Proctor Candice - Tasmania

Szczegóły
Tytuł Proctor Candice - Tasmania
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Proctor Candice - Tasmania PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Proctor Candice - Tasmania PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Proctor Candice - Tasmania - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 CANDICE PROCTOR Tasamnia Strona 2 Tasmania, wrzesień 1840 Jesmonda Corbett zacisnęła dłoń w rękawiczce na skórza­ nym uchwycie. Wykrochmalona spódnica popelinowej sukni podróżnej zaszeleściła, gdy Jessie pochyliła się naprzód i wbi­ ła wzrok w dobrze znane drzewa gumowe, buki i srebrzyste akacje australijskie, przesuwające się za otwartym oknem po­ wozu. Już niedługo, pomyślała z radością i jej serce zabiło żywiej. Ostry świst bata woźnicy przeszył rześkie wiosenne powietrze, po czym dołączył do stukotu kopyt końskich na wyboistej drodze i skrzypienia uprzęży, towarzyszącego galopadzie po pochyłości. Delikatny powóz, ciągnięty przez parę jabłkowitych koni, pod­ skakiwał i kołysał się na zakręcie, a potem gęsty las bukowy skończył się, przechodząc w ścianę piaskowca, i Jessie ujrzała łagodnie pofalowaną dolinę, porośniętą soczyście zielonymi trawami. Z zachwytu aż wstrzymała oddech. Dwa lata. Od czasu, gdy opuściła rodzinne strony, minęły dwa lata. Nigdy przedtem nie ruszała się z domu i nie spodziewała się, że tak bardzo będzie jej go brakowało. Oczywiście starała się, by nostalgia nie psuła przyjemności poznawania nowych miejsc i spotykania nowych ludzi, tęskniła jednak bardzo. Na widok domu dzieciństwa, z unoszącym się z kominów dymem i ze złocistą kamienną wieżą, górującą nad pierzastymi koronami drzew, poczuła wzbierający w sercu natłok emocji i łaskotanie łez na policzkach. 7 Strona 3 CANDICE PROCTOR TASMANIA - Warrick... - Chwyciła ramię elegancko ubranego młodego tylko że w leniwym uśmiechu, który często wykrzywiał kształtne mężczyzny, który rozwalał się niedbale na skórzanym sie­ i pełne wargi, oraz w groźnym ogniu, który zapalał się w głębi dzeniu obok niej. - Zatrzymajmy się tutaj. Proszę. Chcę wy­ jego dziwnych, lodowato szarych oczu, nie było nic anielskiego. siąść. Zapanowało milczenie, wypełnione niewypowiedzianymi Brat rozejrzał się, a potem popatrzył na nią ze zdziwieniem. myślami i postukiwaniem metalu o skały. Woń pyłu i potu - Wysiąść? Tutaj? W kamieniołomie? - Postukał w dach mieszała się z zapachem eukaliptusów, kołysanych wrześnio­ powozu, nakazując woźnicy, by się zatrzymał. Popatrzył zna­ wym wietrzykiem. Jessie spojrzała na zbocze nad drogą, gdzie cząco na zbocze, wznoszące się ponad drogą, gdzie kilkunastu kilofy i zgarbione plecy skazańców unosiły się i opadały posępnych skazańców w łachmanach mozoliło się w kamie­ miarowo. niołomie należącym do Corbettów, krusząc bloki złocistego Urodziła się i wychowała tutaj, w koloniach, więc widok piaskowca za pomocą kilofów, klinów i oburęcznych mło­ pracujących więźniów nie szokował jej tak, jak osiedleńców tów. - Po co? świeżo przybyłych z Anglii. Skazańcy stanowili część krajobrazu - Bo stąd najlepiej widać dom. - Jedną ręką zgarnęła obfite Tasmanii, podobnie jak stada owiec i pola zbóż, które zapewniały spódnice, a drugą energicznie otworzyła drzwi powozu. dostatek tutejszym posiadaczom ziemskim. Większość ludzi - Tak bardzo za nim tęskniłaś? - zapytał Warrick i na jego nazywała skazańców „zatrudnionymi przez rząd", jakby termin delikatnie wykrojonych wargach pojawił się dziwny uśmieszek. - „skazaniec" był bardziej ubliżający niż łańcuchy, skuwające ich Zdawało mi się, że chciałaś wyjechać. dłonie i stopy, oraz baty, którymi ich chłostano. Bez względu Nie czekając, by któryś z mężczyzn opuścił dla niej schod­ na to, jak ich nazywano, nic nie mogło zmienić warunków, ki, zeskoczyła na drogę. Buciki z koźlej skórki miękko wylą­ w jakich żyli zatrudnieni w kamieniołomie mężczyźni. dowały w pyle, popelinowe spódnice zawirowały wokół kos­ Nagle jeden z robotników pracujących blisko grani wypros­ tek, gdy dziewczyna obejrzała się na brata, który podnosił się tował się. Był to wysoki, mocno umięśniony mężczyzna. Jego leniwie. nagi spocony tors był szczupły, lecz zgrabny, regularne rysy - To, że pragnęłam studiować w Londynie, nie oznacza, że twarzy zastygły w twardym, gniewnym wyrazie. Sądząc po chciałam na zawsze opuścić Tasmanię. Czy ty nigdy nie pragnąłeś budowie ciała i czarnych włosach, pewnie Irlandczyk, pomyślała dwóch różnych rzeczy jednocześnie? Jessie. I młody, prawdopodobnie niewiele starszy od Warricka. Warrick zatrzymał się w drzwiach powozu i obrzucił siostrę Na krótką zaskakującą chwilę jego zmrużone oczy napotkały smutnym spojrzeniem. wzrok dziewczyny. Wtedy jeden z mężczyzn pracujących obok - Nie. Nigdy. Prawdę powiedziawszy, już od wielu lat niczego klepnął go w ramię i coś powiedział. Irlandczyk pokręcił głową nie pragnę. i wrócił do swego zajęcia. Owszem, pragniesz, miała ochotę krzyknąć, ale słowa uwięzły Jessie dorastała w otoczeniu zesłanych na Tasmanię skazańców. jej w gardle. Pracowali w domu w charakterze służących, zajmowali się Warrick wahał się chwilę, po czym zeskoczył lekko na drogę końmi w stajniach. Nawet jej nauczyciel tańca był skazańcem. obok siostry. Spostrzegła, że jej dwudziestodwuletni brat urósł Nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale dzisiaj, być może i zmężniał, gdy przebywała poza domem, jednak nadal był z powodu długiej nieobecności w rodzinnych stronach, widok szczupły i miał bardzo jasną cerę. Z płowymi lokami i nieomal twarzy nieznajomego mężczyzny oraz myśl o jego zrujnowanym zbyt piękną twarzą przypominał jednego z aniołów Botticellego, życiu napełniły ją nieoczekiwanym smutkiem. 8 9 Strona 4 TASMANIA CANDICE PROCTOR Odwracając się plecami do robotników, wskazała ruchem drogi nerwowe rżenie; wspaniały rumak czystej krwi irlandzkiej głowy grubo ciosane bloki piaskowca na poboczu drogi. wyraźnie się niecierpliwił. Koń wyginał w łuk piękną szyję - Co budujesz? i grzywa mu falowała, gdy tańczył wokół chłopaka, trzy­ mającego postronek. Ogier wabił się Luck Finnegana. Jessie na - Sama zobaczysz. - Warrick westchnął. -Chciałem powięk­ prośbę brata kupiła go i przywiozła z Anglii. Podziwiając szyć stajnie, ale matka zadecydowała, że stare ogrodzenie wokół lśniącą sierść konia, Warrick wyraźnie się odprężył. W jego cmentarza należy zastąpić kamiennym murem, więc stajnie oczach pojawił się błysk podniecenia, zastępując wyraz zaciętej muszą, oczywiście, poczekać. Jessie roześmiała się. złości. - Widzę, że nic się nie zmieniła. - Wyrazy uznania, Jess. Nigdy dotąd nie oglądałem tak - A myślałaś, że się zmieni? - Warrick ze zdziwienia aż wspaniałego zwierzęcia. - Uśmiechnął się szeroko. - Wiedzia­ uniósł brwi. łem, że dobrze wybierzesz. Jego źrebięta staną się przedmiotem - Sądziłam, że może po śmierci papy...-Z trudem przełknęła zawiści całej wyspy. ślinę. Zdanie było tak bolesne, że nie zdołała go skończyć. Gdy Jessie spojrzała na brata i uznała, że lepiej będzie, gdy nic na odpływała do Anglii, Anselm Corbett był zdrowym, energicznym to nie odpowie. mężczyzną po pięćdziesiątce. Trzy tygodnie po jej odjeździe - Chcesz używać go do polowania? - spytała, nie mogąc się zmarł nagle na atak serca, o czym dowiedziała się dopiero po powstrzymać. upływie sześciu miesięcy. Jeszcze teraz nie mogła uwierzyć, że - Jest mistrzem skoków, prawda? Oczywiście, że będę na nie czeka na nią w wielkim kamiennym domu, który zbudował nim polował. Masz coś przeciwko temu? w dolinie. Jessie rozluźniła wstążki czepka, bo nagle poczuła, że ją duszą. - Jest taka sama jak zawsze - powiedział Warrick, spoglądając - Chodzi o to, że ten koń ma jeden zły nawyk... beznamiętnie na kamieniołom. - Tyle tylko, że obecnie odgrywa Warrick przerwał jej ze śmiechem. rolę wdowy i robi to z taką samą brutalną poprawnością, jak - A któż ich nie ma? Jestem pewien, że ze wszystkim sobie poprzednio odgrywała rolę żony i matki. poradzę. - Nie wyrażasz się o niej zbyt pochlebnie, Warricku. - Muszę ci coś powiedzieć... - Nie? - Spojrzał na nią wielkimi, nieco dzikimi oczyma. - - Powiesz mi wieczorem. - Ująwszy siostrę pod łokieć, A czy ona kiedykolwiek była dla nas dobra? poprowadził ją w stronę powozu. - Jest późno. Matka na pewno - Wiele razy - odparła Jessie, wzruszona ciepłymi wspo­ zamartwia się, że zatonęłaś. mnieniami kołysanek oraz przyjęć dla lalek, które matka or­ Jessie wyswobodziła rękę. ganizowała na werandzie. - Dobrze wiesz, że nas kocha. - Muszę ci coś powiedzieć o Lucku Finnegana, zanim go - Aha. - Warrick uśmiechnął się i wargi mu zbielały. - Ale dosiądziesz. jest to rodzaj miłości wymagający i nie znający przebaczenia, - Co mi zrobi? - zapytał Warrick z uśmiechem. - Zrzuci prawda? mnie z siodła i skręcę sobie swój bezcenny kark? Co wtedy - Po prostu chce dla nas jak najlepiej - odparła Jessie cicho. - pocznie biedna mateczka? - dodał złośliwie. - A co ważniejsze, Wszystkie matki pragną tego dla swoich dzieci. co poczniesz ty, droga siostro? Cały ciężar utrzymywania honoru i pozycji rodziny spadnie wtedy na ciebie. A przecież i bez tego Warrick miał zamiar jej odpowiedzieć, ale nim zdążył trudno ci zadowolić matkę. się odezwać, jego uwagę zwróciło dobiegające od strony 10 11 Strona 5 CANDICE PROCTOR TASMANIA Jessie poczuła dziwny ucisk w piersi, jakby miało z niej ujść dowatym deszczu i o głodzie, wlokąc trzydzieści funtów żelaz­ życie. Odpędziła to uczucie i roześmiała się sztucznie. nego łańcucha, skuwającego mu kostki. - Ale przy tobie mogę chyba być sobą, prawda? Tutaj mógł się nareszcie porządnie wyspać i napełnić żołądek. Twarz Warricka złagodniała. Uścisnął dłoń siostry. Nic dziwnego, że pracował rytmicznie i bez wysiłku, chłodzony - Zawsze - odparł żarliwie. powiewami miłego wiosennego wietrzyku. Jego myśli błądziły Trzymając się za ręce jak wtedy, gdy byli dziećmi, ruszyli daleko od zapylonego kamieniołomu i od mechanicznie wyko­ w stronę powozu. Jessie obróciła się, by spojrzeć na rozpo­ nywanego zajęcia. ścierającą się przed nimi dolinę. W porównaniu z więźniami skutymi wspólnym łańcuchem, - Jak dobrze być w domu - powiedziała cicho, napawając skazańcy przydzieleni do prywatnych posiadłości w rodzaju się widokiem soczyście zielonych pól, przeciętych głęboką kamieniołomu Corbetta mieli znacznie lżejsze życie. Lecz doliną rzeki. Woda wciąż była brązowa od zawiesiny naniesionej człowiek taki jak Lucas Gallagher źle znosił świadomość, że przez wiosenne potoki, spływające z widocznych w oddali jest czyimś poddanym i że nigdy nie wiadomo, czy któregoś stromych i purpurowych gór porośniętych lasem tropikalnym. - dnia nie poczuje na plecach bata ani czy nie zostanie odesłany Tak tu pięknie. do jakiegoś gorszego miejsca, jak Port Artur lub wyspa Warrick parsknął gniewnie i pokręcił głową. Norfolk, gdzie ludzie woleli popełnić morderstwo tylko dlate­ - Doprawdy? Zdaje się, że zawsze byłaś do tego miejsca go, że grożąca za to szybka śmierć przez powieszenie była przywiązana o wiele bardziej niż ja. stokroć lepsza niż egzystowanie w piekle stworzonym na - Pięknie tu. - Odetchnęła świeżym, wonnym powietrzem ziemi. wyspy. - Uważam, że Tasmania to najpiękniejsze miejsce na Kiedyś Gallagher wierzył, że wytrzyma siedem lat ciężkich ziemi. Nie mam zamiaru więcej się stąd ruszać. robót, po których otrzymywało się zwolnienie warunkowe i zwią­ zaną z nim względną wolność. Ale potem zorientował się, że człowiek, który dopuścił się takiego przestępstwa jak on, nigdy Lucas Gallagher zamachnął się kilofem i poczuł, jak ostry nie dostanie zwolnienia warunkowego. Zdał sobie sprawę z czegoś koniec zagłębia się w skale. Mięśnie naprężały mu się i rozluź­ jeszcze: że nie da się znosić upodlenia i nie zostać upodlonym niały, naprężały i rozluźniały, kiedy bez wysiłku wykonywał ani nie ulec zezwierzęceniu, jeśli jest się wciąż traktowanym jak swoją pracę. zwierzę. Lucas zauważył, że już zaczyna się zmieniać, i nie Walił kilofem rytmicznie, płynnie zginał i rozprostowywał chciał stać się kimś, kim z pewnością będzie choćby po jednym plecy. Gdy człowiek przywyknie do tej katorgi, gdy skóra dłoni roku takiego życia. Stanowczo się na to nie godził. Dlatego zgrubieje, pokryje się odciskami i przestanie krwawić, gdy jeszcze podczas długich nieznośnych miesięcy pracy w grupie odpowiednie mięśnie ramion, nóg i pleców wzmocnią się i prze­ skazańców skutych wspólnym łańcuchem postanowił, że gdy staną rwać z bólu, każde uderzenie staje się łatwe, pozbawione tylko przeniosą go do pracy u prywatnego właściciela, spróbuje wysiłku i niewymagające zastanowienia. zbiec. Gallagher nawykł do tej harówki dawno temu. Zanim przy­ Albo zginie podczas próby ucieczki. dzielono go do kamieniołomu w posiadłości Corbetta, spędził - To z całą pewnością najpiękniejszy koń w tej stronie rok, pracując w grupie aresztantów, skutych wspólnym łań­ świata - powiedział Daniel 0'Leary, przystając obok Lucasa cuchem. Tam musiał się nauczyć wymachiwania kilofem w lo- i wskazując głową rumaka, brykającego na drodze w dole 12 13 Strona 6 CANDICE PROCTOR TASMANIA kamieniołomu. 0'Leary, podobnie jak Gallagher, pochodził Ujął kilof i jeszcze raz spojrzał na kobietę w sukni z różowej z Irlandii. Był to rosły mocny mężczyzna o grubych rysach popeliny. - Niezła, prawda? twarzy, rudych włosach i wielkich piegach na skórze tak jasnej, W powietrzu rozległ się świst bata i ostrzegawczy okrzyk że australijskie słońce wciąż ją boleśnie przypiekało. Zesłano dozorcy. Daniel odskoczył do tyłu, a Gallagher powrócił do go tu osiemnaście lat temu, gdy był dziesięcioletnim chłopcem, miarowego wymachiwania kilofem. Podniósł wzrok dopiero za to, że zabił psa należącego do angielskiego urzędnika. Wpraw­ wtedy, gdy powóz i jego pasażerowie dawno zniknęli z pola dzie powinien wreszcie zostać zwolniony, lecz ponieważ był widzenia. niecierpliwy i wciąż rwał się do ucieczki, naruszył prawo tak wiele razy, że w końcu dostał wyrok dożywotni. Tak samo jak Gallagher. Lucas wyprostował grzbiet i z uśmiechem patrzył na konia. - Oho, jeśli ten koń jest taki, jak myślę, Warricka Corbetta spotka niemiła niespodzianka, gdy spróbuje dosiąść go po raz pierwszy. Nagle uwagę Gallaghera zwrócił niezwykle mocny i niski głos młodej kobiety, która wraz z Warrickiem Corbettem patrzyła na wielki dom w dolinie. Lucas był tu dopiero od dwóch tygodni, ale wiedział, że to panna Jesmonda Corbett, jedyna córka zmarłego właściciela posiadłości. W wieku osiemnastu lat namówiła ojca, by pozwolił jej studiować geo­ logię, i odpłynęła do Londynu, gdzie uczyła się w Akademii Nauk dla Panien. Teraz, po dwóch latach, wróciła do domu. Ta młoda kobieta, ciesząca się reputacją niekonwencjonal­ nej i awanturniczej osoby, intrygowała Lucasa. Widział, jak bez żadnej pomocy wyskakuje z powozu, a potem śmieje się serdecznie, odrzuciwszy głowę do tyłu. Nie jest tak piękna jak jej brat, pomyślał, patrząc, jak dziewczyna podchodzi do wielkiego ogiera. Zaśmiała się, gdy koń polizał jej palce. Rysom jej twarzy brakowało klasycznej doskonałości, a. wło­ sy, w odróżnieniu do płowych włosów Warricka, miały ciepły odcień złota. Lecz było w niej coś, co przykuło uwagę Gal­ laghera. - Ach, dziewczyna! - Daniel roześmiał się cicho. - Lepiej będzie, jeśli utkwisz swój pożądliwy wzrok w koniu. Bogate angielskie panienki nie są dla takich jak my, kolego. - Tak samo jak czystej krwi ogier - odparł Lucas ze śmiechem. 14 Strona 7 TASMANIA jego dom Zamkiem Corbetta. Anselm nie miał im tego za złe. Dla syna prostego młynarza z Lancashire posiadanie domu zwanego zamkiem stanowiło nie lada honor. Jadąc w stronę domu, wśród dobrze znanych jesionów, Jessie wsłuchiwała się w chrobot muszelek pod kołami powozu, ze 2 smutkiem wspominając ojca. O powrocie marzyła przez wiele długich miesięcy spędzonych na statku. Wyobrażała sobie, że matka usłyszy podzwanianie uprzęży i stukot kół i wybiegnie na ganek u stóp wieży, aby ją powitać. Z tym że Beatrice Corbett nigdy nie uczyniłaby czegoś tak wulgarnego jak śpieszne poja­ wienie się przed domem tylko po to, by wyjść naprzeciw jedynej córce, bez względu na to, jak długo trwała jej nieobecność. Gdy Długa aleja wjazdowa, wysypana tłuczonymi muszlami, powóz wyszedł z ostatniego zakrętu, Jessie ujrzała ganek, ocie­ lśniącymi w jaskrawym wiosennym słońcu, wiodła przez starannie niony i pusty. utrzymany park, w którym posadzono sykomory, brzozy, angiel­ Warrick pierwszy zeskoczył na ziemię, otoczył ramionami skie dęby i czarne akacje oraz holenderskie wiązy i jesiony. talię siostry i zastygł, ujrzawszy wyraz jej twarzy. Będąc dzieckiem, Jessie traktowała rozległe trawniki, rozłożyste - Tylko mi nie mów, że się spodziewałaś ujrzeć czekającą angielskie drzewa oraz otoczony murem ogród z rabatami róż, na ciebie matkę - powiedział sarkastycznym tonem i postawił bzów i kamelii jak coś naturalnego. Teraz, wróciwszy z kraju , Jessie na podjeździe. macierzystego kolonistów, spojrzała na ogród nowym okiem - Nie spodziewałam się. - Wyswobodziła się z ramion brata i zdała sobie sprawę z tego, jak ciężko musieli pracować jej i spojrzała na masywną fasadę domu. - Ale chyba jakaś cząstka rodzice, by w samym sercu tasmańskiej puszczy stworzyć mi­ mnie wciąż łudziła się nadzieją. niaturową enklawę Anglii. Warrick lekko dotknął łokcia siostry i zatrzymał ją, zanim Anselm Corbett wzniósł dwupiętrowy dom ze starannie ob­ ruszyła w stronę ganku. Na jego twarzy pojawił się cień. robionych bloków piaskowca. Mimo że na Tasmanii słońce - Prawdopodobnie czeka na ciebie od śniadania w pokoju świeciło mniej ostro niż w innych częściach Australii, lata były porannym, udając, że jest zajęta haftowaniem. Tęskniła za tobą. bardzo upalne, zwłaszcza dla ludzi nawykłych do łagodnego Bardzo. klimatu angielskiego. Dlatego, zgodnie ze zwyczajem koloniza­ - Wiem - powiedziała Jessie, uśmiechając się do brata, a po­ torów, otoczył dom dwupoziomowymi werandami, które zrobiono tem wbiegła po stopniach i otworzyła szerokie dwuskrzydłowe nie z drewna, lecz również z piaskowca, i nadano im kształt drzwi. W Anglii w takim dworze czekałby na nich kamerdyner obszernych łuków gotyckich. W efekcie powstała budowla lub przynajmniej lokaj, zawsze gotowy, by otworzyć drzwi przed przypominająca skrzyżowanie średniowiecznego klasztoru państwem, ale na Tasmanii ze służbą były pewne problemy. i orientalnego zamczyska krzyżowców. Anselm nadał swojej Londyńscy kieszonkowcy i członkowie irlandzkiej organizacji siedzibie nazwę Zagroda Kruka, lecz gdy napaści australijskich wyzwoleńczej nie zawsze nadawali się na lokajów. opryszków zmusiły go do dobudowania rozległego ganku, zwień­ Szybkie kroki Jessie rozbrzmiewały w przepastnym holu, czonego wysoką, kwadratową wieżą, ludzie zaczęli nazywać wyłożonym czarnym i białym marmurem. Mimo średniowiecz- 16 17 Strona 8 CANDICE PROCTOR TASMANIA nego dostojeństwa murów wnętrze przypominało obszerną willę Londynu. Ta sama tragedia była źródłem ponurego niepokoju przeciętą na krzyż dwoma korytarzami: głównym holem, pro­ i bezsensownego buntu Warricka, ale nikt w rodzinie nigdy o niej wadzącym do tylnego wyjścia, i mniejszym, biegnącym ze nie wspominał. wschodu na zachód. W jednym jego końcu znajdowały się _ Wszystko w porządku, mamo. Podróż upłynęła spokojnie. szerokie schody z wypolerowanego drewna, w przeciwległym Przybywam nieco później, bo uprosiłam Warricka, byśmy się węższe schody dla służby. zatrzymali przy kamieniołomie. Stamtąd jest najpiękniejszy Pokój poranny zajmował północno-wschodni narożnik domu. widok na dom. Przepraszam. Rano wpadały tu promienie słońca, jednak Beatrice zazwyczaj Beatrice pokiwała głową. trzymała przymknięte okiennice, tak że przez podwójne bal­ _ Powinnam się była domyślić - powiedziała z uśmiechem konowe okna do pokoju wpadało nikłe blade światło. Był to i uścisnęła mocniej dłonie córki. - Ach, jak dobrze mieć cię typowo kobiecy pokój, umeblowany sprzętami z różanego znów w domu. - Nieoczekiwanie podniosła się z pełną wdzięku drewna, krytymi kremowym adamaszkiem we wzory kwiatowe, elegancją, z której słynęła, i uściskała Jessie tak mocno, że ta z kominkiem z białego marmuru, nad którym wisiało duże lustro poczuła szybkie i mocne bicie jej serca. Przez długą, niezapom­ w pozłacanej ramie. Tam właśnie Jessie odnalazła matkę, nianą chwilę Jessie tuliła się do matki, wdychając dobrze znaną przystrojoną w żałobną suknię z czarnego jedwabiu i usadowio­ woń perfumowanego talku i wspominając minione dzieciństwo. ną na kozetce z poprzedniego wieku. Na kolanach trzymała Potem Beatrice opuściła ramiona i odwróciwszy wzrok od córki, robótkę. z roztargnieniem poprawiła włosy, zwinięte w luźny kok na W latach młodości Beatrice Corbett uchodziła za piękność. karku. Była wysoka i szczupła, rysy twarzy miała regularne i władcze. Jessie patrzyła, jak matka znów zasiada na kozetce i sięga Nadal była urodziwa; włosy miała starannie uczesane i trzymała po robótkę. Dobrze wiedziała, że nigdy więcej nie będą roz­ się prosto, choć dostatek i liczne, porody zniekształciły jej mawiać o tym, jak Beatrice zareagowała na jej powrót do sylwetkę, a upływ czasu sprawił, że niegdyś łagodne i pięknie domu. W kręgach, w których obracała się Jesmonda Corbett, wykrojone usta stały się wąskie i zacięte. nigdy nie roztrząsano emocjonalnych ani tragicznych przeżyć. Nie wstała na widok córki, lecz odłożyła na bok haft i wyciąg­ Był to angielski sposób bycia. Podążano przez życie z kamienną nęła do niej białe smukłe dłonie, a w jej bladoszarych oczach twarzą, niezależnie od tego, jak niemiłe czy bolesne niosło zalśniła podejrzana wilgoć. zdarzenia. I nigdy o nich nie wspominano. Nikt nie okazywał, - Jesmonda. Chwała Bogu. Zaczynałam się niepokoić, że coś a często nie zdawał sobie nawet sprawy z tłumionej złości się stało. Wiatry wiejące wzdłuż wybrzeża stały się ostatnio i bólu. Manifestowanie takich uczuć byłoby nie tylko sprzeczne niebezpieczne. z angielskim sposobem bycia, lecz również nieeleganckie. Gdy Jessie odłożyła czepek, rękawiczki oraz torebkę i, przystąpiw­ się mieszkało na końcu świata, w otoczeniu angielskich kry­ szy do matki, ujęła czubki jej wypielęgnowanych palców. Słowa minalistów i irlandzkich buntowników oraz ich wolnych, lecz wypowiedziane przez Beatrice nawiązywały do najstraszliwszej obciążonych dziedzicznie potomków, należało szczególnie prze­ tragedii, jaką przeżyła, tragedii, która wyjaśniała, dlaczego nie strzegać dobrego tonu. pojechała do małego portu w pobliskiej zatoce Blackhaven, aby - Wyprawię przyjęcie z okazji twego powrotu - oświadczyła wyjść naprzeciw małemu przybrzeżnemu keczowi, którym córka Beatrice, błyskając igłą. - Oficjalne wprowadzenie do tutejszego przypłynęła z Hobart Town, gdzie przybijały wszystkie statki towarzystwa odbędzie się w przyszłym miesiącu. Nalegam, abyś 18 19 Strona 9 CANDICE PROCTOR TASMANIA do tego czasu odpoczywała. Żadnych przejażdżek konnych po posunął się do tego, że obiecał, iż wyjedzie na spotkanie jej okolicy, żadnego badania formacji geologicznych czy też po­ statku z bukietem czerwonych róż i z obrączkami. Jessie skwi­ szukiwania nowych i dziwnych egzemplarzy orchidei... nic towała ten pomysł wybuchem śmiechu, uznając to za dobry żart. z tych rzeczy. Potrzebujesz czasu, by dojść do siebie po podróży. Harrison był zbyt konwencjonalny, zbyt angielski, by uczynić - Nie jestem zmęczona, mamo. - Jessie opadła na mały coś równie emocjonalnego i demonstracyjnego. Wszelkie pub­ stołeczek u stóp matki. - I z całą pewnością nie potrzebuję liczne okazywanie uczuć zawsze wprawiało go w zakłopotanie. długiego miesiąca, by dojść do siebie - dodała, zastanawiając - Kiedyś nawet rozmawiał z Warrickiem na temat wspólnego się, po co się sprzeciwia, skoro i tak dobrze wie, jak matka na wyjazdu po ciebie - mówiła Beatrice, jakby kontynuując tok to zareaguje. myśli córki. - Ale mu odradziłam. - Dama zawsze powinna wypocząć po dużym wysiłku. Twoje - Odradziłaś mu? - Jessie wsparła ręce na kolanach i pochyliła siostry to rozumiały. się do przodu. - Dlaczego? Jessie siedziała milcząca. Od wczesnego dzieciństwa porów­ Beatrice zerknęła na nią znad robótki. nywano ją z dwiema zmarłymi siostrami. Bez względu na to, - Pomyślałam, że twoje spotkanie z narzeczonym powinno jak bardzo się starała, owe porównania zawsze wypadały na jej się odbyć w bardziej... oficjalnym otoczeniu. niekorzyść. Jessie wybuchnęła serdecznym śmiechem. - Nie miałam nawet zamiaru prosić Harrisona i Philippy na - Mój narzeczony? Na Boga, mówisz o nim jak o jakimś dzisiejszą kolację - ciągnęła Beatrice, skupiając całą uwagę na budzącym postrach nieznajomym, przed którym powinnam po­ hafcie. - Tylko że Harrison nie mógł się doczekać, kiedy cię pisywać się nienagannymi manierami, a przecież znamy się od zobaczy. - Podniosła wzrok i spojrzała na córkę z ciepłym chwili, gdy ja byłam stawiającym pierwsze kroki dzidziusiem, uśmiechem. - Straszliwie za tobą tęsknił. Nie miałam serca a on umorusanym chłopczykiem w krótkich spodenkach. kazać mu czekać. - Nie przypominam sobie, by Harrison był kiedykolwiek Harrison Tate był ich najbliższym sąsiadem i przyjacielem umorusany, nawet gdy był mały. Pomyliłaś go pewnie z War­ Jessie. Od pięciu lat, to jest od chwili, gdy w wieku dziewiętnastu rickiem. - Jessie znów się roześmiała, a Beatrice rzuciła jej lat odziedziczył wielką posiadłość ojca, był również jednym karcące spojrzenie. - Możesz się śmiać, ile tylko zechcesz, z najbogatszych mężczyzn w kolonii. W dzieciństwie on, Jessie, Jesmondo, ale od dawna nie jesteś dzidziusiem, a Harrison Tate Warrick oraz młodsza siostra Harrisona, Philippa, spędzali czas dobrze wie, co uchodzi młodej damie. na wspólnych zabawach. A dwa lata temu, w osiemnaste urodziny Śmiech zamarł na ustach dziewczyny. Nagle posmutniała, Jessie, Harrison delikatnie ujął jej dłoń i spytał, czy może ogłosić wstała ze stołeczka i podeszła do częściowo przysłoniętych ich zaręczyny. okiennicą drzwi balkonowych, by spojrzeć na ogrody za domem. Była to jedynie formalność, ponieważ ich ojcowie, Anselm Wszystkie okna miały wewnętrzne okiennice, które można Corbett i Malcolm Tate, dawno uzgodnili między sobą, że było szybko zatrzasnąć przed atakami zbiegłych skazańców oraz Warrick poślubi Philippę, a Harrison ożeni się z Jesmondą. włóczących się aborygenów. Obecnie wszyscy aborygeni odeszli Jessie dorastała z tą świadomością. Nikomu nie przyszło do i nawet rozbójnicy nie stanowili już zagrożenia, ale okiennice głowy, że mogłaby się temu przeciwstawić, i rzeczywiście nigdy i pieczołowicie skonstruowane otwory na muszkiety pozostały... nie protestowała, tylko że najpierw chciała trochę postudiować milczący świadkowie niebezpiecznych czasów oraz ukochanych w Londynie. Harrison nie miał nic przeciwko temu i nawet bliskich, którzy zginęli jako ofiary gwałtu i przemocy. 20 21 Strona 10 CANDICE PROCTOR TASMANIA To była kolejna tragedia rodzinna, którą wspominało się wejście na teren, gdzie Anselm Corbett pochował zmarłych w bólu i samotności. synów i córki, nie było jeszcze furtki. Wybrał takie miejsce, Jessie pchnęła okiennice. Teraz mogła spojrzeć nad murem które nie przypominałoby żonie, odwiedzającej groby dzieci, jak ogrodu na czworokątny dziedziniec z zabudowaniami gospodar­ zmarło pierwsze z nich. Jessie zawahała się chwilę, zanim czymi. Na prawo od niego usytuowana była ozdobna sadzawka, weszła. W ręce ściskała bukiecik z kwiatów jabłoni. Na widok która w istocie była glinianką; niegdyś wydobywano z niej najnowszego grobu poczuła ucisk w gardle. materiał na cegły, z których pobudowane zostały stajnie, szopy Dwa lata. Po dwóch latach ziemia osiada, a trawa staje się i chaty. Obok sadzawki położony był cmentarz rodzinny. Z okna gęsta i zielona. Jej ojciec spoczywa tutaj od dwóch lat. A ona pokoju porannego Jessie dostrzegła lśniącą wodę i nowy mur, aż do teraz nie mogła w to uwierzyć. który Warrick budował na życzenie matki. Jeżeli nawet wznie­ Z trudem przełknęła ślinę, minęła słupy znaczące wejście siono już pomnik Anselmowi Corbettowi, przysłaniały go drzewa. i podeszła do najnowszego marmurowego nagrobka. Uklękła na Jessie postanowiła, że później zmusi się, by tam pójść i zobaczyć trawie. Buki po drugiej stronie kamiennego muru kołysały się miejsce, w którym, obok zmarłych synów i córek, pochowano na wietrze, niosącym woń świeżo skoszonej trawy i kwiecia ojca. Ale jeszcze nie teraz. jabłoni. - Zamknij okiennice, Jesmondo. Dywan zblaknie od słońca. Tego dnia, gdy ojciec pocałował ją na pożegnanie, również - Tak, mamo. - Dziewczyna już miała się odwrócić od okna, kwitły jabłonie. Nie chciał, by jechała do Londynu; uważał lecz znieruchomiała, bo jej uwagę przykuł inny cmentarz, za pomysł studiowania w Akademii Nauk dla Panien za niedorzecz­ sadzawką, obok baraków, w których mieszkali skazańcy. Nie ność, a nawet za coś niewłaściwego. A jednak wziął stronę córki było tam marmurowych pomników, tylko proste drewniane i wspólnie odpierali sprzeciwy matki. Dzięki niemu Jessie krzyże. Spoczywało pod nimi kilkudziesięciu przydzielonych do uzyskała zgodę na rozwijanie swych mało kobiecych zaintere­ posiadłości służących, bariery między skazańcami i ludźmi sowań. Już nigdy nie zobaczy ojca. wolnymi były tu bowiem tak nieprzeniknione, że sięgały nawet - Och, tatusiu - szepnęła, kładąc kwiaty jabłoni na białym za grób. marmurze nagrobka. - Tak bardzo za tobą tęsknię. - Zacisnęła - Jesmondo - ponagliła ją matka. - Dywan. powieki, aby powstrzymać łzy, i zakryła twarz dłonią. Jessie posłusznie zamknęła okiennice. Nie wiedziała, jak długo tam klęczy, pogrążona w smutku. Dwie pszczoły wzleciały, bzycząc, z kępy białych kwiatów ołownicy, rosnącej przy wejściu na cmentarz. Jessie szła śpiesznym krokiem w stronę sadzawki. Chylące Jessie odjęła rękę od twarzy i spojrzała za siebie. Spo­ się ku zachodowi słońce kładło długie cienie na starannie strzegła jednego z pracujących w posiadłości skazańców, któ­ wystrzyżony trawnik, gdzie została nakrywająca do kolacji matka. ry przyglądał się jej, stojąc przy bramie. Obutą w gruby Większość rodzin wielkich posiadaczy ziemskich w okolicy bucior stopę wsparł na kamieniu. Pod pachą trzymał drew­ chowała swoich zmarłych na cmentarzu przy kościele w Black- nianą skrzynkę na narzędzia. Miał teraz na sobie bawełnianą haven Bay, lecz nie Corbettowie. Kościół w Blackhaven Bay koszulę, wepchniętą w poszarpane płócienne spodnie, ale Jes­ został wybudowany na malowniczym wzgórzu, z którego roz­ sie i tak go rozpoznała. Był to mężczyzna z kamieniołomu. taczał się widok na morze. A Beatrice Corbett unikała morza. Ten przystojny ciemnowłosy Irlandczyk o niepokojąco gniew­ Między dwoma nowymi kamiennymi słupami, które znaczyły nych oczach. 22 23 Strona 11 TASMANIA CANDICE PROCTOR wiając się, dlaczego tak ją to niepokoi. Nie wiedziała, czemu tu - Myślałam, że skończył się wasz dzień pracy - powiedziała, stoi i gawędzi z tym szorstkim i dziwnie opanowanym więźniem. podnosząc się z klęczek, zakłopotana i niezadowolona, że ktoś Powiał wiatr, teraz chłodniejszy, zapowiadający nadejście zakłócił jej chwilę zadumy przy grobie ojca. wieczoru. Jessie zerknęła w stronę domu, gdzie w oknach Mężczyzna ruszył w kierunku Jessie, co zupełnie wyprowadziło zajaśniało ciepłe złote światło pierwszych świec. Wiedziała, że ją z równowagi. Cofnęła się o krok, ale on ciągle szedł ku niej. czas wracać i ubierać się do kolacji z Harrisonem i Philippą - Zostało niewiele do zrobienia - powiedział, wskazując Tate'ami, a jednak zwlekała z odejściem, nie wiedząc, co głową na róg muru, obok którego stała z usztywnionym karkiem powiedzieć na odchodnym. Zwrócony plecami do niej mężczyzna i zaciśniętymi pięściami. - Zgłosiłem się na ochotnika, że przyjdę jakby zapomniał o jej obecności. Był przecież tylko przydzie­ tu po kolacji i dokończę. lonym do ich posiadłości skazańcem, zajętym pracą. Nie wie­ Zatrzymał się w odległości dwóch stóp od niej. Jessie spojrzała działa, dlaczego rozmawiała z nim tak swobodnie. na niedokończony fragment muru, a potem na mężczyznę. Bez słowa odwróciła się i ruszyła przez trawnik w stronę - Na ochotnika? oświetlonego domu. Nie obejrzała się, by sprawdzić, czy od­ - Rany, toż ona mówi zupełnie jak chłopaki z baraków. - prowadza ją wzrokiem, ale przez całą drogę czuła za sobą jego Białe zęby błysnęły w uśmiechu, który rozjaśnił jego oczy obecność. o barwie wody morskiej. - Oni także uważają, że mam hysia. Nie myliła się. Był Irlandczykiem. Podejrzewała, że mówi do niej tak przesadną gwarą specjalnie, by się z nią drażnić. - Widziałam cię dziś w kamieniołomie - powiedziała bez zastanowienia. - Cha. - Podszedł do muru, by przyjrzeć mu się z bliska. Ręce wsparł na szczupłych biodrach i odwrócił się plecami do Jessie. - Dzięki temu jutro rano zaczniemy budować nowe stajnie. Wtedy zrozumiała. - Nie taki znów głupi, raczej sprytny. Stawianie murów to znacznie lżejsza praca niż harówka w kamieniołomie. - Otóż to. - Obejrzał się na nią. Miał interesującą twarz. Szerokie kości policzkowe i proste ciemne brwi nad głęboko osadzonymi, tajemniczymi oczami. Jessie stwierdziła, że nie potrafi patrzeć w te oczy. Dlatego spojrzała na mur. - Masz chociaż pojęcie o murarstwie? Znów odwrócił się do niej plecami, pochylił i z wdziękiem zaczął szukać czegoś w skrzynce z narzędziami. - Po roku pracy przy budowie dróg i mostów dla Jej Królew­ skiej Mości? - Zamilkł na chwilę. - Chyba mam. - Byłeś skuty z innymi skazańcami - powiedziała, zastana- 24 Strona 12 TASMANIA Wsunął starannie utrzymane palce do kieszonki aksamitnego surduta i wyciągnął z niej pięknie wygrawerowany złoty zegarek, który otrzymał od ojca na osiemnaste urodziny. Otworzył go i z trudem stłumił okrzyk niezadowolenia. Planował, że przyjedzie do zamku o siódmej, a był już dziesięć minut spóźniony. Poważnie rozważał uczynienie czegoś całkowicie niezgodnego z jego charakterem, jak wtargnięcie do domu i zakrzyknięcie podniesionym głosem czegoś w rodzaju: „Pośpiesz się, Philippo", 3 gdy wreszcie ukazała się jego siostra, niosąc zwiewny szal i parasolkę. Za nią dreptała zdenerwowana pokojówka, po­ prawiając fałdy żółtej taftowej spódnicy na mocno wykroch- malonych halkach. Harrison Winthrop Tate przechadzał się tam i z powrotem Harrison wydał ciche westchnienie ulgi, ale ostentacyjnie przed szerokimi schodami prowadzącymi do Beaulieu Hall. Na trzymał otwarty zegarek dłużej, niżby należało, aby dać siostrze plecach czuł ciepłe promienie wieczornego słońca, przenikające do zrozumienia, że jest z niej niezadowolony. przez czarną tkaninę surduta. Pod podeszwami jego butów - Przestań miażdżyć mnie wzrokiem, Harrisonie - powiedziała łagodnie chrzęścił drobny żwir. Podszedł do odkrytego powozu, Philippa, wsuwając parasolkę pod ramię i naciągając na dłonie zaprzężonego w parę śnieżnobiałych klaczy, a potem zawrócił rękawiczki z cieniutkiej koźlej skórki. - Mieścimy się w czasie i skierował się do czarnego podpalanego psa myśliwskiego, który i dobrze o tym wiesz. pomachał ogonem w oczekiwaniu wieczornej przebieżki, lecz - Nigdy nie miażdżę cię wzrokiem. wkrótce zrozumiał, co oznacza oficjalny strój Harrisona, jego - Oczywiście, że nie. Nigdy nie robisz niczego, co jest dobrze skrojone spodnie i elegancka laseczka ze srebrną rączką, nieeleganckie. Ty tylko marszczysz czoło i spoglądasz w dół na którą pan zabierał wyłącznie na wizyty oraz w podróże w inte­ twój długi nos jak srogi sędzia Sądu Najwyższego, który zaraz resach. wyda polecenie egzekucji następnego skazańca. - Nie dzisiaj, piesku - powiedział Harrison i osłodził od­ Harrison otworzył przed nią drzwi powozu. mowę, skrobiąc psa między obwisłymi uszami. - Przykro mi. - Skąd możesz wiedzieć, jak wygląda sędzia Sądu Najwyż­ Zwierzę westchnęło z rezygnacją i położyło się na ziemi, szego? wsparło łeb na przednich łapach i utkwiło wielkie zatroskane - Nie mam pojęcia. - Przyjęła jego rękę i uśmiechnęła się, oczy w swym panu. gdy pomagał jej wsiąść do powozu. Uśmiechała się samymi Harrison obrócił się i przebiegł wzrokiem po górnym rzędzie oczami, czego większość ludzi nie zauważała. Prawdę powie­ podwójnych okien domu. Zazwyczaj widok wspaniałej fasady dziawszy, Harrison często podejrzewał, że większość ludzi jego piętrowego domu, ozdobionego kutymi subtelnie w żelazie niewiele wie o Philippie. Był jej jedynym bratem, a jednak i on barierkami werandy, które przywieziono wprost ze Szkocji, nieraz miewał niemiłe uczucie, że wcale jej nie zna. Spokój, napełniał go spokojnym poczuciem dumy i sensu istnienia. Lecz afektowana skromność i układny wyraz twarzy, które prezentuje dzisiaj Harrison Tate pozostawał pod wpływem emocji, na którą światu, są jak fasada jego domu: eleganckie, sztuczne i obliczone rzadko sobie pozwalał. Niecierpliwił się. wyłącznie na efekt. 26 27 Strona 13 CANDICE PROCTOR TASMANIA - Ile sukien przymierzyłaś? - zapytał, siadając obok niej. długa nieobecność w domu i studia w Londynie. W przeciwień­ - Tylko dwie. - Otworzyła parasolkę i umieściła tak, by stwie do Warricka Jesmonda nie była prowokacyjnie dzika ani przysłonić swoją delikatną cerę. W przeciwieństwie do Jesmondy, zbuntowana, ale bywała nieprzewidywalna i nonkonformistyczna, Philippa dobrze wiedziała, że jasną skórę należy chronić przed co napawało Harrisona troską, ilekroć był wobec siebie wystar­ promieniami australijskiego słońca. czająco szczery, by to przyznać. - Warrick może być poza domem. - Ściskasz tę laskę, jakbyś ją chciał udusić - powiedziała Parasolka drgnęła nieznacznie. Philippa, gdy powóz podskakiwał i dygotał, zjeżdżając z pod­ - Oczywiście, że będzie w domu - powiedziała pogodnym jazdu na główny trakt. - Od kilku dni jesteś taki zniecierp­ tonem, a jej jasnobrązowe oczy, ukryte pod spuszczonymi liwiony i niespokojny. Nie mogę zrozumieć, dlaczego po prostu rzęsami, nie wyrażały żadnych emocji. - To pierwszy wieczór nie pojechałeś z Warrickiem do Blackhaven Bay na spotkanie Jessie. Jessie. Harrison odchylił się na oparcie, gdy stangret zaciął konie Harrison spojrzał na siostrę, ale szybko odwrócił głowę i utkwił i powóz ruszył naprzód. wzrok w mijanych pastwiskach. Jego policzki poczerwieniały, - Cóż, jego strata, jeśli go nie będzie. Nie zobaczy, jak zdradzając zakłopotanie. Jakaś jego cząstka rozpaczliwie pragnęła pięknie wyglądasz. znaleźć się tam dzisiejszego ranka, by ujrzeć ukochaną kobietę Odwdzięczyła mu się pięknym uśmiechem, który rozświetlił zaraz po jej przybyciu, by dotknąć jej policzków, zobaczyć usta jej całą twarz. Tego wieczoru wygląda nadzwyczaj ładnie, rozchylone w powitalnym uśmiechu. A jednak doznał sekretnej pomyślał Harrison, spoglądając na jej pokryte rumieńcem, pełne ulgi, gdy Beatrice Corbett łagodnie zasugerowała, żeby powitał policzki i opadające w lokach jasnokasztanowe włosy. jej córkę podczas kolacji w Zamku Corbetta. Ponieważ prawda Od chwili narodzin była przyrzeczona dziedzicowi Zamku była taka, że w uczuciach, jakie żywił do Jesmondy, było coś Corbetta i chociaż imię dziedzica zmieniało się z latami, gdy nieeleganckiego i nieomal zwierzęcego. Na wietrznym brzegu zmarł pierworodny, a potem następny syn Anselma, przeznaczenie morza, pod palącymi skórę promieniami słońca, przy huku fal Philippy pozostało to samo. Jeżeli przedwczesna śmierć Cecila rozbijających się wokół mógł się zapomnieć i oddać przepeł­ lub Reida Corbettów napełniły ją smutkiem, to nigdy tego nie niającej go namiętności w sposób, który przeraziłby Jessie, a jego okazała. Zaakceptowała Warricka na przyszłego małżonka z takim wprawiłby w zakłopotanie. Pośród chłodnych marmurów i sztyw­ samym spokojem, jaki okazywała najpierw wobec Cecila, a potem nych brokatów nieskazitelnego salonu Corbettów nic takiego mu wobec Reida. nie groziło. Ale Harrison wiedział, że Warrick nie był pewny przejęcia - Doprawdy, Philippo - rzekł ostrym tonem. - Jesmonda narzeczonej po zmarłych braciach wraz z resztą rodzinnego przepłynęła pół świata. Spodziewałbym się, że kto jak kto, ale dziedzictwa. Miał ją oficjalnie poprosić o rękę, gdy skończy ty doskonale powinnaś zrozumieć, że matka chce jej zapewnić osiemnaście lat. Jednak osiemnaste urodziny Phillipy nadeszły trochę spokoju, by doszła do siebie po długiej podróży. i minęły kilka miesięcy temu, a Warrick nie powiedział ani słowa. Philippa roześmiała się cicho. Ta myśl przypomniała Harrisonowi, że chociaż Jesmonda - Ja z pewnością z pół roku dochodziłabym do siebie po takiej przyjęła jego oświadczyny przed dwoma laty, wciąż jeszcze nie podróży, ale nie Jessie. Czy widziałeś, by ona kiedykolwiek została jego żoną. Wolała pojechać do tej swojej dziwacznej potrzebowała odpoczynku? szkoły. Czasami zastanawiał się, jakie skutki będzie miała jej Powóz właśnie zaczął zwalniać na zakręcie w trzypasmową 28 29 Strona 14 CANDICE PROCTOR TASMANIA aleję prowadzącą do zamku. Bez trudu mogliby przebyć pieszo i eleganckim surducie podawał ramię drobnej kobiecie o jasno- dzielącą ich przestrzeń, zwłaszcza że jako dzieci często to robili, kasztanowych lokach i z koronkową parasolką w dłoni. ale teraz nie byli już dziećmi, a poza tym na oficjalną kolacja Przybyła podniosła wzrok i powiedziała: nie przybywa się piechotą. - Jessie. Harrison wyrozumiale uśmiechnął się do siostry. Ostatnie promienie zachodzącego słońca spowiły park złocis­ - Jesmonda jest teraz dorosłą kobietą, Philippo. Nie możesz tym światłem, mieniąc się na tafcie sukni Philippy i lśniąc na gorsie białej koszuli Harrisona. Powóz odjechał w stronę stajni. oczekiwać, że będzie tą samą, raczej niekonwencjonalną młódką, Jessie nie widziała Tate'ów od ponad dwóch lat, ale byli jej jaką pamiętasz, która wiecznie tłukła skały na klifie w po­ najbliższymi przyjaciółmi, więc szybko zapomniała o dręczących szukiwaniu skamieniałości i ryzykowała życie, włócząc się po ją od pół godziny niepokojach. Była teraz u siebie w domu, za pieczarach. którym tak bardzo tęskniła, z ludźmi, których jej brakowało, Philippa pokręciła głową. więc czuła się szczęśliwa. - Ona się nigdy nie zmieni. - Oczywiście, że się zmieni. - Harrison poczuł, że jego Szybkim ruchem wygładziła poplamioną trawą spódnicę i ru­ oddech staje się szybszy, w miarę jak powóz zbliża się do szyła naprzód, śmiejąc się radośnie i wyciągając ręce. zwieńczonego wieżą zamku. - Taki sposób spędzania czasu jest - Zaskoczyliście mnie, zanim się przebrałam do kolacji. do przyjęcia w przypadku młodej dziewczyny, lecz nie uchodzi Pewnie pomyślicie, że nic się nie zmieniłam od czasu, gdy byliśmy dziećmi. żonie mężczyzny o mojej pozycji. Pierwsza podeszła do niej Philippa i ze śmiechem objęła Philippa, która właśnie zbierała szal, parasolkę i torebkę, przyjaciółkę. zamarła nagle i spojrzała na brata, unosząc leciutko brwi. - Och, Jessie, mam nadzieję, że się nie zmieniłaś. Jak dobrze, - Skoro Beatrice Corbett nie była w stanie zmienić jej że już jesteś. przez wszystkie te lata, nie wyobrażaj sobie, że tobie się Jessie odsunęła się od niej na długość ramion, by się jej lepiej to uda. przyjrzeć. Chociaż w chwili wyjazdu Jesmondy Philippa miała Harrison zacisnął dłoń na lasce i lekko wyskoczył z powozu. zaledwie szesnaście lat, minione dwa zmieniły ją w niewielkim - Nie martw się - odparł ze śmiechem. - Jesmonda może stopniu. Z całej ich czwórki Philippa zawsze była najcichsza, mieć niezwykłe zainteresowania, ale została dobrze wychowana miała też spokojne usposobienie i poczucie humoru tak subtelne, i wie, czego się oczekuje po kobiecie z jej sfery. że brat prawie go nie zauważał. Charakteryzowała się łagodną Zaczekał, aż chłopak stajenny pomoże siostrze wysiąść, podał pogodą ducha i dziwnie dojrzałym stosunkiem do zaskakujących jej ramię i starannie skrywając niecierpliwość, odwrócił się wydarzeń niesionych przez życie, czyli cechami, których Jessie w oczekiwaniu, że ich przyjazd zostanie zaanonsowany kobiecie, brakowało. która już wkrótce zostanie jego żoną. Jessie właśnie podążała przez ogród, gdy doleciało do niej - Ja też się cieszę, że wróciłam - odparła Jessie. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo. dzwonienie uprzęży i turkot kół powozu na podjeździe. - O, Boże -jęknęła pod nosem i uniósłszy spódnicę, pobiegła - Witaj, Jesmondo - odezwał się Harrison, postępując krok przez obsadzony różami trawnik w stronę bramy w kamiennym naprzód z rozświetlonymi uśmiechem szarymi oczyma, aby ująć jej dłonie. murze, który oddzielał ogród od podjazdu. Znalazła się tan" akurat w chwili, gdy wysoki, chudy dżentelmen w cylindrze Był wysoki, wyższy i chudszy od Warricka. Nosił się z dumą 30 31 Strona 15 CANDICE PROCTOR TASMANIA i pewnością siebie, jakie zawdzięczał licznym pokoleniom przod- Dziękuję - odparła szybko, czując ucisk w gardle. Wie­ ków cieszących się wpływami i autorytetem. Jessie odwzajemniła działa, że Harrison mówi szczerze, lecz wolała, by nie poruszał uśmiech, patrząc na jego arystokratyczną twarz o kształtnym tego tematu. Nie była jeszcze gotowa do rozmów na temat nosie, cienkim wąsiku i obfitych bokobrodach, i przez chwilę śmierci ojca, w każdym razie nie z Harrisonem. W jego czuła się tak, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. obecności zawsze starała się być silna, aby ukryć swoje wraż­ Zawsze nazywał ją Jesmondą, nawet gdy byli małymi dziećmi. liwe punkty i zachowywać się równie spokojnie i beznamiętnie, Oprócz matki tylko Harrison zwracał się do niej pełnym imieniem jak on. i pewnego razu zapytała, dlaczego nie używa zdrobnienia. Działo Po tym powitaniu odeszła w pośpiechu, by przebrać się do się to wiele lat temu, podczas upalnego słonecznego dnia, gdy kolacji. Gośćmi zajęła się Beatrice, która poprowadziła ich do spędzali wszyscy czas na plaży w Błackhaven Bay, przed obszernego, zdobionego stiukami salonu z białym marmurowym śmiercią Cecila. Harrison zatrzymał się i spojrzał na nią z góry, kominkiem i francuskimi meblami z orzechowego drewna, bo już wtedy, mając trzynaście lat, znacznie przewyższał wzros- krytymi brzoskwiniowym adamaszkiem. tem dziewięcioletnią Jessie. - Jessie to nie jest imię dziewczyńskie - powiedział poważ- nie. - To imię odpowiednie dla chłopca. A ty i bez tego za- Kiedy wróciła ze swego pokoju, stwierdziła, że Warrick chowujesz się jak chłopak. jeszcze się nie pokazał. Matka była zła. - Wcale nie - odparła, kładąc mu dłonie na piersi i odpychając - Gdzież on się podziewa? - zapytała oschle. go tak mocno, że mimo przewagi wieku i wzrostu zatoczył się - Przyjdzie -uspokoiła ją Jessie. -Coś go musiało zatrzymać. i wpadł do rozfalowanej morskiej wody. Beatrice gniewnie rozdęła delikatne chrapki nosa. - Właśnie że tak - rzekł z triumfalnym uśmiechem. - Dziew- - Jego bracia nigdy by się tak nie zachowali. czynki nie popychają. I się nie kłócą. Jessie westchnęła głęboko, lecz nie uśmierzyło to jej bólu, To wcale jej nie powstrzymało od dalszych sprzeczek, ale nie który obudziły słowa matki. Cecil i Reid, tak jak ich zmarłe zdołała zmienić jego zdania na swój temat. Nadal nazywał ją siostry, Catherine i Jane, byli posłuszni, spokojni i przestrze­ Jesmondą, a ona wiedziała, że już zawsze będzie się tak do niej gali form towarzyskich. Nieustającym źródłem smutku Beat­ zwracał. rice był fakt, że spośród sześciorga rodzeństwa przeżyło tylko - Harrison - powiedziała, uśmiechając się do wspomnień dwoje najmłodszych i to takich, z których rzadko była zado­ z dzieciństwa. - Nic się nie zmieniłeś. Wciąż z uporem zwracasz wolona. się do mnie pełnym imieniem. - Mamo, on tylko spóźnia się na kolację. Roześmiał się i Jessie pomyślała, że obejmie ją tak jak Philippa, Beatrice wygładziła fałdy spódnicy. lecz nie uczynił tego, tylko mocno uścisnął jej dłonie i spojrzał na - Obawiam się, że chodzi o coś więcej. nią nadspodziewanie poważnie. Przez krótką szaloną chwilę Jessie spojrzała na pełną napięcia twarz matki, ale nie zdążyła wydawało jej się, że ją pocałuje, i poczuła nagły przypływ wstydu, nic odpowiedzieć, bo Harrison usłużnie podał ramię gospodyni. ale puścił jej ręce i odstąpił do tyłu, jakby chciał zachować dystans. Jessie ruszyła za nimi wraz z Philippa. - Odwiedziłaś grób ojca - rzekł, spoglądając w kierunku,] Warrick pojawił się dopiero wtedy, gdy podano zupę, a Jessie z którego nadeszła. - Nie znajduję odpowiednich słów, by i Harrison toczyli dyskusję na temat konieczności edukowania wyrazić, jak bardzo ci współczuję. dziewcząt w tym samym stopniu co chłopców. 32 33 Strona 16 CANDICE PROCTOR TASMANIA - Niby po co? - mówił Harrison. - Muszę wprawdzie przy Philippa gładko sprowadziła rozmowę na mniej drażliwe znać, że istnieją nieliczne inteligentne kobiety, lecz większość tematy. Służba cicho uwijała się wokół stołu, usuwając talerze przedstawicielek płci żeńskiej, ze względu na ich temperament po zupie. W miarę upływu czasu Jessie zaczęła zdawać sobie i naturę, nie nadaje się do poważnego długotrwałego studiowania sprawę z dziwnego uczucia, którego nie potrafiła nazwać. Dopiero Byłaby to tylko strata społecznych środków. gdy uprzątnięto ze stołu i damy wstały, by pozostawić dżentel­ - Możliwe - powiedziała słodko Jessie - że gdyby kobiety menów przy porto i cygarach, zrozumiała, jakie było źródło jej lepiej wykształcić, ich temperament zmieniłby się. dziwnego zasmucenia. Harrison pokręcił głową. Zazdrościła Warrickowi. - Nie można zmienić natury, Jesmondo. I niby po co mielibyś- my to czynić? - Uśmiechnął się do niej przymilnie. - Jesteście takie zachwycające. Szykowała się do snu, gdy spostrzegła brata, stojącego Jessie wiedziała, że miał to być komplement, lecz jej policzki samotnie w pobliżu jego pokoju w odległym końcu werandy na powlekł rumieniec gniewu. piętrze. Stał zwrócony do niej plecami, rozstawione ręce wsparł - Kłopot z tobą, siostrzyczko, jest taki - usłyszała od strony na balustradzie, wzrok utkwił w tonącym w ciemnościach parku holu - że zapominasz o podstawowej zasadzie, która rządzi i w odległych wzgórzach. Cicho otworzyła drzwi; poczuła naszym światem. - Warrick stał w drzwiach, trzymając kieliszek chłodny powiew, który poruszył loki na jej karku, i mocniej brandy. - Zasada owa mówi, że społeczeństwo składa się otuliła się szalem, narzuconym na nocną koszulę. Zawahała się, z mężczyzn. Podczas gdy kobiety... - Wkroczył do salonu, ale po chwili ruszyła do brata. wznosząc kieliszek w kpiarskim geście. - Kobiety mają stanowić - Popsułem ci powitalną kolację, prawda? - zapytał Warrick, jedynie ozdobę. Och, i oczywiście pomagać w reprodukcji nie patrząc na siostrę. - Mam cię przeprosić? gatunku. - Nie. - Stanęła obok niego, opierając się o słupek werandy. - Warrick - odezwała się Beatrice lodowatym tonem. - Skoro] Uśmiechnął się i zapytał: raczyłeś zaszczycić nas wreszcie swoim towarzystwem, zechciej - Więc o co chodzi? usiąść przy stole, abyśmy razem zjedli drugie danie. - Nie oświadczyłeś się Philippie, prawda? Warrick dopił resztę alkoholu, zanim odparł: Pokręcił głową. - Z przyjemnością. - Zrobisz to? Zesztywniała z zakłopotania Jessie patrzyła, jak brat zajmują Odwrócił od niej wzrok. miejsce u szczytu stołu. Miał przekrzywiony fular; na czoło - Nie. opadały romantycznie wzburzone włosy. Wiedziała, że brat - Ale... tego od ciebie oczekują. dołożył wszelkich starań, aby wszyscy widzieli, że spóźnił się - A czy ja kiedykolwiek robię to, czego po mnie oczekują? na kolację nie dlatego, że zatrzymało go ważne zajęcie, lecz Matka stale podkreśla, że lubię robić wszystko na przekór. jakiś dziki impuls przekory. Szybko przebiegła wzrokiem - Zawsze myślałam, że lubisz Philippę. gniewne oblicze matki, zaciśnięte szczęki Harrisona oraz pogod- Wiedziała, że tak jest. Harrison był jej towarzyszem, a Warrick ną twarz Philippy i nagle pojęła, dlaczego Warrick zachowuje bliskim przyjacielem Philippy. Zawsze pomagał jej nadziać się tak nieodpowiednio i czemu stara się zasłużyć na dezaprobatę robaka na haczyk wędki i brał jej stronę w sprzeczkach z Har- matki. risonem. Lecz teraz tylko westchnął i pokręcił głową. 34 35 Strona 17 CANDICE PROCTOR TASMANIA - W przeciwieństwie do ciebie pragnę znaleźć w małżeństwie - Masz rację. Kocha cię. Niestety, nie sądzę, by cię kochał coś gorętszego niż zwykła sympatia. tak samo jak wtedy, gdy miał lat dziesięć, a ty sześć. - Nie powinieneś tak mówić. Jessie przypomniała sobie wyraz dziwnego napięcia, który Roześmiał się cicho. dostrzegła na twarzy Harrisona, z jakim przyglądał się jej tego - Niby czemu? Dlaczego nigdy nie wolno nam mówić niczego, wieczoru, i poczuła, że narasta w niej dziwny wstyd. Zakłopotana, co byłoby choć odrobinę kłopotliwe? Co ci się wydaje takie odwróciła wzrok i popatrzyła na ogród. niewłaściwie? Fakt, że musiałbym otwarcie wyznać, że nie _ Przyszłam tu, aby porozmawiać z tobą o Philippie. kocham Philippy? Czy to, że ośmielam się pragnąć zaznać - Naprawdę? Nie byłbym tego taki pewien. - Chwycił ją za w ramionach żony prawdziwej namiętności? Co sobie wyob- rękę i obrócił twarzą do siebie. - Jessie... małżeństwo jest na rażasz? Że to, co nie zostanie wypowiedziane, w ogóle nie całe życie. Nie wiąż się, jeżeli nie jesteś pewna, że tego chcesz. istnieje? Nieważne, czego chce Harrison ani czego chce matka. Liczy się - Nie, ale... to, czego pragniesz ty. Puścił barierkę i odwrócił się do siostry. - Już jestem związana, nie pamiętasz? Zresztą mylisz się. - Usiłujesz mi wmówić, że kochasz Harrisona? Chcę wyjść za mąż za Harrisona. Naprawdę - powiedziała - Oczywiście, że kocham. Zawsze go kochałam. z mocą, jakby wymawiając te słowa mogła sprawić, żeby to była - I nic się nie zmieniło? prawda. - Nie. Dlaczego coś miałoby się zmienić? Pochylił się nad nią. - Bo ty się zmieniłaś, Jessie. Nie jesteś już dzieckiem. Następnego ranka obudziła się wcześnie. W pierwszej chwili Wszyscy dorośliśmy. Nie przeszkadza ci to, że darzysz przyszłego zdziwiła się, że leży w łóżku, które się nie kołysze, dopiero męża tym samym uczuciem, które żywiłaś kiedyś wobec dzie- potem przypomniała sobie, gdzie się znajduje. Przeturlała się na sięcioletniego chłopca? bok, nasłuchując pokrzykiwania srok i polinezyjskich papug, Patrzyła na niego, oddychając szybko i płytko. i leżała, przyglądając się tapecie i cedrowym meblom w sypialni, - Uważam, że Harrison nadaje się na mego męża. którą zajmowała od wczesnego dzieciństwa. Ach, jak dobrze - Co to znaczy? być w domu. - Jak to co? Wiesz, jaki on jest. Jest w każdym calu dżen- Założyła ręce nad głowę i przeciągnęła się. Potem zsunęła się telmenem. Zawsze spokojny i opanowany. Zawsze bardzo pewny z łóżka i przeszła boso po dywanie do drzwi balkonowych, siebie. Wie, kim jest i czego pragnie od życia. wiodących na werandę. Otworzywszy okiennice i drzwi, spojrzała - W przeciwieństwie do ciebie. Co ty sobie wyobrażasz, na park skąpany w ciepłym złocistym świetle poranka i uśmiech­ Jessie? - Głos Warricka złagodniał. - Że poślubiając Harrisona, nęła się z zachwytem. staniesz się taka jak on? Tak samo jak położony niżej poranny pokój matki, sypialnia Spojrzała na jego piękną, poważną teraz twarz i wydało jej Jessie usytuowana była w północnym rogu domu. Roztaczał się się, że w bladym nienaturalnym świetle księżyca wyraźnie stąd widok na stojące w czworoboku zabudowania gospodarcze przejęty brat wygląda na dziwnie postarzałego i mądrzejszego za murem ogrodu. Szopy, stodoły, kuźnia i wędzarnia, baraki niż dotąd. skazańców i stajnie, przy których już pracowali robotnicy War­ - Harrison mnie kocha - powiedziała. ricka. Jessie zastanawiała się, czy jest wśród nich Irlandczyk, 36 . 37 Strona 18 CANDICE PROCTOR z którym wczoraj rozmawiała. A potem zdziwiła się, że ją to interesuje. Zadrżała w porannym chłodzie i objęła się ramionami. Na drewnianej barierce werandy usiadła wielka papuga. Jessie spojrzała na jej ogromny dziób i roześmiała się, słuchając znajomego gdakania ptaka. Wyszła na werandę, czując pod stopami jej gładkie drewno. 4 Stąd widać było ogród ze słodko pachnącą lawendą i tymiankiem, hyzopem i szałwią. Dojrzała wysokiego, smukłego młodzieńca o jasnych lokach i anielskiej twarzy, który szedł wzdłuż muru, wymachując batem. Wstrzymała oddech. Nie spodziewała się, że zobaczy go tak wczesnym rankiem, ponieważ wczoraj rozmawiali do późna,, Pokryte rosą kamienie były śliskie i chłodne pod bosymi Poruszyli wiele tematów, lecz nie powiedziała mu o dziwactwach stopami Jessie, biegnącej w stronę stajni. Rozpuszczone włosy Lucka Finnegana. Teraz patrzyła ze zgrozą, jak Warrick wychodzi powiewały w rześkim powietrzu. W pośpiechu zrezygnowała przez furtkę tylnego ogrodu i kieruje się do stajni i swojego z gorsetu i włożyła tylko jedną z sześciu halek, które zazwyczaj nowego ogiera. nosiła, oraz długą spódnicę, którą przytrzymywała, by w czasie - O, Boże! - wyszeptała, chwytając się barierki, ale zaraz biegu nie plątała się wokół kostek. obróciła się i podbiegła do szafy w sypialni. Furtka w murze ogrodu zamknęła się z trzaskiem i Jessie wybiegła na dziedziniec. Było tam teraz niemal zupełnie pusto. Przy murach nowej stajni pracowało trzech czy czterech męż­ czyzn. Jessie dostrzegła stojącego tuż za nimi Warricka. Jedną stopę ustawił na specjalnym klocku i, niecierpliwie postukując batem o lśniącą cholewę buta, patrzył, jak chudy chłopak stajenny o brązowych włosach i perkatym piegowatym nosie z uśmiechem prowadzi nowego konia. - Warrick! - krzyknęła Jessie. - Zaczekaj! Na dźwięk jej głosu koń uniósł łeb i rozdął chrapy z przesadną nerwowością. Warrick zdjął stopę z pieńka i obejrzał się. Widok bosych stóp i rozwianych włosów siostry wywołał na jego twarzy wyraz lekkiego zdziwienia. - Na miłość boską, co się z tobą dzieje, Jessie? - Luck Finnegana - wydyszała, zatrzymując się obok brata. Jej bose pięty zapadły się w pyle. - Mówiłam ci, żebyś nie próbował go dosiadać, zanim ci o nim nie opowiem. Zaintrygowany Warrick uniósł brwi. 39 Strona 19 CANDICE PROCTOR TASMANIA - O co chodzi? I chciałaś odpłacić właścicielowi konia za to, że cię okpił. - Wierzga i zrzuca z grzbietu każdego nowego jeźdźca, który Przyznaj się. usiłuje go dosiąść zaraz po osiodłaniu. Masz rację. To prawda. Gdy opuszczałam Anglię, nie­ Przekrzywił głowę i spojrzał na rumaka. Piękny gniadosz szczęsny pan Finnegan tonął we łzach, proponując, że odkupi potrząsał grzywą i szybko poruszał ogonem. Warrick z niedo- ode mnie Lucka za połowę sumy, którą za niego zapłaciłam - wierzaniem popatrzył na siostrę. odparła Jessie ze śmiechem. - Chcesz powiedzieć, że kupiłaś dla mnie konia, na którym - Nie sądzisz, że taka nauczka byłaby dla niego wystarczająca? nie można jeździć? Jessie pokręciła głową i pogłaskała konia po pięknie wygiętej - Nie. Mówię ci, że świetnie skacze i doskonale nadaje się szyi. do polowania. Nie zawsze zrzuca z siodła, tylko za pierwszym - Nigdy nie jeździłam na takim koniu. Sam się przekonasz. razem. Gdy ktoś dosiada go po raz drugi, już nie bryka i nie Warrick odchrząknął i przejął wodze z rąk stajennego. stara się zrzucić jeźdźca. Nigdy. - Dobrze. Zobaczmy. Warrick parsknął. Jessie poczuła, że jej rozbawienie znika bez śladu. - Dziwne. Koń zrzuca albo nie. - Co masz zamiar zrobić? - Ten zrzuca za pierwszym razem. - Przejechać się na nim. Wetknął pejcz pod lewe ramię i nachylił się nad siostrą. Chwyciła brata za ramię. - I ty go mimo wszystko kupiłaś? - Ale on cię zrzuci. - Nie wiedziałam o tym. Jeździłam na nim dwukrotnie, tylko, Urodziwa twarz Warricka pojaśniała radośnie. Strącił z ra­ że za każdym razem pan Finnegan przejechał się na nim przede mienia dłoń siostry i sięgnął po strzemię. mną, więc ani razu nie dosiadałam Lucka pierwsza. - No i co z tego? Warrick popatrzył na wielkiego gniadego ogiera, który stał - Każ, by najpierw dosiadł go któryś z twoich ludzi. Jeśli coś potulnie, badając miękkimi chrapami kieszenie stajennego, jakby ci się stanie, matka będzie niepo... szukał smakołyków. Przerwała, widząc wyraz twarzy brata. Jego oczy płonęły. - Pewnie dlatego nazwano go Luck Finnegana - powiedziała - Zamknij się, Jessie. I zejdź mi z drogi. Jessie. - Podobno pan Finnegan sprzedawał go kilka razy do Zamknęła usta i szybko cofnęła się o dwa kroki. roku, a potem odkupywał go z powrotem za niewielką część Luck Finnegana stał podejrzanie spokojnie i czekał z udawaną ceny i polował na nim przez resztę sezonu. Najwyraźniej nie cierpliwością, aż jeździec powoli i ostrożnie umieści stopę przeszkadzało mu, że każdego ranka ląduje na ziemi. w strzemieniu. Warrick uśmiechnął się triumfalnie do siostry Zazwyczaj blade policzki Warricka pokryły się gorącym i usadowił się w siodle... rumieńcem. Luck Finnegana tylko na to czekał. Jak burza ruszył naprzód, - Więc czemu się go, do diabła, nie pozbyłaś? odbił się od ziemi wszystkimi czterema kopytami i skoczył, - Bo to naprawdę piękne zwierzę. - Jessie podeszła do konia] wyrzucając jeźdźca w górę. Warrick rozpaczliwie usiłował i pogłaskała go w czoło pomiędzy wielkimi inteligentnymi utrzymać stopy w strzemionach. Nagle pięknie uformowany łeb oczami. - I płodzi dobre źrebaki. Miałam też nadzieję, że konia opadł w dół, a zad zadarł się ku niebu. Warrick wytrzeszczył znajdziemy kogoś, kto go oduczy tego brzydkiego zwyczaju. oczy i wyleciał w powietrze, a po chwili opadł w pobliżu Warrick uśmiechnął się. końskiego ogona. Luck Finnegana znowu wierzgnął, wyrzucając 40 41 Strona 20 CANDICE PROCTOR TASMANIA do góry obie tylne nogi w zadziwiającym kopniaku. Warrick Spokojnie, stary -przemawiał do niego, podchodząc bliżej. wzniósł się w powietrze i wylądował na ziemi, opadłszy płask Chwycił cugle i pogłaskał konia po nosie, uszach i lśniącej szyi. na brzuch. Potem przejechał wprawną dłonią po jego przedniej i tylnej Gniady rumak zarżał triumfalnie, po czym okrążył dziedziniec, nodze. Koń parskał i dygotał, a Lucas nie przestawał łagodnie rzucając łbem i wierzgając kopytami, wlokąc za sobą cugle pomrukiwać. i powiewając imponującym ogonem. Warrick leżał tam, gdzie _ Jest ranny? upadł, nieruchomy, z twarzą w pyle. W pyle obok niego pojawiła się para drobnych zakurzonych - Warrick! - krzyknęła Jessie i z sercem w gardle podbiegła stóp. Nie zdejmując dłoni z tylnej pęciny wierzchowca, Lucas do brata. - Co ci jest? spojrzał na pobladłą, zaniepokojoną twarz panny Jesmondy Cor- Dotknęła dłonią jego ramienia. Jęknęła z ulgą, widząc, że bett. Przykucnęła obok niego, zaciskając dłonie ną fałdach spódni­ odtrąca jej rękę i siada. Otarł rękawem pył z twarzy i spojrzał cy, i zmarszczyła czoło. Wiatr rozwiewał jej rozpuszczone złociste na umykającego ogiera. włosy. Gdy westchnęła, jej nieskrępowane gorsetem jędrne piersi - Nie stój tak, Charlie! - krzyknął do osłupiałego stajennego, zakołysały się pod koszulą. Przez chwilę wyglądała tak, jakby który podniósł z ziemi kapelusz Warricka i podał go swemu właśnie opuściła łóżko kochanka. Niczym nie przypominała panu. - Do diabła, złap tego cholernego konia, zanim przesadzi młodej, do bólu konwencjonalnej damy, jaką z pewnością była. mur i stratuje nam park. Lucas szybko się podniósł. - Tak, proszę pana - wyjąkał chłopiec, spoglądając z nabożnym - Myślę, że tylko się spłoszył - powiedział i, odwróciwszy podziwem na wyczyny ogiera. - Tylko niby jak mam go złapać? się do niej plecami, obmacał pozostałe nogi zwierzęcia. Po chwili Warrick odebrał od chłopaka swój kapelusz. spojrzał na nią ponad kłębem konia i zapytał: - Dlaczego - Biegnij za nim. pozwoliła pani, by brat dosiadł wierzchowca na nieogrodzonym Jessie usłyszała krzyki i spojrzała w stronę nowych stajen. podwórzu? Przecież pani wiedziała, że Luck Finnegana go zrzuci. Jeden z więźniów, pracujących przy budowie muru, porzucił Po ponad trzech latach spędzonych w nieludzkich warunkach swoje zajęcie i pędził przez podwórze, by odciąć rumakowi brytyjskiego więziennictwa Lucas nadal czasami się zapominał. drogę. Był to szczupły mężczyzna o bardzo ciemnych włosach Nie nawykł do okazywania służalczości. Wciąż nie mógł się i znanych Jessie rysach twarzy; biegł jak pantera, wdzięcznie, nauczyć, że nieposkromiony język, a nawet niepokorne spojrzenie szybko i bez wysiłku. Usłyszała, jak przemawia pieszczotliwie mogą mu przysporzyć kłopotów za zuchwalstwo. do spłoszonego konia, a potem coś krzyknął na temat cugli, Patrzył, jak na gładkie policzki dziewczyny występują gorące akurat w chwili, gdy jedno z błyskających kopyt konia wylądo­ rumieńce, jak jej zdumione oczy mrużą się z oburzenia. Uniosła wało ciężko na skórzanym pasie. Gniadosz podrzucił głową głowę, a on czekał na nieuniknioną i poniżającą reprymendę. i z kwikiem upadł na bok. Leżał bez ruchu. - Wygląda na to, że zapomniał pan o akcencie irlandzkim, - O, mój Boże - wyszeptała Jessie. Uniosła spódnicę i ruszyła którym tak ostentacyjnie posługiwał się pan we wczorajszej biegiem w stronę konia. rozmowie, panie... - Urwała wyczekująco. Tego się nie spodziewał. - Gallagher - powiedział. - Lucas Gallagher. Gallagher odskoczył do tyłu przed wierzgającymi kopytami, - Panie Gallagher. gdy Luck Finnegana zerwał się na nogi, dysząc z podniecenia. Przyglądała się mu. I choć wiedział, że to z jego strony 42 43