich jedno i to samo pytanie: �Co ci� interesuje najbardziej, je�li masz przed
sob� jaki� cel?�
Mistrz Atos wzruszy� ramionami i niedbale odpar�: �Chyba szuka� �rodk�w do
osi�gni�cia tego
celu�. Sportowiec Portos wykrzykn��, nie namy�laj�c si�: �Oczywi�cie, bez
wzgl�du na wszystko,
cel osi�gn��!� A uczony Aramis rzek� swoim zwyk�ym, cichym g�osem:
�Prawdopodobnie
dowiedzie� si�, co b�dzie, gdy cel osi�gn�.� By� mo�e w�a�nie dlatego byli
przyjaci�mi?)
W tym momencie wypada zaznaczy�, �e w codziennej dzia�alno�ci naszej tr�jki du�y
udzia�
bra�a pewna Gala, nader m�ode i milutkie stworzenie, mieszkaj�ce w uroczym domku
nie opodal.
Gala by�a czym� w rodzaju ciotecznej siostry czy te� wujecznej ciotki Aramisa, i
na prawach
krewniaczki ch�tnie zgadza�a si� (w zale�no�ci od nastroju) albo robi�
muszkieterom bur� w
imieniu i na zlecenie wzburzonego spo�ecze�stwa, albo te� owe spo�ecze�stwo
uspokaja� w
imieniu i na zlecenie muszkieter�w. W przerwach hodowa�a na poletku
do�wiadczalnym za osad�
nowe gatunki winogron, zmusza�a Atosa do budowania dla s�siedzkich dzieci
mechanicznych
zabawek (�Czy ty i twoi smarkacze zostawicie mnie w spokoju, sa�aciana g��wko?�),
pod
kierownictwem Portosa uprawia�a gimnastyk� artystyczn� (�Palce! Wyci�gnij palce,
szkrabie!�) i
wrzuca�a Aramisowi za ko�nierz wielkie �uki � jelonki, kt�rych to �uk�w Aramis
ba� si� bardziej
ni� �mierci (�Jej! Rozerw� ci� na strz�py, bezczelna dziewczyno!�). Gal� w og�le
prawie zawsze
mo�na by�o znale�� gdzie� w pobli�u muszkieter�w (albo muszkieter�w w pobli�u
Gali), tak �e
znajomi cz�sto nazywali j� �d�Artagnanem w sp�dnicy�, chocia� Gala z pewnych
wzgl�d�w za nic
nie chcia�a reagowa� na te ze wszech miar pochlebne przezwisko. I kiedy w soboty
Gala rusza�a
konno do Zielonej Doliny na bliny do swojego dziadka, by�ego kucharza P�nocnej
Floty
Podwodnej, prawie zawsze towarzyszyli jej muszkieterowie � czy to z przyja�ni,
czy te�
przeczuwaj�c smak wspania�ych blin�w, kt�rych wielkimi zwolennikami byli wszyscy
trzej. I
trzeba by�o widzie� ich mkn�cych galopem po poboczu szosy, ze szczup�ymi
po�ladkami w g�rze,
z twarzami przy ko�skich grzywach, gwi�d��cych przenikliwie i dodaj�cych sobie
nawzajem
animuszu dziarskimi okrzykami!
Ca�a historia zacz�a si� w�a�nie w jedn� z takich sob�t, tyle �e owego dnia
Atos i Aramis byli
zaj�ci, i w wyprawie do dziadka Gali towarzyszy� jedynie Portos. Dzie� by�
pi�kny, s�oneczny, po
bezkresnym b��kitnym niebie dumnie sun�y puszyste niczym bita �mietana
bia�o��te ob�oki.
Gala i Portos galopowali szos�, a wok� rozpo�ciera�a si� Zielona Dolina:
kwitn�ce ogrody,
szmaragdowe ��ki, przytulne domy i a�urowe altany, przejrzyste strumienie i
b��kitne jak niebo
rzeki, przemykaj�ce pod garbatymi mostkami. Weso�o umyka�y do ty�u s�upki
kilometrowe z
cyframi: 110� 111� 112� �wie�y wiatr ch�odzi� rozpalone twarze, strz�saj�c z
siwych pysk�w
g�st� pian� gniewnie parska�y ros�e konie, rzuci�a si� w pogo� i zosta�a z ty�u
pocieszna, kud�ata
psina� Wszystko by�o po prostu wspania�e, zw�aszcza je�li wzi�� pod uwag�, �e na
finiszu
czeka�y g�ry z�ocistych blin�w, oczywi�cie ze �mietan� i wszystkim, co nale�y, i
tak zimne, �e
pokryte kroplami rosy dzbany szlachetnego jab�ecznika, od kt�rego j�zyk szczypie,
a �zy
nap�ywaj� do oczu.
Nagle Gala w pe�nym galopie osadzi�a konia tak gwa�townie, �e zwierz� zar�a�o i
stan�o d�ba.
Portos przejecha� z rozp�du jeszcze jakie� dziesi�� krok�w i r�wnie� si�
zatrzyma�.
� O co chodzi? � zapyta�, odwracaj�c si� w siodle.
Gala nie odpowiedzia�a. Zmarszczy�a brwi i z zak�opotaniem przygl�da�a si�
s�upkowi
kilometrowemu. Portos podjecha� do niej.
� Co? � spyta�. � Co si� sta�o?
� Sp�jrz� � wyszepta�a Gala. � Co to jest?
Spojrza�. S�upek jak s�upek. Na bia�ej emaliowanej tabliczce czarne cyfry: 160.
� Sto sze��dziesi�t � stwierdzi� zniecierpliwiony. � Okr�g�a liczba. Co z tego?
� A przed nami las � szepn�a Gala.
Rzeczywi�cie, szosa przed nimi nik�a w g�uchym lesie. W �wiadomo�ci Portosa co�
przebi�o si�
poprzez wizj� paruj�cych blin�w i zroszonych szklanic. Gala bez s�owa zawr�ci�a
konia i
pomkn�a z powrotem. Portos poszed� w jej �lady. Zatrzymali si� przy najbli�szym
s�upku. Na
bia�ej emaliowanej tabliczce czernia�y cyfry: 120.
� Sto dwadzie�cia� � wci�� szeptem powiedzia�a Gala. � A potem od razu sto
sze��dziesi�t� I od razu las�
� Co� podobnego � powiedzia� skonsternowany Portos. � Wygl�da na to, �e gdzie�
przepad�o czterdzie�ci kilometr�w szosy!
� Nie tak po prostu szosy, g�upcze! � krzykn�a Gala i jej prze�liczne zielone
oczy nape�ni�y
si� �zami. � Przepad�o p� Zielonej Doliny, przepad� dom dziadka, rozumiesz?
� Nie denerwuj si� � mrukn�� Portos. � By� mo�e wszystko nie jest takie
straszne�
Zn�w zawr�cili konie i wr�cili do s�upka na skraju lasu.
� Sto sze��dziesi�t � powiedzia� Portos. � G�upi �art!
� To nie �art. Nie jakie� tam �askotanie wieloryb�w. Tutaj zdarzy�o si� co�
okropnego! Co
teraz robi�?
Portos pomy�la�.
� Trzeba opowiedzie� Atosowi i Aramisowi � oznajmi� zdecydowanie. � Wracamy.
� Nie � powiedzia�a Gala. � Jedziemy naprz�d.
� Ale� przed nami jest tylko zwyk�y las�
� No to sobie popatrzymy, co tam jest.
Z miejsca ruszyli galopem i wpadli do lasu. W lesie panowa� duszny p�mrok,
kopyta
d�wi�cznie stuka�y po betonie nawierzchni i przesuwa�y si� do ty�u s�upki
kilometrowe z cyframi:
161� 162� 163� 164� Las i las, my�la� z irytacj� Portos, wpatruj�c si� w
czarnozielon�
ciemno�� na lewo i prawo. Zwyczajny las mieszany. Tracimy tylko na darmo czas.
Powinni�my
jak najszybciej wraca� do domu i powiedzie� o wszystkim Atosowi i Aramisowi. To
g�owy, jakich
ze �wiec� szuka�, a my p�dzimy, gdzie ponios� oczy. Ale wiedzia� z do�wiadczenia,
�e uparta
dziewczyna w sporach jest nie do pokonania. Dobra, b�dziemy wyrozumiali� I w tym
momencie
zauwa�y� dziwn� rzecz. Konie z galopu niezauwa�alnie przesz�y w k�us, potem sz�y
st�pa, i nie
zd��y� nawet podzieli� si� cennym spostrze�eniem z Gal�, gdy jego pot�ny ogier
odwr�ci� si�
bokiem i jak wkopany stan�� w poprzek szosy.
� No? � ze zdumieniem spyta� rumaka Portos. � Co z tob�? W czym problem?
Ogier w milczeniu pokr�ci� �bem.
� Mo�e si� zm�czy�e�?
Ogier pow�cha� betonow� nawierzchni� i prychn��.
� Co si� dzieje z ko�mi? � zaniepokoi�a si� Gala.
Jej ko� cofa� si�, wstrz�sany dreszczami zadziera� g�ow�.
� Tak � tak � tak � powiedzia� chmurz�c si� Portos. � Konie nie chc� i�� dalej,
boj� si�.
Wygl�da na to, �e mia�a�, szkrabie, racj�: co� przed nami jest.
Popatrzyli � najpierw na siebie nawzajem, potem na swoje konie.
� Wi�c jak, zawracamy? � spyta� Portos.
Spyta� bez przekonania, tak na wszelki wypadek. �wietnie wiedzia�, co b�dzie
dalej. I
rzeczywi�cie: Gala zeskoczy�a z konia i oznajmi�a:
� My ko�mi nie jeste�my. P�jdziemy dalej.
Nie by�o sensu dyskutowa�. Portos z westchnieniem zsiad� z konia, przywi�za�
zwierz�ta do
najbli�szej sosny i nie dopuszczaj�cym sprzeciwu tonem oznajmi�:
� Id� przodem, a ty dziesi�� krok�w za mn�.
I poszli, trzymaj�c si� �rodka szosy, raz po raz spogl�daj�c na boki. Za
kilometrowym s�upkiem
z cyfr� 168 las znienacka rozst�pi� si�, ukazuj�c rozleg�� polan�. Na polanie
wznosi� si� stromy,
poro�ni�ty po��k�� traw� kurhan z p�askim wierzcho�kiem.
2.
Jaki� czas Portos i Gala stali trzymaj�c si� za r�ce i zaniepokojeni
przys�uchiwali si� i
przypatrywali. Na szczycie kurhanu wielk�, zielon� chmur� wystrzela� gigantyczny,
przysadzisty
d�b, przypominaj�cy raczej baobab, a w cieniu d�bu wida� by�o rozsypuj�c� si�
budowl� z
zapadni�tym dachem i czarnymi prostok�tami pustych okien. By�o bardzo cicho, nie
s�ysza�o si�
ani zwyk�ego buczenia trzmieli, ani cykania konik�w polnych. I jaskrawo p�on�o
na b��kitnym
niebie nad g�owami po�udniowe s�o�ce. Potem nadlecia� poryw wiatru. Zaszele�ci�o,
zaszumia�o,
zal�ni�o srebrnymi iskrami d�bowe listowie i co� przeci�gle, smutno zaskrzypia�o
� mo�e na wp�
zerwana okiennica, mo�e zardzewia�e zawiasy drzwi. Gala drgn�a i przytuli�a si�
do Portosa. Ale
wiatr uspokoi� si� i wszystko na powr�t ucich�o. Portos m�nie odkaszln��.
� P�jd� popatrze�, a ty zaczekaj tutaj � zaproponowa�.
� Nie! � oznajmi�a zdecydowanie Gala. � Lepiej ju� p�jd� z tob�.
Poszli przez polan� po kolana w trawie. Z cichym piskiem wyprysn�� Portosowi
spod n�g
puszysty, bia�y k��buszek i uciek�. Kr�lik, pomy�la� machinalnie sportowiec.
S�o�ce przypieka�o.
Podeszli do podn�a kurhanu i zacz�li pi�� si� po stromym zboczu. Z ka�dym
krokiem roz�o�ysta
korona d�bu coraz bardziej przes�ania�a niebo. W ko�cu ca�kowicie zakry�a s�o�ce
i od razu
zrobi�o si� ch�odno. Nawet jako� zimno, zaobserwowa� ze zdumieniem Portos.
� S�uchaj, nie boisz si�? � szeptem spyta�a go Gala.
� Jeszcze czego! � odpar� gromkim basem muszkieter.
Z ca�ej si�y wczepi�a si� paluszkami w jego d�o�. U�miechn�� si� dla dodania
dziewczynie
otuchy, pr�buj�c przy tym pokaza� jak najwi�cej swoich wspania�ych z�b�w. Dobrze
by by�o,
gdyby takie z�by poogl�da� r�wnie� nieznany potw�r, je�eli skrycie ich �ledzi.
Portos by� wielkim
strategiem.
Z bliska opuszczony dom okaza� si� by� tym w�a�nie, czym si� wydawa� z daleka:
opuszczonym domem. �ciany z bierwion poczernia�y i poros�y zielonkawoniebieskim
liszajem,
okna z wybitymi szybami zasnu�y zakurzone paj�czyny, powykrzywiane i przegni�e
na wylot deski
ganeczku prowadzi�y do ziej�cego otworu drzwiowego. Drzwi wisia�y krzywo na
jedynym
zardzewia�ym zawiasie. Portos zerwa� je z �atwo�ci�, odrzuci� na bok i
pochylaj�c si� pod niskim
nadpro�em wszed� do domu. Gala prawie depta�a mu po pi�tach.
� Taak� � oznajmi� Portos rozgl�daj�c si�. � N�dza i ub�stwo�
Dom sk�ada� si� z jednej, ca�kowicie pustej izby. Pe�n� szczelin pod�og�
pokrywa�a gruba
warstwa kurzu, ze �cian zwisa�y strz�py tapet nieokre�lonej barwy, sufit osiad�
i cz�ciowo run��.
Przez szczeliny wida� by�o podpieraj�ce dach belki, a przez dziury w dachu
prze�witywa�o zielone
listowie d�bu. Portos ha�a�liwie pow�szy�.
� I �mierdzi jako� wstr�tnie � powiedzia�. � Czym� skis�ym�
Gala wypu�ci�a nagle jego r�k� i przykucn�a.
� Portos � powiedzia�a cicho. � Portos, popatrz! �lady!
� Gdzie? � zapyta� �ywo Portos, wodz�c wzrokiem po �cianach dooko�a.
� Gdzie� ty patrzysz? Sp�jrz tutaj!
Portos pochyli� si�. Ledwie zdo�a� odszuka� wzrokiem dziwne wg��bienia w kurzu
na pod�odze
(zupe�nie jak gdyby s�o� przest�powa� z nogi na nog�) i w tej�e samej chwili
cisz� rozdar� straszny,
przeci�g�y krzyk, na strychu za�opota�y pot�ne skrzyd�a i z sufitu lawin�
posypa�y si� �mieci.
Zdarzy�o si� to tak nieoczekiwanie, �e Portos i Gala ca�e trzy sekundy
pozostawali w poprzednich
pozach, nie b�d�c w stanie drgn��, zas�oni� g�owy, krzykn��. A dziwny atak trwa�.
� Uhu�u�u�u! Uh�u�u�u! � wy� nieludzki g�os, o belki strychu t�uk�y niewidzialne
skrzyd�a,
sypa�y si� z g�ry �mieci i ca�y dom wype�ni�y k��by dusz�cego py�u. W ko�cu
Portos
oprzytomnia�.
� Hej ty! � rykn��. � Na g�rze! Kark ci, draniu, skr�c�!
� Uciekajmy! � krzykn�a rozpaczliwie Gala.
�atwo powiedzie� � uciekajmy. Z wielkim trudem, kichaj�c, kaszl�c i spluwaj�c
dobrn�li po
omacku do drzwi i wypadli na zewn�trz. Rwetes na strychu natychmiast si�
uspokoi�, ponownie
nast�pi�a cisza. Portos i Gala powoli wyprostowali si�, popatrzyli jedno na
drugie i z miejsca bez
s�owa zacz�li doprowadza� si� do porz�dku. Z okien i drzwi domu wype�za�y,
osiadaj�c na trawie,
szare, przejrzyste ob�oczki kurzu.
� A �eby ci� tak pokr�ci�o, draniu! � rykn�� Portos, z rozdra�nieniem wyczesuj�c
palcami
�mieci z w�os�w.
� O kim m�wisz? � spyta�a Gala.
� O tamtym ptaszydle, a o kim�e innym? Nie zauwa�y�a�? Wielki, bia�y ptak,
podobny do
puchacza�
� Ptak � powt�rzy�a Gala. � Dobra, niech b�dzie ptak. Idziemy. Jej wybrudzona
kurzem
twarz by�a blada, usta zaci�ni�te, zielone oczy p�on�y. W milczeniu, z ca�ej
si�y staraj�c si� nie
ogl�da� za siebie, zeszli z kurhanu, w milczeniu przeszli przez polan�, wr�cili
na szos� i w
milczeniu doszli do miejsca, gdzie zostawili konie. I dopiero gdy kopyta na
powr�t zastukota�y po
betonowej nawierzchni, Gala powiedzia�a:
� Jestem przekonana, �e wszystkiemu winne s� kurhan i ruina. Kryje si� w tym
jaka� straszna
tajemnica i je�li jej nie wyja�nimy, nigdy si� nie dowiemy, co sta�o si� z
po�ow� Zielonej Doliny i
z dziadkiem.
� Aha� � odezwa� si� z g��bokim namys�em Portos. � A wi�c uwa�asz, �e ptak
wszystkiego si� domy�li� i dlatego na nas napad�?
� A jak ty uwa�asz?
� Prawd� m�wi�c my�la�em� m�g� si� po prostu przestraszy�, je�li ma tam,
powiedzmy,
gniazdo czy co� innego. Krzyczeli�my, ha�asowali�my, no i ptak zawierci� si�,
wrzasn��, zamacha�
skrzyd�ami�
Gala popatrzy�a na niego ze wsp�czuciem.
� Portosiku kochany, pami�tasz, w kt�rym momencie wszystko si� zacz�o?
� Zacz�o si� Tak, oczywi�cie! Jak tylko pokaza�a� mi �lady� dziwne, trzeba
przyzna�,
�lady�
� W�a�nie. Jak tylko zobaczy�, �e odkryli�my �lady, zasypa� je wszelkim
�wi�stwem, a nas po
prostu przegoni�.
� Aha� � stwierdzi� Portos. Od wysi�ku umys�owego a� poczerwienia�. � A wi�c
uwa�asz,
�e ptak ma zwi�zek ze znikni�ciem po�owy doliny i� e� dziadka? Co to mo�e by� za
ptak?
Gala nie odpowiedzia�a. Wyjechali z lasu i znowu pu�cili konie poboczem. W tej
samej chwili
nad ich g�owami rozleg� si� �a�osny pisk. Portos spojrza� na niebo i ze
zdumieniem zawo�a�:
� To przecie� on, we w�asnej osobie!
Wielki, bia�y ptak z okr�g�� koci� g�ow� i wielkimi oczami szybowa� nad nimi
unosz�c w
szponach ma�e, puszyste zwierz�tko.
� Patrz, kogo� schwyta� � zawo�a�a Gala. � Po�re go!
Portos momentalnie zeskoczy� z siod�a, pochyli� si�, nie patrz�c poszpera� pod
nogami i
wyprostowa� podrzucaj�c w d�oni solidny kamie�. Ptak zimno i oboj�tnie
obserwowa� go z g�ry,
lekko ko�ysz�c si� na nieruchomo rozpostartych skrzyd�ach. Portos zamachn�� si�.
R�r�raz!
Kamie� trafi� ptaka pod lewe skrzyd�o. Znajomy niesamowity krzyk zabrzmia� nad
dolin�. Ptak
rozprostowa� szpony i mocno chyl�c si� na lewy bok znik� za wierzcho�kami drzew,
a bia�y
puszysty k��buszek upad� u st�p Portosa.
� Daj mi go � powiedzia�a Gala. � Uwa�aj, ostro�niej, �eby go nie zabola�o!�
By�o to bardzo dziwne zwierz�, istny Czeburaszka z bajek dla dzieci, tyle �e
bia�y jak �nieg i z
czerwonymi oczami. Dygota� w d�oniach Gali i przez puszyste futerko dziewczyna
wyra�nie czu�a,
jak szybko bije jego ma�e serduszko.
� Biedulek� � u�ali�a si� Gala. � Wystraszy� si�
� No my�l�! � powiedzia� Portos. � A kto to jest? Kociak?
� Ale� sk�d. Widzisz, jaki kr�tki ogonek?
� A wi�c kr�liczek?
� Te� nie. Uszka ma ma�e� Dobra, siadaj na konia. Jedziemy prosto do Atosa,
trzeba si�
pospieszy�.
3.
Nie myj�c si�, nie przebieraj�c, zostawiwszy konie wprost na ulicy, Gala i
Portos wpadli do
domku Atosa, wpakowali si� do kabiny windy przypominaj�cej szklank� z kolorowego
szk�a i
zjechali do przestronnej pracowni. Pod�oga dr�a�a tu pod nogami, nisko bucza�y
przemy�lne
mechanizmy w kulistych obudowach z siatki, pot�ne przeci�gi roznosi�y wonie
rozpalonego
metalu i rozgrzanych tworzyw sztucznych, rzucaj�c na �ciany chybotliwe cienie
wybucha�y i gas�y
o�lepiaj�ce liliowe ognie, a dziesi�tki du�ych i ma�ych robot�w�krab�w, robot�w�
paj�k�w i
robot�w�skolopendr, pobrz�kuj�c stawami, uwija�y si� pracowicie po owej ogromnej
podziemnej
sali wykonuj�c jakie�, im samym nawet nieznane, operacje. Atos w bia�ym
kombinezonie sta�
przed pulpitem sterowniczym na p�askiej, okr�g�ej platformie podwieszonej pod
wielkim
d�wigiem z kratownic.
� Ahoy! � rykn�� gromkim g�osem Portos.
� Atos! � czystym i d�wi�cznym g�osikiem krzykn�a Gala.
Atos spojrza� na nich przelotnie i z niezadowoleniem machn�� r�k�.
� Jestem zaj�ty! � powiedzia� z rozdra�nieniem. � Co za maniery�
Ale w tym momencie dosz�o do niego, �e przyjaciele wygl�daj�, delikatnie m�wi�c,
niezupe�nie
zwyczajnie. Spojrza� ponownie, ju� uwa�niej, gwizdn�� i nacisn�� palcem jaki�
klawisz na
pulpicie. Platforma p�ynnie ruszy�a z miejsca, obni�y�a si� i zatrzyma�a przy
Gali i Portosie. Atos
zeskoczy� na pod�og�.
� Co� podobnego! � powiedzia�. � Gdzie�cie si� tak uszargali? Jak wam nie wstyd
zjawia�
si� w podobnym stanie u mnie w pracowni?
� Znikn�o p� Zielonej Doliny! � pospiesznie przem�wi� Portos.
� Znikn�� dziadek! � odezwa�a si� r�wnocze�nie Gala.
� Czterdzie�ci kilometr�w szosy�
� Najpierw jechali�my konno, a potem konie si� przestraszy�y�
� Klucz do wszystkiego le�y w tym kurhanie z d�bem i starym domem�
� Jak tylko znale�li�my �lady, wrzasn�� i zasypa� nas�
� Wielki, bia�y ptak, jakby puchacz�
� To jaka� niebezpieczna tajemnica�
� Trafi�em go kamieniem, ale uciek��
Atos leciutko poklepa� ich d�oni� po ustach i pos�usznie umilkli. Popatrzy� na
d�o�, wytar� j�
�nie�nobia�� chusteczk� do nosa, kt�r� rzuci� potem na pod�og�. Zmy�lny robot�
krab niezw�ocznie
podni�s� chusteczk� i gdzie� potaszczy�.
� Zaraz si� we wszystkim po�apiemy � oznajmi� Atos i przysiad� na skraju
platformy. �
Jeste�cie niezwykle, do obrzydliwo�ci brudni, ale s�dz�c ze wszystkiego sprawa
nie cierpi zw�oki.
Dlatego si�d�cie na pod�odze, potem po was posprz�taj�.
Zmieszani Gala i Portos usiedli po turecku na pod�odze, a gospodarz wyj�� z
kieszeni na piersi
radiotelefon i nacisn�� klawisz wywo�ania.
� S�ucham � odezwa� si� cichy jak zwykle g�os Aramisa.
� M�wi Atos. Wybacz, �e odrywam ci� od pracy, ale zjawi� si� u mnie nasz
sportowiec razem
z sa�acian� g��wk�, s� bardzo podekscytowani i pragn� oznajmi� co� wielce
interesuj�cego i,
obawiam si�, wielce tragicznego. Wys�uchamy ich.
� S�ucham � powt�rzy� g�os Aramisa.
� Opowiadajcie � rozkaza� Atos.
Pospiesznie i zawile, co i rusz przerywaj�c sobie i spieraj�c si� o szczeg�y,
Gala i Portos
opowiedzieli przyjacio�om o swych przygodach i prze�yciach. Kiedy umilkli, Atos
odczeka�
chwil� i zapyta�:
� To wszystko?
Gala i Portos skin�li g�owami.
� Co powiesz, Aramisie?
� Dziwne i niebezpieczne. Za minut� b�d� u was. S�ucha�em po drodze.
� Boj� si� o dziadka� � chlipn�a nagle Gala i nerwowo pog�aska�a usadowione na
ramieniu
zwierz�tko. Zwierz�tko przytuli�o si� do jej policzka i zamruga�o czerwonymi
�lepkami.
� Co ja bym zrobi�? � odkaszln�wszy pot�nie powiedzia� Portos. � Poszed�bym
prosto do
nich, do tych dowcipnisi�w, i wszystkich w puch i proch rozni�s�, �eby im si�
raz na zawsze
odechcia�o�
Winda cicho brz�kn�a i z kabiny wyszed� Aramis. Id�c chowa� do kieszeni
o�lepiaj�co bia�ego
fartucha sw�j radiotelefon. Przysiad�szy obok Atosa na skraju platformy uwa�nie
obejrza� Gal� i
Portosa i u�miechn�� si� � odrobin�, ledwie zauwa�alnie, k�cikami ust.
� A wi�c? � spyta�.
� S�ysza�e� � powiedzia� Atos. � M�w, co o tym my�lisz.
� Popatrzmy, co nam wiadomo � zacz�� Aramis swoim cichym, spokojnym g�osem. � Po
pierwsze � znikn�� pas terenu szeroko�ci czterdziestu kilometr�w razem z
ludno�ci�, ro�linno�ci�
i zwierz�tami. Teoretycznie mo�na sobie wyobrazi� � a to znaczy, �e i
skonstruowa� � warunki,
przy kt�rych jest mo�liwa podobna operacja. Jest ona znana w subeinsteinowskiej
geometrii
fizycznej i nosi miano tr�jwymiarowej kontrakcji�
� Zamknij usta � poleci� surowo Atos Portosowi.
� Po drugie � ci�gn�� Aramis � w g�uchym lesie obok szosy za sto sze��dziesi�tym
�smym
kilometrem pojawi�y si� polana i kurhan z wiekowym d�bem na szczycie. M�wi�
�pojawi�y si�,
poniewa� na zrobionych nie dawniej ni� rok temu zdj�ciach lotniczych niczego
podobnego nie
mo�na zaobserwowa�. Sprawdzi�em osobi�cie przed wyruszeniem tutaj. W zestawieniu
z faktem
zaistnienia tr�jwymiarowej kontrakcji, kt�ra mia�a miejsce mi�dzy sto
dwudziestym i sto
sze��dziesi�tym kilometrem, nag�e pojawienie si� polany i kurhanu z d�bem i
star� budowl�
wygl�da skrajnie podejrzanie i nasuwa my�l o maskowaniu. Po trzecie � ca�kowicie
zgadzam si�
z moj� drog� krewniaczk�, �e dzia�ania tak zwanego wielkiego bia�ego ptaka mia�y
na celu
przestraszy� i zmusi� do ucieczki nieproszonych �wiadk�w.
� Wniosek? � spyta� Atos.
Aramis wzruszy� ramionami:
� Logiczny wniosek zgadza si� ca�kowicie z intuicyjnym, do kt�rego doszli�cie i
bez mojej
pomocy. Mamy do czynienia z przest�pstwem.
Zapanowa�o milczenie. Potem Portos zapyta�:
� Z czym?
� Z przest�pstwem � powt�rzy� Atos.
� Aha� � oznajmi� z g��bok� rozwag� Portos.
� Jak ci nie wstyd! � powiedzia�a zniecierpliwiona Gala. � Przecie� czyta�e�� To
by�o, gdy
bez pytania otwierano kufry ze skarbami, odbierano g�odnym ostatni k�sek,
zabijano bez
powodu�
� Tak � odpar� Portos. � Rzeczywi�cie. Przypomnia�em sobie. A wi�c mamy do
czynienia z
przest�pstwem. Bardzo dobrze. Bo ju� my�la�em, �e to po prostu idiotyczny �art.
� O �artach na razie lepiej zapomnie� � oznajmi� mu Atos i odwr�ci� si� do
Aramisa: �
Serwuj ostatnie ogniwo, staruszku. Kim s� przest�pcy?
� Ludzie ju� od stu lat nie pope�niali przest�pstw � odpar� cicho Aramis. � A
przest�pstw
zwi�zanych z u�yciem du�ych ilo�ci energii i pot�nego sprz�tu nie by�o na
naszej planecie ani w
okolicach od jakich� trzystu lat. Sam si� nasuwa wniosek, �e przest�pcy� �
zamilk� i uni�s� do
g�ry palec wskazuj�cy.
Portos popatrzy� na sufit.
� Czy�by s�siedzi? � spyta� przestraszony.
� No, i co z nim zrobi�! � zawo�a� wzburzony Atos i klepn�� si� d�o�mi po udach.
� Nie � powiedzia� Aramis. � Przest�pcami s� przybysze z g��bokiego Kosmosu. Nie
wiemy
jeszcze o co im chodzi ani jakie maj� mo�liwo�ci, ale powinni�my by�
przygotowani na najgorsze.
� Na wojn�! � powiedzia� twardo Atos.
Portos wsta� i zacz�� zakasywa� r�kawy.
� Rozbijemy ich! � oznajmi�. � Spu�cimy manto! Poka�emy kosmicznym impertynentom!
Chod�cie, ch�opaki!
� Siadaj � rozkaza� Atos. � Tak, wojna. Nie walczyli�my od bardzo dawna, ale
przypomnimy sobie, jak si� to robi. Oto co proponuj�. Oczywi�cie przede
wszystkim trzeba
zawiadomi� Rad� �wiatow�. Siedz� tam m�drzy ludzie i bez w�tpienia co� powa�nego
wymy�l�.
Ale my nie b�dziemy na nich wyczekiwa�. Jako �o�nierze nie jeste�my ani gorsi,
ani lepsi od
kt�regokolwiek z dziesi�ciu miliard�w zamieszkuj�cych planet� ludzi. Ale to my
jako pierwsi
odkryli�my przest�pc�w i jako pierwsi wejdziemy do boju. Jasne, �e przest�pcy po
dokonaniu aktu
dywersji mi�dzy sto dwudziestym i sto sze��dziesi�tym kilometrem nie poprzestan�
na tym.
Gdyby�my wiedzieli gdzie i kiedy ponownie uderz�, przywitaliby�my ich tam
w�a�nie i w owym
czasie. Ale nie wiemy.
Proponuj� zaryzykowa�: zada� cios wprost w gniazdo, w polan� z kurhanem. Je�li
zwyci�ymy
� wszystko w porz�dku. Je�li zginiemy, b�dzie to dobre rozpoznanie walk�. A
zaatakujemy od
razu jutro rano. Zgoda?
� Zgoda! � odpowiedzieli ch�rem Gala, Portos i Aramis. Gala odpowiedzia�a
najg�o�niej,
g�o�niej nawet od Portosa, i muszkieterowie naraz umilkli, i w zak�opotaniu
wbili w ni� wzrok.
Ubrudzona twarz dziewczyny p�on�a, oczy miota�y zielone b�yskawice, pi�stki
zacisn�a, a� jej
kostki pobiela�y. Ju� by�a nie w pracowni, nie z przyjaci�mi, ju� na r�czym
koniu mkn�a przez
z�owrog� polan� wymachuj�c zakrzywion� szabl� i przebija�a si� przez szeregi
zdradzieckich
przest�pc�w. Rozumie si�, �e s�odkie z�udzenia niezw�ocznie i brutalnie zosta�y
rozwiane.
Muszkieterzy pu�cili w ruch wszystkie �rodki � logik�, szanta�, gro�by,
pochlebstwa, obietnice
� i w ko�cu postawili na swoim. Postanowiono, �e w trakcie jutrzejszej operacji
Gala rozlokuje
si� w laboratorium Aramisa i b�dzie wype�nia� odpowiedzialne zadanie �
podtrzymywa�
bezpo�redni� ��czno�� z pe�nomocnikami Rady �wiatowej.
Gala jeszcze pochlipywa�a i rozmazywa�a po rumianych policzkach �zy i brud, a
Portos i Atos
�apali oddech i ocierali spocone twarze, gdy nagle Aramis zapyta�:
� A gdzie si� podzia�o zwierz�tko Gali?
Wszyscy w zaaferowaniu zacz�li si� rozgl�da�.
� Jest tam! � krzykn��, zrywaj�c si� na nogi zdumiony Portos.
Bia�y, puszysty k��buszek zdecydowanie toczy� si� w kierunku windy.
� St�j! � rykn�� Portos i pierwszy rzuci� si� w pogo�. � St�j, m�wi�!
Atos i Aramis pozostali w tyle najwy�ej pi�� metr�w, ale dziwne zwierz�tko ju�
wpad�o do
przezroczystej kabiny przypominaj�cej szklank� z kolorowego szk�a, zr�cznie,
niczym mucha
wbieg�o po jej �cianie i nacisn�o �apk� guzik. Gdy Portos dobieg� do windy,
kabina ju� jecha�a w
g�r�.
Kilka zaledwie minut p�niej oszo�omieni i wzburzeni przyjaciele wybiegli z domu
Atosa na
ulic�. I od razu zobaczyli: na ciemnob��kitnym, przedwieczornym niebie miarowo
machaj�c
skrzyd�ami ulatywa� w stron� Zielonej Doliny, w stron� g�uchego lasu, w stron�
polany z
kurhanem wielki, bia�y ptak, trzymaj�cy w szponach puszysty k��buszek. Oddala�
si� coraz
bardziej, a� przemieni� si� w bia�y punkt i znikn��. Spojrzeli po sobie. Atos
mia� oczy jak ciemne
szczeliny, twarz Aramisa skamienia�a, Portos, zaciskaj�c i rozprostowuj�c
wielkie pi�ci,
ha�a�liwie dysza�, Gali dr�a�y usta.
� Jeszcze nie wiemy, co reprezentuje sob� przeciwnik � powoli przem�wi� Atos. �
Ale
mo�emy uzna�, �e wojn� nam wypowiedziano. I nosy wy�ej! � zawo�a�. � S�ucha�
moich
rozkaz�w! Gala, natychmiast idziesz do domu, doprowadzasz si� do porz�dku i
k�adziesz spa�.
�adnych sprzeciw�w, to rozkaz! Jutro b�dziesz mia�a ci�ki dzie�, mog� ci
obieca� (Nawet nie
podejrzewa�, jak bardzo mia� racj� sk�adaj�c t� obietnic�). Portos, do �azienki,
przebierz si� i
wracaj do mnie do gabinetu. My z Aramisem po��czymy si� tymczasem z Rad�
�wiatow��
Gdy zaczerwieniony, wyparzony i niezwykle czysty Portos w samych k�piel�wkach
wypad� z
�azienki, jego przyjaciele pe�zali po ogromnej mapie fotogrametrycznej,
rozpostartej wprost na
pod�odze.
� No, stratedzy, jak si� maj� sprawy? � zapyta�, sadowi�c si� na pustynnym
p�askowy�u na
zach�d od osady. � Po��czyli�cie si� z Rad�?
� Po��czyli�my � odpowiedzia� z roztargnieniem Atos.
� I co wam powiedzieli?
� Wed�ug mnie niezupe�nie uwierzyli. Tego zreszt� nawet nale�a�o oczekiwa�. Ja
na ich
miejscu r�wnie� bym nie uwierzy�. Ale obiecali przedsi�wzi�� odpowiednie �rodki.
� Co obiecali?
� Przedsi�wzi�� �rodki.
� Aha� � odpar� z g��bokim namys�em Portos. � A jak tam Gala?
� Przed chwil� dzwoni�a. Wed�ug mnie z ��ka. Ziewa�a tak, �e ledwo mog�a m�wi�.
� Um�czy� si� szkrabik � powiedzia� z czu�o�ci� Portos.
Atos od�o�y� cyrkiel, wyprostowa� si� i popatrzy� Portosowi w oczy.
� S�uchaj, sportowcu � zapyta� zni�ywszy g�os. � Jeste� w formie?
� Ca�kowicie.
� Naradzili�my si� tu z Aramisem i mamy pewien pomys�. (Portos kaszln�� i
wyprostowa� si�
dumnie � pomys�ami dzielono si� z nim rzadko). Chodzi o to, �e przeciwnik zna
obecnie nasz
plan porannego ataku. Wed�ug wszelkich regu� powinni�my zaatakowa� natychmiast,
dop�ki si�
nie przygotowa�. Ale jeszcze nie jeste�my uzbrojeni. Dopiero wybieramy si� z
Aramisem do
Muzeum Historii Broni�
� A ja? � zapyta� z uraz� Portos.
� Dojd� i do ciebie, poczekaj. Wybierzemy z Aramisem, co tam maj�
najpot�niejszego, ale
b�dziemy potrzebowa� czasu, �eby si� przygotowa�, oswoi� i tak dalej. Jednym
s�owem bierzemy
na siebie spraw� uzbrojenia. Ciebie czeka zadanie nie mniej wa�ne, ale o wiele
niebezpieczniejsze.
Nie wiesz, kto w osadzie ma lataj�c� ��dk� z bezg�o�nym nap�dem?
4.
Portos by� pierwszorz�dnym kierowc� wszelkich ko�owych, g�sienicowych,
lataj�cych i
p�ywaj�cych �rodk�w transportu i l�dowania na skraju polany dokona� w ca�kowitej
ciszy. Noc,
chocia� jasna, by�a bezksi�ycowa, ale oczy Portosa ju� dawno przyzwyczai�y si�
do ciemno�ci i
teraz wyra�nie rozr�nia� nie opodal jasne pasmo szosy, a za ni�, na tle
gwia�dzistego nieba �
czarn� sylwetk� kurhanu z d�bem i ruin� na szczycie. Odczekawszy kilka minut i
upewniwszy si�,
�e panuje spok�j, Portos ze�lizn�� si� z ��dki w wonn� traw� i zupe�nie
bezszelestnie, tak, jak to
jedynie on potrafi�, pope�z� ku szosie. Czo�ga� si� lekko, bez najmniejszego
wysi�ku, przelewaj�c
si� w trawie niczym rt��, cho� nie unosi� g�owy, nie zbacza� z kierunku,
wszystkie mi�nie
pracowa�y zgodnie i zupe�nie automatycznie. Robi�o swoje bogate do�wiadczenie
nieprzeliczonych trening�w, setek zuchwa�ych psikus�w, dziesi�tk�w wa�nych
zawod�w na ziemi
i pod ziemi�, na wodzie i pod wod�, w powietrzu i w kosmicznej przestrzeni.
Portos by� dobrym
sportowcem; to m�wi wszystko.
Dotar� do szosy i zatrzyma� si�. Do podn�a kurhanu pozosta�o z pi��dziesi�t �
sze��dziesi�t
krok�w. Mo�na by by�o, oczywi�cie, podpe�zn�� jeszcze bli�ej, ale mogliby go
zauwa�y� na
jasnym betonie, a dojrze�, czy te� w ostateczno�ci us�ysze� co si� zdarzy,
nietrudno i st�d. Portos
rozlu�ni� si�, rozp�aszczy� w trawie niczym ogromna �aba. Teraz pozostawa�o
jedynie czeka�.
Powoli wlok�y si� minuty, wolno przesuwa�y si� nad czarn� koron� d�bu
gwiazdozbiory, powoli i
rytmicznie bi�o serce. Od czasu do czasu nad polan� przelatywa� podmuch
ciep�awego wiatru i
w�wczas g�ucho szumia�o d�bowe listowie i co� smutno skrzypia�o � oczywi�cie nie
zawiasy
drzwi, bo przecie� drzwi Portos zerwa� i odrzuci� na bok� Co za pech, zachcia�o
mu si� spa�!
Portos silnie zmru�y� i znowu otworzy� oczy. I w tej�e samej chwili zacz�o si�.
Pocz�tkowo rozleg� si� g�uchy �oskot i lekko zadr�a�a ziemia. Puste jamy okien
opuszczonego
domu na szczycie kurhanu powoli rozjarzy�y si� upiornym liliowym �wiat�em.
Jakie� niewyra�ne,
ale nader koszmarne cienie poruszy�y si� wewn�trz, rozleg� si� odg�os
pospiesznych krok�w, a
p�niej znajomy �opot pot�nych skrzyde�. Portos spr�y� si�, zmieniaj�c si�
ca�y we wzrok i
s�uch. Zn�w kroki � tym razem ci�kie, pewne siebie, i odg�os jakby
astmatycznego, z
po�wistem, oddechu i blaszany zgrzyt� Liliowe �wiat�o w oknach ruiny powoli
gas�o. Co�
d�wi�cznie szcz�kn�o, jak gdyby zatrza�ni�to drzwiczki samochodu, i nagle u
podn�a kurhanu
zap�on�y trzy jasne reflektory. Okrutny, g�uchy g�os zawo�a�:
� Ka!
� Jestem, Dwug�owy � odpar� drugi g�os, wysoki i ostry.
� Wszystko zrozumia�e�, Ka?
� Wszystko zrozumia�em, Dwug�owy�
� Rubie� wyj�ciowa � sto dwudziesty kilometr. Rubie� zadania � osiemdziesi�ty
kilometr.
Po wykonaniu natychmiast wr�ci�.
� Jasne, Dwug�owy.
� Ki!
� Jestem, Dwug�owy!� � rykn�� basem trzeci g�os.
� Ku!
� Na miejscu, Dwug�owy! � wychrypia� szeptem czwarty.
� Jaturken�ensirchiw!
� W twojej kieszeni, Dwug�owy! � cichutko zapiszcza� pi�ty.
� �wietnie. Ka, wcze�nie robi si� jasno, postaraj si� sprawi� w ci�gu trzech
godzin. Nie
zapomnij, �e jutro rano czeka nas bitwa. Ja tymczasem zdob�d� zak�adnika.
Naprz�d!
Rozleg�o si� niskie buczenie, jasne reflektory zako�ysa�y si�, ruszy�y z miejsca
i pope�z�y ku
szosie. Portos d�u�ej nie czeka�: teraz wiedzia� wszystko, co trzeba. Ledwo
nieznany pojazd z
trzema reflektorami wydosta� si� na beton szosy, prawie si� ju� nie kryj�c,
pop�dzi� ku swej
lataj�cej ��dce. P� minuty p�niej ��dka z szalon� szybko�ci� zaszura�a
brzuchem po szczytach
sosen, a po dalszych trzech minutach Portos posadzi� j� w akacjowym g�szczu
naprzeciwko s�upka
kilometrowego z cyfr� 120 i wyrwa� z kieszeni radiotelefon.
Atos i Aramis wys�uchali go nie przerywaj�c. Potem Atos wykrzycza� poprzez
�elazny chrz�st i
ryk pot�nych silnik�w:
� A wi�c ich pojazd b�dzie na sto dwudziestym kilometrze za jakie� dziesi�� �
dwana�cie
minut?�
� W�a�nie tak � powiedzia� markotnie Portos. � A was kiedy mog� si� spodziewa�?
� Robimy, co mo�emy! Idziemy na pe�nej szybko�ci, trz�sie, �e a� si� z�by
chwiej��
B�dziemy o �wicie!
� Troch� p�no.
� Uwa�aj no tam, sportowcu! �adnych zb�dnych ruch�w! Pami�taj, jeste� zwiadowc��
I nie
zapominaj, �e s� gotowi walczy�!
� A nawet maj� zamiar wzi�� zak�adnika� � doda� ledwie s�yszalnie Aramis.
� Przy okazji, co to takiego zak�adnik? � spyta� Portos.
� D�ugo by wyja�nia� No dobra, b�d� ostro�ny!
� Wy��czam si�.
Portos wy��czy� radiotelefon i wysiad� z ��dki. Spojrza� w niebo. Na niebie
spokojnie migota�y
jasne gwiazdy. Spojrza� w prawo. Na prawo z�owrogo czernia� g�uchy las. Spojrza�
w lewo. Na
lewo rozpo�ciera�a si� ocala�a po�owa Zielonej Doliny: nieprzejrzana przestrze�
pokryta
pogr��onymi we �nie ogrodami, w�r�d kt�rych przysiad�y pogr��one we �nie sio�a
bielej�ce
niewyra�nie �cianami przytulnych dom�w, wi�y si� rzeki i strumienie odbijaj�ce w
swych wodach
gwia�dziste niebiosa, le�a�y ��ki, po kt�rych sennie brodzi�y wypuszczone na noc
konie. Gdzie�
leniwie szczeka� pies. Sennie popiskiwa�y ptaki. S�ycha� by�o �piew � czy to
kto� nie wy��czy�
radia, czy to roz�piewa�y si� wracaj�ce z klubu dziewcz�ta. I niestrudzenie
dzwoni�a woda w
niewidocznym strumyku gdzie� nie opodal.
Wszystko tchn�o takim spokojem, takim poczuciem bezpiecze�stwa. I nad wszystkim
tym
zawis�a straszliwa gro�ba, a przyjaciele znajdowali si� jeszcze daleko. By� sam
i nic nie m�g�
zrobi�. Po raz pierwszy w �yciu Portos poczu� psychiczny b�l. B�l by� tak ostry,
�e zapar�o mu
dech, i w przestrachu i zdumieniu schwyci� si� obiema d�o�mi za pier�. I w�wczas,
jak gdyby przez
�w b�l zbudzone, drgn�o mu w pami�ci niewyra�ne wspomnienie o czym� wielkim i
jasnym�
co� z dawnych kronik, kt�re na wp� niezrozumia�ym j�zykiem opowiada�y o
gro�nych
zdarzeniach i zadziwiaj�cych ludziach. Potem Portos przypomnia� sobie i b�l
znik�. Powr�ci� do
��dki, powierci� si� sadowi�c wygodniej i rozejrza� si�. St�d �wietnie wszystko
by�o wida�.
Poruszy� dr��ek sterowniczy i ��dka pos�usznie unios�a do g�ry ostry dzi�b.
� Got�w � powiedzia� g�o�no Portos.
Jak gdyby w odpowiedzi na jego s�owa gdzie� w g��bi lasu rozleg�o si� niskie
buczenie. Zamar�
zas�uchany, a buczenie przybli�a�o si� i oto ju� �wiat�o pot�nych reflektor�w
opromieni�o szczyty
drzew, mign�o mi�dzy pniami i pobieg�o po szarych p�ytach betonowej nawierzchni.
Kiedy w
�wietle tym zal�ni�a emaliowana tabliczka z cyfr� 120, pojazd kosmicznych
przest�pc�w
zatrzyma� si� � masywna, garbata sylwetka, ledwo zauwa�alna w mroku. Rozleg�o
si� d�wi�czne
pstrykni�cie, wysokie, monotonne buczenie. Po obu stronach reflektor�w, niczym
wodne �w�sy�
polewaczki pojawi�y si� pasma dziwnego, liliowego �wiat�a. Rozci�ga�y si� w obie
strony coraz
dalej i dalej, a� si�gn�y horyzontu, i Portosowi wyda�o si�, �e owe �wiec�ce
pasmo rozdzieli�o na
p� ca�y �wiat: po jednej stronie by� kilometrowy s�upek z cyfr� 120, Zielona
Dolina, przyjaciele, a
po drugiej � on sam ze swoj� ��dk�, pojazd kosmicznych �otr�w i g�uchy, czarny w
nocnym
mroku las.
Uni�s� si�, �eby lepiej widzie�. Nigdy nie by� tch�rzem, ale poczu�, �e drgn�y
mu w�osy na
g�owie.
Masywna, garbata sylwetka zarazem porusza�a si� i� tkwi�a w miejscu. Czernia�a
nieruchomo
na jasnym pasie szosy, ale Zielona Dolina wpe�za�a pod ni� nikn�c pod
reflektorami, pod �wiec�c�
liliow� pr�g� ci�gn�c� si� od horyzontu po horyzont. Pojazd przest�pc�w po�era�
Zielon� Dolin�.
Jako pierwszy przepad� s�upek kilometrowy � cienkim, bia�ym widmem wp�yn�� w
liliow� mg�� i
znikn��, jak gdyby nigdy go nie by�o. Jeden po drugim gas�y nocne d�wi�ki.
Umilk� �piew
bliskiego strumyka. Gwa�townie, jak uci�te, ucich�o szczekanie psa. W p� s�owa
urwa�a si� daleka
piosenka� I tylko nieg�o�no, z�owieszczo, miarowo, bucza�a niesamowita machina
na drodze.
Portos doszed� do siebie. Zn�w usiad� w fotelu i spokojnym, wr�cz leniwym ruchem
r�ki
spoczywaj�cej na dr��ku uni�s� ��dk� na wysoko�� trzydziestu metr�w. Potem
opu�ci� dzi�b ��dki
mierz�c z g�ry w czarn�, garbat� mas� i do oporu nacisn�� peda� gazu.
By�o to straszliwe uderzenie. Nast�pi� o�lepiaj�cy wybuch. Niesamowita si�a
wyrwa�a Portosa z
fotela, zmi�a go i rzuci�a w mrok. Co� trzeszcza�o, zgrzyta�o, rwa�o si�, ale
on nie mia� cia�a i nie
mia� si�y unie�� powiek.
� Uhu�u�u�u! Uhu�u�u�u! Uhu�u�u�u! � zawodzi� wielki, bia�y ptak, �opocz�c
pot�nymi
skrzyd�ami.
� Przekl�ta czerwona krew! � lamentowa� kto� wysokim, ostrym g�osem. � Rozbili
kontraktor!
� Zap�ac� za to! � rycza� kto� niskim basem.
� Napadli na nas! � sapa� kto� astmatycznie. � Szybko wycofa� si�! Szybko na
�Pirani�!
Portosowi uda�o si� mimo wszystko otworzy� na sekund� oczy i zd��y� zobaczy�
wysoko nad
sob� poczwarny, skrzydlaty cie� przes�aniaj�cy gwiazdy. Potem powieki znowu
opad�y.
Ju� nie widzia�, jak zza niewidzialnej linii pope�z�a na powr�t Zielona Dolina.
Rozbita machina
kosmicznych przest�pc�w zwraca�a �up. Jeden za drugim pojawia�y si� przerwane
d�wi�ki. Z p�
s�owa pop�yn�a urwana piosenka. Leniwie zaszczeka� pies. Za�piewa� bliski
strumyk. W ko�cu
wynurzy� si� z pustki r�wnie� kilometrowy s�upek z cyfr� 120 i wszystko znowu
by�o takie samo
jak kwadrans wcze�niej. Tylko po�rodku szosy dymi�a sterta poskr�canego �elastwa,
a na poboczu,
z rozrzuconymi ramionami, wystawiaj�c na �wiat�o gwiazd bezkrwist� twarz, le�a�
martwy Portos.
5.
Ze zgrzytem i szcz�kaniem sun�� szos� ogromny czo�g, ostatnie s�owo ziemskiej
techniki
niszczycielskiej. Owo s�owo zosta�o wprawdzie wypowiedziane trzysta lat
wcze�niej, ale na
szcz�cie sp�ni�o si� i ludziom si� ju� nie przyda�o, i ca�e te trzysta lat
czo�g przesta� w jednej z sal
Muzeum Historii Broni. Tam go znale�li Atos i Aramis, zdolny mistrz i zdolny
uczony szybko
zapoznali si� z nim, doprowadzili do porz�dku, uzbroili i wyprowadzili do
pierwszej bitwy.
�oskota�y g�sienice, miarowo i pot�nie rycza�y silniki, gro�nie obraca�a si� na
lewo i prawo
przysadzista wie�yczka i niczym ig�y je�ozwierza stercza�y na wszystkie strony
wyrzutnie rakiet.
A po bokach szosy ucieka� do ty�u zasnuty b��kitnaw� porann� mg�� g�uchy las i
do ty�u pe�z�y
kilometrowe s�upki: 161� 162� 163�
Czo�g prowadzi� Atos. Aramis siedzia� przy celowniku dzia�a i obraca� si� razem
z wie�yczk�, a
przy przegrodzie rufowej le�a�o zawini�te w szary brezent cia�o Portosa. Od
pierwszego spojrzenia
przyjaciele zrozumieli, co zdarzy�o si� na sto dwudziestym kilometrze, ale mimo
to Atos
zduszonym g�osem zapyta�: Taranem? � Taranem � odpowiedzia� cicho Aramis. ��dka
uderzy�a
dziobem w przedzia� roboczy nikczemnego aparatu i zniszczy�a go ca�kowicie, ale
przest�pcy
ocaleli i ukryli si�. Trzeba by�o ich teraz dogoni� i ukara�, a mo�e nawet nie
tyle ukara�, ile
unieszkodliwi�, wyrwa� draniom raz na zawsze k�y! By� mo�e nam si� to nie uda,
my�la� Atos,
by� mo�e rozgniot� czo�g jak much�, ale spr�bowa� trzeba koniecznie. Prowadzimy
rozpoznanie
walk�, a za naszymi plecami ju� si� mobilizuj� si�y, o kt�rych nawet nie mamy
poj�cia, i przyjdzie
kryska na kosmicznych z�odziei, bandyt�w, morderc�w� Gala pewnie jeszcze �pi �
my�la�
Aramis. Przed wyj�ciem wpadli�my po�egna� si� (Portos w�wczas jeszcze �y�), ale
ona spa�a jak
suse�, z g�ow� wsuni�t� pod poduszk�, wystawiaj�c spod prze�cierad�a go�e nogi.
Biedna
dziewczyna, b�dzie straszna rozpacz, du�o �ez, tak kocha�a sportowca; my�my go
r�wnie� kochali,
ale nam jest l�ej, my b�dziemy walczy�
� Uwa�aj! � krzykn�� Atos i z �oskotem zatrzasn�� pokryw� szczeliny
obserwacyjnej.
Las dooko�a eksplodowa�. W mgnieniu oka czo�g znalaz� si� w rozhulanym morzu
purpurowo�pomara�czowych p�omieni. Drzewa po obu stronach szosy zamieni�y si� w
s�upy
rycz�cego ognia. Ale czo�g nawet nie zwolni�. Spowity chmurami czarnego dymu,
osypywany
fontannami pomara�czowych iskier, zmiataj�c padaj�ce w poprzek szosy p�on�ce
pnie, par�
niewzruszenie do przodu. Wynurzy�a si� z dymu i znik�a na powr�t emaliowana
tabliczka z cyfr�
164. Naprz�d! Naprz�d!
� K�saj, gadzino! � rycza� Atos. � K�saj, dop�ki masz z�by! Ale po�o�enie z
ka�d� minut�
pogarsza�o si�. Przyjacio�om nie przysz�o do g�owy zaopatrzy� si� w zapas tlenu
i w czo�gu robi�o
si� duszno. Niezno�ny �ar powoli, ale uparcie przenika� przez termoizolacj�.
Oczy bola�y od ta�ca
ognistych j�zyk�w, a filtr�w �wietlnych nie by�o� I oto jakie� dwadzie�cia
metr�w przed nimi z
rozdzieraj�cym trzaskiem p�k�a ziemia. Szosa rozpad�a si�. Szczelina szybko si�
powi�ksza�a i w
powsta�� przepa�� polecia�y p�on�ce drzewa i kamienie. Atos ledwo zd��y�
wyhamowa�.
� Brawo � rozleg� si� w s�uchawkach he�mofonu cichy g�os.
Atos rozci�gn�� w u�miechu spieczone wargi. Pochwa�y Aramisa mia�y wysok� cen�.
Przylgn��
do peryskopu. Po ich stronie przepa�ci szala�y p�omienie. Po drugiej las sta�
ca�y i nietkni�ty.
Jeszcze kilometr, nie wi�cej. G�upstwo� Uwa�nie, tak jak to zawsze robi� maj�c
do czynienia z
ma�o znanymi mechanizmami, pchn�� do oporu dr��ek w prawo, a p�niej od siebie.
Rozleg� si�
przenikliwy gwizd. Strz�py p�on�cej trawy i tl�ce si� ga��zie zdmuchni�te p�dem
powietrza
wzlecia�y ponad gorej�ce wierzcho�ki drzew. Czo�g wzni�s� si� na powietrznej
poduszce, zamar�
na sekund� jakby zbieraj�c si�y, a potem powoli i p�ynnie przesun�� si� nad
przepa�ci� i ze
zgrzytaniem g�sienic stan�� mi�kko na szosie po drugiej stronie szczeliny.
� K�saj, gadzino!� � zawo�a� Atos i ruszy� ca�� naprz�d. Wysun�� czo�g na polan�
akurat na
tyle, aby da� Aramisowi mo�liwo�� wymierzenia dzia�a w kurhan. Wstawa� �wit.
R�owe
promienie niewidocznego s�o�ca o�wietli�y wierzcho�ki drzew, ale polana
pozostawa�a na razie w
cieniu i nad traw� wisia�y g�ste i puszyste niczym wata strz�py mg�y. Wok�
panowa�a cisza i nie
mo�na by�o dostrzec �adnych znak�w �ycia.
� Strzel ostrzegawczym � powiedzia� Atos przez z�by. D�uga, cienka lufa dzia�a
drgn�a i
unios�a si� nieco. Gruchn�� i odbi� si� echem wystrza�, i zaraz na lewo od
korony d�bu nast�pi�a
eksplozja. D�b wy�ysia�, nad polan� wytrysn�a chmura zerwanego przez fal�
uderzeniow�
listowia, a k��by czarno�czerwonego dymu zasnu�y go�e ga��zie.
� Dobrze � powiedzia� Atos. � Teraz jeszcze raz � ni�ej. Celuj prosto w ruin� A
to co za
licho! � wyrwa�o mu si�. Oderwa� si� od peryskopu, przetar� sforsowane widokiem
p�omieni oczy
i ponownie przylgn�� do okularu.
Ale to nie by�o z�udzenie optyczne. Szczyt kurhanu rzeczywi�cie obraca� si�
wok� w�asnej osi.
Ruch, pocz�tkowo ledwie zauwa�alny, stawa� si� coraz szybszy i oto ju� pomi�dzy
wierzcho�kiem
a podn�em powsta�a r�wna, ciemna szczelina. Jeszcze jeden obr�t, jeszcze jeden
� i wierzcho�ek
razem z d�bem i zmursza�� chat� odchyli� si� na bok niczym pokrywka
gigantycznego ka�amarza.
Zatrzeszcza�y �ami�c si� grube konary d�bu, polecia�y na wszystkie strony
spr�chnia�e belki i deski
rozsypuj�cego si� w locie domu. A z wn�trza kurhanu wyp�yn�o niespiesznie i
zawis�o w
powietrzu ogromne, szaroczarne jajo � niespotykany kosmiczny statek nieznanego
�wiata.
W czo�gu muszkieterowie doszli do siebie po pierwszym zdumieniu.
� Drugi ostrzegawczy! � rozkaza� Atos.
Dzia�o zagrzmia�o po raz drugi i pocisk eksplodowa� tu� ponad dziobem statku
kosmicznego.
Ogromne czarne jajo zako�ysa�o si� i zata�czy�o w miejscu niczym na
niewidzialnych spr�ynach,
a� nagle rykn�o silnikami i zacz�o si� wznosi�.
� Ale bezczelny � wycedzi� przez z�by Atos. � Aramis, celuj w ruf�! Trzy pociski
szybkim
� ognia!
Lecz do nast�pnych strza��w nie dosz�o. Rycz�c silnikami czarny statek kosmiczny
dalej
nabiera� wysoko�ci, a w jego cz�ci dziobowej otworzy� si� w�az. Z w�azu
wysun�a si� d�uga,
gi�tka tyczka na kt�rej ko�cu dynda�a ko�ysz�c si� ma�a ludzka figurka.
� Gala� � mrukn�� oszo�omiony Aramis.
� Gala! � krzykn�� z przera�eniem Atos.
Nie wierzyli w�asnym oczom, ale to by�a Gala, ich Gala, ,,sa�aciana g��wka�,
szkrab,
krewniaczka, w podomce w kwiatki, ze zwi�zanymi r�kami i nogami, bezradna i
nieosi�galna.
Wiatr bezlito�nie kr�ci� ni� i ko�ysa�, przyciska� do twarzy potargane w�osy
przeszkadzaj�c
patrze�, ale mimo wszystko dostrzeg�a ich czo�g, i rw�cym si� g�osikiem
zakrzycza�a cieniutko:
� Czemu si� gapicie? Atos! Portos! Aramis! Strzelajcie! Bijcie ich! Bijcie!
Wysuni�ci z w�az�w, oniemieli z �alu i przera�enia patrzyli jak czarny statek
kosmiczny wznosi
si� coraz wy�ej i wy�ej, zamienia w czarn� plamk� i na koniec rozp�ywa w r�owym
porannym
niebie�
Atos wci�� sta� w swoim w�azie bezmy�lnie wpatruj�c si� w r�ow� pustk� nad
g�ow�, gdy
silna d�o� bole�nie �cisn�a mu rami�.
� Oprzytomniej � powiedzia� twardo Aramis. � Trzeba dzia�a�.
� Ale w jaki spos�b ona�
� To p�niej. A teraz na kosmodrom, szybko!
Skryli si� we w�azach i zatrzasn�li nad sob� ci�kie pokrywy. Z g�o�nym
zgrzytaniem wysun�y
si� spod p�yt pancerza skrzyd�a. Jeszcze sekunda i samolot odrzutowy z kr�tkim
kad�ubem i
odchylonymi do ty�u skrzyd�ami wzlecia� ponad dymi�ce po po�arze wierzcho�ki
drzew. Na szosie
pozosta�o jak pusta skorupa podwozie z g�sienicami i zwie�czony przysadzist�
wie�yczk�
pancerny kad�ub. I zosta� Portos�
6.
A wszystko odby�o si� tak. W �rodku nocy zbudzi� Gal� jaki� skrzypi�cy,
zacinaj�cy si� g�os
�piewaj�cy dziwn� piosenk�:
Ciociu, ciociu El��bie�to!
Bardzo kocham ci� za to, i za to, i za owo�
i w og�le to wszyst�ko!
Pocz�tkowo wyda�o si� jej, �e �ni, ale natychmiast zorientowa�a si�, �e le�y z
otwartymi
oczami. W�wczas usiad�a i spu�ci�a nogi z ��ka. Skrzypi�cy g�os starannie
wymawiaj�c s�owa
�piewa� dalej:
S�owik, s�owik, pta�szyn�ka,
kruszyn�ka
kwili �a�o�nie!
Nic nie pojmuj�c rozejrza�a si� po pokoju i zdziwi�a si�. �wietnie pami�ta�a, �e
wy��czy�a
telewizor, ale oto, popatrzcie no tylko, ekran ja�nia�, a na nim z komiczn� dum�
i bardzo
niezgrabnie ta�czy�a zabawna kaczuszka�kresk�wka. Ta�czy�a przestawiaj�c w takt
muzyki
szczud�owate �apki i wymachuj�c chudymi skrzyde�kami, i Gala mimo ca�ego
zdumienia
roze�mia�a si�. Wsun�a stopy w kapcie, podbieg�a do telewizora i namaca�a
pokr�t�a. Tak,
telewizor by� wy��czony. Ale nie zd��y�a ju� o tym pomy�le� Przez obraz na
ekranie wtargn�y
do pokoju wielkie r�ce w czarnych r�kawiczkach. Gala nie tylko pomy�le� � nawet
pisn�� nie
zdo�a�a: r�ce zwinnie schwyci�y j� za ramiona i poci�gn�y w stron� ekranu.
� Ratunku! � krzykn�a z rozpacz�. � Mamo! Portosie!
Ekran by� tu� obok. Skuli�a si� ca�a, my�l�c, �e uderzy g�ow� w szk�o, ale nic
podobnego nie
nast�pi�o, przeci�gni�to j� przez ekran w lodowat� ciemno��, ci�ni�to na co�
g�adkiego i
o�lizg�ego, i g�uchy, okrutny g�os oznajmi�:
� Zrobione.
Rozleg�y si� ci�kie, oddalaj�ce si� kroki, co� szcz�kn�o metalicznie i Gala
zrozumia�a, �e
zosta�a sama.
Wprawdzie wszystko to odby�o si� nagle, ale Gala mia�a umys� jasny i rzeczowy i
szybko
zorientowa�a si�, �e jest w niewoli